|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
09-10-2019, 20:59 | #221 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Obserwacje specyficznej flory strefy nie napawały go optymizmem. Ta zielonkawa poświata, a bardziej unoszące się w niej drobinki nieznanych organizmów były niepokojące. Dodatkowo te narośla oplatające peron. Może nie były to grzybnie, które rozerwały na strzępy ciało albinoski, lecz wcale nie gwarantowały bezpieczeństwa. W obecnej sytuacji doktor nie mógł pobrać próbek i zbadać ich choćby pobieżnie pod mikroskopem. To sprawiało, że musiał zdać się na swój instynkt badawczy, a ten w strefie go do tej pory zawodził. Nie miała ona prawie nic wspólnego z dawnymi obszarami, w których zwykł się poruszać. Była obca, niebezpieczna i nieprzewidywalna. Zdawało się, że całe doświadczenie i wykształcenie biologa nie było w żadnej mierze przydatne do zastanych w zonie warunków. Nawet powiedziałby więcej... to strefa naigrywała się z niego, a dawne umiejętności i wiedza, mogły być zgoła mylące i prowadzić do zguby wcześniej, niż by przypuszczał. |
16-10-2019, 09:01 | #222 |
Reputacja: 1 | Joe przyglądał się dziwnemu blokowi z pewnym niedowierzaniem. Co to było? Na czym on leżał? Wcześniej był pewien, że to laboratoryjne stoły. Takie zimne, metalowe z rynnami by odprowadzać krew i inne płyny ustrojowe... a tu? Jakiś wielki pumeks. I czemu miał rany na plecach? Dreszcz wstrząsnął nim. Dlaczego miał uczucie, jakby coś powoli go wysysało? Czy te zmumifikowane zwłoki wszędzie dookoła to.... muszki w pajęczynie? Tylko gdzie był pajączek? Na kolejnym mijanym bloku odkrył Hellhounda. Prawie się roześmiał. Nick, przyjacielu, widzisz, te stwory jednak da się zabić, tak ostatecznie! Z jednej strony dobra wiadomość. Z drugiej... gdzie był doktor Mengele, który tego dokonał? Joe rozejrzał się nie bez trwogi dookoła. Czuł, że gdzieś tu jest pajączek, który się żywił tymi wszystkimi ofiarami. Długo błądził w tym dziwacznym miejscu. Nie było to laboratorium, jak z początku podejrzewał. Bardziej jakiś labirynt... albo coś. Znów nasunęła mu się alegoria z pająkiem. A co jeśli to taka pajęczyna? Labirynt stworzony by ofiary się zagubiły i ugrzęzły niczym w prawdziwej pajęczynie? Wreszcie jednak natrafił na coś szczególnego. Na wiszącą kulę światła. - Halo Pajączku. - rzekł prawie bezgłośnie, mrużąc nieprzyzwyczajone do takiego światła oczy. Co miał zrobić? Za cholerę nie wiedział. Wycofał się. Postanowił szukać wyjścia. Czymkolwiek ta przerośnięta żarówka była, wolał się nie zbliżać. Zmęczony zatrzymał się, by chwilę odpocząć. Znów próbował mentalnie wezwać Keirę lub Leilę... Dziwna aura tego miejsca powodowała, że nie potrafił zdobyć się na wydawanie głośniejszych odgłosów. Podejrzewał, że nadal jest w nierealnym śnie... albo w piątym wymiarze , w krainie koszmarów i szaleństwa. Joe był osłabiony i zmęczony. Oparł się o ścianę i spróbował chwilę odpocząć. Wyrównać oddech, uspokoić kołatające serce. Nawet się nie spostrzegł, gdy przymknął oczy. Tylko na chwilę. Ocknął się dopiero, gdy głowa opadła mu bezwładnie na pierś. Wzdrygnął się i potrząsnął głową niczym duży pies, chcący pozbyć się wody. Przeciągnął jeszcze wielką dłonią po twarzy, starając się zetrzeć zaspanie. Nie pomogło szczególnie. Joe zmusił się do wstania. Nie wolno mu tutaj spać. Musi znaleźć wyjście. Jakoś się tu dostał, to musi też być przejście w drugą stronę... Buczenie. To cholerne buczenie. Wydawało się, że dochodzi z zewsząd i z znikąd. Niby nie głośne. Lecz doprowadzało mężczyznę do szaleństwa. Nie było przed tym ucieczki. Było wszędzie. Równomierne, nieczułe, wszechogarniające, przytłaczające, drażniące. Nie pomagało nawet zatkanie uszu. Niskie wibracje przenikały przez kości, tkankę. Czuł to, nawet, gdy nie słyszał. A to było chyba nawet gorsze. Znaleźć wyjście. Musiał znaleźć wyjście. Joe próbował podejść do sprawy logicznie. Jak to było? Skręcaj w labiryncie zawsze w lewo? Skończyło się na błądzeniu i wielokrotnym mijaniu tych samych miejsc. Joe próbował naznaczać trasę, włącznie z numerowaniem zakrętów. Nóż okazał się tu całkiem przydatnym narzędziem. Na niewiele się to jednak zdało. Błądził i to okrutnie. No, może nie było aż tak źle. Jednak eksploracja koszmarnego labiryntu ciągnęła się niemiłosiernie. Wszędzie sceneria była bardzo podobna. Wszędzie natrafiał na te pomieszczenia z stołami operacyjnymi, które stołami operacyjnymi nie były. Joe nie wiedział czym są. Wewnętrznie przechodził przez wiele określeń dla nich. ostatecznie nazwał je "blokami pokarmowymi". Brzmiało mniej mrocznie niż "bloki ofiarne" i poważniej niż "blokowe bufety". Był jakoś przeświadczony, że tak właśnie żywi się pajączek. To jest ta świecąca i bucząca kula, którą spotkał. Początkowo próbował je zliczyć. Określić ile ich tu jest, i kto na nich leży. Chyba przede wszystkim kto na nich leży. Głównie rozglądał się za ludźmi. Znał kogoś? Była tu reszta? A może jacyś mieszkańcy strefy? Porzucił tą czynność jednak dość szybko. Było ich najzwyczajniej za wiele. A trupów za duża różnorodność. Przy niektórych nawet nie był w stanie określić czym są. Potrzebował by chyba jakiegoś notesu, albo jeszcze lepiej, komputera do tego zadania. Porzucił szczegółowe obserwacje i liczenie. Ograniczył się do pobieżnych oględzin. Priorytetem było poszukiwanie wyjścia z tego koszmaru. Musiał znaleźć wyjście. Był zmęczony. Brakowało wody. Nie mógł sobie pozwolić na odpoczynek. Nie wiedział jak długo się błonka. Czuł, że utknął, że już nigdy nie znajdzie wyjścia. Przez to prawie ją przeoczył. Wszedł do kolejnej komory. Zmęczony, Omiótł ją wzrokiem. Pobieżnie, prawie jak automat rejestrował szczegóły. Potworów chcących go zjeść: brak. Bloki pokarmowe: są. Ilość: 7 sztuk. Trupów: 3. Dwa nie do zidentyfikowania, przypominające stare skórzane worki. Trzeci to chyba człowiek. Przejścia: brak. Joe nawet nie wchodził. oznaczył wejście jako prowadzące do ślepego zaułka. I zrobił krok i następny. Dopiero wtedy zatrzymał się. To dobiegające z zewsząd buczenie drażniło go nieznośnie. ogłupiało. Cofnął się i zajrzał znów do środka. Na przeciw niego, w ścianie ziała pogrążona w cieniach dziura. Nie nie dziura. To była jakaś rura, albo tunel? Korytarz? Otwór był okrągły i doprawdy duży. Joe mógł, by stanąć w nim swobodnie. Nie mógł być to jednak korytarz czy tunel. Ten wszak powinien równać się z podłogą. Otwór natomiast umiejscowiony był na wysokości przekraczającej wzrost Joe. Nie pewny co to jest, Joe podszedł nieco bliżej. Poczuł powiew powietrza, uchodzący z owej rury. Joe wszedł na jeden z bloków, by zerknąć w głąb. Upewnić się, że nic tam nie czyha na niego. Dopiero wtedy podszedł bliżej. Znalazł wyjście. Znalazł wyjście! Znalazł wyjście? Joe podskoczył i pochwycił się dolnej krawędzi. A potem podciągnął, by wpakować się do środka. Zastygł w pozycji kucającej. Nasłuchiwał. Spięty niczym struna. Nasłuchiwał, obserwował. Czekał, aż coś wypadnie by go zjeść. Sprawdził również z czego jest zrobiona rura. Metal? Beton? Oby nie pumeks lub coś organicznego... Gdy nic go nie zaatakowało, wstał. Ostatni raz obrócił się za siebie, pomachał pożegnalnie gdzieś w stronę pajączka. No, tak z grubsza, bo nie miał najmniejszego pojęcia, gdzie znajdowało się miejsce, w którym to napotkał świecącą kulę. Potem Joe ruszył przed siebie. Znalazł wyjście! |
17-10-2019, 22:53 | #223 |
Reputacja: 1 | Wejście do instytutu pozbawione było nietypowych pułapek czy zagrażających życiu anomalii. Było spokojnie, przynajmniej obecnie, bo po śladach na ścianach i grubych drzwiach można było wywnioskować, że prowadzono tu działania bojowe. Gdy Koichi wszedł głębiej do hallu, dostrzegł barykadę i trupy. Przyjrzał się umiejscowieniu dziur po kulach, temu jak szrapnele granatu pokiereszowały wejście a także obleczonym w resztki ubrań zasuszonym ludzkim szczątkom. Chciał poznać kierunek natarcia i wywnioskować coś o wale, która miała tu miejsce. Strefa kolejny raz zaskoczyła hibernatusów. Zaczęło się od błysków a po chwili wrażenie było takie, jakby ziemia podskoczyła i grzmotnęła Koichi w plecy. Z sufitu posypało się nieco tynku, kurzu i pyłu budowlanego, na ścianach pojawiły się kolejne pęknięcia, puste donice kwiatowe spadły z półek i rozbiły się o posadzkę. Była to zwykła burza, czy też już przetasowanie? Jak to ostatnie, to z rozmachem. Żadnych przenośni, dosłownie można było poczuć, jak cały gmach się przesuwa. Ciężko było stwierdzić, ile czasu trwały wstrząsy. W pewnym momencie wszystko ustało. Japończyk kaszlnął kilka razy, starając pozbyć się z gardła pyłu, który uniemożliwiał mu mówienie i zaczął podnosić się do pionu, kiedy kątem oka dostrzegł ruch na zewnątrz. Skierował tam swoją uwagę i dostrzegł wielką, dwunożną sylwetkę czegoś, co mogło anatomicznie mieć związek z niedźwiedziem. Towarzysze jeszcze nie spostrzegli nieproszonego gościa, więc Koichi klepnął ich po ramionach i wskazał zbliżające się monstrum. David coś wychrypiał, wskazując za barykadę, bliżej wejścia na schody. Plan był dobry, każda forma odgrodzenia się od strefowego niedźwiedzia była cenna. Japończyk pamiętał dobrze, jakie skutki przynosi ugryzienie przez przedstawiciela autochtonicznej fauny i wolał tego uniknąć. Leczenia kocimiętką także. Szybko ruszył za barykadę, uważając aby nie pokiereszować się o walające się wszędzie zwoje drutu kolczastego. |
22-10-2019, 23:02 | #224 |
Reputacja: 1 |
|
03-11-2019, 16:43 | #225 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 31 - Po burzy Instytut Przepłukanie gardła wodą z zapasowych butelek pomogło. Oczyściło usta i gardła, przemycie wodą oczu i twarzy pomogło na oczy. Tylko jeszcze ten kurz i pył w nozdrzach przeszkadzał oddychać i zmuszał do oddychania ustami. A poza tym był zwyczajnie nieprzyjemny. Trójka hibernatusów przeszła przez odnogi barykady zostawiając te duże coś niepodobne do niczego na zewnątrz. Przeszli przez szerokość korytarza który okazał się bezludny. Obie odnogi jakie prowadziły ku swojemu skrzydłu budynku. Obie wyglądały jak pobojowisko po jakiejś bitwie i w ogóle jak po końcu świata. Obdrapany tynk, oderwane płaty farby, ślady eksplozji chyba granatów, ślady pożarów, przestrzeliny, przewrócone sprzęty, porzucone krzesła, przewalone stoły… Oba krańce korytarzy wyglądały podobnie bezludnie. Cała trójka znalazła się za improwizowaną konstrukcją głównej barykady. Barykada składała się z mieszaniny chyba wszelkich mebli jakie udało się tutaj przywlec i dosztukowana workami z piaskiem. Za nią można było się schronić i był przyzwoity widok na wejście główne przez jakie właśnie weszli. Rzeczywiście z tego punktu widzenia to wejście robiło się wąskim gardłem jakie ułatwiało obrońcom zza barykady obronę. Mieli okazję złapać oddech gdy Szwedka pierwsza zorientowała się, że coś tu jest nie tak. Gdy weszli za barykadę całe te pomieszczenie było pokryte jakimś pyłem. Jakby spadł tu ten tynk z syfitu i nie wiadomo co jeszcze. Nie było więc dziwne, że gdy zburzyli spokój swoją obecnością to ten pył wzbił się w górę jak każdy inny pył na budowie czy w podobnie zagruzowanym miejscu. To dziwne nie było. Ale dopiero teraz Sigrun zorietnowała się, że te drobinki nie opadają z powrotem na ziemię. Wręcz przeciwnie. Wydawało jej się, że te które miała na wysokości kolan czy butów powoli unoszą się coraz bliżej niej. U chłopaków chyba to samo chociaż nie widziała by oni jakoś na to reagowali. A przy okazji okazało się, że w tej dużej na nawet dwadzieścia kroków wnęce w jakiej była umieszczona barykada widać już okna na drugą stronę budynku. Po tej drugiej stronie widać było coś co chyba kiedyś było zapleczem bo jakieś większy budynek, kawałek drogi, kilka mniejszych, jakieś garaże no a wszystko znów przysłoniętę ścianą tej zdeformowanej roślinności, takiej samej jaką mijali idąc główną drogą ku głównemu wejściu. Ogrodzenia przez to nie było widać. Nie było też widać reszty strefy i nawet ta wszędobylska na powierzchni czerwona mgła wydawała się nie siegać do tej posesji a przynajmniej trzymać z daleka. Zaś po obu bocznych ścianach zabarykadowanej wnęki były drzwi. Te od strony lewego skrzydła były trochę uchylone. Widać było przez nie kran smętnie sterczący z ogołoconej z mebli ściany. Kafelki, leżące na podłodze garnki i sztućce wskazywały, że kiedyś tam była chyba kuchnia albo coś podobnego. Drzwi po przeciwnej stronie były obdrapane, nadpalone i przymknięte więc nie było widać do czego prowadzą. Sądząc po dziwnych odgłosach z zewnątrz do dziwne, duże stworzenie jakie dostrzegli wcześniej od frontu nadal tam było. Więc chyba to nie ono wydawało ten dziwny dźwięk jaki po chwili zorientowali się, że słyszą. Jakieś dziwne, monotonne buczenie. Jakby lodówka czy jakiś generator, jakiś mechanizm w każdym razie. Tylko bardzo cichy i właściwie nie było wiadomo skąd dochodzi. Jak byli przy wejściu to raczej go nie słyszeli. To dopiero teraz to usłyszeli czy coś się właśnie włączyło dopiero jak weszli do środka? Mervin i Marian Wydawało się, że sytuacja się uspokoiła. Podziemna krypta w jaką zmieniła się ta dawna stacja nie odnotowała więcej wstrząsów. Ale te które dopiero co się zakończyły i tak mocno namieszały w scenerii. Z syfitu wciąż tam i tu obsypywał się tynk i gruz. Wydawał chlupot gdy spadał do wody, metaliczne bębnienie gdy spadał na ten zdezelowany wrak pociągu albo cichy stukot gdy spadał na beton posadzki. Lub obsypujący się odgłos gdy spadał na kupy tego co spadło podczas wstrząsów albo wcześniej. Jakie było źródło tych wstrząsów można było tylko zgadywać. Ale obaj mężczyźni mieli inne zmartwienia na tą chwilę. Nie dość, że wszędzie był kurz i pył co przeszkadzał widzieć a nawet oddychać to jeszcze te skromne stalkerskie zapasy poszły w diabły. Przynajmniej te które wcześniej rozstawili jako swoją kryjówkę. Świece poprzewracały się i pogasły, rozsypany czarci pył skutecznie wymieszał się z tym co spadło z sufitu kompletnie zatracając granicę tego obozu. Udało się rozpalić ponownie jedną i drugą świecę ogarnąć ponownie jak to wszystko wygląda i, że wygląda kiepsko. Trzeba było ten obóz rozbić jeszcze raz. Znów wysypać nowe linie czarcim pyłem i ustawić świeczki, może w tym samym miejscu a może innym. Gdy strefa zaatakowała ponownie. Tym razem kłami i pazurami. Strefowiec nie dał żadnemu z mężczyzn czasu na reakcję. Ani Marianowi który ogarniał właśnie to obozowisko ani Mervinowi który co prawda miał jakieś podejrzenia biorąc do ręki znaleziony niedawno pręt ale miał takiego refleksu jak Polak. W chybotliwym blaski tych dwóch świec jakie udało się ponownie rozpalić i z załzawionymi od pyłu oczami trudno było dostrzec detale. Ale zaatakował ich jakiś stwór sięgający może do pasa, szybki i zwinny. Joe Znalazł wyjście! Tak. Znalazł wyjście! No. No tak. Znalazł wyjście. Ale długie było to wyjście. Wydawało się, że tak samo wielkie i bezimienne jak te dziwne pomieszczenie z blokami jakie Joe zostawił za sobą. Ciągnęło się i ciągnęło. A może tak mu się tylko wydawało. Bo ta rura jaką szedł było nudząco monotonna. No ciągnęła się i ciągnęła. Nawet trochę zakręcała łagodnym łukiem co nie zorientował się z początku. Pod sufitem biegła jakaś linia. Coś jakby jakaś rura czy przewód. Nie wiadomo gdzie i po co. Ale przykuwała wzrok bo po prostu nie było w tej rurze ciekawszych rzeczy do oglądania. Ani kratek wentylacyjnych ani lamp, ano odnóg. Nawet nie było wiadomo dlaczego nie jest tutaj ciemno jak lamp nie ma. Właściwie dało się iść albo dalej albo wrócić. Z powodu tej monotonii trudno było Joe mierzyć czas i odległość. Bo nawet te “zakręty” były tak łagodne, że z trudem dostrzec się dało ich krzywiznę. Ale przynajmniej można było patrzeć daleko przed i za siebie więc chyba nic nie powinno na niego nagle wyskoczyć. I wreszcie rura się skończyła! Z początku wydawało się, że coś tam jest w tej rurze. I Joe stopniowo się do tego zbliżał. W tym samym monotonnym tempie jak i… no odkąd tu wlazł. I to coś wydawało się jakimś końcem rury. I rzeczywiście tym było. Tylko bynajmniej nie wyglądało to na koniec kłopotów wielkoluda. Koniec rury powitał go… To chyba był jakiś… no pojemnik? Rakieta? Pojazd? Trudno było powiedzieć bo widział to coś z węższego końca. Czyli gdyby to było jak pojazd ludzi jakie pamiętał ze swojego świata to przód albo tył. Z jakimś obłym końcem skierowanym w stronę rury w jakiej właśnie stał Joe. Co budziło nieprzyjemne skojarzenia, że w każdej chwili może wystrzelić w tą rurę co dla idącego ta rurą podróżnego mogło się zakończyć niezbyt dobrze. No ale na razie to coś było nieruchome. Tak kawałek od tej rury. Co więcej to coś było… no wyglądało jakby nieruchomo wisiało w powietrzu. Może i jakoś było umocowane do czegoś tam dalej ale z perspektywy krańca rury to wyglądało jakby właśnie lewitowało sobie. A rura była nieco nad poziomem podłogi. Podobnie chyba jak ten koniec jakim się tutaj dostał. Na tyle wysoko, że Joe mogłby zeskoczyć i raczej nie powinno mu się nic stać. Gorzej, jakby trzeba było wracać. Nie był pewny czy dałby radę doskoczyć do krawędzi rury a potem się wspiąć po niej tak jak mu się udało przy drugim krańcu rury. Ale podłoga sama w sobie wyglądała dziwnie. Coś tam błyskało co chwila jak jakieś niezabezpieczone przewody elektryczne. Albo jakieś ostrzegawcze światełka. No ale może to tylko tak błyskało i nic poza tym? Trudno było zgadnąć. Jeśli Joe nie myślał o cofnięciu się to mógł jeszcze spróbować doskoczyć do tej rampy obok rury. Była jakaś i ciągnęła się dalej ale te obłe coś przed rurą zasłaniało widok jak daleko. Problem był taki, że ta krawędź była pod skosem więc trudno było wziąć rozbieg, trzeba było skakać prawie z miejsca. Na to obłe coś było trochę dalej ale tam była szansa się rozpędzić aby wskoczyć na to coś. Tylko nie było pewne czy utrzyma się tam na równowadze. Jak nie to spadnie na tą błyskającą podłogę. Było też jeszcze coś. Coś jakby jakieś ciche burczenie. Gdzieś tam w głębi pomieszczenia. Ale znów to coś przed rurą przesłaniało widok aby się zorientować co tam może tak burczeć. Jakoś miarowo ale nieustannie. Joe to wychwycił dlatego, że dookoła było cicho, wręcz nienaturalnie cicho tak samo jak podczas swojej wycieczki rurą słyszał głównie swój własny oddech i odgłos kroków. Inaczej mógłby to przegapić.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
05-11-2019, 17:26 | #226 |
Administrator Reputacja: 1 | Woda, jak zwykle niezawodna, pomogła w oczyszczeniu twarzy i gardła, ale wszechobecny pył stale wciskał się do oczu i nosa. David wyciągnął z kieszeni chustkę, zwilżył ją wodą i zaczął oddychać przez zaimprowizowaną maskę. Pył na tyle utrudniał życie, że David nawet zaczął się zastanawiać na założeniem maski... ale postanowił odłożyć to na później. Jak na razie prostszym wyjściem było opuszczenie korytarza. A wyjścia były co najmniej dwa. - Co powiecie na to, żeby iść tam? - wskazał nadpalone, przymknięte drzwi, prowadzące nie wiadomo dokąd. Uznał, że w kuchni nic ciekawego nie znajdą, natomiast wyjście przed barykadę zdało mu się mało rozsądnym wyjściem, przede wszystkim ze względu na obecność stwora rodem ze strefy. Zwrócenie jego uwagi na goszczących w Instytucie ludzi byłoby czynem świadczącym o bardzo małym poziomie inteligencji. - Jeśli tam wejdziemy, to na pewno znikniemy temu stworowi z oczu - dodał. - Może będzie tam mniej tego przeklętego pyłu. No i może jakoś się dowiemy, co za maszyneria się włączyła - dorzucił kolejne argumenty. Zwiedzanie Instytutu mogło być ryzykowne, ale w końcu wiedzieli o tym od samego początku. |
09-11-2019, 08:32 | #227 |
Reputacja: 1 |
__________________ Evil never sleeps, it power naps! |
10-11-2019, 09:38 | #228 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Drażniący płuca pył silnie doskwierał doktorowi i powodował napady kaszlu. Mervin zbyt wolno odzyskiwał pełnię swoich zmysłów. Wzrok pozwalał jedynie na przybliżoną ocenę sytuacji. Niewyraźnie dostrzegał to, co zostało z ich obozowiska, a był to opłakany widok. Instynkt kazał mu jednak zaprzestać prób ponownego zapalenia ocalałych świec. Niepokojące odgłosy sprawiły, że ścisnął mocniej pręt w dłoni. Na nic to sie zdało, w obecnych warunkach nie był w stanie obronić się przed atakiem. Zwłaszcza, jeśli miał do czynienia z kolejnym tworem Strefy. Agresja nie była wymierzona w niego. Usłyszał bolesny jęk towarzysza i usłyszał jakąś bestię przemieszczającą się po zrujnowanym peronie z szybkością pocisku. Trudno było ocenić jej wygląd i wielkość, ale biologowi przyszła na myśl dzika puma. Widział jak Marian miota się w furii w miejscu dawnego obozowiska, kąsany przez umykajacy oczom kształt. Anglik chciał pomóc towarzyszowi, ale nie miał pojęcia jak to uczynić? Bestię należało najpierw spowolnić albo zatrzymać, stawiając coś na jej drodze. Wtedy łatwiej byłoby zadać jej celny cios. Wilgraines desperacko rozejrzał się za jakimś kawałkiem blachy tudzież innego tworzywa mogącego posłużyć za improwizowaną tarczę. Przekrwionymi oczami starał się wyłowić z pyłu postać strefowca, który nastawał na ich życie. Ostatnio edytowane przez Deszatie : 11-11-2019 o 08:34. Powód: wynik rzutu |
12-11-2019, 22:37 | #229 |
Reputacja: 1 | Pomieszczenie za barykadą nie było duże. Ot, korytarz z dwiema parami drzwi i oknem wyglądającym na podwórze. Widać było jakieś budynki gospodarcze i wszechobecne w parku dziwne pnącza i powyginane jakby w agonalnym bólu krzaki. Co dziwne, wszędobylska czerwona mgła nie obejmowała zaplecza budynku. Czyżby było tu coś jeszcze potężniejszego, czego karmazynowy opar się nie imał? Niestety, w tym miejscu wszystko było możliwe. Sigrun ostrzegła ich o nienaturalnym zachowaniu pyłu, który grubym kocem pokrywał popękaną posadzkę. Koichi nauczył się ufać zmysłom Szwedki, była dobra w wypatrywaniu niezwykłości – w końcu ona pierwsza zauważyła poruszające się drzewa w parku. Japończyk naciągnął na nos i usta kołnierz kurtki, aby nie wdychać nic niezdrowego, wszak mogły to być nawet jakieś zarodniki. Trzeba było działać. Koichi chętnie narysowałby plan gmachu, ale okoliczności były dalekie od sprzyjających. Gdy David zaproponował kierunek ucieczki, tylko skinął głową, jednak zaraz potem dodał: -Ostrożnie. Te drzwi są osmalone. Może przez niegdysiejsze walki, może przez płomienie tworzące się ot tak w powietrzu przez jakieś upiorne działania strefy. To jest instytut, więc wszystko jest możliwe. Rzucę tam mały kamień, tak dla pewności. Jeżeli jest tam pułapka działająca na ruch, to będziemy mieli szansę jej uniknąć. – to powiedziawszy Koichi wyjął drobny kamień i wrzucił go przez szparę w drzwiach. Przez chwilę Japończyk walczył z ciekawością, aby choć rzucić okiem do drugiego pomieszczenia, ale nie chciał zostawiać towarzyszy bez tylniej straży. Odwracając się za siebie i sprawdzając, czy poruszający się na dwóch nogach niedźwiedź nie złapał kontaktu wzrokowego z hibernatusami, ruszył, szybko, cicho i miękko jak kot w stronę drzwi. |
14-11-2019, 08:42 | #230 |
Reputacja: 1 | Joe przykucną na krawędzi rury. Niepewnie rozglądał się dookoła. Co u licha to było? Jakiś pociąg? Metro? Nie miał pojęcia. I jak to cholerstwo wisiało w powietrzu? Nie widział nic, co by podtrzymywało ogromny walec. Nie słyszał też buczenia, ani nie czuł pola magnetycznego. Hmm, czy można czuć pole magnetyczne? Joe nie był pewien,instynktownie zakładał, że pole magnetyczne o takiej sile, by utrzymać to ustrojstwo w powietrzu, powinno być wyczuwalne. Wzruszył ramionami. Nie miał o takich rzeczach bladego pojęcia. Splunął gęstą flegmą w dół. Wzrokiem śledził śpieszącą ku podłodze plwocinę. Te wyładowania tam na dole... to wyglądało bynajmniej groźnie. Co robić? Wyciągnął z kieszeni monetę. Nie przyda się już na nic... Wziął rozmach i cisnął metalowym krążkiem w wiszący w powietrzu pociąg - czy cokolwiek to było. Stuknęło. Było puste w środku? chyba tak. No nic. szkoda czasu na jałowe rozważania. Nic mu po mędrkowaniu. Tu trzeba działać. Ale ten podest był tak daleko... Joe rozważał swoje szanse. Da radę! Lecz natychmiast spojrzał w dół. A co, jeśli nie? Raz kozie śmierć! Joe przygotował się do skoku i... skoczył. Przez moment szybował w powietrzu, zbliżając się ku krawędzi podestu. Wylądował z głośnym stukotem butów. I... natychmiast stracił równowagę, noga się wyślizgnęła na gładkiej powierzchni a Joe runął w dół. Spadając wyszarpnął przed siebie ręce. Jego palce zahaczyły o krawędź. Prawa dłoń uderzyła kantem, nie miał szansy uchwycić się. Za to środkowy i serdeczny palec lewej ręki znalazły oparcie. Joe sapnął, gdy cały ciężar jego ciała zawisł na chwilę na jedynie dwóch palcach. Zastygł w bezruchu, wysilając się, by zatrzymać wszelkie huśtanie. Jego chwyt był bardziej niż wątpliwy. Pot wystąpił na czoło. Powoli, z ogromnym wysiłkiem, Joe dźwignął się nieco, wyciągając prawą rękę na powrót w górę, szukając krawędzi. Jest! Najpierw opuszki palców zagięły się na krawędzi, dając dodatkowe oparcie i chwilowe wytchnienie dla lewej ręki. Potem Joe wzmocnił chwyt, opierając całą dłoń prawej ręki. A potem to samo uczynił z lewą. Lepiej! Znacznie lepiej. Wisiał teraz nad krawędzią, lecz trzymał się teraz pewnie obiema rękoma. Czuł szybko narastający ból w mięśniach. Lewa, ta bardziej przeciążona zaczęła już drżeć. Długo tak nie wytrzyma. Bardziej siłą woli niż mięśni, zmusił się do wysiłku. Dźwignął się, zagryzając zęby w górę. A potem zarzucił nogę i wturlał się na podest. Pozwolił sobie na chwilę odpoczynku. Leżał na plecach i dyszał ciężko. Niewiele brakowało. Oj niewiele. Lecz czy to miało jakieś znaczenie? Czuł, że śni. Ugrzązł w koszmarze, z którego nie potrafi się wybudzić. Mimo to wstał. Rozejrzał się dookoła. Musiał iść dalej. Nie wiedział gdzie, ani czemu, ale musiał iść. Miejsce rzeczywiście trochę przypominało jakąś futurystyczną stację metra. Platforma na której teraz stał służyła zapewne jako peron. Dalej widział jakieś dwa czy trzy przejścia. Światło było takie jak w tunelu. Blada poświata bez widocznego źródła. Ten lewitujący walec musiał być zapewne jakimś pociągiem, lub wagonem. Zdecydowanie wykraczał poza technologię, jaką Joe znał z swoich czasów. Tylko jak się można było do niego dostać? Nie widać było ani okien ani drzwi. Rozejrzał się jeszcze dookoła, może jakiś przycisk "otwórz drzwi"? A może działał na zbliżenie? Joe przemaszerował wzdłuż długości pociągu. Zatrzymując się czasem, zupełnie, jakby chciał wejść. Położył nawet rękę na korpusie wagonu - w kilku miejscach. Ach, jak miło było by gdzieś odjechać. Rozejrzał się też dokładniej dookoła. Wisiało coś na ścianach? Zwykle takie miejsca są pełne ogłoszeń, tablic informacyjnych, prowadnic na podłodze dla niewidomych, szyldów z numerami peronów, drogami ewakuacyjnymi i tym podobnymi, no i oczywiście, obklejone gęsto reklamami i grafiti. Wreszcie skupił swoją uwagę na jednym z wyjść. Już wcześniej zauważył, że te dziwne piski dochodziły właśnie z tamtej strony. Hmm, czy mu się tylko wydawało, czy od chwili jego niefortunnego lądowania nieco przycichły? Czy coś żywego mogło je wydawać? Na wszelki wypadek wyciągnął broń. Cokolwiek to było, nie zamierzał jednak tamtędy leźć. Był już w strefie wystarczająco długo, wiedział, że to nie popłaca. Postanowił tylko zerknąć do każdego z wejść. Ostrożnie, skrycie, i wtedy zdecydować, którym podążyć dalej. Idealnie tym, w którym nic go nie pożre. |