Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-05-2016, 16:13   #1
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
[Fallout] Zapomniana Drużyna - SESJA ZAWIESZONA


Widok z miasta Winnemucca na Winnemucca Mountain.

Winnemucca. Tylko tyle zostało ze wspomnień sprzed Wielkiej Wojny, jedno słowo. Do tej pory nie wiele osób wie czym ów Winnemucca jest czy też była. Wiadomo tyle, że większość Pierwszych Mieszkańców pochodziło właśnie stamtąd i tak samo jak ów ta pradawna kraina, tak samo i oni byli otoczeni w Krypcie 16 niejakim kultem. Winnemucca oraz Pierwsi Mieszkańcy często byli wspominani na cotygodniowym apelu Nadzorcy - Waltera Prestona.

Krypta 16 oraz jej mieszkańcy już od początku nie mieli łatwo. Położona daleko od miast i innych ważnych ośrodków wojskowych, wydawała się bezpieczna i pewnie dlatego Vault-Tec nie przyłożył się do jej odpowiedniego zabezpieczenia. Ukryta w trzewiach Winnemucca Mountain, miała rzekomo wytrzymać nawet bezpośrednie trafienie, a tak przynajmniej zapewniali spece od marketingu Vault-Tec. Pewnie żaden z nich nie podejrzewał że ktokolwiek obejmie za cel kawał skały i wypali do niej atomówką. Gdyby przeżyli pewnie poczuliby się zaskoczeni.


Uderzeń w okolicy nie było wiele, jak zapewniają najstarsze holodyski. Ziemia się trzęsła, ściany się wybrzuszały, a wszystko co nie było przytwierdzone do podłoża podskakiwało jak na trampolinie. Swoją drogą tony betonu i stali zachowujące się jak wierzbowa gałązka w rękach rozwydrzonego bachora musiał być widokiem tak samo przerażającym, jak i niezwykłym. Dopiero kiedy jakiś zbłąkany pocisk trafił w górę, około 60% kompleksu zapadło się niczym domek z kart grzebiąc na wieki wielu znamienitych mieszkańców Krypty 16, których ciała odnajduje się do tej pory. Na szczęście, czy też nieszczęście większość ludzi w tym dniu znajdowało się w głównej stołówce. Ta przetrwała uderzenie i tylko dzięki ludzkiej pracy udało się przywrócić funkcjonalność podstawowym systemom – generatorom, filtrom powietrza, oczyszczalnikowi wody, hydroponicznej farmie oraz syntetyzatorowi pożywienia. Problemem okazała się ilość ludzi która przeżyła i parcel które nie uległy zawaleniu. Szybko okazało się że pomniejszona o 60% krypta nie jest w stanie utrzymać i wyżywić tylu ludzi, choć wiele systemów odzyskało sprawność, nadal było to za mało. W kwaterach przeznaczonych na jedną rodzinę, często umieszczano dwie, trzy, a czasami nawet cztery rodziny wielodzietne. Pożywienie i wodę racjonowano, a szybko do władzy doszedł Pierwszy Nadzorca który wprowadził coś na kształt dyktatury.

Jeżeli posiadałeś odpowiednie umiejętności, twój przydział nieznacznie się zwiększał. Jeżeli byłeś nieodzowny z jakimś elementem krypty nigdy nie brakowało Ci jedzenia oraz wody. Jeżeli byłeś zbędny musiałeś pracować w krypcie lub poza nią. Mogłeś odgruzowywać zawalone segmenty i wyciągać z nich wszelkie przydatne rzeczy lub wychodzić poza kryptę w celu szukania zapasów innych niż pasty z syntezatora pożywienia. Wtedy jeśli przygniótł Cię jakiś fragment stropu lub nie wróciłeś, zazwyczaj chwilą ciszy uczczono twoje istnienie na cotygodniowym apelu i ślad po tobie przestawał istnieć, poza wyskrobanym na Ścianie Pamięci twoim imieniem i nazwiskiem, choć i to nie zawsze.


Amunicji w Krypcie było jeszcze mniej niż miejsca, a co za tym idzie wszelkie rebelie które wybuchały przynajmniej raz na pokolenie zostawały szybko stłumione. Cele w których powinno trzymać się przestępców już dawno posłuży za dom dla kilku rodzin, a inną kwestią było to że taki więzień marnował zapasy. Kulka w głowę również nie wchodziła w rachubę, w końcu ostatnich pracujących systemów produkujących żywność i filtrujących wodę musieli pilnować uzbrojeni strażnicy, dlatego większość skazanych wypędzano poza Kryptę. Ilu ich wypędzono od 2077 nie wiadomo, a ilu zabito przy próbach kradzieży wody lub żywności również nigdy nie policzono.

Rok 2240 nie był jakiś niezwykły pod żadnym z tych względów. Ludzi cały czas było za dużo, a Ci co mieli dość oleju w głowie wybierali wyprawy po zapasy zamiast narażać się przy kopaniu. Ci co mieli oleju w głowach najwięcej starali się chłonąć wiedzę ze wszelkich dostępnych źródeł i stać się przydatnym obywatelem Krypty 16 od lat najmłodszych. Chemia, fizyka, technika – wszystkie te dziedziny liczyły się i pomagały krypcie rosnąc w siłę mimo jej przeludnienia które raz (szczególnie po rebeliach) malało na chwilę by potem dać się we znaki podwójnie.


System sterowania filtrami powietrza w Krypcie 16

Nie trzeba być wielkim myślicielem by wiedzieć że usterka jednego systemu, może doprowadzić do śmierci całej populacji. Rok 2240 dla Krypty 16 nie był rokiem szczęśliwym – najpierw na początku roku wysiadł generator który szybko naprawiono zbudowanymi na szybko zamiennikami. Kilka dni później wysiadł system do syntezy pożywienia, ten też z trudem naprawiono przy użyciu części z zepsutego zaraz po Wielkiej Wojnie drugiego urządzenia. Po kilku tygodniach mroku, a potem miesiącu głodówki przyszła pora na powietrze. Część filtrów powietrza poszła w diabły po kolejnym małym powstaniu, gdzie użyto domowej roboty ładunków wybuchowych. Rebeliantów oczywiście obezwładniono, potem wypędzono, a następnie wszystkim zaczęło się oddychać gorzej. Inżynierowie wspólnie stwierdzili iż przyczyną usterek jest uszkodzenie filtrów, a co za tym idzie najpewniej wszyscy się poduszą. Nadzorca postanowił aby rozszczelnić wrota do krypty, choć wiązało się to z wpuszczeniem do środka promieniowania, naukowcy wyliczyli okres po jakim dawka wpuszczonego do środka promieniowania będzie w 100% śmiertelna.

Plus minus 120 dni potrzebowało powietrze z zewnątrz na zabicie mieszkańców, przy uwzględnieniu zażywania rad-x oraz anty radów. W tym czasie należało odnaleźć nowe filtry lub zamienniki. Szybko sformowano drużynę.

Frank Davis był swego rodzaju celebrytą w Krypcie 16, bowiem nikt inny nie wyszedł na pustkowia i wrócił tyle razy co on i to on został wyznaczony na dowódcę drużyny, albowiem najlepiej znał tereny wokół góry. Lubił się tym chełpić i przypominać innym gdzie ich miejsce, nawet strażnikom lub „niezbędnym”.

Thomas Park również opuszczał kryptę w poszukiwaniu zapasów, ale był dopiero młodym i początkującym szabrownikiem. Miał na koncie dopiero dwie wyprawy, lecz z każdej wracał z łupem i dobrze rokował. Jednym słowem miał nosa.

Robert Frechette z kolei był zwykłym, szarym mieszkańcem wolącym od wyprawy w nieznane przygniecenie przez skałę. Większość dnia spędzał w zasypanych korytarzach i rył niczym kret, machając większość dnia kilofem. Miał rodzinę, ale nie przejmował się nimi i wzajemnie. Został wybrany tylko dlatego że miał krzepę, a ktoś musiał przytaszczyć filtry do Krypty 16 kiedy zostaną odnalezione.


Frank Davis, Thomas Park oraz Robert Frechette

Ostatnia przydzieloną do zadania osobą został młodszy inżynier ds. systemu filtracji powietrza. Był nowy, nie wiele jeszcze umiał, ale z cała pewnością potrafiłby wykręcić filtry lub je rozpoznać w gąszczu innych, nieprzydatnych filtrów. Starsi i bardziej doświadczeni byli zbyt cenni by ich zmarnować i wysłać w nieznane, dlatego też postawiono na kogoś kto jeszcze nie zdążył zagrzać miejsca. Po rzewnym przemówieniu Nadzorcy oraz zaprezentowaniu nieustraszonej drużyny, odprawiono ich do wrót.

Davis zgrywał jak zawsze cwaniaka i silił się na sztuczną odwagę, a widząc to również Park dumnie wypinał klatę machając do żegnających rodzin. Kilku dziewczynom puścił nawet oczko, a tamte o mało nie wyskoczyły z kombinezonów z wrażenia. Frechette krył się za nimi, spanikowany i wystraszony, twarz miał oblaną zimnym potem. Gdyby odmówił Nadzorcy zostałby wypędzony i sam pewnie skończyłby jako pokarm dla jakiś mutantów, a tak przy tych dwóch miał cień szansy na powrót, a kto wie, może gdy wróci zwiększy mu się przydział? Nie zmieniało to jednak faktu że niebawem zobaczy niebo i wszystko to, o czym opowiadały holotaśmy które czasami wygrzebywał z zasypanych korytarzy. Młody inżynier krył się ze swoimi odczuciami lepiej lub gorzej, a niektórzy z żegnających go znajomych z podziwem kiwało głowami widząc iż na wyprawę otrzymał od samego Nadzorcy Pib-boya 2000s, rzecz w Krypcie 16 bardzo rzadko spotykana bowiem magazyn tych zmyślnych urządzeń uległ zawaleniu…

Nadszedł czas wymarszu…
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 30-05-2016, 20:56   #2
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Kiedy ogólna sytuacja i życie prywatne Henry'ego zdawało się powoli poprawiać bo w końcu otrzymał stanowisko młodszego inżyniera, a nie kopacza, a przeżarty ideologią panującą w krypcie ojciec przestał mieć wpływ na rodzinę to znów los musiał rzucił mu kłodę pod nogi, aby egzystencja miała jakiś smaczek. On osobiście podchodził do tego nieco mniej pozytywnie. Akurat musiał paść system oczyszczania powietrza i niestety tego nie dało rady naprawić tak od ręki jak poprzednie awarie. Już wtedy domyślał się, że po poszukiwanie części wyślą między innymi niego. Nowy pracownik, tak naprawdę teoretyk w zawodzie, ale z potencjałem, młody i silny. Na pewno jego śmierć będzie mniej bolesna dla ogółu niż śmierć któregoś z Niezbędnych. Dlatego kiedy wezwano go na konsultację i przedstawiono sprawę nie wzruszył się jakoś bardzo z tego powodu. Miał możliwość odmowy, ale wtedy również znalazłby się na powierzchni z tą różnicą, że nie miałby po co tu wracać.
Wszyscy wokół niego byli podnieceni albo zmartwieni całą tą ekspedycją. Znajomi i młodszy brat gratulowali Henry'emu i życzyli powodzenia oraz ciekawych przygód, wyrażali zazdrość że to on dostąpił zaszczytu. Zauważył nawet lekką poprawę w popularności u płci przeciwnej, zwłaszcza z nieco młodszego rocznika, którym imponowali starsi, którzy mieli przyjemność lub nieprzyjemność wyjścia z krypty, nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia, nie miał zamiaru tracić głowy i cennego czasu dla jakiś dziewuch. Współpracownicy i personel z innych działów mówili o ideach, dobru wspólnym i poświęceniu za każdym razem kiedy schodzili na temat wyprawy. A matka i młodsza siostra jak to matka i siostra – kręciły głową i błagały by na siebie uważał, żeby wrócił cały i zdrowy. Natomiast on sam był na zewnątrz i wewnątrz wygaszony, jakby jeszcze przetwarzał chwilę kiedy oficjalnie mu powiedziano, że jest członkiem drużyny i nie zdawał sobie sprawy, że niedługo będzie mierzył się z nowym światem po wielkiej wojnie. Jego stanem zainteresowała się Emily, rudowłosa dziewczyna rok młodsza od niego, kończyła edukację w kierunku sekcji oczyszczalni wody. Henry nie mógł powiedzieć, że coś do niej czuje, ani nie mógł w stu procentach odczytać jej zamiarów względem niego. Ale coś mu mówiło, że jeśli w całej krypcie jest osoba, której mógłby zaufać bezgranicznie i powiedzieć o wszystkim po czym liczyć na zrozumienie i nie umoralnianie to była to właśnie ona. Jeszcze jak byli smarkami to podobała mu się i ciekawiła swoim specyficznym charakterem. Niby niewinna i przyjazna, ale jak trzeba to ukazywała stereotypową wredność i złośliwość. Henry uważał to ostatnie za słodkie na swój sposób, ale co tu dużo mówić, dostał kosza. Jednak czas pokazał, że mogą być zgranymi przyjaciółmi.
Ostatniego wieczora jaki Henry miał spędzić Emily postanowiła go odwiedzić. Mężczyzna leżał na swoim łóżku w swoim „pokoju”, który był po prostu oddzielonym kilkoma meblami i parawanami fragmentem pomieszczenia, który w normalnych warunkach powinien służyć za salon dla jednej rodziny, aktualnie prócz niego i matki mieszkało tutaj małżeństwo. Młodsza siostra i brat Henry'ego oraz dwójka dzieci owego małżeństwa zostały umieszczone w sypialni również na podobnych zasadach. Nawet zamyślony potrafił zauważyć owalną, piegowatą buźkę z burzą rudych włosów, która wychyliła się zza parawanu.
- Hej, panie inżynierze. Mogę Cię wyrwać na spacer? - zapytała swoim miłym, niskim głosem wzbogaconym o charakterystyczne wyciszanie ostatnich sylab po czym uśmiechnęła się szeroko.
Henry kiwnął jej lekko głową i ociężale podniósł się z pościeli, oboje wymknęli się sprawnie z pokoju i ruszyli korytarzem.


– Jak tam nastroje przed wyprawą? – zagaiła ciekawym tonem patrząc swoimi brązowymi oczami na strutego towarzysza idącego obok z rękami w kieszeniach niebieskiego, jednoczęściowego kombinezonu.
– Sam nie wiem jak mam się czuć. Jednocześnie cieszę się, że zobaczę powierzchnię, boję się tego co tam mogę spotkać, jestem zdeterminowany bo w sumie to w naszych rękach leży wasze życie i zdrowie, a przy okazji mam głupie myśli żeby przy najbliższej okazji prysnąć gdzieś w dal i nie wrócić tu już nigdy. Ale przypominam sobie, że nie mogę bo mam rodzinę na utrzymaniu. Matka nie będzie pracować całe życie, chociaż niech Clark dorwie jakąś lepszą fuchę bo z odgruzowywania krypty nie wyżyje – najwyraźniej męczyły go te myśli bo momentalnie słowa wylały mu się z ust i bez dłuższej pauzy wyznał przyjaciółce wszystko tylko kiedy znaleźli się w jednej odnodze głównego korytarza gdzie zazwyczaj sobie rozmawiali nie bojąc się o podsłuchiwanie. Już dzięki temu poczuł się odrobinę lepiej. Zniknęli w ciemności gdyż przez pewien odcinek kilka lamp przestało działać dawno temu. Henry ręcznie otworzył drzwi automatyczne, do których nie docierał prąd i po przejściu przez nie znaleźli się na schodach prowadzących do jeszcze nie do końca oczyszczonych z gruzu dolnych partiach krypty. Lecz nie było tam nic co mogło przyciągać większość mieszkańców przez co dwójka miała tu zapewnioną względną prywatność. W każdym razie na pewno większą niż w przeludnionych pokojach mieszkalnych. Oboje usiedli na metalowych stopniach.
– Możesz mnie wyśmiać i kazać spadać – odparła Emily – Ale potrafię sobie wyobrazić co czujesz. Nie powiem Ci, że wszystko będzie dobrze, nie powiem Ci, że nic się po drodze nie spieprzy albo że ktoś nie umrze. Jesteś inteligentny na tyle by zdawać sobie z tego sprawę - – dziewczyna zrobiła przerwę wycierając wnętrza dłoni o skórzane nogawki swojego stroju, takiego samego jaki miał Henry i założyła rudy kosmyk za ucho wlepiając wzrok w swoje czarne robocze buty – Nie powinieneś teraz martwić się o kryptę i o rodzinę, Póki co jesteśmy tu bezpieczni, mamy co jeść, gdzie spać, na głowy jeszcze nam nie kapie. Skup się na sobie. Z resztą nie idziesz tam sam. Twojego tyłka będą pilnować dwaj goście, którzy bywali już na górze. Wieeeeem, Frank to buc i w ogóle – zaśmiała się krótko – Zawsze możesz użyć go jako przynęty, nie wiem jak Ty i reszta, ale myślę że wtedy okaże się najbardziej przydatny.
Henry słuchał jej wyginając sobie palce dłoni we wszystkie strony.
– Tak, tak. Już z przyzwyczajenia się o nich martwię. A oni nie martwią się za to o wiele różnych spraw, którymi ja się gryzę. Na przykład o to, że żyjemy tu jak jakieś dzikusy. Wiesz co? Obiecuję Ci, że jak tylko zobaczę, że jacyś ludzie tam na górze potrafią żyć tak jak my to wracam z filtrami czy bez, zabieram was stąd – oznajmił dziarsko Henry.
Emily złączyła razem nogi i podkurczyła je pod siebie po czym odchyliła głowę do tyłu pozwalając by rdzawe włosy spływały w dół niczym wodospad.
– No nieźle to sobie obmyśliłeś. I co? Zbudujesz nam tam ładny dom i będziemy kąpać się we własnym naturalnym blasku? Co tam, że wyrośnie nam trzecia ręka w miejscu pępka, będzie wesoło! – rzekła złośliwie z głupim uśmiechem, ale oparła się ostatecznie o ramię swojego towarzysza – No dobraaaaa, ale najpierw wróć w jednym kawałku. I znajdź jakieś ładne miejsce. Takie jak mamy tu na obrazkach. Takie coś bym chciała – poprawiła się i przełożyła swój łokieć na bark mężczyzny i ułożyła na dłoni głowę.
Teraz Henry się zaśmiał. Zawsze się dziwił jak ona to robi, że potrafi mu poprawić nastrój samą obecnością.
– Henry, wiesz co? – zapytała po dłuższej chwili rudowłosa – Mam pomysł. Wiem co Cię postawi na nogi, złotko – jej ton zmienił się na taki… Inny, bardziej mruczący i podniecający. Aż musiał na nią zerknąć i wtedy ich spojrzenia się spotkały. Patrzyła też na niego tak jakby miała ochotę go zjeść w całości. Dłonie rudej powiodły po jej kombinezonie od dołu do góry i zatrzymały się na zamku na dekolcie. Dziewczyna nie zawahała się ani chwili i ciągle utrzymując z nim kontakt wzrokowy powoli rozpięła kombinezon do połowy i wyjęła z rękawów ręce. Miała na sobie jeszcze szara podkoszulkę, którą złapała za dolne krawędzie i podniosła zdejmując przez głowę dosyć szybko.
– Ruda… Jesteś szalona – wydyszał zaskoczony bowiem po raz pierwszy zobaczył ją kompletnie topless, aż odsunął się od niej w komiczny sposób jakby bał się, że złapie od niej jakąś chorobę. Jego oczy latały od jej oczu do drobnych nagich piersi - Znaczy… Łał… Wiesz, dzisiaj już mnie chyba nic nie zszokuje.
– Kochanie moje… – mruknęła wywracając oczami. Podniosła ręce w górę i poruszyła biodrami w lewo i w prawo z rozmarzonym uśmiechem [i] - Nie gadaj tyle jak dziecko, które nie wie o co chodzi bo się rozmyślę i będziesz miał potem pretensje…

Przez kolejne kilkadziesiąt minut czuł się jakby przeniósł się do alternatywnej rzeczywistości, gdzie nie musi sypiać z kilkoma osobami w jednym pokoju, jeść glutowatej pasty odżywczej i błagać by kochany dom nie zawalił mu się na głowę. W sumie nie myślał o niczym szczególnym. Prócz wielu ciekawych doznań zapamiętał także trzask jakiejś naruszonej już wcześniej barierki, która nie wytrzymała naporu ich ciał oraz słowa Emily zanim rozeszli się do swoich pokojów: „Kolejny etap będzie po twoim powrocie więc się kurczę postaraj dla kobiety!”. Część nocy również była nieprzespana, ale nie ze strachu tylko z triumfu, dumy i szczęścia jakie go wypełniało.

*****

Został obudzony przez matkę, która najpewniej nie spała już od kilku godzin z nerwów. Po zjedzeniu skromnego śniadania w postaci pasty odżywczej udał się do magazynu, gdzie mieli stawić się wszyscy członkowie ekspedycji by odebrać swój ekwipunek. Nie było fajerwerków. Nawet wprawiony w robocie Davis nie otrzymał nawet głupiego pistoletu, zaś wręczono mu jakiś mały pakunek. Czarnym markerem na wieczku Henry dojrzał koślawy napis „Stimpaki”. On sam miał przyjemność otrzymać model Pip Boy'a 2000s na wyłączność. Poza tym na głowę wręczono symboliczne i mało wyszukane racje żywnościowe i manierkę z wodą. Żadnych strojów ochronnych, wypuszczają ich w samych kombinezonach z numerami krypty oraz własnych ciuchach w przypadku Franka i Thomasa. Wyekwipowanych mężczyzn poprowadzono do przedsionka skąd był tylko kawałek do głównych wrót wejściowych krypty. Czteroosobową ekipę ustawiono w okolicy nadzorcy, który wygłosił przemówienie jak to zwykle miał w zwyczaju podczas specjalnych okazji. Henry tylko splótł ręce na brzuchu w dłoni cały czas ściskając swój komputer osobisty i patrzył po ludziach. Dojrzał swoją rodzinę, uśmiechającą się słodko Emily i kilku bliższych znajomych. Dopiero teraz zrozumiał, że Ci wszyscy tu zgromadzeni są na ich łasce. To dodało mu energii by się zmobilizować do działania. Po przemówieniu pozwolono na ostatnie pożegnania, przytulenia, pocałunki i uściski dłoni. Jak do tej pory był zwykłym szarakiem tak teraz czuł się jak prawdziwy bohater. Matka i siostra wyściskały go już nic nie mówiąc, brat poklepał po ramieniu i ścisnął dłoń z pojednawczym uśmiechem. Zaś Emily objęła go nieśpiesznie na dłuższą chwilę dosłownie przyklejając się do niego przez co słyszał jej oddech i bicie serca. Ostatnie spojrzenie na jej twarz i oczy spowodowało lekkie ukłucie w jego własnym sercu, ale wytrzymał dzielnie.
– Pamiętaj o naszej umowie, panie inżynier – mruknęła tym swoim powalającym głosem, mrugnęła na koniec do niego i odsunęła się wtapiając w tłum reszty mieszkańców. Henry zaś zrobił kilka kroków do tyłu by stanąć ramię w ramię z nowymi towarzyszami i ostatecznie wymaszerować do komory wejściowej krypty. Jeszcze przez chwilę czuł na swoich plecach spojrzenia kilkudziesięciu par oczu dopóki nie zatrzasnęły się za nimi ostatnie drzwi. Część personelu ochrony obstawiała pomieszczenie, jeden z funkcjonariuszy stojący przy panelu otworzył właz, który z głośnymi odgłosami ocierania się betonu o metal uchylił się na bok otwierając przejście do niewielkiego korytarza w jaskini.


Czwórka mężczyzn wymaszerowała gęsiego po wąskim pomoście i schodkach prosto do owego korytarza. Właz za nimi zasunął się do pewnego momentu rozpoczynając swojego rodzaju odliczanie. Nie zwlekając otworzyli furtkę na drugim końcu wykutego w górze przejścia i wtedy oślepiła ich jasność słońca. Kiedy oczy przyzwyczaiły się do światła Henry ujrzał powierzchnię. Zwały piachu i kamieni, praktycznie zerowa roślinność, w promieniu paru kilometrów brak śladów ludzkości. Czas zaczynać. Sto dwadzieścia dni do końca misji, cel: Znaleźć filtry powietrza. Mając teoretyczne obeznanie z Pip Boyem z kilku przedwojennych publikacji mniej więcej wiedział co to ustrojstwo potrafi. Poszukał więc opcji odpowiadających za mapę satelitarną licząc, że jakaś aparatura odpowie na sygnał z komputera.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."

Ostatnio edytowane przez Ziutek : 01-06-2016 o 03:10.
Ziutek jest offline  
Stary 08-06-2016, 13:47   #3
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Dzień 001

Frank oraz Thomas ruszyli przodem, tylko Robert stał jak sparaliżowany patrząc jak wrota się za wami zamykają. Był bliski płaczu i o mały włos od rzucenia się w kierunku drzwi, by zacząć je tłuc pięściami i błagać o możliwość powrotu. Był tak sparaliżowany strachem przed światem zewnętrznym jak może być sparaliżowane dziecko strachem przed ciemnością lub inną fobią. Dopiero gdy Frank to zauważył krzyknął do niego żeby się ogarnął i nie zostawał sam, bo może się stać coś niedobrego. To niestety było prawdą, bowiem promieniowanie w okolicy góry było podwyższone. W końcu i on, zamykając stawkę powlókł się za wami zaciskając mocno pięści i walcząc sam ze sobą.

- Tam, pod tym kamieniem. – powiedział Davis prowadząc was pod nieduży głaz.
Rozgarnął piach i mniejsze kamyki, by waszym oczom ukazała się wkopana w ziemię skrzynka, nadgryziona już przez czas. Rdza nie obchodziła się z nią łaskawie. Była zamknięta na małą kłódkę, do której klucz Frank wyciągnął z kieszeni. Otworzył, waszym oczom ukazał się zasobnik z różnymi przydatnymi rzeczami oraz śmieciami.
- Skąd to masz? – zapytał Thomas.
- Wychodzę i znajduję, to mam. Nie wszystko co znajdę oddaję Nadzorcy, inaczej bym tam nie przeżył. Ty jesteś nowy, ale też powinieneś sobie coś takiego zmajstrować. – odpowiedział Frank sięgając po pordzewiały pistolet 10 mm oraz obrzyna. W schowku był również plecak, butelka jakiegoś alkoholu, jakieś gazety, kawałek linki, jakiś batonik, konserwa, dwie butelki Nuka Coli i inne drobiazgi, wszystko to skrzętnie zapakował do tornistra.

Ilość amunicji jaką dysponowaliście nie przerażała. W pistolecie były cztery naboje, a do strzelby mieliście 3 loftki. Nie było to wiele, na mutanta by z pewnością nie wystarczyło ale sam fakt że posiadaliście jakąkolwiek poprawiała humory, to było widać szczególnie na przykładzie Roberta. Niestety on sam został bez broni. Ostatecznie Frank wręczył pistolet Thomasowi i jeszcze jakiś nóż Fieldsowi. Był tępy jak cholera, ale nadawał się do kłucia przy użyciu odpowiedniej siły.
- Słuchajcie, Nadzorca kazał mi za wszelką cenę starać się żebyście przeżyli, ale jeśli władujecie się w jakieś niesamowite gówno, to nie liczcie na moją pomoc. Pod żadnym pozorem się ode mnie nie oddalajcie i wykonajcie każdy mój rozkaz co do joty, a nic się wam nie stanie. Jesteście tu pierwszy raz, więc musicie polegać na mnie, ewentualnie na nim – tu wskazał Thomasa – Ale sam jesteś świeżakiem, więc też się pilnuj. – popatrzył na was obojętnie, tylko Robert kiwał głową na każde słowo Franka jakby był święty, a nad głową brakowało mu tylko aureoli.

Thomas za to wyglądał na nieco zniesmaczonego tą cała tyradą, z pewnością poczuł się urażony faktem że jego umiejętności przeżycia na powierzchni zostały tak nisko ocenione. Nie uważał się za świeżaka, może faktycznie Frank miał dobry pomysł z zasobnikiem i zastawianiem sobie niektórych fantów, ale z pewnością nie był wszechwiedzący. Park liczył na to że się uda mu wykazać i odebrać chwałę Davisowi.

Tymczasem pib-boy Fieldsa przy próbie połączenia się z jakimiś mapami, pokazywał cały czas jeden i ten sam komunikat.

Cytat:
NIE ZNALEZIONO SIECI SATELITARNEJ W CELU ZAAKTUALIZOWANIA MAPY.
DATA OSTATNIEJ AKTUALIZACJI: 20 PAŹDZIERNIKA 2077
SKONSULTUJ SIĘ Z SERWISEM RobCo W CELU AKTUALIZACJI URZĄDZENIA.
094404152240 Gh#cSDuc@vF8e32##dj29((23c#3@*fcC4*
To że dali Ci wadliwe urządzenie nie było tajemnicą, ale dzięki wrodzonym predyspozycjom do napraw, odwróciłeś urządzenie i zdjąłeś pokrywkę. W środku było kilka dodatkowych przycisków, parę pulsujących nierównym światłem lamp i diod. Ty szukałeś małego suwaka, napis nad nim był wytarty, ale podejrzewałeś za co jest odpowiedzialny. Przesunąłeś go z lewej na prawą i złożyć Pib-Boya na powrót. Na urządzeniu pojawił się inny komunikat.

Cytat:
NIE ZNALEZIONO SIECI SATELITARNEJ W CELU ZAAKTUALIZOWANIA MAPY.
DATA OSTATNIEJ AKTUALIZACJI: 20 PAŹDZIERNIKA 2077
SKONSULTUJ SIĘ Z SERWISEM RobCo W CELU AKTUALIZACJI URZĄDZENIA.
094404152240 Gh#cSDuc@vF8e32##dj29((23c#3@*fcC4*
TRYB PROGRAMISTY URUCHOMIONY, NACIŚNIJ START ABY WEJŚĆ DO SYSTEMU.
Wszedłeś do systemu, po czym twoim oczom ukazała się mapa wschodniego wybrzeża z roku 2077, niestety nie miała oznaczonych miast. Nie mając zbyt dużo do zrobienia, oznaczyłeś tylko pozycję swojej krypty, a następnie sprawdziłeś czy urządzenie prawidłowo wyznacza pozycję. Niestety nie było zbyt dokładne i szacowane, ale może jeszcze jakaś satelita się nad wami unosiła i jeszcze pojawicie się w jej zasięgu, z resztą sygnał mogła również blokować góra.


- Dobra, skoro wszyscy mnie zrozumieliście. – zaczął Frank sprawdzając czy pojemnik został na powrót dokładnie ukryty – To pójdziemy sobie w tamtą stronę, do miejsca skąd przyszli Pierwsi Mieszkańcy. Mówię wam, ubawicie się po pachy jak zobaczycie to co zostało z Winnemucca. Będziemy tam wieczorem, więc tam spędzimy noc. Może tam znajdzie nasz inteligencik jakieś filtry.

Czwórka mężczyzn powoli ruszyła przed siebie, za sobą zastawiając bezpieczne schronienie w postaci Krypty. Wszyscy wiedzieli że dziesiątki istnień ludzkich czeka na nich i efekt ich wyprawy. Musieliście się śpieszyć, za 120 dni ludzie w krypcie zaczną umierać od napromieniowania.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 08-06-2016 o 21:39.
SWAT jest offline  
Stary 08-06-2016, 22:24   #4
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
W oczekiwaniu na odpowiedzi swojego pip-boya wsłuchiwał się w słowa Franka nie czując potrzeby w jakikolwiek sposób dawać mu znać, że wszystko jest jasne. Zerkał tylko na Frechette'a co jakiś czas. Gość źle znosił całą misję. Henry nawet mu się nie dziwił. Sam teraz doznał pewnego rodzaju szoku. Przez całe życie wbijano mu do głowy, że nie musi się niczego obawiać, że krypta daje wszystkim schronienie, a ochrona bezpieczeństwo. Oni mieli tylko pracować dla dobra wspólnego i nie kwestionować rozkazów Nadzorcy. Przez pewien czas zdawało to egzamin perfekcyjnie, nie zwracano uwagi na problemy z przeludnieniem czy awaryjnością urządzeń, z czasem stały się normalnością. Skromne było to życie, albo raczej egzystencja. Stanowczą większość czasu spędzali na pracy, która była obowiązkowa, zaś za pracę otrzymywali posiłek. Teraz zasady się zmieniły. Nie ma już nad nimi żadnej siły, która pokaże palcem co mają robić, która w razie zagrożenia owym palcem pociągnie za spust za nich albo wykarmi bo im się należy za poświęcony czas i siły. Fields był podekscytowany tym, że dalsze być albo nie być uzależnione jest tylko od jego rozsądku, umiejętności planowania i szeregu innych zdolności, które nabył bądź nie w krypcie. Oczywiście swoje przemyślenia i emocje pozostawił dla siebie, z samego chociaż faktu iż Frank albo Thomas mogliby uznać go za duże dziecko przez co byłby później traktowany niepoważnie.

Spodobał mu się trik Davisa z ukrywaniem części sprzętu. Nie zamierzał oceniać go pod względem nieuczciwości czy kradzieży bo większość fantów i tak trafiłaby do rąk Niezbędnych, ochroniarzy albo samego Nadzorcy. Nie darzył sympatią zwłaszcza tego ostatniego dlatego popierał wszelkie działania mniej lub bardziej wywrotowe. Wręczony mu nóż wcisnął za szeroki pas kombinezonu, jednak miał nadzieję że nie będzie musiał wydłubywać gałki ocznej jakiemuś mutantowi, o ile te mutanty wyglądają jeszcze podobnie do ludzi. Zaś na stwierdzenie dowódcy odparł spokojnie wpatrując się cały czas w ekran pip-boya jakby mając nadzieję, że po kolejnym kroku sygnał wreszcie się pojawi:

- Wątpię. Takie filtry są dosyć skomplikowane i według mnie w byle ruinie ich nie znajdziemy. Oczywiście nie zaszkodzi spróbować skoro i tak mamy zamiar przeczekać tam nockę - po czym mlasnął cicho zrezygnowany i wcisnął urządzenie do kieszeni odpuszczając sobie dalsze próby nawiązania łączności z przedwojenną elektroniką. Na szczęście może dosyć sprawnie samemu oznaczać ważniejsze lokacje. Nie mógł się doczekać aż legnie sobie przy ognisku i zagłębi się bardziej w możliwości osobistego komputera, tymczasem skupił się przez dłuższy czas na chłonięciu okalającego go krajobrazu niczym dziecko wpuszczone do wesołego miasteczka. Powtarzalność widoków w końcu jednak znudziła inżyniera na tyle, że zrównał się z Davisem oraz Parkiem by zadać im parę pytań:

- Jeszcze w krypcie opowiadaliście ludziom różne historyjki. Nie chce mi się wnikać które były prawdziwe, a które nie. Ale chciałbym wiedzieć co albo kto może nam stanąć na drodze. Skoro promieniowanie może cały czas zabić to znaczy, że powierzchnia jest opustoszała i nie ma tu innych ludzi? I teraz weźcie mówcie serio, bez żadnego kolorowania faktów - poprosił spokojnie. Był świadom, że w trakcie marszu ciężko może się swobodnie rozmawiać, ale jakoś tak czułby się lepiej ze świadomością co konkretnie może na niego wyskoczyć i jak zaatakować.

Davis westchnął.
- Gdzie niegdzie promieniowania nie ma, wystarczy się oddalić od góry na przykład. A ludzie przeżyli, jest ich całkiem sporo. Różnie nastawionych. Są też mutanty.
- No. - wtrącił się Park - Ghule są najgorsze jak dla mnie.

Spoglądał to na jednego to na drugiego licząc na jakieś wyjaśnienia, ale Ci się chyba nie kwapili do tego uznając Henry'ego za podobnego im znawcę. Postanowił więc nieco na nich nacisnąć:
- Ghule? To też jakieś mutanty? Na tyle inne, że dostały swoją własną nazwę?

- Trudno opisać czym są i jeszcze trudniej wyjaśnić dlaczego wyglądają tak, a nie inaczej, ale... Rozmawiałem kiedyś z jednym, wnioskuję po tym że byli przed wojną normalnymi ludźmi. - począł wyjaśniać Park.
- Ja z nimi nie gadam, strzelam. Nie wolno im ufać. Rozsiewają tylko wirusy, bakterie, smród i promieniowanie. - wtrącił się Davis.

Zdecydowanie bardziej podobała mu się wypowiedź Toma. I to jemu zdecydował się poświęcić większą uwagę. Franka podsumował tylko krótkim znudzonym spojrzeniem jakby chciał pokazać, że niczego innego się po nim nie spodziewał:
- Wnioskujesz? Czyli nie opowiedział Ci wprost jak to wszystko wyglądało przed? Ale i tak nieźle... - pozwolił sobie na cichy odgłos zdumienia - A jak wyglądają? Nie potrzebuję barwnych opisów, ogólniki mi wystarczą.

- Chodzące, rozkładające się trupy. - odpowiedział tamten - Mówił, ale wiesz... Mógł kłamać. Opowiedział o samochodach, samolotach, o tym jak uderzyła bomba i wszyscy chowali się do piwnic. Takie tam, był całkiem miły. Ale śmierdział, wszyscy śmierdzą.

Teraz zerknął na Davisa chcąc się upewnić, że razem z Parkiem nie robią sobie żartów - Poważnie? Nie mogłeś wymyślić czegoś bardziej realnego? Rozkładające się trupy chyba nie za bardzo mogą chodzić - miał to szczęście, że dzięki swojemu oczytaniu wiedział co to znaczy samochód i samolot - Jeśli Ty nie wkręcasz to ten... gbur? Ten gbur tym bardziej. Samochody i samoloty istniały kiedyś. Widziałem nawet kilka przekrojów tych maszynek. Oni to mieli łby wtedy - rzekł z podziwem kiwając lekko głową - Śmierdział trupem? W sumie nie zdarzyło mi się wąchać trupa, ale wierzę na słowo, że przyjemne to pewnie nie było.

- Młody ma rację. - westchnął Davis - Ale sam zobaczysz, ja jak pierwszego zastrzeliłem sam nie mogłem się nadziwić że to coś żyje.
- EJ! - rozległ się krzyk Frachetta za wami - Spójrzcie.
Wskazywał na jakieś skały, spod piasku wystawały bielejące kości oraz niebieski skafander z krypty.


W sumie zapomniał o obecności wystraszonego czarnoskórego za nimi. Dlatego lekko drgnął i obrócił się do mężczyzny, a potem w kierunku w którym wskazywał. Na żółtawym, a nawet prawie białym pyle czy innym piachu prawie od razu zauważył część niebieskiego kombinezonu
- Ciekawe czy to ktoś z naszych - zapytał bardziej sam siebie Henry, ale jakoś nie śpieszyło mu się z przewalaniem szkieletu na drugą stronę by ujrzeć numer na plecach - Długo się nie nachodził w takim wypadku…

- Trup jak trup. - westchnął Davis, ale Park do niego podszedł i bez ogródek zaczął przeszukiwać. Kombinezon na plecach wytarty i numer nie czytelny, ale z pewnością osoba ta musiała pochodzić z jakiejś krypty. Pod szkieletem, w piasku Thomas znalazł rewolwer z jednym pociskiem, resztę bębenek wypełniały łuski. Poza tym leżał tu też do połowy zużyty stimpak oraz zmutowany owoc. - Nie jest najgorzej, dziwne że nikt go nie przeszukał do tej pory.

Po znalezieniu fantów przez Parka sam Henry również zbliżył się do szkieletu. Skupił wzrok na czaszce szukając jakichkolwiek dziur po kulach. Był ciekawy czy nieszczęśliwiec sam odebrał sobie życie. Może to już nic nie zmieni, ale wewnętrznie uważał, że powinien poznać przyczynę śmierci
- Może trafiały się takie naiwniaki jak ja, co myśleli że jak szkielet to już nic przy nim nie ma? - rzekł po dłuższej chwili - A wracając do tematu. A mutanty? Broszury informacyjne od tego całego Vault-Tec nie kłamią? Bydlaki zżerają ludzi i wyglądają jakby w dzieciństwie spadły na ryj z łóżka?

Przyczyny zgonu nie udało się poznać, niestety szkielet zabrał tajemnicę ze sobą do grobu.
- Jakie broszury? - Tom się zainteresował - O czym ty bredzisz?

Teraz Henry westchnął - W starych książkach i czasopismach znajdowałem czasem jakieś pomięte ulotki od Vault-Tec. "Gotowi na przyszłość", "Jesteś wyjątkowy" i inne takie. Często chyba tworzyły większą całość bo zawierały czasem jakieś instrukcje przetrwania na pustkowiach. Wspominali tam też o mutacjach. Nie wiem na ile te instrukcje są trafne - wzruszył ramionami - No więc?

- Nie wiem o co chodzi z ulotkami, ale nie są najśliczniejsi - powiedział Frank wznawiając marsz.
- Przerażacie mnie. - rzucił Robert z tyłu.

- Weź się do kupy, człowieku. Najwyżej coś nas zje i już nie wrócimy do domu. Już nigdy nie zjemy przepysznej pasty, która momentami rosła mi w pysku. Będę za nią tęsknił - on też się troszkę bał. Ale na razie był to najzwyklejszy strach przed nieznanym, obcym. Nie był w stanie ocenić jak zareaguje podczas faktycznego zagrożenia. Ale z samym nożem niewiele zrobi.

Nie wiedział w sumie czy jego słowa podziałały na Frechetta, lecz nie zamartwiał się tym długo. W głowie krążyło mu jeszcze wiele pytań, które jednak nie były aż tak ważne i jednocześnie może poznać odpowiedź bardzo szybko i w najlepszy możliwy sposób - na samym sobie i na własne oczy. Dlatego cofnął się nieco za Davisa i Parka zaś osoba Frechetta była jego wyznacznikiem by podkręcić tempo marszu, aby nie zostać w tyle. Choć pewnie chłopaki by go nie zostawili o tak na pastwę losu, poniekąd to on pełni kluczową funkcję w tej ekspedycji. Ale Pustkowia mogą przyszykować im różne dziwne niespodzianki...
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."

Ostatnio edytowane przez Ziutek : 09-06-2016 o 21:27. Powód: Dodanie dialogu
Ziutek jest offline  
Stary 11-06-2016, 16:42   #5
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Park oraz Davis rozmawiali między sobą o sprawach, jakie mieli w Krypcie i o swoich rodzinach, ogólnie można to było nazwać plotkowaniem. Niezbyt to było interesujące żeby się przysłuchiwać, ani też żeby się w rozmowę włączyć. Robert za to trzymał się z tyłu, czasami się zrównywał z mężczyznami, po spotkaniu pierwszego trupa ciągle się rozglądał i uważał gdzie stąpa, jakby nie ufał podłożu i w każdym miejscu coś mogło wyjść spod zwodniczego piasku lub roślinki. Widać pałał pełnym zaufaniem do betonowej posadzki z Krypty i bardzo chciał do niej wrócić, jednym czym się tam musiał przejmować to racje żywnościowe.

Droga się dłużyła, a nikomu nie chciało się pod koniec drogi rozmawiać. Każdy szedł przed siebie pogrążony w swoich prywatnych myślach. Na wyświetlaczu pib-boya zmieniła się pewne wartości, które jak się zorientowałeś odpowiadały za godzinę i datę. Z tego wynikało że zbliżała się godzina 19:00, a zmęczenie dawało się we znaki każdemu. Maszerowaliście około 9 godzin, w tym czasie odpoczywaliście zaledwie dwa razy. Davis i Park byli zahartowani już w marszrucie, niestety Frechettowi oraz Fieldsowi nogi coraz bardziej odmawiały posłuszeństwa. Jaka była radość, kiedy na horyzoncie wyrosły pierwsze zabudowania, jak się okazało później jedyne jakie pozostały z miasteczka Winnemucca. Lokalizacja została oznaczona na pib-boyu.


Kiedy się zbliżaliście, Thomas złapał Franka za ramię i przyklęknął. Wam dłonią kazał zrobić to samo. Rewolwer z jedną kulą pchnął w twoim kierunku, bowiem byłeś najbliżej.
- Ktoś jest w miasteczku. – zakomunikował, wskazując na dym unoszący się z centrum – Albo wrogowie, albo przyjaciele. Pójdę to sprawdzić, a wy poczekajcie tutaj.
Frank skinął mu głową na znak aprobaty, miło było również wiedzieć że Thomas wziął misję na poważnie, z pewnością poważniej niż sam Davis. Najmłodszy z was ruszył poruszając się wśród nieco większych, pustynnych krzaków, aż nie zniknął wam z oczu. Pozostało czekać.

W tym czasie sami przenieśliście się za nieco większe kamienie i tam czekaliście. Dym nadal się unosił, ale co napawało nadzieją nie było słychać strzałów oraz krzyków. Najbardziej zdenerwowany był oczywiście Frechette, który ciągle kłapał dziobem i dzielił się ze wszystkimi swoim pesymizmem.
- On nie wróci, zabiją go tam. Wracajmy do Krypty póki możemy, wyślą kogoś innego po to gówno. Próbowaliśmy, nie udało się, wracajmy… – próbował was przekonać.
- Zamknij mordę albo nie wrócisz już nigdzie, rozumiesz czarnuchu? – dopiero Frank uciął jego wywody.

Thomas wrócił po połowie godziny.
- Uff… To jakaś karawana, obserwowałem ich jakiś czas, a potem podszedłem. Nie dzielą się dobytkiem, ale możemy pohandlować i spędzić z nimi noc przy ognisku. Dwie kobiety, czterech mężczyzn. Z tego co wiem kierują się w stronę jakiegoś RNK, ale najpierw zaczerpną nieco wody w Kryptopolis. To też nie wiem gdzie jest.
- Raz tam byłem. – westchnął Frank – Miasto otoczone murem i automatycznymi wieżyczkami strażniczymi, bardzo ciężko tam o jakąkolwiek, przyjazną osobę. Z resztą… Dostałem się tylko na podmurze, dalej było trzeba zorganizować sobie jakąś przepustkę albo inny świstek, nie wiem… Ale faktycznie, może tam udało by się kupić jakieś filtry, o ile mielibyśmy coś na wymianę lub… Lub dowiedzieć się o położeniu innych krypt.
- Są jakieś miasta na powierzchni? – zdziwił się Robert.
- Są, albo jest. Nie byłem w żadnym innym, ale słyszałem od ludzi że jest ich całkiem sporo na zachodzie. Broken Hills, RNK, Redding, Nowe Reno… Nie wiem gdzie leżą, nie wiem gdzie są położone, ale podróżnicy tak mówią.
- To czemu my do cholery siedzimy w tej walącej się Krypcie, a nie zamieszkamy na powierzchni!? – Robert trafił w sedno, bowiem Thomas również zrobił minę jakby się nad tym interesował.
- Mutanty, supermutanty, łowcy niewolników, bandyci… – westchnął Davis – Wymieniać dalej? A myślisz czemu tylu szabrowników nie wrócił nigdy do Krypty, myślisz że pobudowali domy i żyją szczęśliwie gdzieś w mieście. Zżarło ich jakieś paskudne zwierzę, albo zostali zabici przez innych ludzi, Ci którzy nie mieli tyle szczęścia by przetrwać w bezpiecznej Krypcie.
Mężczyźni wydali się zadowoleni tą odpowiedzą.
- Park, prowadź do tej karawany. – ten tylko skinął głową.


Tak jak mówił Park, w centrum miasta płonęło ognisko, a wokół niego siedziało trzech mężczyzn i dwie kobiety ubrane w różnorodne stroje dominujące w tej okolicy. Czwarty mężczyzna uzbrojony w karabin maszynowy krążył po miasteczku, zapewne miał za zadanie pełnić wartę i dopilnowywać bramin, dwugłowych krów które ciągnęły dwa wozy które wcześniej z pewnością były tylnymi częściami samochodów, a za miejsce do woźnicy stanowiły tylna kanapa. Same bagażniki wypełnione były różnymi pakunkami i skrzynkami. Jeden z mężczyzn widząc was zbliżających się do ognia wstał.

- Witajcie podróżnicy przy naszym skromnym ognisku. – zaczął – Niech Jezus Chrystus was pobłogosławi, ogrzejcie swoje zmęczone ciała przy naszym ogniu. Jestem Pablo, a to jest Charles, Andrew, Phyllis oraz Verna. Tamten z karabinem to Floyd. Podróżujemy z Nowego Kanaan do RNK, co was sprowadza w te strony?
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 20-06-2016, 23:52   #6
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Skoro oficjalnie potwierdzono, że grupka obcych nie jest bandytami to Henry nieco wyprzedził grupkę, ruiny budynków dodały mu otuchy bo to właśnie pomiędzy nimi będzie mógł odpocząć po wyczerpującym marszu. Tak wyszło, że był najbliższą osobą, która mogła odpowiedzieć mężczyźnie przedstawiającemu się jako Pablo:
- Cześć. Ja jestem Henry. Ten wysoki kozak to Frank, ten młodszy to Tom i Robert - na czarnoskórego nawet nie wskazywał palcem gdyż pozostawał nieznany jako ostatni.
- Szukamy zapasowych filtrów powietrza do systemu wentylacji i uzdatniania powietrza. A ogólnie to miło poznać i dzięki za zaproszenie - od razu podreptał do ogniska witając się z resztą poprzez uniesienie prawej ręki i klapnął sobie gdzieś z brzegu bo miał wrażenie, że nogi zaraz mu wejdą do dupy przez te ciągłe maszerowanie.

Pozostali z drużyny Fieldsa również dołączyli i usiedli w okolicy. Jedynie Thomas się wyłamał.
- Idę przeszukać budynki - poinformował.
- Nic tam nie znajdziesz, już dawno zostały pewnie przeszukane - odpowiedział Pablo.
- I tak się rozejrzę, nic na tym nie stracę - Pablo tylko wzruszył ramionami.
- A więc po waszym ubraniu sądzę że jesteście z Krypty. Nie jesteście z Kryptopolis? W Nowym Jeruzalem mieszkańcy mają takie same uniformy - zagaił towarzysz Pablo, Andrew - Niestety, wszystko z tamtejszej Krypty zostało wymontowane i dawno już wykorzystane.

Henry nie wcinał się w sprawy Toma więc zignorował go:
- Tak, jesteśmy z krypty. Niestety przynajmniej ja nie mam pojęcia gdzie jest Kryptopolis ani co to jest Nowe Jeruzalem czy nawet Nowe Kanaan - tu spojrzał na Franka licząc, że wspomoże w jakiś sposób swoim rozeznaniem - Jesteśmy z Krypty 16 - odwrócił się plecami do rozmówców prezentując żółty numer - A nie znacie położenia jakiś innych krypt? Przyznam, że zależy nam trochę na czasie i lepiej dla nas byśmy jednak szybko znaleźli potrzebne rzeczy. Ewentualnie jakąś osadę, gdzie można takie filtry na coś wymienić.

Ta przedstawiona jako Phyllis odezwała się pierwsza.
- W Kryptopolis mają jakaś kryptę. Nie wiem jaką, ale na pewno jakąś. RNK też wyszli z Krypty, tak samo jak ludzie z Salt Lake City. Ale czy mają jakieś filtry... Nie wiem…
- Bóg wam pomógł! - oznajmił Pablo - Będziemy jechać przez Kryptopolis, możecie zabrać się z nami. W grupie zawsze raźniej, a do Kryptopolis to już tylko cztery dni drogi.

- Bóg? To ksywka dla tego Jezusa? - zapytał nieco mrużąc oczy i po raz kolejny rzucił okiem na Franka. W końcu to on był przywódcą, znał teren i sytuację najlepiej. Henry nie wiedział czy ta grupka nie próbuje ich wpuścić w maliny:
- Przemyślimy to, na razie zanosi się na to, że razem tu przenocujemy.

Frank skinął inżynierowi głową, widać nie miał ochoty gadać z szaleńcami.
- Bóg to ojciec Chrystusa Jezusa, nie wierzę że nie mieliście Pisma Świętego w swojej Krypcie! - wyjaśnił łagodnie Pablo - Jeżeli chcesz, opowiem Ci o nim, o całej Trójcy Świętej.

- Noo... Dobra. Jezus to imię, ta? Bóg Chrystus i Jezus Chrystus - powtórzył jakby chciał to sobie wbić do głowy. Nad odpowiedzią o Piśmie chwilę się zastanowił. Nikt nigdy nie mówił, że idzie czytać Pismo Święte - Nie no, mieliśmy trochę książek, ale żadnej o tych Chrystusach chyba.

Pablo uśmiechnął się jak do małego dziecka.
- Ja miałem Pismo Święte - pochwalił się Robert - Wiem o czym mówisz.
- A ja mam to w dupie, idę spać - odpowiedział Frank wstając - Mogę się położyć koło waszych wozów? - otrzymał od Pabla niemy gest przyzwolenia.
- Bóg, to nie imię. Bóg to Bóg, powinieneś znać to słowo - powiedział Robert.

Zaś Henry pojrzał na Pablo z kwaśną miną - Nie czaję. To co znaczy Bóg? - teraz to Frechette stał się ekspertem skoro miał to całe pismo więc oczekiwał odpowiedzi również i od niego.

Pablo go wyręczył.
- Bóg to stworzyciel, stworzył cały świat w sześć dni. Stworzył też ludzi, obdarzając ich wolną wolą, przez którą stworzyli atomowe piekło - wyjaśnił.
- A, pisało tak. To prawda - odpowiedział Frechette

- Skoro potrafił stworzyć świat, stworzyć Pierwszych to nie mógł ich też powstrzymać? No i czemu teraz nam nie pomoże i nie naprawi świata? Ja wiem, że może się na nas wściekać, ale kurde. To było chyba dawno. Normalny człowiek już by zapomniał o sprawie - wzruszył ramionami Fields.

- On nie jest człowiekiem, jest istotą ponad nasze człowieczeństwo. Jesteśmy dla niego robakami i powinniśmy go wielbić, albowiem On pomaga, ale nie może pomóc każdemu. Nie może też ingerować w nas, ludzi bowiem mamy wolną wolę. To jego największy dar, od nas zależy jak go wykorzystujemy.

Henry mruknął cicho zastanawiając się nad sensem całej opowieści. Jak na razie wszystko wydawało się w miarę logiczne - A po co w ogóle nas stworzył? Wychodzi na to, że mógł mieć wszystko. Więc po cholerę mu banda idiotów, którzy srają sobie we własnym domu i nie zastanawiają się nad konsekwencjami?

- Tego nie wiemy - odpowiedział - Może ze złości, może ze smutku, a może z miłości? Wiadomo że stworzył nas na swoje podobieństwo.

- Czyli jednak ma coś z człowieka. Znaczy… - Henry zaczął wykonywać ruchy okrężne i posuwiste rękami z wyprostowanymi palcami wskazującymi by pomóc sobie w sformułowaniu zdania - My mamy coś od niego, więc my jesteśmy podobni do niego, więc on jest podobny do nas. Ale można go tu gdzieś spotkać? Jakbym go chciał na przykład przeprosić, albo poprosić o coś?

- Oczywiście. On jest wszędzie, w kamieniu, w tobie. Ale tylko wiarą i żarliwą modlitwą można zwrócić na siebie jego uwagę - odpowiedział gorliwie Pablo.

Inżynier spojrzał więc z niepokojem na pobliski głaz i uniósł ręce w geście obronności dając Bogu znać, że w żadnym wypadku nie chciał nikogo obrażać:
- Modlitwą? A jak to się robi?

- Tu jest większy problem, bowiem każdy modli się na swój sposób. Ja osobiście nie uważam aby to miało znaczenie, ale większość mormonów zaleca wykonanie znaku krzyża, zakończenie słowem amen, są też specjalne formuły. Mam gdzieś na wozie starą książeczkę do nabożeństw, poczekaj chwilę - Pablo znikł w ciemnościach, wracając po chwili i wręczając Henry’emu małą książeczkę.


Gdy Pablo zniknął Fields narysował palcem na piasku krzyż równoramienny, a na dole napisał po prostu "Amen". Zastanawiał się też czy ten Amen to nie jest jakiś kolejny symbol. Jak matematyce chociażby - Tak? - wskazał na swoje dzieło i zawahał się przed wzięciem książeczki - A ile za nią chcesz bo pewnie nie ma nic za darmo, nie? A i jak będę robił tą modlitwę to moi przodkowie się nie zirytują, że zamiast ich wspominać to proszę Boga o pomoc?

- Przeczytaj, tam wszystko jest napisane. Twoi przodkowie z pewnością są u Boga. No widzisz, człowiek posiada duszę… - Pablo opowiedział teraz o duszach.

A Henry słuchał z racji, że ma naturę sceptyka więc zanim obierze jakieś stanowisko to chce dostać sensowne argumenty.
- No dobra. Mam jeszcze jedno pytanie - rzekł do Pabla gdy ten skończył mówić.
- Miałem okazję poczytać trochę książek o nauce - nie chciało mu się tłumaczyć o czym konkretnie - I w żadnej nie było ani słowa o tym Bogu. Przypadek?

- Wielu naukowców mocno wierzy, ale nie wyraża się o Bogu wprost bowiem mogliby zostać ośmieszeni. A to nie jest żadna śmieszność, wierzyć w Boga. Wielu filozofów uznało że za stworzeniem czegokolwiek musiało coś stać, coś pchnąć to wszystko w ruch. Nie uważasz? Jak bardzo wierzysz w dzieło przypadku, w Wielki Wybuch który sam się ziścił.

- Wielki wybuch pewnie nie był przypadkiem. Nic nie dzieje się przypadkiem, tak myślę. Ale uwierz, że ciężko to przełknąć tak od razu. Muszę się z tym przespać. To ile liczysz za książeczkę?

- Nie jestem tylko handlarzem, jestem również misjonarzem. Andrew i Floyd to handlarza z krwi i kości. Weź ją jako prezent na znak przyjaźni Nowego Kanaan oraz twojej Krypty. Dobrze?

- Za dużo powiedziane. Nie wiem czy moja krypta byłaby w stanie zaprzyjaźnić się z wami. Wolałbym na razie opcję przyjaźni między mną a Nowym Kanaan. Dzięki - małą książeczkę schował do wewnętrznej kieszeni kombinezonu na lewej piersi - Będziemy mieli czas na pogadanie jeszcze o tym. Zapoznam się w wolnej chwili - poklepał jeszcze miejsce, gdzie powstało lekkie wybrzuszenie od Pisma Świętego.

- Cieszy mnie to Henry. Swoją drogą, chyba wszyscy poza nami już położyli się spać, a twój przyjaciel nie wraca z budynków. On tak zawsze czy możemy zacząć się martwić? - zapytał Pablo, w czasie rozmowy zbliżył się do dwójki również Floyd który jadł jakąś pieczoną wiewiórkę, w rękach trzymał AK-112 z powiększonym magazynkiem do 100 naboi kalibru 5 mm.

- Cholera wie. Z Tomem wyszedłem pierwszy raz. Musiałbym obudzić Franka - a ten najwyraźniej sobie w najlepsze spał i nie byłby zadowolony z pobudki - Możemy się przejść tak dla pewności wokół i popatrzeć - rzucił okiem na automat towarzysza Michaiła. Już mu się ten sprzęt podobał.

- Masz jakąś broń? - zapytał Pablo i zerknął na Floyda - Ty zostań, pilnuj tych co śpią. Odeśpisz na bryczce, dobrze?
- Spoko luzik, spokojna twoja rozczochrana głowa - odpowiedział Floyd - Zawsze odsypiam w podróży.
- Dobry z Ciebie najemnik Floyd - wrócił spojrzeniem do Henry’ego, samemu wyjmując spod prochowca pistolet Mausera 9 mm.

- Mam. Rewolwer i nóż - sięgnął za pazuchę po to pierwsze i sprawdził ilość nabojów w bębenku bo nikt go w tej kwestii nie doinformował - Jeden nabój. Idealnie żeby sobie palnąć w łeb co najwyżej - ]burknął - Ten nóż też nie jest jakiś świetny - więc podniósł się tak czy owak.

- Na Pustkowiu i jeden nabój może uratować życie - stwierdził Pablo - Chodźmy. O ile pamiętam szedł w tę stronę - wskazał lufą pistoletu na zabudowania - W ciemności ciężko było zauważyć dokąd właściwie poszedł, ale wydaje mi się jako szabrownik powinien zainteresować się sklepami. O, tam jest chyba jakiś sklep z bronią? Wchodzimy?

- Albo je odebrać dla świętego spokoju - dodał. Sam nie był przekonany co do swoich umiejętności strzeleckich. Nigdy w życiu nie strzelał do nikogo ani niczego bo krypta miała ochronę. Dlatego czuł delikatny ucisk stresu w brzuchu i prosił by okolica była czysta a Tom po prostu znalazł przedwojenną gazetkę z roznegliżowanymi damulkami i postanowił wykorzystać chwilę samotności bo wątpił by jedna kula w przypadku Henry'ego mogła wystarczyć na cokolwiek pożytecznego prócz samobójstwa - Ubezpieczam - wskazał otwartą dłonią wejście do sklepu.

Misjonarz się uśmiechnął, po czym przekroczył próg rozpadającego się budynku.
- Halo?! Jest tu kto? - półki sklepowe były już dawno temu opróżnione, a odpowiedziało tylko echo - Chyba go tutaj nie ma, sprawdźmy następne budynki.

- Jasne, ale nie rozdzielajmy się za bardzo. Cały czas nie ufam tej jednej kuli jaką mam - mruknął wycofując się jako pierwszy i udając się do następnego nieco pocieszony, że już teraz nic się na nich nie rzuciło. Wejrzał najpierw przez zbite okienko, a dopiero potem zbliżył się do wejścia, którym była potężna wyrwa w ścianie kolejnych resztek przedwojennej konstrukcji. Dał krok do przodu wyciągając przed siebie ręce z rewolwerem.
- Tommy?

W ciemnościach coś się poruszyło, coś zaszurało po podłodze. Pablo przyległ do ściany, wytężając oczy próbował spojrzeć w czeluść budynku.
- Tu jestem, na zapleczu - odezwał się znajomy głos.

- No. Posraliśmy się w gacie jak widać niepotrzebnie, możesz chyba wracać - rzekł do Pablo odwracając się do tyłu by spojrzeć na misjonarza. Więc ostrożnie stawiając kroki przedarł się przez zwały gruzu, resztki mebli i inne śmiecie prosto na zaplecze.
- Co tam masz? - padło pytanie z ust inżyniera gdy wszedł na tyły budynku.

Pablo mimo wszystko poszedł za tobą i stanął w drzwiach, obserwując budynek. Musiał to być sklep jubilerski lub coś w tym stylu.
- Próbowałem otworzyć sejf - powiedział Tom klepiąc śrubokrętem ścienny schowek
- Może tam być broń lub lekarstwa.
- Wątpię. - odpowiedział misjonarz - Pewnie pieniądze albo biżuteria. I tak niezły łup.
- I tak... Ale nie mogę go otworzyć. Chcesz spróbować?
- Tom spojrzał na Fields’a.

I Pablo i Tom wyciągnęli mu z ust wszystkie mądre spostrzeżenia więc jemu pozostało tylko położyć rewolwer na ziemi obok sejfu do rąk biorąc zaś owy śrubokręt i zaimprowizowany z najzwyklejszego druta wytrych. Choć nie miał wykształcenia ocierającego się o ślusarstwo to mniej więcej znał budowę przedwojennych zamków. Niektóre zastosowane w krypcie były na tyle proste, że nawet półinteligent mógłby je otworzyć jakby chwilę pomyślał. Zaś to był sejf.
- Miejmy nadzieję, że to nie jest żaden zamek czasowy - chciał nieco zaimponować wiedzą i włożył oba narzędzia i rozpoczął poszukiwania charakterystycznych ząbków jednocześnie nie poruszając gwałtownie rękami bo cienki drut to cienki drut i zawsze mógł się uszkodzić.

Niestety, kręcenie drutem i śrubokrętem skutkowało tylko nędznym skrzypieniem w zamku. Żadne starania nie skutkowały tym, aby sejf chociaż odrobinę się uchylił. Zawsze można było jeszcze spróbować siły.

Im dłużej bawił się z tym cholernym zamkiem w tym większe poirytowanie wpadał. Mamrotał pod nosem jakieś przekleństwa pod adresem twórcy sejfu, przedwojennej technologii i narzekał, że jak ktoś będzie chciał to i tak to ukradnie nieważne jak zamek będzie dobry. Spojrzał na Pablo i podał mu sprzęt - Może ty chcesz spróbować? To już chyba jest niczyje więc można zabrać. Jak nie to proponuję to jakoś rozjebać w drzazgi. To nadal jest metal, który ma trochę lat. Może gdzieś jest jakaś kochanka nadżerka i puści jak się go odpowiednio potraktuje?

- Nie, nie. Ja sobie podaruję, skoro wam się nie udało otworzyć to i mi się nie uda. W życiu nie bawiłem się w takie rzeczy. W karawanie mam łom, można spróbować wyważyć... W przeciwnym razie chyba obejdziecie się smakiem, jeśli idzie o zawartość tej konserwy.

- Skoczę po niego - rzekł Henry zgarniając rewolwer z ziemi. spokojnym krokiem udał się w kierunku okręgu rozświetlającego część placu na jakim sobie obozowali. Powołując się na Pabla owy kawał szmeliwa dostał bez większych problemów i wrócił z nim czym prędzej do dwójki towarzyszy - Tommy, Ty znalazłeś to czyń honory. Pewnie nie raz już takie plomby wyrywałeś - rzucił podając łom Parkowi.

- Ty wyglądasz na silniejszego, ty spróbuj albo weźmy spróbujmy razem. Co ty na to? - zaproponował tamten. Pablo obserwował z tyłu, siedząc na jakiejś starej półce i majtając nogami.

Fields też nie uważał się za mocarza, dlatego ochoczo przystanął na propozycję kolegi. Łom był na tyle długi, że mogli złapać go pewnie obaj. Pozwolił więc sobie poszukać spłaszczoną końcówką dobrej szpary po przeciwnej stronie drzwiczek od zawiasów i sprawdził, czy drąg się dobrze zaprze. Potem kiwnął głową na Toma - To na raz... Dwa... Trzy!

Za pierwszym razem się nie udało, za drugim również za to za trzecim coś trzasnęło, a drzwiczki się otworzyły. W środku nie znajdowało się nic, czego byście nie oczekiwali. Broni i leków nie było, ale był rulon bezwartościowych przedwojennych dolarów, trzy złote łańcuszki, pięć pierścionków oraz diament. Rzeczy raczej dość ciężkie do spieniężenia.

- Hej. Srajtaśmy to nam nie dali, a ręką to się podcierać nie wypada - rzekł z udawaną radością do Parka biorąc do ręki pliczek zielonych i przesunął kciukiem po ich węższej krawędzi - Benjamin Franklin, sto dolarów amerykańskich. Skądś go chyba znam… - zmrużył oczy patrząc nieco ponad towarzyszami. Ostatecznie dał sobie spokój, wyrwał z pliku połowę banknotów i wcisnął je do jednej z kieszeni kombinezonów. O ile złoto nie miało już wartości rynkowej i dla przeciętnego człowieka było ono gorsze od stali to nadal zachowywało swoje właściwości fizyczne i chemiczne. W końcu zabrał całe złoto i jeden diament - Wszystko to da się później wykorzystać. W elektronice złoto idzie jak woda - wytłumaczył chcąc uniknąć oskarżeń o złomiarstwo. Kombinezon nie miał za wielu kieszeni, więc powoli zaczynały się one przepełniać. Przydałaby się jakaś torba - No dobra, panowie. To by było na tyle. Ja sobie jeszcze pospaceruję i zaraz wracam do obozu - rzekł. Takie miejsca na pewno obfitowały w różne śmiecie. Pierwsza rzecz to znalezienie czegokolwiek, co pozwoliłoby mu w miarę wygodnie transportować skromny dobytek. Druga sprawa to pierwsza w życiu modyfikacja broni. Wykorzystanie tępego lecz ostrego czubka noża jako broni kłującej, do tego przydałby się jakiś kij sięgający półtora metra no i coś do połączenia dwóch części. Cud by się stał gdyby kij miał różne wypustki na końcu ułatwiające zamocowanie noża.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline  
Stary 08-08-2016, 23:18   #7
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Po udanym szabrowaniu, zasnęliście koło siebie blisko kończącego swój żywot ogniska, ale nadal dającego żar, a noc na pustkowiach była rześka. Gdyby nie grube, wełniane koce jakimi poratowali was handlarze, z pewnością rano obudzilibyście się zziębnięci. Noc była spokojna, jedynie gdzieś daleko dało się słyszeć dokazujące kojoty lub jakiś tajemniczy rechot, lecz pilnujący i uzbrojony po zęby Floyd nie alarmował was, więc musiały to być zwyczajne, nocne odgłosy charakterestyczne dla tej części Ameryki. Post nuklearnej Ameryki.

Floyd obudził wszystkich dopiero rano, ale to Pablo był pierwszy na nogach i szykował wozy do podróży zaprzegając je w braminy. Krowy choć nie były najszybsze, były całkiem solidnym środkiem transportu dla tek dużej eskapady jak wy.


Podróż nie była najwygodniejsza, ale oferowanej podwózce nie zagląda się... pod wózek? Droga też pozostawiała wiele do życzenia. Trzęsło, bujało i wszystko was bolało - Krypciarzy nie nawykłych do takich "wygód", lecz ludzie z Kanaan wyglądali na całkiem zadowolonych z tępa podróży. Niejednokrotnie mówili że będą w Kryptopolis na czas, a jak dobrze pójdzie to może nawet szybciej.


Podróżowaliście z handlarzami z Kannan tak jak było zapowiedziane, cztery dni i byliście już blisko Kryptopolis, kiedy z pobocza padł strzał. Floyd który spał za dania bo w nocy pilnował obozowiska, pierwszy zaskoczył z bryczki, a Pablo przycisnął się do woźnicy. Kobiety schowały się za pakunkami, kiedy padł kolejny strzał, bardziej celny. Jedna z bramin padła, a wóz się zatrzymał. Pierwsza bryczka powożona przez Charlesa wyrwała do przodu, wystraszony bramin był nie do zatrzymania.

- To jeden strzelec? - zapytał Frank chowający się za unieruchominym wozem, obok niego siedział przeładowujący broń Thomas.
- Nie wiem. - odpowiedział mu tamten - To jakiś snajper, ale cela ma słabego.

Robert, czarnoskóry który już od początku był negatywnie nastawiony do wyprawy siedział cały czas na wozie, teraz tylko chowając twarz między nogami piszczał jak zbity pies. Jako że był jednym który się nie ukrył, strzelec obrał go sobie za cel. Kula gwizdnęła mu nad głową, lecz snajper znowu nie trafił. Floyd wyciągnął się po niego i z całej siły pociągnął go za ubranie, a potem opierając karabin o burtę dwukółki oddał na ślepo kilka strzałów w kierunku kamieni stojących nieco dalej. Czy strzelec był właśnie tam - nie wiedział nikt.

Pablo wyjął Mausera i również zrobił to samo co Floyd, lecz jego wystrzały były takie bez przekonania.
- Musimy coś zrobić, w końcu zacznie trafiać. - powiedział gdy zrezgynował z dalszego marnowania amunicji. - Musi być gdzieś za skałami.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 15-10-2016, 23:18   #8
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Idąc śladami towarzyszy również schował się za bryczką i spod kombinezonu wyjął rewolwer z jednym nabojem. Słyszał wymianę zdań, ale reakcji ze strony pozostałych nie widział. W końcu widząc, że nikt nie zamierza ruszyć siedzenia przesunął się na skraj pojazdu wychylając się na chwilę na bok by zobaczyć jak wygląda potencjalna droga do strzelca.
- Dajcie ogień zaporowy! - powiedział głośno, ale nie darł się jak głupi, zależało mu na tym by przekrzyczeć strzały - Oskrzydlę go i odstrzelę - teraz zaczął mieć wątpliwości czy nie lepiej sobie strzelić od razu w łeb. Ale słowo się rzekło.
Droga do strzelca oferowała jakieś tam kryjówki, ale nie było nic nadzwyczajnego. Ot, karłowata roślinna, głazy i jakieś niecki większe lub mniejsze. Ale podjęta została decyzja, to też Pablo oraz Floyd kiwnęli głowami w uznaniu, po czym rozpoczęli kanonadę mierząc do rzeczy za którymi mógł się ukrywać strzelec. Zaczął się bieg do pierwszej osłony, niewielkiej kupki krzaków. Nie oferowały osłony prawie w ogóle, ale cóż, zasłaniały Henry'ego przed wzrokiem strzelca. Kiedy kanonada ucichła by Pablo mógł przeładować antyczną broń, padł kolejny strzał w kierunku wozu. Inżynier widział jak kula wzbija w powietrze piasek osiadły na błotniku. Ale też i lepiej usłyszał strzelca, bowiem wydawało mu się że znajduje się nieco na prawo, za pojedynczym narzutowym głazem. Głupio byłoby wyskoczyć kiedy sojusznicy przestają strzelać. Więc czekał spokojnie czując się tak trochę na widoku. Kiedy rozległ się wystrzał od strony wroga nieco drgnął obawiając się, że został zauważony. Jednak mu się upiekło. Ołowiana symfonia zaczęła się na nowo, a on obstawił już miejsce przebywania napastnika. Napiął kurek rewolweru i wynurzył się zza "osłony". Korzystał z chwili kiedy naboje na swój sposób rzeźbiły głaz służący za osłonę strzelca, a ten bał się wyściubić głowę. Będąc blisko wyciągnął rękę z bronią przed siebie i z pochylonym tułowiem chciał się wynurzyć z flanki i wycelować we wroga. Głowa chyba na taką ilość amunicji była niekoniecznie dobrą taktyką. Więc obrał sobie jak największą możliwą powierzchnię ciała i będąc pewny celu nie zawahałby się pociągnąć za spust. Wszystko szło dobrze, Fields zbliżał się do kryjówki, a towarzysze kładli dość celny ogień na napastnika. Był przygwożdżony, ale kiedy Henry się zbliżył ogień ucichł, a snajper wychylił się. Zauważył Fields'a, a Fields jego... Byli kilkanaście metrów od siebie. Był to biały mężczyzna, a raczej zaledwie chłopak. Czarne włosy, zielone oczy i przerażenie w oczach nie większe od niego, ale i on nie miał zamiaru się zawahać i pociągnął za spust swojego Springfielda pierwszy.
Kula sięgnęła celu, to było pewne. Henry dostał z pewnością w klatkę, powietrze uszło mu z płuc i leciał na ziemię niczym zbity kijem ze stóp. Palec odruchowo zacisnął się spuście pistoletu i wystrzelił. Widział też to, że napastnik również dostał, tak jak on runął na ziemię rażony kulą.
Żył. Za inżynierem dało się słyszeć krzyki, po chwili zobaczył Floyda ze swoim karabinem, który doskoczył do zabitego mężczyzny i dla pewności posłał mu kulę w czerep. Po chwili pojawił się i Thomas oraz Pablo.
- Żyjesz? - usłyszał Henry od swojego człowieka.
- Żyje. Ale dostał. Musimy zabrać go na wóz i opatrzyć. Co ze snajperem?
- Nic. Odjebał go. - w polu widzenia pojawił się Floyd z bronią napastnika i skromnym dobytkiem w rękach. - Nie ma oznaczeń, pewnie jakiś pojebany złodziej.
Kiedy się tak na siebie spojrzeli we wnętrzu Henry'ego wybuchła prawdziwa bomba skrajnych emocji. Od przerażenia po szok i niedowierzanie kończąc na zwątpieniu. Nie był przyzwyczajony do aż takiej dynamiki. Nabój karabinowy skutecznie powalił go na ziemię, samego postrzału nie poczuł tak do końca, szok zrobił swoje. Już w czasie upadku miał wrażenie, że ktoś opróżnił mu brzuch z wnętrzności i zieje tam ogromna pustka, zaś gardło ścisnął imadłem. Tak samo nieświadomie postrzelił przeciwnika co tylko pogorszyło stan inżyniera. Przez chwilę nie widział kolorów, a w uszach mu piszczało. W ogóle czuł się... nieobecny duchem. Odruchowo przyłożył dłoń do rany postrzałowej i wlepił przerażony wzrok w niebo. Nie był w stanie wydusić z siebie słowa, nie docierały do niego rozmowy towarzyszy.
Koło Thomasa pojawił się Frank, rozmawiali ze sobą. Pablo coś im polecił, potem Fields poczuł że jest niesiony przez swoich towarzyszy. Położony na bryczce, zobaczył znajomą twarz jednej z kobiet, która wyciągnęła z paki jakieś medyczne urządzenia. Szok zaczął ustępować, zaczął czuł nieznośny ból.
- ... Tuż nad płucem, mocno krwawi. Nie dam rady go opatrzeć, musimy dostać się do Krypciarzy nim się wykrwawi.
- A jak się tam mamy dostać, bramin jest martwy, a Charles spieprzył. Na bara go nie zaniesiemy. Rób co możesz, może Charles wróci. - polecił Pablo.
- Albo koledzy snajpera. - dodał Frank ponuro - Zostawmy go tutaj.
- Pojebało Cię kretynie? To jeden z naszych, nie zostawiamy swoich. - wciął się Thomas ostro.
- Ja też go nie zostawię. Toż to wbrew mej religii, nie udzielić pomocy potrzebującemu. - to był głos Pablo.
- Ktoś tam idzie... Dużo ludzi... - dało się słyszeć niepewny głos Roberta. - Zajebią nas.
- Nie, to Krypciarze. - oznajmił Floyd, przyglądając się ludziom przez lunetę karabinu.
Siedmiu mężczyzn w pancerzach bojowych, z karabinami FN FAL oraz innymi automatami szło środkiem drogi.
- Wyjdę im na przeciw. Może mają medyka lub chociaż stimpaki. - oznajmił Pablo.
Kobieta, jak się Henry domyślał to była Verna, robiła co mogła by zatamować krwotok. Sam zaś powoli oswajał się z myślą, że zabił człowieka, że został ranny, że teraz może sam umrzeć. To było dziwne uczucie jakby śnił i zaraz miał się obudzić bo przecież takie coś nie powinno mieć racji bytu. Krypta nie przygotowywała go na coś takiego. Żył sobie tam pod ziemią wedle ustalonych przez nadzorcę zasad, dostawał przydział od do jaki miał wykonywać i to robił. W żadnym wypadku nikt nigdy nie kazał mu nikogo zabijać i potem brać odpowiedzialność za czyjeś bycie lub niebycie. Czuł się podle. Na tyle podle, że zaczął oponować i przeszkadzać Vernie - Daj spokój, nie chcę... - burczał słabym głosem - Zostaw mnie. To nie ma sensu - odsuwał jej ręce od swojej rany, ale na wiele nie mógł sobie pozwolić bo ból skutecznie go otępiał. Oblał się jednak zimnym potem słysząc słowa Franka. A więc nawet zostanie porzucony przez towarzyszy i jego szkielet na zawsze będzie zdobił piaszczyste pustkowia jako przestroga dla innych śmiałków.
Z oddali dochodziły głosy Pablo oraz innych ludzi.
- Witajcie Podróżni! - zawołał z pewnością dowódca. - Bob, opatrz go. Gdzie macie trupa? - zapytał Floyda.
- Tam. - ten odpowiedział i wskazał palcem kamień.
- Chris, idź go sprawdź.
- Tak jest!
Przed tobą zamiast kobiety, pojawiła się opuchła twarz jakiegoś mężczyzny któremu najbliżej było do wyglądu jego i reszty ekipy z Krypty 16. Jak już inżynier się napatrzył ludzie z pustkowia byli bardziej "szorstcy". Ten był gładki, przycięte włosy łagodną falą układały się na czubku głowy, wąs równie ułożony pod nosem. Z plecaka wyciągnął dobrze wyekwipowaną torbę medyczną.
- Nic mu nie będzie, wyciągnę kulę i zatamuje krwotok. - oznajmił przystępując do pracy, a pierwsze co zrobił to podał rannemu głupiego jasia. - Skąd macie te uniformy? - zapytał medyk.
Po uspokajaczach przestał się w ogóle ruszać. Patrzył się tępo w górę od czasu do czasu zerkając do doktorzyna z nim wyrabia. Na pytanie nie odpowiedział od razu - Jesteśmy z krypty - rzucił krótko obojętnym tonem.
Medyk pokiwał głową, po czym wyrzucił w piasek kulę. Thomas ją podniósł, owinął w szmatkę i schował do kieszeni. Kiedy już kończył łatanie, zasypał ranę jakimś proszkiem i przykleił opatrunek, po czym zaaplikował Fieldsowi stimpaka. Widział je już kilka razy, ale nigdy nie miał okazji takowego dostać. Poczuł jak nabiera sił, jak jego organizm sam z siebie zaczyna łatać ranę.
- Musi odpoczywać. - wyjaśnił lekarz, a głos przejął dowódca.
- Spieprzyliście zasadzkę Najeźdzcom. - oznajmił. - Kiedy dotrzecie do Kryptopolis, przy bramie do miasta zapytajcie o sierżanta Starka. Powinien was wynagrodzić. Za jakieś kilka kilometrów czeka was drugi woźnica. My musimy iść.
Ból i nieprzyjemne uwieranie w klatce piersiowej stopniowo zanikało. Czasem nieco mocniej zapiekło kiedy doktor oczyszczał ranę czy wyjmował kulę, ale żadne z tych jakoś go bardzo nie wzruszyło - Dzięki - rzucił jeszcze do odchodzącego od niego medyka i sam podźwignął się do siadu głównie dzięki stimpakowi, który zadziałał na niego pobudzająco. Zaczął powoli kojarzyć fakty i to o czym rozmawiali ludzie wokół. Co nie zmienia faktu, że mentalnie czuł się jak wypluta guma do żucia. Miał jedynie nadzieję, że nikt nie przyjdzie do niego prawić mu jakiś morałów, cholernie nie miał na to ochoty. Humoru nie poprawiała mu nawet myśl, że już w jakiś sposób zbudowali podwaliny pod sojusz z tubylcami. Nie tak sobie to wszystko wyobrażał. Przez całą trasę siedział w bryczce i tępo obserwował pustynne krajobrazy.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline  
Stary 21-01-2017, 00:42   #9
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Drugi woźnica zaczął do was machać już z daleka, krzyczą w niebogłosy szcześliwy z faktu że nie tylko mu się udało przeżyć, ale że wszyscy jako tako nadal się ruszali. Wychwal w niebogłosy jakieś Bóstwo która rzekomo nad wami czuwało, ale przecież Henry nikogo nie widział, więc tylko patrzył na woźnicę jak na idiotę. Po kilku rozmowach, po kilku uśmiechach i śmiechach, ruszyliście dalej. Kryptopolis było już za kilkoma wydmami. Henry czuł się dziwnie nie swojo wiedząc że spotka coś więcej, niż kilku bandytów i podróżnych handlarzy. Prawdziwe miasto, będące czymś więcej. W dodatku miasto będące stworzone przy pomocy G.E.C.K.'a, stworzone przez mieszkańców Krypty takich jak on.

I w końcu się ukazało. Otoczone wysokim murem, w piasek okalający miasto wycelowane były z pewnością załadowane do oporu amunicją automatyczne wieżyczki. Przed główną bramą stało kilku mężczyzn uzbrojonych w ręczne karabiny maszynowe, odziani w pancerze bojowe. Wyrazy twarzy mieli znudzone, aczkolwiek surowe.


- Oto i perła tutejszych rejonów, Kryptopolis. - oznajmił Pablo delikatnie kładąc ręką na zdrowym ramieniu Henryego - Zobaczysz, spodoba Ci się tutaj. Ja i moi ludzie zatrzymamy się za barem, tam rozłożymy namioty. Możesz w Spitoon poszukać ze swoimi ludźmi jakiejś dalszej pomocy.

Straż przy wjeździe do miasta nie robiła problemu.
- Gładko poszło. - rzucił Thomas, rozglądając się z zainteresowaniem.
- Na Podmurze może dostać się każdy, ale dalej... Musisz starać się o przepustkę dzienną lub być obywatelem... Mało komu udaje się tam przedostać wytłumaczył. Większość podróżnych zostaje tutaj. - oznajmił Charles, woźnica.

I faktycznie, "Podmurze" nie prezentowało się zbyt okazale. Dominowały skórzane namioty, a prawdziwych budynków było zaledwie kilka. Panował w powietrzu dziwny fetor w powietrzu, a uwagę przykuwało wysokie ogrodzenie z siatki, strzeżone przez dwóch uzbrojonych ludzi. Za siatką siedziało z piętnaście osób. W górę drogi widać było bramę do Miasta Wewnętrznego. Na ścianie rozpadającej się rudery ktoś wymalował, już niestety wyblakła od słońca żółtą uśmiechniętą buźkę. Wokół niej widniał napis "Happy Harry’s. Sklep wielobranżowy." Przed jednym z lepiej wyglądających budynków stała tablica głosząca "Biuro Powitań".

Perła pustkowi póki co okazywała się zaledwie ubłoconym kamieniem.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 21-01-2017 o 00:51.
SWAT jest offline  
Stary 28-01-2017, 04:44   #10
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Przyznawał się szczerze, spodziewał się czegoś lepszego i bardziej widowiskowego po tym całym Kryptopolis. Ale nie należy przecież oceniać książki po okładce. Pożegnawszy się z pielgrzymami bo przeczuwał, że tutaj ich drogi się rozchodzą postanowił udać się do tego całego biura powitań. Oczywiście poinformował swoich towarzyszy. W sumie teraz zaczynała się jego działka, czyli znalezienie filtrów. Czując się bardzo niepewnie otworzył drzwi wspomnianego budynku i rzucił krótkie “Dzień dobry!” oczywiście jeśli za drzwiami znajdowali się jacyś ludzie. Ciekawe czy będą wiedzieli, że poniekąd jest ich tak jakby współplemieńcem, w końcu musieli mieć takie kombinezony... A przynajmniej tak sądził.
Kombinezony, niebieskie i przylegające do ciała, miał na sobie mężczyzna oraz kobieta. Kobieta pochylała się nad sprawnym terminalem, pisząc coś na klawiaturze. Mężczyzna zauważył Henry’ego od razu i odpowiedział równie szybko.
- Dzień dobry. Witam w Kryptopolis. Znajdujesz się w Biurze Powitań, pierwszy raz w mieście?

A więc jednak! Ciekawe jak wyglądało ich nastawienie do obcych z innych krypt.
- Tak. Niedawno przybyłem tutaj z moją karawaną - złożył dłonie jak do modlitwy - Poszukujemy filtrów powietrza do systemu wentylacji zastosowanych w kryptach - jego kombinezon chyba zdradzał od razu jego przynależność - Chciałbym się tylko upewnić, czy coś takiego tutaj znajdziemy. Zależy nam na czasie.

Mężczyzna zasępił się, tak jakby dopiero teraz dotarło do niego że Fields strój krypty, aczkolwiek ich kombinezony nie miały numeru na plecach.
- Hmm... Mógłbyś spróbować w Biurze Udogodnień, ale do Miasta Wewnętrznego mogą wejść tylko obywatele lub osoby posiadające Przepustki Dzienne. Przebyłeś pewnie długą drogę ze swojej krypty, prawda?

Pokiwał głową, ale ciekawiła go nagła reakcja mężczyzny - Na tyle daleko, że nie opłaca nam się wracać i iść w inną stronę. Więc jak zdobyć chociaż tę przepustkę dzienną?

- Należy udać się do Urzędu Celnego, to ten budynek na prawo od bramy. Przepustki dzienne wydaje nasz celnik, Wallace. - odpowiedział tak płynnie, jakby coś recytował.

- Dziękuję. Jest coś o czym powinienem wiedzieć o tutejszych zwyczajach prócz tego, że do centrum muszę mieć przepustkę?

- Przepustka dzienna uprawnia na wejście do miasta od godziny 8 do 20, wyjątkiem jest Krypta. Ale to powinien wyjaśnić Ci Wallace. Może masz jeszcze jakieś pytania na temat miasta?

Henry roześmiał się.
- Zapytałbym o historię miasta, jak wam udało się przetrwać w tej dziczy zwanej pustkowiem, ale to chyba może potrwać, tak sądzę? Chyba, że macie przygotowaną krótszą wersję dla zabieganych ludzi. To mogę chwilę wygospodarować. W sumie dla mnie taka osada to ewenement pośród zwałów piachu.

- A, historia naszego miasta? Oczywiście, skrócę Ci ją do niezbędnego minimum. Nasza krypta została otworzona w 2091, po czym przy pomocy naszego G.E.C.K'a utworzyliśmy nasze miasto. Zaraz po utworzeniu miasta znieśliśmy rolę Nadzorcy na rzecz Rady Miejskiej, którą kieruj Pierwszy Obywatel. Aktualnie jest to Pierwszy Obywatel Lynette.

- G.E.C.K dał wam niezbędne warunki, żeby żyć tutaj? Chciałbym zobaczyć jak on działa... - rzekł bardziej do siebie. W końcu urządzenie, które zamienia pustynię w żyzną glebę i pozwala na zbudowanie dobrze prosperującej wioski musiało być wspaniałe i ciekawe - No i jak wrażenia z życia poza kryptą? Lepiej? Gorzej? Bez znaczenia? - on sam nadal był dzieckiem we mgle jeśli chodzi o Nowy Świat. Ale bezpieczna krypta na razie wydawała się o wiele lepszą opcją mimo wszystko.

Mężczyzna jakby się zachłysnął.
- To nie jest jedno ze standardowych pytań. - sięgnął po jedną z leżących książek, która leżała obok, na okładce widniał napis "Przewodnik po Kryptopolis". - Nie, nie mam tutaj takiego pytania. Może chcesz wiedzieć coś innego?

Jego brwi opadły w wyrazie konsternacji - Skoro tak to jaki mam zakres bezpiecznych i standardowych pytań do wykorzystania?

- Możesz pytać o miasto, głównie tylko o miasto. I Kryptę. Yyyy… - tutaj spojrzał na kobietę przy komputerze. - Melinda?
Kobieta spojrzała tylko, po czym wróciła do klepania klawiszy na terminalu.
- On jest nowy. Możesz zadawać pytania tylko o miasto oraz nasze zwyczaje, historię itd. Nie mamy prawa udzielać informacji o naszych odczuciach i własnych obserwacji. Tylko suche fakty.

Chyba zaczął rozumieć. W jego krypcie również nie rozmawiano na wiele tematów w ogólnym gronie, bo nie. I nauczył się to szanować. Tak więc nie zadawał już więcej niestandardowych pytań. W sumie to na tę chwilę chciał tylko załatwić sprawę przepustki. Dlatego więc pożegnał się z dwójką ludzi zapewniając, że przyjdzie zapewne jeszcze podpytać o kilka spraw. Udał się tym razem do owego Wallace'a do kanciapy przy bramie tak jak mu polecono. Zapytał oczywiście o tą przepustkę jak i wspomniał imię człowieka, który je wystawia.

W Urzędzie Celnym, pierwszy napotkany człowiek za którego Henry wziął Wallace, okazał się jego asystentem.
- Jestem Skeev. Wallace jest w biurze za tymi drzwiami, ale nie mam sensu tam iść. Po pierwsze nie będzie Cię stać na przepustkę, a po drugie nie dostaje jej byle kto. Słuchaj, za 200 dolarów obejdziemy trochę system. Zrobię Ci pierwszorzędną przepustkę za połowę ceny i w dodatku umieszczę Cię w spisie ewidencyjnym miasta.
Mężczyzna oczekiwał reakcji technika.

Żeby to jasny szlag trafił. W sejfie jaki znaleźli przed miastem były setki, a on jak imbecyl wziął te mniejsze nominały. Ale skąd mógł wiedzieć, że te papiery będą aż tak wartościowe. Na logikę obstawiałby amunicję czy leki jako dobrą walutę: - A co powiesz na sto pięćdziesiąt? - zaczął spokojnym głosem negocjacje, gdyż tylko tyle wynosiła suma numerków na papierkach.

Skeev tylko się uśmiechnął.
- Nie, za tyle nie warto nadstawiać karku. Zrozum, jeżeli wpadnę przez twoją nieuwagę będzie krucho. Za 150$ nie warto nadstawiać karku. Proszę, idź do Wallace’a, zobaczysz ile sobie zaśpiewa.

Przewrócił oczami - A przyjmujesz złoto? Diamenty? Na pierwszy rzut oka rzeczy bezwartościowe, ale wiesz mi, że jak znajdziesz odpowiedniego kupca to może Ci za to dać przynajmniej tę cholerną pięćdziesiątkę.

- Rzadko opuszczam Miasto Wewnętrzne, a tam to nie jest wiele warte. Ale idź na Podmurze, może uda Ci się to jakoś zarobić. Co prawda "tamci" - wypowiedział te słowa z widoczną odrazą - nie są obywatelami i nie pomogą Ci się dostać do miasta, ale może uda Ci się coś zarobić w jakiś sposób.

Westchnął głęboko przecierając twarz dłonią. To będzie trudniejsze niż sądził.
- W porządku, ale umawiamy się na ostateczną i niezmienną cenę dwustu dolarów, jak spróbujesz mnie oszukać to nic Ci nie dam - w końcu z ludzką podłością zderzał się już we własnej krypcie dlatego w swoim zachowaniu nie widział nic dziwnego. Zapytał jeszcze o dokładniejsze namiary na Podmurze by rzeczywiście trafił na to jedno konkretne Podmurze. Przy okazji wyposażony w nową wiedzę o wartości tych zielonych papierków postanowił zbunkrować te oszczędności w rzeczach swojej ekipy ich samych ostrzegając, żeby nie ruszali i w razie możliwości pilnowali bo inaczej będą mieli przestój w misji. Sam zaś już tylko ze złotem, diamentem i bronią jaką miał ze sobą udał się na Podmurze szukając jakiegoś miejsca, które mogłoby służyć za linię startu. Pierwszym miejscem jakie mu podpasowało był sklep Szczęśliwego Harry’ego.

***

Sklep wielobranżowy, cóż, nie był zbyt bogaty. Ale półki uginały się od przedwojennego żarcia oraz żarcia wytworzonego po wojnie, na stojaku stało kilka sztuk broni (w tym pięknie zachowany rewolwer magnum .44), na innej półce amunicja do nich czy też skórzany pancerz. A wszystkiego pilnował Szczęśliwy Harry, sprzedawca. Ów uśmiechnął się do potencjalnego klienta i pomachał do niego z daleka.
- Witam w moim sklepie! Co mogę podać?!

- Cześć, mam tylko małe pytanie… - podszedł bliżej lady i samego sprzedawcy po czym niczym rasowy złodziejaszek wysypał na blat złoto i diament wyciągając owe fanty spod kombinezonu - Jesteś w stanie mi dać za to dolary? - zapytał spoglądając uważnym wzrokiem na Szczęśliwego Harry’ego. Tak jakby chciał sprawdzić czy ten nie będzie próbował wywijać numerów.

Szczęśliwy, zapewne z powodu nie znikającego mu z ust uśmiechu, popatrzył na fanty z uwagą.
- Diament mogę kupić w ramach ciekawostki za dziesięć dolców, za złoto dam dwadzieścia. Po przetopieniu na dolary może być coś warte, ale nie dam więcej niż trzydzieści, nie chcę stracić. - od razu przeszedł do interesów. - Albo mogę to wymienić na przykład na amunicję lub jedzenie.

Henry zastanowił się. Sumka w zielonych jaką zaproponował sprzedawca nadal nie pokrywała wydatku lewej przepustki. Niby mógł zaryzykować i liczyć, że Skeev zgodzi się na dwadzieścia mniej. Ale ostatecznie po chwili namysłu rzucił - Jaki kaliber za to możesz dać? - pomimo, że w jego krypcie był zakaz posiadania broni to dzięki swojemu tatusiowi poznał się co nieco w tym zakresie. Większośc popularnych pestek mógł mniej więcej rozpoznać - Ale z mojego inżynierskiego punktu widzenia diament powinien być bardziej cenny. Przynajmniej o tę dyszkę w górę. Nie wiem czy masz pojęcie co z takiego kamyczka można mieć.

Harry z politowaniem się uśmiechnął.
- Tutaj nikomu to nie jest potrzebne, rozejrzyj się. Ludzie starają się związać koniec z końcem, przeżyć, ledwo im starcza na jedzenie, albo na trunki w Spitoon. Nie dostaniesz lepszej ceny, przynajmniej nie w Kryptopolis, ale może w Gecko? - głośno się zastanowił. - Te cholerne mutanty mogłyby go chcieć, ale też nie wiem po co by im był. Podobno jest tam gorzej niż na Podmurzu… - zrobił chwilę przerwy, by rozejrzeć się po półce z amunicją. - Jakiej byś potrzebował? Mogę Ci dać każdą, ale zależnie od kalibru, ilość kul się zmniejszy lub zwiększy. Mogę obejrzeć ten twój rewolwer? Coś się powinno znaleźć.

- Przecież zachodzą do was jacyś handlarze. Któryś na pewno kupiłby ten kamyczek za nieco więcej - uznał jednak, że Harry w tej kwestii rzekł ostatnie słowo. Podał handlarzowi swój rewolwer z którego nie zdążył jeszcze wyjąć łuski, tej która przetrzymywała jego jedyną i zarazem pierwszą, celną oraz śmiertelną kulę. Przy okazji wyjął swego PipBoya i przygotował go do dodania nowej lokacji na swej mapie - Wskaż mi te całe Gecko jeśli możesz - ukazał handlarzowi odświeżający się co chwilę ekran komputera - A jakie kalibry są najpopularniejsze tutaj?

Harry chwycił pewnie rewolwer i otworzył bębenek. Po raz drugi dzisiaj uśmiechnął się z politowaniem, kiedy zorientował się że w bębenku znajduje się tylko łuska.
- Potrzebujesz amunicji znacznie bardziej niż pieniędzy. - stwierdził - .32 cala, mogę Ci dać 15 naboi, to całe pudełko. Sądzę że przydadzą Ci się jeśli chcesz iść do Gecko. To będzie dzień drogi na południe, na pewno zauważysz. To będzie chyba dokładnie tutaj. - popukał palcem po ekranie nieco ponad Kryptopolis. - Dziesięć milimetrów, to są najpopularniejsze kule. Ale też i magnum jest w modzie, dwieście dwadzieścia trzy FMJ oraz pięć milimetrów. Ale to już poważniejsze bronie, niż ten rewolwer. No i loftki, one też są popularne. To co, robimy interes? - Harry się uśmiechnął, cóż, nie po raz pierwszy.

Podrapał się po brodzie patrząc na swoje fanty jakie chciał wymienić - Robimy. Ale piętnaście kulek to dla mnie chyba za dużo. Daj mi z osiem trzydziestek dwójek, a z reszty weź odlicz równowartość do dziesięć milimetrów. Akurat tak się składa, że ten rewolwer nie jest jedyną lufą. Nie jestem sam tutaj. I bierz w cholerę ten kamyczek - machnął już na diament ręką. Jeśli w Kryptopolis mieli mieć ten cały filtr to wyprawa do Gecko nie będzie konieczna. Odebrał od handlarza pipboya i rewolwer i czekał na sfinalizowanie całej transakcji.

Harry pogrzebał na regale, koniec końców wyłożył na ladę dziesięć kul .32 cala i dwanaście kul 10 mm. Były to dwa pełne magazynki do rewolweru i pełen magazynek do pistoletu. Po czym ściągnął z lady to, co należało teraz do niego, wrzucając to do szuflady i zamykając szybko.
- Potrzebujesz czegoś jeszcze? Może skórzany pancerz, świetna jakość. Albo ktoś z twoich przyjaciół może by go chciał? Albo jakieś inne ubranie? W tym niebieskim kombinezonie tutaj, na Podmurzu ludzie niechętnie będą chcieli się z tobą bratać. Ja widzę że nie jesteś z Kryptopolis, oni nie pojawiają się na Podmurzu, nie licząc strażników i patroli, ale reszty nie będzie to obchodziło. Niektórzy… Niektórzy mogą być nawet do Ciebie wrogo nastawieni, a z pewnością w Gecko. Ghule wiele wycierpiały od krypciarzy.

Spojrzał na nieco za duże zamówienie jakie sobie zażyczył. Potem na Harry’ego. Ten zaś nie widział niczego podejrzanego więc po prostu zgarnął swoje nowe pestki i powciskał je do kieszeni tak by się nie wymieszały. Następnie spojrzał na proponowany przez handlarza pancerz. Nadal nie widział większego sensu w takim dozbrajaniu się. Skoro Kryptopolis było takim prosperującym miastem to wychodzi na to, że ich podróż właśnie dobiegła końca. Na drodze powrotnej chyba nie spotkają już nic groźnego - Popytam ich, może któryś wpadnie tutaj później i poogląda towary. Ja osobiście nie potrzebuję tego pancerza chociaż cenę możesz jeszcze rzucić, liczę że potrzebne sprawy załatwię tutaj i podróż do Gecko nie będzie potrzebna. Z mojej strony to chyba wszystko. Miło się z Tobą robi interesy - nie był pewny czy Harry go nie orżnął na tym wszystkim. Ale podał mu na pożegnanie rękę - Dzięki za informacje i ogólnie. Trzymaj się.

***

Czyli miał już wszystko czego potrzebował. Postanowił wrócić do Skeeva z tym wszystkim uprzednio zabierając ukryte banknoty.
- Załatwiłem co miałem załatwić. Nie dostaniesz pełnej sumki w dolcach, ale mam do zaproponowania nieco pestek dziesięć milimetrów - rzucił do asystenta gdy upewnił się, że są sami. Położył przed nim wszystkie zielone i dołożył cztery pestki wspomnianego kalibru po czym spojrzał pytająco na mężczyznę.

Asystent Skeev popatrzył na to co Henry ułożył na stole, potem popatrzył na niego, a potem znowu na fanty. I zaczął się śmiać, potem coraz głośniej aż w końcu przerodziło się w to histeryczny rechot. Pomiędzy spazmami śmiechu wyrzucił z siebie - Ale ja nawet nie mam pistoletu, z resztą po co mi broń w Kryptopolis?!
Nagle otworzyły się drzwi za jego plecami, a histeryczny rechot ucichł. Skeeb obrócił się, w drzwiach stał starszy mężczyzna.
- Skeev, z czego się tak śmiejesz? Kto to?
- To… To… To jest petent do Pana. Przybył z daleka, podzielił się kilkoma świetnymi opowieściami ze swojej krypty. - Skeev skłamał jak z nut.
- Doprawdy? Przybysz z innej krypty? Zapraszam do biura! - w oczach Wallace mignęła iskierka rzewnego zainteresowania, obrócił się i nie zamykając drzwi skierował się za swoje biurko. Skeev przycisnął wskazujący palec do ust i wydał z siebie ciche “Ciiii”.

Przez cały ten napad śmiechu stał zirytowany z rękami na torsie i czekał, aż Skeev przestanie odwalać tę całą szopkę. Już miał mu odpowiedzieć, że przecież może sobie tę amunicję wymienić na upragnione dolary, kiedy drzwi się otworzyły. Pamiętając, że ich akcja z asystentem miała być tajna pewnym ruchem zebrał pieniądze i te kilka łusek po czym wcisnął niedbale do kieszeni kombinezonu jakby cały czas dłonie się w ich wnętrzu znajdowały. Ale reakcja Wallace’a nieco zbiła go z tropu. Gdy został zaproszony do pokoju obok łypnął na Skeeva morderczym wzrokiem i nie mówiąc nic więcej wszedł do tego całego biura.
- Mam rozumieć, że pan nazywa się Wallace? Przysłano mnie do pana w sprawie przepustki dziennej.

Mężczyzna nałożył na nos okulary.
- Niech Pan siada. Przepustka to czysta formalność, normalnie pobieramy od handlarzy chcących wejść do miasta pięćdziesiąt dolarów, ale jest Pan z innej krypty, nie mógłby Pan nigdzie indziej zdobyć tego stroju w takim stanie, toteż jako że jeszcze nie udało nam się nawiązać kontaktu z innymi Kryptami, Pierwszy Obywatel z pewnością będzie chciał z Panem porozmawiać. Proszę mi dać chwilę na wydrukowanie przepustki, a w tym czasie może Pan powtórzyć tą historyjkę która rozśmieszyła Skeeva.

Już wiedział co zrobi jak stąd wyjdzie. Przywali Skeevowi w tą parszywą mordę raz, a potem drugi. Tymczasem spoczął sobie na siedzisku i cierpliwie słuchał starszego mężczyzny. Miał już parę obiekcji co do tego wszystkiego. Po pierwsze nie miał czasu z nikim rozmawiać, nie jest cholernym posłem dyplomatycznym czy innym takim. Ale wolał staruszka na razie nie strofować skoro ten jest taki hojny i daje mu przepustkę za darmo. Ale nieco się zestresował jak poprosił o powtórzenie historii, której nigdy nie było. Oparł łokieć na podłokietniku swojego siedziska i zakrył twarz dłonią zaczynając samemu się śmiać z beznadziei całej sytuacji. Choć z perspektywy Wallace’a mógł wyglądać jakby na wspomnienie o tym wydarzeniu ogarniała go radość.
- Wie pan… To była głupia sprawa… Miałem takiego kolegę. Straszny kobieciarz… I… I próbował przespać się z taką jedną dziewczyną. Cholernie śliczna i w ogóle. Okazało się, że ona była również nim zainteresowana… No i przyszła noc. Oboje umówili się na schadzkę gdzieś w dolnych partiach krypty, gdzie raczej nikt nie chodzi w czasie ciszy nocnej… Ona miała zorganizować jakąś kołderkę, wie pan. Żeby było miło… Więc biedak schodzi zadowolony na dół, widzi w zaciemnionym kącie jakieś pierzyny, ślini się bo wie, że za chwilę sobie na niej poużywa o czym marzył od dłuższego czasu... Przed wejściem pod kołderkę rozbiera się do naga, prawda… I ten… Wchodzi pod tą kołderkę, obejmuje tę ślicznotkę. Ale coś mu nie gra. Czuje że maca drobny biust, ale pod palcami czuł gęste męskie włosy. Przejechał ręką na krocze i wyczuł to czego panienki raczej nie mają - tu się roześmiał nieco żeby nadać prawdziwości swoim słowom - Okazało się, że babeczka go wystawiła. Wysłała tam swojego starszego grubawego braciszka! Przez dłuższą chwilę obmacywał się i mruczał do uszka sprośne rzeczy innemu facetowi! Potem przez tą sytuację nie miał już życia i przestał już podrywać każdą kobietę w krypcie. I dostał na zawsze ksywę “Pederasta” - klepnął się ze śmiechu w kolano zadowolony, że jakoś wybrnął. Cóż. W każdym kłamstwie jest ziarenko prawdy. Ale przecież nie powie, że owym nieszczęśliwcem był on sam? Co prawda cała sytuacja wyglądała nieco inaczej, ale to już historia na inną okazję.

Wallace pokiwał głową z uznaniem, nawet zaśmiał się szczerze przez krótką chwilę.
- Wyborna historyjka, ale proszę jej nie opowiadać Pierwszemu Obywatelowi. Czasami się zastanawiam czy ta kobieta ma w ogóle jakiekolwiek poczucie humoru… Jeszcze tylko mój podpisik… - mężczyzna wyciągnął rękę z pomiętym dokumentem w stronę Fields’a. - Proszę bardzo. Upoważnia ona do wchodzenia do miasta od ósmej rano do dwudziestej wieczorem. Do miasta jest zakaz wnoszenia broni, amunicji, leków, narkotyków oraz alkoholu. Nie upoważnia też do wejścia do Krypty, co przysługuje tylko obywatelom. Życzę miłego pobytu w naszym mieście.

Cóż, nie mógł się nigdy pochwalić jakimś specjalnie wyszukanym humorem, z resztą teraz był pod silną presją, więc i tak czuł się bohaterem - Jak rozpoznam dom Pierwszego Obywatela? Skoro będzie chciała mnie widzieć to wypadałoby przyjść najpierw na spotkanie. A jej brak humoru może wiąże się z jej funkcją jaką tu wypełnia. W końcu zarządza całym miastem. W każdym razie dziękuję za pomoc. Do widzenia - przepustkę zabrał ze sobą i wyszedł do pomieszczenia ze Skeevem. Stanął przed nim odczuwając na jego widok cholernie dużą złość. Momentalnie wystrzelił swoją prawą ręką w stronę jego głowy jednak w ostatniej chwili się rozmyślił. Zamiast tego pokazał mu zaciśniętą pięść po czym wyprostował środkowy palec. Nie powiedział już nic więcej tylko czym prędzej ruszył oddać zakazane przedmioty do przechowalni u Franka i reszty ekipy, a sam skierował się do bramy mającej wpuścić go do rzeczywistego, prawdziwego już Kryptopolis okazując wszystkim odpowiednim ludziom swoją przepustkę. I jak zaplanował udał się najpierw do owego Pierwszego obywatela.

Urzędnik wyjaśnił że za dnia Pierwszy Obywatel urzęduje w Urzędzie Miasta, po czym pomachał na pożegnanie nowemu gościowi. Skeev nie zrobił nic. Nie musiał, klient mu uciekł. A potem przed młodym technikiem otworzyła się brama do prawdziwego Kryptopolis…

Miasto wewnętrzne wprawiło Fields'a w zdumienie, bowiem od Podmurza różniło się tak jak inna planeta. Schludne, czyste i oświetlone uliczki, a przy nich równie zadbane domki, a przede wszystkim mnóstwo zieleni i drzew, których próżno szukać w powojennej północnej Kalifornii. Jedynym nie pasującym do tego idyllicznego obrazka elementem byli snujący się tu i tam ludzie w biednych ubraniach, wykonujący swoje obowiązki ze spuszczonym wzrokiem.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172