Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-03-2021, 20:11   #101
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Miami; Downtown; siedziba Kultu Zaginionego Miasta

Roxy schowała się na chwilę po wystrzale i przeryglowała broń. Łuska uderzyła o pobliską ścianę gdy ona obserwowała kultystów przy drzwiach. Wszystko trwało raptem dwa… może trzy oddechy. Niepokoiła ją obecność ludzi Amosa. Bo czyją stronę miała trzymać? Raczej jego, bo to on jej płacił, no ale była jeszcze Sammy. Że też tak cholernie łatwo zżywała się z ludźmi.

- Chyba powinnyśmy stąd zwiewać- powiedziała nim ponownie wyjrzała przez okno opierając broń na parapecie. - To słaby fort do obrony. - Mruknęła jeszcze cicho nim wycelowała w kolejnego wojskowego. Jeśli tam na górze był jakiś, który nimi dyrygował… to trzeba było go wywabić. Wycelowała i wystrzeliła, od razu przesuwając lufę tak by skierowana była w okno, gdzie niedawno pojawiła się dłoń w mundurze.

Otaczające ją wystrzały sprawiały, że cały czas była spięta. Serce biło szybko, jakby chciało przygotować się na unik. Tylko jak unikać gdy kule leciały z każdej strony? Jak spodziewać się czegokolwiek w tym chaosie? Wzięła głębszy oddech… musiała się skupić.

segment-celowanie, segment-strzał, segment-celowanie, segment - czekam na rękę


 
Aiko jest offline  
Stary 27-03-2021, 20:32   #102
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Sytuacja się schrzaniła kiedy cholerna butla nie wypuściła z bebechów nawet płomyczka. Przeszyło ją tylko na wylot. I tyle. Szprechający typ musiał ciąć na oparach. W każdym razie wesoła gromadka srogo się wkurwiła i od razu postanowiła wparować na korytarz, by pozbyć się intruzów. Zaskoczona niekorzystnym obrotem spraw Rita zaklęła siarczyście i zaczęła strzelać do każdego, kto wszedł jej pod celownik, James wsparł ją, atakując nożem zza rogu pierwszego nadbiegającego draba. Doszło do kotłowaniny, polała się krew. Kolejny koleś zjawił się niedługo później. Na szczęście jego pukawka nie wypaliła. Przez co postanowił przejść do zwarcia. Widząc jego zamiary drobniejsza posturą złodziejka artefaktów wycofała się, ale typ dopiero odpuścił gdy była w połowie schodów na dół. Rita oczywiście nie zamierzała zostawiać towarzysza, więc natychmiast zawróciła na miejsce. Z bronią wycelowaną przed siebie. W międzyczasie James zdążył zaciukać pierwszego z obcych drani, ale wtedy zabrał się za niego drugi napastnik. Sytuacja wyglądała naprawdę kiepsko, zwłaszcza dla Detroitczyka. Szczególnie że wreszcie wyłonił się najważniejszy z całej trójki oponentów, chyba ich przywódca, i zaczął strzelać do brunetki. Ta błyskawicznie odpowiedziała ogniem. Chwilę później trafiła, ale i jej ciało brutalnie przeszył pocisk, pozostawiając brzydki, krwawy ślad. Rita nader mocno czuła doskwierające rany i promieniujący z nich ból. Spływającą po spoconym ciele krew, szybsze bicie własnego serca. Wiedziała, że jeszcze kilka sekund i może być po niej. Jak i po jej towarzyszu. Zaczęła poważnie rozważać wycofanie się i wezwanie pomocy. Chociaż w ten sposób wystawiłaby na poważne ryzyko życie kierowcy. Ale nie zamierzała zwyczajnie umrzeć dla kilkuset gambli i głupiej mapy...
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 03-10-2021 o 17:55.
Alex Tyler jest offline  
Stary 28-03-2021, 10:10   #103
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Pierwszego napastnika James wyłapał kiedy wybiegał z pomieszczenia. Szybki chwyt pod lufę PMu, aby ograniczyć zbirowi pole manewru i szybki sztych pod jego broń. Urywany krzyk bólu był nagrodą za wysiłki, ale zbir nie popuszczał i złapał nadgarstek Jamesa, próbując kontrolować jego nóż. Sapiąc i tupiąc butami po drewnianej podłodze, siłowali się przez chwilę, próbując rozerwać chwyt. Typ próbował rzucić Jamesa na przeciwległą ścianę, ale jedynie nabił się barkiem na ostrze detroitczyka, aż materiał munduru trzasnął, rozcinany stalą bojowego noża. Po chwili szamotaniny, zbir upadł, jednak zaplątany w pasek PMu, i wciąż trzymając nadgarstek z nożem Jamesa, pociągnął go za sobą.

Upadli, przez chwilę szarpiąc się na podłodze. Kierowca usłyszał pospieszne kroki, i zdołał jedynie obrócić ciało, unikając wrednego uderzenia w bark czymś tępym. Uwolnił nadgarstek i machnął ostrzem do tyłu. Trafił, bo usłyszał syknięcie bólu. Syknięcie, więc przeciwnik wciąż stał, a James miał przechlapane. Tymczasem jego szarpiący się pod nim przeciwnik desperacko próbował wydostać się spod kierowcy, najwyraźniej zamierzając na leżąco użyć PMu, a przynajmniej odsunąć się od niego. Krwawił, bo kierowca czuł metaliczny posmak krwii. Może to była jego własna krew?
Nie miał czasu tego roztrząsać, ale korzystając z wolnej ręki po prostu wbił ostrze noża prosto pod żebra odsuwającego się mężczyzny. Ostrze weszło bez problemu, z cichym mlaśnięciem pozbawiając napastnika życia. PM z klekotem ześlizgnął się z ciała żołnierza, który charczał jeszcze i dygotał.

Szybki obrót, blok kolejnego ciosu od góry. Byle podnieść się na nogi. Cios nożem, potem kolejny. James czuł, że traci siły. Wystrzał, gdzieś obok jego głowy. Kolejne zza pleców.
Walka trwała dalej, niezależnie co tu się wyrabiało.Nie było drogi ucieczki. Za sobą miał strzelaninę, przed uzbrojonego zbira. I nie miał wyboru.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 28-03-2021, 12:38   #104
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 21 - 2051.03.05; nd; wieczór

Czas: 2051.03.05; nd; zmierzch
Miejsce: Miami; Downtown; siedziba Kultu Zaginionego Miasta
Warunki: wnętrze domu, jasno, krzyki i strzelanina na zewnątrz jasno, ciepło, zachmurzenie, powiew, ciepło



Roxy



Blondynka opierała broń o parapet i na ile mogła cierpliwie czekała na znak. Na ową rekę albo jego właściciela który mignął jej na chwilę. Ale ta coś nie chciała się pojawić.

- Chcesz tam wybiec?! - Sammy wciąż trzymała jej karabin i patrzyła z przestrachem to na nią to na podwórze które stało się polem walki. Kule zdawały się latać w obu kierunkach, trudno już było się połapać kto tu do kogo strzela. Wszystko się wymieszało. Ktoś obrywał, ktoś krzyczał, jęczał, poganiał albo umierał. Wszedzie był chaos i hałas. No i śmigający ołów. A trzeba by albo wyskoczyć oknem i spróbowac biec na zewnątrz albo zaryzykować skok na korytarz gdzie też trwała strzelanina. Dało się zrozumieć dlaczego młoda kultystka była przerażona myślą o wybiegnięciu z tego pokoju.

Roxy nie zdążyła jej odpowiedzieć bo ujrzała swój cel. Co prawda nie była to ta ręka na piętrze ani reszta jej właściciela ale za to któryś z mundurowych dorwał się do drabiny i wchodził po niej aby dostać się na piętro. Myśliwski sztucer huknął po raz kolejny i pocisk pomknął przez pół setki kroków podwórza strącając mundurowego jak blaszanego kogucika na jarmarku. Trafił go gdzieś pod pachę więc pewnie i w płuca. Rana musiała być poważna i mężczyzna wrzasnął i stracił równowagę przetaczając się na bok i spadajac z drabiny na ziemię.

Roxy przeryglowała karabin gotowa do kolejnego strzału albo decyzję czy skakać już teraz, za jeszcze jeden strzał czy może sobie darować. Sammy coś zaczęła do niej mówić albo się pytać. Nie była nawet pewna bo zagłuszyła ją potężna eksplozja w willi. Błysk, huk i wystrzeliły płomienie a potem dym. Ten nagły wybuch momentalnie przerwał całą strzelaninę aż czuć było goracy podmuch jaki walnął w twarz i głuchy pogłos w uszach.
Rita

Walka była na bezpośredni dystans. Bezpardownowa. W końcu dzieliło ich tylko kilka schodków półpiętra. On strzelał do niej a ona do niego. Jak dwaj rewolwerowcy. Wielki, wściekły dryblas i o wiele drobniejsza złodziejka artefaktów. Nie miała pojęcia co się dzieje z Jamesem, ten wielki bydlak jaki do niej strzelał raz za razem skutecznie absorbował ją całkowicie.

Właśnie trafiła go raz u drugi. Widziała krwawe kleksy jakie rozchlapały się na jego piersi i boku ale i ją trafiły jego pociski. Rozgrzany ołów przeszył jej udo i bark aż nią nieco bujnęło. Ale nie przestawała strzelać. A on niespodziewanie przestał. Tak nagle, że nie zdązyła zareagować na to co się dzieje. Strzeliła jeszcze raz gdy zorientowała się, że tamten rusza do przodu. Te dwa czy trzy kroki z góry pokonał jednym sustem i jego pięść trafiła ją w żołądek. Uderzenie było z siłą kafara aż wybiło jej powietrze z płuc i pociemniało jej w oczach. Ledwo zarejestrowała ponure niebo i dźwięg rozbijanej szyby. Tylko to poczucie spadania. Nawet uderzenie plecami o ziemię ledwo pamiętała. Jeszcze jak leży na tej ziemi. A potem błysk i ciemność.



James



To była klasyczna sytuacja gdy ważne było kto zdzierży o to jedno uderzenie wiecej. Ten zwycięży. Ten przeżyje. I James czuł, że zbliża się do swojego kresu. Tamten drugi co go dopadł jak się mocował z tym na podłodze dalej siedział mu na plecach. Świetnie zdawał sobie sprawę, że w ten sposób ma lepszą pozycję i mocno utrudnia James’owi obronę. Nie miał pojęcia co się dzieje gdzie indziej. Ktoś krzyczał, biegał, strzelał ale to wszystko było tłem. Wyraźny był zachrypnięty oddech jego własny i tego drugiego. Nie było czasu ani sił na gadanie. Każdy oddech był wysiłkiem dla umęczonego ciała. Zdawał sobie sprawę, że jeszcze cios czy dwa i to będzie koniec James’a Westa. Straciły siły i tamten go dorżnie tak jak on sam dobił przed chwilą jego kolegę.

I stało się. Tamten grzmotnął go automatem w nerki tak mocno, że pociemniało mu w oczach. Opadł na nogi tego któremu przebił gardło. Ten drugi nie odpuszczał wyczuwając, że chociaz sam też ledwo dyszał to ma szansę zakończyć walkę na swoją korzyść. I wtedy zadrżała podłoga. Wybuch. Potężny. Owiała go fala gorąca. Ten jego przeciwnik też był zaskoczony ale go nie puszczał przyszpilając go do podłogi i nóg zabitego mundurowego.

Wszystko zaczynało się walić. Albo to tak to zarejestrował słabnący umysł Westa. Jak się wali, pęknięcia, dziury i jeszcze większe dziury w podłodze i ścianach. Jak ten wielki biegnie do tej sypialni w jakiej zastali ich z Ritą i coś krzyczy rozpaczliwie. A potem dym zdławił wszelką świadomość James’owi.



---




Czas: 2051.03.05; nd; wieczór
Miejsce: Miami; Downtown; siedziba Kultu Zaginionego Miasta
Warunki: podwórze, blask ognia, spalenizna, noc na zewnątrz ciemno, ciepło, zachmurzenie, powiew, ciepło



Roxy



Nie miała pojęcia co tam się stało. Poza tym co wszyscy. Coś tam wybuchło. Coś większego niż zwykły granat. Coś tam rozsadziło kawał ściany willi, wybuchł pożar, w wyniku pożaru znów coś tam się zawaliło. Zapanował kompletny chaos. Ale on niejako przerwał walki. Wydawało się, że nagle i mundurowi i sekciarze stracili zapał.

Gdy minął pierwszy szok wydawało się, że wszyscy uciekli w panice przestraszeni tą hekatombą i ogromem zniszczeń. A może obawiając się koljnego wybuchu. I to zarówno sekciarze w swoich białych szatach świątecznych jak i mundurowi w wojskowym kamuflażu. Tam i tu leżało jakieś ciało, ktoś dogorywał ale właściwie zrobiło się cicho i pusto. Przynajmniej w zasięgu głosu i wzroku. A ten słabł bo zmierzch przeszedł w ciemność i nad głowami miały zachmurzone, wieczorne niebo. Jedyne światło dawały ogniska pożaru z willi które na szczęście też dogasały. I miały bo okazało się, że jak bitewny kurz opadł jedyną człowiekiem jaki pozostał przy Roxy była Sammy. O dziwo wciąż trzymała jej karabin tak jakby w ogóle o nim zapomniała. I chyba była w lekkim szoku. Ale chociaż dała sobą kierować i wykonywała polecenia. Aż się otrząsnęła i zrobiła się naprawdę pomocna.



Rita



Obudził ją ruch. Miała zaklejone krwią oczy i opuchliznę na twarzy. Pewnie tak bo czuła ją jak obcą maskę. A nad sobą widziała wieczorne niebo. I lekki wietrzyk na twarzy. Przyjemnie chłodził. Chociaż w zalatywało coś spalenizną. Dłuższą chwilę tylko tak leżała nie mając siły na nic więcej. Ale w końcu siły i pamięć ostatnich wydarzeń zaczynała jej wracać. Ten duży ją tak trzasnął, że wyleciała przez okno na półpiętrze. Bo była w willi.

- Emma! Obudziła się! - w zasięgu wzroku pojawiła się jakaś twarz. Jakaś kobieta. Młoda. Podbiegła i nachyliła się do niej.

- Sabatea? Już dobrze. Nie ruszaj się. Wszystko będzie dobrze. Poczekasz tu? Ja muszę pomóc Emmie wyciągnąć Gideona. Masz tu wodę. - rzuciła krótko Samantha. No tak, to była ta Sammy co robiła za ich przewodniczkę po siedzibie sekty i samej sekcie. Woda z manierki pomogła i Ricie zaczynała wracać zdolność myślenia. Chociaż dalej była bardzo słaba i wszystko ją bolało.



James



Obudził go ruch. Albo ciągnięcie za ramie. Sam nie wiedział co było pierwsze. Powoli wracał z mroków niebytu. Słyszał jakieś głosy. Kobiece. Mozoliły się z czymś lub nad czymś. Dopiero po chwili zorientował się, że nad nim. Gdzieś go wlokły. Albo skądeś wyciągały. A potem znów mrok go całkiem pochłonął.

Obudził się ponownie leżąc niedaleko Rity. Niedaleko siedziała Roxy i Samantha. Wyglądały na brudne i zmęczone. Ale jak podniósł głowę uzmysłowił sobie, że on sam wygląda jeszcze gorzej. Ubranie miał popalone i w strzępach. Tam i tu widział białe plamy bandaży.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 02-04-2021, 19:06   #105
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Ostatnia rzecz, o której myślała złodziejka gdy szprechający dryblas wypchnął ją przez okno, była płomienna żądza zemsty na tym kutasie. Dana myśl głęboko wryła się jej w głowę, zanim ciało utraciło łączność z bazą i zanikła świadomość...


Pobudka, mówiąc delikatnie, była niezwykle problematyczna dla Rity. Czuła się jak gówno i wszystko ją napierdalało. Ale przynajmniej pocieszające w tym wszystkim było to, że nie kopnęła w kalendarz. Drżącą ręką chwyciła butelkę wody od Samanthy i upiła nieco życiodajnego płynu, ze spowodowanej obrażeniami niezdarności niechcący oblewając swój szary, teraz mocno okrwawiony T-shirt.
— Dzięki siostro — rzuciła słabym głosem po zaspokojeniu pragnienia, odkładając butelkę i próbując się podnieść.
Czego natychmiast pożałowała. Ktoś wybijał na jej nocyreceptorach tak pojebaną melodię cierpienia, że z miejsca zapragnęła, by znaleźć się z powrotem na ziemi i nie ruszać do końca świata. Jej rany pulsowały wręcz kurewskim bólem. Jakby co najmniej dwukrotnie przebiegła pomiędzy szpalerem Żelaznego Gangu. Ale w jej wnętrzu tliło się też coś o wiele silniejszego niż nieznośny fizyczny ból. Gorejąca nienawiść. Wiedziała, że musi wstać, by sprawdzić co z tym skurwielem, który ją tak elegancko urządził. Zrobiła więc to, klnąc w duchu i przegryzając wargi do krwi. Przysięgła sobie, że jeśli znajdzie go gdzieś konającego, to wyprawi mu takie pożegnanie, że koleś wspomnienie o tym zabierze ze sobą aż do samego piekła.

Stojąc już, Rita uniosła brwi w wyrazie zdumienia. Krótkie oględziny okolicy nasuwały bowiem głównie jeden wniosek. Coś nieźle jebnęło. Czyżby ta butla, którą sama rozszczelniła? Jeśli tak, to jebana miała zajebiste wyczucie czasu. Ale brunetka musiała przyznać, że przynajmniej zakopała ona sejf, więc tamte dziwne zjeby musiały obejść się smakiem. Kolejne wnioski z obserwacji także były interesujące. Wyglądało na to, że obie strony konfliktu dały sobie nieźle popalić. Nie było bowiem w okolicy ani szajbusów sekty, ani ginterów, tylko ich martwe ciała. I wisienka na torcie – napastnicy mieli na sobie naziolskie opaski. Co by wyjaśniało, dlaczego tak dziwnie gadali. Złodziejka artefaktów znała tę symbolikę, czytała różne książki z samej pasji, ale nawet bez tego jej zajęcie często wymagało sięgania do tomów historycznych. W sumie, to szafirowookiej przypomniał się jeszcze film, który kiedyś widziała wyświetlany przez ledwo dychający projektor w zrujnowanym kinie w Bostonie. Kino. Podobno od samego momentu narodzin silnie oddziaływało na widownię. Powiada się nawet, że niektóre filmy potrafią zmienić czyjeś życie. Ten zmienił jej. Opowiadał o pewnym zadziornym profesorku, właściwie awanturniku-łowcy skarbów, który włóczył się po jakichś grobowcach przy okazji uciekając przed przerysowanymi złolami. Czaicie już? I co jest dopiero zabawne, tam również byli kolesie z identycznymi oznaczeniami, jak ci tutaj. Jako jego wrogowie. Młoda dziewczyna uznała to za ciekawą ironię losu. Nie zapomniała jednak, po co przechodziła tę całą cholerną gehennę z podnoszeniem się z gleby. Wałęsała się więc po pobojowisku, szukając swojego nemezis i bardzo wnikliwie lustrując otoczenie. Ale mimo narastającej frustracji nie mogła go dostrzec, chociaż dokładnie sprawdzała facjatę każdego ubitego samozwańczego Niemiaszka, jaki wyściełał pobliskie terytorium sekty. Znalazła jednak po pewnym czasie spluwę, którą ich porąbany szefu tak nieźle ją urządził. Co wskazywało, że kutafon zwiewał, jakby mu się dupa paliła. W każdym razie z trudem pochylając się nad gnatem, dziewczyna obejrzała misterne zdobnictwo na jego korpusie. Taki wybajerzony model pukawki musiał być unikatem i mocno rzucać się w ślepia. Co czyniło go wspaniałą wskazówką, gdyby ktoś chciał znaleźć jego zakichanego właściciela. Znacznym ułatwieniem byłoby też, gdyby okazało się, że zakupiono go w okolicy...



Można też było zapytać o niego Cantano. Jak i o tych kolesi larpujących nazistów, czego miała nie omieszkać uczynić przy najbliższej okazji. Wagabundka schowała więc broń za pas i zbliżyła się do gruzowiska, które wcześniej było fragmentem skrzydła, w którym ulokowany był sejf. I zaczęła się zastanawiać co począć. W jej i Jamesa stanie nie było możliwości o ogarnięciu tego syfu. Na chodzie była tylko Roxy i Samantha. Ale musiały taszczyć nadmiar ich sprzętu. A gdyby odeszli, to sekciarze albo brunatni by wrócili i dobrali się do wnętrza. Ogólnie ciężka sprawa.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 03-10-2021 o 17:55.
Alex Tyler jest offline  
Stary 09-04-2021, 11:05   #106
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Wpierw odzyskał przytomność. Nie od razu to się udało, ale jednak się udało. Najpewniej była to zasługa Roxy, która owinęła go bandażami i chyba zaserwowała mu jakąś szpryckę. Albo i nie, i to było “znieczulenie ogólne spowodowane szokiem”. Taką nazwę kiedyś gdzieś usłyszał po solidnym dachowaniu w Detroit. Solidnym to nie znaczy jak zwykle co czwartek, tylko takie, po którym dachuje jakieś ćwierć stawki, i to jeszcze obijając się o siebie.

W każdym razie kiedy już zdołał wstać, to znów zapragnął usiąść i najlepiej się położyć. Bandaż okrywał jego udo, jego lewą rękę i ogólnie zdaje się, że nieźle się z tymi gościami w mundurkach pociął. Dopiero po chwili się im przyjrzał. Swastyki to widział na kilku cudakach jeszcze w Illinois, kiedy sam był szwejem. Krótko, to krótko, bo właściwie poza obdartym moro i łatanymi szarą taśmą glanami niewiele się różnili od kolejnego gangu. No i zamiast szefie mówiło się “tajest panie sierżancie!”. No i w wielkim skrócie to jego banda z sze..wróć, z sierżantem klepała się z innymi bandami, też w mundurach i pamiętał, że niektórzy mieli swastyki na mundurach. Ot, naszywka w tych pojebanych czasach, ale ideologia mogła i pewnie dawała jakiś cel. Być może popychała tych nawianych skurwensynów do zabijania innych nawianych surwensynów, i James mógł znów poczuć się tak, jakby znalazł się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. No bo skoro swastykowcy lali religijnych idiotów, a ich ekipa nie należała do jednych, ani do drugich, było jasne, że coś nie pykło w genialnym planie Theobalda.
- Coś pierdykło - stwierdził fakt patrząc smutnie na kurtkę. Rękaw do przyszycia. Guziki szczęśliwie były na miejscu. Podkoszulek zaś...
- Kurwa, to był dobry podkoszulek. Za całe pięć gambli - stwierdził smutno James. Szczęśliwie powitał za to Roxy z jego gratami i pierwsze co zrobił to władował swój czarny, skórzany stetson na głowę. Od razu poczuł się lepiej. Potem zapalił sobie fajeczkę.
Chwilę później zakręciło mu się w głowie, więc oparł się o resztki ściany. Jednak ściana nie mogła z nim pójść, więc wypatrzył całkiem zgrabny sztucer, którym posługiwał się jakiś odziany na biało kultysta. Długa lufa i kolba stanowiła całkiem niezłą kulę, na której mógł się podeprzeć. Dla pewności sprawdził jednak zamek, i rozładował broń aby przypadkiem nie postrzelić się w pachę. Szczególnie, że sztucery Remingtona wersji 700 były znane z samowystrzałów.


Akolita miał też całkiem zgrabną ładownicę którą James użył aby przytwierdzić resztki podkoszulka i rozdartą kurtkę do zbolałego ciała. Nóż którym wykończył swojego przeciwnika wciąż w nim tkwił więc kierowca nie szukał tego za bardzo.
Ostatni ze swoich gratów, pistolet Alonsa leżał tam, gdzie wcześniej były schody. Obecnie zruinowane i przysypane gruzem i piaskiem. Broń, zapiaszczona i zakurzona ewidentnie nadawała się do czyszczenia.

- Tam na piętrze coś jest. Jakby ciemnia. Nie zdążyłem tam wleźć, bo wszystko się zjebało a potem to już same wiecie. - Powiedział James z wyraźnym wysiłkiem, i wskazał na piętro.
- Roxy, Samanta, dacie radę tam wleźć? - zapytał z nadzieją w głosie.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 09-04-2021 o 11:09.
Asmodian jest offline  
Stary 09-04-2021, 20:47   #107
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Miami; Downtown; siedziba Kultu Zaginionego Miasta

Świat wokół tak jakby się zatrzymał, albo zwolnił jakby ktoś na niego wylał beczkę jakiegoś kleistego świństwa… To mogłaby być smoła gdyby nie ta wszechobecna czerwień i szarość. Roxy widziała te kawałki muru lecące na wszystkie strony. To jak wbijają się w ciała tych, których nie dosięgnął bezpośrednio wybuch, tworząc z nich coś w rodzaju krwawej miazgi. Jej policzek oderwał się od karabinu, a usta rozchyliły lekko drżąc. Widziała kolejne padających napastników i kultystów. Strzępy białych fartuchów i mundurów. Wybuch nie oszczędził nikogo.

Głosy docierały do niej powoli. Okrzyki tych co zostali przy życiu i konających. Patrzyła jak napastnicy zaczynają się wycofywać i to jakby ją szturchnęło. Spojrzała na Sammy szeroko otwartymi oczami czując że przez ten cały czas nie wzięła ani raz wdechu. Nerwowo wepchnęła jej w dłonie dwa karabiny i jakieś torby Jamesa, sama chwytając za swoje rzeczy i karabin.
- M.. musisz mi pomóc. - Wydusiła z siebie. Po czym dodała po dłuższej chwili. - Proszę.

Nie zważając na nic wyskoczyła ze swoimi rzeczami z okna i puściła się biegiem w kierunku gruzowiska. Nie była pewna czy Sammy jej towarzyszy. To… nie było istotne. Musiała ich znaleźć.


Już na gruzowisku zauważyła, że Sammy jest obok i wraz z nią przeszukuje resztki willi. Widziała dogorywających ludzi wokół i obiecywała sobie, że im pomoże. Pomoże jak tylko znajdzie Rity i Jamesa.

Nagle! Zobaczyła rękaw pod niewielką warstwą gruzu. Podbiegła i nerwowo zaczęła go odkopywać, szybko jednak zorientowała się że to żadne z jej towarzyszy. To musiał być jeden z tych wojskowych. Martwy. Zirytowana lekarka w jakimś dziwnym odruchu zerwała ciału z szyi nieśmiertelnik i naszywkę ze swastyką z rękawa i wepchnęła do kieszeni spodni.

Razem z Sammy biegały po tym całym gruzowisku w tą i nazad. Była wdzięczna młodej dziewczynie, że ta chciała jej pomóc, choć nie była też pewna na ile był to po prostu szok dla kultystki. Wszystkie jej ruchy były mechaniczne i nie wykraczały ponad polecenia, które wydawała lekarka. W końcu jednak… Znaleźli ich.

Ciała Rity i Jamesa były w opłakanym stanie, ale… żyli! A Roxy nie potrzebowała teraz dużo więcej. Opatrywała ich mechanicznie, odtwarzając wryte w jej ciało czynności. Tu zacisnąć, tam dołożyć gazę. Zatamować główne krwawienia. Na resztę przyjdzie czas później. Gdy już jako tako ich połatali, przy pomocy Sammy przeniosła rannych na coś co musiało być kiedyś sporym kawałkiem podłogi. Lekarka zabrała się za obmywanie ich twarzy i drobniejszych ran wodą z bidona, a młoda kultyska pobiegła po jakieś koce. Nie mogli się wyziębić, a przy tym w jakim stanie były ich ciuchy to raczej zbyt trudne by nie było.

Potem gdy już Sammy wróciła z okryciami, zostawiła ją by pilnowała dwójki nieprzytomnych pacjentów, a sama zabrała się za pomoc tym co jeszcze żyli. Do opatrywania ich używała głównie podartych na paski leżących tu i ówdzie, fartuchów należących do kultystów, rany przemywając wodą. Cały czas zerkała też w kierunku siedzącej obok Rity i Jamesa, Sammy.


- Emma! Obudziła się!

Okrzyk Sammy oderwał ją od spaceru po gruzowisku. Było tu sporo broni, ale i tak nie była w stanie jej zabrać. Zgarnęła co nieco naboi wrzucając je do plecaka i słysząc głos kultystki podbiegła do pacjentów.

Ledwie się podnieśli i pierwsze od czego zaczęła Rita to od łażenia po tym całym gruzie i zgarnięcia jakiejś spluwy. Lekarska podsumowała ten fakt milczeniem, a na komentarz Jamesa tylko spojrzała ku zawalonym schodom.

- Tam na piętrze coś jest. Jakby ciemnia. Nie zdążyłem tam wleźć, bo wszystko się zjebało a potem to już same wiecie. - Powiedział James odrywając Roxy od obserwacji Rity.

- Roxy, Samanta, dacie radę tam wleźć? - jego pytanie nieco zbiło ją z tropu.

- Mogę spróbować. - Po dłuższym namyśle wzruszyła ramionami. - Ale jak zacznie mi się ten syf walić pod nogami to najpierw was odprowadzę w jakieś bezpieczne miejsce i najwyżej wrócę tu z liną.

Po tych słowach spojrzała niepewnie na Sammy.
- A co teraz z tobą?

Roxy spróbuje się wdrapać na piętro. Jak Sammy się zgodzi poprosi ją by ją podsadziła. No ale jak budynek będzie się walić to bedzie chciała zabrać rannych do ich lokum.


 
Aiko jest offline  
Stary 11-04-2021, 22:26   #108
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 22 - 2051.03.06; pn; popołudnie

Czas: 2051.03.06; pn; popołudnie
Miejsce: Miami; Downtown; dom gościnny Cantano
Warunki: stołówka, jasno, cicho, ciepło na zewnątrz jasno, ciepło, pogodnie, sła.wiatr



Wszyscy






https://i.pinimg.com/originals/8f/2e...b77c0159b5.jpg


- Proszę, to zrobiłam specjalnie dla was. - Jenny zdjęła z tacy fikuśne szklanki z jeszcze bardziej fikuśną zawartością. Samo zdrowie jak zapewniała. Pomoże wrócić do zdrowia. Może tak było a może i nie. Ale na pewno dziewczna o migdałowych oczach umiała przyżądzać i serwować te kolorowe, owocowe napoje na bazie mleka albo jogurtu i owoców. Słodkie, smaczne i pożywne. No i za darmo! Bo skoro byli gośćmi senior Cantano i byli w jego domu dla gości…

No nie było tak źle. Właściwie to było tu całkiem dobrze. Chociaż to najbardziej zdawała sobie sprawę blondwłosa medyczka. James i Rita właściwie mieli z tym święty spokój bo odkąd wczoraj wieczorem Roxy jakoś dała radę ich przywieźć do domu Wranglerem James’a to przespali wieczór, noc, ranek i sporą część dnia. Okazało się, że póki jeszcze adrenalina krążyła w żyłach to kierowca i złodziejka jakoś jeszcze funkcjonowali. Ale jak to z nich zeszło to oklapli zupełnie zapadając w letarg bez snów. I cała reszta spadła na Roxy i Sammy. Dobrze, że jak już przyjechały pod dom to obie panie Chen wyszły im pomóc wnieść pokiereszowaną dwójkę do wnętrza domu. I okazały się bardzo przejęte i pomocne. Zwłaszcza Jenny co była młodsza i silniejsza pospołu z Sammy okazała się dla Roxy się trzecimi rękami w opiece nad rannymi. Zwłaszcza, że była tu gospodynią więc wiedziała co gdzie leży, jak działa i w ogóle.

Potem jak już oprały się z zakrwawionymi ciałami kolegi i koleżanki mimo, że już była północ albo i po to zrobiła coś do jedzenia dla Roxy i Sammy. Na śniadanie też tylko one zeszły a pozostała dwójka nie bardzo reagowała nawet na zmianę opatrunków. Dopiero teraz, jak już była druga połowa dnia to wstali i zeszli na dół na mniej więcej obiad. Trochę musieli poczekać aż Jenny wszystko naszykuje dlatego na razie im zaserwowała po tym owocowym napoju.

Dla James’a i Rity dzień zaczął się właściwie teraz. Z poprzednich wydarzeń niewiele pamiętali. Jeszcze coś, chyba, że idą albo raczej, że dziewczyny im pomagają iść w stronę Wranglera. A potem pojedycnze obrazy. Jakieś widoki umykającego miasta za oknami. Schody do góry. Łóżko. Ktoś kto się nad nimi pochyla i coś mówi. Wszystko pomieszane i mętne. Dopiero więc jak już za oknami była druga połowa dnia obudzili się na dobre. I poczuli jak podziurawione kulami i ciosami ciało boli. Mogli obejrzeć swoje opatrunki i resztę. No a żołądek wezwał ich na dół. Byli głodni. Właściwie nic nie jedli od wczorajszego obiadu jeszcze w siedzibie kultu. Ale mimo wszystko byli żywi. Wczoraj ledwo trzymali się na nogach i w końcu nawet to nie do końca. A dzisiaj dali radę zejść na dół i chociaż ciała były zesztywniałe i obolałe to jednak chodzić już mogli samodzielnie. Bieganie to chyba jeszcze by mogło być problematyczne ale chodzić już mogli.

Roxy właściwie też dopiero wstała. I też była głodna. Ją z kolei wymęczyło czuwanie nad dwójką pacjentów. Dobrze, że ta Sammy i Jenny jej pomagały to w końcu w dzień mogła odespać to co nie bardzo jej sę udało w nocy. A gdy obie siedziały w stołówce czekając na obiad gotowany przez Jenny niespodziewanie zjawili się Rita i James. Sammy to chyba zaskoczyło bo straciła wątek.

- Cześć. Jak się czujecie? - zapytała patrząc niepewnie jak pozostała dwójka dosiada się do tego samego stołu jaki zajmowali wczoraj rano. A wydawało się jakby to było lata temu. Jak już byli w komplecie była kultystka kontynuował to co zaczęła mówić nim przyszli.

- Myślę, że to może być zdjęcie prawdziwej mapy. Tak sądzę. Nigdy jej nie widziałam. Ale słyszałam, że mistrz Amos ma ciemnię. A tu jest jakaś mapa. Tylko taka chyba ciemnieje. Wczoraj jak ją braliśmy to mi się jaśniejsza wydawała. - pokazała coś co wyglądało jak zdjęcie mapy. Były jakieś rzeki czy strumienie, lasy, plamy, symbole no i nieśmiertelna, eliaszowa dobra mowa. Wczoraj Roxy i Sammy jak się wspięły na piętro częściowo zawalonej willi udało im się dostać do ciemni o jakiej wspomniał James. A tam suszyły się zdjęcia i odbitki. Jedną z nich zerwała Sammy i w podnieceniu zaczeła nawijać, że to chyba prawdziwa mapa. Znaczy jej zdjęcie. Mniej więcej jak i teraz tylko wówczas była bardziej rozemocjonowana tym odkryciem. Potem razem z Roxy miały inne zajęcia i priorytety więc mapa poszła niejako w zapomnienie. Ale jak dzisiaj oglądały to zdjęcie Roxy też miała wrażenie, że wczoraj była jakaś jaśniejsza. Czyżby jej się wydawało?

Ale jak Rita wzięła fotkę mapy w swoje ręce rozpoznała zagrożenie. Owszem, to była fotka, nawet jakiejś mapy. Ale albo Amos miał kiepskie chemikalia albo coś poszło nie tak. Brakowało utrwalacza. I wystawione na światło dzienne fotografie powoli ciemniały. Trzeba było je jak najszybciej zawieźć do jakiejś ciemni z porządnym utrwalaczem aby je zachować chociaż w obecnym stanie. Bez tego za parę godzin, może parę dni zdjęcia zrobią się kompletnie czarne i nieczytelne. Do tego czasu względnie bezpiecznie można było je trzymać z dala od światła słonecznego albo oglądać w ciemni przy czerwonej żarówce.


---


Mecha 22

Rita; gojenie się ran; (BUD + Sprawność); 5 + 3; rzut: Kostnica suk > rany 2>3/9

James; gojenie ran; (BUD + Sprawność); 2 + 1; rzut: Kostnica suk > rany 2>3/9

Roxy > Rita; leczenie ran; (SPR + Chirurgia); 13 + 4; rzut: Kostnica suk > rany 3>4/9 (Pielęgniareczka 4>5/9)

Roxy > James; leczenie ran; (SPR + Chirurgia); 13 + 4; rzut: Kostnica suk > rany 3>4/9 (Pielęgniareczka 4>5/9)
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 16-04-2021, 13:24   #109
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację




“Ambrozja”“ pomyślał James kiedy tylko otworzył oczy. Taki pokarm bogów i serwowano go w walhalli. Albo Olimpie. Albo innym Elysium, jeden zresztą grzyb. Na szczęście tępy ból szybko sprowadził go na ziemię i uświadomił, że nie jest w raju. Pierwsze co poczuł to bardzo przyjemną woń pościeli, potem jakichś owoców i chyba czegoś gotowanego więc nic dziwnego, że miał pewne oczekiwania. Te jednak prysły i brutalna rzeczywistość zaczęła do niego docierać. W raju by nie bolało to raz. W raju chyba nie ma też much, bo jedna, wybitnie upierdliwa usiadła na jego nosie. Przebrzydłe stworzenie wykorzystywało słabość Jamesa, i kierowało się w stronę oczodołu. Ruszył ręką. Mucha uciekła i wylądowała na nocnym stoliku zanim sięgnął ręką do twarzy.


“Tak się kończy zabawa z nożem”. Myślał, bo to jedyne, co obecnie nie bolało. Do starych opatrunków na klatce piersiowej doszły jakieś nowe na ręce i nodze. Czuł też potworny ból głowy, a lekkie szmery w uszach sugerowały co najmniej blisko rozerwany granat.
“Ach, prawda, coś wybuchło”. Myślał dalej James przypominając sobie kolejne zdarzenia, które powoli wracały na swoje miejsce w pamięci.

“Jeep” pomyślał przypominając sobie powolne kuśtykanie, z jednej strony holowany przez Sammy, z drugiej oparty o sztucer, którego lufa metalicznie zgrzytała o jakieś betonowe podłoże. Potem widział dach, a właściwie odrapaną, jakże znajomą podsufitkę swojego samochodu, warkot zapuszczanego V8. Potem chwila niepamięci, choć James wiedział, że najpewniej urywał mu się wtedy film.

Szybki rzut oka na wnętrze pokoju pozwolił ogarnąć resztę zdarzeń. Okrwawiony, rozdarty z jednej strony czarny podkoszulek wisiał na oparciu krzesła. Skórzana kurtka, z rozerwanym na szwie rękawem leżała na siedzisku. Buty i spodnie na pierwszy rzut oka były całe. Zakurzone jak u budowlańca, ale całe. Nie były też obrzygane, co sugerowało, że zanim dobrze nie zakręciło mu się w głowie, urwał mu się film, miłosiernie ratując resztki godności.
Reszta gratów leżała pewnie tam, gdzie zostawiły je dziewczyny, bo widział całą ich stertę. Mossberg, ładownica z brenekami leżąca na stoliku nocnym, Zakurzony SigSauer i nóż Alonsa, wystający spod skórzanego stetsona. Roxy i Sammy zrobiły dobrą robotę. Przyniosły graty, ogarnęły rannych, i wywiozły ich w bezpieczne miejsce.

Wstanie z łóżka było nie lada wyczynem, choć najtrudniejsze było zachować przez chwilę pionową postawę. Nieco chwiejnie udało mu się nawet dojść do łazienki. Potem było już tylko lepiej. Parę odświeżających łyków wody, odrobina chłodu na kark i twarz, i krążenie powoli wracało. Sprawność ruchowa też, więc zaryzykował nieco higieny. Po prawie dwóch kwadransach karkołomnych wygibasów przed umywalką, okupowanych tępymi uderzeniami bólu ze zranionych miejsc nawet przestał śmierdzieć potem, krwią i kurzem.
Z garderobą zeszło nieco dłużej, choć kolejny podkoszulek zniszczony to już była lekka przesada. Jakby Miami uparło się na jego podkoszulki. Przyszycie rękawa do kurtki też było poza jego możliwościami.
- Pierdolić to - James wziął nóż, i odpruł drugi rękaw, wyciągając nitki, i tworząc z kurtki zgrabną, skórzaną kamizelkę.
Kilkoma klapsami oczyścił spodnie z kurzu, przetarł buty resztką podkoszulka i zerknął w lustro, nakładając stetsona i przeciwsłoneczne okulary. Wyglądał jak jakiś meksykaniec, ale w Miami było ich mnóstwo, więc kurier stwierdził, że nie powinien specjalnie odstawać od reszty. Zebrał swoje graty i ruszył na zewnątrz. W pierwszej kolejności poczłapał do swojego Jeepa, aby sprawdzić czy wszystko z nim w porządku. Było, więc mógł spokojnie zająć się resztą spraw. Na przykład ogarnięciem gratów, które znajdowały się w bagażniku. Całkiem sporo jak na dwie dziewczyny które nie wyglądały jak ciężarowiec.

Towarzystwo siedziało już na stołówce.Rita nie wyglądała źle. Ot, chyba dostała kulkę, ale żyła, więc James przypuszczał, że musiała być w podobnym stanie co on sam. Więc pewnie czuła się wujowo, i James postanowił nie komentować ani jej wyglądu, ani samopoczucia. Miał wrażenie, że Rita nie była z tych, co szukają zuchasiek i przytulasów na pocieszenie, więc przywitał się tylko i solidarnie z nią cierpiał, jedząc swoją porcję. Roxy i Sammy wyglądały na nietknięte, co poniekąd tłumaczyło, dlaczego są tu, gdzie są, a nie powiedzmy w raju. Albo piekle.

“Ale w piekle tak nie karmią” pomyślał wcinając ze smakiem porcję witamin. Za świeże owoce można by było nawet polubić Miami, choć wydawało się, że miasto próbuje dać im wycisk na każdym kroku. Niby robotę zrobili, ale wpadli w zasadzkę. Potem Cantano i jego interes, który nie poszedł całkiem po myśli Jamesa. Potem draka z kultem, a teraz to. niby mieli mapę, ale za chwilę mogło jej nie być. James nie znał się specjalnie na fotografi. Ot, wiedział, że zdjęcia się wywołuje, potrzebna jest chemia i ciemnia, bo zdjęcie się psuje, ale szczegółów nie znał. Kiedy tylko Rita wspomniała, że potrzeba konkretnego oświetlenia nawet znalazłby sposób. Ciemny materiał, jakiś drelich na okna, a oświetlenie można było zawsze wymontować na chwilę z Jeepa. Tylna lampa samochodu miała czerwone szkło. Wykręcenie jej nie sprawiłoby wrażenia nawet lamusowi przed wojną, który musiałby wymienić żarówkę. Prąd mieli, i to nawet nie w gniazdku Jenny, a zawsze można było wymontować akumulator Jeepa i na chwilę podłączyć żarówkę. Potrzeba było dwóch nieco dłuższych kabli, bo tego James nie zamierzał w samochodzie ruszać. Nie, aby się nie znał. Po prostu to była dużo grubsza robota i jak brzmiało stare powiedzenie mechaników - ruszysz jedno, posypie się wszystko. James dorzucił więc do listy potrzebnych rzeczy jakieś kable. A lista owych rzeczy zaczynała się robić całkiem spora, bo kierowca miał nieodparte wrażenie, że gdziekolwiek znajduje się cel ich wyprawy, narysowany na ich zdjęciu mapy, będzie on gdzieś głęboko w neodżungli. A do takiej wyprawy Jeepa trzeba było gruntownie przygotować. James myślał o przygotowaniach, wciągając resztki koktajlu.

- Trzeba ją przerysować. Albo odczytać w ciemni, którą można by zrobić w jednym z pokoi. Kończą się leki, i paliwo, wiec skoro nie mamy nic do roboty, jedźmy się rozejrzeć. - zaproponował James. Siedzenie i dywagowanie o problemach nie mogło ich rozwiązać. Mieli jasno ustalone priorytety, więc pozostawało działać.

Jedzenie było tak dobre, że James na chwilę odszedł od stołu aby podziękować Jenny. Niby niewiele, ale posiłek naprawdę pomógł. Właściwie, to oprócz podziękowania chciał też zapytać Jenny o jakieś miejsce, gdzie można zatankować, i kupić nieco mechanicznych gratów. Nie, aby James był wyrachowanym bucem. Ot, po prostu jak zwykle, rozmowa z grzeczności schodzi jakoś naturalnie na to, co kto w życiu potrzebuje. Jamesowi potrzebne były części i paliwo, a Jenny przypadkiem miała problem ze świetlikiem. Prosta robota dla Jamesa, być może zbyt ciężka dla sympatycznej dziewczyny, która mogła być mistrzem kuchni, ale nie śrubokręta czy młotka.
Oczywiście James był dziś zbyt obolały, aby zajmować się tematem, ale nie planował rano żadnych specjalnych zajęć, więc obiecał, że zajmie się sprawą tuż po śniadaniu. Tymczasem miał plan, aby jeszcze dziś wieczorem podłożyć coś pod ten świetlik, by przynajmniej nie przeciekało w nocy. Plandeka byłaby w sam raz.

Pierwszą część zapłaty James dostał od razu. Informacja zawsze było niezłą walutą.
- Blaszany Fort? - zdziwił się kierowca.
- No. Takie strasznie brudne i głośne miejsce nad kanałem. Ogrodzony takim metalowym murem. Jadąc od kasyna na południe, ciężko przegapić. Wszędzie kurz i smar i hałas - dziewczyna skrzywiła się, za to James się uśmiechnął. Dla niego brzmiało to wręcz wspaniale. Szczęśliwie siły wracały z każdą minutą spędzoną na odpoczynku i jedzeniu. Organizm się bronił, a może Roxy miała po prostu lepsze piguły i chemię niż Tamiel. W każdym razie kierowca mógł zasiąść za kierownicą i zawieść całe towarzystwo na targowisko. Kanał był niestety w inną stronę, o czym James dowiedział się od jednego nieco brudnego i obszarpanego dzieciaka, jakich pełno plątało się po okolicy.
Poprosił Roxy, aby poszukała mu listka Decalcytu albo Calcidisu. Widząc jej fachową robotę z bandażami, liczył, że znajdzie potrzebne medykamenty. Zostawił jej dwie butelki alkoholu, prosto z zapasów Cantano, a sam pojechał we wskazane przez obszarpańca miejsce.
Czas był najwyższy, bo w Jeepie zapaliła się już czerwona kontrolka rezerwy, co oznaczało, że maszyna ciągnie już na oparach.

[MEDIA]http://i.pinimg.com/564x/f7/aa/fe/f7aafe240af9428ba8edba22983c25f4.jpg[/MEDIA]

Sama miejscówka była imponująca. Przynajmniej patrząc z punktu widzenia Miami. W sumie nie mogła równać się z Mechstone, ale James szybko zauważył całkiem solidny mur z “wyrobów przemysłowych”. Przepiękna i ciesząca oko kombinacja opon, ryflowanej blachy, drutu kolczastego, przetykanego tu i ówdzie szynami kolejowymi. Kawał solidnej, fachowej roboty polegający na tym, aby całość była solidna, choć wyglądała jakby trzymało się na ślinę, klej i słowo honoru. Nad obręb muru wystawało kilka wieżyczek, zrobionych z budowlanych rusztowań obitych blachą falistą, spełniających jednak swoje zadanie. Pseudo forteca miała jedno, solidne wejście. Stary terminal autobusowy przekształcony w coś w rodzaju stanowiska dowodzenia całym obiektem, będący jednocześnie bramą. Otwartą na oścież, bo zdaje się czekali na każdego klienta, ale nie wylewnie, ze sztucerami i strzelbami w dłoniach. Oczywiście wpuścili go do środka, choć dogadanie się w łamanym “Majamskim” było trudne. Uniwersalne słowa jednak znali.
- Gamble? Paliwo? handel? Interes? - James próbował słowa jakby wciskał przyciski w jakiejś maszynie i kiedy jeden ze strażników się uśmiechnął, kierowca wiedział, że jest u siebie.
- Ty no problem gringo. Comprende? - całe Miami. Rozpięta koszula, owłosiony, opalony tors, lustrzanki na perkatym nosie i giwera trzymana nonszalancko w dłoniach. Koleś też miał kapelusz, w krowie łaty i całkiem niezłe pantofle, z metalicznymi noskami. Najważniejsze jednak było, że się dogadali.
- Jasne Amigo. Jak słoneczko. - wyszczerzył się James i wjechał do środka, kierując maszynę między rozwalonymi uliczkami w stronę dźwigów i warsztatów, widocznych pomiędzy ruinami. Cała dzielnica, przerobiona na złomowisko, co świadczyło o rozmachu i być może jakimś centralnym zarządzaniu, choć przy warsztatach James nie zobaczył gangsterów, a zwykłych ludzi. Nieuzbrojonych, usmarowanych smarem i olejem, w roboczej odzieży ciężko tyrających przy kadłubach łodzi i nielicznych samochodów.
Wpierw poszukał paliwa. Szczęśliwie, większość tutejszych łódek chodziło na benzynę. Niestety z jakością był problem, ale Jeep szczęśliwie posiadał ceramiczny silnik, i jakość paliwa nie była specjalnym problemem. Udało się zatankować całe 20 litrów, co wystarczało, aby Jeep mógł przynajmniej na jakiś czas ogarnąć kwestię jazdy po Miami. Kierowca dogadał się jednak z kupcem, aby pamiętał o nim w następnych dniach, bo zamierza zatankować pojazd po sam korek.
W licznych warsztatach i sklepikach, ustawionych ciasno wzdłuż całego ogrodzenia sprzedawano rozmaite wyroby. Proste narzędzia, James mógł dostać stosunkowo tanio. Elementy od łódek, pontonów, jachtów i innych pływających wynalazków było całkiem sporo. Typowo samochodowych jednak części nie było za wiele, więc James musiał nieźle przebierać w przepastnych skrzynkach i półkach, by wydobyć z całego tego złomowiska coś, co od biedy mogło posłużyć do przystosowania Jeepa do off-roadu po dżungli lub chociażby terenie podmokłym.

James problemy w takim off-roadzie widział dwa. Było więcej mniejszych, ale dwa pozostawały priorytetem i bez tego kierowca nawet nie zamierzał wyściubiać nosa poza asfalt. Awaryjny plan zasygnalizowania ludziom Cantano, aby pomógł im zdobyć niezbędne komponenty zawsze był pod ręką. Jenny jako swego rodzaju pracownica Cantano najpewniej miała do niego pewien dostęp, a skoro byli wynajętymi przez niego ludźmi zajmującymi jedną z jego kwater, być może miał lepszy dostęp do szukanych rzeczy. Ale wpierw należało poszukać na własną rękę, aby bandyta nie pomyślał sobie, że są niekompetentni, lub leniwi.
Pierwszym problemem była woda, wszechobecna w Miami. Silnik wodę lubił jedynie wtedy, kiedy się chłodził. Zasadniczo był szczelny, ale były dwa miejsca w które mogło jej nalecieć do niego w zbyt dużej ilości. Pierwszym takim miejscem był wlot powietrza i komora silnika. Drugim wydech. Komory silnika nie dało się całkowicie uszczelnić. Temperatura musiała z niej w jakiś sposób uchodzić, więc jedyne, co można było z technicznego punktu widzenia uczynić to uszczelnić ją na tyle intensywnie, aby nie zalać silnika zbyt gwałtownie. James szybko znalazł nieco tworzyw sztucznych, które po podklejeniu pod silnikiem dawałyby odpowiednią zasłonę. Chrap do tego konkretnego modelu najpewniej próżno byłoby szukać w innym miejscu poza rodzimym Detroit, a szczególnie starej fabryki Chryslera w Toledo. Szmat drogi do rodzinnych włości. Pozostawało chrapy zrobić, najlepiej z plastikowych elementów, których tu nie brakowało. Plastikowe rury, przewody, filtry i gąbki były na miejscu. Sprzęt ogólnogospodarczy produkowano wszędzie, a filtry przydawały się również w łodziach. Wydech trzeba było wyciągnąć, i to najlepiej aż na sam dach, wyprowadzając tłumik do góry. Odpowiedni zestaw rur, kolanek i łączeń wymagał jednak nieco dłuższych poszukiwań.
Kiedy już znalazł niezbędne rzeczy pozostawał problem zapłaty. Jego zapasy żywności, w przeważającej większości złożone z alkoholu zostały właściwie wchłonięte w tutejszy rynek bez większych problemów. Mechanicy polecali swoje usługi, wynajem warsztatu i inne “luksusy”, jednak najbardziej poszukiwaną walutą było właśnie to, czego ich grupa potrzebowała w tej chwili najbardziej, a więc paliwo, części mechaniczne i elektryczne. I broń. Osiągała tu zawrotne ceny a śniadoskóry mechanik trzykrotnie wskazywał zarówno nóż Jamesa, jak i pistolet, pytając czy nie chce handlować.
James miał też kilka pytań. Interesowały go ogromne osiemnasto kołowce, które widział wcześniej pędzące dawną drogą międzystanową na północ. Ruch transportowy jednak działał, ale czy był jakoś zorganizowany? Gdzie mieściła się baza tych kierowców i ich pojazdów i jakie towary woziły z i do Miami? Jamesa interesowały też inne gangi, bo nie wierzył, że jeden człowiek ogarnia całe miasto, które wydawało się dużo rozleglejsze niż początkowo myślał. Downtown, Marina, Blaszany Fort. Korty. Być może istniały jeszcze inne, ciekawe miejsca, w których można było zarobić gamble, i James, nie mając nic lepszego do roboty w trakcie szukania części, a i dla podtrzymania rozmowy rozpytywał ile się dało. W końcu jednak trzeba było dobić targu, zapakować cały sprzęt do bagażnika, i pojechać po dziewczyny na targowisko.

Czas był najwyższy, bo zbliżał się wieczór, większość kupców kończyła już handel, gangi i inne podejrzane grupy wyłaziły tłumnie na ulicę a nie chciał kolejnej draki z lokalsami. Lub przyjezdnymi, jak ci wojskowi ze swastykami na mundurach. Ogólnie wyglądali na nieźle uzbrojonych i zorganizowanych. Kolejny gang i kolejny gracz w okolicy. Być może ktoś od Cantano był zorientowany w temacie, w końcu sam gangster szczycił się, że wie wszystko co się wyrabia w mieście. I kiedy Rita wspomniała coś, że zamierza posłać Jenny po człowieka Cantano, James nie protestował. Było sporo spraw do obgadania. Załatwienie warsztatu, wypytanie o mundurowych, oczywiście dyskretnie.
- Tylko chwilowo nie wspominajmy, że mamy jakieś odbitki. Mamy trop, ale niepewny - zasugerował Ricie. Lub Roxy. Sam wolał nie indagować człowieka Cantano, chyba, że ten sam by się prosił. Być może Melody miała względem Jamesa rację, i jego brak obycia i mrukliwa czasem postawa mogła prowokować. Szczególnie wszelkiej maści gangusów.
James postanowił więc jeszcze przez kilka chwil być grzeczny. Oczywiście bez wielkiej przesady.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 16-04-2021 o 13:35.
Asmodian jest offline  
Stary 17-04-2021, 20:46   #110
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Rita nie do końca ogarniała, jak dostała się do fury, a potem w wylądowała na hawirze Cantano. W każdym razie wdzięczna była Roxie i Sammy. Choć nie miała okazji tego wyrazić po powrocie, ponieważ z racji poniesionych obrażeń i zmęczenia padała na pysk i od razu walnęła w kimono.


Nowa felczerka ekipy naprawdę była wyczesana, ponieważ gdy już wyłoniła się z wyrka, Rita czuła się całkiem nieźle. No może poza trochę nakurwiającym baniakiem, ale przynajmniej nie wykorkowała. Sama zeszła po schodach, chociaż nie umknęło jej, że musiało już minąć południe. W normalnych warunkach nie kimała tak długo. Sammy była podobnie zaskoczona jej stanem, co ona sama, bo straciła flow i przerwała swoją nawijkę.
— A całkiem nieźle jak na wczorajsze manto — odparła na jej pytanie złodziejka artefaktów, następnie zwróciła się do Roxy — Jeszcze raz dzięki za połatanie łapiduszko, muszę ci przy okazji kopsnąć za to parę gambli, bo masz co do tej fuchy łapska artystki.
Następnie dupnęła przy stole, w międzyczasie Jenny zarzuciła jakimś dojebanymi popojkami. Okularnica wypiła ze smakiem.
— Wyczesane siostro, musisz mi zapodać przepis na ten nektar bogów.
Niedługo potem z mańki byłej kultystki wyszedł temat znalezionej w ciemni mapy, rzekomo eliaszowej. Brunetka złapała fotkę i od razu skapnęła się, że choć coś może być na rzeczy, to robota została spartolona, albo zwyczajnie niedokończona. Brakowało utrwalacza. Bez niego wystawiona na światło dzienne fotka powoli ściemnieje. Powiadomiła od razu o tym zgromadzonych.

Po ogarnięciu tego tematu i najedzeniu się Rita zagaiła do Jenny, żeby posłała po kogoś od Cantano. James wtrącił się wtedy, by nie wspominać o odbitkach. Na co szafirowooka skinęła głową, w sumie to bardziej zależało jej na zarzuceniu tematu naziolskich kutafonów.


Po południu James podrzucił ją i inne laski na targ. Tym razem Rita zamierzała dostać trochę elektroniki, chociaż już od poprzedniej wizyty czaiła, że w tym zasranym, wilgotnym piekle ciężko było o coś bardziej zaawansowanego niż rower z przerzutkami. Miała też nadzieję wymacać jakieś info odnośnie aryjskiego druciarza, wspomagając się jego gnatem. Co do tego jednak bez skutku, chociaż ładnie uśmiechała się i grzecznie proponowała gamble. Nygus był jakimś niszowym zasrańcem, albo tamci srali po gaciach. Chociaż zdawało jej się, że to by wyczaiła. W każdym razie ze szpejem poszło jej odrobinę lepiej. Znalazła lapka i krótkofalówkę. Zgarnęła też dwa w aparaty cyfrowe, w różnym stopniu rozjebane, posiadające jednak dość części, by dało radę sklecić jeden w całość. Taki fant mógł się przydać, jakby dziewczynom nie udało się ogarnąć wywołania fotki. Wtedy cyknęłaby mapę, zanim ta nadawałaby się do dupy. W wersji cyfrowej też byłaby przydatna. Do zwiadu aparat również mógł się przydać, szczególnie że miał wbudowaną opcję kamery.


Bujanie się po targu zajęło Ricie czas do późnego zmierzchu. Fartem akurat wtedy swoim wranglerem zajechał James, więc łowczyni artefaktów z radością załadowała dupę na pakę.

Wieczorem na chacie Cantano zdążyła jeszcze opędzlować szamę i zjawił się trep właściciela. Dziewczyna wypytała go dokładnie o nazioli, powiedziała, że są z konkurencji i bez wciskania kitu napomknęła o losie sekty. Dowiedziawszy się, ile dało radę, pożegnała typa i udała się do swojego pokoju.


Późnym wieczorem była już w swojej jedynce. Tam dupnęła przy blacie i zaczęła klecić aparat. Klnąc pod nosem na ustrojstwo i utrudniające wszystko naparzanie po postrzałach w końcu złożyła ustrojstwo. Zmęczona, ale zadowolona siebie walnęła się na wyrko i wyciągnęła gnaty. Nie poszła jednak w kimono, tylko sięgnęła po lapka i wzięła się za doprowadzanie go do porządku. Musiała scustomizować urządzenie według swoich potrzeb, przede wszystkim wprowadzić swoje poprawki do OSu i zacząć pisać przydatne do pracy programy, a zwłaszcza, exploity. Po trzech godzinach jednak mimo woli zasnęła...
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 03-10-2021 o 17:55.
Alex Tyler jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172