|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
25-05-2018, 21:27 | #21 |
Reputacja: 1 |
|
29-05-2018, 23:09 | #22 |
Reputacja: 1 | Przejście przez chwiejną windę było dość proste. Marian zostawił w windzie plecak, z którego nie chciał nic wypakować tak, aby ten dociążył windę poszerzając otwór, a następnie z samą siekierą w ręku przecisnął się przez powstałą dziurę. Winda zaskrzypiała złowrogo wymuszając odruchowe wstrzymanie powietrza i zatrzymanie tego, co aktualnie się robiło. Marian jednak zręczny był i w poprzednim życiu nawykły do takich zabaw, więc bez większych trudności znalazł się po drugiej stronie, w szybie windy. Trzymając się mocno mocowań odchylił windę i zablokował ją siekierą stabilizując i powiększając dziurę, przez którą zdecydowanie łatwiej szło się przecisnąć. Odebrawszy plecak od kolejnej osoby pomógł jej wejść do szybu i skierował na dół. Ostatni szedł mięśniak Joe. Winda ponownie zatrzeszczała złowrogo, jednak pomimo tego i stękań osiłka, wszystko poszło zgodnie z planem. Marian wyciągnął siekierę i przytroczywszy ją do plecaka, ruszyli dalej. Samo zejście było dość proste i schematyczne, toteż szybko znalazł się przy wejściu do czegoś, co mogło być rurą kanalizacyjną. Dość wąską w przekroju rurą jak na gabaryty przeciskających się wybudzonych. Jak każdy fachowiec z Polski, Marian miał miarkę w oczach, toteż szybko ocenił sytuację i zdecydował się wejść przed Xero. W przeciwieństwie do Dicka, jak nazwał ich przewodnika, nie planował pozostawiać nikogo za sobą, ale gdyby Xero się zaklinował, on sam nie miałby żadnych szans dostać się gdzieś dalej. To prosta kwestia oceny ryzyka i tu ich gburowaty Stalker miał słuszność. Zapała poprawił bandaże na głowie, zdjął plecak i przytroczył go sobie do buta, a potem wszedł do rury. Było ciemno, wilgotno, a na dodatek śmierdziało, ale jak się wydawało była to jedyna droga ku wolności, toteż wsłuchując się w dźwięki wydawane przez idących przed nim ocalałych, Marian podążał na czworakach, a gdzie się nie dało, czołgał się ciągnąc swój dobytek za sobą. Na początku wszystło szło dość sprawnie, jednak z czasem odległości pomiędzy ludźmi zwiększyły się, a trasa nie stawała się wcale prostsza. Wręcz przeciwnie, co i rusz spotykał skręty, czy rozwidlenia wymagające sporej ekwilibrystkyki. Marian nie wiedział ile szli. W ciemności zupełnie stracił rachubę czasu. Podejrzewał optymistycznie, że szli co najmniej dwie godziny, ale w rzeczywistości mogli iść i cztery, jak i półtorej. To nie miało znaczenia. To co się liczyło, to coraz cichsze odgłosy sapania, przeklinania i przeciskania idących przed nim sugerujące, że jego własne tempo zwalnia. Aż wreszcie... Marian doszedł do rozwidlenia i ku chwilowej panice zdał sobie sprawę, że nie słyszy nikogo przed sobą. To co brał za odgłosy towarzyszy okazały się być stękaniem przeciskającego się za nim Joe. Poczekał aż towarzysz doczołga się, po czym wyszeptał - Mam złe wiadomości. Jesteśmy na rozwidleniu, a ja nie słyszę nikogo przed nami. - W tunelu ponownie wybrzmiała cisza. - Co robimy? - Wydaje mi się, że poszli w prawo. - odpowiedział Polak - Tunel jest tutaj bardziej wilgotny na ścianach, przy czym nie jest to regularny poziom jakby wyższej wody. Raczej obstawiałbym kogoś kto przeciskając się zostawił mokry ślad. - Ponownie cisza. Jedynie ciężkie oddechy dwóch osamotnionych i zagubionych owieczek. - Idziemy? - Daj mi chwilę. - Cisza. - Już, idziemy - Marian poprowadził tunelem, którym jak mniemał poszli pozostali, jednak nie cieszył się zbyt długo. Przeczołgali się kawałek, trudno powiedzieć ile metrów - 3 zakręty, aż zatrzymali się przed kolejnym rozwidleniem. - Rozwidlenie - wyszeptał Zapała. W tej chwili miał w dupie zakaz gadania. Hałas jaki robili czołgając się był zdecydowanie głośniejszy, nie wspominając o samym oddychaniu, które było kurewsko ciężkie w tej sytuacji. Mężczyźni wykorzystali sytuację do uspokojenia oddechu i kołatania serca - A co, jeśli się zgubimy? - Marian Zapała się nie gubi. - odpowiedział z pewnością w głosie. - I nie zostawia towarzyszy w potrzebie - Dzięki - Spoko - Słuchaj - Zapała odezwał się po chwili. - Zrobimy tak, ja pójdę w prawo, ty w lewo. Wejdź do rury i spróbuj wymacać wszystko dookoła. Szukaj wszelkich śladów jakie mogli zostawić pozostali. Mokre ściany, rysy, strzępy materiału, błoto rozsmarowane.... cokolwiek - każdy wyraz oddzielony był sapnięciem. W tych warunkach, w ciemności, czołgając się nie wiadomo ile i nie wiadomo gdzie, świeże powietrze było towarem deficytowym - OK! - nadszedł głos z tyłu - zaznaczmy też "V"-ką tunel w który skręciliśmy, na wypadek jakbyśmy mieli zabłądzić - dodał Joe - Dobra myśl! Dobra, idę w prawo, a ty w lewo - Ok. - Masz coś? - Jeszcze nie. A ty? - Też nie. - Jeśli nic nie znajdziemy, zapalamy coś? - No. Ale tylko w ostateczności. - OK! - Chwila, chyba coś mam. Wygląda na strzępek ubrania. - Świeży? - A skąd mam wiedzieć? - Mokry? Suchy? Wysuszony? - Mokry. - Cały mokry? Częściowo? - Częściowo - Super, sprawdź jeszcze ściany - Jest świeże błoto - Super, to idziemy tamtędy. Marian oznaczył tunel zgodnie z propozycją i ponownie ruszył na czele. Skręt w lewo, lewo, potem prawo. Nieco w dół, więcej wody, ale wyższy sufit. Można klęknąć, odpocząć. Wyprostować plecy? Łup. Nie, nie do końca, głowa pochylona. Kolejne rozwidlenie i kolejne rozterki, jednak tym razem wiedzieli co mają zrobić, więc mimo iż poświęcili sporo czasu, z każdym rozwidleniem poświęcali go mniej. Wreszcie Marian zatrzymał się i dał sygnał by czołgający się za nim Joe przestał sapać. - Słyszysz? - Co? - Sapanie - Nie - Słuchaj - Teraz słyszę. Marian zaryzykował - Hej - powiedział głośnym szeptem - Jest tam kto? - Jestem, jestem - odezwał się głos z tunelu - A kto? - Michael - Marian - wysapał Polak - I Joe - doszedł go zasapany głos towarzysza - Wyszedłem po was chłopaki, ale chyba trochę się zgubiłem - Dzięki - w głosie Mariana słychać było ulgę. - Gdzie jesteś? - spytał - A skąd mam wiedzieć? W rurze. - Ok, chyba jesteś na lewo od nas. Cofnij się do rozgałęzienia, spróbujemy się znaleźć. - powiedział Marian i cała trójka rozpoczęła żmudny proces czołgania się. Michael miał trudniej, bo czołgał się do tyłu, ale Marian ciągnął za sobą plecak, a Xero... Cóż, Xero ledwo się mieścił w kanale. Faktycznie w następnym rozwidleniu spotkali się. Po kilku zdawkowych słowach powitania i otuchy ustalili, że Marian będzie szedł przodem, jako że dobrze mu idzie znajdywanie drogi, a chłopaki będą podążać za nim. Zapała odczekał, aż nowy ustawi się twarzą w odpowiednią stronę i ruszyli do przodu. - Michael, daleko jeszcze? - Trochę. W tych tunelach trudno powiedzieć - Ok, ok. Nie marnujmy sił. Wreszcie Zapała usłyszał jakieś dźwięki przed sobą, wydawało mu się, że były to słowa, jednak nie wiedział, czy jego własny umysł płata mu figle rzucając projekcje jego myśli w eter, czy faktycznie ktoś rozmawiał. Chwilę później poczuł dziwny zapach, duszący jakby kadzideł, a potem światełko w tunelu. W przenośni i dosłownie. Mimowolnie przyśpieszył "kroku" czołgając się szybciej. Oddychał bardzo płytko, nie dbał o to. Chlapał wodą w twarz i oczy, ale nie dbał również o to, bowiem jeszcze parę metrów, dwa, może trzy pchnięcia nogami i podciągnięcia rękami i.... jest. Wolność. Zapała wyczołgał się z dziury, a wraz za nim jego plecak z całym dobytkiem. Chciał odsunąć się na bok, jednak nie miał sił. Upadł tam gdzie się zaczołgał. Gdyby mógł ucałowałby ziemię, jak papież-polak. Przewrócił się na plecy oddychając ciężko. Miał w dupie tych, którzy dotarli tu wcześniej i odpoczywali. Łapał powietrze, gwałtownie, płytko. Zbyt płytko. Czuł w uszach tętno i bicie serca w klatce. Jeszcze chwila i się zhiperwentyluje, jako że ilość powietrza z każdym wdechem była większa niż to, co przez ostatni czas doświadczał w kanale. Kolejny towarzysz wyszedł cało, wyczołgał się z rury. Marian zaśmiał się. Najpierw cicho, urywając by złapać powietrze, jednak po chwili wpadł w niekontrolowany atak śmiechu, śmiechu który udzielił się pozostałym ocalonym. Przetarł twarz podnosząc się. Najpierw na czworaka, później do klęczek, by na końcu usiąść. - A nie mówiłem, że się uda? - powiedział do Joe i Michaela, chociaż wcale nie patrzył w ich kierunku. - Trzymajcie się Zapały, a wszystko się uda - Uśmiechnął się szczerze, po czym opadł na swój plecak z maniakalnym uśmiechem zastygłym na ubrudzonej twarzy. Ostatnio edytowane przez psionik : 29-05-2018 o 23:11. |
31-05-2018, 23:59 | #23 |
Reputacja: 1 | Anglik, który dał poznać się jako Michael był cały mokry na twarzy. Nie wiadomo czy to bardziej od potu, czy mokrej brei w kanałach. Przysiadł pod ścianą naprzeciw rury, z której co jakiś czas wynurzały się kolejne postacie. Obserwował dym unoszący się z świec i lekko nieobecny przysłuchiwał się przyciszonym rozmowom. Michael oparł się rękoma, by unieść się i oprzeć wygodniej. Rozłożył zapasowy ubiór, by trochę przesechł, uwalniając zeń również ukryte w plastikowych reklamówkach zawiniątko, w którym były jego prywatne rzeczy. Ktoś kiedyś uznał, że chciałby zabrać je ze sobą. W zasadzie, chyba miał rację, kimkolwiek był. Mężczyzna wyjął z reklamówki mocno przemoczoną księgę i otworzył. Zdjęcie wetknięte w biblię przedstawiało młodego owczarka niemieckiego. Uśmiechnął się, rozpoznając czyj to pies. Chwilę błądził wzrokiem po stronicy, na której wetknięto „zakładkę”, po czym przewertował stronice prawie na sam koniec i tam zatrzymał się na dłużej. Wyglądało na to, że faktycznie dwójka z nich gdzieś zabłądziła po drodze. Michael był zmęczony i nie od razu podjął decyzję, by wrócić się po nich. Mógł wyjść chociaż na tyle, na ile pamiętał drogę. Wziął trochę śmieci, żeby oznaczyć drogę na rozwidleniach. Okazało się, że prócz kilku pierwszych zakrętów, mimo, że zazwyczaj łatwo zapamiętywał najróżniejsze rzeczy, nie widział gdzie powinien skręcić następnym razem. Zrzucił to na karb mijającego dopiero otępienia. Obadał dwie czy trzy odnogi, aż wreszcie doszedł do wniosku, że jak tak dalej pójdzie to sam się zgubi, o ile już się to nie stało. Nie panikował jednak, bo nie był daleko i wiedział, że zostawiał przeróżne ciekawe "puszki po konserwach" po drodze. Szkoda tylko, że nie odnalazł tej dwójki... - Hej... Jest tam kto? – przytłumiony głos z oddali dotarł doń, niemal w tym samym momencie, gdy postanowił się wycofywać. Michael przez chwilę nie odpowiadał, jakby zastanawiając się co przed chwila usłyszał. - Jestem, jestem – odpowiedział po angielsku. Ucieszył się, kiedy dotarli do końca tej podróży, chyba bardziej nawet niż za pierwszym razem. Większość albo już spała, albo próbowała. Uznał, że to dobry pomysł. |
05-06-2018, 22:22 | #24 |
Administrator Reputacja: 1 | David po raz kolejny przyjrzał się współtowarzyszom niedoli. Nie, nie miał zamiaru ich oceniać. Po prostu po raz kolejny zastanawiał się, co kierowało Nickiem przy dzieleniu hibernatusów na grupy. Przecież najbardziej logicznym wyjściem byłoby umieszczenie osób najdrobniejszych w grupie pierwszej, by, jak to określił 'kierownik wycieczki', "się ktoś zakorkował to na końcu". A taki Mervin, co to należał do potężniejszych wśród całej dziewiątki, znalazł się z grupie pierwszej. Co nie znaczyło, żeby David miał większe pretensje... Wolał, po prostu, nie znaleźć się wśród tych, co zostali z tyłu, za pechowym osobnikiem, co utknął w zbyt wąskim przejściu. Czego nie zamierzał nikomu mówić. Lepiej było nie być męskim odpowiednikiem Kassandry. * * * Winda wnet skojarzyła mu się z mieczem Damoklesa. Co prawda metalowe pudło było mniej ostre i wisiało na stalowych linach, ale ostateczny efekt byłby taki sam, bo co za różnica, czy coś ci obetnie łeb, czy też zostanie z ciebie mokra plama na dnie szybu. Trup to trup. Obserwacja tych, co ruszyli przodem, również nie nastrajała zbytnim optymizmem. Faktycznie wyglądało na to, że w Strefie, a przynajmniej w tym jej fragmencie, natura preferowała anorektyczki o wzroście maksymalnie pięciu stóp. Ewentualnie człowiek-guma przeszedłby tędy bez problemów. Normalni ludzie gimnastykowali się i wili niczym węże, przeciskając się przez zbyt ciasne (jak na gust Davida) przejścia. Do tego wszystko się trzęsło i wisiało na włosku. Ale, jakimś cudem, udało się. Wszystkim. Niestety, był to dopiero początek przyjemności. * * * Ciemno i mokro. Bardzo ciemno i bardzo mokro. Nie da się ukryć, bardziej by się przydał strój płetwonurka, niż szmaty, jakie zdobył po przebudzeniu. Szmaty przemokły po paru minutach... a w ogóle byłoby to coś dla szambonurka, a nie dla normalnego człowieka. Na szczęście nie cierpiał na klaustrofobię... Chociaż nie tracił też czasu na podziwianie widoków (może i było co oglądać, ale nie bardzo jak - w końcu nie był nietoperzem), to i tak w jakimś momencie udało mu się stracić kontakt z poprzedzającą go Abi. Na moment zamarło mu serce, a przez głowę przemknęła mu myśl, że będzie się błąkać po tych rurach do końca (krótkiego zresztą) życia, lecz gdy w uszach przestała mu dudnić krew, to usłyszał przed sobą jakieś szmery. Na szczęście nie był to jakiś stwór rodem z koszmarów. Zakręt, kolejny... Próba przyspieszenia nic nie dała. Nie miał wprawy. Musiałby przez parę lat łazić po takich rurach, a nie wylegiwać się w hibernatycznym sarkofagu. Kolejne skrzyżowanie. David znów zamienił się w słuch. "Dlaczego się nie powiązaliśmy jakimiś sznurkami", pomyślał, wiedzac, że pomysł z przywiązaniem przewodnikom dzwoneczków na szyję z pewnością nie spotkałby się z pozytywnym przyjęciem. Ze strony przewodników, oczywiście. Ponownie kierując się słuchemy i z nadzieją, że nie podąża za jakimś błędnym odgłosem, wybrał prawą odnogę, . I znów kilometrowej (takie przynajmniej miał wrażenie) długości rura, na któej końcu, ku swemu zdziwieniu, ujrzał słaby poblask. Światełko w tunelu. Ku miłemu zaskoczeniu Davida nie była to zapowiedź Sądu Ostatecznego, ale zapowiedź końca wędrówki przez Wielką Ciemność. Wylazł z rury w jakiejś ubikacji i stwierdził ze zdziwieniem, że nie dość, że jeszcze umie stanąć na nogach, to nawet potrafi zrobić kilka kroków, by znaleźć się wśród tych, co go poprzedzali w drodze do... Do czego? Do obozowiska? Do chwili odpoczynku? Do iluzji bezpiecznego schronienia? Bo z tego, co mówił Nick wynikało, że bezpieczeństwo jest rzeczą bardzo względną. Gdy znalazł sie wśród 'swoich' przez moment siedział, nic nie robił i odpoczywał. A po chwili poszedł w ślady Nicka i otworzył jedną z posiadanych przez siebie konserw. Podczas śniadania (obiadu? kolacji?) zaczął się przysłuchiwać temu, co mówiła Abi. Zadawał też pytania... i próbował wyciągać wnioski. Jeden rzucał się w oczy - wystarczyło posłuchać tego, co mówiła Leira, by dojść do wniosku, że nieodebranie broni niektórym 'obudzonym' było poważnym błędem. Osoby, którym w głowie tylko zabijanie, powinny być trzymane z daleka od broni. I od normalnych ludzi również. Ciekawe było tylko, czy Leira ma wyjątkowo niską samoocenę, czy też cierpi na jakąś psychozę. A że osób chorych psychicznie nie należało wyprowadzać z równowagi, David darował sobie uwagę, że nim zdążyłaby rozwalić mu głowę, dostałaby gwałtownego ataku ołowicy. Należało też pamiętać o tym, że - według stalkerów - zabójstwa w Strefie mogły się źle skończyć nie tylko dla zabitego. Zrozumiał też, dlaczego takie a nie inne osoby zostały przydzielone do drugiej grupy... Gdy na moment dyskusja zamarła, David połozył się i spróbował zasnąć. |
13-06-2018, 22:52 | #25 |
Reputacja: 1 | obóz w strefie cz.1
__________________ A God Damn Rat Pack Everyone will come to my funeral, To make sure that I stay dead. |
13-06-2018, 23:01 | #26 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 | obóz w Strefie cz.2
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |
15-06-2018, 00:17 | #27 |
Reputacja: 1 | Pierwszy postój przewodnicy zdecydowali się zrobić przy nieczynnej windzie. Nick zaczął kolejną porcję kozaczenia i straszenia. Patrzył, czy robi wrażenie na swoim balaście. Twarz Koichi pozostała tak samo bez wyrazu przez całą jego tyradę. Na Japończyku gadanie nie robiło wrażenia. Jeżeli Nick chciał pokazać się z dobrej stron jako dowódca, musiał zrobić to czynami a nie pustosłowiem. Niestety, zamiast przyjąć rolę odpowiedzialnego, dbającego o szczegóły lidera, zaczął popełniać błędy. Kazał z dostępnych materiałów zrobić ochraniacze na dłonie, kolana, łokcie i głowę. Mógł zrobić to wcześniej, kiedy mieli pod nosem dobrze zaopatrzone szafy z ubraniami wszelkiej maści. A tak, musieli improwizować. Koichi wyjął tanto i sprawnymi ruchami pociął plecak. Zrobił z niego prowizoryczną ochronę głowy a ekwipunek poupychał po kieszeniach. Zmajstrowane ze skarpet ściągacze zsunął z ramion na dłonie. Powinny dobrze chronić podczas czołgania. Zapasową pelerynę antyskażeniową pociął na pasy, którymi obwiązał łokcie i kolana. Z rękawa zrobił prowizoryczną osłonę na łom, który przekazał mu przeciążony towarzysz. Następnie przytroczył żelastwo do pasa, a dolną część przywiązał do nogi. W ten sposób łom nie powinien stukać, ani się obijać, a o to chyba w tym momencie chodziło. Na końcu nałożył drugą pelerynę antyskażeniową. Do znajdującej się w niej kieszeni włożył notatnik, aby uchronić go przed zamoczeniem. Był gotowy do drogi. Został przydzielony do grupy Abi, co uchroniło go przed dalszą smętną paplaniną Nicka o tym, że nie wszyscy dotrą, że idzie burza, że na nikogo nie zaczeka, że są japońskimi turystami, chipsami,... i tak dalej. Najwyraźniej nie lubił japońskich turystów albo miał srakę po chipsach. Jego problem. Weszli do kanałów, w których było ciemno, ciasno a dno pokrywała woda. Zaczęło się czołganie. Japończyk radził sobie bez problemów. Nie pierwszy raz musiał pokonywać w absolutnej ciszy ciasny tunel. Miał za sobą zarówno ciężkie przygotowania jak i misje, których częścią było bezszelestne czołganie się szybami wentylacyjnymi. Albo mniej bezszelestne przemieszczanie rurami kanalizacyjnymi. Wszystko było w porządku, oprócz wciąż doskwierającego bólu głowy, który nie pozwalał na dłużej się skupić na jednej rzeczy, jakby umysł błądził samopas, nie chcąc w nic wkładać większego wysiłku. Koichi podejrzewał, że w końcu może się to źle skończyć. Przestanie zwracać uwagę na szczegóły i wypadek gotowy... Po pewnym czasie w kanałach, jego czarnowidztwo się spełniło – prowizoryczny turban zsunął mu się z głowy i uderzył skronią w końcówkę metalowego ceownika. Poczuł krew płynącą z głowy. W ciemności głos niesie się dalej. A przynajmniej takie jest wrażenie. Kiedy wyłączyć wzrok, do głosu dochodzą inne zmysły, o których na co dzień zdarza się zapomnieć. Koichi nasłuchiwał. Słyszał przelewającą się wodę, ciężkie oddechy towarzyszy i głosy z powierzchni. Sapania, pomrukiwania i wrzaski. Nie był pewien, czy brzmiało to bardziej jak zarzynane zwierze, czy torturowany człowiek. W pewnym momencie wyczuł, że czołgająca się przed nim kobieta zwolniła. Nie szło jej płynne przemieszczanie się na leżąco w ciasnym miejscu. Koichi znał kilka myków, ułatwiających czołganie się. Po pierwsze, nie podpierał się na łokciach, przechodząc przez ciasne miejsca – ręce trzymał z przodu, leżąc w wodzie i przesuwając się do przodu jak dżdżownica – za pomocą wyginania całego ciała. Było to bezpieczniejsze, gdyż przesuwając się na łokciach, po dojściu do za ciasnego miejsca, można było utknąć – korpus + ramiona zajmują więcej miejsca, niż tylko korpus, dodatkowo, gdy w ciasnocie łokcie naciskają na żebra, ciężej się oddycha i należy się wycofać z takiego miejsca i próbować przejść jeszcze raz, co dodatkowo spowalnia marszrutę. Koichi podzielił się z czołgającą się przed nim kobietą swoimi metodami. Miał nadzieję, że pomoże to jej w pokonywaniu kanałów. Zaczęli przemieszczać się szybciej, jednak ich grupa wyprzedziła ich o tle, że stracili ich z zasięgu słuchu. Przynajmniej Koichi, bo czarnowłosa kobieta odnalazła drogę posługując się jedynie słuchem i... chyba instynktem. Koichi był pod wrażeniem. Wyszli do pomieszczenia, które było jakąś kryjówką. Pod ścianami stały świece , pod drzwiami rozsypany był jakiś proszek. Nick wytłumaczył o co chodzi – były to jakieś gusła ochronne. Może działały, może nie. Może nie były potrzebne – tego Japończyk jeszcze nie wiedział. Następnie Abi zaprezentowała jakąś sztuczkę z wisiorkiem – po zbliżeniu go do niej czy Nicka nawet nie drgnął. Przy innych dyndał spokojnie, a przy kontakcie z Lailą i Koichim wręcz wariował. Miało to znaczyć, że strefa szczególnie się nimi interesuje. Ciekawe wytłumaczenie działania dość jarmarcznej sztuczki. Japończyk zamienił kilka słów z Leilą, dziękując jej za wydostanie ich z kanałów. Docenił jej ostre zmysły i instynkt. Potem poprosił Michaela, który jak zapamiętał znał się na medycynie, aby przyjrzał się ranie na jego głowie – aby w miarę możliwości ją oczyścił i założył jakiś prowizoryczny opatrunek, jeżeli jest taka potrzeba. W końcu miał jeszcze bandaże. Następnie przyszła pora na usunięcie nadmiaru wody i błota z ubioru – Koichi prowizorycznie oczyścił miejsca, w których zalegał szlam. W końcu siadł przy stole i zabrał się za jedzenie i picie. Po posiłku poprosił Abi, aby przypomniała mu komendy używane podczas marszu – nie było ich wiele, ale umysł płatał mu jeszcze figle, więc wolał się upewnić. Dla spokoju ducha, zapisał wszystko w swoim notatniku. Pióro wyszło bez szwanku z podróży kanałami, a peleryna uchroniła papier przed zalaniem. Japończyk zaczął kreślić kolejne znaki na białej kartce. Kaligrafia jak i przyjemny szelest złotej stalówki, która gładko sunęła po papierze uspokajały Koichiego. Po starannym skreśleniu notatki zakręcił skuwkę, schował przybory piśmiennicze i udał się spać. |
15-06-2018, 01:57 | #28 |
Reputacja: 1 |
|
15-06-2018, 04:12 | #29 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 4 - Wilk zły Podziemia metra, chłodnawo, światło świec - Wróciły nasze zagubione owieczki. - stalker skomentował powrót trzech hibernatusów bez zbędnej radość. Ich przybycie było trudne do przegapienia. Odgłosy kojarzące się z upadkiem ciała o podłogę, tupot butów, stuki ekwipunku o ściany i posadzki, kasłanie, ciężki oddech jak po ukończeniu biegu długodystansowego i wreszcie ludzkie głosy. Wszystko to nie tylko stalkerów uprzedziło o trójce hibernatusów którzy zjawili się brudni i wymęczeni jak każdy kto się przeczołgał przez tą cholerną rurę. Tylko tej części grupki odrodzonych której udało się dotrzeć do stalkerowej kryjówki wcześniej już zdążyli odpocząć, nawet się przespać więc w porównaniu do trójki spóźnialskich wyglądali i czuli się całkiem nieźle. Para stalkerów podniosła się do pionu jeszcze zanim pierwszy z trójki mężczyzn wydobył się z dymu. Nick patrzył w dym jaki zasłaniał sanitariat z cierpkim wzrokiem. Abi wydawała się być zaniepokojona albo zdenerwowana. Zerkała to w ścianę dymu z której dobiegały odgłosy trójki przeciskających się przez ostatni odcinek drogi ludzi to na partnera który z kolei swoim zwyczajem wpatrywał się w swoje wahadełko z kawałka pogiętego drutu. Wreszcie trójka mężczyzn wypadła z kłębiącego się dymu na co stalker pokręcił z niezadowoleniem głową. - I przywiodły wilka złego do reszty stada. - Nick skrzywił wargi w ironicznym grymasie rozkładając do tego ręce. Znowu zaczął się bawić swoim medalikiem przewracając druciane serce między palcami. Tak, czuli to. Zwłaszcza Marian, Michael i Joe. Było tuż za nimi! Nie mieli pojęcia co ale jakiś instynkt wyczuwał to gdzieś w trzewiach serca i duszy. Tak jak zając rozpoznawał bezbłędnie węszenie wilka za plecami. Temperatura spadła a przez mokre od wysiłku plecy owiało coś chłodnego zupełnie jakby byli na goły grzbiet. Jakby przesunął się tam jakiś oddech albo nie do końca materialna dłoń. Tak, coś ruszyło ich tropem. Ostatnie kroki, w tym dymie trzeba było pokonać biegiem. Wypadli w jakimś oświetlonym świecami pomieszczeniu z nieruchomymi panelami kontrolnymi z ich czasów. Tylko teraz wyglądały na porzucone i nie działające od lat. Reszta też wyczuwała zmianę. Płomień świeczek zaczął się szamotać jakby powiał jakiś wyczuwalny tylko dla nich wiatr. Dym również zaczął się kłębić mocniej wokół tej niewidzialnej kopuły jaka roztaczała się nad kryjówką zamiast wypełnić ją dymem jak to powinno się stać z każdym, porządnym dymem. I dźwięk. Chyba to był dźwięk. Coś było. Tam, po drugiej stronie bariery złożonej ze świeczek i dymu. Coś co wywołało gęsią skórkę i migotanie bariery która według stalkerów była maskująca a nie ochronna. To coś wywoływało nacisk na bębenki w uszach przez co wydawało się, że coś słychać na pograniczu słyszalności. Jakiś pomruk. Węszenie. Oddech. Sapanie. Coś czego nie powinno tutaj być i nie powinno się tak zachowywać. Coś czego nie było na tym świecie w jakim zasypiali. Marian czuł wyraźnie jak nowe krople potu spływają mu po skroni i kręgosłupie. Tym razem nie z wysiłku. Tam, za tym dymem coś było. Było tutaj po to by go dorwać. Teraz, gdy był wymęczony po tej ciężkiej przeprawie którą prawie cudem przetrwał. Zdezorientowany dziurami w pamięci odkąd się wybudził w nowoczesnej kriotrumnie. Osłabiony zbyt długim snem. Teraz gdy był głodny, wykończony i zmęczony, gdy miał ochotę się położyć, zasnąć, odpocząć. To coś tu było. Coś obcego. Czego instynkt każdej żywej komórki krzyczał by tego unikać, zwiewać i skryć się jak najdalej. Jego tunelowy partner też czuł podobnego. Wielgachny Joe też był oszołomiony ostatnimi wydarzeniami, zagubiony w tym nowym świecie. Też czuł, że coś tutaj jest. Coś czego nie powinno być. Ani tutaj ani w ogóle w tym świecie. Coś co ich wytropiło w tunelach i przyszło za nimi. Coś czego rozsądne było się obawiać. David i Sigrun czuli wyraźny niepokój. W tym dymie coś było. Albo tuż za nim. Mogło uderzyć z każdej strony bo przecież wszędzie był ten cholerny dym! Trzeba było mieć się na baczności. Niepokój wysuszał podniebienia i języki, rosił niedawno zaschnięte czoło nowymi kroplami potu. Michael był zmęczony podwójną przeprawą przez rurę tak samo jak Marian i Joe i cała reszta wcześniej. Tylko ci co przybyli tutaj wcześniej mieli okazję odpocząć po tym wysiłku a ich trójka wciąż brudna, spocona i ciężko robiła bokami po tej przeprawie. Ale mimo zmęczenia dostrzegł, że Australijczyk i Szwedka wodzą zaniepokojonymi spojrzeniami po wirującym coraz gwałtowniej dymie. A jego dwaj niedawni towarzysze mrocznej niedoli zdradzali objawy zdenerwowania, zwłaszcza ten Polak. - Myślisz, że co to jest? Szakal? Hellhound? Wir? - Abi zapytała niedogolonego faceta w czarnej czapce. Wyglądała na spiętą. Starszy stalker zastanawiał się chyba na tą sytuacją. - Może. Właściwie żadna różnica. Przywlekli to ze sobą i teraz węszy. Wie, że gdzieś tu są. - Nick wzruszył obojętnie ramionami wskazując kciukiem na trójkę spóźnialskich. W zastanowieniu pocierał paznokciem kciuka o górne zęby. - Myślisz, że znajdzie? - Abi popatrzyła na trójkę mężczyzn zaniepokojonym wzrokiem. - Na pewno. Zgasili światło na końcu korytarza ale już sam korytarz mu pokazali który. To kwestia czasu aż trafi na odpowiednie drzwi. A, że jest burza to raczej szybciej niż później. - mężczyzna w czarnej czapce dalej z uwagą wpatrywał się w poruszający się gwałtownie dym wokół kryjówki. - Cholera… - Abi potarła dłonią brudne i na nowo spocone czoło. Wyglądało jakby walczyła by się opanować i nie denerwować się na całego. - A w dodatku jest podjarany. - Nick pokiwał w zamyśleniu głową. Stalkerka przestała trzeć czoło i spojrzała na niego pytająco. - Czyli ściągnie inne? - zapytała rozkładając ręce i domagając się odpowiedzi. - Samotny hellhound? W trakcie burzy? Który zwęszył nową dostawę w mięsnym? I miałby być dyskretny? - Nick zrewanżował jej się ironicznym spojrzeniem z nutką rozbawienia na twarzy. - No to super! Bo jeden duch to mało! - partnerka stalkera była wyraźnie zdenerwowana tymi wnioskami Nortona. Zrobiła kilka kroków w jedną stronę po czym wróciła z powrotem. - To co robimy? - zapytała składając ręce na biodrach. - Spróbujemy wziąć go w dwa ognie. - powiedział w końcu stalker i wrócił do swojego legowiska w którym do niedawna spał. - Chcesz wyjść? - stalkerka popatrzyła niepewnie na stalkera zwijającego swój śpiwór. - Nie. Chcę pospać aż się burza skończy. - Norton odpowiedział całkiem poważnie i na poważnie mocował śpiwór do niewielkiego plecaka. - Oj no Nick no… - Abi westchnęła widząc, że mężczyzną idzie się dogadać łatwo jak zwykle. - No co? Chcesz tu sprawdzać czy najpierw wpadnie jeden a potem reszta czy od razu wpadnie cała paczka? Może jakiś zakład? - Nick spojrzał na nią trocząc śpiwór do plecaka. Abi przygryzła wargę zastanawiając się nad tym co proponuje. - Za późno. Zły wilk jest już przed domem trzech świnek. I w końcu go zdmuchnie. - stalker wstał kładąc plecak na biurku przy jakim spał i wskazał gestem na “ściany” z kłębiącego się dymu. - Jedyna szansa to dać mu inne zajęcie. Czyli wziąć go w dwa ognie. - starszy stalker przedstawił swój tok rozumowania i dziewczyna w końcu pokiwała głową na zgodę. - Lubisz się bawić w dobrego Samarytanina to z nimi gadaj. Bo jak zwykle należą im się wyjaśnienia co jest grane. I oczywiście mamy posprzątać w tym obskurnym lokalu skoro narobiliśmy syfu. Przecież wcześniej nikt nic nie mówił, że będzie ciasno, ciemno i ciężko. I że trzeba utrzymać tempo zanim hieny się do promocji w mięsnym zlecą. I by nie brać plecaków i innych gratów bo spowalniają i hałasują. Nie, wcale a wcale o tym nic nie było. - stalker wyjął z kieszeni kurtki pudełko wyglądające jak z pastą do butów. Otworzył je i zaczął widoczną tam masę energicznie wcierać sobie w twarz, szyję i dłonie. Nawet wyglądało podobnie jakby czernił skórę zwykłą pastą do butów. Czynność ta nie przeszkadzała mu w zrzędliwym monologu. Abi pokiwała głową i westchnęła cicho słysząc monolog partnera. Popatrzyła na zebrane dookoła twarze. - Duch jest za blisko. Znajdzie nas. Podczas burzy są silniejsze. Spróbujemy z Nickiem go odciągnąć. Zanim nas znajdzie albo przyciągnie inne. Wy zostańcie tutaj. Jak opuścicie kryjówkę to ściągnięcie nie tylko tego jednego. Zwłaszcza wy dwaj świecie jak stroboskopy. U was się wyciszyło i teraz nie świecie bardziej niż oni. - stalkerka przedstawiła hibernatusom sytuację z poważnym głosem i miną. Przy uwagach o świeceniu wskazała na wymęczonych właśnie zakończoną przeprawa Mariana i Joe. Za to u Leili i Koichi sytuacja miała się unormować do hibernatusowego standardu. Wskazani mężczyźni nadal odczuwali dezorientację i zmęczenie, non stop od czasu wybudzenia w schronie. Na co jeszcze nałożyło się wyczerpujące psychicznie i fizycznie błądzenie w ciemnościach. Czarnowłosa Ormianka zaś po odpoczynku w kryjówce rzeczywiście czuła się lepiej niż przed. - Nie dajcie zgasnąć świeczkom. Ani przerwać linii. Jak tu mimo to coś wpadnie to spieprzajcie. Może się komuś uda. Jesteśmy już w metrze. W pobliżu stacji “Elephant & Castle”. Na południe od rzeki. Znaczy tak to by pewnie wyglądało w waszych czasach i mapach. - Nick popatrzył na zebranych bez tym samym ponurym wzrokiem i głosem jaki zwykle widocznie raczył swoich rozmówców odkąd mogli go słyszeć i widzieć po dojściu do siebie z kriosnu. - Tu są drzwi. - wskazał na poruszający się dym w kierunku przeciwnym niż wszyscy przyszli po przeczołganiu się przez rurę. Nic nie wskazywało by ten fragment dymu skrywał w sobie coś innego niż inne fragmenty dymu dookoła. - Dalej jest kawałek korytarza i w końcu dochodzi się do metra. W lewo powinna być “Elephant” w prawo “Kennington”. Jeśli to komuś coś mówi. I wedle mojego planu mieliśmy przekroczyć rzekę i udać się na zachód na Heathrow. Tam mamy samochód. Chociaż za cholerę nie wiem jak mielibyśmy w niego wcisnąć takie stado owieczek. - stalker pokręcił uczernioną twarzą która zdawała się trochę mienić jakby w tą czarną pastę był wgnieciony jakiś brokat albo coś podobnego. Abi szykowała się do wyjścia w podobny sposób czerniąc swoją twarz, szyję i dłonie tak samo jak jej partner przed chwilą. - Nie polecam wyłazić na powierzchnię póki burza trwa. - stalker tłumaczył dalej swoje gdy pakująca się stalkera wtrąciła się niespodziewanie. - Zrobiłam im dwa gwizdki jak spałeś. - rzuciła wyjmując z kieszeni dwa obronione kawałki plastikowej rurki w jakich generała wcześniej tak zawzięcie scyzorykiem. - No to znów zawaliłaś. Teraz będą meczeć o kolejne gadżety. - westchnął starszy stalker. Chyba był gotowy do wyjścia, Abi też kończyła bo oboje kończyli się szykować stojąc już przed tym miejscem gdzie przed chwilą Nick mówił, że są drzwi. Plastikowe kawałi rurki które Abi zmajstrowała podczas rozmowy miały teraz Keira i Sigrun. Wedle stalkerki były to gwizdki. Na upartego rzeczywiście trochę podobne. Chociaż jak się gwizdnęło to raczej świszczały niewyraźnie niż działały jak klasyczne gwizdki. A jednak właśnie te dwa małe przedmioty miały działać trochę podobnie jak wisiorek jej partnera. Przynajmniej na tyle by ostrzec czy poinformować o tym, że burza się skończy. Lub zbliżają się do jakiegoś “jądra” lub innego centrum zakłóceń. Gdyby teraz z tymi gwizdkami skierowały się ku powierzchni to im bliżej tym wyraźniej powinny one świszczeć. Zupełnie jakby ktoś w nie dmuchał właśnie. Zostawało stalkerce wierzyć albo nie na słowo bo te “gwizdki” w tej chwili nadal wyglądały jak kawałki pokrojonej i podziurawionej scyzorykiem rurki zapchane z jednej strony jakimś kitem czy inną gumą. Szwedka z irokezem zaś całkiem dobrze orientowała się gdzie znajdują się stacje metra wspomniane przez Nortona. Lotnisko Heathrow też. Było mniej więcej jak mówił. Musieli się znajdować w samym centrum City. Względnie niedaleko Big Bena i tego typu klasycznych, turystycznych atrakcji. Na lotnisko Heathrow było przyzwoite połączenie z albo do centrum. No ale z buta to jednak był kawałek do przejścia. Pewnie z kilka godzin. Znaczy kiedyś w świecie i Londynie jaki ona pamiętała. Jeśli mieli nie wychodzić na powierzchnię póki burza trwała to jeszcze nie było źle o ile dałoby się podróżować metrem. A czy z “Kennington” czy z “Elephant” były tunele na drugą stronę rzeki.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
17-06-2018, 12:08 | #30 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Santorine : 21-06-2018 o 17:25. |