Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-01-2019, 03:26   #51
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 11 - VIII.31; południe

VIII.31; rano; Nice City




Wszyscy



Ostatni dzień i ostatnia noc w Nice City minęły nie wiadomo kiedy. Z pogodą było różnie. Czasem było słonecznie, czasem pochmurnie a czasem coś padało. Tylko skwar był niezmiennie wysoki. O ile w nocy, wieczorem czy rano było to znośne, nawet można było mówić o przyjemnym cieple to im bliżej południa tym skwar bezlitosny żar z nieba wypalał wszelki ruch i życie. Dlatego tą godzinę czy dwie, w samo południe cywilizowane życie chowało się w cień na tradycyjną, południową sjestę. Pozostanie w tym czasie na otwartym Słońcu wydawało się zbędna stratą sił i środków. Podróż zapowiadała się, że będzie w podobnych warunkach.

Ale z samego rana gdy karawana kilku pojazdów miała wyruszać było wyjątkowo gorąco. Panował skwar a niebo było pogodne. Jednak nikt nie zamierzał rezygnować z przekładania planów. Zwłaszcza, że było już wiadomo, że wczoraj ruszyła wyprawa Teksańczyków a dziś miał też ruszać konwój Nowojorczyków. Fedraci zaś ruszali spod hotelu “Hamilton”.





Właściwie okazało się, że rodowitych Federatów rusza dość niewielu. Tylko dwóch. Jeden z nich był szefem całego konwoju, pan Tjime van Urk oraz jakiś jego podwładny. Trudno było się zorientować czy to służący, kamerdyner czy ochroniarz. Reszta rodowitych Federatów, w tym sama szefowa całej wyprawy z Appalachów, zostawała w Nice City. Jednak na pożegnanie i życzenia powodzenia przyszli wszyscy. Rodowici Federaci od razu rzucali się w oczy swoim strojem godnym dam i dżentelmenów z ery dominacji białego człowieka. Garnitury, żakiety, żaboty, meloniki lub wysokie kapelusze jak z jakiegoś filmu o Dzikim Zachodzie czy epoce wiktoriańskiej. Jednak każde z nich miało pas z całkiem solidnie wyglądająca bronią krótką w kaburze i białą bronią długą w pochwie. Sama Lady Amari była w spodniach które ładnie podkreślały jej smukłe nogi i wąską kibić. Ona właśnie wygłosiła do członków swojej wyprawy ruszającej po czołg słowa pożegnania i życzyła im powodzenia. Niedługo po tym kto miał jechać ten wsiadł do samochodu i odjeżdża a kto miał zostać ten zostawał.

Jedyny wóz federatów okazał się całkiem udaną terenówką i w przeciwieństwie do większości okolicznych pojazdów lśnił czystością aż kłuło w oczy. Było wątpliwe aby podczas podróży, nawet asfaltówką, udało się ten stan zbyt długo utrzymać ale przynajmniej na moment wyjazdu samochód był czyściutki jakby właśnie wyjechał z myjni.

Dopiero przy spotkaniu przed hotelem okazało się kto właściwie jedzie. Poza uterenowioną furgonetką pary z Detroit jechała jeszcze jedna i dwie osobówki w większości obsadzone przez ludzi którzy wyglądali na tubylców. Wśród nich wyróżniał się typ inny ubiorem a przede wszystkim odpychającą facjatą. Marcus zaś wśród innych współplemieńców tej zmotoryzowanej karawany dostrzegł dwójkę gwiazd z weekendowego festiwalu. Widocznie oni też się skusili na kolejny wyścig, tym razem po czołg czy co to tam było ale chcieli dorwać wszyscy. Marcusa dokooptowano do właśnie jednego z tych pojazdów. Wreszcie gdy okazało się, że wszyscy co mieli być to są, cały konwój ruszył. Kierowali się na południe, jechali za osobówką obsadzoną przez miejscowych którzy mówili, że znają te okolice. Jednak pierwsze trudności dopadły ich jednak ledwo mijali pierwszą osadę za Nice City.




VIII.31; południe; droga na pd od Espanoli




Marcus



Człowiek z Kill One został dokooptowany do jednej z furgonetek. Tej którą jechała czwórka miejscowych pochodzących z Nice City albo okolic. Było tam więcej miejsca niż w osobówkach. Dwóch miejscowych siedziało z przodu szoferki a pozostali, razem z Marcusem, z tyłu.

Na pierwsze kłopoty natrafili zaraz za progami Nice City. Jedna z osobówek zaliczyła zderzenie z innym pojazdem. Na tyle niegroźne, że nikomu z ich karawany nic poważnego się nie stało. Ale na tyle poważne aby wyłączyć ich kombiaka z dalszej jazdy. Gdy okazało się, że naprawy nie da się zrobić w ciągu kwadransa czy dwóch, szef karawany, pan van Urk, nie chcąc aby awaria jednego pojazdu hamowała cały konwój zostawił z nimi detroidzka parkę aby im pomogła i po może kwadransie od kraksy pozostałe pojazdy, w tym furgonetka jaką jechał Marcus, ruszyła dalej.

Tuż przed pora sjesty, trzy pojazdy reprezentujące interesy Federatów wyjechały do Espanola. Wedle planu tutaj mieli mieć postój. Czy na sjestę czy do rana, czy dłużej to się dopiero miało okazać. Dotąd bowiem jechali za osobówka miejscowych i ci w roli przewodników sprawdzali się całkiem dobrze. Bez wahania i kłopotów dojechali na miejsce przez sieć zdezelowanych, spalonych Słońcem dróg, jakie przecinały mozaikę sennych osad, pojedynczych farm, pastwisk, rzek, jezior i lasów. Ten pierwszy etap poszedł więc dość gładko. Ale dopiero teraz zaczynały się schody.

Miejscowi orientowali się w terenie właśnie gdzieś do granic Espanoli. Sądząc z tego co mówili to ta osada była symbolicznym krańcem cywilizowanego świata. Tu jeszcze można było się zatrzymać, wynająć coś czy kogoś, pohandlować, wymienić się więc tu jeszcze zdarzało im się bywać albo mieli jakieś sprawy do załatwienia, znali kogoś kto tu mieszkał czy bywał. Co było za Espanola to znali tylko mętne plotki. I wedle nich tam właśnie zaczynała się kraina parnej, bagnistej, porośnięte dżungla delty Mississippi.

I tu swoje 5 minut mógł pokazać właśnie “Buźka”. Pan van Urk nie chciał pakować się się w tą dżunglę w ciemno. Dlatego wysłał obsadę osobówki, dołączając do niej faceta który mówił, że jest zwiadowcą na rozpoznanie. Mieli sprawdzić czy da się przejechać a jak się nie da to spróbować znaleźć taką drogę jaką się da.

Dlatego teraz Marcus siedział obok Ricardo i tłukł się z dwójką siedząca z przodu po rozpalonej żarem drodze. Tropik bił w twarze i nozdrza. Droga wiła się w kanionie zgniło zielonej dżungli. Roślinność momentami była tak gęsta, że jechało się jak w tunelu. Dlatego, tu na dole, światło słoneczne prawie nie docierało i panował duszny półmrok. Ruszyli ledwie zdążyli przewietrzyć samochód jak to powiedział kierowca. Zjeść, wyciągnąć nogi i znowu musieli zapakować się do osobówki gdy reszta z dwóch samochodów została w osadzie aby czekać na wynik tego rozpoznania albo aż dojadą te dwa, pozostawione wcześniej w Crow pojazdy. Nie wiadomo było bowiem co będzie pierwsze.

Droga też się pogorszyła. Praktycznie co chwila wjeżdżali w jakąś kałuże, łachę błota lub omijali powalonego konary drzew a często samochód podskakiwał na korzeniach drzew jakie zdołały wryć się pod asfalt i porobić garby. Samochód więc jechał coraz wolniej i wolniej, lawirując ostrożnie między tymi przeszkodami. Trójka towarzyszy Marcusa wcale nie była tym zachwycona. Im było trudniej tym byli bardziej mrukliwi i ponurzy. O potencjalnej zasadzce nikt nie mówił ale pewne było, że teren coraz bardziej jej sprzyja. Nawet zawalidrogą nie można było się dziwić bo co chwila coś leżało jak nie na drodze to poboczu albo tuż obok. Aż dziwne, że żadne drzewo jeszcze się tu nie wygrzmociło.

No i wreszcie się zatrzymali. Widok był mało optymistyczny. Obsada wyszła z samochodu aby się lepiej przyjrzeć ale było widać niewiele więcej niż z samochodu. Do zakrętu przed nimi woda albo nawet jakaś powódź podmyła części drogi i zerwała asfalt. Ocalał poszarpany pas mniej więcej szeroki na jeden samochód. Reszta to było jedno wielkie błoto i stojąca woda nad którą kotłowały się insekty. Robactwo błyskawicznie wyczuło ciepłokrwistych żywicieli i próbowało się do nich dobrać.





Mieszanina błota i wody była na tyle sugestywna, że bez trudu można było sobie wyobrazić jak pochłania dowolny pojazd. Zwłaszcza że akurat na zakręcie ocalały asfalt znika pod wodą. Z miejsca gdzie stali nie szło ocenić sytuacji. Mógł być tylko centymetr pod wodą a mogła być prawdziwa głębia. Mógł być tylko kawałek zalanego a mogło tam już w ogóle nie być asfaltu. To właśnie trzeba było sprawdzić.

- To jesteś specem od rozpoznania? No to idź rozpoznaj jak to wygląda. - Lamay który był kierowcą popatrzył na Marcusa i wskazał na tą niepewna drogę przed nimi. Jakby mało było tutaj błota, bajor i kałuż to o liście i resztę ziemskiego padołu zaczęły uderzać pierwsze krople.




VIII.31; południe; Crow




Vesna



Skwar robił się nie do zniesienia. Już całą trójka mieli go dość. Żołądki też domagały się troski bo zbliżała się pora obiadowa no i sjesty. Robiło się zbyt gorąco aby sensownie myśleć o pracowaniu czy innych aktywnościach nie wspominając.

- Pierdolę nie robię. Fajrant. - Alex oznajmił koniec roboty rzucając młotek do skrzynki narzędziowej. - Jedziemy coś zjeść. - powiedział pakując resztę narzędzi.

- Jedziemy? A co z tym? Nie możemy tego tak zostawić. - chuderlawy George wskazał na kombiaka że zdjętym nadkolem przy jakim grzebali od porannej stłuczki.

- Daj spokój, nikt go nie ukradnie nawet jakby próbował. - detroidzki rajdowiec skrzywił się patrząc z niechęcią na już wcześniej mocno zdezelowane kombi. Z takimi uszkodzeniami rzeczywiście trudno było odjechać gdziekolwiek.

- A nasze rzeczy? - chłopak pokazał na wypchany bagażami tył pojazdu. No tak. Może samochodu nikt nie ruszy ale na te bagaże podróżnych już ktoś mógł się pokusić. Bagaży tam trochę było. We wszystkich pojazdach było sporo zapasów jakby jechali w jakaś dzicz czy co.

- Dobra, podepnij go. - Runner zgodził się wspaniałomyślnie. I po chwili majstrowania mniejsza fura została zaczepiona o tył większej i tak pojechali pod coś co wyglądało na jakiś bar. Tam zaparkowali i wreszcie mogli się schronić w cieniu schodząc z tej cholernej patelni.


---



Przy posiłku można było odetchnąć, zrelaksować się, pogadać o tym co było, jest lub powinno być. A na przykład powinni wrócić kumple George’a. Alex wysłał ich na tutejsze złomowisko po tym jak zdjęli nadkole ich kombiaka i komisyjnie oszacowali straty. Lambert, właściciel kombi, miał podwójnego pecha. Nie dość, że wjechał w niego jakiś gnojek to jeszcze bardzo pechowo. Trafił w pod kątem gdy obaj w ostatniej chwili próbowali uniknąć zderzenia. Trafiłby trochę bliżej środka auta to najwyżej wygięły by się drzwi, może by się zablokowały. Trafiłby bliżej przodu to najwyżej zdarłby trochę maski reflektorów i zderzaka. Ale nie, musiał trafić w samo koło. I to pod kątem więc wygięła się cała ośka i co mogło się zwichrować to się zwichrowało. Tamten miał tylko rozwalony narożnik więc odjechał o własnych siłach. A ich trójka siedziała nad tym nadkolem już chyba trzecią czy czwartą godzinę. A skwar potężniał z każdą kolejną godzina aż teraz stał się nie do wytrzymania.

Rano, gdy szef kazał im zostać i pomóc poszkodowanym, zdjęli te nadkole jeszcze przy nim. Ale gdy okazało się że to nic co da się zrobić w 5 minut to reszta konwoju pojechała dalej zostawiając namiar gdzie ich szukać. Namiar właśnie znali miejscowi z kombiaka więc mogli poprowadzić furgonetkę. Gdy tylko ich pojazd znów będzie nadawał się do jazdy.

Gdy zostali w piątkę i zabrali się za tą całą naprawę wszystko zaczęło się sypać. Od zderzenia oberwała też chłodnica i przeciekała. Ale wystarczyło dosypać odpowiedniego proszku aby sobie z tym poradzić. Zostało wyklepać i odgiąć co się da aby zmniejszyć ryzyko dalszych uszkodzeń silnika. No ale główny problem był w tej zmaltretowanej ośce. Ves znała najprostsza metodę naprawy: wymienić uszkodzony moduł na nowy. Gdyby mieli odpowiednią oske pod ręką to w godzinę czy dwie byłoby po sprawie. Tak to było najprościej zrobić w ich rodzimym Det gdzie części zamienne leżały całymi hałdami. Może jeszcze z godzinę by zeszło na drobniejsze usterki. Wtedy o tej porze no albo po sjeście mogliby ruszać dalej. No ale nie mieli tego zapasowego modułu pod ręką więc zaczynała się męcząca sztuka rękodzielnicza.

Trzeba było więc albo znaleźć nową ośkę albo wyklepać tą starą chociaż tak aby dało się jechać dalej. Dlatego po gorącej dyskusji się rozdzielili. Cooper i Lambert poszli na lokalne złomowisko aby znaleźć nowy wał lub coś podobnego a trójka pozostałych zaczęła naprawiać co się dało. Alex i George wzięli na siebie wklepanie tej zgiętej ośki co było po prostu zwykłą harówą z waleniem młotkiem w oporny metal w roli głównej. I chociaż się zmieniali to obydwaj ociekali potem i przekleństwami. Na Ves spadła kontrola jakości i naprawy wymagające więcej techniki niż siły. Po paru godzinach postęp jakiś był ale dość skromny. Wszyscy chyba liczyli, że Cooper i Lambert wrócą z odpowiednią częścią więc ominie ich kolejna pora dnia spędzona na machaniu młotkiem. Podobnie podtrzymywała ich nadzieja, że najgorsze już zrobili i teraz powinno być łatwiej.

Na razie jednak nie zapowiadało się, że obydwaj wysłani na złomowisko prędko wrócą. Alex nie zgodził się ich podrzucić vanem bo nie chciał zostawać Ves samej. Samej czyli bez niego. I wtedy pewnie wierzył, że szybciej im to pójdzie. A sądząc z opisu to te złomowisko było kawałek od osady więc na piechotę by się szło z godzinę, może więcej. Podobny czas na powrót. No a jeszcze trzeba było poszukać części na tym złomowisku. Czyli było wątpliwe czy chłopaki wrócą przed sjesta. No i na razie ich nie było widać.

Na razie więc parka z Det była skazana na towarzystwo George’a. A ten okazał się patyczakiem w wieku podobnym do Ves, może trochę starszym. Co prawda wzrostem prawie dorównywał Alexowi ale to tylko jeszcze bardziej uwypuklało jego chudość. Gdyby Alex mu przyłożył to ten patyczak mógłby się pewnie połamać.

Ale Runner coś na razie nie znalazł powodu żeby mu przylać. Raz, że kilka godzin machania młotkiem trochę pomogło się poznać lepiej a dwa okazało się, że George jest fanem samochodów. A do tego rozpoznał w nich zespół który wygrał sobotni wyścig podczas festynu i trochę traktował ich jak swoje gwiazdy co Alexowi widać schlebiało bo często względem młodego okazywał wspaniałomyślność. Pozostali dwaj koledzy George’a tak go zresztą wołali “Młody” i chyba pełnił rolę podobną do zawodowego, młodszego brata.


---



A jeszcze wcześniej był ostatni poranek, noc i dzień w Nice City. I cała ostatnia doba była dla detroidzkiej pary bardzo zalatana. Alex o dziwo,pomimo marudnego poranka, okazał się całkiem obrotny. Chyba nawet zapomniał, że miał mieć focha na Ves za te kinowe spotkanie z kumplami. Całkiem możliwe, że pochłonęła go pasja własnych czterech kółek i przygotowania do drogi. A w końcu znał się i na jednym i na drugim.

Vesna zaś zyskała okazję by przy tym oglądaniu filmów z dziewczynami zrobić sobie nieoficjalne pożegnanie. Sharon przyniosła całą kolekcję filmów dla dorosłych, że nie było szans aby obejrzeć chociaż połowę z nich. Największe wzięcie miała chyba porno parodia słynnego filmu SF z przełomu wieków, “Porntrix”. Czyli przygody dzielnej i sprytnej Novy w obcisłym, skórzanym wdzianku sciganą przez niezłomną agentkę Smith. Zdania wśród dziewczyn która z bohaterek była fajniejsza były podzielone ale wspólny finał podobał się chyba wszystkim. Podobnie wszystkim spodobała się Kristin w stroju i roli pokojówki. Zresztą ona sama też wydawała się być przeszczęśliwa, że może im usługiwać w tym kostiumie.

Kolejny punkt programu podpowiedział Alex. - Ty masz takie chody w tym “Petro “? To może skombinujesz nam trochę paliwa? - zaproponował gdy znów się spotkali. Runner wydawał się w świetnym humorze i swoim żywiole gdy tak jeździli po mieście załatwiając to czy tamto. Wizyta u doktora Garcii no i przy okazji jego asystentki Lindy, w sklepie, w warsztacie no i w końcu rozstali się przed “Petro” gdy ona miała załatwić to paliwo a on pojechał odstawić wóz do warsztatu.

W hurtowni paliw zaś miała okazję odwiedzić Christi. I szefowa działu logistyki tej hurtowni była bardzo rada z tych odwiedzin. - I jednak jedziesz w tą dżunglę taplać się w błocie a do mnie potaplać się w błotku to masz za daleko? - uniosła brew gdy okazało się, że pewnie widzą się ostatni raz przed odjazdem ekipy Federatów z jakimi zamierzała się zabrać para z Det. - Oh, po co ty tam chcesz jechać? Roxy przyjmie cię od ręki z otwartymi ramionami. - zapytała trzymając przyszłą koleżankę z pracy za ramiona. Ale w końcu wzięła głębszy oddech i uśmiechnęła się. - Jeśli coś tam zacznie iść nie tak to zadzieraj kiecę i wracaj do nas. Pamiętaj w jakim stanie wrócił stary Durand. A ciebie chciałabym widzieć z powrotem w jednym kawałku. - na swój sposób życzyła jednak Ves jak najlepiej i uściskała ją przy tym serdecznie.

Roxy również i przywitała i pożegnała się z dziewczyną jaka ją pokonała w niedzielnych konkursach całkiem serdecznie i życzliwie. Ale tak łatwo z załatwianiem tego paliwa nie poszło. - Jaka by była ze mnie szefowa jakbym roztrwaniała majątek firmy na nepotyzm i kolesiostwo? - zapytała raczej retorycznie. Bielała przy tym swoim wesołym, ciepłym uśmiechem na tle jej ciemnej twarzy. I ten uśmiech jednak mówił jej gościowi, że jednak chyba jakieś opcje do negocjacji jednak zostają.

Tak porządnie to spotkali się z Alexem dopiero wieczorem, na kolejnym koncercie Kristin jaki dawała w “Blue Star”. Bawili się we dwójkę w tym samym klubie w jakim w niedzielę odbywała się aukcja najdroższej w tym mieście i sezonie mapy. Kristin znów dała czadu porywając ze sobą publiczność do wspólnej zabawy. A po koncercie we trójkę wylądowali w jej pokoju. Rano, na pożegnanie blond gwiazda estrady dzielnie udawała wesołą i radosną chociaż pod tą maską filuternej blondynki i rozkapryszonej gwiazdy dało się wyczuć podskórny żal i obawy przed tym rozstaniem. Aby je zabić, już rano, poprosiła Ves o pożegnalny prezent. Ledwo wstały a raczej jak je Alex obudził. Widocznie Runner już wstawał wedle podróżnego trybu. Wtedy blond gwiazda estrady siadła okrakiem na swojej kumpeli, przycisnęła dłońmi jej nadgarstki do łóżka i oświadczyła, że nie puści jej póki na pożegnanie Ves nie zostawi jej jakiegoś czaderskiego autografu którym mogłaby się jarać przez kolejne dnie gdy dziewczyna z Det już wyjedzie z miasta.

Potem czyli właściwie dzisiaj rano była jeszcze ta zbiórka przy hotelu “Hamilton”, lady Amari powiedziała swoje a piątka pojazdów ruszyła w drogę kierując się na południe. Alex wydawał się w świetnym humorze jak zawsze gdy dorwał nową brykę na jaką miał ochotę. I z tego powodu humor szybko mu opadł bo zamiast cisnąć po detroidzku tak jak lubił musiał wlec się w sznureczku za resztą gamoni co jeździć nie umieją. Tak w delikatnej wersji wyglądało to tuż przed stłuczką jaka ostatecznie po paru godzinach dłubania sprowadziła ich tutaj do tego baru.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 02-02-2019, 00:37   #52
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Marcus wiedział już na czym stoi gdy pakował się do wozu razem z paroma innymi. Teksańczycy byli przed nimi, zatem mogli planować i zostawiac im jakieś niespodzianki po drodze. Większą uwagę i tak skupił na nieźle wyglądającej szlachciance, choć w tym względzie lepszy widok stanowiły laski, które były w ekipie podróżnej. Gwiazdy koncertu również brały udział w tej eskapadzie, ale “Buźka” miał wątpliwości co do ich przydatności w razie problemów.
Pewnie też dlatego nie zdziwił się zbytnio gdy doszło do pierwszej kraksy. Nie widział jak do tego doszło siedząc w furgonetce z tyłu, ale mógł równie dobrze zwalić winę na detroitczyków, którym pewnie się spieszyło. Zostawili jednak po krótkim czasie wóz z pechowcami by naprawili uszkodzenia a sami dalej ruszyli…


Teraz wysiadłszy z wozu spoglądał na drogę, czy też coś co kiedyś było drogą a w tej chwili robiło za ścieżkę dla motocykli. Podmyte krawędzie, rwący strumień wody obok, idealne by zastawić pułapkę w którymś miejscu. Zaczynający padać deszcz wcale nie ułatwiał rozpoznania terenu. Odłożył karabin na fotel i sięgnął po lornetkę, by przyjrzeć się uważnie ścianom lasu przed nimi, wypatrując niedoskonałości i większych śladów bytności.

- Możecie mnie stąd ubezpieczać w razie czego. Ricardo, chodź ze mną. Przyjrzymy się tej drodze. - rzekł do jednego z towarzyszy, z którym przyszło mu podróżować. Sięgnął przy okazji ku błocie i nabrał trochę, by rozsmarować je po odsłoniętych częściach ciała: dłoniach, twarzy, dla ochrony i zamaskowania. Potem wyciągnąwszy maczetę odciąć zamierzał kawałek dłuższy gałęzi, mniej więcej metrowej długości, by móc ocenić przy jego pomocy ewentualną głębokość zapadlin. Ciężko by było po ocenieniu na oko pomylić się i stracić samochód bo zamiast paru centymetrów w tym miejscu akurat było pół metra lub metr dziury. Tak wyposażony ruszył naprzód, lustrując uważnie okolice samej drogi, sprawdzając pobocze oraz krawędź lasu w poszukiwaniu bezpiecznej trasy oraz niespodzianek.

Dzięki lornetce Marcus dostrzegł jak na zbliżeniu fragmenty gałęzi, drzew i zarośli. Ale jakoś nie wypatrzył dzięki temu czegoś co jakoś zmieniałoby ich sytuację. Dalej było tropikalnie gorąco, ponuro i deszczowo. Trójka tubylców przez chwilę obserwowała poczynania Marcusa. Do czasu aż się odezwał. Popatrzyli na siebie, na niebo z którego już zaczął padać pełnowymiarowy deszcz a w uszy uderzały odgłosy tła skaładającego się głównie z odgłosu monotonnego walenia kropel o liście. Ricardo coś wcale nie wyglądał na szczęśliwego, że padło jego imię.

- A dlaczego ja? To ty jesteś zwiadowcą. I rób swoje. - młody Latynos zareagował dość impulsywnie nie mając widocznie ochoty łazić po deszczu i tak zdradliwym terenie jaki się szykował.

- No idź. Musimy wiedzieć czy da się tędy przejechać. Ten goguś co nas tu wysłał też będzie chciał wiedzieć. Co mu powiesz jak wrócimy? “Drogę podmyło szefie”, “A sprawdziliście?”, “Nie.”, “To jedźcie i sprawdźcie.”. - Lamay wydawał się być niezłym cwaniakiem i do młodszego Latynosa mówił z wyższością ale taką przyjacielską. Widać było, że we trzech się nieźle kolegują. Ale pewnie nikt z nich nie miał ochoty być wybrańcem który będzie łaził po deszczu i błocie.

- To może sam pójdziesz cwaniaku? - Ricardo burknął niechętnie i położył sobie dłonie na biodrach jakby był gotów do regularnej kłótni.

- Nie mogę. Jestem kierowcą i muszę zostać przy samochodzie. A Ben jest nawigatorem i strzelcem. - Lamay rozłożył ramiona z przepraszającym ale jednak nieco szyderczym uśmiechem. Ben pokiwał głową na znak potwierdzenia jego słów. Ricardo widząc, że nie ma szans w tym głosowaniu ani siły przebicia aby wygrać z tą dwójką zrezygnował. Podszedł do auta i też zaczął się szykować do drogi. Zmienił buty na gumowce, z trzewi pojazdu wyjął i założył jakiś deszczak, nasunął kaptur na głowę a na ramię zarzucił karabinek lover action. Jeszcze tylko wzorem Marcusa ściął sobie kijek aby macać nim drogę przed sobą i był gotów do drogi. Pozostała dwójka schowała się przed deszczem do wnętrza samochodu.

Narzekanie Ricardo na wybór nie było dla Marcusa niczym nowym. Ludzie przeważnie unikali spędzania z nim czasu z powodu jego wyglądu czy zachowania. Mało który też zasługiwał na obdarzenie zaufania, ale takie to były czasy.

- Potrzebuję kogoś by ubezpieczał mnie na bliskim dystansie. Zawsze to też dwie głowy do obserwacji i sprawdzenia terenu niż jedna. - odparł do “nieszczęśliwego Ricardo”, który wrzucał na siebie dodatkowe ubranie. Odczekawszy aż skończy ruszył naprzód, przetrzeć szlak.
Nie trzymał się samej krawędzi podmytej drogi, raczej starając się iść trasą którą powinien jechać pojazd by bezpiecznie ominąć “rzekę” z jednej strony. Dlatego też druga połowa szosy i pobocze musiało wytrzymać całą przeprawę i na tym się skupiał , podobnie jak na lustrowaniu otoczenia, ściany lasu oraz zagłębień z wodą.



Nie szło się tak źle. Chociaż woda zalewająca stary, popękany asfalt była coraz głębsza. No i przez to, że mieszała się z błotem miała pomarańczowo - zieloną barwę od drobinek ziemi jakie ze sobą niosła. A przy okazji była prawie całkowicie nieprzejrzysta. Wzrok więc nie mógł się przebić aby odkryć jak bardzo jest głęboka albo co się pod nią kryje. No w miarę jak we dwóch zbliżali się do zakrętu tej wody przybywało. Z początku była ledwo mierzyć się z podeszwą buta, ot płytka kałuża na całą szerokość ocalałej drogi. Ale już przy samym zakręcie była na wysokość kostek. To samo w sobie nie wykluczało jednak możliwości podróży samochodem.

Trudniej było oszacować wytrzymałość tego traktu. To, że uniósł dwójkę mężczyzn niekoniecznie oznaczało, że wytrzyma przejazd samochodu. Z drugiej strony jakby zawalił się pod nimi to samochód nie miał co tu wjeżdżać. Doszli do zakrętu. Czekająca osobówka została jakieś kilkadziesiąt metrów za nimi. Deszcz rozpadał się na całego i stukał tak o liście jak i kaptury dwójki podróżników. W połączeniu z bujną roślinnością jaka i tak przepuszczała niewiele światła z niebios zrobiło się dość ponuro. Ricardo coś mamrotał przez chwilę, że zawsze dostaje najgorszą robotę ale w końcu dał sobie spokój i szedł z miną pechowca skazanego na ciężkie roboty. Zaklął gdy zobaczył co jest po drugiej stronie zakrętu.

Zakręt był dość łagodny ale był a przy ścianie przydrożnej dżungli wystarczył aby zasłonić widok po obu stronach wirażu. Po drugiej stronie zaś widok nie był zbyt różny od tego jaki mieli za plecami. W tym deszczowym półmroku wydawało się, że jest jakiś koniec tej chlapy ale był zdrowy kawał od zakrętu. Ze swojego miejsca trudno było oszacować czy to co tam chlupocze to już koniec tego zalewiska czy tylko coś zasłania dalszy ciąg.

- Chyba nie chcesz tam iść taki kawał w taki deszcz? Chodź wracamy do samochodu, powiemy, że przejścia nie ma i niech te cwaniaki sami sobie szukają innej drogi. - młody Latynos widocznie nie pałał miłością do łażenia w deszcz po starych drogach i chyba liczył, że drugi pechowiec będzie miał podobne poglądu to mogliby wrócić do suchego wnętrza samochodu. Inaczej czekałoby ich z jakieś kilkaset metrów do przejścia co w tych warunkach mogłoby zająć z kwadrans czy co. A potem trzeba by wrócić jeszcze. I to widać Ricardo niezbyt się podobało.

Oceniając stan drogi i to jaka będzie gdy będą mieli tędy jechać Marcus oceniał że i tak ktoś będzie musiał iść przed samochodami. Ten kawałek drogi będą musieli przebyć powoli, chyba że szlachcicom się śpieszy i gdzieś mają ewentualną utratę pojazdów i sprzętu. Spojrzał na Ricardo, który wyglądał jak siedem nieszczęść i skrzywił się w uśmiechu.


- To nazywasz deszczem? Póki jest widoczność dobra jak teraz nie stanowi to problemu. Jeszcze zdążysz się wysuszyć w obozie. A mi płacą za sprawdzenie terenu. - skwitował i ruszył dalej sprawdzając trasę. Woda nie stanowiła dla niego problemu, nie raz i nie dwa przemókł podczas różnych robót a od dziecka musiał się nauczyć przetrwać gorsze rzeczy. Kwadrans w jedną stronę, trochę dłużej na powrót ale pewność że nie pominie żadnego szczegółu. W końcu swoją reputację nie zbudował na odwalaniu byle jak swojej roboty.

Latynos zadarł głowę do góry jakby chciał sprawdzić tą siłę deszczu. Ale grube krople padały raz za razem nieprzyjemnie wbijając się w skórę więc szybko musiał przymknąć oczy i zaraz potem wrócił spojrzeniem do pozycji horyzontalnej. - Tak, ja to nazywam deszczem. Pada jak cholera. A widoczność za cholerę nie jest dobra. - Ricardo wcale nie był zadowolony z decyzji kompana i wcale tego nie ukrywał. Przez chwilę Marcus szedł sam i Latynosa pewnie kusiło aby go zostawić i wrócić do suchego wnętrza samochodu. Ale po tych kilku krokach niechętnie podążył za idącą przed nim sylwetką w kapturze.

- Zobaczysz, potopimy się tutaj w tym bagnie albo potkniemy się i połamiemy nogi albo z wody wyskoczy jakiś wąż co nas ukąsi. - młody kompan zemścił się na “Buźce” wynajdywaniem kolejnych punktów na pechowej liście jaką mogła ich tutaj spotkać. Każdy z wymienionych przez niego wariantów rzeczywiście w tej sytuacji miał jakąś szansę na spełnienie. Mętna i zdradliwa woda nie zdradzała co jest pod spodem więc można było się potknąć o coś lub nawet przewrócić. Przy odpowiedniej ilości pecha nawet wpaść w błotnistą topiel. A zagrożenie wężami było jak najbardziej realne. Dobrze, że deszcz chociaż póki padał to spacyfikował krwiożercze insekty jakie szykowały się aby skorzystać z dwunożnego posiłku.

Mimo obaw i wątpliwości Ricardo kawałek po kawałku przechodzili po zalanym, nieregularnym kawałku asfaltu. Poziom wody był różny. Czasem sięgał tylko do kostek ale w najgłębszym miejscu sięgał aż do kolan. Silny strumień wody naniósł na asfalt sporo badziewia które nie zawsze było widoczne na pierwszy rzut oka. Głównie kamienie i gałęzie które dodatkowo tarasowały i tak wąskie przejście. Po części z nich samochód mógłby pewnie przejechać ale chociaż niektóre bezpieczniej było usunąć. Bo z rozpędu samochód może i dałby radę je pokonać ale zapowiadało się, że pojazd będzie się tędy ledwo toczył.

W końcu jednak znów wyszli na względnie mało mokry kawałek asfaltu. Czyli taki na jakim znowu były oba pasy asfaltu a woda nie była głębsza od standardowych kałuż przez jakie już przejeżdżali wcześniej. Tylko okazało się być tej wody na tej drodze ciut dalej niż to wyglądało z zakrętu. Zmokli już całkiem, do wysokości kolan wszystko mieli mokre a powyżej no jeszcze nie. Teraz gdy wyglądało na to, że przeszli przez ten nieprzyjemny kawałek drogi i odwrócili się w stronę zakrętu okazało się, że jest znacznie dalej niż gdy patrzyli z zakrętu. Idąc z powrotem podobnym tempem zeszło by trochę dłużej niż kwadrans, było chyba coś koło kilometra, może trochę mniej lub więcej. Za to mniej więcej w podobnej odległości, w kierunku w jakim powinni pierwotnie jechać dostrzec nieco jaśniejszą plamę w dżungli po obu stronach drogi co mogło zwiastować jakieś krzyżówki.



Marcus zmrużył oczy i sięgnął znów po lornetkę, by przyjrzeć się odległej drodze i i okolicy. Chciał jeszcze upewnić się co do tego, co tam jest nim ruszą z powrotem. Najgorszy kawałek rozpoznali, ale i tak gdy wrócą tutaj z konwojem będą musieli wysłać znów ludzi by przeprowadzili całość przez tą zdradliwą drogę.

- Głowa do góry, wracamy do wozu. Może nawet po drodze spotkamy jakiegoś węża i zabierzemy na kolacje. Odpowiednio usmażone są wyborne. - rzekł do towarzysza. Niepogoda również i jemu zaczęła trochę doskwierać, choć nie na tak bardzo jak Ricardowi. Powrót może i dłużej im zajął, ale trudno było sprawnie się poruszać po takim niepewnym terenie przy deszczu. Miał jednak informacje, które mógł przekazać szlachcicom, przynajmniej odnośnie tego kawałka trasy do krzyżówki.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 02-02-2019, 02:26   #53
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 12 - VIII.31; południe

VIII.31; południe; droga na pd od Espanoli




Marcus



Przez lornetkę teren odległy o jakiś kilometr był widoczny lepiej niż gołym okiem ale przez ten półmrok i deszcz cudów nie było. Maruc upewnił się tylko, że rzeczywiście są tam jakieś krzyżówki i nic specjalnego poza tym nie zauważył.

Droga powrotna była podobna jak ta co właśnie przebyli. Ot, powolne brodzenie w zalewanej deszczem wodzie. Do połowy ud mieli mokre absolutnie wszystko bo chociaż woda sięgała w najgłębszym miejscu góra do kolan to fale jakie robili idąc przez nią sięgały gdzieś właśnie do połowy ud. Nasączone wodą ubranie i buty stało się nieprzyjemne i ciężkie. Ricardo przestał marudzić, właściwie to przestał się w ogóle odzywać. Szedł w ponurym milczeniu pokonując krok, za krokiem zalaną wodą przestrzeń jaka ich dzieliła od suchego samochodu. Było dość ciepło mimo tego deszczu ale woda i wilgoć nieprzyjemnie chłodziły ciała i nastroje.

Bez przeszkód jednak w końcu wrócili do zakrętu. Widzieli już nadal czekający samochód. Ricardo wyraźnie poweselał gdy ujrzał znajomy widok obiecujący suchość i bezpieczeństwo. Ale nawet on dostrzegł pewną nieprawidłowość. - Czemu trzymają drzwi otwarte? Przecież wody naleci. - zdziwił się bo drzwi samochodu od strony pasażera rzeczywiście były otwarte. Z początku wydawało się, że może koledzy chcą wyjść, pomachać ręką, krzyknąć coś czy robią cokolwiek innego. Ale to powinni pojawić się w tych drzwiach a jakoś nikt się nie pokazywał a drzwi nadal były nieruchomo otwarte. Przez zalane deszczem szyby nie było właściwie nic widać co się dzieje w środku. Z odległości kilkuset metrów jakie dzieliły ich od samochodu właściwie w tych warunkach półmroku dżungli zalewanej dodatkowo deszczem umykało wiele szczegółów ale sytuacja wydawała się zastanawiająca. Naturalnym wydawało się, że chłopaki powinni wyjść przez te drzwi i się pokazać albo zamknąć je i czekać aż do nich wrócą. A tu nic nie wpisywało się w ten naturalny schemat.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 08-02-2019, 18:45   #54
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Pułapka na tyłach. Takiego numeru Marcus nie przewidział. Ktokolwiek był w okolicy był sprytny skoro zostawił w spokoju zwiadowców a uderzył w tych, którzy zostali z tyłu. Teraz wystarczyło mu poczekać na powracających by zakończyć sprawę.
- Naszym towarzyszom chyba wydarzył się wypadek. Podejrzewam że czeka na nas pułapka. - rzekł do Ricardo podążając dalej jeszcze zwykłym krokiem, ale już rozważając swoje opcje. Nie miał ich wiele, ale zła pogoda i deszcz utrudniający widoczność był jednak po jego stronie. - Przejdź jeszcze kawałek i zejdź w las. Ukryj się i ubezpieczaj mnie, a ja tymczasem sprawdzę kto też czeka na nas przed nami. - dodał spoglądając kątem oka na towarzysza, przemieszczając dłoń w kierunku rękojeści noża. Karabin został w wozie, ale to było nawet lepiej. Półmrok, trudny teren, przekradnięcie się i cicha eliminacja zagrożenia. Na twarzy “Buźki” pojawił się złowrogi uśmiech i zszedł nagle z drogi w las. Pora była zapolować na myśliwego.

Podróż wzdłuż drogi, po błotnistym skraju dżungli nie należała do przyjemnych. Błoto chciwie wciągało buty i nogi za to niechętnie je puszczało z chlupoczącym odgłosem. Mimo, że zwiadowca poruszał się skrajem dżungli to zdarzały się momenty gdy tracił wciąż stojący nieruchomo pojazd z oczu. Ale te ostatnie kilkaset metrów przebył mimo wszystko nie niepokojony. Znalazł się w bezpośrednim sąsiedztwie wciąż stojącego na drodze kombiaka.

Pojazd nawet na pierwszy rzut oka był bezludny i rozszabrowany. Ciał nie było widać, bagaże podróżnych leżały w chaosie błota, kałuż i zalewanego deszczem asfaltu. Nie wiadomo było od samego patrzenia kiedy wydarzył się ten napad. Ale prawie na pewno obył się bez żadnego wystrzału bo byli cały czas z Ricardo zbyt blisko aby przegapić taki klasyczny wystrzał. Chociaż z broni wyciszonej czy małokalibrowej już mogliby tego nie usłyszeć. Ale nawet jak ktoś zlikwidował obsadę kombi to musiał zabrać ze sobą ciała. Śladów po kulach zresztą z brzegu dżungli Marcus jakoś nie mógł dostrzec. Właściwie co się dało zauważyć ze skraju drogi to chyba już dostrzegł. Teraz pozostawało albo czekać w mokrych krzakach dalej albo zrobić coś z tym wszystkim.


Spojrzał w kierunku pojazdu i jego najbliższego otoczenia przez lornetkę, podobnie jak na okolice lasu i drogę z tyłu. Skoro obsada samochodu padła w ciszy to znaczyć mogło że napastnicy wykorzystali deszcz jako zasłonę.
- Zostań tutaj i obserwuj okolicę. Gdy dam znać dołączysz do mnie i zwijamy się stąd. I nie daj się zaskoczyć. - rzekł do Ricardo i ruszył przemieszczając się między drzewami by zbliżyć się do pojazdu w najmniejszym dystansie, jaki go dzielił od ściany lasu. Rozejrzawszy się uważnie przeskoczyć zamierzał do samochodu i chcąc ocenić sytuację na miejscu. W dłoni miał jedynie swój nóż, którym posługiwał sprawnie się posługiwał i w tej chwili równie cicha eliminacja przeciwnika była wygodniejsza.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 09-02-2019, 07:34   #55
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
VIII.31; południe; droga na pd od Espanoli




Marcus



Ricardo został w krzakach, skryty za zalewanymi deszczem drzewami a Marcus ostrożnie wyszedł na tak samo zalewaną deszczem drogę. Żadnego ruchu poza ruchem liści i gałęzi wzbudzanych wiatrem i deszczem nie dostrzegł. Niemniej uczucie, że ktoś, ukryty w zaroślach bierze go na celownik było silne. Na razie jednak nikt nie strzelał.

Zwiadowca wyszedł w końcu z mlaszczącego błota na pokryty ziemią, błotem, liśćmi, gałęziami i kałużami asfalt który mimo wszystko był do maszerowania o wiele łatwiejszym terenem niż brodzenie w błocie dżungli na przełaj. Z bliska widok był mało budujący chociaż dość znajomy: rozszabrowany samochód. Bagaże jakie wcześniej podróżnicy mieli popakowane głównie z tyłu pojazdu teraz leżały w błocie drogi. Plecaki, worki i pojemniki leżały pootwierane z porozrzucanym lub rozsypanym ewkipunkiem gdy rabusie zapewne szukali co cenniejszych fantów do zabrania. Podobnie potraktowali plecak Marcusa. Oczywiście zabrali też całą broń i amunicję bo żadnych “Buźka” nie znalazł.

Nie znalazł też ciał ani wyraźnych śladów walki czy krwi. Śladów przy samochodzie było sporo ale pewnie w sporej mierze powstały przy szabrowaniu fury. Nie było krwi, przestrzelin, łusek ani innych typowych śladów walk. Widocznie rabusie zabrali ze sobą kierowcę i pasażera. Za to znalazł coś co mogło wyjaśnić częściowo dlaczego tak szybko i sprawnie załatwiono załogantów samochodu. Przy samochodzie znalazł jedną, a potem drugą strzałkę z piórkami. Takie jakie można posłać na krótką odległość z dmuchawki. Sama w sobie wiele nie robiła ale mogła mieć jakąś usypiającą czy paraliżującą toksynę która mogła już realnie osłabić czy obezwładnić cel. Ślady w błocie przy samochodzie oszacował na kilka osób. Dwie, może trzy czy cztery. Trudno było zgadnąć bo kręcili się przy tym szabrowaniu to śladów było mnóstwo. Znikały po przeciwnej stroniedżungli niż podeszli z Ricardo. Biorąc pod uwagę czas jaki spędzili na sprawdzaniu drogi mieli nad nimi pół godziny do godziny przewagi. Tropienie w dżungli będzie jednak trudniejsze niż przy szabrowanym samochodzie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 15-02-2019, 15:31   #56
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Dał znak Ricardo a sam grzmotnął pięścią w maskę. Stracili sprzęt, ludzi i byli zdani na siebie. Deszcz może i utrudniał śledzenie czy tropienie, ale też dawał pewną przewagę. Napastnicy nie spodziewali się, że ktoś może ruszyć ich śladem.
- Prawdopodobnie trójka napastników, użyli strzałek usypiających. Zabrali sprzęt, broń oraz ludzi. Sprawdź czy samochód jest sprawny i może jechać. - odezwał się do towarzysza gdy ten do niego dołączył, sam też spojrzał na wóz a zwłaszcza opony i bak z paliwem. Jeśli przeciwnicy oszczędzili samochód to mogli wrócić do punktu zbornego w mieścinie, by zameldować o sytuacji. Miał jednak obawy, że napastnicy nie byli tak wspaniałomyślni po swoim ataku. On sam z pewnością by nie zostawił wozu w nienaruszonym stanie. O dziwo był sprawny, przez co mógł zgadywać że albo się spieszyli albo nie zwrócili uwagi na niego.
- Wóz sprawny, zatem jak chcesz możesz wracać i dać znać reszcie co się stało. Ja myślę ruszyć za napastnikami. Są obciążeni porwanymi, zatem powinno ich to spowalniać. - rzekł do Ricardo zgarniając porozrzucane rzeczy z drogi i pakując je do samochodu. Wyczyszczone i odsuszone powinny jeszcze posłużyć. - Co zatem robisz?

- Chcesz ich gonić sam? Bez sensu. I co im zrobisz samym nożem nawet jak ich dogonisz? Wsiadaj to pojedziemy do szefa i niech on się martwi. Chociaż… Mówisz trzech? Może byśmy dali radę we dwóch? Myślisz, że jak są daleko stąd? - Ricardo mówił tak szybko jak na stereotyp gorącokrwistego południowca wypadało. Ale wydawał się mieć rozterki moralne i zdroworozsądkowe pomiędzy najłatwiejszym i najbardziej bezpiecznym wyjściem czyli wsiąść w samochód i dać stąd dyla a przy okazji zwalić myślenie na innych a poczuciem więzi z porwanymi kolegami. Może dopiero co zniknęli w leśnej gęstwinie? I jak trzech przeciwników to nie taka duża przewaga na ich dwóch. Z drugiej strony na dwóch mieli tylko jedną lufę a tamci nie wiadomo co mieli. Sytuacja była więc niejasna tak samo jak tutaj w tym wydrążonym w dżungli tunelu jakim sunęła zalana deszczem droga jasno nie było.

- Nożem posługuję się lepiej niż bronią palną. Poza tym w taką niepogodę trudniej będzie im mnie dostrzec. Zapomniałeś czemu mnie najeli? - uśmiechnął się paskudnie i obrócił szybkim ruchem na otwartej dłoni swoim nożem. - Obciążeni zrabowanym ekwipunkiem i dwoma ludźmi, przy takiej pogodzie i przez las? Podejrzewam że mniej niż kilometr. To jak?

- No nie wiem. No może się uda ale jak nie to nas już nikt nie uratuje. - młodym Latynosem zdawały się targać różne sprzeczności. Może mieli szanse dogonić przeciwników ale nie wiedzieli czy to się uda i co się stanie jak już ich dogonią. Gdyby wszystko poszło dobrze no to dobrze ale jakby im się powinęła noga to nikt w Espaniola nie wiedział co się im przydarzyło. Co najwyżej znaleźliby pusty, rozszabrowany samochód na drodze. I nie było wiadomo co wtedy zrobią.

Marcus rozważał jeszcze kilka chwil opcję i w końcu schował nóż do pochwy. Mimo wszystko wsparcie by się przydało, a oni będą wiedzieć gdzie znów uderzyć. Buźka zapamiętał miejsce gdzie byli, ten kawałek i tak potem musieli przejść jeszcze raz przed konwojem.
- Wsiadaj i zjeżdżamy. Wrócimy z paroma dodatkowymi ludźmi. Głupio by było, gdybyśmy ruszyli w pościg, a tymczasem ktoś kto został z tyłu zwinął nam wóz. A jakbyśmy się rozdzielili i ty byś został… zapewne podzieliłbyś los tamtej dwójki. - rzekł w końcu do Ricardo - Damy znać szefom odnośnie drogi i problemów do rozwiązania. Nasi przeciwnicy nie uciekną, raczej na pewno znów ich spotkamy.

- Masz mnie za głupka? Na pewno bym tu nie czekał sam jak kaczka do odstrzału tylko zawijał się po resztę. Ale skoro mówisz, że sam nie chcesz a we dwóch nie ma sensu to spadamy. - Latynos prychnął nieco ironicznie na pomysł, że miałby zostać sam w tej głuszy. A ponieważ wyprawa w trzewia wrogiej dżungli mu się nie uśmiechała sama w sobie to gdy towarzysz z niej zrezygnował tym bardziej nie palił się aby go od tego odwodzić. Nawet dało się wyczuć pewną ulgę w jego słowach i zachowaniu. Szybko powrzucał rozrzucone po drodze i poboczu bagaże, przynajmniej te najważniejsze po czym równie szybko wskoczył za kierownicę, po paru standardowych zgrzytach uruchomił pojazd, energicznie zawrócił i odjechał od feralnego miejsca.

Droga do Espanioli była szybka i krótka. Albo tak im się wydawało. W każdym razie na pewno można było odczuć podwójną ulgę: raz gdy wyjechali z ciemnego tunelu dżungli na otwartą przestrzeń a drugi raz gdy wjechali w zabudowę Espanioli oznaczającą granicę dominium człowieka i jego cywilizacji. Sprawnie zajechali przed lokal w którym zatrzymała się większość grupki. Przed lokalem, pośród innych, widać było dwa pojazdy należące do konwoju Federatów. - Dobra, to ty się znasz, to ty z nimi gadasz. - powiedział Ricardo gdy wysiadali z samochodu Lamay’a bez Lamay’a i jego pilota. Wewnątrz lokalu panował całkiem spory ruch, zapewne przez ten deszcz jaki niezbyt zachęcał do bytowania pod chmurką. Wśród wielu zajętych stolików dało się wypatrzeć dwóch ludzi z ich konwoju. Akurat z tej samej furgonetki jaką wcześniej jechał “Buźka”. Reszty załogi furgonetki, szefa konwoju i jego szofera czy kim on tam był nie było widać.

- Nie rozpijaj się zbytnio. Możliwe że z samego rana wyruszymy przed konwojem znów. - rzekł do Ricardo gdy wychodzili z samochodu. A potem skierował się do stolika zajmowanego przez ich towarzyszy.
- Mam raport z trasy i problem do rozwiązania. Gdzie szef? - odezwał się do nich z zapytaniem.

- U siebie, w pokoju. A gdzie reszta? - siedzący za stołem kierowca furgonetki odpowiedział i zapytał patrząc pytającą na połowę składu jaka po obiedzie opuszczała ten lokal bo brakującej dwójki coś nie było widać aby pakowała się do lokalu.

- Będzie nam ich brakować. Wpadli w łapy lokalnych gdy sprawdzaliśmy podmyty szlak. Rozważam wycieczkę i zapolowanie na napastników, jeśli dostanę małe wsparcie. - odparł i wyprostowawszy się spojrzał po lokalu. - Który pokój ?

Słowa zwiadowcy wyraźnie zbiły z tropu, nawet zaniepokoiły towarzyszy. Został z nimi Ricardo który zaczął żywo opowiadać co im się przytrafiło podczas wycieczki opustoszałą i zdewastowaną drogą a na Marcusa spadło zdanie relacji szefowi karawany. Obydwaj załoganci furgonetki pokierowali go do odpowiedniego pokoju. Tam po krótkim sprawdzeniu przez ochroniarza szefa został przyjęty przez szefa.

- Jakie wieści przynosisz? - zapytał szef czekając na raport. Jak na człowieka szlachetnie urodzonego, nawet w prywatnym pokoju był ubrany w elegancką koszulę a na biodrach miał pas z kaburą. Krok za plecami “Buźki” w dyskretnym milczeniu stał ochroniarz szlachcica mający go na bacznej uwadze.



- Droga jest do przejechania, choć powoli i uważać należy. Zwłaszcza że teraz deszcz pada i może doprowadzić do nieprzewidzianych obsuwisk. W każdym razie gdy będziemy przekraczać ten odcinek i tak bym wysłał kogoś przed wozami, by prowadził całość. - odparł rzuciwszy kątem oka spojrzenie na ochroniarza, po czym kontynuował. - Straciliśmy dwóch ludzi porwanych przez tubylców prawdopodobnie, gdy we dwóch z Ricardo sprawdzaliśmy trasę. Zgarnęli ich, sprzęt i zniknęli w lesie. Zdecydowałem przekazać informacje o trasie najpierw, zamiast ruszyć za nimi w pogoń. Ale z chęcią na nich zapoluję by odzyskać utracone mienie, poza tym chyba lepiej usunąć ewentualne zagrożenie.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 16-02-2019, 01:48   #57
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 14 - VIII.31; popołudnie

VIII.31; popołudnie; droga na pd od Espanoli




Marcus



- Ach tak. - szef karawany przyjął relację z wyprawy rozpoznawczej z zastanowieniem. Szybko jednak podjął jakie należy przedsięwziąć kroki. - No cóż, nie możemy sobie pozwolić aby miejscowe pospólstwo ośmielało się podnieść rękę na własność szlachetnie urodzonych. - uniósł do góry palec aby podkreślić ten fakt. Podszedł do krzesła i zaczął przypinać swój rapier o ozdobnej rękojeści i dał znak aby zwiadowca poczekał na dole i zebrał tam wszystkich. Niedługo potem szef karawany zjawił się w sali głównej lokalu razem ze swoim milczącym pracownikiem który jednocześnie był jego kamerdynerem, szoferem i ochroniarzem.

- Obawiam się panie i panowie, że czeka nas trochę dodatkowej roboty. - zaczął sir van Urk gdy chyba wszyscy jego karawaniarze już czekali przy stole razem z Marcusem, Ricardo i resztą. Dwaj zwiadowcy już nieco zdążyli naświetlić co się stało podczas badania trasy na południe więc co nieco można było się domyśleć po co zebrał ich szef. Szef zaś jak na miłościwie panującego władcę uczciwie przydzielił każdemu zadanie odpowiednie do jego funkcji i miejsca w hierarchii.


---



- Kurwa, przestało padać i żrą jak głupie. - mruknął jeden z karawaniarzy wysiadając z wozu. Rzeczywiście deszcz przestał padać chociaż nadmiar wilgoci nadal skapywał z liści, gałęzi albo chlupotał pod nogami. Nie myślała też zniknąć woda jaka zerwała część drogi. Droga nadal była częściowo zalana, zerwana i podmyta tak samo jak nie tak dawno zostawiali ją za tylną szybą osobówki dwaj ocaleli zwiadowcy. Wilgoci było aż za dużo. A, że skwar ani myślał ustąpić robiła się duchota jaka sprawiała, że trudno było oddychać w skóra momentalnie pokrywała się grubymi kroplami potu. Wspomnienie deszczu teraz wydawało się być rześkie i przyjemne. Zwłaszcza, że całe to pełzające i latające tałatajstwo dotąd spacyfikowane przez deszcz, zerwało się z łańcucha i zaczęło kąsać dwunogie wory krwi.

Polecenie szefa było jasne i konkretne: znaleźć, odbić i zrobić porządek. Ku temu zadaniu wydzielił właściwie wszystkich ludzi jakimi dysponował w Espanioli czyli wóz Lamay’a jakim obecnie znów kierował Ricardo a za pasażera miał “Buźkę” oraz furgonetkę wraz z trzyosobową załogą jaką wcześniej jechał człowiek z Kill One. Razem więc była ich szóstka i mieli dwa pojazdy. Sam szlachetnie urodzony postanowił podziałać na miejscu czyli spróbować zorganizować jakieś wsparcie wśród miejscowych. Ale, że wynik był niepewny i nie wiadomo było ile czasu to zajmie dlatego swoim podwładnym nakazał ruszać bezzwłocznie. No i tym sposobem wrócili na miejsce zdarzenia.

- Dobra. No to jesteśmy. To co dalej? - zapytał jeden z ludzi furgonetki rozglądając się niepewnie po złowrogo bezludnych, wilgotnych i ciemnych ścianach dżungli.

- Ja i Greg zostajemy przy samochodach. A wy idźcie po naszych. - Kennet, kierowca i właściciel furgonetki nie zamierzał zostawiać samochodów bez opieki. Przy tak małej grupce dwóch ludzi i kierowców pozwalało na pewien kompromis między tym co mieli a co by się chciało mieć.

- To wiesz gdzie poszli? To prowadź. - Ricardo popatrzył na Marcusa dając mu tym znać, że czas przystąpić do właściwej części zadania ratunkowego. I właśnie na niego spadło zadanie poprowadzenia pościgu. Zadanie nie było takie łatwe. Deszcz w naturalny sposób zatarł wiele a sporo zmyła woda w tysiącach kałuż i strumyków jaka pokrywała ten ziemski padół. Dżungla też nie zapowiadała się na lekki do rozpoznania teren. Ale na początku, tam gdzie była droga, pobocze i jeszcze mniej więcej pamiętał gdzie należy szukać śladów szczęście się uśmiechnęło do “Buźki”.

Odnalazł miejsce gdzie z drogi prowadziła większość śladów. Na błocie i trawie były jeszcze dość wyraźne choć w większości były już zalane wodą i zdeformowane przez krople deszczu czy mini potoki jakie się przez nie przelewały. Ale udało mu się odnaleźć ten trop. Mógł stwierdzić, że było ich około pół tuzina z czego pewnie też należało doliczyć dwójkę porwanych karawaniarzy. Obecnie jednak mieli już taką przewagę, że pieszo nie mieli szans ich dogonić no chyba, że zatrzymaliby się gdzieś na postój.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 21-02-2019, 18:12   #58
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Tak nagła i zdecydowana decyzja trochę zaskoczyła Marcusa. Nie spodziewał się że ten tak weźmie do siebie to wydarzenie, a nawet zrobi coś więcej. Skoro jednak się zdecydował to warto było wykorzystać całą sytuację.
Gdy wrócili na miejsce w większej już grupie zwiadowca rozejrzał się po okolicy uważniej. Skoro przestało padać to sytuacja była znacznie lepsza niż poprzednio. Przykucnął nad wodą i przemył odsłonięte części ciała zimnym płynem.

- Skoro zostajecie to musicie uważać i mieć oczy dookoła głowy. Tamci używali dmuchawek ze strzałkami, zatem nikt nie usłyszy strzałów. Nie rozluźniajcie się zatem zbytnio gdy my ruszymy ich śladem. - rzekł do Kenneta na jego deklarację, przy okazji używając błota by rozetrzeć je w odsłoniętych miejscach. Potem przeszedł na skraj lasu i przepatrzył kawałek terenu, odnajdując dość szybko tropy.

- Mają nad nami sporą przewagę, ale podejrzewam że nie mogą mieć daleko obozu. Jakby nie było czeka nas dłuższy marsz. - wskazał reszcie która miała z nimi iść ślady napastników ciągle widoczne na podłożu. - Postarajcie się nie hałasować i nie przyciągać uwagi. I patrzcie też pod nogi jak idziecie. Miejmy nadzieję że uznali, że nie będziemy ich ścigać po lesie.

Cała grupka wyglądała na poważnych. I ci co mieli zostać przy samochodach i ci co mieli iść w nieznane dżungli. Nie było wiadomo jak daleko ciągnie się trop i co ich tam wszystkich czeka. Ani nawet czy uda się podążać za tym tropem. Ale, że czas naglił a deszcz właściwie już przestał padać kto miał zostać to zostawał a kto miał ruszać to ruszył.

Trójka pościgowców przedzierała się przez błotnistą i wilgotną dżunglę za Marcusem a Marcus podążał za tropem. Trop szybko przestał być taki wyraźny jak na początku, przy wejściu w dżunglę. Krzaki, korzenie, drzewa i liany robiły swoje w zaciemnianiu obrazu. Poruszali się dość wolno. Raz, że musieli być ostrożni, dwa, że idący na czele i szukający śladów zwiadowca nie mógł poruszać się w ekspresowym tempie a trzy widzialność w trzewiach dżungli była bardzo słaba. Gdyby ktoś czaił się kilkanaście kroków od drugiej osoby i miał na tyle mocne nerwy aby nie zdradzić swojej pozycji był bardzo trudny do zauważenia. To sprawiało, że czwórka idących szeregiem ludzi spodziewała się podstępnego ataku w każdym momencie i z każdego kierunku co cholernie szarpało nerwy, cierpliwość i wolę.

Sytuacja się nieco poprawiła gdy w pewnym momencie wyszli na jakąś drogę. Która chyba biegła równolegle do tej jaką jechali wcześniej. Tropy prowadziły wzdłuż niej i zrobiło się nieco jaśniej i luźniej. Marcus po tropach poznał, że porywacze i porwani też swego czasu przyspieszyli na tym odcinku. Ale znów po jakimś czasie tropy prowadziły w głąb dżungli. Kiedyś to chyba była polna droga, teraz przypomniała ścieżkę, tak była zarośnięta. Ale i tak szło się nieco raźniej i wygodniej niż na przełaj, przez dżunglę.

W końcu jednak “gdzieś” doszli. Ale było to z dobre kilka godzin później bo gdy wynurzyli się z dżungli dzień miał się ku końcowi. Pokonali pewnie kawałek jaki drogą by przeszli w godzinę czy dwie a tak, na przełaj, zajęło to ze dwa czy trzy razy dłużej. Ale dżungla w końcu skończyła się a raczej zrzedła mieszając się z jakimiś zarośniętymi, zaniedbanymi drewnianymi budynkami. Wyglądało na jakąś częściowo pochłoniętą przez dżunglę wioskę. Tylko sądząc po światłach, hałasach i zapachach musiała być nadal przez kogoś zamieszkana. Ale przez kogo to nie było wiadomo. Wiadomo było, że nie mają szans wrócić do samochodów przez zmierzchem a podróżowanie nocą, na przełaj przez dżunglę zapowiadało się równie bezpiecznie jak spacer bez gazmaski po brzegu Mississippi. O tropieniu po ciemku też oczywiście nie było mowy. Ale zanim nastanie pełnoprawna noc mieli jeszcze z godzinę światła dnia i potem zapadającego zmierzchu.

“Buźka” zmrużył oczy i przyjrzał się przez lornetkę zabudowaniom wioski. Wyglądało na to, że dotarli na miejsce. Marcus zaczął podejrzewać że tubylcy to jakaś grupka kanibali a jeńców planowali zjeść. Choć też równie dobrze mogli zamiar wymienić jeńców jako niewolników na jakieś dobra.

- Dobra, chyba ich mamy. Poczekamy do zmierzchu i ruszymy ku wiosce. Ja pierwszy z Ricardo by oczyścić podejście. Gdy dam znać dołączycie do nas na skraju wioski.- odezwał się do ekipy - Póki co rozstawcie się i ukryjcie.

Przekraść się w miarę cicho, a potem zrobić swoje. Wśród ciemności uderzyć, pozostawić strach i dać nauczkę. Wiedział że światło z głębi wioski będzie zły pomysłem, ale z miejsca gdzie zaczynają się budynku powinno być jeszcze dobrze widoczne dla tych w lesie. On musiał zabezpieczyć podejście i najbliższą okolicę a potem ściągnąć wsparcie.
Czekali do momentu gdy zaczną zapadać ciemności i wtedy wyruszył cicho skradając się ku budynkom. Na miejscu musiał upewnić się że nikogo nie ma w pobliżu, tudzież go uciszyć. Dopiero po tym miał zamiar dać znać pozostałej dwójce.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 22-02-2019, 02:15   #59
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 15 - VIII.31; wieczór;

VIII.31; wieczór; zarośnięta wioska na pd od Espanoli



Marcus



- No to super. Bo za mało mokry byłem. - deszcz jaki przyszedł wraz ze zmierzchem nie poprawił humoru towarzyszom “Buźki”. Nie było się co dziwić. Wyjechali w dosć dużym pośpiechu tuż po popołudniowej sjeście a teraz robiło się już ciemno. Pora kolacji. A wyglądało na to, że spędzą ją o suchym pysku. Ognia strach było rozpalić aby nie zdradzić swojej miejscówy miejscowym. Pić i jeść też się już chciało a spodziewając się raczej krótkiego niż długiego pościgu zabrali ze sobą poza ręczną bronią dość niewiele. Teraz byli więc głodni i spragnieni bo manierki zaczynały świecić pustkami. I co tu nie ukrywać - byli na terytorium wroga. To było już stresujące samo w sobie więc wszyscy siedzieli jak na szpilkach obawiając się poruszyć czy odezwać choćby głośniej. Siedzieli, stali lub leżeli w obcym, bezimiennym domu zarośniętym chwastami w zapadającym zmroku. A teraz jeszcze zaczęło padać…

Dobrą stroną deszczu było to, że można było napełnić manierki z czego południowcy chętnie skorzystali. A przy przemykaniu się po obcym mieście można było mieć nadzieję, że deszcz dodatkowo zagłuszy kroki skradaczy, zasłoni zasłoną opadającej wody czy przytłumi obcy zapach na jaki zwykle reagowały alarmowym szczekaniem psy jakie czasem było słychać.


---



Wreszcie zrobiło się na tyle ciemno, że właściwie można było mówić o nocy. I nadal padało. Można było więc wyruszyć z improwizowanej kryjówki i spróbować rozeznać się po tym miejscu. Marcus nie był pewny jak wyglądało Nice City przed wojną ale przez weekend jakoś zyskał przybliżone szacunki co do wielkości i możliwości jakie oferwało to nie tak znowu małe i przypadkowe miasteczko. Przy wielkości Nice City to to coś przez co szli wydawało się zbyt ciche, wymarłe i zarośniętę. Wydawało się, że jeszcze z dekadę czy dwie i dżungla wyrośnie na środku domów, ulic i chodników. Na razie w najłagodniejszej formie wyglądały jak obrośniętę bluszczem i ze zdziczałym tym wszystkim co mogło zdziczeć.

Po ciemku nie dało się dostrzec zbyt wiele. Każdy garb wydawał się przyczajonym przeciwnikiem, porzucone na masce jakiegoś wraku przygotowanym do otwarcia ognia strzelcem, poruszane deszczem liście zdawały się maskować albo zdradzać kogoś szykującego się do ataku. W tych warunkach każdy minięty dom, ulica czy narożnik szarpały nerwy czwórce skradaczy. Niemniej wydawało się, że w tej zarośniętej wiosce czy osiedlu jest jakieś światełko w tunelu. I o dosłownie. Bo gdy wyszli na coś co chyba było główną drogą przez to osiedle to w oddali wreszcie ujrzeli ślady bytności człowieka - światła w oknach. Gdzieś z tego kierunku dobiegały też podobne odgłosy.

Po jakimś czasie zdążyli się zorientować, że zamieszkały jest chyba tylko jeden ale dość duży budynek. Właściwie ich kompleks. Kilka dość sporych, zwykle parterowych budynków. Może jakaś dawna szkoła, większa hurtownia czy inna podobna firma. Tylko ten kompleks był ogrodzony, względnie mało zarośnięty i w oknach paliły się światła. Ogrodzenie bazowało na dawnej siatce z drutem kolczastym. Ale było uzupełniane czy wzmacniane czym-się-dało. Więc były i wbite w ziemię drewniane pale, i szyny, i większe kamienie. Z wnętrza budynków dobiegały ludzkie głosy. Na podwórzu stały bryły pojazdów ale po ciemku nie szło oszacować czy są sprawne czy to tylko wraki.

Ludzkich strażników nie dało się zauważyć. Możliwe, że byli gdzieś poukrywani albo po prostu kitrali się wewnątrz budynku. Ale słychać było psy. Psy stanowiły realne zagrożenie bo mogły wyczuć najlepszego skradacza. Wydawało się, że ogrodzenie w ten czy inny sposób powinno dać się sforsować. Ale co dalej? Psy podniosą larum czy nie? Jak podniosą to co zrobią tubylcy? W tej chwili wyglądało na jakiś większy, zamieszkały kompleks budynków wieczorową porą gdzie wszyscy schronili się wewnątrz przed deszczem.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 24-02-2019, 02:30   #60
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=FROn3LtGFl0[/media]
Crow

Ten kto wymyślił upał powinien dostać z automatu betonowe buty i skończyć w kanale przy porcie w Detroit. Gorąc panował okrutny, słońce piekło niemiłosiernie, albo z nieba padała mżawka niepomagająca w niczym prócz utrudniania oddechu jakby człowiekowi szło się inhalować starą, mokrą szmatą do mycia podłogi w miejskim kiblu. Panna Holden tęsknie wspominała niebiańsko chłodne, klimatyzowane wnętrze apartamentu w Fleurs du Mal - tam nie chodziła spocona jak wieprzowina, czując się gotowana we własnym sosie. Wewnątrz metalowej puszki bryki. Czuła się trochę jakby umierała, albo trafiła na olbrzymią plażę bez możliwości pójścia pod prysznic. Trzymała pion tylko dlatego że musiała, odrywając kawałek tektury z kartonu od zapasów żeby się nim wachlować. Rozpięła bluzkę, mając gdzieś że Alex piorunował ją wzrokiem. Było tak duszno i gorąco, że naprawdę nie obchodziło jej czy obcy małolat będzie się gapił na widoczny stanik. Nie mieli czasu się gapić, po stłuczce roboty, takiej palącej, dla trzech osób starczało aż nadto. Harowali w pocie czoła do chwili gdy Fox wreszcie rzucił młotkiem, wypowiadając myśli całej trójki.

Fajrant, coś do picia i żarcia. Tylko głąby pracowały po mrówczemu, albo jak czarni na plantacjach bawełny - jak to lubił czasem mówić ojciec Ves.
- Myślicie że mają tu balię z natryskiem z konewki? - popatrzyła po pozostałej dwójce i lokalu w jakim zakotwiczyli. Dach, ściany, klekoczący wentylator na zardzewiałej nóżce w kącie sali. Jednym słowem - cywilizacja.

Alex bez większego zainteresowania upił łyka z butelki i popatrzył w stronę baru. Główkował chwilę a w tym czasie młodociany pomocnik w wieku pewnie zbliżonym do Vesny zerkał niepewnie na nią, na niego to w stronę baru niepewny czy się odzywać czy nie. W końcu rajdowiec wybawił go z tego kłopotu.
- Młody, skocz zapytaj czy coś mają w ten deseń. - Detroitczyk machnął leniwie w stronę baru i znów wyglądało, że poza odpoczynkiem w cieniu i przy butelce niezbyt wiele go interesuje. George popatrzył na niego trochę niepewnie, kontrolnie zerknął na Vesnę i jeszcze raz w stronę baru jakby oceniał swoje szanse i możliwości. W końcu chyba doszedł do wniosku, że lepiej nie stawać okoniem z powodu takiej błahostki więc wstał od stołu i podszedł do baru. Porozmawiał chwilę z barmanem i wrócił całkiem raźnym krokiem. Na tyle raźnym, że wyglądał na herolda dobrych wieści.

- Można zamówić kąpiel w bali. Jak chcemy to nam przygotują. 20 talonów. - chłopak zdał relację patrząc najpierw na Alexa a potem zerkając na Vesnę. Ale decyzję podjął Alex.

- Chcemy. - bąknął pod nosem wyraźnie pozwalając sobie by rozleniwienie tym upałem wzięło górę.

- Aha. - George z zadowoleniem pokiwał głową przyjmując do wiadomości odpowiedź rajdowca. I w pierwszej chwili nie załapał. Dopiero gdy zirytowany bezruchem Alex spojrzał na niego wymownie znad butelki domyślił się w czym rzecz.
- Aha, no tak… - powiedział nieco stropiony i znów wstał od stołu i wrócił do baru aby zamówić tą kąpiel.

Panna Holden dopiła piwo, odstawiając pusty kufel na stół. Ulżyło jej, spodziewała się… sama nie wiedziała czego. Chyba kolejnych komplikacji, jak przez większość tego zezowatego, gorącego dnia, ale nie narzekała. Podniosla się, łapiąc Foxa za rękę.
- A teraz pomyśl, że jechalibyśmy na tych cuchnących szkapach, które nawet bagażnika nie mają - powiedziała wesoło, obejmując go mocno ramieniem gdy się podniósł. Razem podeszli do baru, dobijając szczegóły transakcji.
- I jeszcze butelkę wina - dziewczyna w ostatniej chwili dołożyła jeszcze jeden punkt, udając że nie widzi skrzywienia brwi gangera.

- No! Od razu mówiłem ci, że z tymi szkapami to durny pomysł! - Alex podchwycił temat tak ochoczo, że to w połączeniu z planowaną kąpielą. Spojrzał na opierającego się obok młodzieńca na tyle wymownie, że ten już załapał o co chodzi i wrócił do ich stolika. Zostało jeszcze trochę poczekać bo tej wody do tej balii trzeba było nanieść i ogrzać. Co jak zwykle trochę trwało jak się nie miało luksusu bieżącej wody w kranie. Za to przy barze było ciut przyjemniej bo okolice ogarniał mały wentylator robiąc przyjemny dla przegrzanego ciała powiew. Barman postawił na barze butelkę wina a Alex z wielkopańskim gestem rzucił na blat talony które barman obejrzał, pokiwał głową i schował.

- Tu zawsze jest tak gorąco? - Alex nie wytrzymał i zapytał barmana o dość latynoskich albo makaroniarskich rysach i tuszy właściciela pizzerii. Ten pokiwał głową mówiąc coś, że najgorętsze miesiące i tak mają za sobą no i teraz będzie częściej padać. Ale tak, temperatura gdy nie pada to raczej zazwyczaj podobna jak dzisiaj. Detroitczyk westchnął ciężko i popatrzył smętnie na Ves łącząc się z nią w cierpieniu. W ich ojczyźnie może i zdarzały się latem upały no ale chyba nie aż takie jak tutaj. No i właśnie “zdarzały się” a nie były normą od jakiej właściwie nie było ucieczki.

Jak ludzie tu funkcjonowali? Tak codziennie, bez klimy. Na polach, w warsztatach i garażach. Na ulicach…
- Chłodziarka… na kołach. Albo wanna z podwoziem od meleksa - rozmarzyła się, nadstawiając twarz pod stary wiatrak. Gdy jechali przynajmniej pęd powietrza chłodził ich twarze. Tutaj… gorąco stało, zalewając człowieka jak kąpiel we wrzątku.
- A nie mówiłeś kiedyś, że z twoimi korzeniami żaden upał ci nie straszny? - popatrzyła na chłopaka z ukosa, udając że temat pochłania ją doszczętnie.

- Nie masz innych zmartwień? Może pójdziesz sprawdzić czy nas nie rolują z tą balią. My tu czekamy jak frajerzy ta tam pewnie coś już zmajstrowali. - Alex jak zwykle nie przepadał gdy ktoś, zwłaszcza kobieta, przyłapał go na jakiejś gafie. To, że coś tam, kiedyś, sprzedał jakąś bajerę na ten czy inny temat nic przecież nie znaczyło. Nawet teraz gdy akurat trafiała się okazja, żeby ją sprawdzić. Udał więc, że jest bardzo zły i bardzo groźny, żeby ktoś przypadkiem sobie nie pomyślał, że jest jakimś lamusem. A przecież był chłopakiem z detroickiej dzielni i wielkim cwaniakiem co zawsze trzyma rękę na pulsie i ma oczy dookoła głowy nawet w przypadku takiego drobiazgu jak zamówiona kąpiel w przygodnym barze.

Stojąca obok niewielka małolata o ciemnoczekoladowych włosach nie wydawała się przestraszona. Za dobrze go znała, wiedziała że nawet jak go wkurzy to jej nie przyleje, więc była bezpieczna. Zamiast zrobić się bladą ze strachu, ciągle się pogodnie uśmiechała.
- Czekamy? Ale to ja przecież chciałam się umyć - zrobiła smutną minkę niezrozumienia, patrząc na niego jakby jej nagle zakomunikował, że zamierza od jutra zostać stróżem prawa, albo rolnikiem i nigdy więcej nie wsiąść do bryki. Chciała coś dodać, kiedy wzrok jej zjechał niżej. Zmarszczyła nos nagle niezadowolona.
- No nie… znowu? - spytała z wyrzutem i rezygnacją, wsadzając rękę pod jego koszulkę. Zatrzymała ją na wysokości pięści powyżej pępka i wystawiła palec przez dziurę.
- Prosiłam cie tyle razy kochanie, uważaj gdzie spiołujesz bo znowu się poparzysz… albo właśnie dziur żarem narobisz i kto to będzie zszywał, co? No przecież jasne że ja. Myślisz że nie mam nic innego do roboty? - westchnęła, kręcąc głową zrezygnowana i uniosła materiał tak aby zobaczyć jego ciało - Nie oparzyłeś się chociaż tym razem?

Kierowca zmrużył oczy i zbystrzał gdy pojawiło się coś na kształt zagrożenia czy choćby takiej sugestii, że może go ominąć zamówiona kąpiel. Przeszył Vesnę swoimi celownikami w oczach ale udało jej się odwrócić jego uwagę tematem o koszulce i kiepowaniu. W końcu nie protestował gdy badała zakamarki jego koszulki i tego co miał pod koszulką, upił znowu ze swojej butelki i jakby się trochę rozpogodził. Czyli znowu wrócił do tego stylu ponurego samca aby podkreślić swój nonszalancki testosteron.
- No nie wiem… Coś może tam spadło i się przypala teraz… Musiałabyś sprawdzić, przy kąpieli by się to dało radę zrobić bez problemu ale jak chcesz iść sama to idź. - udał, że się obraża i mu nie zależy czy zostanie czy pójdzie chociaż wyczuwała, że próbuje ją wziąć pod włos.

Gdyby poszła sama, wtedy stanie się złą, nieczułą babą która skazuję partnera na straszliwe katusze palenia się żywcem. Nie mogła na to pozwolić, ilość późniejszego marudzenia zalałaby ją doszczętnie dusząc w mgnieniu oka. Ze skupioną, troskliwą miną opuściła łapkę niżej, chwytając palcami klamrę od pasa i odchyliła mu spodnie zaglądając bez żenady do środka.
- Nic nie dymi, wydaje się w porządku - powiedziała zamyślonym głosem nie zaprzestając obserwacji - Odczuwasz bolesny dyskomfort albo gorąco gdzieś tutaj?

- Dokładnie. Tak to ciemno i nic tam nie zobaczysz. Zresztą co z profilaktyką? Trzeba to dokładnie sprawdzić a nie tak byle jak. Sama wiesz co się dzieje jak się w silniki coś przegrzeje, spali i zatrze. A wystarczyłaby porządna ręczna diagnostyka…
- mężczyzna siedzący przy barze mówił spokojnie jak na profesjonalistę przystało gdy mówił o rzeczach o jakich miał pojęcie całkiem niezłe. Alegoria była całkiem udana bo rzeczywiście bez smarowideł i olejów silnik łatwo się zacierał, przegrzewał a czasem nawet zapalał i wybuchał. Barman coś chyba nie bardzo chciał mieć cokolwiek wspólnego z tą diagnostyką i resztą tematyki o jakich mówiła dwójka klientów bo dyskretnie oddalił się ze dwa czy trzy kroki na przeciwny kraniec baru ale zerkał na nich znacząco aby dać im do zrozumienia, że to porządny lokal i nie będą tu tolerowane “takie rzeczy” gdyby ich kusiło tak coś tentegować na środku głównej sali w samym środku dnia.

- A to nie tak, że jesteś samodzielnym, dorosłym i groźnym mężczyzną, załatwiającym wszelkie problemy na własną rękę, a ja tylko dodatkiem do ekwipunku? - zamrugała mówiąc poważnie. Ludzie już od nich uciekali, sądzą chyba że zaraz padnie na kolana i zacznie ustną diagnostykę. Do tego stopnia panny Holden jeszcze nie pogięło, wypadało się szanować tak trochę chociaż.
- Powinniśmy na ciebie uważać, to naprawdę poważny przypadek i nie wolno z niego żartować - dodała tonem lekarskiego pouczenia podnosząc wzrok na jego twarz - No dobrze, rzucę okiem przed kąpielą czy przypadkiem się nie poparzyłeś i nie zatarłeś, ale powoli zaczynam dochodzić do wniosku, że robisz to specjalnie i z premedytacją. Sabotujesz moje plany na odpoczynek w ciszy, spokoju… a jest tak gorąco że sama się roztapiam i bardzo chętnie bym skorzystała z luksusu jakim jest pięć minut bez potu na skórze. Poza tym nie muszę patrzeć co tam jest - uśmiech jej się zrobił kosmaty. Zaczęła go ciągnąć za pasek w stronę łazienki - Znam to na pamięć.

Alex zmrużył oczy chwilę trawiąc słowa swojej dziewczyny ale uznał, że to to co chciał ostatecznie usłyszeć. Więc chociaż w pierwszej chwili wyglądało, że będzie stawiał bierny opór gdy ciągnęła go za pasek spodni to jednak zeskoczył zwinnie ze stołka, złapał za kupioną właśnie butelkę dał znać młodemu, jaki jest podział obowiązków czyli, że oni idą zażyć kąpieli a on ma być czujny, zwarty i spocony jak koń po westernie.

Za barem był nieduży korytarz i barmanowi chyba ulżyło, że parka sobie idzie i złazi z widoku jemu i nielicznym w ten skwar gościom. Powiedział gdzie mają iść i właściwie nie dało się zgubić bo korytarz był krótki i było ledwo kilka drzwi. Zresztą ledwo weszli przez te gdzie miała czekać pełna balia wyszła jakaś dziewczyna. Niosła dwa wiadra i sądząc po tym jak się bujały musiały już być puste. Akurat zamykała za sobą drzwi, i otarła wolną ręką swoje czoło czekoladowej barwy gdy ujrzała dwójkę gości jacy zmierzali w jej kierunku.


- Oooo! - zawołała nagle znacznie się ożywiając i wytrzeszczając oczy z zaskoczenia. Alex zatrzymał się nagle i nagle zrobił się czujny nie wiedząc w pierwszej chwili jak interpretować tą reakcję. Obejrzał się szybko za siebie no ale dopiero co weszli do tego korytarza i byli sami. No i ta chyba łaziebna czy inna dziewczyna pracująca przed nimi.

- Ty jesteś tą kumpelą Kristin Black! - zawołała dziewczyna, rzuciła wiadra na podłogę i podbiegła do dwójki gości. Właściwie do Ves. Chyba miała ją ochotę uściskać czy wyciągnąć rękę na przywitanie ale w ostatniej chwili troszkę się stropiła tej swojej żywiołowej reakcji więc niezbyt wiedziała co dalej zrobić.

- Ej, ja też jestem kumplem Kristin Black. - Alex wskazał wyraźnie na swoją pierś a dziewczyna przyjrzała mu się uważniej. Od góry do dołu i z powrotem.

- Ciebie nie widziałam na scenie. - odpowiedziała dość spokojnie chociaż z odcieniem powątpiewania w głosie i spojrzeniu.

- O rany, no mieszkaliśmy razem! Zresztą nie poznajesz mnie? To ja wygrałem wyścig w sobotę! - kierowca jeszcze mocniej wskazał na swoją pierś i podkreślił swoje zasługi. Czarnoskóra dziewczyna zaś jeszcze mocniej zmrużyła oczy jeszcze raz mu się przypatrując.

- Nie byłam na rajdzie. Ale byłam na wyścigach konnych i rodeo. - łaziebna chyba chciała trochę załagodzić sytuację i podać pokrewną dyscyplinę rozgrywaną podczas festynu ale uzyskała efekt odwrotny od zamierzonego.

- Pfff! Chabety! - Alex prychnął pogardliwie na znak, że tym tematem się nie zajmuje i nie ma ochoty o nim rozmawiać. To niejako zaś urwało ten wątek więc dziewczyna po chwili konsternacji wróciła uwagą do Ves.

- Widziałam cię na scenie z Kristin! Mówiła, że jesteście kumpelami! Rany, to było super! - gdy dziewczyna wróciła do swojego pierwotnego tematu znów się rozpromieniła uśmiechem szczęścia patrząc na kumpelę Kristin Black.

- Kristi to nasza przyjaciółka, bujamy się we trójkę
- panna Holden złapała gangera w pasie żeby zaznaczyć kto jest trzecią osobą. Uśmiechała się przy tym wesoło, wyciągając rękę do powitania, ale szybko nią machnęła. Puściła Foxa i zamiast tego rozłożyła ramiona i chwilę później objęła czarnulę serdecznie, całując ją w policzek.
- Jestem Ves, to Alex - przedstawiła ich krótko i spytała - A ty jak masz na imię?

- Lilly. A to wy zamawialiście kąpiel?
- dziewczyna przedstawiła się a Alex do którego Ves się jednak przyznała w tej godzinie próby wydawał się być na dobrej drodze do udobruchania bo burknął krótkie “tak” w odpowiedzi.
- To chodźcie, pokażę wam co i jak. - Lilly zaprosiła ich gestem do pomieszczenia z jakiego właśnie wyszła tylko wcześniej nogą odgarnęła porzucone właśnie wiadra. Wewnątrz był wystrój sugerujący, że dawniej to chyba też była łazienka albo jakiś kącik sanitarny bo widać było starą kabinę prysznicową która teraz chyba robiła za przebieralnie sądząc po wieszakach i ręcznikach. Ale na głównym miejscu królowała balia pełna parującej wody. Alex bez ceregieli podszedł do niej, zanurzył rękę i wydał zadowolone mruknięcie a nawet się uśmiechnął gdy nagroda w postaci kąpieli była tak blisko.

Lilly szybko wprowadziła ich w tajniki zażywania kąpieli co jednak zbyt długie do pokazywania i opowiadania nie było. Ręczniki, mydło, szampon, szlafroki, klapki no i jakby zabrakło wody mogą zadzwonić to ona doniesie tylko troszkę trzeba by poczekać aż się gar z wodą zagrzeje jeśli chcieliby mieć ciepłą.

- Jej, to znacie Kristin tak z bliska? Gadaliście z nią i w ogóle? A jak ją poznaliście? Jaka ona jest tak naprawdę? Bo ja to ją tylko na koncertach widziałam ale ją uwielbiam ona jest najlepsza! - Lilly gdy uczyniła zadość swoim obowiązkom oparła się tyłkiem o jakąś szafkę i oddała się tym tematom jakie ją fascynowały. Czyli swojej idolce oraz jej kumplom jakich właśnie tutaj gościła.

- Czy ją znamy z bliska? - Ves popatrzyła na buneta przy wannie i pokiwała głową - Przyjaźnimy się, a nie nazywam kogoś przyjacielem nad wyrost. - wróciła oczami do czarnulki - Mieszkaliśmy i imprezowaliśmy przez ostatnie parę dni, nie tylko przed czy w trakcie koncertów. Kristi jest taka jak na scenie: żywiołowa, energiczna, wesoła. Moje słoneczko - uśmiech na jej twarzy zrobił się ciepły, chociaż dla odmiany technik zrobiło się smutno. Brakowało jej chodzącego wulkanu optymizmu o blond włosach - A poznałyśmy się w Det, poszłyśmy na pączki do najlepszej cukierni jaka została po wojnie - wyszczerzyła się i zaraz dodała z udawaną pretensją do pleców Foxa - A niby tak cię paliło i cierpiałeś katusze.

- No! I dlatego teraz muszę się ochłodzić!
- Alex bez specjalnych ceregieli pozbył się już koszulki i teraz właśnie za jednym zamachem ściągał dół. I z radosnym chichotem wpakował się do wnętrza balii rozsiadając się wygodnie jak król na tronie.
- A ty zdaje się miałaś jakąś diagnostykę do zrobienia. - przypomniał jej lekko unosząc brew na znak, że balia czeka i na nią.

- Też bym tak chciała ją poznać jak wy.
- Lilly rozmarzyła się o poznaniu swojej ulubionej gwiazdy estrady i uśmiechnęła się nostalgicznie gdzieś do sufitu. Ale uwagi Alexa niejako przywróciły ją do rzeczywistości. - Noo doobrze to ja nie będę wam przeszkadzać. Pójdę już sobie. Jakbyście coś potrzebowali to zadzwońcie. - niechętnie odkleiła się od szafki o jaką się opierała, wskazała na ręczny dzwonek niedaleko balii i zaczęła kierować się ku wyjściu.

- Daj spokój Lilly, nie przeszkadzasz - Vesna machnęła zbywająco ręką. Oparła się plecami o ścianę, ostentacyjnie krzyżując ramiona na piersi - Ten najbardziej cierpiący i potrzebujący jak widać sam się obsłużył mając gdzieś całą resztę, byle mu się lepiej zrobiło. Nie przejmuj się, ma zapędy ekshibicjonistyczne. Jak za jakiś miesiąc dwa, gdy wrócimy do Nice City, a ona jeszcze nie wyjedzie w trasę to wpadniemy tutaj do ciebie jak chcesz - wróciła do Lilly i pogodnego tonu.

- Byłoby wspaniale! - czarnulka ucieszyła się zarówno z pomysłu, że słynna blondynka mogłaby tu przyjechać jak i z tego, że jeszcze nie musi wychodzić. - Oh, to mi nie przeszkadza dla mnie to nic nowego. - roześmiała się wesoło wskazując na siedzącego w balii faceta. Wspomniany facet zaś siedział z błogą miną na twarzy i chwilowo chyba nawet rozmowa dwóch kobiet niewiele go zajmowała. Otworzył jednak oczy i zaczął grzebać w butelkach i pudełeczkach szukając odpowiedniego uatrakcyjnienia tej kąpieli.

- Ej, a wy się nie kąpiecie? Co będziecie tak stać i gadać? - rzucił w nich spojrzeniem i zapytaniem ale w końcu zafrapował się biorąc w każdą z dłoni jakąś butelkę z szamponem czy innym żelem do kąpieli i uważnie je zaczął studiować.

- To będziecie wracać do Nice City? A teraz gdzie jedziecie? Mogę wam dolewać wody jak chcecie albo umyć głowę czy plecy. - Lilly trochę chyba miała kłopot jak zinterpretować słowa i zachowanie Alexa. Pytała więc z ciekawości o detale ich podróży i planów związanych z wizytą w Nice City przy okazji proponując swoją pomoc przy kąpieli.

- Pomożesz mi z tym jełopem? Super! To dawaj, zdejmujemy ciuchy, szkoda żeby się zmoczyły… naprawdę chętnie skorzystam ze wsparcia, a nie że znowu sama muszę wszystko robić, a ten czeka na gotowe i jeszcze marudzi i potem narzeka… - wylała z siebie gorzkie żale, a potem ściszyła głos, pokazując ruchem głowy na moczącego się Foxa który udawał że umie czytać. Z drugiej strony akurat z etykietkami na butelkach sobie radził, więc była szansa, że odkryje co się skrywa w środku?

- Patrz go, jaki inteligent - mruknęła, parskając zaraz potem - Jedziemy na robotę za miasto, tam gdzie bagna, komary… więc to pewnie nasza ostatnia szansa na normalną kąpiel w cywilizowanych warunkach przez bardzo długi czas - skończyła smutno, ściągając sukienkę i odwieszając ją na oparcie krzesła.

- Wszystko słyszałem. - Alex uniósł brew na znak, że jest czujny, domyślny, mądry i genialny. I dalej studiował butelki z kosmetykami tyle, że odłożył jedną i wziął drugą po czym znów wrócił do poważnie wyglądających studiów porównawczych. Na to wszystko Lilly zachichotała radośnie i gdy Ves dała przykład z sukienką sama też bez wahania ściągnęła koszulkę. Ukazało się jej szczupłe, hebanowe ciało z niebieskim stanikiem na górze. Ona sama zaś pochyliła się aby ściągnąć luźną sukienkę i wtedy zmrużyła oczy jakby coś jej nie pasowało w sylwetce Vesny.

- A co tam masz?
- zaciekawiła się przekładając nogę przez brzeg spódnicy i wpatrując się gdzieś w okolice stanika dziewczyny z Det.

- To są proszę ja ciebie cycki. Medalowe. Najlepsze cycki festiwalu. - Fox rozpromienił się z dumy normalnie jakby conajmniej sam był posiadaczem medalowych cycków albo przynajmniej to dzięki i wyłącznie niemu zrobiły się one takie medalowe. Lilly zaśmiała się cicho i skończyła zdejmować kolorową spódnicę.

- Naprawdę? Wygrałaś miss mokrego podkoszulka? No nie dziwię się są bardzo ładne. - czarnoskóra dziewczyna odrzuciła spódnicę na taboret na jakim już leżała jej koszula i w samej niebieskiej bieliźnie podeszła bliżej do Vesny.

- No pewnie, że wygrała. I no z takimi cyckami to chyba nie ma się co dziwić nie? - Alex wydawał się wręcz roztapiać z dumy, że może zaszpanować pod tym względem.

- Ale mi chodziło o to. - Lilly zatrzymała się przed Vesną i zafascynowana wpatrywała się w wystające spod biustonosza napisy. - Oooo… To od niej? Oooo…. Ale świetne! - uniosła dłoń ku piersi tej drugiej ale zatrzymała ją na chwilę przed skórą i bielizną. Za to gdy widocznie już rozpoznała podpis i kto jest jego autorem na twarzy zakwitł jej wyraz podziwu.

Duma w głosie Foxa zmiękczała do tego stopnia że technik prawie zapomniała o boczeniu. Uśmiechnęła się do niego, zdejmując stanik i bieliznę. Oczywiście to wszystko była jego zasługa, bo jak wiadomo piersi najlepiej rosną od masażu, więc dosłownie przyłożył rękę do zwycięstwa w konkurencji z polewaniem się wodą.
- Miałam jeszcze parę, ale już zdążyły zejść - zaśmiała się cicho, pokazując gestem dłoni jaśnie pana gangera - A ten tam oto literata zajął drugie miejsce w walkach gladiatorów i pierwsze w konkursie strzeleckim. Dostał dużo razy w głowę, więc pewnie jeszcze opuchlizna wewnątrzczaszkowa mu nie zeszła, dlatego może wolno kojarzyć i mieć problemy motoryczne. Trzeba o niego zadbać, pomóc się umyć żeby się biedaczek nie utopił przez przypadek - dokończyła smutno, zerkając na Murzynkę - Szkoda to by była wielka… a i na stopie mam autograf - zdjęła buty i pokazała jedno z ostatnich dzieł Kristi.

Czarnoskóra dziewczyna zaśmiała się wesoło bielejąc uśmiechem gdy usłyszała opinię Ves o stanie Alexa. Alex zaś zrewanżował się cierpkim spojrzeniem widząc i słysząc jak we dwie sobie jawnie z niego drwią i żartują. Do czasu aż Vesna przypomniała o jego gladiatorskich trofeach.
- Ooo, naprawdę? - Lilly zdziwiła się i popatrzyła na pławiącego się w pianie mężczyznę z nowym zainteresowaniem. Ten oczywiście bezczelnie się uśmiechnął i dumnie pokiwał głową. Bo oczywiście te walki to wygrał sam a nie jak Ves swoje konkurencje dzięki niemu.
- Ojej, no to musiało być trudne bo tam słyszałam dużo poważnych zawodowców się zgłasza. - łaziebna wyraziła swoją opinię o tych walkach gladiatorów na festynie co już do reszty rozpogodziło Detroitczyka.

- I tu też ci zrobiła?
- uwagę o ostatnim autografie od słynnej blond gwiazdy estrady przyjęła z jeszcze większym zainteresowaniem. Spojrzała na sam dół Vesny bo akurat ściągała majtki i przy okazji pochyliła się nisko aby się lepiej przyjrzeć podpisanej stopie. - Oooo raaanyyy… i to z całusem! Oooo rannyy… To cię tutaj pocałowała? Kristin? Kristin Black cię tutaj pocałowała? Razem z podpisem? Nie bujasz? - dziewczyna była pod wrażeniem bo gdy się wyprostowała prawie machinalnie zdjęła biustonosz i rzuciła go tam gdzie resztę ubrania. Za to wpatrywała się z rozgorączkowaną ekscytacją na Vesnę jakby jej się jakoś w niej objawiła sama Kristin Black.

- A gdzie my się nie całowaliśmy - tym razem brunetka z Det przybrała kosmatą minę i takiż ton głosu. Wskoczyła do wanny, sadowiąc się na przeciwko Alexa. Wreszcie znalazł się w należnym centrum zainteresowania jako laureat prestiżowych konkurencji, a nie tam jakiś pierdółek dla dzieci, albo jajogłowych szczawi.
- Chodź do nas - zaprosiła czarnulkę, machając zachęcająco ręką - Alex aż tak dużo miejsca, wbrew pozorom, nie zajmuje.

- O jaaa… to ty… to wy.... i tak z Kristin… - czarnoskóra dziewczyna podreptała za Vesną do skraju balii ale chyba była pod bardzo silnym wrażeniem tego jak bardzo zażyłe stosunki łączą tą dwójkę z balii z jej ulubioną diwą. Alex przywitał przybycie ich obu z zadowoleniem w oczach i uśmiechu. Skorzystał z okazji aby bez żenady obciąć wzrokiem z bliska sylwetkę pracownicy tego lokalu. Widząc, że coś ma kłopoty z jakąś sensowną reakcją postanowił życzliwie jej pomóc.

- No pewnie. Wiele razy. Wskakuj to też coś ci się dostanie. Zresztą miałaś nam pomóc, sama tak mówiłaś. - z delikatnością i żywiołowością tak firmową z runnerowych ulic zagadał bezczelnie wesołym tonem do czarnulki o długich, prostych włosach. Sam pod wodą posmyrał stopą o nogi Vesny.

- No, tak, tak, pewnie, oczywiście, już, już idę… - Lilly otrząsnęła się z tego wrażenia i sprawnie przekicała z zewnątrz do wewnątrz wanny. Potem usiadła tak mniej więcej pośrodku, że musiała wyłożyć się w poprzek dwóch wcześniej siedzących sylwetek. - Ooo raannyy… Nigdy nie sądziłam, że spotkam kogoś kto zna Kristin… noo… od tej strony… - zaśmiała się trochę nerwowo ale i z ulgą. Popatrzyła na kobietę po swojej jednej stronie i na mężczyznę po swojej drugiej stronie. - Ej ale powiedzcie. Jaka ona jest? No wiecie tak… no tak jak ją poznaliście… - łaziebna popatrzyła z fascynacją i wydawało się, że klasyczna kobieca ciekawość właśnie ją pochłonęła.

- Miałaś coś zrobić. - Alex usłużnie przypomniał jej i wręczył w dłoń gąbkę i mydło. Dziewczyna skinęła głową i zaczęła mydlić narzędzie kąpielowe ale dalej była spragniona wieści.

Ves w tym czasie zaczęła opowiadać, malując obraz Kristi jako pogodnej, zadziornej dziewczyny z dobrym sercem i zręcznymi rączkami, oraz ustami potrafiącymi nie tylko cudownie śpiewać. Pominęła to co odkryła dzięki Kay, jednak niektóre szczegóły zostawały tylko w gronie przyjaciół. Leżąc rozłożona wygodnie w wodzie opowiedziała o pierwszym spotkaniu w vanie przed koncertem, o wspólnym maratonie filmów dla dorosłych, zabawie w pakamerze Blue Star zanim panna black weszła na scenę. Oczywiście tego co wyprawiali we trójkę kiedy Fox się przecknął i przestał fochać też nie pominęła. W końcu jako dobra kobieta mogła od czas udo czasu połechtać ego swojego chłopa, żeby nie czuł się zbytnio wykorzystywany, albo terroryzowany, bo niedoceniony był zawsze i wszędzie.
- Podaj wino - trąciła gangera łokciem - w ustach mi zaschło, a ty widzę przysypiasz. Co, nudna jestem?

Alex przystał na pomysł Ves i skinął głową. W parę chwil otworzył butelkę i musiał być w iście szarmanckim nastroju bo jej dał skorzystać z butelki jako pierwszej. Do tego uzupełniał opowieść najlepszej kumpeli Kristin. Głównie o wystąpienia swojej skromnej osoby. Jak tak się go słuchało można było pomyśleć, że to przygody jakiegoś samca alfa czy innego buhaja rozpłodowego a Ves to tylko tak opowiada bo lepiej jej to wychodzi. Niemniej czy specjalnie czy nie, brzmiało to tak podkolyrozwane, że w naturalny sposób budziło zastanowienie.

Ale Lilly to nie przeszkadzało. Chłonęła tą wspólną opowieść czy raczej relację o swojej ulubionej gwieździe z wypiekami na twarzy. A przy okazji korzystając z gąbki aby wyczyścić ciała swoich klientów. Zajęła się ich ramionami, plecami, włosami i właściwie jakoś prawie przy okazji wymyła wszystko co dało się wymyć na siedząco. No i sama była zachwycona tą opowieścią co podkreślała licznym “ochami”, “achami”, “woow” czy “ooo raanyyy”. Przez co tryskał z niej nieskrępowany, młodzieńczy entuzjazm.

- Ooo raanyy… To Kristin jest fajniejsza niż myślałam…
- ociekająca wodą czarnulka pozwoliła sobie na chwilę przerwy i rozmarzenia gdy przysiadła naprzeciwko dwójki swoich gości. - Jeej… Jak ja bym tak chciała poznać ją tak jak wy… chociaż tak na jedną noc… i też bym chciała taki autograf… - spojrzała na wystającą ponad pianę i wodę pierś Vesny gdzie wciąż były widoczne ślady markera i szminki pozostawione przez gwiazdę. Czarna dłoń zanurzyła się w wodzie i po chwili wydobyła na powierzchnię podpisaną stopę Vesny. - Ale niesamowite, że nie schodzi. Ale to dobrze, bo szkoda by było. Ja jakbym miała taki autograf to bym trzymała tak długo jak się da. - popatrzyła z rozmarzeniem na pozostawione autografy.

- Niestety ale nie masz co liczyć na taki autograf - panna Holden zaczęła neutralnym tonem robiąc przerwę aby napić się wina z butelki. Odetchnęła, oblizujac usta i dokończyła wesoło - w tym tygodniu. Ale jesteś miłą laską, podobasz mi się. Masz moje słowo że wpadniemy tu z Kristi, gdy załatwimy nasze sprawy. Wiesz jak jest - rozłożyła ręce, opierając je o krawędź wanny - Najpierw robota, potem przyjemności. Jeśli chcesz mam sukienkę od niej, mogę ci ją dać. - otaksowała sylwetkę czarnuli - Powinna pasować.

- Naprawdę?! Oh yeah!
- Lilly pisnęła z radości i dziko wyrzuciła ręce do góry jakby już wygrała jakieś zawody. Zaraz potem jednak rzuciła się do przodu rozchlapując udami wodę na boki, na dwójkę gości i pod wpływem impulsu uściskała i objęła Vesnę przy okazji całując ją w policzek a jej piersi spoczęły na medalowych piersiach gościa które tak bardzo zachwalał drugi gość. - Byłoby super! Jakbym coś od niej miała a jakbym jeszcze mogła ją poznać… - możliwość poznania sławnej gwiazdy wydawało się chyba dziewczynie szczytem marzeń o jakim nawet nie próbowała śnić. A co dopiero oddychać w tym samym pomieszczeniu co ta słynna diwa.

- No tak, tak, myślę, że moglibyśmy ci to załatwić. Oczywiście teraz mamy biznes do zrobienia ale jak będziemy wracać… No oczywiście nie możemy nic obiecać za naszą kumpelę Kristin no ale wiesz, to nasza kumpela… - Vex czuła, że Alexa zaczynają roznosić hormony. Czuła to po jego głosie i spojrzeniu jakim lustrował ślicznie wyeksponowany czarny kuperek Lilly kusząco ociekający kontrastową białą pianą. Zaczął po nim wodzić dłonią jakby sprawdzał czy pasuje na odpowiedni rozmiar czy co innego i ponad czarnymi włosami wtulonej w Ves kobiety popatrzył na Schultzównę sondująco.

- Ale takiego autografu to pewnie by mi nie zrobiła co? To pewnie tylko takim kumplom jak wy? - Lilly nieco odkleiła się od Vesny i popatrzyła na nich oboje gdy bała się chyba usłyszeć odpowiedź.

No tak, bo przecież samcza natura nie umiała usiedzieć pół godziny w wannie z dwoma babami i nie zacząć rozrabiać. Do przewidzenia, ale w końcu mieli przerwę w pracy, a okazja sama pchała się w łapy. No i potem technik nie zniosłaby zawiedzionego, marudnego gangera przez resztę podróży.
- Więc zostaniesz naszą kumpelą i wszystko zostanie w rodzinie - wymruczała, dając przyzwolenie do działania rajdowcowi, samej całując bliską twarz Murzynki prosto w śmiejące się usta.

- Yeeaa! - Lilly zawołała przyciszonym głosem udając, że krzyczy i cieszy się na całe gardło. Chociaż chyba cieszyła się naprawdę bo ledwo Vesna ją pocałowała to ta teraz zrewanżowała się jej całkiem gorąco. Też ją i objęła i pocałowała i to całowała się na całego. Oderwała się od niej i przechyliła się do Runnera, traktując go tak samo. Ten zaś przyjął to żywiołowo i z entuzjazmem. Złapał jej o wiele drobniejsze od swojego ciało i przesunął na swoje uda.

- No daj to. Wiesz jak się teraz kumplujemy to jak ty umyłaś nas to teraz my umyjemy ciebie. Musi być po równo, takie są zasady. - rzekł spokojnie odbierając jej gąbkę i namydlając ją obficie. Dziewczyna nie miała widocznie nic przeciwko bo roześmiała się radośnie i twierdząco pokiwała głową na taki pomysł. Alex więc zaczął buszować gąbką po jej ciele zaczynając od obojczyków i ramion a potem przesuwał się na coraz ciekawsze rejony ciała łaziebnej czym pobudzał i bawił ją pierwszorzędnie.

Z drugiej strony podobnie działa Ves, tyle że zamiast gąbki używała rąk. Wzięli ją z Alexem w dwa ognie, przypominając kanapkę z nutellą w środku. Słodką i taką na widok której sama ciekła ślina. Co pewien czas porozumiewali się ponad ramieniem Lilly spojrzeniami, współpracując prężnie podczas tego mycia, urozmaiconego kolejnymi pociągnięciami z butelki, chichotem i pocałunkami, którymi technik sprawiedliwie dzieliła między pozostałą dwójkę. Wreszcie ganger zajął się tym co nad wodą, a dziewczyna tym co pod wodą, przechodząc z myciem na uda i biodra.

Wyglądało na to, że cały, wielokolorowy zestaw kanapkowy rozumie, dogaduje się i współpracuje ze sobą świetnie obywając się zwykle bez słów. Bo przy przyspieszonych oddechach wpadającym coraz mocniej w ciche jęki i posapywanie dość trudno było coś powiedzieć. Coraz więcej wody i piany lądowało na podłodze w miarę jak ta wspólna kąpiel robiła się coraz gwałtowniejsza. Zwłaszcza odkąd Fox chyba zadbał o to by czekoladka była odpowiednio przeczyszczona także od środka. Chociaż raczej nie użył do tego gąbki bo ta pływała sobie pośród piany i fal.

Nutella zaś jak to z nutellami bywa, roztapiała się pod wpływem gorąca przez co świetnie wchłaniała się we wszelkie podłoże. Czy to z jednej czy drugiej strony. Gdy jeszcze byli na etapie wzajemnego mycia na tyle, że można było to nazwać myciem czekoladka rewanżowała się Vesnie za jej opiekę co jakiś czas próbując ją złapać i przycisnąć do siebie albo chociaż tak odwrócić głowę by ją pocałować. Alex też musiał bawić się przednie bo z lubością zaliczał podwójne całowanie gdy po oderwaniu się od całowania jednych ust zaczynał całować te drugie. Zaś dłonie pary gości często miały ze sobą kontakt na szybko oddychających piersiach czekoladki. Dla dłoni zaś te jej przednie atuty, nawet jeśli nie medalowe jak te które ją ugniatały od tyłu to też jednak potrafiły sprawić dłoniom wiele przyjemności swoją przyjemną w dotyku jędrnością.

W końcu jednak od tego żaru, gdy szczotkowanie Lilly jakie od środka przeprowadzał Alex osiągnęło punkt kulminacyjny nutella roztopiła się ostatecznie. Ciężko opadła na pierś gangera całując go czule w podziękowaniu za te zabiegi higieniczne. Alex ciężko sapał ale wydawał się być szczęśliwy jak to w takich momentach było dla niego typowe. Uśmiechnął się i do niej i do Ves do której wyciągnął rękę aby przysunąć ją do siebie.

- Jeeejjj… to było super.... - westchnęła rozleniwiona czekoladka gdy teraz w podzięce czule pocałowała Vesnę jaka siadła obok Alexa. - Ale zostaniecie coś dłużej? Nie mówcie, że już wyjeżdżacie. - wyjazd pary tak znamienitych no i kochanych gości chyba napawał smutkiem czekoladkę bo popatrzyła na nich zmartwionym wzrokiem.

Zostanie było świetnym pomysłem, niestety nierealnym w tej chwili, ale przynajmniej miło spędzili parę chwil przed powrotem do piekarnika. Jak miło wystarczyło spojrzeć na minę Foxa i Lilly. Już patrząc na nich serce rosło, a gęba sama się uśmiechała.
- Jesteśmy w pracy - technik mruknęła, opierając policzek o ramię rajdowca i wyciagając ramię tak, aby obejmowac jego i czekoladkę - gonią nas terminy, ale wrócimy za jakiś czas to zrobimy powtórkę… i to jeszcze z Kristi, więc nie dygaj. Jeśli masz choć w połowie tak fajne jak ty koleżanki które też by chciały dołączyć do zabawy, je też zgarniemy. Zrobi się duża imprezę. zobaczysz, będzie super.

- O tak, bardzo bym chciała! -
dziewczyna pracująca roześmiała się bielą swojego ciepłego i serdecznego uśmiechu a Alex bez skrępowania skorzystał by puścić żurawia na jej równie wesoło trzęsące się do tego śmiechu piersi. Dziewczyna przestała się śmiać i jeszcze raz pocałowała i ją i jego.
- Jak dla mnie możecie wracać kiedy tylko zechcecie! I możecie nawet nocować u mnie w domu! - Lilly zapewniła ich oboje solennie. Potem jeszcze raz przytuliła się do nich tak, że powstał prawie idealny trójkąt równoboczny ze splecionych ramion i stykających się głów. - Ja rozumiem, że teraz macie swoje sprawy do załatwienia i musicie jechać. Ale jakbyście wracali do Nice City to wpadnijcie. Zapraszam serdecznie. A jak jeszcze potem byście zajechali z samą Kristin… - zaśmiała się wesoło na znak, że nadal chyba trudno było jej uwierzyć w taką możliwość. W końcu ułożyła się trochę bokiem a trochę tyłem na obojgu z nich tak, że mogli leżeć we trójkę we względnym spokoju i wygodzie. - Jeej… śliczne zostawiła ci te autografy… - dziewczyna uniosła swoją stopą, stopę Ves z wody i nie mogła się chyba napatrzyć na te rękodzieło pozostawione przez sławną blondynkę na pamiątkę dla swojej ciemnowłosej kumpeli.

Za to w technik odezwały się pierwotne, najbardziej podstawowe potrzeby, bez których nie szło żyć. Leżała rozleniwiona, uśmiechając się w eter aż w pewnej chwili od jej brzucha rozległo się burczące zawodzenie na tyle głośne, że na chwilę zagłuszyło pogłos rozmów za drzwiami. Zaśmiała się, wzruszając ramionami.
- No co? Jestem głodna - zrobiła przepraszajacą minę i dodała weselej - Dzięki za zaproszenie Lilly, na pewno skorzystamy, w końcu się na coś umówiliśmy, nie? A teraz powiedz, co tu można dobrego zjeść… i co macie na wynos?

- U nas możemy coś wam zrobić. Znaczy ja wam coś zrobię. I jak chcecie to na wynos też. Co chcecie? Jakąś pieczeń, zapiekanego kurczaka, tortillas, suszone mięso, sałatkę fasolową czy jeszcze coś innego? Z fasoli, kukurydzy i kurczaka to wam przyrządzę wszysko co chcecie.
- Lilly wyraźnie się ożywiła i odwróciła się aby wygodniej patrzeć na Vesnę. Mówiła płynnie i była pewna siebie gdy najwidoczniej kuchnią też się tutaj zajmowała i parze swoich nowych kumpli była bardzo skłonna iść na rękę z tymi kulinarnymi życzeniami.

 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172