Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-04-2018, 17:48   #201
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Vex rusza na ratunek

Vex wyjrzała przez okno pasażera, na otaczający ich teren. Nie wyglądało to dobrze. Cały ten pomysł nie wyglądał dobrze. Mogła je tu zostawić w cholerę, pojechać do swoich. W końcu mieć chwilę spokoju i zająć się sobą jak należy. Tyle, że Spencer był gotów jej pomóc mimo tego jak szalony wydawał się ten pomysł. Może łatwiej byłoby po zmroku, ale jaka była szansa że kobiety będą tam gdzie je widziała, jaka była szansa, że nic im nie zrobią? Westchnęła. Robi to co przy blond parce. Pomaga choć jak zwykle nic za to nie dostanie, a już raczej na pewno ktoś się na niej wypnie. Spojrzała z powrotem na kierowcę.
- Byłbyś w stanie zaczekać z 20 minut bym była w stanie tam podejść i rozeznać się co i jak?

Przyglądała się siedzącemu obok facetowi z irokezem. Nie powinna tego robić. Nie powinna go w to mieszać. Spencer podwiózł ją, nawet przegonił tamtego faceta. Jeśli już miała durne pomysły powinna je załatwić sama.
- Nie… Wiesz nie powinnam cię w to mieszać. Spróbuję z nimi pogadać. - Vex zamknęła plecak upewniając się, że nie zgniata siedzącego wewnątrz kociaka.

- 20 min? Z pięć kawałków w radio? Czekać? Stać w miejscu? - kierowca wyglądał na coraz mniej zapalonego do tej całej rogatkowej eskapady.Wskazał na wciąż grające radio. Popatrzył na pasażerkę krytycznym wzrokiem i w końcu oparł łokieć o otwarte okno i zaczął obserwować zatopiony w powodzi las. Vex trudno było stwierdzić czy poczeka te pięć kawałków w radio, cztery, jeden czy w ogóle. W końcu z początku chciała tylko wysiąść a on miał rozgnieść coś czy przejechać po czymś a teraz jeszcze chciała od niego by z tym wszystkim czekać kilka kawałków w radio.

Vex szturchnęła delikatnie jego ramię.
- Pomożesz mi? Muszę mieć jasną odpowiedź. - Starała się zachować pogodny ton. To był jej głupi pomysł, a w razie czego spore ryzyko dla niego. - Jakby co na serio mogę spróbować pójść z nimi pogadać. Może je wypuszczą…

- Poczekam ze dwa kawałki. Będą dobre to trzy. I jak na razie to ja nic z tego nie mam ani mi nic do tego. - burknął Spencer kręcąc lekko głową wpatrując się w jakąś wiewiórkę skaczącą po gałęzi przydrożnego drzewa. Na koniec jednak odwrócił wzrok od skocznego stworzonka i spojrzał na pasażerkę by przypomnieć jej, że właśnie sam ma inne plany na najbliższe godziny i przymusowy, nieplanowany postój w ogóle nie jest mu na rękę i limit “na ładne oczy” i “dobroci serca” gdzieś kończy się właśnie w tym momencie po tych dwóch kawałkach w radio. Trzech jak będą dobre. Dawał więc Vex trochę mniej niż kwadrans, może właśnie kwadrans nim odpali ponownie maszynę.

Vex nachyliła się i pocałowała mężczyznę w policzek.
- Mam dobre wino w bagażu, jak się uda wypijemy je razem. - mrugnęła to kierowcy i otworzyła drzwi pasażera by wydostać się na zewnątrz. Musiała się streszczać jeśli coś miało z tego wyjść.

Drzwi trzasnęły gdzieś wysoko nad głową Vex i nadal nie była pewna ile naprawdę Spencer będzie skłonny poczekać. Czy zrobi w ogóle ten numer czy nie. Sama jednak zaczęła brnąć przez wodę by wrócić z powrotem w stronę rogatek i bandy jaką tam niedawno widzieli.

Motocyklistka obejrzała się jeszcze na stojącego monster trucka, poprawiając plecak na ramieniu. Jaka była szansa, że Spencer jej pomoże? Niemal taka sama jak to, że sobie odjedzie. Westchnęła ciężko i ruszyła przez wodę. Pierwsze kilkadziesiąt metrów pokonała drogą, upewniając się że nie jest widoczna od strony rogatek. W końcu jednak zanurzyła się w lesie i już dużo wolniej brnąc ostrożnie przez bagno jakim stała się cała okolica, ruszyła w kierunku zaparkowanych aut. Starała się iść tak by trudno było ją dojrzeć od strony drogi, cały czas upewniając się, że któryś z Psów nie wybrał się odlać, akurat w tym kierunku.
 
Aiko jest offline  
Stary 13-04-2018, 23:13   #202
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Doktor O’Neal miała być zła i była zła. Zirytowana i zmęczona, przegrzana słońcem i sfrustrowana wymianą uprzejmości z Pazurem od samego rana. W głowie układała plan jak najlepiej, najszybciej i najbezpieczniej dostać się najpierw bezpośrednio nad rzekę, a potem drugi brzeg. Bez blond dodatków na podorędziu. Stojąc przed miejscowym handlarzem ciągle się wahała, rozdarta między chęcią zagarnięcia swojego sprzętu i wypięcia się na wesołe towarzystwo, a… zachowaniu rozsądku wymaganego od kogoś z jej wykształceniem i profesją. Osobiste animozje powinny blednąć wobec sytuacji stanu wyjątkowego do jakich zdecydowanie zaliczała się i powódź i szalejący wirus. Pokonało je jednak coś kompletnie innego.

Ostatnią spodziewana rzeczą była zaproponowana przez najemnika wymiana. Jego sprzęt zamiast jej, chociaż nawet laik widział różnicę w jakości i klasie karabinów. To co zrobił było wyjątkowo nierozsądne w obliczu czekających ich zapewne tego dnia potyczek nie tylko z zainfekowanymi. Było też wyjątkowo… miłe, niespodziewane tym bardziej, że od dobrej godziny każda dyskusja między nią, a nim kończyła się warkotem i wbijaniem coraz ostrzejszych szpil. Aby ukryć niepewność, brunetka założyła znalezione w skrzynce z winem okulary, zyskując namiastkę pokerowej twarzy bardzo jej teraz potrzebnej.
Na tym jednak cuda się nie kończyły. Kolejne były przeprosiny, a po nich… róża. Pełnokwiatowa o niespotykanej, mieszanej barwie starego różu z burgundem. Brunetka wpierw z obawą wyciągnęła ku niej rękę, a potem przyjęła podarunek, podnosząc go do nosa i aż westchnęła. Słodki, zdecydowany aromat zniwelował chociaż chwilowo duszne bagienne smrodki powodzi. Sam kwiat był niezaprzeczalnie… zjawiskowy. Delikatny, a z drugiej strony miękkie płatki trzymały się pewnie kolczastej łodyżki. Sama barwa przykuwała uwagę, przywodząc na myśl marmur… lub krew. Izzy wolała pierwszą wersję.
- Dziękuję - uśmiechnęła się szczerze, gubiąc przy okazji spięcie mięśni towarzyszące jej od pierwszej krzyżowej wymiany argumentów - Jest piękna.

- Tak, chyba tak. Ładne są takich jeszcze chyba nie spotkałem.
- rosły najemnik pokiwał ciemno blond głową i zerknął w stronę krzaków gdzie widać było resztę tych dwubarwnych kwiatów. Po chwili jednak wrócił spojrzeniem do stojącej przed nim w wodzie lekarki.

- Tak… krzyżówka botaniczna. Jak u Pasteura - odpowiedziała zapatrzona w roślinę kręcącą się powoli między jej palcami - Ja też cię przepraszam Sam - powiedziała wreszcie, odrywając wzrok od prezentu - Ani przez chwilę nie myślałam o tobie jak o tępym trepie, nie myślę też że jesteś złym ojcem. Martwię się… wczoraj też się martwiłam. O was oboje - wzruszyła ramionami, robiąc zrezygnowana minę - Gdy się martwię próbuję kontrolować wszelkie płaszczyzny na które mogę mieć wpływ, żeby zminimalizować ryzyko że ucierpi ktoś bliski. A… charakter miewam paskudny gdy sie zirytuję. Czy możemy udać że cała ta urągająca godności poprzednia rozmowa między nami nie miała miejsca? To… wstyd mi, wybacz. Nie będę nigdzie jechać bez was, razem tkwimy w tym szambie - wymownie opuściła głowę, gapiąc sie pod nogi - Dosłownie i w przenośni.

- Może lepiej nie wracajmy do tego.
- zgodził się opiekun blondwłosej nastolatki i położył dłoń na ramieniu lekarki. - Chodźmy już stąd. - powiedział lekko nakierowując siebie i Izzy w stronę czekającego na ulicy czarnego vana. - Widać oboje jesteśmy paskudni gdy się w nas gotuje. - dodał luźniejszym tonem brodząc przez powodziową wodę.

O’Neal pokiwała głową, a potem nagle się uśmiechnęła. Uniosła ręce i chwilę pomajstrowała przy włosach, to splatając, to rozplatając kolejne pasma, aż opuściła ramiona ponownie, zostawiając różę wplecioną w jeden z warkoczy przy twarzy. Uśmiechał się też pewniej, szczerze i jakby naprawdę jej ulżyło. Do chwili, gdy zatrzymała się w pół kroku.
- Twój karabin… - zerknęła przez ramię na dom syna pastora - Doceniam gest, ale czeka nas ciężki dzień. Moje Diemaco nie umywa się do twojego M4. Nie ma też lunety noktowizyjnej. Chodź - teraz to ona pociągnęła jego, w przeciwną stronę - Poza tym gorzej strzelam, więc i tam to ty będziesz latał z tą sztabą żelaza. Musisz mieć karabin Sam. Najlepiej swój.

- Diemaco to całkiem solidna marka. I zostawmy jak jest. Jeśli trzeba będzie to najwyżej wy zrobicie zastaw jutro. Poza tym liczę, że wrócimy przed zmierzchem. Jeśli mikroskop nie będzie dalej potrzebny to odbiorę swój karabin.
- Pazur zrobił z pół kroku ale postawił delikatny ale jednak zdecydowany opór nie dając się zaciągnąć z powrotem na plebanię. - Jak by nie patrzeć ktoś z nas będzie bez swojej głównej broni. Więc lepiej sprawę załatwić jak najszybciej i mieć to już z głowy. Też nie podoba mi się przebywać w tej okolicy dłużej niż to potrzebne. - dodał jeszcze rozglądając się po zatopionej powodzią okolicy. Mętna powierzchnia brudnej wody rozciągała się jak okiem sięgnąć wciskając się wszędzie tam gdzie normalnie były chodniki, ulice czy podwórka.

Siłowanie się z najemnikiem przypominało próbę przesunięcia bardzo upartej góry i było tak samo wykonalne.
- Najpóźniej jutro musi nas tu nie być. To cud że jeszcze nie mamy tu epidemii czerwonki, ale komary wylęgną się lada moment, a tego nie chcemy. - O’Neal dała za wygraną, kończąc ciągnięcie rozmówcy. Zamiast tego zdjęła z pleców broń i wcisnęła ją mężczyźnie w ręce.
- Ty lepiej strzelasz - wyjaśniła z pogodnym uśmiechem, podejmując marsz ku terenówce - Poza tym w moim stanie nie powinnam dźwigać, wiesz jak bywa. Jestem już stara… tym bardziej muszę dbać o dziecko i siebie. Nie przemęczać się. Więc jako ten dobrze wychowany, szarmancki i troskliwy Pazur tym bardziej musisz mi pomóc dźwigać to brzemię - zrobiła smutną minę, a raczej próbowała.

- Niezły tekst. - Zordon uśmiechnął się ale przyjął karabin od lekarki. Wprawnie go złapał i włożył w gniazdo swój magazynek który wcześniej wyjął ze swojego M 4. Najwidoczniej dawne przepisy o standaryzacji sprzętu opłaciły się nawet i dzisiaj bo magazynek trzasnął cicho bez problemu zajmując należne mu miejsce. Potem najemnik zarzucił broń na plecy tak jak poprzednio nosił swój karabinek.
- W takim razie zapraszam. - dodał uśmiechając się z przekąsem i nadstawił zgięte ramię by lekarka mogła je objąć i dać się poprowadzić pod tym opiekuńczym pazurowym ramieniem w stronę czekającego wozu.

- Czasem coś mi wyjdzie… akurat jeśli nie jestem zajęta histeryzowaniem, a ty nie bucujesz - Izzy wyszczerzyła się, a brwi podjechały jej do góry na widok standardowego gestu wsparcia dosłownego. Z myślą przewodnią “dobrze, że Rob tego nie widzi”, dygnęła przed najemnikiem, dla efektu zamiatając nieznacznie rąbkiem spódnicy.
- Wielkim nietaktem byłoby nieskorzystanie z proponowanej z dobroci serca pomocy. I wsparcia - ujęła podane ramię, opierając się na nim przez co brodzenie w powodziowej brei stało się nagle nawet znośne, a z pewnością nie groziło potknięciem i wylądowaniem w cuchnącym mule. Nagle się zaśmiała, kaszląc w zwiniętą pięść, a potem machnęła ręką.
- Nie, nie będę przeginać z tym, że bolą mnie nogi,a do auta daleko.

- To dobrze. Jeszcze by się okazało, że jesteś niedysponowana i trzeba cię nieść.
- opiekun nastolatki skinął głową z tym oszczędnym uśmiechem na twarzy. Zresztą doszli już do ogrodzenia i chodnika przy jakim stała czarna furgonetka. Pazur otworzył drzwi podając dłoń lekarce by łatwiej jej było wsiąść do maszyny. Powitały ich spojrzenia o wiele mniej ciepłe. Roger odwrócił się na swoim siedzeniu z mieszaniną podejrzliwości i wyczekiwania. Rice zaś jakoś wcale nie pałała miłością na widok powracającej dwójki jednak z powodu knebla nadal to było o wiele mniej wymowne.

- Wszystko załatwione, możemy jechać do domu Brandonów - lekarka chętnie skorzystała z pomocy, przytrzymując się najemnika przy wsiadaniu na pakę. Odwróciła się i wyciągnęła własną dłoń w identycznym geście, tyle że do odwrotnego adresata.
- Dzięki Roger że na nas poczekałeś… właśnie - wróciła wzrokiem do blondyna - Angie mówiła że jesteś ranny. - zmarszczyła brwi - Daj się obejrzeć. Nalegam. Ty też Roger - powiedziała do kierowcy - Z gorączką i zakażonymi ranami ciężej ci będzie zbierać… krew do kielicha, albo… słuchać wytycznych Khaina - powoli i z dwoma zacięciami, ale chyba jakoś wybrnęła.

Roger zmarszczył brwi jeszcze bardziej przez co mieszanina zaskoczenia i podejrzliwości przybrała mu wręcz groteskowy wyraz. Pokręcił głową, odwrócił się znowu do pozycji jakiej kierowcy przystało i zaczął uruchamiać pojazd. Nadal nie szło to płynnie ale zauważalnie lepiej niż przed ustawieniem styków akumulatora przez lekarkę.

- Może u Westów? Rzeczywiście wczoraj przy studni nie wszystko poszło gładko. - Pazur dla odmiany zgodził się i spojrzał na swoje ramię. Tam spod podwiniętego rękawa munduru wystawał mu kawałek bandaża.

- Zdejmij mundur - Izzy poprosiła cicho, biorąc się za grzebanie we własnych szpargałach medycznych - Nie będę niczego szyć, pójdzie szybko. Od momentu zranienia minęło zbyt dużo czasu, krawędzie rany zaczęły się już zasklepiać. Łatanie nic nie da, zostaje przypilnować sterylności opatrunku. Wymienić na świeży. - wyjęła rolkę bandaża i butelkę z dezynfektantem - Zmieniałeś to rano? - zapytała, wzrokiem pokazując opatrunek na jego ramieniu.

- Sama wiesz jak było rano. Miałem się tym zająć po śniadaniu. - odpowiedział najemnik o ciemnoblond włosach. Popatrzył na opatrunek wystający spod podwiniętego rękawa na którym naszyta była tarcza ze śladami po uderzeniu trzech pazurów jaka stanowiła godło jego jednostki. Pod względem opatrywania rana była w dość głupim miejscu. Żeby mieć o niej dostęp trzeba było albo odciąć rękaw munduru czego mężczyzna pewnie nie chciał albo zdjąć ten mundur. Ale, żeby zdjąć mundur musiałby zdjąć cały szpej jaki był na nim co w połączeniu z szybką jazdą Rogera sprawiało, że pewnie dojechaliby do Westów zanim coś sensownie zdoła się przedsięwziąć z tą raną.
- Może zrobimy to w domu? - najemnik podniósł głowę na lekarkę gdy pewnie przekalkulował sobie pod ciemno blond głową te kalkulacje.

Izzy popatrzyła krytycznie na masę sprzętu wiszącą najemnikowi na korpusie i przygryzła dolną wargę. Wyciągnięcie go z ekwipunku wydawało się żmudne i długie.
- To jedyna twoja rana? - spytała pro forma - Coś łatwiej dostępnego?

- Bo ja wiem czy tak łatwiej.
- Pazur lekko wzruszył ramionami i trochę się jakby uśmiechnął gdy klepnął się w udo. Nogawka gdzieś na połowie uda była podziurawiona i przebarwiona zakrzepłą krwią. W dziurze po chyba pocisku też bielił się fragment opatrunku. By tak się dostać co prawda nie trzeba było ściągać całego pancerza i tego co miał na nim komandos no ale bez znowu cięcia nogawki czy zdjęcia spodni nie było co myśleć o zmianie opatrunku.

Wychodziło, że łatwiej zacząć od dołu i mniej przy tym zachodu. O’Neal pokiwała głową i też się uśmiechnęła dość krzywo, schodząc do parteru przed siedzącym na ławeczce komandosem.
- Rozepnij spodnie. - poklepała ranną nogę dwie szerokości dłoni pod bandażem - To zajmie mniej niż 3 minuty, a jak będziesz grzeczny wieczorem zaceruję ci mundur.

- Co ty nie powiesz?
- brew najemnika uniosła się w równie ironicznym grymasie. Wydawał się chwilę wahać albo zastanawiać nad czymś ale w końcu uniósł nieco swoje cielsko i po chwili gmerania opadł z powrotem na ławeczkę furgonetki. Tym razem już ze ściągniętymi do kolan spodniami. Wyprostował nieco sztywną nogę by zaprezentować ranę a raczej opatrunek jaki ją przykrywał. Widocznie musiał oberwać prawie dokładnie w połowie wysokości uda bo tam był nałożony opatrunek.

- Współpracuj, a może się nie pomylę i nie odetnę ci tej nogi, skoro już bawimy się w doktora - brunetka odchyliła kark do tyłu, żeby móc spojrzeć mu w twarz. Minę miała poważną i profesjonalną, ale szybko opuściła twarz ku dołowi, aby móc zająć się pracą. Delikatnie odwinęła stary bandaż, uważając aby nie urazić uszkodzonego ciała pod spodem.
- Miałeś szczęście, to mały kaliber - powiedziała spokojnie, otwierając buteleczkę dezynfekantu - Będzie piekło - uprzedziła ledwo powstrzymując się od śmiechu. Coś w całej tej scenie wybitnie poprawiało jej humor, balansując na skraju dwuznaczności. Miło odmiana po wojnie na noże.

- Mhm. Będzie piekło? A znasz kawał o tym będzie piekło? - Pazur wydawał się spokojny, opanowany jak to chyba miał w zwyczaju sprawiając, że przydomek wymyślony mu przez jego podopieczną wydawał się być jak najbardziej trafny. A jednak tym razem też jakoś wydawał się być w tym spokoju bardziej wyluzowany. Rana na oko lekarki całkiem świeża. Powstała pewnie gdzieś dobę temu. Widocznie ktoś się nią zajął wcześniej chociaż śladów szwów ani profesjonalnej lekarskiej roboty znać nie było. Rana jednak nie paskudziła się chociaż nadal była ledwo przyschnięta świadcząc jak bardzo jest świeża.

- Nie, nie znam. Dawaj - Izzy parsknęła, zaczynając przemywać ranę przed założeniem nowego opatrunku - Ale znam inny. “Mnie to zaboli bardziej niż ciebie”. - zaśmiała się krótko, zakrywając zranienie czystą gazą.

- Mhm. - Pazur zgodził się trochę się krzywiąc gdy dezynfektant wdarł się w nie zaleczoną jeszcze ranę. Jednak uśmiechnął się gdy też usłyszał znany klasyk. - Więc to leci tak. - zaczął mówić znowu wracając do spokojnego tonu z filuternym odcieniem. - Przychodzi hoże dziewczę do spowiedzi. Klęka w konfesjonale i zaczyna się spowiadać. “Proszę księdza, uprawiałam seks analny”. Mówi pełna trwogi. A ksiądz twardo i groźnie jej odpowiada. “Ooojj to będzie Piekło!”. Na to dziewczyna smutnie i żałośnie kiwa główką i odpowiada “To prawda, już piecze”. - Wujek Angie nie wytrzymał i sam zaczął się śmiać ze swojego żarciku. Lekarka dołączyła najpierw parsknięciem, potem też rechotała na całego. W każdym razie wydawało się, że cała sytuacja w ten czy inny sposób też pomogła im jakoś spuścić pary i nadmiar złych emocji jakie się ostatnio nagromadziły. Pazur trochę przestał bo w końcu widocznie dojechali i furgonetka zatrzymała się a Roger zgasił silnik. Zaraz boczne drzwi otwarły się i w drzwiach pojawił się pan O’Neal.

- Eeemm… - Robert zmrużył oczy i minę miał dość niewyględną. W końcu pewnie widział w pierwszym rzędzie tył swojej żony a tuż za nim front najemnika siedzącego na ławeczce furgonetki. Ze spuszczonymi spodniami. Za to ich dwójka widziała gdzieś za Robertem i Angie, i jakiegoś jaszczura i jeszcze resztę dziecięcej czeredy.

Do całej sytuacji pasowało jedno, nieśmiertelne i uniwersalne powiedzenie, zupełnie jakby stworzone z myślą o podobnych przypadkach.
- Kochanie to nie tak jak myślisz - lekarka rzuciła przez ramię, a potem oczy się jej więzły, gdy tak gapiła się na męża spode łba. Wzrok uciekł jej za plecy, do młodszego pokolenia, a potem wrócił do łowcy - Czy przypadkiem nie miałeś pilnować dzieciaków? Dlaczego Angie wygląda jakby się kąpała w studzience kanalizacyjnej… i co to za gadzina? - spytała, mechanicznie nawiązując najemnikowi udo bandażem.

Gdzieś w tym momencie w drzwiach, pod pachą pana z blizną pojawiła się jasnowłosa głowa, patrząca z ciekawością do wnętrza bryka.
- Ooo.. - Angela wydała z siebie zdziwione dźwięki, mrugając i unosząc wysoko brwi, aż wreszcie podrapała się po włosach na potylicy, co pomagało myśleć - To pani też chce sie tulać z wujkiem od środka? A mogę popatrzyć?

Lekarka bardzo powoli nabrała powietrza, a potem je wypuściła, kończąc zabawy z bandażem. Rzuciła rozbawione spojrzenie Pazurowi, a następnie zebrała się na tyle, żeby odpowiedzieć.
- Nie aniołku, nie będziemy… się tulać od środka z twoim wujkiem - wykrzesała z siebie coś jakby pogodę ducha i optymizm, zwracając twarz ku nastolatce - Zmieniam mu opatrunki. Tylko opatrunki - drugie zdanie powiedziała do męża wyjątkowo zmęczonym tonem.

- Cóż za szczęście. Że tylko opatrunki. - Robert chyba odzyskał głos bo odpowiedział raczej kpiącym uśmiechem. Odsunął się w bok przejścia by można było przełazić w obie strony. Roger w tym czasie wysiadł ze swojego miejsca i trzasnęły drzwi od szoferki.

- Tak. Dzięki za fachową pomoc. - wujek też wstał chociaż musiał się przygarbić by nasunąć a potem zapiąć swoje spodnie. - Angie cóż się stało? Wpadłaś do wody? - wujkowi chyba też wygląd przemoczonej i ubrudzonej podopiecznej bardzo rzucił się w oczy. Sam machnął na Rice by wstała no i wciąż skrępowana i zakneblowana Azjatka wstała i wyskoczyła na zewnątrz na zalany powodzią chodnik.

- No. Ładne kwiatki. - Robert zawiesił wzrok na dwukolorowej róży wpiętej we włosy żony jakiej nie miała gdy stąd odjeżdżali.

- Nie wujku, nie wpadłam do wody - nastolatka czekała cierpliwie aż opiekun się ubierze, przestępując z nogi na nogę aż wzruszyła ramionami - Podłoga się zarwała. Skoczyłam, ale… no framuga zazasadzkowała i razem zleciałyśmy do piwnicy, gdzie pan Ben. No ale przyniosłam obiada - rozweseliła się momentalnie, pokazując za plecy na jaszczurka. Zaraz też obróciła głowę i zawołała do pana z obrazkami - Roger! Zobacz jaki jaszczurek! Ma dobre mięso. Chcesz trofe… no chcesz zęba? Albo paznokcia?

- Ładne. Też mi się podobają
- O’Neal zebrała się z godnością z ziemi. Zebrała medyczne szpargały, dopięła torbę lekarską i z dumnie uniesioną brodą, wytoczyła majestat z furgonetki. Nie omieszkała zatrzymać się przy mężu na rozsądną odległość dwóch kroków - Lepsze niż ignorowanie. Co, teraz nagle mnie zauważasz? A już myślałam że nie zasłużyłam aby przestać robić za element dekoracyjny tła.

- Mhm. -
wujek skinął głową z nieco zmrużonymi powiekami jakby się zastanawiał nad tym co powiedziała jego podopieczna. - Jesteś cała? Stało ci się coś? - wzrok wujka przesunął się po przemoczonej sylwetce nastolatki oblepionej gdzie się dało ciężkimi od wody blond włosami i mokrą, niebieską sukienką która gdzie się nie dało oblepiać ciała to zwisała ciężko dalej mocząc się w powodziowej wodzie. Wujek o dziwo nigdzie nie miał przy sobie swojego M 4 za to położył dłoń na ramieniu skrępowanej Azjatki. Ta stała trochę przy nim a trochę przed nim siłą rzeczy przysłuchując się toczonym wokół niej dyskusjom.

- To nie moje trofeum. - Roger bez żenady wciął się do dyskusji i podobnie bezpardonowo obszedł swój wóz i parł przez zalany wodą chodnik. Na truchło jaszczura dryfujące na podwórzu Westów poświęcił tylko chwilę uwagi. - A tu masz swoje. Oczyściłem ci. - powiedział wyciągając w stronę nastolatki oczyszczoną i bielejącą się ludzką czaszkę. - To ta od Gammana. - wyjaśnił krótko na co wujek spiorunował go wzrokiem.

- No zauważam jak jasna cholera serce ty moje. - pan O’Neal pokiwał głową ale mimo pozornie lekkiego czy ironicznego tonu wcale nie wydawał się rozbawiony. - Coś mi się wydaje, że musimy porozmawiać. - położył dłoń na ramieniu żony dając znać, by udać się do domu Westów.

W międzyczasie nastolatka zapiszczała radośnie, doskakując do pana z obrazkami i staranowała go, obejmując mocno za szyję. Dostała głowę! Taką ładną i czystą! Był taki miły, że ją wyczyścił żeby już nie była czerwona.
- Dziękuję! - wypiszczała entuzjastycznie, podskakując i zostawiając buziaka na tym razem niekostuszkowym policzku. Z przejęciem przyjęła kość, oglądając ją uważnie z każdej strony.
- Łaaał… - westchnęła zachwycona - Jaka czysta i biała. Naprawdę mogę? To dla mnie? Dziękuję Roger, jesteś taki dobry i miły! - znowu podskoczyła, buziakując drugi policzek.

- Chyba nic jej nie jest - O’Neal mruknęła do Pazura, a potem westchnęła ciężko i pokręciła głową - Zobaczymy pod mikroskopem czy przypadkiem… obiad nie ma w sobie wirusa. Jak nie ma chyba będziemy mieli pożywną kolację i dobrze. Nasze zapasy topnieją, a wciąż długa droga przed nami. Ale najpierw furgonetka - zwróciła się do męża, nie dając się zaprowadzić karnie do domu na rozmowę i dywanik - Obiecałam Rogerowi, że zrobię porządek i nasmaruję co się da. Możemy rozmawiać gdy będe pracować. Zanieście proszę… tego stwora do domu - na koniec zwróciła się do pozostałej części grupy.

- Tak. To twoje pierwsze trofeum. Bardzo ważna rzecz. Zatrzymaj je. Należy do ciebie. - Roger mówił poważnym, nawet trochę jakby uroczystym tonem ale też wydawał się odwrotnie proporcjonalnie zadowolony do coraz bardziej wpienionego wujka. Ale uwagę khainity przykuła wzmianka o jego wozie jaką usłyszał od stojących obok O’Nealów. - No właśnie. Taki deal był. Miała zrobić jak przyjedziemy. Co? Jakiś problem? - Roger popatrzył na małżeństwo i na koniec odezwał się dość wyzywającym tonem raczej do męża niż żony.

- Skądże. Żaden. Przecież zaledwie chodzi o to, że moja żona tylko bandażuje obcych facetów w twojej furgonetce i wraca z kwiatami we włosach. - odparł Roger średnio uprzejmie i w tej chwili wydawał się nawet skłonny ulegać wszelkim prowokacjom. W końcu był większy i cięższy od khainity ale na tym wielkość czy odporność przeciwnika coś mało chyba robiła wrażenie.

- Ja pierdolę człowieku to ją ogarnij. Knebel mówię do każdej laski powinien być knebel. Tak się darli ryja na siebie w tamtą stronę, że jakby się nie uspokoili do narożnika, bym ich wypierdolił na zewnątrz i chuj mnie oboje obchodzą. Jakby mnie Ćma nie poprosiła w ogóle bym miał na was wyjebane. - warknął khainita wcale nie przejmując się ani panem, ani panią O’Neal ani pozostała parą blondynów i skneblowaną Azjatką. Chociaż i Sam i Wujek spojrzeli na niego z dość zmieszanym spojrzeniem to potem zaczęli rozchodzić się w swoją stronę. Khainita beztrosko ruszył ku gankowi, czekającym dzieciakom i martwemu jaszczurowi. Wujek też popchnął Rice by ruszyła w stronę domu zaś pan O’Neal został z panią O’Neal.

- Chodź Angie trzeba zaprowadzić Rice i w ogóle. - wujek westchnął i też ruszył za khainitą w stronę domu.

- Nie bierzcie tego do domu. Sprawdzi się i oprawi na zewnątrz. Nie będziemy im z domu burdelu robić. - Robert podniósł nieco głos by dotarło do odchodzących. Sam został przy furgonetce gdzie właściwie zostali sami z żoną.

Izzy poczekała aż zbędni gapie się ulotnią, w międzyczasie wyciągając z vana torbę z narzędziami. Tym razem niemedycznymi. Milczała przy tym wymownie, równie wymownie skupiając się na pracy aż w odległości dziesięciu metrów od furgonetki nie było żywego ducha.
- Jakbyś nie zauważył twoja żona jest lekarzem i zwykle tym się zajmuje - powiedziała wreszcie, otwierając czarną maskę - Leczy ludzi, składa ich do kupy i okręca bandażami. Czasami zszywa ich lub podaje odpowiednie leki.

- A coś mi chyba świta na ten temat. Nawet pewną rolę, pewnych mioteł pamiętam. Tak, chyba jakoś tak to szło. Iiii?
- Robert oparł się bokiem o burtę ryja furgonetki i złożył ręce na piersi. Spoglądał gdzieś w zachmurzone ale lejące mimo to tropik bez oporu niebo jakby tam szukał natchnienia i wspomnień. Na koniec zawiesił głos czekając na dalszy ciąg.

- I ty mi powiedz o co ci chodzi - lekarka prychnęła, stawiając ciężką torbę nad reflektorami żeby łatwiej móc do niej sięgać - Bo mój prosty mózg tego nie ogarnia. Słyszałeś, dla takich jak ja to knebel.

- To Roger. Sama słyszałaś jego liczne “myśli zebrane” jakimi nas raczy co chwila.
- Rob zrobił cudzysłów z palców przy zaimprowizowanym tytule ale nie wydawał się rozbawiony. - I od kiedy ty masz prosty mózg co? Z nas dwojga to chyba ja jestem ten bardziej tępy. Dlatego nasza córka ma być lekarzem a nie topić się po bagnach ze strzelbą w łapie. Dlatego ja chcę wiedzieć co tu się do cholery dzieje Izzy. - Rob mówił jeszcze spokojnie ale Izzy wyczuwała szarpiące się pod jego skórą emocje.

- Doskonale wiesz, że gdybyś był tępy nigdy bym za ciebie nie wyszła, więc akurat ta linia ataku i wywołania u mnie poczucia winy jest z góry skazana na porażkę, Rob - lekarka nachyliła się nad maską, zaczynając tym razem składać maszynę, nie ludzkie ciało - Razem z opiekunem Angie wpadliśmy w dyskusję. Oboje przedstawiliśmy argumenty i niestety nie udało się nam wypracować konsensusu. Roger akurat nie mylił się… co do ilości decybeli przy jakich owa dyskusja się odbywała. Mimo to w ostatecznym rozrachunku udało się osiągnąć porozumienie. Natomiast róża bardzo mi się spodobała, ale noszenie jej w ręku grozi uszkodzeniem… a szkoda. Zanim odejdziemy poproszę żonę pastora o sadzonkę. Chcę mieć taki krzak w naszym ogrodzie. To się dzieje, skoro już raczyłeś się zainteresować własną żoną i tym razem nie udawać, że do ciebie nie mówi, ani o coś nie prosi. Coś jeszcze?

- No całkiem ładna.
- zgodził się mąż zerkając znowu na dwukolorową różę wpiętą we włosy żony. - Ale musisz się obnosić z czymś co dostałaś od innego faceta? I to od niego. - Robert wskazał kciukiem w stronę domu gdzie niedawno zniknął Pazur prowadzący skrępowaną Rice. - Coś dziwnie chętnie spędzasz z nim dużo czasu. A on ci kwiatki daje. Takie, ładne, co chcesz mieć potem w naszym ogrodzie. No i w ogóle zachowujesz się jakbyś go lubiła. Co najmniej. O to mi chodzi Izzy. Skoro już raczyłaś zainteresować się swoim mężem. Wiesz, że on tak zbajerował te dzieciaki, że prawie cały ranek musiałem tłumaczyć, że nie pójdziemy się strzelać do stodoły. A one podburzają Maggie bo jak one chcą to ona też. Taki spryciarz z tego Zordona. - pan O’Neal wcale nie wydawał się w dobrym humorze. Raczej przejawiał mieszaninę smutku, niepokoju i irytacji.

- O matko… A ten to już w ogóle przebija wszystko. - jęknął Robert gdy z ganku dobiegły ich bezpardonowe obwieszczenie Rogera jakim przekazał małej Jane los jaki spotkał jej matkę.

Lekarka zrobiła się blada jak ściana, ale została w miejscu. Miała przed sobą dwa nagłe źródła kłopotów: jedno swojskie, drugie obce. I to pierwsze, które zaniedbywała na rzecz... całej reszty świata, znajdowało się tuz obok, zgrywając zazdrosnego męża.
- Nie będę bronić Zordona, ani na siłę wynajdować antytez dla postawionych przez ciebie argumentów. Prócz jednego - wyjęła z torby klucz płaski 16'tkę i westchnęła na moment podnosząc głowę znad silnika prosto na łowcę - Sądzisz, że co? Nie mogę już nikogo lubić bo od razu się przed nim rozbiorę i pozwolę przelecieć? Miło się dowiedzieć jak niskie masz o mnie mniemanie - pokręciła głową, wracając do bebechów furgonetki.
Jakoś nagle odechciało się jej babrać w ludzkich problemach.
 

Ostatnio edytowane przez Driada : 14-04-2018 o 00:12.
Driada jest offline  
Stary 14-04-2018, 00:11   #203
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Angie i pan z obrazkami i obiad i małe ludzie i jeszcze biała głowa! Trofeum!

Wujek i pan z obrazkami znowu wyglądali, jakby chcieli sobie zrobić coś niemiłego i bolącego. Znaczy wujek miał minę, jakby o tym myślał, a Angie nie wiedziała dlaczego. Przecież Roger dał jej taka ładną czaszkę i jeszcze do tego zawiózł brykiem dorosłych i z nimi wrócił. Co innego jednak chodziło nastolatce po głowie, gdy wskakiwała na ganek, tuląc czaszkę jakby była jej nowym, ulubionym futerkiem.
- Wujku… pochować pani mamie i małym ludziom kubki? - popatrzyła czujnie i poważnie na opiekuna, przystając niepewnie w połowie schodów.

- Pochować kubki? - wujek wydawał się całkiem zaskoczony pytaniem podopiecznej ale ledwo razem z nią wyszli na ganek z tej powodziowej wody zostali zaatakowani przez dzieciarnię.

- To jak pan i Angie jest to pójdziemy do stodoły?! Bo chcielibyśmy znowu postrzelać a pan to tak fajnie robi! I Maggie też by chciała bo jej wczoraj nie było! - chłopcy bez pardonu zaczęli radośnie krzyczeć i prosić wujka co go trochę przytłumiło i zastopowało. Spojrzał w zaskoczeniu na córkę O’Nealów a ta niepewnie uśmiechnęła się i pokiwała głową w tak żywiołowych próśb i nawoływań dwójki braci.

- Ale chłopaki to w wolnym czasie. My z Angie iii…- wujek trochę się zająknął gdy spojrzał w stronę pozostałych przy wozie Rogera rodziców Maggie. Sam właściciel czarnego wozu też o sobie przypomniał. Przekręcił jaszczura na wznak przez co ten zachlupotał odsłaniając swój spód. Chłopcy na moment się zdekoncentrowali jakby niepewni na kogo z dorosłych powinni teraz zwracać uwagę i kto zrobi czy powie coś ciekawszego.
- W każdym razie mamy sprawę do załatwienia i musimy wyjechać na cały dzień. I nie wiem czy wrócimy tutaj na noc. - wujek zmienił się w posłańca złych wieści sądząc po rozczarowaniu wywołanym na dziecięcych buziach. - Poza tym czy Maggie by mogła to trzeba by zapytać jej rodziców. Przepraszam was chłopaki. - powiedział jeszcze jakby chciał ich dobić i na koniec dał znać by się odsunęli. Sam wznowił marsz ze skrępowaną Rice do środka domu.

- Dobrze, że cię nie użarł. Strasznie się potem syfi. - Roger jakby skorzystał z okazji by przypomnieć o sobie obsadzie ganku gdy chyba już naoglądał się tego rozstrzelanego jaszczura.

- No wiem… bo mają dużo małych cosiów od chorób w pyskach. Te na pustyni też tak miały, dlatego najlepiej je brać na dystans. - Blondynka podniosła mokrą sukienkę do góry, pokazując wąska krechę na udzie. - Takie o, ogonem mi zrobił jak uciekał. Ale nie wygląda źle. Szybko się zagoi - opuściła materiał, patrząc na wujka i mrugając poważnie - Pochować kubki… żebyście z panią doktur ich nie potłukowali jak się… nie kłócicie się, dobrze? Zabierzesz Rice do domu? Ja zobaczę obiad, zaniose na ganek.

- Jak nie użarł cię pyskiem no nie powinno być tak źle.
- powiedział szef khainitów zerkając na mokre udo nastolatki na jakim było rozcięcie.

- Pójdź z tym do Izzy. Jak skończą. Poproś, może ci to przemyje. - zaproponował już z wnętrza domu wujek przez co obaj dla nastolatki robili się w coraz bardziej rozbieżnych kierunkach. Jeden stał na rogu budynku na zewnątrz a drugi znikał wewnątrz domu. - I chyba obejdzie się bez rzucania talerzami i kubkami. - dorzucił jeszcze odchodzący Pazur.

- Dobrze wujku
- Angie zgodziła się potulnie, a potem szybko podreptała do Rogera. Ściskała z uczuciem głowę, ale to było niewygodne, więc ją wsadziła pod pachę żeby móc sprawnie operować przynajmniej jedna ręką.
- A tobie kiedyś taki zrobił ugryza? - spytała pana z obrazkami, łapiąc obiada za ogon żeby przeciągnąć bliżej ganku. Zatrzymała się nagle, ściszając głos i patrząc prosto na khainitę.
- Nie wiem jak powiedzieć małej ludzi że utrupiliśmy jej mamę… i pewnie niedługo tatę. - przyznała z żałosną miną, wyrzucając coś, co ją gryzło od środka prawie tak jak jaszczurek - Wiem, że jest Arena i teraz to nieważne… ale nie wiem. Jak… nie umiem słów. A… chciałabym - zwiesiła głowę, patrząc na białe kości pod pachą - Gdyby ktoś utrupił wujka… albo ciebie… chciałabym… chciałabym wiedzieć dlaczego to zrobił. A potem go zabić. Bardzo boląco… - westchnęła, zabierając się za ciągnięcie truchła.

- Nie. Ale sporo ich przy rzece więc czasem kogoś dorwą. - Roger nie przejawiał większego zainteresowania jaszczurem niż jakimś powszechnym w okolicy elementem otoczenia. Po wysłuchaniu wątpliwości jakie miała Ćma khainita zastanowił się chwilę nad odpowiedzią. Ale zanim odpowiedział zdążyli do nastolatki podejść dwaj bracia i trochę jak w cieniu dwie dziewczynki.

- O! Ale fajna czacha! Prawdziwa? Dasz potrzymać? - obydwaj bracia zmienili obiekt zainteresowania z wujka który znikł w domu, jaszczura który chwilowo był przewróconym na grzbiet, martwym jaszczurem na gładką i wyczyszczoną czaszkę jaką ich nowa kumpela Angie trzymała pod pachą. Za nimi zaś podobnie podeszły i Jane i Maggie.


- No pewnie, że prawdziwa, przecież to trofeum i to pierwsze jakie Ćma zdobyła na Arenie Khaina. - prychnął khainita jakby obruszony, że są do tego jakieś wątpliwości. Przy okazji też chyba postanowił od razu załatwić problem o jakim wspomniała Ćma. - Ej mała. Twoja matka padła na arenie Khaina. Więc już jej nie zobaczysz. Twój stary też jest na arenie więc Khain może się o niego upomnieć. - powiedział bez żenady patrząc na Jane. Jane zaś zrewanżowała mu się tym swoim firmowym, poważnym spojrzeniem które tym razem jednak było nasiąknięte niepewnością co ten obcy mężczyzna do niej mówi. Popatrzyła na Rogera, na Angie, na swój dom i na swoich przybranych braci którzy nagle umilkli. Jack położył jej po chwili dłoń na ramieniu a zaraz dołączył do niej Jack z drugiej strony. Bardziej chyba byli bliżsi pojęcia o czym mówi khainita.

Chyba... poszło dobrze. Pan z obrazkami w skrócie wyłożył co się stało. Ale i tak nastolatka z kh416 wciąż miała niewyraźną minę. Wreszcie uklęknęła przed mała ludzią aby patrzeć jej w buzie z jednego poziomu.
- Przykro mi Jane... twojej pani mamy już nie ma. Usnęła i już się nie obudzi. Umarła. Ona... zachorowała i... twój pan tata też.- próbowała coś powiedzieć, jak wujek. Niestety nie była wujkiem. Zamiast tego przełknęła ślinę i dodała śmiertelnie poważnym tonem - Nie zostaniesz sama, zabiorę cię ze sobą. Do Teksasu... Obronię cię, będę polować. Nauczę... tego co uczył dziadek i... i wujek. Pojedziemy razem, gdzie zielono i krówki i żadnych wściekniętych ludzi i chorób i powodzi... jeżeli będziesz chciała.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 23-04-2018, 16:02   #204
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 39



- Weźmiesz mnie? - dziewczynka miała te swoje wielkie oczka i poważną minę jak to często u niej bywało. Więc trudno było określić czy to co powiedzieli Roger a uzupełniła Angie jakoś ją ruszyło. Patrzyła na klęczącą przy niej blondynkę i pytała chyba na poważnie. - A będę mogła zabrać swój kubek? Ten z Bambi. - zapytała dłubiąc rączką w ramieniu Angie i wpatrując się w ten fragment anatomii nastolatki. Chłopcy obserwowali całą scenę w napięciu chyba niezbyt wiedząc co powiedzieć. Roger jak zwykle przestał się interesować skoro nie chodziło o nic związanego z Areną albo Khainem.

- Aha czyli lubisz tego całego Zordona. Tak po prostu lubisz. I nic więcej. Dobrze wiedzieć. Normalnie mnie to uspokoiło. Przecież w zwykłym lubieniu nie ma nic złego. Właściwie to przecież też mogę sobie znaleźć jakąś sympatyczną dziewczynę do lubienia. Wrócę do domu z kwiatkiem wpiętym we włosy jaki dostanę od niej i jak będę wybywał z domu by spędzić z nią czas no to przecież to nic strasznego. Nie ma się czym martwić. Przecież to tylko takie, tam zwykłe lubienie. - Robert nie krzyczał, nie łamał rąk, nie przeklinał a jednak przez ten swój ironiczny wydźwięk wypowiedzi potrafił dać wyraz, że wcale mu się nie podoba ta zaobserwowana zażyłość między jego żoną, a opiekunem blondnastolatki jaka klęczała obecnie na ganku wśród dzieciarni.

Nie wiadomo jakby się dalej potoczyły rozmowy ale drzwi wejściowe do domu Westów w jakich niedawno zniknął wujek i Rice nagle wybuchły gdy z impetem zostały trzaśnięte przez mocarne ramię Pazura.
- Włączcie radio! Prędko! - wujek Angie krzyknął tak alarmującym tonem, że chyba zelektryzował wszystkich w zasięgu wzroku. Robert który w końcu nie wiadomo czy miał większy żal do niego czy swojej żony jednak poderwał się bez wahania i wskoczył do kabiny furgonetki by włączyć radio. Angie zaś słyszała co trzeba z krótkofalówki wujka który wybiegł z nią z domu trzymając ją w dłoni. Z głośnika i krótkofalówki i samochodowego radia dał się słychać głos.

- No gadaj dziwko! Jeszcze raz! Bez głupot bo zarobisz jak ta druga szmata! - przez trzaski eteru dał się słychać rozkazujący, męski głos nabity agresywną nutą.

- Nie… Proszę… Nie róbcie nam krzywdy. I proszę nie skrzywdźcie moich dzieci! - w radio dał się słyszeć zaszlochany i przestraszony głos kobiety. Na słuch bardzo podobny do głosu pani West. Chociaż przez eter i ten odmieniony płaczem i strachem głos nie można było być tego do końca pewnym.

- Nie to! - warknął rozzłoszczony pierwszy głos i w głośnikach dał się słyszeć odgłos jak od spoliczkowania albo bardzo podobny! - To co ci kazałem! Gadaj! - warknął znowu i słychać było jakieś trzaski i szamotaninę. Potem siorbanie nosem dało się słyszeć bliżej.

- Nazywam się Janet… Janet West… I mam przekazać, że… Ta banda, znaczy te Psy… Piaskowe Psy… Znaczy są tutaj i… Znaczy w naszym radio… I chcą… - kobiecy głos pani West dukał i siorbał nosem nawzajem wyraźnie mając kłopoty z mówieniem. Nie wiadomo było tylko z jakiego powodu choć nie zapowiadało się to zbyt dobrze. Facet po drugiej stronie stracił chyba jednak cierpliwość.

- Spierdalaj dziwko! Jesteś tak samo bezużyteczna jak tamta! - z głośników dało się słyszeć jakieś szuranie i stłumiony kobiecy jęk jakby właścicielka na coś upadła. - Dobra słuchajcie frajerzy! To jesteśmy my! Piaskowe Psy! Rozjebaliście wczoraj naszych braci?! To kurwa teraz szmaciarze zapłacicie za to! Zabawimy się! Po naszemu! A jak będziecie nam fikać to rozjebiemy te dwie! I z nimi też się zabawimy! - właściciel głosu dyszał z agresywnej złości i uciechy. Gdzieś w tle słychać było aprobujące okrzyki innych gości.

- Macie nieprawdziwe informacje. - niespodziewanie w eter wdarł się nowy głos. Też męski ale zdawał się być całkowicie pewny siebie i spokojny. Zaś grupka przed domem Westów widziała jak wujek Angie przytknął przełącznikiem swojej krótkofalówki by zamiast słuchać móc nadawać na tym kanale. W eterze w pierwszej chwili zapanowała chyba konsternacja na te nagłe wtrącenie zwłaszcza, że pewnie nie mogli widzieć wracającego się.

- Co kurwa?! Kim jesteś?! Jakie masz informacje o naszych braciach! Lepiej gadaj od razu bo jak cię kurwa znajdziemy to będziesz cienko kwiczał! Jak zarzynana świnia! - facet w głośniku szybko odzyskał jednak rezon po chwili zaskoczenia i agresywny, pyskaty ton wrócił mu do głosu. Inne głosy w tle też wybuchły śmiechem na tą czaderską kontrę.

- Nie musisz mnie szukać. Sam was znajdę. A informacje mam takie, że to ja rozstrzelałem wczoraj waszych kumpli. Przy wodopoju. Jak wściekłe psy ich rozstrzelałem. - głos wujka jaki było słychać w radio był tak samo spokojny jak jego twarz widoczna gdy górował nad resztą ludzi na ganku. A jedna tak widząc jego twarz jak i słysząc jego głos dało się wyczuć jakąś stalową grozę zwiastującą rozmówcy nic dobrego.

- Co?! Co kurwa? Zajebiemy cię! Słyszysz?! Zajebiemy! Kim tu kurwa jesteś co?! Zdechniesz tutaj, tylko cię znajdziemy! - facet po drugiej stronie chyba się trochę zdenerwował ale szybko przykrył to wrzaskliwymi groźbami.

- Jesteśmy Pazury. Będziemy u was za pół godziny. Zabierajcie się natychmiast i zostawcie ludzi w spokoju albo przygotujcie broń. Będzie wam potrzebna. - wujek powiedział dobitnie i rozłączył się. Przez chwilę jeszcze było słychać powszechne niedowierzanie i przekleństwa płynące z głośników póki ktoś tam nie wyłączył radia.

- Roger, wiesz gdzie jest to radio? - wujek wsadził krótkofalówkę na miejsce a khainita pierwszy raz wydawał się zaciekawionym tym co ma opiekun Angie do powiedzenia. Pokiwał potakująco głową patrząc z wyczekującym uśmiechem na najemnika. - Zawieziesz nas? - wujek wskazał na siebie i swoją podopieczną.

- A po co? - zapytał Roger nieco przekrzywiając głowę na bok i dłonią gładząc ostrze swojego toporka.

- Musimy kogoś zabić. - odparł spokojnie Pazur co wreszcie khainita powitał szerokim uśmiechem. Bez słowa machnął wesoło ręką na zachętę i sam zaczął prawie biec ku swojej furgonetce beztrosko rozbryzgując wodę na wszystkie strony.

- Ale się narobiło. - Robert pokiwał głową najpierw słysząc a potem widząc to co się tu działo na ganku, podwórzu Westów i w głośnikach radia. - Kochanie. Tym razem ja pojadę z wujkiem Zordonem. Chyba, że chcesz zabrać dzieci z nami. - ruszył przez podwórze ale w przeciwną stronę, do domu, gdzie pewnie zostawił swój karabin i resztę bojowego ale niezbyt wygodnego do noszenia szpeju.

Histeria jednak wybuchła wśród dzieciarni na ganku. Chłopcy najpierw wydawali się być ogłuszeni gdy usłyszeli w głośnikach głos swojej mamy ale gdy doszli do siebie natychmiast zaatakowali Pazura, że chcą z nimi jechać. Jane wyglądała jakby była bliska płaczu przy całym tym rwetesie a Maggie stała nieco z boku dzielnie próbując udawać, że się trzyma chociaż zdradzało ją zagubione spojrzenie jakie słała w kierunku swoich rodziców.





Plan jaki ułożyła sobie motocyklistka z Det nie do końca szedł po jej myśli. Z początku szło nie najgorzej. Vex wydostała się z monster trucka od razu rozbryzgując wodę dookoła. Potem zaś ruszyła ku kępie drzew jaka właściwie już mogła nosić miano małego lasku. Szło się dość opornie a las to już w ogóle był źle utrzymany. Wszędzie pełno drzew, konarów a więc i korzeni czy gałęzi jakie normalnie zalegały na ziemi a teraz jak ta ziemia była pod wodą to stanowiły wymarzone potykacze których pod wodą właściwie nie było szans dostrzec.

Mimo to Vex dzielnie parła do przodu, od drzewa, do drzewa stopniowo pokonując przestrzeń. Ale coraz bardziej boleśnie zdawała sobie sprawę, że te kilkaset metrów do krzyżówek jakie niedawno z pokładu monster trucka minęli robiło się coraz dłuższe, dalsze i bardziej mokre. A czas uciekał. W końcu odkryła prawdę znaną w każdym zakątku Det czyli, że najszybszy pieszy jest wolniejszy od najwolniejszego samochodu. Brakowało jej jakiejś ostatniej setki metrów gdy przy samochodach dostrzegła jakieś zamieszanie. Chyba odpowiadali na jakieś zamieszanie przy budynkach jakie stały trochę na odbijającej w bok drodze. Tam gdzie wcześniej z monster trucka widać było zaparkowane pojazdy. I ku rozpaczy Vex ludzie najzwyczajniej powsiadali do samochodów i ruszyli w stronę tych budynków momentalnie dezaktualizując wszelkie plany jakie miała wobec nich motocyklistka.

Spencer co prawda dotrzymał swojej części umowy i gdzieś zza pleców Vex doszedł nagle ryk powracającego na scenę potwora. Nawet chyba w podobnym czasie jak się umawiali. Tyle, że scena na tej scenie była już zasadniczo inna. Co prawda mała kolumna samochodów nawet zatrzymała się, kto wyszedł nawet, ludzie pootwierali okna by wiwatować i zachęcać Spencera do kolejnych sztuczek swoim rzadkim pojazdem. A było na co popatrzeć. Gigantyczne koła bez trudu rozbryzgiwały wodę, wyskakiwały na zatopionych pniach, zmiażdżyły jakiś przydrożny wrak i budę zupełnie jak jakiś czołg albo buldożer którego reguły zwykłych dróg, przeszkód i pojazdów nie obowiązywały.

Tyle, że teraz Vex już nawet epicki popis Spencera nie mógł nijak wspomóc. Po pierwsze trwał za krótko by zdołała nadrobić pieszo odległość do pojazdów po drugie ludzie nawet jak któryś wyszedł czy stali w oknach to byli w gotowości do odjazdu i cudem musieliby chyba nie dostrzec kogoś kto by pojawił się w pobliżu. A gdy Spencer skończył swoje moto rodeo i pomachał na pożegnanie swoim fanom oni powrzeszczeli i odmachali mu tak samo. A potem obie strony ruszyły w przeciwną. Spencer odjechał gdzieś w stronę tam gdzie rozstał się z Vex i gdzie mówił, że poczeka. Czy tak było ze swojego miejsca Vex nie widziała. A mała kawalkada pojazdów powsiadała do aut i ruszyła znowu. Ale niezbyt daleko. Zatrzymali się przy tych budynkach oddalonych kawałek drogi od głównej drogi wyjazdowej z Dew, może 100, może 200 m. Dla samochodu moment ale na piechotę to jednak trochę do przejścia było. A tam przy tych domach chyba większość jak nie wszyscy zaczęli przepakowywać się z wozów do jednego z budynków. Byli dość głośni i rozwydrzeni bo ich głosy słyszała Vex nawet ze swojego miejsca.

Pozostawało pytanie co dalej? Oryginalny plan raczej nie wypalił. Spencer czekał czy nie? Mógł już pojechać. A mógł nadal czekać. Ale jak długo by czekał? Jak większość czy wszyscy z bandy przeszli do budynków to podejście do samochodów mogło być teraz łatwiejsze. Tylko teraz to nie była pewna czy te zakładniczki wciąż jeszcze tam są. Czy budynek da się spenetrować to już też z tej odległości nie była pewna. Czy do samochodów czy budynku trzeba było podejść i to w przeciwną niż do miejsca gdzie niby miał czekać Spencer.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 29-04-2018, 14:49   #205
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Powódź, wirus, nawiedzeni kultyści… a teraz jeszcze przekaz przez radio i hałas który nastąpił zaraz potem. W całym tym zamieszaniu, krzykach i płaczu szło tylko zacisnąć z całej siły szczęki i to właśnie Izzy zrobiła, patrząc na plecy męża znikające za siatkowymi drzwiami. W uszach ciągle dzwoniła jej lawina pretensji na które nie dane jej było odpowiedzieć. Nie było czasu żeby porozmawiać, akcja z audycją działa się zbyt szybko.
Bolało ją serce na myśl że mają się rozstać w ten sposób, gdy on idzie na awanturę… a ona zostaje zajmować dzieciaki. Ktoś musiał to robić, a O’Neal znała swoje możliwości bojowe i na tle pozostałych wypadała najgorzej, nawet nie biorąc pod uwagę ciąży.

Dorośli zaczęli się rozbiegać, młodsze pokolenie wpadało w coraz większą panikę
Nie było mowy, żeby jakiekolwiek dziecko z zalanego powodzią ganku znalazło się w pobliżu radia i szykującej się strzelaniny.

Lekarka przywołała do siebie córkę, obejmując ją ramieniem i uspokajająco głaszcząc po głowie.
- Nie bój się Myszko, tatuś z wujkiem Zordonem, Angie i Rogerem przyprowadzą panią West z powrotem - Mówiła z przekonaniem jakby nie widziała innej możliwości.
Zgarnęła po chwili z ziemi Jane, biorąc na ręce i odzywając się do pozostałych na podwórzu.
- Podzielimy się na dwa zespoły. Jeden pojedzie działać do radia, drugi zostanie i będzie działał tutaj - popatrzyła na chłopców - Ale musicie mi pomóc. Wszystko tu przygotować. Bez was nie damy rady. Kiedy wasza mama wróci będzie bardzo zmęczona i głodna. Należy przygotować dom, aby mogła się położyć i odpocząć.

- No właśnie.
- Zordon z widoczną ulgą przyjął wsparcie od brązowowłosej lekarki w tym starciu z mniejszym, drobniejszym ale przeważającym go liczebnie i zdecydowanie głośniejszym przeciwnikiem. Maggie też wydawała się znacznie spokojniejsza gdy bliskość rodzicielki i jej sposób bycia dawał jakiś punkt odniesienia do całego tego chaosu jaki nagle wybuchł na ganku i przed domem Westów. Jane znowu milczała. Wodziła spojrzeniem z jej dużymi oczami po lekarce, po swoich chyba jakby przybranych braciach i olbrzymim przy niej ciemnym blondynie w bandanie. Chłopcy na moment się uspokoili jakby z kolei sprawdzali czy ci dorośli znowu nie robią ich w konia spychając do jakiś głupich i niepoważnych zadań. Jednak wspólna akcja i lekarki i najemnika chociaż zadziałała na tyle, że byli gotowi wysłuchać co mają na swoje usprawiedliwienie.
- Zrobimy to na dwa zespoły. My pojedziemy samochodem i zrobimy swoją część. A wy przygotujcie tutaj bazę. Teraz Izzy z wami zostaje więc ona jest tutaj dowódcą. Ale wy jesteście jej żołnierzami. Jak wasz tata. Musicie słuchać co mówi i jej pomóc. Jesteście stąd a my nie. Bez was tak jak Izzy mówi, będzie nam dużo trudniej. To jak chłopaki? Mogę na was liczyć? - Pazur popatrzył w dół i przez ten swój zwyczajowy, spokojny ton od razu wydawał się mówić na poważnie i o poważnych rzeczach. Nawet gdy rozmawiał z dziećmi. To co i jak mówił, w połączeniu z tym co przed chwilą powiedziała lekarka chyba w końcu ich przekonało. Niechętnie ale w końcu zgodzili się kiwając głowami. Wtedy wujek wyciągnął jeszcze do nich swoją, wielką łapę by przybić umowę. I tym chyba przekonał ich ostatecznie bo chociaż wyglądało, że obydwaj młodzi Westowie z trudem przełknęli gulę goryczy to jednak podali rękę na zgodę i nawet dali radę się uśmiechnąć.

Lekarka obserwowała całą scenę z równie poważną miną co najemnik i kiwała głową do tego co mówił, a gdy skończyli nie pozwoliła atmosferze pokryć się kurzem.
- W vanie są nasze rzeczy, Maggie pokaże wam które. Przenieście je ostrożnie do kuchni. - uśmiechnęła się do dzieciarni, pokazując na ciężarówkę, a potem wejście do przedpokoju - Musicie być ostrożni bo w środku jest mikroskop i szkło. Ale wiem że sobie poradzicie. Myszko, jeżeli coś będzie za ciężkie poczekajcie. Przeniosę to sama, dobrze?

Chłopcy popatrzyli na Maggie, ona na matkę aż pokiwała głową na znak zgody. Ruszyła w stronę furgonetki a Westowie zerknęli jeszcze kontrolnie na parę dorosłych.
- Chłopaki chyba nie każecie dziewczynie samej tego dźwigać co? - zapytał wujek Angie lekko unosząc brew i przekrzywiając trochę głowę w bok a nawet lekko się uśmiechając. Chłopaki coś rzucili szybko i zaraz polecieli przez wodę do czarnego vana. A, że tam już była i ich ulubiona kumpela Angie no to wiadomo, że cała banda musiała się nagadać, namachać rekami i nawrzeszczeć. Tym razem chłopaki chyba bardziej przetrzymywali Maggie niż na odwrót bo dziewczynka wydawała się być i ich i tego wszystkiego ciekawa. Jane zaś chyba czuła jakaś naturalną więź by trzymać się tak blisko chłopaków jak to tylko możliwe więc szybko też do nich dołączyła.

- Będziecie potrzebować obu krótkofalówek żeby dobrze koordynować i przeprowadzić akcję bez zbędnego narażania kogokolwiek - O’Neal poczekała aż młodzież się oddali. Dopiero wtedy zaczęła rozmawiać już na poważnie… i znowu sam na sam z tym całym Zordonem, o którego Rob wcale nie był zazdrosny. - Może mają tu w domu odbiornik radiowy, ustawimy odpowiednią częstotliwość i będziemy… czekać. Jak skończycie dajcie znać. Mogę wam dać trochę amunicji na wszelki wypadek. Tej 5.56. Ty i Angie ich używacie. Dostaniecie też parę bandaży, widziałam że umiesz ich używać… ale - przełknęła ślinę i westchnęła - Mam nadzieję, że nie będą wam potrzebne. - wydawała się spokojne, tylko wzrok co rusz uciekał jej do drzwi w których zniknął jej mąż.

Opiekun blondwłosej nastolatki spokojnie przyjmował to co mówiła Izzy. Uśmiechnął się jakoś tak oszczędnie i łagodnie jakby to umiał robić samymi oczami i spojrzeniem.
- Dzięki. Te bandaże komuś mogą rzeczywiście się przydać. Ale ammo zatrzymaj. Przyda się jakieś tutaj. A jakby tego co mamy z Angie było mało to pewnie trochę musiało by to potrwać. No i zostajesz tu sama z dziećmi. Lepiej byś też coś miała. I dla siebie i dla nich. - brwi Zordona zmarszczyły się nieco gdy obserwował swoją podopieczną w otoczeniu wianuszka swoich mniejszych kolegów. Ale jakoś w instynktowny sposób dało się to odebrać, że to jedna badna rówieśników z jednego podwórka. Nawet Meggie która znała ich najkrócej i dla nich też była nowa zdawała się czuć przy nich swobodnie.

- Jak skończymy dam znać. No nie mamy zapasowej krótkofalówki więc spróbujemy odezwać się przez radio. - Pazur wrócił spojrzeniem do stojącej na ganku lekarki. - I uważaj na siebie. Może wezwiemy cię po wszystkim, może przyjedziemy. No wiesz, po walce to czasem medyk ma co robić. - Pazur pokiwał głową, spojrzał na O’Neal i może chciał coś jeszcze powiedzieć a może nie. Ale odwrócił głowę w stronę drzwi do domu i zaraz Izzy też usłyszała pośpieszne kroki. Drzwi otworzyły się i stanął w nich Rob. Teraz już ze swoim karabinem i małym plecakiem jaki zabierał gdy nie chciał albo nie mógł zabrać swojego głównego plecaka gdzie miał większość przenoszonego dobytku.

Widząc go pani O’Neal obróciła się do niego bokiem, skupiając uwagę na tym co przed gankiem, czyli vanie i dzieciach. Wyjęła spomiędzy fałd spódnicy rewolwer i ostentacyjnie sprawdziła ilość amunicji.
- Dam sobie radę - powiedziała spokojnie, lekko nawet rozbawiona, chowając broń na miejsce. Tego, że nie była to jej ulubiona klamka wolała nie mówić. - Uważajcie na siebie. Obaj - na koniec odwróciła kamienną, spokojną twarz ku Robowi. - I na Angie.

- Oczywiscie.
- Pazur uśmiechnął się lekko, przytknął dłoń do czoła w geście trochę jak salut a trochę jak powitanie i pożegnanie południowców i odszedł przez wodę w stronę czekającego vana. Tam doszedł do czeredy z Angie na czele i zaczął zaprowadzać porządek. Głównie gestem, spojrzeniem i czasem słowem. Dzieciarnia zaczęła się więc z wolna wypakowywać z czarnej fury ale pewnie jeszcze chwilę im to miało zejść.

- Izzy. - Robert nieco poprawił pasek broni na plecach by mieć swobodniejsze ręce i nimi chwycił dłonie żony. - Dobra Izzy, takie głupoty gadałem tam przy samochodzie. Wkurzony byłem. Ale no chyba mi się trochę należało. Ale było minęło Izzy. Będziemy razem, wszyscy razem - powiedział przykładając ich dłonie do jej brzucha - Jakoś sobie poradzimy. Z tym czy tamtym. - Robert trochę się zaciął jakby zastanawiał się co jeszcze powiedzieć ale chyba nic nie przyszło mu już do głowy. Pocałował więc Izzy przytrzymując dłonią jej głowę jeszcze chwilę po tym pocałunku.

Na początku lekarka stała nieruchomo, reagują biernie. Martwa, zimna ryba wyciągnięta z rzeki, albo powodzi. Dopiero pod koniec poruszyła niemrawo wargami, oddając pieszczotę.
- Jeżeli mamy sobie poradzić nie możemy się kłócić o głupoty - powiedziała ledwo ich usta się rozłączyły, chociaż dłoń mocniej zacisnęła na jego dłoni - Bo to głupoty Robbie. Albo mi nie ufasz. Albo zapomniałeś że nie jestem z kamienia, tylko dobrze udaję - wzruszyła ramionami. - Zdecyduj się… i bądź ostrożny.

- Ufam ci Izzy. Nawet jak cię zobaczyłem klęczącą przed Zordonem ze ściągniętymi spodniami. Dotarło do mnie prawie od razu co jest grane. Prawie. Od razu. Ale rany Izzy. Jak ty byś mnie zastała z jakąś laską w takiej sytuacji? I jeszcze z jakimiś kwiatami gdzieś? To głupoty, masz racje. Ale takie głupoty potrafią zatruć duszę. Jak szczypta soli nadaje smaku całemu garowi zupy.
- Rob przesunął dłońmi po policzku żony patrząc na jej twarz,usta i oczy na przemian.
- I też bądź ostrożna. - dodał i jeszcze raz ją pocałował. A potem puścił ją, odwrócił się i ruszył przez zalane powodzią podwórko Westów by dojść do furtki. Ta dzieciarnia, już bez Angie,wracała w stronę domu i czekającej na ganku lekarki.

- Robercie O’Neal! - brunetka podniosła głos, wskakując do brudnej wody z w miarę suchych desek ganku. Szybko przebierając nogami nadrobiła odległość do łowcy, a gdy tak się stało, złapała go za ramiona, ustawiając frontem do siebie i zaatakowała, wieszając się mu na szyi i wpijając ustami w jego usta. Mocno, próbując nie płakać. Znowu gdzieś lazł, gdzie wiedzieli że jest niebezpiecznie.
- Zamorduje cię jeżeli dasz sobie coś zrobić, rozumiesz? - wyszeptała w krótkiej przerwie między pocałunkami. Spasowała dopiero, gdy zabrakło jej oddechu i dostała zadyszki. Wtedy też cofnęła się na na odległość ciągle obejmujących kark ramion, samej wodząc wzrokiem po detalach twarzy z blizną, chcąc ją zapamiętać na zaś.

- Ta je psze pani! - pocałunek i przekazane przez niego uczucie zdawało się podziałać na pobliźnionego mężczyznę jak magia. Zupełnie jakby nagle odżył, nabrał sił, urósł i humor mu się poprawił. Chociaż w pierwszej chwili gdy żona go zawołała i ruszyła w pogoń za nim wydawał się trochę zaskoczony to gdy się w niego wpiła i ustami i ramionami szybko zrewanżował się tym samym. A, że był od niej i większy, i silniejszy to i było się w co wpijać i on miał się czym. Gdy więc znowu się rozstali pan O’Neal wydawał się całkiem innym mężczyzną, zupełnie jakby mógł teraz się mierzyć z całym światem cokolwiek ten by na niego szykował. Para blondynów zerkała ciekawie na to widowisko ale wydawali się patrzeć na to z sympatią - przynajmniej Angie z jawnym zaciekawieniem, a ktoś mniej kulturalny mógłby nawet powiedzieć, że nastolatka się jawnie gapi. Dzieciarnia która też akurat była tuż obok obejmujących i całujących się dorosłych zachichrała się niezbyt głośno zupełnie jakby widzieli coś zabawnego. Tylko jak zwykle Roger wydawał się być odporny na panującą atmosferę i zniecierpliwiony. Średnio subtelnie uruchomił czarnego vana przyspieszając moment rozstania.
- Wrócę. - powiedział Rob cofając się tyłem do czekającego wozu i zakładając swoim zwyczajem kaptur na głowę.
- A ty Maggie słuchaj mamy. - dorzucił zerkając teraz na córkę. Nim odszedł żona wcisnęła mu w ręce garść rolek z bandażami które schował do kieszeni. Potem zaś wsiadł na kufer wozu i ten zaczął ruszać przez tą zatopioną ulicę.

Pani O'Neal została sama z przedszkolem, trupem jaszczura, powodzią... i rosnącą migreną.
- Dobrze dziec... żołnierze - rozejrzała się po zebranych buziach, a potem z uśmiechem pokazała na dom - Zaczniemy od zagotowania wody i posprzątania. Ja w tym czasie sprawdzę czy nasza kolacja nadaje się... do czegokolwiek - humor na sekundę jej się zważył, ale go odzyskała. Nigdy nie jadła warana, a według sprawdzonego powiedzenia zawsze musiał być ten pierwszy raz... i przyda się porządny obiad, gdy grupa zbrojna wróci spod radia. Bo wróci. Musiała.
Izzy nie miała zamiaru myśleć że będzie inaczej.


 
Driada jest offline  
Stary 04-05-2018, 22:53   #206
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Vex i plan b

Motocyklistka przez kilka sekund obserwowałą zrezygnowana całe zamieszanie. Miało być tak pięknie, a wyszło jak zwykle. No dobra, liczenie na to, że ten plan się powiedzie było trochę jak liczenie na to, że zaraz ta cała woda wyschnie. Ale nadzieja była i teraz umierała w męczarniach przy akompaniamencie krzyków Psów. Vex westchnęła ciężko i ruszyła z powrotem. Co by nie było, musiała odzyskać swoją maszynę, a potem… Ni cholery nie chciała tych lasek zostawiać z tą bandą, tylko co tak naprawdę mogła zrobić w pojedynkę? Może będzie trzeba pofatygować się jeszcze do lekarsko-blond ekipy i dać im znać. Dobra. Najpierw Spike, potem myślenie!

Okazało się, że po przebyciu z powrotem przez przydrożny teren zalanych wodą drzew monster truck jednak nadal stał mniej więcej tam gdzie stał poprzednio. Z paki wystawał zaparkowany na nim Spike. - I co? Już? No to zawijaj się, wystarczająco czasu i paliwa już na to poszło. - Spencer wydawał się zniecierpliwiony i wcale nie pałał radością ani z właśnie odstawionego show ani powodem tej nieplanowanej przerwy w podróży. Wskazał kciukiem za siebie gdzie za drzewami została cała scenka z Psami i resztą pogranicza Dew.

Vex pokręciła głową.
- Nie mogę ich tak zostawić. - Motocyklistka sięgnęła do plecaka i wydobyła z niego butelkę z winem. - Sorki za to całe zamieszanie. Niestety nie fundnę ci lunchu ale mam nadzieję, że to ci trochę wynagrodzi. Zgarniam maszynę, muszę obczaić co dokładnie się tam dzieje. - Zamknęła plecak i wrzuciła go z powrotem na plecy.

Spencer nie był zbyt ani zadowolony ani rozmowny. Vex mogła podejrzewać, że nawet mogł być wkurzony. Nie skomentował jakoś specjalnie jej decyzji, nie robił jej jednak ani jakiś wyrzutów ani przeszkód. Dał jej w spokoju rozładować swojego jednośladowego przyjaciela ze swojej ładowni i gdy dziewczyna z Det znalazła się na zatopionej drodze machnął jej z wysokości swojej kabiny na pożegnanie. - No to trzymaj się. - rzucił krótko po czym bez ceregieli uruchomił swój potężny pojazd i odjechał wzburzając wodę która dla monster trucka była trochę większą i głębszą kałużą. Ale Spike i jego właścicielka topili się w niej już nieźle.

Motocyklistka chwilę obserwowała oddalający się pojazd. A przez chwilę było całkiem miło. Westchnęła ciężko i wsiadła na Spika. Czując jak jej ubranie przemaka. Musiała się rozeznać w sytuacji, jeśli chciała tym laskom jakoś pomóc. Po chwili namysłu odpaliła silnik. Odgłos poniósł się po wodzie, ponownie zakłócając leśną ciszę. Do takich akcji chyba lepszy byłby rower. Parsknęła i skierowała maszynę w kierunku lasu. Jeśli dobrze zapamiętała w pobliżu linii drzew stał jakiś dom. Będzie tam mogła zostawić motocykl i spróbować podejść do budynku, w którym zadomowiły się psy. Tyle że to nadal nie rozwiązuje problemu. Nie była Samem lub Angie, nie poradzi sobie z tą bandą.... Zerknie co w ogóle się tam dzieje i chyba skończy się na wyprawie po blond duo, Westchnęła i uniosła się z siodełka gdy tylko Spike stracił kontakt z ukrytym pod wodą asfaltem. Zagłębiła się między drzewa i dopiero wtedy skręciła motocykl w kierunku zabudowań.

Pamięć Vex nie zawiodła. Rzeczywiście przy wyjazdówówce lub patrząc z obecnej perspektywy wjazdówce do Dew stał jakiś porzucony budynek chyba dawnego, małego sklepu. Jako improwizowany garaż powinien wystarczyć. Dotarcie do niego okazało się względnie łatwe.Spike mimo utopienia w rzecznej wodzie po połowę swojej wysokości odpalił sprawnie. Co prawda nawet na prostej drodze o coś puknęli co było skryte pod wodą. Vex z największym trudem udało się utrzymać równowagę a nią i motocyklem zamiotło mocno nieprzyjemnie coś zgrzytnęło przy okazji. Czołowa fala wzbijana przez jednoślad też nie była zbyt przyjemna ani dla pojazdu ani dla właścicielki. Jednak udało im się względnie cało pokonać te kilkaset metrów od zakrętu gdzie rozstali się z rajdowcem i jego monster truckiem a tym porzuconym przy w pobliżu rozjazdu sklepu.

Sklep nadal świecił “od wieków” wypatroszonym półkami, lodówkami i automatem z kawą. Na ścianach wciąż były mało czytelne resztki jakiś plakatów albo ogłoszeń. Motocyklem udało się wjechać do środka który był trochę wyżej niż jezdnia więc poziom zatopienia w tej południowej wodzie motocyklistki jak i jej pojazdu trochę spadł. Niemniej nie było co mówić o suchej przystani. Ze sklepu było gdzieś z pół setki kroków do rozjazdu gdzie do niedawna stały samochody i zatrzymali się przy nich ze Spencerem. Z tych krzyżówek było ze 100 do 200 m do tamtych budynków gdzie pojechały te samochody ze swoją obsadą. Powinno dać się też chyba pójść na przełaj przez te mniej lub bardziej gęste utopionego obecnie w brudnej wodzie lasu. W budynkach mogli słyszeć silnik motocykla. Niemniej nie było wiadomo jak go potraktują.

Vex zostawiła biedne kocie starając się przygotować mu jakieś miejsce na półce i zostawiając nieco jedzenia. Wolała nie ryzykować, że ktoś je postrzeli. Robiła głupotę. Przejazd lasem ją zmęczył, przy każdej nierówności rany postrzałowe z poprzedniego dnia dawały o sobie znać. Na szybko przejrzała zaplecze, sprawdzając czy znajdzie coś co mogłoby się jej przydać. Wątpiła by ktoś zostawił cokolwiek w apteczce lub półkach, ale głupotą byłoby nie zerknąć. Zabezpieczyła Spika, odpinając zapłon i zabezpieczając go szmatką przez wilgocią i już pieszo ruszyła w kierunku interesującego ją budynku.
 
Aiko jest offline  
Stary 07-05-2018, 09:54   #207
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Izzy wyczuwała przez skórę, że dzieci, zwłaszcza dwaj rówieśnicy Maggie, woleliby zdecydowanie bardziej odjechać czarną furgonetką niż siedzieć w domu i czekać na to co się stanie. A już na pewno nie uśmiechało się robić coś tak “babskiego” jak sprzątanie czy gotowanie i to gdy ich kumpela Angie pojechała odbijać również ich mamę. I chociaż pomagali “przygotowywać bazę” to czego się lekarka i matka nie domyślała to widziała po spojrzeniach i zniechęconych uwagach. A zachowanie dwóch braci niejako na zasadzie naczyń powiązanych wpływało na dwie dziewczynki.

Tymczasem byli na siebie skazani. Jeśli nie liczyć Rice. Ta zaś jak się okazało, znowu była związana i zakneblowana. Tym razem wujek Angie przywiązał ją do jakiegoś łóżka w jednym z pokoi. Co prawda łóżko było pewnie o wiele wygodniejsze niż piwniczna podłoga ale właściwie po spędzeniu z ponad pół doby w więzach i w kneblu Azjatka zaczynała wyglądać coraz bardziej żałośnie. Wydawała się być coraz bardziej zrezygnowana i apatyczna. Albo senna i zmęczona. Albo nawet odwodniona i osłabiona. W każdym razie gdy po odjeździe czarnego wozu lekarka weszła do pokoju w którym była przywiązana Azjatka te ledwo podniosła na nią wzrok.

Samo badanie próbek gdy się już miało mikroskop i umiało się go użyć było dość standardową procedurą badawczą. Izzy kojarzyła, że Rob wspominał coś, że przy takich jaszczurkach jak już to do jedzenia najlepszy jest ogon. Na resztę szkoda tracić czasu i wysiłku, co najwyżej oskórować czy wyciągnąć inne trofea.

Skoro jednak nikt jej nie stał nad głową ani nie strzelał za rogiem to pani O’Neal mogła użyć mikroskopu i przebadać zabitego przez Angie zwierzaka tak kompleksowo, że lekarz dawnej weterynarii by się pewnie nie powstydził. Pobierając ślinę do zbadania odkryła parę ciekawych rzeczy. Po pierwsze to, że w ślinie było mnóstwo syfu wszelakiego tak jak u padlinożercy należało się spodziewać a ugryzienie samo w sobie nawet jeśli nie śmiertelne to pewnie mogło mieć bardzo przykre powikłania. Po drugie w ślinie wykryła znanego już sobie wirusa. Więc pewnie waran musiał mieć kontakt z zarażonymi jak nie żywymi to martwymi. A po trzecie to ślina okazała się mieć zaskakujące właściwości. Co prawda nie rozkładała całkowicie wirusa ale jednak zdawała się go do pewnego stopnia ograniczać. W tej chwili jednak nie była pewna czy całkowicie czy czasowo. A po czwarte okazało się, że w gardzieli jaszczur ma jakieś gruczoły pełne dziwnej wydzieliny. Wyglądały jak dodatkowe ślinianki albo nawet gruczoły jadowe.



Dziewczyna z Det była chyba już całkiem przemoczona gdy dotarła do miejsca skąd całkiem nieźle widać było te podejrzane budynki. Podróż na przełaj, pieszo, przez zatopiony w mętnej wodzie las zaowocował jednym upadkiem w tą wodę a drobniejszych potknięć szkoda było liczyć. Pocieszające było to jedynie pod tym względem, że gdyby ktoś próbował ją podejść pewnie byłby w tej samej sytuacji. I, że zostawiła kociaka ze Spikie.

Udało jej się dojść jednak chyba nie zauważoną do skraju lasu. Przynajmniej nikt się na nią ai do niej nie darł, nie strzelał, ani nie pokazywał palcem. Ale widziała ludzi przed sobą. I w oknach i przy samochodach. Budynek, z dużymi antenami na dachu, był opanowany przez tą bandę jaką wcześniej mijali ze Spencerem. Część była widoczna w oknach, część przy samochodach i wydawali się być dość poruszeni. Pokrzykiwali na siebie nawzajem, przeklinali, poganiali się, wyzywali ale i tak dało się widać wyraźną zmianę w porównaniu do tego co widziała osobiście ile? Z kwadrans temu? Dwa? Gdy wydawali się być pozytywnie i nieco agresywnie nabuzowani, pewni siebie i panujący nad okolicą i sytuacją. Teraz wyglądali jakby mrówki w mrowisku które ktoś szturchnął kijem. I chyba szykowali się do obrony. Przynajmniej tak wyglądało po tym jak kucali za samochodami, przebiegali nieco schyleni, próbowali ustawić jakieś śmietniki czy inne pudła w coś w rodzaju barykady pewnie. Jeśli nawet widzieli czy słyszeli jej motocykl to chyba nikt nie zwrócił z nich na to uwagę albo mieli co innego na głowie.

Chociaż przez jakiś czas wydawało jej się, że słyszy nadjeżdżający samochód. Ale ten ucichł więc albo odjechał albo zatrzymał się. Była już jednak wówczas tak daleko w lesie, że nie widziała głównej ani właściwie żadnej drogi. Dopiero teraz pod osłoną drzew i krzaków widziała ponownie coś więcej niż te drzewa, krzaki no i wodę. Na wypadek gdyby ktoś mógł dać radę zapomnieć o tej cholernej powodzi w której taplali się tu chyba wszyscy i wszystko. Teraz widziała budynek z nieco innej perspektywy niż wcześniej z pokładu monster trucka z drogi głównej. Wówczas był trochę pod skosem ale podłużny, kilkupiętrowy budynek był raczej od frontu. Teraz była bliżej więc widziała go raczej od węższej strony i trochę pod skosem tylną ścianę. Widziana wcześniej “frontowa ściana” okazała się właściwie tylną. A ta niewidoczna wówczas była od strony ulicy czyli właściwie frontową. Chociaż cały buynek stał wewnątrz chyba dawnego ronda. Ulicy która była uformowana w rondo z kusząco wystającym wzniesieniem które normalnie pewnie było wysokie jak dach przeciętnej osobówki ale obecnie wystarczyło by przekształcić się w dość regularną wysepkę. I właśnie częściowo na tej wysepce stał ten budynek z antenami i otoczony samochodami. Niektóre rozpoznawała jako te widziane wcześniej na drodze gdy mijał ich monster truck.

Banda była uzbrojona co już wcześniej widziała z wozu Spencera czyli w broń krótką, pałki, strzelby, maczety i toporki. Całkiem w sumie podobnie jak te Psy przy straży pożarnej. Tylko w przeciwieństwie do czasu sprzed paru kwadransów większość z nich tym razem miała broń w łapach jakby mieli zacząć walkę lada chwila. Na plus pozycji obserwacyjnej Vex przemawiało to, że na te pół setki albo i trochę więcej kroków to taka broń była minimalnie celna. Właściwie można było oberwać raczej przypadkową niż celowaną kulą. Chociaż oczywiście nie było zbyt pocieszające gdy już się tą kulą oberwało. No i sama dysponowała bronią podobnej klasy więc była w podobnej sytuacji. Gdyby chciała się z nimi strzelać na sensownych zasadach musiałaby najpierw skrócić dystans chociaż do tych 20 - 30 kroków.

To by oznaczało gdzieś całkiem blisko domu. Owszem banda wydawała się dość chaotycznie zajmować pozycję i chyba nie wszystkie kierunki były pilnowane. Do tego był w wodzie jakiś budynek po zewnętrznej stronie ronda, przy wewnętrznej wrak a potem już ściana domu przy której trzeba by być na zewnątrz domu albo wyjrzeć z okna by dostrzec kogoś przy ścianie. I jeszcze trochę płotów i krzaków. Kryjówek trochę było jak się tak zastanowić i od jednej do drugiej próbować przemknąć się bliżej. Jednak przy każdym przemykaniu wystarczyłby nawet przypadkowy przechodzień z tej bandy, w oknie czy nawet który wyszedłby z tej strony by dostrzec skradacza na tym otwartym kawałku. Sama przeszkoda też jak zwykle w 100% nie gwarantowała skutecznej kryjówki. Więc jak to zwykle bywało: ryzyk - fizyk z takim podchodzeniem.



Wsiedli w kilka osób z powrotem do wozu Rogera. Poza Angie był jeszcze Roger który prowadził swoją furgonetkę, wujek no i pan O’Neal. Cała czwórka wydawała się być wystarczająco zgodna i zdeterminowana do rozwiązania sprawy w budynku radia. Nawet wujek i Roger wydawali się być w tym przypadku wyjątkowo zgodni. Jednak szybko okazało się, że obydwaj mają całkiem odmienne koncepcje rozwiązania tego problemu.

Od domu Westów, do radia nie było tak daleko. A samochodem to chwila moment. Chociaż jechało się z początku podobnie jak jechali do domu Rice to jednak do niej skręcali w lewo a tym razem Roger wybrał zakręt w prawo. A potem jeszcze ze dwa razy i w końcu zatrzymali się na zalanej drodze na skraju jakiś budynków, drzew, właściwie nawet małego lasku. Wszystko oczywiście jak zwykle było zalane tą mętną wodą. Zatrzymali się bo wujek o to poprosił Rogera. Wedle kierowcy te radio było za tymi drzewami. Z buta do przejścia w parę minut ale samochodem w las na przełaj to nie bardzo.

Dla wujka brzmiało to chyba w porządku by zaczął tłumaczyć jaki miał plan. No chociaż szkic. Mianowicie we trójkę wysiądą i przejdą przez te drzewa skąd jak mówił Roger miał być widok na budynek radia. Tam się zorientują w sytuacji jak to wygląda na miejscu. Na to jeszcze Roger choć wyraźną urazą i rezerwą to się zgodził. Dlatego zostawili furgonetkę na drodze i przeszli przez ten las.

Roger okazało się miał rację z tym widokiem na radio. Samo radio było rozpoznawalne po dużych antenach na dachu budynku. Budynków było kilka, przypominały nieco większe kamienice czy inne bloki budowane na kilka pięter i kilkanaście rodzin. Najwięcej samochodów i jacyś ludzie dość podobnie do siebie ubrani. Mieli broń. Przy sobie albo w rękach. Większość jakieś pistolety, strzelby, łomy i pałki. Zachowywali się dość nerwowo rozglądając się dookoła w tym i w stronę gdzie obserwowała ich czwórka obserwatorów ale wśród liści, krzaków i pni drzew widocznie nie byli tacy łatwi do zauważenia.

Grupka widoczna przy i w budynku wyglądała jakby spodziewała się ataku lada chwila. Poza tym coś przekrzykiwali, ponaglali, klęli bo część głosów dochodziła i do czwórki zwiadowców. Ale też kryli się mniej lub bardziej jawnie za samochodami, klombami czy framugami okien. Wyglądało trochę jakby się szykowali do oblężenia. Policzyć było ich ciężko bo byli w ciągłym ruchu albo widoczny na chwilę między oknami i nie było wiadomo czy osoba widziana w jednym oknie i chwilę potem w następnym to ta sama czy następna. Ale i tak dało się zauważyć, że było ich chyba co najmniej z kilkunastu.

I Angie, i wujek, i Robert mieli wyraźną przewagę jakościową i zasięgową nad bronią jaką dało się zauważyć u przeciwnika. Chociaż wujek tym razem chyba nie zamierzał strzelać a wskazywać priorytet celów i pilnować reżimu ognia. Czyli mówić, gdzie, kto ma strzelać. Leżał więc z przygotowanym karabinkiem od Izzy ale scenę obserwował przez lornetkę. No a khainita niejako ze swojej filozofii życiowej preferował broń do walki bezpośredniej a i całą sytuacją wydawał się coraz bardziej zirytowany i poddenerwowany.

- No ile będziecie się gapić? Na co czekamy? Rozwalmy ich! Khain nie lubi czekać! - warknął w końcu zniecierpliwiony no i zaczepka szybko przerodziła się w sprzeczkę gdzie głównymi antagonistami byli znowu wujek i khainita którzy kompletnie inaczej widzieli podejście do problemu. Wujek chciał skorzystać z przewagi dwóch karabinów i systematycznie likwidować widoczne cele aż nie będą mieli dość i się poddadzą lub będą próbować zwiewać albo aż “urobi” ich się na tyle by skrócić dystans walki. Rogerowi widocznie takie zepchnięcie na margines woli Khaina i zepchnięcie do pobocznej i drugorzędnej roli w ogóle nie pasowało więc w końcu wstał gwałtownie i odwrócił się napięcie ruszając z powrotem w stronę drogi gdzie zostawił swoja furgonetkę wściekając się, że wystarczająco wiele czasu stracił na te głupoty. Wujek oglądając jego plecy znów miał wzrok jakby miał ochotę mu trzasnąć ale się opanował.

- Trudno, zaczynamy, zanim on zacznie. - Pazur odwrócił się znowu w stronę budynku radia i przyłożył lornetkę do oczu. Obserwował chwilę po czym wybrał pierwszy cel. - Angie. Wszystkie cele na 100 - 150 m. Trzecie piętro na balkonie. Z karabinem. Rob, śmietnik przed wejściem. - wujek szybko wcielił się w rolę obserwatora z zespołu snajperskiego i wybrał dla strzelca pierwszy cel. W oknie o którym mówił rzeczywiście był jakiś facet z myśliwskim sztucerem z jakąś lunetką. Pod względem zasięgu była to broń która mogła się równać z dwoma karabinkami strzelców a nawet dzięki optyce je przewyższyć. Wujek podał też od razu odległości od celów i na oko Angie podał je właściwie. Dzięki czemu mogła brać stałą poprawkę na odległość przy celowaniu. Słyszała go wyraźnie dzięki krótkofalówce choć sam wujek był bliżej Roberta który nie miał radia więc wujek musiał być bliżej niego by móc z nim rozmawiać bez krzyku. No i w ten sposób stanowili dwa oddzielne stanowiska ogniowe a nie jedno. Acel wybrany dla Roberta był jakiś facet który próbował przesunąć stary kontener na śmieci. Gdyby go ustawił bliżej wejścia do końca zasłoniłby on sporo w tym samo wejście do budynku.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 24-07-2018, 00:34   #208
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Budynek radyjka zdawał się być na wyciągnięcie ręki, dokładnie tak jak zmiarkował okiem wujek. Nie dalej, nie bliżej. Do tego dobrał cele tak jak zrobiłby to dziadek. Najpierw te na pewny strzał i osamotnione, korzystając z dystansu i momentu zaskoczenia. Dobry wybór, dobra taktyka, ale czego się spodziewać? W końcu wujek był Paznokciem i to bardzo mądrym. Angeli pierś puchła z dumy, a błękitne ślepia sypały wiaderkami wesołych iskier.
Poszli razem na misję! I jeszcze pan z obrazkami też! No i pan z blizną! Razem mogli polować i trupić złych ludziów co porwali panią mamę Jacka i Jamesa.
- Haraszo - potwierdziła pod nosem co słyszała od opiekuna, biorąc na cel wskazanego pana. Tym razem i wujkowy i dziadkowy głos w głowie mówiły to samo, zgrywając się wzajemnie. Pierś blondynki uniosła się powoli, palec przełączył ogień na triplet. Dziewczyna przymierzyła starannie, bo przy pierwszym celu jeszcze miała na to szansę… no i nie chciała zrobić wstydu wujkowi przy nowych kolegach. Marnować czasu też nie mogła, bo pan z obrazkami pobiegł działać. Wypuściła więc powietrze przez nos i nacisnęła spust.

Nastoletnia blondynka nie czuła się najlepiej.Czuła się nieswojo zdając sobie sprawę z powagi sytuacji a do tego co by nie mówić w tej bandzie mieli jednak przewagę liczebną. Ale ufność w wujka i solidność własnej broni jakiej przeciwnicy nie mieli chyba czym dorównać jakoś równoważyła ten efekt. W końcu gdy wujek wybierał cele a Roger wrócił do samochodu to właściwie strzelali tylko ona i Robert. Trochę mało ich było i dawało realną szansę, że ci po drugiej stronie lufy jakoś zdołają się odwinąć.
Jednak pierwszy strzał mieli znacznie ułatwiony. We dwójkę mogli przymierzyć się spokojnie gdy ludzie po drugiej stronie lufy dalej robili swoje. Jasne było, że po pierwszych strzałach na tej scence nastąpi chaos i kolejne strzały pewnie będą trudniejsze.
W końcu oboje strzelców nacisnęło spust. Robert wystrzelił zaraz po nastolatce, świetnie się z nią zgrywając i strzelając prawie w jednym momencie. W nie tak odległą scenę wkradł się oczekiwany chaos. Facet z karabinem na balkonie którego wujek wybrał za cel dla Angie upadł z wrzaskiem na ten balkon wypuszczając swoją broń która spadła za barierkę. Triplet pośrednich, wojskowych pocisków trafił go w nogę. Facet upadł i wrzeszczał znikając nastolatce z pola widzenia. Przy takim trafieniem nawet jeśli nie zginął od razu raczej był wyeliminowany z dalszej walki. Podobnie sprawa wyglądała u pana O’Neal. Też trafił swojego przeciwnika. Facet pchający kontener na śmieci upadł na pchany kloc jakby się poślizgnął. Wpadł twarzą na ściankę i dołączył swój wrzask do tego na balkonie. Osunął się po plastikowej ścianie kontenera i oparł się o niego. Trzymał się za postrzelone ramię z którego obficie broczyła krew.

- Angie, niebieska kurtka, ucieka przy ścianie. Robert zmień pozycję. - wujek nie tracił spokoju i wydał kolejne dyspozycję. Nastolatka dostrzegła postać w niebieskiej kurtce która zareagowała na nagły ostrzał żywiej i żwawiej niż inni którzy przypadli do ziemi, za zasłony, czasem stali i rozglądali się zdziwieni dookoła a ta jedna postać zareagowała najszybciej i biegła wzdłuż ściany budynku. Miała realne szanse dobiec i zniknąć za rogiem którego nie mieli pod lufami.

Niemiły pan w kurtce jak niebo nie mógł uciec, musiał zostać. W brudnej wodzie i burym piachu. Twarzą do ziemi, z dziurą w ciele i czerwoną wodą oddaną do kubka kolegi pana z obrazkami. Blondynka wzięła go na cel według wytycznych wujka, patrząc jak ucieka przez perspektywę całej długości lufy dziadkowego karabinu. Już nie było czasu na dokładne przymierzanie, minął moment zaskoczenia. Nadszedł etap działania. Szybkiego, bez kalkowania i robienia planów. HK416 rzygnęło ogniem i ołowiem trzy razy, szybko. Bez zbędnych przerw.

Facet w niebieskiej kurtce biegł wzdłuż ściany budynku gdy dosięgnął go triplet. Blondynka nie dała mu żadnych szans gdy wojskowe pociski rozpruły mu nogę. Facetem rzuciło na ścianę, tam złapał się krawędzi okna a jego krzyk dotarł aż do pozycji Angie. Facet opadł na ocalałe kolano łapiąc się za postrzeloną nogę. Zdołał jeszcze wstać i przebyć kilka chwiejnych kroków nim przewalił się w końcu na czworaka. Po chwili przewalił się jeszcze na plecy i jeszcze chwilę dogorywał.

- Świetnie Angie. Zmień pozycję. - wujek pochwalił podopieczną i wydał jej kolejne polecenie. Ludzie przy i w domu rozglądali się dookoła ale coraz częściej patrzyli w ich stronę. Pewnie jeszcze ich nie dostrzegli ale kierunek padania strzałów już pewnie przynajmniej część z nich namierzyła prawidłowy kierunek bo machali rękami mniej więcej w ich kierunku.

- Da - blondynka przytaknęła. To był bardzo dobry pomysł, dziadek też by proponował podobne rozwiązanie. Lubił powtarzać że tylko idiota strzela ciągle z tego samego miejsca, a dobry strzelec dręczy wrogów z zaskoczenia. Dlatego dziewczyna ostrożnie zaczęła przemieszczać się na lewo, aby znaleźć nowe miejsce do przycupnięcia z karabinem i zatrupienia kolejnego złego pana.

Nastolatka zmieniła pozycję trochę przeczołgując się a trochę czworacząc kawałek dalej. W tej wodzie klasyczne leżenie czy czołganie się było o tyle trudne, że groziło utopieniem się w tej mętnej wodzie. Chyba, że w którymś miejscu było akurat płycej. Blondynka wciąż oddalała się od pierwszej pozycji skąd otworzyła ogień a w ich stronę wciąż nie poleciał żaden pocisk. Chociaż sądząc po krzykach dobiegających spod budynku nie panował tam spokój. W radio usłyszała głos wujka. Tym razem mówił jednak do pana O’Neal ale, że miał nadal włączoną krótkofalówkę to nadal ich słyszała.

- Dobrze. Robert, facet z pm, za maską kombiaka. - wujek wybrał cel Robertowi i nastolatka usłyszała jak drugi strzelec potwierdza. Chociaż nie był tak blisko radia jak wujek więc słyszała jego głos znacznie słabiej. Gdzieś za sobą, gdzieś tam gdzie powinni być wujek i pan O’Neal blondynka o przemoczonych włosach usłyszała znowu, kolejny triplet z karabinka. Dla wojskowych, szybkich pocisków odległość jaka ich dzieliła od domu była niczym wielkim więc prawie od razu gdzieś od strony domu dobiegł wrzask trafionego człowieka.
- Trafiony. Zmień pozycję Robert. Angie daj znać jak będziesz gotowa. - wujek zdawał się w ogóle nie tracić spokoju gdy kolejno zawiadywał dwójką strzelców. Nastolatka też miała już ostatnie metry do wybranego drzewa jakie powinno dać jej przyzwoitą osłonę i przed obserwacją i przed ewentualnym ołowiem tych z domu. Wkrótce mogła więc zameldować wujkowi, że jest na miejscu i gotowa do strzału.

Gdy usadowiła się za drzewem widok był niezbyt różny od tego co widziała kilka chwil i metrów temu. Banda z bronią w łapach dalej kryła się za czym popadło. Za samochodami, futrynami i różnymi pojemnikami. Już dość dobrze zorientowali się ze strony z której padają strzały bo większość była ustawiona twarzami w ich kierunku. Część rozglądała się zza swoich osłon, część tylko zerkała co chwila i z powrotem dawała nura za swoje kryjówki ale chyba na razie nie dostrzegli nikogo z trójki przeciwników. Chociaż oczywiście każdy kolejny wystrzał w ich stronę zwiększał ryzyko wykrycia.

- Angie. Facet w czarnej bejsbolówce. Kryje się za śmietnikiem. Wygląda co chwilę. Chyba jakiś ważniejszy. - nastolatka dostrzegła ten śmietnik. Cały kontener jaki przed chwilą jeden z członków bandy próbował dostawić do improwizowanej barykady zanim triplet Roberta nie udaremnił tej próby. Niemniej i tak częściowo zasłaniał on widok i skorzystał z tego widocznie któryś z członków bandy. Obecnie podopieczna wujka widziała tylko kontener więc pewnie wujek widział typa jak wychylał się wcześniej. Teraz musiała poczekać aż tamten znów się wychyli chociaż pewnie na krótko i częściowo więc trafić go mogło być nie tak łatwo. Po chwili obserwacji rzeczywiście za bocznej ściany kontenera pokazała się głowa w czarnej bejsbolówce. Coś machała ręką, pokazując i krzycząc do reszty.

Nastolatka strzeliła nie myśląc i nie czekając. To pierwsze nie było niczym nowym. Drugie dyktował rozsądek i głos nie tylko ten z radyjka. Czy niemiły pan był ważny czy nieważny jej nie obchodziło. Wujek dał rozkaza, zostało go wypełnić, tak działała praca w zespole którym w końcu byli. Do tego pan z blizną i ten drugi. Bardziej kostuszkowy pod skórą i taki ładny, miły… mimo że paznokciowe nerwy szarpał okrutnie. Angie nie mogła pozwolić żeby coś się im stało. Aby się tak stało niedobrzy ludzie z radia musieli umrzeć, jeden po drugim. Szybko, najszybciej jak się da… ale nie na tyle żeby od razu wejść im pod lufy i dać się utrupić. Wystarczyło że już gapili się mniej więcej w ich stronę. Trzeba to było szybko skończyć.
Póki w stronę wujka i pana Roba nie poleciał ołów. Póki Roger nie dostał się pod grad kul.
Strzał, przemieścić się. Strzelić znowu i znowu zmienić pozycję. Woda przeszkadzała i pomagała jednocześnie. W mętnej brei szło się ukryć. Wstrzymać oddech i przepłynąć parę kroków bez alarmowania wrogów.

Broń nastolatki szarpnęła ale w jej wprawnych i nawykłych do strzelania rękach pojedynczy wystrzał był minimalnie odczuwalny. A efekt wystrzału był widoczny od razu z jakąś setkę metrów dalej. Głowa wychylającego się pana w bejsbolówce rozbryzgła się jak trafiony wazon z wodą. Tylko nie przezroczystą. Facet upadł na plecy i już tak pozostał nieruchomy. W bandzie zareagowano nerwowymi i przestraszonymi okrzykami na tą brutalną śmierć. Ale dalej Angie nie mogła obserwować bo musiała zgodnie z poleceniem wujka zmienić pozycję. Przez kolejne sekundy głównie słyszała nieco wytłumione krzyki dochodzące z okolicy domu z masztem radiowym. Gdzieś zza jej pleców rozległ się kolejny wystrzał wojskowego tripletu. Pewnie znów strzelał pan O’Neal.

Wreszcie nastolatka przeczołgała się do kolejnego drzewa zza którego miała podobny widok jak poprzednio. Pan z blizną też nie strzelał więc teraz on pewnie zmieniał pozycję.
- Angie, facet z karabinem za maską kombi. - wujek wybrał podopiecznej kolejny cel gdy zameldowała mu o gotowości do strzału. Znów obrała za cel jakiegoś typa który celował mniej więcej w ich stronę z karabinu myśliwskiego albo wojskowego ale pewnie orientował się tylko po rejonie skąd padały kolejne strzały ale nie na tyle by mieć w co i kogo wycelować.

Blondynka pociągnęła za spust, tym razem tripletem. Tym razem trochę zniosło i wojskowe pociski trafiły faceta w wystającą zza wraku nogę. Ale efekt trafienia wojskowym tripletem był równie śmiertelny jak w środek sylwetki. Choć nieco opóźniony w czasie. Trafiony wydarł się wniebogłosy gdy rozpędzony ołów rozpruł mu udo. Spazmatycznie wstał wypuszczając z dłoni karabin który spadł na maskę samochodu za jakim się chował. Zaraz potem sam właściciel przewalił się na maskę a potem się z niej sturlał albo spadł znikając nastolatce z pola widzenia. Tego chyba było już dla tej bandy za wiele. Otworzyli chaotyczny ogień siejąc po drzewach, krzakach i kamieniach swoim ołowiem. Ogień był chaotyczny i różnorodny. Banda strzelała z tego co miała czyli z pistoletów, karabinów, strzelb a czasem i automatów. Niemniej jednak zapora ołowiu wywoływała w dwójce strzelców z obserwatorem odczuwalną presję. W końcu przy takim zagęszczeniu ognia coś mogło jednak kogoś trafić.

Niemili ludzie zaczęli strachować, Angie im się nie dziwiła. Ludziów zwykle brało na nerwa i dostawali stresa jak ktoś w ich okolicy nagle się trupił: wybuchała mu głowa, albo rozpruwał brzuch. To nie było miłe… serniki były miłe, ale nie patrzenie jak koledzy puszczają czerwoną wodę i przestają się ruszać. Niewidzialny kolega pana z obrazkami pewnie bardzo się cieszył, blondynka zaś zastanawiała się ile jeszcze tej wody potrzeba do kubka aby wreszcie był zadowolony, zamknął Arenę i pozwolił w końcu iść do domu.

Bzyczenie ołowiu w powietrzu denerwowało blondynkę, brak odzewu Rogera też ją martwował. Martwowała też o pana z blizną i wujka. Mogli przypadkiem oberwać ranę, a rany były niedobre i bolące. Siedziała skryta za przeszkodą, licząc oddechy i czekając aż druga strona się wystrzela, a wujek da znać. Wystawianie teraz głowy nie miało sensu. Poczekać, potem wykorzystać okazję i strzelić. A potem się przemieścić i jeszcze raz. Aż pod budynkiem z dziwnym metalowym słupkiem nie zostanie już żaden niemiły pan.

Chaotyczna strzelanina trwała już dłuższą chwilę. Z jednej strony padały gęsto ołów siekący liście, obcinający gałęzie, rozbijający ziemię i odłupujący kawałki kory z drzew. Ci strzelali lekkim ołowiem, w większości z broni krótkiej, strzelb i automatów. Broń poważniejszego kalibru została wyeliminowana na samym początku walki. Z drugiej strony strzelały wojskowe triplety. O wiele mniej i o wiele rzadziej. Za to o wiele celniej. Kolejne ciała w kolorowych barwach padły na ziemię gdy jedno z nich zostało trafione w ramię. Mocne, wojskowe pociski rozerwały tętnice, połamały kości, rozszarpały mięso powodując krwotok prawie nie do zatrzymania. Trafiony facet wrzasnął łapiąc się za trafione ramię i upadł wciąż wrzeszcząc. Bez szpitalnej pomocy miał minimalne szanse na przeżycie takiego trafienia.

Nastolatka też zaliczyła chwilę później kolejne trafienie. Wycelowała starannie i trafiła w sam środek przeciwnika jaki właśnie za maską samochodu przeładowywał broń. Środek sylwetki “popiersie” jak na takie cele mówił kiedyś dziadek. Facet upadł gdy trzy pociski 5.56 przebiły się przez żebra, mostek, płuca i łopatki wychodząc w chmurze kostno - krwistych odłamków przesyconych kawałkami płuc. Zdołał jedynie wyrzucić ramiona ku górze, a potem upadł na ziemie znikając blondynce z oczu.

Kolejny zestaw strzałów jednak oboje spudłowali. I ona i pan O’Neal. Pierwszy chyba raz odkąd rozpoczęli ostrzał. Ale morale u przeciwnika już wyraźnie się chwiało. Widać było coraz bardziej nerwowe ruchy i bardziej przestraszone okrzyki. Może by jeszcze próbowali coś się przeorganizować, coś zrobić czy przedsięwziąć. Ale kolejne ciała zabitych kolegów, brak wyraźnego przeciwnika na którego by można podnieść lufę i ryk zbliżającego się w pełnym pędzie silnika wystarczająco przeważył szalę.

- To ten pojeb od Khainów! - wrzasnął któryś z nich gdy pewnie rozpoznał wóz Rogera. Sam wóz pojawił się chwilę później. Wyjechał zza ściany lasu na pełnej prędkości rozchlapując wodę szerokimi fontannami i spod kół i spod przedniego zderzaka. Czarna bryła furgonetki jednak była i tak widoczna i rozpoznawalna. Kierowca skierował swój wóz kursem kolizyjnym na zaparkowane przed budynkiem samochody. W większości osobówki a przynajmniej je obrał na cel. Zaparkowane, lżejsze pojazdy nie miały szans z rozpędzoną, wielokrotnie cięższą masą. Rozległ się huk uderzenia, dartych blach, dwie osobówki które zostały trafione odrzuciło mocno na boki a furgonetka staranowała drzwi i wbiła się prawie do połowy długości w budynek. Banda już na etapie motoszarży rzuciła się bezwładnie próbując odsunąć się z drogi albo skryć do budynku. Teraz, zaraz po zderzeniu, przy wcześniej poniesionych stratach dyscyplina zdawała się tam upaść zupełnie.

- Krew dla Khaina! - z wnętrza budynku dobiegł wytłumiony ale nadal zrozumiały krzyk khainity.

- Swobodny ostrzał. - radio zawtórował spokojnym głosem wujka dając zielone światło na wykorzystanie chaosu jaki ogarnął i bandę i pole bitwy. Zezwolił dwójce strzelców na swobodne wybieranie rytmu i doboru celów.

Blondynce nie trzeba było powtarzać, tym bardziej gdy w okolicy niemiłych ludziów znalazł się nie kto inny, tylko pan z obrazkami i to bez kamizelki od dziadka jaką miała Angie. To byłą dobra kamizelka, chroniła przed postrzałami z mniejszych kalibrów i zamiast ran fundowała siniaki. Długi wdech i nastolatka podniosła karabin, składając się do strzału. Za cel obrała uciekającego pana, który coś krzyczał i rozchlapywał wodę.

Bandę zdawał się ogarniać kompletny chaos. Wszyscy chyba próbowali schować się w budynku albo za samochodami. Kilku wskoczyło do środka próbując uruchomić samochód i zwiać. Na słuch nastolatka wyczuła, że teraz strzelają ze strony lasu trzy a nie dwie lufy pełne wojskowych tripletów. Więc wujek pewnie też zrezygnował z roli obserwatora i otworzył ogień z karabinku pożyczonego mu przez panią doktur. Efekt było widać z setę metrów dalej. Kolejne dwa biegnące ciała upadły zwijając się od ołowiowych trafień. Przez okno parteru wypadła górna część kogoś z bandy. Z czoła sterczał mu tomahawk którym pewnie cisnął Roger. Trafiony widocznie odpadł do tyłu i tak został częściowo zawieszony już na zewnątrz z bezwładnie sterczącymi ku ziemi ramionami.

- Strzelać do tych w samochodach! - tym razem Angie usłyszała wujka nie tylko przez radio ale i gdzieś tam na głos bo krzyknął głośniej. W tej chwili chyba i tak ktoś z bandy miał minimalne szanse na usłyszenie ludzkiego głosu krzyczącego z setkę metrów dalej.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 25-07-2018, 08:51   #209
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Motocyklistka wzięła kilka głębszych oddechów, dając sobie czas na podjęcie decyzji. Była sama, a ich było około mnóstwa. Nie była specem od skradania się, walki, strzelania… do cholery, znała się tylko na motocyklach! Wyjęła z kabury broń i zważyła ją w dłoni. Powinna pojechać po Sama i resztę, oni by sobie pewnie z tym poradzili. Tylko nie była pewna czy psy zechcą łaskawie poczekać. Spojrzała w kierunku domu na mobilizujący się gang. Co mogło wywołać takie poruszenie? Stanowczo wolała gdy robili głupie żarty i proponowali by się z nimi zaprzyjaźniła. Jeszcze jeden głębszy oddech i przyjrzała się okolicy.

Tylko sprawdzi gdzie są te laski. Żadnego ładowania się w strzelaniny i brania na siebie więcej ołowiu. Wybrała na cel pierwszy krzak, który mógłby zapewnić jej schronienie i pochylając się nisko, ruszyła w kierunku domu z antenami.

Woda zaszumiała gdy Vex zaczęła mielić ją nogami. Przebrnęła przez końcówkę lasu i skryła się za stojącym na poboczu zatopionej drogi wrakiem. I tyle. W oknie na piętrze przystanął jakiś Pies i chyba paląc z kimś gadał. Nie była pewna czy ją zauważył albo ślad na wodzie jaki zostawiła. Ale też póki tam stał każdy ruch zza wraku musiał ją zdemaskować. Więc przynajmniej chwilowo utknęła przy tym wraku.

Motocyklistka przykucnęła za osłoną starając się jak najmniej mącić wodę. Przyjrzała się wrakowi, cały czas zerkając w stronę domu. Była ciekawa kto jest rozmówcą tamtego gostka… gdzie do cholery mogły się podziać te laski. Przesunęła wzrokiem po pozostałych oknach, licząc na to, że gdzieś dojrzy znajome twarze.

Vex nie dojrzała znajomych twarzy. Zresztą kryjąc się za starym wrakiem nie dostrzegła żadnej. Ci dwaj faceci dość szybko znikli a przynajmniej z góry przestały dochodzić ich głosy. Gdy motocyklistka ostrożnie wychyliła się nieco znowu widziała mniej lub bardziej biegające lub idące głowy w oknach. Dochodzące okrzyki, ponaglania i przekleństwa potwierdzały zdenerwowanie panujące w bandzie. Nikogo więcej jednak Vex nie dostrzegła ani nie usłyszała. Jeśli schwytane kobiety tam były to musiały być gdzieś w głębi albo po drugiej stronie budynku. Zyskała chwilę spokoju, miała szansę wykonać kolejny skok.

Coś się działo, tylko motocyklistka nie do końca rozumiała co. Ekipa wyglądała jakby się do czegoś przygotowywała i raczej nie zapowiadało się na herbatkę. Rozejrzała się jeszcze raz wokół i ruszyła dalej. Jeśli chciała coś wskórać musiała je znaleźć, lub choćby usłyszeć ale przy tej wrzawie jakoś ciężko było na to liczyć. Najlepiej by było wypłoszyć tą cholerną bandę z tego domku i je zgarnąć. Tylko jak? Idąc rozglądała się po najbliższym sąsiedztwie.

Vex udało się dobiec do budynku. Teraz już raczej nie powinna być dostrzeżona przez kogoś z okien. No chyba, żeby się ktoś wychylił. Ryzyko było spore bo gdyby jednak to zrobił właściwie nie dało się motocyklistki przegapić. Z bliska dostrzegła, że przy parterze raczej nie musi się obawiać wykrycia. W oknach były mniej lub bardziej prowizoryczne kraty, zamontowane chyba już po wojnie a do tego były zabite czym-się-da od blach, dech, dykt przez chyba cokolwiek co wpadło w ręce. Do sforsowania bez żadnych narzędzi i przygotowania była to jednak całkiem solidna zapora. No ale przy okazji też zasłaniała widok w obie strony.

Po kratach chyba dałoby się wejść na piętro. O ile by wytrzymały i nie spadły razem ze wspinaczem. Na piętrze były balkony więc chyba powinno dać się złapać za poręcz i wspiąć na nie. Gorzej, że z dołu dla odmiany niż z jej poprzedniej miejscówy, nie było widać co się dzieje na piętrze. Ale jak pamiętała drzwi były otwarte więc powinno dać się wejść do środka gdyby już być na tym balkonie. Znowu nie do oszacowania była kwestia ryzyka. Jakby ktoś tam akurat stał czy przebiegał no raczej nie przegapiłby kogoś włażącego na balkon a potem do środka. Była tylko szansa, że może udałoby się usłyszeć go wcześniej.

Alternatywą były drzwi które widziała przy dłuższej ścianie budynku. Z kilka okien dalej. Wcześniej były zamknięte. Nie była pewna czy na klamkę, na jakieś zamknięte czy może w ogóle zablokowane na stałe. No albo krótsza ściana. Ta była bez okien poza małym okienkiem na poddaszu ale to była mowa o trzecim czy czwartym piętrze nad ziemią. Za to były jakieś puła na śmieci a nad nimi drabina. Na upartego chyba dałoby się wejść na te pudła i spróbować doskoczyć do najniższego szczebla drabiny. Gdyby się udało można było wejść na dach. Ale jak się nie uda to pewnie by się spadło jak nie do tego pudła to na zewnątrz. I znowu trzeba było ta parę chwil wspinaczki, skoków i włażenia po drabinie nawet gdyby wszystko poszło gładko. Gdyby ktoś w tym momencie wylazł zza rogu po prostu musiałby ją dostrzec. No albo przeciwny róg. Ten od wschodniej ściany ustawionej do wnętrza ronda. Wcześniej nie miała okazji wyjrzeć zza niego więc właściwie nie miała pojęcia co tam jest.

Vex zatrzymała się na chwilę nasłuchując. Wspinanie się nigdy nie należało do jej ulubionych zajęć. No może motocyklem po schodach. Uśmiechnęła się. Powinna sprawdzić ile się da, zanim zacznie ryzykować włażenie do budynku. Z przygotowaną bronią w kierunku narożnika od strony wschodniej ściany.

Vex zdążyła akurat dojść do narożnika budynku i ostrożnie wyjrzeć. Zobaczyła znane już sobie wcześniej z drogi pojazdy Psów oraz ich samych. Wyglądali podobnie jak ci widziani w oknie na piętrze czyli na dość nerwowych i jakby oczekiwali ataku. Jej samej chyba nikt nie dostrzegł póki co. Ale atak rzeczywiście nastąpił. Prawie jednocześnie padło trafionych dwóch ludzi. Jeden pchający jakiś kontener i kolejny na balkonie. Obydwaj wydarli się jak tylko ciężko ranni ludzie potrafią. Reszta wykonała nieskładne ruchy to zatrzymując się w pół wykonywanego ruchu i rozglądając się dookoła, to kryjąc się za przeszkodami a jeden rzucił się do ucieczki. Akurat w kierunku narożnika zza którego podglądała ich Vex więc musiała się ukryć. Nie zdążyła nawet zastanowić się co zrobić bo przecież facet biegł wyraźnie do tego samego narożnika za którym ona się kryła. Była w zbyt bliskiej odległości by próbować skryć się z powrotem do wraku, nawet nie była pewna czy zdążyłaby dobiec za narożnik do jakiego przybiegła na początku. Tam zresztą teraz też mógł ktoś być. Tylko pojemniki wydawały się na tyle blisko by mieć nadzieję…

Ale triplet wojskowych pocisków był szybszy. Ktoś tego biegnącego faceta trafił. Słyszała jak wrzasnął z bólu, wpadł na coś, potem kuśtykał chrypiąc i jęcząc boleśnie aż w końcu upadł. Chwilę potem zobaczyła jego głowę gdy przewalił się bezwładnie na plecy. Widział ją. Patrzył wprost na jej twarz. I umierał. Życie gasło w jego spojrzeniu które stawało się coraz bardziej mętne a oddech coraz cichszy. A w domu i przed zapanował chaos ludzkich krzyków, tupot nóg i przekleństwa gdy zaatakowani ludzie próbowali coś przedsięwziąć. Ktoś krzyczał, że “To stamtąd” i pewnie pokazywał kierunek ale tego Vex nie widziała.

Motocyklistka przez kilka sekund wpatrywała się w martwe ciało jednego z Psów. To mogła być ona… Przełknęła ślinę. Ktokolwiek ich atakował był zabójczo dobry, a ona była pewna, że w okolicy była co najmniej jedna taka osoba. Gdyby to byli Angie i Sam… może powinna się wycofać. Jeśli ja zauważą mogą pomyśleć, że ich zdradziła i odstrzelić jak tych tutaj. Tyle, że nie miała pewności. Westchnęła ciężko.

Spojrzała do góry. Pytanie czy przy tym całym zamieszaniu, nie będą chcieli zabić zakładniczek. Przełknęła ślinę, czując jak zasycha jej w gardle. Raz kozie śmierć. Podeszła do pudeł i spróbowała doskoczyć do najniższego szczebla drabiny.

Motocyklistka do mięśniaków nie należała ale chyba fortuna jej sprzyjała. Mimo, że zza rogu dobiegały odgłosy i krzyki ludzi to jakoś na razie nikt nie wybiegł zza rogu a wtedy no nie mógłby nie zauważyć podskakującej do drabinki albo wspinającej się po niej kobiety. Dziewczynie z Det udało się wejść na ten stary kontener na śmieci i z niego podskoczyć a w końcu podciągnąć się po najniższym szczeblu drabiny. Zasapała się co nieco przy tym ale potem jeszcze kilka krytycznych szczebli gdy musiała podciągać się na samych rękach nim nogi i buty znalazły oparcie w kolejnych szczeblach. Potem poszło już względnie łatwo. Gdy była gdzieś na granicy parteru i piętra pewnie znowu padły strzały i sądząc po wrzaskach za rogiem chyba trafione. Strzały padały jednak dość rzadko co jednak wcale nie uspakajało członków bandy za rogiem i w budynku. Wreszcie udało jej się wyjść na spadzisty dach. Widziała lufciki od kominów czy co to tam było, te anteny widoczne wcześniej z poziomu ulicy i ze dwie czy trzy klapy które pewnie były wyjściem ze strychu na dach. I pewnie jeden na każdą klatkę schodową na dole. Przy centrum dachu, na najwyższym poziomie raczej nie powinna być chyba dostrzeżona z poziomu ulicy. Przynajmniej nie gdy ktoś był blisko budynku. Co innego gdy ktoś był dalej albo gdyby zbliżyła się do krawędzi. Dach był kryty dachówką a te nawet przy pobieżnym rzucie oka nie były okazem solidności po tych paru dekadach bezwładu. Gdzieniegdzie dziury były zalepione deskami albo jakąś blachą. Vex nie była wcale taka pewna czy skośna powierzchnia utrzyma jej ciężar albo zwyczajnie nie obsunie się pod jej butem zdradzając, że ktoś łazi po dachu.

Vex wolała nie stawać na dachu, pozostała więc na czworaka z trudem łapiąc oddech po ostatnim wysiłku. Próbowała sobie przypomnieć po co właściwie to robi, ale pamięć nie chciała współpracować. Rozejrzała się wokół korzystając z nowego punktu widokowego i ostrożnie, na czworaka, ruszyła w kierunku najbliższej klapy. Uważała na każdy swój ruch, dokładnie badając podłoże.

Zanim Vex dotarła do klapy strzelanina na dole rozpoczęła się na dole. Co jej przy podkradaniu nawet sprzyjało bo zmasowany ogień z wielu luf musiał znacznie i absorbować strzelających i zagłuszać cichsze dźwięki. Przynajmniej taką można było mieć nadzieję. Motocyklistka zdawała sobie sprawę, że ta banda poniżej odpowiedziała komuś ogniem. Tylko nadal nie miała pojęcia komu bo właściwie widziała tylko sam dach nieco dalszą okolicę z tego dachu a cała strzelanina rozgrywała się znacznie bliżej. Dotarła w końcu jednak cało do klapy.

Z klapą był ten problem jednak, że była zamknięta od środka. Jak przez szczelinę przy niej zorientowała się Vex na zasuwkę a ta na kłódkę. Ale przydało się eksgangerce doświadczenie z wcześniejszych przygód i chociaż zajęło jej to znacznie dłużej niż gdyby kłódka była po jej stronie to jednak w końcu udało jej się po nią sięgnąć, potem przekręcić do odpowiedniej pozycji i wreszcie otworzyć. Samo zrzucenie kłódki w dół i odsunięcie zasuwki też jeszcze chwilę potrwało ale wreszcie klapa stanęła otworem. Gdy ją uchyliła ukazał się mrok wnętrza chyba strychu. I chyba pustego strychu co dało się zaobserwować z perspektywy otwartej w dachu klapy.

Vex przez chwilę przysłuchiwała się odgłosom z wnętrza budynku, czuła jednak że cokolwiek by tam nie było łomot jej serca na pewno to zagłuszy.
- Jesteś głupia. - Mruknęła do siebie i wydobyła z kieszeni kurtki, zdobytą na psach latarkę. Poświeciła do środka, upewniając się czy ma na czym wylądować, rozglądając się po poddaszu. Wrzuciła latarkę z powrotem do kieszeni kurtki i pomału opuściła się na dół. Teraz czekała ją trudniejsza część. Musi znaleźć dwie laski w tym wypełnionym Psami budynku. Wzięła kilka głębszych oddechów i ruszyła na poszukiwanie klapy, nasłuchując co dzieje się niżej.

Motocykistce udało się bezpiecznie opuścić na najwyższa kondygnację budynku. I nic się nie stało. Udało jej się rozejrzeć dookoła gdzie panował typowy dla tego typu pomieszczeń nieco zatęchły półmrok. Kryjówek było całkiem sporo. Jakieś stoły, kartony, skrzynie z wysypującym się żelastwem. Stare lodówki, mikrofalówki i telewizory, tam i tu widać było jakiś laptom albo klawiaturę. Wyglądało jak jakaś rupiecierania dawnej elektroniki i AGD.

W półmroku dostrzegła drzwi. Były tylko jedne. Było dla Vex o tyle wygodne, że były na zamek a nie na kłódkę więc użycie wytrychów było możliwe i łatwiejsze niż wcześniej z kłódką przy klapie. O ile nie były zamkniętę na kłódkę z drugiej strony. Ale tego od strony strychu nie dało się sprawdzić więc albo zostawało wracać na dach, zostać na strychu albo spróbować sforsować te drzwi. Po chwili gmerania wytrychami udało się dziewczynie z Det otworzyć ten zamek i na zewnątrz było jakieś wejście chyba na ostatnią kondygnację schodów. Po przeciwnejstronie “swoich” drzwi widziała kolejne no i z boku schody prowadzące na dół. Też panował tu półmrok choć na półpiętrze było okno więc nie taki ciemny jak na strychu.

- To ten pojeb od Khainów! - wrzasnął któryś z Psów na zewnątrz. Gdy Vex buszowała na strychy na zewnątrz walka trwała nadal. Przerodziła się w regularną strzelaninę jaka między bandami Det miała miejsce całkiem często. I jak większość strzelanin, w tej też ktoś obrywał co dało się poznać po wrzaskach trafionych. Często to były pełne agonii jęki konających jakie szarpały nerwy i powodowały ściekanie potu po skroni i kręgosłupie. Krzyki przestraszonych Psów też dopowiadały resztę, że chyba nie idzie im zbyt dobrze. W końcu jednak właśnie gdzieś tam z dołu usłyszała ten pełen niedowierzania i zaskoczenia okrzyk.

Ledwo chwilę potem gdzies od frontu budynku usłyszała rozpoznawalny bardzo dobrze dźwięk rozpędzonego wozu. Średniego, jak jakiejś furgonetki. Zaraz potem nastąpił trzask samochodowej kraksy i karambol gdy maszyna wtarabaniła się do wnętrza domu. A przynajmniej tak to n słuch brzmiało. Wrzaski zapowiadały, że na dole zapanował chyba totalny chaos. Wszyscy tam zdawali się krzyczeć, wrzeszczeć, biegać i jeszcze ktoś tam jeszcze strzelał do tego.

- Krew dla Khaina! - z wnętrza budynku dobiegł wyraźny, bojowy okrzyk Rogera. Na wypadek gdyby ktoś w okolicy domu go nie rozpoznał albo nie dostrzegł jego przybycia. Musiał być na dole, pewnie na parterze ale i tak słychać było wrzaski i uciekających i walczących.

Vex stanęła przy schodach tak by jak najmniej rzucać się w oczy i przez chwilę obserwowała całe zamieszanie. Roger… jeśli on tu był, to niemal na pewno spustoszenie na zewnątrz ufundowała Psom Angie. Uśmiechnęła się, na myśl o tym, że gdzieś tam są jej jednak “życzliwe” osoby. Niestety wiedziała, że po tym jak odeszła życzliwość mogła się ograniczyć do sprawnego dobicia, szczególnie jeśli reszta ekipy uzna, że dołączyła się do Psów. Korzystając z zamieszania, spróbowała się rozejrzeć po korytarzu na piętrze szukając miejsca, w którym mogłyby być przetrzymywane kobiety.
 
Aiko jest offline  
Stary 25-07-2018, 23:07   #210
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Jeżeli ktokolwiek choć przez chwilę liczył, że po wyjeździe czarnej terenówki doktor O’Neal wreszcie odetchnie i znajdzie wolniejszy czas aby w końcu odpocząć, mylił się grubo. Co prawda w zatopionym domu, z trupem jaszczura na werandzie, jeńcem na górnym piętrze, parą zwłok dwa domy dalej i innym jeńcu w domu tuż obok...została raptem czwórka dzieci i jedna zmęczona dorosła, to sytuacji daleko było od spokoju. Ciężko szło wytłumaczyć młodemu pokoleniu, że nie ma się co pchać tam gdzie akcja. Ciężkie, gdy chodziło o mamę dwójki z nich. W normalnej sytuacji Izzy znalazłaby im coś do zajęcia, przypilnowała i dała masę innych bodźców pomagających odegnać widmo strachu o rodzica. Niestety sytuacji daleko było do normy.

Jeden z powodów leżał na jej stole, a raczej stole Kate - obcięty gadzi łeb z którego lekarka wycinała ostrożnie nadprogramowe ślinianki o bardzo niezwykłych właściwościach. Antyciała spowalniające rozrost wirusa… brzmiało jak jedna z niewielu pozytywnych informacji od zeszłego poranka, zaczętego awanturami, bójkami, ugryzieniami i jeszcze na dokładkę świrami wymalowanymi jakby hołdowali dawnym zwyczajom Halloween.

Znalezienie tego przeklętego gada było jak zbawienie. Teraz przynajmniej mieli cień szansy, aby w razie ugryzienia doczekać do znalezienia szczepionki być może zamkniętej we wraku gdzieś na terenie zalanego dorzecza. Wraku, do którego mieli jechać z samego rana, ale się pochrzaniło. Dodatkowo mięso z ogona nadawało się do jedzenia, wystarczyło poddać je obróbce termicznej, dorzucić parę dodatków węglowodanowych i mieli ciepły, sycący obiad dla całej grupy… miłe, gdyby nie nawał spraw do załatwienia tu i teraz, co z jedną parą rąk było średnio wykonalne. Izzy zaczęła od najważniejszego - wycięcia ślinianek i za pomocą baterii odczynników, fiolek retort, powolnego preparowania surowicy czasowo spowalniającej rozprzestrzenianie się zakażenia w organizmie. Kwestia obiadu miała spaść na dalszy plan, mimo że o obranie ziemniaków i przygotowanie garnków poprosiła dzieci to nie było czasu ich przypilnować. Pracowała przy kuchennym stole ze zgarbionymi plecami, łypiąc jedynie od czasu do czasu okiem, czy w okolicy kręci się jej pełen komplet dzieciarni.

Dzieciarnia była zajęta swoimi sprawami. Głównie tymi związanymi z robieniem obiadu. Tutaj pani O’Neal mogła liczyć głównie na wsparcie córki. Zdawała się być siłą napędową tego nieletniego team. Chłopcy bowiem nie zapominali w każdym geście i słowie by nie sprzedać na razie jeszcze dziecięcej wersji “pozy obrażonego mężczyzny” po tym jak dorośli nikczemnie i podstępnie zostawili ich na miejscu. “Z babami” jak to powiedzieli niby do siebie ale tak by reszta w kuchni też to słyszała. Ale jakoś Maggie udawało się ich nakłonić do współpracy i jakoś ten dziecięcy, kuchenny team działał po kolei wyjmując gary, obierając warzywa i szykując ten obiad. Jaszczura na razie nie ruszali. Zaś mała Jane chyba głównie starała się robić i naśladować obydwu swoich sąsiadów i skoro oni pomagali przy robieniu obiadu to ona też. A przy jej cichym usposobieniu zbyt dużej różnicy w reakcji na to co się dzieje u niej widać nie było.

Sama operacja wycięcia ślinianek poszła lekarce całkiem sprawnie. Dysponowała teraz dwoma niedużymi woreczkami pełnymi śliny stworzenia. Nie wyglądały co prawda na zbyt duże ale w tej chwili jeszcze nie była pewna co do kwestii wydajności czyli ile z tego można by spreparować dawek potencjalnego spowalniacza. Musiała to obliczyć i przeprowadzić wstępne szacunki. I zastanowić się jak to podawać pacjentom.

Gdzieś w tym momencie doszły do domu odgłosy strzelaniny. Dość odległej ale dalej słyszalnej. Dzieci drgnęły przerywając swoje zajęcia i wpatrując się w okna. Oczywiście widok nie zmienił się i żadnych strzelających się ludzi nie było widać. Ale słychać już tak. Brzmiało jakby ktoś tam się zaczął strzelać na całego.

Czyli przy budynku radia akcja weszła w fazę czynną, podczas gdy lekarka siedziała daleko poza linią frontu, zajmując się preparowaniem gadziny i udawaniem, że pilnuje dzieci… niestety ciężko szło pogodzić obie te rzeczy i gdyby nie Maggie, na pewno szło by dużo gorzej. Dzięki pomocy córki mogła się skupić na pracy, a gdy skończyła pierwszy etap, dotarło do niej ile roboty jeszcze przed nią, zaczynając od rachunków, na samej preparacji serum kończąc.

Widząc, że jej dziecko radzi sobie z kuchennym dyrygowaniem niewyrośniętym zespołem, Izzy skupiła się na wykresach, równaniach i wzorach, krok po kroku dobierając odczynniki i próbując za pomocą liczb ustalić optymalne stężenie wydzieliny. Pluła też sobie przy tym w brodę, żałując, że nie ma pod nosem komputera. Przydałby się stary, poczciwy “pecet”, albo chociaż laptop. Bez niego wszystko musiała robić ręcznie, przy okazji zastanawiając się nad sposobem aplikacji leku. Wreszcie doszła do wniosku, że postawi na sprawdzoną, doraźną metodę wstrzykiwania odpowiedniej dawki w bezpośredni obszar zainfekowanego ciała. Potrzebowała więc strzykawek i prostego roztworu na bazie soli fizjologicznej aby móc zająć się produkcją.

Lekarka z południa skoncentrowała się na przeprowadzaniu ręcznych obliczeń i porównywaniu tego z obserwowanymi przez mikroskop zjawiskami. I udawać, ż trwająca gdzieś tam ileś domów i ulic dalej strzelanina wcale się nie toczy i jej nie dotyczy. Dzieciom też nie było lekko. Jeny patrzyła w ciszy i tak przestraszona, że młodszy z braci, Jack siadł przy niej obejmując ją troskliwie i tak oboje siedzieli wpatrzeni w okno na podwórko z kierunku którego dochodziły odgłosy walki. Dwójka starszych dzieci też chodziła jak drętwa. Maggie coś próbowała przestawiać i rozkładać ty obiadem ale James choć jje chwilę towarzyszył w końcu siadł przy parapecie okna kuchni,oparł głowę na łokciu i wpatrywał się w tym samym kierunku gdzie dwójka młodszych dzieci.

W tym czasie lekarka już miała zrobione większość obliczeń. Wychodziło jej, że z zapasu kleistej mazi ze ślinianek można zrobić kilkanaście dawek. Może dwukrotnie więcej jeśli bardziej rozcieńczyć dawki. Ślina jaszczura nie nadawała się na antidotum ale mogła w początkowym stadium spacyfikować nieco rozwój wirusa. Ale zapewne tylko w pierwszym stadium, im więc je prędzej podano po ukąszeniu tym lepiej. Ile to już bez testów fizycznych nie była w stanie określić bo w zależności od wstępnych założeń otrzymywała różne wyniki a nie miała pojęcia które z tych założeń są najbliższe stanu faktycznego. Prawdopodobnie jednak opóźniłoby rozwój wirusa o godzinę, dwie, może kilka. W zależności od koncentratu dawki i czasu jaki by go podano od ukąszenia. Plus, minus te mnóstwo rzeczy które tak na papierze i niewielką ilością danych mogły zmienić te wyniki w którąś stronę.

Domysły, spekulacje i pisanie palcem po wodzie - tyle Izzy miała w tej chwili. Ograniczone pole manewru nie polepszało sytuacji. W normalnym przypadku przeprowadziłaby próby kontrolne, ale nie dysponowała aż taką ilością enzymu aby pozwolić sobie na jego beztroskie marnowanie. Zostało liczyć na własną wiedzę i doświadczenie, spreparować podstawową ilość nierozcieńczonej surowicy i modlić się, aby wystarczyło. Dorosłych w ich grupie było czterech… i Angie, która też walczyła w zwarciu, pchając się do walki z radością dziecka zaczynającego ulubiona zabawę.

Ona, Rob, Angie, Sam i Roger - grupa wsparcia jak z kiepskiego dowcipu. W odwodzie matka roku, jako zaplecze bojowo-medyczne.
Mieli przerąbane.
 
Driada jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172