Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-10-2021, 22:59   #1
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Sekrety Zakazanej Strefy

Czas: 2052.10.01; wt; południe
Miejsce: Detroit; Wixom; zachodnie Walled Lake; dom pogrzebowy
Warunki: wnętrze domu; jasno, umiarkowanie, na zewnątrz jasno, nieprzyjemnie, ulewa, sła.wiatr





https://ak.picdn.net/shutterstock/vi...88/thumb/1.jpg


- Kurwa jak leje! - wraz z otwieranymi drzwiami wleciało rozeźlone przekleństwo Skazy. No nie było się co dziwić. Rzeczywiście lało i to mocno. Nawet Ash co został z Lucy w domu zastanawiał się czy im ten deszcz nie przeszkodzi w robocie. Zaraz po Blairze weszła pozostała dwójka. Też mniej więcej na czarno i w skórzanych kurtkach. W końcu byli “The Mourners”. Więc dominująca czerń była niejako obowiązkowa. Pozostała dwójka to Geronimo i Lulu. Pasowali do siebie jak pięść do nosa. On był masywnym mężczyzną z mokrym teraz irokezem a ona drobną blondynką. Ale przy Xavierze i Lucy i większość kobiet była drobna. Właściwie nawet i większość mężczyzn. Ale Lulu była znacznie mniej mokra od kolegów co nie było dziwne. Była ich kierowcą. Więc mogła zostać w wozie jak oni robili robotę.

- Chrzanić to! Mamy to! Pokaż im! - Skaza jakby się zreflektował, że pozostała dwójka jego bandy czeka na coś więcej niż tylko relację z pogody jaką i tak było widać przez okna. Jak nie te zamurowane i zabite dechami na parterze to te z bardziej cywilizowanych pięter. Ale dla samoobrony te na parterze były tak zaklajstrowane jak się dało i czym się dało. Przez co parter dawnego domu pogrzebowego zawsze wyglądał dość ponuro. Nawet w środku słonecznego dnia słonecznego lata. A już nie mówiąc teraz, na początku października w taki ulewny dzień.





https://i.imgur.com/s04cood.jpeg



- Tak jest! Mamy to! Weszliśmy do gry! No pokaż im! - Lulu też się cieszyła. Trzepnęła zachęcająco w ramię obite skórzaną skorupą. Niejako znakiem rozpoznawczym wszystkich Sand Runners.




https://i.imgur.com/A0Y7gns.jpeg


- Dobra to chodźcie do salonu. Będzie lepiej widać. - Geronimi też się szczerzył i ten spory wór jaki dźwigał jak święty Mikołaj poprawił na swoim ramieniu. Przeszli więc do tego salonu na piętrze który tak nieoficjalnie należał do niego. Ale też był niejako sercem całego domu. Tu była kuchnia, tutaj jadali, tutaj był też ten “salon” gdzie toczyło się życie towarzyskie ich bandy. Tutaj i teraz facet z irokezem postawił na zdezelowanej ale wciąż uzytkowanej sofie ów wór jaki zazgrzytał zawartością i otworzył go. Odsunął się aby pozostali mogli nacieszyć oczy tymi fantami.


- Tak, spójrzcie na to! Albo na to! To mamy od tego starego zgreda co tam urzęduje po fryzjerze... A to, od tych dziwaków na końcu ulicy... A to od tej foczki od niebieskich drzwi… - Skaza wyjmował fanty jakby to bielmo w jednym oku w ogóle mu w tym nie przeszkadzało. Fajczył szluga i tłumaczył co mają od kogo.





https://i.imgur.com/BCQkMlf.jpeg


Zawsze tak było. Trochę dlatego, że był najstarszy z ich bandy. A trochę dlatego, że to on ich zebrał do kupy. W większości jak jeszcze byli smarkami albo nieopierzonymi gołowąsami. Jak Lola jeszcze była Milla a nie Lola i dopiero zaczynały jej rosnąć cycki. Jak Geronimo jeszcze nie miał swojego czuba wojownika no i był dopiero cherlawym, bezdomnym smarkiem. Jak Ash jeszcze był ze swoim starym. No a Śnieżka… No też jeszcze nie była z nimi. I pewnie dlatego. Skaza był trochę jak starszy brat, trochę jak głowa rodziny, ojciec i szef. W ciągu paru lat pozbierał ich to stąd to stąd. Półsieroty i sieroty jakie uznał na tyle wartościowe lub kogoś polubił na tyle aby dać mu opiekę i ściągnąć tutaj. Do tego starego domu pogrzebowego. Z biegiem lat jednak te smarki i nastolatki dorośli. Teraz już wszyscy byli właściwie u progu dorosłości. Więc ta różnica w wieku i gabarytach, nawet we wzroście już się mocno zatarła. A taki Geronimo to już z rok czy dwa był wyższy i masywniejszy od Skazy. Ale jednak nadal pozycja jako lidera była niekwestionowana. Chyba nawet do głowy nikomu z “The Mourners” nie przyszła jakaś rewolta czy coś takiego. Bo Skaza nadal dbał o nich i jako szef się sprawdzał. Jak choćby teraz. Jak załatwił tą fuchę ściągania haraczu. A tak się trafiło jak ślepej kurze ziarno. W zeszłym tygodniu.

- Lola! Zrywaj się, jedziemy do Novi! Jazda! - wpadł prawie biegiem do domu i poderwał wszystkich krzykiem. Poza Ashem wszyscy mieli jakieś wozy. W końcu byli w i z Det. Ale nie było tajemnicą, że to blond hedonistka jest z nich najlepszym rajdowcem. Więc jak było coś ważnego to właśnie ona siadała za kółkiem “Black Mustanga” jak go nazwała.




https://i.imgur.com/7nv7qvi.jpeg


- A co się dzieje? - blondyna zerwała się i pozostali też nie wiedząc jeszcze na co się zanosi. A Skaza tłumaczył im w biegu. Stary Peter co ściągał zwykle haracze się rozpieprzył wozem. A był koniec miesiąca! Za parę dni będą ściągać haracz! Więc była okazja się wkręcić w ten interes no a to by podniosło ich prestiż w runnerowych kręgach chociaż o ten jeden szczebelek. Bo nie było tajemnicą, że “The Mourners” nawet wewnątrz Runnerów to do mocarzy nie należą. Zajmowali jeden budynek… I właściwie tyle. Coś tam robili, jakieś interesy i roboty ale no nawet w lokalnej skali to byli mrówkami. A jakby udało się wkręcić w to ściąganie haraczu to już była szansa podpiąć się chociaż za koniec tej nitki prowadzącą na runnerowa górę.

I taki był Skaza. Potrafił rozpoznać pukanie okazji do drzwi, złapać ją za pysk i już nie puścić. No i wtedy parę dni temu pojechali we czwórkę. Lola ich zawiozła a oni pojechali do Browna co rządził w tej dzielnicy aby się pokazać i zgłosić do roboty. Brown zachował spokój i sceptycznie patrzył na te zapewnienia Skazy. Można było odnieść wrażenie, że on i Śnieżka nie sprawili na nim dobrego wrażenia jako ktoś od ściągania runnerowych podatków. Ale Geronimo wydawał się do tego sam raz. Pakerny i jeszcze jak poklepał swój toporek u pasa. No tak, to chyba przesądziło sprawę. No i przyjechali tak szybko, że ubiegli wszystkich.



https://i.imgur.com/sRNnfcd.jpeg


- No dobrze Skaza. Jak tak mówisz to ja ci wierzę. Jak wiesz haracz ściągamy 1-go. Rewir znasz. - właściwie nie wiadomo było dlaczego wołają go Brown. Może dlatego, że miał brązowe włosy. A może dlatego, że chodził w brązowej górze od jakiegoś munduru. Wielu Runnerów lubowało się w tych wojskowych motywach w swoim ubiorze. Aby podkreślić, że wszyscy pochodzą od wojskowego oddziału który przybył do miasta zaraz po apokalipsie.

No i dziś pojechali z rana po te fanty. Odziedziczyli po Starym Peterze ten sam rewir czyli kilka najbliższych ulic wokół jeziora Walled Lake. Nie było tego wiele. Bo okolica była raczej w stylu dawnych przedmieść. “Płaska” i z licznymi ale niezbyt dużymi domami. Z czego tylko niektóre były zamieszkane. To jezioro to był i dar i problem. Dar bo dawało w miarę czystą wodę jaka nadawała się do picia po przegotowaniu a do prania czy mycia to i bez. A problem bo podtapiała okolicę czyniąc ją dość bagnistą. Większość domów połozonych najbliżej jeziora była podtopiona, piwnice przypominały mroczne baseny a niektóre po dekadach opuszczenia zapadły się jak domki z kart. Ale dziś to był wielki dzień dla “The Mourners”! Dziś jakby oficjalnie zostali dopuszczeni do runnerowego żłoba i reprezentowali Browna a ten oficjalne władze gangu. To był naprawdę niezły krok na drodze ku wielkości w gangu.

Bo co tu nie kryć byli dość mikrym gangiem. Ledwo pół tuzina osób. Mieszkali przy Walled Lake na północnym pograniczu strefy Runnerów. Pogranicze jak to pogranicze. Często się to zmieniało i właściwie do kogo należy dana ulica, lokal czy dom zależało kto zbierał tam podatki. Na południe zaczynało się Novi a na wschód Farmington czyli serce runnerowej strefy. Ale tu przy jeziorze to było ich pogranicze. Na północ była strefa niczyja. Żaden z wielkich gangów po nią nie sięgał. Strefa Camino Real była bardziej na wschód. A na północ… Na północ byli Gas Drinkers. Współczesna zaraza i zakała miasta. Ale i tu Skaza potrafił znaleźć coś optymistycznego w tej niby niezbyt ciekawej lokacji gdzie mieszkali.

- Oni chodzą kanałami. I się mogą wpieprzyć nawet w środek schultzowej dzielnicy. Ale nie do nas. Dlaczego? Bo mamy jezioro! Wszystkie kanały są potopione tak samo jak piwnice. U nas nie wyjdą. - mówił z pełnym przekonaniem. Jakby ten mankament podtopionego terenu, tak uciążliwy na co dzień tym razem działał na ich korzyść. Co prawda już ulicę czy dwie dalej od jeziora to chyba dałoby się przejść kanałami no ale tutaj gdzie był dawny zakład pogrzebowy chyba faktycznie mogłoby to być trudne. Czy niemozliwe? Nie wiadomo. Ale na razie w tej okolicy coś nie było słychać aby mutki Hegemona wyroiły się jak to się działo gdzie indziej i narobiły rabanu.

Z tym Hegemonem i jego mutkami to też wyszła sprawa dość niedawno. Na północ, w Pontiac była sprawna rafineria. Należała do Ligi i wszystkim to pasowało. Nawet stary Schultz nie rościł sobie do niej pretensji. A wiadomo było, że miał roszczenia w całym mieście. Ale coś tam się jakiś czas temu zesrało w tym Pontiac. Dokładniej to Moloch coś nasrał. Tak fama przynajmniej głosiła. Jakaś zaraza się rozeszła czy co. I Ted w trosce o resztę miasta kazał zaczopować tą strefę. Liga się krzywiła i była niechętna zostawiać samopas kurę znoszącą złote jajka no ale z bakteriami i wirusami i jej było trudno negocjować. No to zaminowali rafę i odeszli poza kordon wyznaczony przez Teda. Parę tygodni i miesięcy minęło i albo zaraza sama wygasła nie mając się czym żywić albo zrobili to egzekutorzy Schultza. No ale wtedy też odkryto, że w tej niby bezludnej strefie rafę przejęły mutki. I jakiś Hegemon co nimi rządził. Ponoć istny czempion mutków, nakoksowany bydlak i w ogóle. Nawet nie było wiadomo czy to jego imię, ksywa czy to po prostu ludzie zza kordonu tak go nazwali. Ale był. I jego mutki. I siedzieli w zaminowanej rafinerii Ligi.

To poruszyło całe miasto. W końcu Ligę kochali wszyscy. Każdy miał swoją ukochaną gwiazdę i faworyta, każdy śledził ich wyczyny, porażki i wzloty. Emocjonował się ich spotkaniami, żartami, strojami i związkami. W Det wszyscy kochali się w Lidze! To było wspólne bez względu czy byłeś Huronem, Camino czy Schultzem. A teraz ta ich ukochana Liga straciła dostęp do swojej rafinerii. Właściwie reszta miasta też. I jedyna jaka im została to ta właściwie już za miastem jaką trzymali Raidersi. Więc ten numer Hegemona był solą w oku wszystkich. Co chwila nawoływano aby zrobić z nim porządek. Ale siedział na zaminowanej rafinerii. Nikt nie chciał odważyć się zaatakować zaminowanej rafinerii. W końcu jeden przycisk i… I definitywnie straciliby całkiem dobrą rafinerię. Tego obawiali się wszyscy i nawet gdyby tak pozbyto się Hegemona i jego mutków to jakoś nikomu się to nie uśmiechało. I tak to trwało. Hegemon ze swoimi potwornymi poddanymi siedział w Zakazanej Strefie, bo tak ją w końcu zaczęto nazywać. Wokół niej był kordon Schultza, Runnerów i Camino oraz kogo popadnie. Nie pozwalali ani zarazie ani mutkom paradować sobie poza strefę. No ale ci wpadli na pomysł używania kanałów i nimi potrafili desantować się właściwie wszędzie na terenie miasta. No chyba, że takie miejsca jak tutaj przy Walled Lake no niby powinny być bezpieczne.

- O… To jest fajne. Mógłbym to rozebrać i może wyciągnąć jakieś części. - Ash wsadził fajka w zęby i z zainteresowaniem zaczął oglądać jakieś mechaniczne ustrojstwo. On z kolei był ich technikiem i specem od różnych ustrojstw właśnie. A jak trzeba było to też ich składał i leczył. Albo naprawiał wozy.




https://i.imgur.com/GGrJWN9.jpeg



- Zostaw to. To dla pana Browna. Nie możemy spieprzyć naszej pierwszej, poważnej roboty. - Skaza mówił dość żartobliwym tonem ale jednak wyjął mechanizm z rąk prawie łysego palacza i wrzucił z powrotem do wora. To też niejako dało sygnał pozostałym, że też czas ponownie skompletować wór fantów więc zaczęli je sobie nawzajem podawać i ponownie napełniać wór na zebrany haracz. Cieszyli się chyba wszyscy i wszystkich podniecała myśl, że mają szansę wypłynąć na szerokie wody.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 14-10-2021, 23:33   #2
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
2054.10.01; wt; południe

Patrząc na turlające się po stole gamle ciężko szło nie wykazywać entuzjazmu. Były tam przeróżne rzeczy od papierowych zwitków talonów paliwowych robiących w mieście za podstawową walutę, poprzez przeróżne bronie i magazynki wyładowane ołowianymi pestkami, ostrza, zapasy w puszkach, elementy do renowacji fury, leki w blistrach i torebki z zielskiem, aż po metalowe ustrojstwa których przeznaczenie na pierwszy rzut oka znał może jedynie Ash. Pośród nich bardziej standardowa wydawała się nie pierwszej młodości, obdrapana krótkofalówka i to ją Lucy wzięła do rąk żeby z miną pochłoniętego fascynacją smarka pstryknąć włącznikiem przez co po salonie poniósł się suchy trzask eteru.

- Patrzcie, ma nawet baterie! - nie wiedzieć czemu ucieszyło ją działające urządzenie, mimo że przecież nie należało do The Mourners. Nikt spod łatanego niezliczoną ilość razy dachu starego domu pogrzebowego nie mógł położyć ani jednego palucha, o całej łapie nie wspominając, na czymkolwiek, co święty Mikołaj z irokezem przytargał pod ich grzeszny dach. Wszelkie dobra ściągnięte w ramach opłaty czynszu miały jechać do Browna, a stamtąd jeszcze wyżej. Tam, gdzie trumienne robaczki pokroju Żałobników nie miały prawa wstępu. Jedyne co mogły to postać pod płotem samego serca sterfy Sand Runners żeby sobie powzdychać albo pomarzyć o chwili kiedy podjadą do głównej bramy w wysokim płocie z drutu kolczastego, a ta uchyli się samoistnie za pomocą warujących wartowników i wjadą bez ani jednego słowa typu “na chuj tu was leszcze ciągnie, zgubiliście się?”, bądź coś pod klimat ogólno detroickiej bratniej miłości międzyludzkiej.

- Szuracie od razu do Browna? - pytając włożyła krótkofalówkę do podstawionego przez Geronimo wora, ale patrzyła na Skazę. Tolerowała deszcz, o wiele bardziej niż słońce. Mogła się przejechać bez krzywienia i przewalania oczami, albo chowania twarzy w głębokim, czarnym kapturze. Ze wszystkich miesięcy najbardziej lubiła październik bo to miesiąc kurczącego się dnia, niknącego światła i niepewności, która jak sierota błąka się między jesienią a zimą. Oni też byli takimi zagubionymi sierotkami, cała szóstka Żałobników… kiedyś. Teraz co prawda przybyło im lat, jednak wciąż się gubili w tej drodze po schodkach wewnątrz gangowej hierarchii.

- Ta. Nie ma na co czekać. Co? Chcesz jechać? - Skaza wrzucił do wora gadżet jaki tak zainteresował Asha i dał znać Geronimo. Ten znów zamknął wór kończąc ten krótki etap oglądania fantów. Też spojrzał z zaciekawieniem na bladolicą blondynkę.

- Pada - odpowiedziała jakby to miało wszystko tłumaczyć i po części tłumaczyło. Jeśli cokolwiek nietoksycznego sypało z nieba, wtedy szukanie Phere w domu było próżnym trudem. Włóczyła się po okolicy długimi godzinami czy to deszcz, czy to śnieg. Potem najczęściej ich drużynowy znachor musiał ją zgarnąć do swojej kostnicy i tam trzymać w cieple klnąc na jej głupotę i faszerując lekami. Które załatwiał ktoś z pozostałej trójki. Więc tak, cała piątka The Mourners zdawała sobie doskonale sprawę z pewnych prostych mechanizmów odnośnie albonoski.
Teraz też ją nosiło jednak nie chciała zostawiać Asha samego, poza tym mieli czekać na powrót reszty to czekali grzecznie na dupach.
- Przyda się ktoś rozsądny - dopowiedziała trzymając na mlecznobiałej twarzy poważną minę - Chyba że zacząłeś się mnie wstydzić, albo się obawiasz pogoni tłumu z widłami.
Czasem ktoś się zapominał, a ona wyróżniała się nie tyle budową bo była raczej niska i drobna. Jednak włosami i skórą odcinała się od otoczenia i ubrań. Z jednej strony plus bo była charakterystyczna, z drugiej minus z tego samego powodu. Ash mówił że kiedyś albinizm również występował, tylko teraz przez czasy i niespokojne sąsiedztwo ludzi czasem ponosiło.

- To jedźcie. Ja zostanę i popilnuję chałupy. Ktoś powinien tu zostać. - Ash machnął ręką na znak, że jemu wcale nie zależy na opuszczaniu domostwa w taką chlapę. Chociaż i słoneczny dzień pewnie wiele by pod tym względem nie zmienił. Cała banda wiedziała, że ogólnie ich technik i medyk w jednym nie przepadał za wychodzeniem z domu.

- I już tak nie pada. Jakby słabnąć zaczyna. Poza tym i tak jedziemy wozem. - Geronimo wskazał na widok za oknem. Padać padało nadal. Ale jakby już mniej niż z godzinę czy pół dnia temu. A i deszcz przeszkadzał głównie jak się było wystawionym na jego działanie. A to im groziło tylko w dobiegnięciu teraz do wozu a potem z wozu już u Browna. Czyli niewiele.

- Dobra to chodź. A ty bierz ten wór. I jazda! Do wozu! - Skaza podjął decyzję i wesoło krzyknął na swoją rodzinną bandę dając znać, że czas odcumować ten czterokołowy okręt z ich pogrzebowego portu. Lola i Geronimo roześmiali się, krzyknęli coś na wesoło i razem z nim ruszyli ponownie na schody i dalej na dół do głównego wyjścia.

Białowłosa ruszyła za nimi, jednak zanim doszła do progu zatrzymała się i obróciła przez ramię. Jasne, byli dorośli i każdy umiał o siebie zadbać… ale nie lubiła zostawiać Aarona samego.
- U siebie mam flaszkę whisky - zamiast prosić aby uważał i pytać czy sobie poradzi, uderzyła w inny ton. Bez niebezpieczeństwa narobienia kumplowi siary - Pod poduszką. Jak będziesz się nudził to bierz.

- Trzymasz butelkę pod poduszką? No to musi być strasznie niewygodne.
- Ash uniósł brwi do góry chyba nie spodziewając się takiego obrotu spraw. Ale oczka mu się zaśmiały jakby był gotów pomóc koleżance rozładować ten niewygodny problem.

- Śnieżka! Idziesz czy nie?! - Lola krzyknęła na nią z dołu ponaglająco już pewnie gdzieś od drzwi wejściowych. Te zresztą zgrzytnęły więc już pewnie wychodzili.

- No idę, no! - Phere odkrzyknęła i zakładając kaptur na głowę dodała ciszej - Lubię spać na twardym. Bierz, nie krępuj się… do zobaczenia później - machnęła mu ręką na pożegnie i puściła się biegem w dół po schodach w ślad za resztą.

Nie było się co dziwić, że była ostatnia. Zobaczyła a trochę usłyszała rozbawione spojrzenie Asha. A potem były schody na parter dawnego domu pogrzebowego.
- Leć, ja zamknę! - krzyknął za nią wygolony prawie na zero technik. I faktycznie ruszył za nią. Dzięki czemu mogła zbiec po zewnętrznych, zalewanych deszczem i potokami zimnych strumyków schodach. Przebiec przez kałuże na chodniku i dopaść tylnego siedzenia obok Geronimo. Bo na przedzie siedział Skaza no i oczywiście Lola za kierownicą. Zdążyła już odpalić silnik więc gdy tylko druga z blondyn trzasnęła drzwiami jej Czarnego Mustanga ten ruszył z werwą swojego dzikiego imiennika. Czarny pojazd ruszył przez zalane deszczem ulice. I chyba faktycznie opad tracił na sile. Co nie przeszkadzało wycieraczkom majtać po przedniej szybie raz za razem zgarniając nadmiar wody od deszczu i tych kałuż przez jakie pruła mechaniczna bestia.

Lola miała talent i ikrę za kierownicą jakby się urodziła w Lidze. Więc drogę do Novi pokonali całkiem sprawnie. Raz wydawało się, że blondi trochę przeforsowała gdy staranowała jedną z kałuż. Ta jednak okazała się niczego sobie bajorem jakie wyhamowało pęd maszyny, woda nagle zaczęła wdzierać się przez szczeliny drzwi do środka kabiny a ta wydawało się, że wierzgnie i stanie w środku tego bajora. Ale nie. Pomimo chwili niepewności blondyna jakoś wykierowała swoją bestię na grząski ale grunt. A jak złapała przyczepność starego asfaltu to nawet jak był pokryty mokrą trawą, mchem i błotem to znów odzyskała werwę. I po jakimś czasie elegancko hamowali z werwą przed starą rzeźnią w jakiej urzędował Brown. Ploty chodziły, że jak ktoś mu podpadł to te stare rzeźnickie haki znów były w użyciu. Ale The Mourners nie podpadli i nie mieli z nim na pieńku. Więc przeciwnie. Całkiem raźno wypadli na zewnątrz. Oprócz Loli. Ona miała minę jakby też chciała być w tej chwili z nimi ale jednak została za kierownicą.

- My do Browna. - Skaza starał się zachować powagę jak na jakiegoś biznesmena przystało co przychodzi zrobić interes z drugim. Ale dało się wyczuć, że aż pęka z dumy i radości jak się przedstawiał strażnikom w recepcji.

- I co? Macie z czym przychodzić? - sierżant co robił za odźwiernego i pierwszy kontakt z Brownem zapytał patrząc na nich z rozbawieniem i wyższością z racji wieku i pewności siebie. Skaza machnął na Geronimo a ten poklepał swoje workowe trofeum.

- No dobra. To właźcie. Jest u siebie. - sierżant roześmiał się jak dobry wujek i machnął wykałaczką w stronę drzwi jakie prowadziły do trzewi starej rzeźni. Skaza się uśmiechnął i machnął głową na resztę aby ruszali za nim.

Kociarnia ruszyła za nim pusząc dumnie ogony pod okiem starego kocura który swój pierwszy haracz ściągał pewnie gdy oni jeszcze na gówno papu wołali. Niemniej każdy kiedyś zaczynał, a to był ich wielki dzień. Gangerka puściła indiańskiego Mikołaja przodem zamykając kondukt żałobny, któremu do żałoby było tak daleko jak z Detroit do Vegas. Nastrój udzielił się nawet poważnej zwykle Phere do tego stopnia, że mijając sierżanta puściła mu własny uśmiech i mrugnęła wymalowanym na pandę okiem. Dary przyniesiono, teraz pozostawało czekać na reakcję ich kapryśnego przełożonego. W głębi ducha dziewczyna liczyła że obejdzie się bez kręcenia nosem, że ten gambel stary, a tamten ma nadtłuczoną obudowę. W końcu nie rozbijali się po rewirze Schultza, haracz ściągnięto od zwykłych cywili spoza gangu. Czyli nikogo kogo było stać na zakup Merola. Albo wparowanie do Cylindra na parę kolejek.

Browna zastali w jego biurze. Co pewnie i przed wojną było biurem. Chociaż nie tak zagraconym fantami jak teraz. Trochę to wyglądało jak sklep z jakimiś gruchotami i fantami. Ale kto wie? Może taki Ash wypatrzył by tu coś ciekawego? Tak na pierwszy rzut oka nie dało się rozpoznać czy to jakieś fanty na wymianę, trofea, zasoby na czarną godzinę czy jeszcze coś innego. Ale był sam gospodarz. I Hook co zamiast jednej łapy miał właśnie iście piracki hak. Lub rzeźnicki. I jak Brown potrzebował twardych argumentów to właśnie zwykle Hook wchodził do rozmowy. Był też jeszcze jakiś szczurkowaty koleś, pewnie Gizmo co był cwaniakiem i liczykrupą Browna. Siedział na krześle przed biurkiem jakby Mourners zastali ich w trakcie jakiejś rozmowy. W gabinecie jak zwykle unosił się zapach palonego zielska. Ale trudno było o pomieszczenie czy pojazd zajmowane przez Runnerów gdzie nie dało się wyczuć tego charakterystycznego zapachu.

- O. Nasze młode latorośle. - Brown obdarzył trójkę młodych gangerów zaciekawionym spojrzeniem. Od razu dojrzał wór w łapach Geronimo ale udawał, że go nie widzi i nie wie po co przyszli.

- No. Jesteśmy. I tak jak mówiłem Brown. My nie nawalamy. I zebraliśmy fanty. - Skaza znów starał się zachować powagę ale widać było, że ekscytacja aż go roznosi. Machnął na ich mięśniaka i ten postawił na środku biurka wór z zebranymi fantami. Ostrożnie go położył aby się nie wysypały i cofnął się do tyłu czekając teraz co się stanie.

- I jak poszło? - Brown zapytał otwierając worek i sięgając do środka. Akurat wyjął ten sam fant co wcześniej tak zaciekawił Asha. Też go zaciekawił. I słuchał relacji szefa Mourinersów. Ten nie rozpisywał się zbytnio, właściwie wcale. Powiedział, że poszło gładko i nikt nie robił problemów. I tylko się dziwili czemu nie przyjechał sam Stary Pete jak zwykle. No to Brown może się spodziewać jakichś pytań w tej sprawie. Ale poza tym poszło całkiem gładko. Geronimo w milczeniu kiwał głową potwierdzając słowa szefa.

- Aha. Czyli gładko poszło. No dobrze. To dobrze, że dobrze. Hook, weź to zabierz. - Brown kiwał też głową na znak, że słucha. Wyjął jeszcze krótkofalówkę jaką wcześniej oglądała Śnieżka, też ją pstryknął i prychnął z rozbawienia jak się rozległ trzask eteru. Ale ją też wrzucił z powrotem do wora a jego mięśniak sięgnął po wór i zarzucił sobie na plecy po czym wyszedł z nim z pokoju.

- Dobra robota. Macie tu swoją dolę. - powiedział wyciągając z szuflady kopertę. I rzucił ją na środek biurka. Skaza złapał ją, otworzył, oczka mu się zaśmiały po czym schował ją za pazuchę kurtki. Lucy nie widziała co tam dokładnie jest ale sądząc po kształcie i lekkości to pewnie bony na paliwo. Uniwersalny środek płatniczy w mieście i poza nim.

- Jasne, Brown, jasne. Wiesz jakbyś jeszcze coś potrzebował albo miał jakąś robotę to daj znać. My możemy się tym zająć. - rzucił Skaza wesołym głosem. Szef rejonu pokiwał mądrze głową dając znać, że będzie miał to na uwadze i spojrzał na swojego doradcę. Trudno było powiedzieć czy przypadkiem czy nie, dali sobie jakiś znak czy nie ale niespodziewanie ten zwrócił się do młodych gangerów.

- Tak Skaza. Właściwie to może bym miał jeszcze jakąś robotę. - odparł trochę zaskakując i osadzając w miejscu rozmówce. Ten się chyba tego nie spodziewał, że jego oferta może tak szybko zostać rozważona i przyjęta.

- Tak? A jaką? - zapytał nieco ostrożniej nie wiedząc się czego się spodziewać. Do tej pory nie mieli dostępu do takich ważniaków jak Brown to i nie mieli co marzyć o tym by brać robotę bezpośrednio od niego.

No i Brown streścił im o co chodzi. O rafę. Tą zajętą przez Hegemona i jego mutków. I zaminowaną przez Ligę zanim stamtąd odeszła. No niewiele dało się zrobić póki to była jedna wielka tykająca bomba na gigantycznych zbiornikach ropy. Więc zanim coś by się ruszyło w interesie trzeba było się tam trochę rozejrzeć. Sprawdzić te bomby, czy dalej są aktywne. No i jak to tam w ogóle wygląda. Da się tam wejść? Bo przecież jakby “coś się działo” no to trzeba by tam wejść. I to całą parą i kupą. Więc najpierw trzeba było rozpoznać teren. Sprawdzić tam co jest co. No wiadomo. Niełatwe zadanie. No ale to by było coś. Całe miasto by pamiętało kozaków jacy by zrobili w wała Hegemona. I odzyskano by najlepszą rafę w mieście.

- Pomyślcie o tym Skaza. Pomyślcie. Ja wiem, że to nie jest łatwa sprawa. No ale szukamy takich kozaków. Jak widzicie przydaliby nam się. Daj znać jak się zdecydujecie. - Brown dał znak, że właściwie mogą już odejść. I wcale nie wymaga natychmiastowej wypowiedzi. Skaza pokiwał głową i młodzieńczy entuzjazm już z niego wyparował gdy zdał sobie sprawę o co toczy się gra. Brown jasno dał do zrozumienia, że działa w imieniu najwyższych władz gangu. A sprawa miała zasięg na całe miasto. Więc pewnie nie tylko ich pytał albo będzie pytał. I nie tylko Brown. Szukano kogoś do tego niebezpiecznego zadania.

Pod czarnym kapturem Phere zmarszczyła czoło. Brown zaliczył niezły przeskok od ściągania czynszu do zwiadu i odbicia rafinerii obsadzonej przez Gas Drinkersów jak psie jaja pchłami.
- Ogarniemy - mruknęła cicho, bardziej do pleców Skazy niż do Browna. Zrobiła krok w bok, wychodząc z cienia towarzyszy.
- Wiecie czy przeżył ktokolwiek odpowiedzialny za rozstawienie tych min i bomb? - zapytała Browna - To byli sami ludzie z Ligii, czy ktoś im w tym pomagał? Inne gangi. - część o tym, że pieprzone mutanty przez tyle czasu same mogły rozbroić połowę bomb, przemieścić je po swojemu i od nowa uzbroić… nad tym postanowiła się martwić później.

- Tak, o ile wiem to w Lidze wciąż ktoś jest kto rozstawiał te bomby. Jakbyście byli gotowi się podjąć tej roboty to możemy zorganizować wam spotkanie z nimi. - Brown przeniósł wzrok na milczącą dotąd blondynkę, najdrobniejsza z trójki młodego pokolenia gangerów. Skaza i Geronimo też chyba się trochę nie spodziewali, że się odezwie ale milczeli jakby przytłaczał ich ciężar zadania.

Brzmiało jak samobójstwo, wyglądało jak samobójstwo i samobójstwem ewidentnie było. Lucy nie dziwiły miny kompanów, jej samej też nie było do śmiechu. Dopiero co zgarnęli swój pierwszy haracz, a to co proponował Brown? To było nie dość, że samobójstwo to jeszcze na dodatek ekspresowe.
- No co się tak lampicie? - odpowiedziała im burcząco, rozkładając ręce - I co macie takie miny jakbyście byli sztywniakami z Downtown? Kto ma to zrobić, smętni Schultze? A może ci dresiarze od Huronów, albo kolorowe małpy z Camino że o Parkerach nie wspomnę? - prychnęła krótko i wypuściła powietrze ze świstem. Przez zęby - No przecież… pójdę, nie? A wy? Nie chcecie chyba żeby wstrzymali Wyścigi przez taką pierdołę jak brak wachy!

- O proszę. Młoda ma jaja.
- zaśmiał się rubasznie Brown a Gizmo mu zawtórował. Akurat wrócił Hook ale nie wiedząc o co chodzi oszczędził sobie śmiechów. Kompanom Śnieżki też coś nie bardzo było do śmiechu.

- Dobra Brown, my to jeszcze musimy obgadać. Jutro ci powiemy dobra? - Skaza miał minę jakby stał nad skrajem przepaści. I każda z opcji wydawała mu się równie kusząca co zabójcza. Złapał za ramię Lucy, dał znak Geronimo i razem wyszli z powrotem na korytarz. Brown coś tam jeszcze mówił, że pewnie i spoko. Ale na korytarzu już byli sami i dyskusja zaczęła się prawie z miejsca.

- Chcesz tam pójść?! Poważnie? To przecież nie będzie ciuciubabka z jakimiś dzieciakami. Jak cię złapią to po tobie. - Skaza znów starał się zachować powagę ale niezbyt mu wychodziło. Też widocznie odbierał zadanie rozpoznania rafy jako samobójcze albo prawie. Geronimo się nie odzywał ale patrzył nerwowo na nich oboje i trochę się oglądał jakby sprawdzał czy ktoś ich nie goni z siekierą albo co. Trzasnęli drzwiami gdzie znów zastali sierżanta i jego pomagierów co im machnął, tym razem na pożegnanie i wyszli znów na deszcz jaki wciąż padał na zewnątrz.

- Tak, jak mnie złapią to czapa - albinoska przyznała bez mrugnięcia okiem. Widzieli tę sprawę bardzo podobnie. Odsapnęła cicho, podchodząc parę kroków aż stanęła przed Skazą. Przyglądała mu się uważnie, ale na uszy jej nie padło. Martwił się.
- Gery… - ściszyła głos - Gery no… ale co jeśli się uda? Nie chciałbyś wejść prosto do pierwszej ligii? Być na ustach całego miasta? Jeżeli się uda każdy w naszej dzielnicy będzie wiedział o The Mourners, chętni do dołączenia zaczną się pchać drzwiami i oknami… a ty to wykorzystasz jak zawsze. - położyła mu dłonie na ramionach i mówiła dalej - Daj spokój Gery, równie dobrze jutro może mnie zajebać jakiś naćpany zjeb któremu się uwali w bani że uciekłam od Drinkersów bo wyglądam jakby mnie w wybielaczu matka zostawiła zanim poszła w melanż na cały weekend… pójdę, ale nie na pałę. Słyszałeś Browna, ogarnie nam typa co te ładunki podkładał. Pogadamy z Ashem i… zobaczymy komu Duchy będą sprzyjać w tym rozdaniu.

- Spierdalamy? -
Lola nie wiedząc czemu pozostała trójka wypadła z takim impetem na schody z rzeźni cisnęła za okno szluga i rozgrzała auto jakby mieli się zaraz ewakuować. I ewakuowała ich w trymiga. Dopiero po drodze Geronimo jej wyjaśnił co jest grane bo Skaza gryzł się sam na sam ze swoimi myślami.

- … I wtedy Lucy powiedziała, że tam pójdzie. - zakończył młody irokez nachylając się nieco pomiędzy szczelinę przednich siedzeń aby wyjaśnić blondynie za kółkiem co ich tak wywabiło ze środka rzeźni. A ta niespodziewanie roześmiała się serdecznie.

- I dobrze! I bardzo dobrze! Śnieżka ma rację! Zróbmy to! - zawołała wesoło młoda hedonistka jakby chodziło o dyskusję kto skoczy za róg po piwo.

- Pogięło cię? To chodzi o rafę. O Hegemona. Stamtąd nikt jeszcze nie wrócił. - Skaza obdarzył ją zirytowanym spojrzeniem jakby podejrzewał, że powinna być rozsądniejsza i nie gadać takich głupot.

- A ktoś w ogóle próbował? Daj spokój Skaza. Zróbmy to. Lucy jest niezła w te klocki. Nawet jak tylko tam pójdzie, rozejrzy się i wróci, nawet jakby nie wlazła do środka. To już jest coś. Będą skakać wokół nas jak pchły. No a przecież nie trzeba załatwiać wszystkiego za jednym razem nie? A jak się uda? Hej! Może umówię się z Jay! O! Albo z Patti! Wiecie, że miałam kiedyś jej majtki? - blondyna za kółkiem nie czuła się jakoś rażona spojrzeniem szefa i wesoło tokowała dalej. Jakby uważała, że sprawa nie jest tak beznadziejna jakby się mogło na pierwszy rzut oka wydawać. A wzmianka o gwiazdach Ligii przykuła uwagę chłopaków. Kto by się nie chciał umówić z Jay albo Patti!?

- Miałaś majtki Patti? - mimo wszystko Geronimo nie mógł w to chyba uwierzyć. - I się nie pochwaliłaś? - dziwił się jeszcze bardziej. W końcu wszyscy wiedzieli, że Patti uchodziła za jedną z najśliczniejszych gwiazd Ligi ostatnich sezonów. I miała zwyczaj wyrzucania przez okno swoich majtek na początku wyścigu. Co niezmiennie powodwało potem istne wojny o ten cenny gambel.

- No tak, dorwałam je jak je kiedyś rzuciła. Ale jacyś kutasiarze mi potem je wyrwali. Ale jakbym ja albo ktoś z nas zrobili ten numer z rafą to ej! Na pewno sama by nam je dała! - koleżanka skrzywiła się nieco, że te cenna pamiątka była jej własnością przez mgnienie oka. Ale szybko rozwinęła przed nimi weselszą alternatywę jakby to wyglądało jakby udało się z tą rafą. Przecież cała Liga by im była wdzięczna w ten czy inny sposób! I tak zahamowała przed starym domem pogrzebowym. Tak samo finezyjnie jak przed starą rzeźnią. W oknie piętra zobaczyli sylwetkę Asha który pewnie sprawdzał kto, po co i w jakim stanie zajechał.

- Cholera, szkoda że Dziki nie rzuca swoich bokserek - Phere jęknęła cicho, kręcąc głową. Oddałaby ostatnie pestki do spluwy i ostatnią koszulę żeby chociaż się z nią piwa napił. Gdyby się udało ogarnąć rafinerię kto wie? Przejażdżka jego furą, taka prywatna i bez dodatkowych ogonów z pewnością była warta grzechu. O ile nie rozwaliłby się popisowo z nią na pokładzie, ale trudno. To dopiero byłaby epicka kraksa!
- Kto wie? Jeśli byśmy odstawili ten numer może Stan by nas zauważył? - tym razem na jej twarzy pojawił się pełen uśmiech. Poprawiła kaptur aby zakryć dokładniej swoja minę i wysiadła.

- No najpierw trzeba by przeżyć aby się cieszyć jakimiś gaciami albo uwagą. - burknął zgryźliwie Skaza i ze złością trzepnął drzwiami fury. Po chwili cała czwórka wchodziła albo wbiegała po zewnętrznych schodach a Ash już zdążył zejść na dół i otworzyć drzwi. I po paru chwilach znów byli w komplecie w salonie na piętrze jak z parę kwadransów temu. Tylko tym razem już bez wora z fantami. A towarzystwo chociaż po ogólnikach przedstawiła Ashowi co im zaproponował Brown. Lola bez skrępowania wzięła stronę Lucy i twardo się tego trzymała. Ash wyglądał na przejętego ale milczał. Geronimo za to bez skrępowania czekał na decyzję Skazy. Ich lider usiadł w fotelu, oparł łokcie na kolanach i złożył dłonie częściowo zasłaniając twarz. I milczał. Ewidentnie nad tym wszystkim główkując.

- To ja nie wiem… Ale jak to zrobimy? Robimy to? Będziemy tam iść? - Ash nie bardzo widząc przełomu w dyskusji trochę nieporadnie rozejrzał się po pozostałej czwórce. Spojrzenie usilnie wracało mu do Skazy który zazwyczaj nie miał takich problemów decyzyjnych. Ale też dotąd nie trafiła im się sprawa takiego kalibru.

- Brown nam załatwi spotkanie z kimś kto te miny podkładał - Phere dodała i zdjęła kurtkę. Trzepnęła nią zanim odwiesiła na oparcie krzesła. - Jeżeli się dowiemy co tam pozakładali i jak to wygląda odpadnie problem że przypadkiem w to wdepnę… zresztą Lola dobrze mówi, da się sprawę ogarnąć na raty. Za pierwszym razem zobaczy się ilu ich tam jest, a pewnie od pyty. Muszą wystawiać warty, o którejś się zmieniają, nie? Każdy obiekt ma słabe punkty, jakieś dziury w murze albo tunele klimatyzacji. Możnaby też część z nich wywabić wysadzając coś w okolicy, to się już na miejscu rozezna. Najbliżej pójdę sama, tak będzie najbezpieczniej - popatrzyła na Asha - Najmniej hałasu narobię, a w razie przypału łatwiej zwinę się w pojedynkę niż mielibyśmy spieprzać grupą.

Popatrzyła po każdej twarzy w pokoju, aż skończyła na Skazie i to do niego podeszła powoli, dzięki czemu miała czas aby mu się przyjrzeć. Siedział spięty i zamyślony. Denerwował się, nie lubiła go takiego. Zwłaszcza gdy denerwował się z jej powodu.
- Daj spokój Roger, nie pozbędziesz się mnie tak łatwo - wyszeptała i klęknęła przed nim, a po chwili przysiadła opierając się plecami o jego lewą nogę. Mogła dzięki temu patrzeć od dołu na częściowo ukrytą twarz - Nikt tam nie wleci na przypał, zrobimy to z partyzanta… i jeśli zacznie się ostro chrzanić to zawinę się tak, żeby mnie nie gonili. Zgódź się, bez ciebie to i tak bez sensu, jak wszystko inne.

- Dziewczyno nie wiesz na co się piszesz.
- westchnął ciężko opierając się o oparcie fotelu. Ale nie zrzucił jej ani nie odepchnął. Sufitował chwilę a pozostała trójka stała rozproszona po różnych kątach salonu.

- Nikt nie wie. Bo nikogo tam nie było. Najpierw bo kwarantanna potem bo Hegemon. Ale ja w ogóle to tam byłam kiedyś parę razy. Jak jeszcze było normalnie. Się dało tam zobaczyć kogoś z Ligi albo wymienić jakieś fanty. Tam pewnie całkiem sporo osób bywało. - druga z blondynek wzruszyła ramionami przypominając pozostałym, że jeszcze całkiem niedawno Pontiac funkcjonowało całkiem nieźle, jak większość innych zamieszkałych części miasta.

- No ja to się nie nadaję do takich rzeczy. Ale jakbyście przywieźli tu te bomby, to mógłbym rzucić okiem. Tylko nie wiem co to za bomby. To nie wiem czy można je przenosić. - Ash znów nie bardzo wiedząc co z tego wyjdzie spróbował zaoferować swoją pomoc w takim przedsięwzięciu. No ale skoro jego opuszczanie domu było skrajnie utrudnione przez niego samego i jego fobie to nie było to takie proste.

- No ja mogę pójść z Lucy jeśli trzeba. Dać komuś w łeb czy co. - Geronimo widząc, że szala przechyla się na korzyść dziewczyn w końcu zaoferował się w pomocy. Chociaż tonem który wskazywał, że jeszcze może się wycofać, zwłaszcza jakby ich lider to zanegował.

- Nie. - Skaza odezwał się wciąż nie patrząc na żadnego z nich tylko gdzieś w brudny i poplamiony sufit. To ich uciszyło i zbystrzeli patrząc na niego bo taką krótką wypowiedź trudno było zinterpretować.

- Podwieziemy ją ile się da. Ale potem pójdzie sama. Inni będą ją tylko zdradzać. Jak jej się nie uda to nikomu z nas się nie uda. - powiedział w końcu co miał na myśli. I sądząc po minach pozostałej trójki chyba mimo wszystko ich zaskoczył.

- Pójdziesz dalej sama. I rozejrzysz się. Do tej rafy to jest kawałek od brzegów strefy. Ale najpierw trzeba będzie pogadać jutro z Brownem czy tam w ogóle można wejść ot tak. Czy jest już po tej zarazie. - podniósł głowę i wreszcie spojrzał najpierw na Lucy co siedziała mu przy kolanach a potem na pozostałych gdy obwieszczał im swoją decyzję.

Ledwo to powiedział albinoska zadarła głowę do góry robiąc triumfalne “Yeaaaaah!”. Jeszcze nie skończyła się drzeć a już obejmowała Rogera ściskając go mocno za szyję. Zgodził się, pies trącał czy się uda. Nie dowiedzą się, jeśli nie spróbują!
- Dzięki, dzięki, dzięki, dzięki! - śmiała się klęcząc i uściskiem kwitując namacalnie odczuwaną radość. - Jedźmy od razu, nie ma co czekać aż nas wyrolują! Słyszeliście, wszędzie szukają chętnych. To jak z tym haraczem, zgłośmy się pierwsi i wyprzedźmy konkurencję! Przy okazji piłka będzie po stronie Browna. Jak mu zależy to i na rano ustawi spotkanie jeśli wcześnie puści posłańca!

Gdy padła zgoda Skazy reszta potoczyła się już z automatu. Całą piątką wylecieli z powrotem na deszcz i wpakowali się do fury. Lola dała po garach ruszając z piskiem opon, a żegnała ich chuda sylwetka Asha stojąca w progu domu.
 
Dydelfina jest offline  
Stary 16-10-2021, 05:02   #3
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 02 - 2052.10.01; wt; popołudnie

Czas: 2052.10.01; wt; popołudnie
Miejsce: Detroit; Wixom; północne Novi; rzeźnia Browna
Warunki: wnętrze biura; jasno, umiarkowanie, na zewnątrz jasno, nieprzyjemnie, zachmurzenie, powiew



Pogoda jakoś nie rozpieszczała. Ale w końcu zaczynał się październik. Czyli właściwa jesień. A chociaż niebo było pochmurne to przynajmniej przestało padać. Świeżo po deszczu pozostało jednak mnóstwo błota, kałuż, bajor, strumyków i mokrego asfaltu. I to wszystko co ulewa skądś zmyła i przywlokła gdzie indziej. A oni pruli Czarnym Mustangiem Loli przez to wszystko w piuropuszach zimnego błota i wody rozpryskujących się pod kołami. Blondynka dawała czadu. Ale w końcu była z Det. Z tego miasta. Jak oni wszyscy. Więc mieli oktany w żyłach, chrom w płucach i stal w oczach. A przynajmniej Skaza tak lubił mawiać a kozacko to brzmiało.

Skaza właśnie przejął pałeczkę gdy wrócili do Browna aby obgdać sprawę tej rafy. Skoro już podjął decyzję to działał jakby miał plan. Czy go miał czy nie to gadał jakby go miał. A i Brown potrafił to docenić.

- Hook, polej gościom. Szkoda by tacy młodzi i utalentowani ludzie tak siedzieli na sucho jak jakieś smutasy Schultzów. - Brown był im życzliwy już przy pierwszej wizycie. Ale jak wrócili i się zorientował z czym zrobił się wręcz jowialny.




https://www.mensjournal.com/wp-conte...y=86&strip=all


Postęp był duży. Jeszcze parę dni temu “The Mourners” byli jakimś tam peryferyjną bandą którą pewnie ledwo co kojarzył. A teraz proszę! Gościł ich jakby byli poważnymi biznesmenami. Z poważną ofertą. Słuchał, odpowiadał na pytania i wydawał się skory do pełnej współpracy. Skoro rozmawiali o żywotnych interesach nie tylko Runnerów ale i całego miasta.

Skaza chciał wiedzieć czy tam w ogóle się da wejść. Przecież Zakazana Strefa była zakazana bo wirusy, zarazy i inne takie. Co prawda już trochę czasu upłynęło odkąd uznano, że zaraza wygasła no ale właściwie i nie było innych wieści na ten temat. Przynajmniej Mournersi nie mieli. Ale może Brown coś wiedział?

Wiedział. Do wnętrza chodzili przecież egzekutorzy Schultza aby pomóc zarażonym się wyplenić. I wracali cało. W sensie, z tych co dali radę wrócić. To nie przywlekli ze sobą żadnego syfu. Ale chodzili w gazmaskach. Więc pewnie to było wystarczające zabezpieczenie. Bo przecież właśnie już trochę czasu minęło a coś nie było słychać aby w Schultzowie wybuchła jakaś epidemia.

Drugie co chciał wiedzieć Skaza to ci saperzy z Ligi. Ci co zaminowali rafinerię. Jest jakiś kontakt z nimi? Bo przydałoby się pogadać co oni tam właściwie zostawili. Na to gospodarz też miał odpowiedź. Tak, byli wciąż gdzieś tam w Lidze. I pewnie byliby skłonni do rozmów skoro gra toczyła się o wyzwolenie rafinerii spod jarzma mutków. Sam Brown z nimi nie gadał ani ich nie znał. Ale mógł zorganizować spotkanie w ciągu kilku dni.

- Coś poza tym? - zapytał patrząc na Rogera. Ten błysnął bielmem w oku, łyknął tego cennego, złotego trunku ale chyba nic mu nie przyszło do głowy. Bo spojrzał kontrolnie na Lucy i Geronimo czy mają jakieś pytania. Zwłaszcza na Śnieżkę skoro pewnie to ona miałaby się wyprawić do wnętrza strefy.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 19-10-2021, 06:52   #4
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
The Mourners siedzieli w gabinecie samego Browna, chłeptali jego dobrej jakości bourbona czy inne whisky. On: główna kończyna wykonawcza samej góry gór Sand Runners na tym terenie, emisariusz woli sztabu Hollyfielda i samego Stana Hollyfileda osobiście. I oni: banda szczyli z zapędami samobójczymi mająca za sobą ledwo pierwsze ściąganie haraczu. Poczęstunek kojarzył się ze stypą, albo ostatnim posiłkiem skazańca. Lucy milcząc przysłuchiwała się rozmowie pijąc alkohol małymi łyczkami żeby przypadkiem nie doszło do dość nieprzyjemnego wypadku z rodzaju zarzygania gospodarzowi biurka. W teorii plan miał ręce i nogi, tak sytuację przedstawił Skaza. Gorzej, że nie mieli żadnego planu tylko lecieli na totalne yolo.
Trochę się zaczynała denerwować, strach topiła w coraz to nowych dawkach alkoholu.
Z jednej strony słyszała wymianę zdań między Gerym i ich bossem. Z drugiej słyszała głos Geronimo śpiewający do gitary.

Mord szesnaście ze mną pije rum
Na umrzyka skrzyni kurwa mać
Skąd dwie pary nóg i w głowie szum
Bourbon mnie wypełnia nie mogę wstać


Phere mogła wstać, a wielkolud z irokezem nie trzymał w dłoniach pudła ze strunami. Po prostu cała sytuacja zaczynała jej działać na nerwy, ale wypadało trzymać klasę i butę w zachowaniu. Nie bać się jak jakaś pipa do odstrzału.
Pierwsza poważna akcja, czy nie tego chciała? Wreszcie wyrwać siebie i rodzinę z cienia. Stanąć na piedestale i puścić maszynę przeznaczenia w ruch aby się działo? I do diabła z minusami, mieli tylko jedno życie - od nich zależało czy przeżyją dany im czas jak banda frajerów czy wyciągną tyle obrotów ile się da.
- Mamy uważać na zjebów od Drinkersów, ale strefa ciągle jest zamknięta. Czyli egzekutorzy i inne psy Schultza też będą nas chcieli zdjąć, tak? - odezwała się, krzyżując ramiona na piersi. - Ciągle patrolują teren pasa ziemi niczyjej?

- Tak. Strefa wciąż jest zamknięta a obrzeża mają posterunki. -
Brown skinął swoją brązową głową na znak, że pod tym względem nic się nie zmieniło.

- Ale to wspólna akcja. Wszystkich gangów. Każdy kogoś szuka. Więc na tą akcję dostaniecie immunitet. Potraktują was jak egzekutorów Schultza czyli będziecie mogli wejść i wyjść. Detale jak się będziecie rozpoznawać, że wy to wy a nie jakieś mutki Hegemona są do ugadania. Zresztą część posterunków my obsadzamy więc możecie zacząć od nas. - szef rejonu chyba był przygotowany na takie pytania a przynajmniej od ręki miał na nie odpowiedź.

Albinoska skrzywiła się malowniczo jakby sama koncepcja pracowania dla szefa Downtown była jej niemiła, bo tak właśnie sprawa wyglądała. Nie wyobrażała sobie bycia sztywniakiem spod Ambasadora… okropność. Potem pociągnęła ze szklanki, kiwaniem głowy zgadzając się z resztą przekazu. Dobrze jeśli obejdzie się bez ukrywania przed każdym dwunogiem wewnątrz skażonego terenu. Jakby sam skażony teren nadawał się do beztroskich spacerków.
- Została jeszcze jakaś mapa okolic rafy i samej rafy? - zadała kolejne pytania bawiąc się szklanką i prychnęła - To raczej będzie mieć Liga i ich ludzie, plan rafinerii. Ale całą okolicę też warto znać, rozkład ulic. Nigdy nie zagnało mnie pod Pontiaca, chcę wiedzieć jak iść… i czekaj Brown. Wspólna akcja gangów? Będzie nas więcej? - wyprostowała się.

- Tak, to jak będziecie gadać z tymi saperami to się ich zapytajcie. Powinni chyba coś mieć z tymi mapami. - szef znów potwierdził, że albinoska słusznie się domyślała kto tu może być najlepiej zorientowany w tym temacie.

- A z tą wspólną akcją to Hollyfield się zgodził i dogadał. Ale to raczej każdy szuka kogoś u siebie. Na razie nic nie doszło do nas, że kogoś mają. Świeża sprawa. Zresztą jak będziecie gadać z tymi saperami to ich możecie zapytać czy już ktoś z tym był u nich. Jak zorganizujemy się sami to pewnie pójdziecie sami. Chyba, że w Lidze ktoś wpadnie na genialny pomysł czy się ktoś usra. A co? Wolicie sami czy z kimś z zewnątrz? - wyjaśnił też jak to jest z tą akcją. Brzmiało jak jeden z tych rzadkich przypadków gdy większość wielkich gangów osiągnęła w czymś porozumienie. Ale i cel brzmiał zaszczytnie. No a wszystkiemu patronowała Liga jaką przecież uwielbiało całe miasto, bez względu na gangerskie pochodzenie.

Prawdziwie męska odpowiedź powinna brzmieć: pracuję na solo, inni mnie tylko spowalniają jak to zwykłe leszcze mają w zwyczaju. Do tego groźna mina i splunięcie na podłogę żeby okazać pogardę dla frajerów.
- Najpierw ich zobaczymy, obwąchamy co potrafią - odpowiedź Śnieżki była, jak widać, średnio profesjonalna. Żeby zachować pozór dodała - Ale łazić po cichu wolę solo. Rozumiem że to wspólna akcja całego miasta i każdy chce odbić rafę. Inaczej Hollyfield by nie zawracał sobie dupy wchodzeniem w dialog z przypałami z innych gangów. Albo tymi sztywniakami… bleh.
Wzięła kolejny łyk ze szklanki.
- Nasze chcenie ma gówno do rzeczy i wiesz to Brown. Liczy się efekt, więc będziemy współpracować dla wspólnego celu - popatrzyła na gościa za biurkiem, a szklanką pokazała kolekcję gambli na półce - Znajdzie się tu u ciebie telefon? Działający smartfon z baterią która nie zdechnie po godzinie. Mogę tam wejść i się rozejrzeć, ale nie jestem saperem… niemniej jeżeli cyknę foty temu co zostało w rafie ktoś mądrzejszy ogarnie na czym stoimy. Poza tym gdyby coś się stało postaram się dotrzeć do granicy i posterunku. Przeszukacie trupa i zostaną zdjęcia oraz nagrania z których coś wyciągnięcie - wzruszyła zbywająco ramionami.
- Tak czy tak dostaniecie info. Można też na terenie strefy ustalić punkt do komunikacji. Jeśli będzie naprawdę źle postaram się tam zostawić cynk dla was i odciągnąć pogoń.

- Smartfon? Z baterią? Do robienia zdjęć?
- Brown też spojrzał w stronę regałów z różnymi fantami. I powtórzył zamówienie jakby się zastanawiał czy ma tam coś takiego. Chyba nie miał.

- Hook. - odwrócił się do swojego ochroniarza a ten pokiwał głową i wyszedł z gabinetu. Geronimo i Skaza milczeli ale miny mieli takie sobie. Nie odzywali się jednak widząc, że teraz albinoska przejęła pałeczkę rozmowy.

- A ze współpracą cóż… Jak zaczniemy pierwsi to nie ma co czekać na innych. Ale najlepiej sami się zorientujcie jak będzie gadać z tymi z Ligi. Myślę, że na jutro dałoby się to zorganizować. Coś jeszcze? - pokiwał głową i uśmiechnął się trochę krzywo. Też chyba niespecjalnie przepadał za współpracą z kimś z innych dużych gangów. Ale tym razem sytuacja była wyjątkowa to i tego chyba do końca nie wykluczał.

- Nie będę przeginać pytając o lornetę z noktowizją - Śnieżka odstawiła pustą szklankę na blat - Spytam o lunetkę do karabinku z podobnym bajerem. Nawet ci coś w zastaw zostawię żebyś nie był stratny i nie myślał że tu przychodzę tylko wyciągać gamble próbując jechać na bajerze o misji. Gasmaskę i rękawicę sobie ogarniemy, ale z tym specowym szmlecem już gorzej - rozłożyła symbolicznie dłonie.

- No to już faktycznie przegięcie. Ale zobaczę co da się zrobić. - Brown potraktował to chyba jako żart. A może nie. Ale w każdym razie uśmiechnął się jakby właśnie usłyszał jakiś żart czy coś co go rozbawiło. Skaza zmrużył oczy słysząc tą wymianę zdań ale nie odezwał się. Po chwili drzwi się otworzyły i wrócił Hook. Podszedł do swojego szefa i wyciągnął ku niemu smartfon. Ten jednak nawet nie uniósł ręki tylko wskazał na bladolicą blondynkę siedzącą po drugiej stronie biurka. Więc mięśniak podszedł do niej i jej wręczył ten smartfon. Działał odpalając kolorowe światełka ikonek na ekranie. Wśród nich znalazła tą z aparatem fotograficznym. A jak kliknęła okazało się, że działa.

- Say cheese, Skaza! - z dziecięcą radością Phere zwróciła oko kamery ku jednookiemu i cyknęła mu fotę. Udając że absolutnie nie odstawiło się nic nieodpowiedniego, smartfon został odłożony na kolano wbite w czarne, skórzane spodnie.
- Dzięki Brown, o której mamy jutro zajechać żeby się dopytać o spotkanie z saperami? Gdzie, na którą, te sprawy.

- Myślę, że przed południem nie ma co. Więc po prostu bądźcie w domu. Przyślę po was. -
odparł krótko dając znać, że to on się z nimi skontaktuje.

- Jasne, dla mnie bomba. Będziemy - Lucy schowała smartfon do kieszeni kurtki. Kiwnęła Rogerowi głową na znak, że skończyła wtrącać swoje trzy grosze i że można kończyć imprezę, a najlepiej przenieść ją do domu.
Parsknęła nagłym rozbawieniem przy wstawaniu.
- Kto normalny wstaje przed południem?
 
Dydelfina jest offline  
Stary 21-10-2021, 22:55   #5
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 03 - 2052.10.01; wt; zmierzch

Czas: 2052.10.01; wt; zmierzch
Miejsce: Detroit; Wixom; zachodnie Walled Lake; dom pogrzebowy
Warunki: wnętrze domu; jasno, umiarkowanie, na zewnątrz jasno, zimno, pogodnie, d.si.wiatr



- Aha… To jutro jest spotkanie z tymi z Ligi? Aha… To kto z was tam pojedzie? - Ash z zaciekawieniem słuchał jak reszta, głównie Skaza, zdawała mu relację z tego powrotu do Browna. Słuchał, uśmiechał się i kiwał głową. To było niesamowity skok jakościowy! Parę dni temu byli ledwo tam znajomą i tolerowaną bandą z runnerowego pogranicza a teraz ich sam Brown gościł, poił markowym alkiem, miał dla nich czas i uwagę, organizował im spotkania z typkami z Ligi… No to było coś! Co prawda gdzieś tam nad głowami wisiał ten miecz zadania jakiego się podjęli ale na razie był jeszcze niewidzialny i mieli swoje pięć minut uwagi Browna i jego ludzi.

- Szkoda, że cię nie było Ash! Żebyś widział Śnieżkę w akcji! Brown normalnie jadł jej z ręki! Zażyczyła sobie smarfton z działającą kamerą. Czaisz?! Od Browna! Smartfon, za friko! Działający a nie jakiś złom! - Lola stanęła za Lucy, łapiąc ją za ramiona i lekko potrząsnęła aby pokazać Ashowi, że chodzi właśnie o tą dziewczynę co tak sobie śmiało poczynała z szefem ich rejonu.

- I co? - Ash łyknął przynętę po całości. Za taką bezczelność to Brown powinien kazać nauczyć takiego młodziaka jak Lucy moresu. Ba! Jak każdy z The Mourners był takim młodziakiem! Tak by to pewnie wyglądało jeszcze parę dni temu.

- I jej dał! Posłał Hooka i jej przyniósł! Pokaż mu Lucy! - Skaza roześmiał się a wraz z nim pozostali. Aaron też się uśmiechnął ale spojrzał wyczekująco na albinoskę ciekaw tego nowego gambla. Zwłaszcza, że to było coś technicznego czyli takie jakie lubił najbardziej. Lucy zyskała okazję aby wreszcie dojść do głosu i samej opowiedzieć jak to było i jak to gadała z Brownem, jak jej Hook przyniósł i wręczył smartfona no i w ogóle całą resztę. A Ash słuchał i czasem spoglądał na innych gdy ci coś wtrącali od siebie.

- Hej! Zobaczcie na Manfreda i Johnson! Ale ich zawiewa! - Geronimo co stał najbliżej okna zawołał ich jakby właśnie dojrzał coś ciekawego. Faktycznie wiało jak już wyjeżdżali z rzeźni Browna. Całkiem mocno. Ulewa się skończyła zostawiając za sobą błotnisty świat pełen kałuż to teraz wiać zaczęło więc szkoda było wychodzić na zewnątrz. Na szczęście byli w miarę ogrzanym i mało przewiewnym wnętrzu to sytuacja na zewnątrz robiła się nieco abstrakcyjna. Przynajmniej póki nie trzeba było wychodzić.

- Faktycznie. Manfredowi zaraz kieckę zerwie. - zaśmiał się Skaza obserwujac dwie cudaczne sylwetki idące pod silny wiatr przez te mokre ulice. I wyglądało to nawet zabawnie. Właściwie byli sąsiadami. Ta dziwna dwójka mieszkała parę domów dalej ale na tej samej ulicy. Rzucali się w oczy tak samo jak to, że na pewno nie są Runnerami. Nie mieli ani skórzanych kurtek ani jakichś wojskowych elementów ubioru w jakich ci się lubowali. Wyglądali jak para cudaków. Manfred był mężczyzną. Tego byli prawie pewni. Miał wygląd hipissa i to już nie najmłodszego. Nosił pacyfki i symbole anarchii, lubił kolorowe przepaski na swoje czarne, falujące włosy. A w lecie wianki. Lubił też chodzić w spódnicach. Zwłaszcza w takich długich, kwietnych i kolorowych. A w lecie bluzki z rozpiętymi górnymi guzikami aby widać było dekolt jakiego nie miał ale nie przeszkadzało mu to chodzić w staniku. Teraz właśnie też miał taką długą spódnicę i wiatr szarpał nią jak flagą. Tak samo jak jego długimi, czarnymi włosami.

Johnson była jakby w drugą mańkę. A może tą samą? O ile po głosie i twarzy Manfreda dało się poznać, że mimo wszystko to mężczyzna to u niej, że to ona a nie on. Ale nosiła krótkie włosy, do tego zwykle przylizane i zaczesane do tyłu. I dla odmiany chyba zawsze chodziła w spodniach i preferowała męskie ubrania i styl. Więc z daleka albo po ciemku można ją łatwo było wziąć za mężczyznę. Oboje mieszkali razem i cy to jest para, brat i siostra czy jeszcze jakaś inna relacja ich wiązała to właściwie nie było wiadomo. Skaza oraz chyba wszyscy w okolicy traktowali ich jak parę nieszkodliwych dziwaków. Ot, taki obiekt do pożartowania, pośmiania się, może paru wyzwisk czy drwin. Ale mniej więcej ich tolerowano. W końcu mieli najlepsze zioło w okolicy i to prawie w sąsiednim domu. A Runnerzy zawsze potrafili docenić dobre zioło i tych co je mieli. Teraz ta parka oryginałów chyba wracała do siebie zmagając się z wiatrem.

- Hej Johnson! Twojej dziewczynie kieckę podwiewa! Majtki jej widać! - Geronimo musiał być w świetnym humorze gdy otworzył okno pomimo tej zawieruchu na zewnątrz i wykrzyczał swoją żartobliwą uwagę. Skaza i Lola zarechotali rozbawieni a Ash się uśmiechnął.

- Zamknij okno bo pizga. - poprosił irokeza bo wraz z otwartym oknem ten zimny wiatr wdarł się do środka. Geronimo posłuchał i zaczął zamykać okno ale nie skończył. Wraz z wiatrem wdarł się nowy dźwięk jaki każdy mieszkaniec miasta rozpoznałby od razu. Dźwięk rozpędzonego silnika. Od razu poczuli znajomy dreszcz i zamiast zamknąć okno otworzyli je ponownie.

- Zbliża się. - mruknęła Lola próbując się przepchnąć między chłopaków. Ale Skaza i Geronimo zajęli całą szerokość otwartego okna więc stanęła obok. Manfred i Johnson też się odwrócili bo to coś nadjeżdżało od ich tylnej strony. Już widać było światła prującej osobówki. Zasuwała jak na wyścigu i zaraz miała przejechać tuż przed frontem dawnego zakładu pogrzebowego.

- Ale zasuwa! - mruknął Xavier patrząc z zaciekawionym wzrokiem na zbliżające się z wielką prędkością auto.

- Hej! To jakiś brudas! - pierwszy wykrzyczał swoje zaskoczenie i oburzenie Roger. Ale wszyscy prawie w tym samym momencie ujrzeli, że mijająca ich rajdówka nosi symbole Camino Real. Wszyscy wiedzieli, że Runnersi i Camino nie pałają do siebie miłością. Do tego kolorowi z Camino chyba nie pałali miłością do nikogo kto nie był z Camino, zwłaszcza jak nie był kolorowy. Oba wielkie gangi na przemian to toczyły ze sobą otwartą wojnę to zawierały zawieszenie broni ale przyjaźni między nimi nigdy nie było. A teraz ktoś od nich pruł przez runnerową ulicę jakby był u siebie! Ale przed oknami śmignął im po ulicy tak szybko, że właściwie nic nie zdążyli zrobić. Widzieli tylko jego oddalający się kufer. A potem się na ich oczach wypieprzył. I to jak! Całkiem malowniczo, jak na prawdziwym wyścigu Ligi! Coś podskoczył na czymś, zarzuciło go, kierowca nie zdążył wyrównać gdy maszyna obróciła się i zaczęła sunąć bokiem a w tym krytycznym momencie znów natrafiła na jakiś garb czy inny krawężnik bo zarzuciło ja i zaczęła koziołkować. Dachowanie skończyła na boku po przebiciu się do jednego z sąsiednich posesji. Tam znieruchomiała. I zaczęła się pogrążać w bagnistym podłożu. Zaczęły ją wciągać jak ruchome piaski. Manfred i Johnson chyba byli tak samo zaskoczeni tym wszystkim jak The Mourners. Ale jak po tej ulicznej kraksie nagle znów zrobiło się pusto i nieruchomo, jak ryk rajdowego silnika umilkł i było słychać tylko ten hulający, zimny wiatr to ich ocuciło. I zaczęli biec w stronę tonącej maszyny.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 29-10-2021, 15:41   #6
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=-s4ISxjdmmM[/MEDIA]
Potwierdzał się stereotyp zakorzeniony i pielęgnowany wewnątrz każdego serca prawdziwego Sand Runnera - jeżeli ktoś ma coś zjebać zrobi to brudas z Camino, tfu!
A było tak pięknie! The Mourners siedzieli w swojej melinie świętując otrzymanie pierwszej naprawdę poważnej roboty, święcili swoje pięć minut na świeczniku kiedy w perspektywie dnia następnego zobaczą kogoś z samej Ligi i to na spotkaniu ogarniętym przez Browna oraz jego ludzi - sytuacja nie mieściła się w głowie, a gdyby w zeszłym tygodniu ktoś powiedział o tym Lucy, ta by mu chyba pieprznęła czymś ciężkim w łeb aby trybiki pod czaszką wskoczyły mu na odpowiednie miejsce. Zresztą nikt nie lubił jak się z niego żartowało… ale nieważne! Lecieli na fali, korzystali z danej przez Duchy szansy i nawet bladolica albinoska zyskała swoje pięć minut zza opiekuńczych pleców Skazy… a tu chuj, koniec. Wystarczyło pojawienie się pieprzonego brudasa ze wschodu aby czar chwili wziął i poszedł się kochać. Istniała jednak sprawiedliwość na tym podłym świecie, a karma potrafiła działać natychmiastowo. I bardzo dobrze! Jak przyjemnie było patrzeć na wypadek znienawidzonego sąsiada, aż serce rosło. Urosło jeszcze bardziej gdy ich małpia fura zaczęła tonąć w bagnie.
- I chuj z nimi - Phere powiedziała wesołym tonem, wciśnięta pod pachę Geronimo aby móc lepiej widzieć co się dzieje za oknem. Pokiwała przy tym głową raz, drugi…

… za trzecim zaklęła siarczyście, gdy coś do niej doszło - taki jakby promyczek rozsądku przebijający chmury odwiecznej, rasowej niechęci.
- Musimy ich wyciągnąć - sapnęła z jawnym obrzydzeniem, patrząc po rodzinie - Dawajcie!

- Po co? Zobacz jak wieje. - Geronimo odwrócił się na chwilę do albinoski ale znów wskazał za okno jakby dało się przegapić tą zimnicę na zewnątrz.

- Nie no nieźle zasuwał. Można by się kiedyś pościgać czy co. - Lola skrzywiła się ale nieśmiało zaoponowała. Wiadomo było, że odczuwa coś w rodzaju bratniej więzi z wszystkimi rajdowcami. Przynajmniej z tymi jacy wzbudzili jej zainteresowanie.

- No. Trzeba sprawdzić. - Skaza zastanawiał się chwilę dłużej nad tymi opcjami. Też nie miał miny jakby mu się uśmiechało wyłazić na tą jesienną zawieruchę. Ale chyba w tym liczeniu plusów i minusów wyszło mu, że lepiej jednak ruszyć tyłek z miejsca.

- To idźcie. Ja tu na was poczekam. Przygotuję narzędzia jakby były potrzebne. - Ash nie wypowiadał się w sprawie wyjścia o ile nie dotyczyło jego samego. Spojrzeli jeszcze na Skazę, ten przyklepał ten improwizowany plan skinieniem głowy więc ruszyli się z miejsca.

Zbiegli na dół hałasując ciężkimi butami po drewnianych schodach i zżymając się w duchu na złośliwy los co im przerwał tak przyjemnie zaczęty wieczór. Przynajmniej albinoska się zżymała, ciężko wzdychając oraz siejąc niezadowolenie miną.
- Wezmę linę! - krzyknęła do reszty odskakując w bok i zamiast prosto do vana Geronimo, podbiegła pod ścianę gdzie na haku Ash trzymał podobne gamble jak haki i liny holownicze.
Jakoś musieli wyciągnąć furę z bagna bez niebezpieczeństwa zrobienia krzywdy sobie, albo swojej bryce.
- Mam! - porwała zestaw i zaraz pobiegła w ślad za resztą żałobników.

- Otwieraj! - Geronimo krzyknął do Lulu aby otwarła garaż. Może była ich najlepszym kierowcą ale każdy Runner i każdy mieszkaniec tego miasta za własną kierownicą czuł się jak kapitan na własnym okręcie. Blondynka otwarła wyjazd a zaraz potem wskoczyła na kufer vana siadając obok Lucy. Bo Skaza oczywiście władował się na swoje stałe miejsce czyli obok kierowcy. Trzasnęły boczne drzwi furgonetki i kierowca z irokezem wyjechał z werwą tyłem na drogę. Tam z finezją wykręcił przodem do nowego kierunku jazdy i dał po garach po całości. Może van nie miał takich osiągów jak Czarny Mustang Lulu ale też dało się wyczuć prędkość na przekór tej jesiennej aurze.

Dom ze staranowanym ogrodzeniem zbliżał się w oczach. A za nim widać było już plamę jasnej karoserii skraksowanej maszyny. I barwną plamę kiecki Manfreda. Na piechotę z Johnson byli wolniejsi od rozpędzonego vana no ale zaczęli ten bieg wcześniej i mieli znacznie bliżej. Odwrócili się do hamującej furgonetki. Johnson weszła już gdzieś po połowę łydek w bagno jakie w ostatnich dekadach zmieniło się podwórko domu przy jeziorze. Manfred stał ze dwa kroki za nią. Ale rajdowa fura było jeszcze dobre kilka kroków od nich. Zaryła frontem w błoto i tym frontem tonęła więc gdy czarna furgonetka zatrzymała się przy wyrwie w płocie widać było głównie tył tonącej maszyny.

- Dawaj, kto ma linę?! Dajcie ją! - Skaza wyskoczył z szoferki i krzyknął do dziewczyn na pace furgonetki. Sam podbiegł do przedniego zderzaka vana gotów zaczepić tam jeden koniec liny. Manfred i Johnson mieli miny jakby jeszcze nie wiedzieli czy przyjechali na ratunek czy właśnie się w coś wpakowali.

- Łap! - w stronę jednookiego poleciał koniec liny, drugi Lucy trzymała w dłoniach, ściskając za hak z bardzo, ale to bardzo nieszczęśliwą miną. Popatrzyła na paskudne błoto wokół wraku, potem na swoje idealnie czarne spodnie bez ani jednej syfiastej plamki i zrobiło się dziewczynie bardzo źle. Może naprawdę przesadzała, co ich obchodził bezimienny brudas z dzielnicy brudasów? Niech zdycha - jeszcze wczoraj to by była uniwersalna odpowiedź. Ewentualnie by wyciągnęli wrak za godzinę żeby rozmontować na części i ograbić trupa.
Ale wczoraj nie mieli nad głową wizji współpracy z innymi gangami na poczet odbicia rafinerii, a było jasne że jak gruchnie wieść że SR kogoś wystawiają, wtedy CR nie będą mogli być gorsi. Konieczność budowania mostów… szkoda tylko że z jebanymi brudasami.
- No ja pierdykam… bądź chociaż przystojny, chuju - zgrzytnęła zębami mając szczerą nadzieję na zwrot i profit z tej całej głupoty. Z tą myślą wbiegła w błoto, a ono ją wyhamowało, zmuszając do wyciągania zeń stóp przy każdej próbie kroku. Nie poddała się, parła dalej aby zaczepić hak o kufer wozu.

- Chcesz zaczepić? - Manfred domyślił się co zamierza albinoska z liną jaka rozbryzgała błoto wbiegając z w nie z impetem. Machnął do Johnson i we trójkę podeszli do kufra tonącej rajdówki. Tu błoto sięgało już gdzieś kolan. Ale wydawało się, że z każdą chwilą jak się stoi nieruchomo to pochłania ona pieszego tak samo jak samochód.

- Zaczepione! - krzyknął Skaza i podbiegł z Lulu do krawędzi bajora próbując się zorientować jak idzie pstrokatej trójce. Ale widzieli głównie ich plecy. Ci zaś musieli już macać w brudnej i zimnej wodzie bo jak jakiś zaczep na linę to pewnie powinien być gdzieś przy tylnym zderzaku. A ten już był pod powierzchnią.

- Chyba go trochę widać. - mruknęła Johnson bo siłą rzeczy jak nie dało się obserwować co jest poniżej to wzrok sam uciekał ku przodowi. A na pierwszym planie była mała, zakratowana tylna szyba. Widać było trochę szoferkę. A w niej kogoś za kierownicą. Poruszał się ale słabo. Pewnie zamroczyło go po takich wywrotkach ale skoro się ruszał to nie wykończyło. W pewnym momencie Lucy trafiła na coś obiecującego. Jakby obręcz. Jak szarpnęła to ta nie odpadła. To mogło być to czego szukała.

Nie tracąc czasu szarpnęła drugi raz dla pewności i gdy kółko nie odpadło zaczepiła o nie hak.
- Zaczepione! - odkrzyknęła Skazie.

- Dobra to wyłaźcie! - ten jej odkrzyknął i na zachętę machnął ręką. Johnson i Manfred nie potrzebowali więcej i brodząc przez zabagnione podwórko wydostali się tam gdzie było stabilniej. Skaza poczekał aż przy wozie zrobi się luźniej i wtedy machnął ponownie. Tym razem do Geronimo. Kierowca zaczął z wolna cofać. Lina uniosła się i naprężyła niczym struna. Po czym dwie maszyny zaczęły się mocować ze sobą. Jedną napędzał silnik i wolno cofała się drugą trzymało zimne bagno w swoim lepkim uścisku.

- Odsuńcie się! Bo jak strzeli to może kogoś sieknąć! - krzyknęła Lola i też dała przykład cofając się dobre kilka kroków w głąb podwórka. Większa maszyna wciąż cofała się a ta mniejsza zaczęła zgrzytać i przez chwilę wydawało się to podobne do przeciągania liny. Ale kawałek po kawałku czarna furgonetka pokonywała zimny opór bagna wyszarpując jej ofiarę. Najpierw zdewastowana rajdówka zgrzytnęła, poruszyła się coś z niej odpadło wywołując denerwujący hałas. I znów poruszyła się o kawałek. W końcu udało się ją wywlec na tą suchszą część podwórka gdzie było już tylko standardowe kałuże i błoto.

- Rusza się! - próbując wytrzepać i wytupać błoto Phere wyszła zza osłony żeby ruszyć ku szoferce. Chciała dodać “jeszcze”, ale sobie darowała. Niechęć co prawda w niej nie malała, jednak gdzieś wśród niej zaczęły kiełkować wąsy ciekawości. Kim był brudas z wraku, dlaczego tak zapierdalał? Uciekał? Jeśli tak to lepiej aby go zdjęli z widoku.
- Geronimo pomóż! Drzwi są wgniecione! - dodała ponad ramieniem ku olbrzymowi z irokezem.

- Już! - kierowca czarnego vana wysiadł ale obiegł swój wóz i wskoczył po coś na jej kufer. Pozostali zbiegli się dookoła zmasakrowanego i uwalanego błotem i trawą wozu. Lola zastukała w boczną szybę od strony kierowcy ale nie doczekała się odpowiedzi.

- Przez tylną coś widać. Trochę się rusza. - powiedział Manfred jakiemu wiatr wciąż zawiewał sukienkę. Może nieco mniej jak teraz dół miała ciężki od błota i wody.

- Niezła fura to była. - Skaza skoro na razie niewiele było wiadomo o załodze to skoncentrował się na ich maszynie. Faktycznie. Jeszcze parę minut temu to musiała być niezła rajdówka.

- No co ty tym nie przetniesz słupka ani drzwi. - Lola pokręciła głową widząc, że ich mięśniak przybiegł z nożycami do cięcia drutów. Do drutów i łańcuchów, nawet kłódek były w sam raz. Ale na coś jak cięcie drzwi to potrzeba było nożyc hydraulicznych albo kątówki.

- Ale na to wystarczy. Przez okno go wyciągniemy. - powiedział Geronimo biorąc się za przecinanie prętów zamocowanych w bocznym oknie. Szyba poszła w drobny mak ale wciąż się trzymała na miejscu. A pajęczynki i błoto skutecznie blokowało widok do wnętrza. Nożyce poradziły sobie w parę nerwowych chwil z metalową siatką.

- Ej ty tam! Uważaj na łeb! - krzyknął ostrzegawczo Geronimo nim walnął nożycami w szybę. Rozsypała się na dobre ukazując wnętrze. Głównie zakrwawioną i chwiejącą się głowę kierowcy. Coś nie widać było aby reagował jakoś. Może dlatego, że chyba przygwoździł twarzą w kierownicę to zamiast niej miał krwawą miazgę. Z ust i nosa bulgotały mu chrapliwie krwawa piana.

- No sam to chyba nie wyjdzie. - szybko oceniła Lulu zaglądając do środka. Facet wciąż żył. Ale niewiele więcej było w tej chwili wiadomo.

- Wygląda jak gówno - dorzuciła swoją opinię Lucy. Dlaczego nie mógł się rozwalić ktoś od nich? Wtedy niesienie mu pomocy nie byłoby aż tak bolesne z runnerską dumę… ale jak się powiedziało “a” to trzeba było powiedzieć i “be”.
- Nie szarp się, już dobrze - mówiąc nienaturalnie łagodnie albinoska wsunęła głowę i ramię przez rozbite okno. Chciała sprawdzić czy od środka działa klamka, a facet jest przypięty pasami.
- Zaraz cię wyciągniemy i obejrzy cię doc - dodała i krzyknęła za plecy - Ej, dawajcie! Pakujemy go w furę i wieziemy Ashowi!

Klamka dała się otworzyć ale drzwi się tak wypaczyły, że dało się zrobić tylko wąską szczelinę. I był przypięty pasami. Dlatego Skaza podał jej swój nóż aby mogła je przeciąć. Chwilę się mocowała ale nóż dał radę.

- Zobacz drugie. - polecił ich lider widząc, że marne szanse na szybkie otwarcie tych od kierowcy. Johnson stała najbliżej i pociągnęła za klamkę pasażera.

- Zacięły się! - krzyknęła kobieta w krótkich włosach.

- To trzeba przez okno. - skrzywił się Skaza obchodząc wóz dookoła aby sprawdzić jakby tu można wydobyć zakrwawiony pakunek.

- Dawajcie łom! Lulu! - albinoska oddała nóż jednookiemu - Geronimo, ty spróbuj! Łom albo metalowy drąg! Odwalisz drzwi a ja go wyciągnę!

Geronimo znów pobiegł do swojej furgonetki. I po chwili gorączkowego szukania razem z Lulu znaleźli jakiś łom. Wrócili do ubłoconej rajdówki. Xavier wsadził kocówkę łomu w szczelinę od kierowcy i mocował się. Całkiem długo.

- Dawajcie, pomóżcie mu! - krzyknął Skaza i złapał za framugę okna. Ale obok mogła stanąć już najwyżej jedna osoba. We trzy osoby wsparte łomem udało się jakoś kawałek po kawałku odchylić te drzwi aż przekroczyły punkt krytyczny i już odskoczyły tak jak powinny. Wreszcie droga do środka wozu była wolna.

Szybko się okazało, że wbrew najgorszym obawom Śnieżki ich niespodziewany problem na szczęście nie był pierdolonym czarnuchem. Widząc prześwitującą spomiędzy krwawych plam i rozbryzgów skórę dziewczynie od razu ulżyło. Wszystko szło znieść, ale też wypadało mieć swoje granice. Typ wyglądał na Latynosa… no ale przynajmniej nie czarnuch.
- Chodź stary… - powiedziała jak do człowieka, wsuwając prawe ramię między oparcie fotela kierowcy i plecy ofiary żeby ją złapać pod pachami. Zaczęła ostrożnie wyciągać gościa z wraku uważając na jego głowę w którą wystarczająco oberwał.
- Łapcie jego nogi! Tylko ostrożnie! - dorzuciła patrząc na Skazę.

No to złapali. Chociaż jak ten rajdowiec jęknął boleśnie przy pierwszym ruchu tak i jęczał przy kolejnych. Ale nie było innego wyjścia, trzeba było go jakoś wyciągnąć. Jak już wygramolili go z wraku poszło łatwiej. Zanieść go na pakę czarnej furgonetki i tam złożyć go na podłodze.

Miał na twarzy tyle krwi… nie wyglądało to dobrze i na pewno ciężko mu się oddychało. Albinoska nie przyznawała tego głośno, jednak zaczynała się martwić. Może typ był obcy, może z gównianego Camino. Może na co dzień do siebie strzelali i robili sobie pod górkę… no jednak trochę szkoda, bo też był człowiekiem. Albo chodziło o fakt iż prawie wyglądał jak człowiek. Tylko trochę mocniej opalony.
- Mogliśmy wziąć od Asha morfinę, nie pomyślałam. Tylko ostrożnie, bez zrywów. Zawieziemy go do nas i wrócimy zholować furę żeby Szczury nie rozkradły tego co zostało - westchnęła, klękając na podłodze vana i gdy jęczące ciało na niej również wylądowało, oparła jego tułów o swój tors, przytrzymując aby nie bujało jego głową i karkiem podczas jazdy, a także aby się nie udusił czy zachłysnął ciągle wypływającą mu z nosa i ust krwią.

- To wy jedźcie. A my z Lulu zostaniemy tutaj. Tylko zaraz Geronimo wracaj. - Skaza przystał na taki plan i nieco go tylko zmodyfikował. Blondynka jaka miała mu towarzyszyć nie wyglądała na zbyt uszczęśliwioną takim przydziałem. Ale ograniczyła się do przewrócenia oczami i teatralnego westchnienia. Oboje jednak wysiedli z wozu i z zewnątrz obserwowali jak Geronimo powoli rusza. Nie było tak daleko jak się jechało wozem. Nawet jeśli nie tak szaleńczo jak niedawno zasuwali z domu. Teraz zaś tam wrócili. Ash nie zamykał garażu spodziewając się, że zaraz wrócą więc kierowca czarnego vana wjechał do środka.

- Ash! Chodź! Mamy klienta dla ciebie! - wydarł się Geronimo wyskakując z wozu i obchodząc go aby wejść na jego pakę.

- Ale drzwi są otwarte. - technik widocznie nie przegapił ich powrotu jednak ogromna przestrzeń ulicy jaka czyhała za otwartymi drzwiami garażu odbierała mu odwagi aby tam wejść.

- Xavier łap go za nogi - Phere ponownie chwyciła ciało pod pachami i milcząco wieszała na ich techniku całe watahy psów. Problem musieli wreszcie kiedyś rozwiązać, tylko nie teraz.
- Aaron! Gdzie go zanieść?! - wydarła się w kierunku domu - Kostnica czy salon?!

- Do kostnicy.
- zgodził się wygolony prawie na zero technik. Jak już zniknęła groźba wystawiania się na obcy, zewnętrzny świat to odzyskał werwę i pewność siebie. A Lucy z Geronimo przenieśli jego pacjenta z samochodu do kostnicy podobnie jak niedawno z wraku do furgonetki. Wciąż jęczał coś na wpół przytomnie. Wreszcie złożyli go na jednym ze stołów.

- Dobra to ja już się nim zajmę. - powiedział Aaron zaczynając oglądać zakrwawioną twarz Camino.

- To ja pojadę po resztę. - Geronimo machnął ręką dając znać, że nie czuje się tu za bardzo już potrzebny a obiecał Skazie i Lulu, że zaraz wróci.

Aaron zaś postawił miskę na stole obok głowy pacjenta i zaczął przemywać mu twarz. Świeża krew wciąż jednak wypływała ale teraz było widać, że to głównie z ust i nosa.

- Ma złamany nos. I zęby. Ale ta krew to głównie z nosa. To w gruncie rzeczy nic poważnego. Ale może mieć wstrząs mózgu. Ale teraz z tym i tak nic nie zrobimy. - mówił gdy jego sprawne ręce oglądały głowę pacjenta. Gdy skończył zaczęły się przesuwać wzdłuż ramion. Tam prawie od razu facet wrzasnął boleśnie.

- Oho. Ma wybity bark. Niedobrze. Trzeba będzie nastawić. - dodał obserwując uważnie wykrzywienie widoczne w uszkodzonym ramieniu. Ostrożniej zaczął badać samo ramię ale uznał, że kości chyba powinien mieć całe. Byłoby łatwiej jakby ten drugi współpracował i mówił czy czuje dotyk czy nie. Podobnie sprawdził resztę ciała. Jaki kawałek metalu przebił bok mężczyzny ale niezbyt poważnie. I miał sporo drobnych rozcięć od jakichś odłamków jakie trzeba było najpierw wyjąć.

- No nie wiem… Jak to byłby ktoś od nas dałbym mu morfinę. Ale mam mało. Jak jemu dam to potem dla nas może być mało. Mam jeszcze gaz rozweselający. Dużo słabszy. Ale łatwiejszy do dostania. - powiedział stając przy stole i zastanawiając się na głos jakby prosił albinoskę o radę.

- Zacznijmy od gazu - Lucy nie bez zainteresowania przyglądała się nowemu pacjentowi pod ich dachem. Dupek miał farta, poważną kraksę okupił nie tak poważnymi obrażeniami. Poza tym ciągle żył i chyba nic nie złamał.
- Będzie źle to mu dasz morfinę, a ja ci ją potem jakoś skołuję. Skoro już tu leży… a chuj jebany niech nie zejdzie - powiedziała ciszej, rozcinając nożyczkami do końca podkoszulkę pacjenta coby Aaron miał łatwiej operować przy ramieniu.
- Szkoda mi go - doburczała jeszcze ciszej.

- No dobra. To jak mi skołujesz morfinę to jedną mogę mu dać. Będzie łatwiej go obrobić. Sporo grzebania przy nim będzie. - po zastanowieniu się nad tymi opcjami ich technik skinął swoją prawie łysą głową i ruszył do jakiejś szafki. Przez ten czas nożyczki Lucy pozbyły się brudnego, mokrego i zakrwawionego podkoszulka. I ukazał się tors upstrzony licznymi tatuażami. To był mężczyzna w kwiecie sił i wieku. Chociaż tatuaże zdradzały jego pochodzenie. Ci kolorowi z Camino lubowali się w takim stylu. Teraz te tatuaże były naznaczone krwawymi rozcięciami jakie musiała spowodować kraksa.

- Dobra to pilnuj, żeby się nie poruszył. Nie chcę by mi złamał igłę. - ostrzegł sanitariusz przecierając wacikiem przedramię Latynosa. A po chwili wbijając igłę i robiąc mu zastrzyk.

- To za parę minut będzie działać w pełni. Wtedy zacznę go zszywać. A póki jest nieprzytomny można by mu rękę nastawić. Ale to znów trzeba go posadzić na krzesło. Tylko przodem do oparcia. To byś mi musiała pomóc go przenieść. Albo poczekać na resztę. - powiedział wskazując na jedno z krzeseł kostnicy. Na razie zostało im czekać aż morfina okaże pełnię mocy.

Albinoska pokiwała smętnie głową, patrząc to na lekarza to na pacjenta.
- Pomogę ci, przecież i tak jestem twoją pomocą przy mniej wymagających przypadkach - uśmiechnęła się do drugiego Runnersa, jak do rodzonego brata. Zrzuciła swoją kurtkę i stanęła pod tą nieuszkodzoną stroną Latynosa.
- Wyobrażałeś sobie że będziemy mieć pod dachem brudasa z Camino i to nie po to aby go przesłuchać tylko ratować? - wyraziła na głos obawy. Powinni gościa skasować, nie mu pomagać. Nie wypadało.
- Nawet jak odzyska przytomność będzie go trzeba wyrzucić w ich strefie… kurwa mać - jęknęła. Rajdowa fura raczej daleko nie pojedzie, ktoś musiał potem odstawić pacjenta na jego rewir, a Śnieżka coś czuła w kościach kto to będzie.

- To już Skaza pewnie coś wymyśli. - powiedział sani obserwując zegarek ile to już czasu minęło. Widocznie pokładał wiarę w ich liderze, że znajdzie jakieś rozwiązanie. A skoro i tak wiązało się to z czymś poza dawnym zakładem pogrzebowym to raczej mało go interesowało.

- Szkoda, że nie jakaś chica. To by chociaż popatrzeć na co było. - westchnął nieco z żalem przesuwając spojrzeniem po roznegliżowanym ciele jakby chciał sobie wyobrazić jakąś młodą Latynoskę zamiast Latynosa na tym stole.

- Chyba już można. - rzekł znów spoglądając na zegarek. Po czym podszedł i sprawdził puls pacjenta. Potem podniósł powieki i oglądał czy źrenice jakoś reagują. Stwierdził więc, że morfina chyba już zrobiła swoje i można teraz zacząć działać.

- To ja go pozszywam. A ty załóż mu opatrunki i plastry. Tam są. - wskazał na szafkę na jakiej stała miska z przygotowanymi rzeczami. Sam zaczął operować twarz pacjenta aby doprowadzić ją do porządku.

W tym czasie Śnieżka wedle wytycznych podjęła się tej mniej wymagającej części pomocniczej dla medyka. Nic skomplikowanego, gdyby Aaron miał tresowanego oposa ten też by sobie poradził z zadaniem. Gdyby wyhodował przeciwstawne kciuki.
- Bardzo dobrze że to nie jakaś chica tylko chico. Ja tam na widoki nie narzekam - w pewnym momencie rzuciła kumplowi rozbawione spojrzenie ponad rolką bandaża oraz bandażowaną kończyną. Dla lepszego efektu poklepała porysowaną klatkę piersiową pacjenta. Widząc minę niepocieszonego technika parsknęła cicho i już dalej pracowali w ciszy oraz skupieniu.
Opatrywanie pacjenta zajęło mniej niż reszcie ekipy przyciągnięcie rozwalonej wyścigówki pod dom pogrzebowy i schowanie jej pod plandeką za budynkiem tak, aby nie rzucała się w oczy komuś jadącemu od ulicy i owej rajdówki szukającemu. Ash miał złote ręce, znał fach medyczny, a i morfina podawana pacjentowi skutecznie go unieruchomiła, więc gdy wreszcie razem z Lucy wrócili się do salonu reszta ekipy akurat kończyła swoją część, więc to technik z albinoską przyszykowali im żarcie dla wszystkich.
- Było coś ciekawego w schowkach? - stawiając miski z podgrzewaną fasolą z kiełbasą Phere spoglądała z zainteresowaniem na pozostałą trójkę.

- Same śmiecie. Nic ciekawego. Spluwa ale to w sumie za ratunek i za fatygę to może byśmy wyszli na zero. - Skaza skrzywił się bo wychodziło, że pod względem zarobku to w najlepszym razie wyszli na zero. Wskazał na jakiegoś Glocka jaki leżał na stole. Obcy, albinoska go nie znała to pewnie znaleźli przy tym Latynosie albo w jego furze. Taki sobie łup. Może jakby skubali jakiegoś frajera na ulicy to nawet by mogło być. Ale jako łup dla całej paczki to prezentował się raczej kiepsko.

- Nawet porządnego noża nie miał. Co to za facet bez noża? A w ogóle co z nim? - Lucy poparła ich lidera w narzekaniu na kiepski łup. A wiadomo było, że ich gang lubował się w dwóch rzeczach. Nowych dziarach i nowych nożach. No i jaraniu zioła oczywiście ale to była taka podstawa, że nie wypadało o tym nawet wspominać.

- Trochę go poszywaliśmy. Dałem mu morfinę. To teraz śpi. Jak dożyje do rana to jest nadzieja, że się z tego wyliże. A wóz? Coś się da z niego wyciągnąć? - Ash streścił jak wygląda stan medyczny jego nowego pacjenta. I teraz zainteresował się jego wozem bo jeszcze go nie widział z bliska.

- Obejrzyj go i sam zobacz. Ja chciałam wyjąć chociaż akumulator ale poszedł w drzazgi. W ogóle z maski i silnika to chyba trudno będzie coś wydobyć. - Lulu pokręciła głową dając znać, że nie robi sobie zbyt wielkich nadziei a bogaty łup z wyścigówki po takiej kraksie i podtopieniu w bagnie.

- A co to? - Ash skinął swoją głową i wskazał na walizkę jaka leżała na stole. Też jej tu wcześniej nie było to pewnie musiała być wyciągnięta z fury.


- Ano właśnie nie wiemy. Rzućcie na to okiem. Miał to na tylnym siedzeniu. - Skaza odsunął się dając technikowi i włamywaczce aby sprawdzili tą czarną walizkę.

- Wygląda poważnie - albinoska przekrzywiła szyję gdy patrzyła spod zmrużonych powiek na ich nowy nabytek. W środku mogły być leki, albo broń. Albo jakieś techniczne gamble, czyli akurat dla Asha. Tylko najpierw wypadało się do nich dobrać.
- Ciekawe skąd to brudas wykopał - podeszła do skrzynki i kucnęła przed nią, z kieszeni kurtki wyjmując agrafkę, a z włosów wsuwkę.

Ash stanął obok i też ciekawie się przyglądał nowemu gamblowi. Postukał w bok walizki aby sprawdzić jej solidność. Okazała się całkiem mocna.

- Nie stukaj tak. A jak tam jest bomba albo co? - Geronimo ostrzegł go trochę nie bardzo było wiadomo czy na poważnie czy dla żartu.

- Albo fiolki z wirusem. Widziałam kiedyś na filmie. Potem się zaczęła zaraz zombie czy coś takiego. - Lulu poszła mu w sukurs i pokiwała swoją blond głową. Też nie było wiadomo czy tylko podbija piłeczkę czy tak na poważnie mówi.

Lucy zaś wystarczyła ta chwila by zorientować się, że to jakaś porządniejsza walizka a nie taka zwyczajna jaką standardowa rodzina brała na standardową podróż. Pokryta była jakimś plastikiem ale całkiem twardym. Nie było wykluczone, że pod spodem jest metal. Nie było też standardowego zamknięcia aby wsadzić agrafkę czy inny wytrych. Tylko pod rączką kółko a z bliska dojrzała cyfry. Czarne na czarnym kółku to były słabo widoczne. Ale były. To musiało działać jak te pokrętło w sejfach. Trzeba było podać odpowiednią kombinację. Wtedy można było ją otworzyć lub zamknąć.

- Weź nie gadaj głupot, zombie nie istnieją - albinoska pokręciła głową kiedy patrzyła na Lolę. Naoglądała się filmów o mutasach i jej teraz odbijało. Akurat kiedy trafili na coś naprawdę ciekawego.
- Nie było nic w schowku, albo za lusterkami? - popatrzyła po rodzinie i powoli wstała.
- Świetnie, przewiskam mu kieszenie i kurtkę. Jeśli ma przy sobie kod to go znajdę. A jak nie ma zostaje palnik acetylenowy - rozłożyła ręce, zaczynając marsz do piwnicy gdzie ranny.

- Nie znalazłem nic ciekawego. Ale jak chcesz to idź i sama sprawdź. - mężczyzna z bielmem w jednym oku wzruszył ramionami dając znać, że co prawda sam sprawdził furę ale zdawał sobie sprawę, że Lucy jest dokładniejsza w takich rzeczach więc wcale jej nie zabraniał sprawdzić ponownie. A nawet zachęcił.

- Bo jak się nie da otworzyć to trzeba będzie czekać aż się obudzi. Albo czekaj pójdę z tobą. - druga z blondynek obdarzyła czarną walizkę spojrzeniem jakby miała do niej żal, że ta nie chce się ot, tak otworzyć ale widząc, że kumpela zmierza na schody na dół to ruszyła za nią.

- Lepiej coś znajdźcie. Bo palnikiem albo kątówką pewnie by się w końcu dało radę. No ale nie wiadomo co jest w środku. Jak coś delikatnego to można to zniszczyć. - Ash zajął miejsce przy froncie walizki opuszczone przez ich skradacza ale widocznie nic mądrego nie wymyślił jak tu od ręki otworzyć to czarne pudło. Zaś obie blondynki wyszły na korytarz a potem ponownie schodami zeszły na parter i do piwnicy gdzie dawniej była kostnica domu pogrzebowego.

- O. Teraz wygląda o wiele lepiej. O tak, o wiele lepiej. - Lola pierwszy raz mogła się przyjrzeć połamańcowi. Jak już był bez tek krwi, krwawej piany i błota. Więc można było mu się przyjrzeć dokładniej niż jak na gorąco się go wyciągało z wraku rozbitej wyścigówki.

W kurtce Latynosa znalazły ładną papierośnicę a w środku o wiele mniej ładne fajki. Lola skrzywiła się sprawdzając zapach. Zwykły i raczej tani tytoń. I bez zioła. Rzuciła więc bez ceregieli papierośnicę na szafkę. Bardziej zainteresował ją multitool. Może to nie był taki nóż czy bagnet albo nawet maczeta jakie preferowali Runnerzy no ale to już było coś co było podobne do noża. Poza tym ciekawy gambel. W bluzie i rozciętym podkoszulku nic właściwie nie było. Zostały spodnie. Ale te wciąż pacjent miał na sobie.

- Na strzelaniu to on się chyba za bardzo nie zna. - prychnęła blondynka do blondynki jak jedna musiała nieco obrócić nieprzytomnego aby druga mogła sprawdzić jego tylne kieszenie. W nich znalazły zapasowy magazynek do tej klamki jaka została na górze. W przednich kieszeniach zaś były jakieś klucze z zabawnym wisiorkiem i niewielki notes. W notesie zaś nazwiska i adresy. Nazwiska nic im nie mówiły ale z adresów to chociaż niektóre były na terenie całego miasta. Nie tylko w strefie Camino.

Widocznie brudas miał znajomości nie tylko w brudasowie, ale dziwić nie powinno podobne odkrycie. Ciekawiło za to białowłosą czy przypadkiem nie ma tam spisanych adresów z ich strefy, ale to postanowiła sprawdzić dokładnie później.
- Na strzelaniu się nie zna, na prowadzeniu się nie zna - mamrotała chowając zapasowy mag do kieszeni swoich osobistych spodni. Fant za ratunek musiał być, a i za odkupienie morfiny powietrzem nie zapłaci.
- Na byciu gangerem się nie zna - prychnęła, wskazując podrabiane fajki bez zioła. Powoli kartkowała notesik zatrzymując się aby spojrzeć na Lolę i potem bez ceregieli rozpiąć facetowi suwak i guziki frontu spodni.
- No przynajmniej ma na miejscu co trzeba - zaśmiała się, podnosząc gumkę bokserek aby zajrzeć co się kryje pod spodem i żeby Mila też rzuciła okiem. Chciała powiedzieć coś jeszcze, lecz następną kartkę notesu zapisano sześcioma cyframi. Wyglądało na kod.
- Sprawdźmy to, jego drążek jeszcze zdążymy sprawdzić - postukała palcem w notes.

- No. Coś tam ma. Mam nadzieję, że wie jak tego używać. Byłabym rozczarowana jakby się okazało inaczej. Coś nam się przecież należy za ten ratunek i cało to skakanie wokół niego no nie? Poza tym jak zazwyczaj komuś zaglądam co ma w spodniach to raczej nie tylko po to aby sobie popatrzeć. - Lola wykazała pełne zrozumienie dla bielszej blondynki jak i poczucie humoru. Wyglądało na to, że ten nieprzytomny połamaniec zainteresował ją nie tylko pod względem zysku i zarobku. Więc obie wracały na górę w całkiem niezłych humorach.

- I co? Macie coś? - sceneria w salonie jakoś się nie zmieniła za bardzo. Tyle, że brakowało Asha. Ale sądząc po odgłosach zza ściany to pewnie kręcił się i coś robił w kuchni. Nawet dobrze bo przez te jazdy do Novi w tę i we w tę to nie było kiedy co wrzucić na ruszt. Lola trzepnęła w ramię kumpeli aby wskazać na nią od mówienia no i przekazać jej pałeczkę w ciągnięciu tej rozmowy.

- Parę adresów z naszego rewiru - Phere zaczęła gadać, idąc pod skrzynię - Masa kontaktów z całego miasta… obrotny z niego typ. Jak na brudasa - parsknęła, kucając przy niej - Jest też jakieś sześć cyfr, spróbujmy je wpisać. Nie pomoże to będziemy szukać dalej. Kto wie gdzie on to schował i jak dokładnie trzeba szukać… ale mogę sprawdzić - zmieniła minę na śmiertelną powagę, kiedy wprowadziła pierwszą cyfrę - Dla naszego wspólnego dobra.

- Pokaż. -
Skaza wyciągnął dłoń aby samemu obejrzeć te adresy z ich i innych rewirów. Widać było, że go to zaciekawiło. Ale szansa otwarcia walizki jeszcze bardziej.

- Ale może się cofnijmy. A jak naprawdę wybuchnie? - Geronimo miał trochę nietęgą minę i chyba naprawdę obawiał się, że walizka może eksplodować.

- Nie gadaj głupot. Przecież musiał to jakoś otwierać. - Roger prychnął na niego aby nie siał zbędnej paniki.

- Właśnie. A z tym sprawdzaniem co on tam ma to ja też mogę pomóc Lucy. Dla naszego wspólnego dobra oczywiście. - Lola coś nie obawiała się już chyba wybuchów i wirusów jakie mogą kryć się w tej walizce bo siadła na sofie obok kucającej przy walizce koleżanki.

- Co wy macie z tym sprawdzaniem? - Roger zmrużył brwi jakby z pewnym opóźnieniem dotarło do niego co mu obie na raty powiedziały. Ale kliknięcie przy walizce znów skupiło uwagę na niej. Kod musiał być właściwy bo po kliknięciu pojawiła się drobna szczelina w wieczku jasno wskazując, że walizka została otwarta.

W środku na samym wierzchu leżał woreczek z białym proszkiem. Sądząc po wielkości i samym opakowaniu od razu mógł się kojarzyć z koką lub podobnym towarem. Więc musiał być sporo wart. Ale to była za duża ilość jak na indywidualnego użytkownika a za mała na hurtownika. Może dla dealera co wracał od hurtownika. Z drugiej strony takich prochów często używano przy różnych wymianach bo były całkiem chodliwym towarem jaki zawsze mógł znaleźć nabywców.

Obok leżała kolejna klamka. Też całkiem niczego sobie chociaż raczej średniego standardu. Do wieczka walizki były przyczepione trzy zapasowe magi, nóż, wreszcie jakiś porządny bo podobny do bagnetu i latarka. Jak się okazało sprawna.

Na dole zaś leżały jakieś papiery. Wyglądały na wydruki, ksero i inne kopie z odzysku. Pobieżne przeglądanie wskazywały na jakiś medyczny albo naukowy bełkot. Pojawiała się też kilka razy nazwa “ProMedeus”. Brzmiało jak nazwa jakiejś firmy. I jakieś wycinki z gazet, i to lokalnych z jeszcze przedwojennego miasta. Na szybko trochę trudno było się połapać co to wszystko ma znaczyć. Przynajmniej Lucy. Skazie jakoś kojarzyła się ta nazwa z jakimś szpitalem czy apteką. Czymś takim medycznym. Coś takiego chyba było kiedyś albo słyszał o tym. Ale za słabo teraz kojarzył. Loli też coś podobnego kołatało w blond głowie. Rozpoznała na jednym ze zdjęć w gazecie ratusz a podpis pod nim głosił, że burmistrz miasta otwiera właśnie jakąś nową budowę.

- Czekaj… czy to teraz przypadkiem nie jest w strefie skażenia? - Phere puknęła palcem w fotkę ratusza. Z kieszeni kurtki wyłuskała smartfon od Browna - Zróbmy temu foty i w międzyczasie zastanowimy się co dalej z tym fantem. Nie wiemy dla kogo brudas lata, a jak zgubi towar od razu nas pierwszych posądzą o jego zajebanie. Część towaru możemy sobie odsypać, ale reszty bym nie ruszała - wskazała brodą na wnętrze walizki - W jego notesie są adresy od nas, chuj wie z kim robi interesy… pokażemy foty Brownowi i niech on dalej z tym kmini. Albo znajdźmy jajogłowego od staroci - popatrzyła na Asha - Choćby tych archeozjebów… i tak, sprawdzić Skaza. Jego. Ja i Lola - na koniec popatrzyła na jednookiego. Posłała mu szeroki, szczery uśmiech - Czego nie rozumiesz?

- No. Jeszcze musimy obgadać z Lucy co i jak. Wiecie detale są bardzo ważne. Kto bierze górę a kto dół. Albo przód i tył. Wiecie, takie nudne sprawy jakie na pewno nie interesują takich prawdziwych twardzieli i kozaków jak wy. -
na wypadek gdyby Skaza albo któryś z kolegów jeszcze miał jakieś wątpliwości to Lola pomogła im je rozwiać po przyjacielsku łapiąc drugą blondynkę za ramię i przyciągając ją do siebie aby podkreślić, że są razem w tym zespole i zadaniu o jakim właśnie były mowa.

- Chcecie go przelecieć? Tego brudasa? - Geronimo zamrugał oczami jakby wciąż liczył, że to jakieś wygłupy albo dziewczyny się tylko z nimi droczą.

- To zapytajcie czy nie ma jakiejś fajnej koleżanki. Takiej chica a nie chico. - Ash chyba przyjął to najspokojniej z pozostałej trójki a nawet całkiem na miękko i wesoło.

- Dobra chrzanić to! - warknął Skaza jakoś wcale nie rozbawiony jak kolega. - Tu jest niezły skarb i interes do zrobienia! - powiedział wskazując na otwartą przez Lucy walizkę.

- Chcecie z tym pojechać do Browna? Teraz czy jutro jak będziecie tam jechać? - widząc wzburzenie ich lidera Ash wolał szybko zmienić temat rozmowy nie drażniąc go bardziej niż trzeba. Lola miała minę jakby zastanawiała się czy dać mu się zamknąć tak szybko i zerknęła psotnie na kumpelę.

- Tak, to chyba ratusz. On teraz jest w skażonej strefie. Ale to chyba ratusz na tym zdjęciu. A do Browna nie ma co drałować teraz na noc jak jutro i tak mamy do niego jechać. Kiedy ten cwaniak się obudzi? - Skaza podniósł gazetę jaka wcześniej zwróciła uwagę albinoski i przyjrzał się uważniej zdjęciu. Ale poza tym, że to może być ratusz wiele z niego więcej nie było widać. A ludzie ze zdjęcia pewnie dawno już nie żyli. Po wojnie atomowej i kolejnych trzech dekadach zawieruchy.

- Myślicie, że to coś o skażonej strefie? Przecież Schultz tam rządzi. Znaczy odgrodził teren i wprowadził kwarantannę. - Geronimo nadal nie był aż tak ciekawy aby podchodzić do walizki. I tylko pytał patrząc na resztę ich bandy.

- Rządzi nie rządzi, całej strefy nie upilnuje - Phere na chwilę odpuściła, przewracając do Skazy oczami - Jak to coś medycznego i pod ratuszem… nie wiem. Może jakiś jajogłowy lab, albo inna klinika i wciąż tam są leki. Przydałyby się leki - przeskoczyła oczami do Asha i westchnęła. Leki przydałyby się bardziej niż… bardzo.
- Poczytajcie, zobaczcie co za syf. - pokazała wycinki brodą - Zrobimy im dokładnie foty, a rano podbijemy temat Brownowi. Lub sami się tam kopniemy gdy już dostaniemy glejt łowczego i żaden smętny fiut od Schultza na nas nie będzie polował. Jakieś rozpoznanie w strefie się na początek odwali… i jak chcecie to popilnujemy naszego interesu z piwnicy. Niezłego interesu - objęła bliźniaczo Lolę robiąc minę niewiniątka - Póki się nie obudzi. Jeszcze parę godzin.

- Nie chcę was martwić dziewczyny. Ale on nawet jak mu morfina zejdzie to raczej nie będzie się nadawał to jakiejś większej aktywności.
- Ash pokręcił swoją prawie wygoloną głową ale uśmiech wskazywał, że chyba bawi go ten aspekt rozmowy.

- No! Słyszałyście? On jest do niczego. - Geronimo szybko podchwycił korzystną w jego uszach opinię ich nadwornego medyka.

- Naprawdę? Jesteś pewien? Ojej jaka szkoda. A jak byśmy mu tak tylko sprawdzały ten interes? Przecież wystarczyłoby, żeby tak sobie grzecznie leżał jak sobie teraz grzecznie leży. - zachowanie kumpeli jakby nakręciło Lolę do kontynuacji tego ciekawego aspektu rozmowy i rozważań. Nawet zademonstrowała nachylając się wymownie nad biodrami koleżanki jak to niewiele trzeba aktywności od tej sprawdzanej strony. Tego już chyba było za wiele dla Skazy bo się odezwał przerywając tą demonstrację.

- Co z nim dalej będzie to zdecyduje Brown. Tak samo jak co z walizką. Może każe go załatwić albo odesłać do reszty brudasów. To będziemy gadać jutro jak tam pojedziemy. - Roger starał się zachować spokój ale wszyscy znali go na tyle dobrze aby wiedzieć, że dziewczynom udało się go jak nie wkurzyć to chociaż zirytować. Bo o tym marnym końcu Latynosa leżącego teraz w kostnicy coś mówił zadziwiająco chętnie.

- Ojej. To znaczy, że chyba będziemy musiały się pospieszyć.
- Lola miała minę jakby się naprawdę przejęła takim scenariuszem. Bo oparła łokieć na udach Lucy i podniosła na nią głowę udając zmartwioną. Chociaż wyciągnęła wnioski całkiem inne niż by chciał Roger.
 
Dydelfina jest offline  
Stary 29-10-2021, 15:55   #7
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
- Dobra chrzanię to! Ash przypilnuj tego brudasa, zwłaszcza aby nie odwalił kity. Może się przydać do gadania, może Brown będzie chciał go zobaczyć czy co. A ja biorę tą walizkę do siebie. - zakomunikował reszcie i ostentacyjnie zamknął tą walizkę wraz z całą zawartością po czym wyszedł z nią z salonu.

- Chyba się trochę wkurzył. - mruknął Ash w stronę pustego wyjścia na korytarz.

- Chyba nie chcecie mu robić laski? - Geronimo też tam spojrzał ale skoro Skazy już nie było to spojrzał ponownie na obie blondwłose koleżanki jakby nadal podejrzewał, że się droczą albo żartują.

Albinoska posłała irokezowi zamyślone spojrzenie.
- A wiesz że to całkiem dobry pomysł jeśli robótki ręczne nie starczą aby go postawić na wysokości zadania? To by było ciekawe, nigdy nie miałam brudasa. Byłam na to za biała... a jak mu działa hydraulika to nawet za bardzo ruszać się nie musi - pokiwała głową tuż obok głowy drugiej blondyny i wykonała charakterystyczny ruch nadgarstkiem jakby coś obejmowała palcami i przesuwała dłonią w górę i w dół.
- Co nie zmienia faktu że będzie trzeba go związać albo przykuć - dodała poważniej do ich technika. Znów zerknęła na Lolę, wstając do pionu - Masz jeszcze te kajdanki przy łóżku? Pójdę zobaczę co z Gerym… taki trochę Skaza Ogrodnika. Sam brudasa nie przeleci, a i nam nie pozwoli - zaśmiała się - Przynajmniej zobaczę czy nam dziur w ścianach nie wygryza.

- Kajdanki? Będą zabawy z kajdankami? Uwielbiam zabawy z kajdankami! W jakim kolorze chcesz te kajdanki?
- Lola aż klasnęła w dłonie na pomysł z użyciem tego gadżetu i tym razem wydawała się naprawdę ucieszona a nie tak na pokaz jak to nieco droczyła się z chłopakami. Ash chyba poznał się na żarcie bo się roześmiał a Geronimo zmrużył oczy jakby próbował domyślić się o co w tym wszystkim chodzi.

- Ale to poczekajcie z tymi zabawami z nim do rana. Póki będzie pod morfiną to niewiele z niego będzie. Powinna mu zejść… - sani spojrzał na swój zegarek i obliczał chwilę w myślach ile może działać podane znieczulenie. - No myślę, że do północy powinien spać jak zabity. Może jeszcze z godzinę czy dwie jak jest podatny albo ma mniejszą masę niż mi się wydawało. - postawił w końcu swoją medyczną diagnozę.

- Dobra to chyba możemy mu dać spokój do tej północy. - Lola też wstała z sofy i razem z albinoską ruszyła do schodów na koniec posyłając chłopakom całusa.

- To ja będę na dole. Jakby coś się działo to będę się darł. - Ash machnął im dłonią i też ruszył na korytarz chociaż w przeciwną, ku parterowi i piwnicy.

- Chcesz iść do pana-wcale-nie-obrażonego? Iść z tobą czy wolisz sama? - Lola domyśliła się chyba gdzie może iść koleżanka bo zapytała z ciekawością w spojrzeniu jakby mogła iść razem z nią ale też mogła zostawić jej samej pole do działania.

- Myślisz że on tak serio czy tylko udaje aby wzbudzić w nas poczucie winy? - głos zastopował albinoskę. Westchnęła przez nos, patrząc na schody. Jeśli chodziło o nią to zabieg działał.
- Chodź, weźmiemy go w krzyżowy ogień - poprosiła - Wyburczy się, zmęczy i odpuści. Sam będzie spał do rana.

- Sama nie wiem. Mnie jakoś nigdy nie zaciągnął do łóżka. A mnie zawsze jakoś też tak dziwnie było mu się wpychać. No wiesz, trochę jak ze starszym bratem. I jakoś jak zazwyczaj sypiam z kim mam ochotę, czasem nawet tutaj to jakoś mu dotąd nie przeszkadzało. Chyba. Przynajmniej takich fochów nie odstawiał. To sama nie wiem.
- idąca obok Lola zastanawiała się na głos jakby sama była zaskoczona zachowaniem zwykle opanowanego Rogera. Więc nie bardzo wiedziała jak to teraz ugryźć.

- Naprawdę chcesz go przykuć? Ciekawe jak ma na imię. - spojrzała wesoło na idąca obok kumpelę i wskazała kciukiem w głąb korytarza skąd przyszły i gdzie były schody prowadzące aż na sam dół, do piwnicy gdzie była kostnica i nieprzytomny pacjent Asha.

- Jakoś go musimy unieruchomić żeby nie spierdolił gdy nas nie będzie, albo nie zrobił Aaronowi krzywdy. I weź, z brudasami też spałaś? - Phere kiwnęła krótko głową, przekładając ramię przez plecy Loli. Też ją męczyła kwestia imienia, zresztą nie tylko ona.
- Nie wiem co mu siadło na łeb. Nie zachowywał się tak - dodała ciszej bo prawie doszły pod drzwi Skazy. Tam załomotały we framugę subtelnie.
Pięściami.
- Gerry jesteś gotowy czy nie, wchodzimy! - zakomunikowała naciskając na klamkę.


Drzwi były zamknięte tylko na klamkę więc jak blondyna obejmująca drugą blondynę nacisnęła ją to te się otwarły. I ukazał się pokój ich lidera. On sam siedział za biurkiem i przy świetle lampy oglądał jakieś papiery. Ale podniósł wzrok aby spojrzeć na wchodzące. Lola pomachała mu przyjaźnie i wesoło rączką na przywitanie. Wcześniej jeszcze na korytarzu pokiwała jeszcze weselej główką z uśmiechem psotnego chochlika na znak, że ten z dołu to chyba nie byłby jej pierwszy raz z tych kolorowych.

- Co chcecie? - Skaza zapytał je dość neutralnym tonem. Jakby z jednej strony odzyskał panowanie nad sobą z jakiego był znany a z drugiej jednak złość chyba tak całkiem mu nie przeszła bo jakoś nie było życzliwości i ciepła w tym powitaniu.

Dziewczyny jak na umówiony znak przeszły razem przez pokój rozłączając się dopiero przy biurku gdzie zajęły strategiczne pozycje po obu stronach bruneta.
- Powiesz co to było tam na dole? - Phere spytała z kwaśną miną - Chodzi o tego brudasa w kostnicy? Daj spokój Gerry, to tylko brudas na raz, co z tego? Dlaczego absolutnie się nie obraziłeś i wszystko jest normalnie?

- Wcale się nie obraziłem.
- odparł podnosząc głowę to na jedną, to na drugą blondynkę. Ta druga uniosła wymownie brew dając znać, że coś w jej uszach to zapewnienie brzmi ciut mało wiarygodnie jak też była na dole w salonie i widziała to samo co ta pierwsza.

- Po prostu wkurza mnie, że gadacie o takich dyrdymałach. Jak tu dorwaliśmy się do… No jeszcze nie wiem czego. Właśnie próbuję czytać. Ale to może być coś wielkiego. Powiązane nie wiadomo z kim i z czym. Jakaś gruba sprawa. Zobaczcie na to. - pomachał trzymaną kartką z jakimś wydrukiem gdy tłumaczył nad czym siedzi. A potem wziął woreczek z pewnie jakimiś prochami i nim pomachał.

- To może być zapłata. Albo zaliczka. Ten złamas pewnie jest jakimś kurierem albo posłańcem. Załatwiał jakąś robotę. A my go teraz przejęliśmy. Będą go szukać. Nie wiem kto ale zobaczcie na te prochy. Za byle dostarczenie paczki ammo nie płaci się tyle papierów. - powiedział wrzucając z powrotem paczuszkę do otwartej walizki. Lola też na nią spojrzała a potem ponad jego głową na Lucy. Bo Roger wydawał się mówić serio i być na poważnie przejęty.

- Trzeba usadzić naszą parkę dziwaków - w głosie Lucy pojawiło się zastanowienie. - Widzieli wszystko, lepiej aby nigdzie dalej nie rozpuścili wieści. Druga rzecz to ta trefna fura. Na razie stoi nakryta plandeką u nas… kolejny złom wśród złomów - pochyliła się nad kartkami ciesząc w milczeniu duszę że nie chodzi o żadne męskie ego-popierdółki. Tylko o robotę i przyszłe kłopoty.
- O sprawie jak najszybciej musi się dowiedzieć Brown - dodała poważnym tonem, kładąc Skazie dłoń na ramieniu - Bo jak on przejmie interes to raz że jesteśmy kryci, a dwa odpowiedzialność spada na niego i jego ludzi. Niech do niego jeżdżą z pretensjami, my obfocimy te dokumenty, oryginały pojadą do Browna… a skoro to może być w Zakazanej Strefie gdzie i tak się wybieramy - westchnęła - Rzucimy okiem przy okazji. Innych samobójców na razie nie mają na podorędziu, a jeśli Gismo lub Hook coś odkryją… oni albo ich ludzie… na pewno posiadają większą paletę możliwości. I środków. - położyła smartfona na blacie obok swojego uda.

- No to jutro i tak pojedziemy do Browna. A Manfreda i Johnson można zaprosić do nas na noc. Jak będziemy jechać do rzeźni to można ich wypuścić. - lider The Mourners wziął smartfona ale dość machinalnie. Odruchowo obracał go w dłoniach ale widocznie główkował nad dalszymi posunięciami. Lola skinęła swoimi blond sprężynkami i miała minę jakby właśnie wpadła na pomysł jak coś zmalować. Ale zapatrzony gdzieś w dal Skaza chyba tego nie zauważył.

- A tą jego furę przestawcie gdzieś na tyły. Tak na wszelki wypadek. Przywalcie ją czymś. Musimy radzić sobie sami póki nie przekażemy piłeczki Brownowi. - dodał myśląc na głos i wpatrzony gdzieś w dal.

- Nie przejmuj się, Brown mnie lubi - Lucy posłała mu uśmiech - Jeszcze mnie nie kazał rozwalić ani nie rozwalił osobiście, czyli coś czuje. Mięta leci w dwie strony… i daj spokój Gerry, jeszcze nie ma północy. Chcesz to się z tobą kopniemy na szybko do Browna z tą walizką - westchnęła - Wrócimy, tamten brudas się przecknie i go wtedy wydymamy zanim pewno Brown sobie zażyczy mieć go w rzeźni na haku u Hooka. W tymczasie Geronimo ogarnie naszych przebierańców, Ash przypilnuje pacjenta. My skoczymy w dwie strony i wrócimy na północną kolejkę. Z Lolą za kółkiem bardzo prawdopodobne.

- No. I strasznie nam miło, że nie masz nic przeciwko byśmy wydymały tego brudasa bo tam na dole to przez chwilę wyglądało jakbyś miał jakieś wąty.
- Lola szybko wyłapała okazję i wdzięcznie nachyliła się aby pocałować Skazę w policzek jakby zgodził się puścić je do lunaparku czy na inną potańcówkę bez opieki dorosłych czy innych namolnych, starszych braci.

- Poza tym gała to nie numerek nie? To co to tam taki drobiazg a numerek to najwyżej rano albo kiedy tam. - powiedziała słodko unosząc brwi do góry z miną zawodowego niewiniątka a proporcjonalnie wargi Rogera zacisnęły się w wąską linię.

- Świetnie. Cudownie. Ale z Brownem zaczekamy do jutra. Chcę najpierw sam przejrzeć co tu jest. Na wypadek jakby nas odsunęli od interesu. Poza tym jak Śnieżka się zgłosiła na ten numer z rafą to jak to coś tutaj jest o Zakazanej Strefie to może nam się przydać. - mężczyzna siedzący za biurkiem trzepnął dłonią w trzymaną kartkę i wskazał na resztę papierów w walizce.

- Weźcie Geronimo by przywiózł tą parkę pajaców. Trzeba ich przenocować. Jak ktoś u nich jest to też ich zgarnijcie bo mogli coś im powiedzieć o wypadku. A potem skitrajcie tą jego furę. - powtórzył polecenie nieco je uzupełniając. Lola już się wyprostowała i skinęła głową gotowa je wypełnić. Ale jednak jeszcze zabrała głos.

- Możemy skitrać jego furę i świadków ale wiesz, on pruł jak na Wyścigu i przyjechał z głębi naszej strefy. Może rozpruł się u nas ale pewnie nie tylko nasza ulica go widziała. - zauważyła całkiem trzeźwo a Roger skrzywił się i niechętnie skinął głową przyznając jej rację.

- Ale nie wszyscy muszą wiedzieć, że się rozpruł i właśnie u nas. Jak zgarniemy świadków i skitramy brykę to skąd mają wiedzieć? Możemy udawać głupich, że widzieliśmy jak zasuwał ale poleciał gdzieś dalej i tyle żeśmy go widzieli. - Skaza uśmiechnął się wreszcie gdy znów miał w planie jeden ze swoich cwaniackich numerów.

- No niby można rżnąć głupa i udawać że to nie nasza sprawa - Phere zgodziła się nad wyraz grzecznie, bawiąc się czarnymi włosami kumpla. - Byle do rana wytrzymać. Xavier schowa furę, ciemność działa na naszą korzyść. Świadków ugościmy w piwnicy, a tobie powinien pomóc Ash. On najlepiej z nas czyta i zna te swoje mądre rzeczy. Zluzujemy go z Lolą. Popilnujemy naszej brudasowej śpiącej królewny, Geronimo popilnuje Manfreda i Johnson… ty to masz łeb - z wesołym uśmiechem pocałowała drugi policzek jednookiego.

- No pewnie, że mam. Dlatego jestem tu szefem. - roześmiał się wesoło i naturalnie jakby te całusy i komplementy poprawiły mu humor. - Dobra to lećcie już i powiedzcie chłopakom co jest grane. Jak przywieziecie tą dwójkę pajaców to przyślijcie Asha do mnie. Tu widzę rzeczywiście jakiś bełkot co w sam raz dla niego. - powiedział jakby był już szefem nie wiadomo jak licznego gangu. Na odchodne klepnął tyłek jednej i drugiej blondynki. Lola zaśmiała się wesoło i ruszyła do wyjścia na korytarz wyciągając rękę w stronę swojej kumpeli aby ją zgarnąć dalej w drogę.

Obie szybko wypadły z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Poszło dobrze, chyba lepiej niż Śnieżka z początku myślała. Ściskając dłoń kumpeli zbiegły po schodach do wspólnej strefy ich piętrowego lokum.
- Geronimo! Trzeba lepiej schować furę tego leszcza i zaprosić do nas na noc Johnson i Manfreda. Przypilnujesz ich, Ash pomoże Rogerowi z czytaniem tych świstków, my przypilnujemy brudasa. Udajemy że absolutnie nic niezwykłego się nie stało, a frajer pojechał dalej w pizdu i tyle go widzieliśmy!

- Że co? Mamy zaprosić tą parkę pajaców? Tutaj?
- ten punkt chyba najbardziej zdziwił ich wojownika bo tylko o niego się dopytywał. - A po co nam oni? To jakieś zjeby. - burknął jakby wcale nie uważał ich za tyle ciekawych czy wartościowych aby ich tutaj gościć.

- Skaza kazał. Chodź zwijamy się zanim ktoś się zacznie o nich wypytwać. Jutro przekazujemy smroda Brownowi ale dzisiaj musimy radzić sobie sami. Skaza tak mówi. Chodź, bierz furę i idziemy. - Mila też wydawała się być pocieszona i ucieszona tą wizytą u ich lidera bo biegła przez korytarz i schody bardzo chętnie. A jak mówiła do Xaviera to w głosie dało się usłyszeć radosne podniecenie i ekscytację. Chyba ich wysiłek podziałał, podobnie jak autorytet skazy bo mięśniak odłożył hantle i ruszył po swoją kurtkę i jedną z pałek. Po czym we trójkę zawinęli się na dół gdzie była i kostnica i garaż.

- To powiedz Aaronowi a ja otworzę garaż. - Lola teraz trzepnęła w tyłek koleżankę a sama pobiegła z irokezem do garażu. Sądząc po odgłosach on uruchamiał brykę a ona wrota od garażu. Samego Asha Lucy spotkała tam gdzie można było się spodziewać. W kostnicy. Tak samo jak jego nieruchomy i obandażowany pacjent co spał nieruchomym snem.

- Coś się stało? Jedziecie gdzieś? - zapytał technik niepewnym tonem czego się spodziewać. Ale pewnie słyszał ten tupot zbiegających kroków a teraz odgłosy z garażu.

- Po tą dwójkę pajaców z końca ulicy, zabezpieczamy świadków do rana i udajemy że nie wiemy nic o żadnym wypadku - albinoska zaczęła wykładać na szybko, siadając na stole w nogach rannego. - Lola i Geronimo ich przywiozą, potem zakryją furę tego leszcza i czekamy do rana aby pojechać ze sprawą do Browna. Dlatego jesteś potrzebny Skazie na górze, siedzi u siebie nad tymi papierami. Ja przejmuję wartę - poklepała nieprzytomnego po udzie - Gdyby zaczął umierać zacznę krzyczeć… ale go najpierw przywiążę. Na wszelki wypadek, po co kusić los, nie? - zaśmiała się podejrzanie wesoło, zakładając nogę na nogę i tak się gapiła na technika - Jesteś z nas najmądrzejszy, wykminisz o co biega z tymi wycinkami. Żebyśmy rano mieli co w rzeźni raportować.

- Aha. -
prawie łysa głowa z wytatuowanym pod okiem krzyżem skinęła a jej właściciel chwilę się zastanawiał nad tym wszystkim. Po czym spojrzał gdzieś za ścianę skąd doszły ich dźwięk uruchamianego silnika. Czarnej furgonetki Xawiera.

- No dobra. To idę do Skazy a ty tu posiedź. A te pajace mają zostać na noc? Bo jak tak to trzeba będzie im jakieś spanie skołować. No dobra, pogadam ze Skazą. - powiedział dość flegmatycznie, spojrzał ostatni raz na uśpionego morfiną pacjenta i ruszył do wyjścia prowadzącego na korytarz i dalej na schody. A gdzieś za ścianą Geronimo z werwą wyjechał z garażu więc zrobiło się cicho i spokojnie.

- Od biedy niech śpią u mnie! - złodziejka krzyknęła za technikiem, zeskakując ze stołu. Nie było jeszcze aż tak zimno, aby na poddaszu zamarzały gluty w nosie. Dało się spać, a ona czuła w kościach że dzisiejszą noc spędzi tutaj. Lub piętro wyżej jeśli Lola wyduma przeniesienie imprezy do jej lokum. Znaczy przeniesienie stróżowania.
- Przywiążę go, na wszelki wypadek - dodała, rozglądając się za nylonową żyłką albo trytytkami. Wystarczyło mu skrępować nogi, a łapy przykuć do stołu. Porządnego, metalowego. Prędzej się sfajda na rzadko niż to ruszy.

- Ale wiesz, że póki jest pod morfiną to jest uśpiony na amen? - Ash odwrócił się już w drzwiach i z zafascynowaniem patrzył na manewry koleżanki. - W tamtej szafce są bandaże. Albo poczekaj aż Lola wróci i weźcie te jej kajdanki. - poradził tonem dobrej rady i wyszedł. Ale jeszcze zawrócił wsadzając samą głowę do środka. - I ej. Poparłem was tam na górze. Jak nie dacie rady to nie. Ale jakbyście mi załatwiły jakąś fajną chica to bym się nie pogniewał. - powiedział puszczając jej łobuzerskie oko. Trochę tonem żartu ale może tak nie do końca. A potem wyszedł. Słyszała jego oddalające się korytarzem kroki a potem dalej, na schodach na parter a potem jeszcze wyżej. Jak się znało ten dom to nawet przez ściany i podłogi sporo można było się zorientować co się w nim dzieje.

Jeśli nie liczyć nieprzytomnego ciała Phere została sama. Wzięła bandaże i skrępowała ciasno nogi w kostkach jeńca.
- Chici mu się zachciewa… ponoć Clinton B lubi się bawić w przebieranki i wskakiwać w kiecę jak nasz Manfred - burczała przy tym, pracując zawzięcie, a kiedy skończyła wyjęła jeszcze koc z jednej ze starych lodówek na trupy. Zarzuciła go na Latynosa.
- Jak zdechniesz to się wkurwimy. Kosztowałeś nas prawdziwą dawkę morfiny, nie jakiegoś podrabiańca - prychnęła, odpalając swojego papierosa i czekała.

Czekała i czekała. Miała co prawda partnera w tym czekaniu. Ale ten przykryty kocem oddychał miarowo chociaż rzadziej niż zwykle śpiący ludzie. I na tym jego towarzyszenie w tym czekaniu się kończyło. Ash też nie wracał to pewnie ugrzązł ze Skazą nad papierami na dobre. Spaliła tego szluga prawie do końca gdy usłyszała zgrzyt resorów na zewnątrz, potem skręt i jakaś fura władowała się do środka. Potem kroki i głosy. Rozpoznała wesołe trajkotanie blond koleżanki. Chwilę potem ujrzała ją samą w drzwiach. Zaśmiała się jak zobaczyła widok na stole i przy stole. Po czym weszła do środka.

- Mamy ich. Ash u Skazy? No ładnie go zapakowałaś. No szkoda, że śpi. Bo można by już zacząć zabawę. Nie wpuszczałam ich tu, żeby go nie widzieli. Gdzie ich zagnieździć? Jeszcze trzeba tą furę przestawić na zapleczu a nie wiem czy tych pajaców tak samych można zostawić. - podeszła do nieprzytomnego Latynosa i obejrzała go z bliska jak wygląda taki spokojny i nieruchomy na tym stole do krojenia trupów jaki służył też Ashowi za stół operacyjny. Mówiła szybko i przyciszonym głosem aby ta dwójka co pewnie z nimi został w korytarzu Geronimo jej nie słyszała.

- Niech się zadekują u mnie - Lucy przygasiła peta butem, rozsmarowując go po podłodze. Zakręciła się po kostnicy nalewając do cynowego kubka trochę wody z zapasów Asha. Czekała ich długa noc, chociaż jeśli Duchy pozwolą nie będzie bardzo nudna.
- Łatwiej ich upilnować jak wylądują na samej górze, można też zamknąć drzwi. Będziemy słyszeć jeśli zechcą zejść, te schody cholernie skrzypią. Niech Xavier obłoży wrak starymi oponami i innym badziewiem, a potem popilnuje gości. Ja tu zostanę - popatrzyła na stół z rannym, parskając pod nosem - Jak się obudzi sprawdzę czy się do czegoś nada i poczekamy na ciebie, ale na razie sama widzisz. Zwłoki… chociaż całkiem niezłe, ale ciągle zwłoki - dodała ze zniecierpliwioną miną.

- No tak widzę. Ale to mamy we dwoje dźwigać ten jego wrak? No dobra, pogadam z chłopakami na górze. - blondyna dała znać drugiej blondynie, że liczyła na kogoś jeszcze do pomocy z przenoszeniem wraku w głąb podwórza. Co do reszty uwag kumpeli to widocznie nie miała zastrzeżeń.

- Dobra, czekaj. Skrępujemy mu jeszcze łapy i wam pomogę - bladolica pokręciła głową. Dopiła wodę, zamiast kubka biorąc do rąk bandaże. Szybko zaczęła pętać nadgarstki Latynosa aby je przywiązać do nóg od stołu - Nigdzie stąd na razie nie pójdzie, my szybciej ogarniemy. Zamkniemy kostnicę na klucz… i się pospieszymy - zacisnęła materiał z całej siły na kawałku żelastwa - Wyobraź sobie że za wsparcie duchowe Ash sobie życzy jakąś chicę, czaisz to?

- Serio? -
ta wiadomość wyraźnie zdziwiła koleżankę. I teraz ona miała minę jak wcześniej Geronimo w salonie gdy zastanawiał się czy przypadkiem nie żartują. W każdym razie zostawiła to na później i obie wyszły na korytarz. A tam czekała na nich parka dziwaków i stojący za nimi jak niema groźba mężczyzna z irokezem bojowym na głowie.

- My nic nie zrobiliśmy. Puście nas. - powiedział Manfred speszonym, nawet nieco wystraszonym głosem. Zerkał to na stojącego za nim dryblasa to na dwie kobiety jakie wyszły właśnie na korytarz.

- Uśmiechnij się smutasku! Jesteście u nas w gościach! - Lola zawołała do nich radośnie jakby wracała do dyskusji jaką toczyli wcześniej.

- To nie będziecie nas skuwać? - zapytała Johnson nie mniej speszona czy przestraszona jak mężczyzna w kolorowej sukience. Chociaż musiał się zdążyć przebrać bo miał jakąś inną i czystą niż tą ubrudzoną w błocie.

- A właśnie, to ta nasza ekspertka od kajdanek. Bo widzisz Śnieżka właśnie sobie rozmawialiśmy o kajdankach jak tu jechaliśmy. I no nie mogłam się zdecydować jakie wybrać. - Mila nie straciła rezonu ani dobrego humoru i trajkotała jakby gadali o przewadze benzyniaków nad dieslami w miejskich rajdach. A gestem zaprosiła całą gromadkę na schody i tak ruszyli na górne piętra budynku.

Udając że nad sprawą bardzo poważnie się zastanawia, Phere podrapała policzek wierzchem dłoni.
- Miałaś takie policyjne, będą idealne - rzuciła wesoło do gangerki, a do gości zwróciła się trochę poważniejszym tonem - Nie na was, was nie będziemy skuwać. Chyba że coś odjebiecie i przy okazji zachce się wam robić nam problemy. Rano wszyscy się rozejdziemy w zgodzie, do rana zadekujecie się u mnie na poddaszu. Dla waszego bezpieczeństwa. Tamten zjeb jest z Camino, jeśli będą go szukać i im się zwidzi przyjechać do was, oblać benzyną i podpalić? No powiedz Johnson, na chuj wam takie atrakcje? Tu jesteście bezpieczni jak u mamusi kurki pod dupką. Posiedzicie, wypijecie drina, dostaniecie żarcie jeśli jesteście głodni i tyle - wzruszyła ramionami - Nie mamy nic do was, to tylko kwestie bezpieczeństwa.

Tłumaczenia jednej blondynki chyba nieco pomogły na tyle, że gościom którym nie groziło skucie kajdankami zrobiło się chyba trochę lżej. Słuchali wchodząc po kolejnych schodach i piętrach oglądając się na idące za nimi kobiety to na siebie nawzajem.

- To jak nie na nas to po co wam te kajdanki? - zapytał niepewnie Manfred gdy widocznie na moment ciekawość przezwyciężyła obawy.

- Oj my się tak czasem lubimy pobawić z Lucy. A teraz pakujcie się i pogłówkujcie jak zrobić więcej tego ekstra zioła co robicie. Potem ktoś wam coś przyniesie do żarcia ale na razie mamy robotę. I nie róbcie czegoś głupiego bo przestaniecie mieć status gości. I wtedy Geronimo będzie z wami gadał. - doszli tak aż na strych gdzie zwykle urzędowała Śnieżka a jej kumpela przedstawiła dwójce przebierańców jakie mają perspektywy na najbliższe godziny i nockę. Na koniec wskazała na masywnego kumpla co był największy z całej piątki a ten skinął w głową i klepnął rękojeść pałki wsadzonej za pas.

- Jasne. Spoko. Nie chcemy kłopotów. Tylko nam nie róbcie krzywdy. - obiecał Manfred unosząc dłonie w pokojowym geście.

- Nie chcecie kłopotów, my wam nie chcemy robić krzywdy i tego się trzymajmy - Phere poklepała dziwną parkę po ramionach, siejąc uśmiech po korytarzu - Wiemy że jesteście ogarnięci, dlatego was zapraszam do siebie. Tam w kącie jest piec i wyro, rozgośćcie się. Jakbyście słyszeli hałasy to siedźcie cicho, my to ogarniemy… - gestem wskazała odpowiedni kąt poddasza - Rano zjaramy blanta i się rozejdziemy do swoich spraw. A teraz pakujcie się, goni nas czas.

Pomogło na tyle, że ich sąsiedzi z końca ulicy więcej nie oponowali. Zwłaszcza jak oddano im pomieszczenie z piecem i łóżkiem jakie zwykle zajmowała albinoska. Potem cała trójka zeszła ponownie aż do samej piwnicy i do garażu. Na zewnątrz zrobiła się już wieczorna szarówka zapowiadająca nadejście jesiennej nocy. Wiatr nieco osłabł ale dalej był wyraźnym utrudnieniem jakie przeszkadzało w pracy. Podobnie jak ciemność jaką trzeba było już rozświetlać czym się da.

- To wy zaczepcie tego jego gruchota a ja go poholuje. Pilnujcie aby się o nic nie zaczepił. - zaproponowała blondyna wzbudzając tym zaskoczenie i krzywe spojrzenie właściciela czarnej furgonetki. - No jak nie to sam lawiruj po tym gratowisku z tym gruchotem na holu. - odparła szybko wiedząc na co się zanosi. Xavier rozważał to chwilę po czym niechętnie oddał jej kluczyki od swojego wozu.

- To chodź. Zaczepimy łajzę. - trzepnął w ramię albinoski zgadzając się na taki podział ról. A mieli co robić. Początek był dość łatwy. Trzeba było zahaczyć linę tak samo jak wcześniej. I ściągnąć wrak sportowej maszyny sprzed domu. Schody zaczęły się już na samym podwórku. Lola musiała powoli ostrożnie cofać furgonetkę lawirując pomiędzy różnym złomem jaki zalegał na podwórku. A pozostała dwójka albo ją machaniem nawigowała aby się w nic nie wpieprzyła albo musieli odwalać pomniejsze graty aby lina lub holowany wrak się o nie nie zaczepił. Byli już w środku podwórka gdy od frontu usłyszeli jakiś pojazd. Jak nadjeżdża po czym zatrzymuje się w detroickim stylu. Jak nie dokładnie przed ich budynkiem to bardzo blisko.

- Kurwa! - albinoska zaklęła, patrząc po pozostałej dwójce i szybko podjęła decyzję, nadając do dwójki w szoferce - Zostawcie to jak jest, narzućcie plandekę i parę opon spod ściany. Zasłońcie vanem i udawajcie że tak już było. Ja zobaczę kto to i czego chce. - poprawiła włosy, chowając niepokój za szerokim uśmiechem i tak wyleciała w cień przy werandzie, by dam przekraść się bokiem na przód budynku.

Zdążyła akurat by zobaczyć jak po schodach frontowych wbiega jakiś facet i wali do drzwi. Niestety w półmroku nie widziała kto to jest. Ale skórzana kurtka i wojskowe spodnie wskazywały, że to pewnie jakiś Runner. Wóz też wydawał jej się znajomy. Cyborg takim jeździł. Też był szefem jednej z okolicznych band jak u nich Skaza i można by rzec, że byli prawie sąsiadami. Też podlegał pod Browna. A teraz ten facet walnął w drzwi wejściowe i czekał aż ktoś mu otworzy.

Widok innego Runnera był niespodziewany, ale o wiele milszy od widoku powiedzmy kolejnych Camino. Z kanistrami benzyny i podpalonymi zapalniczkami.
- Cyborg, co jest? - albinoska wyskoczyła z cienia, truchtając do obcego już bez ukrywania - Stało się coś że tak napierdalasz nam we wrota? Ktoś jest ranny? Ash siedzi na piętrze - wyhamowała tuż przed nim, złapała oddech i dołożyła razem z krótkim machaniem ręką - A w ogóle to cześć.

- Cześć Śnieżka. -
z bliska poznała, że to nie jest sam Cyborg tylko jeden z jego chłopaków. On sam widząc ją otworzył drzwi od kierowcy i wysiadł opierając się łapami o dach wozu.

- Jakiś brudas śmigał tu niedawno po naszej dzielni. Strasznie nas to wkurwiło. Ale szybki był. Szukamy go by pokazać brudasom, że to nie ich teren. I nie mogą sobie tak w biały dzień śmigać po naszej dzielni. Gdzieś tu przejeżdżał. Widzieliście go? - w ogniu zapalniczki Lucy ujrzała ten metalowy syf co Cyborg nosił na twarzy. I skąd się wzięła jego ksywa. Mówił jednak spokojnie bo chociaż sytuacja musiała ich wkurzyć na tyle, że widocznie chcieli nauczyć brudasa moresu to jednak nie był wkurzony na nią. Więc zajarał szluga z zielskiem i czekał na to co powie Runnerka z sąsiedztwa.

Ona za to zeskoczyła ze schodów żeby stanąć przy furze i jej szefie. Lubiła go, mimo chromu wtopionego w gębę. Otworzyła usta aby powiedzieć że nie mają co wachy marnować bo typ się rozwalił obok, niestety ze Skazą ustalili coś innego.
- Aaa, ten szmaciarz co tak zapierdalał! Też go słyszałam… był od brudasów? No kurwa, te jebane brudasy robią się coraz bardziej bezczelne - powiedziała zamiast tego, wyciągając własnego fajka. Odpaliła go, zaciągnęła i dokończyła, poprawiając Cyborgowi kołnierz kurtki - Dawno temu było, jeszcze przed zmrokiem ciął chyba jakoś tam. Lola ogarnęła nowe kajdanki i byłyśmy trochę za bardzo zajęte żeby patrzeć przez okna - wskazała kierunek prawie identyczny z tym jaki pokonała latynoska wyścigówka. - Wiecie kto to był?

- No. To pewnie pojechał do swoich szmaciarzy.
- Cyborg skinął głową zerkając w głąb mroczniejącej z każdą chwili ulicy. Zaciągnął się szlugiem z zielskiem jakby coś obliczał. Skojarzenia miał dobre. Jakby ktoś chciał się tędy dostać do Camino to tędy była właściwa droga. Na północ, potem na wschód dookoła jeziora a potem już prosto do Camino. Bo południowa strona jeziora jeszcze należała do Runnerów.

- Ale pojedziemy za chujkiem. Niech sobie nie myśli, że może sobie tu wjechać i nic. Jak go nie znajdziemy to znajdziemy kogoś u nich. - uśmiechnął się poklepując swoją spluwę wsadzoną w kaburę na piersi. A na siedzeniu dostrzegła jakieś UZI czy coś podobnego. Chłopaki na tylnym siedzeniu też mieli w łapach siłę ołowiowych argumentów. Ten co wcześniej walił do drzwi już wrócił i stał przy drzwiach pasażera. Wyglądali jakby byli gotowi pojechać i urządzić odwet na jakimś Camino. Nie tym to tu był to na jakimś innym.

- I z Lolą bawiłyście się kajdankami? We dwie? No, no… Wiedziałem, że z niej niezłe ziółko ale, że ty też to nowość. Musimy się kiedyś spotkać i wyjarać zioło i pogadać o tym. - zaśmiał się i jednak nie przegapił tej wzmianki o Loli i kajdankach. Cisnął peta gdzieś w mokry asfalt i złapał za swoje UZI aby wsiąść do środka wozu.

“Porozmawiać”, acha. Już Phere widziała o jakie rozmawianie facetowi chodzi. Zaśmiała się dość wesoło, mrużąc jedno oko i pod wpływem impulsu wychyliła się, całując go w naszpikowany metalem policzek.
- Wiesz gdzie mnie szukać, zima idzie a mi siada ogrzewanie na strychu… a będziesz grzeczny to może obie z tobą o tym pogadamy - parsknęła, cofając się - Ale o tym potem. Szerokiej drogi.

- Jasne. -
mruknął i podgazował maszynę która dotąd mruczała na jałowym biegu. Teraz zawyła bojowo jak smagnięta biczem bestia. Po czym road warrior z impetem ruszył przed siebie. Ze swojego miejsca Lucy widziała jak smugi reflektorów omiatają drogę przed nimi bez wahania mijając świeżą wyrwę w płocie na końcu ulicy. Po chwili skręcili w bok aż doszedł ją pisk hamulców i zniknęli jej z oczu za tym zakrętem. Jeszcze tylko słychać było oddalający się i cichnący ryk silnika. A potem już tylko wiatr zamiatał nagle pustą i bezludną ulicę. Jak Manfreda i Johnsona nie było u siebie i mieli pogaszone światła to ten północy wylot ulicy wydawał się kompletnie wymarły. Jakby dookoła nie było żadnych innych ludzi w okolicy.

Dziewczyna postała jeszcze przez chwilę póki bryka nie zniknęła między ruinami. Dopiero wtedy wycofała się z powrotem na podwórko, chowając drżące dłonie w kieszenie kurtki. Właśnie oszukała kogoś od siebie, aby chronić obcego brudasa. Mało tego, posłała go w niepotrzebną pogoń za którą na milion procent Cyborg bardzo, ale to bardzo się na nią wkurwi.
- Ja pierdole - jęknęła, przecierając twarz dłonią. Musiała się upewnić że wrak został zakamuflowany… do jutra. Jutro to jakoś odkręci żeby sąsiedzi nie mieli Żałobnikom za złe ściemy. Jeszcze co prawda Lucy nie wiedziała jak, ale wiedziała że będzie musiała to odkręcić.

- To był Cyborg? - zapytał Xavier który wyłonił się z mroku. Chował się za narożnikiem i widocznie musiał widzieć chociaż odjeżdżającą furę. Ale nie mógł słyszeć wszystkiego co było mówione przy wozie sąsiadów. We dwoje wrócili na podwórko gdzie powitało ich nerwowe znieruchomienie Loli. Wciąż rzucała na coś bezkształtnego przykrytego plandeką jakieś dechy, opony i blachy jakie tylko znalazła aby przykryć ją jeszcze bardziej. W tej wieczornej szarówce widać było tylko profil a potem front jej bladej twarzy jaką na nich skierowała.

Złodziejka bardzo powoli pokiwała głową.
- Razem z chłopakami szuka brudasa - przyznała cicho - Wkurwiło ich że tak ciął po naszym rewirze jakby był u siebie. Skierowałam ich dalej na północ… i kurwa - znowu przetarła twarz dłonią - Już czuję te zakwasy w szczękach od przepraszania go za ten numer, ja jebie. - splunęła w błoto, a potem podjęła weselej - Ale dobrze sobie poradziliście. Wygląda jak kupa złomu… dorzućmy jeszcze tamtą starą zardzewiałą beczkę i trochę folii, a potem spadamy do domu. Trzeba się napić.

- No. Pizga trochę.
- Geronimo chyba też nie bardzo wiedział co powiedzieć. Więc po chwili milczenia spojrzał jeszcze w kierunku północy gdzie zniknęła fura z ich sąsiadami po czym zabrał się za tą beczkę o jakiej mówiła kumpela.

- Trzeba będzie powiedzieć Skazie. Głupio wyszło. Mam nadzieję, że nic im nie będzie. - Lola zrobiła sobie przerwę aby odpalić trzy szlugi z ziołem dla trójki wspólników w zmowie milczenia. Też jej chyba nie było lekko. Bo chłopaki pojechali pewnie wziąć odwet w ten czy inny sposób na Camino. Potem pewnie tamci coś poślą od siebie. I tak od lat trwało to kłopotliwe sąsiedztwo między jednymi z dwóch największych gangów w tym mieście. Zawsze coś, ktoś do kogoś o coś miał aby mu posłać kulkę albo sprzedać kosę. Jeszcze trochę pracy i maskowanie rozbitej wyścigówki było gotowe. A oni we trójkę mogli się wreszcie schować w przyjaznym, znajomym wnętrzu domu pogrzebowego.

- Głodny jestem. Zrobicie jakieś żarcie? - odezwał się milczący dotąd Xavier zerkając z góry na obie koleżanki.

- I trzeba coś wypić na gorąco. Łapy mi zmarzły od przerzucania tego cholerstwa. - Lulu pokiwała głową ale zamachała przed sobą tymi zmarzniętymi dłońmi. Zresztą nie tylko jej zmarzły bo na zewnątrz panowała już typowa, jesienna szaruga świeżo po ulewie a i ten zimny wiatr nie pomagał w zachowaniu ciepła.

- Trzeba. Żarcie dla wszystkich - zgodziła się Lucy. Też miała zamiast dłoni dwie kostki lodu z dziesięcioma sztywnymi soplami przyczepionymi tam za pomocą zimowej magii. - Idźcie do kuchni, zaraz do was przyjdę tylko zobaczę czy nam ten jebany brudas nie uciekł - rzuciła mało wesołe spojrzenie ku drzwiom do kostnicy.

- Ojej, żeby to do mnie ktoś tak ciągle zaglądał i sprawdzał czy mi czegoś nie brakuje a jeszcze przywiązywał do łóżka to o boziu! - roześmiała się wesoło Lulu ale zgarnęła pod ramię ich lokalnego mięśniaka i ruszyli schodami na górę gdzie była kuchnia i reszta. Zaś Lucy powędrowała dalej, wzdłuż korytarza do kostnicy i jej jedynego pacjenta. Ale nic się nie zmieniło. Bezimienny dalej leżał pod kocem jaki na niego narzuciła i dalej był przywiązany bandażami jak go zostawiła.

- Wszystko przez jednego zjeba… i na chuj ci się zachciało uprawiać wyścigi w nie swojej strefie? - albinoska mamrotała pod nosem, robiąc honorową rundkę wokół łoża boleści. Sprawdziła czy więzy dobrze trzymają i czy koleś nadal jest nieprzytomny. Było jej ciężko. Tak ciężko, jakby miała już na sumieniu cztery życia Runnerów z sąsiedztwa. Zobaczywszy że wszystko jest w normie wróciła na górę, ale zamiast do kuchni wspięła się wyżej, tam gdzie urzędował Skaza. Weszła do jego pokoju bez pukania, darując sobie kulturę i inne bzdury.
- Cyborg był - zaczęła od progu - Z chłopakami szukają tego brudasa. Spławiłam ich na północ… i… - westchnęła ciężko - Chujowo wyszło. Chcecie żarcie?

- Cyborg? -
Skaza z Aaronem spojrzeli na nią a potem na siebie. Ale wiadomo było który z nich jest od myślenia i podejmowania decyzji.

- Ale pojechali? No to pewnie łyknęli. - Roger zastanawiał się jak to teraz wpływa na ich sytuację. - Mówiłem, że będą go szukać. Cała dzielnia musiała go widzieć. - oparł się plecami o fotel, złożył ręce na potylicy i zaczął sufitować.

- No nic. Jutro powiemy co trzeba Brownowi. Jak się z nim dogadamy to i reszta też to łyknie. - zdecydował w końcu bo nie była to sytuacja w której były same dobre i wygodne wyjścia. Raczej to działało w tą drugą stronę.

- Lepiej by Cyborgi nie oberwali. Bo jak wróci i dowie się, że go zrobiliśmy w wała to może mieć nam troszkę za złe. Zwłaszcza jak oberwą. - sani skrzywił się i powiedział na głos coś co chyba w ten czy inny sposób pomyślał każdy z Żałobników.

- Jakoś ich ugłaskamy. Zaprosimy na imprezę czy co. Na razie musimy przetrwać noc a jutro dogadać się z Brownem. Jak będziemy mieć jego po naszej stronie to wszystko się jakoś ułoży. A to to jakaś gruba sprawa. Z tą Strefą. Ale sporo czytania. To zróbcie jakieś żarcie. Głodny jestem. Aha a co z tymi pajacami? Robili jakieś kłopoty? - Skaza też nie miał zbyt zadowolonej miny i rany bratniej bandy ciążyły mu tak samo jak innym. Ale w tej sytuacji nie bardzo widział innego wyjścia. Cyborg jakby wiedział kogo tu mają w kostnicy w najlepszym razie pewnie by go zglanował co pewnie kiepsko dla połamańca by się skończyło. W najgorszym rozwaliłby go od ręki na tym stole na jakim teraz leżał.
 
Dydelfina jest offline  
Stary 29-10-2021, 16:04   #8
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
- Oby nie oberwali - burknęła białowłosa, krzyżując ramiona na piersi. Nie chciała żeby przez jej głupotę komuś od nich stała się krzywda. To by było tak okropnie lamerskie z jej strony.
- Ja to zagmatwałam i ja to naprostuje jak będzie trzeba - dodała do swoich ubłoconych butów - Tamta dwójka na górze siedzi grzecznie, nie robią kłopotów. Im też rzucimy coś do żarcia… oby te papiery były tego warte - dodała, odwracając się do wyjścia.

- Hej. - Skaza zawołał za nią gdy była już przy drzwiach. Jak się odwróciła zobaczyła, że się do niej uśmiechnął. - Razem to odkręcimy. A Cyborgom nic pewnie nie będzie. Pokręcą się trochę zjarają coś i wrócą. A jutro się dogadamy z Brownem. Jesteśmy na topie. - powiedział z pokrzepiającym uśmiechem jakby nie było co się martwić na zapas. - Świetnie sobie poradziłaś. Powiedziałaś to co trzeba było. Tak jak prosiłem. - dodał chwaląc ją przy Aaronie. Ash zresztą też posłał jej uśmiech i kciuk w górę.

- No Śnieżka. Skaza ma rację. Jakoś to będzie. Tak czy inaczej. A gdybyś z Lolą tak nie darły się aby go nie ratować z tego bagna to teraz nie mielibyśmy tego. A jeszcze nie wiem co to jest ale zapowiada się ciekawie. - Ash pomachał jakąś trzymaną kartką jaką czytał i wskazał nią na resztę. Teraz już całe biurko było zawalone tymi papierami jakie wyjęli z walizki. Sporo tego było.

- Dzięki chłopaki - odpowiedziała po chwili nawet się uśmiechając. Co prawda zmęczony to był uśmiech i blady jak cała ona, lecz szczery. Po ich słowach też jakoś łatwiej się oddychało i ciężar w piersi tak nie ciążył. Zrobiła co trzeba, jak z Gerym ustalili. Dodatkowo zyskali dokumenty jarające Aarona, a rzadko go ostatnio widywała tak podjaranego. Podniosła swój kciuk do góry.
- Ogarniemy. Razem - dorzuciła spokojniejszym tonem - A teraz spadam do kuchni, bo chyba mi ktoś za długi łańcuch ustawił.
- O jesteś. Dobrze. Bo jak Geronimo pomaga to wiesz… - Lulu powitała z wdzięcznością tą pomoc jaka zjawiła się pomoc. A ich mięśniak poczuł się chyba trochę urażony taką uwagą.

- Rozpaliłem w piecu. Zobacz jak się jara. - wskazał na owoc swoich wysiłku. No rzeczywiście w piecu ładnie się paliło i biło z niego przyjemne ciepło. Przez większość dnia Aaron tego pilnował jak ich nie było to nie było to takie trudne ale jednak zawsze cieszyło oko i zmarznięte dłonie.

- Co powiedział Skaza? Może wezwać tu tych dwoje z twojego pokoju? Jakby umieli gotować to by mogli się przydać. - Lulu nastawiła właśnie gar z wodą na kuchnię i zerkneła na koleżankę co właśnie wróciła z góry.

- Powiedział że te dokumenty to jakaś ważna sprawa, Aaron je cały czas składa do kupy… byle się dogadać z Brownem i jakoś pójdzie. - bladolica podeszła do szafki z zapasami, przeglądając co im jeszcze zostało. Mieli od groma suchego makaronu, jakieś suszone warzywa, trochę świeżych. Parę puszek z konserwami i wory z fasolą wygrane w karty chyba od jakiegoś pieprzonego brudasa.
- Dobra robota z tym ogniem. Dzięki Xavier... weź idź po nich na górę, przydadzą się. Obiorą i pokroją cebulę… nienawidzę kroić cebuli - odburknęła, wzięła wdech i powiedziała już normalnie - Powiedziałam Cyborgowi, że nie ogarnęłyśmy kto tak pruje nam po dzielni bo testowałyśmy twoje nowe kajdanki. Szkoda że nie widziałaś jak mu się oczka i gęba zaświeciły - parsknęła w wyciągane na blat produkty.
- Coś gadał o zaproszeniu do nich, spaleniu bata i pogadaniu o temacie. Pogadaniu - zrobiła palcami cudzysłów - Może jak się spierdoli to będzie jakieś źródło zaczepienia aby ich ugłaskać… a przynajmniej tego jednego najważniejszego.

- O mówiłaś o moich kajdankach? A których?
- tego chyba się znów druga z blondynek nie spodziewała ale zaśmiała się jakby ją to serdecznie rozbawiło. - No patrz jakie przydatne narzędzie nie? Mogą się przydać nawet jak ich nie ma. - dodała wciąż się uśmiechając po czym przmrużyła trochę oczy. - Ale znaczy jak testowałyśmy? Ty, ja i kto? - dostrzegła jednak pewną lukę w tej relacji koleżanki. A Geronimo poszedł po tych dwójkę sąsiadów których z taką gracją zaprosili do siebie na dzisiejszą noc.

- O rany, Mila… tak mi się powiedziało! - Phere przewróciła oczami i rzuciła w nią marchewką - Potrzebowałam wymówki, skojarzyłam kajdanki… no i nie chciałam żeby wnikał. To ściemniłam o tym testowaniu we dwie. Ale chyba jego też jarają takie zabawy - parsknęła w worek z makaronem - I mam ci przypomnieć że dziś jeszcze będzie okazja do testowania bransoletek? Tylko ogarnijmy żarcie, dla tego brudasa z dołu również. Zostawimy mu szamę, będzie umierał z głodu kiedy się obudzi… i słuchaj, znasz Cyborga bliżej? - łypnęła na blondynkę - Tak no, wiesz…

- No pewnie. Zaprosił mnie kiedyś do kina. No i pewnie wiesz jak się skończyło. Kiedyś strasznie jarała mnie ta jego blaszana gęba.
- kumpela nieco ściszyła głos gdy już przestała uchylać się od latających marchewek i wesoło podzieliła się z drugą blondynką wiedzą i doświadczeniem na temat ich sąsiada z paru ulic dalej.

- Ciekawe jaki jest ten na dole. Trochę szkoda, że tak go poturbowało w tej kraksie. Dobrze, że w ogóle wyszedł z tego mniej więcej w jednym kawałku. - powiedziała wskazując nożem do obierania warzyw na podłogę gdzie leżał ten nieprzytomny Latynos. Odwróciła głowę do wyjścia bo już słychać było kroki schodzące z góry po schodach. Pewnie mijali właśnie drugie piętro.

- Trochę się boję, że Skaza będzie chciał się go pozbyć jak najszybciej się da. Jakby jakiś syf miał być to pewnie. Jakiegoś brudaska sobie zawsze znajdziemy. Ale no jakby się dało to też bym się chętnie go pozbyła no ale po tym jak już się z nim zabawimy a nie przed. To trzeba mieć rękę na pulsie aby go nie zwinęli nam sprzed nosa. - podzieliła się swoimi obawami względem zamiarów męskiej części ich paczki, zwłaszcza Skazy.

- Mnie tam nikt nigdy nie zaprosił do kina - wbrew sobie Phere wylała trochę frustracji na niesprawiedliwość, lecz szybko wzięła wdech robiąc to co zwykle: puszczając bokiem żeby nie zawracało głowy. Była odmieńcem, odmieńców się nie zapraszało do kina i ogólnie do ludzi.
- W takim razie trzeba go będzie dziś przetestować póki jest przywiązany i póki jeszcze dycha - dorzuciła spokojnym głosem, pochylając się do blondyny - Niech to będzie ostatni numerek skazańca… pewnie pożyje póki nie wrócimy od Browna, więc hipotetycznie jest czas do wyjazdu. Po północy ma go puszczać morfina. Nakarmimy go, damy odespać jeszcze chwilę i zobaczymy - wzruszyła ramionami - Mógł się jak frajer nie wywalać, jego wina.

- Jak chcesz to ja cię zaproszę do kina. -
powiedziała wesoło blondyna do drugiej i pacnęła ją po przyjacielsku w ramię.

- A z tym na dole to nie wiem. Znaczy chciałabym w nocy ale nie wiem czy się będzie nadawał. Nie wyglądał zbyt zdrowo jak go wyciągałyśmy a teraz śpi. Ale zobaczymy. Pójdziemy w nocy i jak nic z niego ciekawego nie będzie to wrócimy do mnie. Można by jeszcze rano spróbować zanim reszta wstanie. - wzruszyła ramionami jakby ostatecznie mogła zaakceptować taki i taki przebieg wypadków. A owa reszta już musiała być blisko bo słychać było ich na korytarzu.

- Albo mu dajmy dropsa na pobudzenie - albinoska posłała jej wymowne spojrzenie przez ramię. Skoro dostał coś na sen i przeciwbólowego to aby się rozbudził mógł połknąć jeszcze coś. Wtedy może by nawet zaruchał przed śmiercią.
- Weźmy go może w ogóle do ciebie. Tam go przykujemy do ramy, a nie trzeba będzie nigdzie łazić jak ten debil i Ash się wyśpi… - prychnęła - I nie będzie podglądał razem z Xavierem.

- Dobra, możemy dzisiaj spać u mnie. -
Mila rzuciła krótko zgadzając się na taki plan. Po czym odwróciła się do drzwi bo weszła barwna trójka. Najpierw brodaty mężczyzna w kwietnej sukience, potem czarno - biała kobieta w spodniach i na koniec ich mięśniak w skórzanej kurtce. Każde z ich trójki wyglądało jak z innej bajki i klimatu. Manfred jak hipis ubrany w kieckę, Johnson jakby dopiero co wyszła z jakiegoś zebrania u Schultza a Geronimo jak motocyklowy ganger.

- Dobrze, że już jesteście. Właśnie rozmawiałyśmy z Lucy o kajdankach i przykuwaniu. - Lola zaczęła do nich mówić tak samo jak wcześniej na korytarzu. Lekko ale i na serio i jakby cały czas gadały właśnie o tym co mówiła. Efekt był podobny jak wcześniej na piwnicznym korytarzu. Oboje goście zbledli i spojrzeli po sobie nerwowo.

- Żartowałam! Rany coście tacy nerwowi? Za mało jaracie zioła. - blondynka roześmiała się ucieszona takim efektem jaki udało jej się wywołać. A gościom znów ulżyło, że to nie tak na poważnie z tymi kajdankami i skuwaniem.

- Łapcie się za kosy i do roboty - Lucy za to wskazała kupkę cebuli na stole - Szybciej skończymy, szybciej będziemy żreć i zluzujcie. Jakbyśmy was chcieli odjebać nikt by wam nie dał niczego ostrego do ręki - przewróciła oczami - Które u was gotuje?

- Różnie. Ale najczęściej ja. -
hipis w sukience zgłosił się do tej pomocy i chyba mu ulżyło, że z tymi kajdankami i skuwaniem to tylko jakiś żart Loli. Kobieta w spodniach też podeszła i pokiwała głową niemo wspierając jego wersję. Ale jak już się rozkręcili to na cztery osoby zrobiło się całkiem raźno i robota szła sprawnie. Można się było poczuć jakby naprawdę się zaprosiło sąsiadów na wspólnie zrobiony obiad. Czy tam obiadokolację. Atmosfera rozluźniła się i ociepliła. Geronimo gdzieś się zmył nie bardzo widząc dla siebie miejsce i zajęcie więc zostali w kuchni we czwórkę.

Zrobiło się dziwnie, jakoś tak niby normalnie ale z drugiej strony obca dwójka grasująca po domu budziła pewne zgrzyty gdzieś w głębi serca. Niemniej z ich pomocą praca szła błyskawicznie. Gdy jedno obierało cebulę i ją kroiło, drugie walczyło z siekaniem kiełbasy. Kolejne otwierało puszki, a jeszcze kolejne grzało olej w wielkim garze. Tak wielkim, aby dało się w nim ogarnąć syte żarcie dla ośmiu osób. Proste zajęcie pozwalało oderwać myśli od kłopotów wiszących The Mourners nad karkami. Było dobrze: prosto i przyjemnie. Do tego jeszcze zapach roznoszący się w powietrzu otulał ludzi grasujących po kuchni pobudzając apetyt i przyprawiając brzuchy o coraz głośniejsze burczenie.
- Żaaaaaaaaarcie! - wreszcie Lucy wydarła się na całe gardło, wołając rodzinę pod paśnik. Na stole wylądował gar pełen czerwonawego makaronu z krążkami kiełbasy. Dostawiono dodatkowe krzesła i miski, a także kubki pełne parującej herbaty z sokiem wiśniowym. Lola wyciągnęła skądś paczkę sucharów i nawet nie tak czerstwe pół bochenka chleba, więc obok obiadu stanęła krzywa piramidka grubo ciachanych pajd oraz małych krakersowych prostokątów.
- I tym razem bez fasoli - prosty fakt podejrzanie poprawiał albinosce humor.
 
Dydelfina jest offline  
Stary 29-10-2021, 23:34   #9
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 04 - 2052.10.01; wt; wieczór

Czas: 2052.10.01; wt; zmierzch
Miejsce: Detroit; Wixom; zachodnie Walled Lake; dom pogrzebowy
Warunki: wnętrze domu; jasno, ciepło, na zewnątrz noc, ziąb, burza, umi.wiatr






https://img.wallpapersafari.com/tabl.../72/hJtIgb.jpg


- Ale grzmotnęło. - mruknął Geronimo z ciekawości podchodząc do okna. Pogoda znów się dawała we znaki. Może wiatr ucichł i zrobił się całkiem znośny. Ale wraz z początkiem nocy zaczęło grzmieć i błyskać. I jeszcze przez jakiś czas można było mieć nadzieję, że burza przejdzie bokiem no ale nie. Rozpadało się na dobre. Grube, ciężkie krople zaczęły walić o szyby a z widoków na piętrze był niezły widok na jezioro i przeciwległy brzeg. Zamieszkałe budynki jawiły się jako punkty świetlne. Stamtąd pewnie podobnie było widać ich budynek. Ale przy potędze burzy te budowle śmiertelników wydawały się kruche, nędzne i gotowe ulec potędze żywiołu. Ale jak wiedzieli mieszkańcy miasta te starodawne budynki mające po kilka dekad sprostały już niejednej burzy, śnieżycy i ulewie poświadczając solidność dawnych architektów i budowlańców. Ale póki się było w oświetlonym i ogrzanym wnętrzu takiego budynku to burza szalejąca na zewnątrz wydawała się nie straszna.

- Dobrze, że teraz nie musimy przestawiać żadnych gratów na podwórku. - Lola też spojrzała ze swojego miejsca za okno. I widocznie miała w pamięci jak w pośpiechu kitrali rozbite auto brudasa jakiego teraz mieli w piwnicy. Nie chciało jej się jednak wstawać od stołu i wolała zabrać się za szamę. W końcu ostatni raz jedli coś porządnego na śniadanie. Czyli gdzieś w południe nim pojechali pierwszy raz do Browna. To do tej pory każdy zdołał porządnie zgłodnieć.

- Mam nadzieję, że nas nie zaleje. - mruknęła Johnson też krzywo patrząc na tą niepogodę za oknem. To było możliwe. Zwłaszcza w takiej okolicy jak ta, tuż przy jeziorze gdzie i bez żadnych deszczów był raczej nadmiar niż niedobór wody. Podtopienia i zalania były powszechne a i powodzie zdarzały się co jakiś czas. Zwłaszcza jesienią i wiosną, w okresie największych deszczy. Czyli właśnie w tą porę. Geronimi spojrzał na jej plecy bo stał trochę za dwójką krzeseł zajmowanych przez ich nieco przymusowych gości. Niby wracał na swoje miejsce ale Lucy dostrzegła krzywy uśmiech drugiej blondynki. Mięśniak pewnie chciał dostrzec czy Johnson nosi stanik. Bo jak się rozgrzała i ociepliła atmosfera od tego pieca i roboty w kuchni to zdjęła marynarkę i została w samej koszuli. A ta była biała to była szansa dostrzeć czy coś tam pod nią nosi czy nie. W końcu w jednej z teorii jakie Śnieżka słyszała o Johsnon było to, że to też facet. Tylko młody, gładko wygolony i tak dalej. Po samej twarzy nie można było tego wykluczyć chociaż pełne usta i gładka twarz kojarzyły się raczej z kobiecą niż męską twarzą. No z przodu koszuli dekolt jakoś zbyt się nie wybrzuszał ale to jeszcze nie przesądzało sprawy. Tak samo jak to jakby pod spodem był albo nie stanik. Ale jak to gdzieś w przelocie usłyszała od Xaviera zamierzał to dzisiaj sprawdzić. Chociaż Johnson głos też miała typowo kobiecy i o sobie mówiła jako o kobiecie a nie mężczyźnie. Niemniej tak samo jak jej partner na swój sposób intrygowali nie tylko swoich najbliższych sąsiadów swoją odmiennością od tutejszych standardów.

~ Cholera nic nie widzę. Musiałaby się pochylić do przodu to może by coś było widać. ~ szepnął Geronimo wracając na swoje miejsce. Trochę rozczarowany, że nie udało mu się tak od ręki rozwiązać zagadki płci Johnson.

- O. Idą nasze spóźnialskie królweny. - zaśmiała się Lola słysząc zbliżające się korytarzem kroki. Po chwili do kuchni weszli Skaza i Ash. Obaj mieli etap “już idę!” i zanim zeszli to pozostała czwórka zdążyła już nieźle zacząć tą kolację bo każdy był głodny a ta była gotowa.

- Co mamy dzisiaj dobrego? - Roger odsunął swoje krzesło jakie zwykle zajmował a i Ash usiadł na swoim. Obaj rozejrzeli się ciekawie po tym co na nich czekało na stole i chyba spodobało im się to co tam zobaczyli i poczuli zapach. Wydawali się całkiem podekscytowani ale milczeli na temat swoich odkryć z gabinetu na drugim piętrze. Pewnie ze względu na dwójkę sąsiadów więc nie poruszali tego tamtu. Tylko jakieś luźne i żartobliwe.

- To Ash, słyszałam, że ckni ci się jakaś gorąca chica. - Lola wzięła na siebie zagajenie rozmowy na te luźne i wesołe tematy. I to pod tematykę jaka zdawała się jej ulubioną. Aaron spojrzał na Lucy, potem na drugą blondynkę a i pozostali dwaj panowie jakby postawili uszy na taki ciekawy temat.

- No wiesz. Taka normalna. To taki żart był z tą chicą, nie musicie się tym przejmować. - powiedział jakby się trochę zmieszał, że ich hedonistka tak przy wszystkich zaczęła ten temat.

- Mhm. “Taka normalna”. No jak facet to mówi to pewnie nogi do samej podłogi, szpilki, pończochy, aby miała czym oddychać i nie trzeba było za nią latać. No i żadna dziwka bo trzeba się szanować a poza tym to siara i trzeba za to płacić. - Mila pokiwała głową jakby na poważnie rozważała to jak jakieś zamówienie i dzieliła się swoimi spostrzeżeniem ze swoją przyjaciółką i partnerką w interesach.

- Ej… A znacie taką? To mi też taką załatwcie. - Geronimo chyba jednak łyknął, że to tak na poważnie bo wcale nie krył, że jak już by latały koło takiego ciekawego tematu to też byłby zainteresowany aby się podpiąć pod takie zamówienie kolegi.

- No i jakby jeszcze lubiła kostnice. Bo ja lubię. - Ash podobnie jak wcześniej znów wziął sprawę w dość żartobliwy sposób. Ale jego uwaga wywołała zdziwione mruganie obojga sąsiadów.

- Ash, ty może wampir jesteś czy co? Może od razu trumnę ci tam wstawimy do piwnicy. - Skaza roześmiał się wesoło dołączając do tego żartobliwej, rodzinnej dyskusji.

- Trumnę? No w sumie… Taka przytulna, jak ją wymościć od środka czymś przyjemnym… Można by się zamknąć od środka i spać bez przeszkód… - Ash podchwycił pomysł jakby mu się spodobał i obracał go na poważnie w myślach.

- U mnie są trumny! Znaczy w magazynku. Jak tam kiedyś sprzątaliśmy ten burdel co tu był to tam zanieśliśmy wszystkie trumny. Pamiętacie? - Lola prawie zachłyśnęła się przełykanem makaronem gdy sobie przypomniała, że powinni mieć chyba jakieś trumny. W końcu był tu kiedyś dom pogrzebowy.

- Ano tak! Coś było! Ale to one jeszcze tam są? Dawno tam nie zaglądałem. - Geronimo podchwycił pomysł a i pozostali Żałobnicy coś pamiętali w ten deseń, że mogli mieć jeszcze jakąś trumnę czy dwie tam gdzie koleżanka mówiła.

- No co wy… Wy tak na powaznie z tymi trumnami? - Manfred wybełkotał jakby sobie uzmysłowił, że siedzą w jakiejś rodzinie wariatów lub przynajmniej dziwaków.

- No pewnie. No to widzisz Śnieżka, jeszcze ta chica musiałaby lubić trumny i kostnice. - Mila jakby wróciła do przerwanego przez trumny tematu. Tak samo poważnie jak wcześniej postraszyła gości tymi kajdankami i skuwaniem. To i teraz wyglądało jakby naprawdę rozważała, gdzie tu taką pannę znaleźć o tak wyśrubowanych wymaganiach jakie podał Ash.

- Takie dziwy to może prędzej u Parkerów a nie Camino. Oni lubią cmentarze, krzyże i takie nawiedzone klimaty. - Skaza chyba potraktował to jak żart ale dorzucił coś od siebie.


---




Czas: 2052.10.01; wt; wieczór
Miejsce: Detroit; Wixom; zachodnie Walled Lake; dom pogrzebowy
Warunki: wnętrze domu; jasno, ciepło, na zewnątrz noc, ziąb, burza, umi.wiatr


W końcu kolacja się skończyła a gości zaproszono ponownie do pokoju Śnieżki na strychu. Zaś jak gangerzy zostali samo w swojej gangerskiej rodzinie to Skaza i Ash mogli wreszcie przystąpić do poważniejszych rozmów na znacznie poważniejsze tematy niż gorące chicki i przytulne trumny.

- Słuchajcie w tej walizce jest bomba! - zaczął Skaza zdradzając podekscytowanie. Ale z miejsca przerwał mu Xavier.

- Wiedziałem! Mowiłem od początku, że to wybuchnie! Trzeba to wywalić na zewnątrz! Albo utopić w jeziorze! - krzyknął wojownik zrywając się na równe nogi jakby był gotów pobiec na górę i to właśnie uczynić.

- Rany Ger… To była przenośnia. Taka metafora. - Roger sapnął i przewrócił oczami. Irokez spojrzał na niego niepewnie, ten jeszcze na Asha ale Aaron też pokiwał głową twierdząco. Więc topornik usiadł z powrotem na swoje miejsce.

- Tak, więc… No tam jest bomba. Prawdziwa rewelacja. Jeszcze nie przeczytaliśmy wszystkiego ale to jest naprawdę coś. - mężczyzna z bielmem w oku nieco stracił wątek ale szybko go odzyskał i rozkręcił się ponownie.

- Te budowy co było widać na zewnątrz to zaczynali budować coś. Niby nowe skrzydło ratusza. Ale tak naprawdę to budowali schron. To wiemy z drugich papierów. Nie wiemy czy skończyli budować to skrzydło czy nie przed wojną. Ale pamiętam, że tam coś stało takie niedokończone jak jeszcze Schultz zabronił tam chodzić. Nie wiem jednak czy to to. Tak czy inaczej jeśli skończyli to pod ratuszem powinien być jakiś kozacki schron. Nie słyszałem aby ktoś kiedyś odkopał jakiś schron spod ratusza więc on wciąż tam może być i czekać na swojego odkrywcę. - tłumaczył podjarany tymi odkryciami skaza. Ale jakby ta informacja okazała się prawdziwa to naprawdę by to było “coś”. Któż by nie chciał się dorwać do nienaruszonego schronu z technologiami i skarbami sprzed wojny? No każdy! To było marzenie każdego przepatrywacza, łowcy i stalkera. Taki skarb zwykle nie trafiał a jak już to może raz w ciągu całej kariery.

- No. I oni tam mieli jakie cuda! Nawet komory anabiatyczne. Czaicie? Jeśli naprawdę coś takiego tam mieli i to wszystko nadal działa to oni tam mogliby wciąż spać i prawie by się przez te 30 lat nie postarzeli. Jakby zasnęli wczoraj! No i jeszcze masa dodatkowego sprzętu, ambulatorium, sala operacyjna, magazyny z bronią i technikaliami, nawet mieli zamówioną salę kinową. Nie wiem czy taka prawdziwa, znaczy pełnowymiarowa no ale coś takiego mieli na liście potrzebnego sprzętu. Mieli tam nawet jakieś małe reaktory tak wydajne, że aż mi trudno to uwierzyć. Nie wiem czy coś poplątałem w obliczeniach czy to jakaś propaganda ale jak tak to o rany, one tam wciąż mogą wszystko zasilać, 30 lat to żaden okres dla takiego mini reaktora. - Ash dołączył się do dyskusji uzupełniając słowa kolegi. Ale skupił się na bardziej technologicznych sprawach. Ale zwykle tak było. Jego z kolei podniecała myśl o tych wszystkich cudeńkach przedwojennego hi-tech jakie mogły się kryć w takim miejscu.

- I wiemy, że miały być trzy takie schrony. Jeden pod ratuszem ale nie wiem gdzie dwa pozostałe. Może tam gdzieś pisze w tych papierach ale jeszcze do tego nie doszliśmy. Wrócimy na górę to będziemy czytać dalej. - powiedział Skaza wskazując na górę gdzie był jego gabinet i zawartość tej czarnej walizki jaką dzisiaj zdobyli prawie przypadkiem.

- Tak ale Skaza ma pewien pomysł w związku z tym… - Aaron spojrzał na ich lidera i dało się poznać, że ów pomysł może budzić jego wątpliwości a przynajmniej nie ma do niego przekonania.

- Tak, mam.Skitrajmy to dla siebie. Tą walizkę, to co w niej jest i tego brudasa. Nie mówmy jutro nic Brownowi i reszicie. I tak już powiedzieliśmy Cyborgom, że nic o tym kurierze nie wiemy. Trzymajmy się tego. - lider popatrzył na swój zespół, zwłaszcza tą część co nie było wcześniej z Ashem i nie słyszeli o tym pomyśle.

- Chcesz odstawić Browna na boczny tor? - Lola zapytała tak, że było widać zaskoczenie taką zmianą planów.

- Słuchajcie i tak pewnie będziemy buszować wewnątrz Strefy. Przynajmniej Śnieżka. Od ratusza do rafinerii nie jest tak daleko. A jak ktoś będzie za kordonem to skąd będzie wiedział gdzie się pętaliśmy w głębi Strefy? - Roger uśmiechnął się lekko rozkładając ręce i rozkładając ramiona. Miał o tyle racji, że przecież kordon ograniczał dostęp by nic do tej Strefy nie wlazło ani nie wylazło. Ale co tam się wewnątrz dzieje to nie było wiadomo. A akcja z rafinerią z tego co mówił Brown miało dać im niejako zielone światło i przepustkę by legalnie łazić i pętać się po tej Strefie.

- No ale nie wiem Skaza… Mówisz o wyrolowaniu Browna. Może i reszty. Przecież dopiero jutro mamy gadać z Ligą kto tam właściwie ma z nami łazić koło tej rafy. A tego brudasa z piwnicy to cała dzielnia widziała jak pruł na przełaj. Dlatego Cyborg z resztą go potem szukali. - Ash miał widoczne wątpliwości czy to taki dobry pomysł. Lola na razie milczała podobnie jak Geronimo który póki nie doszło do obgadywania jakiejś walki czy czegoś podobnego to zwykle głosu nie zabierał zdając się na pozostałych. A tym razem na razie do omawiania jakiejś walki nie doszło więc milczał.

- A jak powiemy Brownowi to co się zmieni? Albo nam zakaże szukać tego schronu. I gówno nam zrobi bo on zostaje tutaj a my będziemy łazić po Strefie. Albo każe nam działać. I my będziemy łazić po Strefie. A jak znajdziemy schron to on zgarnie większość dla siebie. A nam spadną jakieś ochłapy. Ja nie mówię aby im nic nie mówić. Mówię aby z tym się wstrzymać aż znajdziemy ten schron. Zobaczymy czy tam da się wejść. Co tam jest. I wtedy będziemy mogli wystąpić jako gospodarze. Albo będziemy ciułać ten hi-tech po kawałku i sprzedawać na coś fajnego. Jak już tam będziemy no to coś się wymyśli. - Skaza mówił z takim samym przekonaniem jak niedawno gdy namawiał ich aby zastąpili Grubego Pete’a w ściąganiu haraczu z okolicy dla Browna. Na razie wyglądało na to, że ten pomysł wypalił. Brown wydawał się być zadowolony z ich usług. No ale teraz była mowa o numerze całkiem innego rodzaju. I niejako poza plecami runnerowego ważniaka.

- No ale jakbyśmy działali dla Browna to on może nam wiele załatwić. Widziałeś jaki smartfon dał Lucy? On sporo może. Więcej niż my. Może nam załatwić jakichś ludzi albo sprzęt. - Ash dalej nie był do końca przekonany do takiego rozwiązania. Więc nieśmiało zgłaszał swoje zastrzeżenia.

- Ludzie na razie nie są aż tak potrzebni. Trzeba będzie przeszukać te ruiny w okolicy ratusza i tyle. A sprzęt to zawsze możemy powiedzieć, że coś tam nam jest potrzebne do penetracji tej rafy. - Skaza i na to miał gotową odpowiedź i tym zdawał się nie przejmować.

- No ale co z Ligą? Przecież nie wiemy czy będziemy działać sami czy oni nam kogoś dodadzą. Z tego co mówiliście ze spotkania w rzeźni to nie ma być tak, że każdy wielki gang kogoś dorzuca? No jak tak to wtedy byśmy nie działali sami. - Lola odezwała się po raz pierwszy i zwróciła uwagę na jutrzejsze spotkanie. Nie tylko z Brownem ale i w siedzibie Ligi. Miał tam być ktoś kto minował rafę ale właściwie nie wiadomo kto no i nie wiadomo kto jeszcze.

- No tak… - Roger skinął głową na znak, że to może stanowić pewną trudną do przewidzenia okoliczność. Podrapał się po głowie zastanawiając się chwilę. - Nie ma się co martwić na zapas. Ze względu na ten schron to lepiej by nam było działać samemu. Ale jak z tą rafą to faktycznie może być dziwnie jak będziemy się jakoś mocno wykręcać. To jeszcze zależy kto by ewentualnie miał iść. Może się go uda wkręcić do spółki z tym schronem. To by było łatwiej. Albo jakoś ugrać coś na boku. No to zobaczymy jutro co w trawie piszczy. - tą opcję ich lider chyba miał najmniej przygotowaną. Ale głównie dlatego, że nie byli teraz w stanie przewidzieć co ich czeka jutro w siedzibie Ligi. Ale już musieli pojechać tam i wiedzieć czy coś mówić o tych schronach czy nie.

Dyskusja już trochę trwała. Geronimo prawie się nie odzywał bo sprawa nie dotyczyła go bezpośrednio. Ale co by nie postanowiła reszta to by się pewnie dostosował. Lola wydawała się chętna spróbować na razie nic nie mówić Brownowi o tych schronach. Ale ona miała skłonność do ryzykanctwa czy po prostu decyzji podejmowanych pod wpływem chwili. Aaron na odwrót. Te schrony go strasznie zaciekawiły ale obawiał się reakcji Browna gdyby się dowiedział, że skitrali to dla siebie. On z wszystkich Żałobników wydawał się najbardziej stonowany i skłonny do rozważań i analiz.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 03-11-2021, 02:02   #10
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=RbDktdClFnM[/MEDIA]

Dom pogrzebowy; wt; zmrok; kolacja

Pełna micha łagodziła obyczaje, wystarczyło spojrzeć na siódemkę ludzi zgromadzonych w kuchni starego domu pogrzebowego. Kiedy na stole pojawiło się żarcie nagle zniknęły podziały, scysje, kłopoty i wszelkie animozje. Wsuwali równo, ramię w ramię, a i rozmowy zrobiły się jakieś lżejsze. Oczywiście chłopaki przyszli na gotowe, jednak widok tego w jakim tempie opróżniają talerze nie grymasząc na nic był miły. Tak jak nagłe wynurzenia Asha na temat preferencji lokalowych.
- Powiedz - Lucy też dołączyła do dyskusji, patrząc na technika spod przymrużonych powiek - Ta twoja wymarzona chica ma być żywa, czy może być taka już gotowa aby ją w tę trumnę zapakować?

- Może cię zaskoczę. Ale wolałbym jednak żywą. I najlepiej jakąś gorącą. - Aaron uśmiechnął się skromnym uśmiechem chociaż minę miał dość rozmarzoną. Jakby zdawał sobie sprawę, że marne są szanse na jakąś kandydatkę jaka mogłaby spełniać tyle mało standardowych wymagań. Ale pomarzyć i sobie na luzie pogadać można było z przyjaciółmi nie?

- Czyli laska w śpiączce - albinoska pokiwała mądrze głową i tak zgodnie jak się dało - Po wcześniejszym potrzymaniu w ciepłej kąpieli. Gorącej wręcz… a koniecznie chica czy zwykła, normalna, biała laska też pasuje? No dobra - popatrzyła w dół na swoje ręce i uśmiechnęła się - Może nie aż tak biała.

- Tak, może być. Nie musi być chica, ja tam rasistą nie jestem. Lubię nawet białe laski. Albo bardzo białe. - wszyscy się roześmiali mniej lub bardziej a ich technik wspaniałomyślnie zgodził się rozszerzyć krąg kandydatek nie tylko wśród kolorowych kobiet.

- Nie wiem jak te białe laski, ale te bardzo białe też cię lubią… nawet jeśli w zestawieniu dajesz je na samym końcu. - Śnieżka puściła mu oczko - Trzeba ci tu jakąś wreszcie dokoptować na stałe, żebyś się tak nie nudził z nami zjebami… chyba że Manfred - teraz popatrzyła na hipisa - Zobacz go: kieca, stanik, długie hery. Trochę płaski ale za to gorący pewnie. I żywy.

- Albo Johnson. A ty Johnson? Podoba ci się nasz Ash? Lubisz kostnice i trumny? - Mila zagaiła zaraz także ich drugiego gościa. Co prawda w męskim ubraniu i o nie do końca pewnej płci ale w podobnym stylu co koleżanka.

- Wiecie, ja wolałbym powiew nowości. Bez urazy moi drodzy sąsiedzi. - Aaron powitał tą wymianę zdań i zaczepek z pogodnym subtelnym uśmiechem. Johnson jakby się zarumieniła i speszyła. A Manfred teatralnie westchnął.

- Może powinienem pokazać się z tego drugiego profilu? Podobno jestem w nim przystojniejszy. - powiedział i rzeczywiście odwrócił głowę w bok jakby chciał zaprezentować im boczny profil. Jak ktoś nie przepadał za czarnowłosymi i czarnobrodymi hipissami to raczej nie miał zbyt wielu szans aby podbić serce swoją atrakcyjnością. Ash roześmiał się i jednak pokręcił przecząco głową, że sąsiad jednak nie mieści się w skali jego zainteresowań jako partner.

Śnieżka też się zaśmiała, bo wyobraziła sobie brodacza w czerwonej, nocnej bieliźnie, paradującego po ich domu… to by było naprawdę niezłe, zwłaszcza jakby się wcześniej zrajać.
- Ej Johnson, a ty nosisz stanik? - wypaliła, pochylając się nad Manfredem aby mu strzelić ramionkiem cyckonosza aż echo poszło po kuchni.

- O nie, ja nie miałabym co w niego włożyć. - Johnson roześmiała się wesoło i wymownie złapała się przez zapiętą koszulę za swoje piersi. I dało się poznać, ze to raczej nie jest jej atut jeśli ktoś właśnie lubił mieć za co łapać i czym się bawić. A może się roześmiała i z tego strzelania paskiem stanika Manfreda. Za to brwi Geronimo powędrowały do góry gdy to się wreszcie wyjaśniło. A on sam spojrzał z uznaniem i wdzięcznością na albinoskę, że tak prosto rozwiązała tą zagadkę z jaką on sam nie mógł sobie poradzić.

- Ale masz jakieś piersi? - zapytał zafascynowany tą tematyką. Bo ich sąsiadka coś tam chyba jednak miała pod tą koszulą.

- A pokażesz? Jak pokażesz swoje to ja ci pokażę swoje. - Lola też dołączyła się do tej rubasznej wymiany zdań.

- No właśnie! Pokażcie cycki! - Xavier krzyknął z miejsca podchwytując temat i łapiąc taką wspaniałą okazję. To wywołało salwę śmiechu przy całym stole.

- Oj ja to nie mam co pokazywać. - krótkowłosa kobieta machnęła dłonią jakby nie czuła się na siłach stawać w szranki w takiej dyscyplinie.

- Skąd w ogóle jesteście? - Śnieżka uderzyła w kompletnie inny ton. Sprawa od dawna ją ciekawiła, a okazja sama wjechała im w ręce - Bujacie się ze sobą, jesteście rodzeństwem albo inna Alabama?

Oboje odmieńców spojrzało na siebie jakby się naradzali spojrzeniami co tu teraz odpowiedzieć. W końcu on wzruszył ramionami.

- Właściwie to nie. Nie urodziliśmy się tutaj. Ale mieszkamy tu już z połowę życia. I chyba od zawsze trzymamy się razem. Nie jesteśmy rodzeństwem ani małżeństwem. Ale partnerami. Trochę jak rodzeństwo a trochę jak małżeństwo. - czarnowłosy hipis lubujący się w kobiecych fatałaszkach powiedział jakby sam miał kłopot aby to jakoś wyjaśnić obcym co go łączy z lubiącą męskie ubrania kobietą.

- Po prostu jesteśmy. Robimy swoje. I jakoś to leci. Dzień po dniu. Nie zastanawiamy się nad tym. Przywykliśmy do tego, że się z nas śmieją, szydzą i zaczepiają. Ale jeszcze nie jest tak źle. Bo jak ktoś nam podpadnie to nie dostanie naszego zioła. A mamy towar pierwsza klasa. - Johnson dołączyła swoje wyjaśnienia chyba nie raz przekonując się, że odmienność potrafi być bardzo bolesna.

- Tu nie jest tak źle. Mieszkaliśmy już u Schultzów i u Huronów. I w dzikich enklawach nienależących do żadnego z dużych gangów. Tutaj nie jest tak najgorzej. Zwłaszcza jak umiesz hodować i jarać dobre zioło. - powiedział brodacz uzupełniając wypowiedź partnerki. Ta pokiwała swoją nażelowaną głową.

- A wy? Bo chyba jak myśmy się wprowadzili tutaj to już tu mieszkaliście. Od dawna? Stąd jesteście? Wszyscy? - kobieta w męskiej koszuli zrewanżowała się podobnym pytaniem jakim uraczyli ich gospodarze.

- Nie jest źle? Oczywiście że nie jest źle. U nas jest najlepiej, nie widać? - albinoska prychnęła, uśmiechając się krzywo. Raczej wątpiła aby Ash chciał się zwierzać co mu robił stary i skąd pochodzili obaj, więc poleciała przyjętą ogólnie wersją - I jasne że jesteśmy stąd, Duchy nas lubią od dzieciaka. Inaczej byśmy wylądowali u tych sztywnych zgredów z Downtown, jedli widelcem i kłaniali się staruchowi z Ambasadora bo tak trzeba. - prychnęła z niechęcią - Stanowi nie trzeba się kłaniać, ma w dupie takie pierdoły. Brown też jest spoko i jak widać okolica toleruje dziwadła, bo i mnie nikt nie gania z widłami. Na co dzień.

- A coś z tobą nie tak? Bo wydajesz się być w porządku. - Johnson zapytała trochę z rezerwą jakby obawiała się poruszyć jakiś drażliwy temat.

Phere przewróciła oczami, teatralnym gestem zarzucając włosy na plecy.
- Oczywiście że nic mi nie brakuje i wszystko mam na swoim miejscu - zaśmiała się pokazując że do sprawy podchodzi lekko.
- Oprócz barwnika w skórze i włosach. Ash to nazywa melanina czy tam melatonina. Albinizm. Kiedyś też był… a teraz jestem tak biała że aż na mój widok statystyczny czarnuch dostaje zawału. Czysta rasa panów, na pohybel ich gównianej nacji - sięgnęła po kubek - Tylko czasem komuś się coś ujebie w bani i mnie bierze za Drinkersa, czy inne ścierwo, a jak mówiłam jestem stuprocentowo normalna. Parę razy chłopaki i Lola musieli frajerom sprawę wyjaśniać. Pięściami i ołowiem - puściła lasce oczko znad krawędzi kubasa.

- Aha. Myślałam, że to taki makijaż. - wyjaśniła kobieta w koszuli patrząc na siedzącą naprzeciwko albinoskę z zaciekawieniem. Ale jakoś bez potępienia czy obrzydzenia.

- Nie no gdzie ci do Drinkersa. Oni są paskudni. Widziałem kiedyś dwóch rozwalonych. Napadli jeden dom niedaleko nas jak mieszkaliśmy u Huronów. Paskudni. A ty to ładna dziewczyna jesteś. - Manfred poszedł w sukurs swojej partnerce i powiedział dlaczego. Chyba więc nie uważał jej za najpaskudniejsze stworzenie w tym mieście.

- Ja to kiedyś jak do nas przyszłaś to myślałem, że jesteś z Lostów. Oni też mają takie białe laski. Tylko chyba tak się malują. - Geronimo dołączył do tej dyskusji o różnych ludzkich typach i odmianach.

- Mhmm… i też lubię trumny i kostnice jak Parkerówy - bladolica nachyliła się nad stołem, żeby szeptać teatralnie do gości i Xaviera. Zrobiło się jej miło - Tylko nie mówcie Ashowi bo mnie zamknie w trumnie tam u siebie na dole i jeszcze zacznie czytać wiersze Edgara Allana Poe albo innego Stalina… chociaż muszę przyznać że te jego lodówki na trupy są całkiem wygodne - pokiwała głową - Zero przeciągu, zero dostępu światła i zero ludzkiego pierdolenia.

- To zapraszam. - Ash się uśmiechnął prychając z rozbawienia. Jakby się właśnie dowiedział, że bladolica koleżanka też lubi sypianie w tych wielgachnych szufladach na ciała jak i on.

- A ja znałem kiedyś jednego Stalina. Ale z niego było bydlę. - Geronimo znów się pochwalił swoją znajomością tematu.

- Znałeś jakiegoś Stalina? - Skaza spojrzał i zapytał go jakby coś mu to nie grało w tym co właśnie powiedział kumpel. Ten jednak poważnie pokiwał twierdząco głową na znak potwierdzenia.

- To był groźny pies. Taki co potrafi przegryzać ośki ciężarówkom. - Xavier odparł z niezmienną powagą.

- I co się z nim stało? - zapytała Johnson bo trochę brzmiało jakby to była dawna przeszłość a nie stan obecny.

- Ciężarówka go stuknęła. - Geronimo rozłożył ręce na tą wcale nie tak rzadki rodzaj śmierci w tym mieście. Nie tylko u zwierząt.

- Szkoda, cholera - Phere burknęła ponuro. Lubiła psy, czasami bardziej od ludzi. Zerknęła na Skazę - Weźmy sobie ogarnijmy takiego. Przydałby się nam psiulo, nie musi osiek przegryzać, ale obejścia pilnować i Ash by miał towarzystwo. Gadałby na podobnym poziomie jak z nami, więc żadna dla niego zauważalna różnica - dokończyła z wymuszoną powagą.

- Psa? - Skaza trochę chyba się zdziwił taką propozycją. Zastanawiał się chwilę nabierając widelcem kolejną porcję makaronu. - To sobie skombinujcie. Ale nie chce tu żadnego szczekania czy wycia do Księżyca i gówien na każdym kroku. Bo wywalę albo rozwalę. - postawił dość symboliczne warunki ale właściwie się zgodził.

- Ale psy szczekają i wyją, tak mają. Poza tym chronią obejścia, a gówna się go nauczy walić w jedno miejsce. - Śnieżka ściągnęła usta w kreskę - Plusy przeważają minusy… będzie pies, coś wykombinujemy… i ej, nasze wycie jakoś tolerujesz - zaśmiała się, rzucając w Skazę krążkiem kiełbasy z talerza.

Uchylił się ale jakoś bez przekonania więc krążek trafił go w pierś. Złapał go zanim spadł na uda i wsadził sobie do ust. - Jak ktoś sprowadzi tego psa to za niego odpowiada. - powiedział na znak, że nie cofa zgody ale i warunków o jakich mówił wcześniej. Nie było co dyskutować, skoro coś postanowił reszta The Mournes musiała się dostosować.

Dom pogrzebowy; wt; wieczór; narada Żałobników


W walizce rzeczywiście znajdowała się prawdziwa bomba, taka wybuchająca gamblami i szpejem. Kusząca opcja na szybkie wzbogacenie ale równie szybkie napytanie sobie biedy. Siedząc przy stole i sącząc z obdrapanego kubka gorącą herbatę Lucy biła się z myślami. Mieli Aarona, mogli spróbować działać na własny rachunek i szybko napchać piwnicę sprzętem o jakim od wojny nikomu się nie śniło, albo chociaż lekami. Czymś co by dali radę niepostrzeżenie wynieść ze strefy bez konieczności wbijania tam vanem. Robota na długie tygodnie, jeśli nie lata. Bardzo niebezpieczna robota, gdy mieliby tańczyć na ostrzu noża Browna oraz jego ludzi - tych samych którym podlegali i od których kaprysu zależało czy The Mourners jeszcze dychają, czy zaraz dychać przestaną.
- Ciekawe czy ten brudas z dołu wie co przewoził - albinoska wreszcie zabrała głos, bawiąc się do połowy opróżnionym kubkiem. Kręciła nim w dłoniach patrząc jak ciemny płyn wewnątrz przelewa się tworząc parujący wir… dobra alegoria ich aktualnego położenia.
- Komuś to wiózł, od kogoś to wziął. Nie jesteśmy jedynymi graczami w tym starciu, ale z pewnością najsłabszymi. Jest nas piątka obszczymurów a jeszcze chcemy pozbyć się jedynych pleców chroniących nas przed zagrożeniem. - uniosła bladoszare oczy najpierw na technika, następnie na Skazę. - Ash ma rację, powinniśmy powiedzieć Brownowi bo jeśli wdepnęliśmy w gówno to jedyny koleś który poratuje nas papierem aby je wytrzeć. Glejt eksterminatorów dostaniemy jedynie na akcję z rafinerią gdzie też nie będziemy sami. Niby zwiad ogarnę sama, póki się da. Słyszeliście, Stan dogadał się z innymi gangami i Starym Pierdzielem z Downtown. Dużo oczu, wszystkim nie zniknę… a zniknięcia będą rodzić niewygodne pytania. Po skończonej akcji każde wejście do strefy będzie się równało ukrywaniem nie tylko przed Gas Drinkersami, ale i Shultzami. Jesteśmy za słabi na działanie solo… jeszcze - uniosła palec aby to podkreślić. - Mówicie o trzech schronach, dajmy Brownowi tylko te dokumenty, które mówią o pierwszym. Resztę zachowamy dla siebie. Po akcji z rafą wejdziemy do pierwszej ligi, zyskamy środki i zasięgi. Wtedy wrócimy do szukania pozostałych dwóch skarbców w międzyczasie pomagając opróżnić ten pierwszy. Pójdziemy w pierwszej linii, co zgarniemy w kieszenie to nasze. Za fatygę zawsze należy się bonus, tak jak za znaleźne… a jeżeli się spieprzy po drodze nie zostaniemy z syfem sami, bo Brown też będzie umoczony. Poza tym jeśli to aż tak gruba akcja brązowy skurwiel musi powiedzieć Stanowi. Jeśli tego nie zrobi sami go jakoś złapiemy i niech już się szefowi tłumaczy czemu zachował takie info dla siebie. Wyjdziemy na plus, cokolwiek by się nie działo.

- Wszystko pięknie. Tylko jak akcja z rafą się uda to będzie koniec Zamkniętej Strefy. Będzie atak na Hegemona i jego Drinkersów, wszystkim gangom nie dadzą rady, teraz każdy się szczypie bo jeden strzał albo przycisk i wszystko może wylecieć do stratosfery. Ale jak rozbroimy bomby to zostaną tylko mutki do wybicia. Prędzej czy później albo ich wybiją albo przegonią. I Liga w chwale zajmie ponownie rafę. I koniec. Brown już teraz mówił, że zaraza tam wygasła więc można tam chodzić. Jak nie ściemniał albo się nie mylił to oznacza, że jak Liga tam wróci to Strefa zniknie. Wszyscy będą mogli tam chodzić. I szukać schronów. Brown nie będzie nas potrzebował. Wyśle swoich ludzi ewentualnie nas byśmy dla niego znaleźli te schrony ale jako jego przydupasy. Może ten ktoś kto wysłał tego brudasa też pewnie wyśle swoich ludzi. Ale będzie można chodzić jak teraz tu czy w większości miasta. Wtedy kto silny do przegoni takich obszczymurów jak my. Nie będą nas potrzebować. Z łaski ktoś nas może weźmie do szperania by nie tracić swoich ludzi. Zapłaci nam może nieźle no ale główne fanty zgarnie dla siebie. Teraz mamy okazję na swoje 5 minut. Jak tam nikt z zewnątrz nie szpera. Tylko my i ewentualnie ci co z nami będą. Co więcej póki nie rozbroją ładunków to żadna grubsza akcja nie ruszy. Strefa pozostanie zamknięta. - Skaza wysłuchał uważnie co albinoska ma do powiedzenia na temat akcji z tymi schronami. Ale widocznie też myślał o tym nie tylko tak pobieżnie. Mówił patrząc po trochu na cały swój kilkuosobowy gang ale najwięcej właśnie na nią.

- A ten brudas musiał wiedzieć co jest w walizce. Przecież znaleźliście kod do tej walizki w jego notesie. Musiał go znać. Ale zgadzam się, pewnie nie działał sam dla siebie. Tylko tak jak Skaza mówił to jakiś kurier czy inny łącznik. A z tymi papierami to trudno to oddzielić bo pisze, że miały powstać trzy schrony. Może gdzieś tam w innych pisze jakoś o jednym czy dwóch tak oddzielnie ale na razie nie przerobiliśmy wszystkiego. To będzie jeszcze sporo czytania dzisiaj. W każdym razie jak na razie jak damy te papiery Brownowi to dowie się, że są trzy schrony. - Ash dopowiedział swoje trzy gamble na temat tych zapisków z walizki i jego właściciela. Na razie darował sobie komentarz czy polemikę z ich liderem i jego argumentami.

- Sama akcja z rafą nie zajmie dnia, zanim się wszyscy zbiorą minie parę tygodni. Może nawet miesiąc - Phere czuła jak robi się jej niedobrze. Kolacja złośliwe bydlę podjechała do gardła i tam się zagnieździła nie dając się z powrotem przepchnąć do żołądka. Albinoska wstała, zakręciła po kuchni i wróciła do stołu z butelką bimbru.
- Nie musimy mu dawać wszystkich dokumentów - zaczęła, rozlewając trunek do szklanek i kubków po herbacie. Odsapnęła przez nos, porywając swoja porcję żeby wygulgać duszkiem. Kaszlnęła kiedy zapiekł ja przełyk a posiłek zjechał trochę niżej. Tak na wysokość splotu społecznego. Skaza miał dużo racji, nie wszyscy grali czysto. Nawet w ich gangu. Każdy ciągnął w swoją stronę i dla własnego zysku przede wszystkim.
- Jeżeli mamy to zachować dla siebie trzeba usunąć świadków - powiedziała patrząc Rogerowi w oczy ze złością - Brudasa z piwnicy co jest oczywiste, ale Manfreda i Johnson też, bo jeśli sprawa się sypnie to nie są nam nic winni, więc powiedzą wszystko co wiedzą. Zajebać i zakopać ciała, ciuchy spalić. Po cichu, udusić… zwłoki wrzucić im do domu i podpalić żeby zatrzeć nasze działania, chociaż to będzie rodziło pytania. Czyli lepiej jak po prostu znikną. Ziemia wszystko przyjmie, Ash ma te swoje żrące trutki do rozpuszczania padliny. Wapno czy co. Ubić, ograbić, zakopać, zapomnieć - dolała sobie, wypiła i kontynuowała - Samochód brudasa wciągnąć nam do garażu, pociąć i po kawałku wyjebać te charakterystyczne elementy. Albo karoserie przemalować i dopiero wyjebać pociętą na kawałki. Jeżeli mamy to schować dla siebie nikt i nic nie może nas ze sprawą połączyć. Jesteś gotowy zabić dwójkę z góry Skaza? - zgrzytnęła zębami.

Trochę zaniemówili. Wszyscy. O czymś takim chyba nikt nie pomyślał. Co prawda uważali się za młodych i gniewnych, przelewanie krwi już im się zdarzało w tej czy innej okazji. Ale raczej nie byli zimnokrwistymi zabójcami co by tak mogli przejść do porządku dziennego z zabiciem trójki ludzi. Pozostała czwórka patrzyła na przemian po sobie jakby próbowali się oszacować czy są do tego zdolni i gotowi na taki ekstremalny krok.

- Nie musimy nikogo zabijać. - powiedział w końcu Roger. To skierowało na niego uwagę pozostałych.

- Ten dupek z dołu jest nam potrzebny. Żywy. To nasz nowy wspólnik. Musimy o niego dbać i hołubić. Aby postawić go na nogi i nam odpowiedział na parę pytań. W tej chwili to jest nasza złota rybka i kura co może nam znieść złote jajka. Może nie teraz ale jak dojdzie do siebie i zacznie gadać. - ich lider zaprzeczył, że chciałby likwidować nieprzytomnego faceta pozostawionego w piwnicy.

- A Manfred i Johnson? - cicho zapytał Ash pokazując palcem gdzieś w sufit gdzie poziom powyżej była dwójka o jakiej mówili. Nad nimi Skaza zastanawiał się dłużej. Odpalił szluga aby sobie wspomóc myślenie.

- Widzieli, że ściągamy brudasa i furę do siebie. - przypomniała Lola na co szef pokiwał głową ale zastanawiał się dalej.

- Możemy im powiedzieć, że facet wyzionął ducha. Nie byłoby dziwne po takim dachowaniu i kraksie. To nawet jakby się wygadali to to co widzieli. Że go zabraliśmy do siebie. Możemy się tłumaczyć, że chcieliśmy go obrobić czy co. W końcu rozjebał się na naszej ulicy nie? To jego fanty są nasze. - wzruszył ramionami na znak, że zagrożenie, że parka przebierańców się wygada nie jest aż takie straszne jak widzieli tylko tyle co z akcji ratunkowej i nic więcej. Nie wiedzieli o walizce ani tego czy kierowca przeżył.

- Chyba, żeby ich w to wciągnąć. Trochę już i tak w tym siedzą. Oni dilują zielskiem to mają pewnie sporo kontaktów. A jakby ich przyjąć do spóły to mieliby interes aby siedzieć cicho i nam pomagać. A jak byśmy mieli działać solo to każda pomoc nam się przyda. Nawet jeśli tylko mieliby zostać tutaj albo zbierać ploty z dzielni. - Lola rzuciła innym pomysłem. Popatrzyła jednak niepewnie na pozostałych jak go widzą. Bo Geronimo się skrzywił jakby nadal uważał ich za bezużytecznych dziwaków.

- Pieprzysz Skaza - albinoska pokręciła głową i podwinęła nogi żeby oprzeć pięty o siedzisko. Objęła zgięte kolana ramionami mocno zaciskając dłonie na rękawach kurtki żeby się nie trzęsły.
- Ten kto będzie szukał brudasa wie co wiózł. Skoro jego fanty do nas należą to kufer z papierami też. Nie wykręcimy się że akurat go nie miał, albo wypadł przez okno przy wypadku. Nie wiadomo kto to, z kim i dla kogo pracuje, kto o sprawie wie. Jeżeli lata dla samego Clintona B? Chcesz tu mieć na progu armię pierdolonych czarnuchów z kanistrami i pochodniami? Naszej czwórki do kurwy nędzy często nie ma, nie wystawię Asha na niebezpieczeństwo, po moim trupie! - syknęła przez zęby mając gdzieś co reszta pomyśli - Jeżeli mamy to zrobić na własny rachunek nikt ma nie wiedzieć że ten brudas u nas był, że w ogóle go widzieliśmy dłużej niż gdy przejeżdżał nam koło meliny. Żadnego kontaktu, fantów i reszty gówna po które ktoś się zgłosi: jego kuzyni, szwagry czy inne rodzinne śmiecie… tak poza tymi dla których i od których wiózł paczkę. Jeżeli ktoś weźmie Johnson i tego transwetytozjeba na warsztat wyśpiewają wszystko. Wtedy Brown nam nie pomoże bo jego próbujemy wyrolować z biznesu… nie dopilnujemy ich obojga, brudasa i chuj wie kogo jeszcze. Cyborga i jego ludzi kiedy przyjdą węszyć. Camino którzy przyjdą węszyć gdzie im wcięło ziomka. Ich nie zadowoli info że się rozjebał, będą chcieli zanieść jego ciało ojczulkowi z kościoła żeby wyprawić pogrzeb. Wkurwią się gdy go nie będzie, albo zostanie zbezczeszczone… kurwa no - oparła czoło o kolana - Nie dopilnujemy wszystkich, a tamtym dwoje nie ufam aż tak aby im nasze życie powierzyć. Sorry.

- Poza tą dwójką na strychu nikt nie wie, że go tu mamy. A nawet oni nic teraz nie wiedzą o tej sprawie z walizką i schronami. Wszystkim możemy mówić to samo co dziś powiedziałaś Cyborgowi. Że był ale śmignął dalej. Tu jest nasze pogranicze, dalej na północ to ziemia niczyja. A tam niech go szukają. To pustkowie. Wyjechał od nas, nie dotarł do Camino. To niech go szukają. My widzieliśmy jak pojechał dalej. A papierami i walizką nikomu nie będziemy się chwalić. - Skaza pokręcił głową na znak, że inaczej widzi te detale niż to malowała Śnieżka.

- Dalej też może się udać. Pójdziemy jutro do Ligi, zobaczymy jak to wygląda z tą rafą i resztą. I tyle. Jak wyjdzie, że mamy tam iść sami i nikogo więcej nie ma to bomba. Mamy czyste plecy nikt nam nie bruździ. Czy odwiedzimy rafę czy ratusz to nikt tutaj o tym nie wie. Robimy co chcemy. No a jak jednak będą chcieli nam dać kogoś to się coś wymyśli. Zależy kto to jest. Możemy grzecznie z nimi iść na rafę aby zrobić co trzeba a potem się odłączyć w drodze powrotnej czy tam zgubić. Albo coś ściemnić coś o ratuszu. No albo wciągnąć do spóły. Oczywiście musielibyśmy się wtedy z nimi podzielić ale no trudno. Mielibyśmy wtedy znów wolną rękę i wspólną wersję wydarzeń co tam się dzieje wewnątrz Strefy. - sądząc po minie i głosie Rogera to wersja penetrowania Strefy z kimś jeszcze znacznie mniej mu odpowiadała. I wolałby to załatwić własnymi siłami. Jednak tutaj mieli znacznie ograniczone pole manewru gdyby ważniaki tego miasta zdecydowali się dorzucić kogoś jeszcze z innego gangu.

- Można by pierwszy raz pójść z kim tam oni chcą. A potem coś wymyślić, żeby chodzić bez nich. No albo ich wciągnąć. Chociaż zależy kto to by był. Nie wiadomo czy by się zgodzili. I czy by nas nie wsypali jak nie w Lidze to u swoich. - Lola cmoknęła bo też miała ciężki orzech do zgryzienia co tu teraz zrobić. Szkoda było oddać taki schron za bezcen i być dalej tylko pionkiem w grze ważniaków tego miasta. To byłaby szansa aby się wybić na wyżyny. Ale też ryzyko podpadnięcia ważniakom tego miasta to nie było byle co. Nawet dla takiego Browna byli płotką a on był tylko szefem jednego z rejonów jednego z większych gangów.

- Myślicie, że brudasy mogą tu przyjechać? Szukać tego z piwnicy? Przecież to już nie ich strefa. Tylko nasza. Naraziliby się na taką wycieczkę jak dzisiaj Cyborg pojechał im zrobić. - Geronimo wreszcie odezwał się ale jak zwykle zainteresował go aspekt ewentualnego konfliktu.

- Nawet jak przyjadą to mówimy im to samo co Cyborgowi. Był i się zmył. Nie wiemy co dalej. Zresztą. Jak tego lamusa z dołu namówimy do spóły to może nawet niech do nich wraca. Powie, że miał wypadek czy co. Wróci do nich. Pokaże, że żyje. Wszyscy się ucieszą. Ale on już będzie pracował dla nas. Zwłaszcza jakby nas polubił i byśmy mieli z nim spółę. On ma w sumie to samo co my. To tylko pionek. Listonosz. Jeździ między ważniakami i okruchy zbiera. A jakby do nas dołączył to może zebrać dolę porządnych fantów. - Skaza nie tracił werwy i znów pokazał, że nie wszystko musi być w czarnych barwach i można się z tego wykaraskać.

- Niech wróci i powie że zgubił przesyłkę? - Phere prychnęła - Wątpię aby szedł nam na rękę i cokolwiek chciał działać gdyby miało mu to sprowadzić na kark problemy. Nie lubimy się z Camino, ściemni nam wszystko byle się wydostać, a potem wróci z kumplami i będzie wesoło. Jesteśmy wrogami. Nie zmieni tego myślenie życzeniowe, ufam mu jeszcze mniej niż tamtej dwójce pojebów - nabrała powietrza i wypuściła je powoli przez zaciśnięte zęby.
- Ale możemy im powiedzieć że zdechł - podniosła głowę i wzrok na ich lidera - Rozwalił na śmierć i dla własnego bezpieczeństwa dobrze będzie jak o sprawie zapomną, bo na pewno miał jakąś brudasową rodzinę, a Clinton B lubi takie sprawy załatwiać osobiście. Przyjedzie z czarnuchami i zacznie od wpierdolu, kończąc spaleniem żywcem. Zrobi nam tu rajd… więc dla wspólnego dobra mają mówić że typ wyjechał ze strefy, a my po cichu usuniemy ślady tak że nikt się nie zorientuje co właściwie się stało. Kurewsko tym zaryzykujemy, jednak nie będzie trzeba ich zabijać. Wystarczy nastraszyć aby trzymali mordy w kubeł, bo jak nas wkopią to powiemy że też tam byli i wszyscy będziemy mieć przejebane. Nikomu, nic, nigdy. Naszym od Cyborga już ściemniliśmy i tej ściemy się trzymajmy. Żadnego zbierania fantów po kimkolwiek. Typa w ogóle tu nie było. Nigdy. - powtórzyła czując że i tak robią błąd.

- Nie, nie, nie. Walizkę niech zabiera ze sobą. Jak się tam na mecie gdzie miał się stawić zjawi bez niej to będzie miał przejebane. I zaczną się niewygodne pytania. Co innego jak wróci z całą, kompletną walizką. Ot, trochę później ale po takim epickim skasowaniu fury to nie aż takie dziwne nie? - Skaza uśmiechnął się chytrze i przejął pałeczkę rozmowy ledwo Śnieżka skończyła mówić. To zdziwiło wszystkich bo spojrzeli na niego z niedowierzaniem.

- Chcesz go stąd wypuścić z walizką? Z tą paczką koksu i tymi wszystkimi papierami? - Ash zamrugał oczami kompletnie zaskoczony takim pomysłem. Więc chyba bardziej się spodziewał czegoś takiego co proponowała Lucy.

- Tak. Fajna walizka i normalnie to byłby niezły fant. Ale co to jest paczka kosku wobec tych komór co mówiłeś i całej zawartości schronu? Nic. Szkoda się schylać. A papiery? To można zrobić jak Śnieżka mówiła wcześniej. Wziąć ten smartfon od Browna i zrobić fotki. Wtedy same papiery nam nie potrzebne. Niech je sobie zabiera i dostarczy komu chce. My będziemy mieć kopie. - lider gangu uśmiechnął się promiennie dając znać, że z tego ambarasu też widzi jakieś wyjście.

- No dobra. To byśmy go puścili z walizką. I co dalej? Skąd wiesz, że on nas nie sprzeda albo co? Śnieżka dobrze mówi. Po co miałby być w porządku wobec nas? My jesteśmy Sand Runners a on Camino Real. - Lola znów się odezwała i mówiła wolno i z namysłem wskazując na siedzącą obok albinoskę aby pokazać, że chodzi o to co ta mówiła przed chwilą.

- Bo fiutowi uratowaliśmy życie. Utopiłby się w tym bagnie gdyby nie my. Chyba nie sądzicie, że ta para pajaców bez łomu, liny i furgonetki by go wyciągnęła? - Skaza uniósł do góry brwi aby podkreślić istotną jego zdaniem różnicę między standardowymi relacjami obu gangów a tym indywidualnym przypadkiem.

- Poza tym z tego co kojarzę to chyba wy dwie i tak miałyście plany się z nim zaprzyjaźnić. No to świetnie. Bardzo nam to na rękę. No jak nam chodzi o to by się z nim zakumplować to to krok we właściwą stronę. Jak będzie nas miło wspominał to po co miałby nas sprzedawać. Zresztą co by powiedział Clintonowi? Że uratowaliśmy mu życie? - Skaza rozłożył ręce aby podkreślić, że jakby wszystko poszło tak jak to właśnie przedstawił to są spore szanse, że Latynos z piwnicy mógłby przejść na stronę Żałobników.

- Dzięki Skaza - albinoska popatrzyła na drugą gangerkę, a potem z bardzo ironiczną miną zwróciła się do ich szefa - Fajnie, naprawdę super że przestałeś się fochać na to że go chcemy z Lolą wyruchać i zamiast tego zabawiasz się w naszego alfonsa. - wychyliła się żeby oprzeć ramię o bark blondynki i razem się tak gapiły - Tylko nie myśl że zaczniemy ci mówić “tatko”.

- No. To już by była przesada. I znaczy jak on by z nami został na dłużej to nie masz nic przeciwko byśmy mu robiły coś więcej niż laskę? Bo tak dziś w nocy czy jutro to najwyżej taka laseczka bo kiepsko on wygląda. Ale jakby Ash go podkurował i byśmy miały parę dni… To nie będziecie chłopaki odwalać męskich foszków po kątach, że się z nim fraternizujemy i w ogóle? - Lola chętnie objęła swoją sojuszniczkę i partnerkę w tej jawnie planowanej zbrodni wierności własnej rasie i gangowi sprawnie przejmując pałeczkę rozmowy. Słysząc ten nagle luźniejszy ton panowie prychnęli z rozbawienia. Właściwie to Ash który ponownie okazał się najbardziej wyrozumiały i z ich męskiej trójki.

- No jest mocno poobijany. Może mieć wstrząs mózgu. Zajrze do niego w nocy i rano. Tak czy siak to pewnie z parę dni będzie z nim kiepsko. Raczej nie ma co liczyć, że gdzieś pójdzie sam, ucieknie czy wsiądzie za kółko. Nawet jakby mu pozwolić. Ale to więcej będę wiedział rano. Jak dożyje do rana i nie będzie w nocy żadnego kryzysu to może być z nim dobrze. Może z tego wyjść. A myślicie, że jakby się z nami skumplował to by mógł tu przywieść jakąś gorącą chicę? Tam u nich to chyba ich pełno nie? - Ash mówił pogodnym tonem ale przedstawił swoją medyczną diagnozę dla ich pacjenta z dołu. Na koniec też jednak zagaił żartobliwym akcentem.

- Mhm. Taka gorąca chica co lubi kostnice i trumny co? - zapytał ironicznie Skaza też dołączając się do tego luźniejszego tonu. A Ash zacisnął usta w wąską linię aby zachować powagę i poważnie pokiwał swoją prawie wygoloną na zero głową.

- No ale zaraz! One chcą mu zrobić laskę! I w ogóle jeszcze nie wiadomo co! - Geronimo za to zawołał z jawnym oburzeniem na niecne zamiary ich koleżanek jakie chyba nie było łatwo mu ot, tak znieść.

- No. No i? Chodzisz z którąś z nich? Z obiema? Ślub braliście czy co? Bo jakoś przegapiłem chyba. - Roger odezwał się do niego nieco łagodniejszą wersją ale dało się bez trudu rozpoznać styl “Masz jakiś problem?”. Brzmiało to trochę jak wyzwanie. Xavier nie bardzo miał wyjście. Albo mógł je przyjąć i robić ten problem albo sobie odpuścić. A w końcu Skaza nie na darmo był ich liderem. Więc w końcu wzruszył ramionami i wstał od stołu aby pójść po piwo.

Cała dyskusja o czymś ważnym Śnieżce przypomniała. Z głową opartą o ramię blondyny zwróciła się do technika, przy okazji kątem oka łowiąc reakcje Rogera.
- Tyle czasu mamy czekać?! No weeeeeeź! - jęknęła, westchnęła i posmutniała - Jak z niego taki zdechlak to co będzie kostnicę zawalał. Przeniesiemy go do normalnego wyra, wygodniej mu będzie i bardziej humanitarnie. Łóżko Loli ma porządną metalową ramę, przykujemy go kajdankami za nadgarstek to nigdzie tak czy siak nie ucieknie. Takie porządne są, policyjne. Kluczyk się schowa i niech sobie cierpi w łożu boleści, a i nam będzie wygodniej o niego zadbać. Czy to przemyć z potu, obciągnąć, nakarmić, czy tam mu poskakać na drążku skoro całą reszta jest dętka. - zerknęła na kumpelę - Zresztą w wyrze we trójkę się zmieścimy, a nie że któraś będzie musiała na swoją kolei czekać… i łatwiej tak gadać o tych jego koleżankach co lubią trumny. Poza tym jeśli mamy go urobić trzeba nam ludzkich warunków pracy.

- O dokładnie tak, tak jak Śnieżka mówi. Potrzebny nam porządny warsztat pracy jak mamy go wziąć na warsztat i urabiać i obrabiać. - Lola jeszcze mocniej przytuliła się do albinoski czy też ją do siebie aby podkreślić jaki zgrabny duet stanowią i tą wspólnotę interesów jaką dzielą.

- A właśnie. To pomożecie nam go przenieść do mnie? Bo tam po drodze tyle schodów i korytarzy. A my byśmy przygotowały kajdanki. Kneble też mam jakby co. I trochę innych zabawek. No co? Uzbierało mi się tego trochę a muszę dbać o swój warsztat. Sami widzicie jakie to się okazuje potrzebne. Wręcz niezbędne. - Mila radośnie tokowała dalej. Humor jej się poprawił skoro nagle okazało się, że ich mały, cichy spisek jaki uknuły we dwie w kostnicy jest dziwnie zbieżny z interesem całej grupy. A Skaza wręcz dał im przyzwolenie i nawet był gotów trzymać tu tego połamańca tak długo jak trzeba. Nawet w jej pokoju. Ale poczuła się aby coś wytłumaczyć widząc jak panowie, łącznie z powracającym z piwem Geronimo, reagują na wzmiankę o jej kolekcji łóżkowych zabawek.

- Chłopaki wam pomogą. A ty Ash rzuć na niego okiem co tam z nim. A potem wracaj do mnie. I Śnieżka daj mu ten smartfon. Trzeba obcykać te papiery. - Skaza szybko przyszedł im w sukurs z tym planowaniem małej przeprowadzki ich pacjenta co nagle mógł zyskać status bardziej gościa niż jeńca albo więźnia.

W ramach podziękować albinoska posłała mu bardzo wdzięczną minę i taki sam uśmiech. Naprawdę zrobił duży przeskok od chęci usuwania problemu po chęć zaprzyjaźnienia się z nim, szczególnie gdy mógł do zadania oddelegować kogoś innego przez co sam nie musiał wchodzić z brudasem w głębsze interakcje.
- Dzięki Gery - cmoknęła go przez powietrze. Z kieszeni kurtki wyjęła telefon i położyła go na stole przed Aaronem - To my z Milą idziemy ścielić łóżko, myć dupki i szykować dobre wrażenie. Żarcie też, coś do picia. Będzie pierdolony miał taki full service że sam tu wróci po więcej.

- Zaraz. A co z tymi pajacami na górze? Co z nimi robimy? - Ash wziął położony telefon, spojrzał na niego ale wskazał nim na sufit przypominając jeszcze o tej liczebnie większej połowie trzyosobowego problemu jaki sprosili dzisiaj na noc.

- Ano tak… - mruknęła Lola znów siadając bo już zdążyła się zerwać aby zasuwać do swojego pokoju, łóżka i kajdanek. Spojrzała pytająco na Skazę i Śnieżkę.

- Albo ich wtajemniczamy i bierzemy na wspólników albo nie. Ale coś im powiedzieć trzeba. Jak nie teraz to jutro jak ich będziemy wypuszczać. - Skaza skrzywił się jakby niechciany problem wrócił jak bumerang. Znów można było odnieść wrażenie, że na tą pstrokatą dwójkę dziwaków ma mniejszy pomysł niż na uratowanego Latynosa.

- Powiedzmy im że to nasz znajomy - Lucy wstała od stołu i podeszła do jednookiego żeby teraz na nim powisieć - Taki co ma chujowych braci i starego, więc póki go nie postawimy na nogi i nie skołujemy części aby mu furę wyklepać lepiej żeby się w domu nie pokazywał bo go zajebią. Więc totalna konspira, tym bardziej że Cyborg już za nim węszy, a my nie chcemy żeby go zajebał bo to nasz kumpel. Poznaliśmy dopiero jak mu krew z ryja wytarliśmy.

- Czyli mamy im powiedzieć, że go mamy? - zapytał obejmując ją w talii i przyciągając do siebie w opiekuńczym geście. Reszta czekała na wynik tej rozmowy nie zabierając na razie głosu.

- Tak i że dla niego spławiliśmy Cyborga… więc mają mówić że po prostu przejechał u nas i tyle go widzieli - dziewczyna odpowiedziała po chwili namysłu. Teraz miało sens: konspira aby chronić kumpla z konkurencyjnego gangu na terenie gangu wrogiego.
- Nikt ma nie wiedzieć że tu jest, póki się nie wykuruje. Gdyby ktoś od nas pytał: rajdowiec przejechał i tyle go widzieli. Gdyby ktoś od brudasów pytał: rajdowiec przejechał i tyle go widzieli. Bo że tu jest wiemy my i oni, więc jak ktoś się dowie wiemy komu podziękować. Nie tylko czarnuchy umieją używać kanistrów wachy i zapalniczek. Będą mądrzy to będzie się nam dalej dobrze żyło.

- No. Niezłe. Nieźle to wymyśliłaś. - Skaza obracał chwilę w głowie ten pomysł ale w końcu okazał uznanie dla niego i jej właścicielki. Tym razem przy wszystkich Żałobnikach więc nie tylko Ash to widział jak wcześniej w jego gabinecie.

- Słyszeliście co macie gadać? Śnieżka dobrze mówi. Tak właśnie zrobimy. - oznajmił reszcie bandy a ci pokiwali twierdząco głowami na znak, że słyszeli i przyjęli to do wiadomości.

Śnieżka wyglądała jak kot którego podrapano za uchem w idealnym momencie. Uśmiechnęła się, pocierając policzek o policzek obejmowanego kumpla.
- Udzielają się nam te twoje gadki - odpowiedziała wesoło, mrużąc oczy - Sprawdzimy jutro co u cyborgów, dobrze? Jak już wrócimy ze spotkania z Ligą, zjemy i skołujemy flaszkę.

- No. Można do nich podjechać jak będziemy wracać. - facet z bielmem w jednym oku skinął głową przystając także i na ten pomysł. Pozostali też zdawali się nie mieć nic przeciwko.
 

Ostatnio edytowane przez Dydelfina : 09-11-2021 o 06:08.
Dydelfina jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172