|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
14-11-2020, 01:47 | #1 | ||
Reputacja: 1 | 18+ [Neruoshima 1.5] Iluzja Neonów
__________________ "Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania." Ostatnio edytowane przez rudaad : 14-11-2020 o 22:21. | ||
15-11-2020, 21:48 | #2 |
Dział Postapokalipsa Reputacja: 1 |
|
17-11-2020, 23:23 | #3 |
Reputacja: 1 | Betonowa konstrukcja osadzona głęboko w rozpadlinie pustyni Mojave, na pierwszy rzut oka, nie wystawała, nawet jednym ostrym rantem swojej sześciennej bryły, poza linię gruntu stanowiącego mieszankę żwiru, piachu i rozsianego ,kolejnymi burzami, trynitytu. Przeprawa przez piaski Mohave stanowiła udrękę dla każdego podejmującego drogę przez Wielką Kotlinę. Dotarcie do jakiegokolwiek punktu położonego przy górach Tehachapi, San Gabriel, San Bernardino, Dolinie Śmierci lub pustyni Sanora wydawało się większości ludzi prawie niemożliwe. Dosięgnięcie samego serca radioaktywnej rozpadliny było kompletnie nierealne. Odnalezienie ośrodka hibernacyjnego? To też można było włożyć pomiędzy bajania po Tornado. Jednak tam był. Chociaż nie przypominał w niczym wspomnień sprzed zamrożenia. Zabrakło sterylności, personelu w białych kitlach, setek formularzy, zamkniętych skrytek, hermetyczności i “tego czegoś” co świadczyłoby o przeznaczeniu tego miejsca. Być może inne budynki i mury dawnego ośrodka, utonęły w setkach anomalii pogodowych przewalających się niszczycielską siłą po dawno wymarłej przestrzeni, a być może nigdy nie zostały postawione. Miejsce odkopane wybuchem ładunku ekipy poszukiwawczej wydawało się prowizorką złożoną na prędce, z różnego typu kriokomór przetransportowanych do podziemnego schronu w akcie dzikiej paniki.
__________________ "Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania." Ostatnio edytowane przez rudaad : 26-11-2020 o 12:51. |
18-11-2020, 12:52 | #4 |
Dział Postapokalipsa Reputacja: 1 |
|
18-11-2020, 22:10 | #5 | |
Reputacja: 1 | Walter… czuł się zajebiście. Kurwa. Takiego spada i doła to chyba nie miał w życiu, albo raczej nie pamiętał. Miał cholerny mętlik w głowie. Był na powietrzu. Jakiś wojskowy się w niego wpatrywał z przymrużonymi oczami? Nieistotne. Czuł się nieświeżo, w ustach smak chemii, dotyk ubrania na skórze, ciepło… Jego ubranie. Ktoś go ubrał. Nie ważne…
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! | |
19-11-2020, 08:48 | #6 |
Reputacja: 1 | - I co z tego że akcje Pentexu poszybowały w górę Mike? To nieprzewidywalna do końca huśtawka, jedna zmiana w algorytmie i polecą na dół. Jasne, można się w to bawić, ale sam widzisz jaka to nerwówka. Wole stabilniejsze inwestycje. – Z drugiej strony komórki przez jakiś czas odzywał się podekscytowany głos młodego człowieka, maklera który dopiero rozwijał swoją karierę i który chciał skorzystać na znajomości z Johnym. W Las Vegas nie brakowało inwestorów ale tych poważnych nie było zbyt wielu. Nie miał prostego zadania gdyż John nie należał do ryzykantów a wartość papierka oparta na zapewnieniu państwa, firmy czy kogokolwiek, że jest coś warty – nie przemawiała do jego wyobraźni. Dobrze znał historię kryzysów giełdowych które chwile przed upadkiem świętowały bujny rozwój. Nie zamierzał się w to bawić, lokował w coś pewniejszego – nieruchomości. W uszach zabrzmiał dziwny przeciągły dźwięk, piszczenie o sile alarmu samochodowego , John skrzywił się z bólu i przyglądał przez chwile z niedowierzaniem swojej komórce. Najnowszej klasy sprzęt, z górnej półki, najlepszej choć w zasadzie nie znanej na szerokim rynku firmy. Flagowe sprzęty popularnych firm które z dumą zachwalali ich producenci, były niczym skoda do mercedesa. Nie wiedział czemu jednak z uszu ciekła mu już krew którą czuł choć tak do końca jej nie czuł. (... ból...) Oglądał właśnie nowo wybudowaną kamienice w dobrej lokalizacji Las Vegas, idealną dla średnio zamożnego mieszczaństwa. Takich klientów lubił najbardziej. Normalni, porządni, płacący zwykle na czas. Nie bawił się w wynajmy dla bogatych ani dla biednych. Pierwsi nastrączali nieprzewidywalnych problemów, drudzy aż do bólu przewidywalnych. Oczyma wyobraźni widział jak wykończyć powierzchnie, jaki materiał zakupić, komu zlecić ostatnie szlify tak by oddać mieszkania w pełni gotowe. Wyposażenie negocjował z każdym osobno – różne gusta różne potrzeby. Często ludzie mieli swoje własne rzeczy więc wyposażanie wnętrz przed wynajęciem mogło mijać się z celem. Spoglądał właśnie z 4 piętra na okolice, nie był to wieżowiec aby panorama zachwycała, ale i tak był zadowolony. „Jeszcze kilka takich inwestycji i będę ustawiony” – Nie wiedział czemu tym myślą wcale nie towarzyszyła euforia jaką kiedyś odczuwał gdy planował hibernacje. Wraz z tymi myślami przeszyło go dziwne uczucie smutku, gdzieś w głębi, w dołku , czające się gdzieś przerażenie… nie , jakieś dziwne uczucie , jak gdyby to już się wydarzyło i wcale nie było takim jakie oczekiwał. Uczucie zawodu… Tak zawód i tępy ból promieniujący z okolic brzucha, jak gdyby dopiero co zjadł nieświeże sajgonki smażone na kilkudniowym oleju. Ból promieniował obejmując niemal całe jego ciało. (... ból...) Siedział w domu przy kolacji z rodzicami, jednej z niewielu jakie w ostatnim czasie miał okazje z nimi spożywać. Za dużo pracy, za dużo biegania i spraw , wiedział też że będzie to jedna z ostatnich kolacji jakie z nimi spożyje. Dziwne uczucie wiedzieć że „umrze się” przez rodzicami i znać mniej więcej datę tego „odejścia” Oni wiedzieli co zamierzał w związku z czym te kolacje były coraz trudniejsze. Nie było już w nich takiej zwykłej radości jakie towarzyszyły im wcześniej, przypominały nieco stypy, ostatnie pożegnania – z żyjącym jeszcze człowiekiem. Ta kolacja była jednak jakaś inna, bardziej przejmująca, dołująca, obraz rodziców nieco zamazany jak przez umorusane tłuszczem okulary. Chwycił je by je przetrzeć ze zdziwieniem odkrywając że je nosi. Nie nosił przecież. Chyba. Raz jeszcze spojrzał już przetartymi okularami na rodziców czując gdzieś na krańcu świadomości że już ich nie ma, że to ledwie wspomnienie czegoś co już było. Oczy go piekły tak bardzo że musiał je zamknąć, ale i to nie pomagało. Odpłynął dalej w głębszą fazę , na granicy snu , jawy i śmierci. Był w ciężkim stanie i niezbyt świadomy tego co się wokół niego dzieje. Dryfował nie wiedząc czy dobije do brzegu czy utonie. |
23-11-2020, 10:18 | #7 |
Reputacja: 1 | - Wszystko będzie dobrze córeczko - ściskał małą za rękę i kątem oka obserwował pielęgniarkę, która wkłuwała się w plastikowy wężyk spływający z wieszaka kroplówki, ku kaniuli dożylnej umocowanej na żyle podskórnej przedramienia. Wiedział, że Jenny zaraz odpłynie i zabiorą ją do kriokomory. Chciał, by ostatnią rzeczą jaką zapamięta dziewczynka, była jego twarz. Trzymał ją za rękę, uśmiechał się do niej, ale po policzkach spływały mu łzy… Wiedział, że wszystko co mówił, było kłamstwem… Nie wiedział co się z nią stanie, bo wbrew złożonej obietnicy, nie mógł zapakować się do kolejnej kapsuły, bo wszystkie pieniądze wydał na jej kriokomorę. Jenny zamknęła oczy, a on wstał z łóżka, otarł łzy i zacisnął palce w pięści, aż mu pobielały kłykcie… już wiedział co musi zrobić. ***** Patrzył prosto w oczy klęczącego na ziemi zakrwawionego Jose Fernandeza, w Wyoming był prawą ręką Sinaloa. Koordynował przerzut koki przez granicę z Kanadą, dzięki siatce gangów motocyklowych. Leżał na górze hajsu, a że był poszukiwany przez wiele agencji federalnych, Jacob w ramach swojej “drugiej” działalności zszywał jego podopiecznych,a kilka razy i samego Jose. Bandzior nie bał się czarnej roboty, ale pomimo całego swojego obrzydzenia do niego i siebie, za to co robił, meksykaniec płacił bardzo dobrze… Teraz nie miał nic do stracenia, potrzebował jego forsę, której dwie pełne brezentowe torby leżały obok jego stóp. Szybko ściągnął spust dziewięćset jedenastki… głowa Fernandeza pękła jak arbuz, nie oglądał się za siebie. Komora kriogeniczna w Utah czekała na niego, personel przyjmował gotówkę i nie zadawał zbyt dużo pytań.***** Oszołomiły go wszystkie bodźce, każdy promień światła, każdy dźwięk, każdy dotyk odbierał wielokrotnie silniej. Osłabione, nieużywane mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Spotkanie zimną, wykonaną z ryflowanej blachy posadzką było bolesne. W jego głowie wykwitły czerwone kwiaty bólu, purpurową falą niemożności rozlewały się po czaszce. Podniósł się z trudem na nogi, z pomocą jakiegoś odzianego, chyba w mundur faceta. W niczym nie przypominał kogoś z obsługi personelu medycznego. Na chwilę świat zawirował i ściemniał, a podłoga znowu się o niego upomniała. Ocknął się na przednim fotelu terenowego samochodu, podskakującego na nierównościach a przez uchylone okno do środka wdzierał się pustynny pył. Pustynia… pieprzona pustynia... Spojrzał już przytomniejszym wzrokiem na prowadzącego z sąsiedniego fotela kierowcę. Ten zaczął nim potrząsać i cucić go uderzeniami dłoni w twarz...Gdyby nie był taki słaby i zdezorientowany… Puściły by mu nerwy… ale na razie tylko jego świadomość zarejestrowała kolejne razy, kiedy dłoń uderzała go w policzek, pozostawiając uczucie nieznośnego pieczenia… Wreszcie oprzytomniał na tyle, że przestał być okładany. Spojrzał na siebie i zaczął niezgrabnie zapinać kolejne suwaki i guziki… szło mu nieporadnie, a krzyk z boku wwiercający się w czaszkę nie pomagał. Wreszcie skupiając całą swoją wolę i odchylił głowę na bok w kierunku kierowcy. Młody sierżant postanowił na chwilę skupić się na prowadzeniu samochodu. Pokonał suchość w ustach, odkleił spierznięty i skołowaciały język od podniebienia i wycedził z trudem: - Sierżant… to nie stopień oficerski… - powiedział to na tyle stanowczym tonem, na ile pomagał mu jego stan. Oparł głowę z powrotem na zagłówku, spodziewając się uderzenia ze strony kierowcy. - W Iraku za taki tekst, każdy porucznik skopałby Ci dupę… - Tak samo jak to nie jest wojsko. Nikt Cię nie będzie szkolił kocie. Mamy tylko Was utrzymać przy życiu i dobrej woli do współpracy. Zobacz jak kolega z tyłu ładnie się zachowuje, nie zdychając jak Ty. Cobb nawet nie zadał sobie trudu sprawdzić, kto siedzi z tyłu. Ciężka głowa i obolały - Jak nie wojsko, to spierdalaj z tymi kotami, oficerami i pieprzeniem - głowa napierdalała go niemożliwe. - Jesteś od Fernandeza??? - nie mógł wyobrazić sobie innego logicznego wyjaśnienia tego pierdolnika… Poprawił się w fotelu pasażera i sprawdził, czy coś z dobytku zostało w jego kieszeniach. Starał się robić to dyskretnie, nie zdradzając się przed kierowcą terenówki. - Od Harper. - odciął się krótko. - Stawianie się w tych czasach to dobry nawyk, będą z Ciebie ludzie, a nie tylko mięso. "Harper?? Kto to kurwa jest??" - miał mętlik w głowie. - Tych czasach? To znaczy jakich… który mamy rok… - miał się obudzić pięćdziesiąt lat później, w tym samym czasie co Jenny… Szmat czasu. "A może to zmyła z tą Harper? Może wiozą mnie prosto do Fernandeza?" Jebany meksykanin sprawiłby, że cierpiałby długo gdyby wpadł w jego łapy. - Jakoś 2054, czas bohaterów i wolności. Jeśli ktoś Cię ścigał w dawnych czasach, możesz być prawie pewien, że dawno zdechł na nuklearny, chemiczny lub biologiczny pomór. Nawet lodówka była w stanie przetrwać jedna na kilka tysięcy. - wojskowy zerknął na Cobba ciągle klepiącego się po kieszeniach - Już się tak nie trzep przy samych facetach, bo się Big będzie skłonny przesiąść. Resztę gratów macie w bagażniku w swoich skrzynkach. Nikt Wam niczego nie ruszał, ale nie warto było ryzykować dłuższy postój. W pierwszym odruchu, myślał że się przesłyszał… Datę by jeszcze zrozumiał, ale nie bardzo rozumiał resztę. - O czym Ty do cholery pierdolisz… - O jedynej rzeczy jakiej teraz nie masz - pewności co się kurwa dzieje. Jego towarzysz podróży miał rację, nie miał bladego pojęcia. - Nie ułatwiasz mi zrozumienia… Ale nie dziwię się, nie odróżniasz podoficera od oficera… Jak nie chcesz mi wyjaśnić czegokolwiek, to wal się…- odwrócił się do okna, jakby w krajobrazie przesuwającym się za szyba, miał znaleźć odpowiedź. - Poczekam, aż zawieziesz nas do kogoś bardziej kompetentnego… - na razie nie widział innej opcji niż czekać na rozwój sytuacji. Doubies prychnął pogardliwie nic sobie nie robiąc z oceny pasażera. Nie mieli się przyjaźnić mieli dowieźć ich całych do Vegas. Nie zabraniało mu to jednak w mamrotaniu pod nosem przekleństw w obcym języku.
__________________ Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451 |
23-11-2020, 17:53 | #8 |
Dział Postapokalipsa Reputacja: 1 | post napisany w kooperacji z MG
|
27-11-2020, 01:02 | #9 |
Reputacja: 1 | Gdy oddalili się wystarczająco poza zasięg broni ostatniego mijanego konwoju i gnającej za nim grupki gangerów, Big Tom powoli podniósł Waltera do pozycji siedzącej. Dzięki temu każdy z nowo-wybudzonych mógł obserwować monotonny, pustynny krajobraz przewijający się przez ich, wciąż nieprzystosowane do światła dziennego, oczy. Powiedzieć, że w większości z nich nie budził on specjalnych emocji to mało. W wypadku jednych wynikało to z ociężałości umysłu ciągle trawiącego chemię przywleczoną z komory hibernacyjnej. W wypadku innych, beznamiętność oglądu sprowadzała się do znajomości scenografii równie dziwnej, co obrazy za szybami wozów. Pozostali mieli głęboko w dupie jak wygląda cały współczesny świat, bo skupiali się jedynie na próbach złapania kolejnego oddechu, który pozwoliłby na choćby fragmentaryczne rejestrowanie czegokolwiek wokół. W końcu, dla ostatnich, retorycznie wybrzmiewało pytanie: co do chuja w ogóle może być ciekawego w setkach mil ciągnącej się bez końca pustyni pełnej identycznych krzaków i usianej pojedynczymi rozpadającymi się szczątkami pojazdów i chyba ludzi?
__________________ "Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania." Ostatnio edytowane przez rudaad : 12-12-2020 o 19:31. |
29-11-2020, 18:10 | #10 |
Dział Postapokalipsa Reputacja: 1 |
|