[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=8UXircX3VdM[/MEDIA]
Kto by pomyślał, że wypad na lody z kumplem z wojska przerodzi się w całodzienny spacer po bezdrożach, rajd offroadowy i jeszcze popołudnie w przyjaznej, ciepłej atmosferze, gdy czas leniwie przeciekał przez palce, nie wiadomo kiedy, zwłaszcza w części popołudniowej. Nikt na nikogo nie darł ryja, obyło się bez awantur, nerwów i złośliwostek. Było rodzinnie, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Kumple Krótkiego przyjęli Mazzi jak swoją i traktowali jak swoją, bez żadnego stawiania barier między nimi. Albo robili to dla Mayersa, albo po prostu tak już mieli, że podchodzili do drugiego człowieka z otwartym sercem i głową, dzięki czemu gdy nadszedł czas pożegnań Lamii zrobiło się autentycznie przykro. Wyściskali się na pożegnanie, obiecując rychłe odwiedziny, a potem wsiedli do czarnej terenówki i ruszyli w drogę powrotną. Uderzający monotonnie o blachy deszcz usypiał, z twarzy saper nie schodził uśmiech, gdy z głową opartą na ramieniu swojego mężczyzny jechała przez miasto, przysypiając z lekka… szczęśliwa, spokojna i rozluźniona. Było tak dobrze, chciała aby ta trasa trwała wiecznie.
Zatrzymali się dopiero przed domem Eve, wtedy też nadszedł czas przebudzenia z letargu. Magiczna, intymna bańka pękła, przekłuta widokiem dwóch znajomych głów. Po przywitaniach i wparowaniu na piętro, znów zapanował wokół starszej sierżant wesoły, kontrolowany chaos.
Równie otrzeźwiająco zadziałało pytanie Diane, rzucone żartem, z tym ironicznym uśmiechem na ustach. Tym razem jednak odpowiedź wyszła Mazzi naturalna, gdy zakomunikowała Indiance wesołą nowinę.
- Kostium pokojówki? Pasi - mruknęła cicho - W końcu trzeba od czegoś zacząć to tresowanie wywłoki. - dodała z kosmatym uśmiechem. Na więcej nie było czasu i okazji, bo Eve skutecznie przejęła pałeczkę w rozmowie i okolicy.
- Tak… tak. Racja. Mieliśmy zjeść kolację - Lamia łapała powoli co się dzieje wokoło, nie odrywając się od Krótkiego jakby się do niego przykleiła. Wreszcie posadziła go na sofie i po szybkim pocałunku, usadowiła się obok z miną jakby absolutnie nie działo się nic niezwykłego. - Chcesz Tygrysku umyć ręce przed kolacją?
- Mamo a muszę? - Steve popatrzył na nią jak pewnie mały chłopiec na swoją uprzykrzającą mu piękne, młode, beztroskie życie matkę powinien popatrzeć. W tym czasie Indianka nawet nie siadała tylko skinęła dłonią w stronę gdzie zniknęła blond gospodyni.
- To ja pójdę ją dopilnować. Zresztą niedługo spadam to nie będę wam przeszkadzać. - Diane powoli cofała się tyłem w kierunku aneksu kuchennego gdzie poszła Eve.
- Nie no nie będziesz nam przeszkadzać. - Krótki popatrzył na nią chyba zdziwiony tym oświadczeniem motocyklistki.
- Będę, będę. A poza tym umówiłam się na dzisiaj z Madi. - Indianka uśmiechnęła się wesoło i odwróciła się i już po ludzku ruszyła aby dołączyć do gospodyni.
W tymczasie saper podniosła się, ciagnąc komandosa do góry i gderając tonem zrzędliwej rodzicielki obdarzonej wątpliwym darem losu, jakim była krnąbrna, nieposłuszna i niehigieniczna latorośl.
- Musisz, musisz, co ty sobie wyobrażasz, że siądziesz do stołu z takimi czarnymi łapami? - ofukała go, biorąc za rękę i prezentując dobitnie paznokcie z czarnymi obwódkami od piachu i błota - Raz, dwa, idziemy! Umyjesz ręce, albo nie dostaniesz deseru! - zagroziła, ruchem brodu wskazując kierunek.
- Ojjj maamooo noo… - komandos stawiał opór ale dość bierny. Przy przewadze masy i doświadczenia w zapasach i różnych szarpaninach gdyby chciał pewnie by go nie ruszyła ani na krok. Ale jakoś dał się zaprowadzić do łazienki gdzie czekała już miska i dzban z czystą wodą oraz mydło i reszta łazienkowych akcesoriów. Ale gdy Steve pochylił się nad tą miską i zaczął jej używać to nawet już używał bez jakichś większych oporów. W końcu opłukał dłonie, wytarł w ręcznik i pokazał wyszorowane dłonie do wglądu.
- I co? Teraz zadowolona? - zapytał trochę ironicznie chociaż sam wydawał się ubawiony całą sytuacją.
- Hmm… - saper nachyliła się, łapiąc go za nadgarstki i okręcając je aby przeprowadzić dokładną inspekcję. Sprawdzała palec po palec po palcu, kiwając powoli głową i mrucząc coś pod nosem. W końcu nachyliła się jeszcze odrobinę i patrząc facetowi w oczy otworzyła usta. Wsunęła lewy palec wskazujący bardzo powoli, od spodu pieszcząc go językiem. Ten test widocznie też wyszedł w porządku, bo wróciła na poprzednią pozycję, puszczając jego ręce.
- Ćwiczenie zaliczone, teraz na stołówkę - wydała rozkaz, na rozpęd klepiąc tyłek w szortach.
- Ta jest! - Steve zasalutował przepisowo i zrobił w prawo zwrot w kierunku drzwi wyjściowych. Ale jakoś tak nagle i bez ostrzeżenia trzepnął Lamię w tyłek aż echo poszło i zgarnął ją ze sobą więc właściwie oboje na raz wypadli przez drzwi śmiejąc się i błaznując zanim dopadli z powrotem do sofy.
- Ale wam wesoło. - zaśmiała się Diane która przyniosła szklanki i dzbanek z jakimś kompotem. Chyba wiśniowym sądząc po pływających w nim kulkach. Pozostawiła nawet miseczki na pestki. - Eve zaraz tam naszykuje co ma to przyjdzie. - oznajmiła na odchodne uśmiechając się jakoś dziwnie ale Steve chyba wziął to za dobrą monetę i nie zwrócił na to uwagi bo tylko pokiwał zgodnie i pogodnie swoją głową.
- Nalać ci? - zapytał sięgając po dzbanek i nalewając do szklanki którą wziął dla siebie.
- Nie no… weź. Już chcesz mnie lać? - Mazzi skrzywiła się przesadnie, pociągając nosem - Ledwo żeśmy się zaczęli ze sobą bujać, a już chcesz uskutecznia przemoc domową. Co dalej? Będę chodzić w fioletowym makijażu i udawać że ząb ukruszył mi się na pestce od brzoskwini? Albo będę chodzić w długich rękawach żeby ukryć sińce...aaaa, nalać - przewróciła oczami, robiąc minę nagłego oświecenia. Szybko chwyciła szklankę i podstawiła koło dzbanka.
- Poproszę, jakbyś był taki kochany Tygrysku - zaćwierkała wesoło, robiąc maślane oczy i już chciała dodać coś jeszcze, gdy w progu pojawiła się gospodyni z talerzami. Oczy głodnych gości i tak powędrowałyby do niej i nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie strój. Eve niosła talerze ubrana w pończochy, szpilki, koronkową bieliznę i fartuszek pokojówki. Mazzi od razu wyszczerzyła się wesoło, macając ją wzrokiem bez najmniejszego skrępowania.
- Zobacz… jakie smakołyki nam wjechały na stół - dodała niskim głosem, oblizując usta czubkiem języka.
- Nnnooo… - Steve który jako jedyny z obecnych nie został wtajemniczony w wieczorne detale tej kolacji i nocowania u Eve akurat coś zaczął tłumaczyć o różnicy między “nalać” a “przylać” ale wejście gospodyni kompletnie zbiło go z pantałyku. A Eve przyszła i rozdawała z tacy talerze uśmiechając się ciepło i sympatycznie jak to miała w zwyczaju jakby kompletnie nie dostrzegała swojego stroju. Całkiem odmiennego niż ten w jakim ich witała.
- Zaraz będzie sos. I mam nadzieję, że zostawicie trochę miejsca na deser. - Eve niczym rasowa kelnerka skinęła grzecznie swoją blond główką trzymając pustą już tacę na podołku. Poinformowała swoich gości radośnie a Krótki nadal wyglądał na mocno skołowanego.
- Deser? Będzie jeszcze deser? No no pewnie, że jakoś zmieścimy i deser. - skinął w końcu głową gdy jakoś z grubsza odzyskał głos a ich seksowna, osobista kelnerka skinęła główką i znów wyszła z kadru. A zaraz potem wróciła Diane dostawiając kolejną porcję. Tym razem sporą misę parującego spaghetti.
- Jedzcie śmiało. Nagotowałyśmy cały gar więc jeszcze jest. I Lamia mogłabyś tam na chwilę skoczyć do Eve? Ona coś tam się szczypie, że nie wie co wam dobrać czy coś. - motocyklistka usiadła na fotelu po tym jak postawiła co przyniosła na stole. I niedbałym tonem machnęła w stronę aneksu kuchennego zasłanianego przez jakąś ścianę i regał a gdzie powinna się kręcić ta skonsternowana gospodyni.
- Ehhh… gdyby ktoś pytał to dowcipy o blondynkach nie są przesadzone. - saper podniosła się lekko - Ani trochę. Zaraz przyjdę - dodała do bolta, czochrając mu włosy - Bądź grzeczny, jedz widelcem a nie palcami, dobrze? - nachyliła się żeby go krótko uściskać i zostawić całusa na policzku. Szybko przedreptała przez salon, znikając w kuchni.
- Dobrze mamo. - kapitan sił specjalnych, obecnie ubrany jak dawny turysta na Hawajach czy innej Florydzie skinął grzecznie głową i chyba zaczynał odzyskiwać rezon. Gdy ich zostawiała za sobą słyszała jak coś zaczynali rozmawiać zupełnie jakby indiańska gangerówa zapomniała, że nie lubi trepów. A Lamia obeszła wnękę i regał i przeszła do gospodyni kręcącej się po aneksie kuchennym. Ta gdy ją dojrzała pomachała jej wesoło rączką ale zaraz przywołała ją przyspieszającym gestem.
- Lamia! - szepnęła do niej konfidencjonalnie i puściła żurawia czy nikt ich nie słyszy. - Jej bo chyba zjemy coś nie? Tak normalnie. Ale potem no Di wychodzi bo się umówiła z Madi. Ale obiecała mnie przybrać. Tylko jest jeden problem bo jak już mnie przybierze to nie będę się mogła ruszać. I teraz właśnie nie wiem gdzie. Bo albo mogę położyć się tutaj albo na tamtym stole. - blondynka przebrana za seksowną pokojówkę albo kelnerkę wyjawiła swoje rozterki swojej dziewczynie. No do wyboru był ten coś jakby barek przy samym aneksie kuchennym. Dość wąski ale na leżącą spokojnie osobę w sam raz. I na dwie osoby po każdej stronie też by się dało albo i dwie z jednej bo od kuchennej strony blatu była półka. Trzeba by się mocno nad nią pochylać albo po prostu wejść na nią. No albo pełnowymiarowy stół kuchenny stojący trochę dalej. Tam dla jednej leżącej osoby było aż nadto miejsca. Był nawet trochę za duży by tak sięgać ustami na sam jego środek. No chyba, że znów by się weszło na niego.
- No i nie wiem co lubicie. Zobacz co mi się udało zdobyć. Wiem, że mało no ale kurde, trochę zajęta byłam a Di nie zna miasta i niezbyt miałam kiedy. - otworzyła jakąś szafkę i pokazała swoje zdobycze. A były tam ze dwa “dezodoranty” z bitą śmietaną i dwa plastikowe pojemniki podobne do wyciskania keczupu czy musztardy. Tylko jeden z płynną czekoladą a drugi z jakimś kremowym czymś. I jeszcze puszka chyba przedwojennych ananasów w syropie.
Saper otworzyła szerzej oczy, widząc zgromadzone skarby i to na wyciagnięcie ręki… albo języka. Objęła mocno blondynkę, całujac ją gorąco w podzięce za trud i pamięć, mimo zawalonego grafiku.
- Skąd ty to wytrzasnęłaś? - spytała nie dowierzając oczom. Wciąż obejmując dziewczynę rozejrzała się po kuchni. - Zjemy wszystko co nam dasz, jesteśmy z woja, pamiętasz? Żremy wszystko co już, albo jeszcze się nie rusza. Będzie pysznia - zaśmiała się jak mała dziewczynka, wskazując brodą na stół - Tam będzie dobrze. Ma mocne nogi. Wytrzyma w razie czego ciężar naszej trójki… i jasne. Najpierw kolacja, potem wezmę Tygryska na klatkę żeby zapalić, a wy zyskacie czas na przygotowania i… dzieki kochanie - popatrzyła jej w twarz, czułym gestem przeczesując jasne włosy - Bez ciebie by się nie udało. Jakoś ci się odwdzięczę, obiecuję.
- No ja wiem jak możesz się odwdzięczyć. I to prawie od ręki. - Eve kiwała głową słuchając i widząc jak jej kumpela cieszy się z tego wysiłku jaki włożyła w zorganizowanie tej kolacji i wieczoru. Popatrzyła chwilę wyczekująco po czym roześmiała się naturalnie i wesoło. - Wystarczy, że dotrzymasz słowa jakie dałaś mi w czwartek jak jechaliśmy do koszar! - zawołała cichutko z roziskrzonymi oczami.
- A to mi się udało wczoraj złapać na targu. Ananasy trzymałam na specjalną okazję. Myślę, że właśnie taką jak ta. No i jakoś się udało. - blondynka ucieszyła się i cieszyła się dalej na tą imprezę jaka się właśnie zaczynała.
- I właściwie nie musicie nigdzie wychodzić. Wystarczy, że go tam przytrzymasz trochę. Stamtąd i tak nie widać tego stołu. A Di coś wymyśli, że musi wyjść. - gospodyni była pełna optymizmu, dobrych chęci i cholernie podekscytowana. - A kostium? Może być? - zapytała nagle obciągając nieco swój fartuszek i czekając co Lamia sądzi o jej wyglądzie.
- W skali od jednego do dziesięciu? - sierżant zmrużyła oko, skanując uniform blondyny bardzo uważnie, aż do chwili, gdy nagle złapała ją mocno za pośladki, przyciskając do siebie.
- Ruchałabym - wydała fachową opinię, szczerząc drapieżnie zęby - I taki będzie plan na dziś. Słyszałam że ktoś tu był bardzo leniwą dziwką i potrzebuje tresury - dodała chłodnym tonem, wzmacniając nacisk na tyle blondyny - Ale to po obiedzie, najpierw obowiązki kurewko, potem przyjemności - kiwnęła krótko głową, kończąc wywód pocałunkiem bez grama delikatności, jakby znaczyła teren.
- O tak! Na to czekałam! - za pleców Mazzi doszedł jej zduszony i radosny pisk Eve jakby się właśnie zaczynał spełniać jakiś jej bardzo mokry i bardzo brudny sen. Ale po chwili była sierżant wróciła na swoje miejsce na sofie do swojego faceta i swojej kumpeli. Diane podniosła na nią głowę i miała zaciekawione spojrzenie ale Steve chyba nadal nie podejrzewał co tu jest grane.
- I co? Już wszystko w porządku? - zapytał facet w hawajskiej koszuli i luźnych szortach patrząc pytająco na siadającą kobietę.
- Właśnie się zastanawialiśmy czy zaczynać bez was bo trochę nas ssie. - Diane wskazała na te czyste i nie ruszone talerze i gotowe do spożycia kolację.
- Ktoś coś mówił o ssaniu? - zapytała wesoło ich osobista kelnerka sadowiąc się na fotelu po stronie Lamii gdy postawiła na stole jeszcze obiecany sos. Teraz danie, goście i obsługa byli w komplecie. Uwaga Eve rozbawiła Krótkiego i Diane ale Steve nie chciał dłużej czekać.
- Dobra to zaczynamy szamę! - zawołał radośnie i sięgnął po pierwszą porcję makaronu.
- Gdzie?! Gdzie z tymi łapami?! - sierżant błyskawicznie zdzieliła go widelcem po rękach, robiąc groźną minę. Wskazała zaraz na Eve i dodała - Nie zabieraj dziewczynie radochy, co? Usiądź wygodnie, zrelaksuj się - położyła mu dłoń na piersi, pchając do tyłu aby oparł się o kanapę. Złagodziła też głos, mrucząc cicho i uśmiechając się do niego pogodnie - Cały dzień się mną zajmowałeś… w lodziarni, potem na torze i u Travisa. Odpocznij… należy ci się… bardzo głodny? Eve, bierz się do roboty - na koniec zwróciła się do kelnerki.
- Oczywiście! A właśnie no opowiadajcie co się u was działo. Bo ja tu tak sama w tej pustelni, odcięta od świata no i wieki was nie widziałam no to w ogóle nie wiem co się u was działo odkąd się rozstaliśmy w czwartek w nocy. - gospodyni poderwała się równie chętnie jak jedyny mężczyzna w ich gronie niechętnie cofnął rękę i dał się uprosić o powściągliwość. Ale pod wpływem czułości Lamii oraz widoków na dekolt gospodyni która przecież musiała pochylić się aby nałożyć jemu porcję makaronu dobry humor wrócił mu na twarzy. Eve tymczasem nałożyła najpierw jemu a potem dziewczynom tego spaghetti. Potem zabrała się za kompletowanie dania więc talerze stopniowo się napełniały i wyglądało i pachniało to całkiem zachęcająco. Nawet jeśli nie był to taki rarytas jak kaczka z jabłkami jaką kilka godzin temu przygotował stary Ed.
- Oj wiesz Eve, nic niezwykłego się nie działo - Mazzi machnęła ręką, obejmując komandosa jednym ramieniem, żeby nie czuł się pomijany i okrzyczany niepotrzebnie przez złą babę, ale wyglądało że nie zamierza się boczyć, tylko gapić na gospodynię która tak zręcznie i uroczo się przy nich uwijała.
- Rano w piątek ogarniałyśmy akumulator, bo zaczął padać, a przecież jutro mamy babski wieczór, więc musi być ciepła woda coby się wyszykować przed imprezą w Honolulu. - zaczęła opowiadać wesołym tonem, dzieląc uwagę między swojego samca, a samicę - Potem wpadła Di i razem z Amy pojechałyśmy na miasto. Szukałyśmy piżamy, niestety nigdzie nie mieli niczego znośnego na rozmiar dobrze odkarmionego byczka, szerokiego w barach. Jedyne co to na miarę, ale wtedy nie wyrobiłybyśmy się do dziś. Dlatego Amy zabrała nas na targ, do takiego jednego Chińczyka… znaczy w końcu trafiłyśmy do Chińczyka, po tym jak obleciałyśmy pierdyliard stoisk w poszukiwaniu takiej jednej książki. Na szczęście się udało załatwić sprawę. Wróciłyśmy do domu, rozpakowałyśmy graty… no mówię ci, to jakaś klątwa. Niby człowiek po jedną rzecz pojedzie, a tu nagle się okazuje, że bagażnik w kombiaku się nie domyka - westchnęła smutno, bolejąc nad małą pojemnością fury Betty i tych mnożących się sprawunków.
- Wróciłyśmy, poukładałyśmy szpej i musiałam jechać po Betty. Wróciłyśmy, zeżarłyśmy i zaraz trzeba było się zbierać do starego kina, bo na wieczór umówiłyśmy się z Olgą na kurtuazyjną herbatkę. Chciała poznać Betty, Betty nie miała nic przeciwko. Szybko podłapały wspólny temat, szczególnie, że Olga złapała złodziejkę, którą należało przećwiczyć. - wzruszyła ramionami i dodała lekkim tonem - Pozwoliły mi się wykazać, kwiczała jak wściekła, było całkiem miło. Wreszcie padł pomysł, że jednak chyba za mała kara dla niej. Zeszłyśmy na dół, Olga zwołala chłopaków. Pamiętasz Antona? Tego pingwina z którym robiłyśmy sobie foty na koncercie RB? Też tam był. Wydymali ją w pięciu po kolei, na raz… no było wesoło - zaśmiała się pogodnie - A na koniec spuścili się jej w dupsko, wszystko zlali do miski i kazałam jej to wypić. Chcesz mieć ząbki jak kryształki pij codziennie soczek z pałki. Betty i Olga były zachwycone, dostałam pochwałę za reżyserię - wyszczerz się saper poszerzył. - Crys trochę mniej się cieszyła, na koniec nie miała nawet sił chodzić, a my sobie stałyśmy i paliłyśmy fajki oglądając przedstawienie… i mniej więcej właśnie tam chyba Di jedzie z Madi - zerknęła na Indiankę - Do czerwonego pokoju w starym kinie… mówię ci Eve, kosmos. Mają nawet gloryhole.
- Ooo… - Eve słuchała przygód Lamii z ostatnich dni jak urzeczona. W końcu wydała z siebie pełne wrażenia westchnienie podziwu i może trochę zazdrości na te wszystkie przygody. - I tam właśnie jedziesz z Madi? - gospodyni popatrzyła na Diane jakby wreszcie zrozumiała gdzie i po co ma jechać z ich wesołą masażystką. Indianka przełknęła kęsa ze swojego widelca i uśmiechnęła się wesoło kiwając do tego głową.
- Lamia też tak nam nagadała i, że to w weekendy największe wzięcie mają to postanowiłyśmy spróbować. Zwłaszcza te gloryhole. No i ta Crys może będzie. To też mamy na nią ochotę. No ale… - skrzywiła się trochę i lekko potrząsnęła głową nawijając kolejną porcję makaronu na widelec. - Pojedziemy, zobaczymy. - motocyklistka roześmiała się też chyba podekscytowana tą wizytą.
- Jeejj… i mają prawdziwe gloryhole? Takie jak na filmach? I pokój do bzykania? Jeeejjj… Też bym tam chciała pojechać… - Eve wyraźnie się rozmarzyła i te miejsce w czeluściach starego kina z miejsca wydało jej się atrakcyjne i warte zwiedzenia skoro Lamia tak ciekawie o tym opowiadała a dziewczyny jechały same spróbować tam szczęścia.
- Pojedziemy, zobaczymy, powiemy wam jutro jak było. - Di uspokoiła kumpelę widząc, że ta prawie dostała ślinotoku od samej myśli aby zwiedzić takie cudowne i pełne przygód oraz możliwości miejsce.
- No i ta Crys… Antona pamiętam. Znaczy wyleciało mi imię z głowy ale pamiętam który to. Jak robiłyśmy sobie z nim zdjęcia na wieży przed koncertem. I on zapiął tą Crys? I jeszcze czterech? Jeejj… Ale to musiało być ekstra… To ta Crys też musiała być niezła jak dała radę. A masz jakieś filmiki? - Eve westchnęła na razie sobie darując wizytę w starym kinie ale teraz udzieliło jej się przeżywanie tego wszystkiego no i mania nagrywania swoich i nieswoich przygód.
Saper pokręciła przecząco głową, krzywiąc się smutno, ale tylko przez krótki moment.
- Nie było jak, miałam egzamin - wyjaśniła, rozkładając trochę bezradnie ręce. Nakręciła makaron na widelec i przyglądała mu się nim wreszcie zjadłą porcję. Przeżuła, mruknęła z uznaniem i znowu zaatakowała spagetti sztućcem. Zerkała też dyskretnie na Bolta, starając się wyczuć czy przypadkiem nie jest wściekły na podobne opowieści, albo zniesmaczony.
- Będziesz chciała to cię tam kiedyś zabiorę - obiecała blondynie i zerknęła na jedynego chłopa przy stole - A ty byś nie chciał Tygrysku zabawić się z nami przez dziurę w ścianie? - spytała, przytulając go mocniej.
- Lubię widzieć w co wkładam. - odparł facet w hawajskiej koszuli uśmiechając się do Lamii ale coś nie wydawał się na przejętego tą opowieścią. Nie wyglądał na zdenerwowanego czy wkurzonego. Dalej głównie był zajęty czyszczeniem swojego talerza co szło mu całkiem sprawnie. Chyba najsprawniej z całej czwórki. A całą historyjką wydawał się raczej zaciekawiony słuchając przygód Lamii i reakcji dziewczyn.
- No pewnie, że bym chciała! Może za tydzień? Aaa… No tak, za tydzień nie… - Eve za to cała się rozpromieniła na pomysł wspólnej wizyty w tych tajnych komnatach starego kina. No i pewnie chciała zaliczyć tą wizytę jak najszybciej ale przypomniała sobie, że już mają plany na przyszły weekend i wizyty w starym kinie tam nie ma.
- A jaki egzamin zdawałaś? U kogo? - zaciekawiła się gospodyni znów zwracając całą swoją uwagę na ciemnowłosą rozmówczynię siedzącą na sofie.
- Na taką co dominuje otoczenie - sierżant przełknęła makaron i dodała pogodnie - U Olgi i Betty. Tą pierwszą pies trącał, ważniejsza ta druga. Była zadowolona, to najważniejsze - dorzuciła i napila się kompotu, nim nadawała dalej.
- Dzisiaj za to Stevie przedstawił mnie swoim kumplom - rzuciła z czymś na kształt dumy, zerkając na Bolta jak na ulubiony gambel z kolekcji, z którego jest się wyjątkowo zadowolonym, że w ogóle jest - Odwiedziliśmy Travisa za miastem. Grzebie w buggy i innych maszynach, pozwolił nam wziąć jedną i jechać w teren. Było zajebiście! - sama nie wiedziała kiedy zaczęła żywo gestykulować - Jechaliśmy przez Pustkowia, potem rozbijaliśmy się na torze. Cholera, jakie to miało przyspieszenie… aż na górkach wylatywaliśmy w powietrze - zaśmiała się - Wyjeździliśmy cały bak i… pięknie tam. Jak z pocztówki. Travis swój chłop, Ed tak samo. Jeden były trep, drugi hippis. Szkoda że nie spróbowałyście kaczki z owocami… i te jabłka! - westchnęła rozmarzona, wcinając makaron z apetytem - A najpierw byliśmy na lodach przy Ratuszu i… było super. - końcówkę dodała do komandosa - Musimy to powtórzyć… dzięki że mnie tam zabrałeś… aaaa! - pstryknęła palcami, robiąc minę napasionego kota gdy patrzyła na Eve - Booooo… Stevie dziś przyjechał po mnie w pełnej gali! - wypaliła przejęta jak wtedy gdy go widziała - Raaany, szkoda że go nie widziałaś. Jak teraz wygląda obłędnie, to w mundurze… ehhh - sapnęła rozmarzonym głosem. - I jeszcze mi kwiatki zebrał. Prawda kochanie?
- Oczywiście. - Steve skinął głową potwierdzając słowa Lamii po czym zaczął sobie nakładać kolejną porcję bo wymłócił cały talerz jako pierwszy. I widocznie się jeszcze nie najadł.
- Ojej, w pełnej gali? I z kwiatami? Ojej, to musiało wyglądać bardzo pięknie. - Eve popatrzyła teraz na Krótkiego bo dotąd obserwowała głównie opowiadającej swoje przygody Lamię.
- Wyjeździliście cały bak? Przyspieszenie? A jaki był ten buggy? A motory były? - Di zaciekawiło coś całkiem innego. Coś co zapewne było o wiele bliższego jej sercu i gangerskiej naturze czyli motory i przyspieszenie.
- Kiedyś Travis miał jakiegoś crossa. Ale miał go sprzedać bo motory go nie kręcą. Ale w końcu nie wiem czy sprzedał czy nie. Nie pytałem sie bo ja tam przyjeżdżam do niego. No i na szamę. I poszaleć na torze. - Krótki mówił od niechcenia, jakby nie chodziło o nic wielkiego. Ale wydawało się, że Di odkryła wreszcie coś co chociaż trochę ich łączy.
- I mieliście tam kaczkę z jabłkami? Raz jadłam. Pamiętam, że była pyszna. - Eve za to zaciekawiła ta kaczka z jabłkami która raczej do standardowego dania trudno było zaliczyć. - I mówisz, że zdawałaś egzamin na dominę u Betty i Olgi? No i były zadowolone? To muszę ci pogratulować. Zawsze czułam, że masz do tego rękę. Tak samo jak do wymyślania scenariuszy! - gospodyni jeszcze na chwilę wróciła do tego co Lamia mówiła wcześniej i popatrzyła na Lamię tak jakby spełniła jakieś jej skryte oczekiwania i marzenia. Zwłaszcza te mokre jakich nie wypada pokazywać w świetle dziennym.
- Dzięki Eve. Udało się tylko dlatego, że miałam na kim trenować - saper odwzajemniła spojrzenie nie ukrywając, że zrobiło się jej bardzo, ale to bardzo miło. Wyczyściła talerz do czysta i z zadowoloną miną odłożyła na niego sztućce - Tak sobie pomyślałam…. - zaczęła z kompletnie innej beczki - Skoro akurat jesteśmy tutaj, w profesjonalnym studiu fotograficznym, u profesjonalnego fotografa… i tak się składa, że pan kapitan ma przy sobie pancerz galowy - ukryła perfidny wyszczerz za szklanką kompotu, gdy tak wślepiała się w cel jak kot w mysz - Czy poświęciłby się dla byle jakiej sierżanciny i to w cywilu już, raz jeszcze zmienił się w najlepszy tyłek po tej stronie Ścieku i dał sobie cyknąć fotę z taką jedną latawicą bez rodowodu? - zamrugałą, wachlując rzęsami - Gdybym miała taką fotę nawet skołowałabym sobie portfel, zamiast nosić talony w staniku.
Steve słuchał i słuchał tej rozmowy ale przy pomyśle fotki w mundurze trochę się zdziwił. - Fotkę? W mundurze? - powtórzył z zastanowieniem i zaczął nawijać makaron na widelec.
- Świetny pomysł! Zrobię wam jutro rano normalną sesję zdjęciowa jaką tylko chcecie! Jak chcecie mogę być nawet nago! - Eve przyklasnęła w dłonie i z miejsca poparła pomysł Lamii kując żelazo póki gorące. Czyli póki Krótki myślał i nie powiedział, że nie.
- No cóż, skoro tak to dobra. - oficer w hawajskiej koszuli widocznie przemyślał sprawę i tak połączonej prośbie chyba nie miał serca odmówić.
- Ale miękka faja z ciebie. Zobacz jak ona kiśluje na tą sesję i w ogóle. Ja bym jej kazała zrobić sobie dobrze ustami czy dać się puknąć. - Diane wcięła się w tą dyskusję jakby sobie przypomniała, że trepowi warto wbić jakąś szpilę chociaż raz na wieczór.
- Ojej, Di, przestań, przecież to formalność. Jakby Steve miał na coś takiego ochotę no to pewnie. Ja się zgadzam. - gospodyni wzięła słowa Indianki i obróciła w dobry żart kompletnie się tym nie przejmując.
- Dobra, zobaczymy jutro rano. To wszyscy już skończyli, ten pasibrzuch zaraz też to chodź pójdziemy po ten deser. - Indianka dała sobie spokój ale, że wieczór był już bardziej ciemny niż widny to i wstała od stołu. A jej uwaga z miejsca zmobilizowała blondynę do tego samego.
- No tak! Deser! To wy tu sobie poczekajcie a my pójdziemy zrobić co trzeba. - podekscytowana gospodyni pokiwała głową i prawie truchtem podreptała za regał a za nią o wiele spokojniej Diane.
- Madi powinna niedługo tu być to pójdę jej pomóc póki jestem. - oznajmiła znikając za narożnikiem. Krótki pokiwał głową i kończył młócić drugi talerz.
- Spoko, na deser zawsze znajdę miejsce. - uspokoił je obie na pożegnanie wracając do jedzenia.
- To dobrze, bardzo dobrze - Mazzi oparła łokcie o blat i wpatrywała się w niego urzeczona. Duży był z niego chłop to i zjeść musiał, ale i tak zadziwiające było gdzie on to wszystko mieści. - Mam nadzieję, że z pełnym żołądkiem nie polulasz za szybko i nie zostawisz nas dwóch, biednych i samych… w wielkim, pustym i zimnym łóżku. Tak bez bajki na dobranoc - zrobiła smutną minę - Bez bajki się nie liczy… to jakby dać pół litra na dwóch. Będziesz miał coś przeciwko jeśli zapalę? - na koniec sięgnęła do torebki wymownym ruchem. Z tego wszystkiego praktycznie cały dzień nie paliła, ssanie w dołku w końcu się uaktywniło i należało je zabić w zarodku przed deserem. - Powiedz, masz alergię na coś? Orzechy, jakieś owoce czy inny szpej?
- Jak ktoś ma alergię na takie głupoty to nie nadaje się to “Thunderbolts”. Rany, dobrze, że przy Travisie ni wyskoczyłaś z czymś takim. Jasne, leć zajarać. - Steve’a chyba naprawdę rozbawiło to pytanie o alergię a by dać wyraz, że Lamia się nie ma o co martwić o samotne spanie w łóżku dzisiejszej nocy to dostała szybkiego całusa w usta na dobry omen.
Mazzi zamachała rzęsami, a potem podeszła pod okno i otworzyła je, siadając na parapecie. Odpaliła papierosa i zaciągnęła się z wyraźną przyjemnością.
- A co by się stało jakbym przy Travisie o to spytała? - popatrzyła z ironicznym uśmiechem na Krótkiego - Czyżby wydało się wtedy coś co usilnie ukrywasz? Wreszcie bym usłyszała kompromitujące fakty zamiast superlatyw i opowieści o bohaterach walczących z kajdaniarskim systemem wojskowym, co to sprzętu dać nie chce dzielnym komandosom jak go potrzebują - pokiwała głową mądrze - Dobrze, że nie jestem Botlem, bom delikatna i alergiczna jak jasny wuj. Mam okropną alergię - zaciągnęła się, wydmuchując dym za okno - Alergię na ludzkie pierdolenie - dokończyła, parskając i zaraz zaczęła nadawać - Swego czasu jakoś w pierwszych dniach wolności… a nie, już wiem. Obudziłam się w piątek. W poniedziałek Betty wzieła mnie i Amelię na dwa dni do siebie, w ramach… hm, próby aklimatyzacji na powrót w społeczeństwie. Wybyłam wtedy do “41” bo szukałam RB, a tam się szwendał palant jeden. Więc tak sobie czekałam przy barze popijając sok, a tu nagle proszę ja ciebie, przysiada się jakiś typ. Obcięłam go, nie był najgorszy. Nawet całkiem niezły… czar prysł gdy się odezwał… no ja pierdolę - pokiwała głową zrezygnowana - Zwiadowca z jakiś tam śmieciowych zwiastunów, czy jak się tam nazywali. Frontowy weteran, co to teraz szkoli koty… szkoda mi dzieciaków którzy trafili na tego fiuta. Na Froncie strzelał do maszynek i mu tego brakowało. W ogóle to się nudził tutaj, niestety speców potrzebowali do szkolenia nowych, więc się łaskawie zgodził. Znasz ten dowcip? A raczej anegdotkę? Typ patrzy na laskę i mówi “podobasz mi się, nie spierdol tego”... mniej więcej tak to wyglądało. Pierdolił jakieś bzdury, że uszy puchły. Rozumy wszystkie pozjadał. Taki napuszony fiut z kompleksem małego penisa, co to musi sobie odbijać frustracje na otoczeniu, szczególnie w robocie i na niższych stopniem. Niczego ich nie uczy, tylko tyra bez sensu… i te tostery - prychnęła zirytowana - Trochę mnie wkurwił tym… trochę bardzo. Wygarnęłam mu co o tym sądze. Co o nim sądze i takie tam. Później biedny Garry musiał sprzątać kontuar z krwi i szkła, a mi łatać rękę. - pokręciła głową i wzruszyła ramionami wesoło - Bez obaw, teraz mi lepiej. Już nie rozwalał rękami szklanek… więc jak? Czego się dowiem jak następnym razem u Travisa spytam o twoje alergie?
- No właściwie to nie wiem. - facet w hawajskiej koszuli przeżuwał chwilę kolejny kęs makaronu z sosem i mięsem gdy zastanawiał się nad tym pytaniem. - Są chyba dwie opcje. Albo się zapluje z radochy na pomysł, że taki pseudokomandos jak ja ma czy może mieć jakieś alergie. Albo się zapluje na myśl, że jakiś Bolt mógłby przejść selekcję i mieć jakieś alergie. Zależy jaka będzie faza Księżyca, jak się wyśpi, jak słonko przygrzeje i takie tam. Ale zapluje się na pewno. - oficer odpowiedział poważnie jak na oficera wypadało. Ale na końcu uśmiał się gdy ta myśl o swoim kumplem i jego reakcji na to pytanie jednak go rozbawiła.
- A ten typ co spotkałaś no znam. I to tak się wyrywa laski? “Nie spierdol tego.”? No cholera, szkoda, że nie wiedziałem wcześniej. Widać się zabierałem do tego nie tak jak trzeba. - zaśmiał się znowu jakby odkrył jakiś błąd w swojej sztuce podrywu. I to taki podstawowy i kardynalny. Ale coś dziwnie ten śmiech był podszyty złośliwością.
- A po co szukałaś Rude Boy’a? - zapytał zerkając znad prawie znów pustego talerza. Ale w tym momencie na zewnątrz zagdakał klakson samochodu. Gdzieś tuż pod oknami. A zza regału dał się słyszeć głos Diane.
- Ja zobaczę! To pewnie Madi! - zawołała jakby chciała utrzymać resztę na swoich miejscach. - Tak, to Madi! To ja będę się zbierać! - zawołała jeszcze i przez chwilę było słychać jej szybkie kroki. W końcu pokazała się im znowu wychodząc zza regału i podchodząc do stołu.
- No to trzymajcie się. Udanej zabawy. Widzimy się jutro. Ja pewnie będę nocować u Madi więc nie kłopoczcie się nami. No i w samą porę bo deser właściwie gotowy więc Eve zaprasza. Ciao! - Indianka pożegnała się całując krótko Lamię w usta a Krótkiemu posyłając całusa. A potem ruszyła w stronę drzwi wyjściowych, odryglowała je i po chwili było słychać trzaśnięcie drzwi na zewnątrz.
- To mamy gdzieś iść po ten deser? To Eve go nie przyniesie? - zdziwił się Steve patrząc znów trochę zdezorientowanym wzrokiem bo coś Eve jakoś nie było ani widać ani słychać a Diane widocznie poszła sobie na dobre.
Starsza sierżant pstryknęła kiepem, zamknęła okno i jak gdyby nigdy nic podeszła do stołu, wyciągając zapraszająco rękę. Szczęśliwie Madi wybawiła ją z problemu odpowiadania na pytanie po co szukała RB. Jeszcze by wyszło, że była wtedy w stroju królika i zwiedzali oboje przeróżne królicze norki… a po co biedny komandos miał się denerwować przed deserem?
- Niestety będziesz musiał się podnieść Tygrysku - odpowiedziała ciepłym tonem, spoglądając na niego z góry - Jemy w kuchni… co prawda to tylko deser po kolacji, a nie tor przeszkód dla buggy, ale moje kumpele też się postarały o coś wyjątkowego na dziś.
- Taakk? - Steve dał się złapać za rękę ale chwilę zerkał ciekawie do góry na stojącą obok Lamię jakby próbował zgadnąć co to może być te “coś wyjątkowego”. Ale w końcu wstał, wziął jeszcze szklankę kompotu i z miejsca wypił większość z niej i gdy ją odstawił dał się Lamii zaprowadzić dalej.
Nie było daleko bo kilka kroków i gdy wyszli z wnęki i zza regału ukazał się deser. I deser nawet podniósł główkę i pomachał do nich wesoło.
- Czeeeśćć! Podano do stołu! - zaszczebiotała wesoło Eve. Zabrzmiało bardzo radośnie i ekscytująco. A wyglądało jeszcze lepiej. Bo Eve leżała na solidnym, drewnianym stole. Całkowicie naga. Za to przystrojona w różne abstrakcyjne wzorki zrobione z czarnych ścieżek płynnej czekolady, pstrych szlaków bitej śmietany, słonecznych kółeczek ananasa, błyszczącej polewie syropu z ananasa i jeszcze jakichś kremowych szlaczków. Wszystko to tworzyło kolorową mozaikę słodkości serwowaną przez gospodynię jak najbardziej osobiście.
- O cholera… - Steve chyba zamurowało co najmniej tak samo gdy niedawno zobaczył Eve w stroju seksownej pokojówki. Albo kelnerki. Teraz zaś strój słodkiej sałatki też zrobił na nim odpowiednie wrażenie. Bo przystanął na chwilę i dopiero po tym jak ogarnął całość to zbliżył się do stołu z zafascynowanym wyrazem na twarzy.
- Di tutaj zostawiła całą baterię. Jakby coś trzeba było doprawić. - Eve oszczędnym ruchem aby nie zepsuć kolorowego deseniu wskazała na te różne pojemniki jakie pokazywała wcześniej Lamii. Z oczywistych względów brakowało tylko puszki po ananasach i syropie.
- Wyglądasz przepysznie kochanie - saper zatarła ręce, podziwiając swoją słodką dziewczynę na razie samymi oczami. Stanęła koło jej głowy i nachyliła się, całując ją w usta.
- Mmm… czekolada - dodała, obniżając głowę. Wystawiła język, zlizując powoli kawałek mozaiki przy prawym obojczyku blondyny.
- Zobacz go - wyszeptała teatralnym szeptem aby przypadkiem Bolt nie przegapił - Tak się odgrażał, że na deser zawsze znajdzie miejsce - to powiedziawszy znów wysunęła język, tym razem zlizując ściężkię bitej śmietany od żuchwy, aż po zagłębienie między piersiami blondynki.
- Dziękuję. I życzę smacznego. - naga fotograf podana na slodko wydawała się być równie podekscytowana i szczęśliwa jak Lamia która jej skosztowała jako pierwsza. Ale podana do stołu dziewczyna uniosła nieco głowę aby popatrzeć jak jej dziewczyna radzi sobie z czyszczeniem jej piersi i jak chłopak jej dziewczyny zapatruje się na tą zabawę.
- No, no… słyszałem o czymś takim. Ale nie sądziłem, że zobaczę coś takiego na własne oczy. - Krótki wydawał się na razie zahipnotyzowany tym daniem i jego konsumpcją.
- Oj, Steve no chcesz to oglądaj na własne oczy. Ale możesz też spróbować czegoś więcej. - blondynka zaśmiała się cicho i rezolutnie po czym ostrożnie uniosła nogę wysuwając ją w stronę stojącego przy stole mężczyzny. Ten pomógł jej chwytając jej łydkę i przez chwilę oglądał jej stopę i goleń polane tymi słodkościami. Ale wreszcie się skusił i zabrał się za próbowanie deseru co wywołało radosny chichot gospodyni.
Co prawda nie miało to nic wspólnego z wyścigami, strzelaninami innymi męskimi zajęciami… ale wydawało się, że trafiły w dziesiątkę. Rozmowy powoli ucichły, usta znalazły inne zajęcie, kosztując słodkości i spijając owocowy syrop prostu z kobiecej skóry. Mazzi zaczęła od góry i powoli kierowała się ku dołowi, pochylając się mocno nad stołem aby dosięgnąć a to do środka brzucha, a to do boku po przeciwnej stronie. Wreszcie ściągnęła nerwowym ruchem kieckę przez głowę, odrzucając ją gdzieś za plecy. Szkoda było ją pobrudzić, a tłuste plamy ze śmietany ciężko schodziły. Za sukienką na podłogę poleciała bielizna i stanik, a saper została w szpilkach i pończochach, na przeciwko śmietanowo-czekoladowo-owocowej blondyny.
- Chodź wyżej - wydyszała do kompana, zapraszajaco kiwając dłonią, po czym nachylila się aby zlizać z okolic pępka wyjątkowo dorodną pecynę bitej śmietany dodatkowo z kawałkami ananasa.
- Idź. Spotkamy się przy wejściu. - Steve mruknął ale oczyszczanie ustami dolnych partii Eve chyba troszkę zastopowało go na tym przedpolu. Mruknął niby zwyczajnie, jak wcześniej gdy wrócił aby przeparkować samochód do garażu. Ale miał dłonie i usta pełne roboty i roziskrzone spojrzenie. Dość późno odkrył dlaczego Lamia zdjęła z siebie większość ubrania bo już stopy i łydki gospodyni zostawiły na jego koszuli słodkie i lepkie ślady.
- Bardzo cię przepraszam Steve ale chyba troszkę cię pobrudziłam. - Eve sapnęła przepraszająco zerkając gdzieś ponad głową i barkami Lamii. A korzystając z tego, że jej dziewczyna zdążyła już ją nieco oczyścić ze słodkości pozwoliła sobie ją głaskać albo całować jak czegoś dosięgnęła.
- No faktycznie… - Steve chyba zupełnie zapomniał o tym, że jest w ubraniu bo popatrzył na te smugi bitej śmietany, syropu i czekolady na swojej koszuli jakby się zastanawiał skąd i kiedy to się tam znalazła. Ale sapnął i zdjął z siebie tą hawajską koszulę jednym szarpnieciem i rzucił ją w kąt.
- Ojej, ale fajnie. - Eve pisnęła z uciechy i przeciągnęła klejącą się stopą po nagim torsie komandosa. Przy okazji zostawiając na nim mokry i klejący ślad. A ten złapał znów za jej kostkę i jeszcze raz zaczął poprawiać to co umknęło jego ustom i dłoniom po pierwszym razie.
Mazzi za to była na tyle uprzejma, by dać mu dokładkę słodkości prosto na długą, gładką nogę tuż przed jego twarzą. Z miną niewiniątka polała łydkę sosem czekoladowym, dokładnie od kolana aż po kostkę.
- Jedz kochanie - dodała przy tym troskliwym tonem matki, karmiącej syna specjalnym deserem. Zgarnęła na palec wskazujący trochę bitej śmietany żeby chichocząc przyozdobić policzek komandosa białym kleksem.
- No spójrz… jak ty jesz. Cały się uświniłeś - wymruczała, nachylając się aby językiem usunąć zabrudzenia z jego skóry. Przy okazji złapała go za brodę, ściskając palcami i odwracając usta od nóżki Eve do własnych ust. Pocałowała go krótko, po czym puściła, pozwalając wrócić do zabawy. Została jeszcze najważniejsza rzecz, tym razem dla blondynki. Przecież saper obiecała coś swojej dziewczynie…
- A ty czego się tak cieszysz, kurewko?! - syknęła nagle ostro, łapiąc kobietę za pierś i ściskając mocno. Nachyliła się nad jej twarzą, łącząc ich wargi w mocnym, brutalnym pocałunku bez grama czułości. - Już ja ci znajdę zajęcie, leniwa zdziro - prychnęła, spoglądając ze złowieszczą miną na blondynkę. Szybko wskoczyła na stół, obracając się twarzą do Bolta, a biodra dociskając fotograf do twarzy.
- To jak, spotykamy się przy wejściu? - rzuciła brunetowi, pochylając się do przodu i wracając do posiłku nad i pod pępkiem, przy okazji rozmazując sosy własnym ciałem.