Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-06-2019, 22:23   #91
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
- Kołchoz, tak Lamia mówi na Dom Weterana. Tam jest paru dupków i jedna głupia cipa która jej dokuczała i chcemy utrzeć im nosa. Zrobić taki mały pokaz. - fotograf pozwoliła bawić się kumpeli w wymyśloną przez siebie grę i zaczęła tłumaczyć nowej koleżance o co mniej więcej chodzi.

- Aha, a jaki pokaz? - podniecenie znów zaczynało być coraz bardziej wyczuwalnie u całej trójki. Palce Indianki nieco mocniej zacisnęły się na potylicy byłej lokatorki Domu Weterana.

- Wbijemy się chujom na stołówkę, gdy będzie najwięcej luda. Nic strasznego, nie dygaj - przesunęła się, aby móc splątać swoje nogi z nogami gangerki i dalej czyścić jej skórę, tym razem dbając o rowek między piersiami - Wskoczymy w kiecki, odstawimy się jak do Honolulu. Tobie też znajdziemy obrożę i… mamy jedną kumpelę, która lubi zajmować się stopami i butami. Umili nam obiad - spojrzała na blondynkę rozbawiona. Val na pewno nie będzie mieć nic przeciwko, zresztą żadna z nich nie będzie miała - Podobno petting dobrze wpływa na trawienie, a tam… będziemy improwizować. Wyjdzie zajebiście… chcę zobaczyć ich miny. Tak bardzo mi wmawiali, że do nich nie pasuję. Więc im przyniosę swoje życie i każę wypierdalać do własnego - tym razem zaśmiała się wyjątkowo wesoło.

- Aaa, takie buty! Brzmi świetnie! - leżąca na plecach Indianka roześmiała się szczerze rozbawiona takim pomysłem. - I jeszcze będzie jakaś kumpela co lubi stopy i buty? I zrobi to? Na stołówce? - Diane wydawała się być wręcz zafascynowana całym pomysłem.

- Val? Na pewno. Ona ma taki fetysz. Dasz jej swoje buty albo stopy do zabawy to będzie wniebowzięta. Tak jak ja gdy mam coś w ustach przed kamerą. - Eve potwierdziła wersję kumpeli kiwając do tego krótko ostrzyżoną głową i znów rozbawiając nową kumpelę.

- Nie no to muszę to zobaczyć na własne oczy! To pojadę choćby po to by zrobić ten numer. - gangerka wyglądała na kupioną tymi obietnicami i wizjami jakie przed nią we dwie roztaczały.

- Skarbie, wpadaj na ile chcesz. - sierżant skończyła co prawda z sokiem, ale nie przeszkadzało jej to dalej zabawiać się ciałem Indianki. Kontynuowała mycie, schodząc na brzuch - Co prawda w moim łóżku ostatnio już ktoś się zalągł, ale jest duże, pomieścimy się. Albo gdyby Eve zgodziła się cię ugościć… - łypnęła na blondi - Ma zajebistą chatę, studio, ciemnię. Masę filmów… no i zajebiste biurko… ej Eve! - podniosła głowę - Masz ten nasz pierwszy filmik? Wiesz który… jest na nim kawałek twojego królestwa - wychyliła się, żeby ją pocałować krótko i bardzo mokro.

- No pewnie! Znaczy no pewnie, że mam filmik i no pewnie, że możecie do mnie wpadać kiedy chcecie. Do łóżka, do mnie, we mnie oczywiście też. - Eve podskoczyła z radochy na ten pomysł Lamii i uspokoiła się tylko na chwilę aby wdzięcznie i chętnie oddać jej pocałunek w te swoje pełne, namiętne usta. A potem przefikała się na łóżku aby sięgnąć po smartfon.

- Też widzę jesteś dobra w te klocki. - wytatuowana motocyklistka wymruczała z zadowolenia na zabiegi pielęgnacyjne jakie serwowała jej sierżant w stanie spoczynku. Nie puszczała jej głowy i wydawała się rozgrzewać coraz mocniej z każdą chwilą. Oddychała już znacznie szybciej niż wtedy gdy dopiero zaczynały oglądać zdjęcia na aparacie blondyny.

- Oj no, normalnie robotę mi zabiera. - Eve wróciła ze smartfonem i popatrzyła z udawaną zazdrością i żalem na kumpelę zaliczającą kumpelę w ulubiony sposób blondyny. - No ale dobra, nie będę egoistką. - zaśmiała się wesoło machając do tego ręką a sama ułożyła się znów obok Indianki wręczając jej smartfon z nagraniem. - To u mnie w sypialni. Drzwi i biurko. No i widzisz, tutaj ja a Lamia trzyma smartfon. No ale dobra, to sama obejrzyj. - fotograf zaczęła tłumaczyć pokazując coś palcem na małym ekraniku ale uciszyła się gdy z małego urządzenia dobiegł głos surowej pani profesor od biologii strofującej leniwą Mary Sue.

- Ale się odstawiłaś. O… Ale akcja… - Diana zaśmiała się gdy zaczęła oglądać pierwsze dzieło filmowe stworzone przez jej dwie nowe koleżanki zaledwie kilka dni temu.

- No! To Lamia wszystko wymyśliła! To na stacji też. Ona ma świetne pomysły, idealnie nadaje się na reżysera. - blondyna posłała ciemnowłosej kumpeli pochylonej nad Indianką rozanielone spojrzenie jakie zawsze miała gdy mówiła o jej talentach reżyserskich.

- Reżysera kina akcji, pamiętaj! - Mazzi pogroziła jej palcem, spomiędzy ud Diany, gdzie zajęła pozycję na brzuchu i dalej zabawiała się w najlepsze - Takim, który byłby dupą wołową bez swojej muzy i natchnienia - posłała blondynie całusa, wachlując rzęsami z wrażenia. - Zresztą nie ma reżysera bez ekipy, sprzętu. Zaplecza i całej reszty, a przede wszystkim aktorów - przy tej kwestii wbiła się bez zapowiedzi w Indiankę dwoma palcami, aż po kostki dłoni - System naczyń połączonych.

Nagły atak prosto w słabiznę wywołała bardzo widoczną reakcję ofiary. Motocyklistka wygięła się w łuk i jęknęła rozkosznie na moment zaciskając przy tym uda na głowie Mazzi. Ale zaraz opadła na plecy i rozszerzyła uda jeszcze szerzej udostępniając swoje wnętrze na jej manewry.

- Lubię twoje akcje. Są boskie. Mogłabym je kręcić na okrągło. - Eve z zafascynowaniem obserwowała manewry dwóch kumpel. Oglądanie nagrania chwilowo chyba zeszło na dalszy plan gdy wszystkie trzy mały bardziej namacalne zajęcie. Diana puściła smartfon i zaczęła całować się z blondyną co ze swojej pozycji Lamia miała całkiem ciekawą perspektywę. Taką znad spazmatycznie poruszającego się wytatuowanego brzucha motocyklistki i wesoło drgających piersi już ugniatanych przez własną dłoń właścicielki albo gościnną od blondyny.

Jeszcze przez minutę-dwie sierżant zabawiała się gangerką, aż równie nagle jak zaczęła - skończyła, wstając na kolana i krzyżując ręce na piersiach.
- Chyba o czymś zapomniałyście - przybrała oschły, służbowy ton, wskazując brodą na telefon - Ktoś tu chyba miał komuś usiąść na twarzy przed kamerą - zmrużyła oczy, lecz nie dała rady wytrzymać z posępną miną. Na jej twarz wrócił uśmiech, bardzo, bardzo zębaty. Pochyliła się, zgarniając telefon - To jak drogie panie, pierwsze koty za płoty?

- O tak! - Eve zareagowała tak samo entuzjastycznie jak na każdą zabawę przed kamerą. Pocałowała jeszcze raz usta Indianki i kusząco cofnęła się wzywając ją gestem palca do siebie. Sama położyła się na plecach obok niej i czekała aż ta zajmie odpowiednią pozycję.

- A co tam! - Diane machnęła ręką też już rozgorączkowana i rozbawiona na całego. Zabiegi Lami pobudziły ją wystarczająco aby puściły jej hamulce i teraz chętnie podniosła się po tym aby zmienić komplet ust i dłoni jakie będą się zajmować jej najwrażliwszym miejscem. Wstała i siadła okrakiem nad leżacą blondyną po czym osunęła się na jej twarz a Eve przystąpiła do swojego ulubionego egzaminu. Na kamerze niezbyt dobrze było widać twarz fotograf za to pierwszorzędnie widoczna była twarz motocyklistki. To jak westchnęła z ulgą gdy poczuła co tam na dole wyprawia ta sprytna blondyneczka.

Początek poszedł dobrze, Lamia też za pierwszym razem była spięta, ale potem już poleciało. Tak jak teraz, na tym wyrze gdzieś w Mason City, o rzut beretem od jednostki macierzystej Bękartów.
- Sama bym cię chętnie zerżnęła. Was obie - wymruczała, obchodząc kobiety dookoła aby zrobić ujęcie z każdej strony, na koniec schyliła się, nagrywając pracującą pilnie głowę o jasnych włosach.

- To na co czekasz? Wyjmuj zabawkę Madi i jazda! - Eve na chwilę przerwała swój niecnie rozkoszny proceder aby pochylić głowę i zerknąć na kamerzystkę. W małym ekraniku właśnie nagrywała jej pracującą nad szczelinką Indianki brodę, usta i język. Teraz gdy przerwała pokazała do kamery ten utalentowany i zapracowany język jakby chciała sprowokować kumpelę do tego o czym mówiły.

- Zerżnąć? A macie czym? No to faktycznie wyciągaj. - motocyklistka też zaaprobowała pomysł chociaż mówiła mocno zasapanym głosem i z rozkojarzonym spojrzeniem. Sierżant nie dała się prosić, nie trzeba jej było też powtarzać. Dołączyła na trzecią do zestawu, pamiętając żeby nakręcić co najważniejsze i jednocześnie zająć ich nowym nabytkiem, aż wreszcie zgodnie jak jeden organizm, padły ze zmęczenia w zmiętą pościel, usypiając jedna na drugiej.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 04-06-2019, 00:08   #92
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 22 - Załoga moździerza

2054.09.16 - wczesny ranek; śr; ciepło; pogodnie; Mason City, Shepard Hotel



Poranek okazał się bardzo przyjemny. Żadnych koszmarów, żadnych nalotów, capstrzyków, potworów ani innych atrakcji. Nie, nic z tych rzeczy. Za to jeden pokój, podwójne łóżko i trzy nagie, kobiece ciała nakryte pościelą. Nawet po przebudzeniu panował błogi spokój bo żadne z tych trzech ciał nigdzie się nie spieszyło aby lecieć natychmiast z ozorem na szyi. W końcu żadna z tych trzech młodych kobiet nie była z nikim ani nigdzie umówiona na konkretną godzinę. Mogły się więc w spokoju ubrać, zamówić kąpiel i już odświeżone i wypoczęte zjeść razem śniadanie w hotelowej stołówce. Tam też mogły już z trzeźwym umysłem w ten ciepły, pogodny poranek obgadać to co miały do obgadania.

- Zobacz Lamia, a wczoraj prawie cały dzień coś lało a dziś zobacz jaka ładna pogoda. - Eve nie wytrzymała i strzeliła kilka fotek przez okna stołówki chociaż po drugiej stronie widać było głównie ulicę i parking na jakim stał między innymi jej samochód i motocykl Diane.

Ale miały też do omówienia trochę innych spraw niż pogodę. - Ja nie byłam gotowa aby wyjeżdżać z miasta to muszę przygotować siebie, motor, powiedzieć chłopakom, że wyjeżdżam na parę dni no i takie tam. To jak się spotkamy? Kiedy chcecie wyjeżdżać? - Indianka przegryzała swoją grzankę z roztapiającym się serem i popijała czarną kawą zerkając na swoje dwie nowe kumpele poznane wczoraj wieczorem.

- Myślę, że do lunchu powinnyśmy się wyrobić. Potem i tak zamykają wszystkie biura to nic nie załatwimy a musimy wrócić przed zmierzchem do Sioux. To jakby zjeść ten obiad to myślę, że byłoby akurat aby wrócić. Mam nadzieję, że pogoda nie będzie taka jak wczoraj bo kurcze może się zrobić nieciekawie. Ale na razie możemy się umówić na lunch i wyjazd po. - skoro blondynka była kierowcą to przejęła na siebie tą część planowania dnia i trasy. Wczoraj od wyjazdu ze Sioux do przyjazdu tutaj minęła większość dnia. Ale większą część tego czasu spędziły na opustoszałej stacji benzynowej. A nawet jak Eve zdecydowała się już jechać to z powodu ulewy jechała bardzo wolno. Przy ładnej pogodzie chyba była szansa, że po lunchu zdążą wrócić do Sioux przed zmierzchem.

- No dobrze, to w takim razie widzimy się tutaj na lunch. - Diane skinęła głową na znak zgody i mogły się zająć spokojnym dokończeniem śniadania.


---



2054.09.16 - późny ranek; śr; umiarkowanie; pogodnie; Mason City, Mason City Barracks


Indiańska motocyklistka okazała się na tyle uprzejma, że po śniadaniu poprowadziła Eve w kierunku jednostki. Bo jak przyznała fotoreporter wcześniej nie miała żadnych spraw do załatwienia w tutejszej jednostce więc dość mgliście orientowała się gdzie się ona znajduje. A z Diane jako pilotem zadanie okazało się dziecinnie proste.

Gdy jechały przez miasto wyglądało znacznie mniej pusto. Widać było ludzi w sklepach, przy straganach, jak chodzili lub jeździli za swoimi sprawami. Nie dało się nie zauważyć konnych autobusów bardzo podobnych jak w Sioux. Chociaż większa część miejscowej populacji poruszała się głównie pieszo albo środkami komunikacji miejskiej więc ulice od pojazdów były dość puste. Większość jakie poruszały się po ulicach to zdezelowane furgonetki i pickupy albo po prostu bryczki konne które pełniły chyba głównie funkcje dostawcze. Osobówek było dość mało.

Ale całkiem szybko dojechały do koszar. Chociaż okazało się, że Eve nieźle wskazała wczoraj kierunek w jakim powinny jechać aby do koszar. Tyle, że koszary właściwie były kawałek za miastem. Ale na dwóch czy czterech kółkach to nie był zbyt wielki problem. Diane wskazała na parking przed ogrodzeniem i uniosła dłoń na pożegnanie. A potem samochód skręcił na parking a motocykl pojechał dalej. Parking był bardziej zapełniony pojazdami niż ten przed hotelem. I założono tą bazę wojskową już po wojnie, na terenie lotniska. Świadczył o tym terminal lotniczy na którym nadal zachowało się część nazwy “Mason City”. I chyba z tego co trochę przebijały dawne litery właśnie chodziło o jakieś lotnisko. Ale obecnie w oczy rzucał się dopisek “Barracks” czyli właśnie lokalne koszary. Za to przed zjazdem na parkong zachowała się oryginalna tablica lotniska.





Baza wyglądała na sporą. Tak można było sądzić po ogrodzeniu wzniesionym z czego się tylko dało. A jednak saper w stanie spoczynku bez trudu mogła rozpoznać proefesjonalne przykłady sztuki fortyfikacyjnej. Główna brama jaka przylegała do budynku dawnego terminalu i głównego parkingu na jakim się zatrzymały była poprzedzona betonowymi blokadami. Blokady wymuszały slalomowanie przed wjazdem do bazy i uniemożliwały nagłe wbicie się w nią rozpędzonym pojazdem. Dalej była brama. Siatkowana ale obita blachą więc słabo było widać co się za nią znajduje. Sama siatka była przyzwoitą zawalidrogą dla wszelkich pieszych chociaż sama w sobie jeszcze była do sforsowania dla przeciętnego, zdrowego człowieka w parę chwil nie mówiąc o tym gdyby miał nożyce do drutu. Pewnie dlatego na wierzchu była plątanina drutu ostrzowego. Dojrzała też metalowe pręty jakie wzmacniały konsktrukcje. Mniejsze i większe stalowe pręty i kątowniki jakie już dość mocno ograniczały użycie nożyc do drutu. Już albo trzeba by je mozolnie przeciąć kątówką, piłą, hudraulicznymi szczypcami do blachy czy po prostu wysadzić. A nic z tych technik nie było ani poręczne, ani proste, ani szybkie.

Chociaż jak wiadomo, każda nie broniona przeszkoda jest do sforsowania przez odpowiednio zdeterminowanego i wyposażonego przeciwnika. Kwestia tylko kosztów czasu i zasobów. Dlatego chociaż jedna lufa znacznie wzmacniała taką zaporę. A tych luf też trochę tutaj było. Oczywiście posterunek przy bramie i szachujące podejście do bazy dwie wieże strażnicze ze szperaczami. Dach terminalu też był obsadzony i samo wejście na parterze również. Do tego wzdłuż ogrodzenia co jakiś czas widać było kolejne wieże. No i jeszcze do tego rów przeciwczołgowy przed ogrodzeniem. Na wypadek gdyby kogoś kusiło sforsować ogrodzenie poza bramą to kilkumetrowy rów zasadniczo mógł komuś takiemu pokrzyżować plany. Jasne, można było zasypać rów faszynami, wysadzić obie strony ścian aby utworzyć zawalisko po którym już da się przejechać czy nawet zmajstrować jakąś kładkę albo zmotoryzowany most saperski. No ale to już wymagało chyba jeszcze większego wysiłku i przygotowań niż sforsowanie bramy.

Samo podejście do rowu też było oplątane drutami. Albo kolczastymi, albo zwykłymi, albo jakąkolwiek plątaniną czego się tylko dało aby utrudnić przejście na drugą stronę. Między rowem a płotem był zabronowany kawałek gołego terenu i tabliczki ostrzegające przed minami. No tak. Może przed wojną wyglądało by to wszystko jak prowizorka jakiegoś watażki z trzeciorzędnego państwa no ale obecna cywilizacja ludzi w ZSA chyba właśnie dobijała do tego poziomu. Czyli była to całkiem spora baza wojskowa założona na terenie dawnego lotniska.

- Chyba tam się idzie. - blondynka tak samo jak ciemnowłosa pasażerka osobówki gdy ogarnęła wzrokiem okolicę terminalu to niepewnie wskazała na terminal. Była tam wąskie przejście między ogrodzeniem które niejako prowadziło od parkingu do terminalu. I było otwarte ani nie pilnowane. - Poznajesz coś? - Eve zapytała kumpeli zamykając samochód i kierując się w stronę tego przejścia do budynku.





Czy poznawała coś? Dobre pytanie. Tak, nie, może, nie wiem. Miała dziwne wrażenie deja vu. Jakby już to wszystko gdzieś widziała, jakby już tutaj była. Ale gdy próbowała się skoncentrować to ulotne myśli rozwiewały się w pył. Ten rów dookoła bazy… Czy jej się wydawało czy go kopała razem z resztą chłopaków? Czy gdzieś w zakamarkach pamięci nie wydawało się jej, że dbanie o ten wręcz pokazowy przykład sztuki fortyfikacji ziemnych to chleb powszedni każdego rekruta Bękartów w ramach unitarki i nie tylko?

No ale już wchodziły w cień budynku pod kilkumetrowe zadaszenie przed głównym wejściem. Zadaszenie było platformą dla strażników. Obsadzony workami z piaskiem, oplątany drutem kolczastym, powbijanymi kolcami. A tak. I te małe dziurki w dachu. Teraz zasłoniętę od góry więc wyglądające na ślepe. Zrzutnie granatów. I zamknięte aby jakimś cudem ktoś od dołu nie mógł zrobić tego samego tym na górze. Straciły kontakt wzrokowy ze strażnikami gdy znalazły się w cieniu zadaszenia a potem pod nim. Strażnicy mieli na sobie zwykłe bejzbolówki ale byli w mundurach, mieli cały ten wojskowy, taktyczny szpej i automaty w dłoniach. Prastare olejarki* ale na krótki dystans dzisiaj mogły zalać przeciwnika ołowiem tak samo jak w poprzednich wojnach. Przeszły przez drzwi i znalazły się na terenie dawnego terminalu przylotów.

Teraz nie było już tak ładnie, czysto i nowocześnie jak dawniej. Ale biznes się kręcił. W dawnych stoiskach handlowych dzisiaj też były stoiska handlowe. Już nie płaciło się dolarami ani kartami kredytowymi i handlowało czymś co kiedyś mogło byś jeśli nie nielegalne to na pewno nie spełniające dawnych norm BHP i wielu innych.

Ale widać było i małą kawiarnię czy cukiernię, coś co wyglądało na bistro do szybkich posiłków, stanowisko ze starymi gazetami i książkami, wypożyczalnia filmów, sklepik z militariami, poczta i jednym słowem to co tylko mógłby chcieć kupić żołnierz czy jego gość a nie mógł sobie pozwolić na wypad do miasta. Było trochę ludzi. Część chyba goście wojskowych jakim udało się dojechać w odwiedziny do kogoś znajomego. Czasem jacyś żołnierze wchodzili albo wychodzili przez główne wejście albo na zewnątrz do parkingu albo na odwrót, do środka jednostki. Nawet w jakimś kąciku gdzie była reklama łóżek na godziny stały albo siedziały dwie czy trzy dziewczyny podejrzanie wyzywająco ubrane i umalowane jakby miały coś wspólnego z tym wynajmowaniem łóżek na godziny.

Ale gdy wzrok Lamii spoczął na dawnych kasach biletowych wiedziała, że właściwie nadal tą są kasy biletowe. Kilka osób tam stało w kolejce i właśnie tutaj trzeba było przyjść gdy miało się sprawę do kogoś w jednostce czy chciało się legalnie dostać do wnętrza. A obok kas były barierki prowadzące do wejścia obok i już wewnętrznej części terminala. Tam gdzie dawniej była sala odpraw a teraz też trzeba było przejść przez procedurę sprawdzającą aby się tam dostać. I wtedy wzrok jej uciekł gdzieś dalej bo tam gdy gdy ktoś na chwilę otworzył drzwi ujrzała klatkę schodową. Ta klatka! To było to! Obrazy spłynęły bez żadnego ostrzeżenia.


---



- Kurwa to jakiś pojeb! O co mu chodzi? Pieprzony sadol! - żołnierz w przepoconym mundurze siedział naprzeciwko niej. Oboje siedzieli na ławeczce ciężarówki. Jak wszyscy. Wszyscy siedzieli na tych ławkach obok siebie. Wszyscy tak samo spoceni, zziajani i zmęczeni. Co chwila ktoś ocierał rękawem twarz po której kroplił się pot rozmazując sobie przy okazji brud po tej twarzy. Wszyscy wyglądali jak przeciągnięci przez magiel. Albo łaźnie parową. Było tak gorąco!

- Słyszałem, że starzy zawsze ganiają nowych. - jęknął kolega obok Mazzi. Sąsiad splunął na dechy podłogi. Tak trudno się oddychało w ten gorąc! Pył dusił gardło a nawet w cieniu plandeki dało się wyczuć rozgrzany asfalt, beton, piach, uschniętą trawę, metal karoserii i to wszystko co ich otaczało.

- Po cholerę mamy biegać z całym tym syfem? No po co nam hełmy? Czemu nie możemy latać w samych podkoszulkach? To wszystko jest pojebane. - kolejny żołnierz okazał swoje niezadowolenie. Może i lepiej. Marudzenie i dzielenie się tą niedolą z towarzyszami jakoś pomagało przetrwać. Ale faktycznie skoro mieli się bawić w obsługę broni tak kurewsko ciężkiej to po cholerę karabiny, magi, hełmy i reszta tego kurewsko ciężkiego syfu?

- Kiedy zrobi jakąś przerwę? Już mam prawie pustą manierkę. - jęknął kolejny szfej i na dowód, że mówi prawdę potrząsnął trzymaną manierką z jakiej właśnie się napił. No dźwięk faktycznie był smętnie pustawy. Ten pierwszy parsknął i chciał coś powiedzieć ale właśnie w tym momencie usłyszeli przenikliwy dźwięk gwizdka. Przez mundurowych szeregowców przebiegł skurcz jakby dźwięk gwizdka wszystkich poraził prądem. Teraz!

Teraz! Czekali na to, tego oczekiwali, tego się obawiali ale to już! Już teraz! Rozległ się tupot wojskowych butów po drewnianej skrzyni ciężarówki. Dłonie złapały rozłożone na trzy podstawowe części moździerze. Lufę, płytę oporową i podstawę. Trzy osoby. No i zasobniki z amunicją. Dwie osoby. Razem pięć osób z załogi. Dwa moździerze, dziesięć osób, jedna paka ciężarówki. Teraz to wszystko zerwało się z ławek i rzuciło hurmem do klapy. Zeskok na rozgrzany asfalt. Bierz to! Dawaj! Prędzej! Ruchruchruch! Wyskakuj! Bieg! Trafiły jej się zasobniki z amunicją. Po jednym w każdej ręce. Bieg przez ulicę, do wejścia. Schody! Te pierdolone schody! Znowu! Który to już raz od śniadania?! Korek. Ktoś przed nią upuścił płytę oporową ze zdrętwiałych rąk. Nic dziwnego chyba tylko lufa była mniej poręczna ale o podobnej masie z jakieś dziesięć kilo. Płyta z terkotem zsunęła się po schodach. Zamieszanie. Łap to! Korek! Ale już, już mają. I dalej! W górę! Ręce już omdlewają, w płucach brakuje tchu. Schody… ciężki oddech kogoś za nią… półpiętro… pięty kogoś przed sobą… schody… Czyjeś plecy, dźwiga płytę oporową… piętro… znów schody… ktoś jęknął przed nią gdy uderzył się o coś… trzask otwieranych drzwi i… światłość!

Światłość rozpalonego letnim żarem dachu. Tak bardzo raziło kontrastem w porównaniu do zacienionej klatki schodowej. Wszystko się kręci, jest tak gorąco. Trudno skoncentrować się na czymkolwiek dookoła. Szybciej! Dawaj płytę! Jest! Lufa! Jest! Podstawa! Szybciej! Jest! Amunicja! Tutaj! Ruch, ruch, ruch! Moździerz dwa zgłasza gotowość do strzału panie sierżancie!





Namiar! Cel 56, cel 78, cel 23. O kurwa ale wymyślił! Złapać pierwszy namiar… Ognia! Pierwszy, drugi, trzeci… Zmiana, kolejny cel… kurwa kolejny co robisz?! Zmieniamy cel! Zmień ustawienia! Ale tak gorąco… Tak nie ma tchu… Tak już ciemnieje w oczach… Spocone, brudne palce ślizgają się na pokrętłach… cel… kurwa tam było 23 czy 25? Mieni się w oczach… Nie ma czasu! Ognia! Poszło! Raz, drugi, trzeci… Już! Zmiana pozycji! Powrót do ciężarówki! Ale już! Podstawa… Kurwa zacięło się! Odkręcaj! Szybciej! Sam to odkręć! Dawaj! Poszło! Lufa… płyta oporowa… zasobniki z amunicją, na szczęście już puste… Drzwi i ciemność!

Teraz klatka schodowa wydawała się być krainą ciemności. Ktoś gubi nogi i spada. Zatrzymuje go dopiero ściana. Dalej! Szybciej! Nie ma czasu! Na ścianie zostaje krwawy kleks. I dalej! Znów schody i piętra i już parter. Bieg! Już widać ciężarówkę! Już prawie! Drzwi, spalona żarem ulica i najgorsze… wdrapanie się na kufer ciężarówki… tak wysoko! Dawaj! Dawaj to! Dawaj rękę! Już, już prawie! Jeszcze ostatni co siada na ławce i już! Czas stop! Moździerze gotowe do odjazdu!


---



- Lamia. Teraz my. - delikatny dotyk za ramię. No tak. Eve. Kolejka do okienka. Blondyna chyba odstała swoje a teraz cofnęła się po kumpelę bo już była ich kolejka. Poprowadziła ją do mundurowego po drugiej stronie zakratowanego pleksiglasu. - Chodź bo tutaj pan coś mówi a ja niezbyt wiem o co chodzi. - fotograf szepnęła zanim podeszły do okienka mijając ze dwie osoby jakie w międzyczasie ustawiły się za nimi.

- Pytałem w jakiej sprawie. Do kogo. No i kto. - wojskowy urzędnik mówił jakby powtórzył procedurę jaką przed chwilą pewnie mówił do Eve. Fotograf popatrzyła na Lamię z miną wskazującą, że ma minimalne pojęcie co powiedzieć. No tak, procedury. Bez nich byłby chaos a nie wojsko. Książeczka wojskowa, wypis ze szpitala to podstawa. Bez tego w oczach armii była zwykłym cywilem czyli kimś takim jak Eve no i robiło się pod górkę.


---


*Olejarka - slangowe określenie pistoletu maszynowego M 3. O tego: http://www.nespersign.com/wp-content...ty-airport.jpg
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 12-06-2019, 22:08   #93
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=EHrHTuWm7WA[/MEDIA]
Każdy człowiek boryka się w życiu z jedną prawdą, której nigdy w pełni nie pojmie. Musi przerabiać wciąż te same lekcje, popełniać takie same błędy, zanim ich sens dotrze wreszcie do jego świadomości. Wtedy, i tylko wtedy, będzie gotowy wyciągnąć lekcję, zoptymalizować działanie żeby wreszcie pozbyć się starych przywar na rzecz nowych doświadczeń, utrwalanych do bólu odruchów, które pozwalały przeżyć tam, gdzie Mazzi i jej podobni trafili po szkoleniu - morderczym, nieludzkim, gdy każdego dnia podważało się sens wykonywanych ćwiczeń.

Wtedy byli jeszcze głupimi, zielonymi kotami bez pojęcia co czeka ich później. Dobra, może coś tam się domyślali, ale to były tylko strzępki i mrzonki, zaś rzeczywistość okazała się tysiąc razy gorsza.
- Co? - Lamia wzdrygnęła się, słysząc głos Eve obok swojego ucha. Rozejrzała się nieprzytomnym wzrokiem, wracając z paki ciężarówki prosto przed terminal. Tak, racja… rzeczywiście. Znów tu była, choć w innym czasie - parę lat i blizn później. Uśmiechnęła się więc do blondynki chcąc ją uspokoić, a potem sprężystym krokiem podeszła do okienka.
- Starsza sierżant Lamia Mazzi, 492-66-6740 - odpowiedziała automatycznie, prostując plecy i składając na blacie książeczkę i całą papierologię od Brenna - Do dowódcy. Kapitana Andrew Gerbera, 210-81-0775.

Facet po drugiej stronie okienka miał wygląd klasycznego urzędnika. Tatuśkowaty, łysiejący i tylko mundur z oznaczeniami sierżanta wskazywał na wojskową odmianę gryzipiórka. Pokiwał głową patrząc na wyprostowaną sylwetkę kobiety bynajmniej nie ubranej w mundur i przyjął jej dokumenty. Otworzył książeczkę wojskową, porównał pewnie zdjęcie z oryginałem i personalia jakie usłyszał. Odłożył książeczkę i zajął się czytaniem wypisu ze szpitala.
- Starsza sierżant Lamia Mazzi. W stanie spoczynku. - powtórzył czy przeczytał to co tam było napisane.
- Do dowódcy. - wydawało się, że zastanawia się co albo jak powiedzieć. Eve na wszelki wypadek położyła dłoń na dłoni Lamii aby dodać jej otuchy.
- W jakiej sprawie? Właściwie to jesteś już w stanie spoczynku. - podoficer w końcu pewnie uznał, że potrzebuje więcej informacji aby podjąć decyzję więc zapytał o te informacje. Status “w stanie spoczynku” był tak ni w pięć ni w dziewięć. Niby wojak był już cywilem no ale zachowywał swój stopień i cywilne uprawnienia. No ale już z wejściem na teren jednostki mógł mieć pewne trudności skoro wojskowym już właściwie nie był.

Na moment saper straciła werwę, wzrok jej przygasł, a przez twarz przemknął długi cień, uwydatniający wory pod oczami i niezdrową bladość skóry. Ścisnęła dłoń blondyny, czerpiąc otuchę z jej obecności. znów trafiła na moment, gdzie możliwe znalazła część odpowiedzi… lecz jeszcze dosłownie wszystko mogło się spieprzyć.
- Miesiąc temu zwieźli mnie z Frontu, ze śpiączki wyszłam w zeszłym tygodniu. Uszkodzenie czaszki, stałam za blisko wybuchu… - nabrała powietrza i wypuściła je powoli - Nic nie pamiętam… znaczy tylko urywki. Amnezja, PTSD. Nie wiem kim jestem, prócz paru podstawowych informacji i kilku… przebłysków - skrzywiła się - Ale pamiętam kapitana, wiem… mniej-więcej… gdzie ostatnio przebywaliśmy i co robiliśmy. Pamiętam… - głos jej ochrypł, wzmocniła też uścisk na ręku dziewczyny. - Pamiętam jak wokół mnie umierali… te twarze… - pokręciła głową - Chcę porozmawiać z dowódcą, dowiedzieć się czy któryś z chłopaków przeżył. Sprawdzałam w szpitalach Sioux Falls, wiem o trzech. Jedne wrócił do rodziny, dwóch wzięło wypisy z domu weterana. Pomyślałam, że może ktoś z nas… jest w domu - pokazała głową na budynek koszar - Muszę wiedzieć co tam się stało, bo inaczej zwariuję do końca.

- Rozumiem. - facet pokiwał głową gdy wysłuchał wyjaśnień kobiety po drugiej stronie zakratowanego pleksiglasu. Chwilę zastanawiał się co dalej zrobić. Stukał otwartą w otwartą dłoń wypisem ze szpitala i nagle spojrzał na Eve. - A ta pani? - zapytał pytając o blondynkę.

- Nie, nie, ja tu jestem szoferem i do towarzystwa. - zaśmiała się wesoło blondyna tak sympatycznie, że nawet i ten facet stojący za nimi i ten urzędnik wewnątrz okienka uśmiechnęli się mimochodem.

- Wypiszę ci czasową przepustkę do biura. Powiesz tam co samo co mnie. Ale koleżanka będzie musiała tutaj zaczekać. - podjął jakąś decyzję bo odłożył wypis i sam zaczął coś pisać na jakiejś kartce. Szybko ją zapełniał więc pewnie wypisywał coś podobnego wiele razy.

Kiwanie głową potwierdziło przyjęcie informacji do wiadomości i zgodzenie z nimi. Czekając aż sierżant skończy pisać, Mazzi obróciła się do fotograf, próbując się uśmiechnąć i nawet jakoś jej to wyszło.
- Poczekasz na mnie w furze? - ni to spytała, ni poprosiła, podnosząc dłoń żeby strącić jej z włosów meszkę - Tylko mi się nigdzie nie zgub.

- W furze? No nie żartuj. I co ja będę robić sama w furze? Daj spokój tutaj znajdę sobie jakieś zajęcie. Mają wypożyczalnie filmów. - blondyna popatrzyła na kumpelę z politowaniem ale na koniec zabujała brwiami zerkając na filmowy zakątek jakby z miejsca miało im przyjść to samo na myśli. W każdym razie nie wydawała się przerażona czekaniem i podchodziła do sprawy z pogodą ducha.

- A nie wie pan ile to by trwało załatwianie tej sprawy? - blondynka nachyliła się do otworu okienka aby popatrzyć z miną najsympatyczniejszej blondynki na świecie na mężczyznę z największą w okolicy władzą i wiedzą.

- Nie wiem. Zależy od detali sprawy, to już nie zależy ode mnie. - facet skończył pisać, machnął podpis a na koniec przybił pieczątkę bez jakiej cały papier był tylko kawałkiem papieru. Przesunął z powrotem w stronę sierżant w stanie spoczynku jej książeczkę i zwolnienie ze służby. Na koniec kartkę jaką właśnie wypisał.
- Masz tutaj czasową przepustkę. Do lunchu. Więc lepiej uwiń się do tego czasu. Przepustka jest po zielonej strefie, tak jak masz pasek na kartce. Idź do żółtego budynku, zaraz za terminalem. Tam są biura. Powiedz, że szukasz kontaktu ze swoją jednostką no i tak mniej więcej jak tutaj mi powiedziałaś. - sierżant wyjaśnił pokazując na pasek na kartce papieru. No rzeczywiście był zielony i przez całą kartkę więc nie szło go przegapić. Wpis był imienną przepustką dla niej na te kilka godzin dnia dzisiejszego. No ale już z czymś takim mogła iść na bramkę aby wpuścili ją do wnętrza. Oczywiście lepiej było nie zgubić tego kawałka papieru bo bez niego była zwykłym cywilem pętającym się bez zezwolenia po terenie wojskowej bazy.

Czuła się dziwnie. Z jednej strony dom, z drugiej traktowano ją jak obcego… dużo się pozmieniało, tak coś kości jej mówiły i nic dziwnego.
- Będę cię szukać w kinie - zabrała przepustkę i na pożegnanie pocałowała Eve czule, dodając gdy skończyła - Nie wpakuj się w żadne tarapaty… a jak nie wrócę do lunchu znaczy że z marszu zagonili mnie na rejony - puściła jej oko, potem kiwnęła głową w podzięce urzędasowi i z papierami w garści przeszła przez bramkę, kierując się na żółty budynek.

Facet co stał za nimi chyba się na chwilę zapowietrzył gdy ciemnowłosa kobieta w szortach i skórzanej kurtce pocałowała chętną i sympatyczną dla oka blondynkę w biznesowej spódnicy i czystej koszuli. Sierżant w okienku też odchrząknął ale przywołał szybko właśnie kolejnego petenta.
- Nie wygłupiaj się Lamia, nie pojadę bez ciebie. Zacznę mdleć, płakać i w ogóle robić sceny jak cię tu nie wypuszczą do tego lunchu. No ale na razie nie bój się, znajdę sobie zajęcie. - tymi słowami Eve pożegnała się odprowadzając kumpelę do barierek i tam jeszcze na koniec pomachała jej rączką na pożegnanie i posłała całusa.

Sama bramka była chyba nadal dawnym przejściem z jednej strefy terminala do kolejnej. Tylko dorobiono więcej krat, prętów i ścianek aby bardziej poszatkować przestrzeń. A wystrojem chyba nikt się nie przejmował jak dawniej. Przy bramce stało dwóch strażników. Musiała im pokazać właśnie otrzymaną przepustkę i książeczkę wojskową. Potem standard, zostawić broń i niebezpieczne przedmioty w depozycie.
- Dziewczyna? - jeden z nich nie wytrzymał i skinął pytająco na Eve jaka została po drugiej stronie barierek. A coś chyba z tym żegnaniem się rzeczywiście wpisały się w sam środek stereotypu pożegnanie żołnierza przez swoją pannę. Ale w stereotypie to raczej nie było dwóch ślicznotek to i musiało rzucać się w oczy i budzić ciekawość. Zwłaszcza męskiej, przeważającej części widowni.

Saper też popatrzyła na oddalającą się blondynę, a na jej twarzy pojawił się kosmaty uśmiech, gdy odkładała spluwę i Gerbera na stół depozytowy.
- Tak, moja dziewczyna - odwróciła się do pytającego wciąż z tą samą miną i dodała - Ale woli jak mówi się o niej zabaweczka. To co chłopaki… rewizja? - dorzuciła bez jakiegokolwiek podtekstu.

- Farciara. - ten co ją zagadnął uśmiechnął się i do niej, i do kolegi, i do jeszcze widocznej na sali blondyny. Nawet nie było dokładnie wiadomo kto tu jest dokładnie tą farciarą ale chyba drobny myk poprawił wszystkim tą mało ciekawą służbę pewnie tak samo ciekawą jak wiele tak każdego poprzedniego dnia i pewnie wiele jakie były jeszcze przed nimi.

- No rewizja, Meg, możesz? - kolega obok odezwał się do czwartej koleżanki w mundurze która siedziała obok tego co przyjmował sprzęt gościa. Kobieta w mundurze wstała, obeszła ten stół i sprawnie obszukała ciało starszej sierżant. Jej dłonie bezbłędnie przeszukały bluzkę, szorty, nogi oraz sprawdziły kieszenie kurtki.

- Czysta. - rzuciła krótko gdy rewizja dobiegła końca. Panowie bardzo chętnie przyglądali się tej dziwnie chętnej na rewizję sierżant ale jeszcze z zaciekawieniem podeszli gdy sierżant która właściwie mogła już przejść dalej w głąb bazy odwróciła się i przyzwała gestem swoją dziewczynę. Fotograf była chyba zaskoczona tym wezwaniem ale sprawnie przeszła nad barierkami i podrobiła kroczkami do bramki zaglądając niepewnie do środka.

Całusa i to takiego mokrego, głębokiego i gorącego to chyba nawet Eve się nie spodziewała. Ale gdy tylko zorientowała się w czym rzecz odwzajemniła się tym samym łapiąc mocno Lamię za poły kurtki i jej włosy. Panowie i pani z czwórki strażniczej albo coś sapnęli albo w inny sposób zaparło im dech w piersi.

- A naprawdę jesteś jej dziewczyną? - zapytał jeden z tych dwój stójkowych z fascynacją pytając teraz blondynkę. Widać musiał to usłyszeć na własne uszy.

- Oczywiście! - Eve roześmiała się wesoło aż jej blond główka odpadła do tyłu. Ale szybko wróciła do pionu aby pochylić się do ucha kumpeli. - Powiedziałaś im, że jestem twoją dziewczyną?! Jej! Kocham cię! - szepnęła rozradowana z trudem powstrzymując pisk radości.

- Ale ona mówi, że jesteś jej zabaweczką. - ten co się pytał o Eve pierwszy też chyba nie mógł tak po prostu przejść nad niecodzienną parą tak po prostu do porządku dziennego.

- Oczywiście! Bawiłyśmy się całą noc! I z jeszcze jedną nową koleżanką. Było cudownie. Bo my z Lamią mamy bardzo partnerski układ. Ona wymyśla scenariusz i mówi mi co mam w nim robić a potem tak się właśnie bawimy. - Eve bezbłędnie wróciła do stylu roztrzepanej, śliczniutkiej i niezbyt bystrej blondyneczki zalewając wojaków swoim wesołym szczebiotem.

- Farciara. No trudno ale możesz już iść dalej. A ty musisz wrócić za barierki. - jeden z tych wygadanych w stopniu kaprala westchnął z żalem, że musi przerwać te niecodzienne pożegnanie no ale też nie mogli tu pozwolić na jakieś sceny roztapiające uwagę obsady posterunku. Eve też westchnęła ale widać nie chciała robić kłopotów bo jeszcze raz sprzedała Lamii całusa i wróciła z powrotem w stronę barierek.

Na pożegnanie saper sprzedała jej klapsa w tyłeczek aby nabrała rozpędu w tym dreptaniu do strefy cywilnej. Odebrała też papiery i już miała ruszyć w dalszą drogę, gdy nagle zatrzymała się, rzucając przez ramię.
- Jak będziecie mieć przepustkę i traficie do Sioux Falls, zostawcie nam info w “41”. To taki bar w którym często jesteśmy. Najlepiej u kelnerki z dredami, Val. Ona będzie wiedziała o co chodzi, gdy powiecie że szukacie Lamii i Eve - puściła im oko na odchodne.

- “41”? W Soiux Falls? Val? I Lamia i Eve. No pewnie. - kapral pokiwał na odchodne wciąż pewnie mając w uszach wesoły pisk Eve gdy dostała klapsa na pożegnanie i jej fikuśny uśmieszek gdy na moment odwróciła jeszcze głowę w stronę bramki. No tak, Lamia mogła być pewna, że pewnie będą mieli o czym gadać przez resztę służby albo i dnia.

A na razie wyszła kierowana strzałkami w stronę wyjścia. Chyba nawet były te oryginalne, z dawnego lotniska. W końcu wyjście pewnie się nie zmieniło od wojny. No nie licząc tych wszystkich krat, siatek, barierek i reszty granicznego elementu. Po wyjściu z budynku znalazła się na dość pustej przestrzeni. Ale gdzie iść nie miała kłopotu bo widziała żółty budynek o którym mówił sierżant z okienka. Przestrzeń była znów podzielona przez ogrodzenia i zasieki. Ale była i tak spora. To właśnie była zielona strefa, ta najbardziej zewnętrzna część bazy gdzie jeszcze zdarzali się tacy różny nie całkiem wojskowi jak ona. Rzucała się w oczy bo chyba wszystkich jakich tu widziała byli w jakichś mundurach. Tylko przy terminalu widziała ze dwie osoby cywilne które chyba wyszły na przerwę na fajka. A tak to prawie same mundury, drelichy, podkoszulki, koszule ale wszystko w jakimś mundurowym sorcie.

Droga do żółtego budynku była prosta. Przejść z setkę metrów z jednego budynku do kolejnego. Po wejściu do środka też była recepcja a za nią jakaś kobieta. Ubrana po cywilnemu więc pewnie jakiś cywil zatrudniony przez wojsko do mało militarnej operacji. Kobieta sprawdziła przepustkę, książeczkę i wysłuchała co sierżant w stanie spoczynku ma do powiedzenia.

- To trzeba by iść do kadr. - zdecydowała w końcu po chwyli namysłu. Teraz ona wypisała jakiś papierek, przybiła kolejną pieczątkę i skierowała Lamię na kolejne piętro. Tam trafiła na coś co było chyba poczekalnią na korytarzu podbną do każdej innej ze szpitala czy urzędu. Tylko wystrój się nieco różnił. Tam musiała zająć sobie kolejkę a była trzecia. Przed nią było dwóch mundurowych i facet w cywilu. Wszyscy trzej ciekawie zerkali na nią po zdawkowym przywitaniu się.

Ona za to gapiła się na nich otwarcie po kolei, przerabiając w myślach parę ciekawych scenariuszy z każdym z nich, oraz wszystkimi naraz. Para trepów, jeden cywil… czyli albo były trep jak ona, albo coś w podobie. W każdym razie swoje należało odstać, przeczekać, aż wreszcie kadry łaskawie raczą spojrzeć na zwykłego szaraczka swym wszechwiedzącym okiem.
- Co tam chłopaki, złapali was na lewiźnie i idziecie się tłumaczyć? - zagadała wesoło, szczerząc się sympatycznie. Dzięki Bogu miała na sobie mało standardowe jak na nią wdzianko, więc przynajmniej nikt jawnie nie gapił się jej na cycki, tyle dobrego.

- Coś w ten deseń. - ten co był pierwszy w kolejce i siedział najbliżej drzwi przyznał z uśmiechem. Za dużo nie pogadał bo drzwi otworzyły się i wyszedł jakiś wojak w stopniu starszego szeregowego no i ten co siedział najbliżej drzwi wstał i wszedł do środka. Młody szeregowy spojrzał na Lamię z zaciekawieniem ale ruszył dalej korytarzem. Nastąpiło małe przemeblowanie gdy pozostali dwaj zajęli odpowiednie miejsca a ten co był w cywilu skorzystał z okazji i odezwał się do Lamii.

- Ja po służbę zastępczą. Dostałem powołanie ale jestem jedynym żywicielem rodziny no i jedynym nauczycielem w okolicy. Nie nadaję się latać z karabinem. Tylko bym zabił kogoś albo siebie. Niech mi dadzą coś w okolicy albo mogę poprowadzić jakieś szkolenia. Nie wiem no. Ale gdzie mi tam latać z karabinem. - pokręcił głową i chyba czuł potrzebę wygadania się. Rzeczywiście miał wygląd i mówił jak osoba która nigdy nie miała z wojskiem nic wspólnego. Z twarzy też wydawał się być łagodnego i pokojowego usposobienia.

Saper spojrzała na niego uważnie, słuchając póki nie skończył. Wylał całkiem sporo kłopotu, miała nadzieję, że mu ulżyło. Nie dziwiła się jego strachowi i niechęci - kto normalny zostawiłby rodzinę na pastwę losu, poświęcając najbliższych na rzecz frontowego syfu? To było dobre dla wyrzutków, wykolejeńców, socjopatów, idealistów i tych niepasujących do społeczeństwa. Ale nie dla ojca, męża i do tego jeszcze nauczyciela.

- Skoro jesteś nauczycielem umiesz biegle pisać i czytać, nie trzeba ci tłumaczyć pięć razy jak wypełniać druczki. Zagadaj, niech cię dadzą do administracji czy co. Posiedzisz sobie w okienku jak te na dole, podbiją ci pieczątkę i będzie z głowy - pochyliła się do niego, kładąc mu rękę na ramieniu, ściszyła też głos - Jak nie podziała udaj świra. Powiedz, że masz myśli samobójcze na myśl o konieczności zostawienia rodziny. Zrób sobie parę szram na nadgarstku. Poczytaj o zaburzeniach obsesyjno-kompulsywnych i depresji. Ujebania sobie nogi ci nie proponuję - mruknęła tonem pogawędki przy herbacie - To już ekstrema. A w ogóle Lamia. - wyciągnęła dłoń do powitania - Mieszkasz w Mason City?

- Ben. Znaczy Bernard. - nauczyciel podał rękę na przywitanie ale minę miał jakby ucieszył się, że usłyszał życzliwe słowo ale z tym cięciem się i utratą nogi to chyba troszkę się przejął. - No tak, tak w okienku, w administracji też mogłoby być. Najlepiej raz na tydzień albo dwa. No ja mam swoją pracę i rodzinę. Tragedia będzie jak mnie nie będzie z parę dni z rzedu albo nawet tydzień. My mamy jeszcze małe dzieci. I nie dokładnie w Mason ale w pobliżu, taka mała osada. Mili ludzie. Dużo zawdzięczamy armii no ale ja sam w mundurze? - wymownie wskazał na swój wątły wygląd. No na kategorię A to raczej daleko mu było do stereotypu z plakatów werbunkowych. Przerwał bo drzwi otworzyły się ale wyszedł ktoś z teczką, wyglądał na kogoś od biura. Fałszywy alarm.

- Ona dobrze mówi. Mów, że chcesz służyć i w ogóle bo inaczej wezmą cię, że migasz się od służby. Mów o tej szkole i rodzinie i poproś o służbę zastępczą. I, że bardzo byś chciał ale chorowity jesteś i tak dalej. Może ich weźmiesz na litość. Masz jakiś traktor czy inny sprzęt jaki mógłby się tutaj przydać? No to coś wymyśl to może dostaniesz kategorię wspierającego wojsko i uznają, że bardziej im się przydasz na miejscu niż w kamaszach. - ten co czekał teraz jako pierwszy i dotąd się nie odzywał też wdał się w dyskusję z drugiej strony tego lokalnego nauczyciela. Ten popatrzył teraz na niego i pokiwał głową chłonąc teraz jego słowa.

- Kapral mądrze gada - saper strzeliła uśmiechem w mundurowego. Od razu było widać, że swój, a nie pajac z kijem w dupie. Już go lubiła - Nawijaj o rodzinie, że małe dzieci i żona. Skoro są małe, musi się nimi zajmować, nie da rady jeszcze iść do pracy, bez jaj. Poza tym wkręć że jest w ciąży - nawijała dalej - Jak będą chcieli potem sprawdzić, powiesz że poroniła ze względu na stres związany z twoim poborem, bo bała się jak sobie poradzi… wymyślisz coś. Ale najpierw weź z nimi pogadaj żeby ich zmiękczyć. - przekrzywiła głowę, przyglądając mu się uważnie - Masz okulary?

- Tak, mam. - Ben wydawał się bardzo podniesiony na duchu słowami dwójki mundurowych. Wyjął z kieszeni marynarki i nałożył. Teraz już w ogóle wyglądał jak jakiś urzędnik albo nauczyciel właśnie.

- Właśnie, z tą ciążą dobre. Nawijaj w ten deseń. - kapral klepnął go w plecy w przyjaznym geście i jak na zamówienie drzwi otworzyły się i wyszedł jakaś kobieta w mundurze. Kapral wstał i minął ją wchodząc do środka. Ben przesiadł się i popatrzył na mundurową bo wpatrywała się w jakąś kartkę jakby wczytywała się co tam jest napisane.

Mazzi też zmieniła miejsce, rozsiadając się na tyle wygodnie, na ile sie dało na niewygodnym krześle.
- Głowa do góry Ben, będzie dobrze - poklepała go po dłoni i założyła nogę na nogę, zmieniając temat. W końcu nie wiedzieli kto właśnie wszedł, a plan już obmyślili przecież. Znaczy plan Bena, nie Lamii. Nie dotyczył jej, jednak głupio było przejść obok udając że nic się nie widzi. - Masz jakieś zdjęcia żony i dzieciaków? - zerknęła na niego ciekawie - Pokażesz mi?

- Tak. - facet w brązowej marynarce i w okularach skinął głową i sięgnął do kieszeni spodni po portfel. Z niego wyjął zdjęcie i pokazał skromną kolekcję zdjęć małego formatu. - To Ana. Moja żona. Dała mi je jak jeszcze chodziliśmy ze sobą przed ślubem. - wyjaśnił pokazując zdjęcie jakiejś młodej dziewczyny o ciemnych włosach. - Tutaj nasze ślubne. - wskazał kolejne zdjęcie ukazujące jego samego i tą samą dziewczynę. Już nieco poważniejszym wieku ale za to pozytywnie uśmiechniętych. On był w ciemnym garniturze a ona w białej sukience i wpiętym we włosy białym welonem. - A tu z Juniorem i Bertą. Wtedy małego Jacka jeszcze nie było nawet w planach. A teraz już sam chodzi. - powiedział ukazując kolejne zdjęcie swojej żony z dwójką berbeci. Chłopiec miał na zdjęciu ze trzy latka a dziewczynka była jeszcze w śpioszkach trzymana na ramionach matki. W międzyczasie kobieta która wyszła przed chwilą odeszła w siną dal korytarza.

Patrzenie na zdjęcia wywoływało słodko-gorzkie uczucia. Obraz cudzego szczęścia, prawdziwej rodziny. Dzieci… których Mazzi nie spodziewała się mieć. Nie myślala o tym, psom wojny nie wolno było tego robić. Mieli walczyć, krwawić, cierpieć i umierać, nie stawać na ślubnym kobiercu z kimś, kogo miłość dało się zobaczyć po samych oczach. Jak by to było? Mieć normalną pracę, wieczorami wracać do domu pełnego śmiechów i radości. Do gotowego obiadu, czystych talerzy i zawsze wypranej pościeli? Do kogoś, kto był cząstką jej samej, tyle że w mniejszej wersji, pomieszanej z wersją partnera? Saper przełknęła żółć z ust, uśmiechając się choć czuła, jakby zaraz miała jej popękać twarz.
- Ta mała ma twoje oczy - wskazała dziewczynkę, potem puknęła palcem w zdjęcie chłopca - A on po rysach wykapana matka. Jesteś szczęściarzem Ben, zazdroszczę ci - uniosła wzrok na jego twarz - Walcz o nich i się nie poddawaj. Masz o co i o kogo.

- Dziękuję. Jesteś bardzo miła Lamio. Masz bardzo ładne i rzadkie imię. Sugeruje ono wnikliwą naturę i subtelną osobowość. Jestem historykiem a moją pasją jest starożytność, archeologia i paleontologia. Znaczy bardzo stare dzieje. A Lamia to właśnie starożytne imię. Imię bardzo pięknej kobiety ale o bardzo zawiłym losie. - Ben podbudowany słowami Lamii chyba chciał się jej jakoś odwdzięczyć ale mówił z przekonaniem. Widać był pewny swojej wiedzy a mówił łagodnym, ciepłym i przekonywującym głosem. Aż się chciało go słuchać. Ale drzwi znów się otworzyły i wyszedł ten pierwszy wojak. - No to życzę ci powodzenia Lamio. - Ben wstał i uścisnął dłoń saper na pożegnanie po czym przetarł palcami włosy i wszedł do gabinetu.

- Tobie też… i uściskaj dzieciaki ode mnie. - odpowiedziała z podobnym uśmiechem, a potem trzasnęły drzwi. Została sama, dało się może gdzieś na korytarzu dalej poszukać wrażeń… tylko jakoś saper straciła ochotę do interakcji. Więc była kobietą o zawiłym losie, żadna nowość. Nauczyciel pewnie nawet nie wiedział, jak trafnie się wstrzelił, a może była w tym odrobina prawdy? Ze znaczeniem imion, ich pochodzeniem. Przeznaczeniem, nadawanym gdy rodzice wybierali jak zwać będzie się ich dziecko. Najwidoczniej rodzice Mazzi jej nienawidzili, lub kręcili bekę od jej urodzenia… wcale by się nie zdziwiła.

No i została sama. Chyba nawet może i nie nazbyt długo ale samemu i na czekaniu to zawsze czas się dłużył. Teraz też było słychać tętno urzędniczego budynku. Kroki, zamykanie czy otwieranie drzwi, głosy, ktoś ją minął idąc korytarzem ale poza tym właściwie nic się nie działo. To i czas się dłużył. Drzwi jednak w końcu zgrzyztnęły i wyszedł przez nie ten żołnierz który wszedł przy niej pierwszy. Spojrzał na nią z raczej wesołym spojrzeniem - Mówiłem, że się wyślizgam. - mruknął zawadiacko i ruszył wzdłuż korytarza.

- Widać podprowadzenie żarcia ze stołówki nadal nie jest zbyt surowo karane - sierżant wstała, zaczynając wędrówkę w przeciwnym co on kierunku, więc siłą rzeczy szli na kolizyjnej. Gdy byli dwa kroki od siebie kobieta dorzuciła - Na twoim miejscu bym to opiła, masz doświadczenie w lewiźnie, więc pewnie żadna nowość, nie? - wyszczerzyła się wesoło - Rutyna, szeregowy.

Facet uśmiechnął się może nie do końca wesoło ale jednak wyglądał na takiego co wyszedł ze sprawy obronną ręką. Klapnięcia w tyłek od mijanej właśnie kobiety to chyba się jednak nie spodziewał. - Hej! - sapnął odruchowo ale zaraz wziął to jednak z humorem bo ruszył dalej korytarzem. - A żebyś wiedziała! Trzymaj się i nie daj się gryzipiórkom! - zawołał na odchodne no a ona przeszła na wewnętrzną stronę drzwi.

Wewnątrz było biuro. Dużo szafek na segregatory, regały z jakimiś dokumentami no i oczywiście biurko. Za biurkiem siedział jakiś starszy facet, w mundurze z naszywkami sierżanta. Sprawiał wrażenie zawodowego gryzipiórka. Przy nim właśnie siedział Ben. Odwrócił się na chwilę w stronę drzwi i ich spojrzenia skrzyżowały się. Posłał jej słaby uśmiech no ale urzędnik ich niejako rozdzielił gdy wskazał Lamii sąsiednie drzwi. Te były otwarte na oścież i gdy tam przeszła zastała podobny wystrój tylko siedział inny facet.

- Dzień dobry. Proszę usiąść. Co cię do nas sprowadza? - przywitał się, wskazał na wolne miejsce po stronie biurka dla gości i wydawało się, że na razie podchodzi do sprawy raczej rutynowo.

Raz jeszcze tego dnia na stole przed urzędasem wylądowały dokumenty Mazzi, tak samo jak znowu wykładała po co i dlaczego się tu pojawiła. Tym razem u boku nie miała Eve, więc poziom spięcia wyraźnie jej wzrósł. Siedziała na krześle sztywno, gapiąc się zmęczoną gębą prosto na mężczyznę naprzeciwko, a mózg przeprało jej do tego stopnia, że nawet nie oceniała go pod kątem, pod jakim zwykle patrzyła na wszystko co było samcem rasy ludzkiej.
- Proszę o możliwość rozmowy z dowódcą, lub… kimś poinformowanym - podsumowała historię życia dodając z zaciśniętymi na kolanach pięściami - Odnośnie losu pozostałych z oddziału i ka… kapitana, jeśli nie ma go tutaj.

- Ah tak… 7 IEC… Tak, tak, u nas jest jednostka macierzysta, tak… No ale szczerze mówiąc nie chcę zapeszać ale po lecie bardzo mało ludzi wróciło do jednostki… No ale niestety nie znam na pamięć wszystkich ludzi z naszej bazy. Zwłaszcza z jednostek frontowych których właściwie u nas nie ma. Będę musiał to sprawdzić. Proszę chwilę zaczekać. - facet zasępił gdy trawił dłuższą chwilę w milczeniu to co powiedziała mu klientka. W końcu odezwał się z zastanowieniem gdy chyba jeszcze wciaż się namyślał ale już i miał jakiś pomysł. Zaczął coś pisać na jakiejś kartce. Pisał szybko i sprawnie tak samo jak ten grubasek w okienku terminala. W końcu wyrwał kartkę z notesu i przesunął ją w stronę Lamii.

- Pójdziesz do pokoju 115. Na tym samym piętrze tylko po przeciwnej stronie budynku. - wskazał mniej więcej kierunek gdzie powinna się udać po opuszczeniu tego gabinetu. - Tam dasz tą kartkę. To będzie dział kadr, oni tam powinni wiedzieć kogo aktualnie mamy na stanie. Uprzedzam, że lista może być niepełna. Wciąż nie tylko od was ale i z innych jednostek spływają do nas ozdrowieńcy. Więc sytuacja jest już dużo spokojniejsza niż w lecie no ale nadal dość płynna. Radzę zostawić swój adres kontaktowy. To jeśli coś by się zmieniło to będziemy mogli wysłać jakieś zawiadomienie. - facet wskazał a nawet zakreślił numer pokoju do jakiego Mazzi miała się udać i tłumaczył nawet ze zrozumieniem i całkiem życzliwym tonem. A z ciężko rannymi to tak bywało, że po większej awanturze to spływali od kilku tygodniu gdzieś do kwartału. Zwykle gdy ktoś był tak poważnie poharatany, że kwartał mu nie wystarczał aby odzyskać zdolność bojową no to już raczej oznaczało wyłączenie z aktywnej służby frontowej. Kalectwo fizyczne lub psychiczne.

- Tak jest - odpowiedziała mechanicznie, biorąc ołówek i szybko zostawiając na podanej kartce wszystkie dane, łącznie z adresem Betty jako kontaktowym. Wszak tam właśnie zawsze prędzej czy później trafiała, bez względu na to gdzie, albo do kogo ją zawieje danego dnia. Wstała powoli, biorąc formularz - Dziękuję - dodała, kiwając sztywno głową.

Dość szybko udało się odbębnić tą wizytę bo gdy wychodziła Ben jeszcze wciąż siedział i rozmawiał od swojej. Zdołał jednak pożegnać się z nią kiwnięciem głowy. Na zewnątrz nie było trudno trafić po kierunku, wskazówkach i numerku. Tym razem trafiła na tylko jednego petenta więc dość szybko doszła do wizyty w 115. Wewnątrz też było biurko ale o dziwo za nim siedziała kobieta i to w cywilnym ubraniu. Widać jakiś pracownik cywillny.

- 7 IEC. Dobrze, proszę trochę poczekać. Sprawdzę co mamy na stanie. - już raczej starsza kobieta popatrzyła na kartkę wypisaną w poprzednim pokoju, wysłuchała co starsza sierżant w stanie spoczynku ma do powiedzenia no i w końcu powiedziała swoje. Podeszła do biurka gdzie był ktoś znacznie młodszy i rozmawiali chwilę ze sobą. Potem zaś nastąpiła tura chodzenia między regałami i sprawdzaniu jakichś akt, teczek i skoroszytów.

- Tak, chyba coś byśmy mieli o twojej jednostce. - starsza pani w okularach pokiwała głową wracając do biurka i siadając z jakąś otwartą teczką. - No niestety. Straty podczas letnich walk były duże. Więc… no zresztą sama zobacz. - kobieta chyba próbowała być miła i jakoś złagodzić to co miała do przekazania. Ale obie wiedziały, że to mało realne. Jedna była “tam” i miała świadomość jak jest “tam”. Druga zaś pewnie po raz kolejny przerabiała podobny scenariusz, tak samo zawsze trudny. W końcu przekręciła teczkę i oczom Lamii ukazał się zeszyt w kratkę z ręcznie robionymi długopisem Szereg nazwisk, imion, stopni, dat wypisanych starannym, czytelnym pismem. Aż groza brała przy ilu był skrótowiec MIA, WIA lub KIA. Z prawie dziesięciu tuzinów nazwisk jedynie garstka wróciła do bazy. Trochę ponad tuzin.

- To spis na koniec miesiąca. Na koniec sierpnia. Myślę, że jednak dość dobrze oddaje stan akturalny twojej jednostki. Za bardzo się tutaj nie zmieniło. Większość z tych którzy wrócili o własnych siłach poszli na urlop. Pozostali jeszcze są w szpitalach ale nie wszystkie dane ze szpitali spływają do nas regularnie. Większość rannych zapewne przewieziono do Sioux Falls. - kobieta tłumaczyła co i jak. Brzmiało sensownie. Szpital i urlop. Zaległy. Ale skoroszyt to potwierdział. Bękarty zostały rozbite i jako zwarta jednostka 7 niezależna kompana saperów przestała istnieć. Te prawie cudem ocalałe bez żadnych skrótowców nazwiska z trudem starczyłoby na niepełny pluton. A widziała notatki oznaczające przeniesienie do innych jednostek, głównie na własną prośbę. Reszta była jeszcze po szpitalach, domach weterana albo zbyt złamana aby kontynuować służbę więc wypisano ich do domu na stałe.

Ale na samej górze listy było nazwisko dowódcy jednostki. Kap. Gerber, Andrew. MIA. Zaginiony w akcji, uznany za zmarłego. Jak wielu z listy. Tak wielu. Ale to było typowe dla walk odwrotowych albo w kotłach. Gdy właściwie dało się policzyć tylko tych którzy jakoś dotarli do swoich. Z pozostałymi właściwie nie było wiadomo co się stało. Bo nie było komu powiedzieć. Czasem ktoś coś widział czy słyszał to przekazał jeśli się udało przebić do swoich. Ale dla wojskowej ewidencji brak ciała, żywego, martwego, okaleczonego oznaczał skrótowiec MIA. Czyli armia nie wiedziała co na pewno stało się z jej żołnierzem.

Znalazła też swoje nazwisko. St.srg Mazzi, Lamia. WIA. I na koniec miesiąca była oznaczona jako hospitalizowana w Sioux Falls. Teraz z papierem jaki wystawił jej doktor Brenn zostanie zapisana jako podoficer w stanie spoczynku niezdolna do dalszej służby.

Odłożyła stertę papierów na blat, układając je pedantycznie wzdłuż krawędzi blatu. Wyrównywała je mechanicznie, czując jakby ktoś przysypał ją stertą gruzu, odcinając możliwość swobodnego oddechu, bądź wyprostowania pleców. Gdy zaczęła czytać jeszcze miała nadzieję, tę bezsensowną, głupią nadzieję, na znalezienie odpowiedzi, kogoś bliskiego. Lecz im dalej czytała, tym entuzjazm opadł, zastąpiony przez rozgoryczenie, a potem apatię. Najbardziej bolesne okazało się przeczytanie “MIA” przy nazwisku kapitana.
Jeszcze przed chwilą łudziła się, że go znaleziono, może nie całego i zdrowego, jednak żywego. Jakaś choć drobna informacja gdzie jest, albo gdzie był. Że żyje, nie został tam, na Froncie. Bękarty rozwiązane, nie dziwne. Wróciła raptem garstka, z czego spora część niezdolna do dalszej służby, tak jak Mazzi.
- Czyli nie ma tu nikogo ode mnie, z kim mogłabym się zobaczyć? - odpowiedziała pustych, ochrypłym głosem, podnosząc na kobietę wzrok, choć nie widziała jej. Obraz za bardzo się rozmazywał, a powieki piekły - Przeniesiono ich, poszli na urlopy...albo nie żyją.

- Proszę pozwolić, zaraz sprawdzę. - kobieta położyła i uścisnęła swoją dłoń o zniszczonej skórze na dłoni młodszej kobiety aby ją jakoś pocieszyć i dodać otuchy. Uśmiechnęła się smutnym uśmiechem i rozumiejącym spojrzeniem. Potem przesunęła z powrotem skoroszyt na swoją stronę i zaczęła go studiować. Przesuwała linijką po kartce aby nie pomylić zapisanych linijek w tabeli ale w końcu zaczęła kiwać potakująco głową.

- Tak, widzę, że kilka nazwisk jest zameldowanych w bazie. Przechodzą szkolenia albo dopiero wrócili ze szpitala albo urlopu. Zaraz ci je wypiszę, daj mi chwilkę. - pokiwała głową już zdecydowanie i szybciej po czym wzięła jakiś kołonotatnik i zaczęła przepisywać nazwiska w zgrabną listę. Lista nie była długa. Kobieta wyrwała kartkę i przesunęła w stronę Lamii. Cztery nazwiska.

- Srg. Lucas Byron, st. szr. Isaac Perez. Ci dwaj powinni być u nas. Nadal są na urlopie ale widocznie i tak zostali u nas. Nie potrafię powiedzieć czy w tej chwili są u nas w bazie. Będziesz musiała sama popytać. - kobieta o manierach i wyglądzie starej bibliotekarki wskazała na dwa pierwsze nazwiska na szczycie listy. - Obaj zostali w Bękartach więc pewnie z tymi co wrócą do jednostki będą stanowić zalążek do odbudowy jednostki. - wyjaśniła pracownica kadr.

- Oprócz tego jest kpr. Plummer Scott. Czasowo przeniesiony do sekcji szkolenia szkoły łączności jako instruktor. No i kapral Wilson. Poprosiła o przeniesienie do jednostek transportowych. Niemniej tutaj mają swoją bazę albo w Sioux Falls. Nie jestem pewna bo często jeżdżą rokadowo, nie wiem gdzie dokładnie stacjonuje. Przypisana jest do nas ale w praktyce różnie może to być. Więc już właściwie nie jest Bękartem no ale może uda ci się ją spotkać. - kobieta wyjaśniła dlaczego na liście znalazły się te nazwiska jakie już częściowo były na wypisie ze szpitala ze Sioux Falls. Nawet jeśli technicznie to już nie były Bękartami.

Kolejne nazwiska, czarne litery wypisane na białych kartkach… i pustka w głowie, brak obraz czy wspomnień. Zupełnie jakby pierwszy raz słyszała o Perezie czy Isaacu. Za to wyjaśniła się sprawa dwójki z Wojskowego - udało im się, przeżyli i nie pokiereszowało ich na tyle, by odejść do cywila. Dalej robili to co kochali, w co wierzyli. Nie stracili wiary w misję, Mazzi im zazdrościła.
- Gdzie zakwaterowano sierżanta Byrona i szeregowego Pereza? - spytała gapiąc się w kartki - Byłoby mi łatwiej zacząć szukanie. To duża baza, ch… chyba. Tak mi się wydaje.

- Tak, oczywiście. Zaraz ci napiszę. - kobieta wzięła z powrotem kartkę jaką właśnie podała gościowi i znów coś zaczęła dopisywać. Szukanie w kajecie trwało chyba dłużej niż samo wpisanie paru skrótów na kartkę. - Tu masz gdzie są zakwaterowani. Ale obawiam się, że twoja przepustka nie zezwala aby się tam udać. Ale możesz pójść do biura przepustek. To na parterze. Powiedz w czym rzecz i może po prostu wezwą ich do biura jeśli są w bazie. Trochę szkoda gdybyście po tym wszystkim rozminęli się o włos. - rzekła oddając Lamii kartkę z dopisanymi adresami czwórki żołnierzy.

W oczach Mazzi pojawił się cień życia, przełknęła ślinę i nawet spróbowała się uśmiechnąć. Kiepsko wyszło, ale starała się, nie? Liczyły się chęci.
- Dziękuję, tak zrobię. Biuro przepustek… do garnizonu - zrobiła przerwę po czym dodała czymś na kształt żartu - Ciężko się przestawić… z trepa na cywilbandę, ale robię postępy - wstała i kiwnęła kobiecie głową - Jeszcze raz dziękuję… a który to pokój?

- Mniej więcej tak jak do nas tylko na parterze. - wskazała palcem w dół na podłogę. - I niech Bóg ma cię i was wszystkich w opiece. - uśmiechnęła się życzliwie na pożegnanie a Lamia wróciła na korytarz. Potem schody na dół, jak do wyjścia tylko na parterze znów musiała skręcić w tą samą stronę tylko piętro niżej. Dość szybko znalazła drzwi z odpowiednim napisem oznajmiającym, że biuro przepustek znajduje się za nimi.

Wewnątrz było biuro ale tym razem za przepierzeniem. Musiała stanąć przed okienkiem za jakim siedział kolejny urzędnik. Też w mundurze i też w stopniu sierżanta. Popatrzył na petenta wyczekująco aż przedstawi swoją sprawę.

Petent za to popatrzył na niego zrezygnowanym wzrokiem. Westchnął cicho i przetarł twarz dłonią, zanim położył w okienku kartkę.

- Witam, pani z kadr skierowała mnie do was, sierżancie. Tych dwóch żołnierzy przebywa u was - zmusiła usta do uśmiechu, pokazując palcem na odpowiednie nazwiska - Chciałabym prosić o możliwość rozmowy z nimi. Wiem, że możecie ich tu sprowadzić, o ile znajdują się aktualnie na terenie jednostki.

- Ah tak, w kadrach tak powiedzieli? No zobaczymy a w jakiej sprawie mielibyśmy ich tutaj wezwać? - zapytał przeglądając kartkę jaką Lamia dostała piętro wyżej. Albo jej się wydawało albo coś był chyba nieprzychylny. Jej, jej sprawie czy robieniu czegokolwiek w ogóle. No ale jednak miał prawo pytać o powód odrywania wojaków od ich codziennego rytmu i spraw.

Saper przymknęła oczy, zbierając się w sobie, by po raz kolejny wyłożyć skróconą historię życia, tym razem ubarwioną o nowe detale. Westchnęła cicho, wypuszczając powietrze nosem powoli.

- To dwa ostatnie Bękarty, z którymi da się tu porozmawiać. 7 IEC, które nie istnieje. Szukałam ich, odkąd wyszłam ze szpitala… zostali tylko oni. - przełknęła ślinę, mrugając intensywniej aby nie rozpłakać się, gdy już była praktycznie u celu. Nie dała dupy od przekroczenia bramy, chciała aby ten stan rzeczy się utrzymał, choć i tak czuła jak czarna ściana paniki klei się jej do pleców.

- Chcę się z nimi zobaczyć, ostatnio widzieliśmy się w kotle, a potem obudziłam się w szpitalu - Powolnym ruchem położyła na pulpicie okienka książeczkę wojskową, z plikiem złożonych kartek w środku. - Starsza sierżant Lamia Mazzi. W stanie spoczynku.

- Starsza sierżant. W stanie spoczynku. - sierżant po drugiej stronie szyby pokiwał głową gdy przeczytał podane papiery. Ale zabrzmiało to jakoś złowróżbnie. Jak jakieś przekleństwo czy oskarżenie.

- Daj spokój Jack. Myślę, że można potraktować to jako sprawę rodzinną. Nie bądź bucem. - facet który siedział biurko dalej chyba usłyszał wystarczająco dużo aby się wtrącić. Odezwał się do kolegi z koleżeńskim upomnieniem wspomagając to spojrzeniem dającym do myślenia. Jack pokręcił z niezadowolenia głową i machnął trzymaną kartką.

- Młody! - zawołał rozkazująco. Zaraz otwarły się drzwi wewnątrz biura i wszedł do nich jakiś krótkoostrzyżony szeregowy. Stanął przed wszechwładnym panem sierżantem czekając na polecenia. - Sprawdź co porabia ta czwórka. Dowiedz się gdzie są. I, że mają rozmowę z koleżanką. Lamia Mazzi. Chcą gadać to niech tutaj przyjdą. - sierżant dopisał na kartce z kadr nazwisko gościa w ramonesce i wręczył ją z wyraźną niechęcią młodemu szeregowcowi.

- Tak jest! Już lecę! - młody strzelił obcasami i odmaszerował z powrotem przez te same drzwi co przyszedł.

- A ty musisz poczekać. - sierżant przy okienku zwrócił się do Lami wskazując jej na wolne krzesła po jej stronie przepierzenia.

Kiwnęła głową, zbierając manele do kieszeni. W brzuchu ścisnął ją lęk… a co jeśli nie będą chcieli rozmawiać? Nie będą chcieli jej widzieć…
- Dziękuję - obróciła głowę do tego drugiego, który okazał człowieczeństwo zamiast patrzeć na nia jak na dekownika migającego się od służby. Usiadła na pierwszym krześle z brzegu, opierając łokcie o kolana i nerwowo wyłamywała palce, wpatrując się gdzieś w podłogę między nogami.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 12-06-2019, 22:09   #94
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Czekanie przedłużało się. A może tylko tak się wydawało bo się właśnie czekało. Ktoś przyszedł w sprawie przepustki, zerknął nawet w jej kierunku przez moment a w końcu skończył załatwiać sprawę i wyszedł. Znów w tej poczekalni została sama. Drzwi otworzyły się i do wewnętrznej sali wrócił młody posłaniec.

- Kapral Wilma została przeniesiona do Sioux Falls i nie ma jej teraz w bazie. Kapral Plummer prowadzi teraz zajęcia i powiedział, że może się spotkać ale jak skończy. A skończy za jakieś dwie godziny. Srg. Byron wyszedł na miasto i nie wiadomo kiedy wróci. A st.szeregowy Perez siedzi w ciupie. - młody szeregowy zameldował służbiście przedstawiając sierżantowi wynik swoich poszukiwań. Ten przyjął meldunek i popatrzył na czekającą kobietę.

- No to słyszałaś. Możesz poczekać na Plummera albo poszukać Byrona na mieście. - obwieścił jej z ledwo ukrywaną satysfakcją.

- Nie mogę zobaczyć Pereza? - saper opadły ramiona, pokręciła głową, a potem ukryła twarz w dłoniach, nieruchomiejąc na parę chwil, a gdy się odezwała, to tonem zdartej płyty - Proszę, nie mam czasu czekać. Nie jestem tu sama… tylko z opiekunką, bo sama nie nadaję się na długie wycieczki. Została za bramą, procedury. Byrona nie znajdę… nie pamiętam jego twarzy. Wielu rzeczy nie pamiętam. Amnezja… agorafobia. Napady lęku… miasta nie kojarzę, nie wiem gdize mógł pójść.

- Szeregowy Perez mówił, że sierżant Byron pojechał do “Manhattanu”. Zawsze tam chodzą. - młody szeregowy wyrwał się chyba pod wpływem widoku umęczonej kobiecej twarzy i chyba chciał jej pomóc.

- Co pyskujesz? Pytał się ktoś ciebie o zdanie? To wszystko! Odmaszerować! - sierżant przy okienku zaperzył się jakby szeregowy zabrał mu ulubioną zabawkę. - A co do ciebie to nie. Nie możesz widzieć się z Perezem bo nie masz przepustki aby poruszać się po terenie bazy na jakiej jest areszt! - z podobną złością ale też i wyczuwalną satysfakcją obwieścił podoficer w stanie spoczynku.

- No chyba, że sierżant Mazzi miałaby odpowiednią przepustkę. - odezwał się ten drugi co siedział w głębi sali. Jack odwrócił się do niego zaskoczony.

- Co ty gadasz Martin? Przecież nie ma odpowiedniej przepustki ma tylko czasową na zieloną strefę. - wskazał na kawałek papieru jaki Lamia otrzymała w terminalu jako bilet ograniczonego wstępu.

- Przypominam ci, że jesteśmy w biurze przepustek Jack. A ona mi coś wygląda na dziewczynę szeregowego Pereza. I wtedy miałaby prawo do widzenia. Powiedzmy na pół godziny. - facet mówił coś pisząc i chyba pozostała dwójka zorientowała się co pisze jak stuknął w ten papier pieczątką a potem wstał podchodząc do okna. - Proszę, o to przepustka. Ale proszę nie zwłóczyć bo o 11:00 musisz być z powrotem w zielonej strefie. - podał podobny papierek jaki Lamia otrzymała w terminalu. Ale ten miał żółty pasek i wpisany docelowy adres jako areszt. - Nie bądź bucem Jack. - rzekł przechodząc z powrotem obok kolegi i wracając na swoje miejsce. Jack zaklął coś z niedowierzaniem i pokręcił głową. Zrobił to co zwykle mają w zwyczaju wkurzeni podoficerowie.

- Młody! - wrzasnął rozeźlonym głosem. Drzwi prawie z miejsca stuknęły otworem i ten sam szeregowiec prawie podbiegł do sierżanta ale nawet nie zdążył zasalutować gdy otrzymał od niego polecenie. - Zaprowadź tą… sierżant w stanie spoczynku… do aresztu. I dopilnuj aby o 11:00 była z powrotem w zielonej strefie! Odpowiadasz za to osobiście! - pogroził mu palcem i młody tylko stuknął służbiście obcasami.

- Tak jest! Już lecę! - odkrzyknął i przeszedł przez jakieś drzwiczki w przepierzeniu po czym podszedł do Lamii. - Proszę za mną! - z przyzwyczajenia krzyknął do niej ledwo trochę ciszej niż przed chwilą odmeldowywał się sierżantowi.

Przez ściśnięte gardło ciężko szło cokolwiek powiedzieć, papiery w dłoniach parzyły jak wyjęte z wrzątku. Wreszcie Mazzi podniosła spojrzenie i zawiesiła je na wybawcy.
- Dziękuję… - powiedziała z trudem wyduszając ze wzruszenia dźwięki. Zaraz też odkaszlnęła, spoglądając na szeregowego i kiwnęła mu głową.
- Jasne młody, nie dygaj. Nigdzie ci się po drodze nie zgubię - uniosła lewy kącik w mizernym półuśmiechu.

Martin uśmiechnął się sympatycznie na pożegnanie. W przeciwieństwie do Jacka. Szeregowy chyba miał nadzieję jak najszybciej opuścić sąsidztwo rozeźlonego szefa. Poprowadził gościa tym samym korytarzem co wędrowała wcześniej tyle, że skierowali się nie ku centrum budynku i głównemu wyjściu tylko gdzieś w bok, po jakichś schodach na dół aż wyszli na zewnątrz z innej strony. Potem przeszli przez kawałek placu aż do bramki w ogrodzeniu gdzie sprawdzono ich przepustki. Wszystko było w porządku więc przeszli dalej.


Po drugiej stronie zaczynały się już prawdziwe koszary. Wojskowe miasteczko. Kontenery mieszkalne z dawnych czasów, kampery, namioty, baraki zbite z desek i bali oraz coś co chyba było zlepione z czego się dało. Niemniej budynki były schludne, ulice i przejścia zamiecione co nadawało ducha wojskowego porządku przy tej typowo powojennej pstrokaciźnie.

No i wojskowi. Przeważnie mężczyźni, przeważnie w kwiecie wieku. W mundurach, w koszulkach, koszulach, pod krawatem, paru nawet na gołą klatę opalało się, pracowało czy zbijało bąki. Kobieta, młoda a przede wszystkim w cywilu, pasowała tutaj jak pieść do nosa. Więc oczywiście przykuwała uwagę. W większości spojrzeń. Ale było też parę gwizdnięć czy zawołań pod jej adresem. Szeregowy jednak nie zwalniał i doprowadził ją do jakiegoś solidniejszego budynku. Weszli i od razu można było się poczuć jak na komisariacie. Biurko, regulamin, stojak z pałkami i shtogunami, kraty. No i “MP” na opaskach pracowników tego biura.

- Widzenie rodzinne. Czas do 11:00. Do szeregowego Pereza. My z biura przepustek. - szeregowiec zameldował się jakiemuś sierżantowi z wąsem. Ten sięgnął po żółtą przepustkę Lamii, przeczytał i skinął głową.

- No rzeczywiście. Macie 20 minut. Cameron zaprowadź ją do Pereza. - wąsacz zwrócił się do jakiegoś podwładnego z biurka obok. Ten skinął głową, podniósł się i dał znać gościowi aby poszła za nim. Wziął jakieś klucze z biurka szefa i musiał nimi z kilka drzwi otworzyć. W końcu zatrzymał się przed drzwiami wpuszczając kobietę przodem. Okazało się, że to klasyczna sala widzeń. Kazał jej poczekać i wyszedł gdzieś na chwilę. Po drugiej stronie i po paru chwilach drzwi otworzyły się i wszedł przez nie facet w rozkopletowanym mundurze.
Miał spodnie, bez paska oczywiście, koszulkę i rozpiętą koszulę. Od razu ją zobaczył, roześmiał się i podbiegł do drugiej strony zakratowanego biurka.

- Lamia! Jednak się wywinęłaś od kostuchy! Cholera świetnie, że ci się udało! - zawołał radośnie sadowiąc się na krześle i odruchowo przykładając dłoń do krat jakie ich rozdzielały.

Poznał ją… wreszcie ktoś ją poznał! Nie wiedziała kiedy sama rzuciła się do kraty, wczepiając palce w siatkę po swojej stronie, byle tylko dotknąć dłoni po drugiej stronie. Upewnić się, że są prawdziwe… a nie że są tylko nowym majakiem.
- I… Isaac? - spytała i głos się jej załamał, gdy patrzyła na niego, chłonąc każdy detal anatomii. Pamiętał ją, wbrew najgorszym obawom trawiącym saper podczas czekania nie zaczął od klątw i wyzwisk, ale ucieszył się. Ona też zaczęła się uśmiechać, chociaż usta jej drżały - Ty… ty żyjesz. Myślałam… myślałam - pokręciła głową, mrugając jak opętana - Co u innych? Widziałeś ich? Wiesz coś? Jak się trzymasz, potrzeba ci czegoś? Co odwaliłeś że cię zamknęli?

- Drobiazg. Wróciliśmy z Byronem z miasta, trochę nas się na bramie czepiali to mnie troszkę poniosło. No przecież nie siedziałem o suchym pysku cały wieczór no ale “nawalony w trzy dupy” to już kurwa przesada. No i trochę im się nie spodobały moje tłumaczenia no i jak widzisz wezwali żandarmerię no i wiesz jak to się tłumaczy coś empi. - wyjaśnił z rozbrajającym uśmiechem awanturę w jaką pewnie wdał się w jedną z ostatnich nocy. Roześmiał się nawet z tego wszystkiego jakby go to nawet bawiło. No albo tak się cieszył z tego spotkania.

- No z naszych trochę wróciło. Ale wiesz, zwykle ze szpitala to szedł na urlop. Jak gdzieś bliżej to nawet od razu ze szpitala jechał do domu albo rodzina go odbierała. No dlatego pustki mamy na kwaterze. Znaczy ze starych. Teraz rzucili kolejne mięso do przemielenia to ich teraz maglują. A my z Byronem balujemy jak królowie, co noc balanga na mieście. To jest życie! Cholera szkoda, ze “tam” nie mogliśmy tak sobie poużywać. - Isaaca wydawało się to wszystko bawić i miał świetny humor. Mówił szybko i wciąż wzrok uciekał mu do kobiety po drugiej stronie siatki jaka ich rozdzielała.

- Teraz to nas, ze starych Bękartów jest trzech. Byron, Plummer no i ja. Do niedawna była jeszcze Wilma ale ona przeniosła się do Sioux Falls. Teraz jeździ z zaopatrzeniem. Śmiejemy się z chłopakami, że TIRówką została. Tylko nie mów jej tego przy niej bo cholery wtedy dostaje! - roześmiał się ponownie ubawiony własnym dowcipem. Wskazał palcem na ten ostatni punkt, że jest ważniejszy od innych.

- No ale opowiadaj co u ciebie! Rany jak cię ostatnio widziałem to kurde wyglądało, że lada chwila odwalisz kitę. A jak łapy? Widzę, że ci uratowali. Dobrze, bardzo dobrze. No ale gadaj, co u ciebie? - w końcu gdy wypruł się z największych i najważniejszych wieści wreszcie sam zaczął się dopytywać co się działo z kumpelą od ostatniego razu gdy się widzieli.

- Mnie nie tak łatwo się pozbyć - Mazzi siedziała prawie przyklejona do szyby, wciąż trzymając na niej ręce i nie mogąc oderwać oczu od człowieka po drugiej stronie. Zaśmiała się radośnie, gdy wyszedł temat imprez, skrzywiła gdy wspomniał Front… ale wiedział. Wiedział co się stało!

- U mnie dobrze… teraz już dobrze - pociągnęła nosem, wpatrzona w jego oczy - Dobrze cię widzieć, dobrze sobie… przypomnieć. Twarz, głos, ciebie. Pamiętam cię - dodała jakby to było ważne, a potem westchnęła i humor jej odrobinę siadł - Przewieźli mnie do Sioux Falls, nie było miejsca w Wojskowym, więc wylądowałam w miejskim szpitalu. Obudzili mnie po miesiącu śpiączki, ale żyję. Tylko… nie pamiętam - pokręciła szybko głową, a wzrok jej stał się udręczony - Nie pamiętam prawie niczego. Tylko urywki. Nie wiedziałam jak się nazywam, kim jestem. Nie wiem co się stało tam, na Froncie. Mam tylko… - zgrzytnęła zębami i pokręciła głową jeszcze szybciej, aż wreszcie zakurwiła pod nosem - Teraz mam ciebie, Byrona. Wilmę i Plummera. Żyjecie, to najważniejsze. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę - wylała się trochę, przełykając ślinę - U mnie w porządku, znalazłam sobie zajęcie. Rozbijam się po Sioux Falls, wyrywam laski. Mieszkam u Betty, poznasz ją jak wpadniesz. To pielęgniarka ze szpitala, jest też Eve, fotograf z którą przyjechałam… Sonia, Val, Madi… Diana… - wyszczerzyła się wesoło i puściła mu oko - Rozbijamy się po Honolulu, albo starym kinie. Balet za baletem, że już prawie na dupie nie mogę siedzieć, no przynajmniej nie przez hemoroidy - zaśmiała się wesoło - Jak wpadniesz na przepustce do Sioux to się odzywaj. Razem ogarniemy balet. Mam całkiem niezłą ekipę, chłopów też. dogadacie się, sami swoi.

- A wiesz, może cię totalnie zaskoczę ale wolę się integrować z laskami. A napić się z chłopami to i tutaj mogę. - popatrzył na nią z ironicznym rozbawieniem machając na to wszystko ręką.

Saper zrobiła lustrzana minę, szczerząc się jak wariatka chociaż w wyjatkowo kosmaty sposób.
- No i dobrze, więcej mięsa do integracji dla mnie! - rzuciła z wymowną miną.

- I mówisz, że bujasz się teraz w Sioux Falls? U jakiejś dupy? No to zarypiaście. Kiedy cię wypuścili? I masz jeszcze L4, że tak bez mundurku się wozisz? I serio nic nie pamiętasz? Nic a nic? - zasypał kumpelę pytaniami ale najbardziej chyba zdziwiła go ostatnia informacja o jej amnezji.

- Nie… niewiele. Prawie nic. Nie sypiam normalnie bez wspomagaczy, mam napady paniki. Orzekli mi niezdolność do dalszej służby - przyznała z goryczą - Te parę przebłysków… jak wtedy gdy w ruinach skakaliście do boomboxa, a my ze starym siedzieliśmy na skrzynkach. I… ogień. Dużo ognia. Strach… pośpiech - zmarszczyła czoło i zadała to najważniejsze pytanie - Co tam się do cholery stało?

- To nic nie pamiętasz? - brwi szeregowca podjechały do góry gdy chyba pierwszy raz radość i beztroska na twarzy zostały zastąpione przez frasunek. - No ale jak co się stało? Kiedy? No a pamiętasz, że blaszaki ruszyły z ofensywą? Odcięli nas. Jak cię spaliło to zabrali cię ostatnim transportem jaki wydostał się z okrążenia. Znaczy wtedy to nawet tego nie wiedzieliśmy. Dopiero tutaj. Nawet nie wiedzieliśmy do końca czy komuś z was się udało. - po chwili zastanowienia Isaac wyrzucił z siebie kilka kontrolnych zdań z najważniejszymi rzeczami aby sprawdzić jak kumpela po drugiej stronie siatki zareaguje na te kluczowe słowa.

- Nie pamiętam… nic - wczepiła się mocniej w kraty, zwieszając głowę w dół - Dzieciństwa, domu, pierwszego faceta, ani jak się zaciągnęłam. Szkolenia. Kogo uważałam za najlepszego muzyka. Czy kiedykolwiek sprzedałam ci kopa, albo kto zginął tam… wtedy. Nic kurwa! - warknęła ze złością, a gdy podniosła głowę po jej twarzy ciekły dwie mokre strużki - Nic nie pamiętam - wyszeptała rozpaczliwie, patrząc na niego błagalnie - Pomóż mi… powiedz, od końca… co ze starym? Kiedy ostatni raz go widziałeś? wydostał się? był ranny? Przenieśli go gdzieś dalej? Jak tobie się udało? I Byronowi… Plummowi…. Wilmie… wiem, że jednego z nas przewiozła z Frontu ekipa Boltów ze Sioux, złapałam ich na mieście jak… szukałam was - przyznała - Pytałam wszędzie, musiałam was znaleźć.

- Nie pamiętasz nic a nic? To chujowo… - ten fakt chyba zafascynował Isaaca ale też i dotarło do niego jaka pustka otacza kumpelę. - Nie no stary to stary. Trzymał się do końca. I to był jego problem. Wyprowadził nas, powiedział, że nie będziemy czekać bo skończymy jak ci co czekali na odsiecz. Była sieczka. Chaos. Mało nas się przebiło. Część została. Spora część. No i tak go dorwali. Zobaczyli, że kapitan, że ogarnięty i dostał prikaz aby poprowadzić kontratak. My się wyratowaliśmy bo byliśmy przemieleni. Wystawił nam L4. A sam ruszył z powrotem z tym kontratakiem aby przebić się do reszty. Nie wiem co tam się dokładnie stało bo już nas przenieśli do szpitala a potem na tyły. I już nie wróciliśmy na Front. - szeregowiec spoważniał i przybrał zasępiony, ponury i nostalgiczny ton jakim zwykle rozmawiali o tych co już nie byli z nimi. O walkach, bitwach, odwrotach, głodzie, śmierci, kalectwie i strachu. Coś o czym nie mówiło się na zewnątrz, coś co z zewnątrz rzadko kto rozumiał i jeszcze rzadziej pytał. Coś o czym nawet oni sami niezbyt chcieli pamiętać i często woleli zapić i przebalować to wszystko. A czas się kończył. Minuty tego spotkania uciekały i wydawało się, że ledwo siedli i zaczęli rozmawiać a już niewiele zostało do końca rozmowy.

- Isaac… - saper przemogła się, chociaż miała wrażenie jakby ktoś wrzucił ją w ciemną, mroczną otchłań i tam pozostawił, bez szans na wynurzenie do światła. Miał rację… cały Andy. Obrywał za swoich ludzi, chronił ich jak tylko mógł. Tak to działało, on ich żyłował, oni skakali za nim w ogień. I odwrotnie.

- Jesteś tu, udało ci się. Chłopakom też… i Wilmie… a stary jest zbyt uparty żeby zdechnąć. Zobaczysz, jeszcze wróci i znowu zacznie piłować mordę - pociągnęła nosem, przecierając oczy rękawem. - Muszę spadać, dali nam tylko pół godziny… ale wrócę. W przyszłym tygodniu przyjadę. Nie odpierdalaj niczego, to razem wyskoczymy w miasto. Jak kiedyś… pewnie… słuchaj, potrzebuję twojej pomocy. Możesz… opisać Byrona? Jak wygląda… wiesz, nie pamiętam - popukała w skroń.

- Byron? No taki spaślak. Dlatego przecież wołamy go “Chudy”. Szef zaopatrzenia w końcu to musi być cwaniak nie? - Isaac chyba musiał chwilę przewinąć informację, że osoba z jaką rozmawia właściwie nic nie pamięta z wspólnych czasów. Dlatego gdy wychodziła ta niepamięć to widać było trochę rozkojarzenia i zdziwienia na jego twarzy. Ale mówił szybko i spieszył się bo drzwi mogły już otworzyć się w każdej chwili przerywając to spotkanie.

- To zostaw swój adres gdzie cię łapać w tym Sioux. To się jakoś spikniemy. No tak, musimy się spotkać. Aha i o Wilmę to zapytaj Byrona. On chyba ma jej namiar w Soiux Falls. To z nią ci pewnie by było najłatwiej się spotkać jeśli też tam mieszkasz. Chociaż… Ona tak teraz to często w trasie jest, zależy gdzie ją rzucą… No ale! No pewnie, jak już się znaleźliśmy to się znajdziemy znowu! Pogadaj z Byronem on pewnie jest na mieście. Plummer to pewnie ma jakieś szkolenia teraz. Cholerny okularnik, wzięli go za speca aby produkował kolejnych. Cwaniaczek. - szeregowiec trajkotał jak najęty i poklepywał blat stołu po swojej stronie gdy prosił byłą sierżant o jakiś adres kontaktowy. Przerwał gdy w okienko drzwi zastukał strażnik i gestem wskazał na zegarek. Zaraz to widzenie miało się skończyć.

Mazzi chciała zaprotestować, bo jak to? Już koniec? Dopiero przecież weszła do pokoju i zobaczyła Pereza przez szybę. Szybko wyrecytowała adres Betty, a potem równie szybko dorzuciła alternatywny namiar.
- Jak coś, znajdź klub “41”, przy barze jest Garry, kelnera to Val… blondyna z dredami. Powiesz im że mnie szukasz i jesteś Bękartem, a ci dadzą namiary, jeśli zapomnisz. - ścisnęła przez kraty jego ręce, patrząc mu w oczy ze smutkiem - “41” i Val. Albo St. James Valley 9/15. Znajdę Chudego, dostanie wersję papierową i… jak na mnie wołaliście?

- No tego też nie pamiętasz? Masz długopis? Daj, zapiszę. - Lamii udało się zaskoczyć swoją niewiedzą i lukami w pamięci po raz kolejny w trakcie tej krótkiej rozmowy. Wygrzebała gdzieś z zakamarków kurtki jakiś długopis i podała mu go przez siatkę. Isaac szybko zaczął zapisywać adres na wolnym ramieniu. - No jak? Byłaś naszą Złotą Rybką. Dlatego wołaliśmy cię Złotko albo Rybka. - aresztant zapisywał szybko kolejne litery na własnej skórze i oddał jej długopis gdy już drzwi się otworzyły i strażnik oznajmił koniec widzenia. - Dobra to nie daj się tam w tym Sioux Falls! Jeszcze się spotkamy to pogadamy na spokojnie! - zawołał już z progu gdy strażnik zamykał drzwi do sali widzeń. Przez chwilę Lamia siedziała sama gdy strażnik pewnie musiał odprowadzić Isaaca a potem wrócić aby otworzył drzwi od jej strony. No i wrócili we dwójkę do biura wąsacza gdzie wciąż czekał młody szeregowiec który miał ją odprowadzić z powrotem do zielonej strefy.


Jednostkę macierzystą Bękartów Mazzi opuszczała na sztywnych nogach, ledwo nimi powłócząc po równym jak rzadko chodniku. Szła mechanicznie przed siebie, z pustą głową i ciężarem wgniatającym głowę w ramiona. Minęła bramkę, odebrała swoje graty, potem przeszła po płycie parkingu, aż doszła na środek i tam stanęła, dysząc ciężko jakby przebiegła cztery mile z obciążeniem. trzęsącą się dłonią wyjęła i odpaliła papierosa, ćmiąc go w spokoju póki żar nie podszedł pod filtr. Wtedy też przydeptała rzucony niedopałek butem i ruszyła dalej, do kina. Jeśli Eve mówiła prawdę, tam właśnie miała czekać, a przecież… zostało jeszcze coś do załatwienia.

- Lamia! - Eve poderwała się znad jakiegoś stolika w kawiarni gdzie siedziała nad jakąś kawą, kolorową gazetą i czymś z cukierni. Zostawiła to wszystko i podbiegła do kumpeli obejmując ją mocno. - I co? Jak poszło? - zapytała niepewna gdy nieco odchyliła się do tyłu aby na nią spojrzeć.

Saper wczepiła się w nią, obejmując jakby od tego uścisku zależało jej dalsze życie i stała tak, a czas płynął gdzieś obok.

- Już… w porządku - wymamrotała z czołem opartym o jej ramię i zamkniętymi oczami. Opadła z niej część napięcia, pozostawiając zmęczenie, oraz ból głowy, ćmiący w skroniach jeszcze delikatnie, lecz z tendencją do przerodzenia w rasową migrenę.
- Możemy… gdzieś pojechać? - poprosiła - To klub, Manhattan, gdzieś w mieście. Opowiem ci po drodze, dobrze? Znalazłam… są jeszcze inni. Nie Andy, jemu dali MIA, a-ale… nie jestem sama. Nie wszyscy tam zginęli… przez… przeze mnie.

- No pewnie, że pojedziemy. I widzisz? Ktoś jeszcze przeżył! No to super! Jak kogoś znalazłaś to zawsze będziecie mogli się spotkać ponownie! - blondynka była pozytywnie nastawiona i z radością przyjęła nowiny kumpeli obejmując ją przy tym mocno i głaszcząc ją uspakajająco po głowie. - To chodź, pojedziemy do tego “Manhattanu”. - uśmiechnęła się do niej łagodnie i delikatnie nakierowała ją w kierunku wyjścia na parking.

- Wiesz gdzie ten “Manhattan”? - saper zadała w miarę trzeźwie pytanie, dajac się holować fotograf aż do jej auta. Po drodze wyduszała z siebie krótkimi zdaniami opowieść o tym, co stało się i czego się dowiedziała w koszarach. Niczego nie zatajała, ani nie pomijała czy nie przeinaczała. Opisała spotkanie z Isaaciem, radość z tego gdy się zobaczyli i jej ulgę, gdy nie rzucił się na jej widok z wyzwiskami na kratę.
- Byron siedzi w tym klubie… nie wiem jak wygląda, będzie ciekawie - mruknęła na koniec, spluwając ze złością na ziemię - Przepraszam Eve. Za to że cię w to mieszam.

- Nie szkodzi. Nie przejmuj się wiesz, jak mamy się pewnego dnia pohajtać a i tak jesteśmy kupelami i wspólniczkami to dość trudno aby się jedna drugiej w coś nie wplątała. - blondynka roześmiała się pogodnie gdy uruchomiła samochód. Przerwała bo musiała uważać aby wyjechać w tym gąszczu zaparkowanych aut a w międzyczasie słuchała wieści od ciemnowłosej pasażerki.

- No to jedziemy do tego “Manhattanu”. Nie wiem gdzie jest no ale na pewno ktoś tu wie i znajdziemy. Hmm… A czekaj ale knajpa jak knajpa a jak znajdziemy tego konkretnego człowieka? Pamiętasz go? - kierowca zapytała gdy już wyjechały na drogę jaka prowadziłą do głównej bryły Mason City skąd przyjechały jakiś czas temu. Teraz już zbliżało się południe i środek dnia a gdy tu zajeżdżały pilotowani przez Diane to był późny ranek.

- Isaac dał mi parę detali, jak wygląda, będę szukać - powiedziała, a w jej głosie zabrzmiała determinacja - Jeśli nie podziała wyjdę na środek i zacznę go wołać po nazwisku… liczę też że może przypadkiem… mnie pozna. Dzięki Eve, będziesz mogła pierwsza korzystać rano z łazienki i dostaniesz drugą kołdrę - sierżant wychyliła się, całując ją w policzek.

- Wolałabym coś ciepłego do buzi. Albo chociaż coś plastikowego. - Eve pokręciła noskiem zerkając ironicznie na kumpelę siedzącą obok. - Nie bój się, jakoś znajdziemy tą knajpę i jakoś znajdziemy tego Byrona jeśli tam będzie. - dodała z otuchą i pogłaskała dłonią policzek kumpeli.

Wróciły do miasta i po chwili wahania Eve postanowiła pojechać do centrum i tam kogoś zapytać. Zatrzymywały się tak, ze dwa czy trzy razu ale w końcu ujrzały szyld zbity z dwóch desek i napis szukanego lokalu nad wejściem. - Jest! - zawołała ucieszona fotograf po czym zaczęła się procedura szukania miejsca do zaparkowania i samo parkowanie. Jeszcze przejść przez ulicę i znalazły się wewnątrz lokalu.

Nowe twarze, dźwięki, zapachy… i coraz bardziej zmęczona saper. Gdyby nie blondynka, pewnie dałaby sobie spokój, choć raczej więcej by ją to kosztowało. Przed progiem poprawiła włosy, na siłę układając usta w uśmiech, a wewnętrz zaczęła od standardu.
- To co maleńka, dasz sobie postawić drinka?

- Tobie? Zawsze i wszędzie. - blondyna unioła brew w ironicznym grymasie ale szybko uśmiechnęła się sympatycznie i podała Lamii swoje ramię do złapania jakby podawała je opiekuńczemu mężczyźnie. No i weszły do środka. Środek “Manhattanu” przypominał skrzyżowanie klubu i pubu. Część stolików i sam bar przypominała wystrojem klasyczny pub do pogadania i napicia się piwa od biedy nawet do zjedzenia czegoś czy załatwienia interesów. Ale w głębi była scena z rurkami a przez głośniki płynęła mało z pubem kojarząca się muzyka. Raczej z klubem. Ale w środku dnia scena była pusta i żadne ślicznotki nie tańczyły na scenie. Muzyka jednak umilała pobyt gościom.

Gości zaś było tak średnio. W końcu porę trudno było uznać za typowo barową. Więc sporo stołów, krzeseł i taboretów stało pustkami. Z gości zaś to tak na oko sporą część stanowili mundurowi różnego pochodzenia. Ale zwykle byli pogrupowani przy swoich stolikach, była jedna czy dwie pary z których chociaż jedna strona była w mundurze niemniej tłumów jeszcze w tym lokalu nie było. Eve zatrzymała się przy barze czekając aż barmanka do nich podejdzie i rozglądała się ciekawie po lokalu.

Lokal nie umywał się do Honolulu, mógł robić za jego szatnię, albo toaletę. Już chyba sztuczny basen był większy niż ten cały “Manhattan”... ale teraz akurat to był ogromny plus - mniej terenu do przeszukania, większa szansa na znalezienie celu. Saper oparła się o lade, o siebie zaś oparła blondynkę.

- Kochanie, bądź tak miła i zrób nam dwa razy krwawą Mary - złożyła zamówienie ledwo barmanka zdążyła do nich podejść i otworzyć usta. Uwinęła się z zamówieniem ekspresowo, szklanki zmieniły miejsce z talonami.
- Szukamy grubasa w mundurze. Byrona. Wołają go Chudy - powiedziała znad szklanki, stukając nią w tę Eve - Ale najpierw za przyjaciół.

- Za przyjaciół! I za naszą spółkę! I związek! - blondynka ochoczo przepiła toast dorzucając prawie w ostatniej chwili coś od siebie. Stuknęła się szkłem, upiła, chuchnęła bo mocne było, zmrużyła oczka i roześmiała się na sam koniec.

- Tak, Chudy, no bywa tutaj. A coś przekazać? - dziewczyna zza lady wydwała się być ostrożna w udzielaniu obcym informacji o klentach lokalu. Pewnie dlatego zachowała neutralny, pełen rezerwy ton.

- Jest tu? - saper momentalnie odwróciłą w jej stronę głowę, przewieracając wzrokiem. Po chwili sapnęła, luzując odrobinę.
- Jeśli tu jest… przekaż mu proszę, że Złota Rybka się pluska przy barze - puściła jej oko, mocniej obejmujac Eve.

Dziewczyna zza baru skinęła głową i odeszła gdzieś na zaplecze. Zaś Eve przyjęła rolę chętnej i wdzięcznej foczki dając się przytulać i obłapiać. - Jak czekałam na ciebie to zrobiłam kosztorys naszej firmy. Tak na start i początki. Wiesz, myślę, że największy problem będzie nie tyle nagrać film czy znaleźć aktorów. Tylko miejscówkę no i dystrybucja. No i cena. A cena jednostkowa i ilość sprzedanych kopii wpływa na gażę aktorow no i nasz zysk. No ale to potem ci pokażę co mi tam powychodziło. W każdym razie klucz do sukcesu to dystrybucja. No i reklama. - powiedziała fotograf przysuwając swój stołek trochę bliżej stołka Lamii przez co jej udo właściwie ocierało się o udo obite tylko krótkimi szortami. Blondyna miała bardzo dobry humor i chętnie upiła kolejny łyk krwawego drinka.

- Reklama… będziemy stać z ulotkami czy od razu zawiesimy na nielegalu baner na urzędzie miasta? - Mazzi zaśmiała się cicho, zerkając katem oka czy od sali nie zbliża się zwalista sylwetka w mundurze. Zaraz spotka drugiego ocalałego, a czas pozwoli, ogarną jeszcze spotkanie z Plummem i rodzina znów będzie w komplecie, przynajmniej ta stąd. Wilmę musiała złapać w Sioux Falls.
- I te pokazy z starym kinie, te… noce dla dorosłych. Tam też spróbujemy sie pokazać.

- No tak, w starym kinie. Też o tym pomyślałam. I kino i ma już tradycję takich filmów. To by mogło zadziałać. Myślę, że to byłby właściwy krok. No ale tam wszystkim trzęsie Olga to z nią trzeba by się dogadać. No i chcesz to z tobą pójdę no ale akurat z nią to wolałabym nie gadać. Nadal mam je za złe tą sprawę ze zdjęciami. Chociaż może nie powinnam a nawet jej powinnam podziękować bo w końcu dzięki temu się poznałyśmy. No i nie chcę cię zostawiać na lodzie skoro mamy być partnerkami. A pewnie już wiesz jaka ona jest. - krotkowłosa blondyna widocznie jeszcze nie przebolała tak całkiem straty zdjęć które uważała za prywatne ale co do samej Olgi miała widocznie mieszane uczucia. No i chciała być okey wobec swojej kumpeli z jaką zawarły spółkę. I mówiła jakby próbowała nie żywić urazy do szefowej ochrony starego kina.

- Hej, wyluzuj - saper podniosła jej brodę, zmuszając do spojrzenia w oczy. Uśmiechnęła się też czule o zbliżyła twarz do jej twarzy, całując delikatnie.
- Nic się nie dzieje - powtórzyła pocałunek - Ogarniemy, że będzie dobrze. Wiem jaka ona jest, lubi nazywać ludzi brudnymi wywłokami i takie tam - puściła jej oko - Nie myśl o tym, na razie cieszmy się z pomysłów i tego co już nakręcone. Jeszcze trochę czasu i zobaczysz, dyski ssd nie będą się mieścić w biurze.

- No tak, na pewno. Masz rację. Co ja się przejmuję jakbym jakąś blondynką była. - pocałunek i czułość pomogły Eve bo poweselała słysząc te pozytywne rokowania jakie Lamia kreśliła dla ich właśnie zakładanej firmy. - I masz rację ona też lubi brzydko mówić do ludzi. Dlatego tak mi się strasznie podobało jak wtedy po sesji poszłyśmy do łóżka. No nie powiem, zgrzeszyłabym jakbym za to na nią psioczyła. - blondyna przemogła się i znalazła jednak jakiś pozytyw w szefowej ochrony starego kina. - No dobrze to pójdę z tobą. W końcu nie jest taka straszna a chodzi o nasze interesy nie? Ona ma łeb do interesów. Takie formowe seansy w jednej z jej sal powinny być w sam raz na początek. - fotograf poweselała gdy wróciła jej trzeźwość i radość patrzenia na szykujące się perspektywy.

- A niech mnie! Złota Rybka?! To ty?! Naprawdę ty?! Cholera no nie wierzę! Chodźno tutaj do Chudego! - nagle przez salę przetoczył się pełen niedowierzania męski głos. Głos potężny i dudniący tak samo jak sylwetka spaślaka który je wypowiadał. Facet był w rozpiętej, wręcz rozchełstanej koszuli a pod nią był wojskowy podkoszulek w rozmiarze ze sporą ilością X-ów. Oparł się jedną dłonią o blat baru nachylając się trochę na bok aby przyjrzeć się twarzy kobiety w skórzanej kurtce. Ale w końcu potwierdziły się jego przypuszczenia bo ryknął gromkim śmiechem i ruszył z rozchylonymi na boki ramionami prosto na dwie siedzące na stołkach kobiety. A raczej pierwszą z nich. Widać szykował się do serdecznego powitania “na misia” gdy tak nacierał swoim cielskiem wprost na sierżant w stanie spoczynku.

Ten głos też znała, bardzo dobrze na dokładkę. Gdzieś na krawędzi świadomości pojawił się przebłysk ciepła i spokoju, wywołujący od razu uśmiech na jej twarzy. Wiedziała, że cholernie mocno lubiła wielkoluda z brzuchem tak wielkim, jak jej głowa. Od razu zerwała się z miejsca, śmiejąc i piszcząc z radości. Wyminęła Eve, żeby rzucić się pędem prosto przed siebie, rozkładając bliźniaczo ramiona.
- Chudy! - piszczała przy tym jak mała, wyjątkowo szczęśliwa dziewczynka - Chudy!

- A jednak to ty! Naprawdę ty! Myślałem, że sobie jaja ze mnie robią jak mi powiedzieli o tej Złotej Rybce! - postawny grubas objął drobną kobietę w skórzanej kurtce tak mocno, że wydawała się niknąć i tonąć w jego objęciach. Z tej radości podniósł ją nad swoją głowę jakby naprawdę była małą dziewczynką. Wszyscy w lokalu zaczęli się patrzyć w ich stronę i też to niespodziewane spotkanie wywołało falę radości i sympatii w uśmiechach i spojrzeniu. Chudy postawił w końcu Lamię na podłodze ale jeszcze trzymał swoje łapy a jej ramionach jakby nie mógł się nacieszyć i uwierzyć, że naprawdę tu stoi przed nim.

Ona miała podobnie, obejmowała go na tyle, na ile się dało, szczerząc się i patrząc do góry na jego twarz. Ją też pamiętała - nalaną, często czerwoną, ale zawsze uśmiechniętą, gdy na nią patrzył. Cokolwiek by się nie działo.

- Pamiętam cię - powiedziała łamiącym się głosem, mrugając szybko i trąc twarz pięścią. Pociągała przy tym nosem starając się nie dać dojść do głosu paranoi. To działo się naprawdę, byli tutaj oboje.

- Chudy… to Eve - oprzytomniała na końcu, pokazując blondi przy barze - Moja dziewczyna. Chodź, usiądziemy gdzieś, napijemy się. Myślałam… myślałam że… - wróciła do niego wzrokiem, siorbiąc nosem - No wiesz… tak się cieszę, że cię widzę. Byłam u Pereza, on dał cynę co i jak. Siedzi w ciupie, jednak typek z biura przepustek się zlitował i rzucił żółtym papierem. Plumm… on teraz ma szkolenie… ale… kurwa, Chudy. - podskoczyła żeby go pocałować w policzek - Nic się nie zmieniłeś!

- Ty też nie! No dobra, masz mniej bandaży i reszty syfu w porównaniu do tego gdy widziałem cię ostatni raz. - zaśmiał się grubas w rozchełstanej koszuli munduru dając się zaprowadzić do blondynki jaka uprzejmie i dyskretnie czekała przy barze. I nie wiadomo skąd i kiedy miała aparat w dłoniach.

- Twoja dziewczyna? To jednak przerzuciłaś się na dziewczyny? - zapytał gruby podając swoją wielką łapę o wiele drobniejszej dłoni fotograf. Oboje roześmiali się wesoło na te przywitanie i komentarz. A Eve znów wyglądała na najszczęśliwszą blondynkę na świecie gdy Lamia przedstawiła ją jako swoją dziewczynę.

- A Izaac no tak. Wczoraj trochę za bardzo zabalowaliśmy i mieliśmy trochę kłopotów przy bramie. No wiesz, już właściwie po północy było. No i mówiłem durniowi aby skleił japę no ale nie. Jak zwykle mądrzejszy. No skórzane karki go zawinęły. Ale posiedzi dzień czy dwa i wyjdzie. Nic mu nie będzie. - Chudy oparł się o blat baru i zaczął z werwą opowiadać jak to tam z tym całym aresztem Isaaca wyszło. Nie wydawał się tym zbyt przejęty, zresztą sam aresztant też coś na zbyt zdołowanego nie wyglądał.

- To wcześniej próbowałam z dziewczynami? - Mazzi zrobiła minę wcielenia czystej niewinności, wachlując rzęsami do Byrona, a Eve wzięła pod ramię - Błagam, nie mów że kazałam chłopakom się kryć… dokładnie i po kolei - zaśmiała się, lecz wesołość nie trwała długo. Uśmiech zszedł z jej twarzy, czas na niewesołe wiadomości.

- Chudy, ja… straciłam pamięć - powiedziała wprost, łapiąc go za wielką grabę - Nie pamiętam nic, tylko… urywki. Głosy, dźwięki… tylko z Frontu. Nic z dzieciństwa, ani… o Rybce powiedział mi Isaac, też nie wiem skąd się wzięła - obróciła głowę patrząc niby na bar i butelki za nim - Szukałam was po omacku, w końcu znalazłam. Cieszę się… przez trochę myślałam, że nikt nie przeżył.

- Straciłaś pamięć? Znaczy amnezja? Tak konkretnie? - Chudy zareagował podobnie jak Isaac gdy dowiedział się o tej przypadłości kumpeli z oddziału. Ale Eve pokiwała smutno swoją blond głową pocieszająco poklepując Lamię po ramieniu na znak wsparcia i dzielenia się tą dolegliwością.

- No tak, Lamia jak już się obudziła w szpitalu to pamięta wszystko. Ale wcześniej to czarna dziura. - Eve potwierdziła wersję swojej dziewczyny zwracając się do jej frontowego kompana.

- Ja cię pieprzę ale syf. - sierżant Byron skwitował to w typowo wojskowy sposób. Machnął na barmankę i zamówił dla siebie piwo. Popatrzył na ciemnowłosą saper ze współczuciem i zastanowieniem.

- A powiedz. Lamia wcześniej też lubiła z dziewczynami? - Eve chyba też zżerała ciekawość o przeszłości kumpeli tak samo jak ją samą. No i temat był wesoły i luźniejszy. Byron roześmiał się rubasznie jakby przypomniało mu się coś zabawnego.

- No pewnie! Rozrywkowa z niej dziewczyna była od zawsze. Nie pamiętasz jak przychodziłaś na zaplecze mojego magazynku aby się potentegować z tym czy tamtą? - zwrócił się do kumpeli patrząc na nią rozbawionym wzrokiem. Wróciła barmanka i podała mu piwo zgarniając w zamian talon na paliwo.

Nie zostawało nic innego, jak rozłożyć bezradnie ręce, co też saper zrobiła.
- Czyli od zawsze tak miałam, szok pourazowy nie poprzestawiał mi klepek. Dobrze wiedzieć - zachichotała, całując blondynę w roześmiane usta. - Widzisz? Dlatego warto nagrywać. Wtedy jest twardy dowód, nie wyprę się… gdybym chciała - prychnęła wesoło, przyjmując pozę lekkoducha, chociaż w głębi duszy wstrzymała oddech - Nie mów, że Starego też do ciebie zaciągałam. Pamiętam że dobra dupa z niego była… kurwa. A Isaac? Wilma? - tym razem wstrzymała oddech na serio.

- Starego to chyba nie. Nie przy mnie. Ale wiesz jaki on był. Znaczy no tak, teraz nie wiesz… - sierżant upił z butelki obserwując z zaciekawieniem pocałunek obu dziewczyn. Zmieszał się gdy znów uprzytomnił sobie tą wyrwę w pamięci Mazzi.

- No w każdym razie co tu dużo gadać, no parę osób przyprowadzałaś do tego magazynku. W sumie wszyscy przyprowadzaliście. Czasem czułem się jak alfons w burdelu. - roześmiał się rubasznie na te ciepłe wspomnienia z zapomnianych przez Lamię dziejów. - Z Wilmą to chyba nie. Isaaca może z raz. - zadumał się i popatrzył koso na sierżant w stanie spoczynku spod przymrużonych powiek. Uśmiechał się bezczelnie to trudno było zgadnąć czy mowi prawdę czy sie zgrywa.

- Nie no, weź - saper przewróciła oczami - Nie mów że odstawiałam tam w okopach cierpienia młodego Wertera przed Gerberem… no daj spokój. To by była siara - zrobiła kwaśną minę, udając że oto grubasek łamie jej serce - Skoro Pereza wyciągnęłam z raz z ciuchów… chyba wiem w takim razie co się tak na mnie gapił przez te kraty. Strach pomyśleć co by było, gdyby ich nie było. Pewnie by mnie biedną kalekę niezdolną do służby zmolestował - westchnęła smutno, lecz już za chwilę gadała dalej - Chudy… powiesz mi co się tam stało? Isaac gadał, że miałam coś z łapami. Że… je uratowali. Był też ogień. Ten mech z miotaczem i piwnica - zmrużyła oczy, lecz pamięć nie była łaskawa - Spieszyłam się, to pamiętam. Neon Fargo i pośpiech. Chyba… wróciłam do was. Po was… albo po kogoś… - znów pokręciła głową - A wy mnie wyciągnęliście z piwnicy zanim nie bluznął napalm. Śni mi się to… tamte płomienie i krzyki. Dlatego… - zacięła się, siorbnęła nosem i wzięła od grubaska piwo, przechylając je łapczywie aż zabulgotało w przełyku.

- I okopy, spadające bomby… strach. Zimno i zmęczenie w oślim marszu. Bez twarzy… same mundury i sylwetki. Albo… jakiś ludzi, cywili. - skrzywiłą się - Mierzyliśmy do siebie z broni, plecy w plecy… bo byli dookoła… i skąd ta Złota Rybka, co? Dobrze robiłam ustami? - uderzyła w weselszy ton - Za zasługi lingwistyczne dostałam sierżanta? Jak się poznaliśmy? Kogo mieliśmy w zespole? Mam tyle pytań… - zakończyła smutno.

- Oj no widzę, widzę. - Chudy nie dopominał się o swoje piwo tylko zamówił u barmanki kolejne. Nastąpiła chwila naturalnej przerwy gdy grubas zamawiał to piwo. Eve w tym czasie nieco nakierowała Lamię tak, że mogła oprzeć się czy nawet usiąść na jej udach.

- Jej. Jak ty nic nie pamiętasz to aż nie wiem od czego zacząć. - gruby sierżant podrapał się po głowie odbierając od barmanki przyniesione piwo. Upił łyk aby pomóc sobie w namyśle. Odstawił i chwilę się zastanawiał bawiąc się butelką.

- No a Złota Rybka bo na Złotą Rączkę kwękałaś. Mówiłaś, że zbyt oczywiste. - uśmiechnął się demonstrując oczywiste ruchy w górę i w dół na trzymanej butelce. I on i blondyna roześmiali się ubawieni tą scenką. - No a miałaś złote rączki. Nie wiem ile razy poskładałaś do kupy coś lub kogoś. I za to się stuknijmy. - Chudy uniósł swoją butelkę do toastu i upił łyk za te pozytywy ze starych czasów.

- A z piwnicą to nie wiem za bardzo o czym mówisz. Jak chodzi o to jak cię spaliło ostatniego lata to to było na piętrze. Biegliście. Coś wybuchło na parterze i rozwaliło podłogę. Akurat pod tobą. Wpadłaś do dziury i zamroczyło cię. Chłopaki po ciebie zeskoczyli i podciągnęli do góry. Reszta cię złapała za ręce. Ale wtedy Żuk pociągnął po tym parterze z miotacza. Tylko ciebie udało się wyciągnąć. Ale mocno cię zjarało. Podmuch poszedł pod sufitem dlatego najmocniej miałaś zjarane ramiona. Tak mi przynajmniej potem chłopaki opowiadali. Zapytaj Isaaca albo Scotta. Oni tam byli z tobą. Ja to potem tylko widziałem jak pakowali cię w bandażach na transport. Nawet nie wiedzieliśmy czy dotarliście do naszych. Tutaj dopiero się dowiadywaliśmy w miarę jak spływały meldunki. - Chudy opowiadał powoli i z pewną melancholią w głosie, z zamyślonym spojrzeniem. Jak to często bywało gdy opowiadało się o niezbyt przyjemnych ale ważnych sprawach. Eve delikatnie pocałowała kark Lamii i położyła głowę na jej ramieniu dotykając policzkiem o jej policzek w oznace wsparcia i przyjaźni.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 12-06-2019, 22:09   #95
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
- Dla mnie wyglądało jak piwnica - saper dopiła piwo, bujając blondynkę w ramionach, co pomagało się uspokoić. Wydawało się jej, że znów słyszy strzały i ryk płomieni, powtórzyła w myślach mantrę: wtorek, jesień. Mason City. Manhattan. Bezpieczny teren… wtorek, jesień…

- Spytam ich, na bank - odezwała się, wzdrygając się - W przyszłym tygodniu do was wpadnę na dłużej. Dziś jestem tylko parę godzin, wieczorem musimy być w Sioux Falls, ale wrócę… - popatrzyła mu w oczy - Obiecuję, że wrócę we wtorek. Przypilnuj tego zjeba z karceru, żeby znowu się w coś nie wpakował. Pójdziemy w miasto, wywalimy worek talonów. Pogadamy… damy komuś w mordę, coś wyrwiemy - zaczęła się uśmiechać weselej - Machnęli mi stan spoczynku w papierach, niezdolną do dalszej służby. Przez trzy miechy mam lekarzy i inne takie szajsy… trochę mi odjebało - przyznała szczerze - Mieszkam u Betty, dałam Perezowi adres. Jakbyście przypadkiem zaszli do Sioux wpadajcie. - jej mina nabrała kosmatych odcieni - Nie będziemy się nudzić. Poznasz resztę dziewczyn… nagrałyśmy kilka ciekawych… filmów krótkometrażowych - trąciła policzek Eve nosem - Takie nasze hobby i… kurwa! - sapnęła nagle, przywołując gestem barmankę - Kochana, daj nam flaszkę whisky i trzy browary. Żyjemy, trzeba to opić! - zaśmiała się szczerze, klepiąc Byrona po łapie - Kurwa Chudy… a nawijałam coś o rodzinie? O matuli? Ojcu? Gdzie mieszkałam, skąd w ogóle wzięłam się w tym pierdolniku?

- Właśnie lala dawaj szkło! - Byron podchwycił temat i ponaglająco poklepał dłonią blat aby popędzić barmankę. Dziewczyna ruszyła do szafek i półek aby przygotować kolejne zamówienie. - To jak mamy pić to chodźcie do stolika. Aha, tylko pójdę tam do swoich i powiem im co i jak. Bo właściwie to w pokera gramy. - oderwał się od baru i cofał się ze dwa kroki wskazując za siebie kciukiem na kierunek skąd przyszedł. Potem odwrócił się i odszedł właśnie w tamtą stronę.

- Oj ale Lamia. No nie przesadzaj z tymi filmikami. Nie wiem czy bym chciała aby on je oglądał. - Eve idąc do wolnego stołu zwróciła na to uwagę z pewnym zażaleniem. Usiadły przy nim czekając kiedy gruby sierżant wróci. W międzyczasie kelnerka przyniosła tacę z zamówieniem ustawiając na stole butelki i szklanki. - Nie chcę ci psuć zabawy i spotkania po latach no ale te nasze hobby to sama wiesz. Reszta okey no ale wiesz, że do tych filmików to mam słabość. - blondyna mówiła prosząco i widocznie nie chciała urazić Lamii ale jednak nie aprobowała pomysłu pokazywania nagranych już filmików obcym sobie ludziom.

Mazzi już miała coś powiedzieć, wyrazić zdziwienie, albo chociaż zaznaczyć że przecież są jedną rodziną… gdy doszło do niej, że nie do końca. Westchnęła, obejmując Eve i pocierając jej ramię pocieszająco.
- Wybacz, zapomniałam… po prostu - zaczęła tłumaczyć, nie za bardzo wiedząc jak wyrazić to, co czuje. - Słuchaj… Chudy… to Chudy, ok? Znam go, pamiętam że trzymaliśmy się razem. To moja rodzina, zawsze nią byli, dzieliliśmy się wszystkim, od racji po wszy. Mój oddział, ty też do niego należysz, ale dla ciebie Chudy jest obcy, rozumiem. - pocałowała ją w skroń - Nie będzie żadnych nagrań dla niego. Wspomniałam mu o hobby, nie oznacza to z automatu, że ma je obejrzeć. Powiem, że zostały w Sioux, niech spierdala - wyszczerzyła się - Będziesz chciała przyjechać tu ze mną w przyszłym tygodniu na balet? Poznasz Pereza, Plumma. Są spoko, ten pierwszy słyszałaś. Warty tego żeby go przynajmniej z raz przelecieć.

- Rozumiem. Poniosło cię z tej radości i ekscytacji. Nie ma sprawy. - Eve wyraźnie ulżyło i ucieszyła się, że kumpela ją rozumie i przyznała jej rację. Pogłaskała ją po policzku, wzięła jej dłoń w swoją, pocałowała ją i przyłożyła do swojego policzka.

- Wiesz, z dziewczynami z naszej paczki to inaczej. Właściwie wszystkie coś tam już mamy ze sobą nagrane. Nawet z Diane z wczoraj. - roześmiała się na to wspomnienie które tak przyjemnie jej się kojarzyło. - No ale obcym to bym wolała nie pokazywać. No nie chciałabym aby się po okolicy rozniosło, że taka jedna fotograf ze Sioux kręci pornole. - wyjaśniła tak łagodnie jak potrafiła. - A z hobby dobrze zrobiłaś, można nawet powiedzieć, że lubimy razem oglądać filmy akcji czy cokolwiek. Nie bój się, nie gniewam się na ciebie po prostu wolałabym aby te nasze hobby zostało między nami. - powiedziała przesuwając dłoń Lamii ze swojego policzka ku swoim ustom i gdy skończyła mówić pocałowała palce ciemnowłosej dziewczyny.

- A przyjechać za tydzień? No nie mogę ci obiecać tak na pewno. Mam jedno takie spotkanie co to może być we wtorek czy środę. Po prostu mam w poniedziałek się dowiedzieć kiedy to będzie. Ale jakby się udało to chętnie. Ale może ustawimy się z nimi na następny weekend? Weekendy zwykle wszyscy mają luźniejsze. No może oprócz kelnerek. - Eve wróciła do planów na przyszły tydzień. Wyjęła ze swojej kieszeni mały kalendarzyk i otworzyła go na odpowiedniej dacie sprawdzając jak to ten przyszły tydzień wygląda. A potem popatrzyła ciekawa jak na to wszystko zareaguje jej dziewczyna.

- Weekend? - sierżant zmarkotniała, zaczynając bawić się nitką wystającą z rękawa kurtki. Milczała dłuższą chwilę, pochłonięta tym zbożnym dziełem. Z logicznego punktu widzenia rozwiązanie było świetne - każdy prawie ma wolne, albo chociaż luźniejsze. Prócz Val, chyba żeby się dogadała z Garrym. Nie chodziło jednak tylko o to, nie przez dredziarę wewnątrz brunetki zrodził się sprzeciw i pierwsze symptomy paniki.
- Steve ma wolne tylko weekendy - burknęła, urywając nitkę i zwijając ją w palcach - W tygodniu ich rzucają w teren, a… nie wiem, jak ta sobotnia randka okaże się niewypałem, to czemu nie… ale jeśli - podniosła na blondynę umęczony wzrok - A czwartek by ci bardziej pasował? Jak coś skołuje sobie transport i przyjadę sama, bez obaw. Nic na siłę.

- To może przyjedziemy razem? Znaczy ze Stevem? Przecież to też żołnierz tak jak oni prawda? Może go zapytasz w ten weekend? - blondyna zaproponowała jakieś rozwiązanie od siebie. Położyła dłoń na dłoni kumpeli patrząc na nią z troską. - Ale dobrze, to ja się postaram w tygodniu. Świetny pomysł, podobają mi się wspólne wyjazdy z tobą w plener. - złapała mocniej dłoń leżącą na stole i uściskała ją posyłając ciemnowłosej ciepły uśmiech. - No ale początek tygodnia no mogę mieć trudny. Nie mogę ci obiecać, że się uda. Ale na sa wyjazd może któraś z dziewczyn by mogła albo kogoś się zorganizuje. Jeszcze jest parę dni i weekend przed nami to na pewno coś się wymyśli. - blondynka spojrzała w stronę głębi sali bo zwalista sylwetka sierżanta z zaopatrzenia wyłoniła się z bocznych drzwi i sunęła przez salę w ich kierunku.

- Mam… pozwolić, żeby ta banda oszołomów nagadała Steve’owi jak to prułam się z połową plutonu u Chudego w kanciapie? - saper zrobiła wielkie oczy, a brwi podjechały jej do góry. Parsknęła wyobrażając sobie takie spotkanie. O tak, na pewno byłoby wesoło, tylko pytanie czy potem Krótki jeszcze kiedykolwiek by się pojawił w Honolulu, bo prywatnie pewnie nie chciałby mieć z nią nic wspólnego. Przytuliła blondynkę, kładąc jej głowę na ramieniu, ciesząc się bliskością.
- Kocham cię - wypaliła nagle, zamykając przy tym oczy… ale świat się nie skończył, budynek nie zawalił, a życie toczyło się dalej.

- Ja ciebie też. - blondynka zrewanżowała się tym samym całując w nadstawiony policzek i obejmując swoją kumpelę. Akurat z hałasem wrócił Byron sadowiąc się na wolnym miejscu i szczerząc się do nich radośnie.

- No musiałem tym swoim powiedzieć by grali beze mnie. W końcu nie co dzień wraca kumpela z Frontu nie? - roześmiał się rubasznie sadowiąc się jeszcze na krześle ale i sięgając po butelkę. Odkręcił ją sprawnym ruchem i zaczął rozlewać rubinowy płyn w szkło. - A co takie zmęczone? Nie mówcie, że na sam widok was zemdliło. - roześmiał się widząc dość senną scenkę po drugiej stronie stołu.

- No ja najwyżej jednego. Muszę być na tyle trzeźwa by zawieźć nas do Sioux. - blondyna uśmiechnęła się sympatycznie dyskretnie głaszcząc Lamię po łopatkach i plecach ale zaznaczyła, że nie może uczestniczyć w regularnej pijatyce.

- Spoko, ja nadrobię - obiecała, uspokajając blond dylematy. Odgarnęła bidulce włosy z twarzy i oparła czoło o jej policzek, patrząc na grubcia.
- Przycinamy komara bo nie polewasz. Co tam, już się zasapałeś? Nie mów że reanimacja ci potrzebna - wycelowała w niego paluch i zaśmiała się - Nie nabiorę się na to! Dawaj, nie przetrzymuj flachy… dobrze pójdzie to upije się, przetrzeźwieje po drodze i wieczorem będę jak nowa. Mamy coś do załatwienia w Sioux gdy wrócimy - wyjaśniła na wszelki wypadek - Dlatego na razie flacha. Czwartek-piątek nadrobimy, jak mówiłam… a co w ogóle u ciebie i chłopaków? Właśnie! - pacnęła się w czoło - Wilma! Perez kazał ciebie o nią pytać. Podobnie buja się w Sioux, wiesz coś więcej? Odwiedziłabym ją, a co! Skoro żyję, kto mi zabroni?

- No to chlup! Z nas i za naszych! Zawsze i wszędzie! - grubas wyglądał na zadowolonego. Wzniósł szklankę i stuknął się z pozostałymi dwoma szklankami. Eve też podchwyciła toast który nagle Lamii wydał się znajomy. Była prawie pewna, że już go słyszała albo i nawet sama go wznosiła. Ale trzeba było przełknąć bursztynowe promile i z zadowoleniem stuknąć w stół.

- A Wilma? No tak, czekaj zaraz ci napiszę. No i też daj mi swój adres bo ten jełop to pewnie zgubi albo zepsuje. - sierżant pokiwał głową i sięgnął do kieszeni. Wyjął z niej notatnik, ogryzek ołówka i zaczął coś na nim smarować. Wyrwał kartkę i podał ją dziewczynom po drugiej stronie stołu.

- Aaa! To wiem gdzie to jest. Truck Company. Tak mówimy na mieście na te koszary bo tam od groma ciężarówek jeździ. - blond główka pokiwała gdy zobaczyła adres gdzie miała obecnie stacjonować frontowa kumpela Lamii.

- No pewnie tak. Tylko mówię, ona jest kierowcą i mechanikiem to sporo teraz jeździ. Ale jak zostawisz jej jakiś namiar to pewnie się jakoś w końcu spikniecie. Dobra, to teraz daj swój adres. - Byron skinął brodą aby Lamia zrewanżowała mu się swoim adresem bo chyba coś w Isaaca za bardzo nie wierzył w tej materii.

- Już, już… bo się spocisz - brunetka szybko napisała na kartce potrzebny adres i razem z ołówkiem oddała Chudemu - Tylko jedna prośba chłopaki. Jak będziecie się zwalać na ten namiar to z kulturwą i bez ekscesów, dobra? Betty to porządna babka, na odpowiedzialnym stanowisku i z dobrej dzielnicy. Nie naróbcie mi kurwa siary, bo wam nogi z dupy powyrywam - zastrzegła, grożąc palcem - Żadnego darcia mordy pod oknami, rzygania na klatce schodowej i bijatyk w obrębie kamienicy. Rozumiemy się?

- No do kogo ta mowa? Byłem sierżantem zanim złamałaś swoje życie. - klepnął się wymownym gestem po złamanych naszywkach sierżanta na rękawie jaki popularno nazywali “złamanym życiem”. - To najwyżej do tej szeregowej hołoty mowa. - uniósł w górę brwi aby zaznaczyć, że on to jest kulturka i w ogóle go takie niecne zarzuty nie dotyczą. - A w ogóle słyszałem ploty, że Wilma ma dostać awans. Takie ploty chodziły na jednostce. Fajnie, mam nadzieję, że przyjedzie do nas aby to opić. - podzielił się z towarzyszkami plotą o kumpeli leniwie przechylając szklankę i upijając kolejny łyk.

- Oby to nie były ploty, należy jej się - Mazzi rozlała nową kolejkę i podniosła szklankę do toastu - Za Wilmę, naszą tirówkę! - przepiła i odstawiła szklankę z hukiem na stół.
- W końcu nie odpowiedziałeś Chudy, nawijałam wam coś o mojej rodzinie, albo skąd jestem? Jeśli gdzieś tam kogoś jeszcze mam, dobrze byłoby mu dać znać, że wyczołgałam się z dziury.

- Ano. Ale nie za wiele. Poza tym szczerze mówiąc to to było nie do wymówienia więc nikt sobie nie zawracał głowy aby to wymówić. Uznaliśmy, że pochodzisz z takiego zadupia, że siara mówić. A w ogóle to, że ściemniasz z tą wiochą. Więc sorry ale nie mam pamięci gdzie to było. - kumpel rozłożył ramiona w geście przeprosin i bezradności, że nie może w tym punkcie pomóc Lamii. - Pewnie gdzieś są twoje akta to tam mogłoby być. - rzekł po chwili namysłu nad tym problemem.

- Pewnie gdzieś są… - mruknęła ponuro, upijając łyk piwa - Pewnie w bazie… i pewnie znowu będzie trzeba gadać z tym pedałem z biura przepustek. Jack, też złamas, ale fiut. Gdyby nie ten drugi nie zobaczyłabym się z Perezem. A walić to - machnęła ręką - Następnym razem jak tu będę podłubię w papierach. Alboooo… - zamyśliła się, przybierając minę czystej niewinności - Po kiego wała mam się denerwować, nie? To szkodliwe, jeszcze mi się pogorszy. Dobrze że w Sioux jest jeden porucznik, grzebiący przy mojej sprawie. Rodney, całkiem niezła sztuka. - kiwnęła głową dla potwierdzenia - Ma ze cztery dyszki na karku, ale jak go zobaczyłam w galówce… ja pierdolę. Dupkę miał jak marzenie, aż się chciało mu przywalić klapsa. - zaśmiała się jak stary zwyrol - Szkoda tylko że cipowaty, trzyma się regulaminu i chyba boi kobiet. Patrzyłam mu na łapę, nie miał obrączki. Eh kurwa, gdyby Steve tak się zabierał do roboty zatarłabym się ze starości - wzruszyła ramionami - Tyyy, Chudy. Nie trzeba wam czegoś? Mogę coś ogarnąć na następny raz, wystarczy cynk. Tym dwóm leszczom z bazy? Tobie? Nie wstydź się, sami swoi - przytuliła mocniej Eve.

- Coś ty, teraz to mamy tutaj życie jak w Madrycie! - roześmiał się wesoło grubas w rozpiętej koszuli mundurowej. - Nieustające wakacje! Same prawa i żadnych obowiązków. I nikt nam nic nie mówi bo jesteśmy weterany frontowe. No chyba, że jakiś przypał jak Perez wczoraj przy bramie. A miałby trochę oleju w głowie to znów mógł się wyślizgać. - sierżant od zaopatrzenia prawie jawnie puszył się swobodą jakiej tutaj używali. Widać armia postanowiła dać im spokój i pewnie dopóki nie wyrośnie kolejne pokolenie Bękartów to ten stan miał się szansę utrzymać. Kto wie, może do końca roku, do wiosny, do następnego lata. W końcu laba się skończy i jednostka znów wyruszy do swoich zadań. No ale na razie można się było cieszyć wolnością i swobodą jak na warunki trepów to prawie niespotykaną.

- No jak masz kogoś tam na miejscu to spoko. Inaczej moglabyć napisać mi upoważnienie. Że nie jesteś stąd, trudno ci tutaj przyjeżdżać i upoważniasz mnie do odpisu ze swoich akt. Chociaż tamten porucznik jak mówisz, grzebie w twojej sprawie to pewnie i tak ma twoje akta. To jak tam wracasz to pewnie będzie dla ciebie prościej. - Chudy pokiwał głową i znalazł dodatkowe rozwiązanie ale coś Lamii świtało, że był z niego stary, systemowy wyga co znał te wojo od podszewki a do tego był sprytny. Dlatego tak dobrze sprawdzał się w roli zaopatrzeniowca oddziału.

Z tej okazji saper polała jeszcze jedną kolejkę, uśmiechając się do niego uroczo i trzepocząc rzęsami.
- Oj Chudy… ty to ogarniesz na biegu, w przerwie między apelem, a śniadaniem. - podsunęła mu kielonka - Rodney wysłał prośbę o odpis i inne takie, ale wiesz jak jest. Zanim list dotrze, zanim go otworzą, przeczytają, pomyślą co z tym zrobić, machną odpis i wyślą… pewnie będzie gwiazdka. Dam ci to upoważnienie, bo kto ma to załatwić jak nie ty, Isaac? Przecież to zwykły kot, tylko z szerszym pagonem.

- Dobra, to masz. - podał jej swój notatnik i ołówek i streścił co i jak powinna napisać. Że upoważnia srg. Byrona do odpisu swoich akt, sama ma z tym kłopot bo mieszka poza Mason City. Do tego kontuzje i lekarsko stwierdzona niezdolność do dalszej służby na skutek obrażeń frontowych. Gdy tak dyktował to wszystko wydawało się proste i oczywiste. Na koniec jeszcze podpis i datę. Gdy Lamia przekazała notatnik właścicielowi ten przeczytał, pokiwał głową w zadowoleniu i schował go znów do kieszeni.

- To może jak się uda i będziemy się widzieć następnym razem to będę miał ten odpis. A jak nie to wyślę ci pocztą na ten adres co podałaś. - mundurowy uśmiechnął się jakby sprawa już była załatwiona a przynajmniej na najlepszej do tego drodze. Stuknął się szkłem do kolejnego toastu a po opróżnieniu szklanki przystąpił do uzupełniania poziomu promili w szkle.

- Dzięki, odwdzięczę się - powiedziała z namaszczeniem i zaraz dodała zjadliwym tonem - O ile chcesz podziękę od takiego kaszalota jak ja. Przyznaj się, wstydzisz się przed kolegami, dlatego na bok nas wziąłeś. Jeszcze by pomyśleli że siedziałeś z oddziale z dziećmi specjalnej troski - wydęła usta próbując się nie śmiać. Chwyciła kieliszek i stuknęła nim w ten drugi - Jak stoicie z czwartkiem? Perez wyjdzie do tego czasu? Właśnie… powiesz mi jak wygląda Wilma? Nie… nie pamiętam.

- Do czwartku? Raczej tak, weteran to go łagodnie potraktowali. Dostał 4-8. No chyba, że znów coś skaszani do następnego czwartku. - ponownie areszt i los aresztanta kompletnie nie wydawał się spędzać snu ani humoru z oczu Chudego. - W czwartek dobry jak każdy inny. Dasz radę to przyjeżdżaj. Znaczy obie jeśli chcecie naturalnie. - sierżant w rozpiętej koszuli mówił głównie do sierżanta w skórzanej kurtce ale w ostatniej chwili zmitygował się, że nie siedzą tutaj sami więc zaprosił też i jej dziewczynę.

- No mam nadzieję, że się uda. W ten lub inny sposób. - Eve pokiwała głową zerkając na Lamię w nawiązaniu do tego o czym rozmawiały gdy sierżant na chwilę ich zostawił same.

- A Wilma no taka nieduża. Ciemne włosy. Dziarę ma na ramieniu. - klepnął się po swoim gdzie widocznie ich wspólna kumpela powinna mieć tatuaż. - Powiesz, że jest do niej Złota Rybka to będzie wiedzieć o kogo chodzi i da radę to pewnie sama cię znajdzie. - znalezieniem Wilmy też chyba zaopatrzeniowiec nie uważał za zbyt wielki kłopot.

Czas płynął szybko, podobnie jak upływała zawartość butelki. Rozmowy robiły się coraz głośniejsze i bardziej wylewne, mimo wzmagających się problemów z komunikacją. Saper przegapiła spotkanie z Plummem, jednak obiecała Chudemu, że na pewno pojawi się w czwartek... tak się jej przynajmniej wydawało, gdy Eve odkleiła ją od spaślaka i po przedłużającym się pożegnaniu, wywlekła z baru pod ramię, żeby posadzić w furze. Mazzi kręciło się w głowie, promile szalały w jej krwi, a w głowie burza rozbijała czaszkę od środka. Pojedyncze błyski, statyczne obrazy. Krótkie komendy, zapachy. Dźwięki, kolory, twarze - chory kalejdoskop niekończących się obrazów, z których nie dało się wywnioskować niczego sensownego... ale wiedziała już jedno.
Nie była sama.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 14-06-2019, 00:34   #96
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 23 - Powrót do domu

2054.09.09 - wczesny wieczór; środa; pogodnie; gorąc; Sioux Falls, mieszkanie Betty



- A któż to się obudził? Czyżby moja najukochańsza, śpiąca Księżniczka? - Lamia nie miała jeszcze tak dokładnego rozeznania w realu aby być pewna co ją właściwie obudziło. Delikatne i ciepłe kobiece słowa, takiż sam pieszczotliwy dotyk palców na policzku czy po prostu akurat się przebudziła a ta druga na to zareagowała. Ale gdy w końcu zogniskowała wzrok zrozumiała, że chociaż nie do końca była pewna jak to się stało ale była w domu. Tak po prostu. W domu. We własnym łóżku. Poznała po pościeli, samym łóżku no i reszcie całej reszty sypialni. Sypialni którą miała tylko dla siebie. I swoich gości. I którą obdzieliła ją właśnie tak kobieta w okularach, z ciepłym uśmiechem na twarzy co właśnie zbliżyła twarz aby pocałować usta swojej Księżniczki.

- To jak już nie śpisz to możesz wstań i spróbuj przełknąć to. Zrobiłyśmy z Amy specjalnie dla ciebie. - okularnica mówiła tak opiekuńczym i matczynym głosem, że pewnie gdyby teraz ją zobaczył i usłyszał któryś z jej szpitalnych pacjentów to pewnie nie mógłby uwierzyć w tak diametralną odmianę od “jędzy w okularach” za jaką ją zwykle brali. Teraz zaś Betty mówiła, patrzyła i całowała zupełnie jak jakaś opiekunka, matka, kochanka czy starsza siostra. Pomogła Lamii usiąść do pionu i podała jej kubek z czymś parującym. Gdy Lamia sprawdziła wzrokiem i węchem okazało się, że jest to jakiś całkiem apetycznie wyglądający bulion. Zapach trafił ją przez nozdrza prosto w żołądek i dotarło do niej jak bardzo jest głodna. Aż trudno było jej przypomnieć sobie kiedy ostatni raz jadła coś sensownego. Chyba rano w hotelu z Eve i Diane zanim się rozjechały po mieście.

Bulion okazał się idealny. Gęsty, pożywny i wlewający w umęczone ciało żywą, płynną, gorącą energię. Miał tylko jedną wadę: szybko się skończył. Ale Betty nie robiła problemów i zresztą ten jeden kubek postawił Lamię na nogi. A jakby nawet tego nie zrobił to o swoich prawach przypomniał sobie jej pęcherz więc to też dodatkowo żegnało ją z łóżka.

W końcu pojawiła się w sercu tego domu czyli w kuchni. A tam Lamię przywitały same uśmiechnięte i radosne twarze ze wspólnym “Czeeeeśććć!!!”. Był chyba komplet. Poza Betty i Amelią także Madi, Eve i Diane. Siedziały nad bulionem i różnych etapach kończenia kolacji. Były takie kochane, że nawet pomogły kumpeli przygotować kąpiel. W końcu więc po ozdrowieńczym śnie, bulionie, kąpieli i wreszcie przy wspólnej kolacji Lamia mogła wreszcie poukładać sobie co i jak. Zresztą z raźną pomocą dziewczyn bo na przemian dopowiadały coś od siebie albo po prostu pytały się jak było. Zwłaszcza Eve i Diane mogły wesprzeć ją swoimi opowieściami i odpowiedziami na pytania jej czy reszty dziewczyn.

No tak. Bo były w Mason City no tak. Spędziły tam noc. Poznały Diane i jej paczkę. A! I Chudy! I Isaac. Wilma. Gdzieś tutaj, w Sioux Falls! No i Manhattan. No tak. Tak to w Manhattanie z Chudym się tak zrobiła. Za dużo, za szybko, na zbyt pusty żołądek… Tak do tej wizyty w Manhattanie to nawet potrafiła całkiem raźno dotrzymywać kroku Diane i Eve w relacjonowaniu co się działo w Mason. No ale potem, z Chudym, w tym Manhattanie…

- Oj… - półświadomie sierżant w stanie spoczynku jęknęła, przykrywając wspomnienia i połowę twarzy zmęczoną dłonią gdy znów naszła ją fala mocno promilowych wspomnień.

- Oj, no dobrze, powiedziane. - pokiwała blondyna uśmiechając się znad talerza do swojej kumpeli. - Ja tak powiedziałam jak bełkotałaś o tym ustnym zaliczaniu w “Manhattanie”. - fotograf roześmiała się wesoło a wraz z nią pozostałe biesiadniczki. Ale podchwyciły to słowo kluczowe więc poprosiły o więcej wyjaśnień.

- A coś było z ustnego zaliczania? - Madi zapytała niewinnym tonem niby dmuchając w ciecz w swoim kubku ale zerkając koso znad tego kubka na swoje wyjazdowe kumpele.

- Oj i to jeszcze jak! - Eve roześmiała się na całego pociągając za sobą Indiankę i resztę dziewczyn. - No ale wtedy w “Manhattanie” to nie jestem pewna o co Lamii chodziło bo już była mocno zrobiona. Ale brzmiało interesująco. Coś właśnie o ustnym zaliczaniu i tym, że jestem jej dziwką. Bo tak żeśmy się po cichu umówiły swoją drogą jak jeszcze tam jechałyśmy. Więc całkiem ciekawie to brzmiało. Chudy też zbystrzał chociaż on już też zaczynał odpadać i nie wszystko łapał. No ale w końcu Lamia sorry ale nie dogadaliśmy się. Kto miał komu i co ustnie zaliczać. W końcu umówiliśmy się z Chudym na następny raz. - Eve streściła a z obecnych osób pewnie była jedynym trzeźwym świadkiem owych wydarzeń. Bo Lamia chociaż też tam była i pamiętała, że była to jednak właściwie tylko pamiętała początki wizyty. A potem gdy z Chudym odkręcili palnik na całego no to zrobił się mętny korowód mętnych twarzy, słów, sylwetek i wspomnień. Wszystko przemieszane i zamglone przesiąknięte na wylot mgłą niepamięci.

- A ciebie tam nie było? - Betty zapytała Indianki zerkając na nową koleżankę z jaką wróciła Lamia i blondyna do jej domu.

- Nie, w “Manhattanie” nie. Rozstałyśmy się rano, po śniadaniu i umówiłyśmy się w hotelu na lunch. Ale Lamii nawet nie było sensu wystawiać z samochodu to zjadłyśmy z Eve a potem ruszyłyśmy w drogę tutaj. - Diane wyjaśniła swoją rolę w poranno - popołudniowych manewrach w Mason. Blondyna potwierdziła jej słowa kiwaniem głowy.

- Ale dobrze, że pojechałyśmy. To oprócz tego co Lamii udało się załatwić w swoich sprawach to nie dość, że poznałyśmy Dianę i jej kolegów. Bardzo dogłębnie. I no nie wiem jak Lamia ale ja bardzo sobie chwalę te nowe barwy i smaki życia. To jeszcze umówiłyśmy się na jutro na pierwszą rozmowę o pracę! Tak! O pracę! Postanowiłyśmy z Lamią założyć spółkę! I będziemy robić filmy akcji dla dorosłych! - Eve nie wytrzymała i pochwaliła się wspólnym projektem jaki na tej wycieczce postanowiły zrealizować razem z Lamią. Gdy tylko to obwieściła pozostałe panie zaczęły klaskać, gwizdać i robić aplauz tak bardzo, że blondyna musiała przerwać swoją relację. Zresztą też widocznie sprawiało jej przyjemność dzielenie się tą przyjemnością.

- No ciekawe co jeszcze robiłyście przez ten wyjazd. A jak spędziłyście noc? - Madi zapytała patrząc kpiąco na trzy koleżanki jakie właśnie wróciły z sąsiedniego miasta.

- No miałyśmy mały budżet. To wyobraź sobie musiałyśmy spać we trzy w jednym łóżku. Strasznie się pogniotłam. Nie wiem jak dziewczyny ale no ja to chyba na samym dole byłam i mnie strasznie gniotły przez całą noc. - blondyna przybrała ton jakby zwierzała się w sekrecie i owe dziewczyny co ją tak całą noc gniotły wcale nie siedziały tuż obok na wyciągnięcie ręki.

- Ja tam nie narzekam. Było całkiem pociesznie i sympatycznie. - Indianka przybrała równie niewinną minkę jakby chodziło tylko i wyłącznie o spanie w tym wspólnym łóżku.

- Nie dziw się Eve. Ciebie naprawdę sympatycznie się gniecie. - masażystka zagrała na tą samą niewinną nutkę i oparła się na łokciu upijając łyka ze swojego kubka posyłając jej krzywy, podszyty złośliwą ironią uśmieszek.

- Oj bo ty to naprawdę świetnie gnieciesz. A w ogóle to właśnie w tej sprawie mamy z dziewczynami mały projekcik do ciebie. - blondyna posłała jej przez stół całusa i zrobiła słodkie oczka. Ale ta myśl jakby o czymś przypomniała więc masażystka która początkowo też się uśmiechnęła przybrała wyczekującą minę.

- Bo nie wiem czy wiesz ale w “Honolulu” jest taka jedna, ruda kelnerka. Zarzeka się, że strasznie by chciała dostać się do naszego prywatnego klubu i na audiencję no a do tego uwielbia brać w kuperek. To tak pomyślałyśmy z dziewczynami o tobie. Nie miała być może ochoty na coś rudego? Żaden kaszalot, Val ją w ostatnią niedzielę sprawdzała. Stopą. I Lamia mówi, że było niczego sobie. - fotograf streściła w paru, prostych słowach to co Lamia pamiętała, że rozmawiały… no może wczoraj, może dzisiaj, wcześniej, kiedyś, dawno… w Mason, na wyjeździe… Niezbyt pamiętała drugą połowę dnia. Teraz już zmierzchało. Podróży powrotnej do Sioux Falls właściwie nie pamiętała w ogóle. Tylko chyba coś jak dziewczyny pomagały jej wysiadać z samochodu i wlec się po schodach. Ktoś ją chyba rozbierał a potem łóżko. Dopiero Betty z ciepłym bulionem i jeszcze cieplejszym uśmiechem. Dopiero od tego momentu działało “tu i teraz”.

- Kuperek do przetestowania? Rudy? Mówi, że lubi? - masażystka zabujała kubkiem jakby była ciekawa co tam wewnątrz się obija o okragłe ścianki. Jakoś brzmiało tak jakby tylko upewniała się czy dobrze się z blondyną rozumieją. Ale na słuch to brzmiało jakby pytała tylko dla formalności.

- No jakoś tak to brzmiało. Lamia jest lepiej w tym zorientowana bo ona tam była na miejscu. A właśnie! Słuchajcie dziewczyny. Czy bardzo by wam było nie na rękę umówić się tutaj powiedzmy w niedzielę na obiadową porę? Myślę, że byśmy miały dla was z Lamią małą niespodziankę. No oczywiście jeśli Betty się zgodzi. - blondyna przeszła płynnie od główkowania nad słowami Sonii których osobiście jednak nie słyszała bo była zajęta współtworzeniem nagrania z trzema komandosami w pokoju hotelowym. Potem przeszła w proszący ton gdy mówiła o zaproszeniu na koniec zaś popatrzyła prosząco na gospodynię.

- A na co Betty ma się zgodzić? Jakiego rodzaju niespodziankę? - okularnica z kasztanowymi włosami zanim się zgodziła to wolała wiedzieć jednak coś więcej.

- Na seans filmowy. Udało nam się na wyjeździe coś nagrać. Ale chciałabym to poskładać w całość to w niedzielę myślę udałoby nam się puścić już pierwszy zmontowany filmik. - blondynka aż nawet troszeczkę pokraśniała z dumy i skromnie spuściła oczka na swój kubek gdy znów przez gardła jej kumpel i koleżanek rozległy się głosy aplauzu czy poklepywania po ramieniu jej albo Lamii.

- No mam całkiem miłe wspomnienia z poprzedniego seansu. Więc myślę, że nie widzę w tym większych problemów. Tylko musimy się umówić na konkretną godzinę. - gospodyni niczym dostojna władczyni, oszczędnie skinęła kasztanową głową wyrażając swoją łaskawą zgodę na użyczenia wspólnego i lubianego miejsca do oglądania tego nagrania.

- Betty jesteś super! - Eve podskoczyła na swoim miejscu ale zaraz zeskoczyła i objęła okularnicę mocno i serdecznie.

- A to jakbyśmy już i tak miały być tutaj wszystkie w tą niedzielę… To tylko na sam film? - Madi niewinnie przechyliła kubek i coś tam wygrzebywała z niego łyżeczką pytając od niechcenia. Ale jakoś zadała to pytanie na jakie chyba i tak większości z nich chodziła po głowie.

- No nie wiem. Dziewczyny mówią o wspólnym, niedzielnym oglądaniu filmów. A jeszcze coś, komuś chodzi po głowie? - Betty odwzajemniła się tym samym niewinnym tonem jakby się na kino familijne umawiały na tą niedzielę. Twarze i spojrzenia zerkały na siebie nawzajem ale dało się pod blaskiem oczu i rumieńcem policzków poznać, że chyba wszystkie mają mało czyste myśli co do tych niedzielnych planów.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 21-06-2019, 00:20   #97
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=0ohH8SpJgQU[/MEDIA]

Jeden dzień, kilka godzin i kilkadziesiąt mil… no, może kilkaset - tyle wystarczyło, aby starsza sierżant w stanie spoczynku odczuła, że może odetchnąć. Jeszcze nie z pełnym rozluźnieniem, lecz jej oddech przestał przypominać rozpaczliwy wizg duszonego człowieka. Czerń wciąż czaiła się gdzieś w okolicy, przelewając się czarnymi fraktalami na granicy rejestracji wzroku, nie zbliżał się jednak na odległość rzuconego kamienia.

Wystarczyło jedno południe, jedne uchylone drzwi i jeden dotyk, aby Mazzi znów chciało się żyć. Co prawda kac męczył ją niemiłosiernie, gdy siedziała z resztą dziewczyn przy stole, wcinając bulion, ale jej twarz promieniała. Już nie przypominała kogoś, kogo życie jest jak czekoladowy suflet. Człowiek spędza godziny na przygotowaniu, a gdy wyciąga się go z piekarnika, wygląda jak przygnieciony kot. Niby żadna tragedia, po prostu nie taki powinien być. Jedno wielkie rozczarowanie. Patrzy się na niego i myśli: coś poszło źle. I to wszystko, co pozostaje. Nie można go wsadzić z powrotem do piekarnika na kolejne parę minut, bo i tak nic już z tego nie będzie.

- Co do niedzieli… - zaczęła niby neutralnie, upijając bulionu z kubka. Siedziała przy stole prosto, z dumnie uniesioną głową i bez wiecznie przyklapniętych ramion. Z ciemnogranatowych oczu uciekła melancholia basseta marznącego w deszczu. Nie odeszła całkowicie, pozostając na etapie psiaka widzącego dno w misce - duży postęp. Ogromny. Wreszcie nie sprawiała wrażenia kogoś, kto kiedyś zgubił coś bardzo cennego, a teraz nie może sobie przypomnieć, co to było, jak wyglądało albo co by z tym zrobił, gdyby to znalazł. Więc była, stale błądząca po swych wewnętrznych komnatach, korytarzach, podziemiach, składach, i jeśli nawet natknęła się na coś, co zgubił, jak mogła to rozpoznać? Przechodziła znużona i dalej szukała… do wczoraj.

- Myślę, że mogłybyśmy powtórzyć spotkanie z ostatniej niedzieli, jeśli żadna z was nie widzi przeciwwskazań, ani nie ma niczego… innego w planach - parsknęła wesoło, posyłając Betty całusa - Sęk w tym… jest sprawa, nie wiem jak- się do tego odniesiecie. - tutaj rozejrzała się po stole i przyjaciółkach - Na weekend ustawiłam się z Krótkim, możliwa jest opcja z niedzielną pobudką tutaj, no a wieczorem Honolulu. Tak trochę głupio i ździebko po chamie byłoby go wywalać kopem w dupę na parę godzin, żeby później znów się łapać, więęęęęc - zrobiła przerwę na oddech - Będzie komuś przeszkadzać jeśli posadzi się gdzieś w kącie na ten czas? Mógłby nawet nagrywać, odpadnie konieczność że któraś z nas lata z kamerą i nie ma z tego nic prócz satysfakcji - zrobiła niewinną minę - Twórczej.

Przez chwilę nad stołem zapanował całkowity ale bardzo kobiecy chaos. Wydawało się, że wszystkie kumpele, koleżanki, kochanki i przyjaciółki zaczęły piszczeć, krzyczeć, mówić coś jedna przez drugą, uciszać się, chichotać czy po prostu śmiać się na całego gdy dotarło do nich co powiedziała ich najbardziej skacowana kumpela z wesołej paczki.

- No i tak by miał siedzieć sobie tylko z kamerką i nagrywać? - Madi podpytywała jakby nie do końca dowierzała w taką rolę Krótkiego jaką miałby pełnić nadchodzącej niedzieli.

- A ja to nie wiem… w zeszłą niedzielę to chyba miałam ustne zaliczenie z każdą z was i strasznie mi się to podobało… a tak ktoś by miał tak tylko siedzieć i to tak o całkiem innym smaku niż reszta obsady… no nie wiem, nie wiem czy to taki dobry pomysł… - Eve przybrała minkę niezbyt mądrej blondyneczki co jak zwykle wyszło jej po mistrzowsku bo rozbawiła tym całą babską obsadę stołu.

- A co to za Krótki? Fajny jakiś? - Diane popatrzyła po zebranych twarzach i z twarzy wyzierało jej zaciekawienie. - I jak ma być jak ostatniej niedzieli to znaczy jak? - Indianka dopytała się bo była jedną z najmniej wtajemniczonych w te plany ze wszystkich współbiesiadniczek.

- Myślę, że skoro żadna z nas nie ma nic przeciwko wizycie w naszych skromnych progach. Co mnie bardzo cieszy. I żadna z nas nie ma nic przeciwko wizycie Steve’a. To myślę, że mamy najważniejsze rzeczy ustalone jeśli chodzi o plany na te niedzielne popołudnie. Zostaje nam ustalić detale. Na przykład skład osobowy bo wydaje mi się, że na przykład Val byłoby przykro gdyby ją obeszła taka impreza. - Betty jak zwykle była tą osobą która uporządkowała ten cały chaos. Zaczęła mówić i nagle cała reszta się uciszyła i zaczęła słuchać co ma do powiedzenia. Nawet w tak luźnej rozmowie o samych przyjemnych rzeczach dało się przez skórę wyczuć, że jest to osoba z autorytetem i realną władzą w tym gronie. Nawet nie mówiła specjalnie głośno, całkiem spokojnie a i tak wszyscy jej słuchali.

- No właśnie i tak jakby trochę jesteśmy umówione z tą drugą kelnerką z Honolulu. Z Sonią. Też była strasznie najarana, żeby dostać się na audiencję. No i właśnie Diane, no jakbyś została do niedzieli no to byłoby cudnie jakbyś zgodziła się zostać. - blondynka z finezyjnym lokiem na czole poparła okularnicę i zwróciła się do swoich kumpel a na koniec do ich najnowszej, indiańskiej kumpeli z Mason City.

- Ale zostać na czym? I kto to jest Krótki? - Indianka powtórzyła swoje pytania nie bardzo wiedząc kto jej ma udzielić odpowiedzi.

- Krótki to… emm… kolega z wojska - Mazzi przybrała najbardziej neutralną minę jaką się tylko dało, odstawiając z gracją kubek na stół. Popatrzyła na Di i pokiwała głową, bo faktycznie niewiele jeszcze biedna wiedziała o stadzie harpii, które ją obsiadło. - W tygodniu ganiają go w teren, weekendy ma wolne, więc tak jakoś przypadkiem się stało… no nie miał planów na ten czas, a ja chciała… ekhm, chciałam mu jakoś zorganizować rozrywkę inną niż militarka, dlatego…ekhem. Strasznie suche powietrze, nie sądzicie? - kaszlnęła wymownie, łapiąc szklankę Eve żeby przepić, bo w jej już nic nie było. - A w niedzielę organizujemy babskie spotkania z pejczami, dybami, obrożami i masą podobnych zabawek. - zerknęła na fotograf pytająco. Wszak poprzednio nie obejrzały niczego w hotelu z tamtego spotkania, zbyt zajęte gnieceniem jednej blondi.

- Aha. Kolega z wojska? - Diane zmarszczyła brwi i może by się zastanawiała a może nie co i czy Lamia próbuje coś jej powiedzieć. Ale reszta dziewczyn mniej lub bardziej wyraźnie gruchnęła wesołym śmiechem. Więc w końcu pokiwała głową widząc tą rubaszną reakcję nowych koleżanek i też się uśmiechnęła. - Aha, taki kolega. - domyśliła się Indianka uśmiechając się nieco szerzej. - Ale te babskie spotkania z dybami i obrożami to jakiś wkręt? - zapytała licząc chyba, że chociaż druga część tej nieprawdopodobnie brzmiącej historyjki okaże się żartem. Dziewczyny znów się wesoło roześmiały i albo pokiwały albo pokręciły głowami no ale ogólnie dało się odnieść wrażenie, że to jednak chyba nie żart.

Mazzi za to zrobiła urażoną minę, sapiąc ciężko przez nos. Gapiła się z wyrzutem na towarzystwo, nie wiedząc którą bardziej obciąć wzrokiem żeby było sprawiedliwie.
- Widzisz… no widzisz Di, jakie z nich ropuchy paskudne? - spytała Indianki dramatycznie - Toż mówię, że to zwykły kolega z wojska, a te tutaj już coś insynuują, robiąc ze mnie nie wiadomo kogo - wygięła usta w smutną podkówkę, zerkając na gospodynię - Jakbym nie wiadomo co z nim ostatnio robiła… w klubie, albo w łóżku… no powiedz Betty, to chyba nic złego, że chcę mu urozmaicić czas na przepustce? Wiem na czym to polega, sama kamasze nosiłam… zołzy wredne - udała focha, sycząc do przyjaciółek. Westchnęła i dokończyła już wesoło - Żaden wkręt z dybami. Miałyśmy ci pokazać wtedy w hotelu, ale wiadomo… Eve zaczęła masaż, a potem to już nas zmogło i poszłyśmy spać - rozłożyła bezradnie ręce.

Znów zapanowała chwila powszechnej radości. Motocyklistka chociaż nie wyłapała pewnie wszystkiego to na tyle dużo by dać się ponieść tej fali uciechy. - Nie skądże, to bardzo pozytywne i pocieszająco, że weterani trzymają się razem i pomagają sobie i nie tylko sobie nawzajem także po zakończonej służbie. A ten Steve wydaje się być całkiem obiecującym młodym człowiekiem. Za darmo kapitanów w jego wieku nie rozdają. - Betty udała, że nie dostrzega całej błazenady i na ciepło przyjęła podaną przez Lamię monetę.

- Robiłaś masaż? - Madi wydawała się zainteresowana tym wspomnianym aspektem który pokrewny był jej pracy i pasji jednocześnie. Popatrzyła na siedzącą obok blondynę która jak się właśnie dowiedziała też coś miała być obeznana w temacie. W odpowiedzi Eve posłała jej przez stół całusa. - No to może dla odmiany mnie zrobisz? - masażystka też postanowiła widocznie przyjąć ten gest za dobrą monetę i zaproszenie jednocześnie.

- No ale wiesz Madi, dziewczynom w nocy to musiałam zrobić kompleksowe, ustne zaliczenie przy tym masażu. - fotograf przyjęła ton jakby próbowała się targować czy coś ugrać dla siebie. Diane się roześmiała i potwierdziła ruchem głowy.

- Oj wiesz Eve, chyba jakoś to przeboleję. - masażystka zrobiła dobrą minę do jeszcze lepiej się zapowiadającej gry okazując łaskę blondynie.

- No to chodź Diane, szkoda słów, sama zobaczysz. - okularnica zwinne ześlizgnęła się ze swojego stołka i wstała wychodząc z kuchni zapraszając nowego gościa gestem. Motocyklistka spojrzała szybko po pozostałych twarzach ale zapraszana gestem i poganiania ciekawością też zeskoczyła ze swojego stołka i podążyła za gospodynią. To jakby wywołało reakcję zwrotną bo pozostałe dziewczyny też ruszyły za nimi.

Sierżant szybko wzięła ją pod ramię, drugim przygarniając do siebie blondynkę aby we trzy mogły przemierzyć korytarz za gospodynią i Madi, aż do jej prywatnych komnat, ze szczególnym uwzględnieniem łazienko-lochu z Królem na zaszczytnym, centralnym miejscu.
- Zero ściemy, sama prawda - szepnęła Indiance do ucha - Mówiłam że cię nie wkręcamy…

Przy apartamentach zamku w jakim mieszkała Królowa to trochę się szło z tej kuchni do prywatnej sypialni Królowej. Ale gdy się już tam znalazły gnane ciekawością jak nie niespodzianki to reakcji nowej kumpeli to poszło zaskakująco i szybko jak pewnie za każdym razem gdy ktoś tutaj zawitał. - To moja sypialnia. - okularnica wyjaśniła jakby oprowadzała nową lokatorkę po mieszkaniu. Teraz gdy drzwi do łazienki i szaf były zamknięte mimo wszystko nic aż tak dziwnego nie rzucało się w oczy. Ot, zwykła, kobieca sypialnia zamieszkała na stałe. Zadbana i uporządkowana tak samo jak gospodyni i reszta jej zamku. Nic niezwykłego.

- A tu jak w każdej sypialni w tym budynku jest łazienka. Niestety rury są zapchane, że beznadziejna sprawa. Więc używam jej jako podręcznego składziku na różne graty. - Betty tłumaczyła z uprzemym spokojem dobrej gospodyni tłumaczącej kiedy i jak ma się płacić czynsz czy inny rutynowe sprawy. Dziewczyny zdołały ograniczyć się do zasznurowania ust i wyczekujących uśmieszków widząc niepewną minę Indianki która chyba czuła pismo nosem ale nie miała mimo wszystko pojęcia czego się spodziewać. Dlatego gdy okularnica o kasztanowych włosach otworzyła drzwi do łazienki, zapaliła światło i stanęła obok wejścia aby goście mogli się rozejrzeć samo reakcja Diane była dokładnie taka jakiej można się spodziewać.

- Oooo! O matko! To prawdziwe? To wszystko?! To działa! O matko… - Diane była wyraźnie pod wrażeniem. A nawet jakby trochę w szoku od tego oczopląsu jakiego można było doznać od zaskoczenia i kumulacji erotycznych zabawek jakie udało się gospodyni zgromadzić na tej małej przestrzeni.

Nie pierwsza Di prawie zeszła na zawał widząc tajny składzik Betty, Lamia aż za dobrze pamiętała pierwsze wrażenie jakie na niej wywołał. Też nie wiedziała gdzie patrzeć najpierw, bo najchętniej obzobaczyłaby wszystko jednocześnie.
- Oczywiście że wszystko działa - klepnęła Indiankę w tyłek, popędzając aby podeszła bliżej - Łaskawa pani trzyma sprzęt zawsze w gotowości - puściła Betty oczko, przechodząc do niej aby stanąć jej za plecami i położyć brodę na ramieniu tak, że patrzyła z policzkiem przyklejonym do jej policzka.
- Nie będzie złe, jeśli ulotnię się na trochę? - spytała nagle dość poważnie - Obiecałam jednemu palantowi, że go dziś wyśmieję parę razy… przy okazji powiem Val o niedzieli. Spytałabym go, czy wpadnie… nie chcę jednak zwalać kolejnego faceta na babskie zebrania. Jeszcze któraś by się poczuła zmęczona tym, albo spięta. Poza tym - skrzywiła się - Wiecie jaki on jest. Ktoś go walnął w łeb i to mocno, nie wiem jakby nawet zareagował gdybym go zaprosiła… w sumie to moja sypialnia jest tam - machnęła ręką gdzieś w bok za ścianę, myśląc intensywnie - Nie obrażę się jeśli ktoś zajmie w dybach moje miejsce… jeśli wy się nie obrazicie, że… gram na gitarze z jednym palantem gdzieś za ścianą - patrzyła czujnie po twarzach dookoła, czekając na reakcję. Po raz kolejny wywracała plany do góry nogami, dodając nowe elementy… tym razem nie będące Stevem - pewnie miła odmiana dla otoczenia.

- Po 23 obowiązuje cisza nocna. Więc żadnych śpiewów ani grania na gitarze. I to w środku tygodnia. Ale na samą wizytę jeśli masz ochotę to oczywiście proszę bardzo. Ale dzisiaj obawiam się z audiencji kogokolwiek będą nici. Wszystkie jeśli nie miałyśmy długiego dnia to czeka nas pobudka o poranku i kolejny długi dzień. - Betty oparła swój policzek o policzek Lamii a jej dłoń nasunęła się na krągły pośladek saper przyciągając ją do siebie mocniej. Dziewczyny zaś skorzystały z zaproszenia i okazji aby obskoczyć dyby oraz resztę atrakcji. Eve i Madi gorączkowo tłumaczyły Diane co i jak używały ostatnim razem. Nawet od samego słuchania i patrzenia na te tłumaczenia to w wykonaniu dwóch tak gorących kociaków jak blondynka i brunetka to mogło się zrobić gorąco.

Na saper bardziej działało ciepło i zapach jabłek, tak znajoma i uspokajająca. Przytuliła się do pielęgniarki, korzystając że reszta dziewczyn zwiedzała atrakcje. Jej ręce owinęły się wokół jej kibici, oczy przymknęły, gdy policzek pocierał policzek okularnicy.
- Znalazłam ich Betty - wyszeptała głosem zdławionym wzruszeniem - Trzech w Mason City, ostatnia jeździ tutaj, mam adres. Widziałam ich… moich chłopaków. Isaaca, Chudego… żyją, przeżyli. Są cali i pamiętają. Tęsknili - musiała przerwać na chwilę aby wziąć się w garść - Ja też za nimi tęskniłam. Jest dobrze, lepiej… nie jestem sama… ostatnia, rozumiesz? Nie wszyscy tam zdechli od ognia, wyciągając nieogarniętego sierżanta z dołka… i wcześniej też był ze mnie niezły numer - zaśmiała się cicho, otwierając jedno mokre oko żeby zerknąć na kasztankę. - To wszystko dzięki tobie. Ty jedna we mnie wierzyłaś i wspierałaś od samego początku. Nigdy ci się nie odwdzięczę.

- Ależ Księżniczko… - Betty odwróciła się tak, że teraz znalazły się twarzami do siebie. Wzrok okularnicy był czuły i troskliwy a uśmiech ciepły i pokrzepiający. - Bardzo się cieszę, że udało ci się ich odnaleźć. Nawet nie wiesz jak bardzo. Dla mnie to tak jakby ktoś tak bliski jak moja osobista Księżniczka, faworyta i następczyni tronu odnalazła kogoś z rodziny. Naprawdę cieszę się, że ci się to udało. - mówiła cicho i czule głaszcząc policzek i włosy Lamii. Na sam koniec jeszcze delikatniej pocałowała ją w usta. - I co masz na myśli, że wcześniej też był z ciebie niezły numer? Opowiadaj. - zaśmiała się cicho zupełnie jakby kumpela przyszła do niej z pikantnymi plotkami o bardzo interesującym zabarwieniu. W tym czasie Madi i Eve równie gorączkowo tłumaczyły gangerce jak to było w ostatnią niedzielę. Tak można było sądzić po tym jak Eve uniosła ramiona do góry wskazując jednocześnie na króla kolekcji a Madi stanęła tuż za nią dość wymownie ją ujeżdżając na stojaka tak samo jak w ostatni weekend. Nawet jeśli obie teraz były w ubraniach i bez żadnych zabawek to i tak wyglądało bardzo kusząco i interesująco. Indianka w każdym razie bawiła się na całego oglądając i słuchając tych chaotycznych ale gorączkowych relacji.

- Nie wiem jak ci to powiedzieć - Mazzi zrobiła dramatyczną przerwę, skupiając uwagę na pielęgniarce, chociaż obok robiło się coraz ciekawiej i ciekawiej. Priorytety jednak wciąż się nie zmieniały. Oddała pocałunek i z tajemniczym uśmieszkiem kontynuowała - A podobno sprowadzałam Chudemu do kanciapy za magazynek cały sznurek przeróżnych mundurów… aż dziw, że miałam czas na wojaczkę - parsknęła nie wytrzymując presji. Wzruszyła lekko ramionami - Mówili na mnie Złota Rybka, Chudy twierdzi że miałam złote łapy, ale z nim raczej nie spałam. Za to Isaaca z raz wywaliłam z munduru - parsknęła krótko - Znaczy eksplozja i uraz głowy nie są odpowiedzialne za sposób bycia… no ale nie ma się co dziwić. Wiem czemu tam polazłam, w kamasze. Och Betty, jakbyś widziała te towary z koszar - dodała rozmarzonym tonem. - Co prawda nie było czasu ani okazji żeby z nimi się bliżej zapoznać, jednak byli prawie tak ruchalni jak Steve… znaczy ten, no. - kaszlnęła zmieszana - Niezłe dupy.

- Nie wątpię. I strasznie się cieszę, że to nie ten wypadek coś namieszał ci w głowie tylko taką masz naturę. Mam nadzieję, że się nie zmienisz bo po prostu nie sposób nie kochać tej twojej grzesznej natury. - Betty uśmiechnęła się ubawiona relacją z wyprawy do Mason ale wydawała się zadowolona i szczęśliwa szczęściem tej drugiej. - A propo niezłych dup. - lekko skinęła głową bo pozostała trójka przeżywała te wszystkie zabawy i scenariusze w sposób który był i zabawny i przyciągał uwagę oraz wzbudzał sympatię.

- No i właśnie tak mnie Madi brała w ostatnią niedzielę. Ale wcześniej jeszcze była Val. Zobaczysz, jak zostaniesz parę dni to pewnie ją poznasz. I ona wtedy była tutaj, chodź pokażę ci. - Eve gorączkowo tłumaczyła Indiance kto, jak, z kim i w jakiej pozycji. Wzięła ją za rękę i poprowadziła do króla kolekcji ustawiając ją mniej więcej we właściwej pozycji w jakiej ostatnio była i Val i Lamia. Przez co jej zgrabne nogi i tylne wdzięki obite ciasnymi, skórzanymi spodniami wyeksponowane zostały w bardzo kuszącej pozycji.

- No tak, Val właśnie brałam o tak. - Madi najwidoczniej zaczynała znów rozgrzewać endorfinowa gorączka gdy miała przed sobą kolejne kuszące wdzięki w swojej ulubionej pozycji. Złapała za czarne, proste włosy Indianki i pociągnęła je do siebie we władczym geście.

- No! A ja pomagałam dziewczynom aby się nie zatarły! Bo oczywiście Madi brała jak leci, w obie dziurki więc no ja dbałam o odpowiedni poziom nawilżenia. - blondyna tłumaczyła wesoło gdy uklękła gdzieś przy biodrach jednej i drugiej tak samo jak parę dni temu zajmowała pozycję przy Val i Madi.

- No to nieźle się tu zabawiacie! Cholera chyba zostanę do tej niedzieli. Też mi się podobają takie zabawy. - Diane roześmiała się i wyprostowała odwracając się przodem do obu dziewczyn i oparła się tyłkiem o króla kolekcji.

- To super! A w jakiej roli? - Eve była bardzo ucieszona taką odpowiedzią nowej koleżanki. Zerknęła prosto na Betty i Lamię unosząc do góry kciuk i bujając wymownie brwiami.

- No kurde nie wiem. Wszystko fajne. Fajnie mi się gniotło cię ostatniej nocy. Ale to co tutaj też brzmi fajnie. - Diane miała minę jakby otwarto przed nią sklep ze słodyczami i aż nie mogła się zdecydować co łapać najpierw z tego nadmiaru.

- To zapytajmy Lamię. Ona układa fajne scenariusze. No i w ogóle jeden musimy wymyślić na jutro do “Neo”. - blondyna podniosła się z kolan i popatrzyła na Księżniczkę. Pozostałe dziewczyny zresztą też czekając co Lamia wymyśli im tym razem.

- Ja bym serio zrobiła ten bootcamp - saper wyszczerzyła się słuchając płynącej obok rozmowy i tego co mówiła do niej Betty. - Myślę że najpierw można na spokojnie przetestować czy Di będzie wygodnie, Madi zobaczy czy nie jest spięta. Ewentualnie zawsze istnieje opcja z dorobieniem historii - podrapała się po nosie, skacząc oczami po wnętrzu - Przy takiej scenerii odpada przypadkowe spotkanie, można iść w kierunku porwania, niewolnic i ostrych numerów. trochę podduszania, wiązania, parę rzuconych dziwek… no wiecie o co chodzi - machnęła ręką wesoło, jakby nie chodziło o nic niezwykłego - Wypadam na trochę, na pewno wrócę przed porankiem, bez obaw Eve. Skoczę do “41”, przekażę Val zaproszenie na niedzielę… no i ten palant - rozłożyła ramiona w geście czystej bezradności pt.” nic na to nie poradzę” - Wicie, rozumicie.

- O! Genialne! Mogę być tą niewolnicą do ostrych numerków! No wiecie, niewolnicy bardziej pasuje dużo do ustnego zaliczania. No i te wiązanie i bycie dziwką też mnie kręci. - Eve zareagowała pierwsza zgłaszając się na ochotnika do tego projektu. Wystrzeliła się z tym tak bardzo, szybko i gwałtownie, że wywołała falę radości.

- No to w takim razie Madi by chyba wypadała rola jakiejś naszej prawej ręki co by dbała o nasze samopoczucie. No i miałaby prawo do ostrego zapinania tych niewolnic. - Betty popatrzyła na dziewczyny przedstawiając swoje propozycje do tego kompletu.

- Podoba mi się. Chyba bym mogła wziąć taką robotę. - masażystka ze słabością do męskich ubrań pokiwała głową na znak wstępnej zgody nad wzięciem udziału w takim projekcie.

- Brzmi super! To jeszcze Val, ona pewnie też by nie miała nic przeciwko byciu niewolnicą. Zwłaszcza jakby dostała buty i stopy do zabawy. No i ta nowa z “Honolulu”. Tylko trzeba by z nią pogadać, najlepiej przed weekendem. No to byłoby nas trzy na trzy. No i ty. - fotograf podchwyciła pomysł jaki widocznie już układał jej się w sensowną całość nawet jeśli na razie szyły ten pomysł na kolanie i było jeszcze sporo do ustalenia.

- No kurde nie wiem. Obie strony fajne. - Diane westchnęła gdy trudno jej było się zdecydować na obranie jednej ze stron.

- Nie ma pośpiechu. Coś się wymyśli, nie przejmuj się Di. Jeszcze jest dobre parę dni, żeby lepiej się poznać i ustalić szczegóły. - Betty położyła jej dłoń na ramieniu Indianki jednocześnie kierując ją do wyjścia. Dała tym dyskretnie znać, że czas opuścić ten prywatny, tajny loszek. Grupka kobiet więc stopniowo wypłynęła z danej łazienki, przez sypialnię aż do głównego holu apartamentu.

- Właśnie. I jakieś miejsce się znajdzie na ten bootcamp. - dorzuciła fotograf pełna zapału i entuzjazmu do nowego projektu. - Cholera, może nawet Tashę udałoby się wkręcić? Można by z nią jutro o tym pogadać. - główkowała na bieżąco jak to wszystko zgrabnie zorganizować.

- A teraz gdzieś chcesz jechać? Sama? - Di zapytała Lamię widząc, że zanosi się na to jakby miała zamiar opuścić ich gościnne progi.

Gdzieś w korytarzu saper przystanęła przy lustrze, przyglądając się wymiętej gębie i poczochranych kłakach. Skrzywiła się, bo zdarzało się wyglądać lepiej…
- Do klubu, baru, knajpy… Val tam pracuje, nasza kumpela. - popatrzyła na Di i puściła jej oko - Wypada ją poinformować, nieprawdaż? Zresztą obiecałam jednemu palantowi spotkanie, a słowo rzecz święta. Nie będę was ciagnąć, bo to nudziarz, erotoman i do tego jeszcze ma drętwe teksty - kiwała smutno głową, tylko oczy coś jej się cieszyły - Obrócę chwila moment… no dobra. Taka dłuższa chwila. Postaram się go ściągnąć padalca tutaj, wtedy szybko obróce i niedługo wrócę. Oczywiście w razie czego wiecie gdzie moje wyro - zwróciła się do Indianki i blondi - Eve zna drogę, Madi kochanie chyba nie będziesz miała przeciwko niczego? - zamrugała do masażystki - Prezencik od ciebie powinien być w moim plecaku. Czysty, umyty. Maść też… to co, chcecie coś z miasta? - rozejrzała się po okolicy - Któraś mi pomoże z kudłami i ciuchami? Nie mam w co się ubrać…

- No chyba coś ci znajdziemy. - Betty zaprosiła gestem Lamię aby poszła z nią i ruszyła w stronę jednej z licznych szaf pełnej ciuchów na każdą okazję.

- A prezencik się przydał? - Madi zapytała zaciekawiona zerkając na dwie i trzecią koleżankę które niedawno wróciły z podróży do sąsiedniego miasta.

- O tak! Bardzo! No bez tej zabaweczki i maści no to by nie była ta sama wyprawa. Było cudownie! Właśnie już gadałam z dziewczynami, że muszę ci się za to odwdzięczyć. A wiesz, mi najlepiej to wychodzi podziękowanie ustne. Mamy nawet taki mały projekcik i prezencik dla ciebie. - fotograf szczebiotała jak nakręcona od tej całej euforii i pozytywnych emocji skutecznie ściągając na siebie uwagę przynajmniej masażystki.

- O. Jakiś projekcik? I niespodziankę? Dla mnie? No ciekawe, ciekawe. - ciemnowłosa rehabilitantka wydawała się naprawdę zaciekawiona zerkając to na Eve to na Lamię gdy widocznie blondyna umiejętnie ją podpuściła.

- Myślę, że coś z tego powinno być w sam raz. - Betty wyjęła ze trzy komplety ubrań które na wieczorny wypad do klubu rzeczywiście były w sam raz.

- Oj Madi, gdybyśmy ci powiedziały, wtedy nici z niespodzianki - saper wyburczała zrzędliwym tonem, biorąc od gospodyni krótką czerwoną kieckę, w której była z nią na kolacji. Szybko się przebrała, nie przejmując się obecnością innych kobiet, tak samo bez guzdrania wymalowała gębę i przeczesała włosy, ostatecznie splatając je w warkocz opadający na prawe ramię. Następnie wycałowała i wyściskała każdą kumpelę, całując je po kolei, aż zatrzymała się przy Betty. Tu sytuacja się powtórzyła, lecz doszło ujęcie smukłej dłoni i zostawienie na niej również całusa.
- Będę… no na pewno wrócę przed ranem - pomachała im w progu, nim skoczyła energicznie na schody, pędząc po dwa w dół i jednocześnie zakładając skórzaną kurtkę na grzbiet.

- No wróć jak najprędzej bo jak mam spać z nimi dwiema w twoim łóżku to kurcze nie zdzierżę. A mam straszną chcicę no ale bez ciebie to nie zabawa. - Eve szepnęła łobuzersko na ucho Lamii gdy się ściskały i żegnały na ten późno wieczorny wypad.

- Uważaj na siebie Księżniczko. Cokolwiek by się nie działo pamiętaj, że dla ciebie moje drzwi są zawsze otwarte. - Betty też powiedziała coś miłego i ciepłego na pożegnanie przyjmując pocałunek w dłoń jak na łaskawą panią wypadało. - I wróć w jednym kawałku! - dodała na pożegnanie sprzedając jej jeszcze siarczystego klapsa w opięty czerwoną materią tyłek ku uciesze całego dworu.

Jeszcze widziała je na dole gdy wyszły na balkon aby jej pomachać na drogę i pokrzyczeć coś wesoło zbereźnego w ramach życzeń. A potem musiała dojść na przystanek i poczekać na furgonetkę napędzaną owsem. Było już prawie ciemno. Miasto było jednak jeszcze całkiem żywe. Paliły się światła w oknach i czasem widać było przejeżdżający samochód. Miasto wydawało się nawet o tak późnej porze całkiem cywilizowane i ludzkie. Nie jak ciche, bezduszne, bezimienne Ruiny które przykrywała złowroga ciemność nocy. Nawet na przystanku nie czekała zbyt długo. Dotoczyła się jakaś niebieska furgonetka zaprzęgnięta w dwie szkapy. Była prawie pusta, poza nią jechało może ze trzy czy cztery osoby. Potem musiała jeszcze raz zmienić środek lokomocji gdy wyjechali na 41-szą. I tym razem pojechać wzdłuż niej, w kierunku klubu. Mazzi była już na tyle obyta w tym centrum miasta, że radziła sobie z tą miejską nawigacją całkiem nieźle.

W końcu jej obcasy zastukały o asfalt gdy wysiadała z furgonetki. Jeszcze przejść przez dość spory parking i już znalazła się w całkiem znajomej i przyjemnie oświetlonej atmosferze “41-ki”. Wydawało się, że może z jedna trzecia czy jedna czwarta stołów jest zajęta więc było dość luźno. Jednak wśród gości nie namierzyła charakterystycznej, ciemnowłosej głowy w skórzanej kurtce. Za to prawie od razu namierzyła i Garry’ego i Val bo oboje stali za barem.

Jak po nitce podeszła do kontuaru, szczerząc się szeroko ledwo zobaczyła dwie przyjazne twarze po drugiej stronie blatu. Pomachała im wesoło i ledwo posadziła tyłek na barowym krześle już zaczęła nadawać:
- No siemasz wam! Co słychać? Val kochanie, machniesz mi browara i whisky z lodem? Garry! Zmieniłeś fryz czy co? Wyglądasz jakbyś zaraz na randkę szedł, albo balet… - zmrużyła oczy, celując paluchem w barmana - Przyznaj się! wyrwałeś małolatę stąd ta zmiana i energia która aż tryska!

- No. Wreszcie się jakaś domyślna trafiła. - Garry uśmiechnął się oszczędnie lekko kiwając głową na przywitanie. Ale widocznie sprawiło mu ono przyjemność. Jego pracownica z dredami zachichotała wesoło na te kosmate komplementy a sama przechyliła się przez bar aby uściskać swoją kumpelę.

- Ojej ty też się nieźle odstawiłaś! Wyglądasz bardzo apetycznie! - powiedziała gdy jeszcze trochę wisiała na jej ramionach ale spojrzała w dół na sylwetkę Mazzi z warkoczem i czarną, skórzaną kurtką narzuconą na krwisto czerwoną kieckę.

- Nie no Garry… weź się tak na mnie nie gap, co? - uściskała blondynę i rzuciła nad jej ramieniem prosto we właściciela - Tak się patrzysz, że zaraz zapomnę o tym palancie z którym się tu mam spotkać i spędzę resztę nocy gapiąc się na ciebie i śliniąc na kontuar - posłała mu buziaka w powietrzu, prostujac plecy - Val, wpadłam żeby cię zaprosić na seans filmowy na niedzielę. Będzie takie… małe święto, a potem jak gadałyśmy - puściła jej oko i rozejrzała się po sali - A skoro o gadaniu mowa… gdzie ten palant nad palantami? Tylko nie mówcie, że zapomniał i go nie ma - jęknęła.

- A wiesz, chyba mógłbym to jakoś zdzierżyć. - Garry uśmiechnął się oszczędnym półgębkiem ale widać było, że jest rozbawiony tymi uwagami na całego.

- Rude Boy? No jeszcze go nie było. Ale po koncercie to zwykle go parę dni nie ma. Z pół tygodnia czyli ze trzy czy cztery dni. No to tak wypada jakby wczoraj albo dzisiaj. No ale jak przyjedzie to pewnie później, koło północy, jak skończą te swoje próby, imprezy i w ogóle jak zgłodnieje. Do nas przyjeżdża głównie na żarcie. - Val wyjaśniła kumpeli jak to jest z tym przyjeżdżaniem lidera “The Palantas” po koncertach do tego przybytku gastronomicznego. Mówiła w miarę jak obchodziła bar aby przejść na drugą stronę i usiąść na stołku obok swojej kumpeli.

- No. Jak go do północy czy nawet pierwszej w nocy nie będzie no to nie ma co panikować. Ale jak jednak nie będzie to też nie ma co czekać. - właściciel lokalu pokiwał głową na znak zgody ze swoją pracownicą dorzucając swoją filozofię do tego co już powiedziała.

- Seans filmowy? A gdzie? - blond dredziara zapytała z podekscytowaniem w oczach gdy usadowiła się na stołku obok Lamii i wydawało się, że ciekawość i ta ekscytacja pożera ją od środka. - Świetnie, że wpadłaś. Dawno cię nie widziałam. Fajnie jak wpadasz. - dodała szybko przesuwając w jej stronę zamówione szkło.

- U Betty, klimat z ostatniej niedzieli. Najpierw seans, potem ploty, a na koniec do chłopaków z klubu - westchnęła, upijając piwo gdzieś do połowy. Odstawiła kufel na stół, sarkając w pianę - Co za palant… przecież się umówiliśmy na dziś… pies go trącał - rozweseliła się, wracając do obsługi i coś jej ręka uciekła Val na kolanko - Bo oczywiście Garry jest taki wspaniałomyślny, seksowny i mądry, że bez problemu da ci wolną niedzielę, prawda? - zamrugała rzęsami - Przecież bez ciebie nie będzie zabawy, a jest co oblewać boooo… - przeciągnęła dramatycznie, wstrzymując oddech, a potem szybko i radośnie się wypruła - Znalazłam ich! Moich chłopaków, żyją! Przeżyło trzech, gniją w Mason City… żyją… Wilma też. Żyją… - parsknęła w kufel, kryjąc wzruszenie za kolejnym łykiem piwa.

- O! Oooo! Oo! - dredziara w ten wymowny sposób skomentowała serię kolejnych rewelacji jakimi podzieliła się z nią kumpela. A kumpela mogła poczuć jej przyjemną gładź kolanka do której nie sięgała krótka spódniczka kelnerki. A nawet jakby trochę mocniej naparła swoim udem na udo w czerwonej kiecce przez co jej własne uda utworzyły interesujący kąt przykryty tą czarną spódniczką.

- I na niedzielę? Tą niedzielę? I taki seans i reszta jak w ostatnią? I pamiętałaś o mnie? O rany, Lamia, jaka ty jesteś kochana! - Val rozpromieniła się i jeszcze raz objęła i uściskała swoją kumpelę. - Miałam straszną nadzieję na powtórkę! Ostatnim razem było bosko! - wyszeptała jej do ucha korzystając z tej okazji. Potem odsunęła się do pierwotnej pozycji i tylko jej udo wesoło się integrowało z udem kumpeli.

- I co jak co ale niedzielę mam wolną! A w poniedziałek dopiero na nockę! - obwieściła radośnie śmiejąc się jednocześnie i do szefa i do swojej kumpeli.

- No to skoro ci co mieli już nie żyć jeszcze żyją… - Garry po swojemu skomentował wieści od swojego gościa. Dostawił trzy kieliszki i nalał jakiegoś wysoko promilowego trunku do wszystkich trzech. Po chwili on, Val i Lamia mieli już po pełnym kieliszku w dłoni. - Na pohybel! - właściciel lokalu wzniósł toast i szybko przechylił swój kieliszek. Płyn był mocny aż szczypał w oczy. Ale też wydawało się, że przyjemnie rozgrzewał człowieka od środka.

- Na pohybel! - zawtórowała mu sierżant. Nowa dawka promili budziła te stare, śpiące i do tej pory przygaszone w saperskich żyłach. Mimo tego nie żałowała toastu wypitego chętnie, pomimo niebezpieczeństwa wypalenia krtani. Kaszlnęła, prychnęła, otarła łzę z kącika oka.
- O szlag, Garry… - odstawiła kielonka na stół - Skąd do diabła masz bimber do czyszczenia maszyn?

- Z maszyn. - Garry też chuchnął i uśmiechnął się oszczędnie na ten swój prywatny żarcik. Val też roześmiała się na to wszystko. - Przepraszam was na chwilę. - rzekł gdy z drugiej strony ktoś podszedł do lady aby coś zamówić więc kierownik sali ruszył w jego stronę.

- Jej naprawdę robimy powtórkę w niedzielę! Ale numer! A kto będzie? - Val skorzystała z okazji i natychmiast zaczęła dopytywać się o tak interesująco zapowiadającą się niedzielę.

Dłoń Mazzi przeniosła się z kolana pod czarny materiał spódniczki i tam powoli zwiedziała turystycznie teren wzgórz i dolin.
- Będzie trochę inaczej, szykujemy z Eve małą niespodziankę do Honolulu. Zobaczymy co z tego wyjdzie, na razie tajne przez poufne - zrobiła gest sznurowania ust - Zacznijmy od tej brzydszej części… czyli Steve. Zostaje na noc, lipa go wyganiać na parę godzin, skoro i tak w Honolulu będziemy się widzieć. Więc tak… będzie Steve, oczywiście Betty, ty, ja, Madi, Eve… Diane, laska którą poznałyśmy z E w Mason City - wzruszyła ramionami - Tak jakoś wyszło… dzień jak co dzień. Spotkaliśmy się w barze, przeleciałyśmy z naszą blondi ją i jej kolegów, a na koniec zgarnęłyśmy do Sioux na balet… bo w niedzielę przecież powtórka z Boltów - ściszyła konspiracyjnie głos - Po wszystkim wiesz gdzie mam wyro, zapraszam serdecznie. Miejsca starczy dla wszystkich.

- Ooo jaaa… ale ty masz fajne przygody… - Val aż westchnęła z rozczuleniem i odrobiną zazdrości w głosie i spojrzeniu. Nie reagowała na dłoń podoficer w stanie spoczynku która wesoło buszowała coraz bardziej pod jej ubraniem. A nawet jakby tęsknie obserwowała te jej poczynania. - I mogłabym w niedzielę po wszystkim nocować u was? No byłoby świetnie. - uśmiechnęła się z sympatią i rozejrzała po okolicy. Garry coś szykował gościom jakiegoś drinka dobre kilka kroków dalej a w okolicy ich kącika nie siedział nikt w pobliżu.

- Lamia? A co zamierzasz robić do czasu aż przyjedzie Rude Boy? Tak pytam bo wiesz, może udałoby mi się wykręcić jakąś przerwę na fajkę czy coś takiego. Dzisiaj środek tygodnia to jak widzisz nie ma zbyt wielu ludzi. - dredziara zagaiła zaczynając skubać rąbek suwaka kurtki swojej kumpeli. Na koniec pozezowała na nią z nadzieją wlepiając w nią spojrzenie.

- Nooo nie wiem - wymamrotała, dopijając piwo do końca i oddychając ciężko. Zerkała na kelnerkę katem oka, udając że wcale się na nią nie gapi - Myślałam czy by nie skoczyć do kibla i nie ogarnąć butów, bo strasznie przykurzone od tego czerwonego syfu który tu padał przedwczoraj… ale fajek też jak najbardziej może być. Trzeba nakarmić zwierzaczka - zaśmiała się wesoło, chwytając ją za rękę i ciągnąc w kierunku zaplecza.

- Garry! Ja idę na zaplecze! - Vak krzyknęła do szefa na co ten pokiwał głową dając im zielone światło. A sama kelnerka szybko przejęła prowadzenie śmiało prowadząc Lamię na zaplecze. Weszły do jakiejś toalety i dredziara była już tak rozgorączkowana, że zaczęła całować Lamię ledwo tam weszły. - I mówisz, że buty trzeba ci wyczyścić? Jej no to jak jesteśmy kumpelami to nie mogę cię tak zostawić. - wysapała kurczowo i trochę po omacku sięgając dłonią aby zamknąć drzwi. Potem znów wróciła po całości do kumpeli. Zaczynając od jej ust i zsuwając się niżej. Gdy zeszła tak nisko, że musiała klęknąć posadziła ją na kibelek a sama z lubością zaczęła nawilżać jej uda, kolana, łydki by wreszcie zająć się rzeczonymi butami i stopami. - O rany, jak mi tego brakowało od ostatniego weekendu… - wyznała zachwycona pozwalając swoim ustom i ciału zapoznać się za fragmentem anatomii Lamii do jakiej tak bardzo miała słabość.

- Jej i w niedzielę naprawdę zrobimy to wszystko jeszcze raz? Jak ja teraz wytrzymam do niedzieli? - powiedziała z rozmaślonym spojrzeniem gdy klęczała między udami Lamii po tym gdy obie wracały do stanu względnej używalności ciała i umysłu po fali obopólnej przyjemności.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 21-06-2019, 00:23   #98
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Szło to wolno, mózg też nie chciał wychodzić ze stanu słodkiego otępienia. Myśli płynęły leniwie, problemy świata uciekały gdzieś obok - nieistotne i niezauważone.

- Raz, dwa… ogólnie mamy plan - przyciągnęła kelnerkę do siebie, aby móc ją sobie posadzić na kolanach i oprzeć czoło o jej ramię - Najpierw powtórka z audiencji, potem wypad do Honolulu… a co tam, Eve się nie pogniewa za uchylenie rąbka tajemnicy. Mamy w planach wynajęcie pokoju i odwalenie baletu roku. My, chłopaki z Boltów, dużo wódy, zdjęć, butów, kajdanek, pejczy i czego dusza zapragnie. Madi bierze swoje zabawki, zgarniamy jeszcze jedną laskę… Tashę. Z Neo. Wynajmiemy ją. Będzie też Di, poznałyśmy się w Mason City… zostaje do niedzieli. Jeśli chcesz… i ci się znudzi, albo zatęskni wpadaj. Moje łóżko zawsze chętnie cię przyjmie, ktoś w nim zawsze jest… - pocałowała jej bark.

- O rany! Ale impreza! No pewnie, że przyjdę! - Val była pod wrażeniem tych wszystkich rewelacji. Roześmiał się aż odrzuciła głowę ze swoimi dredami na swoje plecy. - No i najpierw u was w domu a potem jeszcze w “Honolulu”. O rany! Dwie czadowe imprezy w ciągu jednego dnia! - blondyna przeżywała ekscytując się imprezą na jaką właśnie została zaproszona. W końcu z tego wszystkiego ujęła głowę Lamii i pocałowała ją z tej radości, ekscytacji i wdzięczności. A na koniec trochę przekręciła się tak, że dosiadła ją okrakiem i zaplotła dłonie na jej karku. - Jej ale normalnie aż mi jest tak ciepło, że pamiętałaś o mnie. Normalnie aż z miejsca mam ochotę paść ci do stóp i w ogóle zrobić ci dobrze z tej radości. - blond dredziara patrzyła na kobietę u jakiej gościła na kolanach z mieszaniną wzruszania i uwielbienia.

- Taaaaaak? - saper przeciągnęła pytanie, obejmując ją mocno w pasie i przyciskając do siebie. Spojrzała jej w oczy, przekrzywiając kark - Chyba bym miała dla ciebie propozycję… z tym padaniem i stopami. Co powiesz żeby jutro iść ze mną na obiad? Do Domu Weterana, Eve i Diane też tam będą… dostaniesz całkiem niezłą szamę i na deser moje szpilki… i co będziesz chciała - mruknęła jej prosto do ucha - Chcę… odwdzięczyć się paru zjebom za to jak mnie tam potraktowali i potrzebuję twojej pomocy.

- Szpilki! Dasz mi szpilki! Takie sexy! A jak będzie ci się podobać to będę mogła je zdjąć i zająć się twoimi stopami?! Uwielbiam się nimi zajmować! A szpilki to w ogóle bomba! Zawsze przy nich mięknę! - wydawało się, że w momencie gdy Val usłyszała “szpilki” całą resztę puściła mimo uszu jakby było nieistotnym tłem. Aż objęła mocniej kark Lamii a właściwie z tej ekscytacji nawet zaczęła podskakiwać na jej udach nie mogąc się doczekać tych wszystkich dobroci. - Ale poczekaj a wpuszczą nas tam? By no ty chyba tam mieszkasz ale my nie. Aha i kiedy to byśmy miały tam iść? Bo no jak wieczorem i w tygodniu no to ja nie mogę bo jestem tutaj. - po tej pierwszej fali dzikiej radości coś jednak z tej rzeczywistości dotarło pod dredy kelnerki bo trochę się stropiła i na twarz wyszedł jej wyraz konsternacji.

- Pójdziemy na obiad, w godzinach odwiedzin, czyli koło południa - Mazzi szybko ją uspokoiła, głaszcząc po policzku - Przed twoją pracą, nie martw się. Tak ustawimy aby sie wyrobić ze wszystkim… i oczywiście, że was wpuszczą, to nie pierdel tylko Kołchoz. Będziecie moimi gośćmi, postawię wam obiad w stołówce. Zajmiemy stolik i coś wymyślimy, żeby okolicy oko zbielało - znów ją pocałowała.

- Aha, w dzień? A no to dobra, bo wiesz, ja o 18 to już muszę szurać tutaj. Ale jak wcześniej to pewnie. Za takie seksowne szpile to zawsze! - roześmiała się uspokojona blondyna znów odrzucając z tej radości głowę do tyłu. - No i z dziewczynami jeszcze one też są fajne. Bardzo je lubię. Ale kiedy? Znaczy w jaki dzień? - zapytała już całkiem pozytywnie nastawiona na tą inicjatywę z jaką wyskoczyła jej kumpela.

- Co powiesz na jutro? - pocałowała ją po raz kolejny - Umówimy się koło południa u Betty, albo wpadniesz na śniadanie… lub nawet po pracy, jak ci wygodnie. Zawsze jesteś mile widziana u nas, przecież wiesz - zaczęła ją bujać w ramionach - Przygotujemy się i ruszymy w trasę bryką Eve. Zakręcimy się na miejscu, zobaczymy… jest paru dekli, którym bardziej niż chętnie zepsuję dzień - zaśmiała się wesoło - Do tego no weź… to dopiero okazja aby się odpierdolić full serwis. Wskoczymy w obroże, obcasy i zrobimy małe show. Mam zajebisty humor, tym bardziej mnie na to ciśnie. Dziś wróciłam z Mason City, z bazy Bękartów. Trzech moich chłopaków przeżyło Front, gadałam z nimi… kurwa no, co może pójść źle przy takim tygodniu? - mówiła szybko, z przejęciem, na sam koniec wybuchając głośnym śmiechem.

- O! To znalazłaś jakichś swoich kolegów? Takich z wojska? No to gratuluję! A no tak! Przecież mówiłaś w bardzo i nawet Garry pozwolił mi na kolejkę! Oj durna blondynka ze mnie! - Val pogratulowała kumpeli ale sama już w trakcie mówienia zorientowała się, że coś w ten deseń już było w barze mówione i opijane więc klepnęła się w czoło z rozbrajającą szczerością.

- A jutro byłoby okey. Kurde chyba najlepiej jakbym z tobą wróciła dzisiaj. Ale kurde nie mam samochodu a normalnie kolega mnie odwozi… Ale jej i szpile i obroże i reszta?! Ale czad! Jej aż już teraz mi się gorąco zrobiło! Nie mogę się doczekać! - znów się zaśmiała wesoło na myśl o jutrzejszym wypadzie do Domu Weterana. Zaraz po tym gdy na chwilę szara, nocna rzeczywistość na chwilę sprowadziła ją na ziemię. Bez samochodu i autobusów to na piechotę do domu Betty był jednak dość spory kawałek do przejścia.

- Porozmawiajmy z Garrym, może cię dziś puści wcześniej. - Lamia rzuciła propozycją, zaczynając w głowie ustawiać odpowiednie klocki jeden przy drugim - Jest środek tygodnia, puchy jak cholera. Poradzi sobie sam, a my… no chcę zaprosić do nas RB, tak żeby na spokojnie móc z nim pogadać na balkonie, bez potrzeby ciągłego zgrywania - uśmiechnęła się krzywo - Sam na sam… wtedy całkiem miły z niego gość.

- Oj no tak, Garry jest w porządku. Może mnie puści. Dziś za dużo klientów nie ma. A jakby Rude Boy przyjechał i dał się zaprosić no to kurde miałybyśmy transport. - dziewczyna pokiwała swoimi dredami uznając słuszność argumentów kumpeli. - Dobrze to może chodźmy by nie wkurzać Garry’ego. Muszę trochę ochłonąć od tych szpil i obroży no i weekendem. - uśmiechnęła się i wstała z ud Lamii pozwalając jej tym samym też wstać. Sama zaczęła poprawiać swoje ubranie aby doprowadzić się do względnego porządku. - Poczekaj, pomogę ci. - uśmiechnęła się i szybko uklękła przy kolanach opiętych czerwonym materiałem i z pieczołowitością ujęła najpierw jedną stopę Lamii wsadzając ją w jeden bucik a po chwili z drugą zrobiła to samo. - Właściwie bardziej lubię odwrotną kolejność no ale czego się nie robi dla szpil, stóp i kumpeli nie? - powiedziała wesoło prostując się z powrotem do pionu i puszczając jej oczko. Potem odwróciła się aby otworzyć drzwi do toalety i wrócić na korytarz.

Nie pozostawało nic innego jak zebrać się do kupy i podążyć grzecznie za przewodniczką, choć sierżant chichotała cały czas pod nosem. Oto została bękarcim kopciuszkiem… i nawet jej pasowały buty.
- Znasz Garry’ego, powiedz co on lubi? - zapytała nagle, bystrzejąc - Wódka, żarcie, drobiazgi typu książki, obrazy, magnesy na lodówkę czy znaczki? Ostatnio się mną zajął, muszę się mu odwdzięczyć. Szukam odpowiedniego sposobu.

- Stare płyty. Ma u siebie gramofon na zapleczu a drugi mówił, że ma w domu. I lubi puszczać płyty. No ale kasety to bomboxa też mogą być. Jakiś rock, metal, punk z poprzedniego wieku. Klasyka. Pewnie dlatego się z Rude Boy’em tak dogadują. Aha no i mamy na zapleczu szafę grającą ale jest zepsuta. Jakbyś miała namiar na jakąś co działa względnie tanio no albo kto by mógł naprawić to pudło to też pewnie by się ucieszył. - Val odpowiedziała od razu. Mówiła pewnie i szybko jakby miała na to gotową odpowiedź. W międzyczasie przeszły przez korytarz i wróciły do głównej sali lokalu. Ludzi chyba było jeszcze trochę mniej niż gdy szły na zaplecze. Albo tak się tylko wydawało.

- Dobra to trzymaj kciuki, żeby dał się uprosić aby mnie wcześniej puścił. - powiedziała cicho gdy ich drogi zaczęły się rozmijać po obu stronach baru.

- Będę… mocno - mruknęła pocieszająco, klepiąc ją w tyłek na pożegnanie. Szybko przedreptała na poprzednie miejsce, siadając na stołku przed barmanem i od razu wyszczerzyła się do niego najbardziej czarująco, jak tylko potrafiła.
- Hej Garry, Val mówiła że ci padła szafa grająca - machnęła ręką gdzieś w stronę zaplecza - Jeśli nie masz nic przeciwko rzucę na nią okiem, zobaczę co da się zrobić, które moduły uległy awarii i należy je wymienić - wzruszyła beztrosko ramionami - Postawię ci ją do pionu… przynajmniej w ten sposób się odwdzięczę za to niańczenie gdy tego… - skrzywiła się - Dzięki że mi wtedy pomogłeś, staczałam się po równi pochyłej, ale to przeszłość. Nie na darmo należałam do korpusu Inżynierów Bojowych - puściła mu oko - Twoja szafa będzie w dobrych rękach. Złotych.

Val prychnęła z zaskoczenia i zadowolenia gdy dłoń Mazzi trzepnęła ją w tyłek. Na krótko odwróciła się do niej posyłając uśmiech zadowolenia ale już musiały się rozdzielić po obu stronach baru.

- O. Znasz się na takich gruchotach? No to Val, weź ją zaprowadź. Jakbyś dała radę rzucić okiem to rzuć jak to złom to powiedz to się wyrzuci i nie będzie miejsca zajmować. - Garry wydawał się być zdziwiony propozycją no ale szybko się dostosował. Zwrócił się do kelnerki aby zaprowadziła Lamię gdzie trzeba a sam chyba wydawał się nie żywić specjalnych nadziei na to, że uda się przywrócić szafie grającej drugie życie. Kelnerka skinęła głową i znów przejęła na siebie rolę przewodniczki prowadząc kumpelę na zaplecze.

Mazzi nie ociągała się, zacierając ręce przed robotą aby rozruszać palce. Widziała w starym barmanie brak entuzjazmu, co tym mocniej godziło w jej chęć, aby sprawić mu tę frajdę i naprawić cholerne dziadostwo.
- Potrzebuję latarki i śrubokrętów… noża - mruczała, zaczynając powoli kompletować listę potrzebnego szpeju - Nic specjalnego… zobaczymy na czym stoimy.

- No właśnie, chodź zobaczysz jak to wygląda to powiesz co dalej. - Val pokiwała swoimi dredami prowadząc do tego samego rejonu lokalu gdzie wylądowały na zapleczu przy pierwszym spotkaniu. Tylko teraz kelnerka otworzyła jakieś inne drzwi. - To to. - wskazała na kanciasty przedmiot stojący pod ścianą wielkości jakiejś mniejszej lodówki czy pralki. No od razu widać było do czego to służy. - Poczekaj, włączę kabel. - powiedziała kelnerka i chwilę gimnastykowała się z szukaniem i podpinaniem kabla do gniazdka. Ale gdy wpięła no to coś tam drgnęło jakąś diodką ale nic więcej. - No to jak Garry mi tłumaczył to tu powinno się świecić to wszystko. - wskazała na główną część przeszklonej gabloty gdzie widać było krążki i tytuły do wybierania. Widać było, że spora ilość zasobników jest pusta albo krążki się popękane. Ale i tak chociaż część uchowała się cało. - I tutaj, zobaczy, wybiera się kawałek. No powiedzmy 43 bo zobacz, chyba cały jest. - dredziara wcisnęła na odpowiednie klawisze które chyba powinny uruchomoć procedurę załadowania odpowiedniego krążka. - No i nic. - kelnerka rozłożyła ręce w geście bezradności bo rzeczywiście ani krążek z odpowiednim numerem ani żaden inny nie drgnął. Pocieszające było to, że chociaż trochę świeciły się niektóre lampki i diodki więc chociaż trochę maszyna musiała działać. Ale jak się nie było specem od robocich bebechów to właśnie w tym momencie można było tylko bezradnie rozłożyć ręce jak właśnie zrobiła to kelnerka.

Każda operacja wymagała wykonania nacięcia, otworzenia pacjenta żeby dobrać się do jego bebechów i sprawdzić co jest grane. Tutaj było tak samo, z tym że szafa przynajmniej nie wyła z bólu, ani nie szarpała się bezsensownie.
- Potrzebuję tego śrubokręta - mruknęła, ale zaraz pstryknęła palcami, z kurtki wyciągając Gerbera. Wypakowała go z pochwy i postukała ostrzem o policzek - Dobra, więcej światła. Świeca, lampa… nie ma tragedii, coś tam żyje, skoro diody mają siłę świecić. Nie spaliła się całkowicie… ale to zaraz zobaczymy - zrzuciła kurtkę, potem po chwili zadumy zrzuciła też sukienkę, zostając w bieliźnie. Robota przy maszynach i ludziach miała raczej brudną naturę, a szkoda było ubrań, skoro jeszcze w planach czekała sierżant niby randka z RB.

- Już się rozbierasz? Jej a ja muszę wracać na salę. - Val uśmiechnęła się nico ironicznie ale widocznie wolałaby zostać z Lamią niż wracać do swoich obowiązków no ale mus to mus. - Dobra to zaraz ci wszystko przyniosę. - uśmiechnęła się i wyszła z magazynku. Nie było jej jakiś czas po czym wróciła znowu. Przyniosła działającą latarkę “L” którą można było postawić na podłodze albo wpiąć w kieszeń czy trzymać w ręku. Do tego lampę oliwną i ze dwie świece do rozświetlenia miejsca operacji. I jakąś skrzynkę z narzędziami. Wyglądało na typowy misz masz narzędzi które ktoś skolekcjonował bo może coś z tego się jakoś przyda. Ze dwa młotki, brzeszczoty, mała piłka do drewna, różne śrubokręty, kleszcze, obcęgo, kilka zwojów różnego drutu jednym słowem na start było całkiem przywozicie. Nawet rękawice robocze były i gumowe i skórzane. - Coś jeszcze byś chciała? Świetnie wyglądasz w samej bieliźnie wiesz? - kelnerka zapytała i od razu dodała z ciepłym uśmiechem.

Saper zaśmiała się i pokręciła głową dając znać, że ma wszystko czego aktualnie potrzebuje. Już miała się schylić nad robotą, gdy wyprostowała się i popatrzyła na kelnerkę prosząco.
- Dasz mi znać jak pojawi się ten palant? - poprosiła, uśmiechając się tym razem dość oszczędnie - Albo jak będzie miał ochotę niech przyjdzie tutaj, na zaplecze. Jeśli się pojawi, nie zapomniał, nie oblezą go fanki, ani nie pójdzie z jakąś testować siedzeń w bryce lub składziku Garryego - wzruszyła ramionami i odwróciła się do maszyny - Jeśli to nie problem… kufel z wodą, albo czymś bez alkoholu. Kawa byłaby super.

- No pewnie. Ale za to jak będziemy nocować u ciebie to chcę się móc zająć twoimi stopami. - Vel roześmiała się stawiając jednak pewien warunek za tą całą współpracę. Potem jeszcze ze dwa razy wracała raz z wiadereczkiem z wodą i drugi raz z gorącą prawdziwą kawą razem z firmowym zestawem cukru, śmietanki i łyżeczki. Zostawiła w końcu Lamię samą machając jej na pożegnanie rączką a ta mogła się już na spokojnie zabrać za rozkładanie maszyny grającej.

Początek poszedł dość prosto: odkręcić płytę główną. Dzięki czemu mogła dostać się do bebechów maszyny. I całych warstw nagromadzonych tam pajęczyn, truchełek samych pająków i masy kurzu. Powoli kawałek po kawałku śledziła poszczególne lementy mechanizmów.

Przede wszystkim należało odpowiednio sprzęt wyczyścić, lecz byłaby to syzyfowa praca jeśli całość miała zamiar być totalnym trupem… tylko te diody.
- Nie ugryziesz mnie, prawda? - mruknęła do szafy w przypływie czarnego humoru. Siorbiąc kawę strzepywała część wylinek i trupków, przeczyszczając co się dało z płyty. Poza tym nie działał mechanizm podający płyty, zasilanie nie dochodziło do całej góry. Zmajstrowanie obejścia mogło pomóc, o ile cała górna część nie pieprznęła. Val w skrzynce przyniosła kable, tym Mazzi zamierzała się zająć w drugiej kolejności, po usunięciu nadmiaru zasuszonych zwłok. W trzeciej kolejności czekał zacinajacy się mechanizm podajnika - to też dało się obejść robiąc mostek z kawałka metalu…
- Tylko nie wybuchnij maleńka - mruknęła, odstawiając pustą szklankę i biorąc się do pracy na poważnie.


Szło powolutku. Kawałek po kawałku. Mała szczotka oraz stara szczoteczka do zębów okazały się na tym etapie prac bardzo przydatne. Wokół szafy stopniowo rosła kupka wymiecionych pajęczyn, kurzu, kłaków i odpadków. Kawa zaś bardzo się przydała. Podziałała na panią mechanik pobudzająco i rozgrzewająco gdy spływała przyjemnym ciepłem w głąb żołądka.

Odpięła stare kable wyrzucając je na podłogę obok. Musiała wymierzyć, dociąć i wpiąć te które znalazła w skrzynce licząc, że będą działać jak należy. Potem przeciągnąć je pomiędzy mechanizmami szafy i porodzielać, polutować na górze do odpowiednich podzespołów. Coś musiało być na rzeczy bo wreszcie więcej diodek i lampek zapaliło się na górze. Te które się nie paliły mogły być niedokręcone czy nawet spalone. To już trzeba by każdą sprawdzać osobno. Został jeszcze sam podajnik płyt. Coś tam się zruszyło, pękło i właściwie nie było co w tym dłubać. Ale w skrzynce znalazła kawałek rurki który można było dociąć i zamienić na wybrakowany element oryginału. I wtedy kto wie, może sam mechanizm zadziała. Jak nie to trudno, trzeba będzie szukać dalej.

- Szkoda, że mój mechanik nie pracuje w takim stroju. No i tak nie wygląda. - usłyszała głos największego palanta w mieście gdzieś od progu. Uśmiechał się co dało się poznać nawet po samej barwie głosu. I głos już wrócił mu do normy więc nie chrypiał tak jak w sobotę tuż po koncercie gdzie widzieli się ostatnim razem.

Ledwo się odezwał, a ciepło rozpłynęło się kobiecie po żołądku, przywołując na twarz niewymuszony i szczery uśmiech radości. Zamarła z kawałkiem rurki wetkniętej między zęby aby łatwiej szło ją dociąć co też zrobiła.

- Ogonek został w drugich spodniach - udało się jej przybrać zblazowany ton, choć w środku aż się rwała aby lecieć do niego i chociaż zburzyć artystyczny nieład który miał na głowie - W tej pozycji i tak byłby niewygodny, zresztą skończył mi się termin ważności szczepień na wściekliznę, stąd brak króliczych uszu - dodała, odkładając narzędzia i powoli wstając z podłogi. Wytarła dłonie w szmatę.
- Jeszcze ktoś by mnie ustrzelił i co wtedy? - spytała, odrzucając ścierkę, a potem spięła się i jednym susem doskoczyła do gangera, obejmując go za szyję i mocno się przytulając. Był mniejszy od kapitana Boltów, nie aż taki nabity. Miał czarne włosy, skrzypiał skórzaną kurtką, do tego roztaczał aurę zapachu tytoniu, zioła i owocowego wina… i miał to coś, czego nie dało się ignorować, gdy stał obok, choćby człowiek się starał zachowywać rozsądnie.

- Tak, zdecydowanie tak. Muszę jakoś skombinować takiego mechanika z takim wyglądem, takim strojem i takimi skillami. - powiedział niby poważnie ale i tak było wiadomo, że jak zwykle się nabija i nie traktuje niczego, nikogo łącznie z sobą samym poważnie. Objął ją przy tym i gdy nieco się uspokoiło odchylił jej głowę by spojrzeć w dół na jej twarz. - Ale się usmarowałaś. Tak punkowo. Normalnie wyjdziesz tak na ulice to wszystkie punki twoje. A jak dobrze zbajerujesz to kto wie, może nawet punkówy. - ocenił minął fachowca oceniając stopień ubrudzenia twarzy kobiety którą trzymał w objęciach. W końcu nawet zbliżył swoje wargi do jej warg i ją pocałował wreszcie.

Iskra zapalnika rozbłysła, momentalnie dokonując zapłonu nagromadzonego pod skórą paliwa. Saper chętnie oddała pocałunek, przyciskając go jeszcze mocniej do siebie. Stanęła na palcach, ramionami uciskała jego kark aby pochylił głowę, przez co łatwiej szło wniknąć językiem poza granicę z jego zębów i tam się rozgościć. Trwało to długo, albo krótko… dla Mazzi przypominało wybuch granatu zapalającego, ogarniającego błyskawicznie całą najbliższą okolicę. Ogień płynął żyłami, usta i język żyły własnym życiem, witając palanta niczym dawno niewidzianego kochanka, za którym zdążyły się porządnie stęsknić.
Opanowanie przyszło z trudem i ogromną niechęcią… został dyszący oddech i nieprzytomne spojrzenie wlepione w kpiące oczy tuż przed zarumienioną twarzą.

- Muszę wychodzić… żeby zbajerować swojego punka? - mruknęła z ustami przy jego ustach, po czym zaśmiała się krótko - Jednak pamiętałeś… albo przypadek. Tak, zgłodniałeś to wpadłeś napełnić kałdun i przypadkowo akurat Val ci powiedziała, że tu jestem. Czysty przypadek, wiem wiem. Nie musisz zgrywać bohatera… jeszcze nie skończyłam - wskazała wzrokiem na szafę grającą - Będzie grać, Garry dostanie niespodziankę, ale na razie cicho, dobra?

Głowa o czarnych włosach nieco odchyliła się aby ponad rozebranym ramieniem Lamii spojrzeć na rozebrane urządzenie. - Coś z tego jednak będzie? Kozacko jakbyś zrobiła. Dawno płakał, że by się muza w knajpie przydała i ma tą szafę ale nie działa. - punk pokiwał głową widocznie popierając taki pomysł na zrobienie przyjemności zaprzyjaźnionemu barmanowi.

- A no tak, pewnie, że przyjechałem bo zgłodniałem. Chyba nie myślałaś, że coś innego co? - popatrzył na nią unosząc w górę jedną brew i lekko przekrzywiając po ptasiemu głowę aby sprawdzić czy przypadkiem u ubrudzonej kobiety w samej bieliźnie nie pojawiły się takie głupie pomysły. - No wiesz, muszę dbać o swoją palantową reputację. To wystarczy trochę nieuwagi i już ludzie zaczynają o tobie gadać jakieś głupoty. A w ogóle to dopiero dzisiaj zebraliśmy się na próbę. Taki projekt mamy na nowy kawałek to trochę nam zeszło. Dopiero skończyliśmy. Wiesz, fajnie jak na koncercie gramy jakiś nowy kawałek. - punkowiec wyjaśnił swoim niefrasobliwym tonem jakby jak zwykle rzecz była nie warta uwagi i gadania. Puścił w końcu kobietę w samej bieliźnie aby mogła dokończyć swoją robotę.

- A długo ci to zajmie? Znaczy zrobisz to jakoś teraz czy to robota na parę dni? - zapytał opierając się tyłkiem o rant stołu. - Bo coś mnie Val bajerowała jakbym miał was gdzieś zawieźć czy co. Tak ćwierkała szybko, że nie wyłapałem o co jej chodzi. - zapytał o to co pewnie coś zdążyła mu wcześniej przekazać kelnerka z blond dredami.

- Dobrze pójdzie, to skończysz jeść i walniesz browara, a ja akurat dokręcę ostatnią śrubkę - saper jak gdyby nigdy nic wróciła pod maszynę, siadając przed nią po turecku i znów grzebała w bebechach, montując cholerną rurkę - Pójdzie źle, jutro wrócę i dokończę… mam jednak nadzieję na szczęśliwy finał dzisiaj, teraz… tak, racja. Chciałyśmy z Val dziś podjechać do mnie i pomyślałam, że skoro nie masz planów i już jesteś napełnić kałdun po próbie to dasz się wyciągnąć na prywatny koncert u mnie. Mam całkiem wygodne łóżko, znajdzie się miejsce między tymi… hm, paroma laskami z którymi sypiam… i co za nowy numer, o czym?

- A o czym. Weź mnie nie rozśmieszaj co? Cały wieczór, żeśmy się żarli o czym to ma być. Na końcu to pewnie bym trzasnął drzwiami no ale od ostatniej eee… narady twórczej… nikt ich jeszcze nie wstawił to tak sobie leżą obok. To jak i tak byłem głodny no to przyjechałem do Garry’ego. - król punk rocka w tym mieście bez skrępowania i ceregieli streścił coś co chyba było niezłą awanturą w ich zespole jaka zajęła im ten wieczór. Mówił zblazowanym tonem jakby nic wielkiego się nie stało ironizując z siebie, swoich kolegów i całej reszty swojej pasji z jakiej w końcu żył.

- A ty jak nie zejdzie ci do rana to spoko. To idę na tego browara i wrzucić coś na ruszt. I mówisz, że koncert u ciebie? Dzisiaj w nocy? W łóżku? Z laskami z którymi sypiasz? - zaczął rozmowę o kolejnym poruszonym przez grzebiącą przy maszynie kobietę. Ta akurat odmierzyła miarką odpowiednie kawałki rurki i zaczęła ciąć ją brzeszczotem.

- No nie wiem. To by brzmiało trochę jak komercja. Czyli system. A prawdziwy punk olewa system. Tak grać na zamówienie jak jakiś grajek z jakiegoś festynu. Poza tym no tak zagrałbym i nara w ciemną noc. To co mi po laskach z jakimi ty sypiasz? Jakby to chociaż jakieś fanki były to może, może… wiesz, to bardzo punkowo tak opędzać się od stad zaślinionych z wrażenia fanek, rozdawać autografy no i wozić się i gwiazdorzyć. No i pić tanie wina do tego wszystkiego oczywiście. Bez taniego wina to nie ma punkowania. - oparty o stół punkowiec nawijał sobie spokojnie i swobodnie jakby miał całą noc na zrzędzenie, marudzenie i strzelanie fochów. A chociaż wydawało się, że w lot odgadł co i jak z tym zaproszeniem to oczywiście musiał uderzyć w te swoje kpiarskie tony jak to zwykle miał w zwyczaju, że sam z siebie robił autoparodię rozwydrzonej gwiazdeczki.

Mazzi posłała mu długie spojrzenie znad ramienia, nie mrugajac przy tym przez dobre pół minuty.
- Koncerty w starym kinie, fanki, gitary, punk rock… a nie ma wam kto drzwi wstawić, bryki naprawić. Albo szafy - prychnęła, wracając do obserwacji tego, co robiły jej dłonie w mechanicznych bebechach. Jeszcze jeden kabel, jeden mostek i przejściówka. Zaizolować druty, podpiąć kolejne kable i mieć nadzieję, że nie wyskoczy żadna nowa awaria.

- Przydałby się wam dyżurny technik-mechanik, może i jakiegoś bym znała godnego polecenia. Zostawię ci namiary w razie czego. - mruknęła pochylając się, ale pozycja była niewygodna. Zmieniła ją więc z siadu po turecku na klęczki, zginając plecy aby dostać się do styków od spodu płyty - Może gdyby to nie było nasze przypadkowe spotkanie pomyślałabym o tych fankach-niespodziankach, a tak skoro trafiliśmy tu na siebie całkowitym przypadkiem obawiam się, że nie jestem odpowiednio przygotowana. - wzruszyła zbywająco ramionami, choć zrobiło się jej smutno. Zamaskowała to jednak, pomogło że nie musiała na niego patrzeć. Proste pytania, proste odpowiedzi. Bez gierek, zwodzenia albo usilnego przekuwania całego świata w żart. Ten jeden raz, proste zasady, bez masek. Widać nie trafiła z marzeniami, trudno. Bywały gorsze rzeczy.
- Skoro brzmi za bardzo mainstreamowo po prostu podrzuć nas do mnie, a postawię ci flachę za fatygę, pasuje? Może w drodze powrotnej natkniesz się na te fanki, albo temat na nową piosenkę.

- Dyżurny technik - mechanik? No może, może… Tylko u nas zaraz Albert by skakał bo jest u nas technicznym. To miałby za złe, że go olewamy. Powiem ci, że punk rock jak widzisz, to nie jest bułka z masłem. - pokręcił głową i westchnął dalej nie tracąc rezonu. Pokiwał głową i nieco ją przechylił widząc jak prawie naga dziewczyna modeluje w mechanizmach dziewczyny.

- Ale ej! - zawołał nagle pochylając się i bezczelnie wykorzystując wypięte pośladki saper w stanie spoczynku które okryte były tylko cienkim materiałem majtek i trzasnął je otwartą dłonią aż z tego wszystkiego wypuściła trzymany kawałek już odciętej rurki. - To jest myśl! Za flachę to całkiem inna gadka! No i wiadomo. To wtedy jest porządny, punkowy biznes a nie jakieś frajerstwo czy wstrętna komercha. - dodał pochylając się nad klęczącą kobietą tak, że teraz znalazł się twarzą tuż przed jej twarzą. I na niedogolonej gębie wykwitł bezczelnie zadowolony z siebie uśmieszek.

- Racja… punk rock nie dla trepów w stanie spoczynku. Inna mentalność - mruknęła zadumanym głosem, głaszcząc go po tym zarośniętym policzku ostrzem Gerbera. Drugą namacała opuszczoną rurkę - Inna mentalność, ten cały beton wojskowy, systemiarstwo. - pokiwała smutno głową, zabierając nóż i wracając do przerwanego zajęcia. Przycięła rurkę odpowiednio, powinna pasować jak ulał.
- Świetnie, będziemy wdzięczne za podwózkę - dodała neutralnie - Może być takie wino jak te którym poczęstowałeś mnie przy pierwszej ucieczce ze szpitala? - puściła mu krótkie oczko, ale nim dodała coś jeszcze, w progu pojawiła się jasnowłosa kelnerka, machając na punka zapraszająco.

- No pewnie. Byle nie było za drogie i sponiewierało. Wiesz, muszę dbać o reputację. - powiedział to tak poważnie, że aż trudno było się zdecydować czy mówi to jak najbardziej poważnie czy jednak znów się nabija. Ale też zauważył kelnerkę więc wyprostował się aby dać się zawołać na tą szamę. Ale zanim wyszedł sięgnął po coś do kieszeni kurtki i wyjął paczkę pomiętych fajek. Z niej skręta którego odpalił i zaciągnął się pierwszym machem. Gdy wydmuchał dał się czuć zapach palonego zielska.

- A to na te betonowe systemiarstwo. Pal aż się skończy. Powinno pomóc. Jak nie to przyjdź to zajaramy jeszcze. - powiedział pochylając się i wciskając odpalonego skręta w usta Lamii. Pogłaskał ją jeszcze chropawą dłonią po policzku po czym znów się wyprostował i wyszedł z magazynku. Val sprytnie dała mu wyjść przodem i szybciutko podbiegła do Lamii zajmując jego miejsce.

- I co? Gadałaś z nim? Zgodził się? Kurde jakby się zgodził i pogadał z Garrym to by było najłatwiej dla nas wszystkich. - zapytała szybko i cicho nachylając się nad klęczącą półnagą mechanik.

Brunetka zaciągnęła się, wzdychając przy wydechu i posyłając w maszynę chmurę sinego dymu.
- Zgodził - powiedziała pogodnie, patrząc na Val - Podwiezie nas za flaszkę wina, bo wiadomo, nie może być za mało punkowo. Potem się go zaciągnie na górę… najpierw twoje wolne - zagryzła wargę i potrząsnęła głową - Poproś go po prostu, żeby zagadał do Garry’ego. Jesteś w końcu jego wierną fanką, nie? A praca wiadomo, wymysł systemu i systemowe godziny pracy. Powinno mu zależeć na pomocy uciskanej przez wyzyskiwacza proletariackiej duszy - zaśmiała się - Zagadaj do niego w ten klimat, on pogada z Garrym i będzie ok, zobaczysz.

- Coś ty! On się tylko tak zgrywa, żeby nie wyszło, że jest mięczak i w ogóle. Za darmo jakbyśmy go poprosiły też by nas pewnie podwiózł. Tylko o tym nie gadaj, zwłaszcza przy nim. - Val roześmiała się wesoło ale cicho, szybko pocałowała Lamię w ubrudzony policzek i znów szybko podskoczyła do wyjścia. Zatrzymała się jeszcze w progu i posłała spojrzenie w głąb korytarza gdzie może jeszcze widać było punkowca a potem wróciła spojrzeniem do pracującej Mazzi. - I jej! Naprawdę świetnie wyglądasz w samej bieliźnie! Najchętniej bym się z tobą stentegowała od razu! - posłała jej całusa przez to małe pomieszczenie i czmychnęła za Rude Boyem.

Lamii zaś została już końcówka roboty. Wymiana uszkodzonego ramienia podajnika na przyciętą na kształt i rozmiar rurkę. Zamonotowanie tego wszystkiego do mechanizmów podajnika i już. Jeszcze tylko pstryknąć parę guziczków i działa! Jest! Widziała jak surowe mechanizmy z cichym szumem ukazują swoją niesamowitą magię. Jeden przycisk tam, drugi tu, jeszcze kolejny potwierdzenia i już. Tam coś się wcisnęło, ramię podajnika przesunęło się z jednej na drugą pozycję i złapało jeden z ocalałych krążków. Krążek został przesunięty w odpowiednią przegródkę a przegródka przesunęła płytę do odpowiedniej wnęki. Tam doskoczył do niej czytnik który przetworzył zapisane znaki na słyszalne dla ucha dźwięki. Magia! Całość działała jak jakaś mała, automatyczna fabryka! Nie było w tych mechanizmach nic zbędnego, każdy ruch, detal, element miał swoją rolę i był do czegoś potrzebny. Nawet jak na pierwszy rzut oka wyglądało to jak plątanina kabli, rurek i kondensatorów i nie wiadomo czego jeszcze.

Ale działało! No co prawda nie było wiadomo na jak długo. Sprawdziła to co najbardziej oczywiste ale to wystarczyło do uruchomienia maszyny. Może coś jeszcze tutaj nawalało. Sporo lampek nadal się nie paliło a widać było różne pęknięcia i odłamane fragmenty mechanizmów. Może coś jeszcze nawalało no ale to już oznaczałoby gruntowne rozebranie flaków na czynniki pierwsze. Teraz zaś pozostało zakręcić z powrotem płytę główną i zameldować wykonanie zadania.

Gdyby była prawdziwym punkiem, saper pewnie powinna przykopać w stary złom i drąc ryja o drobne na wino, iść do baru, a najlepiej od razu gdzieś na koncert w plenerze. Niestety… była tylko sobą, dlatego wytarła ręce w szmatę i sięgnęła po kieckę… widok usmarowanego pyłem i brudem przedramienia szybko ją zastopował. Szkoda ciucha.
Westchnęła, przymykając oczy.

- Jebać system - burknęła, poprawiając włosy i jak gdyby nigdy nic, raźnym krokiem wyszła z pokoju na korytarz. Tam minęła drzwi do głównej sali, wynurzając się za barem. Stanęła obok Garry’ego, tyle że po stronie dla klientów, opierając łokieć o kontuar.

- Mam dla ciebie dwie wiadomości. Dobrą i złą - popatrzyła na staruszka udając powagę - Zacznę od złej, a co. Po weekendzie wbijam ci się na zaplecze jakoś na cały dzień jak nie lepiej… chyba żeby jakiś palant przewiózł tę szafę gdzieś, gdzie będę miała spokój i możliwość pracy. Lepiej to zrobić poza lokalem, bo każdą śrubkę i każdą zębatkę trzeba wyjąć, wyczyścić, nasmarować i złożyć całość jeszcze raz. Od groma roboty, brudnej. Nie katuj jej za bardzo do przyszłego tygodnia. - podrapała się po nosie, zostawiając na nim czarną smugę smaru i starego kurzu. Wyszczerzyła się szeroko - Dobra wiadomość jest taka, że działa. Naprawiłam ją, ale jak mówiłam wcześniej… potrzebuje gruntownego serwisu. Na chwilę obecną żyje i ma się nienajgorzej.

- Co? Naprawiłaś ją? Działa? - Garry był wyraźnie zaskoczony gdy podchodził do przejścia na zaplecze w jakim stanęła sprytna pani mechanik. Potem jej widok w samej bieliźnie i brudzie zaskoczył go chyba jeszcze bardziej gdy odsłonił kotarę i ujrzał ją na własne oczy. Ale szybko się opanował i wszedł do środka odgradzając zasłoną od reszty sali.

- No aż nie wierzę, tyle czasu stała, myślałem, że już na złom tylko pójdzie. - barman szedł całkiem szybko i raźno w kierunku małego magazynku na zapleczu. Gdy razem znów tam zawitali właściciel podszedł do szafy i sprawnie wybrał jakąś kombinację cyfr. I roześmiał się ubawiony widząc jak zapalają się niektóre światełka, jak ramię unosi się, sięga po płytę, przesuwa ją na odpowiednie miejsce tam znów sunie kawałek w głąb maszyny i wreszcie jak z głośnika zaczną płynąć dźwięki muzyki.

- Działa! To działa! - roześmiał się na całego wyrzucając ramiona do góry, w triumfalnym geście. Potem capnął Lamię za ramiona i uściskał ją mocno z tej wdzięczności. - No to ile za to chcesz? Daj spokój coś ci się należy za to grzebanie. - starszy pan wydawał się wniebowzięty a do tego w tle przygrywał jakiś stary rockowy kawałek z uruchomionej płyty.

Kobieta poklepała go po plecach, ciesząc się z tego jego uśmiechu czystego szczęścia. Było warto się ubrudzić, oj było.
- Weź daj spokój - prychnęła, opierając się na jego ramieniu i powoli kiwając głową w rytm muzyki. - Puść Val dziś ze mną wcześniej i tyle. Zresztą nie dziękuj jeszcze - przyznała nagle szczerze - Działa, żyje i gra… ale na serio muszę ją przeczyścić całą po weekendzie. Gdy to zrobię pogra jeszcze z pięć lat minimum… ostatnio bardzo mi pomogłeś, tak przynajmniej się odwdzięczę. - uderzyła w weselszy ton - choćby za zbitą szklankę i krew na barze.

- Tamto? Daj spokój, nie ma o czym mówić, to nie było nic wielkiego. - barman machnął ręką widocznie zdziwiony, że Lamia przywiązuje do tamtego zdarzenia taką wagę. Ale wydawał się być pogodnie nastrojony i zadowolony. - A Val jasne, zrywajcie się jeśli macie ochotę. I tak ją miałem puścić wcześniej bo ruch jaki jest to widać. - na ten detal też mówił jakby nie było o czym mówić. - Chcesz się umyć? Zaraz podeślę ci Val z jakąś miską. - przyjrzał się dokładniej sylwetce Lamii i chyba głównie teraz dostrzegł to jak się ubrudziła podczas tej naprawy. - A po weekendzie pewnie, wpadaj kiedy zechcesz. Myślę, że mógłby być trochę kłopot by przewieźć tego kloca gdzie indziej. Na razie zostanie tutaj to nikt nie będzie jej ruszał do twojego powrotu. - wrócił też tematem do wizyty na kolejną naprawę. Też wydawał się pogodny i skory do wszelkiej współpracy.

- Zostajemy więc przy serwisie na miejscu… będzie się kurzyć jak diabli - Lamia podrapała się po głowie, patrząc na maszynę i nie pozostało nic innego jak przestać się przejmować.
- W niedzielę mam urwanie dupy… dosłowne. Do samej niedzieli to samo. Poniedziałek pewnie odeśpię, czyyyyli wtorek jestem u ciebie z rana - szybko przekalkulowała co i jak, zacierając ręce z uciechy, aż wyszedł temat mycia. Spojrzała krytycznie na swoje odbicie w szklanej szybie szafy.
- Nie no… - obejrzała się z prawej i lewej strony, a także od tyłu - Nie jest tak źle, szkoda marnować wody...dobra, RB powiedział, że mu się podoba bo to punkowe - wzruszyła ramionami, chwytając kurtkę i zakładając ją na ciało. - Dzięki Garry, umyję chętnie ręce gdzieś w wiadrze czy co - z niewinną miną podniosła czerwoną kieckę.

- Jasne, jak wolisz. - Garry nie robił problemów i poczekał aż Lamia się pozbiera ze swoimi rzeczami po czym zgasił światło i zamknął drzwi na klucz. Poprowadził ją wzdłuż korytarza do jakiejś małej umywalki gdzie na taborecie stał zestaw dzbanka i wiadra do mycia do umycia twarzy czy rąk w sam raz. Obok był ręcznik i gospodarz poczekał aż gość się doprowadzi do porządku a potem razem wyszli za bar. - Val, myślę, ża na dzisiaj to już wszystko co bym od ciebie potrzebował. Masz już wolne. - zwrócił się do kelnerki która zapiszczała z radości.

- Dziękuję szefie! - zawołała i podbiegła do niego obejmując go mocno i całując w policzek. - Tobie też! - zawołała zaraz potem podobnie traktując Lamię. - Poczekasz na mnie? Pójdę po swoje rzeczy. Jakby co to ten palant jest tam. - dredziara z entuzjazmu paplała bardzo szybko i bardzo chaotycznie. Gestykulowała raźno wskazując przy tym na przejście na zaplecze gdzie pewnie miała swoje rzeczy i na stół przy jakim siedział Rude Boy. Nawet chyba ten sam co za pierwszym razem gdy przywiózł tutaj Lamię. - Ojej tak chcesz iść? Ostro! Podoba mi się! No i te szpile! Do tej bielizny! I kurtka! Kurcze aż mi się znów gorąco zrobiło! Dobra lecę, zanim zacznę gadać i robić jakieś głupoty! - dredziara dopiero na drugi rzut oka zorientowała się co Lamia ma pod skórzaną kurtką i szybko dorzuciła swój rozchichotany komentarz. Ale też szybko ją puściła aby jak najszybciej wydostać się na wcześniejszą wolność.

Zanim uciekła dostała klapsa na rozpęd i żeby tradycji stało się zadość.
- Garry… masz tamto wino które… - zmrużyła oczy i machnęła ręką - Łatwiej będzie w ten sposób: daj mi ze cztery butelki taniego wina które lubi tamten palant - wzrokiem dyskretnie wskazała na wspomnianego szarpidruta - Żeby mi potem nie płakał że na pusto jechał.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 21-06-2019, 00:26   #99
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Val odwdzięczyła się Lamii wesołym uśmieszkiem jak zwykle gdy ta sprzedawała jej klapsa. Potem znikła za kotarą a Garry pokiwał głową na znak, że wie o co chodzi. - Cztery butelki. No jasne. Byle nic markowego bo by gul mu stanął. - uśmiechnął się ze zrozumieniem i bez wahania sięgnął do jakiejś szafki z której wyjął cztery butelki. - Szato de jabol. Rocznik środa. - powiedział stawiając na blacie cztery butelki. Ramona w połączeniu z wolnymi dłońmi na szczęście okazały się odpowiednim zestawem aby można było skitrać nawet cztery spore butelki. I już Lamia mogła przejść przez salę aby dosiąść się do stolika gangera. I przy okazji przyciągnąć pewnie większą część spojrzeń z tych nielicznych gości co jeszcze byli w lokalu o tak późnej porze.

- Tak. Zdecydowanie tak. Muszę zmienić mechanika co by łapał te nowoczesne, punkowe trendy. - Rude Boy skomentował z widoczną aprobatą siadający wygląd Lamii gdy przeżuwał to co miał na talerzu popijając do tego piwa z kufla.

- Nie widziałam waszego Alberta… mam jednak dość nieodparte wrażenie, że mógłby się w te gatki nie zmieścić - popatrzyła smutno w dół, gdzie czarna koronka. Odstawiła jedną z butelek na stół, siadając wygodnie i zakładając pod stołem nogę na nogę - To co, kończysz szamę i lecimy w trasę? Val już przestała być wyzyskiwana, zbiera graty. Poza tym gdzie byś znalazł mechanika łapiącego te… nowoczesne, punkowe trendy - zatrzepotała rzęsami, wyrywajac korek zębami. Upiła wina, w końcu były jeszcze trzy butelki.

- No. - może dlatego, że akurat przełykał a może nie miał co lepszego do powiedzania ale pokiwał głową zgadzając się tak do całości tego co mówiła. - Chociaż… Bert ma całkiem chudy tyłek… myślę, że mógłby nas zaskoczyć… chociaż z drugiej strony nie jestem pewny czy chciałbym go oglądać w samej bieliźnie i szpilkach… - przyznał po tym gdy przełknął i zaczął zgarniać ostatnie kawałki kolacji z talerza. - Szato de jabol? Rocznik środa? Kurde, moje ulubione. - dodał z uznaniem gdy wzrok zatrzymał mu się na naklejce butelki trzymanej przez kobiecą dłoń po drugiej stronie stołu.

- Już jestem! - Val zameldowała się prawie podbiegając rączo do zajmowanego przez nich stołu. Zatrzymała się jednak tak ze dwa kroki przed wpatrzona w sylwetkę okrytej ramoną kobiety z cienkim paskiem czarnej koronki na biodrach, smukłymi nogami zakończonymi równie kształtnymi szpilami. - O rany. Ale czadowo wyglądasz. Normalnie z miejsca mam ochotę wejść pod stół. - sapnęła gdy zamrugała powiekami i w końcu usiadła obok swojej kumpeli.

- Dzięki Val, staram się podpasować pod klimat - Mazzi zabujała butelką i od niechcenia podała ją punkowi, robiąc minę dobrej cioci która obdarowuje ulubionego siostrzeńca słodyczami. Garry znał go aż za dobrze, wyglądało że zgarnęła kolejnego plusa.
- Mam jeszcze trzy butelki, szkoda żeby się zmarnowały. Myślę… - zrobiła przerwę żeby oblizać usta - Chyba możemy odstawić scenę czczenia bożyszcza i pojenia go prosto do dziobka… w poziomie. Ale do tego trzeba pozbyć się ciuchów. Macie ich zdecydowanie za dużo, a ja już zmęczona. Położyłabym się, kości wyprostowała. Kaleki wojenne tak mają, szybko się męczą - zrobiła smutna minę - Ktoś też musi pomóc mi się umyć… jakaś pomocna męska dłoń.

- Naprawdę? Jakaś pomocna, męska dłoń? Aha. Dobrze wiedzieć. A masz jakąś konkretną na myśli? - Rude Boy kończył przeżuwanie ostatnich kęsów, już odsunął talerz i sięgnął po podaną butelkę. Upił z niej łyka jak na starego pancura wypadało.

- O rany, Rude Boy no! Chodź z nami na imprezę no! Popijemy i zabawimy się! - Val widocznie była już podjarana na całego i chciała jak najszybciej się stąd zmywać a przejść do właściwego etapu imprezy. Z tego zniecierpliwienia ponagliła swojego bożyszcza siedzącego naprzeciwko.

- Jej no a chciałem jeszcze trochę was powkurzać tym gwiazdorzeniem. Jak zwykle ani trochę radochy z bycia gwiazdą. Tylko ciągle po grudzie. Zero zabawy. No dobra. To w takim razie zwijamy się na imprezę. Tam gdzie ostatnio cię odwiozłem? - Rude Boy mimo, że zgrywał się na takiego zblazowanego gwiazdora co to go nic nie rusza a w ogóle to jest złośliwy to chyba jednak też już trochę nabrał ochoty bo dziwnie gładko wstał od stołu i na koniec zapytał Lamię o kierunek. Val roześmiała się i też wstała aby odblokować drogę koleżance i nie mogła się już doczekać do powrotu do domu Betty.

- Dokładnie tam - brunetka szybko podniosła się, zgarniając flaszkę i ujmując gangera pod ramię aby móc się na nim powiesić wzorem przepisowej, rozmaślonej foczki, a co! Niech już biedak ma coś z życia. Dała też dyskretny znak Val, aby to samo zrobiła z drugiej strony.
- Pamiętasz jak dojechać? - mruczała niskim głosem, głaszcząc go po przodzie koszulki i napierając piersiami okrytymi tylko stanikiem oraz smugami kurzu - Nie bój się, będzie fajnie. Nie pożałujesz… i śmiało możesz zostać do rana. Pomieścimy się wszyscy… wszystkie… przy tobie. Na tobie… - puściła mu oko, przygryzając do kompletu wargę.

- Mhm. Taka impreza? No to chyba moglibyśmy na tym stanąć. - Rude Boy popatrzył to na Lamię u jednego boku to na Val u drugiego. Razem wyglądali jak zgrane trio wielkiego gwiazdora i dwóch wdzięcznych i rozkochanych w nim fanek. Zresztą Rude Boy nie mógł tak po prostu przejść przez “swoją” knajpę. Tam ktoś mu rzucił cześć, pomachał ręką, jakaś dziewczyna posłała mu całusa a cała trójka jeszcze pożegnała się od progu z Garrym. Potem jeszcze parking i ten rozklekotany gruchot punkowca który jakby uparł się sprawiać tak zdezelowane wrażenie jak tylko można.

- No jakoś się chyba pomieścimy. - rzekł kierowca otwierając drzwi od pasażera. Miejsca dla drugiej osoby było całkiem sporo bo w końcu był to amerykański, przedwojenny standard. No ale na dwie to już mogło być troszkę ciasno chyba, żeby jedna z dziewczyn usiadła na kanapie z tyłu. Val zatrzymała się przed otwartym wejściem naradzając się z Lamią spojrzeniem jak tu się rozsiąść.

- Damy radę, to niedaleko - mruknęła, pakujac się na miejsce pasażera i ciągnąc blondynkę za rękę - Dawaj mała, zrobimy małe rodeo - zabujała brwiami, klepiąc się po kolanach. - Nie bój się, nic ci nie zrobię. W końcu należy zachowywać się jak na porządnego obywatela przystało, no nie? - mówiła to dziwnie spokojnym głosem, niepasującym do zębatego usmeichu.

- Nieźle. - Rude Boy skwitował z zadowoleniem widząc kombinacje na sąsiednim siedzeniu. Val bowiem roześmiała się i bez oporów władowała się na gościnne kolana Lamii. Jeszcze tylko zamknąć drzwi od pasażera i już punk mógł uruchomić swoją furę. Wcześniejsze grzebanie przy silniku chyba pomogło bo teraz odpalił już za nieco dłuższym pierwszym razem. Powoli wyjechał ze swojego miejsca, potem z parkingu i skierował się wzdłuż 41-szej którą Lamia wcześniej pokonywała konnym autobusem.

- Ojej Lamia… ale ty jesteś kochana i pełna niespodzianek… - dredziara po tym jak cicho westchnęła trochę z zaskoczenia gdy palce tej drugiej sięgnęły jej pod sukienkę to jednak przyjęła je bardzo ciepło. A w samym adresie docelowym nawet bardzo gorąco i wilgotno. Mruknęła więc rozkosznie, równie rozkosznie przeciągając się i rozchylając swoje uda aby ułatwić pracę siedzącej na siedzeniu pasażerce. Oddech zaczął jej przyspieszać tak samo jak pickup przyspieszał na wyludnionych ulicach. Samochodem była to dość krótka trasa ale za to cała trójka miała widoczne urozmaicenie z tej zabawy wymyślonej przez Lamię. Val wbiła swoją głowę w róg siedzenia pod samą szybę więc jej twarz znalazła się tuż przy twarzy jej kumpeli. Ta więc z bliska czuła jej przyśpieszony oddech i błądzące spojrzenie.

Całowała jej twarz, zamykajac usta gdy tylko znalazły się w zasięgu. Ściskała ją mocno w pasie, a ręką pod spódnicą poczynała sobie coraz śmielej. Wpierw sierżant brała blondynkę jednym palcem, potem dwoma, a gdy zatrzymali się pod domem, pieprzyła już ją czterema i to w tempie które do tej pory zaserwował jej jeden koleś, gdzieś pod drzewem. Pamiętała tamtą euforię i rozkosz, to samo chciała teraz podarować Val, więc nie przerywała chociaż koła zaszurały o żwir, zatrzymując się tuż przed kamienicą. Mazzi zatrzymała się dopiero, gdy ciałem na jej kolanach wstrząsnął potężny spazm, a mięśnie złapały palce niczym imadło. Wtedy też spojrzała rozbawiona przez ciemność na kierowcę, dając czas dredziarze na powrót do świadomości.
- To co, idziemy na górę - powiedziała wesoło, wskazując kamienicę - Trochę trema… nigdy nie gościłam u siebie gwiazdy estrady i miejscowego celebryty. Jeśli ci się nie spodoba… miej na uwadze, że nie zapraszam tam wszystkich i ciągle jest wino.

- Dobra. To było czadowe. - Rude Boy pokiwał głową z uznaniem gdy jeszcze siedzieli w aucie a priorytetem Val było łapanie oddechu. Pozwolił sobie sięgnąć po paczkę i znów poczęstować obie skrętem. Kelnerka co prawda odmówiła ale może przez ten chwilowy bezdech.

- O rany, Lamia… To było… Ooo… O rany… Rób mi tak zawsze… - dredziara wydawała się roztopiona z tego wrażenia niczym rozgrzany wosk. Ale wreszcie odzyskała zdolność mówienia i powrotu do pionu. W końcu z tej wdzięczności pocałowała swoją sprawczynię tylu przyjemności długim, namiętnym pocałunkiem. Dopiero wtedy wyszła na zewnątrz ale szła jeszcze trochę tak niemrawo, że właściwie oboje z punkowcem musieli wziąć ją w środek. Tak na wszelki wypadek. - Oj, Lamia normalnie za taki numerek to zrobię ci co zechcesz. Buty, stopy ale jak masz na coś jeszcze ochotę to tylko daj znać co. - rozanielona dredziara chwilowo nawet chyba zapomniała o podtrzymującym ją z drugiej strony mężczyźnie i nawijała przejęta do podtrzymującej ją z drugiej strony kobiety. Na szczęście na klatce światło działało a Betty mieszkała na pierwszym piętrze więc dość szybko doszli na miejsce. Jeszcze tylko pukanie, chwila czekania, zgrzyt zamka i po chwili w progu ukazała się sama królowa tego zamku.

- Dobry wieczór. Jak miło, że nas odwiedziliście. Proszę, wejdźcie. - Betty cofnęła się aby zrobić miejsce dla trójki gości. Była już ubrana w aksamitny szlafrok więc wyglądało, że jest już gotowa do pójścia spać. No i było już dość późno jeśli ktoś musiałby wstać jutro rano. - Tu proszę, wybierzcie sobie kapcie jakie tylko chcecie. Czy dobrze kojarzę, że to ty jesteś ten sławny Rude Boy? Dobrze się czujesz Val? - uwadze pielęgniarki nie umknęła delikatna bezwładność dredziary.

- Oh, czuję się bosko! Lamia o to zadbała. Jest taka kochana. - dredziara obdarzyła Lamię pełnym czułości spojrzeniem gdy usiadła na kanapie aby wymienić buty na kapcie.

- To prawda. Sam widziałem. Naprawdę było bosko. I tak, Rude Boy to ja. A ty jesteś ta niesamowita Betty o której Lamia tyle opowiada? No to miło w końcu poznać osobiście. - Rude Boy mimo, że miał jakieś glanopodobne trepy to nie miał ich zawiązanych więc po prostu je zsunął a nasunął jakieś kapcie. - Ej, naprawdę niezła z niej sztuka. - niby szepnął do Lamii zezując na okularnicę w błyszczącym szlafroku ale oczywiście cała czwórka była tak blisko siebie, że musieli słyszeć to wszyscy.

- A mówią, że te punki to sami chuligani. - gospodyni uśmiechnęła się słysząc odpowiedzi swoich gości i zarówno czarnowłosy mężczyzna jak i blondwłosa dredziara ubawili ją na całego. - No ale niezła sztuka ma jutro na rano więc jeśli byście coś ode mnie chcieli to lepiej mówcie od razu. - powiedziała tonem dobrej gospodyni prowadząc całą trójkę w stronę living roomu i kuchni. - Czy mam wam przygotować jakieś łóżko? Bo obawiam się Księżniczko, że dziewczyny przystąpiły do okupacji twojej sypialni. - wskazała wzrokiem na drzwi do sypialni Lamii które były zamknięte więc nie było wiadomo co tam się dzieje.

Wspominana Księżniczka dreptała grzecznie tuż za nią, przytakując na wszystko co mówiła i tylko uśmiechając się szeroko, zapatrzona w jej tylny profil.

- Zachowuje się jak człowiek, bo go o to poprosiłam. Wspominałam że tu jest porządny lokal, a nie zadymiona nora gdzieś w Ruinach i trzeba umieć odpowiednio prezentować. Poza tym… - ściszyła głos do teatralnego szeptu, mamrocząc kasztance do ucha, ale gapiła się na punka - Artyści są wrażliwi, zwłaszcza na piękno. Myślę, że go zatkało, stąd chwilowy przebłysk świadomości normalnego człowieka - wyprostowała plecy - Dziękujemy Betty, nie trzeba nam wyra. Wystarczy parę kocy i poduszek. Rozłożymy się u mnie na glebie, jak za starych dobrych czasów… tutaj przynajmniej nie będzie nic padać na łeb, ani wybuchać - zaśmiała się cicho - Zobaczymy czy okupacja sypialni dobrze przemyślała ten manewr i odpowiednio zabezpieczyła się przed kontratakiem - wzruszyła beztrosko ramionami - Mniej lub bardziej frontalnym.

- No właśnie. Lepiej uważajcie na siebie w tej sypialni. Coś dziewczyny miały podejrzanie szampański humor gdy widziałam je po raz ostatni. A nie wiadomo co tam robią same we trzy w jednym łóżku już tyle czasu prawda? - Betty pokiwała swoją kasztanową głową świetnie wczuwając się w kosmaty klimat sceny mimo, że niby nie robiła nic specjalnego ani nic takiego nie mówiła. Po prostu podeszła do sofy w living roomie, otworzyła ją i zaczęła wyjmować poduchy, koce i kołdrę ze środka obdzielając swoją faworytę i jej gości.

- To prawda z tą wrażliwością na piękno. To po prostu konieczne w tym zawodzie. Dlatego jeśli chodzi o piękno to można rzec, że gadacie z ekspertem. A to są tu jeszcze jakieś cizie? W jednym łóżku? - punka chyba miło połechtała ta uwaga o pięknie i wrażliwości. Ale i widocznie zwróciło jego uwagę to co powiedziała gospodyni o współlokatorkach.

- Trzy? Madi, Eve i kto jeszcze? - dredziara wzięła swoją porcję poduszek i kocy i wskazała gwieździe estrady odpowiednie drzwi gdzie była sypialnia Lamii. Ale oboje czekali na nią aż do nich dołączy i przejmie rolę gospodyni i przewodniczki.

- Diane, ta nowa co ją poznałyśmy w Mason City - saper wyjaśniła szybko, chwytając kołdrę i parę poduszek. Resztą zajęło się towarzystwo, więc zostało przejść pod odpowiednie drzwi - Jest w porządku, sama zobaczysz Val. - puściła jej oko i zwróciła się do mężczyzny - Widzisz RB, taki tutaj panuje klimat, że gdzie się nie obrócisz, tam jakaś laska leży, stoi, klęczy, albo jest przykuta do ściany. Chyba nie będziesz miał nic przeciwko, co? - zamrugała, wachlując rzęsami - Jeśli poczujesz się zgorszony, możesz śmiało spać na kanapie w salonie…

- No wiesz, myślę, że chyba dam radę. A jakbym zasłabł to ktoś by mi zrobił ratunek metodą usta - usta? - zapytał idąc za przewodniczką z naręczem pościeli. Popatrzył z niewinnym wzrokiem na towarzyszki.

- Jeśli komuś by była potrzebna pomoc medyczna to wołajcie mnie śmiało. - Betty odpowiedziała z uśmiechem całując na dobranoc Lamię w usta z ciepłym uśmiechem na pożegnanie.

- Naprawdę? Bardzo ciekawe to co mówisz. - Rude Boy popatrzył na panią tego zamku jak kończy pocałunek z Księżniczką i patrzył z bardzo dużym zainteresowaniem.

- Oczywiście dla symulantów mam odpowiednią głęboką lewatywę za wzywanie fachowej pomocy medycznej na próżno. - okularnica jakby na pokaz trzepnęła obite samymi, koronkowymi majtkami pośladki swojej faworyty aż poszedł zdrowy odgłos soczystego klapsa.

- No to ja o tym jeszcze pomyślę. Zapewniam, że nie mam żadnych kłopotów z wypróżnianiem. - punkowiec szybko dorzucił to zapewnienie nie mając chyba ochoty na głęboką lewatywę w wykonaniu fachowej i mocno wkurzonej próżnym wezwaniem pielęgniarki.

- Nie hałasujcie za bardzo. A w razie potrzeby to wiecie gdzie moje drzwi. - pielęgniarka zaś okryta aksamitnym, gustownym szlafrokiem ruszyła w stronę swojej sypialni zostawiając Księżniczce zadbanie o potrzeby swoich gości żegnając się z nimi ciepłym uśmiechem.

Z zajętymi przez pościel rękoma otwarcie drzwi do sypialni było troszkę skomplikowane. Ale gdy Lamii się to w końcu udało to prawie wpadła wraz z nimi do środka własnej sypialni przez co poleciały one do przodu i rozwarły się szeroko na oścież. A trójka nowych gości ujrzała niezapomniany widok.

W poprzek łóżka leżała naga sylwetka Eve. Fotograf leżała na plecach ale bynajmniej nie zasnęła w tej nietypowej pozycji. Miała przypiętą do własnych bioder zabaweczkę masażystki a ją samą gościła na swoich biodrach. Biodra ciemnowłosej Madi poruszały się rytmicznie nasuwając się co chwila na tą zabaweczkę jęcząc do tego cichutko. Jęczała dlatego, że miała usta zajęte ustami Diane. Diane zaś rozgościła się siadając okrakiem na twarzy blondyny która sądząc z ruchów dłoni obrabiała ją od dołu tak ustnie jak i ręczni doprowadzając do białej gorączki. Cała trójka dziewczyn byłą sobą bardzo mocno zajęta i rozgrzana do czerwoności.

- O jaaa… - Val zająknęła się z zachwytu podziwiając to pierwszorzędne widowisko gdy wreszcie mogła już coś powiedzieć.

- Ja cię pieprzę… - Rude Boy też chyba całkowicie się nie spodziewał takiego widoku bo nic mądrzejszego nie przyszło mu do głowy.

- O-o… cz-cześć… bo nie mogłyśmy się doczekać… - Madi z całej trójki pierwsza dojrzała nowych gości i przerwała pocałunek z Indianką aby się z nimi przywitać.

- Rude Boy! O rany Rude Boy! - Indianka potrzebowała chwili aby w tym słabym świetle rozpoznać kto dokładnie wszedł do sypialni ale gdy już rozpoznała to jej reakcja była błyskawiczna i bardzo żywiołowa. Zaczęła gramiolić się z łóżka aby wstać i podbiec do swojego estradowego idola.

- Oo… cześć… bo tak czekałyśmy tak same… a miałam się odwdzięczyć Madi… - Eve uwolniona od krocza Indianki na końcu zorientowała się w zmienionej sytuacji. Ale pomachała nowym rączką i uśmiechnęła się przez rozgorączkowaną zadyszkę.

Widać, że dziewczyny się nie nudziły i dobrze. Widząc jak zgrabnie zorganizowały sobie czas, Mazzi szczerzyła się szeroko, oglądając z przyjemnością serwowane widowisko. Jak gdyby nigdy nic przeszła przez pokój, zrzucając na fotel pod oknem naręcze pościeli.

- Nami się nie przejmujcie, świetnie wam idzie - posłała łóżkowemu trio całusa, zrzucając kurtkę i została w samej bieliźnie i butach. Wróciła pod zastygłego pod ścianą gangera, opierając się beztrosko o jego bark ramieniem.

- Madi znasz, Eve - tę blond ślicznotkę też. Z soboty - przypomniała mu, ścierając kroplę potu która nagle pojawiła się na jego skroni. Pokazała na trzecią kobietę - A to Diane, nasza kumpela z Mason. Wpadła z wizytą i widzisz… tak im było śpieszno, że na nas nie poczekały… i bez przesady - fuknęła strofującym tonem - Nikogo tu nie pieprzysz… jeszcze - ostatnie dodała niskim głosem, zabierając się za ściaganie mu skóry.

- Jestem twoją największą fanką! - Di wystrzeliła gdy tylko wyskoczyła w końcu z łóżka na podłogę a potem doskoczyła do gangera. Wcale nie zwracając uwagi, że właściwie jest całkiem naga.

- No nie ty jedna. - Madi zaśmiała się ocierając ramieniem pot z czoła ale nie opuszczając tej krytycznie ważnej pozycji jaką udało jej się zająć.

- A to jako moja największa fanka to zajęłabyś się tym? - Rude Boy zaczynał już łapać co i jak więc wręczył motocyklistce naręcze pościeli otrzymanych od Betty.

- No jasne! Ej! A jak tu jesteś to co? Będziesz się z nami pieprzył? No weeźź! Tak zawsze chciałam to z tobą zrobić! - Diane promieniała ze szczęścia bez wahania odbierając naręcze kocy i pościeli po czym przenosząc je gdzieś na wolne krzesło obok łóżka.

- Fajne dziary. - punkowiec zwrócił uwagę na jej wytatuowane plecy które mu zaprezentowała gdy zajęła się pościelą.
Sam skorzystał z uwolnionych rąk i dał sobie zdjąć kurtkę wchodząc głębiej do pokoju.

- Nie no jakby pieprzył tylko ciebie to trochę bym miała to wam za złe. My też bywamy na koncertach i takie tam. Nie dziewczyny? - Madi zwróciła się do kumpel z jakimi w sobotę bawiły się w starym kinie na koncercie “The Palanthas”.

- Oj no tak mi się powiedziało, nie gniewajcie się dziewczyny. Po prostu bardzo bym chciała zrobić to właśnie z nim. - motocyklistka szybko zareagowała wchodząc w przepraszający ton nie chcąc wyjść na egoistkę.

- No fajnie, że wpadliście. Właśnie się bawiłyśmy. - Eve wygodnie położyła sobie ramiona pod głowę nie zwracając większej uwagi na to, że Madi wciąż dosiada dopiętej do jej bioder zabawki.

- A w co? - zapytał zaciekawiony ganger zerkając na nie obie rozpięte w poprzek łóżka.

- Ona jest moją dziwką do rana. - Madi wyjaśniła wskazując palcem na leżącą pod nią blondynę. Ta uśmiechnęła się i rezolutnie pokiwała głową twierdząco.

- Dokładnie! Bo Madi była taka kochana, że pożyczyła nam tej zabaweczki na drogę. A jak się przydała! No to przecież musiałam się jej jakoś odwdzięczyć prawda? - leżąca na plecach fotograf wyjaśniła o co chodzi z genezą tej zabawy.

- O. Fajne. A mnie Lamia strzeliła w samochodzie taką palcówę, że prawie się posikałam z wrażenia. - Val która uwolniła się od swojej porcji pościeli też pochwaliła się swoimi osiągnięciami gdy podeszła do łóżka aby przyjrzeć się całej scenie dokładniej.

- No właśnie ale Madi była w porządku, Eve też to uzgodniłyśmy, że będzie naszą wspólną dziwką. - motocyklistka stanęła przy łóżku niedaleko głowy krótko ostrzyżonej blondyny i też dopowiedziała swoją wersję historii.

- Wpadliśmy, bo tu mieszkam - saper zaśmiała się wesoło, zdejmując punkowi koszulkę i siadając w fotelu. Zaraz też znalazła się butelka taniego wina, a ona przysiadła na poręczy aby nie zasłaniać mu widoku na łóżko i resztę towarzystwa.

- Weźcie się w ogóle zachowujcie, co? - ofukała dziewczyny, przybierając wojskowy ton reprymendy - RB to nie żadne ruchadełko dla tego co akurat mu się pod fiuta podwinie. Wpadł tu bo mieliśmy się napić i pogadać. Tak o życiu, śmierci, kajdaniarskim systemie… jest człowiekiem, ma uczucia i własną wolę. Może byście go najpierw spytały czy ma ochotę się z kimkolwiek pierdolić? - mruknęła - Może jest zmęczony, albo śpiący lub nie w nastroju? Może ma dość kieratów i na przykład wolałby masaż, kąpiel i chwilę odpoczynku? Nie róbcie siary, jest tu gościem. Nie wyjdzie przecież w stanie głębokiej traumy… - pokręciła głową z naganą i spojrzała na obiekt problemu, uśmiechając się do niego słodko - RB, masz ochotę się z nami pobawić?

- Niech pomyślę… - punkowiec skorzystał z okazji bo dziewczyny trochę się roześmiały, pośmiały na to co mówiła gospodyni tej sypialni ale jakoś podziałało więc zyskał chwilę do namysłu i reakcji. - Myślę, że z tym winem i jego degustacją, tanim oczywiście. To bardzo dobry pomysł. - rzekł po czym wprawnym ruchem podszedł do rzuconej kurtki Lamii i wyjął z niej butelkę owego taniego wina. Po czym je otworzył jakimś wyjętym z kieszeni scyzorykiem i zaciągnął się aromatem. - Aahhh… ten zapach siary z delikatną nutką kwiatu jabłoni… - rzekł z iście punkową poezją w tak komiczny sposób, że przez dziewczyny przeszła fala rozbawienia.

- To ja mam pomysł. - Eve pomachała rączką aby zwrócić na siebie uwagę bo w tej leżącej pozycji zajmowała najniższy możliwy poziom z całego towarzystwa. Ale podziałało bo chyba wszyscy spojrzeli na nią. - To może sobie popatrzycie i pooglądacie? Tak do tej lampki wina? A Lamia mogłaby ułożyć jakiś scenariusz. Ona świetne scenariusze układa. Aha. I pożyczyłyśmy od Betty trochę zabawek. Tam gdzieś leżą. - fotograf przedstawiła swoją propozycję jak tu pogodzić wszystkich i na koniec wskazała ręką chyba na podłogę. I tam rzeczywiście obok łóżka leżał karton z zabawkami które mogły być bardzo przydatne w takich zabawach. Pozostałe głowy teraz dla odmiany popatrzyły na panią reżyser którą blondynka tak rekomendowała.

- Może być. Ale ona i tak jest moją dziwką do rana. - Madi pokiwała głową na znak zgody ale jeszcze raz podkreśliła swoje prawa własności do Eve na tą noc.

- I świetnie się jej siada na twarzy. Naprawdę polecam. - Diane dorzuciła swoją opinię stając obok łóżka i wskazując palcem na rzeczoną twarz.

- Oj bo ja mam taką słabość, że lubię ludziom robić dobrze. Zwłaszcza ustnie. - fotograf machnęła dłonią jakby nie było o czym mówić ale owe opinie wyraźnie sprawiły jej przyjemność.

- Ja też lubię. Zwłaszcza buty i stopy. Chociaż jak mnie Madi zapinała w niedzielę to też strasznie mi się podobało. - Val stanęła między Rude Boy’em a łóżkiem dorzucając swoje preferencje do puli.

- Ciekawe rzeczy opowiadacie, naprawdę ciekawe. - punk w końcu usiadł na wolnym krześle niedaleko siedzącej Lamii i upił łyk z butelki po czym przekazał jej szkło ciekaw jak się rozwinie sytuacja.

Rozeznanie w scenie zajęło sierżant tyle, ile wzięcie trzech sporych łyków prosto z butli. Przełknęła co miała w ustach, aby z uśmiechem nażartego kota obciąć krąg kociaków kotłujących się w jej prywatnej, osobistej sypialni. Każda chciała co innego, a byłoby nie koleżeńsko pozbawiać je frajdy.

- Macie o mnie zbyt wysokie mniemanie - powiedziała z przekąsem, podnosząc się i zaraz opadajac na jedno kolano obok kartonu zabawek. Przejrzała je od niechcenia, wyłuskując kajdanki, kawałek liny, a potem rozejrzała się raz jeszcze po pokoju. Brakowało haka pod sufitem, szkoda… ale na wszystko był sposób.

- Skoro Eve ma być dziwką - popatrzyła na blondynę i uśmiechnęła się wesoło - Wypada ją sporwadzić do odpowiedniej roli. Przykujemy ją do ramy wyra, zawiążemy oczy i każda będzie ją brała jak się podoba. Z drugiej strony… - zerknęła na Indiankę i dredziarę - Wy się jeszcze nie znacie, warto nadrobić. Val zajęłabyś się Di porządnie, co? Od dołu do góry - rzuciła kelnerce słoiczek z olejkiem do masażu - Będziesz grzeczna,a Di zadowolona tooo… wtedy powtórzymy to co w bryce - wzruszyła ramionami, przechodząc przez pokój i klapnęła punkowy na kolanach.

- Mówiłam?! Lamia ma do tego łeb! - Eve oparła się na łokciach aby podnieść się chociaż trochę i rozejrzała się triumfalnie po zebranych dookoła twarzach gdy okazało się, że miała rację i ich wspólna kumpela obdzieliła dla każdego coś miłego.

- Jej no rzeczywiście niezła jesteś w tym reżyserowaniu. - Diane pokiwała swoją czarnowłosą głową też ubawiona ale i zadowolona z takiego scenariusza.

- Mnie też się podoba. To chyba nawet ciekawiej jak będziesz naszą wspólną dziwką. - Madi przygryzła wargę patrząc z namysłem na półleżącą obecnie pod sobą blondynę i wolno skinęła głową. Taki scenariusz też widocznie przypadł jej do gustu.

- Jej jeszcze jedna taka palcówa? Za jej stopy i resztę? Podoba mi się taki układ. - dredziara też była zadwololna. Podniosła rzucony pojemniczek do masażu oglądając go i popatrzyła z wesołym uśmiechem najpierw na Lamię a potem na Indiankę.

- I one to wszystko zrobią? Naprawdę? No to się szykuję niezły show. - punk rozsiadł się wygodniej na krześle przy okazji robiąc wygodniejsze siedzisko dla gospodyni. Wziął od niej butelkę i zwilżył tanim, jabłkowym winem spierzchnięte gardło. Patrzył zafascynowany jak czwórka dziewczyn w różnym stopniu negliżu zaczyna przemeblowanie na łóżku.

Zaczęło się całkiem zwyczajnie i bardzo wesoło. Najpierw fotograf musiała zmienić pozycję aby klęknąć na podłodze. Madi przytomnie położyła jej poduchę pod kolana aby jej wygodniej było i razem z pozostałą trójką musiały przywiązać krótkowłosą blondynę do poręczy łóżka zgodnie z zaleceniami ciemnowłosej kobiety siedzącej na kolanach Rude Boy’a. Lina poszła w ruch i po serii mało poważnych śmiechów i chichotów blondyna została umocowana jak należy. Jeszcze tylko masażystka założyła jej przepaskę na oczy i obwieściła wykonanie zadania trzaśnięciem w wyeksponowany pośladek Eve. Blondyna pisnęła i zachichotała zaraz później.

- No tak i odwieczny problem… Którędy najpierw? - Madi która stanęła nieco z boku wypiętej i skrępowanej dziwki przez co dwójce na krześle nic nie zasłaniało widoku miała ten dylemat obserwując jej tylne wdzięki i przypinając sobie do bioder zabaweczkę.

- No dobra, to teraz my już mamy chyba wolne. To od czego zaczniemy? - Indianka też obserwowała te przygotowania ale też miała ochotę na coś więcej niż obserwację.

- Usiądź sobie wygodnie. Ja się wszystkim zajmę. - dredziara uśmiechnęła się do niej i lekko popchnęła ją na łóżko. Motocyklistka poszła na współpracę siadając całkiem niedaleko uwiązanej Eve. Kelnerka zaś uklękła też obok fotograf tylko zaczęła sobie na dłoniach rozsmarowywać olejek do masażu. Po chwili zajęła się pierwszą stopą motocyklistki zaczynając wcierać dłońmi ten olejek w skórę. Musiało jej to wychodzić całkiem nieźle bo chwilę potem Diane oparła się wygodniej na łokciach i przymknęła oczy z wyrazem przyjemności wypisanym na twarzy.

Brud, tanie wino i zapasy w pocie i wyrze… ostatnie nie pasowało do punkowego klimatu, bo który prawdziwy “panczur” kłopotałby się czymś takim jak pościel i łóżko? Sierżant rozłożyła się, przewieszając nogi przez oparcie fotela, dzięki czemu mogła półleżeć na muzyku i obejmować go wdzięcznie ramionami za szyję.
- Coś niby gadałeś o pomocy z usunięciem brudu - wskazała na plamy kurzu i smaru na skórze, a potem westchnęła - Ale ci daruję, skoro masz odpocząć i się zrelaksować. Nie myśl jednak że ci się upiecze. Nadrobisz rano - dźgnęła go nosem w policzek. Zamknęła się, pozwalając mu cieszyć się widowiskiem a sama przeszła do całowania, lizania i podszczypywania wargami skóry na jego szyi i torsie.

- Naprawdę? Ubabrałaś się? Ale jesteś niezdarna. No ale cóż. To bardzo punkowe. No ale dobrze, pomogę ci. - jedyny mężczyzna w sypialni Lamii siedział na krześle i chłonął widowisko rozgrywające się o krok od nich z zapartym tchem. A dziewczyny rzeczywiście zaczynały w znacznym stopniu rozgrzewać atmosferę. Aż przyjemnie było popatrzeć jak się sobą nawzajem zajmują. Jednak gwiazda lokalnego punk rocka nie była aż tak zaabsorbowana widowiskiem aby pominąć kobietę jaka siedziała mu na kolanach.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 21-06-2019, 00:32   #100
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Rude Boy siedząc w samych spodniach uniósł do swoich warg zabrudzone dłonie saper i zaczął je całować i oblizywać. Odwzajemnił też pocałunek i to w całkiem gwałtowny sposób. Widać gorączka tej nocy udzieliła się także i jemu. Przerwał na chwilę bo od strony łóżka doszedł zduszony jęk Eve. A potem kolejne. Widać było tył masażystki który rytmicznie poruszał się za biodrami blondyny pompując w swoim ulubionym zabójczym rytmie i pozycji. Trzęsące się plecy Madi były tak blisko krzesła i siedzącej na niej dwójki, że można było je dotknąć ręką czy nogą. Diane i Val też działały już dużo śmielej. Nawilżona skóra na nodze Indianki błyszczała się już do kolan. Zaś kelnerka pieczołowicie pracowała główką nad jej stopą w swój ulubiony sposób. Ich dwójka była ciut dalej więc już trzeba by do nich wstać z krzesła aby się dołączyć ale za to pod skosem był lepszy widok na to jak dredziara pracuje ustami i językiem aby zrelaksować stopy motocyklistki. Sądząc z widoku obie czerpały z tej zabawy niekłamaną przyjemność. Brzuch i piersi Diane poruszyały się w szybkim rytmie gdy płuca próbowały nadążyć z wentylacją rozgrzanego endorfinami ciała.

Brakowało muzyki, niestety pora nie pozwalała na włączenie czegokolwiek głośniej niż przyciszony dialog, albo jęk. Albo zduszony krzyk i skrzypienie łóżka. Mimo kompletnie innej lokacji, Mazzi też zaczynało brakować powietrza. Możliwe że miał w tym udział jeden palant i jego zabiegi, lub widok panoramiczny na wyro… albo pakiet mieszany. Śmiejąc się wesoło saper trzasnęła dłonią pośladek Madi, zostawiając na nim czarny odcisk rozmoczonego śliną smaru. Na więcej nie było szans, nie przy RB narajanym co najmniej tak jak ona.

- Niektórzy pracują - wysapała mu prosto w usta, przyciągając zarośniętą głowę do siebie. Całowała go mocno, zachłannie, jakby miała za zadanie wygryźć mu twarz. W ślinę wmieszał się metaliczny posmak krwi z rozciętej zębami wargi, nie wiadomo czyjej. Dłonie żyły własnym życiem, błądząc na oślep po rozgrzanej skórze.

Klimat skoczył do gorączki tropików. Wszystkim w sypialni zaczynało brakować tchu za to nie brakowało chęci na dynamiczną zabawę. Rude Boy ściągnął z Lamii jej stanik i gdzieś go rzucił obok. Madi trzaśnięta w nagi pośladek prychnęła z zaskoczenia ale tylko na moment ją to wybiło z rytmu. Eve dyszała cicho i szybko w rytm klaszczących uderzeń ich bioder. Diane się wycwaniła na tyle, że drugą stopę wsadziła jej w usta aby razem z Val mogły je obrabiać, każda swoją. I znów każda z tej trójki okazywała pełnię zaangażowania oraz brania i dawania przyjemności. Na wpół rozebrany punk zaś złapał chciwym ruchem za ramiona Lamii odchylając ją do tyłu aby samemu móc się nacieszyć jej frontalnymi krągłościami. Wodził po nich ustami, językiem i zębami nie mogąc się nimi nasycić, czasem pomagając sobie jedną z dłoni. Podniecenie ogarnęło go na całego co dało się poznać po chaotycznym i rozgorączkowanym spojrzeniu, szybkim, sapiącym oddechu i chciwych, pośpiesznych ruchach warg i dłoni.

Poczerwieniał na twarzy, a Lamia w przypływie empatii i przebłysku świadomości, zaczęła się o niego martwić. Mógł dostać zawału i rzeczywiście trzeba by go było ratować za pomocą resuscytacji krążeniowo-oddechowej. Gdyby zasłabł, przestałby się nią zajmować i wtedy sierżant zostałaby sama, samotna i osamotniona, a przede wszystkim wściekła. Nikt nie lubił, gdy mu przerywano tak namiętnie zapowiadającą się przyjemność. Po omacku namacała butelkę od wina i nie patrząc ile jeszcze w niej zostało, podniosła ją nad ich głowy i przechyliła. Pierwsze zimne, mokre krople spadając jej na dekolt przyprawiły skórę o dreszcz, następne były już przyjemnie chłodne gdy zalewały od góry zarówno głowę gangera, jak i jaśniejszą, pokancerowaną drobnymi bliznami powierzchnię.

- Au! Co wy tam wyrabiacie?! - niespodziewany prysznic zaskoczył też i zapinającą masażystkę bo wierzgnęła zaskoczona nagłym atakiem wilgoci na swoich tyłach. Odwróciła się w stronę krzesła sprawdzając co się stało. Rude Boy wydawał się być tylko minimalnie mniej zaskoczony ale wziął ten mokry atak na klatę. Syknął w pierwszej chwili ale potem roześmiał się wesoło i próbował łyknąć ile się da z gulgoczącej strugi.

Na chwilę nastąpił impas gdy niespodziewany winny prysznic najpierw zaskoczył a potem rozbawił wszystkich. Dziewczyny też przerwały swoje zabawy aby rzucić jakieś sprośne uwagi albo popatrzeć i pośmiać się z tego wszystkiego. Tylko zaślepiona opaską Eve dopytywała co się dzieje ale gdy się dowiedziała też widocznie ją to rozbawiło.

- I znów wszystko będzie winem zalatywać. Ale nowość. - Rude Boy skwitował swój wygląd przecierając dłonią mokrą twarz i jakoś wcale nie wydawał się tym przejęty.

- A wy nie dość się napatrzyliście? Nie macie ochotę do nas dołączyć? Wiecie jaką dobrą dziwkę mamy dzisiaj w menu? - Lamia poczuła za sobą i na sobie piersi i usta Madi. Masażystka przylgnęła do jej tyłów całując przy tym jej kark i mrucząc rozkosznie do ucha. A przez co ułatwiła robotę facetowi któremu saper siedziała na kolanach bo zaczął on spijać wino z jej twarzy, szyi i piersi.

- Zaraz… zaraz tam was znajdziemy - sierżant wygięła się ,przyklejając się plecami do torsu drugiej brunetki, odchylając głowę aż potylicą zetknęła się z jej ramieniem. Wzdychała przy tym i poruszała całym ciałem w rytm dłoni i języka punka, błądzących po jej torsie. Zagryzała wargi i dociskała go do siebie aby nie przeszło mu choćby przez myśl by kończyć lub przerwać - Myjemy się właśnie - dodała ochrypłym dyszkantem.

- Jak koty. - zaśmiała się Madi przechodząc dłońmi na mokre piersi kumpeli wręcz podtykając je pod nos punkowi. - Ale jak się myć to dokładnie. Macie nieodpowiednie stroje. - dziewczyna za plecami Lamii zsunęła się dłońmi po jej mokrym brzuchu i złapała ją za biodra. Potem niespodziewanie uniosła ją do pionu zmuszając do powstania z męskich kolan i płynnym ruchem ściągnęła jej majtki aż do kostek.

- O! Tego mi było trzeba! - Rude Boy zawołał ucieszony widząc zmianę pozycji i proporcji. Wodził wzrokiem i dłońmi po środku sylwetki stojącej przed nim kobiety po rejonach które przed chwilą nie były zbyt swobodnie dostępne.

- No teraz ty. Na co czekasz? - masażystka zapytała całkiem bezczelnym tonem patrząc zza boku Lamii na siedzącego na krześle faceta.

- Racja, nie ma co się szczypać. - punkowiec pokiwał głową i wstał jednocześnie rozpinając i zdejmując swoje spodnie aż też wylądowały przy kostkach.

- Może czeka aż go zapowiedzą, w końcu gwiazdor, nie? - saper parsknęła, obcinając go spojrzeniem od dołu do góry. Zatrzymała się na etapie bioder i powoli oblizała usta, skubiąc dolną wargę zębami. Poprzednio nie zauważyła, że ma tyle kłaków, ale to w niczym nie przeszkadzało. Był gościem, należało o niego odpowiednio zadbać.
- Drogie panie… - zachrypiała, ujmując w dłoń stojącego sztywno członka i delikatnie acz stanowczo zaczęła ciągnąc punka w stronę łóżka - Powitajcie największego palanta w Sioux Falls, tym razem na występach solo!

- A jak! Wolno piszczeć, ślinić się i kiślować z wrażenia. - Rude Boy bez oporów dał się zaprowadzić za wajchę do łóżka i równie sprawnie wszedł w rolę głównej atrakcji wieczoru no i największego gwiazdora w mieście. Dziewczyny zaczęły się śmiać i cichutko piszczeć, klaskać i machać do niego jak na rozgorączkowane fanki wypadało. Obie strony cieszyły się tą miniaturką splendoru estrady.

Największa gwiazda wieczoru widocznie nie spodziewał się zdradzieckiego pchnięcia w plecy więc padł na czworaka na łóżko zaraz obok Diane.
- No! Jesteś wreszcie! - ucieszyła się leżąca na plecach Indianka i przywitała go chciwym pocałunkiem. Przez chwilę wszyscy cieszyli oko jak zagorzała fanka z sąsiedniego miasta ma przyjemność ze swoim idolem. W końcu jednak zrobiło im się trochę niewygodnie i zabrakło tchu więc gwiazdor estrady przekręcił się opadając obok na plecy.

- Chodź teraz. - zachęcił i Lamię która go tak znienacka popchnęła i stała teraz przed łóżkiem i Di z którą znów zaczął się całować.

- Dawaj tutaj, tam już wystarczy. - wychrypiała podniecona motocyklistka klepiąc się między udami i przerywając całowanie się ze swoim idolem aby zwrócić się do blond dredziary. Kelnerka pokiwała głową, uśmiechnęła się i zanurkowała między jej gościnne uda. Madi zaś znów wróciła do przerwanego na chwilę hobby i Lamia widziała jak właśnie ładowała się w drugi gościnny otworek ich wspólnej dziwki.

- I jak mam odmówić, gdy tak ładnie prosisz - pożerając punka wzrokiem sierżant ściągnęła frotkę z włosów. Parę szybkich ruchów dłońmi i spleciony do tej pory warkocz spłynął czarną falą po jej plecach. Potrząsnęła głową, odgarnęła kosmyki z twarzy za ucho.

- Niezły mikrofon… - wyszczerzyła się, łapiąc go za nogi i bez ostrzeżenia szarpnęła w bok, przesuwając w stronę zajmowaną przez masażystkę i fotograf.

- Madi kochanie… - zaczęła, wskakując na łóżku. Opadła na kolana, wyginając biodra ku górze u posłała brunetce rozbawione spojrzenie - Pokieruj tą leniwą kurewką, niech się bierze do roboty - wskazała wzrokiem swój tył, a potem odwróciła twarz do jedynego samca w gnieździe - Coś ci zaśpiewam, pozwolisz - wymruczała, pochylając głowę nad jego biodrami.

- Jasne. - Madi mimo ciężkiego oddechu i kropli potu spływających po skroni uśmiechnęła się wesoło słysząc propozycję kumpeli. Przez chwilę trwało zamieszanie gdy użytkownicy jedynego ale całkiem sporego łóżka w tym pomieszczenie dyslokowali się na nim. Najpierw Lamia zajęła honorowe miejsce przez frontem zaciemnionej Eve. Potem Rude Boy gdy zorientował się co jest grane odwrócił się wzdłuż łóżka. Tylko na waleta. Gdy pomysłowa pani reżyser przystąpiła do ustnego nagrywania swojego utworu na punkowym instrumencie poczuła, że Madi spełniła jej obietnice.

- Słyszałaś zdziro?! Do roboty się bierz! - huknęła na Eve i właściwie wepchnęła jej twarz prosto w wypięty tył Lamii. Ale, że to była twarz Eve to nawet skrępowana, oślepiona i pompowana przez masażystę potrafiła stanąć na wysokości zadania.

- No nareszcie! Już myślałam, że się pogniewałyście! - blondynie widocznie pomysł ekswojskowej kumpeli a ponoć i jej dziewczyny bardzo się spodobał po raz kolejny. Saper w stanie spoczynku poczuła na sobie i w sobie, i jeszcze głębiej w sobie jak fotograf pieczołowicie dba o nawilżenie i wypieszczenie każdego fragmentu jej anatomii.

Tymczasem przez chwilę dąsała się Diane która straciła honorowe miejsce do zabawy ze swoim idolem. A sama Val widocznie nie była albo jedynym facetem w tym gronie albo po prostu gwiazdą punk rocka. Więc motocyklistka zajęczała żałośnie aby poskarżyć się na swój zły los. Ale po tym gdy punkowiec zmienił pozycję to znów byli mniej więcej twarzami do siebie chociaż było im trochę niewygodnie. Ale to wystarczyło aby ukoić chwilowy żal Indianki.

- Nie marudź Di - saper przerwała zabawę, posyłając jej rozbawione spojrzenie. Przeskoczyła nim na punka i szybko wróciła do Indianki, przy okazji przejeżdżając językiem powoli od trzonu mikrofonu aż do jego główki. Złożyła na czubku pocałunek i dmuchnęła w niego - Co prawda nie jest tak seksowny jak Eve, ale język ma wytrenowany. Rozgość się - machnięciem ręki wskazała na zarośniętą twarz - Poza tym myślę, że Val świetnie się spisała i trzeba się dziewczynie odwdzięczyć - rzuciła uwagą nim ponownie połknęła mikrofon aż sztywne włosy podbrzusza załaskotały ją w nos i brodę.

- Mówiłam?! Mówiłam, że Lamia ma talent do takich scenek! - Eve może nie widziała co się dzieje ale słyszała całkiem sporo. I słysząc zadowolone pomruki dziewczyn obok domyśliła się ich reakcji.

- No to chodź. - ganger nie był jakoś szczególnie oporny i zgodził się na plan zaproponowany przez gospodynię tej sypialni. Wezwał ruchem palca Di do siebie i ta ochoczo przegibała się do przodu i zajęła honorową pozycję. Val pozbierała się trochę później i dokicała na kolanach do tego zestawu.

- No nie wierzę… Rude Boy robi mi dobrze ustami… - na twarzy motocyklistki widniała mieszanina błogiego szczęścia i podnieconej ekscytacji. - Lamia ty naprawdę masz do tego łep! - spojrzała w dół przytomniej na byłą wojskową i pod wpływem impulsu pochyliła się do przodu i pocałowała ją mocno i głęboko w usta. - A podzielisz się trochę? - zapytała z uśmiechem wskazując na zaśliniony mikrofon punkowca. Lamia zaś od tyłu czuła jak wciąż w nią wwierca się blondwłosa fotograf starając się aby ją zadowolić. Trochę pośrodku tego wszystkiego kucała Val przyglądając się tym wszystkim frontom jakie działy się wokół niej.

- Jasne, czym chata bogata - Mazzi odsunęła się, robiąc miejsce dla gościa przy mikrofonie. Z solówki zrobił się duet, przetykany szybkimi, mokrymi pocałunkami przez coraz cięższy oddech. - Val, idź pomóż Madi - wysapała na krótką chwilę przerywając zabawę, lecz szybko wróciła do niej, nie chcąc tracić niczego.

I zrobił się trójkącik z mikrofonem i dwiema sopranistkami które miały usta pełne roboty. Jak nie samym mokrym i klejącym narzędziem to swoimi ustami ozdobionymi masą o podobnej konsystencji. Diane była wyraźnie podniecona tym wszystkim całowała Lamię mocno, zachłannie, ochoczo zlizując z jej ust i twarzy wszystko co się dało. Podobnie wprawnie umiała dzielić się przy robocie wokół kluczowego narzędzia w tym tryptyku. Czarnowłosa główka chodziła jej w górę i w dół i w ogóle na wszystkie strony.

Gdzieś tam daleko był Rude Boy i jego stękania. Od czasu do czasu Diane przerywała swoją współpracę aby zajęczeć i znieruchomieć czy mocniej zacisnąć dłonie na pościeli. Z tego wszystkiego Lamia mimochodem wyłapała przerwę w tylnej współpracy skrępowanej fotograf. Gdy tam spojrzała okazało się, że dziewczyny też robią małe przemeblowanie i szykują się do trójkąta. Eve wstała na ile się dało a na jej miejsce położyła się Val. Z doczepioną zabawką. Wtedy blondyna nasadziła się na nią i posuwała się tak kilka razy w górę i w dół. - O czekaj, czekaj kurewko… zaraz dostaniesz za swoje… - co robiła Madi tego Lamia nie widziała. Ale widziała jak wszystkie trzy znieruchomiały a najwidoczniej Madi ładowała się ze swoim sprzętem na drugiego penetratora. Eve zagryzła swoje pełne wargi, skrzywiła się trochę boleśnie albo z obawy ale zniosła tą próbę dzielnie. Już po chwili łóżko znów wznowiło swoje skrzypiące jęki gdy dwie zabawki na raz penetrowały wnętrze krótkowłosej blondyny.

- Pozwoliłam ci przestać, leniwa szmato? - mokrą od śliny ręką Mazzi szarpnęła krótkimi blond włosami, aby nakierować ich właścicielkę na poprzednią pozycję. Wróciła do koncertu, chłonąc dźwięki i trzeszczenie łóżka z szeroko otwartymi oczami. W powietrzu unosił się zapach seksu, ciężki i wgryzający się pod skórę przez co wydawała się nadwrażliwa na inne bodźce.

- Chyba jest już gotowy - szepnęła Indiance, nim poklepała punka po udzie - Usnąłeś tam? Nie czas na drzemki, pośpisz potem. Chodź tutaj do… do mnie - sapnęła na moment przerywając aby jęknąć głośniej - Di, wskakuj na niego, ja biorę tę jego wyszczekaną gębę.

- Już, już… przepraszam… - Eve zamemlała ciężko ale znów wróciła do przerwanego zajęcia. Lamia znów mogła poczuć na sobie i w sobie jej zwinny języczek i zmysłowe usta. Na przemian całowała i lizała całą jej tylną okolicę gdzie tylko zdołała sięgnąć albo wbijała swój język tak głęboko, że aż ciarki z tej przyjemności człowieka przechodziły. Chociaż częściej niż wcześniej robiła przerwy i sapała coraz wyraźniej gdy dziewczyny spod niej i zza niej dawały jej ostro do wiwatu. - O rany… jak w prawdziwym filmie… na trzy dziurki… o rany… - fotograf bełkotlowie coś mamrotała półprzytomna z tego szczęścia co zresztą też w natłoku tej całej akcji było trudno wyłapać.

- A co? - Rude Boy pochylił głowę gdy zorientował się, że jest do niego jakiś romans. Twarz miał rozpromienioną a wzrok rozgorączkowany.

- Zamieniamy się. Dawaj tutaj a ja tam. - Indianka zeszła z niego i poklepała popędzająco po ramieniu aby go popędzić do tej zamiany. Facet sapnął, powstał, przestawił się i znów znalazł się przed Lamią tylko teraz byli do siebie frontem.

- O rany, ujeżdżam Rude Boy’a! - Diane zachłysnęła się tym szczęściem gdy już go dosiadła i po paru przyśpieszających ruchach w górę i dół roześmiała się na cały głos. Potem zaś zaczęła uprawiać z nim regularne rodeo.

- Niezła impreza. Zostaję do środy. - wysapał punkowiec szczerząc się do Lamii na całą tą szaloną imprezę w jej sypialni.

- Nie wiem czy mamy tyle wina - kobieta odpowiedziała podobnym tonem, pochylając się żeby go pocałować. Dla odmiany delikatnie i czule, głaszcząc palcami po zarośniętej szczęce i policzkach. Mogłaby z nim mieszkać w tygodniu, na weekendy ze Stevem - wtedy nigdy nie czułaby się samotna i zawsze miałaby kogoś kto w nocy obroni ją przed koszmarami, albo da w pysk nachalnemu sąsiadowi, o ile tacy tu mieszkali… bo Betty szkoda było zawracać głowę. Miała tak piękne dłonie… grzechem byłoby gdyby musiała zedrzeć lakier aby komuś przestawić facjatę, zresztą od bicia miała właśnie Mazzi.
Tę samą, która pośrodku regularnej orgii szczytowała z twarzą tuż przy twarzy punkowca, rzucana falami spazmów i z dłońmi zaciskającymi się na prześcieradle, albo męskiej dłoni o zgrubiałych od strun gitary opuszkach.

Wylądowała w końcu twarzą na owłosionej piersi. Która też była mało stabilna z powodu szybkiego oddechu. Zaraz potem oboje chyba doszli z Di. Dziewczynę wygięło w łuk i znieruchomiała tak aż w końcu podparła się dłońmi o tors gangera. Jemu też jakby uszło pary bo oddychał spazmatycznie. W końcu Indianka wylądowała na jego torsie a więc znów twarzą przy twarzy Lamii.

- O rany, zrobiłam to z Rude Boy’em… - wyjęczała wprost do twarzy Lamii z wyrazem błogiego szczęścia na twarzy.

- Noo… pierwszorzędna dziwka… - Madi spocona jak klacz po westernie też miała dość. W podziękowaniu dla współpracującej Eve chlasnęła ją mocno w wypięty pośladek aż poszło echo tego uderzenia i zduszonego jęku blondyny. Potem masażystka usiadła a w końcu przewaliła się na plecy na łóżku. Na koniec Val wysunęła się spod wciąż przywiązanej do ramy łóżka Eve.

- Było super. Naprawdę super. - kelnerka pocałowała czule fotograf i ściągnęła jej w końcu ośpiającą opaskę z oczu. Eve wreszcie otworzyła oczy i zamrugała nimi od razu. Ale zaraz wzrok przzywyczaił jej się do otoczenia więc też się uśmiechnęła.

- Bosko… było bosko… zupełnie jak na filmie… o rany, musimy to jak najprędzej powtórzyć… - wysapała zziajana blondyna uśmiechając się półprzytomnie do pozostałych.

- Rozwiąż ją Val - gdzieś ze sterty ciał dobiegł słaby głos Mazzi, wciąż leżącej nieruchomo na ruchomym podłożu. Jeśli istniała definicja szczęścia, musiała mieć wiele wspólnego z ich aktualnym położeniem, bez dwóch zdań.

- Tak, musimy… musimy to powtórzyć - zgodziła się i wybuchła salwą szczerego śmiechu, przekręcając się na plecy.

- Okupant został rozbity i sprowadzony do parteru, a potem odwodu, aż wreszcie skapitulował - przerwała sufitowanie aby rozejrzeć się po spoconych, dyszących wciąż kobietach, a na koniec odwróciła twarz do Rude Boya - Myślę, że dobrze wykonaliśmy zadanie. Teren zabezpieczony, chcesz zostań do czwartku. Byłoby zajebiście… w dzień wypadamy na miasto, ty też pewnie masz swoje antystemowe zajęcia, dlatego wpraszaj się przed północą. Zmienię pościel - dokończyła z nutką ironii.

- Nie no… muszę wracać do siebie… no i mam próby i inne takie… ale to potem, to wszystko potem… - ganger wyglądał jakby z trudem mówił i zbierał myśli. Otarł twarz z potu i stęknął gdy przeniósł się nieco wyżej aby oprzeć głowę o poduszkę.

- Jej Lamia, ja to bym mogła z tobą powtórzyć każdy scenariusz. Albo nakręcić drugą część o Mary Sue i pani profesor albo Das i Kitty… - zasapana blondyna w końcu jęknęła gdy po odwiązaniu przez Val mogła się wyprostować.

- A ty jakbyś chciała zmienić zawód i pracować jako dziwka to naprawdę masz do tego talent i predyspozycje. - masażystka też przewróciłą się z pleców na bok i w końcu na łokciach i kolanach przeczołgać się w rejon poduszek.

- Nie no coś ty! Tak na zimno i za pieniądze to ja bym nie mogła! Ja to muszę kogoś lubić, ktoś mi musi się podobać bo to tak z miłości i dla sztuki. - fotograf oburzyła się na taki pomysł ale też ulokowała się obok. Jednak na koniec uśmiechnęła się ciepło i łagodnie aby dać znać, że z osobami na tym łóżko to właśnie tak nie dla zysku ani beznamiętnie tego wszystkiego nie zrobiła.

- Ale powiem wam dziewczyny, że Lamia to naprawdę ma talent do tych scenariuszy. Ja myślałam, że to… no sama nie wiem… ale teraz no ten cały numer… no genialne… - Indianka dorzuciła się do swoich wrażeń i chociaż zbrakło jej słów to jednak wydawało się, że czytelne są jej intencje.

- No to jak zostaniesz naszą gwiazdą no to dopiero będą scenariusze! - Eve roześmiała się nie zapominając aby zachęcić potencjalną gwiazdę rodzącego się dopiero biznesu na co z kolei ta się roześmiała.

- Lamia a na jutro z tą Tashą to masz już jakiś pomysł? Bo przyznam, że po dzisiejszym to jestem bardzo napalona na jutrzejszy wieczór. - Di popatrzyła wesoło na Lamię ciekawa czy ma już jakiś konkretny motyw.

- Heh… dzięki. Jeszcze parę razu usłyszę, że się do czegoś nadaję i rzeczywiście w to uwierzę - była sierżant parsknęła pod nosem, mile połechtana. Zrobiło się jej cieplej pod sercem, czego nie zamierzała ukrywać. Ścisnęła dłoń motocyklistki - Coś wymyślę...ostatnio u Claudio na przesłuchaniu do Hecy mieliśmy jeden śmieszny skecz. Trochę go przerobię i będzie jak znalazł… eh, pewnie ten łysol jest na mnie zły - pokręciła głową wstając do siadu - Nie przyszłam na drugie przesłuchanie, a pieprzyć to - machnęła ręką i zabujała brwiami - Przecież mamy własny biznes, nie dziewczyny? A, właśnie! - pstryknęła palcami nagle oświecona - RB chciałbyś nagrać z nami filmik? Jak po kolei posuwasz wszystkie niczym prawdziwa gwiazda. Bez pretensji, sam czysty fun i zabawa jak tutaj - powiodła dłonią po łóżku i leżących na nim ciałach - Będziesz wydawał rozkazy, a my słuchać.

- Skecz? Ale ja się nie znam na skeczach. Znaczy ja myślałam, że jakoś ją bzyknę. Na zdjęciu wyglądała całkiem apetycznie. - motocyklistka chyba nie była pewna o czym mówi Lamia bo zrobił właśnie dość niepewną minę. Chociaż z własnego biznesu i dziewczyn roześmiały się wszystkie kiwając do tego główkami i zgadzając się z nią bez zastrzeżeń.

- Rozkazy? Ja? Daj spokój ja jestem punkowcem. W dupie mam rozkazy. - Rude Boy prychnął ale słabo mu to wyszło bo już zaczynały ciążyć mu powieki. - I jaki filmik? - zapytał nieco bez związku.

- Oj no filmik. Taki gdzie się z tobą bzykamy. Robimy ci dobrze albo jak chcesz to sobie będziemy robić dobrze. No cokolwiek. Byle przed kamerą. - fotograf bystro zareagowała podchwytując temat kumpeli i zachęcająco poklepała gangera po ramieniu.

- Się zobaczy. - mruknął punkowiec nie chcąc chyba mówić czegoś konkretnego w stanie takiej słabizny w jakiej się teraz znajdował.

Każdy z uczestników zabawy zaczynał odpływać, rozleniwiony, spełniony i wymęczony.
- Chodźmy spać - saper zadecydowała, kładąc się u boku gangera. Głowę oparła o jego ramię i objęła go w pasie. Od tyłu przytuliła ją znajoma blond sylwetka, splatając dłonie wokół pasa i mrucząc cicho do ucha. Madi ułożyła się na plecach między obejmującą RB Indianką, a przyklejoną do jej boku Val. Nikt więcej nic nie powiedział i nim ktokolwiek się zorientował już spali, a śmiechy i jęki zastąpiły spokojne, miarowe oddechy.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172