Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-08-2019, 22:33   #131
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=twU7FJAie44[/MEDIA]
Jeżeli istniał sposób na natychmiastową poprawę nastroju panny Holden, był nim poczęstunek. Albo obiad lub przegryzka. Nic więc dziwnego, że z początku nie zauważała jak wokoło nagle zrobił się ruch. Stołu podjechały pod ściany domów, a na placu wokół ogniska zaczęły tańczyć pierwsze osoby. Skądś pojawiły się instrumenty, w tle mignęła rozradowana twarz Lee, zaś Ves z Alexem siedzieli przy stole. Ganger palił trawę, dziewczyna pochłaniała metodycznie kolejne porcje suszonych owoców i zapijała piwem.

- Prawie jak w domu, co? - mruknęła w pewnej chwili, wskazując na początek imprezy wokół ognia - Tylko zamiast radia z fury mają gitary i skrzypce. Brakuje też ćwieków i skórzanych kurtek, ale to pewnie przez gorący klimat.

- No. W tej skorupie to ugotować się można. - Alex przytaknął biorąc pytanie Ves jak najbardziej poważnie. Ale chyba bawił się nieźle. Najadł się, napił, teraz jarał i też ciekawe zerkał na tańczące ciała. Zwłaszcza te w kolorowych koszulkach i sukienkach. - Trochę festyn. Wolę mocniejsze uderzenie. Ale może być. - tak, chyba Runner był w całkiem niezłym nastroju a nawet jakby się całkiem dobrze bawił.
- No trochę wieś… ale też ma to swój urok. - klepnęła Foxa w kolano, wskazując głową na parkiet - Chcesz to leć, widzę jak się na nie gapisz. Ja mam jeszcze tutaj coś do roboty - tym razem wskazała miskę pełną suszonych owoców - Poza tym lepiej ci bez skorupy. Najlepiej ci bez niczego.

- I będziesz się śmiać? Mowy nie ma. Szamaj i zasuwaj tam razem ze mną. - Alex posłał Vesnie ironicznie spojrzenie jakby przejrzał jakiś jej niecny podstęp. No albo znów tak się zgrywał jak zaciągnął się kolejnym machem szluga. - Myślisz, że to z nimi mamy się tentegować w tą nocną imprezę u nich? - zapytał z zaciekawieniem. No właściwie to chyba rzeczywiście zeszła się na tą wieczorną imprezę większość tubylczej populacji. A spora część żeńskiej populacji właśnie tańczyła, śpiewała, klaskała albo grała na klepisku podwórka. W tym wieczornym świetle pochodni niektórzy przedstawiciele obu płci wydawali się nawet całkiem niczego sobie. Zwłaszcza ci co tańczyli.

- Oj daj spokój, nie będę się śmiać - Ves obiecała całkiem poważnie, głaszcząc zarośnięty policzek gangera - Przecież wiadomo że za co się weźmiesz, jesteś w tym najlepszy. Poza tym… chciałabym zobaczyć jak wywijasz na parkiecie, dawno tego nie robiłeś - oparła się o niego - Zobacz tamtą przy ogniu, tę wysoką blondi. Niezłe cycki.. albo tamta czarnula pod ścianą, ta w zielonej kiecce. Fajna dupa i zobacz jakie ma nogi.

- No. Całkiem niezłe. Mógłbym się z nimi potentegować nawet bardzo chętnie. Ta w tej czerwonej też fajna. W te żółte kwiaty. - wskazał na jeszcze jedną tańczącą dziewczynę której spod ciemnych włosów niezbyt było widać twarz w tej chwili bo tańczyła do nich tyłem. Ale od tyłu te żółte, duże kwiaty na jej obitych czerwienią krągłościach prezentowały się bardzo apetycznie. - Albo tamta z tym kwiatem we włosach. - dorzucił ganger wskazując na inną dziewczynę jaka tańczyła dość skromnie, raczej tak się bujała do rytmu wspierając tańczących śpiewaniem i klaskaniem. Ale za to miała bardzo ładny i rozbawiony uśmiech.
- Dobra, to dam ci jeden kawałek ale potem widzę cię przy sobie. - Alex napatrzył i najarał się wystarczająco i dał się namówić Vesnie. Wstał, skiepował, dopił z kubka co tam miał i pocałował jeszcze Vesnę po czym zaczął obchodzić rząd stołów aby dołączyć do zabawy na klepisku.

Panna Holden za to została na miejscu, pochłaniając odruchowo coraz to nowe kawałki suszonych słodkości i mimo uśmiechu na twarzy nastrój miała dość melancholijny. Ona siedziała na wygodnej ławie, zastawionej smakołykami, we w miarę bezpiecznej osadzie. Żując banana patrzyła w niebo i wiedziała doskonale, że nie tak daleko od niej pod tym samym niebem znajduje się pewien szarmancki kowboj o złotym sercu. Technik liczyła po cichu, że nic mu nie jest, że dżungla go nie przetrawiła i wciąż pozostawał równie żywy co niecały tydzień temu, gdy wciągał ją w zaułek Nice City. Miała gorącą nadzieję, że wciąż uśmiecha się tak samo czarująco i nic nie zamknęło mu tych pięknych, ciemnych oczu których spojrzenie wywoływało ciarki na całym ciele.

Kawałek się skończył, widziała jak Alex kreci się wokół uśmiechniętej Mulatki, bajerując ją na całego. Podniosła się więc powoli, odsuwając wspomnienie Patricka i tanecznym krokiem zaszła parkę od tyłu, stając kobiecie za plecami. Szybko w trójkę złapali wspólny rytm, bawiąc się na całego póki mogli jeszcze ustać w pionie, a i później w poziomie znaleźli sobie całkiem niezłe zajęcie.


Ze wszystkich opatrzonych rano ran, te na Morgan wyglądały najgorzej. Wciąż krwawiły, zupełnie jakby dziewczyna cierpiała na hemofilię. Panna Holden pytała o to jej ojca, ale ten tylko pokręcił przecząco głową. Pozostało więc naszprycować dziewczynę antybiotykami, ułożyć w pozycji poziomej i pozwolić odpoczywać.Rany Marcusa i Pazura też nie wyglądały za wesoło, a Ves już widziała, jak na razie białe bandaże szybko zmienią kolor na brudny brąz, ledwo wejdą na mokradła. Po ciężkiej nocy Vesna ziewała w rękaw, marząc o tym, aby napić się kawy… dużo kawy. Prześladowała ją wizja całego morza kawy…

- Masz uważać, nie wychylać się i nie kozaczyć - burczała Alexowi, kompletując medyczną torbę - Weź dodatkowe ammo i obiecaj że będziesz uważać.

- Jasne, nie dygaj, nic mi nie będzie. - Runner pokiwał głową i właśnie bez pośpiechu składał swój karabinek za którym niedawno tak latał po całym Nice City aby go zdobyć. Teraz go już kończył czyścić i z wprawą składał z powrotem. A, że znów było gorąco nawet o tak wczesnej i mglistej porze to siedział w samych bokserkach i podkoszulku. Nawet butów nie chciało mu się zakładać więc siedział boso.

- Cześć. - podeszła do nich ciemnowłosa Lee machając przyjaźnie na powitanie rączką. Alex podniósł na nią wzrok i skinął jej na przywitanie. - To będziecie szli do tej dżungli? Potrzeba wam coś? - dziewczyna chyba była tym przejęta i martwiła się o swoich nowych znajomych.

- Cześć Lee - technik odmachała jej na powitanie i już miała powiedzieć, że niczego im nie potrzeba prócz szczęścia tak ze dwa kanistry. Ale nagle zbystrzała - Zajmiesz się tą małą rudą jak nas nie będzie? Ma na imię Morgan, oberwała i wciąż rany nie chcą się jej goić. Miej na nią oko, dobre? Niech ci pomoże się pakować albo coś…po prostu miej na nią oko, proszę.

- Aaa… ta dziewczynka z tym psem… - Lee skinęła kasztanowłosą głową gdy skojarzyła o kogo pyta Vesna. - Jasne, nie ma sprawy. Mogę ją nawet zabrać do siebie póki nie wrócicie. U nas nikt jej nic nie zrobi, nie bójcie się. No chyba, że próbowałaby coś zwędzić albo coś takiego. Ale jak nie to będzie dobrze. - młoda dziewczyna uśmiechnęła się i chyba od ręki znalazła rozwiązanie które wydało jej się naturalne. - Przyniosłam wam brązowe żołędzie. -wyciągnęła do przodu papierową torbę którą dotąd trzymała w dłoni.

- A po co? - zapytał Alex wkładając jedną część karabinka w kolejną ale zerkał z zaciekawieniem na papierową torbę.
- Do oczyszczania wody. Najlepiej działa jak się zagotuje we wrzątku. Trochę gorzkie się wtedy wszystko robi. Ale można użyć i do wody do przemywania ran. Wyciągają zarazki więc potem trzeba je wyrzucić. - tłumaczyła tubylcza zielarka podając Vesnie torbie. Torba zaś pełna była żołędzi. Mniej więcej jak tych od standardowego dębu tylko trochę smuklejsze i ciemniejsze. Wymieniły jeszcze parę uwag, objęć i pocałunków, nim w końcu para z Det niechętnym krokiem poszła do bryki zanim van Urke nie zaczął ich wołać po całej wsi.


 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 28-08-2019, 23:21   #132
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 37 - IX.05; pn; południe

IX.05; pn; południe; Pustkowie; dżungla; dno dżungli; żar, wilgotno, duszno, półmrok







Wszyscy



Ciche klasniecie dłoni w spocona skórę a potem instynktownie pocieranie i twarz skrzywiona grymasem niechęci. Znowu. Te małe krwiożercze insekty latały całymi hordami. Co chwila ktoś z podróżników rozgniatał jakiegoś robala ale walka z nimi wydawała się beznadzieją. Na jednego rozgniecionego przypadało miliony wciąż żywych i gotowych zająć jego miejsce.

No i pijawki. Bo jak Dżungla to jak mogło zabraknąć pijawek? Pijawki miały podobny cel jak latający krwiopijcy ale obrały inną strategię. Bardziej dyskretną i podstępną. Dostawały się do butów i pod ubranie. Ludzie zwykle odkrywali je dopiero podczas chwil krótkiego postoju. Wtedy z obrzydzeniem starali się ich pozbyć zwykle przypalając papierosem. Miejscowi bowiem odradzali je odrywać czy odcinać. Sól jeszcze mogła je odstraszyć bo w zetknięciu z kryształkiem soli pijawki odpadaly jak po dotknięciu kwasem. No ale nie każdy miał przy sobie sól. Fajki zresztą też nie.

No i była jeszcze sama dżungla. Ciężkie przedzieranie się dnem naziemnego, wiecznie zielonego oceanu. Nawet w środku dnia panował tu półmrok. Marsz na przełaj przez te wieczne zielsko i krzaczory nie był możliwy bez wycinania sobie drogi maczetą. Szło się ciężko, zupełnie jakby wszyscy byli w jakiejś gigantycznej szklarni. Tylko zarośniętej i stłamszonej przez liany, konary i korzenie. Szklarni bez szyb, zbrojeń i szyb. Ale tak samo duszącej. Samo ustanie na nogach we względnej przytomności było niezłym wyzwaniem. Stawianie nogi za nogą przez krzaki, błoto, głębsze błoto, niezliczone kałuże i strumienie, gmatwanie się w wiecznie zielonych paprociach było trudne. A gdy jeszcze trzeba było nieść żelazo, pancerze, plecaki z zapasami i wodę robiło się ekstremalnie trudno. Każdy kilogram oporządzenia i bagaży wydawał się w tej duchocie i skwarze być kilkukrotnie cięższy.

Nie było się więc co dziwić, że rozmowy się nie kleiły. Nikt nie miał na nie ochoty. Czasem ktoś sklął gdy upadł w błoto, zaplątał się w jakieś krzaki albo znów coś go użarło. Trójka tubylczych przewodników ruszyła razem z załogą gości. Dwóch mężczyzn i kobieta. Dwaj mężczyźni wzięli na siebie rolę w tym dżunglowym przodku i szli na czele wyrąbując drogę maczetami. Jeff i Bruce musieli często się zmieniać bo nikt nie był w tym zielonym piekle wytrzymać przy tak intensywnej pracy dłużej niż kilka czy kilkanaście minut. Trzecia z nich, Marisa, okazała się być tą nową znajomą z jaką parka z Det zapoznała się ostatniej nocy. Ona szła na samym końcu jakby zamykając tą nieregularną kolumnę gości.

A kolumna w większości składała się właśnie z federaty i ludzi jakich on zatrudnił. Obecnie w tej dżungli było ich prawie równo tuzin. Grupka wedle wskazówek tubylczych przewodników ułożyła się w kolumnę idąc za dwoma przewodnikami z maczetami. Z początku byli czujni, zwarci i gotowi ale żar tropików skutecznie przerzedził tą linię w nieregularne kropki i kreski. Van Urk przytomnie co jakiś czas zarządzał postoje i sprawdzał czy kogoś nie brakuje. Groźba zagubienia się w tej dziczy chyba przerażała wszystkich z gości. Na pewno nikt nie chciałby się błąkać w tej dżungli samotnie. Zwłaszcza, że gdy jeszcze przechodzili przez resztę zarośniętej wioski i skraj prawdziwej dżungli to tam czy tu widać było jeszcze truchła dzikunów lub ich ofiar. Obecnie będących napuchniętym od tropikalnej gorączki żerem dla większych i mniejszych padlinożerców. To dość wymownie świadczyło co się może jeszcze kryć w tej dżungli.

- Tutaj na was poczekamy. One powinny być gdzieś tam. Nad jeziorem. - wysapał zdyszany Bruce do nadchodzących gości. Obaj przysiedli na powalonym i zarośniętym mchami i krzakami pniu gdy widocznie uznali, że skończyła się ich rola przewodników i teraz drużyna gości powinna pokazać co potrafi. Jeff który akurat jako ostatni wycinał szlak maczetą nie odzywał się bo nie miał na to siły. Tylko pokiwał głową potwierdzając słowa towarzysza.

Rzeka czy woda może i rzeczywiście była tam gdzie pokazywali. Ale nie dało się jej zobaczyć. Co dziwne nie było. Tutaj można było minąć kogoś czy coś schowanego w krzakach i krok czy dwa obok. A kurtyna w barwach zgniłej jesieni z kilkudziesięciu kroków mogła ukryć i całe miasto. Reszta drużyny gości stopniowo docierała do tego miejsca postoju. Ci co doszli pierwsi mogli zająć miejsca na przewalonym pniu czy opierając się o inne drzewa.

Marcus dotarł na to miejsce postoju jako jeden z pierwszych. Zdecydowanie z nadal ranną nogą nie był orłem w forsownym przedzieraniu się przez taką dzicz. Ale skoro wystarczyło iść świeżo wyrąbaną ścieżką za dwoma przewodnikami to jakoś jeszcze dawał radę. Dobrze, że to już koniec bo nie był pewny ile jeszcze dałby radę tak wytrzymać. Teraz skoro rola przewodników się zakończyła to czas było odnaleźć i zapolować na te dzikuny. Miał okazję pochwalić się swoimi tropicielskimi talentami. Według miejscowych dzikuny miały zwyczaje podobne do dzikich psów czy wilków. Czyli było stado i jego lider. Polowały stadnie a w dżungli były na swoim terenie. Na szczęście jak większość psowatych nie umiały chodzić po drzewach chociaż były dość skoczne i na pochyłe drzewa czy płaszczyzny już mogły się wspinać czy skakać. Dlatego gdy tubylcy mieli pecha trafić na nie w dżungli zwykle próbowali się ukryć na drzewach o ile zdołali. Niestety drzewami raczej trudno się podróżowało więc nie dało się w ten sposób podejść przeciwnika.

Anton zostawiwszy córkę w wiosce tubylców mógł się skoncentrować na marszu przez te dzikie ostępy dżungli. Szczerze mówiąc czuł się całkiem nieźle. Przeprawa jaka dopiekła innym tak mocno jego samego jakoś za bardzo nie ruszyła. Z drugiej strony jednak nie musiał co chwila machać maczetą a te całe pełzające i latające robactwo naprawdę potrafiło uprzykrzyć życie. No i właściwe zadanie dopiero się zaczynało a tu już z połowa składu wyglądała jakby mieli na tym spocząć. Chociaż musiał przyznać, że większość z nich, w przeciwieństwie do niego, była jakoś ranna. Co prawda rany goiły się no ale jednak pewnie w tym żarze tropików dawały się we znaki przy każdym kroku. A gdyby mieli nie brać rannych to mało kto by towarzyszył trójce przewodników.

Vesna o dziwo dotrzymywała kroku Alexowi i chyba działała na niego kojąco. Te “latające badziewie” czyli insekty albo kolczaste i pętające nogi krzaki doprowadzały Runnera do szału. Chociaż chyba najbardziej obawiał się pijawek. Zwłaszcza jak czy żartem czy serio przewodnicy przed wyjściem z wioski ostrzegali ich, że te pełzające paskudy potrafią wleźć śpiącemu do ust czy nosa. Ale też we dwójkę dotarli do pozostałych dość sprawnie. Chociaż ciała mieli oblepione potem, liśćmi, błotem i grudkami ziemi które skolekcjonował każdy z tej wyprawy podczas licznych upadków i przedzierania się przez leśną gęstwę.

Po krótkiej chwili do powalonego pnia dotarli kolejni podróżnicy. Najpierw Will którego Marcus kojarzył gdy wieki temu, w zeszłym tygodniu, jechali razem w furgonetce wyjeżdżając z Nice City. Potem zasapany van Urk, Hoffman i Dziki Kieł. Każdemu z nich pewnie dawały się we znaki odniesione podczas wcześniejszych walk rany. Jeszcze trochę po nich doczłapali się Zimm i patykowaty Ricardo. Wyglądali jakby po opadnięciu na przewalony pień nie mieli już siły na nic innego. Pochód zamknęły dwie kobiety, Aria i Marisa które robiły za coś w stylu straży tylnej. A tubylcza dziewczyna, podobnie jak jej koledzy, mogła z tej dziczy dość spokojnie znaleźć miejsce do ich domu.

Okazało się, że dobrze, iż van Urk posłuchał miejscowych rad i kazał zabrać dodatkowe zapasy wody. Co wydawało się zbytecznym balastem i prawdziwą mordęgą do dźwigania. Ale teraz dobrze było uzupełnić puste już manierki. Woda odparowywała z ciał bezustannie więc non stop trzeba było pociągać z manierki aby uzupełnić ten zapas i pragnienie suszyło usta i gardła bezustannie.

- Niedaleko tak? Dobra. Jakieś sugestie? - van Urk przyjął do wiadomości słowa przewodników i wciąż zasapany, ocierając czoło i twarz elegancką chusteczką rozejrzał się pytająco po twarzach. Wydawało się, że jest samo, piekielne południe tego dnia. Im dłużej czekali tym więcej czasu mieli aby złapać oddech. Ale też i mniej zostawało na resztę, właściwej akcji. Przewodnicy nie chcieli dalej iść ostrzegając, że teraz już trzeba się liczyć z tym, że można spotkać dzikuny z każdym krokiem w stronę jeziora. Chociaż samego jeziora nie było jeszcze ani widać ani słychać to cała trójka mówiła jakby dotarcie do niego było tylko formalnością. Przynajmniej pod względem odległości i kierunku. Twierdzili też, że jest samo południe więc wszelkie większe zwierzaki, dzikuny też, zamierają aby oszczędzać energię. Byłaby więc szansa je podejść póki te południe trwało. Ale im bliżej wieczoru, im temperatura będzie znośniejsza, tym będą robić się żywsze i czujniejsze.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 04-09-2019, 22:26   #133
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
Upał, duchota i masa komarów - podróż przez dżunglę nie należała do przyjemności. Panna Holden czuła się jak wyciągnięta z kąpieli i tylko kolejne porcje potu płynęły jej po plecach nie dając okazji ubraniom aby wyschły. W tych warunkach było to niemożliwe.

- Nie znam się na zasadzkach, jestem lekarzem - dziewczyna rozłożyła bezradnie ręce - Trochę saperem, dlatego proponowałabym aby w paru miejscach po drodze rozłożyć pułapki i granaty z potykaczami. W razie gdyby zasadzka się nie udała i nasi musieli szybko uciekać, da się wprowadzić wroga w taką pułapkę i kupić sobie chwilę czasu po nagłym wybuchu, szoku i hałasie. Druga sprawa stawiałabym na ogień, którego dzikuny się boją. Ostre światło też nie jest tym, co lubią. - wzruszyła ramionami, zbierając z ziemi medyczną torbę i rzuciła przez ramię - Przygotuję punkt medyczny. Na wszelki wypadek.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 05-09-2019, 23:04   #134
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
- Jesteśmy na ich terenie, ucieczka w razie gdyby zasadzka się nie udała oznaczała by naszą śmierć. Są szybsze i groźniejsze z tego co opisywali nam tutejsi, zatem musimy je przechytrzyć. - odezwał się w odpowiedzi indianin rozglądając przy okazji po okolicy. - Urządzić zasadzkę w okolicy, wykorzystać drzewa do ukrycia się, przygotować przynętę odpowiednią i zwabić je do nas. Niech myśliwy sam stanie się zwierzyną.

Marcus pokiwał głową na słowa towarzysza, w końcu znał się lepiej na takich podchodach niż on sam.
- Granaty, koktajle z ogniem, dziury z naostrzonymi palikami. Jak się za to zabierzemy wspólnie to szybko pójdzie. I nie zapomnijmy na ten czas zadbać by żaden wtedy nie podszedł do nas, bo wtedy cały plan diabli wezmą. - dodał na koniec.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 14-09-2019, 01:02   #135
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 38 - IX.05; pn; południe

IX.05; pn; południe; Pustkowie; dżungla; dno dżungli; żar, wilgotno, duszno, półmrok



- Koktajle, granaty, dziury z kolcami… I jeszcze żaden ma do nas nie podejść w tym czasie. - van Urk pokręcił głową gdy tak powiódł wzrokiem po otaczających go twarzach sprawdzając jak one reagują na rzucone pomysły. - Obawiam się, że przecenieniacie nasze możliwości. Chyba, że o czymś nie wiem. Ktoś ma jakieś granaty, koktajle albo zaostrzone paliki? - szef karawany zapytał wiodąc spojrzeniem po pstrokatym tłumie zebranym wokół niego. Ktoś się cicho zaśmiał, paru uśmiechnęło no ale raczej wiadomo było, że nikt takich rzeczy przy sobie nie ma. To nie był ich standardowy ekwipunek ani nikt nie mówił, że coś takiego trzeba zabrać na wyprawę do dżunglii.

- A do kopania ktoś, coś ma? - Federata zapytał znów czekając czy ktoś się zgłosi z potrzebnym sprzętem.

Po chwili zamieszania wystąpił Zimm. Okazało się, że ma przytroczoną do paska saperkę. Coś do cięcia i kopania mieli przy sobie też patykowaty, młody latynoski chłopak, Ricardo i Alex. No to łącznie mieli trzy sztuki narzędzi na całą grupę którą można było spróbować coś ciąć albo kopać.

- To bez sensu. - odezwał się jeden z tubylczych myśliwych którzy robili za przewodnika. - Wykopanie dziur i zrobienie pułapek z kolcami to cały dzień roboty. Zresztą jak to zaczniemy robić tutaj do dzikuny na pewno nas usłyszą. I albo zaatakują albo przeniosą się w inne miejsce więc znów trzeba będzie ich szukać. - Jeff pokręcił głową na znak, że taki pomysł kompletnie mu się nie podoba.

- A jak chcecie się bawić w pułapki to wymyślcie gdzie je ustawić bo raczej nie tutaj. No i dlaczego jakiś dzikun miałby tam się pojawić. One są całkiem cwane, jeden może wejdzie w pułapkę i jednocześnie zaalarmuje całą resztę. - Bruce również dorzucił swoje trzy gamble do wniosków kolegi. Marisa też kiwała głową zgadzając się z wnioskami swoich pobratymców.

- Nie podoba mi się tracić cały dzień na tak niepewny wynik. Jakie mamy inne opcje? - szef konwoju pokręcił głową po chwili zastanowienia gdy porównał to co tutaj słyszał z różnych ust. Na te dwa czy trzy narzędzia jakie mieli, w tym duszącym ukropie i ziemi zrośniętej korzeniami rzeczywiście wykopanie nawet jednej dziury zapowiadało się jako bardzo znojna praca. A sam marsz przez dżunglę dał już im nieźle w kość.

- Jeszcze jest sjesta. Można posłać kogoś kto się zna na tym, aby sprawdził gdzie dokładnie są te dzikuny. A potem spróbować je jakoś podejść i rozstrzelać ile się da. Jak się je zaskoczy może dadzą dyle. Chyba, że przeciwnik będzie słaby czyli jeden czy dwóch naszych to wtedy mogą spróbować ich wykończyć. - Jeff wzruszył ramionami i mówił o tym czego chyba drużyna tubylców spodziewała się po drużynie gości od śniadania a może i jeszcze wcześniej.

- Właściwie to racja. Na razie wiemy, że te poczwary mają gdzieś tu być ale nie wiemy ile ani gdzie. - Alex odezwał się ocierając przy tym spoconą dłonią pot ze spoconego czoła. Było zdecydowanie goręcej i duszniej niż w najgorętsze lato w Det.

- Dobrze czyli zaczniemy od rozpoznania. Ktoś na ochotnika? - van Urk pokiwał głową gdy w końcu podjął jakąś decyzję. Popatrzył na swoich ludzi sprawdzając czy ktoś się zgłosi czy sam będzie musiał wybrać zwiadowców.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 18-09-2019, 20:14   #136
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
- Zwiadem mogę zająć się ja i mój towarzysz. - tutaj wskazał na czerwonoskórego, który pokiwał głową prostując się dumnie. - Tutejsi też by się przydali. Może udałoby się nam wypatrzyć gdzie mają swoje "gniazdo".

- Uderzyć w matecznik to ryzyko, jeśli Alfy nie uśmierci się od razu to może ich bardziej rozwścieczyć. - dodał indianin. Od samego początku w dżungli zdawał się być w swoim żywiole. Lepiej się odnajdywał w tym terenie niż Marcus, dla którego lepszym polem do działania były ruiny czy pustkowia.

- No dobra, to w takim też wypadku każdy wyskakuje z granatów. Zobaczmy co uda nam się zebrać i na czym stoimy. - dodał "Buźka". On sam zużył swój granat w pierwszej walce, ale spojrzał na towarzysza z nadzieją że zaskoczy go tym razem swoimi gamblami.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 22-09-2019, 18:43   #137
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 39 - IX.05; pn; południe

IX.05; pn; południe; Pustkowie; dżungla; dno dżungli; żar, wilgotno, duszno, półmrok


Po chwili rozmowy okazało się, że chyba nikt nie ma sensowniejszego pomysłu na następne kroki albo nie chciał się wychylać. Więc i van Urk przystał na pomysł Marcusa i zgodził się aby razem z Dzikim Pazurem poszli się rozejrzeć na miejscu. Niestety okazało się, że tych zaostrzonych palików, bomb ani granatów nikt nie ma więc zwiadowcy musieli iść z tym co mieli przy sobie.

W tym czasie reszta spróbowała nabrać sił po tym wyczerpującym marszu przez dżunglę. Większość podróżnych po prostu usiadła tam gdzie stała ocierając przepoconymi rękawami przepocone czoła. Van Urk zadbał by z dwóch czy trzech najmniej zmęczonych wystawić warty i właśiwie na tyle była zdolna grupa do jakiegoś konstruktywnego wysiłku w tym zgniłozielonym piekle.

Alex usiadł obok Ves opierając się na kolbie swojego z takim trudem kupionego karabinku. Cicho zżymał się, że nie można palić. Ale kto wie z jakiej odległości te dzikuny mogły wyczuć dym. Siedział więc na omszałym kamieniu i pilnował aby Vesna miała spokój przy swojej pracy. Z drugiej strony siadła dziewczyna o skórze barwy mlecznej czekolady. - Co robisz? - zaciekawiła się obserwując jak Vesna kładzie na ziemi swoją torbę i z niej wyjmuje różne woreczki i pojemniki z różnymi proszkami i granulatami.

- Ves będzie robić bomby. Takie jak wtedy w nocy. - Alex wyjaśnił dumnie jakby conajmniej sam wszystkiego Ves nauczył z tymi bombami. A teraz Ves tylko okazała się po prostu pojętną uczennicą. A słabo ich znająca Marisa chyba tego nie umiała rozpoznać sądząc po tym jak gładko przyjęła minę i słowa Runnera.

- Aaa… No tak, Lee mi mówiła, że wtedy w nocy pomagała jakiejś lasce robić te petardy. No faktycznie, jakoś nie załapałam, że to ty. - kolorowa uśmiechnęła się sympatycznie bielą swojego uśmiechu gdy skojarzyła te informacje z innych źródeł. We trójkę mogli się pogrążyć w cichej rozmowie próbując coś z tych wszystkich proszków uważyć jakąś miksturę która mogłaby im pomóc w starciu z dzikunami. I nawet Marisa, chociaż mówiła swobodnie i uśmiechała się to jednak dało się wyczuć skryte tuż pod przepoconą skórą napięcie. Oczekiwanie na konfrotnację która musiała zacząć się nieuchronnie i zbliżała się z każdą nerwową chwilą.


---



Zaś trójka zwiadowców próbowała przedrzeć się przez dżunglę. Tym razem musieli już uważać na każdy krok, odgłos i szelest bo wróg mógł się czaić już za każdym drzewem i w każdych krzakach. Dobrze, że van Urk wsparł prośbę Marcusa aby dołączył do nich ktoś z miejscocych i po chwili cichej rozmowy i zastanowienia doszedł do nich Bruce. Jeff był wciąż zbyt wykończony i nie nadawał sę do niczego sensownego a Marisa nie przejawiała ochoty na zbliżenie z dzikunami. Zresztą Dziki Kieł też ciężko sapał od tego wysiłku a i Marcus zdawał sobie sprawę, że jeszcze trochę, kawałek dalej i też by tak wyglądał.

Obydwu towarzyszom z drużyny gości dokuczały odniesione wcześniej rany. Marcus wciąż kulał i zraniona noga przeszkadzała mu całkiem mocno. Przez co nie poruszał się płynnie i sprawnie jak zazwyczaj. Jego indiański towarzysz też tak ciężko dyszał pewnie przez te rany jakie skrywał pod założonymi przez Vesnę bandażami. Z całej trójki tylko Bruce okazał się w jednym kawałku. On też prowadził ich małe trio i poruszał się jak na zawodowego myśliwego przystało. Cicho, sprawnie i miał widoczną wprawę w takich przeprawach. A do tego w przeciwieństwie do pozostałej dwójki znał teren więc jego pomoc była znaczna.

Bruce też zatrzymywał się co chwila i nasłuchiwał albo rozglądał się dookoła. Za którymś razem zatrzymał się, odwrócił i przyzwał powolnym gestem pozostałą dwójkę. Gdy podeszli i uklękli obok niego mężczyzna w kapeluszu wskazał gestem przed siebie. Przez chwilę nic specjalnego nie było widać. Może brzeg strumienia wpadającego do jakiegoś jeziora różnił się od tego bezmiaru dżungli jaką mijali do tej pory.

Ale w pewnym momencie dostrzegli jakiś ruch. Który okazał się ruchem ogona leżącego dzikuna. Gdy już złapali ten namiar dostrzeżenie reszty zwierzaka było dość proste. Chociaż świetnie się maskował gdy leżał nieruchomo. Najwidoczniej spał albo coś podobnego bo oszczędzał energię na nocne łowy a ten żar południa jak trójka ludzi świetnie się właśnie przekonała, wcale nie sprzyjał jakiejkolwiek aktywności.

Niedaleko dostrzegli jeszcze jeden zwierzęcy kształt. A obok kolejny. Łącznie dostrzegli trzy zwierzaki. Ale gęstwa przy jeziorze i strumieniu była spora to mogło ich tam się kryć nie wiadomo ile. Udało im się podejść na jakieś trzydzieści kroków i widoczne zwierzaki jeszcze ich chyba nie zwietrzyły bo dalej leżały zajęte leniwym nicnierobieniem.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 25-09-2019, 21:57   #138
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
Z dwojga złego Rusek wolał mróz niż duszny, lepki upał dżungli. Ich szczęście, że nie znajdowali się w Zielonym Piekle, gdzie pewnie musieliby dodatkowo nosi cały czas maski przeciwgazowe aby nie wciągać do płuc mutujących zarodników…
- Ja jebu… - mruknął pod nosem, kręcąc głową i przyglądając się krzakom za krótymi zniknęli zwiadowcy.

Pocieszał się, wiedział o tym i coś za bardzo ostatnio miał ochotę kląć, albo jeszcze raz przemyśleć co robi. Dziwnym zrządzeniem losu intensyfikowało się to, od niecałej doby. Tak jakoś, odkąd zostawił Morgan w wiosce, przy obcych ludziach. Jego małą, ranną córeczkę...
Z drugiej strony Ves i Alex ufali tamtej dziewczynie, Lee. Co innego zostawało Antonowi, jak zawierzyć parze specyficznych ludzi z Miasta Szaleńców?
Do czego to doszło, że ufał gangerom…

- Śmieh śmieham a pizda wwierch mieham… - wymamrotał do siebie, biorąc sie w garść. Poprawił zapięcia kamizelki, raz jeszcze złamał strzelbę sprawdzając czy na pewno ma załadowane loftki. Nie było co marudzić, ani roić sobie głupot. Z bronią w gotowości stanął przy ich szefie i czekał.
Były dwie opcje: albo zaraz wróci zwiad… albo zaraz wróci zwiad.
Z bandą sabak na plecach.
 
Dydelfina jest offline  
Stary 25-09-2019, 22:49   #139
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Marcus uśmiechnął się w duchu ale i zaklął. Nie miał zamiaru zbliżać się bardziej niż teraz, zwłaszcza że wiatr nagle mógł zmienić kierunek. Obrócił głowę w kierunku pozostałej dwójki i dał im znać by się cofnęli oraz ruszyli dookoła, ciągle wykorzystując sprzyjające okoliczności braku wykrycia. Skoro tutaj były trzy dzikuny to gdzieś w okolicy musiała być reszta a "Buźka" nie miał ochoty ryzykować ponownego zbyt bliskiego starcia z nimi. W tej chwili toczyli grę, kto okaże się cierpliwszy i lepszy w podchodach. A Marcus był w nią naprawdę dobry i miał zamiar wrócić do reszty z informacjami, uniknąwszy walki. Zwłaszcza z wiedzą gdzie jest ich gniazdo, która by wielce im pomogła w nadchodzącym starciu.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 26-09-2019, 01:24   #140
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4YR_Mft7yIM[/MEDIA]
Po raz kolejny okazało się jakim to szczęściem ślepej kury dysponowała panna Holden, że jakimś niesamowitym, magicznym wręcz cudem, trafiła pod opiekę Foxa, który to nauczył jej wszystkiego i wyprowadził na ludzi, aby nie musiała być już więcej jednym z mdłych sztywniaków Downtown. Znów okazało się, że gdyby nie on, skończyłaby marnie - co gorsza jako analfabetka bez fachu w ręku.
Dlatego też Ves zachowywała się jak na wdzięczną samicę przystało i przytakiwała wszystkiemu, co jej chłopak mówił. Bądź insynuował. Kochała go, nie chciała aby denerwował się bardziej, niż to konieczne… zresztą i tak jego poziom tolerancji został nadwątlony poprzez zakaz palenia, a wszak Alex bez kiepa czuł się jak Ves bez śniadania - koszmarnie, niczym skazaniec w celi śmierci krok przed wykonaniem wyroku.

Pozytywnym elementem okazała się sama Marisa - ich nowa kumpela z ogniska. Mając w pamięci jak skończyły się ich tańce we trójkę, jej obecność działała pokrzepiająco na Runnera, co Shultzówna odnotowała ze skrzętnie skrywaną radością. Oczywiście, że wolała, gdy Fox się uśmiechał, dzięki czemu chociaż na chwilę dało się zapomnieć, gdzie i przed czym się znajdują. Nerwowe oczekiwanie spinało mięśnie przyczajonych przy drodze ludzi, gotowych z miejsca poderwać się aby atakować, lub bronić się przed atakiem.

- To nic takiego, tylko wygląda skomplikowanie - panna Holden sama się uśmiechnęła, do obojga towarzyszy, choć mówiła do dziewczyny - Chcesz to po powrocie pokażę ci parę prostych przepisów. Kochanie co sądzisz? - zwróciła się do Alexa, wskazując na stosik szpeju przed sobą z miną jakby naprawdę trafiła na nierozwiązywalny problem i tylko on mógł jej pomóc - Kolejny Mołotow czy lepiej bombę błyskową?

- A co już masz? - Alex zapytał z zaciekawieniem. Chyba zapomniał, że jako ten który ją wszystkiego nauczył, w tym również podkładania bomb, to bez pytania powinien rozpoznać co już zmajstrowała. Ale mleczna czekoladka o pełnych ustach chyba na tym się nie poznała a jak tak to nie było tego po niej widać.

- Naprawdę byś mi pokazała jak to się robi? No to by mi było bardzo miło. Lee też mówiła, że jesteś bardzo sympatyczna. A to prawda, że zabieracie ją ze sobą? - Marisa poczekała aż Alex powie swoje i sama też kontynuowała swoją nitkę rozmowy mówiąc cichym głosem. Też wdawało się, że rozmowa pozwala jej chociaż po części rozładować napięcie.

- Dwa koktajle, jedną bombę rurową i jedną hukówkę - technik podrapała się po nosie, wskazując po kolei na odpowiednie zabawki. - Chyba błyskówka, co? One nie lubią światła. A może i dwie - dodała zamyślona nim odpowiedziała towarzyszce.

- Sympatyczna? - uśmiechnęła się lekko - Miło ze strony Lee, że tak powiedziała. Też ją lubimy i tak, prawda. Zabieramy się razem. Ustaliliśmy wszystko z Duncanem, daliśmy zachowek. Nie martw się, wróci za jakiś czas. Odstawimy ją w jednym kawałku.

- No tak. Ona zawsze taka ciekawa była co jest poza dżunglą. - kolorowa dziewczyna pokiwała głową widząc, że Alex się zastanawia nad tym co jeszcze Ves powinna zmajstrować. A Ves wydało się, że słyszy w jej głosie nutkę jakiegoś żalu albo tęsknoty.

- No to wiesz, może zrób ten błysk. Jakby jeszcze robił do tego huk to byłoby w pytę. - Runner siedzący z karabinkiem na udach zdecydował się w końcu. Sam zaś w tym ukropie, powolnym ruchem wyjął skręta i wsadził go sobie w zęby. Chociaż nie odpalał zadowalając się samym żuciem swojego nałogu skoro nie mógł teraz zapalić.

Widok cierpienia gangera łamał Vesnie serce. Wychyliła się więc, na moment przerywając pracę aby pocałować go w policzek, a następnie przytulić do tego miejsca własny policzek.

- Świetny pomysł… co ja bym bez ciebie zrobiła, kochanie. Jesteś najlepszy - wyćwierkała z uczuciem, przymykając na chwilę oczy i cieszyła się tym specyficznym rodzajem ciszy przed burzą.

- A nie chciałabyś się z nami przejechać? - zwróciła się do Marisy wesołym tonem - Teraz będziemy trochę zalatani przez najbliższy miesiąc, ale potem mamy zamiar osiąść na stałe w Nice City, a to przecież tak niedaleko. Jeśli miałabyś ochotę, wpadlibyśmy po ciebie gdy się urządzimy - otworzyła jedno oko, patrząc na Mulatkę pogodnie - Zrobimy porządny balet, poznasz nasze kumpele. Zabawimy się i po tygodniu odstawimy pod dom. Miasto jest spoko, ludzie są tam świetni. Tacy otwarci i przyjaźnie nastawieni. Nie spodoba ci się, to wrócimy wcześniej. Lee też pewnie będzie wtedy z nami, więc nie poczujesz się całkowicie obco.

- Naprawdę? - Marisa przygryzła wargę gdy chyba sprawdzała zerkając na oboje Detroitczyków czy sobie z niej nie żartują i czy to tak na poważnie mówią.

- No pewnie! Ves dobrze mówi, zrobimy balety i zabawimy się! Pokażemy ci dzielnię i w ogóle. A właśnie, teraz podobno wasz szef ma nam dać paru ludzi na przewodników. A ty się chyba nadajesz to może pójdziesz z nami? - Alex z miejsca poparł pomysł zabrania Mulatki więc chyba też wspominał ostatnią wspólną noc bardzo podobnie jak Vesna.

- No właśnie się zastanawiałam czy się nie zgłosić. Chociaż wy chcecie chyba iść bliżej rzeki i delty jak dobrze zrozumiałam co mówili inni. A no im bliżej rzeki i delty tym gorzej. Dlatego my mieszkamy tutaj. - kolorowa dziewczyna chyba się ucieszyła z tej wspólnej propozycji i pomysłów od nowych znajomych ale gdy wyszedł temat celu podróży to jej radość wyraźnie okrzepła.

Za to technik nie marnowała czasu i okazji. Złapała czarnulkę za rękę i ścisnęła mocno, przybierając pewną siebie minę.
- Bylibyśmy cholernie szczęśliwi gdybyś się zgodziła, no nie daj się prosić. Damy radę, zobaczysz - pokiwała głową - Właśnie o to chodzi, orientujesz się co tam jest. Pomożesz nam wykryć zagrożenie wcześniej. Mamy gasmaski na najgorsze opary… i nie będziemy ukrywać. - wyszczerzyła się - Sama możliwość przebywania w twoim towarzystwie będzie już dla nas ogromnym fartem… jak mówił Alex. Pójdziemy w tango po powrocie, no i oczywiście o posiłki, noclegi i materace nie musisz się martwić - dokończyła z kosmatą miną.

Kolorowa dziewczyna zaśmiała się cicho i chyba jej ulżyło. Poskrobała paznokciem po swojej broni zanim coś odpowiedziała więc pewnie chciała to przemyśleć. - No dobrze. To się zgłoszę. Może mnie Johansen puści jak mnie teraz puścił. - pokiwała zgodnie głową uśmiechając się ciepło do nich obojga.

- Ale potem, jak już załatwicie te swoje sprawy to gdzie chcecie jechać? Do tego Nice City? To daleko? - Marisa popatrzyła z zainteresowaniem na dwójkę nowych towarzyszy.

- Daleko? Nice City? Nie no co ty, gablotą to godzinę, dwie. Trzy z przerwą na siku. - Alex jako zawodowy kierowca a nawet rajdowiec a do tego z drugiego krańca kontynentu miał widocznie skrajnie odmienną perspektywę na różne odległości i godzinę czy dwie samochodem to można było na imprezę czy do kumpli na wieczór wpadać a nie była to żadna odległość.

- Aha, samochodem tak? A na piechotę? Rzadko jeżdżę samochodem. - lokalna dziewczyna dociekała dalej ale pytanie zaskoczyło Runnera.

- Na piechotę? - zapytał z niedowierzaniem bo w końcu wedle powszechnej legendy to ludzie z ich rodzimego miasta nawet do kibla jeździli furą a pojęcie chodzenia na piechotę gdy można było podjechać było im zupełnie obce. I w tym swoim spojrzeniu jakim zaskoczony Alex obdarzył Marisę wydawał się żywym ucieleśnieniem tego stereotypu. Więc Marisa przeniosła spojrzenie na Vesnę licząc, że może ona coś jej to jakoś wyraźniej zilustruje.

Ves zaśmiała się w duchu, za to z poważną miną nachyliła się nad dziewczyną i wyszeptała teatralnym szeptem.
- Alex jest kochany, ale bywa leniwy. Poza tym ma słabość do swojej fury i zabiera ją wszędzie. - wyjaśniła - Dużo podróżujemy, przywykliśmy, że nie zdzieramy podeszew tylko opony.

- Aha. - dziewczyna przyjęła słowa nowej znajomej za dobrą monetę. I popatrzyła na siedzącego z karabinkiem na udach Runnera jakoś tak jak to zwykle dziewczyny patrzyły na facetów gdy zawiązywały dziewczyńską sztamę. Alex zrewanżował się im obu uniesieniem brwi jakby niemo pytał o co im znowu chodzi. Nawet zabawnie mu to wyszło bo Marisa roześmiała się cicho ubawiona tą rozmową.

- A będziecie na nocy poczęcia? Myślę, że fajnie jakbyście byli. - kolorowa dziewczyna popatrzyła na nich oboje jakby zapraszała ich na tą wspólną, lokalną imprezę.

Teraz to Ves spojrzała na Alexa wymownie i zaśmiała się cicho, wracając na poprzednią pozycję roboczą. Wzięła do rąk jedną z paczek proszku i zaczęła przesypywać ostrożnie do kartonowej tubki.
- Oczywiście że będziemy, Duncan nalegał. Poza tym lubimy integrację, a zapowiada się naprawdę miła noc. - puściła Marisie oko - Dużo nas tam będzie?

- No jeszcze nie wiadomo. Zwykle koło tuzina. A teraz to zależy ilu się wyliże do tego czasu z ran. Sporo z nas oberwało. Dlatego tym razem będzie pewnie skromniej no i fajnie jakbyście do nas dołączyli. Myślę, że się spodobacie no i wam się spodoba. Tak jak pamiętam ostatnią noc. - Marisa zamyśliła się gdy starała się znaleźć odpowiedzi na postawione przez Vesnę pytania. Świadomość strat jakie ponieśli podczas nocnych walk z dzikunami widocznie nie była jej lekka. Ale też i dlatego chętnie widziała nową parę na tej imprezie.

- Ale poczekaj, tuzin znaczy tuzin lasek czy tuzin w ogóle? - Alex wyłapał pewien detal który wydał mu się na tyle istotny aby do niego dopytać.

- No nas nie jest tak znowu dużo. - zaśmiała się tubylcza dziewczyna. - Myślę, że z kilka dziewczyn i kilku mężczyzn. No i wy. Jeszcze nie wiadomo ile bo mówię, zależy kto będzie na chodzie za kilka dni. - kolorowa wyjaśniła ten detal. A potem jakby sobie o czymś przypomniała. - A Lee mi mówiła, że nie macie czegoś takiego? Takiej nocy? Jej to trochę smutne chyba. - zapytała zaciekawiona zwyczajów innych ludzi ze świata spoza dżungli.

- Oj tam, że zaraz nie mamy… Wiesz jaką mieliśmy ostatnią noc przed wyjazdem? - Alex prychnął chyba za cholerę nie chcąc być jakiś gorszy niż jakaś tubylcza laska i jej plemienne zwyczaje. - No zapytaj Ves. - wskazał na swoją dziewczynę jakby to była formalność. Albo wierzył, że lepiej to opowie niż on. Więc Marisa z zaciekawieniem teraz popatrzyła na pracującą Vesnę.

Technik parsknęła, czując jak robi się jej przyjemnie ciepło. Tym razem nie od upału.
- U nas to się nie nazywa noc poczęcia… tylko spotkanie przyjaciół po pracy. Zależy od okoliczności, ale zwykle sami nie chodzimy spać - łypnęła koso na Foxa - Zawsze się jakaś nadprogramowa kumpela znajdzie, która akurat nie ma gdzie się podziać, albo się zasiedzi i tak nie wypada wyrzucać jej w ciemną noc. Przed wyjazdem… czekaj - zmrużyła jedno oko - A tak… ty, ja, Kristi, Kay i John. Urządziliśmy sobie wieczór i noc na wspólną zabawę. Mieliśmy wielkie łóżko, dużo czasu. Alex brał nas każdą po kolei, chyba od każdej strony - mówiła wesoło i swobodnie, jakby opisywała wypad do na obiad do baru - Był też taki wyrozumiały, że podzielił się mną z naszym kumplem. Zawsze chciałam spróbować… jak to jest mieć dwóch facetów naraz - przeniosła rozogniony wzrok na Mulatkę - Ekstra... tyle ci powiem. Będę chciała jeszcze raz, najlepiej niedługo. Też musisz spróbować, a jeżeli tak teraz kiepsko z ludźmi na tę imprezę - zadumała się i nagle wesoło wzruszyła ramionami - Nie ma problemu, skołujemy wam jakiś. Nice City niedaleko, skoczymy po Kristi, Kay, może Sharon i którąś z dziewczyn. Weźmie się Johna, Kristi ma swoich ochroniarzy, w tym Silvio. Jest też Nutelka, nie można o niej zapominać. Kupi się żarcie, wódę i rozkręcimy taki balet, że do rana każdy każdego przeleci, nażre się i jeszcze nawali do oporu… jak w domu - parsknęła na koniec.

- Ooo… - Alex zareagował szybciej niż Marisa i aż oczka mu się zaświeciły z wrażenia nad ostatnim pomysłem Ves. - Dobre! Co ja mówię zajebiste! Weźmiemy te wszystkie laski i resztę i przyjedziemy tutaj! Ale będzie balet! - zaśmiał się tak gwałtownie, że aż nie zapalony skręt wypadł mu z ust i spadł na kolana. Marisa też się uśmiechnęła ale zareagowała w bardziej stonowany sposób.

- No to musielibyście pogadać z Duncanem. Ale myślę, że jeśli macie jeszcze jakichś znajomych, takich co się nadają na noc poczęcia no i chcieliby, no to myślę, że byłoby nam wszystkim bardzo miło. - dziewczyna chyba chciała podkreślić, że mówi tylko za siebie ale też nie widziała żadnych przeciwwskazań dla pomysłu Vesny.

- No to się dogadamy. - Alex był gotów na wszelkie poświęcenia skoro w grę chodziła taka impreza jaą właśnie nakreśliła Vesna.

- A z dwoma facetami na raz jest bardzo fajnie. Próbowałam i mi się bardzo podobało. - dodała ciszej uśmiechając się wesoło do Vesny na znak, że w tym mają taki sam punkt widzenia. - A ty jak tak ładnie zapinałeś jedną po drugiej to na pewno się nam przydasz w taką noc. - zwróciła się zaraz potem do wyszczerzonego radośnie Runnera.

- Oczywiście że się przyda - technik szybko potwierdziła, robiąc cielęce oczy do gangera, jak na wdzięczną foczkę przystało - Jest najlepszy we wszystkim czego się dotknie. Albo ściśnie - parsknęła, dokładając lont do prowizorycznego granatu. Rozmawiali jeszcze przez jakiś czas, snując plany co, jak i kogo zaprosić. Gdy się tak dodało dwa do dwóch okazało się, że być może jedna fura okaże się za mało, ale to były przyjemne spekulacje. O wiele milsze niż stres związany ze zbliżającą się wielkimi krokami walką.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172