Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-03-2023, 18:12   #11
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Plażę, jak to w LA zwykle bywało, do bezludnych zaliczyć nie można było, ale Jeff do odludków nie należał, seksu na plaży nie zamierzał uprawiać (przynajmniej nie w godzinach południowych), a to, że Pamela przyciągała spojrzenia niczym jej imienniczka ze "Słonecznego Patrolu", w niczym mu nie przeszkadzało.
Dopóki się gapili, a nie obmacywali, nie widział w tym nic złego. A pokazywać zbyt wiele i tak nie można było, bo postarali się o to obrońcy moralności.
- Popływamy? - spytał, co było w zasadzie pytaniem retorycznym, bowiem Pamela nie po to chodziła na plażę, by smażyć się w promieniach słońca i przyciągać męskie spojrzenia, ale by pokazać całemu światu, że w wodzie czuje się jak ryba.
Jeff, chociaż w tej dziedzinie pozostawał daleko za nią, kąpieli morskich nie unikał, więc ruszyli w morskie fale, pozostawiając dobytek pod opieką Mimi.
A potem skorzystali z zawartości piknikowego koszyka, dostarczyli psu nieco rozrywki, rzucając frisbee…


Potem były kolejne kąpiele słoneczne i morskie, lunch, i aż wreszcie Pamela postanowiła odpocząć od tłumów w zaciszu domowego ogniska.

***

Odpoczywali w 4 ścianach właśnie, gdy nieopodal coś walnęło z wielkim hukiem w ziemię. Z balkonu nic widać nie było, ale uczynna telewizja poinformowała, iż pokaźnych rozmiarów meteoryt walnął w dzielnicę przemysłową.
"Blisko było", pomyślał Jeff, ale nie miał zamiaru psuć nastroju głośnymi rozważaniami na temat "co by było, gdyby..."
Nie trafił w nich i to się liczyło, ataku meteorytów spodziewać się nie można było. Teraz ważne było zapewnienie Pam rozrywki na resztę wieczoru.
A dziewczyna okazała się wyjątkowo wybredna...
- Nie, nie mam ochoty na żaden stateczek-restaurację, wiesz że jestem na kilka rzeczy uczulona. Nie, żaden tam Escape Room, co ja, mam 12 lat?
Argument, że to też zabawa dla dorosłych puściła mimo uszu.
- Chcesz mnie zabić!? - Pełne ekspresji pytanie było odpowiedzią na propozycję spędzenia czasu na strzelnicy, spróbowania skoków ze spadochronem lub na bungee.
Kino to nudy (chociaż leciał przegląd filmów z jej ulubionym aktorem), propozycja spędzenia części wieczoru w kawiarni albo w kręgielni skwitowana została krótkim "phi!" i wzruszeniem ramionami.
- Salon masażu czy inne wspólne spa? - zaproponował.
- Pójdę se sama w niedzielę.
- Klub z męskim striptizem?
- A ty mi tam do czego będziesz potrzebny?
- Rozbierany poker? - Jeff przedstawił kolejną propozycję.
- We dwoje to nudy, a z kimś? Zapomnij!
Sprawa z pokerem nasunęła Jeffowi kolejne pomysły.
- Klub nocny? Kasyno?
- No, moooożeee...
Na szczęście Pamela miała w co się ubrać…


Już mieli ruszyć na podbój świata, gdy melodyjka poinformowała wszystkich, iż do Pameli usiłuje się ktoś dodzwonić..
- Pamela?!? Co się z tobą dzieje? Dzwonimy a ty nie odbierasz... Już myśleliśmy z tatą, że to w was trafił ten meteor, co zleciał na LA. - Dzwoniąca nie dopuszczała Pameli do głosu. - Jesteś cała? No czemu nic nie mówisz...? Jesteś tam...?
- Nie, nie. Nic się nie stało, nie ma obaw. - Pamela zdołała w końcu przerwać swej matce i uspokoić ją.
I zakończyć rozmowę zapewnieniem, że gdyby coś...

* * *

Poszli więc w końcu do "The Catwalk Club", gdzie już kilka razy byli… Pamelce on odpowiadał, i był tak blisko, że trzeba było jedynie 5 minut piechotką…


Muzyka była tam serio z tych "bum, bum, bum!", ale no przecież po to się do takich miejsc chodzi, nie? I nie trzeba umieć aż tak dobrze tańczyć, by się dobrze bawić… Co prawda przez większość czasu trudno było się dogadać z partnerką, ale miłośnicy dialogów nie trafiali w takie miejsca.

Oczywiście, nie obyło się bez momentów, gdy jeden, czy drugi typek, próbował się do seksownej Pameli dostawiać w trakcie pląsów… co nie podobało się Jeffowi… a jego dziewczyna to ignorowała na parę dłuższych chwil… póki natręty nie chciały już nieco bliżej niej zatańczyć, co ta im wyperswadowała przecznym machaniem paluszkiem przed nosem, oraz przyciągnięciem do siebie samego Jeffa. Grzeczna dziewczyna… Więc owa "Grzeczność" została nagrodzona krótkim przytuleniem (co bynajmniej nie oznaczało zaznaczenie prawa do własności) oraz szybkim buziakiem.

~

Kilka godzin później, po paru drinkach, i wielu tańcach, i gdy już nogi nieco bolały, a Pamelka wyraźnie była zadowolona z imprezowania… zaciągnęła go na szybki numerek do męskiego kibelka! Ulala…

Jeffowi, któremu tańcowanie powoli wychodziło bokiem, po wizycie w WC zdecydowanie wrócił i humor, i zapał do dalszej zabawy.
- Idziemy do kasyna? - spytał, gdy wreszcie opuścili kabinę, wśród kilku śmieszków na gębach przypadkowych typków.
- Jaaasne! - Powiedziała nieco zaczerwieniona na twarzy dziewczyna.

~

- Dryń, dryń... - rozdzwonił się telefon w kieszeni Jeffe.
Ekran poinformował, że dzwoniła Rose, młodsza siostra, bawiąca obecnie na Florydzie.
- Cześć mała! - powiedział. - Co tam ciekawego wśród bagien i aligatorów? - zażartował.
- Ty lepiej powiedz, co u ciebie! - usłyszał. - Ponoć walnął w was wielgachny meteoryt! Dzwoniłam już do rodziców i do Anne...
- Spoko... Walnął i w nas nie trafił - rozwiał jej niepokój. - Nie ma czym się martwić, więc się dobrze bawcie. Uściskaj Johna...
- A ty Pam. Paaa... - Rozłączyła się.
- Masz uściski od Rose - powiedział, wprowadzając słowa w czyn.

~

Pojechali więc taksówką 20 minut, do następnej lokacji nocnych zabaw(a było już grubo po północy). Pamela zaś na chwilę ściagnęła butki, by dać odpocząć wymęczonym stópkom, oraz wtuliła się w Jeffa, robiąc sobie malutką drzemkę…


A później, gdy zasiadła w kasynie do BlackJack, i do Ruletki, Jeff miał trochę nad wyraz nadwyrężone nerwy, widząc jak kasa przechodzi z jednego krańca stołu, na drugi, czasem i z powrotem, a Pamelka gra niczym zatwardziały gracz-weteran, siorbiąc jakieś fancy drinki, i mając znowu uciechę…
 
Kerm jest offline  
Stary 05-03-2023, 18:53   #12
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
- Skończone – powiedział Malvin wyciągając powoli wężyk z odpływu sedesu. Gdyby kawałek kosmicznej skały nie spadł w sam środek miasta, ochroniarz pewnie nigdy by nie trafił do mieszkania 1301. Nawet on miał w sobotni wieczór lepsze rzeczy do roboty, niż przepychanie cudzych kibli. Kiedy Trzynastka - tak nazywał lokatorów trzynastego piętra SB Tower - odwiedziła go w południe w i zaczęła lamentować o gównie, które wybiło u niej w łazience, zaśmiał się kobiecie w twarz. Nawet uśmiech Malvin miał wredny.
- Czy ja wyglądam na hydraulika? Nikogo pani przez weekend nie znajdę,– rozłożył ręce w geście bezradności – No nie na rady, musi pani wytrzymać do poniedziałku
Spławił babsztyla i wrócił do zabawy telefonem. Od czasu do czasu spoglądał w kamery i tak mijała godzina za godziną.

A potem o 16.23 spadł meteoryt.

Huk go wystraszył, poderwał się z fotela, odruchowo sięgnął ręką do paska, gdzie trzymał paralizator. Stary nawyk z policji.
Nie minęła chwila jak usłyszał na zewnątrz przejeżdżające na sygnale karetki i wozy strażackie. Przy dziesiątym ambulansie przestał liczyć auta. Wyszedł na zewnątrz. Na ulicy zrobił się korek, samochody zrobiły korytarz życia dla sznura uprzywilejowanych pojazdów pędzących w kierunku dzielnic przemysłowych we wschodniej części miasta. Na ulicy panowało zamieszanie, każdy gdzieś dzwonił, niektórzy biegli w tym samym kierunku dokąd zmierzały wozy na sygnale.
Jak pierdolonego jedenastego września, pomyślał Malvin.
W dyżurce włączył telewizor, od razu natrafił na relację na żywo z helikoptera CNN. Przez długi czas nie wiedział na co patrzy, wyrwa w ziemi wyglądała jak lej po małej bombie atomowej, później na paskach informacyjnych pojawiły pierwsze wzmianki o meteorycie i ofiarach.
- O kurwa – westchnął zszokowany ochroniarz. Przez kolejne minuty, śledząc relację dziennikarzy zastanawiał się czy nie zabrać się do Commerce. Na pewno zorganizowali tam pomoc, postawili mobilne punkty poboru krwi. Nie był już gliniarzem, ale jego doświadczenie mogło się przydać.
I Malvin pewnie sobotni wieczór spędziłby w przemysłowej dzielnicy rozdając poszkodowanym koce i ciepłe napoje, ale wtedy napisała do niego Hailey.
Serce zabiło mu szybciej, gdy zobaczył kto wysłał wiadomość. Z byłą żona nie rozmawiał od lat.

Cytat:
Co u ciebie? Pytam z powodu meteorytu.
Ochroniarz zaczął rozkładać jej sms na czynniki pierwsze. Czy na pewno chodziło o meteoryt? Może szukała kontaktu a kosmiczna katastrofa to tylko pretekst? Próbował w głowie ułożyć jakąś rozsądną odpowiedź. Coś w stonowanym tonie, ale równocześnie wymowne w przekazie. Przez kolejne minuty na przemian pisał i kasował, aż na skroni wystąpiła mu żyłka.

Cytat:
Cześć Hailey. Cieszę się, że wciąż się o mnie martwisz. Żyję, nic mi się nie stało, dzięki za troskę. A u ciebie co tam słychać?
Dopiero gdy wysłał smsa, zaczął się zastanawiać czy nie łamie sądowego zakazu zbliżania się do byłej żony. Gdy Hailey odpisała twarz Malvina stężała, jak maska odlana z wosku. Gapił się z niedowierzaniem na ekran.

Cytat:
Aha. Ok
- Aha. Ok – przeczytał na głos. Omal nie roztrzaskał telefonu o ścianę.
- Pierdol się Hailey. Ja też mam swoje życie, nie potrzebuję cię – warknął a potem ruszył do składzika i wygrzebał stamtąd wężyk do udrażniania rur. Skończył dyżur, wrócił do mieszkania, umył zęby, spryskał policzki Old Spice’em i pojechał windą na trzynaste piętro. Zapomniał już o meteorycie, jego myśli teraz krążyły wokół byłej żony. Zapukał do mieszkania 1301 a gdy Trzynastka otworzyła rzucił tekstem, którego nie powstydziłby się scenarzysta „Głębokiego gardła”.
- Zamawiała pani czyszczenie rur? –
Babsztyl był starszy i grał dwie ligi niżej, ale Malvina to nie obchodziło, musiał sobie ulżyć, pokazać, że skończył raz na zawsze z Hailey. Gdy wszedł do środka, okazuje się, ze jego niedoszła kochanka mieszka z mężem, parkinsonem na wózku i starą schorowaną matką z ciężką demencją.

Z mieszkania 1301 wyszedł po godzinie bogatszy o dziesięć dolców za przeczyszczony kibel.
Wydał je na napiwek dla chińczyka, który dowiózł mu żarcie. Z talerzem sajgonek zasiadł przed telewizorem, włączył CNN i złorzeczył w myślach byłej żonie.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 08-03-2023, 00:29   #13
 
Jenny's Avatar
 
Reputacja: 1 Jenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputację
Krótki trening z rana, gdy Katie już poszła, po czym już właściwie relaks i odpoczynek, by nie męczyć palców, mających się ostro naszarpać druta wieczorem. Dark Asteroid grali jeden ze swoich najdłuższych dotychczas koncertów. Byli główną atrakcją wieczoru. Może tylko dlatego, że niedawno jakaś ekipa z Florydy odwołała swój przylot, więc na szybko zwrócono się do lokalsów, żeby jakoś uratować imprezę… ale w końcu byli headlinerem koncertu. Nie wysłali swojej foty zespołowej, więc na plakatach promujących widniało ich logo.


Całkiem fajne rozwiązanie dla Sandry, która nie lubiła się w ten sposób pokazywać, a smutne dla Katie, która znowu uznawała, że ich wygląd mógłby przyciągnąć nieco więcej widzów do The Novo, czyli klubu, gdzie odbędzie się koncert. Plan był taki, żeby koło 15 już tam być, rozłożyć się, zrobić jakąś próbę, poczuć lokal, w którym dotychczas takim żuczkom nie było dane grać. Później iść coś zjeść, posłuchać ich supportów, no i powoli szykować się do swojej rąbanki.

***

Nagle jebło. Inaczej nie dało się tego określić. W piątkę siedzieli razem w chińskiej knajpie, powoli już kończąc swoje żarcie. Reszta wieczoru minęła na dowiadywaniu się, co się stało, słuchaniu wiadomości, relacji, niestety także syren wszelkich służb, jakie się zjeżdżały na miejsce wypadku.

Luke i Sammy skupiali się na tym, by dowiedzieć się, czy nie stało się coś którymś z ich znajomych, w końcu byli od urodzenia z tego miejsca. Media społecznościowe jednak dość szybko dały się im uspokoić, zdawało się, że wszystko w porządku. Sandra nie miała wielu znajomych, więc poza upewnieniem się o zdrowiu swojej matki i ojczyma, niewiele miała pod tym kątem do roboty.

Katie również mocno się zmartwiła, ale jako najbardziej ogarnięta w organizację, była w stałym kontakcie z organizatorami koncertu. Cholera wiedziała, czy nie odwołają, skoro coś takiego się wydarzyło. Decyzje zdawały się zmieniać co kwadrans, wszyscy byli w sporym napięciu. W końcu jednak ktoś ważny stwierdził, że póki co wszystkie imprezy mogą odbywać się zgodnie z planem, bo nie ma co siać paniki.

***

Z reguły wszyscy spinali się w momencie rozpoczęcia koncertu, atmosfera za każdym razem była coraz ciulowsza, wszyscy po sobie krzyczeli i obrażali się. Teraz tego nie było. Profesjonalna ekipa zadbała perfekcyjnie o nagłośnienie, perkusja i bass dudniły po całej hali już na supportach. Niewiele musieli sami robić pod tym względem, więc było kilka powodów do kłótni mniej. Poza tym jednak, wszyscy… byli jakoś inaczej nastrojeni, nawet ten dupek Jim, który w chińskiej knajpie zdawał się zbytnio nie przejmować jebnięciem meteorytu, tutaj zdawał się być bardziej skupiony, rozgrzewał swój głos, zamiast podrywać panienki pod sceną.

***

- A przed wami… ekipa z samego serca L.A., niech zabrzmi piekielne brzmienie Dark… - konferansjer zaciął się, gdy miał wypowiedzieć drugi człon nazwy ich zespołu, ale na szczęście w dobrze rozgrzanej przez supporty widowni The Novo, na zapowiedź finałowego tego wieczora koncertu, nastąpiła spora wrzawa, która i tak przytłumiła dźwięk mikrofonu. Sami też ruszyli ze sporym jebnięciem, jakby chcąc już zacząć to, na co przebierali nogami przez tą resztę wieczora, w którym akurat nie przejmowali się spadającymi z nieba kamykami.

Zresztą, swojego głównego hitu, piosenki brzmiącej tak samo jak nazwa ich kapeli, nie zagrali, bo zbyt często pojawiało się w niej słowo, którego obecnie lepiej było nie wymawiać. Poza garstką ich starych fanów, tych najwierniejszych portfelem, bo bilety były całkiem drogie, raczej i tak mało kto znał ich utwory. Widownia była metalowym zjazdem, których niewiele obchodziło kto grał, byle to jakoś brzmiało i sprawiało, że cała hala dudni wraz z muzyką.

A szło im zajebiście, dość szybko się o tym przekonali, co wręcz sprawiło, że grało im się jeszcze lepiej. Jim dobrze przygotował swój głos, instrumenty grały zajebiście i były super dobrze nagłośnione, ośmielona Sandra darła też ryja jako drugi wokal, Katie napieprzała solówki i świeciła cyckami… Czego chcieć więcej! Może Sammy narzekał, że klawiszy nie było zbytnio słychać, ale kto by się tym zgredem przejmował. Zresztą, nawet mu się humor poprawił, gdy na bisie widownia nawet dość zrozumiale wyśpiewała pod koniec powtarzający się refren jednego z ich własnych utworów.

***

Sam koncert nie był końcem pracy. Okazało się, że metale… przychodzili do nich po płyty, naszywki, koszulki i wszelki merch, jaki mieli. Szybko się skończyło, ale i tak wielu z nich chciało autografy, zbić pionę, czy wymienić kilka zdań. Coś, co pewnie dla wielu starych ekip było męczącą koniecznością, dla nich było wyjątkowo miłe, jako że pierwszy raz spotkali się z takim docenieniem. Wszyscy czuli, jakby ten koncert mógł być jakimś przełomem, więc nawet zazwyczaj pochmurna Sandra pozowała do fotek, robiła dzikie miny i odpowiadała na ciągle te same pytania.

W końcu Jim zniknął z jakimiś panienkami, Luke się zmył tak po prostu, nawet Sammy podrywał jakieś dwie całkiem niezłe dupeczki… Katie rozmawiała z zadowolonym organizatorem, któremu widać było, że kamień spadł z serca. Czy to dlatego, że przed kilkoma godzinami jebnął meteoryt, czy przez to, że miał spore obawy co do ich występu… nie było wiadomo, ale w tej chwili to się nie liczyło.

Resztę wieczora Sandra spędziła na zabawie w pobliskiej knajpie, gdzie wylądowało sporo widzów. Miała więc sporo pysznych drinków za darmoszkę, czuła się jak gwiazda, co nawet było przyjemne. Jednak w momencie, gdy przelizała się z jednym z będących tam typów, uznała, że pora już wracać do domu, zanim zrobi coś jeszcze głupszego…
 
Jenny jest offline  
Stary 08-03-2023, 17:00   #14
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Dzień 0.


Los Angeles.
Sobota, 10 czerwiec 2023.
Wieczór/Noc.

Pyotr spotkał się z kumplami na pokerka… fast-food, piwko, no i grali na śmieszne stawki, jak zawsze ledwie po 1$. Wygrywał, przegrywał, tralala, były i rozmowy o meteorycie… przegrał nawet przeznaczone na ten wieczór całe 10$ i jeszcze -5$ dodatkowo. No cóż, karty jakoś nie szły, pech.


~

Harry wybrał się wieczorem na basen na dachu… i nadal tam grilowały cholerne grubasy. Było i kilka innych osób, i oczywiście była gadka głównie o meteorycie. A gruby Michael, po kilku piwach to już w ogóle pieprzył bez sensu.

Nudy, i kiepską atmosferę, przerwało dopiero pojawienie się Felicii Warren, z 0814. Szkolna pielęgniarka przyszła sobie popływać


~

Jeff musiał prowadzić nawaloną Pamelkę do taxi, i mocno zapewniać taksiarza, iż "ta laska pawia nie puści"… ale on sam nie miał najmniejszego prawa być na nią wściekły, w końcu wygrała w BlackJack 400$, a w Ruletkę nawet 600$! Cały tysiak dolców.!!

- Kupię… se… fajną su… suk… sukienkęęę, okeej? - Bełkotała Pamelka w drodze do domu. A potem to już tylko do wyrka, najlepiej z wiaderkiem obok niego, i lulu.


~

Marvin - jak chyba co wieczór - "śrutował" tv, a wszędzie zaś o tym meteorycie pierniczyli, teorie, gdybanie, spiski, sroty pierdoty. Eksperci, naukowcy, dziennikarze, nawet… jakieś pieprzone gwiazdki muzyczne, i już gadka o koncertach beneficznych, i blaaa. Może już lepiej jakiś film?

A dziecko za ścianą zaś beczało.


~

Udany koncert, chlańsko po nim, migdalenie się z jakimś typem. Wieczór dla Sandry był bardzo pozytywny, ale może troszkę i nawet zbytnio… czas więc do domciu, nim zrobi jakąś głupotę.

Przyszła gwiazdka muzyczna. Kto wie, może się uda… a może i wyjdą na cały kraj? Heh.






Dzień +1.


Los Angeles.
Niedziela, 11 czerwiec 2023.
Do południa.

Pamelka miała rano niezłego kacyka… i zażyczyła sobie lekkie śniadanko do łóżka. Jeff zaś oczywiście z pieskiem musiał iść(wieczorem też był)… Później ona wybrała się sama na parę godzin do spa. Heh. A potem różnie to było.


~

Harry postanowił trochę pojeździć swoją bryczką. Dla relaksu, z nudów, może by wyrwać jakieś panienki w pobliżu plaży, kto wie, co przyniesie dzień. Zobaczy się… w końcu nie będzie się kisił w domu.


~

Piotr w niedzielę się byczył. Wyspać się, trochę poćwiczyć, popływać na basenie… odwiedzić pobliski Cannabis Shop. A jak. A potem jakiś Netflix, i takie tam pierdoły.


~

Marvin miał wolne, ale był "w gotowości"(na telefon, jakby go potrzebowali). No i ogólnie, panowały niedzielne nudy.

Przy wynoszeniu śmieci do wsypu, wpadł zaś na tą Azjatkę obok, Akiko, czy jak tam jej było, która również chciała wyrzucić worek. Może jej coś powiedzieć na temat wiecznie płaczącego dziecka? Albo i nie…


~

Sandra również trochę kacyka leczyła… i z uśmiechem wspominała koncert, i imprezkę po nim. Może jednak się zespół nie rozleci? Może wprost przeciwnie, teraz ruszą ku chwale? Zagrali świetnie…

Jej współlokator pochlał więcej niż ona, i nadal nie wychodził ze swojej dziupli. Pewnie prześpi pół dnia, a drugie pół będzie dochodził do siebie. Było więc znośnie.

A gdy była na chwilę na balkonie, zauważyła, jak czarnoskóry sąsiad obok jara sobie z bongo…




Po południu

W radiu i tv zaczynały się pojawiać pierwsze komunikaty, o dziwnych chorobach u ofiar meteorytu, i ludzi przebywających w pobliżu krateru.

"Grypopodobne" efekty, z coraz bardziej niebezpiecznie wzrastającą gorączką…

Oraz meldunki z całego świata, o podobnych upadkach meteorytów. Trzy na same USA: w Los Angeles, Minneapolis, i Nowy Jork.


Dwa w Ameryce Południowej, w Brazylii i Argentynie. Jeden spadł w Europie, w Niemczech. Trzy na Afrykę. Do tego również Rosja, Chiny, Australia… wszystko w ciągu ostatnich 48h.

Nie było dobrze, nie było…




Wieczór

Punktualnie o 20:00 w tv i w radiu, pojawiły się "Breaking News" i przemówienie burmistrz Los Angeles. Karen Bass mówiła o obawach przed epidemią, zalecała ostrożność, i powrót do zasad od poniedziałku, 6:00 rano, panujących podczas Covid-19… (odstępy między ludźmi, noszenie masek poza domem, dezynfekcja rąk, rezygnacja z podawania sobie rąk). Najlepsi eksperci pracowali nad wyjaśnieniem sytuacji…

Nad miastem zauważono wojskowe śmigłowce.






Dzień +2.


Los Angeles.
Poniedziałek, 12 czerwiec 2023.
Rano.

Jeff otrzymał niespodziewaną wiadomość whatsapp z centrali, iż dzisiaj ma wolne… Pamelka jednak normalnie się wybierała do zakładu fryzjerskiego na 10. A więc wspólne śniadanko, i… bzykanko po nim, zanim wyszła do pracy. Żyć nie umierać.


~

Pyotr jechał na budowę z duszą na ramieniu, z powodu komunikatów w mediach… na budowie była zaś tylko połowa ludzi, i brak jakiegokolwiek szefostwa. Po godzinie czasu, wszyscy z kolei stwierdzili, że mają to w dupie, i wracają do domów…


~

Marvin miał wolne, szedł dopiero na nockę. Ale to co usłyszał w tv, wywołało mocne wątpliwości, czy w ogóle iść. Ktoś jednak musiał dbać o porządek w SB Tower? Wychodziło zaś na to, że wszystko spadło na niego. No i w nocy będzie sam, bez "partnera".


~

Harry trenował na pustej siłowni. Było to dosyć dziwne… zwłaszcza, iż po dwóch godzinach, nadal tam nikt nie zaglądał. Przełączył więc znajdujący się tam tv z kanału muzycznego na…


~

Sandra jak zwykle dłuuuuugo spała, a gdy po porannych rytuałach, i śniadaniu, włączyła media…


***


Miasto Los Angeles zostało obłożone kwarantanną!!

Wszelkie drogi z miasta, i do miasta, są zablokowane przez policję i wojsko. Lotnisko zamknięte, i również pod kontrolą służb bezpieczeństwa. Plaża i wody są natomiast patrolowane przez Straż Przybrzeżną.

Szkoły i przedszkola zamknięte do odwołania. Wszelka komunikacja miejska wstrzymana, do tego zakaz lotów nad miastem.

Obywatelom zaleca się pozostać w domach, i wychodzić z nich jedynie do pracy(jeśli ich sektor pracuje), i na zakupy… a otwarte jedynie będą sklepy spożywcze, drogeryjne, i apteki. W sklepach budowlanych, tylko zakupy online, a dopiero w nich odbiór osobisty.

Prosi się o współpracę z organami prawnymi, i oczekiwanie na dalsze informacje…

Ja pierdolę.



Południe.

Na ulicach pojawiły się różne wojskowe pojazdy… humvee, ciężarówki, wozy pancerne. A żołnierze nosili pełne kombinezony chemiczne, lub przynajmniej maski gazowe. No i mieli długą broń.


Podobnie jak policja, czy i inne, dziwne służby… epidemiologiczne?

Nad miastem krążyło zaś wiele uzbrojonych helikopterów wojskowych, czasem i ścigające helikoptery reporterów.



14:00

Nadano transmisję prezydenta USA, przerywając wszelkie programy. Orędzie do narodu, o zapewnieniu, iż rząd sobie ze wszystkim poradzi. O pomocy dla miast objętych kwarantanną, o dostawach żywności, leków, oraz wszystkiego potrzebnego mieszkańcom trzech metropolii…

Wszystko będzie dobrze. Blabla. Proszę współpracować z organami prawnymi. Blablabla. Musimy być silni, pokonamy przeciwności losu. Blabla. Moja mama, kiedyś mówiła, bla. Wszystko będzie dobrze.

"...and May God bless you all…"








***
Komentarze jeszcze dzisiaj.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 08-03-2023 o 17:26.
Buka jest offline  
Stary 10-03-2023, 14:56   #15
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Wrócił z roboty... równie dobrze mógł odespać i tak mu minęło do jedenastej. W okolicach południa najpierw dostrzegł kątem oka, potem usłyszał w telewizji, a na koniec miał potwierdzenie patrząc z balkonu. Było źle, bardzo źle, a nawet i gorzej...

To nie był Covid.

Pieprzone wojsko, z pieprzonym ciężkim sprzętem i helikopterami… Już wczoraj miał przegniłe przeczucie, gdy doszły informacje o innych meteorach, ale teraz? No rzesz kurwa! Co jeśli obcy zdecydowali się na atak biologiczny meteorami? Jakoś dziwne, że przywalały w skupiska ludzi... i jakoś dziwnie ostre środki... tak zwanego bezpieczeństwa! Gdzie były Kosmiczne Wojska pomarańczowego świniaka?!

Naciągnął swoje buty i wypadł z mieszkania upewniając się że ma przy sobie klucz i pognał do drzwi rudzielca. Dzwonek raz, dzwonek drugi raz… no otwieraj że!

Zamki w drzwiach w końcu zachrobotały, a same drzwi zostały nieco uchylone. Chowała się za nimi Eve, zupełnie jakby… była niekompletnie ubrana? No ale koszulkę na sobie miała.
- Hej, co jest? - Powiedziała, przelotnie się uśmiechając.
- Hej, jest źle. Gorzej niż w pandemii. - powiedział Piotr - Wojsko wylazło z ciężkim sprzętem. Jadę na zakupy i mam nadzieję, że coś zgarnę. Radzę to samo.
- Ta no, słyszałam… z dziary nici? - Uśmiechnęła się przepraszająco - Chociaż może… muszę pomyśleć. A zakupy… no chyba by wypadało tak…
- Jeszcze go zrobimy. Teraz zakupy są ważniejsze. - uśmiechnął się lekko - Daj znać co dało radę kupić, może się wymienimy.
- Ok…
- Hej bejbe, kto tam?
- Dało się słyszeć męski, głęboki głos z wnętrza mieszkania.
- Sąsiad - Powiedziała trochę nerwowo Eve.
- Powiedz mu, żeby spierdalał.
- Sorry Pyiotr, pogadamy kiedy indziej… - Rudej zrobiło się głupio.
- Spoko, wpadnij. Lecę na zakupy, hej! - powiedział Piotr luźno i ruszył ogarniać swoje sprawy. Czytać sprawdzać kto zrobił z sąsiadów zakupy, a jak nie, sugerować by zrobili. Potem, wypad po żywność. Planował zabrać z sobą babinkę… patrsząc po tym co widział na ulicach czas naglił, a puszczenie jej samej? Nie wróżyło dobrze.

Znaczy się, planował zabrać. Nie otwierała, a koty miałczały... znając życie pewnie jusz wyruszyła szlakiem zakupowym. Dobrze dla niej. Było jeszcze stosunkowo wcześnie. No, nie super wcześnie, ale wcześnie, więc powinna z czymś wrócić...

Tak czy inaczej...

Z rudzielcem nie wyszło. Widać było, że jest bardzo zajęta i znając życie nie pójdzie po zakupy. No cóż… Piotr chciał zabrać babcię, ale widocznie musiała już wyruszyć na zakupowe szaleństwo. Pomyślał kogo widział przelotem… pod 0814 zdaje się mieszkała całkiem nieźle wyglądająca kobitka, więc nie myśląc długo podszedł do drzwi i zadzwonił.

Drzwi się otwarły, a w nich stała Felicia… w krótkich spodenkach, i szarym t-shircie. Oczywiście boso. A w ręce trzymała jakąś książkę.
- Tak sąsiedzie? - Miło się uśmiechnęła.
Pyotr wykonał manewr “uśmiech numer pięć”, klasyczny, amerykański, prezentując nienaganne uzębienie. Zęby były pierwszą rzeczą które sobie zrobił w stanach jak się zorientował jakie… zboczenie… mają amerykanie na tym punkcie. Wyciągnął dłoń.
- Nie mieliśmy okazji się poznać. Pyotr, budowlaniec-elektryk spod 0811.
- No tak. Cześć! - Lekko uścisnęła jego dłoń - Jestem Felicia, szkolna pielęgniarka… to o co chodzi?
- Powiem prosto z mostu. Jest kiepsko, gorzej niż w pandemii. - powiedział Piotr - Wojsko z ciężkim sprzętem wylazlo na ulice, więc pomyślałem by zrobić zakupy. Felicia, byłaś już może na nich dzisiaj?

Kobieta pokiwała potakująco głową.
- Byłam, byłam. Tak, istny zajob… niewiele mam w domu, a i zdobyłam jedynie trochę. Ale co tam, jakoś to będzie? - Wzruszyła ramionami.
- Tak wpadłem sprawdzić co u ciebie i upewnić się z zakupami. Jutro z samego rana nim otworzą też jadę. Nie wygląda to dobrze, ale przeżyliśmy Covid to pewnie przeżyjemy i to. - uśmiechnął się miło - Jest coś co szczególnie jest ci potrzebne? Może znajdę, może się wymienimy?
- Masz jakieś ciekawe książki? - Wypaliła nagle Felicia, i roześmiała się - Nie no… nie mam tam żadnych jakiś… wymogów?
- Spoko, a jaki gatunek? - uniósł brew zaciekawiony - Księgarnie raczej zamknięte, ale w markecie?
- Żartowałaaaam - Kobieta pokręciła przecząco głową.
Piotr się roześmiał i uśmiechnął się szczerze.
- Jasne, ale masz trochę racji w żarcie. Cokolwiek co nie pozwoli nam dostać kota w nowej pandemii.Trzymajmy kciuki za lepsze, przeżyjemy. Może nawet nauczę się gotować?
- Z jednym, i drugim, możesz się zgłosić - Uśmiechając się, Felicia szerzej otworzyła drzwi… pokazując Pyotrowi regały, i regały, i regały z książkami, wypełniające jej mieszkanie.


Kobieta się cicho zaśmiała… a Piotr jej zawtórował.
- Z chęcią… - powiedział śmiejąc się oczami - …ale najwcześniej jak wrócę z zakupów.
- Ja tam się nigdzie nie wybieram… szkoły zamknięte… - Odparła Felicia - …i chyba nic nas nie goni?
- Ostatnia pandemia trwała parę lat… - zamyślił się Pyotr - …więc w sumie takie większe wakacje, tylko w czterech ścianach?
- Pewnie robienie niepotrzebnej paniki, jak ostatnio… a tłumy szaleją i głupieją. Lepiej w spokoju to przeczekać, jak ostatnio…
- Zdecydowanie. - potwierdził kiwając głową elektryk - …osobowość stadna gatunku i tendencja do paniki… nie dajmy się zwariować, ale z drugiej strony trzeba brać poprawkę… półki w sklepach pewnie prawie puste?
- Masz wystarczająco papieru toaletowego? - Powiedziała nagle kobieta, i parsknęła - Jak co, przyjdę pożyczyć…
- Coś mam, ale idę zapolować. - oznajmił - Naprawdę przyjemnie mi się z Tobą rozmawia. Do zobaczenia, polowanie czas zacząć.
- No to… udanego owego polowania! Do zobaczenia później, Pyotrze z 0811! - Uśmiechnęła się Felicia.

1400


Pieprzone i nieopierzone orędzie do narodu które odsłuchał na kanapie. Jawnie było widać, że rząd nie daje sobie rady. To się czuło, po prostu wiedziało, a gdy stary szczurak palant rzucił pocieszające słowa "...and May God bless you all…"... Piotr wiedział, że już poddali się z walką. Oni się skryją w schronach, a my? Zwykli ludzie?

Gdyby tylko Prezek powiedział "...may god bless us all..." byłby spokojniejszy, ale widać elita nie utożsamiała się z ludem. Byli straceni. Ot, po prostu. Najwyższa była pora zacząć kombinować, ale nie miał pomysłu. Musiał ustalić co się dzieje i jakoś się przygotować... ale jak? Nie wiedział.

Wykonał więc serię telefonów do współpracowników sprawdzić jak się trzymają, co u nich, czy byli na zakupach, oraz czy znają kogoś kto choruje, a jeśli tak... jak to wygląda?

Wiedział, że jutro również uderzy w sklepy... z najsamiejszego rana jeszcze przed otwarciem by być jednym z pierwszych! Co innego mógł zrobić? Liczyć, że rząd się upora... mógł, ale sam w to nie wierzył. Chciał wierzyć... chciał, ale po wyprowadzeniu wojska na ulice po paru dniach... nie mógł, choć bardzo chciał...
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 12-03-2023 o 15:03.
Dhratlach jest offline  
Stary 11-03-2023, 22:21   #16
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dzień 0

"Ta mała piła dziś i jest wstawiona..."
Pamela aż taka mała nie była, ale Jeff jeszcze nigdy nie widział jej tak ubzdyngolonej. Co prawda trudno było się dziwić, skoro Pam co chwila korzystała z podsuwanej przez obsługę tacy z drinkami. A sięgała po nie bez względu na to, czy fortuna głaskała ją po główce, czy kopała w zadek.
A na samym początku raczej kopała, jako że przy zielonym stoliku Pamela przepuściła lekką ręką 600$, ponad połowę kapitału przeznaczonego na kasynowy kawałek wieczoru. Później jednak odbiła się od dna i rozstała się z Black Jackiem będąc cztery stówki na plusie.
Wygrane przy ruletce też przypominały rollercoaster - raz na plusie, raz na minusie. Jakimś cudem plusów było więcej i (ku zdziwieniu Jeffa) Pamela pomnożyła zakładowy kapitał. A wystarczyło pomachać przed nosem taksówkarza plikiem dolarów, by ten zgodził się ich zawieźć do domu.
Na szczęście Pamela zdołała szczęśliwie dotrzeć do domu, nie zanieczyściwszy ani taxi, ani windy.
A że potem nie było z niej żadnej pociechy... to był minus wieczora...

Dzień +1

Śniadanie do łóżka i prysznic - kombinacja która nieco poprawiła kondycję Pameli. Co prawda Jeff uważał, że solidna porcja Prairie Oyster sprawiłaby cuda, ale Pam nie chciała uwierzyć w cudowne działanie tej mikstury. Na szczęście po powrocie ze spa dziewczyna była cała w skowronkach... i chętna do rozrywek, na które zabrakło jej sił poprzedniej nocy.
Miły nastrój spieprzył się, gdy Pamela w chwili między jedną rozrywką a drugą włączyła telewizor. A tam, zamiast czegoś przyjemnego dla oka i ucha, pojawiły się niepokojące wieści. Inwazja pseudogrypy, inwazja meteorów... niczym w kiepskim filmie z gatunku katastroficznych. Kto miałby się cieszyć z czegoś takiego?
Przemówienie pani burmistrz i wprowadzone obostrzenia Pamela skwitowała krzywym uśmiechem.
- Wiara w maseczki, też coś... - powiedziała, wzruszajac ramionami.
- Ale i tak trzeba je nosić. Na szczęście mam jeszcze kilka - przypomniał sobie Jeff. Pozostałość z czasów covidowych, gdy firma zadbała o swych pracowników. I jakaś butla z czymś ponoć dezynfekującym.
Na szczęście mieli też parę butelek z czymś nadającym się do picia.
I to poprawiło im humor.

Dzień +2

Mało kto lubi telefony skoro świt. Ten jednak Jeffa baaardzo ucieszył. I ledwo odłożył komórkę od razu dobrał się do Pameli. A ta nie tylko nie stawiała oporu, ale i z ochotą współpracowała.
Ale, jak głosi znane powiedzenie, były to miłe złego początki...
Szybka wyprawa do sklepu zakończyła się totalną klapą. Nie dość, że nic nie kupił, to jeszcze starł się z jakimś kretynem... na szczęście rozdzielono ich, zanim pojawił się radiowóz, wezwany przez obsługę sklepu.
Ze skwaszoną miną wrócił do domu. Co prawda udało mu się po drodze kupić parę przydatnych rzeczy, ale jednak nie bylo to to, o czym marzył. Schował zakupy po szafkach, a potem zadzwonił do Pameli. Skoro wszystko miało być pozamykane, czyli fryzjerzy również, to dlaczego Pam jeszcze nie wróciła? W końcu daleko nie miała…

"Piiiip, piiiip, piiip, piiiip, piiip"... Nie odbierała, i nie odbierała, i… w końcu…
- No heeeeej tygrysie, coooo jeeeest? - Zaszczebiotała Pamelka na łączu.
- Szczęście ty moje... gdzie jesteś? Wracasz do domu? - spytał.
- Ach no, zagadałam się z Janet i Molly, a co?
- Ano, szaleństwo rozpętało się w mieście - powiedział. - Ludzie się zabijają o jedzenie, szturmują sklepy... Wyjdę po ciebie...
- Oj to niedobrze… a kupiłeś coś? Nieeee tam, nie trzeba, to tylko 2 przecznice…
- Nie, nie udało się - przyznał. - Ale to nic... coś pewnie da się jeszcze ogarnąć. Chyba że ty coś dostaniesz po drodze - dodał z cieniem wątpliwości.
- Coś tam mamy, to z głodu nie umrzemy hihi? Dobra, zobaczę… wrócę za pół godziny?
- Czekam, skarbie. Niecierpliwie... Paaa.
- Ok kochanie, to paaaa.

~

Jeff nie miał zwyczaju kontrolować swych dziewczyn, ale czasy zrobiły się dziwne, czas mijał, a Pameli jak nie było tak nie było.
Włączył telewizor... i po chwili go wyłączył, bo wiadomości optymizmem nie napawały. Pospacerował po mieszkaniu... pod nosem przeklinając kundla, który plątał mu się stale pod nogami. Zrobił sobie drinka... potem drugiego.
- Chodź na spacer... - powiedział, zakładając mu smycz.
Ledwo wyszedł, zaczepił go sąsiad spod 0811. Zamienili parę słów, a potem Jeff zjechał na dół i poszedł się przespacerować wokół budynku.
Po paru minutach ponownie zadzwonił do Pameli.
- Hej! No gdzie jesteś?? - Powiedziała dziewczyna przez telefon - Bo ja w domu! A ani ciebie, ani Mimi nie ma!
- Wyszliśmy odetchnąć świeżym powietrzem - odparł. - Zaraz wracamy... - zapewnił.
- Aha. Hihi, a to numer! Dobrze, to wracaj.
- Już, już...
Przesłał buziaka i rozłączył się.
- No, mała, biegniemy do pani - powiedział. A ulicą przejechało 5 wojskowych hummvee…. i miały one nawet na dachach wieżyczki z ciężkim karabinem, i żołnierza go obsługującego w masce gazowej.
- Bloody hell... - zaklął. - Co tu się do cholery wyprawia...?

~

- Jak ty wyglądasz?? - Pamelka zrobiła duże oczka, na widok twarzy Jeffa…



- Zamieszki pod sklepem - odparł. - Nic poważnego - uspokoił ją.
- O ja cię… - Niby to próbowała, ale i nie, dotknąć jego poranionych miejsc, i w końcu dostał małego buziaka w usta. A psiak też domagał się zainteresowania, więc Pamela wzięła go na ręce - Moja mała… tęskniłaś? Ojej, blaaa, blaaa.
- Zjemy coś? - Powiedziała do Jeffa, ale i Mimi szczeknęła, też najwyraźniej chyba coś chcąc?
- Zjemy, oczywiście - potwierdził. Sięgnął równocześnie do szafki, po czym podał Mimi psie ciasteczko. - Smacznego, mała.
- Ummm… nie chce mi się teraz nic robić na lunch… wystarczy zupka chińska? - Roześmiała się głośno Pamela.
- Coś szybkiego - zgodził się, po czym cmoknął ja w policzek. - Chińska zupka w zupełności wystarczy.

~

Po tym zaś, jak już zjedli, i chwilkę ogólnie posiedzieli… Pamela jakoś tak cały czas zerkała w twarz Jeffa.
- Zaraz się ogarnę... - W końcu dotarło do niego, że wygląda... nieszczególnie. Ruszył do łazienki… by wrócić z niej z plastrem na czole i policzkiem potraktowanym odkażającym sprayem.
- Trochę lepiej? - spytał.
- O wiele, tak! - Pamela pokiwała główką.

A wtedy, w tv, pojawiło się przemówienie prezydenta…
- "No to mamy przesrane" - pomyślał Jeff, słysząc obietnic (jego zdaniem) bez pokrycia.
- No, ciekawe, kiedy się to wszystko skończy - powiedział, nie zamierzając niepokoić Pameli swymi przemyśleniami.
- Znoooowu chodzić w maseczkach, i teraz nie można już poza miasto? - Dziewczyna przewróciła oczami - Ech…
- W domu możesz chodzić w samej maseczce - zażartował. - Przeżyliśmy tamto, przeżyjemy i to - dodaj poważniejszym tonem. - Nie będzie tak źle, jak myślisz.
- Ja się już szczepić nie będę. Te dwa razy, to i tak było za dużo - Pamela pokazała Jeffowi język, a potem zaczęła chyba nad czymś myśleć - Hmmm… zaraz wracam.
Jeff skinął głową, przyjmując do wiadomości oba stwierdzenia.

Dziewczyna poszła do sypialni, po czym zaczęła chyba grzebać w szafie… a po kilku dłuższych chwilach, wróciła z jakąś reklamóweczką(torbą) w dłoni, i skierowała swoje kroczki do łazienki.
- Co kombinujesz, słońce ty moje? - spytał Jeff. Równocześnie przeskakiwał z kanału na kanał w poszukiwaniu bardziej optymistycznych wiadomości.
- Idę się odświeżyć… - Padła odpowiedź, przy zamykaniu drzwi łazienki.
- Mmmmm.... mruknął z cieniem niedowierzania. Zastanawiał się, czy Pam zrealizowała swą zapowiedźswą zapowiedź o kupnie nowej kreacji i teraz zamierzała zabłysnąć...?
Prezenterzy różnych maści jednogłośnie wiązali wybuchy epidemii z meteorytami.
- Epidemia z kosmosu? - Jeff pokręcił głową.

Po jakiś 10 minutach, Pamelka znowu się pojawiła, nadal z ową reklamówką w dłoni, maszerując teraz do sypialni.
- Teraz ty? - Powiedziała, zerkając na Jeffa w drodze do innego pokoju.
- No dobrze, dobrze...
Wyłączył telewizor i zniknął w łazience.
Odświeżył się pod prysznicem, starając się nie zamoczyć plastra.

Po wyjściu z niej, nigdzie nie widział dziewczyny… była więc w sypialni, i czekała?
Pamela plus sypialnia plus środek dnia kojarzyły się Jeffowi tylko z jednym, ale mimo wszystko wolał nie nastawiać się igraszki, by się nie rozczarować innym pomysłem dziewczyny.
- Już jestem - powiedział, otwierając drzwi sypialni…



- Czy był pan umówiony? - Powiedziała Pamela, czekając na niego na łóżku, i zachichotała.
Jeffowi opadła szczęka.
- Nieee.... ale pilnie potrzebuję pomocy - powiedział po chwili potrzebnej mu na ogarnięcie sytuacji, tudzież wymyśleniu odpowiedzi. Spróbował wejść w rolę pacjenta...
- No to ten… proszę się położyć? - Powiedziała uśmiechnięta Pamela, klepiąc dłonią łóżko.
- Tak, pani doktor - odparł, posłusznie wykonując polecenie i kładąc się na łóżku. A ona usiadła od razu na nim, z chichotem, i zaczęła go namiętnie całować.
Odpowiedział równie namiętnymi pocałunkami, a jego dłonie zaczęły wędrować po ciele dziewczyny, nie tylko obdarzając je pieszczotami, ale i sprawdzając, jak można pozbawić Pam jej seksownego wdzianka.
Myśli o meteorach, epidemii i kwarantannie zniknęły, jakby nigdy ich nie było.
- Łapki… przy sobie… prze pana… - Mruknęła rozbawiona Pamelka, i zaczęła przesuwać się w dół ciała Jeffa - ...i proszę się rozebrać do badania…
- Tak, proszę pani... - odpowiedział pokornie. - Ale to dość trudne... jeszcze pani spadnie, pani doktor...
Mimo tych słów podjął próbę ściągnięcia koszulki. O dziwo - udało się bez poważnych problemów.
- Pomocy... pani doktor... sił mi brak... - powiedział, gdy przyszło do ściągania spodni.
- Pacjent jest w ciężkim stanie! - Powiedziała z przejęciem w głosiku dziewczyna, po czym szybko ściągnęła spodnie Jeffa, aż do kostek - Trzeba natychmiast… eeeee… reanimować! - Roześmiała się, i złapała penisa w dłoń, po czym od razu wepchnęła go sobie w usteczka.
- Oooochhh... - Jeff wydawał się być pełen zachwytu. - Tak... reanimacja... tak... jest pani prawdziwym cudotwórcą, pani doktor...
Mimo wcześniejszego polecenia, by ręce trzymał przy sobie, pogłaskał Pam po głowie. W odpowiedzi zaś usłyszał chichot… po czym Pamelka zeszła nieco niżej, i dłonią trzepiąc twardego kutasa, zaczęła ssać jajeczka, tak jak Jeff lubił.
- To działa, pani doktor, działa... - zapewnił, czując nader przyjemne odczucia, jakich dostarczała mu Pamela. - Czuję, jak mi siły wracają...
- Mhmm - Zamruczała zadowolona dziewczyna, i po paru chwilach zaczęła się przemieszczać swoim ciałkiem wzdłuż ciała Jeffa… w końcu i uniosła nogę, i przełożyła ponad jego głową… i rozpięła dwa guziczki krocza w swoim wdzianku seksi pielęgniareczki… gdy jej myszka znalazła się nad twarzą chłopaka. Po czym zabrała się za dalsze obciąganie, samej nieco bardziej obniżając bioderka. Czas na 69, a ona na górze!
Widok roztaczający się przed oczami Jeffa był wart podziwu, ale nie dla widoków przyjmowano taką pozycję.
- Moja słodka cipeczka - powiedział. Złapał dłońmi za pupę dziewczyny, a językiem zaczął pieścić cipkę swej partnerki. Pamelce się podobało, i mruczała, i jęczała z zadowolenia… aż w końcu doszła. W szczytowym momencie zaś, tak mocno zaaferowana własnym, nadchodzącym orgazmem, wprost w ekspresowym tempie trzepała dłonią Jeffa, że ten niemal też już dochodził. A, prawdę mówiąc, chciał skończyć w nieco inny sposób.
Poklepał Pamelę po tyłeczku i spróbował się spod niej wysunąć.
- Skarbie, zmieńmy pozycję... - zaproponował. - Chcę skończyć w tobie, więc nadstaw dupcię... - poprosił.
- Mhm! - Dziewczyna z chęcią przytaknęła na taką propozycję, dała jeszcze przelotnego buziaczka swojemu chłopakowi, po czym słodko się wypięła, tak jak chciał…
Jeff przyklęknął za dziewczyną, złapał ją za biodra i wsunął się w wilgotną szparkę na całą niemal długość.
- Och… - Jęknęła zadowolona Pamela. Jeff zaczął ją powoli brać, najpierw spokojnym tempem, później zaś troszkę przyspieszył. Było słodziutko, dziewczyna cicho pojękiwała, a posuwana cipeczka, nawet fajnie "mlaskała" w rytm pchnięć.
Wszystko ma swoje granice, opanowanie Jeffa - również. Podniecenie wzrastało coraz mocniej, a Jeff, który początkowo chciał raz jeszcze doprowadzić Pamelę do orgazmu, zaczął więcej myśleć o swojej przyjemności. Mocniej przyspieszył, coraz gwałtowniej wbijał się w cipkę dziewczyny.
- Aaach! Aaaachhh!! - Zajęczała w końcu głośniej Pamelka, gdy znowu robiło jej się bardzo słodko… a jej "kakaowe oczko" zaczęło się lekko otwierać i zamykać, zupełnie jakby mrugało do Jeffa… dziewczyna dochodziła.
- Ale... masz... fajną... dupcię... - Jeff też powoli zbliżał się do finału. - Ale... chętnie... bym ci... wszedł...
Odrobinę zwolnił, jakby chciał odwlec chwilę, gdy sam dotrze do finału.
- Możesz… szybciej…? - Wydyszała Pamela.
Mógł... Jasne że mógł...
Zaczął się poruszać szybciej, szybciej... aż wreszcie z pełnym samozadowolenia okrzykiem wbił się w Pam na całą długość i wypełnił jej cipkę gorącym nasieniem… a ona również rozkosznie zajęczała, w momencie spełnienia. Gdy zaś oddechy zaczęły się uspokajać, drżenie jej ciałka ustąpiło, a w ruch poszły chusteczki, oboje w końcu zalegli w łóżku.

~

- O czym myślisz? - Spytała leniwym głosikiem dziewczyna, z główką na jego torsie, wodząc po nim paluszkiem.
- W tej chwili o twoich cycuszkach - odparł, co było nie do końca prawdziwe, jako że po głowie chodziły mu też myśli o zarazie i kwarantannie. - Kocham twoje cycuszki...
Wyciągnął dłoń, by złapać jeden ze wspomnianych fragmentów jej ciała.
- Kłamczuch - Powiedziała Pamela, i lekko go uszczypnęła w tors. Ale ze złapaniem za cycuszka, nie miała najmniejszych problemów.
- Jak ma się obok siebie taką fajną dziewczynę, to się nie myśli o czymś innym - odparł, w najlepsze zajmując się cycuszkiem. - No, czasem o jej tyłeczku...
Uniósł się nieco i pocałował ją w czubek głowy.
- Muszę… siusiu - Powiedziała z rozbrajającym uśmieszkiem Pamelka, i pocałowała Jeffa w usta.
- Biegnij, skarbie - odparł, gdy już skończyli się całować i wypuścił ją z objęć.
Miał zamiar przyglądać się jej, jak opuszcza sypialnię.
- I szybko wracaj - dodał, poklepując łóżko obok siebie.

Dziewczyna więc opuściła łóżko, idąc trochę… jak kaczuszka, z wetkniętymi między uda chusteczkami. Kręciła przy tym tak tyłeczkiem, że aż Jeffowi się na śmiech zebrało. Ale tylko uśmiechnął się, co mogło wyglądać na pełen sympatii uśmiech.
Ale mimo ciekawego chodu tyłeczek Pameli wyglądał bardzo interesująco.

- Hej bejbe! Ta cała kwarantanna… - Odezwała się głośno z łazienki Pamelka, nie zamykając najwyraźniej tam drzwi - …jak myślisz, jak długo to potrwa? Prezydent nic nie powiedział!
- Bo powiedział co wiedział - odparł, nie ruszając się z łóżka. - Mam nadzieję, że będzie jak za czasów covida... że za parę dni, góra tydzień, to się skończy. A jak dłużej... to będa nam zrzucać paczki z helikopterów.
- Eee… jakie paczki??
- Ano... mówił coś o dostawach żywności. A przecież jej nie przywiozą do miasta. Będą musieli zrzucić. Najlepiej na dach.
W tym momencie sam nieco zwątpił w swoje słowa, bo tych dostaw musiałoby być duuuużoooo. A zatem co? Wciskanie ciemnoty prostaczkom?
- To mamy mało jedzenia, czy jak?! - Trochę jakby… Pamelka się wydzierała z łazienki.
- A tak na oko to ze dwa tygodnie nie będziemy głodować - odparł. Równie głośno. A odpowiedzią była… spuszczana woda w kibelku. Po chwili zaś zjawiła się dziewczyna, już bez stroju pielęgniareczki, mająca na sobie tylko i wyłącznie, białe majteczki. Wróciła do łóżka, i znowu się przytuliła do Jeffa.
- To co tygrysku… trzeba będzie gdzieś jeszcze coś kupić? - Mruknęła.
- Miałem takie plany - przyznał, przyciągając ją do siebie - ale skończylo się na bijatyce, a potem pojawiła się policja.
Pogłaskał ją po nagich plecach.
- Oooo! Tak mi możesz robić… - Powiedziała Pamela, i lekko ucałowała tors Jeffa, na którym leżała policzkiem - Poradzimy sobie…
- Jasne! - powiedział z dużą pewnością w głosie. Nie przerywał głaskania, urozmaicając je delikatnym drapaniem. - Stanowimy świetny zespół, ty i ja - zapewnił.
- Mhmmm… - Mruknęło dziewczę - A właśnie, co byś chciał na kolację?
- Może solidnego burgera? - zaproponował.
- A ten… może pójdziemy na basen na dachu, jak nie ma co robić?
- Trochę ruchu przed kolacją się przyda... - potwierdził. - Moja syrenko... - Komplement poparł całusem.
- A może… z sąsiadami by… wypadało pogadać? - Pamelce się gęba nie zamykała, ale w sumie mówiła coraz ciszej.
- A wiesz, już mnie zaczepił ten spod 0811. Ten Polak, Pyotr... ale później ci opowiem... - odparł.
- Ach? Ok. A jutro… to może… ten… o, hej Mimi… dobry piesek… - I w końcu, jakoś tak, zasnęło się obojgu, po słodkich seksikach, wśród ciepłej pogody, i łóżkowego lenistwa.

~

Jeff ocknął się gwałtownie, na odgłosy… wystrzałów?? Pamelka spała smacznie dalej, psinka również. A na zegarku była już niemal 21!! Oj dłuuugo spali.

Ale przy otwartych drzwiach balkonowych, coś tam właśnie było słychać, jakby wystrzał z broni, gdzieś na ulicach??
Jeff wstał po cichu i, nie przejmując się zdecydowanie niekompletną odzieżą, poszedł na balkon by sprawdzić, co jest źródłem hałasu.
Z wysokości balkonu spojrzał w dół… ale nie widział niczego podejrzanego. Kij wie, co to był za dźwięk, i czy aby na pewno wystrzał?
- Te, sąsiad, ja pierdolę, ja wiem że ciepło, ale zakryj kutasa, hehehehe! - Usłyszał Jeff z góry, i z boku… jakiś typ na balkonie, gapił się na niego, i rżał w najlepsze.
- To się nie gap - odparł, ale cofnął się do drzwi, by zniknąć z oczu tamtego. - Wiesz, gdzie strzelali? - spytał.
- Mhmm? - Mruknęła na łóżku Pamela.
- Nic, śpij... - cicho rzucił w jej stronę Jeff. Ściągnął obrus ze stołu i owinął się nim w pasie.
- A to były strzały? Ciul wie… też patrzę, jak ty - Padła odpowiedź z piętra wyżej. A ulicą… zaczęło nagle bardzo szybko biec jakiś trzech typków, wypadając zza zakrętu.
- Wieczorny szybki spacerek? - z niedowierzaniem powiedział Jeff. - Może ich ktoś goni? - Wychylił głowę i spojrzał w dół by sprawdzić, czy widać coś jeszcze.

Po chwili na ulicy pojawił się żołnierz w masce gazowej, nadbiegający, skąd biegło trzech typków… celował z karabinu za uciekającymi, ale odpuścił, i nie strzelał. A po chwili podjechał i humvee, żołnierz wsiadł, i pojazd odjechał, ale całkiem w inną stronę, niż uciekinierzy…
- Niech to diabli... wojsko w akcji... naprawdę robi się gorąco - powiedział Jeff do sąsiada z góry. - On miał maskę gazową. W co oni się bawią??
- A chuj mu w dupę… i… tobie też! Hehe… "bum!" - Sąsiad z góry zamknął najwyraźniej drzwi balkonowe.
- Dupek - mruknął Jeff, po czym wrócił do mieszkania.
- Hmmm? Co się dzieje… - Pamela obudziła się już na dobre. Wyszła po chwili z sypialni w koszulce i majteczkach, po czym skierowała swoje kroczki do kuchni - Ojej, ale długo spałam… już robię kolację…
- Jakieś zamieszanie na ulicy - odparł, wracając do sypialni, by się ubrać. - Ktoś strzelał. Chyba jakiś wojak... - dodał głośniej, równocześnie wciągając koszulę.
- Och… - Dziewczyna przetarła oczko - To… ten… hamburgera, tak?
- Tak, skarbie. Chętnie - powiedział, kończąc ubieranie się.
 
Kerm jest offline  
Stary 12-03-2023, 18:56   #17
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
20.00

Po zakupach Pyotr wpadł przywitać się z Felicją… i jakoś tak wyszło, że byli umówieni na 20.00… Zadzwonił więc z nie dużą, skórzaną torbą na ramieniu.
- No cześć sąsiad! Punktualny jesteś okropnie - Parsknęła Felicia, otwierając drzwi w letniej sukience, i klapeczkach.


- Wchodź, wchodź…
- No, cześć!
- Piotr również parsknął z uśmiechem wchodząc do środka - Jaki tam sąsiad… Pyotr jestem.
- Nie zapomniałam, tak… co masz w torbie?
- Zaciekawiła się kobieta, prowadząc go do salonu, a on ruszył za nią. Przelotnie zwracając uwagę na jej… strój.
- A, takie coś… - powiedział sięgając do torby - …zdobyłem nim wszystkie wybrali…
Wyciągnął butelkę dobrej whiskey którą jej wręczył z uśmiechem.
- Proszę.
- Ojej… -
Felicia wzięła butelkę z lekkim zakłopotaniem - Ja… raczej tak mocnych rzeczy nie pijam… myślałam o winie…
- Mam jeszcze colę i coś na kolację…
- powiedział łagodnie - …nie jest aż tak mocne. Grunt to nie przesadzić. Dzisiaj wina już nie było, ale rzucę okiem jutro. Jestem optymistą.
Kobieta się lekko uśmiechnęła, ale chyba nie wiedziała, co zrobić z whisky w dłoniach…
- Ja wino mam - Powiedziała.
- Wybornie. - powiedział - Jakie najczęściej pijesz? Pytam, ponieważ chciałbym wiedzieć na co polować. Whisky ma swoje plusy, zachowaj, może się kiedyś przydać.
- Dobrze… czerwone, słodkie z reguły. To może jednak przejdziemy do kuchni?
- Powiedziała kobieta, wskazując na nią dłonią, i się roześmiała.
- Z chęcią. - odpowiedział z uśmiechem i poklepał torbę. - Rzucimy okiem co da radę z tego zrobić?
- Jasne, to wyciągaj…
- Felicia wskazała na blat kuchenny, a sama sięgnęła do jednej z szafek po kieliszki, a do lodówki po butelkę wina.
Pyotr zaczął układać na stole… kartonik ryżu w saszetkach, mrożone warzywa, paczkę mielonego mięsa, trzy cebule, główkę czosnku, puszkę fasoli, oraz puszkę kukurydzy…
- Hmmm - Zamyślił się kobieta, widząc składniki. Jednocześnie podała Piotrowi flaszkę wina, i po chwili i korkociąg - Otworzysz?


Winko… z Kalifornii. Dosyć znana marka, coś tak z 8$ za flaszkę. Czerwone, słodkie. Jeżyny, porzeczki, wiśnie, karmel. Istna bomba owocowa, heh.

Wodolejski się uśmiechnął odbierając butelkę i korkociąg. Chwilę później, po chwili kręcenia i chwili ściskania butelka zaznała otwarcia. .
- Gotowe, proszę. - powiedział wręczając Felicji butelkę i zabrał się za uwolnienie korka z korkociągu.
- Myślisz, że da radę coś z tego zrobić? - zapytał Felicję patrząc z lekką wątpliwością na produkty spożywcze. On by zrobił… coś ułomnie prostego, ale wyszukane? Nie był kucharzem…

Kobieta rozlała winko do kieliszków, po czym się "brzdęknęli" i napili. Było słooodkie, ale znowu nie tak mocno, schłodzone świetnie wchodziło, no i ledwie 10,5%... Tak, było dobre. Dobre, ale słabe jak dla Pyotra. Bardzo słabe. Przez kolejną krótką chwilę, gdy pili owe winko, a Felicia dalej rozmyślała nad potrawą, wzrok Pyotra omiótł dyskretnie otoczenie.

Wszędzie te regały z książkami, całe setki książek, nawet czasem stojące w kolumnach na podłogach… tu i tam, kilka jakiś innych rzeczy, niedbale położonych lub przewieszonych. Trochę jakby kobieta była bałaganiarą, ale mieszkanie i tak wyglądało na zadbane. Wniosek był jeden, kobieta należała do tych o wyobraźni… może bałaganiarą nie była, ale… miała swoją ulubioną rozrywkę. Jakże odmienną od jego. Zorganizowany, książkowy chaos. To, albo sprzątała na szybko. Nie znał się.

- Możemy zrobić potrawkę! - Powiedziała nagle z uśmiechem Felicia - Ryż i mięso to nasza podstawa, a reszta dodatki…
- Brzmi dobrze!
- Pyotr przytaknął z uśmiechem - Powiedz tylko co mam robić, bo na potrawkach się nie znam...
- Myjemy ręce, i działamy. Ty potniesz to i owo, wytłumaczę co i jak… ugotujemy razem!
- Jasne!


~~~


Wspólne gotowanie, umilanie popijaniem winka, trwało jakieś pół godziny… i widać, było, iż Felicia się na tym bardzo dobrze znała. Dodawała również różne przyprawy, a nawet żółty ser. W końcu zaś, gdy we flaszce już pokazało się niemal dno, byli gotowi.


- Aaaale jestem głodna… - Powiedziała Felicia, z zarumienionymi już od winka policzkami, gdy można było zasiąść do posiłku.
- Bon appetit! - powiedział Piotr. - Wygląda wybornie.
- Smacznego!
- Odparła kobieta, i zabrali się za jedzenie. Nie tylko wyglądało ono bardzo dobrze, ale i tak smakowało…
- Chcesz jeszcze wina? - Spytała w pewnym momencie sąsiadka, przymierzając się chyba do wstania od stołu, po nową flaszkę?
- Z chęcią. - odpowiedział i dodał pytająco będąc gotowym wstać z nią - Z ciekawości, palisz zioło?
- Sieeeedź…
- Machnęła dłonią Felicia, i po chwili wyciągnęła drugą flaszkę z lodówki, i znowu ją podała z korkociągiem Pyotrowi - Zioło? Ojej, nie… ja jeszcze nigdy…
- Nigdy? Przyznam, że mnie zaskakujesz… -
powiedział rozbawiony odbierając butelkę i korkociąg. Otwierał wino mówiąc - Rozluźnia, działa na sen.. Każdy reaguje nieco inaczej, ale przyjemnie…
Polewając im winka mówił.
- Kupiłem w niedzielę. Heh, gdybym wiedział, że będzie pandemia kupiłbym więcej…
- No dobrze, przyznam się. Kieeedyś tam w Colledgu paliłam raz, czy dwa, ale to było daaawno temu -
Parsknęła - A ja swoje "Rozluźniacze" mam tu… - Wzniosła toast kieliszkiem winka do Piotra, i napiła się, a on razem z nią.
- Jak było, kiedy paliłaś? - zapytał łagodnie.
- Chyba chichrałam jak głupia ze wszystkiego, a potem mi się "film urwał", jakoś to tak było… - Powiedziała z rozbawieniem kobieta.
- Urwany film nigdy nie jest dobry. - przyznał Piotr - Parę razy mi się urwał, nigdy więcej. Za to, Twój znieczulacz wyborny.
- Ale dla ciebie i tak pewnie słabiutki?
- Uśmiechnęła się, ale i jednocześnie spojrzała na niego tak leciutko krytycznie.
- Wystarczający. - zapewnił ją rozbawiony - Budowlanka rządzi się swoimi prawami… rozumiesz. Harde chłopy, a praca ciężka…

Felicia przelotnie się uśmiechnęła.
- A skoro już zjedliśmy, to może coś słodkiego? - Powiedziała.
- Słodkiego? - zapytał patrząc na nią z zaciekawieniem.
- No coś na deser? Mam tam chyba jakieś lody…
- Hmm…
- mruknął w zadumie - …jasne, choć odbieram wrażenie, że nie dowierzasz, że budowlanka jest ciężka.
- Skąd takie przypuszczenie? -
Powiedziała Felicia, i ruszyła do lodówki… a tam wypięła elegancko pupcię, szukając lodów w zamrażarce.
- Przeczucie i doświadczenie. - powiedział podziwiając widoki - Większość myśli, że my tylko “wbijamy gwoździe”, a nawet i nie, bo wszystko za nas robi sprzęt, w tym ciężki. Tylko praca “niegodna”, to się nie tykają…
- Ja tak nie twierdzę… - Kobieta dalej przeszukiwała zamrażarkę, a jej tyłeczek w sukience, od czasu do czasu podrygiwał - Ech… mam już tylko na patyku, mogą być? - Spytała, nie odwracając się.
Pyotr cicho przełknął ślinę… wgryzłby się i nie miał tu na myśli lodów… szarpałby jak Reksio szynkę…
- Tak, tak…
- Ok! -
Padła odpowiedź, i Felicia w końcu powróciła, z dwoma lodami - Wiesz co, bierz kieliszek, i chodź na kanapę, będzie wygodniej. Te krzesła takie trochę… - Parsknęła.
Wziął kieliszek… sztuk dwie i udał się w stronę kanapy… by usiąść obok niej. Ściślej? Obok, niej… wręczając jej kieliszek.
- Zdrowie. - powiedział unosząc szkło lekko w jej kierunku.
- Zdrówko! - Kobieta wypiła niemal wszystko, co tam miała, po czym odstawiła kieliszek na stoliczek przy kanapie. Podała Piotrowi loda(rożka w wafelku), sama otworzyła swojego, po czym zaczęła jeść. Zsunęła też klapki ze stóp, a same nóżki nieco"podwinęła", i tak sobie wygodnie siedziała.

- To o czym jeszcze porozmawiamy? - Spytała.
- O książkach. - powiedział otwierając swojego loda z folijki i sadowiąc się wygodnie - Masz niemałą kolekcję… wszystkie przeczytałaś?
- Jeszcze nie… ale już tak z… hmmm… 80%? Pewnie mnie masz za kujona?
- Parsknęła.
- Niekoniecznie. - odparł z uśmiechem - Jestem Europejczykiem, u nas trochę inaczej podchodzi się do książek, choć 80% to dość imponująca ilość.
- Lubię czytać - Wzruszyła ramionkiem - I to nawet bardzo, z tego co widać… maniaczka ze mnie, tak, możesz śmiało powiedzieć, hahaha! - Zaśmiała się już głośno, a jej biust fajnie zafalował.
- Maniaczka? - zapytał z zaciekawieniem kładąc dłoń na jej kolanie i kontynuował ciepło - Pasjonatka. Nie ma nic złego w robieniu tego co chcesz, tego co lubisz. Masz pasję do książek… które opisują życie.
- No… t… tak… -
Zająknęła się Felicia, patrząc na jego dłoń, na jej kolanie, i zamrugała oczkami, trochę bardziej czerwieniejąc - Jak… wracam z pracy, to… czytam, i czytam… na kanapie, na balkonie, na podłodze, w sypialni, w łazience… - Spojrzała Piotrowi w twarz, nieco niepewnie.
- Jak bardzo chciałabyś… - powiedział ciepło pochylając się ku niej, a jego dłoń co spoczywała na kolanie przesunęła się nieco wyżej, na udo… - ...napisać książkę? Ze mną…
- Ja… ojej…
- Jej usta zadrżały, a oddech przyspieszył. Zaś lód trzymany w dłoni, zaczął po niej ściekać - Ja… ja nie wiem… - Szepnęła Felicja.
- Nie wszystko można wiedzieć… - powiedział łagodnie i pochylając się ku jej ustom szeptał - Książki się czuje, prawda?

Nie odpowiedziała. Ale za to, przymknęła oczy, a jej odrobinkę drżące usta, nieco się rozchyliły… by zostać przechwycone przez jego usta składające na nich czuły ciepły pocałunek, kiedy odkładał swojego loda na stolik. Czułe, ciepłe pocałunki, kiedy jego wolna już dłoń musnęła jej policzek, a druga zsunęła się nieco wyżej, pod sukienkę…
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 12-03-2023 o 19:31.
Dhratlach jest offline  
Stary 12-03-2023, 20:51   #18
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Sobota
Wieczór/Noc

Malvin słysząc płacz dziecka za ścianą zacisnął zęby i podgłośnił telewizor. Skupił się na komentarzach w studiu telewizyjnym. Na początku słuchał z zaciekawieniem, ale im dłużej pierdolili o tym samym tym większa dopadała go irytacja. Gdy w roli eksperta wystąpił Justin Bieber nie wytrzymał.
- Kogo jeszcze kurwa tam zaproszą? Sprzedawcę ze skupu katalizatorów? Czy istnieje bardziej gówniana telewizja niż CNN? – głośno się zastanawiał pomstując na współczesne standardy dziennikarstwa. Przełączył na Hallmark i pięciu minutach zasnął. Spał dopóki mały kitajec znów się nie rozwrzeszczał na całe gardło. Klnąc pod nosem ochroniarz wygrzebał się z fotela i potruchtał do sypialni. Znowu poczuł się jak Bill Murray w „Dniu świstaka”. Piosenkę Sonnego i Cher zastępował mu płacz małego żółtka.

Niedziela


Nazajutrz szczęście mu dopisało, spotkał skośnooką sąsiadkę przy wsypie na śmieci i nie przegapił okazji, by podjąć wychowawczą rozmowę.
- To pani dzieciak tak płacze po nocach, czy bije pani męża? – zapytał Malvin wbijając w Azjatkę nieprzyjemne spojrzenie.
- Ummm - Kobieta na moment zbaraniała - A… co to pana obchodzi?
- To mnie obchodzi, że nie mogę przez was spać. Proszę dać małemu jakieś leki nasenne, cycka, albo włączyć biały szum jak znów się zacznie drzeć.
- "Małej" - Burknęła Akiko - I pan mi nie będzie mówił, jak mam dziecko wychowywać. Przyjęłam skargę do wiadomości! - Azjatka wrzuciła wściekle worek ze śmieciami do zsypu.
- Małej, niech pani będzie, chociaż wy wszyscy wyglądacie tak samo – odpowiedział Malvin nie bez złośliwości. Przyjrzał się jeszcze czy kobieta prawidłowo segreguje worki ze śmieciami, ale nie musiał używąć notatniczka z wykroczeniami, Azjaci słynęli z porządku. Odwrócił się i odszedł.
- Fiut - Usłyszał jeszcze cichy głos Akiko.

Malvin wrócił do mieszkania względnie zadowolony. Popołudniu okazało się, że płaczące po nocach niemowlę, może się okazać jego najmniejszym z problemów.
- Kurwa – skomentował krótko słysząc w telewizji wzmianki o grypopodobnej chorobie, rozprzestrzeniającej się wśród ofiar meteorytu. Trzy lata temu mieli przejebane przez kretyna, który na chińskim targu w Wuhan zjadł nietoperza, teraz majaczyło widmo kolejnej epidemii. Oby nie. Nienawidził maseczek, nienawidził izolacji, tych wszystkich głupich przepisów sanitarnych. Sam je musiał egzekwować gdy władze stanu California wydały rozporządzenie w sprawie COVID. Czasem sprawiało mu to przyjemność, chętnie słał do służb sanitarnych donosy na tych, którzy mu podpali, raz czy dwa zdarzyło mu się nawet wezwać policję. Do śmiechu mu nie było za to gdy trafił do ilozatki na oddział covidowy. Ze swoim brzuchem i nadwagą, otłuszczoną wątrobą, cholesterolem, podwyższonym cukrem znajdował się w grupie ryzyka i cudem uniknął respiratora. Po wizycie w szpitalu ostro wziął się za siebie. Brzucha nie zrzucił, ale pozostałe badania miał podręcznikowe. Gdyby nie te nerwobóle mógłby uchodzić za okaz zdrowia.

Malvin nie odchodził od telewizora i gdy wydawało się, że tej niedzieli nic się już ciekawego nie wydarzy nagle gruchnęła informacja o kolejnych meteorytach.

To nie przypadek, uświadomił sobie zszokowany. Zastanawiał się jak to możliwe by w różnych częściach świata, w odstępnie kilkudziesięciu godzin spadło aż tyle meteorytów. Nie był profesorkiem z NASA, ale nawet on wiedział, że to niemożliwe! Kurwa, niemożliwe. Śmiał się z foliarzy wiedzących w latające spodki, ale jeśli to nie wyglądało jak pieprzona inwazja, to co innego?

Jego ograniczony umysł wciąż próbował sobie racjonalizować to co dzieje się dookoła. Musiało istnieć jakieś proste wyjaśnienie. Na pewno jakiś mądrala ułoży sensowną teorię. Po wystąpieniu burmistrz Bass czuł się nieco uspokojony. Maseczki, autokwarantanna, dystans społeczny to coś co dobrze znał, przez niemal rok stanowiło jego codzienność. Jeśli miały stanowić receptę na zażegnanie kryzysu, to czemu nie, może zasłaniać twarz i nie podawać nikomu ręki. I tak miał rzadko na to ochotę.

Wszystko się zmieniło, gdy usłyszał za oknem wojskowe śmigłowce.
Nawet w najgorszym czasie pandemii gdy padały rekordy zakażeń helikoptery nie latały nad miastem.

Zrozumiał, że ani Karen Bass ani żaden komentator w telewizji nie powiedzą całej prawdy. Malvin sam musiał się do niej dokopać. Spojrzał na swoją radiostację. Nigdy nie próbował szukać kanałów używanych przez wojsko. Podejrzewał, że to nielegalne, nie miał też potrzeby podsłuchiwać żołnierzy. Sytuacja się zmieniła. Ochroniarz czuł przemożny niepokój. Przez kolejnych parę kwadransów kręcił pokrętłami szukając częstotliwości, na których mogą nadawać wojskowi. Nic nie znalazł, więc rozkręcił radiostację, sprawdzając czy sprzęt nie ma żadnych blokad. Gdy rozkręcił parę śrubek, pozamieniał miejscami parę płytek, próbując wzmocnić tranzystor nagle z maszyny zaczął unosić się dym. Larusso klnąc zaczął gasić pożar, ale parę obwodów się stopiło i radiostacja się zesrała. Jedynym oknem na świat pozostawała telewizja.

A jak każde dziecko wie, telewizja kłamie.

W nocy nie słyszał płaczu małego kitajca. Ale i tak nie zasnął. Liczył śmigłowce przelatujące nad SB Tower jakby te były owcami przeskakującymi przez wyimaginowany płot. Sen nie nadchodził

Poniedziałek


W poniedziałek Malvin miał nockę, ale i tak od rana nosił na sobie służbowy uniform z pełnym wyposażeniem. Czuł się dzięki temu pewniej. Jeszcze pewniej by się czuł, gdyby miał ze sobą gnata. Ale po tym jak wyrzucono go ze służby a testy psychologiczne nie poszły zbyt pomyślnie, dostał sądowy zakaz posiadania broni. Paralizator noszony przy pasie stanowił marną protezę, parodię. Całe życie Malvina w ostatnich latach wyglądało jak parodia. Nic nie zostało z gliniarza, który nie bał się na kurwie wpaść do mieszkania pełnego uzbrojonych ćpunów. Miał czterdzieści dwa lata i już był wrakiem. Zgorzkniałym, pozbawionym złudzeń i nadziei.

By zajął czymś myśli zrobił obchód mimo, że nie zaczął się jeszcze jego dyżur. Parę razy myślał o tym by napisać do Hailey, ale po jej ostatnim smsie, nie miał ochoty znów przeżywać rozczarowań. Widząc, że sąsiedzi znoszą do mieszkań siaty pełne zakupów, przeklął się w myślach, że sam nie jest tak przewidujący.

Zabrał z mieszkania portfel i ruszył na zakupy. Które okazały się pierdoloną katastrofą. Gdy dotarł do Wallmartu półki już świeciły pustkami, całe żarcie zniknęło jak Statua Wolności podczas pokazu Davida Copperfielda. Gdy już coś zauważył, nie był wystarczająco szybki by to dostać. Mógł wzbudzać respekt posturą, ale gdy ludziom zaglądało do oczu widmo głodu nikt nie przejmował się wielkim czarnuchem rzucającym przekleństwami gdy ktoś mu sprzątnął z pod nosa puszkę fasoli albo karton ryżu. Musiał poświęcić parę godzin i odwiedzić kilka mniejszych sklepów by zrobić minimalne zapasy. Jeśli przejdzie na dietę kopenhaską albo inne gówno wystarczą na tydzień. Może.
W nagrodę pocieszenia obłowił się za to w kilka paczek papieru toaletowego, maseczki, płyty do dezynfekcji rąk. Udało mu się również dorwać nowy tranzystor i przewody do uszkodzonej radiostacji. Gdy wrócił do mieszkania ogłaszano właśnie kwarantannę.

W południe zauważył na ulicach żołnierzy w kombinezonach. Scena jak z pieprzonego filmu katastroficznego, który rozgrywał się na jego oczach. Z nerwów zjadł od razu dwie dzienne porcje żarcia. Po tym co zobaczył powinien je bezwzględnie racjonować. Ale Malvin nie znał się na przetrwaniu. Najedzony zaczął się zabierać za naprawę radiostacji. Miał poczucie, że coś namacalnie się kończy, rozpada, pęka jak lodowa kra. Z Covidem świat sobie względnie poradził, pojawiły się szczepionki, ludzkość szybko wróciła do dawnej kondycji. Teraz nie miał takiej pewności. Coś paskudnie złego wisiało w powietrzu. Nawet on, kompletny ignorant, to wyczuwał.

Że jest źle, kurewsko źle stało się jasne, gdy Biden wygłosił orędzie do narodu. A może i nawet całego świata. Czy to brzmiało jak pożegnanie? Akt kapitulacji? Czy tylko Malvin odniósł takie wrażenie? Miasto zostało odcięte od świata, ulice przejęło wojsko.

A to był dopiero początek.

Ochroniarz skupił się na naprawie radiostacji. Czuł, że znajdując odpowiednie częstotliwości może dostać odpowiedź na część pytań. Jakie rozkazy otrzymali żołnierze i na co do cholery chorują mieszkańcy Miasta Aniołów?
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 16-03-2023, 20:11   #19
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Ostatnie dni spokoju w LA. Szkoda że Harry o tym nie wiedział. Spożytkował by je pewnie nieco lepiej. Pływanie w basenie w towarzystwie miss Warren było przyjemne, pogaduszka nawet interesująca… acz bez znaczenia. Tak jak samo spotkanie w sumie.
Niedziela też upłynęła spokojnie i nudno. Ot, pojeździł sobie Czerwoną Damą po mieście, jak i w pobliżu plaży i… jakoś nic nie łowił. Nie trafiła się wśród spacerujących dziewczyn żadna, która wpadłaby Harry’emu w oko. Owszem było nawet sporo ładnych panienek, ale… żadna nie przykuła uwagi Patrige’a na tyle, by się zatrzymać i zagadać.
Jazda zmęczyła Harry’ego na tyle że odpuścił sobie wieczorny wypad do baru i skończył niedzielę grając na swoim playstation.
Weekend był więc oficjalnie… zmarnowany i nieudany.

Kwarantanna !

Słowo dnia niemalże. Zmusiło Harry’ego do wysiłku związanego z zakupami. Coś czego unikał preferując kupowanie online gotowych paczuszek z posiłkami. Poranek spędził na przeciskaniu się przez tłumy w centrach handlowych próbując zdobyć potrzebne mu towary
Zdesperowanemu i sfrustrowanemu mężczyźnie puściły w końcu nerwy i… ktoś był tego świadkiem. Ktoś znajomy.

Sytuacja zrobiła się tak napięta, że sklepowa ochrona nie mogła zapanować nad wszystkimi ekscesami które zdarzały w sklepach. Tylko tym mógł Piotr wytłumaczyć scenę, na którą się natknął.
Dwóch mężczyzn biło się w jednej z alejek centrum handlowego, drugiego centrum handlowego które odwiedził. Jeden z nich szybszym kopnięciem w kolano wytrącił z równowagi przeciwnika, a następnie mocnym prawym sierpowym trafił w podbródek... i nie zaprzestawał brutalnych ciosów, mimo że jego przeciwnik słaniał się już na nogach broniąc się coraz bardziej desperacko i nieskutecznie. Piotr rozpoznał w bezlitosnym zwycięzcy rozjuszonego sąsiada. Harry'ego.
Stwierdził krótki "No i kurwa się zesrało" i ruszył w kierunku walczących, a raczej walczącego mówiąc.
- Daj spokój Harry, bo ciebie z ekipy wypierdolą! Nosz kurwa!
-On zaczął, myślał że jak jeździ na harleyu to jest z automatu twardziel i może innymi pomiatać.- warknął wściekle Harry i kopnął jeszcze przeciwnika w brzuch starając się o szybki nokaut. Cóż... przeciwnik zwinął się w kłębek z bólu.
- Swoje dowiodłeś. - rzucił szorstko - Na teraz wystarczy. Za zakupy byś się wziął, a nie.
Harry coś burknął pod nosem, spojrzał ponuro na przeciwnika, a potem na Pyotra. Pokonany zwinął się w kłębek na podłodze by uniknąć kolejnych ciosów.
Patrige, wzruszył ramionami i dodał.- Racja.
I zabrał swój koszyk z zakupami.
Trochę zawstydzony swoim wybuchem gniewu.

"...and May God bless you all…"

Co do cholery to było? Harry był mocno zdezorientowany tym przemówieniem. Najbardziej go uderzało to, że właściwie prezydent nie powiedział dlaczego nagle Los Angeles jest odcinane od reszty świata. Patrige nadal nie wiedział co mu zagraża. Covid nieco oswoił go z takim sytuacjami, ale wtedy przynajmniej wiedział czemu to wszystko się dzieje. Tu… oprócz obietnic pomocy zamkniętym, nie usłyszał nic. A samo przemówienie brzmiało jakby prezydent nacisnął już atomowy guzik i czekał, aż ruscy przyślą swoje atomówki do USA.
Brzmiało jakby świat miał się kończyć. I Harry nie wiedział czemu.

Zakończył więc oglądanie głowy narodu i zabrał się za przeszukiwanie internetu w celu zebrania informacji. Hakerem co prawda nie był, ale umiał używać przeglądarki Google’a i znaleźć dzięki niej oficjalne strony rządu i kongresu, strony resortowe. Liczył że tam znajdzie coś więcej niż mające uspokoić ludzi oficjalne ględzenie prezydenta, które wysłuchał i obejrzał przed chwilą. Harry nie był małym chłopcem, żeby go jakiś stetryczały typ w garniturze pocieszał. Harry szukał konkretów…
Nie było ich wiele na oficjalnych stronach. Coś tam o chorobie (bez szczegółów), coś tam o kwarantannie, o tym że zostanie udzielona pomoc (tyle że również szczegóły dopiero zostaną podane). Ogólnie, rząd miał plany na tę sytuację kryzysową… tyle że potrzeba było czasu by je w pełni uruchomić. Według informacji umieszczonych na stronach rządowych; 48 godzin.

Po tym wszystkim, Harry był lekko zdołowany i zmęczony. Bardziej psychicznie niż fizycznie. Sytuacja nie wyglądała za różowo, ale może się polepszy z czasem. W końcu katastrofy żywiołowe to niemal co roku się zdarzały i władze miały pewnie kilka scenariuszy przygotowanych i pewnie dopracowują detale, by je wdrożyć. Sportowiec postanowił więc po prysznicu i ubraniu się odwiedzić kogoś. Miał zamiar udać się pod numer 0814 i zapukać do drzwi miss Warren… po drodze, w korytarzu, natknął się jednak na tą blondynę-okularnicę, spod 0803, która siedziała tam przy ścianie, blisko drzwi swojego mieszkania, i z niezbyt zadowoloną miną, coś tam patrzyła w swoim telefonie. Charlotte, czy jak jej tam było…
- Hej… co się stało? - zapytał przyjaznym i zatroskanym nieco głosem Harry podchodząc do blondynki.
- Hm? Co? A nic… no i hej, hej… - Powiedziała smętnym głosem dziewczyna, ewidentnie kłamiąc.
- Pokłóciłaś się z sublokatorką? Jak jej tam było na imię…- zadumał się Harry drapiąc po podbródku. - ... Eve? Bo wygląda na to, że… tak.
- Wywaliła mnie flądra, bo ma odwiedziny gacha! - Odpowiedziała Charlotte, robiąc dla odmiany nastroszoną minę.
- No tak…- zaśmiał pod nosem mężczyzna i podrapał po karku. - Pewnie musi spuścić nieco pary w związku z tym całym cyrkiem związanym z kwarantanną. -
Harry przez chwilę milczał, by potem rzec. - Ale ty z tego powodu nie musisz cierpieć. Co powiesz na to… jest wieczór, nigdzie żadne z nas nie pójdzie, bo dyskoteki i bary pozamykane, więc… co powiesz na późny lunch u mnie? Bez żadnych haczyków. Zjemy coś, popijemy trochę, pogadamy… zabijemy czas. Myślę że do tego czasu Eve wystawi gacha za drzwi i będziesz mogła wrócić do domu. To chyba lepsze od stania pod drzwiami?
- No nie wiem… - Powiedziała blondynka, przypatrując się Harremu - ...no i ja mam chłopaka.
- No i fajnie. Gratuluję. - rzekł wesoło Harry. - Twój chłopak jest szczęściarzem. Ale o tym możemy pogadać przy jedzeniu. Od razu zaznaczam, że to nie jest randka. To są przyjacielskie pogaduszki przy posiłku. Dla zabicia czasu.
- No… - Charlotte przewróciła oczkami - ...dobrze.
- No to chodźmy. Mam na imię Harry, jeśli oczywiście nie miałaś okazję sie tego dowiedzieć.- rzekł przyjacielsko mężczyzna prowadząc dziewczynę do swojego mieszkania.- Masz jakieś preferencje związane z posiłkiem. Bezglutenowy? Dietetyczny?
- Obie opcje - Powiedziała dziewczyna, poprawiając okulary na nosie.
- As you wish, my princess.- rzekł żartobliwie Harry wpuszczając do mieszkania i dodając.
- Rozgość się.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/originals/ae/a5/85/aea585ca35ab144d8da3a6dfaef1708a.jpg[/MEDIA]

Wystrój był dość nowoczesny… i bogaty. Harry do biednych nie należał, ale mieszkanie nie pasowało do niego. Na pewno ktoś inny je urządzał.

Po początkowym, sceptycznym spojrzeniu na Harry'ego, odnośnie jego słów o księżniczce, dziewczyna grzecznie wytarła buty na wycieraczce… po czym je ściągnęła metodą "noga o nogę", i weszła boso do salonu, rozglądając się z zainteresowaniem.
- Masz coś zimnego do picia? Może być woda… - Powiedziała.
- Może być woda, może być sprite, dr Pepper wiśniowy, może być pepsi?- odezwał się z kuchni Harry, bo tam się skierował po wejściu.
- Woda! Czy… to prawdziwa broń?? - Zapytała Charlotte, najwyraźniej zauważając Winchestera na ścianie.
- Nie. To atrapa.- odparł Harry przynosząc dziewczynie wodę w wysokiej szklance.- Nagroda uniwersytecka dla najlepszego strzelca w sezonie. Replika wyglądająca identycznie jak oryginał… przynajmniej dopóki się go nie weźmie do ręki. Jak chcesz, możesz sprawdzić.
- Aha… - Blondynka napiła się nieco wody - Nie, dzięki, nie trzeba… nie muszę tego oglądać z bliska…
- Z daleka wygląda przekonująco, prawda?- odparł z dumą Harry i następnie dodał.- Strzelałem z takiego do dzikich królików. Na farmie bywają prawdziwą plagą.
- Mhm - Mruknęła Charlotte, z niezbyt zadowoloną miną, spacerując dalej po salonie, i idąc w stronę balkonu.
- Naleśniki z mąki migdałowej mogą być? - zapytał tymczasem Harry wodząc wzrokiem za dziewczyną.
- Jak potrafisz zrobić, jasne - Powiedziała spoglądając na moment na niego, minimalnie się uśmiechając. Dotarła do zamkniętych drzwi balkonowych, i wskazała je paluszkiem - Mogę?
- Jasne.. nie krępuj się. Nie mam nic do ukrycia.- odparł z uśmiechem Harry i dodał.- Jakby co będę w kuchni. Robi się je dość szybko, ale…no… trochę czasu trzeba im poświęcić.
Mężczyzna podążył do kuchni, ale Charlotte i tak po chwili go usłyszała z kuchni.
- Z tego co wiem pracujesz w jakiejś firmie. Można wiedzieć w jakiej?

Okularnica wyszła w tym czasie na balkon.
- Widok prawie taki sam jak u nas… co mówiłeś? A tak, praca. Sekretarką jestem, więc biurowe sprawy… firma od olejków do opalania.
- Brzmi fajnie. - odparł Harry i zapytał dla podtrzymania rozmowy. - Mocno tam cisną jeśli chodzi o nadgodziny?
- Migam się - Parsknęła dziewczyna, i zaczęła znowu grzebać w swoim telefonie, stojąc na balkonie.
- I dobrze. A co do widoków to mieszkamy na tym samym piętrze, więc pewnie są prawie identyczne.- przyznał Harry. - Masz plany na nowe zajęcie dla siebie w innej firmie, czy może liczysz na awans?
- Odpisuj… - Mruknęła dziewczyna do telefonu - Ja? Na moim stanowisku nie ma awansów… co najwyżej, staż się liczy, wtedy trochę więcej dolców wpadnie. A ty jakiś sportowiec? Coś tam słyszałam…
- Gram w miejscowej drużynie. LA Rams. Może słyszałaś? Sprzedają koszulki z jej logo na niemal każdym rogu ulicy. - rzekł żartobliwie Harry.
- Coś tam słyszałam, i widziałam, tak… - Charlotte wróciła do salonu, choć zostawiła drzwi balkonowe otwarte. Następnie usiadła na jednej z kanap, i od czasu do czasu zerkała, co Harry robi, popijając wodę.
- Fanką sportu więc nie jesteś, a przynajmniej footbalu. - odparł z uśmiechem Harry i spojrzał na Charlotte. - Too.. co lubisz? Dobre filmy? Muzykę? Książkę?
- Ja? No wiesz… - Zaczęła, a wtedy zadzwonił jej telefon, a ona aż podskoczyła. Szybko odebrała - Halo? Bejbe? Halo? Nic nie słyszę… Halo? Co u ciebie?? Przerywa… Halo? Tak? Tak… tak… Halo? Ja… kurde! - Sama zaczęła najwyraźniej dzwonić z powrotem, ale bez skutku. I nagle się rozbeczała.
Harry przerwał to co robił i ruszył do niej, kucnął przed dziewczyną i ostrożnie ją przytulił.
- No już… już… nie ma się co martwić. Na pewno wszystko będzie dobrze. To tylko problemy z siecią po katastrofie. Pewnie skasowało jakieś nadajniki naziemne, albo coś…- próbował ją pocieszyć.
- Muszę do łazienki - Szepnęła w końcu dziewczyna.
- Jasne… nie ma sprawy.- Harry wypuścił ją ze swoich objęć i wskazał palcem na drzwi do łazienki. Chwilę później dodał. - Jakby co, będę w kuchni.

Charlotte tam wprost pobiegła… po chwili zaś dało się słyszeć, mimo zamkniętych drzwi, puszczoną wodę w umywalce. Harry na razie wrócił do robienia naleśników, uważnie jednak nasłuchując na wypadek kłopotów.
Odgłosy cały czas lecącej wody w umywalce… co chwilę spuszczanej wody w toalecie… i w końcu, przez te dźwięki, także…"błeeeee"... wymiotującej Charlotte??
- Jakby co… to apteczka jest na prawo od lustra. Naleśniki będą za chwilę gotowe. Chcesz do nich syrop klonowy czy coś innego?- zapytał Harry nieco zaniepokojony tymi odgłosami.
- Boli mnie brzuch… - Powiedziała blondynka, trzymając się za niego, gdy w końcu wyczłapała z łazienki - No i przepraszam…
- Myślę że to z nerwów cię boli. Dać coś na uspokojenie żołądka?- zapytał troskliwie Harry.
- A co masz? - Charlotte usiadła na wcześniejszym miejscu na kanapie.

Harry zajrzał do łazienki i wrócił z niej z kilkoma pudełkami różnych leków, przy okazji pytając.- Twój chłopak jest sanitariuszem? Strażakiem?
- Asystent laboratoryjny… - Powiedziała cichym głosikiem, a w jej oczach znowu pojawiły się łezki.
- Pewnie go w pracy dociskają nieco.Przez ten cały cyrk związany z kwarantanną. Za dzień lub dwa się uspokoi wszystko. Przynieść ci wody?- Harry postawił leki przed dziewczyną, aby sobie coś wybrała.
- Tak, poproszę… - Odpowiedziała, wybierając sobie krople żołądkowe - I łyżeczkę…
- Jasne. Nie ma sprawy.- Harry wrócił się do kuchni i po chwili wrócił z wodą i łyżeczką. Zawrócił znów do kuchni, by powrócić… tym razem z naleśnikami, syropem klonowym w sosjerce i talerzami. Rozłożył wszystko, by znów zawrócić do kuchni. I wrócić z sztućcami, butelką wytrawnego wina i jedną lampką.
- Zakładam, że ty nie masz ochoty na wino teraz? Mogę później donieść lampkę. - rzekł na koniec.
- Czy to ma alkohol? - Powiedziała Charlotte, po tym jak już wypiła nieco kropli żołądkowych, oglądając opakowanie - Ja… może zjem jednego, sorry…
- Wino z pewnością. Naleśniki nie. A z jedzeniem się nie musisz spieszyć.- odparł ciepło Harry. - Mamy czas. Niech się sublokatorka wyszumi.
- Czy te krople mają alkohol - Powiedziała nieco twardym tonem dziewczyna - Źle na mnie działa…
- Nie wiem. Nie zwracam uwagi na takie rzeczy. - zakłopotał się mężczyzna drapiąc po karku. - Które zażyłaś?
Gdy ta mu pokazała, ten przyjrzał się etykiecie.
- Oj, mają… to jak na ciebie działa?
- Daj tego placka… - Powiedziała wymijająco dziewczyna.
- Ok…- mężczyzna podsunął placka i syrop dziewczynie. Poczekał aż z niego skorzysta, po czym polał syropem swój placek. Zerkał przy tym na nią, na wypadek gdyby miała jakiś atak. Nic jednak takiego nie miało miejsca… Charlotte podziubała, podziubała, ale zjadła całego naleśnika, i wypiła dużo wody.
Harry jadł wolniej, delektował się posiłkiem i popijał winem.
- Smakuje ?- zapytał zaciekawiony.
- Nawet, tak, dziękuję - Powiedziała blondynka, najwyraźniej nie mając zamiaru jeść już drugiego. Harry natomiast nie miał zamiaru poprzestać na jednym.
- Nie wspomniałaś co lubisz robić. Książki czytać, muzyki słuchać… kino?- zapytał pomiędzy kęsami.
- Zawiózłbyś mnie do Riverside? - Wypaliła nagle Charlotte. A Harry uniósł brew. To był szmat drogi, niemal sam wschodni kraniec LA. Z drugiej strony i tak nie miał innych planów na wieczór. Spojrzał na swój kieliszek i ocenił jego zawartość.
- Niestety… za dużo już wypiłem. Pewnie by mnie przyskrzynili na pierwszym skrzyżowaniu. - westchnął smutno Harry.
- Kurde… - Zrobiła zasępioną minę dziewczyna. I jakoś tak wpatrywała się we flaszkę wina.
Harry przyglądał się przez chwilę blondynce w milczeniu. Wreszcie rzekł. - Jedna lampka chyba ci nie zaszkodzi, a może… uspokoić nerwy.
- Bo musiałeś chlać do naleśników! - Powiedziała dziwnym tonem Charlotte, i trudno było wywnioskować, czy to żart, czy pretensje.
- Od chlania mam whisky, wino jest do konsumpcji. Wytrawne jest dobre na trawienie.- obruszył się żartobliwie Harry.
- Poszukam może kogoś innego, kto by mnie zawiózł… - Zamyśliła się dziewczyna.
- Ciężko będzie gdziekolwiek dojechać, z tą całą kwarantanną i patrolami wojskowymi na każdym rogu.- stwierdził Harry popijając wino. - Pewnie zatrzymaliby cię jakieś dwie przecznice stąd. Hmm… kto tu jeszcze ma dobry samochód na tym piętrze?

A blondynka w tym czasie wyciągnęła telefon, i zaczęła w nim grzebać.
- Kurde, na piechotę 20h! Hmmm, rowerem 6h. No autem tylko godzinka z hakiem…
- No… pomijając ewentualne blokady, które mogą oznaczać, że nie dojdziesz nawet w 20… bo wojsko cię po prostu nie przepuści.- rozważał głośno Harry. - Gdzie pracuje twój chłopak, w jakiej firmie?
- Dlaczego pytasz? - Charlotte spojrzała sceptycznie na rozmówcę.
- No bo jeśli pracuje w szpitalu, lub jakiejś firmie medycznej powiązanej ze szczepionkami lub podobnymi lekami, to…- Harry machnął dłonią z lampką wina wskazując balkon i świat za nim.-... teraz mamy epidemię z kwarantanną i pewnie służby medyczne są no… wciągnięte w jej zwalczanie i dostać się do nich, tak po prostu… nie da.
- Już nam zabronili podróżować, co jest niezgodne z konstytucją, ponieważ ogranicza to naszą wolność - Palnęła nagle dziewczyna - Więc bez przesady??
- Masz dobre argumenty.- przyznał Harry i wzruszył ramionami.- Ale oni mają M16 w łapach i niewiele cierpliwości do tłumaczenia cywilom, że to dla naszego dobra. -
Potarł kark. - Tak. Jest to wkurzające, ale co poradzić… szeregowców nie przekonasz, ani oficerów.
- Coś wymyślę! - Powiedziała, wstając od stołu.
- Może lepiej spróbuj do niego zadzwonić jeszcze raz? - zapytał Harry dopijając lampkę.
- Idę zobaczyć co z Eve! - Okularnica wyciągnęła swojego smartfona, i na niego krótko zerknęła.
- Dzięki za towarzystwo przy posiłku. Miło było nie jeść go samotnie. - Harry postąpił podobnie jak ona. Tyle że sam wystukał SMSa. Do Giny Rossi.
“Hej Kumpelo, jak mija dzionek.”
Był u niej zapisany jako Henrietta. Na wszelki wypadek gdyby mąż podejrzał wiadomości. I musiał udawać przyjaciółkę.
- Ummm, tak, dzięki za gościnę - Powiedziała Charlotte, i potuptała do drzwi wyjściowych, ubrała buty, i z krótkim "se ya" opuściła mieszkanie Patrige’a…
- Jasne. - odparł Harry nie zwracając już na nią większej uwagi. Z tymi swoimi obsesjami nie była jej warta.

~

Gina zaś nie odpowiadała, i nie odpowiadała. Godzina, dwie…
Harry się tym jednak nie przejmował. Ostatecznie miał w co grać, miał konsolę playstation 4, miał na niej gry. Miał dużo czasu do zabicia i nie był zdesperowany. Nie na tyle by co chwilę zerkać na smartfona. Bądź co bądź, Gina mogła nie mieć czasu na odpowiedź.

"BUM! BUM! BUM! ŁUP! ŁUP! TRRRRR… BAM-BAM-BAM!" - Rozległo się gdzieś za ścianą, jakaś cholerna, głośna muza, jakieś Trance, czy inne tam takie Techno. Waliło to zaś od strony starego ruskiego… no ale przecież chłop by nie słuchał takiej muzyki?
Niemniej Harry miał to w nosie. Jeśli staruch ma taki kiepski gust, to jego sprawa. Patrige’owi to nie przeszkadzało obecnie. Może później, ale na razie nie planował kłaść się spać.

….

- Jobany wrot! Ścisz te gówno!
- Wal się komuchu!
- Sama się wal! Albo ja cię mam walnąć?
- Pieprz się dziadek!!

"BUM-BUM-BUM…"

~

W końcu odpisała Gina.

"Wpadnę wieczorem na babskie pogaduszki. Nawet po 22."
“Przygotuję przekąski.” odpisał Harry.

Spojrzał na ścianę zza której słyszał niedawne wrzaski. Przez chwilę nasłuchiwał czy… coś podejrzanego nie słychać. Wrzasków już nie było, ale muza dudniła dalej, przez następne 10 minut.
Harry wstał od gry, wyłączył ją. Ruszył do salonu, by posprzątać po posiłku i przygotować się na spotkanie z Giną. Na pewno trunek jaki lubi i może czekoladki z odrobiną cynamonu. Gina lubi pikantne rzeczy. W końcu muzyka ustała całkowicie…

~

22:10. Nie ma Giny.

22:33. Nie ma Giny…

To było nieco niepokojące, ale z drugiej strony… może jej się nie udało wyrwać spod mężowskiego spojrzenia. Harry nie był specjalnie zaniepokojony takim obrotem sprawy. Wiedział jak tam u niej bywa w domu. Wiedział dlaczego się nie rozwodziła z nim.
Póki co miał czas na czekanie. Udał się na balkon, by odetchnąć zimnym nocnym powietrzem i przyjrzeć się miastu, które przeobraziło się znacznie w ciągu ostatnich dni. Był ciekaw czy dojrzy miejsce uderzenia meteorytu, który tak namieszał w ich życiu.

Harry miał balkon od strony S Main St. z widokiem na niewielki parking obok SB Tower, i często kręcących się tam bezdomnych, oraz ich namioty… ale ani ludzi, ani ich namiotów nie było. Pewnie gdzieś uciekli, i pochowali się w bardziej bezpiecznych miejscach. Za parkingiem, był kolejny rząd budynków. Jeden miał 8 pięter, ten obok 5… ten pięciopiętrowy miał wielgachne szyby przez cały front, i tam też ludzie wynajmowali mieszkania. "The Mercantile Lofts", czy jak to się tam zwało…


…i tam coś biegło po chodniku. Coś dużego, zwierzęcego… tygrys???? Odbiło się od latarni, wskoczyło na schody przeciwpożarowe na pierwszym piętrze. Ledwo co, ale podciągnęło się na przednich łapach, i wlazło. A potem wparzyło przez szybę do jakiegoś oświetlonego mieszkania, i rozległy się czyjeś wrzaski!

A jednocześnie i "stuk-puk" do drzwi Harrego. 22:47.
Pukanie dotarło… do głowy Harry’ego… dość późno. Nim się otrząsnął z szoku minęła minuta. Następnie mężczyzna pognał do drzwi i szybko je otworzył.


- Hej "sąsiadko"... - Szepnęła z uśmieszkiem Gina.
- Hej… - rzekł wpuszczając kochankę do środka.- Masz jakieś soczyste ploteczki?
Po czym zamknął drzwi i objął rudowłosą od tyłu w pasie. - Mężuś strasznie cię wynudził?
- Musiałam go… ekhem… "uśpić" - Powiedziała kobieta z drwiącym uśmieszkiem, zerkając nieco w tył, na kochanka.
- Ja też planowałem skorzystać… z łóżka… tyle że nie sam.- zamruczał cicho wodząc leniwie opuszkami palców po brzuchu Giny. - Wyglądasz jak słodka pokusa.
- Słodki jesteś… - Rudowłosa wychyliła rękę w tył, i pogładziła go po karku.
- Masz ochotę na wino i czekoladki, czy na powolne pozbawianie cię ciuszków?- mruknął Harry kierując swoje usta na szyję Giny i pieszcząc je pocałunkami. Nie mógł jednak i nie próbował oderwać wzroku od drzwi balkonowych. Nie był pewien co widział i miał nadzieję, że mu się to przewidziało. Niemniej… zdecydowanie zamierzał zamknąć balkon przy pierwszej okazji.
- A dlaczego nie jedno i drugie? - Zachichotała Gina - Tylko może… zgaś światło?
- Dobrze… jedno i drugie. Tylko uprzedzam, że potem mój striptiz będzie czysto amatorski.- Harry wypuścił Ginę z objęć, zgasił światło i ruszył do balkonu, by zamknąć go na cztery spusty. Gdy tam dotarł przez chwilę jeszcze patrzył na budynek(w feralnym mieszkaniu panowały ciemnoścì) zastanawiając się czy nie zgłosić tego co widział, ale… nie wiedział komu miałby zgłosić i co właściwie. Przecież to było zbyt absurdalne, by było prawdziwe.
Gina w tym czasie obsłużyła się już przygotowanymi łakociami… podała lampkę napełnioną winem i Harremu.
- Wszystko w porządku? - Spytała, lekko się uśmiechając, i nieco podciągając wolną dłonią koszulkę w górę. Nie miała stanika.
- Noc jest chłodna… ale myślę, że jakoś sami się rozgrzejemy.- Harry podszedł do niej i wziął lampkę z winem. Nie pił, zamiast tego kucnął przed nią i przesunął ustami, całując odsłaniany brzuch.- Mam ochotę spić kropelki wina z twojej skóry.
- Co cię powstrzymuje? - Parsknęła rudowłosa, i napiła się wina.
- Inne pokusy…- odparł mężczyzna palcami dobierając się do zamka jej spodni i rozpinając go szybko. - … jak chodźby wzięcie cię szybko na kuchennym stole, powolne pieszczoty na łóżku, mamy tyle możliwości.
Gina zrzuciła butki, a on zsunął jej spodnie z bioder i musnął językiem łono. Majteczek również bowiem na sobie nie miała - A ty… co ciebie kusi?
- Mam ochotę na dreszczyk emocji… - Mruknęła słodko rudowłosa, popijając winko.
- Mhmm… najpierw niech nieco rozsmakuję się…- zamruczał Harry zapominając o tym co widział. Jego język zaczął leniwie i głęboko eksplorować przez chwilę intymny zakątek Giny, smakując jej podniecenie. Wił się tam powoli, Harry znał jej ciało dobrze, wiedział gdzie musnąć by ona zadrżała z przyjemności. - A potem… mam cię zanieść do łóżka, czy… nie będziemy tracić czasu?
- Ohhh… mmm… - Mruczała kobieta, gdy zabawiał ją chwilę językiem - Chodźmy na kanapę…
- Dobrze…- Harry postawił lampkę wina na dywanie i puścił na moment Ginę. Rudowłosa wypiła do końca alkohol, i odstawiła szkło. Zjadła na szybko dwie czekoladki, trochę się przy tym śmiejąc, a następnie, kręcąc słodko tyłeczkiem dla niego, gdy szła ku kanapie, on wstał i powoli ściągnął z siebie koszulkę polo i zabrał się za ściąganie spodni. A potem bokserek. Do Giny, szedł już nagi i wyraźnie podniecony.
Po drodze podniósł z dywanu lampkę z winem i klęknął przed dziewczyną. Powoli rozlał czerwone wino. Zimne kropelki chłodziły rozgrzaną skórę Rossi, a potem ciepły język pospiesznie je zbierał, z biustu, brzucha i łona. Kobieta pięknie dla niego rozchyliła nóżki, poddając się wszelkim pieszczotom, ciężko przy tym oddychając z podniecenia i rozkoszy. Od czasu do czasu, pogładziła również kochanka czule po głowie dłonią…
Ostatecznie Harry skropił winem i tak już wilgotny zakątek kobiety i smakował jej podniecenie zmieszane z winem. Wedle niego, bardzo ekscytującą mieszankę. Przywarł mocno ustami do jej ciała, sięgnął łapczywie językiem i mocno zacisnął dłonie na pośladkach kochanki. Bądź co bądź nabierał apetytu na więcej, a gra wstępna powoli się kończyła.
- Jeszcze chwilę… - Sapnęła Gina - Jeszcze… chwilę… - Jej ciało się naprężyło. I Harry dał jej tą chwilę, skupiając się na słodyczy jej podniecenia… choć sam już czuł, że się pręży w gotowości do boju.
- Och! Och! Oooooohhhhh… - Wyjęczała rudowłosa, wśród dreszczy przechodzących przez jej ciało, i słodkich mruknięć, i sapnięć - Słodko… słodziutko… - Szepnęła.
- A na jakie słodycze jeszcze masz ochotę? - zamruczał Harry delikatnie… miał zamiar ukąsić, ale uznał że taki ślad mógłby zostać zauważony, więc czule cmoknął jej udo. Gina z uśmieszkiem przesunęła się nieco w tył, po czym lekko bosą stópką odepchnęła tors Harrego.
- Czas na moją porcję słodkości, połóż się wygodnie - Powiedziała, już przechodząc do klęczek na kanapie, twarzą w stronę kochanka…
Harry ułożył się tak jak nakazała. Jego stercząca w górę męskość była dobrze widoczna w mroku nocy… z powodu świateł miasta. Choć Gina nie potrzebowała widzieć, by wiedzieć ma przed sobą. Podobnie jak on, doskonale znała ciało kochanka.

Najpierw pocałowała go namiętnie w usta, później złożyła pocałunki na torsie, brzuchu… zeszła niżej, całując tu i tam, drocząc się z nim, i omijając sterczącego penisa. W końcu go trąciła paluszkiem. Po chwili noskiem. Aż wreszcie złapała w dłoń, i zaczęła powoli lizać sam czubek. Harry starał się zachować spokój, obserwując poczynania kochanki, zahipnotyzowany jej tyłeczkiem lekko wypiętym w górę. Nie było to łatwe, zważywszy na pieszczoty jakim był poddawany. Gorąca krew podpowiadała by rzucić się na nią niczym dziki barbarzyńca, doświadczenie jednak brało górę w tej sytuacji.
- Słodziutki… - Ciepły, i przyjemny języczek przejechał wzdłuż całej długości, wrócił na czubek, i obrał drugą stronę, w dół, a potem w górę - I caaały mój… - W końcu zamknęły się na nim jej usta, i zjechały po wzwodzie w kierunku jajeczek. I cofnęły. I znowu głębiej, i płycej. I tak naprzemiennie, obciągając sztywną, pulsującą pałę. A do tego i pojawiła się po chwili dłoń, masująca nabrzmiałe kule.To była ciężka próba, Harry dyszał ciężko czując ten lubieżny dotyk. Starał się wytrzymać jak najdłużej, ale Gina była zbyt dobra… i Harry robił się coraz bardziej nabrzmiały tam w dole. Wytrysk był tylko kwestią kilku najbliższych chwil.
- Mhhh? - Mruknęła coś niezrozumiale rudowłosa, chyba wyczuwając sprawę… i przyspieszyła ustami. Jednocześnie jednak, wepchnęła go sobie i o wiele głębiej. Dla Harrego nie było już ratunku, a słodkie mrowienie w masowanych jądrach właśnie ruszyło pełną parą…
Harry zacisnął dłonie na kanapie, dysząc ciężko i spuszczając cały ładunek wprost do gardła Giny. Było tego sporo, jak zawsze przy niej. Potrafiła z niego wycisnąć ostatnie poty na treningu… i w łóżku. Przyglądał się rozpalonym wzrokiem, jak ona połyka to wszystko bez wysiłku, i to jeszcze podtrzymując kontakt wzrokowy. Śmiała się tak pięknie oczami, oddychając nieco świszcząco przez nosek, podczas gdy on cały czas w niej podrygiwał i podrygiwał… w końcu go uwolniła z gardła i ust. Uśmiechnęła się, przełknęła dużą ilość spermy, i chwilkę jeszcze masowała tym razem samego penisa.
- Pyszności, o tak! - Cicho się zaśmiała, oblizując usta.
- Teraz ja zamierzam cię skonsumować. Mówiłem ci już… że lubię jeść w łóżku? - mruknął Harry siadając, a potem wstając. Gina wiedziała co planuje, zanieść ją do łóżka i rzucić się na nią jak dzikus, biorąc w posiadanie mocno i intensywnie. Znała go dobrze.
- Ale najpierw łyczek winka i czekoladkę! - Powiedziała wesołym tonem kobieta, i pogroziła mu palcem.
- Zgoda…- odparł mężczyzna podając Ginie wino i słodycze. Sam zabrał się za inną “przekąskę”, całując stopę i łydkę kochanki. - Twój facet utknął pewnie w domu na następne tygodnie?
- Niestety… - Powiedziała Gina, uśmiechając się na to, co Harry robił.
- Zawsze pomocna sąsiadka może porwać cię na szybki numerek. - zamruczał Harry cmokając a potem ssąc duży palec u stopy kochanki. - Kiedy będziesz ćwiczyła na siłowni?
- Harryyyyyy - Mruknęła rudowłosa, gdy zajmował się jej palcem, i momentalnie ponownie zesztywniały jej sutki, oraz aż przymknęła oczy - Nie… wiem…
- Fajnie było pod prysznicem w siłowni… fajnie… i ryzykownie.- odparł Harry, tylko na moment przerywając słodką torturę kochanki.
- To… ten… to może… chodźmy na balkon? - Szepnęła.
To… zmroziło na moment Harry’ego. Pamiętał co widział, pamiętał co się wydarzyło. Pamiętał, ale… jak mógł odmówić Ginie? Nie potrafił, zwłaszcza teraz gdy widział błyski w jej oczach i seksowne cycuszki prężące się przed nim jak skarby na wystawie.
- Jasne… możemy…- odparł po chwili. I odsunął się od Giny, by podejść do drzwi na balkon, otworzył je powoli, rozejrzał się podejrzliwie wmawiając sobie że potwór był nieślubnym dzieckiem wlanego w siebie alkoholu i rozbuchanej nadmiarem mroku nocnego wyobraźni… "niby lezba"... a właściwie Jill z 0808 paliła na balkonie, choliba jasna. Nie da rady.
Harry spojrzał na Ginę, niepewny czy się odważy. Może to i lepiej?
- Sąsiadka jest na balkonie.- rzekł cicho mężczyzna zerkając na kochankę.- Wyszła na dymka.
- Oj to nie… - Lekko się uśmiechnęła Gina - Chodźmy już do tej sypialni.


Ruszyła tam pierwsza, przeczesując włosy dłonią, i raz zerkając za siebie, na Harrego.
Mężczyzna, po zamknięciu balkonu, podążył tuż za nią, krok w krok… jak pies na smyczy. Urzeczony jej zgrabnym tyłeczkiem kołyszącym się hipnotycznie przy każdym sprężystym kroku.

Potem wylądowali na łóżku, ona dociśnięta do niego ciężarem kochanka. On dyszący głośno i biorący ją gwałtownie. Następnie była zamiana ról, teraz to ona była górze najpierw pobudzając go pieszczotą dłoni, potem dosiadając niczym amazonka i “galopując” ku spełnieniu, potem… kolejne pozycje, kolejne orgazmy, kolejne głośne jęki, aż w końcu zabrakło im sił na dalsze zabawy. Ostatnie kilkanaście minut spędzili wtuleni w siebie i delektujący się nawzajem swoją obecnością.

Gdy Gina już zbierała się do wyjścia, po obowiązkowym, szybkim prysznicu, i nawet spryskaniu swoimi perfumami, które stały na półce w łazience mężczyzny, Harry milczał przez chwilę zamyślony nim rzekł.
- Mam małą prośbę… zamykaj dobrze balkon na noc, każdej nocy. Ok?
- Och, a dlaczego? - Spytała zdziwiona rudowłosa.
- Wiesz… na wszelki wypadek. - odparł wymijająco mężczyzna cmokając Ginę w policzek.
- Hmmm… powiedzmy, że wierzę - Odparła sceptycznie rudowłosa, ale i się uśmiechnęła - To do szybkiego, "sąsiadko"?
- Do szybkiego.- odparł Harry z uśmiechem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 17-03-2023, 00:11   #20
 
Jenny's Avatar
 
Reputacja: 1 Jenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputację
Cała euforia związana z sukcesem ich koncertu powoli zanikała. Choć początkowo wszelkie komcie, lajki i obserwacje rosły dla ich zespołu w ich mediach socjalnych, po youtube niosły się amatorskie nagrania ich kawałków z dwudziestokrotnie większymi wyświetleniami, a nawet jacyś goście pisali do niej privy z propozycją randek, pewnie myląc ją z cycatą Katie, tak… po jakimś czasie nawet tam, nowi fani, zamiast pisać o tym, jak nie mogą doczekać się ich nowej płyty, koncertu w swoim mieście, nowej koszulki z logo zespołu, zaczęli się dopytywać, czy wszystko u nich w porządku. Kurwa. Nawet chcąc poprawić sobie humor, zatopić się w innym świecie, Sandra nie zaznawała spokoju, a wszystko przypominało jej to, co działo się dookoła.

Mieli chęć iść do studia, pograć razem, ćwiczyć, dawno nie mieli takiej energii. Ale tu dupa, wszystko pozamykane, ograniczone możliwości poruszania się po mieście. Sammy był nawet zadowolony, bo mógł zamknąć się w pokoju, zacząć tworzyć. Ba, z nudów, to i sama Sandra zaczęła pisać piosenkę na temat tego, co się działo wokół nich. Nigdy nie była dobrą tekściarą, ale klawiszowcowi nawet się spodobało i zaczął tworzyć muzykę do jej piosenki.

(Intro)
The sky is falling, the ground is shaking
All around us, the world is breaking
We try to hide, we try to run
But there's nowhere to go, nowhere to turn
(Zwrotka 1)
We don't know what's happening
Our fears are all-consuming
The meteors came down from the sky
And now we're left to wonder why
The sickness spreads from town to town
We're all trapped in this quarantine now
The streets are empty, the silence loud
We're left alone with our doubts
(Refren)
The sky is falling, the ground is shaking
All around us, the world is breaking
But we'll hold on, we'll fight to survive
Until the day we see the sun rise.
(Zwrotka 2)
The news is all the same
More cases, more deaths, it's a losing game
We try to keep our spirits high
But it's hard to see the light
We wonder when this will end
When we can breathe again
But for now, we must endure
This endless cycle of unsure
(Refren)
(Zwrotka 3)
We hold on tight to what we know
But the world keeps spinning out of control
We pray for strength to carry on
And hope for better days to come
(Refren x2)

Zdawała sobie, że to papkowaty chłam, który równie dobrze mogła śpiewać popowa banda, a nie poważna, metalowa kapela. Pewnie i tak piosenka nawet nie załapie się na następną płytę, a Sammy tylko udawał zaciekawienie, ale ważny był fakt, że Sandra zajęła swoją głowę. Chociaż i tak było to związane z tym, co się działo, to ta działalność artystyczna dawała jej jakieś zapomnienie. Poza oczywiście tym, że całkiem sporo chlała i jarała, by spokojniej odpocząć i zasnąć.

Do pracy póki co nie jeździła, bo jej matka i tak nie pozwoliłaby Mike’owi, jej ojczymowi, by ten ryzykował jej zdrowie w niepewnej sytuacji. Na szczęście zgarnęli całkiem porządną kasę za koncert, nawet z lekkim bonusikiem, chociaż w tej branży to, że coś wpłynęło na czas na ich konto już można było uznać za sukces. O kasę póki co nie musiała się martwić, chociaż wcale nie mogła być pewna, jak szybko sytuacja się jakoś rozładuje.

***

Czas mijał, stopniowo coraz bardziej każąc dwójce wspólnie mieszkających muzyków na skupianiu się na kolekcjonowaniu zasobów. Sandra, choć nie przepadała za tłumami, tak widząc tłumy udające się do sklepów i wykupujące co się dało, sama ruszyła na łowy. W spożywce nie poszło jej najlepiej. Ludzie mocno rzucili się na zakupy i trudno jej się było przebić, by dostać więcej porządnego towaru. Trochę lepiej jej poszło na działach przemysłowych, gdzie zdobyła trochę środków czystości, papieru toaletowego i podobnych. Na szczęście na chacie mieli jeszcze całkiem spore zapasy. Pozostało więc utrzymać ten stan, może po kilku dniach sytuacja nieco się uspokoi, a sklepy przekierują trochę zaopatrzenia z bezpieczniejszych miast do tych zagrożonych. A może w końcu ta dziwna sytuacja minie i nie będzie sensu bawić się w budowanie domowej spiżarni.
 
Jenny jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172