Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-02-2020, 08:56   #201
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Zła widoczność, szkodliwe zapewne powietrze powodujące kaszel no i wszędobylska woda. To nie sprzyjało sprawnemu i cichemu zwiadowi. A z tego co mu się zdawało to dźwięk po takim terenie lepiej się niósł, co jeszcze bardziej mogło irytować. Przynajmniej z powrotem nie mieli większych problemów by zdać raport szlachcicowi. Marcus zastanawiał się jaki jest teraz sens dalszego pościgu - jeśli podążać wałem czy też drogą to może gdzieś dotrą, ale jeśli tamci przepłynęli rzekę to stracą tylko czas w obliczu przegranej.
Napój dziewczyn smakował całkiem nieźle, przypominał mu te trunki jakie pijał w Kill One, które miały dać im odwagę i przejrzystość umysłu. Cóż, wtedy starsi przyrządzali je używając części zwierząt i roślin - przynajmniej tyle “Buźka” wiedział - ale miało swoje zalety mimo wszystko, zwłaszcza że trochę lepiej po tym człowiek widział w półmroku ale kończył z gigantycznym kacem później.

Zniknięcie Bruce’a włączyło Marcusowi ostrzegawczą lampkę. Fakt, mógł gdzieś zaginąć, coś go mogło pożreć ale chyba nikt nie wziął pod uwagi jeszcze jednej opcji. Co jeśli tamten pracował dla tych, którzy zwinęli im czołg i miał utrudniać dotarcie grupie z Federacji na miejsce? Chwilowo jednak był to tylko domysł więc trudno było cokolwiek brać za pewnik. Takie rozmyślania z rana przerwał niedaleki wrzask, na który większość złapała za broń gotowa do walki. Marcusowi jednak ten krzyk kojarzył się z czymś innym. Oczywiście jeden przez drugiego każdy wskazywał kierunek ale on doskonale zdawał sobie sprawę z właściwego rejonu. Karabin przerzucił przez plecy, dobywając tylko swój nóż i ruszył nieomylnie prowadzony swym słuchem.
- Rozproszyć się, nie biec kupą. Zajść ten budynek z obu stron dla bezpieczeństwa i pewności. - rzekł do reszty gdy już ruszyli, wskazując przy okazji właściwe miejsce do zbadania. Rozejrzał się jednak czujnie wokół, spoglądając w inne kierunki niż ten skąd krzyczano. Dodał też o chwili - I niech ktoś zostanie tutaj, to może być odwrócenie uwagi by nas ściągnąć w inne miejsce. Alex, Vesna krzyczcie o wsparcie jakby ktoś tutaj jednak nas zachodził. - wolał uniknąć zasadzki i nagłego ataku od strony pleców.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 01-03-2020, 05:11   #202
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 61 - IX.20; wt; ranek

Czas: IX.20; wt; ranek
Miejsce: osada głębokiej wody;
Warunki: jasno, ciepło, deszcz, opustoszała osada i dżungla, woda do kolan


Marcus



Woda, deszcz i mgła. W budynkach, na ulicach, wokół budynków, na dachach, na drzewach, pod drzewami i tak wszędzie dookoła. I te wrzaski dochodzące z bezpośredniego sąsiedztwa. Coś się działo chociaż nie bardzo jeszcze wiadomo było co. Coś złego. Do tego ludzie krzyczeli, biegli dudniąc butami po dechcach podłogi albo rozchlapując wodę sięgającą przynajmniej kolan.

Marcus zaś odkrył, że zarządzanie zespołem ludzkim podczas takiej chaotycznej sytuacji wcale nie jest takie proste. Cholera chyba nikt go tu nie słuchał! Może nawet nie usłyszał w tym chaosie a jak usłyszał to nie zrozumiał czy po prostu zignorował.

- Dobra, zostaniemy i przypilnujemy betów! - Vesna odkrzynęła pierwsza i zachęciła gestem ręki aby zostawić to im.

- Bierz to. - Alex który zdążył skoczyć do samochodu po swój automat podał jej jakiś inny, mniejszy. Brunetka pokiwała głową przyjmując broń do ręki.

- To ja też popilnuję. - odezwał się Anton i ze swoją strzelbą w łapach zaczął z pozostałą dwójką rozstawiać się po domu aby pilnować obejścia i samochodów na wypadek gdyby ktoś, coś próbował im wywinąć.

- Wejdę na górę. - rzekła rudowłosa gladiatorka z łukiem i zwinnie ruszyła po schodach na górną kondygnację.

- Dobra, niech będzie, reszta za mną! - Federata przyjął to do wiadomości ale resztę ponaglił do ruszenia na pomoc Hoffmanowi. Sam też ruszył z pistoletem i szablą w dłoniach rozchlapując stojącą na zewnątrz wodę. Zimm i Indianin ze swoim łukiem ruszył za nim. Cała trójka pobiegła najkrótszą trasą czyli do najbliższego narożnika za jakim powinno już widać co tam się dzieje.

Ricardo i Lamay tak jakby nawet mieli zamiar posłuchać Marcusa bo dla odmiany ruszyli w przeciwną stronę aby obiec budynek i wybiec z drugiej strony. Ale gdzieś w połowie drogi przez podwórko zmienili zdanie i wbiegli na ganek a potem do środka budynku co nieco skracało trasę jeśli akcja działa się dokładnie za budynkiem.

Dwóch młodych chudzielców, Will i Barry oraz ciemnowłosa Lee, widząc to zawahali się na moment przystając nie wiedząc czy biec dalej z aten drugi róg czy za kolegami do środka budynku. Ale po tej chwili zwłoki wznowili swój bieg za ten dalszy narożnik.

Z całej grupki tylko dwójka tubylców, Jeff i Marisa wybiegli bez wahania ku temu dalszemu narożnikowi. W tym czasie Marcus zdążył się rozejrzeć po okolicy. Ale mimo, że częściowo widział i słyszał jak czwórka karawaniarzy zajmują pozycję obronne w domu za jego plecami a inni biegną rozchlapując wodę w kierunku wrzasków Hoffmana to wojownik z Kill One nie dostrzegł innych przeciwników. Przynajmniej na te parę chwil jakie poświęcił na te szybkie rozpoznanie. Chociaż zdawał sobie, że ta cała bieganina, krzyki, wrzaski, deszcz, mgła i woda raczej sprzyjają ukrywaniu niż wykrywaniu. Ale raczej nikt z szablami czy ckm-ami na nich znikąd nie biegł.

Ruszył więc za pozostałymi ale przez te parę chwil zwłoki ewidentnie został z tyłu. Widział jak pierwsza trójka czyli van Urk, Kieł i Zimm dobiegli już do narożnika i zatrzymali się jak wryci. Ale na jedną sekundę. Zaraz unieśli lufy i łuki i otworzyli ogień. Ale do czego czy kogo tego jeszcze biegnący do nich Marcus nie widział.

Zanim dobiegł do narożnika do pierwszej trójki strzelców dołączyła reszta więc rozpoczęła się chaotyczna kanonada z wielu luf. Chociaż na swój słuch Marcus zdołał zorientować się, że nie strzelają raz za razem jak tylko szybko da się wcisnąć spust tylko chwilę chociaż celują przed oddaniem strzału. Ale całościowo gdy strzelało tyle luf to co chwila któraś huczała wystrzałem a w pobliżu pierwszej trójki rozchodził się zapach spalonego prochu.

Wreszcie także i Marcus dotarł na miejsce i mógł się zorientować co się dzieje. Wszyscy strzelali do tej kotłowaniny na środku podwórka. Stamtąd dochodziły słabnące krzyki jednego z kierowców. Czasem widać było jego rękę czy głowę wynurzającą się na chwilę z wody. Ale coś go wciągało do tej wody. Coś sporego. Większego od człowieka. Więc bez większych trudności miotało na boki tym worem krwawiącego i wrzeszczącego mięsa w jaki zmieniał się Hoffman. W tym chaosie wrzasków i strzałów nie szło się zorientować czy pociski jakoś szkodzą temu czemuś ani czy w ogóle ktoś trafia. Cokolwiek to było nóż jaki dzierżył Marcus wydawał się dość mizerną bronią w starciu z czymś tak ogromnym. Zresztą obecnie cała grupa obrała to coś za cel więc ołów świstał tam z każdej ze stron i koncentrował się właśnie przy tym stworze. Istniało spore ryzyko oberwania którymś fragmentem rozpędzonego ołowiu gdyby ktoś tam podszedł za blisko. Pewnie starali się nie trafić Hoffmana dlatego strzelali względnie ostrożnie a nie jak szybko się dało ale i tak ryzyko friendly fire rosło z każdym kolejnym krokiem skracania dystansu do walczących.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 02-03-2020, 19:30   #203
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Marcus zaklął widząc całe zdarzenie i zmieniając broń. Nóż powędrował do pochwy a z pleców ściągnął karabin. Tamci próbowali ubić bestię, która była sporych rozmiarów i uratować przy okazji jej ofiarę. Ale "Buźka" wiedział że to na próżno. Złożył się do strzału dłużej celując po czym strzelił raz, ewentualnie drugi ale nie w aligatora, ale w Hoffmana. Chyba jako jedyny podchodził do całej sytuacji z zimną, bez emocjonalną logiką. Skrócić męki szarpanego na strzępy człowieka, by się nie męczył...
Wiedział dobrze jak to jest przeżyć taką torturę, pamiętał jak wyciągnęli Malcolma z łap niedźwiedzia, który go dorwał. Rozerwane mięśnie, pogruchotane kości nóg i żeber, bebechy na wierzchu. Ojciec wtedy sklął od ostatnich tych, którzy go wtedy uratowali. Malcom zmarł po dwóch dniach cierpienia, a mogli go dobić gdy mieli okazję.
Dlatego teraz Marcus wybrał właśnie tą opcję - skrócenie cierpienia, niż późniejsze powolne i bolesne konanie. Tak to załatwiano w jego stronach i tak to też funkcjonowało w wielu miejscach. Przetrwanie najsilniejszych.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 04-03-2020, 01:04   #204
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 62 - IX.20; wt; ranek

Czas: IX.20; wt; ranek
Miejsce: osada głębokiej wody;
Warunki: jasno, ciepło, deszcz, opustoszała osada i dżungla, woda do kolan


Marcus



A po burzy przychodzi ładna pogoda. Teraz co prawda nie było burzy. Ani ładnej pogody. Ale po tej nagłej kanonadzie, wrzaskach, krzykach i rozchlapywanej wodzie ta cisza jaka teraz zapanowała była właśnie jak cisza po burzy. Nagle znów było słychać łomot ciężkich kropel deszczu o wszystko i wszystkich. O ubrania, głowy, wodę, dechy, ściany i dachy. Ludzie wciąż stali tak jak jeszcze przed chwilą gdy strzelali w wodną kotłowaninę. Teraz zaś nadal celowali w to samo miejsce chociaż woda stopniowo się uspokajała. Kotłowanina ucichła, fale robiły się coraz mniejsze i woda cichła tak samo jak po wrzuceniu dużego kamienia. Tak i teraz fale promieniście rozchodziły się coraz szerszymi kręgami aż mijały kolana stojących wciąż ludzi. Z luf wciąż dymił dym a w pobliżu strzelców czuć było ostry, chemiczny, zapach spalonego prochu.

- Gdzie on jest? - niepewnie zapytał któryś z karawaniarzy. No rzeczywiście. Woda już się uspokoiła na tyle, że powinno być widać. Chociaż Hoffmana. A nie było widać. Ani jego ani stwora który go dopadł. Żadnego trupa też nie było widać. Ani człowieka ani potwora. Więc ludzie zaczęli teraz wodzić lufami po okolicach coraz dalszych od miejsca walki jakby nagle i potwór miał zaatakować kogoś z nich.

- Wciągnął go pod wodę. - mruknął cicho Jeff. Gdyby nagle nie zrobiło się tak cicho i nerwy wszystkich nie były napięte tak samo jak zmysły to chyba na przeciwległym narożniku gdzie stał i Marcus i van Urk pewnie nie byłoby go słychać. Ale usłyszeli.

- Tam chyba coś jest. Coś pływa. - odezwała się po chwili Marisa. No rzeczywiście coś tam pływało. Coś podłużnego. Jak kawałek jakiejś gałęzi czy pieńka.

- Wy dwaj. - van Urk wskazał na Lamay’a i Ricardo którzy stali na ganku i celowali w tą podejrzanie wyglądającą wodę. Sam skorzystał z przerwy, schował szablę do pochwy i odwinął bębenek rewolweru aby uzupełnić amunicję. Spieszył się co stojący ledwo krok czy dwa Marcus widział w jego ruchach. Bez wahania wysypał złote łuski do bagiennej wody wsadzając w zwolnione miejsca kolejne naboje. Ale mimo, że się śpieszył ruchy miał całkiem pewne. Nie mógł więc być w takiej sytuacji po raz pierwszy.

- Sprawdźcie to. - szef nie przerywając ładowania bębenka wskazał na to coś co tam pływało w okolicach stoczonej walki. Kierowca i młody chudzielec popatrzyli na niego jakby dostali wyrok. Spojrzeli na siebie nawzajem jakby się tak niemo naradzali albo jeden sprawdzał reakcję drugiego. Nikt z pozostałych się nie ruszał. Dało się wyczuć, że jakoś nikt nie zazdrości im tego zadania i nie chce skończyć jak Hoffman. Ale w tym momencie rozległ się cichy, suchy, metaliczny trzask. Bębenek Federaty był załadowany do pełna i wrócił na swoje miejsce. Broń znów była gotowa do natychmiastowego użytku. Federata podniósł głowę i spojrzał na dwóch podwładnych wciąż stojących na ganku. Uniósł brwi w pytającym geście dając znać, że czeka na wykonanie polecenia. Lamay i Ricardo westchnęli cicho i z minami skazańców zeszli z tego ganku do tej mętnej, bagiennej wody zalewanej kolejnymi falami deszczu.

- A jak się na nas rzuci? Jak na Hoffmana? - zapytał cicho Ricardo idąc ze swoim lever action wycelowanym w to coś co tam pływało.

- A jak się rzuci na kogoś z nas? - Zimm stojący obok Marcusa i szefa rozejrzał się podejrzliwie dookoła. W takiej mętnej wodzie jak coś praktycznie nie szorowało o powierzchnię to właściwie nie było szans tego dostrzec. To coś mogło być o krok od człowieka i ten mógł o tym nie wiedzieć.

- Tu jest dla niego za płytko. Będzie się trzymał głębokiej wody. Wciągnął go pod wodę to teraz popłynie go zeżreć. - Jeff pokręcił głową na znak, żeby nie wpadać w aż taką paranoję.

- Słyszeliście?! Na płytkiej wodzie nic nas nie dopadnie! - van Urk podchwycił tą ekspertyzę lokalnego eksperta i przez chwilę podziałało. Rzeczywiście jakby wszystkim zrobiło się trochę raźniej. No i sam Federata też stał w tej wodzie po kolana i nie wyszedł na ganek chociaż stał ledwo parę kroków od niego.

- No chyba, że węże. Świetnie pływają. I niektóre są tak duże, że bez trudu zgniotą człowieka. - Marisa celowo czy nie dorzuciła coś od siebie co storpedowało ten moment ulgi jaką chyba większość poczuła po słowach szefa. Szef zacisnął ze złości wargi i posłał jej krytyczne spojrzenie na znak, że wcale im w tej chwili nie pomaga z takimi gadkami. Mulatka obdarzyła go krótkim spojrzeniem jakby nie bardzo rozumiała te spojrzenie albo tak to przynajmniej wyglądało. Ale wtrącił się Lamay.

- To noga! Noga. Odgryzł mu nogę. - zawołał kierowca. Ricardo wciąż celując w wodę pokiwał głową ale nie odważył się odwrócić głowy od tej głębszej wody. Marcus zaś nie był pewny co do swojego udziału w tej zaskakującej i krótkotrwałej walce. Przybiegł na samym końcu gdy wszyscy już zdążyli oddać po parę strzałów. Jak jeszcze musiał schować nóż i zdjąć z ramienia karabinek no to jeszcze go spowolniło. Potem wreszcie mógł wycelować i strzelić. Ale trafił czy nie? Hoffman jakoś w tym momencie przestał krzyczeć. Ale słabł już wyraźnie może więc po prostu nie zdzierżył naporu szczęk tego stwora. A może ołów Marcusa skończył jego cierpienia. Tego nie wiedział. Tak czy siak stwór zabrał go ze sobą w wodne głębiny.


---



W końcu wszyscy wrócili do obozu jak umownie nazywali dom w jakim większość z nich spędziła ostatnią noc. Czwórka jaka została na straży jego i pojazdów pytała się co się stało. Bo słyszeli strzelaninę ale nic nie widzieli. W grupie która wróciła z sąsiedniego podwórka nastroje nie były wesołe. Z Hoffmana została tylko połowa nogi. Lamay ją zabrał ale dopiero po powrocie okazało się, że nie bardzo jest co z nią zrobić. Nie było gdzie wykopać grobu w tym bagnie. Po prostu wyrzucić z powrotem do wody milicjanci nie chcieli. W końcu więc uzbierali jakieś kilka kłód, gałęzi i kamieni po czym przywalili to wszystko na tą odgryzioną nogę. Lamay zaintonował parę słów modlitwy. Van Urk powiedział parę słów o Hoffmanie jako solidnym kierowcy i dobrym kompanie w podróży. No i na tym pogrzeb Hoffmana się skończył.

Jako wyprawa stracili jednego z niewielu kierowców jakich mieli. Ale życie i wyprawa toczyła się dalej. Ludzie zostawili za sobą niewielki kopczyk gratów jakie stanowiły w starej kuchni grób Hoffmana i zaczęli szykować się do dalszej drogi. Chociaż nastroje były dość ponure.

- Dżungla go zabrała. Dżungla w końcu zabiera każdego. - stwierdziła filozoficznie Lee jakby właśnie koło życia i śmierci zatoczyło pełny krąg. Co chyba nie podziałało zbyt optymistycznie na tych co to słyszeli bo wyglądało jak jakieś ponure proroctwo.

- Zbieramy się. Pakujcie się do samochodów. - van Urk nie zamierzał pozostawać tutaj dłużej niż to konieczne. I reszta chyba miała podobnie bo bez oporów zaczęli przenosić swoje rzeczy z domów do samochodów.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 07-03-2020, 17:02   #205
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Hoffman zniknął, wrzaski ustały i Marcus mógł jedynie mieć nadzieję że skrócili mu męki mimo wszystko. W każdym razie było już po wszystkim i można było wrócić do przerwanych zajęć.

Cały ten proceder z pogrzebem był dla niego stratą czasu, więc zajął się czymś bardziej pożytecznym - przygotowaniami do wymarszu i dalszego etapu drogi. Wyglądało na to, że von Urk chce podążać wzdłuż wody z nadzieją na dogonienie złodziei. Zawsze to była jakaś opcja, choć trudno było wywnioskować co z tego wyjdzie, zwłaszcza przy ciągle utrzymującej się mgle. Kawałki materiału wnet trafiły do jego wyposażenia, by posłużyć jako dodatkowa ochrona przed wyziewami i złym powietrzem.



Wrzuciwszy swoje rzeczy do jednego z ocalałych wozów był już gotów do dalszej drogi. Wyruszenie znów jako zwiadowca dawało mu mimo wszystko lepszy wgląd w to co mogą napotkać i lepsze przygotowanie się do ewentualnych akcji. Von Urk wiedział jaka jest sytuacja i co ich czeka. Wszak Marcus dokładnie mu to wyłuszczył wróciwszy z ostatniego zwiadu. A "Buźka" sam też lepiej wiedział co ich może spotkać i był przygotowany. Wśród mgły i utrudnionego widzenia łatwo bowiem ze zwierzyny stać się ofiarą i na odwrót.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 08-03-2020, 01:55   #206
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 63 - IX.20; wt; przedpołudnie

Czas: IX.20; wt; ranek
Miejsce: wielkie miasto;
Warunki: jasno, umiarkowanie, deszcz, opustoszała osada i dżungla, woda do kolan


Marcus



Marcus znów trafił do kombiaka Lemay’a. Razem z nim jechali jeszcze Ricardo i Barry. We czwórkę to ten kombiak nie był taki ciasny jak się bagaże wpakowało na tylny kufer. Wciąż padało. Ten deszcz przyniósł jednak trochę ochłody. Wreszcie zrobiło się względnie normalnie. Poza deszczem nadal nie ustępowała mgła dodatkowo wymuszając niezbyt szybką jazdę samochodem. No ale i tak szybszą niż gdyby szło się na piechotę. No i nie trzeba było na sobie dźwigać całego ekwipunku.

Nastroje trójki towarzyszy były dość ponure. W końcu dopiero coś jakieś świństwo z bagna zeżarło im kolegę. Nawet nie było jak pochować jego ciała. W końcu razem służyli w milicji chroniącej Nice City i okolice, byli swoimi sąsiadami mniej lub bardziej a teraz jednego z nich zabrała dżungla. Rozmowy w tej mgle i deszczu więc niezbyt się kleiły. Jechali jako drudzy w kolumnie za osobówką Raula a przed terenówką Federaty. Na końcu jechała furgonetka prowadzona przez Alexa.

Podróż była dość standardowa jak na podróż przez bezludną dżunglę. Czyli co jakiś czas trzeba było omijać powalone pnie i głazy, wymijać porzucone od nie wiadomo ilu dekad wraki i za każdym takim razem trudno było nie powstrzymać się od wrażenia, że to idealne miejsce na zasadzkę. Wówczas pojazdy które przez ten deszcz i mgłę i tak jechały dość wolno musiały zwolnić jeszcze bardziej. Ale jakoś tym razem nic ani nikt ich nie zaatakował. Znów wjechali w kolejne bezimienne, płaskie budynki jakiegoś osiedla. Były tak samo zatopione w wodzie, deszczu, dżungli i mgle jak te co mijali do tej pory. Od czasu rozstania się z niedobitkami Teksańczyków wczoraj rano nie spotkali żadnego człowieka w tej dziczy. A tamtych też właściwie tylko przelotem podczas wspólnego noclegu w tym samym miejscu. A tak to nikogo.

- Cholera, chyba tu jest coraz więcej mgły i wody. - mruknął Lamay z jawnym niezadowoleniem. No miał chyba rację. Mgła zrobiła się jakaś szara jakby dym z ogniska. Tylko nie pachniała ogniskiem ani dymem no i musiałoby to być gigantyczne ognisko by przesłonić całą okolicę. Widoczność spadła do dwóch, trzech długości samochodu. Przed sobą widzieli tylko tylne światła i zarys kombiaka Raula. Za sobą podobnie wyglądała terenówka Federaty. Wozu Detroitczyków najczęściej już nie było widać. Wody też było sporo. Praktycznie już nie wyjeżdżali z kałuż. Momentami było jej tak dużo, że przelewała się nadprożami do środka kabiny, zwłaszcza jak samochód wjeżdżał i zjeżdżał przez jakieś wyboje i inne pomniejsze przeszkody.





Widok za oknami nie był zbyt optymistyczny. Woda, deszcz, mgła, dżungla i mijane, zdezelowane budynki, posesje, wraki, ulice. Na jednej z nich wyłożył się Raul. Kombiak jadący na czele nagle podskoczył jakby na coś najechał po czym zatrzymał się gwałtownie. Widoczność była słaba ale też i dlatego pojazdy jechały dość wolno. Dlatego Lamay zdążył zahamować podobnie jak jadące za nim samochody. Zrobiło się nerwowo bo w pierwszej chwili nie było wiadomo co się stało. Dłonie same spoczęły na uchwytach broni rozglądając się nerwowo dookoła. W tej mgle i deszczu niewiele to dawało bo z kilkunastu kroków widoczność zaczynała sie robić mniej wyraźna a za kolejne kilkanascie już wszystko tonęło w kłębach szarej mgły. Z tej mgły, domów, kamieni, drzew i innych zasłon w każdej chwili mógł paść strzał czy zacząć się inny atak. No ale się jednak nie zaczął.

Raul wysiadł z samochodu i razem z kolegami poszedł od strony maski i coś tam oglądał. Potem pochylali się w tej parującej mgłą, mętnej wodzie kaszląc i zasłaniając twarz chustami. W końcu dali znać, że pojazd będzie jechał dalej no ale na postoju będą potrzebować czas aby się nim zająć. No ale by nie dobić uszkodzonej maszyny to teraz Lamay musiał wysunąć się na prowadzenie i zamienić miejscami.

- Świetnie. Coraz lepiej. - mruknął Lamay gdy minęli wóz podobnej klasy który do tej pory prowadził ich kolumnę. Teraz im przypadła ta zaszczytna chociaż i potencjalnie najmniej bezpieczna rola. Znów jechali mijając na przemian połacie dżungli i zdezelowanych osiedli. Te osiedla jednak były w coraz mniejszej odległości od siebie chociaż wszystkie jednakowo były przykryte dżunglą, wodą i mgłą.

- Ktoś mi w ogóle powie gdzie my właściwie jedziemy? Albo gdzie jesteśmy? - Lamay zapytał raczej retorycznie wpatrując się głównie w drogę przed reflektorami pojazdu. Na razie po prostu jechali tą drogą jaka wydawała się ta główna. Żadnej rzeki czy jeziora nie było widać ani przez chwilę. Ale to nie było wcale dziwne. Przy tej burej mgle wielka woda mogła się zaczynać zaraz na podwórku budynków jakie mijali od frontu a i tak by pewnie tego nie dostrzegli. A z kolei wysiadać co chwilę i sprawdzać te domy i podwórka to nie było sensu jechać samochodem. Więc tak mijali kolejne zdezelowane domy i płoty aż niespodziewanie minęli podnoszącą się sylwetkę.

Widok był tak zaskakujący, że nawet Marcus dostrzegł na jednym z mijanych ganków tą postać dopiero gdy już ją właściwie minęli. I tylko pewnie dlatego, że postać w przeciwdeszczowym płaszczu i kapturze się właśnie podniosła. Postać miała broń w rękach chociaż luźno opuszczoną wzdłuż ciała więc chyba tak od ręki przynajmniej nie zamierzała do nich strzelać. W zamian za to podniosła wolną dłoń gdzieś do wysokości twarzy i zaraz rozległ się krótki, ostry gwizd.

- Co to było? - Lamay odruchowo spojrzał w deskę rozdzielczą a zaraz potem równie nerwowo na maskę jakby to miało być coś z samochodem.

- Jakby ktoś gwizdał. - mruknął Ricardo rozglądając się dookoła przez zalane deszczem szyby.

- Też właśnie tak coś słyszałem. - Barry rozglądał się po swojej stronie więc i Lamay podniósł głowę aby rozejrzeć się przez szyby.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 11-03-2020, 09:35   #207
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
-Mgła iście utrudniająca wszystko. Że też szlachcic nie pomyślał by zabrać pojazdy lepiej przystosowane do takich warunków. - mruknął gdy minęli uszkodzony wóz i wysunęli się na czoło kolumny. Kolumny - grube słowo na dwa wozy powoli przebijające się przez białą ścianę. - Zastanawiam się czy w ogóle będzie czym wracać gdy już osiągniemy nasz cel. Należało zabrać te wozy teksańczyków wtedy. A tak trzeba będzie liczyć na to, że zdobędziemy jakieś na tych, których ścigamy.


Człowiek na ganku a potem gwizd. Zwiadowca lub czujka, a lokalni już wiedzieli że pojawili się intruzi.
- Broń w pogotowiu. Właśnie wjechaliśmy w obcy teren i tamten gość na czujce właśnie ostrzegł resztę. - Marcus podrzucił broń w górę i skierował lufę w bok na okno i zaczynając czujniej się rozglądać. Taki zwiad samochodem przez mgłę był do dupy i równie dobrze mogli jechać ciężarówką a efekt by był taki sam. Za późno na dostrzeżenie czegokolwiek. Skulił się bardziej w wozie by stanowić też ewentualny mniejszy cel...
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 12-03-2020, 00:10   #208
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 64 - IX.20; wt; przedpołudnie

Czas: IX.20; wt; przedpołudnie
Miejsce: wielkie miasto;
Warunki: jasno, umiarkowanie, deszcz, opustoszała osada i dżungla, woda do kolan


Marcus



- Nie marudź. Ciesz się, że nie trzeba pchać albo zasuwać z buta w tą pluchę po tym bagnie. Dobrze, że w ogóle asfalt jest. - Lamay jakoś nie tracił rezonu jeśli chodzi o marudzenie, narzekanie i zrzędzenie. Uwagi Marcusa tylko dolały oliwy do tego ognia.

- Tutaj to chyba jak ci miejscowi mówili. Bardziej przydałaby się łódka niż samochód. - odważył się zauważyć Ricardo siedzący na siedzeniu pasażera. Kierowca skwitował to tylko prychnięciem i machnięciem ręki by dał sobie spokój z takim gdybaniem. Jakby nie marudzili i nie pluli w brodę na temat rzeczy jakie mogli zabrać a nie zabrali to teraz musieli sobie poradzić tym co mieli przy sobie albo udało się zorganizować po drodze.

No ale wszelkie rozmowy i marudzenia poszły w niepamięć gdy akcja niespodziewanie przyśpieszyła. Dość szybko nerwowość Marcusa udzieliła się pozostałym. Ricardo który miał widok po właściwej stronie okna dojrzał ową postać pierwszy z pozostałej trójki. Chwilę potem dojrzeli ją i pozostali. Zresztą w innych pojazdach chyba również. Nastąpił moment zamieszania, ktoś coś krzyczał z innych samochodów ale co dziwne nikt nie strzelał. Ani od ani do samochodów.

Przez deszcz i burczenie silników przebił się w końcu głos. - Nie strzelać! Nie strzelać! To Bruce! - krzyczano gdzieś z tylnych wozów. Zamieszanie trwało jeszcze chwilę ale w końcu sytuacja się unormowała. Gdy nie groziła już mu kulka od swoich Bruce zszedł z ganku i podszedł do stojących na włączonych silnikach samochodów. Na jego spotkanie w pierwszej kolejności wyszli a nawet podbiegli jego pobratymcy czyli Jeff, Lee i Marisa. Wkrótce też dołączył też van Urk i inni no i to spotkanie nieco się przeciągnęło gdy obie strony chciały się dowiedzieć co się wydarzyło od ostatniego spotkania.

Historia Bruce’a była dość krótka. Oczywiście, że nie udało mu się na piechotę dogonić zmotoryzowanego konwoju który ze startu miał kilka dni przewagi. Na oko sądząc po trupach zastanych w wiosce to tak ze 3, może 4 dni. Też poszedł w tamtą boczną drogę co później zwiedzała reszta konwoju Federaty i też jak nie zastał tam nic innego postanowił wrócić na drogę główną i spróbować pójść za tymi lżejszymi pojazdami. Tym sposobem doszedł tutaj. Zorientował się, że to jakieś większe miasto a do tego zamieszkałe. Więc postanowił zaczekać licząc, że swoi w końcu tutaj trafią. Przyszedł tu wczoraj więc tak sobie było z tym czekaniem na resztę federackiej karawany.

- Słyszałem silniki samochodowe gdzieś z miasta. I z rzeki. Silniki. Myślę, że samochodów. Ale gdzieś dalej. I łodzie. Niektóre bardzo duże. - po tylu dniach i deszczach śladów zbyt wiele po tamtych z rozstrzelanej wioski nie było. Ale tropiciel sądził, że pojechali w głąb miasta. Kto to był tego nie wiedział. Nie zauważył po drodze żadnych postojów a tak licznej grupy z pojazdami nawet ten deszcz nie dałby rady zatrzeć wszystkich śladów. Dlatego właśnie też podejrzewał, że jechali właśnie na jakiś obóz, może do bazy czy co oni tam mieli.

Teren był dziewiczy. Nawet Bruce nie zapuszczał się jeszcze nigdy tak daleko od swojego domu. Mniej więcej orientował się, że są na skraju jakiegoś większego miasta. Ale nigdy w nim nie był. Reszta też była tutaj pierwszy raz więc nikt nie wiedział czego się spodziewać. Van Urk więc zarządził naradę co robić dalej jeśli chcieli odzyskać ten czołg. A chcieli bo on chciał więc ten punkt planu się nie zmienił. Każdy więc zyskał okazję aby się wypowiedzieć.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 19-03-2020, 08:52   #209
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Bruce miał szczęście że załogi wozów go nie odstrzeliły na dzień dobry. Przy takiej mgle groźba zaskoczenia przez wrogów była spora. Ale przynajmniej dostarczył im cennych informacji, które dla Marcusa wiele znaczyły. Możliwość zdobycia leków w tej chwili wchodziła na pierwszy plan, choćby musiał zabić ich aktualnego właściciela.

- Wejście od razu do osady, bez dokładniejszych informacji jest ryzykowne. Wolałbym nie wjeżdżać w zasadzkę. - "Buźka" spojrzał po reszcie i kontynuował - Wejdę na piechotę, plus jeszcze z dwie lub trzy osoby. Zaczniemy sprawdzać sytuację. A wozy ruszą jakieś pół godziny później. W ten sposób będziemy mieli rozeznanie choć wstępne w sytuacji.
Leki, sprzęt, przydatne informacje od lokalnych. Może dodatkowa robótka z której wyniósłby jakieś korzyści. Póki co jednak jego bilans wychodził na zero, a do końca zadania trudno było o konkretne wynagrodzenie.

Dlatego też postanowił sobie dorobić podczas tego zwiadu jeśli nadarzy się okazja, tak jak wtedy w Appallachach. Miał wtedy być na czujce w małej osadzie, obserwować okolicę i dać znać gdy pojawi się poszukiwany cel. Tydzień miał spędzić w tej dziurze, zatem już po dwóch dniach nudy zaczął działać. Lokalni mieli mały problem z jednym gladiatorem, który przybył do osady jakiś czas temu i zaczął bruździć - ciężko pobił paru miejscowych byczków, potem zdemolował bar, w końcu sędziego pozbawił głowy i zaczął swoje rządy twardej ręki. Starszy wioski błagał Marcusa o pomoc i był gotów wiele dać a rozwiązanie problemu. Po dłuższym namyśle zgodził się, załatwić sprawę zwłaszcza że gladiator mógł pokrzyżować ewentualne plany “Buźki” w jego własnym zadaniu. Najemnik z Kill One dwa dni odczekał, poznając przyzwyczajenia swego celu nim uderzył. Nocną porą, gdy ten wracał z baru zakradł się za nim i wbił nóż w kark kończąc jego żywot. Wśród gambli które wtedy odebrał był karabin noszony do dziś, choć ostatnio Marcus rozważał wymianę tego Bushmastera na coś… poręczniejszego i szybkostrzelniejszego. Walki z dzikunami czy potem ostrzał aligatora mutka pokazał, że ta broń ma jednak wady. A może po prostu to nie była jego specjalizacja?

Van Urk wysłuchał Marcusa tak samo jak i reszty. Chociaż większość jak zwyle się nie wypowiadała. Ci co byli skłonni odważyć się na wypowiedzenie własnego zdania albo proponowali sprawdzić rzekę albo puścić kogoś przodem. Vesna jedynie dorzuciła od siebie, że ze względu na tą duszącą mgłę nie powinni tu przebywać zbyt długo bo to szkodzi drogom oddechowym, płucom, śluzówkom i tak dalej. Z tym mogła mieć rację bo rzeczywiście kaszel i plucie nie cichły ani na chwilę. Prawie wszyscy mieli pozakładane jakieś chusty na twarz a jak ktoś miał to i gogle. W końcu więc Federata podjął decyzję. Marcus, Bruce oraz jeszcze dwóch ludzi mieli pójść naprzód aby rozejrzeć się co to w ogóle za okolica. I dobrze by za kilka godzin wrócili by nie tracić znów całego dnia na bezproduktywny postój. Więc cała czwórka zwiadowców zaczęła szykować się do marszu przez ten deszczowy i zamglony tropik w akompaniamencie kaszlu, łzawienia z oczu i padającego deszczu.

Szmaty na twarz, maska przeciwgazowa to były przydatne rzeczy skoro miał tutaj spędzić jeszcze jakiś czas. Marcus uznał, że dowiedzenie się jak funkcjonują tutaj miejscowi byłoby dobrym wyjściem z sytuacji, gdy wszelkie podchody stają się przez kaszel… utrudnione.

- Nie słyszałeś o tym miejscu, plotki czy coś nawet od starszych? - odezwał się do Bruce’a gdy wyruszyli w końcu. Liczył że ten choć nigdy tutaj nie był to może jednak coś tam wie o okolicy, nawet jeśli to bajania starych ludzi. Maszerując ku ukrytej wśród mgieł osadzie zastanawiał się co lub kogo w niej zastaną. Pozostawał też zatem czujny na ewentualne problemy.

- Jak nawet ktoś z naszych kiedyś tu dotarł to nie wrócił z jakimiś rewelacjami na ten temat. - tutejszy myśliwy wydawał się podchodzić do wszystkiego z flegmatycznym spokojem. Po prostu szedł przez tą mgłę i wodę z bronią zarzucona na ramię. Jazda samochodem przez ten podtopiony obszar wydawała się męcząca. Ale marsz na piechotę jeszcze bardziej. Zwłaszcza, że cały czas padał monotonny deszcz. Jeden z takich co to mogą padać przez pół dnia albo i cały.

Razem z nimi szli Ricardo i Will. Oni jednak sądząc po minach wcale nie byli zadowoleni z takiego przydziału. W końcu większość została z tyłu i nawet jak się pochowają w samochodach czy domach to i tak wyglądało to na lepszą robotę niż to co przydzielono im.

- Dziwię się, że w ogóle kogoś tu słychać. - rzucił luźno tubylec z wioski Johansena jakby ten dom później zdecydował się uzupełnić swoją odpowiedź. Przez jakiś czas słyszeli jeszcze silniki wozów za plecami a potem już nie. Pewnie albo oddalił się na tyle, że nie było ich już słychać albo tamci zaparkowali i wyłączyli silniki. A okolica wyglądała na bezludna. Od dawna. Tak samo jak te wszystkie pochłonięte przez czas i dżunglę osady jakie mijali od opuszczenia wioski Johansena. W tym deszczu i mgle, z załzawionymi oczami krajobraz wydawał się monotonny i tajemniczy. Zwłaszcza jeśli to co mówił Bruce miało okazać się prawdą i ktoś tu gdzieś jednak miał być.

Szli w tym deszczu a Marcus opatulony płaszczem, z kapturem dodatkowo na głowie i kapeluszem oraz maską na twarzy wyglądał upiornie. Dla innych zdawał się być uosobieniem osobnika z Kill One. Ale on sam w tej chwili nie miał ochoty na wspominki, bardziej skupiał się na najbliższej okolicy, starając się utrzymywać kierunek i nasłuchiwać czy dobrze idą. Odpowiedź Bruce’a całkowicie go nie zadowoliła, ale z drugiej strony musiał się pogodzić z brakiem informacji, które teraz sami musieli zdobyć. Jakby jeszcze ta pogoda nie była tak wkurwiająca i trochę się przejaśniło.
- Jak daleko mamy iść by coś tutaj znaleźć? - odezwał się do tubylca, spoglądając przy okazji na niego gdy ten miał odpowiadać. Chciał się przekonać, że ten nie prowadzi ich czasem w zasadzkę.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 26-03-2020, 19:15   #210
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 65 - IX.20; wt; południe

Czas: IX.20; wt; południe
Miejsce: wielkie miasto; początek mostu
Warunki: jasno, skwar, pogodnie, łagodny wiatr, opustoszała osada i dżungla,



Marcus



Marcus po raz kolejny odkrył, że łażenie w gazmasce nie jest ani łatwe ani przyjemne. Wizjery jakie miały przynajmniej po kilka dekad nie przepuszczały już widoków tak jak w kilka lat po wyprodukowaniu. Do tego deszcz pogarszał sprawę bo co chwila musiał rękawem przecierać obie szybki a pomagało tylko na chwilę. Zaraz deszcz znów skraplał się na wizjerach czyniąc obraz z zewnątrz jeszcze bardziej niewyraźny. Pomijając, że deszcz w połączeniu z mglistymi oparami i tak zakłócał widoczność.

Ale bez gazmaski też dobrze nie było. Z całej czwórki tylko on miał ten zabytek dawnej technologii ochronnej. Pozostali radzili sobie jak mogli. Czyli improwizując zakrycie twarzy chustami i chroniąc oczy goglami jeśli ktoś je miał. Różnica była dość czytelna. Marcusowi przeszkadzał słaby obraz a przez pochłaniacz maski powietrze było zatęchłe i było go mało. Ale przynajmniej nie dusił się jak pozostali. Cała trójka regularnie prychała, kichała, pluła i złorzeczyła na pogodę i okolicę. Diagnoza Vesny, że tutejsze powietrze nie służy zdrowiu zdawała się potwierdzać co krok. Niemniej na razie nie zwalało z nóg. Ale z trójką rozkaszlanych towarzyszy trudno było mówić o skrytym podejściu kogokolwiek. Przynajmniej naprawdę blisko. A przez tą mgłę widoczność była ograniczona do kilku domów dookoła.

Szli chyba jakąś główną drogą. Więc przynajmniej asfalt mieli pod butami. Chociaż często na tym asfalcie były kałuże, czasem głębokie po połowę łydki jeśli trafiła się jakaś wyrwa w drodze. Asfalt za to był szeroki. Kiedyś to musiała być porządna, międzystanowa trzypasmówka. W każdą stronę wiodły trzy pasy a d tego oddzielone były raz węższym raz szerszym pasem ziemi niczyjej. Na tym pasie obecnie pleniło się wszelkiej maści zielsko a nawet młode i prężne drzewa jakie zdołały tutaj wyrosnąć odkąd służby komunalne przestały strzyc trawnik regularnie. Ten pas zieleni to była idealna kryjówka na zasadzkę czy punkt obserwacyjny dla kogoś kto by chciał mieć ową drogę na oku. No ale trudno było przedzierać się bez maczety na przełaj przez ten busz. Trudno też było wypatrzyć kogoś kto by się tam zaczaił. W każdym razie nawet jeśli ktoś ich obserwował czy śledził to nie dał się na tym złapać. Ani Marcus ani żaden z jego towarzyszy nic takiego nie dostrzegli.

Na poboczu zaś był miszmasz. Dominowała niskopienna zabudowa typowa dla małomiasteczkowych kwartałów lub przedmieść wielkiego miasta. I chyba właśnie byli na przedmieściach takiego miasta bo chociaż z początku budynki za bardzo nie różniły się od tych co mijali do tej pory. Podobnie zdewastowany teren pochłonięty przez czas, dżunglę i pogodę. Z części budynków zostały tylko zdemolowane kwartały. Ściany i dachy leżały bezwładnie na ziemi jakby ktoś z pompowanych domów spuścił powietrze. Inne nosiły ślady pożarów ale w zdecydowanej większości były porośnięte przez pnącze i różne zielsko.

To czym różniło się to miejsce od innych co mijali do tej pory to to, że te zdewastowane budynki się nie kończyły. Do tej pory, nawet idąc na piechotę, trafiali na wioski które można było przejść w kwadrans czy dwa. A teraz maszerowali przez tą tropikalną, zamgloną chlapę już którąś godzinę a krajobraz zasadniczo się nie zmieniał. Mimo mgły wydawało się, że jest już z połowa dnia. Mgła co prawda nie ustąpiła ani na trochę nawet jakby zgęstniała. Ale w końcu po paru godzinach deszcz wreszcie ustał. Ale za to wróciły wrzaskliwe odgłosy dżungli. Ptaki, małpy i inne zwierzęta pokazały się tam i tu. Fruwały z drzewa na dach czy lampę uliczną lub skakały to tam to tu powodując wrażenie ruchu. Co zwłaszcza przez załzawione oczy czy mokre wizjery w tej mgle było trudne do rozróżnienia czy to człowiek czy zwierzę. W końću każdy ruch mógł być początkiem ataku.

- Cholera idziemy i idziemy. Jak daleko jeszcze mamy iść? - zapytał wyraźnie rozdrażniony Ricardo. Na razie jakoś sobie radzili bez gazmasek i maszerowali wytrwale. Ale zgodnie z diagnozą Vesny było oczywiste, że zbyt długo bez gazmasek nikt tutaj nie wytrzyma.

- Droga się wznosi. Może uda się coś się rozejrzeć. - Bruce wychrypiał przez podrażnione gardło i splunął na wciąż mokry asfalt. Droga, ta szeroka trzypasmówka rzeczywiście zaczęła się stopniowo wznosić. Co dawało nadzieję, że może tam w górze będzie tej wszędobylskiej wody trochę mniej. No i może się uda coś wypatrzyć. Do tej pory krajobraz był miejski ale dość monotonny. Drugą z cech charakterystycznych dla wielkiego miasta były estakady, wiadukty i inne asfaltowe arterie wielkiego miasta. Wcześniej takich nie widzieli. Droga zasuwała jakby obok mniejszych miejscowości i osiedli dopiero tutaj rozwidlały się na te wiadukty, mosty i inne takie atrakcje. Do pierwszego takiego rozwidlenia dotarli z pół godziny, może z godzinę po rozstaniu się z resztą. Później spotkali jeszcze jedno czy dwa podobne. Jak się szło na piechotę to co jakiś czas ale pewnie samochodem to co chwila był jakiś zjazd. Teraz też wyglądało na kolejne podejście do kolejnego takiego rozjazdu. Ale nie tym razem. Tym razem na samym szczycie łagodnego podejścia pokazała się kratownica wielkich rozmiarów i okazało się, że to jakiś dawny most. Chyba pierwszy cały most jaki spotkali od czasu opuszczenia rodzinnej wioski Johansena. Co było po drugiej stronie mostu tego nie było wiadomo bo stopniowo zasłaniała go zasłona mgły.

A jednak było tu coś interesującego. Wraki samochodów nie były bynajmniej interesujące. Każdy z nich spotkał takich tysiące w swoim życiu. Mijali je co chwila. Te na moście niczym same w sobie się nie różniły od tych które widzieli choćby dzisiaj. Też niektóre miały szyby a niektóre nie. Jedne były spalone a inne nie. Wszystkie były pewnie dawno wybebeszone a to co nie zostało wybebeszone spleśniało, zardzewiało i zgniło w tych tropikach. To akurat był standard. Interesujące było to, że dziwnym zbiegiem okoliczności te wszystkie wraki były przy barierkach pozostawiając środek przejezdny. Zupełnie jakby ktoś celowo uprzątnął niektóre wraki aby zostawić przejezdną część drogi.





Widok z dół na rzekę był mniej fascynujący. Jakieś bezludne, zamglone gratowisko płaskich domów lub ich ruder. Chociaż tam właśnie dał się dostrzec jakiś znak. Wyglądał jak dawny znak informacyjny dla kierowców kierujących się wzdłuż rzeki. “New Orlean Port”.

- To jak żeśmy się rozejrzeli to co robimy dalej? - zapytał Will mówiąc szybko i zaraz się rozkaszlał. Pewnie dlatego tak szybko mówił. Uniósł róg swojej chusty by splunąć przez barierkę.

- Jakoś połowa dnia jest pewnie. Jak byśmy mieli wracać na noc to niedługo trzeba by zawracać. Jak nie no to można spróbować się jeszcze trochę rozejrzeć. - Bruce powiedział swoje przecierając palcami szczypiące, zaczerwienione oczy. Na razie właściwie zwiedzili głównie puste miasto od strony głównej drogi i raczej nie było tu nic charakterystycznego. Żadnych silników samochodów ani sprawnych samochodów. Chociaż jak może w taki deszcz co padał przez większość ich marszu może zniechęcał kierowców do jazdy w taki deszcz. Mógł też wytłumiać odgłosy z większych odległości. A łodzie czy coś takiego to dopiero teraz doszli do jakiejś rzeki. Na tyle szerokiej, że nie z tego brzegu nie było widać drugiego krańca mostu. No a z drugiej strony jeśli chcieli przed zmierzchem wrócić do swoich to też zbyt wiele czasu na wycieczki im nie zostało.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172