Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-11-2020, 01:47   #1
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
18+ [Neruoshima 1.5] Iluzja Neonów


Światła estrad zawsze kusiły straceńców - ludzi, którzy albo już sprzedali duszę albo tych, którzy nie mieli nic innego do zaoferowania. Otwierali się, ofiarowywali się, dawali ponieść fali zachwytu lub tonęli przyduszeni bezmiarem niezrozumienia dla snutych przez siebie iluzji istnienia. Do ostatniego ukłonu nie znali swojego losu. Nie odpowiadali za tłum, który mógł wynieść ich na wyżyny frenezji lub strącić w rozpadliny powszedniości. Oddawali mu słowa, gesty, namiętności i własne przesłania. Idee, kiełkujące latami, szlifowane godzinami, ćwiczone, po stokroć, minutami przed tymi jedynymi chwilami, o których marzyli, a które trwały jedynie w blasku reflektorów. Dla jednych ściemnionych, dla drugich rozświetlonych.

Pan Goodmil stał wyprostowany. Nazywali go Pan, darzyli estymą, oklaskiwali ostatnie zwycięstwo. Dali wyraz zaufania i budowali chwałę, pozwolili tam być. W lustrze oświetlenia wszystko było proste, choć wypracowanie sobie pozycji kosztowało wiele... to czas był utwierdzić publiczność w słuszności rewerencji chwili.


Odchylając kapelusz utkany topazowym lśnieniem prominent uroczystości zwrócił się do znudzonych twarzy największych sław Świata Amerykańskiej Próżni, z odrazą zwanej Zasranymi Stanami Zjednoczonymi. W słowach Zjednoczonymi, w praktyce podzielonymi układami:

- Młoda noc niesie uniesienia impresji tego co było! W obrazie minionej epoki kocha się każdy z nas. Każdy posiadający cokolwiek ze zdrowego rozsądku obecny jest tu, dziś. Na początek, dziękuję Valdemarowi Kovalskiemu, że jego suwerenność tworzy byt, który przerodzi się w pasję i to taką, jakiej cały współczesny Świat nie zapomni! - wydarł się i odetchnął pełen obaw o odbiór własnych słów. Tłum milczał.

- Jak obiecałem rok temu. Spotykamy się znów i bawimy tym czym Vegas gości - najwyższą pulą. Obietnicą rozmaitości w niezwykłym zasobie przeszłości. Będziecie moi Państwo obserwować, przeżywać i oceniać cud minionej epoki! Będziecie grać tym co zostawiła nam poprzednia cywilizacja. Będziecie się bawić konwencją teraźniejszości i poznaniem przeszłości. Będziecie mogli stworzyć swoją przyszłość! Pełną nadziei na nieodkryte fenomeny współczesności zagrzebanej w ich historii! - umilkł. Czekał na werdykt.



Wąskie wargi chwyciły odległy piaszczysty smak pustynnego kurzu i zacisnęły się w emfazie spełnienia. Był w Vegas. Pierwszy raz na inwitację Forbeck’a, Nakamury, Czarnego Psa, Suareza i Johnnego Goff Goff. Drugi raz, samemu spraszając zarówno mafijny amfitrion, jak i entourage awangardy Dni Po Wybuchu Bomb. Stał tam, gdzie zawsze chciał być. Rozdawał karty tym, których chciał znać. Grał w grę, która mogła nie dojść do skutku i wszyscy o tym wiedzieli.

Oklaski nie nastały. Rozpromieniony najtańszym surowcem Vegas, jedyny całkowicie eksterytorialny fragment Miasta Miliona Grzechów, dumnie zamykający Arts District, rozbrzmiewała bezgłośnym zgrzytem archaicznych atrakcji. Karuzela odrapanych wierzchowców kręciła się z chrzęstem niewprawnie konserwowanych mechanizmów, wygrywając melodię dawnych dni. Tak idealnie współgrającą z wizją dnia jutrzejszego, gdy Pazury przyniosą w szponach jego szansę i porwą elitę w opowieść, którą im obiecał. Do tego momentu gondole Diabelskiego Młyna kręciły czas w blasku niedoścignionego glansu elity Zapomnianego Świata. Pordzewiałe autodromy rozbijały się o niepewność kolejnych kilometrów przemierzanych przez członków elitarnej jednostki militarnej Nowej Rzeczywistości na pustyni Mojave...








- Dobra, wchodzimy na trzy! Raz, dwa, kurwa! -

Jeb! Trzask! Fru!

Wszystko wybuchło - zasypany piachem pustyni Mojave metalowy właz rozgiął się w karykaturalną wizję metalowych zębów szczerzących się żarłocznie na miękkie ciała małego, w pełni umundurowanego oddziału zwiadowczego, który chwilę wcześniej przybył na miejsce. Tumany brudnego kurzu wzbiły się w powietrze, mieszając się z drobnymi odłamkami szkła komór hibernacyjnych umiejscowionych najbliżej felernego wejścia.

- Powiemy, że tak już było i tak w takich wrakach przeszłości co najwyżej jeden na milion odmrożeńców będzie jeszcze myślał czymś innym niż aparatem gębowy. Widziałem już takich powykręcanych... używki Molocha. Mutasów, mazie, spuchniętych utopców, z wolna gnijące trupy.

- Weź nie pierdol tylko ładuj się do środka, masz robotę, w której nie płacą od godziny!

- Dobra, dawaj ich na tapetę, zobaczymy co z nich zostało i czy faktycznie ktoś za to zapłaci.

- Gamble zostają w ich rękach.

Odpowiedziała mu ciężka cisza nieprzychylnych spojrzeń. Wrota jednak stały otworem. Systemy alarmowe kompleksu wyły jak oszalałe. Elektroniczne zabezpieczenia schronu przed ogólną awarią wykopały wszystko co mieściło się w zamrażarkach na zewnątrz. - Nie był to przyjemny widok, a tym bardziej kojący dźwięk i upajający zapach. Śmierdziało kurzem, zgnilizną, formaliną. Jak w przedwojennej, zapuszczonej pracowni biologicznej.

- Czyżby zapach zwycięstwa ? - zażartował niesmacznie koleś w kapeluszu a’la Dundee.

- Jesteś pojebany.

- Jak wszystko teraz… a i widać kiedyś też.


Jego wzrok padł na górujący nad klęczącymi ludźmi biały, odpadający od ściany olejny napis na murze, ewidentnie nabazgrany wiele lat temu z szablonu:



 Modlitwa do dowolnego Boga, który akurat słucha:

“Podziękujcie:

Za cień zmartwychwstania,

Za sekundę nowego życia,

Za zdjęcie kagańca,

Za spełnienie rojeń,

Za ulotne idee i

Za twarde kroki.”


- Grubo.

- Grubo to tam leży i jeszcze dycha. Dawaj ich do pionu i wołaj medyka, niech robi tu porządek, a my przestrzelamy resztę trupów, tak na wszelki wypadek.


Żywi i wyglądający na jeszcze odrobinę rozumnych zostali ustawieni w szeregu pod ścianą z quasi-poetyckim napisem ponad ich głowami. Pierwszy ogląd zleconej przez Pana Goodmil’a, a upolowanej właśnie zdobyczy, przynosił na myśl weteranów konających od gazów bojowych. Oczy zaszklone łzami, nosy i gardła pełne chemikaliów, nieobecne spojrzenia i kompletnie nieskoordynowane ruchy. Na szczęście mieli ich - “Pazury” - prawdziwych zawodowców od wszystkiego i zaledwie parę kilometrów do przejścia zanim zajmie się nimi w pełni profesjonalna kobieca ręka.

A Ta czekała na nich w Vegas i to już za małą chwilę. Pamiętała ponoć wszystkich tych sfrustrowanych, twardych facetów w starych autach, klnących na czym świat stoi w korkach do pracy o szóstej rano. Skubiących rozczochrane brody, rozglądających się w okół przymrużonymi oczami. Walczących z samymi sobą o pozostanie na miejscu i przystosowanie się do niewygodnego schematu, w którego ramy wcisnął ich ówczesny rozwój cywilizacyjny.





Silnik zawył, a spod kół dwuśladu poleciały drobne kamienie i tuman wzbitego piachu. Ruda motocyklistka zaklęła szpetnie pochylając się na umilkłej przed sekundą maszynie i z irytacją wpatrując się w pierdolny gwóźdź wbity w przednią oponę. Skąd na jebanym środku pustyni, gwóźdź?! Konwój, który miała osłaniać z wolna posuwał się do przodu. Toczył przed sobą krzyki zbieraniny szalonych, jak ta wyprawa, indywiduów pustkowi robiących za ochronę transportu. Czarna zakurzona maszyna z łoskotem poleciałą w bok, a szczupła dziewczyna, która wcześniej na niej siedziała odprowadziła wzrokiem skupionym na przecięciu muszki i szczerbinki swojego Galila Mini zaprzęg dwóch Toyot Hilux doposażonych w wzmocnione kadłuby i pordzewiałe felgi zakończone kolcami.


Wewnątrz każdego z pojazdów znajdowały się po cztery osoby - po dwie zagubione, otępiałe dusze i po dwóch, pełnych władzy nad istniejącym nieporządkiem rzeczy, Aniołów Stróżów. Każdy z nich ubrany był na przedwojenną modłę. Jedni w dobrze skrojone garnitury, drudzy w idealnie zachowane mundury w pustynnym kamuflażu. Każdy z nich był perfekcyjny na swój sposób. Jedni pewni tego co na nich czyha, drudzy jeszcze cudownie nieświadomi otaczającej ich rzeczywistości.

Rzut 3: 2, 2, 6
Rzut 4: 4, 11, 20


 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 14-11-2020 o 22:21.
rudaad jest offline  
Stary 15-11-2020, 21:48   #2
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
W drodze przez pustynię

Wóz podskakiwał na nierównościach terenu z jękiem maltretowanych resorów, trzeszczał i chrzęścił elementami zawieszenia. Siedzący z przodu mężczyzna w niedopasowanym prążkowanym garniturze zdążył zebrać rozbiegane myśli już po kilkunastu minutach jazdy, ale mieszanina niepewności i zaniepokojenia skłoniła go do zachowania dłuższego milczenia.

Zaciskając dłonie na kolanach Brad przyjrzał się z ukosa umundurowanemu kierowcy oraz jego towarzyszowi, który od początku podróży zajmował się pogrążonym w głębokiej katatonii drugim pasażerem. Żaden z nich nie miał na uniformie naszywek mogących kojarzyć się z ochroną kliniki, bardziej przypominali regularnych wojskowych służących w nieznanej aktorowi formacji.

Okoliczności wybudzenia nijak się miały do zapewnień doktora Zariakosa oraz działu PR Dynarexu. Procedury zakładały kilkugodzinną rewitalizację, badania kontrolne oraz spotkanie z dyrektorem firmy, a potem lot powrotny do Los Feliz w towarzystwie Marka Coopera i jego prawników. Wszystko pod fachową kontrolą specjalistów i w towarzystwie grupy starannie dobranych reporterów z Fox News, ABS, CNN oraz Reutersa dokumentujących pierwsze wrażenia Pitta po wybudzeniu i konfrontacji z rzeczywistością świata niedalekiej przyszłości.

Nic zatem dziwnego, że wyciągnięcie z kapsuły przez umundurowanych ludzi nie przypominających w najmniejszym detalu personelu Dynarexu zrodziło w Bradzie podejrzliwe wahanie, które z każdą sekundą się pogłębiało. Przez ułamek chwili aktor uległ irracjonalnemu wrażeniu, że padł ofiarą porwania, ale gdyby tak było w rzeczywistości, czyż nie powinien był leżeć teraz skuty i z workiem na głowie w bagażniku jakiegoś vana? Nie pamiętał szczegółów wybudzenia, trzeźwość umysłu odzyskał dopiero w trakcie jazdy dostrzegając za oknami wozu jałową panoramę pustyni.

Zbyt wiele niewiadomych, za mało informacji, aby wyciągnąć racjonalne wnioski.

- Panowie, posłuchajcie mnie uważnie - przełamał w końcu milczenie okręcając się w siedzeniu tak, aby mieć na oku obu mężczyzn w mundurach - Stan tego człowieka jest poważny. Dlaczego nie poddano go badaniom na miejscu w klinice Dynarexu? A jeśli nie było to możliwe, dlaczego nie zabrał go do szpitala ambulans lub śmigłowiec ratunkowy?

I kierowca i usiłujący coś wstrzyknąć nieprzytomnemu pasażerowi paramedyk zupełnie zignorowali obydwa pytania, czym wyraźnie Brada zirytowali.

- Obawiam się, że ktoś jest mi winien wyjaśnienia - aktor zmienił ton głosu na ostrzejszy, dźwięczący nutą zniecierpliwienia - Proszę o oddanie mojego portfela oraz komórki. Chcę zadzwonić do doktora Zariakosa i mojego prawnika. Pracujecie dla Dynarexu? Dokąd nas wieziecie?
 
Ketharian jest offline  
Stary 17-11-2020, 23:23   #3
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Betonowa konstrukcja osadzona głęboko w rozpadlinie pustyni Mojave, na pierwszy rzut oka, nie wystawała, nawet jednym ostrym rantem swojej sześciennej bryły, poza linię gruntu stanowiącego mieszankę żwiru, piachu i rozsianego ,kolejnymi burzami, trynitytu. Przeprawa przez piaski Mohave stanowiła udrękę dla każdego podejmującego drogę przez Wielką Kotlinę. Dotarcie do jakiegokolwiek punktu położonego przy górach Tehachapi, San Gabriel, San Bernardino, Dolinie Śmierci lub pustyni Sanora wydawało się większości ludzi prawie niemożliwe. Dosięgnięcie samego serca radioaktywnej rozpadliny było kompletnie nierealne. Odnalezienie ośrodka hibernacyjnego? To też można było włożyć pomiędzy bajania po Tornado. Jednak tam był. Chociaż nie przypominał w niczym wspomnień sprzed zamrożenia. Zabrakło sterylności, personelu w białych kitlach, setek formularzy, zamkniętych skrytek, hermetyczności i “tego czegoś” co świadczyłoby o przeznaczeniu tego miejsca. Być może inne budynki i mury dawnego ośrodka, utonęły w setkach anomalii pogodowych przewalających się niszczycielską siłą po dawno wymarłej przestrzeni, a być może nigdy nie zostały postawione. Miejsce odkopane wybuchem ładunku ekipy poszukiwawczej wydawało się prowizorką złożoną na prędce, z różnego typu kriokomór przetransportowanych do podziemnego schronu w akcie dzikiej paniki.

Sen szaleńca, całkowity chaos. Ludzie w mundurach stawiający ich pod ścianą. Wszędzie fragmenty szkła, kałuże cieczy imitujących płyny ustrojowe ludzkiego organizmu, najprawdziwsze skarby rzucone niedbale do zaśniedziałych, metalowych skrzynek i oni - ledwo przytomni, z trudem łapiąc tchnienie nowego życia, zwijający się w agonii ponownego istnienia. Zapłacili za odpowiedni standard i oczekiwali… czegoś innego.

Ból wieloletniej wegetacji odciskał głębokie piętno na psychice i somie każdego wybudzonego z hibernacji. Każda jednostka inaczej wkraczała w autentyzm nowego świata. Do Brada pierwszego zaczęły docierać realne obrazy, zapachy i dźwięki. Fizyczna dezorientacja organizmu minęła raptem po kilkudziesięciu minutach. Ostentacyjna psychiczna przepaść poszerzała się jednak z każdym odmierzonym przez jego silne ciało uderzeniem serca. “Jak właściwie miał na imię? Louis? Joe? Achilles? Nie, to nie to.” Nie szukał swoich rzeczy, niczego nie zabierał, jak kukiełka pozwolił się ustawić pod ścianą i nadstawił ręce do przytrzymania w pionie kolejnych ocalałych z pogromu niedostatecznie sprawdzonej technologii przedłużania życia. Wiedział, że coś jest nie tak. Jednak na odpowiedzi na pytania musiał czekać do chwili rozdysponowania reszty oddychającej wokół niego ludzkiej masy. Prawie nikt nie trzymał się na nogach. Walter spazmatycznie ściskany za korpus przez gwiazdę minionej epoki pod murem podziemnej konstrukcji, nie był w stanie odtworzyć nawet oczu. Stabilność utrzymywał jedynie dzięki wsparciu ramienia [b]ocaleńca z prawej[/b i silnemu uściskowi muskularnej dłoni obutej w rękawicę taktyczną z drugiej. Nie mógł nawet słyszeć słów Weskera, szepczących mu do ucha:

-A Ty będziesz mój… Umyję Cię, ubiorę i skoro nikt się o Ciebie teraz nie upomni to będziesz przez te parę godzin tylko dla mnie.

Wycie alarmów karykatury ośrodka badawczo-rozwojowego zagłuszyło prawie całkowicie wypowiedziane słowa. Nie miały one teraz większego znaczenia, ani dla umundurowanych członków militarnej grupy uderzeniowej, ani dla towarzyszących im osób. Zwłaszcza, że pozostałych dwóch członków przyszłej eskapady do Vegas nie było w stanie nawet ich zarejestrować. W głowie Jacoba jednostajny szum buzującej krwi walczył o prym z zawrotami wykrzywionej czerni zamkniętych powiek. Dubois pochwycił go więc pod pachy i po pierwszej wizji lokalnej stanu przedwojennej kierdeli bez cienia troski odciągnął na bok robiąc miejsce dla Mallory’ego.






Ten, skupiony na reanimacji jedynego nadającego się jeszcze do czegoś stosu mięśni z podłogi bunkra, nawet nie zauważył dodatkowej wolnej przestrzeni. Sanitariusz w oddziale zawsze, niezależnie od epoki i panujących w niej reguł, miał specjalne miejsce i specjalne traktowanie, obejmujące chociażby osłonę ze strony pozostałych żołnierzy w czasie wykonywania swoich zadań. Zwłaszcza jeśli w wykonywaniu ich był naprawdę dobry. Ten był. Johnowi krążenie wróciło po 20 minutach wytężonej pracy stalowych mięśni rąk i barków rudego Kaprala Pazurów. Poza samą determinacją i siłą nowy opiekun Wicka dysponował także pół-profesjonalnym sprzętem medycznym, który całkowicie nieprzytomnego odmrożeńca miał szansę doprowadzić do kresu podróży w stanie niewiele zmienionym od chwili sprzed wyrwania go z hibernacji.

Panując nad sytuacją i nie pozwalając na zbędne rozprężenie swojej grupy Kapitan Mads Mikkelsen wydał rozkaz usadzenia cudownie-uratowanych w wozach. Wszyscy poza nieprzytomnym Wickiem byli już ubrani. Najlepiej dopieszczony image prezentował Dykhovichny, w którego, już przytomnego zapatrzyły się przymrużone oczy Starszego Sierżanta "Big" Toma Weskera.






NIe był pewny czy go sonduje, pilnuje, czy oznacza. Rozpoznania intencji i utworzenia sobie szkicu psychologicznego nowego towarzysza podróży nie ułatwiało mu obezwładniające uczucie zagubienia i nie początkowy brak władzy nad własnym ciałem. Część dolegliwości z wolna
ustępowała miejsca bólowi głowy.

Benett rzucony jak worek zboża na przednie siedzenie obok kierowcy miał rozpiętą każdą część ubioru choć jego nagość nie była widoczna przez zarzuconą na korpus skórzaną kurtkę. Sierżant Jean-Luc "Buźka" Dubois nie przyłożył się do zadania otoczenia opieką nowego nabytku scen niezapomnianego Vegas tak jak przykładał się do prowadzenia wozu. Jego młodzieńcze rysy twarzy ukryte za specjalistyczną osłoną głowy co chwila spazmatycznie zaciskały się w dziwnych grymasach zastępujących przełknięte rozkazy i niewypowiedziane słowa.






Dał mu 30 minut i w końcu oklepał prawy policzek ożywieńca wypluwając dawno zduszone w sobie słowa:

- Kurwa, nie zdychać mi tu! Koty bez rozkazu nie mają prawa nawet stanąć ze śmiercią oko w oko. Nie mamy medyka na pokładzie, więc budź mi się skurwysynu!

Cobb oprzytomniał, choć nie miał pojęcia gdzie, kiedy i czemu znajduje się w tym, a nie innym miejscu. Bywał na froncie. Odsłużył swoje. Dobrze wiedział, że ma przed sobą sierżanta. Za żadną jednak cenę nie był w stanie się wyprostować. Widząc zagubioną, ale przytomną już twarz swojej ofiary wojskowy wrzasnął:

- Zapiąć pas! Podciągnąć opinacze! Przed oficerem stoicie!

Jego krzyk odbił się od budy terenowego auta i poszybował w pustą przestrzeń za otwartym oknem nie sięgając nawet odblasku zdartej metalowej powierzchni drugiego Hiluxa. Zapewne nie na to liczył, tak samo jak wszyscy inni.

Wewnątrz maszyny, obsadzonej z tyłu: dogorywającym Johnem Wickiem i modlącym się nad nim Kapralem Kevinem Mallory oraz z przodu: dwiema sławami starego świata - Bradem Pittem i Madsem Mikkelsenem unosił się krótkotrwały bezgłos odpowiedzi na pytania Brada. Najwidoczniej milczenie nie przeszkadzało reszcie pasażerów. Aktor w chwili zwątpienia zastanowił się nawet czy pasażerowie w ogóle rozumieją po angielsku. Ciszę przerwał kierowca, który mimo wyrzucanych z siebie słów nie odrywał wzroku od drogi.

- Zesrało się. Taka odpowiedź wystarczy Panie Pitt?

Najwidoczniej aktor musiał przetworzyć to co właśnie usłyszał, oparł ramię o szybę i przejechał dłonią po włosach.

- Witamy w Zasranych Stanach Zjednoczonych.

Auto podskoczyło na nierówności, a pogrążony w bólu drugi cywil wrzasnął głośniej.

- Ostrożnie. Może trochę bujać. Radziłbym zapiąć pasy. Nie chcemy żeby coś stało się naszym gwiazdom.

W zimnym głosie kierowcy o skandynawskim akcencie wyraźnie przebijał się sarkazm. Obrócił na moment głowę i z zastanowieniem przyglądał się nowowybudzonemu swoimi orzechowymi oczami, widocnie próbując go ocenić. W końcu opuścił swoją chustę na poziom szyi.






- Chociaż nie jesteś tu jedyną gwiazdą Brad.

Mads Mikkelsen uśmiechnął się szeroko na ułamek chwili, po której jego wyraz twarzy powrócił do swojej standardowej beznamiętnej maski i ponownie skupił się na prowadzeniu pojazdu.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 26-11-2020 o 12:51.
rudaad jest offline  
Stary 18-11-2020, 12:52   #4
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
W drodze przez pustynię

Mads Dittmann Mikkelsen. Serialowy Hannibal we własnej postaci, ubrany na wojskową modłę i prowadzący terenówkę poprzez sprawiającą apokaliptyczne wrażenie pustynię. Brad osłupiał w pierwszej chwili nie wiedząc jak właściwie zareagować na tak obcesowe potraktowanie, ale chociaż fizycznie wciąż czuł się osłabiony, jego trzeźwiejący z każdą minutą umysł szybko rozwikłał tę nieprawdopodobną zagadkę.

A kiedy wszystko stało się dla aktora jasne, Pitt ogromnym wysiłkiem zmusił się do zduszenia porozumiewawczego uśmieszku majaczącego w kącikach jego spierzchniętych ust.

W zasadzie od początku mógł się tego spodziewać. Wybudzenie z hibernacji w zaskakująco prowizorycznych warunkach, wywózka na pustynię przez mundurowych, którymi dowodził znany duński aktor, bez słowa wyjaśnienia i w otoczce wyczuwalnego dramatyzmu. Brad odwrócił nieco w bok głowę, zerknął na leżącego w tyle pasażera, który wciąż sprawiał wrażenie balansującego na pograniczu życia i śmierci. Facet naprawdę wkładał serce w odgrywanie swojej roli, chociaż oczywiście absolutnie nic mu nie dolegało.

To była ewidentna inscenizacja na użytek ukrytych kamer. Pitt ponownie powstrzymał się przed chęcią zdemaskowania całej tej maskarady, nie chcąc psuć dobrej zabawy ani rejestrującej całą scenę ekipie filmowej ani sobie samemu. Założył wstępnie, że był to pomysł Marka Coopera, aczkolwiek nie mógł wykluczyć, że w akcji maczała palce Angeline – nie potrafiąca się powstrzymać przed wykręceniem byłemu mężowi numeru stulecia.

Potencjalny scenariusz wkrętki musiał się obracać wokół wątku postaapokaliptycznego i jeśli program przeznaczony był dla poważnej stacji, Brada najpewniej czekało kilka dodatkowych spektakularnych niespodzianek – być może jakieś mordercze maszyny skonstruowane przez Skyneta, a może gromada degeneratów lubujących się w rabunku i gwałcie zapożyczona wprost z kadru Mad Maxa. Tęsknota za spotkaniem z dziećmi zelżała zauważalnie ustępując miejsca podnieceniu i ciekawości na myśl o tym, co autorzy programu dla niego przygotowali.

- Dobra, Mads Max, zrobimy to po twojemu – powiedział zapinając zgodnie z poleceniem pas bezpieczeństwa i zastanawiając się, gdzie technicy zainstalowali nagrywające każdy jego gest oraz słowo kamerki i mikrofony – Chyba kiepsko trafiłem z tym wybudzeniem. Wieziesz nas do Johna Connora czy jego matki? A tak serio, który mamy rok i kto teraz rządzi w Białym Domu, demokrata czy republikanin?
 
Ketharian jest offline  
Stary 18-11-2020, 22:10   #5
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Walter… czuł się zajebiście. Kurwa. Takiego spada i doła to chyba nie miał w życiu, albo raczej nie pamiętał. Miał cholerny mętlik w głowie. Był na powietrzu. Jakiś wojskowy się w niego wpatrywał z przymrużonymi oczami? Nieistotne. Czuł się nieświeżo, w ustach smak chemii, dotyk ubrania na skórze, ciepło… Jego ubranie. Ktoś go ubrał. Nie ważne…

Zaczął się rozglądać. Poruszenie, wojskowi, stare wozy cywilne zdecydowanie wysłużone, jacyś… normalni jak on… rozerwane wejście do podziemnego kompleksu kriokomór. Sam ‘budynek’ też wyglądał żałośnie… więcej nie było co podejrzeć. Przeszywający ból czerepu i wyczerpanie organizmu zbierające na wymioty czymś czego nawet nie było dało o sobie znać…

Cytat:
Ciemny pokój urządzony w dawnym, niemalże wiktoriańskim stylu. Wszędzie drewno, zapach świerku i tytoniu. Stolik, kościana popielniczka, butelka szkockiej i dwie szklanki z płynem. W tle cicha muzyka z gramofonu… za ścianą śmiechy kobiet i głośne rozmowy mężczyzn. Zabawa z całkiem inną muzyką… i innymi atrakcjami.

- ...a kiedy wyjdziesz po tych pięciu latach napiszesz nam pełny raport. Chcemy wiedzieć wszystko jak to cholerstwo działa na ciało, a przede wszystkim na umysł.

Mężczyzna który do niego przemawiał nie był wiele starszy od niego. Typowy Aryjczyk. Uśmiechał się delikatnie kiedy zaciągnął się cygarem.

- Trochę już pracujemy razem Nikki… znasz ryzyko. Wszyscy je znamy, ale chyba nadchodzi w końcu ten dzień, co nie? - zaśmiał się i musnął wolną dłonią srebrne guziki mankietu u dłoni co trzymała cygaro na wysokości twarzy.

Wsadzali go do wozu. Zdezelowana Toyota Hilux prezentowała się równie nędznie w środku co na zewnątrz. Nicolayevich nie był mechanikiem, ale zdawała się nieźle trzymać. Była tylko… wiekowa… patrząc po stanie. Silnik uruchamiał się zdecydowanie za długo co już budziło pewne wątpliwości. Prawdę mówiąc powątpiewał lekko gdzie jest. Rozglądał się poprzez okna.

Wszędzie pustka pustyni… Nie, nie tu się kładł spać. Oj, nie. Zdecydowanie nie. Co do jasnej cholery tu robił? Zaczął się sam siebie dopytywać i zachodzić w głowie.

Silnik odpalił. Co jest do jasnej kurwy?

Przeszywający ból czaszki. Przymknięcie oczu. Dłoń powędrowała do skroni. Ból był przyjacielem. Znaczył, że się żyło. Znaczył, że to nie był sen. Chyba… Zrobiło mu się niedobrze, a ostry, suchy kaszel porwał jego płuca. Odchylił głowę do tyłu łapiąc łapczywie powietrze. Chwilę później oddychał swobodnie. Czuł się jak na kacu, kacu gigancie, kacu mordercy. Matce wszystkich kaców…

Spojrzał na gościa co się w niego wpatrywał jeszcze tak niedawno temu. Siedział obok. Serio, ledwo co ogarniał i nie myślał trzeźwo. Skupił się na wyłapywaniu jak największej liczby szczegółów, ale… nie ukrywajmy, ich zrozumienie leżało i nawet nie kwiczało. Starało się. Ledwo. Usilnie, a każdy najdrobniejszy przebłysk rozumu był sukcesem wartym kilku głębszych.

Wycharczał suchym, cierpiącym, zdartym gardłowym głosem do brodacza w mundurze… który nie miał naszywki z nazwiskiem, stopniem, ani nic… tylko jakiś dziwny obrazek na ramieniu… PMC jak nic… najemnicy, co nie?

- Mógłbym wody? Kurwa, właśnie ujeżdżam dziką matkę wszystkich kaców…

Brodacz obok niego zaśmiał się chrapliwie i podał mu odkręconą manierkę w oplocie taśm amerykańskiego systemu oporządzenia w desert camo.

- Podobasz mi się chłopaku. Trzymaj.

Walter wziął parę wolnych łyków. Każdy rozprowadzając w ustach i dając by woda wsiąkła w wysuszoną, przesączoną chemią gębę. Pierwsze łyk wypluł przez okno, ale następne dwa połknął i na tym podziękował oddając pojemnik. Pierwsza lekcja? Nie pij dużo, ale pij tak by organizm myślał, że wypiłeś dużo… albo się zrzygasz… cóż...

- Dzięki i dzięki że mnie wyciągnęliście z lodówki. - powiedział już bardziej normalnie, ale nadal w tonie umrzyka. Chwila ciszy i pytanie - Ostro się zesrało, gdy robiłem za mrożonkę? Który mamy rok?

Po tym pytaniu siedział ogarniając i układając sobie wszystko w głowie wspartej na dłoni. Starał się zebrać wszystko do kupy co jest, a co nie. Jasne było, że wszystko poszło się jebać i do tego ostro. Pięć lat. Kurwa, tyle miał siedzieć, ale jawnie minęło więcej. Rodzina by go nie zostawiła… Oj, nie, zdecydowanie nie. Zbyt głęboko siedział w tym Interesie i był zbyt cenny dla Spokrewnionych. Coś musiało się skurwić… chujnia niedźwiedzia. Wiedział tyle co nic, a miał tyle pytań… i potrzebował odpowiedzi. Odpowiedzi które pomogą mu zrozumieć. Najpierw zrozumieć... potem działać.

Wojskowy odebrał manierkę.

- Drinki były, to teraz czas na serię niewygodnych pytań? Jest coś koło 2054. Zesrało się już w 2020. Wszyscy mamy na rękach ropę Molocha, krew skurwiałych mutków, płyny ustrojowe zgniłych odmrożeńców, którzy nie mieli tyle szczęścia co Wy. Jestem Starszy sierżant "Big" Tom Wesker, a ty jesteś PhD Walter N. Dykhovichny - przeczytał z pliku spiętych kartek.

Walter się zaśmiał.
- Powiedz jeszcze, że wynajęli was by wyciągnąć naszą garstkę z tego zadupia i macie pełen wykaz kto tam leżał?

- Nie, ja mam tylko Ciebie. - odpowiedział bez namysłu pokazując szereg nadłamanego uzębienia. Nie wyglądał, jak ktokolwiek, z kim chciałby się zadawać przed wojną. Może trafiał na żołnierzy mafii, ale nie na ich zabójców, a oni tak właśnie wyglądali.

Nicolayevich uśmiechnął się nieznacznie i skinął głową.
- Dzięki. Opowiesz mi coś o tym co teraz mamy? Rozkład sił, co z tym Molochem, mutkami, cokolwiek?

Wzruszył nieznacznie ramionami z lekkim trudem.
- Wybacz, wynagrodziłbym trud jednym z najlepszych przedwojennych cygar jakie powstały, ale nie widzę mojej torby… Tak się składa, że mam całe dwie sztuki.

- Teraz mamy drogę przez piekło, do najbliższego Wam zakątka Zasranych Stanów. Nic z tych rzeczy, w których my babramy się na co dzień nie będzie nad Wami wisiało, więc po co sobie tym zawracać łeb. Polecam chlać nie za swoje i palić co popadnie, bo dwa cygara mogą być czasem i gdzieś warte więcej niż dobrej klasy karabin. Czasy się zmieniły. My już nie zobaczymy tego co Wy, więc lepiej opowiedz jak tam było. Bo jak będzie to jeszcze się na samym sobie przekonasz.

- Wszystko zależy gdzie się urodziłeś. Jaki miałeś start i jak dużo farta. Nie wiem co wiesz o tamtych czasach. Były piękne, ale jednocześnie nie były tak piękne. Pod fasadą całego splendoru, przepychu, pudru… ludzie nosili poranione, zgorzkniałe, żądne dusze i serce, które tak naprawdę nie miały zbytnio jak się wyrwać w roli którą przyszło im żyć. Wiem coś o tym, bo zajmowałem się właśnie łataniem serc i dusz. Sprawianiem, że ludzie zaczęli znajdować swój cel, zmieniać się na lepsze, zostawiać co ich niszczyło… Stąd tytuł doktora.

Fuknął cicho przez nos z namysłem w oczach.

- Źle być mogło, w sumie… było nie najgorzej. Serio. Ciężko mi opowiadać o czymś nie mając punktu odniesienia. To był piękny świat. Ciekawy świat. Świat wielu światów. To jak? Historyjka za historyj…

Jakaś osoba mignęła mu kątem oka za oknem samochodu, obejrzał się…

- Mówisz “Big”, że czeka nas piekiełko? Może lepiej tą sztukę zabrać z nami?

- Będę musiał Ci wystarczyć za każdą sztukę odtąd, aż do Vegas Baby. Historyjki są dla dzieci, zwłaszcza tak poplątane jak twoja. Nic nie zrozumiałem. A jeśli jedna laska z reglamentowanym gnatem celuje na nas na trasie to pogaduszki zwijamy pod dupsko i bierzemy się za ich pilnowanie. - Tom złapał za kark Waltera i wcisnął mu głowę między kolana. Widać poważnie traktował swoją robotę.

Psycholog wypuścił z siebie powietrze kiedy jego ciało zgięło się w pół i w dół. Czuł się paskudnie. Nie potrzebował jeszcze akrobacji gimnastycznych. Nakrył się lewą ręką, a prawą dał tylko sygnał podniesionego kciuka. Najemnik poklepał go po plecach, jakby z czułością i zajął się lustrowaniem przestrzeni wokół nich.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 19-11-2020, 08:48   #6
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
- I co z tego że akcje Pentexu poszybowały w górę Mike? To nieprzewidywalna do końca huśtawka, jedna zmiana w algorytmie i polecą na dół. Jasne, można się w to bawić, ale sam widzisz jaka to nerwówka. Wole stabilniejsze inwestycje. – Z drugiej strony komórki przez jakiś czas odzywał się podekscytowany głos młodego człowieka, maklera który dopiero rozwijał swoją karierę i który chciał skorzystać na znajomości z Johnym. W Las Vegas nie brakowało inwestorów ale tych poważnych nie było zbyt wielu. Nie miał prostego zadania gdyż John nie należał do ryzykantów a wartość papierka oparta na zapewnieniu państwa, firmy czy kogokolwiek, że jest coś warty – nie przemawiała do jego wyobraźni. Dobrze znał historię kryzysów giełdowych które chwile przed upadkiem świętowały bujny rozwój. Nie zamierzał się w to bawić, lokował w coś pewniejszego – nieruchomości.
W uszach zabrzmiał dziwny przeciągły dźwięk, piszczenie o sile alarmu samochodowego , John skrzywił się z bólu i przyglądał przez chwile z niedowierzaniem swojej komórce. Najnowszej klasy sprzęt, z górnej półki, najlepszej choć w zasadzie nie znanej na szerokim rynku firmy. Flagowe sprzęty popularnych firm które z dumą zachwalali ich producenci, były niczym skoda do mercedesa. Nie wiedział czemu jednak z uszu ciekła mu już krew którą czuł choć tak do końca jej nie czuł. (... ból...)

Oglądał właśnie nowo wybudowaną kamienice w dobrej lokalizacji Las Vegas, idealną dla średnio zamożnego mieszczaństwa. Takich klientów lubił najbardziej. Normalni, porządni, płacący zwykle na czas. Nie bawił się w wynajmy dla bogatych ani dla biednych. Pierwsi nastrączali nieprzewidywalnych problemów, drudzy aż do bólu przewidywalnych. Oczyma wyobraźni widział jak wykończyć powierzchnie, jaki materiał zakupić, komu zlecić ostatnie szlify tak by oddać mieszkania w pełni gotowe. Wyposażenie negocjował z każdym osobno – różne gusta różne potrzeby. Często ludzie mieli swoje własne rzeczy więc wyposażanie wnętrz przed wynajęciem mogło mijać się z celem. Spoglądał właśnie z 4 piętra na okolice, nie był to wieżowiec aby panorama zachwycała, ale i tak był zadowolony. „Jeszcze kilka takich inwestycji i będę ustawiony” – Nie wiedział czemu tym myślą wcale nie towarzyszyła euforia jaką kiedyś odczuwał gdy planował hibernacje. Wraz z tymi myślami przeszyło go dziwne uczucie smutku, gdzieś w głębi, w dołku , czające się gdzieś przerażenie… nie , jakieś dziwne uczucie , jak gdyby to już się wydarzyło i wcale nie było takim jakie oczekiwał. Uczucie zawodu… Tak zawód i tępy ból promieniujący z okolic brzucha, jak gdyby dopiero co zjadł nieświeże sajgonki smażone na kilkudniowym oleju. Ból promieniował obejmując niemal całe jego ciało. (... ból...)

Siedział w domu przy kolacji z rodzicami, jednej z niewielu jakie w ostatnim czasie miał okazje z nimi spożywać. Za dużo pracy, za dużo biegania i spraw , wiedział też że będzie to jedna z ostatnich kolacji jakie z nimi spożyje. Dziwne uczucie wiedzieć że „umrze się” przez rodzicami i znać mniej więcej datę tego „odejścia” Oni wiedzieli co zamierzał w związku z czym te kolacje były coraz trudniejsze. Nie było już w nich takiej zwykłej radości jakie towarzyszyły im wcześniej, przypominały nieco stypy, ostatnie pożegnania – z żyjącym jeszcze człowiekiem. Ta kolacja była jednak jakaś inna, bardziej przejmująca, dołująca, obraz rodziców nieco zamazany jak przez umorusane tłuszczem okulary. Chwycił je by je przetrzeć ze zdziwieniem odkrywając że je nosi. Nie nosił przecież. Chyba. Raz jeszcze spojrzał już przetartymi okularami na rodziców czując gdzieś na krańcu świadomości że już ich nie ma, że to ledwie wspomnienie czegoś co już było. Oczy go piekły tak bardzo że musiał je zamknąć, ale i to nie pomagało. Odpłynął dalej w głębszą fazę , na granicy snu , jawy i śmierci. Był w ciężkim stanie i niezbyt świadomy tego co się wokół niego dzieje. Dryfował nie wiedząc czy dobije do brzegu czy utonie.
 
Eliasz jest offline  
Stary 23-11-2020, 10:18   #7
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
- Wszystko będzie dobrze córeczko - ściskał małą za rękę i kątem oka obserwował pielęgniarkę, która wkłuwała się w plastikowy wężyk spływający z wieszaka kroplówki, ku kaniuli dożylnej umocowanej na żyle podskórnej przedramienia. Wiedział, że Jenny zaraz odpłynie i zabiorą ją do kriokomory. Chciał, by ostatnią rzeczą jaką zapamięta dziewczynka, była jego twarz. Trzymał ją za rękę, uśmiechał się do niej, ale po policzkach spływały mu łzy… Wiedział, że wszystko co mówił, było kłamstwem… Nie wiedział co się z nią stanie, bo wbrew złożonej obietnicy, nie mógł zapakować się do kolejnej kapsuły, bo wszystkie pieniądze wydał na jej kriokomorę. Jenny zamknęła oczy, a on wstał z łóżka, otarł łzy i zacisnął palce w pięści, aż mu pobielały kłykcie… już wiedział co musi zrobić.

*****
Patrzył prosto w oczy klęczącego na ziemi zakrwawionego Jose Fernandeza, w Wyoming był prawą ręką Sinaloa. Koordynował przerzut koki przez granicę z Kanadą, dzięki siatce gangów motocyklowych. Leżał na górze hajsu, a że był poszukiwany przez wiele agencji federalnych, Jacob w ramach swojej “drugiej” działalności zszywał jego podopiecznych,a kilka razy i samego Jose. Bandzior nie bał się czarnej roboty, ale pomimo całego swojego obrzydzenia do niego i siebie, za to co robił, meksykaniec płacił bardzo dobrze… Teraz nie miał nic do stracenia, potrzebował jego forsę, której dwie pełne brezentowe torby leżały obok jego stóp. Szybko ściągnął spust dziewięćset jedenastki… głowa Fernandeza pękła jak arbuz, nie oglądał się za siebie. Komora kriogeniczna w Utah czekała na niego, personel przyjmował gotówkę i nie zadawał zbyt dużo pytań.

*****

Oszołomiły go wszystkie bodźce, każdy promień światła, każdy dźwięk, każdy dotyk odbierał wielokrotnie silniej. Osłabione, nieużywane mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Spotkanie zimną, wykonaną z ryflowanej blachy posadzką było bolesne. W jego głowie wykwitły czerwone kwiaty bólu, purpurową falą niemożności rozlewały się po czaszce. Podniósł się z trudem na nogi, z pomocą jakiegoś odzianego, chyba w mundur faceta. W niczym nie przypominał kogoś z obsługi personelu medycznego. Na chwilę świat zawirował i ściemniał, a podłoga znowu się o niego upomniała.

Ocknął się na przednim fotelu terenowego samochodu, podskakującego na nierównościach a przez uchylone okno do środka wdzierał się pustynny pył. Pustynia… pieprzona pustynia...
Spojrzał już przytomniejszym wzrokiem na prowadzącego z sąsiedniego fotela kierowcę. Ten zaczął nim potrząsać i cucić go uderzeniami dłoni w twarz...Gdyby nie był taki słaby i zdezorientowany… Puściły by mu nerwy… ale na razie tylko jego świadomość zarejestrowała kolejne razy, kiedy dłoń uderzała go w policzek, pozostawiając uczucie nieznośnego pieczenia… Wreszcie oprzytomniał na tyle, że przestał być okładany.

Spojrzał na siebie i zaczął niezgrabnie zapinać kolejne suwaki i guziki… szło mu nieporadnie, a krzyk z boku wwiercający się w czaszkę nie pomagał. Wreszcie skupiając całą swoją wolę i odchylił głowę na bok w kierunku kierowcy. Młody sierżant postanowił na chwilę skupić się na prowadzeniu samochodu. Pokonał suchość w ustach, odkleił spierznięty i skołowaciały język od podniebienia i wycedził z trudem: - Sierżant… to nie stopień oficerski… - powiedział to na tyle stanowczym tonem, na ile pomagał mu jego stan. Oparł głowę z powrotem na zagłówku, spodziewając się uderzenia ze strony kierowcy. - W Iraku za taki tekst, każdy porucznik skopałby Ci dupę…

- Tak samo jak to nie jest wojsko. Nikt Cię nie będzie szkolił kocie. Mamy tylko Was utrzymać przy życiu i dobrej woli do współpracy. Zobacz jak kolega z tyłu ładnie się zachowuje, nie zdychając jak Ty. Cobb nawet nie zadał sobie trudu sprawdzić, kto siedzi z tyłu. Ciężka głowa i obolały
- Jak nie wojsko, to spierdalaj z tymi kotami, oficerami i pieprzeniem - głowa napierdalała go niemożliwe. - Jesteś od Fernandeza??? - nie mógł wyobrazić sobie innego logicznego wyjaśnienia tego pierdolnika… Poprawił się w fotelu pasażera i sprawdził, czy coś z dobytku zostało w jego kieszeniach. Starał się robić to dyskretnie, nie zdradzając się przed kierowcą terenówki.

- Od Harper. - odciął się krótko. - Stawianie się w tych czasach to dobry nawyk, będą z Ciebie ludzie, a nie tylko mięso.
"Harper?? Kto to kurwa jest??" -
miał mętlik w głowie. - Tych czasach? To znaczy jakich… który mamy rok… - miał się obudzić pięćdziesiąt lat później, w tym samym czasie co Jenny… Szmat czasu. "A może to zmyła z tą Harper? Może wiozą mnie prosto do Fernandeza?" Jebany meksykanin sprawiłby, że cierpiałby długo gdyby wpadł w jego łapy.

- Jakoś 2054, czas bohaterów i wolności. Jeśli ktoś Cię ścigał w dawnych czasach, możesz być prawie pewien, że dawno zdechł na nuklearny, chemiczny lub biologiczny pomór. Nawet lodówka była w stanie przetrwać jedna na kilka tysięcy. - wojskowy zerknął na Cobba ciągle klepiącego się po kieszeniach - Już się tak nie trzep przy samych facetach, bo się Big będzie skłonny przesiąść. Resztę gratów macie w bagażniku w swoich skrzynkach. Nikt Wam niczego nie ruszał, ale nie warto było ryzykować dłuższy postój.

W pierwszym odruchu, myślał że się przesłyszał… Datę by jeszcze zrozumiał, ale nie bardzo rozumiał resztę. - O czym Ty do cholery pierdolisz…
- O jedynej rzeczy jakiej teraz nie masz - pewności co się kurwa dzieje.

Jego towarzysz podróży miał rację, nie miał bladego pojęcia. - Nie ułatwiasz mi zrozumienia… Ale nie dziwię się, nie odróżniasz podoficera od oficera… Jak nie chcesz mi wyjaśnić czegokolwiek, to wal się…- odwrócił się do okna, jakby w krajobrazie przesuwającym się za szyba, miał znaleźć odpowiedź. - Poczekam, aż zawieziesz nas do kogoś bardziej kompetentnego… - na razie nie widział innej opcji niż czekać na rozwój sytuacji.

Doubies prychnął pogardliwie nic sobie nie robiąc z oceny pasażera. Nie mieli się przyjaźnić mieli dowieźć ich całych do Vegas. Nie zabraniało mu to jednak w mamrotaniu pod nosem przekleństw w obcym języku.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 23-11-2020, 17:53   #8
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
post napisany w kooperacji z MG

W drodze przez pustynię

Duńczyk uśmiechnął się lekko pod nosem i przez chwilę rozważał odpowiedź dla kolegi po fachu.

- Każdy ludzki akt stworzenia ma swoje destrukcyjne konsekwencje, Brad. Hinduski bóg Shiva jest jednocześnie stwórcą i niszczycielem. Czemu o tym mówię?

Wyczuwając podświadomie moment, w którym scenariusz wymagał jego odpowiedzi, Pitt wzruszył ramionami i pokręcił głową grając zupełnie pozbawionego wniosków.

- Stworzyliśmy „pokój” w świecie bez pokoju, ale ma to swoją cenę. Vegas to najbliższy synonim cywilizacji jaki znajdziesz na tej pustyni. Może nawet na całym świecie. Nikt nie wie na pewno. Przestajesz liczyć lata i skupiasz się na dniu dzisiejszym, na tu i teraz i jesteś wdzięczny Shivie za kolejny dzień. Rozumiesz, o czym mówię? Nie ma już Białego Domu, teraz wszyscy jesteśmy dziećmi bez domu. Im szybciej przyswoisz nową rzeczywistość, tym lepiej dla ciebie, kolego.

Brad przywołał na usta mądrą minę udając, że kupuje ten bełkot i rozglądając się jednocześnie po pustynnej panoramie. Jego spojrzenie prześlizgnęło się po jakimś wraku zagrzebanej w piasku ciężarówki, po fragmentach wież wysokiego napięcia sterczących z pozornie niekończących się diun. Ktokolwiek przygotował te dekoracje, zrobił to całkiem nieźle. Aktor odwrócił głowę w stronę kokpitu i nawiewnika niedziałającej klimatyzacji, gdzie spodziewał się ukrytej sprytnie mikrokamerki.

- A zatem Vegas – powiedział uśmiechając się w duchu. Scenografia pustyni przywołała w nim wspomnienie drugiej części horroru „Resident Evil”, więc zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem scenariusz dowcipu nie uderzał w tę nutę, a nie w równie mało realistyczy wątek Skyneta i niszczących cywilizację Terminatorów; zombi czy mordercze roboty, taka wersja przyszłości była najbardziej oczywistym żartem pomysłodawców wkrętki.

Podejrzewając, że ze względów logistycznych rzekoma stacja kriogeniczna nie znajdowała się zbyt daleko od „Vegas”, nastawił się mentalnie na krótką przejażdżkę i postanowił spędzić ten czas w milczeniu wyszukując bacznym wzrokiem wszystkie niedociągnięcia scenografów rozsiane po pustynnym pejzażu fałszywego Mojave.
 
Ketharian jest offline  
Stary 27-11-2020, 01:02   #9
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Gdy oddalili się wystarczająco poza zasięg broni ostatniego mijanego konwoju i gnającej za nim grupki gangerów, Big Tom powoli podniósł Waltera do pozycji siedzącej. Dzięki temu każdy z nowo-wybudzonych mógł obserwować monotonny, pustynny krajobraz przewijający się przez ich, wciąż nieprzystosowane do światła dziennego, oczy. Powiedzieć, że w większości z nich nie budził on specjalnych emocji to mało. W wypadku jednych wynikało to z ociężałości umysłu ciągle trawiącego chemię przywleczoną z komory hibernacyjnej. W wypadku innych, beznamiętność oglądu sprowadzała się do znajomości scenografii równie dziwnej, co obrazy za szybami wozów. Pozostali mieli głęboko w dupie jak wygląda cały współczesny świat, bo skupiali się jedynie na próbach złapania kolejnego oddechu, który pozwoliłby na choćby fragmentaryczne rejestrowanie czegokolwiek wokół. W końcu, dla ostatnich, retorycznie wybrzmiewało pytanie: co do chuja w ogóle może być ciekawego w setkach mil ciągnącej się bez końca pustyni pełnej identycznych krzaków i usianej pojedynczymi rozpadającymi się szczątkami pojazdów i chyba ludzi?





W czasie beznamiętnego seansu jałowego krajobrazu, niezmiennie ciężki, ciemny piach przesuwał się zwałami po felgach obciążonych terenówek prowadzonych przez najprawdziwszych speców do zadań specjalnych. Nie pozwalających im ugrzęznąć w rozpadającym się świecie na granicy radioaktywnego piekła, niezgłębionej przez człowieka pustki i upragnionej krawędzi normalności. Pejzaż mimo, że na pozór nieruchomy pełen był przemykających między skruszonymi głazami nienaturalnych cieni nie przypominających niczego co ożywieńcy do tej pory widzieli. Pęd wozów i głuchy zgrzyt rozbryzgiwanej na boki sypkiej nawierzchni nie pozwalał im niczemu przyjrzeć się bliżej, a więc i poddać, nowym rodzącym się dopiero strachom. Mimo to kiełkował w nich niepokój, a ich oddechy, stopniowo, stawały się coraz cięższe. Wszyscy mieli wrażenie, że ich serca poczęły w jednym momencie wybijać rytm szybszy i głośniejszy niż ryki silników katowanych Hiluxów. Widoki, do których nie przykładali wagi straciły na ostrości, a ich głowy na nowo objęły okowy bólu promieniującego od wnętrza czaszki do samych oczodołów.

Wcześniej, zalany słonecznym blaskiem horyzont zdawał się rażąco jednolity. Teraz począł rozdzierać się na dwie części. Pierwszą zasnutą nawałnicą ciemnych chmur i drugą cyklicznie drgającą odbiciem ostatnich refleksów białego poblasku pierwotnego tła. Walter zobaczył, że Biga zemdliło do tego stopnia, że musiał wbić sobie zaciśniętą pięść w brzuch żeby powstrzymać wymioty. Ku zdziwieniu Jacoba Dubois bez ostrzeżenia przywalił w kierownicę głową osłonięta futurystycznym kaskiem.

- Sprawdzaj - wydusił przez zaciśnięte zęby młody sierżant podnosząc ponownie wzrok na trasę i auto jadące przed nimi.

Po tych słowach brodacz wyszarpał z wewnętrznej kieszeni bluzy busolę zegarowego barometru i zacinając się wpierw w niemym ostrzeżeniu, odpowiedział :

- Minus pięćdziesiąt. Idzie. Możemy mieć od kilku do kilkudziesięciu minut, a potem nas rozerwie.





W drugim aucie sytuacja nie była lepsza:

- Mallory…

- Wiem, mamy przejebane. - odpowiedział Madsowi medyk i wyciągnął spod siedzenia maskę tlenową dla Wicka. Wprawnie założył ją na twarz ledwo przytomnego biznesmena i zaczął systematycznie uciskać ręczny worek do tlenoterapii samemu dysząc przy tym ciężko nad pacjentem. Miał prawo być wykończony, a nagły spadek ciśnienia atmosferycznego wymusił na nim odruchy obronne organizmu.

Mads wbił wzrok w kartę wyjęta z bocznych drzwi auta. Wprawnie przestawił częstotliwość radiostacji zamontowanej w wozie i wywołał jeden z awaryjnych kontaktów na liście:

- Boby, odbiór.

Po serii trzasków w z głośnika przyszła odpowiedź w tonie, którego nikt nie lubił:

- No synek, a myślałem, że dzisiaj gamblem mi już nie zaśmierdzi. Dawaj szybko, bo huragan Wam dupy rozerwie jak najebany Big. - głos był wesołą kompozycją świszczących wdechów przewalających się przez zgrzytliwy słowotok. Dziwna mieszanka tylko Madsa nie była w stanie wyprowadzić z równowagi. Odpowiedział krótko:

- Dziewiędziesiątka piątka, dwadzieścia minut. Szykuj się na parszywą ósemkę.

- Kurwa tylko nie Bobby "Kurier" House. - jęknął medyk i skupił się na swojej pracy.

Zgodnie z ustaleniami dowódcy ich “wesołej kompani” - Madsa Mikkelsena z tajemniczym kurierem po kilkunastu minutach wjechali na dawną drogę międzystanową nr 95.




Najdłuższą autostradę w Nevadzie łączącą samo Vegas ze zjazdami w stronę Carson City i Reno, z których pozostało jedynie to pierwsze. Sama droga widziała lepsze dni, nikt już od dawna, nie uzupełnia licznych spękań w nawierzchni, które rozciągały się po asfalcie jak pajęczyna pęknięć na szybie. Była jednak na pewno lepsza niż pustkowia, którymi poruszały się koła ich terenówek. Opony nagle nabrały lepszej przyczepności do podłoża. Ta niewielka zmiana mogła już dawno sprawić, że szybciej osiągnęliby cel podróży, jednak nie była brana wcześniej pod uwagę, bo narażała ich na większe niebezpieczeństwo ze strony gangów przemierzających Nevadę poza Vegas. Zgodnie ze wskazówkami Bobby'ego House'a rzucanymi przez radio dla zabicia grozy momentu przed epicentrum nadciągającej burzy, powinni ponownie zjechać na pustynię za ok. 10 minut - zaraz przy najbliższym skręcie w prawo. Wszyscy byli poddenerwowani. Zbliżało się tornado, a dwa samochody z,w połowie zdolną do sukcesywnej walki, załogą nie napawały wielkim optymizmem.






- Psia jego owłosiona…

Zaklął Wesker opluwając przy okazji siedzącego obok Waltera.

- Widzicie to chłopcy? Bikerzy.

Rzeczywiście, w oddali, zarysowały się kontury maszyn, które tworzyły specyficzną formację podróżujących autostradami gangów motocyklowych. Była to jedna z niewielu rzeczy, która nie zmieniła się po wybuchu bomb. Mimo odgłosów dobiegających spod masek ich Toyot Hilux, zaczynali słyszeć ryki silników, a czarne punkciki z każdą chwilą zmniejszały do nich swoją odległość. Ciszę radiową przerwał sierżant Doubies.

- Gonią nas. Możliwe?

- Możliwe. Chociaż tylko ostatni cep próbowałby konfrontacji w samym środku zbliżającej się burzy.

Mads był pewny swoich słów albo przynajmniej nie chciał wywoływać paniki wśród oddziału. Wątpliwości jednak szybko rozwiały się same, gdy ktoś bezpardonowo wbił się na ich częstotliwość radiową.

Początkowe trzaski zaraz zamieniły się w zrozumiały dźwięk głosu przepitego wieprza.

- Halo? Chłopaki? Jak mnie słychać? Tu Wujek Joeee z waszej ulubionej radiostacji - Gambelki albo życie. To jak będzie, grzecznie zatrzymacie się w środku naszej wspólnej przygody i dalej pójdziecie piechotą?

Terenówki tylko docisnęły gaz i zebrały pierwsze tumany kurzu z wbitych w glebę rozsianych wcześniej automatem kul. Przed maskami aut pojawił się zarys pustynnej trasy, w którą mieli się wbić.




Mundurowi wiedzieli, że na końcu czekało na nich “Cmentarzysko samolotów” stanowiące ostatnie miejsce spoczynku blisko 40 różnych maszyn lotniczych rozsianych na blisko 10 tys m2 piaszczystego terenu. Plac stanowił idealną miejscówkę na zasadzkę, szemrane transakcje biznesowe czy, tak jak w tym wypadku, schronienie przed naciągająca pustynną burzą. Historia tego miejsca sięgała jeszcze lat 80-tych ubiegłego wieku, kiedy to ówczesny gubernator Nevady przeforsował pomysł wymiany blisko połowy samolotów ze stanowego lotniska w ramach rządowego programu modernizacji floty lotniczej. Z biegiem lat na złom trafiały kolejne jednostki. Część z nich, zwłaszcza mniejszych maszyn, kupowały za psie pieniądze prywatne osoby by przystosować je z powrotem do użytku. Część została przekazana muzeum lotnictwo w Austin lub robiła za odrestaurowane bary na zjazdach z międzystanowej autostrady przyciągające zachwycone rodziny miłośników awiacji z dziećmi. Jednak samo cmentarzysko stało zapomniane na odludziu przez ponad pół wieku. Nie odczuło za bardzo upadku Stanów Zjednoczonych, gdyż upadło znacznie wcześniej. Odgrodzone jedynie drutem kolczastym, z którego teraz ostały się jedynie szczątki i to tylko w kilku miejscach, stanowiło smutny memoriał dla dokonań ludzkości, która niegdyś rządziła w przestworzach, a nawet wzbijała się w kosmos. Rdza pokrywała kadłuby większości stalowych ptaków. Wiele z nich nie miało okien, drzwi lub brakowało w nich zdecydowanie większej ilości elementów. Dość regularnie dochodziło tu do starć zbłąkanych bestii, bandytów, przemytników i podróżujących przez pustynię, którzy akurat mieli nieszczęście trafić na siebie w tym samym czasie. Wyglądało na to, że i tym razem, miejsce to, da świadectwo podobnej potyczki. Dla oddziału Pazurów kłębiły się czarne chmury na horyzoncie. Dosłownie i w przenośni.


 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 12-12-2020 o 19:31.
rudaad jest offline  
Stary 29-11-2020, 18:10   #10
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
W drodze przez pustynię

Ja pierdolę, teraz to już przegięcie!

Huragan przejmujący we władanie pustynny nieboskłon zrobił na Bradzie szokujące wrażenie. Czegoś takiego nie można było wykreować za pomocą efektów specjalnych, nie w czasie rzeczywistym. Być może autorzy scenariusza specjalnie czekali z wybudzeniem Pitta do czasu nadejścia jakiejś pogodowej anomalii, ale decydując się na tak realistyczny wariant wychodzili zdecydowanie poza strefę komfortu Brada.

Cały ten żart zaczynał się robić naprawdę niebezpieczny!

Dostrzeżone za zagłówkiem siedzenia i porysowaną szybą sylwetki motocyklistów dowodziły jasno przewodniego klimatu Mad Maxa, ale Pitt stracił już resztki zainteresowania całą tą zabawą w inscenizację postapokalipsy. Miał swoje lata i mógł mieć tylko nadzieję, że stacja odpowiedzialna za ten show miała gigantyczny fundusz odszkodowawczy.

Terenówki skoczyły do przodu ścigane kulami motocyklistów i moment ten okazał się najbardziej wstrząsający dla coraz bardziej niespokojnego aktora. Ostrzał sprawiał cholernie realistyczne wrażenie, zwłaszcza jękliwy klang jakiegoś przerażająco bliskiego rykoszetu. Złe przeczucie zaczęło go dławić niczym zaciśnięta na gardle metalowa obręcz.

Ja pierdolę, to przecież nie może być prawda!

Toyota podskoczyła w zagłębieniu terenu i chociaż Brad był przypięty pasami, i tak pod wpływem tego wstrząsu uderzył z całej siły skronią w słupek drzwi. W oczach momentalnie zrobiło mu się ciemno, potok myśli skłębił się, pomieszał.

Nie miał pojęcia jak daleko byli od Casablanki, ale pościg w końcu ich dopadł. Cholerni Niemcy mieli świetne motory! Śmierć ambasadora Rzeszy na oczach tak wielu dygnitarzy Vichy musiała doprowadzić ich do wściekłości. Marianne się tego spodziewała, ale on był zbyt pewien swego! *

Odwrócił obolałą głowę w stronę Francuzki, ale zamiast kasztanowowłosej Beauséjour ujrzał za kierownicą wozu nieznajomego mężczyznę, który w ułamku chwili skojarzył mu się w jakiś irracjonalny sposób z powszechnie znanym ludożercą, nie tyle hitlerowskim, co sławnym w całym świecie. Ręka Maxa wystrzeliła w stronę wciśniętego za pasek spodni lugera, ale broni tam nie było.

- Qu'est-ce que c'est?! - krzyknął Kanadyjczyk obracając się w fotelu i szukając wzrokiem swojej towarzyszki.

- Siedź na miejscu i się nie wychylaj! - wrzasnął noszący maskę kierowca - Nie rób dodatkowych kłopotów!

- Mads… - wymamrotał Max Vatan rozpoznając w końcu tożsamość prowadzącego pojazd - Kim oni są? Ci na motorach?

Duńczyk nie odpowiedział, całkowicie skupiony na prowadzeniu mknącej szaleńczo w kierunku rozpadliny terenówki.


* Allied (2016) w reżyserii Roberta Zemeckisa, w rolach głównych Brad Pitt i Marion Cotillard

 
Ketharian jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172