Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-01-2018, 20:49   #161
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Izzy widziała jak barman i właściciel lokalu kładzie na ladzie wciąż złożoną kartkę z jakiegoś notatnika znalezioną w kurtce tego zabitego w piwnicy.
- Jasne, nie ma sprawy. Chyba podpasowało jej te barmanowanie. I wszyscy ją chyba tu lubią. - uśmiechnął się barman patrząc na córkę lekarki.

O’Neal wzięła kartkę i schowała ją do kieszeni koszuli. Uśmiechnęła się blado przy wzmiance o córce.
- Dzięki Lou, jesteśmy z Robem twoimi dłużnikami. Wrócimy najszybciej jak się da - kiwnęła mu głową i przeszła w okolice Maggie. Pochyliła się nad nią, gładząc po włosach.
- Myszko zostaniesz z wujkiem Lou, mama musi iść do wezwania. Ma pacjenta - powiedziała i pokonując chęć rozpłakania się, objęła dziewczynkę, przytulając do siebie silnie. Jeszcze mogła to zrobić, ale i tak starała się uważać aby jej nie pobrudzić. Z całowania też zrezygnowała.
- Poczekasz na tatusia, dobrze? Wujek Lou sie tobą zaopiekuje. My niedługo wrócimy z mikroskopem, a wtedy będę potrzebowała twojej pomocy. Bądź grzeczna i nie wychodź nigdzie sama. Będziesz chciała jeść, pić albo siusiu, powiedz wujkowi.

Maggie popatrzyła na rodzicielkę, potem na “wujka Lou” i pokiwała główką gdy znowu odwróciła się w stronę matki.
- Dobrze mamo. - zgodziła się dziewczynka. Lou zaś podszedł w pogotowiu bliżej uśmiechając się łagodnie.

- Moja mądra, kochana dziewczynka - lekarka ostatni raz przeczesała córce włosy i uścisnęła na pożegnanie.
- Jak wróci tatuś przypilnuj go, żeby zmienił ubranie i brudne oddał do prania, dobrze? - odpowiedziała kiedy opanowała głos.

Mała dziewczynka pokiwała główką i pomachała mamie na pożegnanie. Wydawała się całkowicie nieświadoma zgryzot i obaw rodzicielki i żegnała się jak zwykle gdy miały się widzieć tylko na jakąś wizytę u pacjenta czy pacjenta u lekarki.

- Do zobaczenia wieczorem Maggie. Kocham cię - Izzy cofnęła się i ostatni raz uściskała córkę, a potem szybko się odwróciła żeby mała nie widziała łez w jej oczach. Skinęła na Pazura, wzięła karabin i torbę, idąc od razu na dwór.

- Też cię kocham mamo. - uśmiechnęła się radośnie dziewczynka machając rączką jeszcze bardziej radośnie i energicznie. A potem wyszli na zewnątrz. Lekarz i najemnik. Prawie w samo południe. Albo tuż po. Skwar jednak lał się z nieba kilogramami.

Najemnik wszedł w wodę energicznie ją rozbryzgując swoimi nogami. Ale zdjął chustę jaką miał na szyi, przelał wodą z manierki i idąc zaczął wiązać sobie na głowie by chronić się choć trochę przed tym południowym Słońcem.
- Lou mówił, że to za tym rogiem. I drugi czy trzeci budynek. Tylko jeden ma być długi i piętrowy. - powiedział spokojnie Pazur kończąc sobie wiązać chustę na głowie. W głosie wyczulone ucho lekarki wyczuwało jednak wytłumione napięcie skryte tuż pod skórą. Chociaż na pierwszy rzut oka to najemnik wyglądał na poważnego jak zazwyczaj.

Lekarka obserwowała go, kończąc wiązać szal na głowie. Ostre słońce o tej porze potrafiło krzywdę. Przemieniła rączki torby na długi pasek i zawiesiła ją na ramieniu. Pociągała nosem i patrzyła najczęściej pod nogi przez pierwsze dwie dziesiątki kroków, ciągle rozpamiętując rozstanie z córką.
- Nie mam orientacji w terenie. Typ mola książkowego. Tobie przyjdzie odwalić brudną robotę - przerwała ciszę. W tej chwili mało przypominała opanowaną, pewną siebie i butną kobietę, którą była w barze.

- No a ja w ogóle nie znam się na mikroskopach. A po mikroskop tam idziemy. Czyli bez ciebie wynik byłby o wiele mniej pewny. - powiedział poważnym tonem ciemny blondyn ze świeżo założoną bandaną na głowie. Po skroni spływały mu krople. Jednak i wersja, że to woda z tej namoczonej bandany czy, że tak się pocił w tym słonecznym skwarze południa w tym swoim oporządzeniu wydawało się równie prawdopodobne. Izzy też czuła i bierny opór wody przy każdym kroku i skwar oblepiający ciało tam gdzie ta woda nie sięgała. W porównaniu z tym skwarem woda wydawała się nieść przyjemnie chłodny kontrast.

Droga nie była zbyt długa. Lou i Maria podali dość dokładną lokalizację i budynek szkoły tak jak mówili, nie był zbyt daleko i wśród okolicznych rzucał się w oczy. Był długi na jakąś setkę metrów pewnie no i do tego piętrowy. Doszli tam w parę minut po dwóch czy trzech skrętach na mijanych krzyżówkach.
- Idź tak ze dwa kroki za mną. Nie oddzielaj się. Coś znajdziesz ciekawego czy podejrzanego albo usłyszysz to mów. Weź znajdź sobie jakiś kij czy co. Przydaje się do łażenia po takich dziurach. - powiedział spokojnie Pazur lustrując długi, piętrowy budynek przed jakim właśnie stali. Wyglądem nie wyróżniał się od większości okolicznych i wielu innych budynków z dawnych lat. Obiecywał wielokrotne splądrowane i opuszczone pomieszczenie bez stałych mieszkańców. O tym mówiło otwarte na oścież wejście, wybite szyby, nawet osmolenia jak od pożaru na jednym z okien na piętrze. Do tego resztki krzeseł, szafek czy ławek walających się na zarośniętym chwastami parkingu przed wejściem. Na samym parkingu stało kilka starych wraków które nie miały szans już nigdy, nigdzie samodzielnie pojechać.
- Gotowa? - najemnik spojrzał na stojącą obok kobietę. Dłoń spoczęła mu na karabinku jakby zastanawiał się czy już czas brać go w łapy czy jeszcze nie. Miała wrażenie, że pyta raczej dla zasady i nie oczekuje zbyt długich narad na temat wejścia i łażenia po budynku.

- Bardziej nie będę - odpowiedziała i w przeciwieństwie do niego wzięła karabin do rąk. Miejsce się jej nie podobało, nie lubiła Ruin. Widziała na swoim stole zbyt wiele ich ofiar, aby nie czuć zdenerwowania. Popatrzyła na szerokie plecy przed sobą - Siedzę po szyję w dole z kloaką. Chciałabym wiedzieć jak ma imię mężczyzna, który jest w nim razem ze mną.

- Sam.
- odpowiedział po chwili wahania najemnik. Widząc ruch kobiety też zdjął karabin z ramienia. Ale jeszcze go nie odbezpieczał choć to pewnie tylko ona i on wiedzieli. A to jak trzymał broń widać było sporą wprawę. Mało kto umiał tak sprawnie poruszać się z bronią a nie umieć z niej korzystać. Dał znać skinieniem głowy i ruszył rozchlapując wodę przed siebie. Z wody wyszli po paru schodkach bo jak chyba większość budynków tutaj nawet parter był na tyle wysoko, że powodziowa woda do niego nie sięgała. Mogli więc wyjść na kawałek suchego lądu. Za schodami do drzwi wejściowych była chyba jakaś stary hol wejściowy a dalej korytarz rozdzielał się na dwie, ponure części i w lewo i w prawo. Oba wyglądały równie zniechęcająco i przygnębiająco jak większość opuszczonych budynków w Ruinach.


- Lewo, prawo czy rzut monetą? - zapytał Pazur rozglądając się po obydwu stronach pustego korytarza. Ledwo to powiedział z prawej strony doszło ich szczekanie psa. Chwilę potem przez jedno z bocznych wejść wyleciał jakiś kundel sięgający im trochę ponad kolana i szczekał na nich zawzięcie. Z głębi pomieszczeń odezwało się także bardziej basowe szczekanie zwiastujące większego czworonoga. Mniejszy szczekacz kręcił się i skakał ujadając kilka kroków od nich tak, że zdzielić go osobiście byłby pewnie nie takie proste.

- To duży obiekt, spróbujmy znaleźć plan. - lekarka uśmiechnęła się krótko. Pazur miał na imię Sam, ładnie. I dobrze wiedzieć - Zwykle wisiały na ścianach ułatwiając ewakuację w razie pożaru. Znajdziemy sale naukowe i magazyny, znajdziemy i mikroskop. - zaczęła się rozglądać po korytarzu. W którymś momencie zauważyła obdrapaną,wyblakłą tablicę. Podeszła do niej i wodząc palcem szukała odpowiedniego miejsca.
- Parter - powiedziała, przytykając palec wskazujący do odpowiedniego punktu na mapce - Chyba… prawo?

- Dobra.
- zgodził się blondyn w bandanie patrząc z niechęcią na obszczekującego ich kundla. Zdążył zrobić ze dwa kroki w te prawo wchodząc w początek korytarza gdy chyba z tego samego wejścia co kundel wyskoczyło jakieś czworonożne bydlę. Ujadało wściekle błyskawicznie pokonując kolejne przejścia i metry korytarza. Było wielkie jak dorosłemu do pasa, chyba jakiś pies czy coś podobnego ale nastawiony do obcych bardzo mało przyjaźnie. Instynktownie ludzie czuli obawę przed zetknięciem z tymi zaślinionymi szczękami. Mieli sekundy na działanie bo kompletnie nie było sposób zgadnąć czy duże bydle ograniczy się do obszczekiwania jak ten kundlowaty koleżka czy jednak zrobi użytek z tych zębów.

Lekarka nie zamierzała sprawdzać stopnia oswojenia, ani czystości zębów szarżującego bydlęcia. Podniosła karabin i bez mierzenia wystrzeliła do przodu, z zaciśniętymi ze złości szczękami.

Dwa karabinki uniosły się i wystrzeliły w tym samym momencie. Dwójka strzelców posłała ołów w głąb korytarza. Nadbiegająca bestia migała co chwilę gdy to wyłaniała się w świetle rzucanym przez rozwalone na korytarz drzwi do krył ją cień pozostałej części korytarza. I nagle wydawało się, że zderzyła się z niewidzialną ścianą. Bestia zawyła, zaskowyczała gdy ołów przenicował jej cielsko. Zaryła z rozpędu w kurz podłogi i przetoczyła się po nim jeszcze ze dwa koziołki nim znieruchomiała jakieś dwa kroki od dwójki strzelców. Dyszała chrapliwie ale nie miała siły nawet podnieść łba. Szczekający kundel przestraszony strzałami dalej dziamdziolił ale z bezpieczniejszej odległości. Uciekł gdzieś w lewy korytarz i trzymał się dobre kilkadziesiąt kroków od dwójki niebezpiecznych gości. Za to tam skąd przed chwilą wybiegły obydwa czworonogi dał się słyszeć jakiś chrapliwy głos. Ktoś wołał coś pytająco ale trudno było zrozumieć właściwie co.

- Wiesz gdzie iść? - zapytał najemnik zapalając latarkę w swoim karabinku. Korytarz od razu stał się mniej mroczny gdy zalał je ostry choć wąski snop latarki taktycznej. - Idę pierwszy i zaglądam w sale. Jak coś do sprawdzenia to wejdź i sprawdź. Ja zostanę w wejściu i popilnuję. I niezły refleks jak na lekarza tak w ogóle. - Pazur mówił znowu poważnie jak zwykle patrząc cały czas w głąb oświetlonego latarką korytarza. Chociaż na koniec jakby się uśmiechnął półgębkiem i spojrzał w bok na stojącą obok brunetkę.

- Dzięki, zastanawiam się nad przekwalifikowaniem. Może bym spróbowała w Pazurach? Tylko popracuję nad celnością - O’Neal odpowiedziała uśmiechem - Wiem.. .tak myślę, że wiem gdzie iść. Ale najpierw zobaczmy tam - pokazała ręką na korytarz z którego wybiegło psisko - Tam chyba ktoś jest…

- To niech przyjdzie.
- odpowiedział wujek Angie i ruszył w głąb korytarza. Zatrzymał się przy pierwszym rozwidleniu i zajrzał w jedne drzwi. Stanął w przejściu i omiótł i spojrzeniem i lufą sale. Chyba nie było tam nic ciekawego bo przeszedł przez szerokość korytarza i zajrzał podobnie do drugiej sali. W międzyczasie gdzieś tam, z drugiego końca dały się słyszeć jakieś złorzeczenia albo jęki. Zupełnie jak przy zaawansowanej gruźlicy czy innych kaszlących problemach. Kundel dalej gdzieś kilka sal za nimi obszczekiwał ich z dala dokładając swoje dziamdziolenie do dezorientujących elementów. Do końca korytarza zostało im jakieś 4 - 5 par drzwi po obu stronach korytarza.
- Wiesz co? Jak tak strzelasz to dawaj jedną stronę a ja drugą. Coś zauważysz to mów. - powiedział wujek reflektując się chyba, że przy takich symetrycznych drzwiach to gdy sprawdzało się jedne drzwi to ślicznie wystawiało się plecy na te po przeciwnej stronie. No i na dwie lufy takie sprawdzanie szło dwa razy szybciej. Z planu jaki zdołała przestudiować lekarka wynikało, że sale z tytułem “scenie” i “biologia” były właśnie gdzieś na końcu korytarza.

- Postaram się - lekarka spięła się, mocniej przyciskając dłonie do karabinu. Kiepsko się sprawdzała w takich sytuacjach, Rob nie bez powodu żartował z jej zawężonej percepcji - Ten człowiek od psa. Może to szczur? Jeżeli to mieszka, może wiedzieć co tu się znajduje. Albo zabrał co lepsze gamble dla siebie. Na handel - rzuciła okiem na Pazura - Sprawdzimy sale, a jak nie znajdziemy tego co potrzeba, wrócimy i go spytamy. O ile będzie chciał gadać za tego bydlaka - westchnęła stając po drugiej stronie drzwi.

- Możliwe. - zgodził się opiekun Angie. Razem poszło znacznie szybciej. Wnętrze sal były dość typowe. Odłażąca od ścian farba, leżące cegły i na podłodze i na ławkach, same ławki pościągane pod ściany, porozwalane, kable zwisające z urwanych lamp, na niektórych tablicach ślady farby, kredy albo grafitti. W jednym czy dwóch salach znaleźli ślady po dawnych ogniskach. Jednym słowem typówa w Ruinach gdy przez dwie dekady przez budynek przewinął się kto chciał, robił co chciał i zabrał co chciał. Stanowiska z mikroskopami były jednak na tyle duże i charakterystyczne, że powinno dać je zauważyć nawet stojąc w drzwiach. Przynajmniej Izzy miała taką nadzieję. W ten sposób przeszli przez większość jak się okazało bezludnego korytarza i zajrzeli do większości także bezludnych sal.

- No. Szczury. Cała nora. - powiedział niezbyt głośno najemnik gdy zajrzeli do ostatnich sal. Dalej już była klatka schodowa i jakieś inne drzwi ale z tego co pamiętała z planu lekarka chyba jakieś biura czy coś podobnego a nie klasy czy pracownie. Pazurowi trafiła do sprawdzenia pracownia biologiczna. I w niej sądząc po łachmanach, zapachu tlącego się ogniska a przede wszystkim smrodzie alkoholu i niemytych ciał grupka szczurów musiała urządzić sobie norę. Ale chyba się musieli zmyć, pewnie gdy usłyszeli strzały i skowyt trafionego psa. - Mam nadzieję, że jest po twojej stronie. - powiedział najemnik pewnie nie mając ochoty penetrować tego szczurzego legowiska. A Izzy widziała po swojej stronie drzwi charakterystyczne, pochylone sylwetki laboratoryjnych sprzętów. Sądząc jednak z butli, garów, kanek tutaj szczury urządziły sobie bimbrownię. I to też dało się zwęszyć głównie nozdrzami.

- Co za melina - O’Neal nie wydawała się w żaden sposób zachwycona tym co widzi. Rozkład, rozpad i cała paleta bakterii, bo kloszardzi nie słynęli z dbałości o higienę. - Też mam taką nadzieję - westchnęła, wchodząc ostrożnie do środka. - Wiesz jak wygląda mikroskop, co nie? Trzymaj kciuki, może nie rozszabrowali… albo wykorzystali w częściach. - mówiła cicho, wodząc przed sobą lufą karabinu i idąc tam gdzie stoły.

Oboje darowali sobie chwilowo sprawdzanie pracowni biologicznej koncentrując się na przeszukaniu tej naukowej czyli obecnie bimbrowni. Sprawy co prawda nie ułatwiały te liczne miski, rurki, wężyki i różnorodne pojemniki. Powoli przekładali czasem coś z tego chaosu by sprawdzić czy nie ma tego mikroskopy za czy coś co wystawało wśród tych butelek i kadzi nie jest może wystającym mikroskopem. I wreszcie coś znaleźli. Wśród misek i pojemników z sączącym się zacierem dalej stał mikroskop. Był obklejony jakimiś zaciekami do jakich potem przykleił się kurz i pył. Wydawał się jednak poza tym brudem względnie cały. Ale gdy lekarka przyłożyła oko do choć trochę przeczyszczonego wizjera okazało się, że nie do końca. Gdy sprawdziła baterię gdzie wkręcało się sam aparat optyczny okazało się, że jest do niczego. A bez tego mikroskop właściwie nie był mikroskopem. Trzeba było jeszcze znaleźć gdzieś tą działającą optykę do niego. Byli więc jakby w połowie drogi.
- No i? To to? - zapytał Pazur zostawiając lekarce obadanie sprzętu naukowego.

Lekarka nie miała dla niego dobrych wieści. Nie mogło pójść za łatwo, ale dopiero zaczęli szukać.
- Brakuje najważniejszej części. Soczewek - odpowiedziała krótko, zabierając się za przeszukiwanie po kolei szafek i stert bimrowniczego śmiecia - Mamy korpus, teraz tylko soczewki. Pół drogi za nami - próbowała go pocieszyć - Damy rade.

- A jak to wygląda?
- zapytał najemnik a lekarka mogła mu pokazać te uszkodzone soczewki. Właściwie szukali czegoś podobnego tylko sprawnego. Blondyn w bandanie przyglądał się chwilę dość drobnemu przedmiotowi na dłoni a potem też zaczął szukać po szafkach. Nie oszczędzał pomieszczenia i po prostu zwalał na podłogę te wszystek misy i pojemniki jakie zawalały szafki i przesłaniały widok. Powstał więc całkiem spory rumor jak zwykle gdy ktoś, gdzieś robił kipisz. Drugich soczewek jednak nie znaleźli.

Nerwowość najemnika była bardzo głośna mimo że trzymał usta zaciśnięte. Spieszył się, to też dało się poznać po ruchach i złości z jaką wywalał po kolei szuflady… bez skutku niestety.
- Sprawdźmy drugą stronę… śmierdzącą i zarobaczoną - mruknęła niechętnie i podeszła do niego, opierając rękę o jego przedramię. - Nie znajdziemy tu idziemy do syna pastora. Już połowa za nami - żeby na niego popatrzeć musiała zadrzeć głowę do góry. Zmusiła się też do uśmiechu i przełknęła ślinę. Odwróciła się żeby odejść, ale nagle odwróciła się i krótko go uścisnęła. Oboje mieli przerąbane, objęcie Pazura nie groziło infekcją.

- Spokojnie. Wyjdziemy z tego. Zobaczysz uda się nam. Chodź zobaczymy ten burdel. - Pazur objął lekarkę i przytulił do siebie klepiąc ją pocieszająco po plecach. Jak na tą złości z jaką robił właśnie kipisz i tą małomówną postawę jaką prezentował odkąd wyszli z lokalu Lou gest, ton i słowa wydawały się kontrastująco miłe, ciepłe i wrażliwe. Jakby nagle stał tutaj kompletnie inny facet niż ten z którym lekarka wyszła z lokalu. A jednak na koniec puścił ją z objęć i sam ruszył w stronę pracowni po drugiej stronie pomieszczenia.

W tym pomieszczeniu jednak panował jeszcze większy smród i chaos. Znalezienie tak dość drobnego przedmiotu jak soczewka mikroskopu wydawało się graniczyć z cudem. Chyba, że fartem albo jakby wyrzucać po kolei każdy fragment tej nory za okno lub korytarz. Pazur chyba nie robił sobie zbytniej nadziei sądząc po tym jak przetrzepał posłania ze śmierdzących śpiworów i zwalił liczne butelki i słoiki stojące lub leżące na szafkach i podłodze. Tutaj nie ostały się nawet stanowiska po mikroskopach chociaż kiedyś musiały tu być. To Izzy poznała po charakterystycznych podstawach jakie zostały po nich na stołach. Ale obecnie ani mikroskopu ani soczewek nie znaleźli. - Chcesz sprawdzać resztę czy idziemy do tego syna pastora? - zapytał w końcu najemnik gdy chyba zrezygnował z przeszukiwania menelni.

- Chodźmy do kościoła - O’Neal ukryła rezygnację i rozgoryczenie razem z rękami schowanymi do kieszeni spodni. - Boję się, że nie starczyłoby nam czasu do wieczora aby to przegrzebać. Brakłoby też rękawiczek i dezynfekantów… lepiej tego nie ruszać jeżeli nie chcemy mieć bardziej przerąbane niż teraz. Nie pasują mi świerzb i grzybica, nie ta karnacja. Tobie też z nimi nie będzie do twarzy - zmusiła się do dowcipu - Patrząc racjonalnie gdyby było tu coś tak cennego jak nieuszkodzone soczewki, dawno już by to zhandlowali na wódę… i tak pewnie zrobili. Syn pastora to nasz drugi najlepszy trop, mój drogi Watsonie - udała że pali niewidzialną fajkę.

- No chyba tak. - komandos skinął głową skrytą pod bandaną zgadzając się z wnioskami Sherlocka. No więc poszli. Znowu szli przez ten sypiący się korytarz tylko w odwrotną niż wcześniej stronę. Znowu doszli do tego holu wejściowego i po schodach tylko tym razem pogrążyli się w tej powodziowej wodzie zamiast z niej wychodzić. Gdy odeszli z kilkadziesiąt kroków kundel meneli odważył się ich obszczekać na pożegnanie. Najemnik jednak nie zwracał na niego większej uwagi.

Droga do kościoła była całkiem prosta. Ale jednak na piechotę to trochę się tam szło. Minęli po prawej lokal Gammana i przeszli dalej prosto. Szli aż się skończyła. Tam na werandzie zapytali jakiegoś tubylca o drogę i jak mówiła wcześniej i Maria i Lou oczywiście wiedział gdzie jest kościół, ledwo parę przecznic dalej. Gdy wreszcie zobaczyli charakterystyczny budynek z wieżą było już dobry kwadrans później. Może nawet dwa. Manierki były zauważalnie lżejsze a upał poważnie dał się im we znaki. Zdecydowanie nie była to najlepsza pora i pogoda na podróżowanie i to w otwartym Słońcu. Przydrożne domy i drzewa zdawały się rzucać zbawczy cień. Wreszcie jednak pokonali ostatni kawałek i podeszli pod pojedynczy dom stojący na posesji kościoła. Dom wydawał się bardziej zadbany i musiał być względnie niedawno odmalowany. Miał we wszystkich oknach i szyby i żaluzje. A jedne i drugie wydawały się czyste nawet wedle przedwojennych standardów. No i wreszcie byli na miejscu. Tuż przed drzwiami wejściowymi.
- Chcesz czynić honory? - zapytał najemnik wymownym gestem wskazując na zamknięte drzwi.

Lekarka przytaknęła pionowym ruchem głowy, ale zanim zapukała, odwróciła się do Sama.
- Odstawiamy ten teatrzyk? - ściszyła głos - Słyszałeś że ta babka jest chorobliwie zazdrosna. Może będzie nam mniej robić pod górkę, jeśli uzna że jesteśmy z jednego pudełka.

- Nie słyszałem by w czymś to przeszkadzało komuś w byciu zazdrosnym jak ma na to jakąś jazdę. A baby to w ogóle są na to trzepnięte. Z większością jest to na takim poziomie, że da się żyć ale z tego co o niej słyszeliśmy to musi być wredną suką. I pewnie do tego szpetna jak to te stare prukwy mają na stare lata jak im się nudzi i głupieją od nadmiaru czasu wolnego.
- najemnik skrzywił się i machnął ręką. Mówił tym poważnym tonem jak zwykle choć teraz trochę szybciej jakby się niecierpliwił albo śpieszył. Chociaż pewnie ostatnie wydarzenia pozwalały mu się w ten sposób odreagować.

- A może tak zapukacie wreszcie zamiast tak stać i gadać nam pod drzwiami? - z góry z otwartego okna doszedł ich nagle kobiecy głos. Oczy najemnika wytrzeszczyły się nagle w zdumieniu a potem nagle zacisnęły gwałtownie z ustami złożonymi w bezgłośne “au”. Pacnął się w czoło i poczerwieniał na twarzy jak dzieciak przyłapany na podbieraniu cukierków.

Izzy stłumiła śmiech, widząc reakcję najemnika. Taki duży chłop… a jednak pozostawał chłopem - jak czasem coś walnął to szło albo brać to na śmiech, albo załamać ręce.
- Dzień dobry pani, przyszliśmy po prośbie - zadarła głowę do góry żeby spojrzeć na mówiącą - Rozmawialiśmy z Marią i przysłała nas do państwa. Możemy wejść? Wygodniej rozmawia się bez potrzeby krzyczenia.

Kobieta na piętrze mignęła tylko jakimiś ciemnymi włosami więc albo nie chciała by ją zobaczyli albo napatrzyła się jak już i nasłuchała wcześniej i teraz jej było gdzieś spieszno. Najemnik wciąż wydawał się zażenowany tą wpadką bo nadal był czerwony i trzymał dłoń przy ustach. Chrząknął coś chyba niezbyt wiedząc co powiedzieć a z wnętrza domu słychać było jak ktoś schodzi po schodach. Szybko i z werwą. Dorosły i dobrze zbudowany oraz obwieszony bronią członek elitarnej jednostki komandosów wydawał się sprawiać wrażenie jakby nadchodziła nauczycielka by posłać go do kozy czy coś podobnego. Słychać było ostatnie kroki, zgrzyt zamka, potem kolejnego i wreszcie drzwi stanęły otworem.


W drzwiach zaś stała kobieta. W wieku raczej średnim i burzą rozczochranych, ciemnobrązowych włosów. Usta miała zaciśnięte w wąską linię, na dłoniach żółte, gumowe rękawice a spojrzenie surowe i nieprzychylne. Rzuciła okiem na Pazura który powiedział krótkie “dzień dobry” a ona mu odpowiedziała równie zdawkową uprzejmością. Dłuższe spojrzenie zaliczyła lekarka bo kobieta przejechała ją spojrzeniem z góry na dół. A potem jeszcze raz. Dopiero gdy zaczęła mówić znowu wzrok jej zawędrował na najemnika a ten dalej wydawał się zakłopotany choć kolory na twarzy zaczynały już mu wracać do normy.

- Rozmawialiście z Marią? I dlaczego skierowała was do nas? - zapytała wreszcie szperając wzrokiem po sylwetce Pazura.

- Nazywam się Izzy O’Neal i jestem lekarzem - przedstawiła się pokrótce i pokazała na blondyna - A to mój przyjaciel Zordon z Pazurów. Niech nam pani wybaczy najście. Spotkaliśmy Marię u Gammana, skierowała nas do pani bo potrzebujemy mikroskopu… a przynajmniej zestawu sprawnych soczewek, bo korpus udało się znaleźć w starej szkole. Maria mówiła, że pastor posiadał mikroskop i zacięcie biologiczne. Ręczę, że oddamy sprzęt w stanie nienaruszonym. - westchnęła i pokręciła głową - Powódź przyniosła ze sobą pewno… groźne zakażenie, mam pacjenta z zainfekowaną raną który może niedługo umrzeć, bo tutaj antybiotyki nie pomogą. Chcemy temu zapobiec. Nawet nie chodzi o dobro pojedynczych osób, ale całej osady. Widzi pani że tu wszędzie woda. Ktoś się skaleczy i nieszczęście gotowe, a widziałam tu dzieci. Powódź niesie zagrożenie nie tylko utonięciem, ale przede wszystkim epidemiologiczne. Proszę nam pomóc.

Kobieta o chaotycznych włosach wydawała się zastanawiać. Stała w progu blokując drogę do wnętrza domu i lustrowała wzrokiem obydwoje gości. W końcu zdecydowała.
- Rozumiem ale to mikroskop mojego męża i ja nie mogę sama rozporządzać jego rzeczami. Ale możecie wejść i poczekać na niego. Mojego męża teraz nie ma ale niedługo powinien wrócić. Ma mnóstwo obowiązków przez tą powódź a stara się pomagać jak może. Wszyscy się staramy. - kobieta w końcu odsunęła się dając gestem znać, że zaprasza ich do środka. Weszli gdy wciąż mówiła a potem zamknęła drzwi. Znowu gestem zaprosiła ich do salonu i tam po chwili wahania Pazur usiadł na jednym z krzeseł. Mógł się wahać bo i stół, i krzesła, i cały salon wyglądał jak jakiś salon z dawnych filmów albo z tornadowych wizji. Rzadko się komuś udawało zachować taki standard w domu lub odrestaurować jakieś miejsce do takiego poziomu. Jedynie lampy naftowe, świece i znicze w słoikach nie pozwalały zapomnieć, że ten Dzień Zagłady już jednak tutaj też był.
- Napijecie się herbaty? - zapytała gospodyni patrząc na nich teraz całkiem uprzejmie choć uśmiech nadal nie zagościł na jej twarzy.

- Bardzo chętnie, dziękujemy - lekarka przysiadła przy stole i położyła na nim dłonie jedna na drugiej - Chcę spytać też, czy mikroskop jest kompletny? Goni nas czas i jeśli jest wybrakowany, lub uszkodzony powinniśmy iść szukać dalej. - popatrzyła na najemnika - Zdaję sobie sprawę z kłopotliwości naszej prośby i tego, że wspomniany sprzęt jest własnością pani męża… proszę jednak zrozumieć i nas. - popatrzyła na żonę syna pastora - Niedługo zacznie się tu piekło, epidemia. Widzieliśmy ludzi których dopadła. Tracą rozum i atakują jak leci. To coś w rodzaju wścieklizny, ale nienaturalne. Obawiam się, że czasu mamy mało i może go zabraknąć - pokręciła głową - Zatrzymaliśmy się u Gammana, tam można nas szukać. Jeśli pani mąż nie wróci wkrótce i tak będę prosiła o użyczenie sprzętu. W ramach zastawu zostawię swoją broń, jest sporo warta. Nie chcę aby myślała pani, że jesteśmy wyłudzaczami.

Gospodyni postawiła napar przed w kubkach przed swoi,i gośćmi.
- Epidemia? - słowa lekarki wyraźnie ją poruszyły a nawet zaniepokoiły. Wydawała się poddawać rozterko, co powinna zrobić. Z trudnej sytuacji wybawiło ją skrzypnięcie drzwi i po kilku krokach do zadbanego salonu wszedł mężczyzna w marynarce i średnim wieku. Posłał spojrzenie domagając się niemo wyjaśnienia albo od gospodyni albo od gości. Szybko okazało się, że t mąż gospodyni i syn zmarłego pastora. Żona w paru słowach wprowadziła męża w przyczynę wizytę swoich gości.

- Aha, mikroskop. - pokiwał głową Daniel przesuwając dłonią po swojej szczęce. Na oko lekarki wydawał się podchodzić do sprawy dość bizensowo. - Nie wiem czy mikroskop jest cały czy nie. Jak chcecie możecie go sprawdzić. - machnął gdzieś dłonią w głąb domu. - Twój karabin nieźle wygląda. Pokaż mi go. Na zastaw może być. Dasz karabin ja ci dam mikroskop. A co mi dacie za samo skorzystanie z mikroskopu? - gospodarz zapytał a żona gdzieś krzątała się w sąsiednim pomieszczeniu.

Wtedy doszły ich szybkie strzały. Pasowało na szybkie, wojskowe triplety.m Chodź nie brzmiało to jak coś blisko domu w jakim przebywali. Wujek Angie przytknął dłoń do wpiętej w klapę krótkofalówki i odezwał się do niej.

- Angie? Słyszałem strzały. Wszystko w porządku? - zapytał wujek ale zaraz w radio odezwał się głos jego podopiecznej mówiąc, że nic im nie jest. - Są cali. - powiedział najemnik patrząc na lekarkę siedzącą przy stole.

Lekarka wypuściła z ulgą powietrze słysząc zapewnienie Sama, a wcześniej blond nastolatki. Popatrzyła na najemnika, na jego broń i przymknęła oczy. Oto miała się prawie całkowicie zdać na jego ochronę. Bez karabinu nie za bardzo mu pomoże w walce, ale dzięki temu da radę pomóc w inny sposób.
- Dobrze - zgodziła się, otwierając powieki i odwróciła się do syna pastora - Zostawię mój karabin jako zastaw, o ile będzie się wciąż nadawał do pracy naukowej. A co możemy ci zaproponować? Może to, że w okolicy twojego domu nie zacznie szaleć epidemia ludzkiej wścieklizny, a nawet gdy zacznie, ty będziesz na nią odporny i nie skończysz zagryziony żywcem przez własnych sąsiadów - nie uśmiechała się, tylko mówiła poważnie. Strzały z oddali wyprowadzały z równowagi. Rob tam był, mógł strzelać do zarażonych, a oni marnowali tu czas… tak bardzo cenny czas. Westchnęła leciutko - W ciężkich chwilach wszyscy powinniśmy sobie pomagać. Maria, Lou i pozostali z pewnością docenią altruizm i zapamiętają dobre serce okazane w ciężkiej sytuacji. Co przyniesie ich szacunek… i profity w przyszłości - dokończyła. Tego, że sąsiedzi i okolica zapamiętają też brak chęci do współpracy w obliczu zagrożenia zagrażającego wszystkim po kolei… tego już nie musiała dodawać. Oboje o tym wiedzieli.

- Za altruizm nie kupię jedzenia. Ani nie utrzymam się w interesie. Wolę coś bardziej materialnego. - Daniel zrobił gest dłonią jakby coś przesuwał między palcami. - Zaraz przyniosę ten mikroskop. - powiedział i wstał od stołu wychodząc z saloonu. Zamienił ze dwa słowa z żoną bo słyszeli wymianę ich głosów choć nie to o czym rozmawiali. Zaraz też dało się słyszeć jakieś otwierane lub zamykane drzwi.

Lekarka poczekała aż zniknie i szepnęła do najemnika.
- Jeżeli zostanie ugryziony przypomnij mi proszę, żebym powołała się na klauzulę sumienia i nie udzielała chujowi pomocy w jakiejkolwiek postaci - popatrzyła teatralnie na sufit i pokręciła głową.

- Wszędzie się taki trafi. - zgodził się głową najemnik też patrząc na drzwi przez które właśnie wyszedł gospodarz. Nie czekali na jego powrót specjalnie długo. Znowu dało się słyszeć odgłosy jak wcześniej tylko w odwróconej kolejności.

Najpierw drzwi, potem kroki i do salonu wrócił Danie. Trzymał w ręku mikroskop i położył go na stole.
- Proszę. Chcecie to go obejrzyjcie czy wam pasuje. - Ja też bym chciał obejrzeć to cacko. - wskazał w zamian na karabin lekarki.

O’Neal kiwnęła głową na zgodę i sięgnęła po karabin, ale zanim go podała, wyciągnęła magazynek. Podała broń, a z magazynka wyciągała powoli naboje sztuka po sztuce aż uzbierała 10. Postawiła je w karnym rządku i zaczęła badać mikroskop. Potrzebowali soczewek, mając je szło się obyć bez statywu, który już mieli przecież.

Przegląd mikroskopu wyszedł całkiem pozytywnie. Sprzęt wydawał się być sprawny i zdatny do użytku. Daniel chyba do podobnego wniosku doszedł gdy obejrzał i obmacał broń Izzy. Potem wziął jeden ze świeżo wyjętych przez nią naboi z magazynka i też obejrzał. Test chyba wyszedł też pozytywnie bo zgarnął całą, błyszczącą dziesiątkę.
- Mi pasuje. - powiedział spokojnie trzymając w jednej dłoni karabin a w drugiej naboje. Popatrzył wyczekująco na dwójkę gości.

- Nam też - nie było co tego przeciągać. Sprzęt był sprawny i kompletny, mogli kończyć farsę i wracać do Gammana żeby zabrać się do pracy - Jutro, najpóźniej pojutrze dostaniesz go z powrotem. A ja swoją broń. Pasuje?

- Jutro. A za każde następne jutro chcę taką pulę.
- powiedział gospodarz otwierając dłoń na trzymaną kupkę pocisków. - dał chwilę się na nią napatrzeć dwójce gości i zamknął z powrotem dłoń. - A poza tym pasi. Oddacie cały, sprawny mikroskop, to dostaniecie, cały, sprawny karabin. - mężczyzna wskazał odpowiednio na przyrząd naukowy na stole i na broń trzymaną w drugim ręku.

- Doba. To cena za dobę -
lekarka pokazała na kupkę amunicji i zmrużyła oczy - Która skończy się jutro o tej porze co dziś następuje wymiana. Oddasz całą, sprawną broń, my oddamy cały, sprawny mikroskop - wyciągnęła rękę żeby przybić umowę.

- Jasne. - zgodził się Daniel i przybił umowę uściskiem dłoni. Sama rozmowa i negocjacje wydawały się go kompletnie nie wzruszać zupełnie jakby robił coś takiego codziennie. Pazur też wstał i wyglądało na to, że negocjacje na temat wymiany zostały zakończone. Gospodarz położył karabin Izzy z powrotem na stół a sam cofnął się nieco do korytarza by najwyraźniej odprowadzić gości do wyjścia.

Lekarka również wstała, zbierając mikroskop ze sobą.
- A… i jeszcze jedna rzecz - popatrzyła beznamiętnie na syna pastora - Gdyby przybiegł do was ktoś, kto nie będzie reagował na prośby, ani nie będzie mówił… tylko warczał i atakował wręcz jak w amoku. - zrobiła pauzę i popatrzyła wymownie na karabin - Strzelaj w głowę i nie daj się ugryźć. Jesteśmy u Gammana, gdyby jednak coś poszło źle. - ruszyła do wyjścia.

- Zapamiętam. A ja gdybyście mnie szukali zwykle jestem w swoim kantorze. Jest tylko jeden więc każdy wam powie gdzie to jest. - odpowiedział podobnie gospodarz domu i na tym się wizyta w przykościelnym domu skończyła. Zostawało ponownie przebrnąć przez zalane wodą ulice by wrócić do lokalu jaki obrali sobie za bazę.

- Zapamiętamy - O’Neal uśmiechnęła się - Do zobaczenia jutro - pożegnała się i wyszła na ganek, a potem weszła w wodę, mocniej łapiąc mikroskop. Szła w milczeniu, a im dalej odchodzili, tym bardziej zaciętą miała minę.

- Co teraz? Bo jak się wymieniłaś zakładam, że w porządku ten mikroskop. - najemnik też nie odzywał się jakiś czas ale w końcu to zrobił. Myślami zdawał się być raczej przed tym co ich czeka a nie nad już zakończonymi etapami.

- Jest w porządku. Teraz wrócimy do Lou, zajmę się próbkami. Zbadam je i poszukam patogenów. Potem zbadam naszą krew pod tym samym kątem, gdy dowiem się czego szukać. Jakich anomalii. Jeżeli je mamy - powiedziała nie patrząc w jego stronę - Usuniemy ciało z piwnicy, rozpuścimy je w beczce ale ostrożnie. Przydadzą się rękawiczki - westchnęła zmęczona i zaklęła cicho. Odetchnęła i mówiła dalej - Nawet jak nic nie znajdziemy lepiej będzie, jeżeli dzisiejszą noc spędzimy odizolowani i przywiązani. Na wszelki wypadek. Mamy dwuosobowy pokój, wy wzięliście czwórkę. Pozostali mogą spać tam. Tak będzie bezpieczniej… gdyby jednak coś poszło nie po naszej myśli. - w końcu popatrzyła na najemnika - Ranek to ostateczna próba, tak myślę. Przetrwamy noc, obudzimy się i wtedy powiemy z całą pewnością że jesteśmy zdrowi… jadąc do tego pieprzonego transportera. Nie wiem jak to delikatnie wytłumaczyć Robertowi, brak mi pomysłu. Powinien się dowiedzieć o nieprzyjemnej opcji. Tej że… złapaliśmy tego syfa. Jestem tak bardzo głupia i naiwna - syknęła przez zęby.
 
Driada jest offline  
Stary 10-01-2018, 20:55   #162
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Vex i Angie i pan z blizną i utrupieni panowie i jeszcze Rice. Bez sernika...

Przez wodę po kolana nie biegło się łatwo. A droga wydawała się dłużyć. Ale kurierka minęła ganek, minęła boczną ścianę, wybiegła za róg od podwórka i stanęła przy wewnętrznej dłuższej ścianie domu.
Co się stało? Czemu musieli strzelać? Vex czuła jak traci siły. Czemu to wszystko musi tak wyglądać? Rozglądała się szukając swoich towarzyszy. Idąc wydobyła broń.
- Co się stało? - Starała się nie krzyczeć.

Nie wyglądało jakby obaj panowie mieli jeszcze wstać. Angie na to nie liczyła… bo mówili, więc… chyba jeszcze nie byli do końca wścięknięci. Jeszcze, ale to się mogło zmienić jeśli poszliby spać. Na szczęście nie spali, triplet wystarczył. Ledwo padły strzały, a Rice zaczęła krzyczeć, nastolatka złapała za framugę i podciągnęła się, chcąc wejść do środka i poprosić żeby goła pani przestała robić hałas. I zagrożenie.

- Nam nic. A tobie? - mężczyzna w kapturze odpowiedział patrząc na motocyklistkę i stojąc przed otwartym oknem. Nastolatki nie było widać za to z wnętrza domu było słychać krzyki przestraszonej kobiety. Pan O’Neal trzymał swój karabin i też przeskoczył przez framugę okna wskakując do środka. Stanął obok blondynki i popatrzył na skuloną w rogu łóżka i pokoju czarnowłosą kobietę.

- Nie strzelaj! Nie strzelaj! Nic ci nie zrobiłam! Nie strzelaj! Proszę, weź co chcesz ale nie strzelaj! - Rice łkała. Łykając łzy i patrząc prosząco na dwójkę ludzi z karabinami. Siedziała z podkulonymi nogami wyciągając prosząco dłoń w ich stronę.

- Ubieraj się. Idziesz z nami. - łowca potworów wskazał kapturem w bok pokoju dając gestem znak czarnowłosej. Ta jednak spojrzała z obawą na blondynkę. Broda latała jej i siąpiła nosem okrywając się bardziej swoim szlafrokiem.

- Angie? Słyszałem strzały. Wszystko w porządku?
- krótkofalówka zatrzeszczała eterem i głosem opiekuna nastolatki.

- Ubierać? - Angie spojrzała niepewnie na pana z blizną. Po co Rice miała się ubierać? Szkoda było brudzić ubrania. Już miała odpowiedzieć, kiedy odezwało się radyjko.
- Nic nam nie jest wujku. Nie martwuj - odpowiedziała nie opuszczając karabinu. Spojrzała znowu na pana Roba.
- Ona jest gryznięta, nie może iść - powiedziała powoli i dobitnie.
Vex zajrzała do środka nie przechodząc przez okno. Po charakterystycznym dźwięku wystrzału, spodziewała się lekkiej masakry, ale może nie do końca tego.

- Ee… Byli zarażeni? - Postanowiła postawić na najbardziej optymistyczną myśl jaka przyszła jej do głowy.

- Tak - nastolatka odpowiedziała krótko i zawahała się, dodając - Mogli. Byli. Mieli kontakt. Broń i… - potrząsnęła głową, składając się do strzału, ale jeszcze nie strzeliła. Patrzyła na Rice oczami bez wyrazu - Co z nią zrobimy? Będziemy czekać aż zaśnie, a potem wstanie wścieknięta i może kogoś ugryźć… nie może nikogo ugryźć. Zarazić wścieknięciem. Lepiej żeby została. Tak bezpieczniej. Obiecałam że będę bezpieczyć… pani doktur obiecałam. Że bezpieczę pana. - spojrzała na pana Roba - Nie dam pana ugryźć. Nikogo. Na razie starczy kul.

Motocyklistka oparła się o futrynę okna. Czemu zaniepokoiło ją słowo “mogli”. Zerknęła na dwóch martwych facetów zastanawiając się ile przez to będą mieli później kłopotów.
- Ja bym ją wzięła chcemy poszukać odtrutki. Jeśli jest zarażona, będziemy mogli ją na niej przetestować. Jeśli zostawimy ją tutaj, w każdej chwili ktoś może przyjść i albo ją uwolnić albo co gorsze się zarazić.

- Weźmy ją ze sobą. Izzy pewnie będzie chciała ją zbadać. Na razie wygląda dość normalnie.
- Robert popatrzył na nastolatkę i zarzucił z powrotem swoje HK na ramię. Podniósł brwi patrząc wyczekująco na niższą od siebie blondynkę. Rice kuląc się i siąpiąc nosem patrzyła błagalnie na nastolatkę z wycelowanym w nią karabinem.

- Nie strzelaj… Nic ci nie zrobiłam… Nic nie wiem o żadnej zarazie… Nic mi nie jest, jestem zdrowa… - prosiła nastolatki biorąc się w garść na tyle by mówić w miarę składnie. Chociaż mówiła cichym i proszącym głosem z makijażem rozmazującym się po jej twarzy od ściekających łez.

- Jesteś wścieknięta… - blondynka zmrużyła oczy, wciąż w tej samej pozycji. Było jej smutno, gdy słuchała płaczu i proszenia. Tylko co Angie miała zrobić? Przecież jeżeli tamta kogoś zarazi…
- Szybciej będzie jak tu zostaniesz. Jak oni. Ci dwaj - pokazała ciała.

- Nie jestem! Skąd ten pomysł?! Nic mi nie jest, nie jestem na nic chora! - Rice odkleiła się od rogu ściany i łóżka i uklękła wyciągając ramiona w stronę Angie. Włosy przykleiły się jej do mokrej od łez twarzy a czarny szlafrok nadal kończył się gdzieś powyżej połowy ud kobiety.

- Angie. Możemy ją związać. Nawet ten w piwnicy nie dał rady się rozwiązać póki Roger go nie uwolnił. Zamkniemy ją gdzieś. Nawet w tej samej piwnicy. Ma kłódkę. Izzy ją zbada, może coś znajdzie. - pan O’Neal położył dłoń na ramieniu nastolatki i mówił łagodnym, proszącym tonem.

To było denerwujące i nieprzyjemne. I jeszcze to płakanie...to też nie podobało się Angie. Ani… co innego strupić kogoś, kto zasadzkuje, albo ma broń. Co innego...ludzia prawie bez niczego.
Blondynką trzęsło jakby było jej zimno. W końcu opuściła broń.
- I knedel - dodała warunek i westchnęła ciężko - Nie mogę… jak tak mówi. Piwnica. Sznurki i knedel. Niech pani doktur ją zobaczy…

Vex zerknęła na biedną Rice. Prawda była taka, że kobieta czuła się pewnie normalnie. Przed chwilą zabawiała się z dwójką facetów którzy teraz leżeli martwi, bo “mogli" być zarażeni. A do tego jakaś nastolatka traktowała ją jak zwierze.
- Dobra. Rice gdzie masz jakieś ciuchy? - Motocyklistka wdrapała się powoli na okno i weszła do pokoju. - Przyniosę to się ubierzesz.

- W sypialni.
- odpowiedziała trzęsąca się z nerwów i strachu czarnowłosa kobieta. Wskazała dłonią w prawą stronę. Patrzyła z obawą na całą trójkę niepewna chyba co powinna teraz zrobić czy powiedzieć. Vex po przejściu na korytarz i przekroczeniu nad nogami zastrzelonego mężczyzny trafiła na drzwi prowadzące do sypialni. Nawet pobieżny rzut oka zdradzał, że jest to kobieca sypialnia. Kobiece ubrania i kosmetyki zdawały się dominować w tym pomieszczeniu. Zabranie jakichś ciuchów nie było specjalnie trudne. Robert przyglądał się chwilę płaczącej cicho gospodyni siedzącej na łóżku a potem zaczął przyglądać się dwóm leżącym już nieruchomo ciałom w pokoju. Oba już były ciche i nieruchome i tylko wciąż powiększające się plamy krwi wypływającej ze świeżych ran wydawały się jedynym ruchomym elementem w ich pobliżu.

Blondynka z karabinem na plecach kucnęła przy tym panu który oberwał pierwszy. Uważała, żeby nie wdepnąć przypadkowo w czerwoną, mokrą plamę.
- Krew do kubka Khaina - mruknęła to co zwykle mówił pan z obrazkami, kiedy opowiadał o ulubionych rzeczach swojego niewidzialnego kolegi… właśnie! Dziewczyna poderwała bystro głowę. Rzeczy! Utrupieni ich już nie potrzebowali, a zawsze szło za to kupić sernik, albo wreszcie naboje do karabinu… jeśli pójdą do markietu się wymienić. Bez mrugnięcia okiem zgarnęła broń obu panów, ich pestki i przeszukała pozostawione na podłodze ubrania.
- Trzeba ich usunąć, żeby nie dorwały się do nich trupojady. Posprzątać - popatrzyła kątem oka na pana z blizną. - Mają bryka, a bryki jeżdżą na tą no… benzynę, albo ropę. Jak to coś innego niż w bryku Rogera to możemy ich polać i spalić. W złej wodzie ich nie zakopiemy - zmarszczyła brwi widząc poważny problem.

- No tak. Teraz trzeba to posprzątać. - wysoki kapturnik pokiwał głową w kapturze patrząc w zamyśleniu na obydwa, nieruchome ciał. - No z kopaniem teraz ciężko. - zgodził się przenosząc wzrok z jednego ciała na drugie. - Szkoda, że taka płytka woda. - westchnął po chwili zastanowienia. W tym czasie nastolatka przeszukała ubrania obydwu zabitych. Nie mieli tam czegoś specjalnego. Znalazła jeden pistolet i jeden rewolwer na niezbyt mocną amunicję. Jakiś składany scyzoryk, otwieracz do kapsli z jakąś czteronożną wieżą, trochę starych monet, pustą łuskę no i kluczyki do samochodu. Sądząc po minie Roberta nadal zastanawiał się nad czymś, Rice dalej chlipała bojąc się odezwać czy zrobić cokolwiek a Vex jeszcze chyba szukała czegoś do przebrania dla niej.

- Niech pan nie martwuje - podeszła do niego i podała mu kluczyki od bryka. Nagle zbystrzała. - Sznurek! Można ich przenieść robiąc… no pętelki pod pachami ze sznurka. To wtedy się ich nie dotyka. Jak nieśliśmy pana Bena to tak zrobiliśmy. Bo pan Ben też to miał… - spojrzała kątem oka na płaczącą kobietę i opadły jej ramiona. Zniżyła wzrok i pogłaskała odruchowo lufę karabinu.
- Dziadek by bardzo krzyczał i byłby zły. Jakbym w domu… zostawiła taką panią. Żywą - uniosła oczy na buzię pana z blizną, a jej mina wyrażała czyste zagubienie. Przeszła na cichy szept, żeby nie straszyć i tak wystrachanej pani - Na pewno dobrze robimy? Ona będzie kłopotem. Kłopoty… lepiej się ich pozbyć. A jak ugryzuje kogoś? Jak jej nie dopilnujemy i ucieknie i ugryzie wujka, albo panią doktur? Albo Maggie? To będzie nasza wina - wzruszyła nerwowo ramionami.

Pan O’Neal też się chyba nad tym zastanawiał bo gdy Angie mówiła o ciałach, sznurkach i Rice też patrzył po kolei na te martwe ciała a potem na płaczącą cicho kobietę.
- Myślę, że jak ją dobrze zwiążemy to nie ucieknie. No i nie możemy jej tak po prostu zabić. - łowca patrzył na zapłakaną gospodyni i taki pomysł mu się chyba nie podobał. - Zabierzmy ją do Izzy, zobaczymy co Izzy powie. - powiedział w końcu po chwili zastanowienia i spojrzał na kluczyki jakie wręczyła mu nastolatka. - A co zrobiliście z tym Benem? - zapytał w końcu bawiąc się przekładaniem kluczyków między palcami.

- Zawaliliśmy na niego ścianę z panem tatą Jane i wujkiem. W takim starym, pustym domu na piętrze ponad złą wodą - odpowiedziała skubiąc nerwowo koniec warkocza. Pani na łóżku płakała przez nią, pan z blizną się już nie uśmiechował i też przez nią. Takie miała nieodparte wrażenie. Znowu narobiła kłopotów i znowu trzeba było sprzątać… tylko że pan Rob jej nie znał. Ciocia też jej nie znała.
- Wujek też powtarza, że nie można już trupić każdego, bo tu nie pustynia i wszędzie są ludzie i tego… - potrząsnęła głową, cofając się dwa kroki do tyłu - Chyba… jestem tym potworem, ale pan się nie martwi. Pana nie skrzywdzę - skubanie końca warkocza nasiliło się.

- Nie gadaj głupot Angie. - Robert położył pocieszająco dłoń na ramieniu nastolatki i uśmiechnął się półgębkiem. - A ja zastanawiam się po prostu co teraz dalej z tym zrobić. Mieliśmy iść po ten wasz autobus czy co tam macie. - przypomniał pan w kapturze lekko rozkładając dłonie. - Jak nie będziemy mieć innego pomysłu to chyba trzeba będzie ich spalić tak jak mówisz. - powiedział z zastanowieniem łowca znowu wracając spojrzeniem no dwóch nieruchomych ciał leżących na podłodze.

- Możemy ich zostawić w autobusie i całość podpalić. Jak przepakujemy rzeczy - blondynka spojrzała na ciała - Na razie wziąć ich bryka, wsadzić do bagażnika.

Vex wróciła po dłuższej chwili niosąc komplet ubrań. Główny problem polegał na tym, że cały czas myślała: “w czym ta laska chciałaby umrzeć?”. Ich osiągnięcia lecznicze były słabe. Niby mieli tą lekarkę, ale nawet on chwaliła się, że nie zaniża średniej w użyciu broni. Westchnęła ciężko przed wejściem do pokoju. Była cholerną ex gangerką i chyba jedyną osobą a grupie, która nie cieszyła się na myśl o kolejnej strzelaninie. Wymusiła uśmiech na twarzy i weszła do pokoju.
- Dobra Rice, ubieraj się. - Rzuciła kobiecie ubrania i spojrzała na swych towarzyszy. - Wzięłam kilka szali, liny tu pewnie nie znajdziemy.

Blondynka z karabinem odsunęła się pod ścianę, robiąc Rice przestrzeń do ubrania i niestrachowania. Spoglądała też na pana Roba i zagryzała wargi, milcząc nagle jak zaklęta. Widziała w głowie minę wujka i słyszała jego słowa na wieść o tym, że rozstali się na niecałą godzinę, a ona znowu kogoś utrupiła. Wiedziała, że wujek nie będzie zły, ale bardzo zawiedziony... znowu. Przez nią. Ostatni raz rzuciła okiem na ograbione trupy i wyszła na ganek.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 11-01-2018, 20:29   #163
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


Łuczniczka odwróciła się by ruszyć do Spencera. Dobrze się składało, że znał się na autach.
- Hej! - położyła mu dłoń między łopatkami - To znowu ja. I znowu mam sprawę. - tym razem uśmiech dziewczyny był mniej beztroski - Sprawdziłbyś ze mną jedną brykę? I tak siedzisz i się nudzisz, hm?

- No a tak dokładniej to jaka bryka i jakie sprawdzanie? - zapytał kierowca odwracając się w stronę pytającej dziewczyny i popatrzył z zaciekawieniem wyczekiwaniem.

- Ciemna osobówka - Bri wzruszyła ramionami - i sprawdzić, czy w ogóle działa. Nic przy Twoim potworze, ale lepsze to nic niż łażenie na piechotę. To jak? Przejdziesz się?

- A gdzie ta fura? - zapytał ze zwłoką Spencer. Brianna miała wrażenie, po tym jak spojrzał na skwar za oknem, że niespecjalnie mu się chce wyłazić na zewnątrz w ten upał i wodę po kolana. Ale też jeszcze nie powiedział, że nie.

- Niedaleko - dziewczyna uniosła dłoń by zwrócić na siebie uwagę Lou, by dopytać tego ostatniego o Robin. Kółko od breloczku kluczyków zawlokła na palec dłoni.

- Trochę to mało precyzyjne. - uśmiechnął się Spencer ale czekał dalej co z tego wyniknie. Zaś barman podszedł przywołany gestem klientki i stanął naprzeciw niej po drugiej stronie baru. - Tak? - zapytał uprzejmie czekając na to co ona powie. Gdy okazało się, że chodzi o Robin wskazał jej znaną już z widzenia dziewczynę w dżinsowych szortach która niedawno wizytowała ze Spencerem wnętrze monster trucka.

Zwiadowczyni jęknęła w duchu i obrzuciła Spencera spojrzeniem jakby chciała mu natrzeć uszu.
Westchnęła, chowając kluczyki do spodni.
- Dzięki, Lou.
- Ehhh ta Twoja funfela może pomóc. - mruknęła do mężczyzny - Długo ją znasz? - rzuciła z niewinną złośliwością do Spencera.

- No w tym sezonie to jeden numerek. I w poprzednim też jeden. A co? - zapytał kierowca trochę bezczelnie a trochę wesoło. W spojrzeniu błyszczały mu wesołe ogniki.

- Zadowolona była? - Brianna uniosła brwi pytająco.

- Jej się pytaj. Ale wiesz, jak sama się pcha w tym sezonie po poprzednim… - brunet z podgoloną po bokach głową wymownie zawiesił wzrok ale Brianna czuła, że pęcznieje z samczej dumy gdy mógł się pochwalić takim wyczynem.

- Czyli mogę przehandlować Twoje usługi za jej pomoc - Bri wyszczerzyła się bezczelnie do Spencera - Doskonale. - poruszyła brwiami w górę i w dół.

- Ależ dziewczyno droga, sympatyczna sama się przehandluj. - roześmiał się rozbawiony kierowca. - To co? Chcesz z nią gadać sama czy mam ją zawołać? - zapytał patrząc zaciekawionym i podszytym ironią wzrokiem na tropicielke.

- Lepiej zawsze handlować sprawdzonymi i ...chodliwymi towarami, moj drogi - odcięła się dziewczyna - Pogadam z nią sama.
Fuknęła na koniec rozbawiona, zmartwiona i jednocześnie poddenerwowana zwiadowczyni.

Ruszyła w stronę Robin, byłej podrywki Spencera.
- Hej! - rzuciła podchodząc - Pamiętasz mnie? Możemy chwilę pogadać?

Spencer pożegnał się z Brianną rozbawionym prychnięciem ale miała wrażenie, że jest zaciekawiony rozmowy jej z Robin. Przynajmniej czuła, że śledzi ją wzrokiem chociaż został przy barze. Robin też nawiązała z nią kontakt wzrokowy gdy tropicielka już podchodziła do stołu przy ścianie jaki zajmowała siedząc nad jakąś szklanką z wystającą słomką. To jednak nie było aż tak trudne bo w tą ospałą porę nie dość, że gości zostało dość niewielu to jeszcze w tym momencie przez salę szła tylko drobna brunetka i to szła w stronę kobiety w szortach.

- No cześć. - odpowiedziała dość neutralnie dziewczyna. Tropicielka wyczuwała naturalną barierę ostronej podejrzliwości tak często spotykaną wobec obcych. - No usiądź. - powiedziała niepewnie dziewczyna wskazując na miejsce naprzeciw siebie. Sama sięgnęła po szklankę i zacisnęła usta na słomce czekając co powie ta nowa.

- Słuchaj, pogadajmy chwilę jak laska z laską. - Bri wspięła się na siedzisko tak by kątem oka widzieć Spencera. Mówiła tonem ściszonym by nie mógł dosłyszeć - Lubisz Spencera, nie? Poudawajmy, że mówimy o nim. Średnio fajnie cię potraktował, szczególnie w taką pogodę. - brunetka mierzyła spojrzeniem Robin sączącą swój napój. - Ta lekarka, która tu była wspomniała, że kręciłaś się wokół ciemnej bryki przyjezdnych. Widziałaś coś ciekawego? Daleko jest zaparkowana?

Początek rozmowy wyszedł chyba nieźle. Brianna miała wrażenie, że polała dziewczynie miód na uszy i w duszy. Pokiwała twierdząco głową zerkając nad szklanką w stronę siedzącego przy barze kierowcy. On zaś dalej się im przyglądał z zaciekawieniem. - No. A jak tak się ucieszyłam jak znowu przyjechał. A on chyba nawet nie pamięta jak mam na imię… - wyżaliła się dziewczyna dziewczynie wracając spojrzeniem od mężczyzny którego obgadywały do swojej szklanki w której zaczęła mieszać słomką. - Nie znam tej lekarki. Pierwszy raz ją widzę. Ale nie przyjechali swoim samochodem. - powiedziała dość obojętnym tonem dziewczyna w szortach.

- A bryka przyjezdnych no to weź. Jaka? I kiedy? - Robin temat bryk chyba trochę zainteresował bo podniosła głowę i spojrzała pytająco na tropicielkę.

- Chyba pamięta - mruknęła Bri - Tylko to taki rodzaj samca. Lubi zdobywać i się tym chwalić. Ale Ty nie zasługujesz na traktowanie jak dzisiaj. Nie on jeden na świecie. Może następnym razem to niech on się postara?

Brianna odwróciła się ku Spencerowi mierząc go chwilę spojrzeniem i spojrzała na nowo na Robin.

- Wczoraj przyjechali. Ciemne, osobowe. Gdzie normalnie parkuje się tutaj auta? Szczególnie jak się nie zna miejscówy?

- E. Większość facetów tak ma. Zwłaszcza jak nie muszą za to płacić. - uwaga tropicielki o Spencerze Robin zbyła obojętnie a nawet mogła ją trochę rozbawić. Wyjęła słomkę ze szklanki i upiła z niej łyka bo już zbyt dużo w niej nie zostało. Potem odstawiła właściwie pustą już szklankę i popatrzyła na dziewczynę po drugiej stronie stołu. Wydawało się, że myśli nad czymś patrząc na nią i bawiąc się pustą szklanką.

- Znaczy szukasz jakiejś fury albo kogoś z tej fury? - zapytała upewniając się czy mówią o tym samym. - Postawisz mi drinka to ci pomogę z tą furą. Jak ktoś tu bywa i to furą i to jakąś fajną a wart jest poznania to pewnie znam. - dziewczyna mówiła jakby miały właśnie zawrzeć jakąś umowę.

- Słuchaj a zamiast drinka nie wolałabyś czegoś bardziej hm wymiernego?

- Na przykład co? - zapytała Robin chyba tak samo zdziwiona jak i zaciekawiona. Przerolowała pustą szklankę z jednej strony dłoni na drugą i tak zatrzymała czekając na odpowiedź tropicielki.

- Na przykład na kąpiel? Spencer zdaje się lubić świeżo wykąpane dziewczyny, więc mogłabyś to wykorzystać. Jeśli chcesz…

Robin podniosła brwi i lekko przekrzywiła głowę. Zagryzła wargi popatrzyła na siedzącego przy barze kierowcę a po chwili wróciła spojrzeniem do kobiety naprzeciwko. - Znaczy co? Zamówisz mi kąpiel? Czy jak? - zapytała marszcząc brwi i patrząc niepewnie na kobietę i jej pomysł.
- No tak. Zamówię. A potem pójdziemy poszukać we trójkę bryki. A potem zostawiam kwestię w twoich łapkach - tym razem to Bri spojrzała z niewinnym acz cwaniackim uśmiechem na Spencera. - To jak?

Robin zastanawiała się chwilę nad tą propozycją. Trochę odruchowo bawiła się pustą szklanką znowu zerkając na kierowcę. Ten jednak chyba o czymś rozmawiał z Lou. Potem obydwaj zerknęli w stronę schodów i chwilę potem wyszedł z nich ten młody kelner co go dłuższą chwilę nie było. - I myślisz, że on gdzieś pójdzie? - zapytała z powątpiewaniem dziewczyna w szortach znowu wracając spojrzeniem do siedzącego kierowcy z wygoloną głową. - On wszędzie jeździ tą swoją ekstra furą. A teraz to w ogóle napsioczył na tą powódź tutaj to nie wiem czy będzie chciał gdzieś wyjść. - dziewczyna wahała się zastanawiając się jednocześnie. - I tej bryki to szukać gdzieś trzeba? Myślałam, że chodzi ci jakąś furę co tutaj jest albo przyjeżdża. - Robin spojrzała znowu na brunetkę po drugiej stronie stołu.

Brianna zaczynała tracić cierpliwość.
Zazwyczaj rzutka i bystra, miała trudności z akceptacją mniej lotnych umysłów. Robin nie robiła wrażenia igły intelektualnej. W zasadzie tropicielka nie była w ogóle przekonana, że potrzebuje jej pomocy.

- Słuchaj. Potrzebuje znaleźć ciemne, osobowe auto. Wiem, że je widziałaś i je oglądałaś. Gdzieś stoi zaparkowane. Więc chciałabym żebyś mi wskazała miejsce gdzie to było lub gdzie auto jest. - brunetka starała się brzmieć na cierpliwą a przy tym miała przykre uczucie upływającego czasu. - Przyjechał nią wczoraj koleś, który dzisiaj tutaj szalał. - spojrzała znowu uważnie na Robin, bawiąc się kluczykami wyjętymi z kieszeni. - Kojarzysz? - niecierpliwie przeplatała kluczyki między palcami.

- Pokaż. - Robin zmarszczyła brwi i wyciągnęła dłoń w kierunku kluczyków.

- Kluczyki? - Brianna spojrzała na nie i niewielką kolorową kostkę. Podała je dziewczynie - Kojarzysz je?

Dziewczyna wzięła kluczyki w dłoń i obejrzała je chwilę ale prawie od razu pokiwała twierdząco głową. - Tak, wyglądają jak te co miał Randall. - pokiwała głową przesuwając palcami po kluczykach i niewielkiej kostce. - Taki Fiat GTA. Góra granatowa a dół złoty. Przyjeżdżał codziennie po zaopatrzenie. Zgrywał się na strasznego cwaniaka i ważniaka jak mnie bajerował. I w ogóle. Był gdzieś z tydzień albo jakoś tak. Ale nie był stąd. Mieli gdzieś obozowisko za miastem ale nie wiem gdzie. - podniosła głowę znad kluczyków i spojrzała na drugą dziewczynę. - Ale dzisiaj go tu nie ma. Znaczy przynajmniej jego fury dzisiaj nie widziałam tutaj ani w mieście. - powiedziała oddając kluczyki i lekko kręcąc głową. Brianna zaś w tej chwili też nie kojarzyła by dwukolorowe auto o barwach jakie opisała właśnie Robin stało przy barze albo gdzieś w mieście. Ale choć nie była pewna czy dokładnie takie to jakieś stało w tej poszatkowanej powodzią kawalkadzie wozów na wjeździe do tej osady. Tymczasem Robin odruchowo złapała za szklankę ale ta była pusta. Skrzywiła się kwaśno gdy na nią spojrzała i spojrzała z żalem na tropicielkę. - I co? O to ci chodziło nie? I co wszystko powiedziałam za darmola nie? - westchnęła rozżalona i lekko stuknęła ze złością szklanką o blat stołu spoglądając smętnie gdzieś w boczną ścianę.

- Ok. Dzięki, Robin. Wolisz drinka czy tę kąpiel? - Briannie zrobiło się żal dziewczyny. Odruchowo ochrzaniła samą siebie o wpływ Sola. Im starsza była, tym mocniej jego idealizm zaznaczał na niej piętno.

Głowa dziewczyny szybko wróciła ze ściany na tropicielkę. Grymas na twarz też się jej błyskawicznie zmienił z rozżalonego na niedowierzanie. Chwilę jej oczy chodziły krótkimi ruchami po twarzy rozmówczyni jakby szukała czegoś na dnie jej oczu czy układzie warg. - Naprawdę?! - zapytała nadal z niedowierzaniem ale już nagle przesyconą ogromną falą radości.

- Mhm - Brianna zacisnęła szczęki - No to jak? - z drugiej strony jednak, Bri pocieszyłą samą siebie, Robin jako miejscowa może się jeszcze jakoś przydać. Taki drink czy balia mogą zaprocentować. Wstała z ławy i wyprostowała się na całą niedużą wysokość.

- Oh dziękuję! - dziewczyna też wstała a nawet można było powiedzieć, że poderwała się z ławy i z radości objęła Briannę przytulając się do niej i ją do siebie. - Jesteś kochana. - powiedziała wciąż pod wpływem tych radości gdzieś do pleców Bri. - Bo wszyscy są tacy wredni. Też na początku myślałam, że jesteś wredna jak zapukałaś do Spencera. Ale widzę, że jesteś jednak fajna. - zwierzyła się Robin dalej mówiąc do pleców obejmowanej tropicielki. - Bo ten Randall to się strasznie przechwalał jaki to biznes tutaj mają do zrobienia i jak się obłowią. Że ich szef to megacwaniak i już niejednego wyrolował. Się chwalił jakby sam te rolowanie wymyślił a sam mówił, że to ten szef. A niby taki z niego cwaniak a tylko po zakupy im jeździł. Gdzieś tam się rozbili niedaleko. Potem mieli jechać do Vegas albo Hegemonii by opylić towar. Strasznie się tym jarał jakby już był bogaty. Ale wiesz, fajną miał tą furę to tam udawałam, że mnie to jara, i że mnie zbajerował. Właściwie to mi ta fura się bardziej podobała. To ja bym wolała tą kąpiel jak się nie pogniewasz. To już drinka ktoś mi chyba postawi. - Robin odkleiła się od Brianny bo łatwiej było mówić do twarzy niż do pleców więc tak mówiła. A mówiła szybko, jakby w ogóle nie musiała nabierać powietrza do tego paplania a Bri nagle stała się jej najlepszą funfelą do plotek i w ogóle.

- Cieszę się, że zmieniłaś zdanie. Nie kojarzysz ilu ich tam w obozie mogło być? - Brianna próbowała sobie przypomnieć kierunek widzianego auta - I co zazwyczaj kupował? Tylko żarcie? Czy coś jeszcze? Sprzęt?

- No wiesz chyba nie dużo. Bo jak się pytałam jakie fury mają to powiedział tylko, że dwie jeszcze. To pewnie tylko kilku. - Robin zastanowiła się i dla pomocy spojrzała w sufit. - No i nie był stąd to kupował żarcie tutaj. Lou mu przygotowywał co trzeba a przecież wiadomo, że swoje doliczy nie? Brałby u kogoś z miasta to by było to samo ale taniej. Przecież Lou też sam nie robi wszystkiego tylko ma swoich ludzi po mieście i tylko tutaj składa wszystko do kupy. No ale jak ktoś obcy i miasta nie zna no to tak zamawia. - Robin mówiła szybką paplaniną jakby sprzedawała swojej funfeli oczywiste, oczywistości znane wszystkim miejscowym.

- I dużo nie brał. Znaczy nawet ten jego Fiacik nie był taki obładowany, w bagażniku się zwykle wszystko mieściło. I tak brał zwykle na dwa dni by co dzień nie przyjeżdżać. No raz tylko jak po paliwo pojechał to było inaczej. Bo wiesz, po drugiej stronie rzeki jest tańsze więc mu to powiedziałam to tam pojechał. To wtedy był później bo najpierw tam pojechał. I wtedy miał w bagażniku te kanistry. To ten prowiant od Lou mu się nie zmieścił i wtedy była zawalona ta tylna kanapa. No i wtedy musieliśmy to zrobić na przednim siedzeniu ale było strasznie niewygodnie ale jakoś w końcu rozłożył siedzenie to no daliśmy radę. - Robin chyba wreszcie zmęczyła się tym ciągłym trajkotaniem choć trochę bo oparła się tyłkiem o krawędź stołu przy jakim przed chwilą siedziały i zrobiła chwilę pauzy. Wydawało się, że w miarę trajkotania przypominają się jej kolejne sceny i fragmenty z poprzednich dni. - A ty jaką masz furę? I skąd przyjechałaś? Na długo przyjechałaś czy tak tylko na jedną noc? - dziewczyna spostrzegła się chyba, że wypada czegoś dowiedzieć się o swojej nowej funfeli.

- Na kilka nocy, potrzebuję się dostać do Pendleton. Szukam kogoś. - Brianna zdołała się w końcu wbić w tyradę Robin - Znasz tego DJa osobiście?
W duchu kminiła, że skoro jeden z obozu był zarażony syfem, cholera wie co stało się z pozostałymi jego członkami. Trzeba by się tam ruszyć i sprawdzić.
Na myśl o brodzeniu w wodzie po raz kolejny, westchnęła ciężko.

- DJ-a? DJ Witt? No pewnie! Wszyscy go znają! - Robin zmrużyła oczy gdy się upewniała czy mówią o tym samym człowieku ale gdy zobaczyła potwierdzenie wydęła wargi gdy widocznie nowa funfela zapytała ją o jakąś oczywistą, oczywistość. Potem zaraz znów zmrużyła oczy i spojrzała nieco mniej pewnie na Bri. - Ale on jest stary i gruby i ma tylko zdezelowanego pickupa. - dodała szybko by ostrzec kumpelę przed stratą czasu na interesowanie się takim przeciętniakiem. - I Pendleton? No tak dużo osób jeździ tam albo stamtąd. Właściwie większość przyjezdnych. O. Choćby Spencer. - dziewczyna w szortach lekko machnęła dłonią w stronę kierowcy monster trucka.

- Ale Pendleton. No teraz przez tą powódź to ciężko. Wszędzie woda. Łódką chyba najłatwiej. Chociaż… - zawahała się i twarz jej znieruchomiała gdy nad czymś intensywnie myślała. - Znaczy można pojechać na okrągło, w górę rzeki i spróbować przez Little Rock. Ale to bardzo okrągła i długa trasa a to niebezpieczne miejsce. Wiesz podobno tam kiedyś coś walnęło i do dziś nie jest w pełni okey. Ale ja tam nigdy nie byłam, ludzie tylko tak gadają. No ale niby powinno się dać bo najpierw jedziesz do Little Rock po tej stronie rzeki, tam przejeżdżasz przez most i zasuwasz z powrotem po tamtej stronie rzeki. - twarz Robin nabrała sceptycyzmu i zamyślenia i wydawało się, że niezbyt polecałaby taką trasę swojej nowej funfeli.

- Możesz te poczekać. Ta woda kiedyś zejdzie. Przy rzece były już powodzie, no ale tutaj to żadna nie doszła. Ale do Gil już się zdarzało. Wtedy stała z tydzień, przy samej rzece z dwa albo dwa miesiące. No ale wiadomo, najgorzej na początku. Potem coś się dzieje, ktoś jeździ, pływa i takie tam. No i jest najkrótsza droga do Pendleton. - Robin trajkotała płynnie przechodząc z jednego tematu na drugi. Przy najkrótszej drodze zawahała się patrząc na szatynkę jakby ją oceniała. - No w Pendleton jest most. Kiedyś ludzie nim jeździli przez Arkansas. Ale teraz jest rozwalony. Na samym środku. No i taka dziura akurat żeby próbować przeskoczyć jak ma się dobrą furę. Szybką. Bo trzeba by się dobrze rozpędzić. No ale jak dotąd podobno tylko jednemu się udało a i tak skasował sobie przy tym brykę. A reszta rozwalała się o most albo spadała do wody. - popatrzyła znowu na tropicielkę kończąc kolejną porcję gadaniny. - A słuchaj tak gadamy jak kumpele to tak na sucho będziemy nawijać? - zapytała nagle delikatnie i przepraszająco się uśmiechając.

- Leć do Spencera, ja lecę do DJa. Gdzie go znajdę?

Rudowłosa dziewczyna przygryzła wargi i spojrzała niepewnie przez szerokość sali na bar przy którym siedział kierowca. Wyraźnie się wahała lub coś kalkulowała. - A może pójdę z tobą? Spencer już mnie bzyknął to teraz będzie udawał, że mnie nie zna. - skrzywiła się znowu trochę zasmucona dziewczyna w szortach.

- Ok, to chodźmy. - Smith chciała już naprawdę ruszyć by skontaktować się z Solem i Sashą. - Prowadź, kochanieńka. A potem wracamy na Twoją kąpiel.

Przed wyjściem z pubu, Brianna skoczyła jeszcze do swojego pokoju po broń, łuk i pozostały ekwipunek. W drodze do wyjściaj poklepała Spencera przyjaźnie po ramieniu i mrugnęła do niego. Zdała się na przewodnictwo nowej kumpeli.

- Lubi cię. - westchnęła z żałością i zazdrością Robin gdy wyszły na zewnątrz. Chociaż przez chwilę humor się jej poprawił gdy okazało się, że kumpela nie zapomniała o obiecanej jej kąpieli to widząc jak się poufale traktują z kierowcą jednak trochę zmarkotniała. Kawałek od baru brodziły przez wodę i rudowłosa nie była zbyt rozmowna. Zaczęła znowu trajkotać dopiero po jakimś czasie. Przeszły spory kawałek osady ale tym razem kierowały się na zachód a potem północ. Na wyczucie Brianny to szli tak z kwadrans albo dwa. Znowu musiała się zanurzyć po kolana w tej powodziowej wodzie do kolan a górę przypiekał jej południowy skwar. Chociaż tym razem miała towarzyszkę i przewodniczkę zarazem. Przez chwilę tropicielka miała wrażenie, że przeszły przez całe miasto i już z niego wychodzą gdy Robin skręciła w lewo. - O widzisz? To te jego anteny, to stąd nadaje. - powiedziała pogodnie wskazując ręką wystające zza drzew maszty. Czekała ich jeszcze ostatnia prosta i w końcu wyszły na jakieś rondo. A wewnątrz ronda stał budynek. Wnętrze ronda było usypanem kopcem więc zwieńczenie jawiło się jako okrągła wyspa z tym budynkiem pośrodku. No a na dachu budynku widać było różne maszty i anteny. Zaś przed budynkiem stał zaparkowany pickup i naprawdę wyglądał mało imponująco. Raczej jakby z trudem jeszcze jeździł. - A o czym chcesz z nim gadać? - zapytała ciekawie Robin zerkając na idącą obok szatynkę.

- Muszę znaleźć kogoś. Przyjaciół. - Brianna odpowiedziała ocierając pot z czoła. Kąpiel odchodziła w zapomnienie. - Chcę pogadać z DJem czyby nie pomógł z nadaniem do nich wiadomości.

Smith ruszyła w kierunku wskazanym przez Robin:
- Skąd wiesz, że lubi? - mruknęła jakby sobie dopiero teraz o tym komentarzu dziewczyny przypomniała.

- No jak? Przecież nie jestem ślepa. - w głosie i twarzy dziewczyny dalej dało się dostrzec cień żalu i zazdrości ale już tym razem próbowała brać to na wesoło i z uśmiechem obracając w żart. - Do mnie się tak nie uśmiecha i się tak nie żegna. W ogóle się nie żegna. No i jeszcze cię nie bzyknął no i nie jesteś jakąś nudną wieśniarą z dziury przy trasie do Teksasu na motorodeo. - rudowłosa dziewczyna rozłożyła ramiona uśmiechając się ironicznie do idącej obok brunetki. Potem machnęła ręką jakby sama chciała zbyć ten temat.

- A z Harrym na pewno pójdzie dobrze. - powiedziała wskazując dłonią na budynek na szczycie tej mini wyspy. - On się nazywa właściwie Harry ale uznał, że to zbyt zwyczajnie no to na antenie mówi, że jest DJ Witt albo De Witt. Bo to w ogóle kiedyś się De Witt nazywało ale jakoś zostało samo Dew. - wyjaśniła rudowłosa dziewczyna w szortach robiąc ruch dookoła w stronę większości budynków osady widocznych kilkadziesiąt metrów dalej.

- No jak powiesz, że jesteś w potrzebie, i szukasz przyjaciół to na pewno ci to puści na antenie. Może nawet tobie samej jak tam do niego trafisz. Ale jesteś fajna i nie jesteś wredna to pewnie ci się uda. No nie bój się pomogę ci jakby co. - dziewczyna złapała Smith za ramie zapewniając o swojej chęci pomocy. Wreszcie zaczęły wchodzić na ten nasyp by po chwili wyjść na całkiem suchy trawnik.

- Może spróbuj się z nim zabrać na to motorodeo. Wiesz, żeby poznać kogoś fajnego - brunetka dokończyła wypowiedź z wahaniem. Zastanawiała się ironicznie, czy laskom zawsze musi chodzić o to by kogoś znaleźć. Powódź, susza, upał, Moloh… ale i tak faceci na topie. Maszerowała z przekonaniem i celem. Całe szczęście, że ona, Brianna, była inna. I wcale o facetach nie myśli. - Dzięki, Robin. Też jesteś fajna. - uśmiechnęła się do rudaski - I dzięki za pomoc. Włóczyłabym się jak debil w tym upale bez ciebie. Są jacyś inni DeWitt oprócz Harry’ego? - tropicielka kierowała się do budynku.

- Pojechać? Wyjechać stąd? - Robin powtórzyła to takim tonem i z taką dozą zdziwienia jakby taki pomysł nigdy jej nie przyszedł do głowy. Albo nie na poważnie przynajmniej. Chwilę milczała ale dziewczyna z Posterunku zdawała sobie sprawę, że dla większości ludzi opuszczenie miejsca zamieszkania gdzie się urodzili graniczyło z cudem lub niezbędną koniecznością życiową. - Ale ja nikogo nie znam. Nie mam broni. Nie umiem strzelać. Bałabym się. - odpowiedziała w końcu po tych kilku krokach i każde zdanie mówiła trochę ciszej.

- Heh. Ale te De Witt to nie nazwisko. - uśmiechnęła się łagodnie tubylcza dziewczyna. - Ta nasza dziura tak się kiedyś nazywała. Widziałam kiedyś mapę i wiem, że tak to się nazywało kiedyś. Właściwie nadal można tak mówić no ale wszyscy mówią teraz Dew. - wyjaśniła kumpeli idącej obok. - Jej znowu mam całe buty i nogi mokre. - prychnęła otrzepując się z wody przed drzwiami i pociągnęła za sznurek przy drzwiach. Z wnętrza rozległ się odgłos małego dzwonka. Dziewczyna zaraz pociągnęła jeszcze raz i jeszcze raz. - On jak nałoży te swoje słuchawki a jeszcze gada akurat to czasem trzeba się naczekać aż zejdzie. Ale jak nie zejdzie to wejdziemy od tyłu. - uśmiechnęła się Robin chyba w ogóle się nie przejmując tą błahostką.

- To znajdź kogoś kto potrafi zadbać o siebie i będzie Cię chciał zabrać ze sobą. Ale to musiałabyś chcieć się jakoś no uczyć, czy co. To zależy od Ciebie. - mruknęła Brianna - Jeśli czujesz się lepiej tutaj i myślisz, że to jest to, to zostań na miejscu. - zwiadowczyni wzięła też pod uwagę kwestię nosicieli wirusa. - No to dzwońmy do skutku - brunetka uśmiechnęła się do Robin zmieniając temat.

- Dobra, chodźmy od tyłu. - rudowłosa dziewczyna machnęła ręką w stronę ściany budynku i poprowadziła wzdłuż niej. Przeszły na drugą stronę i wylądowały przed kolejnymi drzwiami. Te najzwyczajniej w świecie były otwarte. Wewnątrz okazał się mały przedsionek, nawet stół na dwie osoby i krzesła też do kompletu. Ale dostępu w głąb pomieszczenia broniła już całkiem solidnie wyglądająca krata. - To taka trochę poczekalnia, jak Harry jest zajęty to tutaj mogą poczekać. - powiedziała tubylcza dziewczyna. Zawołała ze dwa razy w głąb korytarza Harry’ego i po jakimś czasie dały się słyszeć z góry kroki nie lekkiej osoby. A potem podobne schodzenie po schodach. Znowu szurające kroki. I wreszcie z korytarza nadszedł starszy mężczyzna w okularach. Z kitą siwych włosów związanych w koński ogon i sporej tuszy. Mimo szurania nogami i trochę niechlujnego wyglądu zdawał się mieć całkiem sporo energii.

- Cześć Robin. Mam nadzieję, że długo nie czekałyście. Pracowałem na górze, musiałem skończyć audycję no ale już jestem. - powiedział wesoło mężczyzna otwierając kratę i zapraszając gestem do środka. Rzucił też ciekawe spojrzenie na Briannę.

- To moja kumpela Bri. Jest bardzo fajna. Szuka przyjaciół, znaczy swoich. Mógłbyś jej pomóc? - Robin przejęła rolę gospodyni i przedstawiła idącą obok niej kobietę. Mężczyzna odwrócił się i wskazał na jeden z pokoi dając znać, że chyba tam mają porozmawiać.

- Cześć, Harry - Brianna przywitała się z DJem z szerokim uśmiechem już we wskazanym przez mężczyznę pokoju - Masz pełny pakiet rekomendacji od Lou i od Robin. Dlatego przychodzę po prośbie. Szukam swoich towarzyszy, rozstaliśmy się kilka dni temu w okolicach St. Louis. Potrzebuję im przesłać wiadomość. Dałbyś radę mi pomóc?

- St. Louis? No nie tak rzut beretem stąd. - pokiwała siwa głowa związana w kuc. - Ale oczywiście, jak to jakaś wiadomość którą można nadać w eter to nie ma problemu. - zapewnił z uśmiechem starszy człowiek dosiadając się do stołu przy jakim usiadły obydwie kobiety. - Co to za wiadomość? - zapytał gospodarz patrząc z sympatycznym uśmiechem na szatynkę. Przerwał gdy z zewnątrz dobiegło kilka szybkich wystrzałów. Strzelanina była krótka i w dość odległym miejscu ale pewnie gdzieś w osadzie. Mężczyzna i Robin spojrzeli w stronę ścian jakby mogli przejrzeć przez ściany a potem na siebie nawzajem. - Rano też ktoś się strzelał. Ale więcej i dłużej. - powiedział gospodarz.

- Wiadomo dlaczego? Coś się dzieje ostatnio poza powodzią? Mógłbyś nadać, że ‘Lokacja Bri: Dew, stan powodzi, oczekuje na przeprawę do Pendleton. Ruszy jak tylko się da, kod trzy.” ? - brunetka spojrzała na korpulentnego gościa.

- Podobno ktoś się strzelał z Psami. Rozwalili ich. - odpowiedział DJ wracając spojrzeniem do twarzy swoich gości. - A taka wiadomość, no jasne. Ale zapisz mi może bym nic nie pokręcił. - starszy pan podniósł się z krzesła i podszedł do jakiejś półki i ściągnął z niej jakiś zeszyt i ołówek. Położył ten zestaw na stole przed Brianną.

- A poza powodzią to jutro byłby pewnie u nas targ. No ale ta woda wylała to pewnie nic z tego. No i obawiam się, że jeśli ktoś naprawdę pogonił te Psy to mogą chcieć się odgryźć. No albo zostaną w budzie. - starszy wiekiem gospodarz obserwował w zamyśleniu notatnik zostawiony przed tropicielką. - A ty Bri? Skąd masz takie dobre referencję u Robin? Chyba nie widziałem cię tu wcześniej. - mężczyzna podniósł wzrok znad kartki i spojrzał z zaciekawieniem na młodą kobietę.

Brianna starannie wykaligrafowała całą wiadomość dla DJa przy okazji odpowiadając na pytania mężczyzny:
- Wczoraj przyjechałam. A z Robin poznałyśmy się przypadkowo. Zdaje się być fajną i pomocną dziewczyną. - Kto to są Psy? Gangerzy?

DJ wziął zeszyt, przeczytał wiadomość zapisaną na kartce papieru i pokiwał siwą głową. - Psy, Piaskowe Psy. Taka banda z sąsiedniej osady. A z drugiej strony mamy Khainitów. I tak nas szarpią jak nie jedni to drudzy. Ostatnio górą byli ci od Khaina więc niby teraz jesteśmy ich terytorium. Ale coś im słabo wychodzi te pilnowanie terenu ja ktoś za nich rozwalił tych Psów dziś rano jak na mój gust. - Harry pokiwał znowu głową i mówił z wyraźną niechęcią o tych dwóch bandach. Była to jednak podszyta smutkiem niechęć gdy widocznie zdawał sobie sprawę z nieuchronności takiego losu. Silni często żerowali na słabych w tych czasach. Scenariusz o jakim mówił DJ nie był więc niczym niespotykanym na Pustkowiach.

- Bo Bri jest bardzo fajna! - rudowłosa dziewczyna prawie podskoczyła na swoim krześle i w przyjacielskim geście złapała za dłoń tropicielki. - Postawiła mi kąpiel i pogadałyśmy o Spencerze. Znowu wrócił. - rudowłosa wydawała się zachwycona i postępowaniem dziewczyny z Posterunku i samym faktem przybycia Spencera.

- A tak, Spencer, Monster Spencer. Rozmawiałem z nim przez radio wczoraj wieczorem jak tu jechał. Ciekawy gość. - DJ pokiwał głową potakująco patrząc teraz na lokalną dziewczynę i dorzucając swoje wiadomości.

- Chcesz powiedzieć uparty jak mało kto, co? - Bri mruknęła wyciągając się leniwie na krześle i odściskując dłoń Robin odruchowo. Ruda zdawała się być z rodzaju przylep łaknących akceptacji i bliskości. Nic dziwnego, że Spencer to wykorzystywał gdy było mu wygodnie. To tak jakby mieć szczeniaka na chwilę.

- Zabawny. Ciekawie się z nim rozmawia. Chociaż nigdy go nie spotkałem osobiście. - na końcu starszy wiekiem gospodarz roześmiał się sympatycznie. - No ale taka praca. Sporo ludzi znam tylko przez radio a nigdy ich nie spotkałem osobiście. - wyjaśnił wskazując trzymanym zeszytem w górę.

- No! Jest fajny! I ma monster trucka. - ruda też wstała a raczej energicznie podskoczyła. Wyglądało, że widzi Spencera w samych superlatywach. Przynajmniej teraz tak to wyglądało.

- Dobrze, puszczę tą wiadomość w serwisie o 15-tej. - powiedział DJ zmieniając temat i zerkając na nadgarstek z zegarkiem. - Zwykle puszczam takie wiadomości trzy razy na dobę. Więc przyjdź wieczorem albo rano jak byś chciała powtórzyć. A w ogóle ci twoi przyjaciele mają jakieś radio? Mogą odpowiedzieć? - starszy i pulchny gospodarz wrócił do sprawy z jaką przyszła tutaj głównie Brianna. Ta zaś wiedziała, że co prawda Sol i Sasha mają tak jak i ona krótkofalówki ale jeśli nie byliby prawie na rogatkach Dew to tak jak i ona wcześniej nie mieliby mocy by odpowiedzieć chociaż mogli odebrać wiadomość. No ale była jakaś szansa, że znajdą jakieś radio większej mocy i wtedy kontakt był bardziej prawdopodobny.

- No ma ciekawe hobby, nie da się ukryć. Ja chyba nie do końca łapię tę pogoń za adrenaliną - mówiła dziewczyna polująca na stwory Molocha - ale on brzmi jak ostry pasjonat i maszyn na wyścigach i samych wyścigów.

Brunetka spojrzała na DJa:
- Dzięki wielkie! Mają jedynie krótkofalówki. Liczę na to, że są już w okolicy i usłyszą informacje ode mnie. Albo będą mieli szansę znaleźć jak ja radio i nadać wiadomość do mnie. Na wszelki wypadek ich imiona to Sol i Sasha. Wpadnę do Ciebie wieczorem, Harry. Koło której Ci pasuje?

- Ah, Sol i Sasha? Dobrze. - DJ położył zeszyt na stole i dopisał do ogłoszenia te dwa imiona. Potem znów się wyprostował i spojrzał przyjaźnie na swoich gości. - Oh, takie dwie urocze ślicznotki mogą mnie odwiedzać o dowolnej porze. - powiedział z promiennym uśmiechem a Bri zachihotała się od tej uwagi. - Ja rzadko się stąd ruszam więc o której byś nie przyszła to pewnie będę. Mogę coś akurat nadawać to trzeba chwilę poczekać wtedy ale zwykle tu jestem. - powiedział nieco poważniejszym tonem. Ruda głowa obok pokiwała twierdząco patrząc ciekawie na obydwoje rozmówców.

Brianna też skinęła głową:
- To jesteśmy umowieni na randkę. Nie zapomnij o piwku - mrugnęła do DJa. – Chodź, Robin. Kąpiel czeka.

Pociągnęła rudą dziewczynę z powrotem do baru. Musiała pogadać z Lou w sprawie szczurów i nakłonić w jakiś sposób Spencera do pomocy z wizytą w obozie zawiruszonego trupa z piwnicy.
 
corax jest offline  
Stary 12-01-2018, 17:12   #164
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 32




I znowu woda. I w wodzie. Woda zdawała się dominować w krajobrazie okolicy. Wszędzie gdzie okiem sięgnąć była jakaś woda. Na ulicy, między budynkami, wokół samochodów, wokół wraków, wokół brnących przez nią wozów i ludzi. Po drodze przez zatopioną osadę Brianna i towarzysząca jej Robin spotkały jeden a potem drugi wóz zaprzęgnięty w konie. Były załadowane dobytkiem i ponurymi twarzami ludzkich rodzin o przygnębiającym wyglądzie rozbitków lub uciekinierów. Po drodze widziały kilka innych domów gdzie ludzie pakowali się i szykowali do drogi pakując się to na wozy, czasem na samochody albo i pieszo brnąc tak jak i one przez wodę.

Gdy wreszcie obie postawiły swoje mokre buty na suchym lądzie była to przyjemna odmiana. Chociaż określenie “suchy ląd” było trochę na wyrost. Dechy podłogi były zawalone wodą i wymieszana z piachem i błotem więc wyglądała jakby na zewnątrz trwała ulewa. A tym czasem niebo było prześlicznie błękitne a pogoda iście plażowa. Gdyby to było przed wojną pewnie ludzie pakowaliby się na plażę w taką czysto urlopową pogodę. Obecnie jednak dominowała atmosfera apatii i przygnębienia. Pora sjesty już minęła, ale ludzie w barze w większości pewnie goście spoza Dew co utknęli tutaj tak jak i Brianna nie wyglądali na zbyt rozmownych. Reagowali apatią albo podniesionym poziomem zdenerwowania.


- Jej, całe buty mam mokre. - westchnęła Robin spoglądając w dół swoich nóg. Jej szorty ostały się prawie suche, z góry miała mokre z pół jednego rękawa gdy potknęła się po drodze o jakaś podwodną przeszkodę i musiała podeprzeć się by cała nie wpaść w tą bagienną wodę. Chociaż pod względem przemoczonych ubrań Brianna w długich spodniach miała gorzej. Po jednym wyjściu na zewnątrz doszedł jej kolejny komplet mokrych ciuchów gdzie poprzednie zostawiła do prania i miały być na wieczór albo rano. Za to jej rudowłosa nowa funfela aż pisnęła z radości obejmując przy okazji Briannę gdy ta spełniła obietnicę i zamówiła jej kąpiel. Teraz już ta kąpiel powinna być całkiem niedługo i Robin czekała na nią w znakomitym humorze. Jednak jak właśnie miała przekonać się tropicielka kąpiel choć przyjemna, odświeżająca i warta swojej ceny to działała wręcz magicznie ale tylko póki człowiek nie wyszedł taplać się w tym bagnie na zewnątrz. Ona sama choć wyszła przecież z wanny nie dalej niż dwie czy trzy godziny temu to teraz czuła się tak średnio świeżo po tym smaleniu w południowym Słońcu z góry i moczeniu się w tej cholernej wodzie od dołu.

- Szczury? - Lou wydawał się zaskoczony ale tylko w pierwszej chwili gdy tropicielka powiedziała mu z czym przychodzi. Wysłuchał jej i pomyślał chwilę. - Tak, to niestety możliwe. Tępimy je ale one w końcu wracają. Wielu z nas ma z tym problem tutaj. - wyjaśnił jak to wygląda. Tropicielka zdawała sobie sprawę, że to całkiem często spotykany schemat. Szczury można było rzec, “żyły na ludziach” i ich cywilizacji. Można było być prawie pewnym, że tam gdzie na stałe żyją ludzie są gdzieś i jakieś szczury korzystające z resztek jakie zostawiali po sobie i wokół siebie.
Lou wezwał więc znowu Mike’a, tego młodego kelnera albo barmana. Ten zaprowadził tropicielkę do piwnicy. Zeszli oświetlając sobie drogę lampą trzymaną przez pracownika lokalu. On też zaprowadził Briannę do zamkniętej na kłódkę piwnicy. Choć gdy otwierał tą kłódkę, skobel a potem drzwi Smith widziała, że się denerwuje. Gdy otworzył dość ostrożnie i równie ostrożnie zajrzał chyba mu ulżyło. Choć nadal chyba czuł się dość nieswojo.

- To tutaj. - powiedział chyba by cokolwiek powiedzieć i wskazał gestem do środka by Brianna mogła wejść. Wnętrze jednoznacznie kojarzyło się jak nie z rzeźnią to miejscem ciężkiej walki. Rozbite szkło zawalało podłogę a to co zostało na regałach w sporej mierze było przewrócone. No i krew. Całe rozbryzgi i kałuże krwi. Przysiadały już się do niej muchy tak samo jak do trupa. Trup zajmował honorowe miejsce w tej piwnicy. Bezgłowy trup z leżącą na nim zakrwawioną maczetą. Wnętrze więc niezbyt zachęcało do poznawania ale wedle Izzy tu właśnie miały być te tropy szczurów.

- Kurde nie wiem jak my go tutaj wsadzimy. - Mike w międzyczasie gdy Brianna robiła swoją robotę to robił swoją. Przetoczył pod tą piwnicę pustą, plastikową beczkę ale, że do mięśniaków nie należał i tak się nieźle zasapał. Facet, nawet bezgłowy, naprawdę jednak wydawał się na granicy zapakowania do tej beczki. Zwiadowczyni zaś poszła po tropie szczurzych łapek. Z początku szło dziecinnie łatwo. Mike zostawił jej lampę a sam gdzieś zapalił sobie kolejną. Miała więc własne światło. W nim łatwo dało się zlokalizować dziurę w podłodze pod regałem do którego prowadziły tropy. Potem z Mikem przeszli do sąsiedniej piwnicy i tutaj trop już się rwał i nie był tak wyraźny. Dla większości ludzi przynajmniej. Ale tropicielka wiedziała czego szukać nawet jak tropów niby nie było. Po przeciwnej ścianie znów dostrzegła szczurzą dziurę i przeszli do kolejnej piwnicy. Tam jak się okazało była pralnia czyli i odpływ ściekowy. W nim widziała uszkodzenia pasujące do wygryzionych przez szczurze zęby. Szczury musiały więc przychodzić z kanałów. Chwilowo można było zablokować tą drogę blokując czymś odpływ. Gdyby jednak chcieć zlikwidować te szczury można było zmajstrować pułapki i czekać aż się wyłapią. To przypominało wojnę na spryt, cierpliwość i wyniszczenie. Pewnie trwałoby dni choć dla ludzi było to dość tanie i bezpieczne rozwiązanie. Mniej bezpieczne ale dające szansę na szybsze załatwienie sprawy było wejść do tych kanałów i tam spróbować odnaleźć te szczurze gniazdo i je zlikwidować. Tylko teraz w tej powodzi kanały pewnie były zalane wodą a nawet bez tego wynik łażenia i szukania gniazda mógł być różny.





Rice gdy zobaczyła rzucone na łóżko ubranie i chyba skojarzyła, że jednak jej tu nie zabiją wyraźnie się uspokoiła. Przestała płakać i chlipać chociaż nadal wydawała się być wyraźnie przestraszona. Zdjęła z siebie ten czarny błyszczący szlafrok i zaczęła przebierać się w rzeczy przyniesione przez Vex. Trochę skrzywiła się na te szale i paski jakimi trójka obcych jej ludzi chciała ją związać.

- Chcecie mnie związać “tym”? - westchnęła wskazując na leżące części własnej garderoby. - To już zróbcie to porządnie, tam mam trochę rzeczy. No knebel chociaż a nie to. - gospodyni wskazała ma szafę stojącą w pokoju. W szafie okazały się być szuflady a w jednej z nich zabawki pasujące do zawodu jakim trudniła się czarnowłosa dziewczyna. W tym również były i kneble i kajdanki, jedne metalowe podobne do policyjnych a drugie przypominały grube, skórzane obręcze połączone krótkim łańcuszkiem. Sprzęt wydawał się całkiem solidny i mocny do unieruchamiania nie tylko w zabawach.

Poza tym Rice nie sprawiała właściwie żadnych problemów. Dała się skrępować, zakneblować i poprowadzić do furgonetki Rogera. Sam Roger coś chyba nie był zadowolony z tego, że nie trafiła się okazja do uzbierania kolejnej porcji do kielicha Khaina. Ograniczył się jednak do dość obojętnego siedzenia za kierownicą. Obrzucił skrępowaną Rice dłuższym spojrzeniem ale poza tym nie wydawał się nią bardziej zainteresowany niż resztą pasażerów.
Więcej oporu i wysiłku sprawiło pozbycie się zwłok, pojazdów i przepakowywanie się.

Najpierw we trójkę musieli zanieść jedno a potem drugie ciało do bagażnika osobówki. Potem przeszukać samą osobówkę, odjechać nią gdzieś w okoliczne podwórza, wrócić do furgonetki Rogera, podjechać nią na ulicę gdzie mieszkali Westowie i Brandonowie by znowu przenieść swoje zapasy, bagaże i kocią rodzinę do samochodu Rogera. Przy tym całej powodzi po kolana i smalącym Słońcu z góry to było dość męczące i czasochłonne. Gdy wreszcie skończyli przeprowadzkę z autobusu Psów do furgonetki Rogera można było wracać do Gammana. Tylko Vex wsiadła za kierownicę dawnego school bus’a by go ukryć gdzieś dalej a mając Spike na pokładzie mogła wrócić nim samodzielnie do lokalu.

W lokalu gdy przyjechali panował spokój. Chociaż wprowadzenie zakneblowanej i skrępowanej kobiety jednak wzbudziło zaskoczone i zaciekawione spojrzenia i podobny szmer rozmów. Do mokrej podłogi kontrastował przyjemny zapach świeżo upieczonego ciasta. Zwłaszcza przy barze sąsiadującej z kuchnią był on wyraźnie wyczuwalny. Wujka i Izzy nie było. Za to była Maggie i właśnie ciasto. Robert tak jak obiecał poczęstował i córkę i nastolatkę zamówionym wcześniej sernikiem. Sam zaś wujek i żona Roberta weszli do sali głównej ledwie kilka chwil potem. Trochę później do lokalu wróciła Vex.





Wujek Angie parł nieustępliwie do przodu z ponurą i zdeterminowaną miną. Nie odzywał się dobrą chwilę idąc w milczeniu. - Zobaczymy. Co chcesz zrobić z tym mikroskopem? Znaczy kiedy będziesz coś wiedzieć? - najemnik zapytał w końcu zerkając na idącą obok lekarkę. Ona sama wiedziała, że trzeba by zacząć od pobrania próbek. Musiała mieć najpierw próbkę tego syfu by wiedzieć czego szukać w innych. Jedynym pewnym adresem w tym względzie wydawało się to bezgłowe ciało w piwnicy. Gotowym do użycia mikroskopem to powinno zająć jakiś kwadrans. Może trochę mniej, może trochę więcej. Potem z kilka, kilkanaście minut na badanie każdej kolejnej próbki. Problem był w tym, że na wczesnych etapach rozwoju choroby czynnik patogenny nie zdążył się namnożyć w wystarczającej ilości by akurat pobrana próbka go wykazała. Dlatego co jakiś czas zwykle powtarzano wyniki.

Wędrówka przez zalane ulice nie była ani łatwa ani przyjemna. Skwar dalej dopiekał wszystkiemu co było wystawione na otwarte Słońce. Każdy kawałek cienia wydawał się nieść prawdziwą ulgę. Pod tym względem nogi zanurzone w wodzie miały prawdziwą ulgę. Na dłuższą jednak metę zwyczajnie szło się ciężko taki kawał. Woda spowalniała każdy krok. Kryła pod mętną powierzchnią przeszkody co się przekonali oboje gdy kilka razy potknęli się o podwodne coś. Nawet zwykły krawężnik pod wodą mógł zahaczyć i wywrócić delikwenta. Dość smętnie też wyglądało jak ludzie, przynajmniej tam i tu pakowali swój dobytek i wyjeżdżali gdzieś. Mijali jadących na wozach ludzi, widzieli jeden czy dwa jadące samochody, byli też i grupki pieszych brnących tak jak i oni przez wodę. Ci na wozach i piesi spoglądali na nich, pewnie głównie ze względu na wujka który z tym całym wojskowym ekwipunkiem modelowego, przedwojennego komandosa rzucał się w oczy nawet w takiej sytuacji. Zupełnie jakby trafił tu z innej bajki. Niemniej jednak nikt widocznie nie dążył do nawiązywania kontaktów przygnieciony ciężarem własnych problemów i niepewnością jutra.

Izzy zaś wiedziała, że sytuacja będzie się pogarszać. Taki skwar w zestawieniu ze stojącą, powodziową wodą był wymarzonym siedliskiem dla wylęgającego się syfu. Nawet bez tej dziwnej wścieklizny. Zwłaszcza jeśli ktoś by został bez zasobów czystej wody. W końcu jednak tą samą drogą jaką szli do kościoła teraz wracali do “Gammana”. Przed lokalem zastali czarną furgonetkę Rogera. Wewnątrz gdy ociekając wodą z przemoczonych ubrań weszli na zamoczoną podłogę lokalu to zastali większość swoich bliskich i znajomych. Była Angie, była pozostała część rodziny O’Neal wspólnie pałaszujących sernik. I była jeszcze jakaś związana i zakneblowana Azjatka. Rice jak się dowiedziała od swoich. Ta co miała być ugryziona w domu Brandonów. Na razie jednak zachowywała się względnie zwyczajnie o ile mógł się zachowywać zwyczajnie związany i zakneblowany człowiek. No i była też Brianna. Chociaż akurat ona szukała w piwnicy gniazda tych szczurów. Był też Mike który poinformował ich wszystkich, że co prawda przygotował beczkę na tego typa z piwnicy ale zapakowanie go do niej wcale nie jest takie proste. Niedługo po ich przybyciu do lokalu wróciła Vex.





Była gangerka z Highwaymen miała współudział w zdarzeniach w domu Rice i razem z załogą czarnego vana zajechała na ulicę gdzie mieszkali i Westowie i Brandonowie. I gdzie w pobliżu rano zostawili autobus. Autobus nadal tam był, tak samo jak Spike i ich bagaże i kocia rodzina wewnątrz. Trzeba było znowu się przepakować do fury Rogera więc znowu musieli poprzenosić to wszystko robiąc kursy w jedną i w drugą stronę ze swoimi betami od jednej bryki do drugiej. Gdy skończyli obsada czarnego vana odjechałą prując wodę w stronę “Gammana” a Vex została sama w kiedyś kanarkowej maszynie.
“Zgubienie” maszyny okazało się dość proste. School bus znowu trochę pogrymasił nim odpalił ale jednak w końcu odpalił. Gdy zagrzmiał potężny, ciężarówkowy silnik maszyna ożyła i kierowana wprawną ręką i nogą dziewczyny z Det ruszyła przed siebie. Kierowanie taką kalabryną wymagało trochę uwagi, głównie na zakrętach bo w porównaniu do osobówek, nie mówiąc o motocyklach to zdawał się skręcać, i skręcać bez końca. Podobnie dość mułowato się rozpędzał. Za to przestrzeni i mocy miał tyle, że szło to odczuć.

Miejscem dobrym do schowania wozu wydawał się przydrożny las. A jak nie las to przynajmniej spora kępa przydrożnych drzew na tyle duża i gęsta, że przeciwległego końca nie było z drogi widać. Autobus jak już rozgrzał się od mocy i prędkości wydawało się, że ani woda, ani krzaki, ani zjechanie z zalanej drogi na pobocze i dalej na przełaj nic mu nie robią. Taranował wszystko jak leci, zahaczył nawet jakiś wrak który musiał ustąpić mu drogi, miażdżył krzaki i wydawał się przeć do przodu jak taran nie do zatrzymania. Vex czuła jednak opór maszyny jaka przedzierała się przez zalany teren. Wiedziała też, że nie ma co liczyć, że nawet rozpędzona maszyna da radę staranować chociaż jedno drzewo więc musiała je omijać.

School bus zostawiał za sobą szlak staranowanych krzaków, trawy i pomniejszych połamanych gałęzi. Potrafił rozjechać krzaczory czy młodnik jakie były wyższe od niego. Ale bierny opór wody i mułu pod nią w jaką wrzynały się koła kanarkowego cielska stawał się coraz wyraźniejszy. Vex dała radę przejechać przez jakąś polanę a potem znowu w las. Wreszcie pojazd stanął i gdy dziewczyna rozejrzała się nie widziała wokół siebie ani żadnej drogi ani budynków. Gdyby nie ślad pozostawiony przez maszynę można by uznać, że jest w kompletnej dziczy. A tak to przynajmniej miała gotową drogę powrotu na asfalt i do cywilizacji.

Odpalenie Spike poszło dużo sprawniej niż kapryśnej kalabryny. Jednak Spike’owi zdecydowanie nie przypadł do gustu teren tej zalanej wodą dziczy. Vex co prawda dała radę wrócić nim na bardziej cywilizowany asfalt ale jednak trasa z podwodnymi przeszkodami przez jakie ciężarówka do przewozu ludzi po prostu stratowała lub przejechała dla motocykla była już wyraźnym wyzwaniem. Maszyna podskakiwała na nich i wierzgała gdy podwodny muł próbował ją zatrzymać. Vex musiała użyć balansowania całym ciałem by utrzymać maszynę w poprawnej pozycji. Przypominało to ujeżdżanie mustanga na rodeo. Na dłuższe odcinki więc taka jazda byłaby pewnie bardzo wyczerpująca i dla jeźdźca i dla stalowego rumaka. Na szczęście mieli tej mordęgi może z kilkaset metrów.

Gdy wyjechali na asfalt droga zrobiła się lżejsza i łagodniejsza. Co prawda nadal niespodziewanie Spike podskakiwał na jakiejś niewidocznej pod wodą przeszkodzie ale jednak w porównaniu do jazdy na przełaj było to jak na te warunki drobnostka. Choć pewnie w pechowym wariancie mogłaby taka drobnostka spowodować i wywrócenie się maszyny. Nawet jednak bez takich przygód rola półamfibii dla Spike była dość trudna. Nawet stojąc w wodzie zalewała go ona prawie pod siodełko o obydwa koła niewiele wystawały ponad jej poziom. Gdy pruło się przez tą wodę fala jaka powstawała zalewała i przednie koło, i bak, i siodełko, i siedzącą na nim motocyklistkę. Gdy się do tego doliczyło wygibasy na drodze i bezdrożach to gdy Vex zsiadła wreszcie ze Spika przy “Gammanie. była przemoczona aż do piersi a Spike caluśki był przesiąknięty wodą. I teraz bez garażowania w busie było co nieco zachodu by go z tej wody wyciągnąć. Samochody stały na parkingu wokół lokalu ale też zwykle były nieco odporniejsze na takie kłopoty niż motocykle. Zostawienie Spike w tej wodzie na pewno by mu nie pomogło.

Gdy weszła do środka okazało się, że chyba wróciła ostatnia bo wszyscy jej bliżsi i nowo poznani znajomi już byli. Była Angie i Sam, była rodzina O’Nealów, był Spencer, był Lou i Mike. No i był smakowity, ciepły zapach sernika który nadawał mimo tej zawalonej wodą i błotem podłogi atmosferę kuchni i domu.


Siedząc, jedząc, pijąc i rozmawiając w lokalu Lou w ucho wpadała muzyka z radia przyjemnie brzdąkając gdzieś w tle. Zwłaszcza siedząc przy barze było ją całkiem wyraźnie słychać. Słychać też było DJ-a który odzywał się co jakiś czas zapowiadając kawałek, dodając słuchaczom otuchy lub udzielając pomocy, rad i ogłoszeń od słuchaczy i dla słuchaczy. Tak było i teraz.

- Czeeeść! Tu wasz ukochany i niesamowity DJ De Witt! No wiem, że bezkonkurencyjny bo przecież wymienić na inne radio mnie nie możecie. - DJ zaśmiał się chwilę z własnego dowcipu. Kilka twarzy w lokalu również się uśmiechnęło.

- Piękny dziś mamy dzień! I gorące popołudnie, mój zegarek pokazuje godzinę 16-tą a mój termometr pokazuje mi aż 33*C! Aż chciałoby się wyjść na plażę w taką pogodę. Niestety jak pewnie wiecie, plaża przyszła do nas. Od Arkansas aż do nas, w Dew panuje stan klęski powodziowej więc jeśli ktoś się do nas wybiera niech nie zapomni kaloszy i łódki. Ruch do przystani w Pendleton jest wstrzymany a przynajmniej nie dotarły do mnie informacje by komuś od wczoraj udało się przebyć przez rzekę w którąś stronę jeśli coś wiecie na ten temat dajcie mi znać lub komuś kto da mi znać. - DJ mówił szybko ale dykcję miał świetną, godną prawdziwego spikera więc i tak był zrozumiały i czytelny.

- No a teraz garść ogłoszeń od was i dla was! - powiedział wesoło DJ i wydawało się, że sięga po jakieś kartki.

- Zacznijmy od naszego podwórka. Nasza znana, szanowana i kochana Maria przypomina, że dla potrzebujących jest stara pompa z czystą wodą w starej stacji pożarnej. By uniknąć kłopotów i nerwów zostaną wyznaczone osoby do pilnowania porządku. Chętni są proszeniu o kontakt z Marią bezpośredni lub o przybycie dziś wieczorem lub jutro z rana do “Gammana”. Maria przypomina też i ja się do tego przychylam, że przecież to nie jest pierwsza powódź jaką tu mamy i jak przetrwaliśmy poprzednie tak przetrwamy i tą. Prosimy więc o zachowanie spokoju i nie utrudniania życia sobie i innym. - powiedział wesoło mężczyzna po drugiej stronie radia ale ta prośba dała się słyszeć i w jego głosie. Większość gości lokalu pewnie była zamiejscowa ale ogłoszenia i apel sprawiły, że zaczęli ze sobą szeptać i uciszać się nawzajem gdy DJ wznowił dalszy ciąg audycji.

- Z weselszych wieści! Wiecie, że mamy niesamowitego gościa w naszej pięknej osadzie? Zgadnijcie któż znowu nas odwiedził? - radiowiec na moment zawiesił głos a sporo głów spojrzało na radio albo na siebie nawzajem czekając z niecierpliwieniem kto taki do nich zawitał. - Tak jest! Właśnie on! Niesamowity Monster Spencer! Znów do nas zawitał jak co sezon więc jeśli jesteście fanami monsterucków i naszego największego rajdowca możecie go zobaczyć sami, na własne oczy! I przy okazji Spencer, jeśli mnie słyszysz, masz pozdrowienia od swojej największej fanki czyli naszej przemiłej Robin! - radiowiec wesoło nadał ogłoszenie i przekazał pozdrowienia. Rajdowiec chyba był zaskoczony ale przyjemnie zaskoczony. Część ludzi w barze chyba nie wiedziała kim jest, część może wiedziała ale jakoś sporo głów jakoś skierowało się na ogorzałego faceta z podgoloną głową siedzącego przy barze. Za to on na koniec spojrzał z zaskoczeniem na rudowłosą dziewczynę w dżinsowych szortach a ta nagle zapłonęła rumieńcem uśmiechając się nieśmiało.

- Aha, Spencer, i przypuszczam, że przy okazji wieczorem nasza Maria może chcieć z tobą porozmawiać więc bądź tak dobry i nie zawijaj nam się jeszcze i daj się nam sobą nacieszyć. - dopowiedział jeszcze DJ. Nie młody już kierowca tym razem chyba był całkiem zdziwiony bo spojrzał z zastanowieniem na trochę trzeszczące radio.

- A teraz na kończąc to moje przynudzanie ostatnie ogłoszenie. Brzmi tajemniczo ale jest od nowej dziewczyny w naszej osadzie, od Bri, która okazała się przemiłą osóbką i jak twierdzi nasza Robin, jest bardzo fajna. - w głosie DJ-a słychać było ciepły uśmiech gdy to mówił. - A wiadomość jest dla Sola i Sashy. Więc jak Sol i Sasha mnie słyszą teraz to to jest wiadomość właśnie dla was. - wydawało się, że radiowiec spojrzał wprost przed siebie tak jakby mógł spojrzeć przez radio wprost na dwójkę adresatów. A potem przeczytał ogłoszenie jakie Brianna zostawiła mu na kartce.

“Lokacja Bri: Dew, stan powodzi, oczekuje na przeprawę do Pendleton. Ruszy jak tylko się da, kod trzy.”


- No i to tyle moi drodzy słuchacze, jeśli ktoś coś widział, wie i chciałby się z tym podzielić zapraszam do siebie. Przypominam, nadaję na kanale 54. Jeśli nie będę się odzywał znaczy kawa przestała działać i mnie wreszcie zmogło. Do usłyszenia w serwisie wieczornym, pamiętajcie, DJ De Witt jest z wami, cokolwiek by się nie działo na zewnątrz. - zakończył swój serwis i z radia znowu popłynęła muzyka.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 14-01-2018 o 02:15.
Pipboy79 jest offline  
Stary 13-01-2018, 17:20   #165
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Izzy i Pazur

Dlaczego odpowiedzi na najprostsze pytania zazwyczaj były tak trudne? Izzy brnąc przez gęstą, brudną wodę miała problemy ze skupieniem. Upał też robił swoje, przyginając ciało lekarki do ziemi. Sprawiał że każdy krok był mordęgą, a droga do baru zostawała długa jak na smażenie żywcem i gotowanie we własnym pocie.

- Kiedy będę wiedzieć? - zmusiła się do oderwania wzroku od brunatnej brei w której brodzili i spojrzenia na Pazura. Pokręciła głową. To właśnie było to proste pytanie z tak ciężką odpowiedzią - Nie wiem - przyznała rozbrajająco szczerze, patrząc mu w twarz - Nie wiem co znajdziemy w ciele denata. Co znajdziemy u nas. Parafrazując Einsteina przyjdzie nam stoczyć wojnę na kije i kamienie z kimś pokroju Borgo - odwróciła wzrok na horyzont z barem gdzieś w oddali - Podobno kiedyś, przed wojną, załatwiano to od ręki. Wtedy, kiedy pozwalała na to technika… teraz nie wiem Sam. W najgorszym przypadku stuprocentową pewność otrzymamy rano. Gdy się zmienimy lub nie.

Wujek nastolatki o blond włosach parł z ponurą determinacją przed siebie. Woda rozchlapywała się na boki gdy obydwoje szli przez zatopioną ulicę. Znowu przeszli z kilkanaście kroków w milczeniu nim Pazur odpowiedział.
- Nawet kogoś pokroju Borgo da się załatwić kijami i kamieniami. Tylko trzeba się bardziej nakombinować niż gdy ma się karabin. - powiedział zamyślonym tonem. - Więc od czego zaczniemy? Od tego typa w piwnicy? Przecież nie możemy siąść i czekać do rana. - dodał z większym uczuciem wyczuwalnej złości. Przeszedł znowu kilka kroków gdy odwrócił się w stronę idącej obok kobiety. - Co chcesz im powiedzieć? - zapytał wskazując głową na zaparkowaną, czarną, furgonetkę Rogera widoczną przed lokalem.

- Tak, pobierzemy próbki z denata. Zbadamy je. Ja je zbadam, potrzebuję głowy - O’Neal zacisnęła dłonie w pięści i mówiła szybko - Poszukam patogenów, schematu… uszkodzeń jakie wywołuje wirus, o ile to wirus. Potem pobiorę próbki od nas i zbadam pod tym samym kątem… i nie, nie mam pojęcia co im powiedzieć - warknęła ostro zła i rozgoryczona - Nie wiem jak mam spojrzeć w twarz Robowi i powiedzieć, że… mogę też to mieć, bo pchałam łapy gdzie nie trzeba.

- Brzmi jak plan. -
pokiwał głową obwiązaną bandaną ciemno blond najemnik. Podchodzili już pod ostatnią ulicę z której zjeżdżało się na parking przed lokalem “Gammana”. Sam spojrzał znowu na idącą obok lekarkę i objął ją ramieniem zatrzymując się i przyciągając do siebie. Gest wydawał się przyjazny i opiekuńczy.
- Się narobiło. - powiedział po chwili milczenia. - Sam się zastanawiam co i jak powiedzieć. I czy w ogóle coś mówić o tym co się zdarzyło w pokoju. - przyznał z wahaniem Pazur.

Najpierw lekarka miała ochotę się wyrwać, ale westchnęła boleśnie i odwzajemniła uścisk, szukając w nim tak potrzebnego spokoju.
- Nie okłamię męża, musi… mieć świadomość zagrożenia - powiedziała pusto, równie pusto patrząc gdzieś na bok - Będę chciała abyśmy oboje te noc spędzili przywiązani i w odosobnieniu. Na wszelki wypadek, bo jeżeli… jeżeli to mam i obudzę się jako… to coś - przełknęła ślinę - I zrobię krzywdę Robowi, albo co gorsza Maggie. Twoja córka też… będzie w niebezpieczeństwie. Już teraz z ciebie kawał chłopa, jeśli ci odbije… - zatrzęsła się i wzięła kilka oddechów na uspokojenie - Mike był tam z nami, może się wystrzelać tak czy tak, a lepiej żeby dowiedzieli się od nas. Tak bedzie… lepiej. Możemy powiedzieć, że mieliśmy kontakt z krwią i przez to… powinniśmy zostać poddani kwarantannie. Kwestia bezpieczeństwa. Profilaktyka.

- Tak. No tak, pewnie tak.
- powiedział z wahaniem Pazur. Puścił trzymaną kobietę i popatrzył na sylwetki samochodów stojących przed lokalem i sam lokal. - Po prostu miałem nadzieję, że… a nie ważne. - zaczął mówić komandos ale przerwał sam sobie machając zbywająco dłonią. - Dobrze, trzeba im powiedzieć. Na wszelki wypadek. - westchnął ciężko mężczyzna w bandanie i pokręcił głową. - Chodź. Nie ma na co czekać. Czasu mamy najmniej. - powiedział robiąc krok w przód i wyciągając w kierunku lekarki rękę.

Kobieta wyciągnęła własna rękę i mocno ścisnęła podaną dłoń, zmuszając usta do uśmiechu.
- Tak myślę… to się rozwija dość szybko. - zaczęła ostrożnie - Pobiorę nam próbki teraz i drugą próbę zrobimy wieczorem, przed snem. Do tego czasu powinniśmy juz mieć jakiekolwiek… symptomy. Łatwiej też wykryję… jeżeli to mam. Jeżeli nie… wtedy sie zastanowimy co dalej, dobrze? I ej… Sam - podeszła do niego i pogłaskała go po policzku - Twoja rana wygląda jak od gwoździa, nie ugryzienia. Nic ci nie będzie, rozumiesz? Wyjedziecie stąd z Angie cali. Nic wam nie będzie - powtórzyła i puściła jego rękę - Idź do środka, ja tu chwilę zostanę. Potrzebuję - zrobiła przerwę żeby odetchnąć - Zebrać myśli.

- Dobra. Nie siedź tu za długo. Wilka dostaniesz czy co.
- powiedział łagodnie Pazur po chwili zastanowienia po czym odwrócił się i przeszedł przez zalany parking by zniknąć za siatkowanymi, a potem zwykłymi drzwiami lokalu.
Lekarka obserwowała jak niknie w progu, została sama. Długo stała zapatrzona w horyzont, aż sklęła się pod nosem i szybko podążyła śladem Pazura.
 
Driada jest offline  
Stary 25-01-2018, 00:31   #166
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Angie i wujek i sernik, bo dlaczego nie?

Skrzypienie drzwi wejściowych zwracało uwagę, tym bardziej że Angie przecież czekała i to na wujka. Dziś oboje poszli do pracy i miała mu tyle do powiedzenia i opowiedzenia! Tym bardziej niecierpliwiła się, pochłaniając ostatnie okruszki z talerza żeby przypadkiem nic się nie zmarnowało. Kawałek blachy zalśnił czystością, a dziewczyna zaczęła się zastanawiać czy nie wziąć jeszcze kawałka, kiedy na progu pojawił się wreszcie wysoki blondyn w paznokciowym uniformie. Wyglądał na całego, nie widziała nowych ran, ani bandaży.
- Wujku! Jesteś! - krzyknęła radośnie, podrywając się ze stołka i pędząc na złamanie karku ku wejściu i znajomej sylwetce. - Wróciłeś! - Kierowała się prosto na niego, nie zwolniła też pędu, mając zamiar zwyczajowo staranować go i objąć.

- Tak. Jestem. Dobrze, że ty też Angie. - wujek przyjął zwyczajowe powitanie z całym impetem nastolatki swoim całym spokojem. I przewagą masy ciała. Przytulił mocno do siebie nastolatkę tak, że na chwilę drobna przy nim dziewczyna utonęła w jego ramionach i zwalistej sylwetce. - I jak wam poszło? Jesteś cała? - zapytał jej włosów nie zwalniając uchwytu.

Jasna głowa pokiwał entuzjastycznie, patrząc do góry, gdzie wujkowa buzia.
- A gdzie miałam być? Przecież sie tu umówiliśmy, tak? Że wrócimy po pracy, na sernik - odpowiedziała wesoło, śmiejąc się mina i oczami - Bo już jest! Sernik! Wiesz jaki dobry?! Musisz zjeść! Chcesz kawałka? - nadawała w najlepsze nie puszczając opiekuna ani na chwilę - Mamy Rice, jest w piwnicy związania i z knedlowana… zkneblowana - poprawiła się - Bo… musieliśmy do niej iść do domu, bo sobie poszła od rodziców Jane. A tam u niej było dwóch panów! I wujku! Oni sie razem tulali. We trójkę - ściszyła głos, robiąc przy tym wielkie oczy - Jednego miała z przodu, a drugiego z tyłu i byli goli. Pan Rob powiedział że to trójkąt… tak to nazwał. Wyglądało super. A ty lubisz trójkąty? Podobno jest taki zawód że sie je robi i Rice go ma. Też bym mogła mieć taki zawód? Miałabym rzeczy żeby potem kupować ciastka i rzeczy dla ciebie! Prezenty. Bo ty mi ciągle dajesz, a ja… - zmarkotniała.

Wujek też trochę odsunął się by móc lepiej widzieć twarz podopiecznej. Pokiwał głową w bandanie i zerknął ponad jej ramieniem w kierunku korytarza prowadzącego do piwnicy jakby dało się stąd zobaczyć Rice. Ale nie dało się zobaczyć nawet drzwi do schodów na dół. Wujek słuchał i kiwał głową gdzieś tak do momentu gdy Angie zaczęła zdawać relacje z wydarzeń z domu Rice. Wtedy głowa najemnika szybko zawędrowała prosto w dół patrząc na nastolatkę i tak znieruchomiała. Zaś Pazur wybałuszył oczy słysząc o czym mówi i o co pyta go podopieczna. Zaraz jednak odchrząknął i zakasłał lekko pocierając pięścią o górną wargę.
- Eeem… - powiedział w końcu wujek ale coś minę miał trochę zdezorientowaną nadal.
- Oj, Angie, dla mnie ty jesteś najlepszym prezentem a reszta to drobiazgi. Nie przejmuj się tym. - powiedział wujek w końcu ruszając z przejścia gdzie dopadło go gorące i radosne przywitanie nastolatki. Lekko oparł dłonią o jej ramię dając znać, że chce przejść gdzieś dalej.
- I ta Rice mówisz robiła trójkąta z dwoma panami tak? Mhm. - wujek westchnął znowu drapiąc się po wygolonym policzku. - No cóż, Angie, to faktycznie pewnie wyglądało ciekawie. I może być całkiem fajne. Ale wiesz no wolałbym byś nie robiła tego zawodowo. Zobacz sama jak tu wszyscy odnoszą się do tej Rice i jak mówią o niej. - najemnik lekko roztoczył dłonią po sali ale w tej chwili mało kto na nich patrzył a samej Rice nie było widać. - To trochę skomplikowane. Nie tak łatwo to wyjaśnić w paru słowach. - przyznał w końcu z cichym westchnieniem wujek. - Ale teraz jest coś co muszę ci powiedzieć. Wam. - powiedział wujek lekko wskazując na grupkę okupującą bar.

- Achaa… - nastolatka westchnęła smutno. To znaczy że nie mogła się trójkątować, bo wujkowi się to nie podobało. Nie wiedziała dlaczego, skoro sam powiedział że to fajne. W takich chwilach kompletnie go nie rozumiała - Jak mówią do Rice? Nie rozumiem - przyznała otwartym tekstem, robiąc minę zbitego psiaka. Zaraz posmutniała - Bo Rice jest gryznięta… znaczy się wścieknie, a tamci dwaj panowie… no jak sie odezwałeś przez radyjko to ja strzelałam - do tego też się przyznała, patrząc na podłogę i przestępując z nogi na nogę - Bo… próbowałam mówić! Słowami! Ale nie słuchali, chcieli iść, rozejść się - wyrzuciła z siebie frustrację, ściskając wujka za rękę - Nie… nie chcieli słuchać, a prosiłam. Żeby zostali, bo mogą być wścieknięci… nie posłuchali - powtórzyła uparcie gapiąc się w dół. Westchnęła cichutko i dokończyła - To ich przekonałam. Po mojemu.

- Już dobrze Angie, już dobrze.
- wujek zatrzymał się parę kroków przed grupką barową i zgarnął z twarzy nastolatki kosmyk jej blond włosów. Starał się pocieszyć podopieczną i dodać jej otuchy. - Dobrze, że wróciłaś cało. - dodał kładąc jej dłoń na ramieniu. - No i przywieźliście Rice. Teraz Izzy będzie mogła ją zbadać. - powiedział wskazując na drzwi wejściowe przez jakie właśnie przyszedł. - My też musieliśmy strzelać. Zaatakował nas jakiś duży pies. Woleliśmy nie ryzykować. Zastrzeliliśmy go. Ale udało nam się zdobyć mikroskop. Teraz Izzy będzie mogła zbadać co trzeba. Zna się na tym. - krótko streścił to co się działo u niego i Izzy od czasu rozstania przed knajpą w sjestową porę.

Blondynka uścisnęła go z całej siły, chowając twarz w pachnący znajomo mundur.
- To dobrze, że… jest dobrze - powiedziała cicho - Nie chcę żeby coś ci się stało. Pani doktur ją zbada i znajdzie lekarstwo, tak? Będziesz bezpieczny.

- Tak. Izzy ją zbada. I zobaczymy co z tego wyjdzie
. - powiedział wujek poklepując pocieszająco plecy nastolatki w pokrzepiającym geście.

- Zdążymy z sernikiem? - Angela rozpogodziła się trochę, ciągnąc go w stronę baru - Jesteś dobrym wujkiem, najlepszym i kochanym. Zasłużyłeś na sernik.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 29-01-2018, 09:23   #167
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Brianna, Rob, Angie

Zeszło jej na tej dłubaninie i gdy się w końcu wykaraskała z piwnicy, szczury lokowały się wysoko na liście jej nielubianych rzeczy.

Pułapki jakie ustawiła w piwnicy z pralnią były najliczniejsze. Proste, niemal prymitywne, z trzech patyków i kawałków ciężkich dech. Brunetka najwięcej czasu spędził na poszukiwaniu odpowiednich części i wystruganiu w nich odpowiednich żłobień. Ostatecznie jednak udało się jej złożyć kilka pułapek: każda z trzech patyków ułożonych w kańciaste P, na którym opierał się kawał ciężkiej płyty czy drewna. Z założenia, potrącony środkowy patyk zwalniał całość konstrukcji i kamień opadał na ofiarę.

Takich pułapek ułożyła pięć w pralni i trzy w kolejnej piwnicy, W piwnicy z trupem założyła kolejne trzy w okolicach wyjścia.

Z ulgą wynurzyła się z ciemnego pomieszczenia, dziękując Mike’owi za pomoc.

Dostrzegłszy Roba O’Neal, “tego rąbniętego sukinsyna od mutantów”, którego twarz była nie do podrobienia i nie zapomnienia, podkradła się do niego i zastukała w prawie ramię, ustawiając za jego lewym. Stanęła w niejakiej odległości nie chcąc przypadkowo oberwać, gdyby instynkt łowcy wziął nad nim górę.

Briannie psikus udał się bo Robert odwrócił się w stronę popukanego przez nią ramienia. Zaraz obrócił się na stołku w jej stronę i na zakapturzonej twarzy z brzydką szramą pojawił się wyraz zaskoczenia. Ten grymas zaraz zmienił się w przyjemne zaskoczenie gdy rozpoznał kto go zaczepia. - Bri! No cześć Bri, kopę lat! - roześmiał się i zsunął się ze stołka by objąć kruszynę na przywitanie. Na stołku obok siedziała córka O’Nealów. Dotąd wcinała kawałek ciasta ale widząc i słysząc reakcję ojca spojrzała ciekawie na kobietę z jaką ten się witał. Jeszcze stołek dalej siedziała jakaś nastolatka o blond włosach i z karabinem przy sobie też pałaszując ciasto.

- Cześć, Robbie - Brianna ucieszona przytuliła się do O’Neala tonąc w jego ramionach - Ano kopę. A Ty wyglądasz jakby czas się Ciebie nie imał! - Smith odsunęła się nieco przyglądając się łowcy - Cieszę się, że spotkałam tutaj Ciebie i Izzy. - szeroki uśmiech podkreślał jej słowa. - Chociaż nie przypuszczałam, że pierwsze co powie Mamuśka to będzie ‘ idź złów szczury”.

- No Izzy powinna niedługo wrócić. - skinął głową łowca zerkając na salę główną no ale tam nadać nie było wysokiej brunetki. - Siadaj. - głowa w kapturze wróciła do tropicielki i wskazał na wolny z drugiej strony stołek. - Od dawna tu jesteś? I co cię tu sprowadza? - zagaił z przyjaznym uśmiechem na pobliźnionej twarzy.

- Dopiero dzisiaj rano dotarłam - Brianna wskoczyła na wskazane miejsce uśmiechając się do córki Roba - Jestem w drodze na spotkanie z Solem i Sashą w Pendleton. A przynajmniej miałam takie nadzieje, póki nie zastała mnie ta cholerna powódź. A teraz jeszcze Izzy przekazała informacje o kłopotach. Robin, miejscowa, wspomniała, że gdzieś w okolicy był obóz pacjenta 0. Kminię czy by nie ruszyć się rozejrzeć w międzyczasie. - ciemnowłosa ruszyła brodą w stronę siedzącego przy barze kierowcy monster trucka - Poprosić jego o pomoc, jeśli się uda.

- To ten co o nim w radio było. - powiedział Robert zerkając na Spencera i trochę niezbyt było wiadomo czy się dopytuje, potwierdza czy utwierdza w tożsamości kierowcy. - I jedziesz do Pendleton? My też. Znaczy powinniśmy przejeżdżać przez nie ale no też nas załatwiła ta powódź. No ale mamy podobno załatwioną łódkę więc mam nadzieję, że damy radę się przeprawić przez rzekę. Jak nie masz innych opcji możesz się zabrać z nami. - powiedział łowca dalej mówiąc przyjacielskim tonem. - Ale jaka Robin, obóz i pacjent 0? - zapytał na koniec o wątek chyba mało zrozumiały dla niego.

- Robin to taka dziewczyna stąd, miejscowa. Gadałam z nią na temat fury tego kolesia z piwnicy. Wspomniała, że miał ze swoimi kumplami obóz niedaleko Dew. Jeśli on zachorował, jego znajomi też mogą. Zastanawiam się, czy nie warto by było odszukać ten obóz i sprawdzić co z ludźmi.

Tropicielka z ulgą i zadowoleniem przyjęła ofertę Roba:
- No pewnie, że się z Wami zabiorę jak macie miejsce - uśmiechnęła się ponownie do łowcy.

- Heh. Właściwie to nie wiem. Nie widziałem jeszcze tej łodzi. - parsknął lekkim tonem łowca z rozbrajającą szczerością. - Ale nie bój się, jakoś się pomieścimy. Coś się wymyśli. - Robert machnął ręką zbywając ten wątek na boczny tor. Potem upił ze szklanki łyk piwa i podrapał się kciukiem po szczęce z wyrazem zastanowienia na twarzy.

- Mówisz, że mogą być kolejni zarażeni? - zerknął na tropicielkę szukając potwierdzenia. Pokręcił głową w kapturze gdy je uzyskał. - Cholera. - skrzywił się nieco i znowu upił ze szklanki. - A ta miejscowa wie gdzie ten obóz? - zapytał podnosząc głowę na tropicielkę.

Blondynka nad sernikiem przede wszystkim skupiała uwagę na jedzeniu, z szerokim uśmiechem pochłaniając kolejne porcje słodkiej masy za pomocą palców. Karabin odstawiła oparty bezpiecznie o bar i w zasięgu ręki… tak na wszelki wypadek. W końcu obiecała że będzie bezpieczyć pana z blizną, a wujek mówił że danego słowa trzeba dotrzymywać.
Przygladała się zaciekawiona spotkaniu z nową panią. Jej jeszcze nie znała i powinna się przedstawić, ale z pełną buzią nie wypadało się odzywać, a nastolatka nie widziała na razie opcji aby przestać jeść.

- Nie wie, ale ja widziałam brykę tego kolesia po drodze do Dew. Z monster truckiem objechanie okolicy, z której mógłby jechać nie powinno być specjalną trudnością. Tak myślę - Brianna pokiwała głową przy ostatnich słowach jakby podbijając ich wagę. - Wszystko zależy jednak czy Spencer da się namówić czy nie. Pewnie będzie chciał coś w zamian - tu oczy brunetki błysnęły chochlikowato. Bri rzuciła spojrzeniem na blondynkę z pełnymi ustami ciasta. Nasuwała jej na myśl jedyną osobę, która z podobnym entuzjazmem reagowała na słodycze. Aliego. Bri odruchowo uśmiechnęła się do blondynki.

Odpowiedziało jej uprzejme zaciekawienie i intensywne ruszanie szczękami aż do momentu, gdy nastolatka przełknęła głośno słodką masę z ust.
- Dzień dobry - przywitała się, strzepując okruszki z bluzki - A pani lubi sernik?

- Dzień dobry. Wolę żelki. - odparła brunetka z poważną miną. Oceniała na szybko swoją pozycję w oczach pytającej. Chwilowo nie było Aliego w pobliżu. Mogła zatem bluźnić. - Najlepiej te w kształcie dinozaurów.

Wielkie oczy blondynki zrobiły sie jeszcze większe. Otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć, ale popatrzyła tylko zdezorientowana na pana z blizną, a potem na obcą panią, która mówiła takie dziwne słowa.
- Żelki? Co to są żelki? - spytała ostrożnie, zmieniajac minę na czujne zainteresowanie - To się je? Dinozaury też? Są jedzeniem? Ma pani żelki albo dinozaury? Możemy się wymienić, mam rzeczy - zbystrzała, unosząc czujnie głowę.

Brunetka pokręciła głową przecząco:
- Nie mam. Nie mam, żelków bo żelkami zarządza Alisteir z Posterunku. On trzyma u siebie wszystkie żelki świata. Ali jest królem żelków.

Przez chwilę dumała jak wyjaśnić co to dokładnie jest:
- Uważaj. Żelki to takie słodkości co są kolorowe na przykład żółte, zielone, czerwone. Trzęsą się nieco jak zastygły śluz ślimaka ale smakują jak różne owoce. Czaisz? - Bri nagle przeniosła się w świat dzieciństwa - A dinozaury to takie zwierzęta wieeeeeeeeeeeeeeeeeelkie jak największe maszyny Molocha albo całkiem malusie jak najmniejszy ptak. - brunetka dorzuciła gestykulacje pokazując blondynce gestami skalę dinozaurów. - No i te żelki są zastygane w formach co je przypominają. Cała zabawa w tym, że takiemu żelkowemu dinozaurowi można odgryźć głowę. Albo łapy. Łatwiej i smaczniej niż prawdziwemu zwierzakowi.
Tropicielka spojrzała na młodą fankę sernika z zadowoleniem.

Oczy blondynki przypominały juz talerzyki od sernika. Łowiła chciwie każde słowo, spieta w sobie i wyczekująca. Pani znała króla żelków! Takich słodkich!
- Zwierzęta zrobione z… trzęsącego słodkiego? Jak owoce? - sama idea wydawała sie całkowicie do niej przemawiać - I pani wie… gdzie ten pan król? A on by sie wymienił? Mam dużo rzeczy. Mozemy poszukac króla żelków? - zwróciła sie do pana z blizną, łapiac go za rękę z przejęcia.

- Wiem… ale… to daleko. I trudna wyprawa. I tylko tacy się dostają tam, co są wytrwali i twardzi. - Bri spojrzała na blondynkę wydymając usta i spoglądając oceniająco. Robert widział wyraźnie, że się przekomarza choć dla postronnych mogło to wyglądać na poważne negocjacje - Nie każdy jest wytrwały i twardy. Ty jesteś? - kurze łapki w kącikach oczu Bri lekko się pogłębiły, gdy kobieta powstrzymywała uśmiech.

- Twarda? Nie wiem czy jestem twarda, jestem Angie - nastolatka wzruszyła ramionami. - Jak mam pancerz to tak, wtedy trudniej zrobić ranę, ale jest ciężki. Nie lubię go nosić, ale dziadek mówil że jest ważny. Wujek też to mówi, a on się zna, bo jest Paznokciem. Dziadek też się znał… bo był najlepszy i najmądrzejszy. Mogę spróbować. Karabin też mam. I Misia - dokończyła w zadumie. Mogła iść szukać żelkowego króla, jeszcze trochę pestek jej zostało.

- No. Fajnie jest mieć najlepszego i najmądrzejszego po swojej stronie - Brianna mruknęła ale chyba nie myślała o dziadku Angie - Pogadam z Solem - moim przyjacielem - i spytam, czy możemy Cię zabrać do Aliego. Ty spytaj się wujka. Jak obaj się zgodzą to coś ogarniemy w kwestii pancerza. Ale handlować będziesz z królem Alim sama.

Bri pochyliła się ku dziewczynie:
- W sekrecie Ci powiem, że on najbardziej lubi części takie wiesz.. do budowania i składania… takie części na pewno go zainteresują.

Tropicielka spojrzała na Roba:
- Co myślisz o planie?

- O planie dotarcia do Alistera - Żelkowego Króla? Myślę, że to by nam wszystkim strasznie nie po drodze było. Zwłaszcza teraz. - Robert uśmiechnął się lekko. Odwrócił się w stronę blachy i ukroił jeden kawałek. Władował go na talerzyk i przesunął w stronę drobnej brunetki. - Spróbuj Bri. Naprawdę dobre ciasto tutaj robią. - powiedział składając z powrotem dłonie na brzuchu. - Ale z tym szukaniem tego obozu z furą tego kolesia czy bez no niezłe. Ale trzeba by chyba mieć jakiś konkretniejszy namiar niż “gdzieś w pobliżu”. Bo cały dzień może zejść i nic. - odpowiedział kapturnik na wcześniejsze pytanie brunetki.

- Nie chcę pancerza, mam swój. Ale chciałaby żelki - Angela gapiła się smutno na pana z blizną, ale nim cokolwiek więcej dała radę powiedzieć, jasnowłosa głowa przekręciła się nagle w stronę drzwi. Zaraz też dziewczyna poderwała się ze stołka, pędząc biegiem do mężczyzny w mundurze, który właśnie przekroczył próg.

Brunetka odprowadziła dziewczynę spojrzeniem i przeniosła je na podsunięty przez Bobby’ego sernik. Uśmiechnęła się.
- Dzięki. Użyję go jako łapówki - może ten gest dobrej woli i nie naciągania przekona Spencera do jej intencji?
- Mhm - zgodziła się z łowcą - Tak myślę, że w jego aucie mogłoby być więcej wskazówek. Może nawet jakaś mapa. Na czuja do Dew nie jeździł. No ale do tego Spencer jest kluczowy. - westchnęła wspominając długie negocjacje kilka godzin temu - Wiem, że ten truposz zaopatrywał się u Lou. Może on będzie wiedział coś więcej.

Uniosła dłoń w kierunku barmana i uśmiechnęła się do starszego mężczyzny.

- Ale jak gdzieś jeździsz co dzień po zakupy to raczej ogarniasz drogę. Tak myślę. - Robert podrapał się z zastanowieniem po nosie korzystając z chwili zanim podszedł do nich właściciel lokalu. Też chyba był ciekawy co barman może wiedzieć o tym sztywniaku z piwnicy.

- Tak? - zapytał łysiejący gospodarz patrząc z uprzejmym zainteresowaniem na wzywającą go klientkę.

- Czy pamiętasz może przyjezdnych, szczególnie tego co zalega w piwnicy? Przyjeżdżał do Ciebie po zaopatrzenie i robił spore zakupy co parę dni. - nauczona doświadczeniem z Robin, Brianna wyciągnęła kluczyki by pokazać Lou - Nie wspominał, gdzie się zatrzymał ze swoimi znajomkami?

Lou pokiwał swoją łysiejącą głową i spojrzał gdzieś w bok w stronę korytarza wiodącego do piwnicy. - No robił. - zgodził się i odwrócił spojrzeniem do klientki i trzymanych kluczyków od auta. - Mniej więcej co drugi dzień. Pewnie nie było ich więcej niż kilka osób sądząc po tym co zabierał i zamawiał. Nie przypominam sobie by mówił gdzie się zatrzymywali na ten obóz. Ale sądząc po tym z jaką pijawą na nodze raz przyjechał to pewnie gdzieś blisko rzeki. Wcześniej mu trochę nagadałem o tych pijawach i mu sie widocznie przytrafiła. Bał się, że jakiegoś syfa dostanie od niej. No a one zwykle rzadko pokazują się poza Arkansas. Znaczy rzeką, nie stanem. Przynajmniej w tej okolicy. - barman odpowiedział spokojnie opierając dłonie o blat lady.

- Nie mówił skąd przyjechali? I czemu się zatrzymali nie w mieście tylko gdzieś poza? - sondowała dziewczyna bawiąc się nieco breloczkiem.
Pijawki - też niezły syf. Mogły zarazić go jakimś wirusem. Brianna nie wykluczała niczego.

- Nie wiem skąd przyjechali. Ale akurat dlaczego nie nocują tutaj czy w Gil to akurat wiem. - barman uśmiechnął się lekko pod nosem i na chwilę zawiesił głos. - Bo szef tak kazał. I chyba nasz wspólny znajomy też nie był z tego specjalnie zadowolony. No ale szef kazał. - szef lokalu z trochę ironiczną miną rozłożył ramiona jakby marudzenie byłego klienta go bawiło co nieco.

- Hmm a ten szef jakoś miał na imię - Łuczniczka zmarszczyła lekko nos obserwując rozbawienie barmana - No bo jak taki mądry to może go kto tu kojarzy z tego szefowania?

- Nie mówił a ja nie pytałem. - właściciel lokalu wzruszył ramionami przyznając się do swojej niewiedzy w temacie o jaki pytała go klientka. - Ja tego typka nie znałem A znam trochę ludzi stąd i nie stąd. - Lou wskazał brodą i spojrzeniem na salę bardziej co prawda pustą niż pełną ale i tak wypełnioną mozaiką różnych typów ludzkich. - Ale raczej na mój gust pierwszy raz tu chyba był to ci jego znajomkowie pewnie też. - podzielił się z nią swoją opinią.

Nieco rozczarowana łuczniczka pokiwała głową w podzięce:
- Dzięki, Lou.

 
corax jest offline  
Stary 29-01-2018, 13:33   #168
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Wspólna narada, trochę badań i krępowania panienek

Wcześniej lub później, ale koniec końców u Gammana znaleźli się w komplecie - cała przypadkowa grupa osób, chwilowo pracujących dla wspólnego celu. Izzy przyglądała się im twarzom, zaczynając od męża i córki, poprzez Pazura i jego córkę, kręcącą się w okolicy Bri którą zaprosiła gestem do wspólnej rozmowy bo siedzieli razem w tym szambie, poza tym ufała jej i co najważniejsze ufał jej Rob. Następna obejrzana dokładnie twarz należała do gangerki, a obserwacja zakończyła się na wymalowanym toporniku. Jak na zespół mający poradzić sobie z widmem obcej, groźnej zarazy wyglądali… osobliwie.
Grunt, że udało się im wykonać plan i nikt nie zgubił się po drodze, ani nie został pogryziony. Prawie. Lekarka zawiesiła spojrzenie na mężu, a potem najemniku, myśląc gorączkowo jak wybrnąć z ich niewygodnej sytuacji. Nie chciała myśleć o reakcji Roberta na rewelacje o prawdopodobnym zarażeniu jego żony. Tak samo ciężko jej szło przygotowanie do spoglądanie na strach dzikiej blondynki, zapatrzonej w Sama jak w zaklęty obrazek. Co innego dowiedzieć się o chorobie obcej osoby, co innego o tych najbliższych.
- Dobrze, skoro jesteśmy w komplecie wreszcie mogę zabrać się do pracy - odezwała się na pozór niefrasobliwym, lekkim tonem, obejmując męża ramieniem. Drugim przygarnęła Maggie - Potrzebuję głowy - tutaj zwróciła się do khainity - Oddam ci ją kiedy skończę badania. Udało się znaleźć mikroskop, zacznę więc od głowy. Potem przyjdzie czas na pobranie materiału z Rice i tych dwóch na górze. - zrobiła przerwę potrzebną na wzięcie się w garść. Uśmiechnęła się do Pazura i mówiła dalej - Chyba wszyscy się zgodzimy, że w naszej sytuacji musimy bardzo uważać i się pilnować. Nie wiemy jak, oprócz ugryzienia, ta wścieklizna się przenosi. Dlatego kiedy uporam się z próbkami od osób o których wiemy że chorowali, czyli tego w piwnicy i tych stuprocentowo ugryzionych, czyli Rice, zajmiemy się też profilaktyką. Po dwójce z piętra poproszę każdego z nas, kto miał kontakt z zarażonymi, o próbkę krwi. Upewnimy się, że możemy dzisiejszą noc spać spokojnie i bez stresu. W tym celu teraz wykonamy jeden pomiar, a przed samym snem drugi. Dla pewności - powiodła wzrokiem po zebranych - Nie bójcie się, to taka… standardowa procedura i zabezpieczenie. Niewiele wiemy o chorobie, musimy dmuchać na zimne. Pobranie krwi w żaden sposób nie będzie bolesne, ani was nie osłabi. Poproszę też Mike’a o próbkę. Miał kontakt ze zwłokami na dole… Rob, Angie, Robert, Vex, Zordon. Nie odchodźcie za daleko. Ja też poddam się testom. Dla świętego spokoju. Dziś już nie ma po co udawać się nad rzekę, nie wyrobimy się przed zmrokiem, a szukanie czegokolwiek po ciemku jest zbyt niebezpieczne. Wykorzystajmy ten czas na odpoczynek, a skoro świt weźmiemy się do dalszej pracy. W zamian za mikroskop musiałam zostawić w zastawie karabin - zwróciła się do Roba i westchnęła - Za wypożyczenie też sobie liczą, a jeszcze długa droga przed nami. Musimy to załatwić jak najszybciej i jak najszybciej stąd wyjechać. Za dwa dni zacznie się plaga komarów, normalne przy powodziach i tak wysokiej temperaturze. Mieliście problemy po drodze? - spytała grupy z vana.

Angie podrapała się po głowie, słuchając w skupieniu pani doktur. Też miała kubek na krew jak Khain Rogera? To by się nawet zgadzało. Była fajna i miła i jeszcze nie miała nic do odcinania głów. Lubiła też futerka i tłumaczyła, więc nastolatka nie zdziwiłaby się, gdyby też rozmawiała z panem od czerwonych kubków.
- Nooo… nie mieliśmy problemów - powiedziała ostrożnie, mocniej ściskając wujkową dłoń. Z drugiej strony maltretowała w palcach niebieski materiał sukienki. - Przywieźliśmy Rice i rzeczy i futerka. Są w naszym pokoju, gdzie rzeczy - zerknęła wymownie na panią doktur, potem na małą ludzię i na końcu na pana z blizną - Ten czarny to Uzi i jest mój, ale inne jeszcze nie mają nikogo do opieki prócz czarnej mamy - wyjaśniła i dorzuciła niepewnie - A dużo tej krwi? Tak na kubek czy więcej?

- Nie bój się aniołku, wystarczy kilka kropli
- O’Neal uspokoiła ją i przy okazji pozostałych. Przy temacie kotów uśmiechnęła się pierwszy raz szczerze odkąd wróciła po najemniku do baru. Pogłaskała córkę po głowie, spoglądając w dół - Myślimy z tatą, że jesteś już odpowiednio duża i odpowiedzialna żeby zająć się żywym stworzeniem, a tym kotkom przyda się dom - gdy to mówiła rysy od razu jej złagodniały.

- Może chodźmy z tym pobieraniem krwi do naszego pokoju. I nie ma co na noc jechać w obcy i zalany teren. Odpocznijmy dzisiaj i nabierzmy sił przed jutrem. - zaproponował Zordon lekko kierując wolną dłoń w stronę schodów. Drugą wciąż w pokrzepiającym geście trzymał drobniejszą dłoń podopiecznej. Zerknął raz uważnie na Izzy gdy ta mówiła o planach badań tak samo czujnie i z zastanowieniem gdy jej mąż usłyszał o zostawionym w zastaw za mikroskop karabinie lekarki. Jednak nietypowa zbieranina na pierwszy rzut oka kompletnie nie pasujących do siebie ludzi przeszła przez schody idąc za radą wujka blond nastolatki.

- To idźcie. A ty jak chcesz moje trofeum to chodź do samochodu. Ale wieczorem ją przygotuję więc chcę ją na wieczór z powrotem. - Roger wydawał się być znowu obojętny na wszystko co nie wiązało się bezpośrednio z areną, krwią i zabijaniem dla Khaina. Został przy barze i zawołał Lou by coś chyba u niego zamówić.

- A dasz mi zobaczyć coś przez mikroskop? - Maggie złapała mocniej za rękę rodzicielki i spojrzała w górę by dojrzeć jej wyraz twarzy.

- Może później Maggie. Jak mama skończy pracować. Serio musiałaś zostawić karabin? - Robert też skorzystał z okazji i jednocześnie przekierował uwagę córki na coś innego i dopytał się o brakujący ekwipunek żony. Widać niezbyt mu się uśmiechało zostawiać nie byle jaką broń w obce a więc niepewne ręce. - No ale dobrze, że się udało z tym mikroskopem. Jakby były potem jakieś cyrki z tym karabinem to ja się tam przejdę. - od razu uspokoił żonę kładąc jej opiekuńczo dłoń na barku. - A swoją drogą wiesz jakie ciekawe zabawki miała ta Rice u siebie w szufladzie? No naprawdę było się tam czym bawić. - mąż przepuścił żonę nieco z przodu a przy okazji jego dłoń zjechała z barku przez plecy żony. Chcąc nie chcąc jednak schody się skończyły gdy dłoń dojechała mu gdzieś do granicy spodni żony. - Pożyczyłem sobie co nieco. - szepnął jej do ucha gdy na korytarzu znów się ze sobą zrównali.

Szybko jednak wszelkie rozmowy musiały pójść w kąt gdy Maggie okazywała swój zachwyt kociej rodzinie. Kocia mama wydawała się zdenerwowana i tą wodą, i jazdą samochodem, i głośną i gwarną salą główną w tym lokalu. Wreszcie w tym pokoju miała trochę spokoju i ciszy póki znowu nie przyszli ludzie. Machała nerwowo ogonem obserwując ich nieufnie i stawiając uszy w słup a błyszczącymi oczami śledząc zbliżających się ludzi. A najbardziej i najszybciej zbliżała się Maggie. No i najgłośniej. Zaburczała ostrzegawczo a dziewczynka zatrzymała się niepewnie. Ojciec przejął inicjatywę klękając obok córki.
- Oj, nie Maggie, nie teraz. Zobacz jest zdenerwowana i przestraszona. Jak teraz do niej podejdziesz to cię podrapie albo ugryzie. Zobacz. Ma suchy nos. Czyli pić jej się chce. A jest karmiąca. To te małe ciągnął z niej dodatkowo. A jest straszny ukrop. Musisz ją oswoić. Ona musi oswoić się z tobą. Spróbuj coś takiego. - Robert wziął swoją manierkę i nalał do korka trochę wody. Powoli posunął korek w stronę kociej rodziny. Kocia mama węszyła zapach widząc z wolna zbliżającą się rękę mężczyzny. Widok na swój sposób chyba zaciekawił wszystkich bo obserwowali wielkiego, klęczącego mężczyznę i pochłoniętą ciekawością córkę tak samo jak kotka obserwowała zbliżający się korek.

- Widzisz? Węszy. Sprawdza zapach. Czuje wodę. Zwierzęta są mądre. Nie wierz tym co mówią, że są głupie zwierzaki. Sami ich nie rozumiemy to może nam się tak czasem wydawać. Ale one swój rozum mają. Widzisz? Pije. Jak kot, koń czy pies pije jakąś wodę to człowieka też zabić nie powinna. - ojciec powoli tłumaczył córce a ta słuchała zafascynowana patrząc uważnie jak kotka trochę się podniosła, oblizała, powąchała korek z bliska i w końcu zaczęła pić wodę z korka. Robert w tym czasie również powoli wrócił ręką do córki zostawiając korek z wodą w spokoju. - Pewnie jest też głodna. Może zapytasz Angie co takie kotki jedzą? - mężczyzna wciąż klęcząc spojrzał na nastolatkę a dziewczynka również podążyła za jego spojrzeniem.

Nastolatka za to popatrzyła na wujka, przypominając sobie co mówił zeszłej nocy.
- One są jeszcze małe, to piją mleko. Ich mama robi mleko i to ją trzeba karmić, ale ona je puszki i to co my. Mięso - wyjaśniła małej ludzi i panu z blizną, pokazując brodą na czarną mamę i futerka - Nie piją bo lepiej wąchają i słyszą niż my. Dlatego tak trudno je podejść. Upolować. Nie-ludzi. Bo ludzie zwykle są głusi i ślepi, zwłaszcza nocą. A one nie. - zamyśliła się, odruchowo gładząc lufę karabinu - Mają instynkta, tak dziadek mówił. Takiego… mechanizma, co im mówi w środku, w głowie, jak postępować żeby przeżyć. Tego sie nie uczy, to się wie. Na pustyni były węże… przede wszystkim węże i skorpiony - wzruszyła ramionami - Na inne zwierzęta było za gorąco. Zdarzały się myszki, albo takie długaśne robale no i pająki. Ale węży i skorpionów było najwięcej. No i pająki, ale to w domu, pod ziemią. Kiedy słońce stało wysoko zagrzebywały się w piasku żeby przeczekać dzień. Inaczej umierały. Wysychały. Spalały się żywcem. Albo gotowały. Coś takiego dziadek mówił. Wykopywały się jak słońce schodziło… bo jak stało na samej górze to wystarczyła godzina i robiło bąble na skórze, kręciło się od niego w głowie… no i bolało. Światło. Za gorące i za jasne… nie lubiłam go, ale czasem musiałam pod nim biegać po piachu z plecakiem i karabinem jak… jak dziadek się zezłościł bo nie zrobiłam czegoś dobrze. Za karę - wzdrygnęła się i nagle się rozpogodziła, łapiąc Pazura za rękę - Wujku może im dać sernika! Myślisz że lubią sernik? - spytała z żywym przejęciem.

Izzy w tym czasie przysłuchiwała się rozmowie, rozstawiając sprzęt na stoliku. Co chwila zerkała na męża, uśmiechając się pod nosem. Humor się jej zważył po opowieści z pustyni, ale szybko się opanowała. Nadal siedziała cicho, obserwując i zbierając informacje. Nie tylko na temat córki Pazura, ale i obcinała kieszenie Roba zaciekawiona co konkretnie zabrał od tej całej Rice. Liczyła tylko, że nie chodzi o kolejne ognisko wirusa.

- Sernik? - wujek powtórzył pytanie i podrapał się po głowie obwiązanej bandaną zastanawiając się nad odpowiedzią. Dziewczynka słuchała jak zafascynowana. Najpierw ojca, potem nastolatki a teraz przeniosła spojrzenie wysoko w górę na zastanawiającego się Pazura. Angie miała wrażenie, że pochłonęły ją te opowieści o zwierzętach i pustyni całkowicie. - Myślę, że nie będzie wybrzydzać. Ale na wszelki kawałek weźcie tylko kawałek. I coś bardziej mięsnego jeśli jest. - ciemny blondyn trochę odsunął się by zrobić dziewczynom dojście do drzwi na korytarz. Dziewczynka spojrzała jeszcze kontrolnie na ojca a ten pokiwał głową na znak zgody.

- Idźcie z Angie. Nie będziemy ich tu ruszać póki nie wrócicie. - Robert uśmiechnął się łagodnie więc dziewczynka podniosła pytająco głowę w stronę nastolatki i chwyciła ją za rękę. W tym czasie Izzy zdążyła wyjąć strzykawki, igły i małe buteleczki do pobierania drobnych próbek krwi więc właściwie była już gotowa do rozpoczęcia badania. Nawet na te kilka osób to nie powinno zająć zbyt długo czasu.

Ledwo za dziewczynkami zamknęły sie drzwi, O’Neal zrobiła się pochmurna.
- Musiałam zostawić karabin - okręciła twarz do męża, przy okazji biorąc pierwszą strzykawkę - Kończyło mi się pole do improwizacji. Tak wyszło. Broni mamy pod dostatkiem, gorzej z mikroskopami. Moze gdybyś zebrał się wcześniej i prędzej przyjechał… zamiast zajmować się przetrząsaniem szuflad i grzebaniem w bieliźnie miejscowej panny - zawiesiła zdanie z bardzo poważną miną jak zawsze kiedy się przekomarzali.

Pan O’Neal zmarszczył mocno brwi przez co wyglądał na to, że nad czymś się zastanawia. Poważnie. Zbyt poważnie by wyglądało to poważnie. W końcu pokiwał głową w kapturze zgadzając się ze słowami żony albo z własnymi wnioskami do jakich właśnie doszedł.
- A wiesz? Właściwie to nie zapytałem czy ona jest panną. - zwierzył się podnosząc wzrok na żonę. - A ty nie wiesz? - zapytał dalej nie zmieniając wyrazu twarzy i patrząc na Zorodna który właśnie wrócił do nich spojrzeniem i uwagą gdy za młodszym pokoleniem zamknęły się drzwi i ucichły ich kroki na schodach.

- Mnie tam nie było. - przypomniał Pazur chociaż chyba też nieco dał się ponieść cyrkowi jaki odstawiał ojciec Maggie.

- Ano faktycznie. - głowa w kapturze zgodziła się kiwając grzecznie na taką odpowiedź. - No ale świetnie wam poszło, bez tego mikroskopu nie mielibyśmy od czego zacząć. - Robert rozłożył ramiona i zaczął podwijać rękaw bluzy do tego pobierania krwi. - No masz. Bierz moją krwawicę. - dodał z komediowym wyrzutem w głosie i wyciągając częściowo obnażone ramię w kierunku żony.

- Całe życie tylko na tobie pasożytuję, co? Pijawka na własnej krwi i piersi wyhodowana. Nic tylko daj, daj, daj. Jak te Mewy z bajki Maggie - Izzy zrobiła kwaśną minę, przemywając miejsce do wkłucia spirytusem. Mruczała pod nosem i zerkała na Roberta jakby obwiniając go o całe zło świata łącznie z Molochem - Tak ci tylko przypomnę, że bigamia nadal jest nielegalna, a ja ciągle potrafię strzelać. Wciąż też możesz spać na kanapie - uśmiechnęła się szeroko, pukając palcami w jego przedramię aby pokazały się żyły - A skoro mamy chwilę… co się tam stało, u tej Rice? Słyszeliśmy strzały. To od was?

Mąż pani O’Neal uśmiechał się, kiwał głową i pewnie szykował się do kolejnej tury tej gry w jaką tak długo oboje grali. Póki nie padło pytanie o wydarzenia z domu Rice. Pazur też spojrzał na niego wyczekująco. Robert trochę się skrzywił choć mogło to być i od wbicia igły.

- Jak przyjechaliśmy Rice obrabiała dwóch klientów. Zrobiło sie trochę nerwowo. Zaczęli uciekać i sięgać po broń. Angie ich zastrzeliła. No ale zostawiła Rice. - Robert szybko streścił wydarzenia z ostatniej wycieczki i wyglądało na duże streszczenie tego co się tam stało.

- A wam coś się stało? - zapytał wujek nastolatki patrząc nadal na pana O’Neal. Izzy skończyła pobierać pierwszą próbkę i mogła przemyć wacikiem ukłute miejsce.

- Nie. Tamci nie zdążyli nic zrobić a Rice skuliła się i zaczęła wrzeszczeć. Nic nam nie jest. - Robert przytrzymał wacik i zgiął ramię jak mu to żona pokazywała. Następny w kolejce był Zordon. Rękawy i tak miał podwinięte więc tylko wyciągnął ramię w stronę lekarki. Zacisnął jednak usta i spojrzał na jej twarz z zaciętym spojrzeniem. Chociaż równie dobrze mógł być spięty przed atakiem strzykawką.

- Rice obrabiała dwóch klientów? - lekarka w międzyczasie zdążyła spojrzeć pod kaptur i zmarszczyć czoło, chowając rozbawienie w buty. Musieli być poważni, ale nie umiała darować sobie komentarza - A razem ich obrabiała czy osobno? Dlatego tyle wam to zajęło rozumiem. Darmowe kino. Mam nadzieję, że chociaż Angie oczy zasłoniłeś - rzuciła w kapturnika ciężkim, pretensjonalnym do granic możliwości spojrzeniem. Potem skupiła się na pacjencie. Wzięła jego rękę i dyskretnie zacisnęła na niej dłoń aby dodać mu otuchy. Obejrzała przedramię i zmarszczyła brwi.
- Masz kiepskie żyły - powiedziała spokojnie, biorąc go za rękę. Tą na której widniała szramka niewiadomego pochodzenia, powstała podczas szarpaniny z duszącym się człowiekiem. - Pobiorę ci krew z dłoni, nie bój się, nie będzie bolało - spojrzała mu w oczy. Bawiła się w sekrety z obcym facetem zamiast wywalić kawę na ławę, ale to oprócz niepokoju nic dobrego by nie przyniosło - Powiedz Zordon… Angie często strzela do ludzi?

- Okey.
- Zordon skinął głową z tym swoim poważnym wyrazem twarzy jaki najczęściej gościł mu na twarzy. Lub czujnym. Zgodził się więc bez mrugnięcia okiem na pobranie próbki ze skaleczenia na dłoni. Pewnie nawet z bliska ciężko było poznać się na czymś ale gdy lekarka stała tuż przed nim czuła jak napiął mięśnie ramienia zaciskając dłoń w pięść. I jak kciukiem drugiej dłoni nerwowo stuka się o własne udo ale tego Robert który stał ledwo o krok od niego ale z drugiej strony pewnie nie widział.

- Nie mów, że boisz się zastrzyków. - uśmiechnął się i przyjaźnie i nieco ironicznie Robert po swojemu interpretując zachowanie Pazura.

- Nie lubię jak mnie dźgają. - odpowiedział Zordon widząc jak igła zbliża się do jego dłoni. - A Angie to cóż. I tak już strzela do ludzi dużo mniej niż na początku naszej podróży. O wiele rzadziej. - lekko skinął głową i spojrzał na myśliwego próbując jakoś zmienić temat rozmowy. - A jak było tam z tym obrabianiem? Bo też jestem ciekawy. - przypomniał panu O’Neal o wcześniejszym pytaniu jego żony.

- A tak! - Izzy od razu poznała, że zwyczajowy, komediancki urok i ton wrócił do głosu męża. - No pewnie, że ją na raz obrabiali. Z przodu i z tyłu by być dokładnym. - pokiwał poważnie głową chociaż spod kaptura wyzierało jawnie kpiące spojrzenie. - No i jak Izzy mówi, darmowe kino i przedstawienie to trochę nam zeszło. Sami rozumiecie, nie każdego dnia się coś takiego ogląda prawda? - pobliźniony łowca roześmiał się i rozłożył ramiona w geście bezradności.

- No to już wiem skąd Angie się wzięło to o tych trójkątach. - westchnął jej wujek gdy przejął od lekarki wacik do zatamowania ranki. Musiał go przytrzymać kciukiem bo miejsce na pobranie krwi było dość nietypowe.
- A bardzo ciekawe skąd wiedziała że to się nazywa trójkąt - kobieta rzuciła oskarżającym tonem i spojrzeniem w swoja drugą połowę. Wstała i po poklepaniu Pazura po barku, podeszła do pierwszego królika doświad… znaczy się do pacjenta.
- Nie wiedziałam że cię kręcą takie bezeceństwa. Dwóch facetów, jedna kobieta… co, chciałbyś wypróbować? - teraz to ona rozłożyła bezradnie ręce a potem westchnęła - Ktoś tłumaczył Angie kim jest Rice, z czym wiąże się jej zawód i dlaczego tak to wyglądało? Ona do tej pory miała kontakt tylko z paroma osobami. Przez całe życie znała ich jedynie dwóch - wyjaśniła pokrótce mężowi - Trzeba jej tłumaczyć to co nowe, a wiele rzeczy będzie nowych. A tak z innej beczki… mam ci przypomnieć jak cię ganiałam z wenflonem po klinice doktora Schneidera bo przez te igły dostałeś regularnej histerii? - zapytała spokojnie.

Robert zrobił minę oskarżonego, niesłusznie niewiniątka.
- No nie wiem kto mógł jej to powiedzieć, pewnie jakieś bezecne ludzie. - kaptur pokiwał się potakując smutnej prawdzie i zgrywając się z odpowiednio dobranym głosem. - A w ogóle to co do wypróbowywania to mam ochotę coś innego. - brwi pana O’Neala wykonały szybkie ruchy w górę i w dół. Sam zaczął się zbliżać do lekarki. - A z tym welfronem to jakieś pomówienie. I nieporozumienie. A w ogóle to był ktoś inny i mnie tam w ogóle wtedy nie było. Sama wiesz jak ludzie czasem wydziwiają. - stanął trochę z boku żony kładąc swoje dłoni na jej biodrze. Zaraz przesunął się za jej plecy i jego broda wylądowała na jednym jej barku a druga dłoń na drugim. - Pójdziesz przyprowadzić jakąś laskę a potem gadają, że na jakieś pornoshow poszłeś. - odwrócił twarz w stronę twarzy kobiety i spojrzał na nią jeszcze raz tym zasmuconym wzrokiem ofiary ludzkiej zawiści. - Albo chcesz związać i zakneblować jakąś laskę czy jak to tam mówisz, panienkę, czym się da a ona wskazuje ci szufladę z profesjonalnym do tego sprzętem. I też potem wygadują, że to wszystko przez ciebie i nikt ci nie wierzy, że sama chciała. - Robert kontynuował ten zbolały i zasmucony wyraz twarzy a usta coraz bardziej zbliżały mu się do ucha żony.

- Nikt nie wierzy że sama chciała, ganiają z widłami i pochodniami… nie rozumieją że przecież chciałeś dobrze, udzielałeś wsparcia i pomocy. - Izzy uśmiechnęła się współczująco, łącząc się z łowcą w ogromnym bólu niesprawiedliwości. Odłożyła fiolka i uścisnęła pokrzepiająco dłoń na swoim ramieniu, przechodząc od palców do nadgarstka, a potem do góry. Patrzyła też nos w nos na zdeformowaną twarz, uciekając oczami do mówiących ust. Chętnie by je pocałowała zamykając na parę minut - Chcesz wypróbować coś innego? Interesujące - dodała ciszej, ale wydawał się zaciekawiona tym pomysłem - Mam nadzieję, że to nie koprofilia. Tego nie przełknę, wolę mieć cię za plecami bez zbędnych dodatków - dodała szeptem, przykładając dłoń do spalonego policzka. Dawno nie mieli chwili dla siebie, za każdym razem gdy już się zbierali i nakręcili jak teraz, coś niespodziewanie wyskakiwało. Gdyby nie groźba posiadania wirusa, ta rozmowa zakończyłaby się pewnie wyproszeniem Pazura i innych widzów z pokoju. Niestety widmo zarażenia wciąż wisiało nad ich głowami. Lekarka sapnęła ciężko żeby zebrać się do kupy - Dziś był ciężki, pełen wrażeń dzień. Położymy Maggie wcześniej, postaram się jak najszybciej wyrobić z pracą. Po drugim pomiarze będę wolna… a że byłeś ostatnio grzeczny jak nigdy - wyszczerzyła się - Zrealizujemy twój plan, jeżeli nie jest niewykonalny. Trójkąty, wiązanie… strach spytać co ci się uroiło pod kopułką. - parsknęła wesoło, biorąc trzecią strzykawkę żeby pobrać krew sobie. Następna w kolejce była Vex, potem Angie i Roger. Z tym ostatnim czuła, że mogą być kłopoty, ale jeszcze nie zawracała sobie tym głowy.

- No właśnie, chociaż ty jedna mnie rozumiesz. - głowa męża pokiwała się gdy spojrzał z bliska na twarz żony. Minę i głos miał pełen ulgi jakby właśnie znalazł jakiegoś sojusznika albo osobę która myśli podobnie. W końcu Izzy mówiła, że rozumie z tymi widłami i pochodniami prawda?

W tej bardziej prywatnej części rozmowy słuchał z zainteresowaniem i z bliska widać było jak kiwa głową, krzywi nieco usta, unosi brwi czy mruży oczy nawet pomimo nasuniętego kaptura. Lekarka czuła wydychane przez niego powietrze i ciepło bijące z twarzy tak samo pewnie jak on jej. Zaczął nawet zbliżać twarz do jej twarzy chcąc pewnie zakończyć rozmowę pocałunkiem który nieźle by koronował takie wstępne ustalenia na najbliższą noc czy wieczór. Ale gdy ta odeszła by pobrać następne próbki krwi miał dość zdziwioną minę. Wziął to chyba jednak za dalsze droczenie się przed nadchodzącą nocą i tym o czym mówili. Wrócił więc do swojego zwyczajowego tonu.

- No słyszałeś brachu? - zapytał trochę ironicznym a trochę zaczepnym tonem patrząc na Pazura. Ten zrewanżował mu się spojrzeniem które mówiło jasno, że czeka na jakieś rozwinięcie wypowiedzi łowcy. - Mnie się ulęgło pod kopułką. Jakby jej się nic tam takiego nie lęgło. Jak zwykle, jak coś źle to na faceta… - łowca zrobił zbolałą tym niesłusznym oskarżeniem minę jakby brali udział w jakiejś odwiecznej damsko - męskiej wojnie więc wszyscy byli jakoś w nią zaangażowani. Vex zareagowała pogodnie uśmiechając się na ten żarcik ale Zordon pokiwał tylko głową. Dość sztywno. Izzy widziała, że jest spięty. Proces pobierania krwi przyciągał jego uwagę wręcz hipnotycznie gdy obserwował kolejne ruchy dłoni i strzykawki lekarki pobierające kolejne próbki. Rob i Vex pewnie dawali się na razie zwieść bo w końcu sztywne obecnie podejście Pazura zlewało się z jego zwyczajowym spokojem i powagą. A spocone czoło można było wziąć za efekt upału. W przeciwieństwie do nich lekarka znała drugie dno takiego zachowania i Zordonowi udawanie, że wszystko gra wychodziło wyraźnie słabiej niż jej. O’Neal miała już próbkę także od Vex. Zostawali ci dwaj przywiązani do łóżka no i dziewczyny jakie poszły na dół. No i wzorcowa próbka z odciętej przez khainitę głowy. No a potem obejrzeć każdą pod mikroskopem. A wieczorem wypadało zrobić kolejną turę.

Jeszcze trochę i Sam osobiście ich wsypie, co lekarce nie było już w smak, skoro pociągnęli inną wersję wydarzeń i pod nią się podpisali. Usiadła przy stoliku z mikroskopem, zakładając rękawiczki.
- Dobrze kochani, wpierw zajmiemy się tymi próbkami - pokazała na zgromadzone fiolki, zaczynając od tej której zawartość wydostała z głowy trupa z piwnicy na samym początku - Najpierw denat i po kolei. Zordon, Rob, Vex i ja. W tej kolejności sprawdzę próbki. Potem pójdziemy po drugą partię: Angie, Rogera, tego młodego barmana i dwóch rannych z piętra. Pasuje wam? - zapytała, ale bardziej z grzeczności.

Robert lekko uniósł brwi chyba zaskoczony decyzją żony ale nie wcinał się w jej kompetencje. Zresztą zaraz i tak do pokoju wróciła a raczej wpadła z impetem ich córka.
- Zobaczcie co mi Roger zrobił! - zawołała ucieszona machając jakąś kartką. Ojciec stał bliżej drzwi więc jemu podała kartkę pierwszemu.

- Roger to zrobił? No, no… - Robert wydawał się być tak zaskoczony jak i pod wrażeniem tego co widział na kartce. Dziewczynka pokiwała energicznie głową a jej ojciec podał kartkę Zordonowi. Ten też przyglądał jej się uważnie. Zadowolona Maggie usiadła na łóżku z kocią rodziną przysuwając metalową miseczkę w ich kierunku. Zordon też obejrzał w końcu kartkę i minę miał dość niewyraźną.

- A Angie? Gdzie jest? Poszła z tobą. - wujek Angie zapytał dziewczynki o swoją podopieczną. Ta już całkowicie wydawała się pochłonięta obserwacją jak kocia mama podniosła się i intensywnie węsząc podeszła do miski. Kociaki zaczęły cichutko piszczeć przyglądając się i węsząc dookoła. W tym czasie Pazur podał kartkę Vex.

- Poszła gdzieś z Rogerem. - odpowiedziała beztrosko dziewczynka a wujek nastolatki wyraźnie zacisnął szczęki i pokręcił głową z niezadowolenia. Vex zaś podała kartkę lekarce. Na kartce zaś była narysowana ołówkiem głowa tygrysa. Bardzo detaliczna i realistyczna. Izzy skończyła rozstawiać mikroskop a Vex skorzystała z okazji i dała znać, że wychodzi no i wyszła.

- Ma talent - chcąc nie chcąc, wypadało skomentować pracę topornika, a niezła to była praca. Zwróciła się do córki i pogłaskała ją po głowie, a potem poprawiła kołnierzyk bluzki - Bardzo ładny tygrys. Znajdziemy jakąś koszulkę żeby ci się nie zniszczył. - Następnie zwróciła się do męża, posyłając mu przepraszającą minę - Czeka mnie trochę pracy, postarasz się nie krępować żadnych panienek zanim nie skończę? Jest jeszcze Rice, ale to… w swoim czasie - pokręciła niechętnie głową i wyglądała na zmęczoną.

- No chodź skarbie. - ojciec wyciągnął dłoń do córki gdy zaakceptował widocznie odpowiedź jej matki. Chwilę to trwało bo Maggie niechętnie opuszczała “futerka” jak je nazywała Angie. Ale jednak Robert potrafił być przekonywujący i po chwili oboje, trzymając się za ręce zbierali się do wyjścia.

- Tato, a co to jest te krępowanie panienek? - Maggie podchwyciła nieznane jej wyrażenie i spojrzała szczerze i ufnie w górę na twarz ojca.

- Eeem… - ojciec podrapał się po kapturze gdy pytanie najwidoczniej go “zastrzeliło”. Skoncentrował się na otwieraniu drzwi i wypuszczeniu córki pierwszej.

- Witaj w moim świecie. - mruknął Pazur ale też ruszył za nimi. Obydwaj uśmiechnęli się i Izzy słyszała jeszcze z korytarza jak Robert coś zaczyna tłumaczyć. A skoro nie było słychać głosu córki to pewnie słuchała co i jak tłumaczy. A lekarka została wreszcie sama, w pokoju wynajętym przez Pazura majac jedynie kocią rodzinę za towarzystwo. Z czego kotka bardzie była zajęta pochłanianiem zawartości miski a jej młodsze pokolenie zbiło się w kulkę grzejąc się nawzajem.
 

Ostatnio edytowane przez Driada : 29-01-2018 o 13:38.
Driada jest offline  
Stary 29-01-2018, 13:38   #169
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Angie i mała ludzia i pan z obrazkamia i obrazek z kotkiem i jedna wanna

Blondynka śmiało pociągnęła mała ludzię za sobą, kierując się tam gdzie bar i pewnie Roger. Musiały iść do baru po sernik, a potem do bryka po puszki… chociaż może w barze da się wymienić jedzenie za rzeczy?
- A ty masz dziadka? - spytała mniejszej dziewczynki, patrząc na nią ciekawie. - Jak to jest mieć mamę i tatę?

- Tak, mam dziadka. Ale daleko. Właśnie jedziemy do niego. On też jest lekarzem.
- odpowiedziała beztrosko dziewczynka zbiegając razem z blondynką po schodach. Gdy mijały półpiętro zeszła do parteru zastanawiając się chyba nad drugim pytaniem nastolatki. - No normalnie. No masz mamę i tatę. - odpowiedziała chyba trochę zmieszana tym pytaniem. Na parterze wiele się nie zmieniło. Dalej była podłoga z naniesioną wodą, niezbyt dużo gości, barman ten starszy i ten młodszy i jeszcze jakaś dziewczyna uwijali się przy barze i po sali. No i dalej był Roger siedzący dalej na tym samym stołku choć przy już bardziej pustej szklance z piwem.

Mienie mamy i taty nie było dla Angie normalne. To niemienie ich rozumiała i znała. Teraz jednak mieli inny problem - znaleźć jedzenie dla czarnej mamy żeby robiła mleko.
- O, tam jest pan z obrazkami - pokazała na wspomnianego pana i ruszyła w jego stronę, kończąc spacer przy barze. Najpierw objęła go mocno, całując w kostuszkowy policzek, a potem przysiadła na krześle obok, kładąc przed nim parę pojar zabranych martwym panom z domu Rice.
- To dla ciebie, bo lubisz - wyjaśniła wesoło - Chcesz sernika?

- O. Ćmo.
- głowa khainity odwróciła się po tym gdy spojrzał na dłoń dziewczyny zostawiającą na blacie skręty. Więc wymalowana czaszka okazała się Angie w całej okazałości. Była już dość wyraźnie rozmyta choć wizerunek czaszki nadal był czytelny. Ale czas, wysiłek i pogoda zrobiły swoje odciskając swoje piętno na wymalowanych barwach. Maggie zatrzymała się ze dwa kroki za Angie i chyba nie miała ochoty podchodzić bliżej do pana z obrazkami. Zanim podeszły zdążyła cicho powiedzieć nastolatce, że “on jest dziwny” i chyba nie pałała chęcią zbliżania się do niego.

- To od tych dwóch frajerów od Rice? - zapytał gdy podniósł jednego z zostawionych na blacie skrętów i sprawdził jego zapach przesuwając pod nozdrzami. - No dupy nie urywa ale może być. - oszacował w końcu i sięgnął do kieszeni po zapalniczkę. Chwilę ją odpalał po czym gdy mu się udało nieco przesunął się na stołku tak, że wolnym ramieniem objął kibić blondynki. - Sama spróbuj. Zajaraj. - powiedział gdy wydmuchnął pierwszy kłąb dymu gdzieś w bok i podał nastolatce zapalonego skręta. Wtedy chyba też zauważył Maggie która cały czas stała ze dwa kroki od nich. - A ty mała co się tak gapisz? - zapytał jakby niekoniecznie interesowała go odpowiedź dziewczynki. Ta spojrzała niepewnie na Angie chyba zaskoczona tym, że się do niej odezwał i chyba nie wiedziała co odpowiedzieć.

- To jest Maggie, jest fajna. Lubię ją - nastolatka przyciągnęła z uśmiechem małą ludzię do siebie, obejmując ją ochronnie ramieniem - To młode pani doktur i pana z blizną i też lubi futerka. A to Roger, on mi zrobił obrazek motylka co lata nocą. Poza tym super walczy, klekocze klekotami, zbiera czerwoną wodę do kubka Khaina i rozmawia z nim. Bo jest Arena - wyjaśniła drobnej brunetce i z chęcią przyjęła skręta. Nauczona poprzednim doświadczeniem nie wciągnęła dużo dymu, ale i tak zadrapało ja w gardle. Wzięła więc szklankę Rogera i przepiła odrobiną piwa - Przyszłyśmy po jedzenie dla czarnej mamy żeby mogła robić mleko dla swojego gniazda. - zaciągnęła się jeszcze raz i zaraz drugi - Może pan zza lady będzie miał puszkę albo mięso i się wymieni za rzeczy. A ty chcesz pić? - spytała małej ludzi.

- Ta, kojarzę. - Roger skinął głową i sięgnął po kolejnego skręta leżącego na ladzie przed nim. Odpalił go i zaciągnął się ponownie pierwszym buchem. Maggie dała się Angie przyciągnąć i patrzyła zadzierając głowę wysoko w górę by z bliska i z dołu zobaczyć co ci dorośli lub prawie dorośli robią i mówią. Słuchała z zaciekawieniem tego co mówiła nastolatka a gdy odezwał się Roger spojrzała na niego. Ale zakaszlała od papierosowego dymu.

- Mój tata też super walczy. I poluje na potwory. - dziewczynka chyba też poczuła potrzebę pochwalenia się swoimi rodzicami. - A mama jest lekarzem i jest bardzo mądra. Wie dużo rzeczy. - teraz Maggie spojrzała na twarz nastolatki. Roger zrewanżował jej się uniesieniem brwi, pochyleniem głowy na dół i zaciągnięciem się kolejnym buchem.

- Super walczy? I poluje na potwory? - pomalowana twarz spojrzała ponad ramieniem Angie na schody z jakich właśnie zeszły. - Szkoda, że u Rice nic z tych potworów nie było. - powiedział zapatrzony w te schody albo własne myśli.

- A dlaczego pan jest tak dziwnie pomalowany? - Angie poczuła jak przy pytaniu dziewczynka mocniej ją chwyciła za rękę ale jednak odważyła się zapytać. Khainita spojrzał na dół jakby znowu dziwił się, że mała wciąż tutaj jest i coś do niego mówi jeszcze do tego.

- To są barwy wojenne. Teraz jest czas wojny. Czas Areny. Czas Khaina. Czas krwi. I trzeba to uczcić. - ton Rogera zrobił się poważny i jakiś nawet jakby uroczysty jak zwykle gdy mówił o Khainie.

- Aha. - Maggie skinęła główką słysząc taką odpowiedź. - A my musimy iść po jedzenie dla kotków. - powiedziała spoglądając na twarz wyższej od siebie dziewczyny.

- Dla kotów? - teraz chyba Roger wydawał się być zdziwiony. - Hej Lou! - zawołał starszego z kelnerów i ten podszedł do niego pytająco unosząc brwi. - Macie jakieś resztki w kuchni? Dla psa czy co. - zapytał khainita a właściciel lokalu na chwilę się zastanowił i skinął twierdząco głową. - No to przynieś i daj tu dziewczynom. - powiedział wskazując fajkiem na dziewczynę i dziewczynkę wokół siebie. Lou się znowu chwilę zastanowił po czym też skinął znowu głową. A potem odszedł przyzywając do siebie dziewczynę zza baru i coś do niej mówiąc.

Angela miała niemiłe wrażenie, że przy kwestii pana z blizną pan z obrazkami zastanawiał się nad pojedynkiem i napełnieniem jego krwią kubka swojego niewidzialnego przyjaciela. Jednak kiedy padła propozycja jak załatwić mięso dla futerek nastolatka znowu się rozpromieniła. Roger rozwiązał ich problem, też był mądry! I dobry… szkoda że wujek tego nie widział. Popatrzyła na niego krytycznie, przekrzywiając głowę w bok.
- Trzeba cię umyć, bo masz na sobie tą brudną, zgniłą krew. Żeby ci nie weszła w rany na plecach. Mogę cię umyć - zaproponowała pomoc zaciągając się pojarą - Umiem to robić. Jak wujek był… no chory, to się nim zajmowałam. Dziadek pokazał jak. Ty nie sięgniesz do tyłu… i jak chcesz podzielę się z tobą sernikiem, jest bardzo dobry. Potrzebujemy dużej miski - zadumała się. - Maggie sobie poradzi z zaniesieniem jedzenia czarnej mamie, jest już prawie duża. Chcesz to nauczę cię strzelać - popatrzyła w dół na ciemnowłosą główkę - I polować jak twój pan tata Rob.

Twarz dziewczynki rozpogodziła się, nawet rozpromieniła. Ale zaraz zastygła a w końcu wyszło na niej wahanie.
- No chciałabym. Ale muszę zapytać mamy. - przyznała w końcu niezbyt chętnie. Roger ledwo na nią spojrzał bo wydawał się być o wiele bardziej zainteresowany tym co mówi starsza z dziewczyn. Zaciągnął się fajkiem i chyba chciał coś powiedzieć gdy córka O’Nealów odezwała się znowu. - I robi pan obrazki? Ładne? A zrobi mi pan jeden? - zapytała patrząc w górę z zaciekawieniem. Brwi Rogera zmarszczyły się i gwałtownie spojrzał w dół szacując krytycznie wzrokiem dziewczynkę.

- Mam ci zrobić obrazek? - zapytał z niedowierzaniem i aż pochylił się na stołku by upewnić się czy dobrze słyszy albo rozumie dziewczynkę. Ta zaś uśmiechnęła się z nadzieją i gwałtownie pokiwała twierdząco główką. Roger wyprostował się i spojrzał na nastolatkę jakby ona mogła mu coś tutaj wyjaśnić. - Kurwa to się nie robi w jedną fajkę. Zamówiłem kąpiel u Lou. Możemy iść razem. - powiedział patrząc z bliska na twarz Angie.

- I tam zrobi mi pan obrazek? - zapytała grzecznie dziewczynka wciąż z tą dużą nadzieją w oczach i spojrzeniu.

- Co kurwa?! - khainita znowu spojrzał w dół z takim samym poziomem niedowierzania w jaki trafiało w niego oczekiwanie dziewczynki.

Blondynka pokazała przedramię i motylka co lata nocą, z cukierasami na skrzydełkach.
- Taki obrazek? - spytała, ale znała odpowiedź. Obrazki były takie fajne i magiczne. No i ładne - Najpierw trzeba nakarmić futerka. Żeby nie były głodne - wyjaśniła małej ludzi, czując jak serce jej przyspiesza. Chociaż rozmazana, to z bliska kostuszkowa twarz Rogera nadal była bardzo ładna i lubiła ją prawie jak sernik i karamelki.
- No i trzeba spokoju, a Roger jest ranny i trzeba go umyć. Wieczorem o tym porozmawiamy, tak Maggie? - przeniosła wzrok na czarno-białą czaszkobuzię - A to będzie ciepła kąpiel? No i muszę iść z tobą jak mam cię umyć.

- No taki. Albo inny. No coś ładnego. Zaraz ci przyniosę to mi zrobisz co?
- Maggie najpierw obejrzała wyciągnięte ramię blondynki i wytatuowanego motyla i wolno skinęła głową. Ale zaraz zaczęła odbiegać wzdłuż baru by w końcu przebiec dookoła i śmiało wbiec za bar.

- Co ona ma mi przynieść? Ma maszynkę do dziar? - Roger wydawał się być rozkojarzony i zaskoczony zachowaniem córki O’Nealów. W końcu wzruszył ramionami i spojrzał znowu na nastolatkę. - No pewnie, że ciepła. I z kurwa bąbelkami. Ale no trzeba czekać aż zagrzeją. - powiedział obojętnie machając dłonią w stronę obsługi baru.

Nastolatka rozłożyła bezradnie ręce, pokazując niewiedzę na temat rzeczy do przyniesienia przez małą ludzię.
- Zimna też może być… byle czysta. No ale ciepła byłaby lepsza. Lepiej plamy schodzą. Będę musiała zdjąć sukienkę, pani doktur mi dała… nie chce jej pobrudzić, ma ładny kolor. Lubię niebieski, a pani doktur jest fajna… też lubi odcinać głowy - powiedziała wracając do tematów higienicznych i nie tylko - Bolą cię plecy? Mocno dostałeś, możesz się potem położyć czysty. Wzięliśmy pokój. Taki z łóżkami… będę pilnować i obudzę cię jakby przyszedł ktoś wściekniety. A ty lubisz trójkąty? Takie jak widzieliśmy u Rice? Wujek mówił że mogą być fajne, ale nie chciał żebym takie robiła… nie rozumiem dlaczego. Skoro coś jest fajne to dlaczego tego nie robić? Wyglądało fajnie. - skrzywiła się, patrząc gdzieś za okno.

Roger kiwał głową do tego co mu mówiła Ćma. Upił kolejny łyk ze szklanki i zgasił niedopałek szluga.
- Mam już swój pokój. - odpowiedział krótko khainita. Dłoń uporała się z petem i wróciła do złapania za szklankę. - Wejdziemy do wanny to się zobaczy. I tak mnie już wszystko swędzieć zaczyna od tej farby. - powiedział spokojnie szef khainitów. Zaraz wróciła też do nich Maggie. Walnęła przed blatem Rogera chyba wyrwaną z notesu kartkę i ołówek.

- Narysuj mi coś! Coś ładnego! - powiedziała włażąc na wolny koło khainity stołek. Patrzyła z takim podekscytowaniem na kartkę jak on patrzył na nią nierozumieniem.

- Narysować? Tutaj? Teraz? - khainita popatrzył w bok przy każdym pytaniu stukając pustą kartkę palcem. I za każdym razem dostawał od od dziewczynki twierdzącą odpowiedź. Wpatrywał się w nią przez moment ale ona wpatrywała się z równie wielkim zainteresowaniem jak on uporem. Wreszcie pokręcił głową. - No ale to tak nie działa. Zwykle to ludzie przychodzą do mnie i mówią jakie chcą… Jaki chcą obrazek. - powiedział w końcu khainita a dziewczynka popatrzyła na Angie jak na koło ratunkowe.

- Może kotka? Takiego z paskami jak w twoim zeszycie - podpowiedziała przenosząc wzrok z Maggie na Rogera i podrapała się po policzku w zastanowieniu aż do momentu gdy klasnęła ucieszona w dłonie - Tygrysa! Mówiłeś że on się nazywa tygrys. Taki jak dziadek miał na ramieniu. Zrobisz kotka, woda się nagrzeje i pójdziemy się myć… a ja mogę w tym czasie zjeść sernik, możemy zjeść po kawałku - przedstawiła prosty plan i czuła się trochę jak wujek. Jego też ludzie pytali co robić, albo tak patrzyli jakby chcieli żeby coś mądrego powiedział.

- Tygrysa? - Roger popatrzył z zastanowieniem na nastolatkę.

- O tak, kotka! Chcę kotka! - Maggie od razu podchwyciła pomysł starszej koleżanki i też klasnęła w dłonie. Roger więc wzruszył obojętnie pomalowanymi na biało ramionami, wziął przyniesiony przez dziewczynkę ołówek i zawiesił go na chwilę nad pustą kartką w linie.

- Tygrys to nie jest kotek. - mruknął trochę nieobecnym głosem Roger a ołówek ruszył mu do pracy. Pracował błyskawicznie. Ołówek raz za razem dorabiał kolejne linie, jedne zacierał, inne rozmazywał palcem a na kartce pojawiał się jak wyczarowany tygrys. Najpierw kontur, ledwie jego cień muśnięty delikatną kreską. Potem mocniejsze i zdecydowane pociągnięcia. Wreszcie oczy, trochę ołówkowych czarów z pozostawionym białym kółkiem nie tkniętym ołówkiem i wydawały się jak żywe. Jeszcze kły, paszcza, sterczące uszy i trochę pracy z paskami. Gdy tatuażysta skończył podsunął kartkę w kierunku czekającej dziewczynki. Ta też czekała ze zniecierpliwieniem ale siedziała cicho gdy pochłonął ją widok powstającego obrazka.


- W tamtym sezonie zrobiłem komuś coś takiego. - powiedział Roger odkładając ołówek na blat. - Tylko nie na kurwa kartce oczywiście. - dodał sięgając po kawałek sernika.

- O jaaa… Ale fajny! Angie! Widziałaś!? - Maggie wydawała się być pod niesamowitym wrażeniem skończonego dzieła. I gdy już nasyciła swoją pierwszą ciekawość pomachała kartką w kierunku nastolatki by też mogła obejrzeć skończony obrazek.

Blondynka pokiwała jasna głową, uśmiechając się szeroko i patrząc na kartkę. Widziała już obrazki Rogera, ten też był ładny jak te w zeszycie, albo motylek na jej przedramieniu. Kiedy mała ludzia podziwiała nowego kotka z paskami na papierze, nastolatka objęła wdzięcznie pana z obrazkami.
- Mówiłam że Roger jest super i robi śliczne obrazki - powiedziała wesoło, całując mężczyznę w policzek. Nie tylko obrazki robił fajne, równie fajnie odcinał głowy, machał toporem i jeszcze dużo, dużasto innych rzeczy robił. Nagle popatrzyła na niego uważnie i poważnie.
- Trzeba wziąć butelkę. Alkohola - zmarszczyła brwi i pokazała ruchem głowy za ladę - Żeby przemyć ci rany z pleców. Maggie weźmiesz od pana zza deski jedzenie dla futerek i im dasz? Ja muszę pomóc Rogerowi poczyścić mu plecy.

Maggie zdawała się w pełni potwierdzać wersję Angie co do talentów Rogera. Przynajmniej pod względem robienia obrazków.
- Pokażę rodzicom! - zawołała i zeskoczyła ze stołka trzymając kartkę z narysowaną głową tygrysa jak najcenniejszy skarb. Dziewczyna z zaplecza akurat wróciła i dziewczynka przejęła od niej jakąś metalową miseczkę z jakimiś resztkami. Mała O’Neal podziękowała jej i Lou i tryskał z niej taki naturalny entuzjazm, że oboje się do niej uśmiechnęli. Potem dziewczynka pobiegła na schody znikając im z pola widzenia choć jeszcze przez chwilę słychać było jak wbiega na górną połowę schodów.

- Ej. Co z tą balią? - Roger zniecierpliwionym tonem zapytał barmana o swoją, zamówioną usługę. Według Lou już prawie była i właściwie można było zacząć się zbierać na łaziebne zaplecze. Zostawała jeszcze kwestia alkoholu do dezynfekcji. Ale khainita jakoś się z tym nie rozczulał. Zapytał o “coś mocniejszego”, całą butelkę a gdy Lou postawił ją na blacie po prostu ją wziął i ruszył wzdłuż baru kierując się na zaplecze. A drugim ramieniem obejmował idącą obok nastolatkę. Lou co prawda wyglądał jakby chciał coś powiedzieć albo i zaprotestować ale ostatecznie nie powiedział nic. Angie więc znalazła się na zapleczu, w niezbyt dużym pomieszczeniu wypełnionym w większości przez balię pełną ciepłej i czystej wody. Kompletnie innej niż ta zimna i mętna na zewnątrz. Roger bez specjalnych ceregieli zaczął rozpinać i zdejmować spodnie a potem buty. Dualizm barw na jednym ciele był teraz wybitnie widoczny. Góra była mniej lub bardziej pomalowana białą farbą z namalowanymi na niej czarnymi kośćmi. Za to dół, skryty dotąd pod spodniami zachował naturalną barwę skóry.

Zanim weszli do środka pan zza deski z alkoholem dziwnie się patrzył. Angie zastanawiała się czy to dlatego, że zostały im resztki sernika na buziach? Obejrzała pana z obrazkami, ale nie zauważyła nic takiego. Dla pewności otarła usta, ale tam też nie znalazła serowych kawałków. Podobne problemy szybko jednak przestały być ważne z dwóch powodów.
Pierwszym była wielka miska z parującą wodą i tak czystą, że widziała przez nią drewniane dno, a druga właśnie pozbywała się ubrania parę kroków obok, uwalniając na widok całą kostuszkowość w pełnym wymiarze. Blondynka stała tak chwilę, gapiąc się na niego i przypominając naocznie jaki był ładny w tych obrazkach na obrazkach. No i sernik lubił…
- Komu zrobiłeś tego kotka z kartki? - spytała zdejmując sukienkę od pani doktur i bieliznę. Powiesiła wszystko na krześle, buty ustawiła karnie obok. - Ładny był - podsumowała i z wyraźną radością wskoczyła do wanny.

- Takiemu gnojkowi co myśli, że jak zrobi sobie taką ekstra dziarę to będzie kimś. - machnął obojętnie ramieniem khainita i sam też z ulgą wpakował się do balii. Przez chwilę rozkoszował się samą przyjemnością ciepłej i kojącej wody. Oparł się wygodnie ramionami o skraj balii, przymykając oczy. Potem chyba sobie o czymś przypomniał. Otworzył oczy i rozejrzał się bystro jakby czegoś szukał. Dostrzegł jakąś plastikową butelkę, odkręcił ja i wlał do środka. - No. Zamawiałem z pianą. Pomieszaj. - powiedział odstawiając butelkę. Sam zaczął trzepać i mieszać dłonią wodę i nagle zaczęły po niej pływać bąble. Było ich coraz więcej aż zaczęło to przypominać pianę. Tylko była łagodna, ładna i przyjemnie pachnąca. Przykryła stopniowo całą wodę w balii. Wtedy wreszcie Roger przestał mieszać i sam zanurzył się na chwilę pod spód. Piana przykryła go prawie całego tylko kolana wystawały mu ponad nią.

Angela zrobiła wielkie oczy kiedy białe bąbelki pojawiły się na powierzchni wody, a w powietrzu rozeszła się słodka, owocowa woń. Dziewczyna łowiła ją chciwie, rozdymają chrapy i przekrzywiając kark raz w jedną, raz w drugą stronę. Wzorem pana z obrazkami uderzyła ręką w wodę i zaraz powtórzyła ruch, śmiejąc się z uciechy kiedy między palcami pojawiały się delikatne, białe bąbelki. Dołączyła drugą rękę, chlapiąc naprzemiennie w wodna taflę, a oczy się jej śmiały i wydawała się całkowicie pochłonięta tym zajęciem aż do chwili kiedy puchaty kokon pokrył całą kąpiel. Wtedy nabrała garść jasnych pęcherzyków przypominających lekki śnieg i wychyliła się, kładąc go mężczyźnie na włosach jak czapkę.
- Teraz jesteś jak dziadek. Też biały na głowie - Podziwiała swoje dzieło, uśmiechając się szeroko i chichocząc radośnie.

Roger wynurzył się z piany i przez chwilę trzymał dłonie przy twarzy by przetrzeć oczy. Pod wpływem ciepłej wody farba zaczęła mu schodzić z twarzy i z reszty ciała wręcz masowo. Odklejała się zostawiając coraz więcej plan oczyszczonej skóry. Ale przez to sam khainita wyglądał obecnie dość odpychająco gdy tak ta rozmazana i na wpół roztopiona farba mieszała się w czarne i białe zacieki ściekając w dół, po policzkach, żebrach i klatce piersiowej.
Słysząc co Angie mówi i robi uśmiechnął się trochę.
- Bąbelki są zajebiste. Zawsze biorę jak tu jestem. - powiedział skinąwszy głową z puszystą watą piany na niej. Rozejrzał się znowu i dostrzegł jakąś ścierkę. Sięgnął po nią i zaczął ścierać nią resztki farby ze swojego ciała.

Samemu ciężko było się dokładnie umyć, żeby nie zostały resztki farby. Poza tym Angie obiecała że pomoże mu z tym. Dlatego skończyła zabawę z chlapaniem i powoli żeby nie wylać wody, przeniosła się Rogerowi na kolana, zabierając mu szmatkę z ręki.
- Napij się i odpocznij - powiedziała cicho, sadowiąc się wygodniej i moczac materiał w wodzie. Wypłukała go dokładnie żeby nie rozmazywać niepotrzebnie kolorów - Zamknij oczy - poprosiła, zaczynając ścierać malunki ze skóry od czoła w dół. - Bo naleci mydlin i będą szczypały. To niemiłe, nie lubię mieć mydła w oczach. A odkazić się też trzeba od środka. Żeby zabić… te małe cosie. Zarazki - przypomniała sobie słowa knui.

Roger przyjął podaną butelkę i łyknął z niej. A potem skrzywił się gdy paląca i nierozcieńczona ciecz przepaliła mu gardło.
- Mocne. - powiedział na wydechu ale nie odstawił butelki. Rozparł się znowu wygodnie rozciągając ramiona, odchylił nieco głowę do tyłu i przymknął oczy. Teraz nastolatka mogła spokojnie walczyć szmatką i wodą z resztkami farby. Twarz z każdym jej pociągnięciem zdradzała coraz więcej oryginalnych rysów twarzy. Roger poddawał się tym zabiegom z wyraźną ulgą.

Brudki powoli puszczały, a nastolatka nie przestawała pracować, przykładając się do pracy uważnie i z zaangażowaniem. Robiło się jej ciepło od wody i siedzenia na brunecie, który z każdym ruchem ścierki coraz mniej przypominał kostuszka, wracając do bycia panem z obrazkami.
- Ty też jesteś ładny Roger - mruknęła, płucząc myjkę i zabierając się za wycieranie dolnej części twarzy gdzie usta, żuchwa, a niżej szyja i unosząca się miarowo klatka piersiowa.
- I lubisz serniki. - dodała kolejne spostrzeżenie, polewając zaobrazkowana pierś ciepłą wodą.

- Hę? - mężczyzna z licznymi tatuażami nie zmienił jakoś pozycji w balii ale otworzył oczy i trochę uniósł głowę by spojrzeć na czyszczącą go nastolatkę. Twarz już miał prawie doczyszczoną, szyję też. Zostawało mu doczyścić korpus. Najpierw to co było najbardziej dostępne czyli klatkę piersiową. Ale by dotrzeć do brzucha lepiej było by się podniósł a gdy chodziło o plecy to by się odwrócił do nastolatki plecami.

- Serniki są smaczne i serowe i słodkie, ale nie lepią zębów jak karamel… lubię je. Chciałabym jeść tylko ciasta i cukierki. Bez tych niedobrych zielonych kulek co smakują jak… - wzdrygnęła się - Nie są smaczne. Burelki… chyba tak się nazywają. Są okropne, ale zdrowie i trzeba je jeść - westchnęła ciężko, zajmując się czyszczeniem klatki piersiowej - Na pustyni było dobrze, bo tam rzadko dziadek kazał mi jeść te niedobre rzeczy. Zwykle mieliśmy mięso i zapasy… ale nie było piany - uśmiechnęła się pogodnie.

- Mięso jest dobre. Khain lubi mięso. I krew. Khain lubi krew. - zgodził się zrelaksowany mężczyzna wygodnie rozwalony o krawędź balii. Powoli odchylił głowę znowu do tyłu i znowu zamknął oczy. - Ale ten sernik też mają tutaj dobry. - powiedział trochę jak mimochodem. - Odjedź stąd Ćmo. - powiedział nagle bez ostrzeżenia z wciąż zamkniętymi oczami i odchyloną głową. - Leć za swoim Księżycem. Posłuchaj swojego zewu. Teraz jest czas wojny. Czas areny. Jak tu zostaniesz w końcu ktoś złoży z ciebie ofiarę. A jeśli nie to spotkamy się. I albo ty zabijesz mnie albo ja ciebie. Odjedź. Weź swojego wujka i odjedźcie. - mówił cicho z przymkniętymi oczami. Pierwszy raz wydawało się Angie, że słyszy u niego coś podobnego do prośby.

Blond głowa przechyliła się, brwi dziewczynie podjechały w zdziwieniu do góry kiedy słuchała i nie wierzyła w to co słyszy. Przestała ścierkować rogerową pierś, zamierając jak gotujące się do ataku futerko. Tyle, że nie miała ochoty atakować.
- Nie martwuj… - powiedziała cicho i zamiast coś dodawać, przytuliła się do niego, obejmując ramionami za szyję i przyciskając czoło do dopiero co umytego policzka. Ścisnęła go równie mocno udami, a dłonią gładziła czarne włosy.
- Pani doktur powiedziała, że za dwa dni wyjedziemy. - wydusiła po przerwie, szepcząc mu w szyję - Duży ten świat, jak odjadę to już się nie zobaczymy, bo ty tu zostaniesz, a jest wojna. Arena. Jak się skończy to albo tu zostaniesz albo pójdziesz do Khaina… a nie wiem gdzie on mieszka, zgubimy się. Nie chcę cię zgubić. Lubię cię. Bardzo… i też nie chcę cię trupić. Ani żebyś się wścieknął jak tamta pani z hotelu, albo pan Ben… albo ten z piwnicy. To by było smutne.

Khainita przez moment milczał i wydawało, że się waha co zrobić czy powiedzieć. W końcu zwolnił jedno ramie i przygarnął do siebie mocniej dziewczynę. Drugą znowu zapił smutki i zmartwienia z butelki. A potem wyciągnął szkło w stronę nastolatki.
- Tak. Wyjedźcie. Jak najprędzej i jak najdalej. Czas areny się skończy. Wtedy będziemy czekać na następny czas areny. - odpowiedział zanurzony w wodzie i pianie mężczyzna przytrzymujący na sobie i do siebie siedzącą mu na udach nastolatkę.

Blondynka chętnie przyjęła butelkę i upiła kilka sporych łyków aż łzy stanęły jej w oczach i rozkaszlała się, rozchlapując wodę. Piekło ją gardło, ale ludzie pili alkohola jak było im źle, a ona źle się czuła w środku. Tam gdzie serce coś ją kuło i uciskało. Zrobiło się jej smutno i zimno mimo kąpieli i grzejącego ciała obok, bo upału nawet nie trzeba było wspominać, gdyż nie dawał o sobie zapomnieć ani na chwilę.
- A kiedy Arena się skończy mogę cię poszukać? Jak poznać że to koniec? - zadała kolejne pytanie, oddając butelkę i wracając na poprzednią pozycję - Póki nie wjechaliśmy chciałabym… żebyś był. Byłoby… super. Zebyś potem też był. Jest fajnie jak jesteś. - przekręciła się żeby pocałować go w policzek, a potem wychyliła się, całując go tak jak nie całowało się rodziny.

- To wola Khaina. Kiedy się zaczyna i kończy czas areny. - odpowiedział filozoficznie Roger. Otworzył oczy i popatrzył z bliska na twarz blondynki. - Słuchaj swojego zewu Ćmo. Leć za swoim Księżycem. To cię poprowadzi. - dodał jeszcze i sięgnął po trzymaną przez nastolatkę butelczynę. Sam też łyknął z niej znowu, znowu się krzywiąc gdy piekący płyn przelał mu się przez gardło.

- A można z nim jakoś porozmawiać, z Khainem? Gdzie się poznaliście? I dlaczego jest niewidywalny? - nastolatka wyrzuciła z siebie dodatkowe pytania, biorąc się w garść i przestając smutać. Nie mogła smutać, musiała coś jeszcze zrobić. Zsunęła się z rogerowych kolan i znowu sięgnęła po ścierka.
- Wstań to zmyję resztę farby - wyjaśniła.

- Nie można go zobaczyć. Ale można go usłyszeć. W czasie krwi. W walce. Możesz oddać mu się we władanie. Wówczas prowadzi twoją rękę i chroni cię. Spójrz na mnie. Khain mnie chroni i prowadzi więc nic mi nie jest. - Roger mówił spokojnie ale z zaangażowaniem. Na koniec wstał w balii i wyprostował się ociekając pianą i wodą. Pierś i twarz wróciły mu już do normalnych barw. Został jeszcze wciąż poplamiony farbami brzuch, boki i plecy khainity. Wskazał obydwiema dłońmi na siebie uśmiechając się drwiąco jakby kpił sobie z dotychczasowych niebezpieczeństw tego kończącego się dnia. A potem znowu pociągnął łyka z butelki, i znowu się skrzywił po tym mocnym trunku jaki pił.

- To on mówi żeby robić trupy? - jasne brwi zmarszczyły się niepewnie, gdy dziewczyna ścierkowała sumiennie przód i boki kostuszkowego tułowia. Klęczała bo tak było wygodniej, tylko zadzieranie głowy do góry mogło być niewygodne, ale aż tak źle się działo. Wystarczyło wyprostować plecy - Ten głos w głowie? - dopytała. Ona by wolała robić serniki, ale ta czerwona woda do kubka pewnie szła na coś kompletnie innego - Ile masz lat Roger?

- Lat?
- mężczyzna zmarszczył brwi i spojrzał w dół na klęczącą w wodzie dziewczynę. - No ileś tam mam, kto by to tam liczył. - wzruszył już wyczyszczonymi i wytatuowanymi ramionami. Wydawał się dość obojętnie podchodzić do sprawy wieku. Odwrócił się tyłem bo właściwie zostały mu już pochlapane obecnie farbą plecy do przemycia. A na nich miał te liczne ale drobne rany jakie zrobiły mu się po tym gdy w piwnicy upadł plecami na zawaloną szklanymi odłamkami podłogę.

- A z tym Khainem to nie tak. Po prostu jak oddasz mu się we władanie, czujesz zew krwi. Co jest cieniem tego co on odczuwa. Stajesz się jego awatarem na tym syfie jaki tutaj mamy. I oczyszczasz ten syf z syfu jaki nie powinien tu się ulęgnąć. Gdy przelewasz krew w imieniu Khaina czujesz jego radość i masz satysfakcję. Euforia jaka cię niesie przez czas krwi. Nie czujesz zmęczenia ani bólu. Idziesz do przodu zostawiając za sobą sieczkę. Krwawą sieczkę jaką raduje się Khain a ty razem z nim. Jak skończysz wiesz, że to było dobre. Sprawia ci to radość i satysfakcję. - tłumaczył mówiąc z zaangażowaniem i trochę gestykulując rękami co jakiś czas odwracając głowę w tył by spojrzeć na myjącą go nastolatkę.

Ona w tym czasie umyła go dokładnie od pasa w dół. Zostały tylko poranione plecy i ich okolicę, a do tego musiał wrócić do siedzenia, podać butelkę.
- Brzmi fajnie… - westchnęła rozmarzona, ciągnąc go za jedna rękę aby usiadł z powrotem w wodzie - Dużo czerwonej wody i nikt nie krzyczy jak komuś robić wypadek… no nawet nie musisz robić wypadków, po prostu trupisz. I to jest okey, nie ma pretensji, ani potem nikt nie krzyczy że jesteś niemiły i tak nie można - skrzywiła się, wzdychając przy tym cicho - Daj butelkę, zostały plecy. Przemyję je… będzie piekło i szczypało.

-Wypadek? Wypadki się nie liczą. Wypadki są do dupy.
- wódz khainitów pokręcił głową na znak, że tego nie uznaje. Dał się sprowadzić z powrotem do poziomu i usiadł w balii oddając swoje poranione plecy do dyspozycji zabiegów nastolatki. - Liczy się jak staniesz naprzeciw tego drugiego i rozwalisz mu łeb. To się liczy. To cieszy Khaina. A nie jakieś szachrajstwa. - wyrzucił z siebie z naciskiem i pogardą dla takich zagrywek. - A jak ktoś krzyczy na czas krwi zawsze można dać mu po gębie. A jak chce dochodzić swoich racji to niech staje. - już spokojnej wskazał brodą na podłogę przed balią jakby tam miał stanąć jakiś protestujący przeciw khainickim wierzeniom malkontent. Wydawało się, że Roger byłby skory i chętny rozprawić się z takim za pomocą pięści i toporów. Gdy mówił trochę syczał albo wstrzymywał oddech gdy palący alkohol wypalał świeże rany. Nastolatka musiała też ostrożniej manewrować szmatką by doczyścić plecy bez zahaczania o te liczne ranki na jego plecach.

- Bo o wypadki ludzie ani wujkowie się nie czepiają, jak się taki wypadek zrobi… przypadkiem… jak nie ma areny. Nie zawsze jest Arena - Angie bardzo delikatnie manewrowała ścierkiem żeby nie zrobić panu z obrazkami większych ran, albo bóla - Jak wyszliśmy z pustyni… to była trawa, nie arena. Dopiero tutaj - wyjaśniła wesoło, biorąc butelkę i polewając drugiego ścierka alkoholem. Zawahała się, bo wiedziała jakie to będzie nieprzyjemne. Pewnie zacznie się dużo syków i spinania, a pan z obrazkami i tak był dzielny.
Uparcie milcząc nastolatka wstała, robiąc kroka nad siedzącym w misce ciałem. Obróciła się i usiadła mu znowu na kolanach, tym razem przytulając się do świeżo wymytej piersi dzięki czemu patrzyła mu na plecy ponad ramieniem i mogła operować rękami przy ranach w okolicach kręgosłupa.
- Napij się jeszcze - oddała flaszkę i pogłaskała czarne włosy - To nie będzie miłe, ale możesz się stulić. Jak spadłam ze skały na żwir i wbił mi się w łopatkę razem z blachą, to dziadek tak mi go wyjmował… - dodała drugie wyjaśnienie.

Khainita skinął głową i przyjął z powrotem flaszkę. Załyczył i znowu cicho syknął. Dał się na sobie usadowić nastolatce i zająć swoimi plecami. Angie zaś już zostało niewiele pracy. Właściwie końcówka pleców. Ta też zmywała się już odpowiednio rozmiękczona wcześniej przez nadmiar, gorącej wody i ściekający alkohol. Wreszcie skończyła. Roger był znowu wymyty i czysty a rany na ile było to możliwe zostały zdezynfekowane mocnym alkoholem.
- To co? Zmiana? - zaproponował mężczyzna i uśmiechnął się bezczelnie do blondynki. Jakoś sam nie traktował chyba tego pytania poważnie bo wziął od dziewczyny szmatkę, namoczył ją w wodzie i teraz on zaczął przemywać kark i łopatki dziewczyny. Angie czuła dotyk mokrego materiału i ściekającą z niej po plecach wodę. Słyszała jej szmer gdy cicho spływała z powrotem do wody w balii dziwnie uspokajającym odgłosem.

Czuła też wypite procenty, szumiące w skroniach i rozleniwiające ciepło tak miło przekazywane przez ścierka. No i pana z obrazkami. Nie miała nic przeciwko myciu, lubiła jak dziadek ją mył jak była mała, a potem tak samo wujek… tylko kiedy odjechał, a dziadek zmienił się w kości myła się sama w piasku, a gdy zeszli z wujkiem tam gdzie zielono też już nie chciał jej za bardzo pomagać, mówiąc że jest wystarczająco duża aby robić to sama… szkoda. Przecież to było takie przyjemne! Móc się oprzeć na kimś, położyć mu głowę na ramieniu i dać się sobą zajmować.
- Wstawaj, strana ogromnaja - zanuciła cichutko pod nosem, uśmiechając się spod zamkniętych powiek - Wstawaj na smiertnyj boj… - ręka nastolatki na macanego szukała butelki.

Szmatka zjeżdżała z łopatek i karku coraz niżej. Aż dotarła gdzieś do połowy pleców gdzie zaczynała się woda. Nie skończyła tam jednak swojej wędrówki i zjechała jeszcze niżej. Następnie przejechała na bok dziewczyny. Jeden a potem za jej plecami Roger przełożył ją do drugiej ręki i zajął się drugim bokiem. Wreszcie odsunął nieco Angie od siebie, podwinął swoje uda tak, że częściowo mogła się o nie oprzeć. Za to wyeksponowało to jej przód przed siedzącym w wodzie mężczyzną. Ten uśmiechnął się widząc ten widok i znowu uruchomił szmatkę w ruch. Tym razem zaczął od obojczyków i przejechał z nich po ramionach blondynki. Nieśpiesznie wracając z powrotem po nich do korpusu aż znowu zawędrował do obojczyków. A potem zaczął posuwać się w dół korpusu.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 29-01-2018, 13:39   #170
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Zrobiło się jeszcze przyjemniej i cieplej, znowu w brzuchu blondynki pojawiły się te dziwne robaczki, ale teraz już wiedziała skąd się biorą i dlaczego. Roger je robił - tak samo jak gorąco i rozkojarzone myśli, uciekające już nie do butelki ale czegoś kompletnie innego.
Pociągnęła łyka z butelki, potem podetknęła ją Rogerowi pod usta żeby i on się napił. Pewnie płyn piekł gardło, ale ona już tego nie czuła, bo poprzednie dawki łyków skutecznie sparaliżowały jej przełyk… ale to też było miłe.

Roger przyjął butelkę i załyczył znowu. Znowu syknął a też wydawał się coraz bardziej pobudzony i skoncentrowany na swoim zajęciu. No i osobie blondynki. Szmatka przesunęła się z obojczyków na piersi dziewczyny i tu zatrzymała się na dłuższą chwilę okręcając się po nich i wzdłuż i wszerz i dookoła. Dłoń khainity skierowała ją niżej, na zanurzony w wodzie brzuch blondynki. A potem jeszcze niżej, gdzieś tam gdzie były biodra, uda, i podbrzusze.
- Taak... - mruknął z zafascynowaniem mężczyzna. W końcu rzucił szmatkę gdzieś na skraj balii i przyciągnął do siebie blondynkę bliżej. Złączył swoje usta z jej ustami w pocałunku a dłonie zaczęły mu buszować po jej ciele. Tym razem już bez pośrednictwa szmatki.

Nastolatka nie pozostawała dłużna, macając wyścierkowane, męskie ciało przed sobą. Poznawała je po raz kolejny, tym razem na spokojnie i bez pośpiechu i niepewności jak poprzednio. Teraz było jasno, ciepło i pachnąco od piany. Mieli czas, spokój, a jakby się pojawił ktoś wścieknięty to już by słyszeli strzały.
- Tu mi robisz te robaczki co tak łaskoczą - powiedziała cicho kiedy zapuścił dłoń między jej nogi. Ledwo dotknął tamtych okolic od razu pojawiło się całe stado wspomnianych pajączków, a usta blondynki wystrzeliły do przodu, szukając tych drugich. Dłonie dziewczyny żyły własnym życiem, ucząc się na pamięć rozkładu mięśni, blizn i ran. Zeszły z głowy i ramion na pierś, potem brzuch aż doszły do porośniętego twardymi, ciemnymi włoskami podbrzusza. Je też zbadały dokładnie.

- Heh. A zobacz co ty mi robisz. - khainita wyglądał jakby uwaga Angie go rozbawiła. Złapał jej dłoń za nadgarstek i skierował ją sobie na swoje podbrzusze i te rozedrgane, sztywniejące coś. A przed chwilą wcale takie nie było. Przynajmniej nie jak stał wcześniej w bali. Roger jednak niezbyt chciał czekać. Usta znów wróciły mu do ust nastolatki a potem przesunął się po dnie balii rozchlapując wodę dookoła. Nie zwracał jednak na to uwagi. Przechylił Angie tak, że teraz ona opierała się o krawędź balii a sam zajął się dotykaniem i całowaniem jej mokrej szyi i piersi. I wydawał się tym całkowicie pochłonięty.

- Chcesz się tulać - Angie wysapała dość przyjemne spostrzeżenie. Wyglądało że mu się podoba, tak jak on podobał się jej. Czuła jak kręci się jej w głowie, uśmiech nie schodził z twarzy kiedy głaskała czarne włosy i zaobrazkowane ramiona. Uniosła biodra, pomajstrowała przy nich ręką, znajdując sztywny fragment Rogera i naparła na niego biodrami, wsuwając się kawałek po kawałku aż znowu usiadła mu na kolanach, tym razem złączona w jedno. Robaczki w brzuchu rozochociły się w najlepsze, drapiąc, łaskocząc i przyspieszając tętno. Oddech blondynki stał się ciężki i chrapliwy, a ręce drżały jak w gorączce, gdy przyciągnęła głowę Rogera do swojej piersi.

- O tak! - Roger wydał z siebie jęk zadowolenia gdy Angie zakończyła swój manewr i pozwoliła by znalazł się wewnątrz niej. Teraz khainita pomagał jej odbijać się od swoich bioder i wracać na nie z powrotem. Sam też wydawał się coraz bardziej podniecony i z zapamiętaniem oddawał się temu zajęciu. Dłonie z jej boków przesunął przez jej łopatki aż na barki zapewniając pewniejszy chwyt, zwłaszcza w tych ruchach powrotnych. Woda w balii wzburzyła się od ruchu dwóch ciał i ochlapywała zarówno ich jak i podłogę i ściany.

Takie mycie też było fajne, nawet bardzo. Robili przy tym dużego bałagana, ale ani on, ani Angie się tym nie przejmowali. Butelka po alkoholu spadła z rantu miski i potoczyła się po mokrej podłodze, a blondynka powtarzała te same ruchy, których pan z obrazkami nauczył jej zeszłego wieczora. Teraz już wiedziała co robić, sama chętnie podskakiwała i opadała mu na kolana, trzymając dla stabilności za ramiona. Przy okazji oglądała czarne linie obrazków na jego skórze, chociaż najwięcej uwagi poświęcała twarzy - oczom i ustom które łączyła ze swoimi przy każdym wybiciu do góry, coraz szybciej i szybciej, wydając z siebie cienki jęk za każdym razem kiedy opadała mężczyźnie na kolana.

Roger zachowywał się podobnie. Też wodził wzrokiem po ciele nastolatki, głównie po jej skaczących piersiach i tam niżej, w kotłowisko wody między ich brzuchami. Ale głównie patrzył na jej twarz i oczy. Wzrok i twarz wydawała się jakaś zawzięta. Szczęki zaciskały się albo rozchylały się w coraz szybszym oddechu. Płuca rozdymały żebra i klatkę piersiową. Ramiona nadawały ciału Angie szybkie tempo aż do chwili, gdy musiały przejąć inicjatywę, gdy zachłysnęła się, wyginając plecy w łuk. Coraz więcej wody rozchlapywało się wokół balii. Wreszcie rozpoznała zbliżający się finał. Było podobnie jak wcześniej, za pierwszym razem. Roger zaczął syczeć i jęczeć, biodrami zaczęły targać dreszcze gdy wreszcie uwolnił swój ładunek w niej a on sam wydawał się odczuwać niesamowitą ulgę. Z wolna zaczął odzyskiwać oddech i uspokajać się. Podobnie uspokajała się woda jaka wciąż pozostała w wannie. Choć już nie była ani taka czysta ani przejrzysta. Piany też już zrobiło się znacznie mniej.

Angie też sie uspokajała, leżąc i dysząc ciężko rozpłaszczona na panu z obrazkami jak rozjechana żaba. Było jej dobrze, robaczki znowu poszły spać, a ona bardzo chciała iść ich śladem - zamknąć oczy i zasnąć w cieple, obejmowana bezpiecznymi ramionami. Położyła Rogerowi głowę na ramieniu, sapiąc w szyję i obojczyk.
- Było super - powiedziała nagle, patrząc na liche białe strzępki na powierzchni wody. - Ale zepsuliśmy pianę.

- Ona i tak jest tylko na początku.
- machnął ręką obojętnie. Khainita pozwolił leżeć na sobie i przy sobie mokrej blondynce. Losem piany w ogóle nie wydawał się przejęty za to podobnie jak nastolatka wydawał się ulegać rozleniwiającej senności. Na razie jednak po prostu siedział w balii leniwie przesuwając dłońmi po ramieniu albo plecach dziewczyny.

- Mogę z tobą dziś spać? - zapytała nagle, nie zmieniając pozycji. Przycisnęła się tylko do niego mocniej - Wujek pewnie będzie spał z ciocią… a nie chcę spać sama. Nie lubię… spać sama. - dokończyła i westchnęła - Pani doktur zamieniła karabin na mikroskop u jakiegoś pana. Myślisz że się obrazi jak przyniosę jej go z powrotem? Mogłabym pójść i go w nocy przynieść, jak się zrobi ciemno i ludzie pójdą do łóżek. Ona ma młode, powinna mieć broń.

- Nie obchodzi mnie to.
- khainita nadal wydawał się być w rozleniwionym nastroju i znowu wróciła mu ta obojętność z jaką traktował chyba wszystko co nie było związane z Khainem, areną i zabijaniem dla niego. Karabinem lekarki, jej młodymi i nocną wyprawą o jakiej mówiła Ćma w ogóle nie wydawał się ani przejęty ani zainteresowany.
- A ze spaniem jasne. Chcesz to chodź. - równie obojętnie zgodził się na dzielenie pokoju z nastolatką.

- Ale wiesz kto tu mieszka i gdzie - blondynka wyjaśniła o co jej chodzi - Wytłumaczysz jak gdzieś dojść tak żebym zrozumiała? Sama załatwię to szybciej, a wy strasznie tupiecie. Jutro czeka nas długi dzień. Robimy zawody kto utrupi więcej wściekniętych? - w jednej chwili zaczęła się uśmiechać szeroko, okręcając się tak żeby móc patrzeć mu w twarz - Przy tym dziwnym bryku pewnie będzie ich paru. Dużo czerwonej wody do kubka i zabawy. Narysowałbyś mi rano taką czaszkę jak ty miałeś dzisiaj? Żebym też wyglądała jak kostuszek.

- Wiem gdzie mieszka tu paru potrzebnych mi ludzi i tyle. Nie znam tu każdego. Po co mam znać tych wsioków? I nie wiem gdzie i komu zostawiła ten karabin.
- odpowiedział khainita mówiąc sennym albo obojętnym głosem.
- Czas areny to nie są zawody. Zabijasz dla Khaina. I tyle. Dlatego mówię ci, że jak tu zostaniesz albo zginiesz albo w końcu staniemy naprzeciw siebie. - pomysł potraktowania czasu areny jako zawodów wyraźnie nie przypadł Rogerowi do gustu. Skrzywił się niechętnie na takie porównanie.
- A te malowanie to barwy wojenne. Oznacza, że jesteś na wojnie albo wyprawie wojennej. Albo na arenie. I, że zabijasz dla Khaina. Khain jest twoim patronem. - popatrzył na twarz nastolatki zastanawiając się nad czymś.

- Ale może jakbyśmy zrobili zawody to by na mnie zwrócił uwagę. Może by zaczął mówić - blondynka wzruszyła ramionami, uciekając wzrokiem gdzieś w bok - Jakby się skończyła arena to może by mi powiedział… albo gdzie cię potem szukać. Ty z nim mówisz… i umiem wojnę, dziadek mnie do niej szykował i uczył. Mogę trupić dla niego i zbierać czerwoną wodę. I tak to robię, a tak przynajmniej będzie z tego pożytek i się ucieszy - wzruszyła ramionami - Wolę wojnę niż spokój, bo wiem jak się zachowywać… a tak trzeba mówić słowami których nie umiem. Do ludzi których nie rozumiem. Myślisz że Khain by mnie chciał?

- Nie wiem. Trzeba by sprawdzić. Musiałabyś przejść próbę. Inicjację. Ale to wymaga przygotowań.
- mężczyzna w balii zastanawiał się na poważnie jak by mało to wyglądać. Chwilę szukał czegoś niewidzącym wzrokiem na ścianę aż wreszcie dał sobie spokój. - Dobra, chodźmy stąd bo się zimno zaczyna robić. - powiedział i lekko popchnął nastolatkę dając jej znać by wstała z niego i dała jemu wstać. Woda jeszcze nie była chłodna ale już wyraźnie nie była taka ciepła. No i wyglądała jak rozwodnione mleko od tej rozpuszczonej w niej farby jaka wcześniej miał na sobie Roger.

- A jak się to sprawdza? - ciekawe pytanie nastolatki zlało się w jedno z bulgotem wody, gdy wstała nagle i równie szybko wyskoczyła z wanny na mokrą podłogę, chociaż przy lądowaniu musiała oprzeć się o ścianę, bo świat jej wirował w głowie - Tą próbę. Mam z kimś walczyć? Utrupić go?

- Nie. Potem walczysz jak jest na to czas.
- odpowiedział podnoszący się z wody mężczyzna. Wyszedł na zachlapaną podłogę i sięgnął po wiszący ręcznik. - A na próbie musisz oczyścić umysł i serce no i być gotowym. Aż poczujesz coś. Co to różnie bo każdy ma inaczej. To trochę czasu i przygotowań zabiera. Zwykle jest zabawa na cały wieczór. Zwłaszcza jak nowych jest kilku. - wyjaśnił Roger wycierając się ręcznikiem.

Nastolatka słuchała go i przytakiwała, idąc chwiejnie do krzesła z ubraniami. Obraz się jej dwoił, w głowie kręciło. Było jej dziwnie, ale nagle o nic się nie martwiła, czując ciepło przelewające się żyłami i posmak procentów na podniebieniu.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172