Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-11-2018, 20:05   #21
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=x09DgP-tr9U[/MEDIA]
Dom… taki prawdziwy. Nie zapluta, zawilgocona nora pełna gruzu, ale czysty, schludny… po prostu dom. Miejsce do którego na pewno z chęcią się uciekało po ciężkim dniu, odcinając się od problemów symbolicznym trzaśnięciem drzwiami. Azyl, sanktuarium. Prywatna oaza spokoju na pustyni szaleństwa ich chorych czasów. Czyste łóżka, czysta pościel, firanki w oknach i kwiaty na parapecie. Obrus na stole i kuchnia wypełniona talerzami, garnkami, słoiczkami z przyprawami. Lamia nie pamiętała jak wyglądał jej dom, czy w ogóle go miała. Tak samo nie pamiętała rodziny, młodości… tylko okruchy potrzaskanego lustra odbijającego koszmar wojny. Mimo tego ledwo przekroczyła próg poczuła się irracjonalnie bezpieczna, jakby ktoś zamknął ją w bunkrze głęboko pod ziemią i zapieczętował wrota. Oddychało się jej jakoś lżej, resztki depresyjnego otępienia po pożegnaniu z Danielem też uleciały w dal, zostawione za solidnymi drzwiami wejściowymi bez numeru. Chodziła za Betty, obok Amy i oglądała, zglądała i zaglądała w kąty podczas gdy gospodyni oprowadzała dwuosobową wycieczkę, przy okazji robiąc za przewodnika po ciekawostkach, aż doszły do dyb. Te momentalnie pochłonęły uwagę sierżant, przyprawiając jej gębę o radosno-kosmaty wyraz.
- No nie wiem… nie wiem Betty - mruknęła z rozmysłem, podchodząc do konstrukcji i gładząc drewnianą górę - Chyba nie byłyśmy aż tak grzeczne… albo niegrzeczne. Cholera, teraz nie wiadomo co bardziej zasługuje na zapięcie... w tym - popatrzyła niewinnie na pielęgniarkę.

- My? To Amy też chcesz w to wciągnąć? - okularnica od razu wyłapała możliwość swojej ulubionej ostatnio szpili pod adresem okaleczonej blondynki. Ta z fascynacją i ciekawością rozglądała się po tym łazienkowym prywatnym loszku ich gospodyni ale też tak jak i jej kumpela w końcu z ciekawością podeszła do “króla kolekcji” jak te dyby nazywała gospodyni.

- Co?! Nie, nie, ja tylko tak oglądam! - zapewniła szybko speszona blondynka znowu momentalnie się czerwieniejąc.

- Tak? No to chodź pooglądaj. Pokażę ci co i jak to potem sama będziesz mogła zapinać Księżniczkę jeśli będzie niegrzeczna. A ty Księżniczko no pozwól tutaj jak cię twoja łaskawa pani tak ładnie prosi. - Betty wydawała się świetnie bawić i z dumnego prezentowania swojej kolekcji, i speszonej ale i zaciekawionej blondynki, i gry jaką podjęła Lamia. Otworzyła dyby by Księżniczka mogła zająć w nich miejsce i wskazała na nie zapraszająco.

Nie pozostało sierżant nic innego jak podejść i złożyć głowę pod opiekę okularnicy.
- Twe życzenie pani mym rozkazem. Oddaję się na łaskę… i niełaskę - mruknęła nisko opierając nadgarstki w odpowiednich dziurach. Przekrzywiła kark aby patrzeć na starszą kobietę - To drugie może być zabawniejsze… fakt, Amy się przyda łyknąć trochę nowości. Kto wie? Jeszcze odkryje jaka to dobra zabawa i będziemy się biły która którą zakuje.

- Nie no weź… no co ty…
- blondynka stropiła się zupełnie słysząc słowa kumpeli i uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Ale gdy jednak gospodyni zaczęła oporządzać króla swojej kolekcji i swojego ciemnowłosego gościa nie mogła się powstrzymać by nie obserwować tego z wypiekami na twarzy i płonącymi z ciekawości oczami.

- O tak, Księżniczko, masz do tego wrodzony wdzięk i talent. - Betty pochwaliła Lamię za jej chęć współpracy. Ta zaś poczuła jak na nadgarstkach i szyi najpierw a potem także i na karku ogranicza jej swobodę poruszania się obite skórą drewno. Czuła też specyficzny zapach wyprawionej skóry i jakieś brzdęki gdy właścicielka sprawnie coś domykała w tych dybach. Były ustawione na takiej wysokości, że musiała się dość mocno pochylić czyli i wypiąć w dość dla siebie niewygodnej pozycji.

- I spójrz Amy jak ślicznie Księżniczka teraz wygląda prawda? - Betty cofnęła się o krok podziwiając swoją ulubienicę w objęciach króla swojej kolekcji. Wzrok jej pałał tak pożądaniem jak i czułością, wzruszeniem prawie. Amy mechanicznie pokiwała twierdząco głową zafascynowana tym zjawiskiem. - Naprawdę ślicznie. - siostra przełożona wróciła z powrotem do Lamii, pochyliła się aby pogłaskać ją delikatnie po policzku i czule pocałować w usta. Oderwała się i puściła jej żartobliwe oczko.

- A teraz Amy tak na szybko pokażę ci co i jak. Widzisz ty się zamyka i otwiera te dyby. - zaczęła tłumaczyć blondynce a ta jakoś bezwolnie zaczęła obserwować i kiwać twierdząco głową. - Ale to oczywiście nie wszystko. Tutaj można regulować wysokość. - kasztanka wróciła do głównej części dyb i uklękła więc jej twarz znowu znalazła się dość blisko twarzy uwięzionej. Poprzestawiała coś i po chwili dyby a wraz z nimi Lamia rzeczywiście zjechały niżej. Tak, że teraz już klęczała na kolanach i właściwie była jak na czworakach tylko zamiast podpierać się rękami to podpierały ją dyby.
- Powiem ci Amy, że jak dla mnie to bardzo ciekawa pozycja. - brunetka zwierzyła się blondynce a ta zaabsorbowana i pod wrażeniem znowu zdobyła się tylko na pokiwanie głową i nerwowy uśmiech. - Jak widzisz cały tył jest wyeksponowany i do twojej czy mojej dyspozycji. - okularnica wskazała na biodra i tyłek uwięzionej w dybach dziewczyny. Amelia zaśmiała się jeszcze bardziej krótko i nerwowo czerwieniejąc jeszcze bardziej.

- Ale jeśli potrzeba oczywiście można naprawdę zrównać kogoś do odpowiedniego poziomu. - pielęgniarka jeszcze raz przesunęła machinę i teraz nadgarstki i głowa Lamii wylądowały już przy samej podłodze. - To pozwala spojrzeć na świat z właściwej perspektywy. - tłumaczyła lekko i wesoło i powstała. A, że nadal stała dość blisko Lamii ta miała przed swoją twarzą jej orientalne kapcie a z tak bliska z trudem sięgała wzrokiem powyżej pasa pielęgniarki. Za to gdy została w tej pozycji jej biodra mogły być albo najwyżej położonym punktem jej anatomii albo też położyć się płasko na ziemii. Ale okazało się, że na to Betty i jej król też ma odpowiedni trik.

- Niestety Amy, niektórzy tak bardzo nie chcą współpracować, że wzbraniają się przed odebraniem należnych środków dyscyplinujących. - westchnęła niby smutno gospodyni przechodząc wzdłuż ciała uwięzionej Lamii gdzieś właśnie na jej tyły. Więc ta straciła ją z oczu a tylko słyszała jej głos i kroki no i czuła dotyk na swoim ciele. Za to widziała nadal blondynkę. Ta zdradzała wszelkie oznaki zaciekawienia, i to już z wyraźnie kosmatym odcieniu ale też nadal była zbyt speszona by robić coś więcej poza zafascynowaną obserwacją.

W tym czasie Betty znowu uklękła i bez pośpiechu unieruchomiła kostki Lamii w jakichś obręczach.
- Jest też oczywiście można regulować według żądanej pozycji. - wesoło i z lubością Betty instruowała te detale blondynce. I rzeczywiście po paru przedstawieniach te dolne uchwyty raz ścisnęły kostki uwięzionej do siebie a innym razem rozszerzyły je szeroko dając dostęp do środkowych rejonów jej anatomii.

- Oczywiście są do tego jeszcze różne opcje dodatkowe. - Betty dalej mówiła dalej podchodząc do jakiejś szafki i wracając z jakimiś bibelotami. - Czasem bardzo pomaga niepewność i oczekiwanie. - powiedziała wesoło zakładając na głowę i oczy uwięzionej czarną opaskę przez co wyłączyła jej z użytku wzrok. Teraz świat odbierała głównie za pomocą dźwięków i zapachów. Słyszała lekkie kroki Betty i szelest jej ubrania gdy stała też przed nią. Zaraz znowu też poczuła zapach jabłkowego szamponu a na twarzy gorący, wilgotny oddech.
- Do tego sama rozumiesz, że jako dbająca o dobrą opinię kobieta muszę dbać o reputację i poprawne relacje z sąsiadami. A niektórzy niestety są tacy głośni. - westchnęła smutno okularnica i Lamia poczuła jak ta ściska jej policzki zmuszając ją do otwarcia ust i po chwili wylądował w nich prawdziwy knebel który Betty sprawnie zamontowała na jej głowie.

- Naturalnie teraz to tylko taka szybka demonstracja. W ogóle nie jesteśmy odpowiednio ubrane do złożenia wizyty królowi. No ale tak tylko chciałam wam pokazać co i jak. Może później weźmiemy się za to na poważnie, teraz niestety nie mamy na to czasu. - westchnęła Betty tym razem aż kipiąc ze smutku i niecierpliwości. - No spójrz Amy jak nawet teraz Księżniczka prześlicznie wygląda. - wymruczała z zadowolenia pewnie obserwując Lamię skutecznie unieruchomioną przez dyby. - I co? Podoba wam się moja kolekcja? - zapytała widocznie kończąc tą królewską demonstrację.

Na początku ciężko było Mazzi odpowiedzieć inaczej niz zduszonym przez knebel sapnięciem. Przez chwilę spodziewała się świstu bata i pieczenia na tyłku… niestety na takie atrakcje musiały obie z Betty poczekać do wieczora. Albo późnej nocy, zależy kiedy zawinie się masażystka od Claudio. Dopiero kiedy więzy puściły i wróciła do mniej wiecej wyprostowanej pozycji, wyjęła knebel i westchnęła od serca.
- Na pewno nie mamy więcej czasu? - rzuciła orientacyjnym spojrzeniem na łaskawą panią, w myślach rozbierając ją już kawałek po kawałeczku. Najlepiej nożem, ale na tyle delikatnie aby nie uszkodzić skóry…
- Jakie dodatki masz do tej piaskownicy? - wstała z klęczek, rozglądając sie chciwie po szafkach pod ścianami - Pytam aby wiedzieć czego się spodziewać - dodał niewinnie, na poziomie dziwki zamkniętej w burdelu. Dobrowolnie.

- Oj, myślę, że powinnaś znaleźć sobie coś co ci podpasuje. - Betty uśmiechnęła się promiennie głaszcząc kochankę po policzku. - Może nawet Amy znajdzie coś dla siebie. - okularnica spojrzała na blondynkę która wciąż była pod wyraźnym wrażeniem tego pokazu. Spojrzała na nie obie spłoszonym i nieco chaotycznym wzrokiem.

- Oj, nie, nie, mi nic nie trzeba! - zapewniła szybko znowu prześlicznie się rumieniąc. Betty roześmiała się wesoło i zrobiła krok by stanąć obok czarnulki i objąć ją władczym gestem.

- Nic ci nie trzeba? Czyli bez niczego czyli nago? No powiem Amy, że też mi bardzo pasuje taka wersja. - okularnica posłała blondynce rozbawione i ironiczne spojrzenie przez co ta znowu stropiła się do reszty.

- Ale nie! Bo mi chodziło… No… Oj bo ty wszystko przekręcasz co ja mówię! - wydukała w końcu blondi trochę ze złością, trochę z frustracją. Gospodyni dała jej spokój dając gestem znać, że czas opuścić ten jej prywatny loszek niecnych rozkoszy.

- Nie ma się czego wstydzić, tu sami swoi - Mazzi wdzięcznie przykleiła się do boku pielęgniarki, patrząc figlarnie na ostatnią z trójcy - Chcesz to ci potem pomogę poszukać czegoś odpowiedniego, co ty na to? Musimy się jakoś… no jakoś trzeba będzie sobie zagospodarować czasy, gdy zostaniemy jutro we dwie. Na cały dzień - koniec dodała już z jawnym uśmiechem od ucha do ucha.

Blondynka grzecznie pokiwała głową, ufnie wtulając się w czarnowłosą. Kasztanowłosa zaś pokiwała z aprobatą głową patrząc z ciepłym uśmiechem na nie obie.
- A właśnie gołąbeczki, skoro już o tym mowa. - zaczęła zamykając te swoje skarby z powrotem w łazience i opuszczając swoją sypialnię. Przeszła naprzeciwko, do pokoju z puzzlami.

- W szafach macie ubrania, gdybyście potrzebowały gdzieś wyjść czy coś takiego. - powiedział wskazując gestem szafy a w końcu podeszła do nich i otwarła by zademonstrować zawartość. No i były tam ubrania. Częściowo uniwersalne bluzy, spodnie czy koszulki pasujące do większości codziennych okazji czy na zewnątrz czy wewnątrz gdy trzeba było się po prostu ubrać bez specjalnych wymagań. Część zaś była typowo kobieca jak bluzki, spodnie z ozdobami a w jednej z szafek była tylko bielizna. Więc ubrać też było się w co, nie tylko w ten symboliczny zestaw ubraniowy jaki dostały w szpitalu.

- I jeszcze coś gołąbeczki. - Betty odwróciła się i popatrzyła na nie poważnie. - Jesteście u mnie na przepustce więc odpowiadam za was. Jeśli cokolwiek wam się stanie, będę miała z tego powodu kłopoty. Jak jutro pojadę do pracy właściwie powinnam ściągnąć kogoś by się wami zajął albo zabrać ze sobą do szpitala. No ale zwykle mam chociaż parę dni czy tydzień na przygotowania a teraz jest weekend, z dnia na dzień a dziś jest święto. Nie zdążyłam nikogo załatwić. A nie chcę was z powrotem szarpać do szpitala bo co to za przepustka jak się wraca na pół dnia do szpitala prawda? Dlatego musicie o siebie zadbać same i proszę was byście pilnowały się nawzajem. Zaufam wam, i mam nadzieję, że nie dacie mi powodów bym tego żałowała. Amelio, Lamia nie zna miasta więc jeśli coś by trzeba było to proszę cię, pomóż jej. A ty Księżniczko, zaopiekuj się Amy. - okularnica przedstawiła jak to jest z tą przepustką załatwianą na wariackich papierach i na ostatnią chwilę i to w długi weekend i bez przygotowania. Blondynka też spoważniała gdy tego słuchała i popatrzyła na stojącą obok kumpelę po czym uśmiechnęła się łagodnie i pokiwała twierdząco głową na znak zgody.

Nie róbcie nic głupiego, bądźcie grzeczne. Nie rozmawiajcie z obcymi, nie bierzcie słodyczy od nieznajomych i nie wsiadajcie do obcych aut… a tym bardziej nie bierzcie drinków za darmo od gości którym źle z oczy patrzy…

- Tak mamo, będziemy grzeczne - sierżant przewróciła oczami, ale też w końcu spoważniała - Nie martw się, niczego durnego nie wywiniemy żeby ci narobić problemów… daj spokój. Komu innemu by kusiło, no ale nie tobie - wzruszyła ramionami - Skoczymy jutro do biblioteki i ratusza. Czas odebrać żołd i przestać być biedna łajzą… tylko łajzą z klasy średniej - zabujała brwiami.

- Świetnie gołąbeczki. A teraz chodźmy do kuchni, mamy sporo pracy. - siostra przełożona uśmiechnęła się sympatycznie i pogodnie a wychodząc z pokoju puzzli wzięła każdą ze swoich gości za rękę i poprowadziła przez living room ku kuchni.

W kuchni zaś gospodyni zarządziła robienie ciasta. A przy okazji wyjaśniała i pokazywała co i jak jest w tej kuchni. W ruch poszły więc mąka, jajka, cukier i cały ten kuchenny sprzęt do robienia ciasta. A na trzy pary rąk pod sprawnym zarządzaniem okularnicy szło to całkiem sprawnie. Tak sprawnie, że w końcu upiekły dwa ciasta, w tym znowu murzynka który tak lubiła Amelia i który znowu ją rozczulił. A raczej to, że właśnie robią tego murzynka, tym razem razem, właśnie specjalnie dla niej.

A potem trzeba było się po tym kucharzeniu wyszorować. Ale choć pod presją czasu to zdążyły się wykąpać w wannie. A dla oszczędności wody i energii nawet razem. I choć nie było takiego zaangażowania jak pamiętnej, sobotniej, pierwszej kąpieli w szpitalnej łazience między Lamią a siostrą Betty to i tak wspólna kąpiel z dużą ilością śmiechu i chlapanej, ciepłej i pachnącej szamponem wody poprawiła całej trójce humor.

Gdy się uwinęły na zewnątrz robiło się już ciemno. Ale było warto. Betty po całym dniu na nogach wreszcie z lubością mogła wyciągnąć swoje długie nogi w sadowiąc się w fotelu. Można było wreszcie usiąść przy świecach i stoliku zastawionym świeżo upieczonym cieście. I popijać jabłecznikiem który Betty okazało się, rzeczywiście ma. Nawet miała stary magnetofon i zestaw kaset więc można było tak jak to sobie prawie niechcący wymarzyła Lamia na szpitalnym łóżku Amelii, powybrzydzać co się chce posłuchać. Zrobiło się całkiem przyjemnie, ciepło i rodzinnie. Betty rzuciła gdzieś mimochodem, że tak mogą czekać do fajerwerków które powinno być świetnie widać z balkonu. I, że jak nie przyjdzie ta masażystka do fajerwerków to pewnie już nie przyjdzie. Ale sądząc po tym jej spojrzeniu jakim przeciągała po sylwetce Księżniczki rozpartej na kanapie to chyba nawet niezbyt smuciła ją ta perspektywa.


- No i wykrakałam. - mruknęła Betty odstawiając kieliszek na stół gdy dało się słyszeć pukanie do drzwi. Podniosła się wkładając z powrotem swoje czarno - złote kapcie na stopy i wyszła z living roomu by otworzyć drzwi. Amelia ciekawie zerknęła na kumpelę a potem musiała się odwrócić by obserwować scenę przy drzwiach. Lamii było łatwiej bo wystarczyło jej spojrzeć w bok.

Betty otwarła drzwi i dało się słychać jej i głos drugiej kobiety. Betty chyba była zaskoczona ale prawie od razu wypuściła nową do mieszkania. Gdy właścicielka zamykała drzwi oczom jej pacjentek ukazała się szczupła sylwetka ciemnowłosej raczej krótkowłosej kobiety. O dziwo w bardzo męskim stroju bo garniturze, krawacie i spodniach.
Nowa musiała przyklęknąć przy drzwiach bo Betty jak zwykle wymusiła zmianę butów na kapcie. W końcu więc obie podeszły do stolika zajmowanego przez Lamię i Amelię.
- To jest Madison gołąbeczki. Rehabilitantka od Claudio. - Betty weszła w rolę gospodyni całkiem naturalnie.

- Właściwie to wolę Madi. Wszyscy mi tak mówią. - uśmiechnęła się rehabilitantka lekko unosząc dłoń na przywitanie. W drugiej trzymała jakąś walizkę czy raczej neseser dopasowany stylem do reszty jej stroju. No teraz może poza kapciami od Betty. - Już mówiłam Betty, przepraszam za strój, miałam spotkanie służbowe a nie miałam się kiedy przebrać. A z tymi korkami to pewnie bym nie zdążyła już dziś przyjechać gdybym próbowała. - wyjaśniła nowa koleżanka z lekko przepraszającym uśmiechem. Jak na kobietę była dość wysoka bo nawet trochę wyższa od gospodyni. Ta jako, że wróciła o dwa kroki za nią teraz bez żenady skorzystała z okazji i obcięła od tyłu jej sylwetkę.

- No nie szkodzi kochanie, chyba jakoś ci to darujemy. Wyglądasz świetnie. Usiądziesz? Ta ciemnowłosa ślicznotka to nasza Księżniczka a ten blond słodziak to Amy. - Betty mówiła jak na dobrą gospodynię i panią domu przystało ale jakoś jak ktoś ją znał jako łaskawą panią to bez trudu mógł dostrzec drugie, bardziej kosmate dno jej słów. Madi jednak chyba wzięła jej słowa za dobrą monetę i usiadła na wolnym miejscu na kanapie obok Lamii. Amelia przywitała ją skromnym ale ciepłym uśmiechem a Madi miała na tyle taktu, że tylko pierwszy kontakt z jej obandażowaną twarzą zareagowała odcieniem zaskoczenia na twarzy. Betty przyniosła pusty kieliszek i bez pytania nalała jabłecznika nowemu gościowi po czym ponownie zajęła swoje fotelowe miejsce.

- Ale jest was trzy. Claudio mówił, że dwie. - zauważyła rehabilitantka sięgając po swój kieliszek i zataczając spojrzeniem po trójce sylwetek dookoła niej.

- A to coś zmienia? Pewnie dlatego tak mówił bo głównie rozmawiałyśmy z nim ja i Księżniczka. Amelia wtedy nie czuła się najlepiej. Ale ona jest z nami. - Betty uniosła nieco brew ponad oprawkę okularów trochę zdziwiona zdziwieniem nowego gościa.

- Właściwie to nie. Claudio mi powiedział, że mam dziś zamiast niego obsłużyć was. Po prostu mówił o dwóch dziewczynach ale trzy też mogą być, żadna różnica. - wyjaśniła dziewczyna o ciemnobrązowych włosach popijając łyk jabłecznika.

- Ciasta też spróbuj kochanie. Same dziś piekłyśmy. A powiedz ile czasu u nas zagościsz? - Betty widocznie się odprężyła słysząc taką rozmowę ale chciała wiedzieć na czym stoją.

- No cóż, skoro mam was obsłużyć zamiast niego to zwykle mi zajmuje z godzina, czasem dwie. Ale i tak mi płaci do północy i zawsze jak zejdzie dłużej to mi dopłaca coś ekstra. Więc myślę do północy będę mogła spokojnie zostać. - Madi uśmiechnęła się i sięgnęła po kawałek szarlotki.
- Pyszne! Rany, dawno takiego dobrego nie jadłam! - zawołała śmiejąc się wesoło jakby te ciasto ją rozbroiło tak samo jak rano Amelię.

- Ooo jak cudownie. To nie musimy się śpieszyć. A właściwie na co możemy od ciebie liczyć?
- Betty już całkiem się rozpogodziła i obserwowała ubraną w garnitur kobietę jak jeszcze leniwa i śpiąca kotka skubiącą okruszki myszkę.

Ale Madison zrewanżowała się taką listą swoich możliwości, że mówiła dobre parę chwil pogryzając w międzyczasie ciasto i popijając jabłecznikiem.
- Na wszystko. - powiedziała uśmiechając się i zerkając w oczy po kolei wszystkich trzech kobiet.

- Uwielbiam słyszeć takie odpowiedzi. - zamruczała z zadowolenia okularnica popijając z wolna z kieliszka i zerkając na Księżniczkę to na Madi siedzącą obok niej jakby sprawdzała jak obie zareagują gdy jedna znała już podtekst a druga niekoniecznie. Ta druga roześmiała się ale właśnie zaczęła jechać z listą swoich możliwości.

Okazało się, że nawet jeśli to po części tekst przeznaczony na wodolejstwo dla klientów to trudno było mu się oprzeć bo robił wrażenie. Madi była profesjonalną rehabilitantką i masażystką. Umiała nastawiać kości, dobierać terapię do uszkodzeń i chorób skóry, mogła dobrać trening na odpowiednią partię mięśni bo przy okazji fitness też ją interesował. Do tego jeszcze robiła masaż, wszelaki od rehabilitacyjnego, przez relaksujący, sportowy, pobudzający, uspokajający, na rozgrzewkę albo erotyczny. No a jeszcze robiła tatuaże i piercing. Chociaż teraz nie miała do tego sprzętu ale u nich, w salonie, miała co trzeba i zapraszała serdecznie.

- O matko, dziewczyno, skąd ten Claudio cię wytrzasnął!? - Betty chyba była pod wrażeniem tych możliwości ciemnowłosej dziewczyny.

- A z “Dragon Lady”. - odpowiedziała wesoło rehabilitantka ciesząc się, że zrobiła takie wrażenie. I tu okazało się, że znów ten świat taki mały. Po chwili ustaleń okazało się, że salon w którym pracowała Madi ma umowę z Domem Weterana więc jak Lamia miała skierowanie na rehabilitację to pewnie trafi właśnie tam.

- Naprawdę? No to może się tam spotkamy. Zapraszam serdecznie. - brunetka obróciła się na ciemnowłosą sąsiadkę na kanapie i spojrzała na nią rezolutnie z zaproszeniem w oczach i uśmiechu.

- To już wiem na co pójdzie zaległy żołd - Lamia odpowiedziała podobnym grymas, rozsiadając się wygodnie z nogami skrzyżowanymi po turecku. Jedno ramię położyła na kolanach, drugie oparła o wezgłowie kanapy. Jeżeli chociaż część nawijki masażystki nie była ściemą, miała ona niezły fach w rękach i nie tylko.

- Udało się wrócić z piekła żywym. Dobry moment na dziarę - wyjaśniła lekko ciężki temat, bujając brwiami. Długo w zastoju nie wytrzymała, musiała się prędko wychylić po kawałek ciasta, które wsunęła na trzy gryzy - Długo pracujesz dla Claudio? Jaki on jest prywatnie. Ja nie stąd - dodała drugie wyjaśnienie.

- Dla Claudio? - ciemnowłosej rehabilitantce, musiało się zrobić od tego wszystkiego całkiem ciepło bo pogimnastykowała się chwilę zdejmując z siebie marynarkę. Teraz siedziała tylko w koszuli i krawacie. Oparła się wygodniej o kanapę gdy też sięgnęła po kolejny kawałek ciasta, tym razem murzynka. - A tak jakoś z parę miesięcy. Gdzieś od wiosny. Wcześniej brał inne dziewczyny a mnie czasami, no ale z rok czy dwa kogoś od nas bierze a mnie właśnie gdzieś od wiosny. - Madison żuła wolno swój kawałek ciasta popijając jabłecznikiem gdy się zastanawiała nad odpowiedzią.

- A w ogóle jest całkiem spoko. Wiecie, niektóre ważniaki, tak prywatnie, to się okazują zwykłymi złamasami. Że się człowiekowi nie chce z nimi zadawać poza sesją. Ale Claudio jest spoko. Zabawny i bystry nawet poza sceną. Zawsze mnie rozbawi jakimś dowcipem czy ripostą. Dlatego lubię do niego przyjeżdżać. Właściwie to akurat jego bym mogła obsługiwać nawet za darmo. - brunetka podsumowała swoje zdanie na temat komika. Upiła kolejny łyk z kieliszka i spojrzała ciekawie na potencjalną klientkę siedzącą obok.

- Dziara? A myślałaś już o czymś konkretnym? Jak duża? Gdzie? To może jak przyjdziesz to już coś będę wiedzieć na co się szykować. Bo znalezienie odpowiedniego wzoru też trochę zajmuje. Czasem dłużej niż samo robienie dziary. - brunetka spojrzała na siedzącą obok ciemnowłosą dziewczynę z zainteresowaniem. Upiła znowu łyk z kieliszka ciekawa jej odpowiedzi.

- Trzy siódemki i nóż - Mazzi odpowiedziała dopiero po chwili, żując i dla odmiany patrząc gdzieś za okno. Pożałowała że w ogóle zaczęła temat, ale jak się zaczynało to należało skończyć - Numer mojego oddziału i ulubione ostrze kogoś, kto nami dowodził. Jestem saperem - powiedziała bardziej do Betty i Amy - 7-ma kompania, 7-go batalionu, 7-go korpusu. W skrócie 777 właśnie. 7th Independent Combat Engineer Company z 7th Combat Engineer Batalion. 7th ICEC. Rodney wykopał dokumenty - pokręciła głową i zamilkła, a poczucie zagubienia zatopiła w nowym kawałku szarlotki. Za pomocą zębów.

Betty widząc i słysząc reakcję Lamii pocieszająco położyła jej swoją dłoń na jej dłoni. Blondynka pokiwała głową w przyjaznym geście. Brunetka przełknęła ciasto, wytarła dłoń w chusteczki na stole i sięgnęła po coś do swojej torby. Po chwili grzebania wyciągnęła notes i ołówek. Otwarła na wolnej stronie i zaczęła coś pisać albo rysować.
- 777. Ciekawe. Zwykle jak z numerami to chcą 666. Ale 777 też ciekawe. Graficznie ładnie układają się w wachlarz. Albo trójkąt. Nóż, jako symbol wojskowy i bitewny, najlepiej ustawić rączką do góry. Tak na szybkiego to takie są dwa podstawowe wzory. No można coś dorzucić jeszcze do tego oczywiście. Albo coś przemodelować. Powiedz która wersja bardziej ci pasuje, no i gdzie byś to wszystko chciała. - rehabilitantka, masażystka i tatuażystka w jednym mówiła podczas gdy jej ołówek śmigał po kartce papieru. Gdy skończyła i mówić i rysować podała gotowy szkic przyszłej klientce. Amelia nie wytrzymała i wiedzione ciekawością obeszła sofę tak, że kucnęła za plecami Lamii aby móc obejrzeć projekt. Betty podobnie pochyliła się ku niej aby puścić żurawia na notes.

A w notesie kartka została podzielona na dwie połowy i na każdej był jeden schematyczny szkic ołówkiem. Na pierwszym trzy siódemki układały się obok siebie, w wachlarz. A przed tym wachlarzem był pionowy sztylet. Wedle komentarza brunetki, sztylet mógł częściowo przenikać przez te cyfry więc wyglądałby jakby przyszywał je do ciała albo nawet mógł być wbity, nieco pod skosem to w ogóle by wyglądał, że przybija te siódemki do skóry. Zwłaszcza jakby odpowiednie cieniowanie zrobić no ale to już zaczynało się 3d, a to i czas, i kasa, i sporo pracy, na jedno posiedzenie pewnie nie dałoby rady.

Drugi szkic przedstawiał też trzy siódemki ale złożone w trójkąt równoboczny. Przed tą tarczą złożoną z cyfr, był narysowany sztylet. Można było zrobić ten sam motyw z tym nożem jak przy wachlarzu ale do tego zasłonić nóż tarczą. Wówczas wewnątrz niej pozostawało puste miejsce które można było czymś wypełnić albo zostawić puste. No i oczywiście jeśli Lamia sobie życzyłą to miała do dyspozycji notes, ołówek i mogła sama nanieść poprawki albo zrobić własny projekt.

- Ten pierwszy - Mazzi nie zastanawiała się długo. Wystarczyło że zobaczyła szkic i wiedziała, że to to. Czasem po prostu tak było. Tanio nie wyjdzie, ale to nic. Wciąż miała dostawać żołd, przyciśnie bieda pójdzie zarobi w inny sposób. Albo jako pielęgniarka, albo pomoc w szpitalu. Albo zatrudni się w garażu jako mechanik. Wyjść widziała choćby w tej sekundzie całkiem sporo. Cały wachlarz.

- Zostanę tu jeszcze, zgarnę zaległe gamble za… - mówiła i nagle kłapnęła zębami, otrząsając się jak pies po lodowatej kąpieli. Parsknęła krótko, żeby wreszcie się wyszczerzyć do towarzyszących jej kobiet - Coś mi się wydaje, że to nie kącik weterana, ale spotkanie innego rodzaju - ściągnęła usta i bez skrępowania wzięła następny kawałek szarlotki i popatrzyła na Betty - Swoją drogą zabawny ten Rodney. Szkoda że nie widziałyście jak się spiął kiedy mu powiedziałam że w tym galowym mundurze ma naprawdę zajebisty tyłek - ugryzła ciasto z miną czystej niewinności oraz dobrego prowadzenia. Się.

- Też to zauważyłaś? - zaśmiała się wesoło okularnica gdy widocznie miały podobne widoki i skojarzenia. - Widziałam go jak mu wskazywałam drogę do ciebie gdy był tutaj po raz pierwszy. Na schodach, przede mną. Ma zajebisty tyłek, zgadzam się. Lubię tyłki. Można z nimi zrobić tyle ciekawych rzeczy. Zwłaszcza jak są wypięte. - siostra przełożona bez żenady przeszła na bardziej kosmaty ton i jakoś tak wodziła palcami dłoni po oparciu fotela na jakim siedziała, że samo to wpadało w oko. I nagle trzepnęła te oparcie dłonią jakby chciała zademonstrować co miała na myśli.

Siedząca na oparciu sofy blondynka zaśmiała się trochę nerwowo za to masażystka pokiwała głową i na odwrót, roześmiała się całkiem wesoło i rubasznie, wcale nie skrępowana tematem rozmowy.
- Też masz fajny tyłek. Przyjrzałam się jak mnie wprowadzałaś. - powiedziała Madi patrząc się bezpośrednio w oczy okularnicy. Za zareagowała równie śmiałą i zapraszającą odpowiedzią nie unikając jej spojrzenia.

- Ale strasznie mi ten tyłek sflaczał od tego siedzenia. A nogi mi w ten tyłek włażą od tego ciągłego stania i chodzenia po całym szpitalu, po tych korytarzach, salach schodach, piętrach i w ogóle. - Betty udanie skarżyła się na swój ciężki pielęgniarski los nie tracąc kontaktu wzrokowego ze swoim gościem.

- Naprawdę? Myślę, że masaż mógłby coś pomóc w tej materii. - Madi uśmiechnęła się jakby właśnie dogadały się w jakiejś umowie po czym spojrzała w dół na notes ze szkicem tatuażu. Przekreśliła ten którego Lamia nie wybrała i zakreśliła ten “wachlarzowy”. Podpisała jeszcze coś szybko chyba imię Mazzi i “od Betty/Claudio” czy podobnie coś. - No to my też jesteśmy wstępnie umówione. No mówię, teraz nic nie mam do tych dziar ale jak przyjdziesz do mnie do salonu to dopracujemy szczegóły. Aha, i zawczasu pomyśl gdzie i jak duży. Czy z kolorami czy bez, no w ogóle pomyśl o detalach. Ale to na spokojnie. - mówiła do saper chowając z powrotem notes do swojej torby po czym od razu sięgnęła po kieliszek i usiadła wygodniej opierając się o kanapę.

- Ale może zajmiemy się czymś co możemy zrobić tu i teraz? Claudio mówił, że ponoć chciałyście jakiś masaż. - powiedziała upijając łyk z kieliszka i wodząc po trójce rozsiadłych się dookoła twarzach młodych kobiet. Najbliżej niej, tuż obok siedziała saper, zaraz za nią, na oparciu kanapy i trochę wyżej od nich, drobna blondynka z opatrunkiem na połowie twarzy a zaraz przy sofie fotel na którym królowała gospodyni w okularach. - To która, jaki chce ten masaż? - zapytała opierając głowę na dłoni a łokieć na oparciu kanapy. Popatrzyła na nich uzbrojona w koszulę i krawat upijając kolejny gościnny łyk z kieliszka.

Czas poczęstunku się skończył, wreszcie przechodziły powoli do głównej atrakcji wieczoru. Dlatego też starsza sierżant skończyła dopychać się ciastem i przeżuwając intensywnie wstała z kanapy żeby leniwym krokiem podejść do fotela Betty.

- Skoro już znalazłyśmy się na włościach szlachetnej pani, myślę... - popatrzyła na pielęgniarkę z góry, maskując rozbawienie powagą oraz pewną dozą patosu. Kiedy przeszła za fotel, stając brunetce nad głową i nachylając się, aby móc mówić jej na wysokości ucha, a patrzeć prosto na masażystkę - Wielkim nietaktem, oraz uchybieniem protokołu, a także etykiety byłoby, gdyby to nie gospodyni poszła na… pierwszy ogień - mruknęła, pocierając policzkiem o policzek okularnicy, dłonie zaś lekko ugniatały ramiona siedzącej - Oczywiście jestem do dyspozycji jako pomoc, wsparcie. Pełnej, dobrowolnej - zabujała brwiami, a jej ręce zjechały trochę niżej. Tam gdzie obojczyki starszej kobiety. Wreszcie na nią spojrzała, widząc w jej oczach swoje odbicie - Pozwolę się nawet rozebrać, bo wiem… że niektórych to kręci.

- Oh, Księżniczko, ty to wiesz jak mnie podejść by mnie rozbroić. - roześmiała się siostra przełożona z wyraźnym kosmatym zadowoleniem i w głosie i spojrzeniu. Otarła się policzkiem o policzek starszej sierżant tak, że w końcu zetknęły się ustami. A jej dłoń uniosła się do góry abo objąć za kark i potylicę ciemnowłosej kobiety i przysunąć ją bardziej do siebie w pewniejszym choć mało standardowym chwycie do pocałunku.

Pocałowała ją bez pośpiechu i mało inwazyjnie jakby syciła się tą wspaniałą przystawką przed daniem głównym. Gdy skończyły okularnica popatrzyła na nią z bardzo bliska z wyraźnym zadowoleniem i aprobatą. Potem spojrzała na dwie pozostałe kobiety. Rehabilitantka obserwowała tą scenę bez skrępowania i z wyraźną ciekawością widoczną na twarzy. Blondynka chyba też chociaż trochę speszyła się jak ktoś kto dał się przyłapać na podglądaniu. Właśnie na niej spoczął wzrok gospodyni.

- Ale myślę, że najzgrabniej by było gdyby na pierwszy ogień poszła Amelia. - powiedziała z namysłem siedząca w fotelu jak na tronie pani na włościach. Złapała za nadgarstek sierżant i poprowadziła ją dookoła fotelu tak, że mogła teraz usiąść na jego poręczy jak na ulubioną faworytę pani przystało. Amelia rozszerzyła oczy jeszcze bardziej speszona, że znalazła się w centrum uwagi.

- Jaa? Nie, mnie nie trzeba, wszystko dobrze, czuję się dobrze. - zapewniła szybko okaleczona na twarzy blondynka.

- Nic się nie bój, zobaczysz, sama radocha. Robił ci ktoś już kiedyś jakiś masaż? - Madi wtrąciła się w rozmowę skoro miała grać główną rolę w tym przedstawieniu. Skończyła swój kawałek ciasta i oczyściła palec, po palcu, po kolei wsadzając je sobie w usta i obserwując nadal siedzącą na skraju kanapy blondynkę z równie łakomym wzrokiem jakim przed chwilą częstowała się ciastem i jabłecznikiem.

- Noo… taki prawdziwy to chyba nie…
- blondynka nieco spuściła głowę trochę nerwowo a trochę zagubionym wzrokiem skubiąc swoje dłonie.

- To chodź, na początek zrobimy coś drobnego. Jak ci się spodoba to pojedziemy dalej. Może być? - zaproponowała masażystka sięgając do swojej torby i po chwili grzebania wyjmując z niego jakąś saszetkę a z niej jakąś tubkę. Blondynka mimo woli zaczęła z ciekawością obserwować te przygotowania. Betty też zaczęła niewinnie bawić się swoją kochanką wodząc dłonią i palcami po jej plecach ale wzrok skupiał się na dwóch pozostałych kobietach.

- Zrobię ci masaż głowy, karku i szyi. Relaksujący. Czasem go robię ludziom gdy nie ma możliwości położyć się i rozebrać. - terapeutka siadła również na oparciu kanapy, tuż za blondynką dzięki temu siedzące na fotelu kobiet miały pierwszorzędny widok na front blondynki która częściowo zasłaniała kobietę w koszuli i garniturowych spodniach.

No i masaż się rozpoczął. Palce terapeutki dyktowały warunki którym pacjentka biernie poddawała się i to z coraz bardziej widoczną przyjemnością. Palce Madison wydawało się wykonywały dość zwykłe ale finezyjne ruchy wedle jakiegoś planu. Po czole, skroniach i odkrytym policzku dziewczyny o blond włosach. Potem zaczęły przesuwać się bardziej ku głowie, zanurzając się w blond włosach.
 
Driada jest offline  
Stary 02-11-2018, 20:05   #22
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Wreszcie zeszła na potylicę i kark więc terapeutka nieco pochyliła głowę pacjentki do przodu aby wyeksponować jej kark. Wreszcie co znów kobiety na fotelu widziały bardzo wyraźnie, dłonie terapeutki odchyliły głowę Amelii do tyły by odsłonić jej szyję, przez co ich twarze zbliżyły się do siebie. Dłonie Madi przesuwały się wzdłuż i w poprzek szyi wchodząc momentami trochę pod ubranie ale Amy wydawała się już być w tak utopiona w tej błogiej przyjemności, że nie zwracała na to uwagi.

- No to właściwie już. - powiedziała w pewnym momencie Madi z szatańską radością w spojrzeniu. Betty też się uśmiechnęła obserwując całą tą scenkę jak Amelia w końcu otworzyła oczy i słysząc, że to koniec wydawała się bardzo rozczarowana i zawiedziona. - No głowę, kark i szyję już ci zrobiłam. Podobało ci się? Jesteś zadowolona? - zapytała pozornie niewinnie terapeutka i w odpowiedzi Amelia uśmiechnęła się i energicznie pokiwała twierdząco głową. - No cóż, to mogę ci zrobić jeszcze raz. Albo zrobić coś jeszcze. Może plecy? Chciałabyś taki relaksujący masaż na plecach? - ale pytanie wydawało się dość symboliczne bo blondynka miała obecnie siłę woli i oporu porównywalną do roztopionego palcami masażystki wosku. Energicznie więc zgodziła się na pomysł wymasowania pleców.
- Do tych pleców musiałabyś zdjąć to. I położyć się. Najlepiej na czymś płaskim. - uśmiechnęła się Madi gdy reakcja blondyny też widocznie sprawiła jej przyjemność.

- Myślę, że podłoga jest wystarczająco płaska. W szafie jest mata. - Betty od razu wczuła się w scenę i pokierowała nią. Po chwili i małym zamieszaniu we wskazanym przez nią miejscu na podłodze leżała zwinięta dotąd w rulon mata, idealnie nadająca się do ćwiczeń jogi albo właśnie leżenia na niej podczas masażu. Na macie leżała rozebrana z górnej połowy ubrania blondynka a przy niej klęczała pracująca nad przyniesieniem ulgi jej plecom czarnulka. A wszystko to zaledwie o krok czy dwa od salonowego tronu gospodyni z którego był na to wszystko pierwszorzędny widok.

- Mówiłaś, że masz dla mnie idealną obrożę - szept Mazzi rozległ się tuż przy jej uchu, gdy pochyliła się na oparciu fotela z diabelskim uśmiechem. Sierściuchopodobna rola jak najbardziej przypadła do gustu, można było odpocząć, sycić oczy przedstawieniem, a do tego ktoś drapał po plecach i nie tylko… czysta radocha. Na przystawkę.
- Ale to może zaraz - domruczała rozbawiona, ześlizgując się z oparcia na podłogę. Usadowiła się jakoś tak miedzy kolanami gospodyni, ściągając usta w niewinny dzióbek.
- Nie przeszkadzaj sobie - zatrzepotała rzęsami, biorąc się za zdejmowanie jej ubrań. Zaczęła powoli, od butów, bawiąc się przez moment prawą stopą, aż w którymś momencie zarzuciła ją sobie na ramię, sunąc drugą dłonią po lewej łydce aż do kolana i wyżej. Do dłoni dołączyły usta, stemplując skórę uda od kolana w kierunku biodra. Co prawda przez to nie miała możliwości obserwacji pozostałej dwójki, ale i tak było zajebiście.

- Nie zamierzam. - mruknęła z aprobatą Betty i teraz ze swoją ulubioną faworytą i służącą u swych stóp która właśnie zabawiała te stopy i nieco wyższe partie jej ciała miała minę nażartej i błogo szczęśliwej kotki. A przy tym jeszcze bardziej władczo wyglądała gdy obrazek pani na tronie dopełniła jej wierna i oddana służąca.
- A obroża tak, doczekasz się, taka idealna dla ciebie Księżniczko. - pokiwała głową z zadowoleniem oddając się przyjemności jaką ta jej serwowała.

- Ale nie ładnie tak odwracać się tyłkiem do naszych gości i koleżanek. - powiedziała ironicznie chociaż nadal wydawała się być uszczęśliwiona jakby jej plany na wieczór właśnie zaczynały się realizować dokładnie po jej myśli albo nawet i bardziej. To mówiąc nachyliła się nieco do przodu by złapać Lamię za podbródek i pocałować ją w podziękowaniu za tą obsługę i z miejsca nieco przekierowała jej pozycję. Teraz nadal siedziała u jej stóp a miała je do swojej dyspozycji. A do tego Betty żywo korzystała z jej usług i gościny przy okazji władczo podkreślając swoje prawa własności kładąc drugą stopę na jej udach i przyciskając ją i do fotela i do siebie. A teraz Lamia nadal mogła bawić je obie ustami i dłońmi ale przy okazji obserwować co porabia druga parka.

A druga parka też poczynała sobie coraz śmielej. Gdzieś mimochodem Lamia zarejestrowała, że Amelia czuła się tak cudownie, że zgodziła się z propozycją Madi i ta zdjęła jej dół ubrania pozostawiając jedynie damskie majtki. Masażystka z widocznym zainteresowaniem obserwowała poczynania pary przy i na fotelu. Amelia też przekręciła głowę na bok i patrzyła z zaciekawieniem oddając się we władanie palców i dłoni terapeutki. Ta bez pośpiechu masowała jej łydki stopniowo przesuwając się w dół ku stopom.
- Widzę dziewczyny, macie tu ciekawe układy i zabawy. - powiedziała wesoło kobieta w męskiej koszuli z podwiniętymi rękawami i zwisającym, nieco poluźnionym krawatem widząc, że same też stały się obiektem zainteresowania siedzących kobiet.

- A tak. Świetnie się z Księżniczką dogadujemy. Mogę powiedzieć, że nadajemy na tych samych falach. Nalejesz mi jeszcze Księżniczko? - Betty również wydawała się pękać i z dumy i szczęścia odpowiadając masażystce przysłanej przez komika a na koniec zwracając się do klęczącej u jej stóp kochanki, podając jej pusty już kieliszek.

Lamia przyjęła szkło i zaczęła się nawet podnosić aby spełnić żądanie, gdy nagle zbystrzała, rozglądając się ciekawie po salonie. Brakowało jej jednej, szczególnie nastrojowej rzeczy.
- Masz tu coś grającego? - spytała prostując się żeby zrobić te całe trzy kroki do stolika z napitkiem, ale patrzyła na Betty - Muzyka… przydałaby się muzyka. Żeby zagłuszyć ewentualne krzyki - dodała tonem wyjaśnienia że w sumie to z tych chmurek co mają nad głowami może lunąć deszcz.

W odpowiedzi wskazano jej odpowiedni kąt pomieszczenia, gdzie rzeczywiście stał magnet, a obok stała cała kolekcja kaset. Starsza sierżant pogrzebała w nich chwilę, aż wreszcie wybrała jakąś ze znajomą okładką. Co prawda kojarzyła tylko symbol, nie zespół, ale od biedy to był już jakiś początek.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=T5emcbg_wZk[/MEDIA]
Z magnetofonu popłynęła muzyka. Madi zaśmiała się cicho gdy akurat doszła palcami do stóp blondynki. Uniosła jedną jej nogę i starannie pracowała nad jej palcami, śródstopiem, piętą i kostkami. Blondynka cichutko westchnęła z zadowolenia przechodząc widocznie w jakiś bardziej zaawansowany stan rozluźnienia i relaksu. Lamia wróciła z pełnym kieliszkiem do siedzącej na swoim tronie gospodyni.

- Dziękuję Księżniczko. Jak dotąd bardzo ładnie się starasz i jestem z ciebie bardzo zadowolona. - powiedziała łaskawie pani odbierając od swojej służącej pełny kieliszek. Wzrokiem znowu wskazała jej by wróciła na należne im obu miejsce. - Spójrz jaka ta Madi zdolna. Aż się nie mogę doczekać aż przyjdzie nasza kolej. - powiedziała wskazując szkłem na pracującą terapeutkę i blondynkę która wydawała się już ledwo kontaktować co się dookoła niej dzieje.

- Chyba wam ululałam dziewczynę. - oznajmiła wesoło terapeutka. Obrabiała już drugą stopę blondynki ale ta oddawała się temu biernie. Na dowód Madison przesunęła bez pośpiechu językiem po jej stopie a gdy nie nastąpiła żadna sensowna reakcja po za cichym jękiem jakie obecnie Amelia co jakiś czas wydawała to Madi objęła ustami jej największy palec i possała go chwilę. Ale reakcja była bardzo podobna. - No nie sądziłam, że aż tak ją weźmie. - powiedziała wesoło terapeutka bawiąc się stopą blondynki. - Teraz wypadałoby albo okryć ją kocem i dać jej odpocząć albo powtórzyć całość jeszcze raz albo zabrać się za jej przód. Lub bardziej intymne zajęcie się jej tyłem. - profesjonalistka poinformowała dwójkę na fotelu o blond opcjach jakie miały do wyboru. Bo chociaż Amelia coś tam jeszcze trochę mamrotała albo wzdychała co jakiś czas to wydawała się w tym stanie wybitnie niezdolna do podejmowania trzeźwych decyzji. - No albo teraz któraś z was. - brunetka klęcząca przy rozbrojonej całkowicie blondynce popatrzyła na nie obie i chyba wszystkie te opcje była skłonna wykonać bardzo chętnie.

- Nie no… to żadna zabawna na śpiocha - Mazzi parsknęła, obserwując leniwie jasnowłosy, nieruchomy placek na dywanie, a gęba coś podejrzanie się jej cieszyła. Wystarczyło parę chwil aby Amy odpłynęła, ciekawe ile zejdzie zanim Madi nie ulula pozostałej dwójki. O ile oczywiście miały zamiar spać.
- To co… gospodyni ma pierwszeństwo? - spytała, podnosząc wzrok do góry, gdzie schowana za okularami para ciemnych oczu - W razie czego przybędę z interwencją, gdyby cały zabieg okazał się prowokacją, albo chytrym planem… obezwładnienia. - zaśmiała się krótko - Spokojnie, nie obudzisz się zakuta w dyby… to zostawmy na potem.

- O? Naprawdę?
- siostra przełożona upiła łyk z kieliszka patrząc ponad nim na siedzącą poniżej kobietę. Wzrok miała rozpalony jakby ta cała zabawa do tej pory stopniowo rozbudzała tylko jej nienasycenie, podrażniając je coraz bardziej ale jeszcze nie osiągając punktu bez powrotu. Madi też czekała i wydawała się chłonąć te rosnące erotyczne napięcie jak gąbka. Czekała na to na co się zdecydują. - Więc gospodyni ma pierwszeństwo? - powiedziała nachylając się znowu przed siebie aby ująć podbródek swojej faworyty i spojrzeć na nią. Wydawało się, że znowu, tak jak poprzednio, chce ją pocałować ale jednak nie zrobiła tego.

- Bardzo dobrze. I cieszy mnie niezmiernie twoja oferta współpracy, pomocy i dobrej woli. - uśmiechnęła się okularnica jakby właśnie wymyśliła sobie coś wybitnie paskudnego. - I Madi, ta lista tych rzeczy co możesz nam zaserwować… to nadal aktualne? - zapytała masażystki mrużąc nieco oczy ale wpatrując się w trzymaną za podbródek twarz.

- No pewnie. Bardzo chętnie. Bardzo, bardzo chętnie. - odpowiedziała terapeutka czekając z rosnącą ekscytacją i zniecierpliwieniem na to co, dwie pozostałe klientki wymyślą i sobie zażyczą.

- Świetnie. Więc skoro gospodyni ma pierwszeństwo to gospodyni zanim się odda w twoje utalentowane łapki chciałaby przetestować te metody na swoim testerze. Zrób Księżniczce masaż. Jak najbardziej erotyczny. I po całości. Chcę to zobaczyć. - zażyczyła sobie okularnica puszczając wreszcie podbródek drugiej kobiety i pomysł musiał się jej strasznie podobać sądząc po wyrazie twarzy.

- Nie ma sprawy. No to rozbieraj się Lamia. - Madi też wydawała się zadowolona z takiego pomysłu.

- Oj, nie, nie, nie, ona kompletnie nie umie się poprawnie rozbierać. Nie uwierzysz jak bardzo momentami wymaga opieki i pomocy. - Betty zareagowała żywo, odstawiła na poręcz fotela swój kieliszek i gestem pokazała Księżniczce, że ma wstać aby mogła ją zacząć rozbierać.

Cóż mogła począć pokaleczona, cierpiąca na amnezję i wciąż obolała sierżant, jeśli nie spełnić rozkazu wykwalifikowanego ciała medycznego. Westchnęła równie ciężko co teatralnie, podnosząc się powoli do pionu.

- Dziękuję siostro… co ja bym bez siostry zrobiła - zamajtała rzęsami, udając że prawie omdlewa z wrażenia tej dobroci i wspaniałomyślności. Tylko coś po minie wydawała się świetnie bawić - Sczezłabym marnie, w brudzie i pyle… o tak. Na pewno byłabym brudna, chodziła niedomyta… wylęgarnia patogenów, siewca zarazy… albo kto wie? - zamyśliła się, stając brunetce między kolanami - Może zjadłyby mnie żywcem komary? Są wyjątkowo uciążliwie o tej porze roku…

- To prawda. Cierpimy w tym sezonie na prawdziwą epidemię komarów. No w każdym momencie może taki człowieka dopaść.
- Betty pokiwała twierdząco głową i położyła swoje dłonie na po zewnętrznej stronie ud Lamii sunąc po jej gładkiej skórze w górę. Ale twarz nieco odchyliła by popatrzeć na zafascynowaną tym spektaklem masażystkę.

- A no Księżniczka ma takiego pecha, że strasznie wręcz uwielbiają błękitnokrwistych. - wyjaśniła z nieźle udawanym żalem pielęgniarka gdy jej dłonie wsunęły się już pod krótką spódniczkę Lamii i dotarły do jej bielizny. Wtedy podrzuciły materiał sukienki do góry więc Madi mogła ujrzeć tylne wdzięki ciemnowłosej sierżant. A Betty spojrzała do góry bo tym razem twarz saper górowała nad nią a nie na odwrót. I patrząc jej głęboko w oczy trzasnęła jej tego komara na tyłku. I to z wyraźną satysfakcją.

- Niestety musimy walczyć z tą plagą. - powiedziała wciąż świetnie się bawiąc i obserwując reakcję stojącej przed nią kobiety a dłonią rozcierając właśnie trafione miejsce. - Przecież nie możemy pozwolić by nam te insekty pokąsały naszą potrzebującą pomocy Księżniczkę. - pokiwała głową a dłonią całkiem już bez skrępowania wodząc po tylnych wdziękach Lamii. Nagle opuściła wzrok aby spojrzeć na terapeutkę wciąż klęczącą przy nogach blondynki.
- Możemy liczyć na twoje wsparcie Madi? Przecież musimy ratować dziewczynę w potrzebie. - zapytała jej kontynuując tą zabawę w podteksty i dwuznaczności.

- No chyba bym mogła. W końcu podobnie jak pielęgniarka, terapeutka jest po to by nieść pomoc. Więc chyba mamy pokrewne profesje. I preferencje. - kobieta w koszuli i krawacie sięgnęła po jakiś koc i nakryła nim leżącą nieruchomo blondynkę.

- Słyszałaś Księżniczko? Madi ma podobne preferencje i obiecała nam pomóc z tymi komarami. - okularnica wyraźnie się ucieszyła z odpowiedzi trzeciej przytomnej kobiety. A jej dłonie zaczęły wędrować wyżej, do zapięć sukienki aby pomóc wyzwolić sierżant z niewoli jej ubrań.

Ostatecznie zdjęły tą sukienkę we trzy. Betty zaczęła, Lamia pomogła, Madi dokończyła. Bo gdy wstała w końcu od nakrytej kocem Amelii to podeszła od tyłu do drugiej szpitalnej pacjentki. Teraz ta czuła jak ta stoi tuż za nią, zwłaszcza gdy jej guziki, koszula i spodnie podrażniały jej odkrytą skórę. Terapeutka cofnęła się o krok i zdzieliła ją soczyście w pośladek. Betty zaśmiała się wesoło nieźle rozbawiona. A masażystka znów przysunęła się do sierżant i sięgnęła śmiało dłońmi do jej bioder przyciskając je do siebie. Tak mocna, że na łopatkach poczuła przednie giętkości stojącej za nią kobiety. Potem obie kontynuowały rozbieranie wspólnej pacjentki. Betty zaczepiła palcami o majtki Lamii i zaczęła je ściągać w dół. Madi rozpięła jej biustonosz i rzuciła go na kanapę. Więc szybko pacjentka znalazła się naga między dwiema kobietami. Dłonie terapeutki poczynały sobie bez skrępowania. Po zdjęciu górnej części bielizny przesunęły się na jej przednie walory sycąc się nimi a po chwili jedna z dłoni przekierowała jej głowę tak aby móc ją pocałować. I od razu pocałowała ją mocno i zdecydowanie, zupełnie jak facet za jakiego była przebrana. Betty też nie próżnowała i jej usta, język i dłonie wędrowały po brzuchu i biodrach Lamii ale na razie nie ruszając tego najwrażliwszego miejsca.

- Tak. Teraz jesteś w odpowiednim stroju na masaż. - uśmiechnęła się z zadowoleniem Madi. - Chociaż najchętniej wzięłabym cię tu i teraz, na stojaka. Tylko nie wzięłam odpowiedniego sprzętu. - wyznała Madi nie kryjąc swojego rozbudzonego podniecenia.

- Myślę, że mogłabym pomóc w tej kwestii. Ale u mnie w sypialni. - gospodyni uśmiechnęła się opierając się z powrotem o oparcie fotela i sycąc się widokiem dwóch stojących przed nią kobiet. - I widzę, że naprawdę mamy podobne preferencje. Myślę, że na ten wieczór mogłybyśmy podzielić się Księżniczką. W jakiej chcesz ją pozycji? Skoro jesteś gościem to wybierz. - pani na zamku swobodnie rozporządzała swoimi dobrami dla zacnych gości którzy sprawiali jej tyle radości i przyjemności. Madi oparła brodę o bark Lamii aby pozezować to na nią to na siedzącą na swoim tronie władczynie.

- Na stojaka. I na pieska. - zażyczyła sobie po chwili krótkiego zastanowienia. Atmosfera handlu żywym towarem wydawała się ją bardzo kręcić.

- No cóż, więc ja skorzystam z reszty Księżniczki. Ale najpierw ten masaż bo się już nakręciłam na całego. - pani lekko ponagliła ich gestem okazując wspaniałomyślność co do podziału ról więc terapeutka poprowadziła już nagą pacjentkę niedaleko leżącej bezwładnie Amelii aby we dwie mogły spełnić życzenie gospodyni.

- Chcesz coś specjalnego w tym masażu? - zapytała siadając wygodnie okrakiem na pośladkach dziewczyny i rozcierając sobie pierwszą porcję jakiegoś żelu między rękami. Wydawało się, że podobnie jak u Amy, chce zacząć od karku i pleców.

Mazzi sprzedano, umowę prawie że podpisano na jej oczach, ale mimo tego w żaden sposób nie czuła się pokrzywdzona, o nie. Na razie wyglądało, że to ona tu wygrała. Chwilowo, bo chwilowo, jednak patrząc na rozwaloną po pańsku Betty nie potrafiła się nie uśmiechać. Czerwone plamy na policzkach i przyspieszony oddech zdradzały coraz większe podniecenie, do tego jeszcze ciężar na pośladkach z perspektywą wielowymiarowej przyjemności już zaraz. Dosłownie za chwilkę.

- Ramię mi siada. Lewe - mruknęła leniwie, potrząsając delikatnie wspomnianym fragmentem anatomii. Tym z bardziej popalonej strony ciała - Starość nie radość… no i strasznie mi skrzypi. W udach - zgrywała pokrzywdzoną, schorowaną pacjentkę, praktycznie nad krawędzią grobu - No i szyja… czasem nie mogę odwrócić głowy albo zgiąć karku, a tak nie może być… - westchnęła bardzo boleśnie - Bo jak wtedy okazywać naszej gospodyni odpowiedni szacunek? No nie da się, człowiek wychodzi na gbura i jeszcze zraża do siebie osobę która mu dała - zrobiła krótką przerwę na szeroki uśmiech - Tyle ciepła i dobroci. Serce na dłoni dosłownie… chociaż przeniesienie na łóżko brzmi dobrze. Myślę, że mogę przenieść majestat na coś wygodniejszego. Byle bez ziarnka grochu pod materacem. - obróciła się lekko przez ramię i spojrzała na masażystkę - Łatwo mi nabić siniaki.

- Oh, biedactwo. Jak ty się jeszcze trzymasz w jednym kawałku.
- Madi roześmiała się wesoło słysząc całą listę skarg i zażaleń od swojej klientki. Betty zaś pokiwała z aprobatą głową na te oznaki szacunku względem swojej osoby.

- No sama widzisz Madi, musisz mi ją postawić na nogi aby mogła mi należycie służyć dla naszego wspólnego dobra i radości. - gospodyni zwróciła się również ze wsparciem prośby swojej pacjentki. Ciemnowłosa masażystka więc pokiwała głową i wstała z Lamii.

- No więc choć na te łóżko. - podała jej rękę aby mogła wstać ale nieoczekiwanie wtrąciła się okularnica.

- To skoro rozmowa przenosi się do łóżka to może pójdziemy do mnie? - zaproponowała wskazując głową w głąb holu gdzie były drzwi do jej sypialni. Madi też tam zerknęła, wzruszyła ramionami i zgodziła się kiwając głową.

- A tam masz właśnie ten sprzęt niezbędny do penetracji tego tematu o jakim mówiłyśmy? - zapytała zerkając na wstającą ze swojego tronu szatynkę.

- Oh, Madi, chyba mnie nie doceniasz. Ale tak, właśnie tam mam potrzebne do takiej dyskusji argumenty. - Betty zgarnęła butelkę z zaczętym jabłecznikiem, kieliszki, i przejęła rolę przewodniczki prowadząc do swoich prywatnych kwater. Zaciekawiona terapeutka ruszyła za nią.

Sierżant nie zostało nic innego, jak podążyć w znanym kierunku, tylko trochę miękkie nogi spowalniały cały proces przejścia z salonu do sypialni. Przed wyjściem za próg zerknęła jeszcze na śpiącą grzecznie Amelię, posapującą cicho na dywanie i stłumiła nagły atak śmiechu. Faktycznie masażystka uśpiła tą najbardziej niewinną część grupy, dzięki czemu nie będzie ona nastawiona na obrazu gorszące… gdyby tylko reszta wiedziała o blond preferencjach, niestety Lamia dała słowo, że zachowa tajemnicę.
- Tooo… mam się położyć? - spytała wchodząc do mniejszego pokoju i opierając się barkiem o ścianę. Ręce skrzyżowała na piersi udając zastanowienie - Na plecach, na brzuchu? Wypiąć się? Udawać niedostępną? - wyrzuciła serię pytań, odbijając się od ściany i powoli idąc w stronę łóżka.

- Ty się pytasz? To ja ci mam zrobić masaż. Zrobię ci taki jaki zechcesz. - Madi roześmiała się wesoło słysząc serię pytań. Rozglądała się po sypialni gospodyni ciekawie ale w końcu wskazała gestem na łóżko. A łóżko było na tyle pojemne, że nie tylko we dwie ale i we trzy a pewnie i jakby doszła Amy to też by się jakoś pomieściły.

- Pomogę wam. - zwróciła się do nich gospodyni ze wspaniałomyślnym tonem. Postawiła butelkę i kieliszki na szafce przy łóżku i wyprostowała się patrząc na swoich gości. - Kładź się na brzuchu. A ty zacznij ją obrabiać. Podobało mi się jak to robiłaś z Amelią. Szkoda, że tak oszczędnie ale mam nadzieję, że teraz sobie pofolgujemy. A gdy skończysz tył to weź się za przód Księżniczki. Sama słyszałaś ile dziewczyna ma problemów zdrowotnych. - Betty wtrąciła się i tak samo jak zdecydowanie wydawała polecenia w szpitalu tak samo i teraz zaordynowała swój porządek. Słysząc to kobieta w krawacie i męskim ubraniu popatrzyła na swoją klientkę i lekko popchnęła ją na łóżko.

- Nasz klient nasz pan. Jak to mawiamy w firmie. - powiedziała obserwując Lamię wzrokiem kota jaki dostał tłuściutką myszkę do kociej miski. - To kark mówisz. I skrzypi cię między udami. I jesteś wrażliwa na siniaki. I jeszcze ramię. Prościzna. - machnęła ręką powtarzając życzenia Lami i też pakując się na łóżko. Betty zaś usiadła na kolejnym fotelu, tak by mieć pierwszorzędny widok na to co się dzieje na jej łóżku i z pełnym kieliszkiem była gotowa obserwować osobiste widowisko.

- Widzę tylko jeden mały problem - pacjentka jakoś nagle straciła chęć do współpracy, taksując oceniająco sylwetkę drugiej kobiety. - Tak… to niedopuszczalne - domruczała kiwając głową do czegoś co właśnie się jej urodziło pod kopułą, a potem nagle oplotła masażystkę ramieniem w pasie i szarpnęła, przetaczając się w bok przez co znalazła się nad celem, uśmiechając się tryumfalnie.
- Kto widział, żeby tak w stroju biznesowym podchodzić do chorego - pokręciła głową, zabierając się za rozwiązywanie krawatu. Po nim miał przyjść czas na guziki koszuli, marynarkę. Było z czego rozbierać ku uciesze wszystkich trzech stron.

Terapeutka pisnęła całkiem po dziewczęcemu, na ten nagły zaskakujący atak. Ale szybko zaczęła się śmiać i bawić wesoło w te rozbieranie. Betty również dopingowała je obie więc zabawa była przednia. Madi pod krawatem i koszulą miała tylko stanik i na cztery pary rąk z dało się to wszystko rozpiąć całkiem szybko i sprawnie. Potem przyszła równie gorączkowa kolej na zdejmowanie spodni. Rozpiąć guzik, suwak, zsunąć spodnie i terapeutka pomagała je ściągnąć razem ze swoją bielizną. Potem jeszcze parę ruchów przy jej kostkach i nogach z czynnym udziałem starszej sierżant i to wszystko poleciało gdzieś na podłogę przy wtórze śmiechów i radości wszystkich biernych i aktywnych uczestniczek tej zabawy.

- No tak rzeczywiście lepiej. Będę cię mogła wypieścić nie tylko dłońmi i ustami. - terapeutka wydawała się być bardzo zadowolona z pomysłu pacjentki. Wstała do pionu opierając się na kolanach, zostając w samej rozchełstanej koszuli i przesuwając ciemny lok za swoje ucho.
- Kładź się. - powiedziała łapiąc Lamię za nadgarstek i zmuszając ją aby padła brzuchem na wygodne łóżko. Sama zajęła tą samą pozycję co poprzednio w saloonie i usiadła wygodnie na jej pośladkach. Sięgnęła po tubkę jakiegoś żelu, chyba tego samego co stosowała z Amy i Lamia poczuła jej palce na swoim karku.

Wreszcie ktoś zadbał o biedną, schorowaną i cierpiącą Mazzi. Ułożona wygodnie plackiem na miękkim materacu mruczała cicho, wzdychając co parę ruchów sprawnych dłoni, ugniatających mięśnie i sunących po skórze jak para drażniących zmysły węży. Problemy do tej pory zaprzątające jej głowę uleciały gdzieś w siną dal, zniknął uporczywy nakaz pośpiechu, trzymający nerwy w wiecznym stanie napięcia. Zniknął nawet przeklęty neon “Fargo”, więc gdy zamknęła oczy, spotkała jedynie przyjemna, kojacą czerń.

Madi okazała się profesjonalistką. Nawet ubrana tylko w rozpiętą, męską koszulę, siedząc wygodnie na swojej pacjentce, pod czujnym i rozbawionym okiem gospodyni i przy całej tej erotycznej otoczce jaka się zaczęła jeszcze na sofie w salonie potrafiła jednak zdziałać cuda. Dłonie zaczęły pracę przy karku Lamii i przesuwały się niżej i niżej przynosząc błogie rozleniwienie.

Kiedy to się zaczęło zmieniać Lamia niezbyt mogła sobie uzmysłowić. Kiedy to ten relaksujący masaż, od którego już poległa przykryta kocem w salonie blondynka, zmienił się w coś jeszcze. Kiedy do dłoni dołączyły też usta i język i wspólnie zaczęły wędrówkę po ciele starszej sierżant. Gdy masażystka zgodnie z jej życzeniem zadbała i o jej nadwyrężone ramię, i o naruszony kark, i o te niedogodności między udami.

Gdy wreszcie obie zaległy szczęśliwe, rozleniwione i pogrążone w błogości na łóżku gospodyni nad nimi zjawił się cień. A nawet ona sama.
- Bardzo dobrze. Jestem zachwycona. Zasłużyłyście na nagrodę. - powiedziała tonem zadowolonej księżnej i uklękła na jedno kolano pochylając się nad swoimi gośćmi.
- Proszę, Księżniczko, to jest dla ciebie. To co ci obiecałam. - powiedziała całując ją czule w usta i wręczając coś w dłonie. - I z ciebie też Madi. Wspaniały występ. Chcę dokładnie to samo. Ale znajdź jakieś zajęcie Księżniczce bo sama widziałaś jak prosiła by mogła być pomocna. - to mówiąc ją też pocałowała wręczając podarek masażystce. Ta roześmiała się widząc, że trzyma w ręku zabawkę o jaką prosiła w salonie. A Lamia trzymała obrożę z napisem który rzeczywiście bardzo pasował do ksywy jaką jej wymyśliła gospodyni jeszcze w szpitalu: “PRINCESS”.

Pamiętała, jak z tym ciastem dla Amy. Skórzana obręcz prześlizgiwała się sierżant między palcami, gdy podziwiała ją z każdej strony.
- Jest piękna - przyznała wzruszona, od razu zakładając ją na szyję. Tam gdzie jej miejsce - Dziękuje… to co, teraz tylko smycz i możesz mnie wyprowadzać na spacery - zaśmiała się, wyrzucając ramiona do przodu i obejmując kasztankę z uczuciem - Spokojnie, nie rzucam się na przypadkowe psy… co do facetów różnie bywa - wzruszyła ramionami, kończąc kwestię pocałunkiem jak na wdzięczną suczkę przystało - Myślę że coś się znajdzie. Zawsze lubiłam robić za wsparcie… - wstała powoli i przyklęknęła na kolanach, kładąc dłoń Madi między łopatkami. Wzrok uciekał jej do kawałka gumy przytwierdzonego do majtkopodobnych pasów. Niezły rozmiar… w naturze chyba nie występował, ale to lepiej. W końcu ten babski wieczór miał być wyjątkowy pod każdym względem.

- Mhm. Aż korci by od razu przymierzyć i wypróbować. - Madi też była pod wrażeniem hojności ich gospodyni. Całkiem sprawnie wstała i na klęczkach zaczęła mocować swój nowy podarek tam gdzie trzeba.

- No ja mam taką nadzieję, że go rozdziewiczymy. Ale jakby ci się nie spodobał to tam leżą następne. Możesz sobie wybrać. - okularnica bez pośpiechu zaczęła się rozbierać i beztrosko machnęła ręką na drzwi do osobistej łazienki. Zaintrygowana masażystka zerknęła na nią, na drugą z kobiet na te drzwi i w końcu poderwała się i z doczepioną zabawką pomaszerowała te dwa kroki do drzwi.

- Ooohhh… - terapeutce zabrakło słów gdy zapaliła światło i obejrzała prywatny loszek dominy w okularach. W tym czasie ta zdążyła rozebrać się już do masażu i wygodnie uklękła obok Lamii.

- Pomogę ci Księżniczko. I cieszę się, że ci się spodobała. Od razu wiedziałam, że przypadniecie sobie do gustu. A z tymi spacerami świetny pomysł. Myślę, że znajdziemy do tego jakąś odpowiednią smycz. - Betty wyraźnie sprawiało przyjemność to, że tak wstrzeliła się z podarkami i gdy Madison zanurkowała w trzewia byłej łazienki skąd dochodziły różne wersje zadziwionego i zachwyconego “o rany!”. Okularnica zaś pomogła znaleźć się obroży we właściwym miejscu czyli na szyi starszej sierżant.

- Wiecie co? Chrzanić to. Chyba nie chcę mi się w tą zimną noc jechać przez miasto. I wypita jestem. Mogę zostać do rana? - Madi ukazała się w drzwiach z płonącym spojrzeniem wpatrując się w obydwie kobiety dzielące łóżko.

- Miałam nadzieję, że to powiesz. Chyba się jakoś pomieścimy tutaj. Gdzie tam jechać w noc w taką zimnicę. I wciąż czekam na masaż. - Betty okazywała dalej swoją wspaniałomyślność w końcu rozkładając swoje smukłe i już nagie ciało na własnym łóżku. Widząc to Madi nie potrzebowała większej zachęty i szybko wróciła do łózka.

- Świetna dziara. - zauważyła jakoś mimochodem widząc pewnie pierwszy raz tatuaż pająka na i nad piersią Betty. I zaczęła szykować się do wymasowania ostatniej w tym domu klientki.
 
Driada jest offline  
Stary 02-11-2018, 20:06   #23
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Masaż na dwie pary dłoni i dwie masażystki okazał się bardzo przyjemny dla wszystkich stron. Madi bez trudu weszła w rolę starszej koleżanki wprowadzającą nową koleżanki w arkana masażu kobiecego ciała kobiecym ciałem. Całym kobiecym ciałem. W końcu różnica między tym kto kogo i czym masuje zacierały się coraz bardziej aż ostatecznie skończyło się na tym, że wszystkie skończyły wtulone w siebie nawzajem z poczuciem satysfakcji i współdzielonej przyjemności i radości. Mogły za to wspólnie stuknąć się także i szkłem pełnym jabłecznika.

- Musimy się ustawić na dziaranie - Lamia powiedziała uspokajając oddech na tyle, aby nie sapać jak po ciężkim biegu. Leżała na plecach, gapiąc się w sufit z uczuciem błogości kiedy żadne kłopoty nie mają dostępu do myśli, a za progiem nie czai się wróg. Ten ostatni może i się czaił, jednak ona znalazła się w sanktuarium do jakiego Pustkowia czy Front nie miały dostępu. Tak samo jak wizje naćpanych widm o ciemnoszarych oczach i rozbieganym spojrzeniu.
- Dziaranie boli - rzuciła mimochodem, zjeżdżając wzrokiem na Betty - Chyba będę potrzebowała aby ktoś potrzymał mnie przy tym za rękę. Tak dla wsparcia oczywiście - zabijała rzęsami, gryząc wnętrze policzka aby nie roześmiać się na głos.

- Naprawdę? - Betty tak samo udawała mało domyślną odgarniając mokre od potu włosy z czoła kochanki i całując ją czule w policzek a potem jeszcze raz w usta. - Ależ Księżniczko ja nie przeskoczę swojego grafiku. W dzień mnie nie ma bo jestem w szpitalu. - westchnęła starsza kobieta jakby musiała uzmysłowić dziecku, że nie wszystko w życiu i na świecie jest ułożone po czyjejś myśli. - Ale pewnie Amy dasz radę namówić. No chyba, że wieczorami. Wieczorami jak widzisz mam wolne. - gospodyni odwróciła głowę w drugą stronę aby spojrzeć na masażystkę.

- No ja bardzo chętnie. Ale dzień też mi chodzi w salonie. Przyjdziesz w dzień to obsłużę cię jak zechcesz. No ale nie dłużej niż godzinę, więcej no nie dam rady. - terapeutka też bezradnie wzruszyła ramionami. W końcu nagimi bo w trakcie łóżkowych zabaw jakoś straciła swoją koszulę nawet nie wiadomo gdzie i kiedy.
- No a wieczorami zdarzają mi się roboty ekstra, takie jak dla Claudio. Czasem dopiero przed północą wracam do domu. - ciemnowłosa kobieta wyjawiła tą mniej przyjemną część swojej profesji. - Ale było wspaniale, naprawdę byłabym szczęśliwa jakbyśmy mogły to powtórzyć. Tu, albo tam. - uśmiechnęła się dziewczyna wskazując wzrokiem na drzwi do prywatnego loszku które mimo najszczerszych chęci nie zdążyły ani nawet nie miały już siły zwiedzić i skorzystać.

- Czyli zostaje wieczór… data do dogadania. Doktor Brenn i tak chce mnie tu uziemić jeszcze trzy miesiące - Mazzi wzruszyła ramionami, nie gubiąc pogody ducha. Jasne, zawsze były problemy różnej maści przy dograniu terminu dla paru zajętych osób, ale to kwestia chęci dogadania, albo pomysłowości. - Też bym chętnie powtórzyła - podniosła głowę spoglądając na króla kolekcji Betty, stojącego cicho w łazience. Samo to sprawiło że wyszczerzyła się jak dziecko w oczekiwaniu na gwiazdkę - Zawsze możemy cię zamówić. Na masaż oczywiście. - opadła na materac, gapiąc się na Madison wymownie, a potem wzdrygnęła się - Słuchajcie. Znacie tu pub z żarciem zaadaptowany ze starego marketu? Niska, jednopiętrowa konstrukcja, oszklony front. Za barem siedzi stary, łysawy gościu o imieniu Garry.

- Zamówić? Mnie? Na cały wieczór? A stać cię?
- zapytała masażystka z wyraźną ciekawością w oczach jakby spojrzała na Lamię z całkiem innej niż dotąd perspektywy.

- Oj, tam stać nie stać, takie damy jak my chyba nie muszą rozmawiać o pieniądzach prawda? - Betty wtrąciła się w rozmowę spoglądając to na jedną, to na drugą nagą kobietę po swoim boku. - Ja zwykle jestem wieczorami w domu. Na pewno bym się bardzo ucieszyła jakbyś miała ochotę odwiedzić nas ponownie. Nawet wracając z pracy o dowolnej porze. Będziesz zmęczona to najwyżej się wyśpisz w spokoju. A jak nie będziesz zmęczona no to myślę, znajdziemy sobie jakieś zajęcie. - okularnica które w akurat w tej chwili była bez okularów z gracją zaprosiła masażystkę na przyjacielską wizytę tak udanie, że ta roześmiała się wesoło i pocałowała ją w policzek i w usta.

- Dobrze, to wpadnę jak tylko będę mogła. Dziś już nie mam siły obrobić tej pannicy na stojaka a nadal mam na to dziką ochotę. - terapeutka zaśmiała się opierając głowę na łokciu i patrząc ponad piersiami gospodyni na twarz leżącej po jej drugiej stronie kobiety. - A ten bar myślę, że wiem który. “41”. A przynajmniej w “41” barmanem jest taki starszy typ o imieniu Garry. I często tam tego punk’a, Rude Boy’a można spotkać. Albo kogoś z jego bandy i podobnych klimatów. - niejako przy okazji wykolczykowana masażystka wysypała się informacją o adresie klubu o jaki pytała starsza sierżant.

Gdyby to było technicznie możliwe, Mazzi zastrzygłaby uszami. Obróciła się na bok, przybierając identyczną pozę co masażystka.
- Gdzie to dokładnie? Jak tam dojść? I kto to do cholery jest Rude Boy? Oprócz tego że palant - zmarszczyła czoło, zadając te ważniejsze pytania. Nie przeszkodziło to jej dłoni wędrować po brzuchu i górnym froncie pielęgniarki - I to nad palanty.

- No na końcu 41-ej ulicy. Tuż przed rzeką, patrząc z tej strony. Dostaniesz się na 41-szą, zapytasz o bar “41” to każdy ci pokaże.
- Madi mówiła jakby wcale nie uważała za zbyt trudne odnalezienie lokalu o jakim mówiła. Betty pokiwała głową potwierdzając te informacje i ciekawie zerkała na wędrujące po sobie palce ciemnowłosej saper.

- A Rude Boy to taki punk. Ma swój zespół szarpidrutów i dają koncerty, rozbijają się po barach, denerwują ważniaków tą swoją anarchistyczną gadką i w ogóle podejrzany i niebezpieczny element. Porządne dziewczyny powinny się trzymać od nich z daleka. W sobotę dają koncert w starym kinie. Oczywiście, że idę. - Madi powiedziała zadowolonym głosem zerkając co chwilę na rozmówczynię zainteresowaną Rude Boy’em ale i obserwując poczynania jej palców na ciele gospodyni. Sama też dołączyła do zabawy i wolną ręką zaczęła leniwie kreślić jakieś wzorki na brzuchu, biodrach i plecach okularnicy. Ta zrewanżowała się podobnie i przynajmniej starsza sierżant czuła jak jej dłoń zaczyna pieścić skórę na jej karku i kręgosłupie.

- 41-sza, bar o tej samej nazwie - powtórzyła aby zapamiętać, wodząc leniwie palcami po torsie Betty i mrucząc gdy i ona zaczęła swoje zabiegi - Więc widzimy się w sobotę - uśmiechnęła się do Maddi wesoło, mrużąc przy tym oczy z czystej, nieskrępowanej radochy - Słyszałam, że całkiem nieźle rzępolą. Jak na palantów - parsknęła, opierając brodę na piersi gospodyni i westchnęła, patrząc na nią z dziwną nostalgią.
- Wiem, że obiecałam nie wyskakiwać oknem… - zaczęła dość neutralnie, nie przerywając pracy paluchami - Poczekam aż uśniecie i się… przejdę. Nic mi nie będzie - dodała zawczasu zanim pojawił się argument “bo jeszcze ci coś zrobią” - Pożyczę ten gaz o którym mówiłaś, dla świętego spokoju, ale to Sioux Fall, nie Front. - mina jej wróciła do lekko nieobecnej - Nie będzie tu nic gorszego od… tego co tam, a z tym co będzie sobie poradzę - skrzywiła usta w krótkim uśmiechu który nie sięgał oczu - To był naprawdę dobry dzień… dziękuję wam. Amy też podziękuje jak jutro wstanie, a ja odbiorę żołd. Po prostu - zawiesiła się, mieląc coś niemo pod nosem i przewróciła się na plecy, gapiąc się martwo w sufit.
- Nie chcę spać. - przyznała wreszcie, zgrzytając zębami ze złości - Bo wiem co będzie gdy zamknę oczy. Nie chcę tam wracać. Tu mi się bardziej podoba. Zaufasz mi na tyle żeby wypuścić z kluczami od chałupy? Naprawdę nie chce się wybijać oknem.

- I tak muszę wam zostawić klucze jak będę szła do pracy byście mogły wyjść i wrócić do mieszkania. - westchnęła naga pielęgniarka leżąc między dwiema innymi nagimi kobietami. Madi na razie przysłuchiwała się rozmowie ale chyba ucieszyła się, że Lamia też w sobotę idzie na ten sam koncert co ona.
- To może się spotkamy? Masz jakiś samochód? Mogę podjechać pod ciebie jeśli chcesz. - zaproponowała od razu uśmiechając się zapraszająco.

- Ale spróbuj może jednak zasnąć Księżniczko. Jak chcesz mogę dać ci tabletkę ale najlepiej spróbuj zasnąć. Będę tuż przy tobie. Jak chcesz, możesz spać w środku. - zapytała zerkając na terapeutkę a ta chętnie pokiwała głową na znak, że nie widzi problemu a nawet jest za takim pomysłem.

- I może spróbujesz pojechać tam jutro w dzień? Jak to ten bar co w nim byłaś to pewnie dowiesz się tego co chcesz albo zostawisz jakąś wiadomość. Bo stąd do tego baru, na piechotę, po nocy, to jest ładny kawałek. A w dzień wsiądziesz w autobus i podjedziesz prawie pod same drzwi. - Betty głaskała pacjentkę, kochankę, przyjaciółkę i służącą po głowie troskliwymi ruchami dłoni. Bardziej matczynymi niż kochanki.

- Masz jakieś trudności ze snem? - zapytała w końcu masażystka gdy pielęgniarka skończyła łagodnie tłumaczyć Lamii co i jak.

- Stres pourazowy. Koszmary i amnezja. - westchnęła gospodyni całując pocieszająco Lamię w czoło. - Nie masz jakiegoś masażu na to? - zapytała raczej dla zasady i podbudowania żartem tej atmosfery. Teraz masażystka westchnęła i zasępiła się nad tym wszystkim.

Długą chwilę Mazzi nie mówiła nic, wgapiona w sufit jakby znalazła tam nagle coś bardzo ciekawego. Wreszcie przymknęła oczy i odetchnęła powoli.
- Dobrze… spróbuję z tą tabletką - uchyliła jedno oko, wieszając je na pielęgniarce - I nie będę się nigdzie włóczyć do rana, słowo skauta. Tylko… dasz mi zapalić na balkonie przed snem? Wezmę prochy, wyjaram fajka… i akurat mnie zetnie. Przepraszam - westchnęła krzywiąc się gorzko. Podniosła dłoń i przetarła nią twarz - Byłoby chujowo gdybym obudziła was krzykami, albo zrobiła przez sen krzywdę. Nie kontroluję tego - prychnęła zła, podnosząc się do siadu jednym szarpnięciem, drugim postawiła się na nogi już na podłodze - Tego co pojawi się kiedy zamknę oczy. Ani tego jak na to zareaguje. - wzruszyła nerwowo ramionami, podchodząc do zrzuconych ubrań i grzebiąc w nich intensywnie w poszukiwaniu wysępionego od chłopaków spod “trójki” fajka. Nagle parsknęła - Ale od świtu do zmierzchu zwykle jestem normalna i nikogo nie biję, ani nie gryzę… o ile nie wyrazi na to zgody.

- Na gryzaki pomagają zwykle kneble. Są całkiem skuteczne i chyba też bym jakiś znalazła jakby trzeba było.
- Betty w udany sposób powtórzyła żartobliwy ton Lamii i bez ubierania się wstała z łóżka. Na jej nagiej sylwetce ta wytatuowana czarna wdowa wydawała się jeszcze większa i czarniejsza. Razem wyszły z sypialni i po chwili ruszyła za nimi i masażystka. Rozdzieliły się w salonie. Gospodyni ruszyła do kuchni, Lamia na balkon a Madi do leżącej na macie blondynki przykrytej kocem.

- Zostawimy ją tutaj na noc? - zapytała klękając przy śpiącej Amelii.

- Nie, weź ją do nas. Chyba już będziemy grzeczne. Jak już i tak śpimy ze sobą to niech nie czuje się gorsza. - odpowiedziała gospodyni nieco unosząc głos i po chwili wróciła do salonu akurat gdy terapeutka budziła zaspaną blondynkę.

- Oj, zasnęłam. Ale było tak fajnie… - rozmarzyła się zaspana blondynka i popatrzyła na resztę kobiet. - Jesteś goła… i ty też… - zauważyła trzeźwiej gdy zorientowała się, że i Betty wracająca z kuchni i budząca ją Madi są nagusieńkie. Jedynie przez drzwi na balkon widać było najbardziej ubraną starszą sierżant.

- Masz tutaj tabletkę i wodę Księżniczko. - powiedziała gospodyni stając w drzwiach balonu i wyciągając dłonie ku swojej faworycie. Zza jej pleców do Lamii doszły głosy zbierających się z podłogi dziewczyn. Właściwie to blondyna też była prawie naga bo została w samych majtkach.

- Zjebałam, co? - przyjęła komplet medyczny, biorąc go w jedna rękę. Drugą popalała mechanicznie papierosa, gapiąc się w nocne niebo. Chyba było chłodno, czuła jak robi się jej gęsia skórka, lecz prawdziwego zimna nie czuła. Pokręciła głową, ukrywając twarz za zasłoną włosów.
- Dziękuję, zaraz wezmę. Tylko dopalę… i przyjdę do was. Schowaj się, jesień mamy. Zimnica… ej Betty, pożyczysz mi jutro sukienkę i jakieś buty? Zanim sobie czegoś nie kupię. - próbowała się uśmiechnąć i nawet wyszło. Do chwili aż podjęła dalszy wątek. - Jeśli to nie problem rano prosiłabym o podwózkę. Do szpitala. Obiecałam Danielowi że do niego wpadnę. Poczekam aż otworzą urząd, zgarnę co moje, wyrobić nowe dokumenty. Teraz nawet tym autobusem bez ID nie przejadę. Ale do załatwienia…. i fakt - nabrała nikotynowego powietrza i wypuściła powoli nosem - Nie ma co łazić po nocy i szukać atrakcji… właśnie atrakcje. Pomyślałam czy… - zacięła się, podejmując temat trzy buchy później - Daniel żartował o playmate. Co mi szkodzi wskoczyć w gorset… jeśli masz gdzieś królicze uszy i ogonek - wreszcie uśmiechnęła się żywiej, patrząc bystro na pielęgniarkę - Taki wiesz. Montowany na wtyk, bez taśmy - parsknęła już bardzo wesoło.

Starsza sierżant widziała doskonale nagą sylwetkę stojącą w drzwiach bo od wewnątrz oświetlały ją świece i lampy. Trochę mniej wyraźnie widziała front i twarz drugiej kobiety bo te choć zwrócone do niej i ledwo o dwa kroki tonęły już w nocnej ciemności. Za to dobrze słyszała jej głos oraz widziała ruchy jej sylwetki. Przez moment milczała i popatrzyła gdzieś w bok, na śpiące, zaciemnione miasto prawie bez jasnych punktów. Westchnęła i wyszła na balkon. Wyjęła z dłoni Mazzi papierosa i sama się zaciągnęła opierając się przy okazji ramionami o balkon. Widziała jak zaciąga się papierosem, jak wydmuchuje dym. Jak znów zaciąga się papierosem i znów wydmuchuje dym. - Oh, Księżniczko. - pokręciła głową z jakimś ciężarem i żalem w głosie. Znów się zaciągnęła i popatrzyła wreszcie w bok na tą ubraną kobietę. W międzyczasie Madi zdążyła już pozbierać Amelię z podłogi i znikły i ucichły więc poszły pewnie już do sypialni.

- Kto chce ciągnąć za dużo sroczek za ogon ten zostaje z paroma piórkami w ręku i masą nieznoszących go sroczek. - powiedziała patrząc na Mazzi i obserwowała chwilę jej ubraną w sukienkę sylwetkę.

- I chcesz jechać do Daniela rano tak? A kto zostanie z Amelią? Mówiłam ci przecież, że tak na wariata wszystko załatwiane, że nie zdążyłam nikogo znaleźć. A nie mogę zostawić samej żadnej z was. Zwłaszcza jej. - westchnęła kręcąc głową i popatrzyła na uśpione miasto. Znowu zaciągnęła się papierosem i przetrzymała dym oddając Lamii fajka którego wypaliły prawie na pół.

- Mogę was zabrać. Ale nie możesz jej zostawić samej. Myślałam, że pojedziecie na miasto. To dobry pomysł. Dla was obydwu. Oj czeka cię Księżniczko wiele smutku, zgryzot i cierpienia. Które sama na własne życzenie sobie zgotujesz. - westchnęła z żalem Betty prostując się i opierając się teraz dłońmi i poręcz balkonu wcale się nie przejmując, że gdzieś, tam, w ciemnościach ktoś mógłby ją teraz zobaczyć.

- Przemyśl to jeszcze Księżniczko. Ja jadę rano do szpitala, mogę was zabrać a możecie zabrać się gdzieś same. - westchnęła i odwróciła się by wrócić z powrotem do cieplejszego wnętrza. - A kostium playmate. Zostawię ci jutro przed wyjściem jak zdążę. - spojrzała jeszcze na trzymane przez sierżant szklankę i tabletkę. - Ale proszę cię Księżniczko nie okłamuj mnie. Bo to mi złamie serce do reszty. - dorzuciła jeszcze i wróciła z powrotem do mieszkania.

Przemyśl, pomyśl, zastanów się… cokolwiek miało związek z kapralem Rangersów u Betty wywoływało intensyfikację wzdychania, ciężkich spojrzeń i zmartwionych min. No tak… przecież zadawanie się z lekomanami nie należało do prostych.
- Dobrze… - westchnęła równie ciężko co pielęgniarka, wsadzając pigułkę między zęby i zaraz popiła ją wodą - Zostanę rano tutaj, a jak Amy wstanie zrobimy sobie wycieczkę po mieście. Ogarniemy urząd, a potem… wrócisz to przyniosę ci zęby w kapciach - wróciła do weselszych tematów, machając zbywająco ręką i przy okazji wyrzucając dopalonego papierosa - Z tym królikiem się wstrzymamy. Ale wpaść do niego na chwilę muszę, bo dałam słowo. Zobacze jak sie trzyma, a potem… wezmę autobus i przejadę się do “41”. Teraz lepiej? - spytała bez złośliwości i przepiła gorycz wodą - Nie martw się, nie o mnie… dam sobie radę. Już mi pomogłaś… ciągle pomagasz. Dzięki. Nie okłamię cię. Nigdy - zrobiła parę kroków i złapała drugą kobietę od tyłu, przyciskając do siebie i opierając czoło o jej ramię. - Nigdy tego nie zrobię. Obiecuję.

Gospodyni zatrzymała się i odwróciła. W oczach, nie przykrytych okularami, Lamia dostrzegła coś błyszczącego, chyba ze wzruszenia. Objęła i przylgnęła do niej mocno.
- No. Tak już lepiej Księżniczko. Naprawdę tak bardzo chciałabym aby ci się udało. Ale z tym Danielem nie wróżę ci szczęścia, że ci się uda. I nie chciałabym żebyś oszukiwała samą siebie, że możesz to zmienić. Może jestem pesymistką jak stare baby mają ale chciałabym oszczędzić ci cierpień i rozczarowań. A jednak wiem, że tak naprawdę powstrzymać to możesz tylko ty sama. - wyszeptała jej do ucha czule głaszcząc ją po głowie. Chwilę tak milczała stojąc i trzymając lamię w objęciach.

- A ten króliczek playmate czemu nie? Myślę, że świetnie byś w tym wyglądała. - powiedziała weselej odsuwając się trochę aby spojrzeć na jej twarz i front sylwetkę. - I jeszcze przyniesiesz mi kapcie w zębach? Oj to chyba bym ci aż pozwoliła zdjąć mi buty i założyć te kapcie. Podobało mi się jak dzisiaj to zrobiłaś. - wyznała już bardziej kosmato i pocałowała ją w usta tym razem jak na kochankę przystało. - A teraz chodź do łóżka, czekają na nas dwie gorące i chętne dziewczyny. - pociągnęła ją za rękę prowadząc przez salon ku swojej sypialni.

Powitało ich senne spojrzenie blondynki i nieco rozbawione brunetki, gdy we dwie pakowały się do łóżka. Lamia zajęła miejsce pośrodku, kładąc się przy Betty, z głową na jej ramieniu. Słyszała że pozostałe kobiety o czymś rozmawiają, łóżko lekko trzeszczało gdy któraś się poruszyła... potem przyszła ciemność, ale dobra. Czarna, gęsta.
Bez żadnych snów.
Bez koszmarów.
Bezpieczna.
 
Driada jest offline  
Stary 03-11-2018, 20:34   #24
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 7 - Work Day

2054.09.08 - wtorek ranek; słonecznie; Sioux Falls, mieszkanie Betty




Poranek okazał się bardzo słoneczny ale dość pośpieszny i nerwowy. Chociaż pobudka dla Lamii okazała się całkiem przyjemna. Jej nagie ciało przeplatalo się z innymi nagimi ciałami z którymi miała jakże miłe wspomnienia z wczorajszego wieczoru i nocy. Do tego łączyła ich atmosfera intymnej bliskości i przyjemność że spania w we wspólnym łóżku z czystą, przyjemną pościelą. Czysto, przyjemnie i bezpiecznie. I nic jej się nie śniło! Żaden koszmar ani wspomnienia. Czy był to efekt zażycia tabletki jaką dała jej w nocy gospodyni, czy była zbyt zmęczona aby śnić, czy chodziło o coś jeszcze innego to nie sposób było odgadnąć no ale przespała w spokoju cały sen i obudziła się rano.

A właściwie to ruch i głosy innych dziewczyn ją obudził. Było dość nerwowo bo siostra przełożona była spóźniona. “Zaspałam! “ powtarzała regularnie chociaż chyba nie tak dosłownie bo do objęcia dyżuru miała jeszcze trochę czasu. Niemniej chyba wstała później niż planowała stąd dało się dostrzec wyraźny pośpiech w jej ruchach.

Drugą nerwuską była Madi. Co prawda zaczynała dzień pracy później niż szpitalna pielęgniarka ale chciała przed pracą wrócić do domu, przygotować się do tej pracy no i pojechać aby zacząć tą pracę w “Dragon Lady”. Chociaż dało się dostrzec jej uśmiech i słyszeć śmiechy gdy wręcz pokazowo włożyła podarowana w nocy zabaweczkę do swojej torby. Swoje 5 minut miała też blondynka z połową ocalałej twarzy która jako jedyna z nich wszystkich przespała większość nocy i wstała rano wypoczęta. Lamia nie była nawet pewna czy to właśnie nie Amy pobudziła obie panie pracujące a pośrednio i ją. Pewna natomiast była, że ona zrobiła kawę, podała do niej końcówkę ciasta z wieczora i usmazyla jajecznice. Ale ani Betty, ani Madi za bardzo nie zdążyły skorzystać z tych dobroci ale i tak były zachwycone. Więc gdy już wyszły to większość tej kawy, ciasta i jajecznicy zostało dla obu pacjentek. Niemniej mimo ogólnie przyjemnej i ciepłej atmosfery trafiły się i zgrzyty.


---



Pierwszy spowodowała dość niechcący cicha blondynka. Betty bowiem, mimo, że się speszyla nie zapomniała o swoich obowiązkach i chciała zmienić Amelii jej opatrunek. Wcześniej jednak uprzedziła o tym Lamię. - Pomożesz mi Księżniczko? Skoro zostajecie same to na wszelki wypadek lepiej byś wiedziała co i jak. Tylko nic nie mów. I postaraj się udawać, że nie wygląda tak źle. - okularnica dała znak by Mazzi poszła za nią do łazienki gdzie na taborecie siedziała już Amelia.

Kasztanka zaczęła delikatnie a jednak szybko i sprawnie zdejmować stary opatrunek i gdy go zdjela ukazał on makabryczna prawdę. Drobna i dotąd pewnie ładna blondynka wyglądała prawie jak komiksowy złoczyńca z połową zwykłej i połową spalonej twarzy.

Co prawda starsza sierżant widziała na Froncie gorsze obrażenia. Ale tam było to stałym elementem codziennego życia, tam z czymś takim trzeba było się liczyć. No i kobiety były w zdecydowanej mniejszości więc i stanowiły mniejszość takich makabrycznych przypadków.

A tutaj, na Front i ta cała wojna była tak odległa, że pojawiała się tylko jako artykuł w radio czy gazecie albo opowieściach weteranów i ozdrowieńców. Nie było robotów, mutantów, ostrzału artyleryjskiego czy min które to czynniki kojarzyły się z reguły z takimi okropnościami.

Amelia nawet nie była żołnierzem. Wydawała się pocieszna, radosną, trochę cichą dziewczyna pośrodku cywilizowanego miasta. A miała “to” na twarzy.

“To” było świeżym, krwistym, opuchniętym ochłapem jaki dotąd zakrywał opatrunek. Głębokie, wypalone chyba do samej kości wyżłobienia szpeciły jej twarz. Cała połowa twarzy była napuchnięta przez co wydawała się nieforemnie większa. Opuchlizna zachodziła aż na cudem chyba ocalałe oko więc te wydawało się wiecznie zmrużone albo podbite. Opuchlizna w końcu pewnie zejdzie ale te wypalone na twarzy pręgi pewnie zostaną dziewczynie do końca życia.

Na twarzy masakrycznego wyglądu dopełniały szwy jakimi pewnie próbowano ratować co się da aby chociaż zminimalizować straty. Swojego kolorytu dodawała też krwista wydzielina sącząca się z wciąż świeżej rany przemieszcza z limfa i maścią jaką posmarowano twarz. Kontrast między tym krwistym, nabrzmiałym befsztykiem a jasną, czystą i suchą połowa twarzy młodej i ładnej kobiety był porażający. Zwłaszcza gdy miało się świadomość, że jest w kwiecie wieku a takie poważne blizny i to na twarzy, będą ją szpecić do końca życia.

- Długo tam będziecie siedzieć? Siku mi się chce. Oh… - Madi zastukała w drzwi łazienki z proszacym ponagleniem w głosie ale, że drzwi okazały się przymknięte a nie zamknięte to gdy tylko stanęła przy drzwiach to mogła od razu puścić żurawia do środka. No a wtedy też dojrzała to co dotąd ukrywał opatrunek cichej blondynki i w pierwszej chwili ją zamurowało.

- Wejdź i rozgość się. Masz może coś na to? - okularnica zaprosiła terapeutke do środka skoro sprawa się rypla. No i skoro się rypła to poprosiła o radę i pomoc. Czarnulka z krótkimi włosami weszła do środka i klęknęła przed siedząca na taborecie dziewczyną aby lepiej przyjrzeć się ranie.

- Głębokie. Zbyt świeże na masaż. I zbyt głębokie. Ale mogę wam zostawić maść na oparzenia. Bardzo dobra, przychodzą do nas weterani poparzeni na wojnie albo ofiary pożarów to jej używamy. -
Madi starała się pomóc chociaż symbolicznie pewnie też boleśnie świadoma, że już niewiele można blondynie pomoc na tak straszne rany.

- A nie przyszłaś na siku? - zapytała ją niespodziewanie poszkodowana siedząca na taborecie. Wydawało się, że Amelia jest trochę speszona tym, że niespodziewanie znalazła się w centrum uwagi. I zabrzmiało trochę jakby chciała grzecznie spławić nadmiar towarzystwa.

- Ach rzeczywiście! - Madi podjęła aluzje w lot i artystycznie pacnęła się w czoło. Wstała i podeszła do sedesu a potem chwyciła swoją wciąż przymocowana zabaweczkę jakby naprawdę chciała sikac jak facet. Amelia połknęła przynętę jak mała dziewczynka bo obserwowała masażystkę co też dalej z tego będzie. - A! Już wiem czemu nie leci! No nie ta końcowa! - czarnowłosa znów klepnęła się w czoło jakby zapomniała o czymś oczywistym i dopiero wtedy zajęła pozycje do załatwiania się jak na kobietę przystało.

Krótki i improwizowany żarcik szczerze rozbawił blondynkę i roześmiała się szczerze i radośnie co jakoś znów rozładowalo i rizluznilo atmosferę. Betty też dodała swoje bo mówiła do Amy ciepłym, troskliwym głosem żartując, że ją umaluje i nakłada jej makijaż chociaż wszystkie wiedziały że pędzelkiem nakłada maść a nie kosmetyk. W sumie więc wyszły jakoś na prostą. Samo nakładanie opatrunki, z medycznego, beznamiętnego punktu widzenia nie różniło się specjalnie od każdego innego opatrunku głowy w tym miejscu więc gdy już przezwyciężyło się pierwszy szok od widoku rany młodej kobiety to było dość proste. Przynajmniej dla siostry przełożonej i starszej saper.


---



Z czarnowłosą rehabilitantka starsza saper zaliczyła też pożegnalny epizod w sypialni Betty. Akurat zdołała już wygrzebać się z pościeli a Madi dopiero kompletowała swoje ubranie. I wciąż paradowała z przyczepionym prezentem od gospodyni. Gdy ujrzała, że Lamia jest już w pionie a nie w poziomie przypomniała jej o sobie.

- Cholera nie zdążyłam cię wczoraj puknąć tak jak chciałam. - westchnęła zapinając guziki koszuli i patrząc tęsknym wzrokiem na nagusieńkie ciało drugiej kobiety.

- O tak… - niespodziewanie złapała ją za nadgarstek i poprowadziła do ściany tak, że Lamia poczuła jak jej łopatki trafiają na ścianę. Nie bolało ale też zbyt łagodne nie było. Madi zresztą zaraz przyparła ją do ściany łapiąc jej oba nadgarstki i rozkrzyżować je po ścianie przy pomocy swoich. A dzięki temu dosłownie znalazły się twarzą w twarz.

- Albo tak… - terapeutka zaraz obróciła Lamię tak, że teraz jej front przywierał do chłodnej, płaskiej ściany a za plecami miała rozochocona rehabilitantkę która gdyby nie presja czasu pewnie zrealizowalaby od ręki ten projekt odłożony w nocy na później.

- No ale Księżniczko, to może następnym razem jak przyjdziesz do salonu albo spotkamy się gdzie indziej. - wyszeptała jej obiecująco do ucha zanim ją puściła i wróciła do prób ubrania się.


---


Kolejne spięcie zaliczyły przy wspólnym, pospiesznym śniadaniu. I najbardziej zaangażowane w nie były te dwie co się najbardziej spieszyły.

- Myślałam o tych twoich kłopotach z pamięcią Księżniczko. - rozmowę zagaiła terapeutka szybko młócąc jajecznice i popijając kawą. - No ja ci raczej na to nie pomogę niestety ale jest na mieście taki typ, Skaner… - właścicielka kolczyków pod obojczykami zaczęła przedstawiać swój pomysł ale Betty zareagowała zaskakująco żywo.

- O nie! Słyszałam o nim. To zwykły kanciarz, sekciarz i hochsztapler! - okularnica zaprotestowała zdecydowanie podkreślając swoje słowa ruchami widelca.

- Ja chyba o nim też słyszałam. Podobno wkręcił jakiejś lasce, że się puszcza na tym swoim seansie. Potem ona to łyknęła, jej facet też, rozstali się, wszyscy zaczęli ją brać za puszczalska dziwkę i w końcu się utopiła, powiesiła czy otruła. Albo jakoś tak, dawno to słyszałam i wtedy nie zwracałam na to uwagi. - blondynka dołożyła swoje trzy grosze mówiąc że skupionym wyrazem twarzy gdy walczyła z własną pamięcią.

- O właśnie! Właśnie o tym mówiłam! Nie chcę by coś takiego przytrafiło się Księżniczce. Przecież na takim seansie to on może wmówić człowiekowi cokolwiek! Kto wie, może nawet jest jakimś mutkiem czy co. - gospodyni szybko poparła blondynkę i pokiwała głową wracając do szybkiego zjadania jajecznicy. Amy wzruszyła przepraszająco ramionami a Madi upiła łyk kawy patrząc na pozostałe trzy twarze, zwłaszcza tą w okularach.

- Tak? - zapytała przeciągle jakby sprawdzała czy dobrze usłyszała i zrozumiała. - Też słyszałam o tej lasce ale tylko plotki. A z plotkami to wiecie jak bywa. - teraz ona wzruszyła ramionami i wróciła do jedzenia jajecznicy. - Ale hochsztapler czy kanciarz to powinien czerpać jakieś korzyści za swoje machlojki. A słyszałyście aby kiedyś ktoś mówił, że on bierze za to coś od kogoś? - czarnulka że średnio krótkimi włosami uniosła głowę znad talerza aby popatrzeć na obydwie rozmówczynie. Blondynka po chwili zastanowienia zaprzeczyła ruchem głowy ale przypomniała że dotąd się tym nie interesowała i nie zwracała uwagi a w ogóle to to dawno było. Kasztanka w okularach mruknęła, coś o psycholach co to mają swoją własną hierarchię i priorytety niezrozumiałe dla reszty społeczeństwa dlatego są psycholami.

- A ja go spotkałam. I rozmawiałam z nim. Kilka razy. I wydał mi się całkiem w porządku. Żartowaliśmy nawet, że ja zajmuję się rehabilitacją ciała a on umysłu. Ale to tak wam mówię zróbcie z tym co chcecie. - czarnowłosa tatuażystka wzruszyła ramionami wracając do szybkiego wycinania śniadania. Chyba była trochę urażona, zwłaszcza na Betty, za tak ostrą krytykę swojego pomysłu.


---


Na pożegnaniu zauważył jednak głównie ostatni wieczór, babski wieczór, i wspólna damsko - damska noc, co chyba całej czwórce kojarzył się z pierwszorzednym szampanskim wieczorem i upojna nocą więc znów zakrólowały uśmiechy i przyjaźnie. Wychodzące kobiety pożegnały się z tymi pozostającymi w domu a potem ze sobą przy samochodach co te w domu widziały z balkonu. - Oh, musimy to powtórzyć, świetnie się bawiłam! - powiedziała wesoło profesjonalna rehabilitantka ściskając i całując na pożegnanie każdą z pozostałej trójki dziewczyn. - O zdecydowanie to świetny pomysł jest. Przyjeżdżaj Madi, kiedy tylko zechcesz, zawsze będziesz gorąco witana. Szeroko rozwartymi ramionami czy udami, zawsze to mi się myli. - okularnica podchwyciła pomysł robiąc na chwilę minkę niezbyt rozgarniętej dziewczynki na co i blondyna i czarnulka roześmiały się serdecznie. Pomysł powtórzenia ostatniego wieczoru chyba był im wszystkim na rękę. Pożegnały się obietnicą, że Madi wpadnie gdy tylko będzie mogła.

- No to… chyba zostałyśmy same… - powiedziała blondynka opierająca się o poręcz balkonu gdy oba samochody zniknęły z pola widzenia. Było całkiem ciepło i pogodnie, zupełnie jakby lato zapomniało, że już letnie miesiące się skończyły. Bez problemu można było wyjść na krótki rękaw i cieszyć się pogodnym dniem.



2054.09.08 - wtorek przedpołudnie; słonecznie; Sioux Falls, ratusz



Okazało się, że Betty nie zostawiła swoich gołąbeczek z pustymi rękami. Na stole poza kluczami do mieszkania zostawiła też trochę bonów. Były zielone, które wedle słów lokalnej blondynki, wymieniało się na żywność i czerwone które właściwie były biletami na komunikację miejską. Przy okazji Amelia wyjaśniła, że jeszcze są niebieskie na paliwo i złote czyli w gruncie rzeczy żółte które są na różne “ekstra rzeczy”. Na przykład bary, alkohol, kino czy burdele. No i czarne. Na broń, amunicję i tego typu sprawy. Na stole jednak siostra przełożona zostawiła swoim podopiecznym głównie czerwońce i zieleńce czyli na transport i jedzenie. Chociaż na upartego można było płacić zielonymi za przejazd w autobusie czy na odwrót no ale zwykle na własną niekorzyść więc lepiej było mieć odpowiednie kolorki w odpowiednim miejscu. I w opinii Amelii, Betty zostawiła im tyle, że spokojnie mogłyby za to jeździć i zwiedzać cały dzień aż do jej powrotu. Ale nie tylko o tym pamiętała śpiesząca się do pracy siostra przełożona.

- Zostawiłam ci coś w pokoju puzzli na łóżku. - szepnęła Lamii na ucho gdy się żegnały już w drzwiach. No i zostawiła rzeczywiście. Króliczy kostium playmate o jakim rozmawiały w nocy. Nawet miał taki ogonek jaki sobie wymarzyła Lamia. Tylko już Betty nie zdążyła nacieszyć oka jak w nim wygląda jej faworyta bo musiała wyjść i jej postać zmieniła się w odgłos szybko stukających po schodach butów.

A na miejscu późnym rankiem lub wczesnym przedpołudniem, gdy dotarły do ratusza wyszły kolejne detale solidności szpitalnej firmy i jej personelu. A przy okazji okazało się, że Amelia w roli przewodniczki sprawdza się świetnie i chyba nawet odnalazła się w roli gdy to ona może coś komuś pomóc bo znacznie poweselał zupełnie jakby połowy twarzy nie przysłaniał jej gruby opatrunek. Opuchlizna zeszła jej na tyle, że teraz odsłaniała i dotąd zakryte oko chociaż nadal było dość mocno opuchnięte.

Lamia zaś miała okazję przypomnieć albo poznać dzienne i codzienne oblicze miasta. Po pierwsze nadal było widoczne ślady po wczorajszych pochodach i paradach. Mnóstwo konfetti, zagubionych balonów, papierowych kubków i innych takich śmieci które dopiero sprzątano. Po drugie system komunikacji miejskiej. Amelia poruszała się w nim jak ryba w wodzie tłumacząc ciemnowłosej kumpeli co i jak. Generalnie działało bardzo podobnie jak dawniej autobusy miejskie. Nawet korzystały zwykle z dawnych przystanków, czasem zaś ze zwykłych ławek ale były przyzwoicie oznaczone a na przystankach zwykle był rozkład jazdy. Ale na oko, w środku dnia komunalne pojazdy jeździły zwykle co kilkanaście minut. A w razie potrzeby zwykle zatrzymywały się na machanie ręką no chyba, że był pełny albo woźnica miał jakieś obiekcje.

Gdy podjechał pierwszy autobus Lamia zrozumiała dlaczego woźnica a nie kierowca. Podjechała bowiem dość spora furgonetka z miejscami dla kilkunastu siedzących no ale z przodu miała doczepiony dyszel i ciągnęło ją kilka koni. Jak tłumaczyła Amelia, w ten sposób oszczędzano paliwo dla armii i frontowców. I była dość silna presja społeczna by oszczędzać rozbijanie się prywatnymi autami po próżnicy.

- O, a to jest 41-sza ulica. Betty mówiła, że cię interesuje. I tam dalej się jedzie do rzeki i tuż przed mostem jest ten bar, “41”. Z pięć albo sześć przystanków. - niespodziewanie odezwała się blondynka gdy wskazała na jedną niczym specjalnie się wyróżniających ulic. Okazało się,że miejska komunikacja służy tubylcom do odmierzania odległości. Ten czy inny adres był odległy o ileś przystanków. No i zdaniem Amelii Betty mieszkała w bardzo dobrej ulicy, w takie w jakiej zwykle mieszkają oficerowie, wojskowi, policjanci, biznesmeni no i inni tacy. Budżetówka i ludzie z wypchanymi kieszeniami generalnie.

A w samym ratuszu blondwłosa przewodniczka śmiało poruszałą się w labiryncie schodów, biur, recepcji i okienek przeprowadzając swoją towarzyszkę z wprawą i werwą. Wydawała się czuć jak ryba w wodzie do czasu aż nie doszła do faceta w mundurze po drugiej stronie okienka. Wojskowy biurokrata, jeden z trybików maszyny wojennej i oliwiącej ją biurokracji. No ale dzięki temu to wszystko jakoś działało.

- Ordynator, major w stanie spoczynku doktor Brenn. - odpowiedni podpis, pieczątka, tytuł, stopień i nazwisko zrobiły na biurokracie odpowiednie wrażenie. Nawet jeśli ubrana po cywilnemu kobieta w towarzystwie drugiej, też cywilnej, w ogóle nie zrobiła widocznego wrażenia. Ale jak starsza sierżant wiedziała z doświadczenia ludzie w mundurach często uważali tych bez munduru za jakiś gorszy podgatunek ludzki.

Papiery ze szpitala jakie zostawiła na stole Betty też musiały być odpowiednie. Bo sierżant po drugiej stronie okienka czytał je z uwagą dobrą chwilę. Czasem zerkał na sierżant po drugiej stronie okienka ale mimo cywilnego ubrania teraz po tym papierze widział już ją widocznie jako sierżant a nie kogoś z cywilbandy.

- Tutaj jest skierowanie również na wyrobienie nowej książeczki wojskowej. Będziesz musiała przejść do gabinetu foto, tam zrobią ci zdjęcia. I wypisz formularz z danymi. Jak skończysz i zrobisz to zdjęcie to gdzieś za 2 tygodnie będzie gotowa ta książeczka. Na razie wystawię ci tymczasową ale musisz ją przedłużać co tydzień. - wyjaśnił jej facet o połowę pewnie starszy, z połowę grubszy a jednak w tym samym stopniu. Nabrał do niej na tyle szacunku, że zwracał się jak do kogoś równego sobie mimo, że nie miała na sobie munduru.

Procedura zrobienia fotografii była dość prosta i nawet ekscytująca. W końcu kto mógł sobie pozwolić zrobić zdjęcie i to do prawdziwego dokumentu? Fotograf był i cywilem i zawodowcem, usadził Lamię na taboreciku, cyknął kilka fotek i już. Wywołanie zdjęć musiało trochę potrwać i po części dlatego też uzależnione to było ile potrwa wyrobienie dokumentu. Gdy wróciły do wojskowej administracji tam zdecydowanie panował koszarowy klimat. Plakaty propagandowe zachęcające do zaciągnięcia się lub wsparcia a jakiejś akcji wysiłku wojennego. Na przykład plakat zachęcający do zbiórki ołowiu ze starych akumulatorów i baterii aby wojsko mogło je przetopić i mieć czym strzelać. Potem z takich akcji czasem na Front trafiał jakiś ckm albo paczka naboi z życzeniami od pracowników jakichś zakładów czy miasta jacy złożyli się na dany ekwipunek.

Na ścianie była tablica na jakiej urządzono ścienną gazetkę z różnymi wycinkami z gazet, artykułami, obwieszczeniami, nawet było kilka listów gończych za dezerterami, bandytami i tego typu kanaliami. Były też oferty pracy dla sektora wojskowego, działał Korpus Demobilizacyjny, który pomagał weteranom przejść do cywila, był namiar na Dom Weterana oraz ogłoszenie o zapisach na paradę z okazji Dnia Weterana jaki był hucznie obchodzony bo w końcu był listopadowym odpowiednikiem 4 Lipca tylko bardziej poważnym. Generalnie wyglądało na to, że ta wojskowa administracja na tym dalekim zapleczu frontowym działa silnie i prężnie.

W międzyczasie zaś sierżant przepisał dane z formularza wcześniej wypełnionego przez starszą sierżant Mazzi do tymczasowej książeczki wojskowej. Wyglądała dość licho i marnie no i była bez fotografii. Ale znała już takie i z frontu gdzie czasem ta “tymczasowa” książeczka służyła dłużej niż żywot właściciela. I wedle daty wydania ważna była do następnego poniedziałku czyli do 14.IX. Więc lepiej by w poniedziałek czy wtorek rano wróciła aby ją przedłużyć. Lepiej w poniedziałek bo w poniedziałek wydawano tygodniówki to by mogła załatwić od razu dwie rzeczy w jeden dzień.

I z tą tymczasową książeczką mogły pójść do kasy. A tam gdy naliczono starszej sierżant zaległe wypłaty za ostatnie trzy miesiące okazało się, że w bonach wydano jej całkiem sporą górę gambli. - Woow! Ale teraz jesteś bogata! - Amelia była pod wrażeniem gdy zobaczyła ile bonów odebrała jej kumpela. I chyba nawet się trochę zdenerwowała gdy dotarło do niej, że będą wracać przez miasto z “taaakąąą” kasą. Coś bredziła, że chyba by można za to kupić jakiś sensowny samochód czy coś takiego.

Frontowiec i to z licznymi dziurami w pamięci też miała trudności z ogarnięciem “taaakieeej” kasy jak to nazywała Amelia. Na Froncie żołd i gotówka były dość abstrakcyjnym, wręcz futurystycznym pojęciem. Na posterunku czy w okopie te kolorowe papierki same w sobie nie były zbyt wiele warte. Zaczynały nabierać wartości dopiero jak ktoś wyjeżdżał na przepustkę. Zwłaszcza na taką dłuższą aby pojechać choćby do takiego city jak Sioux Falls aby można je było z sensem wydać. I z reguły wydawano bez oporu bo na co było je trzymać jeśli po powrocie można było zginąć następnego dnia? A teraz wyglądało na to, że starsza sierżant znalazła się w miejscu gdzie za te bony naprawdę można było coś kupić. I to nie tylko aby się zabawić na wieczór czy dwa.

Ale system dbał o swoje dzieci jeśli pożyły wystarczająco długo aby móc do odczuć. I starsza sierżant widziała kwity. Dostała za stopień, za wysługę lat, za specjalność sapera która też była nieźle płatna. I pewnie dostałaby za różne odznaczenia i kursy które mogłaby udowodnić, że ukończyła no ale tego nie dało się zrobić z tak dziurawymi papierami jakie pokazał jej porucznik Rodney.

Sporo szło na socjal. Na fundusz zdrowotny czy takie instytucje jak Dom Weterana. Ale i miała spore ulgi na mieście i jako weteran z mocnym uszczerbkiem na zdrowiu i jako mundurowy. Nawet jeśli bez munduru. Jako mundurowej należał się jej choćby darmowy przejazd komunikacją miejską po mieście a za ten uszczerbek na zdrowiu łącznie z osobą towarzyszącą jako opiekunem. Ze szpitala miała skierowanie do Domu Weterana który i tak opłacała ze swoich wojskowych składek więc wikt i opierunek miała w razie potrzeby zapewniony przez “firmę”. Miała też sporo zniżek do tych instytucji i towarów gdzie budżetówka mogła wcisnąć swoje macki. Jak choćby w publicznych stołówkach czy lokalach które honorwały te ustalenia. Czasem symboliczne 5% taniej a czasem nawet i 50% mniej. Generalnie znów więc wychodziło, że żywot mundurowego i weterana w tym Sioux Falls może być całkiem znośny a nawet wygodny. W sporej części dowiedziała się tego właśnie dzięki podekscytowanej paplaninie Amelii która wciąż była pod wrażeniem “taaakieeej kasy!” jakie wyniosła ze sobą starsza sierżant.



2054.09.08 - wtorek południe; słonecznie; Sioux Falls, mieszkanie Betty


Wracały już do domu. Zakupy udały się aż nadto dobrze. Wracały obładowane torbami z zakupami. Amelia zaprowadziła swoją jak się o dziwo okazało, nadspodziewanie bogatą kumpelę, do sklepów i mogły tam przebierać i wybierać w ciuchach do woli. Blondynka okazała się trzeźwo myślącą osobą i potrafiła wskazać miejsca warte odwiedzenia więc przekrój przez asortyment ubraniowy był ogromny. Od zimowych kurtek po bieliznę, od pasów taktycznych po buty. Z ubraniami Amelia wskazała więc istne zagłębie, można było przebierać w stosach ubrań i to całkiem tanich. Właściwie to blondynka przypomniała sobie, że zna namiar na zakład krawiecki co szyją ubrania na zamówienie. Najczęściej mundury galowe dla miejscowej kadry no ale nie tylko. W każdym razie marka “Suit Craft” była w mieście oznaką dobrego stylu i jakości.

A potem jeszcze zabrała Lamię na pchli targ. Ten sobie starsza sierżant przypomniała tylko go zobaczyła. Była tutaj! To pamiętała. Wyrwany urywek błąkał jej się w pamięci jak sunie między ludźmi i straganami rozglądając się i szukając… no nie pamiętała czego wtedy szukała. Ale pamiętała, że była. Tym razem jednak okruch wspomnienia nie wywołał żadnej lawiny reperkusji więc mogła pochodzić, pooglądać, pozwiedzać, popytać a nawet kupić coś.





A wydawało się to jak jedno, wielkie gratowisko gdzie można było kupić chyba wszystko. Dawne widokówki ze Sioux Falls albo z innych miast. Książki, gazety, rozkładówki. plakaty z dawnych gier czy z gwiazdami filmowymi, postaciami z komiksów. Płody rolne, owoce z ogródków i sadów, żywe i już ubite zwierzęta domowe, skórki tych zwierząt, konie, rowery, paliwo, stare i nowe lekarstwa, narzędzia, noże, planszówki, ubrania, przetwory w słoikach, kosmetyki, figurki, biżuteria, raczej z tych tanich. Można było też coś zjeść na ciepło w licznych budkach z szybkim jedzeniem, popić w pobliskim lokalu, zabawić się na godzinę, dwie czy pół z którąś z kolorowo ubranych pań, wynająć przewodnika czy pracownika, zwykle do typowo fizycznych zadań jak rozładowanie czy załadowanie czegoś. Natomiast rzucał się w oczy brak broni i amunicji. A ile jeszcze jakaś broń biała jako noże bojowe czy nawet szable bywała tam czy tu to czegoś do strzelania nie było widać. Wedle Amelii na sprzedawanie broni trzeba było mieć specjalną licencję bo te dość zmilitaryzowane miasto dość krzywo patrzyło na cywilów bez żadnej kontroli machających bronią. Więc jak ktoś chciał się dozbroić no zwykle wędrował do tych specjalnych sklepów z bronią.

Wróciły do domu szczęśliwe, rozradowane i obładowane. No a Lamia o wiele bogatsza w liczne bony gotowe do wydania na różne sposoby. Zdążyły rzuć wszystko w domu i porozkładać po kuchniach i pokojach. Nawet odsapnąć, zrelaksować się i wziąć się za zrobienie obiadu co na dwie pary rąk było i łatwe i przyjemne. I wtedy usłyszały pukanie do drzwi wejściowych. Mocne i zdecydowane chociaż pukanie a nie walenie. Z godzinę czy dwie za wcześnie niż Betty kończyła zmianę. Zresztą miała swoje klucze więc nie pukałaby do swojego mieszkania tylko je otworzyła i weszła. Amelia popatrzyła zdziwiona na Lamię niepewna co robić.

Lamia przeszła przez living room a za nią podreptała blondynka. Podeszła i otworzyła drzwi a za nimi stał gliniarz. I chyba chociaż trochę się zdziwił widząc młodą odstawioną i wymalowaną kobietę z nałożynym kuchennym fartuszkiem na biodrach.





Gliniarz nie był już pierwszej młodości i pewnie był starszy i od Lamii, i Amelii, i Betty. Ale spojrzenie miał dość ponure i poważne rozsiewając wokół siebie aurę jasno dającą znać, że nie zna się na żartach i lepiej z nim nie żartować.

- Dzień dobry. Jestem detektyw Ramsey. - powiedział zerkając ponad ramieniem Lamii w głąb mieszkania i pewnie dostrzegł blondynkę. A ona jego. Wydała z siebie cichutkie i niezbyt radosne “och” chyba niezbyt się ciesząc z wizyty policji. - Ty pewnie jesteś Lamia Mazzi. - powiedział taksując wzrokiem stojącą w progu kobietę. - Dzień dobry Amelio. Mam nadzieję, że mnie pamiętasz. - rzucił nieco głośniej w głąb korytarza a blondynka cicho i niechętnie potwierdziła. - Mam tu coś dla was. - powiedział gliniarz wyjmując jakąś złożoną kartkę z kieszeni na piersi. Gdy Lamia ją rozłożyła dostrzegła krótką notkę na chyba wyrwanej z jakiegoś notesu kartki.


Cytat:
Gołąbeczki! Był u mnie detektyw Ramsey i chciał rozmawiać z Amy ale nie wiedział, że jesteście u mnie na przepustce (mówiłam, że na wariata wszystko). Więc pojechał do mnie czyli do was. Mówił mi, że chce porozmawiać z Amy o tym co jej się przytrafiło. Ja nie mam nic przeciwko o ile Wy nie macie nic przeciwko. Pamiętajcie, że nie musicie rozmawiać z policją albo możecie umówić się na kiedy indziej np. jak ja będę.

Z ucałowaniem Betty

PS. Zaniosłam Danielowi ciasto z wieczora i nie wiem czy się bardziej zdziwił czy ucieszył tak samo jak te jego gamonie z sali.



- No to jak? Macie ochotę porozmawiać z policją czy umówimy się na jutro? - zapytał Ramsey gdy Lamia przeczytała kartkę. Kartka była tylko złożona, bez żadnej koperty czy innej ochrony danych więc jeśli chciał to mógł ją przeczytać. Podobnie jeśli Betty dała mu znać w szpitalu co tam napisała. Amelia skrzywiła się i stała niezdecydowana czy rozmawiać teraz czy kiedy indziej. Facet wydawał się być uparty i zdeterminowany porozmawiać z nią w ten czy inny sposób i blondynka też zdawała się do wyczuwać a jednak rozmowa o tym co się jej przytrafiło jakoś nie napawała ją radością. Popatrzyła w końcu na ciemnowłosą kumpelę jakby niemo szukała u niej porady.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 06-12-2018, 04:31   #25
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=DONuyBbiDHU[/MEDIA]

Sen bez snów, cicha i dobra czerń zamiast korowodu rzezi i krwi. Sen bez koszmarów, bez powrotu na Front. Bez echa traumy wyzierającej ponad murem amnezji gdy człowiek nie mógł się bronić… albo zapamiętać detali. Tego poranka Lamii darowano nerwowego kaca przez którego światło słońca wydawało się mdłe, a kolory przyblakłe. dzięki temu mogła powitać nowy dzień w pełni sił, ciesząc się każdym, nawet błahym detalem. Radość sprawiała jej i miękka pościel i towarzystwo przy którym sie obudziła. Ciepła plama jasnego blasku padające przez okno akurat na jej brzuch. Albo zapach kawy i jajecznicy - prawdziwych, domowych przysmaków jakie zwykli ludzie jadali na śniadanie. Normalność zalewała ją z każdej strony, topiąc w pluszowym kokonie tak miękkim, że podniesienie się z łóżka było nie lada wyzwaniem, zwłaszcza że ona nie musiała się spieszyć. Wstała jednak, wygnana albo głodem, albo zachęcona przez Amelię. Albo Maddi. Betty też tego poranka mimo zdenerwowania z powodu zaspania, zdawała się starszej sierżant jakaś taka… żywa, wyrazista… a może była taka na co dzień, tylko leki i zwykle męczące po nocach majaki nie pozwalały w pełni tego dostrzec?

Nastrój zepsuł trochę widok twarzy Amy, już bez bandaża. Przypominała Two Face’a z Batmana, ale Mazzi nie zamierzała się z nikim dzielić tymi spostrzeżeniami. Nie czuła obrzydzenia, raczej smutek bo dziewczyna nie zasłużyła na takie oszpecenie. Była też złość: gorąca, ognista i czerwona wściekłość, zaciskająca dłonie w pięści. Patrząc na spaloną do kości skórę saper obiecała sobie, że znajdzie skurwysyna który jej to zrobił… bądź przez którego blondyna uległa wypadkowi. Na razie zachowywała pogodę, nie gapiąc się, ani nie odwracając wzroku. Obserwowała jak Betty zmienia opatrunki i kiwała głową. Wyglądało… znajomo, bez problemu da radę powtórzyć jeśli zajdzie potrzeba.
Przy stole też panowała raczej pogodna atmosfera. Lamia chłonęła ją jak gąbka, popijając smażone jajka gorącą kawą. Słuchała, przytakiwała i parskała w kubek, zajęta żuciem i gryzieniem, a potem połykaniem i przepijaniem, aż nagle wrócił temat jej amnezji. Wpierw zmarszczyła czoło, mrużąc czujnie oczy, następnie nie przerywała, zbierając nowe informacje.

- Gdzie ten cały Skaner mieszka? - spytała w końcu, nadziewając kolejny kawałek jajecznicy na widelec. Hochsztapler, może mutant. Ktoś, kto potrafił zrobić porządek z bajzlem jaki miała w głowie. Co szkodziło spróbować? - Nic mi nie będzie - zwróciła się do Betty, posyłając jej uśmiech - Chłopa nie mam, puszczać i tak się puszczam. Co mi zrobi? Powie że kogoś zabiłam? Byłam na Froncie - parsknęła trochę ironicznie - Kto wie? A jak wmówi mi, że porządna ze mnie kobieta, powinnam chodzić co niedzielę do kościoła i jeszcze udzielać się w miejscowej ochronce? Różne są cuda na tym świecie - wzruszyła lekko prawym barkiem.

- Tak? A jak ci wmówi, żebyś mnie zabiła? - okularnica nadal zdawała się żywić wątpliwości co do owego Skanera i zaznajamiania się z nim. I teraz ona wydawała się mieć za złe jak przed chwilą Madi na nią tak teraz ona na Księżniczkę. Zaczęła szybko kończyć śniadanie jakby chciała jak najszybciej wstać i odejść od stołu.

- Nie wiem gdzie mieszka. No sama słyszysz jakie historie o nim krążą. - masażystka też skupiła się na swoim talerzu grzebiąc w nim i zgarniając do ust co się dało. - Znaczy pewnie bym już wiedziała tylko mój chłopak… - skrzywiła się jakby przegryzła coś niesmacznego we właśnie żutym kawałku. - Znalazł nas jak gadaliśmy no i nie pogadałam z nim tak jakbym chciała. Znaczy ze Skanerem. - westchnęła czarnulka milknąc na chwilę aby przełknąć i popić kawą. - Nie układa nam się ostatnio. Znaczy z tym moim. Właściwie dlatego też zostałam tutaj. Nie chciało mi się wracać i znów się z nim kłócić. - wyznała niespodziewanie tak bardzo, że Betty nawet spojrzała na nią uważniej a już miała pewnie odchodzić od stołu.

- Ale Skaner lubi Rude Boya. Więc może będzie w sobotę na jego koncercie. Jak pójdziesz ze mną a on będzie no to cię przedstawię i w ogóle. - dodała szybko jakby sobie właśnie to przypomniała albo chciała zakończyć jakimś pozytywniejszym akcentem. - Jest całkiem w porządku jak dla mnie. I wbrew pozorom wcale nie tak łatwo go zbajerować by pokazał swoje sztuczki. - Madison popatrzyła teraz prosto na okularnicę dość konfrontacyjnym spojrzenie. Okularnica zaś widząc na co się zanosi tylko wstała w końcu od stołu kręcąc do tego głową.

- Jakie sztuczki? - blondynka wydawała się naturalnie zaciekawiona tym co właśnie powiedziała masażystka.

- No mnie na przykład powiedział, że mam metal przy obojczykach. I mnie to boli. - powiedziała klepiąc się na koszulę gdzie jak przycisnęła materiał dłonią to odznaczał się kształt jej kolczyków. - A byłam w bluzie z kapturem, nie mógł tego widzieć. I były świeże i mi się rany syfiły. Zawsze mi się syfi przy ciele obcym dlatego mam tak mało dziar i kolczyków bo zawsze mam problemy bo mi się wszystko syfi i to długo. - wyjaśniła terapeutka kończąc swoją jajecznicę i biorąc się za wykańczanie kawy z kubka.

- Może cię podglądał gdzieś? Albo coś słyszał o tobie? - blondynka popatrzyła niepewnie chcąc chyba znaleźć jakąś inną alternatywę. Madi było chyba to wszystko jedno bo tylko wzruszyła ramionami.

Mazzi utopiła uśmiech w kawie. Więc ten cały Skaner był kumplem Rude Boya… jeszcze jeden powód aby wpaść na tego palanta. Przypadkowo oczywiście i tylko ze względu na to, że obiecała mu naprawić furę.

- Jeżeli kazałby mi cię zabić, strzeliłabym sobie w łeb. - mruknęła do okularnicy, a raczej jej pleców. Chociaż w jednej sekundzie zrobiło się jej zimno, a w ustach poczuła palącą żółć. W głowie miała burdel, a w burdelu owym parę elementów przyprawiających o czysty lęk. Dziura w czaszce, zarośnięta… do tego widok urywanych rąk. Swoich rąk. Widziała to naprawdę, czy miała do czynienia z kolejnym majakiem?
- Muszę go spotkać - szepnęła do Madi, przełykając gorzką flegmę - Tym bardziej muszę go spotkać i pogadać - zapatrzyła się w stół - Widziałam… wiele syfu. Zbyt wiele aby nie dawać szansy komuś takiemu. Może to mutek, a może ma wszczepy… albo to inny odmieniec, pieprzyć to. To co, w sobotę idziemy we trzy na ten koncert? - ostatnie zdanie dodała już normalnym tonem, uśmiechając się ponownie.

- Jak ci coś wkręci jak tamtej lasce to nawet nie będziesz o tym wiedzieć. Obudzisz się tak jak ona, gdy będzie już za późno. - gospodyni nadal zdawała się nie podzielać optymizmu Księżniczki. Wytarła mokre dłonie zostawiając na suszarce czyste naczynia i wyszła z kuchni.

- On może zrobić takie rzeczy? - zapytała niepewnie blondynka chyba też zaniepokojona takim scenariuszem.

- Nie wiem. Chyba nie. Ale on się interesuje różnymi dziwnymi rzeczami. Masażem też, od tego się zaczęło jak zaczęliśmy gadać. Ale też hipnozą, akupunkturą, ziołolecznictwem, pszczelarstwem no takimi tam aby być dziwnym i podejrzanym pełną gębą. - skoro główna adwersarz opuściła lokal Madi też wróciła do normalniejszego głosu.

- Ale nie wiem gdzie mieszka i gdzie go szukać. Aż tak mnie to nie interesowało do tej pory. Spotkałam go kilka razy zwykle na koncertach. Też lubi Rude Boy’a to się też zgadaliśmy na to. Będzie na koncercie no to może go spotkamy. No nie no a ci zależy to trzeba go będzie jakoś poszukać na mieście czy co. - terapeutka rozłożyła ramiona w geście, że na tą swoją niewiedzę niewiele może pomóc no ale liczy na fart z tym koncertem i tym Skanerem.

- I pewnie, że chętnie pójdę z takimi świetnymi dziewczynami jak wy! - zawołała głośniej i wstała nieco nad stołem aby spróbować objąć obydwie rozmówczynie. Przy okazji pocałowała tą jaśniejsza w czoło a tą ciemniejszą w usta. - Będziemy wyrywać razem, pić drinki, chodzić siku i w ogóle jak jakieś najlepsze debeściary! - roześmiała się wesoło czarnulka gdy planowała sobie już ten sobotni wieczór. I spojrzała trochę zdziwiona na Amy bo ta nagle zachłysnęła się i zapluła kawą. Jakoś akurat gdy rehabilitantka mówiła o chodzeniu na siku. Ale blondynka zaczerwieniła się i przeprosiła szybko i cichutko wodząc po nich spłoszonym spojrzeniem. - Nic się nie stało Amy, zdarza się każdemu. - Mady dobrodusznie machnęła ręką na znak, że nie ma się czym przejmować. Blondyna roześmiała się troche z ulgą ale i trochę nerwowo.

Sierżant oddała pocałunek i dała się porwać fali entuzjazmu, udając że zakrztuszenie się Amy to czysty przypadek i nie ma nic wspólnego z sikaniem.

- A rano będziemy miały wspólnie kaca moralnego - zaśmiała się, wstając i podchodząc tak aby móc objąć je obie bez konieczności pochylania nad stołem. Pokiwała z namaszczeniem głową - Wchodzę w to. - odpowiedziała poważnie i nagle się zaśmiała, patrząc na brunetkę - Ej Maddy, a wiesz gdzie mieszka Rude Boy? Ostatnio mnie zawiózł do tego “41”... i tak mam w planach go dziś poszukać. Obiecałam palantowi że mu zajrzę pod maskę - uśmiechnęła się bardzo kosmato i dodała niewinnym tonem - Fury oczywiście.

- Mhm. Już widzę o jaką maskę fury ci się rozchodzi. Pewnie chcesz zajrzeć i pogrzebać tak samo jak ja w twoją. - rehabilitantka wpatrywała się z bliska w twarz drugiej kobiety. Dała się objąć i przytulić i właściwie to jakoś same wylądowały w trzyosobowym kółku wzajemnej adoracji. Terapeutka wyraźnie spojrzała w dół, na te bliższe swoich oczu górne walory starszej sierżant i te dalsze, niższe aby dać znać o jakie maski i sprawdzanie jej chodzi.

- Ale nie powiem. Pod Rude Boy’a też bym chętnie zajrzała. Albo nad nim. Tolerancyjna w tej kwestii jestem. - przyznała uśmiechając się bardzo podobnie jak przed chwilą Lamia. - I te wchodzenie też mi się podoba. Bardzo chętnie wejdę w ten wasz interes. - uśmiechnęła się kosmato znowu bez żenady oglądając rejony swoich kumpel znacznie poniżej szyi.

- A gdzie mieszka to nie wiem. Ale wiem gdzie mają próby. W takiej ruderze koło szpitala. Tam poza koncertami, chyba najłatwiej ich dorwać. - wróciła do tematu i wzrokiem do twarzy pytającej.

- A myślicie, że dałby mi swój autograf? Właściwie słyszałam o nim ale nigdy go nie spotkałam ani nie byłam na koncercie. Wpuszczą mnie tak w ogóle? - blondynka też wydawała się podekscytowana tymi sobotnimi planami które podobały jej się tak samo jak jej kumpelom.

- No pewnie, że cię wpuszczą, daj spokój z takimi pytaniami. A autograf no ja nie wiem czy on rozdaje autografy komukolwiek. Ale jak poprosisz może ci da. To zobaczymy w sobotę na miejscu. - Madi uspokoiła blondynkę zapewnieniami płynącymi z wcześniejszych koncertów. Lamia słuchała z boku, milcząc i układając plan. Tym razem taki, który nie spodoba się Betty. Musiała spotkać tego Skanera, a kluczem do niego wydawał się jeden palant w skórze iz gitarą. Jak to dobrze, że przypadkiem obiecała mu naprawić auto...
Czas gnał jak szalony o ledwo się człowiek obejrzał, a tu już ciężko pracująca połowa damskiego kwartetu zawinęła się do pracy, żegnając się ówcześnie i obiecując ponowne spotkanie. Trzasnęły zamykane drzwi, potem z dołu doszedł ryk silników i zaraz dwa obłe kształty aut ruszyły spod kamienicy, niknąc za zakrętem. Lamia popatrzyła na stojącą obok blondynkę i nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Tak, zostały same, miały przed sobą cały dzień. Parę spraw do załatwienia, a przede wszystkim zakupy. Wojskowe, czy nie wojskowe, miasto pozostawało miastem, zamieszkanym nie tylko przez militarny trzon. Żyli też tu zwykli ludzie, a tam gdzie zwykli ludzie, tam i normalne ubrania… oraz żarcie inne niż bezsmakowe racje z puszek i torebek.

- Skoro zostałyśmy same - Mazzi zaczęła leniwym tonem, grzejąc się na słońcu jak wielki, bury kocur. O tak, pogoda też była cudowna - Trzeba się przygotować do wyjścia. Zrobić plan gdzie najpierw idziemy. Urząd, dokumenty, zaległy żołd… a potem zakupy - otworzyła jedno oko i spojrzała nim na towarzyszkę - Zrobimy Betty coś dobrego zanim wróci… kurwa, nie spytałam co lubi. Myślisz, że spaghetti przejdzie? Takie z prawdziwymi, świeżymi pomidorami, bazylią… dobrym serem - westchnęła rozmarzona. Ser też lubiła, wskazywał na to ślinotok na sam dźwięk słowa “ser” - Albo upieczemy kurczaka i ziemniaki. Do tego jakaś surówka… albo duszony królik. Myślisz, że znajdziemy tu królika? - machnęła głową mniej więcej do przodu, gdzie miasto. Przy okazji obcięła sylwetkę blondyny od góry do dołu - Ale nie możesz tak iść… ja też - popatrzyła na własne, obleczone pożyczonym szlafrokiem ciało - Chociaż mnie to obojętne, może być i tak - parsknęła i spytała - A powiedz… gdzie tu można zrobić paznokcie? A fryzjer? Wypada zacząć wyglądać jak człowiek… i ciuchy - tutaj wyraźnie się ożywiła, klaszcząc w dłonie, a potem wskazując jednym paluchem na Amelię - Pamiętam co ci obiecałam. Odbieram żołd i lecimy na zakupy! Nam obu przydadzą się nowe szmaty… poza tym ten koncert w sobotę. Punkowy. Musimy cię przygotować - na koniec aż dreptała w miejscu z ekscytacji.

Blondynka wydała z siebie serię “ochów” i “achów” z reguły pełnych zachwytu nad pomysłami kumpeli. Ale ta podała ich tyle, że musiała chwilę je przetrawić i namyślić się co i jak zrobić z tym dniem. - Noo too taak… - powiedziała w skupieniu młoda kobieta o jasnych włosach gdy zaczęła wymieniać co i jak.

- Do fryzjera to wiem gdzie pójdziemy. Zawsze tam chodzę i jestem zadowolona. To w centrum to pojedziemy do ratusza to będzie blisko. Bo żołd i te papiery to w ratuszu. - Amelia zaczęła wymieniać odznaczając na palcach i szukając do pomocy natchnienia w balkownowym suficie.

- A paznokcie… to w salonie kosmetycznym. Właściwie to jest taka jedna laska na mieście co robi bajeranckie paznokcie. Takie wzorki, napisy albo nawet małe obrazki. Super wygląda, kumpela sobie kiedyś na Nowy Rok zrobiła. No ale do niej jak do lekarza, trzeba się umawiać, tak z ulicy to pewnie nas nie przyjmie. No to zostaje salon. Ale tam też dobrze robią. - blondyna opuściła twarz na brunetkę i pokiwała z namaszczeniem głową. Potem znów wróciła wzrokiem do sufitowania gdy zastanawiała się nad dalszymi detalami.

- A sklepów z ubraniami to jest pełno. Zależy czego szukasz. Albo po prostu pójdziemy i zobaczymy co mają. Z dostaniem ubrania nie ma żadnego problemu, trochę gorzej jak się szuka czegoś na nietypowy rozmiar albo no w ogóle coś konkretnego. Bo może akurat nie być czy co. Ale ogólnie to pewnie znajdziemy co chcesz. A właściwie właśnie to co chcesz? - zapytała i akurat tym punktem w ogóle nie wydawała się przejęta więc zdobycie ubrania wyglądało na prościznę.

- Aha a z jedzeniem dobry pomysł. - pokiwała szybko główką gdy przypomniała sobie o czym ciemnowłosa kumpela mówiła na początku. - Kurczaka to żaden problem. Z królikiem nie jestem pewna ale rozejrzymy się na pchlim targu. Zobaczymy co mają. Widywałam tam króliki ale nie wiem czy akurat dzisiaj będą mieli. Właściwie to chyba też nie ma co planować, zobaczymy co mają i coś wybierzemy. I też nie wiem co lubi. Ale jak dostanie gotowy obiad to chyba się ucieszy. - blondynka dokończyła swój wkręt i wyglądało na to, że sporo zależy od tego co same by szukały i potrzebowały oraz tego co akurat dzisiaj będą serwować na mieście.

- Czyli po ratuszu idziemy do salonu zrobić paznokcie, a potem spadamy na targ - Mazzi zawyrokowała i podobał się jej ten plan. Odbiła się od balustrady, stając pewniej na nogach - Nie mam kompletnie żadnych ciuchów. Przywieźli mnie w spalonym mundurze… i tyle - wzruszyła ramionami, a potem uśmiechnęła szeroko i bardzo zębato - Przyda się wszystko od skarpet, rajstop, majtek, gorsetów, bluz, bluzek, spodni, kiecek, butów po płaszcz, szalik, czapki… i ramonę - tutaj już prawie pokazywała w uśmiechu ósemki - Tobie też coś kupimy, dziś ja stawiam. Po cholerę mi żołd, jak nie po to aby rozwalić go z przyjaciółką? - zabujała brwiami.

Amelia rozpromieniła się słysząc co i jak mówi jej kumpela. Pokiwała radośnie główką i uśmiechała się ciepło promieniejąc szczęściem i radością. - Ale to strasznie dużo by tych ubrań chyba było. Dużo do noszenia. - zauważyła blondynka z delikatnym powątpiewaniem. - Ale możemy pójść też jutro. I tak kupować po trochu. Albo wrócić taksówką. Ale to trochę kosztuje. - dziewczyna po chwili zastanowienia znalazła jednak jakieś rozwiązanie tego techniczno - logistycznego problemu.

- To ponosi się na raty. Spieszy się nam gdzieś? - Mazzi zaśmiała się radośnie, wchodząc do salonu i od razu zrzucając szlafrok. Brzmiało jak plan, bardzo dobry plan. Taki, który chętnie powtórzy i jutro.
Bycie bogatym kurwiem bardzo, ale to bardzo się Lamii podobało. Chociaż od odebrania pliku talonów minęło już ładnych parę godzin, a sam plik trochę się uszczuplił po zakupowym szaleństwie, wizycie w salonie urody i obżarciu na mieście wyjątkowo niezdrową, ale za to jaką dobrą pizzą, nie szło patrzeć na świat pesymistycznie. Wizyta na targu też się udała, razem z Amy przekopały niezliczoną ilość stosów ubrań, biżuterii, dodatków, butów i kurtek, co chwila dokładając do tobołów z zakupionymi rzeczami następne trofea. Czuła się jak dziecko w sklepie ze słodyczami, gdy rodzic pozwala brać co tylko wpadnie brzdącowi w oczy i łapki. Pamiętała też o Amy, mierząc z nią i na niej coraz to nowe sukienki, bluzki i szpargały, tak więc opuszczając targ, obie uginały się pod ciężarem sprawunków, z czego najcięższe okazało się… jedzenie, ale co tam. Żadna nie wyglądała na niezadowoloną, chociaż przez pierwsze kilkaset metrów Mazzi była milcząca i gapiła się pod nogi, a to za sprawą ostatniego zakupu.

Dostrzegła go prawie na wyjściu, niewielki stragan zaraz przy bramie, po prawej stronie. Częściowo schowany za ceglanym murkiem, przez co prawie go przeoczyła. Starszego, siwego jegomościa stojącego za niskim stolikiem zbitym chyba ze skrzynek po jabłkach. Improwizowany blat nakryto ceratą, na niej zaś leżały najróżniejsze noże, nożyki, maczety, ostrza, nożyczki, szpikulce… a wśród całego tego złomu był on. Krótki, prosty nóż z antypoślizgową rękojeścią, równie znajomy co sam targ - wspomnienie kołaczące się gdzieś między szarymi komórkami. Ledwo go zobaczyła i już wiedziała.
Musiała go mieć… ostrze z wygrawerowaną nazwą Gerber.
Po prostu musiała.

Humor jednak szybko starszej sierżant wrócił i przez resztę trasy do domu gęba się jej nie zamykała. Trajkotała jak najęta kiedy wchodziły do klatki, a potem otwierały drzwi. Stan rzeczy się nie zmienił także przy rozpakowywaniu siatek, mierzeniu co ciekawszych zakupionych ubrań, robieniu makijażu… skoro na razie zostawała w cywilu mogła sobie pozwolić na wygląd człowieka, a nie worka z mięsem w wojskowym mundurze. Skorzystała z tego chętnie, nakładając tapetę, układając włosy i gadając jak najęta przez cały ten czas. Chwilę zamilkła przy wyborze ubrania na resztę dnia, ale prędko machnęła ręką, biorąc krótką, krwistoczerwoną sukienkę - trochę mało wygodną do gotowania, ale od czego były fartuchy? I gdy myślała że do przyjścia Betty wyrobią się z Amelią ze wszystkim, rozległo się pukanie do drzwi.

W pierwszej chwili Mazzi stężała, nasłuchując czy aby przypadkiem rozum nie płata jej figla, ale walenie się powtórzyło. Wtedy popatrzyła pytająco na blondynkę, ale ona też nie miała najmądrzejszej miny. Nie spodziewały się nikogo, prócz obsady szpitala, Daniela i Rodneya nikt nie wiedział że tu są. Coś ciemnego przelało się wewnątrz jej ciała, wzrok automatycznie rozejrzała się po pomieszczeniu, szukając drogi ucieczki, albo miejsca do schowania… i broni. Odetchnęła dwa razy bardzo powoli, aby przestać wariować.
To nie był Front, za drzwiami mógł stać dozorca listonosz… ktokolwiek.

- Kogo to diabli niosą - mruknęła niby lekkim tonem, idąc przez salon do drzwi, w dłoni jednak ściskała wojskowy nóż. Ustawiła się też tak, aby zasłonić w razie czego Amelię… i spinając się, otworzyła je jednym energicznym szarpnięciem... lecz nie dozorca, ani listonosz stał po drugiej stronie, a policjant. Detektyw, na tyle kulturalny aby się przedstawić i wręczyć im pisemko niby od Betty. Mazzi przeczytała je szybko i uśmiechnęła się pod nosem. “Gołąbeczkami” nazywała je tylko jedna okularnica w tym mieście.

Gdy przyszło do konkretów humor obu kobietom się posypał. Brunetka patrzyła na blondynkę, gryząc się z myślami. Najchętniej machnęłaby drzwiami i kazała typowi się gonić, bo psuł im dzień. Z drugiej strony wykonywał niewdzięczną robotę, nie wyglądało też aby tak łatwo odpuścił.

- Amy - zaczęła miękko, wyciągając rękę i zakładając dziewczynie kosmyk jasnych włosów za ucho po ten zdrowej stronie - Taki syf lepiej mieć za sobą. Jak z wyciąganiem szrapnela bez znieczulenia. Szarpnięcie, chwila bólu i spokój… będę przy tobie. W razie czego, jeśli coś ci nie podejdzie, wyprosimy pana detektywa i przyjdzie jutro, ale nie ma co przekładać. Dasz radę?

Blondynka przygryzła wargę. Opuściła wzrok. Wahała się jeszcze chwilę. Potem podniosła głowę i krótko pokiwała głową na znak zgody. Gdy Lamia więc wpuściła mężczyznę w mundurze do domu ten wszedł do środka. Blondynka cofnęła się w głąb korytarza ale zatrzymała się i spojrzała na wciąż stojącą w drzwiach brunetkę. A potem gdzieś na dół, tak w okolicę butów gliniarza.

- Dziękuję. Nie jesteś o nic oskarżona, po prostu jesteś świadkiem i ofiarą zdarzenia. Tylko porozmawiamy o tym co się stało. A jeśli nie chcesz no to nie. - gliniarz mówił trochę dziwnie. Z jednej strony jakby z nawyku przyjął urzędowy, gliniarski ton i styl wypowiedzi informujący delikwenta o jego prawach czy innej grzywnie a z drugiej chyba jednak starał się być w miarę łagodny wobec skrzywdzonej dziewczyny. Gdy ta zatrzymała się ledwo ze dwa kroki dalej on też się zarzynał więc nadal stał dość blisko drzwi.

- To może… pójdziemy do salonu? - Lamia zaproponowała, podchodząc do blondynki i obejmując ją opiekuńczo ramieniem. Patrzyła przy tym z uśmiechem na gliniarza, choć oczy pozostawały czujne i oceniające - Będzie nam wygodniej niż tak stać w progu. Napije się pan czegoś?

- Ale Betty prosiła aby nie chodzić w butach. - blondynka wyszeptała do ucha Lamii zerkając na zaproszonego do domu faceta. No jak to zwykle się praktykowało wszedł w butach. No ale gospodyni miała tutaj dość odmienne preferencje.

- Dziękuję. Może poproszę kawy jeśli to nie sprawi trudności. - policjant zrobił ze dwa kroki w głąb pomieszczenia ale też był albo zdziwiony albo podejrzliwy tym, że dwie gospodynie coś nie kwapią się aby iść pierwsze w głąb domu więc zatrzymał się i na twarzy dało się odczytać ten odcień zaskoczenia tą sytuacją.

- A tak… racja - sierżant odmruknęła i przewróciła oczami. Rzeczywiście, zeszłego wieczora Madi też została pozbawiona obuwia.
- Amy wstawisz wodę na kawę, a ja poszukam kapci dla pana detektywa? - Powiedziała już głośniej, z uśmiechem przylepionym do twarzy. Rozłożyła bezradnie ręce - To dom Betty i zasady Betty, dlatego prosiłabym aby był pan tak uprzejmy i zdjął buty. Betty nie lubi gdy… - chciała powiedzieć coś jeszcze, ale wtedy wzrok jej przeskoczył do prawej dłoni, która przy rozłożeniu ramion ujawniła ściskany nóż.
- A fakt... - Mazzi westchnęła, odkładając go na szafkę przy drzwiach i robiąc przepraszającą minę - Bez urazy. To… przyzwyczajenie. Nikogo się nie spodziewaliśmy - uniosła już puste dłonie na wysokość piersi i poruszyła palcami - Nic osobistego. To co, możemy prosić o zdjęcie butów? Zaraz panu znajdę kapcie.

Blondynka pokiwała głową całkiem zadowolona z takiego podziału ról. Szybko minęła policjanta, przeszła przez salon i zniknęła za rogiem prowadzącym do kuchni. Gliniarz zaś wydawał się być zdziwiony prośbą ciemnowłosej jak i trzymanym w dłoniach narzędziem. - Ciekawe przyzwyczajenie. Potencjalnie bardzo kłopototwórcze. - zauważył policjant siadając na sofie w pobliżu drzwi i ściągając własne buty by zamienić je na kapcie.

- Albo trzymające przy życiu, zależy jak na to spojrzeć - Mazzi wzruszyła ramionami, odwracając się tyłem do kanapy i zaczynając grzebać w szafce z kapciami. - A pan nie sypia z bronią pod poduszką, detektywie?

- Nie. - odpowiedział do jej pleców Ramsey ale, że był do niej plecami to nie wiedziała czemu albo komu właściwie się przygląda. - I właśnie dlatego z wami, weteranami, jest tyle kłopotów. - mruknął cicho.

- Więc jest pan szczęśliwym człowiekiem - wyprostowała się i odwróciła frontem do mężczyzny, uzbrojona w rozbawiony uśmiech i parę pomarańczowych papuci. Zrobiła te parę kroków i wręczyła je z namaszczeniem gościowi, pochylając się przy tym odrobinę aby zniwelować różnicę we wzroście i móc spojrzeć mu w twarz. Zwisła tak na pięć sekund, uważnie mu się przyglądając, a mina zmieniła się na gorzko-ironiczną - Że może spać normalnie.Też bym chciała móc… spać. Normalnie. Nawet nie wie pan jak bardzo.

- O, na pewno. - zgodził się detektyw odbierając od niej swoje kapcie. Wstał z sofy i spojrzał na nie z góry bo aż nadto odcinały się od reszty munduru. Pomarańczowe, domowe papucie od granatowej reszty munduru. - To teraz może chodźmy porozmawiać z Amelią. - starszy facet wskazał gestem na wnętrze living roomu skąd też dobiegały kuchenne odgłosy robienia kawy.

Głowa technik uciekła w tamtym kierunku, a przez jej twarz przemknął długi cień. Stała w miejscu, pośrednio zagradzając drogę do dalszej części mieszkania i ostatkiem woli powstrzymała się, aby nie sięgnąć na powrót po nóż.
- Tak… porozmawiać - powtórzyła zamyślonym głosem, a potem odwróciła głowę żeby spojrzeć prosto na gliniarza.
- Teraz Amelia jest częścią mojego oddziału. Rodziny. Jedno i drugie… ich dobro, jest ważniejsze niż własne życie i bezpieczeństwo. - powiedziała spokojnie, chociaż wzrok nagle stał się lodowaty i czujny. - Nikomu więcej nie pozwolę jej skrzywdzić. Czy to słownie, czy fizycznie. Wycierpiała już dość… i nigdy więcej - koniec warknęła oschle, żeby po chwili odchrząknąć i z uśmiechem zrobić krok w bok aby gość mógł przejść w głąb lokalu.

- W takim razie pomóż i mi, i jej, dowiedzieć i ustalić co się stało. I znaleźć sprawców tego wydarzenia. - detektyw w policyjnym mundurze i domowych kapciach obracał w dłoniach swoją czapkę ale okazywał zauważalną rezerwę do słów Lamii. Nadal wyglądał na zdeterminowanego aby osiągnąć cel po jaki tutaj przyszedł. Ruszył za ciemnowłosą kobietą i właściwie znaleźli się w centrum mieszkania gospodyni. Z kuchni doszło ich pytanie Amelii. Takie całkiem zwyczajne i domowe. Co się napiją. I, że zaraz będzie gotowe. Gliniarz poprosił o kawę.

- Znaleźć i co dalej? Zamknąć w puszce na rok-dwa ze względu na małą szkodliwość czynu? Gówno im zrobisz nawet jak ich dorwiesz, a jej nie przywróci to dawnego wyglądu i nie wymaże bólu. Upokorzenia - Mazzi popatrzyła dość ironicznie - Chronić i służyć, działać w świetle prawa. - westchnęła żeby zaraz pokręcić głową - Amy zacznie się denerwować to wychodzisz. A o moją pomoc dla niej się nie martw - prychnęła - Wiem co mam zrobić.

- Najpierw trzeba znaleźć sprawcę. Aby znaleźć sprawcę trzeba ustalić co tam się wydarzyło. I za cholerę mi to nie wygląda na niską szkodliwość czynu tylko na trwały uszczerbek na zdrowiu przynajmniej. A poza tym to zwykłe skurwysyństwo i ktoś za to zapłacić musi. - powiedział sadowiący się na sofie gliniarz. Pewnie nieświadomie ale usiadł dokładnie w tym miejscu gdzie wczoraj siedziała Lamia gdy przyszła Madi. Teraz do salonu wróciła blondynka z tacą na której niosła kawiarniane precjoza. Przez chwilę trwało zwykłe rozdzielanie co kto pije, sypie i dolewa a potem zostawało rozsiąść się wygodnie i zacząć rozmowę. Amelia chyba zawahała się gdzie usiąść i w końcu usiadła w drugim fotelu chyba za bardzo nie mając ochoty mieć gliniarza zaraz przy sobie.

- Cieszę się Amelio, że zgodziłaś się porozmawiać. - zaczął detektyw i na początku zaczął tak jak zwykle kojarzyło się to z policyjnym spisywaniem zeznań świadków. Mazzi przypominało to trochę rozmowy gdy trzeba było zebrać relacje od nieopierzonych rekrutów, albo jakichś poszkodowanych cywili czy ludzi z zaplecza i ustalić co za roboty widzieli czy narobiły szkód a brakowało im wiedzy i spokoju frontowych weteranów by można było użyć powszechnie dla nich zrozumiałego żargonu i specyfikacji. Więc trzeba było wydłubywać te dane i często do tego zgadywać i domyślać się co właściwie wiedzieli i widzieli a co się domyślali, zgadywali czy zwyczajnie ściemniali. Teraz ten gliniarz widocznie miał podobną przeprawę z tą okaleczoną blondynką.

- Jak ci napisała siostra Betty nie musisz ze mną rozmawiać. Jeśli nie będziesz mieć ochoty to po prostu powiedz. Damy sobie spokój i umówimy się na kiedy indziej. Dobrze? - gliniarz oparł łokcie na kolanach i pochylił się do przodu jakby chciał się zbliżyć do stolika albo do siedzącej na fotelu blondynki. Ta podwinęła nogi i kolana do siebie i otuliła się ramionami. Ale pokiwała w milczeniu głową na znak, że rozumie.

- Dobrze, więc powiem ci co na razie ustaliłem. Po prostu posłuchaj i daj znać jeśli coś się nie zgadza. - gliniarz nieco się wyprostował i pokręcił dłonią jakby obracał jakąś niewidzialną gałkę. Dziewczyna znów zgodziła się potwierdzeniem głowy. I gliniarz zaczął po kolei opowiadać. Krótkimi, wyraźnymi zdaniami rozrysowując scenerię zdarzenia.

Po wizycie w szpitalu gdzie rozmawiali ostatni raz pojechał do jej domu. Mieszka na trzecim piętrze. Drzwi nosiły ślady siłowego wejścia. Na zamku były świeże rysy jakby ktoś mało umiejętnie albo w wielkim pośpiechu chciał się włamać przy pomocy wytrychów. Pewnie nie do końca wyszło bo drzwi zostały też wyłamane. Dokładniej zasuwka. W mieszkaniu gdy pojechał, nikogo tam nie było. W sypialni było jedno nie zaścielone łóżko. Nie dało się rozpoznać czy spała w nim jedna osoba czy więcej. Mieszkanie było przyzwoicie urządzone ale panował bałagan. Nie był w stanie ocenić czy to efekt zdarzenia czy dzieło “życzliwych” którzy skorzystali z nieobecności właścicielki po zabraniu jej do szpitala.

Znalazł ślady śniadania. Ale czyste wciąż talerze świadczyły, że chociaż prawie gotowe nie zostało skonsumowane. Było nakryte na jedną osobę. No ale nie znaczyło to, że w mieszkaniu w chwili zdarzenia była tylko jedna osoba. Zwłaszcza, że okna były otwarte bo gorące dni były i wszyscy otwierali okna. Więc trudno było zgadnąć czy ktoś tym oknem nie dostał lub nie wydostał się przez schody przeciwpożarowe. Najbliżsi sąsiedzi, którzy prawdopodobnie odnaleźli Amelię i włamali się do jej mieszkania, pewnie słysząc jej krzyki nie okazali się skłonni do współpracy z policją. Ramsey autoironicznie zauważył, że widać są dość pamiętliwi gdy swego czasy przeliczył żebra głowie rodziny gdy miał trudności ze zrozumieniem polecenia “Rzuć to!”. - Na razie ich zostawiłem. Ale jeśli nie pojawią się nowe tropy to sobie porozmawiamy. Czy tego będą chcieli czy nie. - mruknął ponury gliniarz bawiąc się otokiem swojej czapki.

- Byłem też w twojej pracy. Wszyscy są tak wstrząśnięci jak zaskoczeni tym co się stało. Zastanawiająca zgodność odpowiedzi. - starszy gliniarz niby obojętnie się skrzywił i wzruszył ramionami jakby chodziło o pogodę. Blondynka zerknęła na niego, na Lamię, i przesunęła jeden z loków za ucho.

- Nie udało mi się porozmawiać z twoim chłopakiem. Wyjechał z miasta. W delegację. Tydzień przed zdarzeniem. - detektyw wygiął usta w podkówkę i otrzepał z daszka czapki jakiś niewidzialny pyłek. Niby mówił całkiem zwyczajnie a jakoś rzucało się w oczy, że ten fakt wydaje mu się bardzo podejrzany.

- Ale on często wyjeżdża. Wiedziałam, że teraz też wyjedzie. To nie ma z nim nic wspólnego. - odezwała się blondynka bo gdy mówił dotąd głównie gliniarz ograniczała się do kiwania głową albo krótkich “tak”, “nie” czy “mhm”.

- Rozumiem. W każdym razie Amelio w tej chwili dość trudno ustalić na podstawie obecnych danych kto był w twoim mieszkaniu w chwili zdarzenia. Być może nikogo oprócz ciebie. Ale gdyby ktoś chciał myślę, że miał wystarczająco okazji i czasu by ulotnić się i zatrzeć ślady zanim przyszła pomoc, zawieziono cię do szpitala no i zanim ja tam zrobiłem oględziny. - detektyw przedstawił swoją hipotezę co do możliwości jakie rozpatrywał pod względem wydarzeń owego feralnego dnia. Blondynka mimo dłuższej chwili milczenia jednak nie odpowiedziała.

- Podsumowując Amelio. Jakbyś nam pomogła i powiedziała cokolwiek o tych wydarzeniach mogłoby to stanowić przełom w śledztwie. Ktoś ci zrobił straszną rzecz. Nie powinno to mu ujść na sucho. Bo może się poczuć tak bezkarny, że zrobi taką straszną rzecz jakiejś innej dziewczynie. Jeśli się czegoś obawiasz, ktoś ci jakoś groził czy szantażował to powiedz. Wtedy coś wymyślimy. No ale dopóki nic nam nie mówisz, błądzimy po omacku. - facet rozłożył ręcę w geście bezradności. Sięgnął po swoją kawę i upił łyk gdy Amelia widocznie głowiła się co i czy coś powiedzieć. Gliniarz więc popatrzył na drugą kobietę sprawdzając czy ona jakoś się włączy do tej rozmowy lub ma nawet jakiś pomysł by wydobyć coś z opornej na spowiedź blondynki.

Sprawa śmierdziała i była śliska. Bardzo nieprzyjemnie śliska, a im więcej Lamia się dowiadywała, tym mocniej zaciskała szczęki. Amy czegoś się bała, albo kogoś i to ewidentnie. Na przykład ludzkiego pierdolenia jeśli okazałoby się że chłopakowi przyprawiła rogi, albo cokolwiek co nie spodobałoby się poprawnemu społeczeństwu Sioux Falls. Ile razy w rozmowach blondi o tym wspominała? O strachu przed językami, gdy się żyje w małym, zadupnym mieście…
- Amy kochanie - Mazzi wpierw zmrużyła krótko oczy, potem wstała i przeszła do siedzącej w fotelu drugiej kobiety i kucnęła z boku jej nóg. Wzięła ją za ręce, gładząc przez chwilę pomalowany paznokieć kciuka i dziwiąc się jakie Amelia ma delikatne dłonie. W porównaniu do niej, ręce starszej sierżant wydawały się chropowate, toporne i pełne cienkich kresek blizn.
- Wiem że to pieprzony koszmar - ściszyła głos, patrząc się uważnie w jasne oczy nad sobą - Nie jest ważne co zrobiłaś, z kim, albo komu… to pierdoły, rozumiesz? Nieważne, bo o wiele istotniejsze jest to, co zrobiono tobie. Nie musisz się bać że ktoś dowie się o czymś, czego… wolisz nie ujawniać. Na razie to rozmowa prywatna i nie wyjdzie poza ten pokój. Jesteśmy tylko ty, ja i pan detektyw, a on też chce dobrze. - westchnęła i ścisnęła mocniej dłonie dziewczyny - No ale spójrz na tę jego gębę - kiwnęła lekko głową wskazując postać za plecami - Po mordzie widać, że uparte bydle i nie odpuści. Będzie węszył i wywęszy w końcu, znam ten typ. - skrzywiła się lekko i gadała dalej - Aż, kurwa, za dobrze takich znam. Dlatego ogarniam że w tej chwili są dwie opcje. - zrobiła krótka przerwę i podjęła gadkę gdy widziała że blondi jej słucha - Spławiamy go, każemy iść w pizdu i nie wracać przez najbliższe nigdy, a kiedy wróci dostanie tylko milczenie… tylko wtedy sam zacznie węszyć. Będzie chodził, pytał, zglądał i zaglądał. Wywlekał wszelkie brudy i tajemnice. Prowadził śledztwo… czyli gadał z twoimi bliskimi i znajomymi o każdym niby sekrecie. To dopiero jest powód do plot, bo wiesz jacy są ludzie. Rzucisz im tlący się patyk to zaraz go rozdmuchają do wielkości ogniska i jeszcze sami dorzucą drew na opał. Dośpiewają swoje. Nie warto skarbie, uwierz mi. Nie warto - Uśmiechnęła się smutno, przymykajac na chwile oczy - Druga opcja to taka, że powiesz mu co wiesz… a wtedy on będzie wiedział co robić, ale już dyskretnie. Żeby nie narobić więcej smrodu… i pamiętaj. Cokolwiek się tam nie stało, nie powinno się dla ciebie tak skończyć - wskazała oczami na zakrytą opatrunkiem połowę twarzy. - Nie zasłużyłaś na to. Pomóż… sobie pomóc. W tym pokoju nikt nie chce twojej krzywdy.

Gliniarz pokiwał głową na znak zgody. Upił znowu łyka kawy i gdyby miał mniej czerstwy wyraz twarzy to nawet mógłby wyglądać z tym kubkiem jak jakiś przyjacielski dzielnicowy na weekendowej pogawędce przy kawie i ciasteczkach. Amelia patrzyła na klęczącą przy niej kumpelę, zerkała na gliniarza z kubkiem i zastanawiała się chyba.

- No tak… ja wiem… rozumiem… - powiedziała cicho, że gliniarz znowu trochę się pochylił aby słyszeć wyraźniej co ona tam tak cicho mówi. Blondynka walczyła ze sobą ale po chwili powiedziała jeszcze ciszej. - Ale to nikt… nie szukajcie nikogo… to był wypadek. Tam nikogo nie było. Nikt mi tego nie zrobił. To się po prostu stało. - powiedziała cicho i z obawą siedząca na fotelu dziewczyna. Patrzyła zarówno na Lamię jak i na Ramsey’a. Na jego reakcję nie trzeba było długo czekać. Właściwie wcale. Odłożył kubek na podstawkę i pokręcił w zniechęceniu głową, zerkajac za okno.

- Po prostu się stało tak? Mam nikogo więcej nie szukać tak? - gliniarz odwrócił się by spojrzeć wprost na połowę twarzy blondynki i chociaż starał się zachować spokój i łagodność to wyglądał jakby zaraz miał go szlag trafić. Zwłaszcza jak Amelia chwilę dała radę wytrzymać ten jego wzrok i pokiwała twierdząco głową.

- Mhm. - gliniarz wstał, dość nagłym ruchem i podszedł do okna. Pokręcił znowu głową gapiąc się na sylwetkę ulic, dachów i budynków widocznych z okna. - No to świetnie. Niech będzie na chwilę taka wersja. To w takim razie skoro to się “po prostu stało” to może opowiesz mi jak to się “po prostu stało”? - facet wyraźnie nie dowierzał w taką możliwość ale jednak skoro blondynka się upierała to postanowił wysłuchać jej wersji. Ta zerknęła na Lamię i zaczęła machinalnie skubać kawałek swojego ubrania.

- No, normalnie… robiłam śniadanie… przed pracą… i kupiłam jakiś czas temu gofrownicę… i bardzo polubiłam te gofry… koleżanka mi dała przepis z dawnej gazety i bardzo dobre wychodziły… no i w kuchni straciłam na chwile równowagę i upadłam na tą gofrownicę… a już była rozgrzana… no i stało się… dalej niewiele pamiętam. Dopiero jak się obudziłam w szpitalu. - Amelia wydawała się w tej chwili cichą, blond myszką która cichutko szepcze swoją historię z owych makabrycznych wydarzeń które ją tak naznaczyły. Gliniarz nie komentował, nie odzywał się, słuchał wciąż zapatrzony w widok za oknem.
 
Driada jest offline  
Stary 06-12-2018, 04:34   #26
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Jeśli blondyna przypadkiem upadła na gofrownicę, to Lamia równie przypadkowo zahaczyła połową ciała o ognisko na punkowym balecie gdzieś w starych Ruinach pod miastem i wcale nie na Froncie.
- Dobrze Amy, rozumiemy. To wypadek - Lamia zaczęła mówić kiedy zapadła cisza, wzdychając lekko przez nos - Ale jeżeli jednak brał w tym udział ktoś trzeci… zastanów się tylko. Na razie jest w szoku, ale szybko wróci mu rozum. Wróci dokończyć robotę, uciszyć problem, czyli ciebie… - podniosła dłoń i chwyciła brodę blondynki, zmuszając aby popatrzyła jej w twarz - Na razie jeszcze wieści się nie rozeszły gdzie jesteś, ale się rozejdą. Albo kiedy wrócisz do szpitala… a mnie tam nie będzie. Jeśli ten teoretyczny sprawca istnieje i wróci… chciałabyś, aby skrzywdził Betty? - zmrużyła oczy - Ona jest zwykłym cywilem, kobietą… drobną jak ty. Ale jeśli będziesz w niebezpieczeństwie nie zawaha się stanąć w twojej obronie… ja też się o ciebie boję. Przez całą dzisiejszą podróż po mieście łaziłam jak na szpilkach, szukając kogoś kto nagle wypadnie z cienia, albo zacznie do ciebie strzelać. Każdego cholernego typa który nas mijał oglądałam czy przypadkiem nie ma schowanego w dłoni noża. Betty i ja odetchniemy dopiero jak to się skończy, a żeby tak sie stało musisz nam powiedzieć prawdę. Bo teraz też w tym siedzimy… a ja się nie rozpączkuję żeby chronić i ciebie i Betty… i jeszcze chodzić na terapię - skrzywiła się i westchnęła - Musisz być dzielna, nie jesteś sama, pamiętaj o tym.

- Ale naprawdę! Nikogo tam nie było! To był wypadek! - blondynka wiła się na krześle z nerwów jakby naprawdę siedziała na rozpalonych węglach. Wydawała się bliska płaczu ale zapewniła Lamię prawie od razu.

- To nie był wypadek Amelio. Rozmawiałem z doktorem Brenem który cię zszywał. Tak głębokie rany nie powstałyby od chwilowego zetknięcia się ciała z gofrownicą. Tylko musiało chwilę potrwać. - policjant wtrącił się i mówił oschłym tonem jak zwykle gdy ludzie nie przepadają za kimś. Na przykład gdy ktoś próbuje ich robić w balona.

- Ale no uwierzcie mi, nie macie kogo szukać, nikt na mnie nie napadnie ani na żadną z innych dziewczyn. Ani na Betty ani na Lamię, nikogo takiego nie ma. - Amelia patrzyła na przemian to na twarz kumpeli to na plecy gliniarza. Wydawała sie zdesperowana. - Ja… ja to sama sobie zrobiłam… - powiedziała w końcu i zamarła w oczekiwaniu na to co zrobią i powiedzą. Gliniarz odwrócił się z powrotem frontem do dwójki kobiet. Stał tak chwilę z rękami założonymi na piersiach i ponieważ stał na tle okna detale z jego frontu, w tym z twarzy zacierały się.

- Chcesz mi powiedzieć, że pewnego pogodnego poranka, podczas robienia sobie śniadania przed pracą, postanowiłaś upiec na gofrownicy swoją twarz. Czy dobrze to zrozumiałem? - detektyw pomógł sobie gestykulacją rąk jakby przestawiał jakieś jedne klocki do drugich gdy przedstawiał wersję blondynki. Sądząc po tonie głosu coś chyba niezbyt wierzył w taki przebieg wydarzeń. Po chwili milczenia i wahania blondynka w końcu potwierdziła głową. Facet westchnął i położył dłonie na swoich biodrach. Spojrzał w dół gdzieś na dywan albo swoje kapcie i wzruszył ramionami.

- No to dzięki za rozmowę Amelio. I dzięki za kawę. Jakbyście sobie coś przypomniały możecie zostawić mi wiadomość na komisariacie. Zresztą pewnie wpadnę za parę dni albo jak coś się dowiem. A dowiem się. - gliniarz podniósł głowę, skinął głową obydwu kobietom i ruszył do wyjścia.

Mazzi też wstała, po drodze całując drugą kobietę w skroń.
- Dzielna dziewczyna. Poczekaj, zaraz wrócę - obiecała, klepiąc ją po ramieniu i przechodząc pod drzwi razem z gliniarzem. W końcu wypadało za nim zamknąć, zresztą potrzebowała odetchnąć gdy jasnowłosa nie widziała. Sama się okaleczyła…
- Mówiła… w szpitalu... że to nie jest dobry czas dla ładnych dziewczyn - mruknęła cicho kiedy stanęli oboje w przedpokoju. Twarz o zasępionej minie wbijała w ścianę przy drzwiach. W końcu drgnęła i popatrzyła bezpośrednio na Ramsaya - Ktoś wam tu zaginął? Jakaś dziewczyna, albo dziewczyny? Dziwne wyjazdy? Handel ludźmi? Burdele? Ktoś wysoko postawiony co lubi ładne laleczki i nie uznaje odmowy?

- Nie. Przynajmniej nic co do tej pory by pasowało pod jej sprawę. Zresztą obcego by tak nie chroniła. Chyba, żeby ją złapał za coś na czym jej wybitnie zależy. Ale dzieci nie ma, rodziców też, ma tylko tego swojego faceta. Na mój gust to sprawa osobista i emocjonalna. Równie dobrze mogli spędzić razem noc, rano się o coś poprztykali i zrobił jej to. A potem wybiegł po schodach zanim ktoś wbiegł do mieszkania. Tak naprawdę to potem mieszkanie stało otworem to mógł nawet tam wrócić i buszować do woli. A to, że jej facet wyjechał w delegację oznacza tyle, że nie ma alibi. Przynajmniej dopóki nie wróci do miasta. - Ramsey mówił przyciszonym ale zdecydowanym głosem gdy zdejmował kapcie i zakładał z powrotem swoje buty. Chwilę to trwało więc miał okazję podzielić się swoimi podejrzeniami. Wreszcie wstał więc znów górował nad rozmówczynią wzrostem i większa sylwetką.

- To sprawa osobista. Taki atak na twarz. Sadystyczny. Celowy. To wielkie, negatywne emocje. Żadna bójka. I musiał być na wyciągnięcie ręki. Musiała go widzieć. Sama ją widziałaś, podobno pomagałaś Betty ją umyć. Nie ma innych śladów walki na sobie a przed obcym pewnie by się broniła. No i pewnie nie stała jak słup soli jak władował jej się do mieszkania. A swojego mogła po prostu wpuścić. - facet pokręcił głową na znak, że kompletnie nie kupuje wersji o wypadku a samookaleczenie też jakoś mu się chyba nie widzi. Popatrzył w głąb living room gdzie ponad oparciem fotela wciąż było widać blond czuprynę.

- Co prawda to mógłby być jakiś włamywacz jaki dostał się przez okno, zagroził jej bronią zmuszając do milczenia a potem ją tak urządził. Ale wtedy nie widzę motywu aby go kryła. A to, że sama sobie usmażyła twarz… No po co? - detektyw pokręcił znowu głową i na koniec gdy pytał spojrzał znowu na starszą sierżant. Wyjął jednak z kieszeni na piersi jakiś notatnik i zaczął coś na nim pisać. - “Nie jest dobry czas dla ładnych dziewczyn”. Coś jeszcze mówiła? - skorzystał z okazji i zapisał na gorąco zeznania pytając o kolejne.

- Ona się boi… opinii innych ludzi. Złej famy - Lamia poskrobała się kciukiem po policzku, gapiąc się gdzieś wgłąb salonu pustym wzrokiem. - Ktoś mógł chcieć od niej czegoś, czego mu nie chciała dać więc wolała się oszpecić… dla świętego spokoju - potrząsnęła głową, wracając spojrzeniem do detektywa i rozłożyła ręce - Nie pamiętam, ale jeżeli - skrzywiła się - Na coś wpadnę to pana poinformuję. Zanim coś zrobię. Słowo - skrzywienie przeszło w cyniczny uśmiech - Żeby potem nie było, że przez tych weteranów macie tu same kłopoty. Chyba że to będzie niespodziewana akcja, wtedy będę Amy bronić. Coś jeszcze?

- Myślałem o wizji lokalnej. Ale nie jestem pewny czy da radę. Ale chyba dobrze by było aby ogarnęła swoje mieszkanie bo jej wszystko tam rozszabrują. Mogę ją zabrać jeśli to coś pomoże. No ale jeśli wolicie załatwić to same to załatwiajcie. Jeśli coś sobie przypomni albo będzie chciała zeznawać to zapraszam na posterunek. Nawet jak mnie nie będzie, bo często mnie tam nie ma, to ktoś na pewno spisze zeznania no albo mi przekaże co trzeba. - gliniarz coś miał jeszcze do zaproponowania i mówił patrząc na Lamię a jedynie czasem zerkając ponad jej ramieniem w głąb mieszkania Betty gdzie kręciła się okaleczona blondynka.

Było bardzo zastanawiające, czy w ich popapranym świecie, przy równie popapranych sąsiadach zostało coś wartościowego w mieszkaniu, czy zastaną pustkę, syf i połamane sprzęty których nie dało się wynieść.

- Zabiorę ją tam jutro, poradzimy sobie - Mazzi westchnęła ciężko, przygryzając wargę. Za to w głowie już układała plan na następny dzień, zaczynający się od pójścia do sklepu. Potrzebowała broni…

- Chyba że - drgnęła, spoglądając czujnie na gliniarza - Będzie pan na tyle łaskawy i wspaniałomyślny, by jutro koło południa pomóc dwóm rekonwalescentkom z zabezpieczeniem domu Amy i sprawdzeniem… - skrzywiła się wyjątkowo kwaśno -... co dobrzy ludzie jej zostawili pod nieobecność. Akurat będzie pod ręką kapownik do spisania zeznań co zginęło. Gówno da, ale jeżeli jest cień szansy, że była jakkolwiek ubezpieczona - zerknęła szybko na blond sylwetkę w salonie - Warto spróbować.

- Mogę przyjechać. Jutro o 13. - gliniarz zgodził się kiwając głową po czym założył czapkę, skinął raz jeszcze na do widzenia i zszedł na dół. *
Po wyjściu gliniarza od razu zrobiło się lżej, zupełnie jakby jego nieobecność na powrót uruchomiła późnoletnie popołudnie ze wszystkimi plusami typu pogoda, światło, zapach nagrzanej ziemi i trawy dolatujące zza okna. Dokończenie obiadu nie zajęło długo i chociaż Amy pozostawała milcząca, to jej też widocznie ulżyło. Tym razem Mazzi nie ciągnęła jej za język, dając przetrawić na spokojnie traumy, przesłuchania i poukładać myśli. Robiła to, co pozostawało: była. Wspierała ją obecnością, uśmiechem i ciepłem, gdy od czasu do czasu ścisnęła jej dłoń, albo objęła ramieniem przy krojeniu warzyw. W pewnej chwili zaczęła też nucić pod nosem, a widząc że blondyna się temu przysłuchuje z uwagę, zmieniła mruczenie na śpiewanie. Z początku szło ochryple i gubiła tony, ale im dłużej psuła ciszę, tym płynniej zaczynały się jej układać dźwięki, a gdy upolowany na targu królik pyrkał w najlepsze, zaś pozostałe składniki obiadu czekały już na wyłożenie, Lamia spojrzała na zegarek i westchnęła pod nosem. Oczywiście prawie przegapiła odpowiednią godzinę, jeśli liczyć, że Betty wróci na czas, a nie wyglądała na taką, która lubi się spóźniać. Szybko więc sierżant przeszła do sypialni z puzzlami, by naprędce wbić się w pozostawione tam przez pielęgniarkę ubrania. Najwięcej zachodu nie sprawiły jej ani pończochy, ani gorset… a ten przeklęty ogon na korku, który dopiero przy drugiej próbie wcisnęła na odpowiednie miejsce.
Udało się wyrobić akurat, aby mieć jeszcze chwilę na wypalenie papierosa i przepicie kawą. Grzebanie w zamku od drzwi wejściowych powitała już na odpowiedniej pozycji, przygotowana do wycięcia małego psikusa, z radością dziecka obserwując jak klamka opada w dół, a potem drewniane skrzydło zaczyna się uchylać.

Psikus się udał znakomicie. Gdy zamek dozgrzytał do końca, klucze zostały wyjęte a klamka zrobiła swoje w drzwiach pojawiła się sylwetka siostry przełożonej. Weszła ze swoją torbą na ramieniu, okularach i całkowitym zaskoczeniem wymalowanym na twarzy gdy ujrzała kto, i jak na nią czeka.
- Oh, Księżniczko! - zawołała zachwycona gdy wreszcie po chwili odzyskała głos. Weszła do środka mieszkania i zamknęła drzwi. Zerknęła ponad głową starszej sierżant ubranej w tej chwili jak na prawdziwą playmate przystało by spojrzeć na Amelię. Te zerkała z ciekawością na całą scenkę powitania uśmiechając się i zdradzając ogromne zaciekawienie z tego co się stanie.

- Przyniesiesz mi kapcie Księżniczko? - zapytała rozweselona Betty wczuwając się w tą grę od razu. Podeszła do króliczka, ujęła ją za brodę aby spojrzeć jej prosto w oczy przy tym pytaniu i z lubością pocałowała w policzek. Bo usta były zajęte jej ulubionymi kapciami. - Bardzo bym cię prosiła, no tak ciężki i długi dzień miałam, nie mam siły się ruszyć. - okularnica mówiła z artystycznym umęczeniem odchodząc ten krok czy dwa i siadając na sofie. Wyciągnęła swoje długie nogi przed siebie. - Może byś od razu mi je założyła? - zaproponowała gospodyni leniwie wyciągając się w panującej pozie na sofie i oddając swój dół do dyspozycji swojego osobistego króliczka.

Krótkie kiwnięcie głową musiało wystarczyć za odpowiedź, bo porozumiewać inaczej Mazzi na razie się nie mogła, ale nie wyglądała na niezadowolona, a wręcz przeciwnie. Zatrzepotała rzęsami i na czworaka przeszła pod mebel z pielęgniarką, zatrzymując się na klęczkach tuż przed nią. Powoli wyciągnęła ręcę i sprawnie ściągnęła jej lewy but, odkładając go na bok. Po całym dniu w szpitalu rzeczywiście Betty musiały odpadać nogi,dlatego też zanim na jej stopie wylądował kapeć, została ona wymasowana. To samo spotkało drugą nogę, a technik dalej klęczała na swoim miejscu, gładząc palcami łydki gospodyni.
- Coś jeszcze sobie życzy szlachetna pani? - spytała potulnie, przybierając minę wcielenia niewinności - Zanieść do salonu i podać obiad?

- No, Księżniczko, jestem pod wrażeniem. - Betty rozparła się wygodnie jak na uszczęśliwioną panią w sercu własnych włości wypadało. Wydawała się promieniować i roztapiać pod wpływem dotyku palców swojej faworyty. Blondyna też dała się pochłonąć całkowicie widowisku i oparła się ramieniem o ścianę obserwując wszystko z odległości kilku kroków. - I jeszcze ten kostium. Świetnie w nim wyglądasz Księżniczko. - okularnica nachyliła się nad swoją faworytą i położyła jej czule dłoń na policzku. Pogłaskała ja troskliwym gestem a następnie przejechała dłonią przez jej włosy, łopatki, plecy aż nachyliła się już całkiem nad nią i dłoń pielęgniarki zjechała na pośladki swojej pacjentki. - A ten ogonek jest po prostu rozbrajający. - zaśmiała się cicho i wesoło gospodyni i pobawiła się chwilę tym detalem kostiumu. A ten detal kostiumu świetnie przewodził wszelkie ruchy jej dłoni na i w głąb ciała nosicielki.

- Nie uważasz Amy? - niespodziewanie zapytała blondynki o zdanie a ta też się roześmiała, trochę nerwowo ale jednak i też zgodziła się kiwając głową. - I jeszcze obiad zrobiłyście? -Betty wróciła do pozycji wyprostowanej i nadal rozpływała się z dobroduszności i wzruszenia. Popatrzyła z bliska w oczy starszej sierżant przytrzymując ją za brodę. Na chwilę spojrzała na blondynkę i ta znów potwierdziła energicznym kiwaniem głową. - Oh, moje słodziutkie gołąbeczki, jesteście takie kochane. - rozpromieniła się z zadowolenia siostra przełożona i w nagrodę ucałowała a nawet pocałowała swoją Księżniczkę w usta. Długim, starannym i czułym pocałunkiem.

- To myślę, że jak jesteście takie cudowne to będziemy mogły się po tym obiedzie wykąpać razem. A coś mi się wydaję, że Księżniczka będzie wniebowzięta jeśli będzie mogła nam w tym usługiwać. Zwłaszcza w tej swojej nowej obroży i tym kostiumie. Prawda Księżniczko? - zapytała Betty z miną nażartego kota patrząc z bliska w twarz ciemnowłosej playmate. Blondynka coś zaczęła mówić, że jej nie trzeba czy coś ale okularnica uciszyła ją gestem ręki z lubością delektując się reakcją Mazzi.

Wystarczyło pacnąć puszysty, biały ogonem, żeby technik westchnęła głośno i puls jakoś tak jej sam z siebie przyspieszył. Widok coraz bardziej zadowolonej Betty sprawiał, że uśmiechała się coraz szerzej, aż do propozycji pomocy w kąpieli. Tutaj już suszyła zęby perfidnie i z radością tak wyraźną, jakby jej ktoś wstawił neon na czoło.
- To będzie przyjemność - mruknęła przenosząc spojrzenie na Amy i wróciła nim do Betty - Czysta przyjemność. Dziękuję.

- No to jesteśmy umówione. - powiedziała Betty dzieląc chyba w pełni poziom zadowolenia. Wstała z sofy i jak na szlachetną panią przystało, łaskawie dała znak swojemu króliczkowi, że może też powstać. Amelia wydawała się dość zaskoczona przebiegiem rozmowy i planów na najbliższe chwile ale chyba dała się ponieść atmosferze chwili i tak we trzy przeszły przez resztę living room i wróciły do kuchni. Gdzie znów Betty z wprawą jakiej nie powstydziłby się sierżant musztry czy surowa siostra przełożona nie zadysponowała zasobami. Sama siadła u szczytu stołu, Amelię mimo, że ta w pierwszej chwili chciała pomóc kumpeli w rozdysponowaniu obiadem, to zaraz usadziła obok siebie. - Oh, Amy, nie psuj zabawy i daj się Księżniczce wykazać. Za takie przywitanie i masaż stóp zasłużyła na trochę nagrody i rozrywki. Aż mnie tak zaskoczyła, że teraz muszę coś jej wymyślić ekstra. - okularnica zręcznie i wdzięcznie spacyfikowała blondynkę i ta dała się porwać jej słowom zaciekawiona co z tego wszystkiego wyniknie.

Na stole wpierw wylądowały talerze, wcześniej umyte i wytarte. Obok nich stanęły szklanki, kieliszki, po bokach królicza pokojówka poukładała sztućce, a w głowie jak przez mgłę pamiętała gdzie co powinno leżeć wedle wytyczonej normy savoir vivre… jakby na Froncie mieli coś poza niezbędnikami. Na szczęście szybko pozbyła się problematycznych rozważań, nosząc przed pozostałe kobiety dzbanki z sokiem, butelkę z winem, a potem przyszedł czas na główny posiłek, który Mazzi wnosiła do salonu z bijącym sercem.
Nie znalazły na targu tego przeklętego królika, ale zamiast tego był całkiem świeży kurczak. Taki który jeszcze zdążył na nie nagdakać zanim uprzejmy sprzedawca nie odrąbał mu łba i za symboliczną dopłatą nie pozbawił piór i wnętrzności. Teraz natarty przyprawami, czosnkiem i solą, a następnie upieczony, prezentował się o wiele lepiej niż gdy wypakowały go z siatki po powrocie do domu. W towarzystwie ziemniaków i surówki z rodzaju przegląd dnia z warzywniaka, wyglądał na całkiem dobrze zapowiadający się posiłek.
Technik stanęła nad nim, chwytając za nóż i szpikulec aby zacząć krojenie.
- Co sobie panie życzą? - uśmiechnęła się pod nosem, patrząc na towarzyszki - Skrzydełko czy nóżka?

- Trudny wybór. - Betty ze znawstwem podjęła temat szacując łakomym wzrokiem i pieczyste i króliczą kelnereczkę. - Skrzydełko. - jej dłoń przesunęła się muskając delikatnie skórę wzdłuż ramienia króliczka od góry aż po dłoń. - Czy nóżka. - podobnie potraktowała udo osobistej służącej muskając palcami od tego wrażliwego miejsca pod kolanem i sunąc w górę uda aż do biodra. A tam palce powędrowały granicą skąpych majtek na drugą stronę bioder i już pojedynczym palcem zawędrowały do wewnętrznej strony drugiego uda kierując się w dół.

- Po namyślę, stwierdzam, że jednak nóżka. - powiedziała z zadowoleniem okularnica zwalniając wreszcie kelnerkę aby mogła dopełnić swoich obowiązków. Gdy ta zaś pochyliła się nad stołem aby nałożyć swojej łaskawej pani pieczołowicie przygotowane danie ta skorzystała z okazji i sprawdziła jakość jej szyneczki na sam koniec dając siarczystym klapsem podziękowanie za posługę.

- No Amy, nie bądź taka skąpa. Podziękuj Księżniczce za taką obsługę. - odezwała się tonem wesołej pogawędki pokazując gestem gest klepnięcia w tyłek. I znów udało jej się speszyć i zapędzić w kozi róg blondynkę. Amelia popatrzyła nieco zdezorientowana i na gospodynię siedzącą na drugim rogu stołu i na stojącą między nimi kumpelę w bardzo odważnym ale skąpym stroju. - No nie daj się prosić Amy, służące chodzą potem takie nie wypieszczone i niedocenione gdy się nie uznaje ich wdzięków i starań. Poza tym klepanie po tyłkach kelnerek, pokojówek i służących to wielowiekowa tradycja. Gdyby jakaś miała coś przeciwko to by się nie pchała do takiego zajęcia. - Betty tłumaczyła spokojnie i chyba humor miała wyborny. A jak zwykle tego typu rozmówki z blondyną bawić się zdawały ją na całego. W końcu więc Amelia zacisnęła usta w wąską linię, popatrzyła jeszcze raz na spokojnie jedzącą swój posiłek siostrę przełożoną, w górę na twarz kumpeli i wreszcie klepnęła ją lekko w pośladek.

Kelnerka zamruczała i lekko podskoczyła tak pro forma, odwracając uśmiechniętą szeroko twarz ku blondynce. Szybko zmieniła minę na smutną, robiąc oczy stojącego na deszczu basseta i pociągając nosem.
- Czyżby moje usługi były niewystarczające i nie cieszyły cię, Amy? - popatrzyła na pośladek lekko tylko klepnięty, a potem na dłoń blondyny i westchnęła boleśnie - A tak się staram, serce na dłoni przynoszę. Staram aby zadowolić… i co? - zrobiła dramatyczną przerwę, zaciskając na chwile drżące usta - Betty ma rację… jak to tak, bez porządnego klapa na odchodne? - spytała, jakoś tak wypinając się bardziej w odpowiednią stronę.

- No śmiało Amy! Użyj sobie! Nigdy nie klepnęłaś żadnej kelnerki po tyłku? - Betty też miała radochę w najlepsze chociaż nie powstrzymywało jej to przed jedzeniem tak pieczołowicie przygotowanego i podanego obiadu. Westchnęła gdy blondi z pewnym zażenowaniem pokręciła głową na znak, że w tej materii ma zerowe doświadczenie. Okularnica spojrzała na nią z pewnym politowaniem jakby sama odcięła się od jakiegoś przyjemnego doświadczenia życiowego. - No to masz wyborną okazję spróbować Amy. A zapewniam cię, że warto i daleko by szukać takiej zdolnej i wdzięcznej kelnerki, z tak jędrną dupeczką do klepania. No soczysta przyjemność, mówię ci. A poza tym to świetna metoda na rozróżnienie jakości tyłka. Dobrze zbudowane pośladki, świetnie sprężynują uderzenia. No ale to widać dopiero jak się przyłoży odpowiednią siłę do takiego uderzenia. - Betty mówiła emanując pewnością siebie i znajomości tematu, zupełnie jak jakaś nauczycielka czy trener do uczennicy na pierwszych zajęciach. Pod wpływem tego wszystkiego, spojrzenia Lamii, słów Betty, nadstawionego wybornie króliczego zadka blondynka w końcu się zdecydowała. Zrobiła porządny zamach i uderzyła Lamię tym razem naprawdę mocno.

- Świetnie! I co? Został ślad ręki? - Betty pochwaliła Amelię i od razu zapytała o ten detal. Zafascynowana blondynka obserwowała bladą skórę wokół puszystego ogonka ale po chwili obserwacji pokręciła przecząco głową i z zaciekawieniem czekała na to co dalej.

- No to uderzyłaś całkiem ładnie, zobacz jaka Księżniczka ucieszona, no ale za mało. Spróbuj z kilka razy, szybko po sobie. - okularnica tłumaczyła wskazując odpowiednie miejsca swoim widelcem a mimo, że wydawała się poważna i profesjonalna to w spojrzeniu i przez skórę czuć było jak buzują w niej hormony. Ale zaaferowana eksperymentem blondynka wszystko chyba brała na bardzo poważnie. Uderzyła wiec zgodnie z instrukcją kilka razy z rzędu, już całkiem mocno, aż wesołe klaskanie rozeszło się po kuchni.

- O! Jest! Jest ślad ręki! - zawołała radośnie blondi gdy po chwili obserwacji zauważyła zaczerwieniony ślad zupełnie jakby otwarła prezent i musiała się tym pochwalić reszcie.

- Brawo Amy! Właśnie odznaczyłaś swoją obecność na pierwszych usługujących ci pośladkach! I to jakich seksownych. - gospodyni pochwaliła swojego blondwłosego gościa i ta aż pokraśniała z dumy i radości. Popatrzyła z dumą zarówno na jedną jak i drugą z kobiet. Dopóki Betty jak zwykle nie zagnała jej w kozi róg. - Widzisz Księżniczko, Amy nabierze jeszcze trochę wprawy i będzie z niej świetna asystentka. - powiedziała towarzyskim tonem patrząc prosto na króliczka a teraz Amelia spąsowiała na całego.

- Ale nie! No sama mi kazałaś! Ja nic z takich! - zaprotestowała szybko blondynka patrząc speszonym wzrokiem to na jedną to na drugą twarz.

- A w ogóle przepyszny obiad. Świetnie się postarałyście. A w ogóle jak wam zleciał dzień? Usiądź i zjedz z nami Księżniczko. - Betty wydawała się w ogóle nie słyszeć protestów blondynki i przeszła do porządku dziennego. Wskazała na miejsce obok siebie i naprzeciw blondynki gdzie widziała odpowiednie miejsce dla Lamii.

- O tak, prawdziwy talent - skomentowała mimochodem, puszczając młodszej kobiecie oko, a potem usiadła i z chęcią zabrała się za jedzenie, zaczynając od wypicia szklanki soku. Z tego całego kelenrowania zaschło jej w ustach… bo przecież wcale nie z powodu nadmiaru wrażeń i bodźców. Skądże.

- Amy była tak kochana, żeby poświęcić swój czas i pomóc mi ogarnąć sprawy urzędowe - zaczęła napełniając ponownie szklankę, a blondi posłała wdzieczny uśmiech - Udało się załatwić tymczasowe dokumenty, odebrać żołd i zacząć wyrabiać nowe. Dobrze że się uczesałam i umalowałam… robili zdjęcia - parsknęła i pokręciła głową - W poniedziałek będę musiała się tam kopnąć jeszcze raz, bo książeczka ma ważność… tydzień. Potem przejechałyśmy się do salonu na paznokcie. Byłyśmy na pizzy, a potem na targu. Mamy parę drobiazgów - ostatnie zdanie wypowiedziała tonem jakby chodziło o kupno kilku par skarpetek, a nie pięciu tobołów z ciuchami.

- O tak! Wiesz jaką kupę kasy Lamia zgarnęła w ratuszu?! No kupę! - Amelia szybko i chętnie zmieniła temat rozmowy. A temat wypadu na miastu najwidoczniej wspominała całkiem miło. Betty słuchała z zainteresowaniem jej relacji wspartej przykładami gdy demonstrowała swoje świeżo zrobione w salonie paznokcie co okularnica chętnie obejrzała biorac jej dłoń w swoją aby się im przyjrzeć. Też wydawała się pod wrażeniem tej wizyty.

- O, no to tak miło, że sobie tak dzielnie poradziłyście gołąbeczki i tak dbacie jedna o drugą. - pochwaliła je obie patrząc to na jedną, to na drugą z wyraźnym ciepłem i aprobatą w oczach. Wydawała się tak zadowolona jak matka dwóch dorastających córek szczęśliwa, że po powrocie do domu ten nadal stoi a podopieczne nie powyrzynały się nawzajem a nawet żyją w zgodzie.

- I nie przejmuj się tą książeczką, to standardowa procedura z tymi tygodniówkami. Nie tylko tam w tym wojskowym ratuszu ale w całym mieście. Wyrobisz sobie stały papier to będziesz miała spokój no ale do tego czasu jakoś będziesz musiała się przemęczyć. - okularnica rozsiadła się wygodnie gdy już skończyła posiłek i delektowała się domową atmosferą, doskonałym towarzystwem, kieliszkiem wina a pod stołem udami Księżniczki. Bo ledwie Amelia zaczęła opowiadać co porabiały przez cały dzień to stopa siostry przełożonej wylądowała właśnie na udach swojej faworyty nie dając o sobie zapomnieć. Ale ponad stołem gospodyni maskowała się doskonale bo Amelia chyba w ogóle się nie zorientowała w podstołowych manewrach i albo prowadziła albo przysłuchiwała się rozmowie.

- No będę musiała się przemęczyć póki nie dadzą twardego papieru - Mazzi dłubała w obiedzie jedna ręką, drugą podpierając się na łokciu o stół. W tej pozycji dłoń luźno zwisała jej z blatu niknąc z pola widzenia postronnych, przez co palce mogły spokojne jeździć po zuchwałej stopie szlachetnej pani.
- Byłam tu już - powiedziała nagle, patrząc na obie kobiety z jednakową, pogodną miną - W Sioux Falls. Dziś jak robiłyśmy zakupy na targu… pamiętam go. Pamiętam targ. Sam… obraz - westchnęła, przesuwając niedojedzonego kurczaka z prawej strony talerza na lewy za pomocą widelca - Już kiedyś tu byłam. Nie wiem kiedy… - prychnęła z czymś pokroju zmęczonej ironii - Ale chyba nie wpakowała się wtedy w kłopoty, skoro nie wylądowałam w szpitalu… znaczy potrafię być grzeczną dziewczynką, prawda Amy? - na koniec pokazała Betty język.

- O? Naprawdę? - Betty zapytała uprzejmie upijając łyk z kieliszka i patrząc chytrze na Księżniczkę. I dokładnie w tym momencie jej stopa przesunęła się dokładnie między udami rozmówczyni napierając na cienki materiał oddzielający ją od tego zwieńczenia tych ud.

- O tak! Lamia była cudowna! I taka zabawna! I wszystko co chciałam to mi kupowała. I jak nie chciałam to też mi kupowała. - blondyna nieświadoma manewrów o poziom poniżej roześmiała się wesoło i naturalnie potwierdzając słowa kumpeli. Nawet po przyjacielsku poklepała ją po dłoni na znak poparcia akurat gdy kilkadziesiąt centymetrów poniżej stopa gospodyni torowała sobie z mozołem drogę przez materiałową bramę kostiumu jaki miała na sobie Lamia.

- Ciekawe ale to jak byłaś, jako żołnierz, może został jakiś ślad. W księgach archiwalnych. Jeśli pobierałaś żołd na miejscu albo mieszkałaś w Domu Weterana. - okularnica mówiła tak spokojnie i płynnie jakby grzecznie siedziała na krześle, przy stole i nic poza tym więcej nie robiła.

- Może i tak, to by był już konkretny ślad - Mazzi wyprostowała się na krześle, manewrując przy okazji tak, aby ułatwić Betty zadanie. Przejęcia tym co powiedziała udawać nie musiała. Gdyby to była prawda, pozna może chociaż imiona i nazwiska ludzi z którymi służyła. Kto wie? Ktoś z nich mógł też wyrabiać sobie w mieście dokumenty, co dawało zdjęcia. Twarze… poznałaby twarze reszty oddziału.

- Dziś chcę wpaść wieczorem do Daniela, potem załatwić coś na mieście. Ten klub 41 - zwróciła się do blondynki - Na pewno będziesz wiedziała… gdzie tu można kupić narzędzia mechanika. Obiecałam Rude Boyowi, że naprawię mu brykę… to wypada ją naprawić. Mogłybyśmy jutro znowu skoczyć na miasto i skończyć na zakupach. - zaśmiała się wesoło. Widok zadowolonej blondyny sam z siebie poprawiał jej nastrój. Prawie tak jak manewry pielęgniarki pod stołem - Jeszcze parę papierów do przewalenia jest… i właśnie - pstryknęła palcami, zerkając na Betty - O której jutro kończysz?

- O tak! Bardzo bym chciała! - blondyna prawie dosłownie podskoczyła z radości i nawet klasnęła do tego w dłonie. Najwidoczniej dzisiejszy wypad musiała uznać za bardzo udany.

- Można by powiedzieć, że trafiłyśmy w sedno. - kasztanka zmrużyła oczy z zadowolenia i mocno zacisnęła usta. Pewnie po kolejnym łyku wina aby je w ten sposób oczyścić. I na pewno przypadkowo w tym momencie czubek jej stopy sforsował bramę z kostiumu króliczka i zagłębił się w te najciekawsze miejsce. Na razie dość skromnie i ostrożnie. Ale przy stole i sytuacji jaką miały do dyspozycji takie działanie pewniej gwarantowało zachowanie dyskrecji.

- A ja jutro kończę tak samo jak dzisiaj. Czyli gdzieś przed 17-tą powinnam być w domu. A dlaczego pytasz? - okularnica była bardzo ciekawa reakcji i odpowiedzi Księżniczki. I te nad i te pod blatem stołu. Leniwie i niewinnie bujała wino w kieliszku gdy jednocześnie wznowiła delikatne ruchy podrażniająco - penetrujące między skrytymi pod blatem udami Lamii.

Zachowanie kamiennej twarzy przychodziło z coraz większym trudem, tętno i tak przyspieszyło i Mazzi miała wrażenie, że przyjemność ma wymalowaną na twarzy neonową farbą. Zagryzła wargi, wzdychając cicho. Niby z zamyślenia...mhm.

- A z ciekawości pytam - zabujała brwiami, uśmiechając się tajemniczo - Jakbym powiedziała o co chodzi to by nie było niespodzianki… powiedz, jaki jest twój ulubiony kolor? - spytała, przepiła sokiem i spojrzała na Amy ze śmiertelną powagą - Moja droga… potem będziemy musiały obgadać coś na osobności… - pokiwała z namaszczeniem głową i w końcu się zaśmiała - O tak… zakupy to dobra rzecz. Na pewno je jutro zaliczymy. Chyba że chcesz rano gdzieś iść. Zoo, park, biblioteka?

- Słyszałaś ją Amy? Z ciekawości się cwaniara pyta. - okularnica zerknęła na blondynę a ta radośnie roześmiała się nieświadoma, że stopa rozmówczyni zaczęła właśnie wykonywać pulsujące ruchy, głównie lekko zagłębiając się albo wychodząc z otaczającej ją materii.

- Ale Lamia na pewno zrobi świetną niespodziankę! Na pewno ci się spodoba! - Amy w ciemno poparła kumpelę stając w jej obronie mimo, że Betty jak na razie wcale nie protestowała. A na pomysł, że kumpela chce z nią i tylko coś z nią obgadać energicznie potwierdziła kiwając głową.

- No dobrze, zaufam twojej ocenie Amy. - gospodyni wspaniałomyślnie zgodziła się i wróciła do Księżniczki. - Mój ulubiony kolor? No to na pewno nie taki jak w pracy.... No to powiedzmy czarny. Ewentualnie elegancki granat. - wyznała po chwili zamyślenia pielęgniarka.

- Do zoo mogłybyśmy pójść! I na te pączki do Mario! Oooo! Lody! Na lody! Chodźmy na lody! Wiesz, że mamy prawdziwą lodziarnię? I można kupić prawdziwe lody! - Amelia zapaliła się do pomysłu kontynuacji zakupowego szaleństwa.

- Lody? Lubię lody - śmiech saper miał w sobie sporo kosmatych nut, kiedy energicznie zacierała ręce. - Prawdziwa lodziarnia? Nie wiem czy kiedykolwiek byłam w prawdziwej lodziarni, chętnie nadrobię. Zjemy tyle żeby nie móc wstać… a potem wrócimy taryfą - szyła na szybko plan, jednak czynność tę przerwała sama gospodyni, wstając od stołu i dając sygnał do wymarszu w kierunku łazienki.
- Cieszy mnie wiara pokładana w moją skromną, niegodną osobę - mruknęła brunetce do ucha, idąc tuż za nią i ciągnąc blondynkę za rękę - Postaram się nie zawieźć… oczekiwań i… co najpierw? Mam pomóc się wam rozebrać?

- Tak. Na początek tak. Zdecydowanie tak. - gospodyni wydawała się być zachwycona reakcją i pomysłowością króliczka tak samo jak blondynka z pomysłu wypadu na lody. Blondwłosa głowa pokiwała energicznie głową na znak radosnej zgody na ten wypad. Betty zatrzymała się w progu łazienki gdy otworzyła drzwi. Pozwoliła by idąca za nią kobieta naparła na nią od tyłu swoimi krągłościami i przy okazji wciągnęła blondynkę w zasięg rażenia. Sama owinęła ramieniem głowę Lamii i znalazła ustami jej usta wpijając się w nie zachłannie i namiętnie. Prawie przy okazji przekręcając się bardziej bokiem a potem frontem do niej w trakcie tego pocałunku i całując też Amelię. Ta zarumieniła się i zachichotała traktując chyba to jako dobry psikus. W końcu Betty zwolniła miejsce i pociągnęła dwójkę swoich gości do środka. - No wreszcie! Ktoś będzie mnie rozbierał i pomagał w myciu a nie zawsze ja kogoś! - zawołała i zasłoniła się blondynką. Stanęła za jej plecami i zaczęła rozpinać jej ubranie dając znać Lamii by też dołączyła się do tej zabawy w rozbieranie blondynki. Amy zaś wyglądała na to, że jest rozbawiona i w świetnym humorze z tych dziewczyńskich żartów i psikusów.

- Ja tam nie narzekałam w kąpieli. Ani razu - sierżant udała że się dąsa, zachodząc Amelię od frontu i napierając na nią, aby zakleszczyć ją między sobą, a pielęgniarką. Dopiero wtedy sięgnęła powoli do jej ramion, zaczynając schodzić dłońmi niżej, przez tors, aż do krańców koszulki. Patrzyła przy tym w jedno niezabandażowane oko - Nic nie idzie poradzić, gdy ktoś ma talent…

Wzięta z dwóch przeciwnych stron blondynka poddała się rozbierającym ją dłoniom bez oporu. Pozwoliła aby kumpele rozpięły jej górę ubrania którą ściągnęła z niej Betty i dół którym zajęła się Lamia. Z wzajemną nagością i dotykiem wydawała się być coraz bardziej oswojona. A nawet traktując ten cały wspólny prysznic jak świetną zabawę. - O tak, chyba rzeczywiście mamy do tego talent. - gospodyni zajrzała centralnie przez ramię Amelii zerkając przez perspektywę jej piersi na kucającą przy jej nogach Lamię która właśnie skończyła pozbywać się dołu jej ubrania więc obrabiana przez nie blondynka była już idealnie naga.

- No dobrze, Amy napuścisz wody? - zapytała grzecznie pielęgniarka ale jak zwykle miała taki dryg do dyrygowania, że nawet jej prośby brzmiały jak klarowne rozkazy starszego stopniem. Blondyna pokiwała zgodnie z główką i zajęła się odkręcaniem wody przy okazji nachylając się nad wanną i wypinając swoje tylne wdzięki. Betty przez chwilę patrzyła na jej sylwetkę jak kobra w poruszającą się końcówkę fletu. Pokiwała z uznaniem głową doceniając walory blondynki ale chwilowo zajęła się brunetką. - No to Księżniczko czyń swoją powinność. - powiedziała wystawiając nieco swoją nogę do przodu i stawiając swoją ubraną w kapcia stopę na udzie swojej faworyty.

Mazzi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Ochoczo zabrała się do pracy, kładąc dłonie na kostce brunetki i jadąc nimi po skórze do góry aż doszła palcami do krawędzi spódnicy. Tam chwilę zamarudziły, sprawdzając jędrność uda i ruszyły dalej i wyżej, aż trafiły na podwiązkę pończochy.
- Specjalne życzenia? - saper spytała pochylając się do przodu i całując oswobadzane kolano. Patrzyła Betty prosto w oczy.

- Hmm… - Betty nagrodziła swoją ulubioną pacjentkę spojrzeniem pełnym aprobaty, przyśpieszonym oddechem i łapiąc jej brodę jakby chciała się upewnić co do kontaktu wzrokowego. - Nie zapomnij nawilżyć. Nawilżone wszystko łatwiej schodzi. Albo wchodzi. - pogładziła Lamię po policzku i dłoń gospodyni zanurzyła się w jej włosy przysuwając głowę pacjentki do swoich ud. Amy zaś usiadła naga na krawędzi wanny obserwując z fascynacją w oczach te widowisko z odległości pół kroku od niej.

Jak to leciało? Pani każe, sługa działa… czy jakoś tak. Lamia skończywszy z pierwszą pończochą, zabrała się za drugą, chociaż szło ciężej przez to że robiłą to jedną ręką. Drugą ściągała bieliznę i podwijała spódnicę pielęgniarki, dokładając do zmagań najpierw zęby gdy krnąbrny materiał nie chciał współpracować, a potem wagi i język, kiedy wreszcie opadł i podwinął się, ujawniając skrywane dotąd tajemnice.
 
Driada jest offline  
Stary 06-12-2018, 04:40   #27
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
W przeciwieństwie do prawie błyskawicznego rozebrania blondynki, rozebranie okularnicy zabrało zauważalnie więcej czasu, wysiłku i uwagi. Raz, że gospodyni teraz była rozbierana tylko przez jedną osobę a dwa była nie tylko tak po prostu rozbierana. Kolejność też była mocno różna bo Lamia pozbywa się jej ubrań sunąc od dołu. Betty musiała być zadowolona z jej usług bo gdy w końcu obie były w pionie, zrównały się wzrostem to okularnica nagrodziła ją czułym pocałunkiem za tą posługę. - I co myślisz Amy? Było w porządku? - okularnica spojrzała na siedzącą na krawędzi wanny blondynkę.

- O tak, było super! - roześmiała się rozpromieniona i też już widocznie podjarana kumpela Lamii ze szpitalnej sali.

- No to może pomożesz mi teraz rozebrać Księżniczkę? Zobacz ile ona ma tego na sobie. Samej to nie wiem ile mi zejdzie. - Betty zgrabnie wkręciła Amelię do zabawi i ta chętnie na to przystała. Gospodyni zajęła się rozpinaniem gorsetu króliczka a sprawne dłonie blondynki zaczęły rozkompletowywać z niej resztę jej kostiumu na sam koniec z pewnym zafascynowaniem na twarzy wyjmując króliczą kitkę z jej gniazdka.

Szybko były nagie we trzy. I we trzy mogły wpakować się do wanny pełnej czystej wody. I pianki. Bo okularnica zaszalała i dosypała czegoś piankotwórczego do wanny więc szybko pojawiła się wesoła, pachnąca piana. - To teraz nas umyj. - Betty zgarnęła Amelię w jeden koniec wanny więc siłą rzeczy Lamia została w przeciwnym i ich splecionymi ze sobą i z nią nogami. Mazzi pokonała chęć aby roześmiać się w głos, nie wypadało jeśli miała nie wychodzić z roli. Zamiast tego pokornie kiwnęła karkiem, sięgając po gąbkę z miną mówiącą że oczywiście wcale jej to nie sprawi żadnej radochy, no skądże. Wypadało się też pospieszyć, skoro padł rozkaz. Pani każe, sługa musi…
Dla obopólnej przyjemności.
Po kąpieli nadszedł czas błogiego lenistwa i relaksu, tak ciężkich do złapania w dniu powszednim. Dziwnym trafem dla Mazzi każda doba nowego życia wydawała się świętem, zaś pielęgniarka w okularach miała z tym dużo wspólnego. Siedząc na balkonowym krześle, zawinięta w puchaty szlafrok, sierżant uśmiechała się nawet o tym nie wiedząc. Popalała z wolna papierosa, celebrując moment idealnego szczęścia. Najedzona, wybawiona… potrzebna. Ostatnie szczególnie rozczulało, tak samo jak świadomość, że komuś zależy na kimś takim jak ona - poszarpanym psie wojny, z lukami w pamięci i masą czarnych, cuchnących faktów z przeszłości, czających się na wyciągnięcie ręki… gdyby nie niepamięć.
- Był dziś ten gliniarz - przerwała ciszę widząc jak gospodyni zaszczyca balkon swoją obecnością - Dobrze rozegrane z tym listem. Od razu wiedziałam że od ciebie - uśmiechnęła się i zasalutowała Betty papierosem.

- Ah, no tak. - Betty też otulona ręcznikiem weszła na balkon i usiadła na drugim krześle, po drugiej stronie stolika. - Przez to wszystko zapomniałam zapytać czy był u was. - wesoło się uśmiechnęła i machnęła niedbale dłonią gdzieś w stronę wnętrza mieszkania skąd właśnie przyszła. Po czym wyciągnęła swoje długie nogi na te pierwsze krzesło nie bacząc, że już jest zajęte. - A jak wam poszło z Ramsey’em? Nie był zbyt namolny? - zapytała zerkając zza okularów na swoją faworytę i sięgając po paczkę z papierosami.

- Był, na szczęście szybko się zmył - saper nie wyglądała jakby dodatkowe kończyny jej przeszkadzały, wręcz przeciwnie. Od razu zaczęła głaskać palcami kostki i łydki - Jutro o 13 wpadnie po nas - ściszyła głos, zapuszczając kontrolnego żurawia, czy blondynki nie ma. Na szczęście jej nie widziała - Pojedziemy zobaczyć czy nie rozkradli jej wszystkiego. Wiesz jakimi skurwysynami potrafią być ludzie. Niby mogłyśmy to załatwić same - podała Betty zapalniczkę - Wolę jednak mieć go tam na wszelki wypadek… i tak się sapał że z weteranami to same problemy. Chyba nas nie lubi - uśmiechnęła się dość cynicznie - Złe wspomnienia, może któryś z nas mu nasrał na wycieraczkę… eh - westchnęła, poważniejąc i dopowiadając zanim okularnica to zrobiła - Wiem… wiem, różnie bywa. Odbija nam, nie każdy ma anioła stróża - kiwnęła w podzięce głową, podnosząc jedną z nóg jaśnie pani i całując ją w duży palec.

- Po prostu to na wpół wojskowe miasto. Gdzie nie spojrzysz to albo urlopowicze, albo rehabilitanci albo ktoś z baz czy warsztatów. Mundurowi traktują Sioux Falls jak swoją własność. I miewają kłopoty z poszanowaniem ciszy nocnej, praw własności czy mundurów innych niż swoje. Więc nie tylko Ramsey za wojskowymi nie przepada. - wyjaśniła gospodyni nachylając się ku rozmówczyni aby odpalić papierosa i wreszcie zaciągnęła swoje płuca z lubością a swoje nogi z taką samą lubością oddała pod czułe władanie palców Lamii. - Ahh, wreszcie… cały dzień na nogach i wreszcie ktoś kto o te nogi zadba… - powiedziała opierając się wygodnie o oparcie krzesła i odchylając głowę do tyłu tak, że w tej pozycji sierżant widziała bardziej jej szyję niż twarz. - Szkoda, że Madi nie ma, przydałby mi się jeszcze masaż skroni do kompletu. - rozmarzyła się Betty pozwalając sobie na chwilę odpłynąć. Milczała i zaciągnęła się leniwie papierosem po czym wydmuchała dym ku sufitowi balkonu.

- Może i lepiej jak z nim pojedziecie. To porządny glina chociaż dość uparty. Do ścigania bandziorów to pewnie zaleta no ale do kogoś takiego jak Amy… - dłonie pielęgniarki lekko się rozchyliły w wymownym geście trafniejszym niż słowa. - A mówiłaś jej już? - zapytała z wciąż odchyloną do tyłu głową.

- A czy nie starałam się ulżyć w cierpieniu po ciężkim pracy już od progu? - Mazzi rzuciła urażonym tonem, wywijając usta w smutną podkówkę. Pracy nie przerywała jednak, chlipnęła tylko dla podkreślenia własnej tragedii - Spokojnie, Amy nie będzie sama. Rano dla kurażu wyciągnę ją na miasto, napasę pączkami i wezmę do zoo. Dopiero po południu ma być, no a potem jak wrócisz będzie niespodzianka - uśmiechnęła się pod nosem, bawiąc siebie i pielęgniarkę jej stopami - Mówiłam że jedziemy… nie wyglądała na zadowoloną. woli zostać tutaj. Pewnie boi się co ludzie powiedzą jak ją zobaczą w takim stanie. Nie wiem… kiedyś będzie tam musiała wrócić, zresztą wypada aby cokolwiek uratowała z własnego dobytku. Od biedy da się ją ubrać w bluze z kapturem… gdyby tylko chciała jechać - westchnęła.

Słowa Lamii sprawiły, że gospodyni zaśmiała się cicho na jej małe przedstawienie. - Oh, Księżniczko, idzie ci świetnie. Jestem bardzo, bardzo usatysfakcjonowana z takiej opieki i powitania. Pomyślę wieczorem jak ci to wynagrodzić. - okularnica otworzyła oczy i przeciągnęła po pracującej sylwetce spojrzeniem jakim kocur mógłby obdarzyć dorodną myszę. Potem jednak gdy na tapetę wyszedł temat okaleczonej blondynki pielęgniarka westchnęła cicho i spojrzała przez okno do wnętrza mieszkania. Przez okno widać było drobną, blondynkę akurat z tego ocalałego profilu więc wyglądała całkiem zwyczajnie. Aż bolała myśl, że druga połowa twarzy i jej psychika zostały tak ciężko doświadczone.

- No Ramsey ma rację. Lepiej by zadbała o swoje. Ale obecnie to miejsce gdzie jej się przydarzyło tak traumatyczne przeżycie na pewno nie kojarzy jej się przyjemnie. - gospodyni zastanawiała się chwilę obserwując kręcącą się po mieszkaniu blondynkę. - Amy! Można cię na chwilę prosić?! - Betty zawołała na swoją drugą podopieczną i ta zaraz przyszła. Też była opatulona w szlafrok i stanęła w progu. - Pozwól no tutaj słoneczko. - Betty wskazała bliżej i Amelia usiadła na małym stołku. - Lamia mówiła, że mogłybyście pojechać jutro z Ramsey’em do twojego mieszkania. - kasztanowłosa zaczęła mówić ale blondynka od razu potrząsnęła głową i prawie weszła jej w słowo.

- Ale ja nie chcę. Nie chcę tam wracać. Wolę zostać tutaj. - Lamia usłyszała prawie identyczny ton i odpowiedź jaką słyszała od niej gdy zapytała ją o to po raz pierwszy.

- Ależ słoneczko, możesz tutaj zostać ile tylko zechcesz. - zapewniła ją gospodyni łagodnym głosem. Złapała jej nadgarstek i pociągnęła do siebie sadzając sobie na kolanach. - Póki zechcesz to może być twój drugi dom. Jak coś sobie znajdziesz no to sobie znajdziesz ale póki sobie nie ułożysz życia na nowo to możesz tutaj zostać i korzystać jak ze swojego. Tylko proszę chodzić w kapciach. I nie buszować po mojej sypialni jak mnie nie ma. - powiedziała łagodnym tonem kasztanka i popatrzyła nieco unosząc głowę aby spojrzeć w twarz blondynki. Ta zastanowiła się, przygryzła nieco wargę, zerknęła szybko na Lamię i w końcu pokiwała twierdząco głową na znak zgody. Uśmiechnęła się nawet z wyraźną ulgą na twarzy.

- No ale może potrzebujesz coś ze swojego mieszkania? Coś co lubisz albo coś co właśnie jest ci potrzebne? - zapytała łagodnie głaszcząc troskliwie blondynkę po grzebiecie. Ta po chwili milczenia wykonała nieokreślone wzruszenie ramionami które mogło być i potwierdzeniem i zaprzeczeniem. Okularnica zerknęła teraz dla odmiany na Lamię zastanawiając się pewnie jak dalej pociągnąć tą rozmowę.

- Amy… - tym razem saper zaczęła łagodnie, biorąc jej dłoń w swoje - Betty dobrze mówi, no i przecież słyszałaś. Zostaniesz tutaj, tam pojedziemy na chwilę. Weźmiemy torby, zgarniemy twoje ulubione gamble. Na pewno masz masę książek, pamiątek. Ulubiony kubek na kawę, albo paprotkę. Zdjęcie rodziców, psa, rodzeństwa. Ważne wspomnienia. Uwierz mi… lepiej nie wchodzić w nowe życie bez niczego. Warto coś zachować. Zresztą nie bój się, ogarniemy ci bluzę z kapturem, Ramsey porobi za ochroniarza. Nikt się nie przyczepi… a potem wrócimy i porozkładamy twoje rzeczy na półkach, co? Widziałaś ile Betty ich tu ma - uśmiechnęła się pogodnie - Zresztą mówiłaś że masz jakieś komiksy, coś tak kojarzę - zamknęła jedno oko, przyglądając się jej pilnie - Dla opinii publicznej powiem, że to oczywiście dla Daniela, ale najpierw sama sprawdzę… żeby mu nie dawać czegoś co mu zgorszy i tak ten zwichrowany móżdżek.

- Mam komiksy z Power Girl. - powiedziała cichutko blondynka po tak długiej chwili milczenia, że mogło się wydawać, że już się w ogóle nie odezwie.

- O! Świetnie! Chętnie bym obejrzała. Kręcą mnie takie obcisłe kostiumy. Jak Catwoman. - Betty odpowiedziała szybko i pokiwała energicznie głową, że blondynka roześmiała się cicho.

- Catwoman też jest fajna. Też mam chyba jakiś. Wydanie specjalne z Batmana. - blondynka nieco się rozluźniła i jakoś poszła gadka o tych komiksach i w końcu zgodziła się pojechać jutro z Lamią i Ramsey’em do swojego mieszkania.

Temat wydawał się rozruszać skostniałą Amelię, tym lepiej dla pozostałej dwójki. Mazzi uśmiechnęła się w duchu, puszczając pielęgniarce oczki kiedy trzecia z ich kompletu nie patrzyła. Dopaliła papierosa, potem jeszcze jednego i w końcu wstała, wyciągając ręce do blondynki.
- A teraz szlachetna pani musi nam wybaczyć, gdyż udać się nam mus na stronę - popatrzyła z powagą na Betty, przyciskając do siebie Amy i obejmując - W trybie że się tak wyrażę pilnym, w sprawie arcyważnej i zwłoki nieznoszącej. Racz więc nam wybaczyć, gdyż oddalamy się aby knuć za twymi plecami… - uśmiechnęła się zębato - I tym co poniżej w szczególności.

- Tak, szlachetna pani daje wam zezwolenie na oddalenie się. - Betty płynnie weszła w rolę i pozwoliła wstać blondynce a brunetce jak na szlachetną panią przystało, podała dłoń do pocałowania. Amy zaś wydawała się zaskoczona tą nagłą zmianą tematu ale nie oponowała. Uśmiechnęła się do Betty jaka została na balkonowym krześle, uśmiechnęła się do Lamii jaka ją zgarniała z tego balkonu i wyglądała na zaintrygowaną.

Mazzi podziękowała odpowiedni, cmokając nadstawioną dłoń, a potem bez chwili zwłoki zaciągnęła kumpelę do sypialni. Posadziła ją na łóżku, potem wróciła do drzwi i zamknęła je. Dopiero tak zabezpieczona wróciła pod wyro i kucnęła obok blondynki.

- Potrzebuję twojej pomocy, chciałabym się jakoś odwdzięczyć Betty za to co robi - zaczęła nadawać przyciszonym głosem - Zabrać do restauracji, ale nie jakiejś knajpy z żarciem na wynos i kawą w obtłuczonych kubkach, tylko takiej porządnej… z przedwojennym klimatem. Białymi obrusami, kelnerami i niedorzecznymi cenami w menu… w ogóle z kartami menu. Macie tu takie miejsca? Druga rzecz… sukienka dla niej. Elegancka, porządna. Żeby… poczuła się wyjątkowo. Nie ogarniam się tutaj - zrobiła okrężny ruch ręką - Potrzebuję wsparcia… i dyskrecji. To ma być niespodzianka.

- Aahaa… - blondynka zrobiła wielkie oczy i atmosfera robienia niespodzianki pochłonęła ją całkowicie bo zaczęła się intensywnie zastanawiać. - Z sukienką to prosto, jak jutro pójdziemy do sklepu to coś jej kupimy. - tym Amelia nie wyglądała w ogóle na przejętą więc zapowiadało się prosto. Zwłaszcza, że i tak miały w planie wypad na miasto po zakupy właśnie. Zastanawiała się jeszcze nad czymś skubiąc przy okazji rąbek materiału z poduszki. - Ona lubi takie… no wiesz, takie mocniejsze rzeczy… - dłoń blondynki machnęła trochę nerwowo gdzieś w stronę sypialni Betty a twarz trochę jej zaczerwieniła się. - No to też można jej coś znaleźć. To w podobnym miejscu. - rzekła jeszcze ciszej i trochę szybciej. - A lokal… - zastanowiła się chcąc szybko zmienić ten temat. - Noo jeeestt. W centrum. Ale właściwie to jak będziemy jutro to też mogę cię zabrać to sama zobaczysz co ci pasuje. - zaproponowała w końcu blondynka patrząc czy to właśnie o to chodziło kumpeli czy nie.
Mina Lamii wyrażała czysty zachwyt i nie potrzeba było słów aby wiedzieć że propozycje przypadły jej do gustu. Pisnęła cicho i niepoważnie, wyrzucając ramiona do przodu i wpadajac na Amy tak że obie przewaliły się na łóżko.

- Sama musisz być Power Girl, jesteś najlepsza! - zaśmiała się, obejmując blondi i całując ją krótko w usta - To jutro rano skoczymy na zakupy, obczaimy ten lokal. Potem ogarniemy twoje rzeczy i uderzymy do zoo. Zjemy coś na mieście, przygotujemy Betty kiecę...ooo! Smycz! skołujemy smycz! Ucieszy się jak będzie mogła mnie prowadzić po mieście! A właśnie! A co ty będziesz chciała? - oparła się na łokciach tak że leżała na Amelii i miała twarz nad jej twarzą - Za pomoc… i żeby ci się nie nudziło, jak zrobimy wypad na parę godzin. Widziałam że Betty ma niezłą kolekcję filmów, to co… ogarniamy ci popcorn? No i drugą kieckę, dla ciebie. Przecież jesteśmy z jednego oddziału. Każdy musi coś dostać. Zwłaszcza za tak nieocenioną pomoc!

Amelia też wydawała się podzielać radość ciemnowłosej kumpeli. Zachichotała jakby dzieliła z nią jakiś nikczemnie, złośliwy spisek uczennic dla ich nauczycielki czy coś podobnego. Pozwoliła Lamii leżeć na sobie i zaczęła teraz dla odmiany skubać jej szlafrok. - Nie no coś, ty, Power Girl to ma powerowe cycki a ja to decha jestem. Zawsze chciałam mieć takie cycki jak ona. Chyba dlatego tak ją lubię. - zwierzyła się pod wpływem chwili ze swojego marzenia. Ale szybko zmieniła temat na jakiś weselszy.

- Chcesz chodzić po mieście w obroży? I w smyczy? - spojrzała na kumpelę z mieszaniną niedowierzania, fascynacji i podziwu. - Jej, ja bym się nie odważyła. Ale ty jesteś dzielna. - mruknęła z uznaniem. - I mi nic nie trzeba. Znaczy ten popcorn może. I wystarczy. Obejrzymy jakiś film i będzie fajnie. - zapewniła szybko blondynka dając znać, że nie trzeba się nią kłopotać.

Mazzi chciała wzruszyć ramionami jakby o nic wielkiego nie chodziło z tymi spacerami na łańcuchu aż nagle pstryknęła palcami, przybierając minę wyjątkowo zadowolonego kota gdy się tak gapiła na blondi. Chyba miała pomysł... ale to najpierw wybada temat prezentu. Lubiła robić prezenty... to też pamiętała.
Nawet jeśli wczesno jesienna pogoda przypominała tę z samego środka lata, rozpieszczając ludzi pięknym słońcem i ciepłem, to jedna rzecz skutecznie przypominała o upływie czasu i zmianie pór roku, mianowicie szybkość zapadania zmroku. Gdy Lamia dotarła autobusem do szpitala słońce zaczynało już chylić się ku zachodowi, wydłużając cienie i barwiąc niebo na pierwsze odcienie czerwieni. Mimo tego wciąż pozostawało dość jasno i przyjemnie. Do tego przechadzając po przyszpitalnym parku nie szło nie zachwycić się coraz większą ilością złota zdobiącą korony okolicznych drzew. W podobnej scenerii szarawa, betonowa bryła budynku placówki służby zdrowia robiła nawet dość pozytywne wrażenie…
- To tylko odwiedziny - technik burknęła pod nosem chcąc dodać sobie otuchy. Głupie rozterki i niepewność szlajały się po jej umyśle, a każdy kolejny pokonany stopień i krok po wyłożonych kafelkami korytarzach przyprawiał o palpitacje serca. To tylko odwiedziny kumpla z wojska. Żaden wielki układ… jeśli coś jej nie podpasuje po prostu wyjdzie…
Na przykład jeśli dostrzeże złość w oczach Daniela na wieść, że nie załatwiła prochów.

Mogła się poczuć jakby wracała na stare śmieci. Te same korytarze, drzwi, piętra. Niby tylko kilka dni. Przynajmniej odkąd się ostatecznie ocknęła. A jednak zdołała poznać. Oswoić się z nimi i te pomieszczenia oswoiły i ją. Większość ludzi i tych w piżamach i tych w szpitalnych uniformach nie rozpoznawała a oni też ją mijali raczej obojętnie. Raczej bo mimo wszystko była ubrana po cywilnemu czyli jako ktoś wyraźnie obcy w tym miejscu nie należący ani do społeczności personelu ani pacjentów. I nie miała zbyt dużo czasu. Kończył się dzień to i kończyła się pora odwiedzin. Szpital właśnie kończył albo był tuż po kolacji.

Gdy wróciła na oddział pourazowy, gdzie spędziła ostatnie dni i noce, wrażenie powrotu na stare śmieci jeszcze się tylko nasiliło. Chociaż nie natrafiła na znane twarzy doktora Brenna, Marii czy Betty a obsadę wieczorną kojarzyła o wiele słabiej. Pokój jaki w teorii nadal zajmowała z Amelią nie zmienił się. Tylko ich łóżka były zasłane i puste, bez śladu ludzkiej obecności. Ale jej cel był dalej. Kilka sal dalej. Siedział na na najbliższym łóżku Davida Handley’a i chyba jak zwykle mieli w zwyczaju grali w karty. I chyba cała trójka była jednakowo zaskoczona jej wejściem i widokiem.

Oczywiście, bo co innego mogli robić jak nie ciąć w karty? Dobrze, że chociaż nie jarali w oknie, albo w inny sposób nie łamali regulaminu… jednak widok całej ich trójki razem, zajętej wspólną zabawą uspokajał. Czyli nie wyobcowali kłopotliwego kaprala, ani on niczego sobie nie zrobił przez ten jeden cały, długi dzień. Wpierw chwilę obserwowała ich zza winkla, walcząc z nagłą chęcią ucieczki, ale szybko potrząsnęła głową. Przecież nie mogła zachowywać się jak durna psycholka… a może mogła?

- Co tam chłopaki? - zagaiła rozmowę ledwo przeszła przez próg. Płaszcz wciąż pozostawał zapięty, lecz makijażu i butów na wysokim obcasie raczej nie mogli przegapić. Różniły się od szpitalnej piżamy. Obiekty z innego świata.

- Ciasto smakowało? - rzuciła drugim pytaniem, podchodząc powoli do zajętego wyra, ale wzrok uciekał jej do Rangera i do niego głównie się szczerzyła. Wyglądał… chyba nie tak źle. I ciągle tu był.

- Ciasto? Jakie ciasto? - David wyraźnie zaczął mieć trudności z jakimiś innymi planetami gdy ujrzał już znaną sobie pacjentkę z kilku sal dalej. Tylko już tak nie w piżamie i w ogóle nie wyglądającej jak standardowa, szpitalna pacjentka. Stukot wysokich obcasów na posadzce i same wysoko wyzywające obcasy dość mocno przykuwały jego uwagę. Właściwie całej trójki. Patrzyli z zaskoczeniem wodząc po odmienionej sylwetce niedawnej koleżanki i Handley i tak z nich wszystkich odzyskał głos.

- Może te co ta jędza w okularach przywiozła rano. - powiedział niemrawo ten bez nogi jakby z trudem musiał się przebijać przez wieki niepamięci albo jakieś alkoholowe opary.

- Noo… no… tak… znaczy ona mówiła, że to od dziewczyn… coś, jakoś tak chyba… - Ranger z Dakota Rangers też był w podobnym stanie bo wysławiał się z widoczną trudnością gdy kobieca sylwetka absorbowała większość jego uwagi.

- Tak, te które przyniosła Betty. Wam. Rano. Betty, kojarzycie nie? Taka brunetka w okularach, czasem się tu kręci - Mazzi uśmiechnęła się ironicznie, rozglądając się po pomieszczeniu aż wzrok padł jej na krzesło stojące przy oknie między parawanami. Przeszła szybko, zgarnęła je i dostawiła do karcianego trójkąta, żeby w ciuchach z dworu nie siadać na czystej pościeli. Wykorzystała też okazję żeby założyć nogę na nogę, bujającą stopą co parę chwil trącając łydkę Daniela.

- Smakowało? Piekłyśmy z Amy, ją chyba też kojarzycie, nie? Taka blondi, słodziutka. W co gracie? - wskazała ruchem brody na stos kart. - Bo tak wpadłam z partyzanta, niezapowiedziana i chyba przeszkadzam, boście zamilkli jakbym was znowu z kontrabandą nakryła.

Trójka pacjentów nadal reagowała jak muchy w smole. Coś mruczeli, mówili, gadali mniej więcej z ich trzech wersji można było dojść, że tak, kojarzą i okularnicę, i blondi, i ciasto, i to, że nawet upiekły tylko jakoś dziwnie wieczorny gość znacznie bardziej ich absorbował. - Ten, no… w karty gramy… - odpowiedział względnie przytomnie ten bez nogi.

- W pokera. Na fajki. Chcesz dołączyć? Zagralibyśmy na czwórkę. Mogłabyś być nawet ze mną. - David też zdawał się odzyskać wreszcie głos i w miarę trzeźwość myślenia tak, że nawet zaczynał znów całkiem trzeźwo kalkulować. Najmniej przytomnie reagował Daniel. Wzrok często wędrował mu ku trącającemu go kobiecemu butowi, to trochę wyżej ku nodze prawie całkowicie ukrytej pod płaszczem, reszcie sylwetki skrytej pod płaszczem i dość chaotycznie na całą resztę przez co reagował z wyraźnym opóźnieniem.

Jeżeli kapral nie mógł się skupić kiedy była w płaszczu, sierżant bała się że przesadziła z tym co założyła pod spód. A miała być niespodzianka, kawał. Zamiennik prochów i miła odskocznia od szpitalnej codzienności. Coś, co w teorii powinno wywołać uśmiech na jego twarzy, zamiast zakłopotania.
- Poker na fajki… i jeszcze mam się u ciebie zapożyczać? - popatrzyła na Rambo, mrużąc przy tym oczy jakby właśnie kalkulowała to w głowie. Spędziła tak dobre pięć sekund, nim się nie uśmiechnęła szeroko i wyjątkowo niewinnie - Mam lepszy pomysł. - wstała płynnym ruchem, opierając ciężar ciała na lewej nodze, a prawą lekko zginajac w kolanie - Wrócę za kwadrans i zagramy. W pokera - zrobiła krótką przerwę żeby się wyszczerzyć zębato - Ale nie na fajki, tylko rozbieranego. Też chcę mieć z tego frajdę… a na razie - popatrzyła na Daniela - Obiecałam wczoraj jednemu kapralowi że wpadnę i go wyciągnę na spacer. Jedno kółko, jak na spacerniaku w puszce. Wracamy za kwadrans i bierzemy się do gry… tylko nie ubierać się jak na wojnę na Alasce - prychnęła rozbawiona, na koniec zwracając się do trzeciego z tria nie tylko słownie, ale wyciągnęła też do niego rękę - Z tego wszystkiego nie spytałam o twoje imię. Jestem Lamia, miło cię poznać.

- Ray. - ten bez nogi przedstawił się krótko i wyciągnął rękę w geście przywitania. Daniel chyba był skory do zmiany lokalu i resztę propozycji bo zaczął się podnosić z łóżka. Ale zimną krew znów zachował Dave.

- Na rozbieranego pewnie! Ale sama chyba nie masz tam korzucha pod płaszczem czy co? Bo wiecie, my w samych piżamach a ona jedna może mieć więcej fatałaszków niż my we trzech razem wzięci. - zauważył czujnie ten którego Lamia po cichu ochrzciła jako Rambo. Ray popatrzył na niego z niezdecydowaniem a Daniel niezbyt przychylnie bo coś chyba nie chciał ociągać się z wyjściem razem z Lamią.

- Przekonasz się jak ze mną wygrasz - sierżant wydęła usta, przybierając ton zaczepki. Objęła kaprala ramieniem w pasie, ciągnąc w kierunku wyjścia z pokoju.
- Bez obaw, gram fair. - rzuciła przez ramię razem z krzywym uśmiechem - Zazwyczaj.
Na więcej nie pozwoliła framuga i pierwsze centymetry ścian korytarza, a także ponaglające sterowanie ze strony towarzysza.

Z 3-ki szybko przeszli korytarzem. Ale nie za wahadłowe drzwi i ku schodom na niższe piętra tylko w przejście do 13-ki. Tam te najbliższe łóżko było nadal zajęte ale te dwa które niby powinna zajmować para szpitalnych kumpel ziały pustką i promieniowały szpitalną sterylną czystością.

Sierżant wybrała “swoje łóżko”, podchodząc do niego pewnie, a gdy znaleźli się tuż przy celu, zaciągnęła szczelnie zasłony. Wolała aby nikt im nie przeszkadzał, przynajmniej przez te parę minut, o ile zachowają ciszę.
- Jak ci minął dzień? - spytała siląc się na uśmiech. Odwróciła się frontem do Rangera, spoglądajac na niego łagodnie, a głupia myśl nagle pojawiła się w jej głowie, albo dopiero teraz sobie uświadomiła jeden fakt. Tęskniła za gnojkiem… tak po prostu. Nie pomagało spychanie jego obrazu przez prawie cały dzień gdzieś na bok, bo ciągle tam był. Czaił w kącie i nie chciał dać się wykopać.
- Nie miałam czasu załatwić nic ze wspomagaczy - zaczęła szczerze, nie bawiąc się w owijanie w bawełnę - Ale obiecałam że przyjdę tak czy siak… więc jestem.

- Nie? To chujowo. - Daniel gdy usłyszał prawdę wyraźnie zmarkotniał. Popatrzył gdzieś na parawan jaki oddzielał ich od pacjenta przy oknie. Przygryzł wargi i otarł rękawem piżamy czoło. Wpatrywał się chwilę w delikatnie falujące na wietrze falbanki tej symbolicznej ściany i wreszcie wzruszył ramionami. - Ale fajnie, że przyszłaś. I dobre te ciasto było. - powiedział po kolejnym westchnięciu. Wrócił spojrzeniem do stojącej naprzeciwko kobiety. - To jak nie masz leków to dlaczego przyszłaś? - zapytał przesuwając wzrokiem po jej sylwetce zatrzymując się dłużej na butach. - I czemu się tak odstawiłaś? Idziesz gdzieś potem? - zapytał wracając oczami do jej twarzy.

- Jak nie mam leków… to po co przyszłam? - potwórzyła za nim czując jak krew odpływa jej z twarzy, a dłonie zaciskają się w pięści i tylko jakoś tak lewa strona klatki piersiowej zakuła nieznośnie, aż kobieta zgubiła oddech, albo dwa.
- Bo obiecałam jednego takiemu głąbowi… że przyjdę, a staram się dotrzymywać danego słowa. Może nawet chciałam go zobaczyć, ale to chyba mało sensowne. Skoro nie mam prochów, nie? - mówiła powoli, przełykając ślinę aby nie splunąć na podłogę. Albo nie zacząć wrzeszczeć. Tak… teraz już wiedziała, że cały ten wypad był głupim pomysłem, Betty miała rację, tylko ona jak zawsze musiała być mądrzejsza, wiedzieć lepiej. Roić głupie nadzieje i inne bezsensowne mrzonki.
- Idę potem coś załatwić, ale w torbie mam rzeczy do przebrania… normalne - wzruszyła ramionami chcąc coraz bardziej po prostu uciec - Chciałam ci zrobić niespodziankę, żeby… ale to chyba też był debilny pomysł.

Kapral chyba niezbyt wiedział co odpowiedzieć. Bo otworzył usta chcąc coś powiedzieć, zamknął, znów otworzył, pokręcił głową, coś zaczął mówić i urwał. - Nie no… po prostu… nie sądziłem, że przyjedziesz… sądziłem, że zapomnisz jak wszyscy… a jak już jesteś no to pomyślałem, że może masz coś… no i teraz jesteśmy tutaj no to pewnie chciałaś coś zabrać czy co… no to pytam. - wyjaśnił w końcu niezbyt ładnie ani składnie. Zaczął dłubać palcem o krawędź łóżka. - I tak przez chwilę myślałem, że ubrałaś się tak bo… - zaczął i urwał dłubiąc dalej w poręczy łóżka Mazzi. W końcu po chwili dłubania odsunął się aby zrobić jej przejście. - No ale jak jeszcze gdzieś lecisz no to leć. - dodał siląc się na obojętność i starając się ukryć rozczarowanie.

- Bo co? Co myślałeś? - spytała krótko, patrząc na niego z rosnącą złością aż do momentu, gdy przypomniała sobie o zaszczutym szczurze którym był zeszłego dnia rano. I przez Bóg wie ile wcześniej. Wzięła więc głęboki wdech, wypuściła powoli powietrze i zaczęła jeszcze raz, tym razem uśmiechając się trochę zębato. Pchnęła go w pierś zmuszając aby usiadł na łóżku.

- Myślałeś że przejechałam odstawiona jak na balet… przez pół miasta. Specjalnie dla ciebie? - pytała powoli, przyglądając mu się z góry i zawiesiła głos. Proste informacje, bez podtekstów ani czegoś co musiałby się domyślać. Nie był w stanie grać w podobne gierki, nie przy jego aktualnej kondycji.

- No to dobrze myślisz… ale nie do końca - zrobiła tajemniczą minę i krok do tyłu, z torby przewieszonej przez ramię wyjmując parę króliczych uszu. Założyła je, zrzuciła pakunek na ziemię, a potem zaczęła rozpinać powoli guziki płaszcza.

- Wspominałeś wczoraj że lubisz playmate… - wymruczała rozchylając okrycie, a potem pozwoliła mu spłynąć na ziemię, ujawniając strój królika w pełnej krasie - Na żywo. - Kołysząc biodrami zrobiła parę kroków aż stanęła mu między kolanami - Więc jestem.

Daniel z początku wydawał się niechętny i niedowierzający. I temu co słyszy i temu co widzi. Dopiero wyjęte z torby precjoza wyraźnie go zaskoczyły. Brwi powędrowały mu do góry z tego zdziwienia. A na całego gdy Lamia ujawniła co dotąd skrywał płaszcz. Oczu mu się rozszerzyły ze zdumienia. - O kurwa… - jęknął cicho będąc pod wrażeniem tego co widzi i to na własne oczy, zaledwie o krok czy dwa od siebie. - Naprawdę wyglądasz jak playmate… - wyszeptał pod wrażeniem. Aż trudno było zgadnąć czy bardziej działał sam kostium który był jak żywcem wyjęty z imprezy Playboya, czy to, że dziewczyna go zdobyła, czy wreszcie to, że przyszła w tym wszystkim ledwo skrytym pod płaszczem.

Kłucie w lewej części piersi kobiety trochę ustąpiło, pojawiła się ulga. Wreszcie zaczął reagować jak powinien i wydawał się cieszyć z prezentu-niespodzianki. Humor jej wrócił, oczy zabłysły. Podobało mu się, naprawdę podobało…
- Mhmmm…twoja playmate. Mam nawet ogonek - odwróciła się tyłek aby mógł zobaczyć rzeczony element garderoby i dodała konfidencjonalnym szeptem - Nie jest przyszyty…

- Nie? No too… będzie spadał? - kapral zmrużył oczy widocznie nie będąc ekspertem co i jak się trzyma w kupie ten cały kostium. Ale zdawał się chłonąć obraz nie tylko wzrokiem ale całym sobą.

Brunetka zagryzła wargi aby nie roześmiać się na głos i dla rozwiązania zagadki, złapała mężczyznę za rękę kierując ją na odpowiedni rejon kostiumu, ten z tyłu poniżej krzyża. Tam gdzie biały, puchaty pomponik.
- Spadnie jak mu się pomoże, sam zobacz - szepnęła przez urwany oddech, przejeżdżając dłonią po jego policzku od skroni i kończąc na ustach. - Można dotykać, nie jestem eksponatem. Jakoś wczoraj w parku nie byłeś taki nieśmiały.

- Noo… - kaprala za bardzo rozkojarzyło puchate zadanie aby zwracał uwagę na inne detale. Bo złapał za niego i obejrzał w dłoni. Widać domyślił się jak należy go umocować i nieco pochylił ku sobie twarz Lamii tak, że w naturalny sposób się wypięła. A on wodząc tępą końcówką puszystej kępki wsadził ją w odpowiednie miejsce.

- Trzyma się. - szepnął podekscytowany jakby odkrył sekret długowieczności. Ale królicza kitka rzeczywiście trzymała się całkiem pewnie.

Sierżant westchnęła, a przez jej ciało przeszedł przyjemny dreszcz. Czuła wyraźnie wewnątrz siebie każdy manewr futrzastą zatyczką. Przygryzła wargę aby nie stęknąć głośniej i nie zwrócić uwagi sąsiada z łóżka obok. Albo personelu. Pchnęła za to Rangera w pierś, wskakując mu na kolana i zaplatając ramiona wokół jego szyi.
- Masz mnie, złapałeś króliczka. - wyszeptała mu prosto w nos ochrypłym z podniecenia głosem - Co teraz z nim zrobisz?

- Co? - Daniel przestał kontemplować tylne i dolne rejony schwytanego króliczka. Wyprostował się i przy okazji też kobietę jaką oplatał ramionami. Rozejrzał się ale wewnątrz kojca zrobionego ze ścian i parawanów widok był dość mocno ograniczony. Na słuch zaś wszystko wydawało się w porządku. Byli przy łóżku starszej sierżant, od strony korytarza mieli puste obecnie łóżko Amy a z przeciwnej tego obandażowanego faceta i jego ciężki, powolny oddech. A poza tym byli sami.

- No może takie coś. - zaproponował i pocałował playmate. Mocno i zdecydowanie bo widocznie gdy pierwsze zaskoczenie i niewiara minęło to pożądanie rozlało się po jego ciele. Oddech mu przyspieszył i był bardziej chrapliwy a dłonie zaczęły zachłannie wodzić po skąpym i zmysłowym kostiumie oraz ciele jaki odkrywał pod spodem. Chwilę tak tylko wytrzymał ale szybko popchnął Lamię na jej łóżko tak, że na nim siadła a on prędko podążył za nią i na nią.

Szczur zniknął, znowu pojawił się mężczyzna. Po tym pierwszym nie został ślad i miał się nie pojawić przez najbliższe minuty. Mazzi cieszyła się tym bardziej, że w oczach Rangera nie dostrzegała tej nieufności którym ją obdarzył na początku rozmowy. Zniknęło też rozkojarzenie, zaczęły konkrety. Gonienie królików miało masę zalet, ale nie umywało się do pochwycenia. Oddała zachłannie zarówno pocałunek, jak i macanki, a kiedy ją pchnął pozwalając na plecy, wyciągała po niego ręce ledwie łopatkami trafiła w materac. Tym razem żadne kamienie i żwir im nie przeszkadzały, ani nie śmierdziało chlorem. Nikt też nie szarpał na klamkę. Wylądowali w łóżku, tak zwyczajnie. Para napalonych ludzi mająca pięć minut tylko dla siebie.
- To jak? - wysapała, zaczynając zdzierać z niego piżamę - Chcesz z ogonkiem… czy - popatrzyła mu w oczy, robiąc przerwę aby go pocałować - Inaczej?

- Co? - Dakota Ranger spojrzał na nią mało przytomnym wzrokiem gdyż w międzyczasie robił kilka pochłaniających jego uwagę rzeczy na raz. I próbował się pozbyć swojej piżamy, i pomóc a może wyprzedzić w tym dłonie Lamii, i ją porządnie obmacać albo rozebrać i jeszcze władować się na łóżko chociaż na stojaka łatwiej było zdjąć dół od piżamy. Pewnie dlatego miał trudności z koncentracją na jakiś pobocznych pytaniach jak tyle rzeczy miał do zrobienia.

Zdjął czy raczej oboje z niego zdjęli spodnie od piżamy i teraz już na swobodnie wpakował się na łóżko starszej sierżant. Przesunął chciwymi dłońmi i wzrokiem po jej udach ale tak po drodze do gorsetu. Gorset go zajął gdy zaczął go rozpinać by dostać się do tego co pod spodem. Zajął przy tym strategicznie ważną pozycję między udami kobiety.

Jeden kapral, tyle roboty… kiedy zwykle egzystowanie bez zgrzytów nie za bardzo mu wychodziło. Lamii pewnie zrobiłoby się go żal, gdyby podniecenie nie zepchnęło logiki tak daleko jak się tylko da. Z głodem w oczach gapiła się faceta przed i nad sobą, pomagając mu wydostać się z piżamy i siebie z kostium… a przynajmniej tych strategicznych obszarów.
- Pytałam się - szarpnęła go na siebie i zaraz sapnęła mu prosto w twarz, przy okazji jedno ramię wciskając między ich ciała. Na oślep pomacała w okolicach ich bioder. - Czy chcesz się pieprzyć z ogonkiem… czy być ogonkiem - znalazła ten interesujacy ja kawałek Daniela i zaczęła go lekko uciskać - Da się go odczepić… i zastąpić.

W tych dyscyplinach leżąca na plecach kobieta okazała się znacznie sprawniejsza niż podpierający się na niej mężczyzna. Ona osiągnęła swój cel co on też powitał z rosnącym poziomem ulgi i podniecenia gdy sam zdążył rozsupłać gdzieś z połowę górnej części gorsetu. A do tego jeszcze gdy ze zniecierpliwienia rozchylił go na ile się dało albo ujrzeć i pościskać ukryte dotad pod nim półkule to już w ogóle został w tych rozbierankach do tyłu. A jednak chyba w końcu zrozumiał o co się go pyta ta playmate bo przerwał te swoje wysiłki zmierzające do pozbycia się jej ubrań i popatrzył na nią zupełnie jakby sprawdzał czy żartuje czy tak proponuje na serio. - Ogonkiem? Tutaj? - upewnił się siegając niżej ku strategicznemu fragmentowi kobiecej anatomii i jeszcze niżej gdzie poruszył puchatą kitką co Lamia świetnie odczuła i od zewnątrz i od wewnątrz.

Tym razem nie udało się jej powstrzymać cichego jęku, uniosła też biodra zapraszająco, napierając na majstrujacą przy kitce dłoń przez co dreszcze przybrały na sile. Przełknęła głośno ślinę, przestając się bawić Danielem, a zamiast tego pozbywając się futrzanych dodatków. Wróciła ręką do góry i splunęła na dłoń.
- Tam cię jeszcze nie było - wychrypiała, gapiac mu się w oczy. Jednocześnie rozprowadziła ślinę na maltretowanej przed chwilą części kaprala - Ale zaraz to nadrobimy.

- O cholera… - kapral był pod wrażeniem, takim samym jak przed chwilą gdy zobaczył co Lamia skrywa pod płaszczem. Ale podobnie jak przed chwilą szybko rozparcelował sytuację. Spojrzał jeszcze raz kontrolnie na zapraszająco rozchylone uda po czym nie omieszkał skorzystać z tego szeroko rozwartego zaproszenia. Już chwilę później Lamia poczuła go nie tylko na sobie ale i w sobie. A jeszcze chwilę potem łóżko zaczęło cicho skrzypieć w szybkim rytmie a mężczyzna jaki był częściowo nad nią zaczął ciężko dyszeć w identycznym rytmie starając się jednocześnie zachowywać względnie cicho.

Oboje zwariowali, ich relacja nie miała najmniejszej szansy żeby wyjść na prostą. On się zaćpa, ona zdechnie na Froncie… ale teraz, na te parę chwil czarnowidztwo poszło w kąt. Liczył się dotyk, smak, ciepło pod opuszkami palców i krzyżujące się spojrzenia. Wymiana oddechów, coraz mocniejsze, natarczywsze pchnięcia poruszające splecionymi ciałami i łóżkiem na dodatek. Szaleństwo, ale jakże przyjemne, podczas którego świat Lamii ograniczał się do mężczyzny nad i w niej, jego oczu odbijających roziskrzone, nieobecne spojrzenie jej własnych oczu, potargane włosy i zaróżowione policzki. Widziała w nich życie, ich wspólne, chociaż przez moment. Szczęście, gdy świat szedł w odstawkę, zostawiając parę kochanków w cichym, błogim zapomnieniu aby mogli się nacieszyć sobą. Póki rdza i kurz się o nich nie upomną. Na razie zapomniały, a starsza sierżant była im za to wdzięczna. Czuła na twarzy coraz szybszy, bardziej urywany oddech Rangera, wiedziała co to oznacza. Przycisnęła go mocniej do siebie, obejmując z całej siły, gdy przez jego ciało przeszła seria spazmów, a ruchy zamarły. Tuliła go do siebie, póki nie znieruchomiał całkowicie, głaszcząc po spoconych plecach i modląc się w duchu, aby móc zatrzymać czas.
Gdy wrócili do sali zajmowanej przez Daniela i dwójkę pozostałych pacjentów jakich miał za sąsiadów powitały ich zaciekawione spojrzenia. Trochę jakby się dziwili, że jednak wrócili do sali a trochę też jakby zazdrościli tego wspólnego wyjścia. Zwłaszcza, że kapral wrócił w tak błogim rozleniwieniu i poczuciem wyższości w spojrzeniu, że nie trudno było się domyślić na jakie tory zeszło spotkanie dwójki pacjentów. Ale panowie stawili temu problemowi czoło mężnie i udawali, że niczego nie widzą. - To co? Gramy? - zapytali wymownie zerkając na okno. No rzeczywiście zrobiło się już dość późno. Niedługo skończy się godzina odwiedzin a jeszcze potem niedługo zrobi się ciemno. Ale jeszcze nie teraz. Pewnie z partyjkę czy dwie zdążyliby rozegrać.

Obyło się bez docinek, fochów ani czegoś równie dziecinnego. Mazzi gdyby nie powaga sytuacji wyściskałaby ich obu, ale tak po prostu przysiadła na łóżku obok Daniela, szczerząc się jakby nie do końca ogarniała co się dzieje i było jej z tym dobrze. Dziwnie też co chwila zerkała na kaprala, a wtedy to uśmiech się jej pogłębiał. Niestety chłopaki mieli rację, nie zostało za dużo a ciągle czekał ich obiecany pokerek.

- Jak nie jak tak? - zatarła ręce i zabujała brwiami do kompletu, gapiąc się na wysłużoną talię - Chyba że któryś z was odpuszcza panowie. Spokojnie, my ludzie wyrozumiali i empatyczni, jesteśmy w stanie pojąć strach przed porażką i niechęć do publicznego zbłaźnienia się… - popatrzyła na Rambo, ściągając usta w dzióbek - Ale jeśli nikt nie wnosi obiekcji to rozdawajcie żołnierzu.
 
Driada jest offline  
Stary 06-12-2018, 04:46   #28
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Panowie z miejsca podnieśli standardowe i tradycyjne jakże męskie i jakże wojskowe ochy i achy na taki pomysł, że ktoś z nich wymięka. Dave szybko rozdał karty i zaraz potem karty poszły w ruch. Grało się całkiem przyjemnie i wesoło. Humory wszystkim dopisywały i karty szły równie szybko jak tury. Sierżant szybko wyłapała, że mimo piżam gra z innymi wojakami. Mieli te same nawyki, język i slang. Panowie jakby przekonali się, że mimo różnicy stroju grająca z nimi kobieta jest ulepiona z tej samej gliny. To sprawiało, że zaczęli ją traktować jak swoją. Powiedzieli też nieco o sobie. Dave okazał się być operatorem moździerza i generalnie specem od broni ciężkiej. Ray zaś był łącznościowcem. Szybka partia szybko poszła i na końcu wyszło, że karta starszej sierżant zdecydowanie nie szła więc musiała pozbyć się jakiegoś fatałaszka. Właściwie na wierzchu miała płaszcz więc go zdjęła. I wtedy Dave’a i Raya na chwilę zamurowało. Zupełnie jak niedawno Daniela kilka sal dalej. Sam Ranger zaś uśmiechnął się z uśmieszkiem wyższości i napawał się minami kolegów.

- Noo doobraa to ten… druga tura. - wymamrotał w końcu “Rambo” po czym z trudem odkleił wzrok od “króliczka”, zebrał karty, przetasował i znów zabrał się za rozdawanie. Zaczęła się druga tura ale chłopakom coś często wzrok uciekał ku okrytym skąpym strojem kobiecym krągłościom i wypukłościom.

Starsza sierżant korzystała z tego ile wlezie, niby przypadkowo i bez żadnej premedytacji bawiąc się włosami, a to zmieniając zakładane nogi i pochylając do przodu, aby oprzeć łokieć o kolano.
- Gadaliście z doktorem Brennem? - rzuciła mimochodem, równie przypadkowo trącając Rambo stopą. Zaraz trąciła nią i Daniela, uśmiechając się do niego uśmiechem zadowolonego kota - Tak w przybliżeniu kiedy was wywali do domu weterana?

- No ten… no jeszcze nie… nie wiem po co nas trzyma. - Dave miał trudność z mówieniem, zwłaszcza po tym jak otarła się o niego kobieca stopa. Daniela też trochę ten ruch rozproszył.

- Pewnie sam nie wie po co nas trzyma. - prychnął z nieco przesadną irytacją Ray. Karty znów były w ruchu i w grze. Dobierali, przebierali, wybierali, rzucali i w końcu wyszło, że tą rundę wygrał Daniel. A najsłabiej poszło Dave’owi. Tyle, że chłopaki w ogóle nie byli zainteresowani oglądaniem go w podkoszulku jaki miał pod piżamą więc musiał zapłacić fajkami.

- A ty jesteś w Domu Weterana? A w jakim pokoju? Bo wiesz, może będziemy się odwiedzać, nas też w końcu tam wypuszczą. - Dave odzyskał rezon i zaczął drążyć wokół ulubionego tematu bliższego poznania się ze starszą sierżant.

- Ona jest teraz u tej wrednej małpy w okularach. Przecież wyszła na przepustkę. - Ray przypomniał kumplowi wzdychając ciężko gdy musiał przypomnieć o czymś oczywistym.

- Ano tak… ej, Lamia, powiedz, a ona tam też was tak gnębi jak tutaj? Wrzeszczy, gasi światło i w ogóle? - Dave’a widocznie zaintrygowała mniej szpitalna strona siostry przełożonej bo zapytał zaciekawiony patrząc na pacjentkę na przepustce.

Sierżant westchnęła teatralnie, kręcąc z naganą głową. Uwzięli się na biedną Betty i nie chcieli odpuścić.

- Gnębi? - prychnęła, biorąc do ręki karty i posłała mężczyznom niewinny uśmieszek - Mamy własne sypialnie, pieczemy razem ciasta, gadamy, plotkujemy… takie babskie sprawy. A wieczorem wspólna kąpiel, bo wiadomo że w kupie raźniej… ma zajebistą wannę. z ciepła wodą, pianą. Czyste ręczniki i pościel. No i gąbki - zrobiła przerwę żeby strzepać paproch z dekoltu - Aż się chce umyć komuś plecy… to się myłyśmy. No i spałyśmy razem. W jednym wielkim łóżku… - wyszczerzyła się, odkładając karty licami do dołu - Dobieram dwie.

Trójka mężczyzn, trójka pacjentów, bo tym razem Daniel okazał swoją solidarność gdy chodziło o tego babskiego, szpitalnego tyrana w okularach okazała się nadzwyczaj zgodna w reakcji. Znaczy najpierw trochę się zapowietrzyli gdy widać do wyobraźni dotarł obrazek trzech kobiet biorących wspólną kąpiel i śpiących we wspólnym łóżku. Ale szybko skoncentrowali się na tym co było przecież najważniejsze.

- No patrzcie, cała wanna, bąbelki a nam to ledwo co letniej naleje i tyle. - żachnął się Roy ze złością rzucając kartę.

- No i niby plecy myje i w ogóle, że pomaga. Akurat. Prędzej by utopiła człowieka w tej wannie niż pomogła. - zgodził się Dave dobierając też dwie karty.

- I zamyka w izolatkach. - Daniel też widać miał żal do okularnicy za jej nieludzkie, szpitalne traktowanie.

Gdy tak sobie po męsku się poużalali na tą srogą siostrę przełożoną to widocznie im się zrobiło lżej no i w międzyczasie zaskoczenie rewelacjami jakie o Betty sprzedała im starsza sierżant jakoś udało się stłamsić. I przy okazji rozegrać kolejną partię. Tym razem to Lamia była górą i wygrała główną pulę fajek zaś największym przegranym okazał się Ray. No i zanim znów zdążyli rozdać karty dał się słyszeć głos pielęgniarki obwieszczający koniec odwiedzin. Czas było się pożegnać.

- O tak… jest taka zła i niedobra… zakuła mnie w dyby - dolna warga Mazzi zadrżała - Ale tylko na chwilę. Smaku narobiła - pokręciła ponuro głową - Dobrze że potem była jeszcze Madi, ta masażystka - chciała powiedzieć coś jeszcze, ale jazgot piguły przerwał jej tok rozumowania. Koniec czasu, miała spieprzać. Automatycznie odwróciła się do Daniela nie tylko głową, ale i całym ciałem, wstrzymując oddech i zaciskając szczęki. To już? Miała już iść i go zostawić? Przecież niedawno co przyszła…

- Dobra chłopaki, będę sie zwijać. Słyszycie jak mordę piłuje. - odzyskała panowanie na tyle żeby wypowiedzieć luźnym tonem swoje gorzkie żale - Jeszcze się jej uwidzi mnie tu z wami zamknąć na noc, albo jeszcze gorzej. Gdzieś w piwnicy, ciemnej i ciasnej. Na twardej zimnej ziemi… i obiecałam Betty że się dotoczę o ludzkiej porze - skrzywiła się, oddając karty po czym na jej twarz wrócił uśmiech - Ale to wpadne jeszcze, nie jutro to pojutrze. Powtórzymy partyjkę - zerknęła na Rangera - Albo ze trzy. A teraz co… chyba trzeba spierdalać w podskokach… - wstała, łapiąc kaprala za rękę i ciągnąc za sobą żeby wstał - Trzeba ci sprawdzić czy pod łóżkiem nie ma potworów… albo strzepać poduszkę?

- Mnie byś mogła strzepać. Ale niekoniecznie poduszkę. - Dave okazał się bystry i z wysokim refleksem jak zwykle gdy chodziło o aktywności związane z sierżant Mazzi. Daniel się skrzywił niechętnie, Roy się zaśmiał i kapral Dakota Rangers pociągnął ze sobą gościa w stronę korytarza. - Chodź, kawałek cię odprowadzę. - rzekł wychodząc z sali i idąc korytarzem w stronę klatki schodowej.

Szli obok siebie przez korytarz. Wcześniej panowie sądząc po minach chyba niezbyt wiedzieli jak zareagować na wzmiankę o jakiejś masażystce i dybach o jakich wspomniała sierżant więc bezpieczniej woleli widać nie drążyć tego tematu. Przeszli przez korytarz, schody i w końcu wyszli na zewnątrz. Rzeczywiście już było wyraźnie chłodniej chociaż nadal ciepło. Ale wieczór już wisiał w powietrzu mimo, że było jeszcze jasno.

- To no ten… fajnie, że wpadłaś. I tam u ciebie… - zaśmiał się cicho kapral na wspomnienie wspólnej wizyty na starym łóżku Lamii. - I ten kostium. No dałaś czadu. Chłopaki pękną z zazdrości. - Daniel wydawał się być w świetnym humorze z powodu tej wizyty.

Sierżant zachichotała, gapiąc się na niego błyszczącymi ślepiami. Właśnie takim chciała go widzieć i pamiętać. Gdy tak uroczo się uśmiechał nie szło od niego oderwać oczu.
- Cieszę się, że ci się podobało - odpowiedziała szczerze, obejmując go gdy stanęli przy schodach na parkowy chodnik. Wtuliła się ufnie, kładąc mu głowę na ramieniu tak aby móc patrzeć na roześmianą twarz - Wiesz że nie zrobiłam tego dla nich… tylko dla ciebie, prawda? Innych mam gdzieś. Jak chcesz możemy im dawać więcej powodów do zazdrości. Wpadnę pojutrze… specjalne życzenia do co ubioru? Dla mnie… -zacięła się i musiała przełknąć ślinę, mrugając szybko parę razy - Dla mnie wystarczy że będziesz… więc bądź, ok? Nie znikaj nigdzie, po prostu… chcę żebyś był. Wtedy będzie super.

- Nieważne. - machnął ręką i objął ją po chwili wahania. - Jak przyjdziesz to będzie super. - powiedział i zamilkł trzymając ją w objęciach i lekko bujając się wraz z nią na boki. Milczeli gdy coraz więcej osób mijało ich idąc w stronę miasta. - Noo too… Lepiej już idź. Wieczorami różnie bywa z autobusami. - powiedział po dłuższej chwili gdy z ociąganiem się wypuścił ją z objęć.

- Przyjdę, obiecuję - pocałowała go krótko, dusząc cisnące się do oczu łzy. To tylko dwa dni, nic się nie działo. Nikomu z nich nic się nie stanie, oboje tu będą... w coś trzeba wierzyć - Obiecuję, że przyjdę pojutrze. Dobranoc Daniel, śpij dobrze i... do zobaczenia - powtórzyła, ściskając go za ręce, a potem robiąc krok do tyłu i jeszcze jeden, a każdy z nich był ciężki. Tak samo jak powrót do świata poza bezpiecznymi murami szpitala.
 
Driada jest offline  
Stary 07-12-2018, 03:00   #29
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 8 - Bar 41

2054.09.08 - wtorek wieczór; pogodnie; Sioux Falls, bar 41




Droga ze szpitala do baru nie była w tym mieście taka skomplikowana. Przynajmniej gdy chociaż ogólnie miało się pojęcie gdzie się chciało udać. Ze szpitala w którąkolwiek stronę by się nie udać to trafiało się w końcu na jakąś główniejszą przecznicę na jakiej jeździły autobusy miejskie. Czyli tym razem jakaś furgonetka ze zdemontowanymi burtami, ciągnięta przez konie. A gdy się miało talony w odpowiednim kolorze dostanie się na pokład też nie stanowiło żadnego problemu.

Lamia zyskała możliwość chłonięcia obrazu mijanego miasta. Zwłaszcza, że ten samochodowy pojazd jechał z prędkością niewiele większą od przeciętnego marszu no ale jednak siedząc wygodnie na siedzeniu człowiek się przy tym nie męczył. Zbliżał się wieczór. Niebo granatowiało i w mijanych budynkach w oknach świeciło się światło. Było nadal całkiem ciepło. Trochę za ciepło na płaszcz więc raz, że starszej sierżant było nieco gorąco z powodu wierzchniego okrycia a dwa przykuwała niekiedy ciekawskie spojrzenia bo większość była ubrana na krótko i lekko. Na pewno przykuła uwagę dwóch wojaków. Starszego szeregowego i kaprala z oznaczeniami jednostki transportowej. Pewnie kierowcy. Ale wysiedli ileś przystanków wcześniej niż ona.

Miasto potrafiło sprawiać wrażenie prawie przedwojenne. No nie całkiem. I z pewnym przymrużeniem oka. Dalej nie działały uliczne latarnie, budynki nosiły ślady pożarów, niekiedy mijało się kikuty zawalonych budynków, jak to często sie zdarzało były całe serie opustoszałych budynków jak w każdych innych Ruinach ale jednak miasto tętniło życiem. Ludzie spacerowali po uliach, niekiedy śpieszyli się, jeździły samochody, w tym sporo wojskowych, mijali inne “autobusy” a ich kierowcy czy raczej woźnice pozdrawiali się, ludzie pakowali albo wypakowywali się z furgonetki, płacili talonami za bilety… jednym słowem cywilizacja. Może nie taka jak niegdyś ale całkiem udana, blada kopia. W tej oazie ludzkiej cywilizacji ten cały Front, okopy, zasieki, niekończąca straszna wojna, wydawały się czymś równie realnym jak dawniej jakaś kolejna amerykańska wojenka w odległym, nieznanym rejonie świata.

A jednak na drugi rzut oka dało się dostrzec ślady tej wojny. Młodzi okaleczeni ludzie. W mundurach i bez. Sporo mundurów. Radiowóz czy policjanta mijali może z raz czy dwa. A jakiegoś żołnierza widać było czy to przy stolikach w restauracjach, czy w autobusach, czy chodnikach. Wojskowe cieżarówki, jeepy, łaziki, kurierzy na motocyklach, nawet saperzy. Przez saperów musieli trochę postać a w końcu zrobić objazd. Za policyjnymi barierkami widać było furgonetkę w wojskowym malowaniu i pracujące przy ziemi figurki. Gliniarz który rozmawiał z kierowcą był dość lakoniczny ale po pasażerach szybko przeszła plotka, że znów znaleziono jakąś bombę. Dobrze, że nie wybuchła w trakcie parady. Musieli więc trochę objechać chociaż Lamia aż tak nie znała jeszcze miasta by odczuć realnie tą różnicę.

W końcu jednak wjechali w 41-szą ulicę którą Lamia rozpoznała. Jechali leniwie, mijając kolejne przystanki aż wreszcie rozpoznała spory parking i dość płaski, kanciasty placem jakiegoś marketu w którym był znajomy od paru dni klub. Jeszcze tylko wysiąść na przystanku, przejść przez parking i już. Wróciła do “41-ki”!

Tym razem wewnątrz było znacznie tłoczniej. No ale już zaczynała się typowa barowa pora i zarówno na parkingu jak i wewnątrz było widać różnicę niż gdy była tu ostatnio przy końcówce nocy. Wewnątrz przywitała ją typowo barowa mieszanka głosów, dźwięków i zapachów. Stolik przy jakim ostatnio siedziała z Rude Boy’em był zajęty przez jakąś dość hałaśliwą grupkę. Ale dostrzegła coś czego ostatnio tutaj nie było.


Cytat:
“The Palantas!”



Pysznił się robiony chyba na odwrocie jakiegoś dawnego plakatu nowy plakat. Zrobiony chyba ręcznie jakimiś markerami i zapowiadający występ zespołu Rude Boy’a. Co chyba się wprowadzało co niektórych w niezłą konsternację.

- To jacyś nowi? Rude Boy zmienił ekipę? - pytał jakiś typek w dżinsach trzymając szklankę z piwem i mrużąc podejrzliwie oczy.

- Nie, to Rude Boy. Tylko chyba wreszcie się jakoś nazwali. - wyjaśnił mu jakiś stojący obok kolega. Chwilę tak dyskutowali o tych najnowszych trendach muzycznych zastanawiając się co to może znaczyć, czy coś się zmieni, co ten Rude Boy znowu odwalił i czy w sobotę wyskoczy z jakimś nowym kawałkiem no a jakie covery zagra.

W końcu Lamia dopchała się do baru. Samego Rude Boy’a nigdzie nie było ani widu ani słychu. Za barem nie było tym razem starszego barmana jakiego poznała przy ostatniej wizycie. W zamian uwijała się za barem jakaś zdecydowanie młodsza parka. Przyjęli zamówienie od starszej sierżant a Garry pojawił się niedługo później.

- O. Tym razem nie w piżamie? - starszy barman widocznie rozpoznał ciemnowłosą kobietę w płaszczu mimo innego ubrania. - Rude Boy? Tak wcześnie? - powtórzył pytanie i rozejrzał się po sali. - Niee. Pewnie rzępoli gdzieś po garażach. - pokręcił przecząco głową. - Jak raczy się pokazać na pewno nie da się tego przegapić. - uśmiechnął się pod nosem. Na zewnątrz już było właściwie ciemno.

No i miał rację. Postać w skórzanej kurtce nie dała się przegapić ledwo przestąpiła jakiś czas później próg lokalu. I ledwo wszedł a wydawało się, że zna prawie wszystkich i jego znają tutaj podobnie. Z kimś przybił piątkę, jakaś panna owinęła mu się na chwilę wokół ramienia, ktoś coś krzyczał pytająco o sobotni koncert, inny sprzedał mu jakiś złośliwy docinek i oberwał podobnym w podobnym tonie więc trochę to trwało zanim dodryfował i zakotwiczył do baru.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 09-12-2018, 18:48   #30
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=gEQNAZGoZrw[/MEDIA]

Niegdyś, przed wojną, środki komunikacji miejskiej nie potrzebowały konnych zaprzęgów aby poruszać się żwawo po mieście. Nowe busy schodziły prosto z linii produkcyjnych na zatłoczone ulice, a każdą korporację przewozową wspierał sztab mechaników porozsiewanych w warsztatach i punktach pomocy technicznej… niestety było to dawno temu, nic też nie zapowiadało powrotu do przeszłości. Zostawało cieszyć się tym, co przynosił dzień. Ten zaś obfitował w masę atrakcji, przynajmniej dla starszej sierżant z dawno nieistniejącej 7th ICEC nie miała zamiaru narzekać. Zamiast tego chłonęła mijające za oknami widoki, wciąż nie wierząc do końca, że dzieje się to naprawdę.
Było zbyt spokojnie, idealnie. Żadnych wrogich maszyn w zasięgu wzroku, żadnego strachu towarzyszącego każdemu żołnierzowi wysłanemu na Front w każdej sekundzie jego parszywego, pełnego znoju żywota. Splatał się on z oddechem, osiadał na skórze i nie dawał o sobie zapomnieć. Wzmagał czujność, wyostrzając zmysły do poziomu równie desperackiego, co próba dociągnięcia od świtu do zmierzchu w świecie wiecznej szarości dymu, mgieł, betonu i śmierci.

W Sioux Falls Lamii nie groziło nic ze strachów poprzedniego życia. Mogła pozwolić sobie na zatopienie w krajobrazie, wyłączyć myślenie i trwać, udając że ogląda program podróżniczy. Film o cichej, spokojnej mieścinie, wyświetlany za szklaną okienną taflą - lepsza opcja niż wracanie pamięcią do okopów, albo i bliżej. Do otoczonej parkiem bryły szpitala, skrywającej kaprala Dakota Rangers. Samo jego wspomnienie przywoływało na twarzy brunetki słodko-gorzki uśmiech, uderzając ćmiącym bólem prosto w serce. Potrząsnęła głową, odganiając nagły atak niepokoju. Nic mu nie będzie, jakoś da radę… ona też. Zobaczą się pojutrze, to tak niedaleko…
Westchnęła cicho, przenosząc bardziej przytomne spojrzenie bezpośrednio na szybę, odbijającą drobną twarz o wydatnych ustach i dużych, ciemnych oczach. Uśmiechnęła się do niej, sprawdzając czy przypadkiem nie rozmazała makijażu, co mogło się zdarzyć. Temperatura panowała letnia, ona zakręcona w płaszcz odczuwała to aż nadto wyraźnie. Niestety nie zdążyła się przebrać, wybiegając z terenu szpitala ledwo Daniel zniknął na powrót w jego czeluściach.

To że jest obserwowana odkryła po dobrym kwadransie jazdy, kiedy już otrzepała się z przygnębienia, wracając do zwykłego cieszenia się przejażdżką. Najpierw kątem oka dostrzegła dwóch żołnierzy trzy łatwki dalej, którzy coś zbyt często zwracali na nią uwagę. Skrzywiła się w duchu, udając że tego nie zauważa. Może brali ją za terrorystkę? Myśleli że pod płaszczem skrywa kontrabandę, albo broń. Rzucała się w oczy…
Wreszcie po paru następnych minutach nie wytrzymała, odwracając się bezpośrednio do nich i odwzajemniając badawcze spojrzenie. Szybko obcięła ich stopnie, przypatrując się jawnie oznaczeniom na mundurach. Kapral i starszy szeregowy. Transportowcy. W końcu parsknęła, uśmiechając się promiennie i podnosząc pytająco jedną brew.

Tak bezpośrednie odwzajemnione spojrzenie na chwilę chyba nieco zaskoczyło obydwu wojaków. Zerknęli szybko na siebie. Ale tylko na chwilę.
- Hej lala. Dokąd jedziesz? - zapytał ten starszy szeregowy z typową, bezpośrednią, wojskową rubasznością.

Mazzi zmrużyła lekko oczy na dźwięk słowa “lala”, wstając powoli. Przeszła te parę kroków, siadając naprzeciwko żołdaków. Takich samych jak ona, tylko w mundurach. Założyła nogę na nogę, ramiona skrzyżowała na piersi, szczerząc się prawie bez uciechy.
- To teraz w jednostkach uczą tak kiepskich tekstów na zagajenie rozmowy? A się porobiło - pokręciła głową i zacmokała - Jadę przed siebie, nie widać? A wy chłopaki? Co tam, urwaliście się z jednostki na nielegalu i uderzacie w miasto szukać atrakcji póki się sierżant nie zorientuje że mu dusz w kołchozie ubyło?

Obydwaj mężczyźni trochę się stropili takim numerem i gadką. Ale widocznie postanowili wziąć to za dobrą monetę i zaśmiali się wesoło. Troszkę na ucho Mazzi zbyt wymuszenie więc pewnie aby przykryć szybko tą chwilę zmieszania.
- No co ty lala my już po służbie. Zabawić na miasto się jedziemy. Fajna jesteś to chodź z nami! - odezwał się ten sam co poprzednio a drugi zawtórował mu zachęcającym kiwaniem głową. Wyglądało na to, że jej bezpośredniość trochę ich stropiła ale też i w podobnym stopniu zaintrygowała.

- Po służbie, tak? Jesteście stąd, z Sioux Falls, czy chwilowo was rzucili? Na długo? Gdzie stacjonujecie? - brunetka zadała parę pytań, przyjmując komplement wachlując rzęsami. Więc miała przed sobą dwóch głodnych wrażeń żołnierzy w tętniącym życiem i kuszącym atrakcjami mieście - A gdzie to dzielni żołnierze jadą się zabawić, co? Dziś co prawda mam już plan na wieczór, jutro też, ale pojutrze też jest dzień i kto wie? Gdyby dwóch miłych, odważnych wojaków zaprosiło mnie na piwo pewnie nie byłabym w stanie im odmówić - wzruszyła ramionami, przybierając niewinną minę.

- No pewnie! - obydwaj podskoczyli prawie dosłownie z wrażenia jakby przypadkowa gadka mogła się przerodzić w coś bardziej konkretnego. Nawet jakby to nie miało być dzisiaj. Ale próbowali. Lamia usłyszała napakowaną radosną nadzieją, dość chaotyczną gadkę. Teraz szli do jakiegoś klubu i zapraszali. Na pewno się jej spodoba! Nazwa nic jej nie mówiła poza tym, że na pewno nie chodziło o “41”. No ale miało być niedaleko. Ten starszy szeregowy miał na imię Denis a ten kapral Peter. Byli ciekawi jak się nazywa tajemnicza panna w płaszczu no i jak się umówią za te dwa dni. Gdzie ją znaleźć i spotkać. A stacjonowali na miejscu, w bazie ale świadomie czy nie, nie powiedzieli której.

Mieli w sobie tyle energii i radości, byli młodzi. Tacy… niezniszczeni. Wciąż zachowali pogodę ducha, którą Lamii ciężko szło wydobyć. Przebywanie w ich obecności działało niczym stymulant. Nie wiedziała kiedy sama zaczęła się szczerze uśmiechać, reagując parsknięciami, kręceniem głową i przytakiwaniem na poszczególne elementy ich opowieści. Bawiła się przy tym włosami, poprawiała dół płaszcza i zagryzała dolną wargę aby nie roześmiać się w głos.

- Lamia - przedstawiła się wreszcie, prostując trochę plecy - Trochę jeszcze kiepsko u mnie z orientacją w mieście, ale jeśli podacie adres to was znajdę. Powiedzmy godzinę po zmroku… miejsce ma być publiczne, z dużą ilością ludzi, a nie ciemna piwnica gdzieś na peryferiach. W takie numery się nie bawię - parsknęła.

- To może ratusz? Wiesz gdzie jest ratusz? Podjedziemy pod ciebie. - zaproponował Peter gdy przez chwilę gorączkowo wymieniali się urywkami spojrzeń i zdań naradzając się co, i jak, i gdzie. Denis zerknął na niego chyba trochę zdziwiony ale po namyśle widać się zgodził bo pokiwał twierdząco głową aprobując pomysł kolegi. I klepnął go w ramię wskazując na zbliżający się przystanek. Widocznie mieli na nim wysiadać. Ale nagle Peter gorączkowo wyszarpał z kieszeni notes i zaczął szybko gryzmolić coś wewnątrz.

- Jakby co… - Mazzi też podniosła, ale wzrok, żeby móc skakać nim po ich twarzach. Parsknęła, odgarniając kosmyk włosów z policzka po czym podjęła decyzję.
- Wiem gdzie jest ratusz, ale mam lepszy pomysł. Podjedźcie w środę wieczorem pod Dom Weterana, tam zostanę jutro przeniesiona. Jakby mnie wcięło… jeszcze nie wiem który pokój dostanę, ale jeżeli spytacie o starszą sierżant Lamię Mazzi z 7th ICEC, powiedzą wam co, gdzie i jak.

Peter akurat wydarł kartkę z notesu kierując ją w stronę siedzącej przed nimi kobiecie w płaszczu gdy Lamia powiedziała swoje. I w tej chwili nie miał zbyt mądrego wyrazu twarzy. Właściwie gdy szybko spojrzeli obydwaj po sobie to nawet jakby trochę z widocznym popłochem na twarzach a zaskoczeniem na pewno.

- Eee… Dom Weterana? To jesteś… - Denis zająknął się i miał trudności z dokończeniem zdania.

- Sierżant? Starsza? - Peter też tak na gorąco trawił dość opornie usłyszane fakty obcinając wzrokiem kobietę i płaszcz który na pewno nie wyglądał na wojskowy.

- Znaczy no tak, pewnie, wpadniemy po ciebie. - powiedział szybko Denis i wstał po furgonetka o kopytnym napędzie zatrzymała się przy ich przystanku i czas było aby wysiedli. Złośliwy mógłby uznać, że wysiadali z niego całkiem chętnie spłoszeni niespodziewanymi informacjami o kobiecie w płaszczu.

Mazzi obserwowała rozbawiona ich odwrót, zastanawiając się co byłoby, gdyby mieli wysiąść gdzieś dalej. Za parę minut, podczas których mogłaby obserwować jak się denerwują… jakby było z czego. Wycięcie drobnego psikusa poprawiło jej humor do tego stopnia, że pomachała im przez szybę, a gdy bus ruszył, rozprostowała kartkę, ciekawa co takiego nagryzmolił jej nowy kolega.

Na kartce okazał się pośpiesznie nagryzmolony adres chyba klubu. “The Happy Ant” i pewnie adres ulicy. To ten bar o jakim mówili i ją zapraszali i pewnie teraz właśnie tam zmierzali chociaż na razie nazwa i adres nadal nic jej nie mówiła. Obydwaj młodsi stopniem żołnierze odmachali jej na pożegnanie i jeszcze chwilę widziała ich jak maszerują w jakąś boczną przecznicę.


Wczesny wieczór był idealną porą dla wszelkich ciem barowych. Wabione światłem i perspektywą umoczenia ust w alkoholu z dala od problemów dnia powszedniego, zlatywały do wodopoju ku uciesze właścicieli owych przybytków. Dało się tam spotkać ze znajomymi, rozerwać, napić wspólnie lub leczyć smutki codzienności w dalekim kącie. W porównaniu do poprzedniej wizyty lokal tętnił życiem na dobrą minutę stopując Mazzi przed progiem. Masa obcych twarzy, ścisk, harmider… wzdrygnęła się, tracąc na moment werwę. O wiele bardziej “41” podobał się jej prawie pusty, późną nocą, lub bardzo wczesnym porankiem. Niestety pobożne życzenia o mniejszym natężeniu obcych ciał mogła sobie wsadzić tam gdzie króliczą kitkę, zostawało wziąć uspokajający oddech, a potem wejść do środka. Zanim to zrobiła, zawiesiła jeszcze spojrzenie na neonie, migającym na jednej ze ścian.
Niby działał, ale wyglądał na połamany i niósł przewrotny przekaz, pasujący do jednostek typu Rude Boya.
Parsknęła pod nosem i kręcąc głową ruszyła do baru. Wtedy też dostrzegła plakat reklamujący koncert zespołu The Palants i aż ją zamurowało.

Cholernik z gitarą nie żartował, naprawdę nazwał zespół wymysłem naćpanej lekami głowy jednej starszej sierżant, mającej tyle rozsądku aby wyskoczyć do niego w piżamie i dać się wywieźć w nieznane. Nie tylko ona wydawała się przejęta. Ludzie obserwujący plakat żywo dyskutowali, wysnuwając coraz to nowe teorie, a Lamię poczęło dręczyć pytanie kim tak naprawdę jest Rude Boy. Aby się tego dowiedzieć należało poczekać. Cierpliwie… na szczęście tego akurat brunetce nie brakowało.

Trochę zajęło przepchanie się pod kontuar, nie widziała też Garry’ego, ale on pojawił się później, gdy już zdążyła wychylić dwie szklanki soku jabłkowego z lodem.
- Cześć Garry - przywitała się, mile zaskoczona że ją poznał. Zasalutowała mu szklaną, wymieniając parę podstawowych informacji. Dla palanta było za wcześnie, noc wciąż pozostawała młoda.
- Piżamę noszę dopiero po północy - uśmiechnęła się jeszcze szerzej, przysiadajac na barowym stołku i zakładając nogę na nogę - Nie ma co się za wcześnie demaskować z niepoczytalnością, no nie? Jeszcze ktoś da cynk w szpitalu i przyślą kolegów pielęgniarzy z kaftanem… to by była siara. Widziałam plakat. Ten palant sam go malował kredkami?

- A wiesz. Nie zdziwiłbym się. Markery ode mnie pożyczał. Pewnie on albo ktoś z jego bandy.
- Garry zerknął w stronę ściany na jakiej był przyklejony ręcznie robiony plakat. Ale nie pogadali za długo bo ten młodszy za barem coś go zawołał i obaj zniknęli na zapleczu. Lamia mogła się nacieszyć wieczornym gwarem w wieczornym barze. Długo jednak też nie czekała gdy na stołek obok przysiadł się jakiś facet, zamówił coś w szklance, obciął ją raz i drugi i w końcu zagadał.

- Chyba cię tu nie widziałem wcześniej. Pierwszy raz tutaj? Potrzebujesz przewodnika? Znam tu wiele ciekawych miejsc. - zagaił do niej uśmiechając się po zbójecku i proponując toast swoją szklanką.

Mazzi odwzajemniła skan wzrokowy, pociągając ze swojej szklanki żeby ukryć westchnienie. Tyle, jeśli chodzi o spokój przy czekaniu, z drugiej strony nikt jej nie bronił umilać sobie czasu w oczekiwaniu czy jaśnie pan artysta szarpidrut raczy nawiedzić skromne progi “41”.
- Nie, nie pierwszy - powiedziała, sięgając do torebki - Ale zwykle ciężko mnie dostrzec. Dobrze się kamufluję, ale dziś mam wolne. Dzięki za propozycję, jeśli się zgubię to będę wiedziała kogo prosić o pomoc - po chwili wetknęła papierosa między uszminkowane wargi.

Facet podał jej ogień podsuwając zapalniczkę.
- Masz wolne? No popatrz, to zupełnie jak ja. - wyszczerzył się w drapieżnym uśmiechu. - Może postawię ci drinka? - zaproponował i władczo machnął na barmankę ręką. To odmachnęła głową ale widocznie właśnie obsługiwała kogoś innego.
- Co za leniwa krowa. - facet wyrzucił z siebie z pogardą. - Jakby u mnie w jednostce służyła zaraz bym ją wziął w obroty. - facet pokręcił głową w oznace niechęci obserwując pracującą za barem barmankę.

Saper zaciągnęła się, po czym wydmuchnęła dym do góry, obkręcając papierosa w palcach. Słuchała przy tym nieznajomego, uśmiechając się pod nosem.
- Nie piję alkoholu, źle działa na szare komórki. Zabija je, niszczy połączenia nerwowe w synapsach mózgu, przez co człowiek traci tak cenne i rzadkie teraz punkty IQ - zaciągnęła się ponownie - U ciebie w jednostce? Co, kolejny żołnierzyk na przepustce który wyrwał się z kamaszy póki dowódca i sztab się o niego nie upomną?

- Żołnierzyk? Nie no dziewczyno! Czy ja wyglądam na byle patałacha? Jestem frontowym weteranem. Tylko wiesz, no poprosili mnie abym przekazał swoją wiedzę nowym rekrutom. Więc no zgodziłem się chociaż no tak naprawdę no to nie ma jak rozwalić parę tosterów tam na północy. Tęsknie za tym. Ale cóż, trzeba zadbać o nowe pokolenie. Przekazać im co wiem. Bo już mało nas zostało. Ten kretyn co był przede mną to jakiś totalny leszcz był. Wszystko musiałem pozmieniać w tym szkoleniu! Ten debil na niczym się nie znał!
- prychnął pogardliwie pod adresem swojego poprzednika. Za to wyglądało, że Lamia poruszyła jakiś jego konik bo mówił z przekonaniem, żwawo i żywo.

- Nas, prawdziwych weteranów i specjalistów niestety zostało już mało. Inni zginęli na Froncie. No ale można wyszkolić nowych. Wiadomo, trzeba ostro, bo tam na północy nikt nie będzie się z nimi patyczkował więc im więcej potu wyleją teraz tym mniej krwi potem. - dodał z przekonaniem i doczekał się w końcu gdy barmanka podeszła do niego. - No ile mam czekać? Jeszcze raz to samo. - ponaglił ją z niechęcią w głosie i dziewczyna odeszła aby zrealizować zamówienie.
- No a ty? Jak masz na imię? Nie gorąco ci w tym płaszczu? - wrócił spojrzeniem i tematem do siedzącej obok kobiety.

Nowy znajomy zaczynał działać Mazzi na nerwy, ale jeszcze nad sobą panowała. Rozwalanie tosterów? Chyba byli na innych Frontach… na tym jej to krwiożercze, metalowe bestie wyżynały ludzkie tarcze bez cienia litości i zmiłowania… przynajmniej nie musiała się już martwić o upał, bo momentalnie zrobiło się jej zimno, a pity sok nabrał smaku stęchlizny. Przepaliła ją papierosem.
- Z ciekawości… ile służyłeś na Froncie i gdzie? Jaka specjalizacja? - spytała patrząc w szklankę. Spotkała już wcześniej tego pajaca? Oby nie…

- To było niedaleko Cheyenne. Prawdziwe piekło. Całą turę, pełne 5 lat. I jestem specjalistą od przenikania. Wszelkiego przenikania. - wyszczerzył się przy tym bezczelnie i mrugnął porozumiewawczo okiem do Mazzi. I opowiadał w najlepsze najwyraźniej będąc dumnym ze swoich dokonań. 5-letnia tura była dość częstym kontraktem przy różnych mniej lub bardziej profesjonalnych armiach i organizacjach paramilitarnych czy wspierających.

- I poza tym jestem snajperem. Jak strzelam to zabijam. Nie to co te zwykłe trepy co sieją ołowiem na masę i liczą, że w końcu w coś trafią. Służyłem w Zwiastunach Śmierci. To specjalna jednostka, dalekiego rozpoznania. Rozumiesz, wchodziliśmy przed wszystkimi i ewakuowawaliśmy się na końcu. - dodał dumnie szybko zgarniając kolejną szklankę postawioną przez barmankę. Nazwa oddziału jednak nic Lamii nie mówiła. Jednak to było dość częste przy braku wymiany informacji tak powszechnym na Froncie. Poza bezpośrednimi sąsiadami oddziału to o tym co się dzieje w innym stanie poza przypadkowymi plotkami usłyszanymi na zapleczu czy przywleczonych przez kogoś z zaplecza był tylko Biuletyn. Może jeszcze “Prawda” albo “Wieści z Frontu”. Ale to już trzeba było sporo szczęścia by znaleźć się w którymś z tych nośników informacji czy raczej propagandy w których ludzie albo zwyciężali albo umiejętnie się bronili i wycofywali na z góry upatrzone pozycje.

Brunetka dalej uparcie wpatrywała się w szklankę, rozmyślając czy kiedyś rzucili jej oddział do Cheyenne, może niekoniecznie do grupy ze snajperem siedzącym obok, ale jednak…
- Powiedz… słyszałeś o Bękartach Diabła? 7th Independent Combat Engineer Company z 7th Combat Engineer Batalion. 7th ICEC. Znasz kogoś stamtąd? Albo wpadła ci w ucho jakaś plotka? - zmusiła się żeby oderwać wzrok od szklanki i spojrzeć na rozmówce.

Rozmówcę pytanie Lamii widocznie zastanowiło. Upił łyka ze szklanki i westchnął.
- Co za siki. Nie ma jak u nas pędziliśmy prawdziwy bimber a nie takie siki. - burknął z pogardą wskazując na opróżnioną do połowy szklankę. - A o Bękartach słyszałem. W gazecie jakiś czas temu pisali. Podobno ostro dostali w dupę. Chociaż to w gazecie to wiadomo, te pizdy nie napiszą nigdy niczego porządnie. - prychnął z pogardą na owe gazety i ich autorów.
- Pamiętam jak te pismaki pisały o tym co u nas się działo. Nie akurat o naszej jednostce bo wiadomo, to było tajne. Ale jak te gryzipiórki sikały po nogach aby cokolwiek się o tym dowiedzieć no ale wiesz, tajemnica wojskowa to tajemnica. Musimy być czujni prawda? Więc kazałem im spieprzać. Gdybym im powiedział to co się tam działo to oko by im zbielało. To nie dla takich miękkich pipek co nigdy tam nie byli. Lepiej by nic nie wiedzieli co tam się działo. - odparł z przekonaniem, że takie postępowanie jest słuszne. - No a czemu ciebie to interesuje? I jak się nazywasz? Ja jestem Harry. - na koniec przypomniał sobie chyba, że nadal kobieta w płaszczu się nie przedstawiła i zagaił ją o to.

- Pamiętasz co dokładnie pisali, albo chociaż w przybliżeniu i jaka to była gazeta? - Mazzi starała się oddychać, co było tym cięższe że tuż za plecami czuła jak napiera na nią dobrze znana, czarna ściana paniki. Zaciskała coraz mocniej dłonie na szklance, w myślach powtarzając ciągle “wdech… wydech… wdech..” i tak bez końca. Nie mogła zacząć wariować przy podobnym bucu, choć przydatnym jak widać.

- To było w “Prawdzie”. Jakiś czas temu. Z miesiąc albo dwa. - wydawało się, że Harry ma jej za złe, że skupia się nie na tym co powinna i z trudem to maskował dając jej do zrozumienia, że nie jest z tego zadowolony.
- To powiesz jak się nazywasz? - zapytał patrząc na nią z ledwo skrywanym rozczarowaniem.

Zła, niewdzięczna i jakże niewychowana kobieta bez odpowiedniego przyuczenia do życia i egzystencji z jaśniejącymi osobowościami jak ta, która raczyła zwrócić na nią swą szlachetną uwagę…cóż. Kobieta ta westchnęła, przymykając oczy i odstawiając szklankę. Tlący się do tej pory w popielniczce obok papieros dmuchnął ostatnią nitką siwego dymu i zgasł, zapomniany… nieistotny.
- Tak… to by pasowało - powiedziała ochryple, zaciskając dłonie jedna na drugiej żeby przestały się trząść. Podniosła głowę słysząc zamieszanie przy drzwiach od zaplecza.
- Hej Garry, mogę prosić jeszcze jeden sok? - poprosiła starszego barmana ledwo zadokował za kontuarem, po czym dodała.
- I szklaneczkę czegoś mocniejszego dla niego - kiwnęła głową na Harry’ego.
- Jestem Lamia - zwróciła się do tego ostatniego.

- No wreszcie! - Harry znów się rozpromienił drapieżnym uśmiechem. - Dobrze poznać, lepiej się wiedzieć z kim się pije. Szkoda, że nie ma tutaj żadnego z naszego oddziału to by się dało w palnik! Nie to co te wymoczki co nam teraz przysyłają. I ja mam z nich zrobić żołnierzy? No ale trudno, rozkaz to rozkaz. A ty czym się zajmujesz Lamia? Może poznamy się lepiej co? - zabujał brwiami upijając łyka ze swojej. W międzyczasie Garry przyszedł z zamówieniem Lamii i postawił przed nimi pełne szklanki. Zerknął kontrolnie na nią i na niego ale nic nie powiedział. Wycofał się znowu na swój barowy posterunek.

- Dzięki - dziewczyna uśmiechnęła się blado do barmana, potem przyszło jej wrócić do egoistycznego, irytującego bubka obok. Upiła łyk soku czując jak przyjemnie zimny przelewa się przez zaciśnięte, suche gardło.

- Zajmuję się rekonwalescencją. Swoją… po ostatnim Kotle - odpowiedziała drewnianym tonem, zgrzytając do tego zębami aż do chwili gdy przełamała słabość.
- Masz się tu na coś przydać to szkol ich porządnie, zaszczep ducha współpracy i jedności jako oddziału. Wtedy będzie im łatwiej w tym piekle. Twoje dupsko zostanie bezpiecznie tutaj, ale to ich poślą do walki i to czego się nauczą, będzie ich być albo nie być. Przeciągnie agonię, a kto wie… może jeden na dwudziestu wróci do domu. Spalony, pusty wrak człowieka - prychnęła tonem równie ciepłym co lód w szklance.
- Nie jestem snajperem, nie walczę na dystans. Tylko saperem, w stopniu starszego sierżanta. 7th Independent Combat Engineer Company z 7th Combat Engineer Batalion. 7th ICEC… ostatni żywy Bękart o którym mi wiadomo - przepiła ironiczny toast.

- Współczuję dzieciakom które jakiś idiota oddał pod twoją komendę - odpowiedziała spokojnym, stonowanym głosem z dźwięczącym gdzieś na dnie zmęczeniem. - Przyjechali tutaj i szkolą się, bo jeszcze są na tyle naiwni, że myślą… że mogą coś zmienić. Świat w którym żyją. Uratować swoich bliskich, wygrać tę bezsensowną wojnę. - odwróciła powoli głowę spoglądając na snajpera zimno - Jeszcze nie wiedzą, że jedyne co ich czeka to strach, chłód, ból, krew i śmierć. Rzyganie z przerażenia w okopach, bezsenne noce kiedy nie wiadomo czy dotrzymają do świtu. Patrzenie jak te twarze dookoła zmieniają się w krwawe maski. Jeszcze nie wiedzą, ale się dowiedzą. Tam - machnęła głową symbolicznie “na Front” - Skoro jesteś tak dobry to naucz ich jak przeżyć jak najdłużej. Nie wylewaj własnej frustracji, ani nie szukaj na siłę kogokolwiek aby tylko zgnoić i poczuć lepszym przez parę chwil. To gówno warte, jak to co tu odpierdalasz - prychnęła skonsternowana, upijając kolejny łyk soku - Musiałeś być na gównianym Froncie, skoro strzelałeś do tosterów. Tosterów, kurwa - pokręciła głową i sięgnęła po kolejnego papierosa, z tym że tego odpaliła sama - Ja to pamiętam trochę inaczej. Bydlaki które paliły żywcem moich chłopaków. Mój oddział. Wyrzynały, ćwiartowały, rozrywały, łamały i na koniec zostawiały nie kłopocząc się żeby ich dobić… i tak ciągle. Kocioł za Kotłem, aż wylądowałam tu, sama, z widokiem twarzy w lekarskich maskach jako pierwszym wspomn… - mówiła coraz szybciej, coraz mocniej ściskając szklankę aż do chwili gdy pękła jej w ręku. Szkło chrupnęło, Lamia syknęła czując ostre okruchy wbijające się jej w skórę i chłód zimnego soku wymieszanego z lodem, skapującego razem z krwią na kontuar.

- Jesteś jakaś nienormalna! - syknął ze złością Harry po czym stuknął mocno własną szklanką o blat, rzucił jakieś talony na blat wstał i odszedł nie żegnając się i nie oglądając za siebie. W zamian przyszedł Garry tylko z drugiej strony lady.

- Co się stało? - zapytał podając klientce papierowy ręcznik i zerkając podejrzliwie na jej okaleczoną dłoń, pęknięte resztki szklanki i szybko odchodzącego klienta. Harry w pierwszej chwili chyba nie mógł uwierzyć czy na pewno słyszy to co słyszy. Czy kobieta się nie pomyliła albo nie przejęzyczyła. Ale gdy dalej parła swoje no to poczerwieniał na twarzy ze złości i odszedł jak tylko skończyła mówić. Odchodził pełen gniewu i złości na tą kobietę w płaszczu.

- T… tostery… - brunetka wychrypiała, trzęsącymi się dłońmi próbując wyjąć odpryski szklanki. Kręci do tego głową, ale to nie pomagało wyostrzyć obrazu. Pozostawał rozmyty i niewyraźny, a oczy zaczynały ją piec.
- Tostery… - powtórzyła, a jej ciałem wstrząsnął gorzki, podszyty rozpaczą śmiech. Pociągnęła nosem, dalej dłubiąc w dłoni, coraz bardziej czerwonej.

- Chodź, przemyję ci to. - odezwał się łagodnie stary barman. Przeszedł przez wyjście z baru obchodząc go i złapał ją za nadgarstek. Obejrzał jej dłoń i skinął głową by poszła za nim.

Na sztywnych nogach i zataczając się, ale plan wykonała, karnie dając się prowadzić siwowłosemu mężczyźnie tam gdzie chciał. Głowę wypełniał jej łomot metalu i syk płonących od napalmu ścian. Krzyki, wymieszane z kanonadą ciężkiego karabinu i wyciem bólu.
- P...pobrudziłam ci bar… pos… posprzątam i za-zapłacę - powiedziała ochryple, skupiając uwagę na liczeniu powolnych oddechów i odegnaniu czerni zza pleców - Za… za szklankę.

- Nie przejmuj się tym.
- Garry machnął ręką podsuwając jej dłoń pod baniak z czystą wodą. Odkręcił kurek i nalał czystej wody do małej miski. W niej obmył dłoń z krwi i soku. Teraz też lepiej było widać ostatnie błyszczące kawałki szkła ukryte wewnątrz dłoni. - No powierzchowna rana. Nic poważnego. - powiedział pocieszająco po czym sięgnął po papierowe ręczniki. Zrobił z tego improwizowany opatrunek przyciskając do zranionego miejsca. Rana rzeczywiście nie była zbyt poważna ale wewnątrz dłoni była znacznie bardziej dokuczliwa niż gdyby była gdziekolwiek indziej.
- Już dobrze? - zapytał stary barman patrząc na młodszą i niższą kobietę w płaszczu.

Pokiwała głową, że tak i nie musi się przejmować… tylko coś głosem ciężko szło to zrobić. Ścisnęła mocniej papier w dłoni czekając aż przestanie krwawić. Rzeczywiście rozcięcia były drobne i po wierzchu, obejdzie się bez szycia. Teraz jeszcze powyciągać ciała obce i będzie jak nowa… skrzywiła się w duchu. To samo pomyślała dwa dni wcześniej, widząc się w lustrze pierwszy raz od przebudzenia i gówno z tego wychodziło.
- To… to nic, przejdzie - chrypnęła gapiąc się w podłogę i westchnęła ciężko - M… mam po prostu zły… czas. Nie.. nie musisz się martwić. N-nikomu nic… nie zrobię.

- No pewnie. Nic się nie bój. Tu ci nikt, nic nie zrobi. Chcesz się napić czegoś? Coś zjeść?
- zapytał stary barman kończąc zawijać ręcznikowy opatrunek. Wskazał na framugę zasłoniętą paskami kotary gdzie zaczynało się zaplecze i trochę widać było kuchnię i inne pomieszczenia z zaplecza lokalu.

- Coś… zjeść? - brunetka oderwała wzrok od ręki i popatrzyła przytomniej prosto w jego twarz. Zamrugała, usta jej zadrżały aż wypełzł na nie pełen wdzięczności uśmiech.
- Tak… bardzo. - przełknęła ślinę - Bardzo chętnie, jak nie będzie przez to problemu… i proszę. Nie mów tamtemu palantowi z gitarą że… - zawiesiła się, a potem prychnęła - Jestem wariatką.

- No nic się nie martw. I chodź.
- starszy mężczyzna z już wyraźnie widocznymi zmarszczkami poklepał ją przyjaźnie po ramieniu i zaprowadził do kuchni. Tam posadził na jakimś krześle a sam porozmawiał coś z jakimiś kucharzami i kucharkami wskazując w jej kierunku. Ci też spojrzeli, pokiwali głowami i zaczęli coś przygotowywać do tego jedzenia. Sam barman podszedł do kuchenki i zaczął nastawiać wodę. - Wolisz kawę czy herbatę? - zapytał zerkając w jej stronę.

- Kawę - przełknęła ślinę, skubiąc zapamiętale rąbek płaszcza. Plan miała niezły: przyjechać do klubu, poczekać na punka z gitarą… no nic trudnego, ani skomplikowane, ale i to musiała spieprzyć. Sapnęła cicho - Bez cukru i bez mleka… sama kawa. Czarna… będzie super.

- No pewnie.
- Garry oparł się o jakąś szafkę gdy już skończył sypać brązowy proszek do kubka i czekał aż woda się zagotuje. Rzucił okiem na personel gotujący który przygotowywał coś do jedzenia po czym znowu spojrzał na gotującą się wodę i czekającą kobietę.
- Nie gorąco ci w tym płaszczu? - zagaił lekkim tonem patrząc na jej dość grube jak na taką ciepłą pogodę okrycie.

Słysząc pytanie brunetka speszyła się, parskając śmiechem i uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Skubanie dolnej krawędzi ciucha zintensyfikowało się.
- Gorąco - przyznała wreszcie ze śmiechem - Problem w tym, że… lepiej abym go nie zdejmowała. To by mogło… - odkaszlnęła gdzieś w bok, czując jak powoli poprawia się jej nastrój - Na pewno byłoby ciekawe, ale naprawdę lepiej żebym nie siedziała bez niego. - wzruszyła trochę bezradnie ramionami.
- Miałam się przebrać, ale zapomniałam. Spieszyło mi się i… ciuchy na zmianę zostawiłam w szpitalu, a ta piżama co widziałeś ostatnio to pikuś przy… a co tam - rozpięła szereg guzików, odchylając poły materiału i pokazując kostium playmate, składający się z mało codziennych elementów garderoby.

- Ah. - brwi Garry’ego uniosły się dogóry i z rozmysłem pokiwał głową gdy jednocześnie zdziwił się oraz zrozumiał opory przed zdejmowaniem płaszcza. W końcu też się uśmiechnął ale zajął się zalewaniem kawy bo woda się właśnie zagotowała. Nalał jej do kubka, postawił zaparzoną kawę przed Lamią i sam usiadł na taborecie po drugiej stronie narożnika stołu.
- Jak chcesz to chyba znajdziemy ci jakieś bardziej standardowe ubrania. - zaproponował uśmiechając się lekko. - Nie musiałabyś grzać się w tym płaszczu. - lekko wskazał brodą na płaszcz, ubranie zdecydowanie za ciepłe na wnętrze baru czy nawet na pogodę na zewnątrz.

Nie komentował, ani nie patrzył z potępieniem. Dopytywanie też sobie darował. Mazzi coraz bardziej go lubiła. Nie dość że aparycją przypominał oazę spokoju, to zachowaniem… tak pewnie odnosli się dziadkowie do młodszych, nieogarniętych wnuków… coś rozczulającego i cudownego. Nikt mu nie kazał przejmować się obcą babą, nie do końca poczytalną, która obraża mu klientów i jeszcze tłucze zastawę.
- Bardziej standardowe? - przyjęła kawę i kiwnęła w podzięce głową. Pachniało jak pachnieć powinno, aż ślina sama napływała do ust - Bardziej standardowe brzmi świetnie. Trochę obawiałam się co by się stało gdybym w drodze powrotnej napatoczyła się na nadgorliwych stróżów porządku i uwidziała im się rewizja - prychnęłą w kubek, mocząc usta w czarnym płynie - Dzięki Garry. Jeszcze nie wiem jak ale ci się odwdzięczę. Za wszystko.

- Nie ma sprawy.
- barman machnął ręką dając znać, że nie ma o czym mówić. - Poproszę Val to coś ci znajdzie. - skinął kciukiem w kierunku baru skąd właśnie przyszli i wstał od stołu. - A chłopaki cię nakarmią lada chwila. - zerknął na ludzi z jakimi niedawno rozmawiał i ci nadal coś szykowali do jedzenia. - Jeśli coś by ci było potrzeba to daj znać, będę za barem. - dorzucił na odchodne po czym rzeczywiście wrócił za bar. Po chwili zmieniła go ta barmanka jaką wcześniej Lamia widziała za barem.

- Cześć. Garry mówił, że potrzebujesz jakichś ubrań. - zerknęła na zespół kucharzy oceniając na jakim są etapie. - Jeszcze trochę im zejdzie, to może skoczymy teraz co? - zaproponowała wracając spojrzeniem do kobiety w płaszczu.

- Hej, Val tak? Jestem Lamia - sierżant przedstawiła się, dopijając kawę i szybko wstając z krzesła. Podała dziewczynie rękę, uśmiechając się pogodnie - Jasne, prowadź… i dzięki raz jeszcze. Czuję się trochę jak niewybuch - zaśmiała się krótko - Ale nie będę wybuchać, słowo.
Dziewczyna skinęła głową na znak potwierdzenia i uśmiechnęła się do tego.
- No to chodź. - machnęła przyzywająco ręką na zachętę i ruszyła jakimś korytarzem. Minęły jakieś drzwi i puste sale. Całkiem spory kompleks dawnego centrum handlowego z czego bar zajmował widocznie dość niewielką powierzchnię. Val poprowadziła Lamię do czegoś co chyba było jakimś magazynem, garderobą albo jednym i drugim. Było w każdym razie sporo szafek i wieszaków z czego raczej pełne niż puste.
- No to tutaj. Wybierz coś sobie. - powiedziała gdy pierwsza weszła do pomieszczenia ale zatrzymała się aby gość mógł się rozejrzeć i wybrać coś dla siebie. A gdy się chciało ubrać bardziej standardowo niż playmate no to było z czego wybierać. Bluzki, koszulki, spódnice, spódniczki, spodnie… Spora część w podobnym stylu w jakim była ubrana Val to pewnie trochę jakby służbowe. Ale wiele było też całkiem zwyczajnych jakie można by się pewnie spodziewać po klientce tego lokalu.

- To wasze, czy zostawione przez klientki? - wskazała na górę mało pracowniczych ubrań. Z westchnieniem ulgi ściągnęła płaszcza, odrzucając go na najbliższe krzesło. Zaintrygowana przechodziła przed wieszakami i półkami, aż w końcu wybrała bardzo krótkie jeansowe spodenki i koszulę barwy butelkowej zieleni o podobnym do wojskowego kroju. Grzebała jeszcze chwilę aż do kompletu dołożyła oczojebnie żółtą bluzkę na ramiączka. W końcu jadowite żmije powinny ostrzegać okolicę odpowiednim ubarwieniem.
- Długo tu pracujesz? - spytała rozpoczynając zdejmowanie kostiumu.

Gdy Lamia odwróciła się z już wybranymi ubraniami dojrzała wyraźnie skonsternowaną twarz Val.
- Drugi. Drugi sezon. - odpowiedziała zmieszana dziewczyna dotąd chyba wpatrzona w sylwetkę ciemnowłosej playmate. - To trochę tak skupujemy jak nam coś przywożą, trochę zostawiają jako fanty, część zostaje po tych co już odeszli z baru, inne ludzie zostawiają albo gubią no i tak się uzbierało. - pokręciła głową podchodząc do jakiegoś wieszaka i bezwiednie bawiąc się rękawem jakiejś koszulki. W końcu jednak znowu kostium króliczka przyciągnął jej wzrok jak magnes.
- Przyszłaś w czymś takim? - zapytała z już wyraźnie widocznym zaciekawieniem i niedowierzaniem.

Mazzi spojrzała w dół, po gorsecie i reszcie skromnego ubioru,a na jej twarzy pojawił się niewinny uśmiech kontrastujacy z rozbawionymi kosmato oczami.
- Zapomniała torby z ciuchami na zmianę… to przyszłam w tym. Stąd ten płaszcz. Nie chciałam wzbudzać aż tak niezdrowej sensacji - parsknęła, rozpinając powoli guziki i zerkając z ukosa na kelnerkę - Chcesz przymierzyć?

- Co?! Nie no coś ty!Tak tylko pytałam!
- pomysł kelnerkę tak zaskoczył jak i spłoszył. Zerknęła szybko na drzwi jakby właśnie ktoś tam stanął ale w końcu nikogo tam przecież nie było. - Znaczy wiesz, chodź w czym chcesz. Może z tym płaszczem rzeczywiście lepiej, że nie zdejmowałaś. - pokiwała głową chcąc widocznie przykryć czymś tą trochę żywiołową i nerwową reakcję. Uspokoiła się nieco i puściła rękaw jakim się bawiła. - A to tak… na jakąś specjalną okazję ten kostium? - do głosu i twarzy znów wdarła się typowa kobieca ciekawość.

- Chciałam poprawić komuś humor - powiedziała gdzieś w połowie ścieżki guzików. Zaśmiała się krótko - I się udało. Kumpel z sali obok coś mamrotał o playmate, a że… - humor się jej zważył, potrząsnęła głową i znowu się uśmiechała - Oboje oberwaliśmy na Froncie i wylądowaliśmy w szpitalu. Nudno tam i wiesz jak to jest - puściła jej oko - Dobrze czasem założyć coś na grzbiet, co wywołuje… silne, mocne reakcje. Serio nie ma problemu, chcesz to przymierz. Mówiłaś że chłopakom w kuchni jeszcze zejdzie.

- Niee noo cośś tyy…
- mruknęła z wahaniem Val wpatrzona w palce Lamii które rozpinały kolejne zapięcia skąpego kostiumu. Króliczy kostium playmate wydawał się wyśmienicie spełniać swoje zadanie i wybitnie miał talent do przykuwania uwagi i pobudzania kosmatych emocji.
- To jesteś jakimś żołnierzem? - Val na chwilę ta informacja odwróciła uwagę od palców saper i wróciła spojrzeniem do jej twarzy. - No wiesz, no trochę nie wyglądasz. Znaczy w tym kostiumie. - przyznała kelnerka ale powoli zdejmowany kostium znowu dość hipnotycznie przykuwał jej uwagę.
- No to się pewnie udało. Znaczy pocieszyć i rozerwać. W ogóle skąd go wzięłaś? Nie widziałam czegoś takiego na żywo jeszcze. - dziewczyna trochę nerwowo oblizała wargi i równie nerwowo potarła palcami o skroń.

- Jestem saperem z… - zamarła w pół ruchu, blednąc o dwa tony na twarzy. W końcu westchnęła i już bez ociągania ściągnęła gorset - Aktualnie weteranem podczas rekonwalescencji. Miesiąc temu przywieźli mnie z Frontu, ze śpiączki wyszłam w piątek. Dopiero się tu ogarniam - na jej twarz wrócił uśmiech - I mam dobrych aniołów stróżów. Jeden z nich załatwił ten kostium. Ma też niezłą kolekcję pejczy, kajdan, a nawet dyby… - parsknęła - Chcesz to spytam czy tobie by czegoś nie pożyczyła. Kostiumu na wieczór, albo innych zabawek.

- Aha, to przykro mi nie wiedziałam. Mam nadzieję, że wyjdziesz z tego.
- powiedziała współczująco Val gdy usłyszała bardzo skróconą wersję perypetii klientki. Ale gdy ujrzała ją całkiem nago znowu na chwilę zamilkła na odwiecznym rozdrożu w takich momentach gdy przyzwoitość nakazywała odwrócić wzrok a ciekawość kusiła by jednak patrzeć. Kolejne słowa o możliwościach kostiumowych Lamii i jej aniołów stróżów skonsternowała kelnerkę jeszcze bardziej. Ale w końcu chyba ciekawość zwyciężyła.

- Pejcze i kajdany? I dyby? - popatrzyła z fascynacją na nagą kobietę i odłożony przez nią króliczy kostium. - O rany. - Val wydawała się być pod wrażeniem takich znajomości i możliwości. - Znaczy ja tylko tak pytałam! - dodała szybko czerwieniąc się mocno gdy uzmysłowiła sobie jak może zostać odebrana.

- Zajebista sprawa, co? A jakie daje możliwości. - Lamia za to wcale nie wyglądała na speszoną. Byłą wręcz nieprzyzwoicie radosna, rozglądając się gdzie do cholery położyła majtki.

- Daj spokój, nie ma się czego wstydzić - popatrzyła na Val, wciagając powoli bieliznę - Każdy ma jakieś marzenia i fantazje, a poki nie robią krzywdy drugiemu człowiekowi i oboje ciągną z nich radochę, to po co do cholery jasnej się ograniczać? Potem tylko żałujesz, nie warto.

Blondynka o długich dredach chwilę milczała zahipnotyzowana, obserwując jak pasek zrolowanego materiału powoli sunie w górę nóg starszej sierżant by w końcu zagnieździć się na jej biodrach. Wtedy jakby czar prysnął i dziewczyna roześmiała się. Trochę nerwowo a trochę z jakąś ulgą w głosie.
- No dobra, ja też lubię ostro i mocno. - wyznała wreszcie i podeszła do zdjętego przez Lamię króliczego kostiumu. Podniosła go i obejrzała go na wszystkie strony.
- Śliczny. - wyznała z zachwytem. - Też bym chciała mieć coś takiego. - pokiwała w zadumie swoimi dredami.
- I masz kogoś z kim robicie takie numery? - zapytała spoglądając ciekawie na sierżant.
 
Driada jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172