Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-04-2020, 21:28   #1
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Pandemia Z

Czas: 2021.08.01; nd; ok 11:00
Miejsce: Portland; Ross Island
Warunki: jasno, ciepło, pogodnie, powiew


- Nie możemy tu zostać zbyt długo. - głos nieco zarośniętego bruneta rozległ się w niezbyt jasnym wnętrzu.

- No co ty nie powiesz? - odparował mu drugi męski głos. Tym razem należący do młodszego mężczyzny. Rozebrany do samych bokserek prezentował swoje liczne tatuaże.

- No tak. Wszystkie nasze rzeczy zostały w samochodzie. Musimy po nie wrócić. - starszy był na tyle stateczny i opanowany, że nie było go młodszym tak łatwo wyprowadzić z równowagi.

- Myślisz, że zostawili nasze rzeczy? - to przykuło uwagę młodszego który w ich trójce zazwyczaj pełnił rolę głównego kierowcy.

- Zazwyczaj chodzi im o nas. Rzeczy ich nie interesują. Ale od wczoraj to kto wie, może je ktoś sobie przygarnął. - były wojskowy odparł spokojnie. Wstał z pieńka i dorzucił drewno do ognia. Dobrze, że kiedyś odsłużył swoje w ich wojsku. To przynajmniej było komu w miarę sprawnie czoraj ogień rozpalić w tej dziurze jaką znaleźli.

- Kurwa, myślałem, że dam radę! - wydziarany rzucił ze złością. W gruncie rzeczy złościł się sam na siebie. Tak niewiele brakowało! Przecież tyle razy im się udawało! Ale cholera wczoraj mu się powinęła noga. Czy raczej koło. I samochód zamiast planowanego “myk” zrobił “odmyk” no i się rozpieprzyli. Dobrze, że był obowiązek zapinania pasów i poduszki powietrzne. To samo zderzenie jakoś tylko trochę ich poturbowało i zamroczyło na chwilę. Na tyle by zdążyć wydostać się z samochodu i uciekać jak najdalej od 20-tek. Oddali trochę strzałów chyba by zabić własny strach. Tamtych było zbyt wielu, byli zbyt blisko i byli zbyt szybcy. Widzieli jak pędzili w ich stronę. Wiedzieli, że żaden człowiek nie mógł się ścigać z 20-kami. A im dłuższy był dystans tym miał mniejsze szasne. Tylko jeśli chodziło do dobiegnięcie do solidnej kryjówki czy odjeżdżającego samochodu to była jakaś szansa. Ale kryjówki nie było a samochód właśnie przygwoździł w barierkę. To właśnie chyba Kanadyjczykowi zawdzięczali to, że w ogóle tu dzisiaj siedzą. - Do wody! - rzucił wtedy krótko i cała trójka zbiegła po tych schodach i chodnikach do tej cholernej wody. A 20-ki już pędziły za nimi! Wbiegały do wody gdy cała trójka zaczynała płynąć. Wtedy też Aaron przypomniał sobie, że jest chujowym pływakiem. Jego żywiołem były kółka i kierownica a nie jakieś pedalskie kostiumy pływackie! Ale wczoraj to mu się odbiło czkawką. Zwłaszcza, że te cholerne 20-ki pruły za nimi jakby się męczyły przy pływaniu tak samo jak przy bieganiu. Czyli wcale.

- Nic się nie stało. Zdarza się. Ale musimy wrócić i sprawdzić co z samochodem i rzeczami. Sprawdź ciuchy czy wyschły. - Jesper nie tracił spokoju. Pocieszył kumpla i dał mu zajęcie by nie myślał po próżnicy. Zwłaszcza o tej cholernej wodzie. Właściwie to nawet nie do końca byli pewni co się stało z pościgiem. Zawrócili? Potopili się? Cholera wie. Najpierw płynęli co sił w nogach i ramionach a do tego jeszcze przez większość trasy musieli pomagać ich kierowcy by dał radę. I przestał panikować by chyba był przekonany, że utopi się w tej rzece prędzej niż go dorwie jakaś 20-ka. Może dlatego teraz świadom tamtego wstydliwego dla siebie momentu chciał to jakoś zakryć agresją i złością.

- No spodnie jeszcze trochę mokre. I bluzy. Ale w sumie mogą być. - wydziarany pomacał suszące się ubrania. Dobrze, że pogoda była ładna. No ale w końcu to sam środek lata i mieli końcówkę wczorajszego dnia, całą noc i porannej na te suszenie. I te lżejsze rzeczy już zdążyły wyschnąć. Gorzej, że nie mieli nic na zmianę bo wszystko zostało w samochodzie.

- Buty też jeszcze trochę. Macie, zjedzcie coś. - Jesper wyciągnął w ich stronę 2 snickersy. Połamał je na 3 mniej więcej równe części i dla każdego zostało po dwa małe kawałki. Musiał je mieć gdzieś skitrane w ubraniu bo przecież znów nic nie zdołali zabrać z samochodu. A żołądki też już im dokuczały. W końcu nie jedli nic od wczorajszego obiadu. To był kolejny powód dla którego musieli się ruszyć stąd. Byli głodni. A tutaj nie znaleźli żadnego jedzenia. Dobrze, że w kończącym się dniu znaleźli tą chatę. Chyba ktoś tu był przed nimi. Cholera wie kiedy. Bo drzwi były przymknięte. Ale gdy z wycelowanymi gnatami sprawdzili tą drewnianą chatę okazała się pusta. Ani ludzi ani zarażonych. Był kominek więc mogli się ogrzać, zdjąć ubrania i je wysuszyć a także dwa łóżka. Jak mieli spać na zmianę to w sam raz. W końcu nie mieli pewności czy żaden z 20-ek nie dotarł jednak ich śladem tutaj. Albo wcześniej tutaj nie rezydował. Przez ostatnie miesiące i tygodnie kto sobie nie wyrobił takich nawyków to miewał problemy z pozostaniem w stanie pełni zdrowia. No ale poza tym chata nie oferowała takich luksusów jak woda czy jedzenie. Chociaż i tak stanowiła ciekawą alternatywą dla spania w lesie pod drzewkiem.

- Ile wam ammo zostało? - zapytał Kanadyjczyk wyjmując swoją spluwę. Kolejna bolączka. Mało ammo. Znów z tego samego powodu co cała reszta. Wszystko zostało w samochodzie. Każdy miał tylko to co w chwili jego opuszczania miał na sobie. Czyli dość niewiele. Gdy położyli na stole swoje gnaty i wyjęli magi okazało się, że może nie mają problemu z ostatnią kulą ale jednak zapasy były dość skromne. Trzeba było zdobyć jakąś broń lub ammo. W końcu przy samochodzie nadal mogli kręcić się zarażeni. A w tej chwili nie bardzo mieli się z nimi jak strzelać aby wywalczyć sobie drogę do auta gdyby zaszła taka potrzeba.

- Cholera nie liczcie na mnie, że będę znów pływał w tej cholernej rzece! Mowy nie ma! Odpada! Dajcie mi furę to wyjadę z każdej sytuacji ale nie namówicie mnie by się taplał w tej cholernej rzece! I właściwie gdzie my w ogóle jesteśmy? - wytatuowanego znów poniosło gdy uzmysłowił sobie, że być może będą znów musieli płynąć przez tą rzekę. No ale faktycznie tak po skosie jak ich wczoraj nurt znosił to było z kilkaset metrów. Mając takie towarzystwo po tej stronie brzegu gdzie został samochód woleli już znaleźć się na przeciwnym. Tylko wczoraj nie bardzo już mieli czas, siły i chęci by zwiedzać okolice. Ledwo starczyło im sił i woli by z zarośniętej plaży wejść w ten las. Tam na szczęście tuż przy brzegu wiodła solidna ścieżka. I ona właśnie zaprowadziła ich do tej kryjówki.

- Właśnie. Sil, idź się rozejrzeć gdzie my właściwie jesteśmy. Twoje rzeczy najbardziej wyschły. - Kanadyjczyk spojrzał na jedyną kobietę wśród ich trójki wyznaczając ją do tego zadania. No to poszła sprawdzić dokąd wiedzie druga strona ścieżki.





No to poszła. Szło się właściwie całkiem przyjemnie. Może jeszcze gdzieś na zgięciach ubrania czuła nieprzyjemną wilgoć rzecznej wody. Ale tylko na początku. Potem albo ubranie nagrzało się od ciała albo po prostu przestała na to zwracać uwagę. Za to miała okazję podziwiać przyrodę. I to dosłownie bo ten piękny, letni dzień przez ten las szło się ścieżką całkiem łatwo i przyjemnie. Ptaszki ćwierkały, słonko świeciło, drzewa szumiały. Istna pogoda i okolica na piknik. Trochę gorzej, że w tej leśnej gęstwie łatwo się było ukryć. I tym z wirusem i tym bez.

Dość szybko się zorientowała się, że chyba są na jakimś cyplu. Bo momentami porośnięty lasem fragment lądu był tak wąski, że sięgał może na kilkanaście kroków z każdej strony ścieżki. No a jak wyszła na brzeg by sprawdzić jak to wygląda to po prawej widać było mniej więcej jednostajny brzeg rzeki. Ale po lewej była jakaś zatoczka. Całkiem spora bo przeciwległy brzeg był oddalony gdzieś z kilkaset metrów dalej.

Właśnie na tej zatoczce dostrzegła pierwsze ślady cywilizacji poza tą chatą w jakiej nocowali. Jakieś bujające się na wodzie barki czy inne krypy. Chyba bezludne i pełne piachu. A na przeciwległym brzegu widać było jakieś budynki i chyba dźwigi czy coś takiego. Wyglądało na jakąś budowę czy coś podobnego. Z tak daleka nie widać było zbyt wiele szczegółów ale, żadnych śladów ludzkiej obecności nie dostrzegła. Ale skoro były tam budynki to mogło być coś przydatnego. Broń. Amunicja. Jedzenie. Ubrania. Samochód. Tak, takie rzeczy na pewno by im się przydały. No ale trzeba było tam dojść.

A droga okazała się mocno na okrętkę. Szła tak ze trzy kwadranse nim doszła do celu. Najpierw ścieżka dotarła do jakiejś prawdziwej drogi a potem tą drogą doszła do jakiegoś wyrobiska. Tam zastała jakąś wielką koparkę na gąsienicach a zaraz za zakrętem kolejną. Nawet był jakiś maszt zrobiony z kratownic. Nie była pewna co to jest i czy działa. Ale była realna szansa, że to jakaś antena czy nadajnik. Gdyby tak było i jeszcze ten złom działał to była szansa, że jest tutaj radio. A radio w świecie zorac bardziej szwankującego internetu i telefonii wracało do łask z epoki komercyjnego zapomnienia. Wystarczyło mieć zwykłe radio nawet w zwykłym smartfonie. I nawet bez sieci odbiornik mógł odbierać potrzebne kanały. No nie zawsze tak to bezproblemowo działało no ale przynajmniej taki w ciągu ostatnich miesięcy wyrobił się stereotyp. No ale na razie pośpieszna ewakuacja przez rzekę skutecznie odcięła ich od łączności radiowej. Albo wszelkie telefony dobiła woda a radio zostało razem z samochodem.

No i wreszcie doszła. Gdy wyszła zza kolejnego zakrętu dotarła do krzyżówek. Na piaszczystej drodze wciąż dało się dojrzeć koleiny po ciężkim sprzęcie. Chociaż już dość mocno rozmyte i zdeformowane. Widocznie dawno nikt tędy nie jeździł. Ale może pół setki kroków dalej widziała nawet ten ciężki sprzęt. Tyły trzy zaparkowanych wywrotek. Stały przed jakimś większym budynkiem. Wyglądał jak magazyn czy no coś takiego związane z budową. Właściwie wszędzie jak okiem sięgnąć widać było jakieś hałdy piachu i żwiru oraz ślady plac budowlanych. Trochę jak skrzyżowanie budowy i złomowiska. Trochę zaniedbanego bo poza głównym placem i drogami było całkiem sporo krzaków, kęp trawy i drzew. Tam i tu widać było więcej tego sprzętu budowlanego. Jakieś spychacze, koparki, dźwigi, wywrotki i cholera wie jak to się wszystko nazywało i do czego służyło. Cała okolica wyglądała jednak na cichą i bezludną.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 29-04-2020 o 21:38. Powód: Zmiana tytułu.
Pipboy79 jest offline  
Stary 04-05-2020, 03:59   #2
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4IJI6soiQhI[/MEDIA]
Przychodzi czas w życiu człowieka, kiedy musi zmierzyć się z czymś tak strasznym, po czym czuje, że nigdy nie będzie taki sam. Tak jakby coś mrocznego opadło, kradnąc każdą drobinę szczęścia, którą kiedykolwiek się czuło, i jedyne, do czego jest się zdolnym, to patrzeć i iść, wiedząc, że bez względu na to, co w życiu się zrobiło, nigdy nie będzie możliwości tego odzyskać. Szło się do przodu, mechanicznie jak robot bez duszy, nie kreowało dalekosiężnych, romantycznych planów na nadchodzące miesiące czy lata. Zostawało skupiać się na tym co tu i teraz, na teraźniejszości, gdzie celem nadrzędnym i cichym marzeniem którego nie wypowiada się ze strachu przed zapeszeniem, stawało się dociągnięcie do wieczora, a następnie do rana. Jeśli to się osiągnęło, człowiek mógł mówić o niemożliwym wręcz farcie podobnym wygraniu na loterii.

Silvia nie czuła się zwycięzcą, o nie. Przemierzając zalane słońcem leśne dróżki nie umiała choćby przez ułamek sekundy cieszyć zmysłów spokojem i ciszą urokliwej wędrówki w samotności, gdy została sam na sam z naturą, sycąc oczy żywą zielenią i jasnym, ciepłym blaskiem sączącym się przez baldachim liści wysoko nad głową. Nie dostrzegała drobnych motyli, tańczących w powietrzu nad równie barwnymi kleksami kwiatów, nie czuła zapachu żywicy i mokrej wilgocią ściółki. Ignorowała śpiew ptaków, płynący w powietrzu razem z nitkami babiego lata. Zamiast tego rozglądała się co rusz i nasłuchiwała, ściskając w dłoni spluwę, gotowa zerwać się do ucieczki zanim zagrożenie ją dostrzeże. O ile dopisałoby jej szczęście, dałaby radę dać nogę nim nie rozerwałoby jej na strzępy. Żywcem. Gołymi rękami istot kiedyś nazywanych ludźmi.

Parę tygodni, może miesiąc - tak niewiele minęło odkąd nagle świat postanowił oszaleć do końca, jeżeli kiedykolwiek był normalny. Wcześniej było źle, od długiego czasu. Wpierw zaraza, izolacja i powszechna, globalna panika. I gdy ludzie myśleli, że gorzej już być nie może, życie szybko ten fakt zweryfikowało. Nastała era strachu, głodu. Szaleństwa i rozpaczy. Rządy upadały, a te wciąż dychające udawały, że próbują znaleźć rozwiązanie i wciąż pracują dla dobra tych żyjących… gówno prawda, wystarczyło wyjrzeć za okno aby dojrzeć że jedyne co im oferowano to anarchia. I śmierć. A potem powrót w formie 20stki - humanoidalnego zwierzęcia podążającego za pierwotnymi instynktami, bez śladu iskry osobowości.

Przeskakując nad rozlaną w poprzek ścieżki kałużą rudowłosa, młoda dziewczyna o zielonych oczach i trupio bladej gębie, sama czuła się jak martwa. Kiedyś uwielbiała spaceru po lasach i parkach, cieszyła się z samotnych wędrówek gdy nikt nie zawracał jej głowy, a teraz?


Teraz nie potrafiła wykrzesać z siebie niczego, ponad rosnącą irytację na współtowarzyszy niedoli… co samo w sobie nie miało sensu. Los lubił kopać leżących, wyżywanie się i wylewanie frustracji na tych pilnujących i pomagających przetrwać nie miało sensu. Na świecie istniały przecież miliony rzeczy mogących unicestwić chudego rudzielca w wojskowych butach; w ułamku sekundy wymazać życie, które z takim wysiłkiem starała się podtrzymywać. Wszystko kręciło się wokół tego, by nie umrzeć oraz dotrzeć do celu. Stary ponury, kanadyjski trep i trochę straszy od Sil nadpobudliwy Latynos przerobiony na brudnopis - dwaj obrońcy, opiekunowie. Doręczyciele…

Las zmienił się w drogę, gdzieś na horyzoncie pojawił się cień cywilizacji, niosący oprócz obietnicy znalezienia i uzupełnienia zapasów, zagrożenie że okolicę okupują nadludzko silne i szybkie potwory, gotowe pożreć żywcem wszystko, co znajdzie się w ich zasięgu. Dziewczyna zatrzymała się, kucając przy poboczu, obok powalonego drzewa - na wszelki wypadek. W końcu stanie pośrodku drogi samo w sobie prosiło o kłopoty. Z drugiej strony mogła wrócić do kumpli, razem przeczesać teren i nawet podniosła się aby zawrócić… ale zamarła w miejscu, wzdychając boleśnie. Czasami po prostu trzeba być odważnym. Trzeba być silnym, nie wolno ulegać rzeczom wzbudzającym paniczny strach. Trzeba pokonać te diabły, które wpychają się do głowy i próbują sparaliżować całe ciało. Jedynym wyjściem okazywało się parcie naprzód, krok za krokiem, z nadzieją, że nawet jeśli przyjdzie się cofnąć, to tylko trochę. Tak, że kiedy znowu nadejdzie moment ruszenia do przodu, szybko nadrobi się zaległości… jak teraz, z tym pieprzonym samochodem rozwalonym przez Aarona… a pomyśleć że było już tak pięknie! Prawie dojechali do celu, jeszcze chwila i zajęliby się szukaniem ich celu. No ale nie wyszło, trudno. Trzeba iść dalej - z tą myślą zarzuciła kaptur na głowę, przemykając między drzewami w kierunku zabudowań.

Przebyła te jakieś pół setki kroków. Na skos wzdłuż piaszczyste drogi. Widziała kolejne budynki. Za drugie pół setki kroków. Za tymi ciężarówkami i buldożerami. Płaski budynek o urodzie przeciętnego magazynu. Niezbyt zadbanego. Nawet jak ktoś tam był to co prawda mógłby ją zobaczyć no ale była nadzieja, że właśnie te buldożery i reszta ją przysłonią. Ale na razie dobiegła do tych trzech wywrotek. Stały zaparkowane blisko ścian. Ściana była podziurawiona wrotami do garaży. Takich właśnie jak na te ciężarówki. Tylko te garaże były zbyt zawalone jakimiś gratami by wjechała tam choćby osobówka o takich wielkoludach motoryzacji nie wspominając. Przebiegła ten pierwszy kawałek i nic się nie stało. Nikt do niej nie strzelał, nie wrzeszczał ani nie leciał z pazurami. Perspektywa też się jednak za bardzo nie zmieniła. Tyle, że mogła sobie z bliska pooglądać tą pierwszą wywrotkę i wejście do garaży.

Zrobiło się cicho, albo takie wrażenie miała. Opuszczona okolica na taką pozostała, ale nie było wiadomo jak długo tak zostanie. Kto wie, czy gdzieś w którymś z okien nie czaił się przeciwnik pod bronią, czekający aż ona do niego przyjdzie, dzięki czemu odpadnie konieczność strzelania do intruza, więc zwracania uwaga i dawania całej okolicy jasnego sygnału, że jest tu jeszcze ktoś żywy, a zwracanie uwagi otoczenia… zabijało.
Chyba dlatego na pierwszy ogień poszła maszyna, do niej rudzielec podkradł się na początku z zamysłem aby sprawdzić czy w schowkach i wnętrzu kabiny nie znajdzie czegoś przydatnego… albo chociaż zobaczy na czym stoi. Jeśli znajdzie coś przydatnego istniała szansa, że teren jest czysty przynajmniej pod kątem ocalonych. Jeżeli zaś natknie się na wybebeszone wnętrze - tym bardziej przyjdzie czas aby spiąć dupę.

Rudzielec bez trudu wspięła się na stopień kabiny i złapała za klamkę. Ale ta okazała się zamknięta. Przez szybę dojrzała raczej przeciętną szoferkę jakiej można by się spodziewać po budowlanej maszynie użytkowej. Jakieś resztki pudełek po jedzeniu, butelka nie całkiem wypitej coli, jakieś skłębione koce czy ubrania z tyłu kabiny no i tyle. Wyglądało tak jakby od paru dni czy nawet tygodni nikt do środka nie zaglądał.

Istniała szansa, że ludzi tu nie było… albo Silvia takie miała nadzieję. Westchnęła, raz jeszcze obskoczyła wzrokiem okolicę, myśląc że gdyby był tu Aaron powiedziałby czy pieprzona wywrotka nadaje się do jazdy przez okolicę. Siedzenie w takim bydlaku i rozjeżdżanie 20stek musiało być zajebistym uczuciem. Najpierw jednak wypadało wejść do środka, więc dziewczyna złapała pewniej klamkę, sięgając do kieszeni po własny, uniwersalny klucz do zamka.

Po chwili gmerania prosty dla Sil, wręcz sztampowy zamek poddał się jej wytrychom. I gdy usłyszała ciche stuknięcie zamka wiedziała, że teraz jak pociągnie za klamkę to będzie otwarte. I nie myliła się. Drzwi do szoferki stanęły otworem. Z wnętrza z miejsca buchnęło rozgrzanym i stęchłym powietrzem. Tak typowym dla małych pomieszczeń o słabym przewiewie i zamkniętym na dłuższy czas. Ale poza tym znów nic specjalnego się nie stało. Drzwi zgrzytnęły trochę przy otwieraniu ale po chwili mogła zasiąść na miejscu pasażera. Na pierwszy ogień poszedł schowek. Chociaż rzeczy jakie tam znalazła były takie sobie. Ze trzy płyty do odtwarzacza, zaczęta i cała paczka biszkoptów, jakiś atlas z mapami, latarka i parę innych takich duperelek które uzbiera każdy regularnie jeżdżący kierowca. Latarka nie działała. Chociaż miała baterie. Albo się rozładowały albo nie działały.

W kabinie znalazła jeszcze bejzbol. Zapewne tak na wszelki wypadek. Pod siedzeniem kierowcy składany trójkąt ostrzegawczy wymagany przepisami a na tylnej kanapie trochę męskich ubrań i więcej pustych pudełek po jedzeniu. Przy desce rozdzielczej znalazła też CB radio. Chociaż póki nie uruchomiło by się samochodu było nie do ruszenia. Więc tak samo jak latarka nie wiadomo było w jakim jest stanie. Zresztą jak i cały samochód.

Dziewczyna rzuciła się na żarcie, wpychając do ust kawałki biszkoptów brudnymi łapami i prawie ich nie gryzła, połykając słodkie, trochę przesuszone i twardawe ciastka z otwartego opakowania. Całość popiła resztką rozgazowanej, zagrzanej coli, wyduszając z butelki ostatnie krople. Drugą paczkę schowała do kieszeni bluzy, tak jak latarkę i baterie z zamysłem, że da je Jasperowi żeby rzucił okiem. Albo Latynosowi… cholera, powinni zobaczyć maszynę, czy działa… i to radio! Dlaczego, do kurwy nędzy, nie umiała obsługiwać podobnego szpeju?

Westchnęła, przecierając twarz rękawem i chwilę cieszyła się ze spokoju, samotności. Celebrowała minutę samotności i głód oszukany tymi paroma słodkimi gryzami. Patrzyła na mapy, na prywatne drobiazgi. Przetrząsnęła kieszenie ciuchów i zamarła, dajac sobie dziesięć sekund na opanowanie nagłej chęci aby się rozpłakać. Nie wolno było, zresztą i tak to nie miało sensu, a jeszcze by narobiła hałasu. Zamiast się rozklejać zaczęła myśleć, obserwować. Pusty teren, oczywiście teoretycznie. Wypadało sprawdzić, zanim sprowadzi chłopaków. Wyszła więc z kabiny, zabierając ze sobą bejsbol… na wszelki wypadek, chociaż w starciu z żywymi trupami sprawdzał się nikle. Chyba że połamałoby im się kolana.
“Rusz się Griffith, rusz się wreszcie” - powtarzała w myślach, zeskakując na ziemię i cicho zamykając drzwi wywrotki. Znów się zgarbiła, przekradając chyłkiem do kolejnej maszyny.

W kolejnej szoferce schemat mniej więcej powtórzył się. Cicha, bezludna, zakurzona i pełna resztek dawnego życia. Gdzie zapewne nikt nie planował, że za kilka tygodni jakiś rudzielec w skórzanej kurtce będzie przeprowadzał niezapowiedzianą inspekcję. I brał sobie to i owo na pamiątkę. I trzecia również nie odbiegała od tego standardu. Znalazła tam jakąś płócienną torbę jaką w sklepach do niedawna wciskali bo ekologiczna i takie tam. No nie była to pełnowymiarowa torba sportowa ani plecak no ale łatwiej się tam niosło fanty niż w rękach i po kieszeniach. Co prawda torba na razie była zdecydowanie bardziej pusta niż pełna ale przecież sprawdziła dopiero trzy szoferki a trochę tu tego ciężkiego sprzętu było. No i jeszcze budynki, też większe niż jakiś garaż czy altanka.

Gdy wyszła z tej trzeciej szoferki miała dylemat gdzie pójść dalej. Bliżej po prawej był róg tych garaży i nie wiadomo co za nim. A na wprost był ten magazyn czy coś takiego i te pomalowane na żółto graty budowlane. Spych na gąsienicach z jednej, kolejna wywrotka, tylko bokiem do niej, z drugiej strony a pośrodku coś czego nie umiała nazwać. I właśnie był dylemat czy pójść w prawo za róg, prosto do tego magazynu czy może zawrócić gdy usłyszała nowy dźwięk. Co więcej ten dźwięk bardzo przypominał ludzki głos. I to chyba z prawej, zza tego rogu garażu. Chociaż pewnie nie przy samym rogu tylko trochę dalej by nie słyszała go wyraźnie. I zaraz się urwał.

Żywy czy 20stka? Silvia zamarła przymrożona do ziemi, kucając odruchowo aby stać się trudniejsza do wypatrzenia. Pierwsza opcja dawała czas i możliwość działania, ale jeżeli za rogiem znajdował się zapomniany mutant… bejsbole mogła co najwyżej pogłaskać. Wstrzymując oddech dziewczyna przekradła się pod bok garażu, przywierając do ściany plecami i tam przyczaiła się, szczęśliwie nic zza rogu nie wyleciało. Wypuściła powietrze przez nos, spychając strach i chęć ucieczki daleko w tył czaszki. Zrobiła coś innego niż ucieczka. Wybiła się, wcześniej obracając twarzą do ściany i wyciągając ręce, spróbowała złapać krawędź dachu, aby móc się podciągnąć, a potem z bezpiecznej perspektywy sprawdzić co u licha dzieje się za rogiem.

Gdy wdrapała się na krawędź dachu okazało się, że ma on mało standardowy łukowaty kształt. Jak hangar. Tylko niezbyt pokaźnych rozmiarów. Już z kilka kroków od krawędzi był szczyt tego łuku. Co więcej budynek musiał być dwuczęściowy. Ta prawa część było krótsza a więc i niższa od lewej. Ale nikogo tutaj na dachu nie było. Ale jednak ktoś musiał być w pobliżu bo znów usłyszała ludzki głos. Krótki, ledwo dwa czy trzy słowa. Głos raczej musiał należeć do kobiety. Albo jakiegoś młodzika przed mutacją. Brakowało w nim typowego, męskiego tembru. I musiał dochodzić gdzieś z budynku albo jego bezpośredniego sąsiedztwa.

Kobieta, mężczyzna, dziecko… teraz każdy mógł mieć broń i prędzej strzelał, niźli pytał. Silvia ułożyła się płasko, chcąc najpierw sprawdzić dokładnie okolicę garażu z wysokości - wyjrzeć ostrożnie czy zobaczy kogoś na dworze, a jeśli się nie uda - zostanie sprawdzić wewnatrz budynku ale jej się to bardzo mocno nie uśmiechało.

Czołgała się ostrożnie po obłej krawędzi dachu. Na szczęście średnica tego okręgu była na tyle duża, że na tak krótkim wycinku jaki zajmowała długość jej sylwetki ledwo to wyczuwała i czołgało się prawie jak po płaskim. Zdążyła dojść do szczytu dachu gdy znów usłyszała głos. Tym razem na tyle wyraźny, żeby zrozumieć słowa.

- Nie musiałaś tego robić! - rzucił oskarżycielsko jakiś kobiecy głos. Brzmiał z ostrym wyrzutem, żalem i pretensją skierowanym do drugiej strony. Ruda zaś miała przed sobą drugą połowę dachu. Tu było o tyle niewygodniej, że trzeba by się czołgać głową w dół. Chociaż nadal ten skos okręgu był dość łagodny. A głos musiał dobiegać gdzieś z dołu przy drugiej krawędzi. Albo tuż przy ścianie albo z wnętrza z otwartym oknem.

Silvia nie zatrzymywała się, nadal brnęła powoli ku drugiej stronie dachu, klnąc w duchu do czego jej przyszło. Zachowywała ciszę w eterze, zaciskając zęby i uważając aby się nie spieprzyć na ziemię, ani nie dać znać że przy rozmowie na dole jest ktoś jeszcze. Na razie słyszała jedną kobietę… a co będzie dalej? Mówiła do kogoś, więc najmniej dwie osoby…

- Dlaczego to zrobiłaś? Odpowiesz mi coś? - ten sam głos nie zmienił tonu ani stylu wypowiedzi. Dalej miał do kogoś o coś mocne żale i pretensje. Silvia zdążyła pokonać jakąś ćwiartkę dachu i już widziała coraz więcej co jest za budynkiem. Dalej jakieś hałdy piachu czy czegoś takiego. Bliżej ta piaszczysta droga taka sama jaką tutaj doszła i jaka była z drugiej strony budynku. I drobne wysepki zieleni. Krzaków a nawet pojedynczych drzew. I jeszcze jakaś kratownica. Chyba dolne fragmenty jakiegoś masztu. Bo sam maszt leżał przewalony obok. No a jeszcze bliżej widziała już drugi róg tego dłuższego kawałka garażu. Był może dłuższy o trzy, może cztery kroki. Jak na czołganie to może jakieś dwie sylwetki. A do jej krawędzi dachu też już zostało niewiele. Też ze dwie sylwetki. A im bliżej się zbliżała tym widziała więcej i bliżej budynku. Ale też i rosła szansa, że jeśli ktoś tam był to mógł ją dostrzec.

Zatrzymała się więc, zamierając na prawie płaskiej powierzchni i zaczęła nasłuchiwać. Na dole odbywała się drama, gadająca laska i jej towarzystwo odwaliło coś i teraz pojawiły się pretensje… pytanie: dlaczego? Zabili kogoś, okradli? Wiedzieli o czymś, czym w normalnych warunkach by się nie podzielili?

- Zamknij się. I jedz. - odpowiedział krótko drugi głos. Też należący do kobiety. W nim też dało się wyczuć złość. Brzmiało jak żółte światło tuż przed zmianą na czerwone. Jakby ktoś starał się nie wybuchnąć chociaż go to mocno kusiło. W tym wypadku ją. Sylvia nadal nie widziała ani jednej ani drugiej ale obie musiały być bardzo blisko.

- Nie będę tego jadła! - krzyknęła ze złością, żalem i oburzeniem ta pierwsza. Tym razem riposta nastąpiła prawie od razu.

- To nie! Będzie więcej dla mnie. - rozmówczyni w końcu wybuchła i chyba uderzyła dłonią w stół. Czy coś podobnego. A potem burknęła już nieco spokojniej i znów zrobiło się cicho.

Ruda na dachu powoli sięgnęła po broń, wznawiając wędrówkę ku krawędzi. Skoro obie laski były zajęte jedzeniem, miała okazję wyjrzeć i im sie przyjrzeć. Każdy pies jak żarł, skupiał uwagę na misce - Silvia znała to ze swojego przykładu aż zbyt dobrze.

- Jak możesz być taka… - ta pierwsza po chwili ciszy znów podjęła temat. Ale ta druga tym razem nawet nie dała jej dokończyć tylko weszła jej w słowo.

- No jaka?! - krzyknęła do niej już z nieukrywaną złością a nawet agresją. Ta pierwsza nie odpowiadała więc ponowiła pytania. - No jaka?! No jaka do cholery jestem?! Powiesz mi świętoszkowata pizdo?! - krzyczała już z wyraźną furią.

- Że też do cholery z wszystkich pizd musiała mi się trafić największa pizda. - warknęła z wyraźną nutą pogardy i złości. I chyba weszła do domu bo Sylvia słyszała szybkie, zdenerwowane kroki, zgrzyt otwieranych drzwi i znów kroki.

- Nie musiałaś tego robić! Przecież jeszcze mamy jedzenie! - w końcu ta pierwsza już chyba przez łzy rzuciła pewnie do pleców swojej rozmówczyni.

- Ty kretynko! - tamta rzuciła już z wnętrza budynku ale chyba się wróciła bo znów słychać było jej szybkie, zdenerwowane kroki. - To, że jeszcze mamy jedzenie to właśnie dlatego, że ty to sama żresz! Dlatego jeszcze jest! Dla dwóch osób już dawno by zabrakło! Chcesz zasuwać za rzekę po zakupy?! Ostatnio coś ci się nie spieszyło! - ta bardziej wnerwiona wykrzyczała swoje i nie doczekawszy się odpowiedzi znów zniknęła gdzieś w pomieszczeniu pod Silvią. Po chwili zwłoki drzwi zamknęły się a z zewnątrz dochodził tylko szloch tej która tam została.

- Ale to był tylko pies… Co ten pies ci złego zrobił? - ta pierwsza rozpłakała się na całego.

- Nic. Tak samo jak poprzednie. Nie rozumiesz tego? Teraz już nic nie trzeba robić by zarobić kulkę. - ta druga musiała być gdzieś wewnątrz ale niezbyt daleko. Bo nawet gdy już nie krzyczała tylko mówiła dość smutnym tonem też było słychać ją wyraźnie. A Sylvia podczołgała się już na tyle blisko, że zaczynała coś widzieć. Najpierw dojrzała błękitną kiwającą się w rytm spazmów płaczu plamę. Potem okazało się, że to jakiś spory beret. A jeszcze trochę potem dojrzała głowę właścicielki.

Płakała… Silvię to zmieszało. Wyglądała na tak bezradną, zagubioną i zrozpaczoną. Zbyt delikatną aby żyć na tym popierdolonym świecie będącym teraz ich udziałem. Żałowała że zamiast niej nie ma tu jej brata. On by wiedział co mówić i robić. Zawsze wiedział jakich słów użyć aby poruszyć ludzi i przekonać do swojego zdania… w końcu oboje mieli takie, a nie inne rodowody. Tylko w przypadku Sil nie starczyło już za dużo rodzinnego czaru. Jeśli jej brat był oratorskim diamentem to ona… przypominała ziemniaka.

Mimo tego wycofała się w bok, podpełzając do krawędzi kawałek po kawałku. Nie wiedziała co za druga laska poszła w głąb magazynu. Została ta płacząca, chyba głodna. Jeśli była w stanie czuć smutek i współczucie dla psa… nie mogła być zła. Zło nigdy się nie smuciło.

Silvia zaczęła czołgać się, tym razem bardziej w poprzek dachu. Musiała to robić powoli by te dwie jej nie usłyszały. Ale kawałek, po kawałku zbliżała się do swojej mety gdy znów usłyszała kroki. Z wnętrza. Ruch drzwi. I kroki na zewnątrz. Była już przy narożniku dachu ale jeszcze jak odwróciła głowę to trochę widziała. Pokazała się ta druga. Blondynka. W bluzie z kapturem. Podeszła do tej zapłakanej i stanęła chyba nie bardzo wiedząc co zrobić czy powiedzieć. Bo ta w berecie dalej płakała.

- Idź… Nic mi nie jest… To był tylko głupi pies… - szlochała ta przy stole. Blondynka jednak nie odeszła. Usiadła na ławce przy stoliku ale w przeciwieństwie do tej w berecie co była tyłem do składającej się rudej ta usiadła przodem.

- O rany Tracy… Inaczej się nie dało… Jedzenie nam się kończy… A sama wiesz co jest za rzeką… - blondynka tłumaczyła łagodnie. Ale ta w berecie chociaż kiwała głową to nie przestawała szlochać. Blondynka znów miała minę jakby nie wiedziała co zrobić i powiedzieć.

- Masz rację… Jestem beznadziejna… Głupia pizda ze mnie… Nie umiem być taka jak ty… - rozpłakała się na nowo gdy już przez chwilę wydawało się, że może się jednak opanuje.

- Oj Tracy… No daj spokój… To ze mnie jest głupia pizda, że tak naskoczyłam na ciebie… Przepraszam… Poniosło mnie… Jak chcesz to chyba mam jeszcze coś słodkiego. Przynieść ci? - dziewczyna w bluzie chwilę główkowała co powiedzieć i chyba żałowała swojego wybuchu i teraz chciała jakoś dojść do zgody. Błękitny beret pokiwał się twierdząco i blondyna uśmiechnęła się. Pocałowała szybko berecicę w policzek i szybko wstała wracając do środka budynku. - Zaraz wracam! - zawołała jeszcze gdy przechodziła przez drzwi. Beret znów pokiwał się na znak, że słyszy ale dalej wyglądał jak kupka szlochającego nieszczęścia.

Jedna miała na imię Tracy, ważna informacja na początek. Do tego głód… też dobry punkt zaczepienia. Rudzielec skrzywił się, nie za bardzo wiedząc jak w ogóle zacząć rozmowę. Zaklęła w duchu, sięgając do torby po paczkę ciastek. Chłopaki będą musieli obejść się smakiem, trudno. Paczka słodyczy poszybowała w powietrze, lądując berecikowi tuż przed nogami, zwracając uwagę szelestem.

- Więcej nie mam… ale chyba tobie się teraz bardziej przydadzą - odezwała się ze swojego miejsca na dachu, kręcąc do tego głową. Chyba nad własną naiwnością. Przed oczami widziała reakcję chłopaków kiedy im o tym opowie… o ile oczywiście przeżyje - Jedz, niezłe. Z czekoladą i… Tracy tak? Ładnie… zaraz wyjdę i nie zrobię ci krzywdy, rozumiesz? Na chuja miałabym to robić, skoro najpierw wyskakuję z żarcia? To co? Powiedzmy że mamy ten pierwszy niezręczny moment zapoznania za sobą?

Sylvia dość szybko zorientowała się, że Tracy nie ma zbyt wielu pokładów instynktu samozachowawczego. Przynajmniej takie z dzisiejszych czasów. Gdy paczka herbatników upadła przy jej nogach pochyliła beret w dół co jeszcze było naturalne i odruchowe. Potem zdziwiona spojrzała w bok, w głąb budynku gdzie znikła blondynka. I dopiero jak ich gość wstał i się odezwał popatrzyła w jej stronę. I taką jedną, drugą, trzecią i kolejną sekundę na tym jej reakcje się skończyły. Ani nie sięgnęła po broń chociaż mogła nie mieć. To powinna chociaż się gdzieś zacząć chować czy uciekać. No ostatecznie od razu podnieść puste ręce do góry na znak, że nie jest groźna. A ona nie zrobiła żadnej z tych rzeczy tylko dobre parę oddechów wpatrywała się w gościa.

- Ale… - zaczęła w końcu coś mówić ale prawie od razu przerwała. Spojrzała znów w głąb pomieszczenia i patrzyła tam znów ze dwa oddechy zanim nie wróciła spojrzeniem do gościa. - Ale kim jesteś? Co tu robisz? - zapytała niepewnie ocierając łzy z twarzy i próbując doprowadzić się do porządku.

- Mów mi Silvia - rudzielec zeskoczył z dachu, a potem ściągnął kaptur z głowy, pokazując wesoły, szeroki uśmiech tak niepasujący do spotkań z nieznajomymi. Zaczęła też iść powoli w stronę laski w berecie tak, aby móc w razie czego odskoczyć poza zasięg… chociaż jej celem było usiąść na ławce obok, tak po prostu.
- Brat mi się zgubił, szukam go…w wy? - łypnęła na paczkę - To co, masz ochotę na herbatnika? Naprawdę dobre, maślane. Zjemy, pogadamy.

- No… - beret zawahała się obserwując jak się do niej zbliża obcy rudzielec i znów na krótko zerknęła do wnętrza domu. Siąpnęła nosem i jeszcze raz przetarła oczy. - No tak, chodź. Przecież to twoje herbatniki. - uśmiechnęła się blado i jakby przypomniała sobie o tych ciastkach bo spojrzała w dół, pod swoje nogi i nachyliła się aby je podnieść.

- Jesteście stąd? Ty i twoja kumpela? - Griffith przysiadła na ławce obok niej, z kieszeni wyjmując zwiniętą w kulkę bandanę. W sumie bandana należała do Aarona i dał ją rudej gdy zwichnęła nadgarstek parę tygodnie wcześniej. Widok kulki materiału przywował obraz Latynosa i ich towarzysza przez co Sil nie umiała nie myśleć czy wszystko u nich w porządku.
- Proszę - powiedziała cicho, podając chustkę obcej - Jednorazówki mi wyszły.

- Dziękuję. - dłoń jakoś tak odruchowo sięgnęła po tą chustę. Sięgnęła i chwilę miętoliła razem z drugą dłonią. W końcu położyła sobie na udach i sama wzięła się za otwieranie podarowanych herbatników. Zaczęła od poczęstunku gościa wyciągając ku niej otwartą już paczkę. Na stole jednak jakieś jedzenie było. Przed Tracy stała niedokończona miseczka pełna ryżu i jakichś kiełków. Po drugiej stronie był talerz z jakimiś żeberkami. Chociaż dość małymi.

Biorąc pod uwagę wcześniej zasłyszaną rozmowę, pewnie należały do psa, albo innego małego czworonoga. Ruda nie zwracała na nie większej uwagi, póki nie zaburczało jej głośno w brzuchu. Próbowała nieudolnie zamaskować to kaszlnięciem, biorąc ciasto skoro została poczęstowana.

- Mieszkałyście tu w okolicy? - spytała lekkim tonem, odgryzając połowę herbatnika - Ja jestem z Illinois, szukam tu brata. Ostatni raz gdy był z nim kontakt… - zrobiła krótką przerwę, patrząc na ręce - Ross Island, prawie udało się dojechać, ale bryka wpakowała się w barierkę… i dupa - schrupała resztkę ciastka - Za dużo 20stek, gdyby nie rzeka… no wiesz - wzruszyła ramionami - Nieźle sobie radzicie - wskazała na posiłek.

- To Lisa wszystko ogarnia. Ja to się tylko znam na radio i motorach. - westchnęła cicho i popatrzyła gdzieś na swoje kolana. Ale zaraz się ogarnęła. - Chcesz coś do tych herbatników? - zapytała podając jej kubek tej drugiej. W końcu miały na stole tylko dwa, każda dla siebie. - I tak jesteśmy stąd. Znaczy nie dokładnie stąd tylko z miasta. Ale tam jest teraz Sajgon a tutaj nikogo nie ma. Tylko my dwie. No i teraz ty. Jak się tu znalazłaś? - z bliska Silvia dostrzegła, że spod tego błękitnego beretu wystają pojedyncze, ciemne kosmyki włosów. Widocznie siedziała tu z brunetką.

- Radio… a widziałaś te cb w maszynach? - Silvia wskazała robocze machiny ruchem brody, a potem głośno przełknęła ślinę, patrząc na talerze i miski. - Dzięki… jestem cholernie głodna, ale nie jestem sama. Byłoby mi głupio gdybym zjadła obiad, jak oni są głodni- przyznała, wzdychając - Podróżowałam… nie wróć. Lepiej byłoby powiedzieć, że kumple moje brata jechali tutaj aby go odszukać. Zanim padła sieć obiecali że mnie znajdą i mu przywiozą… ale wpakowaliśmy się w barierkę i tyle - mruknęła ponuro, skubiąc rękaw bluzy - Jest tam… 20stki też. I mój plecak z albumem. Marcus jest gdzieś w mieście, musi być. -zacisnęła szczęki, patrząc gdzieś w bok - Musi żyć, mam już tylko jego… a znalazłam się bo przepłynęłam rzekę uciekając… i trochę szłam zanim zobaczyłam garaż i maszyny. Myślałam że znajdę coś do żarcia i sprzętu, bo mi tak głupio… czuję się jak kamień u szyi - powiedziała, wylewając frustrację ostatnich tygodni.

- Jesteś głodna? - beret zapytała zerkając na talerz z żeberkami jakie były po drugiej stronie stołu. - Chcesz trochę? - zaproponowała przesuwając w stronę gościa swoją miseczkę kiełków i ryżu. - My tutaj jesteśmy same. To żadnego brata nie było tutaj. Chyba, że w mieście. - Tracy próbowała być chociaż trochę użyteczna. Gdy do rozmowy dołączyła ta trzecia.

- Hej! Kim jesteś?! - zapytała znienacka otwierając drzwi. I Sylvia zorientowała się, że dla odmiany blondynka ma dużo lepsze nawyki na dzisiejsze czasy. Ledwo się pojawiła a już sięgnęła po spluwę i wycelowała w nieznajomą.

- Lisa nie! Przestań! - Tracy zerwała się z miejsca i zasłoniła sobą swojego gościa próbując wyperswadować blondynce użycie pistoletu.

- Odsuń się Tracy! - krzyknęła zirytowana blondynla próbując z paru kroków obejść dziewczynę w berecie ale nie bardzo miała szansę bo tej wystarczył jeden krok na kilka blondynki aby móc stać między nią a rudzielcem.


Ruda zachowała spokój, co było o tyle prostsze, że nowa znajoma w niebieskim berecie okazała się taka, za jaką rudzielec ją brał: empatyczna, z dobrym sercem i trochę naiwna. Sympatyczna, normalna. Ludzka, tam gdzie człowieczeństwo robiło za przeżytek.
- Jestem Silvia i przybywam w pokoju - powiedziała do blondyny, wzychając ciężko - Daj spokój, nie mam złych zamiarów więc to odłóż. Gdybym przyszła robić dym, podeszłabym was pojedynczo, zamiast gadać. Słychać was z drogi. - ścisnęła palcami nasadę nosa, korzystając z osłony z Tracy - Albo teraz wzięła tego słodziaka jako zakładnika… a tego nie chcę. Wy też nie. Usiądźmy i pogadajmy jak normalni ludzie, co?

- No… Chodź Lisa… Zobacz Silvia przyniosła ciastka… - Tracy też starała się ugłaskać krewką blondynkę. Pokazała jej przyniesioną paczkę herbatników. - Jest głodna. Nie ma co jeść. Tak jak my. Szuka brata. Przyjechała aż z Illinois. - bereciara mówiła łagodnym tonem chcąc przekonać blondynkę do zachowania rozsądku i pokoju. Uzyskały z rudą tyle, że ta przestała próbować flankować nową i zatrzymała się. Chociaż wciąż była nieufna i celowała w gościa z pistoletu.

- Z Ilinois tak? A jak tutaj trafiłaś złotko co? Na pewno nie samochodem. - Lisa trzymała spluwę po gangstersku, przechyloną na bok ale co nie zmieniało wymowy wycelowanego ołowiu.

- Lisa. Bardzo cię proszę odłóż ten złom. Albo się na ciebie obrażę jeśli coś jej zrobisz. - Tracy zdobyła się na stanowczość. Chociaż brzmiało trochę dziecinnie. Jakby tupnęła nóżką na dorosłego. Ale o dziwo podziałało.

- Dobra to gadaj coś za jedna. Mnie tak łatwo nie zbajerujesz jakimiś ciastkami jak ją. - prychnęła niezadowolona z takiego obrotu sprawy blondyna ale w końcu opuściła spluwę i podeszła bliżej na jakieś dwa kroki od stołu. Ale nadal trzymała gnata w łapie.

- Jak powiedziała Tracy, szukam brata - powtórzyła spokojnie, żałując coraz bardziej że nie ma tu Marcusa. On wiedziałby jak urobić drugą stronę dyskusji, niestety ona nie była Marcusem, tylko kimś, kogo pieszczotliwie przezywał “Silly”.
- I przyjechałam tu bryką - uśmiechnęła się szeroko, dodając - Nie tu konkretnie, w nocy rozbiłam się po drugiej stronie rzeki. Roiło się od tych zjebów, musiałam uciekać. Prąd trochę znosi, na szczęście było czysto na brzegu… - wzruszyła ramionami - Mam dobrego kierowcę… i lekarza, więc jak macie coś do szycia albo bandażowania to wam pomoże. Szukamy informacji o mieście. - westchnęła - I kurwa naprawdę jesteśmy głodni.

- No widzisz? Silvia jest rozbitkiem tak jak my. Powinniśmy sobie pomóc. Jest głodna. A jak jeszcze kogoś mają… Może łatwiej będzie pójść do miasta razem? Sama wiesz jak tam jest teraz ciężko. - Tracy stawiała na prostotę i łagodność chcąc przekonać blondynkę do złagodzenia swojej postawy.

- Cholera Tracy co z tobą!? A jak ona to ma? Przecież na początku wszyscy wyglądają normalnie. Gdzie ty masz głowę?! Jak nam tutaj przywlecze tego syfa? A ty z nią siedzisz i gadasz! Jeszcze się lizać z nią zacznij! - blondynka wybuchła nową irytacją, tym razem na dziewczynę w błękitnym berecie. Ta popatrzyła na siedzącą przy niej rudowłosą jakby zastanawiała się czy blondyna może mieć rację czy nie.

- Ale na razie jest w porządku. - powiedziała tak po prostu, że blondynka się załamala. Chciała cos powiedzieć ale potrząsnęła głową, w końcu położyła dłonie na biodrach, znów potrząsając głową i zaczęła robić kilka kroków w bok gdy Tracy nachyliła się nas Sylvią kładąc jej dłoń na ramieniu. - Przepraszam cię na chwilę, daj nam chwilę czasu co? Ja jesteś głodna to się częstuj. - rzuciła do niej szybko wskazując na stół który zostawiała dla gościa a sama podeszła do blondynki i objęła ją. Ta strąciła jej dłonie ale bererciara nie ustępowała i znów powtórzyła operację. Tym razem skończyło się na wspólnym przytulasie gdy jedna coś cicho mówiła do drugiej i wzajemnie.

- Dzięki Tracy - Obcej nie trzeba było dwa razy powtarzać. Chętnie złapała w łapę kawałek psiego czy jakiego tam żeberka i wgryzła się w nie, żując ze smakiem i prawie wgryzając się w kości. Dzięki temu że skupiła się na jedzeniu, nie myślała aby sięgnąć po swoją broń. Nie lubiła jej, wolała nie używać, chyba że na bezmózgich rzeźników.
Przy fragmencie o lizaniu skrzywiła się odrobinę, ale nie skomentowała. Może obie laski były siostrami, może dziewczynami albo innymi kochankami, co z tego?
- O co chodzi z tym miastem? - spytała, gdy sytuacja w uścisku zdawała się normować.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 04-05-2020, 04:12   #3
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Z dobre parę gryzów nie uzyskała żadnej odpowiedzi. Dziewczyny były zbyt zajęte sobą jakimiś wzajemnymi tłumaczeniami. No ale chyba pomogło na tyle, że blondynka wsunęła spluwę za pasek spodni po czym obie wróciły do stołu. Tracy obok rudzielca, tam gdzie dotąd siedziała a Lisa za nią siadając okrakiem na ławce i obejmując dziewczynę w berecie w pasie.
- Na mieście jest dużo 20-tek. Niebezpiecznie jest tam chodzić. Dlatego jesteśmy tutaj. Tu jest wyspa a zarażeni chyba nie umieją pływać. No jesteśmy tu od paru tygodni a jeszcze żaden tutaj nie przypłynął. Właściwie nikt normalny też nie. Znaczy zdrowy. Dopiero ty. - Tracy wzięła na siebie tłumaczenie jak wygląda sytuacja w najbliższej okolicy.

- Macie samochód? Ilu was jest? - Lisa oparła brodę o ramię Tracy ale nie spuszczała z Sylvii swoich pomalowanych oczu. Nadal chyba nie była co do niej do końca przekonana ale przynajmniej była gotowa w miarę spokojnie rozmawiać bez pomocy spluw o tej sytuacji.

- Nie umieją pływać… nie do końca - Silvia spochmurniała, przerywając jedzenie. Przyglądała się obgryzionej do połowy kości, zgrzytając zębami aż do chwili, gdy podjęła - goniły nas, myślałam że już po nas. Wtedy Jasper krzyknął o rzece i do niej wbiegliśmy, a one za nami… i nadal nas goniły. - przełknęła ślinę, nerwowo poprawiając włosy które opadły jej na policzek - Aż nagle zaczęły się kotłować… i poszły pod wodę, chyba. Nurt był silny, trudno było utrzymać się na powierzchni i nie utonąć. - wgryzła się mięso, szybko przeżuła i połknęła - Jest nas trójka, Jaser, Aaron… i ja. Nie wiemy w jakim stanie jest fura, no przynajmniej ja nie wiem. Trzeba pogadać z Jaserem, rządzi się… - zrobiła przerwę, podnosząc padlinę do ust ale zanim się w nią wgryzła dodała prawie szeptem, dość smutno -... póki nie znajdziemy mojego brata.

- Trójka… Ale macie samochód? Samochodem byłoby łatwiej. My mamy tylko łódkę. Po tamtej stronie chodzimy na piechotę. - Lisa jakby trochę zapomniała o swoich podejrzeniach i mówiła jakby już myślała o naczyniach połączonych ich dwóch grup.

- Mamy jeszcze radio. Stąd wiemy, że jest jeszcze kilka bezpiecznych miejsc w mieście i okolicy. Ale na piechotę trudno przejść taki kawał. - Tracy dorzuciła coś od siebie wskazując dłonią gdzieś dalej, poza budynek.

- Ktoś tam jeszcze żyje? - Griffith uniosła nagle głowę, bystrzej momentalnie. Czujnie popatrzyła na obie dziewczyny, a w jej sercu na chwilę odżyła nadzieja - Słyszałyście o kimś kto nazywa się Marcus? Marcus Griffith, wołają go Angel, albo Angelo...tak, fura została po tamtej stronie rzeki. Skoro macie łódkę możemy spróbować się do niej dostać. Zostawiłam kumpli ze trzy kwadranse marszu stąd, w jakiejś ruderze. Nikt nie był ranny, tylko przemokliśmy jak psy. Co jest z furą… Aaron będzie wiedział, ja się nie znam na mechanice ani nie widziałam jak mocno przywaliliśmy, bo Jaser kazał mi wiać w pierwszej kolejności.

- W ruderze? To pewnie ta chata dla turystów. Wędkarzy i takich tam. Jest na drugim końcu wyspy. - Tracy zmrużyła oczy próbując się domyślić o jakim miejscu mówi nowa koleżanka.

- A z tymi innymi miejscami to nie. Znaczy nie słyszałam nikogo takiego jak mówisz. Ale to Tracy siedzi głównie przy radiu. Ja próbuję ryby łapać ale chujowo mi to idzie. A ty Tracy może zerknęłabyś na tą ich furę co? Może byś dała radę ją naprawić? - blondyna pokręciła głową na znak, że chyba nie do końca ogarnia radiowe sprawy ale zwróciła się do brunetki z pewną propozycją.

- No mogłabym. Ale jak mocno gruchnęliście albo mimo wszystko coś poszło tak na serio to nie wiem czy pomogę. A w ogóle jaka to bryka? Zmieścimy się w pięć osób? - Tracy skrzywiła się trochę na znak, że takie ugadywanie w ciemno to trochę właśnie stawianie diagnozy w ciemno. Musiałaby zobaczyć furę by ocenić co się da a co nie da zrobić.

- Jakaś czarna, pięciodrzwiowa… duża osobówka - Silvia zagryzła wargę, unosząc oczy ku niebu - Nie powiem więcej, nie znam się na tym, naprawdę. Pomieścimy się, manele też. Jechaliśmy w trójkę, chłopaki z przodu, ja z tyłu. Spałam na kanapie prawie całkowicie wyciągnięta i naprawdę szło wypocząć, więc dwie osoby by się jeszcze na spokojnie zmieściły… dobra, zróbmy tak - odłożyła ogryzioną kość i sięgnęła po nową, ale zamarła w pół ruchu, czując durne wyrzuty sumienia. - Zaprowadzę was do Jasera i Aarona, są w porządku. Niańczą mnie od samego Springfield, a nie musieli… mnie szukać, wracać i ryzykować. Poza tym Jaser był w woju lekarzem, naprawdę porządny gość. Zobaczymy czy w ich opinii jest co zbierać z fury, jeśli tak przepłyniemy po nią… a jak nie to chociaż po nasze rzeczy. Podzielimy się, oddamy żarcie - cofnęła rękę, spoglądając tęsknie na talerz. Żarcie machało do niej, zamknęła więc oczy aby tego nie widzieć - A na razie możemy im trochę zanieść. Też niczego nie jedli…

- My do nich? - Tracy zapytała niepewnie jakby obawiała się trochę spotkania z obcymi mężczyznami. Odwróciła głowę w bok aby zobaczyć jak blondyna się na to zanosi.

- Ja z nią pójdę. Znaczy popłynę. Nie ma sensu iść jak można wziąć łódkę. Bliżej i szybciej. - Lisa zdecydowała się szybko podejmując decyzję za nie obie.

- No tak. Poza tym dobrze by ktoś był przy radiu. Czasem podają wiadomości. Albo choćby pogodę. - Tracy pokiwała swoim beretem jakby chciała przeprosić, że nie idzie i przekonać dlaczego powinna zostać.

- Lepiej ich sprowadzić tutaj. Jeszcze sporo tutaj miejsca. Poza tym jak mówisz, że któryś z nich się zna na samochodach to może z tych tutaj coś z nimi zrobi. - blondyna też dopowiedziała swoje i teraz już obie czekały jak zareaguje rudzielec.

Odpowiedź przyszła szybko, a było nią położenie na stoliku torby z mikrymi zapasami i cieplejszy uśmiech na bladej gębie.
- Nie ma co tego targać… było w wywrotkach - wskazała na maszyny - Tam też są cb radia, Aaron może próbować je odpalić i sprawdzić. Albo zabrać części na wymianę. Gdybyś potrzebowała bejsbola to stoi tam za rogiem - popatrzyła na Tracy, kiwając głową w drugą stronę - Klamki nie mogę ci zostawić, bo Jasper mnie zajebie… jest jego - skrzywiła, na koniec zwracając się do blondynki - Dziękuję… łódką będzie na pewno szybciej i wygodniej. Możemy ruszać kiedy będziesz gotowa… ja już jestem.

- Aha no pewnie ale no daj nam chwilę. Musimy się spakować. - Lisa pokiwała głową, pocałowała policzek Tracy po czym wstała i wróciła do wnętrza tego czegoś z zaokrąglonym dachem.

- Jej, nie złość się na nią. Ona jest w porządku. To ona o nas dba i trzyma w kupie. Tak już od początku, od paru tygodni. - Tracy położyła swoją dłoń na dłoni gościa jakby chciała przykuć jej uwagę i wzmocnić swoją prośbę. Właściwie jak jej się Silvia przyjrzała to miała jakieś tatuaże pod obydwoma obojczykami. I duże kwiaty wytatuowane na ich końcach tak, że już zachodziły na ramię. Bo było na tyle ciepło, że siedziała w samym topie na cienkich ramiączkach a na dole miała krótką, luźną spódniczkę kończącą się trochę przed kolanami.

Coś wewnątrz klatki piersiowej Sil skręciło się. Obserwowała jak blondynka odchodzi i znika w magazynie, przypominając sobie własne pierwsze tygodnie końca świata… i nie były to dobre wspomnienia.

- Macie siebie, normalne że przede wszystkim staracie się utrzymać przy życiu - wróciła do brunetki, uśmiechając się trochę sztywno. Też chciałaby mieć od początku kogoś zaufanego… kurwa, dobrze byłoby wtedy mieć kogokolwiek, kto nie chciał jej zabić, okraść, albo zeżreć. - Nie gniewam się, rozumiem. I tak poszło gładko… dzięki że się za mną wstawiłaś, nie musiałaś. Źle jest - skrzywiła się - Wszędzie… i robi coraz gorzej. Nie będziemy się niczym różnić od 20stek jeśli zapomnimy co oznacza człowieczeństwo. - dorzuciła pogodnie, ignorując że obaj kumple i Marcus wyśmialiby ją, gdyby tylko mieli szansę.

- No właśnie. - Tracy skwapliwie pokiwała głową i odwróciła się za siebie aby spojrzeć na drzwi i okna budynku gdzie zginęła blondynka. Po czym znów skierowała swoją uwagę na rozmówczynię przybliżając się nieco i trochę ściszając głos.

- Lisa jest trochę nerwowa i spięta. Wszystkim się przejmuje. Chociaż ja chyba też ale trochę inaczej i z innych rzeczy. Ale staram się ją przekonać do medytacji i masażu by łatwiej jej było opanować tą złość gniew. No ale jak widziałaś chyba niezbyt mi to wychodzi. - bereciara mówiła ciszej i trochę szybciej. Ale na końcu gdy chyba zdała sobie sprawę z mizernych efektów własnego wysiłku trochę znów posmutniała.

- Ona się boi. Bardzo. Są chwile gdy ją to paraliżuje… a boi się o ciebie przede wszystkim. Więc przekuwa strach w gniew, tak jest łatwiej. Gniew to świetna motywacja i motor napędowy - Silvia nie owijała w bawełnę, unosząc głowę aby móc obserwować chmury - Zrobi wszystko aby nie stała ci się krzywda. Rozumiem to i szanuję. Przyprowadzę ci ją w jednym kawałku, obiecuję - opuściła wzrok na dziewczynę obok - Dacie mi coś zabrać dla chłopaków? Jeśli coś przegryzą będą bardziej znośni. Nie są źli, są jak Lisa. Zmieniają strach w gniew, ale tak jak z Lisą, da się z nimi dogadać.

- Masz rację. Dziękuję jesteś taka miła. - Tracy odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się do rudzielca siedzącego obok. - To poczekaj coś ci dla nich zapakuję. Dużo tego nie ma ale coś ci dam. - powiedziała wstając z ławki i też wracając do środka tego budynku. Silvia odprowadziła ją wzrokiem, darując jakikolwiek komentarz na temat tego, ze gdyby tylko berecik wiedział z kim gada, nigdy nie nazwałby jej miłą.

 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...

Ostatnio edytowane przez Driada : 04-05-2020 o 13:43.
Driada jest offline  
Stary 04-05-2020, 15:21   #4
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 2 - 2021.08.01

Czas: 2021.08.01; nd; ok 12:00
Miejsce: Oregon; Portland; Ross Island
Warunki: jasno, ciepło, zachmurzenie, d.si.wiatr
Głód: -0,4; lekki głód



- Tylko wróćcie jakoś szybko. - Tracy chociaż starała się wyglądać na pogodną i schować swoje obawy i niepokój do kieszeni. Pomachała im rączką z piaszczystego nadbrzeża na jakim trzymały łódź z białego plastiku. Trzeba było ją najpierw zsunąć z tego piachu na wodę i dopiero potem władować się do środka.





W łodzi były dwa wiosła. Sama łódź nie sprawiała wrażenia zbyt obszernej ale raczej do pół tuzina osób to by pomieściła bez większych problemów. Obie z blondyną mogły jeszcze pomachać brunetce w błękitnym berecie jaka zostawała na brzegu. Wcześniej Tracy się z nimi pożegnała bardziej dosłownie. Lisa dostała krótkiego całusa w usta i gorący uścisk jakby miały się zobaczyć nie wiadomo kiedy. Silvia dostała sam uścisk i termos w którym miała być gorąca herbata dla jej chłopaków.

- Będę przy radio! - krzyknęła im jeszcze na pożegnanie gdy obie siedziały na środkowej ławeczce i miarowo napierały na wiosła. Lisa też jej jeszcze ostatni raz pomachała i już mogły przedzierać się przez wody zatoki.

- Ciekawe czy będzie padać. Miało być ładnie przez cały dzień. - Lisa mruknęła ni to do siebie ni to do drugiej wioślarki gdy opłynęły jakieś zanurzone w wodzie ustrojstwo. Trochę to wyglądało jak jakiś pomost, trochę jak budynek a trochę jak jakaś barka. Ale w naturalny sposób oddzielało ten wąski pas wody od reszty zatoki i pewnie dlatego dziewczyny trzymały tutaj swoją łódkę.

Pogoda rzeczywiście trochę się popsuła. Niebo stopnowo spochmurniało i zrobiło się trochę ponuro. Groźba jakiegoś deszczu jaki miałby je złapać na środku zatoki czy potem w lesie rzeczywiście nie wyglądała przyjemnie. No ale na razie nie padało. Chociaż wiatr od ledwo wyczuwalnego zrobił się dość silny więc i fale zrobiły się większe a pokonanie ich wymagało pewnego wysiłku ale jeszczenie wyglądało to niebezpiecznie.

Gdy łódź wypłynęła na środek zatoki Sylvia zorientowała się, że przynajmniej część tych barek musiała widzieć z brzegu. Tylko wtedy były dość oldegłe i widoczne z innego profilu. Teraz ze dwie minęły całkiem blisko ale blondyna traktowała je jak powietrze i nie zwracała na nie uwagi. Wyglądały jak jakieś dryfujące barki wyładowane hałdami piachu. I na obszarze całej zatoki kilka ich było rozsypane chaotycznie po całej jej powierzchni.

Trasa przez środek zatoki faktycznie musiała być znacznie krótsza niż brzegiem dookoła niej. Przybiły do brzegu zatoki który jak większość wyspy był pokryty lasem. Tym samym przez jaki wcześniej ruda szła na piechotę. Żadnej ścieżki ani chaty jaka ugościła ich ostatniej nocy nie widziała. Ale blondyna wydawała się świetnie wiedzieć gdzie są i jak iść dalej. Tylko znów musiały trochę wysilić się aby chociaż trochę wyciągnąć łódź na brzeg.

Plaża w tym miejscu była dość skromna. Między skrajem wody a pierwszymi drzewami było może kilka kroków piachu. I był raczej szary a nie złoty jak w turystycznych folderach reklamowych z egzotycznych krajów czy choćby z Florydy albo Kaliforni. No a potem trzeba było zanurzyć się w ten las. Tym razem na przełaj.





Widoczność czasami sięgała na kilkadziesiąt kroków w dal. Zwłaszcza przy wyższych i rzadszych partiach lasu. Ale czasami sięgała ledwo kilku kroków, zwłaszcza przy parterze jakim się poruszały. W miarę jak szły przez ten las Lisa robiła się bardziej milcząca. Zwłaszcza jak wyszły na ścieżkę chyba tą samą jaką ze dwie godziny temu szła samotna, rudowłosa dziewczyna w skórzanej kurtce. Lisa zatrzymała się przy ostatnim zakręcie gdy wśród zieleni było już widać frontową ścianę chaty odległą o kilkadziesiąt ostatnich kroków. Odruchowo sięgnęła do kangurki gdzie pewnie trzymała gnata jakby dotyk broni miał nieść ukojenie w kontakcie z obcymi.

- Idź pierwsza. Będę zaraz za tobą. - mruknęła do Silvii gdy widocznie nie miała zaufania do obcych na tyle by witać się z nimi na gołą klatę. Więc rudowłosa robiła za to ogniwo pośrednie między starymi a nowymi znajomymi. Gdy wyszła przed front chaty zastała tam Aarona. Siedział przy stole nad rozłożonym na części pistoletem więc chwilowo jego gnat był wyłączony z akcji. Wciąż siedział w samych bokserkach chociaż nałożył już na siebie t-shirt zasłaniając część licznych tatuaży.


- Sil! - ucieszył się uśmiechając się do niej. - Hej, Jes! Sil wróciła! - zawołał nieco odchylając głowę by zawołaś Kanadyjczyka który widocznie był wewnątrz chaty. Ale zanim ten wyszedł na scenę wrkoczyła blondyna w szarej bluzie i nałożonym kapturem.

- Oo… Znalazłaś koleżankę Sil? - zapytał wydziarany kierowca obserwując nową z mieszaniną ciekawości i nieufności. Zresztą blondyna reważnowała mu się dokładnie tym samym. Tylko jej spluwa w tej chwili nie była rozłożona na części składowe. Ale na razie jej nie wyjęła. Wyglądała jednak na spiętą i nieufną. I albo rudej się wydawało albo przestał przecierać szmatką elementy broni i zaczął ją składać do kupy. Ale drzwi chaty skrzypnęły i ukazał się w nich najwyższy i najstarszy z ich trójki. Ponieważ obie stały już przed frontem chaty to też obrzucił je obie spojrzeniem. Sil krótszym pewnie widząc, że wróciła w jednym kawałku. Tą w kapturze dłuższym jak to zwykle z nowymi bywało gdy jeszcze nie wiadomo było czego się po nich spodziewać.




- Cześć Sil. Kim jest twój gość? - zapytał stojąc w drzwiach chaty. Chata stała na jakimś ganku więc wydawał się jeszcze trochę wyższy dla kogoś tojącego na ziemii niż zwykle. Stojąc najbliżej blondynki Griffith dostrzegła, że dłoń tamtej znów szuka otuchy w dotyku gnata. Patrzyła na całą trójkę nieufnie stojąc najbliżej ścieżki i krzaków by pewnie w każdej chwili móc w nich zniknąć. W końcu miała przed sobą trójkę obcych ludzi z których jedno miało spluwę a drugie właśnie kompletowało swoją.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 07-05-2020, 01:26   #5
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=EHrHTuWm7WA[/MEDIA]
Nie da się nigdy nikogo poznać do końca. Dlatego jest to jedna z najbardziej przerażających rzeczy - przyjmowanie kogoś na wiarę i nadzieja, że on przyjmie nas tak samo. Jest to stan równowagi tak chwiejnej, że aż dziw, iż w ogóle ktokolwiek się na to decyduje. Wychodząc bez broni do nieznajomych Silvia mogła mieć jedynie nadzieję na dogadanie, kontakt zakrawający o dawne normy społeczne. Nić porozumienia, pomocy potrzebnej zarówno jej, jaki dwóm mężczyznom pozostawionym w chatce pośrodku lasu. Tej samej, pod jaką stała teraz z Lisą. Role się zmieniły, pozostawała wiara… w równowagę losu, albo karmę. Niewypowiedziane marzenie o potraktowaniu podobnym do tego zaserwowanego niecałą godzinę temu. Na razie stanęli na etapie niepewności, wzajemnego obwąchiwania mogącego zmienić się w jeden szybki strzał od strony Jaspera. Albo właśnie Lisy. Tym razem żadna Tracy nie stała na linii ognia, osłaniając obcy element przed gniewem i strachem towarzystwa.
Przyroda jednak nie lubiła pustki, ani niesprawiedliwości… tak przynajmniej Griffith sobie tłumaczyła, żywiąc głęboką, gorącą wiarę, że za dobro należy odpłacać dobrem. Widząc obu kumpli pomachała im, uśmiechając się wesoło, zaś w głowie gorączkowo próbowała ułożyć argumenty aby nikogo nie poniosły nerwy. Potrzebowali się, nie musieli niczego brać siłą. Wystarczyło pogadać, tak zwyczajnie. Po ludzku.

- Hej chłopaki, widzę że nic wam nie jest, to dobrze. - zaczęła pogodnie, przybierając wyluzowaną pozę aby pokazać że obecność blondynki za plecami nie czyni z niej zakładnika. Tego mogli się spodziewać, skoro nieznana im laska ciągnęła się krok za nią, a biorąc poprawkę na popaprane czasy, bardziej niż pewnym było, że jest uzbrojona.

“Chcesz żeby cię słuchali, nie bierz ich na litość” - W głowie rudzielca zadźwięczał głos z przeszłości. W krótkim przebłysku ujrzała poważną, zmęczoną twarz brata. Stali oboje na molo przy rzece, obserwując zatopione w mroku nocy miasto, lśniąca milionami świateł tętniącej życiem aglomeracji. Oparci o barierki zajadali się burgerami, popijając colą z tekturowych kubków.
“Daruj sobie empatię, nikogo nie obchodzą łzy i tragedie. Ofiary są bezużyteczne, to tylko mięso. Słabość jest warta pogardy, co innego profit. Wskazuj zyski, skup się na korzyściach. Sprzedaj to co chcesz wcisnąć tak, aby ci którzy cię słuchają nie umieli wyobrazić sobie dalszego życia bez ciebie i twojej racji”.

- Kazałeś mi iść się rozejrzeć, więc to zrobiłam - Griffith zwróciła się do Jaspera, wiedziała że trzeci z ich paczki i tak zrobi co Kanadyjczyk powie. Tak jak wcześniej brunetka w berecie, teraz ona stanęła pomiędzy Lisą, a nowym zagrożeniem. Akurat na linii strzału - Spotkałam Lisę, to ona. Jest w porządku i jest ze mną. Dogadałyśmy się - kciukiem wskazała za plecy, próbując naśladować pewność siebie tyle razy widzianą u brata - Razem z kumpelą siedzą w starym magazynie pół godziny drogi stąd. Jest tam ciężki sprzęt, koparki, wywrotki… mają cb radia. Dziewczyny są stąd, z miasta. Znają teren tutaj i po drugiej stronie rzeki. Tracy, ta druga, naprawia motory i chyba furę też da radę. Powiedziałam im, że rozbiliśmy się na autostradzie, ale nie mam pojęcia w jakim stanie jest bryka i trzeba pogadać z wami. Dziewczyny mają łódkę, przypłynęłyśmy nią… bo to cholerna wyspa. Dlatego nie ma 20stek. Słabo pływają - wzruszyła ramionami, wbijając dłonie w kieszenie spodni - W mieście są jeszcze bezpieczne punkty, ale daleko. Za daleko na pieszą wędrówkę. Samochodem damy radę się przebić… a gdzie jechać wiedzą, bo siedzą na nasłuchu radiowym. Nie słyszały nic o Marcusie - skrzywiła się krótko i sapnęła - Jednak w mieście ktoś jeszcze żyje, możemy tam poszukać i popytać… zbierajcie graty, wracamy tam, do tego magazynu. Dużo miejsca, pomieścimy się - sięgnęła pod bluzę, wyjmując termos i paczuszkę z jedzeniem - A na razie Tracy zrobiła wam herbatę, powinna być jeszcze ciepła. Podzieliły się też jedzeniem, bo mówiłam, że od dawna nie jedliśmy. - zrobiła parę kroków, kładąc prowiant na stole i wskazała wytatuowanego typka - To Aaron… a to Jasper. Mówiłam ci o nich - wskazała na starszego. Na koniec, jakby to nie było wystarczająco jasne, wskazała blondynkę - A to Lisa. Siedzimy razem w tym gównie, chyba możemy sobie podać ręce i pomyśleć wspólnie jak z niego wypłynąć.

Sporo tego był jak na pierwsze powitanie. Dlatego pewnie poza Silvią chwilowo nikt się nie odezwał. Przynajmniej nie słowem. Chociaż widziała jak Aaron zareagował żywiej spojrzeniem na wzmiankę o lasce co może może naprawić ich wóz jeśli to by okazało się potrzebne i drugi raz gdy doszła do wyspy i łodzi. Ale gdy skończyła i pewnie Jasper by może coś powiedział to jedzenie i termos przykuło uwagę całkiem skutecznie.

- Żarcie? Masz jakieś żarcie? - wytatuowany kierowca nawet przerwał składanie spluwy gdy zobaczył niewielką paczuszkę i termos. - Pokaż no co tam masz. - trochę nerwowo oblizał wargi i poklepał blat obok siebie. Gdy położyła i odwinęła i ukazało się pieczone mięso Aaron aż się zaśmiał z niedowierzania. Bez wahania sięgnął po te pieczyste. Jasper też wyszedł z progu chaty i usiadł obok aby się poczęstować. Ale zdołał lepiej panować nad sobą chociaż po nim też było widać, że jest głodny. W końcu nie jedli nic sensownego od wczorajszego obiadu. Wyglądało na to, że coś było w tych prawidłach, że dzieląc się jedzeniem łatwiej przełamać pierwsze lody. Widząc jak obaj przestali chwilowo zwracać na nią uwagę blondynce też chyba ulżyło. Trochę kiwała głową do tego co mówiła ruda chwilę wcześniej ale na razie się nie odzywała.

- Dobre. Co to jest? - Aaron zapytał pochłaniając pieczeń z kawałkami ryżu i kiełków jakimi zajadała się Tracy.

- Pies. Ostatni jaki nam został. Dlatego trzeba w końcu przeprawić się przez rzekę aby coś znaleźć. - Lisa odparła szybko i dość prosto. Może nawet czekała na jakąś reakcję ze strony obydwu obcych. No i faktycznie na chwilę ich szczęki zatrzymały się i obaj popatrzyli na nią a potem na Silvię.

- Dobry ten hot dog. Trochę nie całkiem hot ale dobry. - Aaron wzruszył ramionami i wrócił do jedzenia. Kanadyjczyk pokiwał głową na znak, że się zgadza i w końcu Lisa nawet jakby trochę się uśmiechnęła półgębkiem.

- Duża ta wyspa? Skąd wiecie, że nie ma tu 20-ek? - Jasper zaspokoił pierwszy głód na tyle, że był skłonny podjąć jakiś dialog.

- Niezbyt duża. Dlatego wiemy, że żadnego tu nie ma. Już by nas znalazły jakby były. Jesteśmy tu od paru tygodni. Za rzeką jest ich sporo ale na wyspie nie trafiłyśmy na żadnego. - blondynka mruknęła obserwując pozostałych dwóch obcych z jakimi z Tracy podzieliły się skromnym posiłkiem z dzisiaj pewnie nie obliczonym na pięć osób.

- A budynki? - do rozmowy włączyła się też Silvia, stając z plecami opartymi o ścianę i ramionami skrzyżowanymi na piersi - Inne niż ten kurnik i wasz magazyn? Stare bryki? Skąd w ogóle ciężki sprzęt, co tu budowali? A te barki które mijałyśmy?

- Nie wiem skąd tu te wywrotki i reszta. Musieli je jakoś kiedyś przywieźć jakimś promem czy co. Teraz nie zostało tam nic wielkiego do pływania. Nawet tą łódkę to wzięłyśmy z tamtej drugiej strony. - blondynka z mocnym, kocim makijażem przy oczach oswoiła się na tyle, że podeszła do stołu. Ale jeszcze nie usiadła. Spojrzała na rozłożony pistolet Aarona który już wymagał tylko kilku ruchów do złożenia w zabójczą całość.

- To poza wyspę tym złomem się nie ruszy? Szkoda. A mają paliwo? To by się chociaż paliwo można było spuścić. Takie ciężkie to pewnie diesle. - kierowca chwilowo bardziej był zajęty jedzeniem i całą resztę widocznie spychał na kiedy indziej.

- Nie znam się na tym. Nie miałyśmy samochodu ani tu ani po drugiej stronie to paliwo i ten złom nas dotąd nie interesowały. Jest studnia głębinowa więc mamy czystą wodę. Tylko generator musi działać ale jak oszczędzamy energię to na razie starcza. Jest też maszt radiowy więc mamy dobry odbiór radia. Tracy próbuje coś zdziałać byśmy mogły też nadawać. - dziewczyna w szarej bluzie zdradziła kilka dalszych detali z ich bezpośredniej okolicy w jakiej wszyscy wylądowali.

- A te baraki to mają najlepszy social. Jest jeszcze trochę magazynów i garaży ale średnio się nadają do zamieszkania. Kiedyś, znaczy zanim ten syf się zaczął, to tu wydobywali piach czy coś takiego. Dlatego tyle tu koparek, wywrotek i reszty. Potem ładowali je na barki i rozwozili do miasta albo gdzieś dalej po rzece. - blondynka w kapturze mówiła dalej trochę chyba znów się oswajając z nowymi przybyszami.

Widok jedzącego towarzystwa sprawiał, że Silvii znów zaburczało w brzuchu. Kucnęła więc, aby nie musieć patrzeć na żarcie, w końcu jej tura na posiłek minęła bezpowrotnie. Pozostali też byli głodni. Zamiast na ssących bebechach, skupiła uwagę na czymś kompletnie innym.
- Diesel… czyli ropa, albo podobny badziew - zarzuciła kaptur na głowę, przyjmując pozycję kulki niedaleko wejścia - Nieźle się jara, znajdziemy trochę szkła i szmat to zrobi się parę koktajli. Poza tym środki odkażające, detergenty i sodowy syf do czyszczenia rur - łypnęła na Jaspera i uśmiechnęła się pod nosem - A jeżeli mają tu ciężkie maszyny kto wie? Jeśli trafiali na warstwę kamieni w tym ich cennym piachu, mogli je rozsadzać czymś mocniejszym niż kapiszony z 4 lipca. Od biedy poszukamy apteczek, zimnej wody pod dostatkiem. Metalowe wiadro do mieszania nitrogliceryny znajdziemy niejedno. - odwróciła głowę do blondynki - W jednej z wywrotek znalazłam mapę… kabiny były poza tym zamknięte. Do czegoś jeszcze nie dałyście się rady dobrać?

- Po trochu do wszystkiego. Aż tak wiele tego nie ma. Ale szukałyśmy głównie czegoś do jedzenia a z tym krucho. To co mamy już się kończy. Trzeba uderzyć za rzekę. Jak wasza fura będzie sprawna można się bujnąć tam czy tu a potem wrócić na wyspę. - zakapturzona blondynka usiadła w końcu na ławce przy stole. Chociaż na samym brzegu by nadal mieć całą trójkę na widoku.

- Dobrze, zobaczymy jak to będzie wyglądać na miejscu. Wtedy zdecydujemy. Macie nas gdzie przenocować? Nie uśmiecha mi się kolejna noc w tym miejscu. - Jasper wskazał kciukiem na ścianę o jaką się opierał. Sądząc po ich ruchach to chyba zbliżali się do końca tego szybkiego i zaskakującego posiłku.

- Coś się wam znajdzie. - Lisa skinęła głową na znak, że akurat z tym chyba nie powinien być większy problem.

Nie wyglądało jakby się mieli zaraz wziąć za łby, albo wyciąć numer jaki nie spodoba się nikomu po drugiej stronie barykady. Rudzielec mógł odetchnąć spokojniej.
- Nie gadaj Jes, że ci się nasz Hilton nie podoba - wyszczerzyła zęby pod kapturem, gapiąc się na Kanadyjczyka - Żeś się zrobił wymagający na starość, jeszcze powiedz że ci mamy skołować wodne łóżko i kawior z łosia pod lodem… czy co wy tam jadacie w tej Kanadzie.

- A wiesz? Nie pogniewałbym się. - Kanadyjczyk uśmiechnął się łagodnie i widocznie skończył posiłek bo zaczął wycierać ręce w papier. Aaron jeszcze dokończał końcówkę gdy brunet powoli wstał zerkając na siedzącą naprzeciwko niego blondynkę. Ta znów się spięła i Sylvia widziała ruch jej dłoni w kieszeni kangurki.

- Idę do chaty. Tam chyba widziałem jakiś ręcznik. - powiedział spokojnie jakby prawidłowo odczytał nagłe zaciśnięcie się ust blondynki. A potem niespiesznie minął rudzielca w kapturze i wszedł na ten ganek na jakim ich przywitał a potem zniknął w środku chaty.

- Mnie też przynieś! - krzyknął do niego wytatuowany po czym zaczął grzebać w otwartej paczce jakby sprawdzał czy może jednak jeszcze coś tam nie zostało.

- Ooo, to teraz wysługujesz się Jasperem? - Sil szybko skorzystała z okazji, gdy ta tylko się pojawiła. Uniosła głowę, szczerząc się do kumpla najsympatyczniej jak tylko umiała - To już nie “Sil przynieś”, “Sil Idź tu”, “Sil podaj”, “Sil zrób”? Nie powiem, miła odmiana. Wreszcie przejąłeś tok rozumowania który jestem skłonna zaakceptować - posłała mu całusa w powietrzu, zwracając się na koniec do blondynki - Jak będzie ci smędził że nie ma skarpetek to zignoruj. Wbrew pozorom sam umie je prać doskonale, a gdy zobaczy że jęczenie nie przynosi efektów to się sklei i sam weźmie za robotę. A w ogóle dzięki za żarcie. Widzisz? Tak im smakowało że nawet buraki nie zaproponowali nam łyka herbaty - pokiwała smutno głową i westchnęła - Widzisz, co ja sie z nimi mam.

- To wreszcie w XXI wieku wymyślili model faceta co sam sobie pierze skarpety? - Lisa pozwoliła sobie się nieco rozluźnić i nawet się uśmiechnęła.

- Sil, przedstawiasz mnie w złym świetle przed nową koleżanką. A w ogóle to jeszcze herbata jest? - Aaron posłał rudej rozczarowujące spojrzenie i prawie przytknął łapą do koszulki ale się w porę powstrzymał. Za to przypomniał sobie o termosie.

- Łapy wytrzyj. - mruknął Jasper rzucając jemu czy raczej w niego ręcznikiem. To znów rozbawiło blondynkę bo się uśmiechnęła nieco szerzej. I teraz chociaż Jasper znów podszedł do stołu i to od jej strony to już tak się nie spinała. Zwłaszcza, że przejął on kontrolę nad termosem rozlewając herbatę do nakrętki. I widać było jak paruje. Sprawdził zapach, mruknął z uznaniem i zaczął od poczęstowania gospodyni. Ale ta podziękowała kręcąc głową więc następną w kolejce była Griffith.

Ona też spasowała, przekazując termos dalej, mimo że ślina prawie ciekła jej po brodzie. Może chodziło o paranoję, a może nie chciała odejmować chłopakom od gąb, skoro docelowo żarcie miało być dla nich.

- Chlapnę na miejscu, to dla was. - powiedziała spokojnie, dodając niewinnym tonem - Żebyście mieli siłę nosić nasze manele i wiosłować… bo nam z Lisą starczy tego treningu jak na jeden dzień… i nie przesadzaj - pokazała młodszemu kumplowi język - To nie złe światło, ale realistyczny punkt widzenia… Jes, jesteśmy w stanie zabrać stąd jakieś graty? Koce? Poduszki? Cokolwiek?

- Tak, koce można zabrać, poduszki też. - Jes skinął głową podając nakrętkę Aaronowi który już zdołał się wyczyścić tym ręcznikiem. Ten wychylił napar jednym tchem i oddał puste naczynko. - To młody pakuj nas. No i tak, damy przyszły w odwiedziny to wypada gacie założyć. - Kanadyjczyk uśmiechnął się oszczędnym uśmiechem gdy pozwolił wreszcie sobie napić się gorącego napoju.

- A jak wy dałyście radę powiosłować na drugą stronę to my z Jasperem też damy radę. - wydziarany kierowca wstał ze swojego miejsce i obszedł stół a przy okazji siedzącą Lisę. Jes zaś też zaraz za nim zniknął w chacie pewnie by z kolei skompletować swoje ubrania. Więc na zewnątrz zostały tylko obie panie.

Ruda odczekała aż obaj zajmą się sobą, tracąc zainteresowanie tym co na zewnątrz. Wtedy też podniosła się i przeniosła do stołu, naprzeciwko blondynki.

- I co? - spytała, chociaż było to pytanie retoryczne, gdyż ciągnęła dalej - Mówiłam że są w porządku… odpada nam też wiosłowanie w powrotną stronę. Zobaczymy co z koparkami i resztą, przygotujemy się… a potem przeprawimy na drugą stronę po furę. Wspominałaś, że w mieście są bezpieczne meliny. Masz tam znajomych, kogoś kogo widziałaś już wcześniej?

- Nie. Nie wiem. Nie byłyśmy tam odkąd się zamelinowałyśmy na wyspie. Ostatni raz to nie wiem… Chyba jeszcze w czerwcu. Potem byłyśmy ze trzy razy po żarcie ale tylko w pobliskich sklepach i domach. I tylko blisko rzeki. Ale przez radio słychać co niektórzy mówią. - kaptur blondynki pokręcił się na znak, że nie ma co u niej liczyć na osobiste znajomości za rzeką.

- Rozwiniesz? - Griffith poprosiła cicho - Co mówili? Nie jesteśmy stąd, nikogo tu nie znamy. Tym bardziej teraz ciężko się złapać na punkt informacyjny. Jeśli gadali w eterze musieli używać choćby przezwisk, wspominać charakterystyczne punkty okolicy gdzie się znajdują. Łatwiej z kimś gadać, gdy chociaż wiesz jak się do niego zwracać… albo masz pojęcie o jego charakterze, a to słychać. W głosie, w tonie w jakim prowadzi rozmowy. Sposobie jaki to robi.

- Oj to Tracy bardziej jest oblatana w tym radiu. - Lisa westchnęła jakby nie bardzo był to jej ulubiony temat. - Największy punkt jest chyba na lotnisku. Stamtąd mają chyba łączność z resztą kraju. Tam była przed tym wszystkim jednostka Gwardii. Mieli samoloty i w ogóle. Nie wiem co teraz z tego zostało. Ale stamtąd podają prognozę pogody. Nadają prawie co godzinę albo dwie. Dość często. No i są jeszcze inne punkty na mieście i w okolicy. Kojarzę gdzie to zwykle jest. Ale już mówiłam, że na piechotę i we dwie to nie było sensu się tam pchać. - dodała niechętnie ale coś jednak powiedziała pewnie wczuwając się w rolę kogoś nowego w tym mieście.

- I pewnie żadnych wieści o szczepionce, albo ewakuacji… ehhhhh - Silvia westchnęła ciężko, unosząc dłoń do twarzy żeby przetrzeć czoło i lewy policzek. To by było za piękne, rząd dawno się na nich wypiął. O ile jeszcze w ogóle istniał. - Dobra, zagadamy z Tracy gdy wrócimy. Na razie chyba i tak czekamy aż się księżniczki zbiorą - wzrokiem wskazała wejście do chaty, a na jej twarzy nagle zagościł szeroki, wyjątkowo szczery uśmiech kogoś, kto absolutnie nie wpadł na nic zdrożnego, czy w jakikolwiek sposób złośliwego.
- No wiem… niezłe ma te dziary - powiedziała tonem pogawędki, ściszając głos, aby reszta w domu na pewno nie usłyszała - Teraz w podkoszulku to i tak niewiele ich było widać, ale mówię ci, nie ma co sobie robić złudnych nadziei. Tydzień przed nim paradowałam w samym staniku i nic, zero zainteresowania - przybrała zbolały ton - Tylko macał tą swoją spluwę i mruczał z Jasperem po kątach… nie chcę nic mówić,ale coś mi tu śmierdzi... szkoda że wódki nie mamy. Napiłabym się.

- To jakiś lewus? - blondynka odruchowo ściszyła głos i też popatrzyła na drzwi chaty. Właściwie to przez okna nawet było ich trochę obu widać chociaż zwykle w przelocie jak się ubierali albo pakowali te koce.

- Lubię dziary. Trochę szkoda jakby był jakiś lewy. Z Tracy się trochę tentegujemy ale jakoś tak samo wyszło. Dla zabicia nudy i stresu. W końcu od paru tygodni jesteśmy tu same. Żadnego człowieka. Najwyżej 20-ki za rzeką. Gdyby nie te radio to w ogóle można by pomyśleć, że same zostałyśmy. - Lisa jakoś sama z siebie popłynęła z tymi zwierzeniami i na koniec jeszcze wzruszyła ramionami by podkreślić jak to wszystko samo się potoczyło.

- Albo nie jarają go rude - ryża czupryna przekrzywiła się odrobinę, a jej właścicielka przybrała pocieszający ton - Myślę że jak we dwie go przydybiecie i wyskoczycie z ciuchów, wyjdzie co z nim tak albo nie tak. Jak okaże się lewy to zawsze zostanie wam pół drogi do zabawy we dwie… no ale jeśli wyjdzie na normalnego chłopa, będzie wam o wiele weselej. O stara, jakie on ma dziary na plecach, kosmos. Na brzuchu to samo. Pierdolony żywy fresk. - zaśmiała się cicho, poważniejąc w mgnieniu oka, gdy zapatrzyła się na las za barierką ganku - Macie farta że tu trafiłyście i miałyście spokój… i co jeść. Pieczony pies jest o niebo lepszy niż surowy, jeszcze ciepły szczur… albo wegańskie paszteciki -wzdrygnęła się malowniczo - Co za chory zwyrol wymyślił weganizm? Zabiłabym za potrójnego cheeseburgera z dodatkową cebulą, bekonem i jalapeno. Do tego zimny browar i cały talerz brownie z lodami na deser… może mają tam gdzieś jeszcze jakieś lody. Jeśli zostały lody, ten świat wciąż jest wart ocalenia.

- Oojjj taakk… - Lisa uśmiechnęła się z rozmarzeniem chociaż Silvia nie była do końca pewna do której części z malowanych przez nią obrazków bardziej. Czy może niektórych z nich czy wszystkich. Wydawało się, że sporo rzeczy je mimo wszystko łączy ale właśnie drzwi skrzypnęły i wyszli przez nie panowie.

- No cholera mówiłem. Gdzie ty masz głowę? - Kanadyjczyk zapytał z wyraźną irytacją patrząc na stół przy jakim niedawno siedzieli.

- Oj weź zejdź ze mnie, nic się nie stało. Sil by dała znać jakby co. - Aaron zrobił minę i nie tylko jak nastolatek na tysięczne gderanie swojego starego. Ale minął obie dziewczyny rzucając im krótką minę w stylu “Czepia się mnie!” i wrócił do drugiej części stołu gdzie zostawił swoją klamkę. Złożył ją w paru ruchach i z rozmachem wsadził ją sobie za pasek. - Zadowolony?! - rzucił zaczepkę do obserwującego go z dezaprobatą Kanadyjczyka. Ten gromił go tym spojrzeniem z jakieś dwie sekundy nim nie dał sygnał do wymarszu.

- Idziemy. Prowadźcie do tej łódki. - rzekł spokojnie nie dając się młodszemu sprowokować. Ścieżka była na tyle szeroka by pomieścić dwójkę ludzi no ale nie więcej. Czekało ich może z kwadrans marszu, może trochę mniej do tej plaży gdzie zostawiły łódkę.

- To co, idziemy pierwsze? - Griffith wstała, a potem zeskoczyła z ganku, stając przy Staruszku i wyciągnęła rękę do blondynki, szczerząc się do niej wesoło - Dawaj, nie ma co marnować czasu i okazji aby wysunać się na czoło peletonu zanim znowu sobie ktoś nie przypomni o czymś arcyważnym - popatrzyła na Kanadyjczyka z niezwykle uprzejmą miną i zamrugała parę razy - Zaczynającym się od “A wiesz Sil, weź…”.

Teraz już cała trójka się roześmiała. A Lisa nawet chętnie wzięła podaną dłoń Silvii i śmiało ruszyła tym leśnym tunelem jaki miał ich zaprowadzić na plażę. Panowie zaś ruszyli za nimi. Z czego Aaron dźwigał niezbyt zgrabnie wyglądające zawiniątko pewnie z tymi kocami i resztą.

Przeszli tak ten pierwszy kawałek ścieżki i w pewnym momencie Lisa trochę się pogubiła gdzie poprzednio wyszły od strony plaży. Ale machnęła na to reką bo jak “gdzieś tu” pójdzie się “mniej więcej tam” to i tak się wyjdzie na tą plazę co trzeba. Najwyżej podejdą kawałek po plaży. Z tym, że na przełaj przez las to już łatwiej było iść rozsypanym szeregiem, jedno parę kroków za drugim z czego na czele szła szara bluza blondynki a pochód zamykał najwyższy i najstarszy z nich.

- Idziemy na plażę? A macie dziewczyny odpowiednie kostiumy na plażę? - chciał wiedzieć kierowca nieco zasapany od tego raźnego marszu na przełaj i dźwigania mało poręcznego pakunku. A do plaży się chyba zbliżali bo widać było coraz wyraźniejsze prześwity pomiędzy drzewami zwiastujące jakąś wolniejszą przestrzeń.

- Nie no stary… znowu to samo. Nie ogarnąłeś kluczowej rzeczy w rachunku naszego położenia - Silvia rzuciła przez ramię wyjątkowo rozczarowanym spojrzeniem. Akurat na gadającego młodego - Jakie niby mamy mieć odpowiednie kostiumy, skoro to plaża nudystów? Nie widziałeś tych znaków przy drodze? Ostrzeżeń przed starymi, pomarszczonymi dziadkami popylającymi na waleta… i tych drugich, żeby baby powyżej sześćdziesiątki zarzucały sobie wymiona na ramiona zanim zaczną się przemieszczać… bo urząd miasta nie bierze odpowiedzialności za wybite zęby gdy sie taka potknie o cyca i wywinie orła… jesteś gotowy w takim razie na wizytę na plaży, hm? - wyszczerzyła się do niego.

- Plaża nudystów co? No na taką co mówisz to niezbyt mi śpieszno. Ale podobno nie ma tu nikogo prócz nas. To jak chcecie to możecie fikać po tej plaży i na waleta. - wyglądało na to, że kierowcy całkiem podpasował plażowy temat, zwłaszcza gdyby chodziło o plaże młodych nudystek w wykonaniu dwóch idących przed nim dziewczyn. Zresztą zaraz wyszli na tą plażę. Faktycznie do łódki brakowało im z kilkadziesiąt kroków.

- To ma być ta plaża? Coś chyba mają słaby budżet na ten piach i dodatki - Aaron okazał się nieco rozczarowany, że plaża nie okazała się rajską plażą znaną z choćby folderów reklamowych dla turystów.

- Tam jest więcej piachu. - kobieta w szarej bluzie machnęła na przeciwległą stronę zatoki skąd wypływały pewnie godzinę czy dwie temu.

Stojąc na brzegu, żartując i patrząc na wcale nie tak odległy cel, szło na chwilę zapomnieć gdzie tak naprawdę są. To nie były wakacje na podmiejskiej wyspie, gdzie przypłynęli aby oderwać się od zgiełku wielkiej aglomeracji i pośpiechu dnia codziennego. Przybyli tu fartem, ledwo uchodząc z życiem, tyle samo farta mieli że wysepka była czystka. Mogli się odprężyć, odetchnąć pewniej… na parę minut udawać, że świat wciąż się kręci, zamiast wykoleić z wielkim hukiem. Niespodziewany luksus, prawie zapomniane uczucie: spokój.

- Na barkach po drodze też się znajdzie go całkiem sporo - Silvia wskazała ruchem brody na rzekę, poprawiając kołnierz kurtki. Nie widziała siebie latającej nago po brzegu, chyba że o północy, gdy księżyc zasłaniają chmury. Wtedy dopiero nikt nie krzywiłby się na ten widok. Ruszyła pewnie do przodu, robiąc zapraszajacy ruch do chłopaków - Dawajcie, teraz wasza kolej prężyć muskuły i pokazać wątłym kobietom siłę prawdziwych mięśni.

- Słyszałeś młody? Sprężaj się. - kanadyjska dłoń pacnęła bluzę skrywającą wytatuowane ramię. Aaron wzruszył ramionami i wrzucił wór z kocy do łódki.

- No to niech wątłe kobiety się pakują i dadzą prężyć muskuły prawdziwym mężczyznom. - oznajmił nieco przedrzeźniając ton Sylvii ale raczej w zabawny sposób. Blondynka zaśmiała się cicho i wskoczyła do środka przechodząc na rufową ławeczkę. Aaron i Jer poczekali aż Sil zrobi to samo po czym zepchnęli łódź na wodę i wskoczyli do środka.

- Cholera znów sobie zamoczyłem buty… - zamarudził kierowca patrząc na mokrą plamę jaka rośnie przy jego bucie którym widocznie zanurzył w wodach zatoki.

- Tracy my już wracamy. We czwórkę. Tak, wszystko dobrze. - niespodziewanie blondyna wydobyła krótkofalówkę z którejś kieszeni i odezwała się do “berecika” po czym schowała radio do kieszeni. Obaj panowie zaś usiedli na środkowej ławeczce i zaczęli wiosłować.

- To mówcie dokąd. - odezwał się Kanadyjczyk bez większych kłopotów napierając na swoje wiosło. Albo chcieli poszpanować przed dziewczynami, zwłaszcza ten młodszy albo naprawdę krzepa i masa robiła swoje bo łódź płynęła żwawiej niż gdy wiosłowała kobieca obsada.

- Widzicie tamtą łachę za zakrętem? - palec rudzielca wystrzelił w powietrze, jasno określając kurs - Tam gdzie pomost, uważajcie żeby silnika nie przegrzać i jedziemy z koksem - dodała, rozkładając się wygodnie na dnie łódki. Zsunęła kaptur, wystawiając twarz do słońca. Tak, w ten sposób o wiele przyjemniej się podróżowało. Nagle zaśmiała się cicho - Dobra, to który śpiewa? Skoro już jesteśmy w Wenecji, gondolierzy zawsze zarzucają nutę pasażerom. Jes, może się wykażesz? - łypnęła na kumpla, a raczej jego standardowo poważną minę - Nie daj się prosić, no! - trąciła go stopą - Jeśli Aaron zacznie wypłoszy wszystkie ptaki i inną zwierzynę i nic nie ustrzelimy na kolację.

- Kanadyjczycy nie śpiewają. - mruknął najstarszy z nich niby ponuro. Ale jednak spojrzenie miał pogodne jakby też udzielił mu się nastrój chwili i właśnie tak pogodnie patrzył w przyszłość.

- Taaa? - Griffith uniosła powątpiewająco brew, mrużąc do kompletu oczy - Szkoda że Justin Bieber o tym nie wiedział. Chyba z pięć lat wam zajęło przepraszanie świata za niego, co? No dawaj Jes, nie bądź ponurak.

- Co?! Ten pizduś w rurkach?! - Aaron prawie się zapowietrzył gdy to usłyszał. Popatrzył z niedowierzaniem na Sil, potem na siedzącego obok Kanadyjczyka a w końcu nawet siedzącą na rufie blondynę.

- Mnie się nie pytaj. Nie znam typa. - najstarszy z nich wzruszył ramionami obojętny na tą młodzieńczą porywczość.

- Cholera a myślałem, że Kanadole to sami ponuracy i twardziele. Jak ty. Albo Wolverine. - kierowca mówił jakby jakiś z jego hołbionych stereotypów właśnie doznał poważnego uszczerbku.

- Albo kanadyjska konna. - rzucił wiosłujący kolega na co po chwili wahania głowa drugiego wioślarza powoli zgodziła się na znak, że coś o tym słyszał ale właściwie to nie zna tematu.

- Nie no, Kanada ma całkiem sporo barwnych celebrytów i osobistości - Silvia zrobiła niewinną minę, patrząc na kumpli naprzemiennie gdy mówiła. Lisę też obserwowała, puszczając jej psotne oczko - Osobiście z racji płci zawsze najbardziej lubiłam słuchać o kobietach, albo dziewczynach… w sumie stamtąd pochodzą moje ulubienice. Zaczynając od topowej faworytki Jasmine Richardson. Słyszeliście?

- Taa. Zjebana zdzira. - mruknął Kanadyjczyk widocznie kojarząc temat i to z niezbyt dobrej strony.

- Dobra a teraz opłyńcie ten złom. - Lisa nakierowała dłonią jak dalej płynąć bo nie wiadomo kiedy byli już całkiem blisko dawnej wytwórni piachu gdzie dziewczyny miały swoją kryjówkę. Sama blondynka wydawała się być w dobrym humorze odkąd ruszyli w drogę powrotną.

- A co to za jedna ta Richardson? Jakaś fajna dupa? - Aaron widocznie nie kojarzył nazwiska ale skoro chodziło o jakąś laskę - celebrytkę to okazał jakiś stopień zainteresowania. Obaj też zaczęli nawigować łodzią by pod tym pochmurnym niebem z jakiego jednak jeszcze nie padało opłynąć to wystające z wody żelastwo.

- Jasmine? Runaway Devil. Całkiem niezła, mhrroczna gotka - Griffith poczuła się w obowiązku oświecić nieoświeconego, przy okazji łapiąc okazję aby podzielić się swoim hobby - Długie ciemne włosy, twarz anioła. Naprawdę śliczna dziewczyna - popatrzyła na kumpla, uśmiechając się delikatnie - Owinęła sobie wokół palca jednego typka, Jeremy’ego Sterinke, swojego chłopaka i poprosiła o drobną przysługę. Widzisz, miała zajebiście rygorystycznych starych. Kontrolowali ją, zamykali w domu, zabrali telefon. Zabronili wychodzić, a przede wszystkim spotykać się z Jeremym, a jej się chciało pić, ruchać i żyć pełnią życia. Normalne, nie? - jej uśmiech stał się krzywy - Więc metodą manipulacji namówiła swojego chłopaka, aby pomógł zamordować jej rodziców. W nocy z 22 na 23 kwietnia 2006 roku Jeremy najebany jak stodoła i naćpany jak Messerschmitt wbił się do ich domu przez okienko w piwnicy, które sama mu wcześniej otworzyła… narobił hałasu, norma w takim stanie. Obudził jej matkę, ta zeszła do piwnicy, zobaczyła napastnika… i było to ostatnie co widziała. - rozłożyła bezradnie ręce - Typ zadał jej prawie pięćdziesiąt ciosów nożem, potem w tej samej piwnicy zarżnął też ojca ukochanej. Staruszek umierając spytał się “dlaczego?”, na co nasz Romeo odpowiedział że “tego zyczyła sobie jego córka”. Całą scenę śmierci rodziców, J.R oglądała stojąc na schodach do piwnicy. Nie zapomniała wspomnieć swojemu chłopakowi, że został jeszcze jej brat, ale postanowiła że nim zajmie się osobiście. Pobiegła na górę i zaczęła dusić małego Jacoba a następnie, gdy nie dawała rady pomogła sobie nożem. Jeremy Steinke również przyłączył się do mordu. Chłopczyk walczył jak wojownik. Złapał zabawkowy miecz świetlny i próbował odpierać atak. Zginął jak mężczyzna, z bronią w ręku… ach i zapomniałam - rudzielec zamrugał szybko parę razy, patrząc na słuchacza cały czas - W chwili popełnienia zbrodni Jasmine Richardson miała… 12 lat. Dostała dychę… odosobnienia w psychiatryku. Jej mroczny luby dożywocie czy tam kanadyjską ćwiarę. Miesiąc temu laska chodziła sobie śmiało po wolności gdzieś w Kanadzie… Karla Homolka też jest zajebista! Chcesz posłuchać?

- Miesiąc temu? To niedawno. A Kanada nie tak daleko. - ocenił Aaron po chwili wiosłowania i trawienia tych informacji. - A miała jakieś fajne dziary? - zapytał o to co zawsze stało na szczycie jego priorytetów.

- Mówiłem, że jest zjebana. - odezwał się Jeremy jakby opowieść Silvii tylko potwierdziła coś co już wcześniej słyszał o owej Richardson.

- A ta druga co mówiłaś? - kierowca zaciekawił się kolejną opowieścią jaką szykowała ruda na dnie łodzi.

- Seryjna morderczyni… ale to akurat długa historia - ruda odpowiedziała tonem jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie - Ona i jej chłopak, a potem mąż, Paul Bernardo, porywali młode dziewczyny. Więzili je, katowali, gwałcili i mordowali, a ciał pozbywali na przykład ćwiartując i zalewając w betonie. Paul ogólnie był seryjnym gwałcicielem, przypisuje mu się około 60 takich numerów, co nie przeszkadzało mu na co dzień zgrywać idealnego, szarmanckiego przystojniaka z dziewczyną i ułożonym życiem. Miał marzenie, chciał w lochu trzymać seksualną niewolnicę, więc Karla mu to ułatwiała i pomagała jak mogła. Gdy zażądał dziewicy oddała mu najpierw koleżankę z pracy którą spili i otumanili lekami, a potem własną siostrę - parsknęła niewesołym śmiechem - Cała historia rozgrywała się w czerwcu 1990 roku. Karla miała 15-letnią koleżankę z pracy, która spełniała wszelkie wymagania. Tak więc, zwyrodniała para zaprasza biedną dziewczynę na drinka. Napój oczywiście był z wkładką. Przyszła pani weterynarz miała dojścia do medykamentów dla zwierząt więc znalazła coś na uśpienie. Gdy ofiara zasnęła Paul ją zgwałcił. Nie ujmując jego ostro zjebanej naturze warto zwrócić uwagę na jego ukochaną. Karla nie tylko zgodziła się na gwałt, nie tylko go umożliwiła ale również sama brała czynny udział we wszelkich czynnościach. Tak więc nie pomylcie tej dziewczyny z ofiarą. Bo w tym związku jedynymi poszkodowanymi będą przypadkowe małolaty, które miały nieszczęście stanąć na drodze parze słodziaków. A co ze zgwałconą? Obudziła się i nic nie pamiętała. Sprawa wyjdzie na jaw dopiero dużo później...

Nastała krótka przerwa, gdy rudzielec musiał odkaszlnąć, bo jakaś mucha wleciała jej do gardła. Popluła przez barierkę, a potem wyprostowała się i podjęła opowieść.
- Wpierw jednak zdarzy się Tammy… a było tak. Święta Bożego Narodzenia. Rodzinka przy stole, rozmowy, śmiechy i życzenia. W końcu przychodzi późna pora. Ojciec i matka Karli udają się do sypialni. Psychopatyczna para zaprasza zaś przyszłą ofiarę do swojej sypialni w piwnicy. Modus operandi miał być taki sam. Tylko w tym przypadku ryzyko większe więc podczas gwałtu Karla cały czas trzymała przy nosie siostry szmatkę nasączoną czymś a'la chloroform. No i przesadziła. Ofiara w trakcie zaczęła wymiotować, leżąc na wznak zaczęła dławić się zawartością żołądka. Wystraszeni kochankowie zadzwonili po karetkę. Dziewczyna zmarła w szpitalu. Rodzice uwierzyli w nieszczęśliwy wypadek. Rodzicie nigdy nie chcą wierzyć ile zła czai się w ich dzieciach…. i na odwrót - pokręciła ryżą głową - W styczniu 1991 roku, miesiąc po śmierci Tamy - siostry Karli, prawdopodobnie zgwałcili kolejną dziewczynę, po czym wyrzucili ją na ulicę daleko od miejsca zdarzenia. Nikt się jednak nie zgłosił a ciała nie odnaleziono, więc sprawa została zamieciona pod dywan. Jedyne źródło to wspomnienia Karli z późniejszych zeznań. Niewiele później, bo 15 czerwca 1992 roku Paul porwał kolejną nieletnią dziewczynkę wprost z jej podwórka, kiedy ta wracała z pogrzebu swojej koleżanki. Mężczyzna przewiózł ją do swojego domu, zamknął w piwnicy i poinformował Karlę, że mają więźnia. Biedna Leslie Erin Mahaffy była gwałcona przez kilka dni na zmianę. Początkowo zasłaniano jej oczy z myślą, że po jakimś czasie się ją wypuści. W trakcie przetrzymywania para zmieniła jednak zdanie. Nastolatka została uduszona a jej ciało poćwiartowane i zalane betonem spoczęło na dnie najbliższego jeziora. Dla podkreślenia dramatyzmu sytuacji należy podkreślić, że ofiara poniosła śmierć 15 czerwca, zaś 22 czerwca Karla i Paul wzięli ślub. Niezły eklektyzm, nie? Z jednej strony żałoba po siostrze, z drugiej przymierzanie sukien ślubnych, a na deserek gwałcenie i rzezanie piłą zwłok niewolnicy we własnej piwnicy. Joseph Fritzl lubi to. W dniu ślubu odkryto bloki cementu, w których znajdowały się szczątki zamordowanej dziewczyny. Paul choć udawał wyluzowanego bardzo się zdenerwował i kiedy tylko nadarzyła się okazja brutalnie pobił swoją dopiero co poślubioną żonę. Czas mija, słonko świeci, dupka boli. Kolejna potrzeba Paula i kolejne przygotowanie do porwania. Tym razem padło na dziewczynę ze szkoły katolickiej. 16 kwietnia 1992 roku KH zaczepiła jedną z dziewczyn pod pretekstem spytania o drogę. W trakcie wyjaśnień Paul zaszedł ją od tyłu, przyłożył nóż do gardła i kazał jej wsiadać do samochodu. Tak jak w poprzednim przypadku - kilkudniowy gwałt w piwnicy. Tutaj dodatkowo Paul znęcał się nad ofiarą zamykając ją w szafie, włączając jej fragmenty wiadomości, w których jej rodzice apelują o pomoc w znalezieniu córki. Kristen, bo tak miała na imię dziewczyna nie była jednak potulną owieczką prowadzoną na rzeź. Walczyła do końca i nie ugięła karku przed oprawcami. Ciało Kristen French zostało porzucone przy drodze. Znaleziono je 30 kwietnia 1992 roku. Policja połączyła fakty i odkryła związek pomiędzy tymi zabójstwami. Powstała specjalna grupa dochodzeniowa, która działała w obszarze działania przestępców. Życie w raju bdsm i sado-maso jednak szybko okazało się pozorne i krótkie. Paul Bernardo stawał się coraz bardziej agresywny zarówno w domu, jak i poza nim. W tym samym czasie Karla, która była ciągle bita i zamykana w piwnicy również postanowiła przerwać milczenie. Chciała to jednak zrobić w taki sposób by pogrążyć swojego męża sama nie odnosząc poważnych szkód. Gdy Paul wyjechał w interesach udała się na posterunek policji i zagrała ofiarę, którą mężczyzna zmuszał do udziału w chorych zabawach i późniejszych morderstwach. Karla wynajęła również prawnika, który z perspektywy obrońcy zachował się wręcz wzorowo. Wywalczył dla dziewczyny korzystny układ z policją w zamian za szczegółowy opis przestępstw, których dopuścił się jej mąż. On dostał dożywocie, ona 12 lat więzienia. Tak niski wyrok dla Karli wywołał oburzenie w społeczeństwie. Dlaczego? Paul Bernardo widząc, że jego żona w opinii ludzkiej uchodzi za ofiarę wskazał swojemu prawnikowi miejsce, gdzie ukrył filmy na których znajdują się nagrania gwałtów. Podczas projekcji w sądzie wszyscy zebrani zobaczyli, że Homolka jest sprawcą nie ofiarą. Laska wyszła z więzienia 4 lipca 2005 roku. Jej mąż nadal odsiaduje wyrok dożywotniego pozbawienia wolności. Niech żyje sprawiedliwość - skończyła opowieść, unosząc ręce do góry w szyderczym geście pochwalnym.

- I chuj z nią. - mruknął swój komentarz Jasper miarowo machając swoim wiosłem. Opływali już ten pomost, budynek czy inną machinę i wpłynęli do tej wąskiej zatoczki z jakiej z Lisą wypłynęły na szersze wody zatoki.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 07-05-2020, 01:41   #6
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Trzeba było powtórzyć operację wysiadania i wyciągania na brzeg łodzi. Po czym można było wracać do owych zamieszkanych baraków. - No to jesteśmy. Chodźcie. - blondynka machnęła dłonią do obu mężczyzn którzy byli tutaj po raz pierwszy. Rozglądali się ciekawie po tych koparkach, hałdach i całej reszcie z czego Aaron niósł przewieszony przez ramię wór zrobiony z koca.

- O, jesteście! - Tracy ucieszyła się i wstała od tego samego stołu na zewnątrz przy jakim pierwszy raz spotkała ją Sylvia. Podeszła do Lisy i obie objęły się ciesząc się z tego spotkania i z wyczuwalną ulgą. W końcu w dzisiejszych czasach ponowne spotkanie wcale nie było takie oczywiste jak jeszcze pół roku temu.

- No cześć. To jest Aaron a to Jasper. Silvię już chyba znasz. - umalowana blondynka nie puszczając brunetki wskazała jej dwóch nieznajomych. - A to jest Tracy. - dokończyła te pierwsze przedstawianie się.

Griffith przykleiła uśmiech do twarzy, chociaż w głębi serca czuła złość i smutek. Zwykłą, ludzką zazdrość. I zmęczenie. Pielęgnowanie wiary w cuda zżerało dużo sił, a tylko wiara jej pozostawała. Trudno było patrzeć na powitania i czułości innych wiedząc w racjonalnych przebłyskach jak nikła jest szansa na powtórzenie podobnych rytuałów porozłąkowych z własnym bliskim. Stojąc przy Kanadyjczyku dziewczyna spięła się, zaciskając dłonie w pięści, bojąc się że zrobi coś głupiego, albo po prostu zacznie ryczeć. Jedną pięść schowała za jego plecami, drugą wepchnęła w kieszeń kurtki, przygarbiając plecy i łypiąc z wystudiowaną pogodą ducha na dwie przyjaciółki i kochanki. Okazały się w porządku, wyżywanie się na nich byłoby skurwysyństwem.

- Słyszałyśmy, że wynajmujecie tu pokoje, a akurat szukamy czegoś żeby zatrzymać się na weekend, no nie chłopaki? - pokonując sztywność mięśni twarzy, ułożyła je w szeroki wyszczerz i puściła brunetce oko - Gdzie możemy zrzucić manele… i pokażesz chłopakom radio? Ja w tym czasie sprawdzę koparki - wskazała na maszyny po drugiej stronie placu - Może trzymali świerszczyki pod fotelami.

- No to już poczekaj, pokażę wam co i jak. Trochę zdążyłam ogarnąć. - Tracy pokręciła swoim błękitnym beretem i sama zachęciła gości by podążyli za nią. Jasper skinął głową na dwoje młodszych aby poszli razem. Pochód zamykała blondynka która wreszcie zdjęła z głowy kaptur.

- No to tu zrobiłam dla was łóżka. Tu chyba wcześniej tęż ktoś mieszkał. Pewnie faceci. To zostało po nich trochę rzeczy. Ubrań i takich tam. - Tracy wzięła na siebie obowiązki gospodyni i przewodniczki. Oprowadziła gości po tych nie aż tak wielkich pomieszczeniach. Okazało się, że tam gdzie wcześniej Sivia widziała jak wchodziły to jest wąska kuchnia połączona z jadalnią. Mogła pewnie obsłużyć z tuzin osób sądząc po kilku małych stolikach. Widocznie dłuższy czas nikogo tu nie było bo wciąż wisiał kalendarz z 2019-go. Tutaj też dziewczyny urządziły sobie skromną spiżarnię. Skromną bo większość szafek była praktycznie pusta. Z dwóch lodówek i zamrażarki włączona była jedna i też świeciła pustkami. A trójka nowych załogantów raczej nie miała co wnieść od siebie by uzupełnić te skromne zapasy. Tym bardziej dobitnie było widać, że w najbliższym czasie trzeba się bujnąć na drugi brzeg po nowe zapasy. To co było na pięć osób mogło starczyć najwyżej na kilka dni.

Potem brunetka poprowadziła ich przez jakiś magazyn czy garaż. Całkiem spory. Ale nie do niego tylko do dwóch mieszkalnych kontenerów. Każdy był długości może dwóch przeciętnych osobówek stojący obok siebie. No i szeroki jak to kontener czyli na szerokość ciężarówki. W pierwszym kontenerze mieszkały dziewczyny ale drugi był dotąd pusty. W tym drugim właśnie Tracy mniej więcej uprzątnęła łóżka aby goście mogli się tam urządzić.

Stylizacja kontenerów była pośrednia pomiędzy wnętrzem kampera a bazą budowlańców. Nic tutaj chyba nie było nowe i nosiło ślady codziennego i niezbyt oszczędnego użytkowania. Nie zabrakło też szafek wyklejonych nagimi modelkami ani męskich ubrań. Od klasycznych koszul z flaneli po jaskrawożółte kamizelki odblaskowe i mocne, robocze kombinezony.

W kontenerze były trzy wnęki w każdej po piętrowym łóżku i tej niewielkiej przestrzeni jaka miała zapewnić chociaż odrobinę prywatności. Ale jeśli ktoś nie był zbyt wymagający to na 3 osoby było całkiem znośnie. Panował nieco zakurzony i zatęchły zapach podobny do tych na strychu ale pewnie gdy się w nim zamieszka to wywietrzeje.

- Pewnie byście chcieli zrobić jakieś pranie czy prysznic. No ja miałam za mało czasu. Woda w kranie jest. Ale brojler tutaj tak sobie działa. Chyba jest zepsuty. Dlatego my wzięłyśmy tamten barak. Trochę kosmetyków i proszków zostało to możecie tego używać. No i nie wiem… Chcecie coś jeszcze wiedzieć? - dziewczyna w niebieskim berecie zakończyła oprowadzenie po tych skromnych włościach i chyba trochę się przejęła rolą jakby naprawdę, za dawnych czasów, oprowadzała swoich gości po swoim domu.

- Ej Aaron, masz do czego walić! - Silvia ze śmiechem pacnęła dłonią w roznegliżowane obrazki panienek wyciętych z męskich magazynów, a potem rzuciła się na najdalsze dolne wyro, sprawdzając czy się nie zapadnie. O dziwo wytrzymało, więc przekręciła się na plecy, podkładając ręce pod głowę.
- Pranie… kąpiel… chyba rzeczywiście trafiliśmy do Hiltona - odpowiedziała Tracy, kiwając z namaszczeniem głową - Lisa mówiła o radio, dasz rzucić okiem i posłuchać? - poprosiła, wstając niechętnie ale należało się podnieść.

Jasper zajął drugą koję więc Aaronowi przypadła ta wnęka najbliższa drzwi. Zresztą jak właściwie mieli tylko ubrania na grzbiecie i niewiele więcej to owe zajmowanie ograniczało się do sprawdzenia resorów łóżka czy zostawienia kurtki. Kierowca walnął na swoją koję przyniesione koce i rozglądał się po różnych kątach.

- Ah, radio. Tak, to chodźcie, pokażę wam. - Tracy skinęła głową i razem z Lisą wyszły z tego kontenera dla gości. - Tam jest maszt. - skinęła dłonią pokazując na konstrukcję ze stalowych kratownic jaką Silvia mijała gdy szła tutaj pierwszy raz. - No a radio jest tam. - skinęła znowu dłonią wracając do tego dużego i pustawego magazyny przez jaki przechodzili przed chwilą. I tam przy jednej ze ścian stało biurko a na nim dość niepozorne, plastikowe pudło podobne do dawnych magnetovidów.

[media]http://cdn.shopify.com/s/files/1/0661/9627/files/Cobra-148-GTL-Best-CB-Radio_large.jpg[/media]

- Tutaj można było kiedyś nadawać i odbierać. Ale coś się zepsuło i teraz można tylko słuchać. Staram się to naprawić i sama już nie wiem czy to coś z samym radiem czy przekaźnikiem. - wyjaśniła pokazując pudło i niewielką ilością pokręteł i wyświetlaczy.

- Tym się ustawia na kanał. Teraz jest ustawione na lotnisko. Oni najwięcej nadają. - rzekła pokazując jakieś pokrętło i pstrykając odbiór. Ale mimo chwili czekania słychać było tylko trzask eteru. - No w dzień zwykle nadają o pełnych godzinach. - rozłożyła ramiona w geście, że nic na to nie poradzi.

Silvia popatrzyła na ustrojstwo i sapnęła głucho. Dla niej wyglądało jak pudło z pokrętłami i działało za pomocą magii, więc i magii potrzebowało do naprawy… i to tej czarnej.
- Dobrze że chociaż je uruchomiłaś i wiesz jak szukać stacji - uderzyła w weselszy ton - Ja bym go pewnie używała jako półki na puste puszki po piwie. Otworzyłam kabiny wywrotek, tam też są radia. Zobaczymy… skoro jest tu pusto, bez 20stek, zaryzykujemy odpalenie silnika. Wtedy powinno się uruchomić. W którymś z tych szrotów, eh - westchnęła - A ten bojler serio działa? Umyłabym się jak człowiek zanim tamci dwaj nie wydumają, że są starsi, bardziej ogarnięci,a w ogóle to mają dla mnie arcyważne zadanie. Brzmi lepiej niż fakt spławienia, nie? - uniosła oczy ku sufitowi - Dasz mi znać jak zaczną nadawać?

- Możesz wziąć prysznic u nas. - Tracy powiedziała trochę pytająco zerkając na blondynkę.

- Możesz. Ale chłopaków to nie chciałabym tam gościć. - Lisa zgodziła się kładąc dłoń na ramieniu brunetki i popatrzyła na nią a potem na rudą.

- No w sumie powinniśmy wszyscy trzymać dystans nawet przed 19-ką. My ze sobą jesteśmy już z półtorej miesiąca i nie miałyśmy kontaktu z innymi. No to wiemy, że jesteśmy czyste. No ale wy dopiero co przyjechaliście. - Tracy wyjaśniła Silvii skąd ma takie obawy co do gościny pod własnym dachem. I wyglądało na to, że walczy u niej potrzeba bycia gościnnym i miłym z ostrożnością jaka wykluła się wśród ludzi w ciągu ostatniego roku.

- A tu jest lista kanałów na jakich ktoś nadaje. - brunetka jakby chciała zmienić ten niezbyt przyjemny temat i szybko wskazała na notes jaki był schowany w szufladzie biurka. W nim były spisane jakieś skróty cyfrowe, pewnie namiar na dany kanał i krótka notka jak nazwa stacji, data i godzina nadawania.

Ruda wzięła go, przeglądając pobieżnie. Zapamiętywać nie musiała, skoro Tracy zadała sobie trud, wyszukując i notując najważniejsze informacje więc w każdej chwili dało się do nich sięgnąć.

- Racja… też daruję sobie prysznic - powiedziała, odkładając zeszycik na miejsce i wbiła dłonie w kieszenie kurtki - Mamy lato, wody w rzece pod dostatkiem, mydło też jest, nie? Dobra, zobaczę co z tymi koparkami i resztą. Ogarniemy się, a gdy zacznie nadchodzić wieczór, ruszamy na drugą stronę.

- Nie no… - Tracy złapała za rękę Sylviii i miała minę jakby zdawała sobie sprawę, że mogła sprawić jej przykrość. I było jej z tego powodu przykro.

- Możesz wziąć u nas prysznic. Tylko po wszystkim przemyj kabinę detergentem. My tak robimy. - Lisę też to trochę ruszyło i jakoś próbowała wybrnąć z tej kłopotliwej sytuacji.

- Mówiłyście że bojler ledwo dycha, a nie chcę żeby się rozjebał akurat gdy będę się kąpać, ale dzięki - Rudzielec machnął na to ręką symbolicznie i dosłownie. Rzeki nie były takie złe, póki woda nie zamarzała. Poklepała dłoń na ramieniu, blondynce posyłając uspokajający uśmiech. Tłumaczenia, że nie chce robić niczego co potem dorobi gulę kumplom wolała nie wspominać. - Nie jestem taka delikatna na jaką wyglądam. Idę pogadać z Jasperem, gdyby coś się działo, wołajcie.

- Ten bojler co jest u was to ledwo rzęzi. Ten u nas działa jak trzeba. Między innymi właśnie dlatego wzięłyśmy ten nasz kontener. - blondynka pokręciła głową chcąc chyba by się rozumiały właściwie.

- No w każdym razie jakbyś miała ochotę na ciepły prysznic to wpadnij. - Tracy uśmiechnęła się sympatycznie do tego zaproszenia a Sylvia mogła już rozejrzeć się za rosłym Kanadyjczykiem. Zastała go niedaleko gdy obserwował jak Aaron wspina się na jedną, z piaszczystych hałd.

- I co? - zapytał widząc, że kierowca już wspiął się na szczyt i rozgląda dookoła. Z tego poziomu miał pewnie widok jak z pierwszego piętra albo podobny. Na pewno lepszy niż z ziemi.

- Nudy! Albo woda albo drzewa! - kierowca odparł rozkładając ręce i kłapiąc nimi o swoje uda na znak, że nie dostrzega żadnych pasjonujących widoczków godnych jego uwagi. Jesper zaś widząc nadchodzącą trzecią z ich trio odwrócił się i czekał aż do niego podejdzie.

- Zapomniałeś o piachu - mruknęła pod nosem, drobiąc noga za nogą aż znalazła się przy Kanadyjczyku. Wtedy też wyjęła z kieszeni mapę i wyciągnęła ją w jego kierunku - Ogarniasz gdzie zgubiliśmy furę? Do zmroku jeszcze trochę czasu. Ustalimy plan, zobaczymy jak najłatwiej dostać się do celu. Pomyślałam że jeśli w tamtej okolicy szwendają się 20stki, możemy spróbować odwrócić ich uwagę - mówiła cicho, patrząc na Staruszka poważnie - Zróbmy bombę, hałas i światło podziałają jak wabik. Wtedy my zyskamy szansę rozejrzeć się czy pojedziemy dalej… albo zabrać nasze rzeczy. Biegam najszybciej z was, mam największe szanse dobiec do rzeki… w razie czego ich odciągnę. - wzruszyła ramionami, darując sobie fragment o niechęci narażania kogoś na kim jej zależy. - Chyba że będzie spokój, wtedy załatwimy sprawę od ręki. Lepiej jednak jest mieć plan b. Niech Aaron sprawdzi baki, po tamtej stronie jest na bank coś, co się dobrze zjara.

- Ropa to tak sobie się jara. Trzeba by ją z czymś zmieszać. - Jasper podrapał się po zarośniętym podbródku gdy przejął od rudzielca znalezioną wcześniej mapę i zaczął ją oglądać. Ale, że trochę było niewygodnie bo wiatr ją zawiewał to w końcu kucnął i położył ją na ziemi. Widząc, że coś się święci Aaron zbiegł ze zbocza śmiejąc się przy tym jakby znów miał po kilka lat i dobiegł do nich wreszcie.

- Ross Island. Tutaj jesteśmy. - w tym czasie Kanadyjczyk znalazł ich obecny adres na mapie. Cała trójka teraz już przy niej kucała aby lepiej jej się przyjrzeć.

- Jesteśmy w samym środku miasta. - kierowca ocenił na pierwszy rzut oka. Mniej więcej tak było patrząc jak po lewej i prawej stronie rzeki rozciągała się plama ulic i zabudowań. Z tym, że wyspa była na południowym krańcu miasta.

- Myślę, że gdzieś tędy wjechaliśmy. - brodacz przesunął palcem po jednej z dróg jakie prowadziły z ze wschodnich peryferii mapy aż do centrum.

- To gdzieś tu się rozkraczyliśmy. Ciekawe czy z brzegu byłoby widać. Jakbyśmy wzięli łódkę to można by rzucić okiem. Właściwie to wczoraj ani dzisiaj nie byliśmy na tamtym brzegu. Myślę, że gdzieś tutaj dopłynęliśmy. - kierowca zaznaczył północno - wschodni krawędź wyspy. Było o tyle łatwiej, że był tam mały kwadracik oznaczający budynek a który pewnie był tą chatą w jakiej spędzili ostatnią noc. Po przeciwnej stronie zaznaczył palcem rejon gdzie mogła zostać ich fura. Ale czy byłoby ją stąd widać tego bez sprawdzenia nie wiedzieli.

- Gdybyśmy mieli lornetkę... - Griffith westchnęła, przeczesując włosy dłonią. Kucała między kumplami, opierając się łokciami o ich kolana, więc przy tym manewrze na chwilę uwolniła Jaspera od dosłownego podtrzymywania jej na ciele i duchu - Chuj, zobaczmy co tam będzie. Wolałabym jednak wziąć łódkę i zerknąć. Tylko, do cholery, na wodzie będziemy odsłonięci, lipa jak nas ktoś zobaczy. Aż dziwne że do tej pory nikt tu nie dopłynął oprócz Lisy i Tracy… dzięki chłopaki. Że niczego uber męskiego i super twardego nie odjebaliście - poklepała ich po kolanach - Spytajmy laski czy dadzą nam łódkę albo mają ochotę się przepłynąć na zwiad.

- No woda to dość otwarty teren. To kiedy byśmy nie wypłynęli to będzie widać tą łódkę. - kanadyjski chemik i farmaceuta wzruszył trochę ramionami widocznie uważając, że ten punkt jest raczej trudny do przeskoczenia.

- Chyba, że w nocy. No ale w nocy chujowo widać. - Aaron podsunął jakieś rozwiązanie ale bez przekonania. W powszechnej opinii noc wydawała się bardziej sprzyjać tym z 20-ką w żyłach niż tym bez. Ludzie zwykle spędzali noce w bezpiecznych kryjówkach.

- Popłyńmy teraz. Sprawdźmy czy w ogóle widać od strony rzeki naszą furę. Wtedy pomyśli się co dalej. Nie ma co działać na chybcika. Jak się nie wyrobimy dzisiaj to jutro się tam popłynie. - zdecydował Kanadyjczyk zerkając jak pozostała dwójka odnosi się do takiego pomysłu.

- Jutro? - ruda uniosła głowę, spogladając na niego z niezrozumieniem. Zmarszczyła brwi i nos, jakby nie mogła uwierzyć w to co słyszy - Jak to jutro? Widzieliście mapę, jesteśmy już w mieście, nie możemy czekać! - wyciągnęła rękę w bok - Tam gdzieś jest Marcus, musimy go znaleźć, po to tu przyjechaliśmy a… on tam jest! - powtórzyła, szybko maskując załamanie głosu złością. Podniosła się szybko, stając nad towarzyszami aby móc patrzeć na nich z góry i tylko zaciskała pięści - Nie ma co czekać, załatwmy to jak najszybciej. Fura, potem miejsce gdzie mają radio. Nadać w eter sygnał i czekać na sygnał zwrotny. - przełknęła ślinę - On tam gdzieś jest.

- Sil. - Kanadyjczyk zaczął tak jak zwykle gdy uważał zachowanie czy pomysł któregoś z nich za niestosowne i nie na miejscu. - Jechaliśmy tu z pół miesiąca. Dzień różnicy nie robi różnicy. A głupio byłoby się dać zabić na rogatkach mety. Popłyniemy, zobaczymy jak to wygląda i wtedy zdecydujemy co dalej. - mówił spokojnie i stopniowo wyprostował się aby móc wygodniej na nią patrzeć. Więc i Aaron w końcu wziął mapę do ręki i wstał jako trzeci z nich.

Perspektywa uległa zmianie, wracając do zwyczajowej normy. Znowu rudzielec musiał zadzierać głowę aby patrzeć kumplom w twarz. Wyglądała więc jak mała, zacietrzewiona dziewczynka z poczerwieniałą od złości buzią.
- Jesteśmy tuż obok… i tak o, mamy sobie tu robić ogniska i budować zamki z piasku - warknęła, mimo że przecież nie chciała. Świadomość że są blisko, a jednocześnie zbyt daleko aby móc zrobić… cokolwiek. Byle nie siedzieć na brzegu i nie gapić na panoramę miasta - Nie będę tu siedzieć z założonymi rękami…wy kurwa róbta co chceta! - zacisnęła pulsujące szczęki… a potem zamknęła oczy i wypuściła z sykiem powietrze, aż zeszło z niej praktycznie całe, zostawiając skurczony, pomięty balonik.
- Przecież nie mógł umrzeć… musi żyć - dodała niemrawo, wciąż zaciskając pięści i powieki.

- Tak. Na pewno. I dlatego nie możemy dać się teraz zabić. - Kanadyjczyk objął ją i przytulił do siebie opiekuńczym gestem. Nawet pocałował czubek jej głowy głaszcząc po włosach.

- No tak Sil. Nie wiemy gdzie on teraz jest. Ostatnie info jest sprzed paru tygodni. Nawet nie wiemy czy jest jeszcze w mieście. Ale jak jest to go znajdziemy. Tylko to może trochę potrwać zanim sprawdzimy wszystkie adresy. - wytatuowany kierowca spróbował ze swojej strony dodać coś co mogło pomóc siostrze ich kumpla i szefa znieść tą niepewność rozłąki.

Postali tak w trójkę, ruda nawet nie za mocno się spięła na bliskość drugiego człowieka. Zatrzęsło nią tylko przez moment, pierwsze sekundy, a potem oparła czoło o kurtkę Kanadyjczyka i stała tak... aż nagle cofnęła się do tyłu, zarzucając kaptur na głowę.
- Sprawdzę koparki, wy skołujcie łódź - burknęła głucho, szybko drepcząc gdzie wielkie, żółtawe maszyny. Wyszła na chama i prostaka. Buraka bez wdzięczności... tak było lepiej, niż pokazać chłopakom że się rozkleiła. Zamiast kompromitacji zyskała parę chwil i gdy zaczęła wdrapywać się po kole do szoferki, minę miała skupioną, a oczy dyskretnie przetarte rękawem kurtki.

 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 07-05-2020, 12:43   #7
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 3 - 2021.08.01; nd; ok 14:00

Czas: 2021.08.01; nd; ok 14:00
Miejsce: Oregon; Portland; rzeka przy Ross Island
Warunki: jasno, ciepło, zachmurzenie, d.si.wiatr
Głód: -0,4; lekki głód (następny mod o -0,1 o 15:30)






- I co młodzieży? Widzicie coś? - Jasper spokojnie siedział na środkowej ławeczce łodzi. Reszta też obsiadła wolne miejsca. Reszta czyli Aaron, Silvia i Lisa. I rzeczywiście byli młodsi od niego. Tylko Aaron zaryzykował wstać na dnie łodzi. Wcale nie było to takie łatwe bo łódź się dość mocno kołysała na tym wietrze. Nawet co mniejsze gałęzie drzew lub młodnik też się kołysał a niebo dalej było pochmurne nie pozwalając by słoneczny blask przebił się przez tą zasłonę.

- Nie. Ale musieliśmy zbiegać z tamtego nasypu. Nasza fura jest gdzieś tam. - kierowca znów usiadł obok Kanadyjczyka przestając cyrkować z balansowaniem na niezbalansowanej łodzi aby utrzymać balans w pionie.

- Tam są tory i ścieżka rowerowa. Na dole. Potem jest ten nasyp i droga dla samochodów. - wyjaśniła im blondynka z mocnym makijażem wokół oczu która znów kryła się pod szarym kapturem. Obie z Tracy zgodziły się udostępnić gościom łódź no ale Lisa też chciała się zabrać z nimi.

- Gdzieś tutaj wylądowaliśmy wczoraj. - właściwie to ustalenie wczorajszej chaotycznej trasy ich ucieczki w świetle trochę wietrznego ale raczej spokojnego dnia okazało się nie takie proste. Na wybrzeżu wyspy brakowało punktów charakterystycznych by odróżnić jeden fragment od sąsiedniego. Gładki, wąski pas plaży z raczej ciemnym niż jasnym piaskiem i ściana lasu zaraz potem. Lisa mniej więcej wskazała gdzie powinna być ta chata w jakiej spędzili noc co mniej więcej pomogło określić miejsce gdzie wczoraj wyczłapali się na brzeg. No i za bardzo nie rozglądali się chcąc zejść z widoku covidom i skryć się w lesie.

- No a skakaliśmy do wody… - wytatuowany spojrzał w przeciwną stronę rzeki. Pokazał ręką gdzie jego zdaniem mogli wbiegać do tej cholernej wody. Ale pokazał całkiem spory pas brzegu.

- Zależy ile was zniosło. Jak tu wylądowaliście to raczej musieliście zacząć płynąć wcześniej. - Lisa machnęła ręką w stronę rufy i tam bliżej wejścia do zatoki. Po drugiej stronie też właściwie nie było punktów orientacyjnych. Albo inaczej. Jakieś drzewo, słup czy inna barierka mógł stanowić punkt orientacyjny ale teraz, gdy mieli czas mu się przyjrzeć z odpowiedniej odległości i na spokojnie. A nie gdy w zapadającym zmroku lecieli na łeb i szyję przed ścigającymi ich 20-kami.

Przypłynęli łodzią z kilkaset metrów trzymając się bliżej wyspy. Tak na wszelki wypadek. W tym miejscu rzeka miała ze dwieście metrów szerokości. Może trochę mniej lub więcej. Ale to tak w linii prostej, od brzegu do brzegu. Chociaż tam bliżej wejścia do zatoki wyspy była dużo węższa. Może miała z połowę tego. Łodzią można było pływać dość swobodnie po tej rzece ale wpław, z topiącym się Aaronem to cholera wie ile wczoraj przepłynęli. Brzeg rzeki od strony stałego lądu wznosił się. Najpierw na kilka metrów i tam była ta ścieżka, tory i tak dalej. To jeszcze było dość łagodne chociaż drzewa i krzaki nieco przesłaniały widok. Ale za nimi wznosił się ten nasyp. Całkiem stromy. Wczoraj o mało sobie karków nie połamali zbiegając z niego. Aaron teraz wyceniał go na jakieś 45*, może 50*. Stromy. Teraz musieliby się po nim wspiąć aby wrócić na poziom drogi. Tylko, że ten nasyp był porośnięty tak gęsto drzewami, że przypominał las. No i w ogóle zasłaniał leśną kurtyną co się działo wewnątrz albo za nim. Zresztą nawet bez tego lasu to nasyp był zbyt stromy i wysoki by od strony rzeki dojrzeć coś co nie byłoby na samej krawędzi. A ich samochód nie był bo zatrzymał się na betonowej barierce oddzielającej oba pasy.

- To może pójdziemy do sklepu? - Lisa zaproponowała po chwili milczenia. - Wysiądziemy przy tamtym pływającym domu. Do sklepu jest jeden kwartał. Po drodze jest stacja benzynowa i apteka. Mocno splądrowane no ale może coś zostało. No i pewnie wasz samochód. Tylko musielibyśmy do nas wrócić po torby i resztę. - dziewczyna w szarej bluzie wskazała na widoczny o kilkaset metrów dalej biały budynek który faktycznie wyglądał jakby pływał na wodzie. Tam rzeka była zauważalnie węższa niż tutaj. - Chociaż sama nie wiem czy to tak dobrze jeździć teraz samochodem. - dziewczyna w szarej bluzie mówiła jakby sama gryzła się z tymi zaletami i wadami podróży samochodem.

- Dlaczego? - Aaron odwrócił się ku niej i zapytał dość napastliwie. Jakby poczuł zagrożenie które może działać przeciwko jedynemu, słusznemu środkowi transportu jaki on uważał za słuszny.

- Bo one reagują na ruch, hałas i światło. Tak w radio mówili. Więc jak o zmroku jechaliście warczącym samochodem z zapalonymi światłami… - Lisa rozłożyła ręce by resztę dopowiedzieli sobie sami.

- No ale jak jedziesz to cię żadna 20-ka nie ścignie! A jeszcze rozwalić na masce jakiegoś można! Wiesz ile ich tak załatwiłem po drodze?! - Aaron naskoczył na nową koleżankę nie chcąc słyszeć takich głupot.

- Stul się Aaron. - Kanadyjczyk posłał mu ostrzegawcze spojrzenie i młodszy z mężczyzn się przymknął chociaż widać było, że będzie przeciwnikiem innego sposobu podróżowania niż własne cztery kółka. Chemik zaś wyjął mapę znalezioną wcześniej przez Silvię i rozłożył ją na kolanach. Musieli ją wspólnie przetrzymać bo wiatr uparł się ją zawiewać a najlepiej porwać za burtę. W trzech pozostałych pojazdach zbyt wielkich skarbów nie znalazła. Trochę rzeczy potrzebnych w samochodzie. Jakiś ręcznych, kask, kamizelki odblaskowe, przeterminowany odmrażacz do szyb, gumowce i buty robocze, ładowarkę do telefonu ale bez telefonu i tego typu przedmioty na jakie dawniej właściwie nie zwracało się uwagi skoro każdy miał coś takiego.

- Tutaj jesteśmy. Tamten biały dom to chyba to. Tu jest jakaś stacja benzynowa. A gdzie jest ten sklep o jakim mówisz? - brunet pochylił się nad mapą i dość łatwo namierzył wspomniane punkty. Na mapie całego miasta to wszystko było po sąsiedzku.

- No nie wiem… Gdzieś… Chyba tutaj… Rany to nie daleko, zaprowadzę was. - blondynka chyba nie bardzo umiała te mapy bo po chwili wpatrywania się w siatkę ulic i budynków zakreśliła obszar w pobliżu rzeki. Ale majtnięty palcem obszar był wcale nie taki mały. Wyglądała jednak na zirytowaną takim bezpośrednim pytaniem o mapę.

- Ale jak Tracy się zna na silnikach to też dobrze by z nami poszła. - zauważył Kanadyjczyk patrząc na Lisę. Ta przygryzła wargę i chwilę się zastanawiała. Po czym skinęła głową.

- To co? Wszyscy byśmy szli? - Aaron zapytał trochę jakby zdziwiony a trochę zaskoczony takim obrotem sprawy.

- Wszyscy będziemy mogli zabrać więcej rzeczy. Lepiej załatwić co się da za jednym razem. Każda wyprawa do miasta to ryzyko. Tu nie ma luksusów ale jest bezpiecznie. No ale jedzenie nam się kończy. A na razie ich nie widać to można spróbować. - Lisa westchnęła i nie mówiła lekko. Ale widocznie w jej kalkulacjach plusy skoku za rzekę chwilowo trochę górowały nad minusami. Żadnych snujących się zarażonych z rzeki nie wiedzieli. Z drugiej strony w tych lasach czy domach mogły być ich całe chmary a i tak by ich stąd nie widzieli.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 21-05-2020, 02:39   #8
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=PC7nWwx2-CM[/MEDIA]

Podróż łódką miała w sobie coś relaksującego. Natura, jako całość, była dziełem dużo bardziej godnym podziwu niż człowiek. Cisza wokoło, ciepły wiatr pieszcząc skórę i w miarę czyste niebo nad głową. Wysoko w górze płynęły powoli pierzaste chmury, między nimi, a ziemią kołowały maleńkie, czarne plamki ptaków. Powietrze przeszywał zapach lasu, mułu i żywej zieleni, otaczającej małą skorupę na falach oraz siedzących w niej ludzi. Na pierwszy rzut oka istna sielanka, pozwalająca się wyciszyć… niestety Silvi i jej towarzystwu daleko było od spokoju. Rozglądali się nerwowo, trzymając dłonie w okolicach broni. Dyskutowali przyciszonymi głosami, dzieląc uwagę między sprawdzanie mapy i brzegu. Odruchowo dzielili się pilnowaniem - podczas gdy Jasper i Lisa pochylali się nad kartami papieru, Aaron obstawiał lornetkę, a Griffith łypała na najbliższe brzegi, albo łypała w ciemną toń rzeki, sprawdzając czy nie płyną prosto na łachę piachu.

Na razie panował spokój, nie widzieli żadnych zarażonych. Żywych ludzi tak samo… pocieszające i smutne jednocześnie. Przy kwestii kto powinien wyprawić się na drugi brzeg zmarszczyła brwi i głębiej nasunęła kaptur na głowę. Nie za bardzo potrafiła sobie wyobrazić jak tak liczna grupa ma się bezszelestnie przekraść przez wyludnione ulice nie zwracając niczyjej uwagi.

- Posłuchajcie, to bez sensu - przerwała rozmowę towarzyszy, zaciskając dłonie na burcie łodzi. Patrzyła na brzeg gdzie zostawili furę i zgrzytała zębami przez ćwierć minuty - Nie pójdziemy tam na hurra bez rozpoznania. Widzicie te budynki? - pokazała dłonią na parę zabudowań przy brzegu - Wyższe punkty w tej okolicy, widać z okien najbliższe trzy-cztery ulice. Dobre miejsce aby się zasadzić… - odwróciła twarz ku reszcie - Próbuję powiedzieć, że całą grupą bez wcześniejszego rozpoznania możemy władować się w syf i nie tylko chodzi o 20stki. Ci co przetrwali są gorsi. Nie wszyscy, ale wystarczająco żeby zachować ostrożność - skrzywiła usta pod kapturem, wbijając spojrzenie w Kanadyjczyka - Wysadźcie mnie na brzegu, wy wrócicie po Tracy i torby, ja sprawdzę czy jest bezpiecznie… poradzę sobie - uprzedziła zanim starszy mężczyzna zdążył się odezwać - Cały miesiąc w najgorszym syfie początku tego gówna przetrwałam sama, bez ogona poradzę sobie sprawniej. W razie czego ucieknę do rzeki, 20stki chujowo pływają. Ustalimy punkt zbiórki, w razie kłopotów oddam dwa strzały w powietrze, usłyszycie i zostaniecie na wyspie. Dopłynę do was… tak będzie bezpieczniej.

- Możesz się rozejrzeć. Ale na pewno nie zostaniemy na wyspie jak usłyszymy strzały. - odparł Kanadyjczyk gdy przemyślał sprawę. Jego odpowiedź chyba zaskoczyła pozostałą dwójkę pasażerów, zwłaszcza Aarona.

- Chcesz ją puścić samą?! Zgłupiałeś?! - kierowca kompletnie nie aprobował takiej decyzji. Popatrzył na nich oboje jakby sprawdzał które z nich gada większe głupoty.

- Uspokój się młody. Niech się rozejrzy. Jak ona nie przejdzie to my też nie. Trzeba będzie wymyślić coś innego. I tak potrzebujemy toreb i Tracy. Myślę, że z pół godziny… powinno nam wystarczyć. - chemik zastanawiał się na głos jak wygląda sytuacja całej grupki i powoli dzielił się swoimi spokojnymi przemyśleniami. Na koniec popatrzył na Lisę gdy sprawdzał te lokalne czasoprzestrzenie w których blondynka w kapturze musiała się lepiej orientować. Ta pokiwała twierdząco swoim kapturem.

- Jak dasz radę to spróbuj odnaleźć nasz samochód. To będziemy wiedzieć czy w ogóle jest co ratować. - Jasper zwrócił się do tej trzeciej z całego trio a potem złapał za wiosła i zaczął kierować się w stronę skrytego za drzewami brzegu.

- Postaram się - ruda obiecała bez mrugnięcia okiem, zdziwiona brakiem sprzeciwu starego trepa. Zamrugała nie do końca wierząc w to co słyszy: zaufał jej. Uwierzył i nie traktował jak głupiego dzieciaka. Raz jeszcze łypnęła na mapę, zapamiętując gdzie są i mniej więc gdzie może znajdować się ich samochód. Zaczęła poprawiać kurtkę, zapinając suwaki i potrząsając rękawami aby sprawdzić czy nic nie brzęczy. Resztę przygotowań należało poczynić już na brzegu.

- Pół godziny… mamy dwa zegarki? - spytała towarzystwa - Jeden dla mnie, drugi dla was… i nie martw się - popatrzyła na młodszego z kumpli i poklepała go po kolanie - Diabli mnie nie wezmą, swój swego nie rusza. Szczęście dopisze i kto wie? Powitam cię paczką fajek i zimnym browarem?

- Po prostu mnie powitaj i to wystarczy. - mruknął Aaron jakby był zły. Tylko nie bardzo było wiadomo za co i na kogo. Na nią, na Jaspera czy na siebie samego. Z suwakami kurtki było tak sobie. Niby nie były zbyt głośne ale też nie były bezszelestne.

- Mamy teraz 14:08. Powiedzmy 10 po. To umawiamy się na 14:45. Wysadzimy cię na tamtej drodze. I tam podpłyniemy. - wskazał brodą na jakąś szutrową drogę co wyglądała jakby nasyp kończył się w rzece. Ale na tym pasie wybrzeża faktycznie rzucała się w oczy jako punkt orientacyjny. No i była prawie naprzeciwko wejścia do zatoki wewnątrz wyspy więc gdyby wracali w komplecie w to miejsce to mieliby bliżej.

- 14:45, zrozumiałam - rudzielec powtórzył, podejmując decyzję o zdjęciu skóry. Rzuciła ją na dno łodzi, zostając w samej bluzie z kapturem. Przełożyła też gnata za plecy, chowając za pasek od spodni. Trochę dziwiła ją reakcja Detroitczyka… pewnie chodziło o obietnicę daną Marcusowi, którego nie chciał rozczarować. Albo może nawet trochę lubił siostrę kumpla, mimo że miała genialne pomysły i ciężki charakter.

- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz, już nie rób sobie nadziei - uderzyła w weselszy ton, na koniec zwróciła się do blondynki - Będziesz mieć oko na moich chłopaków? Potrzebują kogoś rozsądnego, skoro ja chwilowo idę na zakupy i poszwendać się nostalgicznie po mieście?

- Pewnie. Jak wrócisz to wiesz, tamto z kabiną nadal aktualne jakbyś miała ochotę na coś gorącego. - Lisa mruknęła jakby od niechcenia ale mimo kaptura też miała dość nietęgą minę. Aaron prychnął i też machnął ręką i Sylvia już była prawie pewna, że chodzi mi o Jaspera. Za to, że ją puścił. W końcu te najważniejsze decyzje w ich trójce podejmował zwykle Kanadyjczyk no a nawet jak nie to przynajmniej dobrze było by wyraził swoją akceptację. No a teraz wyraził. Więc chłopak z Deroit trochę nie bardzo miał opcji by ciągnąć temat dalej.

- Przygotuj się. - Kanadyjczyk rzucił raczej pro forma bo i tak widać było, że zaraz dobiją do tej łachy.

- Jak pójdziesz prosto to tam stoją takie ciężarówy. Wywrotki i betoniary. Sporo. No a potem jest ta droga którą pewnie jechaliście. A za nią zaczynają się domy. Takie przedmieście. - Lisa próbowała jakoś pomóc tej nowej koleżance wskazując ręką na ten kawałek wybrzeża do jakiego właśnie podpływali. Akurat na tym kawałku drzew było wyraźnie mniej więc było widać ten przybrzeżny nasyp w całej okazałości. Był gdzieś tak pewnie do wysokości pierwszego, może drugiego piętra gdyby liczyć parter od poziomu rzeki.

- O zobacz, tam coś jest. Może tam wejdziesz i na nas poczekasz. - Aaron machnął wydziaranym ramieniem wskazując na jakąś metalową, beczkowatą, konstrukcję stojącą niedaleko drogi. Stała przy rzece i widać było drabiny po których można było się wspiąć. I dokładnie nie było z dołu widać co może być widać z góry tej ogromnej beczki ale była szansa, że jest na tyle wysoka, że będzie coś widać co jest na nasypie.

- Nie właź nigdzie gdzie widać tylko jedno wejście. Bo wystarczy jedna 20-ka co tam stanie i… - Jesper pokręcił głową i dość sceptycznym tonem i spojrzeniem ocenił propozycję młodszego kolegi. Ale już łódź przybijała do brzegu, wioślarz zaczął hamować wiosłami i wodny pojazd zwalniał aż się zatrzymał całkowicie.

- Chłopaki… nic mi nie będzie - wstając i wytaczając się z łodzi do płytkiej wody, Silvia rzuciła przez ramię uśmiechem w teorii mającym ich uspokoić. Popatrzyła na trójkę wewnątrz plastikowej łupiny, najwięcej uwagi poświęcając temu młodszemu - Ogarnijcie co trzeba i widzimy się o 14:45. Jeśli mnie tu nie będzie idźcie drogą do betoniarek… tą o której mówi Lisa. Jeżeli będzie niebezpiecznie, zostawię wam znak, wtedy szukajcie innej drogi - z kieszeni wyciągnęła czerwoną bandanę - Uważajcie na siebie, ok? Wszyscy - powiodła po nich poważnym wzrokiem, mentalnie drapiąc się po głowie co do diabła odstawia. Zamiast się skupić na własnym zadaniu, zaczynała się martwić o pozostałą trójcę.
- Do zobaczenia wkrótce - przystawiła dłoń do skroni w czymś podobnym do salutu, kiwając na koniec Kanadyjczykowi głową, po czym odwróciła się aby ruszyć po trasie blondyny.

- Poczekaj! - zdążyła zrobić ze dwa kroki gdy powstrzymał ją głos blondynki. Gdy się odwróciła zauważyła, że chłopaki chyba też byli tak zaskoczeni jak i zaniepokojeni tym stoperem. A dziewczyna w kapturze wyjmowała coś z kieszeni swojej bluzy.

- Masz. Weź to. Jest ustawiona na naszą częstotliwość. Wystarczy kliknąć by mówić i puścić aby słuchać. - powiedziała trzymając w wyciągniętej dłoni krótkofalówkę którą Silvia widziała już u niej wcześniej.

Kolejne zdziwienie, znów pozytywne i na pewno niespodziewane. Dla rudej niewielkie radyjko na pewno się przyda, do cholery ułatwiało komunikację jak diabli.
- Dziękuję… oddam za parę kwadransów - powiedziała zduszonym głosem, przyjmując pomoc i uwiesiła krótkofalówkę za paskiem na biodrze. Uśmiechnęła się też do blondynki ciepło - Dam znać czy bezpiecznie… zabiłabym za puszkę Mr. Peppersa. - pomachała im na pożegnanie.

Lisa też jej pomachała ze dwa razy. Aaron raz. A Kanadyjczyk naparł na wiosła odpływając od tego nieprzyjaznego brzegu zostawiając sylwetkę w bluzie samą. Pierwsze kilka kroków było proste i oczywiste. Wejść pod górę tej zatopionej drogi czy co to tam było by w ogóle rozejrzeć się w okolicy. Widok właściwie nie był zbyt porywający.

Po swojej lewej i prawej widziała podobny widok. Czyli tą linię kolejową za płotem i asfaltową drogę. Dość wąska. Albo wąska aleja albo ścieżka rowerowa. Obie strony lekko się wyginały wraz z łagodnym łukiem rzeki więc widziała po kilkadziesiąt kroków w obie strony. Za nią była rzeka i malejąca sylwetka łodzi z trzema mniejszymi sylwetkami ludzików wewnątrz. A przed nią był ten nasyp. No i siatka ogrodzeniowa i tory wcześniej.
Za to poza tymi trzema ludzikami w odpływającej łodzi żadnych innych nie widziała. Ani nie słyszała. Panował naturalny bezwład. Tym bardziej, że nawet przez tym całym syfem okolica musiała być półdzika. Były te tory, alejka ale żadnych budynków. Dopiero wyżej, nieco wystające z tego nasypu było coś widać.

Ogrodzenie z siatki nie zatrzymało jej na zbyt długo. Chociaż gdyby zrobiło się gorąco to pokonanie jej mogło zająć te kluczowe parę chwil. Zwłaszcza, że oddzielało przestrzeń rzeki od reszty. Tory też nie stanowiły żadnego wyzwania. Chociaż zbiegając po ciemku to pewnie mogły robić za niezłą plączynogę. Potem znów siatka, pewnie po to by ci z góry nie włazili na tory. Poszło tak samo jak z tą pierwszą. Gdy wylądowała po drugiej stronie został jej ten nasyp. Z bliska wydawał się tajemniczy i o tyle niepewny, że za cholerę nie było widać co tam może być na jego szczycie. Jeszcze mniej niż z rzeki.

Nasyp miał może z kilkanaście metrów pod górkę. Dość stromą ale bez przesady. Za to jakby z niej zbiegać pewnie trudno by się było zatrzymać inaczej niż na siatce. Bez niej łatwo było wpaść na tory. Trochę się zasapała włażąc na górę ale poza tym poszło gładko. Parę chwil później była już przy czubku nasypu i widziała parking o jakim mówiła Lisa. Faktycznie stało to trochę ciężarówek, betoniarki i wywrotki. Parking ciągnął się na kilkadziesiąt metrów a dalej była ta trzypasmówka. Chyba ta jaką wczoraj jechali. A jeszcze za nią znów było widać drzewa i jakieś dachy, pewnie tych domów o jakich mówiła blondynka.

- Do parkingu czysto. Weźcie nożyce do drutu - wciskając guzik rudzielec nadał przez krótkofalówkę. Jeśli przyjdzie uciekać, najlepiej mieć czystą drogę odwrotu zamiast siatkowych przeszkód. Garbiąc plecy ruszyła ostrożnie do przodu, przystając co parę kroków aby nasłuchiwać. Samochody mijała w stosownej odległości, chociaż kusiło zajrzeć do środka, pociągnąć za klamkę czy wybić szybę. Gorzej, że większość miała alarmy, a hałas był ostatnim, czego dziewczyna potrzebowała w tej chwili. Kierowała się do autostrady.

- Silvia? A gdzie jest Lisa? Co się stało? - w eterze prawie od razu usłyszała zaskoczony i zaniepokojony głos Tracy. Sama wyszła na otwartą przestrzeń parkingu. Tych ciężarówek widziała na jego końcu całkiem sporo. Ale nie dostrzegła wśród nich żadnego ruchu.

Gdy podeszła do autostrady dostrzegła dość znajomy widok. Autostradę upstrzoną nieruchomymi bryłami różnorakich samochodów. Takie widoki w ciągu ostatnich paru tygodni nie były żadną sensacją. Raczej normą. Na prawo widziała jakiś łagodny łuk szerokopasmówki który zaczynał się z dwieście, może trzysta kroków dalej. Po lewej chyba była jakaś prosta ale samochody stojące to tu to tam zasłaniały widok w głąb drogi. Przed sobą widziała pierwszą posesję jaka zdradzała początek osiedla widzianego na mapie.


Gdy tak chwilę się rozglądała dostrzegła bardziej znajomą barwę karoserii. Jakiś narożnik samochodu wbity w barierkę. Z kilkaset metrów dalej, w lewą stronę. Nie dostrzegła jednak żadnego ruchu w okolicy. Tylko że drzewa na poboczu i mnóstwo nieruchomych aut dość mocno ograniczały pole widzenia.

- Lisa z chłopakami płyną do ciebie. Dała mi radio bo jestem na drugim brzegu, sprawdzam teren. - ruda kucnęła na asfalcie, nadając cichym głosem przez radio - Przygotuj torby, plecaki i nożyce do drutu. Niedługo u ciebie będą. Bez odbioru - skończyła nadawać, ostrożnie sunąc po popękanej jezdni. Przeszkody skutecznie ograniczały pole widzenia, potrzebowała lepszej perspektywy… przykładowo z okien domu obok. Ssący z głodu żołądek wysyłał do głowy obrazy pełnych spiżarni, puszek zagubionych wśród szafek. Do tego w domu mogły się znajdować ciuchy, chemia domowa. Noże, nożyczki, linki. Podpaski i tampony. Leki. Pościel, koce… potrzebowali mnóstwa pierdół, jeśli chcieli na poważnie zaadaptować kontener na wyspie. Najbardziej jednak Griffith marzyła o jedzeniu. Sutym, solidnym posiłku… bądź chociaż jednej konserwie i paczce ryżowych wafli. Opuszczony dom kusił, tym bardziej im bliżej podchodziła. Prawie szło zapomnieć, że wciąż mógł mieć mieszkańców… niekoniecznie żywych. Albo odwrotnie - zdziczałe zwierzęta, zdziczali ludzie cudem unikający 20stek do tej pory. Z bluzy dziewczyna wyciągnęła broń, tak na wszelki wypadek, sunąc powoli ku otwartemu garażowi, zaś ruda głowa kręciła jak szalona chcąc zawczasu odkryć zagrożenie, nim ono odkryje ją.

Szła ostrożnie najpierw przez krzaki porastające podjazd, potem przez sam podjazd. Wreszcie sam garaż. Wewnątrz był pusty. Nie było pojazdu jaki pewnie wcześniej go zajmował. Przejście do wnętrza domu zdradziło dość smutny krajobraz splądrowanego i opuszczonego pustostanu. Miejsce życia i pamiątek jakiejś rodziny. Teraz cmentarzysko ich dawnego życia. Porozrzucane meble, ubrania, buty, wybite okna, porzucone butelki… Kuchnia wyglądała tak samo. Lodówka dała się otworzyć ale nie było prądu a to co tam było już od paru miesięcy nie nadawało się do jedzenia. W sypialni na górze to samo. Chociaż ubrań było sporo, tak samo jak zabawek i pościeli. Coś można było z tego wykorzystać ale jedzenia nie znalazła.

Dziewczyna zerknęła na zegarek i skrzywiła się. Jeszcze był czas, więc zabrała się za przeszukiwanie szaf. Wyciągała swetry, skarpety i bieliznę. Podkoszulki które mogłaby założyć ona, albo któryś z chłopaków. Zbierała wszystkie potrzebne fanty na zapadniętym łóżku, a potem zapakowała do jednej poszwy na kołdrę, robiąc z niej solidny wór. Pościel również została zabrana i zrolowana, a potem związana prześcieradłem w spory tobół. Najbardziej jednak Silvia ucieszyła się wchodząc do łazienki. Od razu zgarniała wszystko z półek do innej poszewki. Ściągała żele do mycia, proszki do prania, mydła, pasty do zębów, perfumy, oraz to czego zawsze potrzebowała każda kobieta: paczki materiałów higienicznych, z papierem toaletowym na czele. Zwinęła też szczotkę do włosów, ręczniki i zadowolona z efektu zniosła toboły na dół. Z wolnymi dłońmi wróciła na piętro, szukając okna od strony drogi, aby z wyższej perspektywy móc rzucić okiem na drogę i sprawdzić, czy da się dostrzec ich furę. Albo zagrożenie.

Toboły fantów okazały się może nie takie ciężkie ale mocno nieporęczne. No i trochę grzechotały tymi fantami wewnątrz. Ale z drugiej strony nie miała tak daleko. Przez osiem pasów jezdni, ten parking z ciężarówkami jak z budowy a potem na dół tym nasypem do torów i dalej do rzeki.

Za to widok z okna nie był zbyt pomocny. Dom stał w szeregu między tą glówną drogą a jakąś osiedlową z drugiej strony. Od tej głównej nieźle widziała z piętra ten parking z jakiego przyszła. Ale te krzaki i drzewa jakie mijała skutecznie ograniczały widoczność w dalej perspektywie. Z przeciwnej strony był widok na osiedle o jakim mówiła Lisa. Gdzieś tam miał być ten sklep w jakim bywały po zaopatrzenie. Ale z tego miejsca nie bardzo miała pojęcie gdzie dokładnie miałby być ten sklep.

Ruszyła więc w stronę gdzie chyba widziała samochód, przyklejając się od wraku do wraku, aby podejść bliżej i móc się rozejrzeć.

Szło się trochę dziwnie. Nieswojo. Szła samym środkiem ośmiopasmówki a nikt na nią nie trąbił. Nawet nikt nie jechał. Chociaż samochodów było pełno. Małe i duże. W różnych kolorach. Osobówki, suvy, vany, kombiaki, ciężarówki… Cały przekrój przez światową motoryzacje. I wszystko to zastygło w ciszy i bezruchu. Pewnie już jakiś czas temu sądząc po brudzie na szybach i karoserii. Jedne auta były zamknięte inne otwarte na oścież. I spotkała kilka ciał. Wewnątrz pojazdów, przy samochodach, na jezdni, czasem na poboczu. Zalatywało od nich padliną i też już były w stanie zaawansowanego rozkładu. Ale żadne się nie ruszało.

Idąc od samochodu do samochodu znalazła parę przydatnych drobiazgów. Jakieś zapasowe baterie które leżały na miejscu pasażera w otwartym wozie. Nie wiedziała czy działają ale były akurat jak na kieszeń. Między samochodami leżał też bejzbol. W z jednej z porzuconych czy zgubionych damskich torebek wysypały się kobiece drobiazgi w tym paczka paracetamolu. Ale w końcu dotarła do najważniejszego znaleziska. Czyli własnego samochodu. Był wciąć wbity w betonową barierkę jaka oddzielała oba kierunki ruchu odległa już tylko o kilka samochodów. Wciąż widziała otwarte drzwi tak jak chyba je wczoraj zostawili uciekając przez 20-kami. Ale tych 20-tek coś na razie żadnej nie spotkała.

Znów pożałowała, że nie zna się na mechanice. Dla niej bryka wyglądała… jakby się wbiła w barierkę i tyle. Żadnej szansy na sprawdzenie jej mobilności czy szansy na ponowne odpalenie. Rudzielec widział pogiętą blachę, stłuczony reflektor, ale co najważniejsze - miała wgląd w ich manele, wciąż tkwiące grzecznie wewnątrz fury Z duszą na ramieniu zbliżyła się jeszcze trochę, prostując plecy tylko po to, by sprawdzić, czy gdzieś w okolicy nie pojawi się lunatyczna sylwetka zbłąkanego żywego trupa. Wreszcie odetchnęła cicho, biorąc strach za pysk, mimo że ciężko szło wygonić z pamięci rozpaczliwą ucieczkę sprzed kilkunastu godzin.

Skoro samochód namierzyła, zostało potwierdzić, czy teren jest w miarę czysty. Dlatego zaczęła obchodzić ich brykę po kole, przemieszczając się pomiędzy wrakami. Te otwarte sprawdzała wewnątrz, zaczynając od schowków, na tylnych siedzeniach i porzuconych torbach kończąc.

Zegarek mówił, że do umówionego spotkania miała jeszcze z 10 minut. Akurat by wrócić na parking. A gdy podeszła do ich samochodu nic się nie stało. Nikt ani nic na nią nie wyskoczył, nie strzelał ani nic nie wybuchło. Samochód wyglądał kiepsko. Chociaż nie była w stanie ocenić czy to tylko powierzchowne obrażenia czy na poważnie coś się schrzaniło. Przedni narożnik był zdeformowany po zderzeniu z barierką. Przez co maska też się trochę wygięła. Ich rzeczy były częściowo rozwalone po wnętrzu samochodu i w jego pobliżu. Czy to zrobiły 20-ki czy ktoś inny to nie była pewna. Ale jakby to byli jacyś zdrowi pewnie by zabrali choćby karabin Aarona a dalej go widziała na kufrze kombiaka. Chyba większość ich rzeczy tutaj nadal była chociaż w tym chaosie nie była pewna. No i nie było szans by w pojedynkę zabrała to wszystko ze sobą.

Po karabin właśnie Silvia sięgnęła w pierwszej kolejności, przewieszając go przez plecy, a w głowie już widziała uśmiechniętą gębę ich kierowcy, gdy mu wciśnie zgubę w łapy. Syf i rozpierdziel sprawiały dyskomfort, zaczęła się zastanawiać czy znajdzie wszystkie swoje graty… ale najpierw karabin i paczka amunicji… i fajki ze schowka pasażera. Liczyła po cichu, że gdy Aaron zobaczy że nie stało się jej nic złego, do tego przyniosła fanty, przestanie się boczyć na Jaspera oraz na nią. Myśl o tym, że wytatuowany skurczybyk będzie się fochał sprawiała Griffith nieprzyjemne wrażenie straty. Wolała się z nim przekomarzać, gadać i po prostu egzystować obok siebie.

Powrót okazał się względnie spokojny. Trudno było być spokojnym gdy w każdej chwili na człowieka mogła wypaść rozwścieczona 20-ka ale nie liczac tego to wróciła na to rozdroże między domem a parkingiem bez przygód. Gdy zerknęła na zegarek zorientowała się, że do spotkania zostało niewiele czasu.

Z tego też powodu na razie zostawiła przygotowane pakunki, ruszając z powrotem pod parking… ale zatrzymała się. Zamiast tego cofnęła się w ruiny domu i w garażu przykucnęła w kącie za szafkami z narzędziami.
- Jest czysto, ale bądźcie cicho - odpowiedziała do krótkofalówki - Wejdźcie pod górę, potem macie płot, tory i drugi płot… a potem parking ciężarówek. Idźcie cały czas prosto, będę tam na was czekać. Znalazłam furę.

Odpowiedzi się nie doczekała. Wróciła na wybrane stanowisko i nikt, nic nie nadawał. Ale też i nic się nie działo. Nie dostrzegła ani nie słyszała żadnego ruchu zdradzającego obecność istot dwunożnych. Mijała właśnie pora gdy umawiali się na spotkanie a nikt się nie zgłaszał ani nie pokazywał. a. Wróciła n

- Lisa? Tracy? Jasper? - spróbowała jeszcze raz ich wywołać, a z jej twarzy powoli odchodziła krew. Stało się coś? Ktoś ich napadł? Wpadli na 20stki? Utonęli?

- Jest tam kto? - spytała, patrząc na krótkofalówkę, sprawdzając czy nie wyciszyła draństwa, albo się nie rozładowało.

Wydawało się, że krótkofalówka powinna działać. Słyszała szum eteru na ustawionej częstotliwości ale nikt się nie zgłaszał. Tylko ten eter szumiał z głośnika.

Poza nim jej towarzyszką została cisza - dławiąca, duszna. Stawiająca włosy na karku i wypełniająca żołądek lodowymi kostkami. A jeśli grupa z jeziora trafiła na niebezpieczeństwo i wyciszyła radio? Griffith zwiesiła głowę, wydychając bardzo powoli powietrze. Pozwoliła sobie na pół minuty zastoju, zanim nie podniosła się do pionu. Z zaciśniętą determinacją twarzą, ruszyła w drogę powrotną nad brzeg.

Przeszła przez ten szlak w odwrotnej kolejności. Schody na dół, wybebeszony garaż, zadrzewiony podjazd a potem ośmiopasmówka, parking i ten nasyp. Na nim musiała uważać bo o ile wchodzenie było mocno utrudnione to przy schodzeniu nogi same uciekały do przodu. Aż trzeba było hamować by nie polecieć na łeb i szyję. Potem jeszcze przejść przez ogrodzenie z siatki, tory, znów ogrodzenie kolejnej siatki i ten asfaltowy spacerniak. Dopiero tam widziała rzekę i czekającą niedaleko łódkę z czteroosobową obsadą. Oni dostrzegli ją w tym samym momencie bo dziewczyny zamachały do niej a chłopaki naparli na wiosła aby dobić do brzegu.

Ich widok sprawiał ulgę, pobladła i skupiona twarz rozluźniła się, zaciśnięte usta skrzywił uśmiech. Zdjęła duszę z ramienia, na powrót wciskając ją w głąb trzewi i powoli podeszła pod brzeg, udając że wcale jeszcze minutę temu nie miała ochoty zwymiotować z nerwów prosto pod nogi. Teraz w miarę rozluźniona kucała przy linii wody, szczerząc zęby i odmachała krótko. Patrzyła na Aarona, doskonale zdając sobie sprawę, że nie musi im nic mówić, zwłaszcza jemu.

- O! Mój karabin! To znalazłaś naszą furę?! - Aaron chyba z początku chciał powiedzieć coś innego ale jak dojrzał co Silvia ma na plecach to o tym zapomniał i gdy pierwszy wyskoczył na brzeg to zaraz chciał go dostać, obejrzeć i w ogóle się nim nacieszyć.

- Zapomniałam ci powiedzieć, że mamy tylko jedną krótkofalówkę. Więc jak wszyscy wyszliśmy to nie ma kto siedzieć przy radiu. - Lisa rozłożyła ręcę w przepraszającym geście. Ale zaraz się odwróciła by pomóc pozostałej dwójce wyciągnąć łódź na brzeg by jej prąd nie porwał.

- A jak było? Widziałaś jakieś 20-ki? - Kanadyjczych trochę stękał z wysiłku mocując się z łodzią ale we trójkę dali radę.

- Jej, jesteś bardzo odważna jak tak się odważyłaś sama pójść. Jak Lisa. Ja to chyba bym nie dała rady. - dziewczyna w błękitnym berecie otrząsnęła ramiona a w dłoni trzymała solidne nożyce do drutu. Ale samotna eskapada chyba robiła na niej wrażenie.

- Dałabyś, nie ustępujesz mi przecież odwagą - Silvia uśmiechnęła się do niej, mrugając jednym okiem. Ściągała w międzyczasie broń i wręczyła ją prawowitemu właścicielowi, tak samo jak paczkę naboi i ramę szlugów z zapalniczką. Szczerzyła się przy tym jakby wygrała na loterii główną nagrodę, albo została Świętym Mikołajem. Niestety szybko trzeba było wrócić na ziemię.

- Na razie czysto, żadnych 20stek, ani nikogo żywego. Kompletnie nic żywego… ale i tak zachowajmy ciszę - poradziła, patrząc na Kanadyjczyka - Zaraz za nasypem są tory, potem parking i autostrada. Potem dom i po lewo stoi nasza fura. Nie wiem, wszędzie porozpierdalane nasze graty, ale to chyba nie żywi, bo zostawili pukawkę Aarona. W chałupie w garazu są wory z ciuchami i chemią z łazienki. Zdązyłam jeszcze ogołocić piętro zanim do was nie wróciłam - wyszczerzyła się jeszcze szerzej, na koniec patrzac na Lisę - Spoko, najważniejsze mamy - wskazała nożyce do drutu.

- Znakomicie. No to prowadź. - Jesper przejął od Tracy nożyce do drutu i machnął ręką by rudowłosa przejęła rolę przewodniczki. Nieco wcześniej sama berecica trzepnęła żartobliwie ramię rudzielca by ta nie przesadzała chociaż chyba jej słowa sprawiły brunetce przyjemność. Aaron też już się uspokoił i przestał robić zbiegowisko po tym jak za każdym wręczonym przedmiotem robił “Ooo!” tylko za każdym razem nieco dłuższe i bardziej zdziwione. Bojowo sprawdził zamek który szczęknął metalicznie, wyjął magazynek, obejrzał nabój i znów z suchym trzaskiem wbił go w łoże i sprawdził co widać przez lunetkę. Jesper uznał, że przesadził jak jego głowa znalazła się po niewłaściwej stronie lufy. Wtedy zirytowany ekscytacją młodszego zbił mu broń w dół i kazał się uspokoić.

W końcu mała grupka ruszyła za kobietą w kapturze pod górę krótkiego podjazdu kończącego się w rzece. Tam musieli na chwilę stanąć gdy Kanadyjczyk wycinał im drogę w siatce z drutu. Ta się trochę trzęsła i druty pstrykały cicho gdy nożyce pokonywały ich opór. Wydawało się to trwać dość długo bo każde jedno oczko trzeba było przeciąć oddzielnie. Ale poszło dość gładko. Potem jeszcze druga strona torów i ta sama operacja. By wreszcie wleźć pod górę nasypu. Jeszcze kawałek przez parking i autostradę i byli już przy worze przygotowanym przez Sylvię.

- A gdzie nasza fura? - zapytał Aaron chyba oczekując, że to gdzieś w pobliżu a nie kilkaset metrów dalej.

- Tam prosto, za tym czerwonym pickupem - Silvia ruchem głowy wskazała kierunek, ściszając głos do nieco głośniejszego szeptu. Automatycznie zgarbiła plecy, przyklękując na asfalcie jednym kolanem. Duża grupa robiła dużo hałasu, a goniące ich wczoraj 20stki przecież nie wyparował, tylko kręciły się gdzieś po okolicy. - Bądźcie cicho, nie wychylajcie się i uważajcie pod nogi. Sporo tu potłuczonego szkła… chodźcie, to już niedaleko.

Idąc do samochodu znaleźli mały baniak z jak się okazało paliwem. Nie był zbyt poręczny, jak to baniak pełen cieczy, ale jednak dawało to kilka litrów cennego paliwa. Do samochodu dotarli po paru minutach ostrożnego marszu. Trasa była dość wygodna bo szło się po równym asfalcie i było może kilkaset metrów do przejścia.

- No faktycznie trochę porozwalane. - Kanadyjczyk pokiwał głową widząc chaos bagaży jaki panował wewnątrz i na zewnątrz samochodu. Aaron szybko wsiadł za kółko i chciał odpalić maszynę zostawiając karabin opartu o wnętrze otwartych drzwi kierowcy. Ale Lisa złapała go za ramię powstrzymując go gestem i syknięciem.

- Co ty robisz?! Zostaw to! Jak odpalisz to się zaraz sąsiedzi zlecą! - syknęła do niego ostrzegawczo i całkiem mocno złapała go za ramię. Tracy z obawą rozejrzała się po cichej i nieruchomej okolicy jakby już ktoś miał się do nich skradać.

- Spokojnie. Odpal stacyjkę, zobaczymy czy w ogóle reaguje. Sama elektryka. To jest praktycznie bezgłośne. - Jesper wtrącił się w ten początek kłótni między dwójką młodszych towarzyszy. Oboje spojrzeli na niego i w końcu Aaron posłał pytające spojrzenie blondynce.

- Niech będzie. Ale nie odpalaj silnika! - burknęła dziewczyna w kapturze puszczając jego ramię i rozglądając się dookoła.

- A może z tym poczekamy? Najpierw zabierzemy co się da. Macie jakieś jedzenie? Jak macie to może nie trzeba będzie iść do sklepu. Bo to tam kawałek dalej trzeba iść. - Tracy też się wtrąciła w tą dyskusję. Ale akurat ona mówiła łagodnym, proszącym tonem pokazując dłonią na bagaże widoczne wewnątrz kombiaka.

- Też jestem za tym żeby najpierw pozbierać nasze graty - Sil stojąc z boku na moment popatrzyła na towarzystwo, przerywając obserwację najbliższej okolicy. Wreszcie westchnęła, podchodząc do fury i rozbebeszonych rzeczy. Gdzieś w mieszaninie rzeczy zaczęła grzebać za jedzeniem… i albumem ze zdjęciami - Tracy, Lisa… pomożecie z tym? Szkoda żeby się to tu walało… kurwa mać - wzięła oddech - Mam nadzieję, że odpali.

- Ale po co chcecie odpalać? Na wyspę i tak go nie zabierzecie. - zapytała blondynka wciąż sceptycznie nastawiona do pomysłu uruchamiania kombiaka. Ale z bagażami i pakowaniem pomogła przejmując razem z dziewczyną w błękitnym berecie część bagaży. Niestety jedzenia okazało się być niewiele. Trochę puszek i suchego makaronu. Na ich trójkę starczyłoby to na jeden dzień. Może jeszcze na skromne śniadanie czy kolację. Na piątkę nawet na jeden dzień to byłyby skromne te posiłki.

- Trochę mało. Chyba trzeba by jednak spróbować w sklepie. Może coś jeszcze zostało. - Tracy widocznie podobnie oceniła te skromne zapasy żywności. Ledwo to powiedziała gdy Sylvii wydawało się, że wreszcie dostrzegła ruch. Z kilkaset metrów dalej, na autostradzie pomiędzy samochodami tam gdzie jeszcze nie byli.

- Ruch na lewo, na ziemię! - syknęła, kucając ze zgarbionymi plecami i dłonią dawała znaki pozostałym. - Szybko! Kurwa… pod bryki! Wczołgajcie się pod bryki! - wydyszała, odchodząc kawałek dalej, aby spróbować rozeznać się czy mają przesrane bardzo, czy jak jasna cholera.

Wszyscy zareagowali całkiem żwawo i żywo padając na ziemię i kryjąc się za samochodami. Aaron wyskoczył na asfalt i padł plackiem na ziemię. Jesper kucnął za samochód a dziewczyny które stały razem z Sylvią przy otwartym bagażniku kucnęły przy niej a potem przeszły do chłopaków.

Po tym pierwszym momencie zaskoczenia i strachu Griffith ruszyła się do najbliższego samochodu. A potem do kolejnego. Przez co dość szybko zaczęła tracić towarzyszy z widoku. Po paru samochodach już widziała tylko kawałek ich samochodu. Za to coraz lepiej widziała to coś co przykuło jej uwagę.

To był człowiek. Sądząc po zaplanowanych ruchach jak zaglądał do samochodów i sprawdzał czy jest coś wartego zabrania zupełnie jak oni niedawno to raczej nie pasowało na 20-kę. Z drugiej strony nie znaczyło, że nie jest zarażony bo w końcu okres inkubacji wirusa wynosił dwa do trzech tygodni gdy właściwie nie dało się stwierdzić jego obecności do wystąpienia pierwszych objawów. A te gdy występowały były różne. Od grypopodobnych po te identyczne z 19-ką. Właściwie dopiero po śmierci można było mieć pewność. I tamten ktoś był jeszcze dość daleko, ze trzysta, może dwieście kroków. A luźne ubranie, maska na twarzy, czapka z daszkiem nie pozwalały dostrzec zbyt wielu detali z kim ma się do czynienia.

Był sam, czy podobnie jak ona miał gdzieś za plecami kumpli i szedł na szpicy? Nosił w sobie zaraźliwy syf, a może udało mu się przetrwać bez zdrowotnych perturbacji? Najważniejsze pytanie brzmiało jednak: jak niebezpieczny był? Szedł z drogi naprzeciwko, więc przynajmniej teoretycznie trasa tam nie zawierała nadmiaru 20stek, ale jeżeli zaczęliby strzelać zaraz mogły się zlecieć - muchy zwabione zapachem padliny… chociaż lepiej pasowało określenie rekinów wyczuwających kroplę krwi ofiar w masie wody morskiej i to z odległości kilku mil.
Należało unikać hałasu, kłopotów, a ludzie byli kłopotem. Mimo że Silvia miała ogromną ochotę podejść i zagadać, wycofała się chwilowo, wracając do swoich garujących przy furze.

- No i co? - zapytał Jesper gdy po paru minutach wróciła do swoich. Czekali w napięciu patrząc na nią wyczekująco. Poza Tracy wszyscy mieli spluwy w łapach. Aaron położył się na asfalcie pod tyłem samochodu i lustrował teren przez lunetkę swojego karabinu. Ale czy przez te koła i nadwozia cokolwiek widział to nie było pewne. Jak już to co najwyżej nogi i buty. A przez te parę chwil Sylvia zdołała się trochę przyjrzeć obcej sylwetce. Zachowywał się jakby szukał fantów w samochodach. Ale przez plecy miał przewieszone coś to mogło być bronią. Podobnie na sobie miał kamizelkę w panterkę jaką zwykle nosili wędkarze czy myśliwi. No i ten kaptur, maska na twarz i reszta nie pozwalały jednak na dokładniejszą identyfikację kto to może być.

Podzieliła się z otoczeniem spostrzeżeniami, kucając obok Kanadyjczyka chociaż głową zwracała w stronę obcego. On był jeden, ich cała paka. Do tego ilością luf brali go już od startu.
- Załatwmy to jak ludzie cywilizowani - mruknęła cicho, ściągając kaptur z głowy i w popękanym lusterku bocznym poprawiła włosy. Rzeczywiście gdyby wzięła prysznic efekt byłby lepszy niż potargany wiewiór ze smugami kurzu na policzku. W duchu rudzielec zgrzytnął zębami. Gdyby Marcus tu był, nie liczyłoby w czym i w jakim stanie wychodzi… u niego to nie było istotne, wystarczyło że otworzył gębę. Niestety Silvia nim nie była.

- Aaron, Jasper osłaniajcie mnie. Lisa, Tracy spróbujcie pozbierać fanty - popatrzyła po ludziach, ignorując fakt, że jest tu jedną z młodszych. - Ja sobie wyjdę i zagadam do typa, zobaczymy czy ma nam do powiedzenia coś ciekawego. Nosi sprzęt myśliwego albo innego preppersa… cholera wie - skrzywiła usta w kwaśnym uśmiechu - Przydałby się ktoś kto ogarnia okolicę i umie polować.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 21-05-2020, 03:01   #9
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Przez chwilę panowała cisza gdy wszystkie twarze najpierw spojrzały na nią, potem na siebie nawzajem a potem w naturalny sposób skierowały się na Kanadyjczyka. Ten po chwili zastanowienia skinął głową.
- Dobra. Ale postarajmy się nie strzelać. Jak to jakiś nerwus to może być nerwowy. Pół biedy jak zacznie zwiewać. Gorzej jak strzeli. - powiedział w końcu zarośnięty chemik patrząc najpierw na Sylvię a potem na resztę by sprawdzić czy ci załapali o co chodzi.

- Zlecą się. Jak padnie strzał to my z Tracy od razu spieprzamy do łódki. I wam radzę to samo. - Lisa pokręciła głową na znak, że nie wierzy w dobre zakończenie jeśli zacznie się strzelanina. Ale klepnęła w ramię Tracy i wróciły do zgarniania śpiworów i reszty rzeczy z bagażnika wozu. Chociaż teraz klęczały przy kufrze by nie zwiększać sylwetki.

- Uważajcie na siebie. - Tracy życzyła im powodzenia a Sylvię nawet na pocieszenie złapała za rękę i uścisnęła ją by przekazać jej tą przyjazną życzliwość.

- Aaron znajdź sobie jakąś lokację ale zostań tutaj. Ja pójdę z Sil. - chemik zwrócił się do kierowcy a wytatuowany skinął głową, złapał za swój karabin i zaczął rozglądać się dookoła skąd by można mieć widok w głąb autostrady.

- Idziemy. Idź pierwsza będę zaraz za tobą. - rzekł Kanadyjczyk wskazując jej kierunek z jakiego dopiero co przyszła. Na razie przez te wszystkie wozy znów nie bardzo widać było obcego. No ale gdzieś tam powinien być.

Sil wpierw rzuciła mu przez ramię spojrzenie pod tytułem “no tato weeeź…”, sznurując usta gdy ruszyła przed siebie, znów klucząc między wrakami. Rozglądając się czujnie, myśląc czy nie lepiej było zajść gościa od tyłu i po prostu nie wbić mu noża w bebechy… na pewno szybciej i skuteczniej biorąc pod uwagę niebezpieczeństwo nieznanego elementu. Broń dziewczyny wróciła za pasek, aby nie kusić nikogo. A przede wszystkim nie denerwować.

Dziewczyna w bluzie skradała się od zaparkowanego samochodu do kolejnego. Ciemnowłosy facet w ciemnej kurtce postępował podobnie tak samochód albo dwa za nią. Zostawili za sobą pozostałą trójkę tracąc ich z oczu. Jak gdzieś tam byli to i tak nie mogli ich dostrzec. Gdy jednak Grifith wydawało się, że doszła do miejsca w którym zatrzymała się ostatnio nie dostrzegła nikogo. Żadnego ruchu. Kanadyjczyk jak zwykle czekał na kolejny skok kryjąc się za kufrem jakiejś zakurzonej osobówki kilkanaście kroków za nią.
Minęło sporo czasu, obcy pewnie odszedł. Albo schował się i teraz obserwował, a oni mogli go dalej szukać… tylko ta opcja marnowała czas jaki dało się wykorzystać choćby na pakowanie rzecz.

- Mogłam wziąć lunetkę Aarona - mruknęła do Kanadyjczyka, a potem westchnęła przeciągle, patrząc mu prosto w oczy - Zmiana planu. Nie rób nic głupiego, ok? - poprosiła posyłając mu uspokajający uśmiech - Daj mi działać… i nie wkurwiaj się, proszę. Jeżeli przypałetają się 20stki weźcie co się da. Przypilnuj żeby dotarli na wyspę w całości, ja je odciągnę i wrócę wpław. Lepiej biegam, ty lepiej strzelasz - klepnęła go delikatnie w ramię, wycofując się do tyłu, a potem nagle wstała i po masce najbliższej fury wlazła na metalowy dach, rozglądając się po okolicy z dłonią osłaniającą oczy przed promieniami słońca.

- Czy samobójstwo w kwiecie wieku jest twoim skrytym marzeniem?! - zapytał zirytowanym tonem Kanadyjczyk gdy nagle odkrył co zrobiła siostra jego kumpla i szefa. Nie miał wyboru i sam skitrał się za wóz obserwując ze spluwą w garści co się teraz stanie. Wcześniej widząc, że się na dłużej zatrzymała podszedł do niej by sprawdzić co się stało więc mogli swobodniej rozmawiać. Ale teraz zostało mu czekać i liczyć na to, że nie trafili na psychola co mógł strzelić do tak ładnie wyeksponowanego celu choćby dla fantów jakie mogła mieć przy sobie. Albo mogły zaciekawić się nią jakieś 20-ki które mogły być w pobliżu. Poza poboczem drogi był z jednej strony stok porośnięty drzewami przypominając pas lasu, ten sam który z rzeki przysłaniał widok na miasto. A z drugiej pas domów gdzie zaczynało się podmiejskie osiedle. Więc też widok był mocno ograniczony. Kto czy co się tam kryło nie było wiadomo.

Ale z perspektywy dachu osobówki miała całkiem dobry widok. Cztery pasy w jedną i drugą stronę ciągnęły się z dobre kilkaset metrów dalej. Aż na wjazd do mostu który zaczynał się niedaleko wyspy i jaki wcześniej widzieli z łodzi. Te osiem pasów asfaltu było zawalone samochodami które zamarły w tym korku tak samo jak ten kawałek co do tej pory przeszli. I tam, gdzieś daleko dostrzegła jakiś ruch. Na drodze, pomiędzy tymi nieruchomymi samochodami. To mogła być ludzka sylwetka chociaż nie była pewna. Ale czy ktoś w tym czasie jaki potrzebowała by wrócić tam i z powrotem mógł oddalić się tak daleko? Na dwoje babka wróżyła. Może tak a może nie.

Ale wtedy zorientowała się, że jednak są we trójkę. Widziała kawałek sylwetki jaka kryła się za bryłą jakiejś furgonetki. Z kilkadziesiąt kroków dalej. Akurat wyjrzała zza tego rogu więc zauważyła ruch. Ostrożny, powolny, ktoś kto wiedział jak się ukrywać. To i pewnie musiał ją dostrzec. Możliwe, że wcześniej, zanim weszła na dach skoro zdążył się ukryć.

- Uważaj… patrz dalej na drogę. Coś tam się rusza, ale daleko jeszcze - powiedziała ściszonym głosem do towarzysza, a potem kucnęła na dachu, wystawiając puste ręce na wysokość ramion i lekko podniosła głos, aby doleciał do obcego.

- Jestem Sil, nie mamy złych zamiarów. Nikt z nas nie jest zainfekowany, bez obaw. Wyjdź zza tej furgonetki. Gdybym chciała cię zdjąć zrobiłabym to gdy grzebałeś w tamtym żółtym pontiacu - wskazała kciukiem za plecy, gdzie pierwszy raz dostrzegła ruch - Weź nie rób sobie jaj… wbrew temu co mówi mój kumpel lubię swoje życie, a je kurwa właśnie wystawiam tak jak dupę i świecę nią neonem, żeby do ciebie zagadać. Pomyśl, ryzykowalibyśmy gdyby chodziło o durne sprzątniecie obcego? Chcemy pogadać, a to nasz gest dobrej woli.

Przez chwilę nic się nie działo. Fragment sylwetki ponownie schował się za furgonetką i Sylvia straciła go z oczu. - Pięknie. Chorągiewkami zacznij machać. - kanadyjska głowa pokręciła się z dezaprobatą na te wszystkie przemowy. Widziała jak chemik nerwowo zaciska dłonie na pistolecie próbując dojrzeć coś za swojego bagażnika. Pewnie nie miał za bardzo szans dostrzec tego kogoś czy czegoś przy moście. Sil też tego nie widziała póki była na dole.

- To chodź tu! Nie ma co się tak drzeć! - gdzieś zza furgonetki doszedł ich w końcu krótki okrzyk. Krótki, napięty, zdenerwowany i podejrzliwe. A co najważniejsze kobiecy. To miała być jakaś kobieta.

- Mowy nie ma! Zostajesz tutaj! - Jesper chyba w pierwszej chwili się zdziwił, że głos należy do kobiety. Ale szybko się otrząsnął i potrząsnął głową na znak, że nie wyraża zgody na takie układ.

- Połowa drogi… ta niebieska coupeta po prawo - Silvia zeskoczyła na asfalt, na razie wycinając problem zza pleców na rzecz tego sprzed pleców - Idę i tam się zatrzymam. Nie mam broni, wyluzuj.- uśmiechnęła się pod nosem. O to chyba Kanadyjczyk nie powinien mieć aż takiego żalu.

- Nosz kurwa Sil! - usłyszała wkurzone syknięcie Jespera gdy zignorowała jego polecenie. No ale jak nie chciał lecieć za nią to nic więcej nie mógł zrobić. Tylko obserwować i celować ze spluwy. Tamta zza furgonetki znów się wychyliła obserwując ich poczynania. Gdyby się nie odezwała to nadal nie dałoby się poznać płci. Chociaż na razie to dlatego, że niewiele jej było widać. Obserwowała jak Grifith maszeruje do tego niebieskiego, sportowego wozu. Czasem znikała na chwilę ale po chwili znów pojawiała się jej zakapturzona głowa i jakaś ciemna maska na dolną połowe twarzy. Czapka z daszkiem wystająca spod kaptura. I chyba okulary albo jakieś gogle między nimi. Poczekała aż rudzielec zatrzyma się w połowie drogi. Teraz już dzieliło ich może ze dwa tuziny kroków. Tamta obca znów się na chwilę znikła.

- Ręce do góry! Obróć się! - powiedziała głośniej gdy ukazała się ponownie. Tym razem stała wyprostowana. Chociaż częściowo wciąż kryła ją furgonetka. Sądząc po tym jak się ustawiła i gdzie poza Sil zerkała musiała dojrzeć Jespera i starała się kryć przed jego lufą. Sama lufy nie miała. Ale celowała do negocjatorki z kuszy. Takiej nowoczesnej jakiej do niedawna używali myśliwi. Miała niezły zasięg no i nie robiła huku jak broń palna. Zamaskowana była spięta i podejrzliwa. Jakby węszyła podstęp, że Sil ma ją zagadać a reszta nie wiadomo co.

- Spokojnie, nie ma co się spinać. Jak masz na imię, co? Ja jestem Silvia, ale mów mi Sil, a tam jest Jasper - rudzielec za to wydawał się tryskać spokojem, uśmiechając się do tego sympatycznie. Ręce podniósł na wysokość piersi - Nie będę się obracać, wybacz. To już by było trochę przegięcie, nie wyszłam żeby robić ci za zakładnika, ani ciebie komuś wystawiać. Po co? - wzruszyła ramionami - Szukamy żarcia, bo jesteśmy głodni. Ty chyba tak samo. Mieszkałaś tutaj, w okolicy? My jesteśmy przejazdem… z Illinois.

Zamaskowana kobieta dalej celowała do tej bardziej rozmownej. Dalej dzieliła uwagę między nią a Jasperem. Mimo maski dało się wyczuć jej zdenerwowanie i niepewność. Co chwila zaciskała dłoń na orzechu kuszy i rozluźniała ją jakby to miało pomóc jej podjąć decyzję. A gdzieś tam za plecami Sil był Kanadyjczyk ze swoimi spoconymi łapami zaciśniętymi na swojej broni który na ile mógł to celował w kuszniczkę.

- Przyjechaliście z Illinois? Macie wóz? Da się przejechać? - po chwili wahania kobieta zadała szybkie pytania jakby to co się dzieje poza miastem najbardziej ją ciekawiła z tego co powiedziała Sil.

- Właśnie sprawdzamy… przydałaby się nam pomoc w obstawieniu terenu, bo ja i Jas to trochę mało, a tam koło mostu coś się rusza. - wskazała palcem za plecy - Reszta ogarnia furę, wbiliśmy się wczoraj w barierkę, potem 20stki nas przegoniły. Jeśli nie pierdolnęło nic ważnego, fura jest na chodzie. Miejsce też się znajdzie. Poza tym niedaleko mamy bezpieczną melinę bez intruzów i tych martwych oszołomów. Tylko żarcie się kończy… a co z tobą? Jesteś tu sama? Jak ci na imię?

Obca wahała się. Dało się poznać po kuszy. Która w końcu trochę się opuściła. I zatrzymała się w połowie drogi między pełnoprawnym celowaniem a luźnym opuszczeniem wzdłuż ciała. Zamaskowana kuszniczka zastanawiała się chwilę nim się znów odezwała.

- Tammy. - odpowiedziała krótko. Opuściła kuszę jeszcze niżej i zerknęła dalej, na kitrającego się za osobówką chemika. - Niech on przestanie do mnie celować. - powiedziała raczej do Silvii bo wątpliwe by mężczyzna odległy od niej o kilkadziesiąt metrów ją usłyszał gdy mówiła prawie normalnym tonem.

- Tammy, ładnie. Miło cię poznać, Tammy… to co? - ruda machnęła ręką za plecy, dając Kanadyjczykowi znak aby schował swoją pukawkę - Przybijemy sobie w trójkę żółwika i pójdziemy obie zobaczyć co się tam telepie przy moście? Jas wróci do reszty, pogonić ich przy furze. Lepiej wiedzieć czy nam coś nie lezie na plecy zanim nie skończymy… i gdzie chcesz dojechać, hm? Szukasz kogoś, albo czegoś?

- Chcę się stąd wydostać. Podobno na wschodzie coś organizują. Bez tego syfu. - kobieta widząc, że Jesper co prawda nie schował spluwy ale opuścił ją i wyprostował się też w końcu opuściła swoją broń. Po chwili zwłoki wyszła ostrożnie w kierunku obcej dla siebie kobiety. Zresztą Kanadyjczyk też ruszył dołączyć do tego spotkania. Szedł szybciej od niej więc przy podobnej odległości dotarł do Sylvii pierwszy.

Popatrzył na nią cierpko jakby zastanawiał się jak zbluzgać ją w odpowiedni sposób. Ale w końcu zachował to dla siebie. Ale irytację dało sie bez trudy wyczytać. Zaraz potem podeszła do nich Tammy. Wciąż gotowa użyc kuszy gdyby ją zaatakowali no ale już do nich nie celowała.

- O co chodzi z tym mostem. - zapytała zatrzymując się ze trzy kroki od nich. Trochę dalej niż na standardową rozmowę no ale już dało się rozmawiać normalnymi głosami. Przez tą maskę głos kuszniczki był nieco przytłumiony. Stanęła bokami wzdłuż drogi więc lekko odwróciła na moment głowę w stronę mostu ale tylko na chwilę. Wolała obserwować tą dwójkę jaka stała parę kroków od niej. Z tej perspektywy to i Sylvia nie widziała takich widoków jak wcześniej z dachu osobówki.

- Widziałam tam ruch - mruknęła wskazując kiwnięciem głowy właściwy kierunek - Najpierw myślałam że to ty tak odsadziłaś, ale skoro gadamy, ktoś tam wciąż się plącze. Albo coś… więc może po prostu na razie odłożymy co mamy przeciwnego i skupimy na wspólnych mianownikach? - popatrzyła na nich oboje i pokręciła głową - Jas przepraszam, widzę że jesteś wkurwiony… nie, nie mam zapędów samobójczych. Nie urwiesz mi kieszonkowego, co? - spróbowała uderzyć w weselszy ton, chociaż i tak zerkała za plecy, ściszając głos.- Wracajcie do reszty… zaraz wrócę. Tylko… zobaczę co to, albo kto. Na pewno to nikt od ciebie? - tu popatrzyła na Tammy.

- Na pewno. - burknęła zamaskowana spoglądając już uważniej w kierunku mostu. Ale stad nie było widać aż tak daleko jak ponad dachami samochodów.

- Niech ona idzie. Cały czas prosto. Jak zobaczysz faceta i dwie laski to nasi. - tak, po tym jak mówił Griffith mogła być już absolutnie pewna, że jest na nią wkurzony jak jasna cholera. Nawet jeśli nie wrzeszczał, nie groził ani nie machał rękami. To był na nią wkurzony jak jasna cholera.

- Żeby pomyśleli, że was załatwiłam? Nie ma mowy. Nie idę do nich sama. - kobieta w bejzbolówce pod kapturem pokręciła głową na znak, że nie zgadza się na taki wariant.

- Cudownie. - Kanadyjczyk prychnął jakby dostał drugą niesforną, dorastającą pod swoje skrzydła. - Więc chodźmy razem. - mruknął rozeźlony i ruszył w kierunku mostu. Tammy chwilę patrzyła na jego plecy okryte ciemną kurtką a potem pytająco spojrzała na Sylvię.

W powietrzu wisiała ostra awantura, taka przy której Hiroshima to był mały pikuś… ale jeszcze nie teraz, o nie. Silvia poznała starego trepa na tyle, by wiedzieć, że wyżyje się na niej aksamitnym terrorem kiedy zrobi się bezpiecznie i wrócą do tymczasowej bazy. Wtedy też zaprosi rudzielca na stronę i zryje mu beret… na szczęście wciąż pozostawali w mało bezpiecznej strefie.

- A się kurwa za ten numer nasłucham dziś… - jęknęła cicho, ruchem głowy zapraszając nową znajomą do spaceru za Kanadyjczykiem. Sama też ruszyła z miejsca, przyspieszając aby chociaż gościa wyminąć i iść na szpicy. Starzy ludzie biegali wolniej, poza tym jeśli się na nią napatrzy to mu przejdzie przynajmniej częściowo, tak po cichu dziewczyna liczyła.

- To nie było zbyt mądre. Ale między innymi dlatego nie strzeliłam. - burknęła Tammy do jej pleców a potem ruszyła zaraz za nią. Raczej nie miały kłopotów dogonić starszego od nich mężczyzny. Ten dał się dogonić i wyprzedzić. Sam zrównał się z zamaskowaną kuszniczką. Chociaż szli różnymi pasami jezdni. On tym właściwym a ona pod prąd. Chociaż teraz oba były równie słuszne lub nie co do wybranych kierunków. Przez to jednak trochę wyglądali jakby boczyli się na siebie nawzajem gdy tak szli jakby musieli ale nie mieli na to ochoty. No ale też zwiększało szansę, że jeśli jakiś niespodziewany atak to trudniej będzie zgarnąć ich za jednym zamachem.

Przeszli tak z dobrych parę domów widocznych po prawej. Może nawet kilkanaście. Po lewej niezmiennie dominował zadrzewiony pas. Ale gdzieś tam musiało być zbocze a poniżej te tory i rzeka. Od swoich musieli oddalić się już dobre kilkaset metrów. Już od dawna ich nie widzieli więc pewnie i tamci stracili ich z oczu.

Przez drogę i rozmowę była okazja przypatrzyć się Tammy. Wyglądała zdrowo chociaż na wzrost była niższa od chłopaków Sil. Ale miała na sobie niezły sprzęt. Jakby udało jej się obrabować sklep dla myśliwych albo surwiwalistów. Miała wygodny chociaż niezbyt duży plecak, kawał liny, karimatę, śpiwór, maczetę, toporek i w ogóle jakby się szykowała do biwaku za miastem. Na udzie miała jeszcze kaburę z jakimś pistoletem. Ale przez te gogle, czapkę, kaptur i maskę właściwie nie było widać jej twarzy. Nawet kawałka włosów.

Szli tak z parę minut. Może z pięć, może z dziesięć. No niezbyt długo. Rozglądając się przed siebie i dookoła siebie. Pokonali może jakieś pół kilometra. Drzewa po lewej skończyły się i widać było i most i rzekę. Jak się obejrzało trochę do tyłu to nawet ich wyspę. Gdzieś tam gdzie niedawno pływali łódką. I właśnie gdzieś w tej okolicy Lamia zorientowała się, że znów idzi jakiś ruch. Jak czubek czyjejś głowy jaki poruszał się między dachami samochodów. Pewnie chodził między samochodami. Może jakąś setkę kroków przed nimi. Może trochę dalej.

Podskórny lęk drapał Griffith od środka. Nie wyobrażała sobie, że oto trafią na kolejnego człowieka, co oznaczało… ten najgorszy scenariusz. Podniosła dłoń, stopując pozostałych i tylko popatrzyła na nich rozszerzonymi oczami. Jej wzrok padł na kuszę, cichą broń która nie zwracała niczyjej uwagi. O ile daliby zabić to cholerstwo póki ono ich nie dopadnie. Praktycznie na klęczkach, zrobiła pierwszy, potem drugi krok i kolejny, prawie przestając oddychać. Musiała zobaczyć, zbliżyć się jeszcze trochę, odrobinę. Upewnić… a potem?
Łypnęła na towarzystwo po raz drugi.

Co potem? Odciągnąć? Dać czas innym na ewakuację? Przypilnować i nie zgrywać bohatera?

Westchnęła bezdźwięcznie, na razie przede wszystkim musieli mieć pewność na czymś i przed kim stoją.

Zrobiło się nerwowo. Pozostała dwójka schowała się każde za swoim samochodem gdy dała im znać, że coś jest nie tak. Sama ruszyła do przodu. Jesper chyba znów się wściekał za tą samowolkę ale znów nie bardzo miał wpływ by ją zatrzymać. Więc został za jej plecami. Ona sama przemykała się od samochodu do samochodu skracając dystans do tego człowieka. Była już praktycznie pewna, że to człowiek. Chodził wyprostowany a nie jak zwierzę. Ale przez te same samochody jakich korzystała by się podkraść bliżej przysłaniały jej widok na tamtego drugiego.

Tutaj droga była węższa. Miała tylko po dwa pasy z każdej strony. Chociaż betonowa barierka jaka je oddzielała wyglądała na tą samą, solidną konstrukcję jaka wczoraj zastopowała ich kombiaka. Zaczynał się bezpośredni zjazd pod wiaduktem. Nad sobą miała tą drogę jaka prowadziła na most. Po swojej lewej znów miała stok prowadzący ku rzece a dalej była estakada jaka prowadziła na most. Z prawej wzniesienie prowadzące na inne przecznice. Robiło się dość wąsko. Właściwe w przód i w tył czyli wzdłuż drogi było odpowiednio dużo miejsca.

Doszła jakieś kilkadziesiąt metrów od tego obcego. Już go widziała dość wyraźnie, zwłaszcza, że akurat wyszedł w przerwę między samochodami. Był ubrany w poplamioną, kraciastą koszulę. I poruszał się dość niemrawo. Błądził jakby w jakimś amoku. Ale takie widoki znał każdy kto w ciągu ostatnich paru miesięcy miał dostęp do telewizji i wiadomości. Tak poruszały się 20-ki gdy błądziły w tym swoim lunatykowaniu. Była jakaś szansa, że to jednak jakiś zamroczony nie-zarażony ale niewielka. Widocznie jej nie zauważył bo dalej lunatykował w okolicy wiaduktu. Ale układ był bardzo 0-1-kowy. Jeśli to była 20-ka to prawie z miejsca mogła wejść w swoją aktywną formę. A wtedy jak się nie biegało jak Usain Bolt to trudno było się z nimi mierzyć ich paru miesięcy miał .

Nie żeby ktokolwiek zamierzał się z potworem mierzyć, na pewno do tej grupy nie zaliczała się Sil, wycofująca ostrożnie cztery litery z powrotem do tyłu i już praktycznie nie oddychała, aby przypadkiem nie zwrócić jego uwagi. Patrząc jak ospale się porusza prawie szło zapomnieć, że skurwysyn spokojnie mógłby rozerwać na strzępy całą czającą mu się za plecami trójkę. Szanse z nim miał chyba jedynie Aaron i to gdyby zdołał oddać więcej niż jeden celny strzał w łeb. Zwykłe szaraczki co najwyżej mogły się cieszyć, że stwór jest jeden i w stanie uśpienia. Szczęście dopisze, a nie podejdzie na tyle blisko aby przeszkodzić żywym w szabrowaniu okolicy. Pójdzie chujowo… cóz. O tej opcji lepiej na razie było nie myśleć.

- I co? - zapytał szeptem Jesper który nie mógł się chyba doczekać kiedy wróci i z jakimi wieściami. Ale udało jej się wrócić cało bez zwracania na siebie zbędnej uwagi. Człowieka lub byłego człowieka. Ciekawa wieści kuszniczka też zaczęła przemykać w ich stronę by usłyszeć jak się sprawy mają.

- Dwudziestka. Jedna. Noktambulik - odszeptał rudzielec, dłonią wskazując żeby wracali do pozostałych - Ostrzeżemy resztę i będziemy mieć go na oku jakby zechciał za nami leźć. Jedna osoba filuje, reszta zbiera graty. Na końcu sprawdzamy silnik, gdy będzie pewność że damy radę zwiać, a bagaże są bezpieczne.

Pozostała dwójka wysłuchała co ma do powiedzenia. Popatrzyli na nią, na siebie i pokiwali głowami. Wstali i chyłkiem zaczęli wracać tą samą trasą co przyszli. Powrót znów zabrał im z kwadransa. Może trochę mniej lub więcej. I znaleźli wywaloną reklamówkę z puszkami kukurydzy. A przy wbitym w betonową barierkę furze czekała na nich zniecierpliwiona i zirytowana trójka.

- Gdzie byliście?! Kto to jest?! - Aaron nie ukrywał swojej frustracji. W końcu mieli pójść sprawdzić kogo widziała Sil a nie było ich jakieś pół godziny. Z czego przez większość czasu pewnie nawet przez swoją lunetkę ich nie widział.

- To Tammy. Nowa koleżanka Sil. - prychnął Kanadyjczyk niedbale wskazując ruchem na zamaskowaną kuszniczkę. Ta budziła takie samo zaciekawienie i podejrzliwość jakie wcześniej okazywała podczas negocjacji między furgonetką a niebieskim coupe.

- To jest wasza bryka? - kuszniczka krytycznie oceniła wbitą w barierkę furę i nie kryła swojego rozczarowania. Wyglądała jak powypadkowa i rozszabrowana. Głównie dlatego, że widać było sflaczałe poduszki powietrzne i część rzeczy leżała wciąż w samochodzie a część dziewczyny z wyspy i Aaron zdążyli jakoś przygotować do zabrania.

- Bez obaw, tu się da trochę szpachli, tam trochę wyklepie, walnie lakier i będzie jak nowa - Griffith wyszczerzyła się w wesołej minie, rozkładając łapy - Wczoraj mieliśmy zderzenie z barierką jak widać - skrzywiła się, ale na sprawę machnęła ręką, bo mieli coś ważniejszego na tapecie - Poza tym taka rozbita mniej się rzuca w oczy, a teraz się ewakuujemy nad rzekę z bagażami. Potem zakupy i wracamy do domu - klepnęła dłońmi o skrzyżowane przedramiona - Gdzieś tu podobno jest sklep, a nam brakuje żarcie… najpierw przeniesienie gratów, potem dopiero próbowanie silnika - poparzyła na ich kierowce poważnie - Mamy 20stkę przy moście, na razie się grasuje koło fur przy rozjazdach, ale przyleci tu gdy usłyszy hałas. Dlatego wpierw przenosimy rzeczy, potem testujemy silnik, ok? Pomożesz nam? My z Jasperem zerkniemy na szybko w jedno miejsce i zaraz wracamy - na koniec spojrzała na ich nową znajomą.

- Jak odpalicie tą furę to ta 20-ka spod mostu będzie tu w minutę. Mogę się mylić o 10 sekund w każdą stronę. - Tammy pokręciła głową nie tracąc sceptycyzmu co do fury i jej możliwości. A przynajmniej jeśli chodziło o pomysł odpalania fury w tej chwili.

- Minutę? Dziewczyno! Wiesz gdzie ja mogę nią zajechać w minutę!? - kierowca prychnął wyraźnie urażony takim brakiem wiary w moce swojej i swojej maszyny.

- Jeśli odpali od razu. A jak nie? - Tracy zgłosiła jednak pewne zastrzeżenie swoim ostrożnym ale miłym tonem.

- I dokąd chcesz jechać? Do parkingu jest kawałek. Jak tam widzieliście jednego a wczoraj goniło was całe stada to on pewnie jest z tego stada. To reszta też gdzieś tutaj pewnie jest. Zlecą się tak samo jak wczoraj jak usłyszą hałas. - Lisa pokręciła głową po raz kolejny powtarzając, że nie uważa uruchamiania samochodu za zbyt dobry pomysł.

- No właśnie. Poza tym na dół nie ma drogi by zjechać. A i tak musimy zanieść te rzeczy do łódki. A samochodu na łódkę nie zabierzemy. - Tracy poparła blondynkę chociaż starała się być miła tak jak tamta była bezpośrednia.

- Chwila, chwila, jaką łódkę? To nie wyjeżdżacie z miasta? - kuszniczka zorientowała się, że coś chyba nie jest dokładnie tak jak się w pierwszej chwili spodziewała.

- Nie. Nie w tej chwili. Dopiero co przyjechaliśmy i szukamy kogoś. - Jasper nadal wyglądał na podminowanego a taka chaotyczna dyskusja pewnie nie działała na niego zbyt kojąco.

- Cholera co wy pieprzycie?! Ta fura przejechała pół stanów to i da radę jeszcze kawałek. Podjedziemy do parkingu a potem damy dzidę w długą. - wydziarany wydawał się za to zirytowany, że był tak blisko własnej fury i miałby nawet nie zasiąść za kierownicą nie wiedząc nawet czy działa.

- One są dość głupie. Ale kojarzą gdzie się włóczy żarcie. Jak je nauczysz, że tutaj to będą się tu kręcić. Lepiej poczekać by się rozeszły. I zwabiło je coś innego. - teraz Tammy pokręciła głową ale nie ustępowała w negacji pomysłu uruchamiania samochodu.

- Słuchajcie…- ruda wcięła się, wchodząc między strony rodzącego się konfliktu. Uniosła dłonie na wysokość piersi w uspokajającym geście. Najpierw spojrzała na kierowcę i podeszła do niego. Znała go na tyle, by wiedzieć że jeszcze chwila, a Aaron zapewne podniesie głos i zacznie bluzgać. Komuś puszczą nerwy, zrobi się niewesoło… a nie o to chodziło.

- Jeden dzień - poprosiła stając przed nim i po momencie wewnętrznego wahania, położyła mu dłonie na ramionach, ściskając je delikatnie jakby robiła lekki masaż - Daj nam jeden dzień. Zbierzemy graty, znajdziemy żarcie. Zrobimy zapasy i wtedy tu wrócimy. Jas zmajstruje coś do odwrócenia uwagi 20stek, zyskamy czas aby pogrzebać tutaj i zwinąć naszą furę ze sobą gdzieś dalej na parking… nikt jej tu nie ruszy, dobrze że jest wgnieciona. Wygląda jak pozostałe wraki, ale to nie wrak i tylko my o tym wiemy, więc jest bezpieczna. Na pewno ma się lepiej niż my, z żołądkami przyschniętymi do kręgosłupów. Poza tym nie wiemy gdzie jest Marcus, ani jak wygląda droga do miasta. Posłuchajmy audycji, dziewczyny wypisały częstotliwości i godziny nadawania. Zróbmy plan, zbierzmy info i działajmy rozsądnie. Też mi się to kurwa nie podoba, zresztą nie tak dawno to wy mnie uspokajaliście, pamiętasz? Jutro tu wrócimy, odgonimy tamtych zjebów i zgarniemy nasze maleństwo.. ale teraz musimy iść po zapasy, przygotować się i zabezpieczyć.

- No właśnie. Mieliśmy iść do sklepu. Żarcie nam się kończy. - Lisa podchwyciła ten pomysł rudowłosej i pokiwała swoją blond głową popierając to co mówi przy okazji przypominając jaki przynajmniej one obie z Tracy miały priorytet. Zamachała nawet pustą torbą jaką zabrali właśnie na jedzenie.

- One mają racje Aaron. No zobacz nikogo tu nie ma. Nawet twojego karabinu nikt nie zwędził. Postoi tutaj jeden dzień więcej nic jej nie będzie. A my musimy coś jeść. - Kanadyjczyk niejako przechylił szalę bo młodszy z żalem popatrzył na Sil, na niego, na ich wybebeszonego kombiaka i w końcu widać było, że dał za wygraną.

- Bierzcie te rzeczy. Zostawimy na parkingu. Zabierzemy jak będziemy wracać do łódki. - chemik dał przykład biorąc pierwszą torbę na ramię a kolejną wręczając kierowcy by dać mu jakieś zajęcie. Wyspiarskie dziewczyny same schyliły się po wcześniej przygotowane toboły.

- A w ogóle jak się idzie do tego waszego sklepu? - Kanadyjczyk zagaił obie tubylcze dziewczyny.

- To tam dalej, za parkingiem. Na zakręcie. Trzeba iść w lewo. I właściwie tam też jest stacja benzynowa. Ale wątpię by coś tam jeszcze zostało. - Lisa podjęła temat podczas tego powrotu całkiem chętnie pokazując ręką co i jak. Chociaż na razie ledwo widać było ten parking i tylko dzięki wysoki sylwetkom stojących tam wywrotek i betoniarek.

Griffith za to wykorzystała zamieszanie i fakt skupienia uwagi grupy na celu w oddali. Poczekała aż ich kierowca będzie przechodził obok wtedy wstrzymała go, łapiąc delikatnie za łokieć. Udawała przy tym zapatrzenie w kompletnie innym kierunku, do tyłu gdzie samotna 20stka.

- Z pełnym żołądkiem będę miała ochotę na deser. Na przykład loda - zerknęła szybko na twarz kompana, nadając praktycznie szeptem i na koniec wypchnęła sugestywnie wnętrze policzka językiem. Wtedy też puściła go, udając że absolutnie nic nie zaszło.

Brwi kierowcy najpierw skoczyły do góry a potem gęba roześmiała mu się wesoło i dąsy poszły precz. A póki co przeszli te kilkaset metrów wracając do budowlanego parkingu.

- Tam na dole mamy łódkę. A mieszkamy tam. - Tracy wyjaśniła nowej koleżance nieco więcej skoro była okazja. Kuszniczka skierowała wzrok na zadrzewioną plamę pośrodku rzeki.

- 20-ki chujowo pływają. Więc na wyspie ich nie ma. - dodała blondynka na wypadek gdyby to nie było oczywiste.

- Dobra to chodźcie do tego sklepu. Ale to któraś z was musi prowadzić jak wiecie gdzie to jest. - chemik gangu rzucił torbę zaraz za barierkami parkingu i zwrócił się do tubylczych dziewczyn. Te pokiwały głową i Tracy zrobiła zmartwioną minę.

- Nie bój się. Nic mi nie będzie. - pocieszyła ją krótko blondyna krótko całując ją w usta i sama machnęła dłonią by iść za nią. Znów musieli wrócić przez parking i wyjść na drogę. Ale tym razem Lisa poprowadziła ich w prawo, w stronę łagodnego zakrętu jaki już za pierwszym razem w oddali widziała Sylvia. Przeszli ten kawałek między samochodami tak samo jak dotychczas. Aż dogonili czekającą na nich przewodniczkę niedaleko stacji benzynowej która faktycznie była po wewnętrznej stronie łagodnego wirażu. Wyglądała na spustoszoną. Ale tak wyglądało teraz z pół stanów. I nie tylko stanów bo przecież pandemia nie uznawała ludzkich granic a jedynie żywicieli.

- No sama nie wiem… - przyznała z wahaniem blondynka. Widząc, że nie bardzo jest to precyzyjne wyjaśniła dokładniej. - Można spróbować z tą stacją. Do sklepu idzie się tędy. Tamtędy też można. Ta jest bardziej pusta a tamta ma więcej drzew. - blondynka tłumaczyła jakie ma dylematy co do wyboru tych obu tras. Jedna wiodła tuż przy wjeździe na stację i miała być mniej drzewiasta. Druga była praktycznie tuż przed nimi, trzeba było tylko przeskoczyć barierki po lewej.

- One lubią się kryć w cieniu. Ale jak jest więcej drzew to i więcej kryjówek. I dla nich i dla nas. - mruknęła kuszniczka też zastanawiając się czy iść w tą bliższą ulicę czy tą koło stacji.

- Im dłużej tu jesteśmy tym mamy większe szanse, że coś nas znajdzie. - szepnęła cicho Tracy wyraźnie spiętym głosem.

- A którędy jest bliżej do tego sklepu? - Jasper zapytał swoich przewodniczek. Lisa wskazała na tą trasę co miała być bardziej zadrzewiona.

Żadna z dróg nie podobała się rudzielcowi, stojącemu dwa kroki od reszty grupy z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Każda opcja miała minusy, nie było stuprocentowo bezpiecznej trasy, ale jaki mieli wybór?

- Idźmy między drzewami - poparła blondynkę i tę drugą w masce. Jeśli chcieli żreć, należało podjąć ryzyko. - Pójdziemy z Tammy na przedzie i w razie kłopotów damy wam znać.

- Ale ja nie wiem gdzie jest ten sklep. - kuszniczka zaprotestowała przeciw takiemu podziałowi ról.

- Wystarczy iść tą drogą. Przy pierwszych krzyżówkach jest ten sklep. Zaraz na rogu po prawej. - Lisa z kolei wydawała się cieszyć, że ktoś inny będzie przecierał niepewny szlak.

- Będziemy zaraz za wami. Jakby co to wam podpowiemy. - Tracy poparła pomysł uśmiechając się do nich zachęcająco.

- Aaron będzie nas osłaniał. Będziemy kawałek za wami. - Jasper też uznał taką opcję za korzystną i wskazał na wydziaranego z karabinem. Ten uśmiechnął się do dziewczyn i poklepał swój karabin z optyką. Pod względem zasięgu to była chyba najbardziej dalekosiężna broń jaką mieli.

- No dobra. Niech będzie. - pod wpływem tego zbiorowego poparcia Tammy niechętnie zgodziła się iść na czujce. Chwilę jeszcze wszyscy się zbierali po czym dwie kobiety z czujki wstały i kierowane machnięciami tubylczych dziewczyn skierowały się w widoczne krzaki.

Podeszły do barierki odgradzającą skrajny pas autostrady od pobocza. Za nią rozciągała się strefa cienia dawanego przez drzewa. Pas jednak nie był zbyt szeroki. Nawet ze skraju autostrady widać było kawałek drogi osiedlowej i najbliższe, parterowe, drewniane domy typowego przedmieścia. Wyprzedzały resztę grupy o dwie, trzy długości samochodu. Zwykle gdy przechodziły obok jednej posesji pozostali byli na poprzedniej.

Ulica rzeczywiście okazała się mocno zacieniona. Co wcześniej nie było wadą. Rosnące przy chodnikach i na posesjach drzewa i krzaki dawały przyjemny cień w gorące, letnie dni. A w końcu był środek lata. Tylko ten zdewastowany chaos i bezludzie budził instynktowny niepokój. Czasem widać było ślady krwi, przestrzeliny lub osmolenia od ognia. Jakiś zaparkowany samochód zmienił się w czarny, wypalony wrak a inni wbił się w płot i dom dewastując siebie i ścianę. Przy okazji Sylvia mogła się przekonać, że kuszniczka chyba jednak nie tylko ma ten surwiwalowy sprzęt ale też jakieś umiejętności przynajmniej w ostrożnym przemykaniu się.

W tej nienaturalnej ciszy udało jej się usłyszeć nowy odgłos. Dochodziły już do końca tej ulicy i krzyżówek o jakich mówiły dziewczyny. Nawet już widać było reklamę tego sklepu. Po prawej też, tak jak mówiły. No ale ten dźwięk. Gdzieś po lewej. Jakby potoczyło się jakieś puste wiadro czy coś podobnego. Gdzieś za najbliższym domem. Może gdzieś na jego tyłach czy na podwórzu. Ale przez ten dom, krzaki i drzewa nie było widać co mogło wywołać ten dźwięk.

Silvia spojrzała na drugą dziewczynę i ruchem głowy pokazała w tamtym kierunku, wiedząc już, że będzie nieciekawie. Goniące ich zeszłej nocy 20stki gdzieś musiały się zabunkrować. Albo trafiły na wściekłego psa… to by było jeszcze do ogarnięcia. Dobrze czasem pomarzyć.
Sapiąc cicho zaczęła iść w tamtym kierunku, chociaż nie wybrała drogi na zewnątrz. Przekradła się pod ścianę, wyglądając otwartego albo wybitego okna, żeby wślizgnąć się do budynku i z jego wnętrza rzucić okiem co dzieje się w ogrodzie. Domy miały drzwi, zawsze dodatkowe zapory i liche dodatkowe sekundy przy ucieczce.

Kuszniczka pokiwała głową a następnie ruszyła w tą samą stronę co Sylvia. Tylko zatrzymała się przy płocie i wycelowała kuszę jakby coś tędy miało wylecieć. Pozostali też się zatrzymali chowając się za samochodami albo pniami przydrożnych drzew. Wycelowali swoje lufy ale na razie czekali. Zaś sama Griffith ruszyła na frontowe podejście. Potem ganek. Drzwi okazały się w połowie uchylone więc nie miała kłopotów by wejść do środka. Wnętrze okazało się typowe dla dzisiejszych czasów. Typowy amerykański dom z amerykańskich przedmieść. Tylko spustoszony, zdemolowany, z chaosem porozrzucanych ubrań. Salon, wejście pewnie do kuchni i do reszty domu. Gdy otworzyła drzwi do kuchni okazało się, że te napotkały opór. Gdy spojrzała za nie zobaczyła trupa. Chyba facet sądząc po ubraniu i krótkich włosach. Na w pół siedział a na wpół leżał oparty o ścianę. Nogami zawadzał o drzwi nie pozwalając im się swobodnie otworzyć. Był martwy. Od dawna. Zwierzęta, szczury i robactwo dawno się nim zajęły więc trudno było dostrzec jakieś detale. Ale krwawe plany przestrzelin w brzuchu i na piersi wskazywały, że zginął z ludzkiej ręki. Ale to nie on mógł wywołać ten hałas. Hałas wywołał ktoś na podwórku. Widziała przez brudne okna zarys stojącej sylwetki. Ktoś sporej tuszy. Ale żaluzje w oknach nie pozwalały dostrzec szczegółów. Tylko zarys górnej sylwetki. Ktoś tam stał i chybotał się jak liść na wietrze z kilkanaście kroków od tylnej ściany domu.

Z duszą na ramieniu, przeklinając własną głupotę, podeszła ostrożnie jeszcze parę kroków. Byle kucnąć przy oknie i uchylić kawałek żaluzji, od dołu. Gdzieś jeszcze Silvia miała jakiś cień nadziei, że to może wisielec, choćby świeży… albo mniej nieświeży niż jego kumpel z kuchni. Jeszcze wierzyła, że ten ospały ruch może zwiastować coś normalnego, a nie pojebanego jak koleś przy rozjeździe. Albo banda oszołomów z zeszłej nocy. Jeden kwartał bez pieprzonej 20stki, aby na spokojnie zrobili zakupy i wynieśli z powrotem na wyspę… czy pragnęła tak wiele?

Przeszła przez zagraconą kuchnię która wyglądała jakby była miejscem jakiejś walki. I do tego została splądrowana. Do tej pory nowoczesna lodówka wyższa od człowieka była częściowo otwarta i raczej pusta. Przeszła ponad przewróconymi krzesłami, pustymi butelkami i częściowo zgniłymi kartonikami z przyprawami. Doszła do okna i wyjrzała przez te żaluzje.

To była kobieta. Tęga. Widziała ją od tyłu i trochę z profilu. Ubrana była w podartą spódnicę i rozchełstaną koszulę. Ubranie miała brudne i zdawały się jej nie przeszkadzać muchy jakie chodziły po jej ramieniu. Kobieta lekko chwiała się na boki i co jakiś czas dawała równie chwiejny krok do przodu. Niedaleko niej leżało przewrócone, metalowe wiadro które pewnie Sylvia słyszała z przeciwnej strony domu.

Widok sprawił, że dziewczyna miała ochotę zakląć i to głośno. Zaciskając zęby wycofała się, zostawiając kolejnego żywego trupa jego żywotrupim zajęciom. Wracając do wyjścia nie umiała pozbyć się gorzkiej myśli, że to wszystko bez sensu. ci którzy przeżyli zmienili się w przemykające chyłkiem szczury, nie marzące nawet o tym aby wrócił dawny świat. nie było powrotu do tego co kiedyś, już nigdy nie będzie normalnie. Na razie moli szukać żarcia w sklepach, ale co potem? Nawet jeśli odnajdą Marcusa, co dalej? Ile uda im się przeżyć zanim nie skończą rozerwani na strzępy, albo nie zdechną z głodu?

W ponurym nastroju minęła martwego trupa, nie zwracając na niego większej uwagi aż do chwili gdy prawie go przeskoczyła. Wtedy przystanęła, wracając aby profilaktycznie przeszukać mu kieszenie. Chwila dla siebie, aby zebrać myśli i wrócić do reszty. Przekazać wesołe wieści. Mogli próbować, 20stka lunatykowała, czyli jeśli zachowają ciszę i ostrożność, wyminą ją na miękko. Szczególnie że i tak stała za płotem, kawałek od sklepu.*

W kieszeniach nie znalazła nic ciekawego. A gdy wyszła z powrotem na ganek najpierw napotkała skitraną za płotem kuszniczkę. Co prawda w cieniu drzew, daszka bejzbolówki prawe nie widziała jej twarzy ale i tak wyczuła nieme i nieco nerwowe pytanie. Na reszcie ulicy nic się chyba nie zmieniło. Te kilka osób też czekało na swoich pozycjach z wycelowaną przed siebie bronią nie bardzo wiedząc co się dzieje.

Rudzielec podniósł jeden palec, wskazując tył domu, a potem przyłożył go do ust, nakazując ciszę. Następnie machnął ręką na sklep i sam zaczął iść w tamtą stronę. Wpierw doszła do Tammy, nachylając się nad nią.
- Jedna 20stka w ogródku, ale lunatykuje i tłucze się o wiadro. Mamy szansę, warto zaryzykować.

Kobieta w bejzbolówce spojrzała w przestrzeń między ścianą domu a ogrodzeniem skąd mogła w każdej chwili wylecieć ta 20-ka. Po czym skinęła głową na znak, że rozumie i obie wróciły do swojej roli. Reszta też chyba załapała o co chodzi w tym uniwersalnym migowym bo cicho ruszyła za nimi. Do narożnika ze sklepem mieli ostatni kawałek. Przeszły do środka i wyjrzały na przecznicę. Ale nie widać było żadnego ruchu. Za to przez brudne szyby widać było wnętrze spustoszonego sklepu. Tak na pierwszy rzut oka wyglądało to dość zniechęcająco. Widocznie nie tylko oni wpadli na pomysł zakupów bez płacenia. I to pewnie tak było od dłuższego czasu.

Reszta grupki po chwili ich dogoniła i spotkali się w przejściu. Wszyscy wyglądali na spiętych i ostrożnych. W końcu nie byli na przyjaznym i bezpiecznym brzegu wyspy tylko gdzieś gdzie w każdej chwili mogło coś na nich wyskoczyć z kłami i pazurami.

- Tak, to tutaj. - szepnęła cicho Lisa zaglądając nerwowo do środka. Wyglądało na jakiś typowy wielobranżowy sklepik osiedlowy.

- Co tam było w tym domu? - Kanadyjczyk skorzystał z okazji by zapytać o coś innego. Wciąż się odwracał w tamtą stronę podejrzewając pewnie coś niedobrego.

- Nie stójmy tak. Sprawdźmy czy coś zostało. - Tracy szepnęła swoje też sprawdzając co widać przez uchylone drzwi i brudne okna.

- Ostatnio jak byłyśmy to w sklepie już mało zostało. Pewnie nie tylko my tu przychodzimy. Ale na zapleczu jeszcze trochę było. - blondynka w kapturze wskazała na widoczne wejście jakie pewnie prowadziło na zaplecze. Z wejścia wydawało się mroczne, tajemnicze i kryjące potencjalne niebezpieczeństwo.

 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 21-05-2020, 03:30   #10
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
- Dobra… - Griffith podniosła dłoń do twarzy i przetarła odrętwiałe mięśnie. Nie czas i miejsce na rozklejanie, mieli robotę do wykonania - Z Tammy rzucimy najpierw okiem czy niczego tam nie ma, damy wam cynk i wchodzicie, tylko cicho. Tam za płotem jest jedna 20stka, ale obija się o wiadro - dodała pośrednio wytłumaczenie dla Kanadyjczyka, a na koniec popatrzyła na zamaskowaną dziewczynę - Staniesz na czatach? My popakujemy co się da. Też bym pilnowała, ale przydam się w środku. Umiem otwierać zamki.

Dziewczyna z kuszą pokiwała głową na znak zgody i najpierw we dwie weszły do spustoszonego sklepu. Jedna z pistoletem druga z kompozytową kuszą. Sam sklep rzeczywiście nie sprawiał obecnie zbyt dobrego wrażenia. Nie wiadomo ile osób się przez niego przewinęło szukając czegoś do jedzenia czy po prostu czegoś użytecznego. Pułki świeciły pustkami a to co na nich zostało nie bardzo było sens brać. Wejście na zaplecze jawiło się ponuro. Nie było tam tak dużych okien a bez światła nawet w środku słonecznego dnia panował tam półmrok.
Ale gdy weszły właśnie tam widziały, że nie są pierwsze. Na podłodze były ślady ich poprzedników. Niejako one też prowadziły ich do magazynu pełnego półek i regałów. Sporo już było puste. Ale jednak trochę puszek, paczkowanych makaronów, paczek herbaty jeszcze zostało. Ostatnie nie rozszabrowane resztki.
Gdy wyszły już spokojniej dając znać reszcie, że jest w porządku trochę się uspokoiło. Pstrokata gromadka weszła do sprawdzonego sklepu a zamaskowana kuszniczka została przy drzwiach mając oko na ulicę gdy reszta poszła na zaplecze by zabrać to co jeszcze zostało.

- Trochę mało. - mruknął Kanadyjczyk gdy ocenił stan regałów i lodówek które były raczej puste niż pełne. Jak się nie brało pod uwagę tego co już dawno nie nadawało się do spożycia bo zgniło, spleśniało, rozpadło się czy ktoś to rozdeptał to aż tak dużo nie było.

- Tam jest jeszcze skrytka. - Lisa wskazała na coś z drzwiami jak do jakiegoś schowka. No tam było trochę więcej. Kanadyjczyk coś nie bardzo miał fart w tych łowach bo albo ci młodsi go wyprzedzali zgarniając co im tylko wpadło w ręce a to co sam wziął nie sprawiało zbyt dobrego wrażenia. W końcu więc ograniczył się do trzymania toreb i plecaków w które pozostali ładowali co się dało.

- O, aż tyle znalazłeś? - Tracy zdziwiła się jak Aaronowi się pofarciło. Napełnił swoją torbę i teraz ładował do pozostałych. Im trzem udało się uzbierać do swoich toreb ale kierowca miał jakiś fart, oko czy rękę i był zdecydowanym rekordzistą tych łowów.

- Trochę toreb jeszcze jest. - mruknęła Lisa patrząc jak mają się teraz zabrać z tymi wszystkimi puszkami, paczkami i słoikami. Właściwie to już każdy miał co nieść. Nawet były dwie nadprogramowe torby. Za jedną wziął się Kanadyjczyk po drugą zgłosiła się Sil. Ale jeszcze trochę rzeczy było do zabrania no i torbę czy dwie jeszcze mieliby to zabrać. A było ryzyko, że jak przyjdą tu następnym razem to metę ktoś im zdąży obszabrować do reszty.

- Hej! Ktoś tu idzie! - z zewnątrz doszło ich ostrzegawcze syknięcie Tammy. Cała pstrokata grupka w pierwszej chwili zamarła a potem popatrzyli na siebie spłoszonym wzrokiem. Pierwszy ruszył się Jesper wracając do sklepu i poprawiając dodatkową torbę, zaraz za nim poszedł Aaron biorąc znów w ręce karabin który odłożył by mieć wolne ręce przy pakowaniu.

Za nimi szła Griffith, machając na pozostałe dziewczyny, aby również się schowały. Jeśli w ich stronę szedł żywy trup i nic nie zwróci jego uwagi, polezie dalej w cholerę, a oni zyskają okazję do przemknięcia z powrotem nad rzekę.

- Szz… - przyłożyła palec do ust, klękając przy wybitym oknie, aby móc przez nie dyskretnie zerkać na ulice. Dłoń sama powędrowała do broni, lecz zatrzymała się zanim po nią sięgnęła. Broń robiła hałas, hałas ściągał niepotrzebną uwagę. Cisza, spokój i opanowanie - tego teraz potrzebowali.

- Cholera. - Lisa zaklęła cicho gdy wyjrzała za okno. Pozostali też mieli niepewne miny. A czasu na reakcję było mało. Ulicą z przeciwka szły cztery postacie. Zamaskowane, w czapkach, chustach kapeluszach. Z bejsbolami i maczetami w dłoniach. Jeden miał chyba strzelbę w łapach, drugi pistolet. Szli ostrożnie, zupełnie jak obecni klienci sklepu. I wyglądało na to, że też zmierzają prosto do tego sklepu. No chyba, że nie i w ostatniej chwili pójdą jednak gdzieś indziej.

Nie wyglądało aby byli tu przypadkiem, w końcu sklep był znanym miejscem, gdzie jeszcze dało się liczyć na cokolwiek do jedzenia. Musieli być głodni, szukali zapasów, a w tych czasach każdy żywy na granicy śmierci z głodu był chodzącą determinacją. Silvia szczerze wątpiła aby pozwolili im odejść bez spiny, zaś każda spina i awantura groziły ściągnięciem uwagi, choćby grubej, martwej baby grasującej z ogródku rzut beretem od nich. Potrzebowali planu, na już, teraz. Najlepiej na wczoraj.

- Lisa, musi tu być tylne wyjście, od zaplecza. - szepnęła gorączkowo, ściągając z ramion ciężkie torby. Podała je blondynce, a sama wyciągnęła z kieszeni scyzoryk, nadając gorączkowo - Wyjdźcie tyłem, idźcie do łodzi na około. Zachowacie ciszę to ich wyminiecie. Aaron, osłaniaj ich… Jas, wkurwisz się… ale potrzebuję cię - popatrzyła na Kanadyjczyka, przykładając ostrze do wnętrza dłoni. Zacisnęła wokół niego palce, zacisnęła też zęby i szarpnęła, momentalnie czując ukłucie bólu i pieczenie przeciętej skóry - Daj im swoje torby… kurwa - syknęła, zgrzytając zębami. Otworzyła czerwoną pięść i uniosła ją do twarzy, rozsmarowując krew po skórze, zwłaszcza w okolicach ust i brody - Ich jest czterech, nie podejdą jeśli zobaczą dwie 20stki. Damy reszcie czas aby się ulotnili i spadamy za nimi.

Blondynce nie trzeba było powtarzać. Dziewczyna w błękitnym berecie miała minę jakby chciała coś powiedzieć czy zrobić ale dłoń blondynki złapała ją za nadgarstek i pociągnęła znów w kierunku zaplecza. Kuszniczka rzuciła na nie okiem, na trójkę ze wschodu i podążyła za dziewczynami.

- Jak padnie strzał to cała okolica się zleci. - ostrzegła ich cicho przed odejściem. Kanadyjczyk zaś spojrzał krytycznym wzrokiem na rudzielca i jej pomysły.

- Samobójstwo w kwiecie wieku chyba naprawdę jest twoim skrytym marzeniem. - Jasper mruknął cicho ale szybko ocenił sytuację. Wziął torbę od Griffith i schował się za ladą. Tam miał przyzwoity widok na cały sklep i częściowo na ulicę od strony wejścia.

- Chyba se jaja robicie! - Aaron zaprotestował ale czas uciekał. Tamci już byli prawie przy przeciwległej stronie ulicy.

- Zostaw torby, zaginaj z karabinem na górę. - poinstruował go Kanadyjczyk i wydziarany kierowca skinął głową i zniknął na zapleczu. Czy było tam jakieś wejście na górę to nawet nie zdążyli sprawdzić. A Sylvia widziała jak tamtych czterech przycupnęło za samochodem obserwując sklep i okolicę przed pokonaniem kolejnego odcinka.

- Jeśli będą dalej leźć, wyjdź i ty. Będziesz drugą 20stką… przygotuj się - rzuciła cicho Kanadyjczykowi, czochrając włosy i sklejała je juchą aby wyglądały odpowiednio dramatycznie, przy okazji zasłaniając trochę twarz aby ruda mogła obserwować okolicę, ale okolica miała problem z dostrzeżeniem jej oczu. Zrzuciła kurtkę, rozpięła bluzę, spuszczając ją z jednego ramienia. Czarna koszula z długim rękawem nie potrzebowała brudzenia, bo i tak była ciemna, za to parę smug czerwieni pojawiło się na szyi i dekolcie. Wiedząc że czas się kończy, dziewczyna skończyła przygotowania. Podniosła się do pionu powoli, ostatni raz zerkając na Jaspera i lekko kiwnęła głową, zanim nie przekrzywiła karku i nie uchyliła ust aby przybrać nieobecny wyraz twarzy.

Ruszyła powoli, sennym, kołyszącym krokiem. Trzymała barki przekrzywione, powłóczyła jedną nogą, obijając się od regałów i porozrzucanych stolikach. Nie spieszyła się, posapując pod nosem tak jak często 20stki robiły. Z pozoru jej spacer nie miał celu, po prostu błąkała się po wnętrzu, co pewien czas depcząc po rozbitym szkle i rzuconym na podłogę śmieciu - lunatyk zostawiony sam sobie i swoim marzeniom spoza jawy, choć serce prawie wyskakiwało jej z piersi, dłonie się pociły. Krople potu spływały też po kręgosłupie, lecz tam były one lodowato zimne. Jasper miał rację, zwariowała i prosiła się o śmierć. Obcy mieli broń, w każdej sekundzie rudzielec mógł poczuć ból rany postrzałowej, albo od razu paść martwy na ziemię wiedząc, że ten strzał ściągnie wszystkie okoliczne potwory, a jej kumple nie uciekną…

Szafowała nie tylko własnym życiem, narażała całą szóstkę… musiała się postarać. Dla lepszego efektu wpadła na filar tuż przed wybitą witryną, aby tamci na pewno widzieli. Otarła się poczochraną głową o beton, cofając się pół kroku i znowu zderzyła się lekko z filarem, aż za czwartym razem odrobinę przekrzywiła ciało, wymijając go i jedynie zahaczając barkiem.

Ciemna głowa chemika i farmaceuty pokręciła się z dezaprobatą ale nic nie powiedział. Już nie było okazji. Zresztą rudzielec sama widziała jak czwórka za oknem ją dostrzegła. Znieruchomieli dokładnie tak samo jak ich grupka parę chwil i kroków temu gdy ciche syknięcie Tammy zaalarmowało ich o nieznanym jeszcze wówczas zjawisku. Ta czwórka też zamarła gdy już pewnie mieli ruszyć dalej ale dostrzegli ruch wewnątrz sklepu. Ten ze strzelbą wycelował prosto w źródło tego ruchu. Ten z pistoletem tak samo. Ale nie strzelił. Żaden z nich. Schylili się tak, że widziała tylko czubki ich głów i pewnie naradzali się co dalej robić.

Pierwsze ziarno niepewności zostało zasiane, wróg okopał się kombinując co zrobić z niespodziewaną obsługą sklepu. Sil prawie słyszała ich rozmowę, gdy dyskutowali czy mają szansę we czterech podejść jednego potwora i wykończyć go bez wzbudzania zainteresowania okolicy. Problem był ciężki do zrealizowania, sam kontakt z zarażonym stanowił już śmiertelne zagrożenie, do tego jeszcze jeśli blisko podchodzisz, przeciwnik ma mniejszy dystans aby cię dopaść, a wręcz chyba nie został nikt żywy na całym ich pieprzonym świecie, kto by dał radę pokonać 20stkę… jedną, pojedynczą 20stkę snującą się po sklepie. Co innego, gdyby nie była sama…

- Jas… wychodź… - dziewczyna skorzystała z okazji że tamci koczują za furą, jej somnambuliczny marsz odbił na chwilę do środka sklepu, gdzie szepnęła gorączkowo do towarzysza i już wracała przed główną witrynę, przystając gdy była jakoś w połowie szerokości. Tylko idiota zaatakowałby dwa potwory naraz, do tego będąc tak blisko. W okolicy zostawała stacja benzynowa, inne jeszcze nie do końca rozszabrowane domy - o całe boskie niebo lepsze opcje niż użeranie z parą nieżywych bestii.

Zatrzymanie rudzielca było nagłe, wykrzywionym ciałem wstrząsnął dreszcz. Ostry impuls przekrzywił kark dziewczyny, gdy kierowała głowę prosto na czających się za wrakiem mężczyzn, jakby nagle poraził ją prąd. Zakrwawione usta otworzyły się szerzej, wydając z siebie bulgający charkot. Widywała i słyszała podobne zachowanie aż zbyt często. Śniło się po nocach, wybudzając z nerwowych drzemek tak wiele razy, że przestawała liczyć - widok i dźwięki 20stki, która zaczyna wybudzać się z lunatycznego transu.

Kanadyjczyk miał minę jakby za cholerę nie zamierzał cyrkować z tym aktorstwem. Lub nie dowierzał w swoje możliwości albo sukces takiego numeru. Więc pokręcił przecząco głową dalej chowając się za ladą. A tamci czterej co jakiś czas wyglądali zza samochodu i zerkali na front sklepu i okolicę ale zaraz ich głowy znów się chowały. Widocznie sam widok 20-ki nie robił już na nich wrażenia za to wrażenie robiło ewentualne starcie z zarażoną osobą. Dalej się naradzali co dało się poznać jak gestami rąk co chwila sobie coś pokazywali.

Chemik w końcu chyba uznał, że warto zaryzykować. Wstał, przeskoczył ladę i chwilę doprowadzał się do nieporządku. W końcu oparł się ramieniem o wnętrze frontowej ściany i trzymając pistolet w opuszczonej ręce nachylił się nieco. Pokazał się we framudze okna jakby się o nie opierał. I chwiał się trochę jak pijany. Od razu został dostrzeżony przez czwórkę za samochodem. Pokazywali go sobie spojrzeniem i znów zaraz zniknęli za bryłą pojazdu. W końcu po paru chwilach odpuścili. Chyłkiem wycofali się w głąb ulicy z jakiej przyszli często oglądając się za siebie pewnie by sprawdzić czy 20-ki nie rzuciły się za nimi w pogoń.

Dopiero kiedy zniknęli między wrakami na końcu ulicy, Silvia odetchnęła, wracając do wnętrza sklepu i z ulgą przysiadła na jednym z przewróconych regałów. Chodzenie pod czyimiś lufami było nieprzyjemne… hm, mało powiedziane. Grunt, że się udało. Nie doszło do starcia, obcych udało się odgonić, a oni mogli spokojnie zabrać łupy i wracać do siebie.

- Mówiłam że się uda? - podniosła głowę, patrząc wesoło na Kanadyjczyka. Posłała mu zakrwawiony uśmiech, po czym odgarnęła posklejane juchą włosy na plecy. Teraz już musiała się umyć gdy wrócą. Parsknęła z ulgą, wstając i szybko przeszła te parę kroków dzielącą ją od starszego kumpla, po drodze poprawiając bluzę. Zarzuciła też kurtkę tam gdzie jej miejsce. - Zbierajmy się… i dzięki Jas. Jednak nie wszyscy Kanadyjczycy to sztywniaki - zastopowała marsz, na krótki moment kładąc mu głowę na ramieniu ufnym gestem.

- Taa. - starszy mężczyzna skrzywił się cierpko jeszcze stojąc przy framudze okna obserwując ulicę jakby sprawdzał czy ktoś jeszcze się nie przypałętał.

- Możesz mi powiedzieć Jes jak zginęła moja siostra? No wyszła na środek dachu na środku autostrady i zamachała do obcego i ten ją wziął i rozwalił. Albo udawała 20-kę przed jakimiś palantami no i ich poniosło i profilaktycznie ja rozwalili. - mruknął zgryźliwie patrząc z tą irytacją na młodszą siostrę głowy ich gangu. - Idziemy do reszty. - mruknął w końcu wracając w stronę zaplecza sklepu. Znów założył sobie na plecy tą torbę co miał wcześniej a w rekę wziął tą jaką zostawił Aaron.

- Co zrobiliście, że sobie poszli? - w przejściu pojawił się kierowca który odebrał od chemika swoją torbę i też założył ją na ramię. W drugim ręku miał swój karabin ale chyba ciekawiło go jak to się stało, że obcy odpuścili sobie wizytę w sklepie.

- Kandydatki na samobójczynię się pytaj. Którędy nasi poszli? - Jesper pokręcił glową ale zatrzymał się przy otwartym tylnym wejściu. Widać było jakieś podwórze i tak na czuja to w stronę rzeki trzeba by iść na przełaj przez te wszystkie posesje.

- Tamtędy a potem nie wiem gdzie poszły bo właziłem na górę. - Aaron machnął dłonią w stronę przewróconego płotu jaki oddzielał tą posesję od sąsiedniej.

- Goń się, Jasper… - Griffith prychnęła równie zirytowana co ich chemik. Patrzyła na niego zła jak osa, zaciskając szczęki i posyłając gromy spojrzeniem. Stanęła tuż przed nim, zgarniając własne torby i gapiła się dłuższą chwilę, ograniczając ruch do pulsującego zaciskania szczęk.

- Poszli? Poszli. Udało się bez ściągania uwagi? Udało. Mamy żarcie? Mamy. Czego kurwa brzęczysz? Chcesz to ich dogonimy, dawaj - gdy się odezwała ponownie syczała ledwo hamując złość. Ruchem karku wskazała ulicę gdzie zniknęli intruzi - Zrobimy po twojemu, pokrzyczymy i postrzelamy się żeby było męsko i gangstersko. Albo kurwa wojskowo… i od Marcusa się odpierdol - dodała, trzęsąc się ze złości aż nagle sapnęła, opuszczając głowę. Stała tak moment, zaciskając pięści i walcząc z dławiącą kulą zalegającą w gardle. Oczy ją piekły, usta drżały. Liczyła oddechy aż doszła do pięciu, wtedy się wyprostowała, patrząc na Kanadyjczyka obojętnie.

- Wystarczy że będę mu musiała opowiedzieć jak te bydlaki rozerwały żywcem mamę. Zeżarły ją, kawałek po kawałku, zaczynając od rąk. Jeden wgryzł się w jej twarz, odrywając policzek aż do kości, inny wbił pazury w brzuch, wywlekając na wierzch jelita które reszta zaczęła szarpać. Wyrywali ją sobie… kawałek po kawałku, obgryzali ramiona, nogi… miała szczęście, że przed snem zawsze brała końską dawkę leków nasennych i jeśli Bóg istnieje - zacięła się, przełykając ślinę, a maska spokoju na sekundę opadła. Założyła ją więc na swoje miejsce, wzruszając ramionami - Modlę się o to, aby sprawił że nic nie czuła… dawajcie, idziemy. Swoje tu załatwiliśmy - mruknęła, wymijając ich obu aby dojść do wyjścia przez które uciekły dziewczyny.

- Mogliśmy się wycofać razem z resztą. - mruknął cicho Kanadyjczyk do jej pleców. Aaron miał minę jakby nie do końca wiedział o co im chodzi i po czyjej stronie powinien stanąć. Ale skoro Sil wyszła na zewnątrz a swoje sprawy w sklepie mieli już załatwione to obaj też ruszyli jej śladem. Czy mieli coś do siebie czy nie to nadal byli na wrogim terenie. Gdzieś po przeciwnej stronie posesji snuła się jedna 20-ka a kto wie ile ich było w okolicy.

Ruszyli ku przewróconemu płotowi w jakim ostatnio kierowca widział odchodzące dziewczyny. Za płotem ukazała się zdewastowana i zapuszczona posesja. Też zacieniona od drzew i krzaków jakich na tej ulicy było pełno. Przeszli przez nią a potem przez kolejne. Torby wyraźnie przeszkadzały Sil w marszu nie były ani dyskretne ani poręczne. Te wszystkie zakupy ocierały się o siebie brzęcząc i stukając przy każdym kroku. Ale wreszcie wyszli na znajomy pas ośmiopasmówki. Po skręcie w prawo był już ten parking z wywrotkami i betoniarkami. A zaraz za nim stok na dół, wprost ku wyciętym w płocie dziurom. I z góry już widać było rzekę i plamę lasu na wyspie. Ale poniższe drzewa jeszcze zasłaniały widok na najbliższy brzeg. Zeszli po stoku, przeszli przez tory i gdy wyszli z alejki na ten szutrowy nasyp prowadzący do rzeki wreszcie zobaczyli swoją łódź i trzy sylwetki w środku. Dziewczyny pomachały do nich, uśmiechnęły się i gestami zachęciły by wrócili jak najszybciej. Zwłaszcza dziewczyna w berecie nie ukrywała swojej radości i zdawała się być duszą towarzystwa.

- I co? Nic wam nie jest? - Tracy brała od nich torby gdy po kolei przechodzili przez burtę łodzi pakując się do środka. Panowie znów obsiedli środkową ławeczkę by zabrać się za wiosłowanie.

- Jest ok, nic nam nie jest - Sil mruknęła, z ulgą oddając manele i przysiadła na dziobie, podciągając kolana pod brodę oplatając je ramionami, a na głowę nasunęła kaptur, odcinając się dzięki temu od zewnętrznego świata, a zwłaszcza Kanadyjczyka. Ciemność uspokajała, miarowy plusk wody też koił nerwy. Złość mijała, tak jak odchodził smutek. Zostawała pustka, ale to dobrze. Griffith jej potrzebowała, aby nie stać się kolejnym trupem. rozsądek, opanowanie - emocje im nie sprzyjały.

Łódź napędzana dwoma parami ramion ruszyła całkiem raźno odbijając od nieprzyjaznego brzegu. Na dnie leżały torby ze zdobytymi fantami a załoga obsiadła wolne ławki. Łódź wypłynęła najpierw na szerokie wody rzeki a potem wpłynęła do zatoki. Tam skierowała się ku lewej jej stronie gdzie widać było ten wystający w wodę złom który tworzył naturalną zatoczkę zasłaniając widok od strony rzeki. Więc nie było widać choćby przycumowanej tam łodzi. Parę minut później obaj wioślarze dopłynęli i opłynęli ten sztuczny cypel i wreszcie przybyli do piaszczystego brzegu. Po kolei wszyscy zaczęli wysiadać a panowie wyciągnęli łódź na brzeg poza zasięg fal.

- No to teraz trzeba to jakoś przenieść do magazynu. No i zrobiło nas się trochę więcej. - Tracy wzięła swoją torbę i obowiązki gospodyni. Pozostali też chwycili za resztę bambetli z fantami i ruszyli za dwiema tubylczymi dziewczynami.

Silvia ciągnęła się gdzieś w ogonku, objuczona tobołami. W myślach już widziała uzupełnioną spiżarnię, do tego wygodne wyro z nową pościelą i przyjemnie zapełnione ciuchami półki w szafce.

- Zostaniesz z nami? - w pewnej chwili podeszła do Tammy, uśmiechając się do niej pogodnie wbrew nastrojowi - Miejsce się znajdzie, a tu przynajmniej nie ma żadnych 20stek… a nam będzie cholernie miło, mieć przy sobie kogoś normalnego.

- No tak… Na to wygląda… Już tak dużo dnia nie zostało. - westchnęła zamaskowana kuszniczka jakby wciąż czuła trochę zawód, że nie są w samochodzie który nie pruje międzystanówki na wschód ku bardziej cywilizowanym terenom.

- To możesz się rozpakować w tym kontenerze. - przechodziły obok tych mieszkalnych kontenerów więc Lisa wskazała na tym gdzie może trzy czy cztery godziny wcześniej rozpanotowała się trójka gości.

- Ale mamy dzisiaj szczęście do gości! Tyle tygodni i nikogo a dzisiaj już czwarta osoba. - Tracy była wyraźnie podekscytowana tyloma nowymi twarzami i wcale tego nie ukrywała.

- Chodźcie do magazynu. Trzeba to rozpakować i zobaczyć co nam się udało znaleźć. - Lisa okazała się bardziej pragmatyczna i powściągliwa. Nie tryskała radością jak jej koleżanka w błękitnym berecie.

- A będzie jakieś żarcie? Zjadłbym coś. - Aarona też nieco interesowało co innego. Chociaż zerknął ciekawie na Tammy gdy okazało się, że chyba będą mieszkać razem. Przynajmniej na tą noc.

- Zaraz coś zrobimy. Tylko musimy sprawdzić co mamy. - berecica pokiwała głową i już wchodzili do magazynu o tym hangarowym dachu. Można było postawić te torby na stole i zacząć wykładać towary. Sprawdzić co dokładnie znaleźli i w jakim było stanie. Bo po niewłaściwej stronie rzeki to nie bardzo kto miał do tego głowę, czas i nerwy.

Na metalowych półkach stanęły rzędem puszki z groszkiem, kukurydzą i czerwoną fasolą, albo pomidorami. Przy nich dziewczyny układały paczki ryżu i woreczki kaszy. Obok nich w karnym rządku ustawiono paczki mąki, cukru i soli. Znalazła się nawet puszka mleka skondensowanego i druga z ananasem w syropie. Własną półkę dostały konserwy mięsne: drobiowe, wołowe, wieprzowe, rybne. Dla Silvi najciekawszym odkryciem okazała się torba mieszanki naleśnikowej do której wystarczyło dodać wody i usmażyć na patelni, a baniak oleju też ze sklepu przytargali. Poza tym złapali najróżniejsze, dziwne produkty jak mleko kokosowe, puree błyskawiczne, saszetki przypraw, oliwki, pasztety w słoikach, ocet jabłkowy który chyba ktoś pomylił z sokiem. Najwięcej, prócz mięsa, zgarnęli makaronów przeróżnych: kolanka spaghetti, tagliatelle, kokardki, literki i coś co przypominało ryż, ale paczka mówiła, że jest cholernym makaronem. Była też kawa, mielona i czarna jak marzenie.

- Schowajmy to na potem - powiedziała, na wyższe półki odkładając paczuszki beef jerky i kartony bulionu drobiowego. Za to schowała paczkę marshmallows… też na czarną godzinę. Po wszystkim spojrzała na gospodynie - Spaghetti? Chyba najszybciej i każdy się naje.

- Tak, to dobry pomysł. A z czym zrobimy to spaghetti? - Tracy podchwyciła pomysł z którym bez zastrzeżeń się zgadzała. Panowie widząc na co się zanosi i pewnie uznając, że ich część łowów zakończyła się na przyniesieniu padliny do ogniska wykonali taktyczny odwrót zostawiając kobietom ich kuchenne królestwo.

- A ty będziesz w tej masce chodzić cały czas? - Lisa popatrzyła pytająco na kuszniczkę która wciąż była w czapce, goglach i masce. Tylko kaptur pozwoliła sobie zdjąć więc okazało się, że ma kasztanowe włosy spięte w krótki warkocz.

- Właściwie to chyba najpierw powinnyśmy wziąć prysznic. Zmyć to wszystko z siebie i wrzucić rzeczy do prania. My tak zwykle z Lisą robimy. Ale z tego wszystkiego zapomniałam wam powiedzieć. - Tracy zamachała rączką gdy widocznie przypomniała sobie tą kwestię wzajemnego bezpieczeństwa.

- Tak, najpierw się ogarnijmy, potem ogarniemy żarcie - Silvia zgodziła się z marszu, rozglądając się po półkach - makaron, pomidory, padlina z puszki, może groszek żeby było kolorowo. Przyprawy… sól. Proszek do prania, mydła, szampony są tam - wskazała dłonią pękate pakunki zrobione z poszewek na kołdry. - Skoro mamy tu jeszcze trochę miejsca, zostawmy chemię po drugiej stronie żarcia - kopnęła regał po drugiej stronie pomieszczenia.

- Niech każdy bierze co potrzebuje, jak u komunistów - parsknęła - Wszystkie naraz nie wejdziemy pod prysznic, w międzyczasie da się nadrobić robotę. Nanieść wody, zacząć ją gotować. Przynieść drewno na opał… - rozłożyła ręce - Mogę się myć na końcu.

- Ale możesz wziąć prysznic u nas. Nasz działa. Znaczy ty też jak chcesz. - Tracy pokręciła swoim błękitnym beretem na znak, że to nie musi być takie skomplikowane. Zaprosiła obie nowe koleżanki by mogły skorzystać z dobrodziejstwa gorącego prysznica.

- Ten wasz też działa. Tylko tam leci zimna. Bojler słabo grzeje. A jest prąd to wodę można zagotować grzałką i wymieszać. - Lisa podsunęła jak to mogłoby wyglądać z drugim prysznicem, ten co był w koedukacyjnym baraku.

- Macie prysznic który działa? - Tammy była wyraźnie zdziwiona takim dobrodziejstwem techniki.

- Tak, oba działają. Tylko w tym waszym nie ma ciepłej wody. Na początku jest taka letnia a potem jeszcze gorzej. Ale można zagrzać grzałką i wymieszać. No albo jak macie ochotę to u nas jest ciepły bo nasz bojler działa. - Tracy popatrzyła na nie obie i jeszcze na Lisę na koniec by sprawdzić jak która reaguje na te prysznicowe opcje.

- Cholera… Nie pamiętam kiedy ostatni raz brałam prysznic… I to gorący… - westchnęła kuszniczka pod wpływem impulsu zdobywając się na takie wyznanie.

- Widzisz? Teraz masz okazję na prysznic jak za starych, dobrych czasów. I to nie tylko raz - ruda szybko podłapała wątek, szczerząc się wesoło do ich najnowszej znajomej. Podniosła wory z rzeczami z domu, wykładając wszystko na półkach podobnie jak wcześniej żarcie. Tym razem chemia domowa zajęła sporą część powierzchni. Na taborecie obok układała nowe ubrania, oglądając je na spokojnie. - Potrzebujesz ciuchów to wybierz sobie - wskazała na wory i ułożone kosmetyki - Szampony, płyn do kąpieli, mydła w płynie, odżywki… częstuj się. Szczoteczek do zębów wolałam nie brać, a nowych nie dowieźli. Ale je znajdziemy - pokiwała głową spokojnie - Idź pierwsza, sama zobacz, że ten jeden czy dwa dni tutaj jeszcze da się wytrzymać.

- O! Ale ci się udało! Przyda się! Nam już mało zostało a w sklepie też niewiele. Tam chodzimy głównie po jedzenie. - Tracy nie ukrywała radości gdy odbierała od Sylvii kolejne kosmetyki i pomagała ustawić je na półce.

- Ubrania też się przydadzą. Tu jest ich całkiem sporo. Ale głównie robocze i męskie. Jak to na budowie. Jakby uprać nawet można by w nich chodzić no ale proszku też nie mamy zbyt wiele to pierzemy głównie swoje rzeczy. - blondynka też pokiwała głową biorąc w dłoń żel pod prysznic który podała jej dziewczyna w berecie a ta wzięgła do od rudej.

- No cholera jak macie żel pod prysznic i gorący prysznic no to może zostanę dzień czy dwa. - pod maską dało się wyczuć, że Tammy uśmiechnęła się gdy żel na sam koniec wylądował w jej dłoniach. Obejrzała butelkę zupełnie jak kiedyś gdy się w sklepie wybierało co najbardziej człowiekowi pasuje.

- No to może pokażesz Tammy co i jak? - zaproponowała dziewczyna w berecie i blondynka popatrzyła pytająco na kuszniczkę.

- Chętnie. Prowadź do tych luksusów. Mam dość mycia się w menażce. - Tammy uśmiechnęła się już na całego i blondynka machnęła dłonią by poszła za nią.

- Ty też idziesz? - Lisa zerknęła na rudzielca by sprawdzić czy już załatwią wszystko za jednym zamachem.

- Jasne, tym razem nie odpuszczę - Griffith w locie zgarnęła szampon i parę kolorowych buteleczek do kieszeni kurtki, a przez ramie przewiesiła ręcznik. Zabrała też odłożoną świeżą bluzę i koszulkę która się jej wyjątkowo spodobała, bo miała rzemienie z przodu i długie rękawy. - Tylko chciałabym wziąć prysznic ostatnia - mruknęła nagle, równając się z blondynką.

- Weźmiesz prysznic kiedy będziesz chciała. - blondynka z wymalowanymi kocimi oczami była zgodna i pogodna. We trzy wyszły na zewnątrz i przeszły do pierwszego z kontenerów jaki zajmowały obie gospodynie. Wnętrze okazało się bliźniaczo podobne do tego co wcześniej Sylvia widziała w sąsiednim kontenerze w jakim zadomowiła się ze swoimi chłopakami. Też było sporo piętrowych łóżek na końcu kontenera, trochę wolnej przestrzeni wspólnej na mały stół nad którym wisiał telewizor jeszcze sprzed plazmowej ery. No a w rogu, przy samym wejściu był kącik na toaletę i prysznic. Trudno byłoby tam wejść na raz więcej niż dwóm osobom. No ale jednak ten kontener widać było, że jest używany i częściej i był dokładniej wysprzątany niż ten którego dotąd wyspiary właściwie nie używały.

- Działa? - telewizor przykuł uwagę kuszniczki więc zapytała o niego. Blondynka też podniosła głowę i trochę pokręciła głową.

- Chyba tak. Ale nie bardzo jest co oglądać. Tracy się na tym lepiej zna. Jakiś problem z anteną czy coś. Mówi, że jakby mieć magnetowid czy coś takiego można by podłączyć i wtedy nawet filmy oglądać. Cholera ale bym obejrzała jakiś film… - Lisa westchnęła tłumacząc jak to jest z tym telewizorem. Wychodziło na to, że niby był ale jednak tak nie do końca. Kuszniczka pokiwała głową na znak, że rozumie a gospodyni machnęła reką by wrócić się do tej małej toalety.

- No tutaj wszystko działa jak normalnie. Jest ciepła woda. - podeszła do małej umywalki gdy zaczęła mówić jak to tutaj co działa. Odkręciła wodę w kranie i co obecnie wcale nie było takim znowu standardem, woda z kranu poleciała. Tammy podeszła do umywalki, zdjęła rękawiczkę i sprawdziła tą wodę.

- Ciepła… Naprawdę ciepła… - zaśmiała się jak dziecko które właśnie dostało obiecaną zabawkę od rodziców.

- No tak, ciepła. W prysznicu też. To tu już sobie poradzicie. A teraz chodźcie pokaże wam ten bojler. - gospodyni też się uśmiechnęła i ruszyła znów do wyjścia ale zatrzymała się bo Tammy niespodziewanie zdjęła bejzbolówkę, zsunęła gogle z głowy a maskę na szyję. I z lubością zanurzyła dłonie a potem twarz w czystej, ciepłej wodzie.

- Nie wierzę… Normalnie aż nie wierzę… - mruczała z zadowoleniem gdy celebrowała to uczucie. Po czym energicznie zaczęła przemywać sobie twarz i dłonie.

- To ile już się włóczysz? - blondynka z progu obserwowała te ablucje. Odezwała się po chwili gdy już nowa zaczęła bardziej nad sobą panować.

- Zależy jak liczyć. Jak od prysznica… Ciepłego… To cholera chyba od wiosny… - Tammy westchnęła i otrzepała dłonie z nadmiaru wody odwracając się wreszcie do nich z odkrytą twarzą.
Była zdecydowanie starsza niż pozostała trójka, musiała być po trzydziestce, albo koło niej. Ładna, pociągła twarz i duże oczy które Griffith wydawały się smutne… niby nic niezwykłego w tych czasach. Dobrze, że chociaż ciepła woda sprawiała trochę radości, nawet więcej niż trochę.

- Była wojskowa, glina, preppers czy drużynowa obozu skautów? - ruda uśmiechnęła się do kuszniczki - Niezły sprzęt, wygląda legitnie i musi działać, skoro tu jesteś… właśnie. Dziewczyny są stąd, znaczy z miasta - kiwnęła symbolicznie głową na “drugi brzeg” - Jak jest z tobą? Poza tym powiedz o co ci chodziło z tym czystym miejscem na wschodzie? Skąd masz te ploty?

- Z radia. - odezwała się z łagodnym uśmiechem wskazując na jedną z kieszeni plecaka gdzie pewnie miała to radio. - I Gwardia Narodowa. - dodała uśmiechając się jeszcze trochę cieplej zwłaszcza do kobiety która o to zapytała. - Ale zawsze się interesowałam surwiwalem. Chociaż tak hobbystycznie. Nie sądziłam, że kiedyś od tego będzie zależeć moje życie. - przyznała trochę smutniejszym uśmiechem.

- To chodźcie do tego bojlera. A potem możemy pogadać. Pijecie coś? Mam nadzieję, że nie jesteście jakimiś abstynentkami? - zapytała blond gospodyni dając znać by przeszły do sąsiedniego pomieszczenia. Czy raczej wnęki w większości zajęte przez beczkowaty bojler, rury i chyba system grzewczy.

- Cholera jak wezmę gorący prysznic to jest to świetna okazja by to opić. Jak jestem sama to nie mogę sobie na to pozwolić. - Tammy pokiwała głową i chyba miała coraz weselszy humor.

- No to tu macie licznik i resztę. - Lisa zaczęła tłumaczyć jak używać tego bojlera. Nie było to zbyt trudne zwłaszcza jeśli wszystko, tak jak w tej chwili, było ustawione. Bojler miał pojemność podobną do standardowej wanny więc na szybki prysznic albo nawet trochę dłuższy starczał bez problemu. A gdy się zbiornik opróżnił automat pompował wodę. Gdzies tu musiała być pompa i studnia głębinowa bo czystej wody nie brakowało. I bojler potrzebował około kwadransa do dwóch aby nagrzać znów wodę. Zależy ile było tej zimnej do nagrzania. A do tego można było ustawiać temperaturę od ledwo co letniej po taka, że aż parzyła w dłonie.

- No a tam, w magazynie jest jeszcze pralka. Więc jak macie coś do prania to tam. Teraz jest lato to pranie od rana do wieczora raczej wysycha. No ale dobrze mieć jakieś ubrania na zmianę. - gospodyni już kończyła oprowadzać ich po tych zasadach działania nowego domu i popatrzyła na nie czy coś jeszcze chcą wiedzieć.

- Przejeżdżaliśmy przez Wielkie Równiny - Silvia oglądała sprzęt i kiwała głową. Nic skomplikowanego, powinny dać radę. Trochę ciężko szło uwierzyć w to co widziały oczy. Okruchy cywilizacji zachowane w stanie umożliwiającym ich użycie. Ruda nie pamiętała kiedy ostatni raz myła się w ciepłej wodzie… chyba jeszcze przed całym tym szaleństwie, jeszcze w domu podczas kwarantanny. Wieki temu, w innym świecie. - Nie jest tam źle, ale dobrze też nie… chociaż faktycznie mało tam 20stek, ale to chyba dlatego, że teren ogólnie był słabo zaludniony. Poza tym od cholery krów tam się szwenda, łatwo ubić coś na obiad… płaski teren ułatwia rozeznanie i pilnowanie perymetru… czy jak to się tam zwie - skrzywiła się, bo to Jasper często używał takich określeń, a samo jego wspomnienie jeżyło w tej chwili rudzielcowi włosy na przedramionach - Ogarnij się pierwsza, ja poczekam - zwróciła się do Tammy, siadając na stole.

- Miałam nadzieję, że jak jest baza na lotnisku to lotnisko wciąż działa. I uda mi się przedostać górą na wschód. No ale nic z tego. I muszę tam dostać się dołem. - brunetka westchnęła z żalem nad załamaniem się jej planów i oczekiwań w starciu z rzeczywistością. Ale wróciła do łazienki i zaczęła z siebie zdejmować plecak, kamizelkę, kurtkę i całą resztę.

- Byłaś tam? My się raz próbowałyśmy z Tracy tam dostać. Ale nie dałyśmy rady. - blondynka oparła się o jedną stronę framugi zaglądając i słuchając z zaciekawieniem tego co ta była gwardzistka mówiła. - Lotnisko jest na drugim krańcu miasta. Tam jest chyba największy obóz ocalałych w mieście. - wyjaśniła dziewczynie spoza miasta lokalną topografię.

- Byłam. Ale jak coś jeszcze lata to lokalnie. Ale przylatują też Herculesy z zapasami, żywnością, lekami i tak dalej. Nie wiem skąd. A jak kogoś zabierają to taki nikt jak ja nie ma szans tam się dostać. Więc w końcu postanowiłam działać na własną rekę. No ale na równiny, na piechotę to kawał drogi. - Tammy mówiła już znacznie mniej radośnie. Wyzwoliła się z kurtki, bluzy i wreszcie podkoszulka. Została w samym staniku gdy podeszła do drzwi aby je zamknąć.

- A spotkałaś kogoś kogo wołają Angel? - Silvia nie podarowała, po prostu musiała spytać - Brunet, koło trzydziestki. Nosi na szyi łańcuch ze złotym, greckim krzyżem. Marcus Griffith, może ci przemknął gdzieś w tle na tym lotnisku… szukam go - wbiła ręce w kieszenie - Cała nasza trójka go szuka, jest gdzieś w mieście, tylko kurwa nie wiemy gdzie. Gdyby udało się dostać na lotnisko, albo gdzieś gdzie ciągle nadają przez radio… przez twoje da się nadawać? - nagle uniosła kark, patrząc na zamknięte drzwi.

- Mam tylko odbiornik. A tego o kogo pytasz nie kojarzę. - doszło jej z drugiej strony drzwi i odgłosy świadczące, że ta druga się rozbiera. - Potem pogadamy teraz idę pod prysznic. - rzuciła jeszcze Tammy i słychać było tupot bosych stóp po podłodze.

- Chodź, napijemy się czegoś. - Lisa klepnęła ją w ramię i wróciła do tej części socjalnej. Przeszła dalej, gdzieś w stronę łóżek i po chwili grzebania tam w jakiś zakamarkach wróciła z kubkami i butelkami. - Siadaj. - zaprosiła ją do stołu rozstawiając butelki i szkło. Po czym zaczęła rozlewać drinki z obu butelek do każdego z kubków.

- Tak! Tak, tak tak ooo taakk! - zza ściany poza szumem odkręconej wody nagle doszły ich okrzyki zachwyconej Tammy. Brzmiało co najmniej dwuznacznie i Lisa się roześmiała ubawiona tymi odgłosami.

- Musi znać jakąś sekretną technikę brania prysznica. Mam nadzieję, że się nią podzieli. - powiedziała gospodyni przysuwając pełen kubek w stronę gościa a sama biorąc swój do ręki.

- Brzmi nieźle, szkoda że nie macie wydrapanej dziury w ściany aby sobie popatrzeć… byłoby lepsze niż film., nieważne. Mamy zaległy toast - Silvia uśmiechnęła się pod nosem, biorąc kubek i stukając nim w kubek gospodyni - Za spotkanie, sama przyjemność.

- O tak! - blondynka uśmiechnęła się i chętnie przepiła toast lekko stukając się kubkiem o kubek. Upiła łyka i okazało się to być połączenie oryginalnej whisky na co wskazywała firmowa butelka i owocowego napoju.

- I tak, ta dziura by się przydała. O tutaj. - pomysł jej się spodobał i wskazała na ścianę prawie dokładnie przed sobą. Chyba rzeczywiście zaraz za nią była kabina prysznicowa. - Widziałaś ją? Byłoby co oglądać. - kocie oczy roześmiały się rubasznie pozwalając sobie na taki osobisty żarcik. - Z dziurą świetny pomysł. Wcześniej jak byłyśmy same z Tracy to nie było takiej potrzeby. Ale teraz… - powiedziała rozweselona blondynka wskazując kubkiem na ścianę i odgłosy jakie zza niej dochodziły oraz na sylwetkę siedzącą obok, przy tym samym stole.

- Tylko prośba. Na mnie się nie gapcie, nie ma na co. Naprawdę - Sil podniosła wzrok znad kubka, przybierając dość poważną minę - W ramach rewanżu wywiercę dziurę u nas... akurat na Aarona dobrze popatrzeć jak nie ma nic na sobie - parsknęła, wystawiając "szkło" po dolewkę. Dziś zamierzała się wykąpać jak człowiek, najeść i upić. Urżnąć w trupa aby nie pamiętać. Mogła sobie na to pozwolić, skoro znaleźli się na bezpiecznym terenie... miła odmiana po miesiącach nerwowej tułaczki. Zapomnieć o tym co poza wyspą, chociaż na parę godzin. Brzmiało jak kurewsko dobry plan.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172