Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-11-2017, 16:04   #121
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Vex, Angie iWujaszek oraz różne formy dyskusji

Vex ucieszyła się, słysząc, że coś może się znajdzie. Nawet jakby nie przemalowali busa teraz, to można by to zrobić na jakimś postoju. Zawsze mniejsza szansa, że ktoś będzie jechał po ich śladzie. Może byłoby tez łatwiej go sprzedać? Jakby go nieco poprzerabiała, coś tam wywaliła… chyba nie uda się jej niestety nic zamontować. Ale inny kolor, brak części blach… może inne użycie poszycia i mogłoby dać radę. Może wtedy udałoby się wymienić go na coś mniej rozpoznawalnego.

Krzyki oderwały ją od planów. Motocyklistka spojrzała w kierunku domu, który chyba należał do tamtej małej.
- Widziałam jakąś wychodzącą stamtąd kobietę. - Vex opisała ją krótko. - To może być powód?

- Oj nie wiem kto to mógł być ale pewnie ktoś z ich znajomych. Często ktoś do nich przychodzi. A czy ona była powodem no nie wiem. Ale niestety im byle co wystarcza za powód do awantury. - obydwie kobiety wysłuchały opisu osoby jaką ulotnie widziała Vex ale nie mogły wychwycić o kogo chodzi dokładniej bez imienia albo znaków charakterystycznych. Gospodyni odpowiedziała więc trochę zmartwionym tonem.

Vex przytaknęła ruchem głowy. Nie to by awantury sąsiadów jakoś szczególnie ją interesowały. Trochę niepokoiła się o tą pocieszną małą, którą Angie znalazła, ale skoro opiekowali się nią tutaj to chyba nie było najgorzej.
- Powinniśmy zgarnąć tą farbę i się ruszać. - Zerknęła na Sama, czekając na jego decyzję.

Sam zaś z niepokojem i uwagą zdawał się obserwować przez okno dom z którego dochodziły odgłosy kłótni i awantury. Spojrzał w pewnym momencie na Vex i zmrużył oczy. Potem nagle jakby dostał coś na rozpędzenie. Wstał od stołu i chwycił za karabin kierując się ku drzwiom na podwórko. - Ja tam zajrzę na chwilę. - powiedział szybko otwierając drzwi i brnąc przez zalane podwórze. Obydwie miejscowe kobiety pokiwały zgodnie głową podchodząc do okna i obserwując sunącego przez zalane podwórze najemnika.

Czy jej się wydało, czy usłyszała strzał? Motocyklistka sama zerwała się i ruszyła za pazurem, wydobywając z kabury broń. Jakby nie dość było cholernych strzelanin na dzisiaj! Tak to jest jak ktoś sobie życzy aren i rozlewu krwi. Jedna wielka cholerna samospełniająca się przepowiednia.

Idąc na tyle szybko na ile pozwalała jej rana i wszechobecna woda, rozejrzała się po podwórzu, gdzie podziała się blondie i dzieciaki? Skupiła wzrok na plecach najemnika i powoli weszła za nim na podwórze sąsiadów.

- Angie! - Pazur chyba podejrzewał, że w sprawę zamieszana jest jego podopieczna. Zaczął już biec przez podwórko. Z narożnego budyneczku dojrzeli trójkę dzieciaków z którymi wcześniej wyszła nastolatka. - Angie poszła porozmawiać! - krzyknęło któreś z dzieci do przebiegających dołem dorosłych. Wydawali się dość przestraszeni ale i zaciekawieni. Wujek przebiegł przez zalane podwórze domu Jane i z impetem swojej sporej masy uderzył w drzwi od podwórza. Te z impetem wpadły razem z nim do środka ale przeszkoda zatrzymała go na moment. - Angie! - krzyknął znowu wujek. Drzwi otwarły się na jakąś chyba kuchnię. Z przeciwnej strony cofała się tyłem jakaś kobieta. Spojrzała na moment na Sama i Vex ale jej wzrok przykuwał mężczyzna z zakrwawioną głową podnoszący się z podłogi. Podnosił się z podłogi mimo, że brakowało mu sporego kawałka czaszki. - O cholera! - sapnął ze zdziwieniem Pazur. Ale zaraz wycelował w faceta swój karabinek.

- Wujku nie wchodź tu! Jest niebezpiecznie! - doszedł ich krzyk Angie. Musiała być w sąsiednim pomieszczeniu tym do którego drzwi były otwarte bo wstawał ten postrzelony w głowę facet.

Vex zamarła i mrugnęła kilka razy. To nie działo się naprawdę. Ludzie postrzeleni w głowę nie ruszają się, nie wstają… do cholery oni nie żyją. Było jednak coś co ten widok nieprzyjemnie jej przypominał. Tess. Ta podziurawiona niczym ser szwajcarski dziewczyna. Rozejrzała się czy z pomieszczenia jest jakieś inne wyjście.

Innego wejścia nie było. Tylko drzwi na podwórze gdzie stali z Samem i drzwi do wnętrza domu gdzie powstał na własne nogi właśnie ten postrzelony. Ale ledwo tamten wstał z sąsiedniego pomieszczenia padł strzał. Ciałem w drzwiach wewnątrz domu miotnęło i po momencie bezwładności upadło z powrotem na podłogę. Sam celował do niego ze swojego karabinku ale trafiony facet nie ruszał się. Krzycząca z przerażenia kobieta zatrzymała się dopiero po przeciwnej ścianie gdy już nie mogła się dalej cofać. Teraz znowu zamarła milknąc i ciężko oddychając wpatrzona w nieruchome ciało na środku kuchni.

- Angie?! To ja wujek! Podchodzę do drzwi. Nie strzelaj dobrze? - Sam krzyknął ostrzegawczo do otwartych drzwi. Przez tego leżącego w przejściu nie mogły się domknąć. - Ja sprawdzę co z Angie a ty zobacz co z nią. - Sam powiedział ciszej do Vex wskazując na przestraszoną kobietę po drugiej stronie kuchni. Była przestraszona ale mimo wszystko kurczowo ściskała w dłoniach kuchenny nóż. Wujek Angie ruszył w stronę pół otwartych drzwi wciąż z karabinem wycelowanym w prawie bezgłowe ciało.

- Wujku… on już chyba jest bardzo martwy… - z głębi domu dobiegł głos blondynki, która powoli podnosiła się z klęczek. - Jesteś cały, nie… nie… nie wiem - głos zaczął się jąkać.

Vex przytaknęła i podeszła do kobiety, cały czas zerkając na leżące w drzwiach ciało. Zaczynała mieć obawy, że ta strona rzeki jest po prostu nawiedzona i trzeba ją jak najszybciej opuścić. Zatrzymała się na tyle daleko by kobieta nie mogła jej w jakimś dziwnym odruchu dźgnąć.
- Już powinno być dobrze, może to Pani odłożyć. - Starała się uspokoić głos, choć sama słyszała, że słabo jej to szło.

Pazur przeszedł nad nieruchomym ciałem i szybko podszedł do blondynki. - Angie? Wszystko dobrze? - zapytał obejmując ją i łapiąc za ramiona. Przyjrzał się jej jakby szukał ran czy postrzałów na swojej podopiecznej. Ale nie widząc nic przytulił ją do siebie.

- Kate! - mężczyzna który dotąd walczył z tym zastrzelonym jakby też nagle ożywił się. Ruszył biegiem w stronę kuchni przeskakując nad nieruchomym ciałem leżącym w przejściu. Kobieta do jakiej podeszła dziewczyna z Det spojrzała z trudem na nią. Patrzyła z mieszaniną szoku i niedowierzania jakby nie do końca wierzyła w to co widzi i słyszy. Spojrzała na wskazywany przez Vex nóż i odrzuciła go nagle tak, że z grzechotem upadł on na podłogę. Zaraz Vex minął jakiś facet który objął tą roztrzęsioną kobietę. - Kate? Już w porządku. Nic ci nie zrobił? - pytał ten facet a czy jego słowa czy dotyk nagle jakby uruchomiły jakiś mechanizm w ciele kobiety bo wybuchnęła płaczem.

- Co to było?! Mówiłam, że nie chcę go tu więcej widzieć! Ty i ci twoi durni kolesie! Zawsze z nimi coś jest! A ten! Mówiła ci, że coś z nim nie tak! To się śmiałeś! A teraz zobacz! Leży tutaj! Tamta m odstrzeliła łeb a on dalej wstawał! Co to ma być! Zabierz go! Zabierz go natychmiast nie chcę go tu więcej widzieć! Ani żadnych twoich durnych kumpli więcej! - kobieta wydawała się na skraju histerii i teraz dla odmiany zaczęła wymykać się z objęć faceta i odpychać go od siebie. Stanęła plecami do kuchni i chwilę obejmowała samą siebie. Wreszcie sięgnęła po leżącą na szafce paczkę papierosów i trzęsącymi się dłońmi próbowała odpalić skręta.

Blondynka kiwała intensywnie głową. Przecież była cała, trzymała się na dystans i tylko strzelała. Gorzej sprawa wyglądała z panem tatą. W ferworze walki ciężko szło się zorientować czy ktoś jest ranny, czy nie. Co i jak wychodziło dopiero kiedy opadał kurz i dym palonego prochu.

- On był jak Tess, wujku - powiedziała głucho, obejmując Paznokcia z całej siły. Głowę wystawiła za jego ramię wciąż przyglądając się zwłokom czy aby na pewno są już martwe - Kłócili się i bili bardzo, to zostawiłam dzieciów w tajnej bazie w tej wieżyczce z piórami za domem. Kazałam im czekać i nie wychodzić… no wzięłam karabin i poszłam. Porozmawiać… żeby już tak nie hałasowali i nie tłukali rzeczy, no ale… - zawiesiła się i jeszcze mocniej objęła opiekuna - Jak weszłam przez okno to się szarpali, ta pani krzyczała i miała nóż. Kazałam się im uspokoić, wycelowałam karabin… jeden pan mówił, ale drugi… on… nie reagował. Nie jak… no jak powinien. Był… jak futerko ze wścieklizną. Jak Tess. Nic nie mówił, tylko chciał walczyć. Tam na górze, wczoraj w nocy, w pokoju Rogera… ona sie obudziła i od razu mnie zaatakowała… też nie chciała słuchać, ani przestać. Nic nie mówiła - nadawała roztrzęsionym głosem. Jakoś gdy walka się skończyła całość sceny wyglądała bardzo brzydko i za nic się Angie nie podobała - Była bardzo silna, prawie zmiażdżyła mi rękę… no ale ją złapałam i przerzuciłam nad sobą, a potem Roger… on ja unieruchomił. Znaczy usiadł na niej. I ciągle mówił, a ona tylko wierzgała i kłapała zębami… no i wtedy ją walnęłam butelką żeby uspokoić, chociaż chciałam ją zastrzelić, ale to była koleżanka pana z obrazkami i oni się lubili i tak głupio… a potem na drodze sam widziałeś i słyszałeś! - przeniosła wzrok na twarz u góry - Musieli ją bardzo zabić żeby się uspokoiła… to jakaś choroba? Oni są chorzy? Na tą wściekliznę? Bo mówiłeś że to nie jest normalne… albo że to mutasy… są mutasami? Głowa! - wyprostowała się, sięgając po maczetę - Głowa! Trzeba ich bić w głowę! Wtedy padają! Jak Tess! Ona padła dopiero jak dostała kulkę! Trzeba odciąć głowę… dla pewności! - wyplątała się z ramion, żeby z maczetą w ręku zacząć iść w stronę trupa.

Vex ostrożnie przejęła zapalniczkę od kobiety i pomogła jej odpalić skręta. Sama miała ochotę zapalić. Ten dzień doprowadzał ją do szału, a nawet nie było widać końca tego bajzlu. Słysząc wypowiedź Angie spojrzała w tamtym kierunku przerażona.
- Nie… nie wystarczy, że prawie ją odstrzeliłaś? - Cofnęła się lekko, czując jak śniadanie niebezpiecznie zbliża się w okolice gardła.

Wujek słuchał, kiwał głową, patrzył na Angie, na leżące w przejściu ciało i głaskał uspakajającym gestem złote pukle nastolatki. - Nie wiem Angie czy to są mutasy. Zwykle je da się rozpoznać od razu. Ale nie zawsze. Dobrze, że sobie poradziłaś. I że nic ci nie jest. - najemnik powiedział uspokajająco ale chyba sam wydawał się być dość skołowany tą sytuacją. - Ale chyba obejdziemy się bez obcinania głów Angie. - dodał kiwając lekko dłonią w stronę leżącego ciała. Też podszedł do niego i przyglądał mu się uważnie. Podobnie jak ten drugi facet. Odszedł od tej roztrzęsionej kobiety ale chyba nie kwapił się do zabierania stąd ciała. Kobieta zaś podziękowała Vex zdenerwowanym skinieniem głowy i wreszcie zaciągnęła się chciwie skrętem. Zaraz po pierwszym buchu zaciągnęła się ponownie. Oparła się wolną reką o framugę okna i w pytającym geście, trochę trzęsącą się dłonią zaproponowała skręta Vex. - Idę po linę. - powiedział w końcu ten gospodarz i wyszedł przez wyłamane przed chwilą przez Pazura drzwi.

Blondynka poczekała aż pan tata sobie pójdzie i westchnęła cicho.
- Dobrze… to nie będę niczego odcinać - zgodziła się, łapiąc postawnego blondyna za rękę i stając obok niego. Trup wyglądał już jak powinien i też wreszcie zachowywał się jak na zwłoki przystało - Trzeba sprawdzić czy nikogo nie pogryzł, albo nie ranił… jak to choroba… to może się… no jak wścieklizna - wyszeptała, trącając ciało butem.

Vex odetchnęła i sama oparła się o kuchenną ścianę. Bez skrupułów wydobyła jednego ze zdobycznych papierosów i odpaliła go. Poczuła jak śniadanie powoli wraca na swoje miejsce. Przyglądała się leżącemu w progu ciału nadal nie mogąc odgonić jednej myśli.
- Na serio myślicie, że Tess też tak miała? - Motocyklistka oddała zapalniczkę stojącej obok kobiecie, kolejnym zaciągnięciem, wypalając papieros do połowy.

- Nie wiem. Nie widziałem wcześniej czegoś takiego. No słyszałem, że są prochy co możesz gołą ręką szybę w samochodzie wybić, nawet słabą ściankę. I kości pękają ale czujesz to potem. Więc wyglądasz jak jakiś cyborg albo coś takiego. No ale to? - Sam też wydawał się zastanawiać nad tym czego właśnie byli świadkami. Bo to ciężko było o jakiekolwiek porównanie. Można było przeżyć postrzał i to nawet postrzał w głowę. Ale nie jak się komuś spora część czaszki z zawartością odbryzgiwała. To nie był kawałek ucha czy strzał w szczękę co niby też w głowę ale jednak można było jeszcze wytłumaczyć dlaczego ktoś go przetrwał. Wujek Angie wciąż kręcił głową obserwując nieruchome ciało leżące w przejściu między kuchnią a salonem.

- Nie wiem gdzie jest lina to wziąłem to. - powiedział ten facet co wyszedł przed chwilą a teraz wrócił trzymając pęk jakiegoś kabla. Też wydawał się być zdenerwowany i zwlekać przed schyleniem się do nieruchomego ciała. Kobieta paląca skręta przy oknie stała dalej tyłem do kuchni ale jakoś i tak zdawała się świetnie orientować w postępie prac z wyniesieniem ciała. Czy raczej ich braku. Facet wahał się. Trącił nogą ciało ale te pozostało nadal bezwładne. Przez całą kuchnię przechodziły teraz krwawe ślady butów gdy kilka osób przeszło przez centrum pomieszczenia obok ciała leżącego w kluczowym miejscu. Wreszcie facet westchnął, schylił się i przeciągnął kabel pod ramionami zastrzelonego.
 
Aiko jest offline  
Stary 19-11-2017, 18:15   #122
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Vex, Angie, Sam i dalsze plany

- Wujku… sprawdź teren - nastolatka poprosiła, ściskając go krótko i przerzuciła karabin na plecy żeby mieć wolne ręce. Podeszła powoli do ciała, stając tam gdzie głowa. Chwilę przyglądała się pracy z kablem, aż westchnęła.
- Pomogę, wezmę za ręce. Pan weźmie za nogi i go wyniesiemy. - zaproponowała, kucając przy ciele - Skąd on przyszedł, kto to jest? Był chory jak się pojawił? Coś mówił?

- Też pójdę się rozejrzeć. - Vex upuściła resztkę papierosa i zgasiła ją na podłodze. - Gdzie są maluchy?

- W tajnej bazie na wieży, gdzie pióra - blondynka odpowiedziała pokrótce, zawijając rękawy żeby nie pobrudzić koszulki od wujka.

- Baza jest gdzieś z tyłu? Może pójdę sprawdzę czy wszystko ok. - Zamyśliła się i po chwili sobie o czymś przypomniała i spojrzała na palącą w kuchni Kate. - Widziałam jakąś wychodzącą stąd kobietę. Kto to?

- To była Rice. Ben chciał się zabawić. Ale coś mu odwaliło teraz. Nic do niego nie docierało. No to poszła w cholerę. Cholera! Jakbym ja wiedziała, że to coś takiego będzie też bym poszła! Niech ten wariat sam się buja z tymi swoimi przygłupami! - kobieta mówiła zaciągając się chciwie i mocno skręconym byle jak skrętem ale na sam koniec, gdy wskazała na krwistą plamę na środku podłogi, smugi i ślady butów od niej sunące rozpłakała się znowu.

- Może powinnyśmy stąd wyjść? - Vex spróbowała delikatnie objąć kobietę. - Dzieciaki są na zewnątrz, trzeba by je uspokoić.

- Ah! Dzieci! Jane! No tak! - kobieta wydawała się nadal roztrzęsiona ale wzmianka o dzieciach jakoś pomogła jej się opanować. Otarła łzy chociaż i tak widać było, że dopiero co płakała. Kobieta jednak spróbowała nałożyć maskę panowania nad sobą. Z bliska na oko Vex wyszło jej słabo. Pewnie nawet dzieci by to poznały. Ale przynajmniej przestała płakać i z przymrużeniem oka można było uznać, że wzięła się w garść. - Dobry pomysł. Gdzie oni są? Pewnie w tej swojej tajnej bazie? Chodźmy, poczekajmy tam aż tutaj posprzątają. - kobieta zabrała paczkę zmiętolonych skrętów do kieszeni. Wytarła twarz w jakiś ręcznik i z obrzydzeniem przeskoczyła nad największą plamą krwi na środku podłogi. Ale jej buty tak samo jak buty Vex i innych i tak zostawiały czerwone ślady na podłodze. Kobieta teraz zdawała się chcieć jak najszybciej opuścić tą kuchnię.

Motocyklistka podążyła za nią. To było ciekawe. O ile Sam był cały: “gdzie jest Angie”. Kobieta przypomniała sobie o własnej córce, dopiero gdy Vex jej o niej wspomniała. Może była to kwestia wojskowego wyszkolenia najemnika? Była ciekawa jak mała zareaguje na obecność matki. Nie wydawała się szczególnie radosna z powodu powrotu do domu. Choć przy tym rozgardiaszu, który był tu do tej pory, trochę zrozumiałe.
- Angie mówiła, że są w bazie. Nie mam tylko pojęcia czemu wspomniała o piórach. - Gdy opuściły dom, sama musiała przyznać, że poczuła ulgę.

- Bo tam są nadal pióra. Irv kiedyś trzymał tam gołębie. - odpowiedziała mama Jane brnąc przez zalane wodą podwórze. Wydawała się nadal dość rozkojarzona a nawet roztrzęsiona ale szła przez wodę całkiem energicznie. Ledwo weszły na podwórze Westów i w niedużym budyneczku, właściwie jakiejś wyższej szopie znowu widać było w okienku trzy dziecięce buzie. Nadal patrzyły z mieszaniną obawy i ciekawości. - Jane! - krzyknęła jej mama i prawie zaczęła biec przez wodę. Jeszcze moment trzeszczącej drabiny i już weszły na górę. Dość zakurzoną, pełną walajacych się piór ale w obecnych warunkach przyjemnie suchą i ciepłą. - Oh, Jane. Dobrze, że nic ci nie jest. Już dobrze, już wszystko dobrze. - mama Jane znów wydawała się bliska płaczu i pewnie trochę uspakajała córkę a trochę sama siebie. Trzymała ją tuląc ją do siebie a chłopcy musieli cofnąć się o krok. Popatrzyli na rodzinną dwójkę, potem na siebie nawzajem, na Vex i chyba niezbyt mieli pomysł co zrobić albo powiedzieć. Jane też dała się tulić matce ale nie odzywała się. Objęła ją i tak trzymała w milczeniu.

- Pani Brandon my się zajęliśmy Jane. Nic jej nie jest, była tu cały czas z nami. - powiedział rezolutnie Jack wskazując na siebie i brata.

- Oh, dobre z was chłopaki. - mama Jane kucnęła i wyciągnęła rękę by przygarnąć obydwu chłopców. Pocałowała ich w czoło a oni oczywiście wręcz demonstracyjnie od razu wytarli z czoła mokry ślad.

- Chłopcy co z wami? Jesteście cali? - z dołu doszedł chlupot wody i zaniepokojony głos pani West.

- Kto tam się strzelał? - dopytywała się Latynoska też zaniepokojonym tonem.

- Nic nam nie jest mamo! - krzyknął od razu James a brat mu zawtórował zapewnieniami.

- Myślę, że najlepszym pomysłem, będzie omówić temat strzelaniny, odrobinę później. - Vex spojrzała wymownie na kobiety i na dzieci. - Może jakaś herbata mogłaby pomóc Pani Brendon się lekko uspokoić?

- Dobry pomysł. - powiedziała pani West kiwając głową. Odwróciła się w stronę własnego domu i zaczęła brnąć przez zalane wodą podwórze. Latynoska wyglądała jakby chciała zaoponować albo coś powiedzieć ale szum rozbryzgiwanej wody zapowiedział powrót trójki z domu Brandonów. Wróciła Angie, jej wujek i pan Brandon. Pan Brandon wrócił do domu a wujek ze swoją podopieczną podeszli pod gołębnik.

- Co tam się stało? - zapytała była saper patrząc na dwójkę jaka podeszła pod budyneczek.

- Właściwie to nie jestem pewny. - Pazur wydawał się być zamyślony. Odwrócił się by zerknąć na dom Brandonów.

- Ale kto tam się strzelał? Ktoś zginął? - zapytała Latynoska nie odstępując od tematu.

- Mam nadzieję. Jakiś chyba ich znajomy. - powiedział najemnik wracając spojrzeniem do Latynoski. W rozmowę wtrąciła się jednak z okna pani West która zaprosiła wszystkich do środka. Łącznie z dziećmi. Więc ekipa z gołębnika zaczęła schodzić po trzeszczących szczeblach drabiny by wrócić do domu Westów.

Vex szła tuż obok Sama odrobinę nieobecna. Papieros na szczęście odrobinę zabił mdłości po widokach, które zafundowała im Angie. Jak coś takiego mogło chcieć się jeszcze podnieść. Zerknęła na najemnika i odezwała się cicho.
- Myślisz, że to jakaś jego robota? - Nie chciała używać imienia Roberta przy Angie, pozostawało jej mieć tylko nadzieję, że Sam zrozumie. - Może to jakieś dziwne prochy?

- Nie wiem. Nie widziałem nigdy czegoś takiego. Słyszałem, że ktoś może przeżyć bez głowy i dalej coś próbować zdziałać ale to raczej o jakiś robotach. A ten mi nie wyglądał na robota. - najemnik też chyba się nad tym zastanawiał bo brnął przez wodę zalewającą podwórze i położył ramię na plecach Vex w geście sympatii, poparcia i otuchy. Wszyscy jednak przerwali rozmowy bo nastąpiła chwila zamieszania gdy cała gromadka znalazła się w kuchni pani West a ta rozdzielała kubki z naparem. Na miejscu gdzie wcześniej siedział Pazur teraz usiadła pani Brandon. Wydawała się wciąż dość roztrzęsiona tym całym wydarzeniem i gospodyni postawiła pełny, parujący kubek ratunkowy przed nią w pierwszej kolejności. Pozostałe towarzystwo rozsiadło się po wolnych krzesłach, taboretach lub oparło się o szafki. Mama chłopców zaś po kolei każdemu wręczała kubek gorącej herbaty. Jej zwykłe rozmowy o herbacie, łyżeczkach, cukrze jakoś niosły ze sobą sporą dozę normalności jaka pomagała chyba wszystkim otrząsnąć się z ostatnich wydarzeń i zachować tą normalność.

Motocyklistka usiadła przy stole i z wdzięcznością zaczęła pić herbatę. Tej nocy będzie miała problemy ze snem. Upiła większy łyk ciepłego naparu, ciesząc się tym jak zabija on resztki posmaku po cofającym się śniadaniu i plackach z jabłkami. W sumie... jak tak dalej pójdzie nie wiadomo czy dożyją nocy. Zerknęła na Sama. Prawda była taka, że powinni się zwijać. Jak najszybciej opuścić to miejsce dla dobra swego i ich.
- Tamten facet… ma jakichś znajomych? Jest szansa, że ktoś tu przyjdzie szukając go? - przyjrzała się pani Brandon.

- Nie. Nie sądzę. Nie wiem. Ale chyba nie. Nie mieszka tutaj, Ted go skądś zna. - mama Jane dalej wydawała się roztrzęsiona i mieć kłopoty z koncentracją. Jednak siedzenie w kuchni przy stole razem z kubkiem gorącej herbaty jakoś ją jednak uspakajało. Jane chyba też potrzebowała spokoju i otuchy bo podeszła do niej i matka wpakowała ją sobie na kolana.

Vex spytała jeszcze pro forma pana Brandona gdzie poznał tego całego Bena i przypomniała się w sprawie farby, o której rozmawiali zanim rozpętał się ten cały bajzel.

- Powinniśmy jechać, jeśli nie chcemy by szybko znaleźli nas i ten cały bus. Byłoby super jakbyście w miarę możliwości nie mówili nikomu, w którym kierunku się udaliśmy. - Vex uśmiechnęła się do przedstawicieli lokalnej społeczności i spojrzała na Sama i Angie. - Ruszamy?
 
Aiko jest offline  
Stary 19-11-2017, 20:34   #123
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Wujek i Angie i pan tata Jane i sprzątanie trupa

Wujek też postanowił wspomóc wysiłki w pozbywanie się ciała. Złapał za nogi. Angie i ten pan co przeżył mieli do złapania ten kabel przeciągnięty przez ramiona nieboszczyka. Niosło się mniej wygodnie niż za grubsze od kabla ramiona ale przynajmniej nie trzeba było ich dotykać.
- To Ben. Mój kumpel. Znajomy właściwie. - mężczyzna zaczął mówić gdy wyszli we trójkę na zewnątrz. Nadal ciężko oddychał po tym całym zajściu a dźwiganie bezwładnego ciała pewnie nie pomagało uspokoić mu oddechu.

- Gdzie chcesz go zanieść? - zapytał wujek i mężczyzna zatrzymał się rozglądając się dookoła. Chwilę patrzył jakby sam się nad tym zastanawiał. Przez tą wodę dość trudno było zwyczajowo zakopać ciało w grobie.

- Tam go zaniesiemy. - powiedział w końcu wskazując na jeden z budynków po drugiej stronie ulicy. Mała wycieczka wznowiła marsz.

- Tato co robisz?! - z gołębnika dobiegło zaniepokojone pytanie Jane. Trójka dziecięcych główek nadal wypatrywała intensywnie w to co się dzieje przy domu.

- Nic! Zostań z chłopakami! Zawołam cię jak będziesz potrzebna! - krzyknął do niej mężczyzna zdenerwowanym tonem jakby przyłapano go na czymś wstydliwym. Żadne z dzieci nie odpowiedziało na te polecenie pozostając przy obserwacji dorosłych. - Ben jak przyszedł był w porządku. Zdenerwowany trochę ale w porządku. Mówił, że mówiłem by wpadł kiedyś no to wpadł. No tak mówiłem. Kiedyś. Ale no jak wpadł to przecież bym go nie wywalił na zewnątrz nie? Był normalny. Nic takiego. - facet który trzymał jeden kraniec kabla wznowił swoją opowieść gdy przechodzili przez zalaną ulicę. Na końcu wskazał na dyndającą pod wodą zdeformowaną postrzałami głowę.

Nastolatka słuchała, dzieląc uwagę między słowa, a złą wodę pod nogami. Rzuciła wujkowi przepraszające, skruszone spojrzenie. W ciągu doby pomagał pozbyć się drugiego zrobionego przez podopieczną trupa.
- Pani mama coś mówiła, że był… dziwny - przypomniała, po czym wzruszyła ramieniem, sapiąc przez nos. Ciężko się niosło, nawet we trójkę. Niewygodnie - Trzeba sprawdzić, może coś go ugryzło, albo raniło, to na skórze ma ślad… no i czy pana ugryzł, albo zadrapał? Mówił skąd przyszedł? - zazezowała na pana tatę, przybierając śmiertelnie poważną minę - Dużo ma pan takich kolegów? Często się kłóci z panią mamą i tłukuje rzeczy w domu? Robi wojnę tam, gdzie powinien być spokój… tak, że Jane boi się wracać do domu. Dom powinien być spokojny, bezpieczny. Do niego się ucieka jak jest źle i wrogi dookoła - w pewnej chwili zaczęła warczeć nieprzyjemne, nie spuszczając wzroku z mężczyzny - Macie młode, waszą rolą jest je chronić i tulać. Nie warczeć i gryźć się jak para wściekłych kojotów. Bo jak kiedyś się bardzo pokłócicie i Jane ucieknie tak bardzo, że się zgubi? Jest mała, miękka i delikatna. Nie umie się skradać, ani strzelać, ani trupić nożem lub zasadzkować. Nie umie zabijać - wyjaśniła bardziej zrozumiale - Nie obroni się i ktoś ją upoluje, albo coś. Złe ludzie które wyglądają jak potwory, albo dzikie zwierzęta.

Facet z którym Angie dźwigała kabel na jakim zawisło bezwładne ciało patrzył z coraz mniej rozumiejącym wzrokiem w miarę jak nastolatka rozpędzała się w swoim mini monologu coraz bardziej. Zerkał na wujka jakby ten mógł coś wyjaśnić bardziej o czym nastolatka mówi. Ale wujek nie odzywał się ani nie ingerował w dyskusję. Więc w końcu facet odpowiedział nastolatce.
- Nie bój się zajmę się Jane. Coś ci widzę nagadała. - powiedział z zastanowieniem obserwując idącą obok nastolatkę. Przeszli przez zalaną wodą ulicę, przeszli przez pierwsze podwórze i facet wskazał na jeden z podtopionych budynków. Tylko bardziej zawalony. - Tam go zostawimy. Zawali się coś na niego. - powiedział nakreślając swój pomysł na pozbycie się ciała.

- Nie boję się, jestem już duża i dziadek nauczył mnie jak się nie bać. - nastolatka opowiedziało mało przyjaźnie, ciągle gapiąc się na pana tatę - Jane mówiła że ciągle się kłócicie i tłuczecie rzeczy. Są… awantury? - tu spojrzała na wujka na krótki moment - Musi chować kubek z Bambim bo boi się że go potłukacie, a bardzo go lubi. Nie chcę, żeby się bała, lubię ją. Teraz odjadę, ale kiedyś wrócę. Do niej, odwiedzić ją, bo ludzie się odwiedzają i to normalne - mówiła z taką poważną miną jak pan z plakatu od którego dała wujkowi przezwisko - Wrócę i spytam się czy dużo się kłócicie i czy nadal się boi i musi uciekać do tajnej bazy. Wtedy przyjdę w nocy, kiedy jest ciemno i ludzie kiepsko widzą. Wtedy porozmawiamy inaczej, tak jak uczył dziadek. On potrafił tak rozmawiać, że ludzi bardzo bolało i byli bardzo nieszczęśliwi jak z nimi kończył, o ile ciągle oddychali… albo po prostu nie będę się tym razem bawiła w celowanie ponad ramieniem - prychnęła i potrząsnęła głową - wskazując na budynek - Trzeba go dać na piętro, żeby nie psuł wody… no i ścierwojady przyjdą jak zacznie śmierdzieć i zaczną go toczyć robaki.

Facet zerkał na nastolatkę która szła i dźwigała nieżywe ciało razem z nim i rozglądał się dookoła coraz bardziej nerwowo i niezrozumiale. W końcu widząc enigmatyczną postawę milczącego, rosłego najemnika który dźwigał nogi nieboszczyka za najlepsze wyjście uznał najwidoczniej nie zabieranie głosu. We trójkę zanieśli ciało na schody. Z nich przeszli do chwiejącego się i skrzypiącego pomieszczenia. Wyglądało i brzmiało jakby się mogło w każdej chwili zapaść. Tam zostawione ciało zostało zawalone gdy razem naparli na chwiejącą się ścianę. Ta stawiała opór tylko chwilę. Potem zaś zawaliła się a wraz z nią po chwili wahania uległo zawaleniu całe pomieszczenie grzebiąc pod stosem belek, drewna i dźwigarów ciało. Chwilę jeszcze wszystko się osuwało i chrobotało aż znowu znieruchomiało i ucichło tak samo jak gdy weszli tutaj z tym pogrzebanym właśnie ciałem.

- Ugryzł pana? Albo podrapał? Albo tą panią… Rice? - nastolatka wróciła do bardziej rzeczowych tematów, chociaż nadal daleko jej było do zwyczajowego rozsiewania optymizmu.

- Nie. Nie wiem. Nie, chyba nie. - tata Jane brnął przez wodę i właściwie dopiero teraz zaczął się oglądać po rękach. Podwinął rękawy a na skórze dłoni i ramion widać było jakieś rysy które mogły powstać podczas walki albo i z innej okazji. - Nic poważnego. - powiedział po chwili wahania gdy obejrzał swoje ramiona. Właściwie to w porównaniu do postrzałów jakie niedawno odnieśli wujek czy ciocia Angie to te zadrapania taty Jane wyglądały właśnie jak nic poważnego. - A z Rice nie wiem, pożarli się z rana i właśnie to mnie obudziło. Potem ona wyleciała a ja chciałem go uspokoić. Ale nie dało się. Nic do niego nie trafiało. W ogóle. Jakby w jakiś amok wpadł. Już nie miałem na niego siły. Trzasnąłem go butelką to go powaliło na jakiś czas. Ale teraz wstał i znów mu odwaliło. - gdy mężczyzna mówił widocznie od razu przeżywał świeże wspomnienia bo czuć było te nerwowe emocje znowu w jego głosie i twarzy. Widać już było ulicę za jaką zaczynał się kwartał w jakim mieszkali.

- Pani mama mówiła, że on był dziwny i panu to mówiła. Żeby go wywalić, a pan się śmiał… co mu było - nastolatka szła obok, a ręka jej drgała żeby chwycić za Misia. Nie wiedziała jak się przenosi taka wścieklizna, no oprócz tego że od ugryzień. - Pan to przemyje, żeby się… nie wdały te małe cosie co robią choroby… o! Mikroby! - przypomniała sobie i klasnęła w ręce, rozpogadzając się trochę. Miała powiedzieć jeszcze coś ważnego, lecz wtedy przypomniała sobie o czymś równie istotnym.
- A pan ma obrazki? - zapytała.

- Dobra przemyję. A Kate przesadza. W ogóle gdybym się jej słuchał to by mi zabroniła gościć kogokolwiek. Miała pretensję ledwo Ben przyszedł. A jak przyszedł to był w porządku. Pogadaliśmy, popiliśmy, pożartowaliśmy no było jak trzeba. Teraz rano coś mu odwaliło. Ale myślałem, że przez wódę. - tata Jane szedł przez wodę i wydawał się zamyślony. Nadal widocznie uwazał, że dobrze postąpił w nocy i właściwie ocenił sytuację. Dopiero co do poranka zdawał się mieć wątpliwości. - Jakie obrazki? - zapytał gdy już przechodzili przez zalaną ulicę. Wyglądało jakby innego rodzaje pytanie przypomniał sobie po chwili.

- Tatuaże. - odpowiedział spokojnie wujek idący z drugiej strony blondwłosej nastolatki.

- No mam. Co to ma do rzeczy? - tata Jane chyba nie dostrzegał związku między tematem toczonej dyskusji a pytaniem o “obrazki”.

- Nic - blondynka wzruszyła ramionami - Po prostu lubię obrazki… wujku! - obróciła się nagle do Paznokcia i złapała go za rękę, ściskając mocno - Trzeba powiedzieć Rogerowi! Ostrzec go, że to nie tylko Tess ma dzień potwora, bo on nie wie! A jak walczy na krótki dystans to mogą mu zrobić krzywdę… i innym też trzeba powiedzieć. Mamie od placków i tej pani spod studni! I znaleźć tą Rice, bo może ona też potworzasta jest, a jak się przytula z ludźmi bez koszulki to… - zacięła się, potrząsnęła głowa i powtórzyła najważniejsze - Trzeba powiedzieć Rogerowi… proszę - na koniec zrobiła wielkie oczy proszące oczy jak jedno rude futerko z plakatu co je widziała w ruinach. Takie z kapeluszem w łapach.

- Wrócimy do pani West to jej powiemy. - wujek skinął głową w kierunku gdzie szli bo już widać było i domy i podwórka z jakich wyszli. - Ta Rice to będzie lepiej jak się tutaj pan nią zajmie albo ktoś od Westów. Wiedzą gdzie jej szukać. - dodał lekko kiwając głową i zerkając na idącego z drugiej strony blondynki mężczyznę. Ten krótko wzruszył ramionami co mogło znaczyć bardzo wiele albo i nic. Potem Pazur jakby zaciął się o dobre kilka kroków nic nie mówił tylko brnął uparcie i w milczeniu przez zalane podwórze. - Spróbujemy wrócić do Pendleton i tam przebyć rzekę. Możemy wrócić pod straż, zatrzymać się i ostrzec Rogera. Ale co on z tym zrobi to jego sprawa. Ale jak go tam już nie będzie Angie to nie będziemy go szukać. Jasne? - wujek w końcu doszedł do najważniejszego dla nastolatki punktu i spojrzał teraz na nią z góry patrząc uważnie. Wydawał się być stanowczy i poważny. Jak często gdy o czymś mówił albo coś tłumaczył. Czuła, że najchętniej w ogóle by ominął Rogera szerokim łukiem. Ale skoro go prosiła i jej zależało mógł ulec jej prośbie. Ale nie aż tak by szukać Rogera po całej tutejszej osadzie. Nadal wydawał się być zdeterminowany by maksymalnie skrócić przerwę w podróży do Teksasu.

Angeli zrobiło się smutno, opuściła głowę i chwilę szła w ciszy. Wujek nadal nie lubił pana z obrazkami, a tej niechęci nie zmniejszyły ani placki z jabłkami i cukierem, ani chodzenie bez jego kostuszkowej obecności.
- Tak wujku - powiedziała w końcu łamiącym się głosem. Ciągle ściskała go za rękę, idąc tuż obok i gapiąc się w złą wodę. Pamiętała co mówił o ranach i o tym, że kończy mu się czas przepustki, a dodatkowe rany nie pomagały. Musieli dostać się do cioci… taki był plan. Dziewczyna bardzo lubiła Rogera, ale gdy w grę wchodziło dobro i życie wujka, decyzja mogła być tylko jedna, a tu chodzili ludzie z przestrzelonymi głowami! Koszmar! I to potworzasty!
- Nie chcę żeby dopadł cię potwór… a na nie trzeba dużo kul. Strzeliłam i wstał… a przecież trafiłam w głowę. Wierzgali i się bili, ten pan zasłaniał… musiałam strzelać nad nim. No to strzeliłam, jak dziadek uczył - wzruszyła ramionami - Upadł… a potem… sam widziałeś. Ilu takich zdążę utrupić bardzo na śmierć zanim skończą się naboje? Musi być normalny kaliber, te mniejsze odpadają… i głowa. Dobrze, że Roger je odcina. Widzisz? To nie takie złe. Też będę, mam maczetę - pociągnęła nosem i popatrzyła z ukosa na opiekuna, ale zaraz przeniosła wzrok na trzeciego z ich grupy - A może pan wie. Roger od obrazków… i ten… nooo… - zawahała się, bo nie wiedziała co powiedzieć więcej. Podrapała się po skroni, co pomagało myśleć - Ma czarne włosy, robi obrazki i koleguje się z Khainem. Mieszkał o tam - pokazała palcem kierunek z którego uciekali nocą - Może ma tu jakichś kolegów… żebyśmy wiedzieli gdzie mógł pójść.

- No Angie, ale świetnie ci poszło.
- wujek objął nastolatkę ramieniem przyciągając ją do siebie bliżej. - Czegoś takiego nikt się chyba nie spodziewał. Jakbyś tam nie poszła do tego domu to nie wiadomo jak by się to skończyło. - powiedział gdy już prawie wrócili do obydwu podwórek z jakich niedawno wyszli. Przy gołębniku widać było mamę chłopców i tą pulchną Latynoskę.

- Roger Khainita? To nie, oni mają swoją chatę bliżej rzeki. Tutaj nikt z nich nie mieszka. No ale każdy ich zna. Przynajmniej jego. To mógł pójść gdziekolwiek. - tata Jane odpowiedział i wrócił przez zalane podwórze do swojego domu.

Blondynka obróciła się do wujka, gapiąc się na niego wymownie.
- Widzisz? Znają go tutaj, ale nie wygonili przez pół roku jak tu mieszka. Jakby się go bali, albo coś to przecież mogli mu zrobić wypadek, a tak sobie tutaj żyli i było okey - powiedziała całkowicie bez podtekstu i westchnęła z rezygnacją - Porozmawiasz z mamą Jane? Może ten Ben powiedział skąd przyszedł… tam może być więcej takich potworów jak on. Trzeba uważać, brać na muszkę zanim ludź podejdzie. Jak zacznie gadać, albo podniesie ręce to nie ma sprawy. Jak będzie tylko chciał podejść mimo lufy… wtedy triplet w głowę. - mówiła spokojnie, układając w głowie jak powinna się zachować na przyszłość. W pewnej chwili jej ciałem przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Odwróciła się całym ciałem do opiekuna i powiedziała smutno. - Oni tu umrą. Musimy jechać zanim to się stanie. Wszystkich nie utrupimy.

- Ale on powiedział skąd przyszedł. Znaczy Ben.
- tata Jane najwyraźniej usłyszał co mówiła Angie i odpowiedział tak jakby to jego pytała i do niego mówiła. Wujek który chyba chciał coś jednak powiedzieć bo otworzył usta przerwał i spojrzał zaintrygowany na idącego obok mężczyznę. Ten chyba poczuł się wywołany do kontynuowania odpowiedzi bo mówił dalej.
- Przyjechał z jakimiś ludźmi co uciekali w nocy przed tą falą. Ale zalało im samochód więc zdechł. Ale w nocy tam grasowała jakaś wariatka. W ogóle jej odbiło. Musieli ją zastrzelić. Ale Ben nie czekał aż to przejdzie tylko zwiał przed siebie. Zresztą każdy uciekał kto mógł wtedy. Potem strzały ustały ale mówił, że już nie wracał sprawdzać co jest grane tylko przyszedł do mnie. - powiedział ojciec Jane mówiąc trochę nie uważnym tonem bo chyba nadal był dość zdenerwowany po tej walce i strzelaninie u siebie w domu. - A z tym Rogerem no nie przesadzaj panienko. Kto niby miałby go stąd wyrzucić? Chyba, że Piaskowe Psy. Inaczej to nie wiem kto by mógł po tej stronie rzeki. - dopowiedział swoje na temat Rogera pewnie nie chcąc tak zostawić tego co powiedziała blondynka.

- To pan i panie mamy nie lubicie Rogera?
- Angie wydawała się żywo zainteresowana odpowiedzią. Patrzyła wyczekująco na pana tatę. - On jest taki miły przecież i robi takie ładne obrazki. I klekotać umie i batonikami dzieli.

- E tam, lubimy, nie lubimy.
- tata Jane machnął ręką i w ogóle wyglądał jakby nie przywiązywał do tego większej wagi. - Mówię, że koleś jest za mocny by sobie go wziąć jak leszcza i go wywalić czy co. Więc nikt tego tu pewnie nie zrobi. Nawet jak go nie trawi. Mnie to w sumie zwisa nawet jak ktoś by go stuknął czy wyjebał stąd to będzie chwila spokoju i przypałęta się następny. Albo od razu zajmie jego miejsce. O. Jakby to Psy go stuknęły to by na pewno się tu rozpanoszyły. A tak to są sobą zajęci co jakiś czas. W sumie to jedni i drudzy są powaleni. - tata Jane mówił z zastanowieniem chyba na bieżąco się nad tym zastanawiając właśnie. Nie wyglądało, że jakoś osobiście lubi czy nie lubi Rogera albo czy w ogóle go zna. Raczej rozpatrywał sprawę jako relacje między dwiema bandami z ich osadą pośrodku.

Angela stanęła na chwilę jakby coś do niej doszło i zrozumiała bardzo ważną rzecz. Rzuciła wujkowi szybkie spojrzenie czy on też już wie, czy go to nie obchodzi i jakby nigdy nic podjęła marsz, zrównując się z miejscowym ludziem.
- A gdzie te Psy są? Daleko stąd? - zapytała najniewinniejszym głosem, całkowicie mimochodem, patrząc w niebo - Jak tam do nich dojść jakby ktoś chciał się z nimi bić?

- Są gdzieś w Almie. To na północ stąd. Pierwsza osada licząc od nas. Tak samo jak Khainici są na południe stąd. No a my jesteśmy pośrodku dlatego szarpią nas z obu stron raz jedni, raz drudzy a raz jedni i drudzy.
- tata Jane mówił o tym z niechęcią i do wspomnianych ludzi widocznie nie żywił ciepłych uczuć. Wydawał się im niechętny. - Przesiadują w tamtejszym barze albo u siebie w starym markecie. Nie sposób nie trafić bo jedno i drugie jest tam sztuk raz. To każdy wam wskaże drogę jak zapytacie. Ale to tak słyszałem a sam tam nie miałem interesu jeździć. - powiedział jeszcze ojciec Jane.

- Market? A co to jest market? Coś do jedzenia? Jak krokiet? - blondynka przekrzywiła głowę, obserwując wujka zza potarganych włosów. Wiedziała gdzie jest północ - to był ten kierunek, że jak się stanęło plecami do słońca i widziało swój cień pod nogami… no to tam gdzie cień była północ. Może jakby się pospieszyła to wujek by nie zauważył, że zniknęła?

Tata Jane popatrzył na nastolatkę trochę zdziwionym wzrokiem. Potem zaś tak samo jak ona przekierował spojrzenie na jej wujka ciekaw co ten odpowie.
- Market to taki sklep. Kiedyś wymieniało się tam pieniądze na to co chciało się kupić. Ale teraz to pewnie miejsce gdzie można wymienić się coś na coś. Tak jak my po drodze wymienialiśmy się na różne rzeczy na to co nam było akurat potrzebne. - wyjaśnił cierpliwie wujek brnąc przez sięgającą prawie kolan wodę.

- Nie wiem czy tam się na coś wymienisz. Kiedyś to to był market a teraz to Psy tam siedzą. Znaczy może i na coś się wymieniają, nie wiem ale no chodzi o to, że urzędują w starym markecie. Tak ludzie gadają. - tata Jane pokręcił lekko ale szybko głową gdy usłyszał co wujek Angie do niej powiedział. Ten lekko uniósł brwi i mruknął coś kiwając do tego głową.

- Aaa! Taki sklep z rzeczami! Do wymiany! - nastolatka klasnęła w dłonie ucieszona że jeden problem z trudnym słowem się rozwiązał - To jedźmy wymienić rzeczy! Te po tych niemiłych panach spod pompy! Utrupiliśmy wszystkich to nie wiedzą tam w tym markiecie jak wyglądamy. - radość pękła i został smutek, gdy dodała do wujka - Naboje mi się kończą. I jedzenie by się przydało.

- Angie. Z tego co tu pan mówi, wynika, że tam ci panowie w tym markecie to koledzy tych któryś utrupiliśmy tutaj na stacji pożarnej. Raczej by się skapnęli jak by obcy przyjechali busem ich kolegów bez ich kolegów.
- wujek przełknął ślinę ale zaraz potem zaczął tłumaczyć kolejną rzecz. Ale mina taty Jane nagle zrobiła się z bardzo wielkimi oczami.

- Ej zaraz! To wy się tam niedawno strzelaliście?! Z Psami?! Zabiliście wszystkich?! O kurwa mamy przesrane… - ojciec dziewczynki mówił z niedowierzaniem a na końcu wydawał się zrezygnowany i przygnieciony tym faktem.

- Noo… ale nie zabiliśmy wszystkich Piesów - Angie zaprzeczyła szybko i odwróciła się do pana taty - Tylko tak z dziesięciu… może jednego więcej, pan nie smuta! Teraz jest wojna i Arena Khaina i Roger pewnie do nich pojechał ich trupić, a prze… - za późno zorientowała się, że powiedziała za dużo. Kopnęła jakiś kamyk i zaczęła przestępować z nogi na nogę - No i… ale moglibyśmy tam podjechać. Nie musimy tam wjeżdżać brykiem do środka. Zostawimy pod miastem, albo coś… - wzruszyła ramionami.

- O matko. O w mordę. No to nie wiem co teraz będzie. Chyba, że ich sprzątniecie do reszty zanim się zorientują i tu przyjadą. - tata Jane jakoś niezbyt wydawał się pocieszony a nawet dalej wyglądał na zmartwionego. Wujek zaś pokiwał głową i położył Angie dłoń na ramieniu.

- My już lepiej pójdziemy. - powiedział wujek tak trochę chyba do Angie a trochę do taty Jane. Ten pokiwał głową i ruszył w stronę swojego domu. Wujek zaś dał znać, żeby ruszać w stronę domu Westów i gromadki przy gołębniku.

- To mamy sobie iść ot tak? - nastolatka popatrzyła na opiekuna ze smutkiem - Zostawić żeby ich tutaj pobili? A może… jakbyśmy ich tam utrupili całkiem. W tej ich bazie w markiecie to zdobędziemy rzeczy tak dużo, że kupimy łódkę i przejedziemy na drugą stronę. Jedzenie i broń też pewnie mają. No i bryki! Możemy ich w nocy podejść… jak się pośpią. Albo chociaż tych z baru… albo nie wiem. - zmarkotniała, patrząc na północ. Tam pewnie pojechał Roger o ile nie czekał i nie czyścił głów z mózgów pod pompą. - Wujku, a co to kowboj i szeryf? Albo lasso? Gwiazda szeryfa to coś tak ta gwiazdka taty małych chłopców? Albo te dziadkowe? Takie medale od Ojczyzny?

- Gwiazda szeryfa to taki znaczek. Nosi się go najczęściej wpiętego w klapę.
- wujek wskazał mniej więcej na swoją kamizelkę taktyczną. Tam gdzie pod kevlarem miał mundur i na tym mundurze to by pewnie nad kieszenią na piersi było. - Noszą ją stróże prawa. Szeryfowie właśnie. By było wiadomo, że to szeryf. I ma kształt gwiazdy choć nieco innej niż miał twój dziadek albo pan West. Często ma sześć ramion a nie pięć. I pisze na niej “Sheriff”. - wujek cierpliwie tłumaczył brnąc przez wodę obok idącej podopiecznej.
- Lasso to taka lina. Wiąże się na końcu pętlę i jak ktoś umie to potrafi rzucić by ją zaczepić o coś. Często używają jej właśnie kowboje. Rzucając na szyję koniom gdy chcą je złapać. W Teksasie jest dużo kowbojów. I pewnie wielu z nich umie posługiwać się lassem. - powiedział, tłumacząc kolejną rzecz. Potem kilka kroków brnął przez wodę w milczeniu chyba nad czymś myśląc albo się zastanawiając.

- A oni jeżdżą na krowach? Rodeują? Ciocia Ellie jest kowbojem i jeździ na krowie? Czy każdy szeryf jest kowbojem? A kowboj szeryfem? Stróżą… a to prawo gdzieś ucieka? Aaa, nie. Pilnują spokoju, tak? Żeby się ludzie nie bili i nie byli niemili… to co co mają takie fajne kapelusze jak miski na głowę z daszkami? Pojedziemy do tych Piesów i ich wytrupimy? - wyrzuciła z siebie ciągiem litanię pytań, obejmując opiekuna w pasie i przytulając się do niego.

- Tak, niektórzy kowboje jeżdżą na rodeo i tak próbują ujeździć dzikie konie albo byki. To w Teksasie całkiem popularne. Może nawet trafimy na jakieś po drodze a jak nie i zostaniesz z ciocią Ellie to pewnie jakieś będzie w okolicy. A ciocia Ellie chyba nie jeździ na krowie. - wujek tłumaczył cierpliwym, spokojnym głosem choć przy ostatnim zdaniu lekko się uśmiechnął jakby wydało mu się to zabawne. - Ale jeździ konno i powozi bryczką. I ma rancho więc chyba można powiedzieć, że jest kowbojem. Też ma konie i krowy. Dużo krów. - doprecyzował co nieco status cioci Ellie.
- Ale nie każdy szeryf jest kowbojem i nie każdy kowboj jest szeryfem. Kowbojów najwięcej jest tu, na południu i w Teksasie właśnie. Ale szeryf to podobnie jak kiedyś policjant czyli wszędzie mógł się trafić. Bo pełnił podobną funkcję jak policjant. Obydwaj pilnowali porządku. By ludzie mieli gdzie zgłosić gdy ich ktoś pobije albo okradnie. Albo jak ktoś zaginął. Albo jak wypadek był. To starali się pomóc ludziom. - wujek dalej tłumaczył jak to jest i jak było kiedyś z tymi szeryfami i policjantami. Mówił trochę zamyślonym głosem.
- Nie wiem Angie czy pojedziemy do tych Psów. Dopiero co wyplątaliśmy się z jednej awantury z nimi. Nie wiem czemu mielibyśmy się sami pakować w kolejną. Nic o nich nie wiemy tak naprawdę. I nasza dwójka, no z Vex to trójka, to trochę mało by się mierzyć na całą bandę. A nie wiadomo ilu ich tam jest. No i mieliśmy jechać w przeciwną, do rzeki, sprawdzić czy da się wrócić do Pendleton. - Pazur szedł rozbryzgując wodę na boki tak samo jak idąca obok nastolatka o blond włosach. Gdy doszedł do punktu Psów mówił znowu tym swoim poważnym głosem i nie wyglądał na zbyt chętnego do wycieczki do siedziby Psów.

- Ale wujku… pobiliśmy się z nimi, utrupiliśmy ich kolegów. Słyszałeś pana tatę. Mogą tu wrócić i chcieć zrobić krzywdę tym ludziom. Mamie Jane i mamie West. Samej Jane, Jamesowi i Jackowi. Nie lubisz Rogera, tak. Ja rozumiem… ale on wie o tych niemiłych Panach i chyba się tam biją co jakiś czas. On i jego koledzy. To by było nas więcej niż ty, ja i ciocia… i Uzi, ale Uzi jest mały i nie umie strzelać. A nie zamruczy ich na śmierć - zrobiła smutną minę, obracając głowę tam gdzie gołębnik - My jedziemy, a oni zostają. Zrobiliśmy im kłopot. Będą się bić z naszej winy.

- Porozmawiamy o tym później dobrze Angie? To nie jest decyzja jaką możemy podjąć sami i tak pod wpływem chwili. Trzeba to przemyśleć.
- wujek powiedział tak jakby chciał skończyć dyskusję ale zbliżali się już do gołębnika. Widać było panią West i panią Bradley, i dzieciarnię i tą głośną Latynoskę.

- Acha… - dziewczyna westchnęła i pokręciła głową - Jakby ten… jakby mnie nie było. Znaczy jakbym się zgubiła… to pewnie się zgubię jakoś na północy. Bo wiem gdzie jest północ - rzuciła do rozchlapywanej wody. - A mogę iść zobaczyć czy Roger jeszcze jest tam gdzie był? Wy pomówicie, a ja w tym czasie pójdę i wrócę. Będzie szybciej.

- Eh… Angie proszę cię wytrzymaj. Chodź z nami, porozmawiamy z mamą Jane i chłopców. Potem we trójkę porozmawiamy. Zobaczymy co dalej robić. Dobrze?
- wujek zapytał i zaproponował inne rozwiązanie patrząc na idącą obok nastoletnią podopieczną.

- A on w tym czasie skończy patroszyć głowy i sobie pojedzie i go juz nie znajdziemy - burknęła smutno, obejmując się ramionami - Jeśli już nie pojechał. Im dłużej tu siedzę… tym większa szansa że już nie będziesz musiał się z nim spotykać. Że nie będziemy musieli sie z nim spotykać. O to chodzi, tak?

- Nie. Chodzi o to, że jak się rozdzielimy to niewiele trzeba by stracić sporo czasu by się z powrotem odnaleźć. Na przykład mam wrażenie, że jakby Roger tam nadal był i zaproponował ci podróż na te trupienie to byś zbyt dużych oporów nie miała. Tak czy siak niewiele właśnie trzeba byśmy potem z kolei musieli włożyć wiele wysiłku by się z powrotem odnaleźć i spotkać. A tak porozmawiamy tutaj z paniami, zastanowimy się po tym wszystkim co dalej z tym zrobić jak wszyscy będziemy na miejscu. - wujek mówił spokojnie ale jednak podopieczna znała go na tyle by wyczuć, że jest trochę zirytowany tym co właśnie powiedziała.

- Przecież powiedziałam że pójdę i wrócę! Nie słuchasz mnie! - Angie też zaczynała się denerwować, ale nie panowała nad sobą tak jak wujek. Podniosła trochę głos i wyrzuciła ramiona do góry - Jakby chciał jechać i trupić to nawet lepiej! To wtedy byśmy tu wrócili oboje brykiem i nie musiałabym moczyć spodni! Po co jechać na trupienie bez ciebie?! Przecież jesteśmy zespołem, no i masz karabin i jesteś wujkiem i Paznokciem! To lepsze niż nóż, topór albo tasak! Ty i ciocia mówcie z ludziami, ja mogę tam iść robić rzeczy, bo słów nie umiem!

- I choćby dlatego Angie powinnaś zostać. By mieć okazję nauczyć się czegoś nowego. Na przykład słów. Poza tym może wyłapiesz coś co ja albo ciocia przegapimy.
- wujek nieco złagodził ton wypowiedzi i zatrzymał się patrząc na niższą i drobniejszą od niego nastolatkę. Chociaż akurat przy nim większość ludzi była niższa i drobniejsza.

- Dziadek tyle nie mówił… on działał. Karabinem, albo nożem, albo granatem, albo pistoletem… albo rękami, albo kawałkiem stalowej linki albo… - zacięła się, uparcie patrząc pod nogi i zaciskając pięści - Nigdy nie będę od słów. Dobra w mówieniu. I jak ty czegoś nie wyłapiesz, to ja mam to zrobić? Jak? - uniosła wzrok do góry i zadarła głowę bo chciała mu spojrzeć w oczy - Przecież jesteś Paznokciem, a ja jestem tylko Angie. No i masz ciocie. Jesteście mądrzy, ja dobrze strzelam - wzruszyła ramionami - No i zasadzkuję, ale teraz jasno. Można iść szybko… a może zobaczę coś po drodze? Coś z ważnych rzeczy. Albo takiego kolejnego potworoludzia którego trzeba ubić bardzo. I Rice. Powinni znaleźć i złapać Rice. Bo też może być potworzasta. Ta pani na drodze… pan tata chyba mówił o Tess. Trzeba spytać czy była goła. Jak goła to ona. Ona została potworem w nocy, ten Ben dziś. To… no chyba jak gorączka, albo przeziębienie. Musi się rozwinąć. Roger nie wie… - pokręciła głową na sam koniec.

- Twój dziadek miał tylko ciebie. A wtedy byłaś mniejsza. Młodsza. Nie było tylu ludzi jak teraz wszędzie dookoła i byliście sami, we dwoje. Tyle słów więc nie było potrzebne jak teraz gdzie wszędzie są jacyś ludzie i wszystko co zrobimy też będzie ocierać się jakoś o jakichś ludzi. - powiedział wujek tłumacząc kolejną rzecz. Zatrzymali się na chwilę zanim dołączyli do miejscowych rodzin które chyba zbierały się wrócić do domu Westów.

- I tak, ten pan całkiem możliwe, że mówił o Tess. Prawie na pewno. I gorączka. Tak, to też może tak działać jak mówisz Angie. Z tą Rice też może tak być choć raczej to już chyba Bradleyowie sami sprawdzą najlepiej. No sama widzisz Angie ile wyłapałaś z rozmowy i własnych obserwacji. Ze słów Angie. Chodź do reszty. Porozmawiamy z nimi. Chciałbym byśmy byli razem przy tej rozmowie. - wujek popatrzył na odchodzących do domu ludzi, w tym i obie mamy, i ciocie, i dzieci a ci zerkali na nich pewnie ciekawi kiedy dołączą czy nie. - Zajedziemy pod stację jak będziemy wracać. Może Roger tam będzie. A może nie. Martwisz się o niego ale nie zmienisz tego czy on tam jest czy nie w tej chwili. Minęło dość krótko więc myślę, że nadal może tam być. Coś jak odjeżdżaliśmy nie wyglądał by mu się gdzieś spieszyło. - wujek wskazał gdzieś w stronę gdzie mniej więcej była stacja choć stąd jej nie było widać.

- Ale oni się mnie boją wujku - nastolatka w końcu powiedziała co jej leży na wątrobie poza panem z obrazkami, który tam zalegał stale i nieprzerwanie odkąd się rozdzielili… a nawet wcześniej też tam już był. - Mama Jane się mnie boi. Słyszałeś jak krzyczała… wcześniej też. Jak strzeliłam pierwszy raz. Chyba nie widuje często trupów, ani obcych co jej strzelają w kuchni… oni nawet broni nie mieli przy sobie - prychnęła nie dowierzając jak można było w ogóle chodzić bez czegokolwiek do obrony co strzelało. Ona sama miała mały pistolet tak na wszelki wypadek. I drugi pistolet też… i karabin. I teraz jeszcze dwa dodatkowe, a i nożem mogła rzucić. Byle nie Misiem, bo Misiem się nie rzucało - Nie wiadomo kiedy skończymy mówić, ile to zajmie. On może tam teraz być, ale za pół godziny już nie. Nie będzie tych głów czyścił do wieczora.

- Jesteś negatywnie nastawiona Angie. Jesteś na nie. I przez całą sytuację patrzysz przez ten pryzmat. W ogóle nie starasz się spojrzeć na to z drugiej strony. Mama chłopców mogła się przestraszyć ale tej strzelaniny co ją słyszała. Nie ciebie jako ciebie. Inaczej nie poczęstowała by nas plackami. I herbatą. A chłopcy nie przyprowadzili by cię do domu. A słyszałaś co mówili. Że jesteś fajna. O mnie tego nie powiedzieli. A teraz zobacz. Zapraszają nas na herbatę. Tak się nie postępuje z ludźmi których się naprawdę boi. Ich się nie zaprasza i pozbywa się przy pierwszej okazji. Oni tak nie postępują Angie. Są dla nas mili. Wypada więc być miłym dla nich. Na przykład przyjmując zaproszenie na herbatę i słuchając co mają do powiedzenia. I nie oznacza to, że się nas nie boją. Naszej broni i tego co możemy nią zrobić. Zwłaszcza im. Ale widocznie ufają nam na tyle, że jednak właśnie zapraszają nas do domu na herbatę.
- wujek mówił tym razem szybciej i bardziej zdecydowanym tonem. Raz za razem dodając kolejne zdania i argumenty. Na końcu zamilkł i czekał na to jak zareaguje na to wszystko jego podopieczna.

- Nie dałeś im postrzelać. Dlatego tak powiedzieli - blondynka bardzo powoli posuwała się do przodu, tam gdzie wejście do domu. Westchnęła cichutko - Dobrze wujku, pójdziemy mówić. Razem.
Przecież jeszcze zdąży się zgubić na północy, tam gdzie Piesy i markiet... i może pan z obrazkami.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 21-11-2017, 14:27   #124
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację

Jessica najchętniej zacisnęła by kciuki, gdyby nie to że wolała na szczęście gładzić kolbę Busha. Drugi środek transportu dałby wszystkim nieco odetchnąć, a miała wrażenie, że obecnie jest im to bardzo potrzebne. Szczególnie Anie, ale też jej samej no i chłopakom. Taka jazda jaką zwykle lubili. Ona z Lesterem w jego wozie, a Simon na jednośladzie. Była pewna, że wzbraniać się nie będzie by barmankę wziąć na tylne siodełko. O ile Ana ruszy z nimi w dalszą drogę.

Jess nie była tak do końca pewna czy chce żeby tak się stało, czy może wolałaby jednak powrót do poprzednich rozmiarów ich małej grupki. Jakoś we trójkę było im spokojniej, o ile można było mówić o spokoju mając przy boku Lestera, to jednak pomiędzy członkami ich małej rodzinki wszystko układało się całkiem dobrze. Teraz… Teraz niczego już nie była pewna.

- Idźcie, idźcie, ja popilnuję - odpowiedziała na propozycję młodszego z braci. Nie żeby nie ciekawiło jej co też tam w pozostałościach lokalu się kryło, to jednak zdecydowanie wolała otwarte przestrzenie, które dodatkowo miały tą zaletę że były oświetlone. Na samą myśl o wejściu do pogrążonego w mroku budynku… No bo przecież Ana sama mówiła że jej pokój w piwnicy był, a Jess jakoś nie wierzyła by prąd nadal działał. Niby mogła zgarnąć latarkę ale… Poza tym ktoś i tak musiał zostać na zewnątrz, te strzały co to je słyszeli nie były aż tak oddalone, a jakoś nie paliło się jej do kolejnej potyczki.

- A później sprawdzimy co z tym motorem - dodała wesoło, głównie po to by przepędzić wizje, które się w jej głowie pojawiły, a które przypominały o dręczących ją demonach nocy, które i za dnia potrafiły wyciągnąć w jej kierunku swoje pazurzyska. Przywdziała też radosny uśmiech na twarz, żeby jakoś zatuszować własne tchórzostwo, które powoli sobie już odchodziło, przeganiane przez promienie słońca, nie znaczyło to jednak że dawało tak całkiem o sobie zapomnieć. Szybko też zaczęła rozglądać się za odpowiednim miejscem z którego miałaby dobry widok nie tylko na budynek baru, ale też pobliską okolicę. Gdyby też przy tym dało się pozostać niezauważoną… Plusów nigdy za wiele.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 21-11-2017, 15:15   #125
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 26



Kuchnia w domu Westów okazała się z jednej strony jakoś w naturalny sposób swojska a z drugiej równie dobrze mogła służyć do rozmów. Takich w których wydawało się, że można rozmawiać o wszystkim i z każdym. Obecnie dominującym tematem były ostatnie wydarzenia w domu sąsiadów Westów czyli u Brandonów. Pani Brandon wydawała się bardzo roztrzęsiona i momentami nie bardzo było wiadomo czy to ona wpływa uspokajająco na trzymaną dziewczynkę na kolanach czy na odwrót. Ale obydwie wydawały się jednak czerpać otuchę z wzajemnej obecności.

Pani West, czy jak prosiła by ją nazywać Janett, zaś swoją herbatą, życzliwością wydawała się w jakiś naturalny sposób rozładowywać napięcie i budzić zaufanie. Z tych trzech miejscowych kobiet najpulchniejsza była Maria która też wydawała się mieć najwięcej energii i żywiołowości. Można było odnieść wrażenie, że jest głośniejsza i bardziej energiczna niż cała reszta grupki w kuchni. Dwójka chłopców też to stała, to kręciła się po kuchni ale sytuacja rozmów dorosłych wydawała się ich coraz wyraźniej nudzić. Zerkali na siebie nawzajem porozumiewawczo jakby szykowali się by się urwać z oczu dorosłym. Zerkali też na Jane i Angie zastanawiając się wyraźniej czy brać je ze sobą.

Z początku rozmowa skupiła się na Kate. Mama Jane wydawała się roztrzęsiona wydarzeniami w ich domu. - A mówiłam jełopowi! Że przez tych jego kolesi i te jego biznesy to same kłopoty! To śmiał się! A teraz o! Mamy trupa! W mojej kuchni! - pani Brandon przeżywała z początku całe zdarzenie jeszcze raz. - Nie pójdę tam, nie wrócę, niech najpierw to posprząta. - zarzekała się nerwowo i mocno stukając palcem w blat stołu. - Boże, aż mnie wszystko boli z tych nerwów. I głowa, i żołądek. Zawsze mnie ściska w dołku jak się zdenerwuję. - Kate oparła zmęczonym ruchem twarz o dłoń. Ale mama chłopców na swój łagodny i Maria na swój hałaśliwy sposób jednak jakoś zdołały w końcu uspokoić zdenerwowaną sąsiadkę.

- Może się położysz u nas? Prześpij się może i odpocznij? - zaproponowała mama chłopców wskazując na drzwi do wnętrza domu.

- Nie, nie zasnę teraz. - westchnęła w odpowiedzi mama Jane kręcąc głową i zaczęła skręcać na stole skręta. Dłonie jeszcze trochę jej się trzęsły ale ta względnie prosta czynność chyba pomagała jej się uspokoić. Wtedy do rozmowy bardziej włączył się wujek Angie.

- Rozmawialiśmy z Angie z… - wujek na chwilę się zająknął wskazując gestem na sąsiadki Westów i tą dorosłą z zauważalną trudnością skręcającą papierosa i tą nieletnią siedzącą jej na kolanach. - ...z tatą Jane. Ten Ben przyszedł w nocy. I wszystko co mówił wskazuje, że przybył z tego zatopionego konwoju przed miastem. Wspominał też o jakiejś kobiecie której odbiło i chyba zaczęła atakować ludzi. - Pazur zaczął mówić patrząc na zebrane twarze gdy przedstawiał to czego się jego podopieczna dowiedziała od taty Jane podczas improwizowanego pogrzebu Bena.

- A tak! Na początku gadał tylko o tym. Jakaś goła laska rzucała się na ludzi. Wyskoczyła z jakiejś furgonetki i zaczęła atakować ludzi. Bo ci wyszli gdy samochody stanęły. Fala je zalała. Korek się zrobił. Był wkurzony bo jego też poszarpała. Pokazywał nam. Przemyłam mu tą ranę wódą. Opatrzyłam go. Ugryzła go. Właściwe wygryzła mu kawałek mięcha. Naprawdę wariatka. Ale od tego się nie umiera, to nie była jakaś straszna rana. Ja tam swojego też raz ugryzłam jak mnie nie chciał puścić. No ale nie aż tak. I puścił. - mama Jane wciąż składając papierosa do kupy wtrąciła się właściwie Pazurowi w to co mówił. Dalej mówiła dość zdenerwowanym głosem ale jakoś już względnie można było mówić, że wraca do normalności. Skończyła i kończyła papierosa przesuwając koniuszkiem języka po brzegu skręta i przy okazji spojrzała na resztę osób w kuchni. Ale na krótko bo papieros właściwie był gotowy więc wsadziła go między świeżo rozcięte i nieco spuchnięte wargi zaczynając go odpalać. Dorośli przez chwilę wydawali się skonsternowani tą wypowiedzią popatrzyli to na nią to na siebie nawzajem.

- Wygląda więc, że Ben został ugryziony przez Tess. Ostatniej nocy. Jak tak było to jak mówi Angie i myślę, że ma w tym sporo racji, wypada przyjąć, że to jakaś choroba. Wścieklizna czy coś podobnego. I jakoś się przenosi. Pewnie przez jakiś kontakt. Może przez ugryzienie tak jak wścieklizna. - wujek popatrzył poważnie na zebrane w kuchni kobiety. Wzmianka o chorobie wywołała wyraźnie zaniepokojone spojrzenia.

- O nie, to nie była wścieklizna, jak strzelisz wściekliźnie w łeb to ci kurwa nie wstaje z podłogi kuchni! - Kate prychnęła zaciągając się papierosem kręcąc zdecydowanie głową na znak niezgody z takim wnioskiem.

- No pewnie nie. Nie wiem co to jest. Ale wygląda mi to na jakąś chorobę. A choroba jakoś się roznosi. Może ta roznosi się jak wścieklizna a może nie. Nie wiem. Nie jestem lekarzem. Ale ja bym na początek traktował to jak wściekliznę. A wścieklizna roznosi się przez ugryzienie. - najemnik jak zwykle zachował spokój i dalej tłumaczył o co mu chodzi. Kobiety popatrzyły na niego z poważnym wzrokiem a mama Jane wzruszyła ramionami jakby miała dać spokój temu wątkowi. Ale nagle oczy rozszerzyły jej się jakby zobaczyła ducha.

- O mój boże! On ugryzł Rice! Ben! Dlatego się wściekła, powiedziała, że jest pojebany i wyleciała od nas! - mama Jane prawie krzyknęła gdy uświadomiła sobie ten detal. Popatrzyła na zebranych w kuchni ale w tym momencie do kuchni wszedł ojciec Jane który pewnie usłyszał.

- E tam. Wiesz jaka jest Rice. Postawisz jej drinka, zagadasz w barze a potem rozpowiada, że chciałeś ją zgwałcić. Zawsze coś wymyśla. Na trzeźwo to jest właściwie bardzo wkurzająca. - powiedział tata Jane najwyraźniej nie mając zbyt dobrego mniemania co do prawdomówności Rice.

- Stawiałeś Rice drinki w barze? - zapytała nagle czujnie i drapieżnie mama Jane z jawnym oskarżeniem i podejrzeniem w słowach i spojrzeniu.

- Rany kobieto! Tak mi się powiedziało! No nic ci normalnie nie można powiedzieć bo zaraz się czepiasz! Wszystkiego się zawsze czepiasz, żyć się nie da! Chodźcie do domu już posprzątałem. - mężczyzna z mokrą od potu, mżawki i wody skórą twarzy i takich włosach jęknął zmęczonym głosem. Zaraz też rozległo się zdenerwowane pukanie do frontowych drzwi. Mama chłopców poszła otworzyć i chwilę z kimś rozmawiała. Do kuchni doszły jej odpowiedzi, że Maria jest u nich i po chwili wróciła do kuchni z jakimś młokosem. Ten był pewnie w podobnym wieku co Angie i zerknął na gości Westów ciekawie.

- Tony mówi, że nie mogą dobudzić jakiejś kobiety. Chyba ma zapaść. To rzucę na to okiem. No i Mario, u Gammana ktoś się pobił. Proszą cię byś przyszła. - Janett streściła wieści jakie przyniósł widocznie Tony bo wskazała na niego a on pokiwał potakująco głową.

- No dobrze, już idę. - powiedziała Latynoska wstając ze swojego miejsca i zbierając się do wyjścia. - A wy. - nagle odwróciła się do Westów którzy zdołali wstać i też zbierali się do powrotu do domu ale widocznie zatrzymali się ciekawi nowych wieści. - Znajdźcie Rice i przyprowadźcie ją do mnie. - Latynoska wskazała na trzyosobową rodzinę.

- Na mnie nie patrz. Na pewno do niej nie pójdę. - odezwała się od razu obrażonym tonem Kate.

- O. To już nie jesteście psiapsiółkami? - zapytał zgryźliwie pan Brandon. Pokręcił głową a pani brandon fuknęła na niego ale we trójkę odwrócili się by wyjść z domu Westów i wrócić do siebie. Janett i Maria też szykowały się do wyjścia. Janett zabrała jakąś torbę a Maria westchnęła patrząc na mokrą krawędź swojej spódnicy jaką znów musiała zamoczyć wychodząc na zewnątrz.







Simon skinął głową i popatrzył pytająco na brata. Ten wzruszył ramionami ale oparty o maskę Shelby wydawał się bardziej zajęty zapalaniem papierosa niż zwiedzaniem zdewastowanego budynku. Więc teraz młodszy brat wzruszył ramionami i bardziej on zaprowadził Anę do wnętrza budynku niż ona jego. - No ciekawe czy jest taka cwana jak mi się wydaje. Wtedy na pewno nie wróci z pustymi rękami. Nawet jak ją tam zalało kompletnie tej jej dziurę. - starszy brat mruknął gdy druga para zniknęła za drzwiami budynku. Wydawał się być zaciekawiony a nawet rozbawiony. Jakby było mu dane obserwować ciekawy mecz czy zakłady.

Chwilę i drugą chwilę nic się nie działo. Przez okna czasem widać było myszkujących po pomieszczenia Simona albo Anę, coś pewnie odwalali by się dostać czy coś wydostać. Właściwie sprawiało wrażenie bardziej myszkowania po Ruinach niż powrót do miejsca pracy czy zamieszkania. Albo powrót do takiego ale po jakimś napadzie czy rabunku.

- O zobacz. Jacy miejscowi mają ciekawy folklor. - powiedział rozbawiony Lester bo o dość nudnych odgłosów jakie co jakiś czas dochodziły z budynku nadrzecznej knajpy odwróciły go odgłosy z przeciwnej strony. Słychać było jakieś krzyki, wrzaski nawet. Gdy Lester zaciekawiony odwrócił głowę widać było gdzieś tam, z kilka domów dalej, że ludzie którzy podobnie uprzątywali teren albo pakowali się i całkiem udanie wpisywali się w scenerię mało radosnej “tuż po” nocnej katastrofie. Przez chwilę wydawało się, że to gdzieś tam ktoś się drze ale głowy ludzi też rozglądały się ciekawie. I po chwili zza rogu ulicy wybiegła jakaś postać. Jakaś młoda kobieta. Nie miała nic w łapach ale pruła przed siebie w pierwszorzędnym sprinterskim tempie. I specjalnie czy nie ale jeśli nie pruł wprost na samochód Lestera albo ich dwójkę to chyba do knajpy gdzie byli Simon i Ana. Ale zaraz wybiegł z tego samego rogu jakiś facet. Z siekierą.

- Wracaj! Zapierdolę cię dziwko! Rozwalcie ją! - wydarł się za nią też zasuwając przyzwoitym tempem więc mówienie mu wychodziło słabo. Kobieta była już jakieś dwadzieścia czy trzydzieści kroków od samochodu Lestera. Facet z siekierą gdzieś drugie tyle. Lester spojrzał z niedowierzaniem na nią, na niego i na Jess. Strzelanie do nieuzbrojonych kobiet, w biały dzień, na środku, ulicy przy tylu świadkach, to brzmiało idealnie jak zaproszenia na kolejne kłopoty. Z kluby doszedł jakiś hałas.

- Co robisz?! Puść go! On jest ze mną! Przyszłam po swoje rzeczy! Puść go! Puszczaj! - z lokalu doszedł ich głos Any. Brzmiało jakby usiłowała komu coś wyjaśnić czy przekonać ale szybko to robiło się coraz bardziej niepokojące i przestraszone jakby te prośby nie działały. Simon się nie odzywał ale stukoty i łomoty brzmiały jakby coś tam się przewróciło albo podobnie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 25-11-2017, 21:23   #126
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Angie i małe ludzie i pan z obrazkami co wygląda jak kostuszek

Mówienie z miejscowymi ludziami zajęło dużo czasu, którego i tak przecież nie mieli za wiele jeśli chcieli jeszcze złapać pana z obrazkami tam, gdzie go zostawili. Znaczy Angie chciała, ale wujek i ciocia robili jakby wszystko, ale nie tą jedną rzecz. Nagle zapomnieli, a dokładnie wujek zapomniał, że mieli przecież po rozmowie iść sprawdzić i zobaczyć, czy Roger ciągle czyści głowy i z nim porozmawiać. Zamiast tego poszli do tej ugryzionej pani… Rice.
Blondynka milczała uparcie gdy inni rozmawiali, gapiąc się spode łba na opiekuna. Uśmiechnęła się tylko w chwili, w której powiedział o jej pomyśle ze wścieklizną, a skoro tak wspomniał i poparł przy wszystkich, to chyba nie uważał go za głupi. Humor szybko się jej zepsuł, bo nagle wujek z ciocią się zawinęli żeby znaleźć Rice, a ona wycofała się rakiem, tłumacząc coś że zostanie z dzieciami. Poczekała aż para wujkostwa zniknie między domami i dopiero jakby się uspokoiła, a potem zrobiło się jej smutno. Fajnie, że poszli bezpieczyć okolicę, ale co z panem z obrazkami?
Decyzja w blond głowie zapadła szybko, uwaga zwróciła się na parę dzieciów.
- Poradzicie sobie jak pójdę na trochę? - spytała Jamesa, potem popatrzyła na Jacka - Nie będzie mnie krótko.

- A gdzie chcesz iść?
- zapytał z wyraźnym entuzjazmem Jack a James pokiwał głową. Obydwaj zdawali się w lot wyczuwać zew przygody. Przynajmniej w porównaniu z nudnym siedzeniem w nagle pustym domu.

- Do kolegi. Pomówić z nim. - Angie wyjaśniła co i jak, wyglądając przez okno czy na pewno wujek z ciocią sobie poszli - Został przy pompie, tam gdzie się strzelaliśmy z Piesami.

- Ooo! Ale fajnie! To pójdziemy z tobą! -
chłopcy wykrzyknęli radośnie i entuzjazm wydawał się z nich tryskać z każdym słowem. Doskoczyli do nastolatki jakby bali się, że ich tu zostawi i pójdzie sama.

Nie mogli z nią iść, tylko by ją spowalniali na tych krótkich nogach i przez złą wodę. No ale nie chciała być niemiła.
- Musicie mi pomóc tutaj - powiedziała bardzo poważnie, klękając na jedno kolano żeby zrównać się z nimi wzrostowo - Zostać i pilnować domu żeby nikt niemiły nie przyszedł i nie zabrał wam rzeczy. Albo placków - przy tym punkcie zrobiła się poważna wyjątkowo mocno - No… i jak wróci mój wujek, to przekazać mu gdzie i po co poszłam. To ważne, żeby się nie martwił. Bo on się ciągle martwi - spochmurniała, patrząc gdzieś za okno - A za to jak wrócę dam wam jeszcze postrzelać. Chcecie?

Chłopcy popatrzyli na siebie i na klęczącą przy nich blondynkę z jawnym rozczarowaniem. Unikali jednoznacznej odpowiedzi i blondynka wyczuwała, że domyślają się, że chce ich się pozbyć na czas tego wypadu. Dobrane argumenty chyba jednak mimo wszystko ich przekonały by w końcu smętnie ale pokiwali głowami na znak zgody i więcej nie domagali się współuczestnictwa w tej wycieczce.

Angela ucieszyła się, że nie robią problemów i chcą być zespołem. Wstała z kolan i po krótkiej zadumie odczepiła od pasa nóż, zabrany martwym już panom spod pompy. Położyła go na stole i chwilę drugą się zastanawiała czy może nie zostawić im pistoletu knui, ale zrezygnowała. Jeszcze sami by się postrzelili… wujkowi to by się nie spodobało. Przecież jej mówił że jak daje broń to bierze odpowiedzialność. Mogła pilnować jak byli obok, a się rozdzielali. Nie umiała być w dwóch miejscach na raz… na szczęście wujek też nie, a że był mądry i Paznokciem to jakby się dało, to by umiał. A jak nie umiał to znaczy że się nie dało. Proste, prawda?
- To zostańcie i pilnujcie tutaj. Jakby wujek wrócił wcześniej - ten duży w mundurze i z karabinem - to powiedzcie mu że poszłam po Rogera. Pod pompę. I niedługo wrócę. Zapamiętacie?

- No pewnie. Nie jesteśmy jakimiś małymi gówniarzami. -
odparł wyniośle Jack jakby chciał zaznaczyć jak bardzo są ponad jakąś gówniarzerię. Obydwaj wydawali się jednak już pogodzeni z tym, że Angie nie zabierze ich na wycieczkę do starej stacji pożarniczej.

- Wole się upewnić, bo czasem sama mam problemy ze słowami i żeby je zapamiętać - Angela uśmiechnęła się szeroko i zarzuciła karabin na plecy. Droga do starej stacji straży pożarnej nie była ani zbyt długa ani zbyt skomplikowana. Ale gdy się ją szło o własnych nogach to jednak chwilę się szło i brnięcie przez rozchlapywaną wodę jednak było trochę uciążliwe. Ale jednak w miarę szybko spośród drzew, płotów i budynków nastolatka dostrzegła już znajomy, wystający kształt budynku dawnej straży pożarnej. Przyszła co prawda nie od frontu i z przeciwnej strony niż wcześniej zatrzymali się samochodami. Musiała jeszcze przejść kawałek już przy samym budynku a jednak gdy wyszła zza ostatniego rogu ujrzała wręcz sielski obrazek. Osobówka którą do tej pory jechali nadal stała jak ją zostawili a furgonetka Rogera właściwie również. Sam Roger dalej siedział w tylnych otwartych drzwiach vana i czyścił tą samą albo kolejną czaszkę i wydawał się tym całkiem zaabsorbowany.

Zdążyła! Jeszcze nie pojechał trupić dalej tylko czyścił głowy! Angela wypuściła z ulgą powietrze, pokonując ostatnie metry tak szybko jak tylko pozwalała zła woda. Dobrze, że utrupili tylu niemiłych panów, dzięki temu Roger miał co robić i wciąż tu był! Widok jego kostuszkowatej buzi bardzo ją cieszył, z czego pewnie wujek nie byłby zadowolony. W ogóle nie był zadowolony z niczego, co dotyczyło jej i pana z obrazkami.
- Roger! - krzyknęła zanim dotarła pod bryka, machając ręką na powitanie.

Roger podniósł głowę by sprawdzić kto go woła. Ale chyba rozpoznał od razu i głos i sylwetkę bo uśmiechnął się co na czaszkowato wymalowanej twarzy było widoczne bardziej niż na twarzy bez malowania.
- Witaj ponownie Ćmo. - powiedział uśmiechając się nadal ale nie przerywając czyszczenia czaszki.

Uśmiechował się! Znaczy cieszył się że ja widzi! To chyba znaczyło, że ją lubił… i dobrze, bo ona go lubiła bardzo mocno! Słysząc odpowiedź rozpromieniła się jakby znowu zjadła talerz placków z jabłkami od mamy Jacka i Jamesa. Nie patrząc na resztki z obrabianej właśnie przez mężczyznę głowy, podbiegła do niego, wieszając mu się na szyi i przytulając z całej siły. Nie zwolniła przy tym kroku, więc praktycznie go staranowała.
- Jesteś! Dobrze że jesteś, myślałam że jak wrócę to już cię nie będzie, że pojedziesz i już cię nie zobaczę, ani nie powiem… ważnej rzeczy! - nadawała z przejęciem, przyciskając się do niego mocno.

- Oj nie przejmuj się Ćmo. Przecież ci mówiłem, że jak nam Khain pisze spotkanie to się spotkamy choćby nie wiem co a jak nie no to się nie spotkamy choćby nie wiem co. - Roger przerwał czyszczenie czaszki i przytrzymał ją jedną dłonią do podłogi a drugą objął nastolatkę. - I co takiego ważnego chciałaś mi powiedzieć? - zapytał dobrodusznie jakby był rozbawiony albo zadowolony z Angie.

Kolega pana z obrazkami chyba ich na razie lubił za to lanie czerwonej wody do kubka, bo rzeczywiście coś w tym było. Pozwolił się im spotkać, zrobił tak, żeby się nie rozeszli nie w czas. Angela przykleiła się do bruneta, siadając mu na kolanach i oplatając nogami wokół bioder. Przez cały czas nie rozluźniła uchwytu na górnych częściach jego ciała, przez co przypominała pijawkę która znalazła żywiciela. Widziała takie robaki: długie, czarne i gryzące. Wujek mówił pijawki…
- Chciałam… musiałam cię znaleźć i powiedzieć! Ostrzec! Żebyś wiedział, bo jak nie wiesz to się nie obronisz i oni coś ci zrobią… zatrupią, albo zjedzą albo… a-albo - zacięła się, zamykając oczy i korzystając z ciepła jego ciała. I zapachu, bo pachniał bardzo ładnie. Prawie tak ładnie, jak wyglądał - Bo… bo tu jest jakaś choroba przez którą trzeba trupić bardzo, bo zwykłe trupienie nie… - wzięła wdech i spróbowała jeszcze raz, układając mniej więcej w szeregu co musi powiedzieć i wyjaśnić… jak wujek!
- Byliśmy w domu Jane, tutaj w okolicy. Jej rodzice się kłócili i tłukowali rzeczy, to wzięłam karabin dziadka i poszłam z nimi porozmawiać, ale onie się nie kłócili ze sobą tylko pan tata bił się z kolegą… no to wymierzyłam do nich i kazałam się uspokoić. On zareagował, ale kolega nie. A miałam ich na muszce, nie zdążyliby dobiec. Wystarczyło pociągnąć za cyngiel, bo ustawiłam triplet - nadawała w najlepsze, wykładając początek problemu i przechodząc do sedna - No ten kolega nie reagował. Tylko atakował. Wręcz. Nie słuchał, nie mówił, nie chciał uspokoić… to go uspokoiłam. Ołowiem. W głowę - wzruszyła ramionami - Odpadła mu część czaszki, coś się wychlapało z niej. Upadł… no utrupiłam go. Wiem na pewno, nie pierwszy raz przecież kogoś trupię. Ale on wstał! - Wyprostowała się, patrząc w pomalowaną w czaszkę buzię - On wstał Roger! Z dziurą w głowie! Poruszył się, a potem podniósł żeby znowu zaatakować. Dopiero jak dostał tripletem i urwało mu całą górę… o odtąd - dotknęła kości policzkowej pana z obrazkami - To już był bardzo martwy i się wreszcie przestał ruszać. Rozmawialiśmy z panem tatą Jane. Ten jego kolega… on wczoraj był z wami, znaczy nie z wami, ale tam gdzie wy… jak… kiedy… kiedy przyszła zła woda i Tess zaatakowała. Ona go ugryzła… i on też stał się potworem który chce tylko krzywdzić. To coś… to jest choroba. Wujek mówi że nigdy czegoś takiego nie widział. Żeby trupa trzeba było utrupić bardziej bo się rusza… ale się ruszał… no i on jeszcze ugryzł jakąś Rice, wujek z ciocia poszli ją znaleźć. A ja pobiegłam tutaj, żeby cię ostrzec. Walczysz toporem, na krótki dystans… mogą cię pogryźć, a jak cię ugryzą, to też się zmienisz w potwora, a wtedy będę musiała cię zabić bardzo, żebyś nas nie zjadł, a nie chcę cię zabijać bo bardzo cię lubię i jesteś taki ładny i silny i miły i masz śliczne oczy i tak pięknie rysujesz i… i wyglądasz jak kostuszek i nie krzyczysz ani się nie śmiejesz i się podzieliłeś batonikiem i… i… - zacięła się znowu, oddychając szybko i równie szybko mrugając bo jakaś woda jej wpadła do oka.

Roger siedział i słuchał opowieści nastolatki. Marszczył przy tym brwi jakby to pomagało bardziej się skupić. Czasem kiwał głową, czasem te kiwanie zamierało gdy coś usłyszał czego chyba się nie spodziewał usłyszeć, czasem patrzył na twarz mówiącej nastolatki a czasem na wodę na zewnątrz gdzie wciąż pływały wydłubane kawałki z czaszek. W końcu gdy Angie skończyła swoją relację Roger chwilę zastanawiał się wciąż trzymając ją jedną ręką a drugą dłubał nożem we wrębie podłogi jakby to pomagało mu zebrać myśli.
- A więc Khain jest dla nas bardzo łaskawy. Zesłał nam swoje błogosławieństwo na ociemniałych ludzi tutaj by mogli nam służyć za godnego przeciwnika na arenie. Cudownie. Po prostu wspaniale. Zwyciężyć na tak pobłogosławionej arenie to będzie dopiero coś! A gdzie oni są? Ci dotknięci błogosławieństwem? Zaprowadzisz mnie do nich? - Roger wysnuł swoje wnioski z tej opowieści siedzącej na nim i przy nim nastolatki. Wydawał się w przeciwieństwie choćby do wujka w ogóle nie zaniepokojony. Właściwie wydawał się nawet zadowolony z takich wieści. Popatrzył na koniec pytająco na nastolatkę jakby zaraz mogła go zaprowadzić do tych dotkniętych błogosławieństwem Khaina.

- Znaczy że ta wścieklizna to jest… bogłosławieństwo? Od Khaina? Żeby było więcej czerwonej wody do jego kubka - Angie upewniła się, że dobrze usłyszała. Jakoś jego spokój i opanowanie działały i na nią. Uspokajała się, oddech wracał powoli do normy. - Tess ugryzła go wieczorem. Uciekł i poszedł do domu Jane. Tam jeszcze pił z jej tatą i dopiero rano mu się zrobił dzień potwora. No i ugryzł Rice… czyyyli - zmarszczyła brwi przypominając sobie co mówili z wujkiem - To jest jak wścieklizna. Potrzebuje czasu żeby dojrzeć. Im więcej czasu minie, tym więcej będzie tych wrogów co ich mus trupić bardzo. A w ogóle to ile jest tych Piesów? - pokazała na głowę w bryku, do połowy już wyczyszczoną - Bo oni są w barze i markiecie gdzie się wymienia rzeczy, tak? Dużo ich jeszcze? Bo tak… no można by ich uśpić jak leci. To i miejscowi będą mieli spokój i kubek się napełni na czerwono.

- Tak. Tess okazała się championem Khaina więc zapoczątkowała wyjątkowe wydarzenia. Widocznie na tą arenę Khain ma specjalne plany. Uczestniczymy w epokowych wydarzeniach.
- Roger wydawał się absolutnie pewny tego co mówi i wcale nie wyglądał na zmartwionego. Raczej na podekscytowanego.
- Tych kundli? - zapytał z wyraźną pogardą lekko stukając ostrzem noża o nagą czaszkę. Chwilę tak stukał jakby zastanawiał się nad odpowiedzią. - A zależy jak liczyć. - odpowiedział w końcu. - Takich jak ci tutaj to może jeszcze z tuzin, może trochę więcej. Ale jakby liczyć z kurwami i inną hołotą co tam się u nich pęta po obozie to jeszcze ze dwa razy tyle. - wyjaśnił w końcu jak to jest z tą liczebnością wrogiej bandy. - No i siedzą tam w tym swoim kurwim dołku pewnie. Znaczy dziś pewnie siedzą. Ale pewnie będą ciekawi czemu ich przygłupy wysłane tutaj nie wracają. Albo wyślą kogoś dzisiaj albo jutro z rana. - mówił jakby sam zaczął się nad tym zastanawiać co poruszyła właśnie nastolatka.

Nastolatka spochmurniała. Dużo… bardzo dużo ludziów do utrupienia. Poszedłby cały zapas kul to karabinu, a nie wiadomo co z przodu ich czeka, zanim dotrą do cioci Ellie.
- Dobrze, jakby to było w nocy. Można by ich wtedy po jednym odciągać i trupić, resztę wykurzyć i wystrzelać jak zaczną biegać i… - dwa szarifowe punkty straciły wyraz, robiąc się nieobecne i tak też patrzyły na pana z obrazkami. Słowa też zwolniły, kiedy Angie próbowała myśleć jak dziadek, przypomnieć jego lekcje - Sabotaż i dywersja. Wrogi da się wykurzyć ogniem, albo otruć. Zwabić w pułapkę, przygotować teren przed potyczką. - wzdrygnęła się, wracając głową do wnętrza bryka i kolan Rogera - Pojedziesz ze mną do domu Jane? Poczekamy na wujka, on ci powie więcej o tej niemiłej… błogosła… albo pojedziemy i spytamy chłopaków - uśmiechnęła się radośnie, zarzucając mu ramiona na szyję - Oni będą wiedzieli gdzie dom Rice to też tam pojedziemy i zobaczymy! Może b… - nagle przez jej ciało przeszedł impuls jakby ją raził piorun. Przestała się uśmiechać, za to popatrzyła na pana z obrazkami bardzo poważnie - Co to był za towar który wczoraj braliście wieczorem? Czy Tess też ktoś ugryzł albo zaatakował? No… tego dnia zanim przyjechaliśmy i weszłam ci przez okno.

- Dokończę robotę tutaj. I zobaczę co Khain da. Ten twój wujek za bardzo mnie korci. Wydaje się świetnym wojownikiem. Byłby wspaniałym przeciwnikiem na arenie i cudnym trofeum. Mam nadzieje, że nie okazałby się rozczarowaniem.
- Roger zwierzył się ze swoich obaw co do bliższych kontaktów z wujkiem Angie. Uśmiechał się przy tym i kiwał głową. Wyglądało tak jakby obawiał się, że dłuższe sąsiedztwo z opiekunem Angie musi wywołać konflikt między nimi. - Lepiej by było by Khain pozwolił mu odejść z areny jeśli ci na nim zależy. - powiedział patrząc na nastolatkę uważnym a jednak z cieniem jakiś psikusów w spojrzeniu.
- A Tess nie, nikt jej nie ugryzł. Ale zacięła się przy wyjmowaniu towaru z tego wraku co żeśmy go znaleźli. Pierwszorzędny towar! Taki odlot! Wszyscy żeśmy się ujarali po same pachy i jeszcze wyżej! Bo poza tym to nie wiem. Chyba, że na odlocie ktoś ją użarł. Co w sumie też jest możliwe. - zastanawiał się nad tym faktem i wyglądało jakby się dłużej nad tym zastanawiał tym bardziej wydało mu się to prawdopodobne. W końcu przy odlocie to kto tam wie co się z człowiekiem dzieje. Zwłaszcza jak sam niezbyt pamieta ani nie ma kto inny pamiętać.

Blondynka pokręciła głową, biorąc twarz kolegi Khaina w dłonie i zmusiła żeby spojrzał prosto na nią.
- Wujek jest świetnym wojownikiem. Najlepszym. Takim jak dziadek - mówiła poważnie, gapiąc się w punkty oczodołów naprzeciwko - Ale nie będzie niczyim trofeum, bo zabiję każdego kto spróbuje zrobić mu krzywdę. Każdego, bez żadnych wyjątków. Jest też ciocia. Jesteśmy zespołem, rodziną i kto podnosi rękę na kogoś z niej, to ją straci. Przy korpusie. Więc lepiej znajdź inny cel, ten jest nietrupowalny - westchnęła z dziwnym smutkiem i potrząsnęła głową - Wrak? A gdzie ten wrak? Tam był ten towar?

- Więc lepiej Ćmo zabierz ich z areny. Może Khain będzie wam łaskawy.
- Roger nie wydawał się zbytnio przejęty tym co mówiła Angie o wujku i rodzinie. - A wrak był zatopiony w starym dorzeczu. To teraz pewnie w ogóle go woda zakryła. - machnął ręką z trzymanym nożem wskazując gdzieś na południowy kierunek gdzie mniej więcej była rzeka przez jaką wujek tak głowił się jak przebyć na drugą stronę by dotrzeć do Teksasu.

- Zabiorę, ale nie teraz. Teraz musimy coś zrobić - dziewczyna skrzywiła się, patrząc na ręce. “Coś” w jej przypadku oznaczało więcej ciał w najbliższej okolicy - Są tam jakieś znaki charka… chraka… no takie po którym da się znaleźć tego bryka jak opadnie woda? - zadała kolejne pytanie i oparła czoło o jego czoło - Jak pojedziesz ze mną i potem pomówisz z wujkiem bez walki… to powiem ci gdzie szukać potworowatych ludzi. Zaprowadzę cię.

- Oj nie, to nie tak łatwo tam trafić. W sumie nie wiem co to było. Trochę jak jakaś łódka a trochę jak jakiś samochód. W sumie chuj wie właśnie. A poza tym no stare dorzecze. Same drzewa i woda. Nawet bez tej powodzi. Ciężko wytłumaczyć. - pomalowane brwi nad oczodołami Rogera uniosły się w górę gdy chyba zastanawiał się jak wyjaśnić drogę czy adres do tego wraku. W końcu widocznie się poddał nie wiedząc jak komuś kto nie zna okolicy wytłumaczyć drogę i adres na jeszcze bardziej zmienionym przez powódź terenie. - Znaczy gdzie mam z tobą jechać? - zapytał odwracając się w stronę nastolatki bo tej części chyba nie był pewny jak rozumieć.

- A na mapie byś umiał pokazać? - zaciekawiła się, schodząc mu z kolan i kucając obok. - Pojedziemy do… takiego jednego domu. Spytamy się o adres… bo oni będą znać. Tam się udamy, bo… - objęła ramionami zgięte kolana - Wydaje mi się… że… chyba wiem gdzie będzie następny potwór, ale trzeba się pospieszyć, bo może się obudzić. - dodała enigmatycznie.

- Na mapie? - Roger zastanowił się przez chwilę rozważając pomysł nastolatki. - Mogę tam pojechać. Znaczy normalnie teraz nie wiem czy się da. Ale na mapie to nie. Teraz na mapie to jedno a tu przed sobą masz co innego. - pokręcił głową i wyglądało, że nie przywiązuje do map zbyt dużej nadziei jako pomoc w nawigacji. - A jaki potwór? Ten dotknięty przez Khaina? To prowadź! - spojrzał z wyraźną nadzieją gdy sprawa doszła do spraw religijnych.

- No tak mi się wydaje, bo zobacz - dziewczyna wstała i wskoczyła w złą wodę - Wczoraj nie zwróciłeś uwagi, ale Tess po przebudzeniu już była dziwna. Wtedy co się na mnie rzuciła i chciała… no prawie zmiażdżyła mi rękę. Ugryzła Bena. - wyciągnęła najpierw jeden potem drugi palec, jakby na nich liczyła - Ben był normalny po ugryzieniu. Potem poszedł spać, a jak wstał… to już był potworem. Czyli coś z tym z tym spaniem. Pani spod pompy mówiła o… dziwnej śpiączce. Mama Jacka ia Jamesa tam poszła. Jak się pospieszymy… tylko adres. Trzeba sie spytać, ale chyba wiem kogo. Dlatego najpierw dom Jane.

- Dobra.
- Roger chwilę wpatrywał się i wsłuchiwał w to co ma nastolatka do powiedzenia ale w końcu krótko skinął głową i schylony ruszył w stronę szoferki. - Ale gdzie tam idziesz, dawaj tutaj, podjedziemy, nie będziemy łazić w tym bajorze. - zawołał ją gestem a sam zaczął pakować się na siedzenie kierowcy. Zaraz też dały się słyszeć zgrzyty i sapania pojazdu przeplatane ze zgrzytami i sapaniem kierowcy gdy zmagali się z uruchomieniem pojazdu.

- A myślisz że to odpali? - wróciła się, wskakując do bryka. Przełożyła głowy pod ścianę i zamknęła drzwi żeby nie wypadły - To nie jest daleko. Pojedziemy prosto… pokażę drogę.

- No jak Khain da to odpali.
- Roger zdawał się dość filozoficznie podchodzić do tematu a jednak chyba trochę się jednak denerwował, że nie może zapalić od ręki. Po chwili zgrzytania i parskania samochód wreszcie zajarzył na tyle, że gdy czujna noga kierowcy podgazowała go w odpowiednim momencie to moment krytyczny przemienił się w regularny rytm pracującego silnika.

Droga była ta sama jaką niedawno ciocia prowadziła autobus po Psach czyli prosta i niezbyt daleko. Właściwie gdy zajeżdżali przed dom Westów i Brandonów to okazało się, że wracają do niego też wujek, ciocia, ojciec Jane i ta pani co wcześniej tak szybko wyszła z domu.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 26-11-2017, 09:17   #127
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Vex przysłuchiwała się całej wymianie zdań z narastającą obawą. Tego im właśnie w tej sekundzie brakowało! Bo toż powódź, zawalone zlecenie, nienormalny znajomy kostuszek, strzelająca fochy nastolatka i ta “niewielka” strzelaninka oraz ulegające biodegradacji pojazdy byłyby łatwym do pominięcia szczegółem, więc… wisienka na torcie pseudo wścieklizna, która ożywia umarłych. To było właśnie to czego jej brakowało. Czemu właściwie nie zebrała dupy w troki i nie pojachała gdzieś gdzie szosy są suche, a ludzie martwią się jakimiś prozaicznymi problemami jak “kogo by tu dziś przelecieć”. Jakoś nagle tęskno się jej zrobiło to pokręconego Det.

Przeniosła wzrok na Sama. Jak zwykle spokojny z tą pokerową maską pod, którą nie wiadomo co się dzieje. Vex westchnęła ciężko. Wpadła… wdepnęła w paskudne grzęzawisko wypełnione sporym gównem tylko dlatego, że nagle nabrała potwornej słabości do blondynów uganiających się na nawiedzonymi nastolatkami.
- Zostawimy ich tak, z tym? Jeśli tej lasce też odwali, to nie mają szans.

- No może być nie lekko. - Sam zgodził się kiwając krótkoostrzyżoną blond głową. Mówił zapatrzony gdzieś w dal zalanego wodą podwórza. W końcu podniósł głowę tak, że popatrzył na obydwie kobiety. Na tą młodszą o blond włosach i na tą starszą o ciemnych włosach. - Dobra. Jak mamy się za to brać to załatwym to szybko. - powiedział ciskając na podłogę jakiś kawałek patyka jakim machnalnie się dotad bawił przerzucając go między palcami. - Brandon! - Pazur ruszył przez kuchnię zaraz stając w drzwiach od podwórza i wołając za Brandonami którzy zdołałi już wrócić na swoje podwórze. Ale słysząc okrzyk Pazura zatrzymali się. Najemnik znowu wyszedł na podwóze brodząc przez stojącą wodę a pan Brandon dał znać żonie i ta wróciła z Jane do domu zaś pan Brandon poczekał aż najemnik dojdzie do niego.

- Idziesz po tą Rice? No to pójdziemy z tobą. Tak na wszelki wypadek. - powiedział najemnik i trochę to przypominało bardziej stawianie warunków niż negocjacje.

- Nie, no co wy! To tylko Rice. Co ona tam może? Zwykła baba. I lubi mnie. Nie ma się czego obawiać, Kate przesadza na pewno. Wiecie Rice lubi sobie wymyślać różne rzeczy by czuć się ważna czy co. - głowa rodziny Brandonów coś nadal chyba nie przejmował się tym co się stało a jak już widocznie uważał, że wszyscy dookoła przesadzają w te materii.

- Chyba nie zaszkodzi byśmy się przeszli razem. - Vex uśmiechnęła się do ojca Jane. Była bardzo ciekawa tego “lubi” i na ile mała jest rzeczywiście bezpieczna ze swymi rodzicami. - Jeśli podejrzenia wujaszka są słuszne, może ci grozić niebezpieczeństwo.

Na poparcie słów Vex, Sam wymownie uniósł brwi przez co jasnym się stało, że widocznie nie zamierza odpuścić. Wobec tego drugi z mężczyzn westchnął by dać wyraz swojej niedoli, wzruszył ramionami i w końcu mruknął niechętnie. - Dobra to chodźcie. - ruszył przez wodę. - Idę ich zaprowadzić do Rice! - krzyknął nagle w stronę swojego domu. Kate coś odkrzyknęła, co dokładnie to ciężko było zrozumieć ale ojca Jane widocznie to zadowoliła.

Przez jakiś kawałek rozmowa się niezbyt kleiła. Świeżo bo takich mało popularnych wydarzeniach jakie miały miejsce w domu Brandonów i ich możliwych konsekwencjach na swój sposób przydusiły chyba każdego. Szli prowadzeni przez pana Brandona, przez zalane ulice i podwórka. Zarośnięte chwastami, pogrodzone płotami, z gęsto powtykanymi drzewami teren wydawał się względnie łatwy do zgubienia. Te domy i podwórka wydawały się jak nie identyczne to przynajmniej podobne. Przewodnik jednak prowadził całkiem pewnie. W końcu na jedno z podwórz nie tylko wszedł ale i podszedł do drzwi i zapukał. Chwilę odczekał i zapukał a raczej uderzył w drzwi ponownie. - Rice! To ja, Ted! Otwórz! - krzyknął sąsiad Westów i odczekał chwilę. Z domu dały się słyszeć kroki i po chwili otworzyły się wewnętrzne drzwi. Zewnętrzne, z podartej antyinsektowej siatki wcześniej otworzył Ted.

- Co chcesz? Co to za jedni? - zapytała czarnowłosa kobiete o lekko migdałowych oczach. Zapytała naburmuszonym tonem patrząc z pretensją na Teda i gości jakich przyprowadził.

- Nic nie chcę. Ale Maria chcę cię widzieć. - Ted odpowiedział wzruszając przy tym ramionami.

- Przerzuciła się na dziewczyny czy potrzebujących gości ma? - zapytała Rice obgryzając kawałek paznokcia i zerkając na Teda i stojących za nim gości. Sąsiad Westów jednak przecząco pokręcił głową. - No to po cholerę chce mnie widzieć? I kim oni są się pytam. - gospodyni wyglądała jakby węszyła podstęp lub zwyczajnie miała dość przygód na dzisiejszy poranek i wolała zostać w swoich domowych pieleszach. Przewodnik spojrzał na przyprowadzonych gości i chyba sam miał kłopot z doprecyzowaniem kim oni właściwie są sądząc po jego zakłopotanej minie.

- Jesteśmy przejezdnymi. - Vex uśmiechnęła się do lokalnej kurwy. Na razie wyglądało na to, że wszystko jest w porządku. Istniała też spora szansa, że tak zostanie… dopóki ktoś w nią nie strzeli albo nie rąbnie brzytwą. - Pomogliśmy trochę u państwa Brandonów. Czy to prawda, że Ben cię ugryzł?

- Tak! Pieprzony popierdoleniec! - Rice nagle ożywiła się przestając gryźć paznokcie by dać wyraz swojej skardze, żalowi i pretensjom. - O tu mnie ugryzł skurwiel jeden! - krzyknęła z pretensją i odwróciła się nieco tyłem za to zaciągnęła skraj koszuli. Na łopatce widać było charakterystyczny ślad po ludzkich zębach. Rana była dość głęboka jakby Ben nie tylko się wgryzł ale i wygryzł kawałek ciała. Sądząc po mokrych i krwistych śladach Rice widocznie właśnie próbowała się zdezynfekować alkoholem i przemyć czymś ranę ale na łopatka była dość trudna do opatrzenia czy przemycia dla siebie samego. Rice zaraz zakryła ranę ubraniem i znowu odwróciła się frontem do swoich gości. - Dobra przyjezdni, niech będzie i przyjezdni. Czego właściwie chcecie? Szukacie towarzystwa? Dla siebie? Dla kogoś? - gospodyni jakoś się zdołała opanować i wróciła do zwykłego, biznesowego tonu patrząc na dwójkę obcych dla siebie ludzi.

Vex powstrzymała się od komentarza. Powinna być z nimi Angela mogłaby się zapoznać z typową przedstawicielką najstarszego zawodu świata.
- Ben był chory, dlatego mu odwaliło. Maria chciała obejrzeć czy się nie zaraziłaś.

- Zaraziłam? Niby czym? Nic mi nie jest. Tylko mnie piecze jak cholera. - Rice która sądząc po urodzie musiała mieć w żyłach jakieś azjatyckie korzenie wcale nie wydawała się chętna na opuszczanie swojego domu.

- No ale Maria się uparła. Wiesz jaka ona jest jak się uprze. Chodź do nas, Kate albo Janett cię opatrzy. - do rozmowy dołączył Ted który wydawał się odzyskać troche rezonu w tej rozmowie.

- Ma do mnie sprawę niech tu do mnie przyjdzie. Od kiedy skaczesz jak ci zagra? - Rice znowu wróciła do obgryzania paznokci i popatrzyła krytycznie na ojca Jane.

- Ona nie może bo się ktoś pociął u Gammana to poszła. Młody Tom po nią przyleciał. Ale kazała cię przyprowadzić. No chodź, obejrzy cię i tyle, wrócisz do siebie albo zostaniesz u nas. - Ted namawiał Rice dalej choć wydawało się, że nie jest zbyt szczęśliwy z obrotu dyskusji.

- Oj, Ted, Ted, za oglądanie mnie to się płaci. - Rice lekko wydęła wargi przerywając na chwilę obgryzanie paznokci i uśmiechając się lekko. Pan Brandon westchnął i popatrzył na dwójkę pozostałych gości jakby dając im znać, że pomysły na dalsze namowy raczej mu się wyczerpały.

Vex przewróciła oczami. Ta… zupełnie jak w domu. Ilość takich lasek, które spotykała w starym dobrym Det. Bunny miał na to dobre określenie. Na chwilę oderwała wzrok od Rice i spojrzała na zalaną ulicę. Co to było… Strasznie pasowało do tego zjaranego typa. Tak!
- Wyżej sra niż dupe ma. - Mruknęła cicho do siebie i dopiero wróciła do rozmowy. - Nie żebym marudziła, ale już nam co nieco zaprezentowałeś. - motocyklistka wskazała, na bok, który niedawno pokazywała im kobieta. - Szczerze… ja bym za to nie płaciła i jak się nie ogarniesz już raczej nikt nie zapłaci. Korzystaj jak ktoś ci chce pomóc za free, a nie robisz sceny jak pięciolatka.

Rice spojrzała swoimi migdałowymi oczami na swojego gościa. Chwilę przypatrywała się Vex jakby chciała ją ocenić czy jej zamiary. Krócej spojrzała jeszcze potem na Teda i Sama aż w końcu wzruszyła ramionami. - Zaraz się ubiorę. Zaczekajcie tutaj. - powiedziała w końcu i cofnęła się w głąb domu zamykając za sobą drzwi. Obydwu mężczyznom chyba ulżyło, że sprawa została załatwiona. - A jednak ją ugryzł. - powiedział po chwili milczenia najemnik patrząc na niższego i drobniejszego od siebie mężczyznę. Ten jednak tylko rozłożył ramiona nie angażując się w spór czy dyskusję. Zaraz dały się słyszeć znowu kroki i ponownie pojawiła się w drzwiach Rice. Tyle, że z poncho z kapturem na sobie. Mogli wracać z powrotem do domu Westów.

Vex ruszyła za ojcem Jane trzymając się blisko Sama. Jakoś nie ufała lokalnym mieszkańcom. Ba! Cały czas odruchowo sięgała do kabury, obawiając się że Rice może odwalić.
- Co robimy? - Zerknęła na idącego obok najemnika. - Jedziemy dalej?

- Miałem na podwórku rozmowę z Angie. - westchnął najemnik i ta krótka relacja dość jasno mówiła Vex, że rozmowa pewnie nie należała do łatwych i przyjemnych. Najemnik przeszedł tak pogrążony w milczeniu kilka kroków. Mogli słyszeć cień rozmów Teda i Rice którzy szli kilka kroków przed nimi i chyba rozmawiali po co idą do Marii i o dzisiejszym poranku u Brandonów. Rice chyba nie zapamiętałą go jako miły sądząc po pretensji słyszalnej w głosie i tym jak Ted najwyraźniej się tłumaczył i łagodził.

- Zastanawiam się czy nie pojechać na te Psy. Nie wiadomo ile ich zostało. Właściwie niby nie nasza sprawa. Ale… - najemnik zaczął mówić po chwili tego milczenia ale szybko urwał z trochę zakłopotanym wzrokiem wskazał swoją ciemno blond głową na idącą przed nimi parę tubylców. Albo widoczny już na końcu ulicy dom Westów. Brzmiało i wyglądało jakby Pazura toczyły wyrzuty sumienia wobec opcji po prostu odjechania z tego miejsca. - Właściwie to my ich rozwaliliśmy. Sami się prosili. No ale… - najemnik znów urwał i zawahał się idąc przez zatopione ulice i podwórka.

Vex chwyciła Sama pod ramię, mocno dociskając je do ukrytej pod kurtką piersi. Kochana papryczka miała ostatnio na głowie aż nadto problemów. W sumie… czasem miała wrażenie, że wujaszek ma problemy przez całe życie, a już na pewno od kiedy na jego drodze stanęła pewna blondyna. Chwilę szła tak obserwując plecy idącej przed nimi pary
- Nie mają z nimi szans, co? - Zadarła głowę by spojrzeć na Sama. - Jeśli będziesz chciał im pomóc to pójdę z tobą… ale chyba trzeba by zastanowić się nad jakimś planem.

- Jesteś kochana. - Sam uśmiechnął się, przytulił idącą obok brunetkę do siebie i pocałował ją w usta. Przez chwilę cieszył się tak idąc z nią przez kilka kroków a potem jakby wrócił myślami do tego o czym rozmawiali. - Nie do końca tak, że nie mają z nimi szans. Tamci by chcieli wziąć odwet na nich za tych przy pompie. Inaczej może bym się w to nie mieszał. - wyjaśnił już nieco poważniej najemnik. Para idąca parę kroków z przodu odwróciła się na moment jakby sprawdzali czy goście dalej za nimi idą czy co ale raczej nie wydawali się pałać chęcią do angażowania się w rozmowę z nimi.

- A plan. No tak. Jak mielibyśmy coś postanowić to wypadało by mieć plan. Musimy pomówić z Angie. I z Marią. I z Janett. Bo… - wujek Angie urwał i lekko wskazał głową na idącą przed nimi parę i najwyraźniej chyba nie wyrobił sobie o nich zbyt dobrego mniemania pod kątem sprawy o jakiej właśnie rozmawiali. Dwie miejscowe kobiety widocznie wydały mu się bardziej sensownymi partnerami do rozmowy.

Vex oparła się o mężczyznę bokiem nie przerywając marszu. Nie była typem wojownika. Można powiedzieć, że z zasady starała się nie ładować w strzelaniny i inne tego typu kłopoty. Tyle że… nie zostawi tej dwójki. Westchnęła ciężko.
- Niezbyt się nadaje do jakichś walk, chyba że zechcemy ich rozjechać, ale spróbuję pomóc. Będziecie mi musieli zrobić instruktaż. - Odruchowo zerknęła na busa, upewniając się czy “jej” pojazd jest na swoim miejscu.

- Spokojnie. Zobaczymy co o nich tutaj wiedzą. Może się dowiemy czegoś użytecznego. Na pewno coś ci znajdziemy odpowiedniego. - Sam uśmiechnął się znowu całkiem sympatycznie i potargał grzywkę Vex jakby była małą dziewczynką. Do domu Westów mieli już całkiem blisko. Pierwsza para zaczęła już skosem schodzić jednej strony zalanej ulicy na drugą by przejść potem na podwórko Westów.

Motocyklistka potarmosiła swoje włosy o dłoń mężczyzny, trochę jakby była kotem.
- Na razie oferuję podwózkę… no może za jeszcze jednego całusa. - Mrugnęła do Sama. - Mamy pół baku, więc mam nadzieję, że to niedaleko.

Nie małych gabarytów Pazur roześmiał się z zadowolenia słysząc i widząc reakcję kobiety. - Oj myślę, że na początek starczy aż nadto. - powiedział i zerknął na nią koso. A, że był od niej wyższy, tak jak był wyższy od większości ludzkiej populacji to wyglądało trochę jakby na nią zezował. - A ten jeszcze jeden całus to właściwie długo by trzeba czekać? - zapytał jakby go ten detal niesamowicie zainteresował. Przechodzili właśnie gdzieś przez środek zalanej ulicy więc byli już przy opłotkach podwórka Westów.

- Hm… czysto teoretycznie powinnam zażądać pół całusa przed trasą i pół po. - Vex zatrzymała się tuż przed wejściem na teren ich gospodarzy. - Jesteś w stanie jakoś go podzielić, czy umówimy się na dwa pocałunki za trasę. - Jej nastrój był dużo lepszy niż po tej całej akcji z Benem. I pomyśleć, że znów będą się ładować w kłopoty. - To jak papryczko?

- Hmm… - wujek Angie też zatrzymał się i zmrużył oczy jakby poważnie się zastanawiał na poważnym problemem. - To zaraz, zaraz. To z tymi całusami to ty masz żądania? O rany a ja myślałem, że to ty mi dasz. - Sam zmarszczył brwi jakby odkrył jakiś niepasujący do całości kawałek. Zmrużył oczy i lekko przechylił swoją ciemno blond głowę. - No nie wiem czy nie będę stratny. - powiedział z wyraźnym namysłem. - Ale myślę, że chyba mam kompromisowe rozwiązanie tego problemu. - powiedział tajemniczo i z wolna zaczął zniżać swoją twarz ku twarzy motocyklistki. - Powiedzmy ja ci dam jeden i ty mi dasz jeden. Taki remis. Co ty na to? - zapytał jakoś akurat w tym momencie w którym znalazł się naprzeciw twarzy brunetki. A palce jego dłoni zaczęły krążyć w okolicy kołnierzyka Vex.

- Nie jest łatwo z tobą handlować. - Motocyklistka roześmiała się cicho. - No dobrze niech będę stratna. - Vex zarzuciła ręce na ramiona najemnika i pocałowała go gorąco.

Najemnik zaś wpił się w usta i język Vex tak samo mocno i żarliwie jak ona w jego. Ale przy tym złapał ją za biodra i podrzucił w górę a potem przyparł do ściany. Więc gdy skończyli Vex widziała tuż przed sobą jego twarz a na potylicy czuła ścianę domu przy jakim stali. - No tak. Tak. No to, żebyś potem nie łaziła i nie rozpowiadała, że jesteś stratna. - wujkowi z trudem udawało się zachować względnie poważny i biznesowy ton bo kąciki ust i oczu śmiały mu się niemiłosiernie. Ale tylko na chwilę bo zaraz zaczął całować ją. Znowu jego usta wpiły się w jej usta i jego język splótł się z jej językiem. Tylko dłońmi nie mógł się zrewanżować w błądzeniu po jej ciele bo wciąż trzymał ją w powietrzu przypartą do ściany.

Vex objęła go nogami, dociskając biodra najemnika do swoich. Gdyby tylko mieli chwilę… no i nie byli na podwórku jakichś obcych ludzi. Niechętnie przerwała pocałunek i z uśmiechem spojrzała na Sama.
- No, no… wujaszku. Jak tak dalej pójdzie chyba nie będę się nadawała do planowania czegokolwiek. - Potarmosiła jedną dłonią blond włosy. - Idziemy do reszty?

- Oj chyba coś byśmy na to poradzili. - wujek Angie też wydawał się być w o wiele lepszym humorze i nastroju niż wcześniej. Machnął głową zachęcająco by wejść do domu za pierwszą dwójką ale gdy już byli w drzwiach od ulicy doszedł ich dźwięk pracującego silnika. Długo nie czekali gdy ulicą zaczęła zbliżać się rogerowa, czarna furgonetka. Zatrzymała się pewnie nie przypadkiem przed domem Westów chociaż Roger nie gasił silnika to zszedł do jałowego biegu. Zaś na drugim miejscu w szoferce widać było Angie.

Motocyklistka momentalnie zmarkotniała. Dała się postawić na ziemi i wzięła głębszy oddech. Blondi jak zwykle postawiła swoim, znów mają pana kostuszka w drużynie.
- No to mamy nawet wsparcie. - Poklepała najemnika po ramieniu, po czym pomachała do nadjeżdżającej furgonetki.

Blondyna odmachała radośnie, wydostając górna połowę ciała przez okno. Zaraz też wyszła przez okienko całkowicie, lądując w złej wodzie.
- Poczekaj - powiedziała do pana z obrazkami i pobiegła przez wodę do wujkostwa.

Wujek mruknął coś mniej więcej względnie twierdzącego na uwagę Vex ale też spokojnie czekał aż blond podopieczna do nich przybiegnie. W szoferce vana zaś Roger kwinął obojętnie głową i oparł się leniwie łokciem o otwartą ramę okna. - Cześć Angie. Wszystko w porządku? - zapytał wujek gdy nastolatka podbiegła już na ganek i do drzwi wejściowych gdzie stał i on i dziewczyna z Det.

- Wujku tu była jakaś łódka, albo bryk… albo coś pośredniego! Roger i Tess to znaleźli jak szukali towaru, gdzieś w starym dorzeczu. Może tam Tess się spotworzyła. Powiedział że może tam pojechać i pokazać! - wyrzuciła z prędkością karabinu dziadka - I musimy iść do pani mamy, może jej grozić niebezpieczeństwo! - wrzuciła jeszcze wyższy bieg mówienia - Do tego śpiączkującego… znaczy on śpi, tak? Ale jak się obudzi może być już potworem. Jak pani z obrazkami i Ben! Bo oni najpierw byli normalni, potem spali i to twardo. Tess się nie obudziła a trzeszczało łóżko i grała muzyka i było ruchowo. A jak otworzyła oczy to już te złe… jak u Bena. Nie ma broni, ciężko trupić bardzo bez broni.

Vex przyglądała się nastolatce nie do końca rozumiejąc cały słowotok.
- A… hm… - Zerknęła na Sama szukając jakiegoś wsparcia, a potem z powrotem na Angie. - Ekipa Rogera znalazła jakieś prochy, przez które ludzie dziczeją, tak? Jaki śpiączkujący?

- No nie przez prochy tylko towar - blondynka próbowała wyjaśnić, gestykulując żywo - I nie, nie przez towar, bo Roger i inni z chatki byli normalni. Nie atakowali i nie chcieli zjadać żywcem. No nie gryźli. To nie… ale ktoś mógł ją ugryźć jak… była nahajana. - zmarszczyła brwi - I zraniła się na tej łódko-bryce. To może to jest wylęgarnia tej wścieklizny? Dlatego musimy iść tam! Zanim śpiączkujący ktoś się obudzi i zje miłą panią! - wyrzuciła z przejęciem - Ale nie wiem gdzie to jest, gdzie poszła. Może pani mama Jane będzie wiedziała!

- Chodzi ci o Rice? Jeśli tak jest w środku. - Vex wskazała na wejście do budynku. Motocyklistka miała spore wątpliwości co do normalności Rogera, ale ugryzła się w język. - Na razie jest normalna… chyba, że chodzi ci o kogoś innego?

- Te problemy na mieście, ktoś się bił, inny zapadł w dziwna śpiączkę. - machanie rękami stało sie bardziej nerwowe. Dlaczego ciocia nie słuchała?! Przecież mówiła tak jasno jak mogła i tłumaczyła! - W domku przy naradzie jak się ludziów tyle zeszło! Zanim poszła pani spod pompy! I mama Jacka i Jamesa! A Rice trzeba zamknąć, a najlepiej… - nie dokończyła bo ktoś mógł usłyszeć, ale postukała palcami o kolbę karabinu - Ale lepiej zamknąć i zakuć. Zobaczyć czy to z ugryzieniem to prawda, a jeżeli tak to… dowiedzieć się ile trwa chorowanie do czasu spotworzenia.

- Ach.. chodzi o osobę, do której poszła Maria? - Vex odetchnęła. Jej głowa powoli zaczynała wracać do normy… choć jeśli docierało do niej co mówi Angie, chyba nie do końca można to było nazwać normalnym. - Możemy sprawdzić gdzie poszła… chcieliśmy pogadać jeszcze na temat psów i co właściwie zrobić.

- Dlatego jest Roger - Angie pokazała kciukiem za plecy - Porozmawiaj z nim wujku i spokojnie. Będę obok to nic się nie stanie.

- Już dobrze. - wujek uniósł dłonie do góry jakby chciał zażegnać jakiś spór. - Poczekaj Angie. Więc mówisz, że Tess jakoś zaraziła się w jakimś wraku albo jak była na haju. A potem poszła spać i jak się obudziła to była już no… nie była sobą. Tak? I teraz obawiasz się, że mama chłopców poszła do takiego samego przypadku. Tak? - wujek popatrzył na podopieczną mrużąc nieco oczy gdy pewnie zastanawiał się czy dobrze zrozumiał co ona do nich mówiła.

W odpowiedzi blond głowa pokiwała energicznie.
- Tak! Ten co śpiączkuje! - potwierdziła jeszcze słownie.

- Mhm. Ale my też nie wiemy gdzie oni poszli. - wujek przyznał z poważną miną. - Ale może oni wiedzą. - lekko skinął ciemno blond głową na wnętrze otwartego domu i wszedł do środka. W środku jednak okazało się, że Ted i Rice widocznie przeszli przez dom Westów i wrócili do domu Brandonów. Tak przynajmniej to wynikało z relacji dwóch ocalałych i nieletnich domowników. Za to dwaj bracia oczywiście, że wiedzieli gdzie poszła ich mama i bardzo chętnie byli gotowi tam pójść! - No dobrze chodźcie z nami. - powiedział po chwili wahania najemnik. Gdy zapytał bowiem o drogę chłopcy zaczęli strasznie jojczyć i celowo lub nie tak tłumaczyć, że dla turystów kompletnie ciężko było zorientować się o jakich domach i ulicach oni mówią. Wyglądało jednak na to, że w rodzinnym mieście orientują się w tych adresach całkiem nieźle.

Nastolatce towarzystwo jak najbardziej pasowało. Przynajmniej mogła mieć na dzieciów oko i pewność, że nich ich nie skrzywdzi pod jej nieobecność
- Ale jedziemy z Rogerem - powiedziała, ciągnąc wujka do bryka. - Będzie szybciej, wygodniej.

- No dobrze. - zgodził się wujek. Mieszana dziecięco - dorosło - młodzieżowa grupka zaczęła brnąc przez wodę kierując się do czarnej furgonetki.

Vex ruszyła za całą grupątęsknie spoglądając na busa, w którym czekał na nią Spike. Ten okropny dzień nigdy się nie skończy.
 
Aiko jest offline  
Stary 27-11-2017, 07:17   #128
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację


Komentowanie wypowiedzi Lestera ograniczyło się do wzruszenia ramion. Jess nie interesowało w jakiś szczególny sposób to czy Ana przytaszczy z lokalu tony swoich czy nieswoich rzeczy. Bardziej interesowało ją znalezienie dogodnej pozycji dla siebie i swojego ukochanego Busha. Doprawdy, po cholerę kobiecie facet?

Rozważania nad tą jakże istotną, egzystencjonalną kwestią przerwało pojawienie się miejscowych.
- Serio…? - zdołała tylko wydusić z siebie w kwestii komentarza bo jakoś nic innego jej do głowy nie przyszło. Do laski strzelać oczywiście nie miała co nie znaczyło że nie uniosła broni i nie wycelowała. Zwykle to wystarczało by się człowiek trzymał z daleka bo jakoś służba zdrowia tak jakby nie była już na tym samym, co kiedyś, poziomie i nikt bez dobrego powodu kulki zaliczyć nie chciał.

Próby dojścia do tego, co się tu wyprawiało przerwały odgłosy z baru. Odgłosy, które dla Jess miały większą wagę niż jakaś tam kobieta i siekiernik co za nią gonił.
- Lest... - ponagliła brata, bo z ich dwojga to on był najlepiej wyposażony i uzdolniony w kwestii dawania po mordzie tym, którzy podnosili łapska na rodzinkę. Ona z kolei zamierzała osłaniać wejście co było tym, z czym powinna sobie poradzić. Zaraz też plan ten wprowadziła w życie, zmieniając pozycję na taką by mieć za plecami ścianę budynku.

- W razie czego masz odznakę - przypomniała bratu, jakby o tym zapomniał. Pięści i gnat były dobrym i sprawdzonym sposobem na pacyfikowanie tych, którzy stawali im na drodze ale nie można było gardzić elementem zaskoczenia jakim bez wątpienia byłoby nagłe pojawienie się szeryfa. A że szeryf to nie był… Tym można się było martwić gdy już sytuacja zostanie opanowana na ich korzyść.

- No dobra. - mruknął najstarszy Thorn i ruszył w stronę budynku gdzie już byli Simon, Ana i pewnie jeszcze ktoś. Jess została więc sama przy samochodzie i przed budynkiem. A ta para jaka wybiegła zza rogu biegła dalej. Właściwie to ta nadbiegająca dziewczyna była już tylko o dwie, góra trzy długości samochodu od rusznikarki i coś nie wykazywała tendencji do zatrzymywania się. Ten facet z siekierą też biegł dalej no ale on było jeszcze ze dwie długości dalej.

Strzelać czy nie strzelać, oto było pytanie. Problem z odpowiedzią Jess miała nie lada. No bo laska nic przecież jej nie zrobiła, a facet co ją gonił… No w sumie też nic nie licząc tego że gonił, więc na dobrą sprawę wtrącać się nie powinno, tym bardziej jak to były jakieś tam ich prywatne sprawy. Każdy wiedział że w niektóre kłótnie to lepiej było jednak nie wciubiać nosa. Tyle że sytuacja wcale nie była taka prosta. Z każdym krokiem rozochoconej parki, przewaga Busha malała. Nie żeby oberwanie serią z karabinu z bliskiej odległości było mniej skuteczne ale dystans był jednak tym co w przypadku tej broni Jess ceniła przede wszystkim. Załatwienie przeciwnika zanim dotaszczy się do człowieka było przeważnie o wiele korzystniejsze niż pakowanie w niego kuli gdy się już było w stanie dotrzeć kolor jego oczu. Lub jej, biorąc pod uwagę obecną sytuację.

No i była jeszcze ta sprawa z kłopotami w środku. Niepokój o Simona, a teraz jeszcze o Lestera, robił swoje. Czy na pewno dobrze zrobiła wysyłając tam brata w pojedynkę? Gdy podejmowała decyzję ta wydawała się jej jak najbardziej właściwa, jednak teraz, gdy została sama, naszły ją wątpliwości. No ale ktoś musiał zostać i mieć oko na wejście i wóz, przynajmniej dopóki zakochana parka nie pobiegnie sobie dalej.

Nie mogąc podjąć decyzji, postawiłą na czekanie. Jeżeli laska będzie chciała się wpakować do lokalu czy coś pokombinować z samochodem no to wtedy wyboru wielkiego Jessica mieć nie będzie. Podobnie z tym gościem z siekierami. Jak zaś sobie pobiegną dalej w tej swojej romantycznej podróży przez resztki miasteczka, osady czy jakby nie nazwać to sklepisko budynków, to… No wtedy dołączy do braciszków skoro żadnego ekstra zagrożenia na widoku nie będzie. Dodatkowy gnat w pertraktacjach mógł mieć decydujący wpływ na ich zakończenie, a co jak co, Jess miała nadzieję że cokolwiek się tam w środku wyprawiało nie skończy się źle dla ich trójki. Trójki, bo Ana nadal do rodzinki nie należała więc liczyć jej siostrzyczka nie miała zamiaru.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 29-11-2017, 01:42   #129
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 27


Rozmowa między Pazurem a Khainitą była dość sztywna i nie trzeba było geniusza dialogu by wyczuć, że ci dwaj nie przepadają za sobą. Nawet dwaj bracia zezowali niepewnie to na jednego to na drugiego wyczuwając, że mają w tej całej sprawie kluczowe znaczenie. Roger wydawał się być całkiem na luzie i zachowywał się jakby było mu obojętne czy gdzieś podwiezie pstrokatą gromadkę czy nie. Wujek Angie zaś mówił o tej podwózce jakby właściwie też mu wcale nie zależało na wspólnej jeździe furgonetką zwłaszcza, że przecież mieli w zapasie skitranego busa więc alternatywa jakaś była. Niemniej jednak jakoś się dogadali. Roger coś mruknął by wskakiwać i dwaj chłopcy wskoczyli bez żadnych oporów. Zajęli miejsce zaraz za siedzeniami szoferki gotowi pokazywać gdzie trzeba jechać. Za nimi do furgonetki wsiadła reszta dorosłych.

Chłopcy w roli przewodników po rodzimej osadzie sprawdzili się świetnie. Choć łatwo znowu dali się ponieść fali entuzjazmu chyba z samego faktu jechania jakimś pojazdem a jeszcze przecież mieli bardzo ważne zadanie bo dorośli liczyli się z ich zdaniem. Naturalnie zapytali Rogera czy da im poprowadzić ale ten parsknął tylko wymownie i nawet chłopcy zrozumieli, że nic z tego. Obydwaj w tym momencie spojrzeli tęsknie na Vex która jak dotąd pewnie należała w ich opinii do tej fajniejszej populacji dorosłych co dała im się pobawić swoimi zabawkami gdy jechali do ich domu. Na miejsce zajechali ledwo wyruszyli. Kilka kwartałów dalej co samochodem było do przejechania w parę chwil.

Tym “na miejscu” okazał się płaski, drewniany dom z obłażącą farbą podobny stylem i wystrojem do innych budynków w tym miejscu. Nie wyróżniał się jakoś niczym specjalnym poza tym, że gdy chłopcy już wskazali go jako docelowy i van się zatrzymał z wnętrza wyszły ze dwie postacie. Sprawiały wrażenie i miejscowych i raczej zaciekawionych kto przyjechał. Wewnątrz przez dawno temu wybite okna widać było kolejne postacie wewnątrz domu. Domy właściwie przypominały jakiś przydrożny motel. Seria dwóch parterowych domów układających się w kwadratową podkowę z czego Roger zajechał z tej otwartej i niezabudowanej strony która zresztą widocznie kiedyś służyła jako główny wjazd do tego motelu. Postacie kręciły się w pierwszym domu z brzegu.

- Dzień dobry! - dwaj bracia wypadli pierwsi z furgonetki wpadając w wodę i rozbryzgując ją z entuzjazmem wygłodzonej szarańczy rzucajacej się na ziarno w spichlerzu.

- Chłopcy? A co wy tu robicie? Nie powinniście być w domu? - zapytał jeden z tych mężczyzn który wyszedł na ganek. Ganek był trochę wyżej od gruntu więc podobnie jak parter budynku nie był zalany wodą. Facet mówił jak zwykle dorośli mówili do dzieci gdy odkrywali ich obecność w miejscu do tego nie przeznaczonym.

- Nie! My jesteśmy przewodnikami! - zawołał wyraźnie dumny ze swojej roli Jack wskazując na siebie, na brata i na ludzi w furgonetce lub z niej wysiadających.

- No! To jest Angie, jej wujek i Vex! To oni rozwalili Piaskowe Psy na stacji dzisiaj rano! - James pokiwał głową i wołał z nie mniejszym entuzjazmem prawie jakby co najmniej sam miał swój współudział w rozwalaniu tych Piaskowych Psów.

- Ach. - facet się zająknął i nagle zrobił niezbyt mądrą minę patrząc niepewnie na kobietę z którą chyba wyszedł zapalić papierosa na ganek gdy dowiedział się od chłopców kto przyjechał czarnym vanem. Wujek Angie też cicho westchnął ale tego pewnie ani chłopcy ani dorośli na ganku chyba nie usłyszeli.

- Chłopcy? Co wy tu robicie? Mieliście czekać w domu. - z wnętrza zdawało by się bardzo mrocznej budowli dobiegł zdziwiony i trochę podszyty irytacją głos Kate, mamy chłopców. Chyba była tak samo zaskoczona ich przybyciem jak i dorośli na ganku.

- Oj mamo! My jesteśmy teraz przewodnikami! - chłopcy wykrzyczeli tak, że pewnie słychać było ich w całej okolicy na wypadek gdyby ktoś pewnie nie usłyszał o ich bardzo ważnej funkcji jaką pełnili obecnie za pierwszym razem.






Jess obserwowała jak przewaga broni zasięgowej jaką dzierżyła topnieje z każdym krokiem jaki ta dziewczyna a za nią ten facet z siekierą skracali z każdym krokiem. Mimo, że rusznikarka wycelowała karabinek prosto w pierś nadbiegających ci w ogóle nie zwolnili. Zupełnie jakby byli aż tak zaślepieni gniewem, że nie kontaktowali laski z wycelowaną bronią albo nie wierzyli, że strzeli. A może myśleli, że zdążą? Ciężko było zgadywać. Ale co było dość denerwujące czy by chcieli dopaść Jess, czy furę Lestera, czy wbić się do tego zdezelowanego lokalu gdzie byli teraz obaj bracia i Ana to praktycznie mieli tą samą trasę do pokonania. Gdzieś tam w dali z budynków i na ulicy wyszli ludzie, coś pokazywali i coś krzyczeli właśnie na tą scenkę gdzie aktorką była też i Jessica ale w tej chwili wydawali się daleko stąd i docierało do niej ich obecność i krzyki jak przez grubą warstwę wody.

A może się umówili? Licząc na dezorientację strzelca taką dziwną scenką z siekierą jako głównym rekwizytem. A naprawdę działali razem. Wtedy oboje byliby prawie na miejscu. I nieważne czy chcieli dotrzeć do lokalu, samochodu czy do niej. Czas się kończył. Dziewczyna już dobiegała do tylnego zderzaka Forda, dzieliło ją od Jess ostatnie kilka kroków. Rusznikarka miała ostatni moment by strzelić inaczej dziewczyna albo ją zaatakuje albo minie.

- Derek! Derek puść mnie! To ja Ana! Co robisz?! - zza pleców do Jess doszedł głos Any. Brzmiał jakby dziewczyna była już nieźle zdenerwowana, zdesperowana i przestraszona.

- Kurwa puść ją! - krzyknął też zdenerwowany Simon. - Lester! Pomóż! - brzmiało jakby właśnie Simon dojrzał starszego brata i z wyraźną ulgą prosił go o wsparcie.

- Stój! Stój mówię! Stój bo cię rozwalę! - dał się słyszeć piorunujący ton Lestera i Jess miała dziwną pewność, że najstarszy z nich wspomógł swoje słowa wymową wycelowanej lufy.


- Ah! Kurwa! Odpierdol się! Złapał mnie któryś! Ja jebie odpierdolcie się! - Simon nie był tak delikatny jak Ana w słowach ale też wydawał się zaskoczony i zdezorientowany dziwnym zachowaniem domowników.

- Kurwa dość tego! - syknął rozzłoszczonym głosem Lester i przystąpił do bardziej fizycznych środków perswazji.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 04-12-2017, 03:21   #130
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Vex i Wujek i Angie i obcy ludzie i gdzieś tam pan z obrazkami

Vex jechała nie odzywając się. Nie czuła się komfortowo w tym pojeździe. Po ostatnich widokach jakie zapewnił jej Roger miała wrażenie, że jej nozdrza są cały czas atakowane przez charakterystyczny zapach krwi. Usiadła dosyć blisko Sama, tak by jej ramię mogło delikatnie stykać z jego. Jakoś po humorach nastolatki wolała się nie przytulać do najemnika, więc tyle otuchy będzie musiało jej wystarczyć.

Gdy dotarli na miejsce rozejrzała się po okolicy. Nawet nie do końca była pewna po co tu przyjechali. Bo co właściwie planowali zrobić z tą nieprzytomną osobą? Odrąbać jej głowę? Wzdrygnęła się na samą myśl, jednak nie ruszyła się z miejsca.

Sytuacja wydawała się być dość niejasna dla obydwu stron. Jedynie Roger siedział za kierownicą jakby nic go to nie obchodziło. Sam po chwili zwłoki nieśpiesznie wysiadł z wozu i podążył za chłopcami w stronę suchego ganku. Tam jednak doszło do chwilowego zamieszania. Ten mężczyzna i kobieta którzy wyszli na ganek poza przywitaniem się z nowymi chyba niezbyt wiedzieli co zrobić czy zareagować na nowoprzybyłych. Zaś ci nowi chyba niezbyt wiedzieli co dalej robić.
- No to tutaj. - powiedział lakonicznie Ted wskazując gościom mniej więcej w stronę budynku gdzie wewnątrz były widoczne postacie. Widać było sylwetkę Kate jak pochyla się przy jakiejś leżącej postaci. - Mówiłem, że nic ciekawego. Bo oni chcieli zobaczyć. - wskazał na załogę furgonetki i tym jakby połączył obydwie grupki.

- Właściwie to co tu się stało? - zapytał wujek Angie patrząc na dwójkę palącą ręcznie skręcane papierosy na ganku. Dało się poznać po niezbyt regularnych kształtach nie umywających się do przedwojennych papierosów ze sklepu.

- Właściwie to nie wiadomo.
- odpowiedział facet z zapytanej dwójki. - Znaleźli ją niedawno jak leży kompletnie nietomna. Jakaś laska. Nie wiadomo właściwie kto to. No nie dało jej się ruszyć na nic nie reaguje. No to posłaliśmy po Kate może coś poradzi albo powie mądrego. - wyjaśnił facet wskazując kciukiem przez okno na wnętrze domu. Tam zaś była już chwila i druga by ogarnąć scenkę. Zaraz przy drzwiach i oknach przy ganku były ze dwie osoby, potem przy jakichś drzwiach do pokoju pewnie stały jeszcze ze dwie. Całość wyglądała jak typowe zbiegowisko gdy tak wielu było mądrych, przestraszonych, niepewnych co robić ale za to miało mnóstwo rzucanych zza pleców uwag. Mamy Jane nie było widać tak jak i tej nieprzytomnej kobiety ale pewnie była w tym pokoju gdzie w otwartych drzwiach stali ci ludzie. Poradzić czy doradzić pewnie niezbyt mogli ale popatrzeć mogli.

Vex zerknęła na Sama, tak bardzo nie chciała tam wchodzić. Miała serdecznie dość łażących trupów, gryzionych ludzi i tej wszechobecnej krwi, którą tak jarał się Roger. Było tylko jedno ale… zerknęła na dwóch chłopców. Ich mama tam była.
- Wjedziemy, jeśli to ktoś od Rogera, może go rozpoznamy… - po chwili dodała trochę ciszej. - bo nie wiem czy to dobry pomysł by kostuszek tam wchodził.
Obawiała się głównie o wrażenie jakie może zrobić wymalowany facet. Już i tak wychodzili na dziwną grupkę, a to nie ułatwiało załatwienia czegokolwiek.

- Śpiąca, nie śpiąca… trzeba ją związać. Szybko. Zanim się obudzi - Angelę niepokoiło zbiegowisko w domu gdzie prawdopodobnie mógł być jeden z martwych-niemartwych ludziów. Szybko jednak przeniosła wzrok na ciocię i prychnęła - A może sama zostań? Tam może być walka, nie mówienie. Ty jesteś od mówienia, Roger od walczenia. On wie że trzeba uśpić śpiącą panią jeżeli się obudzi i będzie niemiła jak Tess. Wolę jego… przynajmniej nie jęczy, nie narzeka że brudno i czerwono, nie robi się zielony ani blady przy trupach - pokręciła głową, patrząc na wnętrze domu - Zostań z dzieciami, mów do nich. To… tu będziesz bezpieczna i się nie porzygasz. Ja idę - nie czekając na reakcję przestąpiła próg, z wiernym karabinem dziadunia na ramieniu. W końcu najpierw szła porozmawiać, prawda? Karabin był potrzebny do późniejszej fazy.

Vex przysłuchiwała się Angie z lekko zaskoczoną miną po czym odprowadziła nastolatkę wzrokiem. Prawdą było, że zrobiło się jej słabo ale narzekania jakoś nie mogła sobie przypomnieć. Jedno było pewne miała focha i chyba wypadałoby się dowiedzieć za co. Zerknęła na Sama nie do końca pewna co ma robić.
- Mogę zaczekać jeśli rzeczywiście nie będzie tam “mówienia”. - Zerknęła na auto, w którym nadal siedział Roger. Nie było co się kłócić, rzeczywiście był od walczenia. Choć przy niej przeciętny mieszkaniec pustyni mógł być niesamowitym żołnierzem.

- Angie!
- syknął zdenerwowanym tonem wujek. - Jak ty się zachowujesz? Dlaczego jesteś niemiła dla Vex? Wstyd mi za ciebie. - ciemny blondyn w pierwszej chwili wydawał się kompletnie zaskoczony słowami nastolatki jakimi zwróciła się do motocyklistki. Ale gdy zareagował wydawał się właśnie zły i zdenerwowany na nastolatkę. - Zwłaszcza, że nie dała powodu do narzekania i marudzenia. - dodał zerkając na dziewczynę z Det.

- Kto chce niech idzie a kto nie niech zostanie tutaj. Ja tam zerknę jak już tu jestem. - powiedział spokojniejszym tonem wskazując na “tam” na ten otwarty pokój i “tutaj” na ganek gdzie stali i który wydawał się być w połowie drogi między pokojem w budynku a furgonetką przed budynkiem.

- O co wam chodzi z tym wiązaniem? Ona tak na serio? Kogo chcecie wiązać? - do rozmowy wtrącił się ten facet co wyszedł na papierosa gdy stężenie słów trójki gości nieco osłabło. Wskazywał papierosem na nastolatkę z karabinem i patrzył pytająco na całą trójkę. Z miny i tonu wynikało jakby pomysł z wiązaniem kogoś wydał mu się nie na miejscu albo dziwny ale jeszcze brał pod uwagę, że rozmówcy mogli mówić o czymś jeszcze innym i tak tylko przypadkowo wpasowało się to w rozmowę. Kobieta która też paliła papierosa obok wydawała się mieć podobne zdanie. Dwójka mężczyzn po wewnętrznej stronie okna też ciekawie zaczęła kierować uwagę i spojrzenia na nowoprzybyłych. Ted zaś starał się i w minie, i geście, i odległości zająć neutralną postawę nie angażując się w rozmowę po żadnej ze stron.

Vex poklepała Sama po ramieniu. Musiała przyznać, że jego reakcja dodała jej trochę otuchy. Momentami zaczynała czuć, że blond team trochę ją wyklucza.
- Nic się nie stało. - Uśmiechnęła się do najemnika, starając się go uspokoić. Kłótnie w ekipie to ostatnia rzecz jakiej teraz potrzebowali. - Wskakuj do środka, też zaraz zajrzę, choćby się przywitać.

Motocyklistka obejrzała się na faceta, który przyłączył się do rozmowy.
- Na razie chyba nie będziemy nikogo wiązać, przyszliśmy się dowiedzieć, o co chodzi z tą nieprzytomną osobą. - Uśmiechnęła się do mężczyzny starając się załagodzić pierwsze wrażenie.

Nastolatka zrobiła się czerwona, a potem pobladła i zacisnęła pięści. Podążyła za wujkiem szybkim krokiem, a gdy znaleźli się w domu doskoczyła do niego, łapiąc za przedramię i obracając twarzą do siebie.
- Chodzę między ludziami, próbuję pomóc. - zaczęła trzęsącym się ze złości i rozgoryczenia głosem, przechodząc na natarczywy szept - Nie jestem w tym dobra… ale się staram. Chronić ciebie, ciocię, Rogera. Małych ludzi i ich rodziny. Tych obcych co tu są, a ich nie znam. I nie chcę poznać. Bo człowieki to kłopot, a kłopoty powinno się eliminować. Robię co umiem, nie mówię ładnie i nie sypiam z tobą jak para… ty nie masz co narzekać. Dla ciebie jest dobrze. Jest w porządku - pokręciła głową - Co zrobię, co… zaproponuję to zaraz ciocia robi się biała, albo zielona jakby się miała porzygać. I mówi albo robi tak, że sama się czuję jak kłopot. - warknęła i wypuściła z sykiem nagromadzone powietrze - Trupy nie są ładne, ani czyste ani nie pachną kwiatkami. Ale trzeba je robić, z tych szalonych i chorych. Bo jak się tego nie zrobi, mogą zrobić krzywdę wam. To polowanie: my albo oni. Jak nie chcą umrzeć, to mus im obciąć głowy… bez komentarzy, bez zgorszenia. Bez patrzenia jak na oślizgłego robala. Nie jestem robalem. Jestem Angie.

- Angie.
- wujek zatrzymał się już na korytarzu gdzieś w połowie drogi do tych otwartych drzwi przy których stało kilka osób. Więc znaleźli się też gdzieś w połowie drogi między tą dwójką przy drzwiach i ganku a nimi. Dzieliło ich parę kroków, zbyt blisko by uznać, że da się swobodnie porozmawiać. Wujek więc rozejrzał się i chwyciła za klamkę najbliższych drzwi. Te wyglądały tak zaniedbanie jak pewnie były bo trzeszcząc otworzyły się gdy najemnik je popchnął. Dał znać by nastolatka weszła do środka. Środek zaś okazał się jakimś starym pokojem hotelowym albo bardzo podobnym. Stare łóżko, jakieś boczne szafki przy nim, jedna większa przy ścianie i trochę wieszaków. No i pusto.
- Angie. - westchnął wujek gdy zamknął drzwi i przez chwilę byli sami w tym starym pokoju. Wyglądało, że wujek znów zastanawia się co i jak powiedzieć. - Angie, świat, świat ludzi, jest inny niż ten co znałaś do tej pory żyjąc na pustyni z dziadkiem. Czasami całkiem inny. Więc gdyby stosować takie metody jak na pustyni działały świetnie i się sprawdzały znakomicie tutaj można się wpakować w niezłe tarapaty. I swoich bliskich. Nie tylko tak, że ktoś wyciągnie broń czy zechce nas uderzyć. Ale też tak, że się obrazi, zrobi mu się przykro, zacznie nas nie lubić albo obgada za plecami. W krytycznej chwili może też przeważyć szalę na naszą niekorzyść. Albo korzyść. Gdy uzna, że nas lubi, że jesteśmy fajni, pomocni, że nam coś zawdzięcza czy coś podobnie. - zaczął mówić i mówił szybkim, zdecydowanym głosem chociaż dość cicho. Jakby zależało mu, by ludzie na korytarzu nie słyszeli o czym rozmawiają. Bo, że weszli we dwójkę do pokoju obok dość niespodziewanie to pewnie nie dało się przeoczyć.
- Vex zachowuje się całkiem normalnie. Jak na takie strzelaniny i kogoś kto nie rzeza się non stop. To raczej Roger nie jest standardowy. Zobacz co o nim mówią ludzie tutaj. Oni go znają dłużej niż my. Raczej dotąd nie słyszałem by ktoś pochwalił go za to kim jest lub co robi. Nie mówię tego byś się wściekała, że ja go nie lubię znowu. Bo nadal go nie lubię. Ale zwróć uwagę, że na tle tych innych ludzi zachowanie Vex nie jest jakieś nienormalne. Albo zachowanie ludzi podczas walki czy tuż po. Przypomnij sobie jak było. Jak się zachowali ludzie na stacji? Uciekli. I nie wrócili. Nawet Rononn i Mewa co przyjechali z nami. Tylko dwie osoby nam pomogły w walce z Psami Angie. Melody i Vex. Melody przypłaciła to życiem. Vex oberwała postrzał. Dwa razy. I została z nami. Walczyła i została z nami. Może więc reaguje na walkę inaczej niż ty czy ja. Ale ma prawo moim zdaniem. Cieszmy się tym, że możemy na niej polegać. I to gdy kule latają. A, że zrobi się zielona czy biała no rany Angie… No nawet jakby puściła pawia. Co z tego? Czy to zmienia jakoś jej udział w walce? A jak już nie chcesz myśleć, że pomogła nam no to w sumie wszyscy pomogliśmy Rogerowi. On nas wpakował w tą kabałę. Też mogliśmy odwrócić się i uciec jak reszta. A nie wiem czy poradziłby sobie z nimi wszystkimi sam. Może z Melody. - tłumaczył jak widział sprawę tej zieloności czy bladości Vex pod kątem statnich wydarzeń. Najpierw mówił szybko ale w miarę mówienia zwalniał. Kręcił ciemno blond głową to skrobał paznokciem starą futrynę drzwi przy jakiej stał. Na chwilę zamilkł jakby się nad czymś zastanawiał.
- A ludziom często jest przykro gdy wypomina im się jak się zachowali w chwili słabości. Więc są spore szanse, że jak tak głośno i bezpośrednio zwrócisz uwagę, że ktoś okazał słabość to łatwo kogoś urazić. Myślę, że były spore szanse, że Vex dotknęła ta twoja uwaga. Dlatego podniosłem na ciebie głos. Bo nie wydawało mi się zasadne. Nie zrobiła nic strasznego ani nagannego jeśli wziąć pod uwagę, że walczyła i zgarniała tam ołów razem z nami. A obcinanie głów standardem nie jest. Roger to robi ale trochę kraju razem przejechaliśmy. I sama wiesz, że to nie jest standard. Zwykle się zabija i zostawia ciało, rabuje czasem w cywilizowanych miejscach ktoś je pochowa na Pustkowiach zwykle rozwłóczą ciała padlinożercy. Ale nie obcina się zwykle głów. Więc to rzuca się w oczy i może wydawać się odpychające czy odrażające. Nie tylko dla Vex. Ja też nie pochwalam takich metod. A obcięcie głowy upolowanego zwierzęcia dla odmiany jest już całkiem popularne zwłaszcza jak nie był to byle okaz i jest się czym pochwalić. To sama wiesz, można spotkać po domach czy barach i z tym nikt nie powinien mieć problemów. Ale człowiek i ludzkie głowy to całkiem co innego. Dlatego dla mnie Vex zareagowała tak, jak pewnie spora ilość osób zareagowała by na jej miejscu. Nie dziw się temu. I prosił bym cię byś nie wytykała ludziom takich zachowań. Bo właśnie łatwo ludzi zrazić i zniechęcić do siebie. A nikt, ani ja, ani ty, ani twój dziadek, nie jest na tyle mocny i silny by walczyć z całym światem. I każdy kiedyś potrzebuje pomocy innych albo jest zależny od ich woli i opinii. No sama zobacz, jakby Vex po tamtej walce wkurzyła się i odeszła. Co dalej? Bez niej nie wiem czy byśmy poradzili sobie z autobusem a osobówka od Melody nie wiadomo ile by pociągnęła. Choćby taki detal. Ale rozciągnij to sobie na nie tylko Vex i nie tylko ten autobus. Każdy kiedyś potrzebuje pomocy innych. - wujek jeszcze bardziej zwolnił to co mówił i jak zwykle miał poważną twarz i głos jak ten plakat jaki kiedyś widziała Angie. Mówił i mówił, tłumaczył i tłumaczył więc widocznie mu zależało na tym by to wytłumaczyć nastolatce. Przejechał chwilę dłonią po czole przymykając oczy. Widocznie myślał nad czymś intensywnie czy to wszystko czy jeszcze coś. Ale najwyraźniej znalazł jeszcze coś.
- I nie zawsze metody które podpowiada nam doświadczenie bojowe są najlepsze. Sytuacja bojowa i zwykłe życie przenika się. Jedno płynnie przechodzi w drugie. Pod względem bezpieczeństwa może się wydawać łatwiej związać kogoś. Skuć. Zamknąć. Zastrzelić. Bo potem może być to trudniej zrobić. Bo ktoś może w tym czasie zrobić nam czy komuś innemu krzywdę. Ale nie jesteśmy robotami. I inni też nie. Widziałaś tego faceta na ganku jak się spojrzał na te wiązanie? On nie jest jakiś dziwny, zareagował tak jak pewnie zareagowała by większość ludzi. Ja prywatnie zgadzam się z tobą. Uważam, że jeżeli ta kobieta by miała tą dziwną wściekliznę bezpieczniej było by ją jakoś odizolować od reszty. Ale to trzeba sprawdzić bo nie wiemy teraz co jej jest. Może całkiem co innego. No ale może właśnie to. I nawet jak zaproponować to trzeba w jakiś cywilizowany sposób. Bo często taka bezpośredniość razi ludzi i mogą być na nie bo nie podoba im się taka bezpośredniość i osoba i zachowanie autora. Dlatego dobrze jest chociaż dodać “moim zdaniem” albo “ja myślę” czy “proponuje”. Wtedy to inaczej zaczyna brzmieć. Zwłaszcza jak nie jesteśmy prawem ani w walce nie rozkazujemy komuś mając go pod lufą. Bo wtedy to co innego. Walka to walka. Jak już ołów lata albo zaraz zacznie to jest co innego. Ale jak jest jak tu i teraz, że ludzie chodzą i rozmawiają no to wtedy jest co innego i takie metody rzadko się sprawdzają. Spójrz na mnie. Mam broń, umiem jej używać, mam mundur ale rzadko zaczynam od broni i rozkazów. Zwykle najpierw zwyczajnie rozmawiam. No nawet na stacji z Psami jak od początku było nerwowo też nie zacząłem od ołowiu. Bo była jeszcze szansa, że jakoś się wykaraskamy. Bo jak ołów już lata to zwykle ktoś obrywa. I możemy oberwać nie tylko tamci do których my strzelamy ale i my czy ktoś nam bliski. Dlatego moim zdaniem warto rozmawiać. - wujek wyłuszczył ostatni poruszony przez nastolatkę detal albo taki pewnie uznał. Mówił wolno, cicho i ze zmarszczonymi brwiami nadal zachowując powagę. Podpowiedział coś, coś zaproponował, zwrócił uwagę na to co jego zdaniem było niewłaściwe i omówił dlaczego. Teraz najwyraźniej skończył i czekał co powie i zrobi nastolatka.

- Zwykle kiedy strzelisz komuś w głowę i trafisz, to on nie wstaje. Zwykle kiedy ktoś cię atakuje to nie chce zagryźć, nie jak nie jest zwierzęciem. Też go widziałeś... i widziałeś ciało Tess. Ona najpierw spała... i nie budziła się chociaż powinna, bo... no bo powinna. Jak śpią wścieklizna się rozwija i budzą się już wściekli. Rice też pójdzie spać, a jak wstanie zacznie zabijać - Angela mruknęła do karabinu, nie patrząc na opiekuna. Słuchała co mówił, a dużo mówił i tłumaczył, a ona wiedziała większość. Że ciocia jest dobra i kochana, że im pomogła i nie uciekła. No i miała batoniki i też tłumaczyła… jak było spokojnie. Ale nie zapowiadało się spokojnie przez najbliższy czas - Możemy Rice związać, odizolacjować... i co dalej? Zaśnie, wścieknie się i wstanie wścieknięta, a wtedy już będzie trzeba ją uśpić na zawsze. Ten ktoś stąd... obudzi się, może ugryzie panią mamę i ona też zachoruje. Bedzie zjadać dzieci zamiast im robić placki, albo piec ciasta - mówiła powoli, wyciągając z kieszeni pojedyncze naboje i dopakowując je do magazynku. Straciła cztery na ostatniego trupa, wypadało uzupełnić.
- Jak powiem coś niemiłego i zrobię przykrość komuś to jest złe. Tak nie wolno, bo ludziów się nie przykrościuje, bo im smutno i to niedobre. Ale jak ktoś zrobi mi przykrość, to jest w porządku. Mnie można przykrościować i nic się nie dzieje, a ty krzyczysz - wzruszyła nerwowo ramionami, kończąc ładować maga. Podpięła go pod karabin i przeładowała, wprowadzając jeden nabój do zamka.
- Mówiłam... nie umiem słów, nie lubię ich. Nie jesteśmy na Pustyni, a szkoda. Vex lubi ciebie, bo jesteś Paznokciem i ładny i mądry i dobry i ciepły i najlepszy. Jakby mnie nie było to by ciągle się do ciebie tulała. No ale... niestety jestem. Dla ciebie została i walczyła. Naprawiała bryki, dla mnie była miła... bo mnie lubisz i chyba... chyba dlatego. - zarzuciła broń na plecy i wreszcie spojrzała na blondyna - Ty też robisz się przykry. Znasz ją jeden dzień i już bronisz bardziej. Słuchasz bo ona też umie słowa i cie buziakuje. Jeden dzień i może być przykra, nie dla Rogera. Dla mnie - pokręciła głową, ruszając drogą na korytarz. Zarzuciła kaptur na głowę, żeby nie widział mokrych oczu i drżących ust - Dziadek nigdy nie powiedział że się mnie wstydzi. Nawet jak niechcący wysadziłam zapasowe wyjście z domu... i jak przeze mnie złamał nogę. Nawet jak oberwał kulkę w ramię, bo byłam mała i nie chciałam zabijać... i jak na początku nie umiałam boląco rozmawiać z ludziami którzy do nas przyszli. Nie powiedział tego. Nigdy. Wolałabym nie mieć tej kamizelki i dostać. Zostać tam. Usnąć na zawsze. Tak byłoby lepiej. Już by nie bolało - wyminęła wujka na tyle szerokim łukiem, żeby nie musieć z nim wchodzić w kontakt i nie oglądając się do tyłu, pomaszerowała korytarzem. Musiało być tam z przodu drugie wyjście, a nie chciała się cofać. Wystarczająco długo to robiła - oglądała za siebie.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172