Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-09-2018, 00:05   #11
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=KCUOJn69Is0[/MEDIA]
Przez jedną dobę łaźnia nie zmieniła się wcale, nie jak kobieta podtrzymywane właśnie przez pielęgniarkę gdzieś w progu. Jeden wypad w nocy na miasto i pół butelki wina wystarczyło aby Lamia znów poczuła się jak zdjęta z krzyża. Znowu większość czasu spała, albo walczyła z torsjami, pocąc się niemiłosiernie i równie niemiłosiernie śmierdząc. Jeden cholerny wieczór, miły jak szlag, ale widać za wcześnie na równie ekscytujące wypady. Chyba że sierżant chciała wylądować na stałe w łóżku, karmiona jak zniedołężniała baba. Tak która zasypia na kiblu. Patrząc na całokształt samopoczucia na szpitalnym kacu, szło nabrać awersji do alkoholu. Przynajmniej na pewien czas. Na szczęście awersji do kąpieli nie zamierzała się nabawić nigdy, a wręcz przenigdy. Tak samo jak ani myślała marnować okazji do przepłukania się gdy Betty proponowała. Czucie się czystym i pachnącym było… przyjemne. Lepsze niż swąd własnego, spoconego i zabłoconego ciała w niepranym Bóg wie ile mundurze, wtłoczony między smrody podobnych ciał.
- Wolałabym… pomoc, jeżeli masz czas - Mazzi czuła się na tyle fatalnie i niepewnie, żeby schować dumę w kieszeń i poprosić o pomoc. Tym razem rzeczywiście mogła sobie zrobić krzywdę przy wychodzeniu, albo stracić przytomność gdzieś w połowie drogi między leżeniem na prawie płask, a pionem.

Siostra słysząc odpowiedź pacjentki lekko uniosła brew, trochę jakby zdziwiona ale zaraz na ustach pojawił się lekko ironiczny uśmieszek.
- Ależ oczywiście księżniczko. Z przyjemnością. - odparła chyba nawet całkiem zadowolona.
Sięgnęła dłońmi po guziki piżamy Lamii i bez pośpiechu zaczęła je rozpinać. Rozpięła pierwszy, drugi, kolejny i ostatni. Wreszcie rozsunęła poły piżamy a potem zsunęła ją z ramion starszej sierżant rzucając ją gdzieś w kąt.
Popatrzyła chwile na odkryty tors dziewczyny i uśmiechnęła się z zadowoleniem.
- Wreszcie jakaś odmiana, coś innego, niż zawsze na płask. - dodała rozbawiona patrząc głównie na piersi Lamii. Z tym samym zadowoleniem uklękła przed nią i również nieśpiesznie zsunęła z niej dół piżamy.
- No daj kroka. - powiedziała cicho dając jej gestem znać by wyszła z leżących już na podłodze spodni.

Sierżant wykonała rozkaz, przytrzymując się ściany przy podnoszeniu nogi bo zakręciło się jej w głowie. Plan jednak wykonała, powinna dostać medal. Coś jej jednak nie pasowało, jeszcze tylko nie wiedziała co.
- Ciągle nazywasz mnie Księżniczka - odezwała się wreszcie, wyjmując drugą nogę z porzuconych ubrań i stając obok nich. Patrzyła przy tym na pielęgniarkę na tyle uważnie na ile się dało ze średnio przytomnym spojrzeniem - Dlaczego?

Pytanie chyba zaskoczyło pielęgniarkę. Trzymała spodnie z jakich właśnie wyszła Lamia i uniosła głowę w górę by spojrzeć na jej twarz. W końcu uśmiechnęła się, rzuciła spodnie tam gdzie leżała już góra piżamy i nieśpiesznie podniosła się do pionu.
- No sama pomyśl. Przywieźli nam młodą, śliczną dziewczynę. Śpiącą. O którą tak długo nie było wiadomo czy wyżyje. I ciężko pracowaliśmy aby wyżyła. - powiedziała Betty odsuwając na bok przyklejony do twarzy kosmyk włosów pacjentki przy okazji muskając palcami jej policzek. - A gdy jej stan się ustabilizował nie było pewne czy i jak tak to kiedy się wybudzi. Więc dalej spała. Więc byłaś taką, naszą, śpiącą księżniczką. A przynajmniej dla mnie. - lekko wzruszyła ramionami jakby nie było w tym nic nadzwyczajnego.
- No a teraz pakuj się do wanny. Woda stygnie. - podała jej dłoń by pomóc jej przekroczyć barierę wanny i znaleźć się w środku.

- Dzięki - przyjęła pomoc łapiąc dłoń i przy asekuracji wchodząc do...tak przyjemnie ciepłej wody. Wystarczyło zanurzyć stopy, a potem łydki, uda i pośladki; oprzeć plecy o rant wanny i poczuć w pełni jak przyjemne ciepło otula ciało.
- Przez chwilę myślałam że to szydera… ta Księżniczka - przyznała patrząc do góry na drugą kobietę i sama wzruszyła ramionami - Albo znowu coś odwaliłam na nieświadomce… wpadłam goła ze szpicrutą do kantyny… albo coś - zrobiła najniewinniejsza minę jaką potrafiła - Więc… uważasz że jestem ładna? - zapytała odrzucając na plecy przetłuszczone włosy ruchem podpatrzonym na starych filmach.

Betty uklękła po drugiej, zewnętrznej stronie wanny. Pokiwała ze zrozumieniem głową gdy Lamia mówiła o swoich podejrzeniach co do przezwiska. Roześmiała się z pomysłu ze szpicrutą i kantyną. Potem na pytanie o urodę uśmiechnęła się tajemniczo.
- Czy uważam, że jesteś ładna? - powtórzyła pytanie i zaczęła bawić się rantem wanny przesuwając powoli palcami po tej krawędzi. Palce przesuwały się stopniowo w kierunku głowy pacjentki.
- Nie księżniczko. Nie jesteś ładna. - powiedziała w końcu z nieco szerszym ale wciąż tajemniczym i wieloznacznym uśmiechem.

Za dłonią, która doszła już do wystającego ponad krawędź wanny ramienia Lamii ruszyła reszta ciała pielęgniarki. Też jakimś powolnym a jednak drapieżnym ruchem. Teraz gdy się bardziej nachyliła i mocniej widać było jej dekolt Mazzi dojrzała, że na pewno ma tam jakiś tatuaż. Ale Betty sunęła dalej. Jej palce przesunęły się po barku drugiej kobiety, zjechały w dół, przez kawałek łopatki i zniknęły gdzieś za jej plecami tracąc kontakt z ciałem sierżant. Ale przy okazji twarz pielęgniarki zbliżyła się do twarzy siedzącej w wannie pacjentki.
- Jesteś śliczna. - szepnęła jej do ucha gdy sięgała po coś za jej plecami. - Tak śliczna, że za każdym razem jak cię myłam miałam nadzieję, że kiedyś się wreszcie obudzisz i będę to mogła zrobić jak będziesz tego świadoma. - wyszeptała z wolna z powrotem cofając się. W dłoni miała już gąbkę i jakąś butelkę z płynem. Zatrzymała je gdzieś w połowie drogi między sobą a nią.
- Poradzisz sobie sama? Czy mam ci pomóc? - zapytała jeszcze raz tak samo jak na początku gdy pytała o piżamę.

- Księżniczki ponoć najlepiej budzi się pocałunkiem. Skoro już nie śpię, znaczy temat ograny - Księżniczka kiwnęła bardzo powoli głową, nie odrywając oczu od pielęgniarki. Gdzieś w głowie kołatała się jej myśl o tym ile razy poprzednio Betty już się nią zajmowała. Teraz za to radość miała być po obu stronach, tak samo jak świadomość. Wzdrygnęła się krótko, a zwichrowany mózg podrzucił jej obraz pielęgniarzy sapiących na niej i poruszających się rytmicznie w przód, cholerny tył i znowu do przodu. Zagryzła wnętrze policzka żeby odgonić niepotrzebne rozmyślania. Nawet jeśli to… było, minęło. Trudno. Żyła. A dupa nie była z mydła.
- Śliczna? Może… na pewno niedopieczona - parsknęła wracając do tego co się działo w najbliższej okolicy tu i teraz. Wymownie spojrzała na spaloną skórę, ale było to krótkie. Zaraz wróciła do twarzy obok swojej i mruknęła przepraszająco - Słabo mi… chyba ten jeszcze jeden raz będziesz musiała się mną zająć…

- Aha… No cóż… skoro na prośbę pacjenta…
- Betty też wczuła się w tą rolę i zrewanżowała się podobnym stylem. Rozłożyła lekko ramiona na boki wzruszając do tego ramionami wskazując, że wobec takiej prośby jest całkowicie bezradna. Tylko oczka jej się śmiały jakby właśnie na żywo ziszczał się jej mokry sen.
- No dobrze. To zaczniemy od głowy. Bo masz trochę tych włosków a najdłużej będą schły. - pielęgniarka wróciła do swojej roli opiekunki pacjentów i powoli wstała. Przeszła za tylną krawędź wanny tak, że znalazła się za plecami Lamii. Nieśpiesznie zaczęła zlewać jej włosy wodą nabierając ją miseczką wodą z wanny i przelewając na włosy. Lamia czuła jak przyjemna może być ciepła, czysta woda opływająca ciało. Następnie pielęgniarka zaczęła myć włosy pacjentki. Ta czuła jak palce tej drugiej masują jej skórę na głowie produkując przy okazji mnóstwo piany.

- Szkoda, że nie wiedziałam o tym całowaniu. - powiedziała cicho Betty przesuwając swoimi palcami po kolejnych fragmentach skóry i włosów.
- Bo tam na kiblu bym cię tak obudziła. - dodała z uśmiechem którego co prawda Mazzi nie widziała ale za to świetnie go słyszała.

- Jak coś świetnie symuluję omdlenia i śpiączki. - pacjentka mruczała z szerokim uśmiechem na ustach, czując jak roztapia się w kąpieli z masażem głowy. Oczy już dawno miała zamknięte i oddychała coraz ciężej, nastawiając głowę i kark na zabiegi Betty.
- Sama zobacz - zakomunikowała nagle i przelała się do tyłu, udając że oto właśnie pożegnała się ze świadomością.

Lamia przez chwilę czuła jak leży z odchyloną do tyły głową i nic się właściwie nie dzieje. Aż wreszcie usłyszała zaciekawiony głos Betty.
- No rzeczywiście. Bardzo udana symulacja. - pochwaliła się pielęgniarka i sądząc po głosie i ruchu powietrza na mokrej skórze musiała się chyba nad nią pochylać.
- W takim razie będę musiała cię ratować. - odpowiedziała wesoło chociaż wciąż z tą udawaną powagą, surowej pielęgniarki. - Najpierw muszę sprawdzić czy jest oddech. - powiedziała i Lamia poczuła jak na dolnej wardze ląduje palec siostry. Palec umiejętnie podrażniał wargę, najpierw dolną a potem górną rozsyłając przy tym przyjemne prądy gdzieś, w głąb ciała. - Żeby się upewnić, czy czuć oddech można zatkać jedną z dróg oddechowych. - ochoczo tłumaczyła i demonstrowała dalej. Tym razem dokładając drugą dłoń którą zacisnęła nozdrza starszej sierżant przez co już musiała ona oddychać przez usta.
- W domu mam takie fajne klipsy. Można ich użyć przy takich zabiegach. Albo na innych. - rzekła jakby przypomniała sobie o tym pomocnym dodatku jaki miała w domu. - No ale widzę, że nic nie działa… - powiedziała z udawanym smutkiem znów oznajmiając, że okoliczności ją do tego zmusiły. - Więc potrzebna jest najbardziej bezpośrednia metoda. - to mówiąc Lamia usłyszała szelest pielęgniarskiego ubrania gdy siostra nachyliła się nad nią. Przez moment jeszcze czuła jej oddech na swoich ustach. A potem jej usta na swoich. Trochę nietypowo bo całowały się do góry nogami. Ale Betty bardzo solidnie przykładała się do zabiegu sprawdzając językiem i ustami wszelkie możliwe zakamarki ust Lamii gdzie mogłoby się ukryć coś blokującego oddech.
- I jak teraz? Lepiej? - zapytała mrucząc cicho z zadowolenia nieco obniżając swoja twarz by spojrzeć w oczy pacjentki.

Lamia uchyliła lewe oko, ściągając brwi na środek czoła. Zastanawiała się wydymając usta i krzywiąc twarz w objawie wysilonego myślenia. Wreszcie zamrugała, przejechała językiem po wargach. Wpierw swoich, potem tych u góry. Robiło się gorąco i to wcale nie od wody, albo nie tylko od niej.
- Szlachetna pani uchyl no rąbka tajemnicy jak mogę ci się odwdzięczyć za uratowanie życia? Ziem nie posiadam, posag mi rozkradli źli ludzie… lecz wciąż jeszcze są sposoby w które mogę zadośćuczynić łaskawości twej, okazanej z dobroci i czystości serca, jak na stan rycerski przystało. - pokiwała głową nie odrywając oczu od oczu brunetki za to wyciągając ramiona do tyłu i niezgrabnie obejmując pomoc mokrymi kończynami. Jej palce dziwnie zaczęły szukać guzików do rozpięcia.

- Ależ Księżniczko… - głos Betty zabrzmiał dość enigmatycznie. Trochę jakby z jakąś naganą czy zaskoczeniem słysząc co mówi no i widząc jak mokre dłonie zostawiają mokre ślady na jej fartuchu. Obserwowała przez chwilę te zmagania niewygodnej dla Lamii pozycji, mokrych dłoni i zdecydowanie za małych na takie wygibasy guzików.
- Zaczynasz mówić tak jak lubię. - uśmiechnęła się z zadowoleniem wracając spojrzeniem do twarzy dziewczyny i pozwalając jej gmerać przy sobie bez przeszkód. W tym czasie Lamia zdołała rozpiąć jeden z guzików więc fartuchowy dekolt pielęgniarki powiększył się ukazując jakąś bluzeczkę pod spodem. I tak, nie było wygodnie ani patrzeć, ani sięgać, ale i tak znowu rzucał się w oczy ten tatuaż. Jakieś chyba kreski i plama.

Betty też nie próznowała. Zaczęła korzystać z namydlonej gąbki. Przesuwała nią po obojczykach pacjentki schodząc coraz niżej i niżej aż gąbka zahaczyła o górę piersi. Poprzesuwały się tak trochę nawzajem wzdłuż wzdłużnej osi. Dłonie i gąbka Betty wędrowała coraz niżej wzdłuż torsu Lamii a Lamia wyginała się i coraz bardziej wysuwała się z wanny opierając się plecami o jej kant by rozpinać coraz niższe guziki Betty. W końcu udało jej się rozpiąć ostatni akurat gdy dłonie i gąbka pielęgniarki doszły gdzieś do pogranicza jej pasa.
- Taaak. - sapnęła z namysłem Betty. Niby dalej udawało się jej zachowywać ten ton profesjonalnej pielęgniarki ale Lamia miała ją tuż przy sobie a nawet na sobie więc świetnie czuła, że ta druga jest już rozgrzana na całego. I temperatura dalej zdawała się rosnąć.
- Teraz jest to bardzo...bardzo brudne miejsce… więc wymaga poświęcenia dużego wysiłku i uwagi. - oznajmiła pacjentce nieco już ochrypłym głosem wpatrzona gdzieś w pogranicze jej ud, wody w wannie i tego co tam było pośrodku.
- A tobie Księżniczko dobrze idzie. Staraj się tak dalej. Jeszcze trochę i pokażę ci jak będziesz mogła się zrewanżować szlachetnej pani. - wysapała z zaangażowaniem mydląc gąbkę do kolejnego kawałka ciała pacjentki do wyczyszczenia.

- Obym sprostała wyzwaniu i nie zawiodła oczekiwań. - mruknęła z szerokim uśmiechem na ustach, sięgając w niewygodnej pozycji niżej dłońmi do boków Betty i złapała palcami materiał jej bluzki którą miała pod kitlem. Materiał podjechał do góry, pokazując biel ciała i ciemny odcinek biustonosza - ten ostatni też powędrował do góry, a wtedy dłonie i usta sierżant zgodnie zaatakowały właśnie zdemaskowany cel, uderzając od dołu z werwą i zaangażowaniem. Jednocześnie sama wypięła pierś do przodu, reagując żywo dreszczami i gęsią skórką na zabiegi myjące.

Woda w wannie zdrowo już pluskała gdy pielęgniarka z pełnym zaangażowaniem dokonywała zabiegów higienicznych w samym centrum ciała pacjentki. Właściwie wszystko wydawało się teraz bardziej żwawe,żywe, mokre i gorętsze. Betty była bardzo dokładna i jak zaczęła swoje manewry gdzieś od dołu brzucha Lamii tak dochodziła aż do górnych rejonów jej ud. I wszystkiego pośrodku.

Lamia zaś też już miała do dyspozycji spory kawał jej korpusu do własnej dyspozycji, z piersiami w roli głównej w tych zabawach. Obydwie zdawały się nakręcać siebie nawzajem coraz bardziej. Aż w końcu siostra Betty miała chyba dość.
- Do diabła z tym… - sapnęła i nagle podniosła się bez ostrzeżenia. Bez zbędnych ruchów ściągnęła z siebie jednym ruchem top i biustonosz dzięki czemu teraz wreszcie Lamia mogła dojrzeć jej tatuaż. To był pająk. Wielki, czarny pająk z cienkimi odnóżami. Ulokowany tak jakby wychodził gdzieś spod pachy i przechodził przez jej pierś i obojczyk.
Ale pielęgniarka nie przejmowała się tym w ogóle. Prędko złapała za swoją spódnicę, rozpięła i zdjęła ściągając ją od razu razem z majtkami. Wyszła z tego tak samo jak wcześniej kazała wyjść swojej pacjentce z piżamy. Jeszcze tylko skarpetki i już była w odpowiednim stroju by skorzystać z uroków wanny. Uśmiechnęła się przechodząc przez skraj wanny ale dalej stała w niej. - A teraz Księżniczko. Odwróć się. I pochyl. - uśmiechnęła się cytując tego słynnego klasyka.

Pacjentka w wannie dyszała już ciężko, w uszach jej grzmiało od pędzącej szaleńczo krwi. Skórę miała nadwrażliwą, podbrzusze wierciło nieznośne oczekiwanie i dziwna pustka pozostała po myciu odśrodkowym.
- Niezła dziara… - mruknęła na widok pająka, a potem przemodelowała się wedle wytycznych - Twe słowa pani mym rozkazem - parsknęła przez urywany oddech, wypinając się na tyle wdzięcznie i kusząco, na ile mógł to zrobić rekonwalescent ściągnięty niedawno z pola bitwy i ciągle odczuwający reperkusje zdrowotne… w skrócie kaleczniak.

Stojąca w wannie naga brunetka spojrzała w dół na swój tatuaż. Przesunęła po nim dłonią jakby sprawdzając czy tam jest dłoń w końcu zjechała jej trochę niżej, ku własnej piersi.
- Czarna wdowa. - powiedziała z namysłem. Chwilę stała dalej jakby znów się namyślała nad czymś. - Mam pecha do facetów Księżniczko. Jestem dwukrotną rozwódką, dwukrotną wdową i dwa razy byłam zaręczona. Wszyscy się przekręcili w ciągu roku. Więc w końcu zrobiłam sobie ten tatuaż. Mówię facetom tą historyjkę. A oni dalej do mnie lgną. - rozłożyła bezradnie ręce a potem klasnęła cicho o swoje uda.
- No ale wróćmy do naszych obowiązków. - chwila nostalgii uleciała z głosu siostry medycznej i wrócił jej ten spokojny, opanowany i podszyty podnieceniem ton gdy zwróciła się do wypiętej wyczekująco pacjentki. Lamia poczuła jak dłoń tamtej ląduje gdzieś na połowie jej uda, gdzieś na pograniczu wody. Przesuwa się w górę ku jej pośladkom. Tam bada te pośladki klepiąc je raz i drugi raz. W końcu palce dłoni nie tracąc kontaktu ze skórą przesuwać się zaczęły wzdłuż kręgosłupa, potem na kark aż wreszcie zaczepiły o włosy. Tam złapały za garść włosów i napierając z wolna zmusiły Lamię by wyprostowała się. Teraz klęczała tyłem tuż przed stojącą za nią Betty.
- Jesteś na moje rozkazy? - zapytała jej szeptem do ucha pielęgniarka pochylając się do niej. - Dobrze Księżniczko. Bardzo dobrze. Czuję, że będziemy się świetnie dogadywać. - Betty wydawała się być równie zadowolona z odkrycia tego faktu jak i rozpalona tym co się tu działo.
- Powiem ci Księżniczko, że jesteś bardzo wielką niespodzianką. Wydajesz się być ucieleśnieniem moich fantazji jakie miałam na twój temat przez ostatni miesiąc. - Betty wyprostowała się znowu i pokiwała z zadowolenia głową pozwalając sobie podzielić się osobistym zwierzeniem.
- No ale wracając do rzeczy. - powiedziała jakby sobie o czymś przypomniała i oparła stopę o łopatki Lamii zmuszając ją do zajęcia poprzedniej pozycji. - Sprawdźmy co my tu mamy. - kobieta za nią opadła na kolana rozchlapując wodę i znów zaatakowała ją gąbką. Zaczęła od pośladków ale bardzo szybko szorowanie tym przedmiotem, wspomagane przez sprawdzające manewry palcami objęło właściwie cały wypięty rejon.

Pielęgniarka i pacjentka. Pani i sługa... ludzi kręciły różne rzeczy, te jeszcze były do przyjęcia, niosące obopólna przyjemność czy chodziło o zwykłe pieszczoty, wzajemne poznawanie swoich ciał dotykiem i smakiem, czy dostawanie razów mokrym ręcznikiem prosto na tyłek. Dwa ciała przez parę chwil tworzyły jedno, przenikając się ciepłem i oddechem gdzieś w stygnącej szybko wodzie. Ludzie mieli różne preferencje, bycie miłym w tym przypadku nie kosztowało Lamii wiele.
Nie tak wiele jak zdobycie przyjaciela z obsługi medycznej... i to w tak piekielnie miły sposób...


Wieczór kabaretowy rozpoczęty od zagubienia i niechęci wchodzenia w kontakt choćby wzrokowy z tak dużą ilością ludzi, zakończył się szybko. Zbyt szybko jak dla starszej sierżant Lamii Mazzi, która ze zdziwieniem odkryła, że mimo amnezji, poszatkowanej pamięci podtykającej jej jedynie koszmar i horror wojny, potrafi się aż tak głośno śmiać. Wpierw robiła to niewprawnie i chrypiąco, jakby gardło zapomniało czym jest wesołość i musiało się uczyć od nowa, ale nauczyło się bardzo szybko.
Rechotała, “ochała” i “achała” w odpowiednich momentach, sterowana przez kabareciarzy i ich skecze… zabawne. Kto mógł przypuszczać, że te kilka godzin zleci tak szybko?
Ile czasu minęło zorientowała się po ciemności za oknem. Minęło dużo za dużo… a pieprzyć to! To nie był Front, tutaj zostawanie w jednym miejscu przez taki szmat minut nie groził niczym oprócz dostania skurczu w obolałej nodze. Z sąsiadką ciężko się rozmawiało ze względu na skucie prochami, lecz Lamii wystarczyło że jest obok - inna kobieta, również okaleczona, cicha… nie zasłużyła na to co ją spotkało. Pamiętała za to doskonale każdą sekundę wypadku z gorącym olejem, pewnie domowej przemocy. Mazzi za to nie pamiętała za dużo. Która z nich miała więcej szczęścia?

- I jak dziewczyny? Podobało się? Chcecie porozmawiać z aktorami? - głos Betty zaatakował gdzieś z boku

Sierżant poderwała się i skoczyła na krześle zaskoczona i nieprzygotowana… a potem parsknęła i uśmiechnęła się półgębkiem.
- Było super, dzięki Betty że nas tu przywlokłaś - odpowiedziała zgodnie z prawdą, ale szybko uniosła zdziwiona brwi - Pogadać z aktorami? - spytała żeby się upewnić, a potem szczerzyła się już pełnoprawnie, inicjując proces wstawania - Jasne! To też personel? Czy są spoza szpitala?

Betty też wydawała się zadowolona z tego przedstawienia i z tego, że jej podopiecznym się podobało. No chociaż jednej z nich.
- Mówiłam, że warto przyjść, są świetni. - pielęgniarka powiedziała roześmianym głosem. Złapała za wózek Amy i dała znać Lamii by poszła razem z nimi. Skierowała się w kierunku gdzie dotąd była scena a teraz najwięcej było ludzi otaczających aktorów. Ponieważ nie zanosiło się na to, że szybko tam dotrą to pielęgniarka narzuciła spokojne tempo. - A z aktorami to różnie. Ten co z tobą gadał. Claudio, to prawdziwy komik. Występuje w klubach i kabaretach, zwykle z monologami jak słyszałaś. Często nimi wnerwia różnych ważniaków i wojskowych no ale słyszałaś go. Mówi jak jest. - Betty zaczęła swoją opowieść skracając odległość od sceny.
- Ta blondynka co tam, widzisz to z kolei radiowiec. Pracuje w radiowęźle to często ludzie co mają radio bardziej kojarzą jej głos niż wygląd. Ona układa scenariusze, zwykle razem z Claudio. A pozostali byli u nas pacjentami. Teraz albo mieszkają w Domu Weterana, to jak sie wypiszesz stąd to może ich tam spotkasz no albo gdzie indziej. Ale właśnie odkąd założyli te kabaret to spotykają się razem na próbach i raz na miesiąc przyjeżdżają do nas na występ. Są cudowni, to naprawdę działa jak najmocniejszy zastrzyk. Mamy pacjentów co leżą u nas naprawdę długo i oglądają ich za każdym razem i zawsze są zachwyceni. - wydawała się do kabareciarzy pałać szczerą sympatią i zarówno z oczu, uśmiechu jak barwy głosu opisywała ich w samych superlatywach.

- A jeżeli stąd wyjdę, ze szpitala… będę mogła przychodzić na ich występy? - spytała na przyszłość. Nie widziała siebie cały miesiąc w domu dla kalek pofrontowych, ale wolała dopytać na wszelki wypadek. Tak zawczasu - Jeżeli to rozrywka tylko dla pacjentów chyba jutro złamię sobie coś jeszcze przez co zostanę jeszcze trochę. Przez przypadek oczywiście - wyszczerzyła się do Betty.

- Och, księżniczko, to było urocze. - pielęgniarka też się roześmiała jakby Lamia też opowiedziała właśnie jak najlepszy kawał. - Ale nie bój się. Jeśli się będziesz tu jeszcze za miesiąc i będziesz miała ochotę na te występy to zgłoś się do mnie. - szła powoli popychając wózek z Amy i przesunęła wzrokiem po idącej obok pacjentce. - Tutaj. Albo u mnie w domu. To załatwię ci wejście na ten występ nawet w pierwszym rzędzie jeśli będziesz chciała. - odparła z jakimś dziwnym, zapraszającym błyskiem w oku.

- Afterparty oczywiście w pakiecie. U ciebie… musisz mi podać adres. Żebym wiedziała gdzie cię łapać jak mnie stąd wykopią - Lamia podchwyciła grę, odruchowo podejmując rękawicę i co tu dużo mówić, gra owa się jej podobała - Podobno to duże miasto, zmilitaryzowane. Jak mi odbije, albo się zgubię dobrze wiedzieć gdzie się nie dostanie kulki w wątrobę o drugiej w nocy jesienną porą. Amy też weźmiemy - dokończyła pogodnie, kładąc blondynce rękę na ramieniu i poklepała je przyjaźnie. - Lubisz babskie wieczory Amy? Wino, ploty, stare kompakty i jeszcze więcej wina? Jakieś żarcie… ciasto - westchnęła rozmarzona - Z rodzynkami i jabłkami, to… to akurat pamiętam - z rozmarzenia przeszła w rozmaślenie - I cynamon… herbatę, taką prawdziwą. Z cynamonem i sokiem z jabłkowym. Lubię jabłka - powiedziała na głos nagle to sobie w pełni uświadamiając.

- No więc w takim razie rzeczywiście ci muszę podać mój adres. Aż nie mogę się doczekać tego następnego miesiąca. - Betty też się uśmiechnęła do swoich myśli i do słów swojej pacjentki. Spojrzała w dół jakby przypomniała sobie, że mówiła o dziewczynie na wózku. Delikatnie przesunęła palcami po jej blond włosach.
- Może się uda. Byłoby mi bardzo miło. - obecnie twarz Amy była słabo widoczna. Z połowę, tą popaloną połowę, zakrywał jej opatrunek. Ale to co wystawało z tej drugiej połowy, nawet mimo nieobecnego od prochów spojrzenia, nadal wskazywało, że właścicielka musi mieć tą twarz bardzo ładną. A przynajmniej miała do dzisiaj. Z twarzy pielęgniarki zniknął uśmiech i jeszcze raz przesunęła palcami po głowie blondynki.
- Księżniczko mogę cię o coś prosić? - zapytała spoglądając na brunetkę obok. - Jesteście w jednej sali, po sąsiedzku. Miej na nią oko dobrze? - poprosiła ją ale chyba nie było wszystko bo po chwili wahania zostawiła wózek, wzięła za łokieć Lamię i odeszła ze dwa kroki. - Był dziś u nas policjant. Ramsey. Rozmawiał z nią. Ale wydaje nam się, że kryje tego gnojka który jej to zrobił. Bez tego trudno będzie coś mu zrobić. Ramsey na pewno by tego nie odpuścił. Jeden z takich skurwieli zatłukł mu córkę. Jest cięty na takich. Ale jak ona nie powie o kogo chodzi no to może być trudno coś mu zrobić. Wiesz, może z gliniarzem nie będzie chciała gadać. Ale kumpeli z sali. Rozumiesz. Nie dasz rady to trudno ale może, może… - Betty streściła to jak to wygląda sprawa z Amelią. Mówiła ściszonym głosem jakby nie chciała by Amelia ich usłyszała.

Wzrok sierżant też powędrował do otumanionej blondynki, wzrok stwardniał a szczęki zacisnęły. Czyli dobrze słyszała, tym razem nie majaczyła. Jakiś skurwysyn okaleczył dziewczynę...a ta go jeszcze broniła. Znaczy rodzinna patologia, bądź laskę zaszczuto i jej grożono.
- Nie musisz prosić - wychrypiała chicho, z wyraźnym zacięciem aż do chwili gdy podniosła wzrok na pielęgniarkę - Betty… mogłabyś mi załatwić broń? Zwykła klamka z pełnym magiem, może mag zapasowy luzem. - ściszyła głos jeszcze bardziej.

- Broń? Nie mam broni. Noszę tylko gaz w torebce. - pielęgniarka znowu była zaskoczona pytaniem podopiecznej. Potarła trochę nerwowo palcami po skroni próbując się zastanowić. - No nie wiem… musiałabym pomyśleć, popytać… no wiesz, ja zwykle się tym nie interesuje… właściwie… wiesz, chyba najprędzej to byś znalazła coś albo kogoś co kto wie w Domu Weterana. Tam jest pełno ludzi którzy interesują się takimi rzeczami to pewnie ktoś by coś miał czy wiedział. - odpowiedziała po chwili gorączkowego, niec chaotycznego przeszukiwania pamięci. W końcu gdy zaczęła podawać jakieś fakty głos jej się uspokoił i wracał do normy.

Lamię zamurowało, ale nie dała tego po sobie poznać, wciąż się delikatnie uśmiechając. Nie wyobrażała sobie nie mieć broni, ani niczego podobnego… teraz czuła się przez to goła i narażona na atak. Bez narzędzi obrony w razie ataku jej szanse na przeżycie drastycznie malały, zresztą zawsze spała spokojniej z glockiem pod zrolowanym płaszczem robiącym za poduszkę.
- Dzięki Betty - ścisnęła dłoń pielęgniarki i lekko nią potrząsnęła. Puściła oko drugiej kobiecie, a potem zmarszczyła brwi i walnęła z innej beczki - Kojarzysz kogoś kogo wołają Rude Boy? Jeździ takim rozklekotanym pickupem, gra na gitarze. Ciemne włosy, skórzana kurtka z ćwiekami.

- Rude Boy? Taki punk? Z gitarą?
- pielęgniarka też znacznie się uspokoiła gdy temat wrócił na jakiś inny niż broń. Zmrużyła nieco brwi sprawdzając po reakcji pacjentki czy mówią o tej samej osobie. Ale widząc, że tak, pokiwała głową i dała znać by wracać do Amy.
- Tak, kojarzę. Rozwalił kiedyś łapę to go doktor Brenn składał. Potem przychodził na kontrolę i zmianę opatrunków. Niezły bajerant. - uśmiechnęła się do swoich wspomnień po czym nagle spojrzała z zaciekawieniem na Lamię. - To u niego byłaś zeszłej nocy? No to szybie z was ziółka Księżniczko. - zaśmiała się cicho brunetka wznawiając popychanie wózka Amy przed siebie. Do grona otaczającego aktorów już mieli całkiem blisko.

- Nie no Betty… za kogo ty mnie uważasz? - sierżant przyłożyła dłoń do piersi, chowając pod nią urażone do bólu serce. Minę też miała tragiczną… tylko oczy jej świeciły jakoś tak wesoło i psotnie - Nie byłam u niego, ani z nim nie spałam - ściągnęła usta gryząc się w język zanim powiedziała to co jej chodziło po głowie, czyli “jeszcze nie” - Rzępolił po nocy gdzieś za płotem, akurat stałam w oknie to… wyskoczyłam zobaczyć kto tam morduje koty po nocy. Futro lepiej przeczochrać niż zrywać - wyjaśniała szybko, tracając pielęgniarkę barkiem - Nieźle grał tak szczerze mówiąc. Przeskoczyłam przez płot, przeczołgałam przez zasieki, znalazłam go i poprosiłam żeby coś zagrał… ale stwierdził że głodny się zrobił. Pojechaliśmy do jakiegoś Garry’ego, tam postawił mi obiad i flaszkę wina. Zjadłam, wypiłam. Zagrał jeszcze jedną piosenkę, a potem mnie odwiózł… no ale troche się zrobiłam to już nie właziłam przez okno tylko frontem - wesoło zrelacjonowała co i jak zeszłej nocy.

- No to ten. - Betty uśmiechnęła się kiwając głową a potem słuchała z zaciekawieniem relacji z nocnej eskapady podopiecznej. Wciąż miała łagodny, sympatyczny uśmiech. - To teraz właściwie Księżniczko nie wiem co powinnam ci powiedzieć na tą eskapadę. - spojrzała na nią ze skonsternowanym rozbawieniem. Ostrożnie wjeżdżała już wózkiem w tłumek fanów komediantów więc musiała jeszcze bardziej zwolnić i uważać.
- Jako pielęgniarka powinnam cię teraz obsztorcować, że to było głupie, nieodpowiedzialne i niebezpieczne. No i oczywiście byś więcej nie robiła takich głupot. - pielęgniarka zdawała się mieć niemałą radochę bawiąc się konwencją różnych wypowiedzi. - Jako kobieta która też była w twoim wieku i nie będąca zasuszoną hipokrytką powinnam powiedzieć, że w twoim wieku też robiłam takie głupoty albo i większe. Więc mam pełne zrozumienie. - odwróciła się do Lamii ze szczerym i pełnym zrozumienia spojrzeniem i uśmiechem. - Jako twoja przyjaciółka albo chociaż koleżanka, powinnam zaś powiedzieć, że następnym razem masz mi powiedzieć. Nie będę cię zatrzymywać ani nie podkabluję ale dła własnego bezpieczeństwa i mojego spokoju ducha powinnaś mi powiedzieć, że idziesz w długą. - lekko uniosła brwi znów się uśmiechając, tym razem łobuzerska. Na chwilę zamilkła gdy omijała wózkiem jakiegoś faceta.
- A jako twoja szlachetna pani to powiem, że nie jestem zadowolona z twojego niegrzecznego zaufania i za to powinnaś dostać dyscyplinującą lekcję pokory. Dla twojego własnego dobra oczywiście. - Betty spojrzała znowu w bok na idącą Lamię i teraz miała też ten bezczelny uśmieszek ale z wyraźnie drapieżną nutką w spojrzeniu.
- Tak więc jak ostatecznie widzisz Księżniczko nie wiem co mam ci powiedzieć. - roześmiała się rozbrajającym uśmiechem mówiąc nieco głośniej bo już się robiło głośno przy tych aktorach. - No zobacz, już prawie jesteśmy, chodź przedstawię cię. - powiedziała już prawie standardowym tonem chociaż wciąż przebijał sie z niej świetny humor.

- Jasne… powiem ci jak będę wyrywała się na spacer po nocy - Lamia przełknęła ślinę, czując jak coś chwyta ją za serce i nie chce puścić. Przyjaciółka… troska, opieka i zainteresowania - słowa których nie spodziewała się usłyszeć już chyba nigdy. Nie gdy prawie na pewno reszta jej oddziału gryzła piach.
- To powiem ci, że dziś pewnie wybędę… do baru który prowadzi jakiś Gary… eh, poszukam. Obiecałam tamtemu palantowi że mu zajrzę pod maskę. Pickupa. Rozrusznik siada - wzruszyła ramionami i zaraz uśmiechnęła się szeroko.
- Już mnie przedstawiłaś… a co do kary, wspominałaś o klamrach na sutki czy inny nos - zabujała brwiami i szczerzyła się bezczelnie - Do tego szarlotka i wtedy… poniosę karą jaką szlachetna pani uzna za stosowną.

- Dziś?! Tej nocy?
- ta informacja chyba znowu zaskoczyła pielęgniarkę. Sapnęła na chwilę znowu skołowana bo tak prędki termin kolejnej eskapady chyba nie przyszedł jej do głowy. Na chwilę umilkła zastanawiając się nad tym faktem. Ale obydwie, razem z Amy na wzku utknęły w małym kroku więc i tak musiały stać obok siebie.
- A może wstrzymasz się do końca weekendu? Myślę, że mogłabym… o! Chodź idziemy bo się nie dopchamy! - zaczeła mówić ale właśnie się ludzie na chwilę rozeszli więc się zrobiło wolne miejsce do aktorów.
- A w domu nie obrażaj mnie, nie mam samych klipsów do dyscyplinowania dziewcząt które zbłądziły! - syknęła jej cicho w ucho gdy przepychają się by skorzystać z tej luki a gdy już ją minęła puściła jej jeszcze wesołe oczko i już zrobiła te dwa kroki by znaleźć się przy aktorach.

- O! Cześć Betty! - odezwał się wesoło Claudio i oboje uścisnęli się na przywitanie. - Jest i nasza Księżniczka! - aktor roześmiał najwyraźniej rozpoznając “dziewczynę z widowni” ledwo pielęgniarka zdążyła na nią spojrzeć a on podążył za jej spojrzeniem. - Mam nadzieję, że mi wybaczysz tą scenę w tamtym monologu. No najlepiej ten numer wychodzi z kimś z widowni a najcudniej jak to jakaś cudna dziewczyna. Jak tak się przechadzałem od razu wiedziałem, że będziesz świetna. No i byłaś! A ten pseudonim! Idealny! A w ogóle masz może troszkę ochoty spróbować swoich sił na scenie? - Claudio mówił szybko i wydawał się oczarowany stojącą przed nim pacjentką.

Kwestię końca weekendu Mazzi skwitowała przewróceniem oczami i burczeniem brzmiącym jak “noo dooobrze mamo”, wyrażającym zgodę i jednocześnie pogodzenie z ciężkim losem. Szybko jej przeszło gdy pojawił się komediant i zaczął gadać. Szczerzył się do tego, bajerował, czarował - jednym słowem robił wszystko aby zwracać uwagę i brylować w towarzystwie, wzbudzając po drodze wszelkie ochy i achy, niekoniecznie tłumione.
Jeżeli poznany w nocy gitarzysta sprawiał wrażenie lekko pomiętego, nie do końca ułożonego i traktującego pobieżnie chociażby temat fryzury, zawadiakę i bajeranta, to ten cały Claudio był typem perfekcyjnie uśmiechniętego playboya.

- Betty go wymyśliła, pasuje prawda? - puściła oczko pielęgniarce gdy wyszła kwestia “pseudonimu”. Parsknęła śmiechem, przekrzywiając kark i przypatrując się aktorowi z miną grzejącego się na słońcu kota - Scena… i ja? A co niby miałabym robić? Być atrakcją - dziwadłem? Jak b Ale to może pomińmy kowadło i zostawmy same kajdanki.aba z brodą, albo facet z implantami cycków? Ewentualnie chcesz mnie zamknąć w klatce i dźgać patykiem przez pręty? Chyba że szukasz chętnego do sztuczki ze spadającym kowadłem i kajdankami - zrobiła chwilę przerwy, taksując gościa wzrokiem -

Claudio roześmiał się słysząc gadkę Księżniczki.
- Same kajdanki? No cóż, nie mamy w tej chwili skeczu z samymi kajdankami ale jak trzeba będzie to pewnie wymyślimy. Phil i ja, to robimy to zawodowo. - wskazał gestem na blondynkę o której wcześniej Betty mówiła, że jest radiowcem i scenarzystą.

- To prawda, ale spójrz na nią Claudio, no Księżniczka przecież pasuje do niej idealnie. - Betty stanęła obok aktora i wskazała brodą na Mazzi. - A z kajdakami wierzę, też okaże się mieć wielki talent. Byłabym bardzo zaskoczona jakby było inaczej. - mówiła patrząc prosto w oczy Lamii i przesunęła od wnętrza językiem po wargach. Facet roześmiał się też celowo czy nie nie dostrzegając ogników w spojrzeniach obydwu kobiet.

- No rzeczywiście, wyglądasz mi na osobę posiadającą wiele talentów. Jeśli byś miała ochotę… - Claudio sprawnie wyjął portfel, potem otworzył portfel a potem wyjął z niego wizytówkę i podał sierżant.
- Mów po prostu, że przyszła Księżniczka to będę wiedział o kogo chodzi. Od piątku do niedzieli mam gdzieś koncerty i występy to trudno ale poza tym zwykle jestem właśnie tutaj. - aktor wskazał na adres z małego kartonika. Wyglądało na jakiś adres.

Portfel… gość wyjął portfel, jak za starych czasów, a z niego tekturowy kartonik. Też jak za starych czasów. Przyjęła go, chowając do kieszeni piżamy z zamysłem położenia w szufladzie, tak na wszelki wypadek. Kontakt mógł się jej przydać, człowiek znający wielu ludzi...
- Dobrze, a teraz przejdźmy do kwestii zadośćuczynienia za ten karygodny przejaw grubiaństwa z twojej strony. - udała powagę, mrużąc nieznacznie lewe oko - Przy powitaniu… uprzedmiotowieniu, całowaniu po ręku i wmawianiu, że mi się to nie podoba - wydęła wargi, robiąc smutną minę.
 
Driada jest offline  
Stary 19-09-2018, 00:06   #12
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Claudio popatrzył ze zdziwieniem na drobniejszą od niego pacjentkę tego przybytku w jakim gościł a Betty roześmiała się perliście słysząc co mówi jej podopieczna.
- I co Carlo? Księżniczka cię zakasowała twoim własnym tekstem. - roześmiała się znowu radością podszytą trochę dumą a trochę złośliwością. Ale komik przyjął to za dobrą monetę. Też się uśmiechnął i pokiwał głową z uznaniem.

- To prawda moje panie, nie ma co ukrywać, sam się wpakowałem w te kłopoty. - przyznał lekko skłaniając się im z szacunkiem i kładąc do tego rękę na piersi. - Więc słucham cię Księżniczko, jakie byś chciała zadośćuczynienie za to moje grubiaństwo. - zapytał z humorem i ciekawością. Betty też zamilkła i czekała zaciekawiona co Lamia odpowie.

- Myślę, że odpowiednią rekompensatą będzie… dobry trunek. - Lamia pokiwała głową zgadzając się z pomysłem - Biorąc pod uwagę nadzwyczajne środki oraz okoliczności, a także dość późną porę i brak dostępu do szerszego asortymentu pokroju papieru czerpanego do zostawienia przeprosin na piśmie w trzech kopiach… dobrze - westchnęła teatralnie - Dam się zaprosić na drinka...o ile dla Betty też się coś znajdzie.

- Ooo… świetne zagranie…
- Betty wydawała się zachwycona. Zrobiła krok do przodu, odwróciła się wokół własnej osi, i teraz złapała za ramię Mazzi jakby podkreślając, że są razem w pakiecie łączonym. Carlo też wydawał się zadowolony z takiego rozwiązania.

- Czyli ja, sławny na całe Sioux Falls gwiazdor estrady, komik, pożeracz niewieścich serc, postrach praworządnych ojców, skrycie wielbiony przez nie wypieszczone żony, Claudio Esteban miałbym zaprosić was dwie na drinka w ramach rekompensaty za moje grubiaństwo jakim było pocałowanie ręki Księżniczki? - Claudio jak się okazało potrafił mieć całkiem niezły dech w płucach gdy tak potrafił płynnie i bez oddechu mówić i mówić. Przy każdym zdaniu czy przecinki Betty z ekscytacji kiwała twierdząco głową aż wszystko się urwało i komik potwierdził swoją reputację zawieszając głos w kluczowym momencie. Betty pewnie nieświadomie ścisnęła mocniej ramię Lamii czekając na wynik tego udawanego zastanawiania się.
- A na przykład tak ze dwa piwa podesłane do pokoju pielęgniarek to by załatwiły sprawę? - zapytał w końcu udając poważnego i patrząc na obydwie kobiety. Siostra przełożona wydawała się bawić świetnie i czuć jak ryba w wodzie.

- Ależ Claudioo… - powiedziała z wyrzutem. - Ja nie pijam piwa a Księżniczka nie może przebywać w pokoju pielęgniarek. - powiedziała wyjaśniając tą oczywistą oczywistość.

- Ach no tak, to rzeczywiście sporo utrudnia. - komik westchnął i pokiwał głową jakby się głowił nad nie wiadomo jak trudnym zagadnieniem.

- To może wino musujące? U Nathana jest promocja, można kupić 3 w cenie 2. - zapytał znowu zerkając na nie dwie. Betty pokręciła przecząco głową.

- Ależ Claudio, Księżniczka ma uczulenie na wino. Ostatnio tak się struła, że musiałam jej podczas kąpieli pomagać, tak bidulka osłabła. Więc wino nie przejdzie. - pielęgniarka wskazała dłonią na stojącą przy niej dziewczynę pokazując jakie to biedne biedactwo przez to wino. Komik znowu westchnął udając przygnębienie tak beznadziejną sytuacją.

- No cóż, próbowałem… - rozłożył ręce jakby skapitulował. - No ale wobec tak twardych negocjatorek no zostaje mi złożyć broń. - To zostaje już tylko zaprosić was do drinka do “Saloonu”. - komik dalej odstawiał swój improwizowany skecz.

- No nie wiem… Tam o ile pamiętam nie ma łóżek. A jak mnie się zrobi słabo i będę chciała się położyć na moment? Albo Księżniczce? Albo nam obu? No i co wtedy? - pielęgniarka zmarszczyła brwi trochę jakby się wahając. Popatrzyła pytająco na swoją podopieczną ale widać było, że bawi się przednie.

- A to macie zamiar pić aż tyle drinków, żeby wam zrobiło się słabo? - Claudio popatrzył uważnie na obydwie kobiety z ciekawością.

Lamia rozejrzała się wymownie po pomieszczeniu wypełnionym w większości pacjentami i personelem. Szpitalnym. Nie dało się też nie czuć tej specyficznej woni placówki medycznej.. albo chemicznego smrodku przyszłego trupa jak się czasem niewybrednie żartowało.
- To raczej kwestia techniczna - zrobiła wielce nostalgiczną minę, wzdychając ciężko i z tego ciężaru opierając się na ramieniu Betty - W poniedziałek przenieśli mnie z urazówki na ogólną, dopiero od niecałych dwóch dni jestem w stanie podnieść majestat do pionu… różnie bywa - pokiwała smutno głową, robiąc wielkie, smutne oczy basseta - Siostra przełożona za to zajmuje się mną… bardzo intensywnie, a jak powiedziała trochę jeszcze dziś chorowałam z rana… też jest biedna wymęczona. Trzeba mieć trochę serca i zlitować się nad bliźnim w potrzebie - ściszyła głos do teatralnego szeptu - Słabość to pojęcie względne, zależne od warunków otoczenia i sytuacji. Nikt nie mówi że na jednej butelce się skończy.

- To prawda. No mówię ci Claudio ta praca mnie wykańcza. Zawsze na nogach, wiesz jak od tego stania i biegania nogi pod koniec dnia bolą? Albo ręce? Nursering to chyba najbardziej męczący zawód świata. A Księżniczka też przeszła swoje no musi mieć czas by zregenerować siły. Wiesz jak ją tyłek boli? Tak, od tego leżenia, nawet sobie nie wyobrażasz jak to obciąża kości i mięśnie takie leżenie o chodzeniu nie wspominając.
- pielęgniarka gładko wylała z siebie potok utyskiwań by poprzeć wersję podopiecznej i podkreślić jakie są obie wykończone. Chociaż obie zdawały sobie sprawę, że Księżniczki akurat tyłek to nie boli od leżenia.

- Hmm… To jak moje panie jesteście takie wykończone to może skorzystacie z usług mojej masażystki? Mówię wam, cuda dziewczyna potrafi zrobić. Mogę wam ją podesłać na dniach. - zaproponował komik tak poważnie, że zabrzmiało jakby poważnie to oferował. Pielęgniarka pozezowała na stojącą przy niej dziewczynę.

- A może masażysta? Nie masz jakiegoś
? - zapytała nie zamierzając odpuszczać oferty skoro już została złożona ale jeszcze chyba sprawdzała ile da się ugrać.

- No wiesz Betty, nie wiem co by się musiało stać bym dał się wymasować jakiemuś facetowi. Więc mam tylko dziewczynę. Jak ci pasuje to podaj czas i miejsce to przyjedzie. - artysta estradowy zrobił przepraszającą minę, że ma do dyspozycji tylko dziewczynę.

- A zrobiłaby masaż i mnie i Księżniczce za jedną wizytą? - zapytała rozmówczyni udając, że jeszcze się waha i zastanawia.

- Myślę, że to da się załatwić. - mężczyzna uśmiechnął się nie robiąc z tego problemu.

- To w poniedziałek wieczorem u mnie. - zgodziła się dziwnie szybko rozweselona pielęgniarka.

- Cudnie no to jesteśmy umówieni. - Claudio zaczął unosić dłoń jakby chciał się pożegnać ale Betty ubiegła go pierwsza.

- I jeszcze tylko ten drink Claudio. - przypomniała ze słodkim uśmiechem brunetka.

- Ojej… nie udało się… a było tak blisko… - komik uśmiechnął się z rozbawionym rozczarowaniem jakby złapano go na szykowaniu chłopięcego psikusa. Betty rozłożyła bezradnie dłonie z równie pogodnym uśmiechem. - Dobrze moje panie, zapraszam was do siebie na drinka. - powiedział w końcu już poważnym i jak na przegranego to całkiem zadowolonym tonem. Betty też wydawała się szczęśliwa, że dobili targu.

Na zadowoloną wyglądała też Mazzi i jakoś tak nie robiła już obrażonej miny kogoś stojącego nad grobem. Miała dziś zostać na noc w szpitalu... wychodziło, że jednak się wyrwie i to w doborowym towarzystwie. Jeszcze jeden wieczór poczuje się przez trochę jak człowiek, nazbiera tych nowych, dobrych wspomnień...
- Tylko czy szlachetna pani użyczy mi w swej łaskawości szaty zgrzebnej aby na krnąbrny mój i grzeszny kark narzucić? - wymruczała pielęgniarce do ucha, ale na tyle głośno żeby komik też słyszał - Wbijanie do baru czy innego lokalu w szpitalnej pidżamie wzbudza niezdrowe zainteresowanie - wyszczerzyła się bezczelnie i z miną niewiniątka dokończyła - Tak przynajmniej słyszałam.

- Szaty zgrzebnej? Na twój krnąbrny, grzeszny kark? - siostra Betty powtórzyła z namysłem słowa podopiecznej. Zmrużyła do tego oczy a głos jej trochę opadł przez co wydawała się szukać czegoś w pamięci albo wyobrażać sobie Lamię w tej szacie zgrzebnej. Na tym grzesznym i krnąbrnym karku.
- Myślę, Księżniczko, że znajdę ci coś odpowiedniego u mnie w domu. - uniosła dłoń i poprawiła kołnierzyk piżamy swojej pacjentki zahaczając w pewnym momencie o górną krawędź piżamy. Kołnierzyk trochę zacisnął się od tego ruchu mocniej napierając na kark i boki szyi Lamii nieco też nakłaniając jej głowę do podobnego ruchu w przód i w dół.
- Jeżeli oczywiście będziesz miała czas i ochotę odwiedzić swoją szlachetną panią. - dodała puszczając kołnierzyk i z ironicznym uśmieszkiem na twarzy.

- Coś widzę, że zapowiada się bardzo ekscytująco ta wizyta. - Claudio widocznie coś wyczuł z tych podtekstów bo odezwał się z przekąsem i fascynacja jaką wzbudziło zachowanie i wymiana zdań obydwu kobiet. Nie było też pewne o której wizycie mówi.

- A może Claudio, też nas odwiedzisz? Byłoby na pewno o wiele bardziej ekscytująco. - Betty skierowała swoją uwagę na komika zapraszając go do siebie.

- Och, przykro mi ale jako gwiazda estrady jestem niewolnikiem mojego grafiku. - aktor pokiwał smutnie głową i rozłożył ręce w geście bezradności w starciu z siłą wyższą.

- Wolałbym abyś był tylko niewolnikiem. - westchnęła z żalem pielęgniarka i dla odmiany teraz ona pokiwała kasztanowa głową przesuwając się spojrzeniem po sylwetce mężczyzny.

- Doprawdy? - aktor uniósł brwi ze zdziwieniem i z uprzejmy, zainteresowaniem czekał na wyjaśnienia.

- O tak. Wtedy bym cię dla nas kupiła byś zabawiał tylko nas. I może kogoś jak będzie dla nas miłą i sympatyczną osobą. - wyjaśniła że śmiechem i uśmiechem okularnica w pielęgniarskim uniformie. Oboje się roześmiali bawiąc się nawzajem tą rozmową.

- A przeżył ktoś taką niewolę u ciebie? - zapytał komik unosząc jedną brew z zaciekawieniem podszytym ironią.

- Naturalnie. - pielęgniarka mówiła jakby ja uraził podejrzeniem, że mogło być inaczej. - Nikt się jeszcze nie skarżył. - Betty też była równie rezolutna. Zgodziła się z własnymi słowami kiwając głową.

- A mogli mówić? - chytrze zapytał łysy aktor. Siostra przełożona teraz wyglądała na zaskoczona a zaraz potem roześmiała rozbawiona tym pytaniem na całego.

- Oj masz mnie Claudio! No rzeczywiście zdarzało się, że bywały z tym problemy. - przyznała bez żenady rozweselona na całego rozmówczyni sprawiając, że on też się roześmiał.

- Zaproszenie prosto do domu szlachetnej pani - Lamia mruknęła w tle, bujając brwiami - A co ze mną, będę mogła mówić po opuszczeniu twych - uśmiech się jej poszerzył - Gościnnych progów? Chyba że znajdzie sie ktoś, kto poratuje damę w potrzebie niosąc ją na bezpieczne ziemie - popatrzyła na komika, rzucając rzęsami.

- Naturalnie Księżniczko. U mnie nie stanie, ci się żadna krzywda na jaką nie będziesz miała ochotę. - Betty uśmiechnęła się do Lamii przy okazji troskliwie kładąc jej swoją dłoń na jej policzku.

- O tak. Bardzo ekscytująco. - komik zgodził się z własnymi słowami raz jeszcze widocznie coraz bardziej, żałując poniedziałkowego wieczoru u siostry Betty.
- Ale służę uprzejmie w czwartkowy wieczór. - Claudio lekko ukłonił się szarmancko i grzecznie jak po występie, najpierw Lamii a potem jej opiekunce.

- “Służę uprzejmie” - pielęgniarka powtórzyła słowa aktora smakując je na podniebieniu i w końcu strzeliła językiem o te podniebienie. - Uwielbiam ten zwrot. - przyznała się z rozbawioną bezwstydnością. Riposta znowu rozbawiła komika i ją samą chyba też.

Mazzi stała z boku, przysłuchując się uważnie rozmowie. Gry pozorów, role do odegrania i ona, widząca coraz wyraźniej ile traciła siedząc na Froncie. Po co tam w ogóle się pchała, co ją podkusiło żeby siedzieć w okopach, krwawić i robić ze strachu pod siebie, a potem wymazana krwią i potem przedzierać się przez Ruiny? Nie chciała mieć własnej rodziny, spokojnego kąta? Swojego prywatnego piekarnika i półki słoików pełnych jabłkowego przecieru? Humor siadł jej momentalnie, na twarzy trzymała jednak pogodną maskę.


- Och, Księżniczko! Jesteś moją szczęśliwą gwiazdką! - powiedziała rozentuzjazmowana pielęgniarka z werwą pchając przed sobą wózek z Amelia. Na kolanach biernej blondynki leżało kilka polaroidowych fotografii. Pod wpływem chwili okazało się, że Phil miała aparat i pstryknęła trochę fotek z czego część pozwolono zatrzymać pacjentkom i ich opiekunce. W tym jedno ich trójki razem z prawie całym kabaretem poza Phyllis która robiła zdjęcie i jedno jakie im cyknęła osobne tylko z Claudio. Gdy temat bowiem zszedł na milcząca dziewczynę na wózku i wyszła jej trudna i niejasna sytuacja Betty wpadła na pomysł autografu jaki komik mógłby jej zostawić. Więc zostawił a nawet dopełnił pomysł wzywając Phill, jej aparat i resztę trupy na tą mini sesje zdjęciową polaroidem. I teraz wracały uszczęśliwione. Betty wydawała się cała w skowronkach i naładowana pozytywną energią od podeszew butów po okulary. Czasem wyprzedzały innych szpitalnych przechodniów powracających do swoich sal i gabinetów a czasem mijały ich z przeciwka.

- Dostałyśmy i zdjęcia i autografy od artystów! - popatrzyła z sympatycznym uśmiechem na idącą obok kobietę w piżamie a potem zerknęła w dół na siedząca na wózku blondynkę z obandażowaną głową.

- I jeszcze tak zbajerowałaś Claudio, że zaprosił w czwartek do siebie na drinka! Na drinka do samego Claudio Estebana z samym Claudio Estebanem! - zawołała podekscytowana tym faktem. Nagle zamilkła, przymrużyła oczy i uniosła nieco głowę przygryzając nieco wargę. W końcu nie zmieniając miny przechyliła głowę nieco w bok by spojrzeć na starszą sierżant.
- A słyszałam, że to stary rozpustnik i nicpoń. Mam nadzieję, że nie skończy się na jednym drinku. - wymruczała kosmatym szeptem. - I jeszcze nam podeśle swoją masażystkę. - pokręciła głową nie mogąc się nadziwić nadmiarowi szczęścia. - Otworzysz nam drzwi z Księżniczko? - poprosiła gdy zatrzymała wózek Amy przed wahadłowymi drzwiami pomiędzy urazówka a rehabilitacja.

Gdy Lamia spełniła prośbę opiekunki ta mogła wjechać wózkiem przez drzwi. Ale gdy tylko fotel na kółkach przez nie przejechał niespodziewanie pielęgniarka złapała za jej dłoń i pociągnęła z powrotem do tyłu. Drzwi majtnęły się pozostawiając wózek z Amy po drugiej stronie a Betty obróciła pacjentka dookoła swojej osi tak, że ta wylądowała tyłkiem na brzegu biurka. Tego samego które wczoraj zdążyła trochę obejrzeć.

- I pamiętałaś o mnie przy tych drinkach. To, było, bardzo, bardzo miłe. - Betty szepnęła w twarz Lamii dociskając ją przy okazji do krawędzi biurka. Przy okazji oczyściła palcami twarz pacjentki z opadających na nią włosów. Pielęgniarka wydawała się być szczerze poruszona i wzruszona tym faktem. Usta złożyły delikatny i czuły pocałunek wdzięczności na drugich ustach nie zwracając uwagi, że ktoś w każdej chwili może wyjść przez drzwi tuż obok albo nadejść od strony korytarza.

- Jestem bardzo… - Betty uśmiechnęła się kuszącym uśmiechem pochylając się przed pacjentka i dłonie opierając o jej barki -... Bardzo… - już prawie klęczała przy starszej sierżant a dłonie zsunęły się z barków na jej piersi drażniąc je przez piżamę. -... Bardzo usatysfakcjonowana… - szepnęła do niej unosząc w górę swoją twarz aby spojrzeć na nią z wysokości jej brzucha. Dłonie okularnicy zostawiły piersi Lamii w spokoju i teraz gmerały przy zsuwaniu Mazzi spodni od piżamy.
- Zasłużyłaś na nagrodę. - szepnęła z figlarnym uśmiechem i złożyła pocałunek na tym co dotąd kryły spodnie od piżamy. A potem jeszcze raz i kolejne dorzucając do tego działanie palców i języka. Zdawała się kompletnie nie słyszeć zbliżających się zza drzwi energicznych kroków. Prawie w ostatniej chwili podniosła się naciągając jednocześnie spodnie Mazzi na miejsce i znów pociągając ją za sobą, tym razem w stronę drzwi.
- Lubię to robić w zaskakujących miejscach. - wyszeptała jej gdy już popychała skrzydło drzwi a po drugiej stronie widać było grupkę nadchodzących pielęgniarek jakie z zastanowieniem wpatrywały się w siedząca dotąd samotnie na wózku Amelie.

Na początku trudno było Lamii cokolwiek odpowiedzieć. Siedziała na biurku, dysząc ciężko i wciąż czując rozchodzące się echo szczytowania. Pociągnięta wstała bezwolnie, na miękkich nogach krocząc za pielęgniarką i uśmiechając się głupkowato pod nosem. Takie nagrody mogła dostawać w przerwach co dwie godziny, albo i mniej. Parsknęła w bok, wygładzając odruchowo pidżamę.
- Zapamiętam i teraz ja cię zaskoczę. Bój się - mrugnęła Betty, potem potarła nerwowym ruchem popalone ramię, a raczej okrywający je bandaż.
- Ten palant z gitarą zaprosił mnie na koncert za tydzień do starego kina. Wiesz gdzie to jest? Może mogłabyś mi pożyczyć kieckę albo dwie? Nie mam nic - skrzywiła się - Żołd dostane za jakiś czas, a nie chcę popieprzać w szpitalnym drelichu. Mundur… - zrobiła przerwę, wzdychając cicho - Na razie jestem w cywilu, na przepustce zdrowotnej. Jeszcze mi zbrzydnie… znowu.

Na obietnicę rewanżu siostra przełożona prowokująco posłała pacjentce krzywy uśmieszek współgrający z ironicznym ruchem brwi. Zupełnie jakby nie dowierzała możliwościom czy finezji starszej sierżant. Ale właśnie wracały do sali i to a raczej przełożenie osowiałej blondynki z fotela na łóżko zajęło całą trójkę.
- Pomożesz mi Księżniczko? - poprosiła pielęgniarka łapiąc blondynkę za ramiona. We dwie było im łatwiej uporać się z półprzytomną Amelią. Sprawnie im to poszło ale gdy dziewczyna już siedziała na swoim łóżku siostra usiadła obok niej.

- Podobało ci się Amy? - zapytała nieco obniżając głowę by spojrzeć na twarz blondynki. Trudno w półmroku sali było określić czy ta jakoś zareagowała. - Amy pamiętasz co dziś mówiła Księżniczka? O tym babskim wieczorze u mnie? Chciałabyś być z nami? Mam kompakt i coś dobrego do picia. Ciasto upieczemy jakie tylko będziesz chciała. Miałabyś ochotę pomieszkać trochę w domu a nie w szpitalu? Dzień, może dwa. Zobaczę na ile się da załatwić przepustkę. - pielęgniarka mówiła cichym, łagodnym głosem przy okazji odgarniając dziewczynie włosy z twarzy. Zerkała też i na Lamie więc do niej też to było przeznaczone.

- Jak by nie chciała? - Lamia ofuknęła pielęgniarkę i też zwróciła się do blondyny, siadając na łóżku obok niej, akurat z tej niespalonej strony - Amy… będzie nam smutno jeśli z nami nie pójdziesz. Tu i tak tylko białe ściany, cienki rosół i smród chemikaliów. Idzie od tego zwariować, wiem co mówię.

Blondynka milczała uparcie i mimo, że dwie kobiety wsłuchiwały się i wpatrywały w nią uważnie to nadal nie dało się zauważyć żadnej reakcji.
- Lubię murzynka że śliwkami. - powiedziała w końcu blondynka. Było to tak ciche i niespodziewane, że pielęgniarka w pierwszej chwili nachyliła się ku niej jeszcze bardziej ale zaraz spojrzała na Lamie sprawdzając czy ta też to usłyszała.

- No to będzie murzynek że śliwkami. - powiedziała radośnie okularnica i pokiwała głową. - Dobrze dziewczyny no to prawie jesteśmy w domu. U mnie w domu. - rzekła z zadowoleniem Betty i brzmiało jakby zaczynała omawiać jakiś plan. - Bardzo was proszę w takim razie nie róbcie niczego głupiego przez ten weekend. - tutaj jakoś zadarła głowę do góry i spojrzała na starszą sierżant. - Ja spróbuję złapać doktora Brenna a jak nie to jutro rano. Jak się zgodzi a myślę, że tak bo zwykle się zgadzam to będzie was się pytał na porannym obchodzie czy się zgadzacie. Więc mówcie, że tak jeśli macie ochotę na ten babski wieczór. Wtedy ja w poniedziałek przyjdę do pracy jak zwykle ale potem zabiorę was do siebie. Jeśli dostaniemy na jeden dzień no to będę was musiała odstawić we wtorek na kolację, jeśli dwa, no to w środę na kolację. Od tego czy dzień czy dwa sporo zależy jutro rano co powiecie doktorowi Brennowi. - pielęgniarka przedstawiła swój plan i wreszcie wstała z łóżka Amelii. Podniosła jej nogi by mogła się ułożyć na łóżku i okryła kołdrą.

- A tam od razu głupiego… - Mazzi przeszła na swoje łóżko, mrucząc pod nosem przy kwestii robienia głupot w weekend. Dwa dni, masa czasu… - A jak będziemy się nudzić? - spojrzała przez ramię na pielęgniarkę i zrobiła minę wcielenia niewinności - Dwa dni to cholernie długo.

- To świetnie, że jesteśmy umówione.
- pielęgniarka uśmiechnęła się głównie głosem bo w półmroku sali słabo było widać rysy twarzy. Zostawiła za sobą Amy całując ją na dobranoc i dała znak drugiej pacjentce, że czas i ją położyć do łóżka. Przeszły na drugą stronę szpitalnego parawanu i znalazły się przy łóżku Lamii.

- Czas do łóżka Księżniczko. - w głos okularnicy znowu wkradł się uśmiech. - I stare kino i kiecka? - widać nie zapomniała o co Mazzi pytała ją jeszcze na korytarzu.
- Tak i tak. Tak, wiem gdzie jest stare kino i jak będziesz u mnie to ci wytłumaczę. Nawet rozrysuje. A jak się okażesz grzeczna dziewczynką i nie będziesz się wstydzić przed kolegami, że cię taka stara baba odwozi to nawet cię odwiozę jeśli będzie okazja. I tak, kiecka też ci jakąś znajdę. - Betty nieco cofnęła się aby oszacować sylwetkę pacjentki po czym na odwrót, przysunęła się jeszcze bliżej tak, że mogła ona czuć jej oddech i zapach szamponu z włosów. - Właściwie jestem pewna, że na przykład obroże to bym miała wprost stworzoną dla ciebie. Lubisz obroże Księżniczko? - wyszeptała jej kosmatym szeptem prosto w twarz i wodząc delikatnie palcem po szyi pacjentki.

Sierżant prychnęła, wychylając kark do przodu i samej napierając grdyką na dłoń pielęgniarki. Tacy jak ona wiecznie ujadali i gryźli na czyimś postronku, zakładano im coraz to nowe obroże aż zapominali że je nosili, podświadomie już spełniając wolę panów - czy to dowództwa bezpośredniego, czy sztabu w postaci rozkazów nabazgranych szybko na kartce: idź, walcz, odbij, krwaw, zdychaj. Cudem przeżyjesz - jeszcze raz. I jeszcze raz.
I tylko skóra na karku zdzierała się od szarpiących sygnałów nakazujących ruch.
- Zależy kto trzyma smycz - odpowiedziała nagle bardzo poważnie, bez uśmiechu. Patrzyła martwym wzrokiem na drugą kobietę parę chwil, aż wreszcie coś w jej twarzy drgnęło i znów się wyszczerzyła, łapiąc palcami za kołnierz pielęgniarskiego uniformu i wygładzając go machinalnie - Myślę że twoją polubię i… - przymknęła oczy, sapiąc cicho pod nosem - Daj mi coś żebym… usnęła i nie śniła. To był dobry dzień, nie warto - zawahała się, a potem wzruszyła ramionami - Nie warto psuć go koszmarami.

- Nie bój się kochanie. U mnie nie stanie ci się nic na co nie będziesz miała ochotę.
- głos okularnicy nabrał ciepłych barw. Tak samo dotyk stracił podtekst erotyczny i teraz gdy ją objęła dzieliła się z nią ciepłem i otuchą drugiego, przyjaznego człowieka w starciu z tym czymś chłodnym, zimnym, obcym, nieprzyjaznym nie zaproszonym w ramy tych objęć. Lamia miała wrażenie, że już kiedyś, wcześniej też tak z kimś stała w podobnej pozie i sytuacji. Ale zanim wrażenie zdążyło się ustabilizować umknęło w mrok niepamięci spłoszone głosem nieświadomej tego okularnicy.

- Teraz nie mam nic przy sobie Księżniczko. Ale połóż się i poczekaj, pójdę do ambulatorium i coś ci przyniosę. - Betty odsunęła się od Lamii zaczynając ją puszczać. Pogładziła pocieszająco dłonią po jej policzku.

Pacjentka już miała się grzecznie położyć i czekać na zbawienie podane dożylnie w formie płynu przypominającego niegroźną wodę, ale zamiast tego wyprostowała ramiona, obejmując mocno Betty i zamykając jej usta swoimi, na niedługo. Parę sekund po których wróciła do leżenia mniej więcej pionowego. Nim to zrobiła wyszeptała jeszcze krótkie “dziękuje”. Noc bez koszmarów… brzmiało cudownie.
- Jesteś moim aniołem - blady uśmiech pojawił się na ustach sierżant i był inny niż te dotychczasowe. Już nie bezczelny albo drwiąco niewinny. Ten był znikomy, ledwo unoszący kąciki ust do góry… ale za to od serca i szczery. Do tego zmęczony głos, gdy późną wieczorową porą opadają wszelkie maski.- Może Amy też chce.. hej Amy, chcesz coś po czym nie będziesz miała koszmarów? - odezwała się do pacjentki obok.

- Nie ma sprawy Księżniczko. W końcu jestem po to by służyć. - odparła już weselej i z przekorą w głosie zdając sobie sprawę jak to dwuznacznie musi brzmieć w jej ustach. - Ale Amy już dostała swoje. Więcej byłoby dla niej niebezpieczne. - nieco spoważniała spoglądając za kotarę. - Zaraz wrócę kochanie, nic się nie bój. - teraz ona pocałowała kochankę delikatnie w usta, pacnęła jak małą dziewczynkę palcem w nos i odeszła od jej łóżka. Wróciła zaraz potem niosąc uśmiech i strzykawkę wypełnioną przeźroczystą cieczą. Wbiła igłę w ramię sierżant ale nim docisnęła tłoczek do końca, pacjenta uciekła w czerń. Też z uśmiechem.
 

Ostatnio edytowane przez Driada : 29-09-2018 o 01:25.
Driada jest offline  
Stary 29-09-2018, 02:19   #13
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=8PIPyPMNnp8[/MEDIA]
Obudziła się gdy było już widno. Poranek. Widocznie przespała całą noc. Cała przespana noc. Pierwszy raz odkąd obudziła się kilka dni temu ze śpiączki. I czuła się świetnie! Jak to po porządnie przespanej nocy i udanym wieczorze człowiek mógł się poczuć. Tym razem obudziła się przytomna, czysta, wypoczęta i w czystej pościeli. Dała radę sama wstać i skorzystać z toalety. Przy okazji stwierdziła, że Amelia jeszcze śpi. A przy własnym stoliku znalazła tabletkę, kubek z wodą i kartkę z paroma słowami napisanymi ołówkiem.
Cytat:

“Spałaś jak zabita. Weź jeśli potrzebujesz. Betty”

Zdążyła nawet odczuć niezły głód gdy usłyszała odgłosy porannego obchodu. Jak zwykle lecieli od strony drzwi czyli w ich sali od Amelii. Nie słyszała wyraźnie a jedynie przyciszone głosy gdy rozmawiali ze sobą i z pacjentką. Ale w końcu zaszli i do środkowego łóżka w tej sali zajętego przez starszą sierżant Mazzi. Była ich znowu czwórka, doktor Brenna, drugi, młodszy chyba lekarz co prawie nie rozmawiał z pacjentami a przynajmniej nie z nią no i dwie pielęgniarki, Betty i Maria.

- Dzień dobry Lamio, widzę, że wyglądasz kwitnąco o wiele lepiej niż wczoraj rano.
- doktor prowadzący przywitał się z pacjentką razem z przyjaznym uśmiechem. Obie pielęgniarki też się do niej przyjemnie uśmiechnęły tylko ten drugi doktor zadowolił się zdawkowym skinieniem głowy na przywitanie.
Zebranie nad łożem boleści, wyjątkowo dziś mało bolesnym, przypominało sąd nad grzeszną duszą… znaczy pewnie tak by wyglądało, gdyby pacjentka obudziła się w stanie jak dnia poprzedniego, bądź jeszcze poprzedniego. Tym razem jednak poranek przyniósł ze sobą dziwny spokój, siłę… tym razem nie wytrącono jej z dna kotła pełnego koszmarów, nie dusiły żadne nienazwane majaki, ani poczucie zaszczucia. Tego niedzielnego poranka Lamia poczuła, że będzie dobrze… tak po prostu. Dzisiejszy dzień zaliczy do udanych, bez żadnych cieni i czarnych ścian powodujących panikę zakończoną omdleniem równającym się powrotem na upiorny Front żyjący majakiem w poszatkowanej jaźni sierżant… zwykle.
Dziś między szarymi komórkami panował spokój, zwykłe swędzenie gojących się tkanek.

- Dzień dobry - odpowiedziała z delikatnym uśmiechem, posyłając go każdemu z czwórki komisji zdrowotnej. Widok Betty pogłębił ten uśmiech, a widok okularnicy w kitlu przywołał zgoła inna wspomnienia. Chyba… śniła się Lamii dziś, lecz był to dobry sen. Prócz pielęgniarki ciepłą senną marę nawiedził ktoś jeszcze - chowający się za gitarą oraz bezczelnym uśmieszkiem okraszonym tą specyficzną gadką od której chciało się śmiać i brnąć w konwersację coraz głębiej.
- Czuję się o wiele lepiej, doktorze. - dodała, gdy doszło do niej, że Brenn nadal coś gada, podczas gdy ona pogrążyła się tym razem w miłych wspomnieniach - Dziękuję za opiekę… to tylko dzięki wam. - kiwnęła głową obsłudze.

- Umówmy się, że to nasz wspólny wysiłek nas wszystkich. - lekarz z rzedniejąca czupryną wskazał na pacjentkę, siebie i swoją obstawę. No a potem przeszedł do rzeczy.
- Lamio, niestety ale muszę to powiedzieć. Ta twoja ostatnia nocna eskapada… - skrzywił się nieznacznie ale dał odczuć, że mu to nie w smak i nie na rękę. - Rozmawiałem z siostrą Betty… - urwał, odwrócił się i uniósł głowę by spojrzeć na stojącą za nim pielęgniarkę. A ta twierdząco pokiwała kasztanową głową. - Tak, więc siostra Betty mi wyjaśniła powody które tobą wtedy kierowały. - starszy pan w kitlu odwrócił się znowu do rozmówczyni. - Staramy się mieć zrozumienie, ale to jest szpital a nie więzienie. Jak ktoś chce może się w każdej chwili wypisać na własne życzenie. I jeszcze skakać po nocy z okna… przecież mogłaś coś sobie zrobić… - pokręcił głową i westchnął. Lamia ponad jego ramieniem dojrzała delikatny przeczący ruch kasztanowej głowy gdy mówił o wypisaniu na życzenie.
- Zostało ci już tylko kilka dni u nas Lamio. Jeśli się zdecydujesz zostać postaraj się stosować do zasad tego szpitala. - lekarz raczej prosił niż kazał i chyba skończył ten wątek bo potarł palcem nasadę nosa zastanawiając się nad następną.

Wypisywanie na własne żądanie odpadało, jeśli później nie chciało się odbijać od machiny… tym razem biurokracji. Sierżant zacisnęła szczęki i westchnęła.
- Nie będę więcej skakać przez okno, ani robić czegoś równie nieodpowiedniego… aż do końca pobytu, obiecuję - powiedziała mrukliwie, patrząc na okno z którego ostatnio skakała.

Brenn był widocznie zadowolony z takiej obietnicy którą wziął za dobrą monetę.
- Teraz te twoje zatrucie wczoraj rano. - przeszedł do kolejnej sprawy. - Uległaś porządnemu zatruciu alkoholem. Aby mieć pewność wysłaliśmy próbki do laboratorium… - urwał tutaj trochę skonsternowany i znów potarł palcem nasadę nosa zanim zaczął mówić dalej. - W każdym razie promili miałaś dość mało jak na tak silną reakcję. Może to więc wina nie wina tylko czegoś co zjadłaś albo zażyłaś na tej eskapadzie. Raczej nie tego co w szpitalu bo reakcja wystąpiłaby wcześniej. Może być to też reakcja psycho-alergiczna, nieco opóźniona na długotrwałą śpiączkę lub stres. Ale z tego wszystkiego najłatwiej sprawdzić to jedzenie. Wyniki przyjdą dopiero za kilka dni, do tego czasu jesteśmy skazani na domysły i to co nam powiesz. - lekarz popatrzył na nią wyczekująco.

Zatrute żarcie? Środki odurzające? W żarciu od Rude Boy’a? Mazzi zmarszczyła brwi, kręcąc przecząco głową. Dobra, nie znała gościa, pojechała z nim w ciemno i mógł rzeczywiście naćpać ją jak nieboskie stworzenie a potem wykorzystać… tylko że kurwa jej nie wykorzystał.
- Jadłam gulasz… chyba nawet nie z kota. Z kaszą i jakąś surówką. Piłam wino… lokal jakiegoś Garry’ego - skrzywiła się, przypominając coraz więcej szczegółów. - Nie brałam nic, wątpię żeby mi czegoś dosypał… odwiózł mnie, nie przeorał tyłka a mógł - wzruszyła ramionami - Nic poza tym.

- Ach tak…
- medyk mruknął z zastanowieniem i zamyślił się na chwilę. - Wobec tego zostaje nam czekać na wyniki z laboratorium. - wzruszył ramionami. - Niemniej zalecałbym ostrożność w spożywaniu alkoholu. Może sam alkohol, może jakiś dodatek no bez wyników jednak można tylko gdybać. - dorzucił do tego poradę lekarską.

- Mam nie pić? - teraz sierżant zdziwiła się szczerze i gdzieś tam nawet odrobinę zaniepokoiła. Wyprostowała się na łóżku siadając jednym zrywem - Jak długo? Kiedy niby będą te wyniki?

- Za kilka dni. Może we wtorek lub środę.
- lekarz dodał szybko, uspokajającym tonem widząc jak gwałtowną reakcję udało mu się wywołać. - A z tą wstrzemięźliwością to zalecenie lekarskie a nie nakaz. Zrobisz jak uważasz. Zwłaszcza gdy już nie będziesz naszą pacjentką. Niemniej dość mała ilość, dość słabego alkoholu rozłożyła cię na łopatki na pół dnia. Jeśli to na przykład wina zanieczyszczeń w alkoholu wątpliwego pochodzenia no to kto wie, może z porządnym destylatem czy wręcz przedwojennym, matko co ja bym dał za przedwojenny koniak, to wyglądałoby to inaczej. Ale to tylko moje przypuszczenia, mogą być, całkowicie błędne, bez wyników to poruszamy się po omacku. - chyba jednak lubił te dywagacje bo mówił dalej tonem spokojniej opowiastki.

- No i a propos twojego kończącego się pobytu u nas. Siostra Betty zaproponowała, że może wziąć ciebie i Amelię na przepustkę do siebie do domu. Robimy co w naszej mocy byście czuli się jak w domu no ale adomo, szpital to nie dom. - doktor uśmiechnął się i bezradnie rozłożył ręce wiedząc, że miejsce jego pracy nigdy nie zastąpi pacjentom domu.

- Dlatego ten pomysł byście pomieszkały u Betty w normalnym domu przez dzień czy dwa. U ciebie może nawet udało by się to jakoś zgrać z wypisem że szpitala jeżeli twój stan się nie pogorszy. Mogłabyś od razu od Betty przenieść się do Domu Weterana. Co ty na to Lamio? - lekarz złożył ręce ze sobą i mówił jakby ten pomysł był mu na rękę ale też nie wciskał go na siłę pacjentce.

Mazzi zdziwiła się całkiem udanie, przeskakując spojrzeniem od lekarza do młodszej pielęgniarki. Równie udanie zasymulowała zamyślenie aż w końcu pokiwała głową na zgodę.
- Bardzo chętnie. Będzie… będzie mi bardzo miło... jeżeli oczywiście siostra Betty naprawdę nie ma nic przeciwko - tu popatrzyła na pielęgniarkę - Obiecuję że u niej też nie będę skakała z okien.

- Oby Księżniczko, oby! Mieszkam w kamienicy.
- roześmiała się wesoło brunetka w okularach po tym gdy w pierwszej chwili pogroziła jej palcem na takie pomysły. - I naturalnie, że będzie mi bardzo przyjemnie gościć u siebie te dwie, młode damy. Akurat mieszkam sama a mam dwa pokoje gościnne. Każda dostanie swój pokój więc we trzy spokojnie się pomieścimy. Zrobimy sobie babski wieczór, może wyskoczymy gdzieś razem wieczorem, pokazałabym Lamii miasto, Dom Weterana no i w ogóle pokazała jak tutaj sobie radzimy. - Betty mówiła trochę do lekarza a trochę do pacjentki. Brzmiało przekonująco jak przepustka do elitarnego pensjonatu. Lekarz kiwał głową gdy jej słuchał po czym znowu zwrócił się do pacjentki.

- Co ty na to Lamio? Pasuje ci to? Jak tak to później Betty przyniesie ci zgodę na tą przepustkę do podpisania. - Brenn wydawał się znów zadowolony i pytał chyba dla formalności bo wątpliwości coś nie wykazywał.

- Tak sir, oczywiście że pasuje.
- sierżant szybko przybiła układ zanim ktoś wniósł jakiekolwiek wątpliwości. Zachowała poważną minę, chociaż w środku wrzeszczała radośnie. Wreszcie! Wyrwie się i jeszcze dostanie lokum z przewodnikiem i obrożą. Żyć nie umierać!
- Jeszcze raz bardzo dziękuję - uśmiechnęła się do personelu i westchnęła przymykając oczy - Za wszystko. Czy… mogę dostać pozwolenie na samodzielne poruszanie się po terenie szpitala? Dam radę, nie trzeba… szkoda na mnie marnować czas, gdy są inni pacjenci. Poradzę sobie… i nigdzie nie pójdę tym razem.

- Naturalnie. -
lekarz zgodził się tym razem bez zastrzeżeń i pogodnym głosem. - I jeszcze tylko jedna sprawa… - zawahał się wyraźnie, spojrzał w bok na kontuar oddzielający ich od łóżka Amelii i w tym momencie wyratowała go z opresji siostra przełożona.

- Ja się tym zajmę doktorze, proszę się tym nie martwić. Przyniosę Księżniczce zezwolenie do podpisu to wszystko omówimy. - Betty sprawnie ubiegła tłumaczenia lekarza na co ten chętnie przystał. Wizyta u Mazzi szybko się skończyła gdy omówione zostało co miało być omówione. Ciało medyczne przeszło do pacjenta obok, tego w bandażach a potem opuściło salę przechodząc do następnej. Wychodząc na końcu Betty pozwoliła sobie posłać swojej Księżniczce całusa i kciuk w górę.

Ledwo drzwi zamknęły się za personelem, sierżant już wyskakiwała z łóżka, odsuwając też kotarę aż dwoma susami znalazła się na łóżku Amy, stojącym wszak niedaleko. Klapnęła na nim bezczelnie i bez pytania, posyłając blondynce uśmiech od ucha do ucha.
- No wreszcie poleźli, no nie? - klasnęła z radości w dłonie i pokręciła głową - Słyszałaś te pierdu pierdu? Że niby alkohol mi szkodzi? Co za głupota - prychnęła aż się zapowietrzając na dwa oddechy. Sapnęła i mówiła dalej, wybijając dłońmi o uda żwawy rytm - Psychotropy, painkillery, antybiotyki i wóda… normalnie że mnie ścięło i to po takiej utracie krwi jak mówili, ale dupa z tym - machnęła ręką nie zwalniając tempa monologu - Ważniejsze że wyłazimy stąd! Wreszcie! Ile można siedzieć w jednym miejscu?! - znowu prychnęła - U nas na Froncie jak zostawałeś długo w jednej dziurze to wreszcie maszyny wlewały do niej napalm, albo któryś z mutantów wyciągał cię za chabety prosto pod kosy… no to się ruszaliśmy. Nie rozumiem, jak można.. ehhhhh - westchnęła i machnęła łapą, rezygnując z wywlekania brudów i pesymizmu. Była niedziela, ta pozytywna! - To co tam, myślisz że Betty spamięta o cieście? A właśnie! za tydzień jest koncert, chcesz się przejść? Taki punkowy, mój znajomy gra i mam kartę wjazdu. - wreszcie się zamknęła po to aby złapać głębszy oddech.

- Koncert? - blondynka powtórzyła z zastanowieniem słowo jakie wymieniła kumpela z sąsiedniego łóżka. Dłoń sięgnęła jej do grubej łaty opatrunku jaki miała na twarzy.
- Niee… chyba nie… będą się na mnie gapić… - skrzywiła się i spojrzała gdzieś w bok na ścianę. Może tak samo jak przed chwilą do Mazzi dotarła do niej magia tego niedzielnego poranka bo w końcu odwróciła się znowu do swojego gościa i uśmiechnęła się. Słabo i blado ale to był pierwszy uśmiech jaki ciemnowłosa dziewczyna ujrzała u blondynki.
- Nie mogę za bardzo ruszać szczęką i twarzą bo mnie boli wtedy. Dalej trzymają mnie na prochach. - odrzekła tłumacząc swoją skromną mimikę. Ale jednak znowu się uśmiechnęła.
- Fajny pomysł z tą imprezą u Betty. Ciasto też. Lubię ciasto. Dawno nie jadłam. I alkohol. Napiłabym się. Upiła. - blondwłosa głową pokiwała się patrząc gdzieś w zamyśleniu.

- Brzmi jak plan, ostatni punkt zwłaszcza - sierżant pokiwała mądrze głową, rozsiewając optymizm jakby był chorobą weneryczną - Betty na pewno przygotuje co trzeba. Zobaczysz, to będzie zajebisty weekend po weekendzie… no przepustka - wzruszyła beztrosko ramionami - A tam będą się gapić, damy im inny powód do gapienia to się odpierdolą - parsknęła wyobrażając sobie siebie w wojskowych butach i ze szpicrutą. To jakoś dziwnym trafem też pamiętała, nie mogąc co prawda dopasować do linii czasowej ani okoliczności, ale obraz był wyraźny. Uśmiechnęła się do niego, myśląc co prawda o czymś kompletnie innym. A raczej o kimś innym.
- Poza tym to punkowy koncert, dużo wina… i będzie ciemno. W razie czego zarzucisz kaptur na głowę i nikt się nie zorientuje, a dobrze czasem się wyrwać i zaczerpnąć tej całej kultury… nawet jeśli to trzy akordy i darcie mordy. I nie przejmuj się - na koniec głos jej złagodniał, klepnęła też blondynkę przyjaźnie po ramieniu - Twoja mimika jest w lepszym stanie niż moja pamięć. Jesteś stąd? Z Sioux Falls? Kojarzysz bar prowadzony przez starego typka imieniem Garry?

Blondi z bandażem na pół twarzy pokiwała głową do słów prawie czarnowłosej koleżanki gdy ta mówiła o planach na sobotni koncert. Wydawało się, że zawahała się w początkowych oporach przed wyjściem a w końcu zajęła się zmianą tematu.
- Znam paru facetów o imieniu Garry ale chyba żaden nie pracuje w barze. Wiesz, imię barmana czy kelnerki to trochę mało, oni się często zmieniają. A ja tak, mieszkam tutaj i jestem stąd. - powiedziała na głos cichym głosem. Znów gdzieś uciekła spojrzeniem w boczną ścianę. - Lamia… - powiedziała jeszcze ciszej skubiąc palcami kawałek pościeli. - Widziałam wczoraj jak się całowałyście z Betty… słuchaj po co ja wam jestem potrzebna? Będę wam tylko przeszkadzać… będzie wam głupio, mnie też… może tu zostanę a wy sobie jedźcie na tą przepustkę co? - wymruczała jeszcze ciszej i jeszcze niżej spuszczając głowę.

- Tu trafiają w większości ofiary z Frontu, tak mówiła Maria. Przed tobą leżał ze mną facet któremu gaz rozpuścił płuca. Norma… dla psów takich jak ja. Często to widzimy… śmierć, paskudną i brutalną. Przywykliśmy. Do ran, blizn, paskudnych deformacji po ataku blaszaków. Straty, siedzenia… przy trupach przyjaciół. Idzie przywyknąć. Ty jesteś cywilem, wydajesz się być w porządku. Nie musisz na razie gapić się… na nas, na mięso. Nie musisz się przyzwyczajać do koszmaru. - sierżant odpowiedziała po długiej chwili poświęconej na wpatrywanie się we własne zaciśnięte na polanach dłonie - Poza tym swoich się nie zostawia. Szczególnie kiedy są ranni. Jesteś swoja… w porządku. Zresztą… Ten skurwysyn który tak cię załatwił może nagle zmienić zdanie i zechcieć dokończyć robotę, olewając że go chronisz. Albo chronisz rodzinę, nieważne. Ważne żebyś stąd wyszła o własnych siłach - zrobiła krótką przerwę a potem machnęła ręka i dokończyła, patrząc blondynce w oczy - I poza wami nie znam tu nikogo… ani nie pamiętam. Byłam zbyt blisko wybuchu, dostałam w głowę i straciłam pamięć… lekarze też mówią, że to na skutek traumy. By się zgadzało… zarżnęli i spalili chyba… cały mój oddział - teraz ona gapiła się gdzieś w bok.

Blondynka wciąż miała odwróconą w bok głowę gdy słuchała tego co mówi czarnula przez co ta z całej jej twarzy widziała głównie jej wielki i gruby opatrunek jaki zasłaniał zmasakrowaną cześć twarzy. Ale gdy skończyła mówić ta z wahaniem znów spojrzała na nią. I po kolejnej chwili objęła ją w milczeniu. Objęła bardzo mocno jakby chciała ją zatrzymać na stałe.
- Ty też jesteś ładna. - szepnęła cicho, prosto do ucha starszej sierżant siedzącej w piżamie na jej łóżku.

Sierżant przełknęła gorzką gulę z gardła i też objęła Amelię, kładąc jej głowę na ramieniu. Siedziały tak obie w blasku porannego, niedzielnego słońca - para rozbitków gdzieś z boku linii czasowej.
- Ty jesteś ładna, ja jestem ładna… musimy się trzymać razem - mruknęła cicho, przymykając oczy - Nie chcę iść sama na ten koncert, tam będzie dużo ludzi… boję się że mi odbije i wytnę gdzieś pod Vegas zanim się ogarnę. Wypadałoby tam pójść z kimś rozsądnym. Wyglądasz mi na taką… więc tak musi być. Mam oko do ludzi… miałam. Coś.. kojarzę - westchnęła, aż wreszcie ogarnęła się tyle, by zwolnić uścisk, wyprostować plecy i znowu się uśmiechnąć - I faktycznie imię barmana to z deka chujowy punkt zaczepienia. - rozłożyła bezradnie ręce - Myślenie nigdy nie było moją mocną stroną.

- To nie jest dobry świat ani czas dla ładnych dziewczyn.
- mruknęła blondyna gdzieś w kark wtulonej i wtulającej ją koleżanki. Głaskała bark tej drugiej. A gdy ta zwolniła uścisk otwarła włosy z twarzy i opatrunku i pokiwała głową. - No tak, masz rację. Musimy się pilnować i trzymać razem. - zagryzła lekko własne wargi bijąc się z myślami - Dobrze, spróbuję pójść z tobą na ten koncert. Ale trochę się boję tam iść. - dziewczyna miotała się jeszcze ze swoimi rozterkami.

- Ja boje się że mi odwali… a ty? Kogo się boisz? - Lamia spytała poważnie, zagryzła też wargi i na koniec westchnęła - Nie bój się, postaram… zorganizuję broń, nikt cię nie ruszy.

- Nie, nie, to nie to.
- blondynka jak na nią zareagowała całkiem szybko, potrząsając jasnymi włosami. - Po prostu wiesz… jakby się gapili… albo był ktoś znajomy… pewnie już wszyscy wiedzą… - dziewczyna zmarkotniała ponownie. Nastała chwila ciszy gdy drzwi skrzypnęły i do sali wróciła siostra przełożona.

- O, tu jesteście moje gołąbeczki. - uśmiechnęła się podchodząc do łóżka Amelii. - Zaprzyjaźniacie się? To dobrze. Księżniczko mam tę pozwolenie, pozwolisz na sekundę? Amelio puścisz nas na moment? Zaraz do ciebie wrócimy, naszykowałam ci kąpiel. - siostra sprawnie zadyrygowała małą gromadką i pokazała trzymaną w dłoni kopertę. Blondynka skinęła głową na znak zgody.

Przeszły więc z powrotem do łóżka Lamii gdzie pielęgniarka nie tracąc czasu wyjęła z koperty kartkę papieru i podała adresatce. Wyglądał jak druk urzędowy, niektóre z wojska były podobne więc Lamia szybko się odnalazła. Personalia... informacja o przepustce… termin… dwa dni… opiekun… adres domu… adres szpitala… data… no i podpis pacjentki na dobrowolne udanie się na przepustkę.

- Posłuchaj Księżniczko, rozmawiałam z doktorem Brennem. - Betty wyciszyła głos zerkając na parawan oddzielający łóżka obu jej podopiecznych podobnie jak on niedawno. - A Brenn rozmawiał wcześniej z Ramsey'em. Tym detektywem co ci mówiłam. Ramsey podejrzewa, że ktoś ją tak urządził pewnie jej facet czy ktoś taki. Ale powinny zostać jakieś ślady. Znaczny poza twarzą… - okularnica skwasiła się na wzmiankę o pokiereszowanej twarzy sąsiadki Lamii.
- W każdym razie wczoraj i z nią, i z tobą było urwanie głowy a potem jeszcze większe z tym kabaretem. Więc nie zdążyliśmy zrobić jej obdukcji. Więc jak i tak ją trzeba wykąpać można to zrobić. Więc trzeba ją sobie obejrzeć no ale z wyczuciem. Pójdziesz z nami jeśli się zgodzi? We dwie to by nam to łatwiej było. - przedstawiła sprawę dla jakiej naprawdę poprosiła pacjentkę o powrót do łóżka.

Codzienna możliwość kąpieli, w ciepłej i czystej wodzie… Mazzi wciąż ciężko szło to ogarnąć prostym, trepowym rozumkiem, jednak koncepcja bardziej niż do niej przemawiała. Gorzej z ukrytym celem niedzielnej kąpieli… ech, pewnie dziś obejdzie się smakiem, ograniczając do pomocy łaziebnej, trudno. Jutro też był dzień, a w razie czego mogła przecież umyć się pod kranem w czystej… jedynie zimnej wodzie. Ale dla sierżant i tak należało to do luksusu.
- Szkoda jej… jasne że pomogę - odszeptała, zostawiając podpis na papierze… a raczej napis “Lamia Mazzi” bo nie potrafiła przypomnieć sobie jak wyglądał on kiedyś. - To chyba… coś znanego. Bała się że znajomi ją zobaczą i będą już wiedzieć. Próbuję ją wyciągnąć na koncert, zobaczymy - westchnęła, kręcąc głową na boki - Po kąpieli chciałabym odwiedzić tego gościa, który wczoraj łobuzował i poszarpał pielęgniarzy. Tego, którego tamten doktorek pozwolił mi zobaczyć zanim - spięła się i kaszlnęła - Zanim mi odwaliło. Właśnie, nie spytałam. Czy przypadkiem nikomu nic… - popatrzyła na Betty ostrożnie i czujnie - Przepraszam Betty, nie chciałam.

- Oj no już dziewczyno, głowa do góry, przestań przepraszać co chwila. Bo aż nie ma za co dać ci klapsa a co my wtedy będziemy u mnie w domu robić po nocy?
- Betty całkiem udanie udała złość czy irytację chociaż w całkiem zabawny sposób. Na koniec uniosła brodę Lamii i patrzyła na nią łagodnym, ciepłym spojrzeniem. - Nic się nie stało Księżniczko. Po prostu cię ścięło. Nie wpadłaś nago że szpicrutą do kantyny. - dodała łagodniejszym i cieplejszym tonem. - Chociaż akurat ciebie nago i ze szpicrutą bym chętnie zobaczyła. I może jakieś mocne buty do tego. Szpicruta nie pasuje komuś na bosaka. - Betty pogrążyła się w temacie jaki lubiła i mówiła jakby plotkowały o pogodzie.

- No nie przejmuj się tak Księżniczko. - uśmiechnęła się i jeszcze pocałowała Lamie w usta. Jednak zaczęła stopniowo zwiększać siłę pocałunku, napierać swoim ciałem na jej, że w końcu przewróciła ja na poduszkę wciąż nie przerywając pocałunku.

- Och, Księżniczko, mówię ci, dziś i jutro to chyba będą moje najdłuższe zamiany odkąd zaczęłam tu pracować. - westchnęła kasztanowłosa pielęgniarka prawie leżąc na swojej pacjentce. Ogarniała palcami jej twarz jakby uczyła się jej na pamięć a drugą dłonią zaczęła wsuwać się pod kołdrę. Zatrzymała ja dopiero gumka spodni od piżamy bo w jej pozycji było jej niezbyt wygodnie zmagać się, z tą przeszkodą.

- A pacjent o którego pytasz to Keith. Wyszedł wczoraj z izolatki. Jest pod trójka, możesz go odwiedzić jeśli chcesz. Czasem ma takie napady jak widziałaś. Uraz głowy plus PTSD. - siostra mówiła spokojnie ale jej dłoń w końcu pokonała przeszkodę z piżamy i z lubością zaczęła sunąć niżej.

- Dostanę dodatkową karę, jeśli powiem że chcę? - pacjentka rozchyliła nogi, układając się wygodniej. Ramionami objęła pielęgniarkę, przyciskając ją do siebie co utrudniało manewry przy pidżamie, ale z drugiej strony było równie przyjemne - Odwiedzić biednego weterana frontowego, pogadać i wesprzeć na duchu. Podnieść… wiarę… we własne siły - mruczała cicho z ustami tuż przy ustach Betty - Muszę sobie znaleźć zajęcie póki szlachetna pani nie zawinie mnie niegodnej na włości.

Pielęgniarka zareagowała z aprobatą wyrażoną zaskoczonym i podnieconym sapnięciem. Z lubością widoczną na twarzy i w ruchach kontynuowała odwzajemnione manewry pacjentki.
- Ależ Księżniczko… - szepnęła cicho z ładnie odegranym wyrzutem. W tym czasie zdążyła już odzyskać równowagę i mniej karkołomnie ułożyć się trochę na Lamii a trochę obok niej. Wciąż uparcie trzymała nogi poza łóżkiem jakby oficjalnie nadal tylko przysiadła na łóżku pacjentki. Ale oparta na łokciu dłoń przesuwała się czułe po policzku dziewczyny o ciemnych włosach. Drugą zaś zdołała wreszcie pokonać opór gumki od piżamy i wsunąć się pod nią. Zaczęła z wyraźną przyjemnością badać teren pod spodem.

- Sama mówiłaś, że jestem szlachetną panią a nie szlachecką. - zwróciła się do niej z ironia i w głosie i na twarzy. W tym czasie zmrużyła oczy i przygryzła wargi gdy jej dłoń zjechała na sam dół korpusu pacjentki. - Ja nikogo nie karze Księżniczko. Ja tylko dyscyplinuje i ruguje złe nawyki. A w tym co proponujesz nie ma nic zdrożnego. To co proponujesz to wyraz troski i jest bardzo szlachetne. Zasługuje na nagrodę. - to mówiąc wypłaciła tą nagrodę troskliwej i szlachetnej pacjentce. Jednocześnie zbliżyła swoje usta do jej całując ją wreszcie w usta a z drugiej, tej niższej, palce drugiej dłoni też zaczęły swoje harce. Betty szybko zaczęła tracić oddech i wraz z nim panowanie nad sobą coraz mocniej i zdecydowaniej angażując się w tą wypłatę.

Nie mylił się ten kto mówił, że dobre uczynki wracają do człowieka w postaci nagrody, nawet jeśli jeszcze były one w formie planów do zrealizowania. Na przyszłość, bliską co prawda i nieodległą, ale same w sobie nie stały się jeszcze faktem. Mazzi nie zamierzała niczego negować, zresztą okularnica i tak nie dała jej na to szans, zajmując po raz kolejny w sposób odbierający oddech i przyjemnie wyrywający ze szpitalnej rzeczywistości. Wypłata nie trwała długo, a gdy się skończyła, sierżant odkryła, że nie ma siły podnieść z materaca nawet jednego palca. Leżała na plecach, dysząc ciężko, uśmiechnięta od ucha do ucha i ze spokojem wpatrywała się w twarz obok swojej.
- Jakoś chyba zniosę konieczność siedzenia tutaj, bez opcji wyskoczenia oknem na miasto. Jest to poświęcenie, na które jestem gotowa. - powiedziała cicho kiedy odzyskała oddech. Parsknęła krótko, zamykając oczy, leniwa i rozlazła jak grzejący się na słońcu kocur - Pewnie mu nie pomogę, ale co szkodzi spróbować? Był tam gdzie ja, wiem co go gryzie… po części. Koszmary, nie tylko senne. Czasem warto sie wygadać… póki jeszcze jest jasno. Wtedy nie ma… nie jest aż tak źle.

- Miło mi to słyszeć.
- okularnica westchnęła z uczuciem błogiej ulgi i w głosie i na twarzy. Wyprostowała się poprawiając włosy i ubranie. - I to myślę jest dobry pomysł. Na pewno się ucieszy, jeśli jakiś pacjent… - Betty mówiła otrzepując się i włosy i regulując powracający do normy oddech. Ale urwała i spojrzała na rozwaloną leniwie pacjentce w piżamie. - … A nawet tak apetyczna pacjentką… - wzrok pielęgniarki przesunął się nieśpiesznie z ironicznym i łakomym spojrzeniem po tej nieco potarganej sylwetce. - To na pewno bardzo się ucieszy. - wzrok okularnicy stanął na końcu rozwalonej sylwetki leżącej na podobnie rozwalonym łóżku.

- Chociaż szczerze mówiąc Księżniczko… - zaczęła mówić jakąś nową myśl gdy zaczęła od stóp dziewczyny w piżamie wracać nieśpiesznie wzrokiem ku jej twarzy. - W tej chwili wyglądasz bardzo, bardzo wulgarnie. Jak jakaś bardzo, złe wychowana dziewczynka. - wymruczała z jakiś rodzącym się mrocznym odcieniem w głosie gdy doszła wzrokiem do korpusu pacjentki w zmiętolonej i rozchełstanej piżamie. - Jak u mnie w domu będziesz się tak wulgarnie zachowywać obiecuję ci, że to ci nie ujdzie na sucho. - powiedziała surowym już tonem gdy spojrzeniem wróciła do twarzy leżącej na łóżku kobiety.

- Co poradzę? - sierżant wzruszyła ramionami i rozłożyła bezradnie ręce, robiąc do kompletu zbolałą minę - Biedna jestem, słaba jeszcze… gdzie mi się bronić przed siłą perswazji ciała… medycznego - bezczelnie obcięła pielęgniarkę wzrokiem od góry do dołu, oblizując przy tym usta - Wiadomo przecież… że to dla dobra pacjenta. Nawet jeżeli był bardzo… bardzo niegrzeczny - koniec wymruczała niskim głosem i zaśmiała się krótko - Bez obaw, nie zrobię mu nic… czego nie będzie chciał.

- No mam nadzieję dziewczyno. Inaczej niestety musiałabym zapomnieć o naszej zażyłości i mojej słabości do ciebie i znów być tylko pielęgniarką. A szkoda by mi było.
- brunetka w zadumie pokiwała głową ale dla odmiany zdawała się mimo dość lekkiego i przekornego tonu mówić jednak poważnie. Stała tak obok łóżka we władczej pozie, z rękami złożonymi na biodrach, dominując spojrzeniem nad leżącą więc trudno byłą ignorować to co mówi. A poza tym okazywało się, że potrafi bić od niej charyzma i stanowczość.

- A teraz Księżniczko, chodźmy już skoro podpisałaś cyrograf co cię na dwie doby oddaje mi we władanie. I to z całą bezwzględnością legalnego prawa. - powiedziała z wesołym uśmiechem podciągając “słabą”" straszą sierżant najpierw do pionu a potem jeszcze bardziej do pionu gdy postawiła ją na podłodze. - I jesteś strasznie apetyczna. Nie mogę się doczekać kiedy będę miała okazję cię schrupać całą. - powiedziała po cichu schylając nieco głowę w dół by przyjrzeć się jej twarzy z bliska. Wzrok miała rozpalony a nozdrza poruszały jej się nerwowo łapiąc oddech albo zapach. - Chodź Księżniczko, wodą stygnie. - powiedziała i pociągnęła ją za rękę w stronę łóżka Amelii.

- Nie wiedziałam że gustujesz w psim mięsie - Mazzi grzecznie przemieściła się z łózka na podłogę, a potem dalej za pielęgniarką. Stojąc obok wychyliła się, kładąc jej brodę na ramieniu i patrząc w oczy uważnie, oczekująco aż do chwili, gdy przybrała współczującą minę.
- Nikt ci nie powiedział, co? - spytała żeby samej odpowiedzieć - Z własnej, nieprzymuszonej woli sprowadzasz sobie do domu diabła. Zobaczymy kto tu kogo zje - cmoknęła brunetkę w policzek, wracając na odpowiedni dystans i odsuwając przepierzenie.
- Gotowa na kąpiel? - rzuciła wesołym pytaniem w Amy, szczerząc się przy tym jak właśnie wygrała na loterii.

Betty zaśmiała się cicho gdy usłyszała ripostę starszej sierżant. Wydawała się przyjmować to za dobrą monetę. Podobnie wesoło wyjrzała zza parawanu podchodząc do łóżka blondynki. Ta pokiwała głową i też się uśmiechnęła.
- Amy a bardzo by ci przeszkadzało jakby Księżniczka poszła z nami? - zapytała pielęgniarka. Dziewczyna z grubym opatrunkiem na pół twarzy popatrzyła na nie obie i pokręciła głową, że nic nie ma przeciwko obecności drugiej pacjentki.

- Lubię ją. Jest miła. - rzuciła wystając z łóżka blondynka i uśmiechnęła się do prawie czarnowłosej sąsiadki z drugiej strony parawanu.

We trójkę więc ruszyły do łazienki. Betty puściła pacjentki przodem a gdy wychodziły na korytarz Łamią poczuła siarczyste uderzenie w pośladek.
- Jakiś komar. - rzekła uroczo niewinnym tonem idaca za nią pielęgniarka uśmiechając się do niej równie niewinnie. Jeśli nie liczyć szatańskiego błysku w oczach.

W łazience zamknęły się we trzy. Amelia po chwili wahania zaczęła się rozbierać. Tak samo jak Lamia dużo tego nie miała na sobie go gdy zrzuciła górę piżamy i ściągnęła dół była już naga. Okazała się być dość drobną i szczupłą dziewczyną o bardzo naturalnej i dziewczęcej urodzie. Dopóki nie miała tego opatrunku na twarzy i tych świeżych ran pod tym opatrunkiem to pewnie wiele osób uznawało by ją za wartą drugiego spojrzenia i większego zainteresowania. A przez to ten opatrunek i zeszpecenie twarzy wydawało się jeszcze bardziej kontrastować z jej urodą.

Betty dawkowała pytania umiejętnie i gdy blondynka usiadła już w wannie zapytała ją czy druga pacjentka też może skorzystać. To by się obydwie wykąpały za jednym zamachem i obie by miały już z tym spokój. I Amy znów się zgodziła więc pielęgniarka skinęła zapraszająco głową w stronę Lamii.

Zaproszenie zostało błyskawicznie wykorzystane, sierżant ściągnęła ciuchy i weszła do wody zanim ktoś zmienił zdanie. Trochę się przy tym zachwiała i musiała złapać krawędzi metalowej misy, ale plan wykonała bez strat własnych albo ofiar postronnych.
- To co siostro, teraz grzałka i dwa problemy ululane za jednym zamachem? - spytała Betty, moszcząc się na tyle wygodnie na ile pozwalało sąsiedztwo blondynki - Elektrowstrząsy… - zaśmiała się, potem nagle skrzywiła, mrużąc oczy i próbując coś sobie przypomnieć. Kojarzyła to słowo, co lepsze w zestawieniu ze słowem “terapia” - Dla zdrowia - w końcu wybrnęła, nie mając ochoty rozwodzić się nad detalami od których bolała głowa. Zamiast tego zadała drugie pytanie - A jak będziemy grzeczne to dostaniemy podwieczorek?

- Podwieczorek? No patrzcie jak się już rozwydrzyła.
- okularnica po mistrzowsku uniosła brew ponad ramkę okularów w grymasie przyjacielskiej ironii. - Jak będziecie grzecznymi dziewczynkami to dostaniecie buziaka. Na podwieczorek jest jeszcze za wcześnie. Ale może jutro rano coś wam przyniosę. Ale jak będziecie grzeczne w tej kąpieli! - pielęgniarka zaczęła niespieszne rozpinać a potem podciągać mankiety swojego uniformu. Podobnie jak rozpięła dwa najwyższe guziki pod szyją. Teraz gdy Łamią już wiedziała co ona tam ma pod spodem wiedziała, że te czarne kreski jakie jej wystają spod tak odsłoniętego dekoltu to łapki wytatuowanej czarnej wdowy. - A teraz Księżniczko, bądź dobrą dziewczynką i koleżanką i pomóż Amelii w kąpieli. - powiedziała nachylając się stronę Mazzi i podając jej gąbkę. Przez ten ruch mogła jeszcze dokładnie zajrzeć jej w dekolt.

Niestety tatuażu nie dało się dostrzec, ale to co widziała i tak było warte uwagi. Przejęła myjkę, namydliła ją i grzecznie, jak na dobrą pacjentkę przystało, zaczęła wykonywać polecenie, przy okazji uśmiechając się pod nosem. Przyjemna rzecz, balia i towarzystwo, o wiele lepsza niż błoto i ziąb gdzieś w okopach. Czuła się trochę jak dziecko, myte hurtowo z resztą rodzeństwa… czy to znaczy, że kiedyś już trafiała w podobne warunki? Dawno temu, gdy jeszcze nie miała siły podnieść karabinu… kolejne pytanie bez odpowiedzi… na potem.
- Wszystko pięknie, ale kto pomoże mnie? - zrobiła zbolała minę, przekładając gąbkę do drugiej ręki i powoli ścierając pot i zabrudzenia z pleców blondynki - Gdzie ta no… sprawiedliwość?

- No widzisz Amelio jak to z nią jest? Na litość człowieka wziąć próbuje… - pielęgniarka tak udanie udała zasmuconą tym beznadziejnym przypadkiem jaki właśnie mył plecy blondynki, że ta zachichotała jak mała dziewczynka. Betty namydliła w tym czasie drugą gąbkę wyjęła z wody nogę blondyny i zaczęła ją czyścić. Ona sama zaś też zaczęła namydlać się sama zaczynając od ramion i piersi. Więc na trzy pary sprawnych i chętnych rąk szło to całkiem sprawnie.

- Ale Lamia chyba ma rację. Bo wy dwie mnie myjecie a jej nie ma kto. - blondynka powiedziała mimo chodem. Pielęgniarka słysząc to znowu westchnęła a słysząc to Amy znów zachichotała. Odwróciła się do tyłu by sprzedać uśmiech myjącej jej plecy koleżance.

- Dobrą cwaniary, przyznajcie się. Uknułyście ten spisek jak mnie nie było? - kasztanka w rozpiętym uniformie pielęgniarki wskazała gąbka na dwie dziewczyny po drugiej stronie wanny. Blondynka energicznie pokręciła już trochę mokrą głową. - No dobrze, niech wam będzie. Ale to Amy będziesz mi musiała pomóc z tą niedobrota. Pomożesz? - zapytała siostra przełożona dalej ciągnąć ten udawany cyrk. Amelia wydawała się rozbawiona na całego i energicznie pokiwała głową,tym razem twierdząco. Betty więc wręczyła jej swoją gąbkę, wstała i przeszła w t samo miejsce gdzie wczoraj zaczynała prać Lamie zaczynając od umycia włosów. Teraz znowu siadła za nią i wzięła od niej gąbkę. W tym czasie blondynka przekręciła się w wannie i wyjęła z wody nogę starszej sierżant i swojej kumpeli z sali po czym zaczęła szorować jej stopę.
- A masz łaskotki? - zapytała nagle i prawie od razu sama sprawdziła łaskocząc ja po tej stopie.

Sierżant przekręciła głowę, przyglądając się atakowanej nodze, poruszała palcami… ale nic prócz dotyku nie czuła. Żadnej chęci zabrania kończyny, ani ataku śmiechu. Tylko palce drapiące podeszwę stopy i konsternację, którą szybko odepchnęła.
- Nie, ale mogę symulować - zaśmiała się, nabierając zamachu i uderzając o taflę wody żeby ochlapać podstępną towarzyszkę kąpielowej niedoli - Całkiem nieźle wychodzi… zazwyczaj - skończyła tonem czystej niewinności.

Amelia zapiszczała z dzikiej radości przyłączając swoją dole do rozchlapywania wody w i z wanny.
- O, to prawda. Księżniczka ma w tej materii niesamowite uzdolnienia. - Betty pokiwała twierdząco głową nieco pochylając się do przodu a gdy się cofała skorzystała z okazji i przesunęła językiem po karku pacjentki.

- No dobrze, już dobrze dziewczyny czas już chyba kończyć tą zabawę. - zawyrokowała pielęgniarka wzywając do zachowania chociaż pozorów zachowania spokoju i porządnej kąpieli.

- Widzisz Amy? Sam terror, ucisk i nacisk - Mazzi westchnęła teatralnie, wstając i pociągając za sobą blondynkę. Zaraz też znalazł się ręcznik,potem drugi. Wytrzeć włosy, te jasne i te ciemne, potem skórę - tę gładką i tę pokrytą bliznami. Wyjść na gumową matę, przebrać się w czyste ubranie w modnym szpitalnym deseniu i gdzieś po drodze zrewanżować się Betty otarciem o biust, łapaniem muchy co tak perfidnie przysiadła na jej tylnych krągłościach… w końcu trzeba pomagać, no nie?

Czysta i w miarę ogarnięta Lamia nie przestawała się uśmiechać, tak na zapas. Póki spokój, cisza i nikt nie strzela…
- Czy łaskawa pani w swej niezmierzonej wspaniałomyślności użyczyłaby mnie niegodnej kosmetyczki i lusterka? - wróciła do poważnej parodii poważnego tonu, stając przez pielęgniarką twarzą w twarz. Spytała grzecznie, zaraz też posłała oponentce spojrzenie smutnych oczy basseta - Skoro mam odwiedzić w słusznej sprawie pacjenta spód “trójki” chciałabym wyglądać jak człowiek… ten jeden raz. Teraz mogę, nie noszę munduru i nie łamię regulaminu.

Trzepnięta w tyłek pielęgniarka pisnęła jakoś tak całkiem niepoważnie i z takim zaskoczeniem, że aż Amy roześmiała się na całego. Okularnica zaś błyskawicznie się odwróciła do swojej napastniczki i zmrużyła oczy świdrując ją wzrokiem. W końcu jednak uśmiechnęła się i pokiwała głową z uznaniem.
- Ach te komary. Nigdy nie znasz dnia ani godziny kiedy cię dorwą. - rzekła z ironią i jakoś dziwnie można było odnieść wrażenie, że chyba tutejsze komary bardzo lubują się w błękitno krwistych księżniczkach.

Za to otarcia się o własny biust jakoś nie skomentowała. Przynajmniej nie głosem i na e od razu. Przygryzła nieco wargi i zmrużyła nieco oczy gdy Lamia wykonywała ten manewr. Gdy skończyła spojrzała w dół na swój poplamiony wilgocią fartuch.
- No widzisz co narobiłaś? Cała jestem mokra. - pokręciła kasztanowlosa głową i znowu zabrzmiało to dziwnie dwuznacznie.

- I jeszcze kosmetyczki użycz… - westchnęła i pokręciła głową. Ale podeszła gdzieś do szafki i wyjęła z niej małe lusterko i równie małe pudełeczko jak od herbaty. Gdy je otworzyła wewnątrz ukazały się kredki, szminki, pomadki i resztą kosmetyków do podstawowego makijażu.
 
Driada jest offline  
Stary 29-09-2018, 03:27   #14
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Robiło wrażenie, zwłaszcza na kimś, kto podobne precjoza widywał zwykle w starych, popalonych gazetach walających się pod nogami - pamiątek z czasów sprzed wojny. Na terenach objętych walką nie było ani czasu, ani sposobności pindrzyć się. Strata owego czasu i cennej energii. Rozproszenie uwagi, ale co mogło grozić tutaj, w centrum strefy ludzi, na dokładkę w placówce medycznej.
- Poradzicie sobie? - spytała, obracając pudełko w dłoniach z zamyślona miną - Wypadłam z wprawy, trochę to zajmie… a początkowych efektów lepiej żeby nikt nie widział. - odwróciła się do obu kobiet, uśmiechając sie szeroko - Szkoda aby jakiś biedak zszedł na zawał bo pomyli mnie z Kostucha albo inną zmorą.

- Daj spokój Księżniczko, na pewno pójdzie ci świetnie. - okularnica przejęła pałeczkę wycierania Amelii ręcznikiem. Właśnie schodziła nim w dół, do nóg blondynki więc uklękła tuż za nią. Amelia odwróciła głowę w kierunku kumpeli z sali i posłała jej zaciekawione spojrzenie. Kąpiel chyba ją pobudziła, rozbudziła i rozbawiła bo pierwszy raz odkąd Lamia ją ujrzała wczoraj gdzieś po obiedzie wydawała się pogodna i zadowolona. Wreszcie dziewczyny wyszły z łazienki i Mazzi została sama z lusterkiem i kosmetykami.

- Przez grzeczność i wrodzoną skromność nie zaprzeczę - sierżant otworzyła puzderko i sięgnęła po coś co przypominało jej cień do powiek w całkiem przyjemnym kolorze stalowej szarości. Pracowała w pełnym skupieniu, nakładając kolejne kosmetyki, aż zaczęła przypominać mniej blade widmo niż zazwyczaj. Mimo ochoty darowała grubsze kreski i transparentne kolory, aby nie przejść do etapu panienki szykującej się do występu na rurze.
- Skąd on jest? Ten Keith? - spytała gdzieś między podkręcaniem rzęs, a nakładaniem na nie tuszu - Gdzie go zgarnęli? Fargo?

- Tego nie wiem. Przywieźli go transportem z północy, tak jak ciebie. Ale nie wiem skąd dokładnie a nie mam dostępu do kart pacjentów. Przywieźli go ze trzy czy cztery tygodnie przed tobą. Ciebie przywieźli jakoś pod koniec lipca a jego na początku. Też miał uraz głowy. I zmasakrowane plecy. Jakby kombajn po nim przejechał.
- Betty nieco ściszyła głos i spoważniała gdy rozmowa zeszła na mniej przyjemne tematy. Wstała i odłożyła mokry już ręcznik a podeszła do innej szafki. Z niej wyjęła po komplecie piżam dla każdej z pacjentek. Amy zaczęła ubierać się w swoją a okularnica obserwowała jak sobie radzi jej Księżniczka z kosmetykami. - Bardzo ładnie Księżniczko. Nie za mocno, nie za słabo w sam raz. - pochwaliła rękodzieło Lamii.

- Tym razem nie wyszło jak tania kurwa z dzielnicy portowej? Super - sierżant uśmiechnęła się krzywo, oddając pudełko kosmetyków i zamiast tego łapiąc za piżamę. Stanu drugiego pacjenta wolała nie komentować na głos, wystarczy że przed oczami stanęło jej parę dość sugestywnych scen podczas których mógł wpaść “pod kombajn”... a raczej w szpony jednego z kosiarzy Molocha.
- Jak chcesz ciebie też potem mogę wymalować - odchyliła się aby zobaczyć blondynkę - Niestety nie gwarantuję jak wyjdzie… serio, zwykle wychodzi mi portowa kurew… albo wschodnia przekupka z bazaru - wzruszyła ramionami, naciągając na grzbiet koszulę - Ale podobno trening czyni mistrza, czy jakoś tak.

- Język!
- pielęgniarka spięła się słysząc użyte słownictwo. - Księżniczko bardzo cię proszę nie bądź wulgarna. - dodała nieco spokojniej odbierając kosmetyki już powrotem chowając je do szafki. - Chodź Amelio, musimy wyjść by Księżniczka mogła w spokoju przemyśleć swoje zachowanie. - powiedziała kładąc delikatnie dłoń na łopatkach blondynki i nakłaniając ją w ten sposób do wyjścia. - A ty przemyśl swoje zachowanie. Jeśli nie będziesz zachowywać się jak na obiecująca księżniczkę przystało tylko jak jakaś ulicznica no to będę musiała cię potraktować jak ulicznice i odpowiednio zdyscyplinować. - Betty mówiła całkiem poważnie ale jednak na wargach błąkał się jej ironiczny uśmieszek gdy patrzyła na swoją ulubioną pacjentkę.

- Nie kuś siostro… bo nie wiem, czy to ma być przestroga czy zachęta - Mazzi zrobiła smutną minę zagubionego w deszczu basseta, ale szybko parsknęła pod nosem i pomachała obu kobietom na pożegnanie. Skończyła się ubierać, ogarniać i doprowadzać do porządku. Zdobyła parę minut dla siebie, jednak ledwo zaczęła się cieszyć z chwilowej samotności, zza pleców poczęły się sączyć czarne, lepkie macki koszmaru, przypominające o tym, co pamięta w strzępkach… i chyba nie chciała przypomnieć sobie do końca, a na pewno nie dziś, nie teraz. Nie w ten weekend, kończący się piękną, słoneczną i tak pogodną niedzielą.

Po wyjściu z łazienki pomarudziła trochę na korytarzu, zaglądając to w prawo, to w lewo. Trochę przypatrywała się sunącym przy ścianach pacjentom i wiecznie śpieszącemu się gdzieś personelowi, aż wreszcie ruszyła przed siebie, szukać pacjenta którego dwie doby wcześniej słyszała przez drzwi.



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=y7WYGSX8fu0[/MEDIA]

Po wejściu do “trójki” Łamią dostrzegła ten sam schemat wystroju wnętrz jak w swojej sali. Czyli dwa parawany między trzema łóżkami. Keith miał łóżko najbliżej okna co poznała po karcie pacjenta na nim. Ale jego samego nie było. Została po nim dość zmiętolona pościel. Od zaciekawionego jej wizyta sąsiada dowiedziała się, że jest w ogrodzie. Wyszedł się przejść, dość miał ścian i izolatek.
- To twój kumpel? Chłopak? - zapytał zaciekawiony sąsiad, facet pewnie starszymi od niej i zabandażowanym kikutem jednej dłoni. Zakażenie. Jak sam powiedział widząc, że spojrzała na bandaż. Mówił o tym lekko jakby chodziło o ukąszenie komara albo kolejną męska bliznę a nie utratę chwytnej kończyny. Podchodzili do okna bo mówił, że jej pokaże tego Keitha jeśli będzie go widać z okna.

- Z tego co mi wiadomo nie mam chłopaka, a kumple… - wzdrygnęła się, nastrój też jej się zważył. Pokręciła głową i mruknęła cicho, kanciastym głosem - Zostali. W Fargo - zmieliła niemo parę słów które nie dały radę przedostać się przez krtań, a potem warknęła sama na siebie i prychnęła, otrząsając się jak kot wyciągnięty z kąpieli - Minęłam go wczoraj na korytarzu. Gdy go wlekli do izolatki. Sprawdzam czy… - zacięła się, patrząc przez okno mętnym wzrokiem - Nie kazali mu klęczeć na grochu, albo słuchać Biebera… takiego beztalencia sprzed wojny. Strasznie wył. - rozweseliła się złośliwym ludzkim szczęściem z faktu, że ów wyjec już dawno gryzł piach.

- Nie masz chłopaka? Słuchaj to się może szybko zmienić. Pomogę ci w tym, lubię pomagać takim potrzebującym dziewczynom. - facet w piżamie wydawał się wyłapać tylko jedną ważną dla siebie informacje. Oparł się o framugę okna i bajerował kobietę w piżamie całkiem bezwstydnie.

- Naprawdę? Będziesz taki kochany i pomożesz mi znaleźć Keitha? - sierżant od razu przybrała wdzięczy ton, tak samo jak uśmiech, składając ręce na piersi jak do modlitwy. Westchnęła z tego wrażenia, a potem pokazała głową na okno - Mówiłeś że gdzieś w ogrodzie, tak? Który to?

Facetowi gdy to usłyszał to jak najpierw urosły ramiona tak teraz opadły.
- Noo weezz noo… - jęknął i z rozczarowaniem i załamka w głosie. - Daj sobie spokój z tym Keithem. Spójrz tutaj jakiego masz przystojniaka. - wskazał i dłonią i kikutem na własną pierś. - No nie wierzę, same brzydale się przewijają przez tą salę, pielęgniarki jak kaszaloty, żadnej fajnej lekareczki nie ma, no jedna jest fajna, ta w okularach, ale zimna jak obślizgła ryba, bolca pewnie dawno nie miała, i w końcu przyłazi jakąś fajną focza to się o tego pochlasta pyta, i to żeby ślepa była no jeszcze bym zrozumiał bo ślepa. - facet wyrzucił z siebie rozżalona i urażoną litanię po czym otworzył szerzej okno i wyjrzał na zewnątrz.
-Tamten jełop w niebieskim pasiaku. - mruknął zniechęcony wskazując wśród innych spacerowiczów jakiegoś faceta w niebieskawej piżamie jaki siedział na jednej z ławek.

Cel został namierzony, lokalizacja potwierdzona. Zostawało zejść na dół i skrócić dystans do bezpośredniego… gdyby nie urażona duma tak tragicznie dotknięta do żywego. Tuż obok, a której cierpienia nie dało się nie zauważyć. Aby złagodzić to cierpienie, sierżant wychyliła się i zamknęła gadające usta swoimi, nim na dobre nie się nie rozkręciły i nie wylały jeszcze większej ilości utyskiwań.
- Mam oczy, ale nie mam chłopaka… tylko dziewczynę - odpowiedziała z przekąsem, przerywając pocałunek - Dzięki… - zmrużyła czujnie oczy - Jak masz na imię przystojniaku, co? John Rambo?

- John Rambo? No pewnie, że John Rambo! Widzisz te mięśnie złotko? No jak John Rambo nie?
- informacja, że dziewczyna ma już dziewczynę w połączeniu z pocałunkiem dość mocno skonsternowała sąsiada Keitha.
Na tyle, że można było sądzić, że już w ogóle nic nie odpowie. Ale jednak odpowiedział i jak się już odpowietrzył to znów ulał mu się potok słów. Tym razem w połączeniu z podwijaniem rękawów piżamy i prezentowaniem własnych mięśni. Może nie były takie jak u atlety czy modela ale na masę na pewno przewyższał dość drobną rozmówczynię.

- I masz dziewczynę? To słuchaj, świetnie, świetnie, bardzo dobrze, normalnie super. To tak jak ja. No też mam dziewczynę. No miałem. Albo będę miał. Ale co tam, nie wnikajmy w szczegóły. - facet machną ręką by odegnać takie niewiele warte detale. - Więc wiesz, byś miała i dziewczynę i chłopaka. A ten, w sumie to powiedz, jakbyśmy chodzili że sobą to ona właściwie też by była moja dziewczyną? To miałbym dwie? - technikalia tego związku wydawały się bardzo absorbować sąsiada Keitha, że zapomniał chyba i o nim i o innych mniej istotnych w tej chwili sprawach.

- Powiedz po prostu że chcesz się pogapić, albo przespać z dwoma laskami na raz. Nic nowego, zawsze się o to pytacie - Mazzi przewróciła oczami i westchnęła, nie bawiąc się w podchody. Patrzyła przy tym na “Rambo” lekko ironicznie, wydymając usta - Albo czy mi bolca nie potrzeba żeby rozum przegnać z dupy do głowy… a może inaczej. - uśmiechnęła się zębato - Jak masz dziewczynę, to może ja się pogapię jak ją obracasz co? Albo ona ciebie, nieważne. Usiądę w fotelu, odpalę browara i będę obserwować… notatki robić. O ile nie będę miała zajętych rąk.

- No, tak, tak, pewnie, tylko wiesz… eee… moja dziewczyna… eee… no cóż… dobra olać to! Może od razu umówimy się z twoją? Twoja jest pod ręką i w ogóle… A też jest taka fajna?
- “Rambo” zmieszał się wyraźnie gdy temat dotarł do jego dziewczyny. Zaczął się drapać po głowie, trochę nerwowo, i patrzeć gdzieś w bok. Ale odzyskał werwę gdy wrócił do związku w jakim mówiła, że jest kobieta w piżamie.

- A może najpierw się jej zapytam, co? - zmrużyła oczy i przekrzywiła kark, zaplatając przy okazji ręce na piersi, a potem zaczęła tłumaczyć - Ona z tych nieśmiałych, delikatnych. wpierw muszę jej odpowiednio sprawę naświetlić, przedstawić argumenty za i przeciw. Z przewagą tych pierwszych - pokiwała poważnie głową, przy okazji obcinając rozmówcę od stóp do głów - Pogadam z nią i dam ci cynk, pasuje? Nie ma co teraz bidulki stresować, jeszcze w nerwa wpadnie, speszy się… nic na siłę… wszystko młotkiem.

- Tak, no pewnie, oczywiście, pogadaj z nią. Jak coś to ja tu będę. - facet wydawał się brać całkiem na poważnie to o czym rozmawiali a nawet oczka mu się zaświeciły gdy usłyszał odpowiedź rozmówczyni.

Gdy Mazzi wychodziła z sali dojrzała na karcie pacjenta nazwisko tego “Rambo” z jakim właśnie rozmawiała. Wedle karty facet nazywał się David Hadley. Ale, że dał jej namiar na Keitha a w piątek była na spacerze w ogrodzie z Marią to nie miała trudności z dotarciem na miejsce. Czyli do ławki rozłożonej pod cieniem stojącego obok drzewa. Drzewo puszczało już pierwsze liście ale poza tym detalem dalej było czuć w pełni lato w tą pierwszą wrześniową niedzielę w tym roku.

Widziała też cel swojej wędrówki. Faceta wygolonego prawie na zero. Częsta frontowa fryzura, zwłaszcza u facetów. W pyle, błocie, gruzie, hełmie i ograniczonych możliwościach dostępu do wody i zabiegów higienicznych długie włosy często uznawano za zbędny balast. To samo mógł powiedzieć każdy kto stał zbyt blisko strugi z miotacza. No ale popularna frontowa fryzura nie oznaczała, że tylko na Froncie mieli na nią monopol.
Facet nawet na nią spojrzał jak podchodziła. Ale pewnie wziął ją za kolejnego spacerowicza. Dopiero z paru kroków dostrzegła, że pali. Chował papierosa wewnątrz dłoni tak by go nie było widać. Albo zdradzającego żaru. Pamiętała, że “tam” też tak palili. Zwykle na warcie albo w innych sytuacjach gdy właściwie było to zabronione. Ale palenie często było jednym z niewielu sposobów by radzić sobie ze stresem, strachem lub sennością. Alternatywa to picie albo gadanie. To też często było zabronione. Z tego wszystkiego najmniej zdradliwe były fajki no i cała ich paczka mieściła się w kieszeni. I właśnie ten Keith palił nerwowo i nerwowo się rozglądając jakby bał się, że oficer czy sierżant go przyłapie na łamany zakazu palenia. Spojrzenie i ruchy też miał nerwowe i szczurze co od razu nadawało mu mało zdrowego i dość odpychającego wyglądu.

Wystarczył jeden rzut oka aby zrozumieć, że facet duszą wciąż siedział na północy, gdzie wieczna wojna. Ciałem znajdował się w bezpiecznym parku, mózg jednak nie umiał się przestawić. Wciąż przerabiał ten sam koszmar. Czy Lamię też by to czekało, gdyby nie amnezja? Z nią też… bywało ciężko, lecz jakimś cudem dało się wyluzować, chociaż na te parę chwil. Albo problem leżał jeszcze w czymś innym.
- Dasz pojarę? - zagaiła rozmowę w najbardziej wyświechtany i oklepany sposób, przysiadając obok na ławce - Tu chyba można palić, nie trzeba się chować. Nikt nie przyleci z awanturą, jest bezpiecznie - mówiła cicho, łagodnie. Sama nie wiedziała dlaczego.

Mówiła cicho i łagodnie a facet w niebieskiej piżamie w czerwone prążki i tak wyglądał na zaskoczonego, że go nie ominęła i przestraszonego, że się do niego odezwała. Trochę skulił się jakby zaczął zasłaniać się przed ciosem albo zrywać do ucieczki. Po tej pierwszej,zaskoczonej reakcji spokój kobiety chyba i jego nieco uspokoił bo w spojrzeniu pojawiła się czujność i nieufność. Zestaw zarezerwowany dla obcych po których nie wiadomo czego się spodziewać.

- Zostaw mnie. Nic ci nie zrobiłem. Idź sobie. - warknął wygolony facet prawie groźnie i odpychająco. Ale dało się wyczuć jeśli nie strach to przynajmniej obawę.

- Pójdę, jeżeli naprawdę tego chcesz - mimo zapewnienia pozostała w miejscu, wciąż z tą samą ciepłą miną i tonem głosu. - Nie jestem tu po to aby cię dręczyć. Dawno nie paliłam… mógłbyś mnie poczęstować, proszę? - wskazała na tak skrzętnie chowanego papierosa i mówiła dalej - Jesteś Keith, prawda? Słyszałam jak pakowali cię do izolatki… chyba przedwczoraj. Chciałam zobaczyć, czy w porządku z tobą… na tyle, na ile może być. Czy ci czegoś nie zrobili - przeniosła wzrok z tlącego się fajka na bryłę szpitala - Oni tego nie zrozumieją, nie byli tam. W błocie i krwi, nie walczyli… - zamemlała niemo i westchnęła, wracając spojrzeniem do człowieka obok - Pytałam trochę o ciebie, taki… odruch. Jak chowanie żaru przed wzrokiem ludzi i czujnikami maszyn - spojrzenie zjechało jej na papierosa, ale tylko na moment - Starsza sierżant Lamia Mazzi, Bękarty Diabła… ostatni żywy Bękart - skrzywiła się smutno - Nie jesteśmy wrogami, a to nie jest Front. Czasem dobrze pogadać z kimś kto wie co wypełza nocą z kątów… i jak ciężko zamknąć oczy wiedząc co przyniesie sen.

Mimika mężczyzny okazała się bardzo plastyczna. W ciągu paru chwil gdy Lamia mówiła mogła zaobserwować cała paletę uczuć. Najpierw niedowierzanie i nadzieja, że jednak się wreszcie spławi tak jak mówiła. Potem złość i zdenerwowanie z domieszką podejrzliwości gdy powiedziała mu co o nim wie. Wreszcie jakieś zrozumienie gdy sama się przedstawiła. I podobne melancholijne spojrzenie tysiąca mil. I cisza. Pokiwał głową, dość marginalnie gdy mówiła o braku zrozumienia. W końcu jakby się ocknął, sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej paczkę papierosów. Tak Samo zmiętolonych jak ich właściciel i jego łóżko. Podał jej chociaż zauważyła, że dłoń mu się lekko trzęsie. Facet poczekał aż wyjmie sobie sama papierosa i schował paczkę. Dopiero wtedy zorientował się, że nie miała jak odpalić swojego z powietrza więc podał jej ogień. Z zapalniczki - samoróbki, zdobionej że starej, karabinowej łuski. Pamiętała, że żołnierze często je robili sami. Prawie w każdym oddziale ktoś miał taką. Często się psuły i zacinały no ale na Froncie łusek i reszty było pod dostatkiem więc można było robić je jedna za drugą. Keith schował swoją zapalniczkę i zaciągnął się swoim papierosem.

- Nic nie jest w porządku. - powiedział zapatrzony gdzieś w budynek szpitala albo coś za nim czy wewnątrz siebie. Zaciągnął się znowu. Zauważyła, że dym wydmuchuje też tak by ulatywały bokiem. Gdyby był chłodniejszy dzień pewnie można by to uznać za zwykły oddech. Zwłaszcza z daleka. - Też byłem ostatni… wciąż jestem… ale wciąż ich słyszę, wciąż ich widzę też, ale głównie ich słyszę… inni nie, dlatego mają święty spokój i mówią wszystkim, że mi odbiło. Mi też to mówią. To tylko wiesz, tak po lekarsku by mądrze brzmiało. Ale chodzi to samo. - facet oparł łokcie na swoich kolanach i przygarbił się wciąż wpatrzony gdzieś w dal. Pierwszy raz jednak odkąd Lamia go ujrzała wydawał się mówić trzeźwo.
- Kapral Daniel Keith. Dakota Rangers. - złapał papieros w zęby i wyciągnął wreszcie dłoń by się przedstawić. Mazzi słyszała o jego jednostce. Raczej uznawana za lokalne milicje różnej wielkości i jakości. Jedne z trudem można było powierzyć drugoplanowe zadania na tyłach a inne były uznawane za elitarne oddziały regularnego wojska. Ale w większości rekrutowali się z miejscowych więc często najlepiej znali teren działań, nawet ten już opanowany przez roboty więc zwykle działali w małych grupkach lub jako zwiadowcy i przewodnicy innych, większych oddziałów. A wedle frontowej legendy nazwa wzięła się od dawnych Texas Rangers.

- Daniel, ładnie - Mazzi uścisnęła podaną dłoń i coś nie kwapiła się zwalniać tego uścisku. Trzymała rękę faceta gdy mówił, kiwając głową, to nią kręcąc na boki. Zależało od tego co akurat wyskoczyło na tapetę. Głupio było pytać, czy kojarzy kogoś od niej, zwłaszcza w sytuacji gdy widział jak wyrzynają jego ludzi… do bólu spodziewane w miejscu, gdzie żadna historia nie kończyła się happy endem.

Rozmówca zamilkł, ona też milczała, popalając papierosa i mechanicznie gładząc kciukiem wierzch jego ręki. Park zniknął, zniknęła ławka. Zamiast niej wrócił przeklęty neon, dym i zapach napalmu. I wiercący w uszach wizg umierającego człowieka, do wtóru z odgłosem miażdżenia kości. Czuła, że zbliża się do ściany, prawie dawała radę wymacać ją tuż przed sobą. Twardy mur paniki, a za nim tylko ciemność.
- Podobno kiedyś przestajesz ich widzieć i słyszeć… ciągle. Wracają od czasu do czasu, ale zwykle normalnie śpisz… tak słyszałam - przełamała zastój, biorąc się w garść chociaż odrobinę - Nie zwariowałeś, to trauma. Odcisk na psychice… jak cienie na murach po wybuchu bomby atomowej. Może słyszałeś… zostają na ścianach, widma sylwetek po ludziach których już nie ma. Ale ty ciągle żyjesz… przekleństwo tego co został ostatni. Pamiętać… i jakoś dalej ciągnąć. Już nie tylko dla siebie, ale żyć też za braci i siostry z oddziału. Żeby ich poświęcenie nie poszło na marne, gdy się zachlasz albo zaćpasz… - wzdrygnęła się, coś w jej twarzy drgnęło i powrócił na nią uśmiech, a nawet jedna brew podjechała powyżej zwyczajowej pozycji - Kapral powiadasz… czyli jesteś pode mną. Dobrze, lubię być na górze.

- Pod tobą?
- kapral żachnął się prawie z płynnym rozbawieniem. - Ciekawie zabrzmiało. Szkoda, że u nas nie było takich ładnych sierżantów. Bo by się pewnie lżej służyło. Pod nimi. - facet pozwolił sobie wreszcie na jakąś chwilę zapomnienia i relaksu. Po chwili jednak znów otoczył się pancerzem dymu papierosowego, milczenia i pustego spojrzenia w dal.
- A może i lepiej… tylko by cię tam poszatkowali jak resztę… a takiej ładnej to jeszcze bardziej szkoda niż faceta… - powiedział w końcu pustym głosem. - U ciebie jak było? - zapytał kończąc już papierosa.

- Kazali nam odbić… budynek - szyła z tego co pamiętała, na razie darując sobie wizje wyrywania własnych kończyn i tego co w związku z tym poczęło się jej roić. Fakty, liche strzępki… wszystko co miała. Pociągnęła papierosa, wydmuchując dym przed siebie - [i]Straty nieodwracalne połowa oddziału. Potem przyszedł rozkaz, aby się wycofać. Do nas dotarł ostatni, zostawili nas w Kotle… znowu. Napalm, maszyny, walące się gruzy i mutanci - dopaliła nerwowo fajka i pstryknęła go na trawę - Lekarze mówią, że to trauma, mechanizm wyparcia czy coś. Amnezja… nie pamiętam domu, rodziny. Ale pamiętam te najgorsze… - zacisnęła szczęki, wstając nagle jednym zrywem - Chodź się przejść, ten bezruch mnie dobija.

- Noo…
- kapral po chwili wahania jednak wstał i zdusił peta w popielniczce domontowanej do śmietnika. Pewnie jeszcze przedwojenny produkt. Gdy wstał Lamia stwierdziła, że są prawie równi wzrostem. Znaczy Keith pewnie był od niej wyższy ale się garbił przez co znowu razem z nerwowymi i przestraszonymi ruchami wydawał się mieć szczurzy wygląd.

Mężczyzna w niebieskiej piżamie w czerwone prążki szedł z kobietą w piżamie i coś chyba nie czuł potrzeby zawiązywania rozmowy. Szli czasem mijając innych siedzących, stojących czy spacerujących pacjentów. Chociaż gdzieś na drugim krańcu parku dostrzegła biały, pękaty fartuch za pacjentem na wózku. Ale było zbyt daleko by rozróżniać szczegóły.

- Maria na dziesiątej - mruknęła, biorąc kaprala pod ramię i ściągając z alejki na pobocze, a potem dalej między drzewa aby zniknąć prewencyjnie pielęgniarce z oczu - Lubię ją, jest miła i się troszczy… no ale… - zacięła się w połowie zdania, nie do końca jeszcze wiedząc co wyprawia i co ma zamiar zrobić.

- Widać nigdy cię nie złapała. - burknął kapral z wyraźną niechęcią albo do Marii albo do ogółu ciała medycznego. - Ale i tak gorsza jest ta sucha jędza w okularach. - dopowiedział gdy widać nasunęło mu się kolejne skojarzenie. O “jędzy w okularach” widać miał jak najgorsze zdanie.

Na razie ciągnęła Daniela gdzieś w stronę ogrodzenia, przeciskając się pomiędzy coraz gęściej rosnącymi drzewami, krzewami i tym podobną zieleniną. Zurbanizowana część parku została za ich plecami, gdzieś z przodu i po prawo między drzewami prześwitywały pierwsze linie zasieków.
- Wiecie kapralu że ciągle jesteście w czynnej służbie - odezwała się tonem informacji jak na odprawie. Odwróciła też do niego twarz, patrząc uważnie na jego mimikę. - Obowiązują was rozkazy, a także hierarchia. Pamiętacie jeszcze jak to leciało?

Poszedł razem z sierżant w coraz większy gąszcz dość bezrefleksyjnie. Ale równie też i dlatego gdy Mazzi się zatrzymała i przyjęła oficjalny, władczy ton stanął jak wryty z wybałuszonymi na nią oczami. Trochę się nawet wyprostował chyba chcąc zajrzeć w jej oczy pod innymi kątem, znów obniżył i w końcu wyjąkał coś wreszcie z siebie.
- Co? Co ty mówisz? - dał wyraz swojemu zaskoczeniu.

- To co słyszeliście, żołnierzu - sierżant z kamienną miną podeszła do niego, w myślach śmiejąc się i z wycinanego numeru i z jego podejścia do Betty. Widać do niego nie miała aż tak łaskawej ręki - Zapomnieliście o pewnej ważnej sprawie, to karygodne. Niedopuszczalne - zmarszczyła czoło i zmrużyła badawczo oczy, robiąc krótką przerwę, a po niej uniosła ramiona, zarzucając je kapralowi na szyję.
- Żyjesz - złagodziła głos, gapiąc mu się w oczy z bliskiej odległości i nawet się uśmiechnęła - Więc się nie kładź do dołka za życia. To rozkaz… widzę też jeszcze jedno zaniedbanie. Dlaczego jeszcze nie jesteś pode mną?

- Pod tobą?
- kapral reagował nerwowo jak spłoszone zwierzę. Lamia widziała jak z bliska wodził urwanymi ruchami oczu po jej twarzy, oczach i ustach. Czasem spojrzenie zawędrowało mu gdzieś niżej. Wydawało się, że albo ma trudności ze zrozumieniem intencji podoficera starszego stopniem albo nie może w nie uwierzyć.

- Chyba że wolisz pod Marią - mruknęła krótko opuszczając jedno ramię i łapiąc go za nadgarstek. Pokierowała jego rękę na swoje pośladki - Pode mną, głuptasie… a pod kim? Widzisz tu innych starszych stopniem? - rozejrzała się wymownie po chaszczach odcinających ich od widoku i wzroku osób trzeci. Westchnęła krótko, puszczając jego nadgarstek i przykładając dłoń do jego policzka.
- Jeżeli chcesz to pójdę - powtórzyła to co na początku rozmowy i wykrzywiła prawy kącik ust do góry - Ale jeżeli nie… - dłoń z policzka przesunęła mu w dół, do szczęki, po szyi aż na pierś, gdzie powoli rozpięła najwyższy guzik piżamy.

- Ale… - zawahał się. Z bliska nawet nie tyle widziała ile czuła tą walkę jaką w sobie toczył. Pomiędzy tym strachem i zaszczuciem jakie zdominowało jego nastawienie do świata, tą nieufność i podejrzliwości jaką mu się rewanżował. A nie wiadomo jak głęboko schowanymi najpierwotniejszymi instynktami które potrzebowały ledwo kilku ruchów kobiecej ręki aby wypłynąć z trzewi ciała i umysłu i teraz kotłować się o dominację tuż pod skórą. Dla słów już w tej walce nie starczyło miejsca. Więc nie mówił. Ale wystarczająco wyraźnie odbierała mowę jego ciała.

Gdy położyła jego dłoń na swoich pośladkach poczuła jak prawie na sztywno tam nieruchomieje. Ciepły, nieco wilgotny kształt na swoim tyłku. Unieruchomiony jak pod zaalarmowanym światłem halogenu. A jednak w wyczuwała, że oddech mu przyśpiesza. Nie uciekał, nie bronił się przed jej spojrzeniem i dotykiem i jak z każdą chwilą i oddechem ten zaszczuty szczur ucieka gdzieś w kąt jego osobowość. A na powierzchnię coraz bardziej wypływa facet. Gdy rozpięła mu piżamę,guzik a potem kolejny zobaczyła bandaże. W miarę jak rozpinała i w końcu rozpięła mu ta piżamę okazało się, że prawie cały tułów od pach po pas ma w bandażach.

- Dobra… to chodź… - sapnął w końcu wreszcie dając się ponieść żądzy i przygodzie. Zrzucił z siebie górę od piżamy i usiadł na nią. Złapał ją za nadgarstek i posadził sobie na udach.

Kobiecie ulżyło, gdy po trwającej długo chwili facet wreszcie zrobił coś, co nie było związane ze strachem i paniką. wypuściła powietrze przez nos, dając się posadzić na najwygodniejszym krześle w lokalu. Jeszcze gdzieś z tyłu głowy miała obawę, że kapral zaraz zacznie świrować, włączy mu się instynkt przetrwania i potraktuje ją jak zagrożenie. Na szczęście nic na to nie wskazywało, co cieszyło ją tym bardziej, że sama rozmowa nakręciła nie tylko jego. Ona też doskonale była świadoma swojego przyspieszonego oddechu, rozszerzonych źrenic i nagle nadwrażliwej skóry, pobudzonej bliskością potencjalnego partnera. Tym razem bez żadnych otępiających prochów.
Zabawa na pełnej mocy niestety odpadała - biel bandaży aż zbyt wyraźnie odcinała się na tle ciemniejszej skóry.
- Ślicznie się uśmiechasz, powinieneś to częściej robić - wymruczała na wyścigi ściągając własną górę od piżamy, a gdy skończyła, zbędny kawałek materiału odrzuciła w bok. Wstała też na chwilę żeby pozbyć się spodni. Szybko wróciła na poprzednią pozycję, dysząc już jakby jej kazali robić karne okrążenia z plecakiem wyładowanym kamieniami. Oblizała wargi i wychyliła się do przodu, obejmując jego usta swoimi w długim, mokrym i intensywnym pocałunku. Palcami jeździła mu po policzkach, żuchwie i karku, drapiąc je delikatnie paznokciami. Tak samo jak drugą ręką padała obszar pod spodniami, unosząc trochę biodra aby się do niego dostać.

Facet. Teraz czuła, że jest przy niej facet. A nie szczurek czy pacjent, do tego problematyczny. Wydawało się, że wracają mu już prawie zapomniane ruchy, odruchy i reakcje. Dotąd tłamszone regulaminami, mundurem, rozkazami, polem bitwy, szpitalem, lekami, własnym strachem i tym wszystkim co się w nim kłębiło i go przygniatało. Teraz to wszystko nadal pewnie gdzieś w nim było ale udało się to chociaż na chwilę odwalić gdzieś na bok. Tak jak piżamę kobiety leżącą na trawie obok nich.

Daniel reagował jak facet zwykle reaguje na takie manewry kobiety jakie właśnie ona wykonywała w tej chwili na nim. Widziała jak chciwie otaksował jej nagą sylwetkę gdy się szybko rozebrała i siadła mu na kolanach. Jak oddech stal mu się chrapliwy gdy jej jedną dłoń bawiła jego twarz a drugą zjechała za gumkę jego spodni. Tam też wyczuwała znajomego ożywienie.

Sam Keith też wreszcie podjął jakąś aktywność. Pogładził dłonią po jej policzku jakby sycąc się jego gładkością, tak różną od jego szczeciniastej szczęki i sprasowanych dłoni. Z bliska dojrzała, że jedną dłoń ma czerwoną jak od odmrożenia. Zaraz potem jednak nie dał jej się sobie przyglądać w spokoju tylko przystawił swoje czoło do jej czoła a w końcu swoje usta do jej ust. Pocałunek z początku ostrożny i niedowierzający szybko przeszedł w chciwy i spragniony. Zaraz też jego dłonie zostawiły jej twarz i zsunęły się niżej, ku jej piersiom. I czuła i usłyszała westchnienie ulgi i satysfakcji gdy dłonie wreszcie spoczęły mu bez ograniczeń na tych dwóch magicznych półkulach.

Sierżant jęknęła, co stłumiły złączone wargi. Wyprężyła się, następnie odchyliła korpus do tyłu ciągnąc za sobą partnera, a raczej jego twarz aż miała okazję zagłębić się między jej piersiami. Każdy dotyk, czy to lżejszy czy coraz śmielszy i mocniejszy wyrywał sapnięcia z przygryzionych ust. Zmieniały się one w stęknięcia, gdy dłonie kobiety na oślep błądziły po ramionach i karku. Trwało to długą przyjemną chwilę, podczas której sprawy zostawione dosłownie za plecami traciły znaczenie. Na pierwszy plan wybijało się zniecierpliwienie, ruchy robiły się nerwowe i urywane, zwłaszcza te bioder, ocierających się o te drugie biodra poniżej. Wystarczyło szarpnąć materiał aby zjechał odrobinę niżej. Niewielki odcinek umożliwiający bezpośrednie połączenie - te nadeszło ostrożnie. Na tyle ostrożnie na ile pozwalało podniecenie przysłaniające główny zamysł, że nie wolno zrobić drugiej stronie krzywdy. ani sobie. Robienie krzywdy w takiej sytuacji w ogóle było debilnym pomysłem.
- Daniel… - wychrypiała dopiero, gdy opadła na sam dół, roztrzęsionym głosem. Przełknęła ślinę, wzięła się w garść i doprecyzowała - Jest… ok?

- Tak, tak, jest okey, nie przerywaj, nie odchodź…
- kapral wysapał rozgorączkowanym szeptem. Dało się usłyszeć i zniecierpliwienie, i obawę, i jakąś nienazwaną desperację. Wydawało się, że nie wiadomo jak długo i jak głęboko spętane instynkty teraz owładnęły mężczyzną całkowicie, jakby chciały tu i teraz nadrobić te wszystkie zaległości. Czuła, że gdy zaprzestała się ruszać jego dłonie i usta zaczęły błądzić po jej ciele. I z przodu, i z tyłu, i z góry, i na dole, tam gdzie mogły sięgnąć gdy siedziała mu okrakiem na jego biodrach. W tych ruchach też wyczuwała to zniecierpliwienie, żądze i desperację.

Mógł myśleć, że chce go zrobić w wała, albo wyciąć świński numer wstając nagle i twierdząc że się jednak rozmyśliła. zniknąć nagle, odejść… jak ci, których stracił, a ich śmierć wciąż go prześladowała.
- Nigdzie się nie wybieram - zapewniła z mieszaniną ulgi i dziwnego smutku, który szybko odszedł w niepamięć, przegoniony dotykiem. Zakryty oddechem i zapachem mężczyzny. Mazzi nie dała się prosić, podrywając biodra do góry i opadając zaraz po tym. Z początku spokojne, miarowe tempo szybko urosło napędzane żądzą i desperacją… z tej drugiej strony również. Chwytała partnera jakby zaraz miał się obrócić w proch, zniknąć i zostawić ją samą. Przygarniała go do siebie, otaczając ramionami, pilnując aby nie mówił za wiele - do tego starczyło zatkać mu usta swoimi ustami i językiem.

Kobieta od razu odczuła ulgę mężczyzny gdy tylko wznowiła swój rytm.
- O tak, tak, zostań, nie odchodź, zostań jeszcze chwilę… - mamrotał szeptem jeszcze chwilę znów od nowa sycąc usta i dłonie ciałem kobiety. Mimo szybkiego oddechu i spragnionych ruchów Lamia wyczuwała, że gdzieś tam wewnętrznie uspokoił się. Oboje czuli nawzajem swoje pożądanie i oboje to ich nawzajem nakręcało.

Kapral wydawał się zaskoczony gdy dłonie sierżant pchnęły go spychając na trawę. Ale nawet roześmiał się cicho, krótkim urwanym śmiechem widząc, że spełniła swoją obietnicę o hierarchii służbowej i zajęli miejsca wedle starszeństwa stopnia.
- O tak, tak… - mruczał zachwycony czując na sobie ruchy kobiety a samemu albo ja podtrzymując albo bawiąc się dłońmi jej piersiami.

Gdzieś przez mgłę przebiły się sierżant słowa Betty o poszatkowanych plecach kochanka, widziała też nawet w tej chwili sugestywne sploty bandaży, brudzonych ziemią od strony do niej przyciskanej. Nie widziała jednak bólu w jego twarzy, tylko to samo szaleństwo które zapewne odbijało się i na jej obliczu. Uległość nakręcała podniecenie, ono zaś przyspieszało ruchy w górę i w dół, i w górę, aż do utraty tchu, zakończonego tą wyczekiwaną euforią gdy spełnienie przeszywa mięśnie, wprawiając ciało w dygot, a potem cichy, spokojny zastój momentu idealnego szczęścia. Parę sekund, może dwie minuty gdy zapomina się o koszmarach i skupia na teraźniejszości. Drugim człowieku obejmowanym kurczowo. Uśmiechała się do niego nieobecnie, dotykając po twarzy, szyi i ramionach - tam, gdzie dała radę dosięgnąć leżąc mu na szybko unoszącej się piersi. Najbardziej dobitnym ze znaków, że wciąż żył. Tak samo jak ona. Przeżyli, przetrwali, teraz musieli przypomnieć sobie co to znaczy.
- Uśmiechaj się częściej - powiedziała nagle z czymś na kształt prośby - I nie idź jeszcze... Jeszcze... jest czas.

- Tak, tak, ty też…
- wymamrotał kapral przez aurę błogości. Nie była pewna czy w tym stanie w pełni kontaktuje co ona i on sam mówi ale i ciało umysł wydawały się zaznać wreszcie chwili szczęścia i zapomnienia. Keith wydawał się teraz wolny od wszelkich traum i koszmarów. Oddech uspokajał mu się, oczy miał przymknięte a ruchy senne i rozleniwione. Pozwolił kobiecie leżeć na sobie więc czuła jak ich korpusy rozdziela tylko warstwa jego bandaży. Jego dłoń błądziła machinalnie gładząc jej plecy i pośladki a drugą obejmowała jej górę przytulając ja do siebie i nie pozwalając jej odejść.

- Teraz śmiało możesz zgłosić, że zostałeś molestowany. I mobbing, wymuszenie… od tej paskudnej sierżant co cię zaciągnęła w krzaki i wyjechała z hierarchią, rozkazami - mruczała rozbawiona, staczając się żeby móc położyć się obok i odciążyć ranne plecy kaprala, który jakoś owych ran teraz nie czuł, ale się nie dziwiła. Ją też dziwnie nic nie bolało, ani nie rwało. Nawet nie drętwiała uszkodzona skóra na lewym ramieniu - Dobrze się spisaliście kapralu - pocałowała go w policzek i ułożyła obok, wtulając w drugie ciało.

Też się cicho roześmiał. Odwrócił głowę i pocałował ją w usta. Delikatnie ale nie tak nieśmiało jak za pierwszym razem albo tak zachłannie gdy dał się wreszcie ponieść żądzy. Ułożył się wygodniej na trawie obejmując leżącą przy nim i trochę na nim kobietę. Leżeli tak chwilę w milczeniu. On miał albo przymknięte oczy albo wpatrywał się w drzewa nad nimi. Drzewa były ładne,zdrowe i dorodne. Rzucały dużo cienia przed pogodnym dniem. Delikatny powiew przyjemnie chłodził rozgrzane ciała. Na dłuższą metę pewnie by w końcu zrobiło by się to nieprzyjemne no ale jeszcze nie teraz. Kapral wciąż sycił się ciałem nagiej sierżant leniwie gładząc dłonią jej ciało. Sięgnął wreszcie po górę swojej piżamy a z niej bez pośpiechu wydłubał papierosy i zapalniczkę z naboju. Poczęstował ją. Z bliska widziała, że dłonie prawie przestały mu się trząść. Zaśmiał się znowu cicho.
- Jej… aż nie pamiętam kiedy ostatni raz to robiłem… i nawet nie pamiętam z kim… - zwierzył się wydmuchując drzewom pierwszą porcję dymu.

- Też nie pamiętam - odpowiedziała wydmuchując dym. Nie skłamała, wiedza kiedy ostatni raz spała z mężczyzną jej umykała - Wielu rzeczy nie pamiętam - przyznała szczerze, otrząsając się ze smutku i jeszcze mocniej przytulając do Daniela - Ale to nic, przeszłość. Nic co damy radę zmienić. Zostaje przyszłość, nowe wspomnienia - w jej głos wkradły się wesołe nuty, dotąd dość niemrawe ruchy rąk zyskały nowy cel poniżej pasa, a oddech przyspieszył - Jutro… za jakiś czas. Dopiero południe, do obiadu nikt nie będzie nas szukał.

- Nic nie pamiętasz? No to masz farta, ja bym bardzo chciał nie pamiętać.
- leżący na trawie facet odpowiedział nieobecnym głosem i spojrzeniem wydmuchując dym ku drzewom. Do rzeczywistości przywołała go dłoń starszej sierżant która zaczęła znów gmerać po jego delikatnych okolicach. Opuścił twarz niżej i chwilę obserwował zafascynowany jak tym sposobem znowu zaczynają pobudzać się nawzajem.
- Chcesz jeszcze raz? - zapytał trochę z niedowierzaniem, trochę z fascynacją, a trochę i z jakimś uznaniem w głosie i spojrzeniu. - Dobra, to chodź. - wyczuwała i we własnej dłoni i w jego znowu żwawym spojrzeniu, że znów ma ochotę i na nią też ma ochotę. Cisnął precz niedopałek i z powrotem nasunął ją na swoją pierś. Nie puszczała aż do chwili gdy znowu nią zatrzęsło... chwila oddechu i tym razem to ona się wpakowała na niego, a potem znowu zalegli przy sobie zdyszani, mokrzy od potu i ubrudzeni ziemią. Wczepieni w siebie jakby poluźnienie uchwytu mogło kończyć się katastrofą.
 
Driada jest offline  
Stary 29-09-2018, 03:30   #15
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację

Starsza sierżant wróciła do budynku szpitala w dość potarganym stanie. Z liści i trawy jeszcze jakoś udało im się otrzepać ale plamy od ziemi i trawy zostały. Znów wracała do szpitala jakby ktoś przegonił ją po krzakach. Keith zresztą wyglądał podobnie. Oboje zdawali działać na siebie terapeutycznie. Przynajmniej w ten pogodny, niedzielny poranek który przerodził się w przedpołudnie, potem południe aż do teraz gdy zbliżała się pora obiadowa.
Daniel wygadał się trochę. Nie chciał pamiętać, chciał zapomnieć o tym co się stało na Froncie. Ale nie mógł. Nie bez wspomagacze. Ale w szpitalu uznawano, że wraca do zdrowia więc stopniowo mu zmniejszali dawki. Więc wspomnienia wracały. Ale był tu taki koleś. Sprzątacz. Miał towar jakiego kapral potrzebował. Ale nie za darmo. Na szczęście był żołd. Ale robiło się go za mało, Keith potrzebował więcej i kasy i prochów dla Fusha. Wszystko byle nie pamiętać. Wtedy przed izolatka szlag go trafił. Fush nie miał pod ręką towaru albo zaczął coś kręcić. Że dopiero po weekendzie i nie chciał dać na krechę. Po weekendzie wypłacali żołd. Więc Keith wpadł w panikę, że zostanie na lodzie i go poniosło.

Gdy wracała korytarzem w pewnym momencie usłyszała już teraz znany sobie głos “Rambo”. Rozmawiał dość intensywnie z jakimiś innymi męskimi głosami. I tak trafiła, że rozpoznała, że mówią o niej i jej porannej wizycie.

- No tak! Tak było! No mówię wam! - zapewniał gorąco właściciel zabandażowanego kikuta na nadgarstku.

- Weź idź ściemniaj komu innemu Dave. - odburknął mu jakiś facet z wyraźnie wyczuwalną irytacją.

- Nie ściemniam! Tak było! Dzisiaj rano, sama tutaj przyszła! - właściciel kikuta nadal zapewniał równie gorąco chcąc pewnie przebić się przez sceptycyzm kolegów.

- Człowieku czy ty sam siebie słyszysz? Mamy uwierzyć, że rano wparowała tu jakaś napalona cizia, której o dziwo nikt z nas wcześniej nie widział chociaż nie leżymy tu od wczoraj i zaczęła się z tobą lizać. Aha i jeszcze woli laski i ma jakąś ale dla ciebie straciła głowę i zrobiła wyjątek? - zirytowany podsumował chyba to co dotąd usłyszał od Halsey'a i po chwili ciszy chyba padło jakieś potwierdzenie bo facet znów zaczął mówić tym samym cierpkim tonem. - No to cudnie, gratulacje stary. To mam tylko jedno, jedyne pytanie. Czemu my zalegamy na twoim wyrze a nie ta zaświrowana w tobie laska i jej laska co? Zacząłeś woleć męskie towarzystwo? - rozmówca Halsey'a przeszedł w otwartą szyderę.

- Taa… Tak samo tu była jakaś laska jak on ma tą dziewczynę. Dobra, Dave, bo karta stygnie, rozdawaj i nie przetrzymuj. - odezwał się nowy głos pośredni między znużeniem tym tematem i niecierpliwością by wrócić do przerwanej gry.

Słysząc tą wymianę zdań Lamia zaśmiała się bezdźwięcznie, spoglądając rozbawiona na Daniela.
- Szukałam cię, wiedziałam gdzie leżysz, ale nie gdzie polazłeś. To się dowiedziałam. Widzę David nadal przeżywa - parsknęła, kręcąc głową. Potem nagle zbystrzała, a na twarzy pojawił się jej wyjątkowo niewinny uśmieszek - To co, odprowadzić cię do samego łóżka i pożegnać jak na… napaloną laskę przystało? - zabujała brwiami, pokazując mniej więcej kierunek gdzie znajdowało się rozkopane wyro.

Daniel uśmiechnął się łagodnie gdy też usłyszał końcówkę rozmowy karcianego towarzystwa za uchylonymi drzwiami. Razem weszli do sali i momentalnie wszystkie rozmowy umilkły a spojrzenia skierowały się na nich. Na łóżku przy drzwiach siedziało trzech facetów w piżamach, z czego jeden z pustą, podwinięta nogawką amputowanej nogi i kulą w zasięgu ręki. No i Dave. No i karty. No i cała ta sceneria zamarła na chwilę gdy para pacjentów przeszła przez salę póki nie rozdzieliła ich kotara. Dopiero wtedy czar chyba prysł.

- No! To właśnie ona! Ta laska co wam mówiłem! - Dave pewnie w założeniu chciał powiedzieć to szeptem by tylko jego towarzysze go słyszeli ale słabo mu to wyszło więc nawet Lamia i Daniel usłyszeli go gdy dochodzili już do łóżka przy oknie.

- No widzimy Dave. A czemu nie przyszła się z tobą lizać i jej focza wygląda jak Keith? - odezwał się ten ironiczny co znowu wywołało uśmieszek Daniela i pewnie na e tylko jego. Z łóżka przy drzwiach dochodziły jeszcze jakieś ściszone rozmowy ale już nie słyszeli jakie.

- Hej… dzięki za wszystko… tam w parku i w ogóle… przyjdziesz jeszcze kiedyś? Wiesz, jakbyś chciała zajarać czy co… - Keith czując że muszą się rozstać znowu zrobił się jakiś nerwowy i niespokojny.

- To ja dziękuję - sierżant posłała mu szybki uśmiech znad ramienia. Grzebała w pościeli poprawiając ją i wyrównując. Zapięła rozgogolone guziki, strzepała poduszkę i dopiero wtedy wyprostowała się zadowolona z efektu, chociaż słowa już zapadły jej na duszy.
- Hej, jasne że wpadnę - zrobiła ten krok do przodu,stając przed kapralem i objęła go mocno, kładąc głowę na jego ramieniu. Głaskała go powoli po plecach, przedłużając moment gdy będzie trzeba zebrać dupę w troki i iść w diabły - W poniedziałek i wtorek mam przepustkę i nie będę w szpitalu… ale środę się pojawię. Potem przenoszą mnie do domu weterana, ale to i tak… ej słuchaj. - podniosła głowę, uśmiechając się ciepło - Ogarnij się, zbierz do kupy. Ciebie też tam wyślą, będę czekać. co najmniej miesiąc-dwa muszę tu zostać zanim… pewnie dadzą mi nowy przydział. Do tego czasu… trochę jeszcze zostało - dla podkreślenia słów pocałowała go w usta, a potem ściszyła głos - Chcesz to wpadnę po ostatnim obchodzie. Ciężko spać samemu - westchnęła, na chwile tracąc rezon, ale to była krótka chwila. Wrócił jej zwykły ton, zahaczający nawet o służbowy czemu przeczyły wesołe iskierki w oczach - Poza tym nie wiem co wy sobie wyobrażacie kapralu. Widzieliście się w lustrze? Jak można tak zaniedbać uniform? Macie się doprowadzić do porządku, sprawdzę wieczorem jak sobie poradziliście z tym zadaniem. - skończyła z ręką na jego pośladku.

Kobieta wyczuwała, że do mężczyzny w niebieskiej piżamie w czerwone prążki znowu wracają jego strachy, obawy i nieufność. Teraz to bardziej on się przytulał do niej niż ona do niego. Zupełnie jak dziecko do matki przed zapakowaniem na wyjazd na kolonie na jakie niekoniecznie wcale chce jechać. Jego męskość i pewność siebie jaką na chwilę odzyskał w szpitalnym parku gdy z lubością zajmowali się sobą nawzajem znów zdawała się chwiać i walić w posadach. Zwłaszcza jak mówiła o swojej przepustce i rychłym wypisie ze szpitala.

Ale jednak lekko stróżujący ton sierżant i kobiety, śmiały i ciepły dotyk jej dłoni oraz wieczorna obietnica jakoś pomogły mu się zmobilizować. Pokiwał głową, puścił ją wreszcie i nawet dał radę się uśmiechnąć. Zapytał jeszcze gdzie ona leży.

Odpowiedziała, że pod parszywą trzynastką i zaprasza jak czegoś będzie potrzebował, zrobiła krok do tyłu ale znów wyrwała do przodu, obejmując go w pasie. Stali tak objęci jeszcze przez minutę albo trzy, ale w końcu Lamia wycofała się, znikając za parawanem. W połowie drogi znowu minęła wyrwę z widokiem na łóżko jednorękiego i jego kumpli od kart.

- Dzięki Rambo - odezwała się, pakując głowę za odpowiedni parawan. Przybrała szeroki, wesoły uśmiech i zarzuciła rzęsami - Za pomoc rano. Pamiętam o czym gadaliśmy. Pomyślę… jak nie zapomnę - puściła mu oko.

Wychodzącą z sali pacjentka, tym razem już sama, swoimi słowami do karciarzy wywołała podobnie piorunującą reakcję jak przed chwilą gdy weszła z kapralem pod pachą. Znów cała trójka znieruchomiała, że właściwie żaden nie zareagował w sensowny sposób i dopiero jak wyszła czar znów prysł.
- Widzicie!? Mówiłem wam! Ona teraz idzie pogadać że swoją laska o trójkąciku że mną! - Hasley prawie krzyczał triumfalnie jakby wbrew wszystkiemu to jednak jego wersja była na wierzchu. Pozostali dwaj koledzy tym razem jeśli coś odpowiedzieli to nie od razu albo tak, że odchodząca Mazzi już tego nie dosłyszała.
 
Driada jest offline  
Stary 02-10-2018, 14:45   #16
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=cRR-12HnwvU[/MEDIA]

- Biłaś się? - zapytała ją prawie z miejsca blond sąsiadka gdy ujrzała ją z powrotem w ich sali. Amy wydawała się tak zaniepokojona i poruszona wyglądem kumpeli, że zaoferowała się nawet, że zawoła siostrę Betty by Lamia nie musiała straszyć po korytarzach swoim wyglądem.

- Można tak powiedzieć… - mruknęła siadając na brzegu łózka i dopiero poczuła jak jest zmęczona. Kolana się jej trzęsły, oddech rwał jak po biegu… chociaż tym razem nie przez podniecenie ale wyczerpanie. Uśmiechnęła się jednak uspokajająco do Amy i odparła wesoło - Wiesz jak jest, leżysz na wyrze i gnuśniejesz. Mięśnie wiotczeją, stawy rdzewieją. Trzeba się poruszać… taki przyjacielski sparing. Z kumplem z wojska - tutaj uśmiech nabrał jej wyjątkowo niedwuznacznej barwy - Nic mi nie jest… tylko jestem brudna, zmęczona… i się kleję - parsknęła na koniec, zerkając na poplamione spodnie i nie najczystsze ręce. Na pomysł pójścia po Betty pokiwała energicznie głową - Dzięki… kochana jesteś - posłała blondynce buziaka.

Blondynka pokiwała głową i uśmiechnęła się wyraźnie uspokojona. Ale trochę coś zwlekała z pójściem po Betty.
- A z kim miałaś ten sparing? Właściwie to od rana cię nie było. - zauważyła nieśmiało koleżanka z sali. Ale i wydawała się tak zwyczajnie po babsku ciekawa tych wydarzeń jakie w ciągu pół niedzieli doprowadziły czarnulkę do takiego stanu.

- Ma na imię Daniel, też służył na Froncie… i też został sam. Z całego oddziału. - Jeżeli zaczynała mówić z werwą, to im więcej mówiła, tym bardziej gorzko to brzmiało - Stracił wszystkich, był przy ich śmierci. Widział i słyszał… i nie umie sobie z tym poradzić. Ciągle tam siedzi - machnęła głową na północ, gdzie ciągle trwały walki - Nie umie stamtąd uciec, próbowałam mu pomóc, na trochę pomogło… ale - zacięła się, memłając niemo ustami. W końcu westchnęła - Szkoda go, to dobry facet. Ktoś mu musi pomóc stanąć na nogi, czemu nie ja? Wiem co go dręczy… mnie też ciężko spać. Nie lubię spać - odwróciła głowę do okna - Jak śpisz nie możesz się bronić przed… wspomnieniami.

Blondynka milczała chwilę ograniczając się do pocieszającego dotyku. Nie była frontowcem ale w mieście było ich zbyt wielu by się z którymś nie spotkać i nie rozumieć chociaż po łepkach o czym mówi drugą kobieta. W końcu blondynka nieśmiało klepnęła czarnulkę i zaproponowała nieśmiało.
- Jak chcesz, możesz dziś spać ze mną. Też bym wolała nie spać sama. - poparzyła ciepło na koleżankę z sali.

Odpowiedziało jej zdziwienie, lekka ostrożność która szybko zmieniła się we wdzięczność. Sierżant odetchnęła bardzo ciężko, opierając głowę na ramieniu blondynki.
- Byłoby super… - drgnęła, prostując się i patrząc Amy prosto w oczy - Obiecałam Danielowi, że go dziś samego nie zostawię. Też… boi się spać, ale to możemy spać razem. Będzie bezpieczniej i zmieścimy się, a on jest… w porządku. Milutki kiedy się uśmiecha. I nie trzeba będzie nigdzie chodzić, ani nikogo zostawiać. Swoich się nie zostawia - zachrypiała bardzo kanciastym głosem.

- Och… razem? We trójkę? Ale… ale to wy będziecie… no wiesz… to ja bym wam tylko przeszkadzała… ale to nie przejmuj się, to sobie śpijcie razem, mi to nie przeszkadza. Myślałam, że będziesz spać tutaj i sama dlatego tak powiedziałam. Ale to mną się nie przejmuj. To ja pójdę teraz po Betty. - blondynka była zaskoczona planami na noc swojej kumpeli i pewnie wydawało jej się, że się wygłupiła z tą propozycją. Dlatego niezgrabnie jakoś zakończyła i wstała aby jakoś umknąć poza zasięg zakłopotania.

- Nie będziesz w niczym przeszkadzać, po prostu… spróbujemy spać. Razem lepiej, bezpieczniej. Jest się do kogo przytulić, kto odgania złe sny - Mazzi szybko ją uspokoiła i zaraz wyciągnęła ramiona obejmując mocno - Daj spokój, będziemy spać tutaj, we trójkę. Da się złączyć łóżka, albo pomieścić na jednym. Spać nie równa się pieprzyć - wzruszyła ramionami - I zadbam o to żeby był zmęczony i nie pchał łap gdzie nie trzeba… poza tym ciebie też nie chce zostawiać samej - dokończyła szczerze.

Blondynka z połową twarzy skrytą za grubym opatrunkiem zawahała się. Mazzi poczuła jak po tej pierwszej zwłoce odwzajemnia uścisk. W końcu uśmiechnęła się delikatnie i ciepło kiwając blond głową na znak zgody.
- No dobrze, to jak tak to spróbujmy. - powiedziała równie łagodnie. - A powiemy o tym Betty? - zapytała zastanawiając się nad tym skoro miała właśnie iść po okularnice.

- Powiem jej co i jak, myślę że nie będzie miała nic przeciwko… a jak zacznie krzyczeć to mnie się oberwie, ale spokojnie. - zaśmiała się cicho - To w końcu mój pomysł, jestem jego prowodyrem, więc gniew i bicie również biorę na siebie… ostatnie bywa przyjemne - parsknęła. Amy roześmiała się wesoło, pokiwała jeszcze raz głową i wyszła z sali by ściągnąć siostrę przełożoną.

Nie minęło dużo czasu, gdy drzwi skrzypnęły ponownie.
- O matko i córko, Księżniczko, co się stało!? - okularnica w uniformie pielęgniarki zareagowała bardzo podobnie gdy ujrzała swoją ulubioną pacjentkę. Z twarzy i głosu wywierało i zaskoczenie i niepokój gdy podeszła do niej i z bliska oglądała jej stan. Nie tylko oczami.

Sierżant westchnęła ciężko, mamrocząc pod nosem żę nic jej nie jest. Siedziała sztywno dając się oglądać i badać.
- Znalazłam Keitha, trochę pogadaliśmy i… - parsknęła, a potem wzrok jej się zamglił gdy raz jeszcze przypomniała sobie ekscesy na trawie - To dobry chłopak, nie zrobił niczego czego bym nie chciała. Byłam grzeczna, tak jak obiecałam - popatrzyła na pielęgniarkę, puszczają jej oko.

Okularnica milczala najpierw słuchając a potem trawiąc usłyszane informacje. Nie wydawała się tryskać entuzjazmem gdy przyswajała. Ale w końcu uśmiechnęła się łagodnie i delikatnie pocałowała Lamie w policzek.
- Dziękuję Księżniczko, że mi powiedziałaś prawdę. - szepnęła trochę jak matka prawie dorosłej córce po powrocie z imprezy do domu. - I dobrze, że nic ci się nie stało. - odsunęła się i uśmiechnęła się ciepło kładąc dłoń na policzku pacjentki. - No ale teraz chodź, prędko do łazienki, zaraz obiad będzie a muszę pomóc Marii go rozwieść. - dorzuciła głośniej i ponaglającym tonem.

Tym razem Mazzi nie narzekała, ani nie robiła scen, ani nie udawała że jej coś nie pasuje byle tylko móc wylać odrobinę urażonej niewinności. Kiwnęła krótko głową, wstała i szybko wyszła za okularnicą na korytarz, idąc znaną drogą do dobrze już znanej łazienki.
- Nie wiem jak zacząć… może po prostu zacznę… jakoś pójdzie - powiedziała poważnym tonem bez grama zgrywusiarstwa. Minę też miała poważną, a wzrok zatroskany kiedy patrzyła na idącą obok pielęgniarkę - Źle z nim, z Danielem… proszę Betty, musisz mi jakoś pomóc… pomóc jemu. On się wykończy - sapnęła wylewając co jej leży na wątrobie. Wbiła wzrok w podłogę - Rozumiem, musimy walczyć ze swoimi demonami, nauczyć się żyć… tylko dla niego to… za wcześnie, nie radzi sobie jeszcze. Ciałem jest tutaj, ale tu - puknęła się w skroń - ciągle siedzi w okopie… w chwili w której mordują cały jego oddział. Sztuka po sztuce. On… pamięta to, aż za dobrze. Ciągle ich słyszy. To trauma, szok… sama wiesz pewnie lepiej i lepiej to umiesz nazwać. Ale ja wiem lepiej co innego. To go zabije - podniosła wzrok na Betty - Nie wytrzyma tego, już teraz… źle z nim. Jest szansa żeby… jeszcze przez trochę mu zwiększyć dawkę leków? Wiesz że można je tutaj skołować na lewo, macie dealera który ściąga żołd z chłopaków a potem sprzedaje im lewe prochy. Cholera wie co im daje, z czym miesza i rozrabia aby było więcej. Lepiej żeby… - westchnęła i domamrotała - Lepiej żebyście to wy kontrolowali co on łyka, żeby móc spać i jakoś żyć. Proszę… pomów z lekarzami, cokolwiek. Żeby mu dali jeszcze trochę… ja też pomogę. Też… zostałam sama - objęła się ramionami czując nagły chłód aż do kości i mówiła. Mówiła, mówiła i nie umiała się zamknąć - Mogę go odwiedzać, chyba mnie polubił. Pogadaliśmy, spędziliśmy cały poranek i południe razem… pod koniec już zaczynał… przypominać normalnego faceta, nie zaszczute zwierze. Prosił czy… bym mogła go odwiedzać. Mogę przecież, to nie problem. Swoich się nie zostawia, on jest w porządku. Chcę mu pomóc, ale nie umiem… jeszcze. To… - zawahała się szukając słów - Jak z chodzeniem na złamanej nodze. Ja się trzymam, bo mój zryty mózg założył blokadę… żebym nie ześwirowała. On jej nie ma i… nie chcę żeby coś sobie zrobił. Skoczył z okna, albo się powiesił gdy uzna że dłużej nie wytrzyma… albo żeby zrobił coś komuś w szale, albo rozpaczy… mogę odpalać część żołdu,dostanie wyrównanie zaległe. Jakoś… się odwdzięczę. Jesteś z personelu, masz wiedzę i posłuch. Dojścia… on w końcu coś sobie zrobi - skończyła znowu wbijając wzrok w podłogę. Widziała jak ucieka jej pod stopami, ale była rozmazana i niewyraźna, gul w gardle też odbierał głos i oddech - Nie zasłużył na to, nikt z nas nie zasłużył. Jest silny, podniesie się, trzeba mu czasu. Jeszcze trochę czasu. Nie chcę żeby coś mu się stało.

Betty słuchała tego co mówi pacjentka, przyjaciółka i kochanka. Słuchała w milczeniu i chyba nie było jej lekko tego słuchać. Doszły do łazienki, okularnica słuchając energicznie napompowała wody do wanny i znów się przy tym zgrzała i zasapała. W końcu tak samo jak wczoraj podeszła do Mazzi i tym razem bez pytania zaczęła rozpinać jej piżamę.

- Nie wiem czy ci mówiłam ale strasznie mnie kręci rozbieranie kogoś kto mnie kręci. - powiedziała ale jakoś tak mimochodem, jakby tym razem rozbierała ją z obowiązku a nie dla przyjemności o jakiej właśnie mówiła. Zdjęła z pacjentki górę piżamy i znów uklękła przed nią by ściągnąć z niej spodnie. Westchnęła jednak ciężko i pokręciła głową.

- Keith to lekoman Księżniczko. Możliwe, że był nim zanim do nas trafił. Potrzebuje kolejnych dawek jak narkoman działki. Ma dość zaawansowane stadium dlatego stopniowo zmniejszaliśmy mu dawki leku. Przykro mi Księżniczko. - westchnęła znowu pielęgniarka gdy ściągnęła z Lamii spodnie rozbierając ją do końca. Uniosła do góry głowę by spojrzeć smutnym i współczującym spojrzeniem na stojącą przed nią kobietę.

- Fizycznie kończą mu się goić plecy. Niedługo będzie w pełni zaleczony. Ale wciąż będzie uzależniony. - Betty wstała i sprawdziła temperaturę wody. Widać uznała, że jest w porządku bo wyciągnęła wolną dłoń aby pomóc dziewczynie wejść do środka.

- On nadal będzie potrzebował kolejnych dawek Lamiu. Bez względu na to co mu tutaj zaordynujemy. Dlatego wkrótce opuści szpital. Nie możemy karmić lekami lekomana. Już naprawdę wolałam jak się zadawałaś z tym punkiem, w nim to chociaż jest życie a Keith to uschnięta gałąź. - Betty z ciężkim sercem ale mówiła dalej podwijając rękawy i zaczynając mydlić gąbkę. Przez chwilę było słychać tylko plusk wody i szmer tej namydlanej myjki.

- I jak wiesz coś o jakimś dealerze to proszę powiedz co o nim wiesz. To działa na szkodę nas wszystkich. Ciebie wczoraj podejrzewaliśmy, że mogłaś zażyć coś niekoniecznie z zewnątrz. I to by tłumaczyło pewne zastanawiające zjawiska i zachowania ale dotąd tylko podejrzewaliśmy a nie mieliśmy pewności kto i jak. - pielęgniarka przeszła przez długość wanny i kucnęła za plecami sierżant zaczynając jej myć kark i plecy.

- Daniel nigdy nie powinien trafić na Front, ale tam trafił i to go zniszczyło… ale nie usechł do końca. Tli się w nim życie - sierżant odpowiadała apatycznie, równie apatycznie siedząc w wannie i oddając na łaskę i niełaskę szlachetnej pani. Patrzyła tępo w wodę między nogami, zgaszona i przybita - Gałąź też ma sprawną, sprawdziłam dokładnie - na sekundę na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu, szybko niestety zgasł - Widziałam jego oczy, on nie kłamie. Ani nie jest wariatem. Za dużo widział i to go męczy. Gdyby ściemniał i chodziło mu tylko o prochy… myślisz że spędziłabym z nim dziś większość dnia? Prędzej spławiła… ale nie mogłam go spławić. Boi się, leki tępią ten strach. Koją traumę, jak wóda. Łatwiej się nawalić, niż na trzeźwo musieć znosić… - przełknęła ślinę i spytała - Myślisz dlaczego wróciłam nawalona jak autobus pierwszej nocy gdy względnie mogłam już chodzić? Dlaczego prosiłam cię wczoraj o coś aby nie śnić? On ma to samo - uniosła wzrok na Betty - Tylko gorzej, bo pamięta wszystko, a ja tylko urywki… mówił, że nie chce pamiętać. Dlatego kołował te prochy. Żeby nie pamiętać. Załóżmy czysto hipotetycznie, że to jednak nie lekomania… co wtedy? Psychoza ostra, trauma… można spróbować podać coś łagodniejszego niż opiaty, co pozwoli mu stanąć na nogi. Hydroxyzynę… albo leki przeciwpadaczkowe. Też… wyciszają. Poza tym terapia. Wyrzucicie go stąd i gdzie pójdzie, do domu weterana chyba. Też oberwał, ale jego rana siedzi w głowie. Nie można go wywalić na bruk… tak nie można. Każdy po kolei go skreśla, a on jeszcze żyje. O każdego się walczy, do końca. Chłopak ma szansę, potrzebuje jednak pomocy. Tego żeby ktoś wyciągnął do niego rękę… pomógł. Jak ty pomagasz mi - podniosła wspomniana kończyny i przyłożyła okularnicy do policzka - A gdybym na jego miejscu była ja? Też byś mnie przekreśliła? Nie ufa wam, personelowi, nie ufa ludziom… zaszczuty, zwichrowany. Wciąż… dobry chłopak. - westchnęła i pokręciła głową - Powiem ci o handlarzu… bo powiem i obie o tym wiemy. Bez targów i polityki. Ani prób ugrania czegoś. Po prostu boję się, że pójdę stąd, zamknięcie dealera, a Danielowi odbije… wrócę za dwa nie i okaże się, że się powiesił, albo podciął sobie żyły. Lub wyskoczył z okna. O to tylko się martwię.

- Och Księżniczko…
- Betty szepnęła cicho i dało się słyszeć niepokój w jej głosie i spojrzeniu. Przesunęła nieco głowę tak, że teraz dłoń drugiej kobiety obejmowała jej usta. Brunetka złożyła i przetrzymała ten pocałunek na wnętrzu tej dłoni dłuższą chwilę. W końcu ujęła jej dłoń jak dłoń prawdziwej księżniczki i pocałowała ją, też jak prawdziwą księżniczkę. A zaraz potem zaczęła namydlać i tą dłoń i ramię za nią.

- Ja zdaję sobie sprawę. My wszyscy. Gdzie on był i że przeżył tragedię która nim wstrząsnęła. A ty tak samo zdaj sobie sprawę, że mimo to, on jest lekomanem. Brał zbyt długo i zbyt mocne środki aby to nie pozostawiło na nim śladu. Widziałam jego wyniki. On tam w żyłach ma czysty koktajl. I wciąż się szprycuje czymś nowym. To nie jest najlepsza recepta na wyzdrowienie. - kobieta w fartuchu pielęgniarskim szybko domyła jedno ramię tej drugiej i przeszła do kolejnego.

- Nie mamy na niego wpływu Księżniczko. Tak jest. Nie nie chcemy tylko nie mamy. Jeśli go nie wypiszemy odejdzie na żądanie albo ucieknie. Skoro zorientuje się, że nie spełniamy jego oczekiwań. On sobie coś znajdzie. Jakiegoś dealera tu lub na zewnątrz. Nie przestanie brać bo chce brać. Chce brać bo chce zapomnieć. Odporność mu będzie rosła więc będzie brał coraz więcej. W końcu żołdu mu nie wystarczy więc zacznie kombinować. To błędne koło Księżniczko, mam nadzieję, że to dostrzegasz. Jeśli nie, to oszukujesz samą siebie. - Betty była wyraźnie smutna, zmartwiona i zatroskana. Umyła drugie ramię Lamii i podniosła się przy okazji troskliwie całując ją w czoło. Siadła znowu, nieco dalej i sięgnęła do wody by wyjąć jej nogę którą zaczęła namydlać.

- A z tobą Księżniczko jest podobne ryzyko. Długo byłaś w śpiączce długo przyjmowałaś silne środki. Nadal masz kłopoty z pamięcią i bierzesz leki. Jesteś pacjentem wysokiego ryzyka. Cały czas baliśmy się… ją się bałam że skończysz jak Keith. I jak się nie będziesz pilnować no to jeszcze możesz tak skończyć. Dlatego tak koło ciebie latam Księżniczko. Jestem na każde zawołanie. Żebyś wyszła na prostą. - okularnica wyznała co jej leżało na sercu. Zdążyła w międzyczasie umyć cała nogę pacjentki od stopy po połowę uda. Teraz gdy już spłukała pianę i mydliny pocałowała ją w tą już czysta stopę, odłożyła z powrotem do wody i sięgnęła po ostatnią kończynę do wyczyszczenia.

- A Keith w przeciwieństwie do ciebie, miał ten problem zanim jeszcze do nas trafił. Nie wiadomo od jak dawna coś bierze. Przykro mi Księżniczko. Mam nadzieję, że się tylko kolegujecie i zrobiliście to spontanicznie. Bo jeśli się w nim zadurzyłaś to będziesz przechodzić córeczko tą samą mękę co ja już tyle razy przechodziłam. A mnie będzie z tego powodu serce pękać. - Betty dała radę umyć drugą nogę pacjentki tylko do kolana. Potem nagle przerwała i odwróciła głowę w stronę okna zasłaniając nieco twarz dłonią tak, że Lamia nie mogła jej dostrzec.

Niestety Mazzi należała do tych ciekawskich i upierdliwych… albo po prostu nie mogła siedzieć jak kołek w wannie, udając że nic się nie dzieje. Przekręciła się szybko, zmieniając pozycje na klęczki i wyciągnęła ramiona, obejmując drugą kobietę i blokując możliwość wstania bądź ucieczki gdzieś dalej. Na początku nic nie mówiła, trawiąc zasłyszane rewelacje i czując jak pęka jej serce, z dwóch stron. Z jednej ciążył los Daniela, z drugiej Betty, która sama mówiła o tym że jest skondensowaną wdową. Gładziła ją po włosach i kołysała ramionami przez co ciało pielęgniarki też zaczęło się delikatnie chybotać.
- Będę się pilnować, obiecuję ci to. Nie… nie będziesz musiała się więcej o mnie martwić. Dziękuję… nie wiedziałam… wiedziałam ile ci zawdzięczam, ale nie że… aż tyle. Nie zostawię cię, słyszysz? Będę jak rzep, jeszcze poczujesz że masz dość. - przełknęła ślinę, mrugając szybko i gapiąc się w ścianę - Albo do momentu gdy powiesz, żebym spadała. Nie… nie jesteś sama. Już nie - mówiła coraz szybciej, robiąc przerwę żeby pocałować czubek kasztanowej głowy i pociągnąć nosem - Uratowałaś mnie… tak jak wcześniej doktor Brenn, Maria. Ci którzy się mną tu zajmowali, ci którzy składali przy Froncie… ci którzy mnie stamtąd zabrali… i znaleźli między gruzami. Ciągle ktoś mnie ratuje… księżniczka w wiecznej opresji, kurwa mać. T-tam też… mnie uratowali. Chłopaki z oddziału. Wrócili… nie musieli. Zginęli przez to, spłonęli - gapiła się na ścianę której nie widziała - Dobrze byłoby wreszcie… jakoś się zrehabilitować. Wreszcie… pomóc, zamiast wymagać pomocy. Nie ma już Bękartów, ale jest Keith. On… też nie ma nikogo. Może… potrzebuje motywacji, alternatywy dla prochów. Chcę spróbować… mu pomóc. Każ… każdy zasługuje na szansę i… nie umiem się odwrócić - zamknęła oczy, a po policzkach spłynęły jej gorące, gorzkie krople - Nie dam rady go zostawić.

- Och, Księżniczko… -
drugą kobietą widać targały równie silne emocje. Zbyt mocne by tak od razu coś odpowiedzieć. Dała się objąć i sama też mocno objęła drugą kobietę pozwalając aby uścisk, milczenie i łzy przemawiały zamiast słów.

- Już za późno. Dla mnie i dla ciebie. Dla nas. Za późno. Cokolwiek się z tobą stanie i tak będę o tobie myśleć i się martwić. - wyszeptała jej do ucha gładząc po prawie czarnych, mokrych włosach. Z bliska młodsza kobieta czuła jak emocje szarpią gdzieś tam w trzewiach drugiej kobiety gdy ta walczyła by się nie rozkleić na całego.

- Taka że mnie głupia, stara baba Księżniczko. Zawsze sobie wmawiam, że to tylko seks. Że tylko będziecie moimi seks zabawkami które sobie omotam wokół palca i wyrzucę jak mi się znudzicie. Że tylko uzupełniam swoją kolekcję. A potem i tak dzieje się to… i znikacie. Zawsze znikacie. Czasem ktoś z was coś napisze czy nawet odwiedzi… ale w końcu znikacie na dobre… tam skąd was nam przywieźli… a ja tu zostaję sama… na końcu zawsze zostaję sama… i za każdym razem obiecuję sobie, że to już ostatni raz… że będę surową siostrą przełożoną za jaką mnie tu mają… a potem znów przywożą mi jakąś rozczochraną księżniczkę albo słodziaka i cały plan diabli biorą… - Betty mówiła cicho skąpiąc co jakiś czas nosem i nie przerywając głaskania i tulenia młodszej kobiety. Zupełnie jakby ją to też uspokajało.

- Ach! Co ja gadam za głupoty! - żachnęła się puszczając Lamie i ocierając mokre oczy. - Chyba naprawdę jestem starą, głupią babą, żeby rozklejać się przy pacjentce co jest na chodzie może pół tygodnia. - dodała siląc się na irytację i autoironię. - A w ogóle to mi całkiem zaskoczyłaś fartuch dziewczyno, spójrz jak ja teraz wyglądam. - wskazała na swoją rzeczywiście mokrą sylwetkę od przytulania się z mokrą pacjentką. - No ale chociaż pozycję masz odpowiednią gdy ze mną rozmawiasz. Tak a propos seks zabawek. - zdołała się już prawie opanować i wskazała dłonią na klęcząca w wannie kobietę. Przy niej, stojąca już na własnych nogach pielęgniarka rzeczywiście wyglądała dominująco, zwłaszcza gdy już prawie mówiła jak zwykle.

Lamia milczała, zaciskając dłonie w pięści, a te oparła na kolanach. Znikanie podopiecznych… eufemizm śmierci. Tam gdzie wracali nie umierało się łagodnie ze starości, każdy koniec był paskudny. Ją też to czekała, prędzej czy później, gdy los odwróci monetę i tym razem nie znajdzie się nikt kto by wyciągnął dodatkowy balast z Kotła.

- W poniedziałek ma wrócić porucznik Rodney. Spytam się ile zostało mi do odsłużenia z tej tury. Wrócę tam, odbębnie swoje. Dowiem się co… stało się w Fargo, a potem... - przełknęła ślinę, wypuszczając powietrze i opuszczając przygniecione niewidzialnym ciężarem ramiona - Skończę swoje… niedokończone sprawy. Żeby nie musieć się więcej bać i nie żyć z cieniem za plecami. Przejdę do cywila, jeśli mi pozwolą. - tego, że może nie doczekać odpowiedniego momentu pominęła. Oczywistych rzeczy lepiej było nie mówić w takiej chwili.
- Ktoś musi się tobą zająć… przynosić kapcie w zębach, chwalić majestat i być na pstryknięcie palcami- uśmiechnęła się blado i zmieniła nagle temat - Rano pewnie znajdziesz Daniela w trzynastce, u mnie. Obiecałam, że nie będzie musiał sam dziś spać. Chyba… się ucieszył. To w ramach alternatyw… dla prochów. Dealer nazywa się Fush, robi za sprzątacza.

- Dobrze Księżniczko. -
Betty odzyskała rezon i wróciła do wanny z ręcznikiem. A przy okazji dała już radę się uśmiechnąć i pocałować ją krótko w usta. - I jednak Fush mówisz wrócił do brzydkich nawyków? Szkoda. Ale poproszę doktora Brenna aby mu nie dawał kolejnej szansy. - do głosu wróciła surowa pielęgniarka gdy pomagała pacjentce wyjść z wanny i energicznie zaczęła wycierać ją ręcznikiem. Milczała chwilę przechodząc z wycierania górnych rejonów ciała na dolne więc znów musiała kucnąć przy czarnulce.

- No dobrze, to przekaże nocnej zmianie o tym nocowaniu. Na jedną noc myślę przymkną oko. Ale to szpital a nie burdel Księżniczko. Więc rano, przed śniadaniem, wszystko ma być uprzątnięte i każde z was ma być w swoim łóżku. - zgodziła się ale postawiła warunek zadzierając głowę do góry aby spojrzeć na twarz pacjentki. W końcu skończyła ją wycierać i wyprostowała się. A miało się co prostować bo nawet na płaskim obcasie była o pół głowy wyższa od czarnowłosej.

- Oooo… I naprawdę byś mi przynosiła kapcie w zębach? Tak do łóżka albo do fotela? I może jeszcze na czworakach? Ooo, jakie to słodkie Księżniczko… - pielęgniarka rozmaśliła się promiennym uśmiechem i spojrzeniem kładąc dłoń na policzku pacjentki. Pomysł chyba całkiem ją rozczulił bo przejechała drażniąco kciukiem po dolnej wardze dziewczyny i w końcu znów ja pocałowała. Ale tym razem czułym, mokrym pocałunkiem uszczęśliwionej kochanki.

- Może być i na czworaka - Mazzi sapnęła, gdy po pewnym czasie ich usta się rozłączyły. Odgarnęła pielęgniarce kosmyk włosów z twarzy i założyła go za ucho. Najbliższe dni zapowiadały się świetnie, jeden cierń niestety przeszkadzał w całej tej radości, a nosił stopień kaprala i za bardzo lubił prochy.
- Dobrze, odprowadzę go rano do jego łóżka, żeby już nigdzie nie zabłądził - obiecała, przystając na warunki, automatycznie też spochmurniała - Straci dostawcę, jeszcze gorzej będzie znosił… odstawienie. Wiem że to… mało wychowawcze albo terapeutyczne, ale jest szansa dać mu coś? Tylko na te dwa dni, żeby miał i nie odwalił niczego głupiego kiedy będę u ciebie paradować na czworaka w obroży - uśmiechnęła się smutnym, zmęczonym i rozgoryczonym uśmiechem - Bo na razie wychodzi, że go wkopałam, wystawiłam jego zaopatrzeniowca i na dokładkę zostawiam samego z bajzlem. Myślisz… że dałoby się przepchnąć do domu weterana chociaż na trochę? - opuściła wzrok na swoje ręce - Byłby blisko… miałabym do niego blisko i nie trzeba by było się zakradać nocą przez okno do szpitala. Pewnie zachowuję się jak idiotka - domamrotała, przejeżdżając ręką po twarzy.

- Ja jestem tylko zwykłą pielęgniarką Księżniczko. O terapii i doborze leków decyduje lekarz prowadzący czyli u nas doktor Brenn. - westchnęła zwykła pielęgniarka opuszczając ramiona kochanki i podchodząc do jakiejś szafki. Otworzyła ją i zaczęła przebierać w piżamach.
- On też zdecyduje jak rozegrać sprawę z Fushem. - wyjaśniła jej wybierając jakiś zestaw ubraniowy i zamykając z powrotem szafkę z piżamami. - Jak będziecie u mnie to znajdziemy wam coś bardziej odpowiedniego. - rzekła podając jej czystą piżamę.

- A Keith, jako rekonwalescent i weteran prawie na pewno trafi do domu weterana gdy od nas wyjdzie. Ty też o ile nie podpadniesz doktorowi. Dla pacjentów lepiej by tam trafili bo warunki są porządne a i wiąże się z wieloma ulgami. Na przykład darmowymi autobusami. Dlatego lepiej nie wypisywać się na własne życzenie bo można to wszystko stracić. - pielęgniarka tłumaczyła zasady panujące i w szpitalu, i domu weterana, i na mieście.

- Chociaż akurat ciebie i Amy, Księżniczko, chętnie bym gościła u siebie non stop, nawet na własny koszt. - uśmiechnęła się poufale obserwują jak Lamia ubiera się w piżamę.

- Oj nie wiem czy byśmy łaskawej pani z torbami nie puściły. Rachunki za wodę byłyby wykańczające. - parsknęła, zapinając guziki nieco sztywnymi palcami - A weź jeszcze nakarm takie dwie, ubierz, umaluj i wyrzuć na miasto. Koszmar dla portfela - pokiwała smutno głową kończąc ubieranie. Wtedy też automatycznie spoważniała.
- Poczekasz z ruszaniem Fusha do środy? Niech jeszcze… przez te dwa dni co nas nie będzie, o niczym nie wie. I tak nie ucieknie - wzruszyła ramionami - Spróbuję porozmawiać z doktorem Brennem. Pamiętam… składałam kogoś na Froncie, kojarzę co robić w przypadku ran i obrażeń fizycznych. Te psychiczne - westchnęła, kręcąc głową - Na nich znają się ci mądrzejsi.

- No tak, rachunki za wodę i inne.
- siostra z mokrymi plamami na fartuchu pokiwała głową jakby sobie w myślach robiła kosztorys utrzymania na stałe dwóch podopiecznych. - Myślę, że damy radę Księżniczko. Możecie zarabiać na utrzymanie zbieraniem surowców wtórnych albo iść do porządnej pracy jak na porządne dziewczynki przystało. No chyba, żeby interesowała was spłata tych należności w naturze. Jako moje osobiste służące i nałożnice. - Betty wysilila się aby mówić spokojne chociaż z frywolną nutką. - No ale przynajmniej ty, to dostaniesz sporą sumkę za zaległy żołd to nie wiem czy taki skromny, pielęgniarski lokal będzie cię w ogóle interesował. - rzuciła z przekąsem okularnica.

- A z Fushem, nie wierzę, że daję ci się na to namówić ale niech będzie, poczekam aż wrócisz do szpitala. Ale nie dłużej bo ten szkodnik każdego dnia coś rozprowadza nie tylko Keithowi. - pokręciła głową z niezadowoleniem.

Słowa pielęgniarki w pełni uświadomiły Lamii pewien zabawny fakt. Dostanie żołd, mało tego - zaległy żołd. Zwykle nie robiło to na niej wrażenie, bo i tak nie szło tego wydać siedząc w okopach albo pod ostrzałem wśród frontowych ruin, ale to było tam. Tutaj i teraz, w perspektywie najbliższych tygodni znajdowało się całe miasto, pełne sklepów, żarłodajni, knajp i innych atrakcji.
- Nie liczy się lokal, to towarzystwo jest ważne - ocknęła się, wracając myślami do łazienki i Betty ook. Szybko doskoczyła do niej, zarzucając ramiona na szyję i całując wdzięcznie chyba za całokształt. - Może być i piwnica… o ile to twoja piwnica - parsknęła, całując ją krótko jeszcze raz, a potem westchnęła boleśnie i nagle bez ostrzeżenia klepiąc ją siarczyście po tyłku.
- Ach te komary… no plaga po prostu - uśmiechnęła się smutno, żeby w końcu spoważnieć - Chodź, zbieramy się. Niestety jeszcze nie jest jutro.

- Mam coś o wiele lepszego niż piwnica. -
powiedziała obiecująco czule gdy już minęło zaskoczenie po mocnym klapsie.
- Jakie to orzeźwiające. - wymruczała z zadowolenia masując sobie trafiony tyłek gdy już obie wychodziły z łazienki na korytarz.
Z tego co wyszło podsłuchać i dowiedzieć wcale się z tym nie kryjąc, doktor Brenn miał poranna zmianę, kończył więc razem z Betty, czyli bardzo, bardzo niedługo. Przed końcem warty musiał mieć na pewno masę roboty, zajętą głowę, jednak nie powstrzymało to Lamii przed dotruchtaniem pod drzwi jego gabinetu i zastukaniu szybko trzy razy knykciami w drewno. Działała na pewno impulsywnie, nierozsądnie. Głupio po prostu, jak miotający się w klatce szczur… nie umiała jednak odpuścić, jakoś tak… wydawało się jej, że byłoby to złe. Gorsze niż rozsiewany dookoła zamęt.

- Proszę! - rozległ się zapraszający głos lekarza. Gdy weszła, znalazła się w klasycznym gabinecie lekarskim. Z biurkiem za jakim siedział gospodarz, dwoma miejscami dla gości, jakimiś szafkami z jednej strony i małą kozetką z drugiej. - Proszę, usiądź Lamio. O czym chciałaś ze mną porozmawiać? - Brenn wyglądał na dość zaskoczonego jej wizytą ale przywitał ją grzecznie wskazując na jedno z wolnych krzeseł od jej strony.

- Pan wybaczy sir, ale… - zaczęła i nie wiedziała jak skończyć. Usiadła więc na krześle i położyła splecione dłonie na kolanach, garbiąc plecy i wzdychając ciężko - Chodzi o kaprala Keitha. Jest szansa żeby mu jakoś pomóc? Bo… chyba znam sie na maszynach, ale nie wiem jak pomóc cierpiącemu ćpunowi - podniosła wzrok na oczy rozmówcy - Do tego z psychozą, traumą i pełnym PTSD. Kapral to dobry chłopak, szkoda żeby się zmarnował. Zgłaszam się na ochotnika, zrobię co pan powie sir… doktorze, tylko proszę mi powiedzieć co robić. Mogę go odwiedzać, zajmować się nim. Zająć uwagę… ale ja wychodzę, on zostaje. W domu weterana można mu kontynuować terapię? O ile nadaje się do wypisu… jeżeli nie proszę o pozwolenie na odwiedziny cykliczne.

- Kapral Keith. -
doktor poprawił swoje okulary i chwilę zastanawiał się nad tym co powiedziała o nim pacjentka.
- Taak. - skinął znowu głową jakby tam podsumował sobie właśnie ten przypadek.

- No cóż Lamiu, nie wiem co wiesz o domu weterana… - rzekł podnosząc wzrok na pacjentkę po drugiej stronie biurka. - ...ale szpital daje tylko skierowanie do domu. Nie mamy wpływu na to co się tam dzieje. Kapral Keith, podobnie jak pewnie ty, wkrótce tam trafi. Szczerze mówiąc widząc tempo twojego powrotu do zdrowia nie widzę sensu dłużej cię tutaj trzymać. Jeśli podczas przepustki nie wystąpią jakieś niespodziewane komplikacje to może już w środę będziesz mogła się przenieść do domu weterana. Keith pewnie jeszcze trochę u nas posiedzi ale pewnie, z podobnym zastrzeżeniem jak u ciebie, w ciągu tygodnia czy dwóch ma szansę na wypis. No ale mówię, domem zarządza administracja domu a my dajemy tylko skierowanie. - lekarz spokojnie, wręcz flegmatycznie, wyjaśnił jakie zasady panują przy wypisywaniu że szpitala.

- A nie dałoby się przyspieszyć jego wypisu i przekazania skierowania? - Mazzi siedziała spokojnie, wykładając nowy projekt który urodził się jej we łbie - Fizycznie jest praktycznie zdrowy, kończą mu się goić plecy. Nic skomplikowanego zarówno do opieki jak i wykończenia kuracji. Na Froncie… składałam resztę oddziału, wiem jak założyć szwy, nastawić kości. Dbać aby nie wdało się zakażenie. Poradzę sobie z plecami kaprala, a on też odetchnie jeżeli stąd szybciej wyjdzie. Rozmawiałam z nim… zresztą sam pan doskonale wie jaki ma stosunek do tego miejsca - skrzywiła się i wzruszyła ramionami - Jeśli potrzeba wam podkładek że zobowiązuje się nim zająć, podpiszę co trzeba. On tu nie ma nikogo, tylko trupy w głowie. Ja też… z tego co pamiętam nie mam co liczyć na powrót kogoś ode mnie - sapnęła, na moment milknąć. Dokończyła krótko - Jako starsza stopniem czuję się odpowiedzialna za tego żołnierza, a łatwiej go ogarnę jeśli będzie blisko. Ja wychodzę w środę, a on… naprawdę doktorze lepiej mu będzie tam w domu.

- To miłe, to co mówisz Lamio ale ja jestem odpowiedzialny za was wszystkich. I za ciebie i za niego też. Ale mogę ci obiecać, że będę miał twoją propozycje na uwadze. -
tym razem odpowiedź lekarza była bardziej wyważona.

- Wiem, że jest lekomanem i opowiadał o tym co widzi i słyszy. Poza tym ostra psychoza i nerwica. Potencjalnie niebezpieczny - wyrzuciła krótką listę, wciąż siedząc sztywno i poważnie - Doskonale zdaję sobie sprawę z tego na co się piszę. To że wącha na lewo prochy widzicie po toksykologii, ale to się skończyło. On wam zwieje, albo się sam wypisze. Jak to zrobi straci wiele ulg z racji… samowolki. On straci ulgi, my jego z oczu. Pan jest odpowiedzialny za nas póki tu siedzimy, ale potem… robimy się odfajkowanymi przypadkami i nieważne czy zwiejemy a potem zrobimy sobie bądź komuś krzywdę na głodzie. O mnie pan się nie musi martwić, nim - zrobiła przerwę na wzięcie oddechu i raz jeszcze przemyślenie czy na pewno wie co robi. Nie, nie wiedziała, ale walić to - Wiem jak do niego dotrzeć, z napadami też sobie poradzę. Nie będzie gorszy od maszyn - skrzywiła się lekko ironicznie - Spędziliśmy dziś razem całe przedpołudnie, trochę go obserwowałam. Rokuje, wystarczy mu dać kogoś komu ufa. I o to proszę, aby się pan zastanowił.

- Lamio.
- doktor odezwał się po dłuższej chwili namysłu. - To co powiem może zabrzmi bezdusznie. Ale tak jak i u was na Froncie, tak i tutaj w szpitalu, obowiązują pewne procedury postępowania. - Brenn mówił jakby przymierzał się do wylania kubła zimnej wody. - Dopóki jesteście pacjentami tego szpitala to ja za was odpowiadam. Gdy zaś was wypiszę i uznam za wyleczonych już nie. Dalej jednak jesteście pod nadzorem medycznym i w każdej chwili możemy uznać, że znów wymagacie hospitalizacji. Jeżeli ktoś z was coś spsoci podczas tego nadzoru i tak ściąga to nam na kark kłopoty. Czyli dla mnie, dla szpitala, czy Keith zmaluje na głodzie coś tutaj czy na mieście to i tak oznacza kłopoty a tutaj mamy nad nim lepszą kontrolę niż za murami będzie miał nad nim ktokolwiek. - lekarz przedstawiał sytuację Keitha od strony szpitala. Brzmiało jak przepis na czysty kłopot.

- Jeśli zaś idzie o twoją opiekę nad nim to w świetle tych procedur jesteś pacjentem szpitala. Nie mamy żadnych twoich dokumentów czyli według tych procedur nie istniejesz. Jedyny dowód twojego istnienia to twój nieśmiertelnik. Masz zaburzenia pamięci i sama masz kłopoty z ustaleniem własnej tożsamości. Nie mamy, żadnego namacalnego dowodu twoich kwalifikacji. Czyli w świetle przepisów miałbym powierzyć bardzo trudnego pacjenta pod nadzór drugiego o równie skomplikowanej karcie pacjenta. To jakby ślepy miał prowadzić kulawego Lamio. Oczywiście gdy coś się stanie każdy będzie rozumiał dlaczego im nie wyszło ale będą mieć pretensje do tego kto do tego dopuścił. Czyli do mnie i mojego szpitala, mojego personelu. - starszy mężczyzna w fartuchu lekarskim nie zostawiał złudzeń jakie komplikacje wywołałoby spełnienie prośby pacjentki.

- Podsumowując ten nudny monolog, wracamy do tego co mówiłem na początku. Wezmę pod uwagę twoją propozycje. I jeśli chcesz mu pomóc to proszę bardzo. Możesz go odwiedzać jak on jeszcze będzie tutaj a ty już nie albo możecie razem sobie pomagać już w domu weterana. Ale nie mogę ci obiecać, że dzięki temu Keith szybciej uzyska wypis. - lekarz lekko rozłożył ręce na znak, że tak to właśnie wygląda.

- Skoro nie istnieję, nie jestem problemem. Da się go wypisać ze względu na polepszenie stanu zdrowia. Będzie dochodził do siebie poza murami szpitala którego nie znosi, a w razie pogorszenia da się go ściągnąć z powrotem do bezpiecznej izolatki. Jest zdrowy w takim samym stopniu jak ktoś z amnezją, traumą i napadami agresji… ale nie o tym. - uśmiechnęła się pod nosem ironicznie - Nie macie nad nim kontroli, skoro doszprycowuje się prochami tuż pod waszym nosem i poza kontrolą. W każdej chwili może też zwiać, jak każdy z nas, albo się wypisać na żądanie. Wtedy wyląduje na ulicy i stoczy się jeszcze szybciej. Rozumiem procedury - wstała powoli, stękając pod nosem przy tym - Wiem też że każdą jedną da się obejść. Jeśli się chce - poprawiła piżamę i uśmiechnęła się uprzejmie.
- Dziękuję za rozmowę doktorze, proszę się zastanowić.


Po obiedzie Betty przyszła się pożegnać że swoimi dwoma podopiecznymi jakie miała jutro zabrać na przepustkę. Na fartuch już miała narzuconą jakąś bluzę i torbę na ramieniu.
- No dziewczyny? Jak się trzymacie? Coś wam przywieźć z miasta na jutro rano? Myślę, że znajdę wam jakieś ubrania, jak wam się nie spodobają to weźmiecie najwyżej te co wam damy tutaj. - pielęgniarka sama zapytała i prawie od razu sama dała sobie pierwszą odpowiedź. Ale czekała jeszcze czy coś ponadto nie będzie jej dziewczynom potrzebne.

- Już idziesz? - Mazzi wyglądała na zdziwioną i raczej mało radosną z tego powodu. Lubiła kiedy Betty była w okolicy, jakoś tak spokojniej sie czuła. No i zawsze dało się upolować jakiegoś komara który by jej przysiadł na tylnych krągłościach. Żeby nie smędzić, przeniosła się na łóżko Amelii i objęła ją ramieniem.
- Melduję że trzymamy się w kupie - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Spojrzała na blondynkę i przekrzywiła głowę - Chyba… wszystko mamy co potrzeba. Do jutra oczywiście - tutaj zamachała rzęsami na pielęgniarkę. - Ale to będzie długa noc…
 
Driada jest offline  
Stary 02-10-2018, 15:06   #17
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Pielęgniarka o kasztanowych włosach zrewanżowała się podobnym spojrzeniem. Uśmiechnęła się melancholijnie więc jej też ta ostatnia noc miała się dłużyc ponad miarę.
- Tak, już idę gołąbeczki. Musze jeszcze kupić parę rzeczy na jutro. A już końcówka niedzieli żeby coś dostać - okularnica położyła dłoń na policzku każdej z dziewczyn. Potem schyliła się aby je pocałować. - Bądźcie grzeczne, wrócę jutro rano a po obiedzie zabiorę was do siebie. - powiedziała całując Amy w policzek. - Księżniczko, bardzo cię proszę, dbaj o Amy. - szepnęła do Lamii i pocałowała ją w usta. Chociaż sądząc że zwłoki i krotkich urwanych spojrzeń błądzących wokół oczu i ust pacjentki nie był to wymarzony pocałunek na do widzenia na jaki miała ochotę.

- Jeeej… już widziałam jak się całujecie. Wczoraj na biurku w korytarzu. Po kabarecie. Nie musicie przy mnie udawać i nie traktujecie mnie jak dziecko. - niespodziewanie jęknęła blondyna całkowicie zaskakując pielęgniarkę. Ta przez chwilę nie wiedziała co powiedzieć ale w końcu roześmiała się wesoło i trochę z zakłopotaniem.

- Oj chyba nie byłam tak cwana jak mi się wydawało. - powiedziała z poczuciem humoru i spojrzała z wdzięcznością i sympatią na okaleczoną blondynkę.
- Dziękuję ci Amy, kochana jesteś. I obiecuję nie traktować cię więcej jak dziecko. - dodała ciepło i jeszcze raz pocałowała blondynę w policzek. - To skoro tak Księżniczko… - Betty pozwoliła sobie na jawnie lubieżny ton i spojrzenie kładąc dłonie na barkach pacjentki. - To masz tutaj coś na rozgrzanie tej chłodnej nocy. - i już bez skrępowania wpiła się mocno ustami w jej usta. Szybko przeważyła ich ciała tak, że Lamia opadła plecami gdzieś na kolana blondynki a Betty nie przerywała łapczywego pocałunku. Dłonie przesunęły się ku jej nadgarstkom tak, że w końcu gdy się oderwała troszkę zasapana i wyraźnie rozochocona od jej ust to jej dłonie wciąż przyszpilały pacjentkę do łóżka Amelii. Zupełnie jak jakieś więzy czy uchwyty. - To przyzwyczajaj się do takiej pozycji bo to cię właśnie jutro czeka. - wyszeptała jej prosto w twarz z trudem hamując swoje żądze.

- Niezłe - Lamia wysapała z uznaniem, unosząc nogi i zaplatając je pielęgniarce w pasie. Ścisnęła mocno, a potem szarpnęła w pok, przetaczając się i zmieniając pozycję na odwrotną. Z sobą na górze. Dyszała przy tym ciężko, łowiąc zapach perfum i jabłkowego szamponu rozszerzonymi nozdrzami. Błyszczącymi oczami przypatrywała się drugiej kobiecie i najchętniej zdarłby z niej ten kitel, ale… jutro. Wszystko jutro.
- Szlachetnej pani też należy się coś aby osłodzić mrok zimnej nocy w oczekiwaniu na jutrzenkę dnia przyszłego - wychrypiała niskim, drżącym z pożądania głosem, a potem powtórzyła numer z pocałunkiem bardziej przypominającym znaczenie terenu.

Pielęgniarka była taką nagła zamianą miejsc i ról i zaskoczona i nie stawiała oporu. Dawała na sobie siedzieć i nie wyrywała się z uścisku Lamii. Blondynka będąca tuż obok i mająca najlepsze miejsce do oglądania tego widowiska obserwowała te zmagania na pożegnanie z wypiekami i wstrzymanym oddechem.
- Zamiana ról? - zapytała kasztanowłosa z tym swoim ironicznym uśmieszkiem - Niezłe, niezłe… jest w tobie niesamowity potencjał Księżniczko. I mam nadzieję, że wspólnie go odkryjemy i rozwiniemy. - spojrzenie pielęgniarki przypominało spojrzenie dumnego nauczyciela gdy okazywało się, że ulubiony prymus, bez żadnych podpowiedzi, sam odnalazł właściwe rozwiązanie. - A teraz Księżniczko puść swoją łaskawą panią, zanim jej wszystkie sklepy pozamykają. - lekko poruszyła nadgarstkami aby dać znać o czym mówi.

- A czy w tych sklepach znajdą się bułki z jabłkami? Takie drożdżowe… - sierżant nie puściła, tylko zadała pytanie i w ostatniej chwili zamknęła usta nim wyciekła z nich ślina. Na samą myśl o drożdżówkach z jabłkami.

- Oczywiście. I to u mnie w kamienicy. Jest piekarnia Mario. Zabiorę was tam jutro? Ale kupię pączki i drożdżówki jutro rano to wam przywiozę do śniadania. Czy teraz mnie puścisz Księżniczko? - pielęgniarka mówiła pogodnym głosem wcale się nie wyrywając. Amelia pokiwała energicznie głową na taki drożdżówkowy plan. Betty popatrzyła przed siebie na twarz kobiety która ją szpilila do łóżka. Oczy błyskały jej się wesołymi ognikami gdy błądziła nimi po tej twarzy.

- Chyba będę musiała - krótkie kiwnięcie głową po którym nastąpiło zwolnienie uścisku. Pacjentka pomogła pielęgniarce usiąść nie schodząc z niej do końca, wiec w rezultacie siedziała jej okrakiem na kolanach. Już miała podnieść nogę aby uwolnić jeńca, gdy zamarła w pół ruchu. Twarz przeciął jej skurcz, oczy pociemniały. Nagle uleciała z niej cała radość i pogoda, drapiąc czernią wewnątrz głowy. Niby wiedziała że Betty jutro wróci, tylko parę godzin. Szła do domu, rano pojawi się z bułkami… tylko ta poszarpana część psychiki od razu podsunęła Lamii dziesiątki rozwiązań, w których starszej kobiecie coś sie dzieje po drodze. I już nigdy więcej nie będzie im dane się zobaczyć.

W jednej chwili pobladła, zaczęły się jej trząść ręce, a także usta. Próby powiedzenia czegoś skończyły się gardłowym chrypnięciem. Wyciągnęła ramiona, obejmując pielęgniarkę z całej siły. Twarz ukryła w kołnierzu jej fartucha, oddychając płytko i coraz szybciej,.

Betty uśmiechnęła się tajemniczo gdy pacjentka ją puściła przynajmniej na tyle aby mogła wrócić do pionu. Nawet z tego, że ta nadal tak siedziała na niej że mogła jeszcze wstać i wyjść do tych sklepów jakoś zdawał się wcale jej nie martwic. Ale inaczej było gdy ta desperacko wtuliła się w jej ciało.Pielęgniarka odwzajemniła mocny uścisk chyba poprawnie interpretując motywy pacjentki.
- Już dobrze Księżniczko, już dobrze. Nie będzie mnie tylko jedną noc wrócę do was rano. Przyniosę wam śniadanie do łóżka. I świeże drożdżówki. - Betty mówiła kojąco wprost do ucha Lamii, zahaczając je co chwila ustami. Głaskała ja przy tym po głowie w dopasowanym do tego geście. Amelia też chyba wyczuła co jest grane bo przefikala do nich i dołączyła obejmując je obie.

- A żeby odegnać smutki chcesz gorący numerek na ścianie na pożegnanie? Akurat siedzisz odpowiednio. - okularnica nieco cofnęła głowę i odgarnęła włosy z twarzy Lamii próbując jakoś przekierować jej myśli na jakieś weselsze tory.

Byli w mieście, nic przecież nie mogło się stać… niby nie mogło, ale życie lubiło się pieprzyć jak tania dziwka. Mazzi wiedziała o tym aż za dobrze, podskórne wrażenie, że jeśli coś ma pójść źle, pewnie pójdzie jeszcze gorzej i trzeba się na to przygotować.
- To… to może włożę… o-obrożę - pociągając nosem wydukała, wykonując nieudaną próbę uśmiechu. Gapiła się na Betty i kiwała głową, żeby pokazać że sie zgadza, rozumie… tylko coś puścić jej nie mogła - Nie wypada tak bez… obroży - wzięła wdech i spytała - A czy… mogę prosić ż-żebyś przyniosła jedno ciasto więcej? D… dla Daniela.

- Obrożę? Genialny pomysł Księżniczko. Bardzo chętnie zobaczyłabym cię w obroży. I jeszcze w jakimś gustownym zestawem skórzanych kajdan do tego. Chyba bym znalazła dla ciebie coś odpowiedniego na jutrzejszy wieczór.
- pielęgniarka o kasztanowych włosach mówiła pogodnie i pocieszająco jakoś wcale się nie spiesząc wbrew temu co mówiła niedawno. Jednym ramieniem przytrzymywała Lamie na swoich udach bez żenady łapiąc za jej pośladki we władczym i opiekuńczym geście a drugą wodząc palcem po jej szyi czy nadgarstkach gdy pokazywała te kajdany i obroże jakie miała mieć w domu.

- I oczywiście, że przywiozę wam co zechcecie. Będziecie mogły poczęstować kogo tylko chcecie. - brunetka uśmiechnęła się ciepło najpierw do jednej a potem do drugiej podopiecznej. Amelia też się uśmiechnęła więc jej chyba też pasowało. Dlatego kolejne pytanie całkiem ją zastrzeliło. - A ty Amy lubisz obroże? Mam ci coś znaleźć? - zapytała brunetka całkiem tym zaskoczona blondynkę.

- C-c-coo? N-nie trzeba… - Amelia gdy minęło pierwsze zaskoczenie spąsowiała całkowicie, odwróciła spojrzenie i straciła wątek.

- Słusznie Amy. Sama sobie coś wybierzesz. Księżniczka na pewno ci pomoże. - powiedziała swobodnie pielęgniarka rozbawiona zakłopotaniem Amelii które rzeczywiście było rozbrajające.

Lamia zmrużyła oczy, przypatrując się blondynce z uwagą i szacując ją jak worek kartofli.
- Coś cienkiego, jednorzędowego. Jasne kolory - skonsultowała się wzrokowo z Betty i pokiwała głową, wreszcie schodząc na łóżko. - Oczywiście że pomogę, wybór pewnie spory - skończyła i w końcu się uśmiechnęła.

Blond pacjentka, chociaż nadal czerwoną jak burak, jednak uśmiechnęła się w końcu z zażenowaniem ale chyba wolała już zmienić temat. I Betty zmieniła temat zanim Lamia zmieniła pozycję.
- O nie tak prędko Księżniczko. - kasztanka zatrzymała ruch dziewczyny sadzając ja sobie z powrotem na kolanach. W głos i spojrzenie wdarła się jakaś drapieżność. - Powiedziałam, że mamy gorący numerek na ścianie na pożegnanie do przećwiczenia. - założyła dłońmi nogi Mazzi tak, że z powrotem zakleszczały się gdzieś za biodrami pielęgniarki.

A potem okularnica nagle wstała z wciąż oplecioną wokół siebie pacjentką. Zrobiła krok do przodu tak, że plecy sierżant zderzyły się ze ścianą. Betty nie przerwała ruchu tylko przycisnęła jej ciało, swoim ciałem do ściany wbijając jednocześnie swoje wargi w jej w mocnym, zdecydowanym pocałunku.
- Na stojaka też lubię. - szepnęła jej na ucho gdy skończyła pocałunek.

Jakoś tak czystym przypadkiem pacjentka zaparła się o nią ramionami, stabilizując pozycję. Bez dwóch zdań była pod wrażeniem… podniesiono ją jak piórko, jakby wcale nie ważyła tych kilkudziesięciu kilogramów.
- Jeszcze powiedz… że masz w domu podwieszane do sufitu łańcuchy z kajdankami - Mazzi wydyszała jej prosto w usta, zamykając je chwilę potem swoimi. Znowu dostawała zadyszki, ciało samo lgnęło do drugiego ciała, a wokoło rozchodziła się drażniąca woń jabłkowego szamponu.

- Och Księżniczko… Nie doceniasz mnie chyba… Sadzisz, że zadowoliłabym się jakimiś tandetnymi łańcuchami pod sufitem? - kasztanka popatrzyła na trzymana pod ścianą kobietą z ironicznym, lekkim wyrzutem. - Mam coś specjalnego. Prawdziwego króla mojej kolekcji. - dodała z odcieniem dumy w głosie. - I mam nadzieję, że go przetestujemy jak będziemy u mnie. Ale oczywiście łańcuchy pod sufitem też mam. - okularnica puściła w końcu pacjentkę pozwalając jej znów stanąć na własnych nogach. Chociaż nadal przypiera ją do ściany własnym ciałem. - Może nawet Amy się skusi skoro jednak lubi obroże. - rozbawiona Betty odwróciła głowę w bok na wciąż siedząca na łóżku blondynkę a ta znowu od razu poczerwieniała całkowicie.

- Ale ja nie powiedziałam, że lubię! - zaczerwieniona dziewczyna zaperzyła się od razu.

- Oczywiście Amelio. - rzuciła swobodnie Betty i chyba zakłopotanie blondynki bawiło ją w najlepsze.

- A próbowałaś? - Mazzi spytała uprzejmie, chowając uśmiech za stonowanym zainteresowaniem - Nie dowiesz się póki nie spróbujesz.

- Dobrze gołąbeczki, już późno a ja jestem w proszku. Bądźcie grzeczne i miłe dla siebie no i widzimy się jutro rano.
- siostra przełożona rzuciła na pożegnanie, pocałowała jeszcze raz usta jednej i policzek drugiej podopiecznej, tym razem krótko, jak na ulicy, po czym wyszła z sali.

Sierżant odprowadziła ją wzrokiem póki nie trzasnęły zamykane drzwi i salka zrobiła się nagle o jedną trzecią bardziej pusta. Słońce nadal świeciło, pełny brzuch rozgrzewał przyjemnie od środka wymyte ciało obleczone czystym ubraniem, a pod tyłkiem uginało się miękkie łóżko. I ten spokój, aura bezpieczeństwa… raj na ziemi.
- To co, kombinujemy parę śmieci z kuchni, garść kabli i wysadzamy ten kurnik? - rzuciła wesoło do towarzyszki.

Dziewczyna o blond włosach zachichotała z dowcipu kumpeli. I pąsy z twarzy dopiero jej schodziły więc zachichotała trochę nerwowo a trochę z ulgą ze zmiany tematu.

- Poradzisz sobie? - Lamia spojrzała na nią czujnie, a potem ze świstem wypuściła powietrze, przysiadając na parapecie na przeciwko jej łóżka - Zobaczę… co z Danielem. Niedługo wrócę. To pieprzony lekoman z traumą któremu odcinają źródełko prochów, do tego nie ufa tu nikomu… chyba mam pociąg do tokstyków - parsknęła autoironicznie.

- Byłaś z nim cały dzień… No ale, pewnie, nie bój się o mnie, chcesz to idź. - Amy wyglądała na zdziwioną decyzją kumpeli ale nie oponowała.

Lamia zabujała brwiami, a potem wychyliła się szybko i pocałowała drugą kobietę w policzek.
- Ciebie będę miała przez całe dwa dni, jego trzeba pomęczyć na zapas… - wyjaśniła motywację i równie nagle pstryknęła palcami, wpadając na pomysł - Albo go przyprowadzę tutaj. Możemy pograć w karty, albo przejść się po parku póki pogoda… i nie bój się, w razie czego cię obronię - wypięła dumnie pierś i tylko oczy jej psotnie błyszczały gdy dodawała - Przed komarami też.

- Kochana jesteś. I zabawna. I taka odważna. Ja to bym się bała tak…
- blond głowa wskazała na niczym nie wyróżniający się kawałek ściany gdzie niedawno czarnulka i kasztanka zegnały się ze sobą. W głosie brzmiała fascynacja i trochę podziw a trochę zazdrość. Uwaga o komarach rozbawiła ją przednie. Przeciwko spotkaniu Keitha tez nie oponowała.

- A czego tu się bać? - Lamia rozłożyła ramiona i też zawiesiła wzrok na wspomnianym kawałku ściany - Obie strony wiedzą, że to zabawa… dobrze się bawić póki jest szansa, bo nikt nie wie kiedy nadleci przeznaczona dla nas kulka. - wzdrygnęła się i machnęła ręka - No ale póki jest czas dobrze się bawić. I niczego nie żałować. To co? Idę po Daniela i zobaczymy… karty, spacer, albo… coś się wymyśli. - zaproponowała pokrótce plan - A ty jako ktoś stąd możesz nam pomóc i opowiedzieć o mieście. Jakie tu maja atrakcje, co warto zobaczyć, gdzie się napić i gdzie zjeść.

- No tak ale wiesz, że ktoś wejdzie albo zobaczy…
- Amelia rozejrzała się po sali. No faktycznie zza kotary jaka rozdziała ich łóżka albo przez drzwi od
Korytarza ktoś mógł w każdej chwili wejść. - No i jak chłopak i dziewczyna się całują no to jeszcze nic strasznego. No ale jak dwie dziewczyny no to się każdy gapi. - blondynka wyjaśniła swoje obawy i wątpliwości.
Spacer we trójkę w te niedzielne popołudnie okazał się całkiem udany. Amy okazała się nieźle zorientowana gdzie warto się udać aby coś zjeść, wypić, posłuchać muzyki czy coś kupić. Daniel w pierwszej chwili był bardzo ucieszony, że Lamia wróciła tak jak obiecała. Potem jednak zarówno on jak i Amelia zachowywali się ze sporą rezerwa. Blondynka w końcu się rozgadała gdy zaczęła opowiadać dwójce towarzyszy gdzie by można było pójść poza murami szpitala ale on dalej był raczej milczący.
Według słów blondynki większość mundurowych bawiła się na przepustkach w Czerwonych Alejach. Z opisu brzmiało jak klasyczna dzielnica czerwonych latarni z barami, alkiem, prochami i chętnymi ramionami. Sama tam wolała nie chodzić chociaż tam właśnie były najpopularniejsze kluby w mieście.
Poza tym był “Mega” gdzie odbywała się większość popularnych koncertów. Inne, takie jak ten Rude Boya, odbywały się w starym kinie które miało renomę undergroundu i sporo ludzi ponoć załatwiało tam ciemne sprawki. Ale przyznawała, że tylko tak słyszała i nie wie jak jest z tym naprawdę.
Naprzeciw ratusza było jeszcze muzeum wojny. Trzymano tam różne pamiątki z różnych wojen. Większość z obecnej wojny z robotami ale cześć z Dnia Zagłady albo dawnych wojen Ameryki w innych rejonach świata.
Było ZOO. Na terenie dawnego ZOO. Całkiem ciekawe i trochę przerażające miejsce gdy widziało się różne stwory czy ich części w klatkach, akwariach, gablotach i słojach. Była miejska biblioteka gdzie można było wypożyczyć książkę, poczytać stare gazety albo stare numery gazet frontowych. Była tam też spora z dużym telewizorem więc czasem robiono tam seanse jak w małym kinie.
Bym pchli targ. Gdzie wszyscy kupowali i sprzedawali chyba wszystko co możliwe. Głównie ubrania, jedzenie i różne drobiazgi potrzebne na co dzień albo od święta. Gdy się miało odpowiednio dużo czasu i samozaparcia można było tam dostać co trzeba albo znaleźć ludzi którzy mogli wiedzieć gdzie to można dostać.
A prawie na co drugiej ulicy czy skrzyżowaniu było coś gdzie serwowano coś do jedzenia. Więc jeśli miało się coś na wymianę to raczej głodny człowiek nie powinien chodzić.

Brzmiało dobrze, jako całokształt miejskiej aglomeracji z masą punktów gdzie dało się rozwalić zarobiony gambel. Sierżant wypytała jeszcze o restauracje, ale z tych porządniejszych i z wyraźnym zadowoleniem odnotowała obecność podobnej knajpki gdzieś w okolicach biblioteki, Lokal nazywał sie “Błękitna Ostryga - nazwa kojarzyła się Lamii z czymś, chociaż do końca nie potrafiła powiedzieć z czym dokładnie. Niewypałem zaś okazało się połączenie Keitha z kimkolwiek innym, nawet z Amy. Jeśli z początku sierżant wyglądał radośnie, szybko się wycofał i otoczył murem, ale cóż. Terapia musiała boleć.
Wreszcie spojrzała na niego, mrużąc lewe oko. ścisnęła jego rękę którą trzymała od dłuższego czasu dla dodania otuchy… tylko ciężko stwierdzić komu bardziej.
- Dobra, a teraz krótka piłka - ściągnęła usta w zbójeckim uśmiechu - Latarnie, kino, zoo? Bo biblioteka chyba odpada. chcesz to ci po prostu skołuję parę książek. Jak już wychodzić to żeby się bawić. Gdzie chcesz żeby cię porwać… powiedzmy koło środy? - zamachała rzęsami tryskając entuzjazmem, chociaż pod maska pozostawała czujna i badała reakcje towarzysza.

Reakcje towarzysza wydawały się wymuszone. Jakby czuł presję że się go o coś pyta a może z powodu obecności tej drugiej. Amy też chyba to dostrzegła bo odwróciła wzrok udając, że nagle zainteresowało ja coś innego. Rozmowa sprawiła, że chyba w przeciwieństwie do kaprala poczuła się pewniej, jakoś dowartościowana a okazało się, że mówić umie całkiem płynie i ciekawie gdy znała temat o jakim mówiła.

- No to może te latarnie. Może będzie ktoś znajomy. - wydukał w końcu kapral i przetarł rękawem czoło jakby wymagało to nie wiadomo jakiego wysiłku. - Ale w tą środę? Wątpię aby mnie wypuścili do tego czasu. - wydawało się, że kontuzjowany Dakota Ranger raczej traktuje pytanie jako grzecznościowe i niezbyt uważa za realne.

- Ja mogę z tobą pójść do biblioteki. Mam kartę stałego klienta. - zaproponowała nieśmiało blondynka zerkając znów na koleżankę z sali.

- Serio? - sierżant ożywiła się momentalnie i klasnęła w ręce z uciechy jak mała dziewczynka - Ooo, to super. Mają tam komiksy? Coś z Marvela albo DC? - tym razem popatrzyła czujnie na blondynkę zamiast wygolonego żołnierza - A może Harry Potter? - zabujała brwiami i dorzuciła śmiertelnie poważnym tonem - Nie żartuję, czytałam wszystkie części - gdzieś pod koniec w końcu westchnęła, obejmując kaprala ramieniem w pasie i przytulając do siebie - A ty mruku chcesz coś poczytać? Żeby się nie dłużyło? Idzie tu pierdolca dostać w tych ścianach, książki są w porządku. Masz jakieś ulubione? Albo ulubione gatunki? Mów, poszukam… świerszczyki też jak potrzeba. Chociaż osobiście wolę wersję na żywo - wyszczerzyła się do niego, drugą ręką atakując jego brzuch w czymś pośrednim między drapaniem a próbą łaskotania w kierunku zwrócenia na siebie uwagi - A tam, nawet jak nie wypiszą do środy od czego są okna? Można wyskoczyć na lewiznę… tak słyszałam - parsknęła z najniewinniejszą miną na świecie - Mów co ci ogarnąć na mieście. Książki, coś specjalnego do żarcia albo wypicia, ciuchy, albo… no będziecie musieli mi w tym pomóc kapralu.

Kapral uśmiechnął się w końcu a nawet roześmiał w reakcji na te próby sierżant zmuszenia go do jakiejś żwawszej interakcji. Amelia też się uśmiechała chociaż dyskretnym uśmiechem jakby nie chciała go peszyć. Na gabaryty i masę był największy i najcięższy z ich trójki chociaż jak na mężczyznę do gigantów nie należał.
- Książki no może… Może te komiksy… - zerknął na blondynkę na co ta pokiwała twierdząco czupryna.

- Tak, wiem gdzie leżą. Ale dużo nie ma bo małolaty ciągle wynoszą. - wyjaśniła blondynka na co teraz on pokiwał twierdząco.

- Może być. A playmate też wolę na żywo. - uśmiechnął się obcinając sylwetkę Lamii jakby dopiero teraz ja ujrzał. Albo skojarzył co robili przez pół dnia.

- Sa tam komiksy i Harry Potter też. Też czytałam. - uśmiechnęła się sąsiadka Lamii ciepłym, sympatycznym uśmiechem. - Jest cały dział fantastyki i SF to coś sobie pewnie wybierzesz. Może pójdziemy tam na przepustce. Ja tam często bywam ale zwykle szukałam czegoś do pracy… - Amelia mówiła płynnie i pogodnie do czasu aż wspomniała o pracy. Wtedy żachnęła się i urwała gwałtownie, uśmiech i pogoda znikły z jej twarzy a ona sama gdzieś zaczęła chaotycznie błądzić wzrokiem. - No w pracy często czegoś potrzebowałam. - zakończyła dość niezgrabnie i sztucznie pozostając w konsternacji.

Mazzi wyciągnęła wolne ramię, przyciągając blondi do siebie i Daniela aż stanęli we trójkę z sierżant pośrodku. Jeśli Rambo widział z okna ten obrazek musiało mu pękać serduszko, trudno. Na poniedziałek zapowiadała się poważna rozmowa z Amelią… ale na poniedziałek. Teraz jeszcze była niedziela.
- A w ogóle to dzisiaj nie śpisz ze mną - zerknęła na Keitha i dokończyła - Ale z nami - i tu pokazała na blondynkę - Amy też nie lubi spać sama. Chyba jakoś to wytrzymasz… dwie kobiety w jednym łóżku, z tobą pośrodku. Mówiłam że słodziak z niego jak się uśmiecha? - końcówkę rzuciła do kumpeli wymownie pokazując ruchem brody na kaprala.

Daniel zareagował na “dzisiaj nie śpisz że mną” gwałtownie. Zupełnie jakby znowu go ktoś oszukał i zostawił na lodzie. Spojrzał gniewie na Mazzi ale ta zbyt szybko odpowiedziała resztę aby gniew znalazł ujście. Na resztę rewelacji właściwie zbaraniał. Przyglądał im się czujnie więc blondynka potwierdziła wersję kumpeli.

- Tak, to prawda. Już rozmawiałyśmy z Betty i się zgodziła. Tylko przed śniadaniem mamy posprzątać po sobie i wrócić na własne łóżka. - Amelia rozpogodziła się znowu i przedstawiła mężczyźnie w niebieskiej piżamie w czerwone prążki umowę jaką zawarły z Betty.

- I ta wiedźma w okularach się na to zgodziła? Żebym spał dzisiaj u was? Z wami dwiema? - kapral nie dowierzał i zdumiewał się coraz bardziej.

- Ja uważam, że Betty jest bardzo miła. - odparła blondynka ale dla dodania sobie otuchy spojrzała kontrolnie na sąsiadkę.

- Taa… Miła… Widać nie zamykała cię nigdy w izolatce. - skrzywił się nieprzyjemnie kapral i blondi znowu straciła rezon.

- No zgodziła się, zgodziła. Nawet załatwiła że nocna zmiana przymknie oko… jak nie będziemy drzeć się za głośno - Lamia podjęła wątek, jeżdżąc dłonią mężczyźnie powoli po plecach w górę i w dół. - Nie jest miła, tylko bardzo miła. Jutro dostaniesz do śniadanie drożdżówkę którą też ona przyniesie… a z tą izolatką - wydęła usta i trąciła go nosem w policzek - Jak się nie łobuzuje to się można dogadać. Na spokojnie i powoli… nic na siłę - zakończyła łagodnie.

Amy uniosła głowę i pokiwała głową potwierdzając wersję czarnuli. Uśmiech wrócił na jej twarz gdy ta nie zostawiła jej na lodzie z tą wymianą doświadczeń o siostrze przełożonej.
- I obiecała upiec murzynka jak powiedziałam, że lubię. - pochwaliła się kolejną miłą cechą jaką dostrzegła u Betty. Facet nadal chyba nie dowierzał w te zachwalanie ale zrezygnował z toczenia sporu. Mruknął coś nie wyraźnie, że się zobaczy i na tym się skończyło.

Mazzi za to wyczuła nosem coś, co się jej średnio spodobało, jednak aby spławić jedno z nich trzeba było się uciec do podstępu.
- Kapralu dlaczego ciągle jesteście brudni? - uniosła krytycznie brew patrząc na pomiętą, uwaloną ziemią piżamę w czerwone prążki - Nie możecie z nami spać w takim stanie… no spójrzcie - wskazała na siebie i Amy - Jakie jesteśmy czyste. Więc trzeba was wyprać. - wyszczerzyła się zębato - Ale bez wyżymania. Spotkamy się potem, dobrze? - popatrzyła na Amelię i pocałowała ją w skroń, puszczając uścisk - Któraś pielęgniarka powinna być na chodzie, no nie możesz w takim stanie paradować - pokręciła głową na mężczyznę i westchnęła teatralnie - No dobrze, chodź. Ogarniemy ci kąpiel… i nawet umyję ci plecy. Żeby dokładnie sprawdzić, czy nie przemycisz nam brudu do wyra.

Amelia zerknęła na nich oboje ale nie robiła trudności, uśmiechnęła się sympatycznie i poszła w swoją stronę. Kapral obserwował chwilę jej plecy zanim ruszył razem ze starszą sierżant w stronę budynku szpitala.
- Co jej się stało z twarzą? - zapytał o odchodzą blondynkę. - I co za kit wcisnęłyście tej zołzie, że się zgodziła na ten numer w nocy? I drożdżówki przyniesie? Serio? - Daniel ta częścią wydawał się dużo bardziej zaciekawiony. Odkąd odeszła Amy wydawał się być swobodniejszy.

- Kłótnie rodzinne plus gorący olej - Mazzi mruknęła ponuro też gapiąc sie na plecy odchodzącej kumpeli - Tak mi się wydaje, dopiero próbuję ją rozkręcić. Jutro wyciągnę na miasto podczas tej… przepustki - wróciła spojrzeniem do drugiego żołnierza - Nie wciskałam jej żadnego kitu, poprosiłam czy byłby to problem gdybyśmy spali razem, bo… to działa terapeutycznie, no i... - wzruszyła trochę nerwowo ramionami - Wiesz, łatwiej usnąć. Ponoć szpital to nie burdel, noooo ale ten jeden raz powiedziała że zrobi wyjątek - westchnęła, przyglądając się Danielowi dziwnie poważnym wzrokiem. Betty mówiła też wiele innych ciekawych rzeczy, do których Lamia jeszcze nie wiedziała jak się ustosunkować - Słuchaj… jeśli nie chcesz, nie musisz spać z nami dwiema. Amy będzie spała obok, ja z tobą… tylko ona nieśmiała, więc cokolwiek więcej niż zwykłe spanie musimy załatwić przed zgaszeniem świateł - tym razem uśmiechnęła się ironicznie, zjeżdżając ręką na obmacany już wcześniej tyłek Rangera - Poza tym rozmawiałam z doktorem Brennem. Pozwolił mi na odwiedziny nawet jeśli stąd wyjdę. Tak więc niestety, ale tak łatwo się mnie nie pozbędziesz - mruknęła, sapiąc cicho pod nosem - Z Amy pomyślałam… że będzie ci miło, pogadać z nami dwiema. Jest w porządku, sam widziałeś, tak samo jak plan na noc. Niektórym by serce pękło gdyby się dowiedział, że przespałeś się z dwoma laskami naraz. I to parę pokojów za “trójką”. Szpan na plusie - zamrugała, pijąc wyraźnie do niezręcznego sąsiada Daniela.

Ranger kiwał wygolona głową przyjmując w milczeniu informację o obydwu kobietach. Chociaż te o siostrze przełożonej nadal kolily go w oczy to więcej nie wynikał. W końcu uśmiechnął się chyba i z radości i ulgi gdy wyobraził sobie miny kolegów z pokoju gdyby się okazało, że dostał zaproszenie na noc od dwóch lasek.

- Nie no… - powiedział gdy wchodzili przez główne wejście. - Pewnie, że fajnie będzie u was z wami dwoma. - roześmiał się cicho ale wesoło. - No i w ogóle… dzięki, że przyszłaś i w ogóle… no trochę mnie zatkało jak zobaczyłem cię z kimś no i powiedziałaś najpierw, że jednak nie no i musiałem z kimś gadać… - dodał coś na kształt wyjaśnień i przeprosin. Weszli na schody mijając jakiś ludzi w piżamach. - A ty? Chcesz coś więcej przed spaniem niż tylko zwykłe spanie? - zapytał z zaciekawionym spojrzeniem.

- Powiedziałam że przyjdę, nie? Sprawdzić czy doprowadziłeś uniform do porządku - uśmiechnęła się półgębkiem ciągnąc go korytarzem i rozglądając za charakterystycznym widokiem białego kitla pielęgniarki - Mówiłam też, że będę przychodzić… ale no - westchnęła i przymknęła na moment oczy - Nic się nie stało, nie martw się. Powoli, krok po kroku i jakoś wyjdziemy na prostą - ścisnęła go mocniej za rękę - Coś więcej niż zwykłe spanie? Hmm… rozwiniesz temat? - nagle przybrała czujną minę, rżnąc z premedytacją głupią. - No umyć cię musimy… potem pewnie jeszcze kolację zjeść. Karty? Chcesz pograć w karty?

- Tak, przyjdę trochę wcześniej to ci pokaże. A potem mogę grzecznie spać jak dziecko. Bo wiesz, inaczej to z tej blondi też niezła sztuka to mógłbym mieć kłopot w nocy łapy upilnować.
- pacjent w niebieskim ubranku poweselał wyraźnie. Chyba nawet jakoś zmobilizowało bo zdobył się na to by zaczepić pielęgniarkę o te mycie. Ta jednak nie była tak sympatyczna jak Maria czy tak obrona jak Betty. Stojąca obok pacjentka wyczuwała, że jest jej to nie na rękę bo kąpiele powinna pozałatwiać dzienna zmiana. Kapral z początku pozytywnie wreszcie nastawiony szybko stracił cierpliwość i znów się zjeżył burcząc odpowiedzi coraz bardziej. Ale jednak udało się i pielęgniarka poszła do łazienki.

Keith zaś wydawał się dopiero teraz uświadomiony w jakim jest stanie, zwłaszcza w zestawie łóżkowym z dwoma czystymi, ślicznotkami i chyba poczuł się tym skrępowany.
- To słuchaj… ja… No Wiesz, obrobię się i przyjdę do ciebie później dobra? - wymamrotał zakłopotany głosem.

- Dobra, dobra… tylko nie każ mi czekać zbyt długo. Jeszcze ciemno się zrobi i po ciemku nie zobaczę co mi chcesz pokazać i… będzie trzeba na oklep i macanego - kobieta puściła mu oko, całując na pożegnanie w policzek, tak na zachętę tym razem aby zagęszczał ruchy. Całkowitym przypadkiem zaczęła też iść kołysząc biodrami - Jesteśmy umówieni - powiedziała przez ramię, machając lekko na pożegnanie - Czekamy u nas… bądź grzeczny i nie rozrabiaj, a dostaniesz zajęcie dla tych rąk.

Czas do kolacji służył się. Popołudnie z wolna zaczynało się przymierzać żeby przejść w zmierzch i wieczór. Amy zdążyła wrócić do sali i zaczęły planować czy przemeblowanie robić już teraz czy po kolacji kiedy do sali wszedł Daniel. Miał na sobie inną piżamę i w ogóle wyglądał lepiej niż ostatnio Lamia widziała go na korytarzu. Tylko spojrzenie znów miał niepewne jak szczur weszacy w nowym pomieszczeniu. Uspokoił się dopiero gdy zobaczył je obie na jednym łóżku. Kiwnął głową w ramach przywitania i podszedł do łóżka.

- To ten… Chcesz wyjść zajarać czy coś? - zapytał mało zręcznie patrząc głównie na Lamię ale okaleczona blondynka znów zdawała się działać na niego deprymująco.

Czysty, ogarnięty i nie tak pomięty… na jego widok sierżant coś błysnęło w oczach, ale minę utrzymała profesjonalną. Trochę gryzoniowato się poruszał, fakt. Teraz przypominał nie szczura z kanałów, a już przynajmniej laboratoryjnego. I to całkiem niezłego.
- Amy wybacz na trochę, nie będziemy tu smrodzić - mrugnęła wymownie do blondyny, zeskakując na podłogę i drapieżnym wzrokiem obcinając Rangera od wygolonej głowy po stopy w szpitalnych papciach. Gdyby mu dać mundur prezentowałby się…
- Ehh… - Mazzi westchnęła i do swoich myśli i do obrazu przed oczami. Tego stojącego na żywo - Wrócimy i ogarniemy wyro. Teraz… tak. Szlug to dobry pomysł - wyciągnęła dłoń zapraszając.

- No pewnie. Nie spieszcie się z tym szlugiem. - Amelia nie była w ciemię bita i w lot pojela na jakiego szluga wychodzi mieszana parka. Ale zachowywała się jak siostra czy kumpela obserwująca wyjście tej drugiej na pierwszą randkę z nowym facetem. Kapral jaki przyszedł po straszą sierżant wydawał się najbardziej z nich wszystkich stremowany a przynajmniej najmniej swobodny.

Na tego szluga droga okazała się pełna niespodzianek. Gdy przechodzili obok ubikacji, Keith złapał Mazzi za łokieć i wciągnął do środka. Chyba nawet do tej samej gdzie że dwa dni temu zasnęła na kiblu. Kapral zamknął drzwi i zostali wewnątrz sami.
- Tu powinno być dobrze. Dopóki ktoś do kibla nie przyjdzie. - wskazał ruchem brody na właśnie zamknięte drzwi.

- Przynajmniej nie ma mrówek… na głowę nie pada i nie wieje po tyłku - kobieta kiwała głową z aprobatą, a trochę z rozbawieniem. Aura romantyczności kręciła w nosie… albo chodziło o chlor do odkażania. Na szczęście o wiele ciekawszy obiekt stał tuż przy niej, prezentując się w nowej piżamie już nie jak przygodny kloszard, ale kloszard ekskluzywny.
- Więęęc… co chcesz mi pokazać? - zrobiła mało rozgarniętą minę, podchodząc na odległość wyciągniętej dłoni, potem prawie stając kapralowi na stopach - To nie wygląda jak droga na ławeczkę przed szpitalem. Nie wiem czy tu można palić - zamrugała ledwo powstrzymując śmiech. Ręce też jej zaczęły chodził. Na razie po przedramionach mężczyzny.

- Daj spokój. Później pójdziemy zajarać. - teraz gdy było już blisko, facet okazywał typową dla swojego rodzaju zniecierpliwienie. Złapał, wcale nie delikatnie, za ramiona kobiety i nachylił się aby ją pocałować.

- Przecież wiem - burknęła rozbawiona wychylając się na spotkanie twarzą, zaś ręce od razu zaczęły zdzierać nową świeżą piżamę z celu. Działa mało rozsądnie i składnie, dając się ponieść znajomemu uciskowi w dole brzucha przyspieszającymi ruchy do nerwowych, krótkich urywanych gestów.

Szybko poszło. Dość nerwowo, niecierpliwie i jakby musieli się sobą nacieszyć ze stoperem w ręku. Miejsce było pełne chłodnych, mało przyjemnych w dotyku płaskości. Raz nawet ktoś szarpnął za klamkę ale chyba zrezygnował widząc, że jest zamknięte dalej. Krótkie, chaotyczne ruchy dłoni i ust błądziły po tym drugim ciele aż do utraty tchu po tym momencie szczęścia i następującej potem błogości.

Zostało jeszcze doprowadzić się do porządku i wyjść na tego klasycznego szluga pt. “Tuż po”. Gdy wrócili do sali akurat rozdawali kolację. Nocna zmiana widać rzeczywiście otrzymała odpowiednie instrukcje bo widząc Keitha po prostu rozłożyli jedno nakrycie więcej.

Ocalałe z opatrunki oko blondyny powitało powrót parki z łobuzerskim uśmieszkiem. Ale nijak tego na głos nie skomentowała. Po kolacji zostało oddać siostrom brudne naczynia i mogli już zrobić planów przemeblowanie kotar i łóżek. Zdążyli nawet pograć trochę w karty przed snem. Karty przyniósł Keith. A potem wszystkich zaczęło morzyć. Amy tylko po cichutko poprosiła kumpele aby mogła spać obok niej co właściwie wpychało Lamię w środek tego trójkowego układu.

Razem z Danielem zaległa na swoim łóżku a Amy na swoim. Ale, że łóżka stały teraz obok siebie to i tak czuła przy sobie ciała i ciepło obydwu partnerów. Zmęczenie dość aktywnym jak na rekonwalescentów dniem szybko zebrało swoje żniwo. Wystarczyło położyć głowę na poduszce, nakryć się kołdrą i już ruchy stawały się powolne, wyczerpujące. Starczyło energii aby jeszcze przez krótką chwilę powymieniać oddechy na linii wojskowej, głaskać się delikatnie po twarzach aż w końcu zapaść w ciężki sen bez snów i koszmarów.
 
Driada jest offline  
Stary 05-10-2018, 04:16   #18
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=gtAbfFd9hiw[/MEDIA]
Pierwsze wrażenie to ciepła, jędrna wilgoć na ustach i zapach jabłkowego szamponu w nozdrzach. Drugie to odblask światła w okularach i ciepło bieli uśmiechu.
- Dzień dobry Księżniczko. Ślicznie razem wyglądacie. Aż przyjemnie popatrzeć. - wyszeptała siostra przełożona. Teraz Lamia zorientowała się, że ma całkiem ładny wgląd w jej dekolt i wystające spod niego łapki czarnej wdowy. A widziała to tak wyraźnie bo Betty się nachylała ponad wciąż śpiąca blondynką.
Nachylała ale sama też nieco uniosła kołdrę. Gdy Lamia spojrzała w dół wciąż leżącej siebie dojrzała co tak rozbawiło kasztankę. Amy spała na boku z czołem opartym o ramię starszej sierżant. Ale jedną dłoń schowała pod kołdrę pewnie tam gdzie ciepło. I ta dłoń spoczywają teraz na spodniach Mazzi. Zupełnie jakby zasnęła próbując się dobrać do spodni kumpeli czy tego co ona miała pod kawałkiem materiału ściągniętego gumką.
Z drugiej strony spał Daniel. Cicho pochrapywał leżąc prawie symetrycznie jak blondi po przeciwnej stronie Księżniczki. Ten z kolei jedna dłoń miał zahaczona o jej korpus tak jakby też próbował się do niej dobrać tylko preferował górne przednie partie korpusu starszej sierżant.

- Kurwa zaspaliśmy… - najpierw pojawiło się napięcie, bo wszak mieli do rana się rozejść do swoich pokoi i posprzątać żeby śladu nie było,ale chyba się nie udało. Po dość intensywnym poprzednim dniu przynajmniej dwójka z trójgłowego tworu spod trzynastki zasnęła jak kamień. Sierżant popatrzyła do góry na rozbawioną pielęgniarkę i na ten widok jej ulżyło. Nie wściekała się, ani nie ciskała gromów. Rozbawił ją widok zastany w pokoju… fakt. Mazzi też parsknęła pod nosem kiedy już ogarnęła co kto i jak trzyma. Zrobiło się jej smutno, gdy przez głowę przeleciała jej myśl że to tylko czasowe, możliwe że jednorazowe. Szkoda.
- Dzień dobry Betty, jak ci minął wieczór? Dobrze cię widzieć. - nadrobiła kulturalny nietakt - Będą kłopoty czy… możemy jeszcze pospać pięć minut? I fakt, są uroczy - uśmiechnęła się ospale zerkając na dwie śpiące głowy po obu stronach - Są uroczy.

- Spokojnie, na wszelki wypadek przyjechałam trochę wcześniej. Ale dużo czasu do śniadania nie ma.
- pielęgniarka uspokoiła Lamię wciąż nachylona nad jej twarzą. Przyglądała się całej trójce i uśmiechnęła się jakoś podejrzanie wrednie.
- O tak, są uroczy. Jak śpią. Ale troszkę nad tym popracować to do tego będą jeszcze zabawni. Mówiłam już, że kręci mnie rozbieranie kogoś na kogo mam ochotę? - szepnęła pytająco i zaczęła rozpinać górne guziki piżamy czarnowłosej. Potem ruch czy dwa i już dłoń kaprala była zagłębia w tak utworzonym dekolcie dziewczyny.

Podobnie postąpiła delikatnie łapiąc nadgarstek blondyny, odciągając nieco spodnie piżamy Lamii i ponownie ją delikatnie odkładając na miejsce. Teraz jak nic obydwie dłonie śpiących jeszcze partnerów Mazzi buszowały pod jej piżama.
- Pięknie. Teraz mogę ich obudzić. - powiedziała szeptem z szatańskim błyskiem w oku.

- A może weźmy go ze sobą? - Lamii też coraz bardziej podobał się pomysł na poranna pobudkę. Wzrokiem pokazała śpiącego faceta - Weźmy go, dobrze? Dobrze? Obiecuję że się nim zajmę. Będę wyprowadzać, karmić i wyczesywać pchły - zamrugała parokrotnie, a potem puściła pielęgniarce oczko - To… symuluję sen, a ty ich budź. Nas budź - posłała w powietrze buziaka nim zamknęła oczy.

Betty nie trzeba było powtarzać. Przez zamknięte oczy Lamia czuła jak nadal się nad nimi pochyla ale tym razem potrząsnęła delikatnie najpierw ramieniem leżącej z brzegu blondyny.
- Pobudka. Wstawać śpiochy. - całkiem udanie symulowała pobudkę potrząsając kolejno ramieniem Księżniczki a potem Daniela.

- No nie. A co ja tu widzę? No mówiłam przecież bez burdeli. A tu proszę, typowy facet, za grosz zaufania mieć nie można. - mówiła tak jak zirytowana, surowa siostra przełożona mówić powinna gdy odkrywa złamanie zasad jakie ustalili ledwo zruszyła trochę kołdrę i jej oczom ukazała się rozchełstana piżama starszej sierżant i dłoń sprawcy który ja tak urządził. Daniel miał zaspana i mało mądra minę gdy powoli uniósł dłoń i przyglądał się i jej i dekoltowi Mazzi.

- To ja? - zdziwił się kompletnie skołowany wciąż wodząc wzrokiem od ręki do piersi.

- Nie, ja. - warknęła zirytowana pielęgniarka tak udanie, że kapral chyba uznał swoją winę bo zamilkł. - No ale wiesz Amy, po tobie to się nie spodziewałam. Z was dwóch to już prędzej Księżniczkę bym podejrzewała, że to ona zacznie ciebie. - Betty nie kryla zaskoczenia zachowaniem zaspanej blondynki.

- Ale, że co? - wymruczała mętnie Amelia powstając do względnego pionu. Ale że przy tym odruchowo oparła się na ramieniu a te będąc na końcu korpusu Księżniczki ześlizgnęło się na sam dół szorując po najwrażliwszym jej miejscu i zatrzymując się dopiero na materii materaca. Tylko wewnątrz spodni od piżamy czarnowłosej kumpeli. Blondynka momentalnie otrzeźwiała zdając sobie sprawę w jakiej znalazła się sytuacji i równie prędko cofnęła rękę do siebie jak oparzona.
- Ale to przez sen! Ja nie wiedziałam! Przez sen się nie liczy! - momentalnie się zaczerwieniła i wodziła spłoszonym wzrokiem na pozostałą trójkę.

- No widzi siostra, widzi? Ledwo człowiek oczy zamknie a tu o… - Lamia westchnęła cierpiętniczo, patrząc smutnymi oczami basseta na okularnicę - A ja tak się starałam, żeby było miło… i chyba było - w jednej chwili przestała rozpaczać i zaczęła myśleć z błyskiem w oczach którymi gapiła się to na Amy, to na Daniela - Na razie to wykorzystanie… bo jak przez sen to nie pamiętam i się nie liczy ,a też chcę mieć jakąś radochę i przyjemność. Może siostra przyniosła jakąś obrożę, albo szpicrutę… dla dyscypliny oczywiście - wydęła wargi kryjąc rozbawienie i gapiąc się na Betty. Pamiętała też aby oboje wrabianych objąć troskliwie, ot dla komfortu nie tylko swojego. Jedna przerażona blondyna i niemniej zagubiony trep… oboje musieli przywyknąć do żartów jeśli kiedyś mieli wrócić do normalnego świata. O ile dało się tak nazwać ich teraźniejszą rzeczywistość.

- Szpicruta, obroża i dyscyplina. No chyba rzeczywiście trzeba będzie wozić że sobą. - Betty jak zwykle świetnie odnajdywała się w roli surowej matrony.

- Jaką radochę? Jaka przyjemność? Nie pamiętam, żebym cię rozbierał - Keith spojrzał z zastanowieniem na biust Lamii.

- Ja przepraszam, to było niechcący. To pewnie taki odruch… - pasowa dziewczyna próbowała jakoś się wytłumaczyć..

- Masz odruch wyciskania łapki w majtki innej kobiety. - zapytała kasztanka blondynki - Ciekawe, ciekawe… Może jakieś działanie podprogowe. - z lubością kontynuowała ten wątek. Amy zamilkła ze strasznie nieszczęśliwa minka, że nie wiedziała już gdzie spojrzeniem się podziać.

- Dobrze robaczki, widzę, że z dyscypliną i dotrzymywaniem obietnic u was krucho ale siostra Betty dotrzymała danego słowa. - siostra schylila się po coś co dotąd było na podłodze. Zaszeleścił jakiś papier i na łóżku wylądowała jakaś papierowa torba.
- Jedzcie póki ciepłe. - rzekła z już ciepłym uśmiechem pielęgniarka. W torbie okazały się być pączki i drożdżówki. Cieplutkie, z apetycznym wyglądem i jeszcze apetyczniejszym aromatem któremu nie szło się oprzeć. Prosto z piekarni. Starsza sierżant nie pamiętała kiedy ostatni raz jadła coś podobnego. Właściwie przy frontowych realiach nie była pewna czy kiedykolwiek jadła coś podobnego. Może na jakiś przepustkach w większych miastach ale i tak wieki temu.

- Jezu… - nie mogła uwierzyć w to co widzi, a widziała cud. Nos niby utwierdzał, że to nie sen, że rzeczywiście ma przed sobą masę słodkości… i to jakich. Pączki, jagodzianki, rożki francuskie…
- Z jabłkiem - wydusiła drewnianym głosem przez zaciśnięte szczęki, biorąc jeden do ręki ostrożnie jakby chodziło o bombę, albo świętego graala. Walczyła z gulem w gardle, obracając ciastko i przyglądając mu się z każdej strony.
- Dziękuję - chrypnęła wzruszona, woląc nie myśleć że wygląda jak debil, rozklejając się nad bułką z owocami. Ciepłą, świeżą, jasną, słodką bułką z czymś co uwielbiała. Ugryzła kawałek, ruszyła szczęką i zaraz ugryzła jeszcze raz, przełykając szybko i tylko cudem nie odgryzła sobie palców. Przy drugim rogaliku zwolniła, już na spokojnie delektując się śniadaniem z błogością wymalowana na twarzy.

Kapral z Dakota Rangers zareagował podobnie jak frontowa sierżant. Też z niedowierzaniem sięgnął do torby, ostrożnie i podejrzliwie obejrzał lukrowany obwarzanek a gdy w końcu się w niego wgryzł to ten prawie wyparował w jego szybko poruszających się szczekach.

Najbardziej stonowana okazała się reakcja blondynki. Po prostu sięgnęła po paczka i zaczęła go jeść. Ale i tak wydawała się zachwycona prezentem jak i pozostała dwójka pacjentów.

- Jakie pyszne! - zawołała podekscytowana blondynka. Betty obserwowała trójkę szamiących słodkości pacjentów z ciepłym uśmiechem satysfakcji. Przysiadła się na skraj łóżka od strony Amelii. W tym momencie jakoś w ogóle nie przypominała surowej siostry przełożonej.

- To z piekarni Mario. Jest po drugiej stronie mojego domu więc często korzystam. Zabiorę was tam po pracy. Zamówiłam już coś dla was gołąbeczki. Myślę że jutro na śniadanie też da się z Mario dogadać. - Betty też wydawała się w świetnym humorze widząc, że słodki prezent zrobił furorę na trójce pacjentów.

Mazzi kiwała głową, żując pączka olanego lukrem i jeszcze z różanym nadzieniem. Brzmiało pięknie, niczym najlepsza muzyka. Przełykając ostatni kęs i oblizując palce obiecała sobie, że jak tylko odbierze żołd od razu kupi całą reklamówkę podobnych wypieków i zeżre wszystkie, popijając piwem… albo mlekiem bo chyba z alkoholem musiała jeszcze poczekać. Od pysznego jedzenia zrobiło się jej dobrze do tego stopnia, że nie widziała tego że wstanie przez najbliższe minuty. Podpatrywała z ciepłym uśmieszkiem na Daniela, również pożerającego słodkości aż mu się uszy trzęsły. Sięgnęła po ostatniego pączka, lecz zanim go ugryzła, popatrzyła na kasztankę.
- Pamiętałaś o nas, a co z tobą? Jadłaś coś? Cokolwiek? - spytała machając ciastkiem na boki i udając że wcale nie dostaje ślinotoku - Jeszcze nam tu zemdlejesz i będzie cię trzeba reanimować, a… - zarobiła przerwę, a na jej gębę wszedł drapieżny uśmieszek - Chociaż z drugiej strony nie będę miała nic przeciwko ratowaniu majestatu szlachetnej pani… tym razem ja - parsknęła i zlizała lukier z warg - Przyznaj się, chcesz nas utuczyć żebyśmy siły nie miały i nie mogły uciec… przez drzwi.

- Utuczyć i skosztować takie słodkości jak wy? I to jeszcze z lukrem?
- Betty uniosła brwi do góry rozważając pomysł czarnowłosej pacjentki. Jak to umiała, niby nie mówiła nic nadzwyczajnego a jakoś dzięki spojrzeniu i barwie głosu ciężko było nie dostrzec kosmatego podtekstu.
Bez pośpiechu nachyliła się ku siedzącej w centrum pacjentce przez co ta znów miała okazję zajrzeć jej w dekolt. Pielęgniarka równie ospałym ruchem oblizała swój kciuk i sięgnęła dłonią ku twarzy Lamii. Tam niespiesznie zmiotła tym mokrym kciukiem zapomniane okruszki z brody i dolnej wargi czarnowłosej. - Podobają mi się twoje pomysły Księżniczko. Są wysmakowane idealnie pod mój smak. - wymruczała cicho i zlizała zgarnięte okruszki z własnego kciuka. Blondynka nieco nerwowo przygryzła wargi wstrzymując nieświadomie oddech a Keith najpierw wytrzeszczał oczy z wrażenia a potem nerwowo podrapał się po wygolonej głowie.

- No ale robaczki, nie mamy całego dnia. Jeszcze śniadanie was czeka i macie mi zostawić puste talerze! - zaordynowała pielęgniarka, niczym jakiś sierżant i wstając z łóżka. Znów wróciła do roli siostry przełożonej której lepiej nie popaść. - Ja idę teraz po te śniadanie i wrócimy tu z Marią. Ma do tego czasu wszystko być na swoim miejscu i wy też. - rzuciła dalszą część polecenia i zebrała się do odejścia.

- A dostaniemy klapsa jeżeli nie zjemy wszystkiego? - Mazzi zapytała niewinnym tonem i dorzuciła już niskim głosem - Albo dwa klapsy - pokiwała głową, potem tą głowę zwróciła wpierw ku blondynie, potem ku Rangerowi - Dawajcie, ogarniamy na biegu. Wtedy jeszcze zdążymy cię odprowadzić - tu spojrzała na mężczyzną, dziwnym trafem zatrzymując dłużej wzrok na jego oczach. Teraz, bez niechęci i zaszczucia, gdy patrzył bystro, błyszczały hipnotyzująco… aż chciało się je wydłubać i schować do słoika na pamiątkę.
- Amy mam prośbę - ocknęła się z zamyślenia i przeniosła wzrok na kumpelę, od razu przechodząc do rzeczy - Spokojnie, nic zdrożnego… tym razem - parsknęła krótko - Chodzi o to, że będzie zabawnie jeżeli obie odprowadzimy Daniela. Leży z typkiem co dużo gada, więc dobrze mu zamknąć gębę żeby nie psioczył. Takie odprowadzenie i buziak w policzek na dobry dzień… myślę że będzie miał o czym gadać - puściła oko Keithowi i już miała wstać, gdy zmieniła plan i zamiast tego przewaliła się na kaprala, wbijając mu ramiona w materac.

Amy po chwili zastanowienia również przystała na jej prośbę. I chyba nawet z ulgą przywitała to, że nic o porannym trzymaniu swoich łapek w nie swoich majtkach.
- Tylko buziak w policzek? Dobrze, może być. -
zgodziła się blondynka z tym swoim łagodnym, nieśmiałym uśmiechem.

-Świetnie. W takim razie jeszcze jeden mały… tyci szczegół - Mazzi wymruczała przez urywany oddech, nachylając się żeby pocałować go wpierw w usta. Krótki to był pocałunek, chociaż mokry i intensywny. Po nim nastąpił drugi, choć jego celem była szyja, którą sierżant przygryzła zostawiając ślad.. i drugi trochę niżej. Trzeci po przeciwnej stronie, a czwarty na zarośniętej grdyce. Tak dla równowagi.

Keith chyba dał się zaskoczyć podstępnym atakiem starszej stopniem kobiety ale szybko mimo tego, że znalazł się pod nią to odnalazł się w sytuacji i objął ją odwzajemniając uścisk i pocałunek. Pieczątkowanie ustami szyi chyba przypadło do gustu mu trochę mniej bo trochę wierzgał ale mimo wszystko zniósł ten zabieg mężnie.

Na trzy pary rąk uporządkowanie sali poszło szybko i sprawnie. W końcu trzeba było tylko odstawić łóżko Mazzi na miejsce i z powrotem ustawić parawan między jej a łóżkiem blondyny.

Zostało odprowadzić kaprala do jego sali. Wyszli we trójkę i za sobą słyszeli już odgłos wózków że śniadaniem. Pewnie już był na urazówce. Uzgodnili, że pożegnają się w progu bo w końcu łóżko docelowego adresata widowiska było przy samej ścianie czyli tuż przy wejściu. Gdy więc kapral wrócił do sali i odwrócił się aby się pożegnać Amy dała się chyba ponieść dobremu humorowi po tych paczkach i miłym poranku bo wczuła się w to pożegnanie.

- Szkoda, że musisz już iść, było razem cudownie. - uśmiechnęła się ciepło i sympatycznie i pocałowała Rangera w policzek. Było na tyle dobrze zrobione, że jak ktoś chciał mógł pewnie ujrzeć tylko przyjacielskie pożegnanie ale jak chciał mógł się dopatrzeć i bardziej kosmatych podtekstów. Potem blondi odsunęła się aby zrobić miejsce dla kolejnej scenki.

Mazzi wówczas zdążyła złapać spojrzenie Halseya. Najpierw chyba go zamurowało ale teraz widząc te kobiece czułości pod nie swoim adresem zaczął przybierać minę focha śmiertelnego.

W praktyce wykonanie pomysłu pożegnania nie było skomplikowane. Sam zamysł do skomplikowanych nie należał, bo co trudnego mogło być w odegraniu małej szopki przed pożegnaniem? Nic wymagającego wielkiego wysiłku. Amelii poszło świetnie, co sierżant wyłapała kątem oka. Kapral też wyglądał na zadowolonego… a wtedy przyszła kolei na nią i czar prysł ledwo zrobiła krok do przodu. Wystarczył on, aby dobry humor pękł w drzazgi. Na jego miejscu pojawiło się zdenerwowanie, podskórny lęk drapiąc ciało od wewnątrz i pierwsze czarne macki paniki pełzające za plecami. Lamia spoglądała w napięciu na mężczyznę przed sobą, zaciskając i rozluźniając bezwiednie dłonie, przełknęła z trudem ślinę. Wychodziła na całe dwa dni, nikt nie gwarantował że przez ten czas Daniel nie odwali niczego głupiego, ani nie zrobi krzywdy sobie bądź komuś przypadkowemu… a jej nie będzie obok, aby ewentualnie spróbować mu pomóc. Co jeśli pojawi się w środę w szpitalu i dowie się, że kaprala z Dakota Rangers już nie ma? Albo że uciekł i nigdy więcej…
Otworzyła usta aby powiedzieć aby na siebie uważał, nie robił głupot. Odstawił te przeklęte prochy, olał Fusha… zamiast słów wydobyła z siebie głuche stęknięcie, stojąc jak kołek wrośnięty w ziemię. Wreszcie po nieskończenie długiej chwili jej ciało drgnęło, impulsem skacząc do przodu prosto na większą i masywniejszą sylwetkę. Objęła ją ramionami z całej siły, zaciskając drżące palce na piżamie i milcząc, z twarzą ukrytą między włosami, a materiałem na piersi kaprala.

Nie do końca tak się umawiali na te pożegnanie to i pewnie dlatego Keith najpierw zmarszczył brwi zastanawiając się nad przyczyną tej zwłoki a potem nieco nim szarpnęło gdy kobiece ciało bez ostrzeżenia wbiło się w jego. Po tej chwili zaskoczenia i wahania objął ją przyciągając do siebie i tak stali dobrą chwilę. Halsey udawał, że wcale się na nich nie patrzy a w ogóle to nic a nic go to nie obchodzi.

W końcu rozstali się i obie kobiety wróciły same do 13-ki w jakiej miały łóżka.
- Czemu jesteś taka smutna? Do obiadu jeszcze tu będziemy. Jak chcesz to ci mogę jeszcze raz wsadzić rękę w majtki. - blondi wyczuwając zmianę w humorze kumpeli chciała ją widocznie jakoś pocieszyć i rozweselić.

Razem wróciły na własne łóżka i niedługo potem odgłosy pielęgniarek i ich wózka zdradził y nadejście śniadania. Do sali wróciła Betty. Tym razem z Marią i śniadaniem. I jako siostra przełożona. Otaksowała spojrzeniem salę i pokiwała z zadowoleniem głową. Razem z Marią jak co posiłek rozdały talerze i kubki każdemu pacjentowi zaczynając od Amy a kończąc na facecie od okna. Już wychodziły gdy Betty przywołała do siebie Księżniczkę ruchem głowy i tajemniczym uśmiechem.

- Ach Amy! Prawie zapomniałam. Mamy tu coś jeszcze dla ciebie do tego śniadania. - okularnica pacnęła się w głowę i sięgnęła po coś do wózka. Wyjęła z niego coś kanciastego i przykrytego jakimś ręcznikiem po czym postawiła przed umierająca z ciekawości blondyna. Ta patrzyła na trójkę stojących przy jej łóżku kobiet, na to coś na swoich kolanach a gdy zobaczyła zachęcające spojrzenia w końcu zdjęła ten ręcznik z tego czegoś.

- Murzynek! - zawołała zachwycona wpatrując się w ciemny prostokąt ciasta. Pisnęła z radości i objęła Betty bardzo mocno.

Nastąpił etap krojenia ciasta a okularnica opowiadała jak za nic w świecie nie miała pomysłu skąd przy końcówce niedzieli wytrzasnąć kakao. W domu nie miała ani grama. I nie miała pojęcia kto tak awaryjnie mógłby mieć i to na zbyciu. I wtedy uratowała ją Maria która użyczyła jej kakao ze swoich zapasów dlatego wczoraj wieczorem Betty mogła upiec to ciasto i przywieźć dziś rano. Jednooka blondynka prawie popłakała się ze wzruszenia.

Mazzi usunęła się w kąt, dając blondynce nacieszyć się prezentem, a Betty błyszczeć z uciechy jak najbardziej zasłużonej. Zasługiwały na trochę radości, sierżant tylko by to zepsuła, nie umiejąc się otrząsnąć. Z jednej strony była na siebie wściekła, że reaguje… dziwnie. Chyba nie powinna się rozklejać, nic tragicznego się nie działo. Z drugiej strony przytłoczona zagubieniem zaszyła się w swoim kącie za parawanem, udając zajęcie czymkolwiek. Symulowała pracę, poprawiając pościel i wyrównując ją pod idealny kant, w głowie mając pustkę… ale tak było dobrze.

Zza pleców i zza kurtyny dochodziły do starszej sierżant odgłosy naturalnej radości. Amelia była zachwycona prezentem jak mała dziewczynka tortem na własne urodziny. A pielęgniarki czerpały radość z jej radości i tak ten układ zdawał się płynnie zazębiać.

- Księżniczko. Może pomożesz Amy pokroić ciasto? - usłyszała za swoimi plecami kroki na płaskim obcasie i ciepły głos siostry przełożonej.

- Tak, Lamia, chodź! Zobacz co dostałam! - zza parawanu doszedł do niej zapraszający głos rozradowanej blondynki.

Strzepana poduszka nie chciała dać się ułożyć bez przechylania na jedna stronę, a nie mogła tak zostać. Burzyła porządek… porządek był ważny. Precyzyjność, poukładanie… przynajmniej łóżka, jeśli własnej głowy i życia się na razie nie dało, bo przypominały zapuszczony burdel.
- Już idę, chwila - odpowiedziała na tyle pogodnie, na ile dała radę. Parawan był jak zbawienie, jeszcze przez chwilę pozwalał się nie uśmiechać. Kroki za to zwiastowały rychły kres beztroski i powrót do… czegoś, co się wymagało. Pogody ducha, kosmatych żartów, chociaż Lamia najbardziej na świecie chciała schować się gdzieś gdzie nikt jej nie znajdzie. Trzepnęła raz jeszcze poduszką i wreszcie ustawiła ją porządnie. Zadowolona z efektu wzięła porządny wdech, a potem przywołała na twarz uśmiech, odsuwając szarpnięciem zasłonę.

- Wrzuć luz dziewczyno. - szepnęła do niej Betty gdy pacjentka przechodziła obok niej. Nie zapomniała też uściskać jej pośladek gdy sama sobą zasłoniła dłoń pielęgniarki przed uśmiechniętym wzrokiem pulchnej koleżanki z dyżuru.

Gdy zaś czarnulka dosiadła się do blondynki ta była tak szczęśliwa i jak na nią wybitnie rozgadana, że mówiła więcej niż pozostała trójka. Ciasto dało się pokroić mimo, że Betty ostrzegała przed zakalcem jaki pewnie się zrobił. Pielęgniarki zostały skosztować razem z pacjentkami wypieku okularnicy ale szybko się zmyły aby dokończyć rozdawanie śniadania. Betty na pożegnanie wspomniała tylko, że dziś jest Labor Day więc pewnie będzie trudno przejechać przez miasto. Ale za to wieczorem będą fajerwerki a w dzień parady.

Święto pracy… racja. Normalni ludzie obchodzili święta, częściowo będące pozostałością po dawnym świecie. Mazzi uśmiechała się, kiwała głową i jadła ciasto ze smakiem. Dla niej w żaden sposób nie było zakalcowate. Słodkie, czekoladowe i wilgotne, znikało momentalnie jakby wcale przed kwadransem w brzuchu sierżant nie rozgościły się rogale z jabłkami i drożdżówki.
- Pyszne - mruknęła z uznaniem, sięgając po nowy kawałek i kończąc żuć co miała w ustach. Na blasze zostało jeszcze masę słodkości, wbrew pozorom za dużo nawet na wygłodniałego trepa i blond amatorkę murzynków - Nie zjemy teraz wszystkiego… no ale możemy próbować - zakończyła z żywszym uśmiechem pakując między szczęki nową porcję przysmaku.

- Noo! Ale dobre nie? - blondi wydawała się najszczęśliwszą blondynką na świecie. We dwie mogły spokojnie się rozsiąść na jej łóżku i delektować się smakiem.

- Jeejjj… Zrobiła mi ciasto. Myślałam, że tak tylko gadała wczoraj, żeby mnie uspokoić. I to zobacz, prawdziwego murzynka, tak jak chciałam… Naprawdę to zrobiła. Przecież nie musiała, tak tylko walnęłam wczoraj tym murzynkiem… - Amelia była pod niesamowitym wrażeniem wyczynu siostry Betty i przeżywała to wszystko żywo i na żywo.
- I co? Chcesz coś zanieść Danielowi? - uśmiechnęła się łobuzowato do kumpeli na łóżku.

- Takiej świetnej dziewczynie też bym upiekła ciasto - Mazzi wyszczerzyła się pokazując oblepione słodyczami zęby - Znaczy… jakbym nie siedziała w szpitalu… i umiała piec. - zaśmiała się krótko - Więc pewnie skończy się na tym, że cię zabiorę na zakupy. Tylko odbiorę zaległy żołd. Coś kojarzę… zakupy dobra rzecz. No i będziesz musiała mi doradzić - zmrużyła oczy, udając że się pilnie blondynce przygląda - Nie pamiętam w czym dobrze… w czym się teraz chodzi, nie wiem. - wzruszyła ramionami i przełknęła - Czuję się jak… kaleka i pewnie jeśli pójdę na zakupy sama wrócę z nowym mundurem - prychnęła i chociaż była już pełna, wzięła jeszcze kawałek ciasta - Aż tak łatwo mnie przejrzeć co? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Amy i dorzuciła z westchnieniem - To znaczy że chyba ze mną źle…

- No daj spokój, widać, że go lubisz. Chodźcie razem “na szluga” i pół dnia przesiedzieliście razem. Raczej takich rzeczy się nie robi jak się kogoś nie lubi.
- poparzona na twarzy dziewczyna uśmiechnęła się z łagodną, przyjacielska ironią. Widocznie nie do końca wierzyła, że wczoraj wieczorem sierżant wymknęła się z kapralem tylko na szluga.
- Ale z Betty masz świetny pomysł! Upieczemy jej ciasto! I tak będziemy siedzieć cały dzień w domu czekając aż wróci z pracy to możemy jej coś upiec. - dziewczyna znów dała się ponieść entuzjazmowi i radości. Pomysł kumpeli przypadł jej do gustu i z miejsca się do niego zapaliła.

- Ohh… Ta Betty jest super… - blondynka wyglądała, że nawet jeśli dotąd miała jakieś “ale” co do siostry przełożonej to ten obiecany a jednak niespodziewany murzynek przegnał te “ale” całkowicie.

- Lubię przed snem pociągnąć fajkę, co poradzę? - sierżant przewróciła oczami z niewinną miną, oblizując zaraz potem palce z okruszków - A Daniel akurat ma… niezły asortyment - czego nie zlizała, wytarła w nogawkę od piżamy i mówiła dalej chociaż mniej wesoło, ale się starała nie zamulić - On jest sam, ja jestem sama. Ostatni z oddziałów. Dręczy nas to samo… taka terapia. Pomagać sobie, wspierać. Nie zostawiać w potrzebie - zapatrzyła się w blachę wciąż tak przyjemnie pełną ciemnobrązowego ciasta - Lubię go i się martwię. Nadużywa prochów żeby… nie pamiętać. Nikt normalny nie chce pamiętać… tego co tam - machnęła głową symbolicznie na północ - Tu przynajmniej nic go nie zabije przez te dwa dni - odetchnęła lekko i uśmiechnęła blado - Tam maszyny, tu nałóg. Front w Ruinach, Front w głowie. Szkoda żeby się zmarnował, ma potencjał - drgnęła i jakby się ocknęła, wracając do szerokiego uśmiechu i weselszych tematów.
- Betty jest zajebista! I jasne, upieczemy jej coś… to nie może być takie trudne - wyszczerzyła się, tym razem wskazując blachę ciasta - Są książki kucharskie… w bibliotece. Wpadniemy tam, coś wyszukamy. A potem na targ po składniki i do roboty. chociaż z tym siedzeniem cały dzień w domu to raczej… - parsknęła - Chcę znaleźć bar Garry’ego. Tam gdzie się spiłam ostatnio. Obiecałam jednemu palantowi że mu zajrzę pod maskę pickupa. Rozrusznik mu siada… no ale wiem jak wyglądał ten bar w środku. Nie za bardzo gdzie jest. Więc zaliczymy wszystkie bary w mieście, co ty na to?

- Tak?
- Amy popatrzyła na kumpele z zafascynowaniem gdy ta rozstała przed nią swoją wizję spędzania wolnego dnia do powrotu Betty. - Ale w dzień to bary są raczej puste. Chyba, że takie z szama. - tubylcza pacjentka zastanawiała się na głos nad tą propozycją. W końcu jednak machnęła ręką - A co mi tam! Jak pójdziesz ze mną to mogę iść i do baru, i biblioteki, i gdziekolwiek! - zawołał wesoło blondynka i uściskała swoją kumpele. - I masz rację, Betty jest zajebista! - powiedziała jej prawie do ucha jakby dzieliła się z nią tym sekretem. Chwilę tak milczała trzymając ja w objęciach nim odezwała się ponownie.
- Lamia… - zaczęła z wyraźnym wahaniem wahaniem ale postanowiła dokończyć. - A ty to właściwie chodzisz z Betty czy Danielem? Znaczy tak tylko pytam, z ciekawości, jak nie chcesz to nie mów. - Amelia speszyła się reakcji na własne pytanie dodając od razu szybkie zapewnienie.

Pytanie ją zdziwiło. Chodzić z kimś? Znaczy być w związku? Takim długim, na poważnie i z planami na przyszłość? Dobra rzecz… dla cywila.
- Biorę co dają… żeby potem nie żałować straconej okazji - odparła szczerze, odwzajemniając uścisk i kładąc blondynie głowę na ramieniu - Może jak skończę służbę pomyślę… nad czymś poważnym, a teraz… teraz jest teraz. Póki trwa… mogę mieć chyba i chłopaka i dziewczynę. No ale nie słyszałam jeszcze aby ktoś o te chodzenie prosił, więc chyba mam wolny wybór - zmrużyła ironicznie oko - Z Danielem w pokoju leży Dave, myślisz że starczy ciasta i dla niego? Wczoraj rozpaczał że zamiast z nim się bajerować, szukałam… no wiesz kogo - parsknęła - Może mu tym razem serce nie pęknie jeśli sie zatka czymś słodkim. A jak z tobą, masz chłopaka Amy?

- Ja?
- pytanie tak zaskoczyło blondynkę, że ciemnowłosa kumpela poczuła na sobie i pod dłońmi jak drgnęła niespokojnie. - Tak… To znaczy nie… No już nie… Oj chodźmy do chłopaków może już mają po śniadaniu. - pytanie wyraźnie zmieszało blondynkę i wydawało się, że złapała się pierwszego powodu aby zmienić temat. Złapała więc za blachę i zaczęła gramolić się z łóżka.

- Jej jak ja ci zazdroszczę. Tak się nie przejmować. I mieć i chłopaka i dziewczynę. No i w ogóle. Ja to bym się bała i bym się zastanawiała tysiąc razy i nic bym nie wymyśliła pewnie. A ty to tak łazisz gdzie chcesz, sypiasz i chodzisz z kim chcesz no i w ogóle robisz co chcesz. - blondynka mówiła z mieszanina zazdrości i uznania jakby siedząca obok kobieta była jakimś jej ideałem albo chociaż lepszym modelem.

Temat byłych wyglądał na śmierdzący, Lamia zapamiętała by wrócić do niego gdy blondi się upije. Na razie odpuściła, czekając na dogodny moment ktory nie będzie przypominał przesłuchania. Za to końcówka ją zdziwiła. Spojrzała na kumpelę z miną jakby sprawdzała czy tamta nie robi sobie jaj.

- Kochana a czym się przejmować? Ludzkim pierdoleniem? Minami oburzenia? Każdy ma coś za uszami, nikt nie jest święty, a ci co udają zwykle okazują się najgorszymi szujami. Jesteś od nich sto razy lepsza - dźgnęła ją palcem w pierś - I to twoje życie. Od ciebie zależy jak je przeżyjesz, a jest tylko jedno. Więc nie warto marnować czasu na przejmowanie się zawistnikami. Pierdol ich i rób to co ci sprawia radość. Reszta niech zazdrości - wzmocniła uścisk na krótki moment - Jesteś śliczna, zabawna, mądra i z dobrym serduchem, no czego chcieć więcej? Nie zastanawiaj się, idź na żywioł. I niczego nie żałuj. - cmoknęła ją w skroń.

- Śliczna? Teraz też? Ja w ogóle przecież prawie cycków nie mam. I śliczna to ty jesteś. A to źle. Niedobrze jest być śliczną teraz. Wszyscy widzą tylko śliczną buzię i nic więcej. - blondynka westchnęła. Wydawało się, że ruszyło ją to co powiedziała Lamia.

- I to nie takie łatwe jak mieszkasz tutaj i znasz wszystkich i wszyscy znają ciebie. Tobie łatwiej bo jesteś nowa. No i taka odważna jesteś. No i najwyżej robisz to z dziewczynami albo chodzisz w obroży. To jeszcze w sumie nie takie straszne. - powiedziała trochę się tłumacząc i znów usiadła na skraju łóżka z którego właśnie wstała i jedna ręką trzymała blachę ciasta a drugą machinalnie przesuwalna palcem okruszki na jej dnie.

- Straciłam pamięć, kto wie? Może któryś z moich byłych szczekał albo był nie do końca żywy - sierżant rozłożyła bezradnie ręce - Tak teraz też niczego ci nie brakuje. Nie daj sobie wmówić że jest inaczej… i co z tego że tu mieszkasz? Niech gadają. Zobaczą że masz to w dupie to im się znudzi. A co niby takiego strasznego ty zrobiłaś, hm?

Dziewczyna o blond włosach pokiwała nieco głową i zaśmiała się nerwowo gdy sierżant rzuciła swoje żarciki. Ale na ostatnie pytanie zareagowała żywiołowo. - Nic! Nic nikomu nie zrobiłam! Naprawdę! Nie zrobiłam nikomu żadnej krzywdy! - zapewniła czarnulkę żarliwie. Przełknęła nerwowo ślinę i przesunęła opadający w dół kosmyk z powrotem za ucho.

- No coś ty… Wytykali by mnie palcami jakbym robiła to przy wszystkich… Znaczy wiesz, tak jak ty z Betty. Nikt nie traktowałby mnie poważnie. Ja to chyba nawet pocałować z dziewczyną bym się bała. Nie tak jak ty i Betty. - blondynka żaliła się przyjaciółce że spraw które nie umiała traktować tak lekko jak ona.

Podobno lękom najlepiej było stawić czoła, tak się wydawało Lamii że kiedyś słyszała. Za dużo niewiadomych, twardych reguł i jeszcze strachu :co ludzie powiedzą… jakby nie było gorszych powodów do zmartwień.
- Wiem że nikomu nic nie zrobiłaś - uspokoiła Amelię, a potem uśmiechnęła się i bez ostrzeżenia ją pocałowała .Tym razem nie w policzek, ani nie w skroń, tylko prosto w usta.
- I co, takie straszne? - spytała odsuwając się parę centymetrów gdy skończyła.

Amelie chyba ośmielił ten niespodziewany pocałunek i dodał jej otuchy. Ale Lamia widziała jak w jej wnętrzu toczy że sobą walkę. Zaczerwieniła się cała chyba jeszcze bardziej niż rano i skron pokryła jej się potem.

- Ale nie powiesz nikomu? Nawet Betty. - zapytała cicho zerkając uważnie i poważnie na kumpelę. - Powiem Ci na ucho. - szepnęła i rzeczywiście przystawiła swoje usta do jej ucha i po chwili finałowej walki speszona i zestresowana dziewczyna w końcu zdradziła jej swój straszny sekret.
- Bo ja lubię jak się na mnie sika. - wyszeptała trwożliwie blondynka z zabandażowaną twarzą i bez tchu czekała na reakcję drugiej kobiety.

Cóż… było wiele rzeczy które Lamia spodziewała się usłyszeć, no ale nie czegoś takiego. Jakimś cudem zachowała kamienną twarz słuchając rewelacji blondynki o zamiłowaniu do złotego deszczu. Dobra, ludzie miewali różne upodobania i skłonności. Zresztą kim była starsza sierżant aby osądzać kogokolwiek akurat w płaszczyźnie moralnej?
- To już wiem jak ci poprawić humor gdy będziesz smutna - uśmiechnęła się wesoło, obejmując Amelię gestem pocieszenia i niesienia otuchy. - Słuchaj, to nic złego… nie robisz nikomu tym krzywdy, a jeżeli druga strona też się zgadza… to jaki problem? - spytała i potem dopowiedziała - Żaden. I jeszcze raz powtórzę, nie słuchaj ludzkiego, zawistnego pierdolenia. Nudzi się taki w życiu, to siedzi sąsiadowi pod kołdrą. Pewnie takiemu żona nie daje, albo tak szpetna że na samą myśl o numerku z nią gadzina rozważa poważnie wstąpienie do klasztoru. - pokiwała głową z ironiczną miną - Ktoś ci będzie coś gadał to mi powiedz. Porozmawiam sobie z takim. Zresztą mnie też tu nie raz zapewne nazwą kurwą, dziwką bo lubię się pieprzyć… no ale jak mówiłam - rozłożyła ręce parodiując bezradność - Wyjebane.

Blondynka z grubym opatrunkiem założonym na połowę twarzy patrzyła na czarnowłosa kobietę jakby zaraz miała zejść na zawał z tego stresu, przejęcia i nerwów. Gdy ta ją uściskała kojąco blondynka nie tyle odwzajemniła uścisk ile wpiła się w nią jak tonący w drugie ciało. Nawet gdy pokiwała blond głową to spojrzenie miała jakieś mało obecne a usta jakby zapomniały jak się ułożyć w uśmiech. Nawet taki krótki i nerwowy. Ale chyba tak właśnie próbowały się ułożyć.

- T-t-to nie będziesz się śmiać? Obgadywać? Dalej będziesz się ze mną kumplować? Jak już wiesz? Ale nie powiesz nikomu? I jak chcesz mi poprawić humor? To znaczy wiesz, jak nikomu nie powiesz to super. - Amelia wydawała się nadal przeżywać każde słowo i reagowała jakby była w szoku, chaotycznie i z opóźnieniem. Obserwowała Lamię z obawą i uwagą jakby ta miała w każdej chwili wybuchnąć śmiechem albo rozgłosić jej tajemnice.

- A zobaczysz w jaki, to będzie niespodzianka - wyszczerzyła się naraz najniewinniejszym wyszczerzem na świecie, a potem doprecyzowała - Ale żadna zła, nie bój się. Kumpli się nie wystawia i.. hm, ja o niczym nie wiem - zabujała brwiami klepiąc rytmicznie palcami po ramieniu blondynki - Trafiłaś nie niezłe gnidy, co? Fałszywych parchów udających kolegów albo i przyjaciół… nie bój się - powtórzyła najważniejsze - Jesteś z oddziału, o swoich się dba na pierwszym miejscu. Chodź, zaniesiemy chłopakom ciasto. Zobaczysz, zaślinią się ze szczęścia - na koniec pociągnęła towarzyszkę i zmieniła temat aby przestała sie stresować.

- I nikomu nie powiesz? - obawa blondynki zaczęła wreszcie gdzieś odpływać pod wpływem słów i działań czarnulki. Nagle wyrzuciła ramiona do przodu i bez ostrzeżenia objęła i przycisnęła drugą pacjentkę mocno do siebie. - Och, dziękuję! Bo ja tak się bałam komuś powiedzieć nawet! - Amelia przez chwilę wydawała się bliska płaczu gdy musiała odreagować ten nadmiar stresu. Ale w końcu czułe słowa i dotyk pomogły jej się pozbierać. Pokiwała blond głową, ogarnęła się, odetchnęła i znowu zaczęła wyglądać jak cicha, obandażowana blondyneczka.


Wizyta ci ciastem u chłopaków spod 3-ki okazała się strzałem w dziesiątkę. Akurat złapały ich wszystkich trzech, jak wbrew regulaminowi jarali fajki przy oknie. W pierwszej chwili więc jak grupka uczniaków starali się wyglądać jakby robili cokolwiek innego tylko nie jarali fajki przy oknie. I chyba im ulżyło to, że to żadna z pielęgniarek a zwłaszcza ta sroga kosa - Betty. Amelia spojrzała na czarnulkę i sama chyba wolała jej zostawić gadanie a sobie zostawić na razie trzymanie blachy z ciemnym ciastem. Halsey wyglądał na trochę rozdartego. Tak jakby miał dylemat czy bardziej wybrać focha na niecne i podstępne kobiety, zwłaszcza tą czarnowłosą, czy jednak dać się skusić na ciasto jakie jedna z nich trzymała. Ale i tak dominowało zaciekawienie u całej trójki po co te dwie laski przyszły tym razem i czemu przyszły z ciastem.

Wyglądali zabawnie, tak z dekadę młodsi w tej jednej sekundzie strachu gdy skrzypnęły drzwi Na ich szczęście, albo i nieszczęście, pojawił się tylko zestaw cukierniczy. Mazzi ucieszyło, że cała trójka coś maluje wspólnie, bez wykluczania Daniela - uspokajający fakt, opowiadający za tym że Ranger poradzi sobie te dwa dni bez nadopiekuńczej sierżant.
- Co tam kapralu, teraz wolicie chodzić zajarać z kolegami? - nie mogła sobie podarować drobnego żarciku, patrząc z udawaną powagą na Keitha - No ale przynajmniej wybierasz dobre towarzystwo - posłała uśmiech do Rambo, do ostatniego z trójki puściła oko - Betty z Marią sprzątają po śniadaniu, macie trochę żeby dopalić i wywietrzyć… a w międzyczasie coś na osłodę - wskazała brodą na blachę i blondynkę - Razem z Amelią pomyślałyśmy, że możecie mieć ochotę - znów wróciła rozbawionym spojrzeniem do nocnego towarzysza, już dość dobrze poznanego i zrobiła minimalną przerwę zanim gadała dalej - Na coś słodkiego… no ale skoro jesteście tacy niegrzeczni… - wskazała ich zbite przy okiennicy trio, marszcząc brwi i przyjmując ton z odpraw - Niesubordynowani, sabotujący odgórnie przyjęte w placówce wytyczne… chyba będziecie musieli wpierw wy nas poczęstować - końcówkę rzuciła już lekko, z równie lekkim uśmiechem ruchem brody pokazując na paczkę papierosów na parapecie.
 

Ostatnio edytowane przez Driada : 07-10-2018 o 00:35.
Driada jest offline  
Stary 05-10-2018, 04:17   #19
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
- Ja nie palę. - cichutko rzuciła znów uśmiechnięta blondynka. Razem z kumpelą podeszła do trójki mężczyzn w piżamach. Oni jednak pośpiesznie wyciągnęli ku nim paczkę fajek i poczęstowali ich a właściwie starszą sierżant. Amelia postawiła blachę na parapecie gdy się odsunęli robiąc im miejsce i niejako przyjmując do swojego grona. Poza Keithem i Hasley’em był jeszcze ten bez nogi, co wczoraj wydawał się tak ociekać sceptycyzmem na opowieść Davida. On akurat dalej dla wygody siedział na parapecie ale akurat dla niego i ciasta parapet był wystarczająco pojemny.

- A skąd macie ciasto? - zapytał ten przy parapecie spoglądając z zaciekawieniem i zaskoczeniem na kawałek blachy.

- Betty mi upiekła. - Amelia rozpromieniła się uśmiechem od razu chwaląc się tym niesamowitym wyczynem jaki w jej mniemaniu osiągnęła siostra przełożona.

- Ta małpa w okularach upiekła ci ciasto?! - facet prawie wypluł papierosa w warg gdy usłyszał tą wiadomość.

- Betty nie jest małpą, jest bardzo miła. - blondynka pomna pewnie na wczorajszą podobny epizod z Danielem dziś poczuła się na tyle pewniej, żeby zaoponować sama. Ale na wszelki wypadek znów kontrolnie rzuciła okiem na kumpelę w piżamie.

- No mówiłem wam przecież. One się jakoś z nią dogadują. Nie wiem jak ale sam widziałem dziś rano. No te bułki przywiozła, mówiłem wam. - kapral też chyba miał problemy z przyswojeniem informacji o siostrze przełożonej jaką znał a jaka zdawała się być dla dziewczyn z 13-ki. Po wczorajszym i dzisiejszym był jednak widocznie w mniejszym szoku niż jego dwaj koledzy.

- Nie jakoś tylko normalnie - Mazzi bardziej niż chętnie wyciągnęła papierosa i wetknęła do ust, wymownie patrząc po zebranych w oczekiwaniu na ogień - Betty to zajebista babka, odwala kawał ciężkiej i dobrej roboty. Musi się użerać z nie do końca… ogarniętymi pacjentami, biegać, dźwigać, nosić, myć. Może warto jej czasem podziękować? Żeby wiedziała o tym, że jej harówka jest doceniana i ktoś ją widzi? - wymamrotała z papierosem w zębach, lampiąc się po kolei na każdego z mężczyzn i kończąc na Danielu - A tobie kochany ciacha rano smakowały, nie? I co jeszcze kolegom opowiadałeś? - dodała bardzo niewinne pytanie w zestawie z równie niewinnym uśmiechem.

- Jaa? Niic. - kapral wzruszył ramionami i poruszył się nieco niespokojnie. Amelia uspokojona wsparciem kumpeli zajęła się krojeniem ciasta. “Rambo” Halsey prychnął ze złośliwością podszytą zazdrością. Trójka pacjentów nadal jednak przejawiała raczej niechętne uczucia względem wrednej okularnicy i słowa broniącej jej pacjentki były im wyraźnie nie w smak.

- Dobra, tam nic, jasne, a to dziś w nocy robimy zamianę? Dajcie odpocząć Danielowi bo zamęczycie we dwie chłopaka. - powiedział ten na parapecie zupełnie jakby był zdrów jak ryba i nawet miał komplet kończyn do tego.

- Nie mam talerzyków to tak w rękę będziecie musieli wziąć. - blondynka zajęła się bardziej przyziemnymi sprawami co na chwilę zdekoncentrowało trójkę pacjentów.

- Dziś w nocy zmieniamy lokal, wychodzimy na przepustkę - sierżant tym razem łopatologicznie pomachała niezapalonym papierosem, mrużąc oczy w początkowym stadium irytacji tym faktem - Zawijamy się po obiedzie, no ale do obiadu jeszcze tu będziemy… to jak będziesz chciał iść zajarać to powiedz - rzuciła połowicznym uśmieszkiem w Rangera, po chwili namysłu oparła się przedramieniem o jego bark. Poszła więc plota, że wydymał niby Amelię i Lamię jednocześnie… ech, faceci.

- Jakoś wieczorem nie narzekał… ani rano. Trzeba dbać o kondycję i prędzej cóż -
zrobiła smutną minę - Ja odpadnę, w piątek dopiero wyszłam ze śpiączki… jeszcze słaba się czuję. Ale na poprawę nastroju jest ciasto - wskazała na solidny kawał murzynka ciągle w formie - Poza tym wiem które to wasze okno, może sprawdzę którejś nocy czy nie łamiecie regulaminu - wróciła do udawanej powagi - Jest też Dom Weterana. Pewnie będę się tam czuć bardzo samotna i zagubiona… znowu tyle obcych twarzy, żadnych znanych elementów… do tego ta amnezja… - westchnęła bardzo ciężko i boleśnie, robiąc smutne oczy.

- No kurwa jak zwykle… Wszyscy wychodzą tylko my tu ciągle utknęliśmy… - westchnął z wyraźnym rozczarowaniem ten od parapetu. Wyrzucił niedopałek za okno i w zamian przyjął od blondynki kawałek ciasta. Poufałość na jaką sierżant pozwalała sobie z kapralem Keithem wyraźnie budziła zazdrość u pozostałej dwójki a jemu równie wyraźnie schlebiała.

- Tak, ja też nie narzekam na ostatnią noc. Było bardzo przyjemnie. - blondynka uśmiechnęła się promiennie z cichym, delikatnym uśmiechem dorzucając swoje blond trzy grosze. I chociaż mówiła pewnie samą prawdę, to co czuła, to niedopowiedzenie świetnie kompletowało się z tym co już powiedziała kumpela i pewnie wcześniej Keith.

- W Domu Weterana? Dobra, w końcu mnie wypuszczą z tego wariatkowa to cię tam znajdę. Zobaczysz, zabawimy się, zobaczysz co znaczy mieć prawdziwego faceta. - Halsey pokiwał głową i widocznie zaczął mierzyć chociaż w długofalową strategię na zbliżenie z sierżant i patrząc na nią żarłocznie wgryzł się w kawałek otrzymanego murzynka.

- A ty słodziaku? Też będziesz z nami w Domu Weterana? - ten bez nogi zapytał podającą właśnie kawałek ciasta Keithowi Amy. Te jednak zaprzeczyła ruchem głowy.

- Nie. Ja nie jestem z wojska ani nic z tych rzeczy. - zaprzeczyła poparzona blondi krojąc kolejny kawałek ciasta i tym razem podając go swojej kumpeli.

- Straszysz czy obiecujesz? - Mazzi uśmiechnęła się do Rambo, który wreszcie podstawił jej zapalniczkę. - Zobaczymy panowie kto pierwszy z was stąd wyjdzie. Będę czekać - zabujała brwiami, ciągnąć ile sił w płucach podarowaną fajkę. Wstrzymała dym, wypuściła i westchnęła z ulgą - Co nie znaczy, że chyba zapomnisz o mnie i nawet nie odwiedzisz, co? - mrugnęła do Amelii - Będzie mi bardzo przykro, jeśli zapomnisz wpaść czasem na ploty, albo… nocną bitwę na poduszki.

- Nie no coś ty, no pewnie, że cię będę odwiedzać. Tylko powiedz jaki pokój bo gdzie Dom jest to wiem.
- blondynka zapewniła szybko i przyjaźnie. Ostatni kawałek ciasta jaki ukroiła to dla siebie i stanęła tuż obok czarnulki szamiąc murzynka upieczonego wczorajszym wieczorem przez pielęgniarkę w okularach.

- Jakie straszysz, normalnie mówię jak będzie. Zresztą poczekaj dzisiaj w nocy, przyjdę do was i same zobaczycie. Jedna i druga. - “Rambo” wydawał się podniecony perspektywą bliższego poznania z obydwoma dziewczynami, zwłaszcza na raz, no albo po prostu było go dość łatwo pod tym kątem sprowokować.

- Dave, laski dzisiaj wychodzą. Nie będzie ich w nocy. - w głosie kuternogi znów zapanowała irytacja jaką Mazzi słyszała u niego wczoraj podczas rozmowy też, z Davidem. Ten zaś po tej uwadze kolegi jęknął cicho jakby właśnie wyrwano mu cukierka którego już zdążył rozpakować.

- No. Trzeba będzie więc zajarać przed wyjściem. - Keith odezwał się też prawie na pewno trochę z próżnej, testosteronowej złośliwości by trochę podokuczać koledze z sali.

- Jak was w końcu przepiszą do domu weterana jeszcze nie raz się spotkamy - pokręciła głową z przekąsem obserwując kumpli Daniela. Jego samego drapała dyskretnie po dłoni, zasłaniając ten fakt własnym udem - Będzie czas i na imprezy i… inne atrakcje. Ale macie się tam szybko znaleźć i nie odpierdalać tutaj niczego, jasne? - zawiesiła wzrok na oczach kaprala z niemym “o tobie i do ciebie mówię” - W środę dowiem się co do pokoju - dodała do Amelii. Na więcej nie było co liczyć, bo przez okno Mazzi dostrzegła znajomą sylwetkę porucznika Rodneya, spieszącą przez podwórze prosto ku schodom do szpitala. Nie trzeba było nikogo pytać, aby wiedzieć do kogo zmierza odstawiony mundurowy, wszak mieli poniedziałek - dzień gdy obiecał że wróci do kłopotliwej sierżant z amnezją i słowa dotrzymał.


Tym razem też wylądowali w stołówce, z tą różnicą, że teraz kobieta nie przypominała na wpół skutego prochami warzywa, lecz istotę prawię ludzką. Znowu siedzieli we dwójkę, gdyż pora obiadu jeszcze nie nadeszła, a zaczęło się standardowo.

- Dzień dobry Lamio. Właściwie to mamy dziś wolne ale jadę na paradę a szpital mam po drodze to przywiozłem ci co znalazłem. Nie jest tego dużo bo niestety czasy gdy można było załatwić takie sprawy na jeden telefon, chwilę grzebania w necie czy zapędzić komputery do tej roboty już minęły. Teraz wszystko trzeba robić osobiście i to, żeby to było w jednym archiwum czy mieście. - oficer wydawał się mieć dobry humor. Przyjechał odstawiony w galowy mundur, z przypiętymi wszystkimi baretkami odznaczeń. Te baretki jasno mówiły starszej sierżant, że Rodney frontowcem raczej nie jest i pewnie nie był.

Miał typowe “koszarowe “ odznaczenia jak za wysługę 15 lat w służbie czy wzorowa służbę. Brakowało na jego piersi typowo bojowych blaszek jak za otrzymane rany co będąc dłużej na Froncie raczej nie dało się jakoś nie oberwać albo za wzięcie udziału w jakiejś operacji. Zdobycie tego, obronę tamtego, przetrwanie jakiejś kampanii. Jak zwyczajowo honorowano i żołnierzy i oficerów nawet jeśli nie dokonali jakichś bohaterskich czynów a po prostu byli i przetrwali. Był też oficerem a nie widziała u niego żadnych odznaczeń za coś specjalnego. Zwykle nawet oficer nie musiał dokonywać czegoś osobiście a jedynie jego podwładni. Ale medal był jeden i komuś trzeba było go przyznać. Czasami trudno było nawet wskazać kogoś konkretnego kto najbardziej zasługiwał na odznaczenie więc tez dekorowano oficera dowodzącego akcja. Taki medal był jeden i nosił go jeden oficer ale tak naprawdę był uhonorowaniem akcji i wysiłku całego oddziału. Więc oficer miał znacznie większą szansę na zdobycie takich odznaczeń niż niższe szarże a takich baretek u por. Rodney’a też nie widziała. Wyglądało więc na to, że swoją cegiełkę do prowadzenia wojny dokłada zza biurka.

Ten koszarowy oficer przyniósł jej jednak cieniutka teczkę w której było kilka kartek maszynopisu.
- Przejrzyj to, może coś ci się przypomni. Słyszałem, że wychodzisz na przepustkę. Gratuluję. Gdy będziesz opuszczać szpital zostaw adres kontaktowy. Na przepustce nie będę już cię nachodził ale później myślę, że mamy o czym rozmawiać. Jeśli jednak ty byś chciała spotkać się ze mną to na ostatniej stronie jest pieczątka i adres mojego biura. - porucznik zachowywał się mniej więcej jak wedle znanych sierżant procedur powinien. O samej st. srg. Mazzi wiele przez ten weekend się nie dowiedział. Sprawa była w toku. Nie miał pojęcia kim jest starsza sierżant i ile jej zostało do odsłużenia.

A to co znalazł po archiwach zostawił w teczce i to jak Lamia mogła się przekonać dotyczyło głównie samych Bękartów. Rodney znalazł trop kilku jednostek o podobnie brzmiących nazwach bo nie był nawet pewny o której mowa. A bez tego trudno było ustalić pochodzenie konkretnego żołnierza. Najwięcej jednak znalazł o tej która wydała mu się najbardziej prawdopodobna i gdy Lamia otworzyła teczkę i zobaczyła nazwę od razu rozpoznała, że to ta właściwa, że to chodzi o “jej” Bękarty.

Przypomniała sobie dlaczego mieli diabła w nazwie. 777. Nowy, lepszy, dopasowany diabeł niż staromodny 666. 7-ma kompania, 7-go batalionu, 7-go korpusu. W skrócie 777 właśnie.

Przypomniała też sobie skąd te bękarty w nazwie. Byli kompania saperska. Zakładali lub zdejmowali pola minowe, wysadzali lub burzyli mosty, robili zasieki i zdobywali bunkry. 7th Independent Combat Engineer Company z 7th Combat Engineer Batalion. 7th ICEC. Organizacyjnie wchodzili w skład batalionu saperów. Ale rzadko zdarzała się tak gruba fucha aby dać zajęcie całemu wyspecjalizowanemu batalionowi. Zadania wymagające współpracy kilku z jego kompanii trafiały się dość rzadko. Zwykle więc poszczególne kopanie działały albo samodzielnie stąd w nazwie miały “Independent” albo przydzielano je do innych jednostek. I dlatego błąkały się te niczyje kompanie po całym odcinku Frontu tam gdzie akurat były potrzebne. Jak właśnie takie niczyje bekarty.

Porucznik zrobił też odpis skróconej służby tej jednostki. Prehistoria sięgała czasów tuż po Dniu Zagłady gdy z ocalałych resztek saperów różnej maści utworzono nowy, 7-my batalion saperów. Prawie trzydzieści lat temu. Potem była była spora dziura i odpis koncentrował się na czasach znacznie bliższych dnia dzisiejszego. Te w których rosły szanse na to, że obecna pacjentka szpitala brała udział.

5 lat temu kompania po raz pierwszy przydzielono w okolice Fargo. Przynajmniej według rozpiski na maszynopisie. Potem następowała seria skrótów, dat, terminów, nazw które cywilowi wiele pewnie nie mówiły a frontowiec mógł odczytać całą historię.

… ZaZajęła odcinek frontu… Przydzielona do… WyWycofana do dowodu dowództwa odcinka… RoRozbita w walce… Zreorganizowana… OkOkrążona razem z… RoRozbita podczas odwrotu… Odtworzona na zapleczu… RzRzucona do kontrataku… BrBroniła przyczolka mostowego… odbudowala zniszczony most umożliwiając wyjście z okrążenia…

Końcówka z tego lata, z ostatnich paru tygodni i miesięcy była nie mniej dramatyczna. Kompania zajmowała pozycje w Fargo od pół roku. W połowie lipca ruszyła kolejna robocia ofensywa w rejonie Fargo. Po kilku dniach kompania wraz z innymi jednostkami została odcięta na zachodnim brzegu Fargo. Po trzech dniach udało się przebić okrążonym oddziałom. Resztki Bękartów włączono w improwizowana jednostkę i dzień później rzucono ten improwizowana “Combat Group Gerber” do zlikwidowania przyczółka. O świcie następnego dnia CG Gerber została zluzowana i zastąpiona przez inny oddział a sama CG Gerber utraciła zdolność bojowa i została rozwiązana. Na tym kończyły się informacje i o tej CG i o 7 kompanii.

W wojskowym slangu “utracenie zdolności bojowej” oznaczało, że przestała się liczyć jako zwarta siła bojowa. Była zdemoralizowana, pozbawiona zaopatrzenia, mobilności albo zostało jej tak niewiele, że była o rząd wielkości lub bardziej, mniejsza niż pierwotnie. Na przykład z kompanii robił się pluton lub drużyna.

Już to, że po wyjściu z okrążenia wcielono ją w improwizowany oddział a nie inne do niej, świadczył, że zostało z niej równie niewiele jak i z innych rozbitków. I jeśli te rozbitki znów po niecałej dobie rzucono do walki to sytuacja musiała być dramatyczna.

Rozbicie jednostki nie było jednak jednoznaczne z wybicie jej żołnierzy do nogi. Zwykle nawet z kotła w którym ginęła cała jednostka komuś udawało się przedostać do swoich. Nawet więc jeśli kompania Bękartów została rozbita i zniszczona to była szansa, że wbrew wszystkiemu, jakiś Bękart ocalał. Po szpitalach, lazaretach, innych jednostkach, bazach czy urlopach. Do tego dochodził słaby przepływ informacji z linii a te co docierały były zwykle chaotyczne i nieaktualne. Dopiero z chwilą ustabilizowania się sytuacji można było liczyć, że coś zacznie się wyjaśniać. Ale jak na razie, tutaj, w Sioux Falls, starsza sierżant była jedynym Bękartem jakiego udało się Rodney’owi odnaleźć i choćby dlatego byli na siebie skazani gdy oboje chcieli się dowiedzieć co tam właściwie się stało kilka tygodni temu wokół tego Fargo.

Kilka kartek zapisanych automatycznym pismem przykuwało uwagę, budziło nadzieję, a gdy Lamia zapoznała się z treścią, poczuła lęk. Ten sam która atakował odkąd się wybudziła i zaczynało się robić nerwowo. Albo tak sam z siebie, kiedy najmniej się spodziewała. Trzymające papier dłonie zaczęły się trząść, po chwili musiały odłożyć zapiski bo i tak nie dało się ich odczytać.

- T… to my. O nas - puknęła palcem w biały prostokąt gapiąc sie w niego z napięciem. Tak niewiele wiadomości, suche raporty. Nie odpowiadały na pytanie czy ktoś prócz niej przeżył koszmar. Wyjaśniło się za to skąd wiedziała co robić ze zużytym rozrusznikiem - należała do oddziału inżynierów. Była saperem błąkającym się razem z innymi wyrzutkami od akcji do akcji. Gdziekolwiek zaszła taka potrzeba, aż trafili na przeszkodę zbyt ciężką i rozbili się na niej. To właśnie pamiętała?

- Zabezpieczyliśmy ten przyczółek - wychrypiała do kartki wciąż nie podnosząc wzroku. Trzęsło nią jakby nagle ktoś wrzucił ją do lodowatej wody, po plecach ciurkiem płynął jej zimny pot - Zdobywanie budynku, piętro po piętrze przez ponad tydzień… a mówili, że zajmie to nam dwa albo trzy dni. - parsknęła ironicznie, kręcąc głową w bezradnej złości - Skończyliśmy i przyszły nowe rozkazy. W czasie naszych walk została zarządzona ewakuacja góry na drugą linię, my… została nas połowa. Druga połowa zginęła… jak się okazało bez potrzeby… w końcu przy odwrocie zalali nas napalmem - zacisnęła szczęki i dowarczała - Mam w głowie same urywki, sceny. Obrazy, dźwięki… mordowana, palenia, miażdżenia i zarzynania mojego oddziału - uniosła zacięte spojrzenie na oficera, ale efekt burzyła wilgoć zbierająca się w kącikach oczu - I nakaz, wewnętrzny. Że trzeba się spieszyć… że coś się stanie. Czerwony alarm który ciągle wyje mi w głowie. Gruzy… pospiech. Ogień i… - zamilkła, mocniej zagryzając trzęsącą się szczękę aż wydusiła - Więcej nie wiem. Nie… nie wiem czy chcę sobie przypomnieć. Chcę tylko wiedzieć czy… ktoś jeszcze przeżył.

Oficer milczał chwilę słuchając tego co mówiła podoficer. Z wolna kiwał krótko ostrzyżoną po wojskowemu głową zanim się odezwał.
- Tak. Rozumiem. Może nie uwierzysz ale często biorę udział w takich historiach jak twoja. Nie jest łatwo odnaleźć kogokolwiek z Frontu jeśli trafił poza Front, i to w trakcie ofensywy. Mijają tygodnie albo i miesiące zanim uporządkuje się akta i zaktualizuje informację. A my niestety nie mamy pod tym względem priorytetu. Akta 7-ej kompani, właściwie całego 7-go batalionu są dziurawe jak sito. Właściwie jak wiele innych jednostek. Dlatego ważne każda nazwa, miejscowość, jednostka, nazwisko, data jaką uda ci się przypomnieć. Nie wiadomo co może nas nasunąć na właściwy trop. - porucznik trochę machał trzymaną w ręku czapką gdy mówił do sierżant Mazzi. Mówił spokojnie jakby zdawał sobie aż za dobrze sprawę jak czerstwy kawałek chleba próbują ugryźć.

- Od siebie mogę ci poradzić przejrzyj gazety. Zwłaszcza z lipca i późniejsze. Stare numery są w Bibliotece Miejskiej. Może to nie są informacje najwyższej jakości ale są też zdjęcia, nazwiska, opisy akcji, może coś ci się skojarzy. - poradził jej na koniec porucznik i skłonił się lekko raczej jak kobiecie niż podoficerowi po czym odwrócił się do wyjścia. Zrobił kilka kroków i zatrzymał się gdy sobie o czymś chyba przypomniał.

- I jeszcze jedno. Naprawdę podaj ten adres kontaktowy i nie próbuj zniknąć. Nie ma o tobie żadnych danych poza nieśmiertelnikiem. Z twojej jednostki nie wiadomo co właściwie zostało. Jeśli znikniesz będę musiał powiadomić żandarmerię. - powiedział coś co chyba uważał, że powinien chociaż nie zabrzmiało to zbyt przyjemnie. Widocznie wedle machiny wojny wciąż była żołnierzem na służbie a opuszczenie szpitala czy wskazanego adresu było traktowane jak samowolka. W tym optymistycznym wariancie. Lub dezercja w tym poważniejszym. Obydwoma przypadkami zajmowała się MP i prokuratura wojskowa.

Mazzi patrzyła sceptycznie na oficera, to że najwięcej przypominiała sobie słuchając jednego rzępolącego na gitarze palanta - o tym wolała nie mówić, jeszcze wyjdzie na wariatkę i nici z przepustki, a już miała na nią plan.
- Będę u pielęgniarki z tego szpitala, u Betty. Adres znajdzie pan w dokumentacji szpitala, albo wystarczy zapytać doktora Brenna. - odpowiedziała sucho, służbowo. Zgarnęła też kartkę z pieczątką noszącą adres Rodney’a i dyskretnie przetarła oczy wierzchem dłoni pod pretekstem poprawiania włosów - Nic nie rozumiesz… nie ty tam siedziałeś - mruknęła głucho znów gapiąc się tępo w kartki papieru - Co z moim żołdem?

- Normalnie. Teraz wypłacą ci zaległy żołd w ratuszu. Może nie dokładnie dzisiaj bo dziś wszystko pozamykane ale już jutro będziesz mogła się zgłosić. Pewnie będziesz musiała wyrobić sobie nowe ID. Nie wiem co pamiętasz ale jeśli za mało pamiętasz powinni ci chyba i tak wyrobić jakieś tymczasowe ID. Adres tej pielęgniarki już wziąłem, jak się przepiszesz do Domu to uzupełnij dane. Wtedy w czwartek czy piątek możemy się spotkać to porozmawiamy. Ja przez parę dni też może dowiem się czegoś jeszcze. A teraz przepraszam ale muszę już iść. Udanej przepustki życzę.
- mężczyzna w galowym mundurze porucznika skłonił się lekko jeszcze raz i odwrócił się aby wyjść. Tym razem już definitywnie. Widząc jego odprasowany i wyczyszczony mundur sierżant uświadomiła sobie, że sama właściwie ma na sobie tylko szpitalną piżamę. Nawet jak ze szpitala czy od Betty dostanie jakieś ciuchy to pewnie nie będzie to mundur.

Gdyby tylko koleś wiedział jak bardzo udana będzie owa przepustka… na sama myśl Lamia się rozpogodziła, wróciła jej chęć do życia. Przecież miała dziś w planach wypad na miasto i całe dwa dni latania wraz z poznawaniem miasta. Masaż od pracownicy Claudio, niespodzianki od Betty, rajd po barach z Amy… o tak, musiała jak najszybciej pobrać żołd.
Kiwnęła sztabowcowi głową, jakoś odruchowo spoglądając na jego dłoń, a raczej przestrzeń na palcu. Nie nosił obrączki, nie miał też po obrączce śladu.

- Cholera… już zapomniałam… ale dobrze sobie przypomnieć… bardzo dobrze… - wychrypiała nagle niskim, mruczącym głosem pełnym leniwego zastanowienia. Wlepiała wzrok w tył sylwetki i uśmiech się jej poszerzał - Jak wyglądają galowe mundury… i jak dobrze... może w nich wyglądać tyłek. Świetnie wręcz - koniec mruknęła z uznaniem, patrząc na wspomniana część ciała bez grama zażenowania.

- Sierżancie! Przywołuję was do porządku! - oficer zatrzymał się raptownie i jeszcze raptowniej się odwrócił ku kobiecie w piżamie. Powiedział mężczyzna w dość typowej reakcji gdy wychodził temat tyłków tylko w odwróconej roli. Mimo podniesienia głosu i nutki gniewu głównie wydawał się speszony. Mimo, że rozmawiał i z kobietą i to z młodszą stopniem.

- Panie poruczniku, co zrobię że macie w tym mundurze naprawdę… dobrze podkreślone walory fizyczne? - starsza sierżant wzruszyła ramionami, wstając powoli z krzesła. Była w piżamie, w szpitalu, wszyscy wiedzieli że cierpi na amnezję, ataki paniki i bierze leki, więc w najgorszym wypadku szło się wykręcić chwilową niepoczytalnością, naćpianiem.. wybór miała spory.

- Na Froncie nosi się co jest… naprawdę jakbym widziała to w innym życiu - kiwnęła głową na paradną wersję munduru - I jeszcze taki czysty… wyprasowany - westchnęła z dziwną nostalgią.- I ten tyłek… 9/10… ale to było za mało czasu na dokładne zapoznanie z obserwowanym obiektem.

- Ekhm. Uspokójcie się sierżancie. Weźcie jakiś prysznic. Zimny. Albo tabletki jakieś. Przewietrzcie się. A teraz spocznij i odmaszerować.
- oficer trochę jakby miał zrozumienia dla słów podoficera, trochę mu jej słowa sprawiły przyjemność ale jednak ostatecznie postawił na relacje służbowe w których czuł się widocznie najpewniej. Więc choć rozkaz był powiedziany dość łagodnie i w tonie sugestii nadal był jednak rozkazem.

- Tak jest, sir - mruczała dalej w najlepsze, powolnym krokiem podchodząc do oficera. Jakoś odruchowo kręciła przy tym biodrami, patrzyła mu się prosto w oczy i przygryzała wargę. Rozkaz był rozkazem… ale po drodze dało się wprowadzić parę modyfikacji. - Kąpiel? Chętniej bym poszła z panem na drinka. W tym mundurze każda jest pańska, co? - położyła dłoń na środku jego piersi i powoli przesunęła do góry, tam gdzie kołnierzyk który wygładziła - Rozumiem, że ta piżama może mylić… ale gwarantuję że bez niej prezentuję się lepiej. I nie trzeba się na mieście z taką pokazywać.

- Sierżancie! Zachowujcie się!
- zawołał desperacko mężczyzna w galowym mundurze starając się zachować resztki godności i dyscypliny wojskowej. Z bliska wyglądał na jeszcze bardziej stropionego i zmieszanego niż z paru kroków. W końcu sam odmaszerował zakładając przy tym czapkę i zostawiając kobietę w piżamie za sobą.

- Do zobaczenia w czwartek panie poruczniku - rozległ mu się za plecami słodki głosik w żaden sposób nie brzmiący szyderczo, ale radośnie. Jakby spotkanie za parę dni było ziszczeniem marzeń, albo wyczekiwanym prezentem świątecznym mówiącej - A dzisiaj… udanego popołudnia i bawcie się dobrze. Przynajmniej tak dobrze jak wyglądacie.
Betty okazała się niezastąpiona również pod względem zaopatrzenia tekstylnego. Podopiecznym przyniosła obiecane ubrania, z czego nic nie przypominało łachów ściągniętych ze starszej ciotki i do tego takiej, co ma zły gust. Normalne ubranie, buty na obcasie w których Mazzi wydawało się, że lata. Miła przeciwwaga dla ciężkich, wojskowych desantów jakie zapamiętała ze służby. Czas do obiadu zleciał momentalnie na pakowaniu, włóczeniu i sprawdzaniu czy aby na pewno niczego się nie zapomni. Przodowała w tym Amelia, z Lamią było prościej - nie miała niczego konkretnego w posiadaniu, zaś wedle słów Rodneya gambel za służbę skapnie jej dopiero następnego dnia. Dziś jeszcze była biedną kurwą, tak gołą że nawet bez munduru hasać musiała. Przechadzała się korytarzami szpitala nie umiejąc znaleźć sobie miejsca aż pora obiadu stała się dosłownie przyszłością na wyciągnięcie ręki. Wtedy zorientowała się, że krąży pod “trójką”, w środku przez drzwi widziała kręcącego się Daniela.

Tak… Daniel. Wypadało się pożegnać, jak na kumpli z wojska przystało. Z tą myślą przestąpiła próg, po cichu skradając się kapralowi za plecy.
- Zjesz ze mną obiad? - mruknęła cicho kiedy była o dwa kroki od niego.

- Jej… Nie skradaj się tak… - westchnął zaskoczony nagłym pojawieniem się kogoś za swoimi plecami kapral. Wydawał się jakiś zamyślony i trochę rozkojarzony. Ale pokiwał wygoloną głową i wstał z własnego łóżka aby przejść się z czarnowłosą sierżant do stołówki.
- To już wychodzisz? - zerknął na sylwetkę dla odmiany ubraną już w cywilne ciuchy. Nie było trudno zgadnąć kto z nich opuszcza szpital a kto w nim zostaje. Na stołówce musieli odstać swoje w kolejce a potem przysiąść się obok siebie w długim rzędzie stołów, pośród innych pacjentów którzy byli w na tyle dobrym stanie aby zejść do stołówki i samemu się obsłużyć.

Wybrali miejsce przy oknie, przy samym końcu długiej ławy. Pusta przestrzeń chroniła buforem bezpieczeństwa i przed podsłuchaniem i zbędną obecnością osób trzecich.
- Zjem i idę - odpowiedziała gmerając łyżką w zupie pomidorowej - Daniel… - westchnęła, a potem zamemlała niemo pod nosem zbierając myśli w zdania, a te… i tak brzmiały debilnie, więc darowała sobie wymyślne figury retoryczne na rzecz prostoty - Nie rób niczego głupiego, nie przesadzaj z lekami, ani… chcę żebyś stąd szybko wyszedł. W Domu Weterana będzie spokojniej, a jeśli sam zwiejesz, stracisz masę ulg i… - zrobiła przerwę, odłożyła łyżkę i dokończyła - Musiałabym cię szukać po całym mieście, a go nie znam… nie jestem twoją matką, ani bezpośrednią przełożoną, jednak… martwię się. O ciebie - na koniec spojrzała mu prosto w oczy.

- Tak, no tak… a kiedy wrócisz? - zapytał kiwając nieco głową i wpatrując się w swój talerz i siedzącą obok kobietę. Chociaż na nią raczej zerkał unikając jej spojrzenia. Wydawał się być rozkojarzony i apetyt mu słabo dopisywał bo raczej mieszał łyżką w talerzu niż jadł coś z tego talerza.

- Jeśli chcesz wpadnę jutro przed obiadem. Przejść się, zajarać… i pogadać. Coś ci przyniosę, te komiksy i… rano ci smakowały te precle z lukrem. - wreszcie potrząsnęła głową i złapała go za rękę, ściskając mocno. Oboje byli dorośli, a zachowywali się jak para uczniaków na szkolnej stołówce. Z drugiej strony to nie zmieniało faktu, że coś dławiło Mazzi za gardło, gdy widziała jak kapral ponownie zaczyna się wycofywać do swojego nie najlepszego świata.
- Hej, spójrz na mnie - przyłożyła drugą dłoń do jego policzka i siła odwróciła głowę we właściwą stronę - Nie znikam nigdzie na zawsze. Dasz sobie radę… i naprawdę. Zrób wszystko żeby stąd jak najszybciej legalnie wyjść. Legalnie - powtórzyła dobitnie - Słuchaj lekarzy, pielęgniarek… nie bierz nic od Fusha. To co mówiłam przy cieście, że będę czekać… chodziło o ciebie. Ogarnij się, ja zrobię rozpoznanie w domu weterana… no i będę wpadać. Codziennie - obiecała uroczyście.

- Przyjedziesz? A przywiozłabyś mi coś? Endorfiny by mi się przydały. Fush mówił, że załatwi ale nie załatwił. Dasz radę? Oddam ci hajs jak przywieziesz, dziś kasa zamknięta ale jutro otworzą to będę miał. - Keith popatrzył na nią nieco błyszczącym i rozbieganym wzrokiem. Znowu bardziej przypominać zaczynał ludzkiego szczura o strachliwych, nerwowych ruchach.

- Endrofiny? - Mazzi zmarszczyła czoło i zmrużyła oczy, a potem zaśmiała się cicho. Nie… to nie mogło być aż tak proste - Daniel… a ja się bałam, że poprosisz o mefedron, albo inne gówno. - pokręciła głową i kawałek kamyka osypał się z gruzowiska ciążącego jej na sercu. Pogłaskała zarośnięty policzek, a potem nie zważając że ktoś może się gapić, wychyliła się i pocałowała kaprala krótko, ale wyjątkowo mokro.
- Endorfiny możesz wytwarzać sam - powiedziała poważnie, kiedy odsunęła głowę trochę do tyłu - To enzym peptydowy… i nie bój się, już ja ci je będę przywozić w dużej ilości - wyszczerzyła się naraz drapieżnie, patrząc na kaprala głodnym wzrokiem - Najwięcej endorfiny wytwarza się przy orgazmie. Pomaga też śmiech, albo samo myślenie o śmiechu i czymś zabawnym. Czekolada, ćwiczenia fizyczne… opalanie. Zacznij biegać po parku, złapiesz słońca i zmęczenia. Czekoladę i seks… cóż, jak mówiłam da się załatwić i to całkiem za darmo - parsknęła.- za zaoszczędzony żołd zabierzesz mnie potem do kina i na kolację, pasuje?

- Nie gadaj ze mną jak z jakimś małolatem! -
syknął wkurzonym głosem patrząc na nią nieprzyjaźnie. Przetarł nerwowo ręką po wygolonej czuprynie i popatrzył na boki uspokajając się nieco. - Przywieź mi coś. Endorfiny, mefedorn, cokolwiek. Muszę coś wziąć bo mnie tu zabiją, dają mi jakieś gówno a nie prochy. Nie mogę zasnąć. A chcę. Chcę spać i nic nie pamiętać, nic nie śnić. Myślałem, że to rozumiesz. Akurat ty powinnaś. Też tam byłaś. Też przechodziłaś przez to co ja. Albo będziesz. Po prostu przywieź mi coś jutro dobra? - Keith popatrzył na nią prosząco i czekał w napięciu co powie.

Z ćpunem… gadała z nim jak z ćpunem którym był i przed tym ostrzegała Betty, dokładnie przed tym, ale nie. Mazzi musiała wiedzieć i robić swoje, inaczej świat znowu by się skończył.

- Rozumiem… wiem też co się z tobą dzieje poza koszmarami. Uzależnienie, przez za długi czas trzymali nas oboje na za silnych lekach. Potencjalnie oboje jesteśmy ćpunami. - pokręciła głową, mówiąc nadal spokojnie - Zadam ci teraz jedno proste pytanie: co brałeś wczoraj wieczorem, zanim poszliśmy spać? Nie budziłeś się w nocy, chrapałeś jak zabity… nie wyglądałeś rano jakby dręczył cię koszmar - skrzywiła się, a potem przymknęła oczy i uszła z niej część powietrza - Tylko po to ci jestem potrzebna co? Tylko o to chodzi: załatw prochy. A myślałam… a chuj- machnęła ręką, wracając frontem do stołu i zabierając ręce - Taki mój problem że roje sobie bzdury. Przez moment myślałam, że możesz mnie lubić.

- Lubię cię. Fajna jesteś. Ale muszę mieć czas zanim z tego wyjdę. To taki dołek. Wcześniej dawali mi jakieś inne prochy no to jakoś to szło. Ale teraz przestali i zostawili mnie na lodzie. Więc muszę sobie jakoś radzić. A potem jakoś to będzie. Jak stąd wyjdę i w ogóle. Ale teraz jestem w dołku. Pomożesz mi? -
zapytał nieco odchylając głowę by zajrzeć jej bardziej w twarz. Zupełnie stracił zainteresowanie obiadem i czekał co odpowie ubrana jak do wyjścia na świat zewnętrzny dziewczyna.

- Ile trwa ten dołek, co? Jak długo? Bierzesz tyle co na początku? - nie patrzyła na niego tylko w talerz z zupą nieprzyjemnie wyglądającą jak małe jezioro krwi - Nie, bierzesz coraz więcej i się wykończysz, a ja nie chcę patrzeć jak się wykańczasz, bo… po prostu nie chcę - zacisnęła dłonie na blacie - I nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Co wczoraj brałeś, że mogłeś spać normalnie. - przekręciła kark i spojrzała na niego mętnym wzrokiem - Odpowiem za ciebie. Gówno brałeś i tyle samo było ci potrzebne. Dlaczego? Bo pieprzyłeś mnie przez pół dnia, sam sobie wytworzyłeś w bani potrzebny narkotyk. Zająłeś się czymś i zmęczyłeś, a potem usnąłeś bez komplikacji. Tak to wygląda i tak działa. Nie trzeba do tego chemicznego gówna. Wiem… bo też spałam jak zabita, wreszcie bez koszmarów i wspomnień - zgrzytnęła zębami - Nie widzisz że ci pomagam od wczorajszego poranka? Cały czas ci pomagam - pokręciła głową, odsuwając nietknięty talerz i sztućce - I dalej będę to robić. Żebyś wyszedł na prostą. Chyba że mnie wkurwisz i się pogniewamy.

- No tak, tak ale no jeden dzień, dwa, ale dziś to już trzeci. Jutro będzie czwarty. Daj spokój to za długo. Dzień czy dwa można łyknąć, czasem się udaje. Ale no nie dłużej do cholery. Świetna jesteś. Tam w ogrodzie i wieczorem i w ogóle. Myślę, że pasujemy do siebie. Dobrze by nam było razem. No ale musisz mi pomóc. Potem z tego wyjdę, widziałem kolesi co wychodzili z gorszych rzeczy. Ja też dam radę. Ale no na razie mam ten dołek. - facet rozłożył ręce a w końcu gdy wrócił nimi na miejsce położył dłoń na dłoni kobiety. Zmienił ton i ten szczurzy wyraz twarzy trochę zszedł do podziemia.

- Z tego trzeba chcieć wyjść Daniel, samo się nie zrobi. Będzie bolało… jak każda terapia - patrzyła na ich ręcę i po nieskończenie długiej chwili przekręciła swoją żeby zacisnąć ją na tej większej mocno, kurczowo wręcz - Dasz radę, tylko musisz chcieć walczyć. Tego nikt za ciebie nie zrobi, nie znajdzie chęci do życia. Normalnego. Pomogę ci, jeżeli obiecasz że pójdziesz do doktora Brenna i poprosisz aby skierował cię na terapię. Postaram się… coś ci przynieść, ale nie gwarantuję że się uda. Nie znam miasta, nigdy tu nie byłam… ale przyjdę, nawet jeżeli nie dam rady załatwić prochów. Byłoby super spróbować… być ze sobą. Ale nie będę z kimś kto sam się niszczy, bo zniszczy i mnie. Oboje sie wtedy wykończymy.

- Jasne, to dupek ale okey, pójdę do niego i pogadam z nim. I przyjedź, przyjedź jutro, będę czekał na ciebie. Tylko przyjedź. Nie zostawiaj mnie tu samego. -
Keith pokiwał głową i właściwie zaczął nią kiwać jeszcze zanim rozmówczyni skończyła mówić. Teraz zaś przytaknął skwapliwie ale jednak wyglądał jakby czekała go strasznie trudna przeprawa ale ten jeden dzień, dla niej, dla jej obietnic, był chyba gotów spróbować.

Kusiło zapytać, czy ma zamiar czekać na obiecane prochy, czy na nią samą… ale jak ostatni tchórz bała się poznać odpowiedź. Pewnie powiedziałby że chodzi o nią, gorzej gdyby w jego oczach dostrzegła fałsz.
- Nie zostawię cię - powiedziała kanciastym, ochrypłym głosem czując jak ziemia ucieka jej spod nóg, a pierś po lewej stronie ktoś wbija rozpalony do białości metalowy pręt - Ty też mnie nie zostawiaj. Dla Daniela będę się starać… ale nie dla zaćpanego widma, a potem po prostu widma, bo tylko to po was zostaje i w końcu ląduję sama.

- Tak, masz rację. - powiedział lekko opuszczając wzrok na blat stołu i ich dłonie. Po chwili wahania uściskał jej dłoń. Trzymał tak chwilę w milczeniu jakby się nad czymś zastanawiał. - No dzięki. Jak przyjedziesz. I za wczoraj. Ta blondi sama by nie przyszła. Z tym ciastem ani w ogóle. Nie lubi mnie. Wiem to. Czuję takie rzeczy. Nikt mnie tu nie lubi. Śmieją się ze mnie. Tylko ty. Ty jesteś inna. Inna niż oni. - wymruczał cicho jakimś odległym głosem. W końcu otrząsnął się i pokręcił głową. - Musisz już iść nie? Ja też będę szedł. Mamy grać w pokera na górze. Muszę się czymś zająć. - powiedział wstając od stołu tak samo niezgrabnie jak mówił. Miała wrażenie, że chce uciec i ukryć się jak najszybciej.

- Spróbuj z tym bieganiem po słońcu… bieganie jest dobre. Dookoła parku, też się czymś wtedy zajmiesz i nie trzeba kontaktu z ludźmi. - Mazzi też się podniosła. Objęła go mocno zanim jej uciekł… albo zanim ona nie spieprzyła gdzie pieprz rośnie - Amy jest nieśmiała, gdyby cię nie lubiła nie zgodziłaby się spać we trójkę. Zawsze mogła zostać na swoim łóżku za parawanem. To… - zacięła się na chwilę nim dokończyła - Widzimy się jutro, nie?

Pokiwał krótko głową i objął jakby bał się jej dotknąć. Ale nie uciekł od razu. Chwilę sycili się tym wątłym, niepewnym jutrem zanim się rozstali. On, ubrany w szpitalną piżamę szedł między pacjentami i stołami jakby usilnie starał próbować wyglądać, że nie ucieka. Ona stała jeszcze chwilę, ubrana już jak osoba ze świata zewnętrznego, całkiem nie pasująca do tego miejsca. Wyglądała bardziej jak ktoś odwiedzający a nie pacjent... co nie zmieniało faktu, że poziomem zagubienia przypominała przebierającego pospiesznie nogami Rangera. Albo innego wariata, nałogowca.
Toksyczny element do którego najwyraźniej miała słabość. Poczekała aż opuści salę i ruszyła do drugiego wyjścia, idąc na sztywnych nogach i z krwawiącym ochłapem po sercu, ściskanym w dłoni niczym pamiątka po lepszych czasach. Wpieprzyła się... i coś jej mówiło, że to nie pierwszy raz.
 

Ostatnio edytowane przez Driada : 07-10-2018 o 00:50.
Driada jest offline  
Stary 05-10-2018, 07:11   #20
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 6 - Labor Day

2054.09.06 - poniedziałek popołudnie; Sioux Falls, ulice







Plan “Betty zabiera nas do siebie na przepustkę” napotkał jednak pewne komplikacje w wykonaniu. Najpierw od samych wykonawczyń tego planu. Obydwie kobiety chyba całkiem świetnie wyczuły, że ta trzecia opuszcza szpital nie w sosie. Jeśli nie znały powodu to pewnie domyślały się go całkiem dobrze. - Chodź, Księżniczko, spadamy z tej rudery. - Betty zgarnęła ciemnowłosą kobietę ze sobą całując ją w policzek. Amelia dla dodania otuchy złapała ją za rękę. Poszły tak wszystkie trzy, podtrzymując się i podtrzymując na duchu do samochodu siostry przełożonej. Którym okazał się jakiś masywny, błękitny kombiak jakim niegdyś można było pewnie robić cotygodniowe zakupy dla całej rodziny.





Wóz jak wypadało na święto pracy, było przystrojone amerykańskimi flagami. Gdy wyszły przed budynek szpitala okazało się, że przed wejściem też w ten dość pochmurny ale ciepły dzień powiewają gwiaździste sztandary. Potem zaś było jeszcze bardziej głośno i kolorowo. Zarówno kasztanka jak i siedząca na tylnym siedzeniu blondynka wyjaśniały ciemnowłosej co i jak. Wyglądało na to, że właśnie zaczynała się pora parad które zasuwały główną ulicą Sioux Falls a pechowo na tą sytuację szpital był po jednej stronie tej arterii a dom Betty po drugiej. Pielęgniarka skrzywiła się nieco mrucząc, że co rok to samo w ten dzień i po chwili narady z blondynką stwierdziły, że skoro i tak pewnie utknął w korku to mogą przejechać się obok Domu Weterana, żeby pokazać Lamii gdzie to jest.

Więc na któryś krzyżówkach wciąż w pobliżu szpitala, skręciły w prawo i jechały siatkowanym zestawem przecznic, wzdłuż jednej z nich aż dojechały do charakterystycznego budynku o klasyczystycznej fasadzie. Były uniwersytet jak wyjaśniły Lamii miejscowe dziewczyny. No i akademiki. Właśnie w akademikach była lwia część Domu Weterana. Samochodem od szpitala rzeczywiście było blisko, ledwo by się zdążyło spalić papierosa albo i nie.

Potem tak jak i kierowca i pasażerka z tylnego siedzenia się spodziewały, utknęły w korku przed główną ulicą. - Dobra, dziewczyny, nie ma co się w puszce kisić, idziemy na paradę! - zawołała w końcu pielęgniarka zarządzając wypad z auta zupełnie jak sierżant wypad desantu z transportera. Ale tłum i tak był już tak gęsty i głośny, że przedostanie się na drugą stronę zanim parada nie przejdzie rzeczywiście było mało realne.

Parady rzeczywiście nie dało się przegapić bo była w iście amerykańskim stylu dawnej Ameryki. Mnóstwo ludzi, flag, krzyków, orkiestra, mundurów, pojazdów i śmiechów. Zrobił się z tego cały festyn bo ludzie z małymi dziećmi a nawet ludzie na wózkach, o kulach czy całkiem stare dziadki, każdy stał czy siedział gdzie mógł i oglądał co się dało wrzeszcząc, klaszcząc, gwiżdżąc i śmiejąc się.

A było na co popatrzeć. Siły roboczej i robotniczej było w Sioux Falls całe mnóstwo. I chyba każdy co większy zakład pracy, remontowy, manufaktura czy koszary miały swoje przedstawicielstwo na tej paradzie. Do tego formacje straży pożarnej, policji ale i jakiś chyba formacji paramilitarnych. Dla starszej sierżant najbardziej znajomo wyglądało wojsko. Przeważnie chłopcy ale i trochę dziewczyn w różnorakich mundurach z róznych formacji. Najbardziej rzucały się w oczy i uszy orkiestry ale i same mundury też robiły wrażenie. Takie czyste, całe, galowe z przypasamymi baretkami odznaczeń. Nawet weterani bez oka, dłoni czy którejś kończyny stanowili raczej dowód żywych blizn na ludzkim ciele armii wciąż walczącej z maszynami niż dowód niedołęstwa czy kalectwa. Dało się poczuć. Tą dumę, i siłę, i potęgę gdy ci wszyscy ludzie, cała armia i w mundurach i bez szła bez strachu, wstydu. Syta i czysta, dumna i nieskalana. Tutaj, w biały dzień, głownymi ulicami, wśród tłumów gapiów co razem stanowili idealny cel do bombardowania artyleryjskiego które musiałoby mieć masakratyczny skutek. Nawet serie z broni maszynowej musiałyby zebrać krwawe żniwo. Ale nikt tu nie strzelał ani nie groził. Było czysto, kolorowo, bezpiecznie i wesoło. W pewnym momencie Mazzi dostrzegła coś co było jej wybitnie znajome.





Czołg! Tak ludzie krzyczeli gdy widzieli sunący majestatycznie asfaltem pancerny kolos, z wieżą, wielkim działem i na gąsienicach, pomalowany w wojskowy kamuflaż. Ale starsza sierżant wiedziała swoje. To nie był mimo wszystko czołg. Nie do końca. Tylko CEV. Combat Engineer Vehicle. Saperska wersja czołgu. Zaawansowana, fabryczna przeróbka czołgu M 60, zdolna spychaczem okopać się lub wykopać rów, dźwigiem podnieść silnik innego czołgu czy mniejszy pojazd, wyciągarką wyciągnąć z zaspy, piachu czy błota nawet ciężki pojazd, ciężkim działem o dziwnej, krótkiej lufie posłać ciężki pocisk zdolny rozbić bunkier, miotaczem ognia zalać wrogie stanowiska a ogniem broni maszynowej posiekać wrogą piechotę czy podobne cele. I jeszcze wyrzutnie granatów dymnych gdyby trzeba było postawić zasłonę dymną. Tak. Inżynieryjny “mokry sen” każdego saperskiego oddziału frontowego. Widząc sunącą nieśpiesznie machinę jaką mijała ją z odległości ledwo paru kroków przypomniała sobie. Mieli takie w 7-ym. Dwa. Jedną w bazie gdzie było centrum zaopatrzeniowe i szkoleniowe na dalekim zapleczu formu. I drugą frontową, zwykle w 1-ej kompanii. Ale nie, kierowcą takiej machiny na pewno nie była, nie miała żadnych wspomnień z akcji czy choćby jeżdżenia czymś takim. Ale tak, gdyby tam wsiadła to pewnie wiedziałaby jak czymś takim pojechać.

Za CEV szli żołnierze. Po oznaczeniach widziała, że to też saperzy tak jak i ona. Jednolite mundury wskazywały na jakąś jednolitą jednostkę. Ale młody zwykle wiek, w większości gołe mankiety oznaczające szeregowców i notoryczny brak jakichkolwiek oznaczeń wskazywał, że to chyba jakaś jednostka szkolna. Dopiero przerabiająca ludzi w saperów.


---


2054.09.06 - poniedziałek zmierzch; Sioux Falls, mieszkanie Betty



- No dziewczyny! Jesteśmy na miejscu! Chodźcie, zabiorę was do Mario. - zawołała Betty i chyba była w świetnym humorze gdy zatrzymywała samochód. Przeszła przez ulicę i weszła do czegoś co wyglądało jak klasyczna cukiernia albo kawiarnia. Ludzi było całkiem sporo a w powietrzu roznosił się zapach wypieków. Chleba, bułek, drożdżówek, pączków, rogalików co zaledwie ułamek z tego okularnica zdążyła przywieźć swoim pacjentom. Teraz złapała raźno jedną pod jedno ramię, drugie pod drugie i śmiało lawirowała między stolikami i klientami.

- Mario! - zawołała przez ladę i odwrócił się jakiś sympatyczny pan w średnim wieku. Gdzieś o wzroście Lamii, może nawet trochę niższy, o tak wysokim czole, że właściwie można było mówić o zaawansowanej łysinie, sporym wąsie i brzuszku który całościowo nadawał mu wyglądu pulchnej kuleczki. Zupełnie jak jeden z jego pączków.

- Bella Betty! - zawołał równie radośnie rozpoznając pielęgniarkę i wyrzucając ramiona w górę w geście powitania.

- Mario, to są moje dziewczyny. Moje gołąbeczki. Lamia i Amy. Te o których ci mówiłam dziś rano. - siostra przełożona bez żenady przedstawiła “swoje dziewczyny” chociaż brzmiało to chyba całkiem niewinnie to miało jakiś kosmaty posmak, że Amelia trochę się zarumieniła i zachichotała troszkę nerwowo ale nie protestowała. Kasztanowłosa kobieta mówiłą zaś trochę jakby z dumą prezentowała znajomemu swoje dwie, dorodne córki których można tylko pozazdrościć.

- Bellissimo! A jak moje rogaliki? Smakowały? - chyba Włoch był równie zachwycony i podzielał zdanie jak jego sąsiadka w okularach. Zapytał jednak o swoją poranną porcję wypieków.

- Ależ Marioo… - Betty powiedziała z lekkim wyrzutem zupełnie podobnie jak często mawiała “Ależ Księżniczkoo…”. - Czy narodził się jeszcze ktoś, komu nie smakowałyby twoje rogaliki? - zapytała i znowu wszyscy się roześmiali. Humory dopisywały tak bardzo, że Mario odmówił zapłaty powołując się na Labor Day i w ogóle możliwość oglądania szczęśliwych i uśmiechniętych trzech ślicznotek które przepadają za jego wypiekami. Jeszcze tylko krócej umówili się, że “jakby co” to mogą do niego zejść na śniadanie czy o coś zapytać gdy Betty pojedzie do pracy i w ogóle zrobiło się już tak serdecznie, że nawet surowa siostra przełożona pocałowała po przyjacielsku go w niedogolony policzek.


---



Kolejną przeszkodą w powrocie do domu Betty były schody. A dokładniej tupot zbiegających z góry nóżek i dziecięce śmiechy. Wszystko to zamarło jakby zderzyło się z niewidzialną ścianą gdy dzieciarnia złożona z trzech chłopców i dziewczynki wypadła na odcinek po którym wspinały się trzy kobiety. Z Betty na czele. Dzieciaki momentalnie zamarły, przestały hałasować i w końcu rzuciły ostrożne “dzień dobry” zezując z wyraźnym respektem na sąsiadkę w okularach. Po jakimś oddechu dorosła pani łaskawie odpowiedziała im oschłe “dzień dobry” dorzucając pytanie czy czegoś nie mówiła o bieganiu po schodach i hałasowaniu na klatce schodowej. Na co dzieciarnia już ostrożnie prześlizgując się przy ścianie odpowiedziała nieskładne “przepraszamy” i przez resztę schodów schodzili już w bardziej cywilizowany sposób. Tak gdzieś pewnie do momentu w którym groźna pani sąsiadka nie znikła im z oczu.

- Kochane urwisy. Kochane. Ale urwisy. - powiedziała cicho gospodyni zatrzymując się na końcu korytarza przy niczym nie wyróżniających się ciemnych drzwiach. Numeru ani nazwiska też na nich nie było. Sam budynek musiał być przed wojną jakimś apartamentowcem i choć ledwo trzypoziomowy to prezentował się całkiem nieźle. Betty w końcu skończyła odryglowywać drzwi i przepuściła swoich gości przodem. Amelia przeszła bez przeszkód, Lamia właściwie też ale w progu poczuła jak dłoń pielęgniarki chlasnęła ją w pośladek. - Ah te komary. Nawet w domu nie można mieć spokoju. - wymruczała napierając od tyłu na jej ciało i prawie kładąc brodę na ramieniu Mazzi by mruknąć jej to do ucha. Brzmiało jakby wreszcie zbliżała się chwila na jaką czekała cały weekend.

- Dobrze, no to witajcie w moich skromnych progach. Wybaczcie, że taki bałagan, zwykle bardziej się przygotowuję no ale zwykle mam więcej czasu na przygotowania więc no jest tylko to co widać. - Betty przyjęła ton przewodniczki gdy zamykała od wewnątrz całkiem mocno wyglądajace drzwi i zamki więc mówiłą trochę przez ramię.

- Na początek proszę zdjąć buty i włożyć kapcie. Niewiele mam zastrzeżeń dla was ale bardzo proszę nie chodzić mi w butach po domu. Wybierzcie sobie któreś. - okularnica rzuciła klucze do niewielkiej miski z jakimiś drobiazgami i wskazała na małą szafkę zajętą chyba przez same kapcie, łapcie i japonki. Sama z wyraźną lubością ściągnęła buty i założyła jakieś ciemne kapcie o orientalnym, złotym wzorze. Poczekała aż dziewczyny zrobią to samo nim ruszyła dalej.

Początek był już niezły. Pomieszczenie było czymś pośrednim między szerokim korytarzem a wąskim pokojem. Stała nawet sofa niedaleko drzwi a w obu ścianach były drzwi. Betty skierowała się do tych po lewej. - To jest pokój puzzli. - powiedziała otwierając drzwi i pozwalając by weszły do środka. Oczom zwiedzających ukazał się pokój, mniejszy co prawda niż sala szpitalna ale za to z jednym, podwójnym łóżkiem małżeńskich rozmiarów, szafami i całym sprzętem aż nadto pozwalając się poczuć komfortowo jednej czy dwóm osobom. W jakiejś dziurze na Froncie to pewnie spałoby tu z pół albo i cały tuzin wojaków, porozrzucanych w śpiworach gdzie się dało. A tutaj było jedno, podwójne łóżko na którym pewnie by mogły pomieścić się we trójkę. Wyjaśniła się też nazwa pokoju.

- Czasem sobie tak grzebię jak jestem sama. Akurat szukam dla niej sutka. - wyjaśniła Betty podchodząc do biurka na jakim była częściowo ułożona układanka przedstawiającą jakąś ładną dziewczynę w efektownej pozie. No i naprawdę część piersi była już ułożona ale brakowało jeszcze sutków.

- Mam takiego jednego stolarza co mi to oprawia. - wyjaśniła widząc, że wzrok gości przesuwa się po już ułożonej kolekcji jaka wisiała na ścianach. Sądząc z opisów w rogu były to Playmate 2017. Na ścianach wisiały już efektowne dziewczyny w efektownych kostiumach i pozach. Ze stycznia, lutego, marca, kwietnia i na biurku właśnie była obrabiana miss maja. A było co obrabiać bo plakaty były sporych rozmiarów. Patrząc na pozostawione na ścianach miejsce to pewnie główne miejsce na ścianie naprzeciw drzwi było zarezerwowane na skompletowanie tej kolekcji.

- Niestety moja kolekcja nie jest pełna. - westchnęła Betty i wzięła pudełko odwracając je na spodnią stronę. Tam widać było dwanaście ślicznotek. Palec pielęgniarki stuknął we wrzesień i październik. - Kiedyś się założyłam z takim jednym i wygrał je ode mnie. Potem trochę kontakt nam się urwał, ja miałam swoje sprawy i tak zostało. Nie wiem co zrobię jak skończę miss sierpnia. - zwierzyła się gospodyni odkładając pudełko z powrotem. Ale swoim gościom oczywiście dała wolną rękę w układaniu czegokolwiek zechcą. Na półkach bowiem była zebrana całkiem spora kolekcja różnorodnych puzzli, od samochodów, przez widoki aż do zwierzaków skończywszy.

Pokój miał nawet osobną łazienkę. Betty otworzyła do niego drzwi i tłumaczyła co i jak. Okey, łazienka była ale woda i grzanie działały tak samo jak w szpitalu czyli trzeba było napompować i nagrzać. W kranie co prawda była woda ale ciekła słabo i tylko zimna. Ponoć rury trzeba byłoby od środka przeczyścić no ale pielęgniarki akurat się na tym nie wyznawały. Dlatego praktyczniej było nanieść zwyczajnie wiadrami potrzebnej wody no albo skorzystać z głównej łazienki jaka była za ścianą.

I ta łazienka była ich następnym punktem programu zwiedzania. Po otrzaskaniu się ze szpitalną rzeczywistością nie wyglądało to jakoś tajemniczo. Wanna, prysznic w wannie, sedes, zlew no wszystko mniej więcej jak dawniej. Teraz jednak w nieco rozbabranej ścianie była rączka pompy podobnie jak w szpitalu a do tego w kącie ciężki akumulator z ciężarówki i grzałka do ogrzewania wody. I cała masa różnych butelek z kosmetykami przemieszana naprzemiennie z różnymi świeczkami.

- Tu jest pokój z telewizorem. - Betty przeszła kilka kroków. Kolejny pokój na wielkość i podwójne łóżko w którym znów spokojnie mogłyby spać we trzy, był podobny. Tylko zamiast puzzli był telewizor a na półkach odtwarzacz i kasety. Cała masa kaset. Z najróżniejszymi filmami, zupełnie jakby ktoś zbierał co mu wpadło w ręce albo obrabował jakąś starą wypożyczalnię filmów. Widać było i sławne choćby plakatów filmy ze złotej ery VHS z końcowych lat ubiegłego wieku, i jakieś nic nie mówiące tytuły, jakieś ćwiczenia fitness, hity z teledyskami czy filmy oznaczone kategorią wiekową 18+ z ładnymi paniami na okładkach.

Gospodyni znów trochę tłumaczyła co i jak. Naprawdę nie przeszkadzało jej co by miały ochotę oglądać tylko prosiła o kompletowanie potem z powrotem właściwego filmu do właściwego pudełka. Telewizji oczywiście nie było więc zostawały tylko kasety z filmami. Telewizor żeby odpalić wystarczyło włączyć pilotem a gdyby coś nie stykało poruszać kablami od akumulatora. Tym razem od jakiejś osobówki. Jeśli by miały ochotę mogły jeszcze podpiąć słuchawki no ale były tylko jedne.

- A tu jest jeszcze krowa na ścianie. - uśmiechnęła się okularnica wskazując na olbrzymi telewizor zawieszony na ścianie living room. No rzeczywiście ekran był tak duży, że mógł robić za kino domowe. Z tą “krową” był jednak ten ambaras, że w porównaniu do “małego” ciągnęła strasznie dużo prądu a i Betty jak była sama ani jej się nie chciało go oglądać ani kombinować z przenoszeniem i przepinaniem akumulatora z sąsiedniego pokoju. Ale z takiej okazji jak dzisiaj, gdyby miały ochotę to oczywiście nie widziała problemu by uruchomić “krowę”. Ona jak była sama to zwykle i tak jak już to korzystała z laptopa w swoim pokoju. - Tak więc gołąbeczki, są dwa pokoje, wybierzcie sobie która, śpi w którym. - uśmiechnęła się gospodyni pod koniec tej prezentacji.

Poza living room kolejną ćwiartkę mieszkania zajmowala kuchnia. Działała, znowu na kolejny akumulator od osobówki, lodówka. Więc był cały szał i luksus z trzymaniem świeżych rzeczy na więcej niż kilkanaście godzin. W szafkach jak na porządną gospodyni przystało było całkiem sporo zapasów. Od starych ale “wiecznych” paczek makaronów, przez świetnie znane Lamii, wojskowe racje MRE, słoiki z dżemem, kompoty, suszone owoce i konsery i te starodawne i te peklowane obecnie w słoiki. Więc głód, nawet bez wychodzenia z mieszkania cały dzień, im nie groził. Było tam nawet wyjście na balkon na tyle duży by dać kilka kroków wzdłuż niego. - Jak jest ładna pogoda i mam na to ochotę to czasem się tam opalam albo po prostu wychodzę coś zjeść. - powiedziała wskazując brodą na wyjście na balkon.

- A tu jest moja sypialnia. Jakbyście mnie do czegoś potrzebowały. No wejdźcie, jak widzicie nic specjalnego. - Betty poprowadziła je do ostatnich drzwi, te co były prawie naprzeciwko pokoju z puzzlami. Uśmiechała się przy tym jakimś dziwnym, krzywym uśmieszkiem pozwalając swoim gościom wejść do środka.

Środek zaś był podobny jak w dwóch sąsiednich sypialniach ale od razu dało się zauważyć czysto użytkową różnicę. Tamte dwa wydawały się bezosobowe, bez stałej bytnosci mieszkańców jakie nadałyby mu charakteru i zostawiły trwały ślad swojej bytności. Tutaj zaś dało się wyczuć serce domu. Wszystkiego było więcej. Szafek, widocznych tam i tu pozostawionych częsci garderoby czy codziennie używanych bielotach. Na szafce przy tak samo wielkim łóżku, widać było laptopa o jakim wcześniej wspomniała gospodyni. I znowu od groma różnych świeczek. - Tu jest jeszcze łazienka ale tu już w ogóle rury są rozwalone więc nie działa odkąd się tu wprowadziłem i nie wiadomo od jak dawna wcześniej. Dlatego trzymam tam różne graty. - powiedziała wskazując na drzwi, takie same jak od łazienki w pokoju z puzzlami. Odsunęła je udowadniając, że miała rację. Wewnątrz wciąż widać było wannę, zlew, krany i resztę typowego łazienkowego wystroju.

- O raanyy… - szepnęła cicho blondynka wpatrując się wytrzesczonym okiem w gratowisko wewnątrz prywatnej łazienki gospodyni. I przy okazji prywatnego loszku dominy. Nawet pobieżny rzut oka wskazywał, że rzeczywiście były tu różne łańcuchy i podobny sprzęt do unieruchamiania i dyscyplinowania niepokornych. Ale Betty z dumną miną weszła do środka i położyła dłoń na głównym rekwizycie.

- A to, Księżniczko, jest to o czym ci mówiłam. Król mojej kolekcji. Masz ochotę przymierzyć? - zapytała z prowokująco bezczelnym uśmieszkiem przesuwając dłonią po wielofunkcyjnych, skórzanych dybach.

- I ty tego używasz? - Amelia rozglądała się po dawnej łazience z mieszaniną obawy, niedowierzania i zafascynowania. Ale skoro mowa była o królu kolekcji, jak go nazywała gospodyni to skierowała swoją uwagę na niego.

- Jak mi się trafi ktoś kto chce tego ze mną poużywać to czemu nie? To co? Macie gołąbeczki ochotę przymierzyć zanim pójdziemy piec ciasto i przyjdzie ta dziewczyna od Claudio? A jeszcze musimy się odświeżyć więc czeka nas sporo pracy i nie mamy czasu na głupoty. - pielęgniarka z mokrym, rozognionym błyskiem w oku popatrzyła na nie obydwie. Zabawić tu widocznie nie mogły tak bardzo jakby miała ochotę bo grafik był rzeczywiście napięty. Ale na tą krótką chwilę mogły skorzystać z okazji i posmakować przystawki przed szykującym się na wieczór i nadchodzącą noc daniem.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172