Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-05-2020, 01:20   #201
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Wizytówka wyglądała jak to kiedyś robiono wizytówki. Sztywny kartonik z krótkimi, oszczędnymi napisami. Na głównym miejscu był to do kogo należała. “kpt. James Flores”. I adres w Fort Dodge, numer pokoju. Z oczywistych względów w przeciwieństwie do dawnych wizytówek brakowało telefonu i maila. Ale i tak nie każdy dzisiaj mógł sobie pozwolić na wizytówkę. Sam tytuł ani nazwisko nic Lamii nie mówiło. Adres właściwie też nie.

- Nie jest stąd. Jest z Fort Dodge. Tam musiałem pojechać po papiery, teraz tam jest archiwum. Nasze też. Tam będą też odtwarzać naszą jednostkę. - Chudy zaczął mówić od tego co chyba wydało mu się najprostsze. Znów gdzieś skręcił i zatrzymał się by przepuścić hałaśliwą grupkę wojaków na przepustce.

- To niedaleko stąd. Ze dwie godziny jazdy. Jak byście wracali do Sioux południową trasą to właściwie macie po drodze. - wyjaśnił gdy może przypomniał sobie, że koleżanka może nie kojarzyć adresu po samej nazwie.

- A ten typ… Trochę niższy od Krótkiego… I nie taki postawny. Raczej chudy. W wieku… Myślę, że bardziej moim niż twoim. No już nie taki szczyl ale jeszcze nie tuż przed emeryturą. - korzystając w przestoju w jeździe zastanowił się jak mógłby opisać tego tajemniczego kapitana który był u niego ze dwa dni temu.

- No i nie wiem czy go da radę wziąć pod włos. Ja nie mam cycków i jestem tylko sierżantem to gadałem z nim jak z kapitanem. Ale wyglądał mi na bystrzaka. Grzeczny. Spokojny. Ale oczka jak kalkulatory. - mówił z zastanowieniem gdy wspominał owego oficera i starał się go ująć w jakieś ramy.

- A to Krótki też kapitan? I to boltowy? No, no… Masz rozmach dziewczyno. - uśmiechnął się zerkając na pasażerkę ale akurat rozwrzeszczani wojacy zeszli z drogi więc uruchomił maszynę wznawiając jazdę do celu.

- Ale czy chodzi o Fargo i starego… - westchnął gdy zaczął się zastanawiać o kolejnej sprawie o jakiej wspomniała Rybka. Zamilkł na chwilę gdy obracał pomysł w swojej wielkiej głowie. - No może… Ale jeśli nawet to nie mają pewności. Inaczej byś się obudziła przykuta kajdankami do łóżka i pilnowaliby cię przystojniaki z MP. - zauważył ten detal chociaż innych scenariuszy widocznie jednak też nie wykluczał. - Zaraz będziemy. - wskazał swoim potężnym podbródkiem na drogę przed sobą chociaż na razie nie widać było nic czego nie mijaliby do tej pory.

- W lecie była duża ofensywa. Nasza kompania… No niewiele jej zostało. Gerber ma dalej status zaginionego. Cholera wie kto obejmie dowództwo. Cholera wie co im zostało z naszych akt. Generalnie tam jest niezły burdel który dopiero zaczynają ogarniać. Cholera wie co o nas wiedzą, co na nas mają czy co. Może chcą dać ci medal czy co? - wzruszył swoimi barkami i zaczął zwalniać. Rzeczywiście podjeżdżali pod starą reklamę Pizza Hut i widać było niedaleko jakis lokal z lampkami choinkowymi ułożonymi w jakiś podłużny wzór.

- Ja byłem w centrum. Na zapleczu się znaczy. Pilnowałem zapasów. I w oblężeniu i jak potem się przebijaliśmy. Nie było cię ze mną. Echo raczej też siedział w sztabie. Więc spróbuj pogadać z Wilmą i Isaaciem. Oni chyba najbardziej mogą wiedzieć co się w lecie z tobą działo. - poradził jej wjeżdżając na parking przy lokalu. Wśród zaparkowanych wozów dostrzegła znajomy, czarny pickup chociaż już pusty więc Steve pewnie już był w środku.

- Aha. - powiedział kierowca gdy zatrzymał się i wyłączył silnik ale gdy wyjął kluczyki ze stacyjki jeszcze nie wysiadał. Zawahał się jakby przypomniał sobie o czymś istotnym. - Nie wiem czy już wiesz… - zaczął zerkając na nią jakby miał do przekazania niezbyt dobre wieści. - Ale skontaktowałem się z Williamem. Rilleyem. On ma niedaleko farmę to jego rodzinne strony. Mam adres. - zaczął mówić wskazając za boczne okno jakby to dosłownie było po sąsiedzku. - Przeżył. Ale już nie pofika za bardzo. Nie udało się uratować jego nóg. - wyjaśnił rozkładając ręce w geście bezradności.

- Rilley. - Mazzi powtórzyła nazwisko, krzywiąc się kwaśno, a wewnątrz jej piersi zaczął rosnąć ogień złości. Przełknęła ślinę, otwierając drzwi tylko po to, aby przez nie splunąć. - Nie pamiętam, nie kojarzę. Nazwisko… jak każde inne, ale wiem że leczyli go w szpitalu wojskowym w Sioux Falls. Razem z Echo i Willy. Wiesz jak chujowo kogokolwiek szukać, gdy nie wiesz kogo szukasz, a jedyne co posiadasz to numer jednostki? - sarknęła, zza pazuchy wyjmując pudełko z prezentem. Położyła je na kolanie kierowcy - Dzięki Chudy, tak czułam że na ciebie mogę liczyć i mnie nie olejesz… dziękuję. Jeżeli zrobi się syf, a ja będę zbukiem, wypnij się na wszystko i ratuj własną dupę - popatrzyła na wejście do burdelu. Nagle odeszła jej cała ochota na zabawę, a najchętniej z flaszką zaszyłaby się gdzieś w kącie. Albo z miejsca pojechała do ostatniego Bękarta - Jaki on jest, William? I Chudy… kolorowa papierośnica. Miałam taką? Kto mi ją dał?

- Will? Nasz cekaemista. Chociaż w moździerzu też był świetny. Nadawał się, kawał chłopa z niego. No znaczy teraz trochę mniej. Zawsze czyścił i rozkładał te swoje spluwy albo poprawiał stanowisko saperką. Taki pracuś. Pewnie z nerwów by się czymś zająć. I jakoś zawsze umiał przetrzymać żarcie czy napitek to czasem wyciągał to zza pazuchy jak czarodziej. Tam gdzieś wrzuciłem ci jego adres. To też niedaleko was. Macie samochód to godzina czy dwie i już u niego jesteście. No stąd to trochę dalej. No teraz Will to emeryt to ma dużo czasu pewnie. Nie widziałem go ale udało mi się przez kuriera wysłać mu list a on mi odesłał. - grubas za kierownicą siedział jeszcze i tłumaczył co i jak z tym Rilley’em było i jest. Miał dość filozoficzny ton gdy mówił o ciężkim ale jednak nie nie zwykłym losie frontowego weterana. Niektórzy ginęli. Inni wychodzili cało. A jeszcze inni tak częściowo. Machnął reką i zajął się rozpakowywaniem pudełka jakie wylądowało na jego kolanach.

- A z papierośnicą to nie wiem. Nie miałaś jej w Fargo. Znaczy jarałaś jak i teraz ale nie kojarzę byś miała jakąś specjalną papierośnicę. Oo… Co to? - pokręcił głową na znak, że o papierośnicy nic nie wie. Ale zapytał gdy widocznie otworzył i wymacał fant z pudełka ale w tych ciemnościach nie było widać co to. Więc zapalił lampkę przy tylnym lusterku by sobie pomóc.

- Oo… To dla mnie? O rany, Rybka, nie trzeba było. - roześmiał się przyjemnie zaskoczony i objął drobniejszego bękarta całując ją w policzek. - I daj spokój, jakie wypnij? Na Froncie nam nie dali rady to tutaj też nikt sobie z nami nie poradzi. A teraz chodź, trzeba dogonić resztę. - uśmiechnął się wesoło po czym wreszcie otworzył drzwi aby wyjść na zewnątrz.

- Chudy… zaraz, za chwilę - dziewczyna pokiwała głową, ale została na miejscu, ściskając teczkę spoconymi palcami. Oddychała płytko, czując w nosie zapach napalmu, a w uszach słyszała pogłos nie tak odległej kanonady. - Daj mi chwilę - poprosiła, opierając potylicę o zagłówek i zamknęła oczy - Za co takiemu szczylowi jak ja dali starszego sierżanta?

- Bo starsi się już kończyli i trzeba było awansować kogoś na ich miejsce. A miałaś odpowiednie kwalifikacje i doświadczenie. Awansowali cię już w kotle. Dlatego może nie mają tego tutaj w papierach. Nie wiem. Gerber cię promował. Może już wiedział, że będziemy się przebijać. A saperzy mieli osłaniać odwrót. Dowodziłaś jedną z tych grup. Ale nie widziałem cię od ostatniej kolacji przed naszym atakiem. Dopiero tydzień temu jak mnie odwiedziłaś. - nie zamknął drzwi ale zatrzymał się na swoim miejscu. Świeże, chłodne wieczorne powietrze wywiało papierosowy dym przez te otwarte drzwi. A on sam mówił dość wolno. Po kolei kawałkując zdania gdy opowiadał o wydarzeniach sprzed paru miesięcy.

- W Sioux... wiedzieli, wypłacili... mi żołd starego złamasa... nie zwykłego. - powiedziała pustym głosem, a dudniące pod czaszką tętno prawie zagłuszało głuchy warkot polewaczek i huk wybuchów. To był jednak nienajlepszy pomysł rozmawiać sam na sam, po zachodzie słońca, gdy mrok miesza się z ciemnością czającą się za plecami. Rzuciła tęsknym spojrzeniem na czarną terenówkę, a potem na budynek, ale bała się że nie dojdzie, zanim nie wpadnie na ścianę. Świat znowu zrobił się czarno biały, przekontrastowany. Z kątów wypełzła mgła, a wraz z nią Front. Strach wyduszał powietrze z płuc, ofensywa zbliżała się, razem z mrokiem sunąc już między samochodami parkingu.

- Idź… - wychrypiała prawie wypluwając płuca, zapełnione swądem palonego mięsa innych podobnych jej szczurów. W przebłysku resztek świadomości wymacała w torebce kajdanki. Jedną bransoletą trzasnęła wokół nadgarstka, drugą przykuła się do uchwytu nad drzwiami. - Po… Steve’a… proszę - dokończyła ledwo, odrzucając torebkę na fotel kierowcy i skupiając się na tym, aby oddychać i wyczyścić mózg. Mason City… kurwa mać… już po wszystkim!

Zaopatrzeniowiec przyglądał się jej z zaskoczeniem i niepokojem. Zwłaszcza po tym jak wyjęła kajdanki i sama się przykuła do drzwi. Więcej nie czekał tylko wyładował swoje wielkie cielsko na asfalt parkingu aż znów zazgrzytały resory.

- Trzymaj się! Zaraz go zawołam! - krzyknął grubas nim zniknął jej z widoku. Została sama w pustej szoferce w towarzystwie wątłego światełka lampki przy tylnym lusterku.

Słyszała go z oddali, przyciskając wolną rękę do boku głowy, jakby w czymkolwiek miało to pomóc. Z bliższej odległości słyszała coś kompletnie innego. Głosy, krzyki. Rozkazy, mówione spokojnym, lodowato uprzejmym tonem. Niewiele więcej dała radę usłyszeć, gdy ściana wparowała prosto na nią, odcinając świadomość i rozsądek, wrzucając przerażony ochłap z powrotem w okopy, gdzie czołgał się w błocie rudej barwy, a ponad głową świszczały kule. Cuchnęło metaliczną posoką i równie metalicznym smarem. Brudem i strachem, parującym razem z hektolitrami potu... był taki upał, tak ciężko było nogi unieść, powstać, ten cały kurewski złom tak ciążył, pancerz dusił płuca, i wydawało się, że można się w nim ugotować. Dobrze, że nie było ataku gazowego bo te gazmaski chyba by ich wykończyły… o ile wcześniej nie wykończyły by ich maszyny. Albo dowództwo, przysyłające rozkazy odbicia budynku, który opuścili parę dni wcześniej tylko po to, żeby wspomóc odwrót jednostek sojuszniczych… chyba. Tak się jej wydawało, ale to był detal. Nieistotny szczegół… liczyły się krzyki, przekleństwa i zgrzyty od strony przeciwnika. Eksplozja podrywająca ubłocone ciało przez co poleciało jakby miało skrzydła prosto na spotkanie twardej ziemi… i rąk. Stanowczych, silnych. Takich, które podnosiły razem z toną ciążącego na plecach szpeja, a potem ciągnęły do przodu, powtarzając coś czego sens uciekał umysłowi, rejestrującemu sam ton: pewny siebie, upiornie spokojny, rzeczowy… i ta twarz, obok. Na górze, jak zwykle gdy perspektywę łapał konus pokroju kartofla ze złamanymi pagonami… a potem wszystko zalał ogień. Wróciły krzyki i jęki konających w płomieniach. Ciemność lejąca się grobowo zimną żywicą prosto w mózg i serce.
Biec, musiała biec! Próbowała, ale nie mogła! Coś ją trzymało, za ramię, nie pozwalało odejść! Szarpała więc, wyjąc jak śmiertelnie ranne zwierze, a przed nią stał zmutowany człowiek będący karykaturą żywej istoty w której wygląd i istnienie zaingerował szalony, fałszywy bóg, zmieniając miękkie tkanki na twardą blachę. Dłonie zmienił w metalowe szpony, ciało pokrył chityną skorodowanego żelaza. Zostawił jedynie kobiecą twarz, teraz wykrzywioną nienawiścią, choć zwykle patrzyła na Lamię ciepło, z uczuciem i rozbawieniem…
Szarpanie wzmogło się, po skórze popłynęła cuchnąca jatką, lepka jucha, oczy widziały już tylko mrok.

- Lamia! Lamia to ja! Lamia! Odezwij się! Słyszysz mnie?! - tak, słyszała. Słyszała głos. Głosy. Śmiech. Płacz. Nie była pewna. Kto to krzyczał? Ona sama? Tamta zadrutowana? Ktoś jeszcze tam był? Czy to obok. Tam. Tutaj. Tutaj chyba tak bo czuła dłonie na swoich ramionach. I zapach. Wody kolońskiej. Ten znajomy. Od tego co się lubował w hawajskich koszulach.

- Lamia? Widzisz mnie? - pytał z troską trzymając ją za ramiona. Patrzył na nią z góry. Widziała troskę i niepokój wymalowany na twarzy. No tak. Lampka przy tylnym lusterku wciąż się świeciła to pozwalała odczytać rysy twarzy. Tylko czemu stali na zewnątrz szoferki? Nie pamiętała czy sama wyskoczyła czy on ją wyciągnął na zewnątrz. No ale teraz stali przy otwartych drzwiach szoferki. Musieli. Wciąż była przykuta do uchwytu otwartych drzwi. No ale już tu był. Był przy niej, jego twarz i dłonie. No i ten ciepły, rozbrajający uśmiech gdy wreszcie się uśmiechnął widząc, że kontakt nawiązany.

- No już dobrze. Już dobrze. Jestem przy tobie. - pocieszył ją przytulając do siebie i głaszcząc opiekuńczo po głowie.

Odpowiedziała zduszonym wizgiem kogoś długo trzymanego pod powierzchnią wody, komu dano wreszcie zaczerpnąć powietrza. Kasłała przy tym, nie umiejąc rozróżni czy dusi ją tamten dym z północy, czy to ona ciągle nie wróciła i jedynie śniła piękny sen po urazie w głowę, albo zamroczeniu po wybuchu.

Tylko ta woda kolońska, ten głos… znajoma aura, działająca niczym latarnia ściągająca kalekie dusze z morza czerni wprost do bezpiecznego portu.

Mrugając i łapiąc spazmatycznie powietrze, saper wczepiła się w czerwoną koszulę na szerokich barkach, skupiając uwagę nie na zasiekach, a dłoni gładzącej ją po głowie. Słuchała uspokajającego mruczenia tuż przy uchu, zamiast suchych rozkazów i krzyków dookoła.

- Steve… jesteś... nie odchodź… - Ściana cofała się powoli, aż wreszcie znikła w czarnej nocy, pozostawiając ofiarę trzęsącą się i ledwo stojącą na nogach i gdyby nie większa podpora, wylądowałaby na kolanach.

- No już dobrze, już dobrze. Masz kluczyki od tych kajdanek? Szkoda Chudemu furę demolować. - trzymał ją, głaskał, całował we włosy i mówił. Ale przy okazji nieco pomachał jej uwięzionym nadgarstkiem pytając o coś bardziej pragmatycznego. No tak. Kajdanki. Wciąż była przykuta do drzwi auta.

- W… w torebce - wymamrotała, uspokajając się z każdym oddechem, słowem i dotykiem. Zaczęła myśleć, reagować żywiej na otoczenie. Puściła też czerwoną koszulę, po prostu przytulając się do jej właściciela bez obaw o wydarcie dziur w materiale - Są w torebce… z przodu, na fotelu. Wolałam żeby… Lucas nie dogoniłby mnie i dlatego… a miałam je, tak na wszelki wypadek… co z nim? Z Chudym? A ty? Zrobiłam… - przełknęła ślinę - Zrobiłam ci coś?

- Nic się nie przejmuj, wszystko dobrze. - uspokoił ją i zajrzał do torebki. Ale, że było tam ciemniej to w końcu wysypał zawartość na siedzenie pasażera i zaczął szperać w tym małym gamblowisku rzeczy osobistych.

- Powiedziałem im, żeby zostali. Chudy dał mi kluczyki bym zamknął mu furę jak będzie po wszystkim. - Steve uspokajał dalej gdy znalazł wreszcie kluczyk do kajdanek, pomachał nim wesoło i zaraz potem zgrzytnął zamek bransoletek a Lamia mogła uwolnić swój nadgarstek.

- Jak się czujesz teraz? Chcesz tam wracać? Czy jedziemy do hotelu? - zapytał pochylając się nieco nad nią gdy czekał na jej odpowiedź. Przesunął palcami po uwolnionym nadgarstku ale poza czerwonym półokręgiem nic poważnego się nie stało.

- Wracamy… przecież tak się starali aby tu być w komplecie… dla mnie - dziewczyna popatrzyła na budynek, zanim nie oparła czoła o pierś Bolta - Specjalnie wyciągnąłeś Isaaca, jest cudownie. Znowu razem… nie zepsuję tego. - pokręciła głową, aby nagle westchnąć bardzo ciężko - Interesuje się mną jakiś kapitan, Flores. Był u Chudego gdy ten wziął odpis moich akt… na jego oko koleś z wywiadu. Mam wizytówkę - wychyliła się na chwilę, aby wziąć teczkę i wyjąć właściwy kartonik - Raczej nie chodzi o medal… chyba odjebaliśmy coś… nie do końca zgodnego z rozkazami - przeszła na zrezygnowany szept - Jeszcze wyjdzie, że będziesz miał kłopoty bo się bujasz z dezerterem, mordercą albo innym podobnym - zacisnęła usta, kręcąc głową - Nie wiem, jutro… Chudy mówi że jeśli wyjedziemy od południa to jego melina jest po drodze. Dlatego chodźmy się bawić, rano będzie trzeba jechać wcześnie i… nie mam pojęcia czego ten koleś ode mnie chce, przecież prawie nic nie pamiętam. Nie wiem co się stało, w niczym mu nie pomogę… - wzdrygnęła się, spoglądając do góry zmęczonym spojrzeniem - Jakbyśmy tam pojechali, odpadnie jeden powód do nerwów. I tak nie ucieknę, a… chciałabym prosić. Pomógłbyś mi w tej rozmowie? Jestem kaleką, mam na to papiery. Ty… jako mój opiekun możesz być przy każdej rozmowie, nawet policyjnej i wojskowej. O ile się zgodzisz mieszać… zrozumiem jeśli odmówisz. - skrzywiła się, choć bez złości. Raczej ze zrozumieniem - Nie będę mieć żadnych pretensji, obiecuję.

- Jasne. Pojedziemy tam jutro i spróbujemy się z nim spotkać. O ile będzie dyspozycyjny w połowie niedzieli. - Steve uśmiechnął się łagodnie i pocałował ją w czoło gdy wziął i przeczytał ten tekturowy prostokącik z nazwiskiem i adresem. Potem go jej oddał i zamknął drzwi. Poszperał chwilę w kieszni spodni i wyjął kluczyki od nie swojego samochodu. Trafił za trzecim razem zamykając maszynę po czym znów schował je do kieszeni, odwrócił się do swojej dziewczyny, wystawił lewy łokieć by mogła do niego zacumować po czym oboje ruszyli przez ciemny parking w kierunku klubowego narożnika.

Po drodze Mazzi poprosiła tylko aby wrzucili teczkę do ich samochodu tak na wszelki wypadek, jakby się miała zgubić w ferworze rozrywek wieczornych, a potem już bez zbędnych przystanków skierowali się do drzwi wejściowych.

- Słyszałam, że kajdanki całkiem nieźle sprawdzają się jeśli chcesz unieruchomić lasce łapy przed rzuceniem jej na brzuch i zabawami w montowanie optyki - humor jej wracał, powachlowała rzęsami na ukochanego - Obawiam się, że będę dziś w komplecie razem z Willy… ale jak mówiłam śliczna jest i kochana, chyba nie masz nic przeciwko, co? Kto wie co sobie przypomnę jak ją wyłuskam do końca z ciuchów, a potem poćwiczymy na tobie manewry oskrzydlające. A jakby coś… zwal to na mnie.

- Taakk? No co ty nie powiesz. - Steve uśmiechnął się z rozbawioną ironią jak już wracali od zaparkowanej Ghurki gdzie zostawili dokumenty zdobyte przez Chudego. Ale już wracali do klubu. Gdy mijali wystawę chyba dawnego sklepu to z bliska rzeczywiście było widać wizerunek lampek choinkowych ułożonych w parę zgrabnych, kobiecych nóg. W obowiązkowych szpilkach i koronkach. A jakby ktoś jeszcze miał wątpliwości gdzie trafił to nad głównym wejściem pysznił się napis “Różowa Koronka”.

Krótki pchnął drzwi i musieli przejść przez bramkę wykrywającą metal no i zostawić w recepcji wszelkie kurtki, noże, broń i inne niebezpieczne przedmioty. A zaraz potem partner poprowadził Lamię przez różne zakamarki głównej sali która była całkiem tłoczna i gwarna. W końcu byli w burdelu w samym środku sobotniego wieczoru.

- Heejj! - zawołał zgodnie prawie cały, bękarci stolik machając do nich rekami i śląc uśmiechy. Krótki pomachał i wesoło i zaraz potem documowali do ich stolika. Steve zaczął od oddania Chudemu kluczyków.

- I jak? Wszystko w porządku? - zapytał zaopatrzeniowiec i reszta też przybrała postawę wyczekującą.

- Tak, twoja fura nie ucierpiała - Mazzi odpowiedziała siląc się na lekki ton - Znacie mnie, czasem kurwia nosi i ktoś silny musi mnie przycisnąć żeby rozum wrócił z dupy do głowy… nie mówiliście im, co? - uśmiech trochę się jej zważył, gdy patrzyła to na Isaaca, to na Lucasa, czekając aż Mayers usiądzie aby mogła mu się wpakować na kolana. Rozłożyła bezradnie ręce, przenosząc spojrzenie na Scotta i Wilmę, gdy wyjaśniała - Wykopali mnie z woja, nie wrócę już w kamasze. Jeśli wam czegoś naobiecywałam… wybaczcie, nie pamiętam. Nie pamiętam prawie niczego… - przymknęła oczy, chcąc jak najszybciej i w jak największym skrócie wyjaśnić wstydliwe kwestie - Amnezja i PTSD. Czasem mi odpierdala… no ale pić mogę. To co, chlapiemy coś, czy udajemy kółko różańcowe? Właśnie… któreś z was było ze mna pod Fargo? - uchyliła powieki aby zerknąć na Pereza i Wilson - Chciałabym wreszcie się dowiedzieć co tam do cholery się odjebało.

- Ale kiedy? Trochę tam kiblowaliśmy. Prawie od wiosny. - Perez poczuł się wywołany do odpowiedzi gdy tak chwilę wszyscy trawili te rewelacje jakie o sobie im sprzedała ich kumpela.

- Ty idź coś zamów! Mówiłeś, że sie tu na wszystkim znasz! - Wilma trąciła jego ramię aby zachęcić go do wykonania tego zamówienia. Ten dał się wypchnąć i ruszył do baru ale odwrócił się do nich po paru krokach.

- Dziewczynki też? - zapytał by wiedzieć co dokładnie ma zamówić przy barze.

- Na razie tylko alk! - Chudy pomógł mu doprecyzować to zamówienie i Isaac skinął głową wznawiając marsz w kierunku baru. A bar i sala była dość zatłoczona. Podłużne stołu były ze swoich dłuższych boków obramowane sofami z oparciami które przylegały do siebie z sąsiednimi ale między nimi była cienka ale jednak ścianka. A do tego można było zasunąć kotarę takiej alkowy zapewniając sobie chociaż minimum prywatności. Spokojnie było miejsc na osiem osób więc jak na ich grupkę w sam raz. Gdzieś z sali dochodziły śmiechy, muzyka i gwar głosów. Wyglądało na to, że tutaj zaczynają się zabawy czy raczej umowy na zabawy z tymi napalonymi lachonami a potem przenoszą się gdzieś dalej. No albo tutaj czekali koledzy i koleżanki na tych co skończą swoje zabawy albo opijali te już zakończone zabawy.

- No tak, trochę tam kiblowaliśmy. To co właściwie chcesz wiedzieć? - Wilma zapytała kumpeli siedzącej naprzeciwko niej. Mówiła jakby ten okres w Fargo trochę się ciągnął i było do opowiadania a od czegoś trzeba było zacząć.

- Wszystko - odpowiedź była krótka, lecz ledwo padła, Mazzi zrozumiała jak wiele wymaga. Jeśli mieliby streszczać jej parę miesięcy, pewnie zejdzie się do rana, albo i dłużej. Popatrzyła po Bękartach, a zagubienie na jej twarzy sprawiło, że odpłynęło z niej większość krwi. Jak zacząć, od czego? - Nie pamiętam nawet jak się poznaliśmy. Żeby wiedzieć jak wyglądasz wyprosiłam w kadrach Hommond Park twoje zdjęcie… głos kojarzyłam, że już go słyszałam - zwróciła się do Wilmy - Chudy mówił, że siedzieliśmy tam razem. Ty, ja i Isaac. Szukałam was, biegłam… były ruiny, czegoś szukałam. Rozwaliłam ręce przekopując gruz… ale dlaczego? Był też… rozkazy. Wróciłam przekazać rozkazy - trzęsącą się dłonią poprawiła włosy - Potem oni wrócili po mnie, zanim Żuk zalał całe piętro ogniem, ale wcześniej… jakaś wiocha, tubylcy mierzący do nas i my plecy w plecy, z bronią w gotowości… widziałam pluton egzekucyjny. Padł rozkaz do strzału… Starego pamiętam… w mundurze i bez... jak ostrzy ten swój cholerny nóż, potem gada przez radio, zanim… chyba przed tym gdy mieliśmy się przebijać. Ruiny… zimę. Ktoś mnie niósł. Mutantów napadających na nas. Jeden miał znajomą twarz, dziewczyna. Zielone oczy, czarne włosy… znałam ją, lubiłam. Ale ją zmienili. Czemu mam ciągle przeczucie, że muszę tam wracać? Coś dokończyć, zrobić. Ważnego, pilnego… mam z tyłu głowy ciągle cykający zegar - oparła łokcie o blat i ścisnęła dłońmi skronie - Emaliowana papierośnica. Nalot. Trupy w okopach. Ulice we mgle i brata z przodu któremu żelazne szczęki wygryzają twarz. Moje… ręce… odrywane od tułowia. Ból… strach… ciemność… kaseciaka w Ruinach i was skaczących przy sypiącej się kamienicy… a teraz szuka mnie ktoś z wywiadu. Czy… zrobiłam coś? Skrzywdziłam kogoś? Ilu przeze mnie umarło? Kiedy… - chciała powiedzieć coś jeszcze, lecz głos uwiązł jej w gardle. Na ślepo wyszukała ręki Bolta i ścisnęła ją, kotwicę trzymającą w ich czasie i przestrzeni.

- Mason City… sobota… wieczór… teren zabezpieczony… rodzina… Mason City...- dysząc ciężko zaczęła mamrotać, zaciskając powieki.

- Nigdzie nie musisz wracać. - Steve uściskał jej dłoń i czule pocałował w skroń dodając jej otuchy. - Zresztą teraz jak masz oficjalny wypis i jesteś inwalidą wojennym na rencie to nawet byłoby trochę trudne do zrobienia. - próbował chyba uderzyć w nieco bardziej optymistyczny ton. Inni też pokiwali głowami. I poczekali bo akurat Isaac wrócił mówiąc, że zaraz dziewczynki przyniosą alk i resztę.

- Z tym żukiem to pamiętam. Też tam byłam. Ale to było na początku kotła. Jak ruszył się ciężki sprzęt. Większość poszła obok nas dlatego nas nie zmietli jak sasiadów. No ale nie wszystkie. Też żuk dał nam popalić. Dosłownie. - Wilma zaczęła od jednego z obrazów jakie przypomniała sobie kumpela. Inni pokiwali głowami i zaraz wtrącił się Perez.

- To ja cię wciągałem na górę. Chłopaki wskoczyli na dół bo oberwałaś. Chyba odłamkiem w głowę bo padłaś jak ścięta. Tylko krew przy głowie było widać. Cholernie źle to wyglądało. Taka czerwona kałuża co się robiła coraz większa. No to chłopaki zeskoczyli po ciebie. Was tam cały fire team leżał. Ciebie nam podali jako trzecią. Został im jeszcze Sanchez no ale wtedy ich zjarało. Byłaś ostatnia jaką udało im się wyciągnąć. - starszy szeregowy mówił dość szybko. Trochę jakby chcąc jak najszybciej przewinąć ten mało radosny temat. A trochę jakby nie za bardzo chciał albo widział sens rozwodzić się nad jedną z wielu scen na jakie składał się długotrwały pobyt na froncie. Na chwilę zrobiło się cicho ale odezwał iś teraz zaopatrzeniowiec.

- A tego kaseciaka to pamiętam. Bo to było u mnie w magazynie. To było jakoś na wiosnę. Chyba w maju. Po tym jak nas zluzowali po walkach o czerwony budynek. Dali nam trochę luzu. Gerber mi kazał zorganizować imprezę na miejscu. Bo jeszcze nie przyszły oficjalne przepustki. No a jak przyszły to wszyscy się rozjechali a tak to jeszcze wszyscy byliśmy razem. No to zrobiliśmy sobie imprezę w magazynie. Schlaliście się jak świnie. - Chudy podjął się wyjaśnienia innego wspomnienia. Zwłaszcza, że było zdecydowanie radośniejsze. Inne bękarty też się zaśmiali i kiwali głowami, zwłaszcza przy końcówce.

- Cholera co to był za podły bimber?! Smakował jak stare skarpety! - zawołała Wilma klepiąc go zaczepnie w dłoń.

- Oj wtedy jakoś nie narzekałaś! Wszyscy tylko się pytali kiedy następna kolejka! - zaopatrzeniowiec z miejsca zripostował jej uwagę i znów się wszyscy roześmiali. I nastąpiła przerwa operacyjna bo podeszły dwie, ładne dziewczyny w kolorowych sukienkach ładnie podkreślających ich kobiece wdzięki z tacami pełnymi zamówienia. Głównie promili i zaczęły rozkładać to wszystko na stole.

- Odezwał się ten, którego czterech musiało podnosić jak się spierdolił pod stół! - twarz Mazzi rozpogodziła się trochę, na ustach pojawił się blady uśmiech, gdy celowała paluchem w Lucasa. Pamiętała tę scenę. Muzykę, bawiącą się rodzinę. Słowa Willy przywołały wspomnienie cuchnącego zajzajeru przemycanego w kanistrach od ropy. Stąd paskudny zapach i posmak, ale przynajmniej kopało i tam, na północy, nie mieli co marzyć o czymś lepszym.

Jedno skojarzenie ciągnęło następne - kulawy stół, grubasa zbyt pijanego aby podnieść się o własnych siłach. Krzyki, tym razem w rozbawionej, sepleniącej tonacji. Czterech chłopaków próbujących podnieść wieloryba, ale ze względu na upojenie szło im kiepsko, co dawało reszcie dodatkowe powody do rżenia bez opamiętania, aż wreszcie padł pomysł aby kwatermistrza przetoczyć. Pomysł zrealizowano, ktoś z wrażenia sam zleciał pod stół, rechocząc i czkając jednocześnie.

Mazzi też tam się kręciła, wycierając twarz gdy zapojka poszła jej nosem i zalała podkoszulkę, kapiąc na spodnie. Jedyny ogarnięty i trzymający fason był Andrew, siorbiący swoją kolejkę z obtłuczonej menażki. Obserwował, nawet nie kręcąc głową, komentarze zostawiając dla siebie. Również wtedy gdy kwatermistrza wytoczono przed kamienicę.

Stół uciekł gdzieś w bok, ten w Koronce. Na jego miejscu pojawił się inny: kulawy, podziurawiony i z popalonym blatem. Czerwona sukienka zniknęła, zastąpiona wysłużonym mundurem. Sierżant Mazzi rechotała do łez, a w wyrwie po drzwiach widziała jak banda degeneratów wrzeszcząc do siebie i na siebie, przeskakuje nad chrapiącym Chudym, rozłożonym malowniczo pośrodku niewielkiego, zasypanego drobnym gruzem placu.

- Jak dzieci… - Gerber wreszcie nie wytrzymał, chociaż jak zwykle wydawał się spokojny i opanowany, choćby się złościł do białej gorączki. Jego głos ściągał uwagę, bardziej niż wygłupy na placu. Przynajmniej tą najbliższą, jedynej podwładnej która dotąd nie ruszyła za resztą. Dziewczyna wzruszyła lekko ramionami, chwiejnie podnosząc się aby dołączyć do zabawy, ale szarpnięcie za pasek spodni wróciło ją na drewnianą skrzynię. Klapnęła tyłkiem o dechy, odwróciła głowę i odchyliła kark do góry, napotykając wzrok dowódcy, niewiele mający wspólnego ze standardowym opanowaniem. Teraz był natarczywy, rozbawiony i wygłodniały. Przyszpilał młodszą kobietę w miejscu, a jej serce zaczęło trzepotać, oddech przyspieszył. U niego tak samo, dało się wyczuć gdy siedzieli obok siebie. Nachylił się, poczuła na twarzy palące sapnięcie, a na plecach spacerujące palce…

Obraz rozmył się, Mazzi zamrugała, orientując się że siedzi na kolanach kapitana, ale innego niż jej dowódca. Ten nosił czerwoną koszulę w białe palemki, a dookoła zaległa resztka Bękartów. Zmieszana sięgnęła po drinka, przepijając nim posmak ropnego bimbru.

- Noo to była impreza… - bękarty pokiwały z rozrzewnieniem głową na chwilę zatapiając się we wspomnieniach. - I wypijmy! Za te imprezy co były, co są i będą! - Perez zawołał unosząc szkło pozostawione przez napalone lachony i pozostali też dzielnie zawtórowali mu do tego toastu.

- A z tym pierwszym spotkaniem no nie mów, że nie pamiętasz. - Wilma popatrzyła na siedzącą na kapitańskich kolanach koleżankę lekko przekrzywiając głowę. Patrzyła z rozbawionym uśmiechem ale chyba pytała jak to zwykle ludzie jakoś musieli zacząć rozmowę od czegoś znajomego. - No wtedy z tymi prysznicami. - podpowiedziała licząc, że to jej coś przypomni. Ale chyba przypomniało logistykowi bo zaczął kręcić głową i machać ręką.

- Pamiętam! O rany ale Gerber się wtedy wściekł za to! - zarżał radośnie gdy sobie przypomniał chociaż pytanie nie było skierowane bezpośrednio na niego. Za to reszta skierowała głowę na niego bo zapowiadało się na coś zabawnego.

- No bo jak wiecie dziewczyn u nas nigdy nie było zbyt wiele. - Chudy zaczął od oczywistej oczywistości. Bo zwłaszcza w liniowych oddziałach odsetek kobiet nawet dzisiaj był dość nikły. Liczebnie nadal dominowali mężczyźni.

- No ale akurat wtedy to ja byłam sama. To mnie wszyscy zlewali z tymi prysznicami i się cholera musiałam kombinować albo jak się wcisnąć na samym początku albo końcu. - Wilson przejęła pałeczkę dorzucając coś od siebie.

- A niby od kiedy ty jesteś taka wstydliwa, że się wstydzisz szorować koedukacyjnie co? - Perez zbliżył do niej swój zarośnięty pysk drocząc się z nią ewidentnie.

- Nie o to chodzi! Chodzi o zasady! - Wilma cmoknęła go w usta ale zaraz roześmiała się wesoło. Podniosła nawet palec do góry by to podkreślić a potem postukała nim głośno w blat stołu aby podkreślić jak ważne są te zasady.

- No i wtedy razem z nową partią Świeżaków przysłali nam między innymi ciebie. Jeszcze wtedy nie byłaś naszą Złotą Rybką tylko zwykłym Świeżakiem. Już nie kotem no ale jeszcze nikim od nas. - Chudy zwrócił się do siedzącej obok kobiety w czerwonej sukience i czarnych butach do kolan.

- No więc mówię sobie “Jest jakaś laska jest okazja!” - zaśmiała się Wilson powtarzając co sobie wtedy pewnie pomyślała.

- I cię namówiła by się władować do męskiego prysznica akurat jak był tam Gerber by złożyć mu prośbę, petycję i takie tam o damski prysznic bo nie macie warunków! - Chudy nie zdzierżył i zaczął się rechotać na całego więc widocznie do dzisiaj go to bawiło niemożebnie.

- No jak to do męskiego?! Był tylko jeden! Dlatego chciałam coś dla nas! A przy okazji obejrzałyśmy sobie Gerbera pod prysznicem. - Wilma doprecyzowała jak to było z tym brakiem kobiecego prysznica ale też się śmiała jakby ten protest u szefa kompanii był tylko pretekstem by sobie obejrzeć szefa kompanii pod prysznicem.

- Cholera! A ja tego nie widziałem! Nie było mnie tam wtedy! - Perez westchnął rozżalony gdy go ominęła jednych z tych epickich historyjek oddziału jakie potem stają się legendą całej kompanii.

- No ale właściwie to pomogło. Potem przecież zamontowaliśmy wam osobne dwie kabiny tylko dla dziewczyn. - Chudy pokiwał głową na znak, że jednak jakiś praktyczny efekt tej akcji był.

- Prysznic z tobą? Raczej nie musiałaś mnie długo namawiać, co? - Na gębie Mazzi pojawił się szeroki uśmiech. Zarechotała, przepijając co Wilmy i pokręciła głową. Potrafiła sobie wyobrazić jak obie wpadają do pomieszczeń sanitarnych, akurat jak ich dowódca w spokoju bierze prysznic nie spodziewając się podstępnego, zmasowanego ataku przeciwnika płci przeciwnej. - Z ciekawości… zmacałyśmy się przy nim i przelizałyśmy chociaż? Załapał się na coś jak taki stał tam bidulek goły i nieużywany…

- Nie, nie, nie. Znaczy to nie wtedy, potem to ćwiczyłyśmy jak już nam zamontowali te kabiny. - Wilma pokręciła głową a zaraz pokiwała tłumacząc jak to było z tą prysznicową integracją.

- A z tymi kabinami weeeźźź… - Chudy też pokręcił głową i machnął ręką jakby znał sprawę z nieco innej strony. - On wtedy jeszcze mokry po tym prysznicu zaraz przyleciał do mojego biura i się mnie pyta “Czy mamy jakąś hydraulikę na stanie?”. - powtórzył tonem jaki pewnie wówczas pytał go dowódca kompanii. I jeśli wiernie to powtórzył to dało się słyszeć wzburzenie i irytacja.

- No cholera zastrzelił mnie tym pytaniem. Se myślę “Cholera jaką hydraulikę?!”. No ale jak szef pyta no to przecież nie będę go uświadamiał w niestosowności pytania no nie? - Chudy popatrzył po reszcie bękartów na znak, że doskonale wie jak gadać ze wzburzonymi oficerami co przylatują do jeg biura zaraz po prysznicu.

- Więc się go pytam “Ale o jaką hydraulikę chodzi panie kapitanie?”. I on wtedy zaczął łazić po biurze, machać rękami i mówi, że taką prysznicową. Trzeba zrobić prysznic dla naszych dziewczyn mówi. I kabiny. I resztę. No to jak załapałem o co chodzi to mu mówię, że się tym zajmę. I załatwiłem trochę płyt na ściany, jakieś drzwi się znalazły no i rurki też i przed weekendem już miałyście swój prysznic. - zaopatrzeniowiec opowiedział jak to majstrowanie prysznica dla koleżanek z oddziału odbiło się na nim i jego obowiązkach. Ale mówił też nie ukrywając satysfakcji, że nawet tak niespodziewanemu zamówieniu też dali radę podołać.

- No ale potem trzeba było oszczędzać wodę i takie tam to i tak zwykle brałyśmy prysznic razem. - Wilma roześmiała się na koniec dorzucając swoją puentę.

- Czekaj… - Mazzi zmrużyła oczy, skupiając uwagę na mglistym obrazie niewielkiej kabiny z płyt, które wymalowała farbą i sprayami, aby zrobiło się choć odrobinę przytulniej. Ciemnoniebieskie ścianki znaczyły jaśniejsze kleksy i pociągłe krechy, układające się w krajobraz podmorskiej krainy, z rybami, meduzami i wielkimi, wodnymi roślinami. Oczywiście później któryś z dowcipnisów domalował nieśmiertelne kutasy i wulgarne wierszyki, ale i tak zawsze najbardziej w oczy rzucała się ona.

W serii przebłysków saper przypomniała sobie, dość częste wizyty z rudawą przyjaciółką właśnie w tej kabinie. Jej ręce, usta, piersi. Ciepło ciała i smak oddechu, wymieszany z wodną otoczką.

- Że też nikt tam kamery nie założył - parsknęła wesoło, łypiąc na Willy rozognionym spojrzeniem. Pamiętała jak wygląda bez ciuchów, zawsze było na co popatrzeć. Uwielbiała ją rozbierać i pakować do kabiny. Zajmować dokładnie, często po prostu stały pod lejącą się spod sufitu wodą i pozwalały aby zmywała krew, brud, zmęczenie i rozpacz, zanim nie zakopały się w nich na amen. Było jednak coś jeszcze.


- Różowy flaming! - Pokazała drugą bękarcicę paluchem - Na lewym biodrze! - dorzuciła z miną jakby wreszcie coś jej się odblokowało i zgarnęła główną wygraną. Otworzyła usta, aby powiedzieć coś jeszcze, jednak zamknęła je z głuchym kłapnięciem.

Przypomniała sobie kabinę, tak często odwiedzaną z Willy, gdy tylko nadarzyła się okazja. Ich azyl, prywatny kąt, gdzie nikt im nie przeszkadzał… ale nie tylko ich. Jasne światła burdelu zmieniły się w pierdzący poblask jednej dyndającej pod sufitem żarówki na gołym kablu. Błękitne ściany kabiny napierały z każdej strony dając poczucie odizolowania. Mazzi stała naga, a za plecami czuła obecność mężczyzny, równie nagiego jak ona. W pomieszczeniu panowała dziwna cisza, żadne nie odezwało się ani słowem. Oboje podjęli tę grę, chociaż jej wcześniej nie zaplanowali, przynajmniej on, bo ona… to już kompletnie co innego. Niemal jednocześnie sięgnęli do kranu, ich palce się zetknęły na krótki moment, Saper odpuściła, cofnęła dłoń zdając się na niego, pozwalając dowodzić jak robił to na co dzień z całą, przeklętą kompanią. Ciepła woda zaczęła spadać wpierw na głowę, a następnie rozlewać się po całym ciele. Czysta, przyjemnie orzeźwiająca, zabierała ze sobą brud nie tylko fizyczny. Lamia lubiła to uczucie oczyszczenia. Ciepło rozchodziło się wszędzie, jakby falą, a zmęczenie zaczynało ustępować.

Niemal machinalnie wzięła do ręki mydło i odwróciła się przodem do celu, stając tak, że miała przed sobą plecy starszego mężczyzny, które w tej chwili lśniły od kropel wody. Widziała sieć blizn i tatuaży. Jasne, śliskie ślady po oparzeniach i doły po głębokich ranach. Delikatnie dotknęła ich dłonią, zaciskając usta w wąską kreskę. Wolnymi ruchami namydlała szerokie plecy kawałek po kawałku. Następnie zaczęła wykonywać okrężne ruchy masując je przy okazji. W szum wody wkradło się męskie westchnienie, Andy wyraźnie był zadowolony - nie oponował, nie odwinął się, ani nie poszedł po prostu w diabły. Sierżant poczuła się pewniej, jakby zamiast kapitana stał przed nią zwykły facet, z którym nie trzeba się chować po kątach, aby wyrwać kawałek czasu tylko dla siebie bez świadków i ryzyka wplątania w kłopoty. Cieszyli się nią oboje, póki trwała.

Chwila uciekła gdzieś między szumem wody i ciężkimi oddechami, między niebieskimi ścianami rosło napięcie. Ostatnie ruchy dłoni po przeoranej bliznami skórze i już Mazzi stanęła odwrócona plecami, czekając na rewanż. Usłyszała parsknięcie, niskie i wibrujące gdzieś pod skórą. Gerber wziął od niej mydło, i tym razem on, wprawnymi ruchami namydlał ją, i uciskał. Kiedy skończył ten fragment, zajął się ramionami. Przesuwał dłonie od palców po same barki, masując ich zewnętrzną i wewnętrzną stronę. Z każdym ruchem jego dłoni czuła, jak coraz mocniej i szybciej krąży krew w jej żyłach, a skóra staje się przyjemnie nadwrażliwa. W głowie powtarzała, że trzeba zachować ciszę, nie zwracać uwagi. Zachować dyskrecję, chociaż ryzyko dodawało dodatkowego kopa… a prawie się zapomniała, wzdychając głośno, gdy wziął szampon i zaczął myć długie, prawie czarne włosy, jednocześnie uciskając skórę głowy. Po chwili były już czyste. Wtedy też dokładnie spłukał resztki szamponu i mydła z całego, drobniejszego ciała. Jedną dłonią pogładził jej włosy. Po chwili powtórzył tę czynność zbierając je tym razem w jedną wiązkę. Na koniec oplótł sobie nimi dłoń i mocno przytrzymał. Lamia zadrżała, odnosząc wrażenie, jakby tym uchwytem przejął nad nią władzę, choć mundury zostały na ławce przy ścianie.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 22-05-2020, 01:24   #202
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Odchyliła głowę nieznacznie ku tyłowi, jednocześnie podnosząc brodę wyżej. Jego druga ręka pieściła jej barki, plecy, by wzdłuż kręgosłupa opuścić się niżej, aż do pośladków. Poczuła, jak jego stopa wsuwa się między drżące nogi, jak je rozsuwa. Kiedy miejsca pomiędzy było już wystarczająco dużo, mężczyzna wsunął kolano między jej uda. Szorstka dłoń wślizgnęła się między rozchylone pośladki i przesuwała się coraz dalej. Dotarła do warg. Kapitan objął je dłonią, palcami badając intensywność podniecenia. Włożył wpierw jeden palec pomiędzy nie, a po chwili dodał następny. Zadowolony z efektu cofnął rękę i wszedł w nią jednym, silnym pchnięciem. Jednocześnie jedną ręką ciągle trzymając za włosy, drugą przyciągając do siebie za biodra. Lekko się wycofał, by po chwili ponowić pchnięcie. Ten ruch powtarzał wielokrotnie, wchodząc coraz głębiej i intensywniej. Podczas jednego z takich pchnięć z jej ust dał się słyszeć cichy dźwięk. Jeden. Potem kolejny. Aż połączyły się w coś jakby skomlenie, jakby jęk. Zasłoniła dłonią usta, aby ten jęk nie przerodził się w krzyk. Fala gorąca, narastająca z każdym jego ruchem, osiągnęła apogeum. Kobiecym ciałem wstrząsały kolejne dreszcze. Miała wielką ochotę krzyczeć, prężyć się, wbić paznokcie w śliskie, błękitne ściany… tylko ta przeklęta cisza i konspiracja. Napastnik też to wiedział, odczekał chwilę, aż kochanka ochłonie. Wtedy odwrócił ją przodem do siebie aby mogła zobaczyć triumfujący uśmiech na jego twarzy, Gdy przygarnął rozedrganą sylwetkę do siebie, obejmując i wpatrując z fascynacją w pełne obłędu, zamglone oczy proszące niemo o więcej. Pocałował rozchylone, pełne usta. Mocno, zaborczo, jakby znaczył teren wywieszając na nim flagę i biorąc w stałe posiadanie. W odpowiedzi ramiona brunetki oplotły jego kark, trzymając aby się nie wywinął. Wymieniali oddechy, smakując się przez padającą z góry wodę i własną niecierpliwość. Ta w końcu przejęła kontrolę, Mazzi odczuła ją w tym jak kapitan złapał ją pod pachami i rzucił do tyłu, aż rozpłaszczyła się plecami na ścianie, dyndając nogami wysoko ponad podłogą. Przynajmniej póki nie zaplotła ich za pobliźnionymi plecami, mrużąc oczy w strugach płynąc z prysznica wody...

- Kurwa mać… - chrypnęła, prawie czując pod łopatkami chropowatą ścianę. Potrząsnęła głową, chociaż gorąca w dole brzucha pozbyć się nie umiała. Światło znów stało się jasne i ostre, dookoła wróciły głosy rozmów, a saper przechyliła szklankę po raz kolejny - Dobrze że od zawsze miałam pociąg do lasek. - rzuciła z pozoru wesołym tonem, odstawiając szkło. Wyszczerzyła się też niewinnie do okolicy - Gdyby było inaczej tyle bym straciła… myślisz że mają tu prysznice? - łypnęła chytrze na kumpelę - Taki nostalgiczny powrót do przeszłości byśmy sobie zrobiły.

- No pewnie, że mają! To porządny burdel jest! - jak zwykle w sprawach tego lokalu inicjatywę przejął starszy szeregowy który wziął na siebie obowiązki tłumacza i przewodnika po atrakcjach.

- I pamiętałaś o moim flamingu! - Wilma była zachwycona, że coś jednak Lamia o niej pamięta. I to coś tak osobistego. - Masz ochotę na prysznic? Ze mną? Cholera jak za dawnych czasów! - roześmiała się wesoło więc pomysł musiał jej przypaść do gustu. - Cholera czemu siedzisz tak daleko? - zapytała jakby dopiero teraz do niej dotarło, że siedzą naprzeciwko siebie. Tak wyszło bo Lamia i Steve przyszli na końcu a Chudy zajmował prawie dwa miejsca. Więc pozostała trójka siedziała po przeciwnej stronie.

- To chodź tutaj. Zmieścimy się. - Steve zawołał ją wskazując wzrokiem miejsce obok siebie na jakim powinna siedzieć Lamia. No ale skoro okupowała jego kolana to to miejsce było wolne. Wilmie nie trzeba było powtarzać.

- Puścisz mnie kolego? - Wilson wstała i poprosiła Isaaca aby ją wypuścił.

- Już idziesz? No i co ja mam się do Echo miziać i przytulać? Lubię go ale cholera nie aż tak. - Perez wskazał na chudego łącznościowca w okularach z jakim teraz miał zostać sam na tej ławie.

- Za to będziesz miał widok w pierwszym rzędzie więc nie zrzędź. - puścił jednak Wilmę i na pożegnanie klepnął jej zgrabne pośladki. A te już zmieniały lokacje siadając obok Mazzi i Mayersa.

- A w ogóle to chyba mieliśmy lachony zamawiać nie? - Isaac trochę z dąsem ale przypomniał towarzystwu ambitne plany i szczytne cele dla jakich przyjechali właśnie do tego lokalu.

Mazzi za to sięgnęła po szklankę, wypijając zawartość do samego końca, a ledwo to uczyniła, już sięgała po butelkę aby zrobić dolewkę. Skupiała uwagę na prostej czynności, odpychając zmęczenie i rosnące wewnątrz ciała rozgoryczenie, zabijające wcześniejsze przyjemnie kosmate dreszcze. Miała tyle pytań, część nawet rzuciła w resztę… tyle. Kolejna ściana, od której się odbijała. Gorzki posmak żółci na języku przepiła wódką. Teoretycznie w Sioux mogła wypytać Willy, kiedyś, później. Jak zwykle - na potem.

- Nachalne lachony - mruknęła znak szklanki.

- A jak! - roześmiał się Perez zerkając w stronę sali gdzie widać było różne ciekawe rzeczy i osoby. W tym także te lokalne dziewczynki którymi tak szczycił się ten lokal.

- A właściwie to jak, żeście się poznali z Lamią? - Steve pogłaskał ją po plecach, przyjemnie powolnym ruchem sam ciekaw kolejnych historyjek.

- No jak to jak?! Przecież byliśmy razem na szkoleniu! W jednej dostawie nowego mięcha! - Isaac stracił chwilowo zainteresowanie resztą sali i dumnie wskazywał palcem na siebie i kobietę w czerwieni siedzącą na boltowych kolanach.

- A wy nie? - Mayers zerknął pytająco na pozostałą trójkę siedzącą przy stole.

- Ja przyszłam z pół roku wcześniej. Echo do nas dołączył już po nich. No a ten grubas to pewnie od cholera wie kiedy. - Wilma pokręciła głową i po kolei wskazała na siebie i swoich dwóch kolegów.

- Ej a pamiętasz jak, żeśmy balowali na koniec szkolenia? Zanim nas do nich wysłali? - Isaac prawie wszedł w słowo koleżance i znów patrzył szelmowskim spojrzeniem na ciemnowłosą bękarcicę w czerwieni.

Odpowiedziało po przeczące kręcenie głową i przepraszająca mina, po której nastąpiło bezradne rozłożenie ramion, aby łypnąć na Chudego z zamyśleniem.
- Księciunio i jego Toudi - powiedziała wreszcie, parskając śmiechem. Kojarzyła ten tekst, odnośnie Gerbera i kwatermistrza załatwiającego wszystko co ten pierwszy sobie wyduma, bo cokolwiek było trzeba, Chudy zawsze potrafił to ogarnąć, choćby wykopując spod ziemi, lub ściągając z kosmosu.

- To ten moment, w którym zaczynasz mi wmawiać jak bardzo na ciebie leciałam od pierwszej chwili, gdy zaszczyciłeś mnie swoją obecnością w okolicy? - przeniosła uwagę na Pereza, wachlując rzęsami - Pamiętam że latałam ze szpicrutą… tylko nie ogarniam kiedy i dlaczego. Byłeś tam? - skrzywiła się, ale tutaj miała czerń i pustkę w głowie. Westchnęła z udawanym smutkiem - Patrząc na to jak ci się oczka świecą do lachonów, a nóżki przebierają aby po nie lecieć, pewnie trafiliśmy do burdelu, co?

- No nie no coś ty! Jaki burdel?! Przecież byliśmy porządnymi kadetami z porządnej, frontowej jednostki! Poszliśmy do “Palmiarni”! - Isaac gwałtownie pokręcił głową absolutnie nie zgadzając się na zaprezentowany scenariusz.

- A potem do burdelu. - roześmiała się złośliwie Wilma nalewając sobie promilii do opróżnionej szklanki. Perez trochę niemrawo pokręcił głową jakby zepsuła mu misternie uknutą intrygę.

- No tak… Skąd wiesz? - przyznał mając jej chyba trochę za złe a trochę okazując ciekawość.

- Bo taka bękarcia tradycja. Najpierw “Pamiarnia”. A potem burdel. Potem dwa tygodnie urlopu. I powrót już do naszych koszar. A potem tam gdzie nas wyślą. - specjalistka od elektroniki upiła ze swojej szklanki patrząc na niego pobłażliwie.

- Poza tym nie wiem ile razy już to opowiadałeś. - powiedział z przekąsem Chudy też sięgając po zwolnioną butelkę.

- A z tą szpicrutą to nie. To już było w koszarach. - Wilson obracała w dłoniach szklaneczkę i przekrzywiła głowę w bok by zerknąć na kobietę w czerwieni.

- No. Już byłaś sierżantem. To chyba było w poprzednim sezonie. Bo jakoś tak ciepło było a byliśmy w koszarach a nie w polu. - Chudy zmrużył oczy odstawiając butelkę gdy próbował sobie doprecyzować to wydarzenie w jakiejś chronologii.

- Ale nie wiem o co poszło. Bo jak przyleciałam to już latałaś ze szpicrutą. Ale był burdel! - Wilson też pokiwała głową dopowiadając swoją cegiełkę do tej historyjki. Na koniec z rozrzewnieniem się uśmiechnęła kręcąc głową jakby tamten widok do tej pory ją bawił.

- No mnie tam nie było, tylko potem słyszałem wieści, że sierżant latała po koszarach ze szpicrutą. A ty Perez? Byłeś tam od początku tej afery? - Lucas rozłożył swoje wielkie ramiona na znak, że nie bardzo może pomóc w detalach tamtej sceny bo go przy niej nie było.

- No ja też wyleciałem jak usłyszałem wrzaski. I widzę, że Rybka gania ze szpicrutą swoich chłopaków z drużyny i drze się co to im nie zrobi jak ich dorwie. Nie wiem o co chodziło ale komedia była pierwsza klasa! - Isaac pokręcił głową, że początek go ominął ale widocznie reszta i tak była warta oglądania.

Tym razem nic nie zaskoczyło saper w pamięci, ciągle siedziała Mayersowi na kolanach, przypatrując się twarzom dookoła. Najmniej gadatliwy, z przyczyn oczywistych, zostawał Echo. Reszta nadrabiała harmider i za niego, wprowadzając radosny, przyjazny nastrój nie pozwalający ciemności wypełznąć z kątów.

- Jestem ciekawa czy ich w końcu dorwałam - zaśmiała się, siorbiąc ze szklanki. Zmieniła też pozycję, aby tyłek trzymać Boltowi na kolanach, a nogi przerzucić przez kolana Wilmy. - Mówiliście o Palmiarni, to jakaś speluna? - spytała, obejmując kark swojego żołnierzyka ramieniem, chociaż patrzyła na Isaaca - I gadaj jak się poznaliśmy i co za balet był. Reszta słyszała, ja jeszcze nie. Byle z kompromitującymi szczegółami!

- No “Palmiarnia”! - Isaac odparł od razu ale tak jakby nazwa lokalu z miejsca miała wszystkim wszystko mówić.

- Wiesz, ja tu czasem bywałem ale o “Palmiarni” nie słyszałem. - Steve pozwolił sobie na ironiczny uśmiech by dać znać, że te bękarcie oczywiste oczywistości nie dla wszystkich są takie oczywiste.

- Bo to tajny lokal. Zamaskowany. - zaśmiała się Wilma wdzięcznie i chętnie przyjmując nogi koleżanki na swoje uda. Skorzystała z okazji i zaczęła delikatnie przesuwać palcami po odkrytych przez czerwoną sukienkę kolanach i udach.

- Bo to taki ogród pod dachem jest. Sporo jest palm w donicach i pełno innego zielska. Wygląda trochę jak dżungla pod dachem. Dlatego “Palmiarnia”. - Chudy wyjaśnił o co chodziło z tym lokalem, tajnością i zamaskowaniem.

- No! Dokładnie tak! Pamiętasz jak wcięło Rio?! O matko tam naprawdę idzie się zgubić w tym zielsku! - Isaac pokiwał energicznie głową na znak, że wszystko co koledzy i koleżanki mówią to prawda no ale wrócił do tego co się działo wówczas na tej jubileuszowej imprezie.

- Nie mędrkuj. Jak to było? Kto to właził na dach po piorunochronie? - Wilson podniosła na niego ironiczne spojrzenie tak wymowne, że nie trzeba było tęgiej głowy by domyślić sie kto tam właził.

- Ej! To była sprawa honorowa! Chodziło o zakład! A poza tym nawalony byłem i też mi potem tylko opowiadali jak tam właziłem… - Perez wyraźnie “poczuł się” tym przytykiem bo z miejsca wystosował żywiołowe sprostowanie.

- Rio… - Lamia skrzywiła się, gdzieś pod czaszką zaskrobał obraz Latynosa z przerwą miedzy jedynkami. Diastemą. - On był sani… tak? Taki kurdupel, śmiał się jakby kobyła rżała - mówiła powoli, rozchylając odrobinę uda aby ułatwić przyjaciółce zwiedzanie. Sama też zaczęła głaskać jej ramię samymi opuszkami palcy, przechodząc od ramienia przez bark aż pod obojczyki - Właziłeś po piorunochronie Isaac? Pewnie jeszcze się spierdoliłeś i trzeba cie było składać - parsknęła.

- O tak, dokładnie tak! - Wilma roześmiała się wesoło. Trochę nie bardzo Lamia wiedziała czy do jej słów czy ud. Bo rudawa głowa kiwała się twierdząco, oczy śmiały się do jej ud i twarzy a dłoń z wprawą skorzystała z ułatwionego wejścia by przypomnieć sobie jak gładkie jest wewnętrzna strona ud kumpeli. I co jeszcze ma tam tak przyjemnie gładkiego do zwiedzania i dotykania.

- Nie spierdoliłem się! - Perez zaczerwieniał się i zaperzył z miejsca patrząc wyzywająco na Wilson która jednak bardziej okazywała atencję Lamii i jej udom.

- Ja słyszałem co innego. - Chudy uniósł brwi prychając rozbawionym tonem gdy sięgnął po swoją szklaneczkę.

- Oj to już było prawie przy ziemi! Poza tym nie spadłem tylko zeskoczyłem! Już nisko było! - starszy szeregowy z miejsca zaczął przedstawiać swoją wersję wydarzeń.

- Spierdoliłeś się. Sam tak nam opowiadałeś. - bękarcica z nogami drugiej bękarcicy na swoich udach i własną dłonią między jej udami zaśmiała się ironicznie z wyczynów kolegi.

- I to wiele razy. - Echo też był tak rozbawiony, że odezwał się swoim ochrypniętym głosem na znak, że on też słyszał taką wersję.

- A tam spierdolił - Lamia wzruszyła lekko ramionami - Wykonał taktyczny odwrót na z góry upatrzoną pozycję, co nie Perez? A w ogóle zrobił to z premedytacją, żeby trafić w moje łapy, bo wiedział że wykopali mnie na kurs medyczny - posłała zarośniętemu bękartowi buziaka, a potem nagle zmieniła lokalizację, przenosząc się na kolana Wilmy. Usiadła na nich okrakiem, twarzą w twarz z rudzielcem i pocałowała ją gorąco, jedną ręką przytrzymując za brodę, a druga pchając pod wojskową koszulkę. W jej głowie wciąż kołowały setki, jeśli nie tysiące pytań… lecz nie wypadało być samolubnym. Znajdzie odpowiedzi, najwyżej jeszcze trochę poczeka, ale co z tego? Czekała już tyle, że dzień czy dwa nie robiły różnicy. Robiła ją za to rodzina obsiadająca prostokątny stół i to, ile czasu im zostało zanim Kopciuszek wróci z imprezy do karceru.

- O! O, no właśnie! Widzicie?! Rybka się zna! A też tam była! - Perez w pierwszej chwili energicznie wskazał palcem na siedząca na boltowych kolanach kobietę w czerwieni. W końcu wreszcie ktoś potwierdzał jego wersję wydarzeń. Ale gdy ta detaszowała się na kolana koleżanki jakoś automatycznie stały się samym centrum męskiego zainteresowania i rozmowy się jakoś urwały dziwnym zbiegiem okoliczności.

A Wilma zachowywała się tak jakby od zeszłego poniedziałku czekała na ten moment. Jęknęła coś niezbyt zrozumiale ale bardzo aprobująco gdy Lamia wylądowała na jej kolanach i to w tak interesującej pozycji i propozycji. Już wcześniejszy wstęp musiał ją rozgrzać ale teraz wreszcie mogła dać temu upust. Lamię powitały jej gorące i miękkie usta które chciwie i energicznie wpiły się w jej usta. Zamruczała z zadowolenia gdy dłonie Mazzi wylądowały pod jej koszulką sprawdzając co ma za biustonosz i jaka jest jego zawartość. W końcu wspólnie podwinęły tą brązową koszulkę do góry odsłaniając szczupły, kobiecy tors Wilson. A ona sama buszowała zachłannymi dłońmi po ciele dawnej i prawie cudem odzyskanej kochanki. Po jej twarzy, szyi, plecach i piersiach.

- Eee… Znaczy ten… To przenosimy się do pokoju? Mam zamówić? No i te lachony… - Isaac odezwał się pierwszy ale miał trochę problemy z koncentracją gdy tak obserwował jak o szerokość stołu zabawiają się ze sobą dwie ponętne koleżanki.

W pierwszej chwili Mazzi nie odpowiedziała, zajęta kąsaniem miękkich, ciepłych piersi przez materiał biustonosza. Wspomagała się w tym zbożnym dziele dłońmi, badającymi znajome tereny pod materiałem. Udami też ściskała dziewczynę coraz mocniej, kręcąc nimi po okręgu, aby choć odrobinę ulżyć im obu po tej długiej rozłące.

- Tak… bierzemy pokój… na jednej nodze Perez - mruknęła tonem jakby znów była sierżantem, odrywając jedną dłoń od ulubionych zabawek i wystrzeliła nią do góry, chwytając szczękę Krótkiego. Sugestywnym gestem przyciągnęła jego głowę do twarzy Wilmy, a potem jej rękę przeniosła na jego udo, pomagając w pierwszych etapach wspólnego zapoznania.

- O tak, chodź, zobaczymy jaki z ciebie tygrys. - Wilma zaśmiała się krótko i przelotnie bo tak samo jak chętnie zaznajamiała się z ustami Lamii tak teraz zajęła się jej chłopakiem. Ten zresztą też nie wydawał się zaskoczony czy obojętny na takie manewry. Całował się z nią chętnie i mocno na co st.sierżant miała widok dosłownie na wyciągnięcie ręki a nawet bliżej.

- Dobra to lecę! A jakie lachony wam zamówić? Każdemu po jednej czy jak? - Isaac miał spory zezwłok w czasie reakcji na owo polecenie służbowe starszej stopniem bo szkoda mu było tracić takie widowisko. No ale widocznie w końcu uznał wyższość strategicznych celów i to tak szczytnych dla jakich się tutaj zjechali.

- Zamów. Ja stawiam. - Lucas miał chyba dobry humor, że okazywał taką szczodrość i jego paczka nie musiała przejmować się kosztami dzisiejszego wieczoru. No przynajmniej póki spaślak nie uznał, że wyczerpali limit jego dobroci. Ale na razie chyba jeszcze do tego nie doszło skoro był taki wspaniałomyślny.

- Po jednej? - Mazzi usłyszała najwazniejsza kwestię, wiec przerwała zabawe. Uniosła głowę, patrząc na parę przyszłych kochanków. Pocałowała każde i mruknęła - My się chyba dziś skupimy na wspominkach i zapoznaniach… chyba że chcecie jeszcze kogoś - szepnęła rozbawiona i potem odwróciła się do Pereza - Nie gadaj że jedna laska ci starczy… myślałam że ja tu jestem kaleką!

- Może być… - Steve zaczynał się robić wylewny i wygadany jak zwykle gdy krew zaczynała odpływać mu z głowy w niższe partie ciała.

- O nie! Jak jesteśmy w burdelu to jak chcę jakąś panienkę z burdelu! Ale mogę się nią z wami podzielić. - Wilma za to pokręciła przecząco głową na znak, że nie jest jakaś lewa i świetnie wie do czego służą burdele.

- No dobra no tak ze trzy, cztery… - Perez rozochocony na całego już się cofał tyłem gdy odchodziła od ich stołu ale jeszcze na palcach wskazywał na ich trzech singli no i tą co miała być dla mieszanej trójki sprawdzając czy dobrze ogarnia te zamówienie.

- Może być. Potem się najwyżej wymienimy. - Chudy skinął głową jakby podświadomie odezwał się w nim sknera co do przepuszczania papierów i ich ciułania. Echo skinął głową zgadzając się na taki wariant.

- O tak, wymienimy się… żebyście kurwa wiedzieli - saper zaśmiała się, rozglądając się po rodzinie, aby na koniec zmienić punkt zainteresowania na Bolta i swoją Bękarcicę. Błądziła po nich dłońmi, drapiąc, głaszcząc i ściskając co ciekawsze elementy. Jakoś odruchowo zaczęła rozpinać czerwoną koszulę, aby dobrać się ustami do ciała pod spodem. Przyssała pełne usta do lewego sutka, skubiąc go wargami i objeżdżając powoli dookoła językiem, w międzyczasie wolną dłonią ściskając pierś Wilmy.

- Dobra to lecę! Zaraz będę! - Isaac zawołał do nich i wreszcie raźno ruszył w kierunku baru żegnany okrzykami zachęty od wspóbiesiadników.

W tym czasie usta i dłonie Lamii i dwojga partnerów zaczęły się mieszać ze sobą coraz wyraźniej, coraz żwawiej i coraz śmielej. Steve całował usta Lamii by zaraz potem zasmakować ust i szyi rudawej brunetki o kręconych włosach. Dłonie i usta Wilmy na przemian bawiły się piersiami okrytymi czerwoną sukienką skutecznie się do nich dobierając. Na wyścigi wspólnie rozpinali koszulę w białe palemki ku wspólnej satysfakcji. Nie wiadomo jak i kiedy wrócił do nich Perez oznajmiając, że czas na relokację oddziału.

- Już wszystko mam! Chodźcie ze mną! - zawołał wesoło pochylając się nad stołem. Echo wstał ze swojego krańca ławy a zaopatrzeniowiec podobnie.

- Chodźcie, dokończymy na górze. - Steve też wstał no i na końcu wstała Wilma zmuszając do tego samego jego dziewczynę.

- Ale my pierwsze wybieramy naszą panienkę nie? Taka tradycja no nie? - Wilson musiała być nieźle rozochocona i rozbawiona gdy pociągnęła za sobą Lamię i patrzyła z drwiącym rozbawieniem na swoich kolegów.

- Co?! A dlaczego wy?! - Perez znów zaprotestował odwracając się do niej gwałtownie gdy tak szli przez salę główną kierując się ku schodom na piętro.

- Bo jesteśmy dziewczynami. Dziewczyny mają pierwszeństwo! - wyjaśniła mu bardzo chętnie i wesoło jego koleżanka.

- O ile otaczają je prawdziwi mężczyźnie, gentlemani… a nie chujki do szczania nie widzące nic poza własne stulejki i roszczeniowe czubki nosów - Mazzi poparła przyjaciółkę, kiwając smutno główką, wklejona pod jej ramię - Jakoś wydaje mi się, że zaliczacie się do tej pierwszej grupy… albo coś mi się jednak nie do końca poprawnie zapamiętało - wzruszyła ramionami.

- A pamiętasz jak to wymyśliłaś? - Wilson rozbawiona na całego szła schodami trzymając w pasie swoją kumpelę. Steve szedł z jej drugiej strony, Lucas za nimi a chłopaki przed nimi.

- No. To było poniżej pasa. - Isaac odwrócił się do nich i pokiwał głową na znak, że nadal tak uważa.

- No bo taka była tradycja, że jak idziemy do jakiegoś lokalu no to chłopaki pozwalali nam wybierać co chcemy i zwykle nam stawiali. No ale chodziło o kolejki w barze! - weszli na piętro a rudawa kasztanka znów opowiadała jakąś historyjkę z ich wspólnej przeszłości.

- No właśnie! W barze! A nie w burdelu! - Perez torował drogę idąc jakimś korytarzem i wzniósł ręce ku sufitowi nie mogąc zrozumieć, że czegoś tu można nie rozumieć.

- I kiedyś poszłyśmy z nimi do burdelu. A wtedy Rybka mówi: “Ale to my też chcemy wybrać coś dla siebie!” - specjalistka od elektroniki roześmiała się gdy sprzedała puentę kumpeli i jej partnerowi.

- Noo… A wtedy tam taka ładna to była tylko jedna. I oczywiście ją musiałyście wziąć dla siebie… - Isaac mówił jakby do tej pory nie mógł odżałować tamtej straty.

- Nie zgrywaj się! Przecież potem i tak was zaprosiłyśmy do siebie! - druga bękarcica trzepnęła go w bark by mu pomóc zachować właściwą postawę. Zarośnięty żołnierz w końcu roześmiał się przestając udawać, że się dąsa no i otworzył drzwi do jednego z pokojów zapraszając gości do środka.

- Właśnie, nie fochaj się bo z fochem ci nie do twarzy - saper zaatakowała z drugiej strony, wpychając Willy do pokoju jako pierwszą, potem weszła sama, za łokieć ciągnąc Steve’a… oraz Pereza i do tego ostatniego nawijała - Bierz przykład z Echo, on zawsze wie co i kiedy powiedzieć - posłała łącznościowcowi całusa, gdy ze śmiechem wparowali do wynajętego pokoju. Różnił się od sali w Honolulu z zeszłej niedzieli, ale i tak było zajebiście. Wspomnienie zeszłotygodniowych harców podsunęło Mazzi całkiem nowy pomysł.

- Dobra, niech wam będzie - uniosła ręce do góry, biorąc sufit i niebiosa ponad nim na świadków niedoli oraz cierpienia znoszonego przy samym obcowaniu z rodziną. Wzdychając opuściła łapy, rozglądając się po bękartach - Jak zajedziecie na przepustkę do Sioux to ja wam ogarnę imprezę! - wyszczerzyła się nagle wyjątkowo niewinnie - Weekendową, w Honolulu… mam wprawę w organizacji podobnych wydarzeń. Na dobrą sprawę Willy się załapie na najbliższą, jutrzejszą imprezkę to wam potem opowie… - powachlowała rzęsami na rudzielca, wyciągając z torby telefon - Jeśli chcecie zerknąć o co sie rozchodzi, mogę wam pokazać parę zdjęć i filmików…

- O, to będzie dobre. - Steve pokiwał głową i trochę się odsunął by reszta mogła ściaśnić się na tyle by móc obejrzeć to co było widać na dość niewielkim ekranie smartfonu. A z sam pomysł wyprawy odwetowej do sąsiedniego miasta przywitali z entuzjazmem ale na razie ciekawość zagnała ich w kierunku Rybki i trzymanego telefonu.

- Oo! To ty?! - Perez otworzył oczy ze zdziwienia gdy na niewielkim ekranie ukazała się sofa. Wzięta w kadr była jej końcówka. Tak jakby jakaś dorosła osoba trzymała ten smartfon i nagrywała. Widać było najpierw tyłek i plecy jakiegoś nagiego mężczyzny a pod nim jęczała równie naga kobieta. Widać było, że facet bierze ją od tyłu. Akurat twarz kobiety obróciła się na chwilę w bok więc już nie było wątpliwości, że to ta sama osoba co trzyma właśnie telefon.

- Zaraz! A to ty! - Wilma za to rozpoznała tego drugiego faceta który siedział na kanapie tak jak na kanapie siedzieć się powinno. Wręcz przepisowo. Tylko też był mocno roznegliżowany i widać było, że jego z kolei dosiadała Rybka. I w tym samym momencie gdy jej głowa obróciła się w bok i trochę do tyłu by spojrzeć czy powiedzieć coś do Dona to odsłoniła twarz tego co był na dole tego układu. I dało się poznać, że to ten facet w czerwonej koszuli w białe palemki co się tak spokojnie i dumnie teraz uśmiechał. I pokiwał głową twierdząco.

- O to ja się chętnie piszę na takie imprezy! Kiedy robicie następną?! - Isaac z miejsca napalił się na takie gościnne występy i aż się palił by przyjechać w odwiedziny. Echo nie był dłużny klepnął jego i Lamię w ramię na znak, że on też się chętnie pisze.

- Będę mało się odzywał. - obiecał chrypiąc nieprzyjemnie swoim głosem co rzeczywiście nie brzmiało zbyt przyjemnie ani romantycznie.

- O! A tu jeszcze ktoś jest! - Perez dostrzegł, że kadr kamery przesunął się na drugi koniec kanapy. A tam był podobny układ tylko z krótkowłosą blondynką w środku i jednym krótko ostrzyżonym białasem i Indianinem po brzegach tej kanapki.

- Ooo… A to nie jest ta… Albo podobna… - Chudy zmrużył oczy niepewny czy właściwie rozpoznaję osobę z tego drugiego zestawu więc popatrzył pytająco na właścicielkę nagrania.

- Chrzanić to! Jadę! Cholera a dlaczego Wilson może jechać już teraz!? - Isaac przerwał te dywagacje gdy znów dostrzegł przejaw niesprawiedliwości.

- Bo dałeś komuś w mordę i musisz to odkiblować. - rzucił z irytacją Chudy może za to, że ten mu się tak wtarabanił w słowo. Perez z żalem pokiwał głową jakby zdążył o tym zapomnieć.

- Nie daj się zamknąć znowu bo znowu przekiblujesz kolejną imprezę. - poradziła mu Wilma na pocieszenie całując go krótko w zarośnięty policzek.

- Tak Chudy, to Eve - saper zrobiła minimalną przerwę, nim nie dokończyła z czarującym uśmiechem, wskazując na siebie i Tygryska - Nasza dziewczyna… słodkie maleństwo. Jutro ją poznasz - cmoknęła Wilmę, a potem wychyliła się i to samo zrobiła z Isaaciem, aby już nie płakał - A ty jełopie jeśli nie dasz się przyskrzynić, to w następną niedzielę niech cię chłopcy zwiną i idziemy w balet. Do tej pory Echo odzyska bajerę, a Chudy ogarnie wam transport i przepustki… - łypnęła na reszte bękartów, a potem zerknęła na Mayersa i na jej twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech. Wyłączyła filmik, ale to nie był koniec pokazu. Z miną nieskalanego anioła odpaliła inny.

- A tutaj… wczoraj po kolacji. To Karen, kumpela Tygryska z wojska. Wpadła do nas z wizytą. Kochanie miał ciężki tydzień, więc go chciałyśmy trochę rozerwać aby nie myślał tylko o pracy - ćwierknęła pogodnie, a ekran smartfona wyświetlił obraz trzech nagich, klęczących kobiet i jednej, dolnej połowy męskiego ciała. Potrójny zestaw pyszczków obrabiał kapitańską lancę, z głośników dobiegł głos Steve’a, a potem po kolei odpowiedzi dziewczyn, wpatrzonych w ekranik z wysokości zadania, zupełnie jakby się patrzyły prosto na oglądających. Lamia mówiła jako ostatnia, a ledwo skończyła, męska ręka złapała ją za włosy i nadziała na interes, przyciskając jej usta aż do bioder. Ten sam numer powtórzył się trzykrotnie, z każdym pisklakiem po kolei.

- Ogólnie mamy parę koleżanek… - zaczęła po chwili przerwy, przełączając nagle film na kolejny. Tym razem z ciasnego wnętrza kibla, gdzie zabawiały się przed koncertem Rude Boya - Ooo… tu na przykład jest Val, a tutaj Madi… no i Eve - zaśmiała się, wzruszając trochę ramionami - Ale i tak najlepiej nam się funkcjonuje we trójkę… no i tak jakoś leci to życie frontowego weterana w tym naszym Sioux - Pozwoliła aby nagranie kawałek przeleciało, aż pojawiło się trzecie. Te z poprzedniej soboty, gdzie cały trójkąt zabawiał się u fotograf, w jej łóżku i z nią pośrodku.

“Ochów” i “achów” z wrażenia nie było końca gdy Lamia ujawniła tą prywatną wideotekę swojego życia towarzyskiego. I to takiego jak z filmów dla dorosłych z dawnych czasów. Towarzystwo zerkało to na nią, to na Krótkiego ale głównie pochłonęły ich nagrania uwiecznione na kamerce.

- Cholera i na to wszystko nas zapraszasz?! - Isaach wyraził się chyba w imieniu całej, bękarciej gromadki z lokalnego garnizonu.

- O cholera ja już się nie mogę doczekać jutra! - Wilma zapiszczała z radości i z nadmiaru emocji objęła i pocałowała mocno Lamię.

- A ty zaliczyłeś te wszystkie laski? - Chudy zapytał Mayersa wskazując pulchnym palcem na telefon z tymi wszystkimi nagraniami gdzie bolt pojawiał się całkiem często.

- Wszystkie to może Lamia zaliczyła. Ja to tylko na weekendy mogę się wyrwać. - Steve przyznał ze skromnym ale pełnym zadowolenia uśmiechem.

- Cholera to jak ja tam przyjadę to Lamia musisz mi pomóc uzupełnić te zaległości. - Wilma klepneła Rybkę w ramię dając znać, że też ma ochotę na takie wspólne przygody.

- O! A propo zaliczania lachonów! - Perez poderwał się bo dało się słyszeć pukanie do drzwi więc ruszył aby je otworzyć.

Saper za to skorzystała z rozkojarzenia przyjaciółki i sprawnymi ruchami wydobyła ją całkiem z podkoszulki, ściągając wytrenowanym ruchem. Smartfon poszedł w odstawkę na stolik po całym pokazie, obok wylądowała czerwona sukienka.

- Daj spokój Tygrysku, te z nagrań zaliczyłeś wszystkie… poza tym naprawdę ciężko byłoby ci zaliczyć wszystkie moje kumpele, ale przecież bardzo będziemy się starać plan zrealizować - puściła mu oko, nie przerywając rozbierania górnej części ich tirówki, mówiąc niby do niej - Jasne, jutro poznasz całą ekipę od Steve’a. Paru sprawnych, uroczych Boltów… w końcu sama chciałaś coś do zerżnięcia, więc masz szwedzki stół na niedzielę i wybierasz co chcesz. Poza tym dziewczyny będą te z filmów… poza nimi jeszcze - zmrużyła oko, przeliczając coś w głowie - Tak z dycha minimum… ale to jutro! A teraz dawaj te nachalne lachony! - zaśmiała się do Isaaca - Niech pokażą co potrafią!

- Ale nadmiar! I chłopcy i dziewczynki! Będzie co wybierać! - Wilma chętnie pomagała rozbierać siebie i Lamię. Z górą poszło dużo łatwiej ale dół, te wojskowe spodnie, pas i buciory to jednak wymagał nieco uwagi i wysiłku. Dlatego lokalne dziewczynki powitała w stroju topless. A Isaac niczym prawdziwy gospodarz otworzył drzwi i zapraszał je wszystkie gestem i uśmiechem aż znalazły się w środku. Wtedy zamknął za nimi drzwi i klasną w dłonie z radochy. Nowe panie patrzyły z uśmiechem na mieszane towarzystwo a towarzystwo rewanżowały sie tym samym. Związku z tym, że wszystko działo sie wewnątrz lokalu to dziewczyny przyszły ubrane lekko i zwiewnie a ciuszki i makijaż ładnie podkreślały ich wdzięki.

- No dziewczynki! To jesteście nachalne i napalone?! Bo tak was kurde zareklamowałem kolegom i koleżankom! - Perez jeszcze raz klasnął w dłonie i wpasował się w sam środek dziewczynek mając po dwie ze swojej każdej strony. I z bliska bezwstydnie zaglądał im w dekolty na co one mu równie bezwstydnie pozwalały.

- Oczywiście Isaac, będziemy tak nachalne i napalone jak tylko będziecie chcieli. - powiedziała zachęcająco ta po jego lewej stronie wymownie przyklejając się do jego boku i całując go w policzek. Po czym powiodła zaciekawionym spojrzeniem po reszcie towarzystwa.

- A macie na coś szczególnego ochotę? Bo my mamy straszną ochotę spełnić wasze życzenia. - ta po prawej stronie przesunęła palcem po zarośniętym policzku żołnierza i też go pocałowała chociaż widowisko było raczej adresowane dla wszystkich.

- Znaczy mamy taką tradycję, że u nas najpierw dziewczyny wybierają. - wojak chociaż obramowany tymi ślicznotkami w kusych wdziankach nie zapomniał o obietnicy i trochę niemrawo ale jednak wskazał na dwie już częściowo rozebrane koleżanki.

- Tak jest! Rybka! To na co mamy ochotę? - Wilma teraz klasnęła w ręce i wyprostowała się darując sobie na chwilę ściąganie butów. Za to objęła w pasie swoją kumpelę i stanęła naprzeciw dziewczyn w kolorowych wdziankach.

Mazzi zrobiła smutne oczy basseta, oglądając każdą z lasek po kolei, a potem równie tragicznie spojrzała na przyjaciółkę, obejmując ją mocno w pasie. Jak na razie miała najmniej ciuchów, bo po ściągnięciu kiecki została w samych koronkowych majtkach i butach do połowy uda, jednak nie wydawało się jej to w żaden sposób przeszkadzać czy peszyć.
- Na wszystko? - odpowiedziała rudej pytaniem, przybierając minę mówienia o oczywistych oczywistościach, porównywalnym z faktem, że po nocy zawsze przychodzi dzień, a po zimie wiosna. - Ale dobra… - przewróciła oczami, wzdychając boleśnie i wyplątała się z bekarciego uścisku, podchodząc do dziewczynek kołyszącym, kocim krokiem. Stanęła przed tą latynoskiej urody, chociaż nie czystej: ewidentna mieszanka, przez co przyciągała uwagę. Zwłaszcza dużymi, piwnymi oczami i prawdziwymi firanami rzęs. Bo cycki miała również niezłe, ale nie tak jak Eve… w ogóle żadna z przyprowadzonych panienek nie sięgała Kociaczkowi choćby do tych zgrabnych kostek.

- Razu pewnego w wysokich Andach, pomiędzy dwojgiem wybuchła granda. On chciał ten tego, ona: Nic z tego! Bo masz maniery jak jakiś wandal! - nuciła niskim głosem, podchodząc pod wybrany cel, po czym schyliła się, biorąc dziewczynę za rękę i pocałowała ją szarmancko - Jestem Lamia, a ty kochanie? Gdyby ktoś mnie pytał, obstawiam Erato - wymruczała prostując się i łowiac spojrzenie tamtej własnym - Prawdziwa muza miłości, mała boginka - pogłaskała ją po policzką, całując czule i zaraz zaklepany towar pociągnęła do Willy, aby też się zapoznała.

- Piękny wierszyk. - półlatynoska uśmiechnęła się zalotnie ciesząc się, że to ona została wybrana i bardzo chętnie oddała Lamii pocałunek. - Dla ciebie mogę być Erato. Albo kim tylko zechcesz. - zamruczała obejmując ją i głaszcząc pieszczotliwie po karku.

- Pokaż no się. - zakomenderowała półnaga tirówka gdy wybranka Lamii wpadła w jej ramiona. A ta dała się chętnie obejmować i całować. Przesunęła palcami po odkrytych piersiach jednej bękarcicy a gdy Lamia wróciła w zasięg jej rażenia to także drugiej.

- O tak, Rybka, ty to zawsze miałaś świetny gust co do dziewczyn. - Wilma zaśmiała się rubasznie klepiąc lokalną ślicznotkę w jej zgrabny tyłek. - Aha i ten Tygrys jest jeszcze z nami w zestawie. Przeszkadza ci to? - żołnierka jeszcze kontrolnie zapytała tej nowej wskazując na faceta w rozpiętej, czerwonej koszuli jaką mu obie rozpięły jeszcze na dole. I teraz ładnie prezentował swój męski tors.

- Ojej ale ciacho. - ucieszyła się Erato z uznaniem patrząc na kolejnego partnera na początek tych zabaw. A ten widząc, że został wywołany do odpowiedzi podszedł do nich. A dłoń nowego kociaka przesunęła się po tym jego odkrytym torsie ku obopólnej przyjemności.

A i reszcie nie chciało się stać i gapić. Pozostałe pary rozsypały się po pokoju i wymieszały. W pokoju był szwedzki stół czyli stół z przekąskami i drinkami. Dość mizerna namiastka tego jak to wyglądało w zeszłą niedzielę w “Honolulu”. Ale i tak pomagał się odprężyć, nawiązać dyskusję, znajomości czy zwilżyć gardło.

- To pomożesz mi z tymi butami i resztą? A my tu uknujemy spisek jak cię najefektywniej wykorzystać co? - Wilma poprosiła nową wskazując na swój dół i te wojskowe buty, spodnie i pas jakie wciąż więziły jej ciało.

- Oczywiście. - półlatynoska powoli osunęła się na kolana klękając między ich trójką a następnie opuściła głowę by rozwiązać sznurówki i zdjąć ciężkie, wojskowe buciory.

- Ja bym ją widziała właśnie w tej pozycji, na sam początek - saper zaproponowała pogodnym tonem, przekręcając się aby rozpakować Mayersa z koszuli do końca i wyłuskać go z szortów i chwilę się zamyśliła, wracając pamięcią do kręconego w łaźniach filmu - Aaalbo… - tutaj wyszczerz się jej poszerzył - Miałabym dla nas na początek kompletnie inną koncepcję - wciaż z tą samą miną wyjaśniła pokrótce co jej chodzi po głowie… w sumie co jej chodziło od zeszłej środy, gdy w podobnym zestawie nagrywała RB i resztę dziewczyn.

- Naprawdę? Podoba mi się. A jak się tobie podoba skarbie? - Wilma wysłuchała propozycji Lamii co do roli ich dziewczyny do zabawy na ten wieczór jak i całej ich trójki. Zanurzyła dłoń we włosach klęczącej dziewczyny i przysunęła jej twarz do jeszcze zamkniętego rozporka jej spodni.

- Bardzo mi się podoba. - uśmiechnęła się wesoło brunetka akurat jak poradziła sobie z butami. Więc miała wolne dłonie by zacząć rozpinać ten wojskowy pas i zamknięcie spodni.

- Ale ten drugi też niezły. - Steve też pozwolił sobie na te luźne rozważania co do proponowanego scenariusza. Bez ostrzeżenia popchnął Lamię na łóżko tak, że padła na nie tyłkiem a potem schylił się aby ściągnąć z niej te wysokie, czarne buty aż po same kolana.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 22-05-2020, 01:27   #203
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Obok byłej sierżant wylądowała Wilma, w podobnej pozycji tylko jej nogi obsługiwała Erato i wyzwalała ją ze spodni a nie z butów. Wilma zaczęła się całować z ustami Lamii i dłonią wędrować po jej uwolnionych piersiach a po chwili dołączyli do nich Steve i nowa koleżanka. Akcja zaczęła się rozwijać coraz szybciej i coraz bardziej wielotorowo. Zwłaszcza, że na sąsiednim łóżku też pozostałe duety doszły już do podobnego etapu.

Dłonie na ciele wymieniały się na usta, a te łączyły się z innymi ustami, wymieniając oddechy i coraz bardziej gorączkowe sapnięcia. Ruchy stawały się nerwowe, spojrzenia pijane od endorfin gdy trzy kobiety obsiadły tego czwartego, na moment powalając go na plecy, a on w swej łaskawości dał im się dosiąść, jedną przyjmując na biodra, a drugą podciągnął i usadził na własnej twarzy… przynajmniej póki się nie znudził i nie zwalił całego rozedrganego zestawu z powrotem na łóżko, nabijając na siebie każdą po kolei i wgniatając w materac tak jak lubił najbardziej, w tempie od którego cały mebel drżał jakby miał zaraz się rozwalić. Nie oszczędzając siebie, ani partnerek podziwiał przy okazji jak zabawiają się ze sobą. Wpierw skończył z Lamią, zostawiając ją skamlącą na brzuchu, z nosem wciśniętym między uda Willy. Ją zgarnął do siebie jako drugą, a ich panienka w tym czasie całowała tirówkę, póki i ona nie padła obok, automatycznie wyciągając ręce i usta do drugiej bękarcicy. Doszły do siebie chwilę po tym, jak Bolt skończył z trzecią, wracając do pierwszego zestawu i zaczął dogrywkę. Świat Mazzi zawirował, gdy została rzucona na plecy, podobnie potraktowano Wilson, która padła nosem między nogi przyjaciółki, z dyszącym ciężko komandosem za plecami. Ponownie łóżko zaczęło skrzypieć i trzaskać, aż przed samym finałem mężczyzna wyszedł z rudzielca, chwytając przyklejoną do jego pleców Erato. Wszystkie trzy wylądowały na kolanach, albo po prostu usiadły, zaś Lamia już odruchowo otworzyła dziób do karmienia.

- Ooo rraanyyy… Już zapomniałam jak to jest z tobą… - leżąca na wznak Wilson mruknęła rozleniwionym tonem. Dłonie chętnie i czule wędrowały po ciele z wytatuowanym królikiem na żebrach. Rudowłosa brunetka o falistych włosach syciła się tym odkrywanym na nowo ciałem i miała wyraz totalnego spełnienia w głosie, twarzy i spojrzeniu.

- Musicie częściej nas odwiedzać. Obsługiwać was to była czysta przyjemność. - leżąca z drugiej strony Mayersa Erato też miała podobnie szczęśliwy wyraz twarzy. A okazała się całkiem sprawną w sztuce miłości i była bardzo elastyczna jeśli chodziło o dostosowanie się do wymaganej roli i zachcianek klienta. I klientek.

- Noo… - Steve jak to miał w zwyczaju “tuż po” był rozmowny jak zwykle. Leżał prawie na środku rozwalony jak prawdziwy tygrys ze swoimi kocicami. Z jednej strony miał Erato a z drugiej Lamię. A ona sama leżała wciśnięta między niego a Wilmę.

Na sąsiednim łóżku i reszcie pokoju zabawy też już dogasały. Echo siedział na krześle przy stole i gościł na swoich kolanach jakąś zgrabną czarnulkę. Perez leżał na plecach i coś zawzięcie tłumaczył dwóm pozostałym dziewczynom i chyba bawili się nieźle więc pewnie bajera była udana. Lucas który wcześniej dokazywał całkiem nieźle, wbrew swoim rozmiarom i tuszy, teraz chyba przyciął na chwilę komara. A wieczór wyglądał na udany dla wszystkich. Ani dziewczynki ani klienci nie narzekali i wszyscy wyglądali na szczęśliwych i zadowolonych.

Mazzi za to gładziła różowego flaminga, szczerząc się do sufitu średnio obecną miną. Opierała skroń i policzek o ramię Tygryska, zachodząc w głowę jakim cudem jeszcze trzyma się na nogach. Po praktycznie całodziennej podróży z przerwami na przeróżne atrakcje, których ani razu nie odmówił, aż dziewczynę zaczęły brać wyrzuty sumienia. Czuła się jak mityczna bestia, żerująca na energii witalnej innych śmiertelników…
- Teraz już będę kiedy tylko zechcesz, Willy. Nigdzie już się nie wybieram i zawsze będę na ciebie czekać. Damy ci namiar na nasze akwarium, chcesz to ci zaklepiemy u nas kawałek kąta. Jest dużo miejsca, myślę że Eve nie będzie miała nic przeciwko abyś wzięła jeden pokój. Polubicie się, mówię ci… jest cudowna. Miałabyś gdzie na przepustkach zrzucać rzeczy i się przekimać aby nie bujać tyłeczka po hotelach albo po koszarach… uczę się gotować… Tygrysek wraca na weekendy. Będzie super, zobaczysz - uśmiechając się sennie, pocałowała drugą bękarcicę w policzek, a następnie w usta wyjątkowo czule.

- Brzmi cudownie… - brunetka oddała pocałunek i objęła głowę Lamii ramieniem by się nią nacieszyć z bliska po raz kolejny. - Myślisz, że Eve nie będzie się dąsać? No wiesz, jakby zamieszkała z wami inna dziewczyna? - zapytała jakby nie była pewna jej odbioru przez tą trzecią z ich trio której akurat teraz z nimi nie było.

- Niee… Zgodziła się na Karen… - Mayers pokręciła głową ale chyba coś tam jeszcze rejestrował z tego co się dzieje.

- Karen? - brwi bękarcicy zmrużyły się na znak, że gorączce jaka dopiero z nich schodziła nie bardzo jeszcze orientuje się w tych nowych dla niej twarzach i imionach.

- Tak kochanie, zgodziła się na Karen - Mazzi uśmiechnęła się sennie, rozczulona średnio ogarniającym stanem Mayersa i obecnością Willy po drugiej stronie. - To ta kumpela Tygryska z woja, widziałaś na filmie. - po omacku wymacała łapę komandosa i podniosła ją na wysokość twarzy, jęcząc na widok tarczy zegarka.
- Kurwa… Kopciuszkowi czas się kończy… - wstała do siadu, na miękkich nogach dotaczając się do stolika. Nalała trzy kubki soku i wróciła z nimi do łóżka, podając po jednym każdemu z kochanków. Potem to samo zrobiła z ekipą na drugim łóżku, przysiadając na materacu obok Perezera. Czułym gestem przeczesała mu włosy, głaszcząc po zarośniętych policzkach. Drugą łapą drapała Echo po ramieniu. - Obiecajcie że nie odpierdolicie niczego i w następną niedzielę się przytoczycie do Sioux… chuj w to. Zostańce parę dni… i bądźcie, dobra? Wkurwie się, jak nagle znikniecie… nie po tym jak dopiero was odzyskałam, czaicie? Ciebie też się to tyczy - na koniec zmieniła pozycję, kładąc nogi na brzuchu Chudego - Pilnuj tych jełopów, przywieź ich w niedzielę, albo na cały weekend za dwa tygodnie, bo przyszła sobota u nas wypada z obiegu. Zostawię wam namiary, więc gdy przypadkiem wpadniecie w okolice, walcie śmiało… ja pierdolę - westchnęła, kręcąc głową aby wyostrzyć nagle rozmyty obraz - Dobrze was widzieć chłopaki.

- W niedzielę nie mamy co przyjeżdżać jak mamy robotę na poniedziałek rano. Jak już to na sobotę i powrót w niedzielę. A dłuższy pobyt pewnie ale to zorganizowanie tego trochę potrwa. - Chudy zaczynał wracać do siebie i pierwszy sprecyzował jak by to mogło wyglądać z rewizytą w sąsiednim mieście. Co by nie mówić to było kilka godzin jazdy w jedną stronę. I to jeśli wszystko szło gładko.

- I nie bój się, ogarnę tych pacanów. Na razie możemy się umówić za 2 tygodnie. Na weekend. Przyjazd w sobotę, powrót w niedzielę. Bo na jeden dzień bez sensu. Przyjedziesz, zjesz obiad i właściwie trzeba już wracać. - pokręcił głową na znak, że jednodniowa impreza kompletnie mu się nie uśmiecha.

- Dobrze, doskonale. Zajebiście - saper wychyliła się, z szafki przy łóżku zgarniając czyjąś paczkę fajek. Zapaliła z przyjemnością, dmuchając dymem do góry, zaś w głowie już układała plan - Widzimy się za dwa tygodnie… coś wam przygotuję, bójcie się kurwa - zarechotała wesoło, pykając faja powoli. Oczyma wyobraźni widziała za to rozczarowanego Donniego Darko, któremu zamykają przed nosem drzwi pokoju, bo dziś bawią się Bękarty… głupio tak. Wzdychając była sierżant zapamiętała,aby sprawę przemyśleć i ułożyć aby każdemu z oddziału i rodziny leżało. - Mam też prośbę. Skołujcie mi zdjęcia… nasze - zrobiła palcem kółko po zwłokach na łóżkach - I tych których już nie ma, albo dostali pieczątkę kalek i wykop z koszar… i Gerbera. - mrucząc cicho zmieniła pozycję, siadając okrakiem Isaacowi na brzuchu - A teraz Kopciuszku podnieś dupę, kareta niedługo zajedzie… i kurwiu mój kochany nie wywiń nic do następnego spotkania, dobrze? - popatrzyła z góry, krzyżując ramiona na piersi. Na sam koniec odwróciła głowę do Plumma - Scotty, a ty oszczędzaj gardło i też uważaj na siebie… dziękuję że pomogłeś Willy, że chciało ci się tu przyjść - pokręciła głową, opuszczając ręce. Jedną oparła na piersi tego pod spodem, a drugą głaskała łącznościowca po policzku.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 23-05-2020, 22:19   #204
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 43 - Fort Dodge

Czas: 2054.09.27; nd; południe
Miejsce: Fort Dodge; okolice koszar Fort Dodge
Warunki: na zewnątrz jasno, umiarkowanie, zachmurzenie, sła.wiatr


- Poczekacie na nas? - Steve zamknął drzwi swojego Ghurki i zapytał kobiety za kierownicą sąsiedniego pojazdu.

- Pewnie. Mam nadzieję, że nie zejdzie wam z pół dnia. - Wilma pokiwała głową na znak by się nią nie przejmować. Zerknęła na swojego pasażera. Ale “złamas” nie oponował. Co nie było dziwne. Jeszcze w Mason dali mu środki przeciwbólowe to przez tą chwilę co go widzieli na parkingu przed “Laguną” to był dość osowiały. Teraz zresztą też chyba drzemał. Rano zjedli wspólne śniadanie we trójkę. A potem musieli się rozstać z Wilson bo ta musiała pojechać po “złamasa” do koszar aby go zabrać do Siux Falls. To umówili się, że Wilma zajedzie z nim do “Laguny” która i tak było na drodze wyjazdowej z miasta w tą stronę co potrzebowali.

Skoro mieli zajechać do Fort Dodge to musieli pojechać inną, południową trasą. Tą samą co poprzednio Lamia jechała z Eve. Poznała nawet ten zjazd na tą stację benzynową gdzie podczas burzy gradowej nagrały “Das and Kitty”. Było całkiem blisko Mason. Na pewno bliżej niż Sioux Falls.

- I jak spotkanie z kolegami? - zagadnął Steve gdy już trochę jechali i była okazja pogadać. Wczoraj zabawę skończyli gdzieś o północy. Bękarty uściskały się i pożegnały. Steve i Lamia odwieźli Pereza z powrotem do koszar gdzie rozstali się przy bramce. Tam już któryś ze strażników wezwał kolegę z aresztu by zabrali aresztanta znów do paki. Kapitana jednostki specjalnej w czerwonej koszuli co odstawił skutego więźnia w środku nocy żaden zwykły kapral czy sierżant nie ośmielił się o coś pytać pewnie w jakiejś tajnej misji. No a potem już mogli się spotkać w pokoju z Wilmą jaka czekała na nich w “Lagunie”. Większość nocy przespali jak grzeczni gimnazjaliści. No ale dlatego rano wstawało się bez większych kłopotów a przy śniadaniu towarzyszom Lamii dopisywały dobre humory.

- Ale wczoraj odwaliliście numer z tym Isaaciem! Aż nie wierzę! Jakby mi ktoś tak opowiadał to bym pomyślała, że mnie bajeruje! Pójść do środka koszar i po poprosić by wydali aresztanta! I go naprawdę wydali! - od rana Wilma jeszcze raz przeżywała wczorajsze spotkanie. A ten numer z koszarami i tajną akcją to chociaż przyjechała jak już było po wszystkim to zrobił na niej niesamowite wrażenie.

- Mam nadzieję, że zmądrzeje. Bo drugi raz taki numer to może nie przejść. - Mayers skromnie pokiwał głową uśmiechając się łagodnym, oszczędnym uśmiechem. - Szkoda, że nie było z nami Betty. Jakby sobie zażyczyła to by pewnie jeszcze czerwony dywan rozłożyli. - zaśmiał się już głośniej gdy wspomniał kasztanową okularnicę i jej talent do trzymania wszystkich w ryzach.

No a potem znów jechali oddzielnie. Steve prowadził bo lepiej znał drogę a terenówka w oliwkowych barwach jechała kawałek za nimi. Co prawda Wilma też by dała radę no ale skoro mężczyzna w kanarkowej koszuli w zielone palmy zaproponował siebie na przewodnika to nie protestowała. To było jakieś dwie godziny temu, może trochę dłużej.

Teraz wjechali w to miasto ale przejechali je na wylot. Bo jak się okazało ta jednostka też rozbiła się na terenie dawnego lotniska a te przylegało do plamy dawnego miasta ale właściwie leżało obok niego. No i zatrzymali się przed parkingiem koszar. Tutaj podobnie jak inne wojskowe bazy w okolicy też było nieźle zabezpieczone przed atakiem. Sucha fosa, ogrodzenie z blach, siatki i drutu kolczastego, wieżyczki strażnicze z reflektorami i bronią maszynową. No już nie takie “hop siup” do sforsowania z marszu. Chociaż dla sztuki saperskiej to nie była to pełnoprawna twierdza.

- Kapitan Flores? - strażnicy przy bramie zapytali by upewnić się czy dobrze słyszą i czy rozmawiają o tej samej osobie. No ale wizytówka chyba ich przekonała. - No ale jest niedziela. - powiedział jeden z nich jakby to miało wyjaśnić wszystko. Pewnie chodziło o to, że wszelkie administracje i biura w weekendy są raczej zamknięte.

- A nie ma go w środku? - Steve na razie mówił i zachowywał się jak kanarkowy turysta nie zdradzając kim jest z zawodu.

- To kapitan. Mieszka na mieście. - sierżant po drugiej stronie okienka pozwolił sobie na ciut bardziej ironiczny ton. Stukał kartonikiem wizytówki kapitana jaką dostał od pary po drugiej stronie okna i zastanawiał się co tu dalej zrobić. Jego rozmyślania przerwało pojawienie się samochodu który wyjeżdżał z bazy. Ale chyba ta osobówka była jakaś szczególna bo sierżant posłał kaprala i gdy osobówka kierowana przez jakąś kobietę zatrzymała się przed bramą kapral energicznie podszedł do wozu od strony kierowcy, zasalutował i coś krótko mówił. Po chwili drzwi otworzyły się i wyszła szczupła kobieta ubrana w galowy, zielonkway mundur z dystynckjami porucznika. Odeszła od samochody i wróciła do stróżówki gdzie jeszcze chwilę rozmawiała z sierżantem który też zaczął rozmowę od przepisowego salutu.

- Dziękuję sierżancie, otwórzcie bramkę. - powiedziała oficer podchodząc do tej furtki którą otworzono ze stróżówki. Wyszła przez nią i obrzuciła szybkim spojrzeniem dwójkę turystów.

- Dzień dobry. Jestem porucznik Michelle Buccaneer. Słyszałam, że macie jakąś sprawę do kapitana Floresa. Jestem jego asystentką. - przedstawiła się krótko patrząc na nich oboje. Mimo niedzieli trochę dziwne było, że jest na galowo. Zwykle galowy mundur zakładało się na jakieś oficjalne uroczystości. Rzędy baretek porucznik miała dość skromne. Najwyższym odznaczeniem było za zasługi chociaż takich typowych barw za odniesione rany czy kampanie to chyba raczej nie miała.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 25-05-2020, 02:03   #205
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=FROn3LtGFl0[/MEDIA]
Pobyt w Mason City trwał może kilkanaście godzin, jednak w żaden sposób nie był to czas stracony. Mijając wyjazd z miasta Lamia żałowała konieczności ewakuacji z powrotem do Sioux Falls. Najchętniej zostałaby jeszcze jeden dzień, znów wieczorem spotkała z resztą Bękartów i po prostu nacieszyła oczy oraz duszę ich rozwydrzoną, krzykliwą obecnością. Parę godzin wystarczyło, aby po części przypomniała sobie co to znaczy być częścią rodziny, tej frontowej. Znalazła swoje miejsce na jeden wieczór, odzyskała spokój i gdy razem ze Stevem jechali pustą drogą na południe, oddychało się jej jakoś tak lżej, przekonana naocznie, że reszta braci z oddziału ma się dobrze. Nie potrzebowali wsparcia, radzili sobie doskonale, robiąc to co umieją najlepiej. Trzymali się przy tym razem i nie zapomnieli o starszej sierżant, wręcz przeciwnie.
- Zajebiście! - Na pytanie Mayersa jak podobało się jej spotkanie z kumplami, dziewczyna wyszczerzyła zęby, unosząc oba kciuki do góry. W tę stronę również jechali we dwójkę, z tym że jej kapitan miał na sobie koszulę równie oczojebną co gustowną: żółtą w zielone palemki… cholerny modniś. - Już nie mogę się doczekać soboty za dwa tygodnie! Cholera… naprawdę się ucieszyli - pokręciła głową, wracając do patrzenia przez przednią szybę. Milczała chwilę, zanim dodała - Nie myślałam, że się ucieszą, albo ogarną niespodziankę… to było - westchnęła lekko, nie umiejąc znaleźć słów. Międliła parę na języku, aż wreszcie dała za wygraną - Dziękuję, że mnie do nich zabrałeś. Wreszcie mogłam się pochwalić jakiego zacnego kawalera wyrwałam na to bycie damą w permanentnej opresji - mrugnęła.

- O to nic specjalnego. Kwestia odpowiedniej koszulki. Każdy kalifornijski surfer ci to powie. - kierowca machnął skromnie ręką jakby nie było o co robić wielkiego halo. Ale okazywał pogodę ducha na twarzy więc jemu ten pobyt w sąsiednim mieście też widocznie przypadł do gustu.

- Też się cieszę, że ich poznałem. Fajna paczka. Przypominają mi trochę moich chłopaków. - powiedział kiwając w zadumie głową gdy porównywał pewnie tych wojskowych z różnych formacji a co jednak wpisywali się w jakichś podobny schemat.

- W takim razie też muszę sobie skołować taką koszulę… życie jest prostsze, jeśli masz odpowiedni uniform… niestety nie podzielę się szpilkami, mogą być na ciebie za duże - brunetka zaśmiała się wesoło, z torby wyjmując termos i pomachała nim do kierowcy - Kawy? Dobrze, że przypadliście sobie do gustu. To moje chłopaki, jesteśmy w pakiecie. Trochę… hm, nie o ciebie się martwiłam, bo wiedziałam że się dogadacie. Bardziej chodziło… - wzruszyła ramionami - Trochę się zmieniłam, nie do końca ich poznaję… ale wiem, że… - pokręciła głową znów nie wiedząc jak ubrać myśli w słowa - Są moi, a ja ich. Gdy mówili parę rzeczy mi się przypomniało - oparła potylicę o zagłówek, a na jej twarz powrócił uśmiech - Wreszcie coś dobrego, bardzo dobrego. Miła odmiana.

- No jakoś czułem pismo nosem. Jak mówiłaś, że chcą się z tobą spotkać. I chyba nie było tak źle co? - pokiwał swoją ciemną głową zerkając na ciemnowłosą pasażerkę. - Może po kawałku ci się przypomni wszystko? W końcu kiedy się obudziłaś? Dwa, trzy tygodnie temu? No to jeszcze dość krótko. Może po kawałku będzie ci się przypominać. A te spotkania to chyba dobry pomysł. Zobaczymy kto za dwa tygodnie z nich przyjedzie. - mówił spokojnie jakby był pewny ostatecznego sukcesu. Tego, że wszystko się ułoży. Kawałek po kawałku. Poklepał ją po udzie by dodatkowo dodać jej otuchy.

- A o czym myślisz za dwa tygodnie? Co chcesz im zorganizować? - skoro byli już przy tym następnym spotkaniu z resztą bękarciej paczki to zapytał o pierwsze plany z tej okazji.

- Balet w Honolulu? - odpowiedź była automatyczna. Po niej przyszła chwila zadumy zakończonej cichym mruknięciem - Albo jeszcze pomyślę… chyba że najpierw offroad u Travisa, a wieczorem na balet. Zobaczymy. Jeszcze jest czas, aby uszyć plan. Na razie próbuję się skupić na dzisiaj - powachlowała rzęsami - Mam tylko nadzieję, że Isaac tym razem niczego nie odwali… kurde. On… - skrzywiła się, mrużąc oczy - Chyba zawsze coś odwala, albo komuś dowali, ale to dobry chłopak. Jeśli chodzi o resztę… chcę sobie przypomnieć - nagle zrobiła się poważna - Wtedy przestanę się miotać. Kto wie? Może to recepta na koniec ataków… i tak, niecałe trzy tygodnie… i zobacz - posłała Krótkiemu ciepły uśmiech - Obudziłam się sama i zagubiona. Bez niczego, nawet przeszłości… a teraz? - położyła mu rękę na kolanie - Rodzina, przyjaciele, dom, biznes… ty i Eve. Cywil nie jest taki tragiczny.

- Aha. - zgodził się ogólnie i pogodnie. Wziął jej dłoń ze swoich kolan, podniósł do swoich ust i pocałował. - Nie taki zły to skromnie powiedziane. Powiedziałbym, że idzie ci zajebiście. Spróbuj iść do przodu. Myślę, że może być z tego sporo dobrego. - powiedział zerkając na nią z ciepłym uśmiechem.

- A dzisiaj racja, mamy jeszcze dość napięty grafik przed sobą. Ciekawe co dziewczyny robią jak nas nie ma. - zgodził się także na to by zacząć od pierwszego kroku na dzisiaj. Ten który czekał na nich w Sioux Falls. A przecież też zapowiadał się ciekawie.

Pochwała zadziałała na brunetkę jak polanie syropem klonowym i obsypanie jabłkami. Uśmiechała się ciepło, gapiąc się na partnera gdy mówił, a potem siedzieli przez dłuższy moment, po prostu wymieniając się pozytywnymi emocjami.
- Jakoś, gdy ty to mówisz, nie idzie w to nie wierzyć. Masz rację, będzie pięknie - wymruczała, lekko się otrząsając. Wróciła na ziemię i do czarnej terenówki - Szczerze to trochę mam wyrzuty sumienia, że zostawiłam dziewczyny same, gdy tyle jest do przygotowania… - odkręciła termos i nalała kawy w nakrętkę - Eve i Karen miały dziś coś jeszcze nagrywać, poza tym wesele… a potem latanie po mieście i dopinanie planu. Ale z reakcji Karen chyba… spodoba się wam.

- O to daj tej kawy jak już masz. - kierowca jakby zapomniał o tym termosie ale skoro w kabinie roztoczył się aromat gorącej kawy to sobie o tym przypomniał i sięgnął dłonią po tą nakrętkę. Chwilę trwała cisza gdy dmuchał w parujący płyn po czym siorbnął pierwszy łyk.

- O tak. Nie ma jak gorąca kawa na drogę. - uśmiechnął się widocznie umiejąc się cieszyć nawet z takiego drobiazgu. Nie było widać by prowadzenie jedną ręką sprawiało mu jakąś trudność. Z drugiej strony droga wiodła prosto jak w mordę strzelił i przez płaski teren o uroku wielkiego stołu. Widoki więc nie bardzo były urozmaicone.

- Z dzisiaj w “Honlulu” nie musisz się martwić. Dla chłopaków wystarczy spokojne miejsce do chlania. Jakby połowa dziewczyn była co tydzień temu to już będzie komplet co im trzeba by przehulać wieczór. - uspokoił jej obawy na znak, że wbrew pozorom ci bolci wcale nie są tacy skomplikowani w obsłudze. - I mówiłaś, że wynajęłyście ten błękitny basen? - zapytał zerkając w bok. - No to zajebiście. Chłopcy lubią to miejsce. A w ogóle nie wiem czy ci mówiłem. Ale zaprosiłem kolegę na dzisiaj. Nie wiem czy przyjedzie. Ale go zaprosiłem. Też kapitan. Cesar. Mówimy mu Ces. Jest w porządku. Adiutant starego. - powiedział jakby mu się właśnie przypomniało skoro mówili o dzisiejszym wieczorze.

- Och… zaprosiłeś kolegę z pracy - Lamia wyprostowała się, patrząc na kierowcę z pogodnym uśmiechem - Mam nadzieję… że Cesar przekroczy Rubikon - zaśmiała się, przekrzywiając lekko kark - Jeśli mówisz, że jest w porządku, to na pewno w porządku z niego facet. Dobrze, że go zaprosiłeś… długo się znacie? I weź - prychnęła nagle, krzyżując ramiona na piersi - Słyszałeś co Donnie naopowiadał o tym co będzie w niedzielę? Że niby imprezy Hefnera to pikuś... - przewróciła oczami - Zresztą jakby nie patrzeć to nie jest zwykła impreza, tylko podziękowanie. Uratowaliście nas, zajęliście wszystkim… teraz my zajmiemy się wami - skubnęła dolną wargę zębami - Abyście mieli co wspominać. Wy przez tydzień, a reszta twoich misiaków pewnie przez miesiąc. Zaczerpnęłyśmy opinii Karen, mówiła… cóż, będziecie zadowoleni. Tylko błagam… nie śmiej się na początku - parsknęła - Trochę będę się wygłupiać na starcie, ale potem już… powinno być normalniej.

- Brzmi ciekawie. - zgodził się ze słyszalnym zaciekawieniem. Ale upił łyk kawy i nie chciał chyba sobie psuć niespodzianki. - A z Cesem już trochę się znamy. Ale odkąd zostałem kapitanem po prostu częściej mamy ze sobą coś do załatwienia. Gdzieś w moim wieku. Taki Latynos. Tylko woli jak mu mówić, że jest Hiszpan. To jak chcesz mu zrobić dobrze to mów mu, że jest Hiszpan czy inny konkwistador. Tylko nie Latynos. Chociaż na moje oko to z niego jest 100% amigo. - zaśmiał się trochę gdy w skrócie opowiedział trochę o tym swoim koledze co go zaprosił dzisiaj.

- Oooch… mogę wreszcie zrobić komuś dobrze bez zdejmowania bielizny? Młody, przystojny kapitan z jednostki specjalnej pod naszym cudownym miastem… ciemnowłosy, pewnie ciemnooki oficer… i jeszcze go nam pchasz w ręce. Kochanie… im więcej mówisz, tym lepszym pomysłem się to wydaje. - dziewczyna zrobiła wielkie oczy, udając żywe zaskoczenie i ulgę. Zachichotała - Rozumiem, spytam czy przypadkiem nie jego dziadkiem nie był Antonio Banderas, bo go przypomina… a jak się poznaliście? - spytała nagle, pakując papierosa między wargi.

- Normalnie. Jak byłem porucznikiem to go widywałem dość rzadko. Ale jak dostałem kapitana i własną kompanię no to sporo jest do załatwiania z samym szefem. A jak z szefem to Ces jest jego prawą ręką więc często to z nim się załatwia a ze starym to co już nie da się przeskoczyć. No to tak się poznaliśmy. - Krótki pokręcił głową znów upijając z nakrętki łyk kawy na znak, że nie widzi w tej swojej znajomości z latynoskim kapitanem z tej samej jednostki czegoś niezwykłego.

- A z tym Banderasem dobry tekst. Ucieszy się. - uśmiechnął się unosząc palec przy kubku do góry by podkreślić za jak dobry pomysł to uznaje.

- Zwykle mam monopol na dobre teksty, nie zauważyłeś? - Mazzi zamrugała na swojego żołnierzyka, przybierając minę wcielenia niewinności - Przyznam, że spodziewałam się czegoś… wiesz Tygrysku, nie każdego kumpla z roboty zapraszam na nasze weekendowe imprezy w Honolulu. Z chłopakami bujasz się na co dzień i w weekendy, misiaków zaprosiliśmy z wiadomego powodu, a Ces jest tu kompletnie nowym elementem. Jestem ciekawa motywu - wachlowanie rzęsami zintensyfikowało się - Twojego.

- Lubię go. Pomaga mi załatwić wiele rzeczy. A jakoś nam zazwyczaj nie po drodze do “Honolulu”. No ale teraz jak taka okazja to się zgodził. - kierowca odparł bez większego zastanowienia. Oddał pasażerce już pustą nakrętkę termosu i mówił tak całkiem zwyczajnie. - Nie bój się nie odwali żadnego numeru. Tak sądzę. - dopowiedział przy okazji jakby przyszło mu do głowy, że partnerka może mieć jakieś obiekcje co do tego zaproszenia kolegi kapitana.

- Nie boję się. Jeśli go lubisz, znaczy gość jest w porządku - odpowiedź przyszła razem z czarną strugą ponownie lejącą się do kubeczka, który dziewczyna podała kierowcy, okraszając kawę czarującym, spokojnym uśmiechem - Baby są ciekawskie, lubią dużo wiedzieć. Najlepiej wszystko, przyzwyczaj się - posłała mu całusa w powietrzu - Bardzo się cieszę, że nie odczuwasz wstydu, ale nas z Eve pokazujesz kolegom. Słowo skauta… nie zrobimy ci siary. - siorbnęła czarnego naparu prosto z termosu.

- No to załatwione. - kierowca uśmiechnął się skoro mieli ten punkt programu odhaczone. - Zresztą jak przyjedzie to same będziecie mogły się przekonać. - nieco machnął trzymaną nakrętką i upił z niej znów czarny łyk.

Na twarzy saper pojawił się zdziwiony grymas, skubnęła krótko dolną wargę i wybuchła głośnym śmiechem, uważając aby nie rozlać kawy na jasną sukienkę którą wybrała na podróż.

- Nie bój nic, urobimy ci go, cokolwiek będziesz potrzebował na przyszłość - mrugnęła do kierowcy, podkulając nogi pod brodę - Wiesz co lubi? Rodzaj alkoholu, słodycze? Pokażesz który i spuścisz ze smyczy swoje ogary, a one załatwią co trzeba… i własnie! Co z resztą misiaków? Karen mówiła że tylko Martineza nie będzie

- No tak. Martinez ma sprawy rodzinne. Ojciec jest w ciężkim stanie. Nie wiadomo czy dożyje następnej przepustki. Więc co tydzień Martinez jak wyjeżdża to nie wie czy nie na pogrzeb. Dlatego go nie będzie. - dowódca kompanii specjalnej pokiwał swoją krótkoostrzyżoną głową potwierdzając informacje Karen o koledze z oddziału.

- A Ces właściwie to nie bardzo wiem co ci o nim tak prywatnie powiedzieć. Właśnie dlatego, że znamy się głównie służbowo. Myślę, że jak będzie szwedzki stół to alk sam sobie dobierze. Z dziewczynami nie jestem pewny. Bo ma kogoś. Właściwie to nawet nie wiem czy z nią nie przyjedzie. Ale jego laski to nie znam. nawet jej nie widziałem. Jakaś miastowa. Nikt z jednostki. Więc nie wiem jak Ces do dziewczyn podejdzie. Zapewne jakby miał na coś ochotę to skorzysta. - kierowca zastanawiał się chwilę nad gustami i preferencjami kolegi z jednostki. Ale wyglądało na to, że prywatnych detali zbyt wielu o nim nie wie.

- A reszta chłopaków chyba powinna być. W każdym razem w piątek nic nie zgłaszali, że ich nie będzie. No i każdy dał 50 papierów na zrzutę. Zapomniałem powiedzieć. Ale kasę zostawiłem w domu. Martinez też dał, prosił by wypić za jego zdrowie i przepraszał, że go nie będzie. - Krótki znów przypomniał sobie coś co było z okazji wieczornej imprezy w ich ulubionym kompleksie rozrywkowym w mieście.

- Na pewno wypijemy, aż mu zdrowia starczy do końca tej dekady - Mazzi parsknęła, pilnie przyglądając się chłopakowi. Wpierw dziwiło ją, że tak niewiele wie o kumplu… a potem doszło do niej w jaki sposób zwykli ludzie zawierają znajomości i niekoniecznie są one od razu równoznaczne z wyskakiwaniem z ciuchów albo masowymi zabawami w najróżniejszym gronie.

- Cesar ma laskę… ciekawy czy jakaś fajna - zabujała brwiami, prychając pod nosem i machnęła ręką - Może lepiej niech przyjdzie sam, bo potem będą pretensje jak za dużo alko pójdzie i ktoś kogoś komuś odbije czy co - wzruszyła niewinnie ramionami, a potem wychyliła się w stronę kierowcy - Tygryyyyskuuuu… a gdyby cię zaprosili na balet, to byś skorzystał z lasek jakby mnie lub Eve nie było obok, coby się pobawić wspólnie?

- Ale cię wzięło na trudne pytania. - roześmiał się krótko i upił łyk gorącej kawy z nakrętki. Zastanawiał się chwilę nad tym zagadnieniem. - Cholera wie. Zależy od sytuacji. Jak dotąd nie bardzo bywałem w związkach i to podwójnych. To trochę abstrakcja. A dlaczego by miało was nie być? - mruczał wpatrzony w pustkowie przecięte wąską nitką czarnej asfaltówki gdy się głowił nad tym zagadnieniem. W końcu widocznie uznał, że potrzebuje więcej danych by na nie odpowiedzieć.

- Bo powiedzmy prowadziłbyś ćwiczenia w innym mieście i byś nie mógł zabrać nas ze sobą… i byśmy tak zostały same i samotne w Sioux - zrobiła smutną minkę - Albo miał inny wyjazd służbowy - westchnęła.

- Zależy jak leży. Jakby była okazja i jakieś fajne dziewczyny to czemu nie. Zwłaszcza jakby potem dałoby się je poznać razem z wami. Ale jakby się nie składało albo było jakieś “ale” to pewnie nie. Zależy jak leży. - wzruszył ramionami pozwalając sobie na takie luźne rozważania.

- A ty? Trafiłby ci się jakiś amant w tygodniu jak mnie nie ma. Skorzystałabyś z okazji? - zapytał odbijając piłeczkę i zerkając z zaciekawieniem na pasażerkę.

Brunetka podrapała się po nosie, udając że zastanawia się nad tym zagadnieniem, chociaż bardziej myślała jak ubrać myśli w słowa.
- Kojarzysz Crystal? Ta czarnulka z niedzieli, od Olgi. Kelnerka ze starego kina… - zaczęła powoli, a widząc błysk zrozumienia w oczach partnera kontynuwała - W piwnicach kina mają czerwony pokój, wylądowałyśmy tam z Olgą, Crys i Betty. Betty patrzyła zza szyby, my byłyśmy w środku… razem z szóstką byczkowatych ochroniarzy. Jednego znałam wcześniej, bo gadaliśmy przy okazji koncertu RB. Naprawdę nieźle odkarmieni, ruscy gieroje. Świetnie wyglądali bez ciuchów. Zapinali też jak marzenie - wyjęła papierosa, z paczki i odpaliła go aby zyskać na czasie, aż podjęła - Przynajmniej po minie Crys dało się to poznać, my z Olgą stałyśmy z boku i dowodziłyśmy co jej mają zrobić. Taka kara za lepkie łapy, a że z łaskawą panią wpadłyśmy na herbatkę, więc wyszło tak, a nie inaczej. Naprawdę byli świetni - wzruszyła ramionami - Ale żaden z nich nie był tobą. Zostałam w ciuchach i po wszystkim spiłyśmy we trzy drinka i wróciłyśmy furą Betty do domu… i jakiś amant nie musi mi się trafiać - parsknęła nagle bardzo wesoło, szczerząc się odrobinę - Ten ma skórę i gitarę… i też nie jest tobą.

- Ooo… Zrobiłaś to dla mnie? - Steve wydawał się poruszony i wręcz zachwycony takimi wieściami co się działo jak jego nie było w pobliżu. Objął pasażerkę ramieniem zakończonym dłonią trzymającą nakretkę z kawą i przyciągnął ją do siebie aby ją pocałować.

Dziewczyna chętnie przywarła ustami do jego ust, smakując je z wyraźną przyjemnością, a gdy skończyli ufnie oparła się o jego pierś, zniżając się aby mógł spokojnie raczyć się kofeiną.
- Tak, jestem głupia. Nie musisz mi tego uświadamiać - parsknęła, łypiąc do góry. Dłoń z fajkiem trzymała na swoim kolanie - Po prostu skoro coś się obiecałam… widzisz jak to zbałamucenie przez okropnego oficera ma konsekwencje długofalowe, aż strach - westchnęła i przeniosła spojrzenie za szybę, dodając poważniej - Nie zrobię nic, co by ci mogło sprawić przykrość, nie o to chodzi w byciu razem. O Eve też nie musisz się martwić. Jesteśmy twoje.

- Jej… A to narobiłem… Musi być wam ciężko jak mnie nie ma co? - kierowca westchnął gdy chyba próbował uświadomić sobie ile jego gorące dziewczyny kosztuje dotrzymanie takie zobowiązania. Upił znów łyk kawy i nie bardzo mając wolne ręce głaskał odkryte ramię pasażerki swoim kciukiem.

- No mam nadzieję, że sprostam takiemu poświęceniu i też was nie zawiodę. - rzekł po paru chwilach zastanawiania się nad konsekwencjami dla całej trójki. Upił jeszcze łyk i wytrzepał końcówkę kropel za okno po czym oddał już pustą nakrętkę Lamii.

- Odkąd się pojawiłeś bardzo się te tygodnie do weekendów dłużą - dziewczyna przyznała szczerze, zakręcając termos. - Ale nagroda jest warta czekania, zresztą będziemy wpadać z raz w tygodniu, jeśli się da - wyprostowała się, całując go w policzek, pocierając to miejsce czubkiem nosa zaraz potem. Przypomniała się jej Diane, machająca ręką, że w razie czego będzie kryła saper w kwestii RB...tylko przed sumieniem ukryć by jej nie dała rady - Ale muszę przyznać, że dziewczyny nam pomagają wytrzymać do tego weekendu - mrugnęła do niego, zmieniając całkowicie pozycję. Oparła się plecami o drzwi pasażera i przeniosła nogi boltowi na kolana, dzięki czemu dmuchała dymem przez uchylone okienko gapiąc się jednocześnie na najlepszą dupę w całym Sioux Falls - Kociaczek mówi, że takie rozłąki pomagają trzymać nudę z daleka. Człowiek się nie nudzi, albo coś… tylko ciężko tak kiedyś pojechać do twoich albo jej starych i się przedstawić - parsknęła i naraz pstryknęła palcami - Właśnie! Mamy wrzesień, niedługo Święto Dziękczynienia! Dadzą ci wolne? Moglibyśmy gdzieś pojechać i tam się nażreć jak tradycja nakazuje - dokończyła wesoło.

- No tak. Święto. Racja. - kierowca skoro już miał wolne dłonie to jedną wykorzystał aby głaskać łydki i stopy pasażerki. Ale znów mu przypomniała o jakiejś dacie to się musiał chwilę zastanowić. Poza tym wciąż wydawał się być zadowolony i pod wrażeniem postępowaniem swoich dziewczyn pod swoją nieobecność.

- No na święta zawsze jacyś pechowcy mają dyżur. Wiesz drużyna szybkiego reagowania i takie tam. Ale postaram się załatwić wolne. To faktycznie można by gdzieś pojechać. - powiedział z namysłem w głosie. Jak zwykle na 100% nie mógł zapewnić o swojej dyspozycyjności no ale wyglądało na to, że szanse na wolne święta są jednak realne.

- A chciałabyś gdzieś pojechać? Albo Eve? Gadałyście coś już o tym? - zaciekawił się czy przypadkiem jak o to pyta to czy nie ma już jakiś planów na te nadchodzące święto.

- Jeszcze nie, teraz mi to wpadło do głowy - Mazzi przyznała bez mrugnięcia okiem, ćmiąc spokojnie papierosa - Spytamy Kociaczka gdzie by chciał pojechać i jak spędzić te parę dni. Dla mnie obojętne gdzie wylądujemy, byle razem - uśmiechnęła się - Zawczasu pogada się z Amy, żeby zrobiła kolejne idiotoodporne skrypty przepisów… a nie chcesz odwiedzić rodziny? W Kaliforni? Posurfować na falach. Mógłbyś nas nauczyć podstaw, na pewno byłoby ciekawie.

- Do Kalifornii to kawał drogi. Nie wiem czy by przepustki starczyło by dojechać w jedną stronę. Jeżdżę tam raz na kilka lat. - skrzywił się trochę zdając sobie boleśnie sprawę jak geografia ZSA utrudnia takie wizyty na drugim krańcu kontynentu.

- Ale surfować znów na falach… - na twarzy spłynął mu wyraz błogości jakby znów wracał do złotych czasów z dzieciństwa i młodości. Gdy jeszcze nie był komandosem i był pewnie całkiem kimś innym.

- Jak już mówimy o listopadzie to wcześniej jest dzień weterana. Zwykle wtedy jest wielka parada, bankiet i takie tam. Też nam dają wtedy trochę wolnego z tej okazji. Krótko, dzień przed i po. Poza dyżurującymi pechowcami oczywiście. No niestety taki mamy profil jednostki, że musimy utrzymywać pluton w gotowości do natychmiastowych działań. A cała kampania ma być gotowa do działań w ciągu 12 do 24 godzin. Dlatego rzadko nas puszczają gdzieś dalej i na dłużej. Zwłaszcza dowódców. - rozłożył ręce na znak jak bardzo funkcja oficera i dowódcy całej kompanii przywiązuje go do Wild Water. Fajnie było być komandosem no ale w takich urlopowych rozważaniach to była kula u nogi. Zwłaszcza dla oficera kluczowego do funkcjonowania takiej kompanii.

- Wiesz kochanie… można też zaprosić kogoś z Kalifornii tutaj - dziewczyna uderzyła w weselszy ton, gładząc stopą udo w szortach - Na parę dni, albo i tydzień lub dwa. 8 mila ciągle kursuje, karawany tak samo… a dlaczego w ogóle wstąpiłeś do woja? - rzuciła naraz kolejnym genialnym pytaniem, przypatrując się partnerowi uważnie - Tutaj ciężko o złoty piasek i palmy.

- Oh wiesz jakie to ma się genialne pomysły jak ma się 19 lat. - uśmiechnął się z rozbawieniem głaszcząc okolice jej kostki. - Wydawało mi się, że jak się zaciągnę to wygram tą wojnę. Wrócę jako bohater, laski będą na mnie lecieć tuzinami, starzy będą się mną chwalić i tak dalej w ten deseń. - machnął ręką na znak, że chyba niewiele do dzisiaj zostało mu tamtych młodzieńczych fantazji.

- I nie miałbym sumienia wyrywać kogoś z jego życia po to by wieźć go tutaj przez pół kontynentu. Dlatego jak już to ja tam jeżdżę. No ale porucznikowi łatwiej było sie wyrwać niż kapitanowi - szefowi kompanii. Ktoś by musiał mnie zastąpić na ten urlop. A nie bardzo ma kto. - pokręcił głową na znak, że bycie szefem kompanii ma też swoją przykrą i uciążliwą stronę.

Saper westchnęła cicho, pochylając się aby objąć pocieszająco partnera. Każda fucha miała plusy i minusy, a im wyżej na świeczniku, tym minusów robiło się więcej, tak samo jak obowiązków.

- Pogadaj ze Starym, kiedyś ten urlop będą ci musieli dać… albo z konkretnego powodu - wróciła do poprzedniej pozycji, opierając plecy od drzwi pasażera. Kiep poleciał za okno, a ona przepiła suchość w ustach kofeiną z termosu - W ważnych sprawach rodzinnych muszą cię zluzować i to już ich brocha kogo dadzą na zastępstwo na ten czas. - wyszczerzyła się wesoło, jakby miała wycinać jakiś dowcip, albo układać plan zbrodni - Słuchaj Stevie, jeśli najdzie cię wyjątkowa tęsknota za bliskimi i poczujesz, że musisz jechać, a te gnojki z koszar będą kręcić nosem… wystarczy że powiesz. Któraś z nas się z tobą hajtnie, chyba że przejdziesz na inną wiarę, wtedy spokojnie możesz mieć w papierach dwie żony. Muslimy tak działają, jeśli stać ich na dwie baby w domu, to sobie biorą dwie baby, nieistotne. Liczy się, że to ważna sprawa rodzinna i urlop się należy jak psu micha. Tak długi, abyś dał radę kopnąć się w dwie strony i chwilę w domu posiedzieć.

Facet w kanarkowej koszuli w zielone palemki roześmiał się na całego rozbawiony taką propozycją. Popatrzył na pomysłową pasażerkę i pogłaskał ją po stopie.
- Zobaczymy. To nie tak, że mnie tam przyspawali do koszar. Po prostu jako kapitan jeszcze nie starałem się dłuższy urlop. Zwykle dłuższe urlopy bierzemy na święta. Ale też dlatego najwięcej osób wtedy chce to z jednej strony najłatwiej dostać bo idą zwykle nam na rękę a z drugiej najtrudniej bo każdy chce na święta wrócić do domu albo chociaż mieć wolne. Zobaczymy. Pogadam ze starym. Może jak nie będzie innego wyjścia to poproszę o urlop okolicznościowy. - mówił jakby chciał ją pocieszyć, że nie jest aż tak źle z tym jego urlopem. I może się uda załatwić coś dłuższego. Zostawało mu uwierzyć i uwierzyć w niego, przecież nie od dziś Lamia wiedziała, że gdy tylko chciał, potrafił zburzyć cały świat w posadach, łamiąc jego reguły aby osiągnąć swój cel, a był w tym na tyle magiczny, by nikomu po drodze nie robić krzywdy.


Weekendy w koszarach wszelkiej maści miały to do siebie, że kto tylko mógł, desantował się do najbliższego miasta na przepustkę, aby chociaż przez te dwa dni odwiesić mundur na kołek i zapomnieć o hierarchii, rozkazach, ćwiczeniach, oraz całym wojskowym drylu, na rzecz przyjemności, odpoczynku i resetu głowy przed nadchodzącym tygodniem. Weekendy były po to, aby się wyszaleć, wyszumieć. Schlać jak zwierzę, zawrzeć parę przelotnych znajomości, rozwalić tygodniowy żołd… bądź zjechać do rodziny, jeśli akurat należało się do grona statecznych żołnierzy, zwykle oficerów. Mazzi przeczuwała, że Floresa nie znajdą za biurkiem tego pięknego, niedzielnego przedpołudnia i najwyżej zostawią mu lakoniczną kartkę, aby koleś dalej bujał się nią w swoim tempie od poniedziałku… a tu los postawił na drodze parki z Sioux panią porucznik w gali i to przy niedzieli. Wpierw jej pojawienie się wywołało w sierżant zdziwienie, zdusiła je jednak, zakładając na gębę czarujący uśmiech, z którym podeszła do blond oficer, holując ze sobą Tygryska jako wsparcie bojowo-techniczno-merytoryczno-duchowe.

- Dzień dobry, pani porucznik. Starsza sierżant Lamia Mazzi. W stanie spoczynku - przywitała się, szybko obrzucając jej klapę, ale podobnie jak u Rodneya, próżno tam było szukać odznaczeń bojowych. Czyli dziewczyna wspomagała walkę zza biurka, tak jak wspomniany porucznik - Doszły mnie słuchy, że kapitan ma jakąś sprawę do mnie. Zostawił mojemu przyjacielowi wizytówkę i prośbę, abym się skontaktowała… więc jestem - rozłożyła trochę bezradnie ręce. - Ponoć ważne.

- Ah, Lamia Mazzi! - kobieta w oliwkowym mundurze z początku patrzyła na nich po równo. Może nawet trochę bardziej na rosłego Kalifornijczyka jakby spodziewała się, że to on zacznie rozmowę. Albo ten urok kalifornijskiej koszuli tak działał. Ale gdy Lamia się przedstawiła to zainteresowanie pani oficer zdecydowanie skoncentrowała się na nią. Pokiwała głową jakby personalia ciemnowłosej podoficer nie były jej obce.

- Tak, tak, rzeczywiście. - pokiwała głową jeszcze raz i na twarzy zakwitł jej grymas zastanowienia. Tak samo jak niedawno sierżant w stróżówce głowił się jak to rozwiązać. Więc trafiła się okazja to przewalił problem dalej. I to na oficera od których niejako służbowo i moralnie wymagano by mieli jakiś plan i widzieli co robić dalej.

- Ale to rzeczywiście lepiej porozmawiać z kapitanem. - przyznała po tej chwili zastanowienia. - Możecie pojechać ze mną. Właśnie do niego jadę. Pogrzeb mamy. Ale powinien się już kończyć. - oficer rzeczywiście miała dla nich jakąś opcję do wyboru. Spojrzała na nich by sprawdzić jak na to zareagują.

W pierwszym odruchu sierżant wzdrygnęła się, odruchowo patrząc w dół, na kusą, bladoróżową kieckę z koronki. Sięgała może ze dwa palce poniżej bielizny, od góry miała odkryte plecy i ramiona, a jej najbardziej rozbudowanym elementem były rękawy z rozkloszowanymi mankietami - jednym słowem pasowała do pogrzebu jak pięść do nosa.
- Jeśli to pogrzeb nie chcemy przeszkadzać - powiedziała podnosząc wzrok na drugą kobietę - Proszę powiedzieć mniej więcej o co chodzi, zostawimy adres do kontaktu… - przeniosła wzrok na towarzysza.

- Ale ja wam nie pomogę. Nie wiem o co chodzi. Kojarzę tylko twoje nazwisko. Dlatego lepiej porozmawiajcie z kapitanem. Możecie zaczekać w samochodzie. Poproszę go aby porozmawiał z wami po pogrzebie. - porucznik Buccaneer pokręciła głową na znak, że ona sama nie jest za bardzo zorientowana w sprawach kapitana dotyczące Lamii Mazii. Ale zaproponowała też nowy wariant rozwiązania.

- Kochanie… kiedy najpóźniej musimy wyjechać, aby dotrzeć do Sioux na czas? - saper zwróciła się do partnera, ściskając go za rękę dla dodania sobie otuchy. - Damy radę z godzinę tu jeszcze zostać? Skoro już jesteśmy… - westchnęła zmęczonym westchnieniem - Miejmy to za sobą.

- Nie ma problemu. - kierowca czarnej Ghurki uśmiechnął się łagodnie po czym zwrócił się do lokalnej oficer. - Pojedziemy za tobą. Tamtą czarną terenówką. - wskazał na zaparkowanego pickupa a porucznik Buccaneer spojrzała i skinęła głową, że widzi i wie o co chodzi.

- Postaram się jechać spokojnie. - obiecała i wróciła za bramę gdy ich dwójka ruszyła w stronę zaparkowanej fury.

- I co? To jest ten kapitan? Fajna lala. To czemu ją spławiliście? I co ona taka odstawiona w pełnej gali? - zagaiła do nich Wilma przez otwarte okno swojej terenówki pozwalając sobie na łobuzerski uśmiech i spojrzenie gdy widocznie zdążyła sobie pooglądać całą scenę i dojść do własnych wniosków.

- To zastępca tego kapitana… jedzie na pogrzeb, a my za nimi - Lamia wyjaśniła szybko, w przelocie całując drugą bękarcicę i posłała jej szybki uśmiech. - Niestety będziemy czekać przed cmentarzem, nie wstrzeliliśmy się w dress code. Jedźcie za nami, dobrze Willy?

- Pogrzeb? Cholera. Jasne, pojadę za wami. Jakby co to wrócę tutaj. - Wilson uniosła brwi gdy zdała sobie sprawę ze skuchy. Ale nie robiła problemów. Uruchomiła samochód i czekała aż druga para wsiądzie do siebie. I po chwili dwie terenówki, wojskowa i czarna, ruszyły za osobówką. Znów jechali przez to samo miasto tylko w odwrotnym kierunku. W końcu dojechali na cmentarz odgrodzony częściowo zdezelowanym płotem od okolicy. Na parkingu było sporo pojazdów więc widocznie był ten pogrzeb. Porucznik wysiadła ze swojej osobówki i wyjęła z niej mały wieniec albo bukiet. Steve jej machnął na znak gdzie są i gdzie będą czekać a ona też odmachnęła mu dłonią po czym weszła na cmentarz.

- Właściwie to całkiem niezła ta porucznik. Szkoda, że u nas nie ma takich poruczników. Ciekawe czy nie myśli o przeniesieniu do Wild Water. - skoro czekali to Mayers pozwolił sobie na komentarz pod względem lokalnej oficer która na galowo, w oliwkowym mundurze który ładnie podkreślał jej talię i zgrabne nogi go połowy zakryte spódniczką mogła wpadać w oko zgrabną figurą.

- Chcesz to zapytamy - Mazzi mruknęła wesoło, obserwując jak tylny profil blondyny znika między nagrobkami i gwizdnęła cicho, uśmiechając się pod nosem - Chętnie bym ją widziała zamiast Rodneya, jako oficera prowadzącego w Sioux. Moglibyśmy się nią dzielić. U ciebie by nocowała w dni parzyste, u mnie w nieparzyste albo w weekendy. Teraz do kołchozu masz dodatkowe kołdry, poduchy i koce, a nie znam lepszego materaca do spania… półkę jej znajdziesz. - pokiwała głową, łypiąc na bruneta rozbawiona - Ale w weekendy ja bym chętnie spała na niej, albo koło niej… a najlepiej pośrodku między nią i tobą. Z Eve na górze… kurde, zobaczymy… - pokręciła głową - Jak myślisz, co ten Flores może chcieć?

- No. Ale by było. - Krótki uśmiechnął się i westchnął. Akurat porucznik zniknęła im z oczu i gdy tak sobie ładnie ją zaczęli we dwójkę rozpracowywać w różnych wariantach i konfiguracjach. Oparł łokieć o ramę otwartego okna i złożył głowę na dłoni. Przyglądał się swojemu kciukowi skrobiącemu kawałek kierownicy.

- Cholera wie. Chyba niezbyt coś służbowo. Znaczy tak oficjalnie. Jak widział twoje papiery to chyba powinien wiedzieć, że jesteś w Sioux Falls. No chyba, że mają taki burdel w papierach, że tego nie ma. No ale chyba mu zależy skoro bujnął się stąd do Mason za tymi papierami. Może byłaś ważna w jakiejś sprawie? Albo chcą coś ustalić? Wyjaśnić. Cholera wie. - Steve na koniec wzruszył ramionami gdy tak na głos sam się zastanawiał o co może chodzić temu drugiemu kapitanowi. Właściwie to zbyt mało wiedzieli więc pole do spekulacji było ogromne.

- Ta Bucaaneer chyba nie wiedziała kim jesteś póki się nie przedstawiłaś. Tak mi to wyglądało. - odezwał się po chwili gdy skojarzył to zachowanie szczupłej blond porucznik.

- Musi chodzić o naszego starego - Mazzi poprawiła włosy, a potem po prostu sapnęła ciężko, podnosząc się z fotela i trochę pomanewrowała aby usiąść bokiem na kolanach kierowcy. Wtuliła się w jego pierś, obejmując ramieniem i tak siedziała, gapiąc się przez okno od strony pasażera - Wydaje mi się… kazali nam zostać w Kotle, mimo że byliśmy ostatnimi ludźmi po tamtej stronie rzeki. Reszta zdołała się ewakuować, a my… - przełknęła ślinę - Nam kazali zostać, mimo wszystko. Albo inaczej… nie dali rozkazu do odwrotu. Andy wydał go sam, zebrał nasze resztki i się przebijaliśmy. Trochę dezercja… chciał nas ratować, przynajmniej część która jeszcze dychała. Isaac mówił że się udało, w końcu jesteśmy tutaj, nie? Ja, Willy, chłopaki. Przetrwaliśmy… Andy nas odstawił - objęła bruneta mocniej - A ledwo odsapnął i już go wywalili do dowodzenia odwodem. Tyle wiemy… Chudy trzyma rękę na pulsie. Nie wiem Tygrysku, nie pamiętam. Stary trzymał mnie blisko - kłapnęła szczękami, aby nie mówić więcej.

- Zobaczymy. Jeśli chce coś wiedzieć od ciebie to zapyta. A ty masz amnezję potwierdzoną przez lekarza i masz na to papiery. Może nie przy sobie ale jak będzie trzeba to mu wyślemy. - kapitan w kanarkowej koszuli mruknął do niej pocieszająco. Położył jej swoją dłoń na ramieniu i potarł jakby chciał jej przekazać swoje ciepło.

- Nie ma co się zamartwiać w ciemno. Poczekamy co powie. Może po prostu chce uzupełnić twoje akta czy co. - powiedział rozkładając dłonie na znak, że być może chodzi o jakieś głupstwo w papierologii. Pomachał do Wilmy bo ona też do nich pomachała gdy siedziała w swoim wozie. Ale widocznie miała dość siedzenia bo wysiadła z łazika i oparła się tyłkiem o maskę swojego wozu by rozprostować nogi.

Z opowieści Chudego nie wyglądało jakby to były błędy w papierach. Saper zmilczała ten szczegół, woląc nie siać defetyzmu. Zamiast tego chłonęła spokój i ciepłą aurę hawajów o zapachu wody kolońskiej.

- Ciekawe co z niego za typ. Podobno bardziej stateczny niż młody, oczy jak kalkulatorki… w razie czego go pogryzę - powiedziała pogodnie, machając do Willy - Mam papiery na bycie odpałem - parsknęła - Nie bój się, nie zacznę gadać o maczetach.

- Słusznie. Dingo mógłby zacząć widzieć w tobie konkurencję. Chociaż cholera wie. Może byś zyskała w jego oczach. Chodź na zewnątrz jeszcze się nasiedzimy po drodze. - komandos odparł nieco rozbawionym tonem gdy wspomniał o swoim indiańskim wielbicielu maczet. Ale sam wysiadł z wozu aby rozprostować nogi. Przeciągnął się, podskoczył parę razy w miejscu i oparł się na masce obok Wilmy.

Mazzi też wyszła, ale nie dołączyła do pozostałej dwójki. Zamiast tego odpaliła papierosa i zaczęła chodzić wokoło samochodów, ćmiąc papierosa, a głowa jej uciekała w kierunku cmentarza. Czyj pogrzeb odbywał się zaledwie rzut beretem? Rozmyślania przerwała honorowa salwa ślepakami - huk zastopował saper, głowa schowała się jej w ramionach, którymi się szybko objęła. Trzy oddechy na uspokojenie i podjęła marsz, tym razem w przeciwną stronę.

Ślepakowa palba poderwała okoliczne ptactwo do lotu. Nie wiadomo skąd przez ulicę czmychnął jakiś spłoszony kot jakiego wcześniej nie dało się dostrzec. Pozostałe dwie głowy i może te parę pojedynczych osób co czekało przy samochodach albo budce ze zniczami też odruchowo spojrzało w stronę cmentarza. Jakaś starsza pani przeżegnała się na to wszystko.

- Oj to chyba nie jest cywilny pogrzeb. - mruknął cicho Steve i pewnie miał rację. Cywilom rzadko strzelano palbę w ostatnim salucie. Więc pewnie jakiś wojskowy. Ale palba oznaczała też, że pogrzeb zbliża się do końca. I z kwadrans później rzeczywiście przez bramę cmentarza zaczęła się wylewać grupka żałobników. Gdy okazało się, że sporo w nich jest w wojskowych mundurach można było być już prawie pewnym, że żegnali jakiegoś mundurowego.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 25-05-2020, 02:10   #206
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Żałobnicy z wolna wracali do swoich samochodów. Czekali jeszcze na tych co dopiero wracali, rozmawiali ze sobą, żegnali się i wyglądało to dość zwyczajnie jak na takie okoliczności. Ale wśród tych sylwetek dwie ruszyły prosto ku zaparkowanej czarnej terenówce i Humvee stojącemu obok. Jedną z nich była szczupła, blondynka w mundurze porucznika jaką poznali w koszarach. Porucznik Buccaneer. Ale szła obok starszego mężczyzny w mundurze galowym kapitana. Oboje zatrzymali się o krok przed całą trójką. Z których tylko Wilma była ubrana po wojskowemu. Ale w przeciwieństwie do żałobników miała na sobie polowy mundur razem z całym polowym sprzejem wpakowanym w kamizelkę taktyczną. Ona też zasalutowała starszym stopniem oficerom a ci odpowiedzieli jej wojskowym salutem. Steve i Lamia mogli sobie darować saluty bo bez munduru nie bardzo wypadało salutować innym mundurowym.
- Dzień dobry państwu. Nazywam się kapitan Flores. - przywitał się mężczyzna. Jak na kapitana to wydawał się dość stary. Raczej w jego wieku stosowniejszy wydawał się stopień majora czy pułkownika. Ale Chudy nie mylił się co do jego spojrzenia. Wydawało się, że może nim przewiercić człowieka na wylot.

- Cieszę się, że pofatygowali się państwo do nas pomimo niedzielnej pory. - oficer podziękował im za to nieplanowane przybycie obrzucając całą trójkę spojrzeniem. Ale na dłużej zatrzymał się na kobiecie w kusej sukience. Ale samej sukience poświęcił tylko przelotne spojrzenie jakby jej kobiece wdzięki w ogóle go nie interesowały. W przeciwieństwie do twarzy bo szybko przeskanował spojrzeniem chyba każdy detal jej twarzy nawet przez te parę chwil jak się z nimi witał.

- Proszę wybaczyć, że przerywamy wam spokój w dniu pogrzebu - Mazzi odpowiedziała ze spokojem, łapanym z dyskretnego trzymania Hawajczyka za łapę. Manewr miał prawo bytu, gdy stanęło się obok i częścią kiecki oraz własnym udem zasłaniało się boltowy bok. Starszy oficer różnił się od tego młodszego w cywilu. Po pierwsze miał niezaprzeczalnie gorszy tyłek, co już samo w sobie go dyskredytowało… ale gorsze było spojrzenie, od którego przechodziły ciarki i naprawdę saper musiała się pilnować, aby nie zrobić niczego głupiego. choćby odwrócenia się nagle na pięcie, bo przecież, do jasnej cholery, już nie należała do wojskowej machiny więc nie musiała spędzać czasu z przerażającymi ludźmi w mundurach.
- Słyszałam że chcieliście się ze mną skontaktować, kapitanie.

- Tak, to prawda. - mężczyzna ubrany na galowo potwierdził ruchem głowy. - Starsza sierżant Lamia Mazii. - powiedział po chwili widocznie świetnie wiedząc z kim rozmawia. - Proszę wybaczyć to nagłe zainteresowanie swoją osobą. Ale uderzyło mnie twoje niezwykłe podobieństwo do pewnej kobiety. I na żywo widzę, że zdjęcia dość dobrze ujęły twoją fizjonomię. Dlatego muszę zapytać. Masz może siostrę? Zwłaszcza siostrę bliźniaczkę? Albo po prostu kogoś bardzo do siebie podobnego. - starszy kapitan zapytał obserwując uważnie starszą sierżant jaka tak rozbudziła jego ciekawość.

Ta pobladła, w jej oczach pojawiło się nieme pytanie, a potem smutek. Zwiesiła głowę, wpatrując się w chodnik pod nogami. Czy to możliwe, że miała siostrę? Pamięć podrzuciła jej urywek wspomnienia z polowego szpitala i mężczyznę z papierośnicą… ale poza tym nie miała kompletnie nic.
- Nie udzielę wam tej informacji. - wydusiła drewnianym głosem, choć mały okruch niepokoju rozpuścił się w ciepłym, jesiennym powietrzu. Nie chodziło o Andrew, Flores nie polował na niego, ani na jego przewiny. Podniosła udręczony, pusty wzrok na siwego oficera - Zwieźli mnie z Frontu nieprzytomną z urazem głowy, a po miesiącu w śpiączce, obudziłam się nie wiedząc gdzie i kim jestem. Amnezja, nie pamiętam praktycznie nic… Przykro mi, sir.

- Amnezja? - tym faktem z kolei starszy z kapitanów był zdziwiony. Tego chyba się nie spodziewał. Spojrzał na swoją blond porucznik a ta subtelnie zaprzeczyła ruchem głowy.

- Tak, amnezja. Uraz głowy. Stwierdzono to u Lamii w szpitalu zaraz po przebudzeniu. Prawie nic nie pamięta sprzed przebudzenia. Jak trzeba możemy dosłać potrzebną kartotekę jak wrócimy do Sioux Falls. - Steve objął swoją dziewczynę ramieniem i włączył się do rozmowy potwierdzając jej słowa. Więc teraz bystry wzrok starszego mężczyzny skierował się na niego.

- A ty jesteś? - zapytał nowego rozmówcę w kanarkowej koszuli który do tej pory się nie odzywał.

- Steve. Steve Mayers. Lamia to moja dziewczyna. - przedstawił się drugiemu oficerowi chociaż na razie nie zdradzał swojego wojskowego pochodzenia.

- Miło mi. Jakby wam nie sprawiło zbyt wiele kłopotu z tymi kartotekami medycznymi to bym był zobowiązany. - kapitan Flores pokiwał głową na znak, że chętnie by rzucił okiem na te dokumenty o stanie medycznym starszej saper.

- Ta kobieta… - brunetka odzyskała głos po paru chwilach. Gdy Mayers ją przytulił wczepiła się w niego trochę rozpaczliwym ruchem i trwała tam, póki oddech nie wrócił jej do normy. Wtedy też zaczęła myśleć - Kim jest? Kto to? Co o niej wiecie? Szukacie z konkretnego powodu? Jak ma na imię, co się z nią stało, albo dzieje? Jeśli coś powiecie, może mi się przypomni… - zmarszczyła lekko nos, a jej spojrzenie zrobiło się nieobecne - Miała emaliowana papierośnicę?

- Robin Harris. Kapral. Niestety w szeregach NYA. A współpraca z ich administracją niestety pozostawia trochę do życzenia. - kapitan westchnął nad tym brakiem idealnej współpracy między frontowymi sojusznikami. Ale Nowojorczycy słynęli tak z solidności swoich mocnych kontyngentów jak i podkreślania, czasem bardzo nachalnego, własnej niezależności.

- O ile mi wiadomo ma status KIA. - dodał prawie od razu o kobiecie o której widocznie wiedział co nieco bez pomocy asystentów i papierów. - Pewnie nie zwróciłbym na nią uwagi. Ale mam pamięć do twarzy. Więc gdy wasz kolega przyjechał po odpis akt rzuciła mi się w oczy twoja fotografia. Dlatego pytam. Ani w jej ani twoich aktach nic nie ma o rodzeństwie. Zwłaszcza w armii. No ale sama chyba wiesz jak to bywa z aktami. - Flores wyjaśnił jak to się stało, że się zainteresował właśnie tą a nie inną sierżant w stanie spoczynku.

- Jak zginęła? - pytanie nasuwało się automatycznie, Lamia je zadała ledwo tamten skończył gadać. Ramiona jej opadły, zaciskała też szczęki. Być może miała kogoś bliskiego, lecz zginął on, a ona nie umiała sobie nic przypomnieć. Pokręciła głową - I tak… wiem, że byłam do kogoś podobna. Pomylili nas… mnie i ją. Kiedyś. Nie wiem gdzie i kiedy, ani kto. Mężczyzna, szukał w szpitalu polowym… dziwił się, że nie jestem… chyba tą Robin.

- Na wojnie. Podczas ostatniej ofensywy. Na samym początku. Jak dokładnie to nie wiadomo. Zabrano tylko jej nieśmiertelnik. Są też zeznania jej kolegów o tym, że zginęła. Widzieli jej ciało. A co to był za mężczyzna? Możliwe, że mógł was pomylić naprawdę jesteście do siebie bardzo podobne. - starszy oficer rozłożył nieco ręce gdy musiał streścić jakże typowi koniec frontowego weterana. Często ich historia kończyła się właśnie w ten sposób.

- Nie wiem, naprawdę - Mazzi pokręciła głową zrezygnowana, rozkładając bezradnie ramiona. Popatrzyła na Mayersa jakby w nim szukając wsparcia i odpowiedzi, a gdy podjęła wątek, znowu obserwowała starszego oficera - To… obraz, wyrwany z kontekstu. Urywek… fragment rozbitego wazonu. Mam takich parę i brakuje wiedzy gdzie który leżał pierwotnie. Pamiętam rozmowę… jego… jego twarz - skończyła powoli, marszcząc brwi, żeby naraz poderwać głowę i wciągając głośno powietrze, biegiem wrócić do ghurki. Otworzyła drzwi od pasażera, łapiąc za torebkę. Wsadziła do niej łapę, grzebiąc intensywnie, ale efekty jej nie zadowalały. Sycząc pod nosem, uklękła obok terenówki, wysypując zawartość torebki na ziemię obok koła. Z kotłowaniny kosmetyków, naboi, paczek papierosów i zapalniczek, wygrzebała parę ołówków. Otworzyła też schowek, biorąc z niego teczkę własnych dokumentów. Tekturowa obudowa była idealna: płaska, jasna i czysta. Na niej więc zaczęła szybko kreślić ołówkowe linie, kreska po kresce nanosząc na papier obraz zapamiętanej z przebłysku twarzy. Cały świat odpłynął gdzieś w bok, a saper ponownie znalazła się na polowym łóżku, z obcym facetem naprzeciwko. Chwytała detale jego fizjonomii, przelewając na tekturę, aby utrwalić nim nie zniknie.

Jej nagła reakcja zaskoczyła chyba wszystkich. Zwłaszcza jak odbiła się od maski Humvee o jaką się we trójkę opierali, wyrwała się z objęć Mayersa i rzuciła się do czarnej terenówki jakby tam się chciała ukryć. Dopiero jak zaczęła rysować portret sytuacja się uspokoiła i wszyscy czekali aż skończy. Gdy podała umundurowanemu kapitanowi portret pamięciowy ten wziął tą kartkę i uważnie się jej chwilę przyglądał.

- A coś jeszcze zapamiętałaś? Imię, nazwisko, stopień, emblematy? - pokiwał głową obserwując ten rysunek raczej młodego mężczyzny no ale jednak rysunek a nie zdjęcie. Więc nieco uniósł kartkę gotów jej ją oddać jakby chciała coś jeszcze tam poprawić i dorysować.

Brunetka przełknęła ślinę, odbierając portret i patrzyła na niego intensywnie, czując na podniebieniu smak spalenizny. Dźwięki z parkingu dochodziły z coraz większej odległości, wypierane wojenną kanonadą. Światło dnia zrobiło się brudne, sepiowe, jakby za moment miała się rozpętać burza. Pojawił się też ból, łupiący skronie niczym rozgrzane do białości dłuto. Lamia jęknęła, przykładając jedną rękę do boku głowy, nie odrywając oczu od czarnych plam na papierze. Wrócił smród dezynfektyków, twarda prycza pod plecami i sztywne od szwów oraz długiego leżenia ciało. W błysku ujrzała nieznajomego o smutnej, spiętej twarzy i zrezygnowanym spojrzeniu, którym spoglądał na kobietę jednak nie będącą tą, jakiej szukał.

Rozmawiali, poznała to po poruszających się ustach, niestety dźwięki inne niż hałas ciężkich karabinów oraz ryk ognia trawiącego ściany i ludzkie ciała… nie istniały. Przez czerwoną mgłę widziała jak obcy usiadł obok, miał na sobie mundur i nerwowo wyłamywał palce. Tłumaczył, kręcił głową i obracał w dłoniach emaliowaną papierośnicę. Miał też emblemat na rękawie, bardzo charakterystyczny.


Dłoń Mazzi trzęsła się, wspomnienie blakło na rzecz czarnej ściany zbliżającej się nieubłaganie. Drżąca, drobna dłoń wymacała ołówek, kreśląc obok portretu trójkąt. Podzieliła go na trzy, w górnym rogu wpisała czwórkę, a pośrodku coś przypominającego działo na gąsienicach. Zrobiła też strzałki, wpisując kolory: żółty, niebieski czerwony. Całość obrazku przekreśliła błyskawicą. Zdążyła jeszcze dopisać “pancerni NYA”, zanim mrok zza pleców nie okrążył jej, topiąc w sobie i zabierając oddech, razem z rozsądkiem. Wróciły okopy, mgła, dym po wystrzelonych pociskach moździerzowych oraz lepki, czarny osad sączący się znad ludzkiego truchła polanego napalmem.

Gdy otworzyła oczy ujrzała nad sobą spokojną męską, znajomą twarz. Trzymał ją w ramionach i patrzył na nią z ciepłym uśmiechem orzechowych oczu.
- Witamy z powrotem. - powiedział jakby ktoś tu komuś wywinął psikusa. Pocałował ją delikatnie w usta i pogłaskał po ciemnych włosach. Trochę leżała a trochę siedziała na asfalcie parkingu. Na samym parkingu zrobiło się luźniej od żałobników i samochodów.

- Trzymasz się Rybka? - obok kucnęła Wilma widząc, że kumpela już kontaktuje. Matczynym gestem sprawdziła jej dłonią czoło i w końcu pocieszająco złapała jej dłoń.

Zorientowanie gdzie się znajduje zajęło moment, pomagały twarze nad głową i ich głosy. Dotyk, przyjaźń i sączący się z nich spokój. Słońce świeciło jasno gdzieś wysoko na niebie, migrena odpuszczała, pozostawiając po sobie zmęczenie oraz senność. Albo chodziło o atmosferę bezpieczeństwa, roztaczaną przez dwójkę bliskich ludzi.

- I nie puszczam - wymamrotała cicho, zaciskając dłoń na dłoni Willy, a Krótkiemu posłała blady uśmiech, głaszcząc go po policzku. Parking przed cmentarzem… daleko od Frontu, sami swoi. - Lepiej… już lepiej. Długo… mnie nie było? - na koniec dodała z cieniem obawy.

- Nie przejmuj się. Dasz radę wstać czy chcesz sobie jeszcze posiedzieć? - zapytał swobodnym tonem jakby każda z opcji była mu na rękę. Wilma zresztą też delikatnie pocałowała jej dłoń i pokiwała twierdzaco swoją rudawą głową.

- A mogę usiąść na tobie? - Mazzi uderzyła w weselszy ton, wysilając się na twór dowcipopodobny, ale szybko skrzywiła usta, opierając się mocniej o pierś bruneta. Cały czas trzymała też dłoń drugiej bękarcicy - Jeszcze chwila, zaraz wstanę, obiecuję… tamci już poszli?

- Tak, pierwszorzędnie ich spławiłaś, podwinęli ogony aż się kurzyło. Chociaż ta porucznik to szkoda, że nie została. Wyglądała mi na taką co lubi się ostro zabawić. - Wilma machnęła ręką na znak, że dla bękartów taki kapitan z porucznikowym wsparciem to pryszcz co spławienia.

- A po czym to się poznaje, że ktoś lubi się ostro zabawić? - Mayers spojrzał na sąsiadkę z zaciekawieniem dalej ciągnąć ten luźny temat.

- O rany Steve! - Wilson jęknęła z rozpaczą jakby jedyny facet w ich trójce nie załapał jakiejś oczywistej oczywistości. - Ja bym się z nią chciała ostro zabawić! - prychnęła śmiechem wyjaśniając na prosty, oficerski język jak należy rozumieć jej słowa.

Ich radość udzieliła się też saper, chociaż ona akurat milczała, zbierając się do kupy.
- Chyba zrobiliśmy co mieliśmy tu zrobić. Jedźmy do Sioux - powiedziała cicho, korzystając z pomocy przy wstawaniu. Czekał ich ciężki wieczór, a ona chwiała się na nogach po drugim ataku w przeciągu niecałych dwudziestu czterech godzin. Popatrzyła przepraszająco na swojego żołnierzyka o którego się opierała - Nie będziesz zły jeśli się prześpię? Boli mnie głowa, a na wieczór trzeba być w pełni sił. - mruknęła, pakując się do samochodu i biorąc od Willy torebkę razem z pozbieranymi z chodnika gamblami. Nie mogła dać plamy, po prostu były chwile gdy należało wziąć się w garść i przestać omdlewać.
Niedzielny wieczór był właśnie jedną z nich.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...

Ostatnio edytowane przez Driada : 25-05-2020 o 02:13.
Driada jest offline  
Stary 26-05-2020, 16:21   #207
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 44 - Powrót do domu

Czas: 2054.09.27; nd; zmierzch
Miejsce: Sioux Falls; dom Mazzixxx
Warunki: wnętrze, jasno, ciepło, sucho, cicho na zewnątrz jasno, chłodno, opad ciemnego pyłu, sil.wiatr


Znów obudziło ją delikatne potrącenie za ramię. I ciepły, męski głos połączony z podobnym spojrzeniem. Tym razem coś jej się śniło. Chociaż obrazy mieszały się ze sobą. Ktoś z białą głową? Czapką? Bandaną? Po przebudzeniu w ogóle nie mogła tej wyśnionej postaci ubrać w konrety. Zresztą kierowca nieświadom tych majaków wskazał na kierunek przed sobą.

- Poczekamy na Wilmę. Niech odstawi delikwenta. Jest przed 18-tą. - Steve powiedział zjeżdżając na parking przed koszarami w Hormodon Park. Za nim zjechał wojskowy Humvee. Przez otwarte okno Wilma krzyknęła do nich by poczekali a Mayers skinął jej głową, że nie ma sprawy. Wojskowy łazik podjechał pod główną bramę i tam po szybkiej identyfikacji brama połknęła terenówkę.

- Mam nadzieję, że jej nie shaltują. I jak się czujesz? - zapytał skoro musieli poczekać aż Wilmę to oparł się o swoje drzwi i wolną dłonią wodził palcem po jej szyi i barku. Znów ją musiał przykryć kocem jak spała. I włączył ogrzewanie. Na zewnątrz chyba faktycznie mimo pogodnego nieba, przez ten dość silny wiatr mogło być chłodno. Poznała po wychłodzonej skroni jaką przez sen opierała się do chłodnej szyby.

- Wiesz, myślałem o tych pokojach i w ogóle. - po jakimś czasie zaczął kolejną myśl. - Wczoraj zanim wstałaś to Eve nas trochę oprowadziła po tych pokojach. - spojrzał na nią by dać znać o czym mówi. - Trochę tam będzie roboty. I nie tylko sprzątanie. Nie chciałbym tego wszystkiego zwalać tylko na was. Ani spędzać wolnego weekendu na remoncie. Popytam u siebie. Może chłopaki znają jakiegoś majstra. Zresztą. Jak chcecie to studio otwierać to raczej i tak trzeba będzie kogoś wziąć. - podzielił się z nią przemyśleniami jakie pewnie uknuł gdzieś po drodze.

Na wyjście Wilson czekali ze dwa kwadranse. I wyszła więc pewnie terenówka przysługiwała jej służbowo ale nie prywatnie. W międzyczasie ten wiatr przywiał jakiś tuman. Zrobiło się jak w jakiejś burzy piaskowej albo ciemnej mgle. Widoczność spadła do kilku długości samochodów dookoła. Wilma wsiadła na tył czarnej terenówki.

- Cholera! Muszę sobie zorganizować furę! - mruknęła otrzepując włosy z tego co jej ten wiatr tam naniósł.

- Możesz spróbować na stadionie. Tam w weekendy się zjeżdżają z okolicy ci co mają jakieś kółka do sprzedania. Nawet jak nic nie znajdziesz tak od ręki to możesz się rozejrzeć i złapać języka. - poradził od siebie i przez resztę drogi dyskutowali o tych samochodach i gdzie je można kupić. Wilma szukała jakiegoś pewniaka. Żadnego mikrusa, tylko takiego co by mogła choćby z Rybką swobodnie zwyobracać się na tylnym siedzeniu. Uwaga rozbawiła Krótkiego. Jechali dość wolno gdy reflektory musiały przebijać się przez te ciemne tumany.

- No z kwadrans po 18-ej. Chyba jesteśmy w miarę o czasie. Ciekawe co dziewczyny robią. - kierowca w kanarkowej, hawajskiej koszuli sprawdził czas gdy już wjeżdżali w tą uliczkę jaka prowadziła do starego magazynu gdzie miejska fotograf urządziła swoje studio i mieszkanie. Zatrąbił dwa razy dając znać, że przyjechali. I zanim czarna terenówka zdążyła zajechać przed drzwi garażu w oknie na piętrze ukazała się krótkowłosa blond główka. Powitała ich promiennym uśmiechem i energicznym machaniem rączką a potem zniknęła. Za to zjawiła się druga też z krótkimi włosami ale czarnymi. Też uniosła dłoń w pozdrowieniu i uśmiechnęła się sympatycznie.

- O cholera. - kierowca klepnął się w czoło jakby przypomniał sobie coś oczywistego. Po czym spojrzał na swoje pasażerki. - Nic dla nich nie mamy. - przyznał trochę zmieszanym tonem. A zaraz potem zgrzytnęły drzwi garażu i uniosły się do góry. Krótkowłosa blondnyna zamachała do nich na powitanie i zapraszając do środka. Steve więc wjechał do środka kryjąc się przed tym ciemnym pyłem i wiatrem jaki nim miotał. Akurat gdy on gasił silnik i wyładowywał się z wozu Eve zdążyła zamknąć drzwi garażu.

- Czeeeśśććć! - wreszcie mogli się przywitać osobiście i bezpośrednio. Fotograf objęła i uścikała Lamię jakby się nie widziały całe tygodnie. - Jej jak dobrze, że już wróciliście! - zawołała wesoło całując usta swojej dziewczyny. Sądząc po wiśniowym aromacie bijącym z jej włosów musiała niedawno brać kąpiel. Była ubrana w sweter jaki dostała od Lamii jaki kojarzył się z domowymi pieleszami i był przyjemny w dotyku. Na szyi znów miała jakąś apaszkę a na dole podarte, sprane dżinsy w jakich śmiało mogłaby iść na punkowy koncert.

- Cześć Eve. - Steve też się z nią pocałował gdy wygrzebał się ze swojej fury. Objął ją, pocałował i przytulił do swojej kanarkowej kraty.

- O a ty jesteś Wilma tak? - fotograf przywitała się z Wilmą równie wesoło i życzliwie. Chociaż ją cmoknęła tylko w policzki.

- Tak. A skąd wiesz? - druga bękarcica wydawała się trochę zaskoczona takim przyjęciem. Chociaż raczej przyjemnie zaskoczona.

- Lamia mi pokazywała twoje zdjęcie. Ale na żywo wyglądasz bardzo fotogenicznie. Nie myślałaś o karierze modelki? - Eve musiała być w świetnym humorze bo do wszystkich ćwierkała radośnie i tryskała życzliwością. Wilma roześmiała się wesoło gdy widocznie ucieszył ją ten komplement.

- Pewnie jesteście głodni co? To chodźcie na obiad. I opowiadajcie jak było! - gdy już pierwszy szał powitań minął i została proza życia z noszeniem bagaży do mieszkania na górę blondynka też chętnie złapała za te bagaże no i stopniowo prowadziła ich do mieszkania na piętrze.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 08-09-2020, 01:54   #208
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=jFKWVt8-9J0[/MEDIA]

Bycie bagażem podręcznym innego człowieka miało masę plusów. Jednym z głównych była możliwość teleportacji w czasie i przestrzeni podczas podróży. Mayers nie robił żadnych problemów z tego, że Mazzi nie dotrzymała mu duchowego towarzystwa podczas drogi powrotnej, tylko przycięła komara, zbierając siły pod kocykiem jakim mężczyzna ją owinął. Pobudka też była całkiem przyjemna, tak jak przyjemny głos przywrócił brunetkę do świata żywych.
- Czuję się w porządku, głowa przestała mnie boleć - mruknęła jeszcze sennie, odwzajemniając uśmiech partnera i zaczęła rozbudzać mózg w miarę tego, co słyszała.
Najbardziej zainteresowała ją kwestia remontu.
- Tak.. trochę roboty z tym będzie - na ślepo macała po kieszeniach kurtki za fajkami - Majster by się przydał… a chcesz u siebie coś specjalnego?

- Jakieś miejsce do spania by się trzy osoby zmieściły. - odpowiedział po chwili zastanowienia. Po czym skinął głową na znak, że tak, właśnie ten element wystroju swojego przyszłego pokoju uważa za najważniejszy.

Mazzi wiedziała już za to, że po weekendzie czeka ją wizyta na targu po całą masę bzdetów i westchnęła w duchu, na twarzy trzymając nadal pogodny uśmiech.
- Co dalej? Szafa na ubrania, komoda, stolik przy wyrze… biurko? - uniosła pytająco brew - Chcesz żeby ci skołować lustro? Poza tym ile chcesz gniazdek i jakie światło?

- Na razie wystarczy mi coś do spania. Resztę się ogarnie po trochu. Zresztą bez tego majstra to pewnie póki co i tak będę musiał waletować u was. - odparł łagodnie machając niefrasobliwie ręką jakby z tym zrobieniem pokoju zanosiło się na dłuższą sprawę a nie coś co da się załatwić w parę dni.

- Wiesz Tygrysku, słyszałam że najlepiej i najzdrowiej śpi się na materacu z weterana - saper zrobiła niewinną minę, odpalając papierosa. Uchyliła okno, aby móc dmuchać poza furę. - Oby tylko nie trafił się taki, co robi na odpierdol… - parsknęła - Jakoś będziesz musiał przeżyć to waletowanie na wspólnym terenie, nim nie naszpikujemy twojej męskiej jaskini odpowiednią ilością kamerek i podsłuchów, z podglądem na żyw… - powachlowała rzęsami, udając małą wtopę i machnęła ręką - Remont remontem, w gołych ścianach też przecież nie możesz mieszkać, a zbieranie gambli również trochę zajmie. Jeżeli wydumasz co chcesz, łatwiej będzie mieć to na uwadze, gdy przypadkowo się znajdziemy z Kociaczkiem na targu, albo w okolicach.

- Normalnie. Jakaś szafa na ubrania. Biurko też może być. U siebie mam dwie szafy. I małą szafkę. Chociaż się tam nie mieszczę. Uzbierało się tych gratów przez lata. Właściwie to każdy kto jest u nas dłużej to tak ma. - przyznał po chwili zastanowienia. Zmrużył oczy i wpatrywał się w ogrodzenie koszar widoczne przed maską wozu.

- Materac jest dość prosty i uniwersalny. Można połączyć dwa czy więcej gdy potrzeba więcej miejsca. Z drugiej strony zawalają wtedy podłogę. A jak masz łóżko to pod łóżkiem robi się dodatkowa przestrzeń ładunkowa. - zaczął zastanawiać się nad wadami i zaletami obu opcji.

- Zbić ramę wyra to nie problem - Lamia dmuchnęła dymem za okno, skubiąc dolną wargę zębami - Wtedy idzie robić na wymiar, do tego materace… - mruczała, wyjmując z torebki notes i ołówek. Zaczęła coś skrobać po papierze - Jesteś wysoki, część szpeju spokojnie idzie rozłożyć na półkach. Gdyby pierdyknąć półki wzdłuż jednej ściany… do tego dużą szafę na ubrania, komodę, biurko… - zamyśliła się, stukając ołówkiem o czubek brody, aż westchnęła - Pomyśl na spokojnie w tygodniu co ci leży, czego potrzebujesz, a my ci to załatwimy, wstawimy i przykręcimy. - podniosła wzrok, wbijając go w kanarkową koszulę. Siedziała tam moment, a pod zwichrowaną kopułką narodził się nowy pomysł. Szybko dopisała do listy dwa słowa: “farby.Dużo”.*



Wydaje się, że większość ludzi nigdy nie zastanawiała się, czym jest dom i są faktycznie, choć niepotrzebnie, biedni przez całe życie, ponieważ są przekonani, że muszą mieć taki sam dom jak ich sąsiedzi. Przekraczając progi swojego domu Mazzi, całując i przytulając blond słońce jakby rozstały się na miesiąc, a nie raptem jeden dzień, a potem idąc z nią i Stevem do kuchni… czuła się najszczęśliwszym psem w całych Zasranych Stanach. Nie wypuszczała dłoni Eve, co chwila spontanicznie przygarniała ją do siebie, śmiejąc się niekontrolowanie jak na świra przystało. Szybkie przedstawienie Wilmy, pierwsze obwąchanie dwóch tak różnych kobiet i już siedzieli w kuchni, czekając aż gospodyni nałoży im żarcie - kolejna cudownie prozaiczna rzecz: przecież wiadomo, że po podróży człowiek jest głodny…

Czekając saper w końcu odkleiła się fizycznie od ukochanej, zadowalając się obmacywaniem jej spojrzeniem i gadała, przy okazji głaszcząc grzbiet trzymanego na kolanach Alfy. Opowiadała o wyjeździe z Sioux, cudownej niespodziance zorganizowanej przez Steve’a. Oczywiście nie omieszkała entuzjastycznie opowiedzieć co trzymał na wyposażeniu ghurki z detalami, uśmiechając się przy tym do Mayersa jakby był jej prywatnym świętym Mikołajem. Zrelacjonowała też wjazd do miasta, hotel i zaganiacza “Różowej Koronki”. Ćwierkała z maślanym spojrzeniem gdy przyszedł moment odbicia Pereza z wrogiego aresztu i jego transport do baru.
- … i wtedy gdzieś zza pleców słyszę znajomy głos. No, cholera, znam ten głos!, myślę. Słyszałam go całkiem niedawno… odwracam się, a tu Willy - nadawała, mrugając do Wilmy - Przebija się przez salę obwieszona szpejem, prosto z trasy i mnie woła - zachichotała, wyjaśniając - Ugadali się, niespodziankę zrobili… skurwysyny moje najukochańsze - westchnęła wesoło - Oj było cudownie… dobrze się spotkać z rodziną.

Spotkanie zrobiło się wesołe i radosne chyba dla każdego. Chociaż w centrum uwagi była Lamia która opowiadała dziewczynom swój wyjazd do sąsiedniego miasta. Obie słuchały z zafascynowaniem, zwłaszcza ta z jasnymi włosami przeżywała co najmniej jakby sama miała przeżyć te przygody. Siedziała tuż obok swojej dziewczyny trzymając ją za rękę, kolano i robiąc ochy i achy ciesząc się z jej szczęścia. Razem z Karen przyniosły dla podróżników całkiem ciepły i smaczny obiad odruchowo tłumacząc, że może już trochę zimne bo nie do końca wiedziały na którą zrobić.

- Właściwie to Laura nam pomogła. Bo my z Karen to pewnie byśmy mogły zrobić jajecznicę i herbatę. - Eve zdradziła skąd na stole wziął się ten ciepły i pyszny obiad.

- Całkiem dobre. A gdzie Laura? - Steve pokiwał głową z uznaniem i jeśli chodziło o zmiatanie z talerza to jak zwykle można było na niego liczyć. Alfa zresztą też się kręcił przy nogach węsząc smakowite zapachy i miaucząc prosząco.

- Pojechała odstawić się na wieczór. Powiedziała, że będzie. Dziewczyny do nas wczoraj wieczorem wpadły. Di i Madi. Zrobiłyśmy sobie babski wieczór w starym kinie. A potem wróciłyśmy tutaj. No i potem musiałam Karen i dziewczyny zostawić bo musiałam jechać na ten ślub. - fotograf zaczęła z kolei opowiadać co się działo przez weekend w domowych pieleszach.

- No i dziewczyny rano, znaczy jak wstałyśmy to się zabrały do Betty. Ale Laura została i nas poratowała w tej kuchni. Bo Eve to wróciła może z godzinę przed wami. - czarnulka wskazała na siedzącą obok blondynkę potwierdzając jej wersję.

- I mamy dla was niespodziankę! - Eve pokiwała swoją blond główką ale w końcu ekscytacja wzięła górę i położyła obie dłonie na udzie swojej dziewczyny szczerząc się do niej, do Krótkiego i Wilmy. Karen uśmiechnęła się enigmatycznie i pokiwała dyskretnie głową ale nie zdradziła się o co chodzi. Steve jeszcze przeżuwał swój kawałek ale przerwał czyszczenie talerza i popatrzył z zaciekawieniem na to wyznanie. Wilson też chyba nie wiedziała czego się spodziewać więc przyjęła wyczekującą pozę.

- Nagrałyście nowy film? - Mazzi spytała chytrze znad swojego talerza, łypiąc na dwie kobiety które zostały w mieście, chociaż gdy się nagadała, zaczęła doganiać Krótkiego w szybkości i łapczywości pochłaniania późnego obiadu.

- Też. Udało nam się całkiem sporo nagrać. Nawet z Tashą pod prysznicem! - Karen skinęła głową z ciepłym uśmiechem ale chyba wspólne nagranie z gwiazdą estrady sprawiło jej taką satysfakcję, że się roześmiała. I teraz blond główka reporterki lokalnej gazety pokiwała twierdząco do jej słów.

- Pojechałyśmy wczoraj do tej siłowni co mówiłaś. I udało się wszystko załatwić no a potem no sama wiesz, Tasha musiała wziąć prysznic no to przecież jej tak samej nie mogłyśmy zostawić nie? - Anderson zrobiła fikuśnie niewinną minkę jakby zawsze była skłonna pomagać innym pod prysznicem.

- I z wczoraj też mamy trochę filmików. Eve nawet zdążyła mi odbić te wczorajsze z Tashą. - strzelec poklepała kolano fotograf na znak, że widocznie strasznie jest zadowolona z tych fotek i filmików.

- Te z wieczora to już nie dałam rady. Bo ledwo wstałam to musiałam jechać na to wesele. A teraz dopiero co wróciłam. Swoją drogą fajną koleżankę tam poznałam. Bardzo fotogeniczna. Zaprosiłam ją na sesję. - blondynka płynnie uzupełniła wypowiedź czarnulki i wyjaśniła dlaczego te późniejsze zdjęcia to pewnie nadal czysta surówka.

- Ale to nie to ta niespodzianka. - na twarz strzelca wyborowego wrócił znów ten enigmatyczny uśmiech a i Eve radośnie potwierdziła to kiwaniem głowy.

- Nie? To macie jeszcze coś? - Steve widocznie był zaskoczony, że to nie o to chodziło z tą niespodzianką. Popatrzył na swoje obie towarzyszki podróży chyba sprawdzając czy one się domyślają o co w takim razie może chodzić.

Saper wychyliła się, aby pocałować blondynkę w skroń, posyłając jej przy tym czuły uśmiech.
- Dobrze, że się nie nudziłyście, bardzo dobrze… i jeszcze będzie co oglądać - zatarła łapy, przerywając jedzenie - Dobra… nie trzymajcie nas w niepewności. Jaka niespodzianka?

Eve zachichotała jak mała dziewczynka której udał się zamierzony psikus. Z ekscytacji złapała w swoje dłonie obie dłonie Lamii, popatrzyła jej w oczy, potem roześmiała się wesoło.

- Oj bo tak mi było tęskno za wami no a wczoraj jak nas odwiedziła Madi… - zaczęła mówić zerkając jeszcze chwilę na dwójkę pozostałych podróżników nim wzrok znów jej wrócił do Lami. W końcu nie czekała dłużej. Puściła dłonie swojej dziewczyny i sięgnęła do swojej apaszki. Zdjęła ją i zaprezentowała bok swojej szyi. A tam prezentował się nowiuśki tatuaż. Godło Mazzixxx i Kosmicznych Kociaków jakie zaprojektowała Lamia i zostawiła w domu przed odjazdem.

W pierwszej chwili Mazzi zmarszczyła brwi, myśląc że to rysunek… ale gdy doszło do niej, że jednak nie, brwi błyskawicznie podskoczyły do góry, a twarz rozjaśnił zachwycony uśmiech.
- O żesz kurwa! Ale zajebisty! - sapnęła, pochylając się aby lepiej przyjrzeć się nowemu dodatkowi do swojej dziewczyny i tylko kręciła głową, aż do chwili, gdy porwała blondynę w objęcia, wpijając się w jej usta z całej siły.

Skończyło się na tym, że tak się ściskały, że się przewaliły na kolana Karen. Ta jednak wreszcie gdy mogła dać upust też się mogła roześmiać. Reszty ściśnięte ze sobą partnerki chwilowo nie widziały śmiejąc się, ściskając i całując. Odzyskały w końcu głos po paru chwilach by wrócić do pionu i w miarę cywilizowanego stylu rozmowy.

- Pokaż. - poprosił Steve bo pewnie do tej pory to obrazek na szyi swojej blond dziewczyny tylko mu śmignął gdy Lamia ją przewaliła na kolana czarnulki. Eve więc ochoczo usiadła Lamii na kolana i ustawiła się do niego profilem by też mógł go obejrzeć.

- Ale o co chodzi? - zapytała Wilma która była jedyną niewtajemniczoną w detale historii tego tatuażu więc miała trochę zdezorientowaną minę.

- To logo Kosmicznych Kociaków - Mazzi odpowiedziała z dumą, wypinając pierś gdy Eve siadła jej na kolanach. Zaraz mocno ją objęła w pasie, gładząc po plecach, udach i ramionach. Bujała przy tym dziewczyną delikatnie, szczerząc się po wariacku do drugiej bękarcicy - Założyłyśmy wytwórnię filmów akcji i jednocześnie gang… tak wygląda nasz znak rozpoznawczy - pokazała palcem na tatuaż fotograf - Docelowo każda z nas będzie taki mieć… ale kurwa nie myślałam że Eve nam odwali taką niespodziankę i już się dziarnie - zaćwierkała przeszczęśliwa, cmokając bark swojej dziewczyny - Pasuje, jak chuj jasny na niebie ci pasuje! Och Eve… - na koniec zabrakło jej słów, więc tylko gapiła się cielęcym wzrokiem na pannę Anderson.

- Gang? - Wilma miała trochę minę jakby nie do końca była pewna czy dobrze zrozumiała. Ale Krótki i Karen pokiwali głowami twierdzącą. - Znaczy co? Będziecie robić napady i rozróby? - druga bękarcica nadal chyba nie była pewna jak to ma być z tym gangerowaniem.

- Nie! Chyba, że na filmie. Jak Lamia wymyśli taki scenariusz. Lamia wymyśla najlepsze scenariusze na świecie! - Eve szybko pokręciła głową na znak, że nie o taki klasyczny gang im chodzi i zaraz się roześmiała gdy mościła się wygodnie na kolanach swojej dziewczyny. Wpatrywała się w nią z takim szczęściem w oczach jakby nic i nikt inny w tej chwili nie był dla niej najważniejszy.

- To się nie będziesz wściekać? - Karen zapytała Lamii widząc, że na żadne awantury się nie zanosi. fotograf odwróciła się do niej i próbowała uciszyć ją gestem. - No co? Tak było. Cały wieczór. - snajper nie dała się uciszyć i potwierdziła swoje słowa pozostałej trójce.

- Co było cały wieczór? - Steve widząc, że sytuacja się nieco uspokoiła wrócił do przerwanego jedzenia. A Wilma poszła w jego ślady skoro była okazja najeść się do syta.

- No z tą dziarą. Jak już siedziała Madi pod igłą i miała zrobione kontury to wpadła na pomysł, że może jednak ty byś chciała mieć pierwsza tą dziarę i zaczęła panikować. - Karen bez skrupułów opowiedziała jak to wczoraj było z tym dziaraniem szyi blondyny.

- No to Madi się ździebko zirytowała. I powiedziała parę żołnierskich słów. No i jak widzicie udało się dokończyć sprawę. - czarnulka roześmiała się gdy teraz chyba ją to nawet bawiło chociaż pewnie wczoraj wieczorem to może niekoniecznie.

- No i wyszedł jeden problem. - skoro już Karen i tak powiedziała jak było to i Eve machnęła na to reką i też zaczęła wywalać swoje. - Znaczy jeden to nie problem. Bo za tą dziarę zgodziłam się, że do końca miesiąca Madi będzie mnie brać jak i kiedy zechce. Bo nie chciała kasy. - blondyna zaczęła już znów z ekscytacją mówić o kolejnych szczegółach z wczoraj.

- No i podobnie może obsłużyć resztę kociaków. Mówiła, że wzór jest dość prosty więc godzina czy dwie i to zrobi. Ale pewnie raczej nie da rady zrobić więcej niż jeden na weekend. Może dwa. - Karen uzupełniła wypowiedź fotograf o nowe fakty i teraz ta druga potwierdziła to kiwaniem głową.

- No ale musimy znaleźć kogoś kto wydziara Madi. Bo ona sama sienie nie da rady. Chociaż mówiła, że może w pracy ktoś się znajdzie. - blondyna dorzuciła wisienkę na torcie do tych wczorajszych dealów.

- Wściekać? - saper zdziwiła się, parząc przez chwilę na Karen, ale szybko przeniosła wzrok na Eve i odgarnęła jej kosmyk włosów z czoła - Na Kociaczka mam się wściekać? Weź nie żartuj… oj Eve - westchnęła, ściskając ją jeszcze mocniej - Przecież bym się nie gniewała… znajdziemy kogoś kto dziarnie Madi… jakoś to ogarniemy. Wyszło super - westchnęła, wracając na planetę Ziemię i odwróciła się do Willy - Gang i wytwórnia, babska klika. Jutro ci wszystko pokażemy… właśnie - przeskoczyła oczami na blondynkę, przybierając poważny ton głosu - Kochanie, tak sobie pomyślałam, że skoro mamy tyle miejsca, może znajdzie się jeszcze jeden kąt dla Willy? To moja siostra, zajebista dupa i dobry człowiek. Będzie tu pasować, a przy okazji na przepustkach nie będzie się rozbijać po motelach… nie masz nic przeciwko, prawda? Tygrysek się zgodził.

- Znaczy, żeby tu zamieszkała? Z nami? - Eve chyba ulżyło, że nie będzie awantury o jej nową dziarę ale gdy wyszedł temat wspólnego mieszkania z Wilmą to z ciekawością popatrzyła na twarz Lamii co miała z całej czwórki najbliżej. Potem na jedzącego obiad Krótkiego ale ten pokiwał twierdząco głową i uniósł kciuk do góry. Pewnie by nie mówić z pełnymi ustami. Więc w końcu spojrzała na opaloną twarz okoloną zrudziałymi kędziorkami.

- Oj no ja bym bardzo chciała… - blondynka przygryzła swoją pełną wargę gdy się nad tym zastanawiała. Chociaż jak Lamia z błyska widziała błysk w jej oku to poznała, że jej dziewczyna chyba się zgrywa. Chociaż w powietrzu zawisło niewypowiedziane “ale” i ktoś kto jej nie znał mógłby pomyśleć, że ona na poważnie ma jakieś “ale”.

- No ale wiesz, że w tym domu panują określone zasady. I wszyscy co tutaj mieszkają muszą się odpowiednio zachowywać. I traktować. Na przykład mnie dajmy na to. - Eve dzielnie zgrywała się na nowoczesną i stanowczą kobietę z konkretnymi zasadami. Krótki nieco zmrużył oczy gdy jadł chyba nie do końca pewny o czym ona mówi. Wilma zrobiła grymas sugerujący, że potrzebuje klarowniejszej odpowiedzi. No ale Karen trochę słabo wczuła się w rolę bo pozwoliła sobie wtrącić.

- Te zasady to coś takiego jak wczoraj? - zapytała z wesołym i nieco złośliwym uśmieszkiem w oku. Eve raźno spojrzała teraz na nią i energicznie potwierdziła kiwaniem swojej blond główki.

- Bez obaw, Willy wie jak traktować leniwe dziwki i naprawdę świetnie smakuje - saper uśmiechnęła się krzywo, wzruszając ramionami, a potem mrugnęła do drugiej bękarcicy - Myślisz, że będziesz w stanie przy wolnym zaciągnąć Eve gdzieś do kibla i tam niecnie zwyobracać? Na początku ci pomogę - wyszczerzyła się - Jeśli przynajmniej połowa z tego co pamiętam rzeczywiście miała miejsce, to żadna z was nie będzie zawiedziona. Poza tym każdy kto tu mieszka przynajmniej raz w tygodniu ląduje wspólnie w jednym łóżku. Na przykłąd w takim składzie domowników - powiodła dłonią dookoła stołu, kończąc na Wilson - Jak ci to leży?

- Każdy? - niespodziewanie do rozmowy wtrącił się Steve. Obejrzał wymownym spojrzeniem swoje sąsiadki przy stole jakby je po kolei liczył czy sprawdzał obecność. - Cholera te trzy osobowe łóżko to może być jednak małe. - powiedział do Lamii bo reszty nie było przy tym jak rozmawiali o tym łóżku gdy czekali przed koszarami na powrót Wilmy.

- O tak, brudne kible! I jak mozna to chcę być na samym dole! - Eve zaklaskała w dłonie podskakując z nadmiaru ekscytacji na takie scenariusze malowane przez swoją ulubioną panią reżyser.

- I możesz ją śmiało olać. Wczoraj sprawdzałam i polecam. - Karen dorzuciła swoją cegiełkę do wciąż trochę zdezorientowanej specjalistki od wojskowej elektroniki ale druga bękarcica chyba zaczynała łapać właściwe fale bo na ustach zaczynał jej wypełzać uśmieszek.

- Oj bo to takie brudne i poniżające! Uwłaczające godności! Żadna szanująca się kobieta by się nie zgodziła na takie paskudztwo! - blondynka siedząca na kolanach Lamii roześmiała się na całego.

- No dobra. To chyba mogę pójść na taki układ. - Wilma w końcu też dała się wciągnąć w tą falę wesołości i też roześmiała się serdecznie.

- To jak mamy nową domowniczkę to wypijmy za to! - Krótki złapał za kubek z kompotem do tego toastu. Pozostałe dłonie też złapały za swoje kubki by to uczcić. Po toaście przyszedł czas na kolejny, a po nim nastąpił mały kataklizm, przy którym wojna z Molochem wydawała się czczą igraszką, bo jak bez zgrzytów pogodzić cztery kobiety i jedną łazienkę?




Słońce chyliło się ku zachodowi i świat powoli pogrążał się w ciemności nocy, gdy czarny ghurki zajechał pod wystawny, rozświetlony neonami lokal, walący po oczach nazwą rozpoznawalną w całym Sioux Fall, a także okolicy.
- I tak oto dotarliśmy do punktu wyjścia - Mazzi mruknęła pogodnie, ostatni raz poprawiając włosy w lusterku wstecznym. Humor jej dopisywał, kompleksy odleciały daleko poza horyzont, gdy widziała swoje odbicie w szklanej tafli. Nie chodziło nawet o makijaż czy fryzurę, a o to, w czym siedziała. Pożyczona od Tashy suknia skrzyła się drobnymi refleksami przy każdym ruchu. Wyszywana kryształkami, srebrno-niebieska suknia z długim trenem w pierwszej chwili po włożeniu sprawiała wrażenie, jakby chciała udusić nosicielkę. Ważyła z dobre dziesięć kilogramów, wliczając gorsety, biustonosze i cały odpinany tren… ale robiła wrażenie. Saper nie pamiętała, aby miała kiedykolwiek na sobie coś podobnego, pasującego na dawny czerwony dywan imprezy celebrytów gdzieś w mitycznym Hollywood.
Uważając aby nie wybić zębów, wysiadła z fury, zgarniając materiałowy ogon aby nie pobrudził się na chodniku. Wtedy też rozejrzała się po odpicowanych towarzyszkach i towarzyszu w odpowiednio hawajskiej koszuli.
- Słuchajcie oddział, zaczniemy od baru i Sonii - zwróciła się do zebranych, dusząc w sobie nagłe zdenerwowanie. To już, za chwilę zacznie się całe przedstawienie, a ona… o dziwo nie miała ochoty zalać się w trupa - Willy weźmiesz proszę torbę z bagażnika? Tygrysku, Karen… ogarnięcie misiaków? Kociaczku… - na koniec zgarnęła blondynę pod wolne ramię - Zobaczymy kto już jest.

Steve wykonał niemy salut i skinął głową. Reszta też zaczęła zbierać z samochodu to co mogło być potrzebne. Eve wdzięcznie wtuliła się w swoją gwiazdę cumując do niej jak wierny satelita. - Wyglądasz w tym prześlicznie! Wystrzałowo! Aż mam ochotę paść ci do stóp i błagać by móc ci służyć! - fotograf była uszczęśliwiona niesamowicie jakby opromieniał ją blask bijący od tych wszystkich cekinów i stroju jaki Lamia miała na sobie. Zresztą chyba nie tylko na nią działał ten strój. Mijający goście zerkali na nie z zaciekawieniem ale raczej nie ze względu na blondynkę. Tak zacumowały do baru gdzie dość szybko zlokalizowały swoją ulubioną barmankę w tym lokalu.

- O! Już jesteście! O rany… ale się odstawiłaś… - Sonia zamachała do nich obu na znak, że je widzi i zaraz podejdzie. I z początku po prostu podeszła do baru i cmoknęła je w policzki na przywitanie. I chyba dopiero wtedy zdała sobie sprawę jak ubrana jest główna organizatorka tej imprezy.

Mazzi odpowiedziała czarującym uśmiechem, mocniej ściskając blondynę u swego boku, jakby zaznaczała prawo własności, albo dodawała sobie dodatkowe plusy do lansu na dzielni. Trzymała plecy wyprostowane, a głowę uniesioną wysoko i kątem oka obserwowała ludzi, łypiących gdy ich mijali. Jeśli randomowi przechodnie tak reagowali, ci właściwi adresaci show również powinni być zadowoleni i tego saper postanowiła się trzymać.
- Stróż na Boże Ciało wymięka, co? - mrugnęła rudzielcowi za barem, całując ją w oba policzki - Jak nasze zamówienie, wszystko gotowe? Udało ci się przekonać tę drugą foczkę aby dołączyła do zabawy? Ktoś od nas już jest… ach - odruchowo spojrzała na drzwi do zaplecza - Szef u siebie?

- No tak, paru chłopaków. Melisa się zgodziła więc będziemy was obsługiwać we trzy. A szefa mogę zaraz zawołać. - Sonia mówiła ale jakoś tak wzrok sam jej uciekał do sylwetki głównej szychy tej imprezy.

- Co? Też masz ochotę paść jej do stóp i służyć? - Eve zapytała dyskretnym szeptem gdy nachyliła się nad barem w stronę miedzianowłosej kelnerki chociaż zezowała na Lamię jakby we dwie miały ją obgadać. Ale tak by ta trzecia słyszała.

- Oj tak… - Sonia roześmiała się wesoło odrywając wreszcie wzrok od Eve i zmrużyła oczy. - A co ty tu masz? - teraz gdy Eve się do niej nachyliła dostrzegła jej nowy tatuaż na szyi.

- Prezent od Lamii. - fotograf pochwaliła się z przyjemnością wracając do swojej dziewczyny i wdzięcznie całując ją w usta za taki prezent.

- Zajebisty. No to dobra to lecę po szefa. Dziewczyny też mam już ściągnąć. - Sonia odetchnęła gdy próbowała pewnie złapać nieco dystansu na te mimo wszystko służbowe sprawy jakie ich czekały.

- Poczekajcie jeszcze trochę, każdy będzie się dziś dobrze bawił - Mazzi zaśmiała się wdzięcznie, puszczając blondynkę i na pożegnanie pocałowała ją czule - Tak, niech dziewczyny już się dokują, Kociaczku wiesz co robić - klepnęła ją w tyłek na rozpęd i zwróciła się do Boltów - Zgarnijcie ekipę i poczekajcie przy naszej kanapie. Załatwię ostatnie pierdy, sprawdzę czy wszystko gotowe, a potem po was przyjdę.

- Dobrze ja zajmę się dziewczynami. - blondynka z głębokim dekoltem od razu zdradzającym, że nie ma górnej części bielizny pod swoją atłasową, żółtą sukienką, przyjęła z ochotą swoją rolę. - To na was spadają chłopaki. - wskazała na Krótkiego i dwie żołnierki. Obie chyba nie były nawykłe do takich wieczornych kreacji. Krótkowłosa operator karabinu wyborowego też miała podobną kieckę co Eve. Tylko czarną. Ładnie podkreślała jej szczupłą talię i podobnie pół odkryty dekolt. Wilma za to była w jasnej, krótkiej na cienkich ramiączkach z kwiatków zrobionych z małych cekinów. Z całej tej trójki najswobodniej prezentował się i zachowywał Mayers. Który po raz kolejny zmienił jedną hawajską koszulę na kolejną. Tym razem w jakiś krajobraz plaży na tle ogromnego, zachodzącego Słońca.

Obie grupki rozeszły się i Lamia została przy barze sama. Do czasu aż po chwili wróciła Sonia, szef, Anite i trzecia z kelnerek. Pewnie ta Melisa. Szef podszedł do niej z ciepłym uśmiechem jakby witał swojego stałego i niezawodnego klienta.

- Dobry wieczór panno Mazzi. Chciała się pani ze mną widzieć? - zapytał i chyba zauważył niecodzienny kostium klientki bo wyjątkowo obrzucił ją nieco dłuższym spojrzeniem ale w końcu był managerem “Honolulu”. Więc szybko poszedł w profesjonalizm i skoncentrował się na twarzy klientki.

- Dobry wieczór, dziękuję że zechciał pan poświęcić jeszcze trochę swojego cennego czasu - dziewczyna odpowiedziała czarującym uśmiechem, kiwając lekko głową na powitanie. Zaczynała lubić gościa, albo się przyzwyczajała do jego widoku, poza tym nie szło nie doceniać jego umiejętności organizacyjnych i braku zdziwienia na nawet najbardziej wydumane pomysły klientów. - Proszę, to pozostała kwota za wynajem i nasze ustalenia - podsunęła jedną kopertę, a po chwili dodała drugą, cieńszą - A tutaj jest lista gości, tak jak poprzednio skierowałam ich do głównego baru, aby tam się pytali co dalej. Tym razem jest ich trochę więcej, nie wszyscy pewnie przyjdą na czas, część się spóźni. Będę naprawdę bardzo zobowiązana, jeśli ktoś ich pokieruje w odpowiednie miejsce, bo… wie pan najlepiej, że trochę będziemy zajęci, aby się do kwadrans czy dwa odrywać - jej uśmiech stał się przepraszający.

Manager wziął grubszą kopertę, otworzył i palce chodziły mu jak u krupiera karty gdy liczył talony. Musiał uznać, że jest w porządku bo skinął głową i schował kopertę do wewnętrznej kieszeni marynarki. Potem wziął tą cieńszą kopertę, wyją z niej listę i przebiegł wzrokiem.

- Tak, tak, nie powinno być z tym problemów. To może Sonia zostanie tutaj i zajmie się tą listą. Gdy już wszyscy się zbiorą to dołączy do was przy basenie. - zaproponował patrząc na nią, na swoje trzy pracownice i te pokiwały głowami na znak zgody.

- Dziewczęta to może zaprowadzicie panią na miejsce. I pokażecie co trzeba. - zwrócił się do Anity i Melisy. Kelnerki oczywiście musiały się zgodzić ale wyglądały na zadowolone z takiej roli. Melisa okazała się dość bladą, szczupłą blondynką o prawie białych włosach. Obie zaprowadziły swoją klientkę tam gdzie parę dni temu Sonia pokazywała jej jak to wszystko wygląda.


Obie kelnerki i ta prawie łysa i ta z prawie białymi włosami na miejscu zaczęły tłumaczyć co i jak. A błękitny basen faktycznie wyglądał całkiem inaczej niż jeszcze parę dni temu. Nadal był sam basen i niebo nad szklanym dachem. Chociaż przez ten czarny pył w powietrzu widokiem była raczej jednolita czerń. Basen i jacuzzi czekało na pierwszych gości. Podobnie jak ten stół na jakim Madi miała robić prezentację masażu. Pod ścianami było kilka złączonych stołów zastawionych jadłem i napitkiem. Jeszcze wszystko ustawione w ładne piramidki, kupki i stosiki. Takie czyste, błyszczące i wypucowane aż zapraszało by zacząć z tego korzystać. Dziewczyny pokazały klientce panel gdzie można było manewrować oświetleniem. I mówiły, że to kącik dj-a bo zwykle tu się instalowali ze sprzętem gdy robili imprezę. Była tu cała bateria gniazdek i przedłużaczy także bombox podłączony do wzmacniaczy jakby trzeba było zrobić dyskotekę.

No i oczywiście na honorowym miejscu stał ten gigantyczny kielich. Razem z zamówioną oliwką jako ozdobą. I podestem by dało się do niego wejść. Skoro był tak wysoki jak dorosły człowiek to dostać się do niego z poziomu podłogi było trochę trudno.

I jeszcze całe zaplecze. Czyli cały zestaw dawnych przebieralni, pryszniców, ubikacji, szafek które tworzyły całkiem sporo zakamarków w których pewnie zmieściłoby się znacznie więcej osób niż na liście zostawionej Sonii.

- No a tu jest suchy lód. Trzeba z jakiś kwadrans aby zrobić porządną mgłę. Ale na razie jest w pojemnikach bo nie wiedzieliśmy o której dokładnie się zacznie impreza. Coś jeszcze chcesz wiedzieć? - Anite pospołu z Melisą zakończyły ten obchód gdy całkiem sporo musiały się nagadać i demonstrować co i jak. Sporo było tych imprezowych detali. Ale wreszcie skończyły i teraz Lamia miała okazję pozwiedzać czy popytać coś od siebie.

Po całym zwiedzaniu na usta saper cisnęło się jedno, proste podsumowanie.
- Piękne… - westchnęła, kręcąc głową bo wciąż nie wierzyła, że się udało. Obchodziła basen za dziewczynami, ciągnąć trenem kiecki po podłodze, ale tutaj nie musiała się obawiać błota. Kiwała karkiem, zaglądała w kąty i na jej gębie pojawiał się coraz bardziej zadowolony wyraz - A da się podłączyć gdzieś w kątach dwie kamerki? - łypnęła na kelnerki - W takim… dyskretnym miejscu, a druga rzecz - podniosła palec do góry - Udało się z tym projektorem o którym gadałam z waszym szefem?

- Ta kula? To tutaj się włącza. Wtedy tam się wysuwa. - Anite wskazała na jeden z przycisków w panelu gdzie trzeba było wcisnąć. I na miejsce pod sufitem gdzie miał się wysunąć ten projektor. Jak go wcisnęła to z góry powoli zaczął zjeżdżać kulisty kształt który rozjarzył pomieszczenie sunącymi po ścianach i wszystkim innym światełkami.

- Zostawić włączone czy jeszcze nie? - zapytała na wszelki wypadek.

- A kamerki to zależy gdzie by miały być skierowane. Trochę tu skrytek jest. - Melisa zrobiła gest dłonią dookoła i miejsc gdzie można było ustawić kamery rzeczywiście trochę było.

- Jedna na Jacuzzi, druga na łazienki, trzecia na basen i tyle wystarczy - Mazzi parsknęła pod nosem, podchodząc do kieliszka z oliwką. Zaczęła się zastanawiać jak ma się niby nie zabić wchodząc do niego...na szczęście podest trochę ułatwiał - Dacie radę tak je ustawić aby nie było widać? To ma być niespodzianka dla Eve… po wszystkim.

- Aaa… - dziewczyny uśmiechnęły się ze zrozumieniem gdy usłyszały o niespodziance. Po czym zaczęły się rozglądać gdzie można było zostawić te kamerki. W końcu wszystkie elektroniczne oka wylądowały na szafkach. Po krótkiej dyskusji kelnerki uznały, że to chyba najwygodniejszy kompromis między tym by obiektyw nieco z góry łapały odpowiednią scenę a jednocześnie by nie były zbyt widoczne. Co prawda nie można było wykluczyć, że ktoś je dostrzeże albo nawet niechcący zrzuci jeśli szturchnie szafką ale już tego nie dało się obejść. Zostało rozstawić elektroniczne oczy i czekać na gości.



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=EhFGxr6dm58&list=LLVi22WLaDps0-Gb28ivVbOg&index=4&t=0s[/MEDIA]
- I jak? - Krótki flankował ją z jednej strony a Eve z drugiej. Stali w cieniu tu gdzie umownie było zaplecze za sceną. Stąd wiodła najkrótsza droga do podestu i kieliszka. Eve przyszła by powiedzieć, że większość dziewczyn już przyszła i jest strasznie podekscytowana. Właściwie już można było je wprowadzić. Krótki też przyszedł właściwie z tym samym. W końcu musiał potrzymać swoich chłopaków trochę dłużej by dziewczyny mogły zająć swoje kryjówki. Ale też już prawie wszyscy byli.

- Ale to magicznie wygląda! Jak na jakichś bagnach albo księżycu. - Eve była zachwycona scenerią gdy wreszcie mogła rzucić okiem jak wygląda gotowa sceneria na szykowany tego wieczora show z Lamią w roli głównej. Jeszcze było cicho, jeszcze poza mgłą niewiele się działo, poza nimi tylko Anite i Melisa były w gotowości na przyjęcie gości ale już imprezę można było właściwie zacząć w każdej chwili.

Czas na przygotowania minął nie wiadomo kiedy, więcej zrobić już się nie dało. Zostało przejść do głównej części wieczoru. Mazzi stała trochę sztywno, patrząc po sali zatopionej w zimnym, błękitnym świetle, punktowo rozświetlanym białymi ledami nad kieliszkiem i przy Basenie. Jacuzzi również dawało własny, błękitny poblask, a wszędzie pod nogami snuła się lekka mgiełka.
- Eve, weź dziewczyny i niech się skitrają. Damy wam trzy minuty. Wyjdą na umówiony sygnał - powiedziała nawet spokojnie, podnosząc wzrok na szklany sufit po którym skakały jasne punkciki przypominające wirujące gwiazdy. Gdzieś od strony wieży sączyła się cicha muzyka, a saper czuła że ma mokre dłonie. - Steve… pójdziemy po misiaki. Przywitamy, damy foczkom czas na zabawę w chowanego iii… chyba zaczynamy - zwróciła twarz ku partnerom, bujając brwiami.

- No to idziemy. - Krótki zgarnął każdą ze swoich partnerek pod jedno ramię i tak ruszyli razem bo w końcu do sali głównej mieli tą samą drogę.

- Może trochę więcej? Nie dacie rady ich zagadać? Dam wam znak czy co. Wiecie prawie każda jest w szpilkach no i to rozochocone dziewczyny a nie wojsko. Ale są nakręcone! - Eve szła z drugiej strony Krótkiego i chyba miała wątpliwości czy te parę minut to wystarczający czas dla pstrokatego tłumu młodych kobiet na szpilkach które chyba już były nieźle nabuzowane ekscytacją i ciekawością tej imprezy.

- Poproś Betty o pomoc. Ona na pewno to ogarnie. - podpowiedział jej kapitan w cywilu z rozbawionym uśmiechem gdy zawsze mówił o przywódczych talentach siostry przełożonej.

- Ano tak! Betty! Dzięki Tygrysku! To lecę! - doszli już do głównej sali i twarz blondynki rozpogodziła się gdy jej chłopak przypomniał jej o talentach okularnicy. Pocałowała wdzięcznie jego, potem ją i podrobiła na swoich szpilkach do stołów zajmowanych przez kobiecą część zaczynającej się imprezy.

- A ty chodź. Zapoznam cię z chłopakami. - Steve zwrócił się do brunetki i skierował się w przeciwną stronę. Zaprowadził ją do jednego ze stolików zdominowanych przez kolorowo ubranych mężczyzn. Od razu rozpoznała Cichego i Dingo. Reszta twarzy była dla niej nowa. Właściwie to byli poubierani jak turyści. Ale to, że wszyscy byli okazami męskiego zdrowia, z błazeńskimi, bezczelnymi uśmiechami, krótkoostrzyżeni, jakoś sprawiało, że przez skórę wyczuwała, że to wojskowi na przepustce. Nawet jakby Dingo nie truł znów czegoś o maczetach.

- Panowie. - Krótki zatrzymał się o dwa kroki przed ich stołem i powiedział tylko jedno słowo. Ale przy stole nagle zrobiło się cicho a ponad pół tuzina byczków momentalnie wstało ze swoich miejsc. - Przedstawiam wam Lamię Mazzi. Moją dziewczynę i dzisiejszą gospodynię naszej imprezy. - wskazał na stojącą obok kobietę w niecodziennej sukni.

- Aye, aye m’am! - cała grupka krzyknęła gromko jak na placu apelowym do jakiegoś oficera. Atmosfera “Honolulu” i pewnie już kolejka czy dwie, świadomość zaczynającej się imprezy zrobiła swoje więc wyszło to trochę błazeńsko. Ale i tak robiło wrażenie. Parę obsad najbliższych stolików obróciło się ku nim by zobaczyć co się dzieje.

- Spocznij. - kapitan w hawajskim zachodzie słońca dał znać na spocznik i siódemka komandosów w cywilu zrobiła eleganckie spocznij czekając teraz co gospodyni ma im do powiedzenia.

Musieli uzbroić się w cierpliwość, bo w pierwszym momencie dziewczyna zrobiła bezgłośne “ahhhh”, przykładając dłoń do piersi, a na jej twarzy pojawiła się mina świadcząca o kompletnym rozbrojeniu.
- Jakie z was słodziaki… - mruknęła ciepłym tonem, zanim nie parsknęła, zakładając najbardziej czarujący uśmiech ze swojego repertuaru - O tak, zdecydowanie lepiej wam bez tych kominiarek, wreszcie widać - zmrużyła jedno oko - Z kim ma się do czynienia… cześć Dingo, dobrze cię widzieć. - zamiatając kiecką po podłodze przeszła pod pozycję Indianina, witając się z nim uściskiem i buziakiem w policzek. Potem przeszła do boltowego kierowcy.
- Cieszę się, że przyszedłeś, Cichy - powtórzyła rytuał, dodając z ustami przy jego uchu choć mówiła normalnie, bez szeptu - Naprawdę byłoby nie tylko mnie… bardzo przykro, na szczęście jesteś, to dobrze- odsunęła się, puszczając mu na odchodne oko i obróciła się do pozostałych, rozkładając ramiona zapraszająco - To co, misiaki, zdradzicie z kim dziś będę miała przyjemność… - zrobiła minimalną przerwę - Imprezować?

Zrobił się znów trochę harmider gdy nagle wszyscy zaczęli mówić przez wszystkich. Pozostali chyba zazdrościli dwóch z nich, że akurat ich dziewczyna dowódcy zna osobiście. Aż znów się nie wtrącił ich dowódca. No i chłopcy zaczęli się po kolei przedstawiać. Zwłaszcza jak dowódcza para po kolei do nich podchodziła.
Pierwszy koło Dingo stał jakiś wygolony prawie na zero brunet o z lekka latynoskiej urodzie. Przedstawił się jako Jessie. Był ich specem od łączności. Patrzył na kapitanową śmiało i wesoło. Obok stał mięśniak z blizną deformującą mu jeden z policzków i kącik oka. Ten był specem od ciężkiej broni i materiałów wybuchowych. Przedstawił się jako Mike ale koledzy szybko sprzedali jego pełną ksywę. Big Mike. Kolejnym był blondas o twarzy aniołka czy modela. Denis Garbo. Odpowiadał za łączność, komputery i w ogóle był “ten spryciula” jak go przedstawili koledzy. Blondas uśmiechnął się chociaż dość oszczędnie. I jeszcze był jakiś brunet. Ten wydawał sie tyle wesoły co niecierpliwy jakby żałował każdej minuty spędzonej tutaj przed imprezą. Tak prezentował się Italiano który był i saperem i paramedykiem.

- Cesar seniorita. Ale dla przyjaciół i tak pięknych kobiet może być Ces. - przedstawił się ostatni z mężczyzn o zdecydowanie latynoskich rysach twarzy.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 08-09-2020, 02:14   #209
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Mazzi zaśmiała się słysząc komplement i skłoniła głowę w podzięce, jak na dobrze wychowaną foczkę z oficerskiego ekwipunku przystało. Mimo pozornej radości i ciągłego uśmiechu, obcięła każdego z gości uważnie, zapamiętując imiona, detale które łączyła z informacjami sprzedanymi w piątek przez Karen.
- Ave Caesar, morituri te salutant - odpowiedziała ostatniemu z grupy, drugiemu kapitanowi i “koledze z pracy” Tygryska. Jego widok podwójnie saper ucieszył, obawiała się że jednak nie przyjdzie, a tak mogli ze Stevem wreszcie poznać się na gruncie prywatnym. Tak jak przy pozostałych Boltach i przy tym ostatnim zmniejszyła dystans, obejmując go, a potem zostawiając stempelek ust na policzku - Wolę jednak twoją wersję. Naprawdę miło mi, Ces. Tygrysek wspominał że może uda ci się wpaść… tylko teraz już widzę, czemu był tak oszczędny w opisach - odwróciła na moment głowę do Mayersa, posyłając mu naburmuszony dziobek, a potem wróciła do Latynosa już z ciepłym uśmiechem - Pewnie by mu nie przeszło przez gardło, że przypominasz Antonio Banderasa… ja już gdzieś widziałam tę buźkę - zmrużyła jedno oko, lekko przekrzywiając kark - Chyba u Almodovara… potem do tego wrócimy, dobrze? - mrugnęła mu, wracając pod ramię swojego żołnierzyka i tam się przykleiła wdzięcznie - Dziękuję, że przyszliście… naprawdę robicie nam dzień… wieczór. Mniejsza o sofistykę - raz jeszcze zerknęła na zebranych, potem na Steve’a i kiwnęła krótko głową, wracając uwagą do zebranej gromadki - Donnie pewnie pudruje nosek i kręci loki, stąd opóźnienie.. nie będziemy czekać dłużej, skoro większośc już jest. Oni dojdą w trakcie… - ściągnęła usta, aby nie parsknąć głośno. Przez atmosferę wieczoru i tego, co czekało za drzwiami do sali z basenem… cóż. Wszystko zaczynało się Mazzi kojarzyć jednoznacznie. - Pozwólcie, że was zaprowadzimy.

- Też tak myślę. - Krótki poparł decyzję swojej partnerki spoglądając krótko na zegarek. I właściwie było po dyskusji. Cesar wydawał się zachwycony jak mu ta dziewczyna w trenie posłodziła. Zresztą i Cichy wcześniej też jej posłał zaciekawione spojrzenie po tych czułych szeptach na uszko. No i uwaga o pudrowaniu noska przez pana porucznika o medycznej specjalizacji rozbawiła kolegów.

Cała pstrokata gromadka ruszyła przez salę główną kierując się ku korytarzowi co miał ich zaprowadzić do błękitnego basenu. Znów zrobiło się luźno i hałaśliwie gdy koktajl testosteronu i męskich sił witalnych buzował wesoło w żyłach razem z już wypitymi promilami. Wydawali się młodzi, odważni i nieśmiertelni gdy tak szli salą i korytarzem jakby świat a przynajmniej to miejsce należało tylko do nich. Zastanawiali się czy będą jakieś dziewczynki, jaki jest alk i w ogóle co ich czeka na tym basenie. I tak wesoło doszli do drzwi jakie oddzielały korytarz od basenu.

- W w mordę… - mruknął któryś za plecami pierwszej pary gdy basen widocznie wyglądał nieco inaczej niż gdy widzieli go ostatnio. Te kłęby mgły, stoły, światła, laserowa kula no i trzy czekające w pogotowiu kelnerki trochę ich zastopowało. Chociaż na tak spore pomieszczenie to nawet z tą mgłą i kelnerkami to wydawało się dość ciche i puste.

Mazzi poczekała aż ostatni z grupy wejdzie, a drzwi za ich plecami trzasną symbolicznie. Wtedy też przeszła spod ramienia Krótkiego prawie na środek między kelnerkami, a żołnierzami.
- Nie żartowałyśmy wtedy w środę - odwróciła się powoli do męskiej części widowni - Że się odwdzięczymy, za ratunek i pomoc, bo bez was nawet nie ma co myśleć gdzie byśmy trafiły… choć jest duża szansa, że już byłybyśmy martwe - uśmiech zmienił się na bardziej stonowany - Ale jesteśmy tutaj, dzięki wam. Ryzykowaliście, aby nas odbić w jednym kawałku, mamy nadzieję że to skromne przyjęcie chociaż… - pokręciła głową - Chociaż w ten sposób będziemy się wam w stanie odwdzięczyć. Oczywiście, to tylko promil w porównaniu do waszego wkładu, jednak… wy nas wyciągnęliście z zasadzki, a my was za to - na gębie saper pojawił się ponownie szeroki uśmiech, w ruchy wrócił pewność - zabierzemy prosto w kosmos… ale co to za frajda lecieć samemu, prawda? Pozwólcie że teraz ja wam kogoś przedstawię… już się nie mogły doczekać aby poznać dzielnych bohaterów. Bądźcie dla nich mili - powoli podniosła ręce i klasnęła dwa razy.

Panowie może i czuli pismo nosem. Bo się czujnie ale i ciekawie rozglądali ze dwóch, zwłaszcza Dingo mrużyli oczy jakby coś dostrzegli czy usłyszeli co im się nie zgadza. Ale widocznie mieli na tyle zaufania i ciekawości, że wytrwali aż do dwóch klaśnięć ich gospodyni i przewodniczki.

- Ej, tam ktoś jest… - mruknął blondyn dostrzegając w tych kłębach dymu jakiś ruch. I ten ruch zrobił się zaraz wyraźniej widoczny a także słyszalny. Stukot obcasów na kafelkach, kroki, szmery i wreszcie z różnych zakamarków sali wyłoniły się postacie. Kobiece, smukłe kształty odziane w kuszące kreacje, z ładnym makijażem, fryzem… Wyłaniały się zza tych regałów, przejść, filarów czy po prostu z mgły. Czerwień, błękit, żółć, zieleń… Oczy wydawały się mienić od tych kolorów jakie miały na sobie te wszystkie ślicznotki. Z wolna koncentrowały się za swoją przewodniczką i ten kolorowy, kobiecy tłumek gęstniał. Gdzieś tam skrzypnęły cicho drzwi i za plecami zaaferowanych panów pojawił się ich kolega i czarnowłosa Crystal. Ale ledwo kto zwrócił na nich uwagę.

- Eee… - któryś chyba próbował coś powiedzieć bo nagle wydało się, że panowie do tej pory dominujący swoim testosteronem na korytarzu i w basenie nagle zrobili się w mniejszości. Zostali zaskoczeni i chyba czegoś takiego się nie spodziewali. Mimo wszystko. Zwłaszcza jak dziewczyny zaczęły klaskać. Najpierw jedna, nawet nie bardzo wiadomo było która. Potem kolejna. A potem poszła cała fala gdy tak w milczeniu te wszystkie ślicznotki po prostu biły brawo i uśmiechały się życzliwie i obiecująco do tych swoich bohaterów i wybawców. Lub tych którzy wyratowali ich kumpele, koleżanki, znajome i przyjaciółki z opresji ledwo parę dni temu.

- Kurde… Sporo was… - Steve miał chyba najlepsze kompetencje by nie dać się zaskoczyć. I pierwszy odezwał się coś z sensem. Ale chyba nawet on nie spodziewał się takiej skali niespodzianki. I nawet jak większość twarzy znał to i tak był pod wrażeniem. A gdzieś tam po opłotkach Crys prześliznęła się na kobiecą stronę i dołączyła do tego tłumku na szpilkach.

W jednej chwili zrobiło się gęsto, szczególnie za plecami saper, której przez chwilę oczy zrobiły się duże, lecz błyskawicznie się opanowała. W końcu sama sprosiła lwią część dziewczyn, zostało się cieszyć, że przyszły. Wyciągnęła rękę do swojej blondi, przyciągając ją do siebie i obejmując ramieniem w pasie tak, aby praktycznie stały przyklejone jedna do drugiej.
- Co to za miny, misiaki? - odezwała się pogodnie do komandosów, szczerząc się do nich wyjątkowo wesoło, jakby właśnie wycinała doskonały dowcip - Jakoś tak nagle ucichliście… chyba się nie przestraszyliście. Podobno tacy z was twardziele, chyba dacie radę paru kociakom, co? - mrugnęła im, aby odwrócić głowę i pocałować Eve równie gorąco co widowiskowo, a jej ręka zjechała z pleców na pośladki pod pomarańczową satyną.
- Kociaczku zajmiemy się zapoznaniem. Przedstawisz panie? - poprosiła, trzepiąc ją na rozpęd we wcześniej gładzony pośladek i płynnie przeszła pod męską grupę z której wyłuskała pierwszego komandosa, biorąc go za rękę aby wyciągnąć krok-dwa do przodu.
- Poznajcie Jessiego - przedstawiła bruneta, na moment stając mu za plecami i kładąc brodę na ramieniu, aby obserwować damską część sali. - Podobnie nieźle się zna na komunikacji, łączeniu… chyba znajdziemy mu zajęcie, no nie? - mrugnęła laskom, skubiąc ucho łącznościowca zanim nie przeszła do drugiego, a padło na Cichego.
- A ten tutaj dżentelmen ma naprawdę złote ręce, nie tylko za kierownicą. Część już go zna, reszta ma szczęście i pozna za chwilę… Cichy - przedstawiła go, na moment kotwicząc pod jego ramieniem i pocierając nosem o jego policzek. Zaraz też przyszła kolei na Indianina - Dingo też kojarzycie, nie? Kto by go nie kojarzył? Spójrzcie na tę gębę! Poza tym na maczetach się zna, nie robi fochów… brzmi jak facet idealny - poklepała wielkoluda po ramieniu, przytuliła i już leciała dalej.

Dalej przyszła kolej na osiłka z blizną na twarzy. Mazzi stanęła przy nim czując się nagle jak mała dziewczynka i to mimo szpilek.
- Big Mike ma porządny kaliber… albo obraca porządnym kalibrem. Jakoś z wrażenia mi się miesza - podskoczyła, cmokając żołnierza w czubek brody i już leciała dalej. Do blondyna jak z obrazka.
- Nie dajcie się zwieść tej ślicznej buźce. Denis ma łeb nie od parady - przewinęła się przed Garbo, głaszcząc go po policzku i podrażniła kciukiem kącik jego ust - Zobaczymy jak mu wyjdzie równanie zestawienia sił na ten wieczór - puściła mu oko, przechodząc do przedostatniego i objęła go, wskazując jego pierś palcem - A tu prawdziwy Italiano. Proszę się nie pchać, drogie panie. Udziela pomocy medycznej każdej która tego potrzebuje.

Na sam koniec zostawiła drugiego Latynosa, okrążając go dookoła i przy okazji wodząc dłonią po jego ciele na wysokości piersi - Ces… Ces… Ces… Cesar, ale wygląda o wiele lepiej niż ten antyczny, nie sądzicie? - parsknęła do dziewczyn, aby w końcu odejść od gromadki samców i uwiesić się na szyi tego najważniejszego.
- A to jakby któraś jeszcze nie wiedziała… Tygrysek… Steve… - mruczała niskim głosem, zanim nie pocałowała celu, naginając jego kark do dołu, aby nie musiała się wpsinać na palce.

Obu partnerkom Mayersa udało się przykuć uwagę tym pierwszym, mokrym pocałunkiem na tej imprezie i tymi klapsami w żółty, atłasowy tyłek który fotograf potrafiła przyjmować tak wdzięcznie, że z miejsca się miało ochotę na następnego. A potem jak się rozdzieliły i krótkowłosa blondynka stanęła przy pstrokatej kobiecej grupce na szpilkach gdy Lamia podeszła do tej chyba dwukrotnie mniejszej i bez szpilek.

To jak kokietowała każdego z mężczyzn na pewno ich nieźle pobudziło i pozwoliło uspokoić nerwy jeśli któryś przez moment mógł się poczuć zdezorientowany czy mniej pewnie. Ale jak tak chodziła, mruczała, dotykała, muskała to znów zaczął im buzować w żyłach testosteron na chwilę spacyfikowany przez efekt niespodzianki. A i paniom ten spektakl się podobał. Widać było po tym jak się uśmiechały, przygryzały wargi, poprawiały włosy czy słały całusy tej mniejszej grupce. Ale teraz przyszła kolej by właśnie przedstawić panie.

- No to teraz ja. - gdy Lamia skończyła prezentację męskiej grupy Eve zamachała rączką jak to miała w zwyczaju by zwrócić na siebie uwagę. Właśnie udało jej się to uzyskać gdy ktoś jej przerwał.

- Cholera nie będę wam robić loda! - zza drzwi dał się słyszeć zirytowany głos Jamie. Musiała być już gdzieś blisko.

- Jak nie?! Przecież jesteś lodziarą! - odpowiedział jej wesoły i bynajmniej nie speszony głos młodszego oficera. Tego który ponoć łączyły ją najbarwniejsze relacje.

- Nie będę wam robić żadnego, cholernego loda! Loda mogę robić tylko dziewczynom. - odcięła się Jamie i umilkła bo właśnie otworzyła drzwi i nacięła się na grupkę bliżej drzwi. Z pół tuzina mężczyzn wpatrzonych w nią z zaciekawieniem. I tylko Lamia wśród nich dawała jakieś kobiece urozmaicenie.

- O cześć. Sorry za spóźnienie, Jamie właśnie robiła nam loda. - Darko bynajmniej nie wyglądał na zaskoczonego takim powitaniem. Bezczelnie władował się do środka mijając skonsternowaną lodziarę zupełnie jakby od początku taki właśnie był grafik. No i nie przyszedł z pustymi rękami bo wlazł z całą skrzynką jakichś butelek.

- Co?! Nieprawda! Wcale nie robiłam im loda! - Jamie aż poczerwieniała ze złości na myśl, że miałaby robić jakiemuś mężczyźnie coś takiego. A zwłaszcza temu nadętemu pyszałkowi! Ale dzięki temu przełamała swój początkowy stupor.

- Pomyśleliśmy, że może się przydać. - trzeci z grupki był jakiś blondas z parodniowym zarostem. Też blond. Uniósł nieco swoją skrzynkę i nogą zatrzasnął drzwi. Obaj stanęli na chwilę widząc ten podział na dwie płcie. I wodząc spojrzeniem po pstrokatym, kobiecym tłumie zupełnie jak przed chwilą ich koledzy. Tylko Lamia i Jamie psuły te proporcje ale dziewczyny szybko gestami ponawigowały lodziarę by do nich dołączyła.

- No to od nas są już wszyscy. - Krótki gestem kazał postawić im te skrzynki na razie po prostu pod ścianą by nie robić zbędnego zamieszania.

Mazzi pomachała na powitanie lodziarze, posyłając jej całusa. Oczywiście gdy ona i sani znaleźli się zbyt blisko, musiało być ciekawie. Na szczęście dotarli do celu i wyszczekany porucznik miał inne zajęcia. Pierwszym był kontakt bezpośredni z brunetką w powłóczystej, mieniącej się kryształkami i potwornie ciężkiej sukni. Podeszła do niego jak gdyby nigdy nic i ujęła za brodę, okręcając jego twarz w pracy i w lewo.
- Niech będzie… przypudrowany porządnie ten twój semicki nos. Wygląda prawie po ludzku - pokiwała mądrze głową i już ciągnęła szczekacza do przodu, prezentując go reszcie dziewczyn. Dla lepszego efektu bez skrępowania rozpięła mu parę górnych guzików koszuli, patrząc przy tym prosto w oczy. Temperatura skoczyła o kilka stopni do góry.
- Spóźniłeś się Donnie, myślałam że tym razem walnąłeś książęcęgo foszka… takiego z przytupem - ściągnęła usta w dzióbek, cofając się o krok. Wzięła mężczyznę za rękę, unosząc odrobinę - Brzmi jak bezczel, wygląda jak bezczel… drogie panie, oto Don. Prawdopodobnie jeśli do was zagada, uwierzycie w każdą jego bajerę - wzruszyła ramionami trochę bezradnie - Niestety jest równie zdolny co bezczelny… więc w ogólnym rozrachunku i tak wychodzi na plus… - westchnęła teatralnie, podchodząc do zarośniętego blondyna który przyszedł razem z Darko.
- No chodź… chodź do nas misiaku - ciągnąc go za rękę ćwierkała wesoło - Powiedz jak masz na imię, abyśmy później wiedziały do kogo wzdychać nad ranem.

- Cześć. Jestem Tony. - przedstawił się blondyn gdy grzecznie podszedł do zapraszającej go gospodyni i aż chyba nie wiedział czy patrzeć na nią, na te całe fokarium ledwo parę kroków dalej czy na kogoś z kolegów z jednostki po swojej stronie.

- Nasz niepoprawny optymista. I na pewno będzie wam opowiadał, że każdej radę. - Steve nieco wspomógł partnerkę w roli gospodarza.

- Stary ja bym zaczął od tej w okularach. Wygląda mi na miękką sztukę. - Donnie klepnął ramię blondyna praktycznie wchodząc w kapitanowi zachodzącego słońca w słowo. Wśród żeńskiej części populacji rozległy się prychnięcia i jęk zażenowania gdy szykowało się niezłe widowisko. A “miękka” w okularach uniosła w górę brew trzymając kieliszek w wielkopańskim geście obdarzając blondyna i bezczelnego porucznika uważnym spojrzeniem.

- Poproszę cię za chwile na słówko Donie. - Betty powiedziała niby spokojnie i łagodnie. Ale jakoś od razu dało się słyszeć zmieszanie porucznika.

- Oj ale ja to tylko mówię koledze bo pierwszy raz jest. - Darko szybko uniósł dłonie w obronnym geście jakby nauczycielka usłyszała nieco za dużo od ucznia który ją obgaduje. Tony zaś zmrużył oczy jakby zastanawiał się o co tu chodzi i kto tu ma rację.

- Za chwilkę Donie. - Betty nie dała się zbyć i dalej brzmiało, że wezwanie na dywanik jest aktualne.

- No i masz. Widzisz co narobiłeś? - Donnie widząc, że się nie wymiga to chociaż znalazł winowajcę.

- To jak już skończyłeś Don no to Ricky pozwól. - Steve chyba miał niezłą radochę obserwując jak kumpel sam się wkopał więc nie interweniował. Za to przywołał gestem tego kolegę który zjawił się ciut wcześniej, razem z Crys.

- A to jest Ricky. Nasz kierowca i mechanik. Miewa różne zaskakujące pomysły i lubi się bawić w rodeo. - Mayers przedstawił ostatniego z kolegów który był wygolony prawie na zero jak Jessie.

- No dobrze, to teraz ja. - Eve znów zamachała wesoło rączką by dać znać, że chciałaby zacząć prezentację żeńskiej części uczestników dzisiejszego wieczoru.

- No więc ta ślicznotka to Lana. - blondynka zaczęła od tych dziewczyn co stały najbliżej niej. - Lana pracuje w recepcji więc lubi rozruszać swój śliczny tyłeczek po całym dniu siedzenia na nim. - fotograf przedstawiła kumpelę Madi właściwie nawet nie ściemniając co wywołało uśmiechy i chichoty. Sama Lana zachichotała dość nerwowo a za to Madi z trudem powstrzymała pełnoprawny śmiech czy zarobiła jej strofujące spojrzenie.

- A to jest nasza miłościwie nam panująca. Betty Gościnna i Łaskawa Pani. - zaraz obok stała okularnica. Wiekowo może i najstarsza w mieszanym towarzystwie. A jednak kobiecą figurą nie odbiegając od reszty ślicznotek. Za to promieniując jakąś władczą wyniosłością i dominującym spojrzeniem. Zwłaszcza, że Eve jak na dobrze wychowana służkę dygnęła przed nią unosząc nieco rąbek swojej żółtej sukienki i z szacunkiem ucałowała wystawioną dłoń zyskując aprobujące spojrzenie ich królowej.

- A ta sympatyczna czarnulka to Karen. Karen zgodziła się zamieszkać się z nami. Lubi jak się dba o nią ustami, zwłaszcza zaczynając od samego dołu. I znaczyć teren. No w każdym razie ja to też polubiłam. - blondynka przedstawiła jedynego bolta po kobiecej stronie sali. Akurat jej panom pewnie nie trzeba było przedstawiać ale było sporo nowych dziewczyn na sali które widziały resztę pierwszy raz albo znały się przelotnie. Zwłaszcza blond dredziara wydawała się wykazywać duże zainteresowanie króktowłosą kobietą w czarnej sukience z ostro zarysowanym dekoltem.

- A tu jest nasza nowa siostra i kumpela. - fotograf stanęła obok drugiej bękarcicy i położyła dłonie każdą na jednym, odkrytym ramieniu. - Poza tym, że Wilma wygląda bardzo fotogenicznie…- fotograf bez skrupułów zajrzała jej w dekolt i obcięła talię aż do samych nóg potwierdzając swoją profesjonalną opinię o modelce. - To jeszcze jest bardzo apetyczna. Tak słyszałam. - blond główka posłała spojrzenie tej od której niedawno, jeszcze w domu, słyszała to stwierdzenie. - Poza tym podobno wie jak należy traktować brudne, leniwe dziwki. Mam nadzieję, że to prawda. - dłonie fotograf lekko potrząsnęły Wilmą na odchodne pozwalając sobie na wyrażenie swoich nadziei pod jej względem. Co z kolei wywołało trochę śmiechów, zwłaszcza u tych co lepiej poznali preferencje blondynki na temat tych leniwych dziwek.

- A ty nasza mleczna czekoladka. Laura! - Eve radośnie podeszła do Mulatki i objęła ją serdecznie cmokając w policzek. - Gwarantuję wam, że Laura uwielbia bawić się w windę. I mam nadzieję, że znajdzie dzisiaj chociać chwilkę by pobawić się ze mną. - blondynka przedstawiła kolejną dziewczynę o oliwkowej cerze i mnóstwie, drobnych warkoczyków na głowie.

- Oj, żebyś wiedziała! - Laura rozęśmiała się ubawiona serdecznie i pacnęła palcem w twarz fotograf gdzie obie tak lubiły jak ląduje jej winda.

- I nasz ekspert od motocykli, bójek i gangów! - Eve złapała za nadgarstek Indianki i uniosła go wysoko w górę tonem jakby ogłaszała zwycięzcę. - Poznajcie Diane! To właśnie Di udało się w środe wyrwać i sprowadzić pomoc! - ogłosiła fotograf i przez szmer rozmów przebiegły pomruki uznania a nawet trochę oklasków.

- Ja bym ich wszystkich załatwiła! Ale te jebane psy… - Di zrobiło się chyba przyjemnie od takiej bohaterskiej prezentacji ale z miejsca też ulała jej się złość na mundurowych, zwłaszcza tych przez jakich połowę środy spędziła w areszcie. Umilkła bo Eve zalepiła jej usta pocałunkiem z języczkiem. I jeszcze położyła sobie jej dłonie na swoich pośladkach.

- Dziękujemy ci Di! A ja to ci dzisiaj jeszcze mogę podziękować w każdej pozycji jakiej zechcesz. - Eve udało się jakoś przekierować te złe emocje jakie szarpały gangerką na inny cel. A konkretniej na tą zabawę co właśnie zaczynali. No i po chwili wahania motocyklistka machnęła na tych cholernych gliniarzy ręką i zajęła się tym co tu i teraz.

- A ta ślicznotka to Kimberly. - dłonie fotograf spoczęły na ramionach kolejnej dziewczyny. - Kim zdradziła mi, że nie ma nic przeciwko zabawom z dwóch końców na raz. - blondyna zrobiła niby cichszy głos jakby zdradzała jakąś tajemnicę chociaż i tak ją słyszeli pewnie wszyscy. Panowie zareagowali całkiem żwawo na taką ciekawostkę o ciemnowłosej w ciemnych okularach.

- Meg zaś jest kumpelą Kim. Są kurierkami i za kółkiem nie ma dla nich żadnych przeszkód. Uwielbia geometrię przestrzenną. Zwłaszcza trójkąty. W dowolnym zestawieniu. - Eve przedstawiła kobietę z nastroszonymi, różowymi włosami o wyglądzie zawodowej punkówy. Zerknęła znacząco bo koleżankach by dać znać, że Pinky nie będzie miała nic przeciwko zabawom z nimi.

- I są nasze dwie koleżanki. Jamie i Kara. No ale nasze koleżanki robią to tylko z innymi koleżankami. - Eve wymownie objęła obie dziewczyny z których pewnie większość kojarzyła buntowniczą lodziarę ale jej towarzyszka była nową twarzą w tej grupie. Panowie trochę westchnęli z żalem, że ten podwójny owoc jest dla nich zakazany.

- Za to z dziewczynami możemy się bawić na wszelkie sposoby. - obiecała Jamie wesoło patrząc po tylu apetycznych kobiecych kształtach dookoła. Kara też pokiwała do tego głową popierając swoją towarzyszkę.

- Madi zaś jest naszą masażystką i tatuażystką. Dzisiaj będzie nam demonstrować różne techniki masażu. Więc jeśli są jacyś ochotnicy. Albo ochotniczki. To spod opieki Madi na pewno wyjdą zadowoleni. A co do tatuaży to to jest jej dzieło. Z wczoraj! - Eve przedstawiła jedną z filarów ich kobiecej bandy wskazując na kobietę ubraną w męską marynarkę i po punkowemu obcięty krawat. Na koniec ochoczo pokazując swój profil i demonstrując swój najnowszy tatuaż na szyi.

- Tak, dlatego będę ją dzisiaj ostro zapinać. Jak ktoś chce może popatrzeć. Albo dołączyć. Poza tym lubię seksowne tyłeczki. Zwłaszcza je zapinać. - Madi energicznie pokiwała swoją czarną głową wskazując palcami na prezenterkę jaką to miała zamiar się zająć na ostro dzisiejszego wieczoru. Zrobiło się nawet głośniej i ciekawiej gdy zapowiadało się ciekawe widowisko no aż do momenty gdy masażystka sama nie ostudziła zapału. Zwłaszcza męskiego grona. Bo jak mówiła o tym zapinaniu tyłeczków to bez żenady objechała nie tylko po dziewczynach. To panowie nagle zaczęli patrzeć gdziekolwiek byle nie na nią.

- I nasz cichy dredzik. Val. - Eve widząc ten męski pogrom szybko podjęła temat podchodząc do kelnerki z “41”. Co skutecznie znów przykuło uwagę do tej prezentacji kolejnej porcji kobiecych wdzięków. - Val uwielbia buty, zwłaszcza szpilki i stopy. Uwielbia się nimi zajmować i robi to pierwszorzędnie. - fotograf popatrzyła dookoła prezentując upodobania kolejnej koleżanki. Val zaśmiała się cicho trochę speszona ale pokiwała twierdząco. Jej wzrok przykuła Karen. A raczej jej but na wysokim obcasie który strzelec prowokująco wysunęła do przodu i popatrzyła pytająco na kelnerkę. Ta znów się uśmiechnęła trochę z zakłopotaniem ale twierdząco pokiwała głową na znak zgody i aprobaty.

- A ta wysportowana miss fitness to Hale. Hale jest nowa w naszej grupie więc bardzo proszę bądźcie dla niej mili bo inaczej więcej nie będzie chciała się z wami bawić. - przedstawiła trochę żartobliwie wysportowaną czirliderkę i zapaśniczkę ale Hale faktycznie sprawiała wrażenie trochę spiętej i niepewnej.

- Kwiat orchidei prosto z Azji to nasza kolejna debiutantka. Denise. Też bardzo proszę jej nie spłoszcie. - fotograf podeszła do jedynej Azjatki w ich gronie przedstawiając szczupłą, ciemnowłosą dziewczynę. Gdy zamiast munduru miała sukienkę wydawała się jeszcze młodsza i delikatniejsza.

- I jest nasza Crys. - prezenterka w żółtych, wydekoltowanych atłasach podeszła do ostatniej z dziewczyn. - Dziewczyna nie jest ze szkła i jest bardzo żywiołowa. - przedstawiła czarnulkę która ostatnio robiła za osobistą służącą szefowej ochrony starego kina.

- I na koniec nasze trzy urocze kelnerki które będą nas dzisiaj obsługiwać! - Eve nie zapomniała na stojących trochę z boku pracownicach tego lokalu. Podeszła do nich i przedstawiła je po kolei. - To jest Sonia, Anite i Melisa. - wskazała na miedzianowłosą, obciętą na jeżyka prawie przy samej skórze i blondynkę o prawie białych włosach.
Wszystkie w firmowych białych koszulach i czarnych spódniczkach. - Byśmy bardzo chciały imprezować tutaj jak najczęściej więc zależy nam na wzorowej opinii wśród personelu. Dziewczyny bedą nas obsługiwać z godzinę czy dwie. Ale potem mają wolne. No i jak bedą z nas zadowolone no to może zostaną pobawić się z nami dłużej. - fotograf objęła trzy kelnerki serdecznym uściskiem prosząc o poprawne traktowanie tych dziewczyn co one przyjęły z uśmiechem.

W czasie prezentacji Mazzi cichaczem przepłynęła między damskimi sylwetkami, podchodząc do Azjatki i objęła ją ramieniem w pasie, to samo zrobiła z Hale, każdą z nich całując czule w policzek. Kątem oka obserwowała reakcje obu stron na siebie, a zadowolenie rozsiadło się w jej trzewiach. Wyglądali na zainteresowanych sobą nawzajem, delikatnie rzecz ujmując. Cieszyła ją jak diabli obecność dwóch nowych znajomych, zaproszonych praktycznie przypadkowo i pod wpływem impulsu. Wypity przed przyjściem Boltów szybki, wspólny shot, chwila rozmowy z każdym gościem na razie musiały wystarczyć. Obiecując sobie, że po wstępie zajmie się każdą nową twarzą i nie tylko, saper odkleiła się od foczek, ściskając je na pożegnanie.
- Będziemy potrzebowały waszej uwagi - zwróciła się do żołnierzy, przechodząc na niski nosowy ton. Uśmiechała się drapieżnie, każdemu z obecnych poświęcając moment - Mamy przygotowane parę niespodzianek. - pstryknęła palcami, dając Sonii umówiony znak. Dygnęła przy tym, przygryzając dolną wargę - Udanego przedstawienia.

Z głośników popłynęły pierwsze takty muzyki, Mazzi potrzebowała dwóch wdechów, aby przełamać w sobie opór i zdusić myśli, że się wydurnia niepotrzebnie. Cholerni weterani nie tańczyli, prędzej chlali na umór i czasami rozbijali po mieście z podobnymi do siebie, a ona?
Ona zaczęła iść powolnym krokiem w stronę kieliszka, zaplatając w długie nogi i kręcąc zachęcająco biodrami. Wiszące do tej pory luźno wzdłuż tułowia ramiona przylgnęły do boków ud wąskimi palcami, głaszcząc je przez materiał sukni gdy zaczęły wędrówkę ku górze powolnym, hipnotycznym ruchem. Pieszczotliwie sunęły wyżej, poprzez pośladki i biodra, ściskając na moment te pierwsze, jakby brunetka potrzebowała choć tak drobnej stymulacji, zapewniając i mamiąc, obiecując przyszłą przyjemność zarówno sobie, jak i tym oglądającym dookoła. Rzuciła rozognionym spojrzeniem przez ramię, kiwając palcem na otoczenie, choć patrzyła prosto na Mayersa, skubiąc dolną wargę zębami.

Tanecznym, kocim krokiem przeszła pod podest, dłonie wróciły na ciało, krążąc po bokach, żebrach i piersiach, aż uniosły się powoli do obojczyków i ramion, a potem wyżej, gładząc policzki, a na koniec odgarnęły włosy z bladej twarzy byłej sierżant, która drażniąco powolnym ruchem chwyciła zębami za materiał noszonej rękawiczki, ściągając ją z przedramienia i dłoni, pozwalając na koniec upaść prosto pod podest. Jeden krok i znalazła się na nim, obracając w piruecie, aby wylądować plecami na szkle, a ciemne włosy zafurkotały w powietrzu, zarzucone do tyłu, a to dopiero był początek. Uchylając usta powoli upuściła się w dół, robiąc minę, jakby właśnie opadała na gotowego do galopu kochanka, uwolniona z materiału ręka przesunęła się wężowym ruchem po froncie sylwetki, zaczynając od obojczyków i piersi, a między poruszającymi się po kręgu w rytm muzyki udami kończąc.
Roziskrzone spojrzenie skakało po otaczających twarzach, ginących w niebieskim świetle, kontrastującym z białym, jasnym, oświetlającym szklaną scenę. Dziewczyna wstała, znów wieszając się na krawędzi kieliszka i zaczęła tańczyć tak, jak radziła parę dni wcześniej Tasha. Była samym ruchem, wirującym do taktu lecących z głośników dźwięków. Co rusz opadała w dół i tam wiła się przy podeście i nodze kieliszka, aby płynnym ruchem wstać na kolana i po przeciągnięciu grzbietu, windować wyżej, z powrotem na niebotyczne szpilki.

Przy drugim okrążeniu wznowiła rozbieranie, nap po napie odpinając w tańcu haftki gorsetu, aż odpadł niepotrzebny poza podest. Drugą rękawiczkę pozwoliła ściągnąć Jamie, wychylając się do niej i głaszcząc czule po policzku. Lodziara chwyciła materiał zębami, a wtedy Mazzi zrobiła kolejny ruch, wracając do opierania dłońmi o szkło. Odrzuciła włosy, płynnym ruchem wyginając ciało, teraz praktycznie jedynie w zdobionym staniku i bieliźnie, oraz butach. Wabiła okolicę do siebie, nie szczędząc powłóczystych spojrzeń, uśmiechów, dotyku na częściach ciał otaczających ją ludzi, które mogła mieć w zasięgu: włosy, twarze, ramiona, piersi i plecy - delikatnie gładziła oglądających w pierwszym rzędzie, łapałą kontakt nie tylko wzrokowy, aż nagle gdy muzyka się zmieniła, wyskoczyła do góry, siadając na krawędzi kieliszka, a dla równowagi dłonie oparła o krawędź po drugiej stronie, wypychając ciało w łuk. Ciemne włosy płynęły w powietrzu jak przedłużenie jej głowy, to otulały zazdrośnie tors tancerki, to sprężynowały poza sceną, na której szczupła brunetka kręciła się powoli w olbrzymim kieliszku martini, polewając się wodą imitującą drinka, bawiąc skrytymi pod stanikiem piersiami albo wielką gąbką w kształcie oliwki. Unosiła ją wysoko, wyciskając ze śmiechem, gdy ciepła woda spływała w dół, rosząc mokre od potu i podniecenia, przekazywanego dalej, do widzów. Taniec zakończył się nagle, równo z piosenką, Mazzi klęknęła w mini-brodziku, nabierając wody i chlapiąc nią w tłum.

Widownia już skutecznie się wymieszała. Podział ze względu na płeć zatarł się na samym początku pokazu. Gdy Sonia na dany przez gwiazdę imprezy znak włączyła muzykę i towarzystwo gnane ciekawością powoli podążyło za Lamią. Męska grupka zrównała się z damską, wymieszała i stopniowo jak na koncercie czy pokazie porobiły się duety, trójkąty i grupki ale wszystkie z fascynacją wpatrzone w gwóźdź programu skoncentrowany najpierw przy kieliszku. Potem na podeście. A wreszcie wewnątrz kieliszku. Patrzyli z uznaniem i fascynacją. Wyglądało na to, że teraz Lamia mogła zaznać to co pewnie zwykle w takich chwilach przeżywała Tasha gdy oczy całej sali były skierowane na nią. I następowało to specyficzne sprzężenie zwrotne. Gdy na pewnym etapie granice się zacierały. Już trudno było określić kto tu kogo nakręca bardziej. Ale na pewno wszyscy wydawali się coraz bardziej nakręceni. Oni gdy patrzyli na nią i jej występ. Ona gdy widziała, że to działa i widziała, wyczuwała jak ich to coraz bardziej pobudza. Ktoś coś do kogoś powiedział szeptem, ktoś gwizdnął zachęcająco, ktoś coś krzyknął ale dominowała wyczekiwanie na to co będzie ze chwilę. Co zdradzi kolejny ruch.

A gdy wreszcie była już zdecydowanie bardziej rozebrana niż ubrana i zdecydowała się na kolejny ruch wskazując na kolejną odtwórczynię pomocniczej roli. Val niepewnie rozejrzała się dookoła chyba nie bardzo wierząc, że chodzi właśnie o nią. Ale jej kumpela Sonia pomogła jej właściwie się zdefiniować wciskając w dłonie butelkę szampana i lekko nakierowując ją w stronę kieliszka. No i oczywiście była niezawodna Betty. Która uśmiechem i oklaskami zachęciła ją do występu. A mało kto z publiczności ośmielił się nie klasnąć chociaż ze dwa razy. Zwłaszcza, że spora część tej publiczności znała się i raczej lubiła z poprzednich imprez i spotkań. Blond dredziara więc stanęła z tą butelką szampana pod samym kieliszkiem i zadarła głowę do góry by spojrzeć na kieliszkową gwiazdę i trochę chyba nie bardzo wiedziała co dalej.

Czarując uśmiechem Mazzi wzięła od niej butelkę, prostując się na kolanach. Oliwka poszła na bok, aby wolne ręce mogły otworzyć szampana. Wpierw syknął gaz, po nim huknęła, a korek wystrzelić gdzieś w dal. Z szyjki buchnęła biała, spieniona ciecz, ściekając na brodę, szyję i resztę prawie nagiego ciała w kieliszku.
- Wasze zdrowie - butelka powędrowała do góry w geście toastu, potem szyjka przylgnęła do pełnych ust. Saper przysiadła na tyłku w wodzie, nogi wywieszając poza krawędź. Jedna z jej stóp znalazła się przy twarzy dredziary. Patrząc jej głęboko w oczy, Lamia przechyliła butelkę nad kolanem, polewając nogę szampanem, aby pierwszego drinka spiła właśnie Val.

Dredziara wydawała się coraz bardziej zaskoczona. Może nie tym, że musiała oddać butelkę i strzelił korek, pojawiła się szampańska piana ale tym, że nogi a zwłaszcza kobiece stopy w kobiecych szpilkach pojawiły się poza krawędzią olbrzymiego kieliszka. I to nawet tuż przed jej twarzą. Dziewczyna z fascynacją i czułością wzięła w dłonie tą stopę. A gdy tam, piętro wyżej pojawiła się szyjka butelki po kolanie, goleniu, łydce zaczął spływać spieniony płyn od razu pojęła jaka jest jej rola. Zresztą sądząc po reakcji publiczności też odgadli co się święci. Ktoś coś krzyknął, ktoś się zaśmiał ale chyba w tej chwili wiele osób chciałoby się zamienić z kelnerką na role.

A Val nadawała się do tej roli idealnie. Gdy strużki szampana spłynęły do kostek i dalej po czubku stóp powinny spaść na podłogę to tam już na nie czekały rozchylone usta kelnerki. Lamia dosłownie zrobiła jej dzień. Val wydawała się na chwilę zapomnieć o całej reszcie publiczności a koncentrowała się tylko na spijaniu szampana wprost ze stopy gwiazdy. Mruczała i dyszała zachłannie próbując nadążyć nad strumieniami szampana. Co nie dała rady spić ustami i językiem to lądowało na jej ramionach i piersiach. A Mazzi łapała z dołu jej bezbrzeżne podniecenie i oddanie wyrażone w spojrzeniu, ruchach i przyśpieszonym oddechu.

Teraz następowała najtrudniejsza i najbardziej ryzykowna część przedstawienia. Saper dziękowała w duchu, że tego dnia praktycznie nic nie piła i mogła ogarniać, tak samo jak ogarniała jeszcze reszta dziewczyn. Gestem zaprosiła je do siebie, pomagając wejść na podest, a potem usadowić w kieliszku, plecami do siebie i nogami poza krawędzią. Wtedy też kelnerki podały butelki każdej z czterech ocalonych przez komandosów zakładniczek. Huknęły jeszcze trzy korki.
- Czas na pierwszy toast! - Mazzi zaśmiała się dźwięcznie, wystawiając butelkę nad nogę, to samo zrobiły jej towarzyszki - Panie do Jamie, panowie do nas, starczy dla każdego. Wasze zdrowie!

Nie obeszło się bez przepychanek, śmiechów, chichotów i całej reszty radosnego zajmowania pozycji i balansowania ciałem. Obok Lamii po kolei w kieliszku pełnym wody i szampana usiadły Eve, Jamie i Val. Chichotały przy tym gdy suche dotąd tyłeczki moczyły się w wodzie. Trochę chyba szkoda im było moczyć kiecki więc je zdjęły zostając w tym co miały pod spodem co już spotkało się z gorącym entuzjazmem i aplauzem.

Potem ten krytyczny moment gdy każda z nich musiała przejść z podestu do środka kieliszka ale Steve i chłopaki dzielnie je wspierali podtrzymując stabilność kieliszka swoimi krzepkimi ramionami aż cała czwórka nie zajęła swoich miejsc dyndając wesoło nóżkami poza jego krawędzią. I z pomocą kelnerek i szampana mogły powtórzyć ten seksowny numer jaki właśnie Lamia odstawiała z Val. Sądząc pod powszechnej ekscytacji malującej się na twarzach taka metoda podawania drinków chyba spodobała się wszystkim. Wokół kieliszka zrobiło się tłoczno gdy każdy chciał chociaż spróbować serwowania tych dobroci.

- To dzisiaj wszystkie dziewczyny dla mnie? - Jamie wydawała się zachwycona takim podziałem ról jaki proponowała Lamia. Z tego zachwytu aż się wygięła na ile mogła by ją pocałować w usta w podziękowaniu.

- Myślę, że dziewczyny się nie obrażą jak z nich też się napijecie. - Betty stanęła pod kieliszkiem i jej przypadł przywilej i przyjemność by skosztować pierwszej kolejki ze stopy swojej Księżniczki. Skoro tak to Steve ustawił się pod Eve a ta zielonowłosa kumpela Val pod nią a z usług Jamie skorzystała jej partnerka, Kara. I tak poszła ta pierwsza kolejka wśród atmosfery śmiechów, chichotów, żartów, oskarżeń, że ktoś za długo żłopie czy blokuje kolejkę. Okularnica ustawiła się w pogotowiu przy nóżkach lodziary pewnie aby mieć na oku czy żaden samiec ich nie bezcześci. Ale ci mając trzy inne chętnie i gościnne dziewczyny do wyboru korzystali z tego w najlepsze jak na razie respektując zasadę zakazanego owocu z lodziary i jej kumpeli.

- Lamia! To był genialny pomysł! - teraz Eve odwróciła się do swojej dziewczyny by zachichotać z radochy prosto do niej i przy okazji pocałować jej usta.

- O tak… Jest bosko… - Val wydawała się w siódmym niebie gdy przeżywała szczyt swoich fetyszowych fantazji. I to z tyloma osobami na raz!

- Ile kociaków! O rany ile kociaków! - Jamie może miała inną perspektywę niż większość gości ale akurat obecnie zlewała się ona w takie samo szczęście i przyjemność jak u innych. A tam na dole Lamia gościła innych tak jak i pozostała trójka. Po Betty znów ustawił się po kolejkę Steve a potem Cichy, Don, Madi i potem to już zrobił się kołowrót twarzy, ust, spojrzeń, dotyku i języków.

Szło się pogubić, z pewnością nie dało się zapamiętać kto podchodził po kim, ani kto go zastepował. Saper czuła się pijana, choć prócz jednego shota i łyka szampana nie wypiła nic. Słała zalotne uśmiechy, mrucząc z zadowolenia gdy coraz to nowe usta i języki bładziły po jej skórze, od kolana w dół. W którymś momencie złapała kontakt wzrokowy wpierw z Donem, potem z Krótkim, a usłużna pamięć podsunęła na zawołanie wspomnienie z zeszłej niedzieli. Policzki brunetki chlasnął na odlew rumieniec, nozdrza odruchowo rozszerzyły sie, łowiąc zapachy dziewczyn siedzących tuż obok. Przy nowej kolejce zaciskała już usta, dysząc przez nos i mrucząc gdy na łydce zacisnęły się palce oraz usta spijające musujące wino. Wyginając plecy szepnęła do dziewczyn, brodą wskazując na stół przy basenie, rozstawiony niby do masażu. Znajomy, duży i sprawdzony tydzień temu. Wolna od butelki dłoń przygarnęła blondynkę do saper, zamykając jej usta drugim zestawem, wpijającym się drapieżnie w miękkie wargi ledwo tłumiąc pożądanie rozsadzajace od środka.
- Chyba jeszcze raz będziecie musieli nas uratować - przerwała pocałunek aby wydyszeć wesoło do zebranych, szczególnie tych boltowych. Ręką wskazała na stół - Nie wiem… noc młoda, a my musimy oszczędzać nogi. trzymanie ich w górze jest w końcu bardzo męczące… pomożecie?

- Oj tak, tak! Pomóżcie! - pomysł Lamii z miejsca podchwyciła pozostała trójka. Na dowód jak bardzo są potrzebujące dziewczyny zaczęły chichotać, przebierać nóżkami i chlapać wodą. I znów zrobiło się zamieszanie gdy żywa fala ruszyła tym razem na podest i do kieliszka. Najpierw Dingo wyłowił z kieliszka Val bo była najbliżej podestu. Potem Cichy wyciągnął Eve zgarniając ją sobie w ramiona. Zaraz po niej Karen sięgnęła po Jamie a ta objęła ją wdzięcznie za szyję nie mając nic przeciwko osobistemu ratowaniu przez najładniejszego bolta w drużynie. No i wreszcie przyszła kolej na Lamie którą osobiście wyciągnął Kalifornijczyk w hawajskiej koszuli.

Następnie cała żywa sztafeta dotarła na wielki i solidny stół. Gdy ramiona Mayersa położyły na nim swoją ciemnowłosą dziewczynę pozostałe trzy nagie, mokre i roześmiane kociaki już tam były. A większość gości teraz zaczęła dryfować w kierunku stołu.

- To co? Teraz moja kolej? - Madison zapytała ani cicho ani głośno czekając z pytającym spojrzeniem utkwionym w pani reżyser.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 08-09-2020, 02:33   #210
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Odpowiedział jej szeroki wyszczerz na twarzy saper, zanim nie zamienił go smutny dziobek.
- Byłabyś taka kochana? - powachlowała rzęsami na masażystkę, przybierając ton pokrzywdzonej foczki w opresji - Val okropnie bolą plecy… cały dzień na nogach, wiesz jak jest - pokiwała smutno głową, a potem pchnęła swoją blondynę plecami na stół.
- Chodź tu, wywłoko - mruknęła przy tym niskim tonem, pochylając się aby ściągnąć dziewczynie bieliznę, co trochę trwało zanim przeszła przez całe długie nogi. Mazzi złapała jedną z nich w kostce i pocałowała w podbicie, aby zacząć schodzić coraz niżej do kolana, aż sama opadła na stół prawie na płasko. W tym czasie Jamie pomogła jej ściągnąć stanik, zanim nie usiadła Eve na twarzy. Za jej plecami usadowiła się dredziara, całując Latynoskę od łopatek wzdłuż kręgosłupa, aż doszła do pośladków.
Saper za to poczuła jak ktoś chwyta delikatnie za boki jej bielizny i ściąga w dół, aż nie została równie goła co wesoła. Głowy niestety nie odwróciła, więc nie wiedziała kto jej pomógł, zbyt zajęta smakowaniem fotograf którą częstowała się bez skrępowania, za to z olbrzymią pasją.

Fotograf rozkosznie zamruczała gdy okazało się, że Lamia pamięta i wie jak należy traktować wywłoki. Chętnie zajęła uległą pozycję i gościnnie rozchyliła uda. Zdążyła jeszcze sprzedać przez swój szczupły front całusa swojej dziewczynie gdy ta ją oporządzała gdy na twarzy rozgościła się Jamie która w takiej wesołej kompanii nie miała oporów by się rozebrać do rosołu albo bawić się bez skrępowania.

- O! Winda! To ja potem też tak chcę! - gdzieś z widowni Laura klasnęła w dłonie z uciechy widząc jedną ze swoich ulubionych pozycji do takich zabawy. Fotograf już trochę nie mogła jej odpowiedzieć słowem ale uniosła kciuk do góry a potem zachęcająco machnęła dłonią by mleczna czekoladka zbyt długo nie zawlekała z dołączeniem do zabawy.

Val za to zajmowała się na przemian krzyżem Jamie albo jej ślicznie wyeksponowanym zgrabnym tyłem a albo znajdującą się pod spodem twarzą fotograf jeśli akurat lodziara pozwoliła jej na trochę luzu.

- A co ty tu masz? - gdzieś za sobą Lamia poczuła czyjeś palce na sobie. Dokładniej na swoich pośladkach. Jak wodziły po niej, podrażniały a w końcu rozchyliły te pośladki aby lepiej się przyjrzeć skrywanej dotąd niespodziance. Potem Steve zaczął się bawić tą niespodzianką a nwet drobne ruchy na zewnątrz ciekawie rezonowały tam głębiej wewnątrz.

- Tak? I mówisz, że Val okropnie bolą plecy? - Madi pozwoliła sobie stanąć tuż przy stole więc miała widok na całe to kobiece kłębowisko jak najlepszy. - Hmm… - upiła łyka ze swojego kieliszka przesuwając dłonią po kolanach, bokach, plecach i ramionach tego czworokąta, tam gdzie akurat sięgnęła.

- Myślę, że Val rzeczywiście wygląda jakby przydał jej się masaż. Tylko poczekajcie, założę sprzęt do masażu penetracyjnego. - masażystka uśmiechnęła się a w oczach i głosie buszowało podskórne podniecenie. Upiła znów z kieliszka i cofnęła się gdzieś dalej znikając z pola widzenia.

Stęknięcie Mazzi utonęło we wnętrzu Eve, przez jej ciało przeszedł elektryczny impuls, rozchodzący się od zakorkowanego odwłoka, udekorowanego szafirowym klejnotem wielkości paznokcia kciuka - alternatywą króliczego ogonka. Wygięła plecy, biodra posyłając do góry, aby ułatwić mu zabawę i obserwację nowego elementu garderoby. Podniosła nagle pijany wzrok ku górze, po drodze całując Jamie, a na dole w fotograf wylądowały jej palce. Przekrzywiła kark, zerkając za ramię, a wtedy lodziara nachyliła się, zmieniając się przy biodrach materaca na którym leżała.
- Podobno... dobrze mi... w niebieskim - wysapała pogodnie, mrugając do Mayersa i powiodła spojrzeniem po okolicznych twarzach. Zatrzymała się na rudej kelnerce, kiwając prawie niezauważalnie głową, a wtedy huknął jeszcze jeden korek od szampana, zalewając całą czwórkę musującymi strugami.

Sonia bezbłędnie spełniła swoją powinność spryskując całą skłębioną czwórkę ku wspólnej radości wszystkich i swojej własnej. Cieszyła się i śmiała ona, seksowny czworokącik na stole zapiszczał z uciechy, zwłaszcza Eve która będąc pod spodem nie widziała na co się zanosi. Piszczeli i śmiali się goście którzy zaczęli klaskać ale nie tylko.

- Chłopaki! Podano do stołu! - krzyknął radośnie Donnie wychodząc z roli biernego widza. Podszedł do stołu i zaczął spijać strugi spienionego szampana z rynny jaka wytworzyła się na plecach wygiętej Lamii. Tak doszedł w górę aż do jej wygiętych pośladków. Lamia czuła na sobie przyjemnie podrażniające palce, usta i język jakie przesuwały się po jej tylnych wdziękach. Reszta boltów poszła w jego ślady.

Cichy o dziwo znów wykazał się jedną z najwyższych inicjatyw pod integracyjnym względem. Władował się na stoł i zaczął sprawdzać smak i jędrność pośladków dredziary. I tak im dobrze szło, że coraz bardziej absorbował kelnerkę która zaczynała mieć kłopoty z koncentracją by ustnie spijać szampan i wydzieliny lodziary. Gdy z przeciwka władował się ten boltowy blond aniołek od łączności Val znalazła się w ogniu krzyżowym.
Chociaż na razie na delikatnych zabawach palcami i pocałunkami. Ale jako pierwsza właściwie odpadła z pierwotnego czworokąta chociaż była na czworakach tuż obok.

- To jak się zwolniło miejsce… - Karen w swojej ciemnej sukience władowała się na stół obok Denisa. Ale uklękła obok by wygodnie zająć się zgrabnym tyłem niedostępnej dla mężczyzn lodziary. Ta odwróciła się na chwilę w jej stronę ale widząc ją uśmiechnęła się do niej zachęcająco.

- Pożegnaj się z koleżankami. Bo musimy cię zarekwirować na chwilkę. Albo dwie. - Steve zjawił się przy twarzy Lamii i całując ją gdzieś tam w dole wodził palcami po jej mokrych pośladkach. A może to buszował tam Don? Właściwie wszystko już się jej mieszało.

- A druczek masz? - dziewczyna spytała zaczepnie, skubiąc zębami jego górną wargę, zanim nie zaatakowała pełnoprawnie, wrzynając się wargami w jego usta i zapychając je językiem. Sprzeciwowi i chęci dopełnienia biurokracji przeczył obłęd w bękarcich oczach, mieszający się z dziką radością, gdy skojarzyła co dokładnie co zostało powiedziane. Zachichotała, zarzucając swojemu chłopakowi ramiona na szyję, aby przyciągnąć bliżej i nie puścić. Chyba z tyłu miała saniego, ale coś podejrzanie cicho siedział, zapewne coś knując.

No i dzielny kapitan i sprytny porucznik wyratowali niezdolną do stawiania oporu sierżant z opresji. Mayers oddał jej rozgorączkowany pocałunek tak samo jaki od niej dostał. A potem zgarnął ją z łatwością jakby była dzieckiem czy pluszową zabawką i przeniósł ze stołu do jacuzzi. W ten sposób rozdziewiczali ten teren.

Tam szybko postawił ją do wody a sam jak na wyścigi zaczął zdejmować z siebie koszulę, szorty i resztę. Zresztą paramedyk robił dokładnie to samo więc Lamia zyskała chwilę by zobaczyć co się dzieje po rożnych zakamarkach. Na stole robiło się tłoczno mimo, że właśnie odeszła ich trójka.

Gdy zwolniło się miejsce między udami Eve chętnie zawitał tam drugi z kapitanów. Chyba pracował tam ustami i palcami ale co dokładnie tam robił to nie widziała. W międzyczasie Jamie zeszła wreszcie z fotograf tylko po to by móc pełnoprawnie zająć się Karen. Ta siedziała na krawędzi stołu z podwiniętą, czarną sukienką a lodziara, tak jak się odgrażała na samym początku, siedziała na krześle i robiła jej loda. Ją też Lamia widziała głównie od tyłu i pleców ale za to siedzącą Karen miała od przodu. I sądząc po jej ekspresji na twarzy to te manewry Jamie musiały jej bardzo odpowiadać. A zaraz od tyłu zaszła ją nowa twarz. Ta kumpela lodziary jaka była tutaj pierwszy raz. Jej dłonie powędrowały za dekolt czarnej sukienki a usta zawędrowały do ust komandosa w spódnicy.

Po sąsiedzku Denis i Cichy już pełnoprawnie zabrali się za Val. Cichy z tyłu a blondyn z przodu. Aż ładnie było popatrzeć na ten trzypunktowy zespół naczyń połączonych jaki napędzał się nawzajem.

Zaś Di zajęła zwolnione przez Jamie i Val miejsce. I rozgościła się na gościnnej twarzy i piersiach fotograf tam w dole sprytnie obrabianej przez drugiego Banderasa.

Gdzieś z boku stołu zobaczyła rudą czuprynę, a obok drugą równie ryżą - obie połączone z kolesiem o ciemniejszej karnacji i bezczelnym uśmiechu, którego wołali Italiano. Siedział po turecku na ziemi, mając po jednej stronie kelnerkę, po drugiej fitnesskę i tę drugą całował namiętnie, jeżdżąc palcami po jej twarzy. Drugą ręką za to głaskał rudawą głowę pracującą zapamiętale między jego nogami.

Kawałek dalej na plecach leżał ten, który razem z Darko i Jamie dołączyli na samym końcu. Jego za to dopadły dwie kolorowe harpie z Krakena, zbyt niecierpliwe aby rozbierać się do końca. Przewaliły Tony’ego na plecy i jedna siedziała mu na twarzy, a druga na biodrach, wspólnie odnajdując rytm i rozbierając powoli z sukienek, ale szło opornie bo albo przylegały do siebie albo nagle któraś wyskakiwała do góry mocniej potraktowana przez wspólnego ogiera.

Kątem oka dostrzegła też kasztanową czuprynę szorującą o ścianę wysoko ponad ziemią i szeroko rozłożone nogi w szpilkach, między którymi zadomowił się wielkolud biorąc ją na stojąco, unosząc ponad ziemię. Obie bekarice złapały się spojrzeniami, wymieniając rozbawione mrugnięcia, zanim nie wróciły do swoich czasoprzestrzeni.
- Co tam Donnie, uciekasz przed Betty? - Mazzi spytała sanitariusza, klękając w jacuzzi aby móc patrzeć z odpowiedniej perspektywy na rozbierających się komandosów. Prawą dłonią skubała nabrzmiałe piersi, lewą trącała kołek tkwiący między pośladkami - Swoją drogą… musisz się postarać żebym przestała się gniewać za to spóźnienie. Już się bałam że nie przyjdziesz… i kto by wtedy sekundował Tygryska w tym starciu? - skończyła, unosząc jedna brew i oblizując pełne usta.

- Przed nikim nie uciekam! - prychnął zirytowany paramedyk. Chociaż może się irytował na swoje spodnie które złośliwie zaczepiły mu się o stopę i teraz zamiast schylić się i zdjąć jak na cywilizowanego człowieka przystało to tak trochę skakał a trochę stawał wolną stopą i starał się je zdjąć.

- No to jej to powiedz. - Krótki jako, że miał szorty i luźniejszy zestaw to szybciej wyrobił się z własną rozbiórką. Teraz właśnie wyprostował się w stroju Adama i niewinnie zerknął ze swoim ciepłym uśmiechem za plecy kolegi. Don jakoś dziwnie szybko odwrócił się jakby Betty miała stać tuż za nim. Ale okularnica miała trochę inne sprawy w tej chwili więc jej tam nie było. Za to kapitan wyciągnął pomocną dłoń do porucznika i na dole złapał go za nogawkę a na górze wepchnął do jacuzzi. W efekcie oficer medyczny wrzasnął i jak długi grzmotnął o taflę wody. A przy okazji uwolnił się od tych cholernych spodni.

Betty za to dała się dostrzec trochę dalej. Razem z Laną i Madi. Masażystka właśnie pomagała siostrze przełożonej dopiąć ostatnie sprzączki swojej ulubionej zabaweczki a już na okularnicę czekała przygotowany tył recepcjonistki z “Dragon Lady”.

- Zobaczysz jak cię Betty wygrzmoci. - Madi trochę jakby obiecywała a trochę sama się cieszyła widząc jak ich władczyni rzeczywiście zabiera się za zgłębianie tematu. Lana zacisnęła zęby, usta, jęknęła cichutko gdy z początku pielęgniarka wciskała się w nią powoli i ostrożnie. Od tyłu i na stojaka. Recepcjonistka więc opierała się o szafki zachęcająco się do tego wypinając. A sama Madi zaczęła montować swoją zabaweczkę do swoich bioder. Przy okazji złapała spojrzenie Lamii więc się do niej radośnie wyszczerzyła.

- A ty nie myśl, że mi się wywiniesz! I ta twoja blond wywłoka! - obiecała jej wesoło chociaż brzmiało trochę też jak wyzwanie albo pogróżka.

A na leżaku obok jacuzzi wylądował łącznościowiec boltów. Był jeszcze ubrany tak samo jak obie kelnerki. Jedna wygolona prawie tak krótko, że wydawała się łysa a druga o tak jasnych blond włosach, że wydawały się białe. Śmiejąc się cała trójka wylądowała na leżaku aż ten zaskrzypiał i się ugiął ale wytrzymał ten potrójny ciężar. On obejmował je obie, po jednej jednym ramieniem a one trochę leżały bokiem obok niego a trochę na nim. Ale jakoś tak w końcu napatoczyły się wzrokiem na główną organizatorką tej imprezy.

- A to już możemy? Czy jeszcze mamy poczekać? - zapytała Anite tak na wszelki wypadek bo impreza się rozkręcała na wszystkich frontach z każdym, przyspieszonym oddechem.

W pierwszej sekundzie saper nie skojarzyła kto i co mówi, zajęta przestrzenią wnętrza jacuzzi. Potrzebowała chwilę pomrugać aby się skupić, a wtedy posłała kelnerkom całusa przez naelektryzowane powietrze.
- Dajcie mu popalić, cwaniaczkowi - zaśmiała się, zanim nie odwróciła się aby pokazać Madison język, przy okazji sprawdzając wzrokiem dalsze kąty, czy przypadkiem nikt nie zamula sam pod ścianą, albo nie zmywa po angielsku. Na szczęście ludzie sami się sobą zajęli. Dingo znów trafił z Laurą w ustronny kąt na brzegu basenu, a raczej kierował się w tamtą stronę, niosąc czekoladkę przewieszoną przez ramię jak worek ziemniaków. Drugim ramieniem przyciskał do siebie niewielką, chichoczącą Azjatkę, która trzymała go za szyję i coś mówiła, co wywoływało szeroki uśmiech na twarzy Indianina. Albo sprawiała to para ramion owinięta wokół jego szyi.

Za to w okolicy basenu na kisiel też panowało zamieszanie. Ręczniki do tej pory ułożone w zgrabne stosy trafiły na ziemię. Na nich wylądowała Cystal, na niej kumpela Val, Tina, całowały się, dotykając i ocierając o siebie, a za ich biodrami ustawiał się Ricky, wyglądający jakby właśnie nadeszła gwiazdka, a on miał ciężarówkę prezentów do rozpakowania.

Uspokojona Mazzi wreszcie mogła na spokojnie przejść do najbliższej okolicy, ot choćby zająć się trzymanym w ramionach sanitariuszem, który opierał się plecami o jej pierś po tak tragicznym upadku.
- Mówiłam… paralityk. Powinieneś uważać, bo jeszcze coś ci się stanie - powiedziała siląc się na smutny, strofujący ton, lecz i tak podniecenie wychodziło z niej przy każdym dźwięku, czy zaborczym ruchu dłoni po męskim torsie. Popatrzyła mu prosto w twarz, zbliżając usta do ust.
- Na przykład wpadniesz w złe towarzystwo… które niecnie wykorzysta twoją wrodzoną dobroć i serduszko. Bardzo, ale to bardzo głęboko wpadniesz... - wyszeptała, całując go krótko, a jej ręce z piersi przeniosły się niżej, pod granicę musującej wody. Dziewczyna przeniosła naćpany, obłędny wzrok na Mayersa, wyciągając do niego łapkę, podczas gdy druga zaczęła się bawić sanitariuszem.
- Chodź tu, Tygrysku... uciekasz mi przez cały dzień, zaniedbujesz. Dajesz usychać… no chodź tutaj - mruczała gorączkowo - Tęskniłam za wami dwoma… zróbcie ze mną to co ostatnio. Jezu, chcę was jak wtedy… i jak macie ochotę… . Tutaj, teraz... dajcie mi wycisk, porządną musztrę, obaj.

- O tak, żebyś wiedziała. - Mayers usiadł na krawędzi małego basenu z kotłującą się wodą. Po czym bez większych kłopotów oderwał Lamię od jej zajęć i nakierował na swoją stercząco bojowo maczugę.

- Eejj! Co się wpychasz! Ustaw się w kolejce czy co! - Don zaprotestował przeciwko takiemu zachowaniu kolegi gdy ten nagle przerwał im dwojgu tak ładnie i ciekawie się zapowiadającą zabawę. Lamia chwilowo nie mogła rozstrzygnąć tego sporu bo Steve dawał jej usta pełne roboty. Pomagał jej utrzymać właściwy kierunek i tempo aż jej główka tylko chodziła jak skaczący pomponik.

- Przypominam ci, że jesteś w gościach. - roześmiał się Steve chyba rozbawiony tą reakcją ale i cała bliższa i dalsza scena wprawiała go w dobry humor.

- No właśnie do cholery to może z łaski swojej byś o tym nie zapominał i zaczął traktować mnie jak gościa. - Darko mamrocząc swoje fochy zaczął brodzić w bulgoczącej wodzie i dotarł do zanurzonej tam kobiecie. Zatrzymał się i zaczął bawić się jej wypiętymi pośladkami i tym niebieskim oczkiem jakie mrugało do niego ciekawie spomiędzy mokrych i wyeksponowanych pośladków. Był już nieźle rozgrzany więc zaczął się pakować do tego gościnnego środka.

- No dobra. Niech ci będzie. Chodź tutaj. - Mayers westchnął chociaż dziwnym zbiegiem okoliczności nie wyglądało by moment wybrał przypadkowo. Jeszcze moment i Darko wpakowałby się w gościnne trzewia Lamii. A ten już czując tą przyjemność niechętnie się zatrzymał i popatrzył na miejsce obok siebie jakie wskazywał jego dowódca.

- No dobra. Niech ci będzie. - Don całkiem udanie przedrzeźniał Krótkiego ale chociaż z żalem to przeszedł przesuwając przy okazji dłonią po pośladkach i plecach Lamii aż usiadł na krawędzi basenu obok kumpla.

- Popilnuj interesu. - trudno było powiedzieć do kogo to powiedział Steve. Ale nagle zamiast znów opuścić na siebie twarz Lamii to nadział ją na sąsiedni oręż. I dał im zajęcie. A sam powtórzył drogę kolegi tylko w odwrotnym kierunku.

Nowa perspektywa wywołała ciche parsknięcie u saper, zduszone przez pełne aż po migdałki usta. Lekko zdyszana wznowiła pracę, tym razem na drugim żołnierzu, ale tempo wyraźnie zwolniło, stając się drażniąco powolne. Dziewczyna wysunęła czerwoną główkę z ust i zaczęła wodzić nią, obrysowując swoje usta, a potem przyssała wargi do trzonu bokiem, dorzucając pracującą uczcicie rękę.
- Odpręż się Donnie… nie zrobię ci krzywdy - uśmiechnęła się, pchając go w pierś, dając niemy sygnał aby odchylił tułów, a gdy to zrobił, podniosła się odrobinę, spluwając na drażniony dłonią sprzęt. Rozprowadziła wilgoć na całej długości, a potem sama się wychyliła, zamykając nabrzmiałe ciało między piersiami, ściskając je mocno po bokach, aby ściśle przylegały. Uwolnionych ust użyła przysysając je do torsu, a konkretnie męskich sutków, dźgając je końcem języka, zasysając i liżąc zapamiętale. W końcu gośćmi należało się odpowiednio zająć.

Don posłuchał na tyle by się oddać we władanie kobiecych ust i dłoni. Pozwolił jej sie obsługiwać a ona sama czuła jak jej własny facet ładuje sie w nią do środka. Pomimo tego niebieskiego bąbelka jaki niewinnie korkował jej tylne wejście. To jednak Mayers władował się w nią jak do swojego. I prawie od razu zabrał się za szybkie, wartkie tempo tej zabawy. Co odbiło się na kobiecie natychmiast gdy tak jeździła sobą w przód i tył męskiego torsu o jaki się opierała.

- Hej Steve! - gdzieś nieco dalej doszedł do ich trójki rozbawiony okrzyk Madison. Gdy się odwrócili widok był całkiem ciekawy. Lana w dość udany sposób łączyła Madi i Betty tak samo jak u nich Lamia łączyła obu mężczyzn. Betty była od tyłu rcepcjonistki jak Steve za Lamią a z przodu miała front Madi jak Lamia miała przed sobą front Dona. Nawet usta Lamii i Lany podobnie obrabiały front przed sobą.

- Chcesz się ścigać!? - Madi zawołała buńczucznie i tak z trzęsącej sie perspektywy trochę trudno było zgadnąć kto nadaje większe tempo. Betty czy Steve.

- Wy! Nie macie szans! Mówiłem wam, ta w okularach wygląda mi na miękką! - korzystając z tego, że okularnica była w pewnej odległości a do tego była dość mocno zaadsorbowana tym zapinaniem Lany to Darko pozwolił sobie na prowokująco lekkie sobie wyrażenie na jej temat. A sam zsunął się do wody by mieć lepsze pole manewru i zaczął dopinać Lamię od przodu tak samo jak Krótki od tyłu.

- Donnie. Proszę cię za chwilę zaraz tu do mnie na słówko. - Betty chyba jednak słyszała te farmazony bo chociaż już trochę zgrzana to jednak nie odpuściła mu ani trochę. Zresztą tyłowi Lany też nie. Dziewczyna jęczała głucho ale niezbyt wyraźnie z tego samego powodu jak Lamia - obie miały zajęte usta. Jedna przez sztuczniaka Madi, druga przez prawdziwka sanitariusza. Masażystka też chyba się wczuła w te zawody bo podobnie jak Darko też przyśpieszyła swoje manewry na twarzy swojej koleżanki z pracy.

Znaleźć się między młotem, a kowadłem, Scyllą a Charybdą… bądź Stevem a Donem - efekt powiedzenia Mazzi odczuwała aż nazbyt wyraźnie. Jeśli od początku zaczęli zabawę od trzeciego biegu, to podjęcie wyzwania od razu przeniosło ich na “piątkę”. W jednej chwili dwa większe, silniejsze ciała wzięły się za zgniatanie mniejszej kobiety pośrodku, podtrzymując ją aby nie upadła, albo niewygodnie nie przekręciła: Para stalowych kleszczy na biodrach i druga z przodu przy karku i włosach. Ona też ledwo usłyszała zaczepkę, odruchowo rozstawiła szerzej ręce na płasko, na biodrach pierwszego kochankach… a potem przestała rejestrować co się wokoło dzieje, rozrywana od tyłu w tempie wywołującym jednostajne wycie, duszone zupełnie jak ona, przez żołnierza z przodu. Nie było szans na wyrwanie, zostawało współpracować, a potem zapaść w ciemność braku tlenu i spotęgowanego przez to orgazmu, szarpiącego ciałem dziewczyny, co jednak nie zdawało się przeszkadzać któremukolwiek z kochanków. Rżnęli ją dalej, póki nie dogonili jej w tej sztafecie do nieba.


Gdy wszystko się uspokoiło, oddech zaczął wracać do normy, świadomość, pole widzenia to z ostatnich paru chwil to jakoś tak obrazy, dźwięki, dotyk i doznania skutecznie ze sobą się wymieszały. Woda w jacuzzi wciąż bomblowała chociaż wcześniej to jeszcze ją dodatkowo rozchlapywali. Głowa niby zajęta całkiem czym innym a jakoś sama rejestrowała takie detale. Jakieś jęki, sapania, gorące oddechy nawet już nie bardzo było wiadomo czyje. Tak samo jak te eksplozje gorąca w sobie który zaczął który skończył i co było dalej. Pozostało tylko ogólne uczucie błogiej szczęśliwości i to jak teraz sobie we trójkę leżą a trochę siedzą w płytszej części jacuzzi z drinkami w dłoniach.

Zostało powoli sączyć alkohol, wracając do siebie równie leniwie, co leniwie tkwiło się wśród musującej wody, z dwoma byczkami w najbliższej okolicy. O jednego saper się opierała, a drugi opierał się na niej. Wspólnie obserwowali wielorasową i wielokątną imprezę wokoło, ciepła woda przyjemnie omywała ciała po których wędrowały dłonie, gładząc czule i bez żadnego pośpiechu - miła odmiana po dzikim sprincie sprzed paru minut.
- Wyglądają jakby się całkiem nieźle bawili - mruknęła zamyślona, upijając drinka. - Całkiem sympatycznych macie kumpli, ale i tak wolę waszą dwójkę… eh - westchnęła tragicznie - Znowu… flashback z wojny. Tylko tym razem nie jeden a dwóch oficerów zbałamuciło… tragedia. Jak niby teraz mam normalnie funkcjonować? Teraz już tylko terapia zostaje, albo elektrowstrząsy… a wam jak się podoba na razie? - zarzuciła ich serią krótkich pytań, bardziej patrząc na sani niż kapitana, znając upodobania tego drugiego do zastoju po seksie.

- Noo… - Steve nie zawiódł swojej partnerki w tym i tradycyjnym dialogu “tuż po”. Opierał się o krawędź basenu a ona o niego. Miał lekko odchyloną do tyłu głowę i przymknięte oczy głaszcząc mokre włosy kochanki równie powolnymi ruchami.

- Zajebiste, po prostu zajebiste. - sani okazał się nieco przytomniejszy gdy tak wodził chochlikowatym spojrzeniem po okolicy. Wszędzie widać było różne etapy zabawy. Trójka dziewczyn z Laną w środku też rozwaliła się na leżakach dla chwili odpoczynku. Z tego wszystkiego nawet nie było wiadomo kto wygrał te zawody w pompowaniu.

Niedaleko Jessie nadal obejmował dwie kelnerki. Tylko też musieli już skończyć bo teraz cała trójka była już bez ubrań a te walały się skotłowane w okolicach leżaka. Znów coś mówili do siebie i śmiali się z tego wszystkiego. Ale gdzie indziej aktywność miała tendencje wzrostową albo dopiero zbliżała się do momentu kulminacyjnego.

- Takie tam… byle co, nie robiące wrażenia na prawdziwych komandosach jednostki specjalnej, co? - saper wzruszyła ramionami, machając zapraszająco i na trójkę z leżaków i tę z Betty na szczycie. - Co przynieśliście w skrzyniach?

- Aaa! Skrzynki! - oczka się paramedykowi otworzyły gdy w międzyczasie w ogóle pewnie zapomniał o tym co przyniósł z kolegą. Zerwał się z wody, wyskoczył i nagle zorientował się, że stoi twarzą w twarz “z tą miękką”. I jej dwuosobową obstawą.

- Ah, Don. Jak dobrze, że znalazłeś dla mnie chwilkę. - Betty miała nienaganne maniery jak zwykle. Zapowiadało się niezłe widowisko bo nawet wymęczony Steve otworzył jedno oko by obserwować co się dzieje. Jessie z dwoma kelnerkami też wstali z leżaków ale coś zwolnili czekając co się stanie.

- Oo… Betty… No cześć Betty! - w pierwszej chwili Don wydawał się zaskoczony i zmieszany gdy zamiast zająć się skrzynkami nadział się na uprzejmy urok okularnicy. Ale tylko na chwilę. Już wyciągnął swoje mokre ramiona jakby chciał się z nią przywitać, objąć a w ogóle to przecież dopiero co się spotkali dzisiaj po raz pierwszy. Ale siostra przełożona nie była w ciemię bita i zastopowała go wyciągniętą dłonią. Tak w sam raz dla oddania hołdu władczyni. Steve chociaż widok miał do góry nogami to jednak z zaciekawienia otworzył drugie oko. Pozostali też czekali na to co z tego wyniknie. Don chwilę kręcił nosem ale tylko chwilę. Szybko ujął dłoń i pocałował ją jak należy.

- Dobry wieczór Don. - łaskawa pani łaskawie skłoniła głowę przyjmując ten wyraz należnego władcom szacunku. - A teraz możesz mi wyjaśnić o co chodziło z tą “miękką”? - pielęgniarka z wytatuowaną nad sercem czarną wdową nie odpuszczała biedakowi więc pewnie ciutkę chciała mu dać nauczkę. Darko podrapał się po mokrej głowie. Trochę nerwowo. I rozejrzał się dookoła jakby szukał podpowiedzi.

- Z tą miękką? - zapytał chcąc zyskać na czasie i wrócił spojrzeniem do okularnicy. Ta pokiwała głową na znak, że właśnie dokładnie o to pyta. - Aaa too! - twarz bajeranta rozjaśniła się gdy sobie uzmysłowił o co chodzi. I zaraz machnął dłonią niefrasobliwie jakby chodziło o jakieś głupstwo. - Chodziło mi o to, że jesteś taka miękka, że aż gładka, jędrna i przyjemna w dotyku Betty. Bo o cóż by innego? - Donnie odzyskał rezon i bezczelnie łgał w żywe oczy. Tak bardzo łgał, że pierwszy chyba prychnął śmiechem Steve znów zamykając oczy a potem reszta kilkuosobowej widownię. Na jego szczęście okularnica raczyła się uśmiechnąć również.

- Ah o to ci chodziło. - powiedziała zupełnie jakby jako jedyna dała się nabrać na taką ściemę. - Sugeruję więc byś następnym razem wyrażał się precyzyjniej Donnie. Pozwoliłoby nam to wszystkim uniknąć zamieszania. - Betty zasugerowała mu odpowiedź i jeszcze na deser wyciągnęła dłoń ponownie na zakończenie tej audiencji i tym razem Donnie się nie wahał. Ucałował wyciągniętą dłoń po czym widoczną ulgą minął okularnicę.

- To ja przyniosę te skrzynki nie?! - krzyknął do reszty stada które właśnie chichrając się z tego nieplanowanego skeczu zaczęło mościć się w niewielkim basenie. Betty pozwoliła sobie zająć miejsce dopiero co opuszczone przez sanitariusza.

- Właśnie jadłaś mu z ręki. - mruknął Mayers lekko unosząc jedną powiekę i zezując na okularnicę.

- Doprawdy? - Betty popatrzyła na niego z zaciekawieniem upijając łyk ze swojego kieliszka.

- Pewnie. A przynajmniej tak będzie potem o tym opowiadał. - Krótki zamknął znów powiekę uśmiechając się leniwie. A potakująca głowa Werdena wskazywała, że zgadzał się z opinią dowódcy.

- Co powiesz na wzięcie go w dwa ognie? - Mazzi mruknęła do pielęgniarki, uśmiechając się ironicznie - Najłatwiej mu wjechać na ambicję, nie ma co go ganiać. Jeszcze płakać zacznie i udawać że nie, a na co to komu potrzebne - prychnęła, prostując nogi i położyła je na kolanie drugiego Bolta - U was w kołchozie też taki nieznośny królewicz? - spytała go, wzrokiem wskazując wracającego saniego, targającego skrzynkę. Uniosła kark i krzyknęła do saniego - Donnie, weź fajki!

- Dobra! - odkrzyknął i chociaż miał już w dłoniach skrzynkę to rozejrzał się dookoła za tymi fajkami.

- Nie jest taki zły. Tylko trzeba mieć na uwadze, że jego musi być na wierzchu i musi mieć ostatnie słowo. - Jessie chętnie ugościł na swojej nodze smuklejszą, gładszą i kobiecą nogę. Nawet zaczął ją głaskać więc chwilowo jego zainteresowanie oficerem medycznym znacznie spadło.

- Na dwa ognie? Ty i ja? No nie wiem Księżniczko… Myślisz, że sprosta naszym wymaganiom? - Betty za to pozwoliła sobie na leniwe rozważania. Widać było, że ten wspólny numerek z dziewczynami wprawił ją w dobry humor. I pewnie cała impreza.

- Oj dwa ognie to zuooo… Zwłaszcza w tyłek… - zajęczała cichutko Lana wymownie kręcąc kuperkiem by go dokładniej wymoczyć w wodzie.

- A chcesz jeszcze raz? - zapytała niewinnie masażystka wodząc palcami po jej piersiach. Gotka zastanowiła się chwilę, potem roześmiała się wesoło i w końcu się odezwała.

- Tak! Jak cholera! Nie wiem jak jutro wysiedzę cały dzień ale chrzanić to! Chcę jeszcze raz! - zaśmiała się radośnie i uderzyła dłonią w wodę nieco ochlapując i tak mokrą okolicę.

- A wasze imprezy to zawsze tak wyglądają? - zapytała z zaciekawieniem Anite rozglądając się naga po nagich klientach tego lokalu. Różnice między klientami a obsługą uległy zdecydowanemu zatraceniu.

- Cóż… tak. Jakoś nam własnie tak wychodzą te rodzinno-przyjacielskie spotkania na szklaneczkę czegoś mocniejszego i małego pokerka przy niedzieli - W odpowiedzi saper jedynie bezradnie rozłożyła ramiona, przybierając minę “co poradzę, takie życie”. Popatrzyła na kelnerkę z rozbawieniem, a potem sama rozejrzała się po okolicy. Powoli grupka po grupce kończyli, wstawali po odpoczynku, albo ciągnęli już w okolice jacuzzi i reszty przytomnej ekipy. Biorąc pod uwagę wzrost populacji do zeszłego tygodnia, strach pomyśleć co przyrośnie w przyszłym tygodniu. Zaraz też pomachała do Willy i Mike’a już zataczających się pod cembrowanie wielkiej wanny.
- Nie wiem czy by sobie poradził - odpowiedziała Betty, korzystając z okazji że obiekt obgadywania znalazł się tuż obok, dzierżąc skrzynkę pełną dzwoniących butelek. - Cholera wie ile prawdy w tych jego przechwałkach, a ile prawdy… może to wszystko być pic na wodę, fotomontaż i w kulminacyjnej chwili podkuli ogon. Albo w ogóle mu nie stanie - wzruszyła jednym barkiem, przenosząc się Mayersowi na kolana, aby zrobić miejsce dla sani. Inne dziewczyny też zaczęły przemeblowanie, chcąc zaprosić jak najwięcej osób do ograniczonej przestrzeni bąbelkowej wody.

Wyglądało na to, że wesołe towarzystwo w wesołym jacuzzi zaczęło ściągać kolejnych uczestników wieczoru jak magnes opiłki żelaza. Ściągali nadzy, mokrzy i roześmiani ładując gdzie się dało. Najpierw promiennie wokół cembrowiny małego basenu a potem jak kto się wcisnął. Obok na leżakach, na kocach albo na czyichś gościnnych kolanach. Tak Lamia z Eve zmieniły lokację gdy blondynka zajęła zwolnione przez nią miejsce siadając na kolanach Krótkiego a Lamia rozgościła się u Donniego. I cała czwórka z tego powodu wydawała się jednakowo zadowolona.

- A o czym tak gadacie? - zagadnęła Eve która z kolei przyholowała ze sobą Cesara oraz Hale i Denise. Cała trójka ulokowała się obok Mayersa i fotograf siedzącej mu na kolanach.

- O niczym. Nie ma w ogóle o czym mówić. Przecież bez sensu gadać o oczywistych sprawach prawda? - Don twardo szedł w zaparte na to, że bez żadnego trudu da radę Królowej i Księżniczce na raz. Akurat właśnie całkiem nieźle bajerował je obie, Steve’a i kto tam go jeszcze w okolicy słyszał gdy przyszła Eve ze swoją świtą i musiał przerwać bo cała czwórka musiała się umościć jak się da wygodnie. Widocznie fotograf musiała chociaż trochę usłyszeć z tego co właśnie opowiadał.

- Oczywiście Don. Nikt do tego nie ma żadnych wątpliwości. - rzekł kolega siedzący obok, z Księżniczką na kolanach takim tonem jakby ewidentnie miał jakieś wątpliwości w temacie. Zaliczył za to cierpkie spojrzenie od kolegi. Takie sugerujące, że może jednak powinien jeszcze przemyśleć swoją wypowiedź.

- Oh Donie ale to jest bardzo łatwe do zweryfikowania. - Betty która siedziała obok niego pogłaskała go pieszczotliwie po bicepsie. A potem dłoń zeszła jej na jego pierś i płynnie zsunęła się na kolano i udo swojej Księżniczki.

- No zaraz, zaraz. - Eve pozwoliła sobie się wtrącić i na chwilę okoliczne głowy zwróciły się na nią. - Trzeba ustalić jakieś zasady. Skąd będzie wiadomo, że Donnie da radę albo nie? To musi być coś klarownego i widocznego gołym okiem. - zauważyła blondynka i zaraz tłumek zafalował gdy zaczęto wysnuwać różne pomysły. Zapanował chaos który jak zwykle został spacyfikowany przez pomysł Dingo.
- Rzućmy im maczetę. To które zostanie na nogach z maczetą w ręku to wygra. - powiedział z zapałem w oczach i już zerkał gdzieś na szafki i ubrania jakby gotów był przynieść własną maczetę.

- Dingo. Ale spróbujmy tak coś bez maczet dobra? - Steve lekko wychylił głowę by złapać kontakt wzrokowy z fanem maczet na każdą okazję. Indianin z rozczarowaniem przewrócił oczami by dać znać, że znów go nie słuchają i jego świetnych pomysłów ale na razie ustąpił.

- Zróbmy jak za starych, dobrych czasów w koszarach - wzrok Lamii uciekł do Wilmy i saper zaśmiała się do niej krótko, wychylając aby pocałować szybko, nim podjęła wątek, wracając z perfekcyjnym uśmiechem prosto do sanitariusza - Last man standing… zobaczymy kto pierwszy odpadnie, a kto zostanie ostatni na placu boju. Oficer medyczny jednostki specjalnej przyfrontowych komandosów… czy siostra przełożona miejskiego szpitala pod rękę z wojennym kaleką i rencistą - powachlowała rzęsami, nachylając się do wspomnianego oficera - Wchodzisz w to, Donnie, czy ci rura mięknie?

- Pfff! Dziewczyno! Tylko se siary narobicie! - Don zdawał się ociekać pewnością siebie i mówił jakby zwycięstwo miał w kieszeni. Betty okazała większą powściągliwość. Tylko upiła łyk ze swojego kieliszka i dostojnie skinęła głową na znak zgody.

- Ej! To może zróbmy zawody! - wykrzyknęła nagle indiańska gangerka. Widząc, że większośc głów spojrzało na nią z proporcjonalną ilością zaciekawienia co braku zrozumienia to kontynuowała wątek. - 2:1! Przez jakąś minutę, dwie, pięć. A potem zmiana. Dwie osoby obrabiają jedną a potem się zmieniają. No najpierw Betty i Lamia obrabiają Donniego, potem Lamia i Don Betty, potem Betty i Don Lamię. To wtedy nikt nie będzie mógł płakać, że nie miał równych szans czy inny kwas. - Di szybko wyjaśniła jak to by jej zdaniem miało wyglądać. A goście wydawali się łapać bakcyla szykującego się widowiska.

- Jeszcze możesz zrezygnować - saper położyła opiekuńczym gestem dłoń na ramieniu medyka i ściszyła głos niby do teatralnego szeptu, lecz i tak każdy ją słyszał - Nie udało się ogarnąć defibrylatora, musimy uważać… prawda? - przybrała ton lekarza, dającego diagnozę i proszącego krnąbrnego pacjenta o rozsądek - Nie martw się, powiemy że masz astmę, albo jakąś alergię… znikniesz w kiblu na kwadrans, a wszyscy zapomną. Nie chcemy potem z łaskawą panią zachodzić w głowę, czy tak nie pociąłeś się gdzieś za latrynami w jednostce, bo ci koledzy dokuczali…

- Defibrylator? Dziewczyno do kogo ta mowa?! Tu masz najlepszy na świecie defibrylator! - zawołał buńczucznie unosząc do góry swoje dłonie by je zademonstrować i rozmówczyni i publiczności. Ta zaś od samego słuchania tej rodzącej się hecy robiła się coraz bardziej ożywiona i rozbawiona.

- A już myślałam, że wskażesz na inny defibrylator. - Betty wymownie wskazała wzrokiem gdzieś na podbrzusze mężczyzny jaki w tej chwili okupowała Księżniczka.

- To? Nie, nie, nie. - Don zaprzeczył z przekonaniem a do tego poruszył głową przecząco. - To jest przyrząd do intubacji. Bardzo uniwersalny. Pasuje do wszystkich otworów ciała. - sanitariusz ani na chwilę nie dał się zbić z pantałyku. Mówił z dumą mechanika jaki z przekonaniem mówi o możliwościach swojego warsztatu.

- Znaczy miękka rura - saper podpowiedziała uprzejmie otoczeniu mniej zaawansowanemu medycznie.

Okolicę małego, bomblującego się basenu zalała fala śmiechów, okrzyków i w końcu oklasków.
- Oj w ripostach to chyba na razie Lamia wygrywa! - ogłosiła fotograf nieco unosząc się by całusem w usta pogratulować jej takiej szybkiej i celnej reakcji. Za to Don zmrużył oczy jakby brał Lamię na celownik. I posłał jej jedno z tych spojrzeń jakie niedawno serwował Krótkiemu.

- To jest specjalna rura. Nowy model. Najnowszy. Twarda jak skała. - pokręcił głową i z wolna ale dobitnie wycedził swoje słowa prosto w twarz siedzącej mu na kolanach kobiety.

- Dobra to sobie uzgodnicie na akcji! A teraz czy ktoś ma monetę? Zobaczymy kto zaczyna! - Diane machnęła ręką ze zniecierpliwienia spychając to na dalszy plan gdy już chyba nie mogła doczekać się kto zacznie. Przez tłumek mokrych golasów przewaliły się szybkie pytania i odpowiedzi ale w końcu Mel się zgłosiła na ochotnika.

- Ja chyba coś mam. - powiedziała i szybko podeszła do leżaka ze swoimi ciuchami. Po paru chwilach grzebania wróciła z monetą.

- To potrzebujemy jeszcze sekundanta! I kogoś kto będzie mierzył czas! - oznajmiła gangerska ekspertka od zakładania gangu.

- Śpieszy ci się gdzieś? Weź nie dramatyzuj - saper zmrużyła cynicznie oczy, patrząc na Indiankę, a potem całkowicie bez podtekstu popatrzyła na drzwi wyjściowe z basenu i znów na Diane, posyłając jej całusa. Miała za dobry humor, aby psuć go sobie humorami innych. Wystarczy że przez cały pieprzony tydzień lawirowała między tym czego ktoś wymaga, chce, albo próbuje zasygnalizować bez mówienia wprost, aby Mazzi się domyśliła.

Obróciła twarz do saniego, zawisając z ustami tuż przed jego skrzywionymi ustami które dopiero co przestały cedzić swoje mądrości.
- Orżnęli cię, Donnie Darko… żeby nie powiedzieć wydymali - ściagnęła usta w smutny dziobek, głaszcząc swoje krzesło po policzku i dodała konfidencjonalnie - Ta skała… to piaskowiec. - zrobiła minimalną przerwę zanim dodała - Ale fakt, całkiem nieźle pasuje do ręki - wstała mu z kolan ciągnąc do górę - Tygrysek ma sikora, Kociaczek mu pomoże liczyć. - puściła blondi oko.

- No pewnie, że się spieszy! Chcę to zobaczyć! - Indianka odparowała z miejsca śmiejąc się wesoło z ekscytacji na ten show co się sam ulęgł nie wiadomo jak i gdzie.

- Słuchaj dziewczynko, nie znam się na jakiś piaskowcach ale szykuj się na solidny tartak. Jestem mistrzem sztuki tartacznej. - Darko też się rozkręcał coraz bardziej. A i pozostali obserwowali sprawę z rosnącym zainteresowaniem.

- Dobra to będziecie tak sobie prawić słodkości czy zabierzecie się wreszcie za robotę? - Steve popatrzył na stojącą obok dwójkę i tą trzecią co była tuż obok. Sam też wstał.

- O tak, ja bardzo chętnie będę sekundantem! A co robi sekundant? - Eve zgodziła się bez wahania na rolę proponowaną przez Lamię ale na koniec spojrzała na Di która wyglądała na znawcę tematu.

- Musisz pilnować by się zmieniali jak przyjdzie pora. Właściwie oboje ze Steve’m możecie być sekundantami jak Steve ma zegarek. - Indianka przejęła monetę od Mel i podeszła do trójki zawodników. - No to rzucajcie. Zobaczymy kto zaczyna. - podała im monetę by każde z nich zrobiło swoje rzuty. Rzucili i zaraz Di obwieściła wyniki.

- No to zaczynacie tak, że wy obie obrabiacie Darko. A potem będzie zmiana. - Indianka przetłumaczyła język rzutów monetą na język ciała jaki należało zastosować.

- Tak! - Don nie posiadał się z radości na tak przyjemny początek. Betty wzruszyła ramionami na znak, że jakoś specjalnie jej to nie rusza. Podeszła do Lamii obejmując ją w talii i wspólnie przypatrując się boltowemu bajerantowi.


 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172