Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-07-2019, 17:16   #191
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
- Milusio – Sigrun skrzywiła się wystawiła język do stalkerów, którzy cieszyli się z powitania. - A może, kurwa, zrobimy sobie małe party? Bo tacy szczęśliwi jesteśmy? Macie dwie skrzynki? Nie? Kuurwa... Nie ma party... Przejebka, Włodzimierz..

Sigrun spojrzała na tlącego się w jej dłoni papierosa. Wyglądało na to, że póki co są bezpieczni. Nick i Abi wrócili z powrotem do kafla, na którym byli, wbrew poprzednim zapewnieniom Kari i Pszczółki, że zaginęli.

Była to dobra wiadomość. Dopóki byli w obecności stalkerów, mogli liczyć na sensowne zakończenie całej przygody (choć, oczywiście, Sigrun miała wątpliwości, żywo w pamięci mając Keirę i jej śmierć). Tyle było dobrego z tego wszystkiego.

Nagle, zdawszy sobie sprawę, że palenie jednego fajka to za mało, odpaliła drugiego i zaciągnęła się dwoma na raz. Tak, teraz to wszystko miało sens.

- Okej, czyli plan jest taki, że szprycujemy Koichiego, w międzyczasie czekamy na Nicka i tak w ogóle to obijamy się. - rzekła, pociągając. - Okej, pasi mi to.

Po czym pogrążyła się w rozmyślaniach, choć w gruncie rzeczy nie było nad czym rozmyślać. Obserwowała Abi, kiedy ta przygotowywała kocimiętkę dla Japończyka.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest teraz online  
Stary 06-07-2019, 19:51   #192
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
- Keira! - wrzasnął Joe do zamykających się drzwi windy. Natychmiast skrzywił się. Czy to jego głos brzmiał tak żałośnie? Jak u dzieciaka, który ma się zaraz rozpłakać? Przecież już taki nie był? A może... Dyszał ciężko opierając się na kulach. Samo utrzymanie się w pionie było dla niego wysiłkiem, jakiego żaden zdrowy człowiek nie potrafi sobie nawet wyobrazić.

- Keira... - rzekł już ciszej, z rezygnacją w głosie, gdy gdzieś u góry zaskrzeczały przekładnie i windą szarpnęło, nim ruszyła w dół.

Chciał podskoczyć do panelu, zatrzymać windę i wyważyć te cholerne drzwi. Przecież to tylko cienka blacha... przebije się... przebił by się... gdyby... gdyby był sobą... nie nie sobą... gdyby by był nim... Coś ścisnęło go w gardle. Musiał oprzeć się o zimną ścianę, gdyż nogi zaczęły mu drżeć z wysiłku, czuł, jak zbliża się skurcz... tak bardzo nienawidził swego słabego ciała...

- Powiedziała, że spotkamy się na dole - szepnął sam do siebie, by dodać sobie otuchy. Nie zadziałało. Słyszał płaczliwe drżenie w własnym głosie. Jego słabość i piskliwość. Nienawidził tego głosu.

~ uratuje tylko innych pacjentów i do mnie przyjdzie... zaopiekuje się mną... ~ innych pacjentów? Przecież nikogo nie widział...

Jego rozmyślenia przerwał huk czegoś ciężkiego opadającego z dużej wysokości na dach windy.
Kabiną wstrząsnęło tak silnie, że Joe cisnęło niczym szmacianą lalkę na ziemię.
Światła zamrugały ostatni raz i zgasły, pogrążając wnętrze windy w absolutnej, nieprzeniknionej ciemności.

Joe splunął krwią. Upadając ugryzł się w język,... to było takie żałosne... nawet przewracać się nie potrafił.

Był by rozpaczał bardziej nad sobą, gdyby nie to coś na dachu windy. Skupił całą swą uwagę na zagrożeniu, przestał nawet oddychać. Teraz nic nie widział, lecz odgłosy dartej blachy nie pozostawiały złudzeń. I ten warkot jakiegoś dzikiego zwierza. Joe leżał na zimnej podłodze. Zamarł w bezruchu.

~ To coś idzie po mnie... ~ przemknęło mu przez myśl.
Nie potrafił się jednak zmusić do jakiejkolwiek akcji. Strach absolutnie i całkowicie nim owładnął i sparaliżował go. Pełen rozpaczy, z wstrzymanym oddechem przysłuchiwał się straszliwym odgłosom.

~ Zginę tu. Teraz. Tu leżąc na podłodze...

- Nie! - Syknął przez zaciśnięte zęby. Musi ostrzec Keirę. Musi uratować ją. Gdy potwór go zabije, z pewnością zapoluje na nią. Nie wiedząc dlaczego, był przekonany, że Keira ma soczysty słodki smak. Monstrum na pewno się skusi. Nie będzie potrafił się oprzeć. Zaśmiał by się, z absurdu tej myśli, gdyby nie był akurat przyszpilony własnym strachem do metalowej podłogi windy, rozrywanej akurat przez jakieś monstrum.
- Pierdol się! - wrzasnął. Miał nadzieję na efekt jak na filmach, gdy bohater męskim chrapliwym głosem każe przeciwnikom się walić. Nie wyszło. Brzmiało bardziej jak błaganie "nie zabijaj mnie" ...

Nic nie widząc Joe rozejrzał się dookoła. Musiał uciec. Musiał znaleźć jakąś drogę wyjścia.
Wymacał dookoła. Potrzebował swoje kule... bez nich mógł się co najwyżej ciągnąć brzuchem po ziemi...

Jego palce wylądowały na znajomym kształcie. Była!
Jego ruchy stały się hektyczne, z trudem odganiał wzbierającą w nim panikę.
Odnalazł drugą kulę... i ścianę. Potrzebował ściany. Była zimna i lepka od czegoś... Co się z nią stało?

Spróbował się wesprzeć, podnieść... było ciężko. Mięśnie w ramionach płonęły, nogi drżały... Czuł potworne kłucie w lewej nerce... Nie wolno mu się poddawać. Musi wstać. Musi... Musi... musiał coś zrobić... Musi odnaleźć Keirę! Nie może pozwolić jej zginąć! Nie tym razem. Nie znów. O boże, nie znów!

Joe ryknął, zarówno z bólu jak i z wysiłku, no i może odrobinę, by dodać sobie otuchy. Wreszcie wstał!
Teraz musiał znaleźć wyjście. Czy drzwi da się otworzyć? Gdzie one były?

Ślizgając się po ścianie Joe czmychnął w stronę panelu kontrolnego. Coś runęło z góry i roztrzaskało się na podłodze. Joe poczuł plastikowe odłamki uderzające o jego bose stopy. To była chyba lampa. Ryk z góry zmusił chłopaka by się pochylił i skulił.

~Przełazi, przełazi! ~

Joe musiał się wydostać.
Wymacał przyciski. począł je panicznie wciskać. ~ Niech któryś otwiera drzwi, niech któryś... boże spraw by się otworzyły... ~

Z początku nic się nie działo. Wreszcie coś zasyczało. Metal zazgrzytał żałośnie i drzwi windy uchyliły się lekko. Do środka wpadło trochę światła, lecz Joe nie odważył się spojrzeć w górę.

Kolejny ryk. Joe poczuł śmierdzący wilgotny wyziew. Poczuł zapach krwi, zgniłego mięsa i jakiegoś kwasu...

Nie widział stwora, Lecz potrafił sobie wyobrazić pełną ociekających czyjąś krwią zębów paszczę.

Joe rzucił się do wąskiego przejścia. Winda stanęła między piętrami. Mógł się albo wgramolić na wyższy poziom, lub jakoś spuścić w dół.

~Do góry, będzie bliżej Keiry ~ pomyślał.

Lecz gdy zbliżył się i położył dłoń na sięgającej mu piersi podłodze, sufit nad nim ostatni raz zazgrzytał i to coś wcisnęło się do środka.

Joe spanikował. Nie próbował podciągnąć się. I tak nie dałby rady... Pochylił się i rzucił się do przodu przeciskając przez wąską szczelinę. Usłyszał drapanie pazurów na podłodze za sobą. Spadł niezgrabnie, tłukąc sobie bark i kolano.

W tym samym momencie coś runęło na drzwi windy, wyginając metal na zewnątrz. Było za duże by się przedostać. Lecz jak długo mogła go zatrzymać cienka blacha?
Z rozpaczą Joe dostrzegł, że jedna z jego kul została u góry., zaklinowana w przejściu. Chciał po nią sięgnąć, lecz to coś szarpnęło kulą i wciągnęło ją do środka.
Jak miał teraz uciekać?

Nie ważne. Musiał. Jakkolwiek. Byle jak najdalej stąd!
Dźwignął się w górę. Podtrzymując jedną ręką ściany a drugą używając kuli, pokuśtykał wzdłuż pogrążonego w półmroku korytarza.

Był pusty, tylko tu i tam stały jakieś wózki z medykamentami czy czymś. Większość lamp nie działała, kilka migotało nieregularnie. Wszędzie panowała dudniąca w uszach cisza. Nigdzie nie widział ani jednej żywej duszy. Jedynie z tyłu dobiegały napawające strachem uderzenia i rwanie blachy.

Joe zagryzł zęby. Przyśpieszył. Jego nogi jakoś dawały radę. Drżały, bolały, lecz niosły go. Niepewnie, koślawo i niezgrabnie, lecz o dziwo dość szybko. ~ to na pewno działanie adrenaliny ~ tłumaczył sobie Joe.
Chłopak zmierzał ku klatce schodowej. Miała przeciwpożarowe drzwi. Może trochę zwolnią to monstrum. I pozwoli mu wejść do góry, do Keiry. Musiał ją odnaleźć.

- Ratunku! - Zawołał rozpaczliwie. - Czy ktoś tu jest? Pomocy! - nawoływał, choć brakowało mu tchu.

Musiał dobiec do klatki schodowej. Musiał.

Sunąc po ścianie wpadł na jakąś przytwierdzoną do ściany skrzynkę. Uderzył się boleśnie. Cholera, było ciemno, totalnie ją przeoczył...
W skrzynce znajdowała się gaśnica i siekiera strażacka. Przez chwilę Joe widział się, jak chwyta siekierę i wraca w stronę windy, wprost na potwora, by go ubić, tu i teraz. Tylko bestia, on i jego bojowy topór. Rozstrzygnęli by to jak mężczyźni, raz na zawsze. Joe uderzył szybę, lecz jedynie stłukł sobie kostki u dłoni. Jak to się otwierało? Wtedy uzmysłowił sobie, że to przecież głupota. Nie ubije stwora, zginie tylko, szybko i bardzo, bardzo głupio. Zamiast tego uderzył w alarm pożarowy, wiszący zaraz obok. Ciszę przerwał ryk syreny alarmowej. W chwilę później z pod sufitu wydobył się wysoki świst i zraszacze buchnęły wodą na zaskoczonego chłopaka. Koszula Joe przemokła natychmiast. Chłopak podjął ucieczkę. Rozchlapując bosymi stopami zbierającą się na podłodze wodę. Było mu zimno, a koszula kleiła się nieprzyjemnie do ciała.
Gdzie jest ta klatka schodowa?
 
Ehran jest offline  
Stary 09-07-2019, 19:02   #193
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Przydałby się dyktafon, by nagrać rozmowy toczące się między stalkerami, a hibernatusami, zwłaszcza dłuższe monologi tych pierwszych. Niestety strefa nie pozwalała na taki komfort. Doktor przysłuchiwał się więc uważnie i łowił każdą informację. W analitycznym umyśle wyłaniał się powoli pewien mglisty obraz, ale nadal było zbyt dużo luk, które uniemożliwiały pełną analizę. Brakowało wielu elementów i wyglądało na to, że niektóre z nich pozostaną na zawsze zagubione, skrywając tajemnice miejsca, w którym symbolicznie narodził się na nowo. Strefa była skomplikowanym organizmem, okazało się, że stalkerzy też badali ją fragmentarycznie, nie dociekając jej istoty, a szukając jedynie doraźnej korzyści.

Po powrocie Abi i Nicka znów wszystko pozornie wróciło do normy. Zaskoczyło go, że Norton chce poświęcić tak wartościowy strefowy okaz na uleczenie Koichiego. To kolejny przykład altruizmu, o który nie posądzałby wcześniej ich przewodnika. W następnej chwili objawiły sie nowe okoliczności. Słowo "instytut" naturalnie zaciekawiło Mervina. Wskazywało, że naukowcy mogli maczać palce w obudzeniu tej siły, która teraz panowała nad niegdysiejszym Londynem, ustalając własne strefowe zasady. Może ich intencje były szczere, lecz presja armii doprowadziła do tragedii? A może chcieli ratować ludzkość i już po błędach wojskowych rozpaczliwie szukali rozwiązań i ocalenia dla mieszkańców? Mógł tylko snuć przypuszczenia, ale patrząc na reakcję stalkerki, domyślał sie, że miejsce to było ważne. Istniała szansa, iż klucz do zagadki zony znajdował się w ich zasięgu. Czy wart był podjęcia ryzyka? Mervin nie wiedział. Wątpił też, by ktokolwiek liczył się z jego zdaniem w tej materii. Sam doradzałby rychły wymarsz i kontynuowanie drogi ku murowi, ale mógł zrozumieć fascynacje i oczekiwania stalkerów. Strefa była ich drugim domem. Spędzali tu czas ryzykując życie i poznając miejscowe prawidła, jakże inne od normalnych. Pokusa choć częściowej odpowiedzi na pytania o naturę i historię powstania anomalii, rozpalała zmysły. Wilgraines sam mógłby jej ulec, gdyby nie realistyczne spojrzenie na szanse świeżo wybudzonych w wyprawie do "serca" zony.

Pozostawało czekać na wyniki rekonesansu dokonanego przez profesjonałów i oswojonego owada... Zregenerować siły choćby w krótkim śnie, będącym chwilowym oderwaniem się od nieustannej sytuacji zagrożenia. Zanucił pod nosem "It’s a Long Way to Tipperary"... Jak to szło...? "Potężny Londyn"? - szczerze zachciało mu się ryknąć śmiechem. - Do muru daleko.. oj daleko powtarzał cicho, parafrazujac słowa Pszczółki, niczym kołysankę. Przez cień powiek, spoglądał niewyraźnie na niedopałki rzucane przez Sigrun, które mogły symbolizować gasnącą nadzieję na ocalenie ich grupy...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 09-07-2019 o 19:04.
Deszatie jest offline  
Stary 09-07-2019, 20:03   #194
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nim doszło do kolejnego podziału drużyny powrócili Abi i Nick. Ze złowioną kocimiętką, która okazała się zmiennokształtnym "czymś", które to coś miało by lekarstwem na dolegliwości Koichiego, znaczy na bycie markerem, czyli wabikiem na zamieszkujące Sferę stwory.
Oczywiście istniało pewne ryzyko, ponoć, ale Koichi się zdecydował je podjąć.
Czy David by się czegoś takiego podjął? Nie był pewien. Może tak...
A na razie miał nadzieję, że kuracja się powiedzie.
No i był pełen podziwu dla Nicka, który okazał się bardziej ludzki, niż można było się spodziewać, i postanowił zrezygnować z zarobku by spróbować ocalić jednego turystę.

Pozostawała jeszcze sprawa Instytutu, z którą to kwestią należało poczekać do powrotu tamtych dwóch.
Jeśli to był nawet ten Święty Graal, to jakie z tego płynęły wnioski? Czy było to najbezpieczniejsze miejsce w Strefie? Miejsce, gdzie można było przeczekać różne przetasowania kafelków, czy też miejsce, gdzie można było znaleźć cudowne panaceum na Strefę?
A nawet jeśli... to czy uda się je odnaleźć po raz kolejny?
Z tymi pytaniami wolał poczekać. Lepiej było nie rozpraszać Abi. Głupio by było, gdyby to z jego, Davida winy coś nie wyszło.
 
Kerm jest offline  
Stary 10-07-2019, 17:45   #195
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
-Czym jest ten Instytut i dlaczego jest taki ważny? - zapytał Koichi, gdy męska część stalkerskiej ekipy udała się na zwiady. -Wydajecie się bardzo podekscytowani na samą wzmiankę o fasadzie budynku i anomalii elektrycznej. Musi być tam coś wyjątkowo istotnego albo pod względem informacji, albo pod względem finansowym. Przy czym jedno nie wyklucza drugiego.

- Całkiem jak byście odnaleźli Atlantydę lub co najmniej Eldorado - dodał David.

- Instytut to legenda. Taki Graal. Mało kto go odnalazł, jeszcze mniej wróciło za mur aby o nim coś powiedzieć. Prawie nikt. Ale istnieje legenda, że tam może być coś ważnego. Że strefa działa tam jakoś inaczej. - Abi odwróciła się od ściany z dymu w jakim niedawno zniknęli obydwaj partnerzy stalkerek, żeby odpowiedzieć hibernatusom.

- Chodzą ploty, że tam było jakieś centrum kryzysowe, może centrum dowodzenia podczas gdy ta strefa się dopiero robiła. Może nawet to było jakieś laboratorium w którym badano albo stworzono tą strefę. No nie wiadomo ale według niektórych teorii takie miejsce powinno być gdzieś w strefie a opis Instytutu ładnie się w to komponuje. No i widziałam to z Pszczółką na własne oczy i jest… no inne. Odmienne. To nie jest jakiś zwykły budynek w strefie. - Kari dorzuciła swoje trzy grosze okazując zdecydowanie większy entuzjazm niż jej koleżanka. Koleżanka za to miała inną sprawę do załatwienia.

- No dobrze, nie ma co tego odwlekać. - uniosła trzymaną w pojemniku kocimiętkę. - Koichi, czas się zdecydować. - powiedziała wskazując na trzymane, jarzące się cudo. - To strefowiec w strefie więc wynik nie jest pewny. Niby powinno dać się uśpić twoje znamię na tyle by hellhoundy traktowały cię jak zwykłego turystę. Może nawet okaże się działać wzmacniająco na twój organizm. Dlatego właśnie jest taka cenna za murem. Ale też jest i ryzyko. Możesz okazać się nadwrażliwy a tutaj nie mamy jak tego sprawdzić. Wtedy może cię osłabić, możesz zapaść w śpiączkę. Nie wiadomo na jak długo. Albo możesz też dojść do wstrząsu i krytycznej reakcji i wtedy umrzesz. - Abi mówiła poważnym tonem i z poważną miną patrząc na Japończyka. Mówiła niczym lekarz informujący pacjenta o ryzyku zastosowania nowej, eksperymentalnej terapii.
-Zaczynajmy - odpowiedział Koichi spokojnym głosem. Jeżeli informacja o ryzyku zgonu przestraszyła go, to nie dał po sobie nic poznać.
-Gdzie będziesz ją aplikowała? - zapytał zdejmując kurtkę i podwijając wyżej rękaw. -Tylko na ranę, czy też w inne miejsca?

- Na ranę. I jako zastrzyk. Ale nie tak prędko, najpierw muszę przygotować co trzeba. - Abi cicho westchnęła nie tracąc tej poważnej miny po czym usiadła przy krześle na jakim niedawno siedział najpierw jeden a potem drugi stalker i zaczęła wyjmować coś ze swojego plecaka. Wyjęła jakieś pudło i gdy je otworzyła wyglądało jak skrzyżowanie zestawu urazowego i małego majsterkowicza pomieszanego z przypadkowymi bibelotami w stylu piór, gumek, czegoś co było podobne do kitu czy plasteliny i mnóstwa podobnych szpargałów. Potem wyjęła jeszcze jakieś pojemniki chyba porcelanową deskę do krojenia przez co wyglądało to wszystko jak zestaw do majstrowania domowej bomby albo posiłku w improwizowanych warunkach. Na honorowym miejscu stanął pojemnik z kocimiętką a stalkerka zaczęła się przygotowywać do swojej pracy. Czyściła narzędzie, założyła gumowe rękawiczki, tam coś odkręcała, coś dolewała gdzie indziej. Jej koleżanka zaś zajęła tą samą pozycję co poprzednio zerkając to co robi jej kumpela albo na resztę hibernatusów. Podparła się podeszwą o ścianę krzyżując ręce na piersiach nie wypuszczając jednak z dłoni tej krótkiej tuby chociaż teraz wyglądała, że nie zwracała na nią już takiej uwagi jak poprzednio.

- Zaklepuję se katanę i szurikeny, jak już umrzesz - Sigrun odpaliła kolejnego.

- Jak już umrze... A jak nie umrze, tylko się zmutuje? - zagadnął David.

- Wtedy będziesz mógł wyciągnąć klamkę i pociągnąć za spust. - zakpił Polak odwołując się do sytuacji z poprzedniego postoju.

-Kiepsko wyważony łom, tanto i garść flar, to jedyne, co mogę zostawić w spadku - odpowiedział Koichi Szwedce poważnym głosem. Jednak chwilę potem się uśmiechnął.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest teraz online  
Stary 11-07-2019, 22:39   #196
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Strzykawka powoli napełniała się dziwną, jakby wciąż żyjąca cieczą, wciąż wydzielającą mlecznobiałą poświatę. Abi usunęła bąbelki powietrza i posłała Japończykowi pytające spojrzenie. Koichi zdjął pasek i obwiązał go na bicepsie. Następnie kilka razy mocno zacisnął dłoń w pięść. Na przedramieniu odznaczyły się sine smugi żył. Prowizoryczna staza spełniła swoje zadanie. Kilka głębokich wdechów na uspokojenie myśli i marker skinął na stalkerkę.
Ważyło się jego życie. Mógł umrzeć i to wcale nie w walce, jak kiedyś myślał, że wyzionie ducha.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 15-07-2019, 15:11   #197
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 27 - Zastrzyki i zjawy

Kryjówka




Koichi czuł co reszta obserwujących tylko widziała. Czyli jak Abi wciska tłok strzykawki w żyły Japończyka. A strzykawka była wypełniona płynem w jakim zawieszone były nadal świecące kawałki czegoś co stalkerzy nazywali kocimiętką. To widzieli wszyscy. Ale Japończyk z początku poczuł tylko klasyczne ukłucie igły zastrzyku. Ale prawie od razu tam w środku coś zaczęło się dziać. Coś zaczynało szczypać, potem piec gdy stalkerka wyjęła igłę to już piekło żywym ogniem. Z początku Koichi panował jeszcze nad sobą ale czuł jak kwas jaki wstrzyknięto mu w żyły pali go od środka żywym ogniem. Zaczął się krzywić, jęczeć, sapać, skulił się gdy pot zrosił mu czoło. Ale ból rozchodził się po całym ciele. Najpierw w dół i w górę ramienia, przez bark i koniuszki palców. Całym ramieniem szarpnęły mu skurcze, zesztywnało jakby to było ramię jakiegoś manekina. Gdzieś w tym momencie Koichi stracił panowanie nad sobą.

Najpierw zaczął krzyczeć. Potem wyć jakby rozpadał się od środka. Zaczął miotać się po niewielkim pomieszczeniu wrzeszcząc jak opętany. Stalkerki próbowały go zatrzymać więc we trójkę szarpali się po dawnym salonie wpadając na meble czy innych hibernatusów. - Pomóżcie! Trzeba go przytrzymać! - krzyknęła Abi która szybko otarła krew z twarzy gdzie Koichi jej zostawił zadrapanie na skroni. Obie z Kari szarpały się z Japończykiem który darł się jak opętany. I zdawał się mieć siłę kilku mężczyzn. Cała kotłowanina obudziła Mervina który ledwo co zdążył zamknąć powieki, ktoś z nich nadepnął na nogę Sigrun, na chwilę wpadli w Mariana przywalając go do sofy by zaraz Koichi niczym rozszalały berserker odepchnął Kari a sama Abi nie zdołała go zatrzymać. Japończyk wrzeszcząc w cierpieniu chciał uciec, wybiec, zniknąć ale wpakował się wprost w Davida. Razem przewalili się na stół i zdezelowany mebel nie zdzierżył takich szaleństw i rozpadł się pod nimi. Pękające drewno huknęło tak samo głośno jak podłoga na jaką spadło to wszystko. Australijczyk też nie zdołał go zatrzymać i Koichi zerwał się wrzeszcząc jakby spopielały go jakieś niewidzialne płomienie. Zaczął szarpać swoje ubranie jakby chciał je zerwać z siebie wpadł na ścianę która go zatrzymała nieczuła na takie ludzkie fanaberię. Przy ścianie znów zdołały go dopaść obie stalkerki ale było już za późno. Wypalone od wnętrza ciało osłabło, zwiotczało i obie stalkerki ułożyły bezwładne już cało na podłodze.

- Wyjdzie z tego? - Kari zapytała ocierając pot z czoła. Krótka ale intensywna szarpanina z oszalałym Japończykiem wystraszyła i wymęczyła wszystkich. Abi wzruszyła ramionami przyznając się do niewiedzy i zaczęła tym samym roztworem nasączać ranę Koichi. Ten roztwór był trochę gęstszy, przypominał żel. Tylko też wciąż świeciły w nim drobinki kocimiętki jak zatopiony, fluorescencyjny brokat.

- Albo wyjdzie z tego albo nie. Możemy tylko czekać. - powiedziała w końcu Abi gdy skończyła bandażować ranę nieprzytomnego Azjaty. Westchnęła i zaczęła zbierać swoje skarby które rozsypały się po podłodze podczas szarpaniny. Odkryte ramię Japończyka posiniało i spuchło jakby całe było w siniakach. Skóra na całym ciele była zroszona trupim potem a oddech zdawał się prawie niewyczuwalny. Wyglądało jakby hibernatus zapadł w śpiączkę i był na pograniczu śmierci.


---



Po przejściu przez niewielki living room ludzkiego tornado sytuacja uspokoiła się jak po burzy. Rozmowy nie kleiły się, wszyscy zdawali się mieć dość. Los Japończyka nadal wisiał na włosku. Wyjdzie z tego? Nie wyjdzie? Nie wiadomo. Na razie leżał jak kłoda i nawet oddech był ledwo wyczuwalny. Abi pozbierała swoje fanty do swojej małej walizeczki i schowała ją do swojego plecaka. Czekali. W końcu się doczekali.

Usłyszeli kroki na korytarzu. Dwie osoby. Do środka wrócili Nick i Pszczółka. Chyba cali. Rozejrzeli się po zdemolowanym pomieszczeniu a wzrok padł na nieruchomym ciele Japończyka.

- Cześć. I jak było? Jesteście cali? - Abi podniosła się z podłogi na jakiej siedziała i podeszła do obydwu stalkerów. Wyglądała na bardziej wyprutą i zmęczoną niż oni. A właściwie Nick bo przy pełnym hełmie Pszczółki trudno było coś mniemać. Norton objął ją i poklepał po plecach a ona ukryła twarz w jego ramieniu. Druga para stalkerów nie chciała im przeszkadzać i na ile było to możliwe w tym ciasnym jak na tyle osób pomieszczeniu to odeszli ze dwa kroki od nich.

- Abi podała mu kocimiętkę. Trochę mu odwaliło. A jak mu przeszło to tak leży. - Kari w największym skrócie wyjaśniła zamaskowanemu partnerowi co się działo jak ich nie było. Pszczółka pokiwał głową i kucnął przy nieprzytomnym Koichi. Zbliżył swoją dłoń i latającą przy niej pszczołę do bezwładnego ciała. Zaczął od zabandażowanej rany a potem przeszedł przez resztę torsu i głowy.

- I co? - Kari nie wytrzymała i zapytała co jej partner zdiagnozował za pomocą swojej latającej maskotki.

- Fifi wyczuwa wiele zmian. Marker słabnie. Jest już prawie niewyczuwalny. - odpowiedział zamaskowany stalker jeszcze klęcząc przy leżącym ciele.

- A wyjdzie z tego? - Kari dopytywała się dalej wskazując brodą na nieprzytomnego. Ale Pszczółka tego nie wiedział bo wzruszył tylko ramionami.

- A co z Instytutem? Znaleźliście go? To Instytut? - Kari siadła na podłodze pod ścianą i wróciła do sprawy jaka skusiła dwóch stalkerów na wycieczkę poza kryjówkę.

- Coś, żeśmy znaleźli. No ale z Nickiem troszkę trudno się dyskutuje. - Pszczółka postawił na nogi przewrócone krzesło na jakim wcześniej siedział i usiadł na nim. Skoro temat rozmowy zszedł na faceta co był na 18-tej wyprawie do głębokiej strefy to oboje popatrzyli na niego.

- Nick? To Instytut? - Kari zapytała więc Nortona bezpośrednio. Ten zaś poprowadził Abi aby usiadła obok niej. Abi usiadła i ukradkiem wycierała sobie oczy próbując się doprowadzić do porządku.

- Nie wiem. - Nick odparł gdy jego partnerka już usadowiła się wygodnie na podłodze.

- Och, daj spokój Nick! - Pszczółka nie wytrzymał i w irytacji uniosł ramiona pod sufit. - Przecież byłeś tam i widziałeś to wszystko! Nie mów mi, że widzisz tam tylko kawałek bezimiennych ruin! Musiałeś czuć to samo co ja! - drugi ze stalkerów był widocznie zirytowany tymi enigmatycznymi odpowiedziami kolegi.

- To nie jest bezimienny kawałek ruin. Ale nie wiem czy to Instytut bo nie byłem nigdy w Instytucie. A jego opisy są tak bogate, że to może być Instytut ale nie musi. - stalker zdjął swoją czarną czapkę i przesunął palcami po dość mokrych włosach. Wcale nie wydawał się przejęty wybuchem kolegi.

- No daj spokój Nick! Powiedz to! Powiedz to co mi powiedziałeś jak wracaliśmy! - zamskowany stalker dalej wydawał się zirytowany postępowaniem Nicka.

- Nie widziałem jeszcze czegoś takiego. - przyznał w końcu Nick. Kari klasnęła w dłonie wyraźnie ucieszona tym werdyktem. Oboje z Pszczółką przybyli piątkę jakby jeden z najbardziej doświadczonych stalkerów co wciąż robił wycieczki do strefy potwierdził jakość ich znaleziska.

- A co tam widzieliście? - Abi włączyła się do dyskusji. Westchnęła cicho, nabrała głębiej powietrza i wróciła do formy chociaż jeszcze wyglądała dość niewyraźnie. Pszczółka wymownym gestem oddał palmę pierwszeństwa swojemu koledze. Ten skinął głową i zaczął mówić.

- Duża koncentracja immaterium. Silne fluktuacje. Myślę, że jest tam jakieś pole ochronne. Chociaż nie widziałem glifów ale może zarosły. Dużo śmierci, dymu, zimna, ciemności i elektryki. - Nick bez wahania wymienił całą litanię jednym tchem. Mówił szybko i zdecydowanie.

- Myślimy, że może być tam czarny mech. A na zewnątrz jest sporo żywokłącz. Chyba są też cienie. - Pszczółka szybko wtrącił się w tą relację dodając coś od siebie.

- A są tam te światła? - Abi zapytała patrząc na obydwóch zwiadowców o to co tak bardzo jej nie pasowało do strefy.

- Są. Ale tam jeszcz coś jeszcze… Coś głębiej, pod spodem, za tym wszystkim… - Nick pokiwał głową i zmrużył oczy gdy próbował skoncentrować myśli na tym co znalazł w tamtym tajemniczym obiekcie. Przerwał bo w tym momencie Koichi jęknął i się poruszył. - Wyjdzie z tego. - mruknął Nick pogodnym jak zwykle tonem.

- Skąd wiesz? - Kari popatrzyła na nieruchome ciało Japończyka które znów zamarło tak samo jak przedtem.

- Bo już by odwalił kitę albo leżał dalej jak mumia. Jak się rusza to się w końcu obudzi. Zresztą ma inny odczyt niż wcześniej. Jest silniejszy. Będzie żył. Widzisz Abi? Uratowałaś mu życie. Dałaś radę. - stalker popatrzył na leżące nieopodal ciało Japończyka i wyciągnął swoje wahadełko. Czyli coś co wyglądało na przypadkowo pogięty kawałek drutu z jakąś grudką w środku. I swoim zwyczajem wyciągnął je w stronę Koichi i na podstawie obserwacji tego kawałka drutu wysnuł takie a nie inne wnioski. Na koniec uśmiechnął się do Abi i potargał jej włosy jakby chciał ją pocieszyć i dodać jej otuchy.

- No ja tylko zrobiłam swoje. A tak się bałam! Znałam tylko teorię, to pierwsza kocimiętka jaką miałam w ręku! - stalkerce wyraźnie ulżyło słysząc jakie rokowania postawił jej partner dla w sumie jej pacjenta. - I daj spokój Nick, bez ciebie to nawet bym nie wiedziała, że gdzieś tu jest jakaś kocimiętka a już na pewno bym jej nie dała rady złapać. - brunetka wreszcie zdołała się uśmiechnąć i sprzedała Nickowi delikatnego kuksańca w ramię.

- No dobra ale co dalej? Idziemy do tego Instytutu? - Kari pokiwała głową odwracając swój wzrok z nieprzytomnego Japończyka na pozostałych stalkerów. W końcu jakoś tak wyszło, że cała trójka zaczęła patrzeć na Nortona.

- Tak. To miejsce jest warte ryzyka. - Norton odpowiedział po krótkiej chwili zastanowienia. Druga para stalkerów znów z radości przybiła sobie piątkę słysząc o tej decyzji.

- Nick a co z nimi? - Abi wskazała brodą na hibernatusów jacy zajmowali resztę zdemolowanego pomieszczenia. Nick odwrócił się teraz w ich stronę a pozostali stalkerzy też popatrzyli na czwórkę przytomnych hibernatusów.

- A tak… - Norton pokiwał głową i w końcu wstał robiąc krok do przodu. Popatrzył po całej czwórce. Potem na nieprzytomnego Koichi bo ten znów poruszył głową i jęknął cicho. I znów wrócił do pozostałej czwórki. - My idziemy do tego ciekawego miejsca… - zaczął do nich mówić jakby obwieszczał im swój plan.

- Do Instytutu. - Kari szybko wtrąciła się doprecyzowując adres który coś drugi ze stalkerów miał opory nazywać po imieniu. Za co zarobiła od niego zirytowane uniesienie brwi za tą wstawkę.

- Tak… W każdym razie idziemy tam. A wy jak wolicie. Możecie zostać, możecie spróbować wydostać się sami albo iść z nami… - stalker skrupulatnie wyliczył opcje jakie widział przed czwórką gości z dawnego świata. Ostatnia jednak wywołała zaskoczone i ożywione reakcję pozostałej trójki stalkerów.

- Zaraz, zaraz! Nick no co ty! Jak to “iść z nami”?! Przecież to turyści, nie damy radę zamaskować takiej zgrai! Sami nie wiemy czy nam się uda przmknąć nawet przy pełnym maskowaniu! Pogięło cię Nick? Po cholerę chcesz ich targać za sobą?! - Kari doskoczyła do Nicka najwidoczniej oburzona jego pomysłem który uznała za bezzasadny. Pszczółka był bardziej opanowany ale dał wyraz poparcia swojej partnerce.

- No nie przesadzaj Nick, tam będzie Sajgon. Oni wszystko zepsują. Na niczym się nie znają, to jak brać sobie dywersantów za plecami na jakąś akcję. - zamaskowany stalker próbował przekonać kolegę do zmiany zdania w bardziej spokojnej formie.

- Znają się na jednej rzeczy o wiele lepiej niż my. - Nick popatrzył na ich dwójkę jakby dostrzegł w turystach coś co oni przegapili.

- Ale nie chodzi ci o wkurzanie stalkerów? - Kari uniosła nieco brwi do góry co z krzywym uśmieszkiem wyglądało dość ironicznie. Ta uwaga nawet rozbawiła Nortona bo też się podobnie uśmiechnął.

- To też. Ale mają coś jeszcze. - Nick popatrzył znowu na czwórkę przytomnych hibernatusów. - Mają talent do zwracania na siebie uwagi strefy jakiego nie ma nikt z nas. - wyjaśnił robiąc przegląd po polskich, szwedzkich, australijskich i brytyjskich twarzach. Na twarzach obu stalkerek widać było przebłysk zrozumienia. Po Pszczółce jak zwykle trudno było coś powiedzieć gdy się nie odzywał i ruchy miał oszczędne.

- Chcesz ich zabrać jako przynętę. - Kari domyśliła się o co chodzi Nortonowi i też zaczęła robić przegląd grupki hibernatusów.

- Tak. - Norton przytaknął bez skrupułów i ponownie zwrócił się do kandydatów na te przynęty. - Jak mówiłem możecie iść dalej swoją drogą. Niedługo będzie przetasowanie więc gdy się rozstaniemy to mamy małe szanse spotkać się ponownie po tej stronie muru. Kto chce może iść z nami. A my idziemy sprawdzić taki jeden, ciekawy obiekt. Nie wiem co nas tam czeka i czy komuś uda się wrócić. Każdy z was kto pójdzie z nami będzie przynętą. Czyli spróbuje się rozejrzeć po obiekcie na własną rękę. Macie w tym wolną rękę. Nie damy rady was zamaskować więc nie będziemy próbować. Przykujecie uwagę tego co tam jest samą swoją obecnością co powinno zwiększyć nasze szanse na penetracje obiektu. Szczerze mówiąc czy spróbujecie pójść własną drogą czy pójdziecie z nami to macie podobne szanse zostać w strefie. Czyli spore. Ale kto przetrwa buszowanie po tym obiekcie może się zabrać z nami na lotnisko. - Nick umilkł gdy skończył przedstawiać swoją propozycję jaką miał dla hibernatusów. Druga para stalkerów popatrzyła na niego, na siebie nawzajem i po chwili zastanowienie pokiwała głowami na znak, że zgadzają się ze swojej strony na taki układ.


---



Koichi znów jęknął. Poruszył głową i w końcu ją podniósł otwierając oczy. Czuł się słaby i wypluty. Jakby właśnie ktoś go przeżuł i wypluł jak mokrą szmatę. I rzeczywiście był mokry. Od potu. Gdy przesunął dłonią po twarzy zebrała się nieprzyjemna, śliska warstwa na jego dłoni. Zorientował się, że wszyscy już są. Dwóch stalkerów wróciło a nikogo więcej nie ubyło. Niezbyt pamiętał co się stało. Pamiętał, że siedział na krześle i Abi wstrzyknęła mu ten dziwny roztwór z kocimiętki. Potem go zaczęło palić od środka. Najpierw ramię a potem wszystko. Chyba krzyczał i biegał, inni też chyba coś krzyczeli ale tutaj pamięć mu szwankowała i panował chaos, wszystko wymieszało się w mglistym kołowrocie. W każdym razie obudził się leżąc na podłodze przy ścianie. Miał zabandażowaną ranę a przecież Abi zdjęła mu bandaż do zastrzyku bo miała jeszcze posmarować ranę. I pokój był jakiś zdemolowany. Wcześniej jeszcze stół był cały a teraz leżał rozwalony w swoich resztkach na podłodze.

- Koichi? Jak się czujesz? Ile widzisz palców? - Abi uklękła przy nim widząc, że się obudził i popatrzyła na niego poważnym wzrokiem. Podała mu manierkę z wodą aby mógł się napić a gdy przełknął poczuł się lepiej. Bo strasznie chciało mu się pić. Potem pokazała mu dłoń z trzema palcami a chociaż czuł się jeszcze dość słabo to jednak ostrość widzenia miał całkiem dobrą i widział wyraźnie jej dłoń z tymi wystawionymi trzema palcami. Widział nawet świeże zadrapanie na skroni jakiego nie miała wcześniej gdy dawała mu zastrzyk.




Joe




Gdzie jest ta klatka schodowa?! No gdzie!? Joe tracił już orientację czy to przebiegł taki kawał korytarza i nie mógł dobiec ani nawet znaleźć tej klatki schodowej czy też z tego strachu i nerwów tylko tak mu się wydawało. Do tego wyrżnął się jak długi na mokrej posadzce. Te zraszacze na pewno dobrze działały?! Wewnątrz szpitala rozpętała się normalna ulewa jak jakieś oberwanie chmury wewnątrz budynku. Posadzka zmieniła się w rwący potok, kafelki były śliskie no a “deszcz” oślepiał a syreny alarmowe zagłuszały wszystkie inne dźwięki. Czy to coś go goni jeszcze?! Obejrzał się za którymś razem czy to coś z windy przypadkiem właśnie nie daje susa aby rozpruć mu plecy bo w tych warunkach to mógł przegapić bardzo dużo. No i się wyrżnął. Upadł w rwące strumienie i kałuże w jakie zmienił się korytarz i poszorował po śliskiej posadzce. Było ślisko jak na zjeżdżalni wodnej a wszystko działo się tak szybko, że nie zdążył wyhamować i chociaż słabymi ramionami trochę zamortyzował zderzenie to i tak grzmotnął głową w ścianę, że pociemniało mu w oczach.

Wydawało się, że mimo wszystko nie stracił przytomności. Ale gdy w końcu odzyskał ostrość widzenia to było jakoś inaczej. Coś było… jakoś tak… unosił się? Płynął? Chyba dalej słyszał syreny alarmowe. Ale jakby ciszej. Ogłuszyło go czy był gdzieś indziej?

- Rany, Joe jaki ty jesteś ciężki… - usłyszał gdzieś głos. Umęczony, kobiecy głos. Jakby kobieta wykonywała jakąś ciężką, niewdzięczną pracę. Na przykład dźwigała z mozołem jakiś wielki ciężar. Wydawało się, że tylko zamknął oczy a jakby całe fragment kadru mu się urwał.

- I co robisz Joe? Mówiłam ci, żebyś uciekał! Dlaczego nie słuchasz! Musisz się stąd wydostać inaczej wszystko stracone! Dlaczego nie słuchasz Joe? Miałeś się stąd wydostać! Wydostań się stąd Joe! Miałeś czekać na mnie na dole no do kogo ja mówię? - głos pielęgniarki - albinoski był zasapany ale też wyraźnie wyczuwał jej irytację i ledwo stłumioną złość na niego. Jakby popsuł jej plany, szyki i w ogóle. Przestał się przemieszczać. Głos ucichł. Jeszcze chwila. Jeszcze jeden oddech. Tak. Już lepiej. Już czuł się lepiej. Otworzył oczy i rozejrzał się. Chciał się wstać ale poczuł się jakby coś ściągnęło go z powrotem na podłogę. Jak pasy bezpieczeństwa w samochodach które nie pozwalają pasażerowi grzmotnąć w deskę rozdzielczą czy kierownicę. Spojrzał na swoje ciało ponownie. No ale nie, nic nie było, nic go nie trzymało. Pewnie zbyt gwałtownie chciał wstać i jeszcze słabizna go na chwilę złapała.

Był w jakimś pomieszczeniu. Sądząc po kolorach i wyposażeniu to dalej był szpital. Keiry nigdzie nie było. Chociaż widział mokre ślady na posadzce. Drobne ślady butów i mokrą smugę gdy widocznie przywlokła tu jego bezwładne ciało. A właściwie… To nawet cielsko… Spojrzał na swoje dłonie. Jakie duże! I nogi. Też! Znów był duży! Udało mu się podnieść do umywalki a tam spojrzeć w lustro. Tak! Znów miał to większe i silniejsze ciało! Już nie był tym cherlawym, schorowanym nastolatkiem!

Ale wciąż był w tym szpitalu. Drzwi na korytarz były zamkniętę ale wlewała się pod nimi woda. Właściwie to słyszał tam szum ulewy i alarmy które włączył ostatnio. I potwory! Słyszał ich syczenie, warkoty i chrobot pazurów. Jakby były tuż za sąsiednią ścianą, może trochę dalej. A chociaż był już duży i silny, i w ogóle sprawny to jak na człowieka. Czy dałby radę tak bez broni tym wszystkim cielskom, kłom i pzaurom? Umiejętności wojownika podpowiadały, że to chyba nie byłyby najlepsze kalkulacje dla niego. Może z jednym potworem no może… może… Ale jak jest ich więcej? Jak go dopadną całym stadem? No to raczej koniec. Bez broni takie kalkulacje były raczej kiepskie. Czy broń dawała jakieś szanse tego nie wiedział ale na pewno poczułby się z nią pewniej.

Ale wybór był mocno ograniczony. Albo wyjść przez jedyne drzwi tego pomieszczenia albo zostać w nim. Otworzył więc drzwi a na zewnątrz, w korytarzu, panowało istne pandemonium. Ulewa ze zraszaczy szalała na całego znów z miejsca przemaczając go do suchej nitki i oślepiając. Musiał odruchowo przysłonić ręką oczy by cokolwiek widzieć. Wody zrobiło się tyle, że korytarz przypominał rwący, górski potok. Wodny, zimny żywioł sięgał mu do kostek a w porywach większe fale nawet do kolan. Skąd tu tyle wody?! W zraszaczach jest aż tyle wody? I jeszcze wyły te syreny alarmowe oślepiając do tego żółtymi kogutami przez co już w ogóle wyglądało jak burza wewnątrz pomieszczenia. I dalej nie miał pojęcia gdzie jest ta cholerna klatka schodowa. Ani Keira.

Gdzie iść? W lewo? W prawo? Oba kierunki wydawały się równie bezimienne, podobnie utopione w tej ulewie i górskim potoku. A słyszał jak coś gdzieś w pobliżu zostało rozprute, upadło, zgniotło się. Wyobraźnia podpowiadała widok szponiastej łapy która bez trudu mogła rozpruć człowiekowi bebechy. Ale w tym zamęcie miał kłopot by zlokalizować…

Poczuł coś. Coś na swojej dłoni. Jakby ktoś go złapał i próbował pociągnąć. Spojrzał na swoją dłoń i obok ale nikogo nie było. Chociaż… Zmrużył oczy… Ej, chyba tam ktoś był… Jakaś ciemna sylwetka… Ale przez tą cholerną ulewę nie widział dokładnie no i to coś było ze dwie pary drzwi dalej no przecież to niemożliwe aby go dotknęło za rękę z tej odległości…

To coś, chyba człowiek… Ludzka sylwetka tylko pewnie ubrana na czarno dlatego w tej ulewnie zlewało się w jedną, czarną plamę. Ta sylwetka uniosła dłoń iii… no chyba przywała go gestem. Zrobił krok, i kolejny, i jeszcze ze dwa… Coś znów rozwaliło coś gdzieś w pobliżu. Dobiegł do miejsca gdzie stała zjawa ale na miejscu był tylko deszcz jaki bił go w twarz i całą resztę. A sylwetka stała dalej. Na jakimś skrzyżowaniu. Udało mu się do niej podbiec bo znów wyciągnęła ku niemu dłoń przyzywając go do siebie.

Chciał coś powiedzieć bo był o krok czy dwa od niej. Już na tyle blisko, żeby porozmawiać. Zorientował się, że to kobieta. Z długimi, czarnymi włosami. Całkiem odmienna niż Keira. Chociaż podobnie bladolica. Ale dopiero gdy zbliżył się do niej na ten krok czy dwa rozpoznał ją.





Tak, ta twarz… Ładna… Blada… Sylwetka… Szczupła… Czarna… Włosy… Długie… Też czarne… To była ta… No… Ta co ją wcięło w tunelach metra po tym jak do kryjówki wdarło się to coś co ich wszystkich wypłoszyło. Ta czarna. Wtedy Joe widział ją po raz ostatni. Teraz ta kobieta uśmiechnęła się do niego łagodnie ale nic nie powiedziała. Uniosła palec jakby chciała na coś zwrócić uwagę. A potem pokazała w jeden z bocznych korytarzy. Wskazała go wyraźnie. I znów uniosła palec do góry. Tym razem wskazła za plecy Joe. Wyraźnie go wskazała. Gdy się obejrzał to sam nie był pewny jak ale zobaczył jakąś pazurzastą maszkarę. Nawet z nożem czy pistoletem w ręku to starcie nie zapowiadało się dla niego zbyt korzystnie przy tych rozmiarach, kłach, kolcach i szponach bestii. Bestia zaś spojrzała wprost na niego. Wyczuła go i zaryczała bojowo. A potem ruszyła przez ten rwący, górski potok na korytarzu w pościg za uciekinierem. Widok na chwilę rozmył się jakby Joe znów wrócił do swojego widzenia i widział tylko zalany ulewą korytarz. Ale czuł, że ten potwór tam jest i właśnie ruszył za nim w pościg. Odwrócił się do tej milczącej ale jej nie było. Nikogo prócz niego nie było. Same zalane ulewą i utopione w lodowatym potoku krzyżówki szpitalnego korytarza. Korytarz z którego nadciągała kolczasta bestia, ten który wskazała ta dziwna, milcząca mara i dwa pozostałe. I nic i nikogo więcej.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 15-07-2019, 21:22   #198
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
W zasadzie nie wiedziała, czego mogła się spodziewać po zielsku, które stalkerzy znaleźli w Strefie. Spodziewać się można było wszystkiego – Japończyk mógł nagle zmutować, wpaść w berserk i pozabijać ich wszystkich, mógł umrzeć w agonii lub też po prostu paść na ziemię i po prostu umrzeć. W Strefie możliwe było wszystko.

Koichi wybrał opcję berserka. Sigrun instynktownie sięgnęła w stronę kabury, gdzie był schowany Glock, ale… Jeśli naprawdę miałby umrzeć, co by to zmieniło?

Tym bardziej, że Kari i Abi postanowiły za wszelką cenę przyszpilić go do podłogi, co okazało się złym pomysłem.

Zamieszanie wybuchło nagle i bez ostrzeżenia. Kiedy Koichi wrejterował w okolice Sigrun, ta posłała parę kułaków w stronę jego nosa. Jak się okazało, bez większego rezultatu. Japoniec, który nagle stracił rozum przewalił się przez całą kryjówkę po to, żeby wpaść na Davida. Tam zakotłowało się, zamieszało i skończyło się tak szybko, jak się zaczęło.

- Było ostrzec, związać go – Sigrun rzekła, podnosząc z ziemi nieco zmiętego peta, który wypadł jej z ust podczas szamotaniny. - Kurwa, co jak co, to planning i management macie zjebany – Sigrun wypuściła dym w stronę stalkerek, rozmasowywując siniak na nodze.

Tymczasem, Koichi postanowił uciąć sobie drzemkę. Czy miał z niej wyjść – tylko czas miał to pokazać.

- Wyjdzie z tego? – zapytała Kari.

- Haha, jak dla mnie wygląda na denata – Sigrun wyszczerzyła zęby w stronę stalkerek.

W międzyczasie, powrócili Nick i Pszczółka. Sigrun nie omieszkała dodać do raczej lakonicznej wypowiedzi Kari nieco bardziej soczystych detalów całego zajścia, jak Japończyk zaczął wrzeszczeć, taranować wszystko co się da i w gruncie rzeczy zachowywać się, jakby postradał rozum. Zupełnie jak ludzie za starych, dobrych czasów, kiedy alkohol lał się strumieniami i nie trzeba było myśleć o tym, co jutro.

Rozmowa stalkerów zmartwiła ją, jeśli, oczywiście, pozostało w tym świecie Strefy cokolwiek, co mogło ją zmartwić. Z miejsc zwyczajnie niebezpiecznych, to znaczy, pospolicie niebezpiecznych, z jakich składała się głęboka Strefa, w której się znajdowali, postanowili, ot, tak dla zabawy, przejść się w stronę jeszcze bardziej niebezpiecznego miejsca. Które zapewne było na poziomie czegoś w stylu lewiatanów – chociaż, kto wie? Sigrun nie miała pojęcia, co mogło ich spotkać w „Instytucie”. Nikt nie miał pojęcia z hibernatusów.

Na propozycję Nicka o dołączeniu do stalkerów na wyprawę do Instytutu, Sigrun odparła:

- Wiesz co Nick, ty to, kurwa, się rozminąłeś z powołaniem. Ty powinieneś był, kurwa, wiesz kim zostać? Pierdolonym wodzirejem w telewizji, jeśli za murem puszczają jeszcze teleturnieje.

- Czaisz, mistrzu? Byś sobie wyjeżdżał na parkiet na czerwonym dywanie i gadał, no, tutaj, widzicie, moje ulubione chujki, macie bramkę numer jeden, dwa i trzy. I wiesz co byłoby zajebiste w tym teleturnieju? Że którąkolwiek z opcji byś nie wybrał, to zawsze masz przejebane. Niby możesz przeżyć, ale w sumie niekoniecznie. Nie zdarza się za często. W bramce numer jeden zejdziesz, zje cię wielki wilk. No chyba, że przeskradasz się koło niego. W bramce numer dwa, zajebie cię sukinsyn z piekła rodem. A bramka numer trzy? A, kurwa! Giniesz i chuj. A co tam!

Roześmiała się.

- A tak konkretnie? Tak konkretnie to nie zostawiasz nam wyboru i chyba wolę iść z wami, co za różnica w jakości zgonu. Te wszystkie niby-wybory każą mi myśleć, na co wy tych ludzi z kriosnu budzicie? Jak bym wiedziała wcześniej, że przez coś takiego będę musiała przechodzić, to na drzwiach skrzynki bym sobie przypierdoliła kartkę „NIE PRZESZKADZAĆ”. Spała bym se dalej. He. Panowie – tu zwróciła się do pozostałych hibernatusów – raczej wyboru dużego nie mamy?

Sięgnęła automatycznie po kolejnego peta, ale jakoś nie miała ochoty. Może ze zdenerwowania.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest teraz online  
Stary 16-07-2019, 18:22   #199
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
David potarł ramię, zastanawiając się, czy ślad, jaki 'odcisnął' na nim Koichi, będzie długo widoczny.
Kocimiętka zadziałała w sposób, jakiego nikt nie przewidział. Zapewne nie przewidział, bo przecież można było łatwo zapobiec takim skutkom - można było na przykład związać Koichi'ego i dopiero potem przeprowadzić kurację. A tak - trzeba było siłować się z Japończykiem, który nagle zyskał siłę paru normalnych ludzi. A gdyby nie ściana, to pewnie by trzeba ganiać za nim po ruinach...
Najważniejsze jednak było to, Koichi żyje.
Co oczywiście nie znaczyło, że stan ten potrwa bardzo długo. W końcu najpierw trzeba było wydostać się ze strefy, a sądząc ze słów, jakimi zakończył swoją wypowiedź Nick, owo wydostanie się było co najmniej wątpliwe. Bez względu na to, jaką drogę 'ku wolności' wybiorą.
Z tym jednak, że - w przeciwieństwie do Sigrun - David nie przypisywał Nickowi zbyt wielu egoistycznych motywów. W końcu znalezienie Instytutu było zwykłym zrządzeniem losu i dziwną byłoby rzeczą, gdyby Nick zrezygnował z takiej okazji.
Czy jednak warto było zostać przynętą (dla, być może, dobra ocalałej części ludzkości)? Trudno było tak od razu odpowiedzieć. Wbrew jednak temu, co mówiła Sigrun, wybór mieli. Jak między dżumą a cholerą, ale zawsze.
On sam, jak na razie, był zdecydowany w jakichś osiemdziesięciu procentach. Z ujawnieniem jednak ostatecznej decyzji wolał poczekać do końca dyskusji.
 
Kerm jest offline  
Stary 24-07-2019, 23:32   #200
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Kiedy Abi nacisnęła tłok strzykawki, Koichi poczuł niesamowicie przyjemne ciepło, coś jak gorący miętowy miód zmieszany z napalmem. Początkowe wrażenie było nawet pozytywne, szybko jednak zaczęło się zmieniać. Specyfik palił. Nie tylko żyły Japończyka, w przeciągu kilku sekund całe cało wiło się w agonii. Jakby każdy mięsień naprężono do granic możliwości, polano kwasem i wrzucono do lawy. Takiego uczucia nie doświadczył jeszcze nigdy w życiu. Ból przejął kontrolę nad jego ciałem. Koichi zaczął miotać się jak oszalały po ciasnym pomieszczeniu. Abi starała się go bezskutecznie powstrzymać, ale odtrącił ją jak natrętną muchę. Przypadkowo wpadł na Davida, razem runęli na stół, który rozbili w drzazgi. Japończyk błyskawicznie poderwał się z podłogi i w szale zrywał z siebie odzież próbując choć w minimalnym stopniu zmniejszyć temperaturę ciała. Gorąco było oszałamiające. Płomień w końcu ogarnął mózg i Koichi stracił przytomność. Ostatnie co pamiętał, to zderzenie ze ścianą.

Żył. Słaby jak dziecko i bardzo zmęczony, ale żył. Gorąco minęło. Spojrzał na ranę po ugryzieniu – wygojona. Podniósł się do pozycji siedzącej, słysząc głos Nicka. Pomieszczenie było nieco zdewastowane, Koichi miał przekonane graniczące z pewnością, że grał pierwsze skrzypce w orkiestrze zniszczenia. Przeprosił Abi za ślady jakie pozostawił na jej twarzy a także innych, którzy przypadkowo stanęli na jego drodze, kiedy miotał się w szale.

Z rozmowy stalkerów wynikało, że jest możliwość odwiedzenia jakiegoś gmachu, w którym kryły się mroczne sekrety strefy. Hibernatusi mieli tam iść jako mięso armatnie czy też zasłona dymna, aby stalkerzy mogli sobie do woli baraszkować po piętrach, wybebeszając wszystko, co będzie dla nich przydatne. Japończyk chciał odwiedzić to miejsce. Nie miał dużych szans na przeżycie, ale do takich sytuacji akurat był przyzwyczajony. A strefa solidnie dała mu się we znaki. Chciał się o niej czegoś więcej dowiedzieć.
 
Azrael1022 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172