Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-09-2019, 03:18   #141
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 40 - IX.05; pn; późne południe

IX.05; pn; późne południe; Pustkowie; dżungla; dno dżungli; żar, wilgotno, duszno, półmrok


- Co tam mamroczesz sztywniaku? - Aria podeszła do Antona i zagadnęła z przyjaznym uśmiechem. Też trzymała broń w pogotowiu. Swój łuk. Stanęła obok niego więc we dwoje mogli próbować lustrować parną, zgniłą gęstwę w tej mrocznej szklarni. Dziewczyna otarła pot z czoła. Ale w samo południe żar był niesamowity. Jakby z góry ktoś włączył niewidzialną farelkę i miał zamiar ugotować wszystko co żyje. A przynajmniej ich zagubioną w tej gęstwinie wyprawę.

Anton widział jak całość rozsypała się na większe i mniejsze grupki. Vesna klęczała przy swojej torbie i na jakimś kamieniu pichciła bomby domowej roboty. Flankowali ją Alex i ta jedna z miejscowych co z nimi poszła. Nie słyszał dokładnie o czym rozmawiali ale chyba była to jedyna grupka co jakoś umiała odegnać stres i pogadać o czymś przyjemnym bo nawet czasem się uśmiechali czy nawet śmiali jakby rozmawiali o czymś zabawnym. A mimo to widział, że zwłaszcza głowy Alexa i tej Mulatki kręciły się regularnie dookoła chociaż dość często spoglądały na Vesnę gdy do niej mówili albo pytali się coś. A czekoladowłosa klęczała przy tym głazie i mieszała jakieś proszki i granulaty formując z czegoś co wyglądało jak fragmenty przypadkowo zebranych przedmiotów coś co wyglądało jak puszki, słoiki albo butelki wypełnione płynem i z doklejonymi lontami. Najpierw jedną, drugą a potem kolejne. Ale nawet tą z pozoru radosną i niefrasobliwą trójkę stres zżerał po prostu w najmniej widoczny sposób. Nad całą grupą zawisło to nerwowe oczekiwanie tuż przed walką gdy nie wiadomo czym się zająć i co robić.

Vesna zaś poza tym, że pociła się w tej duchocie strasznie to i bardzo się spieszyła. Stres ją zżerał mocno ale na szczęscie rozmowa z Alexem i Marisą jakoś całkiem udanie potrafiła zepchnąć te niepokoje w gąszcz półmroku nienazwanych myśli gdzieś w głębi czaszki. A tymczasem jej palce pracowały. Niestety nie było pomocnych dłoni Lee. Jakby jej się teraz przydały! Ciemnowłosa dziewczyna pomogłaby jej odmierzać, warzyć, mieszać czy przesypywać mieszanki do pojemników albo mocować lonty. A tak całą robotę od A do Z musiała wykonać samodzielnie. Niemniej szczęście i wprawa jej sprzyjały. Powstawały kolejne pojemniki wypełnione różnymi mieszankami o różnym przeznaczeniu. Gdy wróciła trójka zwiadowców miała już ładne kilka rzeczy do zaprezentowania które mogły ich wspomóc.

W pewnym momencie te nerwowe oczekiwanie skończyło się gdy do tego miejsca postoju wróciła trójka zwiadowców. Kuśtykający Marcus, zdyszany Kieł i spokojny Bruce. Wrócili cało a z dżungli nie dochodziły inne odgłosy niż skrzeczenie papug czy innych ptaków i cała masa innych odgłosów. Bynajmniej mimo tego skwaru ani pijawki ani komary nie przestawały posilać się ciepłokrwistymi i pozbawionymi futra istotami.

- No i? Jak to wygląda? - szef karawany zapytał trójkę jaka wróciła z rozpoznania. Ale bliżej podeszła większość z tej rozproszonych dotąd grupek.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 03-10-2019, 21:03   #142
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Marcus opadł na najbliższą kłodę i rozmasował bolącą nogę. Droga powrotna była męcząca i szybko wyczerpywała siły. A przez to też łatwym celem się stawał dla drapieżników.
- Dzikuny wylegują się w wysokiej trawie. Trudno je dostrzec i przy okazji nie wejść im na głowę. Wiemy w którym miejscu są, choć nie wykryliśmy ich nory. - "Buźka" powiódł wzrokiem po zgromadzonych. - Może pora użyć bardziej drastycznych środków, jeśli oczywiście mamy dość materiałów ku temu. Ogniem zwalczyć bestie, w kilku miejscach go rozpalić i spychać prosto pod lufy strzelców usadowionych na drzewach. Ja tak to widzę. Uciekając przed jednym zagrożeniem wpadną w drugie.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 04-10-2019, 01:48   #143
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
Lepki, słony pot zalewał Ruskowi oczy, albo mu się zdawało, albo robiło się coraz goręcej i bardziej duszno. Mogły to też być majaki z przegrzania. Łażenie w pełnym rynsztunku, łącznie z pieprzoną kamizelką która do lekkich i przewiewnych nie należała. Dlaczego do tej pory nikt nie wpadł na pomysł, aby zamontować system chłodzenia albo wentylację do tego gówna? Podobnie wesołe rozmyślania i marzenia o ściągnięciu pancerza przerwała mu ta ruda… jak ona miała?

- Mówisz do mnie, kobieto? - spojrzał na dół, prosto na rudą głowę i zmarszczył brwi jak na sztywniaka przystało. Oczywiście się nie uśmiechał.

- Nie, do tego drąga za tobą. - rudowłosa prychnęła unosząc brew. Tylko Anton nie był pewny czy z irytacji czy z rozbawienia. Ale machnęła brodą jakby za nim ktoś stał albo serio był tam jakiś konar. Sama przy okazji klapnęła się w szyję kończąc żywot jakiegoś latającego krwiopijcy.

- Powinniśmy zachować ciszę, wróg jest w okolicy - Iwanow odpowiedział tym samym tonem. Aria… chyba tak się dziewczyna przedstawiała - Jeśli zdradzimy za wcześnie naszą pozycję, stracimy przewagę.

- Słabo widzę te nasze przewagi. To mają być jakieś psy czy tam wilki tak? I my mamy je podejść? No ciekawe.
- gladiatorka mówiła i miała minę jakby niezbyt wierzyła w szanse kto tu w tej dżungli będzie kogo zaskakiwał. Z drugiej strony jeszcze żadnego larum z głębi dżungli tam gdzie poszła trójka zwiadowców nie było słychać więc wciąż można było mieć nadzieję.

- Zobaczymy - odpowiedział Anton i podniósł rękę bez pompki żeby popukać palcem w łuczysko. Dziwny dobór broni, raczej mniej skuteczny rodzaj amunicji niż loftki lub zwykłe karabinowe ammo, ale na pewno cichszy.
- Paciemu u tiebia niet puszki? - spytał i skrzywił się krótko zanim poprawił - Dlaczego nie masz spluwy?

- Mam. -
poklepała się gdzieś z tyłu gdzie może pod koszulą i rzeczywiście miała jakąś klamkę. - Ale przyzwyczaiłam się do tego. - lekko pomachała trzymaną bronią miotaną patrząc na nią z lekkim uśmiechem.
- A ty co? Koleś ze spluwą co? - zrewanżowała się stukając łukiem po strzelbie Rosjanina.

- Kanieczna - przytaknął krótko i przez moment wydawało się, że na tym skończy, ale dodał -Oczywiście. Każdy żołnierz musi przejść szkolenie z walki bronią krótką, długą. Palną i w zwarciu, Armia dba o to, aby mieć w swoich szeregach ludzi doświadczonych - wzruszył trochę ramionami - Jesteśmy w terenie o kiepskiej widoczności ze względu na drzewa, krzewy i inne przeszkody naturalne. Broń na średni dystans będzie odpowiednia - prawie się uśmiechnął - Uczyłaś się sama, czy ktoś cię szkolił?

- U nas wszyscy to umieli.
- wzruszyła ramionami wskazując brodą na trzymany łuk. Prychnęła nieco ironicznie rozglądając się dookoła po tej zielonej kurtynie jaka ich otaczała z każdej strony, nawet z góry.
- Kiepska widoczność? Raczej chujowa. Może coś na nas wyskoczyć z każdego krzaka. - wydawało się, że dżungla nie nastrajała gladiatorki zbyt optymistycznie. A może po prostu miała jej dość, tak samo jak tego gorąca, błota i insektów jakich tutaj było pełno.

- Chyba coś z tego będzie. - spojrzała na trójkę przy sąsiednim kamieniu. A tam Vesna klęczała przy swojej torbie i coś majstrowała z puszek, słoików, butelek i różnych proszków i płynów. Po każdej ze stron flankowali ją jak dwa cerbery Alex i jedna z miejscowych dziewczyn z którymi ta dwójka widocznie nieźle się dogadywała.

- Da - mężczyzna zgodził się, podążając wzrokiem za nią, aż zaczął się gapić w trio techniczne - Też myślę, że dziś w nocy będą obie gnieść ten sam materac. Ten kucający po lewo. Aż dziwne że nie jara. Rozsądek u Runnera. Absolutnie niesamowite. - pokręcił głową zadumany - Gdyby ci zabrakło miejsca wiem gdzie znaleźć całkiem niezły siennik. Podzielę się, jak mi pokażesz podstawy z obsługi łuku. Nigdy z tego nie strzelałem - przyznał i spojrzał na Arię - Wygląda świetnie.

Dziewczyna roześmiała się cicho ale całkiem wesoło.
- Optymista z ciebie widzę. - obdarzyła go rozbawionym i trochę ironicznym spojrzeniem. - Zakładasz, że w komplecie dotrwamy do nocy. - wyjaśniła lekko unosząc brwi i Anton miał trochę trudność z rozróżnieniem czy na poważnie aż tak obawia się przeprawy w tej dżungli czy tylko tak po babsku się z nim droczy.
- Jak dotrwamy w komplecie do nocy i jeszcze nam się coś będzie chciało to możemy zobaczyć co nam się będzie chciało robić. - odpowiedziała po chwili wciąż dość lekkim tonem. - No i fajno było pogadać, zwariować można od tego czekania w tym cholernym lesie. - klepnęła go w ramię zaraz zakreślając dłonią okrąg wokół tej wszędobylskiej, tropikalnej dżungli. A czas na dyskusję chyba się kończył bo widać było jakieś ożywienie i gdzieś między krzakami pojawiły się sylwetki powracających zwiadowców. Jedna, druga, trzecia… Czyli wrócili wszyscy. Szef podniósł się i wyglądało na to, że zaraz zacznie się jakaś narada z tej okazji.

- Nie za szto Aria. Nie za szto - Rusek uśmiechnął się pod nosem, a potem znów przybrał minę i pozę profesjonalnego sztywniaka. Oboje podeszli do nagłego zbiegowiska.

Poczekał cierpliwie aż zwiad skończy mówić i dopiero sam zabrał głos.
- Ze mnie żaden łowca ani zwiadowca, ale strzelać umiem - powiedział spokojnie, w myślach parskając na usłyszany niedawno od rudej zwrot "koleś ze spluwą" - Ogień dobry, przyda się. Można im rzucić bombę hukową, aby je spłoszyć. Jak je nagonicie, wpadną w pułapkę. Ty też idziesz? - popatrzył na Runnera. Umiał robić użytek z karabinu, poza tym sam karabin był już olbrzymim wsparciem.
 
Dydelfina jest offline  
Stary 05-10-2019, 19:34   #144
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 41 - IX.05; pn; południe

IX.05; pn; południe; Pustkowie; dżungla; dno dżungli; żar, wilgotno, duszno, półmrok



- Jaaa? Nie no co ty, ja to jestem kierowcą a widzisz tu jakąś drogę do jeżdżenia? Choćby najbardziej badziewną? Pójdę to się jeszcze zgubię i siara na dzielni będzie. - Alex zrobił takie oczy na pytanie Antona a jednocześnie mówił dość lekko więc trochę trudno było mu ocenić, czy on tak żartem czy na serio. Ale Vesna co stała tuż obok pewna bez trudu mogła rozpoznać, że jedno i drugie. Żartem był na wierzchu i przykrywał to, że w tej cholernej dżungli ganger czuł się podle, obco i nie na miejscu. Na pewno wolałby siedzieć za kierownicą czegokolwiek i pruć gdziekolwiek niż dać się żywcem pożerać tym wszystkim pełzającym i latającym insektom oraz roztapiać w tej zacienionej szklarni. Zresztą. Chyba tylko trójka miejscowych czuła się tutaj na miejscu. Większość wyprawy też wydawała się mieć ograniczone zaufanie do tego miejsca i chęci do zmierzenia się z zadaniem jakiego się podjęli.

- No ale dzikuny nie będą czekać aż rozpalimy ogniska i zrobimy resztę. Wyczują dym to zwieją. Wątpię by dały się złapać w obławę i uciekły dokładnie tam gdzie byśmy chcieli. Zresztą to by musiało być nas więcej. Jakby wszyscy poszli w obławę to może mamy linię obławę ale nie mamy strzelców by je wystrzelać a jak się ustawimy w linię strzelców nie mamy kogo puścić na obławę. Nawet nie ma co liczyć, że przyprzemy je do jeziora by umieją pływać. - Bruce który chyba był najbardziej wygadany z całej trójki miejscowych pokręcił głową chyba niezbyt uznając zasadność tak przedstawionego przez drużynę gości planu.

- Ale jakby płynęły to można by do nich strzelać na otwartej przestrzeni. - zauważył Alex po chwili namysłu.

- Płaski, ruchomy cel w wodzie. Ale można spróbować. A jak chcesz je zmusić aby wskoczyły do wody? - Bruce nie był przeciwny takiemu punktowi widzenia ale też chciał wiedzieć jak drużyna gości ma zamiar go zrealizować. Van Urk i reszta z zainteresowaniem słuchali wszystkich wypowiedzi począwszy od Marcusa aż do tej obecnej.

- Mamy to. Moja dziewczyna zrobiła tego trochę. Bomby rurowe, hukowe i parę ciekawych gadżetów. Można rzucić aby je wystraszyć. - Runner sięgnął do torby Vesny i wyjął z niej jakąś samoróbkę. Tym razem na bazie słoika wypełnionego jakimś żółtym proszkiem z zamontowanym lontem. Skoro mówił o Vesnie i jej dziele to oczywiście miał taką minę i ton jakby co najmniej był ojcem chrzestnym i patronem medialnym tego wszystkiego co się ich dotyczyło i zapewne kiepsko by przyjął jakąkolwiek krytykę.

- A z tymi ogniskami? - szef podszedł do Detroitczyków i wziął ten słoik w rękę zaglądając jeszcze do torby czekoladowłosej aby oszacować ile tego jest. Potem zaczął oglądać ten słoik i ważyć go w dłoni.

- Wątpię. To trzeba by rozpalić kilka ognisk czyli połazić po okolicy dość bliskiej ich legowiska aby pozbierać chrust i resztę. Tego nie da się zrobić bezszelestnie no i trochę potrwa. Trudno też będzie to zgrać by wszystkie zapalić jednocześnie. A dym poleci tam gdzie wiatr zaniesie a nad wiatrem kontroli nie mamy. I myślę, że skapnęłyby się z obcych w sąsiedztwie jeszcze na etapie zbierania materiału na ognisko. Albo by zaatakowały zanim byśmy byli gotowi albo zwiały zanim byśmy byli gotowi. - Bruce spokojnie pokręcił głową na znak, że ze swojej perspektywy słabo ocenia szanse na pomyślną realizację takiego skomplikowanego projektu.

- Ja rozumiem intencje, też bym chciał je na spokojnie wystrzelać z bezpiecznej kryjówki. Ale wątpię by nam się udało osiągnąć w ten sposób. - tubylczy myśliwy zwrócił się trochę jakby do van Urka a trochę do autora tego projektu. - A to jak działa? - zapytał wskazując ruchem brody na zawartość torby Vesny.

- Podpalasz i rzucasz. I albo wybucha gruzem i gwoździami, albo robi huk, albo podpala albo coś w ten deseń. Zależy która. - ganger wyjął z torby jeszcze ze dwie puszki i butelki objaśniając co jest co tak w największym skrócie.

- Dobrze. Nie ma co dłużej czekać bo pora sjesty się kończy. Niech każdy weźmie po jednej bombie. Ustawimy się w kordon. I rzucamy przed siebie. Strzelamy do tych co wybiegną a jak nie będą wybiegać to idziemy do brzegu jeziora. Jeśli będą płynąć to spróbujemy wystrzelać je póki są w wodzie. - van Urk chyba czując, że mają ostatnie chwile południowej sjesty jak i na tyle motywacji by puścić koła akcji w ruch po przemyśleniu wszystkich opcji i propozycji przedstawił swój plan.

Okazało się, że Vesnie udało się zmajstrować 8 ładunków. Co na oko wychodziło po jednym na co drugą osobę. Ale po chwili dyskusji ustalili, że Vesna zostanie na miejscu. Jakby trzeba było komuś nieść pomoc. Zostawał też Jeff i Marisa. Tak by miał kto ją chronić no i aby “w razie czego” był ktoś miejscowy kto płynnie potrafi zaprowadzić powracającą grupę do domu. To odpadały trzy osoby. Zostawało 8 ładunków na 11 osób więc prawie każdy jakiś miał. Teraz trójka zwiadowców musiała mniej więcej zaprowadzić resztę do miejsca gdzie widzieli ostatnio wylegujące się dzikuny. Nie aż tak blisko bo większość grupy nie znała się na tak skrytym podchodzeniu celu a i obecnie grupa była kilkakrotnie liczniejsza. Więc musieli podejść na rozsądną odległość i wówczas rozstawić się w ten kordon. No i poszli. Chociaż z duszą na ramieniu.


---




Marcus



Człowiek z Kill One nie był pewny czy to ta dżungla, tropik, coś go użarło, wpływ tego cholernego gorąca w tej mrocznej, parnej dżungli czy jeszcze coś innego. Ale był pewny, że zraniona noga dokucza mu jak jasna cholera. Trudno mu było się skoncentrować na czymś innym niż na niej. Więc chociaż pocił się obficie przedzierając przez krzaki, przechodząc ponad korzeniami drzew, mijając same drzewa, schylając się pod lianami to z każdym krokiem czuł właśnie głównie ten ciężar zranionej nogi. Wydawało się, że z każdą dziesiątką kroków kuśtyka coraz mocniej a rana pali go żywym ogniem.

Poza tym co tu ukrywać, czuł się nieswojo idąc na taką akcję. Czuł jak dłonie zaciskające shotguna mu się pocą. I tylko mógł sobie wmawiać, że to przez ten cholerny upał. Na twarzy i w spojrzeniu też to chyba było widać. Ale tutaj akurat nie był wyjątkiem. Trafił do grupki która miała największą drogę do przebycia bo musiała spróbować obejść leże stworów i zajść je od strony brzegu jeziora. Pozostałe dwie grupki miały zajść od strony strumienia czyli mniej więcej tam gdzie poprzednio był z Kłem i Brucem albo od centrum. Szedł więc razem z Hoffmanem, Alexem i Willem. I na ile się zorientował oni też mieli nietęgie miny. Alex często drapał się po łopatce albo poruszał barkiem jakby zranione podczas strzelaniny z motocyklistami rana mu dokuczała. Dwaj pozostali też nie poruszali się zbyt płynnie chociaż nikt z nich nie miał tak poważnej rany i to nogi jak on więc najbardziej rzucał się w oczy z tym kanciastym chodem.

O ile po Alexie można było wyczytać napięcie i czujność to Hoffman zdradzał oznaki nerwowości to Will ewidentnie się bał. I jego strach było widać na pierwszy rzut oka. Ale sam Marcus zdawał sobie sprawę, że chyba tylko trochę lepiej od młodego karawaniarza maskuje swoje emocje. Ale nikt się nie odzywał ani nie komentował. Byli zbyt blisko niebezpieczeństwa by sobie pozwolić na rozmowy. I zdawali sobie sprawę, że tak liczną zgraję to dzikuny, nawet śpiące, muszą wykryć na pewno. Pytanie z jakiej odległości i czy zdążą użyć bomb wyprodukowanych w pośpiechu przez Vesnę.

Gdy uznali, że “to tutaj” czyli gdy obeszli po dość szerokim łuku i zbliżyli się do brzegu jeziora zostało im ustawić się w tyralierę i powoli przeć do przodu. W zamyśle Federaty, wszystkie trzy grupy miały tak zrobić i w miarę zbliżania się do legowiska dzikunów ten poszatkowany kordon powinien się uszczelniać. Kłopot był w tym, że było ich zbyt mało na tak gęsty teren i żadna z grup nie miała kontaktu z żadną z pozostałych. Zwłaszcza jeśli trzeba było zachować ciszę. Więc w tej chwili widzieli tylko swoją czwórkę. Zbyt szeroko rozstawić się nie mogli bo w tej gęstwie łatwo by stracili się z oczu. Więc rzadko odstęp jeden od drugiego wynosił więcej niż dwa tuziny kroków. I tą taktyką zaczęli powoli zbliżać się wzdłuż brzegu jeziora do legowiska stworów i pozostałych grup.

Sprawa podchodzenia do leża zwierząt była trudna. Marcus dość łatwo się zorientował, że w porównaniu do pozostałej trójki to jest bezkonkurencyjny w te klocki. Niestety aby podnieść alarm wystarczyło aby zwierzaki wyczuły kogokolwiek z tych trzech grup. Więc chociaż on sam wydawało mu się, że porusza się bezszelestnie to zdawał sobie sprawę, że Alex jest powiedzmy, że średni a Hoffman i Will no nie było co liczyć, że uda im się zbliżyć na taką odległość co wcześniej udało mu się podejść z Kłem i Brucem bez alarmowania zwierząt. Więc chociaż czuł, że idzie na tej kalekiej nodze z duszą na ramieniu to jednak udało mu się podejść najbliżej do gniazda z całej czwórki.

Kto zaczął walkę tego nie wiedział. Po prostu gdzieś trzasnęła jedna z bomb dając niejako sygnał do ataku. Sam widział już dzikuny. Niektóre już się podniosły i zaczynały węszyć. Szczerzyć kły i warczeć ale chyba jeszcze nie potrafiły należycie ocenić zagrożenie gdy wśród nich gdzieś spadła i eksplodowała pierwsza bomba. Wstrząsnęła krzakami i huknęła na całą okolicę wywołując panikę wśród zwierząt. Więc i Marcus podpalił lont swojej bomby, zamachnął się, poczuł bolesne pieczenie nadwyrężonej nogi w tym momencie i cisnął słoik z zawartością zmajstrowaną przez Vesnę w powietrze. Słoik poleciał ładnym łukiem i wpadł na skraj już bardzo ruchomego stada. Nie było sensu celować w konkretne zwierzę ale na szczęście bomby były bronią obszarową co pomagało w rażeniu takiego celu z jakim mieli do czynienia.

Razem z Marcusem swoje pociski rzuciła pozostała trójka. Nastąpiły kolejne eksplozje. Pewnie spadły nie tylko bomby z ich grupki ale i z innych. Cały brzeg jeziora zmienił się w jeden wielki kocioł czarownic. Wszędzie tam latały szrapnele z kamyków i gwoździ, kawałki szkła, huczały eksplozje, pojawił się ogień który potrafił trawić nawet zgniłą zieleń dżungli a całe pole walki zasnuło się opadającymi liśćmi, trzaskaniem płonących gałęzi, płomieniami i dymem. Z tego chaosu na przemian pojawiały się i znikały biegające jak oszalałe czworonogi. Cała dżungla ożyła nagłym skrzekiem paniki na te przyziemne tornado.

- Płoń gadzino! Płoń! - Alex z mściwą satysfakcją obserwował całe zamieszanie przy skotłowanej teraz tafli jeziora. Mieli zbyt słaby widok aby dokładnie zorientować się co się dzieje. Ale jasne było, że wbrew wszystkiemu, udało się osiągnąć zaskoczenie. Tylko teraz ten cały ogień, dym i opadające listowie przesłaniały widok co się tam właściwie dzieje.

Dlatego dzikun którego nagle dostrzegli pojawił się nagle. Wystrzelił spomiędzy krzaków dobre tuzin korków przed Marcusem. Ale jaki był cholernie szybki! Marcus zdążył tylko unieść strzelbę i strzelić raz. Śrut poszybował przez krzaki i łamiąc drobniejsze witki ale główna chmura śrucin odłupała kawałek kory z drzewa a dzikun pędził dalej. I to wprost na niego! Zagrożenie dostrzegł Hoffman który stał z drugiej strony Marcusa zdążył strzelić ze swojego sztucera. Trafił! W bok rozpędzonej poczwary wbił się mocny, karabinowy pocisk gruchocząc mu żebra i odbijając nieco w bok. Ale zanim Marcus albo Hoffman zdążyli przeładować zwierzak zawarczał i mimo poważnej rany parł susami dalej. Alex stał z drugiej strony Marcusa i wystrzelił bojowy triplet ze swojej szturmówki ale z takim samym efektem jak Marcus. Triplet 5,56 wbił się w jakąś gałąź ale samemu dzikunowi krzywdy nie uczynił. Stwór już zrobił ostatni sus aby skoczyć Marcusowi do krtani gdy w locie dopadł go pocisk ze sztucera. Trafił w bok stwora i zwierz został dobity przez Willa.

Chłopak jednak nie miał okazji aby się cieszyć tym zwycięstwem. Dogorywające truchło pierwszego stwora dopiero upadało przed Marcusem gdy cała czwórka zorientowała się, że był i drugi stwór. Właśnie on wyskoczył nagle z krzaków tak samo jak przed chwilą jego kamrat na Marcusa. Tylko do tego już nie miał kto strzelać gdy rzucił się na przerażonego Willa. Na szczęście chłopakowi udało się zasłonić sztucerem który zwierzak złapał w zęby jak kij i przez moment szarpali się człowiek ze zwierzęciem. Ale zwierzęciu chodziło widocznie głównie aby ocalić swoje istnienie więc puściło karabin i czmychnęło w krzaki zanim ktokolwiek zdążył zareagować.



Anton



Rosjanin okazał się w całej tej kompani jednym z nielicznych którzy nie mieli żadnych ran. Poza nim chyba tylko u Vesny nie dostrzegł żadnych bandaży. No i u tej trójki tubylców. A tak to każdy coś miał. Było mu więc łatwiej maszerować, poruszać się i w ogóle chyba wszystko łatwiej niż otaczających go towarzyszom. Jemu trafiła się grupka która miała niejako być centrum całej operacji. Po swojej lewej mieli tą grupkę gdzie poszli Marcus i Alex, w stronę jeziora a po prawej resztę gdzie był van Urk i indiański kolega Marcusa. Za to do centrum trafiła też rudowłosa gladiatorka. Poza nią jakiś karawaniarz którego kojarzył tylko z widzenia i ten miejscowy zwiadowca który wcześniej był na zwiadzie razem z Marcusem i Kłem.

O ile zdążył się zorientować to ten miejscowy też był cały więc poruszał się całkiem sprawnie. Aria krzywiła się i poruszała zranionym ramieniem a ten karawaniarz z karabinem też miał zauważalne kłopoty z powodu ran. No i co tu mówić, strach rzucał się w oczy. On sam chyba jeszcze jakoś nad sobą panował. Nie czuł się lekko ani swobodnie bo przeciwnik był niebezpieczny i w tej dżungli strach było myśleć co by mógł zrobić ze swoją szybkością, zwinnością w tej gęstwie która ewidentnie sprzyjała skracaniu dystansu w walce. Ale doświadczenie i wyszkolenie żołnierza pomogły jakoś trzymać się w garści. Podobnie zachowywał się ten myśliwy od tubylców. Wyglądał na czujnego i spiętego no ale to było zrozumiałe w tej sytuację. Gorzej było z Arią i tym drugim karawaniarzem. Zdradzali obawę na twarzach, w spojrzeniu oraz w ruchach chociaż jeszcze nie dali się temu ponieść i panowali nad swoim strachem.

Natomiast temat skradania się do tego gniazda to całkiem inny temat. Anton nigdy nie był orłem w podchodach i teraz właśnie to udowadniał. Nawet gdy wydawało mu się, że uważnie stawia nogi to a to coś trącił, nadepnął, coś złamał no cholera w tej cholernej dżungli nie dało się iść po cichu! Ale miał w tym towarzysza czy raczej towarzyszkę. Gladiatorka bowiem też coś miała pecha do tego typu sytuacji więc oboje zaliczyli najwięcej nerwowych i zirytowanych spojrzeń pozostałej dwójki. Temu karawaniarzowi szło wyraźnie lepiej chociaż też Antonowi się wydawało, że gdyby stał nieruchomo na straży a nie próbował się skradać to chyba jednak miałby szansę go usłyszeć. No ale ten tubylczy łowca był niesamowity. Z całej ich czwórki poruszał się jakby… no właśnie jakby był zawodowym myśliwym czy co. No jakby na złość chciał im wszystkim pokazać, że jednak da się bezszelestnie chodzić po tej cholernej dżungli.

Więc chociaż ustawili się w końcu w tyralierę. Która wydawała się bardzo dziurawa i krótka. Wyglądało jakby poza ich cienką, pstrokatą linią jest miejsce na całą powódź dzikunów które mogły ich bez trudu ominąć. No ale gdzieś tam, z każdej flanki, powinna być któraś z pozostałych grup. I w miarę zbliżania się do jeziora i stada te trzy punktowe kreski powinny się uszczelniać w tym kordonie. Przynajmniej taki był plan van Urka. Gorzej, że nie widzieli ani jednej ani drugiej grupki sąsiadów. Zostawło robić swoje i liczyć, że pozostali zrobią to samo. Czyli jak w wojsku.

To właśnie ten cichociemny dał znać na migi coś. Chyba, że widzi te stwory. Sam zaczął szykować swoją bombę jaką dostał od Vesny. Anton swojej nie miał bo van Urk uznał, że wezmą je ci którzy mają największe szanse aby ich użyć. Czyli podkraść się na tyle blisko by je spróbować rzucić. Więc skoro Anton sam zadeklarował, że z takimi zabawami to u niego słabo…

Dlatego w ich czwórce były tylko dwie bomby. Jedną miał ten tubylec a drugi ten karawaniarz z karabinem. Obaj popatrzyli na siebie trzymając zapałki albo zapalniczkę przy lontach i niepewni czy już rzucać czy nie. Czekać? To zwierzaki mogły ich zwietrzyć. Rzucać? A co z innymi? Dotarli już na swoje miejsce? Czy dać im jeszcze trochę czasu?

Dylemat pomogła im rozwiązać sucha eksplozja jaka rozerwała się gdzieś tam z przodu przed nimi. Nie mieli pojęcia kto to rzucił ale na pewno nikt z ich grupki. Czyli już! Zaczęło się! Dwaj mężczyźni odpalili swoje lonty i cisnęli pojemniki przed siebie. Ale z jednego z pocisków jeszcze w locie odpadł zapalony lont więc mimo, że zniknął im z widoku w leśnym gąszczu to nie mógł wybuchnąć. Chociaż może? Bo wybrzeżem jeziora szarpnęła seria eksplozji. Widocznie inne grupy też rzuciły swoje! Raz za razem coś tam wybuchało, krzakami i gałęziami wstrząsały kolejne eksplozje. Tam, z przodu, pojawił się dym i ogień. I przerażone skrzeki tych dzikunów i reszty okolicznej dżungli. Ale trochę było strach się tam zbliżać bo jak jeszcze coś, ktoś będzie rzucał? Albo oberwie się ołowiem od nerwowego swojego?

Ale mieli inne zmartwienia. Z krzaków niespodziewanie wyskoczył kolczasty bydlak. Trudno było powiedzieć czy to ucieczka przed hukiem eksplozji czy atak na intruzów. Grunt, że leciał prosto na Arię. Nie było czasu by celować! Łuczniczka nie straciła głowy i wypuściła strzałę. Ale zbyt szybko, zbyt nerwowo, do zbyt szybkiego celu. Strzała świsnęła prawie bezszelestnie w tym huku wybuchów i broni. - Kurwa! - karawaniarz zaklął bo stał niedaleko niego i chociaż zdążył wycelować swój karabin to w tym krytycznym momencie się zaciął! Anton jakimś cudem usłyszał a może sobie tylko wyobraził ten suchy trzask zamka zamiast wystrzału. Za to zdążył wystrzelić ten lokalny myśliwy. Strzelał ze swojego Winchestera ale kula utkwiła gdzieś nieszkodliwie w głębi dżungli nie czyniąc czworonogowi krzywdy. Dopiero shotgun Antona powalił stwora na ziemię. Skumulowana wiązka ołowiu z zaledwie kilku kroków praktycznie w całości weszła w rozpędzony cel. Efekt był podobny jakby rozpędzony stwór natknął się na jakąś niewidzialną ścianę. Ledwo zdążył jęknąć gdy niewidzialny, ołowiany but jakby kopnął go w bok i powalił na ziemię.



Vesna



- No to chyba nam teraz zostaje te trzymanie kciuków i obgryzanie paznokci. - mruknęła niby wesoło Marisa gdy większość z grupy zniknęła między ścianą mrocznej dżungli. A ta pochłonęła ich jakby mieli zniknąć na zawsze i już się nie pojawić. Jakby nigdy nie istnieli. Vesna zaś została sama z dwójką tubylczych strażników i opiekunów. Według planu ich trójka powinna być niby poza zasięgiem walki tak aby mogła zachować siły i w razie potrzeby nieść pomoc czy to medyczną, czy w powrocie do zagubionej w dżungli wioski, czy jakiejkolwiek innej. No ale też zostało im to co według teoretyków wojny zajmowało większą część wszelkich wojen: czekanie.

Bardzo nerwowe czekanie. Wydawało się, że minuty ciągnął się jak kwadranse a kwadranse jak godziny. I nic się nie działo. Wciąż słychać było tylko ćwierkanie ptaków, skrzek papug i brzęczenie kąsających owadów którym lejący się z nieba żar kompletnie nie przeszkadzał. Wydawało się, że już strasznie długo ich nie ma gdy gdzieś z daleka doszedł ich zduszony odległością i ścianą dżungli odgłos pojedynczej eksplozji. Dwójka towarzyszy Vesny poderwała się jak charty zerkając mniej więcej w tamtym kierunku. Co to było?! Jedna z tyc bomb jakie zmajstrowała Vesna czy coś innego?

Ale zaraz nastąpiła po sobie seria eksplozji. Teraz już można było być pewnym, że to wybuchają te niedawno zmajstrowane w pośpiechu bomby z puszek, butelek i słoików. Chwilę potem rozległy się strzały z broni palnej. I cały ten chaos i hałas jaki zwykle towarzyszył walkom. Tutaj jeszcze mieli okazję zobaczyć i posłuchać jak okoliczna dżungla reaguje strachem i ucieczką na te niespodziewane przerwanie południowej sjesty. Mały uciekały po gałęziach, ptaki skrzeczały odlatując jak najdalej a co się przemykały między krzakami i drzewami co tylko było słychać albo widać poruszenie listowia to może nawet lepiej było nie wiedzieć.

Strzelanina w porównaniu do wcześniejszego czekania na nią trwała zaskakująco krótko. Przebrzmiały wybuchy, przebrzmiały palby i nastała nienaturalna cisza. Jeff i Marisa popatrzyli po sobie z niepokojem. Po tak nagłej walce ta nagła cisza wydawała się jeszcze bardziej nienaturalna i złowroga. Jakby tam nagle całe życie znikło. - Pójdę kawałek do przodu. Jakby wracali. - rzekł po cichu Jeff a mleczna czekoladka skinęła mu głową. Myśliwy ruszył w stronę gdzie kiedyś zniknęli pozostali i też zniknął im z oczu. A Vesna już została sama tylko z Marisą.

I znów te czekanie. Minuty, kwadranse, godziny… W tej zgniłozielonej saunie wydawało się, że czas lepi się tak samo jak pot i różne paprochy do skóry. Marisa próbowała uścisnąć ramię Vesny aby dodać jej a może sobie otuchy. Dlatego w pewnym momencie dziewczyna z Downtown poczuła mocniejszy uścisk, taki ostrzegawczy i zauważyła, że mleczna czekoladka puściła ją a mocniej chwyciła za broń. Ale zaraz ją trochę opuściła bo z krzaków wyłoniła się sylwetka Jeffa który coś machał. - Wracają. - cicho przetłumaczyła tą pantonimę ale z napięciem w głosie. Bo jeszcze nie wiedziały kto wraca, ilu i w jakim stanie. Jeszcze trochę i koło Jeffa pojawiły się pierwsze sylwetki. Jedna, druga, kolejna… wreszcie jest! Zobaczyła tą w brudnym podkoszulku i z “czarnuchem” w ręce. Gdy Alex tylko ją dojrzał wyszczerzył się złotym uśmiechem co z miejsca jej powiedziało, że nic mu nie jest. Nic poważnego przynajmniej. Chyba nawet dobrze poszło bo wracał w pozie triumfującego zwycięzcy. Ale i reszta była dość wesoła i hałaśliwa więc większość zachowywała się jak wielcy myśliwi wracający ze zdobyczą i trofeami do domu. Jeszcze ostatni kawałek dżungli jaki ich dzielił i wreszcie mogli spotkać się osobiście.

O dziwo okazało się, że obeszło się prawie bez strat po stronie ludzi. Ktoś sobie coś rozciął o jakieś ostre krzaki, ktoś się przewrócił i sobie coś nabił czy rozwalił ale to wszystko były drobnostki. Właściwie jedynym naprawdę poszkodowanym był Dziki Kieł. Okazało się, że stał na drodze uciekającego dzikuna i ten dorwał go rozszarpując mu bok swoimi zaślinionymi szczękami zanim zbieg w dżunglę. Rana co prawda nie była poważna i ktoś, chyba van Urk, nawet mu ją jakoś załatał jakimś kawałkiem gazy ale Vesna z miejsca widziała, że ten kto to robił profesjonalnym medykiem czy chociaż paramedykiem na pewno nie był. Ale też na pewno zapewnił tą pierwszą, najważniejszą pomoc na minimalnym poziomie zapobiegając utracie krwi i osłabienia poszkodowanego. A poza tym reszta wróciła o dziwo bez większego szwanku. Część dzikunów uciekła albo przez jezioro albo przez niezbyt szczelny kordon. Widocznie zaskoczone w swoim leżu wolały ujść z życiem niż atakować intruzów. Na pobojowisku zostało kilka rozszarpanych przez eksplozje i ołów trucheł. Dym, huk i ogień w pierwszej fazie walk na pewno pomogły zdezorientować i zaskoczyć stwory z dżungli. Tak samo jak podejście do przeciwnika na w miarę bliską odległość. I chociaż pod koniec dzikuny były już zaalarmowane obecnością intruzów to chyba nie spodziewały się takiej nawały huku i ognia co je kompletnie rozproszyło, poszatkowało i zdezorientowało. A potem chyba był etap “Ratuj się kto może!”. No i część stworów się uratowała a część nie. Stado chyba jednak zostało rozbite i na końcu na polu walki zostali ludzie i truchła zabitych stworów.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 11-10-2019, 00:18   #145
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
Smród napalmu, prochu i krwi. Huk eksplozji i wystrzałów. Do tego krzyki, wrzaski, warkoty, przekleństwa i ten pieprzony upał wysysający siły równie skutecznie co otwarta tętnica. Był też stres, ten nie dający się zapomnieć impuls spinający mięśnie niczym postronki. Pompujące adrenalinę żyłami po całym ciele, aż człowiek zaczynał nią sapać jak dziki. Chmury dymu z płonących roślin dodawał całej akcji surrealizmu. Mogło się wydawać że to teatr, film… i tak właśnie było. Ten rodzaj filmów Anton znał aż za dobrze. Często grywał na deskach teatru zwanego wojną. Teraz też czuł się z jednej stronie uspokojony znanym schematem i tym że nie on dowodzi i to nie jego ludzie, a podskórnym strachem. Wojna miała swoje prawa - nikt na przykład nie gwarantował że człowiek wróci do bliskich jednym kawałku, albo że w ogóle wróci. O ile, kurwa, znowu nie nadepnie na następny debilny kijek czy inny patyczek, job twoju mać!

Pietrowicz potrząsnął krótko głową, odganiając podobnie rozpraszające myśli, ale i tak wracały co trochę, gdy razem z resztą ich mini oddziału otaczali jezioro. Mieli ogromnego farta, walka potoczyła się szybko, krwawo i… tak było najlepiej. Dodatkowo nikt nie umarł, co Rusek powitał z uśmiechem zadowolenia. Równie zadowolony był z faktu, że udało mu się zdjąć na czas dzikuna skaczącego wokoło rudej gladiatorki. Mógł więc prężyć klatę po dwakroć, ale na razie nadrabiał miną zawodowego sztywniaka.

W tymczasowym obozie wreszcie mógł odetchnąć, przynajmniej na chwilę. Zaczął od ściągnięcia pancerza i rzucenia go na bok, byle na moment pozbyć się pieprzonego ciężaru. Mokra szmata przyklejona do twarzy utrudniała oddychanie, Nowojorczyk spróbował ją ściągnąć, a potem przypomniało mu się że to nie szmata, ale cholernie wilgotne powietrze.
Szczerze uśmiechnął się widząc pełne emocji powitanie małej brunetki i jej gangera, po którym Vesna wyściskała wszystkich powracających, aby na koniec zabrać się za opatrywanie najświeższych ran. Ogólnie zamieszanie sprzyjało Pietrowiczowi. Niby całkowitym przypadkiem znalazł się obok rudej łuczniczki i stał tak neutralnie, póki nie obrócił głowy i nie udał, że dopiero ją zauważył. Wtedy też z kieszeni mundurowej kurtki wyjął niebiesko-zieloną, kraciastą chustkę.
- Masz coś tutaj - wyciągnął materiał na otwartej dłoni, drugą wskazując swój policzek. - I nie wygląda abyś to miała od początku.

- Tak? Dzięki. - gladiatorka wydawała się trochę rozkojarzona jakby zdziwiła się, że ma coś na policzku. Odruchowo sięgnęła tam palcami by to zetrzeć ale szybko przyjęła chustkę i skorzystała z jej pomocy. - No to chyba wyszliśmy z tego cało. - rzekła trąc policzek i przecierając chustką czoło zataczając przy tym wzrokiem dookoła ich kilkunastoosobowej grupki.

Nowojorczyk kiwał głową i podpatrywał co tam kobieta działała przy policzku,. Wyglądała zabawnie tak pogrążona w tarciu, że nie miał serca dopowiedzieć dalszej części kwestii. Wątpił aby dała radę zetrzeć piegi, jednak była urocza gdy tak próbowała.
- Straty są minimalne, nikt nie zginął. Misję możemy uznać za zakończoną sukcesem. Teraz tylko wrócić do wioski. Jak dobrze że dziś chłodno i lekki wietrzyk - powiedział tonem sztywniaka, nie uśmiechając się ani o milimetr.

- Chyba tak. Mam nadzieję, że wiedzą jak wrócić do tej wiochy. - dziewczyna dała sobie spokój z próbami doczyszczenia twarzy i lekkim skinieniem brody wskazała na resztę grupy.
- A w ogóle. - nagle zwróciła się do Rosjanina jakby sobie przypomniała o czymś innym. - Dobrze, że skasowałeś tego bydlaka co wyleciał z krzaków. Już myślałam, że będzie trzeba to załatwić ręcznie. - zaśmiała się cicho gdy klepnęła go w przyjaznym geście w ramię. No i przy okazji oddała mu chustkę.

- Nie ma sprawy, napijesz się ze mną i będziemy kwita - odebrał swoją własność i wreszcie się uśmiechnął, patrząc z góry na bojowego rudzielca - Ale to niestety wieczorem. Jeszcze musimy wrócić... - mruknął niechętnie, kopiąc czubkiem buta zrzucony pancerz. Zakładać go znowu brzmiało wyjątkowo depresyjnie, ale co począć?
- Chodź, pogonimy ich - machnięciem głowy wskazał resztę grupy - Musimy się umyć i zdrapać komary. Napić się... wódka nie pyta - parsknął pogodnie i dokończył ze śmiertelną powagą - Wódka rozumie.

 
Dydelfina jest offline  
Stary 11-10-2019, 09:51   #146
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
- Dzięki Hoffman, to był niezły strzał. To bydle prawie mnie dorwało. - odezwał się do towarzysza, który ocalił go przed szarżą dzikuna fartownym trafieniem. Szczęście tym razem sprzyjało Marcusowi, czego nie można było powiedzieć o Dzikim Kle. Ale przynajmniej przeżyli i wykonali zadanie, w które dał się wrobić szlachcic. Teraz gdy było już po wszystkim można było podliczyć straty, opatrzyć rannym i zabrać się stąd z powrotem do obozowiska. "Buźka" nie odchodził z pustymi rękami, wyrwał dla siebie kieł jednego z dzikunów dla siebie.

- Nie wyglądasz najlepiej Dziki Kle. Ale chyba zdobyłeś trochę gambli. - odezwał się Marcus spoglądając na indianina, który po opatrunku zabrał się za wycinanie paru skór z zabitych przez siebie drapieżników. Pod tym względem był wybredny i robił to tylko z tych, które ubił on sam lub "Buźka".

- Duchy powiodły mnie ścieżką bólu, ale i nagrodziły życiem za zwycięstwo. - odparł krótko w odpowiedzi.
- Skoro tak mówisz to zapewne racja. - "Buźka" wzruszył ramionami. Tak ta jak i poprzednia walka dość twardo pokazały, że używanie broni palnej w jego wykonaniu przynosi marne wyniki. Cóż, mało kiedy jej używał bardziej skupiając się na cichych podchodach i broni białej. I zdecydowanie bardziej lubił ruiny. Teraz zaś czekał na zbiórkę i wymarsz. Najwyższy czas był na opuszczenie tej zakichanej wiochy.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."

Ostatnio edytowane przez Dhagar : 11-10-2019 o 09:53.
Dhagar jest offline  
Stary 11-10-2019, 16:59   #147
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
Czekanie było najgorsze. Bezruch, zastój i nerwowe zerkanie w dal aż do granicy zielonych liści dżungli - tam, gdzie po raz ostatni panna Holden widziała tego, bez którego nie umiała sobie wyobrazić dalszego życia. Wiedziała po co poszedł, znała prawa rządzące każdą walką. Wojna była bezlitosną, zaborczą i krwiożerczą kochanką, nie oszczędzała nikogo, nie patrzyła na sympatie i antypatie. Zbierała żniwo po obu stronach konfliktu, zgarniając do czarnego kosza krwawe kwiaty. Jakim cudem technik miała zachować spokój, gdy niecałą milę dalej Fox z bronią w ręku stał naprzeciw koszmarnym bestiom? Nie był sam, poszli całą grupą, lecz to nie potrafiło uspokoić strachu ściskającego serce i wnętrzności. Czas rozciągał się, zmieniając sekundy w godziny, odmierzane echem wystrzałów i eksplozji. Minęła cała wieczność, podczas której Vesna krążyła w kółko obozu, wyłamując nerwowo palce i wciąż zerkając na ścianę lasu. Czekała z duszą na ramieniu, powstrzymując nudności i cisnące się pod powieki gorące łzy. Nie mogła ryczeć, w końcu była z Det do tego z samego serca Downtown. Spokój i opanowanie - kto ich nie umiał zachować, nie był nic wart. Usiadła więc na przewalonym pniu i po prostu czekała, ograniczając etapowanie niepokojem do palenia kolejnych papierosów.

W pewnej chwili hałasy ucichły, zapanowała nieznośna cisza… i nagle krzaki zaszeleściły, wypluwając pierwszych ludzi. Jednego, drugiego…

- Alex! - dziewczyna poderwała się z miejsca, ledwie na horyzoncie zmaterializował się ten przez którego prawie dostawała zawału. Przestała zwracać uwagę na cokolwiek, widziała tylko jego wyprostowaną, uśmiechniętą sylwetkę. Na skraju umysłu odnotowała brak ran i krwi… a potem z impetem wpadła mu w ramiona i reszta świata przestała się liczyć.

Musiało być w porządku. Dało się poznać po tym jak Alex też ją dojrzał gdy wyłonił się spomiędzy drzew i krzaków bo wyszczerzył się do niej bezczelnym uśmiechem. A gdy wpadła w jego ramiona to te silne ramiona przywarły do jej pleców jednocześnie przyciskając ją do męskiego torsu. Chwilę tak ją ganger trzymał i ściskał ale w końcu nieco poluzował uchwyt i odezwał się do niej szczerząc się nadal ale z bliska widziała, że tam, na dnie tęczówek, czai mu się coś ciepłego co było adresowane tylko do niej bo tylko ona mogła teraz w te tęczówki patrzeć.

- No co? Pozamiataliśmy te kundle i tyle. Żebyś wiedziała jak huczało! No a jak u was było? - zapytał zblazowanym tonem jakby w środku Novi miał tylko pojechać i zatankować furę i już był z powrotem.

- Słyszałam - pociągnęła nosem, wczepiając się w niego z całej siły. Ludzie przepływali gdzieś obok, upał jakby zmalał i byli tylko oni. Odwzajemniła uśmiech, oddychając z ulgą przez którą poczuła się fizycznie wykończona, jak po długim maratonie i to na głodniaka.
- Brzmiało jak dobra impreza… no już, pokaż się - odkleiła się na tyle aby móc kontrolnie sprawdzić czy Runner nie krwawi, ani czy nie dorobił się siniaków - Musisz być zmęczony, chcesz coś do picia?

- A masz coś? No to pewnie.
- ganger odkleił się od Vesny aby dać jej sięgnąć gdzie trzeba. A sam wreszcie sięgnął do kieszeni po wymiętą paczkę fajek bo wreszcie było po akcji więc mógł zapalić. Wyciągnął tego pomiętego skręta i zajarał zaciągając się z ulgą i lubością. A do Vesny dotarł zapach palonego tytoniu i zielska co Alex tak lubił mieszać ze sobą. - A impreza no pewnie. Mieliśmy się podzielić na trzy grupy. Ja trafiłem do tej z Marcusem. Szliśmy od jeziora. Dobrze, że te kundle spały bo cholera jakby nie… - ganger pokręcił swoją czarną głową na znak, że takiego scenariusza to nie ma nawet ochoty rozpatrywać.
- Znaczy pod koniec i tak się chyba zorientowały, że coś jest grane. No ale nie skumały co bo tylko stały i warczały. No a my już podeszliśmy na tyle blisko, że mogliśmy rzucać te bomby co zrobiłaś. I jaki kozacko ich rozpieprzały te bomby! - roześmiał się wesoło na to świeże wspomnienie i zaraz zaciągnął się mocno skrętem. Vesna zaś gdzieś wyczuwała przez mokrą od potu skórę, że mimo wszystko Alex musiał nieźle najeść się stresu na tej akcji. Nawet jak zgrywał teraz chojraka i, że to było nic takiego.

Na szczęście było już po wszystkim, przeżył i Duchy mu sprzyjały. Stał przed nią cały i zdrowy - tylko to się liczyło.
- Proszę kochanie - podała mu manierkę, a potem wróciła do roli wiszącej na jego szyi - Wiedziałam, że dasz radę. W końcu co to dla ciebie, parę burków. Wypij wszystko, zaraz ci znajdę coś jeszcze jeśli chcesz… dobrze że już jesteś. Martwiłam się - przyznała wreszcie, wtulając twarz w podkoszulkę na jego piersi.

- No już dobrze, dobrze… Też myślałem, żeby cię tu nic nie zeżarło jak zostałaś sama. - Alex przytulił ją do siebie jedną ręką drugą pijąc z manierki. Odetchnął z ulgą i znów popatrzył na nią z góry. - No ale już jesteśmy razem. - rzekł cicho, uniósł jej brodę i pocałował ją mocno. Chwilę stali tak pośrodku dżungli i zgrai ludzi, aż wreszcie musieli się od siebie oderwać.

- Odpocznij, zasłużyłeś - Vesna uścisnęła Foxa ostatni raz, nim nadszedł moment rozłąki. On poszedł przysiąść na pniu razem z pozostałymi walczącymi, a ona zgarnęła torbę medyka aby połatać tych, którzy nie mieli tyle szczęścia co jej chłopak.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 11-10-2019, 19:50   #148
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 42 - IX.05; pn; wieczór

IX.05; pn; wieczór; wioska Johansena; sala biesiadna; zabawa; ciepło, wilgotno, półmrok




Wszyscy



Na zewnątrz panowała już tropikalna noc. Ale w obrębie ogrodzenia oddzielającego skrawek cywilizacji ludzi od duszącego mroku dżungli paliły się światła. Paliły się ogniska, pochodnie, lampy i świece rozpraszając mrok złowrogiej nocy. Tutaj, wewnątrz skrawka świata ograniczonego płotami, siatką, murem i palisadą ciemność wydawała się cywilizowana i swojska. Dyskretne półmroki wydawały się zapraszać w swoje ustronie rozbawionych biesiadników a nie grozić nieznanym niebezpieczeństwem.

A biesiadę zarządził Johansen gdy wykończona upałem i przeprawą grupka nie tylko wróciła w komplecie ale jeszcze z potwierdzonym rozbiciem i przegonieniem stada dzikunów. Z miejsca zaczęto przygotowania do wieczornego świętowania nie zważając na kropiącą mżawkę. Zaś uczestnicy wyprawy do dżungli mieli okazję odpocząć i nabrać sił po całej tej przygodzie w dżungli. A było po czym odpoczywać.

Wydawało się, że po pierwszej euforii z powodu zwycięstwa odniesionego przez ekipę van Urka wszystkich to zwyciestwo uskrzydliło. Tyle, że wciąż byli w głębi zielonego iterioru. A niedługo potem zaczęła się monotonna mżawka zmieniając podłoże w niekończące się błoto. Ale choiaż kapiąca o liście, kaptury i ubrania wilgoć chłodziła rozpalone ciała to jednak tylko tak lokalnie i chwilowo. Bo powietrze dalej było gorące i szło się jak w gęstej melasie. Zwłaszcza, że teraz trzeba było brnąć przez błoto, kałuże i strumienie jakie wydawały się nigdy nie kończyć. Tak samo jak dżungla.

- Ale jak pada to nie latają komary i inne takie. - rzekła Marisa chyba wyczuwając, że razem z mżawką z większości wyprawy spłynęła ta początkowa euforia. Teraz wlekli się noga za nogą a każdy kilogiram wydawał się targanym bez sensu balastem jaki najlepiej byłoby posłać w te błoto i iść bez niego.

Najgorzej podróż zniósł jedyny Indianin w ich grupie. Po prostu osłabł tak, że nie dał rady już iść aby nadążyć za resztą grupy. Federata więc rozkazał aby go nieść. Dlatego na chwilę zatrzymali się a trójka miejscowych za pomocą maczet, nacięła odpowiednich gałęzi, związała lianami i całkiem sprawnie zmajstrowali nosze dla Indianina. Do noszenia go zostali wyznaczeni Anton i Zimm którzy z całej grupy wyglądali na najmniej zziajanych. I niesienie takiego ciężaru też dało im się we znaki. Dobrze, że chociaż Jeff i Bruce wzięli na siebie wycinanie szlaku maczetami to chociaż odpadło karawaniarzom i to męczące zajęcie. Dlatego gdy nagle ściana dżungli się skończyła i weszli na zarośnięte krzakami, zaduszone lianami i obrośnięte bluszczem ulice naprawdę można było się poczuć jak w domu. Ten ostatni kawałek między rozpadającymi się w dżungli domami wydawał się najdłuższy.

Maruc też miał dość tej przeprawy, dżungli, mżawki i całej reszty. Gdyby meta była chociaż kawałek dalej to chyba musieliby go nieść tak samo jak jego kumpla. A tak, jakoś się słaniał, kuśtykał, dyszał jak po biegu ale wreszcie minął bramę osady. Hoffman co był kierowcą jednego z wozów, młody, patykowaty Ricardo, gladiatorka - łuczniczka i dwaj tubylcy z maczetami wyglądali tylko trochę lepiej. Widać było, że mieli dość i marzy im się tylko wypoczynek i to też zrobili ledwo się przywitali z tubylcami.

Vesna przeszła większość drogi obok Marisy. Alex który jako jeden z niewielu co miał i broń w łapach i jakoś się trzymał został wyznaczony na czołowego strażnika. Czyli szedł zaraz za chłopakami co maczetami wycinali szlak w dżungli i pilnował aby nic na nich nie wyleciało. - No już niedaleko. - pocieszała Vesnę “mleczna czekoladka” sama ocierając ramieniem mokrą od potu i od mżawki twarz. Vesna miała wrażenie, że jeśli obie czują się tak jak wyglądają to chyba są podobnie zmęczone. Zresztą za nimi szedł ten młody Will któremu dzikun przeorał kłami broń i teraz zostały mu na niej świeże, jasne blizny na drewnie broni jaką się zasłaniał przed tym atakiem. On też wyglądał podobnie. No i ich szef z Federacji też wyraźnie miał dość. Ale jak na “gogusia” i “elegancika” za jakiego miał go Alex i chyba nie tylko to jeszcze trzymał się nie tak najgorzej. No i nie jęczał, nie marudził i wyglądało, że mimo wszystko trzyma rękę na pulsie. A na gorąco obiecał nawet nagrody tym co się zasłużyli w tej akcji co pobudziło ciekawość i resztę grupki. Przynajmniej póki mżawka i dżungla pospołu jej nie zdusiły.

Właściwie tylko Anton, Alex i Zimm wyglądali jako tako. Dopóki szef im nie kazał nieść Indianina na noszach. To to jednak dało im solidny wicisk. Droga wydawała się nigdy nie kończyć, za kolejną kałużą, błotem, korzeniem, krzakiem czy drzewem zaczynało się tylko kolejny krzak, drzwo i błoto. Dlatego gdy wreszcie wrócili do zarośniętej dżunglą wioski a jeszcze potem przeszli przez bramę no to naprawdę mieli już dość.

Ale chyba było warto. Bo gdy tubylcy otworzyli im brami i drzwi do budynku to przywitali ich z niecierpliwością. A okazało się, że co by nie mówić o Federacie to bajerę miał niezłą. Przejął gadkę w imieniu całej drużyny i jak się go słuchało to nawet ci co tam byli mogli odnieść wrażenie, że stoczyli w tej dżunglii jakąś epicką bitwę. Oczywiście zwycięską! A do tego trójka tubylców potwierdziła słowa szefa drużyny gości więc po miejscowych rozlała się fala ulgi, radości i wdzięczności. I nikt nie zginął! Wydawało się to zakrawać na cud. Od Antona i Zimma odebrano nosze z Indianinem i zaniesiono go do lazaretu na piętrze. Sami karawaniarze znów mogli wreszcie spocząć na posłaniu. W tej samej “swojej” sali w jakiej spędzili noc. I bardzo dobrze bo większość zwyczajnie się pospała aby odespać stres i wysiłek tej wyprawy w głąb dżungli. Jedynie para z Detroit miała z tym mały ambaras bo wśród witających była Lee i oczywiście zaprosiła ich do siebie. A okazało się, że Marisa miała taki sam pomysł no i zrobiło się troszkę niezręcznie.


---



Ale to było wcześniej. Okazało się, że zdążyli tuż zanim mżawka przekształciła się w potężną ulewę. Prawie zdążyli w ostatniej chwili więc jak już członkowie wyprawy mieli okazję odpocząć to w suchym i nawet całkiem wygodnych materacach gdy o ściany, dach, szyby i dykty z impetem zaczęły uderzać krople ulewy. Dostali jeść i pić, kto chciał miał okazję się umyć w bali albo po prostu zalec na sienniku i przespać się. Większość karawaniarzy wróciła do pionu jak już było ciemno. A jednocześnie wieczorna biesiada była gotowa. Wyglądało na to, że ulewa odświeżyła powietrze bo zrobiło się nawet przyjemnie ciepło bez tego morderczego zaduchu jaki panował przez większość dnia.

Atmosfera wydawała się podobna jak wczorajszego wieczoru. Ludzie Johansena zadbali o to by było coś na stołach i do nasycenia żołądka i zwilżenia gardła. Pojawili się też ludzie z gitarami, bębnami, fletami, skrzypcami i zaczęła się właściwa część imprezy. Chociaż dzisiejszy wieczór różnił się od wczorajszego tym, że teraz wszyscy świętowali zwycięstwo! Wydawali się być dla siebie mili i uśmiechnięci. Na honorowym miejscu siedział sam Johansen o posturze spasionego wikinga a tuż obok niego siedział van Urk. Wspólna walka też pomogła zatrzeć różnice pomiędzy drużyną gości a gospodarzy.

Obie strony wydawały się być w najlepszej komitywie. Drużyna gości, zgodnie z umową zawartą pomiędzy dwoma przywódcami, odzyskała dwóch pojmanych członków oraz zrabowany sprzęt. Więc i Marcus odzyskał swój karabin jakiego nie widział od ładnych paru dni. Broń wyglądała na taki sam stan w jakim ją ostatnio zostawiał w jeszcze nie obrabowanym samochodzie. Dwóch odzyskanych towarzyszy z owego niefortunnego zwiadu również cieszyło się z odzyskanej wolności a i ich towarzysze, zwykle sąsiedzi i koledzy z lokalnych milicji i straży sąsiedzkich do jakich należeli też radowali się z ich powrotu i tego, że okazali się cali i zdrowi. Paradoksalnie cały nocny atak dzikunów na osadę przetrwali bez szwanku właśnie dlatego, że byli zamknięci w celi do jakiej bestie nie dały rady się dostać. Więc o dziwo, byli w tej chwili jednymi z niewielu członków karawany jacy byli względnie cali.

- A teraz chciałbym uhonorować tych co się szczególnie wykazali podczas dzisiejszej akcji. - niespodziewanie van Urk wstał i poprosił o uwagę. W sali gimnastycznej która miała otwarte drzwi na oścież dla większego przewiweu zrobiło się więc ciszej gdy ludzie byli zaciekawieni tym co się stanie. A Federata dotrzymał słowa i przy wszystkich, uhonorował czwórkę osób. Najpierw poprosił do siebie trójkę zwiadowców którzy rozpoznali teren wokół gwiazda. Czyli Marcusa, Dzikiego Kła i Bruce’a. Ponieważ Indianina nie było bo spał w lazarecie jak zabity to na Marcusa spadło przekazanie mu nagrody. Nagrodą był plik kilku talonów na paliwo które można było wymienić na dobra czy usługi w Nice City, Espanioli czy właściwie całej chyba okolicy. Chociaż akurat w tej wiosce mogły mieć dość ograniczoną wartość. Czwartą osobą uhonorawną przez szefa karawaniarzy była Vesna bez której bomb ta walka nad jeziorem mogła nie pójść tak gładko. Ona też dostała kilka talonów w uznaniu dla swojego wkładu w tą misję. A potem gdy to co miało zostać powiedziane już zostało powiedziane można było oddać się zabawie! Zaczęły się tańce, śpiewy, biesiada i toasty.

Marcus znalazł się pomiędzy swoimi dawnymi towarzyszami z Zimmem i Ricardo z jakimi przedzierał się pamiętnej nocy podczas ataków dzikunów na tą osadę. Obaj wydawali się świętować na całego, że wyszli i z tamtej i z tej dzisiejszej matni. Może nie cało ale jednak wciąż nie byli wyłączeni z akcji. Anton miał miejscówę naprzeciwko gladiatorki która chyba pamiętała o tym co mieli razem wypić i świętowała na całego. Vesna i Alex znaleźli się w pobliżu “swoich” miejscowych dziewczyn czyli Lee i Marisy. Obie wydawały się po paru kolejkach i na parkiecie i przy stole traktować jaką oczywistą oczywistość, że dalej jadą razem no i dzięki parze z Detroit zobaczą wielki świat a nawet te Nice Cite które podobno jest takie wielkie jak nie wiadomo co.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 16-10-2019, 22:00   #149
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
W końcu koniec. Impreza pożegnalna i zwycięska na ich cześć po rozprawieniu się z dzikunami. Ha, nawet odzyskał co stracił przez co poprawił mu się humor. Nie spodziewał się takiego gestu przez co zaskoczenie było tym większe dla Marcusa. Do tego jeszcze plik talonów, które mógł wymienić na trochę gambli. No cóż, spodziewał się jakiegoś dodatku za robotę ekstra poza przecieraniem szlaku po czołg, ale taki duży bonus z pewnością mile połechtał ego "Buźki". Zdziwiło go trochę, że również Dziki Kieł dostał swoją działkę, ale z drugiej strony zrobił swoje w tym w czym był najlepszy podczas polowania. Należała więc mu się też nagroda, którą miał mu zamiar przekazać. Ale póki co tym razem postanowił sobie trochę pofolgować i dołączył do imprezy z dwójką uwolnionych nieszczęśników. Skoro miejscowi stawiali te wszystkie przyjemności to czemu by miał z nich nie skorzystać.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 18-10-2019, 00:15   #150
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=DHG-YgKli2w[/MEDIA]
Gdy wydarzy się coś złego, pijesz, żeby zapomnieć. Kiedy zdarzy się coś dobrego, pijesz, żeby to uczcić. A jeśli nie wydarzy się nic szczególnego, pijesz po to, żeby coś się działo.
Tej nocy Iwanow mógł pić z radości. Mieli co świętować - wyszli praktycznie cało z nagonki na dzikuny, wrócili do wioski i bliskich. Wykonali zadanie, wreszcie zyskali przychylność miejscowych, odkładając na bok wszelkie niesnaski. Tej nocy stoły uginały się pod ciężarem jedzenia i trunków, Mori pod kuratelą Burgera spała spokojnie w pokoju Lee, a Anton miał wychodne.

Poza tym obiecał coś. Po raz któryś z kolei chwycił butelkę wódki i rozlał do musztardówek: swojej i Aryii.

- Mamy dwie opcje - powiedział tym poważnym tonem, odstawiając flachę na stół. Poluzowany kołnierzyk bluzy od munduru i podwinięte rękawy pokazywały że sporo wypił.
- Przy wódce rozmawia się albo o rządzie, albo nierządzie. Co wybierasz?

- Trudny wybór.
- gladiatorka wzięła swoją szklankę i wesoło huśtała nią w dłoni udając, że się poważnie zastanawia nad tym problemem. Zahuśtała szklanką jeszcze raz i popatrzyła wesoło na siedzącego niedaleko najemnika. - A jak się mają obie opcje w praktyce? - zapytała w końcu podpierając głowę na wolnej dłoni a tą o ramię a ramię na łokciu jaki wylądował na stole.

- To jak z zasadą pierwszej wypłaty. Trzeba ją przepić z kolegami z pracy. Jeżeli ma się kolegów, a tym bardziej w pracy. - Nowojorczyk wziął swoją szklankę i stuknął w szklankę kobiety, a potem westchnął - Siadamy i pijemy… to już za nami. Albo bardziej w trakcie. - rozejrzał się dookoła - Znajdujemy się na peryferiach, daleko od władzy centralnej. Dookoła panuje hałas i nikt nie zwraca na nas uwagi. Wątpię aby wiedzieli tutaj czym są podsłuchy. Tak więc możemy szczerze porozmawiać na temat polityki… tylko czy my musimy rozmawiać o takim syfie? - przechylił szklankę wypijając całość i zaraz ponownie chwycił butelkę - Zostaje więc nam nierząd, zachowania mało obyczajne nie przystające ani oficerowi Armii, ani równie uroczej damie co ty. - wstał od stołu, zachwiał się, a potem zrobił krok w bok, stając przy rudzielcu. Strzelił obcasami i wyciągnął rękę - Tańczysz?

Zdobywczyni trzeciego miejsca na arenie podczas niedawno zakończonego festynu w największym ośrodku cywilizacji w okolicy uśmiechnęła się wdzięcznie i z ubawu po czym chwyciła podaną dłoń mężczyzny i dała się zaprowadzić na środek sali gimnastycznej gdzie jako kolejna para dołączyli do innych roztańczonych par i grupek.

- No nie wiem czy ta władza tak daleko! - łuczniczka musiała podnieść głos by przekrzyczeć i orkiestrę i harmider jaki czynili zarówno biesiadnicy jak i inni tańczący. Spojrzała przy tym wymownie na ten główny stół gdzie siedziały dwie najważniejsze osoby na tej imprezie. Kapitanowie obu drużyn można by tak po sportowemu rzec. I wyglądało na to, że zarówno Federata jak i wódz tej osady są w najlepszej komitywie. Aria wydawała się bawić tą rozmową jak i całą wieczorną zabawą wybornie. Była roześmiana, wesoła i wyluzowana, kompletnie inna osoba niż pół dnia temu, gdzieś w trzewiach dżungli. Ale to właściwie dałoby się pewnie powiedzieć o wszystkich obecnych wtedy tam a teraz tu.

- Daleko! - Rusek powtórzył, łapiąc ją pod pachami i podniósł do góry. Śmiejąc się okręcił ich oboje parę razy, aż zaczęło mu się kręcić w głowie jeszcze bardziej niż od wódki. Wtedy też postawił ją z powrotem - To tu to nic, kak ty dumajesz?! Chcesz to odejdziesz, nie to co u kamandria Collinsa! - popatrzył na nią uśmiechając się szeroko i zapominając że ma być profesjonalnym sztywniakiem. Od ruchu i alkoholu robiło się gorąco, rozpiął więc bluzę munduru do końca, aby ściągnąć ją i odrzucić na najbliższy stół. Został u góry w samej czarnej żonobijce - Tu wolność, panimajesz?!

- Co ty mówisz?
- gladiatorka, sądząc po minie, nie za bardzo zrozumiała rodzimy slang Antona ale chyba ją to nawet rozbawiło. Tak samo jak karuzela jaką jej zafundował. A przy okazji zwrócili na siebie uwagę reszty imprezowiczów bo utworzyło się wokół nich nieco pustej przestrzeni gdy część tańczących odsunęła się i trochę ich dopingowała a trochę biła brawo.
- Chodź na dwór, bo tutaj nic nie słychać! - zaśmiała się Aria i pociągnęła Antona w stronę otwartych na tropikalną noc drzwi od sali gimnastycznej.

- Ja gawarju pa angliskij jazyk ocień płocha - Iwanow zrobił smutną minę, bez mrugnięcia okiem dając się prowadzić poza światło i salę zabaw. - Szto ty? Gdzie mnie zabierasz? W gułag? Albo do obozu internowania? - wzruszył ramionami, łapiąc w locie stojącą na stole przy wyjściu butelkę z czymś przypominającym alkohol. Za progiem złapał kobietę za bark i przyciągnął do siebie, ogarniając ramieniem.
- Niebezpiecznie chodzić samemu po nocy - łypnął na nią z góry, gadając troskliwym, bełkoczącym lekko głosem - Ubezpieczam cię.

- No to od razu poczułam się bezpieczniej.
- kobieta roześmiała się dając się przytulić. Wyglądało na to, że bełkotliwej mieszaniny dwóch języków nie rozumie kompletnie za to w tej chwili bawiło ją to niezmiernie. Gdy znaleźli się na zewnątrz to zrobiło się wyraźnie ciszej i ciemnej. Chociaż nie całkiem cicho ani ciemno. Odgłosy zabawy zaraz zza ściany dalej były wyraźnie słyszalne. Podobnie przez okna okolicznych budynków biły kuny świateł i rozstawionych tam i tu pochodni i koksowników. Byli też inni którzy wpadli na podobny pomysł jak Aria. Wyszli zapalić, pogadać albo jak było widać po jednej parce pod ścianą okazać sobie wzajemne zainteresowanie. No i rzeczywiście na zewnątrz można było czuć się mniej wyeksponowanym niż wewnątrz.

- Haraszo- Iwanow pociągnął zdrowo z gwinta, dojąc wódkę jakby to była woda. Wsparł się przy tym na kobiecie, a gdy skończył pić, syknął głośno i potrząsnął głową.

-Uch, harosza- stwierdził, oddając butelkę. Szedł coraz bardziej chwiejnie, w niczym nie przypominając trepa z kijem w dupie, którym był na co dzień. Przeszli kawałek, aż na ich drodze wyrósł murek.

- Nu dawaj! - zaśmiał się, siadając z impetem na kamieniach. Kobietę pociągnął za sobą, podstawiając kolano aby nie siedziała na zimnym.

- Chornaya vorona, pochemu ty kruzhish'? Nad moyey golovoy, blizko, verno?. - zaśpiewał nagle, robiąc skupioną minę. Spojrzał też w górę, gdzie chmury i korony drzew -Vy ne poymete zdes'. Chernaya vorona, ya ne tvoya! Vy ne poymete zdes'. Chernaya vorona, ya ne tvoya!

- To ty umiesz śpiewać?! -
dziewczyna siedząca Antonowi na kolanach znów się roześmiała odchylając do tyłu głowę. Widocznie tego się chyba po nim nie spodziewała. Wróciła głowę do pionu i pogłaskała Nowojorczyka po policzku.
- Chociaż kompletnie nie rozumiem o czym śpiewasz. - powiedziała cicho i chociaż na tym murku było zbyt mało światła by widzieć coś więcej niż owal twarzy pożłobiony cieniami to wydawało mu się, że patrzy w jego oczy.

Szkoda że było ciemno, wielką szkoda. Inaczej mógłby zobaczyć z bliska jej oczy, resztę twarzy. Te urocze piegi rozsiane po skórze jak resztki prochu. Nowojorczyk zaczął coś mówić, lecz przerwało mu czknięcie. Odchylił się do tyłu, ale źle wymierzył. Albo raczej wódka źle mu podpowiedziała.

- Blyat! - sapnął zaskoczony, nim nie runął do tyłu na trawę. Dobrze że było ciemno, inaczej Aria mogłaby zauważ chytry uśmiech na jego gębie, bo padając pociągnął ją za sobą.

Kobieta pisnęła z zaskoczenia i uciechy zupełnie jakby była małą dziewczynką, no może co najwyżej niepoważną nastolatką a nie kimś kto niedawno stawiał czoła na arenie albo bronił się przed napadem gangu motocyklistów. Teraz zaś nie, runęła na ziemię tak samo jak Anton i zaraz zaczęła się śmiać. Chociaż szybko przestała.
- Chyba to chciałeś zrobić. - szepnęła cicho rozbawionym szeptem i w tych nocnych ciemnościach rosyjski Nowojorczyk poczuł jej gorący i pachnący bimbrem oddech i miękkie usta zaraz potem.

- Winny - mruknął, obejmując ją i oddając pocałunek. Nie tylko usta miała miękkie i gorące. Iwanow sprawdzał to dokładnie, zachłannie i łapczywie. Całkiem blisko siedzieli, stali i chodzili inni ludzie, a oni na wyścigi pozbywali się ubrań aż zostali w samej mżawce i chłodzie którego nie czuli jeszcze przez długi czas, zajęci tańcem dotyku, smaku i szybkich oddechów, wymienianych gorączkowo jakby rankiem po ich oboje miał się upomnieć czarny kruk.
 
Dydelfina jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172