Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-02-2019, 22:01   #131
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Koichi wybił się w powietrze i przeleciał szczupakiem nad maską samochodu, który blokował mu przejście. Przy kontakcie z asfaltem wykonał błyskawiczny przewrót w przód i wstał na nogi, wykorzystując impet do przyspieszenia biegu. Kiedy wykonywał kolejny skok usłyszał ryk tak głośny, że musiał się zatrzymać i zasłonić uszy rękami. Mimo to czuł pulsujący ból w bębenkach. Uderzenie decybeli trwało dłuższą chwilę, a potem zrobiło się jeszcze gorzej. Gdy czarna mgła starła się z czymś, co jak podejrzewał Koichi znajdowało się na powierzchni Tamizy, wszędzie wokół zaczęły latać dziwne, ostre przedmioty bijąc o betonowe podpory mostu, grzechocząc o wraki, siekąc asfalt. Jeden z nich, o długości ludzkiego przedramienia uderzył Japończyka, przebijając na wylot korpus i wbijając się w karoserię samochodu. Koichi poczuł ból, suchość w ustach a przed oczami zatańczyły mu mroczki w połączeniu z iskierkami. Trwało dłuższą chwilę, zanim w końcu odzyskał oddech, jednak mimo bólu zaczął dość trzeźwo myśleć. Wokół wciąż latało sporo ostrych kolców, więc należało zejść z widoku, gdzieś się ulotnić. Aby odzyskać mobilność, Japończyk zamierzał wyrwać kolec z karoserii samochodu. Złapał oburącz za część wystającą z jego tułowia, przymknął powieki, wziął głęboki wdech i mocno trzymając szrapnel pochylił się do przodu. Zamierzał się uwolnić z przyszpilenia, ale w taki sposób, by kolec nadal tkwił w jego ciele. Gdyby go wyrwał, krwotok mógłby go szybko zabić.

Odzyskać swobodę ruchów, kryjąc się za pojazdami oddalić się z zagrożonego obszaru. Prosty plan, normalnie byłaby pestka, jednak rana nie pozwalała na wykorzystanie pełni umiejętności.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 25-02-2019, 02:06   #132
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 18 - Z mostu!

Marian i Mervin




Dwóch hibernatusów którym udało się przebyć pieszo “rzekę” po chwili narady postanowili jednak nie zbliżać się ku Westminster Bridge gdzie obecnie było epicentrum walki dwóch monstrów monstrualnych rozmiarów. Musieli stąd zwiewać! Okolicę mostu cały czas była bombardowana różnymi szrapnelami i rykami o tytanicznym natężeniu. Trzeba było krzyczeć drugiemu prosto do ucha aby w ogóle usłyszeć cokolwiek. Spróbowali odbiec, odejść, wycofać się, uciec jak najdalej od tej makabrycznej okolicy. Zasłaniając się samochodowymi drzwiami ruszyli przez jakieś podtopione ulice, zgliszcza i sterty gruzów.

Każdy krok był niepewny. Buty rozchlapywały jakąś dziwnie spienioną wodę, grzęzły w obsypujących się fragmentach gruzów, zapadały się w zetlałych fragmentach dawnego świata. Woda rozbyrzgiwała się nie tylko od ich butów. Co chwila upadało w nią coś co pewnie zostało rozszarpane przez te monstra. Czasem to coś pieniło się jakby się gotowało albo bąblowało jak mały gejzer czy wytrysk kwasu. Syczało złowróżbnie, rozbijało pomniejsze fragmenty gruzów, przebijało się przez blachy wraków samochodów albo grzechotało o nie. Podobnie było z drzwiami jakie dźwigali aby się zasłonić chociaż trochę. Przed czymś większym spadającym z góry, z czerwonej mgły, nic by im to nie pomogło i było równie pomocne jak próba zasłony przez bombą lotniczą czy kulą armatnią. Ale dawało szansę, że zasłoni ich jakoś przed drobniejszymi odłamkami. Nawet chyba działało bo czuli jak co kilkanaście chwiejnych kroków coś gruchocze blachy ale na szczęście nie na tyle aby je przebić.

Ale musieli porzucić swoją tarczę. Raz, że oddalili się od rzeki na tyle, że aby z niej skorzystać musieliby właściwie iść do tyłu i się nią zasłaniać a dwa weszli w strefę takiego gruzowiska że potrzebowali wolnych rąk aby utrzymać balans. A i tak wszystko zdawało się osuwać spod nóg tak samo jak swego czasu osuwał się kolejowy żwir spod butów Mariana i Joe’go gdy szli po ciemku tunelami metra. Teraz szło się podobnie tylko gruz nie był tak regularny i układał się w całe hałdy. Musieli się po nich wspinać a potem schodzić. Hałdy gruzu jednak dawały jakąś osłonę przed przeszywającymi okolice odłamkami. I odległość robiła swoje. Po którejś z kolei byli cali mokrzy bo okolica była podtopiona a i ten wysiłek był wyczerpujący. Ale zorientowali się, że chociaż nadal słychać starcie tytanów to już chyba wyszli ze strefy bezpośredniego rażenia.

Można było złapać oddech gdy na chwilę przystało się na gruzowym zboczu. Wokół jak okiem sięgnąć czyli niezbyt daleko, sterczały kikuty bezimiennych ścian okolone hałdami gruzów. Cokolwiek tu stało rozpadło się w nicość zostawiając po sobie tylko cmentarzysko z gruzów utopionych w dziwnej wodzie po jakiej pływała jakaś piana. Nadal tam czy tu spadały fragmenty czegoś ale już wyraźnie rzadziej.

Ruszyli przed siebie. Właściwie znów dookoła dominowała czerwona mgła na tym bezimiennym gruzowisku. Pod butami chlupotała woda. Czasem sięgała połowy podeszwy buta, czasem trafiło się głębsze miejsce i noga zagłębiała się w jakieś utopionej dziurze aż po kolano. Ale zwykle było tej wody gdzieś do kostek. A, że trudno było utrzymać równowagę na tych hałdach i utopionym gruzie to często musieli ratować się podpierając się rękami a czasem i tak osuwali się razem z mini lawiną gruzów prosto w tą wstrętną wyglądzie i zapachu wodę. Obecnie właściwie nie mieli pojęcia gdzie są. Pewnie gdzieś przy zachodnich okolicach Westminster Bridge. Gdzie jest most to już można było się zorientować tylko mniej więcej po dźwiękach dobiegającego pojedynku. Abi co prawda wspomniała Mervinowi o katedrze tylko, że “tutaj” wszystko zostało przemielone w gruzy. Nie dało się dostrzec żadnych punktów orientacyjnych a jedna hałda gruzów wyglądała podobnie jak ta obok i te przed nimi i te co minęli lub na nich stali. Gdzie ta katedra?

Obydwaj zdawali sobie sprawę, że muszą odpocząć. Czyli znaleźć jakąś kryjówkę. W kościele o jakim wspomniała stalkerka można było mieć nadzieję, że spotkają się z nią albo i resztą grupy. Jeśli przetrwali przeprawę po moście. Ale gdzie ta katedra? W tej mgle i bezimiennym gruzowisku trudno było dojrzeć coś więcej niż tą mgłę i gruzy. Nie wiadomo ile się ciągnął a przestrzeń i czas były trudno mierzalne. Nie byli pewnie nawet jak daleko oddalili się od rzeki. Kilkadziesiąt metrów? Kilkaset? Kilometr? Więcej czy mniej? Nie działały żadne standardowe metody orientacji w czasie i przestrzeni jakie znali ze swojej rzeczywistości. Nie było nieba więc nie było ani Słońca, ani gwiazd, nie było dnia ani nocy, wszystko pochłaniała ta czerwona mgła. Przestrzeń tak samo. Zamiast ulic i budynków tylko hałdy gruzów utopione w jakiejś wodzie. Przez tą mgłę nie było widać dalej niż kilkadziesiąt metrów a to strasznie zawężało perspektywę. W końcu znaleźli katedrę, czystym przypadkiem.

Całkowicie przemoczeni schodzili z kolejnej hałdy gruzów. Brytyjczyka nadal częściowo chronił strój antyskażeniowy ale Polak przemókł do suchej nitki. Wszystko jednak miało swój koniec i fart i pech również. Gdy schodzili z gruzowiska stracili równowagę i polecieli na dół w kolejnej mini lawinie z nimi w roli głównej. Mervin poczuł szarpnięcie które na moment go zatrzymało akurat na tyle aby zdążył się złapać czegokolwiek. Dzięki temu zatrzymał swój niekontrolowany upadek. Marian nie miał tyle szczęścia. Poleciał na sam dół. Ale mimo wszystko nic mu się nie stało. Westchnął ciężko i o raz kolejny zaczął się podnosić z mieszaniny wody i gruzów do pionu. Ale wtedy coś trzasło, pykło i Marian zdążył na moment złapać spojrzenie za gazmaską Mervina. A potem wszystko runęło w dół. Ciężko ranny Polak, gruz jaki z nim się stoczył i to na czym wylądował. Wszystko to zapadło się w czarnej jamie.

Zapała spadał. Spadał w ciemność i widział jak znika wyciągnięta ku niemu dłoń Mervina. Potem jeszcze widział błyskawicznie zawężające się pole widzenia czerwonej mgły pochłanianej przez ciemność w miarę jak spadał w głąb czarnej jamy. Ale nie długo. Razem z bryłami gruzu zderzył się z czymś. Potem razem z tym potoczył się spadając coraz niżej i niżej. Aż się zatrzymał. Jeszcze trochę kamieni spadło na niego potoczyło się dalej ale właściwie się zatrzymał. Gdy podniósł oczy dostrzegł, że leży na dnie kupy gruzów czy innego zapadliska. I trafił do jakiejś głębokiej dziury. Z dobre kilka metrów od powierzchni. A co najważniejsze jeszcze żył. Chociaż czuł się jak przemielony przez maszynkę.

Mervin zdołał powstać i podejść do względnie bezpiecznego rejonu dziury w jakiej zniknął jego towarzysz. Dojrzał go tam w dole. Ruszał się więc jeszcze żył. Chociaż tyle. A jemu uśmiech losu jaki sprawił, że w ostatniej chwili zdołał się czegoś złapać sprawił złośliwego figla. Okazało się, że ten trzask jaki wtedy poczuł to poszedł materiał skafandra. Rozdarł się o coś gdy się zahaczył i to spowolniło upadek na ten krytyczny moment. No ale żył chociaż miał rozdarty skafander. Ale przy okazji gdy się to wszystko nieco uspokoiło odkrył coś ciekawego. Marian wpadł do katakumb katedry jakiej szukali. Chociaż była w takim stanie, że ledwo ją rozpoznał.





Nie był jednak pewny czy droga jaka sprowadziła Zapałę na ten właściwy trop jest najbezpieczniejsza. Osuwisko wyglądało zapraszająco jeśli ktoś chciał sobie skręcić kark albo coś złamać. Z drugiej strony może się by udało? Może tylko tak wygląda groźnie? Przecież Polak jakoś to przeżył prawda?




Grupa mostowa



No nie wyglądało to dobrze. Japończyk sapnął, czuł jak poważnie zranione ciało zalewa fala zimnych potów. Całkiem innych niż te jakie towarzyszyły wysiłkowi fizycznemu. To były typowe poty połączone z bólem i obfitym krwawieniem. Nie był pewny co go tak przyszpilło do wraku. Ale chyba jakiś kostny odłamek czy coś takiego. Zajęczał gdy to coś poszarpało mu ranę wewnątrz gdy spróbował to złamać. Z najwyższym trudem dał radę. Ale został jeszcze tył. Ten wbity we wrak. Czerwone niebo zrobione mgły dalej poprzecinane były różnymi rzeczami jakie ze świstem zalewały okolicę, masakrując ją szrapnelami. Te cholerne lewiatany walczyły i ryczały jak żywe tornado, człowiek nie był w stanie usłyszeć własnych myśli.

W takim stanie Japończyka znalazł Australijczyk. Był najbliżej go ze wszystkich i mniej więcej wiedział gdzie widział go ostatnio. Wyjrzał między liniami rozwalonych wraków i dojrzał powalonego i zakrwawionego Azjatę. Na pierwszy rzut oka widać było, że oberwał. Poważnie co widać było po ilości krwi na nim i wokół niego. I chyba nie mógł się ruszać. Gdy David do niego podbiegł zorientował się dlaczego: coś chyba przebiło Koichi’ego na wylot i jeszcze przyszpiliło go do wraku.

Wkrótce dobiegła do nich pozostała trójka. Kryjąc się na ile się dało między wrakami dopadli do powalonego Azjaty. Na razie szczęście im sprzyjało i nikt z nich więcej nie oberwał. - O cholera! - sapnęła zdyszana stalkera gdy ujrzała w jakim stanie jest Koichi. Ale walczące ze sobą potwory były tak głośne, że raczej odczytali to z ruchu jej ust niż usłyszeli. Szybko zdjęła plecak i wyjęła z niego jakiś mały pakuneczek przypominający trochę zawartością apteczkę. Szykowała się do jakichś zabiegów na Azjacie gdy coś gruchnęło ze trzy wraki dalej. Odruchowo wszyscy zasłonili twarz ramionami a gdy spojrzeli w tamtą stronę gdzie to coś się rozbryzgło…

- O kurwa! To zarodnie! Rozwalcie je! Nie dajcie im podejść, nie dotykajcie tego! - wrzasnęła stalkerka ze strachem widocznym w oczach i słyszalnym w głosie. Te “zarodnie” wyglądały jak jakieś gniazdo szerszeni albo os. Ot, obła bryła pokryta jakimś śluzem i z jakimiś mackami. Ale rozpękłą się już i zaczynały z niej wydobywać się jakieś małe ale szybkie paskudy które wyglądały jak jakieś obrzydliwe człapiące mackonogi. Abi się zajęła rannym azjatyckim akrobatą. - Nie możemy tu zostać! Trzymaj się! - wrzasnęła mu prosto do ucha i chyba tylko dlatego ją usłyszał. Potem wyjęła jedną ze swoich rac i odpaliła. Cienka rurka zaczęła żarzyć się i zalała okolicę żółtym światłem. Stalkerka wbiła ją gdzieś między plecy Japończyka a wrak i o dziwo ten kościany odłamek zaczął syczeć i topić się tak, że po chwili ustąpił. - Wstawaj, spadamy stąd! - Abi wyrzuciła racę i wolną ręką podniosła Koichi do pionu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest teraz online  
Stary 25-02-2019, 12:34   #133
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Widok, jaki sobą przedstawiał Koichi, był mniej niż przyjemny i David nieco się dziwił, że Japończyk jeszcze żyje, z takim kawałem metalu, który przebił go na wylot.
Odczepienie Koichi'ego bez specjalistycznych narzędzi, a te pozostawały poza zasięgiem ich małej grupki. Dlatego też pierwszą myślą, jaka się Davidowi nasunęła, było 'skrócić jego cierpienia, bo po co ma się męczyć'. Wydłubanie przerośniętej drzazgi z Japończyka skończyłoby się śmiercią tego ostatniego, a zabranie całego wraku, którego częścią składową stał się Koichi, zdecydowanie nie wchodziło w grę.
Gdyby nie Abi, David zapewne stałby tak przez chwilę i medytował. Na szczęście stalkerka miała swoje domowe sposoby i po chwili Koichi był wolny. To jednak wcale nie oznaczało końca kłopotów. Słowo "zarodnia" jakoś źle się Davidowi skojarzyło, a wygląd tego "czegoś" również był niezbyt przyjemny. Co prawda Abi twierdziła, że można te zarodnie rozwalić, ale między możliwością zrobienia czegoś a samym zrobieniem często ziała prawdziwa przepaść. Dlatego też David zamierzał jak najszybciej znaleźć się jak najdalej, szczególnie że Koichi był już wolny i nie trzeba było się nim zajmować.
Pozostawało tylko wziąć nogi za pas i uciekać, co Australijczyk natychmiast wprowadził w życie.
 
Kerm jest offline  
Stary 27-02-2019, 15:32   #134
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację

Sigrun podbiegła, akurat na moment, żeby zobaczyć, kiedy Abi pomogła Azjacie (to był Japoniec? - pomyślała). Z jakiegoś powodu, kolec, który wystawał z ramienia Koichiego wcale go nie zabił, co więcej, Koichi nadal miał ochotę uciekać. Tak samo jak Sigrun.

Na szczęście, stalkerka stanęła na wysokości zadania i już wkrótce Azjata był w stanie się poruszać. Na szczęście, bowiem Sigrun sama nie miała żadnego pojęcia, w jaki sposób mogłaby mu pomóc samej nie wystawiając się na niebezpieczeństwo.

- Mistrzu, ty to masz kurwa szczęście, że Abi tu jest, jak by jej nie było, to gryziesz piach! - zawołała, nie będąc całkiem pewną, czy jej krzyk przedziera się przez ryk lewiatanów.

A potem, nadeszło kolejne paskudztwo. Tym razem była to "zarodnia" – cokolwiek to miał oznaczać. Sigrun podejrzewała, że ludzkie nazwy były tylko pustymi odbiciami tego, co było w rzeczywistości. Co to naprawdę było, Sigrun nie miała ochoty się przekonać.

Kiedy tylko okazało się, że Koichi może chodzić, zrobiła to samo, co wszyscy. Uciekła, czując, jak mimowolnie z napięcia szczęka zaciskała się sama.

Uciekając, mimowolnie oglądała się za siebie, a ręka sama krążyła w okolicach kabury z Glockiem. Jeśli tylko stwory miały podbiec nieco bliżej – zbyt blisko – mogła oddać parę strzałów na odczepnego. W powszechnym ryku, który o parędziesiąt decybeli przewyższał najgłośniejszy koncert, na którym była. Z pewnością parę kulek we łbach dzieci Cthulhu nie zrobiłoby żadnej różnicy.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest offline  
Stary 28-02-2019, 20:02   #135
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Z udziałem psionika

Szedł uparcie naprzód, byle dalej od epicentrum starcia. Czuł się jak ranny żołnierz, szukający schronienia poza polem bitwy. Obecność towarzysza podnosiła na duchu i sprawiała, że łatwiej było znosić trudy marszu. Rozpryskujące się organiczne pociski spadały coraz rzadziej. Na całe szczęście, bo wkrótce dalsze niesienie tarczy stało się niemożliwym. Zasapany z prawdziwą ulgą cisnął drzwi na żwir. Skafander i ubranie pod nim lepiło się do ciała. Biolog zdjął maskę, by wziąć kilka haustów powietrza przesyconego jakimś nieznanym zapachem. Potrzebował tego, gdyż pot zalewał mu oczy. Rozejrzał się po okolicy. Stał wśród ruin zalanych wodą. Hałdy i usypiska gruzu otaczały ich ze wszystkich stron. Nie był pewien gdzie jest. Wyglądało na to, że to dawne zabudowania nad rzeką. Rdzawa mgła dodawała obcości temu miejscu. Oszukiwała zmysły, zsyłała ponure myśli. To nie było miasto, które pamiętał... Teren zdawał się być ich wrogiem i wysysać siły witalne. Na innej planecie Mervin nie czułby się bardziej obco... Jednak szedł niezmordowanie naprzód. W głowie kołatało słowo: Katedra... Był w niej kiedyś, oddając hołd podziwianemu przez siebie Darwinowi. Pamiętał jasny marmur nagrobnej płyty. Jakże to było dawno... Może właśnie deptał resztki tego nagrobka pośród lawiny kamieni? Nie sposób było to ocenić. Powoli tracił nadzieję, na znalezienie opactwa. Szczęściem byłoby w ogóle znaleźć jakieś schronienie. Miał poczucie, że są odkryci na tej przestrzeni, prosząc się o kłopoty. Niebawem jakieś cholerne zjawisko czy stwór ze strefy zainteresuje się parą zmęczonych wędrowców...

I nagle zsunęli się w dół gruzowiska. Wilgraines instynktownie ochronił się przed całkowitym upadkiem. Patrzył na Polaka, który kilkanaście metrów niżej, podnosił się ze żwirowo-wodnej pułapki. W jednej chwili zapadł się głębiej. Wyglądało to jakby wpadł do bezdennej studni... Mervin nie zdążył nawet krzyknąć jego imienia... Pełen najgorszych przeczuć ostrożnie schodził po osuwisku. W kilkumetrowej jamie dojrzał hibernatusa. Żywego. Dopiero po chwili dotarło do niego, że sam rozdarł materie skafandra, na długości kilkunastu centymetrów... To zahamowało bezwładny upadek i sprawiło, że nie leżeli obaj na dnie krypty... Krypta! - olśniło go w tej samej chwili. Jak mógł tego nie dostrzec! Resztki sklepienia, pochylone łuki, zalane wodą nawy... Westminister Abbey było tylko cieniem czasów świetności... Ale gdzieś tutaj musiała być kryjówka stalkerów. Z pewnością była w jakiś sposób zamaskowana.

- Hej tam na dole! Trzymasz się kolego?! - zawołał, kiedy zdjął już maskę. - Jest tam coś, co może wskazywać na kryjówkę naszych przewodników? Jakieś zapasy lub kadzidełka? - niechcący zabrzmiało to trochę jak żart z szamanizmu stalkerów.
- Spróbuję znaleźć inne zejście do katakumb. To, że nie skręciłeś karku to istny cud...

- Kurwa mać - zaklął po polsku Marian, a chwilę później spoglądając na Mervina - Bloody Hell! Nic mi nie jest... chyba. Czarno tu, nic nie widać. Dołączysz? Nie? Tak myślałem. Rozejrzę się tutaj, w razie czego mam linę, może mi pomożesz stąd wyjść?


Mervin ocenił wzrokowo w której części budowli mogli się teraz znajdować. Czy to kaplica, czy jedna z bocznych naw? Nie chciał niepotrzebnie ryzykować i narażać się na kontuzję, więc wykluczył opcję swego zejścia na dół. Możliwe, że wkrótce pojawią się tutaj inni członkowie drużyny i dobrze byłoby mieć jakiś bezpieczny punkt obserwacyjny pośród ruin.
- Rzuć mi linę to pomogę ci się wydostać! - biolog rozejrzał się, analizując gdzie mógłby przywiązać jej koniec i wesprzeć rannego kolegę w wydostaniu się z pułapki.
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 28-02-2019 o 22:06.
Deszatie jest offline  
Stary 02-03-2019, 16:26   #136
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Wspólnie z Abi, Joe podbiegł do Japończyka.
Mina mu trochę zrzedła, gdy zrozumiał, że Koichi został przebity na wylot i przyszpilony do wraku.
- o cholera... - wymsknęło mu się mimowolnie. - Trzymaj się, zaraz coś wymyślimy... - rzekł, jednak nie za bardzo wiedział, co mogli by zrobić.
Joe nie był lekarzem, lecz nawet on rozumiał, że Japończyk raczej się już z tego nie wyliże...
Na całe szczęście Abi wydawała się wiedzieć co robi. Przygotowała sobie jakiś zestaw medyczny. Joe nie bardzo wiedząc jak pomóc ustawił się tak, by osłaniać ją przed lecącymi od strony giga-mutów pociskami.
I wtedy pojawiły się one... zarodnie. Już sama nazwa była więcej niż niepokojąca. A ich wygląd przebijał owoż wrażenie po stokroć.
Abi wydawała się poważnie wystraszona. Joe mógł jedynie zgadywać, że los, jakie owe zarodnie mogą zgotować człowiekowi jest jeszcze mniej przyjemny, niż wszystko, co do teraz spotkali... a mimo iż byli tu zaledwie, no ile? kilka godzin? To Joe poznał wiele paskudnych sposobów zejścia z tego świata.
Mimo ogłuszającego hałasu towarzyszącemu walce gigantycznych mackowatych monstrów, Joe usłyszał dość dobrze kolejne słowa wyrywające się z gardła Abi:
- Rozwalcie je !
Joe wyszczerzył zęby i błyskawicznie sięgnął po swoje bliźniacze Desert Eagle.
- Uciekajcie, będę was krył! - krzyknął.
Obrócił się w stronę nadbiegających mackonóg.
Uniósł pistolety. Z luf bryznął ogień. Dudnienie ciężkich pistoletów było słyszalne nawet nad rykiem gigantycznych stworzeń. Dum-Dum. Dum-Dum. Dum-Dum.
W powietrzu rozniósł się charakterystyczny zapach spalonego prochu.
Pierwsze pseudo-ośmiornice, z mokrych koszmarów fana twórczości Lovecrafta, eksplodowały w krwawej chmurze, rozerwane na strzępy przez ciężki pocisk .44 Magnum.
- Juppie-jajej! Matherfuckers! Żryjcie ołów! - ryknął podniecony oddając kolejne strzały.
Obejrzał się przez ramie, by sprawdzić poczynania pozostałych. Abi akurat uwolniła Koichi 'iego.
Joe strzelając również zaczął się wycofywać w ślad za resztą.

______________
Rzut: 6
 
Ehran jest offline  
Stary 06-03-2019, 21:31   #137
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Ostatnie wiele metrów Marian przekoziołkował korzystając ze znanej techniki trzymania bóg przy brzuchu i rąk wokół głowy. Jakim cudem przeżył, nie zastanawiał się. Nie był z tych wierzących.


Wstał z trudem otrzepując się. Usłyszał z góry zatroskany głos Mervina, jednak nie był w nastroju na bycie damą w opresji. Zaklął siarczyście. Okazało się jednak, że być może wcale nie jest aż tak źle, jakby się mogło wydawać. Jak posłuchał cwaniaka na górze, to dowiedział się, że tu na dole wpadł do podziemi katedry.
Rozejrzał się zatem bacznie, wciągnął paskudne powietrze nosem... Nic. Ciemno wszędzie, głucho wszędzie...
- Sorry stary, ale za chuja nic nie widzę. Nic nie słyszę. - Zakomunikował rzeczowo. Zaiste, nawet powietrze nie drgało sugerując większą przestrzeń. Marian wziął kilka kamieni i rzucił w ciemność badając odległość, echo, słowem wszystko co pozwoliłoby mu odgadnąć gdzie dokładniej jest i czy ma przed sobą jakieś wyjście. Niestety nie miał żadnego źródła światła, więc niewiele mógł powiedzieć o samym miejscu.


- Wiesz co, ja tu nic nie widzę. Rzucę Ci linę, tylko znajdę coś co dociąży ją, żeby doleciała tam na górę - powiedział wyjmując linę. Poszukał na ziemi czegoś w miarę ciężkiego, wokół czego można by zawiązać linę.


- Mam złą wiadomość. - zakomunikował - Zgubiłem po drodze toporek, ale udało mi się dociążyć czymś linę, także uważaj, rzucam - odczekawszy chwilę, Marian rozbujał linę i wyrzucił w górę. Miał nadzieję, że uda mu się wydostać stąd, zanim cokolwiek tu przyjdzie i go zje, lub zrobi mu inne ku-ku. Był ranny i zmęczony. W takich warunkach nie dawał sobie większych szans na przetrwanie. Nie znaczyło to jednak, że zamierzał się poddać.

 
psionik jest offline  
Stary 07-03-2019, 22:06   #138
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Coś zaczęło syczeć i palić się, co Japończyk raczej czuł niż słyszał, jednak pomogło – szrapnel, którym był przygwożdżony puścił. Uwolniony przez Abi Koichi dał radę wstać z jej pomocą. Musiał przyznać, że na tak drobną budowę była całkiem silna. Wszyscy byli w niebezpiecznej strefie, która szybko stała się jeszcze bardziej niebezpieczna. Na moście pojawiły się zarodnie. Japończyk nie wiedział czym były wypełnione i nie chciał się dowiedzieć. Nie próbował krzyczeć, klepnął stalkerkę w ramię i pokazał kierunek zejścia z mostu. Ten sam gest wykonał zachęcając resztę do zwiększonego wysiłku podczas ucieczki. Albo zrozumieli się bez słów, albo wszyscy starali się uniknąć zarodni, bo grupa rzuciła się do ucieczki, osłaniana przez Joego, który wycofując się strzelał do gąbczastych stworów z naroślami.

Biec szybko, lekko, spadać na przednią część stopy, nie na piętę. Kolana wysoko, pięty do pośladków, małe kroki. Przy ciężkiej ranie i odłamku tkwiącym w ciele nawet bieganie sprawiało problemy. Ale Koichi bywał już zmuszony do działania z poważnymi obrażeniami – znał takie sytuacje z praktyki. Wdech, wydech. ~Ciągle do przodu, ból to tylko uczucie, da się nad nim zapanować~ myślał. Wdech wydech, poczuć jak oddech wypełnia całe ciało. Biec z innymi do kryjówki. Byle do przodu.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 08-03-2019, 22:04   #139
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 19 - Dublet

Marian i Mervin



Zrzucić z góry na dół linę byłoby pewnie tylko formalnością. Ale w drugą stronę, ledwo żywemu Polakowi, zabrało to z kilka prób. Niemniej w końcu ciśnięty przez niego pręt wylądował na zewnątrz gdzie szybko przechwycił go Brytyjczyk. Pozostawało jeszcze uwiązać do czegoś stabilnego tą linę no i spróbować wydostać uwięzionego na dole Mariana.

Marian nie czuł się zbyt dobrze. Czuł, że oberwał na tyle mocno, że wyraźnie go to osłabiało. Oddychało mu się ciężko a te świecące rany piekły jak oparzenia po jakimś kwasie. Ale mimo to spróbował. Krok, za krokiem, kawałek po kawałku. I cholera gdyby nie lina i kolega który ją na górze umocował to chyba by nie dał rady. Ten cały gruz obsypywał się przy każdym krokiem więc wspinało się równie słodko jak po hałdzie węgla czy ruchomych piaskach. Tylko ostro pod górę. Szkoda było liczyć ile razy przewalił się, zsunął czy sturlał na ziemię. Ale znalazł w sobie na tyle wiele sił i uporu aby za każdym razem się podnieść i spróbować kolejny raz.

I za którymś razem po prostu się udało. Znalazł się na szczycie hałdy. Do dziury ponad nią był jeszcze kawałek. Za wysoko aby spróbować podskoczyć. I znów bez liny nie miałby co marzyć, że się sam wydostanie. W końcu złapał linę i trochę wspiął się a trochę Mervin wybrał go razem z liną. Wreszcie ich dłonie połączyły się gdy Brytyjczyk schwycił prawicę Polaka i pomógł mu wygrzebać się z dziury. Wreszcie obydwaj byli na górze. Gdy z góry patrzyło się w głąb osuwiska i ciemnej jamy wydawała się być dziurą do niezgłębionych czeluści. Sam szczyt osuwiska mamił do skoku. Nie był tak nisko. Ale skok groził, że skoczek zsunie się i runie w dół jak nie tak dawno zrobił to Marian.

Gdy nabrali sił obydwaj mogli wyjść z tego niewielkiego leja gruzów na dnie którego ziała ta ciemna jama. Znów byli na poziomie częściowo zalanych tą dziwną wodą resztkach katedry. Byli prawie na miejscu. Według tego co mówiła ciemnowłosa stalkerka gdzieś tutaj stalkerzy mieli mieć swoją kryjówkę na ten etap.

Nie wiedzieli czy to zejście do kryjówki stalkerów czy jakieś inne. Ale coś znaleźli. Trochę dzięki pamięci Mervina o tej niegdyś sławnej atrakcji turystycznej a trochę dzięki szczęściu. Wydawało się, że gdzieś od zachrystii czy innego zaplecza świątyni co trudno było zgadnąć bo zostały tylko zawalone gruzem i wodą części podłogi. Ale właśnie tam znaleźli schody prowadzące w głąb. Z góry było na tyle dużo światła przesączającego lub emanującego z czerwonej mgły aby oświetlić same schody. Nie było wiadomo gdzie prowadzą. Niemniej tam właśnie, przy tych schodach, dostrzegli cieniutką żyłkę rozpiętą gdzieś pośrodku. Wyglądało jak klasyczny potykacz albo wyzwalacz jakiejś pułapki czy alarmu. Wciąż nie było nikogo z pozostałych, nawet nie było wiadomo czy jeszcze ktoś z nich żyje. Odgłosy potężnego starcia zdawały się cichnąć. A może to oni po prostu nawykli już do czegoś co bezpośrednio im już chyba nie zagrażało.





Grupa mostowa


David nie ryzykował pozostawania w bezpośredniej strefie rażenia jaką był most i jego bezpośrednie okolice. Ruszył pędem jak najdalej, stawiając na prędkość niż ostrożność. Zaraz w jego ślady poszła Sigrun a za nią Abi pomagająca Koichi póki ten nie upewniła się, że ten jest w stanie biec. Co prawda z kawałkiem czegoś co nadal miał w sobie już nie tak zgrabnie i zwinnie jak przed chwilą ale jednak dalej było to szybsze od standardowego marszu. Ostatnim pozostał wielgachny Amerykanin czasem mówiący dziwnie, wschodnim akcentem. Dobył swoich równie wielgachnych jak on pistoletów i otworzył zmasowany ogień do meduzowatych stworów.

Dlatego z całej grupki tylko Joe widział jak chełbiowate stworki, może trochę większe niż ludzka pięść rozbryzgują się po okolicy z tego czegoś co spadło w jakiś wrak. Nie wydawały się specjalnie groźne. Raczej pocieszne, pokraczne, groteskowe. Można było je nawet uznać w świecie z jakiego pochodził za jakieś gumowate zabawki dla dzieci. Ale Abi jednak coś nie bawiły i wydawała się naprawdę przestraszona. No i kazała je rozwalić. Więc je rozwalał. Akurat z tym nie było problemy, każde trafienie potężnim pociskiem .50 AE zmieniało się w coś podobnego do wybuchu balonika wypełnionego wodą. Z takim trafieniem te małe stworki nie miały żadnych szans. Tylko z samym trafieniem było ju trochę zachodu. Stworki były właśnie małe a do tego skoczne, ruchliwe i poruszały się chaotycznie co cholernie utrudniało trafienie. Na korzyść strzelca zaś przemawiała ich liczebność bo nawet jak nie trafiło się w jednego to była szansa rozwalić kogoś obok. No to rozwalał. Ale czy rozwalał je wystarczająco szybko aby ołowiem zahamować tą pokraczną inwazję?

- Biegnij! Za nimi! - Abi ostatni raz popchnęła Japończyka gdy upewniła się, że może samodzielnie się poruszać. Więc biegł. Widział plecy Sigrun i nieco dalej Davida. Znów biegli, znów się ścigali. Ale tym razem był poważnie ranny i tamta dwójka wystartowała chwilę wcześniej. Nie miał ich szans nawet dogonić. Zostawał z każdym krokiem troszkę bardziej z tyłu. Czuł jak z każdym krokiem i ruchem coś, co zostało w ranie uwiera jego żywe ciało. Ale też z każdym krokiem, coraz bardziej oddalał się od feralnego mostu. Tak samo jak odgłosy strzałów. Ciężki łomot ciężkich pistoletów. I szybsze, lżejsze wystrzały z pojedynczej, lżejszej lufy. Stalkerka też została za jego plecami.

David dopadł za bezpieczny róg budynku pierwszy. Ciężko oddychał bo bieg przypominał sprint na setkę. Zaraz za nim dołączyła Szwedka. Widzieli też nadbiegającego Japończyka. Biegł chociaż chwiał się trochę i przyciskał dłoń do zranionego boku który nawet z tej odległości wyglądał jak krwawa wyrwa w sylwetce kombinezonu ochronnego. Ale zaraz potem dotarł jako trzeci z nich. Czekali co dalej. Słuchać było strzelaninę. Słabła, nasilała się ale trwała. Tylko przez zasłonę czerwonej mgły nie było już widać co tam się na tym moście dzieje. Tutaj też rzadziej spadały odłamki. Ale spadały. Widzieli jak co chwila coś rozwala jakiś wrak albo wbija się w budynek tłukąc i demolując jego wnętrze. Przy jednym z takich trafień gdy spojrzeli do góry okazało się przy okazji, że właściwie to stoją przy samym Big Benie.

Strzelanina umilkła. Przez chwilę nic się nie działo. W końcu w czerwonej mgle pojawił się zarys jakichś sylwetek. Większej i mniejszej. Truchtały pomiędzy wrakami. Jeszcze ze dwa, trzy wraki bliżej okazało się, że to Joe i Abi. Jeszcze trochę czekania i oboje wrócili do nich. Chociaż nie cali.

Joe oparł się ciężko o jakiś wrak. Byli tutaj, za wieżą zegarową, względnie bezpieczni od latających odłamków. No chyba, że któryś zawaliłby całą wieżę im na łeb. Ale póki to się nie stało było względnie dobrze. Starcie tytanów albo oddaliło się albo zaczynało cichnąć. Odłamki zalewały okolicę jakby rzadziej. Ale może to dlatego, że się trochę oddalili od epicentrum walk?

- Oj, nie dobrze, nie dobrze… - zajęczała stalkerka rozsuwając swój kombinezon i patrząc na swój bok. Bok krwawił. Niezbyt poważnie ale jednak. Abi uniosła fragmenty poszarpanej kamizelki taktycznej wokół zakrwawionej rany. - Niedobrze, niedobrze… - zamruczała bardziej przejęta raną niż całą resztą. Chociaż wydawało się, że to co oberwał Japończyk jest dużo poważniejsze. - Pokaż swoje. - rozkazała Joe’mu i zmusiła go aby przykląkł. Jemu też odchyliła fragmenty poszarpanego kombinezonu i ubrania. - Niedobrze, niedobrze… - Abi zamamrotała tak samo zdenerwowana jak przed chwilą gdy oglądała własną ranę. Joe nawet wiedział jak powstały te rany.

Przed chwilą gdy był na podejściu do mostu wydawało się że rozwali te stwory i zwieje za resztą. Niestety wadą potężnej amunicji było to, że relatywnie mało mieściło jej się w magazynku. Dlatego usłyszał złowieszczy klik pustego zamka w obydwu klamkach. I wtedy nieoczekiwanie ktoś zza jego pleców otworzył ogień z pistoletu. Widział jak chociaż część pocisków rozbryzguje małe pokraki. Gdy się odwrócił zobaczył strzelającą zza jakiegoś wraku stalkerkę. Dzięki temu zdążył przeładować. Strzelali tak i cofali się we dwójkę. Tylko na chwilę aby pozostali zdążyli odbiec. Prawie im się udało. Ale jednak małe pokraki jakoś przekradły się między czy pod samochodami. Pierwszy skoczył na niego. Odbił się od jakiegoś dachu i wskoczył mu na plecy gdy próbował odbiec. Przez chwilę czuł te obrzydliwe uczucie gdy coś mu pełzało po plecach. Coś miękkiego i mackowatego. A potem, zanim zdążył to z siebie ściągnąć, zaczęło wżerać mu się w żywe ciało. Jak kornik! Tylko o wiele szybciej! Wreszcie zdołał wyrwać to z siebie i zmiażdżyć. Abi spotkał podobny los ledwo chwilę potem. Coś skoczyło jej na brzuch wżerając się w skafander i to co pod spodem. Abi wrzasnęła i upadła plecami na jakąś maskę. Złapała to coś, przystawiła lufę i strzeliła z przystawienia rozbryzgując małego stwora. To zdecydowało, że postanowili rzucić się do ucieczki tak samo jak inni. W końcu znaleźli ich schowanych za wieżą zegarową.

- Nie ma czasu! Nie ruszaj tego bo wejdą głębiej! W kryjówce spróbuje to zneutralizować! A teraz gazu, nie mamy czasu! - Abi wydawała się na granicy poddania się strachowi. Była wyraźnie przestraszona ale jeszcze trzymała się w garści. Ale Joe miał takie dziwne wrażenie, że poza tym, że rana boli jak każda inna... to chyba coś się w niej rusza... Nie dała nikomu czasu do namysłu, po prostu ruszyła dalej. Przez jakieś zalane wodą hałdy bezimiennych gruzów przez które nie szło się ani lekko, ani cicho, ani przyjemnie. Stalkerka jednak podobnie jak niedawno David i reszta, tym razem przedkładała szybkość nad ostrożność.



Kryjówka



Dla dawnego myśliwego i podróżnika orad drugiego, eksperta od surwiwalu ominięcie lub rozbrojenie pułapki nie było takie trudne. Trudniej było nawigować po ciemku. Ale gdy zeszli w mrok piwnicy usłyszeli za sobą i nad sobą szybkie kroki, chlupot wody i obsypujące się kawałki gruzów zwiastujący, że ktoś nadchodzi. Nieoczekiwanie tym razem nie był to nieprzyjaciel. Pierwsza zeszła stalkerka. Szybko i tylko na chwilę zatrzymując się przed schodkiem z pułapką. Potem nadeszła cała grupka któa wybrała drogę mostem. Z tym, że Koichi był poważnie ranny. Joe i Abi trochę. Reszcie chyba się udało.

- Rozpalcie świece, rozsypcie czarci pył! Trzeba postawić zasłony! - pośpiech i zdenerwowanie stalkerki wyraźnie nie dał się przegapić. Poprowadziła grupkę przez jakieś piwnice i korytarze aż doszła do jednego z pomieszczeń które w tej mrocznej gmatwaninie nie różniło się od innych jakie mijali lub przez jakie przechodzili. Ale tu właśnie Abi wskazała na jakieś plecaki i skrzynie. Wyjęła z nich prędko pierwszą świecę i zapaliła. Resztę pozostawiła reszcie.

- Chodź tu. Siadaj. Nie ruszaj się. - z grupki wybrała olbrzyma i bez ceregieli pociągnęła go na jakąś skrzynkę na jakiej kazała mu usiąść. Szybkimi ale sprawnymi ruchami, wybrała małe pudełeczko z czymś co wyglądało na narzędzia chirirgiczne. Stanęła za plecami Joe i zaczęła coś gmerać w ranie. Najpierw zalała ranę czymś. Potem zaś popsikała czymś innym co zdawało się zamrażać wszystko czego dotknęło. A potem nawet jak coś tam robiła to już Joe tego nie czuł. Za to jak ktoś przyglądał się to widział jak z rany, jakimiś szczypczykami, wyjmuje kawałki czegoś. - Rozpalcie ogień. Trzeba to będzie spalić. - powiedziała już spokojniej skoncentrowana na swojej pracy. Z ogniem było trochę trudno ale nie niemożliwe. W pomieszczeniu wielkości garażu na standardową osobówkę było trochę krzeseł i podobnych regałów które od biedy można było rozwalić na szczapy do ogniska.

W chwili gdy Joe siedział na skrzyni i poddawał się zabiegom Abi, reszta rozpalała świecie, rozsypywała pył lub prokurowała materiał na ognisko nieoczekiwanie zjawiła się jeszcze jedna postać. A nawet dwie. - Nick! - Abi podniosła głowę gdy w plamę światła weszła znajoma postać jej partnera. Oderwała się od Joe i podbiegła do niego obejmując go mocno. - Dobrze, że jesteś! Natrafiliśmy na zarodnie i… - zaczęła szybko mówić ale nagle urwała i stanęła jak wryta. Gdy dojrzała drugą sylwetkę. Drugą sylwetką był Marian Zapała. Tyle, że z kajdankami na nadgarstkach skutymi z przodu. A przecież Marian był z nimi!

- Zwiążcie waszego. - Nick nie podzielał ani radości ani zaskoczenia partnerki. Gdy ta się od niego odsunęła okazało się, że trzyma pistolet w ręku. Jest poważny i skoncentrowany.



Marian



Nie był pewny co go obudziło. Wszystko się chybotało. Ktoś go chyba szarpał a może i krzyczał coś do niego. Klepał go po gębie? Cholera wszystko się chwiało, bujało i było zamazane. Ale w końcu coś się ustabilizowąło. - Wytrzyj się. - Nick rzucił mu jakiś mały ręcznik. No faktycznie. Cała sylwetka Mariana się lepiła jakby brał udział w zapasach w kisielu czy coś w ten deseń. Ręcznik dawał szansę chociaż wyczyścić twarz i dłonie. No właśnie, dłonie. Zorientował się, że ma skute nadgarstki. - To dla naszego bezpieczeństwa. Mojego i twojego. Jeśli zrobisz coś głupiego rozwalę cię. - stalker poinformował go zupełnie jak kiedyś gliniarze o prawach aresztowanego. Tylko praw stalker dawał mu mniej.

Wycierając się ręcznikiem stalkera Polak zdążył nieco się rozejrzeć. Byli przy moście. Znowu. I to po tej co już był przecież! Reszta już pewnie poszła przez most czy rzekę. To cholera to co on tu robił? I skąd wziął się Nick? I czemu cały był obklejony w jakimś syfie? Wydawało mu się, że to Nick przed chwilą do niego wrzeszczał i wlókł, może nawet niósł. Ale skąd? Rozejrzał się znowu. Nie było takie trudne do namierzenia. Kiślowate ślady prowadziły do tych dziwnych drzew. Tych z których… Z których wyleciało to coś co obsiadło jego i Michaela.

- Możesz iść? Bo ja idę dalej. - Nick Dick był wylewny jak zwykle i jak zwykle bawił się swoim wahadełkiem. Jak zwykle też był pełen empatii i zrozumienia dla innych. Marian mógł iść. Odkrył to po chwili. Zachwiał się jakby miał jakieś odrętwienie w kończynach ale w końcu odzyskał równowagę. No i tak, mógł iść. Tylko te kajdanki… No ale ich stalker nie zamierzał ich ściągać. W zamian za to wdrapał się na jakieś kratownice i rury pod mostem. Pomógł Polakowi wciągając go bo ze skutymi rękami było to dość trudne. Na szczęście potem wystarczyło iść po tych rurach i belkach. Przeszli tak między mostem a pseudorzeką całą jej szerokość. Blisko drugiej strony, trochę za mostem, były w tej czerwonej mazi olbrzymie wyrwy. Widać było tam jakieś ogromne, dogorywające stworzenie. Na tyle daleko, że już pochłaniała je częściowo czerwona mgła więc nie było widać rozmiarów. Ale musiało być olbrzymie! Jak jakiś wywalony na tą galaretę waleń czy inne wielkie zwierzę.

Zeskoczyli na ziemię po drugiej stronie. Stalker był oschły i milczący. Czyli mniej więcej taki jak zwykle. Narzucił raźne tempo. Minęli zapuszczonego Big Bena. Potem jakieś sterty gruzów częściowo zatopionych w wodzie. W końcu zeszli do jakiejś dziury w podłodze, w dół, po jakichś schodach. Nick poprowadził Mariana jakimiś salami i korytarzami. Polak nie miał pojęcia jakim cudem ale szedł pewnie jakby wszystko widział a przecież panowały tutaj nieprzeniknione ciemności. Dopiero w pewnym momencie dostrzegł jakiś blask światła na jednej ze ścian i szmer głosów. Weszli do kryjówki. Czegoś wielkości przeciętnego garażu.

- Nick! - zawołała radośnie Abi która chyba opatrywała siedzącego na skrzyni Joe’go. Chyba dostał w bark czy coś. Inni też tu byli. Wyglądało jakby przygotowywali kryjówkę. Rozpalali świece, sypali świetlisty pył, rozwalali meble… - Dobrze, że jesteś! Natrafiliśmy na zarodnie i… - Abi mówiła szybko i z wyraźną ulgą w głosie gdy dojrzała właśnie skutego Mariana. I wydawała się wręcz zszokowana, że go widzi. Od razu spojrzała gdzieś w głąb pomieszczenia i gdy Marian spojrzał za jej spojrzeniem ujrzał… Mariana Zapałę.

- Zwiążcie waszego. - Nick nie podzielał ani radości ani zaskoczenia partnerki. Gdy ta się od niego odsunęła okazało się, że trzyma pistolet w ręku. Jest poważny i skoncentrowany.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 10-03-2019 o 01:03. Powód: Dodanie zgubionego kawałka dla M&M.
Pipboy79 jest teraz online  
Stary 09-03-2019, 09:14   #140
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Bieg na parędziesiąt – czy było to paręset? - metrów sprawił, że szybko poczuła się wyczerpana. Jakoś za dużo tego było, chociaż nawet okazało się, że Sigrun wyszła z tej opresji bez zadrapania. W jakiś sposób nie spadł na nią żaden z tych wielgachnych odłamków, tak jak Koichi i w żaden sposób w jej ciało nie wgryzł się żaden stwór, który mógł sobie tam urządzić mieszkanie razem z telewizją, kapciami i górą żarcia na następne parę tygodni.

Kiedy tylko dopadli do kryjówki, Sigrun przez chwilę poczuła ulgę. Tak jak Abi powiedziała, Szwedka zabrała się za zapalanie świec i rozrzucanie pyłu.

- Jak by się tu Ballantine's znalazł, to byłaby pełnia szczęścia – rzekła do Greera i pokręciła głową, sypiąc ciemny proszek. - Szkockiej nie ma? To lager? VIP? Kurwa, połowa wytrawnego chociaż. Czy w tym całym cholernym postapokaliptycznym świecie nie zachowała się chociaż kropla alkoholu? Jak Abi i Nick mogą kurwa żyć w Strefie? Czy Strefa to jest pierdolony zbór zakonnic z przysięgą trzeźwości? Chyba właśnie tak jest, kurwa, bo w mordzie zaschło mi jak piździe pierdolonej zakonnicy! – fuknęła.

Po skończonej robocie, jak zwykle sięgnęła po papierosa do paczki i zapaliła. Dym papierosowy był jedyną stałą w świecie, któremu kompletnie odwaliło. Fajki były czymś, co Sigrun znała i było przewidywalne. Fajek palił się i zamieniał się w peta. Nie stawał się jakimś dziwacznym potworem albo nie wybuchał.

Kiedy tylko ogarnęli się, Sigrun z przyzwyczajenia zaczęła badać otoczenie, zwyczajowo chcąc odszukać jakichkolwiek skrawków technologii (były tutaj? - wątpiła) i procentów (w to też zaczynała powoli wątpić).

Wyglądało na to, że jest całkiem źle. Jeden skradacz był ciężko ranny, Abi była ranna, Wilgraines był ranny. Wielki Joe także dostał w mordę, natomiast Marian wyglądał, jak by urwał się z samego piekła, gdzie być może był w istocie. Jeśli tutaj się nie wyleczą i nie wydobrzeją, mogło być krucho. Sigrun wolała, żeby przeżyli wszyscy. Im więcej ich było, tym szanse były większe, ale cóż, Strefa nie znała litości.

Kiedy tylko Nick wszedł, Sigrun wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Wyglądało na to, że "pan Kapitan" wrócił. Ale tylko na chwilę. Nowym towarzyszem grupy był... Marian Zapała.

Sigrun oparła rękę o kaburę z Glockiem, gotowa wymierzyć w Mariana z jej grupy.

Oczywiście, całkowicie identyczne sobowtóry były niebezpieczne. Szczególnie w Strefie. Jeden z sobowtórów nie był Marianem.

- No dobra, kurwa – rzekła Sigrun, nie do końca wierząc, że Marian Zapała mógł zginąć od paru strzałów od pukawki Sigrun. - Z tym bratem bliźniakiem to przesada. Który z was to prawdziwy Marian Przypała? David, zwiąż Mariana, ja będę osłaniać. Nick, o co tutaj chodzi? To kolejne gówno, które wykręca Strefa?
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172