Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-09-2021, 15:26   #251
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Dwie bękarcice pocałowały się czule na koniec, głaszcząc się po włosach i twarzach. Następnie zeskoczyły z biurka, a Mazzi po drodze sprawdziła jeszcze smak dekoltu rudej i przycisnęła mocno jej biodra do swoich, chwytając za pośladki.
-Cholera, ciebie też tak ciśnie? - spytała z zębatym uśmiechem patrząc jej z bliskiej odległości w oczy, po czym obie jak na komendę oflankowały blondynkę.
-To co, gdzie ta łazienka Kociaczku?- mruczące zapytanie wypowiedziała z wargami na boku jej szyi. Z drugiej strony podobnie poczynała sobie druga weteran, a ich trzymające fotograf ręce z pleców zeszły na jej pośladki.

- Tak, tak, już wam wszystko pokażę! - Eve roześmiała się szczęśliwa i zamknęła za sobą drzwi. Po czym objęła za szyję każdą ze swoich partnerek i razem z nimi ruszyły ponownie środkiem korytarza trzepiąc w posadzkę obcasami. Wszystkie wydawały się szczęśliwe z tego wspólnego wypadu a najbardziej chyba właśnie Kociaczek.

- To teraz co? Kibel, van czy lodziarnia? - zapytała Wilson patrząc perfidnie na swoje panny. Skoro już nie słuchał ich nikt nie potrzebny to mogły sobie rozmawiać swobodnie.

-Co zabrałaś tamtemu frędzlowi? - saper spytała blondynkę, a potem zaśmiała się radośnie, odchylając głowę do tyłu.
-Oczywiście że kibel - dodała poważniej, wręcz z namaszczeniem - Brudne, leniwe dziwki nie zasługują na nic lepszego.

- Nie wiem! - roześmiała się wesoło fotograf ale poprowadziła je w dół schodami. A potem jeszcze z parteru do jakiejś piwnicy. I tam gmerała przy jakimś zamku aż ukazała się piwnica. Właściwie to jakaś graciarnia z kurzem i pajęczynami. Ale była też jakaś sofa na jaką Eve weszła już się rozbierając po drodze. I rozkosznie zaległa półnaga wzywając swoje dwie panny do siebie. Cała ta atmosfera nakręciła je wszystkie więc poszło szybko. Kochały się na szybko i na wariata. Na tym skrzypiącej, starej sofie z jakiej leciał kurz. We trzy i w różnych wariacjach. Bez planu i pomysłu aby tylko nacieszyć się sobą i swoją bliskością. No i aby zrobić przyjemność sobie i pannie Anderson co znów mogła się poczuć jak brudna dziwka obsługująca swoje dwie najlepsze i najukochańsze klientki. Wreszcie zaległy zdyszane na tej starej sofie co na pewno nie była projektowana na trzy rozgrzane miłością osoby.

- To pokaż wreszcie co tam zgarnęłaś temu pajacowi! - Wilma klepnęła wypięty pośladek reporterki zdradzając, że też jest ciekawa.

- Ano tak! Gdzie moja torba? - blondynka rozejrzała się dookoła i wstała idąc trochę chwiejnie do taboretu na jakiej zostawiła torbę. Wróciła z nią i wyjęła tą kopertę.

- Ooo! Ładniutka! Kto to? - zapytała Wilma oglądając zdjęcie jakiejś ładnej szatynki pozującej do kamery.

- Hmm… Petra Novotna… 23 lata… Szuka roboty… W biurze… Na sekretarkę albo asystentkę… Zna hiszpański, francuski i rosyjski… Umie pracować na komputerze… Ma doświadczenie z aparatem i została miss obiektywu w zeszłym roku u siebie w szkole… Lubi dobre filmy i książki, zwłaszcza z pieprzykiem… - Eve trochę chaotycznie ale czytała to co chyba było w cv jakie było dołączone do zdjęcia.

- Nieźle... ma wyćwiczony języczek - Mazzi patrzyła jednym okiem, pykając z lubością fajka. Podobało się jej to co widzi na zdjęciu. Chętnie by znalazła kilka testów dla tych ust. - Do tego lubi z pieprzykiem... jest tam do niej kontakt? - łypnęła na Kociaczka, oddając połowę papierosa Wilmie, a sama odpaliła nowego - Skąd w ogóle jest, z miasta? Czy przyjechała spoza? Może by się jej przydała bratnia dusza aby pokazać najlepsze zakątki Sioux. W ogóle szukacie kogoś do siebie, Ev?

- Hmm… Poczekajcie, już patrzę… - blondynka podkuliła nogi i wyprostowała się starając się dokładniej przejrzeć to cv Petry.

- Jest z Harrisburga. To pod miastem. Chyba nawet jakiś konny bus tam dojeżdża. - przeczytała z trzymanej kartki.

- Tak, wiem gdzie to jest. To przy wylotówce na południe. Jak się wyjeżdża z miasta to po lewej. Jak teraz mamy furę to rzut beretem. - Wilma objęła z kolei Lamię i pocałowała ją w ramię głaszcząc je przy tym pieszczotliwie. Brzmiało jakby adres owej kandydatki na sekretarkę jakoś nie był zbyt trudny do zlokalizowania.

- No tak, to właśnie tam. I chyba chce zacząć pracę w mieście. Ostatnie miejsce pracy jakie podała to “Caffe Latte”. Jako kelnerka. Ale mówi, że czuje zew przygody, ma ambicje i chciałaby pracować w znanej firmie która doceni jej umiejętności należycie i mogłaby się rozwijać i nasza redakcja jest w sam raz. - Eve dokończyła czytać i pomachała kartką papieru dając znać, że jak któraś z dziewczyn chce to może sama to przeczytać.

- Sekretarka, albo asystentka... - saper wzięła dokumenty i przyjrzała się zdjęciu z bliższej odległości, opierając się o rudą bękarcicę u boku - Dla mnie wygląda jak aktorka - rzuciła szybkim spojrzeniem na dziewczyny - Nasza nowa aktorka, albo chociaż ktoś komu pokażemy miasto. Niech się oswoi i ustabilizuje finansowo, pójdzie na jedną czy dwie imprezy z nami, a potem ją zaciągniemy przed kamerę. Ale kontakt warto już zawczasu złapać - pokiwała głową do blondynki - Przydałaby się taka u ciebie w tej redakcji. Masz tam zdecydowanie za duże stężenie jełopów w stosunku do foczek na metr kwadratowy.

- Mnie by się przydała pode mną. Albo na de mną. Mogłabym się dostosować do do detali. - Wilson zaśmiała się pokazując dłońmi jakby badała w dłoniach wielkość dwóch, niewidzialnych jabłuszek. Eve też się roześmiała wesoło.

- No może byłaby naszą aktorką, sekretarką albo asystentką. U nas w studio. Właściwie to by miało sens. Bo jak my z Lamią to albo byśmy kręciły filmy albo je montowały, albo jeszcze co to przydałby się ktoś na miejscu. A poza tym jest bardzo fotogeniczna. Chętnie zrobiłabym z nią sesję. Im bardziej rozbieraną tym lepiej. - fotograf była zgodna ze swoimi dziewczynami, że to cv i fotografie zrobiły na niej dobre pierwsze wrażenie i Petra zarobiła plus już na starcie.

- Właściwie jak ona jest kelnerką w “Caffe Latte” to można tam podjechać. To w mieście. Furą to chwila moment. - Wilma podrapała się po nosie jak zastanawiała się jak można by się skontaktować z tą atrakcyjną szatynką ze zdjęcia co chciała być sekretarką albo asystentką.

Saper przez chwilę sufitowała, zanim ciężko nie westchnęła.
- Możemy tam podjechać w drodze na ten targ budowlany czy coś - mruknęła, oddając zdjęcie Eve - Na razie ją zgarnijmy na drina albo coś. Na tym etapie same ogarniemy co trzeba, sekretarka się przyda potem. Za parę filmów pogadamy, gdy się pomyśli o szerszej dystrybucji. Ale sesję i drina jej można zaproponować.

- No można. Bo z drugiej strony to jak ją zostawimy samopas to pewnie ktoś nam ją sprzątnie sprzed nosa. - Eve skinęła swoją blond głową i wstała zaczynając się rozglądać za swoimi ubraniami. Te leżały przemieszane z innymi na trasie od drzwi piwnicy do tej starej sofy. Wilson też wstała aby się zacząć zbierać do dalszej części dnia.

Ostatnia na kanapie została Mazzi, mnąc w palcach zdjęty przed kwadransem biustonosz. Przyglądała mu się, myśląc o czymś intensywnie, ale wreszcie się poddała.
- Pojedziemy, zobaczymy - zdecydowała, wstając energicznie klepnęła blondynkę w pośladek - Może przecież pracować w redakcji i u nas na pół gwizdka póki firma jest mała. Gdy się rozrośnie wessiemy ją na pełen etat i dzięki temu nikt nam jej nie podpierdoli. Co wy na to?

- No nie wiem. A jak się jej u nas w redakcji spodoba i się zadomowi? No wygląda fajnie ale nie każdy by chciał pracować w studio od filmów akcji. No znaczy ja bym chciała ale ona nie wiadomo. - Eve jednak zdradzała pewne obawy czy by ta Petra z cv chciała dla nich pracować.

- Dlatego dobrze aby nas polubiła. No i trzeba ją poznać i zobaczyć jaka jest. Bez tego właściwie nie ma co snuć planów z nią związanych. - rudzielec zapięła swój biustonosz, poprawiła go i zaczęła nakładać płaszczyk. Była już prawie ubrana. Eve za to trochę rozkojarzona bo nie mogła znaleźć swoich majtek.


- Ale się kućwa zjebało. Dobrze, że nie muszę być na trasie. - Wilma jednocześnie przeklęła pogodę jak i znalazła coś pozytywnego w tej sytuacji. Nie było trudno sobie wyobrazić, że nie byłoby lekko jechać w konwoju w taką ulewę. Padało chyba mocniej niż wczoraj w nocy jak się koncert kończył i potem jak wracały do domu.

Jeszcze miały sporo jeżdżenia po tej redakcji. Najpierw do tego sklepu Posterunku skoro był w pobliżu, potem do domu odstawić Eve. Okazało się, że zdążyły przed Olim więc blondynka obiecała na niego poczekać i mu wytłumaczyć co i jak z tymi kablami i w ogóle. A potem znów za kierownicę i na miasto. Tym razem do sklepu spożywczego po jakąś dobrą whisky dla Smoka. Na szczęście coś znalazły co Wilma uznała za odpowiednie. Kupiła ją za swoje i ze dwie dyszki zapłaciła za tą butelkę. I jeszcze do kwiaciarni aby kupić kwiaty dla Azjatki o specjalności łącznościowca. Więc jak w końcu zajechały pod bramę jednostki macierzystej specjalistki Wilson to już się zdążyło rozpadać na dobre aż się nie chciało wychodzić na tą paskudną pogodę. I było już bliżej południa niż ranka.

- Dobrze że nie siedzimy w okopie, albo Stary nam nie robi przebieżki po bagnach bo przecież dawno nie lataliśmy w pancerzach i z kamieniami w plecaku, a to tak dobrze robi na kręgosłup oraz morale - brunetka dodała swoje bękarcie dwa gamble, robiąc poważną minę ich byłego kapitana. Spojrzała przy tym z ukosa na rudzielca, choć większość uwagi poświęcała trzymanemu na kolanach pudełku. Niewielka, bo wielkości jednej pięści Mayersa, skórzana, czarna szkatułka jak ze starych katalogów z biżuterią... przyciągała kobiecą uwagę skuteczniej niż flaszki i kwiaty na siedzeniu obok. Obracała je w palcach, czując zakłopotanie. W sklepie raz rzuciła na gambel okiem, a potem już jechały z Wilmą dalej.
Tą samą Wilmą, dla której nic nie miała.

- Dobrze, żeśmy się przebrały - dodała, wymownie wskazując ruchem brody na zalany deszczem świat zewnętrzny. Co prawda nowe ubranie saper było tylko odrobinę bardziej zabudowane niż to poranne, ale dobre i to. Parsknęła nagle dość wesoło, wskazując miejsce parkingowe obok dawnego słupa wysokiego napięcia.
- Tutaj się w weekend zatrzymaliśmy z Tygryskiem zanim zaczął się przechwalać swoimi spluwami - zaśmiała się wesoło, mocniej ściskając puzderko - Ale spokojnie, odjechaliśmy zanim się zrobiło zbiegowisko i mieli nas za co zamykać. - na jej twarzy pojawił się niewinny uśmiech - Wiesz jak to te złe języki…

- Mhm. Podobno złe, podstępne i podłe bękarcice potrafią zaciągnąć jakąś niczego nie spodziewającą się lodziarę na zaplecze i ją tam zakneblować własnymi majtkami i przelecieć. Albo odstawiać bezeceństwa na jakimś parkingu przed jednostką. - ruda pokiwała głową i nachyliła się ku czarnulce jakby były jakimiś starymi ciotkami i kumoszkami co sobie powtarzają wieści ku przestrodze.

- Niezły ten zegarek. Na pewno Steve się ucieszy. - powiedziała wskazując na puzderko trzymane przez drugą specjalistkę od spraw saperskich i bezeceństw.

- No to jak mawiał Stary… “Chyba nie jesteście z cukru aby obawiać się troszkę wody?” - zaśmiała się i pacnęła w ramię swojej partnerki też parodiując zrzędzenie ich dawnego kapitana. Który tak nawijał właśnie jak się topili albo marzli od tego “troszkę wody”. Sama otworzyła drzwi i czekała aż Lamia też wyjdzie albo powie, że zostaje aby zamknąć vana.

- Albo jak się burzył co tak burczymy że nam niewygodnie na pryczach. Przecież już prąd odłączył, a gwoździe są solidne i nie że igiełki. Poza tym co to za żołnierz co się boi durnych igieł - ona za to z godnością wpierw przesunęła tyłek pod drzwi, a następnie rozłożyła parasol i dopiero wtedy wyszła na ten paskudny, mokry świat.
- Ja z cukru nie jestem, ale tapeta i fryz to co innego - puściła żołnierce psotne oczko, pukając się palcem po policzku. Zaraz też zakotwiczyła z wdziękiem u boku drugiej bekarcicy nie przestając wachlować rzęsami.
- To co, mam poczekać w poczekalni dla petentów czy cię ładnie pożegnać przed bramą? - dodała z najniewinniejszym uśmiechem świata.

- Hmm… - rudowłosa wyciągnęła łokieć aby kobieta mogła go złapać jakby była co najmniej oficerem i to nawykłym do chodzenia z kobietą w ten sposób.

- Chodź na wartownię. Może uda się ich zbajerować i dadzą ci przepustkę gościa. To będziesz mogła wejść ze mną. - powiedziała wskazując brodą na kanciaste pudło budynku przy głównej bramie jednostki.

- A Gerber no tak. Ten czasem jak coś chlapnął to nie było wiadomo czy się śmiać czy płakać. Pamiętasz jak on zawsze z uporem maniaka na Task Force mówił Kampfgruppe? Albo jakoś tak. Jej pamiętam jak tak pierwszy raz mnie o coś zapytał z tą Kampfgruppe. Rany, w ogóle nie miałam pojęcia o co on się mnie pyta! - roześmiała się rozrzewniona tamtym wspomnieniem związanym z ich starym kapitanem dowodzącym ich kompanią. Ale doszły już do wartowni i poszło zaskakująco gładko. Z Wilson w mundurze i z dokumentami w ogóle nie było żadnych problemów. Wojacy w stróżówce tylko sprawdzili nazwisko i twarz na dokumentach i porównali z tym co widać za zakroploną szybą. Zgadzało się, więc ruda mogła przejść.

- A ty? - zapytał jakiś sierżant pytając kobiety w krwistej czerwieni. Ale wtrąciła się Wilma. Powiedziała, że Lamia ma sprawę do załatwienia w administracji. Sierżant zastanawiał się gdzieś z jedno uderzenie serca nim machnął ręką i coś zaczął pisać u siebie na biurku. Po czym podał w okienku czasową przepustkę ważną do 14-tej czyli jeszcze z jakieś dwie czy trzy godziny. Na niej mogła wejść do środka ale miała ją trzymać w widocznym miejscu i okazać na żądanie każdemu wojskowemu, zwłaszcza dyżurnym i MP.

- Dobrze, że ja nie jestem specjalsem jak Steve. Bo byś musiała zostać pod bramą. - ucieszyła się Wilson znów chowając się razem pod wspólnym parasolem gdy zostawiły już wartownię za swoimi plecami.

Pod saperską kopułką coś zazgrzytało, na chwilę zwolniła, gubiąc spojrzenie gdzieś na ścianie, ale szybko potrząsnęła głową.
- Kampfgruppe i Task Force to to samo - powiedziała, mrugając szybko aby pozbyć się sprzed powiek powidoku odbicia Andy'ego. Zadrżała i docisnęła się mocniej do ramienia rudzielca, udając że to z chłodu. - Taaaak, stary traktował nas jak swoje małe, prywatne Hitlerjugend. - w jej śmiechu prócz wesołości pojawiła się nuta smutku, więc ponownie pokręciła głową na otrzeźwienie - Po cichu chciał z nas zrobić nową 12 Dywizję Pancerną SS. Byśmy chodzili w stylowych mundurkach od Hugo Bossa... wiesz. Takich czarnych, świetnie skrojonych i eksponujących wszelkie walory estetyczne - puściła Wilmie oko - A on by był w samym środku, z wyhodowanym naprędce wąsem i wszyscy byśmy wspólnie zamawiali po pięć piw. - pokiwała głową jakby właśnie tak sprawy miały się ułożyć gdyby większość oddziału nie umarła, a ich dowódca nie zaginął.
- 12 Dywizja... wierni do końca. Chociaż jego dupę to bym chętnie zobaczyła w obcisłych czarnych spodniach w kant. Naprawdę miał ją epicką - dodała, wzruszając ramionami.- Myślisz że Denise będzie przy radiowęźle?

- Oj, tak to prawda, w tej żałobnej czerni byłoby mu do twarzy. Zresztą takim foczkom jak my też. - ruda roześmiała się wesoło słysząc pomysły i domysły swojej czarnowłosej dziewczyny.

- Może sobie zamówimy takie mundurki? - zaproponowała zerkając z rozbawieniem na idącą obok towarzyszkę. Ale zbliżały się już do budynków więc to one przykuły uwagę rudej.

- Można zobaczyć. W sumie nic nie tracimy. Będzie to się pogada nie to się zostawi kwiaty. Potem skoczymy do Gekona. To tam trochę dalej, mam nadzieję, że wpuszczą cię na tą przepustkę gościa. - machnęła w stronę budynku z radiostacjami kierując się właśnie w jego stronę.

- Zrobię dobre wrażenie to wpuszczą... no mam nadzieję. Nie dygaj, coś wymyślę - pocałowała Wilson i nadawała dalej wesoło - Zajebiście byłoby poznać tego twojego Smoka i resztę ekipy. Żebym wiedziała komu moja Gwiazdkę z nieba oddaję. Zawsze to mniej nerwów, jeśli widzisz że nie jakieś muły i zjeby, a normalni i ogarnięci. Zresztą muszą wiedzieć do cholery jakiego mają farta że u nich jesteś - ściszyła głos do szeptu, przechodząc dotykiem z ramienia poniżej paska spodni - Twój tyłeczek najlepiej wygląda w niczym i takim go lubię najbardziej.

- Tak? - Wilma otworzyła przed Lamią drzwi aby ją wpuścić do środka. A gdy ta weszła to trzepnęła ją dziarsko w ten czerwony tyłek i jeszcze złapała za biodra przyciskając je do swoich. - No ja z twoim mam tak samo. - roześmiała się jej do ucha i cmoknęła w ucho. Po czym wyrównała, złapała ją za dłoń i pociągnęła ku radiowcom.

Znów Mazzi znalazła się w tej ni to poczekalni ni to czymś podobnym. A za ladą, znów pustą zresztą, były uchylone drzwi do grajdołka łączności. Wilson zastukała donośnie w blat stołu i po chwili ciszy dał się słyszeć odgłos kroków, drzwi się uchyliły i pokazał się kapral łączności. Waters. Ten co tak niechcący go Lamia podsłuchała ostatnio jak miał rozmowę z kolegą z eteru. Teraz spojrzał na wojskową kobietę ale ona nie przykuła jego uwagi tak jak ta w krwistej czerwieni. To był widok mocno odbiegający od wojskowych standardów mundurowych więc było to całkiem zrozumiałe.

- Tak? - zapytał trochę nie bardzo wiedząc do której z nich powinien się odezwać. I miał minę jakby się zastanawiał czy rozpoznaje tą w czerwieni albo czy ona go rozpoznaje.

- My do Denise. Jest? To weź zawołaj jak możesz. - Wilma bez ceregieli wywaliła kawę na ławę a widząc kiwnięcie głową kaprala poprosiła aby podesłał swoją azjatycką koleżankę.

Za to druga bękarcica, uwieszona na tej pierwszej, szczerzyła się wesoło do kapsla po drugiej stronie.
- Cześć kocie, świetnie wyglądasz! Widzę że żadne kleszcze cię już nie prześladowały, to bardzo dobrze - puściła mu konspiracyjne oczko - Trochę się martwiłam czy ci sierżant nie rozpruł dupki, ale widzę że nie i bardzo dobrze! - powachlowała rzęsami - To miejsce bez ciebie byłoby definitywnie mniej atrakcyjne... o, Kasztanek! - poderwała głowę i jej uśmiech stał się jeszcze weselszy gdy zobaczyła jak zza drzwi wyłania się drobna figurka Azjatki. Wyciągnęła do niej jedna rękę, bo drugą wciąż trzymała Wilmę - No chodź się przywitaj, kochana!

- Tak, tak wszystko w porządku. Dzięki. - rzekł odchodzący ku drzwiom Waters a potem widocznie wezwał koleżankę bo Denise wyszła zaraz po nim. Zdziwiła się i ucieszyła widząc swoje nowe koleżanki.

- Cześć! - pomachała im rączką i posyłając ciepły uśmiech ale musiała jeszcze obejść ladę aby się z nimi przywitać bardziej bezpośrednio. Uściskała je i wtuliła się tak w brązową pierś w wojskową panterkę jak i tą okrytą czerwienią sukienki.

- Jej co tu robicie? Co was tu sprowadza? I świetnie wyglądacie. Zwłaszcza ty Lamia. A ty już znów w kamasze? Przepustka się skończyła i trzeba wracać do dryla? - Denis jak już się uściskała i dała wyściskać nieco odsunęła się aby lepiej spojrzeć na obie koleżanki. I sądząc po uśmiechu i spojrzeniu podobało jej się to co widzi.

- Jeszcze dzisiaj nie. Ale jutro już wracam. Dzisiaj przyjechałam zobaczyć swoich i czy jestem im do czegoś potrzebna. Mam nadzieję, że nie. To będe mogła sobie wrócić w cholerę za bramę i do reszty kociaków. - Wilson odparła na luzie i bez wahania jakoś za bardzo nie zdradzając ochoty powrotu do służby. Zwłaszcza zbyt wczesnego. Ale poczucie obowiązku zmuszało ją aby sprawdzić chociaż co się tu dzieje i pokazać na oczy jak się prawie tydzień nie widzieli.

- Dzięki, staram ci się tylko chociaż odrobinę dorównać do wysokości kostek - Była sierżant cmoknęła łącznościowca w policzek, odbijając jej własnym i szczerym komplementem. - Ubezpieczam Willy, przy okazji chcę podziękować Smokowi za ogar i zobaczyć z kim mi się teraz moje szczęście szlaja gdy mnie tak perfidnie samą zostawia - zrobiła smutny dzióbek, po czym w jednej sekundzie się rozpogodziła, podtykając Azjatce bukiet kwiatów pod nos - Co prawda nie orchidee... ale jakiej byśmy nie znalazły i tak by zwiędła z zazdrości na twój widok... - dokończyła z przepraszającą miną.

- Ojej są śliczne! - Denise chyba i nie spodziewała się kwiatów i już na pewno nie dla siebie. Bo się ucieszyła jakby pierwszy raz jakieś dostała. Z wdzięczności zarzuciła czarnulce w czerwieni ramiona na szyję i ucałowała ją w policzek. Z bliska saper poczuła jej delikatne perfumy i szampon do włosów.

- Zaraz je wstawię. Ale naprawdę nie trzeba było. Ojej jakie są śliczne. A to już nie lato, że pełno kwiatów rośnie. - Denis puściła czarnowłosą kobietę i z prawdziwą przyjemnością trzymała, wąchała i oglądała swój bukiet.

- A w ogóle jak dałyście radę w poniedziałek? Bo rany ja to ledwo wstałam i właściwie to wzięłam wolne i odsypiałam z pół dnia. Ale było warto! Jej ta impreza w “Honolulu” była cudowna! Jeszcze na takiej nie byłam. - skoro była okazja pierwszy raz się spotkać od niedzieli to Denise skorzystała z okazji aby zapytać koleżanki jak ich wrażenia i wspomnienia po tamtej imprezie.

Bękarcice wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. Tak... poniedziałek był ciężki od tego bladego świtu koło południa. Część zakwasów nie zeszła im do tej pory, a przynajmniej Mazzi je czuła przy gwałtownych ruchach, lecz nie było się co dziwić. Wpadnięcie w zgraję podjaranych komandosów musiało mieć konsekwencje. Choć bardziej prawdziwie było, że to zgraja owych komandosów wpadła w nią. Detale.
- Potrzebowałyśmy prochów, wódy, porządnego śniadania i długiej kąpieli - przyznała saper, uśmiechając się ciepło - Zwłaszcza że na 15 się umówiłyśmy w "41" na następny balet. Na szczęście jutro już dość ekscesów. Willy rusza w trasę, ja się biere za malowanie ścian. Trzeba się wygoić przed weekendem, bo jeśli nie masz planów na niedzielę wieczór, to w starym kinie gra nasz kumpel Rude Boy, jego kapela pancurów i Iron Fist, kapela rockerboyów z Sioux City - przekrzywiła głowę ku rudej, przytaknęły sobie i wróciła do poprzedniej obserwowanej - Też nasi kumple. Wejście za scenę gwarantowane, poza tym będzie Tygrysek i paru jego chłopaków, kilka naszych foczek i kociaków. Chcemy przed koncertem wynająć pokój i zrobić krótką powtórkę z niedzieli zanim pójdziemy skakać pod scenę. Nawet jak masz plany to możesz je zabrać ze sobą - zakończyła z uśmiechem.

- Jej ale wy to macie zdrowie. Ja to tu przespałam z pół dnia i zdychałam kolejne pół. - drobna Azjatka roześmiała się trochę chyba zazdroszcząc koleżankom ich niespożytych sił no i trybu życia jaki pozwalał odespać i odpocząć po szaleństwach niedzieli. I zająć się kolejną imprezą jeszcze tego samego dnia!

- W niedzielę wieczór? No nie wiem… Chciałabym. Ale no szef da mi popalić jak znów w poniedziałek poproszę o L4. A nie można w sobotę? Albo piątek? - zapytała ciekawa czy nie da się tego jakoś przesunąć.

- Oj nie bardzo. My w piątek robimy sobie rodzinny wypad za miasto i nas nie będzie. Dopiero w niedzielę na wieczór wracamy. No a koncert to koncert, to nie my ustalałyśmy, tylko dostałyśmy zaproszenie no a reszta to tak jak Rybka mówi. - Wilson odezwała się wreszcie odpowiadając koleżance dlaczego mogą się umawiać dopiero na niedzielny wieczór.

- No jeszcze nie wiem. Zobaczę. Znaczy chętnie bym się z wami znów spotkała i zabawiła no ale już nie tak późno jak ostatnio. Przed północą musiałabym się zrywać. Ale dziękuję, że o mnie pamiętałyście. - brunetka trochę się zafrapowała jakby walczyły u niej rozsądek i przyjemność. Jak musiała być w pełni trzeźwa i dysponowana na poniedziałek rano to nie bardzo po drodze jej były nocne szaleństwa zaczynające się w niedzielę.

- Nie martw się, to nie będzie aż taka biba jak w zeszłym tygodniu - saper ją uspokoiła, wyciągając dłoń i zakładając jej włosy za ucho - O 19 sie spotkamy, spijamy ze dwa piwa czy kilka shotów, zabawimy chwilę, potem posłuchamy muzyki i się pogibiemy. O północy pewnie i tak będą kończyć wszystko, skoro zaczynają o 20... dobra, pewnie o 21 bo punki mają własny system czasowy. Jednak to stare kino, tam jakiś harmonogram musi być. Byłoby świetnie, gdybyś wpadła chociaż na te dwie czy trzy godziny. Chcesz to skołujemy ci blety od Betty. Postawią cię na nogi, cokolwiek by się nie działo.

- No dobrze. To może przyjdę. Na 19-tą? A gdzie? - wyjaśnienia Mazzi chyba uspokoiły specjalistkę od łączności skoro nie zanosiło się na taki kaliber imprezy jak tydzień temu.

- U nas? Wiesz gdzie jest studio fotograficzne Eve? Anderson? Taki duży baner jest. Albo już w starym kinie. - Wilma próbowała pomóc w organizacji tego spotkania z sympatyczną Azjatką. Ale spojrzała jeszcze na Lamię bo w końcu akurat rudzielec powinien być wtedy na trasie za miastem.

-W starym kinie bedzie idealnie - Lamia szybko przyklepała pomysł - Tam na piętrze jest bar a za nim po lewo zawsze stoi jeden pingwin i pilnuje drzwi z napisem "tylko dla personelu" Taka jebitna biała tablica z czerwonym napisem. Dobrze się na czarnym drewnie odbija i łatwo ją dojrzeć. Tam się o 19 umówmy i od razu zakotwiczymy na kolejkę przy barze, a ja skoczę do Olgi pogadać... klucz wziąć - poprawiła się. Więc jeszcze wypadało wpaść jutro do królowej lodu i zamówić pokój, aby później dostęp stał się jedynie formalnością. - Będzie zajebiście - ucieszyła się, obejmując Kasztanka i podnosząc trochę nad ziemię. Nie wyszło jej to tak zgrabnie jak Mayersowi rano na parkingu, ale z pewnością szczerze się cieszyła.

- Oj no dobrze jak tak to będę. - roześmiała się rozradowana Denise. Wilma też ją uściskała i przytuliła a Azjatka wydawała się być tak skora do niedzielnej wizyty w starym kinie jakby od początku to był jej pomysł. Pożegnały się więc ze sobą ciepło obiecując się spotkać w niedzielę. A dwie bękarcice musiały znów użyć parasolki aby zmierzyć się z silną ulewą na zewnątrz. Kobieta w mundurze wydawała się o wiele bardziej na miejscu w środku koszar niż ta w czerwonej kiecce. I ona właśnie przejęła rolę przewodniczki.

Przy kolejnej bramie znów scena się powtórzyła. Trzeba było machnąć papierami i przepustkami. Sierżant jakby się wahał czy wpuścić cywila. To już była typowa jednostka wojskowa nie dla cywilów. Ani biur, ani administracji no nic co by mogło interesować cywila. Ale ostatecznie jakoś ją wpuścił. Zwłaszcza jak przepustka gościa jeszcze była ważna no a Lamia miała książeczkę wojskową z jakiej wynikało, że jest frontowcem po przejściach. Czyli jakby żołnierzem w już w cywilu. I to od niedawna. Więc ostatecznie ją wpuścił.

- To tam, chodź do garażu, pokażę ci nasze fury. No i tam na pewno ktoś od nas będzie. - Wilma pomimo siekącej o parasol ulewy zdradzała podekscytowanie gdy mogła się czymś pochwalić drugiej bękarcicy. Śmiało zaprowadziła ją do wielkiego magazynu co miał wrota jakie mogły pomieścić ciężarówkę albo i czołg. Ale weszła przez zwykłe drzwi osobowe. Minęły jakichś żołnierzy a każdy się dowracał patrząc na zjawiskową w samym środku bazy kobietę w krwistej czerwieni. Któryś nawet pozdrowił Wilmę a ona jego. Ale Wilson pruła jak nawiedzona prosto ku maszynom zaparkowanym w głównej hali. Stały tam wszystkie. Ciężarówki, MRAP-y, Humve, jakieś pickupy i buggy. Najwięcej było ciężarówek. Solidny, wojskowy park maszynowy. Ale Wilma zatrzymała się przy jednym z nich.

[media]http://images03.military.com/sites/default/files/media/equipment/military-vehicles/m-atv/2014/02/m-atv-04.jpg[/media]

- Rybko. Poznaj moją Rybkę. A ty Rybko poznaj moją Rybkę. - powiedziała promieniując szczęściem i radością z tego żartu. Przed Lamią stał czterokołowy łazik z wieżyczką z ckm-em. M 60 jeśli dobrze widziała. A maszyna prezentowała się drapieżnie i z werwą. A od strony kierowcy, na drzwiach, miała namalowaną złotą rybkę właśnie. I taki podpis.

Saper ze świstem nabrała powietrza, coś ją zapiekło w kącikach oczu i musiała zacisnąć szczęki. Wilmie naprawdę musiało być ciężko, gdy jej zabrakło. Ze wszystkich Bękartów nazwała nową furę akurat po swojej starej sierżant.
- Cześć Rybka, jestem Rybka - odpowiedziała pokonując ucisk w gardle i przekuwając go na błazeński ton. Klepnęła maskę wozu i dodała - Masz niezłe zderzaki, maleńka. Aż korci żeby ci zajrzeć w dekolt i pod maskę - ze śmiechem podeszła do przodu i położywszy dłonie na blasze, wybiła się żeby usiąść na wspomnianej masce, twarzą do rudzielca.
- Niezła niunia - odpowiedziała robiąc figlarną minę, a potem wystudiowanym ruchem założyła nogę na nogę, po drodze stawiając na moment stopę w szpilce na ramieniu żołnierki - Ciekawe czy też taka pyskata jak oryginał, chociaż patrząc na kaliber daje radę, co?

- Oj tak, moja Rybka, moje maleństwo daje radę. - powiedziała z uśmiechem ruda i na chwilę rozejrzała się czy nikt nie wściubia tu nosa. A chyba nikt. Bo złapała za łydkę swojej Rybki siedzącej na nowej i pocałowała ją. Po czym puściła i stanęła obok niej, przy masce też ją czule głaszcząc.

- I też jak jest akcja to maleństwo staje na wysokości zadania. Nawet jak ją żyłuję przez każdą jej dziurę. - dodała z ironicznie bezczelnym uśmieszkiem patrząc jednak wciąż w oczy Mazzi.

- A i chłopaki mi poszli na rękę. Pozwolili mi to nabazgrać. Znaczy poprosiłam chłopaków z warsztatu to mi namalowali tą Rybkę. Nic mi właściwie po tobie nie zostało. Tylko wspomnienia. To chciałam mieć chociaż taką Rybkę. - wyjaśniła zerkając w stronę namalowanej, żółtej ryby na drzwiach kierowcy. I chyba jej się trochę miękko z tego wszystkiego zrobiło.

- Willy... - saper też potrzebowała paru sekund na uspokojenie głosu który odmówił współpracy i się załamał. Zamiast słów użyła innego sposobu, tego bardziej namacalnego, bo złapała swoją bękarcicę za ramiona i przyciągnęła do siebie i oplotła udami w pasie, a rękoma wokół szyi. Ścisnęła z uczuciem, chowając twarz w rdzawych lokach.
Co miała powiedzieć? Że gdy się obudziła to nawet o niej nie pamiętała, podczas gdy ona przeżywała katusze? Czy że odkąd poskładała parę przebłysków w jedną całość miała ochotę strzelić sobie w łeb aby zapłacić za głupotę zwlekania z odnalezieniem jej? Otworzyła usta żeby coś powiedzieć, jednak wydobył się z nich tylko ochrypły zgrzyt. Zacisnęła mocniej palce na brązowej koszuli, a przez jej ciało przeszedł dreszcz. Miały farta, obie. Bóg musiał je na swój sposób kochać, skoro sypnął im szczęściem tak wielkim, by mimo całej masy przeciwności znów mogły się spotkać. Teraz, po prostu, nie można było tego zjebać.
- Już nigdzie się nie wybieram - wyszeptała jej we włosy, mrugając intensywnie - Będę tutaj, w domu. Tylko ty do mnie wracaj, nieważne co by się nie działo. Masz wrócić, reszta to detal i... dobrze że masz Rybkę. Rybki przynoszą farta - pociągnęła nosem, prostując się trochę żeby spojrzeć Wilson w twarz - Akurat jeśli nie spełniają życzeń - dokończyła, całując ją gorąco w usta dla zatarcia nieprzyjemnego smutku.

Druga z weteranek Frontu objęła tą siedzącą na masce Rybki jakby się odnalazły po nie wiadomo jak długiej rozłące. Złapała i trzymała ją kurczowo. Trzymała i nie puszczała. Coś tam mamrotała cicho i ze wzruszenia, że teraz już wszystko będzie dobrze i już będzie dobrze. Jak się odnalazły to będą. Będą razem. No i z Eve. I ze Steve’m. I, że dobrze, że Rybka ich ma no i ona też. Będą o siebie dbać i w ogóle. W końcu otarła oczy, zamrugała nimi i uśmiechnęła się przez mokre oczy.

- Chodź. Chcesz zobaczyć od środka? - zapytała wskazując ruchem głowy na kabinę wojskowej terenówki.

- Jasne że tak! - saper z werwą zeskoczyła z maski, chwytając rudzielca za rękę. Szczerzyła się jak głupia, patrząc to na nią, to na malunek rybki, to na całą bryłę łazika. Nagle parsknęła - Mówisz że Rybka na sucho kiepsko działa i trzeba ja odpowiednio przechrzcić i nasmarować? Cholera, chyba jeszcze pamiętam coś z okopów. Zobaczymy czy da się coś naoliwić aby ci w trasie nie piszczało. - pacnęła ją drugą łapą po tyłku.

Okazało się, że Wilma potrafi przyjmować klapsy na tyłek równie wdzięcznie i z humorem jak Eve. Pomogła zeskoczyć swojej Rybce na beton podłogi i podeszły do drzwi. Wilma otworzyła je kluczykami.

- Tylko mnie nie wsyp. Dorobiłam sobie. Właściwie to zabronione. - szepnęła z psotnym spojrzeniem gdy otwierała swoją maszynę. Próg wejścia był dość wysoki. O wiele wyższym niż w takim Hummerze. No ale ukształtowane w “V” podwozie jakie miało chronić przed wybuchami min i IED musiało w naturalny sposób podnosić ten punkt wejścia. Chwilę potem już siedziały w środku. Wilma jako kierowca a Lamia jako pasażerka. Rudzielec kontrolnie spojrzała na wskaźniki i resztę. Potem na tyły wozu.

- Chyba w porządku. Cholera powinnam tu posprzątać. Red to pewnie wróci wieczorem albo rano. Jeżdżę z nim. Jest moim dowódcą wozu. Ale jest spoko. Też jest kierowcą. Na trasie to się zmieniamy za kierownicą. - Wilma zdradziła Lamii kawałek jej służbowego świata. I już tak trochę jakby mentalnie przygotowywała się do tego, że jutro też tu wróci, siądzie na tym miejscu i będzie wyjeżdżać w trasę.

- A tam jest 2-ka. Gryf 2. Oni mają granatnik a my ckm w wieżyczce. Czasem tamtym też jeżdżę jak potrzeba. No ale wolę swoją Rybkę. Zwykle jeździmy w parach przed resztą konwoju. Jak coś trzeba sprawdzić czy co to właśnie my jedziemy. Czy da się przejechać, czy droga wolna i tak dalej. Cekaemistów to mamy różnych bo oni to mają przydział jak popadnie. To różni nam się trafiają. - machnęła dłonią na tylne siedzenie gdzie było miejsce dla trzeciego z załogi który powinien obsługiwać ciężką broń zamontowaną w wieżyczce. I pokazała na bliźniaczą maszynę zaparkowaną obok. Faktycznie w jej wieżyczce była gruba lufa granatnika automatycznego zamiast smukłej “świniaka” jaką miała maszyna Wilmy.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...

Ostatnio edytowane przez Driada : 25-09-2021 o 15:44.
Driada jest offline  
Stary 25-09-2021, 15:44   #252
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację

Mazzi milczała, wodząc spojrzeniem za detalami pokazywanymi przez dziewczynę i czasem kiwnęła głową. Czuła że coś chrobocze jej pod czaszką, ale żaden obraz czy przebłysk się nie pojawiły. Były tam, za ścianą amnezji i prawie dało się ich dotknąć. Prawie.
- Jesteś w dobrych rękach - przerwała wreszcie ciszę, posyłając psotne oczko - I oponach. I płetwach. To dobrze, bardzo dobrze... ale jednej rzeczy mi tu brakuje - ściągnęła usta w rybi dzióbek, pukając palcem w okolicę przedniego lusterka - Przydałaby ci się tu nasza fota, Eve ma ich od cholery z niedzieli i z dzisiaj. Coś ci drukniemy, czy do portfela czy do bryki, a co. - łypnęła na tył - Bez przesady, aż takiego syfu nie ma. Kwadrans roboty, chcesz to ci pomogę i odwalimy z marszu. Potem poszukamy Smoka. On w ogóle ma jakoś na imię?

- No właśnie. Też żałowałam, że nie mam żadnych naszych fotek. A jak mnie zabierali do Fargo to nic mi nie zostało. W każdym razie jak już byłam przytomna to nic nie miałam. A szkoda. Chłopaki sobie wieszają zdjęcia swoich dziewczyn, żon i dzieci. A ja nie mam co. No ale jak mamy Eve no to chyba by coś dało się zrobić nie? Tylko nie wiem czy zdąży na jutro rano. - Wilson pokiwała swoją rudą zdradzając, że myśli podobnie jak druga bękarcica oddzielona od niej teraz szerokim pudłem radiostacji jakie zajmowała centralne miejsce między kierowca a pasażerem.

- Dobra to chodź, pójdziemy po jakieś szmaty i wiadra. Mam nadzieję, że odkurzacz jest wolny. - skinęła na Lamię podłapując jej pomysł aby posprzątać furę skoro są obie.

- Aha a Smok to Leo. Leonidas. Ale wszyscy mówimy mu Smok albo Leo. Pochodzi od jakichś Greków czy coś. - jakby na koniec przypomniała sobie o co jeszcze pytała Rybka.

Na chwilę zapadła konsternacja i bezruch, a brew Lamii powędrowała na górę czoła i tam się zatrzymała w krytycznej pozycji.
- Czekaj, czekaj... twój dowódca ma na imię Leonidas? - spytała i aż westchnęła. - O ja pierdolę Willy. Leonidas był antycznym królem Sparty, symbolem bohaterstwa i mężnego poświęcenia, nawet w sytuacji bez wyjścia. Dowodził obroną przesmyku termopilskiego stojąc na czele 300 Spartan i kilku tysięcy żołnierzy z innych państw greckich. Przez trzy dni odpierał ataki wielotysięcznej armii króla Persji, Kserksesa I, która nie mogła w wąskim przejściu wykorzystać przewagi liczebnej. Nawet film o tym zrobili, na podstawie komiksu. Twój Smok nosi imię po pierdolonym bohaterze i wzorze do naśladowania - uśmiechnęła się z uznaniem. Z opowieści i tego ci widziała Smok miał łeb na karku, a nuż przejął część dobrego od tego po którym imię nosił. Czyli żaden odlotowy spierdol jak Harry z "41" który strzelał do tosterów.
- W miejscu chwalebnej śmierci jego i jego oddziałów postawiono obelisk w kształcie lwa z wyrytym epigramatem autorstwa Symonidesa: „Przechodniu, powiedz Sparcie, że leżymy tutaj posłuszni jej prawom”. - dodała, sięgając do torebki. Chwilę tam pogrzebała aż wyjęła zdjęcie przedstawiające jednego kapitana służb specjalnych w galowym mundurze i dwie przyklejone do jego boków, dziewczyny w krótkich sukienkach i ze szczęśliwymi uśmiechami na twarzach. Wsadziła je za lusterko i popatrzyła na Wilson.
- Teraz lepiej, nie sądzisz?

- Oj tak! Jest świetne! Będzie w sam raz! Dzięki Rybka! - Wilson zaśmiała się ze szczęścia widząc zdjęcie swojej nowej rodziny wsadzone za lusterko.

- Ale będzie co opowiadać przez trasę. W końcu Smok mnie zwolnił wcześniej bo miałam pojechać na spotkanie z kumpelą z dawnej jednostki. A teraz okazuję się, że chodzę z całą waszą trójką! - pokręciła głową z niedowierzaniem jak to się jej sytuacja diametralnie zmieniła przez ostatnie parę dni.

- Chodź pójdziemy do kantorka po odkurzacz i resztę. Może spotkamy kogoś z Gekona. - powiedziała otwierając swoje drzwi i wysiadając na betonową posadzkę magazynu.

- Wracasz potrójnie ohajtana i jeszcze z kotem - Od drugiej strony łazika też skrzypnęły drzwi i zaraz po hali poniósł się stukot obcasów. - Przydałaby się jakaś muza - saper objęła dziewczynę ramieniem w pasie, dając się prowadzić do celu. Kątem oka obserwowała radość na jej twarzy i sama również czuła się szczęśliwa - Tak na sucho chujowo się cokolwiek myje - rzuciła niby bez podtekstu, utrzymując kamienną minę.
- Da się tu skołować boomboxa, albo odpalić z którejś fury? - łapą wskazała na rząd maszyn.

- Tak, w naszej jest kaseciak. Ale tam są głównie szanty. Red jest znad Wielkich Jezior to wiesz, łowienie ryb, łódki, żaglówki i takie tam. No i szanty. - Wilma wzięła swoją dziewczynę pod łokieć i obie ruszyły w tą samą stronę co przyszły. Tylko zamiast do wyjścia skierowały się do jakiegoś korytarzyka w którym była seria drzwi zamykanych na mechaniczny zamek szyfrowy. Wilson podeszła do jednych, wbiła kod i po otwarciu okazało się, że to kącik rzeczy do mycia i sprzątania.

- O. Jest odkurzacz. Dobrze. - rudowłosa ucieszyła się biorąc go i wystawiając na korytarz. Po czym zaczęła napełniać wiadro wodą a potem kolejne, szykować gąbki, szmaty i resztę szpeja do mycia fury.

- Hmm… A ty to zamierzasz myć furę w tej kiecce? - zapytała gdy zorientowała się, że krótka czerwona i wysokie obcasy to tak raczej nie jest standardowy strój do mycia fury. Zanim Lamia odpowiedziała twarz rudzielca zmieniła się.

- Hej Smok! - zawołała wychodząc na korytarz. Gdy Lamia odwróciła się ujrzała postawnego mężczyznę w wojskowym drelichu o wyglądzie i wieku jakiegoś dobrego wujka. Z brzuch pasowałby mu do roli świętego Mikołaja. On usłyszał rudą i odwrócił się aby spojrzeć w głąb korytarza.

- O, Wilma. Wróciłaś? A kim jest twoja piękna koleżanka? - zatrzymał się a nawet podszedł do nich te parę kroków aby się przywitać. Wydawał się być przyjaźnie nastawiony a na kołnierzyku drelicha Lamia dostrzegła dwie belki oznaczające stopień kapitana.

- Tak, wróciłam. I wtedy i teraz. Dzięki wielkie za tą fuchę Smok. I poznaj Lamię Mazzi. Starsza sierżant w stanie spoczynku. To ta moja kumpela co się wtedy odezwała przez radio no i do niej pojechałam. A teraz moja dziewczyna. - Wilson pogodnie przedstawiła swoją ślicznotkę w czerwieni swojemu dowódcy. I dało się wyczuć, że promieniuje dumą mogąc się pochwalić takimi wieściami.

- O! To działo się u ciebie przez te parę dni, nie próżnowałaś! - Smok roześmiał się wesoło przeczesując sylwetkę w czerwieni pośpiesznym spojrzeniem. - Miło mi cię poznać Lamia. Jestem Leo ale wszyscy mi mówią Smok. - przedstawił się jej wyciągając dłoń na powitanie.

Wyglądał dokładnie jak TEN wujek który na weselu chlapnie o jednego za dużo, a potem organizuje wężyka i składa po cztery razy te same życzenia, dodatkowo chcąc tańczyć z każdą panną na zabawie. Z drugiej strony był kapitanem, a z trzeciej po ich Chudym też by się nie powiedziało że może być niebezpieczny, a był. Wielki Bękart jedynym mięśniem który ćwiczył był mózg i dorównywał gabarytom jego bebechowi. Tutaj, w przypadku nowego dowódcy Gwiazdki, mogło być podobnie.
- Słyszałam właśnie, że tu grasuje jeden Spartiata. Do tego Smok... dobrze, ze nie jestem dziewicą bo bym się musiała zacząć obawiać, czy nie skończę w garze - saper odpaliła protokół "dobre wrażenie", uśmiechając się czarująco ponad wszelkie normy. Z cichym śmiechem poprawiła włosy, odgarniając je za plecy przez co uwydatniły się jej przednie atuty. Z ogniem w oczach zrobiła krok do przodu, łapiąc kapitana (kolejnego) w pułapkę spojrzeń.
- Jestem Lamia, kiedyś wołali mnie Rybka, teraz Księżniczka. Mów jak ci wygodnie - uścisnęła jego dłoń, potrząsając ją i zaraz nakryła drugą dłonią. Stała tak chwilę, nim nie cmoknęła, zwalniając uścisk. Zamiast tego rozłożyła ramiona, wpadając na faceta i obejmując za szyję.
- Dziękuję... że mi moją Gwiazdkę przypilnowałeś - wyszeptała, całując go w policzek. Zaraz też mocno go przytuliła - Dzięki, naprawdę jesteś w porządku. A ja mam u ciebie dług. Nawet nie masz pojęcia jak mi tydzień zrobiłeś...

- Jasne. Nie ma sprawy. - odparł z uśmiechem poklepując ją po plecach. Po czym puścił i znów przyjrzał się i jej i Wilson.

- Naprawdę miło mi cię poznać Lamia. Też widzę masz klasyczne imię. I miło mi, że ktoś jeszcze kojarzy sławnego Leonidasa. - powiedział dając znać, że docenia to, że ktoś potrafi właściwie skojarzyć pokrewieństwo jego imienia.

- A w ogóle co tu robicie dziewczyny? - zapytał spoglądając na otwarty składzik, wystawiony odkurzacz i przygotowane wiadra i resztę sprzętu czyszczącego.

- No jak już jesteśmy to chciałyśmy Gryga wypucować. A Rybka zgodziła się pomóc. Bo Red to pewnie wróci wieczorem a rano to już pewnie nie będzie czasu. A właśnie jak jutro zaczynamy? - Wilson wskazała na kierunek z jakiego obie przyszły. I chwilę rozmawiali o służbowych sprawach. Zbiórka miała być na 8 rano. Wyjazd na 9 rano. Chyba, że się coś opóźni ale na tą chwilę to było nie do przewidzenia.

Saper skorzystała z zajęcia reszty rozmową i z bluzy Wilson wyjęła flaszkę, chowając ją za plecami i jak gdyby nigdy nic przeszła obok Smoka, wsadzając mu ją w kieszeń i całując w policzek.
- Spokojnie, odstawimy ją z Kociaczkiem na czas i w jednym kawałku - obiecała, sunąc dalej po wiadra - Dobrze że Tygrysek w robocie, bo z tym "jednym kawałkiem" by mogło być różnie… a w ogóle Smoku masz może jakąś kasetę z czymś innym niż "Morskie Opowieści"? Chwilowo udostępnić sprzęt o znaczeniu strategicznym. Kijowo się świechta furę bez muzyki, ale nasz poziom desperacji jeszcze nie osiągnął poziomu szantów. - powachlowała rzęsami z uśmiechem.

- Zajrzyjcie do grajdoła. Pewnie coś mają. - powiedział wyjmując podarowaną butelkę z kieszeni i oglądając ją. Pokiwał i pokręcił głową z uznaniem więc chyba Wilma miała nosa co może mu się spodobać.

- Mam nadzieję, że to nie jest łapówka? - zapytał unosząc brew w parodii podejrzliwego grymasu.

- No coś ty Smoku! To prezent. Wdzięczności. Że jesteś taki kochany i w ogóle. - specjalista o miedzianych sprężynkach na głowie spiętych teraz w koński ogon zrobiła minę jakby nie było tu mowy o czymś tak nieprzyzwoitym jak łapówka.

- No dobrze. Przyda się coś do dezynfekcji gardła w jesienne wieczory. - powiedział uśmiechając się i wsadzając ponownie butelkę do swojej kieszeni. Po rozstaniu z kapitanem zmotoryzowanej mechaniki Wilson posłuchała jego rady i zaprowadziła swoją partnerkę gdzieś dalej wzdłuż ścian. Tam było coś na kształt stróżówki czy innej kanciapy z dużymi, przeszklonymi panelami i widokiem na resztę magazynu. Chociaż najbliżej stojące ciężarówki dość mocno zasłaniały tą resztę magazynu. Tu Wilma czuła się jak u siebie i przejrzała pudełko z kasetami i CD-kami. Ale w końcu przekazała je Lamii aby wybrała coś dla nich obu. A wybór był faktycznie większy niż country czy szanty jakie lubił Red.

Karton wylądował na ziemi, poszczególne kasety zostały dokładnie obrócone w niecierpliwych dłoniach, a Mazzi nie mogła się zdecydować. Był i punk rock i metal, jakiś pop i techno. Wreszcie dorwała kasetę na której ktoś wykaligrafował gotycką czcionką dwie nakładające się na siebie litery "M".
- Bierzemy tą - zawyrokowała, chowając znalezisko do stanika, a cały karton oddając Willy. - Pomóc ci z wiadrami albo odkurzaczem? Macie tu przedłużacz?

- Weź odkurzacz. Przy ścianie jest wtyczka to powinno sięgnąć. A ja wezmę wiadra. - specjalistka sprawnie podzieliła zadania. I wśród stukotu szpilek o brudny beton wróciły do Gryfa 1. Wilson pokazała gdzie jest owo gniazdko i mogły zacząć czyścić tą wojskową terenówkę.

Sprzęt został podłączony, wiadra stanęły obok przedniej lewej opony lecz zamiast brać się za szorowanie Lamia wlazła do szoferki grzebiąc tam zapamiętale póki z głośników nie popłynęły pierwsze takty muzyki. Słysząc je bękarcica zarechotała wybitnie wesoło, robiąc głośniej i gładko wyskoczyła na podłogę. Stanęła w lekkim rozkroku przed Wilson, pochylając brodę.
- Szkoda mi tej kiecki - mruknęła niskim głosem, sięgając w dół aż chwyciła za czerwoną krawędź materiału i pociągnęła do góry. Sukienka bez oporów dała się zdjąć i równie prędko poleciała na fotel kierowcy, zaś saper zaplatając nogi ruszyła przed siebie, aż doszła do rudzielca. Wyjęła jej z dłoni mokrą gąbkę.
- Ja to zrobię - domruczała.

- Myślę, że powinni cię zatrudnić jako zawodową myjkę. - zaśmiała się Wilma obserwując z uśmiechem fascynacji na twarzy jak jej czarnowłosa dziewczyna się rozbiera i wygina. Jak wymownie moczy gąbkę aż piana przeciekała pomiędzy palcami i ściekała na resztę ciała. Albo jak półnaga czarnulka zasuwała tą gąbką po szybach, reflektorach i karoserii wojskowego wozu. Wilson nie mogła oderwać wzroku i w końcu podeszła do Lamii przyciskając ją biodrami do maski terenówki. Stanęła tuż za nią nachylając się tak, że właściwie przycisnęła ją do tej maski. A Mazzi mogła poczuć na plecach guziki i przód jej munduru.

- Tu ci coś chyba jeszcze zostało. - mruknęła jej do ucha całując je zaraz potem i łapiąc dłonią za jej nadgarstek jakby chciała skierować ją na właściwe miejsce. Zaś drugą dłoń wsunęła w jej dekolt rozpłaszczony na masce wozu.

- Taaak? - udała zdziwioną, oddając kontrolę drugiej bękarcicy. Jedynie przekrzywiła kark aby móc pocierać policzkiem o jej policzek. Zaśmiała się kosmato gdy badanie jej zderzaków zaczęło się na dobre. O tak, nie bycie w jednostce specjalnej miało masę plusów. Choćby takich, że nikt nie krzywił się na widok cywili i nie zasłaniał tajnym przez poufne.
- Masz tu kamery? - zapytała nagle i parsknęła - U Tygryska w poczekalni jedna była to po poprzednim rodzinnym widzeniu poszedł przez to na dywanik do pułkownika.

- A tak, coś mi się obiło o uszy. - ruda głowa przyklejona do czarnej pocałowała ją w ucho i policzek ale jednak rozejrzała się dookoła. - Mam nadzieję, że od zeszłego tygodnia nikt nie wpadł na tak genialny pomysł aby montować tu kamery. - przyznała ubawiona takim pomysłem. Dalej jednak przypierała swoją czarnulkę do maski.

- Wiesz co? Chodź zobaczymy czy nie trzeba odkurzyć tylnej kanapy. - szepnęła jej do ucha kuszącym tonem i złapała za dłoń ciągnąc wzdłuż burty do tylnych drzwi wozu. Otworzyła je i dała Lamii znać aby wpakowała się pierwsza.

Ta wleciała do środka ekspresowym szczupakiem, zupełnie jakby się ładowała do okopu pod ostrzałem. Mokra skóra gładko przejechała po tapicerce przy akompaniamencie kosmatego śmiechu.
- Fire in the hole! - zawołała, przekręcając się na bok i wychyliła na tyle, by pociągnąć rudą za przód munduru prosto do siebie i na siebie. Rzeczywiście miały tu ogień, na szczęście znały też idealny sposób na poradzenie sobie z nim.
- Jak za starych czasów, co? - dosapała z nieprzytomnym wzrokiem wbitym w drugą bękarcice.

- O tak, a żebyś wiedziała! - odsapnęła kobieta w mundurze ładując się na półnagą, mokrą towarzyszkę. Znalazła się na niej i chciwie wpiła się w jej usta. Ta czuła jej gwałtowność smaku i emocji. Wilson na chwilę oderwała się od całowania aby rozejrzeć się jeszcze ponad szybami. Ale chyba było czysto bo wróciła do swojej partnerki sycąc dłonie jej piersiami. A, że stanik jej w tym przeszkadzał to szybko poszedł precz. I usta drugiej bękarcicy zaczęły wspólną z dłońmi wędrówkę dotyku i smaku po tych dwóch, jędrnych wypukłościach z przodu zwolnionej od służby saper.

Wystarczyło tak niewiele, sama obecność Wilson, aby u saper wywołać wrażenie poruszania na ciężkiej bani po dobrze znanym terenie. Niby doskonale wiedziała gdzie postawić stopę, albo położyć dłoń by wyszło dobrze, jednak im bardziej o tym myślała, tym więcej detali uciekało jej z głowy. Zostawało zamknąć oczy i zdać się na instynkt - jemu dać się prowadzić, szczególnie gdy ciało wiedziało lepiej od umysłu co robić i kiedy. Smak i zapach rudzielca, jednocześnie tak bliskie i obce, jego ciepło. Dotyk oraz pieszczoty serwowane dokładnie tam, gdzie Mazzi lubiła najbardziej. Tu nie trzeba było słów, czy wskazówek. Tamta ją znała, lepiej niż ona sama... przerażające jeśli się na tym skupić. Więc saper nie robiła tego, dajac dojść do głosu kotłującym się pod skórą emocjom. Na wyścigi zdzierała mundur z kochanki, odrzucając niepotrzebne elementy gdzieś w bok aż w pewnej chwili chwyciła ją za barki, przetaczając na kanapę, a sama wylądowała na niej i role się zamieniły.

Jak czarnowłosa bękarcica wzięła się za bary z rudą to ta właśnie kombinowała jak tu dobrać się do jej majtek. Więc nagła zamiana ról mocno ją zaskoczyły. A Lamii było znacznie trudniej rozdziać ją z mundurowych spodni i koszuli. Te wszystkie guziki, rozporki i pasy zdawały się wszystko jak na złość utrudniać. Ale to Wilson zaległa na plecach wzdłuż tylnej kanapy wozu. Dłońmi wodziła po jej plecach, głowie i włosach jęcząc i mrucząc coś niezrozumiale. A gdy tylko trafiła okazja znów wpiła się w usta swojej dziewczyny zaś dłońmi w jej piersi. Spijała chciwie tą gorączkę miłosną a i sama nie broniła się przed podobnymi manewrami Mazzi. Jej młode i jędrne ciało było gorące a zdradzało jeszcze bardziej zachęcające do zabawy objawy podniecenia.
- Dawaj co tam masz! I filuj czy ktoś tu nie lezie. - klepnęła ją w wypięte pośladki dając znać, że czas na 69 i pokrewne zabawy.

- Isaac poza jednostką, będzie spokój - sierżant wysapała ze szczery wyszczerzem. Pamiętała... ten tekst. I to, że po gangersku usposobiony kumpel lubił wpadać akurat kiedy brały prysznic, albo tak przypadkiem się ładował do kantorka Chudego. Czystym przypadkiem. Choćby przez okno.
- Patrzcie ją, awans dostała i od razu w piórka obrosła - prychnęła, szarpiąc za rozpięte spodnie i ściągając je w dół - Zaraz się ich pozbędziemy, bez obaw.

Rozłożona wzdłuż tylnego siedzenia specjalistka od elektroniki pomimo podniecenia prychnęła z rozbawienia dwukrotnie. Raz gdy przyjaciółka wspomniała ich kumpla z tendencją do wpadania w tarapaty i pojawiania się na waleta gdy akurat były zajęte sobą a drugi raz na ten komentarz o awansie. Zwłaszcza jak był połączony z wysiłkami aby ściągnąć z niej wojskowe spodnie razem z bielizną. W końcu w tej ciasnocie udało się tak połowicznie ale do kontynuowania zabawy wystarczyło.

Gdy się wreszcie mogły do siebie dostać bez przeszkód, nawet do tych najintymniejszych miejsc mogły się zabawić na całego. Był to szalony, złodziejski numerek gdzie co jakiś czas którejś z nich zdawało się, że ktoś nadchodzi. I czasem rzeczywiście jakiś mundurowy mijał Gryfa 1 ale jak sie padło na rozłożoną na siedzeniu koleżankę to chyba nikt ich nie dostrzegł. Wreszcie siląc się na stłumienie swoich odgłosów żądz na ile się dało obie sprawiły sobie satysfakcję. I z uczuciem błogiego spełnienia zaległy obok siebie na tylnej kanapie wozu. Jeszcze ciała stygły, gorączka dopiero zaczynała z nich uchodzić gdy Lamia mogła zalec trochę na a trochę obok swojej rozchłestanej dziewczyny.

- O tak Rybka, tego mi właśnie brakowało jak ciebie zabrakło. Dobrze, że już żeśmy się odnalazły. - powiedziała czule patrząc w bladą twarz okoloną czarnymi włosami i przeczesując swoją dłonią te czarne włosy. A na koniec pocałowała ją delikatnie w usta.

- Tylko tego? - Mazzi wydęła usta udając że się focha - A już myślałam że to moja nietuzinkowa osobowość tak cię urzekła, w pakiecie z wielkim sercem, wysoką empatią, wysublimowanym poczuciem humoru... a tu tylko o to chodzi - przewróciła oczami, wzdychając tak ciężko, jakby jej ktoś stado smętnych bassetów na ramiona położył. Pozycji jednak zmieniać nie zamierzała. Nadal leżała przy Willy, trochę ją obejmując, a trochę gładząc dłonią po widocznym spomiędzy fałd munduru ciele.

- Dobrze że chociaż to tak miło wspominasz - popatrzyła jej wymownie w oczy - No ale nadal będę obstawiać że wyrwałam cię na swój intelekt.

- Naturalnie, że tak, masz całkowitą rację. - powiedziała rozbawiona ruda przyjmując uroczysty ton i całując jeszcze raz te ponętne usta czarnulki. - I z tą osobowością, sercem i całą resztą także. Nie ma drugiej takiej jak ty. - objęła ją i przytuliła do swoich nagich ramion i piersi jakby chciała ją zatrzymać przy sobie i na sobie jak najmocniej i jak najdłużej. Gdzie ciepło z żywego, rozgrzanego ciała płynnie przepływało z jednego do drugiego.

- Przez wrodzoną skromność nie zaprzeczę - czarnowłosa oddała pocałunek, promieniując ciepłym, serdecznym uśmiechem. Odgarnęła rdzawy lok przyklejony do lekko piegowatej twarzy i przystawiła czoło do drugiego czoła.
- Ale muszę spytać... jakim cudem nie wzięłyśmy starego w okrążenie we dwie gdzieś na przepustce? - westchnęła, a potem niechętnie zaczęła proces wstawania, przy okazji pomagając żołnierce - Chodź kochanie, skończmy z furą i szurajmy dalej w miasto. Dużo dziś do ogarnięcia, a czas niestety nie chce być, skurwysyn, taki miły i się zrobić gumowym - parsknęła, na odchodne ściskając ją mocno za pierś.

- Oj Stary to Stary. Raczej z tych niedostępnych. To tobie jakoś się go udało dorwać tu czy tam ale raczej nie było to coś czym by warto było się obnosić czy tobie czy jemu. - specjalistka wstała z siedzenia i zaczęła ogarniać chaos ubrań jaki miała na sobie. Poprawić biustonosz na właściwym miejscu, potem podkoszulkę i tak dalej. Jak już się mniej więcej chociaż uporała to wysiadła z fury aby jeszcze zrobić porządek ze spodniami, dopiąć je i jak jeszcze wsadziła koszulę jak należy i zapięła pas główny to była w takim stanie w jakim wsiadała aby się zająć swoją dziewczyną.

- No tak, trochę zamarudziłyśmy. Trzeba się teraz streszczać zaraz pora obiadowa będzie. - oznajmiła zerkając na swój zegarek i poszła podłączyć kabel odkurzacza do gniazdka. Jak wróciła dała znać, że czas teraz aby jej mechaniczna Rybka zaznała nieco ciepła i czułości.

Saper rozłożyła płetwy w geście "cóż mogę zrobić?" i sama poprawiła bieliznę, zanim nie postukała obcasami pod pozycję okupowaną przez wiadro gąbka też się znalazła, a do niej samej doszło że jednak lanie się wodą i latanie w samej bieliźnie o tej porze roku do najrozsądniejszych pomysłów nie należy. Grała jednak dalej w ich wspólną grę, rzucając myjkę do wiadra.
- Willy... - zaczęła, schylając się nad wiadrem i uśmiechnęła się głupkowato, gdyż w głowie pojawiła się wizja jednego upierdliwego sani, który od razu rzuciłby tekstem o mydle pod prysznicem. Na szczęście Doniego tu nie było. Albo i na nieszczęście.

- Myślisz że to przesada i się wydurniamy? Że ja się wydurniam? - spytała, wyciskając wodę z płynem z powrotem do pojemnika - Ze Stevem. Ten zegarek to nie jakiś tam zegarek, ale gambel który dają wyższym oficerom u niego w jednostce, zasłużonym w bitwie i takie tam, dla przyjaciół Posterunku. Z dedykacją, pierdołami, radiem. On strasznie na niego ponoć chorował, tak Karen mówiła, a przez jakieś durne niedopatrzenie nie dostał jeszcze... właściciel sklepu trochę marudził, jednak dla niego... - skrzywiła się, podchodząc do pozostawionych przy furze rzeczy. Wyjęła dwa fajki, podpaliła je automatycznym ruchem.
- Albo ten pieprzony remont - prychnęła dymem do góry, podając papierosa rudej na wargę - Dostanie w pokoju widok na kalifornijski zachód słońca, po to te durne farby. Pomyślałam, że będzie mu miło, zresztą słyszałaś. Pieprzony surfer. - wzruszyła ramionami, zabierając się za domywanie resztek błota z przedniej szyby - Powiedz jak się wydurniam.

- Jakby to był jakiś przypadkowy leszcz albo lovelas na jeden numerek to tak. Można by powiedzieć, że się wydurniasz. - zaśmiała się cicho rudowłosa specjalistka wyłączając na chwilę odkurzacz aby wytrzepać chodniczki. A potem zdjąć i to samo zrobić z pokrowcami na siedzenia.

- No ale dla swojego faceta… Dla naszego… No to ja tu nie widzę nic do wydurniania. Towar pierwsza klasa wyrwałaś! Kapitan! Gdzie tu na nas kiedyś jakiś kapitan zwrócił uwagę na tyle aby coś tam było między nami tak jak teraz? No nie. A o specjalsach to już w ogóle nie wiem czy kiedyś, żeśmy stały obok takich. A tu zobacz no wita nas, wpisał nas na listę gości, nie wstydzi się przed kolegami, chce nas zabrać na weekend tam gdzie do tej pory sam jeździł pewnie nie sam. No to jak dla mnie to się nam układa w całkiem niezły początek czegoś pięknego. W rodzinę. Jakiej ani ty ani ja nigdy nie miałyśmy. No poza bękartami no ale to jednak nie to samo co prawdziwa rodzina. - Wilma przedstawiła jak to widzi sprawę na to o co pytała ją Lamia. Potem jeszcze to potwierdziła kiwnięciem głowy.

-Teraz też nie stoimy koło nich - Mazzi mruknęła przy temacie specjalsów - Zwykle pod nimi leżymy, albo na nich. Siedzimy, klęczymy... cholera, widzisz? - parsknęła, ale wydawała się spokojniejsza. Mądrego to i dobrze posłuchać. Kończyła myć łazika z zewnątrz, trawiąc słowa rudej. Faktycznie, ani się ich Tygrysek nie wstydził, ani po kątach nie chował, a przecież nie dało się ich nazwać normalnymi.
- Z kooperacji w rodzinie nie miałam kursów - wymamrotała wreszcie, odkładając gąbkę - Po prostu chcę żebyście wszyscy byli szczęśliwi. Ze sobą nawzajem, ze mną. Wystarczająco wiele syfu się za nami ciągnie, aby jeszcze dokładać nowego. Lepsza jest przeciwwaga i - zacięła się, wydychając powoli powietrze.
- A co z tobą, Willy... wolisz coś z flamingami czy... - znów się zacięła, zgrzytając zębami. Nie pamiętała, za cholerę nie pamiętała co tamta lubi, więc palnęła - Palmiarnie jak u nas na przepustkach?

- Ja lubię las. I jeziora. Nie takie syfiaste ale takie jak kiedyś były. Las i jeziora. By się można było wylegiwać na czystej plaży, smarować olejkiem kogoś obok i się pluskać w czystej wodzie albo i popływać. Takie coś lubię. - rzuciła wesoło i na luzaku wyrzucając jakieś śmieci do pustego wiadra nim znów włączyła odkurzacz. Jak się uporała z tylnym siedzeniem zabrała się za przednie.

- Myślę, że i dla was trzeba by zrobić pokoje. Dla ciebie i Eve. To by każdy z nas miał swój. Jak Karen naprawdę ma mieszkać z nami to można by jej oddać tą sypialnię co teraz w niej sypiamy. Znaczy pewnie trzeba by pogadać z naszą blondi bo ona tam najdłuższy staż ma to najlepiej się orientuje. - podzieliła się z czarnowłosą swoimi przemyśleniami na temat tego urządzania wspólnego gniazdka dla ich mało standardowej rodziny.

- Przyznam ci się, że tej Eve to nie mogę rozgryźć. - powiedziała wzdychając gdy skończyła oporządzać miejsce kierowcy i przeszła na drugą stronę aby zrobić to samo z pasażerem. Skrzywiła się gdy odkryła jakieś bliżej niezidentyfikowane papierki po czymś ale wyrzuciła je do wiadra jakie robiło za tymczasowy śmietnik po czym wróciła do tematu.

- No z tobą to wiadomo. Stara miłość nie rdzewieje i takie tam. Steve wygląda jak aktor, zachowuje się jak rycerz no a ma skille specjalsa. Jaka by na niego nie poleciała?! - zaczęła wymieniać poszczególnych członków ich rodziny. Roześmiała się gdy wspomniała o Mayersie widocznie mając o nim zbliżone zdanie co druga bękarcica.

- No ale z Eve nie wiem. Wtedy jak mnie w niedzielę zaczepiła no to myślałam, że coś ściemnia. Że udaje aby mnie nabrać czy co. Dalej zastanawiam się czy ona tak na poważnie. I czy sama wie na co się pisze. W końcu dziewczyn macie mnóstwo dookoła. Każda jest na wasze skinienie. Wiedziała, że coś nas łączyło i pewnie łączy. A przez te parę dni była raczej w porządku. Przynajmniej tak wobec mnie i przy mnie. Jak gdzieś na boku mnie obgadywała to o tym nie wiem. No i widać, że jest przede wszystkim w tobie zabujana tak jak ty w Krótkim. Więc sama nie wiem co z tą naszą blondi jest i będzie. - Wilson rozmyślała na głos na temat tej trzeciej jakiej z nimi teraz nie było. Trochę tak jakby obawiała się motywów albo postepowania pani fotograf. Ale jakoś przez te parę dni co spędziły razem nie znalazła nic aby się do niej przyczepić.

- Tak... zależy jej. Bardzo - saper przyznała, wzdrygając się i wmawiając sobie że to od zimna. Omiotła spojrzeniem karoserię, ale wyglądała już na czystą. Z ulgą otrzepała ręce z wody i ubrała z powrotem kieckę, odwlekając moment odpowiedzi. Sama nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć. Kochała ich blond słoneczko, tak jak kochała Steve'a i za oboje dałaby się pokroić albo skoczyłaby w ogień, gdyby trzeba było. Co jednak siedziało dokładnie pod kopułką fotograf... tu ciężko było stwierdzić jednoznacznie.
- Mnie też zależy. Bardzo - dodała, strzepując jakieś paprochy z przodu kiecki. Znów zrobiło się jej ciężko, kiedy patrzyła na Wilson. Jej Willy, bo należała do niej. Tak jak Lamia należała do Willy... tylko przez amnezję totalnie się popierdoliło.
- Moje nogi rozkładają się szeroko, pomieszczę waszą trójkę. Tutaj też - puknęła się w lewą stronę klatki piersiowej, podchodząc do dziewczyny - Nie sądzę aby Ev coś knuła, to dobra foczka. Szczera, oddana, entuzjastyczna... dla nich obojga trzymałam się w pionie. Teraz trzymam się dla waszej trójki, potrójny powód żeby żyć zamiast się zaćpać albo sobie palnąć w łeb. No głupio by było - wzruszyła krótko ramionami, kończąc ruch objęciem kibici w wojskowej koszulce - Jakoś to ułożymy, ale chcę żebyś wiedziała jedno. Ty i ja jesteśmy i już zawsze będziemy nierozłączne. Gdzie ty tam i ja, choćby się paliło i waliło. Bedzie dobrze - pocałowała ją krótko, jakby stawiała kropkę na końcu zdania.


Jak rudowłosa kierowca w mundurze zahamowała przed garażem starego magazynu to jeszcze było widno. Chociaż niebo się zachmurzyło. Tak jednak było odkąd wyjechały z koszar po wschodniej stronie Sioux Falls. Było niezbyt przyjemnie, zwłaszcza Lamii co była ubrana znacznie lżej niż mundurowa bękarcia. W powietrzu czuło się jesienną wilgoć. Chociaż przez moment gdy pucowały się i z Gryfem 1 w Hormodon Park to było całkiem słonecznie. Ale znów zbierało się teraz na typowo jesienną aurę.

- Mam nadzieję, że Oli jeszcze jest i nam pomoże to wtargać na górę. Albo chociaż do garażu. - rzekła rudowłosa zamykając ich vana. Rzeczywiście z drugą połowę dnia to im zeszło na jeżdżeniu po mieście od bazarów po sklepy i z powrotem. O ile większość rzeczy albo na miejscu pomogli im zapakować na vana albo same dały radę z tymi lżejszymi to teraz rzeczywiście jakby zostały tylko we trójkę to mogły się nieźle napocić przy wnoszeniu tego na piętro. Zwłaszcza, że schody do łagodnych nie należało a potem pod kątem prostym trzeba było się gimnastykować aby przesunąć wszystko przez wzmocnione drzwi. Jak się okazało na górze zastały swoją blondyneczkę oraz serwisanta z domu weterana i jego kolegę.

- Dobrze, że jesteście! Chodźcie zobaczyć jak wyszło. - Eve ucieszyła się z ich powrotu i z miejsca zaprowadziła je do sektora gdzie do niedawna było jej studio no i graciarnia innych pomieszczeń. A teraz trwały prace aby przysposobić je na lokale mieszkalne.

- Cześć. - Oli przywitał się z obiema bękarcicami stojąc na środku pokoju. Rzeczywiści wyglądał jak w trakcie remontu. A i technik przejął pałeczkę i zaczął oprowadzać gospodynię po nowym lokalu. Pokazał ten wyłom jaki wczoraj zrobili pancury walcząc o przestrzeń. Teraz była to gładka ściana chociaż widać było jeszcze “szef” w postaci świeżego tynku. Mężczyzna mówił, że to powinno postać w spokoju chociaż dobę tak na wypadek jakby o malowanie chodziło. No to jak to by chciały no to tak najprędzej jutro w południe. Jak się zamaluje to powinno to zniknąć.

No i kolejne szwy widać było w ścianach i suficie. Tam gdzie obaj elektrycy położyli nowe kable. A w nich więcej nowych wtyczek i kontaktów. Oli chętnie oprowadzał po nich i znów mówił, że teraz ta szpachla i tak dalej nie wygląda zbyt ładnie. No ale właśnie jak się położy nową farbę będzie cacy. Przeprowadził też próbne pstrykanie kontaktem no i światło działało jak należy. Sprawdził też każdy z kontaktów podłączając swoją wiertarkę i ta też działała jak trzeba. Teraz już właściwie skończyli swoją robotę i razem z Eve sprzątali pokój z tego kurzu i pyłu.

- Ale tu Eve mówiła, że wy chcecie tak robić też inne pokoje? - technik zagadną Lamię a zakurzona blondynka potwierdziła jego i swoje słowa.

- To trzeba by też nową elektrykę położyć. I kable. Tutaj kiedyś było wszystko jak trzeba no ale od lat tego nikt nie używał. I jakiś generator by wam się przydał. Albo elektrownia wiatrowa. Bo o fotowoltaikę to ciężko teraz. Bo teraz macie wszystko podpięte na akumulatory jak prawie wszyscy. No można i tak. Ale póki miasto nie położy nowej sieci a na to się nie zanosi a ktoś ma większe źródła wydatkowania energii bo Eve coś mi mówiła, że jakieś studio filmowe chcecie otwierać? No to pewnie światła dużo no to i prądu też. No tak na samych akumulatorach to może być wam ciężko. Bo do tej pory jak Eve tu sama mieszkała no to jej wystarczało to co jest. Ale jak ma być was więcej i to na stałe no to radze wam coś pomyśleć z tym prądem. - poradził im przyjaznym tonem dając swoją ekspertyzę pod kątem zapotrzebowania i wydatkowania energii w tym pomieszczeniu. Miał rację z tymi akumulatorami, teraz i tu i w całym mieście wszyscy ich używali. A jak mieli rozwijać i działalność mieszkaniową i filmową to koszt energetyczny zapowiadał się większy niż na jedną blondynkę jaka mieszkała tu wcześniej.

Mazzi chodziła za technikiem, zaglądała, oglądała i kiwała głową. Wyglądało, o dziwo, bardzo dobrze. Widać chłopaki przyłożyli się do roboty, a nie robili na odpierdol jak u obcego - to spostrzeżenie rozczuliło ją, bo w sumie nie znali się długo, ale Olivier żywił do kobiet ciepłe uczucia, skoro naprawdę przyłożył się do roboty. Mówił też z sensem, jeśli chodzi o zużycie prądu. Na razie jeszcze jechali na miejskim standardzie, ale do czasu.

- Tak, jeszcze co najmniej dwa chociaż o połowę mniejsze i już bez wyburzanej ściany - powiedziała odnośnie dalszego zapotrzebowania na sprawne dłonie elektryków i w przypływie radości wyściskała obu robotników, zaczynając od kumpla Oliego i na Olim kończąc. - Jesteście genialni, wygląda dobrze. Ba! Nawet lepiej niż dobrze. Dzięki chłopaki - rzuciła w nich szerokim uśmiechem i nadawała dalej - Ta elektrownia wiatrowa wydaje się dobrym rozwiązaniem, zakręcimy się za tym… a teraz, jak jeszcze jesteście, dacie się brzydko wykorzystać i pomóc z przeniesieniem gratów z vana? Dla takich byczków to jak splunąć a my we trzy baby się zasapiemy zanim w ogóle wyjmiemy pierwsze dechy z fury. W międzyczasie dziewczyny wam przygotują obiad, a ja pomogę z noszeniem. Jeśli zechcecie poratować damy w opresji - powachlowała rzęsami.

- Jasne, nie ma sprawy. A za obiad dzięki ale nażarliśmy się. Eve nam coś przywiozła. A co trzeba z tym noszeniem? - Oli dał się uściskać i uśmiechnął się skromnie. Jego kolega był nieco zaskoczony tą wylewnością kobiety w czerwieni i szpilkach ale też wziął to za dobrą monetę. A potem zeszli na dół i na zewnątrz aby zobaczyć co jest na tej furgonetce do wniesienia. I zaczęli wnosić.

Po prawdzie to zaangażowało to całą ich piątkę. Bo nawet jak lwią część największych rzeczy wnosili obaj mężczyźni to jednak i dla kobiet znalazło sie zajęcie. A to przytrzymać drzwi, a to w pionie to co się gibało, albo powiedzieć gdzie to postawić czy wreszcie wnieść te mniejsze rzeczy. Zabrało to chyba z dobrą godzinę nim cała furgonetka została przepakowana na mieszkalne piętro ich wspólnego domu. Wszyscy się zdążyli nieźle rozgrzać przy tym noszeniu. Ale wreszcie van stał pusty a zakupy były wniesione na górę.

- Ja pierdolę... - saper westchnęła, widząc ile szpeju przetachali i wydawała się bardzo szczęśliwa że to już koniec. Gdy jeszcze nosili poszczególne elementy mebli czuła jakby zajęcie miało się nigdy nie skończyć, a oni utkną w pętli czasowej ciągle i ciągle dźwigając dechy, materace, krzesła i szafki. ale na szczęście nastąpił upragniony koniec.
- Wreszc... - zaczęła , gdy nagle coś poruszyło się w jednej z siatek i na podłogę wypadła biało-ruda kulka futra, z nastroszonym niczym szczotka do butelek ogonem. Dziewczyna posłała jej ciepły uśmiech, podnosząc zanim się zaplątał w folię, lub wleciał gdzieś w dziurę i pokaleczył łapy o rozrzucone gwoździe.
- A w ogóle to Lamia - wyciągnęła rękę do kumpla Oliego - Poznam imię przystojniaka który tak profesjonalnie zapchał mi dziurę?

- Rusty. - przedstawił się uśmiechając się nieco z zadowolenia a nieco z zakłopotania na takie zainteresowanie i życzliwość swoja osobą. Wydawał się młodszy od Oliego, gdzieś u progu dorosłości. Akurat by być w wieku poborowym.

- A tu jesteś mały zbóju! Gdzie się podziewałeś cały dzień co? - Wilma przydybała swojego samca Alfa. On jednak łaskawie dał się jej oglądać i głaskać przez chwilę nim zaczął się wyrywać. Więc go położyły na podłogę a ten zaczął węszyć i sprawdzać co nowego się wydarzyło jak go nie było.

- Dobra to my będziemy się zbierać. Jakby coś kiedyś jeszcze trzeba było no to wiecie gdzie mnie znaleźć. - Oli jako majster dał znać młodemu, że trzeba spadać. Więc obaj wrócili do remontowanego pokoju aby pozbierać swoje narzędzia i resztę szpeja. Spędzili tu w końcu cały dzień.

- Lamia jak jesteście głodne to mam coś jeszcze dla was. I kupiłam jeszcze coś na dzisiaj wieczór ale chodźcie zobaczyć czy wystarczy i może być. A w ogóle to ja muszę się wykąpać zanim dziewczyny się zaczną zjeżdżać. - Eve też skorzystała z okazji gdy na chwilę zostały same aby pogadać, ze swoimi dziewczynami już raczej pod kątem wieczoru jaki miał się niedługo zacząć.

- Wypadałoby wrzucić coś na ząb zanim zaczniemy - saper zgodziła się gładko, dając chłopakom czas i przestrzeń na pozbieranie zabawek. Skorzystała też aby oprzeć się plecami o nieruszony kawałek ściany i odpalić papierosa.
- Co o tym sądzisz? - spytała blonynki, wskazując masę pudeł, paczek desek i mebli.

- Myślę, że tutaj to już chyba same sobie poradzimy. Ale na razie nie ma co jak ma być jeszcze malowanie. - najpierw fotograf oceniła całość spokojniejszym rzutem oka gdy chłopaki sobie już poszli. Chyba pod kątem jakby miały to same targać do pokoju Steve’a. Ale na razie nie było po co jak jeszcze trzeba było pomalować ten pokój. Potem podeszła do tych szaf, materaców i palet oglądając je z bliska.

- O. I takie materace udało wam się kupić? No ładne. Chyba mam pościel co powinna pasować. I te szafy i komoda… Duże. Chyba powinno mu wystarczyć nie? Na razie to z jedną torbą przyjeżdża to na pewno. A jak trzeba będzie więcej to się znów coś kupi. Miejsca tu dużo. Jakby trzeba było to na dole są całe magazyny do wykorzystania. Ja tam prawie nie zaglądam właściwie nie pamiętam co tam tak dokładnie jest. W większości nic albo jakieś stare graty. Ale jak będziemy otwierać studio to właśnie tam myślałam. Tylko tam też trzeba by remont i porządek zrobić. - Anderson mówiła od jednej myśli do kolejnej gdy tak omawiała i obecny remont i przyszły jaki pewnie ich czekał. Aż się uśmiechnęła i uznała, że zakupy jakie zrobiły jej dziewczyny są w sam raz i Steve pewnie się i zdziwi i ucieszy.

- Na razie starczy, a potem się pomyśli co dalej... a teraz rusz się - sierżant klepnęła fotograf w tyłek, zaganiając zaraz potem kolejnym klapsem w stronę łazienki.

Czas do przybycia pozostałych dziewczyn minął im na wesołym ruchu i wyczekiwaniu, gdy ekscytację dało się wyczuć w najmniejszy ruch u trzech krzątających się po domu kobiet. Pierwsza pojawiła się Indiana, za nią przyjechały dwie kurierki z Det. Ostatnie, prawie w tym samym czasie dotarły Madi z Laną oraz Jamie i Kara. Ledwo ostatnia z nich przekroczyła próg salonu, od razu otoczyły Evelyn jakby były stadem wygłodniałych kruków. Zanim zaczęły chrzest Mazzi jeszcze zdążyła włączyć ustawione w newralgicznych punktach kamery i zanim się nie spostrzegły... były głęboko zajęte czymś zupełnie innym niż patrzenie na szklany obiektyw aparatu.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 27-09-2021, 06:52   #253
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 49 - Pożegnanie Gwiazdki

Czas: 2054.10.01; cz; ranek; 06:40
Miejsce: Sioux Falls; Dom
Warunki: jasno, ciepło, cicho, wnętrze mieszkania; na zewnątrz szarówka, pogodnie, chłodno, cicho


- Oj, nie, mamo, jeszcze 5 minut… - naga krótkowłosa blondynka zajęczała prosząco gdy wyczuła ruch obok siebie ale nie na tyle gwałtowny aby ją całkiem rozbudzić. Znów zdawała się zapadać w letarg a może i sen.

- Może jej nie budźmy? Nie oszczędzała się wczoraj. - młoda kobieta o miedzianych sprężynkach spływających z głowy popatrzyła na ten widok z uśmiechem rozczulenia i rozbawienia. Płaskie łóżko było na tyle pojemne, że mogły się pomieścić we cztery. Chociaz to już było troszkę niewygodne. Ta czwarta to była Di. Wilson wskazała Lamii, że Indianka zasnęła z przypiętą do bioder zabaweczką i ta teraz w zabawny sposób wybrzuszała kołdrę.

- A Di to widzę zwarta i gotowa i na baczność nawet jak śpi. - roześmiała się ubierająca się wojskowa. Miała już na sobie majtki i koszulkę i uznała, że na razie to wystarczy aby wyjść z sypialni. Na siku i kawę i dokończyć resztę ubierania.

Za ścianą jak miały czas na ogarnięcie się i rozmawiały półgłosem we dwie siedząc przy aneksie kuchennym. Sofa przy stole wciąż była pełna wczorajszych foczek jakie nie pomieściły się w sypialni.

- Wiesz co Rybka? Jak tak często robimy tu tak liczne przyjęcia to może tu nie tylko pokój czy dwa trzeba zrobić ale w ogóle jakiś hotel? Eve mówiła, że tu miejsca jest od cholery. - siedząc przy kawie elektronik roześmiała się cicho gdy tak z ciekawością rozglądała się po którym to już w tym tygodniu poimprezowym pobojowisku w tym rejonie.

- Cześć dziewczyny. Co się tak chichracie? - z sofy zwlokła się Madi i wyglądała dość rozczochranie o poranku. Ale ona i Lana też miały na rano więc musiały wstać i przygotować się do kolejnego dnia w pracy. Rozmawiały tak na raty gdy co chwile sztafetowo jedna z nich korzystała z toalety albo upijała łyk kawy.

- O! To nie zaspałam! O rany bałam się, że już pojechałyście beze mnie! - z sypialni w pośpiechu wyłoniła się panna Anderson. I widząc jeszcze swoje dziewczyny widocznie jej ulżyło.

- Zdążyłaś w samą porę. - uspokoiła ją rudzielec uśmiechając się do niej przyjaźnie. Fotograf odwzajemniła im to samo ale spojrzała ku łazience więc pewnie ją cisnęło. Miała szczęście, że akurat wyszła z nich masażystka z “Dragon Lady”.

- O! Nasza nowy Kosmiczny Kociak! I jak tyłeczek? - Madi zaśmiała się wyciągając dłoń ku blondynce. Ta podeszła i dała się objąć ale po szybkim całusie zmieniła masażystkę w świątyni dumania. Zrobiło się całkiem przyjacielsko i zabawnie jak wszystkie uczestniczki tego porannego śniadania dzieliło tak wiele.




Czas: 2054.10.01; cz; ranek; 07:20
Miejsce: Sioux Falls; koszary Hormodon Park; parking przed bramą
Warunki: jasno, umiarkowanie, cicho, wnętrze osobówki; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, cicho


- Przynajmniej pogoda jest ładna. To jak będziecie jechać to chyba lepiej. - Eve nie odważyła się usiąść za kierownicą furgonetki. Bo “ale ona jest taka duża!”. A Wilson nawet jak mogła bez problemu nią pojechać to nie chciała jej zostawiać pod bramą na cały tydzień. Dlatego pojechały osobówką fotograf.

- Tak, to zawsze łatwiej. Ładne słoneczko dzisiaj z rana. Dobrze będzie widać moją “Rybkę” Nawet nie wiesz Eve jak ją wczoraj z Rybką pucowałyśmy. I od środka i od zewnątrz i z góry i z dołu. - odpowiedziała rudowłosa spoglądając wesoło na Lamię. Tyle się wczoraj działo, że nawet nie bardzo miały jak się pochwalić tej trzeciej co się działo w koszarach.

- Tak? To masz tam jakąś swoją Rybkę? Tak jak Steve tą ładną porucznik co ciągle kitra pod łóżkiem i nie chce nam jej pokazać? - Eve zatrzymała wóz i zgasiła silnik na parkingu przed główną bramą jednostki. I zapytała patrząc zaciekawiona na koleżanki. Wilson roześmiała się słysząc już ten trochę sztampowy tekst o jakiejś mitycznej pani porucznik jaką gdzieś tam u siebie w koszarach miał mieć ich kapitan.

- Oj, nie, nie, tu są porządne koszary a nie jakieś podrzędne i specjalnej troski. - powiedziała jedyna z nich co była w wojskowym mundurze śmiejąc się serdecznie. Blondyna za kierownicą też się roześmiała z tego wspólnego żartu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 16-10-2021, 03:30   #254
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Tym razem, o dziwo, poranek nie przyniósł ze sobą morderczego kaca, ani równie zabójczego bólu obitych lub nadwyrężonych solidnie mięśni. Tego poranka była sierżant obudziła się wręcz w szampańskim nastroju, oraz z takimże samopoczuciem. Miękkie łóżko przyjemnie tuliło wreszcie nie wymordowane ciało, późniejsza kąpiel i śniadanie też miały o wiele sympatyczniejsze odcienie, niźli te z poniedziałku chociażby. Teraz do śniadania nie trzeba było dorzucać paru tabletek z końską dawką paracetamolu z opiatami. Wszystko szło cudnie, pięknie, idealnie praktycznie. Dom w starym magazynem tętnił powolnym życiem, dziewczyny się schodziły, a dwie bękarcice sączyły kawę przy stole w kuchni ciesząc się z ostatnich na najbliższe dni wspólnych chwil. Umiały sobie również czas przypatrywaniem kocim harcom, gdyż z dnia na dzień ich rudo-biały samiec alfa robił się coraz bezczelniejszy i bardziej pewny swej władzy na danym terenie całego mieszkania. Minęło trochę czasu nim do kuchni zwlókł się pierwszy dwunóg, a za nim kolejny. Widok tego drugiego wywołał szybkie porozumienie bez słów między saper i łącznościowcem, zaraz na stole obok talerza dla Eve wylądowało parę białych pigułek, a Mazzi zaczęła się kręcić żeby wstawić świeżą kawę.
- Nie było cię ostatnio, a wczoraj miałyśmy co innego na głowie i nie tylko - skorzystała z okazji że fotograf pokopytkowała do łazienki, a masażystka zakotwiczyła przy ławie czekając na własną porcję kofeiny. - W niedzielę w starym kinie gra RB i jego palanci, do spółki z fistami Irona. Przed koncertem chcemy wynająć Czerwony Pokój bo paru misiaków też będzie, więc sobie chcemy urządzić wspominki przed Halloween - popatrzyła na drugą czarnulkę, uśmiechając się psotnie - Łap Lanę za fraki i dawajcie, będzie jak zawsze zajebiście. Poza tym parę całkiem niezłych kuperków by się znalazło dla twojej uwagi... - parsknęła, wymownie drapiąc się po kroczu - i nie tylko twojej.

- W niedzielę? W starym kinie? Rudi i Ironi? No, no, niezły skład. I chcesz jeszcze wynająć Czerwony Pokój? No, no… Pewnie trzeba by z Olgą zagadać. Ale jak nie ma zaklepanego to chyba powinno być do wzięcia. - masażystka klapnęła na stołku na razie nie przejmując się ubieraniem. Siedziała więc w samych majtkach i czarny płyn w kubku wydawał się na nią mieć hipnotyczny wpływ. O tak wczesnej porze i zanim jeszcze kofeina zaczęła działać miała jeszcze kłopoty z prowadzeniem rozmowy.

- A tam naprawdę jest ten Czerwony Pokój? Czy to tylko takie miejskie opowieści. - Lana siedziała obok niej dla odmiany ubrana w krótką koszulkę ale to tyle co miała na sobie. Za to czerwony trop zdawał się ją ciekawić.

- Jest, byłyśmy tam z Betty ze dwa tygodnie temu - Mazzi zdjęła z półki kubek i nasypała do niego ciemnobrązowego proszku i znów łypnęła na masażystkę - I na dobrą sprawę bym miała prośbę. Kopnęłabyś się żeby zagadać? My tu mamy urwanie dupy z remontem który na mur beton musi być skończony jutro przed 14, a w weekend nas nie ma. Dopiero wieczorem w niedzielę zjedziemy ze Stevem prosto do kina. Taki tam, rodzinny wypad mamy. - wzruszyła ramionami, zalewając fusy wrzącą wodą - Willy zaraz jedzie się meldować w jednostce, Eve ma swoją robotę, a mnie czeka załatwienie żarcia dla Karen, Jamie i Kary na czas jak nas nie będzie, dla nas prowiantu - przeniosła wzrok z Madi na Lanę i z powrotem. - Coś się upoluje między skręcaniem szafek i malowaniem ścian. Pokój tygryska idzie na tapetę z początku - pokręciłą głową, wracając do stołu, a kubek wylądował na blacie przy wolnym miejscu zarezerwowanym dla Eve - I jeszcze dziś koniecznie zahaczam o ratusz oddać kwestionariusz temu porucznikowi co moją sprawę prowadzi. Urwanie dupy - skwitowała, siorbiąc własnej kawy.

- Dobra, zajedziemy tam po robocie. Bo w dzień to my też siedzimy w “Dragon Lady”. - czarnowłosa masażystka po wysłuchaniu tych bękarcich planów na dzisiaj i kolejne dni pokiwała głową. Wskazała na swoją partnerkę a ta potwierdziła jej słowa w milczeniu. Objęła dłońmi swój kubek czerpiąc od niego ciepło.

- No to się zakręcony weekend szykuje. - uśmiechnęła się Lana do swoich nowych koleżanek. Spojrzały w bok bo szczęknęły drzwi od łazienki i znów pokazała się blond fotograf już ze znacznie mniejszym ciśnieniem wymalowanym na twarzy.

- Ojej, jak dobrze. - mruknęła podchodząc do wolnego stołka przy aneksie kuchennym.

- Czegoś ci Kociaczku potrzeba? - saper spytała z troską, wychylając się aby pocałować dziewczynę w policzek i podsunąć jej kubek z kawą. - W razie czego mam jeszcze trochę tej maści od Madi… bo masażu ci chyba nie będziemy teraz proponować. - uśmiechnęła się trochę psotnie i dodała szeptem - Jestem z ciebie zajebiście dumna. Obie z Willy jesteśmy.

- Ojj Laamiaa… - fotograf podeszła do swoich dziewczyn a jak usłyszała co jej wyszeptała ta czarnowłosa to wyglądała jakby ta już robiła jej dzień. Objęła czule Lamię i popieściła palcami jej kark. Zaraz też wolną ręką przyciągnęła do siebie tą rudowłosą.

- No to jak tak to już mnie nic nie boli i w ogóle jest cudownie. - powiedziała ociekająca z radości i wzruszenia krótkowłosa blondynka. Po czym roześmiała się wesoło ku sufitowi.

- Ale było wczoraj super! Ojej! Aż nie mogę uwierzyć, że to naprawdę zrobiłyśmy! I jej! Teraz jestem prawdziwym Kosmicznym Kociakiem! Jej dziewczyny, naprawdę, strasznie wam dziękuję! To było jak drugie urodziny albo co! Nawet lepsze bo urodziny ma się co roku! - Eve zaczęła mówić niby do swoich dziewczyn ale tak szybko ją poniósł entuzjazm i euforia, że zaraz zaczęła przeżywać tą wczorajszą imprezę. W tak naturalny sposób, że i Madi, i Lana też się roześmiały i zaczęły wspominać co tam się wczoraj wyrabiało. Więc tak pierwsze wrażenie o poranku było zdecydowanie pozytywne. Wyglądało na to, że wszystkie uczestniczki wczorajszej zabawy wspominają ją dzisiaj z rana bardzo miło.

- Już od dawna nim jesteś, ale teraz to oficjalne - saper przytaknęła, głaszcząc blondynę po włosach. Śmiała się razem z resztą, a wspólna radość praktycznie rozsadzała kuchnię od środka. Spijając kawę raz po raz przed oczami czarnowłosej stawały flesze z poprzedniej nocy. Cholera, było warto. Tak totalnie i bez jakichkolwiek “ale”.
- Za pierwszego Kosmicznego Kociaka - uniosła kubek kawy w toaście, śmiejąc się radośnie. Po toaście zaś zabujała wymownie brwiami.
- To co, która następna jest chętna do przejścia chrztu bojowego? - spytała patrząc po twarzach wokoło. - Tylko dajcie parę dni żeby chociaż materiał instruktażowy zmontować… no i jedną kopię przesłać Tygryskowi - puściła blondynce oko. O tak, coś czuła że ich rycerz w kevlarowej zbroi bardziej niż chętnie obejrzy podobną bajkę na dobranoc. Najlepiej w czwartek wieczorem żeby się nie mógł jeszcze bardziej doczekać powrotu do domu na weekend.

- Ta je! - dziewczyny podchwyciły toast bardzo chętnie. I przełknęły po czarnym toaście. I zrobiło się znów troszkę tak luźno i wesoło jakby zaczynały kolejną imprezę a nie miały tylko trochę wspólnego spokoju przed zaczęciem kolejnego dnia.

- No ja myślałam, że ty. Ale i Jamie to aż się pali na taką dziarę i gangbang. Wczoraj ze mną gadała o tej dziarze na brzuchu. Lesbian Bitch. Ona to chyba tak na poważnie. Nie wiem. Powiedziałam jej aby przyjechała wieczorem do nas to jej mogę zrobić henną czy co. Troche jej pobajerowałam o różnych czcionkach, wielkościach i układzie. To miała pomyśleć. Myślicie, że ona naprawdę chce sobie walnąć taką dziarę na stałe? Tak na cały brzuch? - Madi odezwała się pierwsza wskazując na Lamię jaką miała na podejrzeniu jako kolejnego oficjalnego kociaka. Ale i Jamie faktycznie wczoraj nie ukrywała, że zazdrości Eve takiej imprezy, traktowania i koleżanek i chętnie by się z nią zamieniła. I oczywiście gadała jak nawiedzona o tym pomyśle na nowy tatuaż.

- A może jak Lamia nie ma parcia na to to Di? W końcu obiecałyśmy jej fuchę naszej gwiazdy filmów akcji. No i rany! Ona już się zachowuje jak gwiazda naszych filmów akcji! - Eve zgłosiła kolejną kandydaturę na kociaka i zaśmiała się. Pozostałe również bo indiańska gangerka miała w sobie coś nieokiełznanego a jednak swojskiego jakoś potrafiąc łączyć rolę liderki, starszej siostry no i gwiazdy powstającej kompanii filmowej.

- Może jakąś listę zróbmy. - zaproponowała pół żartem Wilma. Dziewczyny pokiwały głowami przy okazji zastanawiając się kiedy i jaki będą robić następny film.

Druga bękarcica siorbnęła kawy, kręcąc kubkiem w wyraźnej zadumie.
- Na razie nakręć ją na hennę - zwróciła się do Madi - Prawdziwą dziarę jeszcze zdąży sobie zrobić, a to nieodwracalne. Niech zobaczy jak jej pasuje, pobawi wzorami i może potem walnie coś na podbrzuszu. Aby było widać nad biodrówkami. Swoją drogą podrzuciła mi niezły pomysł. Nakręcimy serial o superbohaterce, jak ze starych komiksów, Lesbian Bitch. - uśmiechnęła się pod nosem - Będzie ratować foczki w opresji i używać swoich supermocy aby je przelecieć i naprowadzić na drogę międzykobiecej miłości. Jamie jest zachwycona pomysłem, da z siebie wszystko. Potrzebuję tylko paru dni żeby dograć szczegóły w scenariuszu i myślę że w przyszłym tygodniu możemy zacząć lecieć z tematem, a jeśli chodzi o listę… nie ma problemu. Teraz kolei Di, potem Jamie i dalej się zobaczy. - wzruszyła ramionami - Trochę nas do obrobienia jest, co nie? Jak będzie tłok to się zrobi kocenie parami, wszystko do dogadania. Poza tym nie chcę żeby Madi zajmowała się tylko tym, ma swoja robotę. Nie ma co dziewczyny wykańczać już na wstępie bo potem jeszcze nam w trakcie sprawdzianów zasłabnie i kto ja tak wdzięcznie zastąpi?

- O mnie się nie bój, nic nie zasłabnę. Na takie imprezy jak wczoraj albo w niedzielę to ja zawsze bardzo chętnie. Cholera! Lamia odkąd cię poznałam to lecę na jakimś turbo! Życie na pełnych obrotach, co chwila coś się dzieję. Nawet z Laną to tak, żeśmy się spiknęły trochę też dzięki wam. Bo wcześniej to tak tylko zapinanie jej ślicznego kuperka w pracy. A naprawdę polecam! Jakbyście ceniły sobie penetrację takiego gotyckiego piękna to Lana jest w sam raz! - Madi zaczęła mówić ale już w trakcie jakby uzmysłowiła sobie jak to się jej życie zmieniło gdy pewnego razu dostała od Claudio inny adres i osobę do jakiej ma przyjechać w wieczorny poniedziałek. A potem samo jakoś poszło siłą rozpędu. Złapała za ramiona swoją dziewczynę jakby pierwszy raz oficjalnie przyznając, że są parą. Co Lanie też sprawiło ogromną przyjemność i roześmiała się wesoło i z ulgą. Znów zrobiło się jakoś wesoło.

- Ktoś mówił o zapinaniu jakichś kuperków? A jakieś fajne? Bo jak tak to ja bym refleksowała. - Di musiała coś z tego usłyszeć bo wyłoniła się ze wspólnej sypialni. Bezwstydnie człapała na boska i kompletnie nago z wciąż bojowo sterczącym sztuczniakiem zaczepionym do bioder. Ale pęcherz wzywał więc na razie tylko machnęła im ręką posyłając krzywy uśmiech i zniknęła za drzwiami łazienki.

- No tak, myślę, że ona to dobry wybór. Ale też myślałam czy jakoś parami tego nie rozegrać. Bo właściwie poza Di i Jamie to kto nam jeszcze został? Chyba Val co? Przecież grała z nami w “Idolu”. I w ogóle jest z naszej paczki. A Jamie no strasznie jest zajarana na ten serial. Pewnie zgodzi się na każdą scenę i scenariusz. - Eve pokiwała głową i roześmiała się przypominając sobie zapał jaki ich lodziara zdradzała do nowego projektu filmowego. Dziewczyny też wyglądały na chętnie na wzięcie udziału lub innego wsparcia w takim pomyśle. Saper zaś nie zostało nic innego jak zacierać mentalnie płetwy złotej rybki i sprawić, aby ich życzenia stały się rzeczywistością.



Od wczorajszej wizyty parking przed jednostką Wilson nie zmienił się ni w ząb. Wciąż stanowił płaski, betonowy plac zakończony wysokim płotem z bramą centralnie pośrodku, zdawałaby się, niczego. Niemniej wewnątrz niewielkiego autka fotograf nastroje panowały mało ponure, choć śmiechy wydawały się odrobinę zbyt głośne i ekspresyjne, jakby miały zakryć smutek i rodzący się pod skórą lęk, przynajmniej w przypadku Mazzi tak właśnie było. Niby aktualna robota jej rudzielca różniła się od rzeźni w jakiej tkwiły poprzednio, ale wciąż pozostawało niebezpieczeństwo niedoczekania do następnego widzenia.

- Tego by jeszcze brakowało, aby kolejne jednostki specjalnej troski się nam kręciły po chałupie. - parsknęła, poprawiając włosy i kieckę, bo przecież przyjechały żegnać swoją morową kobietę, więc razem z Eve odstawiły się jak woźny w dzień nauczyciela. - Ktoś musi trzymać pion i poziom, a nikt nie robi tego lepiej niż porządne dziewczyny z budżetówki - skwitowała stwierdzenie krótkim pocałunkiem wpierw tej rudej, potem tej blond partnerki i ruchem ręki pogoniła je aby wsiadały. Czas prawie nadszedł, lecz jeszcze parę minut dało radę wyrwać.

Wysiadły we trzy i po chwili całą trójką stały przy małolitrażowej osobówce reporterki. Dwie kobiety w krótkich kieckach i na szpilkach rzucały się w oczy w zestawieniu z rudzielcem z wojskowych trepach i mundurze.

- To kiedy będziesz z powrotem? - blondynka zapytała mundurowej niechętnie zerkając w stronę bramy za jaką niedługo powinna zniknąć.

- Wtorek. Może uda się w poniedziałek ale zwykle wracamy we wtorki. - Wilson też tam zerknęła ale jeszcze się nie spieszyła. Pozwoliła sobie objąć Lamię w pasie, Eve strzepnąć jakiś niewidzialny pyłek z sukienki i na razie cieszyła się jeszcze ostatnimi, wspólnymi chwilami.

- Do wtorku ogarniemy to radio - Mazzi przykleiła się do boku swojej mundurowej partnerki wieszając jej się z gracją na szyi i pocałowała ją w rudą skroń - Wtedy wcześniej będziesz nam mogła dać cynk że wracasz, a na razie podjedziemy w poniedziałek i jeśli już będziesz to cię zgarniemy, a jak nie wtedy powtórzymy wycieczkę we wtorek - mruczała łasząc się do niej i jakoś nie chcąc jeszcze wypuścić z objęć - Uważaj tam na siebie i jak znajdziesz jakąś fajną foczkę to zgarniaj ją do nas. My tu z Eve będziemy czekać ile trzeba.

- No właśnie, Lamia dobrze mówi. Z tymi foczkami. I z czekaniem. Będziemy czekać na ciebie. Może uda nam się skończyć ten pokój dla Steve’a. To jak przyjedziesz to byśmy mogły zacząć robić twój. To pomyśl co byś chciała. Tam pokazywałam ci jakie jeszcze pokoje można zrobić. No i przyjeżdżaj. Kiedy chcesz przyjeżdżaj. Ooo… Z tego wszystkiego zapomniałam ci klucz dorobić… No nic, jak przyjedziesz za tydzień to postaram się go odbić. Lamia zobacz, będziemy teraz potrzebowały paru nowych kluczy. - Eve też dołożyła swoje trzy gamble do tego pożegnania. Mówiła wesoło i z przekonaniem. Brzmiało właśnie tak jak to zwykle się żegnano przed odjazdem żołnierza. I by zagłuszyć te wszystkie troski i niepewność paplało się o jakichś codziennych, swojskich głupotach. Ale blondynka umilkła bo zorientowała się, że w kącikach oczu rudej coś zaczęło się błyszczeć. Spojrzała na nią niepewnie i szybko na czarnulkę po jej drugiej stronie.

- Oh dziewczyny… - Wilma wzięła głęboki wdech i wtuliła je obie do siebie. I tak trzymała jak to się ludzie bliscy sobie trzymali przed pożegnaniem i niepewnością jutra.

Trwało to chwilę potrzebną aby druga bękarcica przełknęła kolczastą kulę zakleszczoną gdzieś w gardle i tym razem nie należała ona do Steve’a, zresztą on nie miał kolczastych. Czuła smutek oraz strach, nie chciała jednak żeby w podobnym nastroju jej dziewczyna wracała do koszar. Szybko więc wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z blondynką.
- Komandorze, widzę tu przypadek wymagający doraźnej i natychmiastowej interwencji - powiedziała poważnym tonem, a sekundę później obie zaczęły działać. Wzięły rudzielca z dwóch stron, pchając go odrobinę aby usiadł tyłkiem na masce. Zaraz oflankowały ją dając zajęcie dłoniom i ustom. Jedną rękę Eve położyła sobie na pośladkach, drugą Lamia wcisnęła w swój dekolt, jednocześnie atakując na zmianę z fotograf usta oraz lekko piegowatą twarz. Wymieniały się przy ustach Wilson, a ta która akurat ustępowała miejsca zaraz zaczynała pieścić wargami i językiem jej szyję. Dodatkowo tak się dziwnie złożyło, że sprawne palce pozostałej dwójki rozpięły pasek od spodni i same guziki, wślizgując się w powstałą dziurę żeby sobie tam pod mundurem poczynać śmiało ku uciesze całej trójki.

Akcja ratunkowa przyniosła skutek. Pierwszy dotyk, pocałunek, języczek. Potem dłonie zwiedzające sobie nawzajem to co było zarezerwowane tylko dla tych najbliższych i najbardziej zaufanych. Wreszcie poszła bariera suwaków, rozporków i guzików aby wyzwolić te najcenniejsze miejsca i nacieszyć się nimi póki jeszcze była okazja.

W efekcie rudowłosa wojskowa techniczka nieco straciła panowanie nad sobą od tych skrajnych emocji wzruszenia i ekscytacji. Bo bez żenady rozwaliła się na masce osobówki opierając się plecami o przednią szybę. I przyciągając za chabet jedną ze swoich dziewczyn na siebie i do siebie. Do swoich ust, rąk i piersi. A tą drugą między swoje uda. Tam co prawda jeszcze bielizna nieco blokowała temat ale jak obie a nawet trzy strony tak sprawnie współpracowały to była to tylko formalność.

- Cholera… Szkoda, że nie wzięłyśmy jednak vana jak wczoraj do Steve’a… - trochę wysapała a trochę roześmiała się rozłożona na masce Wilson. Gdzieś tam ktoś podjechał na parking, ktoś się na nich oglądał jak szedł w stronę bramy ale na razie chyba zwyciężała ciekawość niż oburzenie.

- Weźmiemy następnym razem - saper obiecała chrypiąco, wracając do smakowania chętnych ust. Należało działać szybko, zanim przyciągną więcej uwagi, albo co gorsza ktoś im przerwie w trakcie. Z tego powodu opuściła jedno ramię, dokładając pomocną dłoń do zabiegów czynionych przez Eve poniżej pasa rudzielca. Dobrze chociaż, że nie znajdowały się przed jednostką specjalnej troski, wtedy pewnie reakcja byłaby szybsza, a tak wciąż miały jeszcze chwilę dawaną przez element zaskoczenia.

- Ohhh Rybka! Uwielbiam jak taka jesteś i tak to robisz! - wyjęczała przez zęby leżąca na masce bękarcica. I mocniej złapała ją za sukienkę przyciągając do siebie i wpijając się mocno w jej usta.

- A ty Eve, też. Dobra dziwka z ciebie. - wyjęczała unosząc nieco głowę aby spojrzeć na swój dół i na twarz okoloną jasno blond włosami jaka pracowała przy jej spodniach.

- Ooo! Lamia słyszałaś!? Oj Willy! To było takie słodkie i romantyczne! - Eve tak się ucieszyła, że aż przerwała swoje manewry aby się pochwalić Lamii tą pochwałą od ich wspólnej dziewczyny. Ale spojrzała w bok bo jakiś mundurowy co właśnie przed chwilą parkował szedł do bramy z teczką w ręku. Ale coś zwolnił i stracił rytm kroków. A z ulicy wjechało kolejne auto. Przy wartowni też już stało ze dwie czy trzy osoby zerkając na to niespodziewane widowisko o poranku.

- Tak… najlepsza i leniwa dziwka - sierżant dodała swoje odrywając się na chwilę od twarzy Wilmy. Dłonią złapała sterczące blond włosy i ruchem w dół nakierowała wygadaną twarz w odpowiednie miejsce. Już robiło się zamieszanie, a jeszcze cholera nie skończyły! Szybko więc wróciła zarówno do ust jak i do intensywnego macania płetwą przy odpowiednim końcu mundurowej foczki. Przyspieszyła tempo zabawy, podgryzając też wilgotne, kuszące wargi i ocierając torsem o fors w drelichu moro.

Jeszcze chwila tej gorącej i wilgotnej współpracy na masce niewielkiej osobówki reporterki lokalnej gazety i dotarły do mety tego zapierającego dech wyścigu. Skurcze przyjemności, przygryzione wargi, nie do końca kontrolowane jęki czy zaciskające się palce. I fala rozkoszy przenikająca całe ciało. I ulga. Ta przyjemna ulga jak było tuż po. I poczucie wspólnoty. Że się współtworzyło i przeżywało tą ulgę.

- Oj tak… Będziemy musiały to powtórzyć… We trzy. Cholera to chyba najlepsze pożegnanie jakie pamiętam. - Wilma rozwaliła się leniwie w rozchłestanym mundurze jakoś się tym nie przejmując. Bez pośpiechu wymacała w kieszeni paczkę fajek i równie bez pośpiechu wyjęła dwie fajki drugą podając Lamii. A każda z jej dziewczyn znalazła miejsce o jednego z jej boków na masce tej niewielkiej a jak uniwersalnej osobówki.

- Ale jeszcze szlug i będę musiała spadać. - powiedziała zerkając na zegarek. I głaszcząc leniwie włosy każdej ze swojej dziewczyn.

- Jasne, nie spiesz się - Mazzi podała jej zapalonego szluga i dały sobie jeszcze chwilę aby zebrać się w sobie a także z maski. W Wilson wstąpiła jakby nowa energia. Gdy się pożegnały, pomachały i pokrzyczały standardowe zapewnienia że będą czekać, kroki rudzielca w kierunku bramy były energiczne i wręcz zaczepne. Tak samo jak mina z którą witała stojących na warcie żołnierzy. Widząc jej butę i samozadowolenie była sierżant uśmiechnęła się pod nosem. Teraz zdecydowanie specjalistka Wilson wiedziała już że całe koszary mają jej czego zazdrościć, a minie parę dni i te koszary doskonale będą o tym wiedzieć.


Po czułym pożegnaniu z czwartą częścią ich rodziny pasażerki niewielkiego toczydełka zajechały od razu pod ratusz, bo i Eve miała tam coś do załatwienia i Lamia. Ta druga ogarnęła się w nawet dobrym tempie bo i za wiele do roboty nie miała - oddać wypełniony formularz sekretarce Rodneya udając że wcale jej nie dziwi ilość rzeczy tam wypisanych. Przeglądając pobieżnie akta sama nie mogła się nadziwić temu co tam się znajduje. Tym razem jednak była mądra i zanim otworzyła kartonowy skoroszyt wzięła leki uspokajające, a potem odczekała kwadrans aby zaczęły działać. Chemiczny kop poczuła niczym uderzenie obuchem. Szum myśli w głowie wyhamował w gęstym błocie otumanienia, ruchy sierżant zwolnily i nagle bardzo zachciało się jej po prostu siedzieć i gapić tępo przez szybę pozwalając aby cały świat po prostu przepływał gdzieś obok. Z tego powodu wzięcie się w garść zajęło jej następny kwadrans, a potem poszło już rutynowo. Przejrzała te najważniejsze kartki z teczki, wypisując zakończone kursy i szkolenia, a było ich całkiem sporo. Ich lista robiła wrażenie, tak jak adnotacje obok “ukończone z wyróżnieniem”. Okazało się też, że parę sama prowadziła, choć tego nie pamiętała - żadna nowość. Ale coś było na rzeczy, bo przeskakując oczami po wypunktowanych specjalizacjach miała pewność, że doskonale wie o co w nich chodzi. Część mętnych zasłon opadła, a ona po chwili zdumienia i zadumy uświadomiła sobie jeden zabawny fakt.

Była dobra, zajebiście dobra, nie tylko w operowaniu materiałami wybuchowymi, ale też wszelkiej maści elektroniką i urządzeniami mechanicznymi. Ukończyła kursy hakerskie, czysto informatyczne zarówno jeśli chodziło o software jak i hardware. Zaliczyła też z wyróżnieniem cykl kursów z robotyki i mechaniki co tłumaczyło skąd wiedziała jak zbudować drona i napisać od podstaw program aby działał wedle wydumanych wytycznych.
Albo jak składać rannych, bo kursy pierwszej pomocy też odbębniła i nie tylko te podstawowe, lecz również bardziej zaawansowane. Ze zdziwionym uniesieniem brwi dwa razy czytała fragment, gdzie mówiono iż sama prowadziła szkolenia z rozpoznania wrogich oddziałów mechanicznych i tych spod sztandaru Borgo, a gdzieś w skutej lekami czaszce zaświergotał cienki głosik. Obraz przed jej oczami zaczął nabierać mglistej poświaty więc Mazzi potrząsnęła głową, odganiając zbliżający się ekspres na Front. Poszło łatwo, szybko. Uczucie przebijania wspomnienia przez cienkie szkło ustąpiło. Odetchnęła z ulgą. Dziś miała za dużo na głowie aby wariować. Nie chciała wariować tylko przeżyć spokojnie jeden pieprzony dzień bez strachu o niespodziewany atak PTSD. Odgoniła je tak jak odgoniła myśl że gdyby została w wojsku mogła zajść wysoko. Gerber też to najwyraźniej wyczuł, inaczej nie ładowałby w nią tyle czasu, uwagi czy środków armijnych. Zamiast tego wyszła z auta i dziesięć minut potem wróciła z lżejszą duszą. Jedna sprawa załatwiona, zostało jeszcze parę.

Żeby nie zabierać Eve fury z powrotem do studia Lamia kopnęła się taksówką. Po prawdzie najpierw skierowała się na przystanek, ale widząc stojącego akurat na postoju taryfiarza machnęła ręką i wpakowała na tylne siedzenie każąc zajechać pod odpowiedni adres. W domu zrobiła honorową rundkę patrząc czy Alfa ma pełną michę i nic na siebie nie zwalił, a widząc że nie, zeszła do garażu i wsiadła za kółko vana. Tutaj jednak nastąpiła chwila zgrzytu: dłonie pamiętały jazdę, choć nie osobówką tylko czymś cięższym, opancerzonym. Mała cywilna fura wydawała się byłej sierżant… nieintuicyjna, mała jakaś. Jej jeździe brakowało finezji z jaką poruszała toczydełkiem Willy, ale jakoś się toczyła - mniej czy bardziej pokracznie, lecz do przodu. Z mapą rozwaloną na siedzeniu pasażera dojechała wpierw do przydomowego ogrodu Maxa gdzie naprędce poprosiła o 3 bukiety i tak wyposażona dotoczyła furę pod kamienicę Betty i tam wreszcie zapaliła papierosa na spokojnie, zadzierając łeb do góry. Na balkonie i przy oknie nie dostrzegła żadnego ruchu, ale to jeszcze nic nie mówiło. Pokój z balkonem, jej dawny pokój, zajmowały teraz Madi, Di i chyba Lana… ciężko stwierdzić. Ostatnio strasznie dużo się tych foczek narobiło.
Wreszcie objuczona kwiatami wspięła się na pierwsze piętro gdzie szybko załomotała pięścią w drzwi.

W międzyczasie dzień zdążył spochmurnieć i na sam krótki rękaw to już się zrobiło trochę nieprzyjemnie chłodno. Ale w ogrzanym domu czy furze nie było to już takie dokuczliwe. Niby nie mieszkała u Betty jakoś przesadnie długo po wyjściu ze szpitala ale jednak nogi same ją niosły pod właściwe drzwi. Schody, półpiętro, znów schody. Korytarz i skręt w lewo, ku lewemu skrzydłu. A potem w prawo, do końca bo mieszkanie siostry przełożonej było na samym jego końcu. Po krótkiej chwili czekania dały się słyszeć lekkie kroki ze środka i pewnie ruch klapki judasza. A zaraz potem zgrzytnięcie zamków i w drzwiach ukazała się chuderlawa, drobna blondynka z bandażem na połowie twarzy.

- Lamia! Cześć, wejdź, wejdź! - Amelia przywitała ją jak dawno nie widzianą przyjaciółkę chociaż widziały się ostatni raz wczoraj albo przed. Ale przywitała się serdecznie wpuszczając gościa do środka i zamykajac za nią drzwi.

- Mam coś wziąć od ciebie? Śliczne kwiaty. Skąd je masz? - zapytała widząc, że przyjaciółka poznana prawie przypadkiem w szpitalu nie przyszła z pustymi rękami.

Na jej widok bękarcia gęba wyszczerzyła się od ucha do ucha. O tak, teraz czuła naprawdę że wróciła do domu. Wychyliła kark aby cmoknąć policzek bez bandaża.
- Cześć Maleństwo, a tak byłam w okolicy to pomyślałam że wpadnę na inspekcję i sprawdzić czy wam tu nikt dupeczek zbędnie nie zawraca ani niczego odpowiedniego nie robi… tak możesz coś wziąć bo te są dla ciebie - zaśmiała się, wręczając dziewczynie jeden z bukietów: taki z niebiesko-purpurowych astrów i późno jesiennych róż podobnej barwy. Weszła za próg, zdjęła buty a potem ustawiła je karnie pod ścianą na lewo od drzwi.
- Co tam kochana, jesteś sama? Znalazłabyś kawałek herbaty albo zwykły wrzątek? - wyrzuciła z siebie serię pogodnych pytań i dorzuciła - Pizga jak na poligonie, trochę mi się przechłodziło… jeszcze wilka złapię i mi dupa wyć zacznie, co wtedy? Tygrysek przy weekendzie się nie wyśpi… bidulek - westchnęła.

Amelia roześmiała się wesoło. Czy to z powodu otrzymanego bukietu czy to z powodu błazenady kumpeli. Poczekała aż zmieni buty po czym spojrzała w głąb salonu.

- Jestem z Shauri. Chodź przywitasz się. - powiedziała ciepło wskazując na sylwetkę dziewczyny z traumą. Ta patrzyła w ich stronę poważnym wzrokiem jakby nie była pewna co się teraz stanie i jak powinna się zachować.

~ Próbujemy ją rozruszać. Aby przywykła do domu i w ogóle. Normanego życia. Dobrze, że jesteś. Te lody i reszta jej się spodobały. To chyba powinna dobrze cię kojarzyć. ~ szepnęła do niej zanim się pozbierały i weszły do salonu. Shauri rzeczywiście wstała z sofy i patrzyła jakby czekała na jakieś polecenia.

- Zobacz Shauri kto nas odwiedził. - blondynka wskazała na stojącą obok siebie czarnulkę. Shauri niepewnie skinęła głową chyba nie widząc na którą z nich powinna teraz patrzeć.

- Shauri, ja już się przywitałam z Lamią. Zobacz jaka Lamia jest miła i ładne kwiaty przyniosła. - powiedziała sugerując nowej odpowiednie zachowanie. A siedziały przy jakiejś planszówce jaka była rozłożona na stole.

- Tak. Cześć Lamia. - wydukała ostrożnie wyzwolona przez Ramsey’a dziewczyna ale tak płocho jakby zaraz gdy było trzeba była gotowa przeprosić albo zrobić coś innego co się od niej oczekuje.

Jej widok zakuł Mazzi gdzieś w głębi serca. Nie chciała nawet myśleć przez co dziewczyna przeszła, ze swojej strony nie zamierzała jej dokładać żadnej dodatkowej traumy. Z ostrożnością sapera rozbrajającego bombę przemieliła w głowie kilka opcji, wybierając tę jej zdaniem najbardziej luźną i przyjazną.
- No hej skarbie, cieszę się że ciebie też zastałam… ooo, macie planszówkę? Ale kozak - z szerokim uśmiechem przeszła powoli do salonu.
- Proszę, to dla ciebie. Może nie są tak śliczne jak ty, ale bardzo się starają - wręczyła tej drugiej podobny bukiet, tyle że w barwach żółci i ognistej czerwieni. Usiadła zaraz na kanapie na drugim końcu od hinduskiej dziewczyny i wychyliła się ciekawie patrząc to na stół, to na domowniczki. Żeby dać się oswoić z prezentem zaczęła nawijać - A wiecie że w kołchozie próbowali mnie kiedyś wtajemniczyć w jedną? Kołchozie… czyli w domu weterana, skierowali mnie tam po wyjściu ze szpitala. Trochę oberwałam na Froncie, przez to nie jestem już zdolna do dalszej służby i taki trochę kaleczniak, jednak nie narzekam. Dzięki temu poznałam Amy i Betty - posłała blondynie całusa przez salon, potrząsając trzecim bukietem. Ten był zdecydowanie większy i dostojniejszy. Jakby dla jakiejś łaskawej pani albo co - Maleństwo ogarniesz jeszcze dodatkowy wazon i coś do pisania? Zostawię Betty liścik. Zaniedbuję ją okropnie w tym tygodniu, nie chcę żeby pomyślała że już zapomniałam adresu… i tego wszystkiego co dla mnie zrobiła - westchnęła, przenosząc uwagę na Shauri - Betty jest cudowna, mną też się zajmowała kiedy się obudziłam. Dostałam w głowę, przez miesiąc leżałam w śpiączce a później nie za bardzo wiedziałam co i jak… amnezja, PTSD, lęki nocne i paranoja… ona mnie z tego wyciągnęła, dała motywację do życia i starania coby powrócić na właściwe tory. To prawdziwy Anioł, nie sądzisz? A jakie ma nogi - zaśmiała się ponownie, opierając plecy o oparcie - Więc mówisz że ci smakowały lody? Cieszę się jak cholera, trzeba to będzie powtórzyć, co nie? Chciałabyś jeszcze przejść się ze mną i Amy do tej lodziarni? A może wolisz Zoo? Ej, Maleństwo! - zawołała za plecami blondynki - Chyba to Zoo ci też obiecałam, nie? Co powiesz na to aby tam zabrać się z Shauri jakoś w przyszłym tygodniu?

- Oh ZOO! Tam jest cudownie! Bardzo lubię to miejsce. Tak, koniecznie musimy się tam wybrać we trzy. I na lody też pójdziemy. Zresztą tam też chyba są. Przynajmniej w sezonie. - Amelia w roli pani domu spisywała się bez zarzutu. Poruszała się po mieszkaniu okularnicy jak po własnym ale w końcu mieszkała tu już z miesiąc od wyjścia ze szpitala. Znalazła miejsce nawodnienia dla każdego z trzech bukietów przyniesionych przez Lamię. Ale ten dla Shauri pozwoliła jej wsadzić sama. Dało się dostrzec, że stara się aby Hinduska jak najwięcej rzeczy robiła sama. Ta jednak wciąż miała problemy z decyzyjnością. Nawet z tym bukietem. Jak Lamia jej o wręczyła najpierw rzuciła spojrzenie na blondynkę chyba sprawdzając czy może albo powinna je wziąć. Dopiero widząc zachęcający uśmiech i kiwanie blond głowy odważyła się sięgnąć po bukiet.

- Betty mówi, że z nią to jak z małym dzieckiem. Ale trzeba ją nauczyć wszystkiego. Albo przypomnieć. Pranie, odkurzanie, gotowanie. Takie tam. To mi teraz pomaga. Ale znalazłam tą planszówkę u nas w pokoju to chciałam ją rozerwać jakoś. A te lody i ZOO świetny pomysł. Szkoda dziewczyny i szkoda też tylko trzymać ją w mieszkaniu. - Amelia skorzystała z okazji, że Shauri poszła zanieść swój bukiet do ich wspólnego pokoju więc na moment zostały same.

- A tu masz bilecik dla Betty. Chcesz jej zostawić bukiet i liścik w sypialni? Na pewno się ucieszy. Ona chyba nas lubi. Te gołąbeczki. No a najbardziej to ciebie. Na pewno się ucieszy i z tych kwiatów i z odwiedzin. Ostatnio mówiła nam, że ma jakąś nową koleżankę w pracy i jakaś fajna bo mówiła, że pewnie by ci się spodobała. - blondynka usiadła obok czarnulki podając jej notesik i długopis aby mogła napisać bilecik dla ich królowej. A przy okazji podobnie jak ona sama opowiadała różne plotki i głupotki dla wzajemnej satysfakcji. Po części pewnie też dlatego, że Shauri zaraz powinna do nich wrócić.

- Skoro Betty mówi że fajna to tak musi być. Ma przecież świetny gust - saper puściła jej oko i pochyliła się nad stołem żeby naskrobać krótką notkę na niewielkim kawałku papieru.

Cytat:
“Wyrazy wiecznego uwielbienia i miłości do Łaskawej Pani od krnąbrnej Księżniczki która wie, że zaniedbuje ostatnio majestat. Obiecuje nadrobić w przyszłym tygodniu i z pokorą przyjmie wszelkie reprymendy. Najchętniej będąc na kolanach.”
- Wydaje się sympatyczna, trzeba jej tylko czasu - Pisząc cały czas gadała do blondyny - Wiesz Amy wpadł mi do głowy pewien pomysł. Może ją weźmiemy do nas, do studia, a po drodze na targ? Chciałam cię prosić i niecnie wykorzystać mistrzowski talent kulinarny, wziąć debiloodporne listy zakupów i wytyczne odnośnie gotowania… ale z drugiej strony, ej - złożyła kartkę i położyła między liśćmi bukietu dla Betty - Zakupy są zajebiste, dobrze nam wszystkim zrobią. Kupimy też Shauri jakieś ciuchy bo pewnie nie cierpi na ich nadmiar. Spytamy co lubi, jakieś ciastka, czy może kiełbasę. Nakupimy żarcia dla pułku wojska, łakoci i przekąsek. Zadekujemy w kuchni, a jak sie będzie piekło i gotowało, pobawimy się w skręcanie i zbijanie mebli. Trochę pomalujemy… no przydałaby mi się pomoc, Maleństwo pomusz - powachlowała rzęsami - Remont kończymy, pokoju dla Tygryska. Jutro do 14 musi być tip top. Odwiozę was wieczorem nie bój nic. No i poza tym - sięgnęła do kieszeni po fajka i wsadziła go między wargi ale nie podpaliła jeszcze - Myślę że… jest tam całkiem dobry terapeuta, Alfa. Steve go uratował jak rzeka wylała. Wpierdolił się po pas w wodę i go wyciągnął… takiego małego, zmokniętego kulka nieszczęść i teraz mieszka u nas. Obaj mieszkają - parsknęła i rozłożyła ręce - Poza tym nie wymagaj od zwykłego trepa podoficera finezji czy kunsztu w ustawianiu mebli albo innych dekoracjach. Żadna ze mnie perfekcyjna pani domu, albo dekorator… a ty masz styl, smak i wyczucie, więc maleństwo pomusz. - ponownie powachlowała rzęsami.

- Oczywiście, że pojedziemy! Tylko napiszę liścik dla Betty by się nie martwiła, że nas nie ma jak wróci z pracy. - Amelia wysłuchała co Lamia ma do powiedzenia i zaoferowania. Roześmiała się wesoło gdy tej znów udało się ją rozbawić. Ale decyzję podjęła natychmiast. A w międzyczasie wróciła do nich Shauri i zastała blondynkę piszącą teraz w notesie swój liścik dla gospodyni w okularach. Tylko w całkiem innym stylu i o czym innym. Po chwili był gotowy a ona sama wstała.

- Shari pozbierasz tą grę? Lamia ci pomoże. I Lamia zaprasza nas na zakupy na mieście. A potem do siebie. Chcesz zobaczyć jak Lamia mieszka? I Eve i Wilma. Te co były z nami na lodach ostatnio. Lamia ma remont i potrzebowałaby naszej pomocy. Nic trudnego, trochę sprzątania i gotowania. Podobnie jak tutaj. Co ty na to? - dziewczyna z okaleczoną twarzą przysłoniętą opatrunkiem zwróciła się do tej co nie miała tak widocznych blizn na ciele ale wydawała się bardziej mentalnie okaleczona niż ta pierwsza. Shauri znów wydawała się w pierwszej chwili przede wszystkim odgadnąć jaka jest właściwa odpowiedź jaką powinna udzielić. W końcu w ostrożnie pokiwała głową na znak zody. Tak samo jak z bukietem ostrożnie jakby znów była gotowa zaraz dać całkiem inną odpowiedź gdyby zaszła taka potrzeba.

- Dobrze to ja was na chwilę zostawię i poszukam nam jakieś ubrania na ten remont. A Eve i Wilma będą? - Amelia widząc, że Shauri zostawia w dobrych rękach wskazała pewnie głównie jej na ich sypialnię dając znać po co tam idzie. Ale na odchodne jeszcze zapytała z ciekawości czy te dziewczyny Lamii które Hinduska poznała ostatnio i widocznie pomimo pozorów bojaźliwości kojarzyła dość pozytywnie.
Szybko zebrały porozrzucane karty i kawałki planszy, a gdy skończyły Amy już na nie czekała. Przebrały więc buty, zarzuciły kurtki i po zamknięciu mieszkania raźno ruszyły do zaparkowanego na dole vana.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 16-10-2021, 03:33   #255
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację

Trochę to trwało. Tak się zawinąć z Shauri od Betty, pojechać na targ i po nim pobuszować. A potem jeszcze z tymi torbami i pakami znów wpakować się w furgonetkę aby dojechać przed stare kino. A potem ruszyć taką małą ciekawą i zapuszczoną alejką do domu. Nawet spotkały czarnowłosą Crystal przed głównym wejściem do klubu co chyba miała przerwę czy co i pomachała im rączką wesoło. A potem już były w domu.

W domu okazało się, że szacunki Lamii pod względem terapeutycznych możliwości Alfy były trafne. Amelia a nawet wystraszona wszystkiego Shauri padły ofiarą jego kociego uroku. Mała, puchata, mrucząca, kulka miękkiego, ciepłego futerka działała rozbrajająco na wszelkie lęki i obawy. Shauri nawet się zaczęła uśmiechać gdy zaczęła się z nim bawić albo obserwowała jak koleżanki się nim hasają.

- To nowe meble? Te do tego nowego pokoju? - blondynka zostawiła kociaka w rękach koleżanki a sama mogła wreszcie rozejrzeć się po mieszkaniu w jakim była pierwszy raz. Więc oglądała z ciekawością. Zdziwiła się, że jest tu taki duży salon. Czyli pomieszczenie gdzie zwykle toczyło się życie towarzyskie dzienne a często i wieczorne i nocne. Mógł być nawet większy niż ten co miała Betty. A tamten przecież nie był mały. Z drugiej strony to pierwotnie były pewnie jakieś biura magazynu czy inna administracja to i nikt tego nie projektował z myślą o mieszkaniach więc te kształty i rozmiary były mało standardowe.

Gratulując sobie i Alfie po cichu, Mazzi chodziła przy dziewczynach tłumacząc albo pokazując co i jak, aż stanęły przed nową bardzo męską jaskinią w ich wybitnie babskim domu. Zakręciła się też po kuchni, robiąc całej trójce herbatę. Zostawiła też wory z żarciem, bo znowu ledwo sie doczłapały na górę ze sprawunkami. Zupełnie jakby jakieś specjalnej troski komandosy miały do nakarmienia przez ten weekend.
- Tam obok jest pracownia i ciemnia Eve. Ma tam masę swojego sprzętu zdjęć i całej reszty, ale trochę tam pierdolnik to lepiej nie wchodzić na razie - ruchem głowy skazała część roboczą blondynki po czym wzruszyła ramionami patrząc na wyspę z mebli, poduch i reszty gamblowiska.
- Nooo… taaaak - podrapała się po głowie. Rzeczywiście sporo tego wyszło - Tygrysek marudził że trochę tego szpeju nazbierał przez te lata i u siebie się nie mieści. Poza tym musi mieć miejsce do życia jak będzie miał nas dość. Taki jakby dom - uśmiechnęła się krótko, kręcąc głową - Zasłużył.

- No tak. Każdy lubi mieć swój kąt. Dlatego u Betty tak mi się od razu spodobało. Jak nam dała własne sypialnie i mogłyśmy tam działać po swojemu a ona tam prawie nie wchodziła. - Amelia oglądała z zaciekawieniem te stare i nowe pomieszczenia. Te góry gambli co na razie rzucone to tu to tu wyglądało jak przypadkowe gamblowisko. No albo rzeczy przyniesione czy przeniesione na remont. Spojrzała w stronę ciemni i studia fotograficznego ale skoro miały się tam nie pętać to się na tym skończyła. A samą Betty i jej gościnę widocznie chwaliła sobie i ceniła tak samo jak Lamia.

- Wiesz, myślę, że to może być ładny pokój. Spory jest. Ma okno. Światło widzę też ma. A te meble i resztę co tam czeka to chyba w sam raz na wyposażenie. - powiedziała oglądając tą robotę Olego, Rusty’ego i samych bękarcic co tu działały w ciągu ostatnich kilku dni.

- No dobrze. To czego od nas potrzebujesz? - zapytała siorbiąc pierwszy łyk z jeszcze mocno ciepłej herbaty. Shauri też przyszła ale swoim zwyczajem nie odzywała się. Tylko słuchała i wodziła wzrokiem po okolicy.

- Pomocy przy garach bo wiesz że nie umiem gotować… i żeby mi ktoś potrzymał półkę jak ją będę przykręcać do ściany albo powiedział gdzie co postawić aby miało więcej sensu niż walenie wszystkiego w jednym kącie - saper odpowiedziała szczerze, dmuchając w swój kubek - Na końcu pokoju będzie wyro od ściany do ściany żebyśmy się w czwórkę z dodatkami pomieścili, ale reszta to już wyjdzie w praniu. Jedna ściana musi być wolna, chcę na niej coś namalować - kopnęła lekko jedną puszkę z farbą - A żarcie hurtowo bez tam wydziwiania zbędnego. Dla nas i dla Karen z dziewczynami. My z Tygryskiem wybywamy na weekend i by się prowiant przydał. Karen, Jamie i Kara pewnie tu się zalęgną między wypadami na miasto… fajnie by było gdyby miały coś gotowego do żarcia. Szczególnie że w piątek po pracy zawijamy z Ev Tygryska na kolację do Olimpu - siorbnęła herbaty - Jakaś pieczeń, ciasto i zupa będzie w porządku. Mamy jeszcze dynię z zeszłego tygodnia. Shauri dotrzyma towarzystwa Alfie, świetnie jej idzie… i w razie czego wspomoże biednego weterana kalekę podając śrubkę, dętkę albo nakrętkę. Pasuje wam? Ev jak wróci też pomoże.

- Jasne! Uwielbiam gotować, nie wiem jak tego można nie lubić. - blondynka z plamą opatrunku na twarzy klasnęła w dłonie i roześmiała się dając znać, że taki układ jej pasuje. Ale to jeszcze poprosiła Lamię aby poszły jeszcze razem do aneksu kuchennego aby tam się zorientować co jest co i czym dysponują. Po czym uznała, że wie co robić i ma z czego. I poprosiła Shauri aby pomogła gospodyni z tymi półkami i resztą.

Więc się trochę rozdzieliły. Amy została w aneksie kuchennym gdzie czasem wołała Shauri do pomocy ale dość rzadko. A Lamia z Shauri właśnie działały w przyszłym pokoju Steve’a. Alfa jak na rasowego sierściucha wypadało potrafił już tą kocią logikę gdzie mu się bardziej opłaca zostać więc w pokoju dziewczyny go raczej nie widywały. Shauri okazała się zaś milczącą ale raczej bezproblemową partnerką w tych pracach domowych. Jak Lamia ją poprosiła aby coś potrzymała, przyniosła, wytarła czy coś podobnego to dziewczyna nie miała oporów przed wykonaniem takich poleceń. I raczej nie dawała jej powodów do narzekań. Sama zaś spokojna atmosfera i praca zdawała się na nią wpływać kojąco. Albo po prostu oswoiła się już z Lamią na tyle by traktować ją w miarę neutralnie.

Gdzieś na ten moment przyjechała Eve. Zastała Amy w kuchni i dzielnie jej asystującego Alfę. Oraz pozostałą dwójkę w pokoju Krótkiego. Trochę się zdziwiła, że widzi tutaj obie gołąbeczki Betty ale i ucieszyła. No i nie przyszła z pustymi rękami bo dźwigała jakąś torbę. Postawiła ją na blat stołu przy sofie.

- Lamia, Sean mi załatwił coś takiego. Zobacz czy to o to chodziło. Powiedział, że jak nam nie pasuje to nie ma sprawy, możemy mu oddać z powrotem. - wyjaśniała blondynka wyjmując z torby jakieś pudełkowate ustrojstwo.
[media]https://www.radmor.com.pl/pl_images/portfolio/military//military_rrc9210_taktyczna_radiostacja_plecakowa_1 64p.jpg
[/media]
Lamia bez trudu rozpoznała plecakową radiostację. W sam raz aby wpakować ją właśnie w plecak i mogła wówczas stanowić podstawowe źródło łączności plutonu. Zasięg stanowił z kilka, kilkanaście kilometrów. W zależności od terenu. Ale to jeszcze dało się zmodyfikować odpowiednią anteną. A te mechanicznie była dość prosta do zbudowania. A mogła wydatnie zwiększyć zasięg. Już teraz jednak powinna łapać łączność na terenie całego miasta i okolic. O ile działała. Jak się okazało działała. Gdy wojskowe dłonie bez trudu odnalazły włącznik dał się słyszeć charakterystyczny szum eteru.

- Działa? Sean mówił, że tu jest jego kanał. Jakbyś chciała z nim pogadać. - reporterka wyjęła niewielką karteczkę a na niej Lamia odnalazła częstotliwość na jakiej działał krótkofalowiec. - I mówił, że ma jeszcze zapasowe baterie do sprzedania. Jakbyśmy chciały. Bo te tutaj mówił, że dość słabe są. Starczają na godzinę, może dwie. Ale przecież jakbyśmy to tutaj trzymały to nie byłoby to chyba problemem bo przecież cały czas by się ładowała. - wyjaśniła blondynka co jeszcze ustaliła ze swoim kolegą z pracy.

Saper obejrzała radiostację z każdej strony, sprawdziła kable i chwilę bawiła się pokrętłami przeskakując po częstotliwościach, a gęba cieszyła się jej coraz bardziej. Oczyma wyobraźni widziała już zamontowany obok wzmacniacz i antenę pozwalające na wieczorne pogaduchy z Willy, albo nawet Tygryskiem.
- Wild Water też spokojnie sięgnie - powiedziała mimochodem, głaszcząc metalową obudowę. Dzięki temu cała rodzina mogła być w kontakcie nawet jeśli jej członkowie znajdowali się poza bezpiecznymi ścianami ich domu.
- Jest zajebiste - powiedziała wreszcie, łapiąc fotograf w pasie i podcięła jej nogi przez co tamta przewaliła się do tyłu, ale zanim upadła złapały ją asekurujące manewr bękarcie płetwy. Ruch zakończył gorący pocałunek po których znów blondynką majtnęło gdy wracała do pionu.
- Doskonale oddział, świetnie nam idzie - zacierając ręce Mazzi rozejrzała się po zebranych kobietach - Ev zjedz coś, przebierz tą śliczną dupeczkę w ciuchy robocze i dawaj do klatki na tygryski. Amy jeśli potrzebujesz pomocy to wołaj, będziemy z dziewczynami na robocie… ale najpierw - klasnęła w dłonie - Zarządzam desant do kuchni. Napijmy się czegoś przed zaprawą. Na sucho to tylko koty zapierdalają po opłotkach.

- Ojej Lamia ale z ciebie numer! - Eve dała się zaskoczyć tym podcięciem i łapaniem zaraz potem. Ale sądząc z jej uśmiechu i dotyku to bardzo jej przypadło do gustu takie podziękowanie za wkład we wspólny wysiłek wojenny. Amelia co już była nieźle przyzwyczajona do stylu bycia ich obu uśmiechnęła się także. Shauri zamrugała oczami i nieśmiało poruszyła półgębkiem nie do końca znów wiedząc na co może sobie pozwolić.

A pomysł wypicia czegoś w kuchni wszystkie trzy powitały radośnie a ta czwarta się dostosowała. I na chwilę się zrobiło zamieszanie bo Amelia nie przyzwyczajona do kociego sąsiedztwa zostawiła wszystko na wierzchu. Alfa czując zbliżające się kłopoty tylko zeskoczył więc widziały jego ogon znikający podejrzanie szybko z widoku.

- Zeżarł coś. A przynajmniej coś ćlamie. - oznajmiła Amy nie do końca pewna jak domowniczki traktują takie zachowanie swojego pupila. Szkody nie wydawały się wielkie a kociak odbiegł kilka kroków wymownie ciamkając swoją zdobycz. Eve wydawała się tym bardziej rozbawiona niż wkurzona.

- Pewnie coś co miało wylądować w garze - saper parsknęła, zerkając tylko czy łobuz nie zacznie się dusić. Może porwał kawałek wieprzowiny na gulasz. Albo boczku… co miały mu bronić? Musiał rosnąć duży, gruby i szczęśliwy, jak to koty miały w zwyczaju.
- Kociaczku spakuj się na dwa dni - rzuciła do swojej blondynki ponad kubkiem - Płaszcz, szalik, rękawiczki. Coś ciepłego na wieczór i coś z czego chcesz żebyśmy cię z Tygryskiem rozebrali - wyszczerzyła zęby - Przyszykuj też na niedzielę ciuchy na koncert RB i Ironów, bo wieczorem tam zajeżdżamy, a lepiej niech czekają niż potem na wariata wszystko ogarniać. Jutro po kolacji wpadamy się przebrać i wybywamy w trasę. Na kolację się odstawiamy jak woźne na dzień nauczyciela, żeby siary naszemu żołnierzykowi nie narobić w “Olimpie”. - zapaliła papierosa, dzieląc uwagę między dziewczynę i kota - Idziemy w trójkę, ugadałam Jamie i Karę aby zgarnęły Karen aby się nie czuła samotna. Dobrze się dogadują i dobrze będą się wspólnie bawić… i chcę wiedzieć co o tym sądzisz - to powiedziawszy sięgnęła do torebki stojącej na parapecie aby wyjąć z niej pudełko z zegarkiem.
- Mają je tylko w jednym sklepie tutaj, oficerowie z jednostki Tygryska dostają je przy awansie. Taki prezent i wyraz uznania dla przyjaciół Posterunku, ale udało się załatwić poza procedurami. Strasznie podobno na niego chorował, bo pechowo zabrakło jak mu dawali kapitana - mruknęła zaciągając się - Steve… i potrzebuje drugiego zdjęcia. Te galowe dałam Willy aby miała co powiesić w furze. Wiesz, taka tradycja. Wieszasz przy lusterku foty swojej rodziny i najbliższych. - wzruszyła ramionami - To dostała nasze.

- Oj to żaden problem, jak już mam wszystko obrobione to ci to mogę odbić prawie od ręki. - blondyna z kędziorkiem na czole machnęła ręka na znak, że to akurat da się załatwić całkiem prosto. Sama z ciekawością sięgnęła po pudełeczko z zegarkiem. Oglądała go chwilę z każdej strony.
[media]https://www.idealworld.tv/gb/common/images/product/598468/standard/598468_STANDARD__BLA_20201009_1.jpg [/media]
- Podoba mi się. Śliczny jest. Znaczy nie, że śliczny tylko taki męski i myślę, że dla żołnierza w sam raz. Steve na pewno się ucieszy. - powiedziała kiwając z uznaniem głową na taki podarek.

- I jeszcze z grawerką. No to na pewno się ucieszy. - dodała podając zegarek Amy aby i ta mogła nacieszyć oko i palce tym cudeńkiem posterunkowej techniki.

- I jak mówisz, że i tak go chciał mieć no to już w ogóle. To aż się boję pytać jak to załatwiłaś i ile to cię kosztowało. - reporterka była widocznie pewna, że prezent jest trafny i Steve będzie wniebowzięty z czegoś takiego.

- No i jutro “Olimp” a w niedzielę Stare Kino? Mhm. Dobra to ja przygotuje te ubrania. I coś na wyjazd jeszcze. - robiła już jakby listę w swojej blond głowie co by można zabrać, dopytała się jeszcze parę szczegółów a w końcu wstała aby się przebrać do obiadu no i remontu. Przy wspólnym posiłku rozmowy toczyły się jeszcze o różnych mniej lub bardziej poważnych tematach. A potem przyszła pora znów zakasać rękawy i wrócić do pracy. Wciąż zostało parę półek do powieszenia, dokręcenia haków i przede wszystkim skończenie malowania z tym najtrudniejszym etapem mazania cholernego zachodu słońca nad oceanem. Mazzi miała w głowie jak to ma wyglądać i po cichu modliła się aby dała radę wyrobić projekt na czas. W końcu wszystko musiało być idealnie, co nie?
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 17-10-2021, 20:16   #256
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 50 - Ratusz, Olimp i Mała Rosja

Czas: 2054.10.02; pt; popołudnie; 16:45
Miejsce: Sioux Falls; Plac Ratuszowy; lodziarnia
Warunki: jasno, ciepło, cicho, wnętrze mieszkania; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, szmer rozmów, sła.wiatr


Lodziarnia była całkiem popularnym miejscem w Sioux Falls. W samym centrum miasta no i z reputacją serwowania najlepszych lodów w mieście. Nawet na początku października lokal wciąż był otwarty i obsługiwał gości. Chociaż właściwie było popołudnie a nie wieczór gdy była najpopularniejsza pora na takie wizyty to i tak spora część stołów była obsadzona przez gości. A w tak nasyconym żołnierzami mieście zauważalną część gości stanowili właśnie oni. Siedzieli po kilku we własnym towarzystwie ewidentnie na przepustce weekendowej albo w mieszanym z jakimiś narzeczonymi czy przygodnymi pannami. Ale i byli też i inni. Rodziny jakie przyszły na rodzinny deser z dziećmi, zakochane pary jakie chciały spróbować czegoś słodkiego w spokojnym miejscu, jakieś dziewczęta o wyglądzie sekretarek czy pracownic biurowych albo smyki próbujące chyba wydać swoje uciułane kieszonkowe. Więc z jednej strony cztery, młode kobiety jakie siedziały wewnątrz lodziarni aż tak nie rzucały się w oczy w tym mieszanym towarzystwie a z drugiej ich wieczorowe kreacje pasowały raczej do czegoś bardziej dostojnego i wieczorowego niż taki familijny przybytek. Ale były nieco za lekkie na ten chłodek na zewnątrz aby siedzieć tam przy jednym ze stołów. Bo chociaż od rana pogoda dopisywała i było pogodnie i słonecznie to jednak był już początek października a nie lipca czy sierpnia. I nawet w pogodny dzień siedzenie na krótki rękaw to już było pewnym wyzwaniem. A do końca nie były pewne ile im przyjdzie czekać. Bo chociaż Steve jak dotąd nie zawodził i zjawiał się o w miarę stałych porach po przyjeździe z Wild Water to jednak miał taką a nie inną specyfikę pracy więc mogło się to zmienić w każdej chwili.

- Lamia a masz już jakiś pomysł na pierwszy odcinek “Lesbian Bitch”? Takie coś co tam wtedy mówiłaś? Jakieś uwolnienie jakiejś dziewczyny z opresji? Czy coś innego? A kto by ze mną grał? - jak Lamia z Eve przyjechały do lodziarni to zastały już Jamie i Lanę na miejscu. Jamie udało się skombinować zastępstwo na drugą połowę dnia dzięki czemu mogła mieć wolne i siedzieć teraz z dziewczynami i sobie wesoło pogadać. A wydawała się niezmiennie zafascynowana pomysłem na nowy serial akcji produkcji “Mazzixxx”. Przeżywała to jakby stała u progu nowej, niesamowitej przygody. I to lesbijskiej! Więc wydawała się tym niesamowicie nakręcona.

- Ładna. Podoba mi się. Ciekawe czy lubi z dziewczynami. - Eve za to pochwaliła się koleżankom namiarem do tej “bardzo fotogenicznej” Petry co teraz była kelnerką gdzieś tam w “Coffee Latte” ale blondynka uznała, że bardziej by taka utalentowana dziewczyna przydała im w “Mazzixxx” niż jako jakaś tam znajoma z pracy w redakcji. I pokazała dziewczynom zdjęcie zdjęcia zrobionego z jej cv tej zgrabnej brunetki. Na Lanie i Jamie też wywarła pozytywne wrażenie i wydawały się zainteresowane kontaktem z nią.

Rozmawiały sobie we cztery w najlepsze zerkając w stronę wylotów z placu, sprawdzając czas i czekając na czarnego Ghurkę jaki powinien się wyłonić z nich ale coś się nie wyłaniał. Z drugiej strony przyszły wcześniej niż zwykle Steve kończył to nie było nic dziwnego, że jeszcze go nie ma. Ale się pojawił! Czarna maszyna wyjechała z jednej ulic, potoczyła się ku parkingowi przy lodziarni wywołując poruszenie przy kobiecym stoliku. A po chwili trzasnęła para czarnych drzwi i z terenówki wysiadła parka w wojskowych mundurach. Kierowca, krótkowłosy brunet odstawiony w galowy, ciemno zielony mundur i pasażerka. Krótkowłosa czarnulka już w bardziej polowym mundurze. Oboje uśmiechali się podchodzac do lodziarni i zauważając czwórkę czekających kobiet.


---



Skoro byli w lodziarni, najlepszej lodziarni w mieście, to Krótki nie mógł sobie odmówić przyjemności zamówienia tych zimnych łakoci. Pomimo poważnego wieku i jeszcze poważniej wyglądającego munduru cieszył się z tych lodów jakby znów był małym urwisem. I cieszył się bliskością bliskich osób. Karen też się cieszyła. Bo okazało się, że Krótki nie puścił pary z gęby i myślała, że czekają tu tylko Lamia i Eve. Na niego. Jamie i Lany w ogóle się nie spodziewała a już na pewno nie spodziewała się, że czekają tu specjalnie na nią. Teraz każde z mundurowych siedziało przy tym samym stole co przed chwilą czwórka młodych kobiet i każde z nich było flankowane przez parę tych kobiet.

- To jak rozumiem zostawiacie nam wolną chatę na weekend? - Karen tryskała świetnym humorem też wbijając łyżeczkę w swoje lody i popatrzyła koso na trójkę siedzącą po drugiej stronie stołu.

- Jak nie to się nie bój Karen, zapraszamy cię do nas. My tu mieszkamy zaraz przy placu. Ale myślałyśmy aby pójść do “Neo” albo “Honolulu”. Co wolisz? - Jamie też bezwstydnie adorowała swojego ulubionego bolta. A jak brakowało pyskatego Donniego to nawet dla Steve’a była całkiem miła a nawet sympatyczna.

- No nie wiem, nie wiem… Musiałybyście się zachować odpowiednio. Żadnego sprowadzania chłopców, imprez, petów w doniczkach, butelek pod łóżkiem… Co tam jeszcze dziewczyny? - Krótki całkiem udanie wczuł się w rolę tatuśka i głowy rodziny. Już prawie skończył swój pucharek lodów i patrzył na swoje partnerki jakby pytał jedną i drugą żonę o radę w sprawie ich dorosłej córki albo trzech.

- A orgie możemy robić? Jak nie będziemy zapraszać żadnych chłopców? - zapytała szybko Jamie jakby też jej ta zabawa się spodobała i chciała się pod nią podpiąć.




Czas: 2054.10.02; pt; popołudnie; 17:10
Miejsce: Sioux Falls; Plac Ratuszowy; ratusz
Warunki: jasno, ciepło, cicho, wnętrze biura redakcji; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, sła.wiatr, ruch uliczny


- A to nie idziemy do samochodu? - krótkowłosa blondynka zdziwiła się pokazując palcem na czarnego Ghurkę którego właśnie minęli. Zamiast wsiąść i pojechać do “Olimpu” gdzie mieli zamówiony stolik i plany to Steve prowadząc każdą z nich pod jednym ramieniem minął swoją terenówkę i szedł dalej. Jakby zupełnie nie miał tego w planie.

- Tak, jeszcze tylko musze coś załatwić w biurze. - Steve uśmiechnął się do niej uspokającym, ciepłym spojrzeniem i wskazał brodą na budynek przed nimi. Szli w jego kierunku.

- Do ratusza? Ale to już chyba za późno. Już po 17-tej to większość biur może być zamknięta. - reporterka zwróciła całkiem sensowną uwagę na ten praktyczny aspekt tego planu. O tej porze, i to w piątek, wszelkie urzędy już powinny być raczej zamknięte.

- No to jak będzie zamknięte to wrócimy. - powiedział Krótki jakby w ogóle nie martwił się perspektywą pozamykanych biur. Tak podeszli do schodów w neoklasycznym stylu prowadzących do głównego wejścia ratusza.

- Steve a to do jakiego biura ty chcesz iść? Bo tu to jest nasza redakcja. - Eve robiła się coraz bardziej zdezorientowana gdy już wewnątrz budynku skierowali się ku schodom a potem jeszcze w korytarz na piętrze prowadzący do redakcji “Daily Sioux” w jakiej pracowała. Lamia dostrzegła jego dyskretne spojrzenie aby mu wskazała właściwe drzwi do pokoju w jakim pracowała ich blond dziewczyna. A dalej już Mayers sobie sam poradził. Panna Anderson już chyba się zorientowała dokąd zmierzają ale była tak zaskoczona, że tylko otwarła buzię ale nie zdołała nic powiedzieć. Spojrzała szybko na Lamię jakby licząc, że ona coś jej wyjaśni.

- Steve… - zaczęła i urwała widząc, że już zatrzymał się przed drzwiami gdzie obok framugi była tabliczka z trójką nazwisk w tym z E.Anderson.

- Tylko porozmawiam. Nic im nie zrobię. Porozmawiam a potem jedziemy do “Olimpu”. Dobrze? - uśmiechnął się do niej swoimi orzechowymi oczami i pocałował ją delikatnie w usta. Lamię też. Eve więc przygryzła wargę i pokiwała swoją blond głową będąc skłonna mu zaufać. I teraz już miała minę jakby miało się zacząć dziać coś ciekawego. Krótki zaś po prostu otworzył drzwi i wszedł do środka.

- Dzień dobry panom. - uśmiechnął się pogodnie do dwóch krawaciarzy za barykadą biurek. Ci wybałuszyli oczy chyba kompletnie nie spodziewając się wejścia kapitana w pełnej gali tym późnym, piątkowym popołudniem.

- Dzień dobry. W czymś możemy pomóc? - Martin zamrugał oczami i odezwał się trochę niepewnie zerkając szybko na kolegę. Mayers zaś jeszcze na moment spojrzał pytająco na Lamię jakby chciał się upewnić, że trafił na właściwe cele. Widząc twierdzące skinienie głowy wrócił do zaczętego ataku.

- Tak, zajmę panom tylko chwilkę. Nazywam się kapitan Steve Mayers. Chciałbym mieć przyjemność przedstawić panom kogoś. Oto Eve Anderson. Moja dziewczyna. - brunet zaczął mówić jak jakiś dżentelmen z południa co niestety jest zmuszony przerwać innym dżentelmenom ich zajęcia ale niestety okoliczności go do tego zmuszają. I płynnie wyciągnął dłoń w stronę swojej blondynki a ta podreptała posłusznie do niego jakby zaraz miała wybuchnąć ze szczęścia. I kapitan jakoś zdawał się nie dostrzegać popłochu na twarzach dwóch pozostałych dżentelmenów jakie wywołało to zaskakujące oświadczenie.

- A to Lamia Mazzi. Moja dziewczyna. - po tym jak pocałował krótko usta blondynki powtórzył operacje z zaproszeniem swojej czarnulki i ją na koniec też krótko pocałował na dowód tego co ich łączy i ich oficjalnego związku.

- Niestety nasza trzecia partnerka, Wilma musiała wczoraj wyjechać z miasta w sprawach służbowych więc nie mam w tej chwili przyjemności przedstawić jej panom. Ale z tego co słyszałem zaszczyciła was ostatnio swoją obecnością więc chyba mieliście okazję ją poznać. - Mayers ciągnął płynnie tą akcję cały czas nie wychodząc z tonu szlachetnej uprzejmości jakby rozmawiał z jakimiś arystokratami. Ale w końcu spojrzał na nich dając znać, że mają okazję a nawet powinni teraz się wypowiedzieć. Co ich obu spłoszyło jeszcze bardziej.

- T-tak… Taka trochę ruda? T-tak… Była tutaj… Bardzo ładna kobieta. Znaczy te też! Znaczy pana dziewczyny. Ale my… To my nie wiedzieliśmy! I to jak coś do pana doszło to… - Martin zdobył się aby coś wydukać. Starał się mówić poważnie bo w końcu był zawodowym reporterem. Ale ten rosły mundurowy, z plakietką specjalsów na rękawie stał ledwo dwa czy trzy kroki od niego gorzką gulą stanęło mu teraz te poniedziałkowe żarty z Eve. I widać było, że trzęsie portkami na myśl, że ten mundurowy może mu się teraz odwinąć.

- Tak, doszło coś do mnie. I właśnie dlatego przyszedłem. - Steve nie słuchał dalej tego dukania tylko wrócił do głosu. A obaj koledzy Eve mieli miny jakby właśnie ziszczał się ich najczarniejszy scenariusz gdy oficer boltów potwierdził ich nieme obawy po co tutaj przyszedł. A potem podszedł do Martina który stał bliżej. Temu zaczęła się trząść warga jakby spodziewał się uderzenia w każdej chwili. Eve też wstrzymała oddech jakby zastanawiała się, czy Krótkiego nie poniesie i nie zapomni o obietnicy jaką jej dał na korytarzu.

- Rozumiem, że panowie mogli palnąć jakieś głupstwo z czystej niewiedzy. Zwłaszcza, że nasz związek Eve jest jeszcze dość świeży. - Steve mówił jakby sam znalazł jakieś okoliczności łagodzące dla tego występku obu pozostałych gospodarzy tego pokoju biurowego i był skłonny im wybaczyć.

- Tak! Tak właśnie było! My nie wiedzieliśmy! Myśleliśmy, że to takie żarty! Eve nic nam nie mówiła wcześniej, że z kimś jest! Eve no daj spokój co! To były tylko takie żarty, takie głupie żarty! - Martin chwycił się gorączkowo tej rzuconej brzytwy z takim zapałem, że prawie przerwał temu kapitanowi. I jeszcze szybko spojrzał błagalnie na koleżankę z pracy jakby liczył, że ona się za nim wstawi. Ale nie wstawiła. Bo Krótki znów przejął inicjatywę.

- Naturalnie. Nie ma problemu. Takie rzeczy się zdarzają. - Steve uśmiechnął się łagodnie jakby był gotów do zawarcia ugody.

- Oczywiście panowie rozumieją, że za tak niestosowne żarty to mojej dziewczynie należą się przeprosiny. - powiedział patrząc wymownie najpierw na nich a potem na Eve. Co aż pokraśniała z radosnej satysfakcji widząc jak w parę chwil ich mężczyzna obrócił te relacje w tym pokoju o 180*. Nastąpił iście desperacki wyścig przeprosin i zapewnień, że to była pomyłka, że nic nie wiedzieli, że przepraszają, że to się już nie powtórzy i tak dalej.

- No dobrze. Wybaczam wam. - oświadczyła wspaniałomyślnie rozradowana blondynka promieniejąca szczęściem w uśmiechu i spojrzeniu na cały pokój. Po jej słowach dwójka kolegów z biura spojrzała teraz wyczekująco na Mayersa niepewna jak on potraktuje jej słowa.

- Znakomicie mnie to wystarcza. - kapitan też wydawał się usatysfakcjonowany taką zgodną postawą i przeprosinami. - Informuję jednak panów, że od tej chwili uważam was za wystarczająco poinformowanych o statusie towarzyskim Eve i całej naszej czwórki. Mam nadzieję, że to nasza ostatnia rozmowa na ten temat. Jeśli dojdzie do mnie wiadomość, że takie nienaganne zachowanie się powtórzyło u któregoś z panów lub obu to będe zmuszony tu wrócić. Ale uznam, że szkoda tracić czasu na kolejne rozmowy skoro nie przynoszą efektu. Rozumiemy się panowie? - na koniec postawił im swoje ultimatum. Takim oficjalnie grzecznym tonem tej rozmówki jednego dżentelmena z innymi. Ale i tak wszyscy w pokoju wiedzieli, że jak jeszcze raz wkurzą czy obrażą Eve to Steve przyjedzie spuścić im łomot.

- Tak, tak oczywiście! Niech pan się nie obawia! To już się nie powtórzy! My nie powinniśmy tego robić ale nie wiedzieliśmy, że Eve z kimś jest i w ogóle! To jej życie towarzyskie nie powinno nas obchodzić i już więcej nie będzie! Może pan być o to spokojny! - Martin widząc, że jest szansa, że ten łomot chociaż teraz go ominie znów chwycił się jak tonący brzytwy zapewniając o pełnej ugodowości i woli do współpracy z Eve, Stevem, Lamią i nie wiadomo kogo jeszcze.

- Doskonale. To teraz panów żegnam. Życzę udanego wieczoru. Chodźcie dziewczyny idziemy. - kapitan dostojnie skinął im głową, nałożył czapkę na głowę dając znać, że to koniec tej wizyty, otworzył drzwi na korytarz i dał wyjść swoim dziewczynom. Po czym sam za nimi wyszedł i zdążył zrobić ze trzy kroki gdy Eve się na niego rzuciła.

- Łiiii! Steve! - z tej dzikiej radości podskoczyła, oplotła mu biodra udami i uściskała mocno. Pocałowała go mocno w usta i roześmiała się serdecznie na cały korytarz.

- Lamia! Widziałaś to!? Widziałaś jak ich Steve załatwił!? - reporterka zeskoczyła znów na podłogę i pytała Lamii jakby jakimś cudem mogła to wszystko przegapić stojąc tuż obok.

- Oj to ty tak? Czy Wilma? Czy obie? Ojej ale wy jesteście kochani! Jak wy o mnie dbacie! Kocham was! Kocham was wszystkich! - z tych wszystkich emocji Eve aż się rozpłakała ze wzruszenia gdy jednym ramieniem objęła Steve’a a drugim Lamię.



Czas: 2054.10.02; pt; zmierzch; 18:10
Miejsce: Sioux Falls; Dzielnica Centralna; restauracja “Olimp”
Warunki: jasno, ciepło, gwar rozmów, oklaski, cicho, wnętrze restauracji; na zewnątrz jasno, pogodnie, nieprzyjemnie, powiew, ruch uliczny



- A teraz, nie przedłużając, dla naszych specjalnych gości, zabawią właśnie oni! Wasz ulubiony kabaret! Przed wami “Heca”! Gorąca brawa dla nich! - trójka przy śnieżnobiałym obrusie wyglądała w sam raz do tego lokalu. Znacznie stosowniej niż w lodziarni. Tu wyglądali jak właściwi ludzie na właściwym miejscu. Dostojny kapitan w ciemno zielonym mundurze i dwie ubrane na czerwono piękne kobiety każda po jednej jego stronie. Zdążyli przyjechać, zająć zamówiony stolik i wybrać coś z karty dań. Akurat im przyniesiono to zamówienie i mogli go spróbować gdy spiker wyszedł i zapowiedział występ kabaretu. No a Eve chociaż zdążyła już ochłonąć po tej radosnej niespodziance jaką jej sprawili w redakcji już zachowywała się bardziej poprawnie. Ale dalej te endorfiny kotłowały jej się tuż pod skórą a w oczach czaiło się mokre spojrzenie.

- Ano tak, bo to piątek wieczór. Weekend. Dobrze trafiliśmy. Lubię ich. Mają naprawdę dobre kawałki. Czasem występują u nas w jednostce z jakiejś okazji. W innych też. - Steve widocznie miał miłe wspomnienia z kabaretem jaki zaraz miał wystąpić. I dołączył się do oklasków gdy trójka mężczyzn i trójka kobiet wyszła na scenę, skłoniła się publiczności a ich lider podszedł do mikrofonu.

- Tak, to niestety znowu my. Wiem, że pewnie byście woleli kogoś nowego, powiew świeżości… No ale niestety to znowu my. - Claudio skłonił się jakby zdawał sobie sprawę, że jest jakimś namolnym klientem a nie gwiazdą kabaretowej estrady. I to było dobre na początek bo rozbawiło publiczność więc nagrodziła ten wstęp oklaskami.

- Wiecie jak to jest. Podobno dużo polityki, za dużo jest w naszych skeczach. Dostaliśmy ostatnio liścik z Nowego Jorku… Wcale nie z pogróżkami! Nie, nie oni tam nie bawią się w pogróżki, skądże. Ci Nowojorczycy są bardzo kulturalni i dobrze wychowani. To było pouczenie i lista paragrafów za obrazę prezydenta i legalnie wybranych władz. Tak wybranych po raz trzeci z rzędu. Oczywiście w legalny sposób. Wyraźnie mi to podkreślili grubym drukiem aby nawet taki tępak jak ja mógł to zauważyć. No więc jako wolny kabaret co ma niezależne poglądy i jest kompletnie nieprzekupny wcale nie daliśmy się zastraszyć. I całkowicie legalnie i dobrowolnie postanowiliśmy zrezygnować z żartów o polityce. I Nowojorczykach. I Nowym Jorku. I co tam jeszcze było? A tak, te policyjne pandy z NYPD pod drzwiami to czysty przypadek i to kompletnie nie miało nic wspólnego. A Terry ma podbite oko bo wpadł na szafkę. No co? Zdarza się każdemu nie? Musisz bardziej na siebie uważać Terry. - Claudio nie wiadmo jak i kiedy zaczął swój występ. Wydawało się, że tylko się przywita ale jak zaczął to nawijał jak najbardziej poważnie. Że można było się zastanawiać czy naprawdę nie dostali jakiegoś listu z Nowego Jorku albo prezydent nie przysłał swoich dziarskich, smutnych chłopców z bezpieki. Cholera wie z tym Collinsem… I pewnie w tym była magia tego skeczu, że brzmiało poważnie i bardzo prawdopodobnie. A z głębi sali nie było widać czy ten gruby Terry ma podbite oko czy nie ale rozłożył ręce na boki w stylu “no co zrobić?” i zgodził się z liderem zespołu, że powinien bardziej uważać z tymi szafkami. Aż publiczność przerwała ten monolog oklaskami i wiwatami. Podobało im się. A wszyscy wiedzieli, że Claudio to ma chyba jakąś osobistą vendettę do tego Collinsa i jego systemu bo często wyśmiewał jego reżim.

- No i dlatego dzisiaj nie będzie polityki. Będą lekkie i przyjemne sprawy. Takie jakie każdy z nas. Albo chciałby. Dlatego zapraszam państwa na nasz nowy skecz! “Kochanie to nie jest tak jak myślisz!”. - Claudio na koniec skłonił się podobnie jak pozostała piątka. Po czym zeszli ze sceny żegnani oklaskami. A po chwili wróciła mleczna czekoladka Joy. Szła jakby miała zamiar zeskoczyć ze sceny i nakłaść komuś garści.

- Ależ kochanie! To nie jest tak jak myślisz! - Claudio wybiegł zdyszany zaraz za nią i z miejsca było widać, że odgrywają parę. Ona jest wściekła na niego. A on pewnie coś przeskrobał i teraz chce ją jakoś ubłagać.

- Nieźle się zaczyna. - powiedział rozbawiony Steve do swoich dziewczyn czekając na to jak się ten skecz rozwinie.



Czas: 2054.10.02; pt; zmierzch; 19:10
Miejsce: Sioux Falls; Dzielnica Południowa; Dom
Warunki: jasno, ciepło, cicho, wnętrze mieszkania; na zewnątrz jasno, pogodnie, nieprzyjemnie, powiew, ruch uliczny


- I co mały łobuzie? Wyrwałeś jakieś foczki w tym tygodniu jak mnie nie było? - jak już trzasnęły czarne drzwi i weszli do środka domu a potem na piętro mieszkalne to przywitała ich mała, puchata kulka kociego szczęścia.

- A na pewno chcesz wiedzieć? - Eve roześmiała się widząc jak Steve schylił się i podniósł kociaka w swoje łapy. Ten zaś ciekawie obwąchiwał jego palce i dłonie a w końcu zaczął lizać szorstkim języczkiem te palce.

- Aha. Czyli wyrywałeś je pewnie całymi stadami co? - Steve mając w pamięci wyczyny kociaka we wzbudzaniu atencji u płci przeciwnej podrapał go po łebku i uśmiechnął się do niego domyślając się, że pewnie nie próżnował w tym zakresie.

- Dobra to dziewczyny, może do tej Rosji nie jest jakoś daleko ale po co mamy tracić wieczór nie? Ja się przebiorę w coś luźniejszego. - Krótki odstawił kociaka z powrotem na podłogę i ruszył w stronę wspólnej sypialni jaka ze dwa czy trzy tygodnie należała do Eve a teraz była ich wspólna. Przynajmniej póki nie uszykują więcej przestrzeni mieszkalnej. Mężczyzna z widoczną satysfakcją zaczął rozpinać guziki swojego munduru i rozwiązywać krawat. Naprawdę wyglądało jakby w wolnym czasie nie lubił chodzić w mundurze.




Czas: 2054.10.02; pt; zmierzch; 20:10
Miejsce: okolice Sioux Falls; ośrodek Mała Rosja; brama wjazdowa
Warunki: jasno, ciepło, cicho, wnętrze Ghurki; na zewnątrz szarówka, pogodnie, nieprzyjemnie, powiew, cisza


- Mówię wam, będzie zarypiaście. Będziemy jeździć na bmx-ach. Ja przynajmniej będe. mają świetny tor przeszkód. Można się wyskakać. I skate park jak lubicie jeździć na desce. I konie. Próbowałem się nauczyć ale cholera te bydlaki w ogóle się mnie nie słuchają. Dlatego wolę fury. I bmx-y. I łódki. Można tam popływać łódką, łowić ryby. Las jest to można coś tam chyba uzbierać. Mnie się nigdy nie chciało. I plaża! Pokażę wam jak się robi ognisko na plaży! Takie jak robiliśmy w Kalifornii. Z ziemniakami i kiełbą. Leżaki i browary. Dlatego mam nadzieję, że nie będzie padać. Jak będzie to i tak zorbię to ognisko dla moich foczek i żaden cholerny deszcz mi nie przeszkodzi. - Steve tryskał świetnym humorem. Pruł sportowym tempem jakby się z kimś ścigał. Pomimo, że już zrobiła się wieczorna szarówka i jechał na światłach. Ruch nie był duży odkąd wyjechali z miasta przez jego południowy kraniec. Po zmroku te międzymiastowe pustoszały. Życie skupiało się w miastach i innych ośrodkach miejskich.

- O, to tam jest Harrisburg. Tam co Petra tam mieszka. - rzuciła Eve gdy wyjechali dopiero co ze Sioux i pokazała na zjazd prowadzący w lewo. Wozem to rzeczywiście było góra kwadrans jazdy z centrum Sioux. Zwłaszcza jak się jeździło jak Steve albo Wilma.

- A kto to? Jakaś nowa koleżanka? - zapytał zaciekawiony kierowca gdy usłyszał jakieś nowe imię od swoich dziewczyn. I tak sobie wesoło rozmawiali gdy z każdym kwadransem oddalali się od miasta i zbliżali do tego wojskowego ośrodka wypoczynkowego nad jeziorem który Steve tak zachwalał. Dojechali faktycznie gdzieś w godzinę, może nawet trochę krócej. Na samochód to to nie było daleko. Czarny wóz zwolnił a w końcu zatrzymał się przed zamkniętą bramą oświetlajac ją reflektorami. Widać było wartownię i dwie czy trzy sylwetki strażników w rozświetlonych oknach. Jedna z nich wyszła na zewnątrz i okazało się, że to kobieta. Podeszła do stojącego wozu z wesołym uśmiechem.

- Cześć Krótki! Dawno cię nie było! - zawołała wesoło widocznie rozpoznając kierowcę. I chyba kojarzył jej się on pozytywnie sądząc z tego przyjacielskiego tonu. Zatrzymała się przy drzwiach kierowcy a ten podał jej swoje dokumenty. Wcześniej uprzedził swoje dziewczyny, że to konieczne aby się wylegitymować na wejściu.

- Oj wiesz Cindy, praca i praca. - Steve wyciągnął rękę po książeczki Lamii i Eve aby podać je strażniczce do sprawdzenia. Też się zwracał do niej całkiem przyjaźnie.

- Tak, wiem. A kim są twoje koleżanki? - zapytała strażniczka spisjąc coś z książeczki do swojego notesu.

- A właśnie poznajcie się. Cindy to jest Lamia. Moja dziewczyna. A to jest Eve. Moja dziewczyna. Wilma niestety musiała wczoraj wyjechać z miasta. Niestety pracuje w weekendy a ja mam wolne tylko weekendy. No ale może kiedś uda mi się także i ją tutaj przywieźć. - kapitan w hawajskiej koszuli w ogóle już nie wyglądał jak oficer. Raczej jak zagubiony turysta. Ale podał Cindy dokumenty swoich dziewczyn a przy okazji je sobie przedstawił.

- A to dziewczyny jest Cindy. Najfajniejsza strażniczka w tej dziurze. - zaraz przebił piłeczkę na drugą stronę przedstawiając także swoją znajomą strażniczkę swoim dziewczynom.

- Wow! To widzę, że się działo u ciebie Krótki! Ostatnio jeszcze byłeś singiel a teraz przyjeżdżać z dwoma pannami bo trzecia wyjechała! No, no! Tylko pozazdrościć! Cześć dziewczyny jestem Cindy. - strażniczka w ciemnym mundurze zaśmiała się chyba nieźle zaskoczona takimi rewelacjami. I nachyliła się do okna kierowcy aby się pokazać obu pasażerkom i aby sama mogła im się przyjrzeć. A potem wróciła do spisywania ich danych. Odezwała się gdy oddawała im książeczki.

- Przyjechaliście na ten bal? - zapytała jeszcze się nie prostując i zerkając ciekawie na całą trójkę w środku.

- Bal? Jaki bal? - kierowca zamrugał oczami wyraźnie zaskoczony takim pytaniem.

- To nie przyjechaliście na bal? - teraz Cindy zdawała się trochę zdziwiona taką odpowiedzią.

- Jaki bal Cindy? - Steve zapytał ją jeszcze raz.

- No bal. Bal pułkowników. Jutro ma być ale już dzisiaj się zjeżdżają i w ogóle ruch w interesie. - wyjaśniła strażniczka widząc, że chyba jednak nie przyjechali na bal.

- Kućwa nie mieli kiedy i gdzie go robić… Jutro mówisz? Dobra chrzanić to. My będziemy na plaży albo w lesie. Obiecałem dziewczynom kalifornijskie ognisko. A oni pewnie będą działać w “1-ce” to nic nam po nich. - machnął ręką jakby ten bal i zjazd jakichś ważniaków w ogóle nie był mu na rękę. Ale ostatecznie potraktować to był gotów jako niedogodność w tle a nie realną przeszkodę mogącą pokrzyżować mu plany.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 14-11-2021, 01:21   #257
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Bonus 50 - Akcja Świniak cz.1

Czas: 2054.10.01; cz; popołudnie; 16:20
Miejsce: Sioux Falls; centrum; apartamentowiec; parking przed budynkiem
Warunki: na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Ramsey i Betty



Szła znajomym chodnikiem jaki prowadził do jej mieszkania w ładnym, zadbanym apartamentowcu. Odruchowo spojrzała w górę na swój balkon i okna. Ale nikogo w nich nie zastała. Ten znajomy widok jakoś w naturalny sposób ją uspokoił. Cały dzień na nogach na szpitalnej zmianie ale już koniec. Zaraz będzie mogła wejść do siebie, założyć swoje ulubione tygrysie papucie, pogadać z dziewczynami… Madi i Lana pewnie jeszcze nie wróciły, zresztą nie było osobówki Madi na parkingu. Ale była ciekawa jak Amy i Shauri, jej dwie nowe gołąbeczki sobie radzą. Bała się zwłaszcza o tą ostatnią. Tak zostawić ją samą a przecież i Amelia wydawała się krucha i delikatna, bardziej potrzebująca pomocy niż taka co może ją dać. Ale nie. Ostatnie dni sprawiła się świetnie jako opiekunka Hinduski o głębokiej traumie. To dawało okularnicy otuchu i nadziei co do nich obu. Może obie wyjdą na prostą? Amy przecież okazała się całkiem zaradna i…

Odwróciła swoją kasztanową głowę bo usłyszała jak parkuje jakiś pojazd. I zatrzymała się bo miała wrażenie jakby wywołała diabła. Albo wilka. Co gotów jej zaraz przeszkodzić tą sielankę w domu i papuciach na jakie miała ochotę. Rozpoznała terenowego suva z tymi wszystkimi kolcami, sztabami i wzmocnieniami. Ramsey. Westchnęła w duchu ale postanowiła przyjąć wyzwanie na miejscu. Widziała jak otworzył drzwi, wysiadł i zupełnie jakby odwzajemnił jej spojrzenie. Też jakoś wcale nie myślał za bardzo o tym, że ona może tu być. Chociaż niby to było oczywiste. W końcu przyjechał do jej domu a szpitalna ranna zmiana właśnie jakoś kończyła w tą porę.

- Cześć Betty. - powitał ją bez specjalnej serdeczności. Zatrzymali się kilka kroków od siebie jak para rewolwerowców. Mierzyła go spojrzeniem a on ją też. Ale szybko spojrzał ponad jej głową na jej okna i balkon.

- Cześć Ramsey. Coś się stało? - zapytała jak mogła neutralnie. Miała dziwne podejrzenia dlaczego przyjechał. Shauri. W końcu właśnie z obawy przed jego reakcją zgarnęła ją w poniedziałek do siebie. Właściwie to nawet liczyła i obawiała się, że po nią może przyjechać. A przecież ta biedna dziewczyna tyle przeszła! Kolejny stres związany z twardym, gliniarskim przesłuchaniem nie był jej potrzebny! I była gotowa mu stawić czoło w walce o tą dziewczynę.

- Ta twoja wojskowa gołąbeczka jest? - zapytał patrząc pytająco na balkon. Betty trochę zepsuła mu szyki. Liczył, że po prostu zapuka do jej drzwi i postawi te jej harem przed faktem dokonanym. Ale cholera w tym kościele mu za długo zeszło. No i już tu była.

- Lamia? Nie. Już z nami nie mieszka. Dlaczego jej szukasz? - pytanie zaskoczyło okularnicę. Dlaczego o nią pytał? Coś się stało Księżniczce? Coś jej grozi? Prędzej spodziewała się, że przyjechał tu po Shauri. Chociaż we wtorek w szpitalu wydawało jej się, że się dogadali. Jak wyciągneli co trzeba z tego szmaciarza co więził Shauri. Wydawało jej się, że to jakby kupiło wolność dziewczynie. To czemu tu przyjechał i pytał o Księżniczkę?

- Nie ma? - zapytał spoglądając na nią. Wyraźnie ją sądował jakby zastanawiał się czy mówi mu prawdę czy nie. Widział jak pokręciła głową. Może. Ostatnio był tu raz czy dwa pogadać z Amy to też jej nie było. Szkoda. Z nich wszystkich ona mu się wydawała najodpowiedniejsza. Nawet pomimo, że czasem jej odwalało PTSD. To była chyba najtwardsza. No i kumplowała się z Amy.

- Chociaż… Właściwie to ty też możesz być. - brązowe brwi kasztanki podjechały do góry słysząc to dość obcesowe stwierdzenie. Kompletnie ją to zbiło z tropu. I widział to bo zaczął wyjaśniać.

- Chodzi o Amy. Wierzę już, że sama to sobie zrobiła. - powiedział wskazując na swoją twarz tam gdzie drobna blondynka miała opatrunek skrywający straszne blizny. - Ale trzeba dokończyć sprawę. Nie można odpuścić sukinsynowi który ją do tego zmusił. I chrzanić prawo. Sprawiedliwość musi być. Nawet ponad prawem. - powiedział jakimś złowieszczym głosem. To była kolejna sprawa jakiej się nie spodziewała tak samo jak jego przyjazdu i pytania o Księżniczkę. Spojrzała jednak jeszcze raz w górę na balkon i okna. I w milczeniu skinęła głowa. Nie do końca wiedziała na co się pisze i co ten Clint zamierza. Ale uznała, że gdyby go z tym zostawiła to kompletnie nie miałaby wpływu na to co się stanie. A sądząc po jego minie to coś się zaraz miało stać. Ruszyła więc w jego stronę i oboje skierowali się do jego road warriora.




Czas: 2054.10.01; cz; popołudnie; 16:45
Miejsce: Sioux Falls; centrum; biuro West - East; gabinet kierownika
Warunki: jasno, umiarkowanie, cicho, wnętrze biura; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Ramsey i Betty



- Tam nie można! Nie był pan umówiony! Ochrona! - sekretarka zapiała świętym oburzeniem widząc jak ten prawie łysy facet w granatowym mundurze ledwo mu powiedziała, że kierownik jest w swoim gabinecie po prostu ruszył w tą stronę.

- Tu jest moja umowa złotko. - mruknął łysy machając swoją odznaką. Na wypadek gdyby nie widziała policyjnego, munduru i całej reszty. Po czym po prostu otworzył drzwi i zastał tam jakiegoś faceta w sile wieku. W marynarce, krawacie, koszuli. No biznesmen i człowiek sukcesu pełną gębą. - Detektyw Clint Ramsey. Chciałem zadać panu parę pytań. - przedstawił się facetowi też pokazując mu swoją odznakę. Betty niejako znalazła się “przy okazji” i po prostu szła za nim jak cień wchodząc najpierw do sekretariatu a potem do gabinetu. Ramsey prezentował tyle taktu i gracji, że na nią właściwie nie zwracano uwagi.

- W porządku Anno, ja się tym zajmę. Nie wzywaj ochrony. Pan detektyw nie zajmie mi dużo czasu. - facet machnął uspokajająco ręką. A sekretarka po chwili wahania pokiwała głową i zamknęła drzwi zostawiajac dwoje nieproszonych gości z kierownikiem. Okularnica musiała przyznać, że miał tupet. I niesamowitą pewność siebie. Bo Ramey miał minę i postawę jakby miał zamiar mu przywalić od ręki. A, że potrafił to robić to widziała na początku tygodnia jak im przywiózł do szpitala tego gnojka od Shauri. A może ten prezes tego nie wiedział? I sobie nie zdawał sprawy na co stać tego gliniarza?

- Proszę usiąść. W czym nasza firma może pomóc policji? Ma pan nakaz oczywiście? - prezes uśmiechnął się sympatycznie do dwojga intruzów. Nie spodziewał się ich. Ale nie od dziś grał w tą grę. Nie doszedłby do tego stołka jaki zajmował gdyby takie byle co wytrącało go z równowagi. I był pewny siebie. Słyszał już o tym, że ten krawężnik się tu pęta i węszy w sprawie tej blond idiotki co na szczęście już tu nie pracowała. Ale był pewny, że nie dostałby żadnego nakazu w sprawie przeszukania czy czegoś takiego. Nie od dziś miał przyjaciół na wysokich stołkach. W policji także. A bez nakazu to ten glinarski kundel mógł mu skoczyć.

---


- A więc podsumujmy… Nie ma pan nakazu w sprawie przeszukania ani żadnego innego, nie ma pan żadnych dowodów, właściwie nic pan nie ma. Jakieś, niestety muszę to powiedzieć, ale puste insynuacje. No przykro mi, ja i nasza firma zawsze chętnie współpracujemy z policją i władzami. Wie pan, że ostatnio kupiliśmy wam dwa radiowozy? W pełni wyposażone. No ale to oczywiście była przyjemność. W żadnym razie nie poczuwam się, żeby to był ciężar aczy przykrość. No ale jak pan już zadał swoje pytania ja na nie odpowiedziałem to teraz prosiłbym aby pan opuścił mój gabinet. Rozumie pan jestem bardzo zajętym człowiekiem a niedługo mam ważne zabranie które przełożyłem ze względu na pana. - prezes mówił jakby był pełen dobrej woli współpracy. Ale niestety trafił mu się rozmówca jak jakiś oszołom i niezbyt rozgarnięty chłopiec. Co coś chce ale sam nie wie co ale za to chce natychmiast. Jak tu kogoś takiego traktować poważnie? No nie da się. Przykro ale się nie da. Jednak mimo to poświęcił mu swój bezcenny czas i miał nadzieję, że nawet ten tępy krawężnik zrozumiał aluzję o tych radiowozach i jaka ręka go karmi. Specjalnie dobrał ją tak czytelną aby ten dureń ją wyłapał. Zastanawiał się czy pytać o tą okularnicę. Nie miała munduru ani odznaki. To kim była? Ale zauważył, że ma całkiem ładne nogi. W tych pończochach i w ogóle. Już nie taka młoda ale wciąż potrafił rozpoznać gorący towar. Ale kim ona była? Nie wygladała na gliniarę.

- Tak, chyba tak… No rzeczywiście panie kierowniku jak tak pan stawia sprawę… To my już pójdziemy. - Betty zamarła. Do końca wierzyła, że coś się jednak stanie. Czekała na to. Całą tą cholerną rozmowę czekała. Co się do cholery działo z tym Ramsey’em!? Przecież ten dupek w krawacie kpił z niego w żywe oczy! Ewidentnie się przyznał, że nie dał Amelii awansu bo jej chłopak bardziej na niego zasłużył! A, że jej coś tam mówił wcześniej? Tak się prowadzi interesy. Trzeba przecież motywować personel prawda? To przestępstwo? Policja się zajmuje czymś takim? No nie. To nie było przestępstwo. Policja nie zajmuje się czymś takim. Nie mogła w to uwierzyć! Spojrzała na łysego w granatowej koszuli munduru w osłupieniu. Jak on tak mógł to przyznać i to temu chujkowi co kpił z niego w żywe oczy! Zachowywał się jak jakiś tępy krawężnik o jakichś pełno jest dowcipów i stereotypów! Ale jeszcze do końca wierzyła, że to poza. Że jednak na koniec… No zrobi coś! Niech coś zrobi do cholery! Da mu w pysk czy wyciągnie jakiś atut! A ten nie. Wstał, grzecznie się pożegnał i wyszedł. Jeszcze uśmiechnął się do tej suki z jaką rozmawiali na początku co ona skwitowała obrażonym spojrzeniem.

- Co to miało być?! Ramsey! Co to miało być do cholery?! Po co była ta cała szumna gadka o sprawiedliwości! Po co mnie tu w ogóle ściągnąłeś!? Żeby mieć świadka jak ten dupek robi cię w balona jak chce! Szkoda, że ci kości nie rzucił bo byś mu zaaportował! - Betty jak wreszcie znaleźli się na schodach przestała hamować swój gniew i irytację. Wybuchła jak burza. Aż żałowała, że z nią był. Bo jakby była sama to by to załatwiła po swojemu. A tak to do końca liczyła, że on jednak coś zrobi. Ale on nic nie zrobił! Cholera a tyle słyszała, że on taki twardziel co tak łamie przepisy a teraz, jakby naprawdę się przydał to wymiękł! Była tak rozczarowana i wściekła, że miała ochotę dać mu po gębie! Pozer! Zwykły pozer! Tylko ma wielką gębę i nic więcej! I gdzie te jego zasady jak są potrzebne! Umie tylko krzyczeć na okaleczone dziewczyny albo robić groźne miny do szpitalnej pielęgniarki!?

- Uspokój się. Przyznał się. Teraz go mamy. - powiedział spokojnie schodząc po schodach i wiele sobie nie robiąc z jej wściekłości. Czasem ktoś się na nich oglądał ale raczej bez przeszkód wrócili na parter a potem wyszli na ten słoneczny koniec jesiennego dnia.

- Czyli co? Nagrałeś go czy co? To jest jakiś dowód? Będziesz mógł użyć tego w śledztwie? - trochę się uspokoiła. Może miał jednak jakiś plan? Poczekała aż otworzy jej drzwi do swojego pancernego suva i usiadła na miejscu pasażera. A on odpalił silnik i grzecznie włączył się w ruch uliczny.

- Nie nagrałem go. I nie będzie żadnego śledztwa. Za co? Za to, że nie dał jej obiecanego awansu? Ale dał jej chłopakowi. Za to, że sama sobie spaliła twarz? No to samookaleczenie. Brak osób trzecich. Nawet na podpuszczanie by to nie dało się podciągnąć. - łysy detektyw pokręcił przecząco głową potwierdzając mniej więcej to samo co rozmawiali właśnie w gabinecie. To na nowo rozjuszyło pielęgniarkę. Ale tym razem bardziej panowała nad sobą.

- To po co to wszystko? Ta rozmowa, wizyta u tego dupka i cała reszta? Po co mnie tu ściągnąłeś? A jeszcze chyba miałeś zamiar Księżniczkę. I co ty właściwie robisz? - zapytała starając się zachować spokój jaki i on okazywał. Na tyle długo i często pracowała z mężczyznami by wiedzieć, że jak będzie się drzeć to wyjdzie na rozhisteryzowaną babę i nie będą ją traktować poważnie. Musiała gadać tak jak oni jeśli chciała coś z nimi załatwić. Ale zdziwiła się trochę widząc, że zatrzymał się, cofnął i zaczął wjeżdżać tyłem w jakiś zaułek. Po co? Myślała, że odwiezie ją do domu albo co.

- A widzisz Betty… Są takie okazje, że prawo jest bezsilne… - powiedział gasząc silnik i głaszcząc swoją złotą odznakę wpiętą w pierś. Popatrzył na nią z sentymentem. Podobnie jakoś nostalgicznie wyglądał gest jak ją pogłaskał. I odpiął. Rzucił na deskę rozdzielczą. Po czym otworzył swoje drzwi i wyszedł. I zaczął rozpinać granatową koszulę swojego munduru ukazując pod nią śnieżno biały podkoszulek.

- Ramsey… Co ty robisz? - zapytała naprawdę nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć. Rozpiął mundur i zdjął go wrzucając na tylne siedzenie. Potem to samo zrobił z pasem głównym na jakim miał całe gliniarskie oporządzenie. Od kabury z bronią, przez pałkę, kajdanki, latarkę i całą resztę. Po co się rozbierał? I to jak była z nim sama. W tym pustym zaułku. Jakoś zrobiło jej się dziwnie. Chyba nie planował… Nie zamierzał jej tu…

- Otwórz schowek. Druga jest dla ciebie. Chyba, że nie chcesz. To możesz tu poczekać. Sam to załatwię. - powiedział wskazując na schowek przed nią. Popatrzyła na niego, na ten schowek i kompletnie nie wiedziała czego się spodziewać. Ale sięgnęła po klapkę i otworzyła ją. Ujrzała czarny kawałek materiału. Jakaś czapka? Wyjęła i jak rozwinęła poznała co to jest. Kominiarka. Czarna kominiarka. Czekał na jej ruch. Milczał. Zawahała się. Chciała się w to mieszać? To na pewno było coś nielegalnego! Po to te kominiarki! Bo były dwie. To po to ją zabrał.

- Nie pozwolę ci go zabić. Nie licz na to. - odezwała się w końcu patrząc na niego. Może i nie była święta. Miała swoje za paznokciami. Może nawet więcej niż inni. Ale do cholery na morderstwo z zimną krwią nie miała zamiaru pozwolić.

- Nie zabiję go. - obiecał spodziewając się czegoś takiego. I znów czekał. Tym razem krócej. Bo ta krótka, spokojna obietnica ukoiła jej sumienie. Podała mu kominiarkę. Widziała jak ją zakłada ale jeszcze jak zwykłą, czarną czapkę. Po czym wrócił za kierownice. Po chwili wahania zrobiła to samo.

- I co teraz? - zapytała mimo wszystko czując jak rośnie w niej jakieś oczekiwanie. I jakby ekscytacja. Jakby dzięki czarnej czapce stała u progu nowej, nieznanej przygody.

- Nic. Czekamy aż dupek skończy robotę. To już niedługo. - Ramsey odparł obojętnym tonem. Sprawdził czas. Tamten zwykle kończył przed 17-tą. To już niedługo. Nie mylił się. Czekali może kwadrans i nic się raczej nie działo. Kilkadziesiąt metrów przed nimi przejeżdżały samochody i zatrzymywały się przed drogą z pierwszeństwem przejazdu. Bała się go zapytać co właściwie zamierza zrobić. Jakby to mogło zepsuć jakiś czar. Aż się zaczęło. Nagle.

- Jest. - powiedział Ramsey widząc jak znów po raz kolejny zatrzymał się przed nimi jakiś samochód. Ładny. Zadbany. Tym razem jednak odpalił swój wóz aż mechaniczna bestia ożyła burząc się złowieszczym rykiem.

- To on? - Betty zapytała chociaż właściwie domyśliła się kto jest w samochodzie. Nawet jak z głębi zaułka tego nie widziała. Miała zamiar zapytać co teraz ale kierowca dał jej odpowiedź gdy wcisnął gaz do dechy. Suv może nie był rajdowym samochodem ale mimo to wrażenie bestii zrywającej się z uwięzi było silne.

- Co?! Co chcesz zrobić?! - okularnica krzyknęła bo nagle zdała sobie sprawę to samo co prezes. Pancerny suv pędził kursem kolizyjnym wprost na jego furę! Prezes leniwie spojrzał w bok gdy usłyszał nadjeżdżający pojazd. I od razu się przebudził widząc zbliżające się auto. Pruło wprost na niego!

- Co za debil! - krzyknął odruchowo nie mogąc pojąć jak ten debil może go nie widzieć. Ale już się nad tym nie zastanawiał. Chrzanić pierwszeństwo! Wcisnął pedał gazu ruszając z miejsca aby uniknąć kolizji. Ale debil nie na darmo od lat patrolował ulice, krawężniki, zaułki tego miasta. I na piechotę. I za kierownicą. I miejsce motoryzacyjnej zasadzki wybrał bezbłędnie. Wiedział, że cel musi tutaj się zatrzymać. A mroczny zaułek skryje jego wóz do ostatniej chwili więc z ulicy niewiele było widać. Wiedział, że przy ataku będzie miał za sobą element zaskoczenia i pędu. Więc chociaż osobówka zdążyła ruszyć z miejsca i manager “West - East” miał całkiem niezły refleks. To jednak niewiele to zmieniło. Rozległ się jęk dartych blach gdy pancerne wzmocnienia zderzaka road warriora trzasnęły w bok osobówki i zmiotły ją z ulicy. Rozpędzony, cięższy wóz bez trudu posunął ledwo ruszającą się osobówkę do tego sunącą bokiem. Oba rozpędzone pojazdy śmignęły przez ulicę, chodnik, pobocze i rozwaliły jakieś szyby i wbiły się do środka hali. To też nie był przypadek. Detektyw wiedział, że tu jest pusta hala i nikt nie powinien im tu przeszkadzać. Wtedy wcisnął hamulec i pozwolił aby osobówka posunęła się dalej sama a oba auta rozdzieliły się. Po tej całej serii blaszanych zgrzytów i kraksie nagle zrobiło się dziwnie cicho. Zwłaszcza, że byli w jakimś pustym magazynie co echo niosło każdy głos i odgłos. Także dwóch stygnących aut tuż po zderzeniu.

- Etap pierwszy. Walka i konfrontacja. To pierwsze co im przychodzi do łba. Zniszczyć wszelki opór. - Betty usłyszała głos detektywa i musiała przyznać, że była wdzięczna. Że to już się wszystko skończyło. Jak ruszył zdążyła tylko zasunąć kominiarkę. Teraz zdała sobie sprawę, że spadły jej okulary. A bez nich wszystko widziała zamazane! Ale głos mężczyzny w pobliżu jakoś dodawał jej otuchy. Tylko co on mówił? Widziała jak wysiadł z wozu i coś chyba wziął w rękę. Ale nie widziała dokładnie. Ale usłyszała. Charakterystyczny świst. Rozkładanej pałki teleskopowej. O matko! Widziała jak w poniedziałek załatwił tego gnojka od Shauri! I nagle zdała sobie sprawę co się teraz stanie. Nawet jak bez okularów widziała tylko sylwetkę w białej żonobijce jak podchodzi szybko do osobówki. I uderzenie pałki połączone z krzykiem drugiego mężczyzny. Oraz metalicznym klekotem broni gdy pistolet prezesa upadł na podłogę po tym gdy pałka trzasnęła go w ramię zanim zdążył wycelować broń przez rozbite okno.

- Etap drugi. Pogróżki. Oni zawsze sądzą, że są ponad zasadami. Że zawsze się wywinął. Że wszystkich mają w kieszeni. - gliniarz zatrzymał się przy rozbitym swoją furą aucie i obserwował jak drugi z kierowców krzywi się z bólu trzymając za obezwładnione ramię. I w końcu usiłuje wycofać się na siedzenie pasażera.

- No nie! To ty?! Kurwa już po tobie! Tępu chujku! Wiesz co ja robię z takim durnymi krawężnikami jak ty?! Wiesz kogo ja znam?! Już po tobie debilu! - w hangarze rozległ się wkurzony głos kierownika. Bał się. Że ta rozpędzona fura go zmiażdży albo utknie tutaj i wybuchnie w samochodzie. Ale teraz wszystko się uspokoiło. I jak dojrzał tą parke idiotów co myśleli, że jak założą kominiarki i zdejmą mundur to ich nie pozna to się wkurzył. Co za debile! O rany, już tylko myślał od kogo pierwszego zacząć aby zrobić porządek z tym tępakiem! Dostanie za swoje! Wkurzył go jeszcze bardziej jak z premedytacją rozbił pałką przedni reflektor! Ile to kosztowało?! Zaraz… Pałką? Prezes zamrugał oczami gdy nagle dotarło do niego, że ten przygłup idzie tutaj. Idzie do niego… Po niego? I to cholera miał w łapie pałkę teleskopową! Kurwa co ten pojeb chciał zrobić!? Z tym pistoletem to jeszcze tak mógł zrozumieć bo chciał do niego strzelić albo zastopować chociaż. Ale teraz? Po co dalej mu ta składana pałka?

- Ej chwileczkę, Ramsey, poczekaj… Nie działajmy pochopnie. To wszystko da się załatwić. Po co się droczyć? Chodzi ci o tą małą? Tą blondynę? Awans tak? Nie ma sprawy. Niech przyjdzie. Co nam szkodzi dać jej awans trochę wcześniej nie? Po co robić z tego jakiś big deal nie? - ponieważ tamten podchodził od strony kierowcy a i drzwi od kierowcy wgniótł ten jego blaszany potwór to manager wyczołgał się przez drzwi pasażera. Upadł boleśnie na brudny, stary beton ale szybko się odczołgał dalej. Zabolało! I coś miał z nogą. Kuśtykał. Ale zdał już sobie sprawę z paru rzeczy jakie w pierwszym wybuchu wściekłości mu umkły. Byli sami. W jakimś magazynie. Ten debil wjechał w niego celowo. A teraz szedł na niego z tą cholerną pałką teleskopową. Gdzieś tam za nim szła ta jego idiotka ale nie miała broni ani nic. Nie liczyła się. Ale on tak. I szedł na niego z tą rozkładaną pałką z jakimś takim nawiedzonym spojrzeniem. Kurwa! A słyszał plotki, że on jest jakiś pojebany! No ale nic. Jak tylko się rozgadają to znów go urobi. Tak jak niedawno w gabinecie.

- Etap trzeci. Przekupstwo. Jak zastraszanie nie działa to jest przekupstwo. Przecież każdy ma swoją cenę nie? Każdego można kupić. - Clint mógłby dopaść cholerę w parę ruchów. Ale nie spieszył się. Widział jak krwawiąca zwierzyna umyka w niezdarny sposób. I w oczach zaczynał dostrzegać zrozumienie i strach. Ale jeszcze pewnie wierzył w swoje szanse. Zwłaszcza po tym sukcesie w swoim gabinecie. A Betty szła za nim i słyszała jakby jej udzielał jakiegoś praktycznego wykładu z policyjnych negocjacji. Zakończył rozbijając pałką kolejny przedni reflektor wozu biznesmena. A ten już przestraszył się nie na żarty. Nagle zdał sobie sprawę, że ucieka coraz bardziej w głąb magazynu. Z dala od zbawczego światła dnia w szybie jaką rozwalili gdy tu wpadki.

- No Ramsey nie wygłupiaj się. Co ty powiedz chcesz zrobić co? Co ty chcesz osiągnąć? Co ci to da? Daj spokój chcesz resztę życia spędzić w więzieniu? W kolonii karnej? Wiesz co ci tam zrobią ci których tam wysłałeś? No bądź człowieku rozsądny. Po co ci to? - kulejący garniak próbował wrócić do rozsądnego tonu i negocjacji. Licząc, że przemówi mu do rozumu. Już nie z uwagi na siebie ale o siebie. Przecież mu tego nie przepuści! Nawet jak mu spuści łomot to on się na tym tępaku odegra! Betty spojrzała niepewnie na nieco tylny i boczny profil Ramseya. Przewidział to? Ten cholernik przecież miał rację. Jakby ich nie rozpoznał to jeszcze. Ale przecież dopiero co u niego byli. Pewnie nawet dziecko by ich rozpoznało. Jedyny skuteczny sposób jaki przychodził jej do głowy by go uciszyć… To był właśnie ten który jej obiecał, że nie zrobi. No chciała aby Ramsey dokopał temu obślizgłemu gnojkowi! No ale nie jakby resztę życia miał gnić gdzieś za kratami albo w…

- Etap czwarty. Próba rozsądku. Odniesienie się do logiki i racjonalności. Konsekwencji czynu lub sprzeciwu. - wzdrygnęła się gdy świsnęła pałka i echo pustych ścian wzmocniło ludzkie wycie. Kierownik działu upadł i zaskowyczał gdy stalowa kulka na końcu pałki rozbiła mu żebro. Gliniarz w białej podkoszulce stanął nad nim i patrzył przez maskę czarnej kominiarki. Kobieta w podobnej stanęła obok i spojrzała na kulącego się z bólu i strachu mężczyznę.

- Etap piąty. Skamlenie. I prośby o litość. I zrozumienie. I trudną sytuację życiową. Chora córka i takie tam. Nawet bycie miłym i przyjacielskim. - mruknął niezrażony niczym gliniarz jakby wciąż udzielał koleżance glinairskiego wykładu.

- Człowieku! Co ty kurwa robisz! Wezwij lekarza! Zaraz tu będą gliny! Wypadek był! O co ci chodzi?! Zegarek? Pieniądze? Chcesz przelew? Mam książeczkę wekslową, każdy bank ci przyjmie! Człowieku co ty kurwa robisz?! Co ja ci takiego zrobiłem!? Nie zrobiłem ci nic złego! - garniak już nie miał siły uciekać. Ale instynkt przeżycia zmusił go aby się spróbować chociaż odczołgać. Płakał z bólu i strachu. Odrzucił swoją godność i dumę. Wiedział, że teraz jest krytyczny moment. Musiał jakoś to przetrwać. Uciec już nie mógł bo nie mógł powstać. Ale próbował się odczołgać. Zwłaszcza, że tamta dwójka wciąż stała w miejscu.

- Prawo prawem. A sprawiedliwość musi być. Zniszczyłeś jej twarz skurwielu. Złamałeś jej życie. Zostawiłeś ją w gruzach. Jak rozbite szkło. I miałeś ją w dupie. Dalej masz. Może nie mogę nic ci zrobić jako gliniarz. Ale mogę jako ojciec któremu takie skurwiele jak ty zabrały jedyne dziecko. - wysapał Ramsey. I nagle maska obojętności z niego spadła. Betty z bliska miała wrażenie, że nagle w parę zdań zmienił się w rozjuszonego buhaja. I ruszył z impetem do szarży. Były szef Amy krzyknął z przerażenia i rzucił się na ile mógł. Ale mógł już niewiele. Zrobił może ze dwa kroki czołgając się gdy dopadła go rozwścieczona, teleskopowa pałka. Echo pustego magazynu znów rozbrzmiało ludzkimi wrzaskami.

---


- Przestań! Clint przestań! Zabijesz go! - Betty nie widziała zbyt dobrze bez okularów ale słyszała aż za dobrze. I czuła, że sytuacja się przedłuża. Rzeczywiście zaraz ktoś mógł tu się zjawić. Nawet policja i karetki czy przypadkowi przechodnie. Zwłaszcza jak tu takie dzikie wrzaski odchodziły. Więc podbiegła do Ramsey’a łapiąc go za ramię z uniesioną do kolejnego ciosu pałką. Chwilę zmagali się ale poczuła jakby ten napór zelżał. Przestał się rzucać. Spojrzał na nią jakoś przytomniej a potem w dal, na tą nieregularną plamę światła przez jaką tu wjechali.

- Dobra. - mruknął ocierając pot z zamaskowanego czoła. Popatrzył w dół na zakrawiony ochłap. Dobrze, że ją zabrał. Jeszcze trochę i rzeczywiście mógłby go zatłuc. Kiepsko wyglądał. Miał nadzieję, że nie przedobrzył i nie odwali kity. Był mu potrzebny. Był istotną częścią jego planu. Pochylił się więc i uklęknął przy pobitym mężczyźnie który charczał krwią przez rozbity nos i zęby. Wyglądał makabrycznie.

- Posłuchaj gnojku. - powiedział łapiąc go za chabet i potrząsając aby zwrócić na siebie jego uwagę. Trochę to trwało ale wydawało mu się, że ten zdechlak chyba coś kojarzy.

- Słuchaj jak do ciebie mówię. - warknął potrząsając z nim gwałtowniej jak aresztantem jaki odmawia współpracy. Tamten przewalił gałami ale chociaż starał się tym jednym w miarę całym okiem spojrzeć na gliniarza. Byle ten już go nie tłukł!

- Padłeś ofiarą napadu. Zaczaili się na ciebie jak wracałeś z pracy. Mieli kominiarki. Było ich dwóch. Zabrali ci fanty i pobili. Więcej nie pamiętasz. Powtórz. - wycedził do niego sprawdzając czy tamten kontaktuje na tyle aby coś z tego zapamiętać.

- Napat… Kominiarki… Pofili… Zabrali… Nie pamiętam… - wybełkotała z wielkim trudem ofiara okrutnego pobicia i napadu. Byle już nie bił!

- No. Zrób mnie w wała. To wrócę po ciebie. - burknął gliniarz w białym podkoszulku i puścił go pozwalając opaść na stary, brudny beton. Skinął na Betty i sam ruszył w kierunku gdzie stał jego samochód. Ta wahała się jeszcze. Mimo wszystko była pielęgniarka. A tu leżał zakrwawiony ochłap mięsa. Trudno jej było zapomnieć wpojone nawyki.

- Zostaw go. Jakieś opatrunki wzbudza tylko podejrzenia. Bandyci by go zostawili właśnie tak. - burknął odchodzący gliniarz jakby domyślając się co go zatrzymało. Wahała się jeszcze chwilę po czym potruchtała za nim modląc się aby tego szmaciarza ktoś znalazł na czas i nie miała go na sumieniu. Mimo wszystko nie życzyła mu śmierci. A żarłoby ją sumienie jakby wykitował czy tu czy potem w szpitalu.

- Skąd wiesz, że nas nie wsypie? Przecież nas rozpoznał. No mnie może nie wie kim jestem ale ciebie na pewo. - pozwoliła sobie zdjać już kominiarkę i nerwowym ruchem poprawiła rozstrzepane włosy. On też zdjął swoją. Zatrzymała się przy otwartych drzwiach pasażera aby poszukać swoich okularów. Gdzieś tu jej spadły gdy się zderzyli z drugim wozem.

- Nie wsypie. To mój rewir. Ja będę przyjmował jego zeznania. - na koniec Ramsey niespodziewanie uśmiechnął się z lekkim tonem złośliwej satysfakcji. I widząc, że okularnica bez swoich okularów jest dość nieporadna podał jej do ręki podniesione z podłogi jego wozu. Betty znów zamurowało. To on to aż tak zaplanował?! O matko… A jeszcze tam w gabinecie zachowywał się jak tępy krawężnik co ma kłopot dodać dwa do dwóch… A tu tak to zaplanował? No jesli to faktycznie on by spisywał zeznania w tej sprawie no to nagle ta cała akcja nabierała więcej sensu. Usiadła na miejscu pasażera i zamknęła drzwi zapinając pasy. A on uruchomił suva i wycofał go na słoneczną ulicę.

- A skąd wiesz… Że potem… Coś komuś nie powie. Komuś z tych swoich ważniaków w policji czy innych. Co się nimi prawie chwalił w gabinecie. - zapytała patrząc na niego niepewnie. Na to też miał jakiś plan? Nawet jak go zastraszy tak na świeżo… To co dalej?

- Nie martw się tym. Jak będzie trzeba to nimi też się zajmę. Bardzo chętnie się nimi zajmę. - odparł skręcając w ulicę jaką pierwotnie miała zamiar skręcić ofiara pobicie. Pielęgniarka milczała. Wcale nie była tak do końca pewna czy to faktycznie by mu poszło tak gładko jak jej mówił.




Czas: 2054.10.01; cz; popołudnie; 17:00
Miejsce: Sioux Falls; centrum; ulice miasta; samochód Ramsey’a
Warunki: jasno, umiarkowanie, cicho, wnętrze suva; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Ramsey i Betty



Prawie nie rozmawiali ze sobą. Jak na dobre ruszyli zapytał ją czy ma ją odwieźć do domu. Powiedziała, że tak. I właściwie nie mieli o czym ze sobą gadać. Bo o czym? O tym, ludzkim ochłapie jaki zostawili w pustym magazynie? Ktoś go chyba w końcu znajdzie. Szybciej niż później bo to centrum miasta było. I tak było dziwne, że aż tak długo nikt tam się nie zjawił, że mogli odjechać nie niepokojeni.

- A ta Shauri jak? Radzi sobie jakoś? - zagaił widząc już krzyżówki jakie prowadziły w zjazd do jej apartamentowca.

- Tak, radzi. Amy się nią ładnie opiekuje. Bo mnie większość dnia nie ma. A wczoraj Lamia z dziewczynami zabrały je na lody. Ucieszyła się. Co prawda potem to raczej Amy mi opowiadała wszystko ale Shauri też się chyba podobało. - mimo wszystko zmiana tematu ucieszyła pielęgniarkę. Zwłaszcza, że to o czym mówiła sprawiło jej przyjemność i uważała za dobre wieści.

- Mhm. A mówiła coś? O tamtych. Albo tamtym miejscu? - skinął swoją prawie łysą głową. Wciąż jechał tylko w podkoszulku bo nie miał kiedy się ubrać jak ruszyli dość raźno z tamtego magazynu.

- Nie, nie mówiła. I proszę cię Ramsey nie nachodź moich gołąbeczek. Zwłaszcza Amy iShauri. Im naprawdę przyda się spokój i jakieś ciąganie po komisariatach i składanie zeznań nie jest im do niczego potrzebne. - okularnica w duchu zgrzytnęła zębami gdy detektyw znów okazał się taką gruboskónością jak zazwyczaj. Zwłaszcza jak chodziło o jej gołąbeczki. I to te co wydawały się najkruchsze i najdelikatniejsze w jej gołębniku. Popatrzyłą z wyrzutem na niego.

Spojrzał na nią w bok i przez chwilę mierzyli się spojrzeniami. Nie był pewny co w niej było takiego. Właściwie była od niego słabsza, nie miała broni, była tylko pielęgniarką… Właściwie mógłby jej pewnie od ręki złamać szczękę czy powalić na ziemię gdyby chciał. Nawet bez swojej pałki. Musiała o tym wiedzieć. A mimo to wyczuwał w niej siłę jaką rzadko mu się trafiała. I zwykle to byli albo jacyś mafiozi, albo cyngle, albo inni twardziele. Lub po prostu ktoś kto nie wiedział z kim tak naprawdę ma do czynienia. A ona? Zwykła pielęgniarka ze szpitala miejskiego. I musiała coś o nim wiedzieć. A mimo to miał dziwną pewność, że o te swoje gołąbeczki będzie walczyć jak lwica o swoje młode. Nawet z nim. Ale przecież nie mógł…

- 58797 zgłoś się. - eter zatrzeszczał głosem dyspozytora. Właściwie to to był jego prywatny wóz. Ale miał w nim sprzęt łączności jak na porządny radiowóz przystało.

- 58797 zgłaszam się. - sięgnął po kontrolkę zastanawiając się po co go wzywają.

- Mam połączenie z 470. - dyspozytor raczej tylko go połączył. A detektyw siedzący w samym podkoszulku zbystrzał. 470?! To był przecież kryptonim akcji przeciw Chlewni! Ale nowy głos wdarł się we wnętrze szoferki road warriora.

- Ramsey? Jesteś tam? Oni chcą zaczynać akcję! Teraz! Powiedziałam, że bez ciebie nie robię ale cholera cisnął mnie! Gdzie jesteś? - w szoferce rozległ się zdenerwowany, kobiecy głos. I kierowca doskonale wiedział do kogo należy. Meyer. Zostawił ją w kościele gdzie urządzili sobie sztab. Co tam się działo?

- Jestem w mieście. Jaką akcję? O czym ty mówisz? - zapytał nie wiedząc czego się powinien spodziewać. Ale zdenerwowanie w jej głosie zaniepokoiło go. Przecież mieli być tylko na obserwacji! Za mało jeszcze wiedzieli na jakąś akcję. Co tam się działo?!

- Słychać było jakieś strzały. Te zwyrole zawlekli jakąś dziewczynę do jednego z budynków. Szarpała się. A potem słychać było strzały. I stary chce ruszyć. Ale powiedziałam, że bez ciebie nigdzie nie idę. Timothy też chce czekać na boltów ale stary go ciśnie. Cholera, przyjedź, jak już mam tam iść to wolałabym iść z tobą. - policjantka szybko wyjaśniła co tam się u nich dzieje. Betty słuchała tego wszystkiego czując się trochę jak intruz. Ale nie mogła nie słuchać jak siedziała tuż obok.

- Już jadę! Będę za kwadrans, góra 20 minut! Graj na czas! Nigdzie nie idź, nic ci nie zrobią! Zwal wszystko na mnie! Bez ciebie nic nie zrobią, nie daj im się, ja zaraz dojade to pogadam z nimi! - mówił głośno i wyraźnie ale jednocześnie brutalnie wcisnął hamulec i jednocześnie zakręcił. Mechaniczna bestia zapiszczała, zabuksowała terenowymi kołami i takimż zawieszeniem ale zarzuciła kuprem zawracając prawie w miejscu. I zaraz przyspieszyła znów wyrywając do przodu jak niedawno z głębin mrocznego zaułka.

- Co się dzieje Ramsey? - okularnica zachowała spokój. Chociaż widziała a wręcz czuła tą nagłą zmianę planów. Coś się działo. Coś nieprzewidzianego. I niedobrego. Czuła jak siedzący obok detektyw cały się zjeżył. I zaczął pruć przez miasto jak do wypadku. Tak, zdecydowanie coś się działo. Coś złego. Nawet nie pytała czy ją gdzieś wyrzuci aby sama mogła wrócić do domu. Jak coś się działo, coś złego, to pomoc medyczna mogła być potrzebna.

- Te chujki chcą zacząć akcję! Chyba chcą tam wysłać Meyer samą! - krzyknął mocniej ściskając ze złości kierownicę. I wystawił na dach kogut włączając go aby dać znać, że jedzie pojazd uprzywilejowany.

- Mam nadzieję, że naprawdę jesteś pielęgniarką a nie tylko dla picu. Możesz się przydać. - powiedział zdając sobie dopiero sprawę, że miał ją przecież odwieźć do domu. Ale teraz instynkt podpowiadał mu, że niespodziewanie jej umiejętności mogą mu się przydać bardziej niż się sam spodziewał.

- Zanim zostałam siostrą przełożoną byłam paramedykiem. Ale nie mam teraz żadnej apteczki ani żadnego takiego sprzętu. Do czego jedziemy? - odparła oszczędzając mu i sobie szczegółów swojej przeszłości. Czuła, że nie są teraz istotne. Rozejrzała się po wnętrzu wozie szukając czegoś co mogło być apteczką. W końcu byli w czymś co wyglądało na prywatny radiowóz Ramseya. Taki prawdziwy road warrior. Do walk ulicznych i nie tylko. Powinien więc mieć chociaż zwykłą apteczkę.

- Jeszcze nie wiem. Ale może być strzelanina. Pod siedzeniem jest apteczka. - domyślił się czego szuka wskazując na siedzenie na jakim siedziała. Jak się schyliła wymacała jakiś materiał i paski. Jak pociągnęła odkryła jakiś mały, sportowy plecak. Dość wypchany i ciężki jak na swoje gabaryty. Coś tam zaklekotało zdradzając metelowe i plastikowe pojemniki. Ale jak otworzyła rozpoznała od razu plecak paramedyka. A przynajmniej zbliżony do tego standard.

- Dokąd jedziemy? - zapytała przeglądając zawartość plecaka. Było tu wszystko co powinno. Co ją mocno uspokoiło.

- Za miasto. Do Lutheran Church. Ten na północy. - mruknął skupiony na wyprzedzaniu jakiejś osobówki. Kogut robił swoją robotę i w to słoneczne popołudnie liczne auta ustępowały drogi rozpędzonej terenówce. Betty zmrużyła oczy. Mniej więcej wiedziała gdzie to jest. Trochę za miastem, niedaleko głównej drogi. Ale kościół stał od dawna pusty i spustoszony.

- Szykuje się akcja na Świniaka. Chlewnię. Tych zwyroli co porwali te twoje gołąbeczki w tamtym tygodniu. Tylko cała banda. Ich główna baza. Ale dopiero co wzięliśmy ich na peryskop. Jest za wcześnie na jakąś akcję! Jeszcze tyle nie wiemy! No chyba, że coś się zaczeło dziać… - poczuł się aby jej coś wyjaśnić skoro i tak ją tam wiózł. A ona czuła jego frustrację i niepokój. Zwłaszcza, że sam do końca widocznie nie wiedział do jakiej sytuacji jadą. Milczała więc. A on miał okazję wrócić do sytuacji sprzed paru dni.




Czas: 2054.09.27; wt; przedpołudnie; 09:15
Miejsce: Sioux Falls; centrum; szpital miejski; oddział rekonwalescencji
Warunki: jasno, umiarkowanie, cicho, wnętrze szpitala; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Ramsey i Betty



- Jak to jej nie ma? - mężczyzna w granatowym mundurze policjanta i złotą odznaką wpiętą w pierś popatrzył wyczekująco na kobietę w białym, pielęgniarskim uniformie. Patrzył przeszywającym spojrzeniem dając wyraźnie znać, że nie podoba mu się to co widzi i słyszy.

- Po prostu jej tu nie ma Ramsey. Ona zbyt wiele przeszła. Nie nadaje się teraz aby ją przesłuchiwać. Potrzebuje odpoczynku i rekonwalescencji. - pielęgniarka w rogowych okularach nie ugięła się pod tym spojrzeniem i odpowiedziała patrząc prosto na niego. Też nie traciła opanowania pod tym jego przenikliwym spojrzeniem.

- Świetnie. Niech sobie odpoczywa. Ale najpierw z nią porozmawiam. Gdzie ona jest? - zapytał prąc w tej dyskusji przed siebie z gracją i uporem pitbulla. Zrobił dłonią krąg po korytarzu jakby czekał, że wskaże mu właściwe drzwi.

- Nie ma jej tutaj Ramsey. - westchnęła cicho widząc jego upór. I czując jego psychiczny napór. Tego się właśnie spodziewała już wczoraj. Ale mimo to zdecydowała się chronić Shauri nawet przed nim. I jego przesłuchaniem. A fizycznie nic jej właściwie nie było więc można było ją wypisać ze szpitala. I zabrać do domu. Już więc dziś od rana spodziewała się tej konfrontacji. A mimo to była ona tak ciężka jak się obawiała.

- Nie tak się wczoraj umawialiśmy Betty! Robisz mnie w wała! - warknął na nią celując przy okazji palcem w oskarżycielski sposób. Zrobiła to celowo!

- Ramsey ona nie nadaje się teraz do zeznań. Może później. Jak jej się poprawi. To jest opinia medyczna Ramsey a nie moje widzimisie. - widząc jak bardzo jest wkurzony próbowała przemówić do rozsądku. I dać znać, że nie ustąpi.

- Później? Kpisz ze mnie? Wiesz ile w tej Chlewni może być dziewczyn takich jak ona? Albo w takich dziurach jak tej co ją znalazłem? - zacisnął szczęki i prawie wysyczał jej w twarz swoją frustrację i wściekłość. Znów pokazał palcem gdzieś w głąb korytarza jakby chciał podkreślić świat zewnętrzny poza murami tego szpitala. Zdawała sobie z tego sprawę. I naprawdę żal jej było tamtych porwanych dziewczyn. Ale mimo to nie bardzo widziała sens w stresowaniu tej biednej Shauri. Zwłaszcza, że wczoraj mogła się przekonać, że z niej jest prawie niemowa. Wodzi wszędzie wzrokiem zaszczutego zwierzęcia i tylko czeka na jakiś sygnał jakiej odpowiedzi albo reakcji się po niej oczekuje. Ci zwyrodnialcy kompletnie złamali jej psychikę!

- Rozumiem Ramsey. Ale masz przecież drugiego świadka. Tego co wczoraj przywiozłeś. Chodź do niego. Z nim porozmawiamy. - uniosła dłonie w pokojowym geście próbując przekierować jego uwagę i gniew na inny cel. Akurat tego bydlaka jakiego wczoraj przywiózł w ogóle jej nie było szkoda. Z tego co mówił detektyw to musiał maczać łapy w tym procederze. I to właśnie on ją trzymał jako właściciel. I hodowca. Brzydziła się nim tak bardzo, że najchętniej wywaliłaby go z tego łóżka za okno. Albo spuściła precz ze schodów. I jakby na nim chciał gliniarz ćwiczyć metody przesłuchania to w ogóle nie miała nic przeciwko. Widziała jak milczy i obserwuje ją spod byka. Był na nią wkurzony. Wiedziała to aż za dobrze. Ale na szczęście zgodził się. Skinął swoją prawie łysą głową i dał znać aby go do niego zaprowadziła. Poszli więc we dwoje do jednej z sal i tam od razu rzucał się w oczy dyżurujący gliniarz jakiego wczoraj Ramsey przysłał zaraz po swoim wyjeździe. Miał pilnować aby świadkowi nic się nie stało. I nie zniknął. Od tej pory gliniarze co jakiś czas zmieniali wachtę ale zawsze jakiś tu siedział albo stał. Teraz też wstał szybko widząc, że za pielęgniarką w okularach wchodzi z impetem detektyw o niezbyt dobrej reputacji.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 14-11-2021, 01:30   #258
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Bonus 50 - Akcja Świniak cz.2

Czas: 2054.09.27; wt; przedpołudnie; 09:15
Miejsce: Sioux Falls; centrum; szpital miejski; oddział rekonwalescencji
Warunki: jasno, umiarkowanie, cicho, wnętrze szpitala; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Ramsey i Betty



- Cześć George. I jak? - Ramsey przywitał się z kolegą ale bez wylewności. Widać było, że zerka na pacjenta jak rekin na krwawiącą ofiarę. Ten zaś obdarzył go podobnie wystraszonym spojrzeniem jakby obawiał się co może oznaczać powrót swojego pogromcy.

- Nikt go nie odwiedzał. Tylko pielęgniarki z posiłkiem. - George odpowiedział szybko wiedząc czego oczekuje starszy stopniem kolega. Ten jeszcze zapytał czy ten aresztowany przykuty kajdankami do ramy łóżka coś mówił ale kolega mówił, że nie.

- Dobra George, zrób sobie przerwę. - łysy detektyw stanął u nóg łóżka i nawet nie spojrzał na wychodzącego młodszego gliniarza. Za to intensywnie wpatrywał się w faceta w piżamie podłączonego do kroplówek. Ten zaś patrzył na niego z paniką w oczach. Jakby wraz z wyjściem tego zwykłego gliniarza teraz miało się dziać nie wiadomo co. Więc utkwił spojrzenie w swojej ostatniej nadziei. Tej kasztanowłosej pielęgniarce w okularach.

- No? Gadaj. Gdzie jest Świniak? Gdzie jest Chlewnia? Gadaj wszystko co wiesz. Albo wyciągnę swoją pałkę. Pamiętasz ją z wczoraj? Czy mam ci przypomnieć? - Ramsey nie bawił się w czułości i jakieś wstępy. Niecierpliwił się. Oparł się szeroko rozpostartymi dłońmi o tylną ramę łóżka i miał minę jakby najchętniej od razu przeszedł do ponownego łamania kości aresztowanemu.

- Ale… Ale oni mnie zabiją! Oni są jak sekta! To fanatycy! Zabiją mnie! Niech pani mu coś powie! - zaskomlał przestraszonym tonem pacjent. Wodził gorączkowym spojrzeniem od niej do niego. Ale w końcu poprosił tą pielęgniarkę jak się nad nim nachyliła dezynfekując mu ramię i wbijając igłę zastrzyku. Jakby przyszła tu tylko na rutynową kontrolę tak jak rano i wczoraj i te inne też.

- Posłuchaj zasrańcu. Masz przesrane. Porwanie, pobicie, gwałt i to wszystko wielokrotnie. Za każdą z porwanych dziewczyn osobno. Do tego uczestnictwo w stręczycielstwie i w zorganizowanej grupie przestępczej. Masz wyrok pewny. Dopilnuję aby w pierdlu albo koloni karnej dowiedzieli się za co cię wsadzili. Wiesz co tam robią z takim zasrańcami jak ty? - detektyw stał z nieporuszoną miną i cedził słowa z zimną wściekłością wciąż wwieracając się spojrzeniem w przerażonego pacjenta.

- Myślę, że za 5, może 10 minut powinno działać. I jeszcze z drugie tyle zanim środek zadziała w pełni. - powiedziała Betty zerkając na swój damski zegarek. I mówiła tak jak to zwykle pielęgniarki informują pacjentów lub ich bliskich o działaniu jakiegoś środka albo kuracji. Ramsey zmrużył oczy i miał nadzieję, że ukrył swoje zaskoczenie. Jaki środek? Co ona mu wstrzyknęła? Spodziewał się, że tam robi jakieś swoje pielęgniarskie sprawy i szczerze mówiąc nie zwrócił na to większej uwagi. Musiał się trzymać bariery łóżka aby nie rozszarpać tego śliskiego gnojka gołymi rękami.

- Co?! Co mi wstrzyknęłaś?! Jaki środek!? - facet był nie mniej zaskoczony niż gliniarz. Ale z oczywistych względów był od niego żywotniej tym zainteresowany. I o wiele bardziej przejęty.

- Skopolamina. Lub serum prawdy jeśli wolisz. Teraz nie będziesz mógł kłamać ani nawet zataić prawdy nawet jakbyś chciał. - oświadczyła pielęgniarka oschłym, oficjalnym tonem. Gliniarz prychnął jakby z rozbawienia. I obserwował szamoczącego się pacjenta.

- Jeśli nie pomoże to mam jeszcze to. - oświadczyła brunetka wyjmując z kieszeni nabitą jakimś przezroczystym specyfikiem strzykawkę. Pacjent przestał się szarpać i zamarł jakby ten kawałek wypełnionego cieczą plastiku miał jakąś hipnotyczną moc.

- A co to takiego? - Ramsey dla odmiany okazał wręcz dziecięcą ciekawość. Jakby stał u progu jakiegoś ciekawego eksperymenty do oglądania.

- Taki jeden lek. Jeszcze eksperymentalny i w fazie testów. Niestety ma pewne nieprzyjemne skutki uboczne. Powinien działać antyzakrzepowo. I właściwie działa. Aż za dobrze. Tak rozpręża krew, że żyły nie wytrzymują. I pękają. Wszystko pęka. Ciało zmienia się w jeden, wielki, napuchnięty krwiak. Przykry widok. Ale to już jest poprawiona wersja! Teraz powinno być już w porządku. Dali nam do przetestowania na ochotnikach. Ale jeśli chodzi o skazańców to zgodę może wydać jakiś organ władzy. Więc musiałbyś się zgodzić. - Betty chętnie wyjaśniła co jest w drugiej strzykawce i jak to działa. Zaś łysy gliniarz słuchał tego z wielkim zainteresowaniem. W przeciwieństwie do pacjenta który miał minę jakby zaraz miał zejść na zawał ze strachu.

- Nie! Nie zgadzam się! Nie jestem żadnym ochotnikiem! Nie zgadzam się! Protestuję! - krzyczał i szarpał się z łóżka i gdyby nie kajdanki to może by z niego zleciał albo się zerwał. Strach wyraźnie dodawał mu sił.

- Nie masz nic do gadania zasrańcu. Zgadzam się. Wstrzyknij mu to. Sama zobacz, że nie chce nic gadać. - detektyw zgodził się lekką ręką oddając pacjenta na pastwę medycznych eksperymentów. I zachował dla siebie informację, że jak na razie ten był aresztantem a nie skazańcem. Ale ten w tym strachu chyba tego nie wyłapał. Okularnica zaś skinęła głową, uśmiechnęła się do swojego dobroczyńcy wdzięcznie i ruszyła ze strzykawką w stronę przykutego do łóżka faceta.

- Nie! Nie! Nie rób mi tego! Powiem! Wszystko powiem! Tylko mi tego nie wstrzykuj! - krzyczał rozpaczliwie znów zerkając chaotycznie to na nią to na niego. Ona zatrzymała się i spojrzała pytająco na detektywa. Ten podrapał się po szyi jakby się zastanawiał.

- Poczekaj. Wstrzyknąć mu zawsze zdążymy. Niech zasraniec się pochwali co wie. O Świniaku. Chlewni. I całej reszcie. - zdecydował się gliniarz powstrzymując chętną do współpracy siostrę przełożoną. Ta skinęła głową i teraz popatrzyła pytająco na pacjenta dając znać, że jak ma zacząć mówić to lepiej aby nie zwlekał. Bo strzykawka wciąż czeka. I zaczął. Mówił bardzo chętnie i bez oporów.


---



- Niezłe to było z tym krwiakiem i skopolaminą. Naprawdę macie takie coś? - powiedział gdy znów szli oboje szpitalnym korytarzem. Te zeznania trochę im zeszły. Terapia szokowa pomogła i facet śpiewał jak najęty. Ramsey mu wierzył. I obiecał jemu i sobie, że wróci. Był jedynym świadkiem do jakiego miał w miarę swobodny dostęp. Na razie więc postanowił odpuścić tej Shauri i zająć się zeznaniami tego dupka. Ale był ciekaw co było w tych strzykawkach jakich użyła Gibbs.

- No coś ty. W szpitalu miejskim? To była zwykła sól fizjologiczna. Nic co by mu zrobiło jakąś krzywdę. Daj spokój Ramsey, jestem pielęgniarką. - brunetka w okularach szła obok łysego w granatowej koszuli munduru. I pozwoliła sobie na pewien nonszalancki uśmiech satysfakcji. Trochę się bała tego przesłuchania jakie mógłby tu urządzić wkurzony detektyw. A w końcu to był szpital a nie jakieś lochy inkwizycji. I cieszyłą się, ze dzięki jej małemu fortelowi tamten dupek okazał na tyle wiele woli współpracy, że obyło się bez żadnych rękoczynów i innych takich. Chociaż to co mówił już było o wiele mniej radosne.

- Masz jaja dziewczyno. Dobra ja zostawiam George’a. I jadę sprawdzić co on tam nam nagadał. Też go pilnuj. Bo jak coś mu się stanie będę musiał poszukać innego świadka. - powiedział dochodząc do drzwi prowadzących na schody na dół. Musiał przyznać, że spodobał mu się ten jej fortel. I był pod wrażeniem. W ten krwiak to co prawda nie uwierzył. Ale z tą skopolaminą to aż do tej pory zastanawiał się czy mu nie podała. Ale dał jej znać, że jak temu zasrańcowi coś się stanie no to Shauri jest następna w kolejce do przesłuchania. Na razie jednak chciał pojechać pod tą Chlewnię i zweryfikować słowa tego szmaciarza.




Czas: 2054.10.01; cz; popołudnie; 17:10
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; Lutheran Church; sztab kryzysowy
Warunki: na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Dina



- Jak ty mała się w to wpakowałaś? - odbicie w lustrze zapytało kobiety stojącej przed umywalką. Kościelna toaleta musiała wystarczyć. Od dawna nie była używana. Tak samo jak reszta świątynia. Przynajmniej w żadnym zbożnym celu. Grafitti, ślady po ogniskach, legowiskach, puste zgniecione puszki i rozbite butelki dobitnie świadczyły, że trudno to już uznać za dom boży.

- Ale On jest ponoć wszędzie. I w każdym. Nie mała? - zapytała swojego odbicia w lustrze. Sama nie wiedziała po co. Chyba chciała pocieszyć siebie samą. Bardzo ten Bóg by jej się przydał teraz. I to co ją czekało. Komendant się zdecydował. Nie było rady. Trzeba było się za to zabrać. Znała plan. A raczej jego zarys. Jak wciąż było tyle niewiadomych to trudno było planować szczegóły. Właśnie po to było to zadanie. Rozpoznanie. Dowiedzenie się jak ten kurwi dołek wygląda w środku. Czy są tam te dziewczyny. Czy nie. I kto tam w ogóle jest. I ilu.

- Cholera przecież ja jestem gliną a nie tajniaczką! Znam się na pałowaniu a nie tajnych akcjach! - ze złością wrzuciła szminkę do torebki po raz nie wiadomo który zastanawiając się jak się to wkopała. A teraz z każdą upływającą minutą docierało do niej coraz bardziej jak głęboko. Znaczy jak… Doskonale wiedziała jak… Wczoraj. Przez Ramsey’a. A przecież nawet nie byli z tego samego posterunku. No ale tak ją podszedł, że zgodziła się prawie od ręki.




Czas: 2054.09.30; śr; przedpołudnie; 17:50
Miejsce: Sioux Falls; Dzielnica Zachodnia; Komisariat 4; biura
Warunki: jasno, umiarkowanie, cicho, wnętrze komisariatu; na zewnątrz jasno, zachmurzenie, chłodno, łag.wiatr



Ramsey


- Gdzie znajdę Dinę Meyer? - zapytał w recepcji drugiego gliniarza. Nie był z tego posterunku ale wcale nie tak rzadko komisariaty współpracowały między sobą więc znali się chociaż z widzenia w tej policyjnej rodzinie. Przynajmniej jak ktoś nie był świeżakiem no a on nie był. Grubas zza kontuaru spojrzał na zegar ścienny i powiedział coś w stylu, że chyba powinna być na stołówce albo w biurach i lepiej by się pospieszył bo może wyjechać zaraz na patrol. Podziękował mu i raźnym krokiem ruszył ku stołówce na parterze. Oby zdążył! Chociaż jak nie to najwyżej ścignie ją przez radio. Ale wolał się dogadać osobiście.

Idąc mijał kolejnych gliniarzy, mundurowych, skutych aresztantów i petentów. Wciąż nie był pewien czy to dobry pomysł. Sam się wahał. Ale czuł, że musi spróbować. Czas uciekał. Może wiedzieli już gdzie jest Świniak ze swoją Chlewnią ale właściwie nic więcej. Już wczoraj tam pojechał gdzie ten zasraniec mu wskazał. I trochę się zdziwił. Taka tam farma za miastem. Położona przy Big Sioux. Tej samej co przepływała przez ich miasto. Jedna z wielu. Ale zwykle farmy nie były zamienione w małe forty. Z ogrodzeniem z siatki, drutem kolczastym, wzmocniony blachą, prętami i czym tylko się dało. Nie było to nielegalne. Ani zabronione. I ostatecznie w tych czasach jakie mieli nie było aż tak niespotykane. Zwłaszcza, że to już było z kwadrans jazdy na północ od miasta i na uboczu więc czy policja czy inne wojsko już nie musiały tak od ręki dojechać w razie potrzeby. Jak ktoś tam nie miał radia to nawet trudno byłoby mu zawiadomić kogoś z miasta o jakiejś gwałtownej sytuacji. Więc pewniejsze było poleganie na sobie i najbliższych sąsiadach. Samoobrona. Dlatego w okolicy różne tradycje milicji mniej lub bardziej sformalizowane były popularne. Stąt brali się też tacy co służyli choćby w Dakota Rangers i podobnych formacjach. Więc, nie, to, że ktoś się tak ogrodził i zadrutował nie było nielegalne ani zbyt wyjątkowe.

- Ale ciekawe. Bardzo ciekawe. Nawet podejrzane. - mruknął do siebie Ramsey otwierając drzwi do stołówki 4-go komisariatu. Zlustrował stoły ale o tej porze w większości były puste. Było już po porze obiadowej a jeszcze przed kolacją. Szybko zorientował się więc, że nie ma tu Meyer. Wycofał się z powrotem na korytarz ruszając ku schodom na piętro gdzie były biura.

Tak to właśnie mu wyglądało wczoraj jak przez lornetkę obserwował ten fort. Bo tak to wyglądało. Jak fort. Albo więzienie. I to już nie było aż tak typowe. Farmerzy co pawda często mieli budynek przewidziany do obrony. Ale nie całą farmę. A tu wyglądało, że ktoś ogrodził całą posesję. Od razu mu się skojarzyła z jakimś fortem albo bazą gangerów. Położona jednak blisko miasta ale na uboczu, przy samej rzece, boczna droga prowadziła tylko do tej farmy więc nikt jak coś nie miał tam do załatwienia to nie jeździł. Więc wścibskich nie było za dużo. A jak się miało samochód to do łowiska w mieście albo w okolicach na drogach było kwadrans czy dwa. Jak tak leżał wczoraj na mokrej trawie z lornetką jakoś wyskakiwały mu zgłoszenia z ostatnich miesięcy, może roku czy dwóch. Zaginięcia młodych kobiet. Od czasu do czasu. Ale rozproszone w czasie i przestrzeni jakoś nie rzucały się w oczy. A jeśli to wszystko sprawka tej samej bandy? Tych cholernych świniarzy? Myśl ta nie dawała mu od wczoraj spokoju. A jak te wszystkie kobiety wciąż tam są? Za tym ogrodzeniem i w tych budynkach farmy? Przypomniał sobie jak wyglądała i zachowywała się Shauri. Kompletna ruina psychiki! Może dobrze, że Betty zabrała ją do siebie. Niech spróbuje z niej znów zrobić cywilizowaną istotę ludzką. A nie zaszczute zwierzę. Ale tam mogło być ich więcej. Cała chlewnia. A może nie? Może już wszystkie zabili? Albo sprzedawali je sukcesywnie i teraz żadnej tam nie ma? Przecież ten zasraniec tak odkupił Shauri. I wczoraj mimo, że Betty była tuż obok nie zdążyła go powstrzymać gdy mu znów przylał łamiąc już złamany wcześniej nos. Jak powiedział, że “ta świnia zwróciła mi się z nawiązką chociaż tania nie była”. To go zdzielił pięścią w twarz i dyskusja się skończyła. Ale dowiedział się co najważniejsze.

Potem jak się upewnił, że z ta farma w ogóle istnieje i wygląda podejrzanie wrócił na swój komisariat i powiedział o wszystkim szefowi. Ten się w mig zorientował jaki to gruby kaliber sprawy. I wziął sprawy w swoje ręce. Postawił ich nowy oddział SWAT w gotowości i rozkazał obserwację podejrzanej farmy. Ramsey’a cieszył taki rozmach i to, że nie zbagatelizował sprawy. Nawet on został oddelegowany jako jego człowiek do tego zadania. Bo siedział w tym od początku i był najlepiej zorientowany.

Zaczął budować swój zespół. Na początek zarządził dyskretną obserwację. Nie wiedział czym tamci w forcie mogą dysponować to kazał działać w cywilu i pojedynczo. Oprócz strzelców wyborowych. Im ufał na tyle, że nie dadzą się wykryć jakimś amatorom więc tylko zlecił im obserwację. Pierwsze raporty były dzisiaj rano. W tej pierwszej nocy niewiele się działo i niewiele było wiadomo. Brakowało sprzętu do nocnej obserwacji a gołym okiem niewiele było widać. To właśnie dziś rano jak gadał z Timothym jaki dowodził swat-owcami usłyszał co mogli zrobić.

- Zawiadom Thunderbolts. Oni mają potrzebny sprzęt i doświadczenie. Niedawno przecież odbili tamte laski z tej rudery. - zaproponował szef policyjnych antyterrorystów. Właściwie to mógł go zrozumieć. Do niedawna policja nie miała własnych AT* i jak już to właśnie prosiła boltów o pomoc. Ale udało się policji zorganizować taki oddział. I właśnie byli szkoleni przez boltów. Z okazji 4-go lipca ogłoszono zakończenie szkolenia i oficjalnie utworzono SFPAT**. Ramsey do tej pory raczej się nad tym nie zastanawiał. Był gliniarzem. Krawężnikiem. Detektywem. I nie interesowało go odbijanie zakładników. Ale ogólnie zgadzał się z ideaą, że przydałby się taki oddział w mieście. Jak widział popisy tych nowych to wyglądało to nieźle. Zamienić mundury z wojskowymi i naprawdę można by pomyśleć, że to Thunderbolts. Ale jaka była ich wartość praktyczna to nie wiedział. Nawet ostatnio z tymi gołąbeczkami Betty to jakoś bolci wysiudali ich z siodła. Ale ładnie im poszło. Czytał raport. Te wejście kanałami, potem od środka, wysadzenie tej ściany, strzelanina, żadnych strat w zakładnikach ani boltach a wszyscy porywacze zlikwidowani. Ten ostatni punkt teraz był mu nie w smak. Bo przydałby się chociaż jeden do przesłuchania. No ale wtedy ani bolci, ani gliniarze, ani nawet on sam jeszcze nic nie wiedział o ich powiązaniach.

- Mówisz, żeby ich wezwać? - zapytał ciekaw zdania policyjnego komandosa. W końcu to byli jakby wychowankowie Thunderbolts i ich siostrzana jednostka.

- Myślę, że to by było nam na rękę. Mogliby nam bardzo pomóc. Widziałem ten fort. To duży obiekt Ramsey. Dużo, różnych budynków, małych i dużych. Budynki mieszkalne, stodoły, szopy, garaże no cała farma. Jeszcze jakieś graty, krzaki, ogrody i cholera wie co jeszcze. Dużo zakamarków. A my na raz możemy wejść do jednego, może dwóch. A to chodzi aby zdjąć na raz jak najwięcej podejrzanych budynków. Do tego potrzeba ludzi. I to specjalistów w takich akcjach a nie zwykłych gliniarzy. Więc bolci bardzo by nam się przydali. Ich jest cały pluton specjalny to więcej niż nas. - Timothy mówił przekonywująco. Przekonał go. Zresztą on sam nic do boltów nie miał. Dlatego po rozmowie z szefem SFPAT od razu pojechał do Wild Water. Nie chciał gadać przez radio, nie był pewny czy ci świniarze nie mogliby tego podsłuchać jakby mieli odpowiedni sprzęt.

W Wild Water też go potraktowano poważnie. Gadał z kapitanem Mayersem. Tym samym co prowadził akcję odbicia zakładniczek w zeszłym tygodniu. Zrobił na nim dobre wrażenie. Zgodził się pomóc od ręki nie stawiając żadnych warunków. Nawet temu, że to policyjna akcja i policja nią dowodzi nie oponował. A wiadomość, że Timothy i jego ludzie już węszą wokół tej sprawy i będą z nimi współpracować chyba go ucieszyła. Na razie jednak potrzeba było więcej informacji. Więc dogadał się, że bolci wyślą tylko swoich snajperów. Po dwóch na raz. W połączeniu ze strzelcami wyborowymi policji i obserwatorami to powinno dać całkiem solidną sieć okalającą fort.

Sieć została zarzucona. Pozostało czekać. W starym kościele położonym prawie naprzeciwko fortu tylko kilka kilometrów dalej założyli sztab kryzysowy. Właściwie trudno było o inny adres bo teren był dość płaski i skromny w kryjówki. Zwłaszcza dla kilku samochodów. Tam zaczęli urzędowanie, tam założono posterunek radiowy, tam wreszcie przyjechał ten Mayers i jeden czy dwóch innych boltów. Tam robili zdjęcia fortu, rozkładali je na stole, zaznaczali różne detale jakie spływały od obserwatorów i głowili się jak to ugryźć.

Ten kapitan boltów proponował poczekać aż tamci wyjadą. Była na to szansa po fiasku zadania ich ludzi w mieście. Powinni czuć, że grunt pali im się pod nogami i wyjechać. Wystarczyłoby założyć na nich zasadzkę. Tutaj lub po drodze. Atak policyjnych i wojskowych komandosów na taki konwój zapowiadał się bardzo obiecująco. Timothy też wydawał się przekonany do takiej opcji. Ale Ramsey niekoniecznie.

- A jeśli przed wyjazdem będa chcieli pozbyć się świadków i dowodów i pozabijają wszystkie dziewczyny? - zapytał patrząc nad stołem na dowódców obu grup at. Milczeli. Nie znali odpowiedzi na to pytanie. Ale jak bumerang wrócił problem czy tam są jakieś dziewczyny. Jacyś zakładnicy. Komandosi też chcieli to wiedzieć. Bo jakby byli tylko świniarze to by bardzo uprościło sprawę. Byłby czysty, wojskowy szturm na broniony obiekt. Mogliby się nie patyczkować i działać bez ograniczeń. Czysty CQC*** w jakim szkoliły się oba oddziały. I Meyers i Timothy byli pewni, że z przewagą uzbrojenia i zaskoczenia wygraliby taką walkę.

Ale wciąż nie wiedzieli co jest w środku. W budynkach. Kto. Czy są tam jacyś zakładnicy? Na tych wysokich spichlerzach i dachach obserwatorzy dostrzegli wartowników ze sztucerami z optyką. Cywile bez mundurów. Zmieniali się ale zawsze ktoś stał na warcie. Na podwórzu widać było ruch, chodziły kury i w ogóle. Ale było widać głównie mężczyzn. Z jednej strony znów nie było w tym nic nielegalnego ani zdrożnego. Ale jednak w kontekście podejrzeń, że mają do czynienia z Chlewnią było to podejrzane. Ale jak to zweryfikować? Komandosi myśleli po swojemu. Czekać na kolejną noc i wysłać tam zwiadowców. Znaleźli ze dwa obiecujące miejsca w ogrodzeniu gdzie chyba powinno dać się dostać do środka. Czarna taktyka, noktowizory, snajperzy jako rozpoznanie czy ktoś nie idzie… Mogło się udać. A wtedy mogliby zajrzeć tu i tam. Tylko jeszcze trzeba było sprawdzić czy teren nie jest zaminowany. Czy te redneki mogły mieć jakieś miny albo IED**** tego nikt nie wiedział. Trzeba by dopiero sprawdzić. Ale w dzień wydawało się to mało realne. Trzeba by czekać do nocy. A nie było pewne czy uda się to załatwić jakby okazało się zaminowane no i jeszcze zrobić wycieczkę za płot. Zostawił ich tak dyskutujących co dalej i wrócił do swojej 1-ki czyli komisariatu w centrum na obiad.

Jechał, siadał do obiadu, zjadł go ale cały czas główkował jak przeniknąć tajemnicę tego tajemniczego fortu. Olśnienie przyszło niespodziewanie. Wracał do siebie, zaszedł do swojej szafki po swoją ładowarkę bo zapomniał. Gdy usłyszał jak kolega wprowadza jakiegoś nowego żółtodzioba.

- A ona też tu pracuje? - zapytał młody i odruchowo Ramsey też spojrzał na co on patrzy.

- Tak. Ale nie na tym komisariacie. - uśmiechnął się starszy gliniarz nieco z politowaniem. No już wrzesień się kończył a nie lipiec. A i kalendarz był sprzed dwóch lat. Ale jakoś szkoda było go przewracać jak się tak ładnie prezentował. Wyrzucić też szkoda.

- To ona jest gliną? Prawdziwą? Myślałem, że to jakaś laska wynajęta do kalendarza. - młody był zdziwiony a starszy był rozbawiony. Obaj wyszli a łysy detektyw nagle zaczął się wpatrywać w lipcowy kalendarz sprzed dwóch lat bardzo intensywnie. Jakby też pierwszy raz zobaczył tą seksowną Dinę Meyer. I właśnie dlatego teraz tu był. Na jej posterunku i jej szukał. Znalazł ją w biurze. Na żywo wyglądała chyba jeszcze lepiej niż na zdjęciu. Wysokie motocyklowe buty, skórzane spodnie opinające zgrabne uda i tyłeczek. Do tego pas z oporządzeniem i skórzana, policyjna kurtka motocyklowa. Właśnie pakowała spluwę do kabury, wzięła rękawice, hełm i była gotowa do wyjścia na kolejny patrol. Idealna!

---


*AT - Antyterrorist Team - ogólna nazwa oddziałów antyterrorystycznych, wyszkolonych min. w odbijaniu zakładników.

**SFPAT - Sioux Falls Police Antyterrorist Team, policyjny oddział antyterrosystycnzy z Sioux Falls.

***CQC - Close Quarters Combat (CQC) lub Close Quarters Battle (CQB) walka w przestrzeniach zamkniętych, budynkach, zwykle na krótkie dystanse, jeden z charakterystycznych elementów szkolenia jednostek at. Charakteryzuje się dużym dynamizmem i jest prowadzona przez stosunkowo małe grupy żołnierzy.

****IED - improvised explosive device - improwizowane urządzenie wybuchowe. Coś co nie jest fabryczną miną p.piechotną lub p.pancerną ale działa podobnie np. pocisk artyleryjski czy moździerzowy przerobiony na minę.


---





Czas: 2054.10.01; cz; popołudnie; 17:15
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; Lutheran Church; sztab kryzysowy
Warunki: na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Dina i Ramsey



- Gdzie jesteś Ramsey!? Wkopałeś mnie w to a teraz co? - spojrzała zirytowana na małe okienko toalety. Właściwie to framugę po tym okienku. Ale na zewnątrz było widać lekko wznoszący się teren usiany starymi płytami nagrobnymi. Przykościelny cmentarz. Ale nie łysego detektywa dla jakiego zgodziła się wziąć udział w czymś co teraz zdawało jej się samobójczą głupotą. Wcześniej dodawało jej otuchy bo mieli brać w tym udział razem. Ale coś się schrzaniło i przyspieszono akcję.

- Dlaczego ja? - znów zapytała samą siebie w lustrze. Naprawdę nie było kogoś innego? Ramey był o tyle perwersyjny, że właściwie to jej nie kazał ani nie zmuszał. Ale tak przedstawił sprawę z tymi dziewczynami jakie mogą być uwięzione na tej farmie, że żarłoby ją sumienie jakby go spławiła. Co więcej powiedział, że jak się nie zgodzi to nie ma sprawy. Sam tam pójdzie. Coś wymyśli. Jak tylko by go wpuścili za bramę to już coś ugra. No ale z nią pewnie byłoby mu łatwiej. Miał cynk na ich człowieka. Mógłby ją przedstawić jako materiał na nową świnię. Nadawała się idealnie. Młoda, ładna, zgrabna, w pełni sił. Kto by nie chciał mieć jej w łóżku? Idealna. No ale akcja była niebezpieczna. Byliby w środku tylko we dwójkę. Na zewnątrz mieli być w pogotowiu komandosi, w tym także bolci i gotowi byli do akcji. No ale na zewnątrz. Podwórze i okna były obstawione przez snajperów. Ale w środku byliby zdani tylko na siebie. A teraz się zesrało. Podobno słychać było jakieś strzały. I komendant przyspieszył akcję. Jak nie było Ramseya ani boltów! Tylko ich snajperzy gdzieś tam byli dookoła. Odmówiła. Stary się wściekł i wywierał nacisk ale powiedziała, że bez Ramseya tam nie pójdzie. W końcu byli gliniarzami więc musiała mieć partnera nie? Ustąpił. Przynajmniej na razie. Udało jej się złapać łysola przez radio. Miał tu już jechać. Ale jeszcze go nie było.

- Idealna. Akurat. Czemu nie wezmą tamtej laski z boltów? Sama się zgłosiła. - sapnęła ze złością przypominając sobie, że rano ta wojskowa snajperka zgłosiła się na ochotnika na partnerowanie Ramseyowi. W końcu była głównie operatorem broni wyborowej ale jako wojskowy komandos na krótsze dystanse też umiała sobie radzić. Ale ostatecznie odłożono to zgłoszenie do rezerwy. Bo ona mogła zastąpić Dinę jako tajniak ale Dina ją jako snajper nie. A właśnie każdy strzelec wyborowy był istotny. Mieli torować drogę zdejmując każdy cel na zewnątrz przed grupami szturmowymi. Sapnęła zastanawiając się czy nie pójść do komendanta i nie powiedzieć mu, że się wycofuje. I, żeby wziął tą wojskową. Cofnęła się na razie pod ścianę aby zobaczyć w brudnym lustrze jak najwięcej swojej sylwetki. Widziała się gdzieś do pasa. Taka zwykła dziewczyna z farmy. Koszula w kratę i bluza oraz kurtka. Podsłuchu przyklejonego do pleców i barku nie było widać. Właśnie przyszła tutaj aby go sobie przykleić.

- Nie wiem czy dobry materiał ze mnie na nową świnię. Ale będzie musiała wystarczyć. - mruknęła dość fatalistycznym tonem. Jeszcze włosy musiała przefarbować w nocy na blond. Podobno ten szef tych zwyroli lubił blondynki. Więc była większa szansa, że się nią zainteresuje. Westchnęła cicho. To na nic. Wiedziała, że się nie wycofa. Nie potrafiła odpuścić. Taki charakter. Ponoć po ojcu. Zżymała się, wściekała, obwiniała Ramsey’a, komendanta, bała się, przeżywała rozterki. Ale znała samą siebie. Nie mogła się wycofać. Nie umiała. Nie chciała. Mimo wszystko. Mimo tego wszystkiego. Wiedziała, że zrobi to. Ale mimo wszystko wolałaby to zrobić z Ramseyem. W te ponure rozmyślania wdarł się pisk hamulców na szutrowej drodze. To ją pobudziło. Zamknęła torebkę, zawiesiła sobie na ramię i szybko wyszła z toalety. Nie zwracała uwagi na kolegów i komendanta tylko szybko szła do bocznego wyjścia. I spotkali się w połowie drogi. Szedł jak wściekły byk do szarży. Ale nie obawiała się. Wiedziała, że nie na nią jest wściekły. Zdziwiło ją, że przyszła z nim jakaś szatynka w okularach. Cywil. Z patrolowym plecakiem w rękach. Po co przywiózł tu cywila? Kto to jest? Ale na więcej jej nie pozwolił.

- O co chodzi? Co się stało? - zapytał szybko jeszcze zanim się przed nią zatrzymał. Ale zanim zdążyła odpowiedzieć doszedł do nich komendant.

- Ramsey co tu robi ta kobieta? To policyjna akcja kogo tu sprowadzasz? - zapytał z widoczną pretensją wskazując na okularnicę z plecakiem jaka w milczeniu stanęła o krok za plecami detektywa jaki ją przywiózł.

- Zaplecze medyczne. O co chodzi panie komendancie? Co to za bujda z tym, że zaczynamy akcję? - Ramsey okazał się pełen taktu i finezji jak zwykle. Nawet jak rozmawiał jedną z najważniejszych osób w miejskiej policji.

- Słychać było strzały. Mogą zacząć likwidować zakładników. Skąd ty ją wziąłeś Ramsey? Kto to w ogóle jest? Dlaczego nie ma fartucha ani nic? - komendant odparł detektywowi ale nie okularnica w cywilu znów przykuła jego uwagę.

- Zgarnąłem ją z ulicy. To Betty Gibbs. Pielęgniarka ze szpitala miejskiego. Nie możemy zacząć akcji. Nic nie wiemy co tam jest w środku. Równie dobrze mogli strzelać do puszek albo jakiś debil postrzelił się przy czyszczeniu broni. Widać było kto strzelał? Do kogo? - łysa głowa nawet nie odwróciła się ku pielęgniarce tylko warczała na swojego przełożonego. Co tego przełożonego niezmiennie wkurzało. Po raz kolejny udowadniał mu, że zasługuje na zawieszenie. Kolejne. Naganę. Kolejną. Albo zesłanie na jakieś zadupie gdzie będzie pilnował krów czy coś równie porywającego.




Czas: 2054.10.01; cz; popołudnie; 17:35
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; Lutheran Church; sztab kryzysowy
Warunki: na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Ramsey i Cichy


Robił co mógł aby opóźnić akcję. Chciał chociaż poczekać do zmroku. Mieliby przewagę noktowizorów i w ogóle. Ochrzanił więc Meyer, że źle założyła podsłuch, kazał jej to poprawić ta chyba zorientowała się w czym rzecz bo udała głupią i przepraszała. Poszła z Betty do toalety aby to naprawić. On sam zyskał trochę czasu ale nie łudził się, że komendant da im czekać. Zwłaszcza, że znów ktoś tam strzelał w tym forcie. A jak naprawdę zaczęli likwidować te dziewczyny? Sam nie wiedział co robić. On i Dina to chociaż byli gliniarzami. Wiedzieli na co się pisali. Ale tamte porwane i maltretowane biedaczki? O ile tam były. Nadal tego nie wiedzieli. Timothy już wcześniej opracowywał z boltami plan ewentualnego szturmu no ale właśnie opracowywali go na wspólną akcję. A teraz brakowało im co najmniej z połowy obsady.

- Chrzanić to. Delgado! - splunął na stare dechy wypaczonej podłogi i zawołał młodego porucznika. Widział, że jego nazwisko pojawiało się w poprzedniej akcji boltów w mieście i chyba miał z nimi niezłe relacje.

---


- 575 - 580 metrów. - Cichy usłyszał w słuchawce głos Karen. Skoro i tak tu leżeli to robili pomiary odległości. By były gotowe gdyby zaczęła się akcja. Do każdego okna. I drzwi. Bo pewnie tam by trzeba było strzelać. Baker była ich najlepszym strzelcem na dystansach powyżej 400 metrów to ona zajęła ten najtrudniejszy północno - wschodni narożnik. Przeszli przy samej rzece i przejęli posterunki niejako od zaplecza fortu. Podejście to był goły teren ale łagodne wzgórze przy rzece porośnięte jakimś zagajnikiem to dla Karen było aż nadto aby się ukryć. Dogadali się ze swat-owcami, że przejmą tą stronę. Dzięki temu, że mieli Lapua* mogli czuć większy komfort przy tych dystansach. SWAT miał klasyki na natowskie 7,62. Więc obsadzali zachodnie narożniki, od frontu tej obwarowanej farmy. On sam zajmował stanowisko w ruinach jakiejś budy niedaleko drogi prowadzącej do rzeki. Dawniej był tam most ale teraz zostały z niego tylko ruiny. Ślepa droga.

- U mnie do tego z połową żaluzji 440 - 450 metrów. - zrewanżował się swoim pomiarem z laserowego dalmierza. Co to było za cudo! A jak ułatwiało robotę w wycenie odległości! Mieli już te pomiary od ich poprzedników z rannej zmiany. Ale woleli sprawdzić jeszcze raz. Poza tym czekała ich noc. W nocy uzgodnili, że spróbują podkraść się bliżej i znaleźć jakieś stanowiska do nocnej obserwacji. Teraz w dzień było to zbyt ryzykowne.

- Sokół 3, tu Gniazdo. Odbiór. - nagle w słuchawce Cichy usłyszał obcy głos. Ale to nie było dziwne. Nie znał tych gliniarzy, po głosie to może mógł rozpoznać Timothy’ego i może ze dwóch czy trzech jego ludzi. No i Novą. Bo też mieli jedną, jedyną kobietę w oddziale tak jak oni. Ale w eterze sporo się działo i nowych głosów było mnóstwo.

- Sokół 3 zgłaszam się. Odbiór. - Cichy zgłosił się od razu. Ale to co usłyszał od tego nowego gliniarza zmroziło go. Jak to zaczynają akcję?! Teraz?! To chyba jakieś jaja! Przecież mieli zacząć razem z Krótkim i resztą! Teraz miała być tylko obserwacja! Ale chyba ten gliniarz też tak uważał bo bez ceregieli się pytał czy mogą wezwać resztę swojego oddziału. Tu akurat Cichy się z nim całkowicie zgadzał. Ledwo skończył z nim rozmawiać rozkazał Karen trzymać rękę na pulsie a sam próbował połączyć się z Wild Waters. Do tej pory tego nie robił z tego miejsca ale i nie było takiej potrzeby. Był na krańcach zasięgu plecakowej radiostacji ale próbował. Bo co miał innego robić?


---


*338 Lapua - amunicja .338 Lapua Magnum. O większej mocy rażenia i zasięgu niż standardowa karabinowa.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 14-11-2021, 01:38   #259
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Bonus 50 - Akcja Świniak cz.3

Czas: 2054.10.01; cz; popołudnie; 17:40
Miejsce: okolice Sioux Falls; na zach od miasta; koszary Wild Waters; sztab specjalsów
Warunki: jasno, cicho, szmer rozmów; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Thunderbolts



Stół był zastawiony różnymi szpargałami. Wydawało się z przypadkowych śmieci. Karton po mleku, pionowy po soku, jakieś kredki, ołówki, linijki. Do tego zdjęcia jakichś budynków. A dookoła stołu kilku mężczyzn w wojskowych mudnurach pochylało się nad stołem, siedziało przy nim lub obok. I stół wyraźnie był w centrum ich uwagi. Bo to była ich mapa. Improwizowana i schematyczna ale jednak mapa. Mapa przyszłej operacji. Te kartony i reszta odwzorowywały budynki podejrzanej farmy. I jej zdjęcia były na głównym stole i w rękach i gdzie się dało. Krótki i snajperzy z 2-ki przywieźli je dzisiaj jak zmienili ich Cichy i Karen. Teraz próbowali to jakoś złożyć do kupy. Szykowała się duża akcja. Znacznie większa niż poprzednia co odbijali dziewczyny. Nawet nie wiedząc, że odbijają swoje dziewczyny i kumpele. Teraz teren operacji był większy, wróg liczniejszy i na swoim ufortyfikowanym terenie. Czy byli tam jakichś zakładników czy nie trudno było w tej chwili oszacować. Mogło nie być żadnego. A mogła ich tam być setka. To była informacyjna czarna dziura. Na razie więc opracowywali tą mapę i plan z tego co mieli do tej pory. Kolejne dni obserwacji powinny przynieść więcej danych. Może się coś wyjaśni.

- Ja bym wolał ich zdjąć w ruchu. Na drodze. - Krótki powtórzył po raz kolejny swój plan jak załatwić sprawę bez ryzykownego szturmu umocnionej farmy. Na zewnątrz powinno być łatwiej. Zwłaszcza jakby tamci nie mieli jakichś opancerzonych wozów i kuloodpornych szyb.

- No tak ale nie wiadomo kiedy i czy w ogóle raczą się ruszyć. Mogą też zliwkidować świadków przed wyjazdem. - Donnie też patrzył na tą improwizowaną mapę 3d. Razem z Krótkim nanosili za pomocą miarek poszczególne tuby udające spichlerze, kartony po mleku i napojach jakie miały być domami, garażami i stodołami farmy. Dzięki namiarom przesyłanym przez snajperów i obserwatorów mieli już całkiem nieźle odwzorowaną makietę. Tylko nadal nikt z nich nie miał pojęcia jak zorientować się co jest w środku. Na tym punkcie na razie utknęli.

- Ja bym na ich miejscu zostawił sobie jakichś zakładników. Aby mieć argument w negocjacjach gdyby mnie gliniarze zatrzymali albo co. Ja bym jakieś zabrał jakbym wyjeżdżał ze spalonego miejsca. - Jessie Werden siedział przy jednym z bocznych stołów. Usiadł aby rozprostować nogi i napić się kawy. O to co tu począć z tą farmą spierali się od wczoraj. Akcja jaką proponował Krótki - załatwienie bydlaków jak już by wyściubili nos ze swojego fortu - na czuja wszystkim się spodobała. Niestety oznaczała oddanie inicjatywy przeciwnikowi i czekanie na ich ruch. Poza tym nie wpływało na to co się już teraz działo na farmie. A jak tam właśnie postanowią urządzić krwawą czystkę przed wyjazdem? Albo w ogóle nie wyjadą myśląc, że uda im się przeczekać rwetes wywołany akcją z zeszłego tygodnia?

- To może spróbujmy ich rozpoznać. Wyślemy kogoś w nocy. Na czarno, z nokto. Niech poszpera i zajrzy im do okien. Zobaczymy jak to wygląda. - Steve westchnął przeczesując palcami włosy. Po raz kolejny wrócili do tej informacyjnej czarnej dziury jaka nie pozwalała zaplanować czegoś konkretnego. Ale taki nocny zwiad mógłby przynieść rozwiązanie. Mogli się czegoś dowiedzieć.

- Ej a słyszeliście co Dingo powiedział jak to załatwić? - Jessie postanowił jakoś rozładować napięcie a przypomniało mu się co Indianin mówił jak go spotkał na korytarzu.

- Dingo? No co? - Donnie uniósł brew słysząc o kogo chodzi i spojrzał na Mayersa. Zapowiadało się coś ciekawego skoro to Dingo powiedział.

- Że jak tam nie ma zakładników to otoczyć ich i rozstrzelać artylerią i napalmem. I rozwalić tych co by próbowali zwiewać. - zaśmiał się Werden sprzedając im słowa ich miłośnika maczet z pierwszej drużyny. Obaj oficerowie zaśmiali się wesoło.

- Dobre! On nie jest taki tępy na jakiego wygląda. To by było dobre. Tylko właśnie nie wiemy czy tam są jacyś zakładnicy. - porucznik docenił żart podobnie jak kapitan. I przez chwilę zatopili się w tej przyjemnej hipotezie. Tak, pomysł ich indiańskiego kumpla był bardzo dobry. Armia na pewno by nie odmówiła pomocy. No ale artyleria i napalm to nie była zbyt precyzyjna broń więc sieknęła by po wszystkich co tam byli. Czy zakładnik czy bandzior.

- Zostawimy to sobie jako plan rezerwowy gdyby wyszło, że tam nikogo nie ma. - powiedział Mayers uśmiechając się lekko. Też mu to przypadło do gustu. Szkoda, że to nie była czysto militarna operacja bo właśnie tak można by to załatwić dość tanim kosztem i bez zbędnego ryzyka. Te palanty z farmy mogły zaskoczyć jakaś samotną kobietę gdzieś na uliczy czy poza miastem ale w starciu z regularną armią czy komandosami mieli tyle szans co ich kumple w poprzednim tygodniu. Tylko ci zakładnicy. To był ten twardy orzech do zgryzienia w planowaniu akcji przeciwko tym świniarzom. Spojrzał na Werdena bo odezwało się połączenie przez radio. Ten przełknął łyk kawy, odstawił kubek i sięgnął po słuchawki.

- To Cichy albo Karen. - zdziwił się Werden rozpoznając kanał na jakim ktoś się zgłaszał. Kapitan i porucznik też spojrzeli po sobie zdziwieni. Normalnie dyżurujący przy farmie snajperzy zgłaszali się za pośrednictwem wspólnego punktu łączności jaki założyli w tym starym kościele. To nadawali z ich kanału. Po co teraz zgłaszali się bezpośrednio? To było już prawie na pograniczu zasięgu ich plecakowej radiostacji. Musiało się coś stać.

- Gniazdo zgłaszam się, mów. Odbiór. - Jessie zaczał standardową procedurę. I prawie od razu wiedzieli, że coś się stało. Coś ważnego bo mars z miejsca wyskoczył na twarz łącznościowca.

- Krótki to do ciebie. Cichy mówi, że oni chyba chcą zacząć akcje teraz. - Werden machnął na dowódcę plutonu specjalnego przyzywając go do siebie. Ten wybauszył oczy tak samo jak porucznik Darko.

- Teraz?! Jaka akcja? Jakieś rozpoznanie? Daj mi to. - Darko był tak samo zaskoczony jak pozostali dwaj. Też podszedł i gestem kazał aby Werden oddał mu swoje słuchawki gdy Krótki założył już zapasowe.

Rozmowa trwała dość krótko. I była kłopotliwa bo gdy plecakowa radiostacja snajperów działała na pograniczu swojego efektywnego zasięgu to było sporo szumów i trzasków. Momentami trudno było zrozumieć co ten Cichy mówi i musiał powtarzać albo on albo oni. Ale mimo to najważniejsze wyłapali. Na farmie padły jakieś strzały, komendant obawiał się, że świniarze zaczęli likwidację świadków więc rozkazał zacząć akcję. Na początek mieli pójść Ramsey i Mayer aby rozpoznać sytuację od środka. I nikt nie wiedział czego się spodziewać. To mogło już zacząć szturm w każdej chwili.

- Rany Cichy, dajcie im z Karen takie wsparcie jakie tylko dacie radę! I jak się da to opóźnij akcję ile się da! Już do was jedziemy! - Mayers podjął decyzję w lot. Wiedział, że nie mogą ich tam zostawić samych i zżymał się w duchu na ten nieprzewidziany splot okoliczności ale teraz miał robotę do zrobienia.

- Donnie alarm dla całego plutonu! Jedziemy tam! O matko, żebyśmy tylko zdążyli! - krzyknął gdy we trzech wybiegali z pokoju narad biegnąc do Bloku C gdzie mieli kwaterę. Donnie odbił w bok aby dotrzeć do radiowęzła i ogłosić alarm w całej jednostce.

- Cholera to cała farma! A Tim ma tylko jedną drużynę! - warknął zdenerwowany kapitan. Już wczoraj jak gadali z Timem i chłopakami zorientowali się, że farma jest spora, ma mnóstwo zakamarków, mniejszych i większych budynków nie było sposobu aby jedna drużyna mogła wejść wszędzie na raz. Musieli się albo rozproszyć tracąc jednak siłę uderzenia albo czyścić budynki po kolei ale to dawało czas przeciwnikowi na pozbieranie się i kontratak. Dlatego na brudno już wczoraj ustalili, że będą działać wspólnie, policyjni i wojskowi antyterroryści. Razem to dawało cztery drużyny plus wsparcie snajperów i innych pomocniczych drużyn zwykłej policji. Ale bez Thunderbolts to Tim miał tylko swoją jedną drużynę. Wierzył w nich i ich odwagę i umiejętności. W końcu trenowali razem i byli ich bratnią drużyną tylko w innych mundurach. Jednak farma to był po prostu zbyt duży i skomplikowany obiekt na szturm jednej drużyny. Oby nie zaczęli bez nas! Oby tam nic się nie schrzaniło!




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:00
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; brama główna
Warunki: na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Ramsey i Dina



- Nie wierzę, że to robię. - kobieta jaka siedziała obok mężczyzny na miejscu pasażera. Jak siedzieli to oboje wydawali się równi wzrostem. Jak na kobietę to Mayer była całkiem wysoka. Prawie dorównywała Ramsey’owi wzrostem. Chociaż już nie masą. Przy nim wydawała się drobna i szczupła. No i wiekowo też była spora różnica. Na pierwszy rzut oka to można było ich wziąć za ojca i dorosłą córkę. Całkiem dorodną.

- Możesz się jeszcze wycofać. Muszę mieć tam pewniaka. Jak nie jesteś pewniakiem to zawróć. - łysy kierowca w brązowej kurtce z miękkiej skóry podszytej kożuszkiem odparł jej obojętnym tonem. Sam lustrował widok jaki powoli się zbliżał do nich. Szczerze mówiąc jakoś nie dotarło do niego jak długi kawałek. Całkiem odkryty teren. Miał nadzieję, że tamci nie spanikują i nie otworzą ognia jak zobaczą zbliżający się obcy pojazd zbliżający się do ich głównej bramy.

- A jak furę Delgado ktoś z nich zna? - zapytała blondwłosa pasażerka wyglądającą na zwykłą dziewczynę z farmy w tej kraciastej, flanelowej koszuli i dżinsowej kurtce. Zastanawiali się nad bardziej wyzywającym zestawem. Jakieś szpilki i mini. Coś co by mogło przykuwać męski wzrok. W końcu miała być wabikiem. Ale ta okularnica doradziła im coś bardziej stonowanego a Ramsey przyklepał tą wersję. Bardziej pasowała mu zwykła dziewczyna z farmy do bajeczki jaką zamierzał sprzedać tym w środku niż jakaś klubowiczka odstawiona na imprezę. Za wcześnie było na imprezy. Jeszcze godzina do zmierzchu i początku wieczoru. I dobrze. Czułaby się zbyt goła jakby miała tam u tych padalców paradować w tak krótkiej kiecce.

- On jeden ma taką furę? Coś się wymyśli, nie przejmuj się tym. - detektyw w cywili starał się przybrać wyluzowany ton. Ale było mu to obce. Poza tym widział już sylwetki na dachach i tam gdzie mieli posterunki. Zauważyli ich. Oby tylko nie otworzyli ognia. Dlatego jechał dość wolno aby ich nie nastraszyć. A z tą furą młodego właściwie nie mieli innego wyjścia. On sam wolałby swojego opancerzonego road warriora. W nim by czuł się najlepiej. Jednak jeździł nim na tyle długo, że istniało realne ryzyko, że ktoś go może rozpoznać od tych z farmy. Z pozostałych nie licząc radiowozów to wybrał wóz młodego. Nie miał charakterystycznej, długiej anteny od CB no i wyglądał dość zwyczajnie. W sam raz na wóz jakiegoś farmera.

- Mam nadzieję, że masz jakąś bajeczkę. Chcę to załatwić jak najszybciej i spadać stąd. - Mayer poprawiła blond loki raczej aby rozładować napięcie a nie z fizycznej potrzeby. Wiedziała, że mieli osłonę snajperów. Ale czy zdążą trafić zanim ktoś trafi ich? No i przy tak otwartym terenie dookoła farmy był kłopot aby podejść niezauważonym. Można było się próbować podkraść ale to zajmowało sporo czasu. Zbyt wiele na obecną sytuację. Więc drużyna SFPAT miała czekać w wozach w gotowości i przyjść im na ratunek jakby było trzeba. “Minuta dwie jak będziecie na zewnątrz. Do pięciu jeśli w którymś budynków”. W głowie słyszała słowa porucznika dowodzącego antyterrorystami. Miała nadzieję, że tak właśnie będzie. Niestety plan zakładał, że powinni z Ramsey’em wejść do tylu budynków ile się da aby zorientować się co tam się dzieje i czy są zakładnicy. Liczyła po cichu, że uda jej się przetrwać te krytyczne pięć minut gdyby sprawy przybrały zły obrót. Od ręki mogli liczyć tylko na snajperów ale ci nie bardzo mogli im pomóc wewnątrz budynków.

- Uśmiechaj się głupio i zgrywaj słodką idiotkę. Nawet nie musisz nic mówić. Trzymaj się mnie. Ja będę gadał. - czuł, że musi jakoś dodać otuchy. Stresowała się. Właściwie to on też chociaż jego napędzała silna determinacja i wola walki. Nie dziwił się jednak, że ona się stresuje. Po cichu liczył, że jak coś się zacznie dziać to po prostu okażę się tak twardą policjantką o jakiej słyszał. Co nie bała się kogoś skopać czy stłuc pałką. Wiedział, że gdyby do tego doszło teraz to nie powinien się na niej zawieść. Po prostu nie była tajniakiem i to była jej pierwsza taka akcja. Skinęła głową bo już dojechali do brami i Ramsey zatrzymał furę. Po czym wysiadł z wozu. Widziała jak podszedł do bramy i tam coś gada z jakimś facetem co pewnie był tu strażnikiem. Pewnie o niej bo w pewnym momencie obaj spojrzeli w jej stronę. Nie była pewna co to znaczy i czy powinna jakoś zareagować to nie reagowała czekając na bieg wydarzeń.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:05
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: willa Świniaka; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Ramsey i Dina



- No i? - facet w brązowej skórzanej kurtce podbitej kożuszkiem zapytał wyczekująco. Ale gospodarz się wahał. Znał się na ludziach. I czuł przez skórę, że coś tu nie gra. Instynkt ostrzegał go a ten się rzadko mylił. Tylko nie bardzo wiedział co. Chłopaki ostrzegli go, że zbliża się jakaś osobówka. Nie wyglądała na gliniarską. Jakiś facet z laską. Ładną. Blondynką. Lubił ładne laski. Zwłaszcza blondynki. A dalej niby wszystko się zgadzało. Koleś mówił, że słyszał “od tego cholernego zastańca”, że może tu przywieźć jakąś świnię jakby miał i dostanie za to talony i w ogóle górę złota. No to nawet rozbawiło Świniaka. Z tym “zasrańcem”. Faktycznie mu pasowało, sprzedał mu jakiś czas temu jedną ze świń. Jakaś Hinduska czy coś kolorowego w ten deseń. I chyba sobie chwalił bo coś skarg nie było a i czasem któryś z chłopaków tam zajechał to jak wracali to mówili, że wszystko dobrze.

- No co jest? Widziałeś jaka sztuka? Buzia, nogi, cycki, wszystko ma jak trzeba. Jak się nie podoba to ją zabieram i sprzedam gdzie indziej. - ten cały Barney zaczynał go już irytować z tą swoją natarczywością. Nie pozwalał mu się skupić. A musiał pomyśleć. Co tu nie gra. Oczywiście miał rację. Co za sztuka! Idealna. Śliczniutka, głupiutka blondyneczka co się tylko głupio uśmiechała i chyba nadal nie zdawała sobie sprawy po co tu ją Barney przywiózł. Zostawało mu zapłacić i spławić. A ją przyjąć do chlewni. I z takiej świni to mógł być świetny materiał na rozpłodową maciorę. Aż czuł gorąco w żołądku na myśl, że wkrótce może ją mieć. Więc… Co tu nie grało?

- Uspokój się nie pizgaj mi tutaj. Mamy chwilowy zastój w interesie. Właściwie skup jest zamknięty. - Świniak mruknął nie ukrywając swojej niechęci i sceptycyzmu. Nie mógł się zdecydować. Coś tu mocno nie grało. Skąd ten palant znał ten adres? No tak, ten zasraniec mu powiedział. Ale czemu wcześniej nie dał mu cynku? Powinien. Nieuwaga? Lenistwo? Czy może jakaś podpucha? A przecież po wtopie Keitha w zeszłym tygodniu kazał wszystko zamknąć i dać cynk, że wtopa i cichosza. To po cholerę sprowadził mu tego tu zasrańca?

- Jaki kurwa zastój? Ślepy jesteś co za świnię ci przywiozłem? Tamten zasraniec mówił mi, że mogę przywieźć ile chce byle były takie jak trzeba. Sam widziałeś co za sztuka. Coś jej brakuje? Wziąłbym ją dla siebie no ale akurat potrzebuję trochę kasy. - Ramsey zżymał się wewnątrz siebie ale dalej grał swoją rolę do końca. Z początku szło dobrze. Udało mu się zbajerować strażnika, ten coś tam się pytał kogoś przez krótkofalówkę ale w końcu ich wpuścił. Potem weszli do jakiegoś domu mieszkalnego, całkiem ładnego i tu przywitał ich ten spaślak co był tu szefem. Świniak we własnej osobie. I Mayers nie zawiodła, była tak głupią ślicznotką jak ją o to prosił. Normalnie odegrała rolę swojego życia. Widział jakie wrażenie zrobiła na Świniaku i jego przydupasach. Ale cholera właśnie tu zaczęło się sypać bo ona została w salonie a oni przyszli tutaj czyli do jego gabinetu. Bał się, że mogą ją gdzieś zgarnąć. Albo, że ich tu załatwią jeśli ich przejrzeli. Więc wolał wrócić do niej tak szybko jak się da. Poza tym ten szef chlewni coś nagle zaczął robić problemy. Ramsey nie mógł go wyczuć. Przejrzał ich? Czy po prostu się targuje?

- No tak, niezła ta świnia. Może być. Dam ci za nią kafla. Jakbyś miał jeszcze jakieś to je zatrzymaj dla siebie i przyjedź później. Na razie mamy zamknięte. - Świniak postanowił udać, że wszystko gra i się zgadza. Był ciekaw reakcji tego Barneya. Ten zareagował żywo. 2 kafle! Toż to medalowa świnia! I tak zaczęli się targować schodząc się w końcu w połowie drogi na 1,5 kafla. To nieco uspokoiło Świniaka. Tak to zwykle wyglądały te targi. A może jednak wszystko gra? Może to ten stres i gorączka jaka go ostatnio dopadła każe mu wszędzie węszyć spisek?

- To idź z tymi panami. Oni pokażą ci gdzie jest łazienka. - gdy wrócili do salonu Świniak zwrócił się miną dobrotliwego wujaszka do wystrzałowej blondynki jaka wstała z sofy gdy tam wrócili. Nawet takie zwykłe ubranie nie było w stanie zamaskować w pełni jej walorów. A jeszcze jakby ją tak odstawić w jakaś ekstra kieckę, umalować i wytresować na porządną świnię to by dopiero była mistrzowska klasa!

- To ja pójdę z nią, niech myśli, że wszystko gra. - Barney szepnął do herszta bandy wskazując na stojącą blondynkę która ufnie skinęła głową i uśmiechnęła się do nich ciepło. W końcu miała być dziewczyną z prowincji co chciała zobaczyć prawdziwe miasto a tutaj miało być coś lepszego. Willa bogaczy z prawdziwymi udogodnieniami jak sprzed wojny i nawet podobno prysznice tu działały! Tak to przynajmniej Ramsey wymyślił i tak to sprzedał Świniakowi i reszcie.

- A po co? Co będziesz dziewczynie pod prysznicem przeszkadzał? - Świniak uśmiechnął się do niego z lekką wyższością. Zaczynało być ciekawie. Jeśli z nimi coś było nie tak, to powinni teraz zacząć się pocić. W końću towar kupiony to Barney mógł spadać a blondi powinna zostać tutaj. No chyba, że to podpucha. Wówczas coś powinni zacząć kręcić. Spojrzał porozumiewawczo na swoich chłopaków. Ci byli gotowi do akcji gdyby coś zaczeło się dziać.

- Oj Barney no co ty, chcesz mi plecki umyć czy co? Jeszcze jakbyś był jakąś fajną koleżanką to jeszcze bym zrozumiała. A są tu jakieś fajne koleżanki? Takie co można by z nimi imprezować albo brać prysznic? Bo samej to by mi trochę tu ciężko było. - Mayers odgrywała swoją rolę po mistrzowsku. Chociaż czuła jak serce jej wali tam w środku i dłonie się pocą. Groziło jej, że zostanie tu sama! Matko, niech ten Ramsey coś szybko wymyśli! Ale też nie chciała skrewić zadania. Musieli się dowiedzieć jak najwięcej. I przecież mieli zajrzeć do jak największej ilości budynków.

- Oczywiście kochanie. Jakie wolisz te koleżanki? Białe, czarne, kolorowe, blondynki, brunetki, rude? - Świniak uśmiechnął się do niej równie słodko jak wujaszek co rozmawia ze swoją ulubioną siostrzenicą o jakimś urodzinowym prezencie dla niej.

- Blondynkę! Mogę jakaś pod prysznic? - Świniak aż w duchu nie mógł uwierzyć w to co widzi i słyszy. Czuł rosnące ciepło gdzieś tam w dole brzucha jak sobie pomyślał o niej i drugiej świni pod prysznicem. A potem w swoim łóżku. Była lepsza niż to w pierwszej chwili sądził!

- Oczywiście kochanie. Sergio zaprowadź panią i przyprowadź jej Lisę. Niech się dziewczyny wypluskają ile mają ochotę. - zwrócił się do swoich ludzi i ten skinął głową. Wezwał ją gestem aby poszła za nim a ta ostatni raz się uśmiechnęła i grzecznie ruszyła tak jak jej kazał. Ramsey zamarł. Ale dostrzegł jak Dina dyskretnie puściła mu oczko. A potem jeszcze widział jak schodzi z ganku na zewnątrz i znikła mu z oczu. Kurwa mać!

- No mówiłem ci, pierwszorzędny towar. Za mało za nią wziąłem. Mogę skoczyć do klopa? Chyba macie tu jakiś jak taka chawira? - zapytał detektyw wracając do tego stylu mówienia jakim tutaj rozmawiał. Nic innego nie wymyślił aby zostać tutaj chociaż trochę dłużej. Gospodarz łaskawie mu wskazał odpowiedni kierunek zastanawiając się co się teraz stanie. Jeśli to nie podpucha to Barney zaraz powinien stąd spadać a blondyna zostaje jako najnowsza świnia. Barney zaś skinął głową, odnalazł tą łazienkę, faktycznie godna tej chawiry jaką ten bydlak tu sobie urządził. I jak się w niej zamknał zaczął gorączkowo główkować co tu teraz zrobić. Na początek wyjrzał przez okno. Tył podwórza, trochę dalej to ogrodzenie. Nie miał pojęcia czy któryś ze snajperów go widzi ale miał nadzieję, że tak. Chciał im się pokazać, że żyje.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:05
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; SFPAT
Warunki: eter; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Eter



- Sokół 2. Widzę Mayer. Wychodzi z żółtego budynku, idzie przez podwórze. - w mundurowym eterze rozległ się wreszcie upragniony meldunek. Wreszcie! Te minuty zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Widzieli, że dwójce policjantów w cywilu udało się dostać do środka. Ale stracili ich z oczu gdy weszli do budynku. Zaś pluskwy jakie mieli przy sobie miały zbyt słabe nadajniki aby tutaj sięgnąć. Więc jak stracili ich z oczu to stracili z nimi całkowity kontakt. Któryś z komandosów mruknął cicho, że gdyby ich tam teraz szlachtowali to i tak by na zewnątrz nic nie było widać. Ale Tim kazał mu się przymknąć aby nie zapeszać. I tak napięcie i czekanie były trudne do wytrzymania. Ale wreszcie pokazała się Mayer. To chociaż ona wciąż żyła.

- W jakim jest stanie? I co z Ramsey’em? Widzi go ktoś? - Timothy złapał za krótkofalę i szybko po tej pierwszej chwili ulgi posłał swoje pytanie do czwórki snajperów. Tylko oni mieli bezpośredni wgląd na wnętrze posesję. Z kościoła to nawet przez lornetki widać było tylko front ogrodzenia, główną bramę i fasady budynków za ogrodzeniem. Nawet samochód Delgado szybko znikł im z oczu gdy przejechał przez bramę i wjechał do środka.

- Idzie do któregoś z budynków farmy. Omijają samochód. Idzie z jakimiś facetem. Chyba nic jej nie jest. Idzie prosto i spokojnie. Nie widzę Ramsey’a. O! Dała znak! Prawa głowa. To chyba wszystko idzie dobrze. - Sokół 2 czyli jeden z dwóch policyjnych strzelców wyborowych jacy obsadzali zachodnią część farmy zameldował co widzi. Po chwili spłynęło potwierdzenie od 1-ki i 3-ki. Tylko Karen nie widziała bo stodoła jej zasłaniała ten fragment podwórka. A umówili się z tajniakami na kilka prostych znaków. Jak któreś z nich przeczesało prawy bok głowy znaczy idzie dobrze i nie trzeba się martwić. A to właśnie zrobiła Mayer.

- Tu Sokół 4. Widzę Ramseya. Żółty budynek. Czarna ściana. Parter. Drapie się po podbródku. Chyba jest cały. Nie widzę krwi. Stoi prosto. - w eterze rozległ się spokojny głos jedynej kobiety wśród czwórki strzelców wyborowych rozstawionych wokół farmy. W furgonetce SFPAT zapanowała i ulga i konsternacja po tym meldunku. Kto mógł szybko spojrzał przez lornetkę w stronę odległej farmy. Piętro i dach żółtego budynku który wydawał się najokazalszy ze wszystkich więc podejrzewali, że tam pewnie urzęduje sam Świniak był widoczny ponad ogrodzeniem i innymi budynkami. Ale stąd i tak nie było widać parteru ani czarnej czyli północnej ściany. To, że Ramsey żył i wydawał się cały mogło nieść ulgę. Ale drapanie się po podbródku miało być oznaką “tak sobie”. Czyli nie ma tragedii ale też nie całkiem idzie zgodnie z planem.

- Pewnie dlatego, że się rozdzielili. - Tim próbował odgadnąć co to może znaczyć. Oboje tajniaków przesłało inne sygnały co go trochę skołowało. Ale żadne nie przesłało wezwania o pomoc. Meldunki strzelców wyborowych też nic takiego nie mówiły. Co tu teraz robić?


---


Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:10
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: dom strażników; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Dina i Siergiej, Ramsey i Dart



- To jest nasza nowa… koleżanka. Przyszła na prysznic. Szef kazał. Mamy sprowadzić jej… - Siergiej przyszedł do budynku strażników z tą nową świnią. Też by się z nią chętnie zabawił ale coś miał wrażenie, że sam Świniak się na nią nakręcił to szanse były marne. Może później… Na razie weszli do środka ale cholera tak się do tych “świń” przyzwyczaił, że zapomniał jak ta blondi się nazywała. Znaczy wiadomo, Świnia 17 no ale chyba jakieś imię miała? Szef mówił ale…

- Lisa! Tak wasz szef mówił. Przyprowadzicie mi ją? Bardzo was proszę! - nowa świnia okazała się usłużna i słodka. A w głębi duszy Dina zdała sobie sprawę w jakie tarapaty się wpakowała. Czterech. Grali w karty przy stole. Ale było ich czterech. I ten co ją przyprowadził piąty. Przynajmniej u tych najbliższych widziała, że mają klamki, ci za stołem pewnie też. Z jednym, może dwoma by sobie jakoś poradziła. Ale z piątką?! Nie było szans. Musiała jakoś tu ściągnąć Ramseya! I grać na czas.

- No właśnie, Lisa. Ta blondyna. Weźcie ją przyprowadźcie. - Siergiej ucieszył się, że ta nowa pomogła mu wybrnąć z ambarasu. Jeden z kolegów w niebieskiej koszuli wstał od stołu i minął ich rzucając ciekawe spojrzenie blondynce po czym wyszedł na zewnątrz.

- A może ja pójdę z nim? To się prędzej spotkam z tą Lisą. - zaproponowała Mayer wyglądając przez okno gdzie ten w niebieskiej koszuli poszedł. Tam musiała być Lisa i pewnie inne dziewczyny jeśli tu jakieś były!

- Wkrótce się z nią spotkasz i my ci tu wszystko pokażemy. Lubimy oprowadzać i zwiedzać nowe dziewczyny. A teraz chodź, prysznic jest na górze. - Siergiej zaśmiał się a wraz z nim jego koledzy przy stole. Takim śmiechem, że policjantce przeszedł dreszcz po plecach. Taki śmiech u mężczyzny, zwłaszcza kilku, nie wróżył nic dobrego żadnej kobiecie. I ten dobór słów. Jak się wiedziało co to za miejsce to brzmiało to strasznie. Ale dalej się głupio uśmiechała mając nadzieję, że nie wygląda to zbyt sztucznie. Rzuciła ostatnie spojrzenie za okno i poszła za przewodnikiem. Zdążyła zobaczyć, że ten niebieski zniknął za rogiem stodoły. Nie widziała jednak czy tam wszedł czy poszedł wzdłuż niej gdzieś dalej. Idąc po schodach na piętro próbowała przypomnieć sobie te zdjęcia i szkice farmy. Było tam coś jeszcze oprócz stodoły? Bo jak nie to musiał pójść do niej. Ale jak na złość nie mogła sobie przypomnieć.

- To tutaj. Wskakuj do wanny. - Siergiej zaprowadził ją pod drzwi. Za nimi była łazienka. Ale stylem podobna do reszty domu czyli już nie tak szykowna jak Dina widziała na parterze tego żółtego domu. Weszła jednak do środka i odwróciła się do przewodnika.

- A Lisa? - zapytała blondynka w dżinsowej kurtce i kowbojkach. Szybko oceniła, że przez okno chyba by się przecisnęła gdyby chciała zwiać. I nikt jej nie przeszkadzał. Ale jeszcze zależało co jest pod spodem.

- Zaraz przyjdzie. Rozbieraj się i wskakuj do wanny. - mężczyzna wskazał ponownie na ten nieco zrudziały element wystroju łazienki. Blondynka też tam spojrzała. Nie mogła się rozebrać. Raz, że za cholerę nie były jej amory w głowie w takim miejscu a dwa to mógłby wówczas zobaczyć przyklejoną pluskwę.

- To wyjdź. Nie będę się rozbierać i kąpać przy tobie. - powiedziała mu tak po prostu patrząc prosto na niego. Normalnie było to wystarczająco czytelny komunikat dla każdego mężczyzny. Normalnie. Ale tutaj widocznie nie było normalnie.

- Rozbieraj się mówię i nie rób problemów. Nie lubię świń co robią problemy. Jak zaczniesz robić problemy to kurwa przestanę być dla ciebie miły. - Siergiej stracił ochotę na ciągnięcie tych pozorów. Tamten palant co ją przywiózł pewnie już odjechał. W końcu po to ją sprzedał. Przyszło mu też właśnie do głowy, że teraz jest okazja aby się zabawić z tą szmatą. Zanim ją Świniak weźmie w obroty. Ale musieliby się streszczać czyli ta idiotka musiałaby przestać zgrywać taką pierdoloną cnotkę.

- Ale szef powiedział, że mam się kąpać z Lisą. Nic nie mówił o tobie. - Dina próbowała coś ugrać na czasie zastanawiając się co teraz powinna zrobić. Właściwie to byli sami. On był sam. Jakby go zaskoczyła miała szansę go załatwić. Ale co dalej? Na dole byli ci trzej i pewnie ten niebieski wkrótce wróci. Z tą Lisą. Oby.

- Rozbierasz się sama czy mam ci kurwa pomóc? - syknął do niej przez zaciśnięte ze złości zęby. Zrobił krok do środka ale zatrzymał się. Chciał jej dać do zrozumienia, że nie zawaha się użyć siły jeśli dalej będzie stawiać się okoniem. Chociaż w gruncie rzeczy nie chciał tego robić. Co prawda lubił brać je siłą ale jednak ta tutaj zapowiadała się na nową zabawkę szefa. Wkurzyłby się jakby mu ja uszkodził na pierwszej romantycznej nocce. Ona jednak nie musiała tego wiedzieć.

- Dobrze, dobrze! Już się rozbieram! Możesz zostać. Nawet jak przyjdzie Lisa. Może zrobimy to we trójkę? Ale tak na pierwszy raz to trochę się wstydzę. Zadbasz o to aby nikt nam nie przeszkadzał? - Mayer uniosła dłonie w pokojowym geście chcąc do powstrzymać. I jak to zrobił zaczęła mówić szybko jak świnia co wie, że ma już przechlapane ale chce zminimalizować straty. Oby się dał nabrać. Dlatego zdjęła kapelusz i kurtkę grzebiąc się niezdarnie z jej wieszaniem aby wydłużyć to jak najbardziej.

- Pewnie. Zabawimy się we trójkę. 17-ka jest całkiem milusia. Polubisz ją. Jest świetnie wytresowana zrobi co zechcemy. I pośpiesz się do cholery nie grzeb się tak! - Siergiej roześmiał się wesoło. A więc jednak poszła po rozum do głowy! Wystarczyło jej pokazać kto tu rządzi. A myśl, że się zabawi nie z jedna ale z dwiema świniami i to jakimi! była dla niego bardzo przyjemna. Szło lepiej niż się spodziewał. Jednak zauważył jak ta idiotka znów coś kręci grzebiąc się z rozbieraniem więc ją popędził. Odwrócił się bo usłyszał kroki na schodach a potem na korytarz wyszły dwie sylwetki.

- Dobra ja już tu ogarnę. Leć do chłopaków. No zjeżdżaj mówię. - Siergiej czuł rosnące podniecenie jak z bliska zobaczył 17-kę. W jego prywatnej hierarchii jedna z lepszych świń jake aktualnie mieli na stanie. Więc bez żalu spławił kolegę aby się nacieszyć w spokoju zbliżającą się zabawą. Ten nie miał do niego sartu więc chociaż chętnie by został albo chociaż popatrzył to tylko skinął głową i wrócił na dół do chłopaków. Schodząc zastanawiał się czy chociaż potem jak Siergiej skończy to będzie okazja aby się z którąś z nich zabawić. Może chociaż laskę by któraś z nich zrobiła?

- Właź. - Siergiej machnął na blondynkę aby weszła do środka. Ta posłusznie skinęła głową i bez wahania wypełniła polecenie.

- To ty jesteś Lisa? Miło mi cię poznać. Jestem Amanda. Słyszałam, że razem będziemy brać prysznic. - Dina zdążyła rozpiąć koszulę ukazując podkoszulek i to na górze tak ładnie uwypuklony. Więc chętnie przerwała to rozbieranie wyciągając po przyjacielsku dłoń do blondynki jaka przyszła.

- Dobrze. - 17-ka posłusznie skinęła głową i uścisnęła podaną dłoń. Szybko jednak spojrzała na Siergieja oczekując dokładniejszych poleceń.

- Rozbieraj się. Obie się rozbierajcie. A potem do wanny. - zakomenderował mężczyzna zamykając za sobą drzwi łazienki i przekręcając zamek. Z satysfakcją zauważył, że 17-ka zaczęła rozpinać swoje guziki i szło jej znacznie szybciej niż tej nowej. Trochę się więc zdziwił jak ta nowa podeszła do niego. Chociaż podobało mu się to co widział pod rozpiętą, dżinsową koszulą. Spojrzał na nią i odwzajemnił uśmiech. Chciała się całować? Miał ją rozebrać? Właściwie to oba pomysły mu się spodobały i mógłby…

17-ka była tak zaskoczona tym co się stało, że aż przestała zdejmować z siebie koszulę. Zamarła tak z na wpół zdjętym rękawem nie mogąc uwierzyć w to co się dzieje. Ta nowa podeszła do Siergieja i myślała, że będa się całować czy co. Ale ta sieknęła go kantem dłoni w krtań. Cios był tak nagły i mocny, że Siergiej zachłysnął się, skulił przyciskając dłonie do gardła i łapczywie próbował złapać oddech jakby wyciągnięta na ląd ryba. Mayer nie dała mu tej okazji. Złapała go za łeb i trzasnęła o własne kolano. A zaraz potem łbem o umywalkę. I jeszcze raz. I ponownie. A gdy upadł z mściwą satysfakcją dołożyła mu parę kopów kowbojkami w brzuch.

- Ubieraj się! - syknęła szybko do Lisy widząc, że ta stoi jak sparaliżowana wybałuszając oczy. Sama za to szybko kleknęła przy zakrwawionym mężczyźnie i wyjęłą mu klamkę z kabury. Całkiem solidna Beretta. Odwróciła się ponownie do blondynki za plecami ale ta dalej stała jak poprzednio.

- Ubieraj się, spieprzamy stąd! Jestem z policji! - syknęła do struchlałej blondynki. Efekt był marny bo ta wytrzeszczyła na nią oczy jeszcze bardziej. Policja?! Tutaj?! Niemożliwe! 17-ka nie mogła w to uwierzyć. Nigdy tu nie widziała żadnego gliniarza. A ta cizia w dżinsach miałaby być gliną?! Niemożliwe!

- Cholera ubieraj się mówię! Skąd cię przyprowadzili? Są tu inne dziewczyny? - Dinę irytował ten stupor ale starała się pamiętać co ta dziewczyna mogła przejść. Przecież ją i takie jak ona chciała uratować! Dlatego zgodziła się na tą pieprzoną misję! Sprawdziła magazynek broni. Pełny. Jeszcze wyciągnęła zapasowy magazynek z tylnej kieszeni spodni i wsadziła do własnej. Przeszukiwała go dalej. Znalazła jakiś scyzoryk ale nie brała go. Dostała od chłopaków z AT świetny multitool. Był większy ale udało się go jej schować w wysokiej cholewie buta. Trochę tam się ocierał ale czuła go i cieszyła się, że tam jest. Na szczęście nie zdążyli jej przeszukać.

- Dobrze. - 17-ka potulnie zgodziła się i ponownie ubrała swoją koszulę i zaczeła zapinać guziki. Obserwowała co robi ta druga i bała się. Wiedziała, że stąd nie ma ucieczki. Już parę dziewczyn próbowało i żadnej się nie udało. Teraz pewnie też tak będzie. Nie było sensu uciekać. Tylko ją spotkają za to kłopoty. Przez tą blond idiotkę. Ona była nowa, jeszcze nie wiedziała jak tu jest. Nie wiedziała, że stąd nie da się uciec. Tylko całkowite posłuszeństwo gwarantowało szansę przeżycia.

- Ramsey! Ramsey jesteś tam?! Słyszysz mnie!? - skoro miała już broń w ręku a pierwszy delikwent leżał na podłodze sięgnęła do barku i oderwała przyklejoną tam pluskwę. Miała za słaby zasięg aby się połączyć z kimś z zewnątrz ale wewnątrz farmy powinny działać.

- Mayer?! Gdzie jesteś?! Co się dzieje?! - chropawy głos jaki przebił się przez trzaski eteru przyniósł jej niebywałą ulgę. Nie była tu sama! Jej partner musiał gdzieś tu być skoro się słyszeli.

- Budynek z falistym dachem. Mam jedną zakładniczkę, załatwiłam Siergieja. Mam jego broń. Ale na dole jest czterech. Samej może być mi ciężko. - jak się dało szybko streściła mu swoją sytuację. Budynki wcześniej oznaczali po kolorach albo czymś charakterystycznym. Ten co była w nim wcześniej nazywali żółtym bo był żółty a ten co była teraz miał dach kryty jakaś falistą blachą czy czymś podobnym to tak go właśnie oznaczyli.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 14-11-2021, 01:50   #260
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Bonus 50 - Akcja Świniak cz.4

Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:10
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: dom strażników; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Dina i Siergiej, Ramsey i Dart



- Wiem który. Ja utknąłem w kiblu u Świniaka. Ale już do ciebie idę. Nie bój się wyciągnę cię z tego. Masz zakładniczkę? Zapytaj czy są inne. I o resztę. Co się da. Ja kończę, wychodzę stąd. - drgania pluskwy przypiętej do barku naprawdę zastały Ramseya na kiblu. Dumał co tu dalej robić. Chwilowo o nim chyba zapomnieli bo nikt się nie dobijał do drzwi. Ale gdyby tylko wyszedł to by pewnie sobie przypomnieli. Więc ku własnej irytacji i bezsilności musiał czekać. Liczył, że Mayer sobie poradzi. Modlił się o to. I czekał. Aż coś się stanie. Aż zaczną dobijać się do drzwi, aż Dina da jakiś znak albo aż zacznie się strzelanina i wpadnie SWAT. Może i Thunderbolts? Przecież ich zawiadomił i obiecali przyjechać tak szybko jak się da. Tak mu powiedział Sokół 3 z jakim gadał przed akcją. Więc czekał. Im dłużej nic się nie działo tym była większa szansa na zapadnięcie zmroku i przyjazd wojskowych antyterrorystów. Ale teraz, głos partnerki oznajmił mu, że czekanie się skończyło. Przykleił sobie pluskwę do nadgarstka wiedząc, że zaraz cała przebieranka i tak się pewnie skończy. Po czym otworzył drzwi od kibla i wyszedł na korytarz. Szedł szybko i pewnym krokiem, minął jakiegoś typa w salonie ale udawał, że go nie zauważył. Wyszedł na ganek i do samochodu Delgado ale minął go i skierował się ku budynkowi z falistym dachem. Przeszedł już z połowę podwórka gdy usłyszał jak z jednego ganków odezwał się któryś z gospodarzy.

- A ty dokąd? Twoja fura jest tam. - wskazał mu na zaparkowaną przed żółtym budynkiem osobówkę jaką tu przyjechał z Mayers. A widział, że ją minął.

- Po swoją świnię. Świniak kazał. Podobno coś tam nabroiła. Chcesz to chodź ze mną. Fajnie będzie. - odparł nie zwalniając kroku. Tamten widocznie zawahał się. Oby nie pobiegł do Świniaka! Ale nie. Trochę się zdziwił jak zobaczył, że ten podbiegł do niego, zrównał się i zaczął iść obok niego.

- Widziałem ją. Fajna. Nie do końca widziałem cycki. Niepotrzebnie nosi tą kurtkę. Ale to jak nabroiła to zaraz sami sprawdzimy. Mamy ją nauczyć moresu? To bierzesz górę czy dół? - facet nawijał tak swobodnie i na luzie jakby nie działo się nic niezwykłego. Co wewnętrznie zdumiało detektywa w skórzanej, brązowej kurtce ale skinął głową na znak ogólnej zgody. Zresztą i tak już podchodzili pod docelowy ganek. Weszli do środka i tam zobaczyli tych czterech o jakich mówiła Mayer. Nadal siedzieli przy stole i grali w karty. Spojrzeli na nich trochę zdziwieni.

- A ty jeszcze tu jesteś? - zapytał jeden z karciarzy widząc tego nowego co przywiózł tą nową świnię. Ale co on tu jeszcze robił?

- Tak, Świniak mnie zagadał a potem w klopie byłem. Gdzie ta co przywiozłem? - do gliniarza właśnie dotarło, że nie zapytał partnerki gdzie jest w tym budynku. Pewnie parter albo piętro.

- Na górze. Prysznic bierze z 17-ką i Siergiejem. A po co ci ona? - ten sam facet odpowiedział wskazując lekko trzymaną pulą kart na schody prowadzące na piętro. Niby wszystko w porządku ale jak im sprzedał tą nową to co jeszcze od niej chce?

- Ta nowa podobno coś odwaliła idziemy ją nauczyć dobrych manier! - towarzysz Ramseya wypaplał się radośnie jakby szykowała się świetna zabawa zanim ten zdążył cokolwiek zrobić.

- Coś zmajstrowała? Skąd wiesz? Przecież jest na górze? - pokerzysta zdziwił się jeszcze bardziej słysząc takie wyjaśnienie od kolegi. Przecież dopiero co przyszła tu 17-ka no i Siergiej teraz sobie pewnie z nimi obiema używał tam na górze. Jak oni nic nie wiedzą to skąd ten nowy coś wie? To też zastanowiło jego przypadkowego towarzysza. Ramsey wyczuł, że nie może ich tak zostawić bo się zorientują. A z piątką na raz to kiepsko się widział.

- Słuchajcie ja nic nie wiem. Świniak mi kazał to idę. Chcecie to go pytajcie. - powstrzymał chęć aby pognać na piętro i spojrzał na nich pokojowym tonem. Widział jak główkują nad jego słowami więc chyba nie wyszło tak źle. A jak nic nie powiedzieli to ruszył na schody.

- Idę z tobą! Umówiliśmy się! Ja biorę górę. No chyba, że ty chcesz. Albo potem możemy się zamienić. - paplał radośnie nie chcąc aby go ominęła taka przednia zabawa. I jeszcze 17-ka tam była! Ona też była świetna, nigdy jej nie miał no ale może wreszcie była okazja!

- Dobra chodź. - mruknął gliniarz zdając sobie sprawę, że pozbycie się go zabierze czas a i może się wydać podejrzanie. Poza tym jak na górze była Mayer to powinni sobie poradzić z pojedynczym leszczem.

- Gdzie ten prysznic? - zapytał swojego przewodnika i ten chętnie go pokierował. Zatrzymał się przy zamkniętych drzwiach i zastukał zdecydowanie. - Amanda?! To ja! Otwieraj, mam tu jednego kolegę co bardzo chcę cię poznać! - zawołał przez drzwi jak ojciec żądający otwarcia pokoju swojej krnąbrnej, dorastającej córki.

- Rany walisz w te drzwi jak gliniarz. To ja biorę górę dobra? - zaśmiał się uszczęśliwiony młodzian. Już się nie mógł doczekać co go czekać będzie za tymi drzwiami.

- Pewnie. Bierz wszystko co dasz radę. - drugi z mężczyzn zachęcająco ustąpił mu pola przy drzwiach. I dał się słyszeć chrobot zamka. Dina z ulgą przywitała znajomy, męski głos dobiegający zza drzwi. Jak słyszała zbliżające się kroki serce jej zamarło. A jak to któryś z nich?! Wycelowała więc klamkę w drzwi i pokazała Lisie palec na ustach aby ta była cicho. Próbowała się z nią dogadać nim uciszyły ich te szybkie, zdecydowane kroki. Mówiła, że są inne dziewczyny. W stodole. Tam je trzymali. Stamtąd przyprowadził ją ten niebieski. Niestety nie umiała precyzyjnie określić ile ich tam jest nim nadszedł Ramsey. Co prawda nie sam ale z jednym to wierzyła, że sobie poradzą. Otwarła więc drzwi i ujrzała jakiegoś chłystka. I Ramseya stojącego za nim. Tubylec spojrzał na nią, na stojącą kilka kroków za nią 17-kę i uśmiechnął się promiennie. Uśmiech zamarł mu gdy opuścił głowę i ujrzał skulone, nieruchome ciało kumpla. Ale wtedy Barney zdążył go złapać za szyjęi zaczął dusić ramieniem jednocześnie wpychając się z nim do łazienki.

- Zamknij drzwi! - syknął do policjantki i ta szybko to zrobiła. Słyszała jak ten duszony charczał i próbował się wyrwać z morderczego uścisku detektywa. Ale pozycja i chwyt działały mocno przeciw niemu. Walił jednak nogami o podłogę ślizgając się po niej a dłonią próbował chyba podrapać Ramsey’a. Mayers przyspieszyła jego koniec doskakując i tłukąc go pięścią w brzuch. I jeszcze raz. Ciało zwiotczało więc detektyw przykląkł aby dokończyć duszenie w tej pozycji gdy przeciwnik prawie leżał. Po chwili ten stracił wszelkie oznaki aktywności więc go puścił.

- Ramsey! - pod wpływem impulsu Dina objęła z tej ulgi, radości i wdzięczności swojego partnera. To jeszcze nie był koniec, dopiero początek. Ale wierzyła, że teraz się z tego wykaraskają.

- Już dobrze. Mówiłem, że cię stąd wyciągnę. Na dole jest jeszcze czterech. Nie damy rady po cichu. - objął ją i poklepał po przyjacielsku po plecach. Mówił do jej pleców. Ta westchnęła i pokiwała twierdząco głową.

- Pewnie ci co tu byli jak ja przyszłam. Grali w karty. No tak, czterem nie damy rady po cichu. - mruknęła do jego pleców. Oboje zdawali sobie sprawę, że najwięcej mogą ugrać póki tamci jeszcze się nie zorientowali. A pierwszy strzał zaalarmuje całą okolicę.

- Ramsey! Lisa mówi, że trzymają je w stodole! To naprzeciwko, ten duży! I tam jest więcej dziewczyn ale nie zdołałam się dowiedzieć ile. - nagle Dina puściła go i wskazała dłonią na wciąż stojącą, niemą blondynkę. Odruchowo zauważył, że całkiem ładną i zgrabną. Tylko wręcz sparaliżowaną strachem. Miał dziwne wrażenie, że mogła przejść takie pranie mózgu jak Shauri. Jeśli tak to rozmowa faktycznie zapowiadała się trudna a nie mieli czasu. Musieli działać zanim tamci się zorientują, że coś jest grane! Więc wstał i Mayer też. Zastanawiał się co tu teraz zrobić.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:10
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: podwórze; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Grunt



Po tym jak go olśniło aż zdębiał gdy uzmysłowił sobie co to znaczy. Stanął jak sparaliżowany odwracając się w kierunku gdzie poszła. Jak tylko minął Siergieja i tą nową cizie coś go tknęło. Wydawało mu się, że ją zna. Ale skąd? Nie mógł sobie przypomnieć. Spotkali się gdzieś? Gadali ze sobą? Handlowali? Bo raczej się nie bzykali. Zapamiętałby taką cizię. No to skąd ją zna? Coś próbowało wydrapać się z niepamięci szorując o wnętrze czaszki. Ale nie mógł sobie przypomnieć. Poszedł do siebie mijając willę szefa. Właściwie to dał sobie spokój z tym ulotnym wspomnieniem. Ale ono wróciło gdy robił sobie herbatę i odruchowo bez większego zaciekawienia wzrok przesunął mu się po kalendarzu z roznegliżowaną panienką. No tak! Nagle wspomnienie wróciło. Widział tamtą cizię na kalendarzu! Innym niż ten tutaj ale też niezła była ale to by oznczało…

- Trzeba powiedzieć szefowi! - sapnął wybiegając z domu i kierując się do willi szefa.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:10
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; stary kościół
Warunki: HQ policji; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Tim i Betty



- Sokół 2. Z czerwonego budynku wybiegł jakiś facet. Biegnie chyba do żółtego. - jeden z policyjnych strzelców yborowych obserwujących farmę pierwszy dostrzegł coś nowego.

- Ma broń? Jest ranny? - porucznik dowodzący antyterrorystami szybko poprosił o więcej szczegółów.

- Biegnie jakby mu nic nie było. Nie widzę krwi. Wbiegł do żółtego budynku. - meldował snajper spokojnym głosem. Mógłby zdjąć tego biegacza. Ale nie było rozkazu. W furgonetce SFPAT zaś porucznik skubał nerwowo ogoloną brodę.

- Coś się zaczyna dziać? - zapytał jeden z jego ludzi. Czekali i czekali. To było najgorsze. To czekanie. Zastanawiali się co to może oznaczać, że tam sobie ktoś pobiegł z czerwonego do żółtego.

- Może. Widzicie gdzieś Ramsey’a albo Mayer? - Timothy sam chciałby znać odpowiedź na to pytanie. Więc aby jakoś to zagłuszyć zadał strzelcom pytanie. Ale cała czwórka po kolei zameldowała brak kontaktu. Niedawno widzieli detektywa jak szedł do tego samego budynku co niedawno Mayer z jakimś goście. Ale jak też zniknął w środku to znów czekający policyjni antyterroryści nie mieli pojęcia co się tam dzieje.

- Póki nie ma strzelaniny albo nie wezwą pomocy to czekami. - oznamił w końcu swoim ludziom. I w duchu miał nadzieję, że nie skazuje tym czekaniem tej odważnej pary policjantów co tam pojechali na śmierć.

- Panie poruczniku? - tak go zaabsorbowało to czekanie i męka niepewności, że zauważył tą okularnicę dopiero jak się odezwała. Wiedział, że to jakaś pielęgniarka co ją Ramsey przywiózł. I tyle.

- Tak? - odparł podnosząc a nią wzrok. Zapomniał jak się nazywa chociaż Ramsey ich przedstawił sobie po przyjeździe ale naprawdę mieli wtedy sporo do roboty by jeszcze pamiętał imię jakiejś randomowej laski.

- Pragnę zwrócić uwagę na zaplecze medyczne tej akcji. A właściwie jego brak. Nie mamy żadnej karetki. A ja mam tylko to. - Betty podniosła plecak paramedyka jaki dał jej Ramsey zanim wciągnęła go ta akcja.

- Nie mamy? - Timothy zamrugał oczami. Szczerze mówiąc w ogóle o tym zapomniał. Ta cała akcja wyszła tak nagle, że zaabsorbowała go całkowicie. Szykował się pełnowymiarowy szturm CQC połączony z tą infiltracją dwójki gliniarzy. Naprawdę nie miał czasu myśleć o czymś innym. I szczerze mówiąc sądził, że reszta gliniarzy się tym zajmie. Dajmy na to komendant.

- Nie. Jestem tylko ja i ten plecak. - okularnica ponownie potrząsnęła trzymanym plecakiem. - No chyba, że liczy pan, że wszyscy tam będą rzucać broń na wasz widok i żadnej walki nie będzie. To rzeczywiście mogę jechać do domu na kolację. - szatynka uniosła brwi przybierając ociekający chłodem ironiczny ton. Oficer antyterrorystów podrapał się po krótko ostrzyżonej głowie trochę nerwowym ruchem. Naprawdę mieli tu tylko ją? Z irytacją uświadomił sobie jak kiepsko przygotowana jest ta akcja. Nie mieli nawet zaplecza medycznego!

- Porozmawiaj z komendantem. Powiedz mu co ci potrzeba i on to ci sprowadzi. - odparł spokojnym tonem jak na profesjonalistę przystało. Ale widział, że ona zaczyna kręcić głową zanim jeszcze skończył mówić.

- Rozmawiałam z komendantem. Obawia się, że karawana karetek ostrzeże tych na farmie. Wezwał dwie i właściwie wydał kategoryczny rozkaz zbliżania mi się do radiostacji. A obawiam się, że jak będziemy czekać na ostatnią chwilę to droga karetkom z miasta tutaj trochę zajmie. Naprawdę nie da się tego jakoś załatwić? Może to zbędny ambaras ale byłabym spokojniejsza gdyby tu przyjechało chociaż ze dwie czy trzy karetki. Tak na wszelki wypadek, mam nadzieję, że to tylko zbyteczna ostrożność. - okularnica zmieniła ton na uprzejmą i lekko zmartwioną prośbę. Ale pod tą lukrową powłoką widział jej oczy za okularami i serwowały mu zimną irytację. Była wkurzona. Wkurzona na tego buca w mundurze jaki tu wszystkim rządził. I jak do Tima dotarło jak wygląda sprawa wkurzył się na niego także. Kolejny raz dzisiaj. Pierwszy raz jak zdecydował aby zacząć akcję teraz, za dnia, bez czekania na chłopaków z Wild Waters.

- Ah tak… - porucznik przeczesał palcami włosy i postukał palcami drugiej ręki w otwarte drzwi furgonetki. Miała rację. Potrzebowali karetek. Tak chociaż na wszelki wypadek. Sam czułby się bezpieczniej wiedząc, że jest tu ktoś jeszcze oprócz tej jednej pielęgniarki w cywilu z jednym plecakiem medycznym. Wtedy w oczy wpadł mu młody facet w brązowej marynarce.

- Delgado! - krzyknął do niego i młody detektyw potruchtał szybko do niego zastanawiając się na co się zanosi.

- Załatw tej pani radio. Musi się skontaktować ze swoim szpitalem. Mają tu ściągnąć karetki. Ze trzy czy cztery chociaż. Ale do cholery zadbaj aby nie spłoszyli naszych ptaszków w farmie. Niech jadą na okrągło, bez sygnałów. Mają być dyskretni, zadbaj o to. Jak ktoś by się pytał to powiedz, że ja ci kazałem. - Delgado pokiwał głową ale rozejrzał się dookoła. Jakoś tego nie zauważył wcześniej ale faktycznie nie było tu żadnej karetki. A pamiętał, że za kordonem policji tydzień temu to stały chyba ze dwie.

- To chodź. Pójdziemy do radiowozu. Umiesz gadać przez radio? - młody detektyw spojrzał na szatynkę w okularach. Już nie taka młoda. Ale całkiem niczego sobie. Skinęła głową, że tak więc szli raźno w kierunku jednej z policyjnych pand. Idąc miała nadzieję, że nie jest za późno. Że zdąży wezwać karetki. Teraz pluła sobie w brodę, że tyle czekała. Najpierw nie chciała przeszkadzać wiedząc, że mają zebranie na jakim planują tą akcję. Na jaką swoją drogą nie została zaproszona. Pomogła Dinie się uszykować do akcji i dodała jej otuchy. Ale potem jak ona pojechała z Ramseyem do tych świniarzy to okularnica nie bardzo miała co robić. Kręciła się tu i tam paląc papierosy aby zabić czas. W pewnym momencie wyszła na tyły starego kościoła gdzie stały wozy tych najważniejszych. Antyterrorystów, Ramsey’a, kilka radiowozów. Ale żadnej karetki. Zapytała jakiegoś gliniarza czy są tu jakieś ale ten nic o nich nie wiedział. Powiedział jednak, że tam w tych krzakach, za lekkim wzniesieniem stoi reszta. Na piechotę to był kawałek więc się tam przeszła. Tam jednak też nie dojrzała żadnej karetki. Naprawdę nie mieli tu żadnej karetki? Szli do walki i nie mieli żadnych medyków na zapleczu? Aż trudno jej było w to uwierzyć. Więc czym prędzej wróciła z powrotem do kościoła i tam podeszła do komendanta. Ale ku jej zdumieniu spławił ją. Karetki owszem ale to się je wezwie jak będzie trzeba bo teraz to mogą spłoszyć tych na farmie i zepsuć całą operację. Zostawiła go w cholerę i jego durne tłumaczenia i podeszła do radiowca prosząc aby ją połączył ze szpitalem miejskim. Mogła to sama załatwić no ale komendant ją ubiegł i zakazał jej kontaktów z radiem i radiowcami. Pełna złych przeczuć wyszła znów za kościół na kolejnego papierosa. Ale wtedy wpadła jej w oko ekipa antyterrorystów jacy czekali na wynik akcji Clinta i Diny. Nie mając nic do stracenia podeszła do nich. No i na szczęście porucznik okazał się być w porządku.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:10
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: dom strażników; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Stanley, Ramsey, Dina



- Gdzie oni do cholery idą? - odezwał się jeden z pokerzystów siedzących przy stole. Widział jak cała trójka, ten nowy, ta nowa świnia i 17-ka przechodzą szybko przez salon do wyjścia.

- Już skończyliście? A Siergiej i Dart gdzie? - zapytał trochę się dziwiąc czemu idą tylko we trójkę. I czemu te dwie świnie są suche. I tak ubrane jakby się w ogóle nie rozbierały. A jeszcze młody tam polazł.

- Zostali na górze, muszą się pozbierać. A tą nową Świniak chce widzieć i kazał ją do siebie przyprowadzić. - burknął Barney otwierając drzwi zewnętrzne w duchu modląc się aby był wystarczająco przekonywujący. Pozwolił przejść przez nie Dinie i tej blondynie. Tak naprawdę to chciał się zerwać do biegu aby wyrwać się z tej matni ale to by ich natychmiast zdradziło. A ten taniec z diabłem jaki uskuteczniali z Mayer od przejazdu przez bramę wciąż działał. Ale nie miał pojęcia na jak długo. Tamci chyba łyknęli bo żaden z nich nie zaprotestował pozwalając im wyjść. Ale popatrzyli na niego jakoś dziwnie. Już tego nie widział jak jeden z nich wstał od stołu i podszedł do okna.

- Zabierz ją do samochodu. Jak się spieprzy to wyjazd stąd. Nie czekajcie na mnie. Ja sprawdzę tą stodołę. - rzucił cicho do Mayer wciąż ubranej w swoją górę i dół od dżinsów oraz kowbojski kapelusz i takież kozaczki. Klamkę wsunęła w tył spodni i miała nadzieję, że kurtka ją wystarczająco zasłoni. Lisa zaś szła jak trusia nie sprzeciwiając się i ograniczając się do spłoszonego spojrzenia na nich lub dookoła. Właśnie ten moment rozstania widział facet stojący w oknie.

- Chyba miał ją zaprowadzić do Świniaka. Tak mówił. Nie? To po chuja puścił je same a sam lezie do stodoły? - zapytał Sydney obserwując tą dziwną scenę przez okno. Na to jeden a potem drugi z kolegów też wstali i podeszli do tego okna. No faktycznie tak było. Ten typek w jasno brązowej, skórzanej kurtce szedł w kierunku stodoły. A obie świnie szły samopas w stronę żółtej willi Świniaka. Coś tu było nie tak. Tylko nie wiedzieli jeszcze co.

- Może Siergiej tak kazał? - zaproponował jeden z nich. Sydney chwilę się zastanawiał nad tym pomysłem.

- Może. Leć na górę go zapytać. A ty Harry chodź ze mną. - polecił czując, że coś tu jest nie tak. I coś tu było podejrzane. Siergiej by kazał puścić świnie samopas? Bez opieki? I niby po cholerę kazałby po coś iść temu nowemu do stodoły? Bez sensu. Kolega pokiwał głową i ruszył ku schodom na górę zaś Sydney i Harry sięgnęli po swoje kurtki i ruszyli do wyjścia aby sprawdzić gdzie ten nowy łazi gdzie nie powinien.




Czas: 2054.10.01; cz; zmierzch; 18:10
Miejsce: okolice Sioux Falls; na zach od miasta; koszary Wild Waters; garaż
Warunki: jasno, cicho, szmer rozmów; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Thunderbolts



- Jazda, ruszamy! - Krótki zatrzasnął drzwi i kierowca nie czekał. Dał gazu i opancerzona furgonetka z impetem wyjechała z garażu na plac apelowy.

- 1-ka Tu Czerwony 00, otwórzcie nam bo wyjeżdżamy! - Mayer sięgnął po przycisk krótkofali włożonej w pierś kamizelki i połączył się z główną bramą aby dać im znać, że się spieszą. Powinni wiedzieć, w końcu nie dało się przegapić alarmu. Ale na wszelki wypadek wolał im dać znać “że to już”.

- Pewnie, już czekamy otwarci na wasz przyjazd. - odparł mu sierżant w wartowni przy bramie. Nie był to jego pierwszy taki alarm więc nie tracił głowy i nie robił afery. Po prostu wcisnął przycisk i otworzył bramę. Zaraz potem ujrzał jak przez plac apelowy pruje kolumna opancerzonych i uzbrojonych wozów. Zasuwali na pełnej prędkości i robiło to niezłe wrażenie.

- Jej chyba jeszcze cały pluton. Coś się musiało schrzanić po całości. - mruknął młodszy od niego wiekiem i stażem kapral. Pozdrowili gestem mijające bramę pojazdy niepewni czy w ogóle ci specjalsi to dostrzegli. Ale tak kazała życzliwość i tradycja.

- Powodzenia chłopaki. Dajcie im popalić! - sierżant rzucił przez radio i usłyszał jeszcze krótkie “dzięki” po czym widzieli już tylko oddalające się tyły opancerzonych pojazdów z wymalowanym logo błyskawicy na tylnych drzwiach. Rzeczywiście coś musiało się schrzanić po całości skoro wysłano pełny pluton. Tydzień temu w tym odbijaniu tamtych zakładniczek na mieście pojechała tylko jedna drużyna, dwa wozy. I nie rwali do przodu jak teraz. To co się stało teraz?

- Dingo co jesteś taki markotny? - Donnie zapytał siedzącego naprzeciwko indiańskiego kolegi.

- Nie ma z nami Karen. - burknął Indianin jakimś takim jakby przygnębionym głosem.

- No tak. Bo Karen z Cichym są już tam na miejscu. - odparł porucznik sanitarny trochę nie bardzo rozumiejąc skąd ten ton i mina. Przecież nawet Dingo powinien to wiedzieć. Ich snajperzy od wczoraj tam rotacyjnie dyżurowali przy tej farmie.

- No tak. Ale jak jej nie ma z nami to nie ma kto jej klepnąć po tyłku. A to przynosi szczęście. - mruknął miłośnik maczet. A pozostałym przypomniał się ten żartobliwy rytuał jak zawsze jak się szykowali przed akcją to któryś trzepał ich siostrę w tyłek. Ona udawała, że się wścieka i szuka winnego no i było zabawnie. Jeden z takich wojskowych przesądów i tradycji. Ale jak teraz Dingo o tym wspomniał to faktycznie zrobiło się jakoś puściej i chłodniej.

- Klepniesz ją jak będziemy na miejscu. - pocieszył go Donnie czując ten moment chłodu jaki owiał ich dusze. Wewnętrznie też miał jakieś dziwne przeczucie, że tym razem coś się spieprzy. Ale może to przez to, że zaczynali tą akcję całkiem inaczej niż się spodziewali. Krótki pluł sobie w brodę, że nie zostawił Timowi chociaż jednej drużyny. Chociaż jednej sekcji. Ot, tak na wszelki wypadek. Szczerze mówiąc teraz to i Don się z nim zgadzał ale już nie chciał mu tego mówić na głos. I do cholery! Mieli zacząć tą akcję razem z gliniarzami! Co im odwaliło by zacząć bez nich?! Dlaczego Tim się nie postawił i nie wstrzymał akcji póki bolci nie przyjadą!?




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:15
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: willa Świniaka; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Świniak i Grunt



- Świniak, co teraz?! - zapytał błagalnie patrząc na szefa. Ten serdelkowatymi palcami przeczesał swoje rzedniejące włosy. Sam się właśnie nad tym zastanawiał. To gliny! Jak ona jest gliną to on na pewno też! Znaleźli ich! Co teraz!?

- Załatwmy ich! Sprzątniemy ciała nie będzie żadnych śladów! - zaproponował zdenerwowany podwładny. To niejako przełamało stupor herszta.

- Nie! Durniu, jeśli tu jest ich dwójka to ilu musi być na zewnątrz? - zapytał raczej retorycznie i widział jak ten zbladł. Świniak też. Ale był bystrzejszy od niego więc to dotarło do niego wcześniej. To aby sprzątnąć tą parę tajniaków też już mu przyszło do głowy. Ale z miejsca odrzucił ten pomysł. Byli spaleni. Ta kryjówka była spalona. Szkoda! Tak świetnie im służyła. No ale nie było sensu tu trwać jakby miała pociągnąć ich do grobu. Właściwie doszedł do wniosku, że ta dwójka może mu się nawet przydać jako atut przetargowy. Wahał się jak to rozegrać.

- O matko, Świniak, mają nas! Trzeba ogłosić alarm! O! To oni! Zobacz! - spanikowany podwładny dojrzał przez okno za plecami szefa to co ten nie widział. Teraz obaj się odwrócili i z piętra widzieli jak “Barney” wyszedł z domu strażników i kieruje się przez podwórze ku stodole zaś ta blond świnia z 17-ką… Idą tutaj? Tak to wyglądało. To była okazja! Świniak umiał je wykorzystywać, szybko powiedział podwładnemu jak to rozegrać.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:15
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; stary kościół
Warunki: HQ Policji; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Eter



- Coś się dzieje. Żółty budynek, czarna ściana, okno na piętrze. Ten grubas coś gada z jakiś cienkim. Są zdenerwowani. Patrzą na Ramseya i Mayer. Gruby chyba wydaje polecenia. Wydaje mi się, że się kapnęli. - Karen przed chwilą słyszała jak Sokół 3 czyli Cichy zameldował wyjście dwójki tajniaków z jakąś blondyną co niedawno jakiś facet w niebieskiej koszuli przyprowadził do czerwonego budynku. Szli całkiem raźno ale się rozdzielili. Kobiety poszły w kierunku osobówki albo żółtego budynku. Albo do bramy. A Barney ku stodole. Po co? Właśnie nad tym główkowali z Timem i resztą zastanawiając się czy to oznacza wsypę czy nie. Mayer podrapała się po podbródku czyli nadal “tak sobie” więc ani dobrze ani źle. Cholera, że nie mieli z nimi łączności! Ale obserwując farmę Karen miała na oku zwłaszcza żółty budynek. Nie widziała frontu bo ten był skierowany do wnętrza farmy. Ale widziała północną i wschodnią ścianę. Już wcześniej dojrzała tam na piętrze jakiegoś grubasa. Mieli podejrzenie, że to może być Świniak, herszt tej bandy. Ale nie mieli pewności. Ten świadek ze szpitala jakiego przesłuchiwał Ramsey opisał go jako spaślaka to by się zgadzało. Ale pewności nie było. A nawet jak para tajniaków już teraz mogłaby to potwierdzić lub zdementować to cholera nie było z nimi łączności. Poza tymi kilkoma gestami jakie ustalili przed misją.

- Widzi ktoś Ramseya albo Mayer? Wzywają wsparcie? - Timoty otarł pot z czoła. Czuł, że zaraz się może zacząć dziać i to szybko. Ale nie chciał przedwcześnie spalić akcji dwójki policjantów.

- Nie. Nie zywają wsparcia. - odparła Sokół 4 a po chwili pozostałe Sokoły potwierdziły jej wersję. Ramsey już im zniknął z oczu ale wciąż widzieli Dinę. Doszła do samochodu jakim przyjechali i ta druga blondyna wsiadła na tylne siedzenie. Ale Mayer nie dawała żadnego sygnału. Porucznik SFPAT pocił się niemiłosiernie usiłując zdecydować czy już teraz powinien dać sygnał do rozpoczęcia akcji czy nie. Umówił się z tą parą gliniarzy, że antyterroryści wkroczą jak ci wezwą wsparcie gestem albo jak padnie strzał i zacznie się walka. A na razie chociaż wyglądało, że coś zaczyna się dziać nic z tych rzeczy się nie stało.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:15
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: chlewnia; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Stanley, Harry i Ramsey



- A ty dokąd kolego? Zgubiłeś się? - Ramsey usłyszał za sobą głos tego od pokera. Zdążył wejść do stodoły ale na razie wyglądała jak zwykła, murowana stodoła. Zdążył jednak przejść kilka kroków gdy ich usłyszał. Jak się odwrócił zobaczył, że jest ich dwóch. Od tych kart. I obaj mieli spluwy w łapach chociaż jeszcze opuszczone wzdłuż ciała.

- Tak, chyba tak. Chciałem się odlać a nie chciałem lać na ścianę. Ale widzę, że wtopa. Kompletna wtopa. - detektyw w przebraniu odwrócił się do nich przodem i uniósł dłonie w pokojowym geście. Miał nadzieję, że nie są aż tak nerwowi aby go załatwić tu na miejscu. Przeczesał przy tym palcami włosy w nieco nerwowym geście jakby na widok broni w ich łapach. Akurat jak nadgarstek miał przed twarzą.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:15
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: przed willą Świniaka; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Dina



- Hej laleczko? A czemu zapakowałaś naszą 17-kę do wozu? - Dina stała w otwartych drzwiach wozu i myślała, że zaraz jajo zniesie z tych nerwów. Gdzie ten cholerny Ramsey polazł?! Czemu nie wraca?! Gdyby zależało od niej to wpakowałaby się za kierownicę i dała stąd dyla z Lisą. Ale obawiała się, że może to wzbudzić podejrzenia jakby tak siadła i siedziała czekając nie wiadomo na co. Poza tym nie była pewna czy ze środka auta widzieliby ją snajperzy. A przecież umówili się na znaki.

- ...Ale widzę, że wtopa. Kompletna wtopa. - poczuła drganie pluskwy przyczepionej do nadgarstka znamionujące połączenie więc szybko oparła łokieć o krawędź drzwi jakby się jej nudziło to czekanie. Akurat usłyszała końcówkę słów partnera. Powiedział magiczne słowo! “Wtopa”! Czyli go zdemaskowali. A jeszcze jeden z tych palantów wyszedł z domu Świniaka i do niej zagadał. I się zdziwił gdy w odpowiedzi zobaczył gest jakby pociągała za jakaś niewidzialną linę.

- Takie tam babskie sprawy. Chcesz zobaczyć z bliska? - uśmiechnęła się do niego mając nadzieję, że nie jest to zbyt sztuczne. Właściwie to nie wiedziała co się teraz stanie. Dała sygnał ale czy snajperzy to dostrzegli? Cholerny brak łączności! I co teraz? Zaczną strzelać? Powinien tu przez główną bramę wparować Tim ze swoimi komandosami. Ale przecież musieli tu przyjechać zza kościoła to był kawałek. Korciło ją aby sięgnąć po zdobyta klamke o go rozwalić. No ale to by zaalarmowało resztą. A chciała coś ugrać dając szansę na powrót Ramsey’owi.

- Jasne! - zaśmiał się ucieszony i bez skrępowania zszedł po schodach ganku aby podejści do tej wesołej blond ślicznotki w dżinsach.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:15
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; stary kościół
Warunki: HQ Policji i okolice farmy; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



SFPAT i Sokoły



- Tu Sokół 2 jest sygnał! Powtarzam, Mayer dała sygnał do ataku! - zawołał jeden z policyjnych strzelców wyborowych. Prawie zaraz za nim potwierdzili to Sokół 1 i 3. Tylko Karen nie widziała tego fragmentu podwórza to milczała. Trzymała palec na spuście obserwując przez perspektywę optyki grubasa na pierwszym piętrze. Coś kombinował to jasne. Zaraz pewnie ogłosi alarm albo co. Niech Tim się pospieszy bo w każdej chwili mógł jej zniknąć z pola widzenia! Na szczęście gdzieś jeszcze chyba dzwonił. Mieli sprawne telefony?

- Tu Czerwony 1! Zaczynamy! Ognia! - porucznik dowodzący szturmem nie wahał się ani chwili. To cholerne czekanie wreszcie się skończyło! Sięgnął i zamknął otwarte dotąd drzwi opancerzonej furgonetki jaka chodziło od paru chwil na jałowym biegu. Teraz kierowca ją podgazował i ruszył z kopyta. Pozostali już byli od dawna zapakowani na budzie półciężaróki czekając właśnie na ten moment.

- Sokół 3 przyjąłem. Sokoły zaczynamy. - Cichy odparł cicho i spokojnie. Mieli już ustalone strefy ostrzału. W końcu koczowali tu od wczoraj i mieli aż nadto czasu aby się zorientować co jest co. I poza niektórymi zakątkami wewnątrz farmy to na ich cztery lufy niewiele było miejsc do których nie mieliby wglądu.

~ Daj mi dwie sekundy spaślaku. ~ modliła się w duchu leżąca w zaroślach Baker. Od paru nerwowych minut obserwowała scenę w gabinecie na piętrze i w każdej chwili była gotowa oddać strzał. Więc jak Czerwony 1 wydał rozkaz a Cichy to potwierdził od razu pociągnęła za spust. Niestety poddźwiękowy pocisk leciał te ponad pół kilometra prawie dwie sekundy. Więc nadawał się tylko do strzelania do prawie nieruchomych celów. Spaślak na szczęście takim był w tej chwili. Ale musiałby takim pozostać przez jakieś następne dwie sekundy gdy mocarny ale dość wolny pocisk leciał w kierunku celu. Przeładowała karabin zanim ujrzała efekt trafienia.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:15
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: willa Świniaka; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Grunt, Świniak i Karen



Pomagier grubasa zbladł jeszcze bardziej gdy usłyszał jego słowa wypowiadane przez telefon. Ale pokiwał głową i wybiegł z gabinetu na korytarz. Przebiegł jednak tylko ze trzy kroki jak usłyszał odgłos wybijanej szyby i zaraz jakieś głuche uderzenie jakby w ścianę. Co to było? I jeszcze potem jakby zduszony krzyk? Co to było. Szef kazał mu biec natychmiast ale jednak te dziwne odgłosy dobiegały z jego gabinetu. Może zmienił zdanie albo chciał mu jeszcze coś powiedzieć? I coś tam wybiło szybę?

Zmieszany zawrócił i ruszył szybkim krokiem. Otworzył drzwi i od razu zobaczył wybite okno. A przed chwilą było całe! Ale uwagę przykuła krew. Krwawy rozbryzg na blacie biurka. Zanim się zdecydował co powinien zrobić usłyszał charczenie gdzieś zza biurka. Szef! Musiał być za biurkiem!

- Świniak! - zawołał i ruszył do przodu. Obiegł biurko i zobaczył zwaliste cielsko leżace przy przewróconym krześle. Pod wpływem impulsu pochylił się nad nim aby sprawdzić jego stan. Jeszcze żył i był przytomny ale w piersi miał potężną dziurę i rozwalone płuca. Dlatego tak chrypiał.

- Zabiorę cię do Doktorka! Trzymaj się! - powiedział schylając się i próbując go podnieść. Ale ciężki! Stęknął z wysiłku ale udało mu się podnieść go na tyle aby zrobić przystanek na biurku. Wtedy dosięgła go druga kula Karen. Trafiła w plecy a pocisk Lapua Magnum był na tyle mocarny, że z kości włożonych w wodnisty, worek ciała nic sobie nie robił. Tak samo jak poprzednik rozbił się dopiero na ścianie gabinetu. Wcześniej jednak czerwona fontanna ponownie zabarwiła biurko. Facet zachwiał się, puścił szefa i upadł na podłogę tak samo jak on po pierwszym strzale. Karen spieszyła się z przeładowaniem i trzeci pocisk posłała znów prawie bez celowania. W tych warunkach nie bawiła się w celowanie w głowę. Wiedziała, że ma na tyle mocne pociski, że wystarczy trafienie w korpus do obezwładnienia przeciwnika. Ale skoro podejrzewała, że ten spaślak to Świniak to skoro trafiła się okazja posłała mu drugi pocisk. Zamarł częściowo oparty o biurko jakby chciał złapać na nim równowagę. A może nie miał już siły na nic innego lub był zbyt oszołomiony aby myśleć o ukryciu się i zejściu jej z widoku. Nie było to istotne. Był na tyle długo widoczny, że trzeci z pocisków Sokoła 3 ponownie trafił go w masywne łopatki rozpruwając trzewia i definitywnie kończąc jego ziemski żywot.




Czas: 2054.10.01; cz; zmrok; 18:15
Miejsce: okolice Sioux Falls; na pn od miasta; umocniona farma; wnętrze farmy
Warunki: przed willą Świniaka; na zewnątrz jasno, pogodnie, chłodno, łag.wiatr



Dina



Oboje usłyszeli trzask pękającej szyby i odwrócili się w tamtą stronę. To musiało być gdzieś blisko. Ale nie widzieli żadnej szyby chociaż to jakby z drugiej strony willi Świniaka albo gdzieś blisko.

- Co to było? - zapytał zdziwiony facet który ledwo zdążył podejść do zaparkowanego samochodu na jawne zaproszenie tej nowej blondyny. Był ciekaw co chce mu pokazać. Zwłaszcza, że mówiła tak jakby zamierzała coś zacząć z 17-ką. A 17-ka przecież też była niczego sobie, sam Świniak ja posuwał a on przecież nie tknął byle czego. Nawet na przeciętniaczki nie miał ochoty. To musiały być świnie pierwsza klasa. Ale te miłe rozważania przerwał mu ten trzask szkła w pobliżu. Co to było?

Dina do końca nie wiedziała co to było. Ale w przeciwieństwie do niego wiedziała co oznaczał ten dziwny, pociągający powietrze gest. Więc modliła się w duchu aby to było to o czym myślała. Strzał któregoś ze snajperów. Oby! Tim mówił, że bedą potrzebować 2-3 minuty aby dotrzeć do bramy więc jeszcze było na nich za wcześnie. ~ Oby to było to! ~ syknęła w myślach gdy złapała za potylicę niedoszłego amanta i szarpnęła nią do przodu tak, że twarz gruchnęła o dach jej wozu z głuchym, metalicznym uderzeniem. Zaskoczyło go to kompletnie i w ogóle nie stawiał oporu gdy z impetem trzasnęła go raz i jeszcze raz. Aż upadł zamroczony na kolana zasłaniając zakrwawioną twarz. Ona sama wreszcie mogła rozładować to napięcie oczekiwania i kopnęła go powalając go na ziemię. A potem zaczęła go kopać wykorzystując swoją praktykę w policyjnym pałowaniu i glanowaniu.

- Hej! Co ty robisz!? - usłyszała zdumiony, męski okrzyk z góry. Jak zadarła głowę do góry ujrzała jednego ze strażników ze sztucerem z optyką w ręku. Był tak zdumiony, że nawet jeszcze w nią nie wycelował. Ale wtopa! Nie zdążyła nawet sięgnąć za pasek po Berettę gdy coś świsnęło i faceta zmiotło. Usłyszała tylko jak upada na dach ze zduszonym jękiem. Wyciszona amunicja! Snajperzy mieli taką mieć załadowaną! Czyli zobaczyli jej sygnał!

- Ramsey, zobaczyli nas! Zobaczyli nas sygnał! Dawaj tutaj, stoję przed żółtym budynkiem! - podniosła nadgarstek aby krzyknąć do pluskwy. Przestała się szczypać i rozglądała się dookoła. 2-3 minuty i będzie tu Tim i jego komandosi! Wystarczyło przetrwać te cholerne 2-3 minuty! Nie dać się zabić! Uklękła aby obszukać ciało pobitego faceta i zabrała mu kolejną klamkę i zapasowy mag do niej. Wsadziłą go sobie do tylnej kieszeni dżinsów a spluwę za pasek i wskoczyła za kierownicę. Z dołu zorientowała się, że nie widzi strażnika na drugim dachu. Ten co otwierał im bramę też leżał przy niej nieruchomo. A na górze, przy tym spichlerzu z jakiego był widok na okolicę blokujący bezpośrednie podejście pod farmę to coś wystawało. Jakby ręka. Nie ruszała się. Ale może to nie była ręka? Nie była pewna, za daleko było aby dostrzec detale. Ale też nie widziała strażnika jaki tam był wcześniej.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172