Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Postapokalipsa Świat umarł. Pogodzisz się z tym? Położysz się i umrzesz przygnieciony megatonami, które spustoszyły Twój świat, zabiły rodzinę, przyjaciół, a nawet ukochanego psa? Czy weźmiesz spluwę i strzelisz sobie w łeb bo nie dostrzegasz nadziei? A może będziesz walczyć? Wstaniesz i spojrzysz na wschodzące słońce po to, by stwierdzić, że póki życie - póty nadzieja. I będziesz walczył. O przyszłość. O jutro. O nadzieję... Wybór należy do Ciebie.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-08-2022, 11:13   #11
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację

Poniżej Uskoku Alderasa, popołudnie 22 czerwca 2595

Niższe partie pogórza porośnięte były dużo gęściejszą roślinnością, mieszaniną drzew liściastych oraz wiecznie zielonych iglaków, które wystrzeliwały w tym miejscu ku niebu od dobrych kilkuset lat. Lodowate strumienie szemrały cicho wijąc się zakolami strzeżonymi przez omszałe otoczaki. Promienie słońca prażące skaliste zbocza Pirenejów zatrzymywały się na listowiu lasu, rysowały w powietrzu bezlik złocistych włóczni wbijających się pomiędzy gałęzie buków, cisów i świerków.

W znacznie chłodniejszym powietrzu niosło się co chwila ochrypłe krakanie wron, tylko z rzadka uzupełniane dźwięcznymi trelami mniejszych ptaków. Okres Wiecznej Nocy - mgliście wspominane przez Franków czasy po Eshatonie, kiedy to gniew Boga na całe lata pogrążył zniszczoną planetę w ciemnościach - odcisnął straszne piętno na ekosystemie Dawnego Świata. Liczne spekulacje uczonych i badaczy Eshatonu dowodziły istnienia znacznie większej ilości gatunków zwierząt i roślin niż te spotykane obecnie na ziemiach Bordenoir, ale większość z nich wyginęła bezpowrotnie razem z Dawnymi Ludźmi. Przetrwały jedynie najsilniejsze gatunki bądź te, które ocalili uratowani z pożogi grzesznicy: psy, koty, konie. I wrony. Czarne inteligentne ptaki o nieprzyjemnych głosach, niepodzielnie królujące w koronach europejskich drzew, walczące na wybrzeżu z mewami, w głębi zaś lądu nie mające praktycznie żadnej konkurencji.

Nic dziwnego, że pierwsi afrykańscy kolonizatorzy nazwali mieszkańców Europy właśnie Wronami - dla uczczenia istot, które jako pierwsze przywitały Neolibijczyków na europejskiej ziemi.

Ubita leśna droga pozwalała na znacznie bardziej komfortową jazdę niż wcześniejsze skaliste zbocza. Okolica uczęszczana była przez drwali oraz pszczelarzy, którzy zakładali w lasach barcie z użyciem trzmieli sprowadzanych za słoną cenę z Afryki. Dzicy górscy klanyci przestrzegali niepisanej umowy, aby nie napadać na Bordenoir w regionie Ile-sur-Tét, chociaż obszar ten znajdował się na zewnątrz monumentalnego kręgu spopielonej i kompletnie jałowej ziemi wyznaczającej granice Perpignanu. W wyższych partiach Pirenejów zaciekle terytorialni górale nieustannie ścierali się z górnikami klanu Bordenoir, napadając na ich karawany, niszcząc sprzęt i nie cofając się przed zabójstwami. Ruda srebra była źródłem dochodu nie tylko dla Perpignanu, ale i iberyjskiego Hijo de Sol - miasta Hybrispanów położonego po przeciwnej stronie pirenejskiego łańcucha - dlatego rywalizacja ta nigdy nie wygasała, co najwyżej okresowo słabła, kiedy górale trapieni byli zarazą albo sami odpierali zakusy wojujących z wszystkimi wkoło niesławnych Andorian.

Jehan domyślał się, że za niepisanym rozejmem w rejonie Ile-sur-Tét stał jeszcze jeden czynnik, którego publicznie nie nagłaśniano. Harapowie służący w ochronie konsulatu byli z natury wyśmienitymi łowcami, wszak to właśnie życie na afrykańskich równinach kształtowało ich dzikie i nieustraszone charaktery. Żądni krwawej rozrywki bardziej niż czegokolwiek innego i pamiętni faktu, że setki kilometrów dalej na zachód ich bracia walczą w niekończącej się wojnie z hybrispańskimi partyzantami, z lubością wyruszali w lesiste pogórze na każde skinienie dłoni konsul Eleni. Spuszczani z kagańca w ramach braterskiej pomocy ze strony Banku Kupieckiego, zapuszczali się w leśne ostępy na swoich ryczących silnikami komach tropiąc górali dość zuchwałych, by zapuszczać się tak daleko w stronę wybrzeża.

O tym, co spotykało tych pojmanych żywcem, w Perpignanie krążyły jedynie mrożące krew w żyłach opowieści opierane na tym, co leśni pszczelarze znajdowali czasami w zagajnikach pogórza.

Świadomi faktu, że granica Bordenoir jest na wyciągnięcie ręki, furmani przyśpieszyli nieco tempa, bo i same muły ożywiły się w półmroku zacienionego szlaku. Napojone wodą zaczerpniętą z chłodnego strumienia, szybko odzyskały siły wyssane wcześniej żarem słońca, choć w zamian przyszło im zmagać się z tnącymi bezlitośnie i zwierzęta i ludzi końskimi gzami.

Perpignan był już niedaleko.

Tamci również to wiedzieli. Wybrali sobie miejsce w zwężeniu szlaku, za bryłami wyzierającego spod mchu piaskowca tworzącego naturalną bramę w pasie łagodnie pofałdowanego terenu. Musieli czekać od pewnego czasu na przybycie karawany i wtopieni w poszycie lasu, do ostatniej chwili skrzętnie ukrywali swoją obecność. Wychynęli niczym na komendę, obudzeni przenikliwym świstem płynącym z metalowego gwizdka.

Ciemne stroje, szorstka tkanina i barwiona na czarno zwierzęca skóra, narzucone na górę bure kapoty. Twarze pociągnięte pasami zaschniętego błota, skryte w rękawicach dłonie zaciśnięte kurczowo na rękojeściach. Ostrzegawcze okrzyki, twarde i nieprzyjazne.

Ruiz i jego buńczuczni wychowankowie pierwsi musieli zrozumieć, kim są ludzie zagradzający trakt, ale i reszta podróżnych w mig pojęła ich naturę.

Perpignańczycy lubowali się w biżuterii, ale nie zwykli nosić pierścieni w nosach; nie tatuowali też na swoich czołach trójkątnych czarnych znaków. I koniec końców, nikt wśród Bordenoir nie posługiwał się dwuręcznymi mieczami, tak nieporęcznymi i trudnymi w użyciu na chybotliwych pokładach łodzi czy w ciasnych kopalnianych sztolniach.

Pierścienie w nosach, trójkątne tatuaże, jednolicie ciemne stroje i dwuręczne bidenhandery.

Żołnierze Złamanego Krzyża! Orgiastycy anabaptystów!

Drodzy gracze, zanim zaczniecie przygotowywać swoje odpisy, zapoznajcie się bardzo proszę z dodatkowymi informacjami w wątku komentarzy!


 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest teraz online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 03-08-2022, 11:45   #12
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację


- Sacrebleu… - sierżant zmełł ledwo dosłyszalnie ciężkim jak kowadło westchnieniem.

Problemy…

- Spokojnie. - rzucił krótko do rekrutów, aby nikomu co durnego do łepetyny nie strzeliło i na tyle głośno, aby usłyszeli Yehammedanie.

Gdy woźnica zatrzymał muły, Renton wstał, aby zeskoczyć z wozu. Zanim to zrobił wzniósł rękę na znak powitania.

Gdyby wszystkie klany pomagały w walce z Pleśnią tyle co Anabaptyści, to kto wie czy Franka już dawno nie byłaby od plugastwa wolna. Stosunki między Świątynią Złamanego Krzyża i Tuluzą były ochrzczone ramie w ramię przelaną krwią i odnawiane odtąd we wspólnej sprawie wydarcia ziemi i ludzi Wynaturzonym aberacjom.

Wojowniczy rolnicy musieli mieć dobry powód, aby wysłać zbrojne ramię klanu tak blisko Perpignanu. Obecność pasterzy Rogatego Byka nie pomagała i lepiej było, aby Ruiz z buńczuczną sforą Mieczy nie antagonizował Orgiastyków. Nienawiść między kultami korzenie puszczone miała głęboko i zimna tolerancja kruchego pokoju łatwa była do zerwania jak pajęczyna.

Kiedy Jehen zaczął nawijać makaron na uszy anabaptystów, to Renton zrezygnował ze schodzenia z wozu i stoi, a jeśli zaczną z przewodnikiem dyskutować, to sobie klapnie ciężko na wozie, niechcący na złość zaprzęgowym mułom.

Broń krótka i długa w pogotowiu.
Dyskretne żurawie na sprzedane krzaczory.
W razie ataku ulubioną zabawką krzyżowców, granat poleci na miotacz.


 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 05-08-2022 o 05:15.
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 03-08-2022, 13:49   #13
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Szlak z Pradesu do Perpignanu

Jehan na skinienie dłoni Wanadu zrównał się z nim bez chwili zwłoki, nadstawiając uszu z uprzejmością na twarzy, jak zwykle. Gdyby nie byli w siodłach, stałby niczym pomnik z palcami splecionymi za plecami, uważnie wsłuchując się w słowa Neolibijczyka, a tak siłą rzeczy był zmuszony do przyjęcia postawy luźniejszej, niż ta do której zdążył już przyzwyczaić swojego pracodawcę. Czy najnowsze zadanie mu polecone zrobiło na Jehanie wrażenie czy nie, ciężko było określić przez niezmieniony wyraz twarzy, ale zielone oczy zaiskrzyły się gdy Wanadu wręczył mu denary.

- Oczywiście, panie Wanadu - responsował Baudelaire ściszonym tonem. - Aczkolwiek uprzejmie zaznaczam, że najbliższa okazja i sprzyjające okoliczności najpewniej nadarzą się dopiero w Perpignanie. Mniemam, iż pańskim życzeniem jest zachowanie odpowiedniej dyskrecji, a na szlaku o taką ciężką.

A wzrok, który prześlizgnął się po reszcie orszaku dobitnie mówił “zwłaszcza w takim towarzystwie”.




Poniżej Uskoku Alderasa

A miało być tak pięknie... Granica Perpignanu była już niemalże na wyciągnięcie dłoni, zostało w sumie tylko przeciąć krąg wypalonej, jałowej ziemi który to wyznaczał obrzeża terytorium Bordenoirów i byliby o ile nie w domu, to w sumie już u jego progu. Nie do końca w stronach bezpiecznych i pozbawionych zagrożeń, o nie-nie, ale tam za miedzą zagrożenia były przynajmniej znajome i znane, w pewien sposób przewidywalne. ”Le diable on sait”, jak głosiło przysłowie. Na szlaku wszystko się mogło zdarzyć i jedynie uśmiechowi losu zawdzięczali nudę, jaką skąpana była ich wyprawa do Pradesu, oraz szczęściu, które zdawało się być na wyczerpaniu. Jak na złość tuż na finiszu, uprzednio ułożywszy do snu niepokoje i wprowadziwszy ich w fałszywe poczucie (względnego) bezpieczeństwa.

- Malparido - syknął pod nosem Jehan, uciekając się do ulubionego, zasłyszanego od Hybrispanów przekleństwa i zgrzytając zębami.

Wyłaniające się na trakt kształty zwarzyły nastrój prędko, zwłaszcza gdy zarejestrowano ich tożsamość i przynależność. Anabaptyści dla Jehana pozostawali jedynie odległym motłochem religijnych fanatyków, z rzadka kiedy widywanym w Perpignanie czy też okolicach, których dogmaty czy inne światopoglądy dla Baudelaire’a stanowiły zagadkę owiniętą enigmą, którą uważał za niewartą swojej uwagi. Ponurych krzyżaków widywał w mieście jedynie z daleka i teraz, stając z nimi twarzą w twarz, prędko zadecydował że nic, a nic nie zyskiwali przy bliższym poznaniu. I wbrew fantastycznemu mianu, jakie przybrało zbrojne ramię Złamanego Krzyża, Jehan z ubolewaniem wątpił by blokowali drogę w ramach wręczania zaproszeń na orgię. Prędzej krwawą rzeź.

Ale i to nie do końca. Nikt o zdrowych zmysłach nie zrezygnowałby z cennego elementu zaskoczenia, gdyby szykował zbójecki atak. Chociaż i tego Baudelaire nie wykluczał, zezując ponad głowami ariergardy ze swojego miejsca gdzieś na tylnej części karawany, śmigając zielonym spojrzeniem po wszystkich wokoło. To, że w pierwszym odruchu w ruch nie poszło żelazo, było chwilowym ledwo błogosławieństwo. Sytuacja była dynamiczna i prędko mogła obrać niebezpieczny kierunek, biorąc pod uwagę obecność buńczucznych jehammedanów; kierunek bliski hasłu “Deus vult” i pikujący w stronę krucjato-dżihadu. Jehan nie miał najmniejszej ochoty być złapanym w ogień krzyżowy, wzniecony przez religijne różnice. I choć przez chwilę nawet zabawił myśl o widowisku, które sprawdziłoby prawdziwość przechwałek kwintetu idiotów, to koniec końców miał nadzieję że Ruiz wykaże się zimną krwią i trzymać będzie swoich podopiecznych krótko.

Ale że Jehan nie lubił niczego zostawiać w gestii ślepego losu, to cmoknął na konia i podjechał bliżej środka orszaku, stając w strzemionach. Etykieta etykietą, ale rozmowę wolał przeprowadzić zza żywej tarczy w postaci awangardy.

- Bonjour, mes amis!

Melodyjny głos odbił się echem między okolicznymi drzewami. Na twarzy wykwitł ten jego profesjonalny uśmiech, a dłoń nawet spoczęła na sercu w zwodniczo serdecznym geście. Jehan w dupie miał serdeczność, gest był wyważony i przemyślany, uczyniony z pełną premedytacją po prędkiej kalkulacji. Symboliczny okręg z tuszu i sadzy, jaki na stałe zdobił wierzch dłoni każdego Bordenoira, miał sygnalizować wszem i wobec przynależność Baudelaire’a. Oraz zasiać ziarna pod kolejne słowa.

- Podróżujemy pod protekcją Pięści Perpignanu i konsul Elani - oznajmił Jehan. - Sprawy niecierpiące zwłoki wymagają niestety naszego bezzwłocznego powrotu do miasta i chociaż cieszymy się na to spotkanie...

”Jak na widok Pleśni,” dodał w myślach.

- ...z bólem serc musimy nalegać na możliwość dalszej jazdy tout suite. Wysłaliśmy naprzód gońca i zapewne oczekują już nas w Ille-sur-Têt, a być może i samym Perpignanie. Tuszę, że nie mają państwo nic przeciwko?

Z uśmiechem niesięgającym oczu, Jehan przejechał jeszcze raz spojrzeniem po anabaptystach. Dalej niby nonszalancko trwając w siodle, gotów był kontynuować rozmowę z orgiastykami, ale i przezornie gotów był zeskoczyć z siedziska i odnaleźć dogodną kryjówkę na szycie z łuku, na wypadek gdyby cuda dyplomacji (okraszone zdrową dozą decepcji) nie sprawdziły się tutaj. Baudelaire grał z przekonaniem, że krzyżakom nie paliło się do otwartego konfliktu czy naruszenia kruchego pokoju z Perpignanem. Wszak ich enklawy na północy istniały niejako tylko i wyłącznie z cichego przyzwolenia Bordenoirów, którzy w razie potrzeby nie zawahaliby się przed posłaniem jehammedańskich ogarów w tamte strony. Nie wspominając nawet o Neolibijczykach.

Ale te rozważania na temat lokalnej polityki, podobnie jak i kwestię dziwnej obecności anabaptystów w tych stronach, Jehan odłożył na później.

Nie ten czas, nie to miejsce.




__________________________________________________


Jehan zamierza łgać i kręcić, sztucznie nadmuchując znaczenie karawany. Ą-ę, bułkę przez bibułkę będzie insynuować że ich zniknięcie zostanie zauważone przez wysoko postawionych, że w razie zniknięcia będą ich (nas) szukać, itepe. Jakiekolwiek próby wymuszeń ze strony anabaptystów spotkają się z udawanym smutkiem i "przykro nam, ale nie". W przypadku zupełnego zerwania rozmów, czym prędzej opuści siodło i w pierwszej kolejności spróbuje znaleźć kryjówkę (między wozami, w drzewa raczej ucieknie jakby posypała się linia frontowa) i z niej będzie strzelać. Bez brawurowych akcji czy bohaterstwa, bo to nie w jego stylu.

 

Ostatnio edytowane przez Aro : 05-08-2022 o 13:53.
Aro jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 03-08-2022, 20:48   #14
 
Nanatar's Avatar
 
Reputacja: 1 Nanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputację
Niespodzianka

Spojrzawszy raz jeszcze pannę Durmont, Pollanin odczuł na równi pożądanie i zmieszanie jakieś, tak już miał, że nie mógł się zdecydować. Wyobrażał sobie, że będzie ją musiał ratować uciekającą nago przez spękaną ziemię, gonioną przez podjudzanych przez Ruiza źrebaczków. Osłaniać jej blade ciało przed ich lubieżnymi biczami smagającymi pośladki. Jednocześnie zadowolony, że nic takiego się nie stało i sam będzie mógł spuścić lanie na jej nieskazitelnie jasną pupę. Sama zaś panna ni spojrzenia w jego kierunku, tylko uprzejme uśmiechy do Afrykańczyka, jakaś efemeryczna, gotowała się wymyć, posłyszał. Co zapewne sprawiłoby, że pachniałaby słabiej, mniej ponętnie. Yago był pewien, że wydobyłby jej prawdziwe perfumy wraz z potem splecionych ciał.

Wrócił do rekrutów i ich sierżanta, który to zamieniwszy z byłymi górnikami kilka zdań podejrzliwe mu się przyglądał.

- Się nie martwi się - zagaił do ciemnoskórego Rezysty - Przypilnuje ich i wyjaśnię co i jak. Lepiej im będzie na służbie niż kopać w ziemi jak krety.

Mathieu spokojnie czyścił rewolwer
- I oni to zrozumieją. - wydął grube jak parówki wargi jakby mu nie chciało się dodatkowo wzruszać ramionami. - Albo i nie. - Po dłuższej pauzie dodał -
By ci też źle nie było.

- Yago uśmiechnął się na propozycje - Proszę mnie zawiadomić, jak będzie potrzeba oficerów.

****

Zjadł lekko, pograł trochę na fujarce. Nie śpiewał. Potrzebował się skupić. poukładać sprawy w mieście, a mogła go tam czekać niespodzianka. Podbił w końcu do niby milkliwego Jehana, choć czuł pod skórą, że gładysz lubi porozmawiać, byle się temat znalazł.
Yago znalazł Jehana podczas gdy ten usadowił się ze skrzyżowanymi nogami na uboczu, z poświęceniem godnym lepszej sprawy zajmując się wydłubywaniem brudu spod paznokci czubkiem cienkiego ostrza sztyletu.

- Dobrze sobie radzisz na trakcie, a wybacz nie wyglądasz na przewodnika. Prędzej bym cię w swaty posłał. - wyczekał, rozluźnił łykiem wody - tam - wskazał gwiazdy - tam jest Lolita ścigana przez Molocha, tam skąd pochodzę jest niżej nad horyzontem. Kierujemy się tymi światełkami w naszych wędrówkach. - odsłonił rękaw koszuli i pokazał tatuaż na lewym przedramieniu. Ludzkie sylwetki ruszały w pochodzie od nadgarstka, posuwając się wzdłuż po falujących liniach atramentu, by na łokciu spotkać pajęczynę. Gęstą sieć realistycznie odtworzoną jak w trzech wymiarach, oszukującą wzrok patrzącego na namalowane dzieło sztuki. - A ty? Lubisz bardziej słuchać, czy mówić?

Drgnął na dźwięk głosu Pollenina, wzięty z zaskoczenia jego nagłym przybyciem, ale na twarzy zaraz wykwitł uprzejmy uśmiech. Równie uprzejmie wzruszył ramionami na pierwsze jego słowa. Zbyt wiele razy słyszał podobne opinie, by silić się na jakąkolwiek reakcję, gdy nie były wypowiadane przez potencjalnego pracodawcę. Na wskazane gwiazdy zerknął z zaciekawieniem, ale to dopiero misterne obrazy uwiecznione na skórze Swarnego zdarły nieco maskę chłodnej uprzejmości. Zielone spojrzenie śledziło tatuaże z nieskrywaną już fascynacją, a puginał - dotąd okręcany bezwiednie w dłoni - odszedł w zapomnianie, odłożony gdzieś na bok. Smukłe palce drgnęły nawet i powędrowały w górę, jakby Jehan miał ochotę przeciągnąć nimi po tatuażach, ale chłopak zmitygował się w porę. Okręcił dłoń, ukazując własną ozdobę na jej wierzchu. Czarny krąg Bordenoirów, nawet w półmroku kontrastujący ostro z alabastrem skóry.

- Blednie przy pańskich - rzucił z oszczędnym śmiechem. Na kolejne pytanie odparł ze szczerym uśmiechem i bez wahania, niemalże figlarnym tonem. - Szczerze powiedziawszy, panie Swarny, nie mam silnych ciągot w tą czy drugą stronę. Zależy od okoliczności, tematu i, nader wszystko, od rozmówcy. Mój zawód, jak zapewne pan doskonale wie, wymusza na mnie wszechstronność i elastyczność, nawet w takich kwestiach. A pan, panie Swarny? Jaka jest pańska preferencja?

Jehan utkwił taksujące spojrzenie w Yago.

****
Poniżej Uskoku Alderasa, popołudnie 22 czerwca 2595

Nazajutrz był już skupiony. Jutro mogło nie nadejść, ale nie należało mu w tym pomagać. Nie grał, nie szkicował, nie układał nowych, mało brakowało, a zapomniałby o szlachetnych łydkach Aniji, koloru polerowanej mamuciej kości. Te na szczęście zdawały same narzucać się oczom Swarnego. Za każdym razem osładzając nieunikniony powrót do Perpignan'u. Przez chwilę nawet planował sabotaż karawany, by dłużej pozostać w dziczy za miastem. Odpuścił, należało stawić pysk kłopotom. Tyle dobrego, że bez piekących ran, których mogli nabawić się jezdni. Yago skrzywił się, ale kiedy przyszła kolej na pannę Durmont, pomyślał, że mógłby obłożyć jej anusika liśćmi szałwii i leczyć. Leczyć

Gdzieś jeszcze głębiej pod pierwotną chucią, umiłowaniem rzeczy pięknych i delikatnych, działał automat instynktów. Zaprogramowany, przez miliony lat ewolucji i pięćset rewolucji. Yago naciągnął na łuk cięciwę, wydobył ze skrzyni miecz. Przypasał. Choć pierś świeciła powalonym mamutem, to założył ciężki skórzany płaszcz i spodnie.

Las szumiał jak zwykle, obłoki w końcu snujące się po okrutnym błękicie ze złotym okiem, raz za razem sprowadzały przyjemny chód i cień. A w podświadomości barbarzyńcy coś wrzało, zbył to na karb spraw z RufFosem.

Zauważył nikczemnych zbójcerzy ledwo wcześniej niż się pojawili.

- Kurwa, jebane krzyżaki - zmiął na ustach trudne, a dające doskonały upust złości, zgłoski, Yago.

Prędko zgonił z wozu rekrutów i kazał wyjąć noże. zadowolony, że Renton nie patrzy i się nie będzie czepiał. - Oczy i macie przeżyć. Oto zadanie.

Kontem oka Pollanin dostrzegł jeszcze kilku, a sam zsunął się z wozu ze strzałą na cięciwie, wyrósł za plecami sierżanta, będąc gwarantem siły argumentu. Bezczelnie nachylił mu się do ucha, a wiedział, że takie zachowanie zawsze niepokoi wrogów

- Jest jeszcze kilku ukrytych, co najmniej drugie tyle. - Rzucił oczami jak wojownik do wojownika, mając nadzieje, że Mathieu zrozumie gdzie. - Nie bój, nie zarżnę sam wszystkich.
-Mmmmmm…” reszty nie skomentował werbalnie, ale wydawało się, że zrozumiał

Dla Pollanina oczywistym zdawało się, że krzyżacy nie zatrzymali karawany dla rabunku, bo inaczej mogłaby się rozegrać przygoda i już smakowałby ich krwi. Nienawiść religijna miedzy wyznawcami pasterza, a krzyżowcami nie była tajemnicą dla nikogo, a towarzyszący im jehammadanie, zamiast być eskortą mogli okazać się kłopotem na czele oczywiście z Ruizem, bo źrebaczki były za młode, żeby zaleźć komuś za skórę. Chyba, że ojczulek któregoś. Tak miarkował Yago, ze strzałą na cięciwie, mieczem dyndającym na pasku i pojemnikiem w kieszeni.

Wyrastał zza pleców sierżanta Rentona jak penis gotowy do gwałtu.

Pozwoliłem się sobie dozbroić, z uwagi na dobry test spostrzegawczości, utkałem to w instynkty. W tekście są też dwie opcje interakcji - mogą , ale nie musza zostać podjęte. wiem znów z retrospekcją, ale to chyba nie przeszkadza.

Jeśli ktoś inny ma ochotę na rozmowę to również zapraszam. Yago jest towarzyski i choć brakuje mu manier to potrafi być czarujący.

Mistrzu liczę na pokojowe rozwiązanie, dlatego Swarny nie będzie napiżdżał z byle powodu. ale w razie starcia łuk i po strzale przezbraja się w miecz.

 

Ostatnio edytowane przez Nanatar : 05-08-2022 o 19:36. Powód: Kolejna edycja, musiałem nieco zmienić początek
Nanatar jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 04-08-2022, 08:24   #15
 
8art's Avatar
 
Reputacja: 1 8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację8art ma wspaniałą reputację
Poniżej Uskoku Alderasa, popołudnie 22 czerwca 2595

Kuoro wysyczał przekleństwo w Wahiri. Przeklął głównie swoje zadufanie, ale także i na zuchwalstwo bandy anabatystów, gotowch podnieść rękę na afrykańskiego lwa. Zignorował dziwne przeczucie i kiedy zobaczył zakolczykowanych niczym bydło krzyżowców, było już zbyt późno by podnieść larum. Dłoń odruchowo pokierowała się w ku zdobionej kością słoniową rękojęsci ciężkiego rewolweru, ale jeszcze nie wyciągnęła broni z ozdobnej kabury. Jehan i inni wzięli sprawy w swoje ręce, a Kuoro nie miał zamiaru im w tym przeszkadzać, czy specjalnie się narzucać. Jego zdaniem Jehan uderzył bardzo celnie powołując się na konsulkę Elani, a obecność wyprosotwanego w siodle niczym samego szejka Wanadu, tylko potwierdzała takie dictum, toteż Neolibijczyk ograniczył się jedynie do zrobienia naburmuszono - groźnej miny, mającej podkreślać powagę rzekomego poplecznika konsulki Elani rzucając tylko głośno:

- Jak śmiecie narzucać się posłowi konsulki Elani!

Jedynym czego się obawiał była banda sześciu klaunów, których nie dało się pomylić z nikim, a starannie wyedukowany Kuoro, wiedział, jakimi uczuciami żywili się Jehammedanie z Anababtystami. Jak czasami spojrzał na Ruiza, to zastanawiał się czy stary cap należał do tych, co rzezali w dopiero co niedawno zakończonej długiej religijnej wojnie się na adriatyckich równinach z krzyżowcami, czy nie, a teraz zastanawiał się, czy obecność Mieczy Jehammeda nie stanie się przyczynkiem do pełnowymiarowej awantury. Co prawda nie miałby nic przeciwko, gdybi dostali porządnego prztyczka, który może utemperowałby ich głośne przechwalki i godne pożałowania zachowanie, ale źle świadczyłoby o neolibijczyku, gdyby nie kiwnął palcem, jeśli orgiastycy zechcieli urządzić rzeź Jehammedan. Miał zatem nadzieje, że nie tylko starszy nad mieczami utrzyma swoich podwładnych za mordy, ale też, że babtyści pomyślą dwa razy, zanim postanowią naruszyć poselski immunitet.
 

Ostatnio edytowane przez 8art : 05-08-2022 o 15:19.
8art jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 05-08-2022, 16:50   #16
 
Pinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputację
Rezerwacja. Wpis raczej jutro.
 
Pinn jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 05-08-2022, 20:22   #17
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
Miejsce zasadzki anabaptystów, okolice Ille-sur-Tét

Wzdłuż karawany poniosły się zduszone okrzyki zdumienia, stek przekleństw i gróźb. Wyrwani z pijackiej drzemki górnicy zaczęli zeskakiwać z wozów łapiąc za swoje narzędzia albo krótkie obosieczne kordy. Przestraszone nagłym zamieszaniem konie rżały i przestępowały z nogi na nogę szarpiąc węzidłami, skrzypiały dyszle zaprzęgów szarpanych przez równie nerwowe muły.

Ruiz stanął w strzemionach swojego siodła, pochylony do przodu ponad głową konia i wpatrzony zwężonymi w szparki oczami w postacie odzianych na ciemno wojowników. Jego podopieczni w jednej chwili wzięli górę nad paraliżującym członki niedowierzaniem, złapali za sejmitary zaczynając dobywać je z pochew pośród nienawistnych sarknięć.

- Spokojnie - rzucił twardym tonem czarnoskóry sierżant Rezysty wstając ze swojego miejsca w koźle pierwszego wozu i prezentując w całej okazałości imponującą sylwetkę. Szwy jego ciemnozielonego uniformu zatrzeszczały niebezpiecznie, ale wytrzymały napór wciśniętych pod materiał mięśni. Obracając nieznacznie w bok swój tors Renton podniósł rękę w geście pozdrowienia dając baczenie, aby zagradzający drogę anabaptyści zauważyli trójkolorową flagę naszytą na rękaw jego munduru oraz sąsiadujące z nią trzy żółte szewrony.

Charakterystyczna czapka z daszkiem oraz pozłacane spinki na rogach kołnierza identyfikowały olbrzyma w sposób absolutnie jednoznaczny jako podoficera Rezysty, ale to nie uniform wywarł na intruzach największe wrażenie.

Mathieu Renton był nadludzko wielkim mężczyzną. Jego towarzysze podróży zdawali się o tym zapominać, kiedy jechał na wozie zgarbiony i z podciągniętymi w górę nogami, gdy jednak stanął w pozie zawodowego żołnierza, skupił na sobie uwagę wszystkich bez wyjątku.

Stojący na drodze ludzie wymienili między sobą jakieś znaczące pomruki, wciąż ściskając palcami rękojeści swoich mieczy, ale nie przejawiając zamiaru dobycia ostrzy.

Przynajmniej jeszcze nie przejawiając, chociaż ich słane w stronę jehammedian spojrzenia wręcz gorzały nienawistną żądzą walki. Ruiz sam oplótł palcami rękojeść sejmitara, a jego zęby sprawiały wrażenie ściśniętych tak silnie, że mogłyby przegryźć kłodę drewna, ale jeden ruch jego uniesionej w powietrze lewej ręki sprawił, że dygoczący z podniecenia młodzi wojownicy zastygli w bezruchu.

Atmosfera na szlaku zgęstniała w ułamku chwili niosąc w sobie zapowiedź krwawej i bezpardonowej konfrontacji pod byle pretekstem którejkolwiek strony.

- Bonjour, mes amis!

Wyprostowany w siodle kudłatego górskiego konika, Jehan Amelien Baudelaire zrównał wierzchowca z drugim wozem w karawanie i pozdrowił intruzów gestem przełożonej do piersi dłoni.

- Podróżujemy pod protekcją Pięści Perpignanu i konsul Elani - oznajmił opanowanym, wręcz przyjacielskim tonem - Sprawy niecierpiące zwłoki wymagają niestety naszego bezzwłocznego powrotu do miasta i chociaż cieszymy się na to spotkanie, bólem serc musimy nalegać na możliwość dalszej jazdy tout suite. Wysłaliśmy naprzód gońca i zapewne oczekują już nas w Ille-sur-Têt, a być może i samym Perpignanie. Tuszę, że nie mają państwo nic przeciwko?

Głos młodego Bordenoir poniósł się leśną drogą jakby przynależał do doświadczonego latami publicznych wystąpień mówcy, odbił się od pni drzew i rozłożystych konarów.

- Jak śmiecie narzucać się posłowi konsulki Elani!

Stojący w koźle wozu sierżant Rezysty i mówiący coś do niego ściszonym głosem rosły Polanin obejrzeli się jak na komendę w kierunku oburzonego wstrzymaniem podróży Neolibijczyka, a potem przenieśli spojrzenia w kierunku anabaptystów.

Ci zaś rozstąpili się nieznacznie przepuszczając do przodu mężczyznę, którego słusznie można było uznać za starca, ale któremu niejeden zawahałby się rzucić takie słowa w twarz widząc jego bidenhandera.

Wciąż rozgniewany obecnością intruzów oraz własną niefrasobliwością, Kuoro Wanadu uderzył obcasami boki konia, podjechał nim z wolna do przodu wbijając badawcze spojrzenie w człowieka, który zapewne mienił się przywódcą leśnych grasantów.

Białoskórzy barbarzyńcy starzeli się w brzydki sposób, wyniszczani znojem życia, złej jakości pożywieniem i licznymi chorobami. Gdyby ktoś poprosił algierskiego magnata o oszacowanie wieku starca, ten dałby anabaptyście szósty, może nawet siódmy krzyżyk. Lecz z drugiej strony, przywódca grasantów mógł mieć ledwie czterdzieści lat i upiorną przeszłość, która odcisnęła się ciężkim piętnem na jego cielesności.

- Podróżni pod egidą Veracqa i Eleni? Zaiste, błogosławieństwo Pneumy z nami! - powiedział podeszły wiekiem mężczyzna wspierając się na wbitym w ściółkę dwuręcznym mieczu i odwzajemniając badawcze spojrzenie Neolibijczyka. Jego twarz sprawiała z bliska jeszcze gorsze wrażenie, bo cała lewa jej połowa była zmasakrowana bliznami po źle zszytych ranach biegnących poprzez jeden z oczodołów starca.

- Waszego gońca jeszcze nie widzieliśmy, a w Ille-sur-Tét na pewno go nie ma - oznajmił beznamiętnym tonem anabaptysta - Lecz wy nadacie sie znacznie lepiej niż jakiś goniec. Mamy wiadomość dla Veracqa i Rady Bordenoir. I ostrzeżenie. Diabeł zagnieździł się pod waszym nosem, lecz ci, którzy hołubią pod swoimi dachami kozojebców, prawdziwie muszą być ślepi na prawdę płynącą z Pneumy.

Jeden z młodych Mieczy wydał z siebie gniewny wizg słysząc obraźliwe słowa starca, ale i tym razem syknięcie Ruiza zatrzymało wyciągane z pochew sejmitary.

- Oficer Rezysty, chociaż… Lew? Szlachcianka z Montpellier. I liczykrupa z Trypolisu. I wszyscy oni na szlaku do Pradesu. Aż strach pomyśleć, co Perpignan knuje w cudzych górach… Ty tutaj dowodzisz, chłopcze?

Tracąc zainteresowanie resztą podróżnych anabaptysta wbił swe jedyne sprawne oko w twarz Jehana Baudelaire.

- Podjedź bliżej, nie wyrządzimy ci krzywdy. Zwę się Bernamot Gauthier i klnę się na honor Kręgu Ośmiu, że nic ci nie grozi.

Kuoro Wanadu nie miał pojęcia, kim był Bernamot Gauthier, ale starzec przedstawił się w sposób taki, jakby wręcz oczekiwał, że zostanie rozpoznany.

I tak się też stało. Poprzez poruszonych tymi słowami górników przebiegł szmer zduszonych komentarzy, a jehammedanie pobledli w ułamku chwili jak śnieg; niektórzy z nich wyglądali wręcz tak jakby zaraz mieli zemdleć.

A Anja Irandula Durmont, do tej pory rozglądająca się wokół siebie z niedowierzaniem, westchnęła głęboko i wbiła wzrok w wiszący na szyi starca ciężki krzyż.

Moi drodzy, oto pierwsza część nowej fabularki, ale nie jest ona jeszcze kompletna. Aby dokończyć ten wpis, potrzebuję reakcji Jehana na zaproszenie do zbliżenia się do starca.

 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest teraz online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 05-08-2022, 23:24   #18
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
W każdej innej sytuacji, bardziej przyjacielskiej i rozluźnionej, Jehan odparłby parsknięciem na pytanie zdradzające myśl, że ktoś taki jak on mógłby dowodzić tą kolorową zgrają. Tutaj jednak napięcie, tak zagęszczające powietrze że szłoby je zaraz kroić nożem, wymuszało pohamowanie najgorszych instynktów i powściągliwe zachowanie. A gdyby to nie starczyło, introdukcja starego orgiastyka zdecydowanie już schłodziłaby nawet najgorętszą z głów. Reakcja jehammedanów i górników mówiła sama za siebie, zimny powiew wiatru jaki owionął karawanę zmiótł nawet maskę z twarzy Jehana. Bordenoir zastygł w miejscu, podobnie jak krew w jego żyłach i choć zmitygował się prędko, mieszanina emocji jaka przetoczyła się przez jego twarz była widoczna jak na dłoni przez ten moment. Baudelaire otrząsnął się, responsując potulnie drżącym tylko lekko głosem.

- N-nie, Wasza... - przez ułamek chwili zastanawiał się nad tytulaturą - ...Wielebność. Towarzyszę jedynie mości panu posłowi w jego podróży, z ramienia Perpignanu.

Baudelaire zaraz też trącił piętami konia, by ten ruszył naprzód. Zaletą religijnych fanatyków było to, że ich przysięgi na górnolotne koncepty jak honor czy “Krąg Ośmiu” częściej niż rzadziej okazywały się żelazne i nawet w przypadku osławionego Gauthiera - a może zwłaszcza w jego przypadku? - chwilowo nic nie wskazywało na to, by była to jedynie słowna finta. Odzyskując czucie w kończynach, Bordenoir wstrzymał wierzchowca i ześlizgnął się z siodła. Krew ociepliła się nieco, gdy kroczył w jego stronę, symbolicznie stając z nim twarzą w twarz, chełpliwie i na wyrost spotykając się z nim na równym gruncie w tym geście udawanego szacunku, w głębi umysłu wyobrażając sobie ostrze mizerykordii skrytej w rękawie zdradziecko zagłębiające się w to nieprzyjazne oko. Wiele osób w wielu kręgach wiele by zapłaciło komuś, kto zakończył żywot osławionego Rzeźnika z Queribusu, który swego czasu przelał rzeki krwi podczas wojen o Adriatyk.

Wizja pustego oczodołu i krzyki bólu przepędziły początkowy strach, a serce Jehana zabiło mocniej, pompując cieplejszą już krew między pachwiny. Zatrzymał się naprzeciw Gauthiera, z odrodzoną pewnością siebie splatając dłonie i napotykając spojrzenie legendarnego orgiastyka. Wizja wyłupienia zdrowego oka nęciła niemiłosiernie, ale trzeba było mierzyć siły na zamiary. Jehan musiał zadowolić się słownym zwycięstwem, o ile takie będzie mu dane. Nawet i taka wiktoria przyniosłaby mu uznanie i nasączyła ego, wszak nie każdemu było dane zatańczyć z Diabłem i wyjść z takiego tanga w jednym kawałku.

- Aczkolwiek myślę, że przemawiam za wszystkich obecnych - Jehan nie silił się na żaden teatralny gest, całą uwagę poświęcając Gauthierowi - mówiąc, że wiadomość Waszej Wielebności trafi do odpowiednich uszu. Obiecuję, że zostanie powtórzona słowo w słowo.

Jehan skinął głową i zamilkł w oczekiwaniu.
 
Aro jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 06-08-2022, 16:32   #19
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację

Miejsce zasadzki anabaptystów, Ille-sur-Tét

Bernamot Gauthier.

Bohater wojny o Adriatyk, pogromca zastępów Ikonidesa Orhana w bitwie pod ruinami Venetii i brat miecza samego wielkiego Altaira z Lucatore, jednego z najwyższych hierarchów kultu tworzących Krąg Ośmiu. Zasłużony w bojach przeciwko feromantom i ich bezwolnym marionetkom, po długich latach bitewnych zmagań przeniósł się do górskiej enklawy anabaptystów w Queribusie głosząc nauki jeszcze bardziej ortodoksyjne niźli kaznodzieje Złamanego Krzyża w Purgarii i Bretanii. Plotki głosiły, że choć Gauthier z racji podeszłego wieku porzucił zbrojne ekspedycje w głąb delty Rhone, generałowie Rezysty w Tuluzie wciąż nadstawiali ucha, gdy surowy weteran raczył wygłosić publicznie jakiś pogląd na temat ich strategii.

Sierżant Renton słyszał wiele o tym człowieku, bo wśród szaserów krążyło mnóstwo opowieści o dokonaniach Bernamota Gauthiera. O jego nieustraszonej duszy i o głębokiej nienawiści do wszelkich pomiotów Demiurga. I o całkowitym braku miłosierdzia nie tylko wobec nieprzyjaciół, ale też tych sojuszników, którzy zawiedli jego zaufanie.

Nie bez powodu zwano go Rzeźnikiem z Queribusu. Ludzie powiadali, że spośród wszystkich wrogów kultu Gauthier najbardziej zawziął się na synów i córki Kruczej Matki. Podobno starzec prawdziwie obdarzony był błogosławieństwem boskiej Pneumy, ponieważ potrafił wyczuwać szóstym zmysłem obecność apokaliptyków, a kiedy już trafiali oni w jego ręce, czekał ich los prawdziwie nie do pozazdroszczenia.

Renton nie znał nikogo, kto widziałby to na swoje oczy, ale Gauthier uchodził za posiadacza prawdziwej kolekcji czaszek uśmierconych przez siebie Kruków, służących mu za makabryczne puchary do wina oraz ozdobę prywatnych komnat w Queribusie.

Sierżant Rezysty gotów był uwierzyć w wiele z tych opowieści, ale nigdy w zapowiedź tego, że przyjdzie mu kiedyś stanąć z Rzeźnikiem twarzą w twarz na leśnej drodze u stóp Pirenejów.

- Aczkolwiek myślę, że przemawiam za wszystkich obecnych mówiąc - przewodnik czarnoskórego magnata przemawiał do Gauthiera ze stosownym szacunkiem, w jednej chwili wyzbywając się swojej zwyczajowej wesołości - że wiadomość waszej wielebności trafi do odpowiednich uszu. Obiecuję, że zostanie powtórzona słowo w słowo.

- Ach, to nie będzie konieczne - Rzeźnik uniósł przyjaznym gestem dłoń, a wówczas jeden z towarzyszących mu mężczyzn zadął ponownie w metalowy gwizdek. Na ów umówiony dźwięk z zarośli wychynął na szlak dalszy tuzin anabaptystów, podobnie jak ich towarzysze odzianych w ciemne stroje i narzucone na ich wierzch maskujące płaszcze. Wszyscy byli uzbrojeni, nie tylko w bidenhandery, ale i krótsze poręczniejsze miecze, które trzymali w pochwach na lewych biodrach.

Śledzący rozwój wydarzeń z wysokości kozła sierżant stężał odruchowo uświadamiając sobie, że eskorta Gauthiera musiała się składać z równie sławnych co sam Rzeźnik Żerców, doskonale wyszkolonych i fanatycznie oddanych mu wojowników, którzy zwykli uchodzić za elitę wojsk anabaptystów i specjalizowali się w infiltracji oraz skrytobójstwach.

Jeden z nich podał starcowi skórzaną tubę, obwiązaną kilkoma sznurkami i zapieczętowaną czerwonym lakiem. Gauthier ujął ją w dłoń i podniósł wyżej, aby nie tylko stojący przed nim Baudelaire mógł widzieć, co Rzeźnik trzyma w ręce.

- Oto list, który winien trafić w ręce Veracqa lub jego osobistego sekretarza Oloberta. Nikt inny nie ma prawa złamać tych pieczęci, albowiem treść tego listu jest przeznaczona jedynie dla wiedzy Pięści Perpignanu. Biorę was wszystkich na świadków, że przekazałem go w posiadanie tego młodego człowieka, on zaś zobowiązał się wykonać powierzoną mu misję albo ponieść surowe konsekwencje swej porażki.

Postępując krok do przodu Gauthier wcisnął tubę w zdrętwiałą z wrażenia dłoń Bordenoir, a potem uścisnął z serdecznym uśmiechem jego ramię. Stojąc tak blisko Rzeźnika Jehan poczuł niezdrowy oddech starca, zapach zepsutych zębów wymieszany z wonią balsamów wtartych w bezwłosą skórę na głowie anabaptysty.

Żercy śledzili zmrużonymi oczami każdy ruch młodego przewodnika i świadomy ich poczynań Baudelaire domyślał się, że gotowi byli przeszyć go ostrzami na najmniejszy znak złej woli wobec Gauthiera.

- Kiedy władca Perpignanu przeczyta moje ostrzeżenie, będzie miał pytania do posłańca, a wówczas opowiesz mu o tym, co tutaj zobaczyłeś. Co zobaczyli ci, którzy mogą poświadczyć twoje własne słowa wagą swego pochodzenia bądź rangi. Sierżancie, dołącz do nas, jeśli znasz mowę Franków. Szlachetna pani… i ty, zamorski pośle. Spójrzcie na to, co uwiarygodni treść tego listu.

Cofając się o kilka kroków starzec wskazał ręką gdzieś w bok, pomiędzy mniej gęsto rosnące drzewa, które zdawały się skrywać w głębi niewielką polanę.

Moi drodzy, oto gotowy komplet wpisów MG do bieżącej kolejki. Kiedy wyjeżdżaliście z Pradeshu, w życiu nie spodziewaliście się podobnego spotkania na szlaku. Za chwilę przygotuję szerszy zestaw komentarzy w wątku technicznym.

 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest teraz online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 06-08-2022, 19:36   #20
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Renton żył długo. Los do tej pory miał wobec niego jakieś inne plany niż zapomniana śmierć na frontowych bagnach. A patrzył jej w oczy nie jeden raz. Pogrzebał tak wielu kompanów broni na przestrzeni lat. Przyszło mu też ocierać się o legendy, które jeszcze za życia doczekały się pieśni będąc chodzącymi i oddychającymi mitami.
Ostatni raz, kiedy był zbyt blisko wielkiej polityki i sztabu w Tuluzie, nie skończyło się to dla sierżanta kolorowo. Choć mogło być gorzej. Jakże jednak inaczej miałby zostawić trwały ślad w historii Nowej Franki, jeśli nie blisko źródła istotnych wydarzeń. I to niespodziewane spotkanie z Bernamotem Gauthierem przy Ille-sur-Tét znakiem czasu być mogło.

Na zaproszenie Rzeźnika z Queribus skinął głową.

- Ja ci wierzę ojcze na słowo. - rzucił krótko z melodyjnym tulońskim akcentem ciężko siadając z powrotem aż jęknął wóz.

Dał tym do zrozumienia wszystkim, że nie dołączy do grona tych, którzy świadczyć mieli naocznie, cokolwiek na polanie chciał im stary lis namacalnie objawić.

A choć starym, to nie na zdechłe kury lisem był Bernamot Gauthier. Nadal, jeśli nie więcej niż kiedykolwiek niebezpiecznym. Jak ranny wilk przewodnik na czele stada wiernych basiorów zapędzony w róg. Bo taką pozycję Złamany Krzyż miał na rubieżach południa od czasów pokoju między wrogimi kultami. Zbyt słaby, aby zwyciężyć i zbyt mocny, aby być pokonanym. I cokolwiek chciał stary jednooki weteran i przewodnik duchowy pokazać, mogło dotyczyć tylko perspektywy oglądania. Widok karawany zastawionej na pastwę elitarnych orgiastyków. Oby nie…

Obowiązek miał sierżant Renton wobec nowych kadetów, których strzec i bronić miał kiedy wstąpili w szeregi Rezysty. Bo Rzeźnik nie wyruszył do Perpignanu i wątpił Mathieu, aby nie mógł. To świadectwo posłańców było kluczową częścią wiadomości i mogło być nią w pień wyrżnięcie znienawidzonych Koziojebców. Radykałowi z Queribus, którego metody śmierdziały Rentonowi przesadnym ekstremizmem, mogła przelać się czara cierpliwości wobec polityki i pozycji Yehammedan w porcie. I choć stawać w obronie Ruiza nie planował, gdyby w pień z młodymi miał być wycięty, to miecz podniesiony na bezbronnych kadetów Rezysty byłyby jego wojną.

- Spokojnie jak na wojnie chłopcy. - rzekł pewnym głosem do rekrutów ruchem nadgarstka sprawdzając czy cały bębenek jest wypełniony nabojami.

Jeśli w Tulonie zasadą było, że kapitan nie opuszczał tonącej załogi statku, to teraz był nim sierżant, a wóz jego okrętem.

- Idź i patrz. - powiedział neutralnie do Yago.

I oby Rzeźnik na polanie przygotował krwawe widowisko, tam zażynając powód związany z przekazywaniem listu, bo Renton miał mundur względnie czysty od cudzej juchy. A takim go pragnął w podróży utrzymać.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 06-08-2022 o 19:39.
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172