Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-10-2020, 23:37   #231
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
- To z czasem załapiesz. Najważniejszy jest rytm. Do rytmu wystarczy nawet jedna struna. Rytm jest najważniejszy. Rytm każdy słyszy instynktownie. Całą swoją osobą. To rytm sprawia, że zaczynamy kiwać głowami, wybijać go klaskaniem czy tupać nogą. A rytm da się zagrać na wszystkim. Nawet na najbardziej zdezelowanej gitarze z jedna struną. Bo rytm jest w nas. Skryty pod powierzchnią. A gra go odsłania. Pozwala się podzielić swoim rytmem z innymi. - tłumaczył jakoś tak zwyczajnie i po ludzku a brzmiało na wpół mistycznie jakby zdradzał prawdy objawione. Na potwierdzenie tych słów rzeczywiście zaczął wybijać ten rytm. Najpierw stukając kciukiem w pudło gitary by wszyscy go złapali. Potem zaś zaczął go odgrywać na jednej tylko strunie. Przez stół przepłynął dźwięczny głos tej jednej struny. A Ironi i dziewczyny nie oparli się pokusie by się nie dołączyć. Wygrywali ten sam rytm klaskaniem, uderzaniem dłonią w stół czy butami o podłogę. Zaczął Iron a potem dołączyła się reszta. Po chwili rytm spotężniał, opanował oba złączone stoły i rozszedł się na resztę lokalu. Gdzie znów przyłączały się kolejne osoby wszystkie czując ten sam rytm i dzieląc się z nim ze sobą nawzajem. W pewnym momencie RB wziął dłoń Lamii i położył ją na tym pudle. Wystarczyło trącać tą strunę w rytmie jaki nadawało już z pół lokalu.

W jego wykonaniu wyglądało prosto, naturalnie. Zupełnie jakby gryf był przedłużeniem jego ramienia, za to w przypadku Mazzi początek był ciężki. Czuła że jej palce są sztywne jak kołki, którymi punk trącał strunę gitary. Pomagał dziewczynie, potem zwalniał chwyt, ledwo muskając jej dłoń, aż wreszcie zostawił granie w gestii saper, a ta zahipnotyzowana powtarzała rytm, jako prosty, wpadający w ucho. Kątem oka zarejestrowała błysk flesza z boku, zbyt zapatrzona w instrument, albo w palanta którego kończynami była obramowana.
Początkowe spięcie puściło, na kobiecej twarzy pojawił się uśmiech.
- Buddy, you're a boy make a big noise, playin' in the street gonna be a big man some day - zaczęła śpiewać, a poszatkowana pamięć podawała znane słowa. Gdzieś za barierą amnezji znów się coś pojawiło, poruszając nerwowo… niestety był to ruch krótki i odległy. Nic co by jej dało zaczepienie do powrotu migawki wspomnień. Ale śpiewała dalej, kiwając głową w rytmie nadawanym przez uderzające w stół dłonie i tę jedną, biedną strunę gitary - You got mud on your face. You big disgrace. Kickin' your can all over the place, singin'!

I jakoś poszło. Wspólnym wysiłkiem, wspierając się nawzajem, gitarą, rytmem, klaskaniem i chórem ledwo zgranych głosów prześpiewali ten stary kawałek a zwłaszcza refren. Na koniec wszyscy roześmiali się i zaczęli bić sobie nawzajem brawo, coś krzyczeć, gratulować no a gitarzysta i jego uczennica byli w samym centrum tej hecy.

- No widzisz? Teraz już umiesz na tyle by grać punk rock. - zaśmiał się lider “The Palanthas” gdy te pierwsze podstawy mieli już za sobą.

Naraz zrobiło się dziwnie romantycznie, na punkowy sposób, ale zawsze. Mazzi odpowiedziała mu śmiechem, całując w zarośnięty policzek.
- Dzięki RB - powiedziała przez zaciśnięte gardło, patrząc mu w oczy. - To teraz jeszcze parę lekcji i kto wie? Jeszcze stwierdzisz, że wreszcie przyda się w tym waszym zespole ktoś, kto przynajmniej w teorii umie grać, a nie tylko szarpać te druty na trzy akordy - mówiąc odzyskiwała lekki, zblazowany ton. Jednak z kolan gangera jakoś nie chciała się ewakuować - Jest też kwestia dobrego PRu… odpowiedniej reklamy. Prezencję, cycki i wysokie obcasy - parsknęła na koniec.

- Czemu nie? Przyjdziesz kiedyś do nas na próbę, tam w magazynie koło szpitala, i kto wie? - punkowiec wzruszył ramionami nie wykluczając takiej możliwości.

- Lamia na pewno wyjdzie genialnie! Jak zawsze zresztą. - Eve okazywała po raz kolejny niezłomną wiarę w talenty i możliwości swojej pierwszej dziewczyny.

- I jeszcze jakieś podarte pończochy i pieszczochy. - Val zaśmiała się dodając więcej gadżetów do tego wyimaginowanego wizerunku Lamii jako punk girl.

- Chyba wiem gdzie - sierżant udała że się zamyśliła, łypiąc na palanta - Coś kojarzę… jakiś płot, ciemną noc i zasieki. Jakiegoś szarpidruta co nie pozwalał ludziom spać - pokiwała głową z namaszczeniem - Znajdę, przyjdę w tych porwanych kabaretkach i pieszczochach. Założe też tandetne klipsy z agrafkami - skubnęła zębami wargę, śmiejąc się do niego oczami - Albo jeśli ładnie poprosisz, lub pomożesz z chłopakami nam zburzyć tę cholerną ścianę i wynieść parę cegieł, to poproszę Eve żeby wam na następny koncert ogarnęła porządny plakat. - ściągnęła usta w dzióbek - Trochę bardziej profesjonalny niż mazaki i kredki świecowe. Jakieś foczki, gitary. Czerwony napis The Palants - zmrużyła jedno oko.

- Profesjonalny plakat? Żartujesz? Nie obrażaj nas. Mam się sprzedać komercji?! - RB udawał w pełni oburzonego na tak niemoralną propozycję jak tylko blond główka pokiwała twierdząco głową na znak, że może taki plakat zmajstrować. To znów rozbawiło chyba wszystkich przy stole.

- Te podarte pończochy i tandetne klipsy… Tak, wolałbym postawić na to. - dodał z uśmiechem odgarniając jej kilka czarnych kosmyków za ucho.

- Jakiej komerchy, skoro plakat zrobią go twoje wierne fanki? - saper przekrzywiła głowę, ułatwiając mężczyźnie zabawę - Będą na nim te podarte pończochy i klipsy. Skórzane spodnie i głębokie dekolty… zastanów się. - dodała mrucząco, mrużąc oczy tuż przy jego twarzy - O tak, ten zestaw zawsze dobrze wygląda… pojawię się na waszych próbach, obiecuję. Kto wie? A nuż naprawdę zyskasz swoje sceniczne ozdobniki bo sorry przystojniaku… ale te pończochy o wiele lepiej wyglądają na mnie, niż na tobie.

RB zmarszczył brwi udając, że się poważnie zastanawia nad tą propozycją. Na wszelki wypadek spojrzał jeszcze na resztę swoich fanek.

- No tak, wszystko zostaje w rodzinie. - Val pokiwała swoimi dredami na znak poparcia dla pomysłu swoich koleżanek i wspólniczek.

- I przecież nikt na tych plakatach nie będzie zarabiał, wszystko zrobimy po kosztach. - ich blondwłosa ekspert od fotografii i obróbki zdjęć wszelakich dorzuciła swoje trzy grosze by punkowy zespół nie musiał obawiać się o swoją reputację.

- No dobra. Niech będzie z tymi plakatami. - gwiazda lokalnego punk rocka zgodziła się wreszcie na tą propozycję ku radości swoich fanek i nowych kolegów.

- Dobra ekipa, ogarniamy się i szykujemy do wylotu! - Mazzi poczekała aż okolica się wycieszy, a potem szybko wstała, przybierając ton sierżanta w bardzo nieregulaminowym uniformie. Może dlatego, że widziała już ciągnącego do baru Kenny'ego. A może chodziło o zbliżający się wielkimi krokami wieczór i chęć przeniesienia na własne śmieci.
- Czas operacyjny pięć minut! Di i Tasha jadą do Krakena po nasze laski, wy się pakujcie w fury. RB pomożesz chłopakom przenieść alko do ciężarówki? Kociaczku, pojedziesz pierwsza i pokażesz im trasę. Willy, jedź z Ironem i jego szarpidrutami żeby się nam nigdzie po drodze nie zgubili - schyliła się, całując obie swoje dziewczyny i już wyskoczyła pod bar, gdzie już chwilę wcześniej wyhaczyła całkiem sympatyczną parę punków. Zagadała do nich, trochę pobajerowała i gdy ruszała na parking przywitać Kenny'ego, pod bokami miała dwie nowe, ale całkiem sympatyczne foczki na wieczór.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 16-10-2020, 07:21   #232
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 46 - Punk’s Party

Czas: 2054.09.28; pn; popołudnie
Miejsce: Sioux Falls; mieszkanie Mazzixxx
Warunki: ciepło, sucho, gwar rozmów na zewnątrz jasno, nieprzyjemnie, pogodnie, powiew


Impreza



Wydawało się, że ledwo co z Wilmą pakowały się do małej osobówki Eve gdy wyjeżdżały na spotkanie do “41”. A już były z powrotem. Tylko tym razem na czele paru samochodów z których wysypał się radosny, pstrokaty tłumek. Gdzie z połowa osób miała na sobie jakieś skórzane kurtki. Z czego Ironi mieli naszyte na plecach naszywki z wizerunkiem żelaznej rękawicy więc trochę wyglądali jak jacyś gang. Tylko motorów im do kompletu brakowało.

Koniec końców całe towarzystwo władowało się po kratownicowych schodach do drzwi obitych blachą i dalej do środka. Wspólna chata wojskowo - fotograficznego czworokąta powierzchniowo najbardziej składała się z dużego pomieszczenia na którego peryferiach były drzwi wejściowe, do sypialni, studio czy aneksu kuchennego. Tutaj skupiało się życie kuchenne i towarzyskie. Więc teraz chociaż po kolei i na raty rozsypało się po różnych stołach, sofach, kuchni czy pod ścianami z tuzin osób to jakoś ludzie nie wpadali na siebie. A wytworzyła się całkiem luźna i radosna atmosfera. Jak na jakimś zapleczu koncertu co się wychodzi zajarać czy pogadać by na siebie nie wrzeszczeć. Potem jeszcze dojechały dziewczyny z “Krakena”.

Na szczęście start mieli z lokalu Garry’ego a metę w domu. Więc jak po tak bogatym w przygody weekendzie zasoby mieszkania Mazzixxx nie było za bardzo dostosowane do inwazji prawie dwóch dziesiątek osób to z pomocą Val i reszty udało się przed wyjazdem zamówić coś z kuchni na wynos. I nawet jak trzeba było trochę poczekać to jakoś nikt nie narzekał. Przy okazji Lamia miała okazję poznać nowe koleżanki. Lisa i Tina i tak ciekawie zerkały w stronę punkowych muzyków. Więc niewiele im trzeba było aby udało się je zaprosić na wspólną z nimi imprezę na domowym adresie. Z dobry kawałek później całe towarzystwo się solidnie przemieszało. Lamia tylko na zmianę słyszała urywki rozmów to tu to tam, czy jakieś głośniejsze wybuchy śmiechów i zawołań gdy na przemian każdy gadał z każdym a partnerzy w tych rozmowach dość płynnie się zmieniali.


---


Wilma i Tod



- To mówisz Tod taki z ciebie jebaka tak? - Wilma dyskutowała sobie gdzieś pod ścianą z jednym z chłopaków z Ironów. Ten najwidoczniej próbował ją przekonać pewnie właśnie do tych swoich atutów.

- Pewnie! Wiesz ile ja lasek zaliczyłem? Dziewczyno! I każda pytała o następny raz! - Tod nie miał może bajery najwyższych lotów ale za to w jego głosie i postawie brzmiała absolutna pewność siebie.

- O? Naprawdę? - Wilma uniosła brwi w uprzejmym i chyba trochę rozbawionym spojrzeniu.

- No pewnie! Co? Chcesz się przekonać sama? Jestem największym maczo po tej stronie Ścieku! - muzyk który chyba był gitarzystą potrząsnął głową z niezmąconym spokojem.

- O? Naprawdę? A jak to się sprawdza? - Wilson mimo wszystko wydawała się być rozbawiona tą siermiężną bajerą bo ustami uśmiechała się delikatnie ale oczka śmiały jej się już na pełen etat.

- Zaliczyłem najwięcej lasek. - oznajmił dumnie Tod jakby to się rozumiało samo przez się. Ale jednak chyba lubił o tym rozmawiać. A raczej opowiadać. Zwłaszcza z jakąś “laską” i to taką co najwidoczniej mu się podobała i nie miałby nic przeciwko aby ją też poznać lepiej.

- Aha czyli jesteś największym maczo bo zaliczyłeś najwięcej lasek tak? - Wilma uniosła brwi jakby sprawdzała czy właściwie zrozumiała wywód i logikę punkowego muzyka.

- Tak, dokładnie tak. - punkowiec skinął dumnie głową jakby się cieszył, że wreszcie pod bursztynową strzechę dotarło wreszcie to co zamierzał jej przesłać od początku.

- Jakby ci tu powiedzieć Tod… - Wilma złapała porozumiewawcze spojrzenie z przechodzącą obok Lamią dając znać, że zaraz walnie coś co uznawała za zabawne. - Widzisz tą dziewczynę? - wskazała trzymaną butelką z piwem właśnie na swoją czarnowłosą dziewczynę. Dopiero teraz Tod zwrócił na nią uwagę, że stoi dość blisko nich.

- No. - przytaknął krótko obrzucając Lamie zaciekawionym spojrzeniem ale wciąż był ciekaw co ma wspólnego z tym o czym rozmawiali z rudzielcem.

- Ona miała nas wszystkie. Zaliczyła każdą z nas. No może poza tymi dwiema nowymi z “41”. No ale impreza dopiero się zaczyna nie? - Wilma wywaliła kawę na ławę wskazując niewinnym gestem na stojącą obok czarnulkę. Tod powiódł wzrokiem od jednej, do drugiej, potem na Tinę i Lisę o jakich mówiła Wilson no i jeszcze po tych wszystkich dziewczynach rozsypanych w różnych pozach i zestawach po całym widocznym pomieszczeniu. Na twarzy zagościł mu wyraz zaskoczenia i konsternacji.

- Ale no poczekaj ale jak to wszystkie? Ale jak, że zaliczyła? Znaczy którą dokładnie? - Tod chyba podejrzewał, że albo Wilma coś tu kiepsko tłumaczy albo on coś kiepsko pokapował. Nawet zerknął pytająco na Lamię jakby spodziewał się, że ta mu to jakoś lepiej rozjaśni o co chodzi z tym zaliczaniem lasek.


---



Rude Boy, Tasha i Eve



- Nie, nie, nie, nie. Nie znasz się. - Rude Boy kręcił swoją czarną głową dając znać, że absolutnie nie zgadza się z tezami rozmówczyni.

- No jak nie? Jak nie jak tak. Po prostu przyjdź to sam zobaczysz. - smukła, jasnowłosa blondynka w zwykłej kowbojskiej koszuli trzymała zwykłą butelkę piwa kupionego u Garry’ego i wyglądała jak zwykła, blondynka z sąsiedztwa. Chociaż bardzo zgrabna. I jakoś instynktownie wychwytywało się, że ma “to coś”. To coś co sprawiało, że trudno było przejść obok niej obojętnie nawet jak tak po prostu stała i trzymała piwo jak jakaś zwyczajna dziewczyna z sąsiedztwa.

- Nie będę chodził do “Neo” na tą techniawkę co tam leci. - Rude Boy skrzywił się jakby proponowała mu jakąś ideologiczną herezję na jaką nie może się zgodzić.

- Wybacz kolego ale do tych twoich łomotów to jakoś kompletnie nie ma rytmu do robienia show. Przyjdź tylko raz to sam zobaczysz. - Tasha uśmiechnęła się wesoło ale pokręciła głową na znak, że walory muzyki z jej punktu widzenia są kompletne inne. No i muzykę ocenia pod całkiem innym kątem i używa do całkiem innego celu.

- No właśnie Rude Boy. Takie techniawki nie są złe. Lamia mnie wyrwała na jednej takiej właśnie. Tak się poznałyśmy. - Eve stała jako trzecia i trochę próbowała wesprzeć wersję drugiej blondynki na znak, że można być fanem obu gatunków muzyki i to się ze sobą nie kłóci. Wskazała na Lamię jaka przechodziła właśnie obok nich.

- Myślałem, że poznałyście się na moim koncercie. - lider “The Palantas” zmrużył oczy jakby coś mu się tu nie zgadzało. Popatrzył pytająco na Eve, Lamię i Tashę. Ale ta ostatnia od razu pokręciła głową na znak, że wtedy jej tam nie było więc nie jest w temacie.

- No ogólnie to tak, na twoim koncercie no ale to było wcześniej… Ale nie o to chodzi! Przecież można chodzić i na jedne i drugie koncerty! - fotograf jakoś próbowała wybrnąć z tłumaczenia tych meandrów ich skomplikowanego związku z Lamią jaki właściwie od pierwszego spotkania trudno było uznać za prosty. Więc wolała chyba wrócić do tego o czym rozmawiali z Tashą o jej show w “Neo”. RB obdarzył ją wątpiącym spojrzeniem, zresztą Lamię też jakby szacował który wątek lepiej pociągnąć.


---



Rude Boy, Iron i Agrafka


- No. Jak już jesteście w mieście to dlaczego nie? - trochę później spotkała RB jak nawijał z Ironem i Agrafką co był perkusistą i miał agrafką przekłute ucho. - siedzieli we trzech na sofie. Tam przy tym niskim stoliku gdzie zwykle jadało się obiady i gościło gości. Teraz goście pościągali z siebie skórzane kurtki i siedzieli w punkowych podkoszulkach z piwem w ręku.

- Znaczy taki podwójny koncert? - Iron zastanawiał się nad tą propozycją zerkając na swojego perkusistę. Co ciekawe odkryli, że mają zaskakująco wiele wspólnego z Rude Boy’em no i jego zespołem. Przyjechali się z nim zmierzyć ale o dziwo okazał się całkiem w porzo. I właśnie główkowali czy by nie skorzystać z okazji i nie dać wspólnego koncertu. Chociaż wciąż jakiś cień rywalizacji o miano lepszego wokalisty, gitarzysty i zespołu kładł się cieniem na tej rozmowie.

- Zapowiem was jako gości specjalnych i gwiazdy wieczoru. Chcecie grać pierwsi czy po nas? - punkowiec wydawał się być skłonny do ustępstw nie chcąc zrażać do siebie drużyny gości.

- O nie, nie, jak będziemy grać pierwsi no to jak przystawka przed daniem głównym. - Iron zaperzył się i część tej złości prezentowanej na RB na parkingu “41” mu wróciła.

- No luz. To będziecie grać po nas. - RB gładko przyjął taką odpowiedź i zaproponował coś innego.

- Jako afterparty? Jak już wszyscy będą złojeni i mieć to gdzieś? - Iron popatrzył na niego ironicznie, że nie z nim takie numery.

- No to może na przemian? My jeden czy dwa kawałki i wy jeden czy dwa. - punkowiec po chwili zastanowienia przedstawił trzecią opcję. Ta trochę zaskoczyła obu Ironów. Popatrzyli na siebie w zastanowieniu ale jakoś żaden nie znalazł niczego by się przyczepić.

- Dobra, na takie coś możemy pójść. Ale zapowiecie nas jako gwiazdy wieczoru. - Iron pokiwał ostrożnie głową i już się zgodził ale jeszcze zrobił jedno zastrzeżenie.

- Pewnie. - lider “The Palanthas” zgodził się z wesołym uśmiechem i wszyscy trzej się roześmiali a aby to oblać wznieśli toast butelkami piwa. Zostało im jeszcze ustalić gdzie i kiedy będą dawać ten koncert i o tym teraz zaczęli gadać.


---



Diane, Lisa i Tina



- Co? O czym ty mówisz? - Lisa pokręciła głową i zmrużyła oczy nie bardzo chyba wierząc w to co słyszy.

- No film. Mówię ci, że zrobiliśmy film. - Diane jeszcze okazywała cierpliwość chociaż nie wiadomo było ile to potrwa.

- Taki smartfonem? Macie taki co działa? Na jakimś koncercie? - Tina też próbowała wyobrazić sobie co mówi ta nowa koleżanka w motocyklowej kurtce.

- Jakim smartfonem?! Dziewczyno my jesteśmy profesjonalistami! Eve ma tu całą baterię kamer i aparatów, możemy nagrywać co i kogo chcemy! - ciemnowłosa Indianka machnęła nieco niecierpliwie w stronę krótkowłosej fotograf jaka właśnie rozmawiała z kim innym. Dwie nowe dziewczyny spojrzały w jej stronę. A ratuszowa fotoreporterka naprawdę miała zawieszony jakiś aparat na szyi no i od czasu do czasu pstrykała komuś jakąś fotkę dokumentując to spotkanie. No ale na robienie filmu to jednak było to trochę słabo.

- No ale to co w końcu zrobiłyście? Nagrałyście go na jakimś koncercie? - nowym widocznie trudno było zrozumieć o czym mówi nowa koleżanka. Ale skoro szło o Rude Boy’a no to w naturalny sposób zdawało się to je pasjonować.

- Na jakim koncercie? W kiblu! Jak jest naszym idolem. No i dlatego nas zapina w kiblu. Oprócz Jamie ale ona tylko z dziewczynami. Ale nie ma jej tutaj dzisiaj. Miła dziewczyna chociaż trochę nawiedzona z tym lesbijstwem. - gangerka z zapałem tłumaczyła nowym koleżankom detale zrealizowanego w zeszłym tygodniu projektu.

- No Rude Boy też jest naszym idolem. Myślisz, że nas też by chciał zapiąć w kiblu? Tak jak was wtedy. - Tina popatrzyła z nadzieją na motocyklistkę ale szybko skierowała wzrok gdzieś w tłum by odnaleźć mężczyznę o jakim rozmawiały. Pozostałe dwie zresztą też poszły za jej przykładem. W końcu większość obecnych tu dzisiaj dziewczyn była fankami Rude Boy’a i jego zespołu.

- Wątpie. Przecież mówię wam, że to był film. Robiłyśmy film. Z Rude Boy’em. Nasz pierwszy film z Mazzixxx. “Idol”. Właśnie dlatego, że Rude Boy to nasz idol no i krótki filmik jak zapina swoje fanki. W kiblu, żeby było punkowo. No i fanki czyli nas. Oprócz Jamie no bo jak mówiłam dlaczego. - Indianka pokręciła głową i ręką, upiła szybki łyk piwa zakupionego na drogę od Garry’ego no i szybko wróciła do głównego tematu rozmowy czyli filmu zrealizowanego w zeszłym tygodniu.

- No ale ten film to nagraliście na jakimś koncercie. Tak? - Lisa pokiwała ostrożnie głową na znak, że coś zaczyna rozumie ale widocznie RB wybitnie kojarzył jej się z koncertami więc chyba nie bardzo mogła pojąć jak można było z nim nagrać taki filmik. Sądząc po minie Tiny ona też.

- Na jakim kurwa koncercie?! Przecież mówię, że to było w kiblu! Zapinał nas punkowo, w brudnym kiblu! Bo Eve ma jazdy na brudne kible! - wydawało się, że zawodowa gangera zaczyna wreszcie tracić cierpliwość. Zresztą obie nowe koleżanki też zdawały się być zmieszane jej mętnymi tłumaczeniami tak samo jak ona miała im za złe, że nie mogą zrozumieć tak prostych tłumaczeń.

- To on też zapinał Eve? Nie mówiłaś nic o niej. No i ten filmik to w kiblu ale na jakimś koncercie? - Tina próbowała udobruchać Indiankę skoro ta miała takie chody u lidera “The Palanthas”. No i jakoś ułożyć w całość te rozbieżne dane.

- Bo Eve i Lamia nagrywały! Stały za kamerą to nie mogły być w kadrze. I nagrałyśmy film, w zeszłym tygodniu, w środę rano, cholera, laski, jaki kućwa punkowy koncert jest w środę rano?! - Diane wydawała się być już u kresu w tych tłumaczeniach. Tak bardzo, że jęknęła już tylko swoją wypowiedź. Obie punkówy spojrzały na siebie niepewnie i chyba dalej sporo rzeczy było dla nich niejasne o co chodzi z tym filmem, Rude Boy’em, Mazzixxx, Di i całą resztą osób i wydarzeń jakie przewinęły się przez tą chaotyczną relację Indianki.


---



Kim i Kenny



- I nie masz nikogo? Ani żony, ani dziewczyny, ani narzeczonej? - Kim popatrzyła na Kenny’ego jakby chciała się upewnić co do jego statusu materialnego.

- Nie, nie, 100% singiel. - zapewnił ją młody kapral co w tym towarzystwie wyglądał jakby się urwał z innej bajki. Włożył wyjściowy mundur i póki byli na mieście no to był to pospolity strój wyjściowy. W tym mieście pełno było mundurów służb wszelakich, tak bardzo, że mało kto zwracał uwagę na sam mundur o ile właściciel się jakoś nie wyróżniał. Ale tutaj, w tym punkowo i koncertowym towarzystwie był jedynym w mundurze więc się rzucał w oczy jak żuk w mrowisku.

- Szkoda. Lubię mężczyzn w związkach. Najlepiej żonatych i dzieciatych. - westchnęła z żalem Kim i na pocieszenie upiła łyka ze swojej butelki piwa. Kenny zaskoczony takim wyznaniem czarnowłosej kurierki i nie bardzo chyba wiedział co odpowiedzieć. Więc też upił ze swojej butelki.


---



Val, Meg i Gomes



- Skąd wiesz, że przyjedzie? - Val po chwili zastanowienia popatrzyła na rozmówczynię z różowymi włosami.

- Tak naprawdę to nie wiem. Ale tak sądze. Brałyśmy paczkę, kopertę właściwie do “Honolulu”. A ona zwykle zatrzymuje się w “Honolulu” jak gra u nas. No a koperta miała jej nazwisko jako nadawcy. - Pixie przyznała, że są to jej prywatne przypuszczenia i wcale się przy nich nie upierała.

- E tam. Pewnie jakieś formalności. Nawet jak ma przyjechać to pewnie w zimie albo za rok. - Gomez, kolejny gitarzysta z Ironów, nie wydawał się wcale przekonany do takiej wersji jaką prezentowała kurierka.

- Niekoniecznie. W tamtym roku jej nie było ale do nas przyjeżdża mniej więcej co dwa lata. A dwa lata temu była jakoś tak na jesieni. - dredziara pokręciła swoimi blond dredami próbując przypomnieć sobie ostatnią wizytę gwiazdy estrady sławnej na całe ZSA.

- Fajnie jakby przyjechała. Zawsze robi niezły show. Miałam kiedyś jej kasetę z koncertu. Ale kaseciak mi ją zeżarł. Fajnie się słuchało podczas jazdy. - Meg wzruszyła swoimi szczupłymi ramionami dzieląc się własnymi spostrzeżeniami na temat Kristi Black.

- E tam. Dla nas to żadna atrakcja. Jak przyjedzie to zakasuje wszystkie koncerty. Zresztą, my niedługo wyjeżdżamy z miasta to właściwie nam to wsio ryba. - gitarzysta Iron Fist pokręcił głową i machnął ręką a na koniec zapił to wszystko piwem na znak, że właściwie sprawa go nie dotyczy.

- Ciekawe jaka ona jest. Byłam na paru jej koncertach ale nawet nie dałam rady dopchać się pod scenę by ją bliżej zobaczyć. - Pixie snuła luźne rozważania na temat sławnej blond piosenkarki.

- Pewnie jakiś pustak. Albo pojebana. Nikt kto jest tak sławny i bogaty nie może zostać normalsem. Ludziom odpierdala jak dostaną trochę sławy i władzy nad innymi. - Gomes zdawał się nie mieć złudzeń co do kogoś takiego formatu, że zdawał się być prawie jak z innego świata niż tacy zwykli ludzie jak byli tu i teraz w tym mieszkaniu.

- Eve ją podobno trochę zna. Mówiła kiedyś, że robiła z nią wywiad. I wcale się tak prywatnie nie wozi. - Val wskazała swoją butelką na fotograf co właśnie krzątała się po aneksie kuchennym coś tam szukając czy sprawdzając.

- E tam. Pewnie udawała do kamery. - Gomesa taki dowód wcale jakoś nie przekonywał. Pokręcił głową na znak, że nie zmienia swojego światopoglądu na sławnych i bogatych tego świata.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 30-10-2020, 21:06   #233
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6vlm4JsBsPE[/MEDIA]

Życie jednak bywało przewrotne, a także zaskakujące. Co prawda Mazzi planowała powrót do domu w miarę wcześnie i z dodatkowym towarzystwem… tylko nie planowała go aż w takiej ilości. Zamiast paru foczek i kaprala z Hormodon Park, ich dom wypełnił tłum przeróżnych indywiduów w skórach i z gitarami, dodatkowo podbijany różnokolorowym kobiecym fanklubem, wymieszanym tak by przy każdym mężczyźnie kręcił się przynajmniej jeden żywo nim zainteresowany, długonogi element. W całej tej zbieraninie, niczym kwiatek do kożucha, pasował ubrany w mundur Kenneth, mający minę jakby nie do końca ogarniał co u diaska się dzieje. Niby umówił się z jedną laską, a tu nagle trafił w sam środek punkowo-rockowej imprezy gdzieś w obcym domu i jeszcze wcisnęli mu piwo do ręki ledwo przekroczyli próg. Próbował trzymać fason, poznać ekipę, a gospodyni obserwowała go kątem oka, gdy chodziła od grupki do grupki, pilnując czy wszyscy mają co chlać, żreć i czy nie wychodzą żadne durne scysje. Szczęśliwie ludzie przypadli sobie do gustu, więc po kwadransie bez stresu saper wreszcie podbiła do mundurowego, posyłając mu promienny uśmiech już z połowy parkietu.
- Kenny! - zawołała wesoło, machając do niego ręką trzymającą butelkę browara. Szybko skróciła dystans, siadając na podłokietniku zajmowanej przez niego kanapy. Stuknęła szkłem o szkło, śmiejąc się wesoło - Nie podziękowałam że przyszedłeś. Dobrze cię widzieć - nachyliła się, głaszcząc krótko ścięte włosy - Jak ci minął weekend, dali ci żyć?

- Tak, tak, wszystko w porządku, jest dobrze. - żołnierz pokiwał głową. Całkiem szybko i energicznie. Trochę za szybko. Tak jak to zwykle robią ludzie co mają coś do ukrycia. Abo zestresowani czy rozkojarzeni. Chyba mu trochę ulżyło i się ucieszył, że gospodyni, chyba jedyna z całego towarzystwa jaką zdążył poznać wcześniej podeszła do niego i zagadała.

- Myślałem… No wiesz, że umówiliśmy się na kawę… - zaczął ostrożnie i trochę zakłopotany. - Znaczy to piwo też jest bardzo dobre! - dodał szybko pokazując trzymaną butelkę. - To właściwie jak mówiłaś, że na kawę to to właśnie tak wygląda? - zapytał robiąc ruch butelką by wskazać na te pstrokate i rozgadane towarzystwo jakie rozsypało się po głównej części mieszkania.

- Zwykle… a i tak byś nie uwierzył - Bękarcica zaśmiała się kosmato, przymrużając jedno oko. Założyła nogę na nogę i jak gdyby nic dalej bawiła się włosami kaprala - Będę szczera, trochę się plany zmieniły, bo pierwotnie miałyśmy cię z dziewczynami porwać do Honolulu i tam zwyobracać na parkiecie, a potem w jacuzzi, zaś na koniec przywieźć tutaj i trzymać do rana. To ostatnie w każdym razie wciąż pozostaje w naszym harmonogramie - upiła piwa, a potem podjęła wątek tonem popołudniowej pogawędki o rodzajach przetworów z jabłek - Opowiadałam moim foczkom jaki z ciebie chłopak kochany i jak cholernie mi pomogłeś we wtorek… dzięki Kenny - głos jej spoważniał, a oczy po chwili pokazały na rudzielca przemykającego w tłumie - Dzięki tobie się złapałyśmy, jestem twoją dłużniczką… nie przejmuj się tymi palantami w skórach. RB jest spoko, chociaż palant nad palantami. Pozostali też wyglądają na w miarę nieogarniętych systemowo - parsknęła, znów stukając szkłem o szkło - Ale to twoje zdrowie chcę teraz wypić.

- Za twoje też! - młody kapral uśmiechnął się i wesoło przystąpił do tego toastu. Upił ze swojej butelki a to wszystko co gospodyni mu powiedziała chyba pomogło mu się rozluźnić. Spojrzał z zaciekawieniem na przechodzącą obok Wilmę. Ta jakby wyczuła to spojrzenie albo to, że jest tematem rozmowy bo spojrzała w ich stronę. Uśmiechnęła się do nich pozdrawiając ich uniesieniem swojej butelki co Kenny powtórzył.

- No jasne. Ja tylko czasem stoję na bramie. To żaden kłopot. Cieszę się, że mogłem jakoś pomóc. - powiedział wracając spojrzeniem do swojej rozmówczyni i chyba zrobiło mu się przyjemnie, że Lamia tak miło wspomina tamten epizod przy bramie wjazdowej koszar gdy się zrządzeniem losu spotkali po raz pierwszy.

- Ale naprawdę? Chciałaś mnie zabrać do “Honolulu”? Z tymi wszystkimi dziewczynami? - chyba ta myśl nie dawała mu spokoju. Bo zapytał z niedowierzaniem ale i fascynacją widoczną w głosie i spojrzeniu. Wskazał butelką na te wszystkie wesołe i różnobarwne ślicznotki rozsypane po mieszkaniu.

- Taki był plan… a weź się posuń - westchnęła i zsunęła się z oparcia na kanapę, przesuwając kuprem kaprala w bok. Oparła mu przedramię o bark, bujając wesoło butelką.
- Może i lepiej, że tak wyszło - przyznała z nutą powagi, machając zapraszająco do Willy - Jeszcze trochę i nam tam każą czynsz płacić, szczerze to wróciłyśmy stamtąd nad ranem - wzruszyła ramionami - Nie wiem jakim cudem się podniosłyśmy i jeszcze doprowadziłyśmy do porządku. Dziś tak trochę tryb emeryta-weterana… ledwo człowiek łazi. Daj nam złapać oddech, a potem nadrobimy, obiecuję - puściła mu wesołe oczko - Teraz musi wystarczyć nasz kwadrat, poza tym pomyślałam… - zacięła się trochę, czując zmieszanie. Ból głowy zagłuszony prochami nie dawał za wygraną, jednak pozwalał jeszcze odrobinę sklejać wątki - Jesteś w porządku, polubiłam cię… i naprawdę bardzo nam z Willy pomogłeś. Kiedy gadaliśmy o klubach zmieszałeś się gdy chodziło o mój ulubiony. Rozumiem i nie rozumiem jednocześnie. Taki sympatyczny, słodki chłopak powinien tam balować z kim tylko chce. Więc jeśli będzie chciał, zacznie balować z nami. - spojrzała mu w oczy, od razu podnosząc rękę aby uciszyć ewentualny sprzeciw - O pierdoły się nie martw, będziesz tam pasował. To bujda, że jaśnie elitarny klub. Poza tym nie damy ci zginąć - wyszczerzyła się - Słowo sierżanta.

- I kaprala też. - Wilma zwabiona zapraszającym ruchem Lamii dotarła do nich i zajęła strategiczną pozycję z drugiej flanki kaprala. Przysłuchiwała się temu co mówi sierżant w cywilu a poza tym jej kumpela a nawet dziewczyna i kiwała twierdząco głową aby poprzeć jej słowa. Zwłaszcza gdy Kenny już trochę nie wiedział na którą z nich powinien bardziej patrzeć więc raczej patrzył na tą która akurat mówiła.

- No ale… Ale wam jest łatwiej. Jesteście dziewczynami. I to bardzo ładnymi. Takie tam zawsze wpuszczają. No a ja jestem facetem. I tylko kapralem. - Kenny po chwili zdecydował się przedstawić swoje obawy. Które chyba brzmiały podobnie jak u każdego męskiego przedstawiciela szarej, żołnierskiej masy. W końcu nie był ani oficerem ani nie należał do elitarnej jednostki albo chociaż frontowej. Był tylko zwykłym kapralem w zwykłej wojskowej bazie, jednym z wielu.

- Słyszałaś Rybka? Kenny powiedział, że jesteśmy bardzo ładne. To chyba znaczy, że mu się podobamy. - Wilson zrobiła dyskretny szept jakby chciała ponad głową kaprala zdradzić coś tajemnego swojej przyjaciółce. Co zaowocowało kompletnym burakiem na twarzy siedzącego pomiędzy nimi kaprala. Aż chyba nie wiedział czy powinien teraz szybko potwierdzić czy zaprzeczyć.

- Wiesz Willy… ja mu się nie dziwię wcale - Mazzi odpowiedziała nosowym szeptem, patrząc rudzielcowi głęboko w oczy. Wychyliła głowę do przodu, na spotkanie jej twarzy i dodała z ustami tuż przy pełnych ustach - Takiej foczki jak ty to ze świecą szukać. Piękna, charakterna, z poczuciem humoru… świetnie wyglądająca w mundurze… a jeszcze lepiej bez - pomruczała, całując drugą Bękarcicę krótko ale wyjątkowo gorąco.

- Zdradzimy mu tajemnicę, dobrze? - powiedziała, gdy się od siebie odczepiły i synchronicznie obróciły twarze do mężczyzny, patrząc na niego przytulone policzkami.
- Złowiłeś Złotą Rybkę, Kenny - podniosła dłoń, poprawiając kołnierzyk munduru - A potem byłeś na tyle szlachetny, by ją wypuścić z powrotem do stawu. Ale Złote Rybki nie zapominają, więc spełni się jedno twoje życzenie. Na razie oczywiście - parsknęła wesoło - Nie w ten, ale w następny weekend idziesz z nami na balet w “Honolulu”. Poznasz naszych kumpli z Frontu i Misiaków z Waters, no i nasze kumpele. Jeśli ci się klimat spodoba, to na Halloween robimy powtórkę - wyjaśniła pogodnie - Bękarty, Thunderbolts i stado gorących foczek. Ktoś ci musi chyba pokazać, że dobra z ciebie partia, skarbie. Kompleksy są niepotrzebne, sprawy wjazdu załatwione. Powiedz, co lubisz?

- Eee… Thunderbolts? Ci z Wild Water? - Kenny wyglądał jakby widok tych szepczących do siebie kobiecych ust tuż nad swoją twarzą trochę go dekoncentrował i trudno mu było zebrać myśli. Zwłaszcza, że kapral Wilson zgrabnie podjęła grę swojej Rybki kokietując ją na całego i dając się jej kokietować. Ale skoro kapral odzyskał głos to grzecznie pokiwała głową, że właśnie chodzi o tych Thunderbolts. Tych z Wild Water.

- Oj, to może lepiej nie? - zaproponował nieśmiało kapral. Druga kapral uniosła brwi w pytającym grymasie dając znak, że czeka na jakieś rozwinięcie tematu. - No ja słyszałem, że oni są niebezpieczni. Lepiej z nimi nie zadzierać. A jak wypiją czy są na imprezie i na przepustce to już w ogóle. Lepiej nie podchodzić. - Kenny pokiwał głową na znak, że powtarza to co słyszał o tych specjalsach.

- Mmhmm… Słyszałaś to Rybka? Co o tym sądzisz? - Lamia miała wrażenie, że Wilma dlatego odezwała się tak krótko i spojrzała na nią a nie dalej wpatrywała się w kaprala bo tak chyba by łatwiej było powstrzymać wybuch śmiechu. Pewnie dlatego też tak mocno zacisnęła usta. Ale nie była pewna ile jeszcze tak wytrzyma.

- Oj to tylko plotki - powstrzymując śmiech saper machnęła ręką, bagatelizując sprawę - Złe, krzywdzące plotki. Chłopaki Tygryska są kochani i naprawdę bardzo sympatyczne z nich misiaki… kochanie przyniesiesz aparat? - poprosiła rudzielca, dodając do tej prośby cmoknięcie jej w skroń - Jest w sypialni na szafce przy oknie.

- Naturalnie. - Wilma z przesadną grzecznością przyjęła całusa a potem wstała i podreptała w kierunku sypialni. Kenny obserwował ją jak wstaje i odchodzi no ale w końcu wrócił do rozmowy z ciemnowłosą bękarcicą.

- Tygryska? To ty ich znasz? - kapral z Homrodon Park zamrugał oczami jakby mu tak wyszło właśnie z wypowiedzi nowej koleżanki no ale to brzmiało tak… No właśnie, że lepiej się dopytać.

Śmiech Mazzi wyszedł wyjątkowo kosmaty, oczy zalśniły radością z gatunku tych ciepłych, kiedy przypomniała sobie gębę jednego byle tam ledwo jakiegoś kapitana z bożej łaski i jego oddziału, choć to ten pierwszy najbardziej grzał bękarcie serce. Dłoń dziewczyny odruchowo sięgnęła do szyi, palce pogładziły jedną z blaszek nieśmiertelnika. Pokiwała głową zgodnie i pogodnie.
- Jasne, z nimi najczęściej balujemy i ogólnie się trzymamy. Spędzamy ichniejsze przepustki koło weekendów, w tygodniu jeździmy dokarmiać ciastkami i innymi słodkościami. Duże z nich skarby i żarte jak nieszczęście… a Tygrysek - zachichotała wesoło, po chwili zastanowienia pokazując kapralowi wybite na blasze imię i początek numeru. Część zasłoniła palcem, tak jak końcówkę nazwiska - Tygrysek był taki kochany, że zgodził się nami zaopiekować… och, jesteś już - drgnęła, gdy Willy usiadła znienacka na kanapie, podając jej aparat z miną Sfinksa. Sierżant uruchomiła ustrojstwa, przez moment przerzucając zdjęcia, aż znalazła to grupowe z ostatniej nocy.
- Sam spójrz, czy nie są sympatyczni? - zapytała, wskazując ekranik - Albo nasze kumpele. - dorzuciła równie radośnie. - A to właśnie Tygrysek - wyćwierkała na koniec pukając w sylwetkę postawnego bruneta gdzieś w centrum zgromadzenia. Tego, z miną właściciela ziemskiego, oraz brunetką i blondynką u swoich boków. Do brunetki przyklejała się ruda kapral, poniekąd obejmując pozostałą trójkę. Wokoło za to aż migotało od kolorów sukienek i barwnych plam koszul porządnie odkarmionych byczków również obwieszonych gorącymi kociakami. W tle dało się dostrzec kawałek podświetlonego basenu, przeszklony dach i snująca się po podłodze mgłę.

- To bujacie się z Thunderbolts? - kapral z bazy logistycznej zdążył zadać pytanie z mieszaniną niedowierzania i zaskoczenia. Jakby siedząca obok kobieta zdradziła mu, że ma kontakty z kosmitami czy coś w ten deseń. No ale akurat wróciła Wilma i przyniosła namacalny dowód wyświetlany na ekraniku aparatu.

- O… To ty… I ty… - żołnierz próbował widocznie rozpoznać te małe figurki widoczne na ekranie. Wilma kiwała twierdząco głową na znak, że dobrze je rozpoznał. Co chyba jakoś przykuło jego uwagę no i ucieszyło i zachęciło do dalszych prób. Zwłaszcza jak zaczął rozpoznawać sylwetki dziewczyn w sukienkach na tym ekraniku i z zaskoczeniem odkrywał jak stoją i rozmawiają na żywo ledwo kilka kroków dalej.

- O… A ta… Ta to tak jakby… To chyba Azjatka nie? - palec nagle zatrzymał się przy widocznej sylwetce jedynej Azjatki na tym zdjęciu. Rzucała się w oczy bo w całym mieście to nie była zbyt popularna nacja. Ale mimo to Kenny mówił jakby wydawała mu się jakoś znajoma.

- To Denise - Lamia wyczuła co tam skrobie kapralowi pod kopułką, więc rozwiała wątpliwości. - Świetna foczka, polubiłyśmy się… i jest od was. Też dała się wyciągnąć na kawę - dorzuciła, samej patrząc na zdjęcie i westchnęła. Uwagę przykuwała szczególnie jedna twarz, ta należąca do Mayersa. Ciężko szło nie myśleć co teraz ich rycerzyk robi i jak mu zlatuje ten ciężki, poniedziałkowy dzień w jednostce.
- Tygrysek to nasz mężczyzna - powiedziała, wracając uwagą do twarzy kaprala i niby przypadkiem przeskoczyła na zdjęcie wstecz, gdzie ta sama ekipa siedziała nad tym samym basenem, ale układ był odrobinę inny i żadna z sylwetek nie miała na sobie choćby grama ubrania.
- Ups, missclick - mrugnęła konspiracyjnie mundurowemu, wracając na poprzednie zdjęcie - Myślę że następna fota będzie już z tobą na pokładzie, Kenny. Dziś też mamy dla ciebie kilka niespodzianek, więc nie martw się. - położyła mu głowę na ramieniu - Może to nie Honolulu, ale też ci się spodoba.

Młody mężczyzna w mundurze miał minę jakby już w ogóle nie wiedział co powiedzieć. I chyba stracił już orientację do reszty kim są te dwie co go obsiadły i z kim się zadają. A raczej jak już widział, z kim się zadają to chyba nie był pewny swojej roli tutaj. No a gdy już wydawało się, że nie może być gorzej jeden ruch Lamii obnażył kolejne tajemnice tego zgrupowania przy basenu. Kenny spojrzał spłoszonym wzrokiem i zarumienił się, że z powodu takiej wtopy nowej koleżanki to chyba nie wypada tak nachalnie tego wykorzystywać. No ale Wilma dobiła go ostatecznie.

- A tutaj można zrobić powiększenie. - powiedziała słodkim, przyjacielskim i niewinnym głosikiem robiąc zoom na czyjeś twarze i piersi. Całkiem ładne i całkiem nagie.

- No rzeczywiście. - przytaknął Ken widząc, że się nie wymiga. I to żadna wtopa.

- A tym się przewija. W jedną albo w drugą stronę. - Wilson podpowiedziała niezmienionym tonem i w końcu wziął od Lamii ten aparat zaczynając go już tak oficjalnie oglądać. A Wilma skorzystała z okazji, że patrzył gdzieś na swoje kolana i ten aparat i bystro posłała Rybce rozbawione spojrzenie. Widocznie bawiła się w najlepsze.

Zanęta przyniosła efekt. Chłopak złapał haczyk we własne dłonie, a po wypiekach na twarzy jasno dało się dostrzec, że na końcu był bardzo tłusty, dorodny robak. Zdjęcia cofały się, odtwarzając imprezę od końca, więc po wspólnych, pamiątkowych fotach przyszła kolei na te wcześniejsze.
- Mają tam naprawdę świetny basen, woda jest podgrzewana - była sierżant lekkim tonem wyjaśniła, gdy ekran wyświetlił po kolei serię obrazów gdzie tłumek mężczyzn trzymał na barana nagie, śmiejące się dziewczyny, wywijające mokrymi, białymi ręcznikami i wymierzające nimi razy sobie nawzajem, oraz swoim rumakom.
- Ooo… a to Donnie - zaśmiała się nagle, gdy ujrzała jak miniaturka siedzącego obok rudzielca zdziela wyszczekanego sanitariusza prosto w łeb. Eve miała cudownie bystre oko, uchwyciła moment kiedy końcówka oręża plaska o mokrą skroń, a mężczyzna krzywi się dramatycznie. W tle widziała siebie dosiadającą rosłego Indianina. Akurat coś krzyczała, unosząc dłoń z ręcznikiem jakby był He-Manem i wzywała potęgę Posępnego Czerepu.
- Donnie potrafi gadać takie pierdolety, że uszy więdną, więc dostał ręcznikiem od Cichego. Ricky wepchnął go do basenu - wskazała inne sylwetki, chichocząc pod nosem - I się zaczęło. Misiaki szybko podłapały, ba, nie trzeba było im dwa razy powtarzać a już siedzieli w wodzie ze ścierami w łapach. Za nimi wskoczyła reszta foczek… i sam widzisz.

- No… To chyba… Niezła impreza była. - Keny chyba zaczynał się oswajać z tym aparatem i uwiecznioną na nim wczorajszą imprezą w “Honolulu”. Właściwie w trakcie tej imprezy na tych zdjęciach to ci bolci nie wyglądali tak strasznie. Raczej jak jakaś rozwydrzona młodzieżówka na wakacjach. Tylko taka przypakowana.

- To miałbyś ochotę dołączyć do nas w “Honolulu”? No nie mówię, że będzie tak od razu jak wczoraj no ale sam widzisz, że tam jakoś chyba nie jest tak strasznie. - korzystając z tego, że kapral jakoś przeszedł do porządku dziennego z tym przeglądaniem zdjęć rudzielec zapytała go o to co wcześniej siedząca obok czarnulka.

- No… Znaczy no tak… Ale nie wiem… - kapral odchrząknął i coś starał się powiedzieć ale coś akurat przewinął na aparacie na tyle, że przykuło jego uwagę. Więc i Wilma nachyliła się aby przyjrzeć się co to takiego.

- A to widzisz jest Tony. Tony wygrał zapasy. Tam wcześniej było widać. No i tutaj jak widzisz odbiera od nas nagrodę. - Wilma grzecznie tłumaczyła co widać na obrazku gdzie pokrytego czekoladą mężczyznę otaczają roześmiane dziewczęta. Które zlizują z niego tą czekoladę. Kennemu chyba słów już w ogóle zabrakło bo chociaż otworzył usta to w końcu wyszło z nich tylko bezgłośne “woow”.

Zdziwienie powiększyło sie, kiedy stado roześmianych kobiet z etapu zjadania słodkości z żywego talerza przeszły do brudzenia siebie i wzajemnego czyszczenia, choć i tak większość wciąż zajmowała się blondynem. Po kolejnych klatkach sytuacja się zmieniała, coraz mniej Bolta dało się dostrzec pod warstwą wijących i ściskających się kobiet.
- O tak, był naprawdę dzielny, świetne widowisko odstawili… i to dla nas. Nie zawsze laski muszą walczyć w kisielu, nie? Oni zrobili zapasy dla nas, tak dla odmiany. Tym bardziej byłyśmy pełne podziwu… są tacy mili - Lamia westchnęła rozczulona, patrząc w ekran na ich głównego berserkera. Jakaś Mulatka siedziała mu na biodrach odchylając plecy do tyłu, a po wyrazie jej twarzy jasno szło się zorientować, że nie jest to bierne siedzenie, a ujeżdżanie. Jej lepkie piersi czyściła ustami i językiem inna dziewczyna, o płowobiałych włosach siedząca na męskim brzuchu, a między jej udami buszowała dłoń Indianki, która rozsiadła się Tony’emu na twarzy. Ten trzymał ją mocno za biodra, wbijając palce w śniadą skórę. Jakby tego było mało w którymś momencie na zdjęciu dało się dostrzec jeszcze jedną dziewczyną, a raczej jej fragmenty, gdy klęczała z twarzą między udami Bolta, na wysokości złączonych bioder jego i czekoladki.

- Nnnooo… - kapral nie mógł się napatrzyć na to zdjęcie. Oglądał i oglądał. I chyba sprawdzał która z tych dziewczyn na zdjęciu jest tu dzisiaj z nimi.

- Też byś tak chciał? - Wilma zapytała z sympatycznym uśmiechem wskazując brodą na główną rolę męską na tym zdjęciu.

- A kto by nie chciał. - Kenny odparł z nieco zmieszanym ale jednak uśmiechem. No i ledwo skrywaną zazdrością na tego farciarza na zdjęciu obrabianego przez 4 tak ładne dziewczyny.

- A na przykład z jakąś konkretnie? - rudowłosa kapral wskazała zachęcająco na te rozsypane po pokoju dziewczyny jakby załatwienie takiej kompozycji było do załatwienia w minutę czy dwie.

- Teraz?! Nie no teraz to chyba nie. To chyba na jakiejś imprezie miało być. - oczy kaprala wytrzeszczyły się i nerwowo spojrzał na rudą a potem na czarnowłosą podoficer.

- Co myślisz Rybka? Może zacząć od czegoś prostego czy skok na głęboką wodę lepszy? Jak myślisz co by było lepsze na początek dla tak sympatycznego kaprala? - Wilma oparła głowę na dłoni a tą na łokciu jakby zastanawiała się jaką obrać taktykę nad tą integrację ich nowego kolegi z nowymi koleżankami.

Po drugiej stronie Mazzi przybrała identyczną pozę, udając że nad problemem się intensywnie zastanawia, choć odpowiedź miała przygotowaną na czubku języka.
- Taki sympatyczny kapral powinien dostać to, na co zasłużył - mruknęła cicho, śmiejąc się oczami to do rudzielca, to do Kenny’ego. Wstała powoli, całując krótko na pożegnanie oboje w policzek. - Obejrzyjcie zdjęcia, może coś podpasuje. Ja zaraz wracam. Idę po coś mokrego - pomachała pustą butelką po piwie.

Zebranie trójki ochotniczek wśród tylu fajnych dziewczyn, koleżanek i kumpel nie było dla Lamii zbyt wielkim wyzwaniem. Atmosfera na imprezie zrobiła się już na tyle rozluźniona, że wszyscy zaczynali już chyba dążyć do wzajemnej integracji. Więc i Tasha i Di i Val dały się bez kłopotów a nawet z wielką chęcią namówić na te wspólne manewry z nowym kolegą. A tymczasem Wilma dotrzymywała mu towarzystwa. No i chyba sobie o czymś dyskutowali zawzięcie bo gdy Mazzi wracała z trzema kumpelami usłyszały końcówkę tej rozmowy.

- No i to jest bardzo dobre pytanie Kenny. - w międzyczasie rudowłosa bękarcica też nie próżnowała bo już mogła sobie pozwolić na dość poufały gest położenia dłoni na udzie kaprala aby podkreślić tą pochwałę.

- Dziewczyny, Kenny się mnie właśnie zapytał czy my jesteśmy haremem Rybki. Bo właśnie mu tłumaczyłam, że ona nami zarządza i robimy co nam każe. No a w ogóle widzisz Kenny? Mówiłam, że bez problemu je ściągnie. - Wilma niejako pośredniczyła w tej rozmowie tłumacząc na raz obu stronom co i jak wie i pyta druga strona. A Kenny znów miał minę jakby przy tylu nowych koleżankach chciał to jakoś szybko odkręcić no ale nie miał pomysłu jak.

- Harem? - saper podłapała nazwę, powtarzając ją jakby smakowała jej brzmienie. Mrużyła przy tym lewe oko i przekręcała kark raz w jedną, raz w drugą stronę. O tak, podobała się jej idea bycia sułtanem foczek, ale w rzeczywistości wyglądało to trochę inaczej.
- Po prostu się przyjaźnimy, jesteście najlepszym co to miasto ma do zaoferowania. Mam nieziemskiego fatra, że takie kosmiczne kociaki chcą się ze mną bujać - wyjaśniła, biorąc pod swoje boki dwie blondynki, a Indiankę czule pocałowała - Poza tym… spójrzcie na niego, jaki słodziak - przekierowała uwagę otoczenia na mundurowego, uśmiechając się czarująco - Chyba nie bawił się nigdy z więcej niż jedną dziewczyną na raz, a jeśli ma wpaść w czyjeś zręczne łapki, to tylko najlepsze z możliwych - cmoknęła w skroń wpierw Val, potem Tashę - Wiem, że będziecie się świetnie bawić, aż zazdroszczę - zrobiła trochę smutną minę. Chętnie sama by dołączyła, ale przecież akurat ta suka miała już swojego właściciela. Któremu coś obiecała.
- Pamiętacie Tony’ego i nagrodę za zapasy? - łypnęła chytrze na Di i dredziarę, a później wymownie wskazała spojrzeniem kaprala - Szkoda że nie widziałyście jaką Kenny miał rozmarzoną minę, gdy widział zdjęcia z jej wydawania…

- Nagrodę za zapasy? - Tasha bardzo płynnie weszła w rolę narzuconą przez Lamię. Dała się pocałować i sama chętnie oddała ten pocałunek przy okazji łapiąc czarnulkę w pasie. Val też była chętna na takie karesy. A Indianka stała nieco obok i obserwowała bystro całą trójkę i siedzącą na sofie dwójkę.

- Chodź, pokażemy ci. - Wilma zachęciła tancerkę gestem dłoni by się dosiadła i wzięła od Kanna aparat aby pokazać blondynie co i jak z tą nagrodą.

- Lamia. A to tak tu i teraz? - motocyklistka nachyliła się do pani reżyser aby cicho zapytać o instrukcje w wykonaniu tego zadania które widocznie nie było jej niechętne.

Mazzi popatrzyła po pokoju, wypełnionym elementem w skórzanych kurtkach. Wiedziała doskonale co się stanie, jeśli zaraz dziewczyny wezmą kaprala w obroty - reszta nie pozostanie bierna, więc akcja na kanapie będzie punktem zapalnym dla całej grupy i do późnych godzin nocnych prócz wzajemnej, głębokiej integracji, niewiele da się z ludzi wycisnąć… a mieli wyburzyć ścianę w magazynie i pomóc nosić gruz. Saper westchnęła w duchu, punk to nie była bułka z masłem, zresztą mieli jeszcze rano, gdy wszyscy wypoczną. Tym bardziej ekipa balująca zeszłej nocy w Honolulu.
- Mamy naprawdę wygodną kanapę, Kociaczek potwierdzi - wyszczerzyła się, wachlując do kompletu rzęsami - Poza tym w końcu sami swoi. Chcesz to wezmę kamerę abyś się poczuła w pełni gwiazdą filmów akcji, którą w końcu jesteś.

- Mnie to pasuje! - zaśmiała się Indianka i na dowód tego trzepnęła tyłek pani reżyser. I odwróciła się do sofy bo coś tam się ruszyło.

- Tak, myślę, że nie powinno być z tym żadnego problemu. Ja się dostosuję do dowolnej roli. - Tasha oznajmiła spokojnym tonem profesjonalistki która się znalazła we właściwym miejscu i czasie.

- No to uśmiechaj się bo będziesz w odkrytej kamerze. - gangerka znów się zaśmiała, rubasznie i bezczelnie wzywając obie blondyny do siebie by zacząć ten show. - Ale dziewczyny, wiecie, że ja nie trawię mundurowych. Więc zdejmijcie najpierw to z niego. Jest taki słodki, że jak będzie bez to mogę przymknąć oko. - Indianka mimo wszystko zachowała widocznie jakiś uraz i niechęć do służb mundurowych i ich przedstawicieli. A blondyny coś nie przedstawiały niechęci by urobić to pole dla je manewrów tak jak sobie życzyła.

- Jak na tą niestrawność galówka Tygryska ci jakoś wybitnie nie szkodziła - saper wzięła aparat, przestawiając opcje z robienia zdjęć na kręcenie filmów i uśmiechała się pod nosem. Popatrzyła znad ekranu na stado długonogich rekinów otaczających bezbronną ofiarę na mundurowej tratwie. Z pewnością wychodząc na przepustkę i wdziewając wojskowy drelich nie przypuszczał że tej nocy zamiast jednej dziewczyny z którą umówił się na piwo, wyląduje gdzieś w podejrzanym lokum, z perspektywą zabaw do tej pory oglądanych pewnie na przedwojennych filmach akcji.
- Kenny, a tobie pasuje taki układ? - spytała z całkiem sympatycznym uśmiechem, skupiając uwagę na żołnierzyku. Całkiem uroczy, naprawdę miły chłopak...choć Tygryskowi nie dorastał do cholewek desantów, ale Mazzi miała spaczony gust, klapki na oczach i została kiedyś okradziona przez oficera gdzieś pod drzewem pośrodku nocy.

- Znaczy jaki układ? - kapral rozejrzał się niepewny co się właściwie dzieje. Dotąd siedział na sofie z rudowłosą koleżanką w cywilu ale z tą samą szarżą a nawet z tej samej jednostki. A teraz z drugiej strony dosiadła się blond dredziara obejmując czule jego szyję, Indianka miała minę jakby czekała na jakieś show, druga czarnula wzięła całą sofę w obiektyw a ta wystrzałowa blondynka zaczęła się zgrabnie gibać prezentując swoje zgrabne wdzięki.

- Nie mogłyśmy z dziewczynami dojść do porozumienia. - Tasha przejęła pałeczkę i nawet od tyłu w kadrze prezentowała się świetnie.

- Jakiego porozumienia? - kapral spojrzał teraz na nią skoro się odezwała i to tak jakby wiedziała co jest tu grane.

- Na twój temat. - słodko i tajemniczo odparła tańcząca blondynka. Nawet bez podkładu muzycznego i świateł neonów w prawie magiczny sposób przykuwała uwagę. Nie tylko Kenny’ego.

- Na mój temat? Gadałyście o mnie? - siedzący na sofie mężczyzna obramowany przez rudzielca i blondynkę popatrzył na nie obie. Potem na motocyklistkę i kamerzystkę. Wreszcie wrócił do Tashy jak z połowa tego składu pokiwała twierdząco główkami.

- Dokładnie. Nie mogłyśmy zdecydować na którą z nas miałbyś ochotę. A nie chciałyśmy sobie robić przykrości i drzeć łachy czy się obrażać. Więc postanowiłyśmy wypracować kompromis. - Tasha niczym urodzona kusicielka sączyła swój powabny jad niczym kobra hipnotyzująca mysz.

- Kompromis? - kapral przełknął ślinę i znów rozejrzał się po otaczających go ślicznotkach, nawet na chwilę ładnie dał się złapać spojrzeniem w kamerę gdy popatrzył na Lamię ale znów uwagę kupiła gwiazda z “Neo”.

- Tak kompromis. Czy byłoby ci bardzo nie na rękę jakbyś mógł zabawić się z nami trzema? - Tasha wskazała na siedzącą już obok niego kelnerkę i motocyklistkę co stała kawałek od sofy. - Ale oczywiście jeśli wolisz tylko z jedną z nas to naturalnie uszanujemy twoją decyzję. Możemy wtedy tylko popatrzeć. Albo tylko popatrzeć. - niczym wisienkę na torcie Tasha oparła swoje zgrabne dłonie na kolanach mężczyzny przez co mogła mu spojrzeć w oczy mniej więcej z tego samego poziomu. A on zajrzeć jej w dekolt co zresztą uczynił. Zaś w kamerę załapał się idealnie wypięte tylne wdzięki tancerki. Tak apetyczne, że Di dłużej nie wytrzymała z samego patrzenia.

- Właśnie! Chcesz zobaczyć jak ją zapinam? - Indianka skróciła odległość do 0 i trzasnęła tak prowokująco wypięty tyłeczek blondyny. A ta tylko skokowo podniosła temperaturę gdy zareagowała kuszącym jękiem jaki tylko zachęcał do eskalacji. Całą sofę ogarnęła temperatura bliska wrzenia gdy Di naparła biodrami na wypięty tył tancerki i mocno złapała ją za biodra.

- O tak, będziesz dzisiaj moją suczką. - mruczała Di już rozochocona na całego. Złapała za blond włosy i zmusiła Tashę by odwróciła głowę i wtedy ją pocałowała. Tuż przed twarzą Kenny’ego.

- Jakbyś miał ochotę to mnie też możesz mieć. - wtrąciła się cichutko Val biorąc delikatnie dłoń mężczyzny i całując czule jego palce. Kenny miał minę jakby stracił wątek co i jak teraz powiedzieć. Działo się zbyt dużo, zbyt szybko i zbyt blisko. Ale ekscytacja i przyjemne zaskoczenie tym wszystkim były całkiem czytelne.

- To co? Bzykniemy się razem? - przyszła gwiazda Mazzixxx straciła cierpliwość do tych wstępów i miała ochotę na właściwą zabawę. Popatrzyła więc sponad głowy i pleców Tashy na Kenny’ego.

- Noo… Nie wiem czy dam radę… Ale spróbuję… - powiedział Kenny. Może dlatego, że Tasha pomogła mu podjąć decyzję kładąc jego dłoń na swoim dekolcie. I prawie kładąc mu się na udach głaszcząc prosząco przód jego spodni. A Val już bez skrupułów obciągała jego palce przymierzając się też do jego ust.

- Lamia! Potrzeba mi ta zabaweczka od Madi by zapiąć moją suczkę. Masz ją gdzieś? - Indianka odwróciła się do pani reżyser i wymownie klepnęła ponownie ten wystawiony na jej pastwę tyłeczek blondynki. Dziwnym trafem nie minęło wiele czasu, a wokół kanapy zebrał się tłum zaciekawionych twarzy.
Zaciekawienie szybko przeszło impulsem w podniecenie i nie minęło wiele czasu, zanim nie rozlało się na resztę towarzystwa,

Mazzi z kamerą w dłoni czuła, fizycznie czuła, jak to jest być równocześnie młodą i odwieczną. Czuła się jak Ulisses w drodze na spotkanie z Kirke, jak Tezeusz udający się na Kretę, jak Edyp szukający swego przeznaczenia. Nie potrafiła tego opisać. Uczucie to nie miało nic wspólnego z literaturą, składały się na nie podniecenie, egzaltacja, świadomość, że wszystko może się zdarzyć. I właśnie zaraz to uczyni.

 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 30-10-2020, 22:09   #234
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 47 - Sierżant i kapral (1/2)

Fargo; zima; 2 lata temu




- No jebane blaszaki… Nikt im nie wyjaśnił jak należy prowadzić tą wojnę? Nie mają jakiegoś swojego biuletynu co by im wytłumaczyli, że blaszaki to robią pełzające ofensywy? - żołnierz gderał przutupując dla rozgrzewki na dnie okopu. Chuchał też w zmarznięte dłonie. Jego zachowanie pasowało do ponurej, zdeptanej, zimowej bieli jaka dominowała w okolicy. Tym razem jednak to nie zima była tematem rozmowy i rozmyślań. I to nie tylko jego.


[IMG]https://lh3.googleusercontent.com/proxy/YPL6syYvCI0NZXeQVqSeYMEYc70DcZLkuNzJMkXAyMw_6CYwzw GOvQK2SFiaBnsnXWnYzaWt3BX_AWPck3RnHU3huPFxfcLVu4 6FEWlNS_jugAJBJgHQ_P9KTy[/IMG]


Wydawało się, że co chwila jakaś głowa w czapce czy hełmie wychyla się i spogląda na przedpole. Ale nie jak zazwyczaj na zachód gdzie był front ich frontu. Przedpiersie wysuniętej pozycji obsadzonej przez samodzielną jednostkę saperów. Ale na ich zaplecze. Tam gdzie mieli tyły i pozostałe oddziały.

- No i? - sierżant zapytała powracającą szefową zwiadu. Zabiła ramiona by się ogrzać i w ramach gestu solidarności i dzielenia się ciepłem podała kapral zwiadu zapalonego papierosa. Ale minę miała ponurą gdy wysłuchała tego raportu.

- Czyli nas odcięli. I zostaliśmy sami. - sierżant z naszywką W.Wilson przy nazwisku skomentowała ponuro ten raport. Byli tylko wysuniętą pozycją. Czujką na północnych obrzeżach przyczółka na Red River w Fargo. Większość jednostek była rozlokowana w samym Fargo i bezpośredniej okolicy a kolejne linie obrony, zaplecze, artyleria były na wschód od miasteczka. A w tym niejako północnym narożniku najbardziej na zachód wysuniętej pozycji była właśnie ta tutaj. Na północ już nie było żadnych sojuszniczych jednostek. Na południe do kolejnego posterunku było niby nie daleko. Z 2 kilometry. Ot, aby się mogli wspierać ogniem broni ciężkiej. Przeciwnik jaki by wlazł pomiędzy te dwie pozycje znalazłby się w krzyżowym ogniu worka ogniowego z trzech stron. Ale gdyby wyjść na ten cholerny, zaśnieżony i zryty pociskami step to byłoby się tylko ruchomy celem dla luf i artylerii blaszaków. Więc co? Przeczołgać się? Od leja do leja? Przez dwa kilometry otwartego terenu?

- Nie możemy tu zostać. Do rana wszyscy zamarzniemy. - Wilson miała durne wrażenie, że musi mówić na głos coś co jeśli nie wiedzieli to wyczuwali wszyscy. Było zimno. Była zima. Sporo poniżej 0*C. Sam śniegi i wygrzebane w ziemi i śniegu okopy, dziury i jamy. I step. Otwarty step niczym śródlądowy ocean traw. Gdzie wiatr wiał od kanadyjskiej granicy nie zatrzymując się na żadnej przeszkodzie więc osiągał spore prędkości. A step nie zapewniał sam z siebie żadnej osłony. Chyba, że miało się jakiś dom, budowlę, chociaż ziemiankę. Ale tą pozycję tworzono już pod koniec jesieni, przy pierwszych przymrozkach. Więc ziemia była już dość twarda i kilofom, saperkom, szpadlom i łopatom poddawała się opornie. A teraz właściwie w ogóle. Była twarda jak skała. Jedynie dynamit czy artyleria miały siłę ją ruszać. I właśnie wiele z tych pozycji jakie zajmowali to były właśnie leje po wybuchach połączone gdzie się jeszcze na początku zimy dało wygrzebać jakimiś transzejami. Tutaj nawet w pogodny dzień byle wietrzyk rzucał tym luźnym śniegiem tworzac zadymki jakie utrudniały dostrzeżenie czegokolwiek. A gdy wiatr zmieniał się w wicher przypominało to legendarną burzę piaskową. Tylko białą bo ze śniegu. Takie lądowe tsunami co ponurą falą szarości sunęło pochłaniając wszystko i wszystkich. Trzeba było krzyczeć do ucha bo z paru kroków słychać było tylko krzyk. A widoczność spadała do kilku kroków właśnie. I temperatura. Też spadała. Jak ktoś podpadł dowódcy to ten mógł kazać odstać podwójną wartę. Nieliczny byli w stanie przetrwać 3 czy 4 godziny. A rozkaz by zostać na warcie całą noc był właściwie wyrokiem śmierci. A teraz ten wyrok otrzymał cały pluton.

- To co chcesz zrobić? - kapral co wróciła ze zwiadu popatrzyła na nią. Też była zmarznięta, głodna i zmęczona. Normalnie zmieniali się co 2 godziny. 2 godziny tutaj a potem zmiana i powrót do terminala lotniska. Jedynego w pobliżu budynku jaki się ostał w miarę cały. Tam dało się rozpalić ogień, ogrzać się, zjeść coś ciepłego, przespać. Tam były zapasy amunicji, żywności, tam na szybko opatrywano rannych przywleczonych z tej wysuniętej pozycji. Tam bazował pluton z jakim się zmieniali. I właśnie to miejsce dziś rano zajęły blaszaki. Nawet nie wiedzieli jak udało im się podejść ale rozgorzała walka. Ze swoich okopów widzieli niezgrabne, pękate sylwetki robocich Strzelców*. Nawet Ciężkiego Łowcy i Borysa. Walka, zaskoczenie, zamieszanie. Pluton srg. Wilson wspierał swój bratni pluton z terminala jak tylko mógł. Ale blaszaki były zbyt szybkie, walka szybko przeniosła się do wnętrza terminala co już nie bardzo mogli ani obserwować ani strzelać. W akcie desperacji i zdając sobie sprawę, że grozi im odcięcie kapral Wilson posłała prawie połowę swoich sił pod wodzą kapral Mazzi by sprawdzić co się dzieje i wesprzeć swoich. Na próżno. Drużyna złapana na otwartym polu w ogień karabinu maszynowego zaległa, oberwała i poniosła straty. Reszcie plutonu udało się dać im osłonę na tyle by wlokąc po krwawym śniegu jęczących i wrzeszczących zabitych i rannych wrócić do okopu.

- Nie możemy zostać. Nie możemy iść na północ ani zachód bo tam są tylko blaszaki. Na południe to droga blaszanego kogucika. Wezmą nas w dwa ognie i z terminala i od nich. Jedyna droga to ta na wschód. Na terminal. - Wilson zdjęła hełm a potem czapkę. Wysypały się z niej rudo - kasztanowe, lekko kręcone włosy. Rozpuściła je i na nowo zaczęła układać by znów mogły się zmieścić pod czapką i hełmem. Pomagało jej to jakoś w powzięciu decyzji. Chociaż coraz bardziej docierała do niej nieodwracalność tej sytuacji. Żałowała, że na nią spadł ciężar decyzji jaki miał zaważyć o losie całego plutonu. Normalnie była to dola porucznika Tobsona. No ale dał się trafić parę dni temu i kolejna w linii dowodzenia plutonem była właśnie sierżant Wilson. Co za gówno.

- Chodź Rybka. Pójdziemy do Scotta. Może coś wyczaruje. - zdecydowała w końcu gdy ułożyła włosy na tyle, że znów mogła nałożyć czapkę a potem hełm. Przy okazji rozgnieść wszę jaka wypadła z jej bujnych włosów. Robactwo zżerało ich żywcem. Zwłaszcza teraz jak gorące ciała żywicieli były jedynymi azylami by przetrwać razem z nimi tą zimę. Obie schyliły się i zaczęły iść wzdłuż krętych okopów do rozwalonego budynku jaki grzecznościowo nazywali punktem dowodzenia. Właśnie tam urzędował Scott, ich łącznościowiec.

- Cześć Scott. Wyczarujesz coś dla nas? - sierżant dowodząca plutonem zagaiła wesoło jakby byli na przepustce albo chociaż w koszarach. Ten rozwalony budynek był jednym z niewielu miejsc w tej wysuniętej pozycji gdzie człowiek mógł się wyprostować. A tak to cały czas schylony, na kolanach, w kucki czy na leżąco. W błocie, w wodzie, w ziemi lub śniegu i lodzie ja teraz. Woda na dnie lejów i transzei zamarzła. Więc teraz ten lód trzeszczał i pękał przy każdym kroku. Najgorzej jak jakaś kałuża była na tyle głęboka, że nie zamarzła do dna. Wówczas pod lodem dłoń, kolano czy noga trafiała na obrzydliwą, cuchnącą bagnem i trupami, lodowatą wodę. A po zetknięciu z mrozem ta woda na ubraniu, ręku czy nodze natychmiast zamarzała. Dlatego było tyle odmrożeń. No ale tutaj, w tym rozwalonym domu bez dachu i podziurawionymi ścianami można było wreszcie stanąć na własnych nogach i wyprostować kręgosłup i resztę kości. Co każdy kto tu dotarł skwapliwie czynił.

- Chętnie. Najlepiej jakieś blondynki. Gorące. Tak, gorące blondynki. - czarnoskóry łącznościowiec w tych swoich okularach miał trochę wygląd studenta. Wydawał się kompletnie nie na miejscu w tym mundurze i z resztą. Miał tak dziwnie, że zarost na twarzy mu rósł bardzo wolno i słabo. Więc na tle mundurowych kolegów był teraz niczym gładkolicy wśród wikingów. Rzadko kto na tym mrozie miał na tyle samozaparcia by golić się zgodnie z regulaminową normą. Więc chłopcy nieco zarośli.

- Blondynki. Słyszysz Rybka czego się zachciewa naszemu czarnemu hrabiemu? Blondynki. Widocznie my jesteśmy dla niego za mało aryjskie i w ogóle jakieś szpetne i trefne. - Wilma skoro chociaż na chwilę mogła się oderwać od tego syfu w jakim się znaleźli to skorzystała z okazji by sobie pożartować. Z satysfakcją obserwowała jak ich łącznościowiec się zmieszał. Gorąco było obecnie marzeniem wielu. A wśród wojaków często to marzenie skrystalizowało się jakaś na wpół wyśniona gorąca, czysta, gładka kobieta która zdawała się istnym przeciwieństwem do tego kim byli teraz i gdzie byli. Taka wyśniona, wyidealizowana kobieta która ich przytuli i ukoi troski, ogrzeje, wycałuje no i oczywiście da się przelecieć. Scott widocznie nie był tutaj wyjątkiem.

- Dobra Scott, połącz mnie z Gerberem. - poleciła sierżant chuchając przy tym w dłonie albo wsadzając je pod pachy. Korzystała z okazji by rozchodzić kości i w ogóle rozgrzać się chodzeniem. I czekała aż Scott wyczaruje to połączenie. W międzyczasie sani dał znać, że chłopak co oberwał w pierś podczas rozpoznania właśnie zmarł. To już razem trzeci z tego pechowego patrolu. Wilson przytaknęła, przyjęła meldunek i się rozeszli. Nie było o czym rozmawiać. Normalnie rannych powinni wycofać na tyły, do terminala. Ale terminal był teraz we wrogich rękach. Można było zakląć i główkować jak tu wycofać tych co jeszcze byli ciepli.

---


- Musicie się utrzymać. Takie są rozkazy. Zorganizujemy atak na terminal i odbijemy go. - rozmowa przez radio nie zaczęła się zbyt pomyślnie. Nie było Gerbera. Oberwał odłamkiem i zabrali go do szpitala. Pewnie wróci za parę dni ale dla 4-go plutonu na wysuniętej pozycji to brzmiało jak czekanie do końca świata. No i zamiast ze swojakiem Wilson musiała gadać z jego zastępcą. Też kapitanem no jednak gdy był Gerber no to było wiadomo kto zarządza 7 IBEC. A ten drugi no dało się wyczuć, że to nie jest dowódca polowy z krwi i kości. Taki co potrafi dostosować się do chaotycznej sytuacji wojny. Nawet te wytyczne co im przekazywał to chyba nie był jego pomysł tylko pewnie kogoś ze sztabu.

- A kiedy będzie ten atak? -
sam atak dawał nadzieję. O ile by przeprowadzili go szybko i zakończył się sukcesem. Wydawało się, że tam w terminalu to jakiś roboci odpowiednik plutonu. Też blaszane wraki zaległy w śniegu przed terminalem i od rana się nie ruszały. A w środku pewnie też poniosły blaszaki straty. Więc jakby zorganizować szybki atak to może by się udało odbić terminal. Ale 4-ty pluton musiał odliczać każdą godzinę na tym mrozie. Niemniej Wilson była gotowa skoordynować działania swojego plutonu by wesprzeć to natarcie atakiem od ich strony. W końcu ważyły się losy całego plutonu. Wóz albo przewóz.


---


- Wilma, Scott cię wzywa. - zmęczony żołnierz odnalazł ich sierżant. Ciężko oddychał jak po ciężkim wysiłku. Ale walka czy bieganie w głębokim śniegu zawsze były ciężkim wysiłkiem. Wilson ponuro pokiwała głową i idąc po dnach lejów, czołgając się przez transzeje dotarła do wyłożonego od wewnątrz workami z piaskiem budynku. Ściany nadal chroniły przed odłamkami i bronią lekką. Nawet przed pociskami pośrednimi. Ale już karabinowe przebijały się przez ściany ale zwykle grzęzły właśnie w workach z piaskiem. Tylko półcalówki pruły budynek na wylot i wtedy często ściana z worków pruła się albo i waliła co przerabiali już nie wiadomo ile razy.

- No? Kiedy następny atak? - nie musiała pytać o wynik tego ataku. Zbyt długo walczyła na Froncie by na słuch rozpoznać odgłos rzednących wystrzałów. Walka się skończyła. A skoro terminal nadal był ponurą, milczącą bryłą i nie wychodził z niej nikt w przyjaznym mundurze jasne było, że roboty utrzymały swoją pozycję. Im udało się mocno przerzedzić posiłki. Druga fala czy tam drugi pluton jaki przybył w sukurs tej pierwszej. Dała zajęcie 4-temu plutonowi. Dali łupnia blaszakom. Do porannych wraków z pierwszej robociej grupy doszły nowe. Ale w efekcie 4-ty nie mógł wesprzeć ataku na terminal bezpośrednio. A gdy uporali się z tą druga falą to okazało się, ze gdzieś tam kilometr czy dwa dalej, w stronę rzeki, że tam walki też dogasają.

- Rano. Muszą ściągnąć rezerwy. - Plumber nie widział sensu jakoś owijać w bawełnę. Przez swoją funkcję łącznościowca często był posłańcem takich ponurych wieści. I niejako świadkiem różnych rozmów w eterze czy widział reakcję tych co byli obok na takie wieści.

- Nie wytrzymamy do rana. - Wilma zareagowała dość spokojnie. Na zimno. Wiedziała jak gra się w tą grę. Reszta ich kompanii i najbliżsi sąsiedzi na szybko zorganizowali kontratak własnymi siłami. Nie powiódł się. Więc wezwali wsparcie z zaplecza. Z sił batalionu i regimentu pod jaki podlegały Bękarty. No ale tamci musieli się oderwać od swoich zajęć, przybyć na pozycję, zorientować się co jest co, zająć pozycje wyjściowe do natarcia no a potem zaatakować. To wszystko zajmowało czas. W lecie o ile 4-tacy nie znaleźliby się pod zmasowanym atakiem robotów byłaby szansa, że utrzymają się do tego porannego szturmu. Ale nie teraz. Teraz do rana tutaj będzie pluton zamrożonych sopelków. Żaden roboci szturm nie był potrzebny by ich wykończyć. Zimowy step zrobi to za nich. Czarnoskóry łącznościowiec niemo pokiwał głową. Też zdawał sobie z tego sprawę. Jak chyba wszyscy tutaj.

- Pierdolę to. Spadamy stąd. - zdecydowała wreszcie po chwili milczenia. Była połowa dnia. Zaczynała się właśnie druga połowa. Niedługo krótki zimowy dzień zacznie się kończyć i przyjdzie długa, zimowa noc. Ta która ich wykończy.

- Bez rozkazu? - Plumber odważył się zapytać. Nie dostali rozkazu by się próbowali przebijać do swoich. Albo chociaż działać wedle własnego uznania. A wycofać się z pozycji bez rozkazu to taka trochę samowolka. Żałował,że nie ma tam po drugiej stronie Gerbera. Ich Gerbera. On na pewno by lepiej ogarniał ten pierdolnik tu i tam. Z nim inaczej by się rozmawiało. Na pewno by uznał, że cenniejszy jest pluton żywych doświadczonych saperów niż te pieprzone dziury w ziemi jakie od pół roku mieliła artyleria. Najpierw ich własna jak jeszcze rządziły tu roboty a teraz robotów odkąd zdobyli lotnisko, terminal i założyli tą wysuniętą pozycję do zabezpieczenia podejścia pod terminal. Przynajmniej od tej najbardziej oczywistej, zachodniej strony. Co miały za znaczenie te cholerne dziury w ziemi i śniegu skoro terminal jaki miały chronić wpadł w ręce wroga? Gerber napewno by to rozumiał. I ich nie zostawił. Nigdy nikogo nie zostawiał. Dlatego wierzyli mu i ufali. Dlatego byli gotowi pójść za nim w ogień. W mróz, deszcz, bagna, miny i ołów. Ale akurat teraz go nie było. I los w sprawie 4-go plutonu spoczywał w rękach kogoś innego. A ten postępował zgodnie z wojskową logiką i rutyną. Która nawet miała słuszność i ekonomię sił tyle, że dla 4-go plutonu oznaczało to zagładę. Tylko rozłożoną na kilka następnych godzin. Niemniej dalej byli żołnierzami i podlegali rozkazom i regulaminom. A te zabraniały opuszczać wyznaczonej pozycji bez rozkazu. Gdyby wszyscy łazili sobie wedle uznania byłby chaos a nie wojsko.

- Połącz mnie. - sierżant wpatrując się w niego niewidzącym głosem w końcu się zdecydowała. Scott miał rację. Lepiej było uzyskać zezwolenie na wycofanie się. Czy chociaż działanie wedle uznania. Może nawet jakieś wsparcie da się uzyskać? Nawet jakiś dywersyjny ostrzał od południa czy wschodu lotniska mógł zaabsorbować blaszaki i dać im zajęcie. Chociaż trochę się obawiała. Równie dobrze mogła usłyszeć rozkaz pozostania na miejscu i czekania na poranny atak.


---



- Chujowo. - właściwie to nie była pewna po co się tak wślepia w ten terminal. I własnymi oczami i przez lornetkę. Znała tu chyba każdy garb śniegu przykrywającego wrak samochodu, robota, kawałki rozstrzelanych artylerią budynków czy kretowisko lejów po wybuchach. Tylko wklęsłe a nie wypukłe to kretowisko. Ale ogólnie puste pole. Otwarta przestrzeń. Z tej strony bo to dawne pole i zdemolowane budynki a między terminalem a resztą miasta pasy startowe. Czyli też pusta przestrzeń. Dlatego pod koniec zimy tak trudno było zdobyć ten terminal. I chociaż okładała go wtedy swoja artyleria to atak pod lufy broni maszynowej i granatników, przez pasy min był tak krwawy i ciężki. Dlatego liczyli, że gdy go opanują to będzie to mocny bastion obrony. I teraz roboty by musiały przejść przez ten sam kocioł. I z początku tak było. Terminal obsadzała cała kompania a tuż po szturmie nawet dwie. Ale stopniowo siły były potrzebne gdzie indziej więc obsada terminala stopniała do pół kompani. Zwykle trzech plutonów z których jeden na zmianę obsadzał te wysuniętą pozycję. Tym razem wypadło na 4-taków.

- Nawet jak tych blaszaków wiele tam nie zostało. To sama zobacz. Jeden czy dwa karabiny maszynowe i mogą zatrzymać szturm każdego batalionu. - Rybka też widziała i wiedziała to samo. Jeden czy dwa ckm mogły skosić dowolną ilość szturmującej piechoty. Przynajmniej póki się nie zacięły i miały ammo. Ile robotom zostało ammo po porannych i południowych walkach tego nie wiedziały. Co się może stać to kapral Mazzi sama sprawdzała rano ze swoją drużyną. Sieczka. Wtedy jeszcze była szansa, że zajęte walką wewnątrz roboty przegapią ich wycieczkę. Ale nie przegapiły. A teraz nie miałyby innych celów niż atak 4-go plutonu. Jak właśnie odparły atak całej kompanii. Tylko od strony miasta. Ale jednak niewiele robotów z tej południowej fali dotarło do wnętrza to i pewnie niewiele z nich miało zapas ammo. A podczas walk nawet roboty musiały jej zużyć sporo.

- Obsadzili górę. Więc nawet w transzejach wystrzelają nas jak kaczki. - Wilson podała Lamii lornetkę by ta mogła sama ocenić sytuację. Na zbliżeniu rzeczywiście było widać obły kształt robociego Strzelca i nieruchomą lufę ckm. Z góry miał widok na całe przedpole. Także w głąb transzei jaką normalnie pokonywali drogę do lub z terminala. Transzeja sprawdzała się przyzwoicie chociaż przez większość trasy trzeba było się czołgać albo zasuwać na czworakach. Z tego samego powodu co z resztą okopów, zabrakło czasu nim zima zmroziła ziemię by wybudować głębsze przejścia. Ale póki wojak trzymał łeb przy ziemi to nadal miał spore szanse, że kwadrans czołgania i będzie na miejscu. Nawet roboty nie mogły dostrzec kogoś w leju czy transzei. Co najwyżej jakiś sporadyczny ostrzał z moździerzy czy granatników i jakiś pechowy wybuch tuż przy lub w transzei. No albo jak komuś puściły nerwy i wybiegł z okopu. Ale co innego widok z terminalu, zwłaszcza z górnych pięter. W głąb transzei też był. Co czyniło ją mocno dyskusyjną jako drogę podejścia pod budynek.

- Co powiedzieli w sztabie? - Rybka widziała przez szkła ten sam zniechęcający widok co i własnymi oczami. Szykował się szturm z gołą klatą na ckm. To się nie mogło udać. To było tak głupie jak regulamin przewiduje. Ale zostać też nie mogli. Już słabli. Będą operatywni jeszcze z godzinę, dwie, no może do zmroku. Musieli coś zrobić i to szybko. Zanim zimno wyssie z nich siły a potem życie.

- Że mamy się przebijać. - mruknęła Wilson wpatrzona w tą ponurą, częściowo zrujnowaną przez artylerię bryłę. Zastanawiała się jak to ma do cholery ugryźć.

- A dostaniemy jakieś wsparcie? - kapral była nieco zdziwiona czemu kumpela nie wspomniała o tym wcześniej. Ta jednak milczała. Rzuciła więc spojrzeniem na jej zamyślony profil zapatrzony w to cholerne lotnisko. I nie odpowiedziała. - A artyleria? Położą na nich ogień? - zapytała bo wyglądało jakby nie bardzo mieli co liczyć na wsparcie bratnich jednostek od strony miasta. No aż tak się nie dziwiła. Dopiero co odbili się od rzygających ołowiem ścian terminala to pewnie jeszcze lizali rany. Nawet by się zdziwiła jakby wojenna Fortuna się uśmiechnęła i w okolicy był jakiś dodatkowy oddział na tyle silny by zorganizować szturm na terminal. No ale artyleria mogła walić na żądanie. Odpowiedziała jej jednak cisza. Co ją mocno zaniepokoiła. Artyleria też nie? To kto? - Wilma a oni w ogóle wiedzą, że my będziemy się próbować przebić? - zapytała wprost powoli domyślając się jak odczytać milczenie przyjaciółki. Niesubordynacja. Może nawet złamanie rozkazu. Tego nie wiedziała. Ale widocznie rudzielec o nieco kręconych włosach mimo wszystko wolała coś zrobić niż zostać i zamarznąć.

- Znam inną drogę. Wezwij ludzi na zbiórkę. - Wilson odezwała się krótko wydając polecenie i kucnęła aby przejść dnem okopu w stronę tego postrzelanego, domu bez dachu jaki szumnie nazywali centrum dowodzenia tymi cholernymi dziurami.


---



- Słuchajcie, sprawa jest poważna. Nie mamy ciepła. Nie mamy czym i jak rozpalić ognia. Każdy kto tu zostanie do rana zamarznie. Dlatego zdecydowałam się przebić do terminalu. - gdy prawie dwa tuziny mundurowych zebrało się w resztkach rozstrzelanego budynku to zrobiło się dość ciasno. Aż dziwne było tyle ludzi na raz w jednym miejscu. Ryzykowne. W końcu jakby jakaś 155-ka tu walnęła albo nawet granat to by było po plutonie i jego zebraniu. Ale zdawali sobie sprawę z wyjątkowości sytuacji. Bo zansoiło się, że właśnie nadchodzi koniec tego plutonu. Taki czy inny.

- Sami? Rozstrzelają nas. - zauważył ponuro jeden z kaprali dowodzący inną niż Mazzi drużyną. Zapytał o coś co wszyscy zdawali sobie sprawę. Aż boleśnie za dobrze. Ponure pomruki na zarośniętych gębach potwierdziły te przypuszczenia. Czy domyślali się, że działają samopas czy nie nie było pewne. Na głos nikt o to nie pytał. A plan jaki przedstawiła sierżant dawał jakieś szanse powodzenia.

- Będzie ciasno. Nie bierzcie żadnych plecaków ani nic takiego. Miotacze ognia będziemy wlec za sobą. - sierżant zakończyła swoją ogólną część odprawy. I dała znać do rozejścia się. Zostali tylko dowódcy drużyn którym musiała przydzielić zadania aby ci z kolei mogli przekazać je swoim zespołom.


---



- No i? - siedzieli w kucki przy świeczkach i latarkach. Poza tym panowały tu absolutnie ciemności. Jak to zwykle w kanałach. Z początku nie chcieli uwierzyć, że Wilson mówi tak na poważnie jak pokazywała wejście do rury. Widocznie jedna z eksplozji ją odkryła z trzewi ziemi i rozpołowiła. A w świetle zimnego, zimowego popołudnia nie wyglądało to zbyt pociągająco. Ale Wilson twierdziła, że rura prowadzi do terminalu. Chociaż nawet jeśli tak było to by oznaczało z kilkaset metrów czołgania się tą cholerną rurą. Na oko, na powierzchni to mieli jakieś pół kilometra do terminala. No to i pod ziemią nie mogło być krócej. A rura była na słowo honoru większa niż przekrój poprzeczny człowieka. A jednak chociaż chyba wszyscy mieli wątpliwości to gdy alternatywą było zostać albo próbować na powierzchni to ostatecznie wszyscy przekonali się do tej ciemnej roury

Rura prowadziła nie wiadomo gdzie i jak długo. Czas i przestrzeń w tych lodowych ciemnościach przestawały mieć znaczenie. Gdyby nie zaufanie do czołgającej się na czele Wilson nie wiadomo kto by wytrwał. A tak mieli nadzieję, że ta na czele wie co robi, zna drogę i wyprowadzi ich z tej matni. No i pchała ich nadzieja, że dzięki temu przemknął się pod nosem robotów i wrócą do swoich. I tak dotarli do “tutaj”. Jakieś niewielkie rozszerzenie wielkości małej szopy. Teraz zapchane do granic niemożliwości przez wymęczonych i zmarzniętych żołnierzy. I pojawił się problem. Tutaj kończyła się trasa jaką znała sierżant. Drabinką na górę, do włazu wychodziło się w terminalu. Ale nie chcieli wychodzić w terminalu. Chcieli wrócić do swoich. Czyli iść dalej. Sierżant wysłała więc dwójkę zwiadowców by sprawdzili rurę jaka wiodła w obiecującym kierunku. Wreszcie wrocili. Brudni, zmarznięci i spoceni.

- Jest właz… Jest wyjście… Ale za blisko. Wyszlibyśmy na otwartej przestrzeni, może 200 metrów od terminalu. Wystrzelają nas. - jeden z nich zaczął raport mówiąc o częściowym sukcesie. Rura szła jak trzeba. Była przejezdna i w ogóle. I nawet wyjście na powierzchnię znaleźli. No ale za blisko terminalu. Do przebycia było drugie tyle by schronić się w pierwszych budynkach. No może komuś by się udało… Ale jakby jakieś 20 osób po kolei miało wychodzić po drabince do włazu a potem zasuwać do tych budynków no marne były szanse, że blaszaki to przegapią. A wystarczyłaby jedna czy dwie serie z broni maszynowej by zgotowały im to czego czołgając się przez tą rurę próbowali uniknąć. Może jednej czy dwóm osobom by się udało przemknąć. Ale nie całemu plutonowi.

- Jest jeszcze jeden. Dalej. Czyli bliżej miasta. Ale nie mogliśmy go ruszyć. Albo coś na nim leży, może nawet sam śnieg albo po prostu przymarzł. Bez palników tego nie ruszymy. A dalej rura jest zablokowana. Ziemia się osunęła czy co. Nie ma przejścia. - zwiadowca skończył swój raport przy świeczkach i latarkach. Część wymęczonych żołnierzy skorzystała z tej przerwy i zapadła w letarg. Ci co nie spali w większości zapadli w przymulony letarg. Niewielu zachowało na tyle siły woli aby zdawać sobie sprawę co oznacza taki raport. Ale nikt nie kwapił się powiedzieć tego na głos. Wilson na chwilę schowała brudną, rozpaloną gorączką twarz w równie brudnych dłoniach. Dłonie dla odmiany miała chłodne a nawet zimne. Więc to na nic? Tyle przeszli i teraz na koniec mają się dać wystrzelać tym cholernym blaszakom? Główkowała nad innym rozwiązaniem. A byli tak blisko! Poczuła na ramieniu czyjś dotyk. Dłoń. Lamia. Siedziała obok niej. I próbowała dodać jej otuchy. Pomogło. Chrzanić to! Właściwie to czuła przez zmarzniętą skórę jaka jest alternatywa.

- Nie mamy wyjścia. Musimy zaatakować terminal. - powiedziała w końcu podnosząc głowę i spoglądając na dowódców drużyn. I na te zmęczone twarze drzemiące lub wpatrujące się w nią lub gdzieś w przestrzeń.

- Sami? - po chwili wahania Roberts co był szefem 2-giej drużyny zapytał nieco z niedowierzaniem. Co prawda byli pod terminalem. Pokonali ten pas odkrytej przestrzeni co wydawał się najtrudniejszy do pokonania. No ale tak atakować terminal tym na wpół zamarzniętym plutonem…

- Scott, połącz mnie… - Wilson przyznała mu rację. Już i tak skrewili opuszczając bez rozkazu swoje stanowisko. A jak wrócą do swoich to i tak się wyda. Wolała na razie o tym nie myśleć co będzie jak już wrócą do swoich.

- Z kim? - kapral łączności zapytał sięgając po swoje plecakowe radio. Przez te kilkaset metrów czołgania się wlókł je na pasku za sobą. Co było cholernie upierdliwe i męczące. No ale widocznie znów był potrzebny. I jego radio. Więc gdy je włączał i ustawiał czekał na to z kim ma się spróbować połączyć. A sierżant naprawdę się zastanawiała z kim. 3-ka i 5-ka były ich zmiennikami w terminalu. Ich najbardziej dzisiaj przemieliło. Nie znała ich stanu obecnego poza tym by wiedzieć, że kto dał radę to wycofał się do miasta. Ona sama w zastępstwie dowodziła 4-ką więc miała rangę podobną do porucznika. Powinna więc skontaktować się z dowództwem swojej kompanii. Ale rozmawiała z nimi po południowym ataku. I wątpiła by pogłaskali ją po główce za ten niesubordynowany numer jaki właśnie odwalała. Wyżej? Batalion? Regiment? Dla nich byli tylko zagubionym na peryferiach plutonem bonusowej kompanii jaką można zatkać dziury we froncie. Znów, żałowała, że nie było Gerbera. Na pewno wszystko by potoczyło się inaczej gdyby “ich kapitan” był na miejscu i trzymał wszystko pod kontrolą. Wtedy uderzyłaby jak w dym do dowórztwa własnej kompanii.

- Połącz mnie z 1-ką. - zdecydowała w końcu. 1-ką dowodził porucznik Campbell. Gdyby miał dłuższy staż w ich kompanii to pewnie właśnie teraz on by zastępował Gerbera. Kumał czaczę. No ale póki co dowodził tylko swoim plutonem. Z wszystkich ludzi a nawet oficerów jacy przyszli jej do głowy uznała, że do niego ma największe zaufanie by zwrócić się o pomoc. Plumber chwilę majstrował zmarzniętymi palcami przy pokrętłach radia i po chwili uzyskał połączenie.

- Green 1 tu Green 4. Potrzebujemy waszego wsparcia. - zameldowała się kodem jaki obowiązywał na dzisiaj.

- Rozumiem cię Green 4. Czego oczekujesz? - porucznik zapytał jakby wyczuwał, że bratni pluton jest w potrzebie. A nawet nie mieli tam żadnego oficera. W zastępstwie porucznika dowodziła nimi ich sierżant. Ale mimo wszystko połączenie go nieco zaskoczyło. Dlaczego nie skontaktowała się z dowództwem kompanii?

- Możecie położyć ogień na terminal? Wszystko co macie. Przyduście ich. - siedząca w półmroku sierżant oparła się plecami o zimną, brudną ścianę kanału. Przymknęła oczy i kurczowo trzymała słuchawkę bojąc się nadchodzących słów.

- Dlaczego? - Cambell zrozumiał o co prosi sierżant z 4-ki. Ale nie rozumiał dlaczego. Jeszcze lizali rany po południowym ataku. Co to da jak z paruset metrów postrzelają w okna terminala? Po co? Przez dwa czy trzy oddechy wsłuchiwał się w trzaski eteru w słuchawce.

- Przebijamy się do was. Próbujemy. Jesteśmy pod terminalem. - Wilma kompletnie nie miała pomysłu co teraz powiedzieć. Czuła kompletną pustkę w głowie. Więc powiedziała to co musiała.

- Pod terminalem? Ale jak? Nic nie wiem o tej akcji. Z kim to było uzgadniane? - Cambell zmarszczył brwi wpatrując się pytająco w swojego łącznościowca. Przegapili jakąś wiadomość ze sztabu? I to o kolejnym ataku na terminal? Przecież miał być dopiero rano. To zmienili plany? I nikt mu nie powiedział?

- Z nikim. Przebijamy się. Jesteśmy pod terminalem. Potrzebujemy wsparcia. - Wilson wzruszyła ramionami chociaż rozmówca odległy o jakieś półtora kilometra dalej nie mógł tego zobaczyć. No i się wypruła. Właśnie przyznałą się oficerowi, że sabotowała rozkazy dowódzrwa i zrejterowała z wyznaczonej pozycji. Teraz ona wsłuchiwała się w dwa czy trzy oddechy w trzaski eteru w słuchawce. Porucznik w tym czasie spojrzał jeszcze raz na swojego łącznościowca i na migi kazał mu wezwać sierżanta.

- Rozumiem. Zrobimy co się da. Dajcie mi kwadrans. Bez odbioru. - nie do końca wiedział co tam przy tym terminalu albo pod się dzieje. Ale zorientował się, że ta Wilson postanowiła na własną rękę wyrwać swój pluton z okrążenia. Czyli reszta Bękartów Diabła musiała wesprzeć ich bratni pluton w tym diabelsko zbożnym dziele. Rozłączył się i nawet nie miał pojęcia jakie wrażenie zrobiły jego słowa na sierżant dowodzącej 4-ką.

- I co? - Lamia wyczuła nagłe ożywienie swojej kumpeli i siostry. Jakby miała dobre wieści. A wiedziała tylko, że rozmawiała z Campbellem z 1-ki ale nie wiedziała do końca jak poszło.

- Gadałam z Campbellem. Nie zostawią nas! Dadzą nam wsparcie! Będzie dzwonił za kwadrans! - zawołała nie mogąc powstrzymać radosnych emocji. Co prawda dalej byli w czarnej, zmarzniętej dupie. Ale wreszcie nie byli sami! Reszta Bękartów ich nie zostawi! Może i Gerbera teraz nie było ale jego duch nadal dominował wśród jednostek szturmowych.

- Połącz mnie z wszystkimi plutonami. Natychmiast. 4-ka się do nas przebija. Musimy dać im wsparcie. - porucznik 1-ki jak tylko się rozłączył wiedział, że ma wiele do zrobienia. I cholernie mało czasu. Ale wiadomość jaką przekazał zelektryzowała wszystkich w punkcie dowodzenia. 4-tacy się przebijają! A już postawili na nich kreskę. Każdy z plutonów rotacyjnie dyżurował w tych cholernych dziurach i na lotnisku. To zdawał sobie sprawę jak kiepskie mają szanse na przeżycia wystawieni od rana na mróz. Całe 24 h na zimowym stepie. Nawet jakby szturm poszedł jak po maśle to zanosiło się, że w dziurach znajdą tylko zamarznięte sopelki kolegów z 4-ki. Ale nie! Przebijali się! Wzięli sprawy w swoje ręce! To zmieniało postać rzeczy, skoro tak to bratnie plutony nie zamierzały bezczynnie się przyglądać.


---



No i już. Czas na gadanie się skończył. Czas było na działanie. Ostatnie kwadranse ściśnięci w niewielkiej klitce 4-cy a głównie sierżant i kaprale dowodzący drużynami spędzili na dyskusji między sobą i z porucznikiem Campbellem aby ustalić co i jak. Dobrze, że radio działało i mieli łączność! Ustalili, że 4-ka nie będzie próbować odbić terminalu. To był zbyt duży budynek na siły jednego plutonu. A i siły wroga były nieznane. Może tam po wcześniejszych walkach zostały 2 roboty na krzyż. Ale mogło być i 20. A stan psychofizyczny zamroczonych mrozem żołnierzy 4-ki zapowiadał, że nie stać ich na zbyt długi wysiłek. Dlatego postanowili się skoncentrować na odwrocie do swoich. Ale nawet wsparcie bratnich plutonów nie mogło powstrzymać roboty przed rozstrzelaniem idących przez głęboki śnieg 4-ków. Więc wymyślili coś innego.

- Są. Punktualni są skubańcy. - Roberts zaśmiał się cicho gdy usłyszeli pierwsze stłumione przez ziemię eksplozje. Artyleria. Ta której zażądał Campbells. Co prawda był tylko porucznikiem i nie miał takich priorytetów jak wyższe szarże. Niemniej coś w duchu dawnej armii amerykańskiej zostało do dzisiaj. I jak narobił rabanu, że już stało się i 4-ka i tak się będzie próbowała przebić to zelektryzowało chyba całe miasto okazując niesamowitą solidarność krępowaną jednak przez rozkazy i regulaminy. Dlatego chociaż uzyskał zezwolenie na wsparcie artylerii to dość krótkie. Artyleria nie miała szans skruszyć budynku tej wielkości który oparł się nie wiadomo ilu trafieniom w ciągu ostatnich tygodni i miesięcy. I chociaż każde zostawiło jakąś wyrwę czy szczerbę to jakoś nie chciał się zawalić. Więc mało prawdopodobne było aby coś się zmieniło po kilku kolejnych tąpnięciach. Dlatego artylerzyści walili pociskami dymnymi. Z takim dymem co zakłócał nowoczesną optoelektronikę. Walnęli po kilka sztuk a każde uderzenie 155-ki osypywało pył i zaschnięte błoto z sufitu improwizowanego schronienia 4-taków. Potem jeszcze trzeba było trochę poczekać aż dym nabierze pełni mocy rozchodząc się po okolicy by przesłonić sensory robotów.

- Dawaj. - 4-tacy stali ściśnięci pod drabinką. Odgłosy artyleryjskich grzmotów ucichły. Umówiony czas minął. Więc sierżant dała znak, że czas zaczynać. Walker co jako jedyny miał wyciszony pm skinął głową i zaczął wchodzić po drabince. Naparł barkiem na właz i ten odsunął się na bok. Wyjrzał ostrożnie i zobaczył podłogę niewielkiego pomieszczenia. Samo pomieszczenie było puste. W każdym razie z tych ciemności ani nic nie wyskoczyło na niego z metalowymi szponami ani nie odstrzeliło mu głowy. Więc szybko wyszedł na górę zwalniając miejsce dla pozostałych i zaczynając główną część operacji.

Sam dym chociaż mógł ograniczyć widoczność, nie tylko robotom, mógł ich nie powstrzymać przed ostrzelaniem plutonu jaki próbował wyrwać się z matni. Więc trzeba było czymś zająć te roboty. Walker prowadził grupkę szturmową co miała podłożyć ładunki wybuchowe. A te powinny zawalić to i tamto. Na tyle by zawalić coś pod robotami albo z robotami. Była szansa, że stworzy zamieszanie albo i pogrzebie te najbliższe blaszaki na tyle długo by ludzie mogli zniknąć w bordowym dymie pozostawionym przez artylerię.

Walker w końcu zatrzymał całą grupkę. Wyjrzał zza róg a tam schody. Wiedział o nich, wszyscy wiedzieli w końcu buszowali tu już drugi miesiąc. Ale na schodach dojrzał trzy pręty. Trochę przycięte przez górną kondygnację schodów ale wiedział co to jest. Rozpoznał to. Nogi robota. Trójnożnego. Pewnie Strzelca. Stał na środku półpiętra i pilnował góry i dołu schodów. Jeśli wyjdą poza róg to ich dostrzeże. Tak po prostu. Roboty tak miały. Nie spały ani nie były gapowate. Czasem była szansa na jakieś uszkodzenie, letarg na ładowanie czy jakieś zawirowania programu które kazały maszynie zachowywać się w niezrozumiały dla ludzi sposób czy po prostu zachować bierność. Ale w tym wypadku prawie na pewno jeśli Strzelec by ich wykrył to otworzyłby ogień i zaalarmował resztę.

- Chyba czas na subtelności się skończył. - powiedział dając znać idącym za nim kolegom znak, że czas narobić rabanu. Wilma zamieniła go na czujce i sama rzuciłą okiem. Po chwili zgodziła się z ekspertyzą zwiadowcy.

- Dajesz Rybka. Przypal skurwiela! - syknęła do szefowej niebieskiej drużyny. Rybka była jedną z tych nielicznych osób jakie poza Scottem wlokły coś za sobą przez te cholerne pół kilometra rury. Wlokła butlę miotacza. Bo nie było miejsca by nieść coś na plecach. Wydawało się to zbędnym bezsensowym balastem. Zwłaszcza w tej cholernej rurze. Ale teraz miotacz okazał się zbawieniem.

Kapral Mazzi wysunęła się na czoło. Tak jak i Walker i Wilma wyjrzała za róg. I tak jak oni dostrzegła te robocie nogi. Nie wahała się. Miotacz ze świstem puścił strugę pirożelu na schody. Mieszanka zapłonęła w zetknięciu z tlenem obecnym w powietrzu. Ochlapała schody i ściany płonąc ciemnym płomieniem. Od schodów momentalnie buchnęła jej w twarz fala gorąca. Wyszła o krok naprzód wychodząc zza zasłony narożnika by mieć lepszy widok w głąb klatki schodowej na jakiej stał robot. Widziała już nie tylko nogi i kawałek beczkowatego dołu ale i cały bok Strzelca. Ale jeszcze nie widziała jego lufy ani frontu kopułki z czujnikami. Czyli ta dość tępa maszyna nie mogła dostrzec jej. Puściła drugą strugę. Klejąca maź oblepiła widoczny bok kadłuba maszyny, podłogę i ściany wokół niego. Co się tam działo pod blaszaną kopułką nie wiedziała. Ale bijący żar dawał nadzieję, na oślepienie termowizji co wydawała się być głównym zmysłem robotów. Schowała się za narożnik a Wilma cisnęła na schody granat. Słychać było grzechot metalowego pojemnika i gdy obie były za rogiem nastąpiła eksplozja. Pierwsza w tej wznowionej walce. Metalowy strażnik trzasnął o ścianę i podłogę, płomienie lizały go coraz bardziej a ten wydawał się wyłączony z walki. Ale walka dopiero się rozpoczynała a efekt zaskoczenia właśnie ludziom się skończył.

- Dawać! Szybko zanim się ogarną! - już się nie kryjąc Wilma dała znać szturmowcom, że caś ruszać. Nie wiedzieli ile i gdzie natrafią na kolejne roboty ale było pewne, że trafią. A najlepiej było podłożyć ładunki zanim je spotkają.


---



Potem był bieg. Bieg przez bordowy termodym i ten czarny od ognia. Przez kurz walących się ścian i śmigające w powietrzu odłamki. Przez zimny, głęboki śnieg i tkwiące pod nim niewidoczne przeszkody przez jakie się przewracali. Ten śnieg właśnie wzbijał się fontannami w powietrze gdy trzepały go serie broni maszynowej słane przez robocie lufy z budynku terminala. Nie zawsze trafiały tylko w śnieg, wraki i ruiny. Nie wszystkim 4-kom udało się dotrzeć do własnych linii. Część padła. Jak choćby Walker jaki pobiegł z ładunkiem wysadzić schody by odciąć robotom najkrótszą drogę pościgu. Schody wysadził. Ale zapłacił za to cenę najwyższą. Albo Roberts. Szef czerwonych na bliźniaczym stanowisku co Lamia. Już prawie dobiegł. Zatrzymał się za jakimś wrakiem by ze swojego M 249 osłaniać odwrót reszty. Przez ten dym strzelał tylko mniej więcej w stronę bryły terminala licząc, że może trafi jakiegoś blaszaka albo chociaż skalkulują, że bezpieczniej będzie zmienić stanowisko co da uciekającym trochę czasu. Albo chociaż odciągnie ich uwagę od reszty. Miał rację. Odciągnął. Trzy kule trafił go w pierś, ramię i bark rozpruwając je jak lakę. Upadł brocząc krwią która w tym mrozie nawet z tak obfitych ran zastygała w parę chwil. I zaraz potem umarł. Część zginęła podczas walk w terminalu. Część podczas tego żałosnego pseudo biegu ku najbliższym budynkom. Gnani nadzieją błysków ognia osłonowego z bratnich plutonów jakie próbowały ich osłonić. Brnęli przez ten śnieg i padali. Podnosili się, ktoś ich podnosił i znów padali. Z wysiłku, z potknięcia się o niewidzialne przeszkody, od rozgrzanego ołowiu i odłamków. Część już potem. Od ran albo z wychłodzenia które chociaż z opóźnieniem ale jednak dosięgło najsłabsze ofiary. Ale mimo to i tak z połowa 4-taków wróciła do swoich. A wszystkie Bękarty wiedziały, że gdyby zostali i czekali na poranny szturm to pewnie nie wróciłby nikt.


---


*Strzelcy - jeden z podstawowych typów robotów bojowych Molocha. Baryłkowate kopułki na 3 nogach wielkości człowieka. Główną bronią jest zamontowany ckm.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 30-10-2020, 22:10   #235
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 47 - Sierżant i kapral (2/2)

Czas: 2054.09.29; wt; ranek
Miejsce: Sioux Falls; mieszkanie Mazzixxx
Warunki: jasno, ciepło, sucho, cicho na zewnątrz jasno, nieprzyjemnie, pogodnie, powiew


- No i po takim świńskim szwindlu mnie zdegradowali do kaprala. Opuszczenie pozycji bez rozkazu i takie tam głupoty. - Wilma wzruszyła ramionami jakby nie było o czym mówić. I chodziło o jakieś tam głupotki. Leżały wtulone w siebie w sypialni jaka kiedyś należałą do Eve. A teraz zrobiła się wspólna.

- Ojej… To straszne… Ale wy jesteście dzielne. - krótkowłosa blondynka popatrzyła z żalem i współczuciem na swoje dwie towarzyszki. Wilma opowiadała to na tyle przekonywująco i plastycznie, że można to było sobie wyobrazić. Jak to kiedyś było. Gdy to Wilma była sierżantem a Lamia kapralem. Dokładnie na odwrót niż teraz. Fotograf dość nieopatrznie sprowokowała tą dyskusję. Jak była ciekawa bo z dyskusji wynikało, że Wilma jest dłużej w wojsku niż Lamia. A ma niższy od niej stopień. No to Wilma widząc, że jedna pyta a druga niewiele z tamtych lat pamięta zaczęła tłumaczyć. A w końcu opowiadać. I tak opowiadała takim specyficznym trochę smutnym trochę nostalgicznym tonem. Jakby próbowała lekko i zabawnie opowiedzieć coś co ani lekkie ani zabawne nie było. Ale tak się łatwiej tego słuchało. Lamia też to poczuła. Echo tamtych wydarzeń. Emocje, obrazy, krzyki, twarze, imiona. Wróciły.

Niby leżały sobie we trzy w jednym łóżku. W sypialni. We wspólnym łóżku i wspólnej sypialni. A za ścianą pewnie dogorywały niedobitki wczorajszej imprezy. Obecnie o poranku pewnie w stanie zdecydowanie horyzontalnym. Ale skryte we trzy, pod wspólną kołdrą mogły chociaż na chwilę być same. I wspólnie przeżywać echo tamtych odległych w czasie i przestrzeni wydarzeń.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 05-11-2020, 09:54   #236
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Fargo; wiosna



- Właściwie to życie jak w Madrycie. Jak w plakacie werbunkowym. Złote Słońce - jest. Błękitne niebo - jest. Czysta woda i złota plaża… - po kolei odliczała na palcach zalety tego miejsca. Odhaczyła już sobie dwa przy pierwszych dwóch punktach. Z tymi nie miała kłopotów. Akurat trafił się ładny, wiosenny dzień. Aż dziwne na tak wczesną wiosnę. W sam raz. By tu zostać. I podziwiać widoki. Ale przy trzecim punkcie i palcu trochę się zawahała. Właściwie to woda tu była. Całkiem spore. A nawet jezioro. I plaża. Tej wody było nawet jak na jej gust ciut za dużo. Nie raczyła grzecznie zostać w dawnym korycie. Czy jak to tam się mówiło na to coś w czym leżały cywilizowane jeziora. No nie. Woda przybrała i wyszła z brzegów. A może to przez te wiosenne roztopy? Śniegi i lody puszczały. Nawet zdarzały się takie dni jak dzisiaj. Ładne i słoneczne. Nieśmiała i subtelna aluzja do prawie pustynnego żaru jaki tu przyjdzie za kilka miesięcy w lecie. Słyszała kiedyś jak Gerber mówił, że tutaj nie ma normalnej pogody. W zimie jakaś kanadyjska czy syberyjska zima. W lecie upał zmieniał ten kraj w półpustynię. A na wiosnę i zimę rządziły deszcze, woda i błoto. Może kapitan trochę przesadzał. Ale nie bardzo. No a teraz mieli wiosnę. Śniegi już raczej stopniały, lód puścił no to i wody było od cholery.

- Miały być zalety. Więc niech będzie, że jest. Dam pół punkta to się złożycie na trzeci punkt. - uznała w końcu, że w obecnej sytuacji właściwie nie wypada być wybrednym. Woda a nawet jezioro tu było. Nawet teraz siedząc na drugim piętrze, w dawnym pokoju hotelowym czuła wilgotny zapach. Trochę jak od jeziora. Trochę jak z bagna. Podobno było tu gdzieś niezłe miejsce. Niezła plaża. Tak mówili ci jakich przyjechali zluzować. Ci co byli tu dłużej. Przezimowali. I byli od końcówki lata. Zluzowali ich by tamci mogli pojechać na tyły i odpocząć. Taka sąsiedzka rotacja. Właściwie z Fargo do Small Detroit nie było tak daleko. Jakieś 2 godziny jazdy samochodem. Trochę więcej jak się jechało całą kolumną. W pewnym sensie były to lustrzane posterunki. Tylko w Fargo front był zwrócony na zachód i pilnował stalową krainę robotów ciągnącą się przez pół kontynentu aż do Pacyfiku. No a w Small Detroit był zwrócony na wschód i pilnowali by 2-gi* nie odwalił jakiegoś numeru. No i właśnie odwalił.

- Miało być o zaletach. - cicho skarciła samą siebie. Siedziała na jakiejś komodzie ustawionej przy ścianie. A na niej umościła sobie całkiem wygodne stanowisko z koców i poduszek. Jakoś się ostały w tym hotelu. Opierała się skronią o chłodną ścianę z brudną i podrapaną tapetą. Tuż przy oknie nawet jakaś przestrzelina była. Nie była tak naiwna by się wychylać z okna. Albo choćby pokazać cel wielkości popiersie w oknie. Ale już tak patrzeć w głąb ulicy pod ostrym kątem tuż przy ścianie mogła. O ile blaszaki nie nauczą się wykrywać ludzi przez ściany to miały dość małą szansę ją wykryć. To po namyśle też uznała za zaletę. Ale jak tak obracała ją w myślach to wydała jej się dość uniwersalna i nie należąca do specyfiki zalet tego miejsca. Postanowiła zostawić ją sobie na później. Jakby zabrakło jej punktów to może ten przeważy szalę.

- No to niezłe tu mają łóżka. - pokiwała głową spoglądając na wnętrze pokoju i dawne łóżko. Wiedziała, że materac zajeżdża wilgocią. Zdążyła sprawdzić gdy rzucała się szczupakiem pod łóżko gdy na dole jakiś blaszak wycelował w to okno. A ciężkie pociski rozpruły drewno, sufit i ściany. Tynk, kawałki cegieł, kabli, lamp, pył i kurz odrywały się deszczem zasypując podłogę, na wpół przegniły dywan, zdeptane pety i łuski, podziurawiony hełm i zapomniany zasobnik po amunicji robiący za nocnik. Krzyczała. Ale ludzki krzyk zniknął w jazgocie działek jakie pruły front hotelu. Hotel krwawił tak samo jak dotychczasowi obrońcy. Krwawił odłamkami cegieł i tynku, którymi zasypywał pokój, łóżko i materac. Ale nie ją. Jej się udało. Nawet ją nie drasnęło. A jakoś na wpół świadomie zarejestrowała w tym chaosie przegniły zapach z tego materaca. To było… Wczoraj. Chyba. Chyba wczoraj. Nie spała już tak dawno, że te dni i noce, wieczory i poranki zaczęły jej się zlewać.

- Weź pervitin. - myśli o śnie i spaniu przywołały jej ten żarcik ich kapitana. Gerber miał ciekawy zwyczaj dostrzegania analogii które chyba tylko on dostrzegał. Pół grzyba z ty Gerberem właśnie. Jak miał taki nóż od takiej firmy no to jeszcze dość czytelne było. Ale pervitin? Nikt chyba nie załapał dowcipu dlaczego tak mówił na te cuksy. Miały specyficzny smak. Ale działały. Pomagały zachować czujność, likwidowały zmęczenie i znużenie. Zmniejszały uczucie gorąca czy chłody, gasiły głód i łaknienie. Dla kogoś kto musi być w ciągłym czuwaniu same zalety. A ona musiała. I dalej nie miała pojęcia czemu ich dowódca nazywał te cuksy pervitynem. I dlaczego uważał to za zabawne. Grunt, że działały. Ale nawet jak próbowała się przekonać, że powinna się położyć i zasnąć, nawet się położyła. To nie dała rady. Leżała nieruchomo wsłuchana w odgłosy nocy. Metaliczne dźwięki, odgłos spalinowych silników, jakichś mechanizmów. Czasem klekot mechanicznych odnóży. Czasem strzały. Ale daleko. Za daleko. Za daleko by mieć nadzieję. Więc wstała. Dała sobie spokój z próbami zaśnięcia. Właściwie nie miała pojęcia ile te cuksy będą ją trzymać na chodzie. Ale na razie miała ich od cholery. Racjonalna część umysłu podpowiadała skutki uboczne. Wycieńczenie, odwodnienie i tak dalej. Ale jakoś nie potrafiła się tym w tej chwili przejmować. Wróciła na swój posterunek przy oknie.

- O właśnie. Posterunek. Czyli tradycja. To też chyba można uznać za zaletę. - ochoczo pokiwała głową dodając czwarty palec. Bo tak było! Nomen omen na parterze naprawdę było biuro werbunkowe do USMC. Znaczy kiedyś nie teraz. Ale i teraz zachowały się zdjęcia, plakaty… I sztandar. Zerknęła na rozwalone drzwi prowadzące na korytarz. Korytarz prowadził na klatkę schodową. A jak się weszło na górę to był boczny korytarz. A tam wyjście na dach. Na samym dachu był maszt. A na tym maszcie powiewał ten sztandar. Prawdziwy, oryginalny sztandar prawdziwej, oryginalnej piechoty morskiej. Prawdziwej, amerykańskiej piechoty morskiej. Tej która na dole miała kiedyś swój punkt werbunkowy. I która zostawiła tam ten sztandar. Może dlatego ktoś kiedyś zdecydował się zostawić go na miejscu a tutaj urządzić sztab. A gdy front się przesunął i hotel zrobił się zbyt blisko pozycji frontowych przygotowano go do obrony. Worki z piaskiem, stanowiska ciężkiej broni, transzeje, dookoła, zapory przed frontem i na głównej drodze i, zasieki z drutów i tak dalej. Tak to było gdy Bękarty przejmowały tą pozycję. Ale sztandar został. Został i powiewał. Nie był już taki czysty i ładny jak na zdjęciu w gablotach na dole. Ale był.





- No tak, to tradycja ważna rzecz. Dam za to jeden punkt. - powiedziała cicho sama do siebie wracając spojrzeniem do tego co w ten słoneczny dzień działo się za oknem. Na razie niewiele. Ten dzień po prawdzie to też trochę na wyrost. Właściwie dopiero świtało. Ale ładnie. Cicho. Miła dla oka i ucha szarówka. Zastanawiała się czy jeszcze poczekać trochę czy już ruszać. Zazwyczaj chodziła w tą porę. Na styku nocy i dnia. Tradycja okopowa głosiła, że wówczas maszyny są “zmęczone”. W sensie, że te co działały całą noc mają już energię na wyczerpaniu, jak który działa na energię słoneczną to właśnie wystawia swoje panele no a te dzienne jeszcze nie zaczęły pracy na pełny etat. Właściwie nie była pewna skąd się bierze ta wiara. Przesąd okopowy? W końcu trzeba było w coś wierzyć w tych opopach. Niby jak blaszak był aktywny to nie spał, nie zagapiał się ani nic. Tylko walił z czego tam miał do człowieka jak tylko go zobaczył. Nawet jeśli nigdy wcześniej nie widział człowieka. Albo podnosił alarm. Czy co tam. No ale trzeba było w coś wierzyć. A ona musiała uzupełnić zapasy.

- Ale trochę sąsiedztwo nie takie jak trzeba. Przydaliby się jacyś dobrze opaleni chłopcy na tą plażę. I jakieś kociaki. Im zawsze jest mało kociaków. - szepnęła i z tego bezsennego zmęczenia na chwilę myśli jej się splątały. Myśl o “opalonych chłopcach” niechcący wywołała mniej abstrakcyjne skojarzenia. Walczyła chwilę ze sobą i własnymi wspomnieniami. Ale nie dała rady się oprzeć. Mimo woli wzrok powędrował jej na budynek po drugiej strnie ulicy. Oba świetnie go flankowały. I główną drogę jaka biegła między nimi. Przez całe miasto. A potem na zachód. Aż do Fargo. I dalej. Ale każdy kto chciał przejechać tą trasą musiał przejechać pomiędzy tymi budynkami. Dlatego uznano je za strategicznie ważne. Kluczowe. Główna pozycja zaporowa w Small Detroit. Nawet nie miała pojęcia skąd ta głupia nazwa. Czy to jakaś nazwa kodowa tego miasta, naprawdę tak się kiedyś to nazywało czy znów wojacy nazwali tak to po swojemu. Grunt, że skoro to miała być główna pozycja obronna to uznano, że w sam raz zadanie dla saperów szturmowych z doświadczeniem frontowym i w walkach miejskich. Idealni chłopcy do tej roboty. Opaleni chłopcy…

Wzrok powędrował jej do budynku po drugiej stronie drogi. Do rozwalonych i opalonych ścian. Do osmolonych piwnic. Tam byli. Jej opaleni chłopcy. Struga z miotacza Plujki wypaliła ich do kości. Razem z bronią, amunicją. Nieśmiertelnikami. Żywi i martwi, cali i poszatkowani, przestraszeni i zdeterinowani. Ogień wypalił ich wszystkich jednakowo. Artyleria przemieliła ciała razem z ruinami. Była tam później. Nie wierzyła, że ktoś przeżył. Ale nie mogła nie pójść. Przekonać się na własne oczy. Jak żar jeszcze bił od rozgrzanych ruin. Dopalały się jeszcze tu i tam, wciąż w oczy szczypał ją gryzący dym, wysuszał gardło i nozdrza. Ale i tak najgorszy był smród spalenizny. Spalonego mięsa. Zwłaszcza gdy wiedziało się co to za mięso. Jak parę godzin wcześniej stało się z nimi, rozmawiało i przeklinało. Gdy jeszcze byli 4-ym plutonem saperów. Plutonem przeciwpancernym.

- No. Chyba czas na spacer mała. - czarnowłosa otarła brud z czoła. Właściwie to go rozmazała. Ale nie było to istotne. Cisza i spokój. Przesąd czy nie. Potrzebowała tego. Potrzebowała broni. Głównej broni 4-go plutonu przeciw celom zmechanizowanym. Bo chociaż była to broń potężna to kończyła się niepokojąco szybko. Albo po prostu miała za dużo celów. Prychnęła cicho sama do siebie poprawiając włosy i zakładając hełm. Dopinała go idąc przez korytarz. Zatrzymała się na schodach ostrożnie wyglądając na dolną kondygnację. Ale nic nie zobaczyła ani nie usłyszała. Dobrze. Okienko na działanie miała dość wąskie. Musiała się streszczać.

Złapała za leżący na stole automat. ~ I punkt piąty. Wszystko moje. Wszystko jest dla mnie. ~ pomyślała już nie odzywając się na głos gdy szybko schodziła po zagruzowanych schodach. Ominęła barykadę z krzeseł i biurek zza jakiej można było ostrzeliwać główne wejście do hotelu. Ale blaszaki musiały wejść do środka by móc strzelać do kogoś za barykadą. Co potwierdzał rozwalony na podłodze Borys***. Ten roboci ckm-ista mógł sporo napsuć krwi zanim się go nie unieszkodliwiło. No chyba, że zaliczył bezpośrednie trafienie z broni przeciwpancernej. Jak właśnie miała okazję przetestować na tym tutaj… chyba wczoraj? Może przedwczoraj? No w każdym razie oberwał. Teraz mogła minąć jego rozpruty, wypalony i już od dawna zimny wrak i wyjrzeć na zewnątrz z poziomu ulicy. Zaczynały się schody.

Tak, to była chyba jakaś zaleta. Jeśli się zostało ostatnim żywym z całego plutonu. Można było się bawić zabawkami jakie przydzielano całemu plutonowi. Bez żadnych limitów czy nadzoru. Bez rozkazów. Z dowolnym wybieraniem sobie celów i priorytetów. Na przykład mogła się teraz skracać przez te mokre i ciche transzeje i leje z lekkim automatem. Zamiast ze standardowym karabinkiem. Mocniejszy był ale teraz tylko by jej przeszkadzał. A wiedziała, że będzie potrzebować całego możliwego miejsca i sił na te zabawki. Więc każdy zbędny kilogram jej przeszkadzał. A zabrała ze sobą torbę na kije golfowe. Ostatnio się sprawdziła nieźle. Przeczołgała się obok wypalonego wraku ciężarówki. To chyba nikt od nich. Oberwali od granatu czy innego wybuchu. Rozerwało ich. Rozerwani chłopcy. Spalili się potem. Jak się zajarała ta ciężarówka. Tu znalazła pierwszą zabaweczkę. Wczoraj. Albo przed. No na początku. Ale te najbliższe miejsca już sprawdziła. Teraz musiała przemykać się coraz dalej. Co zabierało coraz więcej czasu. I na szukanie. I na powrót. Tym bardziej nie chciała dźwigać ze sobą jakiejś szturmowej sztaby żelastwa.

Przemykała się przez cmentarz. Przez pobojowisko. Przez zbiorową mogiłę. Kilkaset metrów dalej był grobowiec 1-ej linii. Tamtych aż tak nie zdążyli poznać. Ale ci tutaj… Tutaj była zbiorowa mogła Bękartów. Głównie z 4-go plutonu. Mieli stanowić główne wsparcie dla 1-ej linii. Bękarty miały stanowić ekwiwalent ciężkiej kompani wsparcia. I cholera. Naprawdę dostali niezły sprzęt. Ckm-y uszykowane by z góry siać ponad pierwszą linią w głąb przedpola. A półcalówki to mogły nawet pruć po wykrytych celach po blaszakowej stronie. Do tego moździerze. Lekkie 60-ki i średnie 81-ki. Solidny, nieśmiertelny sprzęt, osobista artyleria piechurów niezależna od artylerii jaka była gdzieś tam kilometry na tyłach. A tu można było siać do tego co widzą własne oczy. Albo oczy tych z 1-ej linii. Nawet mieli ze dwa automatyczne granatniki. Ale główną broń 4-ej kompanii było to. Jednak dobrze pamiętała, że wczoraj widziała tutaj jeszcze nienaruszone stanowisko. Gdy odsunęła rozwalone drzwi jakie je przykrywały zobaczyła je na własne oczy.





M 72 LAW. Dawniej już dość leciwa zabawka. Raczej nie przystająca do zwalczania nowoczesnych czołgów. Ale nadal skuteczna w zwalczaniu punktów umocnionych czy lżejszych pojazdów. W dzisiejszych czasach prawdziwy skarb dla frontowców. Bo zdecydowana większość robotów zdecydowanie wagowo zaliczała się do odpowiednika “lżejszych pojazdów”. Albo punktów umocnionych. Zwłaszcza w mieście bo rakieta z wyrzutni nie mogła się równać zasięgiem choćby z karabinkami. Nie mówiąc o broni ciężkiej w jaką były wyposażone niektóre roboty. Jak choćby te cholerne Borysy. Ale w mieście było sporo okazji do skrócenia dystansu. A jedno trafienie zwykle starczało by rozpruć blaszaka dokumentnie.

Stęknęła. Może i jeden LAW nie był aż tak ciężki. Nie dla wojaka przywykłego do dźwigania całego szturmowego szpeja na sobie. Ale do cholery cała golfowa torba 72-ek no to już jednak było co dźwigać. Nawet ten automat co lekki w porównaniu do szturmówki to wydawał się teraz zawadzać. Ale wlokła tą torbę na swoich plecach. Znów czołgając się z powrotem. Ciężka. Musiała się zatrzymać by złapać oddech. Znów widziała tą główną ulicę miasteczka. Mimowolnie spojrzała na wschód. Tam gdzie był front. Kilka dni temu. Tam była 1-a linia jaką mieli wspierać. Właśnie gdzieś stąd. Wydawało się, że wszystko idzie zgodnie z planem. Że są przygotowani. Odeprą ewentualną zaczepkę blaszaków tak jak tyle razy wcześniej. Jak ci poprzednicy jakich zastąpili. Albo jak sami to robili w Fargo. Albo gdzie indziej.

~ Ale kurwa nie… ~ no nie. Nie na to co przyszło parę dni temu. Chyba ze dwa. Albo trzy. Poradzili sobie z atakiem. Odparli go. Jak tyle wcześniejszych. Było trochę gorąco. Kilka Łowców nawet przeskoczyło ponad okopami pierwszej linii i pruło tą główną ulicą. Ale nie stanowiły żadnego wyzwania dla ckm-ów i półcalówek frontowych weteranów. Najdalszy dotarł może na setkę kroków od ich najbliższej pozycji. Nawet teraz widziała jego poszatowaną przez półcalówkę owadzie cielsko wielkości może motocykla. I tyle.

A może z godzinę później okazało się, że to było rozpoznanie walką. I na Small Detroit walnął stalowy młot. Żaden atak sondujący. Tylko pełnowymiarowy atak. Z artylerią jaka mieliła nie tylko okopy ale i wykryte stanowiska broni wsparcia. Z ruchomymi bombami prującymi na kołach i detonującymi u celu. Thinboy’ami siekającymi żywe ciało zmieniając je we wrzeszczący keczup. Z miotaczami ognia wypalającymi bunkry i okopy wraz z przerażoną zawartością. Atak był tak potężny, że minął 1-ą wciąż ogłuszoną nawałą artyleryjską linię jakby jej nie było. I pruł dalej główną drogą. Wprost pomiędzy główną pozycję obronną obsadzoną przez 4-ty pluton przeciwpancerny. Ci chociaż też ogłuszeni ogromem ataku byli frontowymi weteranami. Znali się na swojej robocie. Mieli za sobą doświadczenie, sprzęt i wyszkolenie. Także wolę walki i determinację. Przyjęli na siebie główny impet natarcia. Efekt tego starcia wciąż był widoczny gołym okiem. Wrak plujki rozerwany rakietą z LAW. Szturmowiec rozpruty przez półcalówki. Dwa Borysy ostrzelane i unieruchomione przez moździerze i dobite przez butelki zapalające. Tak było już tak blisko by rzucać z okien granaty i butelki. Potem jeszcze bliżej. W korytarzach, kuchniach i pokojach. Pojedynek na wystrzeliwaną stal i ołów. I jeszcze wyżej. Impet uderzenia był zbyt duży. 4-cy się cofali. Na pierwsze piętro. Na drugie. Cofali się a potem skakali przez dziury wybite w podłogach i ścianach. Pojawiali się tam gdzie już roboty zdobyły teren. Walczyli. Walczyli desperacko i zażarcie. W końcu na bagnety, saperki, granaty i pistolety. Czoło robociego szturmu już dawno runęło w głąb miasta. Gdy na piętrach hotelu wciąż tryskała gorąca krew i rozgrzany olej, gdy zaczerwieonione oczy patrzyły w beznamiętne sensory, gdy stal zderzała się ze stalą a ołów rozpruwał żywe i metalowe cielska. Aż do końca. Aż do ostatniego pokoju, korytarza i żołnierza.

Do tej pory nie była pewna jakim cudem przeżyła. Chyba ją zamroczyło po którymś wybuchu. Gdy się obudziła była nadal trochę ogłuszona. Gwizdało jej w uszach. Była osmolona. Spaliło jej brwi nad lewym okiem. Potem widziała się w lustrze. No chyba z tą całą krwią, brudem, kurzem i pyłem na twarzy to chyba nie wygrałaby tytułu dziewczyny miesiąca. Czy coś.

~ Właściwie to też zaleta. Jestem teraz najładniejszą dziewczyną w mieście. ~ myśl była tak nagła i absurdalna, że aż się uśmiechnęła. Pokręciła głową na te swoje nieme wygłupy, poprawiła pasek torby do na kije do golfa i wznowiła czołganie się dnem okopu. To chyba było jednak 3 dni temu. Od tamtej pory prowadziła swoją osobistą wojnę samotnie. Z początku bez większego zastanowienia. Taki ciąg dalszy tego co robiła wcześniej z resztą oddziału. A potem… A potem jakoś to samo poszło. Kitranie się tu i tam. Zmiana pozycji. Strzał tam i tu. Z tej broni lub innej. Granat czy butelka zapalająca jak było bliżej. Te LAW trochę ich miała. Ale niestety były jednorazowe. I trzymała je na specjalne cele. Takie jak ten transporter jaki mijała. Nie była do końca pewna co to było. Pewnie jakiś roboci BWP. Tak sądząc po wielkości. W każdym radzie rakieta z M 72 ślicznie go rozpruła. A potem sie zajarał. Bronił się. Ział ogniem z działka i ckm-ów. Nie miał żywej załogi to nawet jak się jarał próbował się wycofać. Ten drugi z jakim jechał dawał mu osłonę. Nie dali jej okazję na kolejny strzał. Ale mogła rzucać granaty i butelki. Któreś musiały trafić albo coś tam mu wybuchło czy zjarało się wystarczająco. Bo jego wrak do tej pory tu stał. Rozprute i wypalone pudło.

No ale osłona zajęła się nią. Słyszała ich silniki i odnóża jak próbują ją odnaleźć i zlikwidować zagrożenie. Granat i kolejny. Trzeci rzuciła już na oślep widząc co się kroi. Zdążyła odbiec kilka kroków gdy klatkę schodową zalała struga napalmu. Aż żar uderzył ją w plecy nawet z tej odległości. Zdążyła złapać za karabin. FN FAL. Bardzo solidna broń na bardzo solidny karabin. Nie miała pojęcia kto ją miał wcześniej. Co prawda lwi pazur pokazywał na znacznie większych odległościach niż na długość korytarza. Ale potrzebowała siły ognia. Zdążyła zobaczyć co tam jest na dole. Owadzia konstrukcja na kilku nogach. Jej krótkie przypiekanie wiele nie robiło. I radziła sobie ze schodami co nie dla wszystkich blaszaków było takie oczywiste. Słyszała jak skacze po tych schodach. Jak zderza się na chwilę z tą barykadą z biurka i worków. Półpiętro. I jest!

Strzeliła ledwo płonąca machina wyskoczyła na oś korytarza. Poczuła odrzut broni i huk pocisku karabinowego. Metaliczne zderzenie pocisku z celem. Stwór zachwiał się ale jednocześnie jakby dzięki temu ją zlokalizował. Odwrócił się w jej stronę i poczuła jak wali jej serce. Był taki szybki! I straszny! Chociaż dymił i się jarał tu i tam, chociaż zaliczył bezpośrednie trafienie na metalową klatę mocnym, karabinowym pociskiem wcale go to nie ruszało. Dalej pruł przez ten korytarz by ją rozpruć!

Kolejny strzał. Pudło! Kurwa! Pociągnęła za spust raz za razem mając nadzieję, że któryś go trafi. Coś tam zderzyło ale skubaniec pruł na nią dalej. Kurwa!! Nie miała czasu, skoczyła w bok do jakiegoś pokoju. Śmignął obok niej dalej. Tym razem prędkość zadziałała przeciwko niemu i zwyczajnie nie zdążył ani wyhamować ani skręcić za nią. I poleciał w głąb korytarza. Była szybsza. Wychyliła się ponownie uniosła ciężki karabin i oddała strzał. Kolejne szybkie strzały. Metalowy bydlak hamował, dziurkowany energią kinetyczną ołowiu metal pykał, serwomotory piszczały opętańczo, metalowe odnóża trzeszczały próbując zmienić kierunek ruchu. Ale maszyna zaczęła tryskać hydrauliką czy olejem. Pojawiły się jakieś iskry. Zatrzymał się. Odwrócił.

- Kurwa! Zdechnij wreszcie! - nie była już teraz nawet pewna czy naprawdę wtedy tak na niego wrzasnęła czy tylko to jej zestresowany umysł tak się modlił. A metalowy bydlak wznowił atak. Chwiał się już i trzeszczał jakby zaraz miał runąć. Ale nie runął. Człapał w kierunku strzelca wciąż gotów go rozszarpać. Nie miała pojęcia ile władowała w niego kul a ile poszło gdzieś dalej. Wiedziała, że w końcu usłyszała metaliczny, suchy trzask pustego maga. No tak. To nie M 16 z mniejszymi ale 30-ma nabojami. Cofnęła się do pokoju i zorientowała się, że to kibel. Jeden z niewielu pomieszczeń które zostawiono w spokoju nie przekuwając żadnych otworów. Pułapka! Odwróciła się do drzwi widząc już metalową poczwarę jaka w nich stanęła. Bez namysłu sięgnęła po pistolet i otworzyłą ogień. Strzelała raz za razem. Aż też wypstrykała cały mag. Nawet gdy potwór upadł już na podłogę i już tylko sypał iskrami i dymił.

Potem były inne. Ale te już nie były tak sprytne i mocne jak ten Ciężki Łowca. Dało je się przechytrzyć. Czasem nie umiały sobie poradzić ze zwyczajnie zamkniętymi drzwiami. Dało się im spuścić na blaszane łby butelki czy granaty przez wybite otwory. Albo ostrzelać z góry czy dołu schodów. Ale musiała wciąż być w ruchu. Zmieniać pozycję. Biegać w górę i w dół. I w poprzek. Wspinać się, skakać, zeskakiwać, przeskakiwać. W zwykłym budynku pewnie by ją w końcu zapędzili w kozi róg i zrobili porządek. No ale jak go zamieniono w istny labirynt przejść, połączeń, jak zdążyła się go nauczyć, jak prawie w każdym pomieszczeniu leżała jakaś broń, butelki czy granaty to w końcu je wybiła co do jednego. Tak samo jak blaszaki wybiły cały jej pluton. I jakoś tak to szło. Ten chyba trzeci dzień się zaczynał. Ciekawe czy znów dotrwa do zmroku.

---


- O. Słyszycie? Znowu. To samo co wcześniej. Mówiłem wam. - Clark uniósł do góry palec gdy nagle usłyszał ten specyficzny dźwięk. Wcześniej był tylko z Thomasem i porucznik przyjął to do wiadomości ale, ze nic więcej właściwie w tym temacie nie mieli do zameldowania to i jakoś na tym się skończyło. Ale teraz usłyszał ten dźwięk ponownie. I tym razem nie byli na patrolu we dwóch tylko z resztą plutonu. Sierżant spojrzał na ulicę i budynki skąd dochodził ten dźwięk. Pyknięcie. Jak od wytłumionego przez odległość i budynki strzału. Potem taki krótki syczący dźwięk. No i eksplozja. Najbardziej słyszalna.

- Jakby rakieta… - sierżant nieco poruszył do góry i znów na dół swoim hełmem próbując zidentyfikować ten dźwięk. Właściwie to był prawie pewien, że to rakieta. Nie o to chodziło. Chodziło o okoliczności. I konsekwencje. To by było…

- Jakby LAW. Albo coś takiego. - Thomas też nieco uniósł głowę by wyjrzeć przez przestrzelinę w ścianie w głąb ulicy.

- Blaszaki też mają rakiety. - sierżant postanowił być tym rozsądnym i sceptycznym. To musiały być roboty. Przecież nikogo więcej tu nie było.

- Jak to blaszaki to do kogo strzelają? - Clark nie ustępował. Rozumiał sceptycyzm. Te cholerne blaszaki miały mnóstwo podstępnych sztuczek. Ale po co te kalkulujące każdy ruch maszynki miałyby strzelać? Do czego? Do kogo?

- Może rozwalają jakieś przeszkody. Jakieś zapory czy barykady by oczyścić sobie drogę. - sierżant poruszył się niespokojnie znów poprawiając sobie hełm jakby był dla niego za mały czy za duży. Nie podobało mu się dokąd zmierza ta dyskusja. Ale nie chciał swoim ludziom po prostu się zamknąć. Za dobrze się znali. I za bardzo na sobie polegali i ufali by ich potraktować jak gówniarzy.

- Rakietami? Czemu nie plastikiem. Albo jakimś buldożerem. - Clark pokręcił głową na znak, że uwiera go takie rozwiązanie.

- Patrzcie! - nagły okrzyk Thomasa wyratował sierżanta od szukania jakiejś rozsądnej i logicznej odpowiedzi. Teraz widzieli to wszyscy. Z tego osmolonego budynku na piętrze wyleciała jakaś rakieta. Jakieś murki i wraki przysłoniły im częściowo widok więc nie widzieli do czego leci. Ale zaraz potem huknęło i z ziemi wzbił się obłok dymu od tego w co trafiłą rakieta. A ten zaraz zmienił się w czarny, smolisty dym. Wiedzieli co to oznacza. Oberwało coś silnikiem. I się zaczęło jarać. W tej sytuacji sierżant mógł zrobić tylko jedno.

- Panie poruczniku! Proszę prędko tutaj do 1-ki! - musiał się powstrzymać by nie krzyczeć na całe gardło z tych emocji do tej krótkofalówki jaką miał wpiętą w klatę oporządzenia. Chwilę czekali ale oficer dowodzący ich plutonem wyczuwając ponaglenie w głosie przyszedł na czujkę bez wahania. Podejrzewał, że ma to jakiś związek z eksplozją jaką słyszał przed chwilą.

- Co jest Brandon? - porucznik zapytał sierżanta czekając na raport. Ale Clark był tak podjarany, że go ubiegł.

- Tam ktoś jest panie poruczniku! Ktoś od nas! Żywy! Właśnie strzela się z robotami! Walnął w nich z LAW-a! Niech pan spojrzy jak się jara! - Clark był tylko starszym szeregowym więc nie musiał się tak pilnować z etykietą jak sierżant nie mówiąc o poruczniku. Wywalił więc wszystko od ręki stawiając na prostotę i pośpiech.

- To nie jest takie pewne! Nie mamy żadnego potwierdzenia! - warknął na niego zirytowany Brandon. Był wkurzony na taki brak dyscypliny. No i tym, że szeregowy ubiegł go w przekazaniu tych niecodziennych wieści porucznikowi. Ten zresztą przypadł do szczeliny obserwacyjnej i sam to chwilę oglądał. Wiele teraz nie było widać. Ten dwupiętrowy, narożny budynek. No i jakiś dym na drodze. Coś tam się jarało. Z tego co mówili chłopaki to właśnie ktoś tam czymś przywalił. No ale właśnie… Ktoś? Jakim cudem? W końcu postanowił wrócić na swój improwizowany punkt dowodzenia a łącznośćcowi połączyć się ze sztabem.

- Blacharnia czy przed nami są jakieś nasze oddziały? W sektorze 549 032. Lub sąsiednich. - gdy się połączył poprosił o identyfikację. Tam ktoś kazał mu czekać bo oficer łącznikowy był prawie pewny, że nie. Ale na wszelki wypadek poszedł sprawdzić. A porucznik Davis zastanawiał się nad własną rękę. 3 dni temu stracili Small Detroit. Nikt nie spodziewał się takiego ataku. Roboty się przełamały. I chyba zamierzały utworzyć połączenie pomiędzy 1-ką a 2-ką. No a może po prostu urządzić rajd po zapleczu ludzi. I z początku wszystko wskazywało na to, że blaszakom się uda. Udało im się rozpoznać pozycje, potem je przełamać. Wreszcie przebić się na zaplecze. No ale wszystko to trwało. Ludzie pozbierali kogo się da. Skierowali cały artyleryjski młot do stępienia ostrza robociego uderzenia. Do tego od dawna na tym zapleczu każda wioska, dom, most czy rzeka były naszykowane do obrony. Wystarczyło je obsadzić na szybko ściąganymi ludźmi. Wreszcie po dwóch dniach natarcie maszyn rozbito. Ale jeszcze trwało oczyszczanie poszczególnych ognisk oporu. Ale część wojska wysłano by zatkać tą dziurę tam gdzie to się zaczęło. Do Small Detroit. Ruszyli wczoraj rano. Omijali ogniska oporu robotów nie angażując się w walki i zostawiając je innym. A sami parli do przodu walcząc dopiero by się przebić lub gdy sami byli atakowani. Aż dzisiaj pod wieczór dotarli tutaj. Byli prawie u celu. Już w samym mieście. Jeszcze ostatni skok by odzyskać dawną linię obrony. Ta przez jaką 3 doby temu rozjechały blaszaki. To kto tam do cholery napieprza z rakiet?

- Słuchajcie Yellow Ford, nie mamy żadnych informacji o sojuszniczych oddziałach w tamtym rejonie. Jesteście naszą szpicą. Cokolwiek tam jest nie należy do nas. - głos w słuchawce był pewny siebie. Musiał taki być by nie wzbudzić wątpliwościach w chłopcach wysłanych do tak głębokiego uderzenia. Davis pokiwał głową chociaż jego kolega na zapleczu nie mógł tego widzieć. Brzmiało rozsądnie. No ale…

- Słyszymy strzały. Eksplozje. Brzmi jak M 72. Lub coś podobnego. - porucznik postanowił się podzielić swoimi wątpliwościami. Nie chciał robić z siebie durnia. Ani panikarza. Ale przeczucie mówiło mu, że coś jest na rzeczy.

- 3 dni… To… - sztabowiec teraz mu zawtórował z tym kręceniem głową chociaż i tym razem rozmówca nie mógł tego zobaczyć. W pierwszej chwili przyszło mu do głowy, że może jakimś cudem przetrwały tam jakieś niedobitki. Ale właśnie to było niemożliwe. 3 dni? Po ataku tej skali? Gdzieś na obrzeżach no to jeszcze może… Ale na Small Detroit poszedł główny ciężar uderzenia. Tam nastąpiło przełamanie. I mimo to ktoś by miał tam przetrwać? Przez 3 dni? To było niemo… Ale właśnie ugryzł się w język. Sam był świadkiem jak niesamowite okoliczności może zrodzić ta przeklęta wojna. To kto wie?

- Nie mamy w tym rejonie żadnych potwierdzonych informacji o innych sojuszniczych oddziałach w tym rejonie prócz was. Ale działajcie wedle uznania Yellow Ford. - powiedział w końcu do słuchawki. Uznał, że dowódca polowy będący na miejscu ma lepszy wgląd w lokalną sytuację niż on tutaj. A nie zamierzał mu krępować rąk rozkazami.

- Zrozumiałem Blacharnia. Bez odbioru. - Davis potwierdził i się rozłączył. Właściwie to kolega ze sztabu odbił piłeczkę i oddał mu inicjatywę. Umył ręce jakby powiedział ktoś złośliwy. Albo dał mu wolną rękę jakby wolał ktoś życzliwy. Uznał, że woli wersję życzliwą.

- Przyślij do mnie dowódców drużyn. I poproś porucznika Marshalla i Andersona. Sprawa jest. - polecił swojemu łącznikowi a sam zaczął się zastanawiać jak teraz ugryźć tą sprawę.


---



To było coś nowego. Albo jak powrót czegoś znajomego. Coś co wydawało już bezpowrotnie stracone. Nadzieja. Przyszła wraz z odgłosami wystrzałów. Rozpoznała od razu wojskowe triplety. Krótkie, ostre dźwięki pośredniego kalibru. Pewnie 5,56. Blisko. Bardzo blisko. Prawie po sąsiedzku. Jakby na sąsiedniej ulicy. Jak to możliwe?

Pokręciła głową by lepiej jej się myślało. Cholerny pervitin. I brak snu. Myśli poruszały się po utartych schematach nie bardzo mając ochotę wyjść poza znane sobie koryto jakim płynęły. No bo kto to jeszcze mógł być? Wojskowe szturmówki, wojskowe triplety, wojskowe strzelanie. No wojsko. Chociaż nikogo jeszcze nie widziała. Ale to było chyba niemożliwe. Przecież te blaszaki przewaliły się przez miasto i pojechały dalej. Potem nie widziała nikogo. Żadnego człowieka. Nie żywego. Odgłosy walki też ucichły jakoś ze dwa czy trzy dni temu. Roboty musiały się rozlać po okolicy. Albo ją odcięły albo poszły na wylot na Fargo czy resztę. Tak czy siak armia miała ważniejsze zmartwienia niż ratowanie jakichś niedobitków. Pewnie nawet nie wiedzieli, że wciąż zyje. Bo skąd? Nie miała tu żadnego sprawnego radia by dać znać, że żyje. Czego bardzo żałowała. Chociaż odbiornik. By usłyszeć ludzi głos. By nie mieć wrażenia, że jest ostatnim, żywym człowiekiem na Ziemi. Zwariować można! A teraz te strzały… Prawie jak na sąsiedniej ulicy. Co robić?

---


Clarke wyszedł ze dwa kroki od narożnika patrząc przez kolimator wgłąb ulicy. Podszedł tak przy ścianie do wejścia. Thomas i druga para szli zaraz za nim. Zatrzymali się przed rozwalonym, frontowym wejście. Teraz dopiero widać było wciąż płonący wrak Strzelca. To pewnie jego musiała trafić ta rakieta co widzieli jakiś czas temu. Wcześniej zasłaniał go wrak wypalonej ciężarówki. Clark mimo woli obejrzał się na kolegów czy widzą to samo. Ale po spojrzeniach widział, że tak. Ktoś rozwalił tego robociego Strzelca. Niedawno. A przecież mieli być czołówką. Pierwszymi którzy przebiją się do Small Detroit. I wszystko wskazywało, że tak właśnie powinno być. Jak tak… To kto rozwalił tego Strzelca godzinę czy dwie temu? No nikt od nich.

Starszy szeregowy odwrócił się do wejścia by kontynuować penetrację. No i dotarła do nich kolejna czwórka. Na razie szczęście im sprzyjało. Natknęli się na parę Strzelców i Łowców. Nawet Borysa. Ale albo udało się ich uniknąć, przeczekać aż przejdą no albo ostatecznie skorzystać z siły ognia i zaskoczenia by rozwalić blaszaka. No i udało im się dotrzeć tutaj. To z tego budynku ktoś rozwalił tego robota co właśnie widzieli dopiero teraz. Więc ruszyli dalej.

Wejście. Ale kocioł. Borys, dwa Strzelce, chyba Łowcy… Ciche, nieruchome, wypalone. I rozprute potężnymi uderzeniami broni przeciwpancernej. I granatów. Aż trudno było przejść przez te rumowisko. Musieli po kolei. Gdy Clark przeszedł celował w górę schodów by osłonić Thomasa gdy przedzierał się przez to samo co on przed chwilą a pozostała dwójka filowała na swoje kierunki nim przyszła na nich kolej. Potem schody na górę.

Pierwsze półpiętro. Kolejny Łowca. I jeszcze jeden. Te podziurawione kulami i poszarpane szrapnelami. Pewnie granat. Dalej półpiętro. Barierka rozerwana tam gdzie poszła główna siły miny kierunkowej. Zresztą osmolenia i do tej pory tkwiące w podłodze i ścianie odłamki potwierdzały, że minę zdetonowano frontem do nieprzyjaciela. Wybuch poszedł wzdłuż półpiętra zamiatając kolejnego blaszaka. Znów schody. Korytarz. I schody na kolejne piętro. Ale najpierw korytarz. Wychylił się ostrożnie by sprawdzić jedną stronę. Jakaś drobnica. Jakiś beczułkowaty kształt leżący nieruchomo na podłodze. I kolejny paręnaście kroków dalej. Druga strona. Tu coś większego. Chyba jeden z tych ciężkich modeli Łowcy. Ale nic ruchomego. Tylko cisza. Miał ruszyć dalej. Gdy coś usłyszał. Na górze! Pietro wyżej! Odwrócił się by spojrzeć na Thomasa. Pokiwał głową, że też to usłyszał. Dał znak pozostałym i ruszyli wyżej. Na półpiętrze znów coś leżało. Tym razem przywalone biurkiem. I postrzelane. I drugie piętro. Znów korytarz i w lewo i w prawo.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 05-11-2020, 09:56   #237
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
To było tak nieprawdopodobne, że nie mogła uwierzyć. Ba! Nawet jak widziała na własne oczy to nie mogła w to uwierzyć! Ale tak było. Byli tu. Żołnierze. W hełmach, mundurach, pancerzach i z karabinkami. Widziała ich przez szczeliny jakimi zwykle rzucała butelki albo granaty. W przelocie. Nie miała okazji się przyjrzeć. Pilnowali się. Byli ostrożnie. I szli po nią. Słyszała jak na parterze przedzierają się przez robocie gruzowisko. I jak na schodach szkło chrzęści pod butami. Byli nieufni. Tak jak i ona. Mimo woli uczucie zagrożenia zaczynało rosnąć zamiast maleć. Czuła jak jej przestrzeń się kurczy. Jak ją z wolna zapędzają w kozi róg. Mocniej ścisnęła znaleziony FN FAL. Jakoś pomagało. Co powinna teraz zrobić? Odezwać się? Wyjść? Stała przy rozwalonych drzwiach jednego z ostatnich pokojów na korytarzu. Nie wyglądała na korytarz. Ale czuła, że już gdzieś tam są. Przy schodach. Może nawet patrzą w jej stronę. Zobaczyli ją jakoś? Usłyszeli?

Clark sam nie był pewny co dalej. Zatrzymał się przy korytarzu. Wydawało mu się, że słyszał coś po lewej. Ale jak wyjrzał to ani po jednej ani drugiej stronie nikogo nie zobaczył. To gdzie jest ten koleś? Widział ich? Pewnie słyszał strzały. Ale to jeszcze było na zewnątrz, na sąsiedniej ulicy. Ale mogło go to ostrzec. To dlaczego się chował. Ale jeśli to nie człowiek? Może jakiś maszynoczłowiek? Jakiś felerny co mu się pojebało do kogo ma strzelać. Albo atakował każdego jak leci.

- A może go zawołać? - odwrócił się i szepnął do Thomasa i kolegów z sekcji. Stał po drugiej stronie korytarza więc z Thomasem filowali lufami na oba szeregi framug w tej części korytarza. A na schodach czekała już druga sekcja.

- Spróbuj. Szkoda by było rozwalić swojego. A jak to nikt od nas to i tak nie odpowie. - Thomas po chwili zastanowienia zgodził się z pomysłem kolegi. Już chyba obie strony zdawały sobie sprawę z wzajemnej obecności. A szkoda by było rozwalić swojego. Byli tak spięci, że naprawdę było znacznie łatwiej zacząć rozmowę od strzelania a potem próbować czegoś innego.

- Puk, puk! - Clarke naprawdę starał się coś wymyślić. Co by tu można powiedzieć. Właściwie krzyknąć. W głąb pozornie pustego korytarza. Ale za cholerę nic mu nie przychodziło do głowy. Poza tym beznadziejnie durnym tekstem. Thomas i obie drużyny z jakim miał kontakt wzrokowy aż odchylili głowy czy się skrzywili słysząc taki denny tekst. Jego partner z pary pokręcił z niedowierzaniem głową i przymknął na chwilę oczy. Ale zaraz otworzył. Obaj wpatrywali się przez pryzmat karabinków w głąb korytarza. I czekali na jakąś reakcję. Jak nie będzie… No to trzeba będzie tam wejść. I sprawdzić. Drzwi po drzwiach, pomieszczenie po pomieszczeniu.

Naprawdę nie miała pomysłu co powiedzieć! Ani co zrobić. Czuła ruch na końcu korytarza. Tam od strony schodów. A co jeśli zaczną od wrzucenia granatu? To by miało sens. Jak mieli granaty. I podejrzenia co do lokum. A to lokum pewnie było dla nich podejrzane jak cholera. Aż usłyszała ten beznadziejnie, prostacki tekst. Był tak durny, że… No aż jej brakło słów. Aż się zaśmiała bezgłośnie i pokręciła głową z niedowierzania. Ale tego nie mógł zrobić żaden cholerny blaszak! Tylko człowiek. Tak samo durny i zestresowany jak ona.

- Kto tam!? - przełknęła gulę i odkrzyknęła w głąb korytarza. Ale się nie wychyliła. Zdradzała swoją kryjówkę. No ale… Przecież to swoi. No nie?

Gdy okrzyk gdzieś z końca korytarza doleciał do schodów nastąpiło nie mniejsze poruszenie niż przed chwilą po tym “genialnym” okrzyku Clarka. Kobieta?! Tego się nie spodziewali. No niby służyły wśród nich kobiety no ale jakoś chyba każdy założył, że jak już kogoś spotkają tutaj to kogoś takiego jak oni. Żołnierza. I mężczyznę. Ale kobieta? Popatrzyli na siebie z konsternacją.

- No zacząłeś to teraz nią gadaj. - Thomas szepnął do kolegi by go zachęcić do tych negocjacji. Jakoś głupio to wychodziło. Absurdalnie. Jakby się urwali… No nie wiedział skąd. Ale ten bzdurny dialog wydawał się mu kompletnie nie na miejscu. Jakiś taki… mało wojskowy. A mimo to gdzieś na podstawowym poziomie duszy jednak go bawił. I widział uśmiechy pozostałych. Też musieli mieć podobnie.

- Starszy szeregowy Joseph Clark! A ty?! - zwiadowca krzyknął w głąb wciąż pustego korytarza. Czuł się głupio. Ale nie aż tak by opuścić karabinek.

- Kapral Lamia Mazzi! - gdzieś tam z głębi korytarza dobiegł ich ten sam głos. Obaj żołnierze z pierwszej pary spojrzeli na siebie i pokiwali głowami. Dobrze szło!

- Jaka jednostka?! - Clark rzucił kolejne pytanie.

- A wy?! - właściwie to regulamin zabraniał zdradzania z jakiej jest się jednostki. Wrogowi.

- 2-gi batalion zmotoryzowany Iowa! - odkrzyknął jej z powrotem.

- 2-gi z Iowa? Czerwone, bycze czaszki?! - kobiecy głos chciał się upewnić czy mówią o tej samej jednostce.

- Tak! Czerwone byki! To właśnie my! - zawołał radośnie i z wielką ulgą. - A ty!? Skąd jesteś?! - ponowił pytanie chociaż był już prawie pewien, że to jedna ze swoich.

- 7 IEBC! Saperzy! Bękarty Diabła! - odkrzyknęła sama nie wiedząc kiedy zaczęła się uśmiechać.

- Słyszałem o was! - odkrzyknął ponownie. Chociaż najbardziej to słyszał o nich przed odprawą dwie doby temu. Ci po których przejechał walec robotów. Czyli jakimś cudem musiała tu przetrwać do tej pory. - Dobra to nie krzyczmy tak do siebie! Wyjdę kawałek do ciebie a ty do mnie! Dobra!? - krzyknął do niej i wreszcie opuścił karabinek. Spojrzał kontrolnie na Thomasa. Ten wzruszył ramionami na znak, że to jego pogrzeb. Ale będzie go ubezpieczał mimo to. Też się wysunął chociaż on tylko trochę opuścił swój karabinek. Niech tamta widzi, że jest ich dwóch. I tylko jeden ma opuszczoną broń.

No i wtedy wychyliła się wreszcie. I aż to było dziwne. Po tylu dniach zobaczyć innego człowieka. Innego żołnierza. W mundurze. Żywego. Ale stał tam. W hełmie i oporządzeniu. Z karabinkiem opuszczonym wzdłuż ciała na znak, że nie zamierza go na niej użyć. Chociaż jego kumpel stał trochę za plecami ale już trzymał spluwę tak na pół gwizdka. No ale to byli ludzie. Prawdziwi ludzie. Żołnierze. Żywi. Swoi. Aż ją coś tam w dołku… i w oczach… no ale w końcu wyszła.

---


*2-gi - 2-ga enklawa Molocha, najbardziej na zachód z trzech. Posterunek nadał tym trzem enklawom kolejne numery 2-gi, 3-ci i 4-ty. No i 1 to ten główny Moloch.

**Pervitin - środek pobudzający stosowany w niemieckiej armii podczas II wś.

***Borys - roboci ckm-ista na kilku nogach wielkości mniej więcej człowieka.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 12-09-2021, 22:32   #238
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Tl7VfKYbRjg[/MEDIA]

Ze wszelkiej maści wspominkami i wspomnieniami bywało zazwyczaj tak, że ogrzewały człowieka od środka, jednocześnie siekając go gwałtownie na kawałki. Przywoływały widma i cienie z poprzednich etapów życia; dawno zagubione albo martwe twarze, odciśnięte na wewnętrznych kościach czaszki, jak cienie na murach mitycznej Hiroszimy - pamiątki po ludziach po których pozostawało jedynie echo. Teraz już nie istnieli, lecz wtedy…
Wtedy walczyli ramię przy ramieniu, przegryzając się poprzez mieszankę betonu i stali tworzącą okopy. Razem parli do przodu, zabijali i ginęli, aż sami nie dołączyli do kolekcji widm… wtedy.

Teraz okolica Mazzi w niczym nie przypominała dusznych, śmierdzących potem oraz strachem, klaustrofobicznie ciasnych przestrzeni zapełnionych ciałami braci i sióstr z oddziału, jakby byli kolonią tłoczących się na sobie szczurów. Lub karaluchów.
Wtedy, w tamtym czasie, wizja chociaż symbolicznego bezpieczeństwa potrafiła przemawiać jakoś tak… dobitniej. Marzyło się wręcz o możliwości zamknięcia oczu na w miarę bezpiecznym terenie, gdzie wizja dotrwania do świtu wydawała się odrobinę bardziej prawdopodobna, niż senny majak… wtedy.

Teraz zamiast zaduchu, odoru spoconych ciał i smaru, otaczał byłą sierżant pluszowy kokon spokoju i bezpieczeństwa tak idealnego, jakie mogło istnieć jedynie daleko od Frontu. Leżała czysta, w czystej pościeli o jasnych, pastelowych kolorach przywodzących na myśl wschód słońca. Nawet ciała które ją otaczały były równie czyste, co nagie i tylko gdzieś w kącie dało się dostrzec kupkę zmiętych, przepoconych ubrań, też nieprzypominających w żaden sposób wojskowych drelichów… a mimo to wojskowa aura sączyła się poprzez pęknięcia w idealnym obrazku wtorkowego poranka, raz łapiąc Lamię za ramiona i wrzucając na powrót do frontowego kotła, raz podświetlając cienie na kościach czaszki do tego stopnia, by poprzez mur amnezji mogła sobie przypomnieć twarze… tylko co z tego, skoro nie pamiętała imion? Albo nie do końca pozostawały z nią, gdy wspomnienie dobiegało końca.
Zostawała sama, mimo obecności ciepłych, miękkich kończyn wokoło, oraz głosów tak innych od krzyków jakimi wydaje się rozkazy. Albo jak potrafi się krzyczeć jedynie raz w życiu: tuż przed rychłą, bolesną śmiercią.

Wrażenie nawarstwiało się, by w końcu zburzyć do końca spokój wewnętrzny wojennej kaleki, która dała za wygraną i powoli podniosła się wpierw do siadu, a potem przewiesiła nogi za krawędź materaca.
- Zobaczę co z resztą i czy nie dorobili nam żadnej nowej dziury w ścianie… tam gdzie nie trzeba - spróbowała mruknąć najbardziej neutralnym pomrukiem, żałując w głębi duszy czemu musi być tak pojebana. Odwróciła kark w stronę spoczywających na łóżku dziewczyn.
- Chcecie coś kuchni? - spytała i zaraz parsknęła wesoło - Chyba została nam jeszcze w kranie woda… byle bez procentów.

- E. Za cicho aby coś się działo. Pewnie jeszcze dogorywają. - Wilma machnęła dłonią na znak, że nie widzi powodu do zmartwień. Na słuch to rzeczywiście raczej była cisza i spokój tego poranka.

- To poczekaj, pomogę ci. Ja to dzisiaj nie muszę tak wcześnie jak wczoraj. No ale w końcu będę musiała pojechać do biura. Podrzucić was gdzieś? - Eve też się wygramoliła z łóżka i rozejrzała się po sypialni w co by tu mogła się ubrać. W końcu się chyba zorientowała, że łatwiej będzie pójść do szafy po coś nowego i czystego.

- No dobra niech stracę. I zamawiam kawę. - widząc to, że została sama w łóżku Wilson też dała sobie spokój z próbami ponownego zaśnięcia czy wylegiwania się i też wstała z płaskiego łóżka.

- W sumie miałyśmy jechać rano na targ rzucić okiem po furach żeby ogarnąć coś przed spotkaniem z Amy w lodziarni - sierżant łypnęła na rudzielca za plecami i wzruszyła ramionami - Ale chyba skoro mamy dom pełen elementu wywrotowego skorzystamy z okazji, co? Niech nam pomogą z tą cholerną ścianą i wywalaniem gruzu. Wtedy na spokojnie będzie już można się bawić w kucie miejsc pod nową elektrykę… - kłapnęła szczękami, potrząsając do kompletu głową gdy jej myśli wybiegły za daleko.
- Na razie kawa - westchnęła, przerywając gonitwę planowania na rzecz przemieszczenia wraz z Eve z sypialni do głównej części mieszkania.
Tam zaś przywitał je widok pobojowiska podobnego do nieudanej akcji przejmowania budynków strategicznych na Północy, gdzie dowództwo nie liczy się w kosztami, a jedynie obchodzi ich efekt.
Ciała leżały wszędzie, w pierwszej chwili Mazzi wydawało się, że nie widzi podłogi, a jedynie zwłoki: posapujące, pochrapujące, w najróżniejszym stadium rozkładu ubrań po okolicy. Wszędzie unosiła się woń przetrawionego alkoholu i papierosów wymieszanych z zielskiem, potu oraz charakterystycznej woni wszelkiej maści płynów ustrojowych wymienianych pomiędzy przestawicielami obojga płci mieszanego towarzystwa.
- Kurwa… - saper jęknęła, aby zaraz potem puścić swojej blondynce oczko - Przynajmniej nikt nie narzygał na ściany. Dobrze, komandorze, wydajcie każdemu po tabletce aspiryny i połowie kubka wody. Ja się zajmę kawą… tylko namierzę RB - jej uśmiech zmienił barwę na czystą niewinność - Coś nam bydlak obiecał, nie?

- Oojeejj… - Eve gdy naciągnęła coś na siebie i przez ramię swojej czarnulki wyjrzała na główny salon w ich mieszkaniu widocznie podobnie oszacowała straty. Widząc i słysząc reakcję swoich dziewczyn Wilma też zaciekawiła się na tyle, że stanęła obok nich w progu i też ogarnęła wzrokiem to punkowe pobojowisko.

- Szlauch z zimną wodą. Na takie okazje musimy się na przyszłość zaopatrzyć w szlauch z zimną wodą. Chyba, że macie coś takiego? - Wilma popatrzyła na sprawę podobnie jak jej dwie partnerki przed chwilą. I mówiła jak najbardziej na poważnie. Mimo to Lamia wyczuła, że jednak żartuje. Ale Eve chyba nie bardzo bo potraktowała pytanie na poważnie.

- Mam w garażu. Ale nie wiem czy tu sięgnie. No i jak by polać to by się mokro i błoto zrobiło. - popatrzyła na rudą brunetkę trochę niepewnym wzrokiem.

- No trudno, spróbujemy jakoś bez tego karczera. - dziewczyna z logistyki machnęła na to ręką i raźno wkroczyła w pobojowisku panujące w salonie. Rozglądała się po uczestnikach wczorajszej zabawy gdzie większość była bardziej rozebrana niż ubrana.

- Zawsze to u was tak wygląda? - zapytała z zaciekawieniem oglądając się na swoje obie partnerki i powiodła palcem szerokim kregiem po tym co zastały w salonie.

Saper rozłożyła bezradnie ręce, przybierając zakłopotaną minę.
- Mniej więcej - stwierdziła krótko, nim z pokotu ciał nie wyłowiła tego jedno konkretnego. Wtedy też na jej twarzy pojawił się uśmiech z tych wyjątkowo wrednych. Ruszyła pewnie przez salon, po drodze zgarniając Alfę ciamkającego frędzle czyjejś porzuconej, skórzanej kurtki.
- No cześć - przywitała się z kociakiem, układając go w zgięciu ramienia i drapiąc po grzbiecie. Mniej więcej w tej chwili dotarła również do rozwalonego horyzontalnie punka od szarpania drutów.
- RB… RB wstawaj! - syknęła, trącając go stopą w bok - Wstawaj kurwa, żandarmeria cię szuka, zostałeś powołany do woja!

- No co ty kurwa pierdzielisz? - RB na pierwsze szturchnięcie tylko się skrzywił i przekręcił głową jakby chciał odgonić jakąś natrętną muchę. Ale ponaglające słowa chyba dotarły pod właściwy adres bo zamrugał oczami próbując zogniskować wzrok na pochylającej się nad nim kobiecie i rozejrzeć dookoła za tą żandarmerią i wojem i resztą. Sądząc po nie do końca przytomnym spojrzeniu chyba miał z tym pewne trudności. Zatrzymał się na chwilę na Eve bo była jedną z niewielu osób w pionie. Do tego wesoło pomachała mu rączką. Dziewczyna jaka spała na ramieniu gwiazdy punkowca spała dalej pogrążona w słodkiej nieświadomości. A on chyba dalej nie bardzo wiedząc o co chodzi z tą blondynką jaka do niech pomachała wrócił spojrzeniem do nachylającej się nad nim Lamii.

- Kućwa gdzie ja jestem? - zapytał patrząc na nią nieco zamglonym spojrzeniem.

- W pośredniaku - Mazzi klęknęła przy nim, wciąż głaszcząc rudo-białego kotka i uśmiechając się jakby była bardzo zębatą rybą - Niestety dostałeś kategorię “w” od “wypierdalaj”, jedyna alternatywa to kopanie rowów na północy, ale spoko. - wzruszyła lekko ramionami - Idzie przywyknąć… a teraz wstawaj, kawa niedługo będzie. Dasz radę coś zjeść, hm? I przede wszystkim - zrobiła krótką przerwę nim dokończyła - Podobała się impreza tak jakby na waszą cześć?

- Aaa… - Rude Boy zaczął wyglądać jakoś przytomniej. Odruchowo spojrzał na trzymanego w rękach dziewczyny kociaka. Temu trochę znudziło się takie bierne siedzenie na jej ramionach gdy przed nim było tyle ciekawych rzeczy i zapachów. Skierował ciekawski pyszczek w stronę leżącego mężczyzny i ten zrewanżował mu się pogłaskaniem po główce. Alfa w zamian odparł przyjemnym i kojącym dla ucha mruczeniem.

- Fajny zwierz. - mruknął punkowiec uśmiechając się wreszcie i do niego i do jego pani. Pogłaskał go jeszcze raz i znów się rozejrzał po salonie. Teraz jakoś tak bardziej świadomym wzrokiem.

- Aa. No tak. Bo impreza była. Z tymi… No… No z tamtymi… - wskazał na jakiegoś półnagiego kolegę z punkowej, muzycznej branży. Potem w przeciwną na dziewczynę jaka wciąż spała u jego boku. I zaczął się ostrożnie wyślizgiwać z sofy aby jej nie obudzić. Jednak osłabione zmęczeniem i alkoholem ciało nie do końca chciało współpracować z jego chęciami i ręka mu się ześlizgnęła z krawędzi sofy powodując, że grzmotnął łokciem w podłoge zwalając się na nią. Chcąc się ratować złapał się czego popadło czyli krawędzi stołu przy sofie uderzając w niego ręką. Ta mała katastrofa skończyła się tak prędko jak się zaczęła. Gdy nagi punkowiec leżał częściowo na podłodze a częściowo nogami na sofie. Rozejrzał się ale jakoś nikogo to nie obudziło. Nawet tej dziewczyny obok. Coś pokręciła głową co nieco i spała dalej.

- A szlag z tym… - RB machnął ręką i już zwyczajnie usiadł po czym wstał nagi jak przy narodzinach. Tylko wtedy pewnie nie miał na sobie tych wszystkich blizn i tatuaży. - Kućwa… Gdzie jest moje ubranie? I fajki. Macie szluga? - zapytał rozglądając się po trzech przytomnych kobietach i tym pobojowisku gdzie znalezienie czegoś zapowiadało się na nie lada wzywanie.

Mazzi bez słowa odłożyła Alfę, zamiast niego biorąc w łapy paczkę fajek. Wyłuskała z nich dwie sztuki, odpaliła i jedną wyciągnęła zapraszającym gestem w stronę punka.
- Impreza z Iron Fist - odpowiedziała, siadając po turecku naprzeciwko niego. Gdzieś z kieszeni wyciągnęła piersiówkę, rzucając ją na owłosione, męski kolana - Taki before party przed dzisiejszym koncertem, bo pamiętasz że dziś gracie? - zaznaczyła pytanie podniesieniem brwi - Tutaj, w naszych magazynach na dole. Di wam pokaże co i jak, ogarnijcie sprzęt, a my z Willy wam go potem podłączymy. Na razie musimy spierdalać załatwić na mieście parę rzeczy… w tym czasie ogarnięcie siebie i tę ścianę do wyburzenia? Gruz można wywalać po drugiej stronie podwórka, przy płocie. Di wam też to pokaże i… - zamilkła, gryząc się w język. Obcinała czarnowłosego niby mimochodem, oglądając sobie jego kolekcję blizn i tatuaży. Wreszcie westchnęła.
- Skołować ci coś do żarcia, czy palanty o tej porze nie myślą jeszcze o śniadaniu?

Rude Boy miał minę jakby w ogóle nie był przygotowany mentalnie na taki zalew informacji z wczoraj i na dzisiaj. Więc zajął się rozpalaniem podanego szluga. Zaciągnął się raz i rozejrzał po największym pomieszczeniu w którym głównie rozgrywała się wczorajsza biba. A dziś wyglądało to jak poimprezowe pobojowisko. Wypuścił dym daleko jak smok i zmęczonym ruchem przetarł spoconą twarz.

- Jej, dużo i trudno do mnie mówisz z samego rana. - westchnął próbując chyba jakoś się pozbierać z tym wszystkim. Spojrzał na nagie dziewczyny jakie też leżały na sofie i dalej spały jakby próbował sobie przypomnieć co je z nim wczoraj łączyło. Na szczęście z ratunkiem przybyła Eve.

- Tam jest lodówka i szafki. Wstawiłam wodę. Wyjęłam kawę i herbatę. Jak chcesz i reszta też to możecie sobie zrobić. No ale my z dziewczynami musimy na razie zwijać żagle. Ja do roboty a one furę kupują. A ta ściana to tam, za tamtymi drzwiami, takie dwa pokoje trzeba połączyć w jeden. Wczoraj je oglądaliśmy. - Eve po kolei wskazywała to na zakątek kuchenny to na drzwi gdzie do tej pory było jej studio, magazyny rekwizytów no a teraz właśnie miała powstać część mieszkalna.

- No Rudi. Chyba możemy na ciebie liczyć co? Dopilnujesz tych gamoni? Dziewczyny mi opowiadały, że taki kozak z ciebie. Chyba dacie radę rozwalić jedną ścianę i wywalić gruz gdzieś na zewnątrz zanim wrócimy? - Wilma też się dołączyła do indagowania punkowej gwiazdy i ten już jak mówiły zaczął kiwać głową jakby coś zaczynał kojarzyć.

- Aa. Tamta ścian… O tam, za drzwiami… Tak, pamiętam… Rozwalić ją? Dobra nie ma sprawy. Weźmiemy z chłopakami i to raz dwa załatwimy… - nagus zaciągnął się szlugiem ale już wyglądało, że jak na tak skacowany poranek i zbiorowy atak z każdej strony to nawet zaczyna reagować całkiem trzeźwo. Nawet się uśmiechnął, wsadził fajkę w zęby, złapał za dłoń Lamii aby nakierować ją na swoje kolana.

- Tylko wiesz… - saper bez oporu dała poprowadzić swoja kończynę i jedynie się uśmiechnęła - Jedną ścianę, żebyśmy miały gdzie wracać i… dzięki RB. - poklepała go po kolanie. Odpadał jeden problem, dobrze było móc dzielić obowiązki i wszystkiego nie załatwiać samodzielnie. Wreszcie dziewczyna parsknęła, wychylając się i całując zarośnięty czarną szczeciną policzek.
- Dzięki, powiem to póki inni nie wstali, a ty jeszcze nie jesteś tak do końca w trybie palanta - puściła mu oko - O której chcecie zacząć rzępolenie i darcie mordy na trzy akrody? Nam zajmie z pół dnia oblatywanie spraw, więc najlepiej z wieczora zacząć jam seasion. Fani też zyskają czas aby się zjawić.

- A to miało być dzisiaj? - gitarzysta i wokalista no i w ogóle lider “The Palantas” zrobił taką jakąś sądującą minę. Tak niby w żartach. Ale szybko przeleciał twarze trójki otaczających go przytomnych kobiet sprawdzając jak zareagują. Przy okazji posadził sobie ich Księżniczkę na swoich nagich kolanach bezczelnie głaszcząc ją po ramionach. Jej dziewczyny jednak dyplomatycznie udały, że łyknęły tą rozpocznawczą sonde po całości i tylko grzecznie pokiwały głókami potwierdzając słowa swojej liderki.

- Aha, no tak, pewnie, że dzisiaj. No to tak, no dzisiaj… No wieczór… No tak, to coś tam można zrobić. To jak chcecie to wpadnijcie wieczorem do garażu. - punkowiec przełknął jakoś ten trudny do ogarnięcia przeciwległy koniec dnia u jakiego dopiero teraz byli u początku i w swój luzacki sposób zaprosił całą trójkę na wieczorne spotkanie. Chociaż sam miał minę jakby właśnie się o nim dowiedział i sam nie do końca wierzył, że coś z tego będzie.

- Tam chyba leży twoja kurtka. - Eve też cmoknęła policzek witruoza punkowego rzępolenia kierując jego wzrok gdzieś na oparcie jednego z siedzeń. Chyba faktycznie to była jego skorupa z mnóstwem ćwieków i buntowniczych naszywek. Blondynka poszła chcąc mu chociaż przynieść ten pierwszy kawałek ciuchów do ubrania.

- To ja zaleję wodę. - dodała Wilson też całując go po przyjacielsku w zarośnięty policzek ale ruszyła do kuchni aby zrobić mu coś do picia.

Tymczasem Mazzi rozsiadła się wygodnie, opierając plecy o klatkę piersiową muzyka i trwała tak, kładąc mu głowę w zgięciu między szyją a ramieniem. Chyba jeszcze by pospała, najlepiej bez wspomnień, koszmarów...i jak najdalej od Frontu.
- Cieszę się, że przyjechałeś. Choćby na chwilę. Dobrze cię widzieć - mruknęła cicho - Zastanawiałam się czy nie miałeś w środę problemów, czy i tobie się coś nie stało, ale po mieście nie poszła żadna fama, że zaginąłęś, więc… dobrze że nic ci nie jest. Nie chciałabym, aby coś ci się stało i… jesteś głodny? - przekrzywiła kark aby móc mu patrzeć mniej więcej w twarz.

- Ta. Nic mi nie jest. Jakoś to ogarnę. - mruczał jakby już mentalnie się szykował aby zabrać się za ten nowy dzień ale na razie sycił się jeszcze przyjaznym, kobiecym porannym spokojem. Lamia zaś czuła przy sobie jego ciepłe, żywe ciało i papierosowy dym jaki ich otaczał. Leniwie głaskał ją po głosach tak powoli jakby robił to na w pół świadomie. Gdzieś tam spod półprzymkniętych powiek obserwował jak pierwotna gospodyni tego lokalu podniosła jakieś spodnie i chyba się zastanawiała czy mogą należeć do niego czy nie. Pokręcił głową, że nie więc je odłożyła na krzesło i zaczęła skanowac resztę pokoju. Wilma zaś kończyła zalewać baterię kubków z czajnika i wstawiła go na kolejną partię wrzątku. Bo te kilka kubków może starczyłoby na pierwsze kilka osób ale nie na taką czeredę jaka tu zalegała po każdym widocznym kącie. Gdzieś tam podniosło się do pionu jakieś ciało i rozglądało się do okoła. Chyba Kenny ale stół trochę zasłaniał to nie było do końca pewne.

- Wiem że ogarniesz, przecież jesteś największym palantem w tym mieście i okolicznych wsiach - kobieta wymruczała, przytulając się mocniej na chwilę, nim nie zaczęła wstawać. Zanim to zrobiła pocałowała go jeszcze w policzek, przy okazji poprawiając włosy.
- Zagonię dziewczyny żeby ci ogarnęły kąpiel i umyły plecy. Trzeba o ciebie dbać, w końcu jesteśmy twoimi fankami - puściła mu oko, stękając przy prostowaniu pleców. W głowie pojawiła się jej myśl, aby któregoś dnia naprawdę poznać go z Tygryskiem. Cieszyłaby się, gdyby obaj się polubili tak jak ona lubiła ich obu.
- Idę sprawdzić straty w oddziale, a ty się nie spiesz. Jest rano, na wszystko będzie czas. - poczochrała go po włosach czułym gestem, nim nie skierowała się ku powracającemu do życia żołnierzykowi.

- O, to, to, to. Właśnie. Dobrze mówisz, tak, dobrze mówisz. - Rude Boy łaskawie dał się pocałować ale był kolejną osobą tego poranka jakiej przypadły do gustu pomysły czarnowłosej dziewczyny Krótkiego. Pozwolił wstać jej z kolan i odejść mamrocząc, że aprobuje i zatwierdza jej pomysły. Za to Lamia wstała w dobrym momencie by być wraz z Eve pierwszorzędnym świadkiem przebudzenia kolegi jakiego wczoraj zaprosiła na kawę. A potem na nieco rozrywek po kawie.

- Co?! Która godzina! O matko muszę wracać do jednostki! - to jednak był Kenny. Ale chociaż z początku budził się w podobnym tempie jak gitarzysta “The Palantas” to nagle doznał na popęd jak spojrzał na swój zegarek. Zresztą on chyba też w końcu się musiał zintegrować z pozornie całkiem obcym dla niego elementem bo o poranku poza tym zegarkiem to niewiele miał na sobie. I właśnie zerwał się aby szukać tej reszty. Miał o tyle fart, że mundur na tle punkowych łachów nieźle wpadał w oko. Ale to nie było równoznaczne z tym, że po tak gwałtownym przebudzeniu ubieranie się pójdzie łatwo jak w koszarach o poranku.

- Gdzie moja koszula? - nerwowo pytał Kenny rozglądając się gorączkowo dookoła. Wyglądało jakby jednocześnie próbiwał naciągnąć drugą nogawkę spodni, zapiąć je i rozglądał się właśnie za resztą. Jego gwałtowne ruchy przykuły uwagę Alfy który chyba uznał, że wreszcie znalazł mu się kolega do zabawy bo ruszał kuperkiem jakby czaił się zapolować na niego. A w kocich oczkach pojawiły się figlarne celowniki.

- No. I to jest poranek. U boku Tashy Love. - Di też się przebudziła. Obok nagie, blond gwiazdy estrady w “Neo” i nie omieszkała przesunąć po niej ręką aby zaznaczyć swoją własność. Więc i tancerka podniosła powieki, uśmiechnęła się do Indianki, do pozostałych i wesoło pomachała do nich rączką. Ale na razie gwiazdą sceny był niepodzielnie pośpiesznie się ubierający półnagi żołnierz.

- Hej Kenny, jak się spało? - słodki głos Mazzi przedarł się przez zamieszanie, zaraz też pojawiła się sama saper, podchodząc do kaprala i w przelocie całując go w policzek.
- Czekaj, już ci pomagam to ogarnąć. Pojedziesz taryfą, jakaś na pewno dokuje obok starego kina, a to rzut beretem. Podrzucimy cię tam i się wyrobisz - dodała uspokajającym tonem, zaczynając się rozglądać po okolicy. Na chwilę zatrzymała spojrzenie na budzących się dziewczynach.
- No siemanko kociaczki - posłała im całusa w powietrzu - Jakby się wam chciało to jeden szarpidrut wymaga porządnego wyprania zanim się weźmie z resztą palantów do roboty - puściła im psotne oczko i już bobrowała między meblami w poszukiwaniu zagubionej żołnierskiej własności - A pamiętasz gdzie ją zrzuciłeś? Albo kto ci ją zrzucił? To było jakoś z początku, co nie? - zwróciła się do Kennego, dorzucając ciszej - Jak wogóle sie bawiłeś, wszystko w porządku skarbie?

- Eee… tak, tak… - szeregowiec miał widocznie problemy gdy nagle tyle rzeczy działo się na raz w jego otoczeniu. Wsadził już nogę w spodnie i złapał za Alfę któremu spodobała się tak rozkosznie furkocząca nogawka przez jaką przechodziła stopa żołnierza. Jakby tam się kręciła jakaś mysz! I oddał kociaka Lamii. I skrzywił się szybko zapinając spodnie i pasek myśląc nad jej pytaniami.

- No, tak, ciekawe kto mógł ci ściągnąć tą koszulę. - Indianka jakoś podejrzanie zaczęła oglądać swoje paznokcie. Tak spokojnie, że żołnierz rzucił jej szybkie spojrzenie.

- I nie zapominajcie o mnie. - Rude Boy, wciąż nagi i oparty o kanapę i nogi którejś z nowych dziewczyn zamachał wesoło do towarzystwa aby zgłosić gdzie mają się zgłosić ślicznotki jakie dostąpią zaszczytu kąpieli z nim. Czarnulka i blondynka pomachały mu rączkami i posłały obiecujące uśmiechy wskazujące, że chętnie wypełnią takie polecenie gospodyni.

- Tam chyba jest jakaś koszula. - Eve skorzystała z zamieszania aby zwrócić uwagę budzacych się na coś co leżało gdzieś na środku podłogi.

- To moja! - Kenny z ulgą rozpoznał rzucony łach i rzucił się na nią od razu ją zakładając. To jakby przypomniało mu o co go pytała Lamia. - Podrzucicie mnie? Naprawdę? Rany, jesteście super! Na piechotę to nie mam szans zdążyć! - ucieszył się z takiej propozycji i w oczach zapaliła mu się iskierka wdzięczności i ulgi.

- No nie mów, że nie pamiętasz jak cię z Tashą rozbierałyśmy. I resztę tej naszej jazdy. Bo mnie troszkę wkurzysz. - gangerka nadal niewinnym tonem oglądała swoje paznokcie a tancerka podparła głowę na łokciu i też była ciekawa co teraz się stanie.

- A. No. To było… No! To było coś! Cholera! Chłopaki mi nie uwierzą, że spałem z Tashą Love! Widzieliśmy cię na scenie no ale nas to nie stać aby cię wynająć. Może jakbyśmy zrzutę zrobili… - kapral jak chyba każdy kto miał za sobą etap poborowego potrafił się ubierać bardzo szybko. Chociaż jak się samemu nie było w to zaangażowanym to wyglądało to dość chaotycznie i komicznie. Właśnie w pośpiechu zapinał guziki koszuli i przechodził do mankietów nie zauważając, że cała połowa kołnierzyka znikła mu wewnątrz koszuli. Ale radość i satysfakcja z takiego wieczoru i nocy była dobitna.

- Tasha, Tasha… No bo tylko z Tashą wczoraj spałeś… Poczekaj aż będę gwiazdą filmów akcji… - Di zrobiła focha jakby miała mu za złe, że tylko o blond tancerce wspomniał. Ale Lamia i dziewczyny poznały, że tylko sobie żartuje i się z nim droczy. Ale Kenny łyknął po całości. W końcu właśnie odkrył, że dalej ma bose stopy i próbował zlokalizować swoje buty i skarpety. No i udobruchać motocyklistkę.

- Ale nie, no ty też byłaś świetna! I jak razem jechaliśmy Tashę. Fajnie było. - żołnierz gorączkowo próbował znaleźć swoje skarpety i przeprosić Indiankę. Ale odkrył, że Alfa który zdążył się wyrwać Lamii znalazł jedną z nich i właśnie ćwiczył na niego rozszapryanie mysiego brzucha tylnymi łapkami.

- O to prawda. Też mi się to podobało. Jakbyście planowali powtórkę to dajcie znać. - tancerka wtrąciła się zgrabnie łagodząc spór i chwaląc oboje kochanków. Czym z miejsca zaskarbiła sobie od nich radosne uśmiechy.

- Coś pamiętam, że robiliśmy jakieś zdjęcia pamiątkowe. Myślę że jakaś jedna odbitka dla każdego się w tym tygodniu znajdzie. - starsza sierżant z parsknięciem zazezowała na kapsla, choć większość uwagi zajmował jej rudawy hultaj. Podniosła go, odciągając od mordowania elementów garderoby i zamiast tego dała mu do zabawy swoją rękę, machając palcami nad pyszczkiem.
- Jesteś głodny, co? Zaraz ci coś znajdziemy… za chwileczkę - wymruczała czule, całując kociaka w czubek łebka. Potem spojrzała na blond tancerkę - Tasha kochanie, w sumie toooo… - wyszczerzyła się nagle, podchodząc do niej i klęknęła tuż obok.
- Powiedz mi, co taka urocza bestyjka robi w Halloween? Wiem że to w urwał daleko i za miesiąc z okładem, ale zdaję też sobie sprawę że wszyscy mamy zobowiązania i grafiki. Długi termin to duża możliwość manewru - z kotem pod pachą chwyciła wolną dłoń kobiety i podniosła ją w okolicę swoich ust - Na Halloween organizujemy imprezę okolicznościową przy błękitnym basenie w Honolulu. Będą przebieranki, kisiel, lasery, alko, koks i co sobie zamarzysz. Powiesz słowo, a to ogarnę. Gwiazdki z nieba też się znajdą… chociaż tutaj wystarczy abyś spojrzała w lustrze na swoje oczy - pocałowała zgrabną łapkę, wciąż patrząc celowi prosto w twarz. Ile to razy narzekała że oprócz roboty nikt nie chce z nią sie umawiać? Mazzi aż nie potrafiła w to uwierzyć.
- Więc maleńka, dasz się wyrwać tak prywatnie i bez spiny ponieść w tango? Balet prywatny, zamknięte grono i sami swoi, zaufani i sprawdzeni. Daj choć raz abyśmy to my tańczyły dla ciebie i dla twojej przyjemności. Wpadniemy po ciebie, po wszystkim odwieziemy… chyba że będziesz chciała wpaść do nas na rekonwalescencję to zapraszamy z otwartymi ramionami i nie tylko. - łypnęła na Di jakby szukając u niej potwierdzenia złożonej oferty.

- No tak foczko. No zobacz dzisiaj jak było fajnie. I żałuj, że cię w weekend nie było ale była impreza! No a na Halloween no też byśmy coś ogarnęły i kozacko by było jakbyś do nas wpadła. - zarówno Diane jak i Tasha były z początku zaskoczone, że Lamia tak znienacka pytała o dość odległy termin. Ale przynajmniej motocyklistka z miejsca podchwyciła pomysł na taką zabawę. Zaczęła przesuwać palcami po odkrytym boku tancerki a ustami po jej szyi i policzku dorzucając swoją porcję zachęty dla ich gwiazdy estrady.

- Ojej dziewczyny. - blondynka roześmiała się i najpierw odwróciła głowę za siebie aby oddać pocałunek ustom gangerki. Po czym zwróciła się z powrotem do czarnulki jaka była przy ich kanapie. Przyzwała ją palcem do siebie i też obdarowała ją pocałunkiem w usta. Po czym westchnęła i znów oparła głowę o dłoń. Popatrzyła na twarz Lamii i zaśmiała się cicho.

- Ale ty masz bajerę dziewczyno. Mogłabyś być zawodowym podrywaczem. Szkoda, że mało który klient i nie tylko tak do mnie nie mówi. - powiedziała blondynka w zadumie przyjmując nieco nostalgiczną minę.

- Wiele osób jak mnie wynajmuje na prywatne pokazy to myśli, że jak mi zapłacą to już na tym kończy się ich rola we flirtowanie i podrwanie. - powiedziała zapatrzona gdzieś w głąb przestronnej izby głównej na jakiej powoli ludzkie zwłoki zaczynały zdradzać objawy życia. Za to Kenny już prawie wyglądał jak żołnierz. Niewiele już mu brakowało do skompletowania swojego ubioru. Alfa zwolniony z maltretowania jego skarpety zajął się na chwilę dłonią opiekunki ale w końcu poszedł zwiedzać okolicę gdy ta zaczęła rozmawiać z dziewczynami na kanapie.

- W Halloween zwykle mamy halloween w klubie. I daję tam pokaz. - przyznała jakby oferta Lamii naprawdę ją zainteresowała ale jednak miała swoje zobowiązania. - Chyba, że. - niespodziewanie uśmiechnęła się i uniosła do góry swój zgrabny palcec. - No chyba, że ktoś sobie mnie zamówi na prywatny pokaz. Nawet niekoniecznie w klubie. Albo może udałoby mi się ustawić mój występ na początek wieczora. To wówczas może na 10-tą mogłabym zwijać żagle. - powiedziała weselej jakby mimo wszystko była jakaś szansa, że spotkają się w ten świąteczny wieczór.

Brzmiało jak plan, Mazzi ucieszyła się widocznie i z tej uciechy objęła blondynkę, śmiejąc się do Indianki.
- Nie ma mowy żebyś po robocie wymordowana na szybko do nas leciała. - przesunęła się tak aby widzieć oczy tej pierwszej - My cię wynajmiemy, opłacimy żeby się w klubie nie przypierdolili. Zawiniemy tu do nas, wsadzimy do wanny i pomożemy z kąpielą. Potem ci walniemy masaż, napoimy drinkami. O odpowiedniej porze wskoczymy w kiecki i sru na parkiet, do basenu i bawimy się do białego rana! Zero pracy, zero zobowiązań, tylko zabawa. Cholera Tash, zasługujesz aby o ciebie też ktoś zadbał… więc masz nas - wyszczerzyła się, wskazując siebie i Di - I nie tylko nas. Pytanie czy by ci takie rozwiązanie odpowiadało.

Tym razem nie tylko Tasha zaczęła się uśmiechać a w końcu roześmiała się wesoło na całego. Diane co wydawała się żywym kontrastem do jasnoskórej blondynki zareagowała tak samo. Blondynka zaś zmieniła nieco pozycję kładąc się na wznak aby jedną ręką objąć jedną rozmówczyni a drugą drugą. Gangerka skorzystała z okazji aby pobawić się jej ładnymi piersiami które czy jak się na nie patrzyło z dołu sceny czy jak teraz z bliska to wydawały się równie wdzięczne i atrakcyjne do oglądania i głaskania jak i reszta ich właścicielki.

- Brzmi cudownie! - roześmiała się Love patrząc to na jedną to na drugą koleżankę. - No ale nie przesadzajmy. Lubię tańczyć, wzbudzać gorączkę i robić show. Więc to żadna katorga dla mnie. Jak chcecie to możemy się na coś umówić. Bo na Halloween to wypada się jakoś przebrać. A ja mam troszkę różnych kostiumów w zapasie więc mogę być nie tylko kowbojką. I jak tak stawiacie sprawę to właściwie chyba mogłabym do was w dzień przyjechać. To do wieczora i rana to jeszcze byłoby trochę czasu. - tancerka powiedziała jak to sobie wyobraża. W międzyczasie podeszła do nich Eve z tacą na jakiej były kubki z kawą i herbatą. Oraz talerz z ugotowanymi parówkami i chlebem.

- Rudi chyba przysnął. - powiedziała wskazując wzrokiem na punkowca który siedział tak jak przed chwilą ale z zamkniętymi oczami. To wniosek, że zasnął ponownie mógł być prawdziwy. - A z czego się tak chichracie? - zapytała zaciekawiona fotograf siadając na brzegu sofy aby każdy mógł sobie coś wziąć do jedzenia albo picia.

- Lamia wyrwała nam Tashę na Halloween. - roześmiała się gangerka łapiąc za kubek z gorącą herbatą. Brwi fotograf uniosły się do góry w bezgłośnym “ooo!” i widać było, że jest ciekawa więcej z tych wieści. Zwłaszcza jak tancerka sięgająca po kawę potwierdziła słowa koleżanek kiwaniem głowy.

Sierżant wyglądała za to jak bardzo szczęśliwa mała dziewczynka. W przypływie owej radości złapała Tashę za brodę i pocałowała gorąco, błądząc wpierw przez chwilę oczami po całej słodkiej twarzyczce, a gdy skończyły, mocno ją przytuliła.
- O ja pierdole, będzie super, zobaczycie! - śmiejąc się, wychyliła kark aby cmoknąć gorąco gangerkę i na koniec kiwnąć głową na fotograf aby jej również dać buziaka.
- No jasne, wpadaj kiedy tylko chcesz, co nie kociaczki? - nawijała dalej wesoło, a jej ręka chodziła wzdłuż kręgosłupa długowłosej blondyny głaszcząc skórę opuszkami palców - I masz absolutną rację, trzeba się przebrać! Masz jakieś wiedźmy, aniołki i koty czy inne cuda? Ale sztos… - westchnęła i naraz parsknęła do Diane - Jak ktoś tak zręcznie Tashę zmiękczał przez cały wczorajszy wieczór i dzisiejszy ranek…

- Się wie! W końcu jestem gwiazdą “Mazzixxx”! A właśnie Tasha ty byś nie chciała grać u nas w filmach? Byśmy mogły się zabawiać na ekranie i inni by mogli nam zazdrościć, że się tak zabawiamy i w ogóle. - gangerka widocznie już nieźle wczuła się w rolę przyszłej gwiazdy filmów dla dorosłych. Ale i od początku przecież mówiła, że będzie gwiazdą i zaliczać na ekranie fajne laski i mieć różne ciekawe przygody.

- Czemu nie. Lubię to robić i lubię jak inni na mnie patrzą jak to robię. No ale to już z dziewczynami rozmawiałam, jest jeszcze ta kwestia finansowa. Bo jak mówimy o profesjonalnej firmie i filmach to niestety ja też muszę coś jeść i płacić rachunki. Bo jakiś filmik przy okazji moich wystepów to nie ma problemu no ale jak tak na poważnie to na poważnie. - oznajmiła gwiazda estrady dając znać, że może dzielić rolę gwiazdy filmów akcji z Di i resztą ekipy no ale nie za darmo. Ale pomysł chyba jej się spodobał.

- No tak, nie bój się Tasha, ty też Di. My to jeszcze ogarniemy z Lamią no ale na razie zbieramy ekipę. - Eve pokiwała głową dając znać, że też podchodzi powaznie do poważnych, finansowych spraw i zerknęła na swoją dziewczynę.

- Wierzę wam. No to jak coś będziecie wiedziały to dajcie znać. A z tymi kostiumami to mamy ich sporo. Ja sama mogę być wróżką, elfką, Indianką, kowbojką, zombi też jest łatwe bo to tylko kwestia makijażu. Ale sporo zajmuje aby go zrobić. Właściwie to jak chcecie abym się za kogoś przebrała to dajcie znać za kogo. Możecie też do mnie przyjechać któregoś razu to wam pokażę co mam albo co mogę mieć. - powiedziała wracając do imprezy od jakiej zaczęła się ta rozmowa. Upiła pierwszy łyk jeszcze dość gorącej kawy i wzięła jedną parówkę. Nie oparła się pokusie aby się nieco powygłupiać i pewnie nie jeden mężczyzna by chciał aby usta Tashy zajmowały się nim tak jak właśnie ona tą parówką. A to rozbawiło dziewczyny bo się roześmiały wesoło z tego małego żartu.


 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 12-09-2021, 22:33   #239
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
- A wy to mu tak wierzycie, że mu tak zostawiacie całą chatę pod opieką? - Wilma która najmniej zdążyła poznać Rude Boy’a chyba miała co do niego najwięcej wątpliwości. Przynajmniej w sprawie mianowania go szefem ekipy remontowej pod ich nieobecność.

- Mam nadzieję, że rozwalą właściwą ścianę. I nie będą mi gdzieś łazić i grzebać po magazynach. No ale jak do tej pory Rudi był spoko. Nigdy nie zrobił nas w wała. No najwyżej przebimblują całe południe to ich wtedy pogonimy i tyle. Dobra, to już dojeżdżamy to zaraz was wysadzę. Ja dzisiaj mam mniej do roboty to postaram się szybciej skończyć. To mogę gdzieś pod was podjechać. - fotograf chociaż sama lubiła gwiazdę lokalnego punk rocka a nawet była jego zagorzałą fanką do tej pory w roli szefa robót budowlanych też go nie widziała to chyba nie całkiem mogła odsunąć wątpliwości w kąt. A Iron Fist chociaż wczoraj fajnie się balowało z nimi to jednak poznali się wczoraj. W ogóle nie było wiadomo co zrobią jak się ich zostawi samopas. No a Eve jednak tych lapów, aparatów i innych takich udało się trochę skolekcjonować przez lata mieszkania w tym mieście i pracy fotografa właśnie. Ale chyba wolała myśleć o dobrych stronach i zająć się czym innym. Na przykład wysadzeniem swoich dziewczyn pod główną bramą stadionu i umówieniem się gdzie się spotkają ponownie.

- Dlatego zostali pod okiem Di - Mazzi poprawiła włosy, przeglądając się kontrolnie w lusterku wstecznym. Wyglądała nieźle, niewyspanie maskował nie tylko makijaż, ale i przeciwsłoneczne okulary. Uśmiechnęła się do siebie, a potem do siedzących z przodu kobiet - Jest ogarnięta,wie co i jak. Sama ich pogoni jak będzie trzeba, poza tym nie będą się kręcić po studio, ale po pustych pokojach. Zresztą… RB jest w porządku, wątpie aby chciał nam wycinać świńskie numery. Lubi nas, na swój pokrętny sposób. Tak jak my jego. Symbioza… poza tym jeśli coś zginie to go znajdziemy i porozmawiamy już w mniej przyjacielskich warunkach - pogładziła Eve po policzku - Nie martw się o nas Kociaczku. Kupimy sobie furę i dalej już pojedziemy same. Mapę mamy, zresztą Willy się świetnie orientuje. Ogarniemy co mamy ogarnąć i po południu widzimy się w domu.

- No dobrze, to najwyżej wrócę do domu jak skończę i tam na was poczekam. Jak dobrze pójdzie to w południe już może będę nie mam zamiaru siedzieć dłużej niż do drugiej. - blond fotograf uśmiechnęła się przyjmując argumenty swojej pierwszej dziewczyny za dobry omen więc pewnie podobnie to szacowała. Pomachała jeszcze obu pasażerkom na pożegnanie posyłając im całusa i machając rączką a potem swoim rytmem niedzielnego kierowcy powoli ruszyła dalej. Zaś jej dwie partnerki zostały same na chodniku przed głównym wejściem do stadionu.

- To chodź. Zobaczymy co tam jest dzisiaj. Czego w ogóle szukamy? - Wilma machnęła do odjeżdżającej blondynki a potem skinęła brodą w stronę bramy ruszając do środka stadionu. Weszły w ciemny tunel bramy, dość krótki jednak po czym znalazły się w krainie motoryzacji. Cała dawna murawa dawno już znikła rozjeżdżona kołami wozów. Ale właśnie na niej królowały różnej maści auta. Od osobówek przez średniej wielkości pickupy i vany aż po pełnowymiarowe wojskowe ciężarówki na trzy osie. Do tego mnóstwo straganów z przeróżnymi częściami, od opon przez silniki i drobniejsze części. Lamia nie pamiętała aby tu była chociaż coś jej świtało, że jakieś plotki o targu samochodowym to jednak do niej dochodziły.

- Dobre pytanie - saper podrapała się po głowie aby przyspieszyć procesy myślowe. Jednocześnie zgarnęła rudzielca pod ramię, obejmując go w pasie i zaśmiała się.
- Czerwonego Ferrari raczej nie znajdziemy, trójośka nam nie potrzebna, przyczepkę na foczki da się domontować do fury osobno. Potrzebujemy czegoś co nie boi się terenu. Porządne, wysokie zawieszenie, napęd albo na przód, albo 4x4… więc chyba jeep, grunt aby miał ładowną pakę. Ten sprzęt do nagrywania i cała reszta bambetli musi się gdzieś zmieścić… choćby meble i szpej do remontu - mruknęła, rozglądając się po stojacych w najbliższym rzędzie furach. Westchnęła cicho - Najlepszy byłby terenowy van… a jak już jesteśmy rozejrzyjmy się przy okazji za kablami. Pokoje które dla was odremontujemy potrzebują nowej elektryki - skrzywiła się - Ale najpierw fura. Musimy czymś jeździć.

- Van. Tak, van brzmi dobrze. To chodź tam, tam stoją jakieś vany. - rudowłosa brunetka zamyśliła się gdy analizowała przez chwilę słowa starej kumpeli z wojska. I widocznie zgodziła się z jej wnioskami. A chętnie dała się jej złapać i sama odwzajemniła uścisk więc wyglądały jak dwie najlepsze psiapsiółki na wspólnym wypadzie. A i Wilma cieszyła się, z tej bliskości, że ma Lamię tylko dla siebie. Więc gdy podeszły do alejki jaką zajmowały pokrewne gabarytami auta średniej wielkości to miała całkiem dobry humor. Mazzi zorientowała się, że jakoś tak to Gwiazdeczka dziwnie ustawia, że to tu się o nią otarła biodrem a to jak się nachylała nad maską to jakoś tak wyszło, że czarnulka mogła poczuć ją na swoich plecach. Ale jednak znały się na swojej robocie co mogło być nie wsmak co niektórym właścicielom aut. Widząc dwie młode i wesołe kobiety jakie zdawały się tu przyjść z nudów a przynajmniej wyglądały na amatorki mogli się nieprzyjemnie zdziwić gdy padały pytania o to czy tamto. A sprawne oczy i dłonie znajdowały ślady rdzy, przecieki na uszczelkach czy nie działającą elektrykę.

W końcu po paru kwadransach na placu boju zostało niejako dwóch kandydatów. Jeden był pełnokrwistym kamperem. Chociaż przystosowanym do jazdy na bezdrożach. Wnętrze było nieźle utrzymane i łatwo było go traktować właśnie tak. Jako przenośny dom na kółkach czy po prostu mobilna baza wypadowa. A i jak do każdej furgonetki można było wciąż zapakowac całkiem sporo gratów, zwłaszcza jakby miały zabierać studio filmowe ze sobą. Ale i cena była spora bo był to nieźle utrzymany wóz.

Drugi był zwykły dostawczak. Też z mocnym zawieszeniem i terenowymi oponami. Co prawda Wilson uznała je za mocno zurzyte na tyle mocno, że z miejsca trzeba by kupić nowe. Ale wóz był prawie o połowę tańszy od kampera. A Wilma uznała, że tak naprawdę jakby miała czas to ona sama mogła go przerobić na kampera czy dorobić jakieś półki, stojaki czy co tam potrzeba by było. Wewnątrz i na zewnątrz. No ale jak rzadko bywała w mieście to by to była robota na całe tygodnie, może miesiące. No chyba, żeby sam dostawczak Lamii wystarczał.

- Wiesz Rybka. Tak naprawdę to oba są do remontu. Uszczelki, opony, trochę elektryki. No ale to norma. Ten kamper jest nieźle zadbany no ale dość drogi. Ale właściwie można wsiadać i jechać od ręki. Dostawczak właściwie też. Nie rozpadnie ci się zaraz za bramą. No ale przy nim byłoby więcej roboty. Ale wydaje mi się bardziej uniwersalny. Wiesz, jak masz pustą budę to możesz tam wrzucić cokolwiek. - Wilma wydała swój werdykt w sprawie obu maszyn. Na swój sposób oba miały zalety i wady, możliwości mniej wiecej podobne, kwestia na co Lamia wolała położyć punkt ciężkości. No i gamble.

Saper pokiwała głową i milczała, aż nagle pocałowała dziewczynę w skroń.
- Nie trzeba nam mobilnego domu na kółkach, chodzi o woła roboczego do którego da się spakować i przewieźć szpej albo ludzi. - wskazała ruchem brody na vana - Będziemy chciały dorzuci się materac. Będziemy chciały to ławkę przykręconą pośrodku podłogi aby łatwiej się desantować. Zresztą wolałabym zamiast na kuchenkach i wyrach skupić się by mu potem wzmocnić karoserię, progi i zawieszenie. Może wspawać kraty w oknach, a z pewnością wrzucić pod maskę coś silniejszego niż standardowy silnik...to chyba van, co kochanie? - popatrzyła na Willy - I bez jaj, ja tu jestem bezużytecznym weteranem na rencie i emeryturze. Będę miała na wszystko czas jak już skończymy remontować chałupę.

- I jakieś haki na hamaki. Albo do mocowania brudnych dziwek. - Wilma wydawała się słuchać co mówi Lamia i zgodziła się z nią. Skinęła swoją rudawą głową i chociaż odparła jak najbardziej poważnie i na serio trudno było jednak brać to inaczej niż żart. W końcu objęła swoją dziewczynę jakby były zakochaną parą i bez skrępowania pocałowała ją w usta nie zwracając uwagi na resztę.

- Masz rację. Bierzmy dostawczaka. Jak się nie sprawdzi zawsze ktoś go od nas odkupi. To chociaż część hajsu się zwróci. To chodź, bierzemy go. Ale jeszcze te opony od razu. Tam widziałam dalej mają stoisko z oponami to coś… - puściła Lamię i pociągnęła ją za rękę w stronę gdzie stała upatrzona furgonetka. I zaczęła mówić ale nagle przerwała. Po minie Mazzi poznała, że ta nad czymś główkuje. Tak szła przez kilka kroków nie odzywając się.

- Właściwie to poczekaj z tymi oponami. Te na razie wystarczą. Jak wrócę do jednostki sprawdzę czy nie ma czegoś u nas w magazynie. Może coś by się znalazło. Może Steve coś by u siebie znalazł? No a jak nie to najwyżej wrócimy tu i kupimy coś tutaj. - wyjaśniła na czym polega jej plan.

Lamia pokiwała głową, szczególnie intensywnie przy kawałku o hakach na bardzo brudne mięso, a potem uwiesiła się na kobiecie odzianej w wojskowe buty i spodnie, do spółki ze skórzaną kurtką i tanktopem. Dzięki temu w swojej ultrakrótkiej czarnej kiecce, szpilach i ramonie, wyglądała jak ideał wdzięcznej foczki.
- Zerknij u siebie, pogadamy jutro z Tygryskiem, a nuż coś im się uda skołować. Mają do tego talent… a właśnie! - wyprostowała się czujnie - Uchwyty! Takie na kawę, do jego Ghurki! - dodała szybko, z przejęciem - Musimy mu jakieś znaleźć bo marudził że nie ma, a w podróży też się przydają… tylko najpierw załatwimy nasze sprawy - spojrzała na upatrzoną furę - Jedziemy z koksem. Elektryka do wymiany, ruda szmata na progach i cały lakier do zdarcia, gruntu i nowego położenia. Może się uda trochę zbić z ceny to będzie na uchwyty.

Wilma umiała docenić i potraktować wdzięczące się do niej foczki. Bo sprawnie objęła biodra opięte małą, czarną pozwalając ich właścicielce się czcić i hołubić. A przy tak kontrastowym wyglądzie jak jedna była w trepach i mundurze a druga w czarnej kiecce i pończochach to wyglądało to całkiem interesująco. Jakby pani żołnierz zabrała na motoryzacyjne zakupy swoją pannę w pończochach.

Potem wróciły do obecnego właściciela transita aby ostatecznie pogadać o kupnie jego wozu.

Obie podeszły do fury i choć wpierw saper pozowała na dodatek do ekwipunku pani kapral, to szybko przeszła do kontrataku, biorąc maszynę z drugiej strony w obroty. Chodziły wokoło po przeciwległych stronach słuchając zachwalania sprzedawcy i same dorzucały swoje trzy gamble.
- Patrz na te progi, toż to ruda szmata je wpieprza aż chrupie - Mazzi stuknęła butem w zakole koło tylnego błotnika - poza tym te opony do wymiany, widać że stał pod gołym niebem a nie w garażu. Silnik też będzie trzeba przeczyścić - dodała kiedy Wilma zapaliła wspomniany silnik na próbę - Rozrusznik też pamięta lepsze czasy, żadna nówka. Pasek wyje jakby go łamali kołem. Klocki pójdą do wymiany, chłodnica wygląda jakby zaraz ją miało coś strzelić - dodała pochylając się nad otwartą maską. - popatrzyła poważnie na sprzedawcę, zakładając ramiona na piersi - Już tamten kamper po drugiej stronie jest mniej przeżarty rdzą, a myślałam że to niemożliwe. Ktokolwiek będzie chciał go kupić czeka go władowanie wora talonów na dzień dobry. - popatrzyła na Willy i znów na sprzedawcę - Opuśc nam stówę i jakoś się dogadamy, niech będzie nasza strata.

- I co z tego, że rdza, rdza dobrze konserwuje to auto. Widziałaś kiedyś jakąś furę co nie ma rdzy? I ja nie chcę za niego tyle co tamten kamper. - sprzedawca też nie był w ciemię bity i wiedział co sprzedaje. W końcu najnowsze samochody zeszły z taśmy ze 30 lat temu a z częściami było z każdym rokiem gorzej. Ostatecznie jednak zgodził się nieco spuścić z ceny. Chociaż miał minę jakby miał im oddawać własne dziecko za bezcen i to prawie za darmo. Więc jak plik talonów zmienił właściciela to czterokołowa furgonetka również. Wilson zasiadła za kierownicą i pomachała jeszcze poprzedniemu właścicielowi po czym skierowała się do wyjazdu ze stadionu. Wciąż było błotniście po porannym, zimnym deszczu chociaż teraz wyglądało jakby się miało rozpogodzić.

Cudownie było siedzieć na w miarę wygodnym fotelu, z nogami wywalonymi przez otwarte okno i ćmić papierosa, kiepując do popielniczki. Swojego auta… abstrakcja. Równie niesamowita co kobieta siedząca za kółkiem. Mazzi chłonęła jej widok, zapach i samą obecność, uśmiechając się nieobecnie. Czuła się dobrze, lekko. Zupełnie jakby nie istniały żadne czarne ściany w jej głowie, zaś jedyny lęki odczuwała patrząc do portfela rano po suto zaprawionej imprezie.
- To mamy za sobą pierwsza wspólną małżeńską inwestycję - odezwała się po pewnym czasie, odpalając dwa papierosy i jednego podała rudzielcowi - Zastanowiłaś się już co chcesz w swoim pokoju? Zajmiemy się nim jak skończymy z pokojem Tygryska… i dawaj na targ, rzucimy okiem na coś dla Smoka i twoich. - pyknęła fajkę do góry - Czego ci tam potrzeba w kołchozie, tylko szczerze. Moja kobieta nie może marznąć pod dziurawym kocem i spać na zardzewiałych sprężynach.

- O. To już jestem twoją kobietą? - Wilma zaśmiała się wesoło słysząc te rozważania Rybki. Ale musiała jeszcze wyjechać na kolejną drogę co ją ma moment zaabsorbowało.

- Nawet nie wiesz jak to dla mnie dziwnie brzmi. Mój pokój. Moja kobieta. No i druga bo jeszcze Eve. No i Steve. Jej! Jestem w związku z oficerem! I to kapitanem specjalsów! Rany. Jak byłam “tam” to nawet mi to przez myśl nie przeszło, że to w ogóle może być możliwe! - roześmiała się jakby dopiero do niej docierało jak poważne zmiany zaszły w jej życiu przez ostatni weekend. Rzeczywiście nawet na Froncie to oficerowie i żołnierze wydawali się być odrębnymi kastami. Przynajmniej w sferze towarzyskiej. Zaciągnęła się fajką podaną przez czarnulkę i dodała gazu na kawałku prostej.

- Mnie nic nie trzeba. Pokój wystarczy. Coś do spania. Wiesz, jak w koszarach. Jak będę miała swój pokój to reszta się jakoś ułoży. I nic pilnego, mogę mieszkać w koszarach a jak będę u was to chyba jakiś kąt do spania się znajdzie. A Smokowi to można kupić jakąś dobrą whisky i będzie szczęśliwy. Może kiedyś pójdziemy z nimi do knajpy. O. Może za tydzień? Jak wrócimy z trasy. Teraz jak z nimi pojadę to mogę z nimi pogadać. - mówiła po kolei jakby myślała na głos co tu można by zrobić ze Smokiem i resztą spraw o jakich rozmawiały.

- Zawsze nią byłaś Willy - saper odpowiedziała cicho, wieszając spojrzenie na szybie z przodu. Po omacku złapała ją za rękę - A ja zawsze byłam twoja. - potrząsnęła głową, wracając do rozsiewania wesołości.
- Tu jest inny świat, zresztą ci obiecałam że się podzielę Tygryskiem i tym co najlepsze, czyli Eve - zabujała brwiami, parskając pod nosem - Też mi się to z początku wydawało niemożliwe, ale zobacz. Cuda jednak się zdarzają. Poza tym weź mnie stara nie denerwuj. Jakie koszary? Mieszkasz u nas. W naszym domu i koniec, nie ma gadania że nie. Ogarniemy ci jakąś kołdrę porządną, koc. Jeśli zaś chodzi o Smoka - zadumała się, przygryzając wargę - Jasne że dobra łycha, do tego buły od Mario. Jeszcze nie jadłaś, ale zobaczysz że warto… i tak będziemy musiały zamówić na rano w piekarni żeby odebrać przed wizytą w Waters. Najlepsze pączki, ciacha i drożdżówki w mieście. Zamówimy też coś dla Smoka i twojej ekipy. Odstawimy cię w ogóle z Eve jutro i wycałujemy na bramie. Niech wiedzą że im wraca najlepsza dupa na jednostkę! - im więcej mówiła tym żywiej gestykulowała, wymachując tlącym się papierosem wesoło - Chcesz Smoczka ściągnąć gdzieś do baru? Dla mnie bomba! Pytanie czy go chcesz pobajerować i sobie chody ustawić… wtedy go zgarniemy do Honolulu i obłożymy kociakami. Albo jeśli jarają go punkowe klimaty to wyskoczymy na wino do “41” i tam schlamy jak nieboskie stworzenie. Jest też Kraken, Neo… - wzruszyła ramionami - wszędzie da się najebać i coś wyrwać. albo po prostu pogadać. Chętnie go poznam, serio. Tak serio-serio. Wydaje się być ogarnięty i poza tym mam u niego dług - powachlowała rzęsami - Na pewno będzie miał jakieś życzenie do spełnienia.

- Hmm… - kierowca uśmiechała się do propozycji swojej dziewczyny i widocznie jej się podobały. Ale jak już miała się odezwać to zamyśliła się na chwilę.

- No z kociakami to ostrożnie. On ma żonę i dzieci. Wiesz, taki rodzinny facet. Nie powiem aby stronił ode mnie czy w ogóle od kobiet. No ale jednak raczej rodzinny. A jeszcze dość krótko z nimi jestem i z nikim nie poszłam do łóżka. Jakoś nie miałam do tego głowy ani ochoty. To nie powiem bym ich znała pod tym względem. Myślę, że takie kumpelskie spotkanie byłoby w sam raz. Ja ściągnę ciebie, Eve… Bo jak w środku tygodnia to Steve pewnie nie da rady? No pewnie nie. Szkoda. No ale my możemy się chyba stawić w komplecie. Na jakimś piwku z chłopakami. W sumie to nie wiem czy z samym Smokiem się umówić czy z resztą też. - zadumała się nad tym spotkaniem co tak wyszło samo z siebie i dość niespodziewanie. A, że w nowej jednostce była dość krótko to nie zżyła się z nimi tak jak wcześniej z Lamią i resztą bękartów.

- No w tygodniu to Steve nie da rady - przytaknęła swojej dziewczynie, robiąc smutną minę basseta czekającego na mrozie i patrzącego w dal aż jego ukochany pan pojawi się na lodowym horyzoncie. Potrząsnęła głową.
- Ściągniesz mnie, Eve… Val, Betty, Madi, Kim, Jess, Di, Laurę… - pokiwała karkiem udając powagę, ale zaraz się zamyśliła, pykając fajkę w milczeniu.
- Zróbmy to inaczej, po ludzku i prawilnie - zaczęła wyrzucając kiepa przez uchylone okno - Pójdziemy we trzy, odstawimy się z Eve jak szczury na otwarcie kanału i zobaczymy co to za ekipa ma ten zaszczyt jeździć teraz z moją Gwiazdką - sięgnęła po nowego fajka - zaproś wszystkich, wyczujemy co to za ludzie i w razie czego przecież zawsze idzie coś wyrwać na miejscu, co nie? - wzruszyła ramionami pokazując że to akurat najmniejszy problem - Jeśli okażą się zabawowi bedzie wiadomo gdzie celować następnym razem. Tylko już wiem, że jajek tego Smoka nie będę wysiadywać choćby nie wiem co - zrobiła przerwę żeby odpalić papierosa i dokończyła - Nie ma wpierdalania się komuś w rodzinę.

- Wszystkich to chyba nie. Toż to cała ekipa na kolumnę zmotoryzowaną. Ale paru myślę mogłabym ściągnąć. Na pewno Reda. Jest moim partnerem w wozie, zwykle z nim jeżdżę. I Cyngla. On obsługuje km-y. Jak może być gorąco to albo dosiada się do nas albo do innego wozu. Ja jestem kierowcą. Może chłopaków z drugiego wozu. Często jeździmy razem na dwa wozy. I mamy fajną sanitariuszkę. Trochę z nią gadałam jak sobie obtarłam stopę. Wydała mi się całkiem wyluzowana i sympatyczna. Sporo jara zioła. - Wilma trochę zwolniła jak jechali za jakimś konnym autobusem a nie bardzo było jak go wyprzedzić. A przy okazji robiła przegląd kogo by chciała zaprosić na takie wspólne spotkanie.

- Ale nie wiem gdzie ich zaprosić. Masz jakiś pomysł? - zapytała zwracając się do pasażerki.

- Jak są tacy wyluzowani to zaczniemy w “41”... albo chuj - Mazzi machnęła ręką - Dawaj ich do Honolulu. Usiądziemy przy stole, wypijemy parę drinków. Jest mała szansa że nie trafimy na którąś z naszych dziewczyn - dodała mając na myśli zaprzyjaźnione kelnerki - Jest tam parkiet, stoły do bilarda, baseny i cuda wianki, a w razie czego zawsze idzie coś wyrwać przy okazji. - powachlowała rzęsami na ukochaną - Dla każdego coś miłego. Poza tym pamiętaj, jesteś teraz dupą kapitana specjalsów. Robimy dobre wrażenie.

- Ano racja! Jestem dupą kapitana specjalsów! I to Boltów! - Wilma pacnęła się w czoło gdy sobie po raz kolejny uzmysłowiła, że przez ostatnie parę dni jej status towarzyski i niejako też społeczny mocno się zmienił.

- Dobra to może być “Honolulu”. Chyba, że Smok coś będzie miał opory to powiem, że w “41”. Val też jest przecież całkiem sympatyczna i nas lubi. - żołnierka zgodziła się na takie rozwiązanie. I z obsługą jak i samymi lokalami miała widocznie miłe skojarzenia bo uznała je za w sam raz na spotkanie z kolegami z nowego oddziału jak i swoimi dziewczynami.

- To pogadam z nimi jak będziemy w trasie. Na jakieś piwko z moimi dziewczynami chyba powinni się zgodzić. Ciekawe kiedy wrócimy tym razem. Pewnie we wtorek. Albo w poniedziałek na noc. Hmm… Wiesz co? Przydałaby nam się w domu radiostacja. Taka plecakowa chyba powinna wystarczyć. Zobaczę u siebie i trzeba zapytać Steve’a. Albo na mieście gdzieś z demobilu. Bo zwykła krótkofala to ma za mały zasięg. Ale jakbyśmy w domu mieli radiostację to jakoś przez Denise mogłybyśmy się kontaktować. Chociaż tak bym mogła dać wam znać, że już wracamy albo jeszcze nie. Bo tak to albo bez info albo byś jakoś musiała dymać na naszą jednostkę i pytać. - rudowłosa brunetka zamyśliła się i jakoś przyszedł jej do głowy kolejny pomysł jak można by wykorzystać zasoby jej jednostki albo boltów w Wild Water.
Gadały o tym cała drogę, a w notesie byłej sierżant pojawił się całkiem nowy wpis.

Po załatwieniu najważniejszej rzeczy owego poranka, prócz fury, czyli odebraniu żołdu aby nie zdychać z głodu, obie bękarcice po krótkich zakupach wstępnych zajechały w końcu pod lokal zajmowany przez oficera administracyjnego wojskowej sfory. Dzień wciąż pozostawał młody, jednak one miały dużo do załatwienia nim wreszcie obiorą kierunek powrotny do domu.
- To nie zajmie długo - Mazzi pogłaskała Wilson po policzku wierzchem dłoni, drugą ręką ściskając teczkę od Chudego. - Chcesz to chodź ze mną, Rodney jest w porządku. Może będziesz umiała odpowiedzieć na pytania na jakie ja nie znałam odpowiedzi… a potem lecimy do Kołchozu i potem od razu pod ratusz na lody - łypnęła w kapownik, gdzie spisała listę rzeczy do załatwienia dzisiejszego dnia. - Depniemy w gaz to nawet się nie spóźnimy.

- Pójdę z tobą Rybka. - Wilson pocałowała dłoń jaka głaskała ją po twarzy. Najpierw jej zewnętrzną a potem wewnętrzną stronę. W końcu cmoknęła usta przyjaciółki po czym obie weszły do biur administracji wojskowej. Tym razem czarnulka mogła być przewodniczką dla rudzielca. Biuro samego porucznika od administracji znalazła bez problemu. Jak weszła do środka oficer siedział za swoim biurkiem. I chyba się jej albo ich nie spodziewał. Biuro raczej nie wyglądało na miejsce gdzie zwykle przychodziły długonogie ślicznotki w szpilkach. Już prędzej mundurowi jak Wilma. Ale mimo to Rodney poznał sierżant w stanie spoczynku i zachował się jak na oficera przystało.

- Dzień dobry Lamio. Cóż cię do mnie sprowadza? - zapytał wskazał gestem na dwa krzesła po stronie biurka przeznaczone dla petentów.

- Dzień dobry poruczniku - odpowiedziała ze szczerym uśmiechem wycelowanym prosto w gospodarza. Z tą samą miną położyła mu na stole teczkę dokumentów.
- Byłam w Mason City, to odpis moich akt. Jeszcze ich nie przeglądałam - zawahała się, aby machnąć symbolicznie ręką na pozory - Musiałam coś pozałatwiać, a gdybym zaczęła w tym grzebać pewnie by mnie znowu wypłaszczyło… o był dobry weekend, nie chciałam go psuć - zgrzytnęła zębami, wzruszając do kompletu nerwowo ramionami,ale szybko się ogarnęła. Wzięła rękę rudzielca i podniosła ją trochę do góry.
- Panie poruczniku, to specjalistka Willma Wilson - powiedziała z czułością i dumą - Moja siostra z 7th ICEC. Ona pamięta… Willy, to porucznik Rodney. Próbuje poukładać moje papiery i dość co się stało pod Fargo - uśmiech się jej trochę zważył - Ja mu nie mogłam pomóc z tym.

- Dzień dobry panie poruczniku. - Wilson przywitała się jak z oficerem należało. W przeciwieństwie do swojej dziewczyny wciąż była na służbie i w mundurze a on w końcu był porucznikiem. Ale przywitanie było w dość przyjaznym dla obu stron tonie. Obie siedziały obok siebie gdy czarnowłosa przedstawiła po co tutaj przyszły. Porucznik słuchał, kiwał głową i wziął do reki podaną mu teczkę. Otworzył ją i zaczął oglądać co tam się dzieje. Słuchał też tego co sierżant w stanie spoczynku mówi.

- Aha. Czyli to służyłyście razem? Ostatniego lata też? To wiesz co tam się wydarzyło? Bo tutaj u nas mamy bardzo duże braki z tą operacją. Jak zresztą za każdym razem jak blaszak zrobi nam jakąś niespodziewaną ofensywę. - porucznik pytał Wilmy a ta za każdym razem kiwała twierdząco głową. Widząc, że dokumentów jest zbyt dużo aby je od ręki przeczytać chwycił za telefon wzywając jakąś Jenny.

- Dobrze, pozwolisz, że sobie skseruje te dokumenty? Przejrzę je później na spokojnie a będziesz mogła zabrać swoje. Dobrze, że udało ci się je uzyskać. To nam bardzo pomoże w odtworzeniu twojej służby. - tym razem zwrócił się do czarnowłosej kobiety pokazując na teczkę z dokumentami jakie mu przyniosła.

- Tu jest wizytówka. Chciałabym pana wykorzystać poruczniku, o ile to nie problem. - popukała kartonik zatknięty za gumkę teczki, uśmiechając się czarująco - Gdyby był pan taki kochany i wysłał podsumowanie dokumentacji medycznej jako oficer zajmujący się moim przypadkiem, byłabym naprawdę bardzo wdzięczna. - popukała palcem w kartonik - Kapitana bardzo interesowało moje fizyczne podobieństwo do jednej z zabitych żołnierzy NYA, czegoś szukał, ale tego nie znalazł - wzruszyła ramionami - Niemniej aby nie szukał dziur w całym lepiej by wyglądał pański podpis i pieczątka pod taką przesyłką. Sto procent pewności że nikt przy tym nie manipulował. - Druga sprawa. Mówił pan, że jeśli dostarczę dowody na przebyte szkolenia i wysługę podniesiecie mi rentę i dacie wyrównanie… taadaaam - łypnęła na teczkę - Wszystko jest w środku… i w sumie to może po zapoznaniu wyda mi pan szczerą opinię czy bym się nadawała… - przełknęła ślinę - Do roboty na pół etatu gdzieś u nas, przy kamaszach. Głupio tak marnować szkolenie skoro już mnie wyszkoliliście, a praca z ramienia sektora cywilnego jako mechanik albo inny łeb od sprzętu - rozłożyła ramiona - Czemu nie? Mogłabym nawet gadać do kotów. Póki nikt nie strzela to mi nie wywala korków i jest ok. Prawda Willy? - mrugnęła do rudzielca.

- O tak panie poruczniku, Lamia potrafi bardzo dobrze pracować ustami i ma niesamowity dar do przekonywania. - Wilma potwierdziła słowa Rybki bez mrugnięcia okiem udając, że nie dostrzega jak to dwuznacznie zabrzmiało. Zanim porucznik się zdecydował jak zareagować drzwi się otworzyły i do środka weszła całkiem zgrabna pani kapral w wojskowej spódnicy może o palec kończącej się za wcześnie niż powinna. Przez co widać było kawałek ponad kolana.

- O Jeny, dobrze, że jesteś. Weź proszę tą teczkę i skseruj mi te dokumenty. A potem przynieś bo sierżant Mazzi chciałaby te dokumenty z powrotem. - wyjaśnił Rodney co podwładna powinna teraz zrobić. A ta chociaż się starała to jednak nie zdołała tak całkiem ukryć zdziwienia jak porucznik tą siedzącą w mini i pończochach kobietę nazwał wojskowym stopniem.

- Dobrze, panie poruczniku, ja pójdę to skserwować i zaraz będę z powrotem. - oznajmiła szefowi i ruszyła do wyjścia.

- Tak, z tym wyrównaniem no to zobaczymy po tych dokumentach. Jak masz ukończone kursy czy inne takie za jakie należą się jakieś dodatki to oczywiście dostaniesz wyrównanie. Nie bój się, nie zostawimy cię bez pomocy. W końcu jesteś naszym weteranem frontowym. - powiedział uspokajająco na znak, że w administracyjnym trybie to może nieco potrwać zanim tryby biurokracyjnego molocha wskoczą na właściwe miejsce ale skoro się ruszyły to w końcu wskoczą.

- A ze szkoleniami i pracą do nas to bardzo chętnie. Przydadzą nam się tak doświadczeni weterani. Do szkolenia nowych żołnierzy, do instrukcji i tak dalej. Tu masz formularz. Wpisz swoje umiejętności jakie byś mogła wykładać jako szkoleniowiec. Nie musi być teraz, w dowolnej chwili. Jak będziesz gotowa przynieś do mnie albo zostaw w recepcji. - podał jej jakiś arkusz papieru wypełniony pytaniami i tabelkami. Wyglądał jak standardowy formularz kwalifikacyjny. Podobnych używało się często przy prawie każdej operacji biurowej.

- Ale przyznam, że trochę nie bardzo rozumiem o co chodzi z tym fizycznym podobieństwem. Jesteś do kogoś podobna? - zapytał z miną jakby nie bardzo rozumiał wątek poruszony przez sierżant w stanie spoczynku.

Przyjmując formularz Mazzi musiała się mocno powstrzymywać aby nie zacząć rechotać bądź co gorsza nie palnąć czegoś odnośnie testowania kotów i przekazywania im przydatnych umiejętności typu tych trenowanych intensywnie ze Stevem i resztą oddziału podczas niedzielnej imprezy. Albo wczorajszej...
- Byłam podobna - powiedziała spokojnie - Do kapral z NYA. Ten kapitan z wywiadu ma pamięć do twarzy, widział jej teczkę oznaczoną KIA… a potem po jakimś czasie zobaczył moją twarz na tych dokumentach - wskazała kciukiem za sekretarką która wyszła z teczką - Niestety nie pamiętam za wiele, a to co pamiętam kapitanowi przekazałam. Niestety nie mam pojęcia jak zareagował, bo grzebanie we wspomnieniach wywaliło mi korki i wskoczyłam pod Fargo - rozłożyła bezradnie ręce - Wróciłam to już go nie było. Ponoć szybko się zawinął kiedy zobaczył że mi odwala. - parsknęła - Zapobiegaczy człowiek.

- Ah tak… - Rodney skinął głową i złożył dłonie na biurku. Pomyślał chwilę nad tym wszystkim stukając palcami wskazującymi o siebie.

- NYA? No to sojusznicza jednostka ale oni jednak mają własną administrację. A pamiętasz może kim była tamta kobieta? Bo jakbyśmy coś mieli może udałoby się coś sprawdzić. Bo to, że mogłaś być podobna do kogoś innego samo w sobie niewiele znaczy. Podobno każdy z nas ma jakiegoś sobowtóra na świecie. Zwłaszcza jak tamta już nie żyje. No a czy ktoś jest do kogoś podobny to dość subiektywne zdanie. Jak się polega na zdaniu jednej osoby. - porucznik potraktował te słowa chyba jako ciekawostkę. Ale niezbyt ona wpływała ani na byłą ani na obecną sytuację poszkodowanej pani sierżant co już nie była zdolna do służby liniowej. Ale jeszcze mogła się przydać jako szkoleniowiec.

- A ty pamiętasz kogoś podobnego do Lamii? Zwłaszcza kogoś z Nowojorczyków? - zwrócił się do Wilmy patrząc na nią pytająco. Specjalistka jednak rozłożyła tylko ramiona i pokręciła głową, że nie.

- O nie, moja Lamia jest wyjątkowa i niepowtarzalna. Nie wierzę aby trafiła się gdzieś druga taka jak ona. - podoficer roześmiała się dając znać, że nie wierzy w jakieś podobieństwa albo po prostu jej nie obchodzą skoro odzsykała swoją Rybkę i ta jest znów cała i żywa tuż przy niej. Złapała nawet jej dłoń pomachając aby się nacieszyć tą bliskością.

Saper popatrzyła na nią z całą falą czułości i wdzięczności. Podniosła ich złączone dłonie żeby złożyć na tej bledszej pocałunek. Mrugnęła do niej.
- Kapral Robin Harris...tyle wiem - zwróciła się do Rodneya - Kapitan Flores miał szukać dalej. Ale to nie pierwszy raz kiedy nas pomylono. - przymknęła oczy - Raz, w szpitalu polowym, pewien żołnierz myślał że jestem Robin. Pamiętam jego twarz wyrwaną z kontekstu… popracuję nad tym.

- Aha. Kapral Robin Harris. Z NYA. A nie pamiętasz z jakiej jednostki? I kapitan Flores. Też z NYA? - Rodney wyglądał jak detektyw albo jakiś pies myśliwski co złapał świeży trop. W miarę jak mówił jego długopis zapisywał te nowe dane na kartce. Drzwi zaś się otwarły i do środka wróciła Jeny.

- Proszę panie poruczniku. - dziewczyna oddała mu teczkę jaką stąd zabrała a sama nachyliła się nad biurkiem aby pokazać mu skserowane dokumenty. Oboje chwilę je przeglądali sprawdzając czy będą czytelne co Wilma skorzystała aby obciąć wzrokiem figurę sekretarki i wskazać ją wzrokiem swojej dziewczynie.

- O dobrze, to chyba powinno wystarczyć. A weź Jenny jeszcze sprawdź mi prosze te nazwiska. Kapitan Flores i kapral Robin Harris. Robin to kobieta. Może być z wyglądu podobna do sierżant Mazzii. - porucznik skorzystał z okazji i podsunął sekretarce właśnie zapisane nazwiska. Ta nachyliła się aby je sobie zapisać do swojego notesu.

- Kapitan Flores jest z Fort Dodge… dochodzeniówka albo nasz wywiad. Wie pan poruczniku, oczka jak kalkulatorki - wzdrygnęła się, a potem dyskretnie puściła oko swojej dziewczynie. Fajną miał Rodney tą sekretarkę.
- Reszty nie pamiętam, sir. Ale jeśli sobie przypomnę od razu panu zamelduję.

- Dobrze. To my postaramy się zrobić co się da. Ty postaraj się wypełnić ten formularz i dostarcz go jak będziesz mogła. A ja wyślę ci wkrótce wiadomość co wyszło z tymi twoimi papierami. - porucznik pokiwał głową a Jenny znów wyszła z pokoju. Zaś on sam sprawiał wrażenie jakby był gotów się zająć sprawą starszej sierżant ale musiało to się toczyć w ustalonym, biurokratycznym trybie. Zostawało czekać na swoją kolei i mieć nadzieję, że nim przyjdzie odpowiedni rozkaz, zostanie jeszcze ktoś aby go wysłuchać.




Gdy wiedziało się jak jechać i miało furę, nagle całe miasto stawało się naprawdę przytulnym, niewielkim ośrodkiem, gdzie wszędzie jest blisko. O wiele wygodniej jechało się własnymi czterema kółkami, wystawiając przez otwarte okno rękę aby łapać w rozcapierzone palce pęd powietrza. Pogoda rozpieszczała, dając się cieszyć cieplejszymi podmuchami mimo wrześniowej pory, a Lamia i jej dziewczyna chłonęły uroki podróży oraz własnego towarzystwa. Na dobrą sprawę temat ostatniej wizyty Mazzi w kołchozie wyszedł naturalnie, dziewczyna opowiedziała dokładnie o sobotnim poranku przy karciankach, bólu dupy i fochach Carol, nastawiającej resztę pokoju c-1-69 przeciwko nowemu burkowi z kojca obok. Więc burek ów w ramach odegrania ściagnął na nieprzyjazny teren trzy kociaki i odstawił show na stołówce, a potem ku ogólnej uciesze saperskiej bandy, zaznajomili się bliżej z miejscowym technikiem do akompaniamentu pękających pośladków tej, co najbardziej Mazzi zalazła za skórę.
-... właśnie dlatego wieziemy te zdjęcia - popukała paluchem w kopertę z szarego papieru leżącą na wielkiej torbie z wałówką - Przy okazji poprosimy Oliego czy by nie wpadł nam pomóc z remontem na gwałt że się tak wyrażę. Na pewno miło nas wspomina, pójdzie łatwiej. Z Rambo też zagadamy i Royem - teraz popukała palcami w części prowiantową przesyłki - Leżeliśmy razem w szpitalu, swoje chłopaki. Obiecałam że jak niczego nie odjebią i szybko wyjdą, to ich się zabierze w miasto na balety… polubisz ich - popatrzyła na Willy z ciepłym uśmiechem - Też chujowo oberwali, jednak nie tracili nigdy pogody ducha - zawiesiła się, spoglądajac przez przednią szybę - A jak tobie poszło tutaj? Mnie chyba w końcu wyjebali, albo Betty serio pogadała z doktorem Brennem aby jej dał nade mną opiekę. Bo już ani żetony ani policja za mną nie latają, a z tak nasranymi papierami muszę mieć opiekuna i zapewnioną opiekę. Może naprawdę pogadała z dociem. Nie zdziwiłabym się. Ona zawsze dotrzymuje słowa.

- Jak się podkurowałam to wyniosłam się. Dom starców. Nie mogłam tu wytrzymać. A u nas są koszary to można tam mieszkać. Poza tym robota w drodze to można zapomnieć i zająć się bierzącymi sprawami. - Wilson jako kierowca miała zdecydowanie większą wprawę niż Eve. I jeździła bardziej jak Steve niż pani fotograf. Szybkość zdawała się sprawiać jej przyjemność. Wprawnie wymijała kolejne pojazdy i konne wozy. I te zaparkowane i jadące. Aż zatrzymała się z finezją na parkingu przed kompleksem dawnego uniwersytetu gdzie akademiki przerobiono na dom dla poszkodowanych na wojnie żołnierzy. Może nie było tu luksusów ale podstawowe warunki bytowe mieli zapewnione i to na koszt armii. Na Froncie to każdy marzył chociaż o czymś tak luksusowym jak własne łóżko i kąt do spania a tu dostawał to w podziękowaniu za swoją służbę i poniesione ofiary.

- Nie jest zła ta fura. Trochę ma coś z zawieszeniem przedniego, prawego koła. Trzeba będzie zajrzeć. Ale na razie może być. - oznajmiła czarnulce wysiadając z nowego auta. Po czym spotkały się po obejściu fury i śmiało ruszyły w stronę głównego wejścia. Jak na jesienny dzień to była całkiem słoneczna pogoda. Chociaż już nie tak ciepła jak letnie miesiące. Wilma bezczelnie wzięła pod rękę ślicznotkę idącą obok jakby chciała podkreślić swoje prawa własności. W tem nagle parsknęła śmiechem gdy już były przed samymi drzwiami do recepcji.

- Ciekawe czy ten śpioch jest tam jeszcze. Zapomniałam jak on się nazywał. Taki stary Murzyn. Chyba trochę nie ogarnia co się dookoła dzieje. Ale właściwie to był całkiem sympatyczny. Do mnie i do innych dziewczyn zawsze mówił “panienko” to się czułam jak mała dziewczynka. - powiedziała wesołym tonem do Lamii gdy szły raźno obok siebie. Mijały innych domowników albo oni ich mijali. I podobnie jak w biurze wojskowym o ile jeszcze panna w mundurze wydawała się być tu zrozumiałym widokiem to długonoga czarnulka w krótkiej kiecce już znacznie mniej. Chociaż nie zmieniło się to, że spora część weteranów była w zwykłych ubraniach i mało kto był w mundurze. Jak już to w spodniach które były uniwersalne i wygodne także jako spodnie na co dzień albo robocze.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 12-09-2021, 22:36   #240
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Saper zaśmiała się wesoło, wachlując rzęsami na towarzyszkę. Niosła kopertę ze zdjęciami, a po posłaniu basseciego spojrzenia Willy zgarnęła pakę prowiantową, więc szły teraz: ruda z nonszalancko przerzuconym przez ramię tobołkiem i czarnowłosa przyklejona wdzięcznie do jej wolnego boku.
- Chodzi ci o Freda? - spytała, puszczając oko do jednego z mijanych weteranów - O tak, taki flegmatyczny, uczciwy i poczciwy. Też go lubiłam jak tu byłam. Wciąż go lubię - przyznała, wyjmując z paczki dwa papierosy. Odpaliła je, wciskając jeden między wargi swojej żołnierki - Ale tak, dobrze stwierdziłaś… Dom starców. - zaciągnęła się, dmuchając dymem do góry - Ciekawe czy Rich ciągle tu garuje. Ostatnio jak zwijałam mandżur to się z nim pokłóciłam, a potem ryczałam przez ścianę że to ja powinnam zostać pod Fargo a nie chłopaki i chcę umrzeć ale nie mogę bo obiecałam komuś że będę żyć i nie odwalę niczego równie głupiego. - prychnęła dymem gdzieś w bok - Miałam gorszy dzień.

- Ale dziś masz mnie i lepszy dzień. - Wilson pocałowała usta swojej dziewczyny po czym pchnęła drzwi i znalazły się w recepcji. Fred wciąż tam był jakby nigdy się stąd nie ruszał. Co chyba rozbawiło Wilmę bo posłała Lamii rozbawiony uśmiech ale dalej parła wprost na recepcję.

- Cześć Fred! Jak leci? - zagaiła wesoło z miną jakby czekała na coś zabawnego. Stary Murzyn wyglądał na zaspanego. Ale zawsze tak wyglądał jak to i Lamia pamiętała z krótkiego swojego pobytu w tym miejscu.

- A leci, leci. Dzień dobry panienko. Co panienka sobie życzy? - zapytał jakby próbował zogniskować swoje spojrzenie na niej i jej towarzyszce.

- Hej Fred, dobrze wyglądasz - brunetka powiedziała równie pogodnie, kładąc na blacie jego biurka tabliczkę czekolady - Możesz zobaczyć przez radio gdzie jest Oli? Technik, naprawia co tu chłopaki nie porozwalają. Musimy z nim pogadać.

- Panienka też miła. - Fred pokiwał głową i z ciekawością wziął tabliczkę czekolady. Oglądał ją z zaciekawieniem. - A Oli tak. Oli jest. Jest zajęty. Zawsze ma dużo pracy. To duży obiekt. Dużo mieszkańców. Zawsze się coś psuje. A on naprawia. - pokiwał głową jakby mówił do czekolady trzymanej w swoich pulchnych palcach. Wilma zmrużyła oczy bo wydawało się jakby Murzyn nie do końca ogarniał co do niego powiedziała Lamia. Ale jednak sięgnął po krótkofalówkę i wezwał technika. Ten zgłosił się i czekał po co został wezwany. Powiedział gdzie jest i, że albo goście przyjdą do niego albo niech poczekają aż on przyjdzie. Ale trochę brzmiało jakby nie bardzo mógł lub chciał przyjść.

- Dobra to ja wiem gdzie to jest. To my się przejdziemy do niego. To tam na sali gimnastycznej? To chodź Rybka idziemy. - dziewczyna Lamii przejęła inicjatywę widząc, że lepiej chyba będzie wziąć sprawy w swoje ręcę. A i Fred nie robił im trudności. Złapała za dłoń Lamii i pociągnęła ją w stronę korytarza.

- Jeszcze sekundę Willy - saper jednak stała dalej w miejscu. Nachyliła się nawet nad blatem. Jeszcze jedną prośbę mam Freddy - Mojego kumpla wreszcie wypisali ze szpitala i tutaj przenieśli. Kapral David Hadley. Będziesz taki kochany i pomożesz mi go znaleźć? Który ma pokój? Przyniosłyśmy mu ciuchy, wałówkę i parę kocy żeby mu się tu dobrze mieszkało.

- David Hadley. Hadley David. Już sprawdzam panienko. Już sprawdzam. - starszy mężczyzna swoim ślimaczym tempem puścił wreszcie podarowaną czekoladę i w zamian wziął się za jakiś rejestr. Sądząc po minie specjalistki to uznała, ze szukał dość długo. Parę osób zdążyło ich minąć wchodząc lub wychodząc przez drzwi. Dwójka kobiet, w tym jedna w krótkiej, czarnej kiecce niezmiennie przykuwała ich uwagę i ciekawość. Aż wreszcie Fred znalazł co trzeba. Blok D, pierwsze piętro, pokój 89.

- To gdzie chcesz iść najpierw? - Wilma zagaiła Lamię opierając się w bezczelnej pozie dwoma łokciami o blat recepcji ale zwracając ku niej głowę.

- Och, to taki ciężki wybór - ta szybko podjęła zabawę, lecz najpierw pocałowała starego Murzyna w policzek.
- Dziękuję Freddy, jesteś taki kochany i dobry człowiek - dodała z autentyczną wdzięcznością nim nie wróciła uwagą do rudego szczęścia tuż obok. Kołysząc biodrami zrobiła te trzy kroki, by móc stanąć frontem do oponentki.
- O czym to… a tak… - zaczęła mruczeć niskim głosem, poprawiając kołnierzyk kurtki dziewczyny. - Chyba… to takie ciężkie, skupić się jak mnie tak perfidnie rozpraszasz - dodała tonem skargi łapiac kurtkę za poły i zjechała dłońmi niżej, aż do wysokości bioder w spodniach. Wtedy też naparła swoimi biodrami, ręce podnosząc by przeczesać kasztanowe włosy i finalnie spleśc je na ramionach łącznościowca.
- Najpierw Oli - mruknęła jej prosto w twarz, pocierając końcem nosa o jej nos - I tak na nas czeka, potem poszukamy Davida. Ten może być gdziekolwiek, więc zmarnujemy trochę czasu by go znaleźć… poza tym co ty na to abym ci postawiła obiad za to dzielne noszenie gratów? Jakaś nagroda musi być - końcówkę wyszeptała jej praktycznie prosto w usta.

- Słyszałam coś o jakichś lodach. W najlepszej lodziarni w mieście. A wiesz, że w tej budzie to jak się człowiek tam zamknie to z zewnątrz niewiele widać? Nawet w środku miasta. No może jak jakieś jęki albo zgrzytanie resorów. Takie rytmiczne. Może zdradzać co się w środku dzieje. - Wilma wydawała się nadawać na tych samych falach co Lamia. I mieć zbieżne z nią plany mocno lubieżne. Też mruczała słodko do swojej dziewczyny głaszcząc jej włosy i dając się jej dotykać. A ten dotyk i bliskość wyraźnie jej się podobał i nakręcał. Tak bardzo, że w końcu roześmiała się i szepnęła jej do ucha.

- Dobra, chodźmy już bo cię zaraz zerżnę na tym biurku i znów chryja z pałami będzie! - powiedziała wesoło zgarniając ją ze sobą i dając jeszcze klapsa na rozpęd. Po czym ruszyły we dwie korytarzami starej uczelni. Teraz zamiast studentów i profesorów chodzili tu inni pensjonariusze. Niektórzy zdradzali wojskowe pochodzenie elementami ubioru albo chociaż nieśmiertelnikami jakie większość nadal dumnie nosiła na szyi. Ale po części wyglądało to jak szpital albo miejsce do rehabilitacji. Wojna zebrała swoje żniwo i odnazyczła co niektórych na zawsze i z daleka. A to ktoś bez palców, to bez nogi, z opaską na oku czy widocznymi poparzeniami. Lub cały ale wyraźnie słaby pomimo młodego wieku. Wilma prowadziła Lamię chętnie nie zwracając na mijanych i mijających większej uwagi. Aż nie dotarły do schodów jakie właściwie mijały ale jakiś klekot zwrócił ich uwagę.

- Kurwa mać! - doszło ich z góry rozzłoszczone i zirytowane przekleństwo. Ale w oczy rzuciła się zsuwająca się po schodach noga. Plastikowa noga z paskami do mocowania w kolanie. Zaś na półpiętrze stała oparta o ścianę czarnoskóra kobieta. Młoda i w wieku akurat jak na wojnę. Z irytacją patrzyła na tą nogę co się zatrzymała pół schodów dalej a sama opierała się jedną ręką o ścianę dla złapania równowagi. Wydawała się młoda i zgrabna. Na ulicy na pewno by przykuwała spojrzenia. Ale teraz brakowało jej jednej nogi w kolanie. Więc stała tylko na jednej.

Kobieta od razu skojarzyła się Lamii z jednonogim kumplem ze szpitala. Zadziałał odruch, albo po prostu zwykła empatia. Saper wyplątała się spod ramienia swojej Bękarcicy i stukając wysokimi szpilkami po podłodze, potruchtała po protezę. Kątem oka obserwowała czarnoskórą weteran, widziała jej złość aż nazbyt wyraźnie wymalowaną na twarzy. Widząc ją nie szło nie myśleć że w nieszczęściu Mazzi miała farta jak jasna cholera. Jej blizny i rany wojenne były schowane głęboko pod skórą, a ślady po oparzeniach na ramionach i boku robiły się coraz bledsze, zresztą na to wystarczył puder.
- Hej aniołku, wyprzedziłaś mnie! - zawołała wesoło do obcej, kucając aby podnieść zagubioną nogę - Chciałam cię prosić o rękę… - zawiesiła głos, prostując się do pionu - Ale to też całkiem seksowna opcja. Zwłaszcza jak się popatrzy na pierwowzór i oryginał - wymownie obcięła zgrabną nóżkę barwy hebanu. Ruszyła bez ociągania w jej stronę.
- Willy kochanie będę klękać przed tym słodziakiem, ale to nie tak jak myślisz!

- No myślę. Też bym chętnie uklękła przed taką słodką czekoladką. Znajdzie się dla mnie jeszcze miejsce? - Wilma zgrabnie poszła w sukurs swojej dziewczynie i też podążyła za nią po schodach. I po chwili znalazły się we trzy na półpiętrze.

- Ojej, dawno mi tak nikt nie schlebiał. - nagła pomoc i to tak życzliwa wywołała uśmiech na twarzy czarnoskórej weteranki. Zrobiło się trochę tłoczno na tym półpiętrze ale jakoś nikomu to nie przeszkadzało.

- A pomożecie mi to założyć? Bo jak siedzę to mogę sama ale jak stoję to nie bardzo. - poprosiła korzystając z takich dwóch, życzliwych ochotniczek skorych do pomocy potrzebującej. Podciągnęła nieco szorty jakie właśnie miała gdzieś trochę powyżej kolana. Na ciemnej skórze wciąż widać było ślady po uprzęży mocującej protezę. Lamia i Wilma mogły więc we dwie spróbować założyć ją ponownie.

- I podobają wam się moje nóżki? No mnie też! I lubię jak mi się ktoś nimi zajmuje. A już dawno nie miałam tak ładnych zajmujących się nimi. A w ogóle to jestem Larysa. Ale was to chyba nie widziałam tu wcześniej. W odwiedziny jesteście? - jak było widać z bliska Larysa musiała być zbyt blisko wybuchu. Bo na jednym boku twarzy widać było blizny jak po drobnych cięciach. Ale biorąc pod uwagę i chaos i układ to pewnie były szrapnele. Nieruchome oko też sugerowało, że jest sztuczne. Podobnie na ramieniu jakie wyglądało z krótkiego rękawa widać było drobne ślady. Ale zdawała się teraz nie zwracać na to uwagi i była zaciekawiona właśnie napotkanymi kobietami które klęcząc przy niej mocowały sztuczną nogę na jej udzie.

Dwie bękarcice zgodnie i wspólnie zaczęły kręcić protezą. Jedną ją trzymała, druga zaczęła się bawić w mocowanie jej odpowiednimi paskami.
- Jasne, masz świetne nogi. Widać że się znasz na rzeczy jeśli ci się podobają - Mazzi stwierdziła pogodnie i jak gdyby nigdy nic zostawiła odcisk ust na skórze uda poniżej linii szorów,a powyżej mocowanej protezy.
- Jestem Lamia, ale wołają mnie Księżniczka. A ta ślicznotka tutaj - cmoknęła rudzielca w policzek - To Willy, moja cudowna dziewczyna. Była już tutaj, w Domu. Wypisała się gdy dała radę, a mnie stąd chyba wywalili ze względów obyczajowych - zrobiła smutną minkę - nie wiem dlaczego. Przecież nie mogło chodzić o to że przyszłam ze swoimi foczkami na smyczy. - skrzywiła brwi i popatrzyła na Wilmę - Na pewno nie mogło chodzić o to, prawda?

- Nie słyszałam aby regulamin zabraniał chodzić foczkom na smyczy. - Wilma zmrużyła oczy jakby na poważnie się nad tym zastanawiała ale skorzystała z okazji i też pocałowała hebanowe udo Larysy. Chociaż jej usta nie zostawiły na niej tak wyraźnego śladu jak Lamii. Za to gdy ta ją przedstawiała zadarła do góry głowę i z uśmiechem potwierdziła jej słowa.

- Aaa! To wy? Słyszałam o tych smyczach! Jej ale to była heca! Cały dom potem o tym gadał! - Larysa roześmiała się wesoło po tym jak zrobiła duże oczy gdy coś jednak z wcześniejszej wizyty Lamii z wianuszkiem swoich dziewczyn jednak skapnęło do czarnoskórej. I chyba nie spodziewała się, że właśnie ona teraz przed nią klęczała i pomagała założyć tą protezę.

- I strasznie mi się podobał tamten numer. Macie jaja! I w tej pozycji też mi się podobacie. Lubię takie całuśne ślicznotki u moich stóp. No dobra, teraz tylko u jednej no ale wiecie o co chodzi. Może się jakoś umówimy na kawę czy co tam? - Larysa zapytała naturalnym, wesołym tonem jakby ta niespodziewana przeszkoda była okazją aby się lepiej poznać z obiema bękarcicami. Patrzyła na nich z góry z ciepłym uśmiechem i spojrzeniem jakby niespodziewanie świetnie się wpisywały w swoje preferencje na tyle, że było to warte bliższego poznania.

- Cały dom gadał… a coś konkretnie ciekawego? - sierżant łypnęła na Wilmę - Widzisz? Zawsze mówiłam że te chłopy to gorzej niż baby, a trepy już w ogóle zakrzywiają w temacie czasoprzestrzeń - pokiwała mądrze karkiem i dorzuciła do czarnulki - A nie chciałabyś wpaść dziś na koncert Rude Boya i jego ekipy? Pies trącał tych szarpidrutów, będzie okazja wypić browara, trochę się zabawić i bliżej poznać. Mieszkamy niedaleko, więc o nocleg się nie martw, w naszym łóżku zawsze znajdzie się miejsce dla zbłąkanego wędrowca - ostatni raz szarpnęła troczki protezy i widząc że siedzi porzanie, wstała powoli - Poza tym jak lubisz gdy ktoś ci się zajmuje stopami koniecznie musimy cię spiknąć z Val - teraz popatrzyła na drugą bękarcicę - Absolutnie musisz wieczorem z nami wypaść na ten koncert i nie przyjmujemy odmowy. Po prostu podobny zwrot nie znajduje się w naszym słowniku.

- Tak, lubię jak ktoś mi się zajmuje stopami. - Larisa roześmiała się serdecznie rozbawiona tą przypadkową rozmową i zaproszeniem na wspólne zwiedzanie łóżek i koncertów. - A kto to jest Val? - zapytała patrząc już normalnie gdy obie bękarcice też już wstały i wróciły do pionu.

- Ona jest kelnerką w “41”. Taka knajpka. Uwielbia zajmować się stopami. Taka ładna blond dredziara. - wyjaśniła Wilma wesołym tonem kim jest kobieta o której wspomniała jej dziewczyna.

- W “41”? Wiem gdzie to jest. Chociaż tylko przejeżdżałam i nie byłam w środku. I mają tam takie fajne kelnerki co lubią zajmować się stopami? Jej to szkoda, że nie wiedziałam. Wpadłabym tam wcześniej. - humor Larysie dopisywał i powoli zaczęła schodzić po schodach. Było widać, że kroczenie na tej sztucznej nodze jest dla niej jeszcze dość kłopotliwe. Schodziła w tempie małego dziecka które dopiero opanowało sztukę chodzenia. Ale rozmowa z sympatycznymi dziewczynami widocznie pozwalała jej się skoncentrować na czym innym niż własne ograniczenia.

- Ale tego Rude Boy’a nie znam. Kto to jest? I gdzie ten koncert? - zapytała gdy zbliżała się do połowy schodów.

- Wiesz co? Może ja po prostu przyjadę po ciebie. Teraz jak już mamy furę to żaden kłopot. - Wilson trochę tak ni to pytała ni proponowała zwracając się właściwie do obu pozostałych kobiet. Bo może do szpitala gdzie był garaż punkowców w których robili próby nie było jakoś daleko ale widząc jakie kłopoty Larysa ma z poruszaniem się to ona mogła mieć na to inną perspektywę.

- O. No to jak mi załatwicie transport to możemy się umówić. Na ten koncert, łóżko i resztę. Dawno się nie umawiałam. Najpierw szpital a teraz tutaj. No jak idę po prostym to jeszcze. W tym tygodniu odrzuciłam kulę i staram się nauczyć chodzić na tym. No ale same widzicie jak mi wychodzi. Teraz miałam iść na siłkę. Coś trzeba robić aby nie zwariować. - wyjaśniła jak ona to widzi i akurat skończyła schodzić po schodach. Jak wyszła na równą podłogę to rzeczywiście przyspieszyła i trochę kuśtykała ale jednak można to już było uznać za spokojne, spacerowe tempo.

- Ej, to i tak zajebiście ci idzie z tym brykaniem! - saper odparowała szczerze, biorąc czarnulkę do środka między siebie i Wilmę której tylko puściła psotne oczko. Niby od niechcenia zaczęła grzebać w papierowej kopercie - Tutaj w większości sztywniaki, ale nie wszyscy jak widać. Chodź, poznamy cię z Olim jeśli jeszcze go nie znasz. Znaczy pewnie znasz i kojarzysz, może gadałaś. Technikiem tu jest. Naprawia co ci geniusze - zatoczyła wzrokiem symboliczne koło -... zepsują. Też całkiem zabawowy - pusciła jej oko, pokazując jedno ze zdjęć jakie niosły z Willy technicznemu. Te, gdy jest obramowany przez nagie, roześmiane kociaki o świecących oczach i zaczerwienionych przyjemnym wysiłkiem policzkach. Wszystkie lepiły się do niego, a on miał minę wyjątkowo zadowolonego z życia samca - A to Val - wskazała kiwnięciem głowy na blond dredzika na zdjeciu.

- Ooo… - czarnoskóra weteran szła spacerkiem i chętnie sięgnęła po te podane jej fotki. Obejrzała je z zainteresowaniem.

- To jest ta Val? Ładna. I lubi zajmować się stopami? Myślicie, że moimi też by chciała? - Larysa pytała jakby pierwsze wrażenie ze zdjęcia naga Val zrobiła na niej bardzo pozytywne.

- Jej i to wy? Znaczy ciebie to nie ma. Ale jesteś ty i Val. No i Oli. Tak, znam go. Jest całkiem sympatyczny. Jak jeszcze chodziłam o kulach zamontował mi klamkę niżej. Jak dla dzieci teraz wygląda. Ale dzięki temu łatwiej mi było do niej sięgać jak chodziłam o kulach. To widzę też go poznałyście? No ciekawe ja go nie znam od tej strony. No ale do niedawna to trudno mi było zwlec się z łóżka to niewiele mnie to obchodziło. Ale już mi lepiej. Zaczęłam chodzić na siłkę. Bo jak wyciskasz na ławeczce albo robisz skłony no to brak nogi ci nie przeszkadza. No i jest co robić. A mam się jakoś ubrać na ten koncert? - zapytała na koniec jak znów opowiedziała trochę o sobie i swoich opiniach. Zdjęcie z zabawy z Olim widocznie jej się spodobało bo oglądała je z ciekawością i uznaniem jakby była pod pozytywnym wrażeniem z takiego spotkania uwiecznionego na fotce. W międzyczasie doszły już do siłowni bo widać było napis i drzwi do niej prowadzące.

- Właśnie idziemy do niego. Fred mówił, że jest na sali gimnastycznej. - wyjaśniła Wilma machając w stronę dokąd szły.

- O tak, Oli taka dobra dusza - Mazzi przytaknęła sakramentalnie, z pełną powagą - Ratuje damy w potrzebie, robotny, uczynny. Nie każdy bohater nosi pelerynę. Chodź, chodź, nie peniaj. Pogadamy, pośmiejemy się. Śmiech zawsze na propsie, lepszy niż smętne spuszczanie nosa na kwintę, co nie? - zabujała brwiami - A strojem się nie przejmuj. Pełna dowolność, a w razie czego mam całkiem sporo punkowo-wywrotowych ciuchów w szafie. Obroza też by się znalazła - zrobiła mądra minę stając przed drugimi drzwiami z napisem “sala gimnastyczna” - Nawet ze trzy.

- O. Obroże też macie? - Lamii znów udało się zaskoczyć nową znajomą. I to chyba w pozytywny sposób.

- Obroże, smycze i całkiem sporo innych zabawek. Jak zostaniesz na noc to ci wszystko pokażemy i będziesz się mogła pobawić i posprawdzać sama. - Wilma potwierdziła słowa Rybki i nieco rozwinęła jej wypowiedź. A we trzy weszły już na salę gimnastyczną gdzie było trochę pusto a trochę pełno. Larysa oddała Lami zdjęcie.

- No to jak tak to przyjeżdżajcie. Na którą się umawiamy? Jej! Nie pamiętam kiedy ostatni raz byłam na koncercie! A uwielbiam tańczyć i się ruszać! - roześmiała się wesoło jakby już się cieszyła na takie spotkanie nawet gdyby z tych łóżkowych spraw nie brać pod uwagę. Mimo braku płynności ruchów i pewnej niezdarności spowodowanej protezą wydawała się być pełną życia i radości osobą jaka znów powoli wracała do życia pełną piersią. A sądząc po wyglądzie koszulki miała czym oddychać. Zatrzymała się jednak chcąc jeszcze wiedzieć jak dokładnie mają się umówić na dzisiejszy wieczór. A wtedy Lamia dojrzała Rambo. Siedział na ławeczce i pilnie machał hantlą na swojej jedynej ręcę. Wydawał się na tym skoncentrowany i nie zwracał uwagi na innych użytkowników sali.

- Myślę że koło 19:30-20:00 wpadniemy tylko coś ogarniemy na mieście… wcześniej nie ma co bo zanim te punkowe tromboloty się zbiorą w sobie trochę minie, a jeszcze trzeba im głośniki podłączyć… - saper zaczęła mówić i urwała nagle, bo jej oczom ukazała się znajoma gęba.
- Rrrrambo! - wydarła się dziko, szczerząc po wariacku zęby. Ze śmiechem zaczęła truchtać na obcasach prosto w kierunku ćwiczącego kumpla pamiętając aby odpowiednio efektownie przebierać nóżkami i kręcić tyłkiem dla lepszego efektu. Rozkładała przy tym szeroko ramiona chcąc go w nie porwać mimo dzielącej ich odległości.

- O. Lamia? - Dave słysząc taki wrzask obejrzał się kto go woła i widocznie rozpoznał kto. Ale jakoś nie zmniejszyło to wyrazu zdziwienia na jego twarzy. Wręcz przeciwnie. Ale szybko się ogarnął rzucając hantle na podłogę a sam ruszył na spotkanie nacierającej czarnulki. Po czym objął ją mocno nieco niesymetrycznym chwytem aż mogła poczuć jego silne, rozgrzane treningiem ciało. Puścił ją jednak szybko i roześmiał się wesoło.

- Co tu robisz? Nieźle wygladasz. A właśnie! To ty przyprowadziłaś tu kiedyś jakieś laski na smyczy? Rany, szkoda, że nas tu wtedy nie było! Jak z Roy’em mówimy wszystkim, że was znamy to nam kurde nie wierzą! - okazało się, że numer ze smyczami był w Domu Weterana na tyle znany, że obaj byli podopieczni Betty nawet jak przyszli jakiś czas po nim to widocznie i tak o nim słyszeli. W międzyczasie podeszły do nich Wilma i Larysa uśmiechając się obserwując to spotkanie.

Była sierżant wydawała się tryskać niepohamowaną radością. Co chwila łapała mężczyznę za rękę, klepała go po ramieniu, albo przekładała własne ramię przez jego kark aby poczochrać mu ciemne kłaki. Poprawiała mu koszulkę, strzepywała jakieś niewidzialne paprochy az wreszcie wycałowała po policzkach.
- Jak to co tu robię?! - spytała żeby odpowiedzieć nie czekając na jego reakcję - Wpadłyśmy z moją Gwiazdką aby dostarczyć wam zaopatrzenie na utrzymanie przyczółka wywiadowczego na tym terenie - wskazała na rudzielca z wielką torbą - Willy kochanie poznaj Davida. On, Roy i Daniel dołączyli mnie do oddziału w szpitalu kiedy się obudziłam. Rambo poznaj Willy, moja siostra z oddziału i moje serce poza kamaszami - wychyliła się żeby cmoknąc czule drugą bękarcicę. A następnie przeszła do dalszej prezentacji - A to Larysa, spoko laska i taaaakaaaa focza. - ostatnie dodała teatralnym szeptem, wymownie bujając brwiami gdy patrzyła na żołnierza - Też tu mieszka, więc wiesz. Masz do niej najbliżej i już ci zazdroszczę - pokazał mu język - A właśnie, gdzie Roy’a zgubiłeś? - spytała aby nagle się roześmiać, machając symbolicznie ręką - Pamiętasz jak wpadłyśmy z dziewczynami uzupełnić wam zapasy i przyniosłyśmy coś słodkiego? Ja i Eve tobie, a Di Royowi? Noooo… wtedy właśnie wracałyśmy z tego kołchozu po małym wyprowadzaniu foczek na spacer. Nie ogarniam skąd taki szum, o foczki trzeba dbać. Niewyprowadzona foczka to nieszczęśliwa foczka - pokiwała głową i nagle dopowiedziała - Spokojna twoja rozczochrana. Chcesz to wpadniemy na stołówkę z tobą na szybką szamę i wtedy już nikt nie powie że nas nie znacie - dodała tonem jakby to było absolutnie nic wielkiego i całkowicie wykonalne - Tylko najpierw złapiemy Oliego. Romans do niego jest, widziałeś go gdzieś tutaj, skarbie? No i trzeba wam mandżur zanieść do pokoju.

Teraz z Wilmą zamieniły się rolami i to Wilson świeciła oczkami jak zakochana pannica do wspaniałej pani biznesmen. Larysa roześmiała się słysząc to wszystko i jak ją przedstawiła Lamia. A Dave to tak trochę jakby już nie wiedział na którą ma patrzeć i do której mówić. Ale jak już otworzył buzię to szło mu całkiem gładko.

- Znaczy my to się już trochę znamy. Przychodzisz tu na brzuch i górę. - powiedział zwracając się najpierw do swojej koleżanki z Domu. Widocznie znali się chociaż pobieżnie.

- A ty głównie na klatę i bicki. - Larysa zrewanżowała mu się podobną odpowiedzią.

- Się wie. Trzeba dbać o masę nie? - zaśmiał się nieco chrapliwie i tak samo jak wieki temu w szpitalu jak się z Lamią spotkali po raz pierwszy tak i teraz uniósł swoje ramię aby zaprezentować swoje muskuły. Rzeczywiście miał co prezentować i widocznie nie od dzisiaj znał się z tą czy inną siłownią.

- No tak, ja na masę to nie bardzo mam co startować do ciebie. - Larysa uśmiechnęła się ironicznie i podniosła brzeg swojej koszulki ukazując zgrabną kibić. Może na masę nie miała startu do Rambo ale na kobiecych kształtach jakoś jej niczego nie brakowało.

- Lamia takie stare dezele jak my to chyba nie mają tu czego szukać przy tej parze sportowców. - Wilma przyjęła teatralny szept dając znać pozostałej dwójce, że niekoniecznie one we dwie są tu po to by sprawdzać kto ma ile centymetrów tu czy tam.

- Jasne, jasne. To tak. Stołówka? To możemy pójść. Obiad chyba powinien już być. A Roy to gdzieś tu się kręci. Cherlak z niego to tu nie przychodzi. Ale mogę go poszukać. Ucieszy się jak was zobaczy. A Eve i Di to nie ma z wami? I eee… To już nie chodzisz z Eve? - David szybko podjął wątek zaczęty przez Lamię i starał się odpowiedzieć jak najwięcej z tego o co pytała. Wilma zasznurowała usta, gdy padło pytanie o chodzenie z Eve ale nie odzywała się niemo oddając Lamii pałeczkę w prowadzeniu tej rozmowy.

Saper popatrzyła wymownie na drugą bękarcicę i odgarnęła jej z twarzy kosmyk włosów czułym gestem.
- Chodzimy z Eve obie, Willy jest tak cudowna że aż grzech się nią nie podzielić z taką zdolną mordką jak Kociaczek - odparowała wesoło, by nagle westchnąć trochę nostalgicznie - Poza tym widziałeś Tygryska, ciężko go tak we dwie obrabiać, bo E. jest delikatna, a ze mnie wojenny weteran który przed niepełnym miesiącem wyszedł ze śpiączki. Na szczęście Willy się zgodziła aby nam go pomagać poskramiać, a ma do niego rękę… i nie tylko. Usteczka też, albo ten boski tyłeczek czy cycuszki - westchnęła tym razem rozmarzona - Teraz E musiała skoczyć do pracy, a Di ogarnia wyburzenie jednej ściany żeby Tygryskowi porządne lokum zrobić z porządnym łóżkiem. Musi być takie od ściany do ściany bo sie przestajemy mieścić, zwłaszcza jak nam foczki dodatkowe zadekują, a przecież tak nieładnie gości wyganiać na mróz czy kanapę, prawda? - powachlowała rzęsami.

- A… Aha… A… No tak, tak… Oczywiście… - sądząc po minie frontowego weterana to chyba nie wszystko z tych detali było dla niego jasne. Zwłaszcza, że Wilma go rozpraszała. Bo jak Lamia mówiła o jej atutach wojskowa specjalistka odwróciła się najpierw tyłem aby zaprezentować się z tej strony, potem znów przodem poprawiając sobie koszulę jakby ją nagle biustonosz zaczął uwierać a gdy była mowa o ustach posłała Rambo całusa. Więc nieco go to rozpraszało. Jednak i Larysa zmarszczyła brwi jakby nie do końca ogarniała kim są Eve i Tygrysek. Tu znów pomogła jej Wilson.

- Eve to ta druga blondynka na zdjęciu. Ta z krótkimi włosami. - wyjaśniła jej chociaż w ten sposób o kogo chodzi powołując się na zdjęcie jakie przed chwilą Lamia jej pokazywała.

- No to też ładna. - powiedziała z uśmiechem widocznie chociaż na razie nie przejmując się tymi rozkminami kto tu jest kto i kim dla kogo.

- No tak, to ten. To ja pójdę poszukać Roy’a. I co? Widzimy się na stołówce? - Rambo wybrnął jakoś z tej sytuacji proponując spotkanie z kuternogą na miejscu.

- A nie widziałeś Oliego? Miał tu gdzieś być na sali gimnastycznej czy co. Ten technik. - Wilson widząc, że David rzeczywiście zaczyna się zbierać do odejścia zapytała go o to samo co Lamia przed chwilą.

- A i chyba tam jest. Coś robi przy suficie. To tu obok. - pokazał na drzwi w bocznej ścianie opatrzone tabliczką, że tam jest właśnie pomieszczenie o jakiej mowa.

- No jasne, że zaraz się widzimy Mordeczko! - Mazzi ze śmiechem strzeliła otwartą dłonią prosto w męski kuper tak perfidnie odwrócony w jej stronę. - Zgarniaj Roya pod pachę i nie żryjcie za dużo bo wam jeszcze na deser bułki od Mario przywiozłyśmy!

Strzała w tyłek Rambo się chyba nie spodziewał bo odwrócił się na chwilę. Ale jednak przyjął to z humorem bo się roześmiał, pomachał palcem na pożegnanie i wyszedł tymi samymi drzwiami co dziewczyny właśnie przyszły.

- Ej ale z tą Eve to tak mu wkręcałyście? Tak? Że chodzicie z nią we dwie? - Larysa skorzystała z okazji by dopytać o ten detal. Zaś Wilma dała znać aby podejść chociaż do tych drzwi na salę gimnastyczną. Na pytanie czarnoskórej tylko się uśmiechnęła rozbawiona zdając sobie sprawę, że ich rodzina słabo wpisuje się w standard “on i ona” czy choćby nawet “ona i ona”. To pewnie nie były pierwsze rozmowę tego typu. Ale pozwoliła to wyjaśnić Lamii.

- To ten? - zapytała gdy stanęły we trzy w wejściu do sali ćwiczeń. Oli był łatwy do zauważenia. Stał na jakimś podnośniku jaki wyniósł kosz pod sam sufit i coś tam majstrował. Więc był na wysokości może pierwszego piętra i raczej nie zwracał uwagi na to co się dzieje poniżej. Ale to musiał być on. Zresztą mieszkanka Domu też pokiwała głową twierdząco gdy go rozpoznała.

Brunetka westchnęła cicho przez nos. Status związku “to skomplikowane ”wydawał się zbyt łagodnym określeniem. Przez moment główkowała jak to wyjaśnić łatwo i prosto, aż parsknęła krótko.
- Nie ściemniałam Rambo. Żyjemy we czwórkę: Willy, Eve, Tygrysek i ja. Śpimy ze sobą wszyscy i razem wspólnie mieszkamy, spędzając wspólnie wolny czas jeśli tylko jest okazja - popatrzyła na Larysę poważnie - Najczęściej przy weekendach, albo okolicach. Willy i Tygrysek są nadal w czynnej służbie… eh - westchnęła, rozkładając ręce - Ciężko zaspokoić kapitana Thunderbolts, jedna by mu rady nie dała, więc ma nas trzy a i tak bywa ciężko - pokiwała głową, śmiejąc się z dość sympatycznym uśmiechem - Możemy ci go pokazać w drodze na stołówkę. Na razie sprawa z Olim, okey?

- Chodzicie we dwie z kapitanem Thunderbolts? Znaczy we trzy jak z Eve. Ale z tych boltów z Wild Water? Z tymi od komandosów? - gdy ich nowa znajoma zorientowała się kto jest mężczyzną tych dwóch nowych koleżanek i tej trzeciej jakiej z nimi nie było zrobiło to na niej większe wrażenie niż informacja o czworokącie jaki z nim tworzyły.

- Nie chodzimy z jakimś tam kapitanem Thunderbolts. Chodzimy z tym specjalsem co o nim niedawno pisali w gazetach. O tym odbiciu zakładniczek przy starym stadionie. - Wilma widząc jakie wrażenie kapitańska szarża Steve’a zrobiła na Larysie podbiła stawkę precyzując o kogo chodzi. W końcu ta akcja była opisana w gazecie a Eve udało się świetnie i plastycznie ją opisać nawet jak nie zdradziła tam żadnych personaliów ani specjalsów, ani zakładniczek, ani porywaczy. A w końcu pracowała dla najpoplarniejszej gazety w tym mieście.

- Ooo! To chodzicie z tym kolesiem co odbił tamte laski!? O w mordę! Załatwcie mi jego autograf! Czytałam o tym w gazecie no rany, ale się tam sprawili ci specjalsi, załatwili wszystkich bandziorów i uratowali te wszystkie laski! - Larysa była pod jeszcze większym wrażeniem niż przed chwilą jak była mowa o jakimś tam bezimiennym i nieznanym oficerze specjalsów. Ale jak Wilson powołała się na artykuł z gazety to widocznie skojarzyła o kogo chodzi a zdawała się podzielać estymę dla komandosów jakie była rozpowszechniona na mieście.

- O tak… Tygrysek jest naszym bohaterem i prawdziwym rycerzem w kevlarowej zbroi. Jest taki silny, dzielny i zdolny… a do tego z tyłkiem który powinien być nielegalny. Gdy się wozi w pełnej gali może powodować wypadki na drodze. Zresztą ten jego pyszczek ….ehhhh. Zakochujesz się od pierwszego jego cholernego uśmiechu.Wszystkie go bardzo kochamy - Mazzi przytaknęła chętnie, a jej wzrok stał się odrobinę zamglony. Mówiła z lekko nieobecnym uśmiechem, mając przed oczami widmo postawnego komandosa o łagodnym uśmiechu który miał zarezerwowany dla swoich dziewczyn. Gdzieś w głębi serca poczuła ukłucie tęsknoty, lecz je prędko zwalczyła. Przecież już jutro rano się widzieli!
- Jasne, jak wpadniemy do niego z zaopatrzeniem to pogadamy o tym autografie - obiecała, uśmiechając się tajemniczo. W myślach już układa plan jak z niespodziewajki zwabić czarnulkę niby przypadkiem do nich na weekend któryś. Zrobiła głębszy wdech, zmieniając pozycje by objąć obie dziewczyny w pasie i naraz głosno zagwizdała.
- Heeej, tam na górze! Ziemia do Oliego, odbiór!

Oli drgnął na swoim składanym rusztowaniu. Odwrócił się w ich stronę i nachylił przy barierce aby wyjrzeć kto go woła. Lamia zaś musiała się prezentować całkiem zgrabnie z jedną ślicznotką u każdego boku. Bo i Wilma i Larysa dały się objąć i przylgneły do niej chętnie tworząc malowniczą, trzyoosbową kompozycję. W sam raz do oglądania.

- To ty Lamia!? - serwisant domu dla weteranów zawołał z góry jakby wydawało mu się, że rozpoznał kto go woła ale jeszcze nie do końca był pewny.

Dziewczynie zrobiło się całkiem miło. Pamiętał nawet jej imię, uroczy łotr.
- A któż by inny?! - odkrzyknęła pogodnie - Zrobisz nam tę przyjemność i zejdziesz z niebieskiego firmamentu do zwykłych śmiertelników aby choć przez chwilę mogły się grzać w blasku twojej zajebistości?

- Dobra! Poczekajcie chwilę! - technik machnął do niej ręką i podszedł do panelu sterującego. Coś tam pogmerał i dało się słyszeć ciche buczenia a hydraulika zaczęła powoli opuszczać wysięgnik na dół. Robiła to w bezpiecznym tempie więc wydawało się, że trwa to dość długo. Wilma skorzystała z okazji aby zjechać dłonią z biodra na pośladki swojej dziewczyny czego technik niekoniecznie musiał dojrzeć. Widząc to Larisa postąpiła podobnie ciekawie badając te dwie, tylne wypukłości okryte czarnym materiałem mini. Obie miały uśmiechy złośliwego chochlika jak dziewczęta co się przymierzały do pocałunku na swojej pierwszej schadzce. A w międzyczasie wysięgnik dotarł na dół, Oli otworzył klatkę i zeskoczył na podłogę. Podchodząc do nich ściągał robocze rękawice ale uśmiechał się przyjaźnie.

- Cześć dziewczyny. - powiedział do całej trójki na dłużej zatrzymując się na Wilson której mógł nie kojarzyć skoro była tu tak krótko no i już jakiś czas temu.

- Heeej Oli. Świetnie wyglądasz - saper zaćwierkała, robiąc krok do przodu i zanim opuściła linię kociaków, klepnęła oba w ramach wyrównania po wystających z tyłu wdziękach. Szybko jednak znalazła ramionom inne zajęcie, mianowicie zarzuciła je technikowi na szyję, przytulając go i całując po przyjacielsku w policzek.
- Mamy coś dla ciebie - dodała wesoło.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172