|
Sesje RPG - Postapokalipsa Świat umarł. Pogodzisz się z tym? Położysz się i umrzesz przygnieciony megatonami, które spustoszyły Twój świat, zabiły rodzinę, przyjaciół, a nawet ukochanego psa? Czy weźmiesz spluwę i strzelisz sobie w łeb bo nie dostrzegasz nadziei? A może będziesz walczyć? Wstaniesz i spojrzysz na wschodzące słońce po to, by stwierdzić, że póki życie - póty nadzieja. I będziesz walczył. O przyszłość. O jutro. O nadzieję... Wybór należy do Ciebie. |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
17-11-2019, 17:44 | #11 |
Reputacja: 1 | Siedziba rodu Sanguine, Montpellier |
17-11-2019, 17:53 | #12 |
Dział Postapokalipsa Reputacja: 1 |
|
17-11-2019, 18:22 | #13 |
Reputacja: 1 | Dzielnica Terres Putain, Tulon Nathan Barthez wyszedł na płaski dach domu wynajmowanego przez ród Sanguine, oparł się rękami o wykutą z żelaza barierkę spoglądając w dół na tętniącą życiem ulicę. Słońce zachodziło za widnokręgiem przydając morzu barwę czystego szkarłatu. Ciepły dzień ustępował szybko pola równie ciepłej nocy. Pomiędzy budynkami, na brukowanych ulicach dzielnicy nocnych uciech rozbrzmiewały śmiechy, śpiewy, pokrzykiwania i gwizdy. Zmęczeni dniem ciężkiej pracy mieszkańcy Terres Putain zaczynali oddawać się radości życia, żarowi alkoholu, smakowi zawijanych w płaskie chlebki grillowanych jaszczurek, fałszywie namiętnym pocałunkom prostytutek. Dołączali do nich przybysze z innych części portowej metropolii: żądni grzesznych atrakcji studenci z tulońskiego uniwersytetu, kadeci Rezysty na przepustkach, marynarze ze stojących w porcie statków. Rozbawiony tłum w dole pulsował zlepkiem języków i dialektów. Przechylony nad poręczą Nathan wychwytywał strzępki konwersacji w języku pan-arabskim, mieszającym się ze śpiewnymi mowami Franków i Purgaryjczyków, chwilami zaś słyszał nawet twarde borkańskie nuty, które nieuchronnie przypominały mu o Alpach. - Wasza miłość zechce coś zjeść? - zarządca domu, niski starszy mężczyzna o nienagannych manierach i czujnych ruchliwych oczach, wszedł na mogący pełnić rolę tarasu dach dwupiętrowego domu. W rękach trzymał dużą tacę z kilkoma półmiskami. - Chętnie, zacny Danielu - odpowiedział Barthez odwracając się w stronę gospodarza. Zarządca podszedł do ustawionego przy poręczy stolika, położył na nim naczynia ze smażonymi rybami, ostrygami, kawałkami pieczonej kaczki, świeżym chlebem i gotowanymi ziemniakami. Nathan Barthez podziękował mu lekkim skinięciem głowy, doceniając różnorodne bogactwo posiłku. Zarządca mieszkał w domu razem z żoną i trójką dorosłych dzieci. Jeśli nawet poczuł się zaskoczony gromadą przybyłych bez zapowiedzi gości z Montpellier, nie dał tego po sobie w najmniejszym stopniu poznać. Tulońska rezydencja Sanguine mogła zapewnić wygodny nocleg dwóm tuzinom przybyszów, a doskonale zaopatrzona spiżarnia i piwniczka gwarantowały świetne doznania kulinarne. Barthez nigdy wcześniej nie odwiedził tego miejsca, chociaż przybywając do Tulonu ze szpiegowską misją wiedział o jego istnieniu. Dopiero zmiana rozkazów Ventricule pozwoliła mu wejść za próg posiadłości w Terres Putain i teraz - siedząc w przyjemnym chłodzie zmierzchu na dachu domostwa - nie mógł się powstrzymać przed uczuciem dogłębnego odprężenia. Z dołu, z wnętrza rezydencji, dobiegały liczne głosy krzątających się w pokojach gości. Casimir Lavelle zaopatrzył swego pupila w listę członków ekspedycji, toteż Nathan był przygotowany na spotkanie w dokach Part Lagagne. Co nie oznaczało wcale spokoju ducha Helweta. Ekspedycja do Bergamo mogła obfitować w przeróżne niebezpieczeństwa, od napaści grasantów lub dzikich zwierząt po katastroficzne w skutkach burze. Barthez nie traciłby czujności nawet w towarzystwie grupy wyszkolonych najemników, a tymczasem z pokładu motorowej łodzi w Lagagne na nabrzeże zeszli ściskający bagaże i wyraźnie przestraszeni podróżą służący rodu. Noszący na szyi ryngraf skarbnik dziedzica o pociesznych bokobrodach i pierwszych objawach choroby morskiej. Chudy jak tyczka osobisty fryzjer Abdela. Jego ulubiony kucharz. Czterech krępych i małomównych lokajów. A także dwie całkiem ładne, ale chyba najbardziej z całej grupy wystraszone dwórki Angeline Léi, trzymające się siebie i pilnujące sterty ciężkich kuferków. Nathan wolał nie wiedzieć, co było w tych kuferkach, ale mógłby ślepo pójść w zakład, że nie była to amunicja i zapasowe lufy do automatów. Rozkoszując się wybornym smakiem pieczonej kaczki, Helwet przestał na chwilę troskać się niepewną przyszłością. Miał dla siebie ostatni spokojny wieczór przed kilkoma miesiącami mordęgi. Posilając się bez pośpiechu, chłonął dźwięki dobiegającej z okolicznych ulic muzyki. W wieczory takie jak ten łatwo było ulec wrażeniu, że to właśnie Tulon był centrum całego znanego świata. |
17-11-2019, 20:28 | #14 |
Reputacja: 1 | 12 czerwca 2595 Montpellier późny poranek |
17-11-2019, 20:40 | #15 |
Reputacja: 1 |
|
17-11-2019, 20:42 | #16 |
Dział Postapokalipsa Reputacja: 1 |
|
18-11-2019, 16:47 | #17 |
Reputacja: 1 | Tawerna w Południowym Porcie, Tulon, Kilka dni wcześniej. Miejce było pełne miejscowych rybaków i obco wyglądających ludzi, po których widać było, że nie imają się zajęciami jakimi parała się większość mieszkanców Tulonu. Ale i jedni i drudzy nie zdawali sobie przeszkadzać. Rybacy z dłońmi pooranymi solnymi bliznami i groźnie wyglądajacy zbrojni razem śmiali się ze sprośnych męskich żartów i wznosili cynowe kubki z podłymi trunkami, pijąc tak jakby to był ich ostatni dzień. Wieść niosła, że miejsce owe należało do przemytników Płonu, i można było tutaj oprócz mniej lub bardziej przyzwoitego napitku, zażyć cielesnych rozkoszy, ale także zaopatrzyć się w Le Unity lub przemycane z innych części Europy narkotyki. A także i w Ex... Dwójka meżczyzn siedzących w kącie dyskutowali o czymś cicho, żywo gestykulując, robiąc obrażone miny, strojąc groźne pozy. W końcu jeden z rozmówców,czarny jak smoła olbrzym syknął, dopijac jednym haustem zawartość kubka: - Posłuchaj białasie. - pogardliwie prychnął na rozmówce: - Płatne w kredytach Kronikarzy, żadnych weksli z Banku Komercyjnego. Barthez splunął na dłoń zwyczajem Neolibijczyków aby dobić targu. Suma jaką wyngecjował od najemnika była zadowalająca obie strony. Normalnie dość szorstcy w obyciu mężczyźni uścisneli prawice i z uśmiechem poklepali się po plecach. Nathan niemal ufał czarnemu najemnikowi. Kiwolo pracował już kilka razy wprzeszłości dla Bartheza, pomagając wykonać kilka zleceń dla rodu Sanguine. Oczywiście Kifo o tym nie wiedział, choć może się czegoś domyslał, ale o to Helweta nie dbał. Tak długo jak robota była wykonana, był zadowolony. Kiwolo wstał, pożegnał się oschle i wyszedł. Nathan odetchnął, choć nie dał po sobie nic poznać. Skinął na stojącego za szynkwasem grubasa, wskazując na kubek. Barman w wiadomy tylko sobie sposób wyłowił gest Bartheza i po chwili dolał bimbru. Helweta wypił duszkiem, zostawił kilka monet i wstał. Wychodząc skinął niezauważalnie do kilku mężczyzn pijących pośród bywalców. Tylko wprawny obserwator, znający się na takiej robocie, zauważyłby, że dyskretnie rozproszeni najemnicy nie byli rozstawieni przypadkowo. Z każdego punktu mieli doskonałe baczenie na tawerne i miejsce, gdzie siedział Anubijczyk i Helweta. Najemnicy kompletnie ziignorowali gest Bartheza, jednak wkrótce po tym jak opuscił tawernę, dokończyli napoczęty alkohol i pojedynczo ruszyli w slad za Helwetą. Nathan był zadowolny. Skompletował juz załogę na jaką mógł liczyć. Oprócz Anubijczyka, było tam dwóch dwóch braci z Polanii: ogromny Yuran i gibki Dragan, trzech Bałkan, którzy nie bali się niczego, no i kilku Borkan. Ludzie na których Barthez liczył. Byli zdyscyplinowani i znani z bezwzględnej lojalności. |
18-11-2019, 20:39 | #18 |
Reputacja: 1 | Siedziba rodu Sanguine, Montpellier |
18-11-2019, 20:47 | #19 |
Dział Postapokalipsa Reputacja: 1 |
|
18-11-2019, 21:34 | #20 |
Reputacja: 1 | Doki miejskie, Montpellier Dniało. Rześkie portowe powietrze pełne wilgoci niosło ze sobą również, zapach rybich łusek, brudu wylewanego do portu przez wszelakie nabrzeżne tawerny oraz specyficzny zapach ekskrementów i zużytego alkoholu, pamiątki po ostatnich upojnych marynarskich nocach spędzonych w tawernach, przed wypłynięciem w rejs. Zmieszany zapach roznosił się nad portowymi ulicami. Pierwsze promiennie słońca musiały z dużym trudem, wpierw przybić się przez całun jeszcze gęstawej bagiennej mgły, która jak co dzień spowijała senne nadbrzeżne rejony bagnistego Montpellier. Przez wyłożone kamiennym nierównym brukiem ulic, niósł się równie nie równy stukot kółek walizy jaką służący wlókł za swym panem - Abdelem Snaguine. Ten szlachetny potomek i godny następca wspaniałego rodu, niespiesznie zmierzał poprzez ospałe smugi mlecznych oparów w kierunku doków gdzie miała go czekać przygoda życia. Nie. Nie prawda. Prócz tego odgłosu w powietrzu niosło się coś jeszcze. Odgłos jakby sapania połączonego z mlaskaniem. Abdel zatrzymał się na moment, bez cienia wątpliwości poznając charakterystyczne śliskie odgłosy, które były mu jakże dobrze znane. Po prawej stronie jakiś marynarz wbijał się właśnie z impetem, raz po raz w portową dziewkę. Marynarz odwrócił na chwilę głowę i szczerząc ułomki poczerniałych zębów w wyrazie uśmiechu patrzył na dziedzica nie przerywając swego procederu. Trzeba było przyznać, że robił to ze sporym zacięciem. Dziewczyna miała zaś oczy puste, zupełnie bez wyrazu, jakby w jej źrenicach nie było jej duszy. W normalnych okolicznościach panicz zatrzymał by się aby rzucić garść miedziaków oraz rozkazać marynarzowi by wziął ją inaczej, brutalniej i od tyłu. Ból na pewno przywrócił by twarzy dziewczyny przytomność i świadomość smutnego rynsztokowego życia jakiej musiała wieść. Tak, to byłoby coś warte. Abdel z chęcią by na to popatrzył. Dzisiaj jednak nie miał nastroju na wielkopańskie zabawy tej klasy. Był bezbrzeżnie przygnębiony koniecznością wyjazdu ze stolicy. - Ależ się wleczesz Alfredzie - warknął na służącego i beztrosko, niosąc jedynie elegancką posrebrzaną laskę ruszył dalej. Jego niemal siedemdziesięcioletni służący ruszył za nim sapiąc i wyginając się pod niemiłosiernie ciężką, ciągnąca go w stronę ziemi torbą, którą miał przerzuconą przez ramię. Dłonie miał zaś zajęte popychaniem umieszczonego na kółkach, sporej wielkości, stolika do makijażu. Ciężkiego mebla, z litego drewna zdobionego pozłoceniami i rzeźbieniami, skrytego teraz pod białym płótnem. Krótko mówiąc, służący niósł jedynie sam najważniejszy bagaż podręczny dziedzica. Abdel oszczędzał bowiem starca z uwagi na jego podeszły już wiek. Najął więc wprzódy grupę tragarzy, która wniosła już wcześniej wszelakie niezbędne mu precjoza ze sporządzonej listy. Wszystkie były już na pokładzie statku, którym miał o poranku odpłynąć. Alfred zatoczył się, poczerwieniał na twarzy i ruszył niezdarnie za swym paniczem, wydając z piersi ciężki świszczący oddech. Idąc przez mgłę, potomek Snguine zdrętwiał naraz. Spośród oparów mlecznych smug wyłoniła mu się bowiem w porcie iście osobliwa metalowa sylwetka okrętu, mogąca należeć nie do kogo innego jak do Neolibijczyków. Abdel podszedł bliżej i stanął nieco zahipnotyzowany majestatem i ogromem sylwetki afrykanerskiej jednostki. Ten cud techniki zrobił naprawdę spore wrażenie na młodzieńcu. Postanowił poświęcić chwilkę by przyjrzeć mu się dokładniej. Czegoż oni tu do diaska chcą i po cóż tu przybyli aż w takiej sile...
__________________ "Gdy chcesz opisać prawdę, elegancję pozostaw krawcom. " A. Einstein |