|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
17-03-2023, 08:16 | #21 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Dzień +2. Los Angeles. Poniedziałek, 12 czerwiec 2023. Wieczór/Noc. W Los Angeles były niemal przez cały dzień zamieszki na ulicach, tłumione gazem, gumowymi kulami, i pałowaniem. Tłumy mieszkańców świrowały, gołocąc sklepy ze wszystkiego, wykupując co się da, i mając gdzieś innego obywatela. Kto pierwszy, ten lepszy, prawo pięści, prawo dżungli… spożywczaki, stacje benzynowe, drogerie, apteki. Dochodziło do rozbojów, do napadów, do iście Dantejskich scen. Autostrady były kompletnie zablokowane morzem aut, a blokady były solidne. Wojskowe ciężarówki, pojazdy, betonowe bloki, zasieki, ciężkie karabiny… ludzie odpuszczali, i wracali pieszo do domów, lub po wielu, wielu godzinach, autami. Byli jednak i desperaci, którzy próbowali siłą… Ponoć na autostradzie 5 zastrzelono kogoś, próbującego przebić blokadę ciężarówką. W nocy nie było lepiej. Darcie mordy, rozbijane szyby, strzały. Podejrzane sylwetki, przelatujące w półmroku, pojazdy na sygnałach. Anarchia. ~ Marvin był sam jak palec. W normalnych okolicznościach, nie byłby to żaden problem, jednak, z normalności powoli pozostawało coraz mniej… "Obchód" budynku zawsze polegał na wjechaniu windą na ostatnie piętro(dach). Sprawdzenie czy wszystko tam ok, a później na piechotę w dół. Główne schody, lub boczne, w sumie obojętne. Zatoczenie rundki przez piętro, zejście kolejnymi schodami(choć zawsze naprzemiennie), i znowu kolejne piętro. Spacerek po nim i znowu zejście tymi drugimi schodami, i tak w kółko, i kółko, piętro za piętrem, i aż do podziemnych garaży, do obu ich poziomów, a potem w końcu do kanciapy, i posiedzieć na dupie. I tak co dwie godziny… Około północy ktoś zaczął napierdalać w drzwi budynku. Wandale, albo bezdomni, cholera wie. Ale rzucali kamieniami, i walili po szybach jakimiś pałami. Niszczyli je, jednak nie umieli jeszcze wejść do środka, przez wzmocnione szkło… póki nie zjawił się tam security. Wtedy odpuścili i uciekli, mimo, iż żadnych posiłków nie było. Brak policji, czy tam i wojska, czy czegokolwiek na sygnałach. Ale jak wrócą, to chyba już nie odpuszczą… Dzień +3. Los Angeles. Wtorek, 13 czerwiec 2023. Do południa. Piotr nocował we własnym łóżku, we własnym mieszkaniu. Pielęgniarka dała mu poprzedniego wieczoru bardzo grzecznie do zrozumienia, że tak by chciała… ale mogą się znowu spotkać, jasne. Więc polak ponownie zajrzał do Felicii, w okolicach lunchu. A kobieta najwyraźniej coraz bardziej oswajała się z jego obecnością. Heh, może z tego będzie coś więcej, niż tylko przygoda? ~ Sandrę w sumie nie dziwiły słowa Sammy'ego, choć w głębi duszy, łudziła się, iż ich nie usłyszy… - Sorry, ale rozumiesz, jest tak, a nie inaczej - Tłumaczył jej współlokator, pakując plecak, w tym i parę rzeczy z lodówki - Spadam do rodziców, tak chyba będzie najlepiej. Tobie w sumie też tak radzę… Blablabla. Wiesz, ja cię kocham, ale skoro to nie działa w drugą stronę, to najwyższy czas… blabla. Ciota, a nie facet. Chociaż w sumie… ~ - Jeśli Bóg zechce, nadejdzie czas umierania… mordowanie chrześcijan… Przestań być słaby!! Gdy zobaczysz zagrożenie, poradź sobie z nim!! Stań się znowu człowiekiem! Przestań być słaby!!! - Darł mordę gościu w radiu - To mnie przeraża… przygniata. Czuję waszą słabość… pprzygniata! Przygniata! Przygniata! Też będę walczył! Pójdę do piekła, ale nie będę tu siedział, i patrzył, jak ten kraj, i ten świat, schodzi na psy, przez te dzikusy!! Mam dosyć!! Jestem wkurwiony, i na to nie pozwolę! Rozpalę ogień wolności! Nigdy!! Nigdy nie pokonacie ludzkiego ducha! Nigdy nie pokonacie Boga!! Nigdy wam się nie uda!!! Tacy będziemy… Okeeeej. Harry potrząsnął głową. Nie tego się spodziewał usłyszeć, i nie na to czekał. - Dzięki Alex, za te… mocne słowa… dodające otuchy(?) w tych trudnych chwilach… - Tak, to była Gina, w radiu, jak codziennie, ledwie na godzinkę. Tym razem, jednak wraz z nią, był i w studiu jakiś tam nieźle pierdolnięty gość - ...a teraz, czas na najświeższe wieści odnośnie pandemii… - Zostaliśmy zaatakowani!! Wiemy o tym!! Ale złamiemy zasady!! Idziemy po was globaliści!!(??) ~ Ktoś nasrał Malvinowi na wycieraczkę przed drzwiami… a kupa była zdecydowanie ludzka. Ciekawe kto? W sumie, jako Security, nie cieszył się popularnością wśród mieszkańców SB Tower, ale żeby aż takie coś?? Czarnoskóry westchnął, nie bardzo mając zamiaru zabierać się jakoś za ten "prezent"... usłyszał gdzieś na korytarzu płacz. Ruszył sprawdzić, o co chodzi, a gdy minął windy, i doszedł do zakrętu w prawo, przy 0806, zamurowało go. Na podłodze w korytarzu, przy drzwiach swojego mieszkania, siedziała skulona "chyba lezba" z 0808, i cichutko płakała. Ktoś jej ostro wpierdolił… ~ Jakoś tak wyszło, że Jeff spał o wiele dłużej, niż Pamela… która obudziła go, tuląc się do niego, i mokrymi włosami, pachnącymi chlorem, łaskotała jego twarz, pochylając się nad nim, całując w usta na dzień dobry. - Wstawaj śpiochu… a wiesz, że Mimi umie pływać?? Sorry, że cię nie obudziłam, no ale przynajmniej się wyspałeś? Blablabla… bla. - Waf! Waf! Waf! - Skakał po nim cholerny, mokry piesek, a Pamelka chichotała. Południe. W końcu doszło do czegoś, co można było nazwać "sąsiedzką naradą". Ktoś się kręcił w pralni, pojawił się tam inny ktosiek. Kogoś widziano na korytarzu, kogoś zawołano, i tak dalej i tym podobne… Niektórzy stali, inni siedzieli na pralkach. Ktoś nawet przyniósł sobie krzesełka z własnych balkonów. Byli tam wszyscy mieszkańcy 8-go piętra SB Tower. - To wszystko jest głupie! - Powiedział grubas-Michael, a jego równie gruba dziewczyna przytaknęła - Rząd sobie poradzi, a my nie powinniśmy być głupi, i wpadać w panikę! Siedźmy na dupie, i czekajmy, co nam powiedzą dalej! - Czy ktoś mógłby mi pomóc… - Spytała nieśmiało babcia Tamez - Leki mi się kończą, a opiekunka nie przychodzi. Ja mam receptę, i zapłacę… Ruda-wytatuowana, miała owiniętą przesiąkniętym krwią bandażem, lewą dłoń. Ponoć jakaś idiotka pocięła ją nożem malarskim w sklepie w trakcie zakupów, i związanych z nimi zamieszek. - Później obejrzę twoją dłoń - Szepnęła do niej Felicia. - Jak ktoś coś potrzebuje, ja mam dużo, ale nic za friko! - "Podejrzany" murzyn wyszczerzył zęby, w tym i pokazując kilka srebrnych. Pieprzony wielce-by-chciał gangster… "Niby-lezba" ze strasznie pobitym ryjem, siedziała cicho, cały niemal czas wpatrując się w podłogę, i to z bejsbolówką na głowie… gdy w końcu ktoś jednak wspomniał o niebezpiecznych czasach, podniosła wzrok, i rzuciła butnym spojrzeniem po wszystkich. - Ja mam pistolet. I nikt mnie już kurwa nie ruszy… - Wycedziła. - Ja też mam, no i co? - Parsknął "Ostry". - No i chuj ci w d… - Jakby ktoś miał mleko, dla dziecka, odkupimy… - Odezwała się Akiko, kołysząc małą na ramieniu. - Zapłacimy podwójnie - Dodał jej chłopak. - ODKUPIMY - Powiedziała azjatka, po rzuceniu zabójczego spojrzenia na swojego gacha, Larrego. Blondynka Charlotte, współlokatorka wytatuowanej, zaś cały czas coś pisała na komórce. A gdy ktoś ją zaczepił… - Mam chłopaka - Mruknęła. - Przydajłaby siem nam broń - Powiedział krótko, głębokim głosem, z ruskim akcentem, Anton - Różnie to byłwa. Wierzście mi, broń jest potrzejbna. - Ojej, po co broń?? - Zaniepokoił się Thomas, cały czas trzymając za rączkę swojego brodatego partnera. *** O godzinie 14:22 nastąpiła pierwsza przerwa w dostawie prądu. No i go nie było, i nie było, i nie było… aż do 20:11. *** Komentarze dzisiaj, tak od 17
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
17-03-2023, 21:42 | #22 |
Administrator Reputacja: 1 | Noc +2/+3 Mówiono, że Los Angeles nigdy nie śpi. Ta noc pokazała dobitnie, że powiedzenie to jest prawdą. I że, na dodatek, życie to jest nad wyraz burzliwe, urozmaicane strzelaniną. I nie trzeba było biegać po ulicach by zobaczyć, że Miasto Aniołów stało się miastem bardzo "interesującym". No i cholernie niebezpiecznym. Zdecydowanie lepiej było to oglądać z wysokości balkonu... Hałas nieco przeszkadzał, ale w końcu Pamela zasnęła, a jakiś czas później i Jeff. Dzień +3 Pobudka do najmilszych nie należało, bowiem mokrości w łóżku Jeff lubił tylko w jednej sytuacji... i w jednym miejscu. - Moja syrenka... - Ucałował Pamelę. - Moje szczęście... Przyciągnął ją do siebie, obmacując równocześnie jej schowanego pod mokrym kostiumem cycusia. I udając, że w niczym nie przeszkadza mu towarzystwo mokrej jak szczur Mimi. - Śniadanko? - spytał, gdy w pocałunkach nastąpiła niewielka przerwa. Po wyjściu z łazienki zaczął "pomagać" krzątającej się po kuchni Pamelce. Narada piętra nr 8 Niektórzy się wypowiadali, niektórzy milczeli. Jeff nie zamierzał należeć do tej ostatniej grupy. - Rząd może i sobie poradzi - powiedział - ale rząd jest daleko, a my jesteśmy tu i teraz. I musimy radzić sobie sami. Siedzenie i czekanie na cud niekiedy jest gorszym wyjściem niż zrobienie czegoś pożytecznego. - Powinniśmy zdobyć lekarstwa - spojrzał na staruszkę - ale chodzenie po mieście jest dość ryzykowne. Poza tym obiło mi się o uszy, że z aptek kupują co się da. Albo i nie kupują, tylko biorą... Ale z pewnością nie wszystko zabierają - spróbował babcię pocieszyć. - Trzeba by sprawdzić, ale nie na własną rękę. Podobnie jak sklepy spożywcze... A może by warto odwiedzić - Panno Felicio, w pani szkole z pewnością jest gabinet zabiegowy. - Spojrzał na kobietę, o której słyszał, że jest szkolną pielęgniarką. A broń? - Tym razem przeniósł wzrok na Thomasa. - Na ulicach zrobiło się niebezpiecznie - wyjaśnił. - Powinniśmy iść w kilka osób, na dodatek uzbrojeni, by nie stać się ofiarami jakiejś bandy. - Stąd do szkoły, to szmat drogi… - Powiedziała sceptycznie kobieta. - Będziemy musieli ocenić, czy ryzyko się opłaci - odparł projektodawca obrobienia gabinetu zabiegowego. - To w co my się mamy uzbroić? - Zdziwił się Thomas. Jeff wzruszył ramionami. - Ja mam pistolet gazowy. A jak ktoś nic nie ma, to może wziąć jakąś solidną rurkę - zasugerował. I nastała ciemność… - Nosz... - Jeff zmełł w ustach przekleństwo wywołane faktem, iż telewizor zgasł bez dania racji. - Co jest...? Pstryknął pilotem, bezskutecznie zresztą. Chwilę później okazało się, że to nie wina odbiornika, a prądu, który padł nie tylko u nich w mieszkaniu. W całym mieście, o czym świadczył brak reklam. Spojrzał na Pamelę. - Dobrze, że nie mamy wielu mrożonek - powiedział. - Jak to dłużej potrwa... - Uchhhh… Uch! - Pamelka zaczęła nagle nerwowo trzepać rączkami, jakby… suszyła sobie paznokietki. Ale nie, tu nie o to chodziło. - Co ci przyszło do głowy? - spytał, w myślach przeglądając zawartość lodówki. - To trzeba zjeść wszystko, bo się zepsuje! - Powiedziała dziewczyna, niezbyt zadowolonym tonem. - Wszystkiego i tak nie zjemy - odparł. - Może zaczniemy od rzeczy najsmaczniejszych? Tych najbardziej szkoda… - A może… mooooże… - Powiedziała dziewczyna, z coraz większym, rosnącym uśmieszkiem na usteczkach - … może zrobimy imprezkę przy basenie? - Chcesz zaprosić sąsiadów z piętra? - spytał. - Impreza integracyjna, czy jak tam to się nazywa? Zacieśnianie stosunków? Czy też tylko ty i ja, pod bezchmurnym niebem? No i, oczywiście, Mimi - dodał szybko. - Nieeee no… wszyscy razem? Będzie faaajnieeee - Pamelka zamrugała niewinnie oczkami. - Fajnie to ja mam z tobą... - Przyciągnął ją do siebie i pocałował. - Ale zgoda. Zaprosimy wszystkich na wieczorną imprezę. Składkowa kolacja... - No taaak, bo wiesz… - Powiedziała dziewczyna, i zaczęła wyliczać na paluszkach - Jedzenie nam się zepsuje, a tyle nie zjemy. To szkoda wyrzucać, żeby się zmarnowało. A tak, ugościmy sąsiadów, i będą zadowoleni. A jak będą zadowoleni, to i pomogą przy tym i tamtym… dobry plan? W sumie, to był serio dobry plan. Pamelka miała swoje momenty, i to był właśnie jeden z nich. Tak można zrobić, i zyskać sprzymierzeńców w ciężkich czasach, a wiadomo, że w kupie raźniej(i bezpieczniej). Tak, to było takie proste… Ale, jak w większości planów, można tu było znaleźć parę dziur... - Ale oni też mają lodówki... - stwierdził po chwili namysłu. - I mogą być wśród nich świnie, co same zeżrą, a się potem nie podzielą. Na przykład nasz srebrnozęby, czarnoskóry sąsiad? - podzielił się kolejnymi wątpliwościami. - Ale wspólną imprezę musimy zrobić. Koniecznie. - No ale ten… - Powiedziała dziewczyna, i wprost wskoczyła na niego, gdy tak stał, obejmując rękami za szyję, a nogami w pasie - …to ja im dam znać, i też przyniosą jedzenie, i będzie ta twoja "składkowa"? - Pocałowała go roześmiana w usta. Odpowiedział gorącym pocałunkiem, równocześnie chwytając za pupę. - Może poczekajmy trochę z roznoszeniem zaproszeń? - zaproponował, całując ją w szyję. - Ślicznie wyglądasz... - szepnął jej do ucha. - Jesteś zgrabna i powabna - zrymował całkiem przypadkowo. - I masz świetne pomysły. Ponownie ją pocałował… ~ Kwadrans później, zauważył, jak Pamelka coś skrobie na kartkach… "Dziś 6 PM na dachu BBQ. BYOB and… Food Pamela and Jeff." … pisała mazakiem dziewczyna. Kartka za kartką, za kartką. Leżała sobie na kanapie, na brzuszku, i od czasu do czasu fikała wesoło bosymi nóżkami. - Mówiłem, że masz świetne pomysły - pochwalił ją, równocześnie całując ją w szyję. - Moja mądra dziewczynka... - Poklepał ją po pupie, a potem połaskotał pod kolanem. Oczywiście zachichotała, i to nie tylko od gilgotek, będąc całą rozpromienioną, jaka to ona jest mądra… po kilku minutach była gotowa z kartkami, wzięła z kuchni taśmę klejącą, założyła więc klapki, i ruszyła do drzwi mieszkania… - Sprawdzę, co z naszej lodówki nadaje się na wspólną kolację - powiedział. - A ty w razie czego wołaj. Nie zamykał drzwi. Na wypadek, gdyby nie tylko na ulicach było niebezpiecznie. - Yes Sir! - Powiedziała Pamelka, chichocząc, i wyszła na korytarz, rozwiesić zaproszenia na drzwiach sąsiadów… W samych majtkach, i koszulce. Dopiero teraz dotarło do Jeffa, jak ubrana opuściła mieszkanie jego dziewczyna. Ups. Wyskoczył za nią jak wystrzelony z pracy. - Pam, wracaj... Włóż coś na siebie... Złapał ją za ramię, nim zdążyła dojść do najbliższych drzwi. - Huh?? - Zdziwiła się dziewczyna. - Nie możesz tak iść - powiedział. - Nie w samych majtkach… Pamela zrobiła wielkie oczka, spojrzała w dół własnego ciała, i momentalnie poczerwieniała jak pomidor. - O ja cię… - Wydusiła z siebie, wcisnęła Jeffowi kartki i taśmę, i pognała do mieszkania. Jeff lekko się uśmiechnął spoglądając w ślad za swoją dziewczyną. Pam miewała niekiedy świetne pomysły, ale zdarzało jej się zapominać o pewnych drobiazgach. A mogło się zdarzyć, że ktoś weźmie taki niedbały strój za zaproszenie do... wiadomo czego. I trudno by było się dziwić. Cierpliwie czekał, aż dziewczyna się przyodzieje i wyjdzie… po chwili pojawiła się ponownie, w krótkich spodenkach… "bum!", zamknęła za sobą drzwi mieszkania, idąc do swojego chłopaka z uśmieszkiem. - Mam cię eskortować? - spytał, na moment ją przytulając. - No co ty? - Roześmiała się Pamela - No to przyjemnego spaceru. - Cmoknął ją w policzek i wrócił do mieszkania. - Paaammm.... a klucze masz? -zatrzymał się w pół kroku. A ona się momentalnie rozpłakała. Przytulił ją natychmiast. - Skarbie, spokojnie... - Pogłaskał ją po plecach. - Malvin ma zapasowe... - Spróbował ją pocieszyć. - Ale możemy zacząć roznosić zaproszenia od sąsiadki. - Wskazał drzwi od numeru 0808. - Może pozwoli mi przejść przez balkon. No, otrzyj oczęta... Nic się nie stało… - Ja jestem… taka… guuupiaaa… - Chlipała mu przez chwilę w tors Pamelka. Po kilku minutach uspokajania, w końcu jednak się ogarnęła, i ruszyła rozdawać zaproszenia sąsiadom. A Jeff zrobił "stuk-puk" do 0808. ~ Powoli już w Jeffa wstępowało zwątpienie, i już poważnie myślał, by iść do Malvina, gdy w końcu pojawił się jakiś ruch za drzwiami mieszkania 0808, i ktoś go obserwował przez "judasza". - Jeff, sąsiad spod dziewiątki - powiedział. - Mam problem, drzwi się nam zatrzasnęły... I mam zaproszenie na imprezę... Pokazał kartkę. - Nie jestem zainteresowana - Odezwała się przez drzwi Jill. - Szkoda... chcemy z Pamelą zaprosić wszystkich mieszkańców piętra - wyjaśnił. - Ale... czy mogłaby mi pani pozwolić przejść przez swój balkon na mój? - spróbował załatwić drugą, ważniejszą sprawę. - Kurwa mać… - Rozległo się cicho za drzwiami, i w końcu zachrobotały w nich zamki. Po chwili Jill z obitą gębą je nieco uchyliła - Co chcesz?? - Przejść na mój balkon - powiedział. - Drzwi się nam zatrzasnęły, ale balkonowe są otwarte. Dwie minuty i już mnie nie będzie - zapewnił. A ona przyglądała mu się podejrzliwie… z prawą ręką schowaną za swoimi plecami. - Przejdziesz w 20 sekund… znasz drogę do balkonu? To idź… - Mruknęła, trochę bardziej uchylając drzwi, i nieco przesuwając się na bok. Jeff wolał nie czekać na to, by zechciała zmienić zdanie z TAK na NIE. Wślizgnął się do mieszkania i, nie patrząc nawet na Jill, ruszył w stronę salonu, i balkonu… a ona zamknęła zwyczajowo za nim drzwi, a potem zaczęła je i zamykać na zamki i zasuwy. Moore nie oglądał się za siebie. Miał wrażenie, że jeśli zatrzyma się choćby na chwilę, gospodyni wpakuje mu kulę w plecy. Przechodził obok sypialni Jill, gdzie były nieco uchylone drzwi, i chcąc, czy nie, zerknął, tam, ale oczywiście bez kręcenia głową… zrobiło mu się jeszcze bardziej gorąco, niż przed chwilą. Był przekonany, że zobaczy jakąś laskę, z którą figlowała Jill, ale to...? Nie zatrzymywał się, nie odzywał, szedł dalej, udając, że nic nie widzi… Wyszedł na balkon, a potem przeszedł przez dzielące balkon na dwie połówki pleksi, ledwie co wysokie na 120cm… Ufff... - Narka - Usłyszał Jill, oraz jej zamykane drzwi balkonowe. - Dzięki! - rzucił, chociaż nie sądził, by uczynna krótkowłosa go usłyszała. A we własnym mieszkaniu, to aż się pochylił, i kilka razy głęboko odetchnął. Wtf! Ale nie zamierzał z nikim dzielić się tym, co widział. Postanowił wrócić do Pameli, zabierając ze sobą te cholibne klucze… - Hej tygrysku, a co ty taki spocony na czole? - Zagadnęła go jego dziewczyna, gdy dołączył do niej ponownie na korytarzu. - Trochę gimnastyki balkonowej - odparł, machając kluczmi. - Na szczęście Jill pozwoliła mi przejść, nie musiałem szukać naszego security... Ale zainteresowana grillem nie była. - Ojej… - Zmartwiła się Pamela. - Może nie chce się pokazywać z tym podbitym okiem - wyraził przypuszczenie. - Mam nadzieję, że inni będą bardziej towarzyscy. Cmoknął ją w policzek. …. A po kilku minutach, gdy Pamela strzeliła rundkę po piętrze… zapukała i z rozbrajającym uśmieszkiem do Jill. No jasna cholerka, co ona robiła? - Może lepiej jej nie przeszkadzać? - spytał cicho Jeff. - Skoro nie miała ochoty się bratać ze wszystkimi...? - Czego zaś?? - Fuknęła przez drzwi Jill. - Heeej, to ja, Pamela… - Odezwała się słodkim głosikiem dziewczyna Jeffa. - Spierdalaj Pam… - No weeeź Jill - Powiedziała niczym nie zrażona dziewczyna - Przyjdziesz na grilla? Będzie faaaajnie…. - Pam, chodź... - powiedział Jeff. - Jeśli Jill nie chce... - Jill, ja cię baaaardzo zapraszam, no przyjdziesz? Co tak będziesz sama siedziała… - Pamela uśmiechała się od uszka do uszka, zarówno do drzwi, jak i do Jeffa. - Ja pier… pomyślę - Padła odpowiedź, a Pamelka aż przyklasnęła w dłonie. - Będzie super, zobaczysz! - Ehe… - To do zobaczyyyyskaaaa! - Ehe… Jeff z niedowierzaniem pokręcił głową. - No, Pam... Szacun - powiedział cicho. - Jeśli ci się uda, to podwójny szacun... - Ukłonił się nisko, po czym wziął ją w ramiona i okręcił się wokół siebie. A potem dał jej buziaka. Gorącego. Ostatnio edytowane przez Kerm : 17-03-2023 o 21:44. |
18-03-2023, 11:47 | #23 |
Reputacja: 1 |
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 22-03-2023 o 10:47. |
20-03-2023, 19:59 | #24 |
Reputacja: 1 |
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. Ostatnio edytowane przez abishai : 20-03-2023 o 20:11. |
22-03-2023, 21:01 | #25 |
Reputacja: 1 |
|
23-03-2023, 06:34 | #26 |
Reputacja: 1 | Pyot wysłuchał Harrego, wysłuchał Malvina i po chwili ciszy powiedział. Patrząc to na jednego, to na drugiego, to na wszystkich.
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 23-03-2023 o 06:43. |
24-03-2023, 14:14 | #27 | |
Reputacja: 1 | Wtorek Popołudnie
| |
25-03-2023, 22:04 | #28 |
Reputacja: 1 | Wszystko dookoła wariowało łącznie z jej zespołowym kolegą i współlokatorem zarazem. Ba, jak się okazywało, chciałby on nawet tu dopisać jeszcze więcej... Nie to, że Sandra nigdy się nie domyślała. Pomijając fizyczne sprawy, jak podglądanie jej, czy dotykanie jej bielizny. Cóż, sama podglądała czasem lokatora obok, ale tylko i wyłącznie z fizycznego względu, kompletnie nie chciałaby z nim tworzyć związku. Nie robiła więc wielkich afer, jak nakryła Sammy'ego na czymś zboczonym, kilkudniowy foch, wypominanie tego przez najbliższy miesiąc i tyle. Czasem jednak wyglądał tak, jakby chciał jej coś wyznać, czy to w mieszkaniu, czy zwłaszcza na mieście, gdy nieco wypił. Zawsze wolał kręcić się wokół niej, zamiast chociażby Katie, u której miałby większe szanse na chociażby jednorazowy numerek. Zawsze jednak, gdy był o krok od poważnych słów, rezygnował, a ona sama udawała, że nie wie o co chodzi. Bo wolała uniknąć tej niezręczności, odmawiania. Nie był w jej typie, wkurzał ją. Może kilka razy przeszło jej coś przez myśl, ale szybko kończyło się na nie. Tak, jak i tym razem. Jeśli liczył, że w ostatnim momencie rzuci mu się na ramiona i również wyzna skrywaną miłość, to na pewno srogo się przeliczył. Nie. Zwłaszcza, że zostawiał ją samą w mieszkaniu w takim momencie. W nieprzyjemnej sytuacji. Cholera wie, jak będzie z zarabianiem, już podczas całego jebanego covidu było różnie. A teraz nie znajdzie sobie na szybko współlokatora, by mieć z kim mieszkać. Cóż, najwyżej w ostateczności mogła wrócić do matki i ojczyma. Z początku próbowała mimo swojej odmowy bycia w związku, namówić go do pozostania, nawet mówiąc, że fajnie jej się z nim mieszkało, ale nie czuje, by mogło być coś więcej. Z czasem jednak obojętniała, zeszła na tematy materialne, że nie może jej tak nagle zostawić z czynszem na niej samej. Odparł, że jakoś tą sprawę dogadają później, teraz nie ma do tego głowy. I wyszedł, zostawiając swój zestaw kluczy na szafce przy drzwiach wyjściowych. *** Podczas narady sąsiedzkiej stała w tyle i nie odzywała się zbytnio. Całe te zamieszki... ludzie jak zawsze dostawali jobla, wybuchały zamieszki, chociaż była to już któraś sytuacja z rzędu. A zawsze kończyło się podobnie, na koniec wszyscy rozchodzili się spokojnie do domu. No, może covidu trochę ludzi nie przeżyło, podczas różnych protestów też kilkudziesięciu ludzi zginęło. Ale z reguły, wystarczyło się nie pchać przed szereg i być spokojnym? Przez myśl jej przeszło, że Dark Asteroid mogło się jednak rozpaść. Sama wróciłaby w takiej chwili do ojca, do Teksasu. Tam nie musiałaby się martwić o broń, zapasy, ochronę, bo większość z tych rzeczy jej ojciec by jej zapewnił. A tak, to jednak liczyła, że szybko wszystko się skończy i ich zespół będzie mógł grać coraz większe koncerty, nagrywać płyty, zarabiając przy tym kupę szmalu. Trzeba było więc przeczekać jakiś czas, aż się uspokoi. Nie wychylać się. Skoro ktoś rzucił, że kobiety mają zostać w środku... tym lepiej. Może jakaś giwera by się jej przydała, bo zresztą ojciec nauczył ją coś niecoś strzelać. Jednak w pierwszym momencie o wszystkie zasoby było najciężej, można było się niepotrzebnie wykosztować i namęczyć, gdy niedługo wszystko mogło być dużo łatwiejsze i tańsze do zdobycia, a po czasie w ogóle niepotrzebne. *** Brzdękała sobie na gitarze basowej, żeby się uspokoić. Chociaż pewnie wielu graną przez nią muzykę uznałoby za odwrotność spokoju. Ale ten straciła dopiero, gdy zaczęła słyszeć jedynie ciche dźwięki poruszanych strun. Padł podkład, wzmacniacz, światło. Laptop jedynie się świecił, ładowany przez baterię. Szybko podeszła pod drzwi, by przeprowadzić standardowy test - jeśli słyszała darcie mordy na klatce, znaczyło, że wyjebało nie tylko u niej. I potwierdziło się. Cóż, pozostało liczyć, że to tylko chwilowe... *** "Stuk-puk, stuk-puk, stuk-puk", koło 15, ktoś pukał do drzwi mieszkania Sandry… która z początku pomyślała, że to Sammy jednak wrócił, ale po chwili skojarzyła, że on zapukałby raczej w ten swój nerdowski sposób, jaki zdołała już przez lata znajomości i wspólnego mieszkania poznać. Podeszła więc do drzwi i nie otwarła od razu, w końcu czas był taki, że trzeba było zachować ostrożność. Zerknęła przez judasza, rozpoznając twarz jednej ze średnio znośnych sąsiadek. Westchnęła i otwarła drzwi. - Hiiiiiiiiiii - Powiedziała słodko się uśmiechając, ta jak jej tam było… Pamela, od tego tam… Jeffa z 0809, machając rączką do Sandry, mimo iż stały dwa kroki od siebie. W dłoni trzymała jakieś kartki… - Heej… - bez entuzjazmu odpowiedziała Sandra. - O co chodzi? - Zapytała zdziwiona. - No czeeeść sąsiadka… - Pamelka miała uśmiech od uszka do uszka - Wiesz, prądu nie ma, i rzeczy w lodówce się popsują… to tak sobie pomyśleliśmy z Jeffem, a właściwie ja pomyślałam, bo facetom to ciężko czasem idzie, no ale to inna historia… no to sobie pomyślałam, że może, żeby nam się wszystkim nie zepsuło to i tamto, to zrobimy sobie wspólnego grilla? Co ty na to? - Pewnie niedługo prąd wróci, a lodówki mają jakiś czas chłodzenia bez prą… - zatrzymała się nagle Sandra, myśląc o tym, jak się wymigać od imprezy z osobami, które raczej nie należały do grona osób o podobnych zainteresowaniach, ale nagle pomyślała, że skoro Sammy uciekł, to ona… raczej musiała wśród nich szukać wsparcia, jeśli kryzysowa sytuacja by się przedłużała. - Nie no, w sumie to dobry pomysł… A ten… jakoś pomóc to… zorganizować? No i tak, chłopy nie myślą… - Dodała na koniec, mając bardzo niedawne wspomnienie opuszczającego ją współlokatora. - Przyjdziecie? Suuuuper! - Ucieszyła się Pamelka, i wręczyła Sandrze karteczkę z niby zaproszeniem - Każdy przyniesie coś do picia… no i jedzenie. Tak, tak! Możesz zrobić jakąś sałatkę albo coś? Jak prądu nie będzie, to się zmarnuje, a tak to zjemy wszyscy razem, pogadamy sobie, i się lepiej poznamy, bo teraz to tak strasznie wszędzie… blablabla blablabla… nawijała sąsiadeczka, podczas gdy Sandra zerkała na "zaproszenie". Napisane flamastrem, na zwykłej kartce… "Dziś 6 PM na dachu BBQ. BYOB and… Food Pamela and Jeff." - Przyjdziemy? - powtórzyła to, co najbardziej dudniło jej w głowie. - Raczej przyjdę. Sammy się wyniósł do rodziców. Ale sałatkę zrobię. - Spojrzała na rozmówczynię, zastanawiając się, czy nastąpi kolejny potok słów. - To teraz sama mieszkasz? Ojej, a to tak chyba trochę kiepsko, co? Wieeeesz, jakbyś chciała popaplać, albo coś, to wpadnij, albo ja przyjdę… albo na basenie? Pływam tam sobie codziennie rano z "Mimi", to mój piesek, spokój i cisza, hihi… a to ten Sammy to to nie był twój chłopak? A masz chłopaka? No chyba, że wolisz… ojej, nie powinnam pytać - Pamelka przewróciła oczkami - W dzisiejszych czasach, to przecież nie wypada… - Znowu się uśmiechnęła słodko-szeroko. - Nieee, to tylko kolega z zespołu. - Odparła Sandra. - A mieszkam sama… no radzę sobie jakoś. Zresztą była narada, teraz ta impreza, na razie na samotność… nie narzekam, ale jakby co, to będę pamiętała. Too… zabieram się za sałatkę? - Zapytała, lekko się cofając w głąb swojego mieszkania. - Jasne, jasne - Sąsiadeczka machnęła kilka razy dłonią, jakby na "paaaa", ale jakoś tak przyglądała się włosom Sandry - A wiesz, ja jestem fryzjerką, więc jakby co… no i ten, znam się też na manicure i pedicure, więc jakby co… hihihi, dobra, już idę, do pozostałych, to paaaa! Aha! Ale proszę, nic z owoców morza, ja mam alergię! - Jasne… - odparła nie do końca wiadomo na które słowa Sandra, po czym skinęła głową i zamknęła drzwi, udając się do kuchni. ~ Ostatecznie Sandra przygotowała w miskach dwie sałatki, wzięła ze sobą także głośnik oraz powerbanka, by zasilić sprzęt. Do siaty załadowała także dwa browarki i kawałek zamarynowanego kurczaka. Tak załadowana udała się na dach gdzieś pół godziny przed rozpoczęciem imprezy, by spojrzeć, jak idą przygotowania oraz ewentualnie jakoś jeszcze pomóc. Nie przebierała się, pozostając w swoim czarnym t-shircie z wizerunkiem postaci o zbliżonym wyglądzie do jakiegoś diabła, a także czarnych, podziurawionych dżinsach odsłaniających miejscowo jej bladą skórę. Śmierdziała nieco warzywami, ale wciąż nie było prądu, więc uznała, że nie było co ciągle zmieniać ubrań, gdy nie wiadomo było, kiedy będzie okazja je wyprać… Tak dotarła na dach, a tam zaś, kręciła się już parka gejów, ustawiając odpowiednio stoły, krzesła, i parasole przeciwsłoneczne, oraz grubasy, zajmujące się grillem… - Hej sąsiadko! - Pozdrowił ją i Robert, i Thomas. Spaślaki Michael i Judith, jedynie zaś jej kiwnęli… a zwłaszcza ona, nieco się skrzywiła, na strój Sandry, ale szybko zamaskowała to profilaktycznym, niby miłym uśmieszkiem. - Hej, zrobiłam sałatki dla wszystkich… - powiedziała, dziwnym trafem patrząc akurat w tym momencie na parę grubasów. Następnie na jakimś stoliku położyła obie miski. - Mam też głośnik, żeby grała jakaś muzyka… na tyle osób, ile nas może być z piętra, powinien wystarczyć… mam też powerbanka… - Tłumaczyła, powoli rozkładając przyniesione rzeczy. - A jaka sałatka? - Zainteresowała się Judith. - A z tą muzyką bez przesady, ma być cicho. To nie taka serio impreza, nie powinniśmy zbytnio zwracać na siebie hałasami z dachu w najbliższej okolicy? - Dodał Michael. - Cicho będzie, żeby bateria dłużej wytrzymała… - odparła niby to uspokajającym tonem, choć wewnątrz czuła pewne wkurzenie na to czepialstwo. - A sałatki… jedna jest z avocado, pomidorem, kolendrą, limonką, a druga ziemniaczana… - Ehe… - Mruknął gruby, kończąc wrzucanie węgla do grilla. - To wsadź co trzeba do boxów chłodzących, żeby się nie zepsuło… - Powiedziała Judith, wskazując je palcem - …pół godziny na słońcu starczy, i będzie problem… - Spoko… - odparła jedynie Sandra, w myślach dodając, że “ze specjalistami od żarcia nie będzie się kłócić”, po czym zajęła się przekładaniem sałatek. - Jadasz mięso, czy ty jedna z tych ciot? - Powiedział nagle Michael, zupełnie nie zwracając uwagi, co dziewczyna przyniosła, teraz zajęty upychaniem w węglu podpałki. - Hę? - Ze zdziwieniem zareagowała Sandra na zapytanie, bowiem grubas właśnie obraził wielu jej znajomych, jednak nie ją samą, więc chyba nie było co w tej chwili wdawać się w dyskusje na ten temat, by nie psuć od razu atmosfery. - Jem mięso, mam też ze sobą… kawałek. - Wyciągnęła na wierzch swój drobny kawałek kurczaka. - To spoko… może jednak wyjdziesz na ludzi - Burknął grubas. - Jeśli miałabym na aż takich, jak wy, to chyba wolałabym nie jeść mięsa… - powiedziała cicho, powoli żałując, że jednak postanowiła przyjść na tą imprezę. - Dobry… wieczór… - Na dachu zjawiła się zasapana babcia Tamez, z torbą na kółeczkach, przynosząc parę swoich rzeczy. Parka gejów zaraz grzecznie pokazała jej, gdzie może usiąść… "dziękuję chłopcy, miłe chłopaki jesteście". Zjawiła się i azjatka z dzieckiem i swoim typem. Akiko zajęła się wypakowywaniem, a Larry maluchem… - Przepraszam złotko, pomożesz mi wypakować rzeczy? - Siedzącą na krzesełku babcia, przecierająca czoło chusteczką, uśmiechnęła się do Sandry. - Tak, pomogę… - odparła jasnowłosa bez jakiegoś wielkiego entuzjazmu, ale miłym jak na siebie tonem, gdy skończyła się uwijać ze swoim towarem. - Bardzo dziękuję… - Odparła babcia Tamez, po czym szepnęła z uśmieszkiem, gdy Sandra była blisko - Napijemy się Sangria? - Sangria? Chodzi o takie wino? - Spytała blada dziewczyna, zastanawiając się, czy babcia pomyliła jej imię, czy podawała nazwę trunku. - Zresztą, może zaczekamy na wszystkich? Niedobrze tak wcześniej zaczynać imprezę… - A co nam szkodzi? - Odparła stara hiszpanka, po czym cicho zachichotała, zerkając na parkę grubasów - Przynajmniej, jakoś to wszystko lepiej przeżyjemy? - No… dobrze. - Sandra rozejrzała się po rzeczach staruszki, by odnaleźć tam wskazany trunek, którym okazała się nawet schłodzona, dziwaczna, czerwona flaszka, i to bez żadnej naklejki, i już wyraźnie kiedyś otwierana… - Rozcieńczyłam już z sokiem, i z wodą - Powiedziała babcia. - Eee… jasne… - niezbyt pewnie odpowiedziała basistka, ale właściwie… bardziej podejrzane rzeczy już w swoim życiu piła. Sięgnęła po dwa kubeczki i nalała do nich małą porcję, po czym podała starszej pani i… liczyła na to, że ta wypije pierwsza. - To zdrówko złotko - Uśmiechnęła się Tamez, i zwyczajowo napiła… po czym znowu się uśmiechnęła, kiwając głową - Dobrze wyszło, a pewnie by było i jeszcze lepsze, gdyby było naprawdę schłodzone… - Zdrówko, pani Tamez… smaczne. - Kiwnęła głową z zadowoleniem Sandra, spodziewając się, że mogło być dużo gorzej. - A jak tam kotki? Też mają swoją imprezę? - Zagaiła, nieco zachęcona rozmową po wypiciu paru łyków. - Och! A lubisz kotki? Ja mam pięć! - Ożywiła się babcia - Czasem nicponie straszne, ale kochane… a "Luna" to już w ogóle… na chwilę mogę je zostawić same, tak… - Tak, lubię, chociaż sama nie mogłabym mieć, tyle czasu jestem poza mieszkaniem… przynajmniej dotychczas tak było… - Odpowiedziała białowłosa. - To dobrze, że są u pani grzeczne, różnie to bywa ze zwierzętami, jak właściciela nie ma. - Młodzi nie mają czasu na nic? - Zaśmiała się babcia, po czym znowu upiła łyczka, i rozejrzała po reszcie towarzystwa - To chyba jeszcze nie wszyscy? Paru brakuje, no poza tymi chłopakami, co pojechali na miasto. - Gospodyni imprezy chyba też jeszcze nie widzę… - Sandra upiła kolejne łyki Sangrii, po czym rozglądnęła się dookoła, by spojrzeć kto jeszcze zdążył przybyć podczas jej pogaduszek z panią Tamez. Zauważyła parkę z dzieckiem, która wcześniej jej mignęła, ale właściwie teraz w pełni zarejestrowała ich obecność. - No chyba jeszcze trochę ludzi brakuje… choć nie wiem, ile osób zgodziło się przyjść. - Ta mała… Pamelka, to pewnie każdego tak zagadała, że przyjdą… - Uśmiechnęła się przelotnie babcia. - No tak, słowa płyną jej z ust jak z kranu… - Podsumowała rozgadaną sąsiadkę Sandra. - Hiiiiiii wszystkiiiiiim! - Rozległ się słodki głosik wielce uśmiechniętej prowodyrki całego spotkania, gdy w końcu pojawiła się i sama Pamela… i to odstawiona, jak cholercia. Przyniosła dwie reklamówki rzeczy, pod nogami plątał się jej piesek, a za samą Pamelką szedł kolejny… tfu, znaczy się Malvin, schludnie ubrany w cywilną koszulę i spodnie, taszczący jeszcze sześć(!) reklamówek. - O wilku mowa… - zwróciła się Sandra do sąsiadki. - Chyba pomogę im rozpakowywać tą mnogość rzeczy… - Nie ma sprawy, idź, idź… - Powiedziała babcia z uśmieszkiem. Sandra uśmiechnęła się do pani Tamez, po czym podeszła do Pameli i Malvina, a zwłaszcza tego drugiego, by pomóc mu w rozładowywaniu siatek. Po chwili okazało się, że wszystkie oprócz jednej, były od Pamelki… czarnoskóry nie miał praktycznie żadnego jedzenia w domu. |
26-03-2023, 20:52 | #29 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Dzień +3. Los Angeles. Wtorek, 13 czerwiec 2023. Popołudnie(między 15 a 18-tą) Pięciu facetów z ósmego piętra SB Tower, wybrało się na miasto, by zdobyć jakieś zapasy dla całego swojego piętra… każdy z mieszkańców dał im po 100$, by zakupić(jeśli się dało), to i owo… Pyotr jechał swoim pickupem, obok siedział Jeff z pistoletem gazowym, z tyłu Harry, Anton, i "Ostry" Simon z gnatem. …. Pierwszym przystankiem był supermarket. Przed jego wejściem zebrało się nieco ludzi, i była kolejka. Okazało się, że nikogo do środka nie wpuszczano, a sama obsługa miała nieco broni, w postaci pistoletów i rewolwerów(choć nie każdy). Rzeczy sprzedawano o zawyżonych cenach, i nie w hurtowych ilościach… udało się trochę kupić. Ale mleka dla dziecka azjatki nie mieli. Anton dobrowolnie usiadł na pace, pilnując kilku reklamówek z nożem, i pojechali dalej… Mniejszy sklepik, miejscowy, należący do jakiegoś Hindusa, paradującego tam z Magnum(!) za paskiem spodni, oraz jego pomocnika, ze strzelbą gładkolufową, również jeszcze coś miał do sprzedania. I także nikogo nie wpuszczali do środka. Ale za to mieli mleko. ~ Później przyszedł czas na aptekę… oczywiście ceny były zawyżone, ale dało radę kupić to i owo, i żadnych cyrków nie było. Pojechali dalej. Druga apteka, jaką odwiedzili, była rozwalona. Nie było w niej personelu, a była właśnie ograbiana przez kilka podejrzanych osób. Na widok jednak grupki z wieżowca, i ich pistoletów, "ćpuny" uciekły… Harry siedział za kierownicą pickupa, zaparkowanego nieco z boku, a nie przed samą apteką, a Anton stał na czujce przy wejściu. Reszta buszowała zaś w środku. - Jobany wrot! Podjiechała policyjia! Chyjba mnie wizieli... - Powiedział nagle Anton chowając się bardziej w sklepie. Trzech gliniarzy wysiadło z radiowozu, mając jakieś małe karabinki w łapach. Dwóch ruszyło, chcąc najwyraźniej wejść do apteki, z karabinkami gotowymi do strzału przy ramieniu, czujnie... trzeci stał za autem, i też czujnie obserwował teren. - Zajebię psy - Warknął Simon, gotując się do strzelaniny z gliniarzami?? - Nie wolno - Syknął Jeff. - No co ty "Ostry", pojebało cię? - I takie tam inne, dały radę przekonać Simona, by nie strzelał do mundurowych, przy nerwowym poszukiwaniu tylnego wyjścia. Ale.. - Tam ktoś jest! - Wrzasnął jeden z gliniarzy - I mają broń! I wywalił długą serię po aptece, do niej wchodząc. Fuuuck, jakiś idiota? - Scott kurwa, zwariowałeś?! - Krzyknął jeden z gliniarzy. A w tym czasie, czterech facetów z SB Tower, wiało tylnymi drzwiami, zdobywając w sumie z owej apteki, tyle co nic... a Pyotr poczuł nagle ból w prawej ręce. Oberwał! Oberwał jedną z kul! W prawe ramię. Polała się krew... ale uciekli. A potem do pickupa, i prowadził go Harry, i w dalszą drogę. Rana była lekka, Piotr miał szczęście. Kula ledwie go drasnęła, i nawet nie utknęła w ciele. Chwilowo wystarczył więc prowizoryczny opatrunek… ~ Odwiedzili lombard. Był zamknięty na 4 spusty: kraty, żaluzje, i takie tam inne pierdoły... ale ktoś w środku był. I uchylił małe wieczko w drzwiach. - Co? Broń? Chyba ocipieliście! Chociaż... mam tu takie małe gówno, chcecie? Pistolecik Ruger LCP II, na kaliber 22, pomieści 10 naboi w magazynku... a naboi było w sumie do niego 14. Za używany pistolecik, typek zaś chciał... 400$(Nowy kosztuje jakieś 430$ ). Cena jak po zbóju, ale co zrobić… zdecydował się na niego Pyotr. "Ostry" zaś polewał z tego pistoleciku, a Anton kiwał głową z zażenowania. Pojechali dalej... Po jakimś czasie natrafili na sklep z bronią! Ale silnie obwarowany, na dachu było dwóch gości z karabinami, a tak to znowu kraty, jakieś metalowe żaluzje i te sprawy... wejście wyglądało na spalone, jakby po mołotowie? Typki zaś wrzeszczały by spadać, bo zastrzelą, i nie, nic nie sprzedawali! Na ulicy w pobliżu kręciło się trzech murzynów, wyglądających na niby właśnie takich chcieliby-gangsta... i wypatrzyli towarzystwo z wieżowca, i ruszyli do nich, wyciągając pukawki! Harry już chciał dać gazu i wiać, ale "Ostry" go wstrzymał. To były jakieś niby jego znajomki… - Yo, yo! - Powiedział Simon. - Yo! Kurwa, to "Ostry"! Whaaaazuuup? - Padła seryjka przybijania piątek, i inne takie tam powitalne gówna. - Szukamy jakiś zapasów! - A te białasy to twoje ziomale? - Zarechotało trzech czarnoskórych. - Yo! A co! Przy białych to mnie przynajmniej suki od tak nie zastrzelą, nie? - Walnął "Ostry", i znowu wszyscy zarechotali. Po kilku chwilach zaś spytał - Yo! "Tha Nutz", a wy tu co? - Chcieliśmy tych chujów w sklepie z gnatami rozjebać, ale chuje się dobrze zabunkrowały! - Yo! A to chujnia! A co do gnatów, nie masz może czegoś odpalić? - Yo, czekaj… - "Tha Nutz" pogadał chwilę ze swoimi ziomalami na boku… - Yo, "Ostry"! Tera żelazo to na wagę złota, ale dla ciebie coś znajdę! Mały rewolwer. Smith & Wesson model 60, kaliber 38, a do niego 10 kul. Za... 500$. Zdzierstwo… no i w porównaniu z pukawkami "yo-gangsterów", wyglądał jak zabawka, i był chyba dla nich bronią zapasową. Ale owszem, Jeff się zdecydował. No i yo… znaczy się, głowy ich już bolały, a Piotra ramię, zdobyli w sumie to i owo, nie pozostawało więc nic innego, jak wrócić do SB Tower… po kolejnej seryjce "yo" i przybijania piątek, i żółwików, i ciul wie czego jeszcze, w końcu pickup ruszył w drogę powrotną. Dzień +3. Los Angeles. Wtorek, 13 czerwiec 2023. Wieczór(od 18-tej) A na dachu SB Tower, już w najlepsze trwała mała imprezka, pachniało grillowanym mięsem, grała cicho muzyczka, i był alkohol… i było zajefajnie. Przyszli zaś właściwie wszyscy sąsiedzi. Grubasy grillowały dla wszystkich, babcia wylewnie dziękowała za lekarstwa, Larry zaś za mleko dla dziecka. Akiko trochę pluskała małą w jacuzzi… prym we wszystkim jednak wiodła oczywiście Pamelka, uśmiechnięta, wesolutka, czarująca, i bardzo seksowna. I od razu rzucająca się Jeffowi z utęsknienia na szyję. Była i blada Sandra, już trochę mniej seksowna, była i parka gejów. Felicia, od razu wystraszona stanem Piotra, i zabierająca go na chwilę do mieszkania, by profesjonalnie opatrzyć ranę… Eve, chlejąca jak smok, do której od razu zaczął się przystawiać "Ostry", ze słabymi skutkami. Podszedł więc w końcu do Sandry. - Yo! Jak tam leci… ummm… - Obejrzał ją sobie z góry do dołu, i błysnął srebrnymi zębami - ...wampirzyco? Była i Jill, która mocno zamaskowała swoje paskudnie podbite oko makijażem, i prawie nic już nie było widać. Wręczyła ona, wśród głupawych śmieszków, jakiegoś świerszczyka Malvinowi. - Ty wiesz, nie? - Powiedziała do czarnoskórego, po czym uciekła do… Harry'ego. A Anton, to jedną, to drugą panienkę, zwłaszcza z tych młodszych, wprost pożerał wzrokiem, ale starszy pan był ogólnie miły, i nic nie cudował, nawet słownie żadnej nie zaczepiając. Trochę normalności, w tych dziwaczych czasach, tak, to robiło dobrze każdemu… starano się jednak zbytnio nie hałasować, i nie puszczać za głośno muzyki. Lepiej nie zwracać na siebie zbytniej uwagi, jeszcze ktoś będzie zazdrosny, i będą cyrki… Grillowanie trwało do 21, a w międzyczasie wrócił prąd. Większość jednak nie chciała zostawać na dachu, gdy zapadnie zmrok, w końcu różnie to bywało, a we własnych czterech ścianach najbezpieczniej. Było jednak miło. *** Komentarze za chwilę.
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
27-03-2023, 13:54 | #30 | |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Arthur Fleck : 27-03-2023 o 16:45. | |