Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-04-2018, 23:38   #1
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Hell Gate London - Do Muru!

Scenka:


- Dużo ich. Za dużo. Kogo budzimy? - kobieta pokręciła głową patrząc na skąpane w mroku pomieszczenie. Tylko jej latarka, latarka mężczyzny i kilka hibernatorów rozświetlało mrok pomieszczenia bez okien.

- A ile czasu zajmie ci wybudzenie ich? - mężczyzna zamiast odpowiedzieć zapytał. Przeniósł promień latarki na sąsiedni hibernator i jeszcze kolejny. No sporo. Abi miała rację.

- Z godzinę.- blondynka po chwili wahania oszacowała stan komór i swoje możliwości.

- To dużo nam nie zostanie. - powiedział facet znów sunąc promieniem światła po nowoczesnych trumnach przedłużających życie. - Ale czy jeden czy dziesięć to specjalnej różnicy w czasie nie robi prawda? - zapytał kobiety. Ta przygryzła wargę mając złe przeczucia co do jego planów ale pokiwała głową potwierdzając coś co i tak pewnie się domyślał. - Świetnie. Więc wybudź wszystkich. - odpowiedział tak jak się tego właśnie obawiała.

- Wszystkich? A co potem? Nick, nie damy rady przetransportować tyle osób na raz! Wiesz o tym. Jest nas tylko dwoje. Obudźmy ze dwie, trzy osoby góra. Tyle ma jakąś szansę. To świeżyny, wiesz jak to z nimi jest. Z nimi zawsze jest kłopot. - Abi próbowała przekonać partnera do rozsądniejszej wersji. Przecież zazwyczaj bywał taki rozsądny. Nawet z tą jego metką nawiedzonego co mu dali ci, którzy nie chodzili z nim na misje, albo byli raz właśnie jako świeżyny. Balast jak to między sobą na nich mówili.

- Wiem jak to z nimi zawsze jest. - skrzywił się Nick patrząc z niechęcią na oszronione od wewnątrz trumny. Abi miała rację. I z tym, że balast nie na darmo nazywają balastem i z tym, że tym razem byłby to zbyt ciężki balast na ich dwoje. - Ale idzie burza. Weszliśmy tutaj więc rozpieczętowaliśmy pomieszczenie. Wiesz jak skończą ci którzy tu zostaną. - spojrzał na nią pytająco. Teraz ona odwróciła głowę i skrzywiła się z niesmakiem. W końcu wzruszyła ramionami.

- To nie nasz problem. Weźmiemy tych dwóch, trzech i spadamy. Reszcie może się uda jak zostaną w hibernatorach. - powiedziała dziewczyna sunąc po szybie komory kriogenicznej. Z zewnątrz była chłodna jak i reszta przedmiotów w tym podziemiu.

- Nie uda się. Nie w trakcie burzy. Wiesz co się z nimi stanie. - Nick wskazał dłonią na ludzi pogrążonych w stanie anabiozy.

- No to trudno. Rozwalmy łeb większości i obudźmy tych dwóch czy trzech. Powiemy, że takich ich znaleźliśmy i tyle. - Abi zmarkotniała widząc piętrzące się po kolei problemy jakie by mieli, gdyby obudzili wszystkich tak jak chciał Nick.

- Wiesz, że zabicie ich nie oznacza końca. Dalej tu będą. A na ich dezintegrację nie mamy ani czasu ani zasobów. - Nick cierpliwie bronił swojego pomysłu. Potrzebował Abi i jej pomocy. Tak jak ona jego.

- Jak zamierzasz ich wszystkich zabrać? - podniosła głowę na niego. Liczyła, że ma jeden z tych swoich genialno - desperackich planów. Może coś przegapiła?

- Po prostu pójdziemy. Może nie wszyscy. Wiesz jaki jest balast. Zawsze wiedzą lepiej i mają pretensje, że jestem dla nich niemiły. Może ktoś zostanie albo się odłączy bo ma lepszy pomysł na życie? A z tych co pójdą z nami. Kto wie. Może komuś się uda. Z reguły komuś się udaje. Wzruszył ramionami. Abi skrzywiła się znowu ale pokiwała głową na znak zgody. Widział jednak niewiarę w jej oczach. Zgadzał się z jej oceną sytuacji. Tak właśnie powinni zrobić jak mówiła. Tylko ta burza. Pokręcił też głową. Wszystko przez tą burzę na górze. - Poza tym Abi. Każdy powinien mieć prawo do własnego życia. I walki o nie. Nie możemy im tego odebrać. Tak jak i nam kiedyś tego nie odebrano. - powiedział kładąc jej dłoń na ramieniu.

- No dobra. Wybudzę ich. Idź postaw bariery. Zawołam cię jak będę kończyć. - powiedziała w końcu. No jak tak patrzeć na sprawę, to faktycznie. Nie dawała świeżym wielkich szans. Ale i tak mieli większe niż zostając tutaj.


---



- Ta sympatyczna pani co właśnie wychodzi to Abi. Moja partnerka. - wybudzeni ludzie wciąż czuli się trochę skołowani. Dość szybko pojęli, że komitet powitalny jest dość specyficzny. Zamiast uprzejmego i uśmiechniętego personelu w lekarskich kitlach była jakaś parka o podejrzanym wyglądzie mieszaniny survivalowca z żołnierzem i elementami wyposażenia od skażeń oraz dziwnymi ozdobami. Mówili mało i niewiele coś to wyjaśniało cały czas ponaglając i mówiąc, że nie będą każdemu dziesięć razy to samo powtarzać. W jednym czy dwóch bardziej nerwowych momentach położyli dłoń na kaburach co było na tyle wymownym gestem, że działało wręcz magicznie.

- To się jeszcze może szybko zmienić. - uśmiechnął się jakiś krótko ostrzyżony i dobrze zbudowany mężczyzna odwracając wzrok od wyjścia w którym zniknęła dziewczyna i spoglądając na dziwnie ubranego mężczyznę dość prowokującym wzrokiem.

- Aha. Twardziel. No tak. Zawsze się jakiś trafi. Albo ważniak. Albo jajogłowa pierdoła. Lub po prostu pierdoła. - facet podrapał się po nosie przez co spojrzał gdzieś na najbliższe buty stojących przed nim osób. Pokiwał głową. No tak. Świeżyny. Balast. Szło tak jak zwykle. Znów mu udowadniali jak bardzo się pomylili przyłażąc tu i budząc ich.

- Czy możemy się dowiedzieć co się tu dzieje? Kim pan jest? I ta cała Abi? - zapytała jakaś kobieta. Wydawała się zdezorientowana i zniecierpliwiona i chciała wyjaśnień.

- Jestem Nick Norton. Mam dla was 10 minut. Potem wy macie 10 minut na przejście do pomieszczenia obok i spakowanie się. A potem ja i Abi wychodzimy stąd. Kto chce i da radę może iść z nami. Kto nie chce albo nie da rady raczej zginie. Albo nie i przydarzy mu się coś jeszcze gorszego. Choć teraz nie potrafię powiedzieć co i kiedy. - mężczyzna który przedstawił się jako Nick Norton uniósł ramię z zegarkiem i chyba wcisnął stoper sądząc z ruchu drugiej ręki. Potem podniósł głowę i przebrał się po zebranych twarzach. Ci spoglądali na siebie z jeszcze większa dezorientacją i złością.

- To jakaś kpina? To nas miało uspokoić? Jest tu ktoś nad panem?Jakiś szef? Chcę z nim rozmawiać, niech go pan zawoła. Jestem dyplomatą i mam immunitet dyplomatyczny. - do przodu dał krok jakiś starszy mężczyzna gdzieś tak w 8-mym miesiącu ciąży. Starał się chyba być dumny, dostojny i stanowczy wskazując palcem na drzwi przez które wyszła niedawno Abi.

- Chuja tam masz. Wszystko chuj strzelił. Nie ma dyplomatów, immunitetów, rządów, krajów, granic, wojska, policji, internetu, telefonów i wakacji w ciepłych krajach. Świata który znacie już nie ma. Od dawna nie ma. Ludzie których znaliście już wymarli razem z tamtym światem. Bez histerii mi tu teraz. Macie jeszcze 8 minut. - Norton mówił monotonnym choć lekko poirytowanym głosem. Jak nauczyciel co po raz kolejny musi powtarzać tę samą lekcję kolejnej klasie i ma już tego dość.

- To który mamy rok? - zapytał jakiś młodszy mężczyzna gdy przez grupę już przetoczyła się pierwsza fala rosnącej złości, protestu, strachu i niezrozumienia.

- Jest 2088. Wy zapewne pamiętacie jakiś 35-ty lub 36-ty. Wtedy jeszcze wszystko działało by was wrzucić w lodówki… - Norton kiwnął głową i zaczął mówić ale przerwał mu jakiś facet w okularach.

- Ja pamiętam 37-dmy! - wyskoczył z ręką do góry zupełnie jakby znów był w klasie i w szkole. Nick zmierzył go wzrokiem rozdymając ze złości nozdrza.

- I co to zmienia jak teraz mamy 88-my? I nie lubię jak mi się przerywa. Macie 7 minut. Chcecie stąd wyjść to proponuję się dowiedzieć tego i owego póki macie kogo pytać. - powiedział cierpko Norton na koniec uśmiechając się nieco ironicznie.

- Mamy gdzieś iść? - zapytała niepewnie i dość zdziwionym głosem jakaś młoda dziewczyna.

- I gdzie właściwie jesteśmy? - dorzucił pytanie “twardziel” rozglądając się wymownie po betonowych ścianach. Widzieli dotąd salę z lodówkami, prysznice, przebieralnie ale poza tym, że chyba było to pod ziemią to nie było wiadomo gdzie.

- Jesteśmy w zachodnim Londynie… - zaczął odpowiadać Nick i również zaczął przechadzać się po sali. Ale znów mu przerwał jakiś facet.

- Jak w Londynie?! Niemożliwe. Ja byłem w Marsylii. - dodał patrząc wyzywająco na tego faceta w dziwnym ubraniu jakby go przyłapał na jakimś kłamstwie.

- To możliwe. Zanim wszystko siadło próbowano ratować co się da i ewakuować nawet takich przerywających typków jak ty. - Nick zatrzymał się i spojrzał na faceta. Ten jakby trochę się cofnął próbując jakoś by inni go zasłonili. Tak na wszelki wypadek.

- Właśnie. Co z wojną? Wygraliśmy? - zapytał ten krótkoostrzyżony “twardziel” o wyglądzie jakiegoś wojskowego typa.

- A nie wiem. - Norton obojętnie wzruszył ramionami. - Nie zostało nas aż tylu by się było kogo spytać albo ktoś miał o tym robić statystyki. Więc sobie wybierz wynik i będzie równie prawdopodobny. - spojrzał na “twardziela” i lekko rozłożył ramiona. Wyglądał jakby ta odpowiedź jakoś przyniosła mu sporą satysfakcję. Wojskowy i reszta spojrzeli na siebie zaniepokojeni i zdezorientowani. Przecież pakowali się do lodówek bo chcieli przetrwać wojnę! Przynajmniej większość z nich.

- A co w takim razie zostało? I jak nie jesteś z armii ani rządu to kim? - zapytał jakiś młodszy facet patrząc na sylwetkę Nortona.

- Jestem szperaczem. Stalkerem. Sępem. Poszukiwaczem. Rangerem. Przewodnikiem. Wybierz sobie. Albo sam wymyśl. Będzie równie dobre. 6 minut. - Norton wzruszył ramionami i na koniec spojrzał na zegarek znowu.

- A co zostało? Co jest na górze? - młodzian nie ustępował i wskazał palcem na sufit. Grupka też jakoś się uspokoiła na tyle, że wyraźnie czekała na odpowiedź. Przewodnik i większość grupki też spojrzała w górę na sufit jakby mogli przez niego nagle zobaczyć co jest nad nim.

- Najpierw jest metro. A potem kanały. Potem jest powierzchnia. A tam to co zostaje po każdej wojnie. Gruzy i kości poprzedników. Rozsypujące. To zostało po konwencjonalnej wojnie. Po III Wojnie zostały te wszystkie rady i promile. A, że Londek pipidówą nie był więc zajmował poczesne miejsce na wszelkiej liście z czerwonymi guzikami w łapie. Więc jak ktoś z was był z Londka to gwarantuję, że się zdziwi jeśli go zobaczy. - przewodnik stanął frontem do grupki i złożył na piersiach ramiona na krzyż. Obserwował kolejną falę konsternacji i obaw.

- No to jednak użyto broni masowego rażenia? - zapytała smutno dziewczyna z jakimś odcieniem rozczarowania w głosie.

- Oj panusiu. - westchnął Norton kręcąc głową. - Żeby oni poprzestali na klasyce i atomówkach. To najwyżej byśmy zdechli od promieniowania albo mieli śmieszne dzieci. - uśmiechnął się smutno patrząc z politowaniem na tą świeżynę.

- Jak to? To czego jeszcze użyto? - zapytał ten wojskowy najwyraźniej też zaciekawiony i zaniepokojony.

- Broń międzywymiarowa. Antymateria. Antyplazma. Ektoplazma. Kontrolowane czarne dziury. Wybierz coś sobie. Będzie równie dobre. Nie wiem czy przetrwał ktokolwiek kto by ogarniał czego wtedy użyto. Więc w takich świeżynach jak wy, cała nadzieja ludzkości. Mieścimy się na Orkadach. 5 minut. - “świeżyny” popatrzyły na siebie to z powrotem na niego. To wszystko robiło się… Co on mówił?!

- Na Orkadach?! Całą ludzkość? Niemożliwe! Musiał zostać ktoś jeszcze! - wybuchnął w końcu dyplomata nie wytrzymując dłużej takiej listy bredni i impertynenckiego zachowania.

- No nie cała. - przyznał spokojnie Norton. - Są jeszcze na Islandii, na Grenlandii powstało coś tam, nawet Antarktydę mieli zająć. Ale z nimi jest kontakt przez radio. Czasem. Nie znam nikogo kto by tam dotarł albo przybył. Więc po prawdzie chuj wie co tam jest. Ja przyjmuję do wiadomości, że cała planeta oberwała tak jak za kwadrans sami zobaczycie. - Norton nie wydwał się zbytnio przejęty i dalej pełnil swoja rolę herolda rewewlacyjnych nowin.

- A co z koloniami na Księżycu i Marsie? - zapytał ten z okularach z wyraźną ciekawością w głosie.

- Na Marsie podobno jeszcze ktoś zipie. A ci z Księżyca powiedzieli, że robią kwarantannę na wszystko co z Ziemi i się na nas wypięli. Ale rozumiem ich. Jakbym tam był też bym nie chciał nic stąd u siebie. 4 minuty. - Nick poinformował nowych raczej obojętnym tonem nie przywiązując do tego tematu zbytniej wagi.

- Kwarantanny? Po co kwarantanna? Na napromieniowanych? Co za bzdura! Na co? - dziewczyna pokręciła głową nie mogąc pojąc logiki odpowiedzi. Po co było wprowadzać kwarantannę na poparzonych radami i okaleczonych w wojnie?

- Na istoty międzywymiarowe. Zjawy. Duchy. Demony. I to co ze sobą przynoszą. Spaczenie. Anomalie. Zakłócenia. Ghoule. Wypaczonych. Żywe trupy. Wybierz sobie cokolwiek z dawnych bajek i horrorów i też będzie pasować. - stalker spoglądał nawet z zainteresowaniem na zebrane twarze. Tak jak zwykle zrobił się Sajgon i stracili z dobrą minutę wzajemnych krzyków, pogróżek i kpin.

- To jakaś kpina?! Żart?! - furczał rozgniewany dyplomata a wiele głów szło mu w sukurs pomrukiem poparcia i kiwaniem.

- No. Bo strasznie zabawny ze mnie facet, nie? 3 minuty. - znów wymownie spojrzał na zegarek. Czas się kończył. Może czas już na pokaz? Nikt się sam nie zorientuje? To by znowu nie było nikogo wartościowego. Przynajmniej na jego potrzeby.

- Jakie duchy? Jakie zjawy? Skąd? - młody facet pokrecił głową nie mogąc pojąc tej absurdalnej odpowiedzi. No nawet wojna atomowa to było coś jeszcze zrozumiałego co każdy z ich świata znał i jakoś gdzieś tam liczył się z tym chociaż hipotetycznie. Ale duchy? Zjawy? Demony? To przecież było tylko w bajkach!

- Nie wiem. Skądś do nas przyszły. Podobno ta eksperymentalna broń na tą antymaterię czy co to tam była je ściągnęła. Albo otwarła portal między rzeczywistościami. Albo po prostu objawiła coś co zawsze tu było. Chuj wie w sumie. Jak zwykle. Wybierz sobie. Dla mnie istotne jest to, że teraz tu są i coś kurwa za chuja nie chcą odejść. A z każdym rokiem spaczony obszar podobno się nie powiększył tak bardzo jak w zeszłym. Mamy o tym artykuły i ładne mapki z tabelkami w Biuletynie. Większość debili w to wierzy. Znaczy o przepraszam, chciałem powiedzieć ludzkości. Ale dane do tych ich mapek biorą od takich kolesi jak ja. A ja tu przyjeżdżam a nie oni. I wiem jak to wygląda na miejscu. 2 minuty. - Norton beztrosko i nawet jakby ze złośliwą satysfakcją strzelał kolejnymi rewelacjami. Dało się jednak zauważyć jakaś nutka zgorzkniałej walki za straconą sprawę.

- Jak wyglądają te duchy? Można je zobaczyć? - zapytał w końcu znowu ten młody przełamując milczenie i konsternację grupki.

- Mnie interesuje tylko jedno. Jak je zabić? - żołnierz przepchał się przez zaniepokojonych ludzi o krok do przodu i wyglądał jakby chciał zmusić Nortona do odpowiedzi.

- Zabić ducha? Dobre. Naprawdę świetny pomysł. A jak chcesz to zrobić? Ołowiem? Stalą? Ogniem? No to nie działa. Jak masz jeszcze jakieś pomysły to się nie krępuj może w końcu odkryjesz jak zniszczyć to cholerstwo. - Nick popatrzył krytycznie na żołnierza który odwzajemnił się nieufnym wzrokiem. - I duchów czy jak ja wolę, zjaw, nie da się zobaczyć ot, tak. Czasem jak ma się wprawę można coś dostrzec. Ślady. Ruch. Dźwięk. Ale jak wie się na co zwracać uwagę. Wyraźniejsze są pośrednie efekty spaczenia. Jak wypaczeni, ghoule i inne takie przyjemniaczki. Można je próbować zabić. Ale wtedy zjawa szuka kolejnego żywiciela. Więc nie polecam takiej taktyki. No ale nie mam czasu was szkolić bo to zajęcia na lata. A musimy zaraz ruszać. Minuta. - żołnierz i młodzik w okularach spojrzeli na siebie nawzajem słysząc odpowiedź Nortona. Obydwaj zdawali się mieć wyraźne wątpliwości co do jakości i prawdziwości słów tego oszołoma.

- Dlaczego musimy się tak spieszyć? - zapytała niepewnie dziewczyna. Patrzyła po zebranych towarzyszach jakby szukała tam wsparcia albo otuchy.

- A te duchy czy zjawy. Muszą mieć jakąś sygnaturę. Coś co da się wykryć. Można By zbudować jakiś skaner. Detektor. Czujnik. - młody w okularach nie chciał się chyba zgodzić z “nie” Nortona. Przecież każde zjawisko z naszego świata, nawet niedostrzegalne ludzkimi zmysłami dało się zmierzyć za pomocą przyrządów.

- Musimy się śpieszyć by zdążyć przed burzą. Podczas burzy zjawy dostają pierdolca i są o wiele silniejsze i agresywniejsze niż zazwyczaj. Nasze bariery mogą nie wytrzymać. A z czujnikami wiesz młody, pewnie kumasz i chcesz dobrze. Ale zjawy upodobały sobie wszelkie fikuśne zabaweczki. Przyjmijcie pod czachy, że jak coś ma procesor czy obwody czyli mało co z waszego świata jaki pamiętacie, no to ściąga zjawy. Nie pytajcie mnie dlaczego, po prostu tak jest. Radio, elektryka, diesel, generator, latarka. To jeszcze można ryzykować. Ale w eterze radia też są. Niejednemu już odpierdoliło jak tego się nasłuchał. Wszelkie smartfony, telefony, mp3 zostawcie tutaj. Jak nie jesteście pewni czy coś ma taki czip czy inne dziadostwo to nie podchodźcie nawet do tego. Wywalcie elektroniczne myślenie do kosza. - machnął ręką a potem sprawdził czas. Zostawił ich samym sobie z ich rozmyślaniami jak ubogi stał się obecny świat bez elektronicznych udogodnień na każdym kroku na jakim opierała się każda cywilizacja z ich czasów.

- A to? To nie jest elektronika? Wygląda jak gogle noktowizyjne. - żołnierz wskazał ręką na gogle jakie na głowie miał Norton. Wyglądały trochę dziwnie ale jednak nadal widać było wyraźne podobieństwo do noktowizorów i podobnych przyrządów.

- I jakie bariery? Macie jakieś bariery? - zapytała niepewnie dziewczyna stojąca trochę na uboczu całej grupki. No wreszcie. I tak czas się skończył.

- Tak. Kiedyś to były gogle noktowizyjne. Ale dawno zdążyły się zepsuć. I teraz działają inaczej. - Norton sięgnął do głowy i zdjął gogle. Przesunął dłonią po goglach i te nagle rozpaliły się jakimiś kreskami, zawijasami i wzorami. Chwile błyszczały nim zgasły.

- I to tyle? Zamontowałeś jakieś światełka na nich? I to ma być jakieś coś? Żałosne. - prychnął młodzian w okularach. Chyba ludzkość musiała upaść strasznie nisko, do poziomu zabobonnych dzikusów by takie tani trik miałby robić na nich wrażenie. Ale nie na kimś kto się emocjonował w holosieci zakładaniem pierwszej bazy na Marsie.

- To nie są światełka. To są runy. Magiczne tatuaże. Zaklęty przedmiot. Przeklęty lub pobłogosławiony. Wybierz sobie co ci mniej nie pasuje. - odpowiedział Norton z cierpkim wyrazem twarzy. Młodzik wzruszył pogardliwie ramionami i chyba dąsał się dalej. Nick machnął na niego ręką i z powrotem założył gogle na głowę. - A te bariery. - wskazał na dziewczynę co o nie pytała jakby chciał o tym przypomnieć. - To przejęta technologia innowymiarowa. Zjawy na uwięzi. Krew demonów. Magia. Jak zwykle możecie sobie wybrać. To jest to co zdołaliśmy choć trochę pojąć, okiełznać i nagiąć do naszych potrzeb. - powiedział podwijając rękaw kurtki. Na nadgarstku widać było jakieś wzory tatuaży. Przesunął po nich dłonią. Tatuaże rozjarzyły się podobnie jak przed chwilą obudowa gogli. Jednak po chwili skóra i rękaw zaczęły się zmieniać. Jakby z wzorów wypłynęła jakaś czarna mgła. Owinęła ona dłoń i ramię mężczyzny i szybko zaczęła pochłaniać resztę jego ciała. Doszła gdzieś do barku i nasady szyi rozdzielając się na tych krzyżówkach gdy nadgarstek zniknął. Potem dłoń i ramię. Cała sylwetka zaczęła znikać aż stała się ledwo widocznym na wylot konturem. Jak duch.

- Nie mogłem się powstrzymać. Wybacz. - powiedział zafascynowany młodzik zaraz po tym jak cisnął jakąś kulkę papieru w z trudem widoczną sylwetkę a ta uderzyła i odbiła się od niej.

- Czas minął. - głos Nicka się nie zmienił i jego kamuflaż zaczął znikać tak samo nagle jak się pojawił. - Zasuwać po graty. Nie bierzcie niczego nie poręcznego. Będziemy skakać i przeciskać się przez dziury płynąc pod wodą. - Norton kiwnął w stronę wejścia prowadzącego do małego magazyny pełnego szafek ze sprzętem.

- Dokąd właściwie idziemy? Na te Orkady? - zapytał przechodzący do pomieszczenia żołnierz.

- No coś ty. Teraz będziemy szli mniej więcej wzdłuż rzeki. Noc spędzimy w kryjówce. Tej nocy była bezpieczna dla nas. Jest szansa, że będzie i tak te nocy. Przed następną powinniśmy wyjść z miasta i spotkać się z moimi ludźmi. Wtedy pojedziemy do Muru. Muru Hadriana. Na północ od niego ludzie lubią wierzyć, że są bezpieczni. Jeśli ktoś się oddzieli, zgubi czy inny chuj to nie będę na niego czekał. Znacie motto Legii? Maszeruj albo zdychaj. No to coś w ten deseń. Nie radzę się gubić. Macie 10 minut. - powiedział obserwując jak kolejno mijają go i zaczynają buszować po szafkach.

- A co? Jesteś naszą jedyną nadzieją? - prychnęła ironicznie przechodząca obok niego dziewczyna. Osunął się spojrzeniem po jej sylwetce.

- Nie wiem. Moge się okazać waszą jedynym zagrożeniem. - wzruszył ramionami a dziewczyna posłała mu zdziwione spojrzenie z otwartych właśnie drzwi szafki. - Wszystko jest zmienne. To, że przejdziesz 100 razy jakąś ulicę nie znaczy, że przejdziesz 101-szy. To, że ja wróciłem z 17-tu wypraw na południe Muru nie oznacza, że wrócę z 18-tej. To, że wy jesteście świeżynami nie znaczy, że nie wrócicie nawet jak ja zginę albo się rozdzielimy. Niektórym się udawało wrócić w pojedynkę. Może i wam by się udało. 9 minut. - Norton zwrócił obojętne spojrzenie o żwawości martwej ryby do grzebiącej w szafce dziewczynie. Znalazła jakiś plecak i teraz trzymała go by zapakować do niego co uznała za potrzebne.

- Jak będziemy szli. To jakoś specjalnie? Mamy coś robić albo nie? - zapytał pakujący się młodzian. Na razie w prywatnym rankingu Nortona był w czołówce.

- No sam pomyśl. Zjawy zwabia ruch, ciepło ciała, hałas, światło, krew, śmierć, strach i cierpienie. No i świeżynki. Każda świeżyna jak widzi tą chujnie za pierwszym czy nawet drugim razem jest jak japoński turysta trzaskający aparatem. Kumasz z jak daleka widać migawkę? No a teraz mam cały autobus japońskich turystów. Dlatego mówimy na was balast. Bo jesteście dla nas zagrożeniem i balastem. Wiecie co w krytycznej chwili robi się z balastem prawda? 7 minut. - Norton pokręcił głową patrząc na szykująca się do drogi grupkę z wyraźną niechęcią. Na koniec wykonał dwoma palcami gest tnących nożyczek. Ci popatrzyli na siebie z niedowierzaniem i podobna niechęcią.

- Jak to? Przecież nas zaprowadzisz do jakiejś bazy co? Do tego Muru. - wojskowy typ rozłożył ramiona patrząc z wyraźną złością na ich przewodnika.

- Mogę spróbować. Ale to nie jest moim zadaniem. Moim zdaniem było znalezienie tego miejsca. I udało mi się. Teraz muszę tylko wrócić za Mur. Z wami lub bez. Za każdego z was kogo zaprowadzę dostanę bonus. Ale nie wykorzystam go jeśli przez was zginę więc właśnie jak mówię. Mogę ale nie muszę. I jesteście dużą grupą jak na dwójkę szperaczy więc nie oczekuję, że uda się wszystkim. 6 minut. - brunet w dziwnym ubraniu na końcu znów powtórzył “twixowy” gest. Patrzył na szykujących się do drogi ludzi jakby właśnie byli niechcianym balastem.

- Nie słuchajcie go! Wcale nie musimy nigdzie iść! Zamkniemy się tu i poczekamy aż po nas kogoś wyślą! - buntowniczym tonem odezwał się dyplomata patrząc piorunującym wzrokiem na stojącego w przejściu faceta.

- No pewnie, że nie musicie z nami iść. Ale ja i Abi stąd wychodzimy za 5 minut. Ale przerabiałem już to. Powiem wam jak to będzie wyglądało. Macie żarcia na kilka dni, może nawet tydzień czy dwa. Nie musicie wychodzić. Ale w końcu wyjdziecie bo żarcie wam się skończy albo ktoś usłyszy jakieś głosy czy inny chuj. Może nawet znajdziecie coś do jedzenia. Ale w końcu jeden z was nie wróci. Ktoś pójdzie go szukać. Ktoś wróci. I będziecie myśleli, że to on wrócił. A potem was zacznie wyrzynać w nocy jak nie skumacie to w kolejnych. Lub coś z niego wyjdzie. W końcu może nawet dacie radę się tego pozbyć i ktoś z was przeżyje i będzie chciał wrócić za mur. Ale nie będzie miał was kto zaprowadzić ani nawet wyprowadzić z Londka. No ale kto wie. Niektórym się udaje. Może i wam też się uda i wcale nie będziecie wtedy musieli iść ze mną. 4 minuty. - Norton całkiem chętnie omówił alternatywny scenariusz jaki widział dla swojego pomysłu natychmiastowej wędrówki. Ludzie w szatni chwile spoglądali na siebie, swoje plecaki, kurtki aż w końcu wrócili do pakowania.

- A jakieś pozytyw są? - zapytał z przekąsem młody wpakowując kolejną puszkę do plecaka.

- No pewnie. Nigdy jeszcze nie udało mi się jakiejś grupy doprowadzić bez strat. Ale zazwyczaj udawało mi się kogoś doprowadzić. - powiedział Norton uśmiechając się lekko.


---
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 22-04-2018, 05:22   #2
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 1 - Pierwszy prysznic

Podziemia schronu, chłodnawo, awaryjne oświetlenie



Powitanie po wyjściu ze świata ograniczonego do nowoczesnej kompozytowej trumny było średnio przyjemne. Zawroty głowy, ciężkość kończyn, ponowne omdlenia i pobudki. Usta pełne gorzkiego posmaku po rurkach i płynach jakie dotąd podtrzymywały życie swoich zamrożonych pacjentów. Uczucie zmarznięcia i zimna, kłopoty z zachowaniem równowagi, samo wyjście z tej kompozytowej trumny potrafiło być w tych warunkach wyzwaniem. No jednym słowem nowa dla tej dość nowej i mało sprawdzonej technologii jaką w ten czy inny sposób wszyscy testowali. Jak się okazało przeleżeli w nich pół wieku. I prawie nikt nie zasypiał w Londynie jak ten cały Nick mówił. Ani w zachodnim, ani wschodnim ani w żadnym.

Czyżby? Wysoka, smukła czarnowłosa kobieta czuła jakby oparu chemicznego snu nadal otulały jej umysł i wspomnienia. Wszystko kręciło się i mieszało w kołowrocie wspomnień. Czuła się co najmniej niepewnie. Jakby ktoś wymieszał kriosny ze wspomnieniami. Ale podobno podczas kriosnu nie można śnić. Tak mówili. Chyba. Chyba tak mówili. Tego też nie była pewna. Jedyny Azjata w grupce też czuł się oszołomiony i niepewny jakby procedura wybudzająca nie podziałała na niego jak należy. Chyba. W końcu to był jego pierwszy kriosen więc nie miał do czego porównać. Ale kręciło mu się nieco w głowie jak i we wspomnieniach. Jeden z najmłodziej wyglądających uczestników też nie był wcale pewny. Co i jak. Chociaż to nie do końca było dla niego nowością. Chyba. Nigdzie jednak nie widział swojego ojca a to wedle tego Nicka wcale nie były Stany gdzie poddano go hibernacji. Chociaż nie był już pewny czy ojciec nie mówił czegoś o przenosinach. Mówił? Nie mówił? Joe nie był już wcale taki pewny. Wspomnienia przypływały i odpływały jak wycinki z różnych filmów. Zapała też nie był pewny co ale chyba nie tak powinno to wyglądać. Pamiętał swoją ojczystą mowę i ten angielski też rozumiał a jednak. Kołowrót snów i wspomnień zalewały go przeszkadzając zebrać myśli i skonenctrować się na tym co tu się dzieje.

Jakiś facet, jakaś laska a oboje za cholerę nie wyglądali na personel medyczny czy techniczny jaki wedle procedur powinien wybudzać pacjentów hibernatorów. Do tego oboje byli ubrani i zachowywali się podejrzanie. Spieszyli się. Widać było w każdy urwanym, ponaglającym spojrzeniu, rzuconym z wyczuwalnym zniecierpliwieniu słowie. Gadał głównie ten facet, laskę gdzieś wywiało gdy prawie dziesiątka pacjentów wciąż jeszcze w przemoczonych kombinezonach, ociekając roztapiajacymi się płynami jakie dotąd konserwowały ich ciała podtrzymując funkcje życiowe a teraz szybciej lub wolniej ściekały ze skóry, włosów i kombinezonów. Z drugiej strony byli uzbrojeni, wyposażeni jakby właśnie szli albo wrócili grać jakiegoś postapowego LARPa ale jednak jakoś zawartość szuflad w hibernatorach została nienaruszona. A skoro potrafili wyłączyć bezpiecznie hibernatory to mogli się dobrać i do szuflad.

- Dobra wszyscy chodzą. Świetnie. Tu są prysznice i szafki. 10 minut. Kto nie zdąży to zostaje. - facet który mówił, że nazywa się Nick Norton pokiwał głową widząc, że wszyscy już wygrzebali się ze swoich trumien i zostali najogólniej wprowadzeni w sytuację w jakiej się obudzili. Znowu dał się wyczuć jego ponaglający ton gdy obojętnie wskazał na boczne wejście do korytarza. Widać tam było brudne, zakurzone kafelki od lat albo dekad nie używane. Ale kafelki i tabliczki zdradzały łazienki, ubikacje, prysznice. - Macie szczęście, woda jest. - dodał coś w rodzaju produktu dowcipopodobnego. - Spłuczcie z siebie ten syf jak najdokładniej. Jak zostanie jebie na całą okolicę dając znać, że jest dostawa świeżego towaru w mięsnym. - Nick oparł się plecami o ścianę za przejściem prowadzącym do łazienek. Wyglądało, że ma zamiar czekać tam na tych co wyjdą by zaprowadzić ich dalej. Czekając bawił się jakimś wisiorkiem przewracając go w palcach.

Wciąż nieco oszołomieni po kolei przeszli do tych pryszniców. Ta laska, Abe, ostrzegała ich, że mogą odczuwać przykre dolegliwości po tak długim śnie. Zresztą przed hibernacją też sporo o tym tokowano. Woda w łazience rzeczywiście była. Ale raczej ani lokal ani tą wodę cieżko było uznać, za spełniające cywilizowane standardy choćby z trzygwiazkowego hotelu. Właściwie jakiegokolwiek cywilizowanego hotelu.





Wszędzie był pył i kurz. W połączeniu z wodą tworzył na posadzce błotnistą breję która ściekała do otworów odpływowych. Światło działało jakby chciało a nie mogło. A to było w jednej lampie całkiem jasne jak powinno, w następnej tliło się ledwo na żółto lub jarzeniówka mrygała w chaotycznym stroboskopowym tempie. Albo w ogóle nie działała. Woda też pozostawała wiele do życzenia. Była z trudem letnia i ściekała smętnym strumieniem. Przynajmniej zafoliowanych a więc czystych, ręczników i z materiału i papierowych oraz środków czyszczących było pod dostatkiem.

Łazienki powszechnym zwyczajem rozdzielały się na męskie i żeńskie. Nick został przy korytarzu i chyba poza czasem kompletnie go nie obchodziło kto i jak sobie poradzi. W łazienkowych szafkach było też trochę zwykłych ubrań którymi można było zastąpić te klejące się i przemoczone kombinezony hibernacyjne. Można było nimi uzupełnić ten skromny ekwipunek jaki każde z nich zdołał wcisnąć do niewielkiej szuflady hibernatora.

Woda choć jedynie symbolicznie ciepła zdawała się nadal łączyć z cywilizowanym światem jaki zostawili za sobą. Tak samo jak niegdyś spływała na głowę pozwalając pozbyć się brudu, zmartwień, uporządkować myśli a nawet porozmawiać wreszcie z sąsiadem obok. Przyjrzeć cię i zorientować się z kim się tutaj wylądowało. Przy hibernatorach wobec stanu świeżo po wybudzeniu i rewelacji serwowanych przez zniecierpliwionego Nicka ciężko było nawiązać jakąś rozmowę z kimkolwiek jeszcze. Teraz ten Norton gdzieś tam na nich czekał a mieli właśnie okazję spróbować ogarnąć co tu się dzieje. Teraz albo podczas grzebania w szafkach i przebierania się w suche choć zleżałe rzeczy.

Poza ubraniami w szafkach znaleźli jeszcze parę innych rzeczy. Trochę opatrunków zapakowanych w plastikowe medkity, trochę chemicznych rac, trochę lightsticków, nawet latarkę ale z całkowicie rozładowanymi bateriami. Miała jednak korbkę więc po chwili terkoczącego kręcenia, żarówka rewanżowała się chwilą bladego świecenia. Druga latarka była nakładaną na głowę czołówką co było fajne bo nie zajmowała rąk. Potrzebowała jednak baterii a wszystkie jakie znaleźli w szafkach były całkowicie rozładowane dekady temu. Na jednej ze ścian był zestaw przeciwpożarowy na którym wisiała spora, dwuręczna siekiera strażacka, łom i długi bosz. Było też kilka gazmasek i peleryn antyskażeniowych, konserw, pastylek do odkażania wody, płyn do odstraszania komarów, autozastrzyki do zaaplikowania w razie napromieniowania wszystko oczywiście też z jakieś pół wieku po przydatności do spożycia.

Było też jeszcze coś. Coś. W tym całym mroku i cieniach. Odgłosach jakie niosły się przez rury. W tym jak momentami gulgotała woda w głowicy przysznicy. Jak zmyta do stóp breja pieniła się w odpływie. W tych kątach gdzie zdawało się, że coś się kłębi jedynie człowiek odwrócił się do nich tyłem albo chociaż widział je tylko kątem oka. Zapała czuł coś. Takie niepokojące coś co jeżyło włosy na karku i nakłaniało do ostrożności. Chociaż przecież chyba nie działo się nic specjalnego. Australijczyk Greer też czuł przez skórę, że nie wszystko jest w porządku. I też właściwie nie umiał powiedzieć dlaczego. Co miał powiedzieć? Że cienie są tam gdzie światło nie sięga? Że rury nie działają jak należy? Podobnie Szwedka wychowana na londyńskich ulicach czuła się nieswojo. Zupełnie jakby otaczające ją ściany ukrywały coś przed nią albo na odwrót, gapiły się bezczelnie knując coś podstępnego.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 22-04-2018, 19:38   #3
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
David powoli wynurzył się z czarnej, pozbawionej snów otchłani.
Przez moment leżał bez ruchu, usiłując sobie przypomnieć, kim jest i co robił, zanim się w te ciemności wpakował.
Powoli, ostrożnie otworzył oczy i zamrugał, usiłując pozbyć się zalegającego w nich piasku, czy co to tam przeszkadzało w patrzeniu.
W pomieszczeniu panował przyjemny półmrok, co wspomniane wcześniej oczy przyjęły z niekłamaną ulgą.
Ostrożnie, przezwyciężając protest nieużywanych od dawna mięśni usiadł i rozejrzał się po pomieszczeniu.
Cóż... nie trzeba było być Einsteinem, by się zorientować, że coś tu nie gra. Ba... "nie gra" to było zdecydowanie za mało powiedziane. Nie pasowało nic. Pomieszczenie, w którym kładł się do szklanego sarkofagu, było dwa razy mniejsze, a jego trumna miała zaledwie dwie towarzyszki. No i nietrudno było zauważyć, że zamiast personelu medycznego w pomieszczeniu (prócz innych 'śpiochów') znajdowały się tylko dwie osoby, wyglądające jakby się urwały z planu filmu katastroficznego.

David przysiadł na skraju hibernatora i wsłuchiwał się w słowa mężczyzny, opowiadającego historię jak z koszmarnego snu.
Czy można mu było wierzyć? A może był to jakiś bzdurny test, wymyślony przez zwariowanych psychologów czy psychiatrów? Albo równie głupi program z dziedziny 'ukryta kamera', gdzie wpuszczano niczego nieświadomych przechodniów w maliny, by tłumy widzów mogły się wyśmiewać z poczynań tych, co się dali wkręcić.

Z drugiej strony... Może lepiej było założyć, że gość nie jest świrem i potraktować to jak ponurą rzeczywistość?
- David Greer - przedstawił się. - Mamy osiemdziesiąty ósmy rok? - upewnił się.

A gdy skończyły się wyjaśnienia zgarnął wszystkie rzeczy ze skrytki i pobiegł... nie, biegać to on na razie nie był w stanie... i poszedł pod prysznic, po drodze zdzierając z siebie śmierdzący kombinezon.

Kran ruszył ze zgrzytem. Prysznic zabulgotał, plunął mieszanką rdzawej wody i powietrza, ponownie zabulgotał i wreszcie wypluł z siebie strumyk zimnej wody. Orzeźwiającej, ale nie zachęcającej do dłuższego korzystania.
David przemył twarz, a potem, zgodnie z radą Nicka, zmył z siebie resztki płynu z hibernatora, po czym, nie zważajac na normy obyczajowe, pospieszył do szafek, by znaleźć dla siebie jakieś ubranie. Ruszenie w stronę odległego o paręset mil Wału Hadriana z gołym tyłkiem nie należało do rzeczy najrozsądniejszych... nawet jeśli Nick miał na myśli coś innego, niż dzieło jednego z cesarzy.

Gdy już się przyodział i założył pochodzącą jeszcze z dawnego świata kurtkę, zaczął się rozglądać za innymi, przydatnymi przedmiotami. A jako pierwsze wpadły mu w oko rzecz nadające się do rozwalenia drzwi, ściany czy też czyjejś głowy. Siekiera czy dwumetrowej długości stalowy drąg zdały mu się zbyt wielkie i nieporęczne, ale łom zdecydowanie pasował mu do ręki.
A potem zaczął napełniać kieszenie różnymi przydatnymi drobiazgami, starając się nie być zbyt pazernym - w końcu nie był tu sam, a egoizm i zachłaność z pewnością nie byłyby mile widziane przez nikogo.
W jego rękach znalazła się mała latarka na korbkę, dwie konserwy, bandaże, race, maska gazowa, peleryna i parę innych przydatnych przedmiotów.
I tych rzeczy jakby się zrobiło za dużo. Nie mieściły się. Już chciał zawiązać rękawy jednej z koszul i zrobić z niej prowizoryczny pakunek. Na szczęście wypatrzył w jednej z szafek karłowaty plecaczek i nie musiał niczego wyrzucać.

Potem wdał się w dyskusję z Koichi na temat tego, który z nich lepiej wykorzysta łom. Doszli jednak do porozumienia - albo znajdą dla Japończyka jakąś poręczną gazrurkę (a do jej zdobycia łom mógł się przydać), albo też David, który nie zjawił się w tym świecie z gołymi rękami, odstąpi mu swoją zdobycz.

- Pomóc komuś? - spytał.

Rzucił okiem na zegarek, który zaczął chodzić mimo wieloletniego odpoczynku. Do wyznaczonego przez Nicka terminu została jeszcze jakaś minuta...

A w ogóle nie chciał tu przebywać ani chwili dłużej.
Opowieść czy to opowieść Nicka, czy paskudny klimat tego miejsca... Cały czas miał wrażenie, że coś się czai w kątach, tam, gdzie nie sięga światło.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 22-04-2018 o 19:41.
Kerm jest offline  
Stary 22-04-2018, 20:17   #4
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Przebudzenie było czymś w rodzajem naprawdę ciężkiego kaca po parunastu tanich piwach zakropionych tu i ówdzie podobnego sortu gorzałą, wymieszanymi dokładnie razem i przyprawiającymi o odruch wymiotny. Jeden z tych mega rauszów, które czasem się robiło, żeby zapomnieć o wszystkim. Kobieta powstała ze stalowej trumny i splunęła. Ślina była ciemnobrązowa i przypominała szlam, który ich otaczał.

- Khurr… - Sigrun odchrząknęła i splunęła znowu. - Kurwa. To bhyło… N-Niezłe - przekleństwa i pomruki były wszystkim, na co mogła się teraz zdobyć.

Czuła się jak śmieć, był to jakiś szczególny rodzaj otępienia, który na szczęście wydawało się wolno mijać i z mieszaniny bezładnych świateł i dźwięków coś zaczęło się rysować. Jakiś facet, który gadał, że ma dziesięć minut na ogarnięcie się ze wszystkim i że jeśli jej się nie uda, zostaje. Nie miała pojęcia, co to wszystko ma znaczyć, jednak nie narzekała. Odległe i zamazane wspomnienia przypomniały jej, że w stalowej trumnie nie znalazła się w swojej woli. Więc wydostanie się z tego miejsca było już samo w sobie sukcesem. Jakimś tam śmieciowym sukcesem, który mogła teraz osiągnąć, ale mimo wszystko sukcesem.

Spojrzała wokół siebie i zauważyła, że byli też inni. Nie wszyscy zostali wybudzeni z metalowych trumien. Dlaczego to właśnie ich wybudzono, kim był ten facet, co się działo i wiele innych pytań musiało poczekać. Właśnie minęła pierwsza minuta.

Przypomniała sobie nagle o szufladzie w stalowej celi i schowanym w nim Glocku i nożu. Przypadła do metalowej celi i wzięła stamtąd oba, a także swoje ciuchy, które miała, zanim wpakowano ją do klaustrofobicznej celi. Przeładowała broń, a zimny dotyk metalu dodał jej pewności siebie.

- Czołem, czołem, koledzy - chciała machnąć ręką do pozostałych, ale jakoś nie wyszło zbyt dobrze. Ręce były sztywne od leżenia w zimnej celi przez pół wieku, a jej głos był zachrypnięty.

Na tyle szybko, na ile pozwoliły jej nogi, poszła w stronę pryszniców. Zdjęła z siebie żółty i śmierdzący kombinezon hibernacyjny. Wzięła prysznic niemalże byle jak, próbując pozbyć się dziwnego zapachu komory hibernacyjnej, co nie do końca się udało. Ale śmierdziała mniej. Niewiele mówiła, postanowiwszy zająć się sobą. Kim byli ci ludzie, ostatecznie? Jeszcze jedno z pytań, które miały poczekać

Wyrzuciwszy śmierdzący kombinezon w kąt, przebrała się w swoje zwyczajne ciuchy, to jest skórzaną kurtkę i dżinsy. Jako że zdawało się, że pozostało nieco czasu, przeszukała szuflady i znalazła parę rzeczy, zapewne pozostałości personelu medycznego. Wepchnęła je do swojej kurtki, widząc, że pozostali robią dokładnie to samo.

Nie mogła nie zauważyć, że to miejsce wyglądało… Inaczej. Kiedy zapakowali ją do lodówki, pamiętała, że wszystko lśniło światłem i wyglądało sterylnie. Teraz to miejsce wyglądało jak grobowiec. Dlaczego tak było? Kolejne pytanie bez odpowiedzi.

Wyszedłszy, w miarę czysta i czując się nieco lepiej, zameldowała się u gościa, którego w myślach nazywała kapitanem.

- Ay, ay, kapitanie - przytknęła do skroni dłoń. - Sigrun Krieghafen melduje się na posterunek. Może teraz nam wytłumaczysz, dlaczego to miejsce wygląda jak cholerny cmentarz?
 
Santorine jest offline  
Stary 22-04-2018, 20:33   #5
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Kto by przypuszczał, że pierwsze minuty po powrocie do świata żywych przebiegną pod znakiem jednego, wielkiego nieporozumienia? Zbyt dużo informacji, zbyt obcych i dziwnych, niemożliwych wręcz - takich z rejonu zwykle zarezerwowanego dla kuglarskiego mistycyzmu mającego z porządna nauką tyle wspólnego, co przeciętna prostytutka z prawością.
Definitywnie von Noslitz nie była przygotowana na podobną pobudkę, tym bardziej poczucie zagubienia kumulowało się wewnątrz jej głowy, windując paranoiczne myśli na wysoce priorytetowy poziom.
Jedno pytanie rodziło kolejne, a te w postępie geometrycznym generowały cały szereg następnych pytań, niczym samonapędzająca się spirala, wydająca się nie mieć początku, ani tym bardziej końca. Za mało danych, za dużo niewiadomych, bądź domysłów. Do tego ból głowy, sączący się gdzieś z okolic skroni i oczodołów. Nie pozwalał się skupić, zebrać do kupy aby zacząć działać sensownie. Ułożyć harmonogram, potem punkt po punkcie go zrealizować… ciężka sprawa, gdy obraz dwoi się przed oczami, zaś mięśnie drżą od niekontrolowanych skurczy, będących pokłosiem długiej hibernacji.

Przespała wojnę? Koniec świata ludzi i początek ery widm i upiorów?
Dla niej brzmiało podejrzanie podobnie do masowej paranoi, wywołanej bronią chemiczno-biologiczną. Halucynogenne opary wszak mogły pomieszać w głowach nie tylko pojedynczym jednostkom. Musiała zdobyć dodatkowe dane, poskładać potłuczone, rozsypane puzzle w jakie ktoś zmienił jej głowę, o życiu nie wspominając.
- Nie tak… to wszystko nie tak - mruczała drewnianym tonem, pospiesznie korzystając z prysznica, aby zminimalizować ilość czasu straconego na techniczne zagadnienia aktualnego położenia. Próbowała nie myśleć o przeszłości, rodzinie i dawnym życiu. Nie wspominać i nie wytykać popełnionych błędów, począwszy od "po co się zgadzałaś?" na "zawiodłaś firmę".
- Nie... nie tak - westchnęła pod nosem, naciągając zimną jak diabli i przykurzoną podkoszulkę. Ubrała się pospiesznie, ładując do kieszeni garść drobiazgów i własne pamiątki z szuflady kriokomory.

Tak przygotowana opuściła teren sanitarny, niespełniający już żadnych norm ISO, lub zwykłego BHP. Jeżeli pozostała część świata tak wyglądała… nie, o tym na razie nie wolno było myśleć. Wolała wersję, że ktoś wycina hibernatusom paskudny dowcip.
- Mogę zająć parę minut? - w korytarzu odnalazła dziwnego mężczyznę w jeszcze dziwniejszym uniformie. Ubraniu. Zbieraninie przypadkowych elementów garderoby od dawna proszących o przepranie. Oraz odkażenie… a najlepiej wymianę na całkiem nowe.
- Wedle moich wyliczeń czas bazowy jeszcze nie minął - blondynka pozwoliła sobie na nikły uśmiech, stając przed obcym człowiekiem na odległość dwóch kroków - a… właśnie. Mamy cię jakoś tytułować? Wątpię by doktor… ale inaczej? W każdym razie na zajętego nie wyglądasz. W tej chwili. - przejechała spojrzeniem od góry do dołu jego sylwetki, po czym wróciła w rejony zarośniętej twarzy.

- Dwie minuty. I mówiłem już jak się nazywam nie wiem z czym masz problem. - odburknął facet zerkając na albinoskę przelotnie i dalej wydawał się bardziej pochłonięty zabawą swoim wisiorkiem. Sprawdził jednak czas na swoim zegarku zanim odpowiedział.

- Widzisz? Miałam rację. Dwie minuty to szmat czasu - kobieta uniosła kąciki ust ku górze, biorąc dyskretny oddech. - Nie jesteś wojskowym, ani nikim ze służb mundurowych. Pytanie czy jeszcze istnieją? Tam gdzie… cywilizacja? Jak wygląda ustrój polityczny i ekonomiczny? Feudalizm? Coś… innego? O ile cofnęliśmy się w rozwoju jako gatunek? Z czego zrobiony jest Mur, skoro twierdzisz że po jego drugiej stronie ludzie są względnie bezpieczni? Słyszałeś o McKesson? Cokolwiek? Ktoś przeżył? - wyrzuciła z siebie serię pytań, zaciskając bezwiednie pięści aż do chwili, gdy poczuła ból przecinanej skóry wewnątrz dłoni. Wtedy dopiero wzięła głębszy oddech, wypuszczając powietrze ze świtem i przymykając podrażnione światłem i resztkami płynu z komory powieki.
- Wybacz… Nick. - otworzyła oczy, kotwicząc zmęczone spojrzenie u góry, tam gdzie oczy niechętnego rozmówcy - Doktor Keira von Noslitz… Keira, skoro tytuły nic nie znaczą w naszej aktualnej sytuacji. Mimo… - zacięła się, odetchnęła ponownie i kontynuowała z uśmiechem - Mimo dość niestandardowych warunków jest mi miło, mogąc cie poznać. Poza tym… dziękuję, bo z tego co zrozumiałam wcale nie musieliście nas budzić, ani zostawiać żywymi. Dawać szansy - obróciła głowę, spoglądając wgłąb ciemnego korytarza. Ściszyła też głos - Tym bardziej narażając siebie. Jaka pora roku panuje na górze? O ile wciąż są tu pory roku…

Facet podniósł na chwilę wzrok ze swoich dłoni i tego wisiorka jaki obracał na różne strony w palcach. Pokręcił głową słysząc litanię pytań i znowu spojrzał w dół na ten wisiorek. I jeszcze raz cicho prychnął i pokręcił głową.
- Tutaj? Tutaj w strefie to ciesz się, że mniej więcej co jakiś czas jest jaśniej. Wtedy mówimy, że jest dzień. I nie słuchałaś uważnie. Jak większość świeżyn. Za murem ludzie myślą, że są bezpieczni bo lubią tak myśleć. A Mur to Mur. Po prostu linia na mapie którą zdecydowali się kontrolować. Ładnie wygląda. I ta tradycyjna nazwa. Robi wrażenie stabilności i dobrze się sprzedaje. - facet mówił dość obojętnym tonem z jakąś pół-uchwytną fatalistyczną nutą w głosie. Jakby był świadom przeznaczenia ale nie był w stanie mu się przeciwstawić. Podniósł znowu głowę przesuwając po sylwetce albinoski. Od jej jeszcze mokrych włosów przez środek aż do jej butów. Tym razem zdawał się zrobić to uważniej.
- Już po ptokach. Odkąd odpieczętowaliśmy ten schron. Zostaniecie tu. Staniecie się częścią Strefy. Każdy kto nie zdoła się stąd wydostać. Zostawienie was w hibernatorach czy zabicie zmieniło by tu niewiele. Przecież mówiłem, że ołów, stal i ogień nie działają tu tak jak kiedyś. Jedna minuta. - Nick pokręcił znowu głową i wyjrzał za róg w głąb korytarza jakby sprawdzał czy ktoś jeszcze nadchodzi.
- Ostatnia minuta! - krzyknął w głąb korytarza gdzie była reszta towarzystwa. Potem znów wrócił do opierania się o ścianę i zabawy swoim wisiorkiem.

- Słuchałam równie uważnie, jak ty nas marginalizujesz przy okazji siejąc defetyzm. Pytam o detale - albinoska wzruszyła nieznacznie ramionami, a jej uśmiech doprawił kwaśny odcień - Każda legenda, teoria, abstrakcja, koncepcja, spekulacja i hipoteza skądś się biorą. Trzon, główny zamysł, pobożne życzenie. Zaobserwowany schemat działania. Mówisz o duchach, upiorach. Czymś… co brzmi jak magia, która za moich czasów nie istniała. Twoje talizmany - wskazała brodą wisiorek w jego rękach - To nie odpustowy bubel, przynajmniej to nam wmawiasz. Jednak działa, skoro żyjesz. W swoim świecie, tutaj. Ja pamiętam że jeszcze wczoraj siedziałam na ostatnim posiedzeniu rady nadzorczej projektu mającego odwlec wojny, głód, choroby i… - zacisnęła szczęki, zgrzytając zębami przez dobre dwa uderzenia serca - I dziś budzę tu, po obcej wojnie. Sama z piętnastki pierwotnej obsady. W Londynie, zamiast w Los Angeles i ponad pół wieku później. Gdzie rzeczywistość diametralnie odbiega od znanych standardów. Bądź więc proszę… przynajmniej na tyle wyrozumiały, aby dawać odpowiedzi, nie powielać niewiadome albo slogany, czy… - prychnęła, kręcąc głową - Co działa? Talizmany, magia, voodoo, woda święcona? Przeciwnik… ma słabe strony? Jakoś udało ci się tu przeżyć siedemnaście razy. Tak, słucham co mówisz. Słyszałeś o McKesson? I co umie twój wisior?

- Nie słyszałem o McKesson. Ani o LA. Ani o Stanach. Ale jak czegoś nie słychać z innych stron świata to pewnie tam nic nie ma. A nawet jak jest to to samo jakby było na Księżycu czy innym Marsie. To po co się tym zajmować?
- Nick wzruszył ramionami patrząc na Keirę. Patrzył jakby ciężko było zrozumieć sens zastanawiania się nad pytaniami jakie ona zadawała i jemu i pewnie sobie.
- I nie ma wroga jako takiego. Jest Strefa. A, żebym spędził cały rok w szkolnej ławie by was wyszkolić to byłoby mało. Więc nie ma sensu tracić na to czasu. Wszystko jest inne. Różne. Zmienia się. Za każdym razem działasz na czuja i liczysz, że znów się uda. Nie ma czegoś takiego jak wiedza o Strefie. Coś co się sprawdzi dziesięć razy może cię załatwić za jedenastym. To jak gra w ruletkę. Tacy jak ja czy Abi po prostu mają mniej kul w bębenku niż tacy jak ty. Ale gramy w tą samą grę, przy tym samym stoliku. Dobra czas minął. Przełaź dalej. - Nick machnął ręką w przeciwną stronę korytarza niż ten którym wyszli z sali z komorami hibernacyjnymi. Odbił się od ściany i popatrzył na korytarz wiodący do pryszniców.
- Czas minął! Kto chce wyjść niech wyłazi! - krzyknął i sam ruszył w stronę jaki przed chwilą wskazał albinosce.

Wbrew temu co sądzono, świat nigdy nie był ani okrutny, ani radosny. Był po prostu chaosem pędzących na oślep cząsteczek, mieszaniną reagujących ze sobą substancji chemicznych bez prawdziwego ładu. Keira wiedziała o tym aż za dobrze.
- Chaos... świat to chaos. Od zawsze. Zmieniają się detale, warunki środowiskowe, lecz sedno nie ulega przeinaczeniu. Grunt to odnaleźć nową perspektywę, dojrzeć schemat. Rozgryźć czynniki zmiennych. Poznać ruch bębenka żeby wiedzieć czy przy pociągnięciu spustu natrafi na pustą komorę, zamiast godzić się na obce warunki. Właśnie po to trzeba się tym zająć, przynajmniej spróbować. Poznać. Zrozumieć. Pokonać. Naprawić. Przywrócić normalność - ruszyła za stalkerem, doganiając go po paru metrach.
- Żywe trupy, widma, duchy. Ktoś próbował poddawać je BIA? Analiza impedancji bioelektrycznej, inaczej bioimpedancyjnej... powinno dać choć cień informacji, jeśli nie czujnik EMP. Wciąż lepsze niż ouija... - zamilkła, dostrzegając swoje odbicie w mijanej płaszczyźnie podobnej staremu lustru: drobna, niska sylwetka w przypadkowo dobranych ubraniach. Blada, prawie przeźroczysta skóra z widoczną siecią niebieskich żyłek pod spodem. Do tego mlecznobiałe, mokre włosy i podkrążone, rozszerzone niepokojem jasnoniebieskie oczy. Przełknęła gorzką od żółci ślinę, zachowując dla siebie najnowsze spostrzeżenie.
Sama niepokojąco przypominała upiora.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 22-04-2018 o 20:44.
Zombianna jest offline  
Stary 23-04-2018, 13:35   #6
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Ponowne narodziny.

Instynkt. Adaptacja. Przetrwanie.

Doświadczał tego, tym razem nie będąc obserwatorem, ani badaczem. Był obiektem… Zwierzęciem…
Na szczęście tylko przez chwilę. Umysł, na którym najbardziej polegał, zaskakująco szybko przebudził się z letargu i notował nowe informacje, niczym w dzienniku, który Mervin skrupulatnie prowadził, egzystując w dawnym świecie. Świecie, który podobno przestał istnieć… Pozornie wszystko tak dobrze w nim funkcjonowało, nowoczesne technologie, loty w kosmos, badania, medycyna. Okazuje się, że ci co wieszczyli rychłą katastrofę mieli rację.

Nie zwykł wpadać w histerię. Bliskich pochował już znacznie wcześniej w pamięci, a Londynu nie cierpiał… Zawsze uciekał jak najdalej od rodzinnego miasta, od wszelkiej cywilizacji. Zainteresowała go szczególna wizja roztoczona przez tego… stalkera? Była na swój sposób fascynująca i bliska jego poglądom. Świat w pierwotnym wydaniu bez internetu, elektroniki, bez polityki, toksycznych religii, ideologii, sztucznych granic. Co prawda świat na gruzach, skażony, okaleczony, spotworniały…. Mimo tych oczywistych niedogodności jakież to znakomite pole do eksploracji, badań, obserwacji i odkryć! Nienachalnie przyjrzał się obecnym. Mieszanka płci, charakterów, genów, wrzucona w obce, wrogie środowisko. Świetny materiał na książkę. Studium zachowań homo sapiens w czasie apokalipsy…

Przemowa była wciągająca, szkoda, że mieli tak niewiele czasu. Merv sięgnął do szuflady i wydobył pamiątki sprzed półwiecza. Przywoływały jego dawne życie, jego badawczą tożsamość. Czas naglił i ukrócił sentymenty, jak słowa Nicka nadzieję na sympatyczne powitanie. Wilgraines jako jeden z ostatnich ruszył w stronę sanitariatów. Może zadecydował o tym, pewien wrodzony angielski flegmatyzm, może to, iż zawsze nie najlepiej czuł się w tłoku. Był z natury samotnikiem, nie potrzebował towarzystwa innych, zwłaszcza jeśli chodziło o kwestie higieny. Na szczęście łazienki były dzielone i zapewniały minimum intymności. Woda symbolicznie oczyszczała, chociaż niewiele brakowało, aby sama lepiła się do ciała. Ciśnienie było niskie, instalacja wyraźnie nie dała rady grupie wybudzonych hibernautów. Ochoczo pozbył się kombinezonu zakładając, stare ubranie. Pachniało lasem deszczowym, górskimi dolinami, tajgą. Poczuł się jak gdyby wyruszał na nową wyprawę. Paradoksalnie miała to być ekspedycja na zgliszcza jego dawnego domu…

Poprzednicy spustoszyli szafki, niczym szarańcza świeże zasiewy. Cóż... to typowo ludzkie zachowanie w czasie zagrożenia. Doktor spakował pelerynę antyskażeniową, nie mając tak naprawdę wyboru. W pamięci miał słowa Nicka o obciążeniu. Tunele, zapewne zalane wodą, nie będą sprzyjały dodatkowemu ekwipażowi.

- Są jeszcze inni… - zakomunikował nieśmiało, wychodząc z korytarza, lecz tak jak przypuszczał ich przewodnik nie zamierzał czekać na żywy balast. Bladolica dziewczyna podążyła za nim, wygłaszając nawet ciekawe teorie. Mervin przyspieszył kroku, aby do nich dołączyć. Już samo wydostanie się na powierzchnię mogło być nie lada wyzwaniem. Świat chciał ich zabić. Będzie usiłował to zrobić na wiele sposobów. Zaakceptowanie tej prawdy, powinno być dla biologa łatwiejsze, niż dla innych. Teoretycznie.
 
Deszatie jest offline  
Stary 24-04-2018, 23:05   #7
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Ciemność. Cisza. Pustka. Stan nieważkości. Bezmiar bezczasu. Trudno było stwierdzić gdzie kończy się jedna sekunda, a gdzie zaczyna kolejna. Receptory w skórach nie przekazują żadnych bodźców, zmysł dotyku nie istnieje. Trudno stwierdzić, czy ciało leży? Stoi? Unosi się? Błędnik wyłączony. Cisza.

[media]https://i1.wp.com/projecaoastral.com/wp-content/uploads/2015/07/Vis%C3%A3o-turva.jpg[/media]

Marian nie wiedział kiedy jego oczy zaczęły rejestrować światło, ani jak mocne było. Dotarł do niego jedynie ból receptorów wzrokowych wyrażających sprzeciw wobec nagłego wtargnięcia światła w przyjemną ciemność, do której przywykły przez ten długi czas. Zamknął oczy. Szybko kolejne zmysły "włączały się" jeden po drugim. Słyszał jakieś dźwięki. Najprawdopodobniej czyjeś głosy, choć równie dobrze mogło to być skrzypienie drzwi, lub wiatr uderzający o okiennice jego rezydencji na przedmieściach Warszawy. Błędnik podpowiedział, że znajduje się w pozycji horyzontalnej, a skóra poinformowała, że zatopiony jest w jakieś półpłynnej masie.

Zmusił się by otworzyć oczy. Tym razem światło nie bolało tak bardzo. Na zewnątrz panował raczej półmrok, choć ciężko było to ocenić. W głowie miał pustkę, zastanawiał się gdzie jest? Jak się nazywa? Nie wiedział ile czasu leżał pomiędzy pierwszym promykiem światła padającym na siatkówkę, a momentem, w którym zmusił swoje mięśnie do pierwszego od pół wieku wysiłku.
Podniósł się zmuszony nagłą potrzebą zaczerpnięcia powietrza, jednocześnie instynktownie zrywając ręką maskę/rurki, do których był przyczepiony. Mięśnie całego ciała zaprotestowały na ten nagły gest przypominając mu, że jednak żyje. Niby komora stymulowała mięśnie podczas hibernacji uniemożliwiając ich zwiotczenie i degenerację, a jednak Marian czuł jak jest rozrywany od środka każdym ruchem.

-... zachodnim Londynie… - doszło do niego pierwsze wyraźne zdanie. Spojrzał w kierunku mówcy, który wcale nie wyglądał jak biuściasta pielęgniarka. Wręcz przeciwnie, był jakimś trepem bawiącym się w ASG, lub LARPa.

Marian podniósł się i zsunął powoli ze swojej "trumienki" słuchając wszystkiego w otępieniu. Nie trafiało do niego to co słyszał, choć widmo wojny było realne. To pamiętał. Pamiętał też rodzinę, Polskę.... spojrzał ponownie na Nicka, potem na pozostałych, równie jak on zaskoczonych "Śpiących".
- Macie dziesięć minut - padło niczym wyrok. Marian zwlókł się i korzystając ze ściany ruszył za pozostałymi zostawiając za sobą ślad wolno kapiącego śluzu i resztki uniformu, który zdzierał z siebie po drodze.
Był wysokim, mierzącym prawie metr dziewięćdziesiąt mężczyzną w sile wieku z bujną czupryną kasztanowych włosów i typową brodą drwala skrywającą kanciastą szczękę. Niebieskie oczy coraz bystrzej przyglądały się otoczeniu i nie był zadowolony z widoku...

[media]https://i.pinimg.com/originals/73/9b/ec/739bec95a561978c2b8f814ff9534587.jpg[/media]

Korytarz był typowo szpitalny, jednak pozdzierana wyblakła farba, rozwalone drzwi, brak światła, odpadająca elektryka i wszechobecny gruz sprawiały ponure wrażenie.

Zanim wszedł pod prysznic wziął ze sobą sporą dawkę mydła, którym dokładnie namydlił się pozbywając wszelkich śladów gęstej mazi hibernacyjnej, po czym wszedł pod chłodną wodę. Czuł jak pojedyncze strumienie letniej wody spływają po głowie, szyi, szerokim i umięśnionym torsie w tak popularnym kształcie litery V z wąską talią spływając charakterystyczną "v-ką" przy nogach.

Wyszedł spod prysznica i wytarł się dokładnie. Nie mógł pozbyć się uczucia, że maź nadal gdzieś jest, schowana, ukryta, niezdolna do wyplenienia środkami czyszczącymi. Przewiązał ręcznik w talii i wyjął świeżą bieliznę. Była stara, ale pakowana próżniowo mogłaby przeleżeć kolejne 50 lat w nienaruszonym stanie.

[media]https://i.pinimg.com/originals/ea/6c/d5/ea6cd5b42d8d0f1034247264a64dc3d9.jpg[/media]

Marian założył podkoszulkę -"żonobijkę" - najpopularniejszy model nad Wisłą przykrywając okultystycznie wyglądający tatuaż na plecach, szare bokserki. Skarpety wraz z zapasowymi zestawami bielizny wziął ze sobą Po drodze spotkał innego "Śpiocha" szabrującego całkiem konkretny łom z p-poża. Łom, fajna sprawa. Przydatne narzędzie, dobrze leży w dłoni, a i przypieprzyć komuś można. Nie chcąc się awanturować, wziął strażacki toporek i zarzuciwszy sobie na ramie wrócił do głównego pokoju.


Jego komora miała własny wbudowany zamek reagujący na odcisk palca, korzystając więc z resztek wewnętrznych generatorów komory, Marian otworzył skrytkę i wyjął swoje rzeczy, jakie udało mu się spakować. Nie było tego wiele - oldschoolowy plecak wojskowy - modna niegdyś "kostka"; replika z czasów drugiej wojny światowej z prawdziwym włosiem z dzika, nóż wojskowy i lekki pancerz wojskowy w kolorze khaki z symbolem husarskich białych skrzydeł z brunatno-czerwonymi proporcami na plecach. Do tego zamiast hełmu wojskowa rogatywka. Sprawdził swój wierny pistolet MAG-20, będący ulepszoną wersją starej solidnej polskiej konstrukcji MAG-98, schował zapasowe magazynki i sprawdził, czy nie zapomniał o niczym.

W kieszeni nadal miał pogiętą paczkę fajek i zapalniczkę zippo - stary nałóg, który bezskutecznie próbował rzucić. O dziwo, teraz nie ciągnęło go wcale do palenia. Czuł ścisk w żołądku, który na powrót zaczął produkować kwas.

Marian szybko dopakował swój dobytek, a także inne rzeczy znalezione na miejscu i ruszył za przewodnikiem. Póki co milcząco trawił sensacje jakimi karmił ich Nick.

 

Ostatnio edytowane przez psionik : 25-04-2018 o 15:49.
psionik jest offline  
Stary 29-04-2018, 17:13   #8
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Zawroty głowy, odrętwienia i omdlenia. Uczucie zimna. Znał to. Niejeden miał kłopoty z samym wyjściem z kriokomór.

Michael Craven zawsze był spokojny, a świadomość sytuacji pomagała mu w zachowaniu zimnej krwi... Nawet rozbawiłaby go ta myśl.

Wielkie rozczarowanie to pierwsze uczucie, jakim ugościł ten świat, gdy tylko zorientował się gdzie jest i jak tu wszystko wygląda, a co gorsze - który jest rok. Słysząc o duchach, zjawach i demonach uśmiechnął się tylko łagodnie. Choćby ich sytuacja była nie wiem jak bardzo poważna to i tak brzmiało to co najmniej naiwnie. Tak też uważał - Nick naigrywa się z nich i ubarwia swoją opowieść, choć to nie zmieniało faktu, że najwyraźniej wcale wesoło nie było. Nie było wesoło też z kilkoma osobami, których stan był zdecydowanie gorszy od pozostałych. Michael choć sam prawie nie wymiotował, starał się pomóc im jak mógł, bo ci co ich znaleźli chyba mieli to za nic.

Mężczyzna słuchał, co mówią inni, choć po prawdzie całe to gadanie było chyba niepotrzebne. Kiedy temat zszedł na prysznice, pomny na zawroty głowy zapytał czy woda nadaje się do picia, ale po chwili żałował tego pytania, widząc stan całego „ośrodka”. Widział jednak później, że co sprawniejsi mieli skądś pastylki na bazie jodu, czy chloru. Sam też po prysznicu, znalazł w swojej komorze medykamenty. Nie pamiętał, aby wkładał do swojego schowka leki, ale najwyraźniej musiał zrobić to ktoś za niego, kiedy jasne stało się, że wcale nie obudzą się w szpitalu w Canterbury.
~ Ciekawe kto to był?

Świat posunięty o kilka dobrych lat musiał mieć zawsze jedną wadę. Nowe bakterie i drobnoustroje, na które organizm nie jest gotów.

Michael westchnął kiedy przeglądając posiadane leki jego dłoń spoczęła na czarnej okładce grubej, choć w niewielkim formacie książki. Od góry strony wystawała z niej zakładka wykonana prawdopodobnie z fotograficznego papieru.
~ „Był” to pewnie dobry czas, ale i tak miło z jego lub jej strony.

Michael zabrawszy swój skromny dobytek poszedł, tam gdzie kotłowała się reszta. Postarał się o kilka łyków wody dla każdego krio-chorego. Raz jeszcze przejrzał też czy nie ma jakiś pastylek do łyknięcia.

Gdy wrócił do szafek wisiały tam dla niego i przeważającej reszty chorych tylko peleryny antyskażeniowe.
~ No tak... prawo dżungli. ~ wziął dwie na wypadek gdyby jedna była nieszczelna i z niesmakiem schylił się po walające się w rogu worki foliowe, a potem rozejrzał się za czymkolwiek przydatnym i na samym szarym końcu poszedł za ich "przewodnikiem".
~ Jak za starych dobrych lat.
 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 29-04-2018 o 17:18.
Rewik jest offline  
Stary 05-05-2018, 22:17   #9
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację

Z głośnym trzaskiem mrok rozdarł się niczym zbutwiałe płótno. Ostre światło przebiło się zza zasłony oleiście czarnej otchłani, wbijając się niczym rozżarzone pręty w gałki oczne.
Joe nagle się obudził, dysząc ze strachu. Płuca pracowały niczym miechy, nie mógł opanować kołatania serca. Słyszał świszczący, nieprzyjemny odgłos wydobywający się z jego gardła, przeciskający obok rurek i wężyków. Hiperwentylował. Miał uczucie, że na piersiach ułożono kowadło, im bardziej starał się zaczerpnąć tchu, tym bardziej paliły go płuca, tym bardziej brakowało mu powietrza.
Szarpnął się w hibernatorze, w tej trumnie z szkła, plastiku i metalu. Wzdrygnął się czując ostry chemiczny zapach. Jego kończymy były ciężkie, jakby ktoś wtłoczył w nie płynny ołów.
Przez umysł przemknęły mu rozmazane obrazy. Z mroku wyciągały się ku niemu ciemne ręce i pazury. Znikąd pojawiały się kły, kłapiąc i starając się go dosięgnąć.
Nie wiedział, gdzie jest i co się dzieje. Rozpaczliwie walczył, wywijał się, odpychał to, co po niego sięgało, i jednocześnie usiłował uciec od przeszywającego go bólu.
Młócąc ramionami trzasnął kilka razy o przezroczystą pokrywę. Szkło pokryło się siatką pęknięć. Nie poznawał swoich rąk. Były pokryte męskim włosiem, W porównaniu z jego wątłymi te zdawały się należeć do jakiegoś kulturysty. Dłonie spracowane, knykcie stwardniałe od .... nie wiedział od czego.
Z sykiem pokrywa uniosła się, wreszcie wyzwalając go z jego grobu.
Usiadł gwałtownie, wyrywając wężyki i rurki z gardła i nosa. Zabolało. Z cichym mlaśnięciem oderwały się wkłute w ramiona i plecy wężyki.
z trudem łapiąc oddech, rozejrzał się panicznie dookoła. i przekonał się, że jest w czymś co przypominało klinikę. Natychmiast rozpoznał typowe urządzenia i wystrój. Dorastał w takich miejscach. Jednak to, wyglądało jakby... Joe nie był pewien. Jakby ktoś je dawno temu porzucił?
Joe spróbował się uspokoić. Nic go nie ścigało, nic nie atakowało. Było spokojnie. Słyszał odprężający szmer maszyn, jednostajne pikanie urządzeń. Było prawie jak w domu.

We śnie coś go ścigało, coś mrocznego i groźnego, coś przerażającego. Było nieustępliwe i coraz bardziej się zbliżało. Starał się uciec. Lecz nie był w stanie wystarczająco prędko biec. To wszystko wydawało się takie realne. A jednak było tylko snem. Koszmarem. Joe wiedział, że w hibernatorze nie powinno się śnić... lecz... nie ważne, to był tylko głupi sen. Już nie spał. Już się przebudził. Był bezpieczny.
Lecz prędko się przekonał, że to nie żadne wybawienie. Uciekł co prawda przed tym, co go ścigało w koszmarze, lecz nie uwolnił się od bólu. Głowa tak go bolała, iż bał się, że zemdleje. Ścisnął palcami skronie, ale zaraz musiał przycisnąć ręce do brzucha szarpanego bólem. Przeszywający ból głowy wywołał falę mdłości. Joe starał się nie zwymiotować. Pulsujący ból przytłaczał, sprawiał, że coraz bardziej go mdliło, coraz mocniej kręciło się w głowie. Ze wszystkich sił walczył z falami mdłości.
Spróbował wstać. Poczerniało mu przed oczyma. Jakimś cudem wygramolił się z hibernatora, wypadł raczej... Przywitała go brudna zimna posadzka. Poczuł pod rękoma i kolanami skruszałe, pokryte kurzem i gruzem kafelki.
Jego wnętrzności zaczęły się skręcać. Próbował się powstrzymać, lecz ciało nie było posłuszne woli i zaczął tak wymiotować, jakby żołądek miał się jemu przenicować na drugą stronę. Szarpały nim torsje zgrane z bolesnym pulsowaniem w głowie.
Joe zdał sobie sprawę, że czyjaś dłoń dotyka jego pleców, ktoś coś mówił uspakajając, lecz Joe nie słyszał.
Pomiędzy spazmami walczył o oddech. Był przekonany, że wymiotuje krwią. Ilekroć mięśnie się kurczyły, straszliwy ból stawał się nie do wytrzymania. Miał wrażenie, że pękają mu wnętrzności.

Torsje zaczęły w końcu słabnąć. Pluł gorzką żółcią i ulżyło mu, że nie krwią.
Ktoś otarł mu wilgotną chustką czoło.
Joe wstrząsały dreszcze. Szarpany nimi, walczący o oddech, zdołał z trudem wydusić:
- Dzięki

Jakoś udało mu się unieść. Powoli. Wpierw przykucnął na jedno kolano, prostując tors. Kręciło mu się strasznie w głowie. Musiał się skupić, wysilić wolę. Rozmazany obraz powoli począł się klarować. powróciło wnętrze obskurnej, zdewastowanej kliniki. nabierając tchu, Joe uniósł się na miękkich nogach. Był... wyższy niż pamiętał. Dużo wyższy.
Chwiejnym krokiem, na nogach niczym z waty, podszedł do kasetonu z papierowymi ręcznikami.
Urwał garść i otarł usta, wyrzucił ubrudzony papier i powtórzył tę czynność. Mdłości się uspokoiły i wreszcie mógł złapać oddech. Ale głowa nadal go bolała.
Dostrzegł innych ludzi. Dziwnych ludzi. Dwójka wyglądała jak... partyzanci, czy inni para-wojskowi? A reszta podobnie jak on, byli świeżo przebudzonymi. Szukał znajomych twarzy. Jednego z doktorów, jednej z pielęgniarek lub jego... ale nikogo nie rozpoznał.
Poczęły docierać do niego słowa. rok.. 88... wojna... coś o duchach? Joe nie był w stanie tego przetrawić. Nic nowego...
miał spore doświadczenie z budzeniem się z narkozy, nawet nie potrafił zliczyć ile zabiegów, badań i operacji już przeszedł. Nie musiał rozumieć. Nie musiał słyszeć. Chciał się położyć. Lecz... czuł... gdzieś głęboko pod skórą, że tym razem jest inaczej. Coś go strasznie niepokoiło. Spojrzał w bok, w czeluści mrocznych zakątków, tak słabo oświetlonych nielicznymi jarzeniówkami. Miał poczucie, że coś oleistego i czarnego wije się w cieniach. Włoski na karku zjeżyły mu się, gdy coś odpowiedziało na jego spojrzenie własnym, nie mrugającym, mrożącym krew w żyłach spojrzeniem. Joe zrobił krok w tamtym kierunku, jak na kiepskim filmie z gatunku horrorów klasy B. Mrok rozwiał się. Dostrzegł jedynie pusty korytarz, zimny, brudny i opuszczony od dziesięcioleci. Cokolwiek zobaczył, było zapewne jedynie złudzeniem wywołanym nieprofesjonalnym wybudzeniem z hibernacji.
Joe podszedł do jednego z nadal zamkniętych hibernatorów. Przetarł oszronioną szybę i... odskoczył. Z wnętrza, wpatrywała się w niego zmumifikowana czaszka jakiegoś człowieka. Skóra ściemniała, stała się niemal brązowa, skurczyła się i pomarszczyła, odsłaniając pożółkłe zęby w nienaturalnym śmiertelnym uśmiechu. Oczy i nos dawno zaschły skurczyły się i spróchniały. Kosmyki włosów opadały nierówno na brudną poduszkę. Z ust wylewał się mleczny płyn, zapewne nadal pompowany do środka zaschłego ciała poprzez maszynę próbującą wybudzić martwą od dziesięcioleci mumię.

Joe odsunął się. Otarł dłonią twarz. Miał lodowatą skórę i był mokry od potu. Twarz... nie była jego. Miał zapadnięte oczy, mocną szczękę. Twardą szczecinę na brodzie. Przejechał językiem po zębach. Nie poznawał ich. Nadal kręciło mu się w głowie.
Prysznic. Ktoś kazał iść pod prysznic.
Joe nie mógł przestać się trząść. Jednak ruszył w wskazanym kierunku. Wodził dłonią wzdłuż ściany, jakby nie pewien drogi. Czuł pod palcami lepki kurz, naniesiony tu przez dekady.
Bezwiednie zerwał z siebie kombinezon. Lepka kleista galareta nie napawała go obrzydzeniem jak innych. Była czymś naturalnym. przynajmniej dla niego.
Stanął pod prysznicem z zwieszoną w dół głową. nie myśląc wiele odkręcił kurek. Coś w rurach zacharczało. Zatrzęsło deszczownicą, a potem popłynęła woda. Brudna, brązowa od rdzy. Strumień strącił coś czarnego. Joe poczuł jak mały pancerzyk wylądował na jego plecach. Jak klekocząc włochate nóżki zbiegają po nim w dół. Nie wzdrygnął się nawet. Zbliżył jedynie pod strumień wody. Z cichym stukiem karaluch upadł na kafelki. Nim odbiegł Joe zgniótł go piętą.
Stał tam długo bez ruchu ze zwieszoną głową. Płynąca po szerokim karku zimna woda wymywała ból, mdłości i dezorientację. Powoli. mgliście, zaczął sobie przypominać. Wracały obrazy. Wspomnienia. Joe Xero. Był Joe Xero 4047. I jeszcze kimś... nie... tylko Joe Xero.
Sięgnął po mydło. Znów spojrzał na dłonie. Duże, silne i męskie. Starte i stwardniałe od pracy. Nie nie od pracy, uświadomił sobie. Piana pokryła jego szeroki tors. Palce śledziły twarde zaokrąglenia mięśni. Wreszcie Joe zgniótł w dłoni kostkę mydła. Uległa zadziwiająco lekko. Joe mrugnął. Kiedyś miał problemy z utrzymaniem łyżki.
Nagle prysznic znów zacharczał, zakaszlał i strumień wody zanikł.
Joe wzruszył ramionami. Wyszedł z pod prysznicu. Woda nadal spływała stróżkami po jego masywnym ciele, kapiąc cicho na kafelki.
Joe wrócił się do hibernatorów. Szukał podobnego do swojego. Szukał pewnego nazwiska... ale nie znalazł. Sprawdził pobieżnie te, które się nie otworzyły. Lecz i tu nie znalazł tego czego szukał. Wiedział, że pośród pozostałych przebudzonych również nie było tego, którego szukał. Był zatem sam.
Joe stanął na chwilę zastanawiając się. Potem wrócił się i podszedł do szafki. Zupełnie nic nie robiąc sobie z swojej nagości czy chłodu. Sprawdził co zostawił mu ojciec. Nie zdziwił się. Wyciągnął pistolety. Przeładował je. Sprawdził mechanizmy. Potem powtórzył to samo z nożami i ostrzami. Dopiero wtedy sięgnął po ręcznik i wytarł się starannie. Nie było listu. To trochę bolało. Liczył na jakiś przekaz...

Gdy wrócił był już odziany w wojskowy kombinezon, pod ramionami miał dwie kabury z pistoletami, przez klatkę piersiową i dookoła pasa dodatkowo noże do rzucania. Na plecy zarzucił jakiś plecak, upychając część fantów jakie znalazł. Widząc, jak góruję nad większością zaproponował, że chętnie pomoże komuś coś ponosić. I choć miał nadzieję, że z jego oferty skorzysta jedna z dziewcząt, to jednak jeden z mężczyzn przekazał mu część swego sprzętu.
- A tak ehm wogólę, to jestem Joe. - przedstawił się niepewnym głosem. Był głęboki i chrapliwy. i dziwnie drapało w gardle gdy przemawiał. Dziwne uczucie...
Joe czujnie słuchał. W szczególności to co ich nowy przewodnik miał do powiedzenia. Jeszcze nie wiedział, czy to świr, czy rzeczywiście było coś na rzeczy. Mieli 88 rok... Joe mało wiedział o wojnie, choć była nieodłączalną częścią jego życia. Ojciec wiedział więcej. Znacznie więcej. Nie mówił jednak wiele. Lecz Joe czuł, jak wszyscy w ośrodku badawczym coraz bardziej posępnieją. Wiedział, że wojna nie przebiega dobrze...
 
Ehran jest offline  
Stary 06-05-2018, 22:47   #10
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Przyspieszające uderzenia serca były pierwszą rzeczą, która doszła do budzącego się umysłu Koichiego. Głuchy klik, syk uciekającego powietrza. Komora została otwarta. Japończyk poczuł podmuch gorącego powietrza na twarzy, powoli otworzył oczy i zamrugał kilkukrotnie. No tak, hibernator, kombinezon, Londyn. Powoli wyszedł z kapsuły i rozejrzał się po pomieszczeniu. Jakieś podziemia, kilka osób gramoliło się jak on z podobnych urządzeń, była też dwójka przybyszów jakby z innej bajki. Wstęp mężczyzny dostarczył absolutnie wszystkich niezbędnych informacji. Wojna, zniszczenie, demony, zjawy, ruszcie dupę, to będziecie mieli szansę. Koichi nie dyskutował z takimi argumentami - po pierwsze i tak nie było na to czasu, po drugie, nie czuł się najlepiej. Głowa pulsowała mu tępym bólem, jakby jakby ktoś ścisnął mu mózg żelazna obręczą. Ruszył pod prysznic , a przynajmniej próbował, bo po kilku krokach zatoczył się i gdyby nie pomoc innego mężczyzny, mógłby upaść.
- Patrz na światło - powiedział, wodząc mu przed oczami latarką. - Chwilowe otępienie, powinno niedługo minąć.
-Arigato
- Koichi podziękował za diagnozę.

Gorąca woda spływająca po ciele i gęste mydliny poprawiły nieco grobowy nastrój chwili. Po umyciu się, Japończyk dokładnie obejrzał swoje ciało. Obyło się bez atrofii mięśni czy częściowego niedowładu. Dobry znak. Na skórze wciąż miał płaty jasnych plam. Nie rzucały się mocno w oczy, ale wyraźnie odznaczały od śniadej karnacji.

Nowa sytuacja była o tyle niekomfortowa, że musiał zaufać ludziom, których nie znał. Z drugiej strony, zaczynał jako osoba bez przeszłości, a odcięcie się od pewnych osób i wydarzeń było głównym celem, kiedy decydował się na zabieg hibernacji.

- Nie ma czasu! - z zamyślenia wyrwał go ponaglający głos Nortona. Koichi udał się do pomieszczenia z ubraniami i sprzętem. Wytarł się i mechanicznie, jakby na autopilocie wybrał to, co wydawało mu się najprzydatniejsze. Podstawowe ubranie, kurtka, pasek, wygodne buty, dwie pary skarpet, czapka, plecak. ubrał się porządnie, gdyż wiedział, że poczucie gorąca jest jedynie przejściowym wrażeniem, spowodowanym dekadami przebywania w ujemnej temperaturze. Wyjął zawartość szuflady i przejrzał skromny dobytek - niczego nie brakowało. Z szafek ze sprzętem zabrał dwie peleryny antyskażeniowe, bandaże, tabletki odkażające, płyn na komary, autozastrzyk i race. Chciał wziąć jeszcze łom, ale ktoś go ubiegł. W krótkiej rozmowie z Davidem ustalił, że on weźmie ten żelazny pręt, a dla Japończyka znajdą inną broń.

Pozostały trzy minuty do wymarszu. Koichi wyjął tanto i sięgnął po kolejne pary czarnych skarpet. Odciął miejsce na palce i tak stworzone prowizoryczne ściągacze nasunął na ramiona. Można tam w razie potrzeby było nieść drobne przedmioty bez ryzyka, że zadzwonią przy nieostrożnym ruchu. Z kolejnej, podobnie przerobionej pary, stworzył zabezpieczenie klamry paska. Teraz nie było możliwości, że sprzączka odbije światło w najmniej sprzyjającej chwili.

Minuta. Koichi sprawdził sprzęt, kilka razy podskoczył na próbę. Nic nie dzwoniło, nie szeleściło. Na ubraniu nie było elementów potencjalnie błyszczących. Nie było źle.
Zerknął na Davida, który miał tyle ekwipunku, że stukał nim przy każdym kroku.
-Chcesz jeszcze ten łom?
-Chętnie wezmę - powiedział biorąc kawał stali. Wziął jeszcze dodatkowy pasek, aby móc zrobić oplot na łomie i przytroczyć go do pleców, pod plecakiem, aby mógł działać mając wolne ręce.

Koniec czasu. Trzeba było wyjść i zmierzyć się z nowym światem, w którym wszyscy chcieli spuścić mu łomot. ~Całkiem jakbym był znów w szkole ~ pomyślał.
 
Azrael1022 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172