Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-09-2020, 04:10   #221
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Wilma trochę straciła rezon jak już podeszły do Lamii i Steve’a ale już głupio było się jej wycofać gdy ci z zaciekawieniem podnieśli głowy na nie obie. Na szczęście Eve przejęła na siebie rolę mediatora.
- Lamia, Steve… - Eve zaczęła do nich mówić jakby miała im coś ważnego do powiedzenia. Więc ci spojrzeli po sobie ale żadne nie miało pojęcia co tym razem umyśliło się pod blond główką.

- Tak Eve? - Steve zachęcił blondynkę by kontynuowała zastanawiając się co ma z tym wspólnego Wilma którą fotograf wciąż trzymała za rękę.

- No więc my tak właśnie porozmawiałyśmy sobie z Wilmą. I nam by pasowało chodzić ze sobą. No ale jak jesteśmy we trójkę no to tak jakby Wilma też chodziła i z wami. No to jak? Zgodzicie się by Wilma chodziła z nami? - Anderson dość niefrasobliwie i lekko przedstawiła to o czym mówiła unosząc trochę trzymaną dłoń kapral aby podkreślić o kogo chodzi. Kapral zaś miała o wiele bardziej wyczuwalną tremę gdy czekała na tą odpowiedź. Steve zaś zniósł sprawę bardzo mężnie gdy obdarzył jedną swoim spokojnym spojrzeniem, potem drugą a w końcu spojrzał na tą trzecią co do tej pory leżała tuż przy nim.

- Myślę, że czworokąt jest równie łatwy do zalegalizowania jak trójkąt. - mruknął w końcu nagi oficer rozłożony wygodnie na leżaku.

Leżąca obok saper za to patrzyła zaciekawiona to na jedną, to na drugą dziewczynę i przekrzywiła kark, mrużąc oczy jakby coś sobie kalkulowała. Nieświadomie zaczęła bębnić palcami po kolanie Mayersa. Sytuacja była niecodzienna, nawet jak na ich niecodzienny związek.
- Trzy metry szerokości… od ściany do ściany - zerknęła na Steve’a zadumana - Wtedy się zmieścimy w piątkę i każdy się wyśpi. Jeżeli podniesiemy je na pół metra, zrobimy przestrzeń na pościel albo inne drobne gamble. Łatwiej też przyjdzie klęknąć przy krawędzi… będzie trzeba to rozrysować i zburzyć jedną ścianę działową, aby była jeszcze przestrzeń na szafy - wyszczerzyła się, klepiąc z rozmachem we własne kolana i wstała energicznie, łapiąc obie dziewczyny w objęcia. Pocałowała wpierw blondynkę a potem rudzielca, na tę drugą patrząc przez dłuższą chwilę rozognionym spojrzeniem.
- Jeżeli Willy będzie chciała się bujać z kaleką - uśmiechnęła się, na sekundę przez jej twarz przemknął ciemny cień, ale szybko zniknął. Dokończyła pogodnie - Mam całkiem niezłą rentę, z perspektywami na jej poszerzenie… więc wiesz. Jakieś plusy są.

Przez chwilę całe towarzystwo zerkało na Lamię dość niepewnie gdy ta na głos bujała gdzieś w obłokach o tych metrażach i podobnych tematach. Steve widocznie pierwszy odgadł o czym mówi bo zrobił nieme “aha” i skinął głową na znak zrozumienia. Obie dziewczyny załapały to ciut później. I wreszcie obie wybuchły śmiechem pełnym ulgi gdy Lamia wstała i wyraziła zgodę całując się i przytulając to z jedną i drugą.

- Naprawdę? Zgadzasz się? Znaczy wszyscy się zgadzacie? - Wilma gdy już złapała oddech to jeszcze raz zapytała Lamię i pozostałą dwójkę dotychczasowego trójkąta.

- Pewnie. - zgodził się Steve który też podniósł się ze swojego leżaka i do nich dołączył. Objął je swoimi ramionami w opiekuńczym geście i tym swoim ciepłym, kojącym uśmiechem i przytulił je do siebie. Chociaż przytulanie trzech kobiet na raz było zauważalnie trudniejsze niż dwóch. W końcu miał tylko dwa wolne boki. Ale i tak zdawał się w pojedynkę górować masą i wzrostem górować nad każdą z nich pojedynczo jak i po całości.

- A wiecie jaka Wilma była kochana? Zgodziła się, że dla niej też będę mogła być dziwką! - Eve obwieściła radośnie jakby to był najlepszy news tej części wiadomości i rudowłosa żołnierka sprawiła jej niebywałą przysługę i przyjemność, że zgodziła się na ten punkt.

- No to farciara z ciebie Eve. Jak ty nas wszystkich obrobisz co? - Steve zaśmiał się rozbawiony tymi wieściami. Wilma zresztą też. A Eve zdawała się tryskać radością jakby conajmniej wygrała los na loterii z główną wygraną.

- Postaram się! Mam nadzieję, że was nie zawiodę! - blondynka nie przestawała ćwierkać z zachwytu nad tym ich powiększonym gronem rodzinnym.

- Podobno masz mi wszystko pokazać co i jak. - Wilson nieco ściszyła głos jakby chciała Lamii coś powiedzieć w sekrecie chociaż nie było szans aby pozostała dwójka ich rozszerzonego związku jej nie słyszała.

- O tak, Lamia na pewno ci wszystko pokaże i wyjaśni co i jak. - zaśmiał się Krótki jakby nie miał wątpliwości, że Lamia jest świetnym mentorem do wprowadzania nowych w ich niecodzienne realia.

Ta jednak wyglądała na spiętą, gdy w jednej chwili stężała, a uśmiech zszedł jej z twarzy. Patrzyła na drugą bękarcicę poważnie spojrzeniem zmęczonym i pustym. Długo, uważnie, zastanawiając się co Willy ma w głowie, że godzi się na podobne układy. Rozumiała doskonale, że każda laska chętnie przygruchałaby sobie takiego przepięknego słodziaka jak Eve. Albo odważnego, przystojnego oficera o złotym sercu… gorzej z resztą.
- Serio ze mną też chcesz się bujać? - spytała wreszcie, jakoś dając radę przepchnąć głos przez ściśnięte gardło. Patrzyła przy tym przyjaciółce w oczy, szukając… sama nie wiedziała czego. - Nie jestem taka jak kiedyś, zresztą sama widziałaś… tam na parkingu przy cmentarzu. W Mason też się nie popisałam - wzruszyła nerwowo ramionami, udając że jej to nie rusza, ale zawsze była kiepskim aktorem - Raczej tego szybko nie naprawię.

Pozostała dwójka nie wtrącała się. Ale dało się poznać, że spojrzeniami, uśmiechami i dotykiem wspierają je obie. Ale nie wtrącali się. Wilma też w pierwszej chwili nie odpowiedziała. Wydawała się trochę zmieszana. Może nawet zażenowana. I jakby nie była pewna co i jak powinna odpowiedzieć na to pytanie.

- Chyba nikt z nas nie jest taki jak kiedyś. - powiedziała w końcu Wilson wzruszając ramionami. - Chodź. Spróbujemy. Chyba dawno temu powinnyśmy. To możemy i teraz. - dodała w końcu patrząc na drugą bękarcicę trochę niepewnie może nawet nieśmiało.

- Lepiej późno, niż wcale? - sierżant odwzajemniła grymas, a następnie wychyliła się, by delikatnie pocałować nową dziewczynę. Zupełnie jakby robiła to pierwszy raz, lecz szybko do głosu doszły hormony i temperament, zmieniając lekkie pieszczoty w głęboką, gorącą zabawę.

- Ojej, jak ślicznie razem wyglądacie… Tak fotogenicznie… O! Wiem! Zrobimy sobie zdjęcia! Przecież to taka pamiątkowa okazja! Czekajcie, zaraz przyniosę aparat! - widząc jak na jej oczach obie bękarcice zaczęły się namiętnie i głęboko całować Eve nie mogła wyjść z zachwytu. Ale zaraz przypomniała sobie o swoich powinnościach dokumentalisty i oderwała się od ich czwórki by skoczyć po swój aparat. Wilma na chwilę spojrzała za nią nie przestając obejmować Lamii jakby bała się ją wypuścić i znów stracić. A Steve też spojrzał za blondynką a sam wydawał się być stabilny niczym góra do jakiej można zakotwiczyć i w ogóle jest widoczna z daleka.

- Wy to pewnie macie wiele do nadrobienia teraz. - powiedział do nich z uśmiechem głaszcząc po policzku tą pierwszą swoją dziewczynę i tą najnowszą.

- Oj tak… Tak się bałam, że ledwo jak cię odzyskałam to znów cię stracę… - przez moment Wilmie się chyba miękko zrobiło bo coś jej się zabłyszczało w kącikach oczu i by to ukryć to znów przytuliła się do swojej Rybki by nikt nie musiał tego oglądać.

- Przecież tu jestem i nigdzie się już nie wybier… wybieram i… - głos saper się załamał. Coś jej uciekało, jeden z cieni przebijających się przez warstwę amnezji. Mocniej przytuliła rudzielca, jednocześnie z drugiej strony dociskając ją do Steva, więc tirówkę otoczyło ludzkie ciepło, ramiona i pewność siebie, emanująca od tego największego z ich trójki.
- Zobaczysz - odkaszlnęła i podjęła wesoło, całując dziewczynę w skroń, zupełnie jak robiła to z jedną blondi aby ją uspokoić - Zobaczysz Willy, teraz będzie już tylko dobrze. Zajebiście! Zamieszkamy razem, będziesz zjeżdżać na przepustki, a my do ciebie przyjeżdżać jak do Tygryska, na widzenia. Nawet się, kurwa, nauczę gotować - ćwierkała pogodnie, ponad rudawą głową patrząc na twarz komandosa - Nadrobimy wszystko, obiecuję. A teraz na trzy-cztery obłapiamy Tygryska zanim się zorientuje, dawaj - szepnęła Wilmie do ucha, całując je na odchodne.

Zabiegi Lamii przyniosły skutek bo i rudzielec w jej ramionach się uspokoił. Zwłaszcza jak pomogły im opiekuńcze ramiona ich kapitana co zgrabnie przytulił do siebie i jedną i drugą. A ruda głowa kiwała się na znak zgody i aprobaty na te wszystkie plany i obietnice Rybki. W końcu pokazała znów swoją twarz i roześmiała się wesoło i z ulgą. Coś próbowała powiedzieć ale jakoś nie bardzo jej wychodziło. Więc pewna blondynka która akurat przechodziła z aparatem w ręku przyszła jej z odsieczą.

- Już jestem! To ustawcie się najpierw ja wam zrobię razem! - Eve nie wychodziła z roli zawodowego fotografa i sprawnie ustawiła gestem i słowem całą trójkę do wspólnego zdjęcia. Potem zmienił ją Steve.

- To dajcie ja wam zrobię. Aż sam nie wierzę, że teraz mam trzy dziewczyny. Będę to musiał w koszarach na własne oczy obejrzeć. Kurde w dwie mi na początku nikt nie chciał uwierzyć. - powiedział wesoło gdy podchodził do blondyny i przejmował od niej aparat a ona szybko dokicała do swoich dziewczyn by ustawić się z nimi do wspólnej kompozycji.

Szybko przejęła ją saper, ustawiając po lewej stronie Willy, której prawy bok sama okupowała. Objęły się we trójkę, jednocześnie wdzięcząc się do mężczyzny z aparatem. Ich dłonie wcale nie przypadkiem błądziły po piersiach i pośladkach,ale tak, aby nie zasłaniać co ciekawszych fragmentów.
- Teraz masz całkiem sporo świadków i pamiątek - pomruk wyszedł Lamii wesoły i ciepły, gdy wtulała policzek w rude włosy, wciąz patrząc na Mayersa.

- No. Ale co fotka to fotka. - Steve zgodził się i jak skończył pstrykać migawką poprosił jeszcze przechodzącą obok Sonię by ta pstryknęła fotkę całej czwórce. Po czym wrócił do swoich dziewczyn i stanął nad nimi i za nimi obejmując je i przyciągając do siebie. Więc cała kompozycja idealnie wpisywała się w pamiątkowe ujęcie komandosa na wakacjach obłapianego przez swoje fanki.


- Kurwa mać - te dwa słowa towarzyszyły Lamii tym częściej, im więcej czasu mijało. Trzecia zbliżała się nieubłaganie, choć pewnie prócz niej niewielu gości patrzyło na zegarek… i dobrze. O to wszak chodziło, aby umilić im wieczór. Patrząc na nich saper czuła w kościach, że tym razem impreza skończy się nad ranem i chłopaki z Karen pojadą z klubu prosto do jednostki. Tym bardziej należało ogarnąć punkt ostatni programu - ten tak beztrosko spierdolony.
Oczywiście teraz można było sobie pluć w brodę, jojczyć na własną głupotę, jednak jeśli nikt na koniec miał się nie poczuć zbędnym elementem do wykopania, wypadało ruszyć zarówno dupę jak i głowę.

Białowłosą Melisę i piegowatą Sonię złapała przy stoliku z alkoholem, gdzie raczyły się drinkami, chichocząc i oglądając jak ich kumpela z roboty Anitka siedzi olbrzymiemu Indianinowi na kolanie, zażarcie mu coś tłumacząc, podczas gdy on miał tę swoją podstawową minę niewzruszonego głazu na pustyni. Drugie kolano obsiadła mu Lana, wtórując koleżance i energicznie przy tym gestykulując.
- Foczki, potrzebuję pomocy - Mazzi zwróciła się do pary kelnerek, wciskając się między nie i obie obejmując - Trochę dałam ciała, tak bardzo trochę - westchnęła ciężko, patrząc na salę. Ściszyła też głos - Nie przewidziałam, że misiaki będą tacy uroczy… chuj w to. Słuchajcie, dałoby radę skołować im na wypad coś do żarcia? Paczkę z prowiantem… jakieś kanapki, coś słodkiego. Żeby mieli co żreć po powrocie do jednostki i nie musieli nikomu ważnemu leźc na oczy… eh - prychnęła, krzywiąc odrobinę usta - Dla Tygryska, Karen, Cichego, Dingo i Dona ogarnęłyśmy temat jeszcze wczoraj… ale zobaczcie na nich. Chujowo będzie, jak jedni coś dostaną, a reszta kopa w dupę. Oni są naprawdę rozbrajający - humor jej widocznie siadł - Wszyscy po kolei.

- Aha, coś do jedzenia? Na drogę? - Anita oderwała się od śledzenia toku dialogu kolorowej trójki i skoncentrowała swoją uwagę na głównej klientce tego wieczoru. Spojrzała na Sonię a rudzielec chwilę się namyślał zerkając na mały zegarek na swoim nadgarstku.

- To chyba nie będzie problemu. Ale będe musiała skoczyć do kuchni. Jak to nie zaraz ktoś wychodzi no to chyba powinno dać radę. Ale to powiem jak wrócę. - rudzielec odstawiła swoją szklankę i ruszyła w stronę wyjścia na korytarz.

- Ubierz się! - krzyknęła za nią wygolona prawie na zero koleżanka śmiejąc się jednocześnie. Po ubraniach to kelnerki od gości już też było dość trudno rozróżnić gdy uczestniczyły w większości zabaw i rozrywek tego wieczoru.

- Cholera! - parsknęła Sonia orientując się w mocno niekompletnym stroju. Też się roześmiała i chwilę kręciła się pt. “Gdzie jest moje ubranie?!”. Co o tej porze wcale nie było takie proste i oczywiste.

- A coś konkretnie byś chciała? Bo jakieś kanapki to prawie na pewno dadzą radę zrobić w kuchni. Ciasto też może jakieś jeszcze zostało. No ale jak chcesz coś na ciepło, coś do zrobienia no to będą musieli dopiero zrobić. - korzystając z tego, ze rudzielec dość chaotycznie dopiero kompletowała swój ubiór aby móc się pokazać na reszcie obiektu Anite dopytała się czy Lamia ma jakieś konkretne zamówienie na ten prowiant na drogę o jakim mówiła.

- Kanapki, ciasto… a dałoby się im walnąc słoik z zupą? - brew Mazzi podjechała do góry, a na jej twarzy pojawiło się zamyślenie. Łypnęła okiem po sali, bębniąc palcami o dolna wargę i wreszce zdecydowała.
- Czekaj, pójdę z tobą - rzuciła rudzielcowi, również zaczynając opcję szukania ubrania. W oko wpadła jej hawajska koszula, ją więc zgarnęła, szybko zakładając na grzbiet i zapinając pospiesznie guziki. - To od razu ustalimy na miejscu, nie będziesz musiała kochanie nóżek przemęczać, latając po piętrach. Mel, mogłabyś w międzyczasie zagadać laski która ma dziś majtki i może je oddać na akcję charytatywną “dokarmiaj Bolta”? Ucieszą się z kanapek i pamiątek, będą mieli o czym gadać - parsknęła - przez miesiąc, w tych ich zimnych, nudnych koszarach.

- Majtki? Teraz? No może być trochę trudno. Sama nie wiem gdzie mam swoje. Ale zapytam. - Melisa trochę zmarszczyła brwi na to niespodziewane domówienie. No etap kompletowania ubrań w tym chaosie zapowiadał się rzeczywiście dość skomplikowanie. Wcześniej każdy zrzucał z siebie coś tam to tu, to wcześniej to później. Mało kto miał głowę by coś odłożyć celowo na później. A teraz to przemieszane i już nieźle zużyte towarzystwo mogło mieć kłopot odtworzyć gdzie kto co i kiedy zostawił. Ale Mel mimo to obiecała zrobić co się da.

- Dobra chyba już. - w międzyczasie Sonia znów zaczęła wyglądać jak tutejsza kelnerka. Biała koszula znów była na miejscu i zapięta a na dole była skromna, gustowna czarna mini. Zanim skompletowała ten strój także i Lamia zdołała się doprowadzić do porządku na tyle by wyjść na zewnątrz.

- Z zupą to nie wiem. Zależy czy coś zostało. Ale to jak? W słoik jakiś? No nic. Zobaczymy co w kuchni powiedzą. - Sonia szła razem z Lamią przez korytarz wracając do głównej części klubu. Ale na korytarzu jeszcze było względnie cicho i pusto szły właściwie we dwie.

- Ale Lamia! Co za impreza! I ci bolci! No zawsze tu są najlepsze imprezy i towarzystwo w mieście ale to co dzisiaj to o rany! Cieszę się, że o mnie pamiętałaś! Jakbyś na jakieś imprezie potrzebowała kelnerki to wal śmiało! Bardzo chętnie! Troszkę szkoda tak, że do końca nie można popuścić cugli bo jednak w pracy ale i tak lepiej niż niejedna impreza tutaj! - Sonia skorzystała z okazji by podzielić się z Lamią swoimi wrażeniami z tej kończącej się imprezy. I widocznie zasługiwała ona na jej najwyższą ocenę.

Ta objęła ją ramieniem, ze śmiechem kiwając głową do wszystkiego co rudzielec nawijał. Szły tak objęte korytarzem, zataczając się odrobinę, a saper sama nie wiedziała czy to ze zmęczenia, alkoholu, czy szczęścia.
- Kochanie, prędzej bym wyłysiała i zarosła pąklami, niż zapomniała o tobie, daj spokój - cmoknęła kelnerkę w policzek, pocierajac to miejsce własnym policzkiem - Dzięki że się zgodziłaś, ej no. Jesteśmy jednym oddziałem, mówiłam ci. W końcu ogarniemy balet gdzieś poza klubem, albo… jakoś jak nie masz zmiany, obiecuję. Dzięki że pomagasz ogarniać całe to pierdololo, bez ciebie zginęłaby marnie. To dzięki wam tak świetnie wychodzi - dodała poważnie, mocniej ściskając kumpelę, a w jej głos wdarło się rozmarzenie - Tak chłopcy… są cudowni. Kochane misiaki, każdy po kolei. Nawet Donnie, ale mu tego nie powtarzaj - łypnęła szybko w bok i zachichotała - Wystarczy pasienia jego ego. Napasiemy go żarcie, reszte też. Zupa w słoiku brzmi jak dobry plan, to mamy już dla Steve’a i jego chłopaków… - westchnęła nagle, na jej twarzy pojawił się cień wyjącego do księżyca basseta - Mam nadzieję, że im się podobało. Zasłużyli w końcu, no nie? - popatrzyła gdzieś do przodu - Na to, co najlepsze. Foczki też wydają się zadowolone, wyszło ok… mam nadzieję, szczerze. Czasem pod uśmiechem idzie sporo ukryć, liczę jednak że te na ich twarzach były szczere.

- Na pewno! - rudzielec roześmiała się gdy pchnęła drzwi i wróciły do tej głównej częsci sali. Bardziej oświetlonej i gwarnej. W końcu weekend się kończył ale jednak jeszcze trwał a do poniedziałkowego poranku było jeszcze dobre kilka nocnych godzin.

- Może się nie znam ale myślę, że trudno by tam znaleźć kogoś komu się nie podoba! - musiała podnieść głos by mogły rozmawiać w czytelny sposób. - Zresztą to będzie widać najlepiej po imprezie! Jak się będą dopytywać o kolejną! - powiedziała to wesoło tonem eksperta od imprez w najmodniejszym i najdroższym klubie w mieście. A w międzyczasie doprowadziła Lamię do kuchni gdzie dla odmiany znów było ciszej chociaż odgłosy i zapachy kojarzyły się właśnie z kuchnią pracującą na pełnych obrotach pełnej sprawdzonego zespołu co nawet w tych późnych godzinach pracował jak niezawodny mechanizm.

- Bart! Bart! - Sonia zawołała któregos z kucharzy i ten zostawił swoją pogawędkę z kolegą i podszedł zerkając z zaciekawieniem na nią i na gościa.

- Bart musimy zorganizować jakiś prowiant na drogę. Jakieś kanapki, może ciasto jak jakieś jest, zupa w słoikach. Coś taką wałówę na drogę. Dacie radę? - Sonia na szybko przedstawiła o co chodzi i co jest im potrzebne. Bart zamyślił się chwilę.

- A na ile osób? I na kiedy? Kanapki to nie problem. Ciasto po kawałku chyba jeszcze będzie, zależy na ile osób. Zupa… - kucharz całkiem sprawnie operował swoimi zasobami i widocznie nieźle orientował się co mają a co mogą mieć. Gdy zaczął o zupie cofnął się do jakiejś szafki, wsadził peta w zęby i wyjął z niej słoik wielkości trochę większego kubka. - … takie coś wystarczy? Dużo ma być tych słoików? - wrócił do pytania o ilu porcjach rozmawiają no i na kiedy to ma być zrobione.

- O tak, będą idealne! - mokra brunetka w krzywo zapiętej hawajskiej koszuli i na niebotycznie wysokich szpilkach przytaknęła energicznie, kiwając do tego głową wyjątkowo zgodnie. Gapiła się przy tym na kucharza jakby był jej wybawcą w najczarniejszej godzinie. Szybko przeliczyła w głowie co potrzeba i już nawijała dalej, wdzięcznie załamując rączki - Nie, nie dużo. Siedem. Siedem słoików, tych kanapek i ciasta. Takie… racje żywnościowe dla żartych wojskowych po całonocnej imprezie. Trochę się nam spotkanie rozrosło - zrobiła smutną minę, szczując bassetem mężczyznę przed sobą, przez co przypominała zmokły obraz rozpaczy oraz zagubienia - I głupio tak, aby część chłopaków musiała wracać do jednostki o suchym pysku… gdyby udało się z tą zupą i resztą, będę naprawdę bardzo wdzięczna. Życie mi pan uratuje, odwdzięczę się, obiecuję.

- Siedem? Jasne. Nie ma sprawy. Ogarniemy to. A na kiedy to? - Bart skinął głową i machnął ręką na znak, że takie sprawy to załatwia rutynowo.

- Za pół godziny? Za godzinę? Niedługo impreza się kończy to dobrze by już na nich czekało. - Sonia włączyła się do rozmowy dorzucając garść potrzebnych szczegółów.

- Jasne. Nie ma sprawy. Za pół godziny będzie do odebrania. - kucharz powtórzył w swoim niezmienionym stylu.

- Jesteście kochani! Wiedziałam, że dacie radę! - Sonia uśmiechnęła się słodko jakby co najmniej chodziło o jej własną imprezę.

Z drugiej strony zaatakowała brunetka, na moment wieszając się kucharzowi na szyi i całując go w policzek.
- Dzięki Bart, życie nam ratujesz - dodała, całując go w drugi policzek, a potem z wesołym uśmiechem wróciła pod bok Sonii, chwytając ją za rękę. Z bękarciego serca spadł sporych rozmiarów kamień. Nikt nie powinien wychodzić z poczuciem, że ludzie mają na niego wywalone. *


Istniała pewna nieśmiertelna zasada, że wszystko co dobre, szybko się kończy. Tak samo sprawa miała się z niedzielna imprezą dziękczynną i chociaż wydawało się, że dopiero co cały oddział wszedł do niebiesko oświetlonego basenu, dopiero co z zalegającej na ziemi mgły wyłoniły się kobiece sylwetki i dopiero co wypili pierwszy toast, a należało zbierać się do domu. Obracając nadgarstek Tygryska, Mazzi z niedowierzaniem patrzyła na wskazówki pokazujące 3:15. Rano. Nie wiadomo kiedy zrobiło się tak późno… albo tak wcześnie. Zebrani w sali ludzie powoli i niechętnie zaczynali rozglądać się za rozrzuconymi w pośpiechu ubraniami, dziewczyny z obsługi zmieniły światło z błękitu na zwykły biały blask jarzeniówek, ułatwiający skompletowanie garderoby. Gdzieś w międzyczasie Eve ostatni raz wybiegła na salę z aparatem, robiąc zdjęcia wszystkim chętnym, w dowolnych kombinacjach, więc ludzie skupili się na jasnym kędziorku skaczącym po sali rozświetlonej nagłymi, ostrymi błyskami fleszy.
- Dobra ekipa, ostatnie wspólne zdjęcie! - przez ogólny harmider rozszedł się donośny głos starszej sierżant, do spółki z miarowymi trzema klaśnięciami - Póki jeszcze nie rozleźliśmy się po mieście! Jeszcze raz dzięki serdeczne za przybycie, mamy nadzieję że dobrze się bawiliście! Jesteście najlepsi, kochamy was! Foczki! W życiu nie spotkałam tak zajebistych lasek jak wy! Musimy to powtórzyć! Wkurwię się, jak teraz zaczniemy się unikać!

I czas było się pożegnać. Więc się żegnali. I starzy druhowie z oddziału i nowe twarze co dzisiaj dały się poznać reszcie pierwszy raz. W świetle jarzeniówek zaczęło się tradycyjne szperanie za porozrzucanymi wcześniej częściami garderoby. Odwieczne pytanie “Gdzie są moje buty?”, “Gdzie jest mój stanik?”. No i jojczenie na to poranne wstawanie co jak się okazało czekało całkiem sporą część tej ubierającej się populacji okupującej błękitny basen. Ale mimo to humory dopisywały. Gdy główna gospodyni życzyła im ponownego spotkania i podziękowania to rozległy się gromkie brawa, wiwaty i obietnice jak najrychlejszego ponownego spotkania. Wyglądało na to, że towarzystwo bardzo sobie przypadło do gustu. I każdy mógł znaleźć sobie jakiegoś interesującego partnera czy parnterkę. Do rozmowy, do żartów, do tańca, do zabawy czy głębszej integracji.

Jeszcze nie wszyscy zdążyli skompletować swoje ubranie. I czasem nie zanosiło się, że to się uda. Jak Hale co odkryła, że spodnie w jakich przyszła są podarte a nawet w strzępach. Albo Laura co nie mogła znaleźć swojej góry a już straciła nadzieję, że przykryje czymś swoje uroki mlecznej czekoladki. Ale to było “Honolulu”. I lokal wraz z obsługą zdawał się mieć zasłużenie swoją rangę. Sonia wraz z Mel i Anitą wyciągneły skadeś torbę sportową i jak się okazała była pełna różnych ciuchów. Więc jak ktoś nawet coś stracił to chociaż tak by nie świecić gołym tyłkiem czy cyckami to mógł sobie coś znaleźć na bezpieczny powrót do domu czy jednostki.

A to nie był koniec! Już gdy tak większość była bardziej ubrana niż mniej to jeszcze urocze kelnerki zorganizowały podarunek jaki wcześniej ustaliły z Lamią. Przyniosły na stół te przygotowane paczki by mogła wręczać tym mundurowym głodomorom. Co już zdawało się do reszty rozbrajać tą kompanię braci. I jedną siostrę. Że po tak długiej, owocnej, pełnej niespodzianek imprezie jeszcze na sam koniec organizatorka tego spotkania skombinowała coś na drogę.

Obok pakunków z kuchni wylądowały te przygotowane przez Amy - te były większe i każdy z nich podpisano imieniem odpowiedniego komandosa. Mazzi zaczęła od nich, wybierając największą z paczek przywiezionych od Betty.
- Wszyscy będziemy mieć dziś ciężki dzień… mamy nadzieję, że dzięki temu trochę wam ten poniedziałek się osłodzi - rozłożyła trochę bezradnie ręce, uśmiechając się przepraszająco - To niewiele, ale i tak… przecież głupio wypuszczać swoich o suchym pysku i bez prowiantu na drogę. Trzeba o was dbać, gdzie byśmy znalazły takich drugich misiaków? - zadała pytanie retoryczne, biorąc do rąk pierwszą paczkę.

- Dingo! - wywołała odpowiedniego samca, wręczając mu prezent z uśmiechem. Co prawda po kilkugodzinnej ostrej balandze ledwo stała na nogach, zaś z bajkowej kreacji założyła tylko stanik i majtki, a resztę ciężkiej kiecy schowała do torby… ale wyglądała na wyjątkowo szczęśliwą i zadowoloną.
- Tygrysku… Dingo… Cichy… Karen… Donnie… - wywoływała ich po kolei, a potem przeszła do paczek z Honolulu - Jessie!

- Hej! Święta przyszły w tym roku wcześniej! A czerwony grubas przysłał swojej najseksowniejsze śnieżynki! - wydarł się Donnie co chyba wszystkim pasowało jako komentarz. Komandosi nie mogli uwierzyć w te prezenty nawet gdy w końcu każdy z nich trzymał swoja paczuszkę w rękach. Pytanie tylko było czy powinni je otworzyć teraz czy potem. Ale ich dowódca dał im pewną subtelną podpowiedź głośno rozrywając opakowanie a reszta poszła w jego ślady.

- O cholera… No, no… dziewczyny… Jesteście niesamowite! - Krótki oglądał ten sweter, szalik, rękawice, poduchę i całą resztę torby. Nie mógł się nadziwić ile tego jest bo już ręcę, szyja i pachy mu się kończyły by to wszystko wyjąć i obejrzeć no i jakoś przymierzyć czy potrzymać. Aż mu musiały te wdzięczne i seksowne śnieżynki pomagać. Zresztą reakcja chłopaków i ich jedynej siostry była podobna. Z pozostałych najwyleniejsi okazali się Donnie i Karen.

- Wiem, wiem, tak oficjalnie to lecicie na niego no ale wiem, do kogo moczycie się w nocy. To zresztą jest oczywisty dowód. - Darko bajerował niby jak zwykle ale też coś tak jakoś bardziej ściskał i przytulał się z Lamią i Eve jak brat niż jak ten wyśniony po nocach kochanek.

- Oj dziewczyny… Nie trzeba było… A ja nic dla was nie mam… Jak ja się wam odwdzięczę? - Karen jako jedna z nielicznych wydawała się chociaż trochę zakłopotana tą dobrocią i wcale nie ukrywała wzruszenia.

Saper wyściskała każdego, dała się wyściskać i udawała, że nic jej nie wpadło do oka, to tylko durne światło, albo ta nie do końca wodoodporna mascara. Uśmiechała się przy tym i z czułością patrzyła na twarze dookoła.
- Po prostu bądź - zwróciła się do Karen, ściskając ją mocno - Po prostu bądźcie… wszyscy. Tacy jak jesteście teraz. To my dziękujemy i ej… jesteśmy jednym oddziałem, rodziną. O swoich się dba, co nie? - pociągnęła nosem, biorąc kolejną paczkę. Popatrzyła na tych poznanych dopiero dziś - Dla was pakiet rozszerzony przyleci następnym razem. W ciemno… ciężko nam było coś wykombinować, nie gniewajcie się. Kochamy was wszystkich i teraz niestety musicie się przygotować na niespodziewane ataki ciastem, alko, albo drożdżówkami z piekarni Mario. Zdjęcia pamiątkowe dostaniecie kiedy Kociaczek ogarnie aparat i porobi odbitki… chodź Denis - wyciągnęła pakunek do wysokiego blondyna - Ta jest dla ciebie.

- Nie przejmuj się. Wyszło świetnie! Czadowo! I te prezenty! No dla mnie bomba! Też po prostu bądźcie i się nie zmieniajcie. Mnie to wystarczy. - Denis na którego teraz padło odebranie paczuszki machnął ręką, że nie ma żalu za tą rózną rozpiętość paczek pomiędzy boltami. Ale jak mówił to i inne głowy nowo poznanych komandosów też kiwały się twierdząco, że nie mówi tak tylko za siebie.

- Właśnie! Hej, żeby każda nasza akcja kończyła się taką imprezą! To by dopiero było! - krzyknął któryś z rozradowanych chłopaków a reszta poparła go gromkimi śmiechami i aplauzem.

- Będziecie grzeczni i Tygrysek nie będzie się na was skarżył, to kto wie? - Lamia wyszczerzyła się pogodnie - Halloween niedługo, prawda? Co nam szkodzi zrobić repetę tym razem z kostiumami, dyniami i… heh - zrobiła nagle niewinną minę, wachlując na okolicę rzęsami - Coś się wymyśli i zorganizuje, jak obiecacie, że przyjdziecie w odpowiednich przebraniach i znowu przyniesiecie piwo. Ale tym razem weźcie Martineza, bo mam wrażenie, że będzie jutro trochę wam zazdrościł.

- O! Halloween! Pasuje! Może nam wolne dadzą! A Martineza się może zaciągnie, raz jak zostanie z nami to nic mu się nie stanie! - chłopaki raźno podchwycili pomysł kolejnego spotkania i to tym razem w komplecie z brakującym dzisiaj kolegą. A i od żeńskiej części gości też dało się słyszeć okrzyki radości, zachęty i zachwytu na kolejną powtórkę wcale nie aż tak strasznie daleką w czasie. A akurat by się i stęsknić i sił nabrać przed kolejnym spotkaniem tego kalibru.

- Świetnie! - Lamia zaklaskała w ręce z uciechy - Jesteśmy więc umówieni, kochani! Następny balet w Halloween, w tym składzie, albo i większym! Jeśli macie jakieś propozycje, sugestie albo inne skargi-zażalenia, do końca października masa czasu. Będziemy się łapać. Misiaki przez Tygryska, a foczki - tutaj wyszczerzyła się do żeńskiej części zgromadzenia - Wiecie ślicznotki gdzie mnie szukać, jeśli będę potrzebna. A teraz bądźcie tacy mili jak uroczy i chodźcie, walniemy sobie ostatnią wspólną fotę na pamiątkę!
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 15-09-2020, 18:45   #222
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 45 - Kacowe rozterki 1/6

05:00 Steve i Karen; dom


Nawet nie był pewny czy w ogóle coś spał. Wydało mu się, że nie. Ale nie był pewny. Bo dopiero co wesołą i głośną gromadką wypakowali się z Ghurki po czym zaczęły się schody. Dosłownie. Cholera na tych stalowych schodach naprawdę można było się zabić. Przynajmniej po pijaku. I w wesołej gromadce co każdy chciał każdemu pomóc a niekoniecznie tak dobrze to wychodziło. Potem jeszcze pytanie kto do cholery ma klucze. No i wreszcie w domu. W domu. Jak to dziwnie brzmiało. Nawet tak na słuch. Od tak dawna mieszkał po różnych bazach, koszarach i poligonach, że “dom” to było coś co mieli inni. Ci bez munduru. Albo ci ze stałego personelu. Ale nie on. Nie oni. Nie Thunderbolts. Nie ci w aktywnej służbie. Do tej pory najbardziej co mu pod to pasowało to to rancho co ten cholerny kuternoga założył sobie pod miastem. Swoją przyszłość do tej pory wiązał z tym miejscem. Że jak skończy służbę i przejdzie na emeryturę no to będą rozkręcać ten interesik, składać samochody, może zrobić jeszcze jakąś strzelnicę. Ściągnąć paru chłopaków i kto wie? Może otworzyć jakiś punkt szkoleniowy? Jazda i strzelanie dynamiczne. Czy coś. Jakoś do tej pory tak to sobie imaginował. W tej mglistej “przyszłości”. A tu… Dziewczyny chciały zrobić mu dom tutaj.

~ Właściwie to już zrobiły. ~ sam się temu dziwił. Nie mógł jakoś nawet określić gdzie, kiedy i jak. Ale czuł to. Jak leżał na plecach na tym płaskim łóżku Eve, wpatrywał się w sufit albo granatowy prostokąt okna i wsłuchiwał się w te ciche oddechy obok siebie. Na czym to polegało? Która z nich to zrobiła? Może wszystkie? I gdzie? Jak poznał Lamię w “Honolulu”? Jak pojechali do Mason? Jak go odwiedziły wtedy w środku nocy w koszarach co myślał, że coś się stało? Jak zrobił z siebie durnia by ściąć tych cholernych kwiatów na bukiet dla Lamii? Albo jak chociaż nie lubił tego jak jasna cholera to jak ubrał dla niej mundur. I to w galowy. Sam nie wiedział jak i kiedy. Jakoś tak… Stało się. Samo. I to tak szybko. A teraz… Teraz po prostu miał dom. Tutaj z tymi niesamowitymi dziewczynami.

Ale czy to ma sens? Czy to się uda? Przecież byli tak różni. I one z nim i nawet między sobą. Tak ciężka mu była myśl, że zaraz będzie je musiał zostawić. Ale pamiętał jak się cieszył gdy weekend się zbliżał z każdym dniem i wiedział, że znów się spotkają. ~ Chociaż cholera mam nadzieję, że nie tak jak w ostatnią środę. ~ pokręcił głową gdy znów o tym myślał. Tak niewiele brakowało… I nawet nie wiedział, że to one! Dopiero jak już było po wszystkim. Ale może to i lepiej? Przynajmniej nikomu z nich ręka czy powieka nie zadrżała w krytycznym momencie. Nie bardziej niż przy innych zakładnikach. Usłyszał skrzek ptaków na zewnątrz. Świta. Już nie było sensu próbować zasnąć. Ale jeszcze nie trzeba było wstawać.

A co będzie jak nie wróci? W ich zawodzie to nie było czcze gdybanie. Zostawi po sobie dwie wdowy? Cholera. Trzy. Jak to z Wilmą wczoraj to tak na serio. Albo jak wróci ale bez ręki czy nogi. Bez twarzy. Ze spalonym, zdegenerowanym ciałem. Takie rzeczy się zdarzały nie tylko na Froncie. Jak się walczy to się obrywa. W końcu jesteś ciut za wolny, masz ciut mniej szczęścia albo po prostu pada na ciebie. Koło życia. Dlatego dotąd nie zamierzał się z nikim wiązać. Na pewno nie na stałe ani na poważnie. ~ I chuj wyszło z tych zamierzeń. ~ uśmiechnął się ironicznie w tej szarówce świtu do sufitu nad nim. Spojrzał w bok na trzy śpiące ciała. Wilma, Lamia i Eve. Eve chciała spać od zewnątrz z tego samego powodu z jakiego on i Karen spali po drugim zewnątrz. Wstawali wcześniej niż dziewczyny to nie chcieli ich budzić. Trzy śpiące, kobiece ciała. Wciąż w tych kieckach w jakich wrócili z klubu. Nikt nie miał ani siły ani głowy ani cierpliwości się z nich rozbierać. ~ Ciekawe czy chłopaki cało wrócili do jednostki. ~ odruchowo wspomniał swoich kumpli i podkomendnych. Miał nadzieję, że nic im się nie stało. Że zrobią swoje. Tak jak oni liczyli na niego.

- Cholera laski, przecież ja nigdy w życiu z nikim nie mieszkałem. Ani nie miałem stałego związku. Nie znam się na tym. - szepnął bezgłośnie patrząc na trzy okryte kołdrą kobiece ciała. Trochę go to przerażało. To jak to się wszystko dzieje i rozwija. Tak szybko. Tak bez kontroli. Kompletny żywioł. I ten ogrom wiary jaką w niego pokładały. Przynajmniej Lamia i Eve. Wilmy to jeszcze prawie nie znał. Ale Lamia i Eve no to go aż przerażały. Jak ogrmonym zaufaniem i wiarą go obdarzały. Po… Ile oni się znali? Chyba drugi weekend. Jeśli czegoś nie pomylił. Tyle władowały w niego troski, wysiłku, czasu, uwagi, że aż nie miał pojęcia jak to wszystko przyjąć i traktować. To już nie był tam jakiś szybki numerek na przepustce. Zaczynało się robić poważnie. I to też go trochę przerażało.

Co prawda chłopaki i Karen i cała reszta też pokładali w nim zaufanie. Ale to było inaczej. Na tym się znał. Był przeszkolony, miał doświadczenie, wsparcie regulaminów, doradców, przełożonych i tak dalej. To było jakieś swojskie. W tym czuł się mocny. Ale w zakładanie domu? Rodziny? W tym był kompletnie zielony. A zgadywał, że trochę może być trudno o poradnik “Jak ułożyć sobie życie z trzema dziewczynami na raz”. No. Może być trudno.

Przypomniał mu się tamten instruktor. Na samym początku kariery gdy jeszcze był tylko rekrutem z numerem. Bez nazwiska i imienia. Przynajmniej dla instruktorów. I jak darł mu się do ucha. “90% związków ze specjalsami rozpada się! Masz żonę? No to nie zdzierży tego i będzie chciała rozwodu! By sobie z kimś normalnym ułożyć życie a nie z facetem którego wiecznie nie ma! Masz dziewczynę? No to nawet nie masz co liczyć na etap ożenku! Kobieta potrzebuje swojego mężczyzny przy swoim boku a nie na drugim krańcu kontynentu z widzeniami na święta! To jakby wyszła za skazańca! Albo przez 10 miesięcy w roku była wdową! I to nie przez rok czy dwa! Ale do końca służby! Więc wbijcie to sobie do tych wygolonych łbów! Nie po to się zostaje specjalsem by zakładać rodzinę! Specjalsem zostaje się by walczyć! By wykonać misję! Nic innego nie jest ważniejsze! Nie ma bogów, nie ma dzieci, nie ma żon i rodzin! Jest tylko misja! Reszta się nie liczy! Hu-a!”

Wtedy mu odkrzyknął to co trzeba. “Hu-a!”. Tak jak wszyscy. Teraz zastanawiał się czy przypadkiem tamten instruktor nie mówił z własnego doświadczenia. A jeśli przemawiała przez niego mądrość i tragiczne doświadczenie wcześniejszych pokoleń specjalsów? Czy inni, jego poprzednicy też tak leżeli na wznak wpatrzeni jak na suficie budzi się dzień i słysząc kobiecy oddech tuż obok siebie zastanawiali się czy to ma sens?

Znów spojrzał w bok ba śpiące sylwetki. Było w nich coś kojącego. Jak tak spały ciche i bezbronne. Wtedy to do niego dotarło. To, że one jakoś widzą w tym sens. Jakim cudem to nie miał pojęcia. Ale widocznie widzą coś więcej od niego. Może nawet w nim samym. ~ Naprawdę jesteście niesamowite. ~ trudno. Może to mało profesjonalne uwierzyć kobiecej intuicji. Ale ostatecznie doszedł do wniosku, że takiego wysiłku jaki dziewczyny wkładały w ten związek, w ten dom jaki dla niego zbudowały nie można wyrzucić do kosza. Zresztą dawno z nikim spoza oddziału nie czuł się tak swobodnie. Jak w rodzinie. - No to spróbujmy moje panie. - mruknął cicho i uniósł nadgarstek do góry aby wyłączyć budzik w zegarku. 5 rano. Czas się zbierać.

Spojrzał w stronę ściany, tam gdzie spała Karen. Wciąż go dziwił widok Karen w babskich ciuchach. Kiecki, pantofelki, torebka… Wyglądała… Jak kobieta. No niby tak. Ale tak się przyzwyczaił do niej jako koleżanki, kumpeli, snajpera, zwiadowcy, obserwatora i ich jedynej ale ulubionej siostry, że jakoś to wszystko przytłoczyło to, że Karen może się ubrać i wyglądać jak te wszystkie dziewczyny jakie widywali na przepustkach. No a właśnie spała mu przy drugim ramieniu ubrana w jakąś kieckę. A nie mundur czy wojskowy t-shirt.

A jednak mimo to była żołnierzem. I boltem. Tylko dotknął jej ramienia a jej głowa lekko uniosła się a oddech zamarł. Dał jej na migi znać, że czas spadać. Skinęła głową, przetarła oczy, jęknęła cicho i spojrzała na swój zegarek. Po czym bez słowa wstała ostrożnie z niskiego posłania zwalniając drogę dla niego. On za nią powtórzył ten manewr a potem chwile oboje rozglądali się na środku pokoju za swoimi rzeczami. W końcu on pacnął ją w ramię i dał jej znak na drzwi. Skinęła głową i cicho otworzyła drzwi ostatni raz rzucając spojrzenie na trzy śpiące koleżanki z jakimi ostatnio tak się nieźle polubiły. On też spojrzał na nie i chociaż nie mogły tego widzieć machnął im na pożegnanie. A potem zamknął drzwi do sypialni.

- Krótki, gdzie są nasze rzeczy? Pamiętasz? - Karen wreszcie mogła cicho ale odezwać się do kolegi i dowódcy. W sypialni ich chyba nie widziała.

- Tam są. - Steve już to miał przećwiczone. Za pierwszym razem prawie przypadkiem położył swoja torbę za kanapą przy stole. Pewnie dlatego, że niedaleko tam siedział wtedy. A potem jakoś tak sobie wyrobił nawyk zostawiania tam swojej torby. No i skoro nie spał to nie miał tego etapu zmętnienia umysłu i pamięci tuż po przebudzeniu jak ciemnowłosa koleżanka. Podszedł do kanapy i znalazł tam jej i swoją torbę z rzeczami. Ulżyło mu, że wszystko jest na miejscu.

- O! A kto tu jest! Nasz największy słodziak w tym mieście co? - Steve w pierwszej chwili wytrzeszczył oczy w okno i znieruchomiał gdy usłyszał za sobą pełen słodyczy głos koleżanki. Tak kompletnie nie pasujący do profesjonalnej pani snajper i zawodowego zwiadowcy.

- No nie… On znów to robi… - jęknął Krótki gdy z obiema torbami wstał z kanapy i spojrzał na klęczącą na środku pokoju Karen której Alfa już zdominował uda i kolana i właśnie zabierał się za ugniatanie łapkami piersi domagając się też uwagi ust i twarzy.

- Co takiego? - zapytała zaciekawiona koleżanka zerkając na niego ale na razie ciesząc dłonie puchatą kulką.

- Kosi mi wszystkie laski jakie go tylko spotkają. Po co ja go ratowałem z tego wraku? - zapytał dość retorycznie zdejmując z siebie koszulę i otwierając swoją torbę szukając nowej. Tym razem służbowej i w barwie khaki.

- Bo jesteś dobrym człowiekiem Krótki. Nawet dla takich pieszczochów. - Karen zaśmiała się cicho ale puściła w końcu Alfę na podłogę a sama podeszła do swojej torby. Też szybko zaczęła ściągać z siebie cywilne rzeczy by stopniowo przebrać się w kapral Thunderbolts z naszywkami strzelca wyborowego. Mieli wprawę więc przebrali się prawie jednocześnie. Jeszcze chwila na umycie zębów i trzepanie kieszeni za kluczami.

- Dobra, mam. Wychodzimy. - mruknął cicho Krótki biorąc do ręki swoją torbę i ostatni raz obrzucając pomieszczenie czy czegoś nie zostawili. Wyglądało, że niczego. Więc tak cicho jak się dało otworzyli drzwi. Zamknąć ich nie mogli bez klucza ale domofon był wciąż zamknięty. - Cholera! - syknął Steve czując, że czas jakby znacznie przyspieszył. O 6 rano powinni już być przy bramie. A jeszcze musieli dojechać do tej bramy z miasta.

- Co jest? - zapytała umundurowana kobieta zerkając z platformy na dół by sprawdzić co tak zirytowało Krótkiego.

- Drzwi! - Steve wskazał na drzwi do garażu. Miał swoje klucze od swojego samochodu. Ale zapomniał o tych od garażu. Dobrze, że nie zamknęli drzwi. Wrócił do mieszkania by spojrzeć na salaterkę z kluczami. Grzebał w niej ale coś za cholerę nie mógł sobie przypomnieć który to był. A był pewien, że Eve już mu to pokazywała. Zirytowany przebierał w tym złomie coraz szybciej.

- Krótki! Weź wszystkie. Któryś musi pasować. - podpowiedziała mu koleżanka z oddziału wciąż stojąca ze swoją torbą na ponurej platformie.

- Racja! - Mayers pacnął się w czoło i dłużej nie zwlekał. Zabrał całą salaterkę i tym razem zamknął drzwi wejściowe. Zeszli szybko po schodach i przystanęli przed drzwiami garażu. Po paru próbach rzeczywiście okazało się, że któryś pasował. Garaż stanął otworem a on wreszcie zobaczył swojego czarnego Ghurkę.

- Otworzę garaż. - rzuciła Karen gdy wrzuciła swoją torbę na tylne siedzenie pickupa. Mayers sprawnie zajął miejsce za kierownicą i długo nie czekał gdy metalowe odrzwia stanęły otworem. Wyjechał tyłem, czarnulka zamknęła odrzwia i zaraz potem zajęła miejsce obok niego a on ruszył przed siebie. Najpierw spokojnie by nie pobudzić dziewczyn ale gdy wyjechali z tego zaułka to znacznie przyspieszył.

- Krótki? - widząc jak miasto mija ich za oknami pasażerka próbowała na czymś skoncentrować myśli. A odruchowo stanęły jej przed oczami wydarzenia z ostatniej nocy i weekendu.

- No? - zapytał skręcając w kolejną przecznice. Jeszcze trochę i będą na skraju miasta. Dobrze, że tak wcześnie to jeszcze ruch był niewielki. I ładny poranek. Chociaż chmurzyło się jakby miało padać.

- Pamiętasz wszystko z wczoraj? - zapytała marszcząc nieco brwi. Bo próbowała sobie uszeregować co i jak to jednak pojawiały się jakieś luki w pamięci.

- Noo… Chyba… A co? - kierowca odparł z pewnym wahaniem. Ale no to był ten pewien mankament w imprezach w “Honolulu”: luki w pamięci. No ale przy tylu kolejkach i emocjach to nie było dziwne.

- A bo nie jestem pewna… Czy dziewczyny chciały abym zagrała w jakimś ich filmie? - zapytała zerkając uważnie na siedzącego obok mężczyznę. Pamiętała, że coś chyba takiego było. Ale bez detali.

- Aha. - Steve uśmiechnął się trochę nawet rozbawiony. Ale potwierdził domysły koleżanki. Z rozbawieniem obserwował jak jej oczka robią się znacznie szersze.

- O cholera… A co ja im odpowiedziałam? Zgodziłam się? - zapytała z przejęciem gdy przełknęła pierwszą gulę w gardle. Ale też trochę była ciekawa. No a nawet więcej.

- Aha. - w pierwszej chwili kierowca podobnie potwierdził i skinął głową. Ale uznał, że ciemnowłosa pasażerka ma tak zabawną minę, że roześmiał się serdecznie na całego.

- O cholera… - Karen sama nie wiedziała co teraz powinna zrobić i powiedzieć. Cholera! Naprawdę się zgodziła?! Chociaż Krótki to nie Donnie, on raczej by jej nie robił w balona.

- Donnie cię podpuścił. Powiedział, że na pewno nie dasz rady obrobić trzech facetów na raz. No i pogadałaś trochę z dziewczynami i się zgodziłaś. - Krótki dobrotliwie zaczął tłumaczyć w największym skrócie jak to było wczoraj… A właściwie już dziś rano.

- O cholera… - jęknęła pasażerka nadal sama mając kłopot poskładać to do kupy. Może to było jasne i oczywiste tylko wciąż była za bardzo napruta?

- Nie bój się. Chłopaki też będą grać w tym filmie. Będą zapinać Mary Sue i jej koleżankę w szatniach. Za 2 tygodnie w 4-ce w sobotę na 10 rano. To prywatny film, tylko dla nas. - Steve streścił w paru zdaniach najważniejsze fakty tej planowanej produkcji. I wreszcie u Karen coś wreszcie powskakiwało na właściwe miejsca.

- Aaa! Czekaj! Coś kojarzę! - na twarzy strzelca wyborowego pojawił się wreszcie uśmiech ulgi i zrozumienia gdy wreszcie te poszczególne elementy ułożyły się we względnie czytelną mozaikę.

- Ale to za 2 tygodnie. Jeszcze czas to przetrawić. - uspokoił ją aby się nie martwiła na zapas.

- To świetnie. Cholera jeszcze nigdy nie grałam w żadnym filmie. Na pewno coś skaszanię. - pasażerka sama nie była pewna czy powinna się cieszyć czy przeklinać tą wczorajszą decyzję. Na razie próbowała to sobie jakoś wyobrazić jak to wygląda kręcenie takiego filmu. Ale jakoś nie mogła. Nigdy nie była na żadnym planie filmowym to kompletnie nie miała pojęcia jak to się robi.

- Dziewczyny mają wprawę to ci wszystko wytłumaczą. Zresztą te nasze orły też trudno uznać za zawodowców to pewnie będziecie w podobnej sytuacji. Nie będziesz jedyną debiutantką. - Krótki starał się dodać jej otuchy ale z tego co widział po filmikach jakie do tej pory nagrały dziewczyny to miały talent i zmysł organizatorski. A przecież poza Eve to chyba nikt inny jakiegoś wielkiego doświadczenia z kamerą nie miał.

- Krótki? - po chwili gdy już byli na drodze wyjazdowej z porannego miasta pasażerka znów zapytała marszcząc brwi.

- No? - zapytał krótko nie odwracając do niej głowy.

- A ty myślisz, że te nasze orły to pamiętają, że mają grać w tym filmie? - zerknęła na niego patrząc nieco ironicznie. W końcu kto powiedział, że tylko ona mogła mieć dziury w pamięci z ostatniej nocy?

- Cholera… - cicho zaklął gdy uzmysłowił sobie, że pasażerka może mieć rację. Po takiej imprezie pamięć może być dość zawodnym narzędziem. Ale tym będzie się martwił jak wszyscy już wydobrzeją i beda trzeźwi. Czyli może w obiad. - Heh. - parsknął krótkim sam do siebie.

- Co? - teraz ona zapytała zaciekawiona tym krótkim parsknięciem jakby przypomniało mu się coś zabawnego.

- Dobrze, że na bramie, nie stoją z alkomatami. Bo był cały pluton koczował na parkingu. - zaśmiał się cicho gdy już byli na drodze poza miastem i prowadzona sprawną ręką czarna maszyna szybko pochłaniała kolejne kilometry.

- Pluton? Raczej z pół garnizonu. - pomysł o alkomatach w bramie wydał się Karen tak niedorzeczny, że roześmiała się na całego a kierowca jej zawtórował.



08:00 Thunderbolts; Wild Water Barracks


- Dobrze, że nie wpadł na pomysł aby nas zagonić na plac apelowy. - mruknął Jessie ciesząc się, że Krótki zarządził poranny apel w sali gimnastycznej a nie na dworzu. Akurat zaczęło padać. Więc wewnątrz sali było o wiele przyjemniej niż na zewnątrz. Był zmęczony. I niewyspany. Za cholerę nie chciało mu się teraz ganiać za kimś czy za czymś. Zresztą jak pewnie większości ich plutonu a zwłaszcza 1-ej drużynie co balowała wczoraj w błękitach basenu “Honolulu”.

- Karen przypomniałaś mu o tym sprzątaniu pokoi. - Darko na wszelki wypadek zapytał szeptem stojącej niedaleko siostry. Wolał wiedzieć jeśliby Krótki się zapomniał co im obiecał przed weekendem.

- Tak, powiedział, że to załatwi. - uspokoiła go operatorka broni precyzyjnej. Wierzyła, że Krótki nie będzie świnią no ale na wszelki wypadek jak już widzieli z terenówki bramę koszar to zapytała go o to. No ale obiecał, że załatwi.

- … No i pluton specjalny… - w tym czasie kapitan prowadzący poranny apel po wszystkich porannych ogłoszeniach i przy rozdzielaniu zadań poszczególnym plutonom doszedł wreszcie do ich plutonu. - Są skargi na syf w waszych pokojach. To sprzątanie coście odstawili w zeszłym tygodniu woła o pomstę do nieba. Rekruci lepiej to robią niż wy! Dlatego będziecie dzisiaj sprzątać te pokoje tak długo jak będzie trzeba! W obiad przeprowadzę inspekcję! To wszystko! Spocznij! Rozejść się! - oficer prowadzący apel dał rozkaz do jego zakończenia. A przy okazji niby ostra reprymenda ich dowódcy wywołała same uśmiechy zrozumienia wśród plutonu specjalnego. Wojskowe towarzystwo rozsypało się do swoich obowiązków a pluton specjalny grupowo pomaszerował do bloku C gdzie mieli swoje kwatery. A tam bez większych ceregieli każdy bezczelnie władował się do swojego łóżka by odespać wczorajsze szaleństwa. Po śniadaniu to się całkiem miło zasypiało. Zwłaszcza z takimi barwnymi i miłymi wspomnieniami do poduchy. Podobnie pulsujący ból w skroniach niezbyt sprzyjał zachowaniu trzeźwości umysłu. Więc w ciągu parunastu minut w pokojach na piętrze panowała prawie idealna cisza i bezruch a niedługo potem zaczęły się pierwsze pochrapywania. Nie potrzebowali dużo na to sprzątanie, zwłaszcza jakby Krótki to sprawdzał. Do obiadu na spokojnie zdążą posprzątać po tym jak już się wyśpią.



08:15 Betty; szpital miejski


~ Ohh jak przyjemnie… ~ szczupła szatynka w okularach pozwoliła sobie usiąść na krześle w pokoju pielęgniarskim. Wyjęła stopy z pantofli na płaskim obcasie i z lubością przyłożyła swoje stopy do płaskiej i chłodnej podłogi. Co za ulga…

Te płaskie, lekkie, jasne pantofle były diametralnie innych od butów w jakich spędziła wczoraj większość wieczoru i nocy. Tamte były czarne, wysokie, o błyszczącej powierzchni jakby były pociągnięte lakierem. Nadawały właścicielce drapieżnego charakteru pasującego do wymagającej dominy. A te co teraz stały obok jej stóp pasowały do pielęgniarki jaka musi na nich spędzić większość dnia na własnych nogach.

Skoro miała chwilę to sobie mogła trochę porozmyślać. Chyba tylko dzięki latom praktyki i żelaznej woli dała radę dzisiaj wstać. Potem było już łatwiej. Piguła czy dwie i wystarczyło poczekać aż zadziała. Dobrze było czasem być pielęgniarką i mieć dostęp do leków na receptę. Także takim które trykają lepiej niż najmocniejsza kawa. Dzięki temu dała radę wsiąść do swojego błękitnego kombi, przyjechać do pracy i zacząć roboczy dzień. Teraz chemiczny pobudzacz krążył w jej żyłach i utrzymywał w czujności odwlekając moment gdy wróci senność. Ale to powinno wystarczyć by przepracować większość dnia.

~ Kogo ty chcesz oszukać dziewczyno? ~ zastanawiała się opierając głowę o ścianę i przymykając oczy jakby szukała okazji do drzemki. Pokręciła tą kasztanową głową z włosami ułożonymi w skromny ale elegancki kok. Sama się oszukiwała. Biegać pół nocy w szpilkach. Owszem, uwielbiała to. Zwłaszcza jak miała przed kim. I ten ktoś to doceniał. Tak jak wczoraj. Ale potem przychodził moment zapłaty. Obolałe pięty, stopy i łydki. Gdy była młodsza to ledwo zwracała na to uwagę. Nie bardziej niż na inne dolegliwości kaca. No ale właśnie. Nie miała już 18-tu lat. Nawet 28 to już skończyła niezły kawałek temu. Większość wczorajszych uczestników zabawy była pewnie od niej z połowę młodsza. Co ona tam właściwie robiła? Co chciała udowodnić? Komu? Że jeszcze może? Może co? I ile jeszcze tak pociągnie? Rok? Dwa? Kilka lat? I koniec. Starość. Sflaczałe cycki, bezzębna szczęka, trzęsące się kończyny. Straszne. Tak bardzo się tego bała. Tyle razy widziała to tutaj w pracy. I jakoś zawsze się oszukiwała, że ją to jakimś cudem ominie. A przecież nie mogło. Chyba, że wykończy się wcześniej przy tym trybie życia.

~ Taka jest kolej rzeczy. Starzy odchodzą, młodzi przychodzą. ~ westchnęła w duchu filozoficznie. Logika podpowiadała jej, że właśnie tak było, jest i będzie. To czeka ich wszystkich. Bez wyjątków. Ją też. A jednak to jej ciążyło. Zwłaszcza z każdym kolejnym rokiem to brzemię rosło. Miała koleżanki w jej wieku. I te już prawie wszystkie były mężate i dzieciate. Nawet wdowy się trafiały. Ale prawie każda kogoś miała. A ona? Nie miała szczęścia w miłości ani w życiu. Nie na darmo wytatuowała sobie czarną wdowę na piersi. Pochowała więcej mężów niż pewnie wszystkie jej koleżanki z pracy razem wzięte. O narzeczonych, sympatiach, chłopakach, zauroczeniach nawet nie było co mówić. Już jakiś czas temu postanowiła, że nie ma co czekać na kolejną miłość po to by znów ją grzebać na cmentarzu. Lepiej cieszyć się dniem i nie myśleć o jutrze.

~ Właściwie to chyba jestem kobietą sukcesu. ~ uśmiechnęła się ironicznie do własnych myśli. Pod względem kariery czy materialnym na pewno wiele osób by jej mogło zazdrościć. Przestronne mieszkanie w niezłej dzielnicy i lokalizacji. Przyzwoity własny transport. Praca jaką lubiła i sprawiała jej przyjemność. Szacunek koleżanek, szefów i kolegów. Brak obciążenia niechcianymi związkami i pełna swoboda w życiu prywatnym. Na sprawy łóżkowe też właściwie chyba nie mogła narzekać i z cichą dumą stwierdzała, że nawet wśród tej młodej gawiedzi z wczoraj chyba nie miała powodów do wstydu.

~ Dzięki mojej Księżniczce. ~ znów się cicho uśmiechnęła. Tym razem był to ciepły, troskliwy uśmiech. Aż niewiarygodne jak się zmieniło życie pewnej siostry przełożonej w szpitalu miejskim gdy pewna pacjentka powiedziała “tak” na pytanie czy potrzebuje pomocy w kąpieli. A potem jakoś samo to poszło. I tak szło aż do wczoraj. Sama się nie mogła nadziwić błyskawicznej transformacji tej młodej pełnej wigoru kobiety. Od bezwładnego ciała przywiezionego w lecie któremu trzeba było zapewnić podstawowe funkcje życiowe po kobietę interesu jaka z werwą zakładała interes jakiego jeszcze w tym mieście nie było.

- Oh, Księżniczko wyrastasz na następną Królową. - szepnęła cicho sama do siebie. Przy niej czuła się jak królowa - matka w stosunku do pretendentki na ten tron. To właśnie Lamia napełniła jej dom i życie radością i uśmiechem. Najpierw sama w sobie. Potem jakoś ciągnęły do niej kolejne gołąbeczki. Przygarnęła je obie do siebie, Amy i Lamię. Jak parę rozbitków na nowym dla siebie brzegu. A Lamia wstała, otrzepała się i zaczęła podbijać nowy ląd. Amy była całkiem inna. Ale już dała się poznać jako świetna organizatorka i gospodyni, do tego bardzo solidna i pracowita. Wydawała się słaba i delikatna ale po prostu była utalentowana w innych rejonach niż Lamia. I chyba tak jak Betty traktowała trochę Lamię jak przybraną córkę to Amy jak starszą siostrę.

I tak jak Lamia w końcu rozwinęła skrzydła to chyba i Amy w końcu pójdzie w jej ślady. Wydawało się, że przypadkiem ale nieźle dogadują się z tym Jackiem. Tylko czekać jak z nim zamieszka albo gdzieś razem na mieście. Chyba całkiem porządny, solidny chłopak. Oczywiście nie powalał dziewczyn po otwarciu drzwi jak się zjawiał z kwiatami i w mundurze galowym. Ale właśnie był taki solidny chłopak z sąsiedztwa. Więc chyba oboje pasowali do siebie.

A nawet jak Amy ją opuści to jeszcze były dziewczyny z dawnego pokoju Lamii. Di i Madi. A ostatniej nocy także Lana. Spotkała je obie rano jak też się szykowały do pracy w “Dragon Lady”. Lana trochę panikowała bo zamiast wrócić do siebie to wróciła z Madi i resztą. Tak było im wszystkim wczoraj wygodniej. Właściwie to dzisiaj na przedświcie. Ale jak teraz pojadą obie do pracy to oznaczało, że w domu jej nie będzie odkąd wczoraj wieczorem wyszła na “imprezę z koleżanką z pracy” jak to chyba powiedziała swojemu chłopakowi. I na ile Betty się poznała to chyba dziewczynę żarły wyrzuty sumienia za taki numer. Ale już rano żadna z nich nie bardzo miała ani czas ani ochotę się rozwodzić nad tym tylko każda musiała jechać w swoja stronę.

Chociaż najbardziej bliska jej była jej Księżniczka. Dlatego nie mogła tak łatwo przeboleć jak zaczęła spotykać się ze Stevem i Eve. Bała się, że jej ją odbiorą. Ale w końcu zmusiła się by z tym nie walczyć. Taka była kolej rzeczy. Lepiej by sobie młodzi ułożyli życie ze sobą niż z jakąś starą babą. Zwłaszcza jak tworzyli taki zgrany i dobrany związek. I to we trójkę! Tak, tak było lepiej. Zresztą na razie nie zanosiło się by Lamia miała zapomnieć o swojej Królowej. Zawsze o niej pamiętała i odnosiła się do niej z uczuciem, oddaniem i troską. A wraz z nią cały jej dwór powtarzał ten rytuał.

~ Oh, Księżniczko, szkoda, że cię tu teraz nie ma. ~ westchnęła ponownie ocierając dłonią czoło. Przypomniała sobie jak wczoraj po tańcu z tym hiszpańskim amantem Księżniczka uklękła u jej stóp i się tak troskliwie nimi zajęła. Przydałoby się jej to teraz na te obolałe po nocnych szaleństwach nogi. Może wieczorem Madi poprosi o masaż? O ile sama masażystka będzie się jeszcze do czegoś nadawać. W końcu zwykle kończyła jeszcze później niż siostra przełożona z rehabilitacji. A spały po powrocie tyle samo czyli prawie nic. Doszła do wniosku, że jakoś to przeboleje i chyba da dziewczynie spokój.

- Nóżki bolą Betty? - usłyszała głos z drugiego krańca pomieszczenia. Prawie zapomniała o latynoskiej, pulchnej koleżance. Otworzyła oczy i lekko przechyliła głowę ale wciąż opierała ją o tak przyjemnie chłodną ścianę. Pokiwała głową twierdząco z łagodnym uśmiechem. Zastanawiała się chwilę co tu powiedzieć tej poczciwej koleżance. Przecież nie mogła się przyznać, że brała udział w wyuzdanej, wieloosobowej orgii w najbardziej rozpustnym klubie w mieście. W tym zaciszu pokoju pielęgniarek to wydawało się kosmicznie niedorzeczne. A jednak w jakichś sposób chciała się czymś pochwalić i jakoś wyjaśnić swój stan. W końcu znalazła.

- Trafił mi się prawdziwy południowy amant. Taki senior. A do tego cudowny tancerz. Potrafił dziewczynie zawrócić w głowie. No ale dzisiaj trzeba zapłacić za te szaleństwa. - sprawiło jej satysfakcję to, że właściwie nie skłamała. Chociaż było to zaledwie ułamek wczorajszych szaleństw. Ale z tym, że ten kolega Steve’a, Cesar, potrafi wyśmienicie tańczyć i zawracać dziewczynom w głowach to mogła się zgodzić nawet teraz gdy w żyłach płynął jej chemiczny pobudzacz w jakim właściwie nie powinna się zjawić w pracy. Ale nie miała wyjścia. Uznała, że sama kawa nie wystarczy.

- Si! To prawda! Mężczyzna który potrafi tańczyć ma szansę zdobyć każdą kobietę! To prawdziwy skarb! Jak my z moim Roberto jeszcze byliśmy młodsi no to każdy dancing był nasz! Si! Prawdziwy skarb taki tancerz. - Maria roześmiała się ciepło i wesoło mając pełne zrozumienia dla koleżanki. Trochę obawiała się czy zagaić do niej. Bo wiadomo jaka Betty była surowa. Aż czasem strach było do niej z czymś podejść. Ale były w podobnym wieku i tak prywatnie i bez świadków to aż taka straszna i surowa nie była. Zazwyczaj. A teraz jeszcze okazało się, że razem śmiały się z tego samego. Pewnie rozmawiałyby dalej ale usłyszały pukanie do drzwi. Obie spojrzały trochę zdziwione na siebie ale w końcu okularnica wsunęła stopy w swoje pantofle i podeszła do drzwi które otworzyła. Trudno byłoby chyba określić która ze stron jest bardziej zaskoczona swoim widokiem.

- Uh… eee… dzień dobry… - widok siostry przełożonej kompletnie zaskoczył Davida. No niby pukali do pokoju pielęgniarek a ona była przecież pielęgniarką. No ale, że też ze wszystkich pielęgniarek na oddziale to musiała być właśnie ta wredna zołza!? Spojrzał na kumpla bo właśnie okularnica im rozwaliła cały plan.

- Eee… bo ten… bo my już wychodzimy… no i ten… chcieliśmy się pożegnać. - wyjąkał kuternoga i jednocześnie kumpel Rambo z jakim się spiknęli odkąd razem wylądowali w jednej sali szpitalnej, rżnęli w karty, oglądali filmy na świetlicy i popalali papierosy na sali. Za co zawsze najbardziej właśnie ganiała ich ta wredna jędza w okularach.

- To bardzo miłe z waszej strony. Wejdźcie proszę. Aż dziwne was oglądać w czymś innym niż piżamy. - Betty płynnie weszła w rolę gospodyni i kapitana drużyny. Odsunęła się od drzwi i zaprosiła byłych pacjentów do środka. Udając, że nie widzi ich skrępowania i niechęci. Ani bukietu ściętych z ogrodu szpitala kwiatów jaki dzierżył David.

- No tak, dali nam jakieś łachy. Te nasze stare to nawet nie wiem gdzie są. I tak były do wyrzucenia. - David szybko podłapał temat chociaż frapowało go coś. Ten cholerny bukiet zaczynał mu palić rękę jak żywy ogień. Teraz żałował, że upierał się, że to on wręczy ten bukiet. Jednorękiemu było niby łatwiej niż kuternodze z kulą pod pachą. Do głowy mu wtedy nie przyszło, że właśnie tej wrednej jędzy w okularach! Żeby tu była jakakolwiek inna. Te inne nie były takie złe. Nawet miłe. No ale nie ich szefowa. Jak Lamia się mogła z nią dogadywać? A teraz stał jak dureń i próbował przezwyciężyć swoją niechęć jaką przez ostatnie tygodnie wyrobił sobie do tej okularnicy. Było w niej coś takiego, że zawsze czuł się przy niej jakby znów był jakimś uczniakiem przed dyrektorką szkoły na dywaniku.

- No i właśnie w podziękowaniu za opiekę, i cierpliwość to tutaj mamy dla was taki mały podarunek. - Dave spojrzał morderczo na “kolegę” co go tak perfidnie wrobił. Ale już było za późno by to odkręcić. I chyba lepiej to było załatwić szybko i mieć za sobą.

- No właśnie no to mamy tutaj coś dla was. I w ogóle dzięki. I sorry za te szlugi w oknie. - zmieszany Rambo w końcu wyciągnął swoją jedyną sprawną rękę z tym bukietem w stronę tej wiedźmy w okularach.

- Dziękujemy wam bardzo. Prawdziwi z was dżentelmeni. Spójrz Mario jaki piękny bukiet. Znajdziesz coś by je wsadzić? - wiedźma w okularach uśmiechnęła się zaskakująco ciepło i pogodnie. Objęła jednego swojego byłego pacjenta a potem drugiego zaskakując tym ich kompletnie. Po czym zwróciła się do swojej koleżanki wskazując na bukiet i sprawdzając jego zapach zupełnie jak jakaś młoda dziewczyna co dostała swój pierwszy bukiet.

- Zaraz coś znajdę. - Maria ruszyła na poszukiwania i szybko znalazła jakąś zlewkę. Nalała do niej wody z pojemnika i przejęła od okularnicy ten upominek.

- Panowie bardzo się cieszę, że już wam na tyle lepiej, że możecie nas opuścić o własnych siłach. Życzę wam powodzenia no i mam nadzieję, że nie spotkamy się już w tym miejscu i roli. - Betty uwolniona od kolorowego upominku wróciła do odwzajemniania życzeń z iście królewską gracją i majestatem. Jeszcze zapytała o papiery, skierowani do domu weterana, wyjaśniła jakim koniobusem tam dojechać no i gdy jeszcze wyszła na korytarz i pomachała im na pożegnanie przyjaźnie się do nich uśmiechając to już w ogóle popsuła wszystko do reszty.

- Uśmiechnąłeś się do nie? - kuternoga stukając swoją kulą po szpitalnych schodach spojrzał na idącego obok jednoręcznego kolegi dość podejrzliwym wzrokiem i trochę niepewnym tonem.

- Ja?! Do niej? No co ty, zgłupiałeś? Tak jej tylko machnąłem by się odczepiła wreszcie. - David odpowiedział szybko. Bardzo szybko. Żeby przypadkiem nie było, że coś na koniec polubił tą wredną wiedźmę czy co. Przestukali tak na kolejne półpiętro.

- Tylko wycisnęliśmy z niej potrzebne informacje. Taki wywiad. Na potrzeby dalszej części operacji. - powiedział kolega wpatrzony w kolejne schody poniżej. Nabrał już nieźle wprawy przez ostatnie tygodnie łażenia za pomocą kuli po schodach w górę i w dół ale nadal wymagało to od niego pewnej koncentracji.

- No właśnie! Dokładnie tak! Tylko ją wycisnęliśmy! - Rambo od razu pojaśniał i ucieszył się, że kumpel tak zgrabnie wybrnął z tego kłopotliwego milczenia jakie zapadło po rozstaniu z okularnicą.

- No! Nareszcie wolność! Do ataku! Cel przystanek! Zdobyć i utrzymać! - zawołali jeden przez drugiego gdy znaleźli się na powietrzu. W cywilnych ubraniach a nie piżamach. Wreszcie! I z niewielkim bagażem jaki szpital wyposażał swoich pacjentów na drogę. Nawet padający deszcz nie był w stanie zagłuszyć tej dzikiej radości gdy potykając się i rozchlapując kałuże pobiegli w kierunku widocznej wiaty przystanku autobusowego wzbudzając zdziwienie i rozbawione albo ironiczne uśmiechy innych pacjentów, lekarzy, pielęgniarek i szpitalnych gości.



08:20 Ramsey; sklep


- Świnia? Ale jaka świnia? - facet w średnim wieku popatrzył na niego zdziwionym wzrokiem. Pytanie chyba go kompletnie zaskoczyło i chyba zastanawiał się czy dobrze je zrozumiał.

- Taka specjalna świnia. Co potrafi różne sztuczki. - mruknął czując, że chyba znów źle trafił ale chciał się jeszcze upewnić.

- Sztuczki? To jakaś świnia z cyrku? To cyrk przyjechał? - rozmówcę już całkiem zdawała się mylić ta nowa wzmianka. Mrużył oczy, kręcił głową i chyba próbował sobie wyobrazić tego cyrkowego tucznika i jakie on może sztuczki robić.

- Dobra, nieważne. Dzięki za pomoc. - machnął ręką i odwrócił się w stronę wyjścia. Zarzucił kaptur na głowę bo padało a samochód zostawił kawałek dalej.

- Jak chcesz jakieś świnie to może na targu? Tam chyba najprędzej. - sprzedawca nie chciał chyba być tak całkiem bezużyteczny to jeszcze krzyknął za nim do jego odchodzących pleców.

- Dobra, dzięki, zajrzę tam. - facet w kapturze machnął ręką w podziękowaniu i otworzył drzwi wejściowe bez wahania wychodząc na deszcz. - Ktoś tu sobie ze mną w pana tnie. - mruknął ponuro sam do siebie idąc przez zalaną deszczem ulicę.



08:30 Eve; dom


~ Cholera! Zaspałam! ~ pod blondwłosa głową przeleciała spanikowana myśl. Podniosła się by zobaczyć dwie śpiące obok siebie sylwetki. Ale niepokój budziło okno. Dlaczego jest tak widno? Która to godzina?! A gdy jeszcze trochę po omacku sprawdziła swój zegarek z zaskoczeniem stwierdziła, że go nie ma. Gdzie on jest?! W półprzytomny i zestresowany mózg kompletnie nie był gotowy wysłać odpowiedzi. Spojrzała więc na zegarek. Cholera! A dopiero co podnosiła głowę to było jeszcze trochę po 7-ej! Tylko przyłożyła głowę do poduchy i na chwilę zamknęła oko!

Pospiesznie wysunęła się z pościeli na podłogę. Tam trochę ją zamroczyło i zadarła kolanem o dywan. Zapiekło trochę ale i tak dobrze, że był dywan a nie goła podłoga. Gorączkowo myślała co tu zrobić. Dotarło do niej, że zaspała. Sporo. Już powinna być u siebie za biurkiem a dopiero się wyczołgiwała z łóżka. Zachwiało nią od tej nagłej zmiany pozycji więc kurczowo złapała się biurka. A w końcu oparła się o nie tyłkiem więc miała okno po lewej stronie i większość sypialni przed sobą. Było już widno. Chociaż ponuro i deszczowo. Ale chyba bez wiatru.

Spojrzała na siebie. Wciąż była w kiecce w jakiej wróciła. Dobrze, że zabrała zapasową bo tą w jakiej pojechała… To właściwie nawet nie była pewna czy z nią wróciła. Ale do pracy to musiała się przebrać. Wzrok skierował jej się na płytkie łóżko. Teraz zajmowane już tylko przez dwie, kobiece sylwetki. Lamia i Wilma. No tak. Steve i Karen ulotnili się niczym nocna mgła nie zostawiając po sobie śladu.

~ Zbieraj się dziewczyno! ~ ponagliła siebie w duchu. Przecież dziś był taki ważny dzień! Jej artykuł miał się ukazać na pierwszej stronie no i miała mieć rozmowę z naczelnym. A tu już na dzień dobry tak nawaliła! Odbiła się tyłkiem od biurka i ruszyła w stronę drzwi jakie oddzielały sypialnię od reszty mieszkania. Cicho je otworzyła by nie obudzić dziewczyn… ~ Ha! Z moimi dziewczynami! ~ uśmiechnęła się w duchu do siebie i mimo presji czasu humor jej się jakoś poprawił. To było zwariowane! Szaleństwo! Nawet jak na ich mało standardowy związek. No ale…

- Oh! - syknęła cicho gdy pod stopą poczuła coś ruchomego, puchatego i kosmatego. Przestraszona szybko uniosła nogę do góry bojąc się, że go rozdeptała. Ale Alfa odskoczył w bok i teraz unosił na nią główkę ciekaw chyba, czy ten niezdarny dwunóg przestał się wygłupiać. A niezdarnym dwunogowi ulżyło, że temu kociakowi co go Steve tak dzielnie ratował nic nie jest. O rany jakby go na kacu w pośpiechu zdeptała…



09:15 Ramsey; apteka


Widział go jak podchodzi do drzwi ale go nie rozpoznał przez tą kurtkę i kaptur. Zaskoczyło go gdy trzasnął mocno drzwiami wejściowymi ale rozpoznał dopiero gdy wszedł do środka i ściągnął kaptur.

- O nie… to ty… - aptekarz jęknął gdy znów zobaczył tą twarz jaką wcale nie chciał już oglądać. To ten cholerny psychol!

- Ta. To ja. W pana ze mną tniesz? - Ramsey powoli zbliżał się do lady ze wzrokiem utkwionym w młodszym i wątlejszym aptekarzu.

- Nie, nie skądże! Przecież powiedziałem ci co chciałeś wiedzieć. Dałem ci nazwiska. Tyle co wiem. - aptekarz przypomniał, że może z początku niechętnie ale w końcu przecież podał temu mięśniakowi namiary na klientów którzy wydali mu się najbardziej prawdopodobni. A teraz ten łysy niedźwiedź stanął tuż za ladą i wyglądał na mocno niezadowolonego.

- To nie oni. Daj mi następnych. - Ramsey mruknął rzucając na ladę zmiętą kartkę. Gospodarz spojrzał na tą kartkę i chociaż się domyślał co tam jest to ją wziął i rozprostował. No tak. To ta sama kartka z nazwiskami jaką podał temu psychowi parę dni temu.

- No ale ja nie wiem kogo ty właściwie szukasz. Podałem ci te nazwiska bo oni kupują u mnie ten lek co pytałeś. Ale nie wiem kto z nich jest ci potrzebny. - sprzedawca medycznych specyfików próbował racjonalnie uzasadnić swoje zachowanie i miał cichą nadzieję, że coś dotrze do tego zakutego, łysego łba.

- Daj mi następnych. Jak znów będą ślepaki to uznam, że tniesz ze mną w pana. I wrócę tu z ekipą do deratyzacji. Kapujesz? - policjant w deszczaku ze zdjętym kapturem popatrzył na rozmówcę z zaciętym wzrokiem. Ten otarł czoło i pokiwał głową.

- Wezmę tylko zajrzę do notatek. - zdawał sobie sprawę, że stoi na przegranej pozycji. Ten psychol naprawdę mógł zrobić to co mówi. Wolał się nie wychylać. I miał nadzieję, że ktoś z tych nowych nazwisk będzie tym którego ten nadęty dupek szukał. Byłoby łatwiej gdyby powiedział kogo albo powiedział jak wygląda! Skąd biedny sprzedawca ma wiedzieć kogo ten dupek ma na myśli? Ale nachylił się nad blatem i zaczął przepisywać z notatnika nowe nazwiska by jak najszybciej spławić tego dupka z odznaką. Kogo oni w ogóle dają te odznaki?! Sprawdzają ich jakoś wcześniej czy dają każdemu kto się zgłosi!? Zżymał się w duchu gdy zapisywał na kartce kolejne nazwisko.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 15-09-2020, 18:50   #223
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 45 - Kacowe rozterki 2/6

09:45 Madi i Lana; salon “Dragon Lady”


No i kolejny klient załatwiony. Szła korytarzem ale myśli znów jej wróciły do pierwszego klienta z rana. Właściwie pacjenta bo to był masaż rehabilitacyjny. Naciągnąć tu, wcisnąć tam, sprawdzić reakcję uszkodzonych nerwów. Cholera. Nie była pewna czy nie przesadziła. Niby dorosły facet. Kierowca z konwojów dla wojska. Był już któryś raz z kolei na skierowaniu ze szpitala na ten rehab. Ale parę razy krzyknął. Nie była pewna czy nie bardziej niż powinien. Była nieostrożna? Nieuważna? Właściwie to nie było przyjemne dla obu stron takie naciąganie i prostowanie pokiereszowanego ciała. Nie było co udawać, że nie boli. Ale zawsze próbowali jakoś zapychać to żartami. A dziś nie żartował. Co się stało? Miał jakiś zły dzień? Czy to ona była mniej delikatna niż powinna. Przez ten brak snu. Zmęczenie. Albo tą bletę co im rano Betty zaproponowała a ona przyjęła. Miało trykać lepiej niż kawa. I trykało lepiej niż kawa. Ale nie była pewna czy przez to jej dzisiejszy pierwszy pacjent nie ucierpiał bardziej niż to było koniecznie.

- W końcu go nie zabiłam i nie odszczekał wizyty za tydzień. - mruknęła sama do siebie próbując uspokoić sumienie. Ale na razie jak miała chwilę przerwy to szła w stronę recepcji. Gdy wyszła za róg od razu uciekły jej wszystkie troski gdy zobaczyła ten śliczny, jeszcze śliczniej wypięty tyłeczek. Lana widocznie sięgała po coś na podłodze i się wypięła jak na zamówienie. Masażystka nie mogła przepuścić takiej okazji. Cicho i szybko przeskoczyła do recepcji i z całej siły trzasnęła ten wypięty tyłek opięty zgrabną mini.

- Aua! - Lana zerwała się jak oparzona prostując się błyskawicznie i odwracając się do napastnika. Ale zobaczyła znajomą bladą twarz okoloną ciemnymi włosami. Wyszczerzoną nieskrępowaną radochą.

- Sama się prosiłaś! - zaśmiała się Madison obejmując w pasie swoją ulubioną koleżankę z pracy. - No już, dobrze, dobrze co tam foczko? Trzymasz się? Jak ci ulży to jak chcesz możesz ty mnie teraz trzasnąć. Wypnę się tak samo jak ty. - wymruczała szorując nosem po jej policzku i ciesząc się jej bliskością.

- Nie trzeba. Po prostu mnie przestraszyłaś. - Lana westchnęła ale już się uspokoiła. Też objęła swoją kumpele i pozwalała się jej już bez skrępowania dotykać. Chociaż musiały być ostrożne bo w końcu były w recepcji. Chociaż przez ten deszcz no to chyba przyjeżdżali i przychodzili tylko ci co byli umówieni na wizytę i chwilowo poczekalnia była pusta.

- No to co tam foczko? Trzymasz się? - Madi skorzystała z okazji i usiadła na krześle recepcjonistki ją samą ładując sobie na kolana. Przyjechały tu razem dzisiejszego poranka no ale dopiero teraz mogły się spotkać chociaż na chwilę.

- Tak. Tylko głowa mnie boli. Nie wiem czy to od tej blety od Betty czy po tej nocy. Ciężko mi się siedzi. - poskarżyła się Lana wiedząc, że wreszcie ma komu i to komuś kto był w podobnej sytuacji więc powinien okazać zrozumienie. Nie myliła się.

- Głowa? A gdzie cię boli? - słysząc to masażystka szybko położyła swoje sprytne palce na skroniach recepcjonistki i zaczęła delikatne ugniatanie opuszkami palców. - Lepiej? - szepnęła jej do ucha przy okazji delikatnie je całując.

- Tak. To przyjemne. - Lana kiwnęła głową i przymknęła oczy. No tak. Madi przecież była masażystką. I znała wiele różnych rodzajów masażu na każdą okazję i część ciała. Teraz dotyk jej palców na skroni a potem przesuwający się na resztę czaszki niósł przyjemne ukojenie.

- Jak wrócimy do domu mogę zrobić ci kompleksowy masaż. Jaki tylko zechcesz. - rehabilitantka zdawała sobie sprawę, że wolałaby ten kompleksowy masaż zaserwować Lanie od ręki. No ale nie było to w tej chwili możliwe. Więc musiał wystarczyć relaksacyjny masaż głowy. Nie słysząc odpowiedzi zaczęła radosną paplaninę o wczorajszej nocy chaotycznie przeskakując z tematu na temat. W końcu przypomniało jej się o tych planach na środę.

- A mówiłam ci już, że organizujemy małą imprezkę w środę wieczorem? Same dziewczyny. Będziemy przyjmować Eve do gangu. Kompletnie nie mam pojęcia jak to ma wyglądać. Poszłabyś ze mną foczko? Bardzo bym się ucieszyła jakbyś ze mną poszła. - ciemnowłosa fanka uciętych krawatów weszła w etap radosnej głupawki. Nie była pewna czy to po tej blecie czy z niewyspania. Właściwie nie obchodziło jej to ciesząc się z bliskości Lany siedzącej jej na kolanach i wizją wspólnych przygód.

- Terry tu był. - niespodziewanie wyznała Lana. Sama nie wiedziała jak to ugryźć. Zwłaszcza jak słyszała tą radosną paplaninę koleżanki która miała widocznie dobry humor. Poczuła jak jej palce zamierają na chwilę a Madi cichnie. Ale zaraz wznowiła ten relaksacyjny masaż. Chociaż zanim sobie nie poukładała w głowie co może znaczyć wizyta faceta Lany w tym miejscu to chwila minęła.

- Chciał coś? - zapytała po chwili sama nie będąc pewna czy powinna kontynuować ten temat. No tak. Przecież Lana była w związku. Miała faceta i w ogóle. To ona była trzecia. Ta zła co niszczy związki.

- Martwił się. Nie wróciłam na noc do domu. Przyjechał sprawdzić czy jestem w pracy i nic mi nie jest. - recepcjonistka zaczęła z ciężkim sercem i żarta przez wyrzuty sumienia streszczać jak to ją Terry odwiedził z rana. Sama nie miała pojęcia jak w to się wplątała. Jakoś tak samo poszło przez te ostatnie tygodnie. Ta wczorajsza impreza była tylko ich zwieńczeniem. Taka kropka nad i. A tak niewinnie się to zaczęło. Żeby było śmiesznie w pewnym sensie to Terry ją sprowokował. Jak tak mruczał co jakiś czas, że mogliby spróbować od tej tylnej strony.

- No i? - Madi słuchała. Umiała słuchać. Nasłuchała się w życiu tyle historii, że więcej niż by chciała pamiętać. Teraz też cierpliwie czekała na ciąg dalszy. Chociaż nie była pewna czy chce to usłyszeć. A było tak fajnie. Jak sobie na jednej z przerw żartowały z Laną.

- No mówię ci faceci to chuje! Niby dlaczego tylko oni mogą nas zapinać? A my ich to nie? Mówię ci Lana, że jak jest jakiś seksowny tyłeczek to po to by go zapinać! O. Na przykład twój. Jakbyś była moją dziewczyną to bym cię błagała żebyś chodziła tylko w mini albo leginsach. Masz śliczny tyłeczek! Idealny do zapinania! Aż mi się mokro robi jak to sobie wyobrażam! - no i tak. To chyba wtedy jakoś się zaczęło. Takie tam głupawki na przerwie w pracy. Przy kawie. Między koleżankami z pracy.

- Ale powiedz Madi. Ty naprawdę zapinasz inne dziewczyny? Ale jak? To jesteś lesbijką? A to boli? Ale właściwie to jak to robicie? - i tak od słowa do słowa jakoś wyszło, że Lana jest nawet całkiem zainteresowana tym tematem pukania w kuperek. A dla masażystki to był miód na uszy. Zwłaszcza jak się tym interesowała właścicielka tak jędrnego kuperka. No to co? Za którymś razem wyjęła celowo przyniesioną zabaweczkę. Taką malutką akurat na początkowy level. Ale, że głupio tak z miejsca zdejmować gacie nawet przed koleżanką z pracy. No to zaczeły od całowania. I tak fajnie było, że za pierwszym razem im to całkiem wystarczyło. Albo przerwa była za krótka. Ale już za drugim to zrobiły to. I Madi była od razu pewna, że Lana jest pełnokrwistą, rasową klaczą stworzoną do takiej jazdy. Więc w końcu ostatnio robiły to prawie codzienne na tej najdłuższej przerwie w pracy. Zwłaszcza jak już Madi mieszkała u Betty i znów była na solo i bez zobowiązań a ten Terry od Lany jakoś żadnej z nich nie przeszkadzał. Aż do teraz.

- No jak zobaczył, że nic mi nie jest i sobie tak siedzę w pracy. No to się wkurzył. Zapytał czy się gziłam całą noc. I… zamurowało mnie. Nie mogłam mu tak skłamać w żywe oczy. I się wkurzył jeszcze bardziej. I wybiegł. Pobiegłam za nim. Ale odjechał. Nie wiem co teraz robić Madi. Boję się wracać do domu. Nie mam odwagi mu spojrzeć w oczy. Wstydzę się. - w końcu po kawałku Lana wyznała kumpeli co jej leży na sercu. Czuła jej ból tak samo jak czuła jej twarz jaką ukryła w jej ramieniu. I łzy jakie wprawiały je ciało w drżenie.

- Oj foczko no to się narobiło… - Madi głaskała wtuloną w siebie głowę i od czasu do czasu ją całowała. Zastanawiała się co dalej z tym zrobić. Do tej pory się nad tym nie zastanawiała. Ot, miały z Laną taki prywatny sekrecik o wspólnym hobby jakie uprawiały podczas przerw. I taki układ był dla niej idealny. No ale się narobiło. I czuła się współwinna. I nie chciała przyjaciółki zostawiać z tym samej. Spojrzała na ścienny zegar. Czas im się kończył. A czuła się wrednie zostawiając Lanę w takim stanie. Ale zaraz miał przyjść kolejny klient.

- No już foczko, spokojnie. Weź chusteczki i się wyczyść. Ja zaraz muszę iść. - powiedziała pomagając usiąść recepcjonistce do pionu. Ta pokiwała głową świetnie rozumiejąc, że są w pracy i muszą pełnić swoje role. Sięgnęła po chusteczkę i zaczęła doprowadzać się do porządku.

- A po pracy pojedziemy do ciebie. Ja wszystko wyjaśnię Terry’emu. Coś wymyślę. Jeśli będzie robił problemy no to zawijamy się do Betty. Obie. Betty na pewno nie będzie robiła nam żadnych problemów. - powiedziała łagodnym tonem i z delikatnym uśmiechem. Za co Lana odwdzięczyła się promiennym uśmiechem. Pomimo tego, że jeszcze coś jej błyszczało w kącikach oczu a na policzkach coś się rozmazało.

- Pojedziesz ze mną!? Oh Madi… - recepcjonistka objęła masażystkę której siedziała na kolanach i uściskała ją mocno. Na koniec nieco oderwała się by pocałować ją w usta. Ponad jej ramieniem wielbicielka Rude Boy’a i uciętych krawatów dojrzała jak mimo deszczu ktoś się zbliża do drzwi wejściowych. I to nawet jej klient na jakiego czekała. Czas się skończył.

- Mój klient idzie. Ja się nim zajmę. A teraz wstawaj foczko i ogarnij się. I widzimy się na przerwie. - masażystka powoli wstała z krzesła przy okazji zmuszając do tego samego recepcjonistkę. Ta pokiwała wdzięcznie głową i odeszła w kąt udając, że coś ją tam zaabsorbowało. A Madison płynnie się z nim przywitała i poprowadziła korytarzem w głąb “Dragon Lady”.



10:00 Eve; ratusz


- O rany… prędzej tu umrę niż coś napiszę tu z sensem… trzeba było zostać z dziewczynami… - gdzieś na monitorze widziała zarys swojej twarzy chociaż bez detali. A jak się wczytała w otwarty arkusz na ekranie to doszła do wniosku, że zdanie jakie próbowała sklecić jest w ogóle bez sensu. Chyba. Nawet tego nie była pewna tak do końca. Ale była pewna, że ledwo tu siedzi. Wszystko ją bolało, miała zakwasy jakby przebiegła jakiś maraton czy co. Albo jakby po niej przebiegł maraton? Na to samo by chyba wyszło.

- Cholera kto mnie wczoraj tak wymłócił? - zmrużyła oczy próbując sobie przypomnieć wydarzenia z ostatniej nocy. Jakoś siłą rzeczy myśli jej wracały do ostatniej nocy i weekendu a nie bardzo jej się chciało myśleć o tym cholernym tekście na monitorze. Wypiła pierwszą kawę jak przyjechała z pół godziny temu, może godzinę zaliczając ponad godzinne spóźnienie. Ale nomen omen naczelnego nie było. Pojechał na badania. Miał wrócić ale nie było wiadomo dokładnie o której. Szkoda! Jakby odbębniła tą rozmowę to może udałoby się jej urwać i wrócić do dziewczyn. I wyspać się wreszcie. A tak to musiała tu siedzieć i udawać, że coś robi. A robota w ogóle jej się nie kleiła. Nawet nie mogła pościemniać, że jedzie w plener jak ją czekała rozmowa z naczelnym. Bo tak to by tyle ją widzieli z rana. Znaczy jak przyjechała.

- Ty? Może ty? Oo… To chyba byłeś ty… A to kto był z tyłu? - machnęła ręką na ten tekst i wzięła do ręki swój aparat. Jakoś łatwiej jej się myśli koncentrowały na obrazkach. Zwłaszcza jak były to obrazki zrobione przez nią, osób jakie lubiła, rzeczy jakie lubiła i z imprezy jaka była boska! I w sumie skończyła się może z 5 godzin temu. Góra 5 godzin. Nawet nie pamiętała dokładnie o której wrócili do domu. I to w sypialni jak się kładli spać to też. Czy miała jeszcze swój zegarek wtedy? Czy już nie? Rano nie miała ani czasu, ani ochoty, ani sił go szukać. Nawet jak był gdzieś w sypialni to nie chciała budzić dziewczyn. Jak był gdzieś w domu to się znajdzie. Gorzej jak zgubiła go gdzieś w samochodzie Steve’a. To wtedy dopiero jak się z nim spotkają. Ale przynajmniej nie zginie. Steve na pewno o niego zadba. Najgorzej jak go zgubiła na basenie. To wtedy ostatnia szansa, że dziewczyny albo sprzątaczki może go znalazły i może go gdzieś dla niej przekitrają. Jeszcze rano przestraszyła się, że zgubiła klucze od garażu. Chciała przeszukać salaterkę z kluczami jaka zawsze stała przed wejściem ale jej nie było! Co się stało?! Rozglądała się z bijącym sercem po podłodze, za szafką chociaż to było niemożliwością by tam wpadła cała salaterka. W końcu ze straceńczą nadzieją wyszła za drzwi na schody licząc, że może wczoraj… a właściwie dzisiaj rano… po pijaku ktoś zapomniał ich zamknąć. I tam była! Stała na dole przy drzwiach do garażu. Pewnie Steve jak wyjeżdżał rano to tam ją zostawił.

Myśli o zagubionym zegarku i odnalezionej salaterce sprawiły, że dość machinalnie przesuwała na aparacie zdjęcie po zdjęciu. Ale w końcu znów się na nich skupiła. Właśnie jak tam na końcu już dziękowały chłopakom to ona wylądowała na czworakach i z przodu to chyba miała przed sobą… tego… palec wskazał na jednego z chłopaków, już ubranych co robili sobie zbiorczą fotkę na koniec imprezy. Ale wtedy który to ją tak ładnie obrabiał od tyłu? Cholera… Tego z przodu to zapamiętała no bo był z przodu i stał nad nią to wystarczyło podnieść głowę i mu puścić wesołe oczko. Ucieszył się. Chociaż teraz za cholerę nie pamiętała jego imienia. Dziewczyn się zapyta. Ale cholera który ją wtedy obrabiał od tyłu?

- Co? Rozkminiasz kto cię puknął wczoraj? - usłyszała czyjś głos i zaśmiała się cicho wesoło kiwając głową. Chociaż trochę ją rozproszył. Denis? Nie. Denis to chyba zapinał Lamię. A może mu Lamia obciągała? Cholera… Nie była pewna… A nie wymieniały się przypadkiem partnerami? Cholera to było trudne! Nie dość, że tyle wymiennych elementów, to jeszcze w różnych konfiguracjach a do tego dochodziła chronologia! Oszaleć można! A pamięć po takiej imprezie i kiepskim spaniu była taka zawodna…

- No. Chyba Denis. Ale nie wiem czy nie mylę. Może Ricky? Albo Jess? - coś jej zaczynało świtać. Chociaż w tym natłoku urwanych obrazów nie była pewna czy nie myli kolejności i kto tam z kim i kiedy. No na przykład ten Denis. A to przypadkiem Lamia go nie ujeżdżała? Hmm… A nie ujeżdżała przypadkiem Dingo? Chociaż z Dingo to chyba było na początku… Cholera to kto? Jess? Italiano? Cholera a może Madi ją gdzieś tam dorwała? Bo Betty to chyba nie…

- A to ilu ich było? - Erik z zafascynowaniem dociekał dalej aż nie mając pojęcia co za rewelacje usłyszy za chwilę.

- Oj no wiesz Erik, chłopaków to chyba było z tuzin ale z dziewczynami wzięłyśmy ich na spółę to chyba by wyszło może po dwóch, trzech, no może czterech… - to było bardzo dobre pytanie! Sama nie miała pojęcia jaki był ostateczny wynik. Bo w końcu z tych obrazów to już nie była pewna czy przypadkiem jej się nie mylą ci chłopcy z tymi co się zabawiali z dziewczynami. Ale były filmy! Lamia mówiła, że wszystko się nagrywa! No to jak wróci do domu weźmie te filmy na warsztat to się wszystko wyjaśni! Zaraz, zaraz… Eryk? O szlag!

Spłoszona nagle podniosła głowę i zorientowała się, że mówiła na głos! W pracy! Szlag! I właśnie Eryk i Martin spoglądali na nią z zafascynowaniem gdy jeszcze na kacu dała się na wpół świadomie pociągnąć za język! Teraz szczerzyli się do niej i do siebie nawzajem ze złośliwą radochą. Cholera! A tak się pilnowała, żeby nic z jej życia prywatnego czy wręcz intymnego nie wydostało się na zewnątrz.

- To w końcu doliczyłaś się ilu cię puknęło? - zapytał Martin co siedział trochę po skosie za swoim biurkiem. W końcu żadne z nich nie było na tyle ważne by mieć własny gabinet.

- Na pewno żaden z was chłopaki. I raczej się na to nie zanosi. - gorączkowo starała się obrócić sprawę w żart. I wrócić do tych niezbyt sympatycznych docinków ale jednak już trochę tradycyjnych. Może to kupią?

- Tobie Eve to by się przydał prawdziwy facet. Taki przy jakim się ustatkujesz. Taki porządny facet przy którym byś mogła się rozwinąć. - Eryk rzucił coś co zwykle rzucał tej długonogiej, smukłej koleżance z pracy. Ale cholera jakoś zawsze go zbywała. Nie wiedział dlaczego. Brakowało mu czegoś? I naprawdę puściła się z tuzinem facetów czy ich podpuszczała? Z nią to trochę nigdy do końca nie było wiadomo.

- Czyli co? Teraz jestem jakaś niedorozwinięta? - krótkowłosa blondynka czuła, że powinna sobie darować. Tak podpowiadał rozsądek. Uciąć dyskusję albo obrócić to w żart. Albo nawet wstać po kawę czy do toalety. Ale wciąż jeszcze czuła delikatny szmerek pod czaszką i tępe pulsowanie w skroniach. A poza tym od dawna wkurzały ją te zaczepki i docinki. O rany, żeby Steve chociaż raz tutaj przyjechał! Nawet nie tak na galowo jak wtedy po Lamię co wszystkie dziewczyny dostały ślinotoku. Mógłby tylko ją odwieźć albo przywieźć. Dać całusa. I by wtedy się zamknęli. Z tymi docinkami. Zobaczyliby, że ma chłopaka. I to jakiego! Ale Steve’a w tygodniu nie było. A ona pracowała tylko w tygodniu. Więc raczej nie było co na to liczyć ani mu takimi głupotami głowy zawracać. Dobrze, że przyjeżdżał na weekendy i czasem mogły go odwiedzać w koszarach.

- Nie o to mi chodziło. Nie unoś się tak dobra? Po prostu szkoda, by taka ładna dziewczyna marnowała się sama. Każda kobieta potrzebuje mężczyzny. I stabilności. Taką macie naturę. Natury nie oszukasz Eve. - Eryk uniósł ręce w pokojowym geście by dać znać koleżance, że nie szuka zwady i nie miał nic złego na myśli. I, że to ona się czepia. Ale ostatecznie mógł na to przymknąć oko jeśli by okazała się rozsądna. Kobiecie z taką buzią i nogami był skłonny wybaczyć więcej niż takiej co takich atutów nie miała.

- A nie przyszło ci do głowy, że może ja już mam chłopaka? - zapytała zirytowana blondynka nieco unosząc swoją brew by dać jemu i w ogóle im do myślenia. Czuła, że traci grunt pod nogami. Zaczyna się osuwać w otchłań złości co zaczyna się w niej gotować. Ale złościło ją to wszystko.

- Ty? Chłopaka? Kogo? Kogoś z tego tuzina z wczoraj? - Eryk nie wytrzymał i się roześmiał. No jednak chciała go nabrać! Blefowała! Nie wierzył jej, że może sobie znaleźć kogoś na więcej niż noc czy dwie. W końcu nie takie rzeczy o niej słyszał a nawet jak tylko część była prawdziwa to i tak skądś musiały się wziąć takie plotki. Zresztą coś musiało być z nią nie tak. Skoro tyle czasu już tu pracowała a żadnego chłopa na dłużej nie mogła przy sobie utrzymać. Pewnie była wredną zołzą tak prywatnie. No albo właśnie coś z nią było nie tak. No ale miała szczęście on sam ochłonął już po rozstaniu ze swoją to właściwie mógł się rozejrzeć za kimś nowym.

- Mam chłopaka. I to jest największy kozak w tym mieście. - koleżanka od rubryki towarzyskiej wyraźnie się zjeżyła. Sama trochę, żałowała. Albo jakoś nie sprzedała jakiegoś żartu. Ale cholera naprawdę już zaczynali ją wpieniać. A na kacu i z obolałą głową to miała o wiele mniej cierpliwości i dobrej woli niż zazwyczaj.

- O, tak, na pewno. - mruknął ironicznie Martin ewidentnie w to nie wierząc. - Pewnie nie jednego. I co jeszcze? - popatrzył na nią z jawną kpiną a z kolegą wymienili uśmiechy pełne porozumienia. Ona miała chłopaka? I to akurat teraz jak o tym była mowa? Akurat!

- I dziewczynę. Najpiękniejszą i najdzielniejszą dziewczynę w tym mieście. - Anderson zaczęła z tych emocji zaciskać zęby chociaż już zaczynały jej puszczać nerwy. Więc uśmiechnęła się do nich równie kpiąco jak oni do niej.

- To masz chłopaka czy dziewczynę? Zdecyduj się Eve. No albo albo. - zakpił Eryk czując, że blondynie chyba puszczają nerwy. I może rozum. Chyba nie sądzi, że nabierze ich na takie naiwne durnoty?

- A tamten tuzin to też się w to wlicza? - Martin raźno poszedł w sukurs koledze wskazując długopisem gdzieś w bok jakby ów tuzin stał tuż obok.

- Nie. Ten tuzin to tylko koledzy. A ja mam i chłopaka i dziewczynę. On jest wojskowym a ona reżyserem filmowym. - blondynka ciągnęła dalej pomimo tej całej szydery. Mogła to skończyć w jednej chwili! Wystarczyło wyjąć portfel i pokazać im fotki! Steve w swoim mundurze galowym no i one dwie wtulone w niego. Tak ładnie razem wyszli! Ale jakoś cholera ją brała na myśl, że miałaby pokazać tym bubkom fragment swojego prywatnego życia!

- Reżyser filmowy? Nie pokręciłaś czegoś? Gdzie ty teraz znajdziesz jakiegoś reżysera filmowego? Ktoś ci jakichś głupot nagadał. - Martin pokręcił głową z niedowierzaniem. Reżyser filmowy? Tutaj w mieście? I poza Anderson nikt nic o nim nie wie? Nonsens!

- I pan wojskowy? Bardzo wygodne. Co czwarty dorosły w tym mieście to jakiś wojskowy. Logistyka, warsztaty, sanitariusze. Pełno tego, gdzie nie spojrzysz to jakiś mundur. - Erik też nie dał się nabrać na taką tanią wymówkę. “Mój chłopak/narzeczony jest żołnierzem.”. Jasne. Jeden z najpopularniejszych tekstów w tym mieście. Zwłaszcza dla “panienek” w opałach jak właśnie sama się blondyna wpuściła w maliny. Za starym był wygą, by w takie dziecinady wierzyć.

- To nie jest żaden drugoliniowiec z zaplecza! To oficer! I weteran! Prawdziwy bohater! - Eve zaperzyła się na dobre. Chciała im zetrzeć z gęby ten wkurzający uśmieszek! Przecież mówiła prawdę! Dlaczego jej nie wierzą!?

- Oficer? Daj spokój Eve. Dorośnij wreszcie. Jak ci jakiś koleś nawciskał kitu by cię zaciągnąć na noc do łóżka to jeszcze nie znaczy, że naprawdę jest oficerem. Jesteś reporterem, powinnaś wiedzieć jak często ludzie kit wciskają, zwłaszcza, że są frontowymi weteranami! - Erik czuł się panem sytuacji. To było dla niego oczywiste, że to ściema. Nie wiedział czy to Eve im próbuje desperacko wcisnąć ten kit czy to to jej ktoś tak kit wcisnął i ona w to święcie wierzy ale nie miał zamiaru dać się nabrać. Tylko udowadniała mu, że te dawne dowcipy o blondynkach to chyba trzeba odświeżyć bo jakaś ostała im się do dzisiejszych czasów.

- Ale Steve i Lamia są weteranami frontowymi! - Eve zagotowała się z wściekłości. Aż zupełnie jak mała dziewczynka z tej złości tupnęła nogą w podłogę. Co do reszty rozbawiło obu mężczyzn. Zaczęli się śmiać na całego.

- I Wilma też! Bo od wczoraj chodzi z nami jeszcze Wilma! - zawołała czując, że tylko pogarsza swoją sytuację ale już nie dała rady się powstrzymać. Wiedziała, że przegrała to starcie i właśnie obliczała czy po prostu usiąść czy wyjść.

- I jeszcze Wilma?! Z kogo chcesz zrobić idiotę Eve? - Martin pokręcił z rozbawieniem głową. Prawie mu łzy stanęły w oczach z rozbawienia. Dawno nie słyszał takich banialuk.

- To musieliby być jacyś degeneraci! Naprawdę uwierzyłaś, że jakiś oficer, prawdziwy oficer, chciałby od ciebie coś więcej niż jedną czy dwie przepustki? - Erik też śmiał się na całego. Celowo podkreślił to o oficerach, prawdziwych oficerach by nawet pod tą blond strzechę dotarło jak dała się nabrać. Albo przynajmniej, że on nie da się nabrać na takie dyrdymały. Trudno blondi szła w zaparte gorzej dla niej. Może jak się uspokoi i przemyśli sprawę to zrozumie przed jaką szansą jeśli…

- Degeneraci?! - niespodziewanie blondynka wydarła się na całe gardło z taką pasją, że obaj natychmiast przestali się śmiać. Erik co stał bliżej szybko zerknął na kolegę ale widocznie obaj podobnie oceniali sytuację. Chciał coś powiedzieć, czując, że może się troszkę przejęzyczył ale to już się działo zbyt szybko. Nawet widział jak Anderson uniosła dłoń ale naprawdę nie wierzył, że ta głupia zdzira jest do tego zdolna. A potem było już za późno. Dłoń zdzieliła go w policzek tak mocno i nagle, że aż opadł z powrotem na swoje biurko.

- To nie są żadni degeneraci! To jest mój chłopak! I moje dziewczyny! - nachyliła się tuż nad schylonym Erikiem i darła się mu wprost do ucha. Nawet nie do końca była świadoma, że okłada go swoimi dłońmi ani, że Martin podbiegł do niej od tyłu, złapał ją i odciąga od zaatakowanego kolegi. Dopiero trzaśnięcie otwieranych drzwi zatrzymało całą scenę jak w stopklatce.

- Co tu się dzieje? - zapytał Sean. Najpierw nieruchomo stał w przejściu z tacą pełną parujących kubków a potem gdy cała trójka jeszcze sama nie do końca była pewna jak i co teraz powiedzieć czy zrobić wszedł do środka i postawił tacę na najbliższym biurku. I znów spojrzał na nich czekając na jakąś odpowiedź.

- A nic… Takie tam… Masz tą kawę? - Martin nie bardzo wiedział co powiedzieć. Ale dotarło do niego jak głupio i podejrzanie musi wyglądać jak tak trzymał szamoczącą się Anderson. Więc szybko ją puścił i wrócił do swojego biurka. Chyba nie było się czym przejmować. Prawda? Sean był tylko zwykłym cieciem. Sprzątał, roznosił kawę i takie tam. Płotka. Niewiele więcej wart niż śmieci jakie sprzątał.

- Tak. - Sean skinął głową i schylił się po najbliższy kubek. Eve wykorzystała ten moment by zgarnąć swój aparat, torbę i minąć go a potem bardzo się starać by nie biec przez korytarz schować się w damskiej toalecie. Ze złością rzuciła swoją torbę do zlewu a sama ciężko oparła się dłońmi o jego krawędź. Wpatrywała się na dół i najbardziej drążyła ją jedna myśl. A jeżeli oni mają rację? Jak dla Steve’a i Lamii naprawdę jest tylko przelotną miłostką? Takim trzecim kołem które może być póki jest przydatne ale ostatecznie nie musi? A teraz jeszcze doszła Wilma. To już w ogóle…

- Evelyn Anderson jesteś tak samo głupia jak zawsze. - mruknęła sama do siebie patrząc na swoje odbicie w lustrze. Rozmazała się. Przez tych dupków. Musiała się poprawić. Sięgnęła do torby po kosmetyczkę ale jak na złość wszystko jej wpadało w ręce tylko nie kosmetyczka. Ze złością rzuciła torbę na sąsiedni zlew, odkręciła wodę i przemyła twarz zimną wodą. Żałowała, że nie ma tu Lamii. Steve’a też. Steve byłby idealny aby utrzeć nosa tym bubkom. I całej reszcie. Ale mimo wszystko teraz gdy była w czarnej rozpaczy wolałaby przy sobie mieć Lamię. Na pewno by wiedziała co powiedzieć i doradzić. Albo po prostu by była. Zresztą Lamia też nie dałaby sobie w kaszę dmuchać i pewnie pokazałaby wszystkim tutaj gdzie raki zimują.

- Szkoda, że cię tu nie ma Lamia. - jęknęła cichutko do swoich dłoni mieszając wilgoć na swojej twarzy. Woda limitowana ogranicznikiem na pompie w piwnicy już przestawała lecieć. W końcu to była jedna z wielu klitek w ratuszu a nie “Honolulu”. Nie znalazła jednak ukojenia ani spokoju bo drzwi nagle otwarły się i weszła jakaś matka z zapłakanym dzieckiem. Wpadli jak po ogień gdy rodzicielka coś jednocześnie próbowała uspokoić i wyczyścić pociechę. Eve zabrała swoją torbę i szybko wytarła dłonie i twarze papierowym ręcznikiem zostawiając za sobą ten rodzinny dramat. Znów znalazła się na korytarzu. I dokąd teraz? Za cholerę nie miała ochotę wracać do własnego biura. Może do naczelnego? Może już wrócił?

- Eve? - zagapiła się i jedna z widocznych kątem oka sylwetek zmieniła się w Seana. Ile stał pod drzwiami? Ile słyszał? Pewnie ma ją za jakąś histeryczkę. Pewnie już mu o niej Martin z Erikiem nagadali. Cholera! Teraz wszystkim nagadają!

- Eve? - Sean zatrzymał się przy niej i spojrzał na nią uważnie. Nie wyglądała zbyt dobrze. Nie wytarła się dokładnie. Rozmazała się trochę. Od wody? Czy płakała?

- Co?! - syknęła na niego ze złością. Nie dość, że tamci dwaj to ten się jeszcze przyczepił!

- Twoja kawa. Wyszłaś tak szybko, że nie zdążyłem ci dać. - powiedział spokojnie pokazując na ostatni kubek pełen brązowej cieczy jaki został mu na tacy. Właściwie mógł go zostawić na jej biurku. Ale jakoś tak…

- Oh… No tak… Moja kawa. Dzięki Sean. - zupełnie o tym zapomniała. Przecież sama go prosiła jak ostatnio przechodził by jej przyniósł kawę. Bo ta co wypiła po przyjeździe to chyba w ogóle nie podziałała. Chociaż teraz była tak rozdygotana, że wcale nie potrzebowała kawy. Ale wzięła ten ostatni kubek i poczuła w dłoni znajome, okrągłe ciepło.

- Wszystko w porządku Eve? - Sean zapytał blondynkę skoro już się chyba trochę uspokoiła. Przyglądał się uważnie. Nie miał pojęcia co tam się u nich stało w biurze. Ale na pewno coś co nie powinno. A jakoś odruchowo jedna blondynka wydała mu się słabsza niż jej dwóch kolegów no to…

- Tak. W porządku. Tylko… Jestem zmęczona… O. Sean. Ja… Muszę posłuchać radia… Mogę u ciebie? Może coś usłysze co się dzieje na mieście i znów złapie jakiś fajny temat? - sama nie była pewna skąd wzięła ten pomysł. Ale wiedziała, że poza cieciowaniem to Sean miał hobby. Był radioamatorem i miał w piwnicy niezły sprzęt. Chociaż w tej chwili z tego sprzętu najbardziej interesowała ją sofa. I cisza. I spokój. I samotność. Z dala od tego wszystkiego.

- Chcesz słuchać radia? Teraz? - Sean nie wykrywał swojego zdziwienia. No pewnie wszyscy w redakcji wiedzieli o tym jego sprzęcie radiowym w piwnicy. Ale ta skołowana blondynka z kubkiem kawy w dłoni jakoś nie wyglądała mu na taką co chce słuchać transmisji radiowych.

- Nie. Chcę odpocząć Sean. Jestem zmęczona. Miałam ciężką noc. A teraz jeszcze ci dwaj mnie wkurzyli. Pojechałabym do domu ale muszę czekać na naczelnego. A nie chce tam wracać. - nie miała już siły na nic. Czuła się kompletnie wypruta. Nawet na tyle by wymyślić jakiś fortel. Trudno. Najwyżej wróci do domu, do dziewczyn i niech się dzieje co chce. Miała tego wszystkiego dość.

- Aha. Pewnie. Nie ma sprawy. Tu masz klucz. - Sean uśmiechnął się ciepło. I sięgnął do swoich licznych kieszeni wyjmując z niego pęk kluczy po czym odpiął z niego jeden i podał go dziewczynie o krótkich, blond włosach.

- Dzięki Sean! Jesteś kochany! - Eve w prawie magiczny sposób też się uśmiechnęła. Cmoknęła go w niezbyt dokładnie ogolony policzek i trzymając ten klucz jak talizman szczęścia ruszyła wzdłuż korytarza. Ale jeszcze odwróciła się na chwilę - Sean! A dasz mi znać jakby naczelny już przyjechał? - poprosiła go słodko czując, że się zgodzi i jakoś jej chyba sprzyja. Zawsze był jakiś taki uśmiechnięty i ciepły. Aż to zdawało się przechodzić na tą kawę i herbatę jaką roznosił.

- Pewnie. - uśmiechnął się do niej i machnął jej na pożegnanie. Obserwował jak mu posyła całusa w podziękowaniu po czym odwraca się i po chwili znika za rogiem prowadzącym na schody. Nie wiedział co tam się stało w biurze. Ale szkoda mu jej było, że ją to spotkało.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 15-09-2020, 18:53   #224
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 45 - Kacowe rozterki 3/6

10:00 Gruby i Thunderbolts; Wild Water Barracks


Nie był głupi. Doskonale wiedział co tu jest grane. Przecież nie był w wojsku od wczoraj. Słyszał o tym porannym apelu i rozkazach dla plutonu specjalnego. Sprzątanie pokojów. Bzdura! Ten Mayers myśli, że jest taki sprytny by sobie robić dzień wolny dla siebie i tej swojej zgrai ale on był od niego i od nich sprytniejszy. Otworzył drzwi do bloku C i ruszył do stróżówki dyżurnych zdejmując po drodze kaptur. Jakoś rozpadało się po śniadaniu to musiał włożyć wojskowy płaszcz. Z satysfakcją obserwował jak dwóch szeregowych pełniących obowiązki dyżurnych zrywa się na baczność gdy wszedł do środka.

- Grafik poproszę. - rzucił krótko przywołując gestem pulchnej ręki ten grafik. Jeden z dyżurnych natychmiast sięgnął po notatnik pełniący rolę dziennika i podał go oficerowi. Ten z uwagą studiował te ręcznie robione tabelki. Co za amatorszczyzna! A u nich w logistyce mieli od tego komputery no a tutaj proszę, jakie średniowiecze. Ołówek i linijka!

- Widzę, że pluton specjalny ma przydzielone sprzątanie pokojów. Przez kapitana Mayersa. Na całe pół dnia. Aż do obiadu. To co oni tam robią? Przez pół dnia to można cały pokój na nowo wyremontować. - kapitan pozwolił sobie na nonszalancję i ironię wobec dwuosobowej widowni. Chciał aby do nich dotarło jaki jest bystry i, że nie ma z nim żartów. Nie da się nabrać na takie farmazony. Obaj widzowie, kapral i starszy szeregowy zerknęli szybko na siebie. Ale uznali, że to nie są pytania na jakie oficer wymaga od nich odpowiedzi więc milczeli. I czuli, że zanosi się na jakąś chryję. Bo po co inaczej do baraku jednostki liniowej przyszedłby oficer logistyki? I to z takim nastawieniem. Ale nic nie mogli zrobić on był kapitanem a oni szeregowcami.

- Dobrze, proszę mnie zaprowadzić do ich pokojów. Zobaczymy jak im idzie to sprzątanie. - czuł, że zwycięstwo ma w kieszeni. Starszy szeregowy Blitz z ulgą przyjął polecenie kolegi by zostać na miejscu. I współczuł mu, że musi brać udział w awanturze jaka się właśnie zaczynała kroić. A kapral z duszą na ramieniu poprowadził oficera logistyki na piętro do pokojów zajmowanego przez pluton specjalny. Otworzył drzwi i wpuścił go pierwszego.

- Pięknie, po prostu pięknie. Kompletna degrengolada. - Bishop był wręcz zachwycony. Przeszedł się przez pokój pomiędzy dwoma rzędami łóżek po każdej ze stron. I na każdym jednym jakiś żołnierz jednostki specjalnej spał sobie w najlepsze. Jakby był środek nocy! Dokładnie tego się spodziewał! Miał ich na gorącym uczynku! Dlatego chwilę sycił się tym spokojem jaki zaraz się skończy. Właśnie na tą okazję wziął z magazynu gwizdek jakiego normalnie nie nosił, nie używał bo nie był mu w niczym potrzebny. Ale tym razem jak się okazało jednak się przydał.

Przenikliwy gwizd zakłócił ciszę i spokój. Jak za dotknięciem magicznej różdżki tuzin postaci zerwał się z łóżek, jeszcze częściowo błądząc na granicy snu, postacie w brązowych koszulkach i spodniach albo nawet szortach zeskakiwały z łóżek próbując w zaskoczeniu ogarnąc co tu się dzieje. Alarm?! Coś się zaczęło dziać?!

- No pięknie! Pięknie! Tak pracuje pluton specjalny! I wy niby macie być naszą elitą? Żałosne! Zbiórka! Na co czekacie!? Zbiórka! - kapitan o sporej tuszy przechadzał się jako oczko ładu i porządku w tym chaosie. Jako jedyny prezentował się jak należy, w kompletnym umundurowaniu. A nie jak te wałkonie co to nawet byli tak bezczelni by mundur z siebie ściągnąć. W środku dnia! Ale szybko zapanował względny porządek gdy każdy z żołnierzy stanął na baczność u szczytu swojego łóżka gotów na inspekcję. Która w tych warunkach nie mogła być dla nich korzystna. Dla lepszego efektu kopnął jakąś skrzynię z której wysypały się czyjeś rzeczy, zrzucił materac z czyjegoś łóżka i wyrzucił zawartość czyjejś szafki na podłogę by dopełnić dzieła upadku tego żałosnego plutonu.

- Kto tu dowodzi!? - oficer krzyknął pytanie bo byli tak zdekompletowani z tymi mundurami, że byli w samych koszulkach. Jak do spania! Nawet nie próbowali udawać, że jest inaczej! Co za bezczelność! No ale przez to nie widać było nazwisk ani stopni.

- Wychodzi na to, że ja. Panie kapitanie. - jedna z postaci odezwała się nie siląc się nawet na grzeczny ton. Raczej jakby już się musiała pogodzić z niechcianą wizytą jakiegoś natręta.

- Jak ty się meldujesz przełożonemu!? - kapitan jak na swoją masę doskoczył do tego pyskatego całkiem żwawo. Byli prawie równi wzrostem no ale Bishop przewyższał go masą. No i stopniem oczywiście.

- Przełożonemu? No to zazwyczaj “Tak jest kapitanie Mayers!”. Ale zazwyczaj wystarcza mu “Krótki”. - Darko nie mógł się powstrzymać by nie wykorzystać okazji, że ten spaślak stanął tuż przed nim i nie wrzasnąć mu nazwiska ich dowódcy prosto w twarz. Na wypadek gdyby zapomniał, że ten pluton już ma swojego kapitana a Gruby nie jest u siebie na magazynie. Gruby zaś spurpurowiał na tą bezczelność chociaż świetnie pojął o co tamtemu chodziło.

- Zamelduj się starszemu stopniem wedle regulaminu! - krzyknął na niego niemniej wściekły. I by ukrócić te parsknięcia śmiechu jakie słyszał gdzieś zza pleców od innych z tej wojskowej hołoty.

- Oficer 1-ej drużyny specjalnej melduje się na rozkaz! Stan 1+10 wszyscy obecni i gotowi do wykonywania zadań! - Darko wykrzyczał rozkaz całkowicie zgodnie z regulaminem. Chociaż był prawie pewien, że starszemu stopniem oficerowi kompletnie nie o taki meldunek chodziło. Co sprawiało mu jeszcze większą satysfakcję. Tak samo jak i reszcie 1-ej drużyny gdy byli świadkami tych regulaminowych zmagań i trzymali za niego kciuki.

- Co to za bełkot! Nazwisko durniu! Podaj mi swoje nazwisko! Natychmiast! - kapitan pieklił się rozjuszony na całego zaciskając pięści ze złości i z furią wpatrując się w tego bezczelnego gnojka.

- Z całym szacunkiem panie kapitanie ale zgodnie z regulaminem naszej jednostki personalia operatorów jednostki specjalnej są tajne! I nikt poza uprawnionym personelem nie ma prawa znać tych personaliów! Jeśli dostarczy mi pan takie uprawnienie z radością podzielę się z panem takimi informacjami! - cała 1-sza drużyna słuchała i obserwowała jak Donnie Darko odstawia właśnie jeden z tych bezczelnych numerów z jakich był sławny. Kpił sobie z Grubego w żywe oczy i to zgodnie z regulaminem! Co Bishopa wkurzało najbardziej.

- Ah tak? No proszę. Nie wiedziałem, że mamy tu prawnika. - zauważył zjadliwie kapitan chociaż ze złością zdał sobie sprawę, że trzymając się ściśle regulaminu to ten bezczelny gnojek ma rację. Po prostu oczywiste było, że jeżeli starszy stopniem żąda raportu i odpowiedzi to młodszy mu jej udziela. Natychmiast! A tu ten bezczelny…

- Tego nas uczyli na szkoleniu podstawowym panie kapitanie. - wyjaśnił uprzejmie bezimienny porucznik ubrany jedynie w wojskowy t-shirt i spodnie w jakich do tej pory spał w najlepsze.

- Milczeć! Żądam raportu na temat wykonywanego zadania! Mieliście doprowadzić to miejsce do porządku! Taki mieliście rozkaz! Podpisany przez waszego dowócę! Czyżbyście ignorowali rozkazy waszego bezpośredniego przełożonego?! - Bishop wskazał gestem na pokój który obecnie raczej nie zadowolił by żadnej inspekcji. Podobnie jak użytkownicy tego pokoju w swoim zdekompletowanym umundurowaniu. Gruby o tym wiedział więc skoro nie dało się z jednej strony ich podejść to próbował z innej. Temu nie mogli zaprzeczyć! Wszyscy spali zamiast sprzątać!

- Melduję posłusznie panie kapitanie, że właśnie jesteśmy w trakcie wykonywania tego zadania. Szło nam tak dobrze, że zarządziłem przerwę panie kapitanie bo sprzątanie to bardzo wyczerpujące zajęcie. A zgodnie z regulaminem mamy obowiązek każdą możliwą chwilę wykorzystywać na odpoczynek i sen byśmy w każdej chwili byli gotowi do podjęcia się każdego zadania jakie nam przydzieli nasz sztab i dowódca. Dlatego podczas tej przerwy zgodnie z własym sumieniem i obowiązkiem na rozkaz wszyscy poszliśmy spać aby zregenerować siły po tym wyczerpującym zadaniu i nabrać siły na kolejne. Dopóki pan kapitan nam nie przerwał wykonywania obowiązków zleconych nam przez naszego dowódcę kapitana Mayersa. - Darko przechodził samego siebie gdy tak słodko nawijał makaron na uszy. A wszystko brzmiało tak spójnie, logicznie i przekonywująco, że nawet jak wszyscy w pokoju zdawali sobie sprawę, że kpi z Grubego w żywe oczy to nawet Bishop zaniemówił z wrażenia słysząc takie banialuki. No ale w końcu się otrząsnął.

- Dość! Co ty chcesz mi tu wmówić?! Że Mayers kazał wam spać!? - bezczelność tego pyskatego dupka przechodziła wszelkie granice. Odkąd służył a warmii Bishop nie słyszał by ktoś tak bezczelnie łgał w żywe oczy. Starszemu stopniem! I to nawet mu brewka nie drgnęła pod tym fałszywym uśmiechem uprzejmego idioty!

- Tak jest panie kapitanie! I wykonywaliśmy właśnie ten rozkaz z pełną gorliwością i zaangażowaniem gdy pan kapitan nam przerwał! - Donnie zameldował usłużnie dlaczego pan kapitan co wpadł do nich z tą przyjacielską wizytą w gości zastał 1-szą drużynę w takim a nie innym stanie.

- Milczeć! - krzyknął rozjuszony kapitan nie mogąc znieść tego bezczelnego tonu. Niestety nie mógł się na razie przyczepić do tego cwaniaczka ale był pewny, że coś znajdzie. Rozglądał się właśnie po tym pokoju i tych przygłupach gdy dostrzegł pewną anomalię. Do tej pory ten wygadany go absorbował ale uznał, że i tak znajdzie jego nazwisko w aktach. Wystarczy sprawdzić kto dowodzi 1-szą drużyną. Ale w drugim szeregu łóżek jedno było puste. A właściwie na odwrót. Jego właściciel zamiast stać wyprężony jak struna podczas tej inspekcji to spał sobie w najlepsze. Niewiarygodne…

Bishop z niedowierzaniem przeszedł te parę łóżek by przyjrzeć się lepiej. No ale nie mylił się. Na jednym ze środkowych łóżek jakby nigdy nic spał sobie jakiś wojak. Przykryty kołdrą, z głową na poduszce i w ogóle. Jakiś Indianin. No szczyty. Po prostu szczyty. Bishop poczuł jak znów na nowo krew go zalewa. Jeszcze chyba większa niż na tego pyskacza.

- Co to ma znaczyć!? - kapitan krzyknął oskarżycielsko wskazując na śpiącego. Podszedł do łóżka bliżej i przyjrzał się spiącej twarzy. Jak on mógł spać?! Na pewno udawał!

- On jest chory panie kapitanie. Miał ciężkie dzieciństwo teraz reaguje bardzo nerwowo na wszelkie próby pobudki. Jak się go wyrwie znienacka ze snu zmienia się w maszynę do zabijania. Chwyta za maczetę i siecze z nią we wszystko co się rusza. Lepiej poczekać aż sam się obudzi. - Darko podszedł do pana kapitana by stanąć obok niego i służyć uprzejmą radą i informacją na temat śpiącego kolegi skoro już pan kapitan o to pytał.

- Poczekać aż się obudzi?! Kpisz sobie ze mnie!? - Bishop był oburzony takim zachowaniem. Nie wiedział kim jest ten pyskaty, może nawet mógł być jakimś poruczniczyną ale reszta to góra sierżant. Jak oni śmieli ignorować rozkazy oficera! I spać na służbie! Podczas inspekcji!

- To nie jest koniecznie panie kapitanie. Mówię jak najbardziej poważnie on ma żółte papiery. - Donnie cierpliwie i z nieskończoną uprzejmością tłumaczył panu oficerowi jak należy postępować z Dingo. Chociaż był pewny, że ich indiański kolega celowo sprowokował tą hecę. A skoro tak to zamierzał mu w tym pomóc.

- Żółte papiery?! Co ty chcesz mi powiedzieć?! Że to jest jakiś psychopata?! - zawołał rozwścieczony kapitan. To było niemożliwe! Przecież jednym z ogniw selekcji były psychotesty! I testy na inteligencję! Dlatego niemożliwe było by dostał się jakiś tępy osiłek co nie rozumie podstawowych poleceń czy regulaminu.

- Sam bym tego lepiej nie ujął panie kapitanie. - Darko uśmiechnął się usłużnie kiwając zgodnie głową, że oficer tak celnie ujął charakterystykę ich kolegi.

- Nonsens! Nie dam się zastraszyć! Ej ty! Wstawaj! - kapitan wzruszył swoimi potężnymi ramionami i zostawił tego nadętego cwaniaczka. Sam ruszył do śpiącego i bez ceregieli potząsnął za jego ramię aby ten się obudził. I faktycznie obudził. Choć przebieg tego przebudzenia całkowicie odbiegał od zamierzem budzącego oficera. Niespodziewanie śpiący Indianin wyszarpał spod poduszki maczetę i stal świsnęła tuż przed twarzą oficera. Ten wrzasnął i spanikowany odskoczył nagle a Indianin wyskoczył z łóżka i z dzikim wrzaskiem niczym jakaś pierwotna furia ruszył z maczetą w pościg za kapitanem.

- Proszę nie mieć do niego żalu! To nie jego wina! Jak kogoś zabije to się uspokaja! - Darko nie wychodził z roli uprzejmego i usłużnego podwładnego i wołał do pleców Dingo a zwłaszcza uciekającego kapitana. Reszta 1-ej drużyny wtórowała mu śmiejąc się do rozpuku.

- On mnie obudził. Nie lubię go. - burknął Dingo patrząc na już puste drzw na korytarz w jakich właśnie zniknął uciekający przed nim i jego maczetą oficer.

- Nikt go nie lubi. - poparł go Italiano patrząc na te same puste drzwi. Reszta drużyny też już przestawała się śmiać i zgodnie pokiwała głowami.

- Hej chłopaki! Bierzemy go? - Karen niespodziewanie zapytała trzymając w dłoni wojskowy pas. Reszta błyskawicznie zrozumiała jej intencję. Ale jeszcze kontrolnie spojrzeli na Darko który nimi dowodził gdy Krótkiego nie było w poblirzu. Darko zaś nie wahał się ani chwili.

- Bierzemy! Dajcie koc! I zostaw maczetę Dingo! Tylko pasy! - plan powstał błyskawicznie i równie błyskawicznie się za niego zabrali. Parę chwil potem na korytarz wybiegła grupka niezbyt kompletnie odzianych żołnierzy którzy dierżą pasy i koc pomknęli w ślad za umykającym kapitanem.

- Co za… Bezczelność… To jest atak! Ten maniak próbował mnie zabić!... I jeszcze ten bezczelny, pyskaty… - oficer logistyki schodził po schodach na dół jak na swoją tusze to całkiem prędkim krokiem. Ale jak się przekonał, że ten psychopata z maczetą już go nie goni to przestał biec. Już ochłonął na tyle by zacząć planować zemstę. Nie mają pojęcia z kim zadarli! Wtem coś kazało mu się odwrócić. Ale za późno. Zdążył tylko zobaczyć lecący koc i zasłonić się rękami. Koc opadł na niego i pewnie by się zaraz wyplątał gdy poczuł uderzenie jakby ktoś go kopnął. Jęknął i przewrócił się na plecy. Ale zanim coś zdążył zrobić spadły na niego kolejne ciosy.

Zaalarmowany hałasami na schodach starszy szeregowy Blitz wyszedł na korytarz by sprawdzić co się dzieje. I dostrzegł na schodach dziwną kotłowaninę. Niezbyt kompletnie ubrani żołnierze właśnie robili komuś kocówę wojskowymi pasami. Jeden z nich jakby stał na czujce bo dojrzał dyżurnego i z bezczelnym uśmieszkiem położył palec na ustach. Po czym gestem zaprosił go do powortu do dyżurki i nie mieszania się do tego. Blitz nie do końca wiedział który to jest ale kojarzył go chyba jako tego wygadanego z plutonu specjalnego. Zdecydowanie nie miał ochoty zadzierać z kozakami z plutonu specjalnego. Ani się mieszać w kocówę kogoś kto nosił na sobie wojskowe spodnie, buty i mokry płaszcz. Zupełnie jak ten kapitan co niedawno poszedł na górę. O tak, zdecydowanie nie chciał się w to mieszać. Więc tylko skinął głową i grzecznie wrócił do stróżówki.



10:15 Crys; stare kino


- Już jestem! Już się przebieram i zaraz będę gotowa! - długowłosa dziewczyna tylko śmignęła koleżance w przejściu między barem i zapleczem. Ta zdziwiona wzruszyła ramionami i podeszła do przejścia na zaplecze, weszła przez kawałek korytarza by w przejściu zobaczyć jak czarnowłosa w pośpiechu zdejmuje z siebie kurteczkę.

- Co tu robisz Crys? - zapytała zdzwiona koleżanka obserwując jak koleżanka na szybko próbuje się przebrać w strój służbowy.

- No wiem, spóźniłam się! Ale przez ten deszcz koniowóz utknął w jakiejś dziurze! To nie moja wina! Nie mów nic szefowi co? - Crys popatrzyła prosząco na koleżankę wieszając mokrą kurtkę na wieszaku.

- Dziś jest poniedziałek Crys. - koleżanka zwróciła jej uwagę ciekawa czy tamta wyłapie jakie to ma znaczenie.

- No tak, poniedziałek, chyba tak. - czarna głowa pokiwała się gdy dłonie zaczęły rozsuwać suwak bluzy i jednocześnie otwierać swoją szafkę. No i co z tego, że poniedziałek? Przecież miała zacząć o 10-ej! Ale tak naprawdę to zaspała. Nie było się co dziwić po takiej nocy. Nadal była trochę zmulona. Ale jak strzeli sobie kawę to powinno być lepiej.

- Dzisiaj masz wolne. - powiedziała koleżanka gdy potwierdziły się jej przypuszczenia co do stanu rozstrzepania czarnowłosej. Ta znieruchomiała nagle i zatrzepotała powiekami wpatrzona w nią jak w obrazek. - Spójrz w grafik. - podpowiedziała jej wskazując ręką na wiszacy na ścianie schemat z dyżurami. Czarnowłosa podeszła, odnalazła dzisiejszy dzień, datę… No faktycznie… Dzisiaj miała wolne. Jutro miała na 10-ą. Ale dzisiaj miała wolne. Cholera! To po co się zrywała jak poparzona!? Teraz zanim wróci do domu to znów prawie z godzina.



10:30 Crys i Olga; stare kino


Pokręciła się trochę na dole i koniec końców stwierdziła, że chyba może pogadać z szefową. Skoro już i tak już jest. W końcu miały z dziewczynami kręcić film i w ogóle. A szefowa przecież obiecała kogoś wysłać do ochrony. Dlatego powędrowała na zaplecze bo w gabinecie szefowej nie było. Nawet zawahała się czy nie wrócić po prostu do domu. Ale postanowiła spróbować. Szefowa miała teraz swoją sesję treningową. Wystarczyło pójśc na salę gimnastyczną.

Gdy Crys stanęła o parę kroków od tych zamkniętych, dwuskrzydłowych drzwi do sali gimnastycznej straciła rezon. Nawet na korytarzu słyszała odgłosy uderzeń. Pewnie w worek treningowy. Częste i zdecydowane uderzenia. Zapewne od ciosów zadawanych z całej siły. Widocznie szefowa była mocno zaabsorbowana tym treningiem. Jak zawsze.

~ Właściwie to to nie jest jej siłowania. ~ próbowała przekonać samą siebie. Właściwie to była to służbowa siłownia. Każdy z pracowników mógł tu wejść i zadbać o kondycję. Chociaż najwięcej korzystali z niej chłopaki z ochrony. Niemniej jakoś tak dziwnie się utarło, że jak szefowa trenowała to nikt jej nie przeszkadzał. Miała całą salę dla siebie. Chociaż Crys nie pamiętała by wyszło o tym jakieś zarządzenie. Nawet sama Orlov chyba nigdy nic takiego nie mówiła. Ale jakoś po prostu jak wszyscy wiedzieli, że ona w tą porę tu przychodzi to nikt nie odważył jej się przeszkadzać. Dlatego i Crys teraz mocno się wahała czy powinna.

~ Tylko rzucę okiem. ~ pomyślała z nadzieją i podeszła do drzwi by zajrzeć przez małe, siatkowane okienka w drzwiach. Ale nic jej to nie dało. Worki były umieszczone bardziej z lewej strony sali i przez okienka nie było ich widać.

~ Tylko tam zajrzę. ~ postanowiła, że lekko uchyli drzwi i zorientuje się jak się sprawy mają. I najwyżej się ulotni jak coś będzie nie tak i wróci do domu. Ledwo pchnęła drzwi by puścić żurawia od razu dostrzegła źródło hałasów. Szefowa była boso i była ubrane w sportowe, czerwone rybaczki do połowy łydek. Potem był pas gołych pleców aż do sportowego, szarego topu. No i kawałek karku i krótkich, prawie czarnych włosów. Właśnie mściwie kopała worek raz za razem aż łańcuchy na jakich był zawieszony brzęczały a on sam jęczał tak samo jak krótkowłosa bokserka.

~ Rany jakby ktoś tam stał to chyba by mu żebra poszły od takiego kopnięcia. ~ Crystal słyszała plotki o możliwościach jakie pod tym względem ma szefowa ochrony. I kilka razy nawet widziała ją w podbramkowych sytuacjach. Ale aż do tej pory nie zdawała sobie sprawy co znaczy zobaczyć ją w akcji. Przecież jakby kogoś tak kopnęła w głowę to chba by mogła zabić. A jak nie to pewnie i tak by padł jak kłoda. Szefowa zazwyczaj ubierała się jak kobieta interesu. Garsosnki, niezbyt krótkie mini, czasem spodnie od garnituru. Jak było trzeba to uniform oficera ochrony co poza patkami niczym nie różnił się od tych jakie nosili zwykli ochroniarze. Ale teraz jak kopała ten worek to wyglądała jak jakaś gladiatorka czy inna z MMA.

- Dzień dobry Crys. Długo zamierzasz tam stać? - niespodziewanie barmankę zaskoczył głos szefowej. Jak ona ją zauważyła?! No tak, pewnie w jakimś lustrze. Za długo tu stała i się na nią gapiła! Teraz już głupio było tak po prostu wyjść. Więc weszła z zaczerwienionymi policzkami jakby szefowa ją przyłapała na podglądaniu albo oglądaniu kolorowych pisemek pod ladą w pracy.

- Dzień dobry. - czarnowłosa przywitała się i weszła na środek sali. Właściwie to skończyły jej się pomysły co dalej powinna powiedzieć albo zrobić. Rozglądała się bezradnie po tych wszystkich rowerkach, atlasach i sztangach zastanawiając jak to ugryźć no i w końcu właściwie to chyba przyszła zapytać o ten film.

- Przyszłaś się spocić razem ze mną? - szefowa ochrony z rozbawieniem obserwowała nieporadność czarnulki. W końcu postanowiła się nad nią ulitować. Z satysfakcją obserwowała jak powoli wpada w jej pajęczynę.

- Tak, chyba tak… Chyba można tak powiedzieć. - zaśmiała się trochę onieśmielona barmanka. Może jakby szefowa jej pokazała co i jak to by jakoś to poszło?

- Dobrze. Chodź tutaj. Porobimy brzuszki. - skinęła na nią ręką i czarnowłosa bez wahania podeszła do niej bliżej czekając na dalsze polecenia.

- Ale chcesz ćwiczyć w tym stroju? Lepiej go zdejmij. Spocisz się. - poradziła jej wskazując dłonią w chwytnej rękawicy bez palców na swoją spoconą sylwetkę.

- Ah… No tak… Rzeczywiście… - Crystal spojrzała na siebie i stwierdziła, że faktycznie strój to ma słabo dobrany na takie ćwiczenia. W końcu nie spodziewała się żadnej gimnastyki tylko dnia w pracy. Ale teraz nadal było w tym czym przyjechała w tą słotę. Cofnęła się do stojaka ze sztangami i na nim zostawiła swoją bluzę zostając w samym podkoszulku. Nie był zbyt sportowy no ale pod spodem już miała tylko bieliznę. Spódniczki do kolan postanowiła nie ruszać, z tego samego powodu bo niewiele już tam miała pod tą spódniczką. Więc jeszcze tylko wzorem szefowej zdjęła buty i ruszyła z powrotem do niej. A szefowa z zadowoleniem obserwowała ten objaw posłuszeństwa.

- Dobrze to teraz ja będę robić brzuszki a ty mi trzymaj stopy bym się nie wywaliła. I licz ile. Robimy serię po dziesięć. - poinstruowała ją Orlov gdy usiadła na przygotowaną wcześniej matę. Crystal pokiwała głową i złapała za jej stopy i kostki aby przytrzymać je na tej macie. A Olga położyła się na wznak a zaraz oderwała głowę i łokcie do góry gdy sapiąc z wysiłku próbowała dotknąć łokciami kolan. A potem powrót na wznak. I cała operacja od początku.

- 1… 2… - Crystal z zafascynowaniem obserwowała walkę szefowej z samą sobą. Nie mogła się nadziwić. Jak ona to robi? Owszem była zadbana i zgrabna ale jakoś nie wyglądała na podpakowaną jak spora część chłopaków z ochrony. Miała ładną, kobiecą sylwetkę. Z daleka i w ubraniu to nawet wydawała się drobna. Zwłaszcza przy swoich “miśkach”. A sama przed chwilą widziała z jakim impetem tłukła ten worek. Gdzie ona mieści tyle siły?

- Mam rozchylić szerzej uda czy od razu ściągnąć spodnie byś mogła sobie popatrzeć? - Crys z zażenowaniem uświadomiła sobie, że na w pół świadomie wpatruje się w punkt przed siebie pograżona w tych swoich rozmyślaniach. No ale jak widocznie zauważyła Olga ten punkt był akurat na złączeniu czerwonych, sportowych spodni więc chyba wyglądało dość dziwnie jak właśnie tam się wpatrywała barmanka.

- Oh nie! To tylko tak! Wcale nie trzeba! - Crystal znów poczerwieniała z zażenowania i próbowała jakoś się wytłumaczyć. A w duchu Olga miała niesamowitą frajdę obserwować jej zmieszanie. Zwłaszcza, że w niej samej powoli budziły się hormony od bliskości tego młodego, ponętnego ciała. Tak rozkosznie zażenowanego. Co prawda uważała się za drapieżnika. I uwielbiała polowania na swoim rewirze na te nowe, brudne, wywłoki jakich należało zrewidować i pokazać kto tu rządzi. A pod tym względem Crys od dawna była jej zdobyczą. Ale była na tyle nietuzinkowa, że wciąż ją bawiła i interesowała. O choćby właśnie z takich powodów jak tu i teraz.

- Czyli nie chcesz mnie widzieć bez spodni. - Olga zrobiła mądrą minę gdy tak wygodnie na wpół leżała na tej macie oparta na obu łokciach i czuła jak dłonie na jej kostkach z każdą chwilą wilgotnieją bardziej w miare jak twarz jej właścicielki czerwieniała i wydawała się coraz bardziej zmieszana.

- Oh nie! Znaczy chcę! Znaczy nie chcę! Znaczy nie trzeba… - barmanka szybko próbowała się wytłumaczyć ale jakoś sama sobie zdała sprawę, że nie bardzo wie co powinna odpowiedzieć. Czuła się dziwnie. Jakby bliskość szefowej pobudzała ją nie tylko fizycznie. Gdzieś tam na karku zaczynały stawać jej włoski i czuła coraz silniejsze mrowienie. Zwłaszcza jak przecież robiły “to” już wcześniej. Ale oczywiście to zawsze szefowa inicjowała “to”.

- Nie interesuje mnie co chcesz albo nie. - Olga uznała, że czas sprawdzić czy podwładna nadal pamięta o właściwych relacjach, reakcjach i zachowaniu. Wysunęła jedną stopę z jej dłoni i bez pośpiechu położyła jej palce na kolanie czarnulki jakie opierało się na macie. Crys obserwowała ten ruch jak mysz zbliżającego się węża. I czuła się równie bezradna na taki atak. Przyspieszał jej oddech i zaczynała mieć problemy z koncetracją widząc jak ta jasna stopa kontrastuje na czerni jej pończoch i czując jej dotyk na swoim kolanie.

- A właściwie to przyszłaś tu tylko po to, żeby się ze mną spocić? Czy jest jeszcze jakiś inny powód? - Orlov już była pewna, że będzie wszystko po jej myśli. Ale syciła się tą grą i smakiem. Z premedytacją gdy zadała pytanie jej stopa powoli zaczęła sunąć w górę czarnego uda barmanki.

- Co? Aa… ee… nie… znaczy tak… bo rozmawiałam z dziewczynami i chcą robić nowy film… i chciały poprosić o tą ochronę od nas… - Crys dzielnie próbowała zachować zimną krew. Nawet była wdzięczna szefowej, że o to zapytała. To jakoś było teraz łatwiej. Nawet udało jej się częściej zerkać na jej twarz niż sunącą po udzie stopę.

- Nowy film? Jaki? Gdzie? Kiedy? I patrz na mnie jak do ciebie mówię. - szefowa wciąż oparta na łokciach i macie bawiła się przednie tą swoją władzą nad uległością tej drugiej. Chociaż te wieści jakie przekazała były całkiem ciekawę. Tymczasem wysłała swoją stopę na wycieczkę po tym przyjemnym w dotyku ciele. Przesunęła się na brzuch który oddychał coraz szybciek i nieco złośliwie nacisnęła to duże i miękkie miejsce wywołując nerwowe przełknięcie śliny u swojej podwładnej.

- Za dwa tygodnie. W sobotę rano. Chyba o 10-ej. W starej szkole. Bo to ma być w szatniach. - czarnowłosa musiła bardzo walczyć z samą sobą by utrzymać wzrok na twarzy szefowej. Przeklęta! Chyba bawiła się świetnie. I robiła się coraz bardziej nakrecona. Ale… Ale Crys czuła się podobnie. Jęknęła cichutko gdy stopa szefowej zaczeła sprawdzać jędrność jej biustu.

- Co ma być w tych szatniach? - szefowa dalej prowadziła to przesłuchanie bawiąc się przy tym w najlepsze i łącząc przyjemne z pożytecznym. Widocznie te dwie numerantki Steve’a chyba na poważnie wzięły się za te filmowanie. I trzeba będzie coś z tym zrobić. Na początek dać ochronę. Bo póki te łapsy szalały na mieście to strach było dziewczynom wychodzić na zewnątrz. W końcu w zeszłym tugodniu to ich tam złapali chyba cztery czy pięć. A nie, że jedną czy dwie.

- Noo… Mamy kręcić film… Ten o Mary Sue i pani profesor… tylko tym razem z brudną koleżanką i kolegami… - barmanka przełknęła ślinę i zdawała sobie sprawę, że chyba zdradza wszelkie oznaki podniecenia. Olga mimo wszystko też. Poznawała po tym jej głosie i spojrzeniu. Ale jak zwykle nie na darmo wyzywali ją od królowej lodu. Za plecami oczywiście. I panowała nad sobą o wiele lepiej. A jej stopa tymczasem zostawiła piersi w spokoju i sunęła wyżej. Przez szyję do policzka a tam jej palce zaczeły bawić się sunąc i podrażniając usta barmanki.

- Mary Sue z kolegami. I brudną koleżanką. A kto będzie grał rolę tej brudnej koleżanki? - szefowa ochrony pytała jakby nigdy nic. Zupełnie jakby rozmawiały gdzieś w biurze albo przy jednym ze stolików na jednej z sal kina. Nie oczekiwała odpowiedzi. Przynajmniej nie werbalnej. Bo właśnie wsunęła stopę w usta rozmówczyni i cieszyła się tym przyjemnym, mokrym ciepłem jej buzi. Ale Crys jej nie zawiodła i ręcznie wskazała na siebie jako odtwórczyni tej drugiej kobiecej roli.

- Brudna koleżanka pasuje do takiej brudnej wywłoki jak ty. - stwierdziła w końcu wyjmując stopę z tych gościnnych ust i wracając na niższe rejony ciała.

- Dziękuję. I będzie jeszcze chyba Karen. Taka koleżanka z pracy Steve’a. Ale nie jestem pewna kogo będzie grać. - czarnowłosa oddychała już całkiem szybko czując jak stopa szefowej przez piersi i brzuch wróciła z powrotem na jej udo. Próbowała sobie przypomnieć co tam jeszcze na koniec było mówione o tym filmie. Ale jakoś pamięć jej szwankowała coraz bardziej. A manewry szefowej na jej udzie jakoś wcale nie pomagały w tej koncentracji.

- To przekaż im, że chcę wiedzieć gdzie dokładnie chcą kręcić ten film. W której szatni. I ktoś od nas musi tam pojechać wcześniej i rzucić okiem jak to wygląda. I jeszcze na jak długo, ile godzin. O tej 10-ej to jest zbiórka czy już początek zdjęć? - Krótkowłosa brunetka takie podstawowe dane analizowała praktycznie na bieżąco. Zdawała sobie sprawę, że to chyba świeża sprawa i pewnie jeszcze na mocno szkicowym etapie. Niemniej potrzebowała tych danych i liczyła, że jak nie przez Crys to przez te dwie producentki jakoś się zawczasu dogadają o te detale. Jak za 2 tygodnie to jeszcze było trochę czasu. Obserwowała jak czarnulka kiwa głową i dopiero wtedy zanurkowała swoją stopą pomiędzy jej uda i pod tą jej sukieneczkę. I im głębiej tam się zapuszczała tym się robiło cieplej, przytulniej i przyjemniej. A ta druga już dyszała jak lokomotywa. Zresztą. Olga sama czuła, że już ta mała, puszczalska wywłoka rozkręciła ją na całego. A wychodziło na to, że obie mają ochotę na tą grę.

- Co? Na 10-tą? Tak, na 10-tą… Znaczy nie wiem… Na razie… Tylko tak rozmawialiśmy… - czarnulka czuła jak stopa szefowej doszła do mety pod jej spódniczką. I chociaż z góry widziała tylko jej zarys niczym trzecią nogę między jej nogami to tam niżej czuła tą stymulację tego swojego najwrażliwszego miejsca. I żałowała, że założyła bieliznę. Tylko przeszkadzała teraz! Za to na rozmowie mogła się skupiać coraz mniej. Już nawet nie do końca była pewna o co Olga ją pyta.

- Rozumiem. W takim razie… - Olga wciąż podpierała się na łokciach ale strasznie bawiło ją to co się zaraz stanie. Niespodziewanie cofnęła swoją nogę spomiędzy gościnnych ud i majteczek tej drugiej zaskakując ją całkowicie. Ale to nie był koniec niespodzianek. Wystrzeliła obie swoje nogi do przodu, oplotła nimi tors barmanki i szarpnęła ją ku sobie tak, ze teraz Crystal wylądowała z twarzą gdzieś pomiędzy jej kolanami. I jak spojrzała z zaskoczeniem w górę czekając na jakieś wyjaśnienia to w pierwszej perspektywie miała te czerwone uda, tors i dopiero potem krótkowłosą twarz szefowej.

- Możesz mi zdjąć spodnie. Mam nadzieję, że zajmiesz się odpowiednio tym co tam znajdziesz. - Orlov zdradziła uległej partnerce po co ją ściągnęła do tego poziomu okraszając to uśmieszkiem wyższości.

- Dziękuję. Oczywiście. - Crys się uśmiechnęła również, nieco się podniosła by rozwiązać tasiemki czerwonych spodni i strasznie jej ulżyło, że mimo wszystko przeszły do tej zabawy jaką obie tak lubiły.



11:00 Gruby i Thunderbolts; Wild Water Barracks


- Ah tak! Takie z was cwaniaki tak?! Myślicie, że ta podła, podstępna napaść na oficera ujdzie wam na sucho?! - oficer o sporych gabarytach przechadzał się wśród strug deszczu. Z mściwą wściekłością wpatrywał się w szereg postaci. Nie dał szans im się ubrać więc stali w samych koszulkach i co najwyżej bluzach na tym deszczu trzęsąc się z zimna. I dobrze! Niech mają za swoje! Prawie tuzin ludzi stał w równym szeregu gotów na jego rozkazy. Nie mieli prawa ani odwagi otwarcie mu się przeciwstawić. Był w końcu starszy stopniem i musieli wykonywać jego rozkazy! Ale odwdzięczali mu się złowróżbnym milczeniem i ponurymi spojrzeniami. Ale był zbyt wściekły by się tym przejmować. Zresztą tym razem był przygotowany i wezwał MP na wsparcie. Musiał tylko wiedzieć kogo mają aresztować.

- Na co czekacie tumany! Przyznać się! Przyznać się kto mnie napadł! Ale już! Winowajca wystąp! Albo oberwie wam się wszystkim! - kapitan Bishop pieklił się na całego za tą swoją ujmę na honorze. Zrobili mu kocówę! Jak oni śmieli! Oficera! Skandal! O nie! Nie podaruje im tego choćby błagali go na klęczkach! Albo nawet ten ich Mayers! Z nim też się policzy! Ale najpierw musiał załatwić to tu i teraz. Dobrze, że tego nadętego żigolaka tutaj nie było to zdąży ich urobić zanim przyjdzie. I dostanie w twarz raport. Niech sobie odwiedza tych swoich bandytów w areszcie! O tak, i jeszcze pójdzie ze skargą do Starego. Niech weźmie Mayersa na dywanik. Niech ich wszystkich weźmie! O tak, polecą głowy! Nie ma żartów z kapitanem Bishopem! Właśnie tak chodził kilka kroków od tego moknącego i marznącego szeregu ubranego zdecydowanie zbyt lekko na taką niepogodę. Gdy wreszcie doczekał się na ich reakcję.

- Co to ma być?! Co to ma znaczyć?! To jakaś kpina!? Powiedziałem winny wystąp tumany! - w pierwszej chwili nie mógł uwierzyć w to co zrobili. Tak zgranym ruchem, że nawet nie zdążył wyłapać kto był pierwszy. Albo chociaz jeden z pierwszych. Ale cała 1-sza drużyna plutonu specjalnego zrobiła krok do przodu gdy kazał wystąpić winnym. W tym swoim zbuntowanym, ponurym milczeniu. Więc kazał tym tumanom przyznać się indywidualnie. Czego nie można zrozumieć w tym prostym poleceniu?! A ci znów to samo! Cała jedenastka zrobiła krok do przodu rozchlapując kałuże i błoto ale żaden się nie wybił ani nie został w tyle.

- Ahh taak?! Tak chcecie to załatwić?! Dobrze! Nie chcecie mi podać winnego to sam go znajdę! - rozwścieczony oficer skrócił odległość. I z bliska zaczął przyglądać się twarzom i sylwetkom wyprężonym na baczność. Teraz ich miał w garści. Na środku placu, z MP pod bokiem i pewnie masą świadków co obserwowali scenę z okien. Nie odważą się z nim zadrzeć! Z bliska obserwował te blade od zimna i dreszczy twarze. A niby tacy specjalsi! A tu proszę! Trzęsą się jak galareta! A jednak byli tak idiotycznie uparci! Czego nie rozumieli?! Że już i tak wygrał to starcie. Wreszcie znalazł ofiarę. Idealną!

- Ty! Trzy kroki wystąp! - wskazał na smukłą sylwetkę a ta karnie wystąpiła i wyprężyła się na baczność przed szeregiem braci. - Nie chcecie się przyznać? Dobrze! Bardzo dobrze! W takim razie ta ochotniczka będzie nam prezentować jak się robi pompki! Dotąd aż się znajdzie winowajca! A ty na co czekasz!? Padnij i odliczaj! Na głos! - kapitan czuł się panem sytuacji zdając sobie sprawę, że dobrze trafił. Widział w tych zmokniętych, zziębniętych twarza gotującą się wściekłość gdy obserwowali jak jedyna kobieta w ich plugawym oddziale pada w błoto przed nimi wszystkimi i zaczyna na głos odliczać te pompki.

- 1… 2… - Karen od zewnątrz marzła z zimna i deszczu. Już miała dreszcze. A jeszcze musiała z bliska mazać się w tym błocie podczas tych pompek. Ale od wewnątrz gotowała się z wściekłości na tego spasionego dupka. Nie miała jeszcze pojęcia jak i kiedy ale była pewna, że odpłacą gnojkowi za to wszystko!

- Co tam się dzieje? - starszy szeregowy Blitz sam nie był pewny co właściwie ogląda. Najpierw ta kocówa a teraz… chyba odwet. Widzieli jak żelazne łby wpadły na górę i po chwili wygnali grupkę specjalsów na plac apelowy. Gdzie czekał już na nich ten gruby kapitan co dopiero co dostał od nich baty na schodach. A teraz ich szurał po tym placu w samych podkoszulkach. A przecież padało i w ogóle była jesienna chlapa.

- Coś co nie powinno. - kapral też oglądał to wszystko przez otwarte drzwi na zewnątrz. Nie wiedział o co chodzi. No ale wiedział, że ci w podkoszulkach to są z plutonu specjalnego. A ten grubas szurał ich jak jakichś rekrutów na szkoleniu podstawowym. I to chyba tych co tydzień temu mieli tą akcję na mieście. Co odbili te zakładniczki z rąk porywaczy. Dzisiaj było o tym w gazecie. Nawet wywiad z laską z tych specjalsów. Ładnie się czytało. Ta laska co robiła z nią ten wywiad ładnie to napisała. I przekaz był jasny, że ci specjalsi odwalili kawał świetnej roboty na mieście. Uratowali wszystkie zakładniczki i to bez strat własnych. I co prawda zdjęcie w gazecie było w kominiarce ale w tej drużynie była tylko jedna laska. Właśnie ta co teraz na środku placu, w tym deszczu i błocie robiła pompki dla satysfakcji tego spaślaka. Może właśnie to przekonało kaprala do podjęcia decyzji.

- Blitz skocz na szkoleniówkę. Kapitan Mayers powinien tam być. I powiedz mu co tu się dzieje. - zwrócił się do kolegi młodszego o stopień. Ten pokiwał głową i złapał za swój płaszcz by wypełnić polecenie. A potem wyszedł szybkim krokiem na ten deszcz. Kapral nie był pewny czy postępuje słusznie i czy powinien się wtrącać. Ale jakoś nie bardzo podobało mu się by oddział liniowy był szurany po placu w tym deszczu i błocie przez jakiegoś zasrańca z zaplecza.



11:15 Ramsey; motel


- Kolega mi mówił, że masz dobrą świnię. - nowy klient wszedł do recepcji motelu, rozejrzał się trochę ale w końcu podszedł do lady i zapytał recepcjonisty. Zostawiał za sobą mokre ślady bo wilgoć ściekała z jego kurtki i butów jak na zewnątrz wciąż padało. Pytanie było trochę dziwne. Od obcego. I recepcjonistę trochę zmieszało.

- Kolega mówił, że mam dobrą świnię? Jaki kolega? - recepcjonista był w średnim wieku i tatuśkowatym wyglądzie. Zmrużył oczy licząc, że klient wyjaśni dokładniej o co mu chodzi.

- Kolega co mówił, że masz dobrą świnię. Taka co zna dobre sztuczki. I chętnie je pokazuje. - Ramsey mruknął przez ladę patrząc na tego facecika o niezbyt ciekawej aparycji. Normalnie by go minął na ulicy i nawet o tym nie pamiętał. Ale w głowie zapaliła mu się żaróweczka. Nie zaprzeczył nic o żadnej świni. Tylko dopytywał się skąd o niej wie. Przypadek?

- No nie jestem pewny czy dobrze się rozumiemy. Coś jeszcze mówił ci ten kolega? Jak się nazywał? - recepcjoniście nie bardzo się spodobał ten nowy. Zwłaszcza, że przez ten deszcz nikogo więcej tu nie było i byli sami. Coś było w jego spojrzeniu, że wolał załatwić z nim sprawę łagodnie. I liczył, że dowie się kto mu dał ten namiar. To by go uspokoiło.

- Taki co robi dla Świniaka. I powiedział, że u ciebie mogę sprawdzić dobrą świnię, żeby załapać o co chodzi. Nowy jestem w mieście. - burknął Ramsey modląc się w duchu by dobrze to odgadł i rozegrał. Czuł, że jest na dobrym tropie ale na razie musiał być ostrożnie. Chociaż najchętniej to by złapał tego gnojka, wyciągnął zza tej lady i…

- A! Od Świniaka! A no to wszystko jasne! - twarz recepcjonisty rozjaśniła się uśmiechem. - No właśnie widzę, że pierwszy raz cię widzę. No tak, mam taką dobrą świnię. Możesz sobie ją sprawdzić jak tylko chcesz. Lubi wszystko i z każdym, naprawdę mało wybredna świnia, łyka wszystko jak prawdziwa świnia! He he he… eee heh… No tak ale to pewnie ci kolega powiedział, że to jednak trzeba zapłacić. - hotelarz mówił sobie już raźnym tonem i nawet powiedział swój ulubiony świński żarcik no ale się trochę stropił gdy ten nowy się nie roześmiał. A zwykle przecież wszystkim się ten żarcik podobał. No trudno. Mogli i tak przejść do interesów.

- Ile? - ten nowy zapytał krótko wcale nie zdradzając oznak rozbawienia. Musiał trzymać nerwy na wodzy chociaż serce biło mu w piersi jak dzwon. Gdzieś tu była jedna z tych porwanych dziewczyn!

- No to dobra świnia a nie jakaś zwykła dziwka. To będzie ze 100 papierów za godzinę. I nie wnikam co tam będziesz z nią robił. To taka specjalna zniżka dla chłopaków od Świniaka. - no to skoro rozmawiali o interesach no to czas było przejść do konkretów. Klient wyjął portfel i bez słowa położył na blat 10 papierów które szybko zniknęły w kieszeni sprzedawcy. Po czym ten dał mu znać by poszedł za nim. Ubrał swoją kurtkę i ruszyli korytarzem. Recepcjonista rozumiał, że robi rolę przewodnika więc naturalne było, że szedł trochę przodem. Ale ciarki go przechodziły gdy czuł obecność tego nowego ze dwa kroki za swoimi plecami. Wyszli na zewnątrz i przeszli do czegoś co wyglądało jak skrzyżowanie warsztatu, garażu i jakiegoś magazynu. Tam otworzył drzwi, weszli do środka, zamknął drzwi i dał znać by przejść dalej.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 15-09-2020, 18:57   #225
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 45 - Kacowe rozterki 4/6

11:20 Świnia 29; motel


Zerwała się na równe nogi gdy tylko usłyszała kroki na zewnątrz. A potem znajomy szczęk otwieranych drzwi. Jaka to była pora? Chyba wcześnie. W tej klitce nie było okien to nawet nie wiedziała czy jest dzień czy noc. Ale chyba dzień. Bo ten pierdziel przyniósł jej jedzenie. I kazał się obciągnąć. Bo jak lubił mawiać porządnie obciągnięty pracownik jest o wiele wydajniejszy. No to mu obciągnęła. Ale teraz? Wrócił po coś? Czy kolejny skuriwel? Zazwyczaj nie przychodzili tak wcześnie.

Otwierane drzwi szybko wyjaśniły sprawę. Wszedł jej właściciel z jakimś łysym typem w mokrej kurtce. Więc pewnie padało. Deszcz akurat słyszała przez dach. Jak bębni od góry. Westchnęła w duchu widząc tego nowego. Wyglądał na krzepkiego. Niedobrze. Pewnie nie przyjechał tylko na obciąganie. Nigdy nie przyjeżdżali tylko po obciąganie.

- No to ta nasza mała, słodka świnka. No to tak. Masz godzinę i zostawiam was samych. Jak chcesz więcej to nie ma problemu no ale to poleci kolejna stówka. No i jak skończysz to zamknij drzwi na skobel. Ona jest na łańcuchu no ale sam wiesz, po co kusić los. - właściciel swojej świni sprawnie tłumaczył nowemu co i jak tutaj działa. Potem już będzie wiedział no ale ten pierwszy raz to trzeba było mu wyjaśnić. Nowy rozejrzał się po czymś trochę mniejszym od standardowego garażu. Co to kiedyś było? Jakiś magazynek czy co. Teraz przy ścianie naprzeciwko drzwi było łóżko, przy bocznych ścianach regał, stół dwa proste krzesła. No i ta młoda dziewczyna w dżinsach i podkoszulku z obrożą na łańcuchu zamkniętą wokół szyi.

- Na co czekasz? Przedstaw się panu. - chwilę ciszy przerwał głos gospodarza strofujący swoją własność. Dziewczyna jakby przypomniała sobie po co tu jest bo szybko podeszła do nowego łapiąc go za ręce. Przy okazji odkryła, że ma całkiem mocne, solidne dłonie. Niedobrze. Ale grała dalej wyuczoną rolę.

- Jestem twoją świnią i chciałabym spełnić twoje życzenia! Mam nadzieję tak cię zadowolić byś wrócił do nas ponownie! - zapiszczała mu prosto w twarz wesołym głosikiem. Tą formułkę miała opanowaną na tyle, że mogła ją mówić na zawołanie każdemu i o każdej porze a i tak wyglądało przekonywująco.

- Co to jest? - gdy ta młoda dziewczyna przykleiła się do niego to całkiem świadomie zaprezentowała mu swój dekolt by mógł tam zajrzeć. Chociaż w koszulce to nie dawało takiego efektu jak wtedy gdy miała na sobie jakąś fajną bluzkę albo kieckę. Ale o tej porze rzadko ktoś przyjeżdżał to nie była przygotowana.

- To? To są piersi kolego! Świńskie piersi. Dobra świnia musi mieć piersi, boczek i szyneczki no i nasza ma! Sam zobacz! - sprzedawca wesoło prezentował towar i na dowód złapał swoją własność za te piersi i zamaszyście klepnął jej zgrabne szyneczki a ona zaśmiała się cicho. Chociaż trochę sztucznie.

- Pytałem o to. - łysy ponurak odchylił nieco dekolt koszulki by wskazać na stare ślady przypaleń po papierosach jakie dało się dostrzec na tym dekolcie.

- A to… A masz ochotę? Ona to lubi, kręci ją to aż chrumka z zadowolenia. Masz fajki? Jak nie masz mogę ci pożyczyć ze swoich. - gdy już zorientował się o co chodzi temu nowemu to szybko objaśnił jak to działa. No w końcu po to się używało świń by nie słuchać tych durnot od dziwek i ich alfonsów, że czegoś nie wolno. Ze świniami to nie było, że czegoś nie wolno! Jeszcze spojrzał wymownie na swoją świnię by dać jej to do zrozumienia.

- O tak, jak tylko masz ochotę to oczywiście możesz mnie przypalić! - świnia właściwie rozczytała aluzję właściciela i szybko zapewniła o swojej gotowości do pełnej współpracy. Przez moment wahała się czy nie poprosić o oszczędzenie twarzy ale praktyka nauczyła ją, że takie prośby nic nie dają a wręcz działają jak płachta na byka. A potem jeszcze ten stary pierdziel jej dawał coś od siebie za to jojczenie więc przestała prosić.

- Aha. Więc mogę cię przypalić. Co jeszcze mogę? - nowy pokiwał swoją łysą głową zerkając wciąż na ten przypalony dekolt.

- Wszystko! No pokaż świnko swoje zabawki! - właściciel ponaglił swoją własność do ruchu i ta skawpliwie pokiwała swoją głową. Odkleiła się od mokrej kurtki jaka zmoczyła też jej koszulkę przez co ta zrobiła się tam i tu dość prześwitująca i schyliła się by wyciągnąć spod łóżka jakieś pudło. Po czym zaczęła prezentować zabawki rodem z dawnego sex shopu i szybko tłumacząc co i dlaczego lubi. Naprawdę była w tym dobra. W końcu robiła to prawie przy każdym nowym kliencie.

- To na jaką zabawkę miałbyś ochotę się ze mną pobawić? - zapytała na koniec ponętnie machając paskiem knebla w jednej dłoni i kajdankami w drugiej.

- Na żadną. Mam swoje zabawki. - mruknął ponurak trochę zaskakując oboje gospodarzy. Zerknęli jak sięga pod mokrą kurtkę i coś z niej wyjmuje. Jakaś ciemna, tuba. Latarka? Ale jeden gwałtowny ruch dłoni, świst powietrza i okazało się, że to składana pałka teleskopowa. Dziewczyna sapnęła cicho i spojrzała z zaniepokojona na obu mężczyzn i w końcu znów na pałkę.

- No ale to… co chcesz z tym zrobić? Wsadzić jej to? - właściciel też poczuł nutkę zaniepokojenia. Od początku ten łysol mu się nie podobał! A teraz jeszcze ta pałka! Świnia też nie była w ciemię bita by nie rozpoznać zagrożenia. Więc próbowała jakoś odciągnąć jego uwagę.

- O tak, wsadź mi to! Bardzo głęboko! Uwielbiam jak jest głęboko! A powiedz, gdzie masz ochotę mi wsadzić? Na pewno mi się spodoba! - zapiszczała znów z pełnym przekonaniem i zaangażowaniem. Ponownie przykleiła się do tej mokrej, zimnej kurtki obejmując go jak jakaś wielbicielka swojego idola. I naprawdę wolała poczuć w sobie tą pałkę niż na sobie!

- Nie chcę ci jej nigdzie wsadzać. - burknął łysol w mokrej kurtce nijak nie próbując objąć czy przytulić wdzięczącej się do niego dziewczyny. Ta spojrzała z niepokojem ponad jego ramieniem na swojego właściciela. Chyba na to nie pozwoli!? Przecież jak ten psychol ją stłucze to nie będzie mogła pracować! On też będzie stratny!

- Aha… No ale… To wtedy będzie drożej. - właściciel świni zastanawiał się chwilę. Ale szybko doszedł do wniosku, że trudno by mu było odmówić temu łysemu. Jakiś tak był ponury i groźny. Nieprzyjemny. Jak już miał się na kimś wyżyć to lepiej na świni. Przecież od tego są świnie. Ale musiał zachować pozory no i zminimalizować straty. Jak zapłaci więcej to tak jakby zapłacił za paru klientów których świnia po jego wizycie nie będzie mogła obsłużyć.

- Ile? - nowy nie zmienił swojego tonu ani spojrzenia. Tylko tym rybim, martwym wzrokiem wpatrywał się gdzieś w dal ponad głową dziewczyny. Ta posłała przerażone spojrzenie swojemu właścicielowi słysząc ten wyrok i szybko podniosła głowę do góry. Obi nie miał tyle papierów! Oby się nie dogadali!

- No to… będzie z 5 stówek. No wiesz, jak ona nie będzie zdolna do pracy przez parę numerków no to będę stratny. - właściciel poczuł, że się zaczyna pocić. Doszedł do wniosku, że powinien zażądać o wiele więcej. Ale też bał się reakcji gdyby tamten się nie zgodził tyle zapłacić a nie chciał awantury. 5 stówek wydało mu się takim kompromisem w sam raz. Ale ostatecznie mogli jeszcze negocjować.

- 5 stówek? Dobra. - nowy skinął głową przyjmując tą cenę bez zmrużenia oka. A świnia widząc na co się zanosi odkleiła się od niego. Zaczęła się cofać w stronę łóżka jakby tam miało być bezpieczniej.

- Nie, nie… proszę… to nie jest konieczne… będzie jak zechcesz… - bełkotała próbując desperacko przekonać go do zaniechania użycia tej pałki i przybrać kuszący wyraz twarzy. Ale czuła, że strach za bardzo nią zawładnął by to jej zgrabnie wyszło.

- No to zapłacisz teraz? Czy jak skończysz? - jej właściciel widział na co się zanosi i szczerze mówiąc nie miał ochoty tu zostawać. Normalnie brał papiery z góry no ale tym razem ostatecznie mógł zrobić wyjątek. Jak ten psychol spuści nieco pary to chyba powinien być spokojniejszy.

- Teraz. - mruknął klient i uniósł pałkę do góry by zadać pierwszy cios. Świnia widziała błysk w jego oku i wrzasnęła z przerażenia. Potknęła się i upadła tyłkiem na łóżko zasłaniając się rękami i nogami. Schowała za nimi głowę gdy usłyszała krzyk. Męski krzyk pełen bólu i zaskoczenia. Szybkie męskie oddechy. I świst powietrza przecinanego przez teleskopową pałkę. To było tak zaskakujące, że aż nie wiedziała co zrobić. Co tu się działo?! W końcu odważyła się spojrzeć. I widziała jak jej właściciel wije się na podłodze próbując rękami zasłonić się przed spadającymi na niego ciosami. Dokładnie tak samo jak przed chwilą sądziła, że ona tak będzie bita. A ten nowy katował jej właściciela jeszcze na koniec sprzedając mu kilka, bezlitosnych kopniaków w zwinięte i skurczone ciało. I zamarła gdy się odwrócił i spojrzał znów prosto na nią. Twarz miał trochę zaczerwienioną, trochę się zasapał a tam i tu na twarzy miał małe kropelki krwi. Wyglądał potwornie! Jak jakiś psychol! Niespodziewanie sięgnął po coś pod kurtkę.

- Nie, nie! Proszę! Nie zabijaj mnie! Zrobię co zechcesz! - do świni nagle dotarło, że teraz kolej na nią. Stłucze ją i zabije. Może wcześniej zerżnie. Albo potem. Pewnie dlatego pozbył się świadka. A teraz sięgał po nóż albo pistolet.

- Detektyw Ramsey. Policja. - kompletnie zgłupiała gdy zobaczyła policyjną odznakę jaką wyjął. Detektyw? Policja? O co mu chodzi? Kompletnie nie umiała sobie tego jakoś ułożyć w zrozumiałą całość.



11:30 Ramsey i Świnia 29; motel


Oglądała ten świat o którym wiedziała, że istnieje. Ale nie sądziła, że go jeszcze kiedyś zobaczy. Deszcz. Ulica. Ludzie. Samochody. Mało ludzi i samochodów. Pewnie przez deszcz. Siedziała na tylnym siedzeniu samochodu. Słuchała jak deszcz bębni o dach, maskę i szyby. Bała się poruszyć. Więc tylko się rozglądała. Trochę chłodno. Bo była tylko w dżinsach i podkoszulku. Nawet klapki gdzieś jej spadły po drodze jak ten łysy ją przyniósł na rękach przez podwórze, jakiś motel i znów na zewnątrz, do tego samochodu. Tu ją postawił na ziemi. Czuła pod stopami zimne błoto i wodę. A koszulka jej przemokła. Otworzył tylne drzwi i kazał jej wejść do środka. Oczywiście wykonała to polecenie bez szemrania. Potem ją zamknął i powiedział, że zaraz wróci. I wrócił do tego budynku zostawiając ją samą.

Co teraz będzie? Kim on jest? Czego od niej chce? Kompletnie nie wiedziała czego się teraz powinna spodziewać. To teraz będzie jego świnią? No chyba tak. Bo po co by ją gdzieś wiózł. Byle nie do chlewni! Nagła myśl ją ożywiła. Dopiero teraz przyszło jej do głowy, że on może ją chcieć zabrać do chlewni! Tylko nie to! Rozejrzała się szybko po samochodzie. Szarpnęła za zamek ale drzwi się nie otwarły. Ani okno. A od szoferki rozdzielała ją krata. Rozejrzała się po ulicy ale jak na złość jak były jakieś sylwetki to zbyt daleko by miały szansę usłyszeć jej krzyk. Nic nowego. Nikt nigdy nie słyszał jej krzyków.

- Masz prawo nie potłuc się spadając ze schodów. - warknął cicho ale dosadnie mężczyzna w deszczaku prowadząc przed sobą skutego aresztanta. Wyszli właśnie przed motel i detektyw tak go mocno popchnął, że pobity i skuty hotelarz musiał stracić równowagę i poleciał na łeb i szyję po tych schodach trafiając w kałuże na chodniku.

- Wstawaj bo ci dołożę próby oporu przy aresztowaniu. - burknął kopiąc w tyłek podnoszącego się mężczyznę. Przez to ten znów poleciał w błoto i kałuże na chodniku stękając od kolejnego ciosu. Zaczął się trochę czołgać a trochę wlec do zaparkowanego przed wejściem suva gdzie przez szybę widział swoją świnię na tylnym siedzeniu.

- Wstawaj powiedziałem. - Ramsey w końcu schylił się i bez większego trudu złapał go za koszulę i postawił do pionu. Rzucił go na burtę swojego samochodu i otworzył drzwi.

- Wysiądź. - powiedział do dziewczyny jak otworzył drzwi. Ta posłusznie wysiadła rzucając nerwowe spojrzenie na niego i swojego właściciela. Ale ten wyglądał jakby wszystkiego miał dość. Brudny, mokry i zakrwawiony jęczał cicho i boleśnie. Ale ten łysy złapał ją za nadgarstek. Mocno. Jakby bał się, że mu ucieknie.

- Wsiadaj. - polecił znów gdy otworzył przednie drzwi pasażera. Więc na bosaka przeszła przez te kałuże i bez sprzeciwu zajęła wskazane miejsce. A on wrócił do aresztanta.

- Uważaj na głowę. - mruknął ponuro łapiąc skutego więźnia i nakierowując go frontem do otwartych drzwi po czym celowo tak go popchnął, że czoło tamtego zderzyło się z krawędzią dachu. Hotelarz jęknął boleśnie i może by upadł gdyby nie podtrzymały go ręce detektywa.

- Mówiłem byś uważał. - niezmiennym tonem gliniarz właściwie wrzucił aresztowanego na tylne siedzenie swojego wozu. Po czym zamknął drzwi, obszedł wóz i zasiadł za kierownicą.

- Zimno? - zapytał widząc jak pasażerka zmokła przez ten kawałek z tego jej więzienia. Zabrał ją jak tam stała i nawet nie pomyślał by coś jeszcze wziąć dla niej. Nawet nie był pewny czy coś ciepłego tam miała. Nie sprawdził tego. Dopiero teraz jak zobaczył jej gęsią skórkę na odkrytych ramionach zorientował się, że musi być jej zimno. On miał kurtkę i całą resztę pod spodem a ona tylko ten mokry t-shirt. Ale dziewczyna siedziała jak trusia jakby bała się cokolwiek odezwać.

- Włączę ogrzewanie. - powiedział tonem wyjaśnienia. I by cokolwiek powiedzieć. Pstryknął przełącznik ale wiedział, że to trochę potrwa nim się powietrze nagrzeje. - Możesz przyłożyć dłonie to się szybciej nagrzeją. - wskazał na wylot z ciepłym powietrzem. A ona pokiwała tymi swoimi mokrymi włosami i przyłożyła dłonie do wywietrznika. Poczuła ruch powietrza. Chłodnego. Ale szybko się nagrzewało więc czuła ciepły, przyjemny powiew pomiędzy palcami. Zastanawiała się co dalej. Dokąd jadą. Ale bała się zadać pytanie. I usłyszeć odpowiedź.

- Pojedziemy do szpitala. Mam tam znajomą. Zajmie się tobą. Obejrzy cię. - wyjaśnił jej gdy ruszyli zalaną deszczem ulicą. Trochę improwizował. Sam się nie spodziewał, że po tylu pudłach ten strzał okaże się wreszcie trafny. Więc nie miał za bardzo gotowego planu co dalej. Ale uznał, że na wszelki wypadek dziewczynę powinien obejrzeć lekarz więc pomyślał o szpitalu. Ale wówczas doszedł do wniosku, że chyba wystarczy Betty. Okularnica niby była pielęgniarką ale była też twardą babką i nie rozklejała się z byle czego. No i miała głowę na karku. I była pielęgniarką.

- Do szpitala? - Świnia 29 nie mogła w to uwierzyć. Naprawdę? Jadą do szpitala? Takiego z lekarzami i w ogóle. A nie na farmę? Trzymała dłonie przy grzejniku i obserwowała kierowcę czy przypadkiem nie chce ją nabrać.

- Tak, do szpitala. Zajmą się tobą. Pomogą ci. Pasy zapnij. - Ramsey dopiero teraz dojrzał, że pasażerka nie ma zapiętych pasów. Ale na jego uwagę szybko to naprawiła. Coś jednak musiała więc pamiętać sprzed porwania.

- Jak się nazywasz? - zapytał gdy skręcili na kolejnych krzyżówkach. Jechał łagodniej niż zwykle bo nie chciał jej wystraszyć.

- Świnia 29. - odparła szybko bez wahania.

- Nie, nie, pytam jak się nazywasz. - pokręcił swoją łysą głową trochę się dziwiąc takiej odpowiedzi.

- Świnia 29. - powtórzyła z takim samym przekonaniem.

- No to może być trochę trudniejsze niż myślałem. - westchnął po chwili. Widać już było drogę prowadzącą do szpitala miejskiego. Miał nadzieję, że Betty coś z niej wydobędzie bo zdawał sobie sprawę, że jego metody śledcze mogą być tym razem mniej przydatne.



11:30 Steve; Wild Water Barracks


Starszy szeregowy Blitz podszedł do zaparkowanej na poboczu wojskowej terenówki. Kapitana zastał w środku. Tak jak mówił porucznik. Tylko porucznik po cwaniacku nie wspomniał, że pan kapitan śpi w najlepsze rozwalony na tylnym siedzeniu Humvee i przykryty wojskową kurtką. ~ Cholera ja to zawsze mam pecha! Zawsze mnie wpuszczą w maliny! ~ zżymał się w duchu starszy szeregowy gdy tak przez chwilę obserwował sen oficera. Miał go obudzić? Kapitana? I to kapitana plutonu specjalsów. Rozejrzał się po okolicy zastanawiając się czy nie udać, że go nie znalazł. Spojrzał na okolice gdzie porucznik wraz z innymi instruktorami trenowali kandydatów na nowe pokolenie specjalsów. I jak na złość porucznik jakby go śledził wzrokiem. To trudno było ściemnić, że nie znalazł oficera w tej terenówce. ~ Zawsze pod górkę i wiatr w dupę… ~ Blitz jęknął w duchu, westchnął, zebrał się w sobie i zastukał w tylną szybę terenówki. Nawet nie miał pomysłu co zrobić jak śpioch nie zareaguje. Ale na szczęście podniósł głowę przecierając twarz dłonią. Musiał spać na całego.

- Panie kapitanie! Starszy dyżurny kazał mi zameldować, że pierwsza drużyna pańskiego plutonu właśnie odbywa ćwiczenia na placu apelowym zgodnie z rozkazem pana kapitana! - szeregowy wyprężył się na baczność i wyrzucił z siebie meldunek przepisowym tonem. Mając nadzieję, że kapitan nie wkurzy się na niego, że tak mu się wydziera pod oknem. Bo wyglądał jakby spał na amen. Albo odsypiał kaca czy coś. W końcu poniedziałek po weekendzie teraz mieli.

- Tak? No i? - kapitan Mayers wyrwany z głębokiego snu pozwolił sobie położyć głowę z powrotem pod chlebak. I trochę nie ogarniał dlaczego ten młody go budzi. Przecież porucznik miał przypilnować wszystkiego. I jak coś ważnego się stało to czemu sam nie przyszedł? A jak niezbyt ważnego to po cholerę go budzi.

- No… To wszystko panie kapitanie. Starszy dyżurny pomyślał, że chciałby może pan o tym wiedzieć. - Blitz takiej reakcji się nie spodziewał. Ten Mayers w ogóle łapał co on mu przekazał? Czy mu to zwisało? A może taki był plan i to były jakieś ćwiczenia? Skąd miał wiedzieć co tam na poziomie kapitanów sobie ustalili. Co miał teraz zrobić? Odmeldować się? Da mu jakieś rozkazy czy chociaż wiadomość? Sam widział co się dzieje na placu apelowym. Prywatnie zgadzał się, że lepiej zawiadomić kapitana no ale takiej reakcji się nie spodziewał.

- Zaraz chwila… Jaki starszy dyżurny? Gdzie? Jakie ćwiczenia na placu apelowym? - głowa Steve’a pulsowała skacowanym bólem ale czuł, że coś tu się chyba nie zgadza. Ale myśli jeszcze poruszały mu się jak w melasie. Przydałaby mu się kawa. Ale chyba był tu jakiś termos z kawą.

- Starszy dyżurny z bloku C panie kapitanie. 1-sza drużyna porucznika Darko. Na placu apelowym. Teraz. - doprecyzował Blitz i z ulgą zauważył, że chyba coś zaczyna do oficera docierać. Podniósł się na łokciu i czegoś szukał.

- Widzisz gdzieś termos? I Donnie taki wyrywny? Przecież mieli sprzątać pokój. - cholera. Pod ręką nie znalazł tego termosu. Chociaż wieści przekazywane przez posłańca coraz mniej mu pasowały. Od kiedy ten cwaniak Donnie zrobił się taki nadgorliwy? I reszta dała mu się zaciągnąć na plac apelowy? Przecież mieli odsypiać. Znaczy ten… sprzątać pokój.

- Tutaj panie kapitanie. A to nie był pomysł porucznika Darko tylko kapitana. - starszy szeregowy ucieszył się w duchu, że rozmowa zaczyna wracać na standardowe tory a oficer jakoś zaczyna reagować przytomniej. Otworzył drzwi łazika i podał mu termos jaki zauważył na przednim siedzeniu. Chociaż trochę nadal obawiał się reakcji gdy już dotrze do niego cała prawda. Miał nadzieję, że nie jest jednym z tych co się wyżywają na posłańcach złych wieści.

- Mój? - Steve zdziwił się niepomiernie przyjmując termos od szeregowca. Odkręcił go i nalał sobie gorącej jeszcze kawy do nakrętki. O tak, tego potrzebował! Ale co tam się działo na placu? Czyżby rano był aż tak napruty by pomylić rozkazy? No chyba nie. Przecież jeszcze przed weekendem było ustalone, że mogą w niedzielę pohulać bo w poniedziałek będzie można odespać. Na tym sprzątaniu pokoju. I nagle z rana by to spartolił? I co? Cały pluton to łyknął? Nawet Donnie? Czekał… Która to była? Po 11. To ze 3 godziny by go zawiadomić o wtopie? Donnie? Serio? Ale czuł, że z pierwszym łykiem kawy zaczyna odżywać. Przyjemne ciepło spłynęło w dół przełyku ogrzewając od środka. Chyba padało sądząc po mokrych szybach i świeżych kałużach. Znaczy na pewno padało to pamiętał z rana. Ale widocznie przestało jak spał.

- Kapitana Bishopa. - doprecyzował starszy szeregowy i z niepokojem obserwował reakcję drugiego kapitana. Ten wytrzeszczył oczy, spojrzał na niego nagle całkiem bystro znad parującego kubka.

- Gruby? - Mayersowi nagle klapki spadły oczu gdy teraz ten meldunek okazał się już całkiem jasny i zrozumiały.

- Noo… No tak. Kapitan Bishop. - przytaknął zaniepokojony Blitz. Nie miał pojęcia co się zaraz stanie. Wiedział o ksywach obu kapitanów. Ale jako szeregowy nie odważyłby się na taką poufałość by ich użyć wobec któregoś z nich. Nawet jak przy nim jeden z oficerów tak mówił o drugim.

- Kapitan Bishop wytargał mój pluton na plac apelowy? I nawet nie raczył mnie o tym powiadomić? No, no… Chyba muszę się przejść i porozmawiać z kapitanem Bishopem. - szeregowy widział jak kapitan Mayers się zjeżył. Nawet jeśli nie krzyczał to i tak było widać, że wkurzył się niemożebnie. Tak jak w duchu przeczuwał i on i starszy dyżurny z bloku C. Teraz dopił szybko kubek kawy, już całkiem raźno wysiadł z samochodu i klepnął w ramię szeregowego by szedł za nim.

- Opowiadaj. Co tam się stało. - rzucił polecenie i jeszcze tylko dał znać porucznikowi od ćwiczeń, że ma sprawę w bloku C a potem słuchał nieco zestresowanej relacji młodszego dyżurnego co się działo w bloku C odkąd ich zostawił po porannym apelu i wrócił do swoich obowiązków szkolenia nowych rekrutów.



11:45 Ramsey, Betty i Świnia 29; szpital miejski


Okularnica podniosła głowę słysząc jakieś zamieszanie na korytarzu. Dziewczyny komuś chyba zwracały uwagę. Co tam się działo? Ruszyła w stronę drzwi aby to sprawdzić gdy usłyszała męski, zdecydowany głos.

- Betty? Betty Gibbs? - rozpoznała głos detektywa Ramsey’a. Musiał być gdzieś blisko drzwi. Gdy je otworzyła to mimo wszystko trochę ją zamurowało. Owszem to był detektyw Ramsey. W kurtce przeciwdeszczowej. Ale na rękach trzymał jakąś zmoknietą dziewczynę w samym podkoszulku co wyglądała jak siedem nieszczęść. Nawet butów nie miała tylko była boso.

- Prędko, do zabiegowego! I mów co się stało. - po tym pierwszym zaskoczeniu okularnica wiedziała co należy zrobić. I sama skierowała detektywa i pacjentkę jaką przyniósł we właściwym kierunku. W końcu on ostrożnie położył ją na stole zabiegowym gdy znaleźli się we trójkę w zabiegówce.

- Była sex zabawką jakichś zwyroli. Nie wiem od jak dawna. Ale chyba od dawna. Niewiele mówi, nie chce powiedzieć jak się nazywa. Chyba jest w szoku. Sprawdź ją. Potrzebny mi raport z obdukcji. Kiedy będę mógł ją przesłuchać? - detektyw odszedł w stronę drzwi i trochę ściszył głos gdy szybko relacjonował o co chodzi z tą zmokniętą dziewczyną.

- O matko Ramsey! - Betty przewróciła oczami słysząc ten potok. Ale spojrzała na tą biedną dziewczynę. Była sex niewolnicą? To musiało być straszne! A Ramsey był czuły i wyrozumiały jak zwykle. Jakby chodziło o jakiegoś przestępcę.

- Co? - zapytał wracając spojrzeniem do pielęgniarki. Była od niego niższa i drobniejsza. Ale nauczył się już, że lepiej jej nie ignorować.

- To nie jest jakiś pistolet co sobie rozłożysz i złożysz kiedy chcesz. Jak ona przeszła takie straszne rzeczy to może mieć traumę. Trzeba z nią delikatnie i z wyczuciem. - szatynka w okularach próbowała wytłumaczyć jak powinno się postępować w takich wypadkach. Dziewczyna przynajmniej nie była umierająca i nie miała żadnych otwartych ran bo chociaż brudna, mokra i zmarznięta to wśród śladów wody i błota nie zostawiała śladów krwi. Na razie okryła ją kocem ale chciała do niej wrócić by się nią zająć jak należy. Tylko chciała się upewnić, że Ramsey nie zrobi albo nie powie czegoś głupiego.

- Delikatnie i z wyczuciem? Dobra. Przyjadę po ten raport jutro rano. - detektyw zżymał się w duchu na tą zwłokę. Teraz miał czekać?! Jak właśnie złapał taki gorący trop co mógł go zaprowadzić do tej bandy zwyroli!? Jutro rano. Tyle był gotów poczekać. Przecież nie mogli przegapić tej akcji z zeszłej środy jak dzisiaj o tym w gazetach pisali. Muszą wiedzieć, że grunt zaczyna im się palić pod nogami.

- Zobaczę co da się zrobić. Co ci jest potrzebne? - Betty westchnęła czując, że ze strony Clinta to chyba i tak było ogromne wyrzeczenie. Na razie wolała nie przeciągać struny. Najwyżej jutro rano się nim zajmie.

- Imię, nazwisko, skąd jest, gdzie, kto i jak ją porwał, ile tam siedziała, czy wie gdzie jest kryjówka reszty bandy i tak dalej. Co dasz radę. - detektyw wyrzucił z siebie szybką serię pytań jakie miał do okrytego kocem świadka. Tyle chciał wiedzieć! A to dopiero początek. No ale ostatecznie na początek mogło być.

- Jeszcze coś? - brew pielęgniarki uniosła się nieco do góry w ironicznym grymasie gdy usłyszała tą policyjną litanię. Ale gliniarz chyba nie zorientował się, że to było pytanie retoryczne.

- Tak. Odciski palców. Jakiś jej kubek, widelec czy co. Dasz mi jutro rano to sprawdzę czy mamy ją w kartotekach. - Ramsey odpowiedział jak najbardziej poważnie. Pielęgniarka skinęła głową i ruszyła w stronę nowej pacjentki.



11:45 Steve, Gruby i Thunderbolts; Wild Water Barracks


- I jak? Nie wstyd wam?! Zasłaniać się kobietą? Nie ma wśród was prawdziwego mężczyzny?! Nie zmięknie wam serce, że ta młoda kobieta brudzi i poci się za was!? - kapitan ubrany w wojskowe ponczo stał przy bramce zakończonej drążkiem i wskazywał na podciągającą się na nim kobietę. Jedyną widoczną w tym wojskowym otoczeniu. By dodać powagi swoim słowom przejechał palcem po jej mokrej od deszczu i potu twarzy jakby chciał zademonstrować jej kolegom jak ogromny wysiłek ich koleżanka wkłada dla nich. I by poruszyć ich zatwardziałe serca i sumienia. Kobieta jednak odsunęła głowę od jego ręki na ile mogła ale już mogła coraz mniej. Nie przerywała jednak swojego zajęcia.

- 23… 24… - krótkowłosa sylwetka z wyraźnym mozołem podciągała się na drążku. Z trudem słabnące ramiona unosiło resztę ciała by broda znalazła się przynajmniej na poziomie drążka. Gdzieś majaczyły przed oczami wyprostowane sylwetki w podkoszulkach ustawione w niezbyt długi szereg. Mimo tego oddalenia czuła z nimi solidarną, braterską więź. Zbyt silną by ten buc w wodoszczelnym płaszczu i narzuconym kapturem mógł ją zniszczyć. Gdzieś machinalnie zarejestrowała, że chyba przestaje padać. Ale i tak to była mordęga. Po takiej nocy, weekendzie i prawie bez snu znów czuła się jakby ktoś ją nagle wrzucił w sam środek treningu kondycyjnego. Ale była już w gorszych opałach i sytuacjach. Wiedziała, że to przetrwa. Jakoś. Chociaż też czuła, że wyraźnie słabnie. Tych ćwiczeń było zbyt wiele, były zbyt szybko po sobie a aura tylko ją dobijała. Nie wiedziała ile jeszcze wytrzyma ale nie chciała dać temu spasionemu gnojkowi satysfakcji z własnej kapitulacji albo prośby o przerwę. Nie chciała zawieść ani siebie ani swoich chłopaków. Widziała jak ledwo stoją. Tak ich wściekłość roznosi. Gdyby byli gdzieś sami, na Pustkowiach to ten spasiony dupek…

- 28… 29… - z zaciętym uporem próbowała dodać sobie i im animuszu. By się nie martwili. I nie sądzili, że z nią tak źle. Chociaż tak naprawdę to było. Ramiona już jej omdlewały, płuca nie nadążały z dostarczaniem tlenu więc słabła. Nie miała pojęcia ile jeszcze razy da się podciągnąć na tym cholernym drążku. Zwłaszcza, że ten spasiony małpiszon zaraz wymyśli coś innego.

- 33… 34… - sama już nie była pewna czy broda jej sięga ponad ten drążek czy nie. Wszystko się mieszało. Ale wyczuła jakieś poruszenie. Spojrzała uważniej na szereg wyprężonych boltów. Jakiś szmer przez nich przebiegł. Donnie machnął głową w bok. Spojrzała w tamtą stronę. I nagle widziała, że są uratowani. Jeszcze nie widziała wszystkiego dokładnie ale miała dziwną pewność kim jest ta samotna sylwetka w wojskowym poncho tak dziarsko maszeruje przez plac w ich kierunku. I była równie pewna, że jest bardzo wściekła.

Kapitan Bishop też dostrzegł to poruszenie w szeregu. I dojrzał nadchodzącego Mayersa. Tego się nie spodziewał. Co on tu robił? Jak się dowiedział? Ale co tam! Może i lepiej to załatwią sprawę od ręki. Ruszył mu na przeciw mając zamiar pokazać i jemu i tej jego bandzie, że się go wcale nie boi. Stanął dumnie jakby czekał na zderzenie czołowe czekając aż się ten pozer zatrzyma. Wtedy mu powie. Już widział jak się zbliża, jego twarz, zmarszczki płaszcza gdy ku jego zaskoczeniu Mayers go minął. Jak powietrze! Bishop był tym tak zaskoczony, że odwrócił się za nim trochę nie bardzo wiedząc co teraz zrobić. Ale Steve wiedział bardzo dobrze.

- Poruczniku Darko! Raport! - zagrzmiał donośnym głosem od jakiego chyba wszyscy mundurowi co go słyszeli mieli ochotę stanąć na baczność. I dziwnym zbiegiem okoliczności, porucznik Darko, chociaż sam był blady i trząsł się z zimna w samej podkoszulce to zameldował się przełożonemu jak na defiladzie. Tym razem bez żadnych wygłupów, psikusów i oporów. Stanął na baczność, zasalutował i zaczął wykrzykiwać swój raport.

- Melduję panie kapitanie, że właśnie wykonywaliśmy zlecone przez pana zadanie sprzątana pomieszczenia użytkowego gdy wpadł do nas kapitan Bishop i nam w tym przeszkodził! - Darko nawet zmarznięty i wyprężony jak struna, gdy mówił dziarskim wojskowym tonem służbowym zdołał gdzieś przemycić ten swój błazeński, bajerancki ton jaki wyczuwało się nawet przez zmarzniętą skórę.

- Nonsens! Oni wszyscy spali jak tam przyszedłem! - Bishop widząc na co się zanosi szybko do nich podszedł i aby wyjaśnić jak było w rzeczywistości.

- Kapitanie Baker, przyjmuję teraz raport od podwładnego. A co pan robił na terenie kompani specjalnej to mam nadzieję, za chwilę mi pan to wyjaśni. - Mayers do kolegi oficera o równym stopniu nawet nie podniósł głosu. Nawet nie musiał bo stali już całkiem blisko siebie. Ale oschłość i złowróżbny ton były wyraźnie słyszalne. A drugi z kapitanów trochę zbladł. Cholera! Z tych nerwów znów o tym zapomniał! - Prosze kontynuować poruczniku. - Krótki oficjalnie zwrócił się do wyprężonego na baczność podwładnego. A ten nawijał dalej.

- No więc panie kapitanie właśnie wykonywaliśmy pańskie rozkazy gdy odwiedził nas kapitan Bishop. Zarządzał przeprowadzenia inspekcji chociaż nigdy wcześniej nie widziałem go w żadnej komisji jaka przeprowadzała by u nas inspekcję panie kapitanie ale byliśmy posłuszni starszemu stopniem więc się dostosowaliśmy. Pan kapitan jednak okazał wielkie niezadowolenie i na pewno przez przypadek połamał kilka szafek i potknął się o łóżko kaprala Werdena przez co cały pokój wygląda teraz jak burdel. Nie zdążyliśmy go posprzątać tak by wykonać pańskie polecenie bo wyszło małe nieporozumienie z Dingo. Jak pan świetnie wie, Dingo trochę lunatykuje na co ma przecież zaświadczenie lekarskie. Ja próbowałem ostrzec pana kapitana Bakera, że budzenie takiego lunatyka może być mało rozsądne ale pan kapitan Backer mnie zignorował twierdząc, że wie lepiej i Dingo na pewno udaje. Dingo jak pan kapitan wie, ma żółte papiery i nie jest w stanie tego udawać. Więc jak pan kapitan Bishop go nagle obudził to Dingo był w swoim lunatykowym stanie i chciał pana kapitana przytulić. No ale pan kapitan chyba niewłaściwie zrozumiał jego intencje więc wyglądał jakby przypomniał sobie, że zostawił coś na gazie albo na pewno miał jakiś bardzo ważny telefon bo popędził na korytarz. Przecież oficer naszej jednostki na pewno nie przestraszyłby się ledwo jednego napastnika a co dopiero oficer w stopniu kapitana. No ale Dingo tak bardzo chciał przytulić pana kapitana Bishopa, że pobiegł za nim. Dopiero w drzwiach go złapaliśmy ale już nie zdołaliśmy zawrócić pana kapitana. Potem jeszcze słyszeliśmy jakieś hałasy na schodach ale uznaliśmy, że gdyby pan kapitan miał nam coś do powiedzenia to by nas zawołał. A my wróciliśmy do pełnienia naszych obowiązków. Ale potem kapitan Bishop wrócił do nas razem z tymi dżentelmenami z MP i wygnał nas tutaj twierdząc, że ktoś go napadł na schodach i, że to byliśmy my. Naprawdę nie wiem panie kapitanie dlaczego on tak uważa. Albo dlaczego nas nie wezwał na pomoc skoro ktoś go napadał. Nie potrafię tego zrozumieć panie kapitanie. I dlaczego nas oskarża o takie podłe czyny. Nie przyjmuje od nas żadnych wyjaśnień, że nie mogliśmy go napaść bo przecież w swoim pokoju wykonywaliśmy pańskie rozkazy. Znaczy próbowaliśmy panie kapitanie ale jak nas kapitan Bishop wygnał tutaj to obawiam się, że nie mogliśmy wykonać pańskiego rozkazu bo jak pokój jest tam a my tutaj no to nie daliśmy rady. - Donnie nawijał jakby każde jego zdanie miało być ostatnim i bał się, że czegoś nie zdąży powiedzieć. Strzelał słowami i zdaniami szybko jak z karabinu uderzając w ton niezbyt bystrego ale gorliwego i oddanego sprawie wojaka. Który jest bogu ducha winną ofiarą systemu któremu tylko pragnął wiernie służyć. Mayers jak go słuchał to aż tak zdziwiony nie był ogólnym rozwojem wypadków bo przez drogę Blitz zdołał go wstępnie wprowadzić w sytuację. A teraz to co mówił Donnie uzupełniało resztę. Zwłaszcza jak się umiało czytać pomiędzy wierszami i znało się porucznika tak dobrze jak on. Za to reszta boltów aż pęczniała z dumy i mściwej radości czując jak grunt zaczyna się palić pod nogami Grubego. Ten zresztą też nie mógł się nadziwić jak tak bezczelnie można przeinaczać fakty. W końcu więc wybuchnął.

- To kłamstwo! Tamten Indianin rzucił się na mnie z maczetą! A na schodach to pańscy ludzie Mayers, napadli na mnie! A tam na górze to jest istny burdel a te leniwe karykatury żołnierzy to zwykli bandyci! - kapitan Bishop zawył z wściekłości rzucając oskarżycielskie spojrzenia na swojego odpowiednika stopniem i na jego podkomendnych.

- Doprawdy? Proszę powiedzieć kapitanie Bishop. Czy ma pan uprawnienia do kierowania plutonem specjalnym? Może je pan okazać? - Steve popatrzył na niego chłodno i zapytał o to o co i on i reszta znali odpowiedź. Specjalsami mógł dowodzić tylko specjals. A nie jakiś logistyk z zaplecza. A rzadko zdarzało się by specjals lądował na stanowisku gdzieś na zapleczu.

- Nie muszę mieć żadnych uprawnień! Jestem starszy stopniem i ci ludzie muszą wykonywać moje rozkazy! - warknął groźnie grubszy z kapitanów nie dając się zapędzić w kozi róg.

- Ci ludzie muszą wykonywać MOJE rozkazy. A jeżeli ma pan jakieś skargi i zażalenia na ich temat to należy je kierować do ich bezpośredniego przełożonego. Czyli do mnie. Tak mówi regulamin kapitanie Bishop. Chyba nie ma pan kłopotów z przestrzeganiem naszego regulaminu? - Krótki popatrzył nieco z góry na mokrą twarz grubasa. Pod względem masy może mu nie dorównywał ale był od niego z pół głowy wyższy więc mógł sobie na to pozwolić. Ponieważ pytanie zawisło w powietrzu to młody porucznik o profilu paramedyka postanowił się znów wtrącić.

- Pragnę jeszcz zameldować panie kapitanie, że kapitan Bishop pozwalał sobie na niestosowne zachowanie względem kapral Backer. Dotykał ją. W sposób niegodny oficera. - Darko zrobił godną ubolewania minę jakby był wręcz zażenowany, że musi zameldować o czymś takim. Ale w duchu z mściwą satysfakcją obserwował jak nagle cała krew odpłynęła z nalanej twarzy. Tego Steve też się nie spodziewał ale znał na tyle swój zespół by pociągnąć dalej ten wątek.

- Oo. Doprawdy? Kapral Backer prosze tu do nas pozwolić! - Mayers nie zwlekał tylko zaraz przywołał do siebie ich najlepszego zwiadowcę i operatora broni precyzyjnej.

- Tak panie kapitanie? - Karen odzyskała już oddech ale wciąż była zdyszana i wykończona więc mówienie przychodziło jej z trudem. A teraz gdy wysiłek fizyczny ustał to znów zaczynało jej dokuczać zimno.

- Czy kapitan Bishop zachowywał się wobec ciebie w jakiś niestosowny sposób? - zapytał dowódca kompani specjalnej swojej podwładnej.

- Dotykał mnie po twarzy. W bardzo nieprzyjemny sposób. - Karen zdążyła na tyle słyszeć z rozmowy by domyślić się o czym mówił Donnie i jak to pociągnąć dalej. Płynnie przejęła tą pałeczkę chociaż bez tej wirtuozerii jaką posługiwał się porucznik. Za nią jednak przemawiał ten cały brud, wodę i błoto jakie miała na sobie od tych wszystkich ćwiczeń co wpisywało ją w obraz ofiary chociaż całkiem innej niż to pierwotnie zamierzał kapitan Bishop gdy wywołał ją z szeregu.

- Chyba widziałem już dość. Poruczniku Darko, proszę zabrać ludzi do pokoju by się ogrzali i odpoczęli. Ja mam sprawę do załatwienia w biurze komendanta. - Krótki wiedział, że ma już wystarczająco materiału na Grubego by iść z tym do Starego. Tak naprawdę wolałby dać mu po gębie od ręki. No ale jak się było oficerem elitarnej jednostki to wypadało zachowywać się jak oficer elitarnej jednostki.

- Słyszeliście kapitana Mayersa?! Spocznij i rozejść się! Do pokoju marsz! - Darko zakomenderował całym oddziałem i ten nagle prawie radośnie i z werwą ruszył w stronę otwartego wejścia do bloku C gdzie całą scenę z zaciekawieniem oglądało dwóch dyżurnych. Kapitan Bishop gotował się z wściekłości ale też wyczuł, że sprawy przybrały niekorzystny dla niego obrót. Owszem mieli się znaleźć u komendanta ale to on miał tam być ze skargą na Mayersa i jego bandę! A teraz… Wkroczenie na teren specjalny bez uprawnienia, ten cały porucznik to tak gadał jakby chodziło o sabotaż rozkazów ich kapitana a ta cholerna zdzira na koniec…

- Chwileczkę! Kapitanie Mayers! Proszę zaczekać! Nie działajmy zbyt pochopnie! Usiądźmy i porozmawiajmy jak cywilizowani ludzie! - Bishop zawołał za odchodzącym “kolegą” próbując ratować co się da. I starając się nie słyszeć salwy śmiechu jaka wbiła mu się w plecy od rozchodzącej się z placu 1-ej drużyny.



12:00 Lamia i Wilma; dom


- O matko… - widocznie Wilmę też obudził ten sam irytujący dźwięk. Dźwięk budzika. Bo nieprzytomnie podniosła głowę znad poduszki rozglądając się dookoła w poszukiwaniu źródła tego hałasu.

- Weź trzaśnij cholerę… - jęknęła prosząco druga z bękarcic gdy podobnie jak ta pierwsza zlokalizowała winowajcę. Stał na niewielkiej, nocnej szafce. Wystarczyło sięgnąć ręką. Ale w tej chwili to było strasznie ciężkie zadanie. Lamia miała tego pecha, że budzik był od jej strony więc na nią spadło precyzyjne wymierzenie ręki by wyłączyć budzik. Na szczęście nie był to konkurs na czas ani precyzji więc ten skomplikowany manewr trzaśnięcia budzika nie musiał być wykonany poprawnie za pierwszym razem. No i za któryś tam się jej w końcu udało. Zapadła błoga cisza i bezruch. Ale zło już się stało. I raz odpędzony sen nie chciał wrócić do wymęczonych ciał.

- Matko… co za sadol włącza budzik o takim świcie… - jęknęła Wilson gdzieś spod swojej poduszki jaką usiłowała przywrócić sen. - Która to godzina? - zapytała po jakimś czasie. Gdy Lamia ponownie sięgnęła po ten budzik okazało się, że jest z kwadrans po 12-ej. Prawie samo południe. Nawet nie była pewna czy to budzik tak dzwonił o tej porze czy to miały takie ruchy, że już kwadrans minął odkąd budzik przestał dzwonić.

- Ale mam kapeć w gębie. Masz tam Rybka coś do picia? - Wilma jęknęła wśród siedmiu boleści zerkając spod opuchniętych powiek gdzieś na tą szafkę. A tam, na samym szczycie, gdzieś strasznie daleko i wysoko stał niczym święty graal szklanka z czymś czerwonym. Chyba kompotem. A nawet dwie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 15-09-2020, 19:03   #226
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 45 - Kacowe rozterki 5/6

12:10 Ramsey i Betty; szpital miejski


- Co mu się stało? - okularnica po rozstaniu z detektywem w zabiegowym nie spodziewała się go zobaczyć do następnego ranka. Dlatego gdy wyszła z nową pacjentką na korytarz zdziwiła się widząc właśnie tego detektywa. I jakiegoś skutego nieszczęśnika siedzącego obok. Pospiesznie zaprowadziła dziewczynę na nowe łóżko i wróciła do nich zabierając znów do zabiegowego.

- Stawiał opór przy aresztowaniu. A potem spadł ze schodów. I był nieuważny przy pakowaniu do auta. - odparł lakonicznie detektyw niespecjalnie się nawet starając ukryć, że się miał w tym obecnym stanie aresztanta swój aktywny współudział.

- I pewnie sam się jeszcze spałował co? Co to było? Pałka teleskopowa? - zapytała zirytowana pielęgniarka oglądając obrażenia pobitego. Poza tym nie cierpiała gdy ktoś ją traktował jak idiotkę.

- Patrzyłem w inną stronę. Jak przyszedłem to już taki był. Kiedy będzie mógł złożyć zeznania? - detektywa jakoś nie ruszały te docinki pielęgniarki. Miał całkiem inne priorytety. No z tamtą dziewczyną no ostatecznie mógł do jutra poczekać. Ale z tym tutaj nie widział powodu by się tak cackać.

- Trzeba było o tym pomyśleć zanim spuściłeś mu łomot. - pielęgniarka odgryzła mu się i podeszła do jednej z szafek by wziąć potrzebne medykamenty. To wykorzystał policjant bo podejść do niej, złapać za łokieć i odciągnąć w bok na kilka kroków.

- Posłuchaj Betty. Ten tutaj ma jakiś związek z tymi co w zeszłym tygodniu porwali te twoje ślicznotki. Gdzieś mają swój obóz w okolicy a w nim może być więcej takich dziewczyn jak ta co ci ją tutaj przywiozłem. I chcę aby ten gnojek mnie do nich zaprowadził. - gliniarz cicho cedził każde zdanie wskazując palcem na pobitego mężczyznę leżącego na stole zabiegowym. Tego się okularnica nie spodziewała. Widocznie po takiej nocy i szumie w głowie myślało jej się ciężej niż zwykle.

- Nieźle go urządziłeś. Potrzebuję czasu aby go doprowadzić do porządku. - powiedziała po chwili zastanowienia już całkiem inaczej patrząc na nowego pacjenta.

- Jutro rano. Przyjadę po nią lub po niego. - zgodził się w końcu by dać jej czas działać po swojemu. Nim on sam jutro rano zacznie ze swoimi metodami. - Przyślę kogoś by go pilnował. - odwrócił się jeszcze w drzwiach by obiecać wsparcie jakiegoś mundurowego do przypilnowania tego aresztanta.



12:30 Eve; ratusz


Obudziło ją stukanie. Podniosła głowę trochę zdezorientowana. Potrzebowała chwili by ogarnąć gdzie się znajduje. Mocno zużyta sofa, jej własny płaszcz którym się okryła i torba w roli poduszki. Ale dalej to stół, pudełkowate radia najróżniejszej maści, mała lampka, kosz na śmieci, jakieś wykresy przypięte do korkowej tablicy, grzejnik elektryczny… Cholera! Sean miał tu grzejnik! Dopiero teraz go zobaczyła! A mogła tak nie zmarznąć w tej piwnicy. Czuła jak jej ciało zesztywniało od tego bezruchu. Ale nie była już pewna czy to przez tą drzemkę w pracy czy to wychodzą skutki poprzedniej nocy. I całego weekendu. Znowu stukanie do drzwi. No tak. Ktoś tam pukał.

- Już idę! - krzyknęła siadając i zakładając buty. Małą lampkę pacnęła by nie świeciła jej w oczy przy zasypianiu ale teraz musiała szukać tych butów prawie po omacku. W końcu je znalazła i wyprostowała lampkę. A może na odwrót.

- Spokojnie, to ja. - rozpoznała zza drzwi głos Seana. No tak. Zamknęła się tutaj na jego klucz. Ale, że to on to jakoś ją uspokoiło. Przynajmniej nikt jej nie przyłapie, że śpi w pracy. Tego jej tylko jeszcze do szczęścia brakowało.

- Już otwieram. - rzuciła już ciszej gdy wreszcie wsunęła buty na stopy i podeszła do drzwi zgrzytając zamkiem. Za nimi ujrzała przyjemnie uśmiechniętą twarz dozorcy.

- Cześć Eve. Prosiłaś by ci powiedzieć jak naczelny będzie. No to już jest. I przyniosłem kawę jeśli jeszcze zmieścisz. - rzucił wskazując na swoją nieśmiertelną tacę z kubkiem i resztą kawowego szpeja.

- Oh, Sean, nie trzeba było! Jesteś taki kochany! - zaśmiała się pierwszy raz odkąd wstała dzisiaj rano. Zaprosiła go gestem do środka chociaż w gruncie rzeczy to była jego kryjówka. Podobno spędzał tu całe noce podczas nocnych dyżurów. On położył tacę na swoim stole i poczekał aż usiądzie za stołem. Sam usiadł na rzadko używanym krześle dla gości. W końcu rzadko tu ktoś schodził. Nawet jak coś ciekawego wyłapał w eterze to zwykle zostawiał na górze karteczki. Eve chyba była jedną z nielicznych osób które wydawały się być zainteresowane tym jego hobby. A może po prostu starała się być miła. Chociaż nie miał pojęcia dlaczego taka miła i ładna dziewczyna miałaby być miła dla zwykłego ciecia. Na razie obserwował jak szykuje się do wypicia kawy. I zastanawiał się jak przekazać jej te mniej dobre wieści. Dlatego jej kolejne pytanie zaskoczyło go kompletnie.

- Sean a może ja z tobą zrobię wywiad? - zapytała pod wpływem impulsu gdy dmuchając gorący płyn odruchowo spojrzała przed siebie. Na te wszystkie pudła z pokrętłami i innymi wihajstrami.

- Z ratuszowym cieciem? To chyba nie byłby zbyt ciekawy wywiad. - roześmiał się cicho i niezbyt wesoło chociaż doceniał uprzejmość blondynki.

- Z jakim cieciem!? Z radioamatorem! Co to w ogóle jest? Jak to działa? Co to robi? To na pewno bardzo interesujące! - w Eve na nowo rozpaliła się żyłka reportera gdy zwęszyła coś ciekawego, człowieka z pasją, coś co można opisać w ciekawy sposób.

- Pewnie tak. Ale wiesz Eve na większość tego sprzętu trzeba mieć licencje i inne takie papiery. A ja ich nie mam. A nie chcę mieć kłopotów. - miał nadzieję, że zrozumie. Długo zbierał tą kolekcję. I udało mu się tu zebrać także sprzęt jaki używała policja. A nawet wojsko. A oni nie bardzo lubili jak ktoś ich podsłuchuje. Mogli by się wkurzyć jakby się dowiedzieli o tym co on tutaj ma. Może by tylko kazali mu wykupić licencję a nie był pewny czy go by było stać. Ale może by mu skonfiskowali całe te skarby. Albo co gorsza oskarżyli o szpiegostwo. A za to to już w ogóle były ciężkie paragrafy. Więc doceniał miły gest Eve ale wolał nie mieć kłopotów.

- No pewnie Sean, nie ma sprawy, można ogólnie pogadać o radiach i ich możliwościach na pewno masz do opowiedzenia mnóstwo historii. - Eve domyśliła się obaw kolegi z pracy i nie nalegała. Ale też miała nadzieję, że coś tam może kiedyś się uda. Nie pamiętała aby o radiowcach ktoś pisał w ich gazecie. Przynajmniej nie za jej kadencji.

- No tak ogólnie no to może… - Sean po chwili zastanowienia zrobił odpowiednią minę, że kto to może wiedzieć i sprawa jeszcze może się różnie potoczyć. - Ale Eve. Naczelny już wrócił. Ale Erik prawie z miejsca poleciał do niego. - nie bardzo wiedział jak to przekazać. Więc przekazał po prostu. Popatrzył z troską na tą młodą dziewczynę. Ale ta przyjęła to spokojniej niż się spodziewał.

- Co za śliski gnojek. - westchnęła Anderson czując już co ją czeka na wyższych piętrach. Ale może ten sen pomógł, może ta kawa, uśmiech dozorcy czy ta kanciapa radiooperatora. Uznała, że co by ją nie czekało na górze to da radę. Ostatecznie zawsze mogła wyjść. I niekoniecznie musiała tu wracać. Najwyżej z Lamią coś wymyślą i na poważnie zabiorą się za robienie studia tak na cały etat. I zawsze mogła iść na kelnerkę. Kokosów nie było ale jakoś chociaż na dzień dzisiejszy powinno wystarczyć.

- Dzięki Sean. Kochany jesteś. Dzięki za kawę. I za wszystko. - wstała i po raz kolejny cmoknęła go w policzek. A potem ruszyła przez korytarz piwnicy aby wyjść na powierzchnię i światło dzienne. A potem w górę.



12:30 Jamie i Dario; mieszkanie Jamie


- No nie… znowu kolejny facet… - właśnie miała poważny dylemat życiowo - filozoficzny: Wstać już czy jeszcze nie? Ostatecznie chociaż czuła zmęczenie po wczorajszych harcach to jednak uznała, że chyba już jednak nie zaśnie. Obudziła się sama. Kary nie było. Co nie było takie dziwne. Był chyba środek dnia. Jak zdążyła spojrzeć za okno, dość ponurego. Ostatecznie więc wstała. Ruszyła ze swojej sypialni w stronę korytarza stając przed kolejnym dylematem: Co pierwsze? Kuchnia czy toaleta? No i wtedy usłyszała chrobot w drzwiach wejściowych i kartkę wpadającą przez szczelinę na listy. Znowu on. Kartka mogła poczekać ale pęcherz już mniej. Toaleta więc zyskała priorytet.

- Kiedy on zrozumie? - mruknęła długowłosa brunetka w samym podkoszulku i szortach. Spojrzała na ścianę pokoju. Same męskie akty. Strażacy, policjanci, topless, do pasa, całe sylwetki, siedzący, stojący w ruchu. Wszystkie naszkicowane ołówkiem, na zwykłych kartkach z bloku. Z kilkadziesiąt. Zapewne każdy kto znał preferencje gospodyni byłby zaskoczony taką kolekcją.

- Powinnam je dawno wyrzucić. - mruknęła sama do siebie idąc ciężko w stronę drzwi wejściowych i leżącej na podłodze kartki. Powinna. Przecież faceci kompletnie jej nie interesowali. Ani w ubraniach ani tym bardziej bez. Naprawdę tak trudno to zrozumieć? No ale się uparł. Powinna wyrzucić te jego głupie rysunki samych samców. Tyle razy mu mówiła “Jak już musisz to mi narysuj jakąś dziewczynę!”. No ale nie. Uparł się. Że w niej rozbudzi pociąg do samców. Cymbał jeden. No ale nie miała sumienia wyrzucić tych jego bazgrołów. Każdy jeden rysunek miał datę, jakiś tytuł, zwykle imię postaci no i podpis autora. Stylizowane “Dario”. Wszystko to nic w porównaniu z dedykacją. Zawsze taka sama. “Dla Jamie”. Czasem coś więcej ale no, że to specjalnie dla niej to jakoś ją rozczulało. Chyba właśnie przez to nie miała sumienia wywalić tych jego durnych samców do kosza.

- Co? Kolejny strażak? Policjant? Żołnierz? - westchnęła z niechęcią się schylając. Jeszcze nie piła kawy ani nic takiego to i ciało i umysł współpracowało z nią i ze sobą mocno opornie. Ale stękając cicho schyliła się po kartkę z kolejnym portretem. Upadła na tylną stronę więc co tam jest zobaczyła dopiero jak się wyprostowała.

- Dziewczyna?! - wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. I to jaka fajna! Ładna, sexy i w ogóle… wystrzałowa. Krótkie włosy fikuśnie nastroszone, jakieś gogle, obcisły kostium jak jakiejś superbohaterki zgrabnie podkreślające jej kobiece kształty. No i ten zawadiacki uśmiech i poza w jakiej na widza wskazywała dwoma “pistoletami” z palców. No i jak zwykle. Podpis, data i dedykacja. Naprawdę zrobił dla niej dziewczynę?! Po tylu tygodniach ich “znajomości”?

- Dario?! - cholera, żeby tylko go jeszcze złapać! Rzuciła się do drzwi, otworzyła i krzyknęła w klatkę schodową. Był tu jeszcze przed chwilą. Ale czy jeszcze tu był? Słyszała jakieś kroki na schodach na górze. To on?

- No? - usłyszała jego pytanie z góry a kroki ustały.

- Jak będziesz wracał to zajrzyj na chwilę co? - poprosiła do pustych schodów. Nie chciała się drzeć na całą klatkę schodową.

- Dobra. - zgodził się i znów ruszył do góry. Miał jeszcze paczkę do dostarczenia na wyższym piętrze. To jednak była w domu. Sam nie był pewny czy to dobrze czy źle. Ale był ciekaw jak przyjmnie nowy rysunek.

Zamknęła drzwi zastanawiając się co teraz zrobić. No jednak go złapała. No i zaraz tu przyjdzie. Ale co dalej? Spojrzała znów na narysowany portret kobiety. Podpisany był “Superhero”. Ciekawe kim była ta postać. Odeszła do drzwi wracając do mieszkania sama nie bardzo wiedząc co dalej robić. Wybawiło ją pukanie do drzwi. Widocznie już wracał. Podeszła więc do drzwi i je otworzyła. A przed nią stanął ten ich kurier co roznosił po okolicy różne paczki, listy i przesyłki.

- Cześć Jamie. - przywitał się jak zwykle gdy ją widział. Lubił ją. Była taka silna no i ładna. Idealna na modelkę. Przynajmniej jak dla niego. Próbował ją namówić do pozowania no ale nie udało się. Tak z nim gadała jakby każde pozowanie to chodziło o jakieś akty. Chociaż absolutnie nie miał nic przeciwko jej roli jako modelki do aktów. Długie ładne ciemne włosy, ładna, proporcjonalna twarz bijąca naturalną, kobiecą urodą, te jej silne, zdecydowane spojrzenie, przyjemne krągłości pod koszulką, płaski brz…

- Lesbian bitch? - to go naprawdę zaskoczyło. Wiedział o jej preferencjach bo się wręcz z nimi obnosiła prawie przy każdej okazji. No ale tego się cholera nie spodziewał.

- Ej! Uważaj sobie! - prychnęła na niego momentalnie się irytując. Za dużo sobie pozwalał! To, że zrobił jej rysunek tej super dziewczyny nie dawało mu prawda do…

- Masz to napisane na brzuchu. - kurier wskazał palcem na napis jaki go właśnie co tak zaskoczył. Jakby napisany szminką. Chyba.

- Oh… - Jamie jak spojrzała w swój dół ze zdziwieniem odkryła, że ma rację. Naprawdę miała “Lesbian Bitch” na brzuchu. Napis trochę kończył się pod paskiem szortów. Skąd się tam wziął? Kompletnie nie pamiętała. Cholera wciąż chyba musiała być nieźle napruta, że do nie zauważyła. Kto jej go zrobił? Zaintrygowana uniosła pasek dżinsowych szortów by sprawdzić czy to wszystko. Ale nie! Tam na dole była chyba jakaś buźka! Uśmiechnięta albo z całusem, nie widziała dokładnie. Jakie to słodkie i miłe!

- Ekhm… - Dario absolutnie nic nie miał przeciwko temu by Jamie dała mu się oglądać. I sprawdzała swoje różne ciekawe a nawet bardzo ciekawe zakamarki anatomii. No ale chyba była trochę wstawiona albo na jakimś kacu. W końcu on stał na klatce schodowej a ona w wejściu do mieszkania. I sprawdzała co ma w szortach…

- Oh! A to… Nie wiem skąd to mam… Ale jest całkiem miłe. Bo byłyśmy wczoraj na imprezie z Karą. Było mnóstwo fajnych dziewczyn! No i jacyś faceci. Ale ja się zajmowałam tylko dziewczynami! I to pewnie od którejś z nich. Dopiero wstałam. - poczuła się zmieszana, że tak sobie po gaciach zagląda w przejściu. I to przy mężczyźnie! Chyba naprawdę była jeszcze na kacu. Na pewno! To jej się trochę wolniej myślało. Na pewno wolniej.

- To ty chodzisz na imprezy z facetami? - Dario nie mógł się powstrzymać od nieco kąśliwej uwagi. Z drugiej strony gdzieś tam w gardle gula mu stanęła. Z jakimiś tam facetami poszła na imprezę. A z nim nawet nie chciała się umówić na kawę czy inne lody. - Dobra słuchaj Jamie, ja mam jeszcze trochę rzeczy do rozwiezienia. Będę leciał. - machnął ręką na dół schodów. Chyba nie było sensu tego przedłużać.

- Zaczekaj! Kto to jest? - też się poczuła zmieszana. A jakoś nie bardzo wiedziała jak tą wczorajszą imprezę wytłumaczyć. Tak się o to zapytał jakby się umówiła na jakąś randkę z jakimś jełopem. A przecież tak nie było! Poszła z Karą do i dla dziewczyn. A nie dla jakiegoś gogusia. Ale wczorajsza impreza była tak mało standardowa, że trudno jej to było na szybko wyjaśnić. A widząc, że kurier zamierza odejść to szybko zapytała o to co jej przyszło do głowy wyciągając przed siebie jego rysunek.

- Ona? Właściwie to nie wiem. Znalazłem ją w jakiejś starej gazecie o grach komputerowych. Ale imię było urwane to nie wiem jak się nazywa. To jakaś postać z gry. Ma supermoce i w ogóle. W opisie było, że jest lesbijką. To pomyślałem o tobie. Jak tyle razy prosiłaś o dziewczynę. - wzruszył ramionami tłumacząc skąd wziął pomysł i inspirację na ten rysunek. Temat go trochę nawet wciągnął. Jak zawsze gdy mówił o swoich rysunkach. Zwłaszcza komuś kto chciał słuchać. A sądząc po reakcji gospodyni to chyba był strzał w dziesiątkę sądząc po jej promiennym uśmiechu.

- Jest lesbijką? Naprawdę? Woli dziewczyny? Tylko dziewczyny, żadnych facetów? A ma dziewczynę? Jest bardzo ładna. I taka fajna. - Jamie szybko zadała serię pytań bo to co widziała na kartce i słyszała od rysownika bardzo jej się podobało.

- No nie wiem. Tam był dość krótki opis. Każda postać było scharakteryzowana w paru zdaniach. O niej napisali, że jest lesbijką no i większość to o jej mocach. Nie wiem czy ma dziewczynę. - próbował cierpliwie jej to wyjaśnić. W końcu w tej gazecie to ta laska w goglach jakoś się nie wyróżniała na tle innych postaci. I artykuł nie skupiał się na jej preferencjach czy życiu osobistym. U innych postaci też nie. A ta się go pytała jakby cały artykuł był tylko o tej lasce i jej życiu prywatnym. Chociaż cieszyło go, że rysunek jej się spodobał i przypadł jej do gustu. Widocznie nie spędził czasu nad tym szkicem na darmo.

- Na pewno ma dziewczynę. I to pewnie nie jedną. Przecież jest superbohaterką. - lodziara pokiwała głową pozwalając sobie na własny sposób zinterpretować to co mówił rysownik. A on rozłożył recę na znak, że nie zamierza z tym polemizować.

- A co się stało Dario? Dlaczego w końcu zrobiłeś mi dziewczynę? - po chwili zapytała go zaintrygowana tak drastyczną zmianą tematyki rysunku. Z tych napompowanych testosteronem samców w negliżu do tej superbohaterki o przyjemnej aparycji i zbliżonych do niej preferencjach. A tak niby w żartach się zaczęło, że woli kobiety bo nie miała okazji się poznać z takim jakimś chłopcem z plakatów. Takim odpowiednikiem jakiejś playmate. No to zaczął robić te rysunki jakby w końcu to miało ją nawrócić na drogę hetero. Chociaż w jakimś stopniu. Ale bezskutecznie. Spływało to po niej jak woda po kaczce. Właściwie to nawet ją to już irytowało. A tu nagle taka zmiana?

- Przetrzymałaś mnie. Zrobiłem co mogłem. Chyba nie dam rady przemówić ci do rozumu. - powiedział z nieco fatalistycznym uśmiechem. Tak naprawdę to tą babkę narysował dla niej pod wpływem impulsu. Sam się zastanawiał parę dni czy jej dać czy nie ten rysunek. No i dzisiaj jak i tak miał tutaj kurs no to postanowił jej jednak dać. Taki mały eksperyment. Nawet nie wiedział, że będzie w domu. Ale teraz widział, że z tymi męskimi portretami to trafił jak kulą w płot. Widocznie była niereformowalna. Szkoda.

- Chciałabym być taką superbohaterką. I mieć supermoce. A zrobisz mi jeszcze jakieś takie fajne dziewczyny? - po chwili milczenia gdy nie bardzo wiedziała co powiedzieć wróciła do bezpiecznego tematu komiksowych postaci jakie oboje lubimy.

- Ciebie mogę zrobić jako superbohaterkę. Tylko muszę mieć coś na wzór. Może być nawet jakieś zdjęcie jak masz. - darował sobie kolejną prośbę o proszenie jej do pozowania po tylu odmowach. Pewnie zdjęcia też nie ma albo mu nie da.

- Nie mam zdjęcia. - odparła spoglądając w tył na swoje mieszkanie. Wahała się. To mieszkanie praktycznie nie widywało mężczyzn. Czasem jakaś koleżanka przyszła ze swoim bratem czy chłopakiem. To była niejako transakcja wiązana. A teraz… - Wejdź. - zaprosiła go gestem i odsunęła się od drzwi by mógł wejść. Spojrzał na nią zdziwiony. Naprawdę? Naprawdę go zapraszała do środka? Ale nie zamierzał odmawiać. Wszedł i zatrzymał się parę kroków dalej. Pierwszy raz był w jej mieszkaniu. I na jednej ze ścian dostrzegł całkiem znajomy widok.

- Aż tyle ich jest? - zapytał zaskoczony widząc kolekcję swoich rysunków. Znał każdy z nich, nad każdym trochę główkował, szukał inspiracji, czegoś nowego co jeszcze nie było. Ale sam się zdziwił gdy zobaczył tą galerię postaci w jednym miejscu. A sądził, że będzie wyrzucać wszystkie tak jak to mu się nieraz odgrażała.

- No. Zawaliłeś mi całą ścianę. Chcesz coś do picia? - wskazała mu gestem na miejsce przy stole a sama ruszyła do kuchni. Też jej się chciało pić i kawy i w ogóle. Przez to, że ją tak zagadał to nie zdążyła jeszcze nic zrobić.



12:30 Lamia i Wilma; dom


- Jej… Zobacz Rybka ile wody… I tylko dla nas… A tam… Ehh… No chyba, że w koszarach. - o tak, woda okazała się pomocna. Bardzo pomocna. Trochę ręcznego pompowania zimnej ale czystej wody, trochę sennego czekania aż grzałka podpięta pod akumulator nagrzeje wodę do odpowiedniej temperatury no i wreszcie można było wejść do wanny. I siedzieć. Tak przyjemnie siedzieć i nic nie robić. Pozwolić aby przyjemne ciepło koiło wymęczone ciała i umysły. Powoli przestawiając się z sennych majaków na to co tu i teraz. Wilma siedziała za Lamią pozwalając by ta stara/nowa dziewczyna opierała się o jej mokry tors plecami. A Lamia mogła za to czuć na plecach ten jej przyjemny, gładki tors. Kapral wciąż nie mogła się nadziwić ile to człowiek może zużywać czystej, ciepłej wody na własny użytek. A nie miskę zimnej wody ze strumienia czy studni czy reklamówkę słonecznej wody.

Woda pomagała oprzytomnieć po tej imprezie. Doszły do wniosku, że ten budzik to chyba Eve musiała nastawić. Chyba bała się, że mogą zaspać na spotkanie w “41”. Co biorąc pod uwagę, że już nie było wcale tak daleko do 13-ej nawet po tym budziku to wcale nie był nieprawdopodobny wariant. Zwłaszcza jak się człowiek po takiej imprezie kładł spać o 4 czy 5 rano.

- O matko… Jak oni dali radę wstać? No szacun… Naprawdę szacun… - Wilma może i chciała klepnąć się przy tym w pierś ale, że na drodze stanęła jej pierś koleżanki no to trafiło na nią. Ale brzmiało szczerze. W końcu one miały na tyle fart, że ich poranne wstawanie ominęło. A nawet w samo południe to się wstawało mocno opornie. W każdym razie wstały na skotłowanym, niskim łóżku we dwie. Pozostałej trójki z jaką wróciły w nocy czy raczej nad ranem już nie było. Nawet nie były pewne czy para komandosów w ogóle coś spała. Na którą mieli być w jednostce? Na 6 rano? Na 7? No to nawet nie było pewne czy zdążyli skleić powiekę. Może Eve coś zdążyła bo miała na rano ale nie aż tak rano. No i zostawiła im ten kompot w szklankach, budzik i kartkę z całusem i obietnicą, że wróci tak prędko jak się da. No na razie zbliżała się 13 i jakoś jeszcze jej nie było.



12:45 Jamie i Dario; mieszkanie Jamie


- No to masz jakąś ulubioną superbohaterkę? - zapytał gdy już miał wypite z pół kubka herbaty i swój blok rysunkowy na kolanach a ołówek obok. Pogadali całkiem sympatycznie i miło chociaż rozdzieleni całą długością stołu. Ale nie mógł przedłużać tej wizyty to jak miał coś jej narysować to musieli się za to zabrać.

- Psylocke! Ona jest ostrą babką. Zawsze pierze jakichś facetów, i roboty, i potwory i jest sexy! - Jamie wypaliła bez większego zastanowienia. Dario pokiwał głową na znak, że kojarzy postać. Nawet Jamie trochę mu pasowała na Psylocke. Może przez te proste, długie, ciemne włosy. Jak na rysunek ołówkiem to byłyby ciemne tak w komiksach.

- Ale Psylocke to chyba nie miała przygód z dziewczynami. Przynajmniej w tych komiksach co ja widziałem. - zwrócił jej uwagę na ten aspekt komiksowej postaci tak dyplomatycznie jak mógł.

- Oj a może miała tylko nie było tego w komiksach? - Jamie broniła upodobań swojej ulubionej superbohaterki i wolała ją widzieć jako bardziej podobną do siebie. Dairo nie chciał jej tego psuć chociaż w tych komiksach to czasem jego zdaniem niezła flirciara była z tej Betsy. I raczej nie flirtowała z dziewczynami. - A nie ma jakiejś superbohaterki co woli dziewczyny? - zapytała z ciekawości. Zastanawiał się chwilę nad tym pytaniem przeszukując swoje zasoby pamięci.

- Pewnie jakieś były. Ale jakoś żadnej nie kojarzę. Ale jak chcesz to możemy zrobić jakąś nową. Jakie byś chciała mieć moce jako superbohaterka? - pokręcił głową na znak, aż tak nie zna dawnych mitologii by się orientować w ich mnogości życia erotycznego. Ale skoro chodziło o stylizację portretu to przecież mogli coś wymyślić sami.

- Lesbijskie! - zaśmiała się wesoło gospodyni co ją bardzo rozbawiło. Rysownik też się z grzeczności uśmiechnął. ~ Po co pytałem? ~ w końcu co innego Jamie mogło przyjść do głowy.

- No fajnie. Ale to jakoś musi się jakoś objawiać fizycznie by dało się to narysować. To co byś chciała robić jako superbohaterka? - zapytał aby doprecyzować co mu jest potrzebne do zaczęcia szkicu tego portretu. Zresztą w jakiej pozice? Twarz? Popiersie? Cała sylwetka? Stojąca, w ruchu, siedząca? Tyle możliwości. A musiał jakoś to doprecyzować by mieć spójną wizję do narysowania.

- Chciałabym ratować inne dziewczyny przed złymi oprychami! I skopać im tyłki tak jak Psylocke! I mieć fajne koleżanki! Takie co lubią to robić z dziewczynami! Najlepiej tak na ostro, jakieś BDSM i te klimaty. Chociaż taki soft też mógłby być. Oo! Wiem! Mieć taką moc aby sprawiać, że fajne babki zostają lesbijkami! O… Już rysujesz? - Jamie przygryzła wargę i co się chwilę zastanowiła to wyrzucała z siebie z ekscytacją. Trochę patrzyła na Dario, trochę na poplamiony sufit a trochę gdzieś w przestrzeń gdy wyrzucała z siebie kolejne pomysły na tą nową postać jaką by chciała być. Dlatego dopiero po chwili zorientowała się, że ołówek coś zaczyna szurać po kartce w bloku.

- Ale taka moc to trochę manipulacja psychiczna. A jak jakaś by nie chciała tego robić z innymi dziewczynami? To taka moc by ją zmuszała do tego co nie chce robić. To trochę do jakiegoś łotra pasuje. No a superbohaterowie, X-Men i inni no to przecież ci dobrzy. - zaczął mówić dość wolno gdy pozwalał pracować swoim dłoniom i oku. Już miał zarys. Uznał, że Jamie ma idealną pozycję jak tak siedziała na krześle z jednym kolanem podciągniętym prawie pod brodę. Na nim oparła łokieć. Niezła poza. Trochę przeróbek i będzie dobra. Na kartce już miał zarys postaci. Chociaż tutaj postać siedziała na razie na białej nicości. Ale chyba zrobi ją na jakiejś podłodze czy co.

- Oh… No tak… Ojej a tak bym chciała mieć taką moc! Jakbym miała to wczoraj bym jej użyła. Wiesz ile tam fajnych dziewczyn było? I prawie każda się pruła z jakimś facetem! - lodziara westchnęła z żalem i zrozumieniem. No tak, nie chciała kogoś, zwłaszcza innej kobiety zmuszać do czegoś na co nie ma ochoty. Tak jak wczoraj impreza była cudowna! Tylko za dużo facetów… Ale zniosła to dzielnie akceptując słabość koleżanek do męskiego rodzaju tak jak one akceptowały jej odmienność. Chociaż wolałaby właśnie mieć taką moc i…

- Może taka moc co zdejmuje blokady? No wiesz, jak jakaś dziewczyna nie chce to nie ale jakby może wystarczająco chciała to by nagle nabierała chęci na taki numerek z tą superbohaterką. To by chyba nie było działanie wbrew ich woli tylko coś jak odkrywanie ukrytych talentów. - Dario już poprawił ten szkic sylwetki. Ładnie już siedziała w tej białej próżni. Pracował teraz nad detalami twarzy. Twarz była ważna bo nadawała sporo charakteru postaci. Podobnie jak poza.

- O! Pasuje! - latynoska ślicznotka ucieszyła się słysząc taką propozycję. Pasowało jej to naj najbardziej! A on kończył na razie szkic twarzy. Zabrał się za dorabianie charakteru. Jak miała być od tłuczenia oprychów to na dłoniach dorysował jej rękawice bez palców. A na jednej kastet. Zaś stóp już nie kończył tylko przerobił je na rozwiązanie glany.

- Mhm. A jakbyś używała tej mocy na takich dziewczynach? Jakiś strzał plazmy? Taki psychoonóż jak ma Psylocke? Chociaż ona ma swój psychonóż no to lepiej by było coś własnego. - skoro miało być BDSM i w ogóle postawił na skóry. Zarys górnej sylwetki przerobił na krótką, motocyklową skórzaną kurtkę z ćwiekami. A dół… mini? Skórzane spodnie? Dżinsowe? Może podarte kabaretki? Spojrzał na gospodynię. I nagle go olśniło.

- Jakbym używała? - Jamie zastanowiła się chwilę jakby można chociaż na chwilę przemówić takim dziewczynom do rozumu. - Pocałunkiem! Jakbym jakąś pocałowała a ona by była chętna to już by była moja! O, albo jakieś feromony? Mówiłeś, że była jakaś co ma takie feromony. - brunetka wesoło paplała o tych mocach wyimaginowanych postaci bawiąc się przy tym świetnie. O rany! Ale by chciała mieć takie moce na tym świecie!

- Spiderwoman ma takie feromony. Ale one chyba działają tylko na facetów. Taka w czerwonym kostiumie. - pokiwał głową na znak, że kojarzy postać o jakiejś kiedyś wspominał. Zastanawiał się nad piersiami. Jak je zrobić aby było dobrze?

- To pocałunek i feromony. Tylko takie co działają tylko na dziewczyny. Myślisz, że jest takie coś? - Jamie mogła pójść na takie coś. Podobał jej się taki zestaw mocy. Naprawdę by chciała takie mieć.

- Testosteron. - odparł cichym, rozbawionym śmiechem. Za co gospodyni obdarzyła go bardzo rozczarowanym spojrzeniem.

- No weź przestań! Nie chcę być jakimś babochłopem! - fuknęła na niego by nawet nie insynuował coś tak niestosownego.

- Dobra, dobra. To jeszcze imię. Musisz mieć jakies imię jako superbohaterka. - ołówek robił kolejne wykończenia, poprawiał cienie, dodawał głębi i cieni aby płaski rysunek sprawiał wrażenie trójwymiarowej bryły.

- Imię? O rany… Nie wiem jakie… Może po prostu Jamie? Albo Super Jamie? - pytanie było sensowne. Chociaż lodziara kompletnie się go nie spodziewała. I nie bardzo miała pomysł na jakieś imię. I to tak bez przygotowania.

- Może Lesbian Bitch? - zaproponował patrząc na nią ironicznie i wskazując ołówkiem na jej odkryty brzuch z takim szminkowym napisem.

- Nie no co ty… Tak brzydko? No chyba nie… To chyba nie jest imię dla superbohaterki. - zawahała się bo jakoś do niej nie trafiało. Chociaż spojrzała w dół na swój brzuch. Dalej nie mogła sobie przypomnieć skąd go ma. Ale podobał jej się. No ale jako ksywa dla postaci?

- Jamie chcesz mieć superbohaterkę co rozpyla lesbijskie hormony i rozgrzewa w dziewczynach lesbijskie chcice. Do tego jeszcze musi prać tych złych drani po pyskach i lubi BDSM z dziewczynami. No to jak masz jakieś inne imię co pasuje to dawaj. - rysownik popatrzył na nią nieco ironicznie. A gdy tak zrobił to podsumowanie to musiała przyznać, że faktycznie nie brzmiało to tak nonsensownie. A inne imię jakoś nie przychodziło jej do głowy.

- Zresztą biorąc pod uwagę takie moce to pewnie byłby komiks albo gra dla dorosłych. - dorzucił jeszcze wracając do wykańczania detali. Trochę cieni na ćwiekach kurtki by były bardziej wypukłe i okrągłe no i załamań kurtki by było widać, że to ciężka skóra.

- A zrobisz mi jakąś koleżankę do tego BDSM? - zapytała na razie darując sobie temat imienia postaci. Widziała jak nagle ołówek zamarł nad kartką.

- Koleżankę do BDSM? - popatrzył na nią zdziwiony a ona pokiwała twierdząco głową. - Teraz? No jak ci to zrobię teraz? Już ma całą stronę zajętą. Wcześniej trzeba było powiedzieć to bym jakąś dorobił. - mruknął z niechęcią. No zawsze tak było jak dla kogoś rysował na zamówienie. Już było na wykończeniu to sobie ktoś wydziwiał jakieś dodatki. Jak tu miał niby drugą postać zmieścić jak od początku był zaplanowany jako portret?

- Nie dasz rady? No jej szkoda, no jak nie dasz rady no to trudno. A długo jeszcze? - Jamie pokiwała zgodnie główką na znak, że nie zamierza robić trudności. Poza tym już ją ciekawość zżerała co on tam nabazgrał. A on się zżymał w duchu. Jak to nie da rady?! Po prostu mogła wcześniej powiedzieć. Chwilę mierzył ołówkiem czy by jakoś nowa postać nie weszła. Może jak jakaś ją obejmuje? Albo siedzi za nią. Ale jaka? I co robi? No i nie miał drugiej modelki. Zaraz… Chyba, że…

- Chyba, że zrobimy to na Małego Księcia… z tym pudełkiem… - nagle uśmiechnął się wiedząc już chyba jak to rozwiązać. A gospodyni z zainteresowaniem obserwowała jak ołówek po chwili mierzenia czegoś w powietrzu nad kartką znów zaczął coś rysować. A on postanowił na szyi postaci dorysować kolczastą obrożę. Wcześniej już się zastanawiał czy coś zrobić na szyi czy zostawić jak jest. Ale teraz przydała mu się ta obroża do tego BDSM. Jeszcze tytuł na górze… podpis… data… dedykacja na dole… i gotowe!

- Proszę. - powiedział z oszczędnym uśmiechem wyrywając kartkę z bloku i przesuwając ją po stole w stronę gospodyni. Ta z ekscytacją ją wzięła w dłonie i chłonęła. Najpierw całość potem każdy detal.

- Ooo jaaa… - jęknęła w zachwycie. Portret wyszedł pięknie. Z twarzy od razu widać było kto był modelką dla postaci na kartce. Do tego jaka to była postać! Obrazek był jakby kamera leżała na podłodze. A tuż nad nią stały smukłe nogi jakiejś dominy w butach na wysokim obcasie jakie tak lubiła Betty. Musiał je dorobić prawie na samym końcu skoro wymyśliła sobie jeszcze drugą postać jak już rysunek był prawie gotowy. I pomiędzy tymi nogami na szpilkach widać było główną postać. Lesbian Bitch jak głosił tytuł wzdłuż pionu.

Lesbian Bitch siedziała w bezczelnie prowokującej pozie. Przygryzała sobie palec w wyuzdanym geście i spojrzeniu. Te prowokujące spojrzenie miała utkwione albo w owej koleżance z taaakimii nogami albo w widzu za kamerą. Trudno było stwierdzić. Włosy miała trochę w nieładzie ale to tylko podkreślało jej buntowniczą i chaotyczną naturę. Podobnie jak ubiór jakby się urwała z jakiegoś punkowego albo metalowego koncertu. Skórzana, nabijana ćwiekami kurtka, podobnie jak kastet i pieszczochy na rękach. Kurtka była całkiem szeroko odsłonięta by dumnie prezentować przód postaci. Miała na sobie krótki podkoszulek który odsłaniał płaski brzuch. Podobny jak ten jaki teraz miała na sobie Jamie. Tylko bardziej podarty odsłaniający kawałki apetycznie się prezentujących krągłości. A to, że był nieco zacieniowany tylko jeszcze bardziej uwypuklał te jędrności. A pod koszulkiem ten płaski brzuch. I napis “Lesbian Bitch” prawie w tym samym miejscu co go teraz miała lodziara. A pod brzuchem dżinsowe szorty takie same jak miała Jamie. Tylko obiecująco rozpięte. No i na nogach podarte pończochy kończące się dla odmiany, ciężkimi, rozpiętymi buciorami. Na samym końcu dorysował obrożę, skoro chciała te BDSM z koleżanką. I zarys sznura albo łańcuszka ciągnącego się od tej obroży do dłoni tej dominy sprzed pierwszego planu. Chociaż sama jej dłoń trzymające tą smycz już nie zmieściła się w kadrze. No i w tle jeszcze opary sugerujące wpływ tych feromonów co miała mieć postać.

- Noo iii?? - szczerze mówiąc liczył na jakąś większą reakcję. Chyba nie wyszło tak źle jak widział jak oczy jej tylko przeskakują po tej pobazgranej kartce. Ale na wszelki wypadek jako artysta lubił mieć jakiś komentarz zwrotny na swoje dzieła więc się niezbyt delikatnie o niego upomniał.

- Jest śliczny! O jaaa! Ale bym chciała być taką superbohaterką! Dziękuję ci Dario! - Jamie w końcu się odpowietrzyła i z tej radości aż wstała, obeszła stół i pod wpływem impulsu uściskała go mocno. Jak brata oczywiście! A nie jak faceta… Żeby nie było… Ale i tak zrobił jej dzień na tym kacu.

- Dobra. Nie ma sprawy. Dzięki za herbę. Ale muszę już iść mam resztę ulicy do zrobienia. I nie tylko. - powiedział uśmiechając się lekko i chowając swój blok i ołówek do plecaka. Sam plecak wziął chwile potem i podniósł się ze swojego miejsca ruszając do wyjścia.

- No tak, jasne. Dzięki za te rysunki. Są świetnie! Wiesz, jakbyś kiedyś przechodził i chciał coś porysować, zwłaszcza lesbijki, no to wpadnij jakbyś miał ochotę. - czuła się trochę skrępowana, że tak zaprasza jakiegoś faceta do ponownych odwiedzin no ale cóż… Naprawdę chciała być taką superbohaterką! Chociaż na tych jego rysunkach.

- No zobaczę. A teraz już lecę. Cześć Jamie. - staną znów na klatce schodowej tak samo jak na początku i pożegnał się z nią.

- Cześć Dario. - machnęła mu na pożegnanie i obserwowała jak schodzi parę schodków w dół zanim zamknęła drzwi.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 15-09-2020, 19:12   #227
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 45 - Kacowe rozterki 6/6

13:00 Betty i Shari; szpital miejski


- Zmarzłaś bidulko? Poczekaj zaraz przygotuję ci kąpiel. - wbrew surowej i oschłej opinii jaką miała wśród większości pacjentów i personelu szatynka w okularach zwróciła się do bosej dziewczyny w wilgotnych dżinsach i mokrym podkoszulku zaskakująco troskliwie i łagodnie. Tamta usiadła na wskazanym taborecie i obserwowała jak pielęgniarka najpierw ręczną pompą pompuje wodę do wanny a gdy była w połowie pełna to wrzuca do środka grzałkę podpiętą pod akumulator. Potem ze dwa razy ją wyjęła by sprawdzić wodę gdy wreszcie uznała, że jest w sam raz. Odpięła grzałkę i zachęciła gestem by nowa się do niej zbliżyła.

- No chodź gołąbeczko. Wystarczająco ciepła? Sama zobacz. - wskazała na wannę pełną czystej i ciepłej wody. Świnia 29 wstała z taboretu, podeszła i po chwili wahania wsadziła palce do wody. Naprawdę była czysta i ciepła!

- Tak. - powiedziała cichutko. Niby pamiętała, że na świecie jest coś takiego jak kąpiel w czystej wodzie i do tego ciepłej ale aż nie wierzyła, że się kiedyś jeszcze jakiejś doczeka.

- No a jaki byś chciała płyn do kąpieli? Mamy wiśnie, pomarańcze i sosnowy las. - zachęcona tym małym sukcesem Betty zaprezentowała szafkę z kosmetykami. Znów zachęciła pacjentkę to podjęcia własnej decyzji i wykazania inicjatywy. Dziewczyna podeszła do otwartej szafki i sięgnęła po podaną butelkę z płynem. Chciała szybko zatwierdzić obojętnie co by to było by nie drażnić tej miłej pani swoimi fanaberiami ale ledwo zdążyła sprawdzić pierwszy aromat - całkiem przyjemny - a już ta brunetka w okularach podała jej następny.

- Ten może być. - powiedziała cicho gdy wybrała jedną z buteleczek.

- Różany? Też mi się podoba. - pielęgniarka odstawiła resztę butelek i z wybranym płynem delikatnie nakierowała pacjentkę w stronę czekającej wanny. Jeszcze nie do końca wiedziała jak to rozegrać. Musiała być delikatna. Z jednej strony nie chciała krępować dziewczyny a z drugiej trochę bała się ją zostawić samą.

- Możesz zdjąć to ubranie. Tutaj ci naszykuję coś czystego. - rzekła zostawiając ją koło wanny a sama podeszła do przeciwnej szafki i zaczęła z niej wyciągać zestaw piżamy. Szukała czegoś ładnego, może kolorowego? Chyba mieli coś takiego. Tutaj nie mieli jednak bielizny ale to później, po kąpieli coś jej poszuka w składziku. Jest! Znalazła tą piżamę w ładne, kolorowe kwiaty co wiedziała, że gdzieś tu jest. A gdy się odwróciła pacjentka dość mocno ją zaskoczyła. Właśnie schylała się by ściągnąć z siebie te wilgotne dżinsy razem z bielizną a gdy się wyprostowała to okazało się, że jest już całkiem naga i gotowa do kąpieli.

- Dobrze. - pacjentka pokiwała głową trochę zakłopotana. Nie wiedziała gdzie ma położyć to brudne i mokre ubranie. Ale pielęgniarka wybawiła ją z kłopotu.

- Tutaj ci położę, przebierzesz się jak się wykąpiesz. A tutaj masz ręcznik. - Betty szybko się otrząsnęła z zaskoczenia i położyła kwietną piżamę na stołku a sama znów podeszła do wieszaków i wzięła jeden z ręczników by położyć go obok wanny. Biedna dziewczyna! Taka chudzinka! I chociaż Ramsey ją uprzedził i sama widziała to w zabiegówce to teraz w pełnej krasie widziała te stare ślady przypaleń. Co oni jej zrobili!? Serce się krajało na myśl co ta bidulka musiała przejść. W zabiegówce i tak już ściągnęła jej tą obrożę. Bo Ramsey to tylko odciął końcówkę łańcucha byle ją jak najszybciej stamtąd zabrać. To jeszcze przywiózł ją z tą obrożą na szyi i kawałkiem przypiętego łańcucha.

- Dobrze. - dziewczyna pokiwała głową patrząc na tą piżamę, ręcznik, pielęgniarkę i nie bardzo wiedząc co dalej powinna zrobić.

- No wskakuj do wanny bo woda wystygnie! - Betty z uśmiechem zagoniła ją gestem do środka wanny by wreszcie się zaczęła kąpać. Bezimienna pacjentka pokiwała gorliwie głową i bez sprzeciwu odwróciła się do niej tyłem i zanurzyła pierwszą stopę w wodzie. Jaka ciepła! Aż nie mogła powstrzymać uśmiechu i zaraz weszła już do środka po całości.

- Oh… A co ty tutaj masz? - siostra przełożona z zaskoczeniem dojrzała cyfry na jej nagich pośladkach. Właściwie wiedziała co to jest od razu. Ale aż nie mogła uwierzyć swoim oczom. Podeszła bliżej by się przyjrzeć. Dotknęła tych wypalonych na żywym ciele numerów. Ktoś to jej wypalił rozpalonym żelazem! Znakował ją jak bydło! Jak…

- To mój numer. Świnia 29. - powiedziała znów nieco speszona dziewczyna stojąca już prawie po kolana w wodzie. Tym razem czystej i ciepłej.

- Moja młoda damo… - Betty zaczęła królewskim tonem jakim zwykle udzielała reprymendy swoim gołąbeczkom a czasem nawet i księżniczkom. Usiadła na krawędzi wanny, złapała za dłoń pacjentki i nakierowała ją tak by ta usiadła obok niej. Chociaż w przeciwną stronę.

- Kategorycznie nie zgadzam się by ktoś tak więcej na ciebie mówił. Nawet ty sama. Chcę się do ciebie zwracać po imieniu. Masz jakieś? Jak nie chcesz powiedzieć możesz jakieś wymyślić. Ale nie będę więcej tolerowała nazywania cię w ten makabryczny sposób. - powiedziała łagodnym ale stanowczym tonem. Tak, że nie było wątpliwości, że mówi poważnie. Pacjentka zastanawiała się chwilę. Chciała jej uwierzyć! Była dla niej taka miła. Ten policjant chyba był po ich stronie. Ale był taki groźny i ponury. Bała się go. A jakby się na nią zdenerwował i urządził ją tak jak tego skurwiela? Pod tym względem była wdzięczna tej pielęgniarce, że sobie poszedł. Nie słyszała wszystkiego o czym rozmawiali ale wystarczająco by się zorientować, że to dzięki tej okularnicy on dał jej spokój. No i była dla niej taka miła, opiekuńcza i dbała o nią.

- Z tego wszystkiego nie wiem czy ja ci się przedstawiłam. Ale jestem Betty. Betty Gibbs. Jestem tutaj pielęgniarką. Nawet siostrą przełożoną. Zostaniesz tutaj na obserwacji. Już tam do tych drani nie wrócisz. Zostaniesz z nami. Ja się tobą zajmę. A ten detektyw co cię przywiózł już zajmie się tamtymi draniami. - Betty sama już nie wiedziała jak przełamać te pierwsze lody. Jak mogłaby przebić się przez nieufność i strach tej dziewczyny. To mówiła to co jej się wydawało, że mogło być dla tej biedaczki ważne.

- Nie wrócę tam? Do chlewni też nie? - pacjentka kurczowo chwyciła się tej najważniejszej dla siebie informacji. Naprawdę?! Naprawdę już tam nie wróci?! To nie myją jej tylko po to by ją zawieźć do Świniaka?!

- Po moim trupie gołąbeczko. Obiecuję ci to. - Betty uśmiechnęła się do niej ciepło i objęła jej nagie ramiona ze śladami po papierosowych przypaleniach. Czuła jak po chwili wahania tamta odwzajemnia jej uścisk.

- A teraz już wskakuj do wanny bo naprawdę woda wystygnie. - pielęgniarka poklepała nagie plecy ze śladami smagnięć po jakimś pejczu. Po czym wstała uznając, że spróbuje zaufać tej młodej damie, że ta jej nie wywinie jakiegoś numeru gdy zostanie sama.

- Nie odchodź! Zostań… - niespodziewanie gdy już miała odejść pacjentka złapała ją kurczowo za rękę i popatrzyła na nią prosząco. Okularnica spojrzała na nią z góry nieco zaskoczona taką reakcją. Ale w końcu znów uśmiechnęła się łagodnie.

- Ale gołąbeczko, zwykle nie przyjmuję zaproszeń do kąpieli od nieznajomych. Nawet tak pięknych jak ty. - szatynka powiedziała do niej z udawaną powagą i rozbawionym spojrzeniem. A siedząca na brzegu wanny dziewczyna co trzymała ją za rękę zarumieniła się. Była piękna? Naprawdę? Pewnie ta miła pani… Betty… pewnie żartowała i chciała być miła. Ale jeśli nawet… To kto był dla niej ostatni raz tak miły i troskliwy jak ona? Aż nie pamiętała takiej chwili.

- Shari. Nazywam się Shari Vanhorn. - wyszeptała cichutko naga dziewczyna siedząca na brzegu wanny.

- Shari Piękne imię dla pięknej kobiety. No dobrze, to teraz siadaj i spróbujemy cię wykąpać. - Betty roześmiała się z ulgi i radości ciesząc się, że mają ten przełom co dawał nadzieję na kolejne. Mara też się lekko uśmiechnęła choć ostrożniej i oszczędniej. Usiadła w wodzie rozkoszując się tym czystym, wodnym ciepłem i obserwowała jak okularnica bierze niewielki kubełek i wody i wylewa go na głowę. Z góry spłynęła przyjemna fala ciepłej wody. A potem pielęgniarka zaczęła namydlać wybranym płynem dłonie i myć jej włosy. W tym uczuciu było coś pierwotnego gdy tak można było się ufnie oddać komuś pod opiekę co obu stronom sprzyjało taką samą ulgę i przyjemność.



13:00 Lamia i Wilma; dom


No i w końcu przyszedł czas śniadania. Żołądki jakby też się w końcu obudziły i przypomniały o swoich potrzebach. W końcu ostatni raz jadły coś w nocy. Albo wieczorem. Ale tak porządnie to chyba jeszcze w Madison. I presja czasu też robiła się coraz silniejsza. Właściwie to ich blondi napisała jeszcze na kartce, że Di ma przywieźć Tashę o 14-ej do “41”. Pewnie by można było z nią czy ze sobą na spokojnie pogadać zanim przyjdzie sympatyczny strażnik z Hormodon Park Barracks. No i Alfa. Alfa na pewno też się obudził tak samo jak jego żołądek. Teraz kicał równie radośnie co słodko nieporadnie domagając się swojej porcji i szamy i głasków i uwagi.

- Wiesz co Rybka… - Wilson zagaiła swoją współbiesiadniczkę gdy wcinała grzankę jaką sobie zmajstrowały w kuchni. Właściwie aneksie kuchennym. Siedziały przy tym niskim stoliku i na sofie gdzie zazwyczaj jadali wspólne posiłki i gościli różnych gości.

- Ta Eve… O rany… Sama nie wiem… Ja momentami kompletnie nie wiem kiedy ona żartuje a kiedy mówi poważnie. - przyznała z lekkim uśmiechem i kręceniem swoją brązowo - rudą głową. Przełknęła gryza nim kontynuowała dalej. - Ale wczoraj jak mnie zapytała czy chodziłyśmy ze sobą… - tu na chwilę urwała gdy wpatrywała się w stół przed nimi i szukała odpowiednich słów. Pokręciła znów głową w końcu sięgnęła łyżeczką po dżem i zaczęła smarować sobie kolejną kromkę.

- Właściwie póki mnie wczoraj nie zapytała to się nawet nad tym nie zastanawiałam. I chyba nawet nie wiedziałam, że chodziłyśmy ze sobą! Dopiero jak mnie o to zapytała wczoraj. - roześmiała się ze zdziwieniem nie mogąc się sama nadziwić jak to wszystko jest skomplikowane. Chociaż właściwie proste. A może na odwrót.

- Nawet nie wiesz mordko jak się cieszę, że znów cię mam! - zawołała niespodziewanie i objęła nagle Lamię tak mocno, że ją przewaliła na plecy i wylądowała na niej. Ale nie przejęła się tym tylko pocałowała jej usta. I w końcu wygodnie się ułożyła obok tak, że mogły leżeć obok siebie.

- I ten Steve… No, no… Eve mówiła, że to wasz rycerz. No ale powiem ci… Pasuje mu. Kawał chłopa. A jakiś taki spokojny. A jednak widziałaś jak się go tam wszyscy słuchają? Ma posłuch. - pozwoliła sobie na luźniejsze rozważania jakby wreszcie miała chwilę by sobie jakoś podsumować zakończony weekend.

- Ale to jak on pojechał to teraz go nie będzie? Tak? Do kiedy? Do weekendu? - zwróciła się do kumpeli z wojska chcąc sobie jakoś to wszystko uporządkować.

- I te jego chłopaki… No też całkiem na schwał. Ta Karen też. I te wasze dziewczyny. Jak ulęgałki! Nic tylko przebierać i wybierać. - roześmiała się wesoło na wspomnienie wczorajszego wieczoru. Wreszcie mogły pogadać na spokojnie tylko we dwie.

- I zobacz jak nam ten Smok dobrze zrobił. Dopiero bym z trasy wracała z resztą Gekona. - zaśmiała się nagle gdy sobie chyba uzmysłowiła ile przez te darowane prawie fartem i odrobiną dobrej woli szefa dwa dni się działo. A tak może dopiero w tą porę razem z resztą konwoju by dojeżdżała do Hormodon Park.



13:30 Diane, Hale i Tasha; siłownia


- O, idzie moja blondzia. - widząc kątem oka ruch na schodach na górze gangerka zaśmiała się cicho zerkając w tym kierunku. Trochę się z Hale zagadały no i widocznie Tasha już była po ćwiczeniach. I prysznicu. Trochę żałowała tego prysznicu. No ale tak się fajnie z Hale obgadywało wczorajszy wieczór, że jakoś jej ten czas uciekł.

- Która? Ta co minęła Tashę Love? - Hale nie do końca była pewna o kogo chodzi motocyklistce. Ta co minęła Tashę to była taka raczej myszata. Jasne, że rozpoznała Tashę Love kto by jej nie rozpoznał? Między innymi to był ten atut siłowni dla jakiej ją wybrała. Bo nawet Tasha Love tu przychodziła. Zresztą w okolicy a nawet mieście nie bardzo było o sensowną konkurencję. Gwiazdę z “Neo” nawet znała z widzenia. I tutaj to wcale nie wyglądała jak gwiazda. Tak włosy spięte, zwykły dres jak inni, jakiś ręcznik, butelka z wodą. Tak jak wszyscy. Chociaż oczywiście jej urodę i grację nie było łatwo przegapić. Zwłaszcza jak się wiedziało kim ona jest.

- Chodzi mi właśnie o Tashę. - Diane rozbawiona uśmiechnęła się skromnie widząc reakcję wysportowanej koleżanki. Hale bowiem szybko spojrzała na nią sprawdzając czy nie żartuje i znów spojrzała na blondynkę w kraciastej koszuli i kurteczce jaka już prawie zeszła ze schodów na ich poziom.

- Umawiasz się z Tashą Love? - Hale aż nie była pewna czy ten kac po wczorajszym to przypadkiem nie trzyma jej bardziej niż sądziła. Ale Di coś mówiła jakby umawiała się z Tashą Love. A w to jakoś trudno było jej uwierzyć.

- Pewnie. Jak jesteś Kosmicznym Kociakiem to laski na ciebie lecą. A jak jeszcze robisz w Mazzixxx no to już w ogóle. Sama zobacz. - gangerka machnęła ręką jakby to było oczywiste samo przez się. I już była gwiazdą i celebrytką z jaką każdy chce się umawiać. Wstała aby przywitać się z nadchodzącą blondynką i czuła dumę i satysfakcję widząc jak Hale z przejęciem obserwuje to powitanie. ~ Oby tylko Tasha mnie nie wsypała! ~ nawet jak w żartach i chociaż tak na chwilę. To Diane chciałaby chociaż na tą chwilę pozgrywać się na gwiazdę jaka sobie okręciła wokół palca nawet taką gwiazdę estrady jak Tashę Love.

- Cześć kochanie. - Tasha widziała już ze schodów jak indiańska dziewczyna czeka na nią na jednej z ławeczek w głównym holu. Więc jednak przyjechała. Chociaż spodziewała jej się raczej pod prysznicem. Może za późno przyjechała? I rozmawiała z jakąś dziewczyną co często przychodziła tutaj. Tasha znała ją z widzenia ale jakoś wcześniej nie miała z nią za bardzo przyjemności. Chociaż ta rudawa blondynka wykazywała duży zapał i zaangażowanie na tych ćwiczeniach. I wyglądało na to, że się znają z Di jak tak sobie siedziały i rozmawiały. Ale już doszła do motocyklistki i cmoknęła ją po przyjacielsku ocierając się delikatnie policzkiem o policzek przy obejmowaniu jej ramion w skórzanej kurtce.

- Tylko tyle? Liczyłam na więcej jak się umówiłyśmy na przejażdżkę. - Di się czuła trochę zestresowana. Właściwie to nijak nie zdążyła przecież tego powitania ustalić z Tashą no ale ta się z nią przywitała jakby były tylko koleżankami. Co i tak było niezłe bo kto by nie chciał mieć Tashy Love jako koleżanki? No ale trochę psuło to wrażenie jakie po cichu chciała zaszpanować przed Hale. Popatrzyła więc nieco krytycznym wzrokiem na Tashę jakby rozczarowana takim przywitaniem i w ogóle były umówione na nie wiadomo na co.

- Masz rację kochanie, przepraszam zapomniałam się. - Tasha nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Ale wyczuła, że Di chyba chce zaimponować tej koleżance która wciąż siedziała tuż obok na ławeczce. A ją samą trzymała za biodra jak zazwyczaj mężczyźni trzymali swoje kobiety. No i nie na darmo było gwiazdą estrady i umiała spełniać wszelkie potrzeby swoich klientów. Więc dłońmi objęła czarnowłosą głowy i pocałowała usta Indianki. A ta chciwie przyjęła ten pocałunek i ten szybko przeszedł w głęboką wymianę językową. Motocyklistka zrewanżowała się mocnym złapaniem za biodra i pośladki w dżinsach przytrzymując je jak swoją własnąć. A siedząca obok Hale i parę przygodnych osób w holu z niedowierzaniem patrzyło jak Tasha Love całuje się z Diane. - Czy to ci wynagrodzi ten mój nietakt? - blond gwiazda zapytała skromnie takim tonem jakby w każdej chwili była gotowa do użycia swoich talentów aby wynagrodzić Indiance tak chłodne przywitanie.

- Tak, może być. - roześmiała się uszczęśliwiona blondynka władczo przyciągając biodra blondyny do swoich. Ulżyło jej, że Tasha jej nie wystawiła do wiatru, w lot zakumała o co chodzi i w ogóle nie zgrywała jakiejś paniusi. A plan udał się idealnie sądząc po minie Hale. I tych paru osób w tle co właśnie z ociąganiem ruszyły w swoją stronę skoro takie widowisko się skończyło. No a Hale była w tej komfortowej sytuacji, że pokaz był niejako dedykowany dla niej więc nie musiała udawać, że się gdzieś spieszy. Ale była pod wrażeniem. To kim była ta Di, że nawet Tasha Love się z nią umawiała?

- A o czym tak sobie rozmawiacie? My się chyba nie miałyśmy okazji poznać. - Tasha wdzięcznie przyjęła rolę zdobyczy czarnowłosej kobiety w skórzanej kurtce i stanęła teraz z nią biodro w biodro obejmując ją jedną ręką i dając się obejmować ale tak by mogły spojrzeć frontem do tej rudowłosej blondynki w leginsach.

- Jestem Hale. Trochę się znamy z Di. - Hale poczuła się wywołana do wypowiedzi więc wstała i przywitała się z nie taką zwykłą blondynką w dżinsach i kraciastej koszuli.

- Trochę? Chyba wczoraj za mało cię zwyobracałam. Hmm… Właściwie to chyba w ogóle… - Indianka czuła się jak na skrzydłach upojona tą chwilą swojego triumfu. Ale trochę się zdziwiła gdy na ile jej pamięć nie szwankowała to chyba nie miała wczoraj przyjemności pełnej integracji z Hale. Poznały się, pogadały, pożartowały, spotkały się raz czy dwa przy stole z szamą ale chyba takiej pełnej integracji to nie było. Chyba, że znów była tak nawalona, że tego nie pamiętała. Dobrze, że mogła w spokoju odespać dzisiaj te szaleństwa a nie zrywać się jak dziewczyny z samego rana. No i na szczęście była Amy i jej śniadanie w samo południe. Bo sama kompletnie nie miała głowy aby coś sobie zrobić.

- O. To chyba się dobrze znacie. - Tasha przejęła rozmowę widząc jak Hale się troszkę zarumieniła i chyba nie bardzo wiedziała co powiedzieć na taką bezczelną uwagę gangerki.

- Byłyśmy wczoraj na wspólnej imprezie. - cheerleaderka i zapaśniczka wyjaśniła skromnie nie bardzo wiedząc co te dwie ze sobą łączy.

- Właśnie! Żałuj, że cię nie było! Co się działo! Jak w poprzedni weekend tylko jeszcze więcej! A! I żałuj, że nie widziałaś jak Lamia odstawiła ten show na początku. W tym kieliszku i tej kiecce od ciebie. O cholera zapomniałam zabrać tej kiecki. - Indianka za to wcale nie wydawała się skrępowana czy zażenowana. Śmiało i z werwą poruszała się po tych imprezowych tematach łącząc jedną i drugą imprezę i koleżankę.

- Nie szkodzi. Nie jest mi w tej chwili do niczego potrzebna. I Lamia tak świetnie wyszła? No to żałuję, że tego nie widziałam. - blodnynka dała znać, że nie ma sprawy i pośpiechu z tą pożyczoną sukienką. A Hale słuchała z coraz większym niedowierzaniem. To Lamia i Tasha pożyczały sobie fatałaszki? Tasha z nimi imprezuje?

- To wy byłyście już na jakiejś imprezie? - Hale sama już nie była pewna czy dobrze słyszy i rozumie co blondynka i Indianka tutaj ze sobą świergotają tak słodko i wesoło. Ale brzmiało to niesamowicie.

- Pewnie! W zeszłym tygodniu. Wiesz nawet Tasha uległa urokowi Kosmicznych Kociaków. A właśnie. Macie ochotę na kolejną? Ale tym razem mniejsza, tylko parę osób. Same dziewczyny. Robimy Eve otrzęsiny jak ją będziemy przyjmować do gangu. W tą środę wieczorem. - Diane czuła się jak ryba w wodzie i chętnie promowała swój nowy gang wśród koleżanek. Zwłaszcza jakby może udało się je namówić do wstąpienia do tego gangu. A obie były bardzo ciekawymi kandydatkami. Hale ze swoją ładną buzią i jędrnym, wysportowanym ciałem wyglądała na bardzo łakomy kąsek no a gwiazda nocnego show z “Neo” to już w ogóle klasa sama w sobie.

- W środę wieczorem? No to bardzo dziękuję za zaproszenie ale nie dam rady. Wieczorami zapraszam do “Neo” tam mnie możecie odwiedzić. - blondynka pokręciła z żalem głową na znak, że jest może gwiazdą estrady nocnych klubów ale i niewolnicą własnego grafiku który właśnie był najbardziej napięty wieczorami gdy dawała swoje show.

- A ja nie wiem jeszcze. Pomyślę. Zobaczę. A o co chodzi z tym gangiem? - Hale sama nie była pewna co to ma być za impreza, otrzęsiny i gang. Chociaż Diane to wręcz puszyła się swoim gangerskim pochodzeniem. Wczoraj na imprezie nawet coś obiła jej się o uszy ta nazwa ale dzisiaj jakoś nie mogła sprecyzować o co właściwie chodziło.

- No zakładamy gang Kosmicznych Kociaków! Dla takich najgorętszych kociaków w mieście jak my! I by się rozpoznać, że jakaś laska jest aż tak kozacka by należeć do tego gangu no to ma mieć taką dziarę jak Eve ma na szyi! Tylko dopiero zakładamy ten gang no i Eve przyjmujemy jako pierwszą właśnie w tą środę. - Diane bez wahania zaczęła z wewrwą opowiadać o co chodzi o najseksowniejszym gangu w tym mieście jaki właśnie zakładały z dziewczynami.

- I co będzie na tej imprezie? - zapytała Hale mimo wszystko uśmiechając się słysząc jak motocyklistka z werwą tłumaczy o zakładaniu tego nowego, żeńskiego gangu.

- Właściwie tak do końca to jeszcze nie wiadomo. Ale nie bój się, nic strasznego. Coś jak wczoraj tylko na mniej osób i z samymi Kociakami. Ogólnie to chodzi o to by zwyobracać Eve skoro ją przyjmujemy. Ale oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie by się między sobą poznać lepiej. - Diane trochę się zamyśliła. Znów wyszło jej, że trochę od dupy strony zabrały się za robienie tego gangu, dziar, imprezy nowego Kociaka i w ogóle. A do tego wszystko poszło błyskawicznie w ostatni weekend a i pamięć jej szwankowała co i jak. Pewnie trzeba będzie jeszcze coś ustalić z Lamią i Eve bo one wydwały się tu głównymi rozgrywającymi. A Di nie wiedziała jak u nich ale ona sama to dopiero właściwie dzień zaczeła. Ale przecież do nich jechała właśnie!

- Ej! To może pojedziesz z nami? Właśnie jadę do “41” spotkać się z dziewczynami. Ohh… Tylko, że ja jestem motorem… - Indianka wpadła na genialny pomysł by po prostu zabrać wahającą się chyba Hale ze sobą to sama pogada z dziewczynami. Ale sobie przypomniała, że jak jest swoim czaderskim jednośladem to może zabrać najwyżej jedną z nich. A szkoda!

- Nie szkodzi. Ja i tak idę teraz na trening to nie mogę. Może później jakoś się umówimy. - Hale machnęła ręką by się nią nie kłopotać i by dziewczyny pojechały tak jak zamierzały. Jeszcze chwilę rozmawiały gdzie i jak mogłyby się spotkać. Indiance to nawet było na rękę bo sobie uświadomiła, że właściwie nie jest pewna kto właściwie ma być w tą środę. Pamiętała, że gadała z Lamią, Eve i Madi. Ale ktoś jeszcze miał być? I właściwie nie pytała ich czy chcą zaprosić Hale. Ani już nie była pewna gdzie mają być te otrzęsiny. Jak było wczoraj mówione to w ogóle jej to wyleciało z głowy.

- No to trzymaj się duperko i jesteśmy umówione! - Diane uściskała i bez żenady pocałowała usta sportsmenki. Chociaż tak króciutko a nie jak wcześniej witały się z Tashą. Sama bondynka podobnie uściskała i ucałowała koleżankę z siłowni i się wreszcie z nią rozstały. A Hale idąc po schodach musiała przyznać, że taka serdeczność od dziewczyn była bardzo miła. No i ej! Nie każdy dostawał uścisk i całusa od Tashy Love na pożegnanie.

- Fajna duperka. Muszę ją zwyobracać. Próbuję ją wkręcić do naszego biznesu. Eve już ją chyba trochę zbajerowała na sesje zdjęciową. Chyba to łyknęła bo się pytała o to dzisiaj. Widziałaś jak ona wygląda? Mówię ci sesja w bikini albo jeszcze lepiej bez. A najlepiej to razem z nami przed kamerą w nowych produkcjach. Cholera… Chyba mamy znów coś kręcić… Wczoraj coś było… Ale nie pamiętam co… No nic! Jedziemy do dziewczyn to się ich zapytamy! - na koniec Di zaśmiała się wesoło gdy tak trajkotała jak chomik z ADHD streszczając blondynce swoją dotychczasową rozmowę z Hale zanim ta do nich przyszła. - Aha, Tasha a ty chciałabyś grać z nami w naszych filmach akcji? Wiesz, same gorące fajne, kociaki, żadne tam zezowate padalce i łamagi. - gangerka zapytała prawie jednym tchem gdy już doszły do jej motocykla i trzeba było wyjąć i założyć kaski i takie tam. Blondynka nie mogła się nadziwić radosnemu temperamentowi nowej znajomej jaki ta okazywała przez całą rozmowę.

- Kto wie? A stać was na mnie? - zapytała patrząc na Indiankę wesołym wzrokiem gdy obie zakładały i zapinały kaski. Wydawały się tak całkiem różne. Jedna miała czarne włosy a druga jasno blond, jedna była indiańska a druga biała, jedna miała czarną, skórzaną, wyćwiekowaną kurtkę a druga skórzaną i brązową z frendzlami, jedna wyglądała jak rasowa gangera a druga jak dziewczyna z teksańskiej farmy.

- Hmm… No to musimy pogadać z dziewczynami. Wsiadaj. - Di czuła się zbyt wielką gwiazdą by zajmować się czymś tak przyziemnym jak finanse. Przynajmniej jej samej ich nie zbywało na własne potrzeby. Ale pewnie kwestia szmalu była całkiem istotna w tym interesie no ale tym to już się zajmowały Lamia z Eve. Pocieszało ją jednak, że Tasha nie powiedziała “nie” więc może uda ją się jakoś wkręcić do interesu. Na razie kopnęła starter, silnik zakaszlał i odpalił a ona poczuła przód i uda Tashy na swoich udach i tyle. Czas było jechać do “41” na spotkanie z dziewczynami.



13:30 Lamia, Wilma i Eve; dom


- Myślisz, że to ona? - Wilma zapytała gdy na zewnątrz dał się słyszeć odgłos samochodu. Zbliżał się. Po czym zatrzymał. Wszedł na jałowy bieg. Trzasnęły drzwi od samochodu. I gdy dał się słyszeć zgrzyt kłódki i skobla od garażu już można było mieć prawie pewność, że to wrócił ktoś z domowników. Potem odgłos zamykanych garażowych drzwi i chwila ciszy. Szybkie kroki na metalowych schodach, chrobot klucza w zamku, ruch klamki no i wreszcie w drzwiach pojawiła się szczupła blondwłosa postać.

- Czeeeśćć dziewczyny! - reporterka przywitała się z progu machając do nich wesoło rączką i posyłając im serdeczny uśmiech.

- Żyjecie? To jeszcze was zastałam. - Eve zatrzymała się by zdjąć krótki płaszczyk i go powiesić na wieszak po czym podreptała w stronę okupowanej przez partnerki sofy.

- Żyjemy. Właśnie się zastanawiałyśmy czy czekać jeszcze na ciebie czy jechać autobusem. A ty? Żyjesz? - Wilma pomachała jej w odpowiedzi. Wysunęła dziubek gdy Eve pochyliła się nad jedną i drugą dziewczyną aby dać im całusa na przywitanie nim wreszcie usiadła.

- Ojej strasznie! Jakbym nie musiała być dzisiaj w pracy to bym została z wami! A tu zaraz trzeba jechać do “41”. - póki jeszcze blondyna była w ruchu to nawet można było ulec złudzeniu, że nic jej nie jest po ostatniej nocy i weekendzie. Ale jak już usiadła i zrobiła tą strasznie umęczoną minkę to sprawiała wrażenie balonika z jakiego właśnie uszło powietrze.

- To może zostaniesz? Odeśpisz to? A my pojedziemy we dwie. - Wilma zaproponowała zerkając na siedzącą obok blondynkę. Ta wyglądała jakby przez chwilę na poważnie zastanawiała się nad taką opcją. Zerkała na obie domowniczki jakby sprawdzała jak one się na to zapatrują.

- Oj no nie wiem czy jest sens… Tyle kawy wypiłam, że chyba i tak nie zasnę… I trochę w pracy pospałam. - mruknęła w końcu nieco skonsternowana blondynka. Znów się zamyśliła i nagle ożywiła się.

- Gazeta! Zobaczcie co mam! - nagle jakby sobie o tym przypomniała i musiały to być dobre wieści bo z uśmiechem sięgała do torby i z niej wyjęła plik papierzysk. - Wzięłam więcej. Dla Steve’a i Karen jakby im tam w jednostce zabrakło… - wyjaśniła na wszelki wypadek po czym sięgnęła po jedną gazetę i podała swoim dziewczynom.

“Wywiad z Thunderbolts”

Krzyczał nagłówek z pierwszej strony. A tuż pod nim było duże zdjęcie zamaskowanej czarną kominiarką głowy. Z zaskakująco delikatnymi ustami i gładką skórą jaka mogła należeć do młodego czy wręcz zniewieściałego mężczyzny, jakiegoś młodzieńca albo do kobiety. Ale trzy dziewczyny Steva Mayersa mogły być prawie pewne, że pod kominiarką jest twarz Karen.

“W ostatnią środę miał miejsce brutalny atak w samym sercu naszego miasta. Koszmar piątki młodych kobiet rozpoczął się w samo południe gdy grupka napastników usiłowała je porwać. Na szczęście jednej z nich udało się zbiec i zawiadomić przejeżdżający obok patrol policji. Policja zablokowała teren ale cztery przyjaciółki stały się zakładniczkami porywaczy. Pertraktacje z policją trwały cały dzień. Do akcji ściągnięto pobliski oddział antyterrorystyczny z Wild Water, sławnych Thunderbolts. Dziś przedstawiamy naszym czytelnikom wywiad z jedną z antyterrorystek jaka brała udział w tamtej operacji…”

Wilma zaczęła czytać na głos ale przerwała gdy musiała odwrócić na kolejną stronę. Tam Lamia bez trudu rozpoznała wnętrze tej dziury gdzie spędziły prawie całą ostatnią środę. I różne jej okolice.

- Jej szkoda, że nie miałam wtedy głowy by im porobić zdjęcia. Nie miałam żadnego z tamtej akcji, żeby wrzucić. Ale potem Karen ze mną pojechała w sobotę to porobiłam trochę zdjęć. O tutaj, zobacz, tutaj pokazała mi gdzie leżała jak ich obserwowała. A potem strzelała. Ten celownik to zrobiłam w komputerze by działało na wyobraźnię. Jeszcze mi pokazała jak tamtędy weszła. Rany! Nogi myślałam, że sobie połamię! Nie wiem jak oni wtedy dali radę tam wleźć i to po cichu, że nikt ich nie zauważył. - Eve na nowo zdawała się przeżywać i ten artykuł, i sobotnie zdjęcia w plenerze i środowy koszmar. Ale ujęcie wyszło pierwsza klasa. Zwłaszcza z tym celownikiem bo wyglądało jakby taki obraz właśnie widziała Karen podczas akcji. A widać było siatkę celowniczą na tle głównego i właściwie jedynego wejścia do tej dawnej toalety.

- A tu zobaczcie, ta dziura w ścianie co chłopaki wywalili jak wparowali do środka. I to zobacz, jak tam było ciasno w środku. Jak oni się tam zmieścili? Karen mówiła, że ich tam aż czterech było. - blondynka z podziwem i ekscytacją pokazywała kolejne zdjęcie. Te pokazywało wyrwę w wewnętrznej ścianie toalety. W “plecach” jednej z kabin. Tam co wybuchła ta ściana zaraz potem gdy padły pierwsze strzały i jeszcze ciała porywaczy nie zdążyły porządnie osunąć i znieruchomieć na podłodze a ta ściana wybuchła. Potem bolci ich prawie wywlekli na zewnątrz i dalej do kordonu radiowozów. Już więcej tam nie wróciły. Aż do ostatniej soboty co Eve w eskorcie Karen wróciła tam by porobić te zdjęcia. Teraz wszystko było klarowne, ciche i nieruchome. To można było oglądać już na spokojnie. A za wyrwą faktycznie był jakiś wąski korytarzyk, ciemny tak, że zdjęcie było z lampą robione. Wydawało się nieprawdopodobne, żeby upchać tam cztery dorosłe osoby, do tego w pełnym ekwipunku bojowym. A jednak bolci jakoś to musieli zrobić.

- Zrobiłam sporo zdjęć. Tak na zapas aby już tam nie wracać. Bez Karen to sama bym tam nie pojechała. Jak chcecie to na aparacie i laptopie mam całą tą sesje. Ale to właściwie nie jest chyba zbyt ciekawe, same ruiny i gruzy. - jeszcze dla formalności blondynka zaznaczyła, że ma tych zdjęć więcej niż tutaj w gazecie i machnęła gdzieś na swoją sypialnie gdzie pewnie miała ten laptop ze zdjęciami. Ale jakoś tak bez specjalnego zaangażowania jakby niekoniecznie chciała jeszcze raz oglądać czy pokazywać tamtą scenerię.

- Nie wiem czy mamy teraz na to czas. Jak mamy być na 14-ą w “41” to chyba już powinnyśmy się szykować. - Wilma delikatnie przypomniała o ich grafiku wskazując na ścienny zegar. No i rzeczywiście do tej 14-ej to już dużo czasu nie zostało. Przynajmniej były już odświeżone i najedzone to nie trzeba było jechać na prędko albo na głodniaka.



13:30 Pułkownik i Cesar; Wild Water Barracks


- Ces, proszę do mnie do gabinetu. - intercom rozległ się na biurku adiutanta szefa bazy. Nie był tym zdziwiony. Dopiero co wyszli z jego biura dwóch gości i spodziewał się tego wezwania. Potwierdził więc polecenie, wstał od swojego biurka i przeszedł do biura swojego szefa.

- Znowu ci dwaj Ces. Sam widziałeś. - pułkownik westchnął wskazując na okno na wewnętrzną część koszar gdzie pewnie właśnie gdzieś tam rozchodzili się dwaj adwersarze.

- Tak panie pułkowniku widziałem. Przykra sprawa. Ośmielę się zauważyć, że oni chyba coś mają do siebie. - oficer o latynoskim typie urody westchnął tylko i pokiwał głową. Brał udział w większej części dopiero co zakończonego spotkania to dość dobrze orientował się o co poszło. Tym razem.

- Delikatnie powiedziane Ces. Wzięli się za łby na całego. Tylko czekać kiedy znów z czymś wyskoczą jeden albo drugi. Przecież ja mam na głowie całą bazę i nie mogę wiecznie ich rozdzielać. Jak myślisz Ces? - może i byli szefem i podwładnym ale jednak dowódca bazy nauczył się brać pod uwagę słowa swojego adiutanta. Ten był niżej w hierarchii to i mógł być niżej ziemi, słyszeć i wiedzieć coś co nie docierało za biurko starego spadochroniarza. Miał też młodszy i świeższy umysł o fenomenalnej pamięci. I był jedną z niewielu osób w bazie z jaką jej dowódca mógł swobodnie porozmawiać.

- Myślę panie pułkowniku, że obaj tej konflikt traktują bardzo personalnie. Wręcz osobiście. Na dłuższą metę to dla nas zbyt nieprzyjemne bo przy pierwszej okazji pewnie jeden naskoczy na drugiego a ten drugi będzie myślał o odwecie i znów się zacznie to co dzisiaj albo w zeszłym tygodniu. - Cesar chociaż prywatnie zdecydowanie lepiej dogadywał się z Krótkim niż z Grubym to jednak potrafił się wzbić ponad to i spojrzeć z perspektywy dowódcy bazy. No a jak jeden i drugi był tak uparty i pomysłowy to trudno było liczyć na zakończenie tego konfliktu.

- No niestety mnie to wygląda bardzo podobnie. A to by znaczyło, że trzeba ich rozdzielić. Najlepiej na stałe. Jak myślisz Ces? - pułkownik sięgnął po dzbanuszek z kawą ale okazał się trochę za daleko. Jego adiutant natychmiast ruszył z odsieczą nalewając do filiżanki kawę, sypiąc odpowiednią ilość cukru, dorzucając śmietanki i wreszcie serwując ją szefowi pod nos.

- Może przeniesienie? Bo jak tutaj ich będziemy próbowali rozdzielić to karkołomne dla nas wszystkich. Tylko kombinacje jak ustawić grafik by się stykali jak najmniej a i tak się w końcu gdzieś spotkają. Więc może przeniesienie któregoś z nich na stałe mogłoby nam pomóc uzdrowić atmosferę w bazie. - zaproponował gdy zajmował się kawą pułkownika. Odsunął się o krok od jego miejsca by ten mógł napić się w spokoju.

- Przeniesienie… Tak, przeniesienie… Też o tym pomyślałem. Ale którego? - weteran wojsk spadochronowych w zadumie upił mlecznego, słodkiego napoju i smaku kawy gdy zastanawiał się nad tymi dwoma charakterami jakie właśnie opuściły jego gabinet.

- Myślę panie pułkowniku, że kapitan Bishop jest bardzo cennym nabytkiem. Wydaje się, że potrafi zdobyć każdy towar w każdym miejscu i na każdy termin. Naprawdę oddał nam nieocenione usługi jeśli chodzi o stan naszych magazynów. Naprawdę trudno by było znaleźć kogoś na jego miejsce. - Cesar czasami mówił jakby miał zawczasu gotową odpowiedź nieważne o co szef go zapytał. W oczach starego pułkownika to też była jedna z jego zalet. Chociaż tym razem trochę go zaskoczyła.

- A więc mielibyśmy odesłać Mayersa? - zapytał wpatrzony w obraz przedstawiający scenę z wojny secesyjnej i popijając ciepłego naparu.

- Ah kapitan Mayers. Co prawda kapitan Bishop jest wręcz genialnym logistykiem ale jednak logistykiem. Kapitana kompani specjalnej o takim stażu i doświadczeniu jaki ma kapitan Mayers to będzie znaleźć naprawdę trudno. Musielibyśmy awansować któregoś z poruczników na jego miejsce. Ale im może być trudno mu dorównać. Kapitan Mayers ma naprawdę świetny kontakt ze swoimi ludźmi. Jego ludzie pójdą za nim w ogień. Zresztą sam pan wie pułkowniku jak im poszło w zeszłym tygodniu. - Cesar wskazał na wystającą z koszyka na papiery dzisiejszą gazetę i artykuł na pierwszej stronie. I to przedstawiający ich jednostkę w samych superlatywach. Pułkownik był wręcz zachwycony rano jak czytał ten artykuł. Dawno nie byli na pierwszej stronie i to nie z powodu jakiejś parady, pokazu czy święta tylko z prawdziwej akcji bojowej. A to zawsze cenił najbardziej. To, że jego chłopcy… i dziewczyna… spisali się na medal w zeszłą tygodniu to świetnie wiedział i z ich raportów i bezpośredniej relacji. Ale cieszyło go zwłaszcza to, że ktoś spoza jednostki też to docenił a nawet puścił to w świat. Teraz o tym mogli przeczytać wszyscy w mieście.

- Poza tym panie pułkowniku czy wymienimy jednego czy drugiego to zawsze wymiana dowódcy powoduje chwilowe osłabienie jednostki zanim następca nie wdroży się w pełni w swoje obowiązki. Logistyka na pewno jest bardzo ważna, w końcu armia maszeruje na brzuchach ale jednak perturbacje na stanowisku dowódcy nie są tam tak odczuwalne jak na stanowisku dowódcy jednostki liniowej. A w dodatku kompanii specjalnej która może zostać wysłana na misję w każdej chwili. I wówczas jej dowódca musi podejmować decyzje samodzielnie a dowódca logistyki raczej nie musi działać pod taką presją jak zwykle jest tutaj w bazie. - Cesar gładko podsumował plusy i minusy wymiany jednego i drugiego dowódcy. Uznał, że takie podsumowanie powinno przemówić do wyobraźni i przekonania starego wojaka.

- No tak, tak… Jak jesteś w polu i jeszcze szlag trafi łączność to nie masz się kogo zapytać o radę… - stary pułkownik pokiwał w zadumie swoją siwą głową jakby sam to znał z własnego i niezbyt przyjemnego doświadczenia.

- I jeszcze jest do tego aspekt rodzinny. - hiszpański kapitan był już prawie pewny, że pułkownik podejmie właściwą decyzję ale wolał jeszcze dołożyć wisienkę na torcie.

- Aspekt rodzinny? - pułkownik się nieco zdziwił i zainteresował tym niespodziewanym zwrotem w rozmowie więc spojrzał na stojącego o dwa kroki od niego swojego adiutanta by ten kontynuował ten wątek.

- Tak, wątek rodzinny. O ile mi wiadomo kapitan Mayers ma dwie narzeczone tutaj na mieście. Są bardzo ze sobą zżyci. Miałem przyjemność poznać obie te miłe panie w ostatni weekend. Naprawdę nietuzinkowe osobowości. Na pewno byłyby ozdobą każdego balu oficerskiego. Ale wracając do codzienności to przeniesienie kapitana Mayersa równałoby się albo rozstaniu i odcięciu tych więzi albo przeprowadzce i owych dam. A jedna z nich właśnie napisała ten artykuł. Natomiast nic mi nie wiadomo by kapitan Bishop był z kimś związany więc odpadają tego typu rodzinne koszty i dylematy. W każdym razie w aktach nic o tym nie ma a i z rozmów nie wyłapałem nic takiego. - adiutant pułkownika szybko rozwinął zaczętą przed chwilą myśl aby jego szef miał pełniejszy obraz ewentualnych konsekwencji przenosin każdego z ich kapitanów.

- No skoro tak stawiasz sprawę Ces… To chyba przeniesienie kapitana Bishopa przysporzy nam mniej zamieszania. A jak byś proponował się do tego zabrać? - pułkownikowi nawet pasowało takie rozwiązanie. Wolał się pozbyć kogoś z zaplecza niż sprawdzonego oficera liniowego. Poza tym o ile któryś mu czymś nie podpadł to na ile mógł jako weteran i frontowiec zawsze starał się stać po ich stronie na pierwszym miejscu mając dobro jednostek liniowych. A kompania specjalna jaką dowodził kapitan Mayers na pewno do takich się zaliczała. Szkoda, że już nie było samolotów i spadochronów. To by ich wysłał jeszcze na kurs spadochronowy.

- Proponuję propozycję nie do odrzucenia. Czyli awans na majora. Sprawdziłem jego akta i za pół roku czy rok i tak by mu się to należało. Niestety my nie mamy etatu dla majora logistyki więc major Bishop będzie musiał się z nami pożegnać. - takie rozgrywki to Cesar miał w małym paluszku i wiedział jak się gra w tą grę. Właśnie tyle zdążył sprawdzić w aktach Grubego gdy spodziewał się wezwania na tą rozmowę. Teraz mu się przydało w sam raz.

- Awans na majora? I przeniesienie? No ciekawie to wymyśliłeś Ces, ciekawie… A gdzie byś proponował go przenieść? - dowódca bazy z uznaniem wzniósł toast swoją filiżanką po czym z niej upił łyk. Podobało mu się to co wymyślił ten hiszpański spryciarz.

- Proponuję tam gdzie zawsze potrzebują nowych ludzi. Zwłaszcza tak utalentowanych jak nasz Bishop. Baza 571. W lecie ponieśli tam ogromne straty i wciąż szukają uzupełnień. Taki zdolny czarodziej logistyki jak major Bishop na pewno przyjmą z pocałowaniem ręki. - Cesar podszedł do dużej ściennej mapy i wskazał na ową bazę o jakiej obaj dobrze wiedzieli ale jednak jakoś widząc ten adres na mapie to lepiej się myślało. Baza położona w dawnej Minnesocie leżała pomiędzy zakreskowaną na zachodzie linią frontu na pograniczu dawnej Dakoty a mniejszymi plamami robocich odprysków na wschodzie, w pobliżu Wielkich Jezior. W tej o wiele gorętszej niż tutaj na południu okolicy na pewno się przyda tak utalentowany logistyk.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 12-10-2020, 23:03   #228
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=WwJf2Ihy6ZI[/MEDIA]

Ból działał zadziwiająco: uwalniał i jednocześnie pozwalał odzyskać panowanie nad sobą i światem, choć bezpośrednio po przebudzeniu ciężko szło sobie przypomnieć powód dla którego zeszłej nocy postanowiło się wpaść pod amfibię i dać się jej przejechać. Był pierwszym, co Mazzi poczuła zaraz po przebudzeniu - powitalne odczucie promieniujące z całego ciała wykończonego atrakcjami ostatniej imprezy. Bolało wszystko, od mięśni i kości, po same nadwyrężone szarpaniem za włosy. Bolały fioletowe plamy na skórze, teraz napuchnięte i podeszłe krwawymi wybroczynami. O dyskomforcie poniżej pasa saper najchętniej by zapomniała, lecz on na to nie pozwalał. Już wiedziała, że pierwszym co zrobi po wyczołganiu z wyra, będzie długa, zimna kąpiel… a wcześniej zaliczy przystanek w kuchni, żeby połknąć garść tabletek i zapić je kawą.
Czuła się chora, pewnie wyglądała na chorą, lecz z bladej gęby o podkrążonych oczach nie znikał uśmiech. Wszak to ona była przyczyną swojego bólu, ona przyłożyła szpilkę. Należał on do niej i tylko do niej sprawiając, że mimo kontuzjowanego ciała o motoryce porównywalnej ze stanem z pierwszych dni po wybudzeniu w szpitalu… nie miała tak dobitnego dowodu, że istnieje. Tutaj, w Sioux Falls, a nie na Froncie. Zresztą czemu Lamia miałaby się smucić, skoro obok niej, w podobnym stanie, leżała ona.

Cień przeszłości, dobre wspomnienie i cudowna rzeczywistość, oparta skronią o jej ramię. Równie pomięta, z resztkami snu pod powiekami oraz ciepłem bijącym ze spokojnych, zielonych oczu, wpatrzonych w twarz drugiej Bękarcicy. Równie cudowna, jak możliwość egzystowania we dwójkę w spokojnym, cichym domu, gdzie sięgnięcie po szklankę kompotu było największą planowaną aktywnością na najbliższe minuty. Nie spiesząc się wreszcie cel został osiągnięty, rozczulała troska Eve która zostawiła swoim dziewczynom po szklance z kompotem tuż przy łóżku.

Ugasiwszy pragnienie obie Bękarcice, wspierając się na sobie, przetoczyły się do kuchni, potem do łazienki, gdzie sporo czasu upłynęło im na moczeniu obolałych ciał w wodzie, a gdy wreszcie stwierdziły, że należy wyjść, obie czuły się odrobinę lepiej. Na tyle, by pomyśleć o czymś do jedzenia.

Dopiero siedząc na kanapie i pogryzając śniadanie, zebrało się na rozmowy. Mazzi była tą milczącą stroną, słuchała. Wolała słuchać, przypominać jak bardzo szaleje za siedzącą obok kobietą. Niestety nawet na tak idealnej chwili musiał pojawić się cień. Im więcej Wilma mówiła, tym mniej snu zostawało pod powiekami, a rudzielec mówił i mówił… sprawiając, że była sierżant w pewnym momencie stężała od czubka głowy, po same paznokcie u stóp. Uciekła wzrokiem do okna, nie widząc go ni w ząb.
- Byłyśmy ze sobą… tam? - spytała kiedy zapadła niezręczna cisza. Brunetka przełamała się i dla zyskania na czasie, upiła łyk kawy. Dlaczego tego nie pamiętała? Wcześniej myślała, że to za Andrew latała, to jego jej brakowało. Jego ręce i usta pamiętała. Jego głos i obecność i to po nim miała w sercu postrzałową ranę.

- Tak. Byłyśmy. Byłaś mi tam najbliższą osobą. Jak cię tam zbrakło to jak widzisz rzuciłam to wszystko w cholerę. - Wilson głaskała czule wtuloną w siebie czarną głowę i odpowiedziała dopiero po chwili zadumy. Mówiła dość cicho, wolno i łagodnie jakby sama wciąż dopiero zbierała myśli.

- Chociaż aż do wczoraj to nie myślałam o tym… No właściwie w ogóle nie zastanawiałam się jak to wygląda dla kogoś z zewnątrz. Jak tam byliśmy no to po prostu było. - prychnęła jakby sama nie mogła się nadziwić ile jest różnic pomiędzy “tam” a “tutaj”, pomiędzy “wtedy” a “teraz”. Zupełnie jakby to były dwa różne światy, dwie różne planety. A jednak teraz jakimś cudem leżały razem, zmęczone i obolałe po tak intensywnym weekendzie jaki spędziły razem ze wspólnymi znajomymi. Tymi dawnymi i nowymi. W Mason i Sioux Falls. Aż wreszcie obudziły się razem w to poniedziałkowe południe we wspólnym łóżku a teraz leżały obok siebie na tej sofie za którą Steve zwykle zostawiał swoją torbę.

Nastąpiła kolejna dłuższa cisza, którą saper wykorzystała na tępe patrzenie przed siebie. Czerpała siłę z drugiego ciała obok, z ruchu jego dłoni na ciemnych włosach i ciepła które oferowało, a bardzo jej potrzebowała, by wreszcie się przełamać. Wziąć w garść, iść dalej… znowu, po raz nieskończenie kolejny stanąć naprzeciwko efektów tego, czego nie pamiętała.
- Nie wiedziałam Willy - powiedziała wreszcie, zgrzytając zębami - Tak mi przykro… gdybym wiedziała… - zacięła się, przełykając głośno ślinę. Uparcie gapiła się w okno, chociaż przed oczami miała mgłę i ruiny koloru betonowej stali - Gdybym wiedziała, może nie odpieprzałabym tak dookoła. - dodała kulawo, nie wiedząc co powiedzieć. Czuła się paskudnie, mimo że przecież na ten moment mieli całkiem poukładane życie… we czwórkę.
Dotarło do niej co musiała mieć w głowie jej siostra, gdy spotkały się praktycznie po powrocie Mazzi zza grobu i zastała ją uwikłaną w masę układów, związków i układzików. Żyjącą pełnią życia, snującą plany na cywila.
Plany bez Wilmy na pierwszy planie.
- Stąd ten pomysł na chodzenie we czwórkę? - przekrzywiła sztywno kark, aby popatrzeć rudzielcowi w oczy. Pomysł podobno należał do Eve… czyli obie ze sobą rozmawiały. Blond słoneczku też musiało być ciężko.
- Kurwa… - saper jęknęła, wyplątując się z objęć i usiadła, spuszczając nogi na podłogę, a twarz chowając w dłoniach. Jeden nie wart większej uwagi wojskowy kundel i tyle problemów. - Przepraszam Willy.

- No już… Już dobrze Rybka… Teraz jak już się odnalazłyśmy to wszystko będzie dobrze… - Lamia poczuła na plecach dłoń kumpeli jaka ją głaskała w pocieszającym rytmie. Nawet usiadła obok niej aby ją pocałować w skroń.

- Wiem, że nie pamiętasz. Widziałam w Mason. To nie twoja wina. Już prędzej moja. Że cię nie szukałam. No ale myślałam, że nie żyjesz. - Wilma musiała mieć podobny galimatias w głowie jak starsza sierżant. Sama umilkła jakby miała problemy z ogarnięciem tego chaosu jaki najpierw je obie rozdzielił, nagle i bez zapowiedzi a potem równie nagle je znów złączył ze sobą.

- A te chodzenie we czwórkę to wymyśliła Eve. - zaśmiała się cicho jakby próbowała zacząć jakiś weselszy wątek. - Mówię ci Rybka ja naprawdę czasem nie wiem czy ona coś mówi tak na serio czy coś odwala właśnie. Wczoraj jak mi trochę o was opowiadała to się za głowę łapałam bo nie mogłam się połapać czy to ona coś nie pokręciła czy to ja jakaś niekumata jestem. - zaśmiała się już weselej i nieco głośniej na wspomnienie wczorajszej rozmowy z końcówki imprezy. Nie było się co dziwić im bliżej początku wieczorno - rannej imprezy tym mniej pamięć szwankowała no ale im bliżej końca tym luki w pamięci były częstsze a wspomnienia bardziej wyrywkowe i zamazane.

- No ale jak powiedziała o tym chodzeniu no i wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do was… No Steve też tak jakby się zgodził no ty to wiadomo… - rudzielec wzruszyła ramionami jakby i teraz to jej się wydawało, że poszło szybko i prąd wydarzeń ją tylko porwał i zabrał ze sobą jak korek.

- A jak ty się z tym czujesz? - saper oparła się o jej ramię, przymykając oczy - Tygrysek… sama widziałaś. Jest kochany i cieszę się, że nie miał nic przeciwko. Eve… jest kochana, przy niej jakoś dzień robi się lepszy i masz wrażenie że jeśli weźmie jakąś sprawę w ręce to nie puści, póki nie zrobi ci nią dnia… z nimi znowu chciało mi się żyć, dużo obojgu zawdzięczam. Im, Betty… odkąd się obudziłam narobiłam sobie długów wdzięczności. Chociaż szczerze mówiąc do tej pory nie mam pojęcia po co się męczyli - westchnęła, sięgając po paczkę fajek. Wyjęła z niej dwa i odpaliła, jednego podając Wilmie - Ale męczyli i męczą. Naiwni, nie? Może i lepiej, że nie wiedziałaś, że przeżyłam. Długo leżałam w śpiączce, nie wiedzieli czy się obudzę. Siedziałabyś kilka długich tygodni przy łóżku warzywa w bandażach, a tak przynajmniej coś ogarniam - zaciągnęła się - Cieszę się, że znowu jesteśmy razem. Bałam się, że… a chuj w to - westchnęła, wypuszczając dym i zaciągnęła się jeszcze raz - Bałam się, że mnie zbyjesz kiedy zobaczysz co mi zrobiło z głową. Po cholerę zawracać sobie gitarę kaleką? Co ci mogłam dać? Byłam inna, wybrakowana. Po rozmowie z tobą w zeszły poniedziałek... a noszę w torebce twoje zdjęcie - wzruszyła sztywno ramionami - Wydębiłam je z twoich kadr, chciałam wiedzieć jak wyglądasz, coś aby od startu nie… nie pokazywać jak jest źle - przepiła kompotem - Czym się zajmuje Smok? Musze mu ogarnąć prezent za ogarnięcie twojego powrotu. Jestem jego dłużniczką… nie chcę nawet myśleć jak chujowy byłby ten weekend bez ciebie… jak wrażenia? - spytała ze sztucznym uśmiechem.

- Rybka nie gadaj przy mnie takich głupot bo jak cię palnę w ten czarny czerep to zobaczysz! - Wilma zrobiła groźną minę i udała podniesienie głosu jakby chciała ochrzanić koleżankę za gadanie takich głupot właśnie z jakimi widocznie wcale się nie zgadzała. Ale zaraz znów ją objęła i przechyliła tak, że obie oparły się o oparcie kanapy siedząc obok siebie. A specjalistka od elektroniki splotła swoją dłoń z dłonią najlepszej frontowej kumpeli.

- To bym cię odwiedzała w szpitalu aż byś się obudziła. Wielka mi rzecz. - wzruszyła ramionami jakby takie postępowanie rozumiało się samo przez się. Na wszelki wypadek cmoknęła siedzącą obok przyjaciółkę w policzek.

- A Smokiem się nie przejmuj. Normalny facet. Zawiozę mu butelkę to będzie w sam raz. Zapisałam się do logistyki to teraz jeżdżę w konwojach za miasto. Trafiłam do Gekona no i Smoka. Ale są spoko. Jest nawet parę osób z Frontu chociaż nie z naszej jednostki. Sam Smok też kiedyś tam służył tylko właśnie w logistyce a nie na froncie. Ogarnięty typ. Ale naprawdę nam się pofarciło z tą złamaną ręką. Znaczy szkoda chłopaka no ale dla nas lepiej. No i Smok mógł wysłać kogokolwiek albo nawet nikogo i kolega mógł jeździć z nami albo mógł go zostawić tam na miejscu. No ale widzisz, uznał, że lepiej go odwieźć do nas i no sama widzisz kogo wyznaczył do tego zadania. - Wilma zaśmiała się już całkiem wesoło ciesząc się, z takiego splotu korzystnych okoliczności jaki pozwolił im się spotkać najpierw w Mason a potem tutaj. Za parę dni znów musiała opuścić miasto wyruszając w kolejną trasę ale na razie były tu razem we dwie i mogły nacieszyć się sobą.

- Chcę mu coś dać, podziękować. Smokowi - saper zacisnęła palce na dłoni Willy i uśmiechnęła się blado, patrząc jak przyczajony do tej pory pod stołem Alfa wyprysnął na środek pokoju na tych małych, krzywych nóżkach i z uporem maniaka próbował złapać latającą mu ponad łebkiem muchę - A jakieś dobre dupy tam masz w swoim kołchozie? - spytała nagle, a na jej twarz wrócił zadziorny grymas. Uniosła nawet brew na krytyczną pozycję pośrodku czoła - Oczywiście oprócz Denise, bo to się rozumie samo przez się… ach! Właśnie! Ten kapralek Kenny co ci opowiadałam że dziś będzie w “41” - popatrzyła niewinnym wzrokiem na kumpele - Poznałam go jak stał na bramie i spytałam czy jesteś za płotem. Młody, pocieszny. Polubisz go - wzięła bucha papierosa - Zostaje też kwestia czego ci potrzeba w barakach. Skoro jesteś naszą dziewczyną, nie możesz się błąkać w jednej koszuli i spać pod jedną dziurawą derką. Widziałaś co wczoraj dostał Tygrysek… przygotuj się na repetę do siebie - wreszcie się wyszczerzyła, mocniej przytulając partnerkę - W końcu szkoda żeby się taka foczka mroziła gdzieś po nocach, jak akurat garuje w jednostce, a na przepustkę jej nie chcą wycisnąć… i w trasę by się wam coś przydało. Ilu was jedzie, wiesz? Dostaniecie ciasto, jakieś bułki z piekarni Mario. Mam też nadzieję, że mnie kiedyś ze swoimi zapoznasz - pokiwała mądrze głową - Będę wiedziała o kim mówisz kiedy już wrócisz po robocie, a ja ci będę robiła masaż i karmiła prosto do dzióbka.

- Oh no pewnie, że was poznam. Ale muszę cię rozczarować. Jeżdżę z nimi dopiero z miesiąc. Chyba trzeci albo czwarty kurs. Więc jeszcze nie znam ich najlepiej. - Wilma zaśmiała się wesoło rozbawiona i chyba rozczulona tym co mówiła jej kumpela. Pokręciła głową na znak, że miała zbyt mało czasu aby się zgrać z resztą Gekona tak jak wcześniej z ekipą bękartów.

- A ten Kenny… Z bramy? Od nas? Cholera nie bardzo kojarzę… Może jakbym go zobaczyła… Wiesz jak to na bramie, ciągła rotacja. A on był wczoraj? - gdy padło imię młodego kaprala to rudowłosa kapral zamyśliła się próbując chyba skorelować imię z twarzą. I sądząc po grymasie i głosie to chyba nie bardzo jej to wychodziło.

- No nic, to i tak pewnie niedługo go najwyżej poznamy. A z tymi moimi rzeczami się nie przejmuj. Służbowo właściwie mam co mi potrzeba. W trasie śpimy najczęściej w osadach i bazach albo rozbijamy obóz jeśli nie zdążymy. Jak wracam tutaj to zwykle jeden dzień i tak odsypiam albo chodzę jak zombi to mi wszystko jedno. A kolejny idę w tango to wracam napruta, że też mi wszystko jedno. - Wilma dość lekko traktowała swój grafik by pewnie dać znać, że nie trzeba się o nią martwić i armia dba o nią całkiem nieźle. I nie chciała kumpeli kłopotać i w koszta wpuszczać.

- O! Czekaj! Wiesz co? Właściwie to zgadałam się z jedną koleżanką. Ona jest mechanikiem ale jakoś tak wypada, że często jeździ w naszym wozie. Znaczy tym którym ja prowadzę. Jak byłam nowa to zabrała mnie ze sobą na pierwszą moją przepustkę. Caro. Ciara Besso. - jakby dla równowagi i w ostatniej chwili przypomniała sobie, że właściwie to ma jakąś koleżankę którą chyba polubiła chociaż trochę odkąd dołączyła do konwoju Smoka.

- Tylko wiesz… nie będziesz się wstydzić jak nowym kolegom przedstawisz rencistkę z zapomogą? - Lamia zrobiła tragiczną minę, gasząc peta w popielniczce i tylko błyski w oczach przeczyły pozornej melancholii - Jeszcze pomyślą, że na przepustkach dorabiasz w domu spokojnej starości, albo jakiejś pomocy społecznej - dorzuciła mądrym tonem - Ale cieszę się cholernie, że sobie tam przygruchałaś jakąś foczkę. Następnym razem przy przepustce zgarniaj ją do domu, będzie wesoło! - zaśmiała się, klaszcząc w ręce i zaraz wtuliła się w rudzielca - Poza tym kołuj sobie wolny weekend jeśli się da. Tygrysek zabiera nas na wycieczkę. Tym razem tylko my i on, taki rodzinny wypad.

- W weekend? A który? No mnie ciężko łapać w weekendy bo zwykle w czwartki ruszamy w trasę a zjeżdżamy już po weekendzie. - Wilma oddała przytulasa i z czułością pocałowała policzek kumpeli. Ale trochę się zafrasowała z tym umawianiem się na weekend. Wyglądało na to, że te weekendy i okolice raczej spędza z Gekonem w trasie konwoju.

- I daj spokój Rybka! Chyba się nie widziałaś wczoraj. W tym kieliszku i w ogóle. Mogłabyś mieć tam każdego. To i jestem pewna, że i u nas w Gekonie chłopaki dostaną ślinotoku na twój widok. - Wilson śmiała się wesoło jakby taka wizja niesamowicie ją bawiła. Śmiała się radośnie i bez skrępowania.

- A Caro spróbuję zaciągnąć. Chociaż do tej pory to się z nią nie integorwałam jak wczoraj z wami. - pokiwała głową na znak, że spróbuje zorganizować spotkanie z tą koleżanką o jakiej mówiła ale uprzedziła, że teren nie jest dokładnie zbadany i spenetrowany.

Informacja o grafiku stopiła Mazzi wyraźnie. Wychodziło, że aby spotkać się we czwórkę w domu musieli liczyć na cud, ale z drugiej strony…
- To w tygodniu mamy ciebie, a Tygryska na weekendy? - przełożyła całość na swoja modłę, śmiejąc się nagle radośnie - Cholera, permanentna gwiazdka! Dobra, to sobie odbijemy! Ty i ja! W tygodniu! Pójdziemy do kina, na obiad gdzieś do knajpy.Wpadniemy do klubu i wyrwiemy coś na kolację. Claudię na przykład - mówiła szybko, patrząc przyjaciółce prosto w oczy - Ale to detal, pryszcz. Najważniejsze, że będziesz z nami… ze mną. Ej, skoro te twoje gadziny takie niepoznane, trzeba cię odpowiednio przedstawić! Ustaw się z nimi na drina, weźmiesz nas obie z Eve pod pachę i się zrobi małe show, aby im opadły kopary. Muszą wiedzieć jakąś pierwszorzędną laskę mają zaszczyt mieć u siebie w teamie - wzruszyła ramionami - Poza tym kopniemy się w takie jedno miejsce, tylko wpierw dogadam z kumplem Tygryska parę detali. Spodoba ci się… a właśnie! Oczywiście jedziesz w środę bladym świtem razem z nami do Waters, aby powiedzieć dzień dobry jednemu byle tam kapitanowi, prawda? - ściągnęła usta w dziobek - Trzeba go tam pogłaskać żeby jakoś wytrzymał do soboty… no a sama widziałaś. Mówiłam że dupeczka ekstraklasa - wypięła pierś z dumą.

- W środę rano? Tam do Wild Waters? No to rano to jeszcze tak. W czwartek pewnie będziemy wyjeżdżać. Właśnie, będę musiała pojechać do tych swoich i dowiedzieć się jak i gdzie jedziemy, czy mnie nie potrzebują do czegoś. Ale może jutro. Dzisiaj mi się już nie chce. - rudowłosa brunetka zmarszczyła brwi gdy widocznie próbowała w pamięci ogarnąć kartki nadchodzącego kalendarza. I przeciwko wspólnemu wypadowi do Wild Water jakoś nie miała większych obiekcji.

- A to tam wpuszczają gości? Przecież nie będziemy tam służbowo. Myślałam, że tam, w jednostce specjalsów, to tam jest wszystko tajne przez poufne. - zapytała nieco ironicznie chyba się trochę dziwiąc, że takie kurtuazyjne są w ogóle możliwe.

- A Caro może umówimy się z nią za tydzień? Chociaż… Cholera, może jutro uda się ją dorwać? Nie wiem jeszcze. No wiesz, dzisiaj powinni gdzieś w tą porę dopiero zjeżdżać do bazy. Ale jutro już raczej powinni mieć wolne. - zamyśliła się nad szansami na zorganizowanie spotkania o jakim mówiła jej partnerka. I chyba zorganizowania spotkania z jedną z koleżanek wydawało się łatwiejsze niż z całą paczką.

- Jutro… - Mazzi spoważniała, podnosząc dłoń żeby pogłaskać towarzyszkę po policzku delikatnym, czułym gestem - Jutro poznasz Amy, umówiłyśmy się na 12 pod ratuszem. Idziemy na lody i do ZOO. To nasza młodsza siostra, mistrzyni patelni i piekarnika. Leżałyśmy w jednej sali, Betty przygarnęła nas obie do siebie. Taka mała, słodka blondyneczka. Dobra, łagodna, delikatna i nieśmiała… z połową twarzy spaloną przez wrzący olej i rozgrzaną blachę. - skrzywiła się, rozdymając chrapy z tajonej złości - Okaleczyła się aby być bezpieczną. Mam podejrzenia, że dręczyli ją ci sami ludzie, którzy próbowali nas porwać w środę. Pokochasz ją - opuściła wzrok oraz dłoń, ściskając nią dłoń rudej - Wszystkie ją tu kochamy. Żeby się wyrobić wstaniemy rano i… kurwa mać - prychnęła - Ej Willy, wiesz gdzie tu można kupić furę?

- Steve mówił, że na stadionie. Też tak słyszałam, można pojechać. Główkowałam czy nie kupić sobie czegoś to możemy pojechać razem. Rano. A potem pod ten ratusz na te lody. - rudowłosa szatynka pokiwała z wolna głową przypominając co wczoraj Steve mówił o tym kupnie samochodu no i co sama widocznie też już miała własne przemyślenia na ten temat.

- Ojej i mówisz, że ta Amy taka popalona? Jej… Szkoda dziewczyny… Pewnie, że jutro chętnie z tobą do niej pojadę. - dodała szybko na znak, że nic nie ma przeciwko takiemu spotkaniu.

- Dzięki, jak coś chętnie się zbiję z tobą na furę. Coś z zaległej renty mi jeszcze zostało - saper odetchnęła z ulgą. Żadnych wyrzutów, fochów i problemów. Wyglądało, że rzeczywiście kiedyś musiały się nieźle dogadywać, skoro mimo ostatnich losowych perturbacji szło im ustalanie planu.
- Willy - zaczęła nagle dziwnie poważnym głosem - Co gadałam o swojej rodzinie?

- Niewiele. Że jesteś z Kansas. Ale nigdy nie byłam pewna czy to tak na poważnie mówisz czy tylko żartujesz. I jakoś cię tam nigdy nie ciągnęło bo na przepustki jeździłaś z nami. - brunetka rozłożyła ramiona na to, że tutaj zbyt wiele nie pomoże kumpeli. - Zawsze miałam wrażenie, że w tym woju to chcesz zacząć nowy rozdział a nie wracać do przeszłości. - dodała tonem wyjaśnienia.

- Miałam jakieś pamiątki? Zdjęcia? - saper zadawała kolejne pytania, czując o dziwo nie zdenerwowanie, a pustkę i chłód. Zupełnie jakby tego poranka otępiała bólem po zeszłej nocy, nie była w stanie czuć czegoś więcej ponad smutek na myśl o amnezji - A Andy? Pamiętam go, pod prysznicem też… - zrobiła krótką przerwę, a potem tylko pokręciła głową. Wilmie raczej nie musiała ściemniać -... ale bez ciebie, więc nie wtedy, gdy szłyśmy o te prysznice prosić. Już było gotowe, pomalowałam ściany, a któryś zjeb domalował kutasy - prychnęła - Pamiętam też jak do nas gadał przez radio, zanim się zaczęliśmy przebijać. Chudy mówił, że dymałam Isaaca w jego kanciapie i czuł się trochę jak alfons - skrzywiła się ironicznie - Tylko mu nikt nie płacił za użyczanie mety.

- Chudy zawsze umiał się sprzedać. Sprzeda ci rano coś co ci w nocy zginęło i to tak, że jeszcze będziesz mu dziękować, że znalazł i ci raczy sprzedać. - Wilma roześmiała się gdy wspomniała ich bynajmniej nie szczupłego logistyka. Potem pokiwała głową i sięgnęła po leżące na stole skręty. Zapaliła oba z czego jeden wsadziła w usta kumpeli a drugi w swoje.

- Wiedziałam, że masz romans ze starym. Ale reszta chyba nie. Wątpię. Raczej się z tym nie obnosiliście. Ja się w to nie mieszałam to była wasza sprawa. Zresztą też o ile wiem to nie tak, że co chwila i w każdy weekend. Po prostu gdzieś, czasem, przy sprzyjających okolicznościach. Zawsze wiedziałam, że było coś więcej niż tylko gadanie bo wracałaś albo bardzo uchachana albo zasmucona. A ja klepałam cię po ramieniu i obiecywałam, że jakoś to będzie. I byście byli ostrożni. - rudowłosa mówiła spokojnym, prawie melancholijnym tonem. Głaskała pocieszająco Lamię i raczej trzymała papierosa niż go paliła. Patrzyła gdzieś w dal poza ścianami, na wydarzenia z przeszłości.

- A z rodziną to jak miałaś to chyba nie układało wam się najlepiej. Nie dostawałaś listów z domu. - powiedziała krótko jakby sama nie znała twardych dowodów o rodzinie kumpeli ale jednak we frontowej rzeczywistości mogła dodać 2 do 2. A tam jak ktoś kogoś miał gdzieś tam w świecie bez okopów i zasieków to w końcu słał albo dostawał listy. Chociaż na święta.

- A z listami pamiętasz tą swoją listową narzeczoną? - nagle sprawa listów jakby przypomniała jej jakiś zabawny epizod bo spojrzała z uśmiechem na sąsiadkę. - No tak, nie pamiętasz… - klepnęła się w czoło na znak, że wobec sierżant siedzącej obok zwyczajowe pytanie “czy pamiętasz…” jest mocno nie na miejscu.

- No przyszedł list od dziewczyny do “najdzielniejszego sapera”. Chyba się strasznie napaliła na jakiegoś bohaterskiego koksa z plakatu. Już nawet nie pamiętam jak to poszło ale list wylądował u ciebie. Bo tamta pisała do nas, do bękartów ale nie wiedziała do kogo trafi ten list. I pewnie myślała, że do kogoś z chłopaków. Ale skończyło się na tym, że ty jej odpisałaś. Potem ona ci odpisała. I chyba do końca nie wierzyła, że jesteś dziewczyną. I tak parę listów przez parę miesięcy. W końcu tuż przed ofensywą wysłałaś jej, że chcesz się z nią spotkać by się przekonała na własne oczy. No ale przyszła ofensywa i szlag wszystko trafił. Tracy. Tracy Taylor. Tak się podpisywała. TT. Nawet sympatyczna się wydawała z tych listów. - druga z bękarcic opowiedziała tą dykteryjkę z ostatniego sezonu jak jeszcze obie siedziały w polowych umocnieniach na froncie i widocznie ta wymiana listów z TT to był jeden z ciekawszych i zabawniejszych epizodów. W końcu spojrzała na kumpelę czy coś jej świta w tym temacie.

- Czekaj… - sierżant zmrużyła oczy, zaciągając się papierosem i trwała w zawieszeniu dobrą chwilę, spoglądając w przeszłość. Rzeczywiście coś było, widziała przebłyski papierów drapanych przez nią zaostrzonym kawałkiem ołowiu i tę ekscytację, gdy widziała kopertę od nadawcy “TT”.
- To ta laska której zaproponowałam wysłanie zdjęć wacków chłopaków z oddziału, bo sama takiego na stanie nie miałam? Pamiętasz jej adres? Mogłybyśmy się przejechać ją odwiedzić. Obie - parsknęła przez chmurę dymu, wracając spojrzeniem do dziewczyny, choć nie był to wesoły uśmiech. Teraz, gdy wiedziała co czuła do niej ruda Bękarcica, tym dziwniej szło słuchać o własnych odpałach, romansach…. choć akurat tego z kapitanem żałowała, że nie pamięta w całości. Kiedy się zaczęło i jak? Kto wyszedł z inicjatywą? Z drugiej strony gdyby wiedziała pewnie tym gorzej byłoby jej teraz, gdy już go nie było.
- Czyli jestem z Kansas… Jak Dorotka - mruknęła, zaciągając się od serca - Nawet trafiłam do Krainy Oz… a ty, Willy? Skąd jesteś?

- Znikąd. Zewsząd. - Wilma zaśmiała się melancholijnie jakby dawała swoją ulubioną odpowiedź na to pytanie. - Jestem z Nomadów. Jeździliśmy gdzie się dało w wielkim konwoju. Aż pewnego razu zatrzymaliśmy się w złym miejscu i czasie i trafiliśmy na jakieś blaszaki. Dużo blaszaków. Załatwiły nas. Potem się pętałam tam i tu aż w końcu młoda głowa podpowiedziała by się zemścić no i jak głupia zaciągnęłam się. Historia jakich tysiące, nie ma co opowiadać. - wzruszyła ramionami i skróciła swój życiorys do paru zdań śmiejąc się smutno z samej siebie sprzed paru lat.

- A z tą TT dokładnie tak jak mówisz! Jeszcze ci pomagałam załatwić ten aparat, ktoś miał starego polaroida. No i oczywiście dbałam aby chłopcy odpowiednio godnie wyszli na tych fotkach! - roześmiała się radośnie i zasymulowała rączką ruchy posuwisto wzdłużne jaki był udział jej rączki w produkcji tamtych pamiątkowych fotek z Frontu jakie wysłali do TT.

- A jej adres… - trochę spoważniała gdy zamyśliła się nad tym adresem. - Tak dokładnie to nie pamiętam. Bo to była jakaś pipidówa na szlaku. Ale adres kontaktowy był na Rapid City. Ale tej jej wiochy to nie pamiętam. Ale pewnie było gdzieś w pobliżu. Stąd do Rapid City no to pewnie pół dnia albo cały dzień jazdy. Na zachód. Zależy jaka droga, pogoda i tak dalej. Pamiętam, że nawet w jednym liście wysłała swoje zdjęcie. Nawet nie taki z niej kaszalot był. - zadumała się nad tą znajomą z Frontu której osobiście nigdy żadna z nich nie spotkała. A jednak też dzięki tym listom nie były sobie tak całkiem obce.

- Za daleko - Mazzi pokręciła głową, sufitując wzrokiem wysoko ponad krawędź wanny - Za dużo mam na głowie i do załatwienia w Sioux żeby jeszcze marnować czas na odwiedziny. Potem, kiedy indziej... z ciekawości, ale nie teraz. - wyszukała dłoń rudzielca i pocałowała jej palce - Teraz jest dobrze.


Eve pojawiła się nagle, a wraz z nią do domu w starych magazynach zawitał rwetes i wesoły chaos, gdy trzy kobiety nadrabiały nieobecność blondynki przez ostatnie godziny. Siedziały we trzy, tak jak powinno się siedzieć we własnym domu po przyjściu z pracy - w kuchni, przy stole. Wzięte przed obiadem prochy trzymały, więc ból zakwasów i otarć nie dawał dziewczynom ostro w kość, ćmiąc jedynie przy gwałtowniejszych ruchach. Niestety nie mogły tak trwać w prywatnych pieleszach, skoro na ten wieczór miały kompletnie inne plany.
Chociaż chwilowy zapał towarzyski odrobinę ostygł, gdy fotograf czytała artykuł z gazety. W studio zapanowała cisza, a dwie Bękarcice czytały z wypiekami na twarzy, oglądając przedruk zdjęć z cholernie znajomych łaźni. Dobrze siedziało się z Alfą na kolanach, w towarzystwie swoich kobiet… lecz zegar nie był łaskawy i wciąż toczył wskazówki do przodu.
- Nie wiem jak wy, ale ja dziś postawię… na chlanie - mruknęła, prostując plecy znad gazety i uśmiechnęła się do dziewczyn - Moja dupa potrzebuje dnia bez desantu na nią, nie mogę kurwa latać okrakiem do środy - westchnęła wesoło - Ale fakt, trzeba się zbierać. Foczki będą na 14, Kenny na 15… - zadumała się, drapiąc machinalnie koci grzbiet - Należy się wyszykować… przyda się dużo tapety, żebyśmy nie wyglądały jak zdjęte z krzyża. Myślałam czy nie posiedzieć chwili w “41”, a potem skoczyć na drina lub trzy do Honolulu. Co wy na to?

- Do “Honolulu”? No nie wiem czy dam radę. No chyba, że samo chlanie. Ale kto nas odstawi jak wszystkie zalejemy pałę? - Wilma miała taką minę jakby kolejna impreza w tym najbardziej rozpustnym klubie w mieście miała już ją dobić.

- No ja też nie wiem. Ale możemy pojechać. Zgubiłam zegarek. Nie wiem gdzie ale jak rano już wstałam to go nie miałam. Nie znalazłyście go może? Bo jak nie to może jeszcze w samochodzie Steve’a albo na basenie. Nie pamiętam. - blondynka też nie wyglądała na wielką entuzjastkę wszelkich harców ale akurat okazało się, że może mieć jedną sprawę do załatwienia. Na dowód pokazała swój pusty nadgarstek na jakim zwykle miała swój damski zegarek.

- Zawsze możemy pojechać taryfą - Mazzi uśmiechnęła się krzywo, wzruszając ramionami, po czym zaśmiała się cicho. - I weźcie, oczywiście że będzie to lekki, poniedziałkowy wypad… tak szczerze mówiąc pomyślałam o jacuzzi. Posiedzieć, dać się wymasować ciepłej wodzie, wywalić parę drinków i pogadać. Przy okazji spytać o zegarek E - wskazał na blondynkę brodą - Dodatkowo odebrać kamery z nagraniami… nam też się przyda jakaś nagroda po niedzieli i ogarnięciu całego tego głaskania misiaków - jęknęła cicho, kręcąc głową na boki - Nie mówcie, że nie macie ochoty wymoczyć dupeczek w musującej wodzie, napić w doborowym towarzystwie i po prostu odpocząć. Dziś poniedziałek, jeszcze wcześnie. Raczej dziś nie będzie tłumów, tylko kameralny klimat… no ale zobaczymy czy nam u Val coś wypadnie, wiecie jak bywa - wzruszyła ramionami. - Na razie i tak pierwszy przystanek to “41”.

- O, masaż o tak… O… jakby Madi nas wymasowała… - blond główka pokiwała z aprobatą gdy pomysły Lamii widocznie trafiły jej do przekonania. I rozmarzyła się na wspomnienie tego moczenia się w jacuzzi albo sprawnych rączek ich ulubionej masażystki.

- Oj ja to chyba na razie podziękuję za masaż od Madi. Chyba to co czuję w dupce to chyba w sporej mierze jej robota. - brew rudej nieco uniosły się w ironicznym grymasie. Nie wyglądała na taką co ma za złe Madison takie potraktowanie jak zeszłej nocy chociaż pewnie nie czuła się na siłach na powtórkę dzisiaj.

- Ale nie! Madi jest masażystką! Pracuje w salonie masażu i rehabilitacji. Takie relaksujące masaże też robi. A to zapinanie kuperków to takie jej hobby po godzinach. - fotoreporterka szybko pokręciła głową by wprowadzić nową dziewczynę w bogaty wachlarz umiejętności ich ciemnowłosej koleżanki.

- Ale pewnie też będzie zdechła po takiej nocce. - Wilma przyjęła to do wiadomości kiwając głową i zerknęła na ścienny zegar. Co prawda jeśli Eve wróciła i miały własny transport to już nie było takiego kłopotu z dojazdem gdzieś na miasto ale i tak zbyt wiele czasu im nie zostało.

- Dobra to ja lecę do sypialni. Może tam został ten zegarek. Aha, myślicie, że powinnam się przebrać? - Eve cmoknęła szybko jedną i drugą partnerkę też zerkając na godzinę. Po czym jeszcze i Alfie sprzedała buziaka i wstała drobiąc nóżkami w stronę sypialni. Ale jeszcze odwróciła się by stanąć frontem i wskazać na swój strój służbowy. A była ubrana dość biurowo, w garsonkę, skromną sukienkę do kolan i koszulę.

- Chyba wszystkie powinnyśmy się przebrać - saper westchnęła, odkładając kociaka na podłogę i ostatni raz podrapała go w tym magicznym miejscu na samym dole pleców, gdzie zaczynał się ogon. - Jesteśmy Kosmicznymi Kociakami, nie ma że boli. Trzeba wyglądać jak mokry sen za milion gambli... ale jutro obiecuję, będziemy chodzić w trampkach albo crocsach… a Madi dziś jest zajęta, zapraszałam ją. Jak się uda wpadnie po pracy - rzuciła do pleców blondynki wstając i biorąc przy okazji rudzielca za rękę - Zresztą skoro padamy na gęby, skołujemy jakieś wspomagacze. - śmiejąc się zaczęła ciągnąć łącznościowiec do sypialni.

- No ja to zbyt wiele nie mam do przebrania. Swoje rzeczy mam w koszarach. - Wilma dała się Lamii pociągnąć i wyciągnąć a Eve szybko przyszła im w sukurs.

- Oj coś ci znajdziemy! Jak coś potrzebujesz to korzystaj. - blondynka zaśmiała się rezolutnie sięgając po drugą dłoń rudzielca i tak holowały ją we dwie ze dwa kroki nim się nie zrównały i już z wesołym, dziewczęcym śmiechem wszystkie trzy wpadły do sypialni aby znaleźć coś dla siebie. Eve jeszcze mówiła, że w innych szafach też coś jeszcze ma i też można z tego korzystać. A we trzy mogły się oddać przyjemności oglądania, komentowania, dotykana i przymierzania kolejnych kreacji.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 12-10-2020, 23:09   #229
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=_f_ftUn4V0Q[/MEDIA]
Jak pierwszy raz tego poniedziałkowego dnia obie bękarcice znalazły się na świecie zewnętrznym to ten nie okazał się aż tak straszny. Chyba wcześniej padało. Bo wszędzie były kałuże chociaż i spora część asfaltu czy chodników była już podsuszona. I chociaż niebo nadal było zachmurzone no to wiatru prawie nie było no i nie padało. A i odkąd trzy partnerki Mayersa spotkały się razem, przywitały się, pogadały no to i jakby nowe siły i radości rozpływały się po członkach zdominowanych dotąd przez zmęczenie i zakwasy.

Eve dość pewnie chociaż w swoim ostrożnym stylu niedzielnego kierowcy zajechała na całkiem znajomy już parking przed “41”. Zaciągnęła ręczny i cała trójka wystrojonych Kosmicznych Kociaków już wysypała się z niewielkiej osobówki i ruszyła szturmem na lokal.

- Ciekawe czy się nie spóźniłyśmy. - blondynka stukając obcasami odruchowo spojrzała na pusty nadgarstek gdzie powinien być damski zegarek i westchnęła cicho gdy go tam nie znalazła.

- Ciekawe czy ktoś już będzie. - Wilma też wyglądała jakby znów odzyskała równowagę ducha, spokój i radość życia. Weszły we trzy do środka i rozejrzały się po otoczeniu. Lamia bezbłędnie wyłowiła Garry’ego za ladą. On ją też bo pozdrowił ją ruchem głowy. A i chociaż to było trochę przed porą standardowej przerwy obiadowej no to parę głów ta trójka ślicznotek w kusych kreacjach i tak przykuła uwagę.

- Chyba nikogo jeszcze nie ma. Ale jesteśmy trochę przed czasem. - Wilma doszła do podobnych wniosków. Coś na tej głównej sali nie było widać znajomych twarzy, zwłaszcza innych członkiń jej gangu. Ale było trochę przed 14-tą a na świecie bez zegarków to i trudno było oczekiwać, że wszyscy zjawią się punktualnie na spotkanie towarzyskie.

- I zajebiście, damy radę zająć najlepsze miejsca - śmiejąc się saper przygarnęła do boków swoje dziewczyny, zupełnie jakby była jakimś pseudokapitanem w zeszły weekend… i jeszcze poprzedni. Z foczką pod każdym ramieniem, przepłynęła przez salę, kotwicząc przy barze, bo nie wypadało wpaść jak po ogień i nie zacząć od najważniejszego punktu programu.
- Hej Garry, nowa koszula? - zagaiła barmana, pokazując ruchem brody na bordowy, flanelowy ciuch w wyjątkowo zadbanym stanie - Nieźle, naprawdę… pasuje ci. Jak tak na ciebie patrzę, to szkoda że nie jesteś o dziesięć lat młodszy. Tak to zostaje jedynie wzdychać - puściła mu oko - Wpadłyśmy na chwilę, pomyślałam że ci przedstawię moje dziewczyny. To Eve - pocałowała blondynkę w skroń i to samo zrobiła z drugą Bękarcicą - A to Willy, moje słoneczka. Jak tam dzień mija, wrzuciłbyś nam na ruszt jakieś frytki, byle dużo? I po browarze, znaczy na razie trzy - ćwierkała radośnie i nagle zachichotała - O tego palanta nawet nie pytam. Pewnie dopiero się gdzieś zwleka z barłogu… możemy zająć tamten róg? - wskazała na miejsce przy oknach, gdzie stał narożnik i stół - Będziesz miał coś przeciwko jak złączymy w razie czego dwa stoły i dobierzemy krzeseł?

- Bardzo mi miło poznać piękne panie. - gospodarz lokalu skinął obu towarzyszkom Lamii a te uśmiechnęły się wdzięcznie. I każda wręcz pokazowo przytuliła się do jednego z boków Lamii zupełnie jak wcześniej obie z Eve zwykły przyklejać się do Steve’a. Tak teraz ona pełniła rolę kotwicy dla dwóch ślicznotek.

- Nie ma sprawy. Po to one tam stoją by ich używać. I frytki tak? A z czym chcecie? Mamy wołowinę, wieprzowinę i kurczaka. Ale wołowina już trochę ma to po znajomości polecam coś z pozostałych. - Garry pokiwał głową i wskazał na tablice gdzie kolorową kredą były wypisane różne zestawy potraw jakie można sobie było zamówić. I konfidencjonalnym tonem odradził kosztowanie dodatków wołowiny. Za to lista rzeczywiście, nawet bez wołowiny prezentowała się ciekawie. Można było sobie złożyć kompletny obiad. Zwłaszcza jak życie zaczynało wracać do wymęczonych ciał to i po lekkim śniadaniu i żołądki dopominały się o uregulowanie kalorii wytrąconych wczorajszej nocy. Przez chwilę więc trójka klientek ustalała to zamówienie z szefem lokalu dobierając sobie różne dodatki i doradzając lub odradzając sobie nawzajem.

- A Val jest? I Rude Boy? - zapytała Eve gdy już chyba mieli ustalone co zamawiają i szykowały się podejść do wybranego stolika w narożniku.

- Ten gałgan? A skąd. Byłoby go słychać z daleka. Ale taka pora to może żołądek go zmusi przyjechać na śniadanie. - Garry machnął reką na gwiazdę lokalnego punk rocka jakby szkoda było gadać o jego trybie prowadzenia się czy grafiku. Spojrzał jednak na ścienny zegar i mówił jakby największy z palantów w tym mieście o tej porze zwykł zaczynać dzień.

- A Val nie. Ona później zaczyna. - pokręcił głową na znak, że na razie nie mają co za bardzo liczyć na obsługę ze strony blond dredziary.

- Weźmiemy kurczaka, surówki, kompot i po piwie na start. Do tego po kawałku sernika i kawę na deser - saper po przejrzeniu menu szybko doprecyzowała zamówienie, śmiejąc się przy wstawce o palancie - Jak przyjedzie i będzie ci stękał to go podeślij do nas, damy mu frytkę albo dwie… i właśnie. Bierzemy jeszcze szato de jabol, rocznik środa - dorzuciła lekkim tonem - Jak tamten palant się przytoczy to mu dasz, jako przystawkę od fanek i w ogóle. Niech się łach poczuje - parsknęła wesoło, a potem nakierowała foczki w odpowiednim kierunku, choć sama została przy ladzie - Gwizdnij jak będzie gotowe, to sobie przyniesiemy. Duże jesteśmy, rączek nam na Froncie nie urwało, a po cholerę sam masz łazić? - wzruszyła lewym ramieniem, a złotka, krótka i wydekoltowana kiecka którą miała na sobie posłała w eter parę psotnych zajączków.

- Nie ma sprawy. - Garry uśmiechnął się i odprowadził całą, wesołą trójkę przyjaznym spojrzeniem. A trójka klientek zaczęła małe przemeblowanie stołów. I dopiero po czasie gdy już sobie klapnęły Wilma zaczęła się zastanawiać czy aż tyle ich będzie by obsadzić oba stoliki. W końcu przy tym co siedziały na każdej sofie mogło usiąść obok siebie cztery osoby a na razie ich były trzy.

- No to za spotkanie! - Eve korzystając z tego, że na razie na stole było samo piwo i dzbanek kompotu chwyciła za szklankę ze złotym piwem i wzniosła pierwszy toast. - O rany, dziewczyny! Pierwszy raz spotkałyśmy się we trzy w jednym miejscu! - zawołała blondynka i roześmiała się ubawiona tym faktem.

- No chyba tak. - Wilma chyba sama była zdziwiona tym faktem. W Mason spotkały się z Lamią ale też i ze Stevem. Wczoraj niby byli w komplecie no ale przy takiej masowej imprezie trudno było mówić o spotkaniu mniejszej grupy. A dzisiaj rano czyli jak wstały też jakoś nie było chwili spokoju by usiąść i pogadać. Dopiero teraz. Chociaż niedługo powinny się zacząć schodzić i zjeżdżać dziewczyny.

- Musimy uważać… spójrzcie, siedzimy we trzy - saper przepiła toast i znów umoczyła usta w piwie, rozsiadając się wygodnie. Plecy oparła o kanapę, założyła nogę na nogę, parskając w kufel - Niektórym się zaraz karki urwą, albo gały wypadną od tego udawania że wcale się nie gapią. - mruknęła wesoło nachylając się, aby wpierw pocałować Willy, a potem Eve i całość operacji zakończyć łykiem piwa - A skoro jesteśmy w komplecie, co planujemy Tygryskowi na środę? Standardowo bułki od Mario, foty które chciał. Odbitki z Honolulu… wypadałoby też reszcie misiaków rzucić… czymkolwiek - mruknęła ciężko i pokręciła głową. Puszczą ich z torbami te trepowe łby, ale jak inaczej mogły zrobić, niż tylko kochać i dbać. W końcu szła zima - Jutro mamy rajd z Amy na lody i do zoo, podrzucę temat czy by może nie miała ochoty upiec 3 blach ciasta… czterech, bo jedna dla Willy do kołchozu. O Cesie też nie powinnyśmy zapominać, eh - westchnęła dość ironicznie - Myślałam też czy nie skołować Tygryskowi smartfona i po prostu nie nagrać na kartę paru filmików, albo tony zdjęć. Miałby co oglądać po nocach, gdy udaje że pod łóżkiem nie chowa ładnej pani porucznik…mówiłam już, że kocham was obie? - skończyła, dopijając piwo.

- Oh, Lamia, my ciebie też. - fotograf roześmiała się wesoło rozczulona tym wyznaniem i nachyliła się nad Wilmą by z tej czułości pocałować usta swojej pierwszej dziewczyny. Coś więcej niż krótkie cmoknięcie ust na przyjacielskie dzień dobry. A gdy wracała podobnie złożyła pocałunek na ustach Wilmy co teraz Lamia mogła oglądać i na pewno był to całkiem przyjemny dla oka widok. Zaraz potem Wilson nie została dłużna i podobnie potraktowała usta swojej dopiero co odzyskanej frontowej kumpeli z wojska jak przed chwilą Eve. W końcu wszystkie roześmiały się wesoło zdając sobie sprawę, że mimo woli robią niezłe widowisko.

- Ja mam chyba jakiś smartfon… Ale nie jestem pewna czy działa… Jeden ma pękniętą szybkę na pół a drugi ma słabą baterię… Ale poszukam, dawno tam nie zaglądałam. - Eve ożywiła się gdy padł temat smartfona. Ale zaraz wyszła na jaw niepewność jakby nie była pewna aktualnej sytuacji.

- A to zwykle jak to załatwiacie? - Wilma czuła się najmniej wprowadzona w temat to trochę nie wiedziała co zaproponować.

- Zwykle to trochę za dużo powiedziane. Do tej pory tylko raz byłyśmy. W zeszłą środę, rano. Dlatego teraz ze Stevem też się umówiłyśmy na środę rano. I zabrałyśmy mu wtedy te wypieki od Mario bo one są najlepsze w mieście. Jak te… Ooo… A może lody? Te z ratusza? Myślicie, że jak je w jakiś termos wrzucić to by przetrzymały przez noc? Bo tak rano to lodziarnia będzie jeszcze zamknięta. Chyba, żeby coś z Jamie pogadać… - fotograf zaczęła tłumaczyć Wilmie jak to wyglądało to spotkanie w zeszłym tygodniu ale gdy myślała o jakichś udoskonaleniach to się zamyśliła gdy wpadła na pomysł tych lodów.

- Zrobimy inaczej - saper podrapała się po nosie wierzchem dłoni. Patrzyła przy tym w sufit, szukając natchnienia - Kupimy te lody wieczorem, pogadamy z Jamie… weźmiemy trochę tych dodatków, polew i serduszek z cukru. Lody wrzucimy w pudełka, pudełka w osłonki ze styropianu i folii. W domu przepakujemy do zamrażarki żeby przetrwały noc. Rano wszystko spakujemy i zawieziemy do jednostki. Zrobimy Tygryskowi deser na miejscu, tylko pożyczymy jeden z tych wielkich pucharów - spuściła wzrok na towarzyszki, bujając brwiami - Do tego ciastka, kawę… bo poprzednio zapomniałyśmy. Poza tym zdjęcia - wskazała blondynkę palcem - Trzeba je wywołać dla Tygryska i Misiaków. Poza tym i tak trzeba zamówić jutro wieczorem bułki u Mario na środę rano. Albo poprosimy Amy o upieczenie paru blach… bo kurwa się namnożyło tych łbów do opieki - prychnęła wesoło, choć lekko sarkastycznie - Cesowi też trzeba coś podrzucić, jeszcze się sfocha i nici z naszych umówionych kanapek.

- Zdjęcia na środę rano? Te z wczoraj? No nie wiem. Jeszcze ich nawet nie oglądałam, nie wiem ile tego jest ani jak to wyszło. Dzisiaj nie mam do tego głowy a nie wiem czy jutro zdążę. Najwyżej parę fotek ale na masówkę nie liczcie. Za mało czasu. Poza tym mi też ten papier fotograficzny się kończy. A nie jest taki tani ani łatwy do dostania na mieście. Bedę musiała sprawdzić, może fotkę czy dwie na głowę to dam radę ale więcej to będzie ciężko. Zwłaszcza na środę. - fotograf zgłosiła pewne zastrzeżenie co do tematu obróbki i produkcji zdjęć pamiątkowych. Wyglądało na to, że jej studio ma jakieś limity i czasu, i mocy przerobowych, i zasobów do wykorzystania.

- Ty jesteś specem. - Wilma wzruszyła ramionami na znak, że z ekspertem nie będzie dyskutować jak sama nie jest specem w tej dziedzinie. - A to wygląda, że byśmy musiały jutro wieczorem pojechać pod ten ratusz do lodziarni. A macie tutaj lodówkę i zamrażarkę? - brunetka zainteresowała się innym aspektem tego co mówiła jedna z jej dziewczyn.

- Tak, mamy, chyba jak na termos to się zmieści. Te pucharki też dobry pomysł. Mam nadzieję, że Jamie… oj… A ona tam nie pracuje tylko w weekendy? - Eve wskazała na aneks kuchenny gdzie wśród innych kuchennych bambetli była też i lodówka która jeszcze działała. Ale przypomniała sobie, że ich długowłosa kumpela chyba nie pracuje w lodziarni na cały etat. Popatrzyła z konsternację na Wilmę ale ta pokręciła głową na znak, że temat grafiku Jamie jest jej całkowicie obcy. Więc w końcu obie spojrzały na swoją wspólną dziewczynę.

- Powiedz gdzie ten papier można dorwać, a się popytamy - Mazzi uśmiechnęła się półgębkiem. Gdzieś pod kopułą drapały wspomnienia obsługi komputera - Chyba też mogę coś wydrukować w razie czego, pokażesz mi tylko jak. A Jamie… - zadumała się - Tak, tylko w weekendy, ale przecież wiemy gdzie mieszka. Da się zagadać i zobaczyć co się urodzi… właśnie. Do weekendu chcę ogarnąć pokój dla Steve’a. Trochę o tym myślałam, pogadaliśmy z nim też trochę przy powrocie z Mason. Jeżeli wyburzyć ściankę działową, z dwóch biur zrobi się jeden całkiem spory pokój. Lwią część zajmie wyro… tu się skleci coś z palet, albo zbijemy same ramę z drewna. Wtedy pod wyrem zrobi się przestrzeń na pościel i inne manele. Do tego szafa, komoda, jakiś regał i coś do siedzenia. Kanapa? Pewnie narożna, wtedy da się wpieprzyć stolik - sapnęła, przymykając oczy. Czekało ich dużo, bardzo dużo roboty - Wyburzenie ściany działowej, uzupełnienie ubytków gipsem, pociągnięcie ścian gładzią… wykucie paru nowych gniazdek i położenie elektryki zanim się wyrychtuje ściany… i farby - uchyliła powieki - Zrobimy mu na ścianie panoramę plaży, fal i palm, aby miał kawałek Kalifornii żeby się poczuć jak w domu. Prąd i remont to nie problem, ale potrzeba paru rąk do pracy. Pomyślałam o Olim, tym z Domu Weterana. Przydałaby się jego pomoc, a wygląda na ogarniętego. Do wyburzania myślałam czy nie poprosić RB aby pogadał z chłopakami z zespołu. Postawimy im skrzynkę jaboli i nakarmimy… nie będzie chyba tak źle. - sięgnęła po papierosy.

- Ee… Wyburzać? Chcesz coś wyburzać? Znaczy tam? A jak się coś zawali? - Eve zamrugała oczami jakby obawiała się nie wiadomo jakich zniszczeń. Wskazała palcem na drzwi jakie prowadziły do jej studia, magazynów sprzętu i tej całej graciarni jaką mieli w planie przerobić na nowe pokoje mieszkalne.

- Nie bój się nie zawali. Słowo sapera. Widziałam te pokoje to nie są ściany nośne ani nic takiego. Nic się nie stanie jak się jedną wyburzy. - Wilma pokręciła głową uspokajając ich jedynego cywila w ich związku. No i osobę co tutaj mieszkała i pracowała najdłużej.

- Aha. No dobrze. Skoro tak mówicie. - blondynka chyba postanowiła wziąć słowa swoich dziewczyn za dobrą monetę ufając w ich profesjonalizm tak jak one ufały jej z tymi zdjęciami i resztą technicznej obróbki filmów wszelakich.

- Pomoc by się przydała. To będzie kupa roboty. Uprzątnąć to wszystko i zrobić same ściany i resztę. Ja będę do środy potem pewnie będe jechać w trasę. - kapral bękartów pobujała na boki głową jakby obliczała tą robociznę potrzebną na uszykowanie pokoju.

- No można zacząć. I jakoś się to zrobi. Ja co mogę to wam pomogę. Ale jak mam te filmy i jeszcze pracę no to się nie rozdwoję. - blondyna popatrzyła na nie obie przepraszająco gdy chyba miała najmniejsze pojęcie z nich wszystkich o takiej budowlance.

- A ten papier? Wiesz gdzie można zdobyć? - zapytała saper kiwając głową na znak, że rozumie i nie ma żalu ani pretensji.

- Papier… - fotograf przygryzła wargę gdy się zastanawiała nad bliższym tematem. - No różnie. - Ja to dostaję przydział służbowy z ratusza jako ich pracownik. Co się da to oszczędzam na własne potrzeby. Ale niewiele tego. No i mam parę znajomych sklepów co mają z demobilu po wojsku albo dobrych łowców to już mnie znają to mi zawsze coś zostawią. Czasem jak się trafi na targu to zawsze biorę w ciemno co jest. Najwięcej to chyba ma tego papieru wojsko. Tam w rozpoznaniu co zdjęcia robią. No ale to jakoś tak od niech pewnie kombinują ci sprzedawcy co ich znam ale nie dopytywałam się by nie robić problemów. - fotograf zrobiła krótki przegląd miejsc gdzie można dorwać papier fotograficzny do wywoływania zdjęć i nie była to długa lista. Ledwo parę adresów w mieście. Wyglądało na to, że po prostu kupowała go przy każdej okazji.

- Oj Kociaczku… - saper wychyliła się, aby cmoknąć blondynę w skroń, niuniając do tego uspokajająco - Już sobie tym tej swojej ślicznej główki nie zawracaj. Rób swoje, a brudną robotę zostaw czarnuchom od zapierdalania. Zajmiemy się tym… coś wymyślę, jak zwykle. Ty też się Gwiazdko - teraz wychyliła się w drugą stronę, całując rudą w skroń - Odpocznij na wolnym, nie martw się. Ogarnę, od tego jestem. Aktualnie rencistka, emerytka… przynajmniej się przydam. Zorganizuję ekipę, remont. Kociaczku dasz nam kartkę z adresami tych sklepów, a zrobimy po nich rundkę i zobaczymy czy coś mają - popatrzyła na fotograf i za chwilę przeniosła uwagę na łącznościowiec - Napiszę do Chudego, niech nam ogarnie coś spod kamasza. Na pewno kurw ma coś na stanie, albo zakitrane, albo jest w stanie załatwić, przecież jebaniutki by wyciągnął Atlantydę spod dupska, gdyby się okazało, że Góra sobie tego życzy, a my niby gorsze? - rozłożyła łapy szczerząc niewinnie gębę - Tylko na to trochę poczekamy, bo przesyłki i tym podobne, myślę jednak że nam nie odmówi, a jak spróbuje to znowu do niego pojadę i tym razem tą szarlotkę mu wepchnę do gardła łapą.

Obie dziewczyny Lamii roześmiały się wesoło słysząc te zawadiackie pogróżki pod adresem logistyka bękarciej kompanii.

- Masz rację! On nawet jak nie ma to coś skołuje! Jest w tym mistrzem. I jak skołuje to na pewno nam to wyśle. - Wilson klepnęła się w udo na znak pełnego poparcia dla pomysłu kumpeli. Też widocznie podobnie oceniała postawę i możliwości Chudego nie spodziewając się, że im odmówi.

- Dobrze to ja wam to zapiszę. Powiedzcie, że to dla mnie. Zresztą napiszę wam karteczkę. - Eve pokiwała głową nie ingerując w rozgrywki pomiędzy bękartami a sama zajęła się swoją dolą. Sięgnęła do swojej torby, wyjęła notes i pochyliła się nad niskim stołem aby zapisać na kartce potrzebne adresy. *


Długo nie czekały. Zdążyły się rozsiąść, zmoczyć usta i gardła, pogadać ze sobą gdy do ich stolika podeszła kelnerka z zamówieniem. I to ta ich ulubiona z tego lokalu. Postawiła tacę na krawędzi stołu i spojrzała na swoje koleżanki z pogodnym uśmiechem.

- Cześć dziewczyny! Słyszałam, że macie zamówienie to już wam wzięłam. - Val przywitała się i zaczęła z wprawą rozstawiać zamówienie przed klientkami. Sama widocznie też sobie coś wzięła bo miała cztery dania na tacy.

- Zaraz do was wrócę. Tylko zaniosę tacę. Chcecie coś jeszcze domówić? - zapytała wskazując na już pustą tacę.

- Jeszcze po browarze, sobie też weź… i ciasto i kawę - saper zaśmiała się, wychylając aby powitać dredziarę buziakiem w policzek - Hej skarbie, jak się czujesz? Dałaś radę wstać po tym wszystkim? Chłopaki cię odwieźli? Robiliście coś jeszcze po tym jak się zwinęliśmy?

- Coś ty, dopiero co wstałam! - zaśmiała się Val na odchodne zgrabnie przyjmując całusa i oddając go całującej z powrotem. I znów zaliczyły kilka ciekawskich spojrzeń z bliższych i dalszych stolików. A Val za parę chwil, z wprawą zawodowej kelnerki wróciła z czterema szklankami pełnymi piwa i rozstawiła je przed każdą z koleżanek siadając na koniec naprzeciwko trójki partnerek Steve’a Mayersa.

- Jej ale jestem zdechła! Jakbym się z wami nie umówiła to bym chyba dalej gniła w łóżku! - zawołała dredziara śmiejąc się z samej siebie. Zawtórowała jej śmiechy pełne aprobaty i zrozumienia gdy widocznie wszystkie odczuwały podobne skutki wczorajszej zabawy.

- Ale co za impreza! O rany! Taka jak w zeszłym tygodniu! Tylko większa! I mam nadzieję, że nie ostatnia! - zawołała wesoło ponownie gdy zaatakowała widelcem swoje frytki i kawałek kurczaka. Śmiała się tak wesoło i szczerze, że nie można było mieć wątpliwości, że mimo dzisiejszych dolegliwości i skutków ubocznych imprezowania to wcale nie żałuje i chętnie by była gotowa na kolejną. Chociaż pewnie nie dzisiaj.

- Ale ślicznie wyglądacie! Po takiej imprezie?! Jak wy to robicie? - zapytała z pełną buzią wskazując swoim widelcem na trzy ślicznotki w ślicznych kieckach co wcale nie wyglądały jakby je ostatniej nocy magiel przejechał.

- Cóż… - saper rozkłada odrobinę bezradnie ręce nad swoim talerzem. Przewróciła też oczami trochę teatralnie - Wystarczy użyć dobrych kosmetyków i się naćpać. Reszta przychodzi sama - powachlowała rzęsami na dredziarę - Oczywiście, że nie była to ostatnia impreza, następna za miesiąc, na Halloween, pamiętasz? Zresztą… - mruknęła, sięgając po kufel - Znając życie do tej pory będziemy potrzebowały wynająć jakiś cholerny magazyn, aby pomieścić wszystkich znajomych, ale jebać to - powrócił jej dobry humor - Też nie mam pojęcia jakim cudem dziś chodzę. Chyba z godzinę siedziałam w wannie i Willy musiała się zajmować kaleczniakiem - cmoknęła rudzielca w policzek z wdzięcznością.

- To była sama przyjemność moczyć się z taką seksowną, złotą rybką. - druga z bękarcic zrewanżowała się komplementem i posłała tej pierwszej całusa a dziewczyny się roześmiały słysząc te zaloty.

- A Halloween. No tak, do Halloween to jeszcze z parę weekendów. Ale już nie tak daleko. Mam nadzieję, że się będziemy przez ten czas spotykać. A macie już jakieś plany na to Haloween? - Val pokiwała swoimi dredami na znak, że jest jak najbardziej za kolejnymi spotkaniami i w większym i mniejszym gronie. Ale i spojrzała z ciekawością jakby się spodziewała, że takie pomysłowe dziewczyny z jakimi rozmawiała to już mogą mieć jakieś plany na nadchodzące za miesiąc święto.

- Jest jeszcze dużo czasu… - Lamia zaczęła powoli, choć w głowie z automatu zaczęły się jej pojawiać mniej lub bardziej niedorzeczne pomysły, do których wyszczerzyła gębę - Na pewno trzeba się przebrać, może za czarownice? - uniosła pytajaco brew - Zrobić makietę dyni pustą w środku, a z niej wyszłyby kociaki. Gdzieś pod ścianami kotły z suchym lodem, aby sączył się z nich dym. Dziwne drinki, dużo dekoracji z czaszkami i duchami. Tym razem zaczęlibyśmy na głównej sali w Honolulu, najpierw potańczyli i dopiero potem przeszli na prywatny teren… - wzruszyła ramionami - Się ogarnie, jak zawsze. Macie specjalne życzenia i marzenia? Coś, co byście chciały zrealizować, lub zobaczyć?

- Ja bym mogła być coś z voo doo! Mam już swoje dredy! - niespodziewanie Val zawołała pierwsza i złapała za jeden ze swoich blond dredów by udowodnić, że część przebrania już ma na sobie.

- To z takimi kostiumami to by można zrobić jakiś film. O. Nawet przed. To na Halloween można by zrobić premierę. - Eve też z uśmiechem też dodała swój pomysł zerkając na siedzącą obok Wilmy panią reżyser co była głównym źródłem wszelkich inicjatyw a do tego świetną organizatorką.

- Ja to jeszcze nie wiem czy będę miała wolne. Tak naprawdę to znam tylko grafik na kolejny konwój. - Wilma pokręciła głową na znak, że nie odważy się coś planować na tak daleką perspektywę czasową.

- A nie możesz im zgłosić wcześniej że potrzebujesz na Halloween wolnego? - saper spojrzała na Wilmę i uniosła jedną brew. - Powinni to uwzględnić, jesteś chyba wyznania katolickiego. 31 października to Zaduszki, potem jest Wszystkich Świętych - brew wróciła na właściwą pozycję - A ty jesteś frontowym weteranem, masz więcej martwych niż żywych bliskich. Rzuć że chcesz odwiedzić groby, albo coś. A nuż się uda… - poklepała ją delikatnie po dłoni, aby następnie spojrzeć na dredziarę i pokiwać głową z aprobatą - Tak! Voodoo, do tego premiera Nocy Żywych Suk… złoży się idealnie. Chyba że w ogóle zrobimy kompletnie oddzielny film z okazji Halloween - zabujała brwiami - Jakieś wiedźmowe rytuały, czy inne składanie w ofierze. Sztuczna krew i ostry seks na podłodze, w kręgu świec albo czegoś podobnego… do ogarnięcia - machnęła ręką - Trzeba będzie przekonać misiaków żeby też się za coś przebrali… innego niż turysta z Hawajów.

- O! Przy świecach?! Na jakimś pentagramie?! Ale będzie klimat! I jeszcze te kostiumy! Val mogłaby być jakąś złą wiedźmą od voo doo! - Eve błyskawicznie podchwyciła temat i nawet wskazała na siedzącą naprzeciwko niej blondynkę.

- Ona? Złą wiedźmą? No co ty… Spójrz na tego słodziaka… Na ofiarę wiedźmy. Wiecie taką do ostrego wydymania. - Wilma zgłosiła swój sprzeciw i kontrpropozycję wskazując na Val która jakoś nie bardzo miała drapieżnej natury i wyglądu wampa.

- No dredy to by mi pasowały do wiedźmy. Ale taka ofiara do ostrego dymania to też brzmi ciekawie. A mogłabym mieć scenę ze stopami? - Val wydawała się skonsternowana gdy obie propozycje wydawały się się równie atrakcyjne. I oczywiście nie ukrywała swoich preferencji zwłaszcza jak koleżanki ostatnio tak umiejętnie ją zaspokajały pod tym względem.

- A czekaj.. “Noc żywych suk”? Świetny tytuł. Chwytliwy. I pasuje na Halloween. Hmm… A coś nie było o tym wczoraj? - Eve jakby po chwili dopiero przypomniała sobie, że tytuł wymieniony przez Lamię wydaje jej się jakby troszkę znajomy.

- “Noc”... zrobi się jako film oficjalny, a ofiarę dla wiedźmy jako prywatny - Mazzi zaczęła szyć na bieżąco, rozsiadając wygodnie na kanapie - I jasne, że mogą być stopy, co tylko chcesz. Podrzucimy Jamie temat, jej tyłek świetnie wygląda zapinany - tu puściła dziewczynom oko - Pytanie gdzie będziemy kręcić. U nas w magazynach jest trochę miejsca. Da się jeden pokój przerobić na scenę. Rozstawimy światła, nikt nam nie będzie przeszkadzał, a po wszystkim wannę mamy całkiem niedaleko.

- Magazyny? Mamy jakieś magazyny? - Wilma zmrużyła oczy jakby nie do końca wiedziała do czego pije jej Rybka.

- Tak! Tam na dole u nas. My mieszkamy w samym narożniku a cała reszta to jakieś garaże i magazyny. Tu chyba kiedyś była jakaś hurtownia czy coś takiego. Wy tam w ogóle byłyście? Jej… Chyba nawet was tam nie zdążyłam zaprowadzić… Ale tyle się działo! Sama tam rzadko schodzę. Tylko jeden garaż, ten najbliższy, to używam. A teraz i Steve. A reszta wolna. Nawet sama już nie bardzo pamiętam co tam jest. Ale na pewno jest miejsce! I Lamia jest genialna! To idealne miejsce! I blisko! Nawet nie trzeba nigdzie jeździć, same wszystko zniesiemy ze studia. - Eve znów dała się ponieść swojej chaotycznej euforii z jaką Wilma czasem miała kłopoty by się przez nią przebić. Ale fotograf z werwą tłumaczyła co i jak o miejscu które jak na razie znała tylko ona. Chociaż przecież mieli je w domu tuż pod nosem.

- Dla mnie brzmi dobrze. Jakieś magazyny i garaże to chyba da się przerobić na jakąś norę czarownic. - Val widocznie nie wiedziała do końca jak ma wyglądać przyszły plan filmowy ale jak na razie wyrażała zainteresowanie wzięciem udziału w takiej produkcji.

- Wszystko wam pokażę! - obiecała Eve też gotowa do współpracy z każdej strony. - A z tą “Nocą” to o co chodzi? Co to ma być za film? - fotograf zainteresowała się kolejnym tutułem który miał taki chwytliwy tytuł.

Naraz w całą radosną atmosferę jaka panowała przy stole okupowanym przez czwórkę młodych kobiet przeżywających właśnie zakończony weekend wdarł się odgłos motocyklowego silnika.

- O! Patrzcie kto przyjechał! - zawołała Eve co siedziała najbliżej okna. I rzeczywiście za oknem wolno sunął znajomy jednoślad i znajoma skórzana kurtka motocyklistki. A na tylnym siedzeniu siedziała jakaś pasażerka w też skórzanej kurtce ale brązowej i takiej kowbojskiej. Motocykl zaparkował na parkingu obie kobiety zsiadły z siodełek i zdjęły swoje kaski.

- O! To Tasha! - zawołała z zaskoczeniem Val rozpoznając kogo im Diane dzisiaj przywiozła. A Di tymczasem schowała kaski i obie ruszyły w stronę głównego wejścia więc dość szybko znikły im z widoku.

- Ale się wozi. - mruknęła z rozbawieniem Willy widząc jak ich indiańska kumpela rzeczywiście iście po szpanersku wparowała do środka z Tashą. Z Tashą Love. I na pierwszy rzut oka wyglądało jakby to blondwłosa gwiazda estrady była wdzięczną i gorącą fanką dziewczyny w skórzanej kurtce a nie na odwrót. A sądząc po spojrzeniach innych gości ci tego też nie przegapili chociaż może nie wszyscy rozpoznali kim jest ta blondynka w brązowej kurtce.

- Cześć dziewczyny! Usiądź sobie foczko. - Di za pomocą wesołych machnięć do niej skierowanych ze stolika w rogu szybko zlokalizowała resztę swojego gangu. I bez skrupułów nawigowała siebie i swoją blond fankę w ich stronę aż nie zacumowała do ich stolika. Val się przesunęła bliżej okna a Tash posłuszna słowom gangerki wsunęła się obok niej a Di usiadła naprzeciwko Lamii.

- Wiecie, że Tasha mówi, że ma wolne? I może z nami balować do białego rana? - obwieściła im bez skrupułów wskazując na siedzącą obok niej tancerkę. A ta z dyskretnym uśmiechem pokiwała głową potwierdzając jej słowa.

- Naprawdę? Ale tak za darmo? - Val nie ukrywała zdziwienia więc wolała się dopytać i patrzyła pytająca na drugą blondynkę jaka siedziała z nią bok w bok. I jaka zwykle nieźle kasowała za spędzanie z sobą czasu.

- Tak, tak za darmo. Mam dzień wolny. A słyszałam, że z wami można się nieźle zabawić. - Tasha zaśmiała się cicho rozglądając się po twarzach jakie ją otaczały.

- Dobrze cię widzieć, kochana - powiedziała Mazzi, wychylając się przez stół, aby pocałować tancerkę na powitanie. Uśmiechała się też ciepło, patrząc na nią bezpośrednio - Dzięki za kieckę, wyszło obłędnie! Chcesz, to potem ci pokażemy… chyba i tak wpadamy dziś do Honolulu - zaśmiała się cicho, trochę wzruszając ramionami - Nie możemy przecież zawieść oczekiwań, prawda? Zresztą… chyba tam mają najlepsze drinki i jacuzzi.

- O, to znów zrobiłyście jakiś filmik? To chętnie bym obejrzała. - teksańska blondynka bez skrępowania pocałowała się z Lamią na przywitanie. A potem z jej dwoma dziewczynami które też poszły w jej ślady. I teraz już całą szóstką okupowały ten narożny stolik.

- Ale jeszcze nie jest zrobiony. Sama surówka. Jeszcze jej nawet nie widziałam. - Eve szybko wspomniała trochę przepraszającym tonem, że nie miała ani czasu ani sił ani możliwości zająć się tak świeżą sprawą.

- Ale do “Honolulu”? Dzisiaj? A mamy na to siły? - Val pytała jakby nie była do końca pewna czy to Lamia mówi na poważnie. - No to raczej beze mnie. Ja mam jeszcze trochę czasu ale o 18-ej zaczynam tutaj swoją zmianę. - dodała szybko wskazując na ścienny zegar za ladą baru na jakiej było trochę po 14-ej.

- A właśnie jak o tym mówimy. To na kogo my jeszcze czekamy? Ktoś miał jeszcze być czy znów coś mi się pojebało? - Diane nieco zamachała rączką którą po wielkopańsku trzymała na barku Tash obejmując ją jak swoją dziewczynę, fankę i koleżankę. Ta jednak jakoś nie protestowała przeciwko takiemu traktowaniu.

- Jeszcze Kenny, kapral z jednostki Willy. Bardzo pomógł mi w ostatni wtorek, kiedy byłam tam szukać tej ślicznostki - Mazzi wyjaśniła, a na jej twarzy pojawiło się zmieszanie - Trochę z nim pogadałam, miły koleś… sympatyczna gadzina, polubiłam go, więc dostał na dziś zaproszenie. Wiecie że nigdy nie był w Honolulu? Trochę mnie próbował bajerować i spytał gdzie bywam. Przy nazwie klubu wyraźnie się zmieszał, a ja… - wzruszyła trochę nerwowo lewym barkiem - Już to widziałam nie raz, zwykłe trepy tam nie chodzą, to klub oficerski. Źródło wielkiego bólu dupy, tak jak bujanie się z misiakami. Tylko, że Kennemu nie popruły się poślady, po prostu go zmieszało. Jakby ktoś wziął igłę i go przebił. Niech się dziś podpompuje… wkurwia mnie to - warknęła nagle, siorbiąc z kufla dla rozjaśnienia myśli i kontynuowała - Podziały na oficerkę i resztę. W kołchozie podobno to samo: oficerka ma swój blok, nie integruje się z podrzędną hołotą. Hołota im zazdrości… jakby kurwa było czego. Dobrze że mnie stamtąd wyjebali, nie pasowałam tam. Wystarczy spojrzeć na Tygryska, idąc odgórnie utartymi, betonowymi schematami w ogóle nie powinnam do niego zagadywać… a tu taki psikus. Jasne, nie każdy oficer jest jak on, ale co z tego? Człowiek powinien się liczyć, nie co ma nasrane na pagonie - odstawiła szklankę na stół, robiąc dość krzywą minę i puściła Val oko - Bez obaw kociaczku, odbijemy to sobie następnym razem. Słowo skauta… właśnie! RB coś gadał, że Garry ma tu gitarę i mogę ją pożyczyć. Serio coś takiego tu jest, czy w tym jego wywrotowym łbie znowu coś się odpalanciło?

- Nie, nie, jest tutaj ta gitara. Tylko na zapleczu. - Val poczuła się wywołana do odpowiedzi i szybko potwierdziła zasłyszaną przez Lamię wersję.

- Kenny… No tak coś chyba o nim było… A on z kim przyjdzie? Sam? No to nie wiem czy nie ucieknie jak nas zobaczy. - Indianka dla odmiany zmrużyła oczy i próbowała sobie coś uporządkować z tym kapralem z Hormodon Pack z którym wieki temu umówiła się tutaj Lamia

- A z tym podziałem Rybka to się tak nie bulwersuj. Też może raz byłam w tym “Honolulu” wcześniej. Nam, dziewczynom łatwiej, wystarczy, że nie wyglądamy jak pasztety i damy się któremuś zgarnąć czy wyrwać. Facetom jest trudniej. Gdyby nie wy to też bym pewnie nie tam nie jeździła. Nie dziwię się, więc, że ten Kenny się zmieszał jak usłyszał gdzie się bujasz. - Wilma za to wcale nie wydawała się zmieszana taką reakcją wśród wojskowych rozmówców Rybki na to gdzie i z kim się buja. - A Krótki i jego chłopaki to specjalsi. Ich nie ma co porównywać do zwykłych szwejów. Tam szeregowy to jak oficer gdzie indziej, wystarczy, że jest boltem. - zaśmiała się podkreślając ten specjalny status spec jednostki jaki trudno było rozciągać na szarą, żołnierską masę.

- Jego sprawa czy ucieknie - saper rozłożyła bezradnie ręce - Dostał zaproszenie, co z nim zrobi to już jego sprawa, ale jeśli mogę mieć prośbę… najpierw dajmy mu się napić i znieczulić, dopiero wtedy weźmie się chłopaka w obroty. Co się zaś tyczy podziałów w kamaszach - wróciła do Willy uwagą - Wiem, misiaki są wyjątkowe. Nie tylko o to chodzi… - pokręciła głową - Betonu nie skruszysz, szkoda. Serio lepiej gdy się widzi przed sobą człowieka, nie pagon. W obie strony… to co, kolejkę? - koniec dodała wesoło.

- To kolejkę! - Wilma odpowiedziała i sięgnęła po szkło. A wraz z nią reszta dziewczyn zrobiła to samo i przez stół z damskim towarzystwem przeszła fala radosnych śmiechów i szklanych stuknięć.

- Chcecie jeszcze? To zaraz pójdę po nową. - zaproponowała Val widząc, że już niedługo piwko w szklankach się skończy.

- No mnie możesz przynieść. - gangera bez żenady podchwyciła propozycję. - A ten typek dobra, będę dla niego łagodna ale wiecie, że ja nie przepadam za mundurowymi. Mam nadzieję, że będzie bez. - Indianka wydawała się pogodna i łagodna ale przypomniała, że jej własna tożsamość gangerska ma stale na pieńku z mundurowymi.

- A jak bym go dla ciebie wyłuskała z tego munduru? - Tasha niespodziewanie złożyła niemoralną propozycję przykuwając uwagę nie tylko gangerki.

- Oo… Ty? Jego? Noo… - Diane się chyba nie spodziewała takiej oferty i teraz chyba próbowała sobie to wyobrazić jak to może wyglądać.

- A potem do kompletu mogę rozebrać i ciebie. - blond tancerka w brązowej, kurtce kontynuowała swoim aksamitnym głosem niewinnie przesuwając czubkiem palca po dłoni Indianki. Tak hipnotycznie, że nie tylko ona nie mogła oderwać wzroku od tego ruchu.

- A siebie też rozbierzesz? - zapytała Di zerkając wciąż na tą wędrówkę palca jaki przesunął się z jej palców na dłoń.

- Oczywiście. - gwiazda estrady “Neo” odparła miękko i kusząco co już brzmiało jak zapowiedź niezłego show.

- Eemm… Ja to bardzo chętnie na takie coś. Ale to chyba nie jest lokal na takie zabawy. Szkoda aby Garry się na nas wkurzał. - Val z niechęcią ale zgłosiła pewno “ale” co do takiego pomysłu. Chociaż po twarzy dało się poznać, że osobiście bardzo chętnie by zobaczyła taki numer a nawet wzięła w nim udział.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 12-10-2020, 23:13   #230
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
- Poczekamy aż przyjdzie, wlejemy w niego ze dwa kielichy i lecimy do Honolulu - Mazzi dorzuciła swoje bękarcie trzy gamble, obserwując z zainteresowaniem układy na linii teksańsko-indiańskiej - Val ma rację, nie będziemy gorszyły Garry’ego. Poza tym też chętnie popatrzę co z tego wyjdzie - przepiła toast do tancerki - Z tobą zawsze jest na co popatrzeć, a nuż podłapię parę sztuczek?

- No to jesteśmy umówione! - Diane roześmiała się na całego i chyba nie mogła się doczekać aż znów zobaczy Tashę w akcji. I to za darmo! Zwłaszcza jak w tym show miały wziąć udział jej kumpele no i sama gwiazda estrady.

- Dobra to ja idę po nową kolejkę. Przepuścicie mnie? - dredziara wstała i przecisnęła się ponad kolanami Tashy. Ta niespodziewanie złapała ją za chabet bluzki i przyciągnęła do siebie mówiąc coś jej na ucho. Co to dziewczyny po drugiej stronie stołu nie słyszały. Widziały tylko dżinsowy tyłek kelnerki tuż nad krawędzią stołu, jej plecy i blond dredy spadające na bluzkę. I profil twarzy tancerki gdy coś jej szeptała do ucha. Co skończyło sie wesołym, dźwięcznym śmiechem dredziary.

- Oj pewnie, że tak! Wrócę jak najszybciej! - Val wydawała się w siódmym niebie ale w końcu odkleiła się od dziewczyny z Teksasu i przeszła obok Di. Gdy już wyszła z jej kolan dostała na pocieszenie klapsa od gangerki przyjmując to z zawodową wprawą kelnerki. Czyli zachichotała wdzięcznie, że aż się z miejsca miało ochotę na repetę.

- Co jej powiedziałaś? - Eve nie wytrzymała i zadała to pytanie co pewnie nie tylko jej cisnęło się na usta.

- Powiedziałam, że przed przyjazdem tutaj wzięłam prysznic. Więc mam nadzieję, że moje stopy są czyste i pachnące. Ale na wszelki wypadek jak mamy iść w tango to może Val jako ekspert oceniłaby to swoimi metodami. - Tasha wyjaśniła z bezwstydną, rozbrajającą szczerością wywołując falę śmiechów wśród koleżanek.

- Ale jakbyś potrzebowała drugiej opinii… Albo któraś z was… - Eve nieśmiało zgłosiła swoją kandydaturę do podobnych inspekcji co znów wywołało falę radości.

- Albo kogoś do udokumentowania - Mazzi dorzuciła własną propozycję, przez co radość weszła na wyższy stopień, aż do chwili, gdy wreszcie doczekały się powrotu tacy pełnej pełnych szklanic piwa i ich ulubionej kelnerki. Ta szła raźno jakby taca z pół tuzinem smukłych szklanek z białą pianką na czubku nic nie ważyła. Postawiła ją na krawędzi stołu ale zamiast jak poprzednio zacząć rozdawać szklanki to popatrzyła łobuzersko na swoje koleżanki.

- Rude Boy przyjechał. Jest na parkingu. Podobno niezłą hecę odwala. Dziewczyny mi mówiły. Przyjechał jakiś typek i szuka Rude Boya by go pokonać na gitary. I chyba nie wie, że gada właśnie z Rude Boyem! - Val nie bawiła się w podchody bo widać było, że aż ją duma i radość rozpiera z pewną, domieszką złośliwej satysfakcji. Wskazała głową na parking a tam rzeczywiście widać było jakby ten czy tamten kierował się w jednym kierunku. Chociaż z tego miejsca największego palanta w mieście nigdzie nie było widać.

- Co za palant - Mazzi skrzywiła się, chociaż stwierdziła to ciepłym, nawet czułym tonem. Twarz rozjaśnił jej uśmiech, gdy podniosła się płynnie, zgarniając szklankę ze sobą.
- Dobra, chodźmy zobaczyć co za nowa awantura. - rozejrzała się po foczkach bystro - Bierzemy popcorn, okulary 3d. Skoro ten palant się pojawił, będzie wesoło. Cycki do przodu, uśmiechy na pyszczki… przy takiej widowni oba te jełopy zaczną stroszyć piórka.

Jak z całej szóstki większość dziewczyn należała do gorących fanek lidera “The Palantas” i jego swobodnego, bezczelnego stylu to pomysł Lamii padł na bardzo podatny grunt. Dziewczęta szybko piszcząc z przejęcia i uciechy wstały od stołu, ubrały znów kurtki i jak wesołe, radosne stadko ruszyło do wyjścia. Stamtąd na parking i nawet nie trzeba było się nikogo pytać o drogę. Dźwięki gitary jasno zwabiały kolejnych gości. I gdzieś tam, na krańcu parkingu, pomiędzy samochodami zrobiła się improwizowana scena pod ponurą chmurką. A i widzów już trochę tam było a pojedynczo i w grupkach z baru ściągali kolejni.

Najpierw dało się dojrzeć tego nowego. Nie było trudne bo stał na pace zdezelowanego pickupa. I to pickupa Rude Boy’a. Dlatego było go najlepiej widać. Stał i na swój sposób też miał podobny wizerunek do lidera lokalnego punk rocka. Skórzana, wyćwiekowana kurtka, podarty, buntowniczy podkoszulek tylko spodnie miał skórzane. I buty to nie były glany jakie preferował Rude Boy chociaż też nadawały się do pogo. No i gruby, ciężki, metalowy łańcuch na szyi. I włosami się zdecydowanie różnili. Ten nowy miał długie i czarne gdy punkrockowiec miał zdecydowanie krótsze. A poza tym bez wątpienia był świetnym gitarzystą.

Gdy stał na tej pace pickupa to po prostu wymiatał. Wydawało się, że mocny, drapieżny rytm jaki wybijał na swoich strunach i gryfie porywa improwizowaną widownię. Naprawdę był w tym dobry. Grał całkiem znany kawałek a widownia kiwała do rytmu głowami, klaskała, ktoś zaczął nucić i widać było, że ten nowy przypadł im do gustu. Na swój sposób też grał jak Rude Boy i miał podobny, buntowniczy wizerunek. Chociaż jednak z drugiej strony był całkiem inny. Niby nowy i obcy ale przez to też ciekawy.

- Całkiem ładnie gra. - rzuciła Tasha gdy wciąż zbliżały się do centrum tego jeszcze dość rzadkiego tłumu jaki otaczał pickupa.

- Cholera, ten nasz palant to może nie wyrobić. - mruknęła skonsternowana Diane gdy do niej też pewnie dotarło, że Rude Boy może mieć problem pokonać takiego wirtuoza gitary.

- Tamci to chyba są z nim. - Val dorzuciła swoje widząc, że tuż przy pickupie stoi trzech czy czterech podobnych stylistycznie typków do tego gitarzysty. I też dokładali swoje do pieca. Jeden, pewnie perkusista, wybijał rytm pałkami na burcie pickupa i faktycznie ładnie się razem zgrywali. Pozostali też trzymali gitary albo dorzucali swój rytm do tego nie zaplanowanego koncertu. Nawet w takich improwizowanych warunkach dało się poznać, że mogli stanowić ostrą konkurencję dla “The Palantas”.

- A gdzie Rude Boy? - Eve zapytała szykując już aparat do uwiecznienia tej chwili i rozglądając się po tych parunastu osobach. Już były dość blisko ale, że tłumek koncentrował się przy samym pickupie no to nawet jak ich idol tam gdzieś stał to go na razie nie było widać.

- Sprawdźmy… ale nie podoba mi się, że fagas rypie RB na furze jak go nie ma w okolicy… albo znowu nie ogarnia - saper złapała pod jeden bok Eve, a pod drugi Willy, zakładając na gębę ten najbardziej czarujący uśmiech. Cięższe brzmienie wpadało w ucho, kark jakby odruchowo zaczynał bujać się w przód i tył do słyszanej melodii. Ruszyły foczym szpalerem przed siebie - Oddział uwaga, plan jest taki: podchodzimy i wybijamy go z rytmu. - łypnęła wesoło na dziewczyny - Wy już same wiecie najlepiej jak.

Tłumek przy pace półciężarówki nie był aż tak gęsty gdy się w niego weszło. A nawet się rozstąpił przed grupką młodych fanek “The Palantas”. Ich przybycie nie zostało niezauważone. Zwłaszcza jak Eve skorzystała z okazji by unieść aparat i szybko trzasnąć migawką czym zainteresowała gitarzystę. Wcale nie miał oporów aby być w oku kamery. Zresztą cały ten zespół gości zdawał się przejawiać zainteresowanie tą dziewczęcą grupą jaka zajęła pozycję w pierwszym rzędzie. Do tego taką co pod rozpiętymi kurtkami zarzuconymi tylko na grzbiet miały niecodzienne kiecki.

- Tasha. Pomósz! - Di prawie teatralnie poprosiła gwiazdę innej estrady o wsparcie. Zresztą nogi same już zaczynały wystukiwać rytm a głowy bujać się podobnie. Więc niewiele trzeba było aby blondynka zakręciła swoimi zgrabnymi bioderkami zaczynając swoje wizualno - estetyczne czary. Ktoś z widzów może i ją rozpoznał bo mamrotał, że chyba ją zna i widział już gdzieś. Indianka też stanęła na wysokości zadania. Stanęła tuż za plecami blondyny pozwalając by ta się o nią zmysłowo ocierała łapiąc dłońmi za tył jej głowy to osuwając się na dół ocierając się o jej przód swoimi plecami aż wylądowała przy jej nogach. Wilma złapała za biodra Lamii i objęła jej szyję ramionami jakby miały zamiar tańczyć przytulańca. Val zaczęła wybijać rytm klaskaniem a Eve próbowała to wszystko uwiecznić w kadrze.

- Zajebiste, po prostu zajebiste, jesteście zajebiście, te palanty nie mają do was startu! - niespodziewanie dał się słyszeć głos eksperta od wszelkich palantów który bił brawo i wydawał się być zachwycony całym występem jak i nowym, żeńskim zespołem fanek.

- O, Rude Boy! - Eve ucieszyła się, że się wreszcie znalazł i szybko wycelowała w niego aparat. I niespodziewanie nagle zrobiło się cicho. Ten gitarzysta spojrzał najpierw na nią z góry, potem na gwiazdę punk rocka.

- Chwila! Jak to Rude Boy?! To ty jesteś Rude Boy?! - gitarzysta zawołał zaskoczony rzucając oskarżycielski palec w pierś klaszczącego punk rockowca. Ten właściwie nie musiał odpowiadać. Bo gdy sprawa już się sypła to widownia, w większości pewnie goście z “41” wybuchnęła gromkim śmiechem. Co on przyjął z niewinnym uśmiechem rozkładając na boki ramiona. Za to ten długowłosy aż poczerwieniał ze złości.

- Dość tego! To jak jesteś Rude Boy to właź tu i zagraj! - zażądał ten długowłosy domagając się aby ten drugi przyjął wyzwanie do tego gitarowego pojedynku i wreszcie przestał ściemniać jakieś głupoty.

- No nie wiem czy jest sens, wymiatasz chłopie na tej gitarze, nie mam z tobą szans, nie wiem czy ktokolwiek ma. - Rude Boy oddał koledze po fachu wyrazy szacunku które nawet zabrzmiały szczerze. Chociaż uśmiechał się do tego tak, że mogło wyjść nieco ironicznie. Zwłaszcza jak ktoś był na niego wkurzony jak ten gitarzysta co przyjechał tutaj aby się z nim zmierzyć.

- Stawaj! - rzucił rozkazująco wskazując na pakę pickupa gdzie oczekiwał na lokalnego punkrockowca. Ten wzruszył ramionami i podszedł do swojego wozu aby tam wleźć.
Nie zaszedł jednak na wyższe piętro, bo drogę zagrodziły mu sylwetki w złotych, krótkich kieckach i o uśmiechniętych wesoło, umalowanych starannie twarzach.

Wyglądały mało punkowo, oprócz Di, ale gangerka wyglądała punkowo nawet bez ciuchów i śpiąca w wyrze gdzieś w porządnym, pruderyjnym domu.
- Cześć RB… znowu palanta nad palantami zgrywasz… i się nie chcesz z nami przywitać! - saper zaśmiała się kosmato, wyciągając do niego ramiona, aby objąć na powitanie i ucałować, jak na grzecznego fangirla przystało. Pociagnęła też dyskretnie Willy, aby zrobiła to samo. O resztę dziewczyn się nie martwiła, bo każda lubiła RB. Jego nie dało się nie lubić. Jeśli było się samicą.

Zanim sześć dziewczyn obściskało się i ucałowało ze swoim idolem to chwila minęła. Ale jakoś żadna ze stron się nie uskarżała. - No wiesz jak jest, muszę dbać o swoją zaszarganą reputację. - roześmiał się wesoło najpopularniejszy punkowiec w mieście gdy ściskał się z liderką tej dziewczęcej reprezentacji. - O, my się chyba jeszcze nie znamy. - przywitał się z Wilmą gdy przyszła kolej na nią a ona zrewanżowała mu się radośnie, dziewczęcym śmiechem. - Znów wszystko uwieczniasz? Że też ci klisza nie pęknie. - pokręcił głową z udawanym podziwem dla cierpliwości i uporu blond reporterki i też mu udało ją rozbawić. - Ah, moja ulubiona kelnerka w tym lokalu. - powiedział z uznaniem gdy witał się z dredziarą i ta aż się zarumieniła z radości, że tak jej przy wszystkich tych gościach z tego lokalu okazał taką sympatię. - Oh… To było… Mocne! - trochę zabrakło mu tchu bo Di jak się wreszcie doczekała na swoją kolej to nie oszczędzała ani swoich ani jego płuc więc prawie wsiadła na niego gdy oparł się plecami o kufer własnego wozu. - Miło mi poznać, jesteś jeszcze bardziej niesamowita na żywo niż to słyszałem. - na koniec przywitał się z Tashą z którą widocznie spotykał się pierwszy raz ale chyba coś z jej sławy do niego dotarło. Wreszcie był wolny więc rozejrzał się po parkingu i sobie życzliwej publiczności. Pewnie spora część go znała choćby jako częstego klienta Garry’ego albo i jako gwiazdę punk rocka.

- Na czym to ja… Ano tak… - jakby sobie musiał przypomnieć co mu te pół tuzina dziewczyn przerwało. Ale już spieszył aby nadrobić zaległości i władować się na własną pakę wozu. A cały ten show sprawił, że drużyna gości miała troszkę niewyraźne miny. Jakby nie do końca ogarniali co tu się właściwie właśnie stało. No ale ten cholerny palant był właśnie już na pace więc gitarzysta zdjął z siebie gitarę i mu ją podał aby grali na tym samym sprzęcie. Sam zaś zeskoczył na ziemię. Palant zaś stał z tą gitarą i jakoś tak sprawiał tak nieporadne wrażenie jakby pierwszy raz trzymał gitarę w rękach.

- To co mam zagrać? - zapytał ni to siebie, ni to widowni, ni to swojego oponenta któremu jakoś nie okazywał wrogości czy nawet niechęci.

Reszta damskiego wianuszka zgromadziła się przed improwizowaną sceną, uśmiechając się do swojego idola i palanta w jednym. Kątem oka jedna z nich, ta z papierami kaleki, obserwowała towarzystwo drużyny gości.
- Przecież wiesz - saper podpowiedziała, teatralnie przewracając oczami - To co zawsze, coś od serca!

Idol swojej widowni popatrzył na nią z góry, na swojego oponenta i kolegę od gitary, brzdąknął coś parę razy jakby na poważnie nie wiedział jak się używa gitary. Te dźwięki znów uciszyły widownię która wyczekiwała na pierwszy kawałek. No i w końcu popłynął. Brzdęknęły pierwsze struny, nuty i po paru chwilach już widzieli co to za kawałek. Rozległy się okrzyki aprobaty, trochę zamieszania i wreszcie poleciał kawałek. Nie wiadomo czy te mała sesja z szóstką kociaków stojących pod pickupem miało z tym coś wspólnego ale poleciał kawałek o kociakach. A nawet kocicach, tygrysicach i lwicach. O namiętności, o drpaieżności, o zapomnieniu i szale zmysłów. Nie było wątpliwości, że każda dziewczyna jaka była na parkingu chciałaby coś takiego o czym on śpiewał. A właściwiwie darł ryja i rwał struny gitary. Ale pewnie nie jedna chciałby przeżyć to właśnie z nim. A każdy facet pewnie chciał być taki jak on i mieć taką drapieżną kocicę o jakiej śpiewał. A do tego przecież to był ich Rude Boy! Lider “The Palantas”! Ten koleś co przyjeżdżał tutaj do Garry’ego na szamę tak samo jak oni, siadał przy tych samych stołach jak oni i szydził tak z systemu jak i samego siebie i swojej sławy. I za to go uwielbiali. Za to, że niby taki rozpoznawalny a wciąż gdzieś na tym podskórnym poziomie został takim zwyczajnym chłopakiem z gitarą i wcale nie udawał, że umie na niej grać czy śpiewać. A jednak umiał.

Umiał porwać za sobą publiczność. Gdy się nachylał do widowni i skracał dystans, gdy wyciągał do nich rękę by mogli go dotknąć a on mógł dotknąć ich, gdy śpiewał o namiętności tej zachłannej, nienasyconej, nieskrępowanej jaką pewnie każdy chciał przeżyć chociaż raz. Jak rozlewał energię i wydawało się, że maglowane przez cały weekend ciała znów są świeże, młode, dziarskie i nogi same skakały a ręce same klaskały. Nawet jeśli technicznie wiele mu brakowało do swojego oponenta to i tak z miejsca było wiadomo dla kogo bije serce tej pstrokatej widowni pod chmurką. Wreszcie kawałek się skończył a ich gwiazdor skromnie ukłonił się swojej publiczności jakby to nie było nic wielkiego.

Ledwo to zrobił, a pod sceną wybuchł dziki pisk i entuzjazm. Mazzi klaskała i razem z resztą swoich dziewczyn wiernie dawała upust nagromadzonym przez te parę minut emocjom, reagując równie głośno co żywiołowo. Do spółki z Diane praktycznie ściągnęły palanta na poziom podłogi, gdzie znów otoczyły go szczelnym, babskim kordonem, chichocząc i wieszając mu się na szyję, jak na wierne, roztopione wrażeniem fanki przystało.
- Och, RB! Namów tych swoich palantów żebyście znowu zagrali w starym kinie! - ćwierkała, przytulając się wdzięcznie do boku gangera, pieszczotliwie gładząc go po czarnych włosach, a oczy jej lśniły. Z początku bała się podskórnie kolejnego powrotu na Front, wywołanego jego muzyką, lecz tym razem to nie Fargo miała przed oczami, gdy śpiewał. Tym razem widziała drzewo nad jeziorem obok najlepszego klubu w całym cholernym Sioux Falls. Wspomnienie rozlewało się przyjemnym ciepłem po trzewiach, muzyka sprawiała że krew szybciej płynęła, zaś skóra stawała się nadwrażliwa na dotyk i Mazzi miała stuprocentową pewność, że gdyby jeden pseudo oficer oddziału paralityków z Waters był tu teraz, zdarłaby z niego ten przeklęty mundur na samym środku parkingu, mając gdzieś kto widzi i co o tym sądzi.
- Musicie wkrótce znowu zagrać, prawda foczki? - skończyła, patrząc po twarzach przyjaciółek.

Właściwie nie musiała pytać. Dziewczyny podchwyciły pomysł i zaczęły coś piszczeć, śmiać się, łapać go jakby każda coś koniecznie chciała mu coś powiedzieć, pokazać albo dotknąć. Zresztą inni też śmiali się, przekrzykiwali i dorzucali swoje. Zrobiło się całkiem dziko, spontanicznie i punkowo. A ich ulubieniec, nawet jeśli tylko darł ryja na pace swojego pickupa i nie do końca umiał grać na tej gitarze to bezsprzecznie był ich ulubieńcem. Ale był też kolegą.

- Dobra, dobra, już, już! - Rude Boy wreszcie wyzwolił się na tyle by znów wstać na pakę i uniósł ręce na znak, że chce coś powiedzieć. Więc fala pisków, krzyków i radości uciszyła się na tyle, że dali mu dojść do głosu.

- Macie rację, dawno nie było żadnego, punkowego koncertu w tym mieście… - zaczął Rude Boy i zaraz musiał przerwać bo wszyscy zaczęli się drzeć, gwizdać i klaskać z entuzjazmu. I chwilkę to trwało nim znów gestem uciszył widownię.

- Dlatego zapraszam was na koncert! Tam gdzie, zawsze, w starym kinie! Jak nas nie wpuszczą bo za cholerę nie byliśmy umówieni to zagramy przed kinem! - ogłosił swoim fanom pewnie zdając sobie sprawę, że znienacka i bez przygotowań to może być “troszkę trudno” zorganizować koncert.

- To zagracie u nas! My mamy miejsce! Albo tutaj! - niespodziewanie wydarła się krótkowłosa blond reporterka wywołując falę zamieszania ale i radości. Wszyscy byli gotowi pojechać na taki koncert.

- A kiedy?! - krzyknął ktoś kto siedział na bagażniku sąsiedniego samochodu. Inni też podchwycili ten temat.

- Jutro? - Rude Boy zaproponował dość niefrasobliwym tonem. A niewielki tłumek przywitał to z entuzjazmem.

- W każdym razie chciałbym zagrać z chłopakami. Chodźcie ty chłopaki, no, dawajcie, zmieścimy się wszyscy… - niespodziewanie jakby przypomniał sobie i wszystkim o tych długowłosych chłopakach z metalowej kapeli. Wyciągnął do nich rękę i w przenośni i dosłownie gdy pomógł im wejść na swoją pakę. A ci trochę zaskoczeni, trochę się wahali ale ten gitarzysta pierwszy złapał tą wyciągniętą grabę i potem już poszło. Po chwili idol tutejszej publiczności stał wśród tych chłopaków z innej kapeli i dalej przedstawiał swój program na jutro.

- To jest Iron! Słyszeliście jak wymiata na tej gitarze? - przedstawił tego który rzucił mu wyzwanie. I technicznie to pewnie je wygrał. Chociaż Rude Boy miał zbyt mocną pozycję wśród otaczających go ludzi by parę nut mogło go strącić z piedestału. Ale okazało się, że nie był samolubny. Widownię też podchwyciła aplauz doceniając gitarowe wyczyny drugiego z gitarzystów.

- Iron przyjechał z daleka. Razem z “Iron First”. I będą tu parę dni. Dlatego chciałbym abyśmy razem zagrali i mam nadzieję, że przyjdziecie na nasz koncert. - zaprosił te może tuzin czy dwa osób jakie do tej pory się zebrały na parkingu na ten nieplanowany koncert jutro w starym kinie. I posypały się obietnice, że przyjdą, przyjadą i w ogóle będzie to na pewno świetny koncert na takim spontanie.

Mazzi za to łypnęła na Eve, przybierając zamyśloną minę. Koncert u nich? Pewnie w magazynie…
- Jasne, wpadajcie - zwróciła się do muzyków, uśmiechając czarująco gębę - Miejsca starczy, dwa wiaderka prądu i parę kabli też. W zamian nam pomożecie wyburzyć ścianę i wynieść trochę gruzu, uwiniemy się w godzinę. Takie silne, zdolne chłopaki ogarną to od ręki, a przy okazji poratują damy w potrzebie - przyciągnęła fotograf i żołnierkę pod boki, całując każdą czule w skroń - A w ogóle skąd jesteście? Tego palanta kojarzymy, wy w tej chwili przypominacie bandę sfinksów… to co? Dacie się zaprosić na drina? Garry ma świetne wino - wyszczerzyła ząbki - Rocznik środa.

- Jesteśmy z Vegas. - tyle zdążył powiedzieć Iron a raczej krzyknąć bo się zrobiło całkiem głośno. Zwłaszcza po tej propozycji koncertu i drinka. Tego chyba Iron Fist się nie spodziewali i wydawali się wciąż trochę oszołomieni. Ale i szczęśliwi. Hurtowo ruszyli w stronę wejścia do “41” na czele peletonu szli Rude Boy i Iron w otoczeniu Kosmicznych Kociaków jakby od dawna byli kumplami.

Wewnątrz też było zamieszanie no i jakoś tak się ułożyło, że wszyscy albo chociaż znaczna część wylądowała przy dawnym sole szóstki dziewczyn. Teraz te dwa połączone stoły wydawały się w sam raz na ich pół tuzina i prawie pół tuzina muzyków z obu zespołów.

- A o co chodzi z tym graniem u was? - gdy nadarzyła się okazja to punkowiec zapytał Lamię i Evę o ten koncert co to w pierwszej chwili wydawał się jakimś żartem.

- My mamy miejsce! Cały magazyn! No nikt go nie używa i grzyb, pajęczyny i takie tam. No ale jak macie grać na dworzu to już chyba lepiej u nas. To tam gdzie moje studio. Eve Anderson, fotograf. Tak nad wejściem pisze. Zaraz przy starym kinie to po sąsiedzku prawie. - fotograf szybko wyjaśniła najważniejsze rzeczy z tym adresem alternatywnego koncertu. Rude Boy zamyślił się chyba wciąż to trawiąc a kocice już zaczynały się zapoznawać z członkami drugiego zespołu.

- Brud, pajęczyny, gruz i grzyb… czujesz? - saper wychyliła się trochę, aby przez blondynkę na punka, szczerząc się do niego wesoło. Siedzieli on, Eve, Lamia i Iron, z Willy po drugiej stronie. - To zapach taniego wina i podłych fajek… przecież nie będziemy robić koncertu w “Honolulu”, na pohybel systemowi - dorzuciła, opierając się ramieniem o bark siedzącego obok muzyka z Vegas - Skrzykniemy nasze kumpele, załatwimy kapelom zaopatrzenie w płynie, cobyście nie przeschli za mocno. Głośniki pomogę wam podłączyć jak je przywieziecie. Wiesz że umiem w mechanikę - zatrzepotała rzęsami - Ale tym razem nie spodziewaj się ani piżamy, ani stroju królika.

- Stroju królika? - Wilma zmarszczyła brwi chyba nie bardzo wiedząc o co chodzi ale jednak ja to zainteresowało.

- Takie tam. Stare dzieje. - Rude Boy machnął ręką i wrócił do tego o czym mówili. Ale trochę go to wybiło z rytmu więc chwilę to trwało.

- No miejsca u nas jest dużo. Nie ma sceny. No chyba, że rampy. Takie dla ciężarówek. Nie wiem jak ze światłem ale chyba znajdzie się jakiś magazyn co jest. Sprawdzimy to dzisiaj. No i jak macie jakieś głośniki czy coś do podłączenia no to chyba powinno dać radę. Tak jak Lamia mówi. Tylko byście z tym musieli przyjechać trochę prędzej by to ogarnąć. I tam jest… bardzo punkowo… - Eve jako najbardziej zorientowana osoba w temacie szybko starała się nakreślić reszcie jak to wygląda w tych magazynach do jakich nikt zazwyczaj nie zaglądał.

- No ciekawe. No dobrze, że mówicie bo tak z dnia na dzień to rzeczywiście może być trudno ugadać ten koncert w starym kinie. - punkowiec główkował jeszcze i chyba nie był tak całkiem palantem na jakiego się zwykle zgrywał.

- Ja też trochę się znam na kabelkach i innych takich. Jak coś potrzeba to mogę pomóc. - Wilma nie bardzo wiedząc czego się spodziewać po tych magazynach i koncercie dorzuciła swoją ofertę jako pomoc techniczna.

- To możemy pojechać do nas. Wszystko wam pokażę. - zaproponowała blondynka wskazując na parking widoczny za oknem gdzie stały zaparkowane fury.

- Ale teraz to chyba nie. Czekamy na tego Kenny’ego. - Wilma zmrużyła oczy przypominając sobie jaki był oficjalny cel przyjazdu do tego lokalu w to południe.

- Oczywiście. - Eve zgodziła się potulnie przy okazji zbliżając swoje usta do ucha Lamii. ~ Tam jest bardzo brudno. Naprawdę bym tam wam chętnie pokazała wszystko. Naprawdę wszystko. ~ szepnęła do jej ucha podekscytowanym głosem i jakoś tak przy okazji, całkiem przypadkowo, gdzieś tam na dole, skierowała dłoń Lamii na swój podołek.

- Naprawdę? - saper założyła profesjonalną maskę uprzejmego zdziwienia oraz zadumy, tylko jej ręka coś za bardzo chętnie gładziła materiał na podołku fotograf. Pomyśleć, że miały wygrzać kości w jacuzzi…
- Cholera, skoro taki tam syf… musimy wziąć kamerę - dodała szeptem, całując ją w usta krótkim, ciepłym pocałunkiem, zanim nie wyprostowała się, aby rozejrzeć po stole. Zmrużyła jedno oko, podejmując szybko decyzję, w czym pomagało leniwe drapanie Irona po ramieniu.
- Czekamy na jednostki w odwodzie, a potem relokujemy oddział prosto do bazy - pokiwała głową, zatrzymując spojrzenie na Willy - Wsparcie techniczne będzie kluczowe dla powodzenia operacji - przeniosła wzrok na Val - Tak samo jak prężna linia zaopatrzeniowa. Macie tam gdzieś na zapleczu ze trzy skrzynki tego paskudnego, antyburżuazyjnego wina ze środy? A wy co pijacie? - na sam koniec popatrzyła gitarzyście z Vegas prosto w oczy, unosząc pytająco jedną brew.

- Alk. - padła krótka i mało wybredna odpowiedź która solidarnie rozbawiła obsadę obu złączonych stołów.

- Pójdę pogadać z Garrym. - Val zrozumiała w lot o co chodzi i wstała ruszając w stronę baru i swojego szefa.

~ I jeszcze z kamerę? Ojej Lamia, aż nie wiem czy tyle dam radę tu wysiedzieć! ~ Eve skorzystała z zamieszania by jeszcze szepnąć słówko na ucho swojej ukochanej i dodatkowo gorąco ścisnąć jej rączkę. Przy okazji jeszcze mocniej wciskając ją w swój podołek.

- A to gdzieś obok starego kina? Studio foto? No chyba wiem gdzie. To twoje? Nie wiedziałem. - Rude Boy nieświadom tych szeptanych ustaleń zagadnął Eve o ten adres docelowy a ta trochę w roztargnieniu ale pokiwała głową twierdząco.

- O rany ale czad! Będziemy mieć własny koncert! - co prawda Diane była zagorzałą fanką Rude Boy’a bo i wcześniej nawet z Mason zdarzało jej się przyjeżdżać na jego koncerty. A do tego sama zamierzała zostać gwiazdą. Chociaż w innej branży. Pewnie dlatego umościła sobie na kolankach dziewczynę o blond włosach rodem z teksańskiej farmy. A Tasha nawet jako wdzięczna i uległa blondyneczka nadal potrafiła robić show i wrażenie praktycznie niewiele więcej robiąc poza samym siedzeniem na kolankach Indianki. Ale było prawie pewne, że wiele osób zazdrości motocyklistce takiego “ciężaru” na kolankach. A mimo to patrząc jak szybko Di wtopiła się w “Iron Fist” dało się poznać, że chyba ma je za bratnie, rogate dusze i cieszy się, że zagrają razem z ich palantami i to praktycznie na własnym podwórku.

- Wiecie co chłopaki? - Wilma też się włączyła do rozmowy. A, że zawiesiła głos to sporo głów zwróciło się ku niej czekając co powie. - Może darujcie sobie to kino? Co będziecie ludziom biznesu głowy zawracać, nerwy sobie nawzajem szarpać i czas tracić? Macie u nas miejscówkę i zaproszenie. No co? Odrzucicie nas? - zapytała patrząc trochę ironicznie i na RB i na Irona i na resztę jego zespołu.

- Ona ma rację! Chrzanić to kino! Robimy koncert u was! - Iron machnął ręką i zawołał buntowniczo na pohybel systemowi. Co znów spotkało się z aplauzem zapraszających i zapraszanych.

Saper westchnęła w duchu, chociaż twarz rozjaśniał jej uśmiech. Tak oto plany po raz niemożliwie kolejny brały w łeb i szły się gonić, bo następowała nieoczekiwana zmiana. Zamiast w miarę spokojnego wieczora w bardziej damskim niż męskim towarzystwie, szykował się im nalot na chatę wywrotowych elementów w skórzanych kurtkach i z gitarami. W dużej ilości.
- Świetnie, dokładnie to chciałam usłyszeć - wychyliła się w drugą stronę. Tam gdzie ten cały Iron i powolnym ruchem podniosła dłoń, aby poprawić mu kołnierzyk kurtki. Gapiła mu się przy tym głęboko w oczy, wciąż nie przestając się uśmiechać. Jeśli dałoby się dziadów dziś zagonić do roboty, jutro Mazzi mogłaby podjechać pod kołchoz pogadać z Olim. Ach, marzenia.
- Ej RB, a co z moją gitarą? - nagle przypomniała sobie o istotnym detalu, wracając głową do punkowca po drugiej stronie blondyny.

- No jak Garry jej nie wywalił to jest. Na zapleczu. Val jak wróci to zapytam. - punkowiec wzruszył ramionami wydłubując z kieszeni paczkę zmiętolonych fajek. Wyjął z niej jedną, wsadził sobie w usta i gestem zaproponował czarnulce. A brodą wskazał na salę gdzie dredziara rzeczywiście wracała już do ich stolika.

- Tak, mamy parę skrzynek piwa, wino mniej schodzi no to jest tylko jedna. Garry mówi, że, możecie kupić. - kelnerka zreferowała jakie jej lokal ma stany magazynowe do rozdysponowania.

- Dobra to ja wezmę tą skrzynkę wina. Na zeszyt. - RB zgłosił swoje zamówienie i w pierwszej chwili brwi Val nieco uniosły się do góry a po stole przeszedł szmer zaskoczenia i zadowolenia. A potem śmiechu gdy okazało się, że to gest “na zeszyt”.

- To my weźmiemy skrzynkę browara. Albo dwie. Ile to będzie? - Iron może chciał zaimponować towarzystwu, może znał możliwości swojego zespołu a może chciał ulitować się nad towarzystwem by nie siedzieli o suchych pyskach. Kelnerka zastanawiała się chwilę i szybko rzuciła ceną na co ten zgodził się bez wahania. Co znów wywołało falę radości.

- Val! - RB zawołał do pleców odchodzącej już kelnerki. Ta odwróciła się by spojrzeć co jeszcze potrzeba. - I weź przynieś tą zapasową gitarę co? Ta co tam u was na górze leży. - poprosił ją grzecznie na co blond dredy pokiwały się i dziewczyna znów ruszyła w stronę baru.

- My też weźmiemy jedną skrzynkę browarów i dwie… a chuj - Mazzi westchnęła, machając ręką symbolicznie - Skrzynkę browarów i pięć butelek bourbuna. I jakiś rum, obojętne. Może być ten, którym Garry doczyszcza kotły ze spalenizny - odwróciła się od odchodzącej kelnerki i łypnęła na Diane. Łypała tak przez moment, aż się naraz zaśmiała krótko.
- Di, skoro i tak czekamy na Kenny’ego, a ty masz motor - podjęła wesołym tonem - Myślisz że zdążysz podskoczyć do Krakena i zobaczyć czy nasze foczki z Det gdzieś się tam samopas szwendają? My tu poczekamy, a gdy przylezie, zawiniemy do nas, adres znasz - dokończyła, zaczynając się rozglądać po sali. Westchnęła znowu, tym razem na głos - Dooobra… w końcu się wezmę i rozkręcę tę bimbrownię, na razie niestety prowiant na wynos. Na długo przyjechaliście? Vegas tak z deka daleko.

- A na kilka dni. Chcieliśmy złapać tego palanta i mu pokazać jak się wymiata na gitarze. - Iron zaśmiał się rubasznie wskazując brodą na Rude Boy’a.

- No i pokazaliście. Może się wreszcie nauczę jakiegoś podstawowego chwytu. - RB zaśmiał się bez skrępowania nic sobie nie robiąc z takiej uwagi a nawet przyjmując ją za dobrą monetę.

- A mogę zabrać Tashę? Smutno mi będzie tak samej. - Di nie miała nic przeciwko temu by skoczyć do Krakena po ich nowe znajome ale zrobiła proszącą minkę jakby prosiła mamę czy może zabrać ulubioną koleżankę na spacer.

- Mówisz, że wreszcie to twoje szarpanie drutów nabierze sensu i melodii? - Lamia zwróciła się do punka powątpiewającym tonem i delikatnie pokręciła głową - I jeszcze porządny zespół założysz, a nie zbieraninę największych palantów w mieście, co z drzwiami z prób wychodzą, jak się im korona na głowie przekrzywi - powachlowała rzęsami, a oczy jej uciekły do Indianki.
- Jasne Kociaku, bawcie się dobrze - posłała im całusa, a potem zogniskowała wzrok na tym całym Ironie, parskając pod nosem i rozkładając bezradnie ręce - Zapomniałam o czymś, a skoro już się macie nam wbić na kwadrat… to Di, nasz spec od rozrób i gangów - wskazała Indiankę, a potem blondynę na jej kolanach - To Tasha, nasza królowa tańca. Prawdziwa i doceniana artystka. Ten słodziak to Eve, moja dziewczyna - pocałowała blondi zaznaczając prawo własności i podpisując je językiem w jej ustach. Następnie tak samo pocałowała rudzielca - A ta ślicznotka to Willy - patrząc drugiej bękarcicy prosto w oczy dodała z uczuciem - Moja dziewczyna. Ja jestem Księżniczką - puściła vegasczykom oko - Ale możecie mi mówić Lamia.

Dziewczęta reprezentowały się wdzięcznie przy tej prezentacji. W odpowiednich momentach albo machając rączkami, uśmiechając się czy zgodnie i pogodnie kiwając główką. No albo przyjmowały pocałunki Księżniczki tak wdzięcznie, że aż nie chciało się przerywać. Panowie, zwłaszcza ci z Vegas też chętnie kiwali głowami przyjmując to do wiadomości gładko i wesoło.

- No a ja jestem Iron, ten tu to Łysy a tamten to Martin, Indi i Garo. - lider “Fistów” też się zrewanżował i przedstawił swoich kompanów i teraz oni mówili odpowiednio “siema”, “cześć” czy coś podobnego.

- No ale to wy to tak… - Iron wskazał na Lamię i jej dwie partnerki jakby przypuszczał, że ktoś tu się może coś pomylił albo nie tak zrozumiał.

- My jesteśmy we trzy. Taka transakcja łączona. Skomplikowana sprawa. - Wilma machnęła ręką chyba uznając, że nie bardzo chce jej się tłumaczyć ich mało standardowy związek. Iron może by dociekał dalej a może nie no ale motocyklistka się podniosła od stołu przy okazji zmuszając do tego samego Tashę.

- No a ja jestem gwiazdą porno. A dzisiaj będę zapinać Tashę bo się zgodziła no ale z wami mam nadzieję też się poznamy bliżej. Aha bo jako gwiazda to zapinam foczki. Jak jakieś macie to je dawajcie. My teraz lecimy do innej knajpy po nasze dwie kumpele. - Di szybko tłumaczyła powoli wstając i wypakowując się zza stołu na wolną przestrzeń. A ironi mieli miny jakby się zastanawiali czy przypadkiem drużyna tubylców nie robi ich w balona. No ale Diane i Tasha jeszcze im pomachały na pożegnanie i ruszyły do wyjścia.

- A myślałem, że takie rzeczy to tylko w Vegas. - zaśmiał się cicho Garo wciąż chyba będąc pod wrażeniem tego wszystkiego.

- Jak to gwiazdą porno? - Łysy zapytał jakby coś jeszcze mu się nie zgadzało w tym co na wyjście powiedziała gangerka.

- To ta? - znów ich zdekoncentrowała jakaś dziewczyna. Tym razem Val która wróciła do stołu z gitarą. A instrument zainteresował wszystkich.

- Ta. Dzięki Val. - Rude Boy pokiwał głową odbierając instrument i obejrzał ją chwilę. Złapał i brzdąknął kilka nut. Spojrzał na da Lamię i uśmiechnął się niewinnie. - I co? Podoba ci się? Może być? - postukał pudło gitary.

Pieprzony palant nie musiał pytać, on wiedział. Mimo tego nie odmówił sobie przyjemności rzucenia oczywistych słów, zaś saper zostało zareagować tak, jak oboje oczekiwali. Chichocząc z zachwytem pokiwała żarliwie głową, a wzrok jej uciekał dziwnie od gitary, do ust gangera. Zanim pomyślała co robi, wychyliła się, zarzucając mu ręce na szyję i mocno przytuliła.
- Bardzo - wymruczała, śmiejąc się i całując go po twarzy. Parę razy przypadkiem trafiła w usta, aby w pewnej chwili zwinnym ruchem wślizgnąć się na punkowe kolana. Sama ujęła gitarę, powtarzając chwyt muzyka. Zamarła tak, z plecami przyklejonymi do jego piersi.
- Jest idealna… - dodała niskim głosem, ostrożnie trącając struny - Od czego się zaczyna?

- Od chwytu. Załóż pasek… No i już trzymaj jak trzymasz. - uśmiechał się oszczędnie ale dało się wyczuć, że też dzieli tą radość i przyjemność z brania i dawania. Przełożył pasek gitary przez jej głowę a reszta stolikowych gości obserwowała tą instrukcję obsługi gitary dla początkujących.

- I grasz. - powiedział tak po prostu jakby to było oczywiste i najprostsze na świecie. Brzdąknął palcem strunę i instrument wydał pierwszy dźwięk. - A drugą ręką możesz skracać albo wydłużać dźwięk. - powiedział obejmując gryf drugą dłonią i na próbę złapał przy samym końcu a potem coraz bliżej i bliżej. Dźwięk trącanej struny rzeczywiście zmieniał się w zależności gdzie drugą dłoń dawała jej luz. - No i każda struna ma inną grubość więc też wydaje trochę inny dźwięk. Każdą możesz bardziej albo mniej napiąć tym czymś. - wyjaśnił klepiąc coś na końcu gryfu co wyglądało jak mały klucz do regulowania naciągu tych strun.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172