|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
26-11-2019, 23:56 | #171 |
Reputacja: 1 |
|
28-11-2019, 22:40 | #172 |
Reputacja: 1 | Nocna wędrówka była nawet owocna, jeśli spojrzeć na to z perspektywy zdobyczy. Marcus zgarnął dla siebie nożyce i kombinezon, które mogły mu się przydać. Resztę uważał za łup dla Lamaya. Teraz wyciągnął pojemnik z plecaka i po chwili wbił w ramię strzykawkę z lekiem. Zostało mu jeszcze na tydzień, a potem będzie musiał kombinować o ile wcześniej nie zdobędzie większych zapasów. - Wracać teraz istotnie nie ma sensu. I co powiesz? Przejechali rzekę i pojechali dalej? Iwan ma rację - skinął głową na dryblasa niechętnie przyznając mu rację. - Może i poruszają się samochodami, ale przez ten teren to raczej trudne. Podmokły teren, grzęzawiska, zmienny teren przez rzeki które co rusz się pojawiają jak wspomniał nasz towarzysz. Nie zdziwiłbym się gdyby ugrzęźli parę razy w międzyczasie. Jeśli się nadarzy okazja proponuję też pozbawić ich przewodników.
__________________ "Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć." |
29-11-2019, 02:44 | #173 |
Reputacja: 1 | Wstawanie o nieludzkiej porze miało masę minusów, szczególnie po udanej nocy pełnej ciężkich fizycznie zabaw ale za to jakich satysfakcjonujących! Rano przyszło zbyt szybko dla całej gromadki stłoczonej w łóżku Kristin. Wydawało się że tylko jej ochroniarz jako tako ogarnia rzeczywistość, reszta miała się gorzej. Dobrze, że furą do Hamiltona robiło się kawałeczek, a tam mieli również opcję śniadania. Jakimś cudem panna Holden i pan Holden podnieśli się do pionu, potem udali do łazienki i tutaj zaczęły się schody.
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR |
30-11-2019, 03:36 | #174 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 49 - IX.08; cz; przedpołudnie Czas: IX.08; cz; przedpołudnie; Miejsce: zerwany most w dżungli; obsada kombi; Warunki: jasno, skwar, wichura z deszczem Marcus i Anton Śniadanie chyba wszystkich nieco uspokoiło i podniosło na duchu. Okazało się, że wraz z przyjemnie ciepłą treścią zapełniającą żołądek wszystkim się robi jakoś przyjemniej i raźniej. Zostało jeszcze znów pozbierać się na drogę i ruszać dalej. Lamay wydawał się cieszyć jak dziecko z przenośniego odkurzacza jaki wieczorem znalazł razem z Marcusem. Miał nadzieję, że będzie działał to by mu się przydał do samochodu. Marcus zaś musiał upchać ten znaleziony kombinezon roboczy do swoich bagaży a jako, że rzecz była solidnie zrobiona no to i trochę się “rozpychała” wśród innych bagaży. Sprawdzanie miejsca obozowiska konkurencji dało ciekawe rezultaty. Po pierwsze wyglądało na puste i opuszczone. Tamci wybrali na miejsce obozowania jakiś magazyn co było sensowne bo jedna z bram była otwarta więc można było do środka wjechać samochodami. I to pewnie zrobili bo wewnątrz były ślady samochodów. No i po rozjeżdżonych śladach i odciskach butów widać było nawet dla laika, że obozowisko było spore, na kilka ognisk. A w opinii Marcusa i Bruce’a kilka samochodów z kilka dni temu. Z pół tuzina samochodów. Różnych. I lekkich jak osobówki, i średnich jak furgonetki czy pickupy i nawet jeden ciężki jak jakaś ciężarówka. Ale jakieś 3 do 5 dni temu. Teraz panował tu bezruch bezludnej dżungli. Przynajmniej pod względem bytności człowieka. No a później trzeba było ruszyć się w trasę. Czyli najpierw wrócić przez skraj tego opustoszałego krucha cywilizacji do tej głównej drogi jaką szli wczoraj a następnie skręcić w lewo. I dalej właściwie nie szło się zgubić bo droga wiodła przesieką przez dżunglę i chociaż czasem trafiały się jakieś dawne zjazdy z niej to wystarczyło trzymać się tej drogi głównej aby się nie zgubić. Więc przynajmniej z tą orientacją w terenie pod tym względem było dość prosto. Kiedyś to musiała być całkiem przyzwoita czteropasmowka. Po dwa pasy w każdą ze stron oddzielone pasem zieleni o szerokości kolejnej dwupasmówki. No ale teraz dżungla wracała na teren jaki niegdyś jej wydarto. Na paśmie między asfaltowymi wstęgami wyrosły wysokie trawy, krzaki i młode, jeszcze dość cherlawe drzewka. Ale kiedyś te drzewka wyrosną na pełnowymiarowe drzewa i wezmą te asfaltowe wstęgi w kleszcze. Na razie jednak nie karczowana ani nie wypalana dżungla podeszła pod skraj asfaltu tak blisko jak się tylko dało. Rośliny w odwiecznej walce o zasoby przestrzeni i światła wpełzały z wolna na każdy fragment nie zagopsodarowanej przestrzeni. Z każdym sezonem trochę bardziej. Efekt był taki jak było widać teraz. Problemem dla podróżnych mogły być też te wszystkie kamienie, graty, gałęzie czy nawały błota jakie leżały na asfalcie. Dla konnego czy pieszego może mniej ale dla samochodu to było niezłe utrapienie. Momentami pewnie trzeba było slalomować między tymi przeszkodami albo wysiąść i usuwać je z drogi. Co obsada kombiaka sama doświadczyła wczoraj póki poruszała się tym kombiakiem. I ci co jechali przed nimi robili to samo bo czasem natykali się na ślady konarów czy kamieni odsuniętych na pobocze aby oczyścić drogę dla pojazdów. Podobnie było z działaniem wody. Trafiały się łachy błota naniesionego przez liczne w tym rejone ulewy. Niekiedy całkowicie przesłaniały asfalt. Czasem zdążyła już na nich wyrosnąć trawa. Tam i tu zdarzały się ubutki w asfalcie gdzie woda podmyła nawierzchnię. A do tego co jakiś czas koła samochodu mogły pewnie podskakiwać na “hopach” jakie tworzyły się gdy korzenie jakiegoś pobliskiego drzewa wdzierały się pod asfalt nie przebijając go ale właśnie tworząc takie wybrzuszenia o jakie szło się potknąć czy to butem czy kołem. Generalnie wyglądało więc na to, że trafili do krainy którą rządzi dżungla i gorąco. I tych dwóch władców odciskało swoje piętno na wszystkich i wszystkim. Czy to na bezludnych osadach, opustoszałych drogach czy podróżujących przez te tereny. Jak się jechało samochodem no to trzeba było oczyszczać drogę i kombinować jak się przedostać przez rzekę. Wygodniej można było przewieźć bagaże i te fragmenty gdy droga była bezproblemowa można było jechać też względnie wygodnie i na pewno szybciej niż pieszo. Ale przy jakichś poważnych zawalidrogach samochód sam się stawał poważnym bagażem do przetransportowania przez nie. Gdy się szło pieszo większość przeszkód można było po prostu przejść lub ominąć. Zbudowanie tratwy na kilka osób też było prostsze niż landary zdolnej pomieścić samochód. Ale szło się w tych tropikach jak mucha w smole. Do tego każdy kilogram wydawał się zbędny i ważyć ze dwa razy więcej. Najchętniej to pewnie by się szło w stroju dawnego turysty czyli w szortach, koszuli, kapeluszu i klapkach. Wszystko inne wydawało się zbędne. Od czasu wyruszenia z opustoszałej osady minęło kilka skwarnych godzi poranka, późnego poranka i w końcy zaczynało się robić południe. Ta najgorętsza pora dnia. Ale Bruce był dobrej myśli bo uważał, że są już blisko kolejnego mostu no i nad rzeką można będzie rozbić obóz by to przeczekać. Ale wraz z południem przyszła zmiana pogody. Najpierw zaczął wiać całkiem przyjemny wietrzyk. Chłodził rozgrzane i spocone ciała jak naturalny wentylator. Ale szybko zaczął się wzmagać i wzmagać. W końcu przerodził się w regularną wichurę. A do tego przyniósł ze sobą deszcz który przy tej wichurze siekł niemiłosiernie wszystko i wszystkich jakby ktoś niezmordowanie ciskał drobnym żwierem. Trzeba było szybko znaleźć kryjówkę aby przeczekać tą niepogodę. - Do tartaku! Po tej stronie! - Bruce krzyczał do pozostałej trójki wskazując na prawą stronę pobocza. Wicher wydzierał sie do gardeł i tłumił oddech i słowa a deszcze oślepiał. Widać było tylko jednolitą ścianę dżungli a nie jakiś tartak czy cokolwiek innego. No ale właśnie ten kierunek wskazywał tubylec. Musieli być już blisko rzeki bo chwiejąc się od tej wichury kolebał się znak z dawnych czasów informujący, że niedaleko na kierowcę czeka przeprawa przez most. Problemem była rzeka. Właściwie strumień. Jakiś potok szeroki na jakieś dwie długości samochodów rozlał się wzdłuż drogi. Napędzany tą wichurą a może i był tu wcześniej. I chociaż nie wydawał się zbyt głęboki to gnany wichurą parł bardzo żywo. Zwłaszcza dla czterech sylwetek przygiętych przez wicher, mających kłopoty z oddychaniem i częściowo oślepionych i ogłuszonych przez ten wicher i deszcz. Ale gdzieś za tym strumieniem miała być kryjówka w tym tartaku. Kryjówka była potrzebna jak najbardziej pozostanie na pastwie tego żywiołu nie zapowiadało zbyt różowego zakończenia. No ale trzeba było jakoś podczas tej zawieruchy przedostać się przez ten rwący strumień. Czas: IX.08; cz; przedpołudnie Miejsce: Nice City; hurtownia paliw “Petro”; biurowiec główny Warunki: jasno, gorąco, sucho; na zewnątrz wichura z deszczem Vesna Tak, Alex wyszedł z łazienki odmieniony i nawet w dużo lepszym humorze niż był przed porannymi ablucjami. Co pewnie jakiś wpływ miała stała adoracja trójki tak różnych dziewczyn. Spod buurdelu we dwójkę tylko śmignęli pod “Hamiltona” i po finezyjnym parkowaniu furą jakie przykuło na moment uwagę przechodniów dało się poznać, że mimo tak wczesnej pory Runner jest w świetnym humorze. Nawet trafili w sam raz. Ani zbyt wcześnie ani zbyt późno. Stół był już przygotowany i Ralf przywitał ich w imieniu milady wskazując gdzie mają usiąść. Zresztą przy tym samym stole co wczoraj rozmawiali z milady. Zaś sama arystokratka zaszczyciła ich swoją obecnością chwilę później. Wraz z jej przybyciem zaczęło się właściwe śniadanie. Było nawet całkiem przyjemnie bo zbyt wiele o interesach rozmów właściwie nie było. Lady Amari poinformowała swoich pracowników, że wysłała zawiadomienia o naborze nowych ludzi do ekipy więc trzeba było czekać na efekty. A Alex nawet chyba ją trochę bajerował o tych miejscach jakie mieli w planie do odwiedzenia i chyba miał ten dobry humor bo się go słuchało jak niesamowitej historii przygód połączonej z łebskim biznesplanem. No ale to też dopiero czekało ich na ten nadchodzący dzień więc na efekty też trzeba było poczekać. A na razie można było się najeść i napić do woli w towarzystwie arystokratki, jej kamerdynera oraz biernej obstawie dwóch ochroniarzy milady jacy flankowali ich stolik na wypadek gdyby ktoś chciał ją najść. Milady jednak skąpa nie była. Śniadanie było różnorodne i obfite, widać najdroższy hotel w mieście stanął na wysokości zadania. A mimo to milady zostawiła kelnerkom napiwek zanim odeszła od stołu. I zostało się pożegnać. - Dobrze moi drodzy, widzę, że trzymacie rękę na pulsie. Bardzo dobrze. Nie będę więc wam przeszkadzać i więcej was nie zatrzymuję. Mam nadzieję, że jutro przy śniadaniu będziemy mieli dla siebie dobre wieści i spędzimy go w równie ujmującej atmosferze jak obecnie. - z tymi słowami milady pożegnała się z detroidzką parą i wyglądało na to, że zdobyli jej zaufanie na tyle by zostawiła im wolną rękę w wykonaniu tych zadań. Resztą przyziemnych spraw zajął się jej kamerdyner. - Milady prosiła byście rozejrzeli się za tym czymś do wysadzenia mostu. Jeśli będzie zbyt drogie to zaklepcie towar i dajcie nam znać. Zajmiemy się tym. Przed powrotem na południe weźmiecie też paliwo dla reszty pojazdów więc sugeruję byście zostawili na to miejsce. - kamerdyner gładko i sprawnie przekazywał polecenia swojej pani i pewnie robiłby to dalej gdyby nieokrzesana natura chłopaka z Novi mu nie przerwała wywołując zirytowane spojrzenie kamerdynera pełne dezaprobaty. - A ile tego miejsca? Bo trzy kanistry wciśniemy bez problemu ale trzy beczki no to z tą naszą to cztery to może już być trochę problem. - Runner wydawał się być całkowicie odporny na takie nieme aluzje może nawet ich nie zauważył. I pewnie nie widział nic złego w tym, że pyta o coś co bezpośrednie dotyczyło jego fury i trasy. Rolf sapnął cicho na tą impertynencję ale odpowiedział z taką samą manierą jak zwykle. - Prawdopodobnie jedna beczka. - Ralf odpowiedział krótko i chyba w przeciwieństwie do Vesny to Alex nie zrobił na nim dobrego wrażenia. Na pewno nie pod względem manier i zachowania. - A ty pytałaś wczoraj o pewien specyfik. - kamerdyner zwrócił się do Vesny zmieniając temat rozmowy. - W tej chwili nie mam ci nic do zaoferowania. Ale myślę, że przed powrotem na południe to się powinno zmienić. - wspomniał o tych trutkach o jakich rozmawiali wczoraj. Na koniec jeszcze tym swoim służbowym i wyniosłym tonem dodał, że milady zaprasza na śniadanie jutro o 9 rano czyli tak jak dzisiaj. Alex znów zarobił ujemne punkty w oczach kamerdynera gdy zapytał czy nie mogłoby być te śniadanie o 10-ej. --- - Hej, Ves, myślisz, że ta paniusia na mnie leci? - Alex prowadząc furę ulicami Nice City nadal wydawał się być w wyśmienitym humorze jakby miał dziś dzień gdy jest wybrańcem duchów albo coś miłego szeptały mu do ucha wśród oparów zielonego dymu. A zioło tutaj, na południu było nawet tanie chociaż chyba nie aż tak popularne jak w detroidzkim Novi. A ganger umiał z tego zrobić użytek. Może dlatego miał taki humor by uważać, że wszystkie laski lecą właśnie na niego. Przynajmniej te które uważał za warte zainteresowania. - Ale z tą 9 rano to przesadza. Serio. Wiesz na czym polega jej problem? Za mało jara. By zajarała jakoś to by się wyluzowała. I na mój gust dziewczyna potrzebuje solidnego bolcowania. Od razu będzie inaczej gadać no i zrobi się fajniejsza. - przy takich rozmowach zeszła im droga powrotna do “Fleurs du mal” po Kristi. Oczywiście nie było się co pytać kogo Alex uważa za odpowiedniego do tego bolcowania milady. A to, że palenie zioła jest uniwersalnym lekiem na wszystko to było chyba tradycyjną śpiewką wszystkich Runnerów i Alex się niczym tutaj wśród nich nie wyróżniał. I krótka wizyta w burdelu aby zabrać Kristi wcale nie okazała się taka krótka i prosta jak to pierwotnie planowali. Po pierwsze dziewczyny z dżungli się zdążyły pobudzić i były na etapie leniwej błogości rozpytując co się dzieje i gdzie się wszyscy wybierają. A po drugie Kristi Black była gwiazdą więc nie mogła sobie ot, tak wsiąść w samochód i pojechać. Zwłaszcza Savio, szef dziennej zmiany jej ochrony nie chciał o tym słyszeć. Dlatego w końcu skończyło się na tym, że wesoła i sławna blondynka, ubrana po kowbojsku rzeczywiście wylądowała w na wygodnej kanapie swojego suva a obok niej Vesna. Bo Alex stracił cierpliwość na te “pindrzenie”, pożegnał się i pojechał w miasto załatwiać te wszystkie spluwy i dodatki. A Ves mogła się przejechać wygodnym suvem o standardzie przedwojennej limuzyny, z grubymi kuloodpornymi szybami, białą tapicerką i prywatnym barkiem godnym gwiazdy estrady. Eskorta była skromna. Tylko dwóch ochroniarzy z przodu i drugi suv z eskortą z przodu. Kristi fochała się nawet na to bo jak twierdziła w jej rodzimym mieście wszyscy ją kochają i nikt jej tutaj przecież krzywdy nie zrobi. No ale szef ochrony był nieugięty pod tym względem więc pojechali na kompromis czyli na dwie bryki. Jako, że dla samochodu Nice City nie było zbyt przestronne to znów dość szybko zajechali do największej w okolicy hurtowni paliw. Tam cała wesoła ferajna wysiadła przed głównym budynkiem i nastąpiło to co zawsze się działo gdy gdzieś Kristi Black pojawiła się publicznie. Czyli uśmiechy, posłane blond całusy, machanie rączką i prośby o autografy. Oraz pytania o koncerty i występy albo komentarze do już rozegranych. Rzeczywiście można było odnieść wrażenie, że wszyscy bez wyjątku uwielbiają swoją gwiazdę z jakiej byli dumni. No ale w samym gabinecie Roxy Millard czekało ich małe rozczarowanie. Szefowa była na obiekcie i trzeba było poczekać aż wróci. Kiedy wróci? No niedawno poszła to jeszcze pewnie z kwadrans, może trochę dłużej. - No to my będziemy robić w tym czasie? - Kristi popatrzyła na swoją ulubioną kumpelę z filuternym i mokrym spojrzeniem zdradzającym, że ma jak największą ochotę i nadzieje na te spotkanie w gabinecie tutejszej prezes. No ale do tego czasu jakoś musiały zorganizować sobie czas. - O proszę jaka niespodzianka! - Roxy objawiła się rzeczywiście trochę później może po tym kwadransie a może nie. Ale przyszła ubrana według dawnego korpo dress code co dla kogoś w tym miejscu i o jej pozycji było jak najbardziej na miejscu. Przy niej Kristi wyglądała jak zwykła dziewczyna zgarnięta z jakiejś farmu. Na luzie i swojsko. W kraciastej koszuli zawiązanej tak aby odsłonić jej zgrabny brzuszek i rozpiętymi górnymi guzikami tworzącymi interesujący dekolt z ciemnymi kreskami ledwo widocznymi na skórze. A jak wiedziała Vesna te kreski pochodziły od autografu jaki złożyła jej z tydzień temu. Zresztą gdy gwiazda estrady była tyłem do niej to spod tej podwiniętej koszuli trochę wystawał ten zdzirowaty autograf chociaż jak się go nie widziało wcześniej to był zbyt słabo widoczny aby rozpoznać co to właściwie jest. - No to słucham, co taki zwykły, korporacyjny urzędnik może zrobić dla takiej sławnej gwiazdy estrady i swojej przyszłej asystentki. - Roxy zapytała na dzień dobry gdy we trzy weszły do jej gabinetu i zostały same. Też sprawiała wrażenie przyjemnie zaskoczonej tą niezapowiedzianą wizyta. A w międzyczasie na zewnątrz pogoda pociemiała i zerwał się potężny wiatr do tego zacinając deszczem. Więc Roxy zapaliła światło aby rozjaśnić ten nieprzyjemny mrok.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
06-12-2019, 03:04 | #175 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=XogE2cPEpfE[/MEDIA]
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR |
06-12-2019, 08:29 | #176 |
Reputacja: 1 | Nieczęsto doświadczał wichur będąc na zewnątrz i stawiając im czoło. Zawsze wolał mieć solidne schronienie, dlatego w tej chwili czuł się wyjątkowo źle biorąc pod uwagę warunki. - Dawajcie linę, przejdę i przywiąże z drugiej strony. - odezwał się Antonow, na co Marcus nie oponował skoro tamten wydawał się być w lepszym stanie fizycznym. - Obwiąż się, w razie czego będziemy cię osłaniać i przytrzymamy jakby woda miała cię porwać - skwitował "Buźka". To jedyne mogli zrobić w tej chwili. Przeciągnięta przez rzekę lina byłaby wielce pomocna w przeprawie, zwłaszcza dla niego. - Tartak często jest odwiedzany czy stoi na uboczu? Skoro znasz to miejsce to też orientujesz się w sytuacji. - zagadnął przewodnika gdy rusek przebijał się przez rwącą wodę. Gdy samemu miał pokonywać tą trasę, to zamiast trzymać się tylko rękami przerzucił przez linę pasek od spodni i owinął wokół nadgarstków dla dodatkowego zabezpieczenia. Całą resztę ekwipunku porządnie przypiął do plecaka i w ten sposób pokonywał rzekę, krok za krokiem.
__________________ "Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć." |
07-12-2019, 17:35 | #177 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 50 - IX.08; cz; zmierzch Czas: IX.08; cz; zmierzch; Miejsce: stary tartak przy rzece w dżungli; obsada kombi; Warunki: jasno, ciepło, pogodnie Marcus i Anton Wiatr na zewnątrz ucichł kilka godzin temu. Pewnie ze dwie albo trzy. Trudno było bez zegarka precyzyjnie to oszacować. Ta wichura była jakoś w połowie dnia a teraz ten dzień się kończył. Wydawało się, że co się miało wyszumieć to się wyszumiało. Od tego czasu chmury stopniowo się rozpogodziły i znów zrobiło się jasno i przyjemnie. A przyduszona na chwilę wichurą dżungla znów ożyła milionem obcobrzmiących odgłosów ozjamiających triumf życia nad nieożywionymi siłami natury. Czwórka mężczyzn która znalazła kryjówkę w starym tartaku i tak niezbyt miała okazję by liczyć kolejne godziny. Sama wichura dorwała ich pośrodku niczego i ledwo zdołali dotrzeć do tego tartaku. Okazało się, że Bruce znów miał rację co do lokalnych warunków i za pasmem zieleni, po drugiej stronie tego rwącego strumienia była jakaś stara, szutrowa droga. Już zaczynała pochłaniać ją trawa i reszta dżungli ale jeszcze była widoczna. Tą drogą przeszli łamani w pół przez wicher do tego schronienia. Wewnątrz co prawda też wiało przez dziury i szczeliny, też przeciekał deszcz przez te dziury a porwane wichrem przedmioty regularnie łomotały o dach i ściany. Właściwie przy mocniejszych uderzeniach wydawało się, że to wszystko się im zaraz zawali na łeb. Ale jakoś jednak się nie zawaliło. A wewnątrz i tak było o niebo lepiej niż na zewnątrz. Zwłaszcza kiedy się rozpaliło ognisko. A ognisko było potrzebne aby się ogrzać i wysuszyć rzeczy. A było co suszyć. Anton i Lamay którzy wyszli w miarę zwycięsko z przeprawy przez rwący potok mieli przemoczone “tylko” wierzchnie ubranie i spodnie spodnie. No i buty oczywiście. Reszta miała właściwie wszystko mokre. Te kilka godzin wcześniej podczas przeprawy przez ten strumień który zmienił się pod wpływem wichury w rwący, górski potok pierwszy odważył się spróbować swoich sił Anton. Objuczony własnym ewkipunkiem, przygnieciony wichrem który oślepiał oczy i wysysał dech z piersi wdzierajac się aż do gardła wkroczył z zimne wody potoku. Musiał mierzyć się z silnym nurtem który niby nie był taki głęboki. Na spokojnie to woda pewnie sięgałaby mu może kolan. Ale teraz ta woda gnana wiatrem pędziła z dziką furią zmywając ze sobą wszystko co tylko zdołała porwać. Rosyjskiego Nowojorczyka też próbowała. Momentami fale rozbijające się o jego nogi sięgały mu do pasa. Dlatego miał całkiem mokre spodnie teraz. Było ciężko. Bardzo ciężko. Ledwo się udało. Gdyby przez tą kipiel było choćby parę kroków dalej to chyba by nie dał rady i prąd by go wywrócił albo może i porwał. Ale drugi brzeg był w sam raz. Więc gdy wrescie padł na glebę smaganą wichrem i deszczem wiedział, że jednak mu się udało. Dlatego pozostałej trójce było łatwiej się przeprawić gdy mogli się trzymać liny asekuracyjnej jaką trzymał Rosjanin. Tylko, że “łatwiej” nie oznaczało “łatwo”. Drugi swych sił spróbował Marcus. Nie miał takiej zaprawy fizycznej jaką przeszedł były żołniesz NYA a do tego wciąż dokuczała mu użarta przez dzikuna noga. Chociaż udało mu się wziąć w garść i stłumić tą niedogodność chociaż na te parę chwil potrzebnych do przedostania się na drugi brzeg. Ale i jego wicher oślepiał i przygniatał najpierw do ziemi a teraz do wzburzonej wody. Dobrze, że mógł się wspomóc rękami trzymając się tej liny co bardzo pomagało w takiej sytuacji. Jemu też udało się przedrzeć w końcu na drugą stronę chociaż w pewnym momencie potknął się o coś skrytego pod wodą, stracił równowagę i jak długi wyrżnął w wodną kipiel. Chciwy, wodny żywioł moemntalnie zamknął się i pochłoną nową ofiarę. Ale na szczęście woda była względnie płytka. I Marcusowi udało się nie puścić liny i jakoś się wygramolił do pionu a potem jeszcze drugi brzeg gdzie już czekał na niego Anton. Tylko, że był caluśki mokry a także wszystkie rzeczy jakie miał przy sobie albo na sobie. Później swoich sił spróbował ich kierowca. Udało mu się ledwo - ledwo ale jakoś przebył o własnych siłach na drugi brzeg trzymając się kurczowo liny asekuracyjnej. Ostani szedł Bruce. I jemu też poszło najgorzej. Zaliczył upadek w wodę tak samo jak Marcus. Ale do tego nurt porwał go i przeszurał po swoim dnie obracając i podtapiając go bez litości. Kto wie gdzie by go zmyło gdyby nie lina do której się przywiązał więc nie zniosło go dalej niż się przy tej linie dało. Dlatego gdy we czterech dotarli do tego tartaku wszyscy byli mokrzy lub całkowicie mokrzy. I rozpalenie ognia stało się koniecznością. W przeciwieństwie do Antona i Lamay’a to Marcus i Bruce nie mieli nawet w co się przebrać bo zapasowe ciuchy też były mokre. Poza tym przy ogniu można było przygotować posiłek i spróbować wysuszyć swoje rzeczy. Bruce się nie patyczkował tylko porozwieszał swoje ubrania wokół ogniska i zachęcał towarzyszy do tego samego. Sam został tylko w mokrych gatkach. A potem poszedł spać w mokrym hamaku. Odpoczynek też po takiej przeprawie wydawał się dobrym pomysłem. I tak musieli czekać aż ta zła aura się uspokoi. No w końcu się uspokoiła ale to już była wyraźnie druga połowa dnia. Wszystkie rzeczy może już nie była tak mokre, żeby ciekła z nich woda ale nadal były zbyt wilgotne aby to założyć na siebie. Tylko lżejsze ubrania jak bielizna czy podkoszulki zdążyły w tym tropikalnym gorącu wyschnąć. Ale spodnie, bluzy czy buty dalej były mokre. - Chcecie tu zostać na noc czy przeprawić się przez rzekę i tam nocować? - zapytał Bruce który właśnie sprawdzał suchość swoich ubrań. Widocznie uznał koszulkę za już na tyle suchą by ją na siebie nałożyć. Według niego do rzeki nie było daleko. Tartak stał prawie na jej skraju. Było jeszcze widno. Chociaż dzień już się wyraźnie kończył to jeszcze z jakąś godzinę powinno panować światło dnia. I jeszcze z kolejną godzinę stopniowo ciemniejącego zmierzchu nim nastanie pełna noc. Czas: IX.08; cz; zmierzch Miejsce: Nice City; buedel “Fleurs du mal”; biurowiec główny Warunki: jasno, ciepło, sucho; na zewnątrz pogodnie i ciepło Vesna Vesna miała okazję stwierdzić, że jeśli coś się chciało w Nice City załatwić szybko i lub dyskretnie to na pewno towarzystwo Kristi Black nie było wskazane. Ulubiona gwiazda tubyclów po prostu nie mogła się nigdzie pokazać w tym mieście niezauważona. Zakrzywiała czasoprzestrzeń uwagi i atencji przechodniów, mieszkańców i sprzedawców jak jakaś czarna dziura co nie wiadomo gdzie, jak i kiedy robiło się zbiegowisko wokół sławnej na całe ZSA gwiazdy. Do tego firmowe suvy, tym razem “tylko dwa” co Kristi przed wyjazdem z najdroższego burdelu w mieście prawie wymusiła na Sylvio. Ale i tak te firmowe suvy rzucały się w oczy a gdy wewnątrz była czy wysiadała szczupła blondynka ubrana na kowbojską modłę to zaraz ktoś chciał autograf, zapytać o coś, zaprosić, pochwalić się czymś czy nawet spróbować flirtu. A Kristi rewanżowała się tym samym i czuła się w takich sytuacjach jak ryba w wodzie. No ale obecność gwiazdy estrady miała swoje plusy. Wydawało się, że nie ma drzwi w Nice City które nie mogłyby stanąć przed nią otworem. Gdy poprzedzane przez ochroniarzy Sylvio wchodziły z Vesną do jakiegoś sklepu to nawet jak tylko się witała i tłumaczyła, że jest osobą towarzyszącą swojej kumpeli Ves i nawet jak Ves mówiła czego szuka i potrzebuje, gdy oglądała te rzeczy i pokazywała własne jakie ma na wymianę to i tak gdzieś czuło się bliską obecność blondynki i zielonych oczach. No a poza tym z całej obsady suvów jako dziewczyna urodzona w tym mieście była najlepiej zorientowana gdzie można czego szukać. Nawet jak zarzekała się, że przecież jest tutaj gościnnie i już wypadła z obiegu by wiedzieć co jest co i kto jest kto w tym mieście. Dlatego stopniowo, punkt po punkcie bagażnik suva zapełniał się wymienionymi towarami upłynnianymi głównie za zaliczkowe złoto i talony. A tych różnych sklepów było w mieście całkiem sporo. Wyglądało na to, że jest to całkiem prężnie się rozwijający ośrodek lokalnej cywilizacji. Z takim Detroit czy Nowym Jorkiem oczywiście nie mogło się równać. Chociaż nawet tam by pewnie pasowała na jakąś dobrze rozwiniętą enklawę. Przy okazji pogoda się uspokoiła i wicher ucichł. Chmury stopniowo się rozpogodziły i znów pokazało się Słońce. Chociaż atmosfera po tej wichurze zrobiła się całkiem znośna, zamiast duszącego tropiku zrobił się po prostu ciepły, przyjemny dzień. Tylko kałuż i błota wszędzie było pełno ale niedługo pewnie też wyschnął. Chyba, że znów coś zacznie padać. Gdy dzień się już kończył i kończył się czas urzędowania większości dziennych sklepów a stopniowo zbliżała się wieczorna, barowa pora obydwa suvy wróciły pod “Fleurs du mal”. Dzień już się kończył i zbliżał się ładny zachód Słońca ale jednak było jeszcze z godzinę zanim zacznie się porządny zmierzch. Na miejscu zastali pusty apartament i wiadomość od Alexa przekazaną przez ochroniarza jaki zajął miejsce przed drzwiami do niego. A mianowicie Alex był jakoś w dzień ale skoro Vesny i Kristi jeszcze nie było to zabrał dziewczyny z osady Johansena na miasto. Mówił, że coś znalazł z tych zakupów ale póki dzień młody to jeszcze pojeździ trochę. Tak przynajmniej przekazał ten ochroniarz. A, że dzień się kończył i wieczór zbliżał to pewnie Alex znów powinien jakoś wrócić o chyba rozsądnej porze. Jak go znała Vesna to pewnie nie chciało mu się z “pingwinem” gadać za dużo. - A te zakupy to gdzie chcesz? Tutaj? Ale jak chcesz to mogą zostać w samochodzie. - Kristi zapytała swojej ulubionej kumpeli jakie ma plany na ten nadchodzący wieczór co do tych zakupów i nie tylko. Bo jak na razie w tym bogatym apartamencie były tylko we dwie skoro Alex zabrał dziewczyny na miasto. A przy okazji okazało się, że na stole przy jakim zwykle jadali leżą rzeczy po jakie miał pojechać Kevin. Widocznie już zdążył zrobić tą wymianę zanim one się uporały ze swoją. Ale długo same nie były. Usłyszały pukanie do drzwi i Sylvio niejako zapowiedział powracającego Alexa z dziewczynami. “Książę z Novi” jak go po cichu nazywała Vesna znów wpadł w otoczeniu dwóch towarzyszek rozpromieniony jak zwykle. Nawet bez pytania widać było, że coś mu się udało. - No witka foczki. Nie uwierzycie co znalazłem. - przywitał się ganger obejmując jednym ramieniem Lee a drugą Marisę. Nawet nie było pewne czy celowo czy nie tak się przywitał jakby właśnie je udało mu się wyrwać a przy okazji zdobyć jakieś fajne fanty czy wieści. - Jej! Jakie to miasto jest wielkie! I ile tu ludzi! - kasztanowłosa Lee nie omieszkała się pochwalić z wrażeń ze swojej pierwszej wycieczki po wielkim dla niej mieście. I chyba były to całkiem pozytywne wrażenia. - I takie głośne. I pełno świateł. - dorzuciła Marisa odklejając się od boku Runnera i podchodząc do stołu aby się napić kompotu. Alex był radosny bo jak się okazało zjeździł miasto wzdłuż i wszerz przez cały dzień, nachodził się, nagadał pewnie tak samo jak Vesna. No ale wiadomo, że dla niego najważniejsze było to sam zdziałał i osiągnął. Więc dziewczyny mogły posłuchać jak to się nazałatwiał ten cały szpej który wreszcie udało mu się skolekcjonowac. Dlatego wrócił no ale skoro Vesny i Kristi jeszcze nie było to zabrał dziewczyny na miasto co by się tutaj same nie kisiły. Wyglądało na to, że razem z tym co zdobył Kevin udało się skolecjonować większość militarnego szpeja. Vesnie z kolei udało się zdobyć niespodziankę dla niego. Kto wie czy ten właściciel lombardu przy arenie by przyznał się, że ma takie cacko gdyby pewna blondynka o słodkiej zieleni w spojrzeniu słodko nie podkreśliła, że Vesna to jej najlepsza przyjaciółka i tak bardzo jej nagadała, że tutaj na pewno takie coś będzie, że teraz po prostu jej głupio przy przyjaciółce. I wtedy właściciel przypomniał sobie, że jednak może coś mieć. Lornetka z opcją noktowizji. Około kilograma masy i nocny widok w zielonej, noktowizyjnej poświacie. Baterie powinny starczyć na dobę, może dwie. Bez baterii lornetka zmieniała się w zwykłą lornetkę. Znalazła też trop do materiałów wybuchowych. Nawet dwa czy trzy. Chociaż wszyscy raczej mówili o plastiku albo dynamicie. To ostatecznie mogłoby być tylko aby wysadzić solidny most czy wiadukt trzeba byłoby ich mieć całkiem sporo. I wydawało się, że ci z lokalnego odpowiednika chyba mogli mieć coś odpowiedniego. No ale negocjacje z tymi z Black Guards, nawet przy słodkim wsparciu Kristi nie dały rezultatu. Kto wie, może jakby było mniej oficjalnie albo co to by wyszło no ale tak w świetle dnia i przy zamęcie jaki robił samą swoją obecnocią gwiazda estradę to można było tylko przypuszczać, że może mają coś na stanie ale nie do opchnięcia na zewnątrz. Ale był jeszcze jeden trop. Podobno jeden z najemników Eda Langeliera miał coś do opylenia. Coś dużego. Jakieś rakiety nawet. No ale typ z jakim Vesna i Kristi rozmawiały wiedział tylko jak się z nim spotkać. Ale z opisu wyglądało, że to jakiś hegemoński zakapior, Estevez, co urzęduje w pobliskiej farmie. I sam do tej pory nie był tym zainteresowany bo po co mu jakieś rakiety? A jakie rakiety czy tam inne bomby to nie miał pojęcia bo sam ich nie widział a tylko powtarzał plotę. Więc by to sprawdzić to trzeba by tam pojechać i się z nim rozmówić. I jego oprychami. Pewnie dlatego na tak mało chodliwy towar u takiego “przedsiębiorcy” zbyt wielu chętnych nie było co dawało szanse, że nadal ten towar ma na stanie. Chociaż ponoć miał to opylić Nowojorczykom chociaż rozmówca Vesny już nie był pewny czy coś z tego wyszło.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
10-12-2019, 01:30 | #178 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=yV9DJwJKWMw[/MEDIA]
|
11-12-2019, 02:55 | #179 |
Reputacja: 1 |
|
13-12-2019, 21:35 | #180 |
Reputacja: 1 | Po przymusowej kąpieli chwile przy ognisku wydawały się dla Marcusa miłą odmianą. Porozwieszane ubrania, włącznie z bielizną suszyły się teraz, przez co reszta mogła dostrzec blizny i zniekształcenia na jego ciele. Niektóre sporej wielkości, przez co można by się zastanawiać jakim cudem jeszcze on żyje. Zwłaszcza mając szeroką bliznę w rejonie prawego boku, ślad ewidentnie po czymś dużym i zębatym. Teraz też sprawdzał stan swojej broni i ją czyścił w czasie, w którym wszystko się suszyło. - Ja zawsze jestem gotowy. Ale dodatkowe zaproszenie jest zawsze mile widziane, jeśli wiesz na czym polega. - odpowiedział Antonowi nie spoglądając na niego i kończąc składać Bushmastera. Potem podniósł się z siedziska i wrzucił na siebie suche części ubrań. - Skoro mamy okazję do spenetrowania kolejnych pustych zabudowań i sprawdzenia okolicy to raczej nie ma na co czekać.
__________________ "Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć." |