Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-12-2019, 01:54   #181
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 51 - IX.09; pt; późny ranek

Czas: IX.09; pt; ranek
Miejsce: Nice City; burdel “Fleurs du mal”; apartament Kristi
Warunki: jasno, gorąco, sucho; powiew wentylatora, na zewnątrz pogodnie i gorąco



Vesna



Te poranki o poranku okazywał się całkiem ciężkie. Ale potrząśnięcie za ramię obudziło Vesnę tego poranka. Tak samo jak poprzedniego. Nawet budząca osoba okazała się tą samą co wczoraj. Steve. Tylko tym razem był kompletnie ubrany w swój garnitur i resztę a nie dopiero się ubierał po wspólnie spędzonej nocy jak wczoraj.

- Chcieliście aby was obudzić rano. - przypomniał trochę tonem usprawidliwienia. No tak. Skoro był na służbowo to widocznie już przejął zmianę od Sylvio więc noc się skończyła. Zresztą rzut oka na okno apartamentu też to potwierdział. Rano. Słoneczne rano. I już z samego rana było nieznośnie gorąco. A dzień się dopiero zaczynał.

- Dobra, dobra, już, już… - Alex mruknął do niego po chwilowym otwarciem zaspanych oczu i znów je zamknął. Wyglądało jakby ganger znów poszedł spać chociaż na ile go znała Vesna to tak na amen tak prędko nie zaśnie. Pewnie chciał jeszcze skleić powiekę. Zresztą… Jej też by się to przydało. Akurat po takich nocnych atrakcjach jakie przeżywali tutaj ostatnio ta standardowa pora runnerowego poranka wydawała się całkiem niezłym pomysłem. No ale musieli się stawić na śniadanie do “Hamiltona”...

Ale jeszcze nie teraz. Na szczęście zaletą tego, że Steve obudził ich w miarę wcześnie było to, że nie trzeba było się zrywać i lecieć na łeb i szyję. Można było jeszcze trochę poleżeć i skleić powiekę jak to właśnie czynił Alex. Albo podumać o czymś czy powspominać ostatnią noc.

Nawet rzut oka na apartament świadczył, że “działo się” ostatniej nocy. Te łoże Kristi było iście mamucich rozmiarów. Tak wielkie, że przy piątce, dorosłych osób nadal każdy miał swój kawałek przestrzeni. Gdy Vesna podniosła głowę by ogarnąć ten poranny krajobraz po wyjściu szefa dziennej ochrony było co ogarniać.

Z samego skraju łoża spał Alex. Na boku i przy okazji przygniatał swoją łapą ją do siebie. Trochę jakby nawet przez sen potwierdzał swoje prawa własności do tego co sięgał ale też i jakoś tak można było czuć się bezpiecznie pod jego opiekuńczym ramieniem. Jak był taki od wczoraj ogolony to wydawał się jakiś młodszy i mniej miał z sobie z wyglądu bezczelnego zakapiora szukającego zaczepki. Zwłaszcza jak spał i wydawał się taki spokojny a nie takie żywe srebro jak zazwyczaj.

Z drugiej strony Vesny spała Kristi. Ta spała na plecach z twarzą zwróconą ku Vesnie i cienka kołdra odsłaniała jej nagie plecy i podpis złożony przez Vesnę tuż nad jej pośladkami. “Największa Zdzira NC 2050”. Złożony tydzień temu podpis jeszcze dawał się odczytać ale był już mocno zatarty i jeszcze dzień czy dwa a pewnie zniknie zupełnie. No ale z drugiej strony jak zniknie zupełnie to zwolni miejsce na kolejny. Gospodyni zasnęła w tej obroży w jakiej balowała cały zeszły wieczór i noc. Gdy tak spała sobie spokojnie chyba bardziej niż kiedykolwiek wyglądała nie na żadną gwiazdę estrady tylko na zwykłą dziewczynę z sąsiedztwa i koleżankę ze szkolnej ławy.

Za blondyną spały wtulone w siebie Lee i Marisa. Też przynajmniej górę miały nagie co widać było spod częściowo zsuniętej kołdry. U Marisy dało się dojrzeć czarne paski na biodrach od wciąż przypiętej zabaweczki z jaką widocznie zasnęła. Mlecznej czekoladce nad wyraz spodobała się zabawa z osobistego penetrowania wszelkich dziurek i otworków innych kobiet. No a przynajmniej wczoraj z Kristi jej bardzo ładnie szła ta zabawa i wydawało się, że odkryła w sobie talent do tego sportu. Ku radości i satysfakcji nie tylko swojej.

A zresztą kołdra, nawet taka cienka, nie wydawała się konieczna w taki gorąc. Zresztą nie tylko kołdra była skotłowana. Po apartamencie walał się porzucony miszmasz garderoby wszelakiej. Co tutaj należało do kogo to chyba całe towarzystwo musiałoby być przytomne i komisyjnie rozpoznać co należy do kogo. No to z całego wczorajszego towarzystwa brakowało tylko Kay. Vesnie wydawało się, że czarnowłosa domina była tutaj gdy zasypiała ale teraz jej nigdzie nie było widać. Z łazienki też nie było słychać żadnych odgłosów to może wróciła do swojego pokoju. No tak. Na razie cisza i spokój. Rytm regularnych, spokojnych oddechów od śpiących osób z którymi szampańsko przebalowało się kolejną noc z rzędu. No ale ten kolejny dzień trzeba było jednak zacząć.



Czas: IX.09; pt; przedpołudnie
Miejsce: Nice City; hotel “Hamilton”; restauracja hotelowa
Warunki: jasno, gorąco, sucho; powiew wentylatora, na zewnątrz pochmurno i gorąco


Dzisiejszego poranka Alex nie był tak marudny jak wczorajszego. Jakoś całkiem sprawnie się ogarnął zupełnie jakby mieli jechać w drogę. Właściwie to mieli chociaż na czterech kółkach do “Hamiltona” nie było tak daleko. I miał coś nawet podejrzanie dobry humor. Zupełnie jakby spędził udany wieczór i noc. Kevlaru co prawda w ten gorąc nie włożył by się nie gotować. Ale za to bawił się i szpanował swoją nową noktolornetką jaką sobie zawiesił na szyi. Chociaż podczas przejścia z trzewi burdeli na parkin i potem przez krótką drogę po mieście niezbyt było co przez nią oglądać. A w dzień nie mogła ona pokazać swojego lwiego pazura więc wyglądała na kolejną lortnetkę. Co jednak nie przeszkadzało gangerowi za kółkiem bawić się nią non stop.

Na miejscu znów najpierw natrafili na dystyngowanego Rolfa. Majordomus zaprowadził gości do tego samego stołu co wczoraj i tak samo jak wczoraj śniadanie zaczęło się gdy do stołu dosiadła się milady. Śniadanie w teorii upłynęło w swobodnej i przyjacielskiej atmosferze chociaż od arystorkatki która ani na chwile nie zpaominała być damą z wyższych sfer biła jakaś niewidzialna aura władzy i manier jakie mogły onieśmielać wiele osób. Więc nie było trudno uwierzyć, że ta jeszcze dość młoda kobieta może onieśmielać wielu rozmówców. Zwłaszcza jeśli nie dorównywali jej prestiżem, władzą i pozycją.

Lady Amari spokojnie i swobodnie mówiła jak przebiega rekrutacja. No cudów nie było. Jak się wczoraj ogłoszenie dało, że szuka się ludzi to do dzisiaj na tłumy nie było co liczyć. A biorąc pod uwagę co usłyszała od Vesny i Alexa na temat przygotowań uznała, że jutro powinni już wrócić do kawalera van Urka. A ewentualne posiłki albo dojadą sami albo zabierze się ich przy następnym kursie.

Tutaj Alex miał trochę do powiedzenia. Bo jako kierowca zauważył, że do Espanioli ktoś, zwłaszcza jakiś tubylec, pewnie by dał radę dojechać. No ale za Espaniolą to już zaczynała się drogę przez dżunglę. To tak jakoś wyszło, że dogadali się, że punkt kontaktowy można zorganizować w hotelu “La Luna” który właściwie był jedynym jaki znała w Espanioli para z Detroit. A z Espanioli do wioski Johansena było już na tyle blisko, że można było ryzykować pokonać to jednym skokiem. Bo z Espanioli do Nice City to jak nic specjalnego się nie działo to było jakieś 2 - 4 h jazdy. A z Espanioli do wioski Johansena ułamek tego. Ostateczną decyzję co zrobić z ewentualnymi kandydatami do wsparcia tej sprawy na razie odłożono do jutrzejszego wyjazdu. Może jak ktoś się trafi do jutra to pojedzie w furgonetce a jak nie to się jeszcze pomyśli jak zorganizować spotkanie.

Na razie na Vesnę i Alexa spadało znalezienie materiałów wybuchowych do wysadzenia owego żelbetowego mostu co sobie umyśliła Vesna. No i ona właśnie była chyba jedynym w tym gronie ekspertem od tego tematu więc podwójnie ją to wiązało. Do tego jeszcze wciąż mieli w planie wypad do Crow aby wstawić przednią szybę do wozu bez jakiej tak kiepsko się jeździło.

- Jeszcze jedna sprawa Vesno. - milady odezwała się swoim łagodnym i spokojnym tonem do swojej podwładnej gdy już brudne naczynia zostały zabrane przez kelnerkę i zostały tylko miseczki z owocami i orzechami oraz coś do popicia i wyglądało na to, że śniadanie i ta poranna narada zmierza ku końcowi.

- Przeszłaś przeszkolenie medyczne prawda? - zapytała chyba pro forma na co zresztą nawet Rolf z miejsca potwierdził ruchem głowy i krótkim słowem. - Dobrze. W takim razie jak skończysz prosiłabym cię na słówko na górę. - brzmiało jak grzeczna prośba. Ale na taki styl i ton mógł sobie pozwolić szef do swojej podłwadnej.


---



Gdy Vesna znów zeszła na dół ujrzała dwóch całkiem znanych sobie mężczyzn. Plecy w koszulkowym bezrękawniku z którego wystawały wytatuowane ramiona i front torsu w koszuli z podwiniętymi rękawami. Ale słyszała głównie tego pierwszego.

- Tak, mówię ci, tyle roboty, że nie ma kiedy zatankować. Teraz czekam tylko na Ves i zaraz znów musimy zasuwać w trasę. - Alex był bardzo przekonywujący. Jak zawsze gdy komuś sprzedawał bajerę albo robił psikusa.

- Ale ja chciałem tylko na słówko z Ves. - Ves widziała, że Nemesis dojrzał ją jak nadchodzi ale poza krótkim złapaniem spojrzenia nie zdradził się niczym więc Alex dalej nawijał swoje.

- No nie ma jej, ta wasza paniusa ją wezwała na górę. Wiesz, widocznie zorientowała się jaka Vesna jest ogarnięta i chciała się jej coś zapytać. - Runner w podkoszulce z obdartymi rękawami sprawnie bajerował zabójcę wciskając gdzieś między słowa dumę z zaistniałej sytuacji.

- Paniusia? Rozumiem, że chodzi ci o lady Amari. Wolałbym abyś tak o niej nie mówił. - głos Johna nieco ochłódł gdy usłyszał zwrot jakim zwykle Alex nazywał ich szefową. Zapewne tak w twarz, dla kogoś z Federacji to był spory nietakt. Może nawet potwarz. A Nemesis nie wyglądał na kogoś z poczuciem humoru.

- Tak, tak, pewnie. - Alex uniósł dłonie nie chcąc eskalować konfliktu i pokręcił przy tym głową. A przy okazji on też dojrzał swoją dziewczynę. - O! Ves! Już jesteś! No to co chciała szefowa? Albo chodź, opowiesz mi po drodze. - Ves nie była pewna czy jej chłopak i życiowy wybranek zdaje sobie sprawę jak komicznie wyglądają te jego próby aby jak najszybciej usunąć konkurenta ze sceny. Wstał ze stołka przy barze i wyciągnął dłoń w stronę Vesny jakby już, zaraz, teraz mieli iść na zewnątrz do samochodu.

- Chwileczkę, mam coś do przekazania. - Nemesis był nieporuszon ale zgłosił swoją sprawę. Dziewczyna z Det nawet mogła przypuszczać co bo na górze prawie na pożegnanie powiedziała jej o tym szefowa. Że to właśnie jej cyngiel może mieć odpowiedny specyfik o jaki pytała po przyjeździe i poinformowała go o tym a akurat dzisiejszego poranka był w hotelu.



Czas: IX.09; pt; ranek;
Miejsce: stary tartak przy rzece w dżungli; obsada kombi;
Warunki: jasno, ciepło, pogodnie



Marcus i Anton



Wczoraj jednak nie udało im się w zapadających ciemnościach przedostać przez rzekę. Ledwo wyszli z tartaku, przeszli jakiś zakręt i oczom ukazała im się osada. Tak samo jak te w których nocowali poprzednio zarośnięta przez dżunglę i opuszczona przez ludzi ale do tego ta jeszcze była podtopiona przez rzekę. Poziom wody rósł stopniowo więc najpierw sięgała podeszw, potem kostek aż wreszcie kolan. Według Bruce’a to była osada przedzielona rzeką a może dwie mniejsze na każdym brzegu. Obecnie nie robiło to większej różnicy. Ale wody do pokonania było więcej niż do tej pory. Trzeba było z jakichś drzwi czy desek sklecić jakąś tratwę. No ale na to już zabrakło im sił i czasu. W tej powodziowej scenerii było nawet trudno rozpalić ognisko aby zrobić pochodnię i pracować przy ich świetle. Więc koniec, końców wrócili już prawie po ciemku do jedynego w miarę znanego sobie adresu w okolicy czyli do tartaku.

Ale przynajmniej mogli się rozbić na noc pod dachem i w miarę suchym miejscu. Trzeba było jednak już po ciemku nasnościć drewna na opał a w tej dżungli to człowiek co chwila mógł się potknąć o jakiś korzeń, wpaść na lianę, zachwiać o jakiś skryty w trawie przewrócony płot pochłonięty przez zieleń co obecnie działał jak potykacz czy wpaść na jakiś kamień czy pieniek. Więc podróż po zmroku, po nocy, w takiej okolicy nie była zbyt dobrym pomysłem. Ale jakoś udało się nazbierać materiału na ognisko. W końcu można było wyjąć i wysuszyć swoje mokre ubrania, ugotować coś porządnego a Bruce znów poszedł zastawić sidła na noc. Na kolację jednak mieli tylko zapasy zabrane z wioski Johansena. Część tych które zamokły w plecackach Marcusa i Bruce’a nie nadawała się do niczego albo ich spożywanie było obarczone sporym ryzykiem. Bruce swoje rozmięknięte placki i mięso wyrzucił bez większego żalu czy wahania twierdząc, że picie surowej wody z rzek to gwarancja pewnej sraczki albo czegoś gorszego. Dlatego każdą wodę trzeba było przegotować przed spożyciem. Jedynie zbieranie deszczówki było względnie bezpieczne.

A deszczówki mieli okazję nałapać całkiem sporo. Bo gdzieś po północy znów się rozpadało. Chociaż tym razem było to zwykły deszcz. A i tak noc była ciepła. A już na przedświciu temperatura zaczęła się wyraźnie podnosić więc poranek był już całkiem gorący. Człowiek się czuł tutaj jak w saunie czy innym piekarniku. Ale przynajmniej przez noc wszystko im wyschło jak nie przy ogniu to rozwieszone gdzie się dało. Więc rano już można było się przebrać w suche rzeczy.





Bez Vesny albo innego medyka trudniej było ocenić jak się goją rany Marcusa. Bandaże też nie wyglądały tak ładnie i sprawnie założone jak kogoś kto się na tym znał. No ale dzięki opatrunkom jakie dostali na drogę od Lee to jeszcze Marcus nie musiał się o to martwić. Chociaż zostało mu już ich tylko na jedną zmianę opatrunku. Jeszcze na jutro rano a potem trzeba będzie coś wymyślić. O ile Marcus jeszcze miał szansę aby jakoś czymś zastąpić opatrunki to Anton nie miał nadziei na zdobycie syropu który mógłby regulować jego pot o zbyt kwaśnym niż normalnie odczynie. Została mu już też ostatnia dawka, na jutro rano. Co prawda nawet bez lekarstwa to choroba raczej nie zabije go od razu. Może w ogóle. Przynajmniej nie powinna w ciągu kilku najbliższych dni. Ale mogło się zrobić niewesoło. Do tego jeszcze o ile pozostała trójka tym razem z nocy w dżungli wyszła co najwyżej ze standardowymi ukąszeniami od komarów i przyssanych pijawek to Marcusa użarło coś ekstra. Nie, żeby było to śmiertelnie groźne abo go z miejsca powaliło. Ale było irytująco dokuczliwe.

- Co cię tak użarło? - zapytał wieczorem Bruce gdy Marcus obnażył swój pokiereszowany tors a już było wiadome, że zostaną w tartaku na noc i czekali aż kolacja się zagotuje. Myśliwego widocznie zainteresowała stara blizna od czegoś zwierzęcego co dorwało człowieka z Kill One. Ale czas na pogawędki mieli wieczorem. Rano musieli zająć się czym innym.

I w tym gorącym poranku, przy znów rozpalonym ognisku na którego w świetle dnia drewna zbierało się dużo łatwiej niż po ciemku można było pogadać co dalej. Iść jeszcze dalej? Wracać? Lamay był za powrotem. Ale wcale nie ukrywał, że obawiał się o swój pozostawiony bez opieki samochód. Bruce czuł się na tej wyprawie jak w domu więc ani go ziębiło ani grzało czy wracają czy brną dalej. Więc ich wpływ niejako się równoważył i głos decydujący mieli Marcus i Anton. Właśnie o tym rozmawiali gdy doszedł ich charakterystyczny głos.

Czwórka mężczyzn znieruchomiała nasłuchując. Bo odgłos był dość słaby. Na tyle odległy, że ledwo słyszalny przez te ściany tartaku i zasłony drzew. Ale na tyle bliski, że właśnie słyszalny. Przez odgłosy świergotu ptaków, jazgotu małpiatek i papug dał się słyszeć stukot. Jeden, drugi, trzeci. Cały czas. Brzmiało jakby ktoś rąbał jakieś drewno. Albo pracował młotkiem.

- To raczej nikt od nas. Tak głęboko nie powinno tu nikogo być. - pierwszy odezwał się Bruce gdy Lamay popatrzył na niego pytająco jak na eksperta od spraw lokalnych. Gdy się oswoili z tym odgłosem ruch powoli wrócił do czterech sylwetek. Zaskoczenie było o tyle wielkie, że w tej cholernej dżungli od opuszczenia rodzimej wioski Bruce’a nie spotkali żadnych ludzi. Ślady opon, ślady ognisk i obozowisk no ale wszystko sprzed przynajmniej kilku dni. A teraz pierwszy raz słyszeli odgłosy innego człowieka w tej leśnej głuszy. A teraz gdzieś tu w okolicy ktoś rąbał drewno albo coś takiego.

- To co robimy? - zapytał cicho Lamay zerkając niepewnie na pozostałą trójkę towarzyszy.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest teraz online  
Stary 19-12-2019, 00:15   #182
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Zmienne warunki, wszędobylska woda i trudności z pokonaniem terenu. Marcus klął szpetnie znów na ten cały rozwój sytuacji. Był pewien, że policzy sobie dodatkowo extra za trudności w tej robocie. Teraz przejrzał swoje zapasy, które po chwili wylądowały na ziemi. Ubranie znów powędrowało do suszenia a on zabrał się za oprawienie większej rany po wyjątkowo wyrośniętej pijawce. Opieczona stanowić mogła przekąskę na wieczór.



- Ta ? - spojrzał na Bruce'a, który wskazywał na jego bok i uśmiechnął się - Nie byłem dostatecznie szybki, a do tego zbyt pewny siebie podczas mego... chrztu. Ale tak to bywa, gdy się ma dwanaście lat i masz przetrwać noc w ruinach w ramach testu.



- Chrztu?? O czym ty mówisz? Rzucili cię jako dzieciaka do bestii? - Bruce jakoś niezbyt mógł uwierzyć w takie tłumaczenie, choć słyszał różne plotki o rytuałach przejścia wśród tubylców.



- Przeżywa trzech, czasami czterech na dziesięciu. Spryt, adaptacja do otoczenia, wykorzystanie wszystkiego co masz pod ręką. Przeżyjesz noc lub giniesz. Nie ma innej opcji. - "Buźka" wyprostował się i spojrzał na ciekawskiego. - Dzikuny tutejsze atakują w stadzie, otaczają. Tam skąd pochodzę nie przetrwały by dwóch dni. Mnie dopadł Szponiak, tak je nazywamy. Poruszające się zarówno na dwóch, jak i na czterech odnóżach. Górne odnóża chwytne niemal niczym u człowieka, o długich zakrzywionych i wysuwanych pazurach. Dopadł mnie gdy przemykałem między budynkami tuż przed świtem. Byłem pewien swej pułapki, drogi ucieczki. Jakże naiwne gdy tak wspominam to teraz. - Marcus sięgnął po szczapę drewna i zbliżył się do Bruce'a na jakieś pół metra. - Pierwszy atak był na głowę, by oślepić ofiarę. I tego uniknąłem skacząc ponad swoimi sidłami. - mówiąc to odskoczył w tył nastawiając szczapę przed sobą. - Nie uniknąłem jednak jego długich szponów z drugiej łapy. Rozszarpał mi bok a ja runąłem na ziemię krwawiąc i wyjąc z bólu. Ale nie odrzuciłem trzymanego żelaznego pręta. Szponiak skoczył chcąc mnie wykończyć i nadział swój łeb na mój oręż. Zdechł drapiąc wokół pazurami, zostawiając mi kolejną bliznę na udzie. - w tych słowach wskazał mniejszą na prawej nodze powyżej kolana. - Do dziś też mam pamiątkę po tamtej bestii. Czy zaspokoiłem twą ciekawość? - Marcus sięgnął do pasa i wyciągnął z drugiej kieszeni w pochwie noża długi i lekko zakrzywiony pazur, jakby na dowód swych słów.



Bruce przełknął ślinę, nie brał do końca na poważnie tej całej opowieści, ale widząc wielkość szpona zmienił zdanie. Gość w wieku dwunastu lat załatwił bestię używając tylko pręta zbrojeniowego, a oni chowali się za palisadą przed dzikunami. - Taak. Dzięki. - cieszył się w duchu, że jest po ich stronie.



- Chyba kolejna grupka chętnych stara się przeprawić przez rzekę. Proponuję wykorzystać ich wysiłki oraz pochwalić za dobrą robotę. Jestem pewien że z wdzięczności oddadzą nam cały swój ekwipunek i popłyną wpław dalej. - "Buźka" jasno określił swój stosunek do obcych opierając dłoń na rękojeści noża.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 17-01-2020, 18:43   #183
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 52 - IX.09; pt; przedpołudnie

Czas: IX.09; pt; przedpołudnie
Miejsce: okolice rzeki w dżungli; obsada kombi;
Warunki: jasno, skwar, zachmurzenie


Marcus i Anton







Ponieważ z całej czwórki nikt nie zaoponował przeciw pomysłowi Marcusa ani nie podał żadnej alternatywy więc zostało im spróbować go zrealizować. Porzucili swoje obozowisko w starym tartaku gdzie spędzili noc i ruszyli wabieni dźwiękiem ciężkiej pracy. Praca w tym południowym skwarze, w gęstym, lepkim powietrzu pełnym latających krwiopijców nawet sam marsz nie był łatwy. A co dopiero mówić o regularnym machaniu siekierą.

Gdy wyszli znów na główną drogę którą podążali wczoraj szło się trochę lżej. Skwar wydawał się roztapiać wszystkich w roztopiony asfalt. Za następnym zakrętem ujawniło się zaniedbane i częściowo porośniętę przez wszędobylską dżunglę miasto. No w każdym razie jakieś zabudowania czegoś większego niż jedna czy dwie farmy. Gdzieś z tego rejonu dobiegały te odgłosy pracy. Bruce twierdził, że druga połowa osady jest podtopiona przez rzekę no ale ten kraniec był tylko pełen błota i kałuż po wczorajszej, gwałtownej ulewie.

Zabudowania, zarośla, płoty i drzewa dzieliły przestrzeń na mniejsze fragmenty. Tylko gdy patrzyło się wzdłuż ulic to było widać coś dalej. Te wszystkie zakamarki domów i zagród wabiły przyjemnym cieniem. Pozwalały się skryć nie tylko przed gorącym żarem. Który zdominował okolicę nawet przez warstwę chmur. Było też spore pole do popisu do zabaw w chowanego. Tylko pytanie było kto się chowa a kto szuka. Nie trzeba było mieć zbyt wiele wyobraźni by w rozbitych oknach i pękniętych ścianach widać wycelowane w siebie lufy.

A jednak cała czwórka doszła bez większych przeszkód do tego podtopionego rejonu o jakim wspomniał Bruce. Aż nie można było się opędzić od moskitów czy co to tam latało. Co chwila było słychać jakieś plaśnięcie obwieszczające koniec jednego insekta albo widać było odpędzający ruch ręką. Ale w końcu dojrzeli też swoich sąsiadów. Przez chwilę mogli ich poobserwować.

Dwa samochody. Dokładniej dwie furgonetki. Oraz ich obsada. Budowali tratwy. Z kłód, z drzwi, fragmentów ścian i jednym słowem wszystkiego z czego się dało. Jedni ściągali materiał z osady, inni cięli go piłami, zbijali w pływający most który miał przetransportować ich oraz furgonetki na drugą stronę rzeki. Wydawało się, że jedna z tratw jest bliska ukończenia bo furgonetka stała już na tratwie. Ale chyba nie wszystko było jeszcze gotowe bo tratwa było wyraźnie przechylona i coś tam jeszcze przy niej poprawiano. Łącznie było tam chyba ze dwa razy więcej ludzi niż czwórka podglądaczy pracująca dla Federatów. Ale wydawali się raczej skoncentrowani na dokończeniu tratw i przedostaniu się na drugi brzeg rzeki. A prace wyglądały na już dość mocno zaawansowane.



Czas: IX.09; pt; przedpołudnie
Miejsce: Nice City; burdel “Fleurs du mal”; apartament Kristi
Warunki: jasno, gorąco, sucho; powiew wentylatora, na zewnątrz pogodnie i gorąco



Vesna



Te poranki o poranku okazywał się całkiem ciężkie. Ale potrząśnięcie za ramię obudziło Vesnę tego poranka. Tak samo jak poprzedniego. Nawet budząca osoba okazała się tą samą co wczoraj. Steve. Tylko tym razem był kompletnie ubrany w swój garnitur i resztę a nie dopiero się ubierał po wspólnie spędzonej nocy jak wczoraj.

- Chcieliście aby was obudzić rano. - przypomniał trochę tonem usprawidliwienia. No tak. Skoro był na służbowo to widocznie już przejął zmianę od Sylvio więc noc się skończyła. Zresztą rzut oka na okno apartamentu też to potwierdział. Rano. Słoneczne rano. I już z samego rana było nieznośnie gorąco. A dzień się dopiero zaczynał.

- Dobra, dobra, już, już… - Alex mruknął do niego po chwilowym otwarciem zaspanych oczu i znów je zamknął. Wyglądało jakby ganger znów poszedł spać chociaż na ile go znała Vesna to tak na amen tak prędko nie zaśnie. Pewnie chciał jeszcze skleić powiekę. Zresztą… Jej też by się to przydało. Akurat po takich nocnych atrakcjach jakie przeżywali tutaj ostatnio ta standardowa pora runnerowego poranka wydawała się całkiem niezłym pomysłem. No ale musieli się stawić na śniadanie do “Hamiltona”...

Ale jeszcze nie teraz. Na szczęście zaletą tego, że Steve obudził ich w miarę wcześnie było to, że nie trzeba było się zrywać i lecieć na łeb i szyję. Można było jeszcze trochę poleżeć i skleić powiekę jak to właśnie czynił Alex. Albo podumać o czymś czy powspominać ostatnią noc.

Nawet rzut oka na apartament świadczył, że “działo się” ostatniej nocy. Te łoże Kristi było iście mamucich rozmiarów. Tak wielkie, że przy piątce, dorosłych osób nadal każdy miał swój kawałek przestrzeni. Gdy Vesna podniosła głowę by ogarnąć ten poranny krajobraz po wyjściu szefa dziennej ochrony było co ogarniać.

Z samego skraju łoża spał Alex. Na boku i przy okazji przygniatał swoją łapą ją do siebie. Trochę jakby nawet przez sen potwierdzał swoje prawa własności do tego co sięgał ale też i jakoś tak można było czuć się bezpiecznie pod jego opiekuńczym ramieniem. Jak był taki od wczoraj ogolony to wydawał się jakiś młodszy i mniej miał z sobie z wyglądu bezczelnego zakapiora szukającego zaczepki. Zwłaszcza jak spał i wydawał się taki spokojny a nie takie żywe srebro jak zazwyczaj.

Z drugiej strony Vesny spała Kristi. Ta spała na plecach z twarzą zwróconą ku Vesnie i cienka kołdra odsłaniała jej nagie plecy i podpis złożony przez Vesnę tuż nad jej pośladkami. “Największa Zdzira NC 2050”. Złożony tydzień temu podpis jeszcze dawał się odczytać ale był już mocno zatarty i jeszcze dzień czy dwa a pewnie zniknie zupełnie. No ale z drugiej strony jak zniknie zupełnie to zwolni miejsce na kolejny. Gospodyni zasnęła w tej obroży w jakiej balowała cały zeszły wieczór i noc. Gdy tak spała sobie spokojnie chyba bardziej niż kiedykolwiek wyglądała nie na żadną gwiazdę estrady tylko na zwykłą dziewczynę z sąsiedztwa i koleżankę ze szkolnej ławy.

Za blondyną spały wtulone w siebie Lee i Marisa. Też przynajmniej górę miały nagie co widać było spod częściowo zsuniętej kołdry. U Marisy dało się dojrzeć czarne paski na biodrach od wciąż przypiętej zabaweczki z jaką widocznie zasnęła. Mlecznej czekoladce nad wyraz spodobała się zabawa z osobistego penetrowania wszelkich dziurek i otworków innych kobiet. No a przynajmniej wczoraj z Kristi jej bardzo ładnie szła ta zabawa i wydawało się, że odkryła w sobie talent do tego sportu. Ku radości i satysfakcji nie tylko swojej.

A zresztą kołdra, nawet taka cienka, nie wydawała się konieczna w taki gorąc. Zresztą nie tylko kołdra była skotłowana. Po apartamencie walał się porzucony miszmasz garderoby wszelakiej. Co tutaj należało do kogo to chyba całe towarzystwo musiałoby być przytomne i komisyjnie rozpoznać co należy do kogo. No to z całego wczorajszego towarzystwa brakowało tylko Kay. Vesnie wydawało się, że czarnowłosa domina była tutaj gdy zasypiała ale teraz jej nigdzie nie było widać. Z łazienki też nie było słychać żadnych odgłosów to może wróciła do swojego pokoju. No tak. Na razie cisza i spokój. Rytm regularnych, spokojnych oddechów od śpiących osób z którymi szampańsko przebalowało się kolejną noc z rzędu. No ale ten kolejny dzień trzeba było jednak zacząć.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest teraz online  
Stary 22-01-2020, 15:25   #184
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Marcus przyglądał się pracującym z zainteresowaniem, jak również skupiał swoją uwagę na najbliższej okolicy. Atakowanie ich w tej chwili nie wchodziło zbytnio w grę, chyba że rozstawiwszy się ostrzelać skutecznie nie tyle ludzi co same pojazdy, dziurawiąc ich koła i zbiorniki z paliwem. Krótki ostrzał a następnie wycofanie się nim ich przeciwnicy zorientują się co się dzieje. Obrócił głowę w kierunku reszty towarzyszy.
- Jakieś pomysły Ivan? Zaatakowanie ich w tej chwili nie wróży nam najlepiej, ale mam pewną propozycję. - mruknął Buźka do reszty. - Niech skończą swe prace, wsiądą na tratwy i ruszą. Wtedy ostrzelamy ich pojazdy, koła, zbiorniki z paliwem. Podczas przeprawy bardziej będą skupieni na zachowaniu równowagi niż obserwacji otoczenia. W ten sposób spowolnimy ich i pozbawimy dwóch furgonetek, więc resztę drogi będą musieli pokonać pieszo. A my wycofamy się do swoich, zdamy raport i znów ruszymy całym konwojem na miejsce.
Znów spojrzał w kierunku obozowiska i przeprawy, przesuwając wzrokiem po każdym z osobników przed nimi. Już szukał słabych punktów, miejsc składowania sprzętu, stanowisk obserwacyjnych, wystawionych czujek.


- Hayes? A co on tutaj robi? - mruknął na wpół do siebie, widząc znajomą twarzy.
- Co za Hayes? - zainteresował się będący obok Bruce, który najwidoczniej usłyszał jego słowa. Buźka westchnął lekko przyglądając się zauważonemu osobnikowi w krótkiej koszulce i kamizelce taktycznej. Mężczyzna palił papierosa i stał z boku nie fatygując się do pomocy. Za to zdawał się nie zdejmować dłoni z zawieszonego na piersi UMP.

- Poznałem go przelotnie w Luisville. Kierował wtedy jako sędzia grupą czterech zabijaków do wynajęcia w służbie prawa. Z tego co słyszałem powinęła mu się noga albo był zbyt chciwy. W skrócie za jego głowę w Federacji jest wyznaczona nagroda, 100 gambli za żywego w paliwie.

- Co tutaj robi ten renegat? - Bruce zdawał się wydawać zaniepokojony, może przestraszony. Marcus uśmiechnął się krzywo - To dobre pytanie. Pewnie załapał się na wyprawę a jego zleceniodawcy nie wiedzą o jego przeszłości. A sędzia może im w razie czego pomóc rozstrzygać spory. Ale nie zdziwiłbym się, gdyby Hayes na koniec tej wycieczki nie rozwalił ich dla własnych korzyści.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 26-01-2020, 00:05   #185
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 53 - IX.09; pt; południe

Czas: IX.09; pt; południe
Miejsce: okolice rzeki w dżungli; obsada kombi;
Warunki: jasno, skwar, zachmurzenie



Marcus i Anton



Czekanie można było brać na lekko lub poważnie. Z jednej strony praca nie wydawała się zbyt ciężka. Ot, siedzieć, kucać albo leżeć w cieniu drzew, zarośli i budynków gapiąc się na okolicę. Z drugiej strony zbliżała się najgorętsza pora sjesty gdzie trudno było trzymać oczy otwarte. Do ogarnięcia tego co się dzieje przy rzece nie była potrzebna cała czwórka. Właściwie to wystarczył jeden no może dwóch. Pewnie dlatego Bruce rozsiadł się na jakimś starym ganku, na starym fotelu, przykrył twarz kapeluszem i tak zasnął. Z początku obserwowali wszyscy. No ale obserwacja z każdym kolejnym kwadransem robiła się bardziej gorąca i nużąca. Pot spływał z twarzy i całego ciała strumieniami. Na skórze tworzyła się śliska warstwa nigdy nie wysychającego potu. Albo tutaj było aż tak goraco i wilgotno, że się zbierała wilgoć nawet na ludzkim ciele. Manierki osuszały się w zastraszającym tempie. Mimo, że południe się zbliżało już były prawie puste.

A i widoki na rzekę na dłuższą metę nie wydawały się już tak ekscytujące jak na początku. Tamci znosili te wszystkie graty, wiązali coś, próbowali wjeżdżać samochodem, potem zjeżdżali, znów coś poprawiali no i też ruszali się jak muchy w smole więc pewnie im skwar też doskwierał. Ale jednak słychać było te rąbanie i piłowanie narzędzi oraz pokrzykiwanie. Nawet w pewnym momencie wszystko ustało jak zrobili sobie przerwę obiadową i coś tam sobie jedli. Przy okazji to i czwórka wynajęta przez Federatów zgłodniała od porannego śniadania. Ale aby nie zdradzić swojej pozycji trudno było ryzykować rozpalenie ognia. A jak już to gdzieś dalej co z kolei oddelegowałoby przynajmniej jednego z nich aby się tym zajął.

No ale w samo skwarne południe coś tam się jednak ruszyło. Kilku mężczyzn weszło na swoją konstrukcję z przymocowanym do niej pojazdem i zaczęło żerdziami odpychać się od brzegu. Zupełnie jak to sobie zaplanował Marcus. Chociaż niezupełnie. Bo ruszali w rzekę ci z którymi był Hayes. Mieli mniejszy samochód bo osobówkę przeciw furgonetce to i mniej roboty mieli z budową mniejszej tratwy od tego drugiego zespołu. Dlatego tratwa obciążona osobówką chybotała się wraz z nurtem oddalając od wschodniego brzegu. A raczej od wschodniego krańca częściowo zatopionego miasteczka czy co to kiedyś tu było. Płynęła całkiem gładko dawnymi ulicami aby wreszcie wypłynąć na szerokie wody otwartej rzeki.

Druga obsada też już była na etapie prac końcowych bo furgonetka już stała na tratwie i ją właśnie mocowali i wiązali linami do tratwy. Ale raczej nie było co liczyć by ruszyć lada chwila i chociaż zrównać się z tymi co już wypływali na mętną, brunatną rzekę.

- To co teraz? - zapytał Lamay patrząc pytająco na autora tego planu. Nikt inny innej propozycji nie przedstawił więc się przystali na pomysł Marcusa. No ale w tym planie mieli ostrzelać obie płynące tratwy a tu się im tymczasem rzeczna sztafeta szykowała. Ale teraz jeszcze obie tratwy były na tyle blisko brzegu aby być w zasięgu broni palnej. Może poza strzelbą Antona z którą musiałby podejść gdzieś pod opłotki tamtych aby coś nią zdziałać.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest teraz online  
Stary 31-01-2020, 11:16   #186
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Spoglądał na sytuację, która się rozwijała nie do końca z jego planem. Przeciwnicy się rozdzielili, co utrudniało trochę działania. Należało działać nim wszystko się posypie.
- Lamay, Bruce skupcie się na tym bliższym pojeździe. Anton, czekasz jakby mieli podejść bliżej, w razie czego walisz po wozie na płynącej tratwie, nisko po linach i oponach. Jak któryś ma granat niech rzuci w kierunku furgonetki, gdy będziemy się wycofywać. - zdecydował się "Buźka". Skoro mieli dokonać sabotażu należało działać. - Przycelować i walić kilka strzałów. Potem wycofujemy się parami, w miarę cicho i sprawnie. Ja z Bruce'em a Lamay z Antonem.

"Buźka" znów spojrzał w kierunku obu tratw, odbezpieczając i sprawdzając broń. Gdy reszta była gotowa dał znak i sam nacisnął również spust. Wycelowana broń oddała krótką serię w kierunku drugiego niż reszta pojazdu, potem drugą i na koniec trzecią po oponach i rejonie ze zbiornikiem paliwa. Tuż po tym przerwał i dał też innym znak by się wycofywali.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 02-02-2020, 02:47   #187
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 54 - IX.09; pt; południe

Czas: IX.09; pt; południe
Miejsce: okolice rzeki w dżungli; obsada kombi;
Warunki: jasno, skwar, zachmurzenie


Marcus



Cała dżungla ożyła jazgotem wystraszonych pierwszymi wystrzałami małp i ptaków. Ciche południe nad mętną rzęką nagle przeszył wizg ołowiu zaskakując wszystko i wszystkich. Cztery różne lufy huknęły pabą wyrzucając z siebie cztery różne pociski. Lufa kierowcy posłała w kierunku furgonetki ciężki, tępy pocisk kalibru .357 Magnum. Pocisk pomknął w kierunku tylnego koła furgonetki. Sztucer lokalnego myśliwego huknął wystrzałem i posłał do celu solidny, karabinowy pocisk. Lufa nowojorskiego Rosjanina huknęła śrutem. Kilkadziesiąt metrów dalej nie było mowy o precyzyjnym celowaniu gdy ładunek śrutu jaki można było zamknąć w dłoni rozlał się w chmurę jaka objęła większość sylwetek i bryłę samochodu przy większej z tratw. Zaś wojskowy pocisk 5,56 poleciał w kierunku oddalającej się tratwy załadowanej osobówką i jej załogą. Łatwiej byłoby trafić ogólnie w bryłę pojazdu albo którąś z sylwetek. Gdzie ta maszyna ma bak tego myśliwy z Kill One nie miał za bardzo pojęcia. Nie znał się na samochodach. Więc zostało mu celować w koła i to co było widać gołym okiem. Pierwszy pocisk chyba jednak nie wyrządził przy tej tratwie zbyt wielu szkód.

Za to szacunki Marcusa, że tamci będą kompletnie zaskoczeni sprawdziły się całkowicie. Przez pierwsze sekundy tamci na przemian to kucnęli przy maszynach usiłując się ukryć przed ostrzałem i próbowali wypatrzeć skąd ich atakowano. Ale, że widocznie jeszcze się nie zorientowali to niektórzy nawet kucnęli przy samochodach albo rzucili się na tratwę od strony strzelców pewnie nie wiedząc, że tym razem niewiele im taki ruch pomaga w unikaniu kul. Pozostałej trójce, wspólnym wysiłkiem udało się rozsadzić tylną oponę furgonetki. Do tego, dwóch załogantów krzyczało jakby ich ugodziła ołowiowa osa. Z tej odległości jednak śrut nie był tak zabójczy jak z kilku kroków.

Poszła kolejna salwa. Ta już nie była tak dokładna jak ta pierwsza gdzie można było w spokoju wymierzyć i wycelować. Teraz już każdy przeładowywał i strzelał tylko moment poświęcając na obranie kolejnego celu. Druga i trzecia salwa wprowadziły dodatkowe zamieszanie. Marcusowi udało się w końcu za trzecim strzałem trafić w oponę osobówki. Cel był jednak trudniejszy niż to ocenił w pierwszej chwili. Opona była mniej więcej wielkości ludzkiej głowy, oddalona gdzieś o setkę do półtorej setki kroków, poruszała się na płynącej spokojnie ale jednak ruchomej tratwie a powietrze prażyło od tego cholernego skwaru. Wszystko to nie pomagało trafić w tą cholerną oponę. Ale wreszcie się udało!

Anton, Bruce i Lamay zaś nieźle poszatkowali załogę furgonetki i ich pojazd. Ich cel był większy jako bryła ale opony stanowiły podobny cel jak przy osobówce. Ta większa tratwa jednak wciąż była przy brzegu no i nieruchoma. Chociaż dla strzelby Antona to i tak było już na granicy sensownego strzelania. Jakieś pół setki kroków, może trochę mniej. We trzech nadkruszyli burtę vana, głównie od śrutu ze strzelby który wachlarzem zaliczał tak burtę wozu jak i dwóch załogantów no i opony. Udało im się trafić obie widoczne z ich strony opony.

Ale chociaż szło całkiem przyzwoicie to efekt zaskoczenia się kończył. Tamci przy furgonetce i tej drugiej tratwie zorientowali się już z którego kierunku a nawet domu padają kolejne strzały. Już zdążyli się pochować za swoimi pojazdami, zamienili narzędzia i żerdzie na broń i pewnie zamierzali właśnie odpowiedzieć ogniem na ten bandycki napad.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest teraz online  
Stary 07-02-2020, 12:56   #188
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Zaskoczenie minęło i pora była się wycofać tak jak Marcus to ustalił. Jakie wyrządzili dokładnie szkody trudno było oszacować, ale z pewnością jakieś były i przy dużej dozie szczęścia tamci będą mieli opóźnienie.

- Anton, Lamay wycofajcie się 50 metrów do tyłu i poczekajcie na nas, potem my was miniemy a wy będziecie nas ubezpieczać. - szepnął do ekipy obserwując przeprawę. - Po cichu, bez bieganiny. Zrobiliśmy co się dało, pora zniknąć.
Mógł podejrzewać że tamci zaraz ruszą się do przodu pogonić napastników, ale póki tylko czekali i zastanawiali się co robić "Buźka" ze swoimi towarzyszami mogli w miarę spokojnie się ewakuować. Nawet dla pewności po cichu zmienił pozycję strzelecką przemieszczając się w skrytości kawałek w bok, gdy dwójka z ekipy wycofywała się do tyłu. Gdy w końcu tamci się zatrzymywali - dawał im jakieś pięć minut - wtedy on z Bruce'em również mieli ruszyć ich śladem. A później pozostawała już tylko trasa do całej karawany...
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 08-02-2020, 03:23   #189
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 55 - IX.11; nd; południe

Czas: IX.11; nd; południe
Miejsce: osada Johansena;
Warunki: jasno, skwar, zachmurzenie


Marcus



Poranek okazał się bardzo ciężki. I tylko częściowo dlatego, że na zewnątrz było pochmurnie i panował obezwładniający skwar. I właściwie była już pora sjesty. Nawet pomimo środka dnia osada wyglądała jak wymarła. Wszędzie widać było ciała. Przynajmniej jak Marcus mógł okiem sięgnąć. Ale owe “wszędzie” ograniczały mu ściany dawnej klasy i kawałek korytarza. Ale proces budzenia się i powrotu do świadomości był mozolny i lepił się jak jakaś legumina. Więc jakieś fragmenty dźwięków i obrazów docierały do niego już trochę wcześniej. Ot umysł i ciało były zbyt rozleniwione aby zwracać na nie większą uwagę. Ale wreszcie mógł w miarę trzeźwo. No to tak, leżały tutaj te ciała. W większości nagie albo prawie. Mężczyzn ale w większości kobiet. Czasem ktoś wstał i wyszedł albo wrócił i znów zaległ na posłaniu. Słychać było jakieś odgłosy z zewnątrz, z korytarza albo z podwórka. Ale nawet one wydawały się być leniwe i nikomu chyba nic się nie chciało. No nie było to właściwie dziwne po takiej nocy.



Czas: IX.10; sb; popołudnie
Miejsce: droga przez dżunglę; obsada kombi
Warunki: jasno, zaduch dżungli, skwar, pochmurnie


Do osady Johansena zajechali kolejnego dnia po strzelaninie nad rzeką. Dzień już zaczynał się kończyć ale jednak zdążyli przed zmierzchem i nocą. W pod popołudniowym, pochmurnym i jak zwykle skwarnym niebem wjeżdżali do zarośniętej przez dżunglę osady. I parę ulic dalej ujrzeli już znajome ogrodzenie z blachy, kątowników, siatki i czego się tylko dało. Wreszcie mogli się poczuć jak w domu.

A niewiele brakowało by nie przyjechali. Albo nie tego dnia. Bo gdy przeprawili się przez rzekę na odnalezionej własnej tratwie mogli wreszcie zdjąć już mocno zeschnięte gałęzie z samochodu Lamay’a. Kombiak wyglądał tak sobie gdy nikomu nie chciało się zrzucać każdego listka, gałązki i błota z jego dachu, szyb czy maski. Więc uprzątnęli go tylko o tyle aby dało się jechać. No ale właśnie nie dało się jechać. Lamay zaczął się trząść o swój czterokołowy skarb, Anton patrzył ponuro i chyba tylko Bruce, jako tubylec, nie przejmował się tym wcale gdyby trzeba było wracać na piechotę.

Lamay posiedział jednak trochę pod otwartą maską, coś tam postukał, popukał, poczyścił i z kwadrans później silnik wreszcie odpalił. Więc mogli wreszcie ruszyć w drogę w cywilizowany sposób. Chociaż przez te parę dni postoju samochód przesiąkł dżunglą i czuło się jej woń podczas jazdy. Ale sama jazda przez dżunglę nie oznaczała bezpiecznej i bezproblemowej jazdy do celu.

Dlatego w jakiejś mijanej, bezludnej mieścinie podmyta ulewą droga zerwała się pod samochodem bez skrupułów ciskając nim w jakiś dół na poboczu. Co prawda załodze skończyło się na strachu i drobiazgowych rozcięciach. Jednak musieli wysiąść z wozu i wyciągnąć go z tego dołu i błota. W tym południowym skwarze gdzie dotyk gołą skórą rozgrzanej blachy po prostu parzył nie było to lekkie zadanie. Sporo we trójkę się przy tym napocili i nastękali. A po wszystkim okazało się, że maska i zderzak się wygięły i woda z błotem dostały się do silnika. Ale Lamay uznał, że na razie wóz powinien wytrzymać i najwyżej w wiosce to naprawi jak już nie będzie im groziło, że coś nagle wyskoczy z dżungli i rozpruje im plecy.

Więc chociaż wóz znów miał problemy aby ruszyć a gdy wreszcie ruszył to cały czas coś tam rzęziło spod maski to jednak jakoś jechali. Lamay z duszą na ramieniu bo teren był tak zdradliwy, że w każdej chwili asfalt mógł uciec spod kół, mogli trafić jakiś kloc czy kamień leżący na drodze a maszyna co chwila podskakiwała na hopach jakie tworzyły korzenie drzew wdzierające się pod asfalt. Ale wreszcie jakoś dojechali do celu. Pod koniec dnia ale wreszcie stanęli przed zamkniętą bramą osady.



Czas: IX.11; nd; południe
Miejsce: osada Johansena;
Warunki: jasno, skwar, zachmurzenie


W końcu zdołał się wysilić na tyle by zmienić swoją pozycję z poziomej na pionowej. Właściwie to gardło go do tego zmusiło. Strasznie go suszyło. A ten cholerny gorąc nie pomagał. A wszystkie kubki i butelki jakie miał w zasięgu ręki okazały się puste. Ta butelka w której było jeszcze coś do picia złośliwie omsknęła mu się spod palców i spadła na podłogę wylewając na nią swoją zawartość i jeszcze tocząc się kawałek po podłodze. Gdy rozejrzał się po tej dawnej klasie przerobionej obecnie na sypialnie dostrzegł kilka potencjalnych celów jakie mogły ugasić jego pragnienie. Ale musiał się tam dostać.

Pierwsza próba powstania do pionu zakończyła się niepowodzeniem. Podniósł się zbyt gwałtownie i wszystko nagle zawirowało. Opadł z powrotem na posłanie i musiał przeczekać aż kryzys minie. No rzeczywiście zaczynał mijać jak tak chwilę posiedział spokojnie. Miał przynajmniej okazję spróbować przypomnieć sobie jak do tego doszło. Zaczęło się chyba jeszcze od tamtej strzelaniny nad rzeką.



Czas: IX.09; pt; południe
Miejsce: zarośnięta osada nad rzeką
Warunki: jasno, skwar, zachmurzenie


Po ostrzelaniu tratw tamci wreszcie zorientowali się skąd padają strzały i odpowiedzieli ogniem. Co prawda w tym momencie Marcus i towarzysze już zdołali paść na podłogę ale ponad nimi śmigały kawałki ołowiu. Trafiały w ściany, tą zewnętrzną i jak to był pocisk karabinowy to bez trudu rozłupywał dechy by ugodzić coś wewnątrz. Może nikogo z ludzi Federatów nie trafili ale jasne było, że kontrakcja jest całkiem realna.

Najpierw więc Anton i Lamay odczołgali się po podłodze do tylnego pomieszczenia. Tam odważyli się wstać i wybiec na zewnątrz. Dali znać krzykiem pozostałej dwójce, że już może się wycofać. Więc Marcus i Bruce powtórzyli ten sam manewr zostawiając za sobą ostrzeliwany budynek.

Cofnęli się tak zmianami do kolejnego budynku, narożnika czy drzewa. Tamci co ciekawe byli na tyle wkurzeni albo profesjonalni, że sprawdzili budynek z jakiego ich ostrzelano. Bo przez długość ulicy widać było jak wyszli z niego rozglądając się dookoła i szukając sprawców napadu. Ale odległość już była zbyt duża by liczyć na realne trafienie i tamci chyba nie dostrzegli ukrywających się na końcu ulicy zasadzkowiczów.

Ale dzień już się wówczas kończył. Musieli znaleźć sobie kryjówkę w tym samym tartaku w jakim spędzili poprzednią noc. Nie było za bardzo sensu ruszać pieszo w drogę powrotną skoro wiadomo było, że do poprzedniej przeprawy nie dotrą przed nocą. Więc spędzili noc w tym tartaku nie niepokojeni przez nic ani nikogo. Jeśli tamci z tratw nawet ich szukali to widocznie nie znaleźli. Albo dali sobie siana z tym szukaniem. Tego już ani Marcus ani jego towarzysze nie wiedzieli.

A więc rano zebrali swoje rzeczy i ruszyli w drogę powrotną. W ten cholerny gorąc, te cholerne karabiny i cholerne plecaki zdawały się ważyć dwa razy więcej niż normalnie. Szło się ciężko stawiając nogę za nogą. Dobrze, że chociaż mogli iść po asfalcie i z nieba nic nie padało. To w połowie dnia udało im się dotrzeć do rzeki. Tam znaleźli ukrytą tratwę jaką zbili gdy się przeprawiali z zachodniego brzegu. Teraz znów tam wracali. Podróż tratwą była tak samo emocjonująca jak poprzednia. Chyba tylko Bruce miał w tej materii jakieś doświadczenie. Więc dyrygował pozostałą trójką. A ta tratwa nieźle się gibała na falach i nurt, zwłaszcza na środku rzeki, był całkiem silny. Więc pod niezłym skosem lądowali na brzegu w porównaniu do miejsca startu. No ale to już było mniej istotne bo znaleźli się na “swoim” brzegu. Ty gdzie kilka dni temu zostawili zamaskowanego gałęziami kombiaka. Gdyby dało się go uruchomić no to była realna szansa, że jeszcze tego samego dnia wrócą do osady Johansena.



Czas: IX.11; nd; południe
Miejsce: osada Johansena;
Warunki: jasno, skwar, zachmurzenie


To może kolejna próba? Sytuacja się zdawała normować. Ani podłoga, ani sufit, ani ściany już przestały się huśtać. A gardło dalej domagało się wilgoci. Marcus zaparł się i wstał. Tym razem ostrożniej. Pomogło. Co prawda znów wszystko zaczęło się huśtać no ale jednak nie na tyle by zmusić go do powrotu na posłanie. Leżąca niedaleko dziewczyna może wyczuła ten ruch a może przypadkiem coś mruknęła przez sen ale się nie wybudziła.

Chociaż zdecydowanie rozsądnym pomysłem wydawało się trzymać ściany dla łatwiejszej równowagi. Tak, przy ścianie zdecydowanie lepiej się szło. Chociaż musiał uważać by kogoś nie rozdeptać bo przy ścianie też były zajęte posłania. Niektóre nawet rozpoznawał jako uczestników wspólnej zabawy z ostatniej nocy. Chociaż wieczorno - nocna impreza była taka, że zdecydowanie nie sprzyjała zachowaniu wszystkiego w pamięci. Wreszcie doczłapał się do stołu na jakim stały szklanki, kieliszki, kubki, dzbanki i cała reszta poczęstunku. Tutaj wreszcie znalazł jakiś cudownie zimny i mokry kompot w dzbanku co pozwoliło mu ugasić pragnienie. No właśnie a ta noc… No to chyba zaczęła się wieczorem.



Czas: IX.11; sb; zmierzch
Miejsce: osada Johansena;
Warunki: zmierzch, koniec dnia, ciepło, pogodnie


Ledwo otworzono im bramę a dało się wyczuć atmosferę festynu. Wewnątrz dostrzegli granatową furgonetkę zaopatrzeniowców z Detroit. Oraz kilka całkiem nowych samochodów. Z logiem sympatycznie uśmiechniętej blondynki na drzwiach. Te samochody zdecydowanie były z innej bajki. Takiej bogatszej i nowocześniejszej. I miały swoich strażników. Dało się dostrzec, że pilnują ich dwóch schludnie ubranych krawaciarzy. Zaś dzieciarnia traktowała ich jak dzień otwarty w dawnym ZOO bo próbowała albo obejrzeć te cacka z bliska albo coś zagadać do tych ochroniarzy.

Ale najpierw obowiązki. Van Urk widocznie dowiedział się o ich powrocie bo szybko wezwał ich do siebie aby dowiedzieć się jak wygląda droga przed nimi. Rozmawiali w piątkę i szefa interesowało wszystko. Czy da się przejechać drogą? Jak wygląda teren? Jakie przeszkody napotkali? Jak sobie z nimi poradzili? Czy spotkali kogoś z innych grup co też szukały czołgu?

Po rozmowie z szefem wpadli na Vesnę i Alexa. Właściwie to oni sami ich szukali. A szukali z całkiem zaskakującego powodu: mieli dla nich prezenty. Co prawda niektóre rzeczy były zamówione tak jak Anton prosił by kupili mu pinio bo się mu właściwie już skończył i dał im na to gamble na wymianę. No to te pinio też mu wręczyli. Ale też i parę innych rzeczy.

Anton dostał paczkę cukierków jakie Detroitczykom udało się gdzieś dostać całą torbę prawdziwych cukierków. To jak muskularny Rosjanin się z nich ucieszył to jeszcze nic w porównaniu z tym jak z radości skakała Mori gdy mogła się nacieszyć tymi słodyczami. Kochana nastolatka poczęstowała tak ojca jak i jego dorosłych znajomych i rzeczywiście łakocie okazały się przepyszne. Rozpływały się w ustach. No a potem widać było jak Mori bryluje z tą torbą wśród tubylczych rówieśników. Trochę mniej Anton miał ucieszoną minę gdy Alex wręczył Mori skórzaną kurtkę. Taka damska więc na nastolatkę była jeszcze trochę za duża ale była nadzieja, że jak podrośnie to kurtka będzie w sam raz. Za to najpierw Alex został przez nią wyściskany a potem Vesna. Potem jeszcze się okazało, że przywieźli jej też całkiem niezły nożyk bo przeca Sand Runner bez kosy...

Łuczniczka która przyszła się przywitać z Antonem też dostała prezent. Kompletnie się tego nie spodziewała co od razu było widać. Anton wręczył jej pęczek strzał i tłumaczył co i jak z tymi strzałami. Okazało się, że zamiast normalnych grotów mają małe ładunki wybuchowe co znacznie poprawiało ich zabójcze możliwości. A do tego dostała nowy łuk z kolimatorem. To już kompletnie dziewczynę zamurowało, że dłuższą chwilę nie wiedziała co zrobić i powiedzieć. Więc w końcu wyściskała i wycałowała Antona z tej radości.

Sam Anton dostał w prezencie hełm. I to nie byle jaki, stalowy M1 z II wojny tylko profesjonalne, kevlarowe cacko. I jeszcze paczkę amunicji do swojej strzelby. Breneków więc teraz mógł tymi litymi pociskami strzelać na dalsze odległości niż nawet grubym śrutem.

Ale parka z Det pamiętała też o Marcusie. Dostał od nich całkiem zgrabną latarkę taktyczną. Taką dostosowaną do montażu pod bronią. Mógł ją od ręki zamontować pod swoim Bushmasterem. Teraz wąski promień skumulowanego światła mógł włączyć na zawołanie i świecił on dokładnie tam gdzie miał wycelowany karabin. I jeszcze paczkę WD Tabsów aby prezent był pewny.

Pamiętali nawet o Burgerze bo psisko Mori dostało od nich w prezencie ogromny udziec. Pies natychmiast go złapał i zaczął latać z nim jak kot z pęcherzem po całym podwórku budząc powszechnie zdziwienie i wesołość. Bo gdy tylko gdzieś przystanął by nacieszyć się swoją zdobyczą to zaraz chyba wydawało mu się, że ktoś chce mu ją zabrać więc zrywał się i leciał dalej póki cała operacja się nie powtórzyła.



Czas: IX.11; sb; wieczór
Miejsce: osada Johansena;
Warunki: noc, światła lamp, pochodni i ognisk, ciepło, pogodnie


A noc właściwie zaczęła się wieczorem. Tak w sam raz aby czwórka zwiadowców zdążyła się oporządzić i złapać oddech po tej wycieczce w głąb interioru. Akurat jak dzień się skończył a noc jeszcze nie nadciągnęła w pełni zaczęła się zabawa. Ponieważ pogoda dopisywała bo był pogodny, prawie bezchmurny wieczór. Nawet ten skwar zelżał i zrobiło się akurat ciepło. W sam raz by chodzić w samej kiecce czy koszuli i ludzie właśnie tak byli poubierani. Barwnie, luźno, lekko i wesoło. Kobiety miały wpięte we włosy kwiaty i wieńce na szyi. I tymi wieńcami też obdarowywały mężczyzn.

Zabawa zapowiadała się podobnie jak ta sprzed kilku dni. Tubylcy powyciągali instrumenty, zaczęli tańczyć, śpiewać. Panie prosiły panów do tańca albo na odwrót. Ci co akurat nie tańczyli albo nie śpiewali to klaskali lub biesiadowali za stołem. Tradycja tubylców chyba jednak wymagała aby każdy chociaż raz wyszedł na główne klepisko i zatańczył z kimś tak dla przyjemności swojej i innych. Chociaż drużyna gospodarzy nie wymagała tego samego od gości ale jak ktoś z gości poszedł to witali go chętnie i ciepło. Vesnie nawet udało się zaciągnąć do tańca Alexa a Arii Antona. W ogóle wszyscy zdawali się bawić całkiem udanie.

A jeszcze był gwóźdź programu. Czyli sama Kristi Black! Słynna na całe stany piosenkarka wyszła wśród grupki muzyków witana gorącymi oklaskami. Co prawda tubylcy jej kompletnie nie znali i najwidoczniej nie mieli pojęcia kim ona jest i czego się spodziewać. Ale miała gitarę, chciała grać i śpiewać więc przywitali ją gorąco.

I Kristi Black okazała się warta swojej sławy. Świetnie się zgrała z muzykami chociaż grała z nimi pierwszy raz w życiu. A potem śpiewała akompaniując sobie na gitarze jeden kawałek za drugim. Marcus chyba pierwszy raz miał okazję widzieć i słyszeć ją z tak bliska. W końcu tubylców nawet z gośćmi było tyle, że na te tłumy co potrafiła zgromadzić przy sobie gwiazda country, rocka i metalu to był to dość kameralny koncert. Ale wszyscy klaskali, śpiewali razem z nią jeśli ktoś znał słowa albo tańczyli do taktu. A blondwłosa gwiazda wydawała się intuicyjnie nawiązywać empatyczną więź z publicznością a oni zrewanżowali się tym samym.

Koncert trwał gdzieś chyba do północy. Bez zegarka trudno było to precyzyjnie określić. Zresztą ta wieczorna biesiada i zabawa niezbyt sprzyjały precyzyjnemu odmierzaniu detali. Wszędzie coś się działo. Ktoś tańczył, śmiał się, opowiadał kawał, klaskał albo wypijał kolejkę. Radosna, niefrasobliwa, tropikalna gorączka tubylców zdawała się rozlewać coraz szersze kręgi i trudno było jej się oprzeć. No a potem była jeszcze noc. Noc Poczęcia jak ją nazywali tubylcy.



Czas: IX.12; nd; noc
Miejsce: osada Johansena;
Warunki: noc, światła lamp i świec, ciepło, pogodnie


Ponoć impreza lubi przenosić się do kuchni. Marcusowi te pomieszczenia do jakich po północy przeniosła się część uczestników za bardzo na kuchnię nie wyglądały. Ale i tak było zajebiście. Zaczęło się od tego, że poproszono wszystkich wybrańców aby zechcieli popracować nad stworzeniem następnego pokolenia. Wtedy właśnie zaproszono gości do owych pomieszczeń. Marcus trafił do grupy młodych mężczyzn którzy stanowili jedną stronę tej imprezy.

Musieli wcześniej przejść rytuał oczyszczenia co przypominało wieczorne ablucje połączone z okadzaniem dymem z kadzidełek o intrygującym zapachu. Następnie trzeba było się przebrać w świeże ciuchy. Dominowała biel więc pewnie chodziło o białe czy chociaż jasne rzeczy. Taka była tradycja. No ale nie każdemu udało się skompletować białą koszulę.

Potem przeszli w radosnej atmosferze oczekiwania do sąsiedniej sali. Tam zaś było pusto. Pod jedną ze ścian stał rząd stołów wypełniony napojami, owocami i lekkimi przekąskami. Zaś podłoga była pusta jak do tańców. Tyle, że ścieliły się na niej liczne posłania. Tylko jeszcze wtedy były takie porządne, czyste, schludne no i puste. Ale grupka wybrańców nie czekała zbyt długo chociaż zdawało się, że im się dłuży i dłuży. W końcu do pomieszczenia z drugiej strony weszła druga strona.

Pierwsze do środka weszły Vesna i Kristi. A za nimi reszta wybranek. Ale to właśnie chyba pierwsza para zrobiła największe wrażenie na widzach bo Vesna wprowadziła Kristi na smyczy. A blondynka szła grzecznie czworacząc przy jej nodze bez słowa sprzeciwu a nawet z tym swoim sympatycznym i ciepłym uśmiechem na twarzy za jaki kochała ją widownia. Panowie wiec powitali takie mocne wejście okrzykami i gwizdami bo z miejsca atmosfera skoczyła do góry o kilka stopni.

A potem już było tylko goręcej i goręcej. Okazało się, że Vesna i Alex przywieźli ze sobą całkiem sporo całkiem gorących koleżanek. I każda jedna wydawała się gorętsza od drugiej. A to niejako zachwiało pierwotną równowagę pod względem liczebności bo pań okazało się więcej niż panów. Do tego obie strony szybko nawiązały ze sobą nić porozumienia i wymieszały się na mniejsze grupki i duety więc nikt nie miał okazji czuć się samotny czy pomijany. A, że zabawa integracyjna trwała do białego rana to można było spróbować się w różnych dyscyplinach, konfiguracjach i to z różnymi partnerami.



Czas: IX.11; nd; południe
Miejsce: osada Johansena;
Warunki: jasno, skwar, zachmurzenie


Taakk… jakoś tak to wszystko szło. Ale dzisiaj rano… znaczy właściwie w południe. Wszystko wydawało się chaotycznie pomieszane. Chociaż pozostawiało po sobie rozleniwione uczucie spełnienia a nie tylko ten kapeć w ustach po przebudzeniu. No a teraz w tej klasie panowało istne pobojowisko. Ktoś się budził, ktoś nadal spał, ktoś się przekręcał na drugi bok albo próbował zacząć kolejny dzień z podobnym skutkiem jak niedawno Marcus.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest teraz online  
Stary 13-02-2020, 09:44   #190
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Piątek i Sobota
Powrót z akcji był niezbyt udany. Chociaż udało im się umknąć spod ostrzału i wycofać znad przeprawy to jednak długa ich droga czekała. Do tego samochód raz po raz odmawiał posłuszeństwa jakby nagle zdecydował się uznać, że nie będzie woził po takim terenie swych pasażerów. Marcus do spółki z Lamayem klął takie zrządzenie losu. Mało nie utopili zresztą go po drodze, gdy przeprawiali się tratwą a potem jeszcze nie zakopali go w kałuży błota. “Buźka” przez chwilę rozważał zostawienie złomu jeśli znów zawiedzie, ale odpuścił widząc jak Lamay dba o swoje “dziecko”.

Dotarcie do osady było ich upragnionym celem, choć Marcus nie spodziewał się zastać tutaj dodatkowej karawany innych wozów. I to wyglądających jakby należeli do jakiejś grubej ryby, sądząc po ubraniach ochrony. Ważniejszym jednak póki co okazało się zdanie raportu szlachcicowi, który ich ku temu celowi ściągnął natychmiast.
- Teren utrudniony do przeprawy, zwłaszcza rzeka stanowić może problem. - zaczął Marcus swoje sprawozdanie. - Do przerzucenia pojazdów potrzebne są dość solidne tratwy, ale nie wydaje mi się by tym całym czołgiem dało się powtórzyć to, co da się ze zwykłymi samochodami. Teren zalesiony, podmokły ale myślę że dałoby radę dotrzeć do miejsca przeprawy konkurencji.

- Jakiej konkurencji? Kogo widzieliście? Ilu?

- Dwa wozy, osobówka i van, ośmiu ludzi. Był z nimi były sędzia Hayes, za którego nagrodę wyznaczyli w Federacji. Dokonaliśmy małego sabotażu, ostrzeliwując ich pojazdy dla spowolnienia ich działań. Poza tym to chyba tyle.

Spotkanie z paczką z Detroit było dla Marcusa pierwszym miłym czasem od kiedy się podłączył do ekipy. Latarka i tabletki, ha tego się nie spodziewał. Wnet też podłączył prezent do karabinu, zadowolony z ulepszenia broni.

- Dzięki, z pewnością się przyda. - rzekł do darczyńców. A potem… potem zaczęła się impreza…

Tubylcze granie, które przebiła niejaka Kristi Black - swoją drogą Marcus nie znał jej, ale nie znał praktycznie żadnej z takich gwiazd - nie było dla osobnika z Kill One czymś ciekawym. Bardziej interesował się imprezą samą w sobie, gdzie można było dość zjeść i się napić. Nie spodziewał się jednak, że zostanie zaproszony na lokalny rytuał. Choć bardziej dokładniej nazwałby to orgią, przeciw czemu nie miał żadnych obiekcji.
Pierwsza partnerka wycofała się, może ze strachu przed jego paskudnie wyglądającym ciałem ale za to druga nie miała takich oporów. Ta sama, której uratował tyłek podczas ataku dzikich bestii. Z energią, choć trochę nieporadnie całowała i pieściła jego ciało, nim on zabrał się za nią. A potem, potem już nic nie miało znaczenia poza przyjemnością, zwłaszcza gdy do nich dołączyła jedna z dziewczyn, które weszły do pomieszczenia wraz z Vesną. Dla “Buźki” był to wyjątkowo przyjemny i udany wieczór…

Niedziela
Otworzył oczy, głowa napieprzała go trochę po wczorajszej libacji ale czuł się jeszcze… znośnie. Coś cięższego leżało na nim i powoli uniósł głowę by zorientować się w sytuacji. Dziewczyna z wczoraj spoczywała na wpół na nim, z głową na jego piersiach, udem przerzuconym przez jego brzuch i obejmując go ręką. Wspomnienia poprzedniej nocy wracały i Marcus uśmiechnął się do siebie. Impreza godna zapamiętania.
Dłuższy czas minął nim wstawszy dotarł do miejsca, gdzie znajdowała się woda, aby ugasić palące go pragnienie. Nie był jedynym, który toczył taki bój ale ta walka przynajmniej była do wygrania “bezboleśnie”. Nawodniwszy się zgarnął kolejny dzbanek i wrócił na posłanie. Naczynie postawiwszy z boku ułożył się koło dziewczyny i spojrzał na nią. Po krótkim namyśle zaczął znów przesuwać ustami po jej ciele i pocałunkami rozbudzać ją ze snu. Ta z początku tylko mruknęła przez sen, ale długo to nie trwało zwłaszcza że Marcus z sukcesem błądził po jej ciele dodatkowo palcami od piersi do podbrzusza. Otworzywszy oczy uśmiechnęła się lekko by odpowiedzieć na pieszczoty, dosiadając rozbudzoną męskość swojego partnera.”Buźka” mógł tylko żałować, że takie poranki nie zdarzają się codziennie, a potem wszystkie zbędne myśli zastąpiły kołyszące się w rytmie piersi dziewczyny.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172