![]() | ![]() |
![]() |
|
Sesje RPG - Postapokalipsa Świat umarł. Pogodzisz się z tym? Położysz się i umrzesz przygnieciony megatonami, które spustoszyły Twój świat, zabiły rodzinę, przyjaciół, a nawet ukochanego psa? Czy weźmiesz spluwę i strzelisz sobie w łeb bo nie dostrzegasz nadziei? A może będziesz walczyć? Wstaniesz i spojrzysz na wschodzące słońce po to, by stwierdzić, że póki życie - póty nadzieja. I będziesz walczył. O przyszłość. O jutro. O nadzieję... Wybór należy do Ciebie. |
![]() |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
![]() | #1 |
Dział Postapokalipsa ![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | [DEG] Błogosławiona Krew [18+]
|
![]() | ![]() |
![]() | #2 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Montepllier, kilka tygodni wcześniej Jak mógł mu to zrobić. Jego własny ojciec, swojemu pierworodnemu synowi. Abdel siedział przy swoim biurku, a w właściwie zwisał z niego, psychicznie przygnieciony tragedią jaka go spotkała. Rozpięta biała koszula z najlepszego zamorskiego jedwabiu unosiła się miarowo, kiedy nie wiadomo po raz który analizował ogrom nieszczęścia jaki spadł na jego barki. Przez chwilę miał ochotę rzucić się na kryte baldachimem łoże i płakać. Ale czyż nie to właśnie robił przez cały dzisiejszy poranek? Łkał aż do południa, wówczas uznał, że wypłakał już chyba wszystkie łzy. Abdel popatrzył na swe odbicie w lustrze. W zmęczone, lekko podkrążone oczy na które wprawnym ruchem pędzelka kończył kłaść pudrowy tuszujący podkład. Na to szły delikatne kolory wprost z zamorskiej palety, jaką nabył za pokaźną sumę. - Mój boże, jak to wszystko zniszczyło mi cerę. - Kolorowa kredka zatrzymała się w pół ruchu. Zbliżył twarz do zdobionego lustra oglądając dokładnie niezauważalne dla każdego niewprawnego oka straty. Chwilę to trwało, nim doprowadził swój urok osobisty do zadowalającej go jakości. Kilka psiknięć perfum i już zarzucał długi zdobiony płaszcz. Podszyte szkarłatnym płótnem, oficjalne odzienie rodu Sanguine idealnie dopasowało się do smukłej sylwetki młodzieńca. Poprawił lekko pofalowane, długie blond włosy i postawił kołnierz. Nie chciał by prości ludzie z ulicy spoglądali w jego szlachetne oblicze, tego dnia piękno nie było dla byle plebsu. Ze zdobionej kozetki zabrał jeszcze dwa zalakowane listy. By ich nie pomylić przy wyciąganiu każdy włożył w osobną kieszeń swego misternie zdobionego płaszcza. Po raz ostatni obrócił się w drzwiach, starając zachować w pamięci obraz tego pomieszczenia takim jakie je kochał. Nie było to mu dane. Niegdyś urządzone z przepychem, obecnie niemal ograbione ze wszystkich pięknych przedmiotów jakie zgromadził. Część ostatnio sam sprzedał, aby w cyklu niekończących się zabaw zapomnieć o dramacie jaki go spotkał. Część została zaś zniszczona, właśnie podczas owych upojnych orgii, przesączonych muzyką i dymem z zakazanych źródeł. Resztę rozebrali mu dłużnicy, którzy postanowili ostatnio ze zdwojoną siłą odzyskać pieniądze, jakie był im winien. Przyszli i zabrali właściwie wszystko co oprócz nazwiska posiadał. Zbiegli się do niego nagle wszyscy jak zlatują się na raz sępy. Nic dziwnego. Każdy kto miał czułe uszy w mieście już wiedział, że jego wysoko postawiony ojciec uruchomił maszynę biurokratyczną, która właśnie wypychała go poza mury miasta, w wyprawę z której mógł już nigdy nie powrócić. Daleko od wystawnego życia jakie do tej pory prowadził w Montepllier. W odległą i niebezpieczną podróż, która z dużą pewnością zakończy się jego zgonem. Abdel czuł podskórnie, że jego kości miały zbieleć gdzieś pośród zapomnianych przez bogów bezdroży przeklętego Purgare. I to właśnie było przyczyną jego wielkiego dramatu. Szedł ulicą, nie zwracając uwagi na schodzących mu z drogi przechodniów. Karmazynowy pałasz rodu i sztywna sylwetka to wszystko co dostał od ojca. No i garść drobnych, które ledwo starczyły na raptem kilka miesięcy wystawnego życia. Stary sknera. Bodaj by sczezł na jaką przywleczoną z za murów sepsę. Odziedziczyłbym wtedy dość dóbr by nie martwić się o topnienie środków, aż do końca świata. Pomyślał, lecz zaraz się skorygował w myślach. Jak mogę tak myśleć o własnym ojcu. Przecież, gdyby ten pomarszczony wór zachorował, mógłby niechcący zarazić również i mnie. Poczuł obrzydzenie. Myśl o chorobie na jego doskonale wypielęgnowanym ciele wzdrygnęła nim dogłębnie. O! Święta krwi, którą noszę w sobie... Rozpoczął w myślach modlitwę do królewskiej krwi jaką miał w sobie, nie wierzył bowiem w nic innego. Myślenie o wzniosłości tego co płynęło w jego żyłach działało uspokajająco. Pomagało zebrać myśli. Skoncentrować się na nowo. Wspiął się szybko po marmurowych schodach mijając dwóch Sangów*, strzegących wejścia do siedziby rodu. Wewnątrz starej gotyckiej katedry przerobionej na siedzibę i pałac rodu, zawsze czuł się nieco dziwnie. ![]() W półmroku świętego miejsca nie czekał długo, aż młody Baisse** przyprowadzi kogoś wyższego stopniem. Nie liczył, że uda mu się dostać do głowy rodu by bezpośrednio na jego ręce złożyć petycję. Sam jeszcze zresztą nie był pewien który z listów przekaże. Były sprzeczne. W prawej kieszeni było zrzeczenie się klanu. Wolność, jak kto woli. Jednak wolność okupiona wydziedziczeniem, nędzą i kto wie czym jeszcze gorszym. W lewej zaś lista rzeczy niezbędnych do wyprawy. Wyprawy, która jak przewidywał miała stać się jego wyrokiem i grobem za razem. Dlaczego. Dlaczego mnie właśnie wysyła, a nie tą jego ukochaną sukę. Moja siostra jest wprost stworzona do tego, by gnić w błocie i okopach. Nie JA. Przecież wie, że nie jestem kimś do owych niebezpiecznych zadań za murami, czemu więc nie pośle tej pizdy. Wredny stary pryk. Kroki rozchodziły się echem pośród korytarzy. Stanął przed Vertebre***. Głębokie oczy starego sługi rodu, zmierzyły go bacznie. W półmroku zdawało się, że jego oczodoły wypełnia ciemność nie oczy, ale były tam. Czujne i ostre jak sztylety. Garnitur białych zębów Abdela błysnął na powitanie, nie było tam nawet śladu gniewu, który nadal brzęczał w jego duszy drżąc niczym stal sztyletu. Wszystko doskonale skryte pod maską etykiety. - Ekscelencjo... - Abdel jednym wyuczonym ruchem bezbłędnie wykonał dworski gest szacunku - ...oto lista skromnych potrzeb niezbędnych do wyprawy aby godnie reprezentować nasz szlachetny ród. Mam nadzieję, iż nie okaże się nazbyt licha w oczach naszego czcigodnego Ventricule****. - powiedział uprzejmym aksamitnym głosem. - I by nie zabierać więcej niż potrzeba, twego jakże cennego czasu, pozwól, że się oddalę w tejże chwili. Niech krew naszych przodków rośnie w tobie i w twej rodzinie z siłą, mój panie. Skłonił się i nie czekając na odpowiedź obrócił na pięcie. Nie chciał być świadkiem złamania pieczęci i gniewu Vertebre. Lista była bowiem długa. Przecież, nie pozwolili by mi odejść z klanu. Zdrajców się nie zostawia samych sobie. Zdrajców się usuwa. Niezwłocznie. Nie zamierzam dawać im takowej satysfakcji. Rozmyślał zbiegając po schodach. A więc, zostało mi zaledwie kilka dni normalnego życia przed wygnaniem. Pora tedy zażyć prawdziwego życia raz jeszcze, pókim jeszcze żywy i póki jeszcze w trzosie coś zostało. Zatem... Oto nadchodzę nierządnice i kurtyzany, muzykanci i wy zdradzieccy przyjaciele, którzy mnie opuściliście. Za ostatni grosz i na mój koszt, kupcza miłość i zabawa wszelaka, abyście mnie zapamiętali dobrze...niech zatem zawiruje raz jeszcze świat! Podkład. * żołnierz służący rodom Sanguine ** najniższy rangą członek klanu *** dyplomata i doradca rodu **** głowa jednego z trzynastu wielkich rodów
__________________ "Gdy chcesz opisać prawdę, elegancję pozostaw krawcom. " A. Einstein Ostatnio edytowane przez rudaad : 11-10-2020 o 16:32. |
![]() | ![]() |
![]() | #3 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() |
|
![]() | ![]() |
![]() | #4 |
Dział Postapokalipsa ![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() |
|
![]() | ![]() |
![]() | #5 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Rybny targ w Port Lagagne, Tulon Położony na wysokości drugiego piętra taras wychodził na centralną część wielkiego portu, oferując zapierającą dech w piersiach panoramę nadbrzeżnego Tulonu, w tym lśniącą w promieniach słońca twierdzę Hamzy Abubakara Trzeciego. Skąpo umeblowany, taras nie widywał zbyt często gości, a ci, którzy tutaj bywali, rzadko zawracali sobie głowy pięknymi widokami. Dobiegający z dołu gwar tętniącego życiem rybnego targu w niczym nie szkodził dyskretnemu charakterowi tego miejsca, przeciwnie - wręcz podkreślał go ostrym kontrastem zmieszanych ludzkich głosów. Oparty o kamienną balustradę tarasu, niski mężczyzna o nijakiej twarzy i lekko siwiejących włosach obejrzał się w stronę Nathana, skinął mu leciutko głową. Barthez poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku rozpoznając tożsamość niezapowiedzianego przybysza, ale ukrył swe zaskoczenie pod maską uprzejmej obojętności. Przeciął spokojnym krokiem pustą przestrzeń tarasu i stanął za założonymi za plecy rękami obok przybysza z Montpellier, przyglądając się holowanej w stronę wież rafineryjnych sylwecie afrykańskiego tankowca. Stada rozkrzyczanych mew kołowały w powietrzu, walcząc ze sobą zajadle o wyławiane z portowych basenów śmieci. - Czytałem twoje raporty - powiedział po chwili milczenia niski mężczyzna - Dobry plan, słuszne decyzje. Ciekawe propozycje. Niemniej jednak sytuacja uległa zdecydowanej zmianie. Barthez zesztywniał na dźwięk ostatnich słów gościa. Czy mężczyzna zamierzał go ostrzec przed ryzykiem zdemaskowania siatki? Przy tak daleko posuniętych środkach zapobiegawczych? Agenci Hamzy słynęli ze skuteczności, ale Nathan szczerze wątpił, by już zdążyli wpaść na jego trop. Zbyt ostrożnie budował siatkę znajomości, zbyt starannie dobierał informatorów. - Twoją misję przejmie ktoś inny - tym razem mężczyzna nie zdołał już ukryć zdumienia, przemieszanego z głębokim niezadowoleniem. - Nie ja podjąłem tę decyzję - przybysz z Montpellier odwrócił w bok głowę, posłał rozmówcy surowe spojrzenie - Rozkazy pochodzą od samego Ventriculi. Twoja misja w Tulonie wciąż uchodzi za priorytetową w opinii czcigodnego Emmanuela Geoffroya Sanguine, ale pojawiły się okoliczności, które wymagają zmiany twego przydziału. Barthez oparł się o balustradę, zaczął błądzić wzrokiem po kolorowych dachach straganów rybnego targu. Przebywał w Tulonie od sześciu miesięcy i przygotowany był na to, że jego misja potrwa co najmniej półtora roku. Wciąż nie potrafiąc zwalczyć wrażenia kompletnego zaskoczenia, uniósł w niemym zapytaniu brwi. - Abdel Sanguine wyjeżdża do Bergamo - wyjaśnił gość - Misja dyplomatyczna w Purgare, która potrwa co najmniej kilka miesięcy. Ventricule szczerze troska się o bezpieczeństwo swego pierworodnego, dlatego zażądał od nas dodatkowych zabezpieczeń. Chcę, abyś dołączył do świty dziedzica. Purgare to niebezpieczna kraina. Będziemy tam potrzebowali zaufanych ludzi. I dość bezwzględnych, by nie wahać się przed żadnym krokiem w obronie Abdela. - To dla mnie zaszczyt - odpowiedział wymijająco Nathan próbując zapanować nad mętlikiem w głowie - W jakim charakterze mam dołączyć do dziedzica? - Jako dowódca jego ochrony - wyjaśnił niski mężczyzna - Formalnie to on będzie sprawował komendę nad ekspedycją, ty masz mieć szeroko otwarte oczy i uszy. Poczynisz czym prędzej stosowne przygotowania. Młody Sanguine przybędzie do Tulonu łodzią, za trzy dni. Nie chcemy, by zatrzymywał się tutaj zbyt długo. Będzie mu towarzyszyć dwadzieścia osób. Wynajmij woźniców i tragarzy na Okopcony Szlak, aż po Bergamo. Ludzi z dobrą reputacją, sprawdzonych. Abdel Sanguine ma wysokie wymagania, chyba o tym wiesz? - To tylko wizyta dyplomatyczna? - zapytał po dłuższej chwili milczenia Barthez - Czy mam się przygotować na coś więcej w Bergamo? - Przebywając w otoczeniu Abdela trzeba być przygotowanym na wszystko - przez nijakie oblicze gościa przemknął cień sarkastycznego uśmieszku - Ale wierzę, że doskonale się spiszesz. Na tarasie znów zapanowało milczenie. - Nathanie, kiedy cztery lata temu przystałem na twoje usługi, byli w otoczeniu patriarchy krewniacy, którzy stanowczo się temu sprzeciwiali. Człowiek spoza Montpellier, nawet nie Frank, bez historii służby w szeregach Sangów albo choćby Rezyście. W ich oczach byłeś cudzoziemskim wyrzutkiem bez wartości dla rodziny, ale ja się na tobie poznałem. Przez te cztery lata nie zawiodłeś mnie ani razu, nie zawiodłeś Ventriculi. Zabijałeś, gdy trzeba, wykonałeś każdy rozkaz. Nie bez powodu uchodzę w rodzinie za twego mentora. - Jeśli młody Abdel powróci z Bergamo cały i żywy, czcigodny Emmanuel doceni i wynagrodzi twe wysiłki. To ostatnia próba, Nathanie, a nagroda jest w zasięgu ręki. Masz szansę, by stać się jednym z nas, by związać się więzami krwi z Domem Sanguine. Na wsze czasy. Niewielu ludzi spoza Montpellier otrzymało tak zaszczytną propozycję. - Łaskawość Ventriculi nie zna granic - odpowiedział Nathan Barthez przenosząc śmiertelnie poważne spojrzenie na wody portu - Czuję się zaszczycony. |
![]() | ![]() |
![]() | #6 | |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Siedziba rodu Sanguine, Montpellier | |
![]() | ![]() |
![]() | #7 |
Dział Postapokalipsa ![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() |
|
![]() | ![]() |
![]() | #8 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() |
|
![]() | ![]() |
![]() | #9 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Jedna z willi w dzielnicy władców Montpellier Abdel Snguine stał w rozchełstanej koszuli i lekko potarganym ubraniu. Nie był w formie po ekscesach ostatniej nocy. A właściwie kilku ostatnich nocy. Lista rzeczy które pochłoną, wypił i wciągnął nosem była nader imponująca. Kiedy tylko ogarnął się nieco po przebudzeniu, czyli koło południa, postanowił pożegnać się jak należy ze swoją najlepszą przyjaciółką. Służba została odprawiona by rozmowa mogła przebiegać swobodnie. - ....No i właśnie się skończyło. Wszystko. Moje życie. Dobry Czas. Wszystko. Jest tragedia Rene... - powiedział z żalem Abdel stojąc ze szklaneczką czegoś mocniejszego pośrodku: bukietów kwiatów, porozrzucanych białych sukni i całego tego majdanu, który świadczył o niezmiernie intensywnych przygotowaniach do ślubu. - Nie dramatyzuj mi tu... - rzuciła zajęta oglądaniem ślubnego stroju jaki miała na sobie w kilku szerokich lustrach rozstawionych dookoła niej. - Wiadomo było, od początku że Dobry Czas się dla ciebie kiedyś skończy. - No tak, tak ale... mój boże, czemu tak brutalnie. Czy oni się na nas uwzięli? Ostatnio Max trafił na front. Nasz mały Max. Wytrzymał tam ile? Może ze dwa miesiące, nim ciało zgniło mu od choroby. Mówili, że sam się zapisał ale Rene oboje wiemy dobrze, że to nie prawda. Widziałem go przed wyjazdem i w oczach miał strach. Z całej dobrej kompanii została nas raptem... czwórka. No i jeszcze ten cały twój ślub... dlaczego nie możemy robić tego co chcemy, tylko to co nam każą... to wszystko takie przykre. - popatrzył na nią zasmucony i nadal nieco rozżalony. Wiedział, że decyzja o zamążpójściu nie była jej. Jej strój był wprawdzie już niemal kompletny i próba generalna niemal miała się ku końcowi. Była już tylko przed wyborem butów. Kilka sztuk stało przed nią w rządku, a ona po chwili wahania wsunęła stópkę w jeden z błyszczących bucików. Uniosła brwi pytająco spoglądając na Abdela. ![]() - Mój boże, przepraszam cię Rene.- Powiedział a jego twarz się rozpogodziła. - Jesteś przed tak cudowną chwilą, a ja, ja ciebie tu zamęczam jakimiś głupotami. Oczywiście, że zdecydowanie te. Świetny wybór, wprost idealnie podkreślają ci idealnie całą linię nogi. Całość jest czystsza nad biel i stanowi wprost uroczy komplet, a ten twój przyszły mąż oszaleje jak cię tylko ujrzy madame. - Uśmiechnął się ciepło. - Słodziak z ciebie... - A w ogóle to go już widziałaś? - zapytał zaglądając do swojej szklaneczki. - Podobno wszyscy frontowcy są tacy sami. Barczyści, wytrzymali i mają włochate klaty. Moja siostra jest Sangiem. Zachichotali oboje uznając ten jakże przedni żart. Abdel upił większy łyk. Przez chwilę myślał o Rene de Chantres. Potomkini jednego z siedemnastu rodów Sanglier. Nie mniej sławetnego bynajmniej jak jego ród Sanglier. Niestety nie mogła związać się z tym kogo kochała. Raz, że on był zwykłym Sangiem a ona damą wysokiego rodu, a dwa że nie dalej jak dwa trzy miesiące temu poległ na bagnach. Zapewne dostał kulę w łeb od swoich, na ciche polecenie ojca Rene. Abdel był jednak na tyle przytomny by nie dzielić się swoimi przemyśleniami z przyjaciółką. Choć ta błyskotliwa dziewczyna zapewne sama już na to dawno odgdła. - Rene... jutro wyjeżdżam. - powiedział ciężkim głosem - Bardzo mi przykro, że nie będę na twoich zaślubinach kochana. Pozwól, zatem że chociaż ucałuję twą dłoń na pożegnanie, jak nakazuje obyczaj. Rene nie odezwała się stojąc pochylona przy lustrze, skoncentrowana na poprawianiu jakichś ledwo widocznych mankamentów w makijażu. Nie zwróciła zbytniej uwagi kiedy podszedł i musnął ustami jej delikatne palce. - Jako, że nie wrócę przez dłuższy bliżej nie określony czas, mam nadzieję że nie będziesz miała za złe jeśli dam ci prezent ślubny już teraz. - Mówiąc to popchnął ją delikatnie w kierunku lustra, tak by nieco mocniej się pochyliła. Jego palce powędrowały po nogach delikatnie podciągnęły w górę śnieżnobiałą suknię ślubną. Uniesiona suknia odsłoniła białe jedwabne pończoszki i takąż koronkową bieliznę, która szybko została zsunięta do połowy jej zgrabnych ud. - Również proszę byś przekazała od mnie wyrazy, najgłębszego uszanowania, twemu przyszłemu małżonkowi. Otrzymał bowiem od losu prawdziwą cudnie białą perłę. Nie przestała się malować kiedy w nią wszedł.
__________________ "Gdy chcesz opisać prawdę, elegancję pozostaw krawcom. " A. Einstein |
![]() | ![]() |
![]() | #10 |
Dział Postapokalipsa ![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() |
|
![]() | ![]() |