Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-06-2018, 13:41   #31
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
David zaklął pod nosem, gdy hałas wyrwał go z niezbyt głębokiego snu. A potem humor do końca mu się zepsuł, gdy Nick raczył poinformować przebudzonych, w jakich to dla odmiany tarapatach się znaleźli.
Każdy znał bajkę o trzech świnkach i nie trzeba było wiele wyobraźni by dojść do wniosku, że 'dymowa' chatka bardziej przypominała tę z trzciny i badyli, niż solidny, kamienny domek, którego wilk nijak nie potrafiłby zdmuchnąć. A ten, o którym mówili stalkerzy, zdmuchnąłby (zapewne) nie tylko domek, ale i żywoty przebudzonych.
Pytanie zatem brzmiało, czy w sercach Nicka i Abi tkwiło jeszcze tyle człowieczeństwa (i tyle braku rozsądku), by zechcieli odciągnąć ducha (czy czym tam było czyhające na ich życie niebezpieczeństwo), czy też może nie byli dobrymi pasterzami i woleli porzucić swoje owieczki. Jaka była gwarancja, że tamci, bardziej obeznani ze Strefą i mniej dla niej widoczni, nie zamelinują się kilkadziesiąt metrów dalej, nie zapalą kolejnych świeczek i nie przeczekają cierpliwie i burzy, i nadchodzącego ducha? Żadna, prawdę mówiąc. Ale i tak jedyne, co pozostało do zrobienia, to uwierzyć w ich słowa. Bo jednej rzeczy David był pewien - gdzie tam, za ściankami z dymu, krążyło coś niebezpiecznego, coś, czego David do tej pory nie widział, o czym nie słyszał, a nawet nie przypuszczał, że coś takiego mogłoby istnieć.

Jeśli Nick i Abi chcieli po prostu uciec, to 'hibernatusów' czekał marny los. Stwór, nawet jeśli z prawdziwymi duchami nic nie miał wspólnego i nie potrafił przenikać przez ściany, to i tak znał lepiej strefę niż David i jego towarzysze, którzy wszak nawet o okolicy wiedzieli niewiele. A przynajmniej David niewiele wiedział. Wiedział za to, że wszystkie linie metra mają paręset kilometrów długości. W milach mniej, ale i tak nie zmniejszało to odległości, jaką trzeba by przebyć, tudzież stopnia skomplikowania 'pajęczej' sieci podziemnych tuneli. Nie mówiąc już o takim drobiazgu, jak niemożliwość odróżnienia zachodu od wschodu czy innych kierunków świata.
Co prawda gdyby zdołał dotrzeć do metra, to może by i znalazł, na jakiejś ścianie, plan londyńskiego metra, to jednak było - delikatnie mówiąc - pisanie palcem po wodzie.
Nie bardzo więc wiedział, ani dokąd iść (gdyby musiał opuścić chatkę z dymu), ani czy iść samemu, czy w grupie. Z pewnością jako grupa w większym stopniu przyciągali uwagę Strefy, niż jedna osoba. Z drugiej strony - gdyby szli w grupie, to zawsze była szansa, że potencjalny drapieżnik wybierze jako ofiarę kogoś innego, tak jak to w stadzie bywało.
Naturalna selekcja, jeśli dobre pamiętał ze szkoły.

Uznał, że każdy musi sam dokonać wyboru, dlatego też nie podzielił się z nikim swoimi przemyśleniami. Przygotował się za to na najgorsze - spakował swoje rzeczy, a gdyby jednak odwiedziło ich to, co Nick dowcipnie nazwał złym wilkiem... miał zamiar zgarnąć dwie świeczki i uciekać, nie oglądając się na pozostałych.
 
Kerm jest offline  
Stary 27-06-2018, 14:05   #32
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Przedzierał się przez zarośla... Odgłosy za jego plecami stawały się głośniejsze z każdym poruszeniem. Przestał się czołgać, zastygając w bezruchu. Mgiełka podnosiła się, opary nieznacznie rozproszyły, pozwalając dostrzec koślawe kształty drzew. Drapieżnik niestrudzenie podążał jego śladem. Mężczyzna nie tracił opanowania, ruszył dalej ścieżką wyznaczoną wśród traw, choć zdawało się, że lada chwila nastąpi atak. Minął dwa kamienie wyznaczające bezpieczne terytorium. Usłyszał pomruk… Zwierzę zaślepione instynktem rzuciło się w stronę ofiary… pazury przecięły powietrze, zamiast ciała. Niedoszły zabójca znalazł się w pułapce z żerdzi i siatki…

Otworzył oczy. Nadal towarzyszyło mu echo poczucia nierealności, w którym zasypiał. Teraz jednak w znacznej mierze zakłócone przez poruszenie i hałasy, dochodzące z sali. Słyszał szorstki głos Nicka i dla odmiany ten podszyty delikatnością z ukrytą w nim troską, należący do Abi.

Zrozumiał, że wtargnięcie spóźnialskich zmieniło sytuację. Że przestrogi przewodnika nie odniosły zamierzonego skutku. Przez nieodpowiedzialność współtowarzyszy szczególnie, polskiego „Madmana” wcześniejsze obawy właśnie się ziściły i nabierały prawdziwych kształtów w chmurze widmowych oparów. I to nawet w najgorszym, możliwym scenariuszu. Trwała osławiona burza – zjawisko dla niego tak obce, jak groźne zarazem. Dym z osłony też się zmienił. Mervin poczuł się jak podczas niektórych wypraw w dzikie części dawnego świata.. Głos podpowiadał, że za zasłoną czeka drapieżnik obwąchujący kryjówkę. Ze słów stalkera wynikało, iż lada chwila mogą mieć na głowie sforę wygłodniałych bestii. Będącą na swoim terytorium, mającą przed sobą nieprzygotowane, zmęczone i rozkojarzone ofiary… Wilgraines zbyt dobrze wiedział jak się to skończy…

Szybko przygotował się do dalszej drogi. Nie wierzył, że zasłona wytrzyma, lecz zachował to dla siebie. Podobała mu się gadatliwość tej Skandynawki Sigrun. Mimowolnie wprowadzała atmosferę rozluźnienia i uśmiech na ustach. Merv wiele rzeczy gryzł w sobie. Brakowało mu tego luzu, nie tylko w chwilach zagrożenia, czy napięcia. Teraz w myślach ustalał trasę i plan ucieczki. Już teraz, bo niebawem będzie na to zdecydowanie za późno. Też znał Londyn, w końcu tu się urodził i studiował… W samym centrum bywał jednak rzadko. Kto by pomyślał, że los sprowadzi go z powrotem do małej ojczyzny i nakaże mu zderzyć się z upiorną rzeczywistością? Starał się przypomnieć sobie wszystkie charakterystyczne punkty i rozkład najbliższych stacji. Choć mogła to być wiedza bezużyteczna.

- Burza tak prędko się nie skończy...
– powiedział do Szwedki. – Pozostaje nam zawierzyć tym jarmarcznym „gwizdkom”

A gdyby nie. ~ pomyślał ~ Im większa grupa, tym więcej kłopotów. A z dziarską Sigrun powinien dać sobie radę i rosły szanse na przetrwanie. Ewentualnie dobierze się kogoś z głową na karku i przydatną wiedzą. Usadowił się bliżej dziewczyny, uchylając kapelusza.
– Pozwolisz, nice girl? Czas minie szybciej w towarzystwie. Trzeba też podgonić pozostałych niech siedzą w miarę cicho i się nie kręcą z tobołkami.

Popatrzył po grupie hibernatusów, nabierając dziwnego przekonania, że to ich ostatnie spotkanie w tym samym składzie…
 
Deszatie jest offline  
Stary 01-07-2018, 02:59   #33
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Maszeruj albo zdychaj. Żadnej litości, patrzenia na durne konwencje i narażania się na niebezpieczeństwo aby ratować płotki. Skuteczność ponad dobre wrażenie, osiągnięcie celu stawiane ponad dobrem pojedynczych jednostek. Jasne, przejrzyste zasady - słuchaj i wykonuj polecenia, jeżeli chcesz żyć. Odłóż na półkę indywidualizm, poczucie własnej niesamowitości i wyjątkowości. Przed zamrożeniem może i byłeś kimś, teraz jesteś problemem. Cywilem pośrodku wojny z wrogiem nie znanym w erze sprzed komory hibernacyjnej. Balastem, który trzeba taszczyć i chronić, a każdy rozsądny człowiek wiedział co z owym balastem się robi, gdy misja zaczyna się pieprzyć.
W zebranych w kręgu świec twarzach Birar nie dostrzegała zbyt wiele rozsądku. Widziała za to gniew, niezrozumienie… choć ono akurat było zrozumiałe. Przez blade, zagubione gęby przebijała się złość, bo jak ktoś mógł coś niemiłego powiedzieć? Znalazło się też sporo chujomierzenia, pokazywania jak bardzo przygodny kloszard nie zna się na życiu, strefach, ani niczym użytecznym. Leili przypominał Szerpa - śmiesznego, małego kitajca których czasami wynajmowali z oddziałem, gdy musieli przedostać się przez góry bez zwracania uwagi. Wkurwiające,zapijaczone mordy trajkoczące w szczekającym języku same prosiły się o tęgi wpierdol, ale nigdy go nie dostawały. Każdy z wielu minusów skutecznie niwelowała ich znajomość terenu. Czuli góry, dostrzegali to, czego nawet zwiadowcy nie potrafili. Mieli doświadczenie, a każda ich uwaga była na wagę złota. Jeżeli… no właśnie.
Jeżeli chciało się żyć, a ona chciała. Nie po to wyrwała przeznaczeniu drugą szansę, aby ją tak koncertowo spierdolić. Siedziała więc pod ścianą, przysłuchując się rozmowom, utyskiwaniom i tłumaczeniom. Bawiła się machinalnie okrągłym pudełeczkiem z kompasem, zapamiętując chciwie każdy detal pomocny w dalszej podróży. Nie sądziła aby dotarli do celu w komplecie, sama trwałość ich schronienia była dyskusyjna. Pozostawała improwizacja, maszerowanie albo pójście do piachu.

W pewnym momencie Ormianka splunęła pod nogi, widząc do czego sytuacja dąży. Wyglądało, że dwójka stalkerów zamierza spełnić pogróżki i opuścić grupę mrożonek. Pogróżki lub obietnice, Leila jeszcze nie zdecydowała w którą wersję powinna wierzyć, chociaż rozsądek podpowiadał tę najgorszą. Lepiej zawczasu przygotować się na największy syf, niż potem pluć sobie w brodę kiedy robi się gorąco i padają pierwsze trupy.
Łowiła ruch ich przewodników kątem oka, pozornie skupiając uwagę na obłym pudełeczku kompasu. Podniosła się, kiedy wydawali się prawie gotowi, ot dopinali ostatnie elementy oporządzenia. Wtedy też podeszła do Nicka, kucając tuż obok niego że prawie zrównali się wzrostem.
- Norton - mruknęła cicho, praktycznie prosto w nos oponenta jako że naruszyła jego osobistą strefę, ładując się w nią z buciorami. Patrzyła mu przy tym prosto w oczy, nie mrugając przy tej czynności - Mapa. Aktualna. Macie coś? - spytała, ściągając brwi aż prawie spotkały się na środku jej czoła i dorzuciła bez pretensji - Zwijacie się.

- Mapy są bez sensu. Jak kiedyś, gdzieś usłyszysz, że ktoś ma mapę strefy to albo ściemnia albo nie ma pojęcia o czym mówi.
- Nick zerknął na chwilę na czarnowłosą dziewczynę ale dalej wydawał się bardziej zajęty dopinaniem ostatnich elementów oporządzenia. - Jesteśmy stalkerami a nie przewodnikami. Nie znamy drogi. Próbujemy ją odnaleźć. Za każdym razem. Bo za każdym razem jest inaczej. Dlatego mapy są bez sensu. - wzruszył lekko ramionami, podniósł się i ruszył w kierunku gdzie mówił, że są drzwi chociaż przez ten dym unoszący się wokół ścian a nie wypełniający całego pomieszczenia jak to dym powinien robić, je zasłaniał całkowicie. Tak samo jak i ściany, i sufit.

Ormianka podniosła się i ruszyła za nim, nie zamierzając odpuścić tak łatwo. Dogoniła go w progu, tarasując dalszą drogę wyciagniętym i opartym o ścianę ramieniem.
- Jakoś tu doszliście. Coś zapamiętałeś. Punkty orientacyjne. Charakterystyczne budowle, fragmenty ulic, przez które kwartały szliście. - mówiła spokojnie, nie podnosząc głosu. Drugą ręką wyjęła kompas, pstrykając wieczkiem. Ukryta wewnątrz igła nie pokazywała północy, tylko kręciła się wściekle dookoła. Kobieta pokazała anomalię ruchem głowy - To mi nie pomoże. Chcę wiedzieć jak iść.

- Ale ja teraz nie wiem jak iść. Dlatego czekamy aż się burza skończy. A po burzy wszystko się zmieni. -
Norton popatrzył na nią spokojnie i lekko rozłożył ramiona na znak, że nic na to nie może poradzić. - A jak tu szliśmy mijaliśmy Rzekę. Dwa razy. Za każdym razem w tym samym kierunku i mniej więcej w tym samym miejscu. Koło Big Bena. Nie wiem jak iść póki nie jestem w danym miejscu. Niby miasto jest takie jak kiedyś nie licząc ruin a jednak jest inaczej. Za każdym razem jest inaczej. Dalej jednak trzeba z reguły przebyć rzekę na północny brzeg. A potem spróbować dotrzeć na lotnisko. - stalker pokręcił głową jakby zdał sobie sprawę z próżnego trudu wyjaśnienia w parę chwil sztuki nawigacji w strefie.
- Odsuń się. - powiedział w końcu wskazując brodą na ramię blokujące mu drogę.

- Przekraczałeś rzekę wpław, łodzią? Nie wiesz jak iść póki nie jesteś na miejscu - Birar nadal stała w tym samym miejscu i pozycji - Jesteś… i skąd wiesz? Poruszenia terenu, inny powiew wiatru? Cienie które nie zachowują się tak jak powinny? Daj mi detale, bo odejdziesz, raczej nie wrócisz. Sam napierdalasz jaki z nas problem, niektórym od tego puchnie ego i bolą dupy. My tu zostaniemy, a nie zamierzam skończyć jak oni - pokazała lekkim ruchem głowy za siebie - Martwa. Zabijając kogoś z nas ile minie czasu zanim - zawahała się, chyba nie wiedząc jak do końca wyrazić to o co jej chodziło. Prychnęła i dopowiedziała - Zacznie się odpierdalać.

- Przechodziliśmy mostem. Zwykle przekraczamy rzekę mostem albo tunelami metra. Ale czasem jej nie ma. Powinna być a nie ma.
- stalker rozłożył ręce na boki. - A ja po prostu czuję strefę. Wy nie. Za krótko tu jesteście. Zostaje wam zgadywanie i mienie głowy na karku. Tego się nie da wytłumaczyć ot, tak. Za dużo gadania. - pokręcił głową w czapce i spojrzał w bok na Abi która też do nich podeszła. - Abi, jak się nazywał ten film? O tej kostce? - zapytał stalkerki z też uczernioną twarzą.

- Chyba “Qube”. - dziewczyna błysnęła białkami oczu zerkając na czarnowłosą dziewczynę. - Tłumaczysz jak jest ze strefą? - zapytała partnera a ten pokiwał głową. Uniósł dłoń i założył na oczy swoje gogle. Wyglądały trochę jak gogle noktowizyjne lub podobne jakich kiedyś używała Ormianka w swojej pracy. Monookular na jedno oko. - No to ze strefą jest trochę jak z tymi kostkami w tym filmie. Przesuwają się. Więc z tych samych puzzli masz inny krajobraz. Nawet jak kawałki danego puzzla wyglądają podobnie jak jakiś dom czy most. Tylko tutaj nie ma takich wyraźnych ścian i granic jak w tych kostkach. No i to taka analogia. Nie wiadomo czy rzeczywiście się tak przemieszczają czy to tylko tak wygląda. Ale faktem jest, że za każdym razem jest inaczej. - ustawiła się przy stalkerze w czapce. Ten pogmerał coś przy swojej kieszeni i wyjął jakiegoś cukierka. Wsadził go sobie do ust i rozgryzł dropsa. Sapnął i zamrugał oczami. Mogło mu się zakręcić w głowie bo oparł się dłonią o ścianę.
- Całego na raz? - zapytała z powątpiewaniem patrząc na Nortona.

- Burza jest. - burknął stalker i przyłożył sobie na chwilę dłoń do twarzy zasłaniając sobie wolne od monookularu oko.

Czyli narkotyki też mieli, Birar ciekawiło co zawierają, ale to nie był moment na dyskusje. Opuściła ramię, robiąc wolną przestrzeń w przejściu.
- Cube. Było parę części - mruknęła nie spuszczając wzroku z tego optymistyczniejszego przewodnika. Widziała “jedynkę” i “dwójkę” wspomnianego filmu, wolała zdecydowanie jedynkę… oglądać. Nie brać udział w losowych ruchach kostek zawierających śmiercionośne pułapki.
- Idźcie - schowała kompas, robiąc w tył zwrot. Zrobiła parę kroków i spojrzała przez ramię. Marnowanie czasu się skończyło. Przełknęła coś śliskiego i odezwała się jeszcze raz - Powodzenia.

- Dzięki. I nawzajem
. - odpowiedziała Abi. Stalker w tym czasie wciąż żując cuksa zaczął coś gmerać przy swoim nadgarstku. Na chwilę podwinął rękaw, że widać było nagą skórę nadgarstka i chyba jakieś tatuaże. Teraz te tatuaże przez moment zaczęły mienić się światłem jak brokat odbijający światło. A zaraz potem ożyły. Linie zaczęły się poruszać na skórze Nicka jak żywe stworzenia. Ale zaraz ożyły i wypłynęły z rękawa jak ciemny dym. Ze szczelin i spod ubrania stalkera zaczął wydobywać się podobny dym aż okrył go całkowcie. Mniej więcej trzymał się jego sylwetki nie rozpraszając się po okolicy. Abi położyła dłoń na ramieniu Nicka ustawiając się za jego plecami. Teraz gdy nawet patrzyło się z kilku kroków owiana dymem sylwetka Nortona zlewała się już z dymem jakie wydzielały świeczki. Z większej odległości albo przy gorszym świetle w ogóle byłoby to prawie nie do zauważenia. Wreszcie Stalker dał krok do przodu i wchłonął go dym. Zaraz zanim zniknęła w nim Abi. Przez chwilę jeszcze słychać było zgrzyt uruchamianych drzwi, potem ich zamknięcie i koniec.

Grupka hibernatusów została sama z dźwiękami jakie dochodziły znikąd i zewsząd jednocześnie, a które szarpały nerwy. Po obecności stalkerów zostały tylko zapalone świece, rozsypany w linie pył i ich niewielkie plecaki. Ormianka zgarnęła oba, rzucając pod ścianę w kącie. Usiadła na ziemi, robiąc z nich substytut poduszki i wyciągnęła z kieszeni krótki pistolet. Od ubrania oderwała wąski pasek materiału i jak gdyby nigdy nic zabrała się do czyszczenia broni. Wiedziała, że nim minie dwanaście godzin będzie jej potrzebowała. Może i nie działała na upiory, lecz na mrożonki jak najbardziej.
Jedną z najskuteczniejszych metod ucieczki było zostawienie za sobą przynęty - krwawiącej, wierzgającej. Mięsa którym zajmie się wróg, wystarczył strzał w kolano, a Leila miała już przynajmniej jednego kandydata na przymusowego bohatera.

 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 02-07-2018, 14:04   #34
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Joe i Keira

Koszmary i halucynacje stały się nową rzeczywistością Keiry, czy tego chciała czy nie. Ciemność, niewyjaśnione i niedające się jednoznacznie sklasyfikować zjawiska paranormalne; rozmowy o mocach nadprzyrodzonych w kontekście pokłosia ostatniego konfliktu zbrojnego na skalę światową. Burza wojny przeminęła, pozostawiając po sobie echo w postaci Strefy wraz z całą menażerią czegoś, czego nawet brylujący wśród ruin szwendacze nie umieli dokładnie nazwać, o opisie nie wspominając. Część wydarzeń już po przebudzeniu przypominało albinosce czytany dekady temu felieton na temat osób dotkniętych chorobami psychicznymi i hospitalizowanych w pobliskim ośrodku zdrowia, niecałe trzy przecznice od jej miejsca pracy. Artykuł był długi, specjalistyczny i pełen zestawień z prowadzonych przez ponad ćwierć wieku badań, ale przecierając piekące oczy po zbyt krótkim naturalnym śnie, von Nostliz kołatało pod czaszką rozpoczęcie czwartego akapitu owego dzieła:

“Schizofrenikom łatwiej żyć w swoim świecie niż tutaj. A jednak ich świat urojony jest pułapką bez wyjścia. Są w nim już tylko koszmary.”

Długoletnia hibernacja uszkodziła jej mózg, wtaczając prosto w objęcia obłędu? Może tak naprawdę siedziała teraz w pokoju bez klamek gdzieś w laboratoriach McKesson i śliniąc się patrzyła tępo w sufit? Wymyśliła sobie powojenne metro, Nicka, Abi, a także pozostałych hibernatusów i ich przygody żywcem wykrojone ze Strefy Mroku, gdzie zwykłe rzeczy nie dzieją się dość często.
Podobne rozwiązanie tłumaczyłoby podskórny lęk, drążący tkanki na podobieństwo świerzbowca ludzkiego. Coś ich goniło, znalazło? Ten… zły wilk? Rodzaj anomalii, ducha jak mówiła Abi. Czegoś groźnego, polującego stadnie. Drapieżnika który wpadł na trop osłabionej, krwawiącej zwierzyny i rozpoczął pogoń. Łowy… egzekucję, biorąc pod uwagę niezachwiany optymizm Nortona.
Wedle jego słów mieli też poczekać aż skończy się burza. Nie pchać usilnie na obcy, śmiercionośny i nieznany teren póki powyżej powierzchni nie nastanie spokój. Czysto teoretyczny.
Keira słuchała wymiany zdań między dwójką stalkerów, instrukcji odnośnie otrzymanego gwizdka i tylko kręciła głową, w symbolicznej próbie pozbycia się wątpliwości. Oddychała powoli, licząc uderzenia własnego serca aż do momentu, gdy wróciło do pierwotnego rytmu. To nie był czas i miejsce na ataki paniki, lub okazywania lęku. Wystarczyło, że czuła go u innych - mniej lub bardziej maskowany. Widziała rozszerzone źrenice, a także spięte mięśnie do kompletu z wybitnie urywanymi, szybkimi ruchami kończyn. Rozumiała ich doskonale.
Kiedyś, jako dziecko, wierzyła że wystarczy przykryć oczy dłońmi, a strachi jego źródło znikną. Mijające lata brutalnie odarły ją z młodzieńczej ignorancji, pokazując dobitnie, iż najlepszym sposobem na radzenie sobie ze stresem i lękami jest wzięcie się w garść - zajęcie czymś nowym, absorbującym. Wtedy, czasami, udawało się choć na parę chwil zapomnieć o niepokoju drążącym duszę niczym zatruty cierń.
Wstała powoli, chowając kawałek plastiku do kieszeni i dziękując ofiarodawcy kiwnięciem białowłosej głowy. Czekać do końca burzy, logicznie skoro już przyjęli panujące zasady… albo usilnie próbowali się do nich przekonać. Przy działającym na wyobraźnię dyszeniu zza ściany szło uwierzyć nawet w istnienie Świętego Mikołaja z kałasznikowem, jeżdżącego różowym cadillakiem z doczepionym jacuzzi pełnym nagich prostytutek zarażonych wirusem ebola.
Dwa uspokajające oddechy i przeszła pod ścianę, gdzie olbrzym pomagający jej ostatnio montować ochraniacze. Joe… z tego co pamiętała nazywał się Joe. Pytał też o jej imię, lecz nie mieli pola do dyskusji, zaś czas gonił na równi z niezadowoleniem Nortona. Albo się przesłyszała, albo zaciągał ze wschodnim akcentem, czyli Europejczyk. Prawdopodobnie żołnierz patrząc na sylwetkę i sprawność. Poza tym ten wzrost… onieśmielał, zwłaszcza kogoś kto ledwo dobijał do 160cm, o ile wskoczył w szpilki.
- Jak minął spacer w wersji Hell Week Londyn? - stanęła obok, uśmiechając się zmęczonym uśmiechem kogoś komu potrzeba jeszcze ze trzy-cztery godziny snu i tylko bladoniebieskie oczy pozostawały czujne, przeskakując po poszczególnych detalach aparycji mężczyzny.
- Dobrze że wróciłeś, co tam się działo? Potrzebny ci plaster? - zasypała go paroma szybkimi pytaniami, po których skrzywiła się nieznacznie, zanim została uznana za nawiedzoną albo upierdliwą… na jedno wychodziło. Sapnęła cicho przez nos, dorzucając na koniec krótkie - Trzymasz się Joe?

Joe wpatrywał się w ścianę dymu, jakby spodziewał się, że samą jedynie wolą będzie w stanie przebić dym i mrok, by wreszcie wypatrzeć złowrogiego stwora. Jeszcze nie sięgnął po broń, jednak napięcie ramion było niemal namacalne. Mięśnie pamiętały. Tęskniły za wykonaniem wyuczonych czynności. Całe ciało wydawało się nasycone pragnieniem walki, łakome adrenaliny, chcące oddać się doszczętnie tańcu ze śmiercią.
Mimo to, ruch z boku natychmiast przyciągnął jego uwagę. Na mgnienie oka na jego twarzy pojawił się dziwny grymas, jakby zakwalifikował Keirę jako zagrożenie. Ciało drgnęło, jakby ktoś zwolnił blokady, uwalniając zgromadzoną energię, a potem natychmiast znów zaciągnął hamulce. Joe na chwilę zamknął oczy, a gdy je otworzył, wysilił się na serdeczny uśmiech.
- Spacer? - Joe wydawał się z początku zdezorientowany. Jej bliskość go rozpraszała. Czuł równocześnie potrzebę cofnięcia się o krok, jak i zbliżenia się do niej jeszcze trochę, by poczuć bijące od jej ciała ciepło. Oczywiście nie zrobił niczego, pozostając w miejscu. - Eh.. -Jego wzrok przemknął szybko po jej sylwetce, by zatrzymać się na jej oczach. Przez chwilę milczał, jakby błękit jej oczu go zahipnotyzował. Pochwycił w sidła niczym reflektory pędzącego auta unieruchamiające dumnego jelenia. - śliczne... eh to jest, spacer był uroczy. Wiesz, miło się nieco rozruszać po tym całym spaniu przez dekady. - wybrnął jakoś z wstępnego rozkojarzenia. Wzruszył równocześnie i ostentacyjnie ramionami, jakby cały ten wysiłek i trud przeciskania się przez rury nic dla niego nie znaczył. Równocześnie skarcił się w myślach za to. Malował tutaj twardziela, choć był pewien, że przypomina opadającą z sił wydrze maną ścierkę. Jasne, twardziel z ciebie, na pewno to kupiła.
- Tylko te głosy... dźwięki... nie wiem co to było. Też to słyszałaś? No i nasz nowy przyjaciel. - Tu Joe wskazał kciukiem na ścianę dymu, gdzie czaił się ten bloodhound, upiór czy co to było.
- Tak trzymam się, dzięki. Wszystko gra. a ty? Jak się czujesz? Wszystko w porządku? Mogę jakoś pomóc? - Joe musiał oczywiście zapytać. Chciał się ugryźć w język. Znów walił głupimi tekstami. Mogę ci pomóc? Jak oryginalnie. Suuper.

Uprzejmość? Czyżby albinoska się przesłyszała? Istniała na to spora szansa, ewentualnie popadła w omamy, lub sama sobie roiła bzdury w daremnej próbie przypisania nowej rzeczywistości choćby mizernego nalotu dawnych czasów. Zaskoczenie przez krótką chwilę wywindowało jasne brwi na środek czoła, gdzie zastygły w pozie wyrażającej osłupienie skuteczniej niż tysiąc słów. Odrobina międzyludzkiej życzliwości pośrodku całego morza niepewności, patrzenia na siebie spode łba, wrogo. Wydzierania sobie zapasów na podobieństwo zgrai sępów, a tu proszę. Kurtuazja jednak nie umarła, przez lata korodując razem z resztkami dawnego Londynu. Fascynujące…
- Dzięki za troskę, już w porządku. - wróciła do życzliwej miny, rozluźniając mięśnie karku, które nie wiadomo kiedy postanowiły zesztywnieć. Uniosła ramię, rozcierając miejsce gdzie kończyła się linia włosów i westchnęła, przymykając powieki. - Zgubiłam się trochę po drodze. Na szczęście Abi mnie zgarnęła zanim poczołgałam się gdzieś, skąd nie ma powrotu. To już nie jest Cansas - parsknęła krótkim, nerwowym śmiechem, bagatelizująco machając dłonią na dobiegające się spoza mgły hałasy.
- Te… jęki i mamrotanie? Tak, słyszałam - teraz ona wzruszyła ramionami w pozie pasującej do niewzruszonego naukowca natrafiającego na problem na jaki nie zna odpowiedzi. Jeszcze. Stanowiło to lepszą opcję, niż przyznanie do popadnięcia w panikę wewnątrz czarnego tunelu bez światła i nadziei na ratunek.
- Normalnie powiedziałabym, że nie mamy się czym przejmować, niestety Nick i Abi są innego zdania. Do tej pory mówią bez sensu… ale spójnie, więc być może w ich szaleństwie jest metoda. Coś w tym jest - przyznała nagle poważniejszym tonem, zezując na kłębiącą się dookoła mgłę - Załóżmy przez krótką chwilę, że nie śpimy, ani nie doszło do uszkodzenia sieci neuronów podczas procedury wybudzania ze stanu hibernacji. Nie siedzimy przykuci do łóżek w sterylnej szpitalnej sali, śniąc koszmar wewnatrz własnych głów, tylko naprawdę świat się skończył, a my wylądowaliśmy w Strefe Mroku z Drakulą i jego Igorem - wskazała wzrokiem na parę stalkerów.
- W tym przypadku przyjmujemy za pewnik całą fatalistyczną, paranormalną otoczkę… więc przychodzi nam szykować się do starcia z upiorami. Zjawami… istotami niematerialnymi, ezoterycznymi. Niestety telefon do Łowców Duchów nie działa, sprawdzałam - skrzywiła kąciki ust ku górze - Liczmy że to coś się znudzi i nas zostawi w spokoju, póki nie skończy się burza. Pilnujmy ognia, dymu, módlmy się i nie tykajmy tabliczki oujia - wypaliła, wracając uwagą do rozmówcy. Wydawał się miły, nie warczał na okolicę, tym bardziej na te irytujące elementy. Próbował współpracować, pomagał… zamiast zadzierania nosa, stroszenia piór, tudzież patrzenia na resztę z pogardą i przeświadczeniu o własnej wyższości, a akurat w ostatnim Joe definitywnie przodował w ich zbieranej grupie. I, cholera, uśmiechał się całkiem przyjemnie. Nawet bardzo, bo grymas zwracał uwagę na wydatne, ładnie skrojone usta... rzeczywiście interesujące spostrzeżenia.
Tak samo jak fakt okazania uprzejmości przez kogoś, kto ledwo wydostał się z pułapki na odrobinę mniej niebezpieczny teren i pierwszym co napotkał po złapaniu pierwszego oddechu była obca, natrętna baba, wsadzająca nos w nieswoje sprawy. Wpierw chyba chciał jej przywalić, co dziwić raczej nie powinno. Dopiero co wyszedł z ciemnej rury, na wspomnienie której Keirze robiło się zimno… a ona od progu zawracała mu głowę, siląc się na dowcip raczej niskich lotów. Jeszcze trochę i zamiast nagrody Nobla, wygra nagrodę Darwina.
- W tunelu nie było najczyściej, jeżeli nabawiłeś się rozcięć naskórka albo kontuzji to mów. Pobawimy się w doktora - dokończyła, biorąc rozbiegane myśli w garść i kierując je na właściwe, medyczne tory. Prawie wyszło. Zorientowawszy się co właśnie chlapnęła, znieruchomiała i szybko dodała, splatając dłonie i wyłamując palce nerwowym ruchem - Lekarza. Jestem lekarzem z tego co pamiętam… ekhm, więc jeżeli potrzebna ci konsultacja mów śmiało - skończyła uśmiechem o wybitnie skonsternowanym odcieniu.

Joe wyraźnie źle odczytał wstępne osłupienie Keiry. Oczywiście, jak potraktował ją tak głupim tekstem, na bank dziewczyna myśli, że jest głupkiem. Jej brwi poszybowały w zdziwieniu dość wysoko, zapewne rzadko słyszała podobne brednie... no ładnie. Joe zaczerwienił się ze wstydu.
Ale dziewczyna nie rzuciła kąśliwą uwagą. Nie odeszła też. Ani nie wybuchnęła śmiechem. Pozostała blisko i... o zgrozo, rozmawiała z nim dalej. Więc... może nie było tak źle?
- Boli cię? - Joe niepewnie wskazał na jej ramie. - Jak chcesz, mogę zerknąć... - nie do końca wiedział, czemu to powiedział. Ale był z siebie dość dumny.
- Cansas? Jak w dorotce z Oz... nie... Dorotce z Cansas, to czarodziej był z Oz. - Joe starał sobie przypomnieć o czym była ta bajka. Widocznie to było ważne skoro Keira o tym wspomniała.
- Trzymaj się mnie, to... - chciał powiedzieć, że o nią zadba, ochroni, nie pozwoli się zgubić... - to najwyżej zgubimy się razem. - wybrnął z opałów lekkim żartem.
- Co do pary przewodników... nie wiem co o nich myśleć. Jeszcze się w tym całym nie połapałem... puki co, chyba dobrze robić co każą. Ale... nie ufam im do końca. - zdradził przyciszonym głosem.
Na wzmiankę o zabawie w doktora, Joe zareagował zupełnie inaczej niż by zareagował każdy inny mężczyzna, któremu jakaś fajna "laska" składa podobną propozycję. Joe popadł i cofnął się o krok, by zmieszany znów zrobić krok do przodu.
- Jesteś lekarzem? - rzekł niepewnie, jakby to było coś złego. - Nie, chyba się nie skaleczyłem. - spojrzał po sobie, lecz większość jego ciała skryta była pod ochronnym kombinezonem.

Dziwnie było usłyszeć pytanie, które zwykle samemu się zadawało. “Co sie stało?”, “gdzie cię boli?”, “cierpisz na schorzenia przewlekłe?”, “bierzesz jakieś leki?” - miała ich w zanadrzu cały arsenał, odpowiednio dobrany na każdą możliwą okazję… tylko, cholera, dobrze było je usłyszeć. Tak normalnie, od drugiego człowieka. Tylko co jest teraz normalne?
Kto odważy się podać definicję? Może smutek jest normalny? Kto potrafi przejść przez życie, będąc zawsze szczęśliwym? Wielu z najsłynniejszych filozofów nienawidziło życia. Kant, Schopenhauer. Dla nich życie było piekłem. A śmierć wyzwoleniem. Czy to znaczy, że nie powinni byli żyć?
- Nie, spokojnie. Nic mi nie jest. Nie ucierpiało nic prócz mojej godności - szybko zaprzeczyła, kręcąc głową na boki, zaś uśmiech nie schodził jej z twarzy. Ruch ten pomagał tez przegnać niepotrzebne rozterki, skupiając uwagę na rozmówcy. Spąsowiał? Albo dostał gorączki, bądź nabawił się innych reperkusji zdrowotnych przy wycieczce rurą. Mógł też dopiero rozmarzać, stąd skołowanie.
- Może usiądziemy? - wskazała na podłogę i, dając dobry przykład, klapnęła po turecku na zakurzone płytki - Powinieneś coś zjeść, uzupełnić płyny. Szkoda że nie mamy żadnych izotoników… albo Red Bulla. Zabiłabym za Red Bulla - mruknęła cicho, przenosząc wzrok w bok. Tam, gdzie poruszenie wśród ludzi.
- Kto wie? Może jeśli się zgubimy, odnajdziemy po drodze blaszanego drwala, stracha na wróble i dzielnego lwa. Nie tylko Czarownice. - parsknęła krótko, wskazując dyskretnym ruchem brody autochtonów.
Dwójka stalkerów chyba w każdym z hibernatusów wzbudzała mieszane uczucia, delikatnie rzecz ujmując. Nic dziwnego, jeśli wzięło się pod uwagę przekazywane przez nich rewelacje, oraz wysoce pesymistyczne podejście Nortona do czegokolwiek związanego z ich aktualnym położeniem i odbiegającego od znanej mu normy. Grupa dziewięciu “Japończyków” plasowała się wysoko na szczycie niechęci, choć z drugiej strony stalker nie musiał ich budzić, ani niczego tłumaczyć. Dualizmu sytuacyjnego nie pomagał rozwiązać ból głowy i zmieszanie.
- Fragment o burzy brzmi… rozsądnie. Powinniśmy przeczekać, a potem zobaczymy. - ściszyła głos i zaraz parsknęła - Dobrze, mamy umowę. W razie czego gubimy się we dwójkę, będzie nam raźniej. Jesteś większy więc zostaniesz Dorotką, a że rola Toto jeszcze nieobsadzona, biorę ją na siebie… tylko błagam - posłała mu rozbawione spojrzenie - Darujmy sobie śpiewanie “Africa”, okey? Jeszcze przyjdzie reszcie do głowy ze się mordujemy, albo przyzywamy kolejne duchy, diabły czy inne demony. Chociaż Elvisa chętnie bym poznała - parsknęła po raz ostatni i w jednej sekundzie spoważniała.
- Nie lubisz lekarzy, co? - spytała, przekrzywiając lekko kark w lewo i zaczęła pilnie obserwować rozmówcę. Może myślał, że jest jedną z tych odpowiedzialnych za wojnę? Jajogłowym z kompleksem doktora Frankensteina, lub czymś pokrewnie zrytym.
- Spokojnie, nie będę cię ganiać z igłami - westchnęła ciężko, sięgając za pazuchę. Wydobyła stamtąd płaską, srebrną piersiówkę i zakręciła nią w dłoni - Pracowałam dla korporacji McKesson, nie zajmowałam się… niczym związanym z gałęzią militarno-obronną. Prowadziliśmy badania nad komórkami macierzystymi… zresztą teraz to i tak już nieważne - machnęła dłonią, wnętrze buteleczki zachlupotało przyjemnie - Utknęliśmy w martwym punkcie. Przedłożyliśmy więc Radzie Nadzorczej zestawienia analityków wraz z całym projektem. W głównym jego zamyśle nasz zespół miał przeczekać cztery dekady zamknięty w lodówkach, aż rozwój technologiczny umożliwi wznowienie badań… trochę nie wyszło - zaśmiała się cicho pod nosem, wraz z chichotem wylewając z siebie całe wiadro ironii, nim odkręciła korek i nie pociągnęła zdrowo z gwinta. Na moment znieruchomiała, aż wreszcie ramiona jej opadły jakby niewidzialna ręka przebiła ją igłą, wypuszczając całe powietrze.
- A ciebie Joe za co zapuszkowali? - wyciągnęła piersiówkę w jego stronę - Bez obaw, co się dział o w Vegas, zostało w Vegas. Jesteś żołnierzem?
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 04-07-2018, 18:45   #35
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Marian spodziewał się, że zobaczy uśmiechnięte twarze towarzyszy cieszące się, że cała grupka znów jest razem. Zawiódł się. Z jakiegoś powodu zamiast radości reszta patrzyła na niego z pewnym wyrzutem, a przynajmniej tak to sobie tłumaczył. Nie zawiódł się tylko na reakcji Nicka-Dicka, tu wszystko było do przewidzenia.
Najgorsze jednak było to uczucie zagrożenia, które zaczynało do niego docierać. Chwilowo podpompowana euforia dość szybko ustępowała miejsca ponuremu stresowi i uczuciu niebezpieczeństwa. Marian mimowolnie rozglądał się nerwowo po zadymionym pomieszczeniu, a ręka nieświadomie spoczęła na rękojeści pistoletu. Chłodny metal dawał pewną otuchę i po chwili mężczyzna odzyskał w pewnym stopniu trzeźwośc myślenia akurat by dosłyszeć końcówkę planu przewodników.
- Jeśli zamierzacie nas tu zostawić, miejcie przynajmniej odwagę powiedzieć to prosto w twarz - warknął z mocnym słowiańskim akcentem. Ponownie czuł gniew. Był zdenerwowany i najgorsze w tym wszystkim było, że sam nie wiedział dlaczego? Czy dlatego, że Nick i Aby postanowili zostawić ich tutaj ratując własne tyłki? Czy może nadal cierpiał z powodu nagłego wybudzenia. Trudno było stwierdzić.
- Dobra, będziemy czekać tyle ile się da, potem ruszymy na Heathrow. Zapewne nie będziecie na nas czekać, więc miejmy nadzieję, że dostaniemy się tam nie później niż wy - powiedział starając się uspokoić. Oddychał głęboko. Odwrócił się od pary stalkerów nie chcąc oglądać ich paskudnych, dwulicowych mord. Zamiast tego oparł się o ścianę próbując ochłonąć.
Zwykle, to jest przed hibernacją, Marian doskonale potrafił wyczuć swoje ciało. Potrafił zdjagnozować co się z nim dzieje i zareagować odpowiednio, ale teraz? Teraz czuł rosnące zdenerowanie. Podszedł do plecaka i zaczął wyjmować z niego pogrupowane skarby. Starał sobie przypomnieć kto brał płyny na komary, light sticki, czy tabletki odkażające i chyba wyszło mu, że ktoś powinien je mieć.
- Pogrupujmy rzeczy - odezwał się do reszty - Ktoś potrzebuje uzupełnić swoje zapasy? - spytał, po czym rozdysponował sprzęt pomiędzy chętnych. Resztę rzeczy schował do szafki w schronie zostawiając sobie tylko najpotrzebniejsze. Oznaczało to, że pożegnał się z niedziałającym kompasem i latarką, płynem na komary i zapasem konserw. Przez chwilę patrzył na trzymaną w rękach siekierę strażacką. Póki co okazała się przydatna przy podważaniu windy, ale była dość nieporęczna i zajmowała dużo miejsca, a on potrzebował nieco więcej swobody. Był zmęczony i najchętniej gdyby nie to wziąłby ją ze sobą. Westchnął i odłożył ją do szafki. Pakowanie plecaka było jednym z jego rytuałów w czasach, gdy na niebie latały samoloty; przypominały mu o wędrówkach bez szlaku z Bieszczadach, gdzie wyspoażony tylko w kompas i mapę prowadził grupę nocą z Dwernik-Kamienia na Połoninę Wetlińską. Albo jak pakował się na wyjazd survivalowy pod granicę Białoruską testować czujność tamtejszych pograniczników. Tak, to były czasy.
Porządkowanie plecaka pozwoliło mu oczyścić nieco myśli i uporządkować je.
~ Przyjmijmy, że to co się tu odpierdala jest prawdą ~ zaczął. Kiedyś za młodu interesował się nieco okultyzmem, więc przyjęcie tej perspektywy nie było zbyt trudne. Co dalej? Gramy wedle zasad stalkerów? Nie. Potrząsnął głową. On nie zostawia ludzi za sobą. Będzie pomagał innym jak tylko się da, żeby wszyscy dotarli bezpiecznie za mur, gdziekolwiek ten mur jest.

Wziął ostatni głęboki oddech zamykając odchudzony plecak i usiadł trzymając go w pogotowiu. - Ma ktoś coś do picia? - spytał rozglądając się po pozostałych hibernusach. Szukał kogoś podobnego sobie - zdeterminowanego, ale nie zimnego. Wojownika chcącego przetrwać, ale nie narcyza stawiającego na siebie.
- Elephant w lewo, Kennington w prawo. Przekroczyć rzekę i na zachód do Heathrow. Elephant w lewo, Kennington w prawo. Przekroczyć rzekę i na zachód do Heathrow. - powtarzał cicho starając się pomimo dezorientacji zapamiętać gdzie się udać.
- Kennington jest na wschodzie, czy zachodzie? - spytał stalkerów. Bez kompasu, zamknięty pod ziemią nie miał jak wyznaczyć kierunków.

 
psionik jest offline  
Stary 05-07-2018, 22:13   #36
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Czy to się działo naprawdę? Podziemia niby zniszczonego Londynu, wojna, zjawy, strefa? Jakiś gruby dowcip, może jakieś reality show z hibernatusami w roli głównej? Tego nie wiedział nikt, ale nadarzyła się okazja aby zweryfikować sytuację. Takie pokerowe ‘sprawdzam’ – Nik i Abi mieli wyjść poza ochronny krąg z proszku i odpędzić coś, co czyhało na całą grupę.
Prawdziwy yūrei czy tylko sucha opowiastka? Sprawdzam.
Ochronne świeczki, proszek, wahadełka i piszczałki – zabobony czy przydatny ekwipunek? Sprawdzam.
Czy podczas burzy faktycznie jest niebezpiecznie, czy po prostu można zmoknąć? Sprawdzam.
Przyszedł czas na namacalne wyjaśnienia. Nik przestał gadać, zaczął działać. Koichi żałował, że nie może zobaczyć go w akcji. Chciał móc ocenić jego sprawność i potencjał bojowy, zobaczyć czy jest mocny nie tylko w gębie. Niestety, plany weryfikacji umiejętności stalkerów musiały zaczekać. Wyszli sami z kryjówki, zostawiając gwizdki, plecaki, świeczki i proszek. Na odchodne podzielili się jeszcze kilkoma informacjami.

Koichi przygotował się do szybkiego opuszczenia kryjówki. Zapisał w notatniku wskazówki jak dojść do Heathrow. Niby strefa się nieustannie zmieniała, ale lepsze te kilka wskazówek, niż nic. Spojrzał na grupę osób, z którymi przebywał. Sigurn znała drogę, Michael potrafił leczyć, Leila miała ostre zmysły i potrzebny w kryzysowych sytuacjach instynkt. Trzy przydatne osoby. Warto będzie mieć na nie oko.

Japończyk przejął dwa zastrzyki antyradowe od Mariana, które umieścił tak, aby nie zniszczyły się podczas ewentualnego czołgania. Sprawdził czy ma cały ekwipunek i wytężył zmysły. Czuł, że niedługo trzeba będzie uciekać lub walczyć.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 05-07-2018, 23:32   #37
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Joe i Keira
Joe skinął głową i przykucnął koło niej. Pozostał czujny i bacznie obserwował ścianę dymu.
- Lepiej pokaż. - rzekł mimo jej zapewnienia, że nic jej nie jest. przesunął się za nią i położył dłoń na jej ramieniu. - Mogłaś sobie coś nadciągnąć. - delikatnie, aczkolwiek z zdecydowaną siłą wybadał jej ramię i począł rozmasowywać mięśnie.
- Wolał bym nie spotkać nikogo z tej bajki. A zdecydowanie nie blaszanego drwala z ostrym toporem. Coś czuję, że miał by nieodpartą ochotę nas poćwiartować tym swoim toporem. A kto wie... lew i strach na wróble... może właśnie to oni kręcą się za tą ścianą z dymu? Taki stracholew? - Joe wydawał się mówić poważnie, jednak błysk rozbawienia w oku go z pewnością zdradził.
- Red Bull! Marzenie. Nigdy nie miałem okazji skosztować. Byłem zawsze na ścisłej specjalnej diecie. - wyjawił zamyślony.
- No... na chwilę obecną nie mamy innych opcji, jak poczekać... ale jak by co, chwytamy świece... i zmykamy. Nie wiem jak długo ten tym powstrzyma to cudactwo, jednak bądź gotowa. Mam przeczucie, że długo to nie potrwa... - -Joe podzielił się swoimi obawami.
Zaśmiał się, gdy zaproponowała, by był Dorotką a ona Toto. - ok, zgoda, nie będziemy śpiewać. No, przyznam, miałem nadzieję na bardziej męską rolę, no choćby tego nieszczęsnego drwala. Ale jak ty jesteś Toto i czasem mogę podrapać cię za uszkiem, to mi pasuje. - Uśmiechnął się dość łobuzersko, powoli stając się nieco bardziej śmiały. Choć żołądek mu się skręcił. Trochę się bał, że przesadził. Bacznie więc obserwował jej reakcję.

- To nie tak, że nie lubię lekarzy... no po prostu... za dużo ich widziałem... - Joe na chwilę zamilkł. - Spędziłem wiele czasu w szpitalach... Szanuję lekarzy, mój tato - uff prawie powiedział "tatuś", ale był by obciach - był też lekarzem. - Joe wysłuchał dalszej części.
- Komórki macierzyste? Więc byłaś z tych lekarzy co ratują ludzi? Mój tato był z tych drugich... Tych co dla wojska robią różne projekty. Niektóre straszne. Wiem, że starał się tylko uratować nasz kraj i naród...cóż... i tak nie wyszło. Jak widać. - Joe powiódł ręką dookoła.
- Myślę, że pod koniec wiedział, że wojna wymyka się z pod kontroli. -Dlatego nas zamroził. Mieliśmy przeczekać wojnę. Mieliśmy obudzić się w bunkrze przygotowanym by być zarodkiem nowej cywilizacji. Cóż. To też się nie udało.
Joe wziął od Keiry piersiówkę. Przez chwilę przyglądał się jej podejrzliwie. Miał się przyznać, że nigdy nie pił alkoholu? A co jak się zachłyśnie? Co jak się skrzywi jak jakaś niedorajda? Wreszcie zdecydował. Raz kozie śmierć. Uniósł piersiówkę do ust. Poczuł charakterystyczny zapach. Przycisnął gwint to ust. Poczuł zimno metalu. A potem ogień płynu na języku. Przełknął. Gorąco prześlizgnęło się przez przełyk i w dół, by za mościć się wygodnie gdzieś w dole. Ciało zareagowało na znane odczucie. Coś mrocznego ruszyło się w jego głębi. Pociągnął jeszcze jeden porządny łyk. Jakieś ruskie przekleństwo wyrwało mu się mimowolnie z ust. chciał kolejnego. Ręka mu zadrżała. Jedynie siłą woli zmusił się, by oddać Keirze piersiówkę. Czuł narastającą złość gdzieś głęboko w swej podświadomości. Zamknął oczy. policzył od pięciu w dół.
- Co? A... nie, nie jestem żołnierzem. A może... -byłem żołnierzem... zabijałem... tak... - mamrotał jakby nieobecny. Bardziej do siebie niż do niej. Potem nagle potrząsnął głową, jakby się od czegoś odganiał. Zamrugał kilka razy.
-Sorry, to pewno skutki uboczne hibernacji... - rzekł, jednak był dość kiepskim kłamcą.
- Mówiłaś coś o jedzeniu? - zmienił temat. - Faktycznie, bym coś przekąsił.

Przez chwilę zrobiło się całkiem miło, paradoksalnie zbyt miło jak na sytuację w której się znaleźli.
- Wypraszam sobie, to ja tu jestem lekarzem, a pokazywałam jak b-byłam… ach... - Von Nistliz zaczęła mówić, nie dokończyła jednak, gdyż wywód przerwało głośne westchnienie.
Skupienie na rozmowie przychodziło jej nad wyraz ciężko. Dotyk obcych dłoni na ramieniu, stanowczy i ostrożny jednocześnie. Przyjemny… drażniący zmysły. Przebijał się przez nie z łatwością, prócz mięśni pobudzając także krew. Sunął od ramienia ku dłoni powoli, ospale wręcz, niczym podstępny wąż. Zostawiał na skórze palące smugi nawet mimo noszonego ubrania, rozpraszając myśli i kierując je w rejony o których istnieniu albinoska zdążyła zapomnieć. Obserwowała pracujące dłonie, tak nieproporcjonalnie duże w porównaniu do ugniatanego obszaru, przez co sprawiały wrażenie, że wystarczy mocniejszy uścisk aby zmiażdżyć tkanki, skruszyć kości. Racjonalna część umysłu domagała się powrotu do stanu skupienia, ta druga podsyłała kobiecie obraz tych samych dłoni wracających ku górze aż do barków i obojczyków. Rozpinających suwak kombinezonu i wsuwających palce pod materiał. Prawie mogła poczuć ich ciepło na piersiach, żebrach, potem niżej, w okolicach pępka i zapięcia spodni.
Potrząsnęła głową, odtrącając niepokojące obrazy. Odwalało jej, bez dwóch zdań. Przez pobudkę w wykonaniu pary stalkerów oraz ich rewelacji, nabawiła się nerwicy. Jako lekarz wiedziała, że zaburzenia nerwicowe pojawiały się przede wszystkim na skutek działa czynników psychologicznych: strach, zagubienie, permanentny stan poddenerwowania wywołany przez odrealnienie miejsca w którym się obudziła. Nie zawsze zaburzenia nerwicowe objawiały się kołataniem serca, torsjami i bólami głowy. Niektórzy ludzie reagowali na stres pobudzeniem płciowym - wystarczył impuls, aby aktywować uśpione do tej pory obszary mózgu.
- Z tym drapaniem nie wiem… czy to bezpieczne. Mój komplet szczepień się przedawnił, tak z pół wieku temu. Twój również - mruknęła nieobecnie, zbierając się powoli do kupy aby zaczął myśleć. Słuchała, znaczy próbowała słuchać ze zrozumieniem. Zapamiętywać nowe informacje i wkładać je do odpowiednich szufladek. - Najpierw badania okresowe… może posiew i przede wszystkim morfologia. Nigdy nie piłeś Red Bulla? - zaakcentowała pytanie uniesieniem lewej brwi.
- Dieta wyłączająca energetyki, a pozwalająca na alkohol… nie używałeś anabolików do budowy masy mięśniowej, albo używałeś i miałeś gdzieś uszkodzenia wątroby. Alkohol i sterydy to mieszkanka wybuchowa również dla psychiki człowieka. Obie substancje pobudzają agresywne zachowanie, dlatego pijany człowiek, który znajduje się na cyklu sterydowym, może być nieprzewidywalny zarówno dla otoczenia, jak i dla samego siebie. Dotyczy to przede wszystkim osób mających naturalne skłonności do agresji i nadpobudliwości. Ponadto alkohol sam w sobie podwyższa ciśnienie krwi, a razem ze sterydami, które także prowadzą do tego samego, jego picie może skończyć się poważnymi uszkodzeniami serca… nie zachowujesz się jak wcielenie agresji. Pierwsza diagnoza wydaje się w tym wypadku poprawna. Dobrze, to rozsądne. Przyjmowanie sterydów i picie alkoholu zwiększa prawdopodobieństwo wystąpienia ginekomastii, a ma tylko jeden stanik i nie mogłabym ci nic pożyczyć. Z tą Dorotką żartowałam. Nie wyglądasz jak Dorotka… prędzej stracholew, przez ubranie nie widać czy jesteś nadmiernie owłosiony i w jakich rejonach - mruczała w najlepsze, łapiąc się na tym, że przygląda mu się spod przymrużonych powiek i zagryza dolną wargę niczym małolata na pierwszej randce. Randka w zapuszczonej, zdewastowanej toalecie u schyłku ery ludzi i początku ery upiorów, dobre sobie. Ich położenia nie dało się jednak określić terminem “norma”. “Norma”, dobre sobie. Królestwo i renta księżniczki dla tego, kto ukuje nową, odpowiednią definicję...
- Nie zawsze wychodzi… tak jakbyśmy chcieli - kwestie rodzinne zapamiętała skrupulatnie. Syn naukowca, miły, szarmancki i opiekuńczy… na takiego Joe się kreował, choć co skrywał pod przyjemnie uśmiechniętą maską nie szło zgadnąć. Równie dobrze mógł być sadystą, usypiającym czujność nowej ofiary - wersja do weryfikacji, pilnej.
Z trudem, ale w końcu odsunęła się od Joe, kończąc masaż z wyraźnym trudem i podziękowała kiwnięciem głowy, nie spuszczając wzroku z jego oczu… prawie, bo zdradliwe oczy same na ułamek sekundy przeskoczyły poniżej. Tam, gdzie usta.
Pilna weryfikacja, ostrożność. Tak… cholera jasna, bardzo pilna.
Nastrój prysł momentalnie, wraz z ciągiem dalszym zwierzeń. W jedno uderzenie serca kobieta wyprostowała się, w jej spojrzenie wdarło się zaniepokojenie. Omiotła nim całą, sporą sylwetkę, kończąc skan na twarzy.
- Jesteś chory? - spytała spokojnie, choć w myślach przerabiała już dziesiątki możliwych schorzeń potrzebujących hospitalizacji, lub co najmniej stałego przyjmowania leków - tych nie mieli. Prewencja zaś nie dało się załagodzić wszystkich niedyspozycji. Gdzieś pod czaszka załaskotało nieprzyjemne stwierdzenie: zwracał na nią uwagę i wyrywał, bo potrzebował lekarza. Kogoś, kto się nim zajmie w przypadku nawrotu… nagłej niedyspozycji. Albinoska odgoniła ją, lecz ona nie odleciała daleko, krążąc w okolicy na podobieństwo wyjątkowo upierdliwego komara.
- Powiedz, jeśli jest coś, co mogę dla ciebie zrobić. Teraz niestety… mam tylko koniak - w blady uśmiech wdarły się gorzkie nuty. Zmieniła pozycję, podnosząc się do siadu i po chwili wahania wyciągnęła rękę. Miała zamiar położyć ją rozmówcy na ramieniu, jednak w ostatniej chwili zmieniła zdanie i przyłożyła ją do drapiącego policzka.
- Nic się nie stało, nie przepraszaj -- przybrała pogodny ton, piersiówkę chowając za pazuchę. Sama przerabiała flesze z przeszłości po wybudzeniu, normalne. System nerwowy budził się z kriosnu powoli, rozkojarzenie potrafiło trzymać długo. W teorii. Z praktyką… cóż. Każdy wiedział jak jest.
- Musisz odpocząć, spróbować przespać póki mamy okazję - ruchem brody wskazała zakurzona podłogę - Nie martw się, popilnuję. Jeżeli coś zacznie się dziać od razu cię obudzę. Zgarniemy świeczki i… zobaczymy co przyniesie polowanie na złego wilka.

-Joe nie umknęło jak jego dotyk zadziałał na albinoskę. Poczuł się... dumny. Bał się, że go odtrąci. Umknie z pod jego rąk, lub nawet, że z niego zadrwi. Nic takiego jednak się nie stało. Miast tego wydawała się rozpuszczać pod jego dłońmi. Urocze i seksowne pomruki, jakie dobywały się być może bezwiednie z gardła dziewczyny, -były niczym balsam dla jego duszy i, nie ukrywajmy, dla jego ego.
- Morfologia? Jasne, jak tylko znajdziemy ci jakieś laboratorium, odstąpię cię byś mogła poświęcić się zabawie z mikroskopami i pipetami. Do tego jednak czasu musisz się zadowolić moim towarzystwem. - Joe uśmiechnął się łobuzersko.
Joe zapatrzył się w twarz Keiry, w jej przymknięte oczy i uroczo przygryzioną wargę. Ciarki przebiegły mu po plecach. Nie wiedział co takiego jest w tej dziewczynie, ale to jak przygryzała dolną wargę bardzo go podniecało. Jej alabastrowa twarz jawiła mu się niczym oblicze słodkiego, zmysłowego anioła. Efemerycznego, ponętnego i diabelsko pociągającego.
Musiał skupić swą wolę, by skoncentrować się na powrót na tym co mówiła. Jej głos wydawał mu się niczym śpiew syreny, słodki lecz zupełnie niezrozumiały.
- Eh... nie, bez obaw, wątrobę mam zdrową. To ciało jest wyjątkowo zdrowe. - postarał się wytłumaczyć Joe. Co nie było takie łatwe...
- Po prostu... - Joe zamilknął na chwilę. Powiedzieć jej? A co jeśli będzie go uważała za potwora czy mutanta? - Dorastałem w wojskowym kompleksie, wojna była już zażarta... to komplikowało sprawy. - Joe zdecydował się jednak nie wyjawiać za wiele, może później. Równocześnie nie chciał też skłamać.- Jako dziecko byłem wyjątkowo chorowity. Ale dzięki projektom mego ojca to już przeszłość.

Zaskoczyła go nieco przykładając swą dłoń do jego policzka. Było to niesamowicie --miłe doznanie. Zrobiło mu się ciepło na duszy. Tak niesamowicie błogo... Położył swoją rękę na jej i przymknął nieco oczy, delektując się tą chwilą. nie trzymał jej silnie, tylko tyle, by dać znać, że pragnie by ta chwila trwała jeszcze troszkę. Jeszcze chwilkę.
Uśmiechnął się szczerze. - Już robisz wiele. - odparł na jej pytanie, czy może coś dla niego zrobić. - Jesteś. A to dla mnie znaczy bardzo dużo. - wyznał rozbrajająco szczerze, lecz zarazem nieco enigmatycznie.
Puścił, nieco niechętnie, lecz czując, iż już czas, jej rękę, by mogła ją cofnąć.
- Koniak? - hmm więc tak smakuje koniak, dodał w myślach. - Dobre i to. Nie mam wielkich wymagań. - uśmiechnął się znów.

Joe podążył wzrokiem na kawałek podłogi, na który wskazywała Keira. Rzeczywiście, wydał się kuszący.
- Dobrze, ale tylko kilka chwil.
Joe przesunął się i umościł najwygodniej jak to było możliwe. Czuł jak sen po niego sięga, jak wzywa go Morfeusz.
- Mam nadzieję, że będziesz tu jeszcze, -gdy się obudzę. - rzekł już sennie. nadal nie był pewien, czy to nie tylko sen.

Gdzieś u góry usłyszał rozbawione parsknięcie do kompletu z cichym szuraniem jakby ktoś przesuwał nogę po podłodze.
- Byłabym kiepską czujką, gdybym uciekła bez ciebie - Keira odpowiedziała prawie szeptem, kończąc zmieniać pozycję na wygodniejszą, z plecami opartymi o ścianę. Podwinęła nogi pod brodę i oparła ją na zgiętych kolanach. Gdzie niby miała uciekać, albo odchodzić? Sama? W cholerną, obcą ciemnicę? Z Joe było ich dwoje, dobry zalążek koalicji.
- Jest w pół do cholera wie której… najwyższy czas na sen - westchnęła cicho i dodała pod nosem - Założę się, że dziś jest poniedziałek… musi być poniedziałek. Podobna kompilacja nie mogłaby się wydarzyć w inny dzień tygodnia… - dalej głos przycichł, aż zapewne przeszedł do mamrotania już w myślach.
 
Ehran jest offline  
Stary 08-07-2018, 22:36   #38
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację

Michael wodził wzrokiem po otoczeniu i nie wierzył. Najzwyczajniej w świecie nie wierzył w to co widzi i słyszy.

~ Niewierny Tomasz... ~ mężczyzna popatrzył przez chwile na Joe i Keirę, potem jego wzrok ukradkiem spoczął na Leilę, Mervina, pozostałych. ~ Ciężko będzie uwierzyć, nawet jeśli zobaczę.

Michael w momencie, gdy ich przewodnicy zbierali się do samotnej misji, wolnym krokiem obszedł pomieszczenie, wpatrując się w dym i wysypany na ziemi proszek. Dostrzegł, że kilka osób z napięciem wodzi wzrokiem po pomieszczeniu. Różnego rodzaju napięcia psychiczne, były w zasadzie jedynym zagrożeniem, jakie teraz dostrzegał. Oczywiście nie był na tyle odważny, by wyjść poza dym i sprawdzić czym są słyszane również przez niego piekielne nawoływania. Nie wierzył w demony, duchy czy „hellhoundy”, wciąż jednak to słyszał.

Miał w tamtym świecie dalszego przyjaciela, który również był pastorem, choć bardziej zaangażowanym w sprawy duchowe, niż on. Michael tylko kilka razy w tygodniu zjeżdżał do wioski, z której pochodził, nieopodal Londynu i odprawiał tam Liturgię, a przy okazji odwiedzał rodziców. Przyjaciel ów był egzorcystą. Z racji na wykształcenie Michaela, czasami rozmawiali o różnych przypadkach. Większość dało się wytłumaczyć zaburzeniami psychicznymi, resztę... Michael po prostu uznawał, że nie ma wystarczającej wiedzy, był wszak przede wszystkim chirurgiem. Nie wierzył w to.

Kiedy Abi i Nick zniknęli w dymie, dało się poczuć jak atmosfera gęstnieje od niepewności i z pewnością bojaźni.

- Najbardziej przeraża niewiadoma... – Michael mówił cicho do dwóch, czy trzech osób, które wydało mu się, że tego potrzebują. Mówił do nich, ale z racji na ogólną atmosferę grozy i nasłuchiwania mógł być słyszany przez resztę. – Może mówią prawdę, a może są pod wpływem substancji psychoaktywnych... – Michael wskazał świece, chcąc w ten sposób powiedzieć, że i oni mogą być pod ich wpływem. - Lęk maleje gdy poznaje się to z czym trzeba się zmierzyć. Te świece są ze „strefowców”, tak? Czyli da się je zabić. Ci co nas wybudzili, wiedzą z czym mają do czynienia i nie boją się wyjść temu na spotkanie. – ręką wskazał kierunek, w którym udali się Abi i Nick i uśmiechnął się – Nie może być tak źle. Niech każdy znajdzie coś w czym będzie miał oparcie, bo na pewno czeka nas trudna przeprawa. – Michael spojrzał na biblię – Przyjaciel, który może siedzi tuż obok, a jeszcze go nie poznaliśmy? Wspomnienie z tamtego świata... Dla mnie będzie to wiara, ale równie dobrze może to być spluwa... choć wolałbym nie... – Michael znów złagodził twarz uśmiechem - Starajmy się być cicho, tak na wszelki wypadek i poczekajmy na naszą wspaniałą dwójkę – pastor i chirurg w jednej osobie mrugnął porozumiewawczo do tych, co chcieli go słuchać i zwyczajnie zaczął szykować się do spania.
 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 08-07-2018 o 22:39.
Rewik jest offline  
Stary 14-07-2018, 21:37   #39
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 5 - Goście, goście

Podziemia metra, chłodnawo, światło świec



No i zostali sami. Bez tych przemądrzałych i zadufanych w sobie stalkerów. Mężczyzna którego ostatni raz widzieli jako otuloną w dziwny dym sylwetkę i kobieta która wychodząc trzymała go za bark wzorem dawnych komandosów. Przez co jej dłoń i nadgarstek też znikały w tym dymnym uniformie stalkera znikli w kolejnych oparach dymu o dziwnym, kadzidełkowym zapachu jaki powinien dawno wypełnić pomieszczenie a dalej jakaś siła trzymała go przy ścianach. Jeszcze chwilę słychać było zgrzyt starych drzwi już niewidocznych w tym dymie z bariery a potem nic. Zupełnie jakby żadnych stalkerów nigdy tu nie było. Zostały po nich tylko rozstawione świece, rozsypane linie z mieniącego się pyłu i plecaki z jakich czarnowłosa, blada kobieta zrobiła sobie siedzisko.

A poza tym grupka hibernatusów została sama. I dało się to odczuć jak jasna cholera. Wszyscy słyszeli jak z dymu, może w dalszych odległościach a może tuż za nim, coś się dzieje. Słychać było jakieś dźwięki, jakieś odgłosy, jakiś ruch, wycie. Na upartego można było uznać, że to wiatr. Kilkadziesiąt metrów pod ziemią skoro byli w metrze. Albo i jakieś wycie żywych istot, Marian jak się wsłuchał to wydawało mu się, że słyszy nawet coś co mogło być podobne do ludzkich głosów. Poza tym nic. Czas dłużył się. Ile minęło od wyjścia stalkerów? Minuty? Sekundy? Godziny? Kwadranse? Nie było pory nocy i dnia, nie było wyczuwalnego rytmu miasta, nie było zegarków więc czas zrobił się bardzo abstrakcyjnym zjawiskiem. Zostawało próbować określić go na czuja.

David już raczej odkrył czemu stalkerów tak rozbawiło pytanie o godzinę. Miał do tej pory wystarczająco okazji by sprawdzić to na własnym zegarku. Minutnik to chyba się zatrzymał. Wskazówka godzinowa pełzła za to wolno ale zauważalnie. Jeśliby traktować ją poważnie to od wyjścia stalkerów minęło już ze 3 godziny. Ale minutnik chyba stał za to sekundnik raźno dalej odmierzał kolejne sekundy i wedle poczucia Australijczyka chyba poprawnie jeśli chodzi o tempo. Tyle, że wskazówka co jakiś czas zatrzymywała się i zaczynała się cofać. Po jakimś czasie znów płynęła do przodu, potem znów w tył. Jednym słowem zachowywała się wielce niestosownie i chaotycznie. Łącznie więc z zegarka miał w tej chwili dość niewielki pożytek.

Sigrun nie doczekała się od Nicka precyzyjniejszego adresu niż ten co podał wcześniej czyli, że samochód ma czekać na lotnisku i tyle. Odniosła wrażenie, że facet jest w dość fatalistycznym nastroju. Chociaż nie była pewna czy to u niego norma, ma tak w szacunku do własnych czy ich szans by wyjść z tej opresji cało. Albo po prostu traktował tą furę jak własną polisę ubezpieczeniową. - Jeśli ktoś by doszedł na lotnisko przed nami to tam jest nasz człowiek. On was przejmie. - Abi jak zwykle okazała się ciut bardziej wylewna i rozmowna od swojego partnera.

- Daj spokój. Już kombinują jak nam zasunąć furę i co się da bo są supercwanymi gośćmi obeznanymi z życiem. I nie kumają, że obeznanie z życiem to nie to samo co obeznanie ze strefą. Zostawią nas i nawet im brewka nie drgnie gdy tylko będą mieli okazję. Taa... Zawsze to samo. - stalker westchnął znowu uprawiając swoje czarnowidztwo. Albo znowu było to jakieś nawiązanie do wcześniejszych wypraw.

- Myślisz, że on też by nas zostawił? - Abi chwilę ogarniała spojrzeniem sylwetki siedzące, stojące, kucające lub leżące wokół nich. Wybrała jedną z nich i wskazała na altruistycznego Brytyjczyka który się wrócił po dwie zbłąkane owieczki w kanałową czerń.

- Jedna wyprawda do strefy nie czyni stalkera. - odpowiedział po chwili wahania Nick obdarzając Michaela uważnym spojrzeniem.

Marianowi zaś oberwało się mocno nieprzychylnym spojrzeniem od stalkera gdy wytknął stalkerom tchórzostwo i porzucanie grupy. Na tyle mocnym, że wyczerpany po ciężkiej i długiej przeprawie przez zaciemnione kanały Polak musiał szybko poszukać sobie czegoś innego do oglądania niż twarz i postać Nortona. Chwilę potem pewnie właśnie dlatego gdy pytał o kierunki nortoński nastrój względem pytającego nie uległ zasadniczej poprawie. - No popatrz Abi. A jednak jesteśmy Spluwaczowi do czegoś potrzebni. - Nick parsknął ironicznie słysząc pytanie Polaka o kierunki. Abi błysnęła bielą zębów na poczernionej twarzy gdy szykowała się jeszcze do wyjścia. - Tu jest strefa. Tu nie ma klasycznej fizyki, czasoprzestrzeni a więc i kierunków z kompasu. Dlatego kompasy, mapy i zegarki tu nie działają. - Nick pokręcił głową jakby Marian pytał go o istnienie świętego Mikołaja.

- Elephant był kiedyś na północy a Kidlington na południu. I kiedyś rzeka płynęła zakolem na północy i zachodzie od tego miejsca. Więc wychodząc z tego korytarza na tory to w lewo to na północ, w stronę Elephant a w prawo to na południe w stronę Kidlington. No ale z kierunkami to właśnie jak mówił Nick. Jakby było tak prosto jak kiedyś albo tylko po zwykłej wojnie to nie byliby tu potrzebni stalkerzy. - szatynka jak zwykle uzupełniła wypowiedź Nicka. Głos jednak miała względem Polaka dość oschły chociaż stonowany. Widocznie zachowanie Polaka też jej stawało ością w gardle.

Po wyjściu stalkerów parę osób skorzystało z zasobów jakie z takim trudem i ryzykiem przytargał do kryjówki Polak. Ktoś inny próbował się przespać, porozmawiać czy zająć się czymś. Czarnowłosa Ormianka zdobyła jeszcze od Abi informację, że jeśli się da to stalkerzy korzystają z mostu przy Big Benie. Jeśli są na powierzchni. No albo tunelami metra pod.

Joe nie mógł spokojnie zmrużyć oka mimo, że bladolica lekarka stała na straży jego snu. Coś mu się śniło. Albo coś słyszał. Sam już nie był pewny czy we śnie czy z tego całego dymu i burzy. Był zmęczony. Oczy same mu się sklejały a jednak umysł wędrował przez jakieś puste rejony będąc w stanie pośrednim między snem a czuwaniem.

Marian gdy miał okazję usiąść, porozdzielać nadmiar obciążającego go ekwipunku też czuł, że podziemne czołganie się przez wąską, betonową kichę dało mu w kość. Miał ochotę odpocząć i odsapnąć, zmrużyć oko chociaż na chwilę. Ale nie mógł. Za bardzo niepokojąco brzmiał ten dym jaki ich otaczał, tłamsił i dusił. Albo coś co się w nim lub tuż za nim kryło.

Pozytywnie jednak dało się odebrać to co powiedział zmęczony Michael. Brytyjczyk swoim spokojem i pogoda ducha potrafił jakoś znaleźć jaśniejszy punkt w całej tej sytuacji na tyle, że w zauważalny sposób wlało to nieco otuchy w skołatane serca i zszargane nerwy ale na wyczerpane ciała już niewiele mogło poradzić. Jednak zwłaszcza osoby którym dotychczasowe przeprawy mocno zszargały nerwy zwłaszcza Australijczykowi, Szwedce i Polakowi te słowa pomogły się utrzymać w garści.

Czas był jednak względny. Nie szło określić w jakiś sensowny sposób ile już tutaj czekają. Stalkerów nie ma parę chwil czy całą wieczność? Porzucili ich jak to podejrzewał ich Marian czy dalej robią swoje gdzieś, tam, poza tym dymem który otaczał tą nietypową kryjówkę w dawnej kryjówce. Z początku coś jeszcze wydawało się zmieniać w pobliżu. W dymie coś się zdawało poruszać albo być tak blisko, że wywoływało wrażenie jakby coś poruszało się tuż pod skórą. Albo bariery wytrzymywały albo może to się tylko przypadkowo dym tak układał? Trudno było zgadnąć. Bo w pewnym momencie to zjawisko zniknęło. A może przestali je po prostu dostrzegać czy lepiej się maskowało? Czekało gdzieś tam nadal? Czy nie? To było to coś co mieli odciągnąć stalkerzy? To odciągnęli czy nie? Czy może to coś jeszcze innego?

Jedynym wyznacznikiem upływu czasu były świeczki. Tak jak mówiła Abi. Wypalały się. Wypaliły się już chyba do połowy, może trochę więcej czy mniej. Może jednak więcej niż połowę. Przynajmniej od chwili gdy pierwsza trójka, Mervin, Sigrun i Michael widzieli jak Nick rozpala pierwsze z nich. Jak zwróciła uwagę Sigrun, wtedy już były rozstawione i stalker je tylko podpalał. Ale bez zegarków nie było wiadomo ile się już palą i ile się jeszcze będą palić. I trudno było to oszacować na oko ale co się spojrzało na jakąś świeczkę zdawało się jej mniej i mniej, zupełnie jakby wypalały się coraz szybciej. No ale może było to tylko subiektywne wrażenie pod wpływem stresu.

Wreszcie czekanie się skończyło. Pojawił się dźwięk. Najpierw ledwo słyszalny. Głowy zaczeły rozglądać się po sobie i niewielkiej przestrzeni okolicy aby zlokalizować źródło tego dziwnego, świszczącego albo jękliwego dźwięku. Pierwsza zorientowała się Sigrun. Gwizdek! Ten gwizdek od Abi! Świszczał jękliwie chociaż nikt w niego nie dmuchał! Dźwięk się nasilał i Keira też zorientowała się, że jej gwizdek reaguje podobnie. Teraz już wszyscy mieli się na baczności bo i tak nikt nie dał rady się zdrzemnąć a rozmowy urwały się pod naporem tych świszczących dźwięków. Było w nich coś alarmującego i niepokojącego co stawiało włosy na karku tak samo jak grube krople potu.

Wreszcie pojawił się inny dźwięk. Na górze. Na suficie. Z kłębiącego się tam dymu pojawiła się dziwna odnoga. Stworzona jakby właśnie z tego dymu. Ale zachowywała się inaczej. Uformowana w bezkształtną, wąską wić opuszczała się wolno spod sufitu w kierunku centrum pomieszczenia. W tym dziwnie uformowanym dymie błyszczały pojedyncze błyski jakby uwięzione tam iskierki zimnego, błękitnego światła. Oba gwizdki świstały dychawicznym świstem coraz mocniej. To coś od sufitu obniżyło się do wysokości klatki piersiowej stojącego dorosłego. Świadomie czy nie blokując najprostszy i najkrótszy ruch w jakąkolwiek stronę. Czy drzwiami przez które wyszli stalkerzy, czy w stronę wc i dalej do rury którymi z początku wszyscy przyszli to na tyle osób na pewno było nie tak łatwo się pomieścić. A gwizdki wciąż świstały swoim jękliwym głosem bez żadnego, ludzkiego udziału w tej kakofoni.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 15-07-2018, 18:12   #40
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Przez pewien czas tylko siedzieli i czekali, próbując w jakiś sposób zignorować to, że na zewnątrz zasłony, którą tworzył dym, coś było.

Odpowiedź stalkera była - ten tutaj nie zawiódł - nie do końca przydatna. Wyglądało na to, że krajobraz, który był na powierzchni, mógł się zmienić na tyle, że jej pamięć co do drogi mogła zawieść.

- Pierdolona Kraina Oz - Sigrun przygryzła filtr papierosa, mrucząc przekleństwa.

Rozmawiała przez pewien czas z Mervinem, głównie po to, żeby rozładować napięcie, które budowało wszystko wokół, włącznie ze stalkerami Ich wiedza dawała sporo do życzenia. Choć dowiedzieli się co nieco o naturze nowej rzeczywistości, to praktycznych uwag co do tego, jak nie dać się zabić, było jak na lekarstwo. Jeśli istniały jakiekolwiek zakłócenia, które ten dziwny gwizdek miał wykrywać, to chciała od nich być jak najdalej.

Rozmawiając z Wilgraines, przypomniała sobie lepsze czasy, o których opowiedziała biologowi, a także każdemu, kto zechciał posłuchać: o czasach sprzed tego całego syfu, kiedy ludzie jeszcze mogli wejść do pubu i uchlać się przyzwoicie i powalić głową w stół, słuchając Motörhead. Dopóki piwo było przednie i dopóki zachrypnięty głos Lemmy’ego brzmiał w wielganych kolumnach, dopóty można było wchłaniać szkocką lub też tanie piwo, wedle gustu i tego, jak bardzo się było spłukanym. Wieczory zazwyczaj kończyły się rzyganiem i zasypianiem z ciężką głową, która wcale nie stawała się lżejsza nad ranem.

Można było też złapać w nieco bardziej szemranych zakamarkach folię z brązowawym proszkiem, razem ze strzykawkami. Łyżeczki i zapalniczkę do gotowania przynosiło się samemu. Heroina jednak była przerywnikiem zdarzającym się co tydzień albo co dwa, głównie z powodu przykrej jakości towaru na ulicach.

Forsę, która szła w sporej części na alkohol i dragi Sigrun zarabiała jako mechanik, który potrafił zrobić wszystko. Mimo młodego wieku dziewczyna potrafiła zawstydzić niejednego starego wygę.

- ...oczywiście, wszystko to poszło się jebać, kiedy mnie wsadzili - zakończyła.

Gwizdek odezwał się akurat w momencie, kiedy skończyła. A potem nadszedł czas horroru.

Sigrun wiedziała, że to było złe. Oczywiście, samo to, że tkwili wewnątrz jakiejś kopuły z dymu, który utworzyły świece, samo w sobie było złe. Procent zła w pomieszczeniu jednak eksplodował poza skalę, kiedy do środka zaczęła sięgać jakaś macka.

Wiedziała, co zrobić. Wystarczyło dać dyla.

- Spierdalamy! - krzyknęła do pozostałych i zaczęła przeciskać się w stronę wyjścia, gdzie zniknęli stalkerzy.

Ostatecznie, nie mogli zostać tutaj wiecznie. Świece dopalały się i zapewne pozostało ich tylko parę godzin. Nie mogli nic zyskać, będąc tutaj, szczególnie, że zasłona wydawała się słabnąć. Plan był zatem prosty: podążać ustalonym szlakiem, do Kennington albo do Elephant, potem na zachód.

Najpierw jednak chciała uciec najdalej stąd. Kiedy gwizdek przestanie świszczeć, wtedy będzie dość daleko.

Rzut: 6

 

Ostatnio edytowane przez Santorine : 16-07-2018 o 16:17.
Santorine jest teraz online  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172