Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-02-2023, 19:57   #1
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
[Autorski] "Terminus" (+18)













Dzień -1.


Los Angeles.
Piątek, 9 czerwiec 2023.
Około 16:00.

Pogoda była typowa, jak na tą porę roku, i jak na LA. Bezchmurne niebo, 27°C, niemal bezwietrznie, a wszystko toczyło się swoim codziennym, typowym tempem…

Ale dzisiaj piąteczek! Jeszcze parę godzin, i wreszcie weekend! Można się odprężyć, można odpocząć od harówki, zabawić, poszaleć. Wybrać na plażę, na imprezę do klubu, połowić rybki, czy po prostu się ogólnie pobyczyć. Kto tam co lubi. Byle tylko jeszcze(z reguły) do 17:00, i "wolność"!

From 9 till 5, amerykański standard, niemal dla każdego…


~

- Idzie majster! - Cicho dał znać jeden z roboli na trzecim piętrze budowy, by ci, którzy akurat trochę się opierdalali, nie zostali na tym przyłapani.

Wodolejski się nie obijał… no może nie bardziej niż pozostali, hehe. Chwycił za kable, którymi kilka minut temu się zajmował, i wrócił do dalszego kładzenia elektryki. Dobrze, że wśród budowlańców nie było innych polaków, inaczej pewnie codziennie by słyszał durne gadki o tym, że "ciągnie kabel".


- Hej "Pyotr"! - Zagadnął go po chwili majster. No szlag by trafił, czemu akurat jego.
- Jak leci? Fajnie, że już wróciłeś z chorobowego… Dobra robota, dużo metrów dzisiaj! - Uniesiony w górę kciuk, podpierał to stwierdzenie grubasa - No i już taki blady nie jesteś, jak ostatnio… przyjdź o 16:30 do kanciapy! - Majster mrugnął.

Ho, ho! Czyżby szykował się jakiś niezły pozytyw?


~

Jeff, wraz z dwoma pomocnikami, sprawdzał już cały tydzień linię "A" miejskiego metra, zwaną również "Niebieską". Na chwilę obecną, rozpoczynając w samym centrum LA, doszli do stacji "Washington". Jeszcze kupa roboty przed nimi, i lekko z tydzień dalszego sprawdzania…

Rutynowa robota, świecenie latarkami, sprawdzanie torów, kabli, oświetlenia, wieczne drałowanie na piechotę. Czasem szczury coś przegryzały, czasem bezdomny, lub jakiś świr na coś wpadł, albo specjalnie zniszczył, nic niezwykłego. No i zawsze we trzech, dla bezpieczeństwa, również z powodu faktu, iż linie nie były zamykane podczas kontroli, i ze sprayem gazowym przy sobie, różnie to w końcu bywało. A jak coś odkryli, to i naprawiali.


Ostatni raz meldowali się przed kwadransem, i właśnie dochodzili do jednego z telefonów stacjonarnych, zamkniętych na kłódkę w małych skrzyneczkach na ścianie, gdy…

"Dryyyyn! Dryyyyn!" Owy telefon zaczął dzwonić. Ktoś coś od nich chciał.

- Hej Jeff, tu Mark. U was wszystko ok? Słuchaj, twoja laska tu wydzwania, mam cię połączyć? - Odezwał się głos operatora z centrali. W końcu pod ziemią, w tych tunelach, mało kiedy był zasięg, nawet i z pomocą bardzo licznych wzmacniaczy sygnału telefonów komórkowych(na co mocno psioczyli pasażerowie metro).

- Heeej babe… tak sobie myślałam… wybierzemy się jutro na plażę? Kupiłam sobie nowe bikini, pewnie ci się spodoba tygrysku… - Trajkotała w słuchawce Pamela, a stojący nieopodal dwaj kumple Jeffa, zapalili sobie, i udawali, że wszystkiego nie słyszą, i że wcale z tego nie rżą.
- Kupisz też coś u Chińczyka? Mam ochotę na kurczaczka…



~

Harry miał masę czasu dla siebie, więc w pełni z tego korzystał… długo w nocy siedzieć, długo rano spać, proste. Odkąd go zawiesili w działalnościach drużynowych, to nawet na treningi chodzić nie musiał. Żyć nie umierać, chociaż kasy było trochę mniej, ale przecież to tylko dwa tygodnie, wkrótce będzie już jak dawniej.

A tymczasem, wolna ręka, niemal na wszystko, więc hulaj dusza! Siłownia, basen, PlayStation, piwko tu, piwko tam, wieczorami bary… czasem danie komuś w zęby. No i panienki. I to nie tylko te poznane na jedną noc przy drinku, ale i Gina Rossi z 7-go pięterka, mężatka, z którą miał niezły romansik.


Prawie co drugi dzień spotykali się u niej, lub u niego, by uskuteczniać figle na wszelkie możliwe sposoby… weekendami sąsiadka z piętra niżej była jednak zajęta własnym gachem, coś więc wypadało dzisiaj sobie "złowić" na mieście… lub na własnym piętrze. Kilka okazów wartych zainteresowania bowiem było, nawet ta Pamelka z tym śmiesznym pieskiem. No i co z tego, że też kogoś miała? Harremu to zupełnie nie przeszkadzało, hehe…

A ten stary rusek obok, też ruchał jak wściekły, i to często i totalne małolaty. Jak ten cap tego dokonywał? Może warto by się zainteresować bliżej sąsiadem od wspólnego balkonu?

W międzyczasie jednak, już 16:00, piąteczek, więc co by tu…


~

Kolejnym "śpiochem", na 8-mym piętrze SB Tower, była niejaka bladolica Sandra, z mieszkania 0805.

Zwlokła się z wyrka około 10:00, pokręciła po mieszkaniu, poklęła na burdel zostawiony przez współlokatora. Później przyszedł czas na jakieś śniadanie, i w końcu na nieco pobrzdękolenia na basie. Obudziło to Sammy'ego, który ruszył zwłoki ze swojej dziupli, i w samych gaciach(!), dołączył do Sandry, wspomagając jej grę swoimi klawiszami… póki ta go nie zjebała za parę rzeczy, i poszedł najpierw siebie doprowadzić do porządku, a później nibu ogarnąć chlew, jaki po sobie wczoraj zostawił.

Dziewczyna wkrótce zakończyła jednak wszelkie próby muzyczne, po czym przyszykowała się do swojej dorywczej roboty, i opuściła mieszkanie…


Dostawa żarcia, za pomocą skutera, w godzinach lunchu. I to tak na pełnym gazie, lawirując między autami, często skracając sobie drogę chodnikiem, i ogólnie, łamiąc sporo przepisów drogowych! Gdy bowiem, ta cicha i spokojna dziewczyna, siadała na swój mały "piździk", i zakładała kask, wstępował w nią istny, mały diabełek…


~

Dzień jak co dzień, a służba, nie drużba… Boże, czy on tak się już zestarzał, by mieć takie myśl? Czarnoskóry Malvin pomasował nieco bolącą szczękę, będzie musiał chyba znowu łyknąć tablety na swoje choróbsko.

Było gorąco, było duszno, ale w recepcji pracowała dzielnie klima, więc było znośnie… recepcjonista Erwin właśnie ścierał się przez okienko, z jakimś mieszkańcem z 13 piętra, który kurwił na syf na korytarzach, a o wsypie na śmieci, to już lepiej nie wspominać, blaaa, blaaa, blaaa. Ludzie to się chyba nigdy nie nauczą porządku, dyscypliny, i życia w zgodzie…


No i gdzie ten jełop Jack, długo nie wracał z obchodu, pewnie zaś gdzieś popalał po kątach, lecąc w kulki. Marvin ostatni raz go widział na kamerach, na 9-tym piętrze. Powinien go wywołać przez krótkofalówkę? No ale w sumie po co, sam nie lubił, gdy się mu zawracało cztery litery w trakcie obchodu… ale on i by już również na niego poszedł. Kij tam z klimatyzowaną kanciapą, na korytarzach było ciszej niż tu, nikt nie przychodził z czymś co 5 minut.

Ale jeszcze 2 godzinki, i będzie miał już serio spokój.



***

O godzinie 16:23 wszystko się zatrzęsło.

Trzęsienie ziemi, jakich w LA wiele!


Ale w sumie to był pic na wodę, nawet nie 2 na skali Richtera. Zadrżały meble, zadzwoniły szklanki, i tyle, po 10 sekundach było po wszystkim. Niektórzy się trochę więcej spocili, niż normalnie w taką pogodę, a większość długotrwałych mieszkańców miasta, zbyła wszystko jedynie małym uśmieszkiem, i wzruszeniem ramionami.







***
Komentarze za chwilę.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 26-02-2023 o 17:05.
Buka jest offline  
Stary 25-02-2023, 00:28   #2
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Malvin Larrusso nie wiedział co go bardziej wkurwia, boląca szczęka, muchy latające nad głową, czy roszczeniowy gnojek wylewający litanie żalów. Próbował w spokoju dokończyć lunch, skupić na kanapce z podwójnym bekonem, salami i dietetycznym majonezem, zbombardować podniebienie kaloriami, ale ciągle coś odwracało jego uwagę. Jedzenie traktował jak rytuał, celebrował każdy kęs, najlepiej w zupełnej ciszy i bez świadków. Ile razy by nie próbował wgryźć się w pieczywo, białas wypluwał z siebie kolejne pretense. Ciemnofioletowa żyłka na skroni Malvina zapulsowała. Obrzucił faceta morderczym spojrzeniem, chociaż dla postronnego świadka wyraz twarzy ochroniarza w ogóle się nie zmienił. On zawsze wyglądał jak wściekły bulterier, paskudny wredny czarnuch, który tylko czeka na okazję by komuś rozkwasić mordę.
- Kurwa, dosyć tego! Wypierdalaj i sam pozbieraj te śmieci jak ci się nie podoba! - chciał krzyknąć, ale tego nie zrobił. Kiedy przyjmowali go do roboty, jednym z warunków umowy był udział w terapii kontroli gniewu. Malvin co tydzień musiał jeździć do Downtown na spotkania z terapeutą. Gdy coś wyprowadzało go z równowagi doktorek kazał mu skupić uwagę na czymś innym, szybko zmienić otoczenie.
Schował lunch do pudełka, ostatni raz spojrzał leniwie w kamery po czym podniósł się z krzesła. U paska zabrzęczał ciężki plik kluczy.
- Idę do sracza– zakomunikwał Erwinowi i nie zwracajac uwagi na interesanta. Podciągnął kanciaste spodnie, które zwykle opadały mu do połowy tłustych pośladków i sięgnął pod ladę, gdzie ochroniarze trzymali jeden ze starych numerów „Penthouse’a”.
Wyszedł z gazetką pod pachą.
Ból w szczęce nasilał się, ale lekarz kazał mu dawkować prochy. Wchodząc na korytarz nagle rozległ się mokry plask. Malvin spojrzał na swojego buta upaćkanego resztkami żarcia.
- Ja pierdolę, faktycznie tu trochę brudno.
Ale przynajmniej nikt jeszcze nie nasrał, pomyślał, próbując sam siebie pocieszyć. To, że budynek zamieniał się w slumsy pewnie było po części też i jego winą. Ale zbyt mało mu płacili, by użerał się z matkojebcami. Wystarczyło, że miał swoje własne problemy z sąsiadami. Malvin z praktycznych względów zamieszkał w SB Tower, ale szybko tego pożałował. Na ósmym piętrze trafiła mu się banda indywiduów, najpodlejszy sort ludzkiego śmiecia a najgorsza z nich była lesba. Za każdym razem patrzyła na niego jakby zazdrościła mu kutasa i chciała mu go odciąć. Do tego dwóch pedałów, grubasy, narkoman, ruski łowca nastolatek i polaczek. Malvin mógłby zapytać gdzie popełnił błąd, ale doskonale wiedział co, kiedy i jak poszło nie tak. Teraz śpijał gorzką śmietankę i niech ich wszystkich piekło pochłonie.
Uchylając drzwi do kibla zobaczył dzieciaka wykręcającego żarówkę. Ten na widok rosłego murzyna w ochroniarskim mundurze, natychmiast rzucił się do ucieczki i zamknął w jednej z kabin. Malvin go nie zatrzymywał. Wyciągnął spokojnie z kieszonki koszuli swój mały notes.
- Znam cię gnojku z siódmego piętra. Wiesz, że twoja matka puszcza się z hokeistą? – zaśmiał się złośliwie.
A nie, to ta ruda Gina, poprawił się w myślach, ale chłopaka nie wyprowadził z błędu. Pstryknął długopisem a potem naskrobał krótką notatkę. Notes był pełen informacji o lokatorach, Malvin skrzetnie wynotowywał każde wykroczenie. Zakłócanie ciszy nocnej, brzdękolenie na basie, gejowskie awantury, przyjmowanie małolat po nocach, chędożenie mężatek, niszczenie mienia, rzyganie po kątach, nieobyczajne zachowanie i wiele, wiele innych grzeszków.
Wszedł do wolnej kabiny, a gdy tylko zamknał za sobą drzwi dzieciak wybiegł z drugiej
- Chuj ci w dupę Larusso! – pisnął głosem, który nie przeszedł jeszcze mutacji – Głupi czarnuch! Floyda już zajebali i ciebie też w końcu dojadą bambusie!
- Pozdrów mamusię Bryan. Może ją odwiedzę jak będziesz w szkole – odpowiedział przez drzwi Malvin, najzłośliwiej jak potrafił – Ostanio białasy lubią klękać przed czarnuchami.
- Pierdol się! – krzyknął dzieciak i uciekł.
Larusso rozłożył papier dookoła deski, odpiął z brzękiem pasek, zsunął spodnie do kostek i zasiadł na tronie. Wystający brzuch zakołysał się jak galareta i spoczął na udach. Ochroniarz rozłożył gazetkę i zaczął kartkować stronice. Oczywiście niektóre były pozlepiane. To pewnie robota Erwina albo Jacka, pomyślał. W końcu znalazł interesującego go zdjęcie, gdy nagle kabiną zatrzęsło i poczuł drżenie pod stopami.
- Co do chuja – warknął przetrzymując się rękami deski. Drżenie ustało a Malvina szczęka rozbolała na dobre – Jebane płyty tektoniczne. Mogłem jechać do brata, do Vermont.
Wciąż siedząc na desce, wyciagnął zza paska krótkofalówkę.
- Jack, słyszysz mnie, odbiór. Jak sytuacja? – zapytał przez radio, choć w sumie gówno go to interesowało.
Jack odpowiedział dopiero po dłuższej chwili. Matkojebca jak zwykle się obijał.
- Wszystko gra Malvin, bez odbioru.

***

Dyżur tego dnia ciągnął mu się dłużej niż zwykle, ale każda męczarnia kiedyś się kończy. Czasem przerywa ją godzina wskazywana na zegarze a czasem śmierć. Malvin jeszcze żył, ale gdy spazm bólu przeszył szczękę jak ostra igła rodem z chińskich tortur szybko tego pożałował. Wtoczył się do mieszkania, pomstując w myślach na cały świat a najbardziej na nerwobóle, które od paru lat zatruwały mu życie. Czytał u ludziach, którzy z tego powodu poddawali się eutanazji. Pewien znany szarpidrut podobno przez chroniczny ból uzależnił się od prochów i strzelił sobie w łeb. Larusso nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, ale czuł jak jego opór powoli słabnie. Pewnego dnia pewnie będzie miał już dość. W najlepszym wypadku zostanie lekomanem, w najgorszym dwustu sześćdziesięcioma funtami martwego mięsa. Do następnej tabletki została godzina, ale zamierzał dłużej czekać. Parę minut później lek zaczął działać. Poczuł błogość.
Ściągnął służbowy mundur i zamówił pizzę. Czekając na żarcie zasiadł przy sfatygowanej radiostacji KF, którą kiedyś znalazł we wsypie i przywrócił do stanu używalności. Stanowiła jego okno na świat. Ustawił jeden z kanałów łączności, próbując wywołać któregoś z kolegów, znanych mu tylko z pseudonimów, ale bliższych niż każdy jeden mieszkaniec i pracownik SB Tower.
- Babyface, Deer Hunter, Mister Samurai, Black Hawk, odbiór.
- Słyszę cię Tubbs. Żyjesz chłopie? Podobno w LA były dzisiaj jakieś wstrząsy.
Tubbs był kryptonimem Malvina, nadanym na część jednego z bohaterów „Policjantów z Miami”.
- To pierdnięcie? Ledwo poczułem. Trwało tylko trochę dłużej niż twoje seksualne maratony.
- He, he, twoja matka jakoś nie składała reklamacji.
Pogawędka trwała do czasu, gdy nie przyszła pizza. Malvin napełnił wannę, a potem wszedł do ciepłej wody. Ciemny brzuch wystawał ponad powierzchnię piany i stanowił doskonałą podkładkę pod pizzę. Po kąpieli zasiadł przed telewizorem i skakał po kanałach, dopóki w końcu nie zasnął.
Jutro czekał go kolejny dzień świstaka.
 

Ostatnio edytowane przez Arthur Fleck : 27-02-2023 o 19:55. Powód: Kontynuacja posta
Arthur Fleck jest offline  
Stary 25-02-2023, 08:46   #3
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Codziennie od poniedziałku do piątku rozkład był zawsze taki sam... niemalże niezmiennie... czasem wpadały też soboty, czy zostawało się dłużej, ale zazwyczaj? Zazwyczaj wszystko wychodziło z tego samego schematu.

Największe plusy tej roboty? Prawdziwa, żywa kalistenika. Nie to co niedoskonała siłownia... tutaj naprawdę budowało się ciało! Siłownię miał praktycznie w pracy, wiec oszczędzał spokojnie na karnecie na siłownię. Może nie wyglądał jak Schwarzenegger, a jego budowa była bardziej atletyczno-żylasta to swoje potrafił komu przywalić. Nawet po piwko... a może szczególnie po piwku?

06:00

Pobudka. Szybkie, ale wysokobiałkowe i węglowodanowe śniadanie przygotowane dnia poprzedniego. Poranna toaleta, ety bzdety...

07:00

Rozpoczęcie pracy. Trzeba się upewnić, że ci co trzeba widzą, że jesteś i od ręki przygotowujesz się do pracy. Podania dłoń i te sprawy...

08:00

Pierwsze piwo.

09:00

Przerwa. Drugie śniadanie. Nikt się o robotę nie przypierdala i o to chodzi.

12:00

Drugie Piwo.

14:00

Przerwa na obiad. Praktycznie gotowy do wylotu z roboty, a jeszcze trzeba harować.

15:00

Trzecie piwo.

16:30

Nie myślisz o pracy. Przygotowujesz stanowisko do odbioru na następny dzień.

17:00

Koniec roboty. Korki jak się patrzy, więc parę partyjek pokera z kumplami z roboty i fajrans na chatę.

* * *

Pyotr znał fach... i był polakiem. To znaczyło dwie rzeczy. Pierwsza, cwaniaczył i zapierdalał na zmianę. Jeśli można to było nazwać cwaniakowaniem. Druga. Pił. Szybko nauczył się, by nie pić na budowie poza Polską, znaczy się nie pić dużo, bo tu upał był, a piwko na upał idealne! Po budowie... Bycie jedynym Polakiem w firmie miało same plusy, choć trochę brakowało mu męskich docinków i Sebixowania kumpli po fachu... to nie żałował braku szefa Janusza jak się patrzy. No, chyba, że z takim Januszem łączyła ciebie wspólna historia...

Tutaj zapowiadało się raczej dobrze. Zarabiał dobrze i nie narzekał i choć z choroby jeszcze nie wyszedł to był na dobrej drodze. Parę tygodni oszczędzania, mówił lekarz... tylko on nie umiał się oszczędzać. Wodolejski był człowiekiem czynu i to takiego robionego z rozmachem i finezją!

Oczywiście, przystał na prośbę majstra i już miał kończyć robotę gdy zatrząsało. Nie ma co, napędziło mu to stracha... Irlandczyk obok który tu robił od dobrej dekady spojrzał na niego ze zrozumieniem i rozbawieniem zarazem... Tak, Pyotr wiedział, że kiedyś się przyzwyczai. Kiedyś, bo na ten moment znowu przypomniało mu się by skompletować sobie Bug out bag'a... będzie musiał się tym zająć jak najwcześniej to możliwe, czytać po robocie. Wiedza, że takie coś ma zakładał, że pomoże mu się oswoić z nową, trzęsącą się rzeczywistością...

A teraz? Do majstra!

* * *

Nie mógł wyjść ze zdumienia. Szef dał mu premię, a to znaczyło jedno. Musiał ją uczcić. Znaczy się przepuścić. Prawda, myślał, czy nie zaoszczędzić... tylko potrzebował odreagować po tym całym trzęsieniu i dobrze znał miejsce gdzie się udać... a właściwie dwa. Mógł się napić, albo postawić karty. Wygrał łyk czegoś dobrego. Bonus nie wystarczyłby pozwolić sobie na wizytę w kasynie...

* * *

Jak zawsze obrał okrężną, ale pozbawioną korków drogę do domu myśląc tylko o tym by coś zjeść tłustego, wziąć prysznic i zdrzemnąć się przed wypadem na miasto. Miał swoje zwyczaje, a do odwiedzin w kasynie jeszcze brakowało. Gdzieś przeszła mu przez głowę myśl, by odpuścić i odespać... ale spełzła na niczym. Miał dobrą pracę. Pracę którą trzeba byo odreagować... i z tego wszystkiego znowu zapomniał o bug-out bag. Cóż, takie życie...

Dziś wieczór. W potyczce między Las Perlas, a The Wolves... padło na The Wolves.... i coś czuł, że zostawi tam więcej niż swoją premię...
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 01-03-2023 o 19:00.
Dhratlach jest offline  
Stary 25-02-2023, 16:50   #4
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


- Jasne Jeff, rozumiem. Ale postaraj się. - Harry wyłączył iphone’a. Rozmowa nie była szczególnie owocna. Jeff, jego manager, na razie się nie popisał i nie znalazł możliwości transferu Harry’ego do innej drużyny. Może w następnym sezonie. Może…
Ale póki był ten sezon, w których Harry nie zabłysnął. Po części dzięki temu, że pokłócił się z trenerem i został przez niego ustawiony na pozycji na której nie mógł zabłysnąć. A gdy okazało się, że nie wykazał się na kilku ostatnich meczach, to trener miał wymówkę by Henry mógł wylecieć z pierwszego składu Los Angeles Rams.
Co prawda nadal mu płacili, za gotowość gdy ale tylko kwestia czasu. Kontrakt się zakończy i oni go przedłużą. A Harry… cóż, zostanie na lodzie. Jedyna więc nadzieja była w tym, że Jeff załatwi mu transfer, gdziekolwiek.
Ale póki co nie załatwił. Harry miał znów niewiele do roboty. I choć mógł zatopić się w przyjemnościach i alkoholu, to… nie był to do końca dobry pomysł. Musiał zachować kondycję na następne mecze. I wykazać się w nich.
Mężczyzna spojrzał na winchestera wiszącego na ścianie. Spojrzenie ześlizgnęło się po broni na inskrypcję wygrawerowaną poniżej. Uśmiechnął się smętnie czytając ją.
Ech… stare dobre czasy.
Przez chwilę rozważał swoje opcje.

Stary rusek obok… Harry nie wiedział skąd miał takie szczęście z dziewczynami, ale podejrzewał że odpowiedź by mu się nie spodobała. Co więcej, mogłaby wywołać u niego gwałtowną reakcję. Sportowiec miał co prawda niskie standardy moralne w kwestii obyczajowej. Ale jakieś miał…
Wizja wykorzystywania uzależnionych od siebie narkomanek, było deczko… obrzydliwa dla Harry’ego. A właśnie o to podejrzewał starucha. Więc spotkanie i rozmowa na ten temat mogła się zakończyć… brutalnie. Harry bywał porywczy i miał już dwa wykroczenia za bójki w pubach. Pobicie się z jakimś typkiem w barze byłoby jednak czymś innym, niż spranie na kwaśne jabłko staruszka w jego własnym mieszkaniu. Jeśli Patrige miał dostać szansę w innej drużynie, to należało unikać takich wpadek. Więc i unikać ruska.

Harry rozważał przez chwilę potencjalne opcje na własnym piętrze. Oczywistym wyborem były dziewczyny spod 0803, ale jakoś nie miał okazji na… bliższe się z nimi zapoznanie. A szkoda, wydawały się bardzo rozrywkowe i przyjacielskie.
Niemniej, głupio byłoby do nich wpaść “po cukier”. Nie był już nastoletnim studentem, by wpadać do lasek pod tak głupimi pozorami.

Harry potarł kark w zamyśleniu i postanowił.

Najpierw siłownia. Rozrusza ciało i umysł. A potem się zobaczy… a nuż kogoś spotka na siłce, albo wracając. A jak nie, cóż… Czerwona Dama czekała a garażu na nocny rajd po pubach w mieście. Tam zawsze znajdzie się jakaś miła panienka. Albo i dwie… a czasem i trzy.
Póki co siłownia.

16:21

Raz, dwa, raz, dwa…
Harry wyciskał siódme poty na siłowni.


To był niemal rytuał. Harry po prostu powtarzał ćwiczenia całkowicie się na nich skupiając i zapominając o całym świecie.
Raz, dwa, raz, dwa…
Na razie na siłowni nikogo nie było, ale było jeszcze wcześnie. O 17:00, o 18:00 robiło się tu tłoczniej. Póki co Harry był sam.
Raz, dwa, raz, dwa…
16:29
16:30
Sala się zatrzęsła, budynek zadrżał wyrywając Patrige’a z transu. Mężczyzna przerwał ćwiczenia i odsunął się od wszelkich urządzeń które mogłyby mu spaść na głowę. Zbliżył się do wyjścia z siłowni, na wypadek gdyby wstrząsy okazały się silne.
Nie były jednak takie. Wszystko po chwili się uspokoiło. A Harry wrócił do ćwiczeń na siłowni.
Potem miała być szybki prysznic, szybka kolacja, a potem rajd po barach. No chyba że… coś mu po drodze wyskoczy. Lub ktoś.

 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 26-02-2023, 14:37   #5
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Praca w metrze miała jedną zasadniczą zaletę - nawet techniczne korytarze były na tyle wysokie, że nie trzeba się było się schylać... i nie musiał tego robić nawet "Żyrafa", jak nazywali Petera, niedoszłą gwiazdę koszykówki. Niższy od niego o pół głowy Jeff nawet w cylindrze mógł chodzić wyprostowany. Gdyby, oczywiście, w pracy zamiast kasków z czołówkami nosili cylindry. A ten zdarzyło mu się założyć tylko raz, gdy trafiło mu się statystowanie w filmie...
- Niech to szlag... - Henry, który wysforował się parę metrów przed pozostałą dwójkę wskazał odchodzący w bok ślepy korytarz. - Znowu ktoś sobie urządzili tu libację.
Liczne puste butelki i puszki świadczyły o tym, że Henry się nie myli.
- Ostro się zabawiali. - Liam wskazał kilka walających się po katach prezerwatyw, podarte rajstopy i damskie majtki.
- Dobrze że trupa nie ma - skwitował sprawę Jeff. - Damy znać Markowi, kiedyś kogoś tu przyślą.
- Po cholerę komuś były te durne korytarzyki? - powiedział Liam.
- Pewnie komuś płacili od ilości postawionych na planach kresek - zażartował Henry. - Albo żeby podziemni turyści mieli gdzie się chować przed pędzącym metrem.
Jeff wpisał korytarz Aw15 na listę spraw, którymi miał się zająć ktoś inny, Henry wymienił mrugającą świetlówkę i mogli iść dalej.
- Pamiętacie tego idiotę, co usiłował kraść kable będące pod prądem? - Liam przypomniał wszystkim najbardziej ponure zdarzenie z ostatnich paru lat.
- Niech spoczywa w pokoju - stwierdził Jeff. - Już wolę bezdomnych.
- Takich jak te świry z zeszłego tygodnia? - Henry odruchowo sięgnął do kieszeni by sprawdzić, czy ma tam gaz. Kiedyś w razie potrzeby używał gazrurki, ale po paru upomnieniach płynących z góry przerzucił się mniej brutalny środek perswazji.
- Aż dziw, że nam się nigdy nie zdarzyły panienki, tak jak Carlosowi - z udawanym żalem powiedział Liam.
- Taaa.... chyba mu się przyśniły - skomentował Jeff.
Przerzucając się wspomnieniami i mniej czy bardziej zmyślonymi opowieściami ruszyli dalej.

* * *

- Bikini? - powtórzył Jeff, udając, że nie widzi spojrzeń kolegów. - No, no... Już to sobie wyobrażam...
- A tego chińczyka ci załatwię... Paaaa.
Odwiesił słuchawkę i zamknął skrzynkę.
- Kurczaczek, mniam, mniam... - Liam demonstracyjnie się oblizał.
- Bikini, mniam, mniam - lubieżnie wykrzywił się Henry.
- Dobrze, że kurczaczek, a nie jakieś... ochotki - dodał Liam. - Widać nie zaszła...
Jeff uśmiechnął się... może ciut krzywo.
- Wiesz z własnego doświadczenia? - spytał. - Lody o północy i takie tam?
Liam, szczęśliwy "posiadacz" dwójki dzieci lekceważąco machnął ręką.
- Było, minęło - powiedział. - To będziesz plażować? - Jedziecie na Manhattan Beach, czy Pamela będzie robić za swą sławną imienniczkę na Will Rogers State Beach? - spytał na pozór poważnie.
- A może po prostu wjadą na dach? - roześmiał się Henry. - Potem będą mieli blisko do łóżka...
- Ty se znajdź jakąś zgrabną dupcię - dogryzł mu Liam - a do cudzego wyra nie zaglądaj...

Już prawie wyszli na powierzchnię, gdy ziemia pod ich nogami zadrżała.
- Czyżby nasz ukochany uskok się budził? - Henry lekko się uśmiechnął.
- Całkiem jak w "Trzęsieniu ziemi" - dodał Jeff.
- Że też sobie akurat nasze LA wzięli na celownik - powiedział Liam. - Jak nie wybuch wulkanu w samym centrum miasta, to biedny San Andreas niszczy miasto albo posyła pod wodę pół Kaliforni.
- A może oglądaliście sowieckie "Metro"? - spytał Jeff.
- W domu nie myślę o pracy - roześmiał się Henry. - I nie oglądam filmów z nią związanych. A wy zapomnieliście o "10 w skali Richtera"...
- Tu nie było nawet dwa... nawet kurz z sufitu się nie posypał - stwierdził Liam.
- Kurz? Jaki kurz... wszak nasze metro jest czyste... czyściutkie... - z poważną na pozór miną powiedział Jeff.
- Ta... jedzie mi tu metro?
Wszyscy się roześmiali.

* * *






Ze stacji Washington do SB Tower metrem jechało się mniej niż pół godziny, a podczas krótkiego spaceru do domu można było wejść do The Red Chickz i kupić Pameli upragnionego kurczaczka.
Po chińsku.

* * *

Pamela powitała Jeffa ubrana w seksowne chińskie hanfu i wyglądała tak smakowicie...



Na szczęście kurczaczek nie miał nic przeciwko temu, by trochę poczekać...

* * *

Przygotowania do wypadu na plażę śmiało można było odłożyć na godziny poranne. Wieczorem lepsze było wino, jakiś romantyczne 'cuś' na Netfliksie, a potem Pamela w bikini, Pamela bez bikini, a potem parę gorących chwil pod prysznicem i sypialni.
A jak któryś z sąsiadów będzie niezadowolony z hałasów dobiegających zza ściany, to może zatkać uszy.
Albo iść w ślady Pameli i Jeffa.
 
Kerm jest offline  
Stary 28-02-2023, 22:06   #6
 
Jenny's Avatar
 
Reputacja: 1 Jenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputację
Trochę pochlali na wczorajszej próbie. Co prawda i bez tego Sandra nie zwlokła by się z łóżka zbyt wcześnie, ale przez to doszły jej dwa kace. Ten alkoholowy, jako że jej ciało zaczynało coraz gorzej znosić duże popijawy, jak i ten moralny, że znowu więcej było chlania, niż grania. A w sobotę mieli koncert. Kto wie, czy nie jeden z ostatnich w tym składzie. Perkusista Luke niemal nie tknął alkoholu, bo miał te swoje treningi, poza tym rano miał jakichś klientów na siłce. Główny wokalista Jim coraz bardziej wkurwiał wszystkich obnoszeniem się swoim bogactwem, narzekał, że whiskacze przyniesione przez gitarzystkę Katie były szczynami, których on nie będzie pić. Klawiszowiec Sammy narzekał, że powinni przećwiczyć bardziej dwa nowe utwory, jakie napisał, które wszyscy z zespołu akurat jednomyślnie za słabe, w końcu kto przychodził na deathmetalowy koncert, żeby słuchać solówek na keyboardzie, którymi ten mieszkający z Sandrą ćwok chciał się popisać?

Cóż, na śpiewanie nie miała sił, ale trochę wypadało poćwiczyć bass, zanim pojedzie rozwozić żarcie u swego ojczyma. Ogarnęła więc siebie, poranną toaletę, mycie zębów, szybkie śniadanie, podczas którego więcej wypiła, niż zjadła. Jimmy oczywiście musiał zostawić po sobie sporo syfu, nawet mimo późnego powrotu. Rozsypał chińskie żarcie, które sobie zamówił w drodze powrotnej z próby, walały się jego ciuchy, istny pierdolnik.
- Perkele… - klęła pod nosem po fińsku, języku wielu kapel, z których czerpali inspiracje. Choć nie zabrakło też bardziej swojskich, amerykańskich przekleństw.

Doczłapała w końcu do swojego kącika, gdzie miała piecyk i gitarę basową. Chwila przygotowania, strojenia i zaczęła grać, nie używając słuchawek, a robiąc to na głośnikach, nie słuchawkach. Nie przejmowała się tym, że zasrany Jimmy pewnie jeszcze spał, bo w nocy pewnie jeszcze siedział kilka godzin młócąc na konsoli w jakiegoś Harrego Pottera czy inne gówno.

Po czasie pojawił się i sam królewicz, w samych gaciach. O dziwo nie narzekał, a chyba również wiedziony poczuciem, że niewystarczająco ćwiczyli poprzedniego dnia, dołączył do Sandry. Sęk w tym, że był w samych gaciach. Dziewczyna skrzywiła się. Gdyby chociaż miał się czym pochwalić, ale ledwo co się tam wybrzuszało. Nie to, co mieszkający obok nich czarnoskóry, którego kiedyś podejrzała nagiego z balkonu. Ten, to miał knagę. Tylko słuchał jakiegoś gangsta rapu, co czyniło go w jej oczach, a właściwie uszach, nieznośnym. Chwilę ćwiczyła razem z Jimmym, ale gdy ten wrócił do swoich pieprzonych solówek, nawet nie pamiętając, jak był zjebany za nie podczas próby, Sandra nie wytrzymała, zjebała go i skończyła ćwiczenia.

Było jej to nawet na rękę, bo zbliżała się godzina, o której miała być w śmieciowo-żarciowej restauracji, gdzie menedżerem był jej ojczym, Mike. Czarnoskóry facet wyrwał jej matkę, która uciekła razem z Sandrą do L.A. z małej wioski w Teksasie. Metalowa dziewczyna nawet polubiła Mike, głównie za to, że w przeciwieństwie do jej ojca, temu nie przeszkadzało zainteresowanie ostrą muzą. Za namową matki, widzącej, że córka nie do końca dobrze zarabia z koncertów, zatrudnił ją do rozwożenia zamówień. Na szczęście na luźnych zasadach, które pozwalały Sandrze przychodzić do pracy w miarę swobodnie, zależnie od chęci i możliwości.

Szalała więc po mieście na firmowym skuterku. Już trzecim, jakiego dostała. Zdecydowanie najbrzydszym, ale też najbardziej wydajnym, który przy szalonej jeździe dziewczyny wytrzymywał już szałowy ósmy miesiąc, jedynie z kosmetycznymi naprawami. Nie była stworzoną osobą do tej roboty, jako że nie przepadała zbytnio za kontaktem z obcymi ludźmi. Gdyby nie to, że nadrabiała szybkością dowozu, pewnie już dawno Mike by z niej zrezygnował. Ale i ta szybkość miała swoje negatywne strony…

Sandra przeklęła pod nosem, gdy usłyszała opierdol od policjanta. Już chciała mu odpowiedzieć coś niemiłego, ale po tym, jak ostatnio dostała mandat… kasa zaczęła ją mocno cisnąć w tym miesiącu, więc zagryzła zęby i sięgnęła po zawiniątko ze swojego plecaka.
- Przepraszam… może burrito z kurczakiem? - zmusiła się na coś w rodzaju uśmiechu w stronę policjanta, choć zapewne i tak nie wyglądała zbyt przyjemnie. A sam placek zawsze dostawała od Mike’a, jako bonus do zapłaty. Darmowemu żarciu niby w zęby się nie zaglądało, ale zdecydowanie nie była fanką rozwożonej kuchni i często po prostu wyrzucała to gdzieś do kosza albo dawała jako gratis od zakładu, gdy ktoś się przysrywał do zamówienia czy jakości dostawy.
- Nie szalej tak mała - Glina pogroził jej palcem, po czym zamknął szybę auta, by nadal cieszyć się pracująca w nim klimatyzacją… więc po sprawie?
Wzdychnęła, bo dopóki nie miała pewności, że typ gdzieś dalej odjedzie, musiała jechać ostrożniej. Za najbliższym zakrętem, gdy miała wrażenie, że straciła już glinę, dała znowu gazu w swoim lekko zdezelowanym skuterku.

Mimo szybkiej jazdy, kolejne godziny dorywczej pracy mijały powoli, napiwki były słabe, a szykujący się do wielkiej imprezy L.A. irytował takie osoby jak Sandra, które musiały jeszcze zasuwać w pracy. A oprócz sytuacji z policjantem, dziewczyna prawie się wypieprzyła na skuterze. Cholera wie, czy to jakaś dziura w drodze, usterka skutera, czy jej błąd. Jeździła gdzieś do 18, w końcu miała dość, powiedziała ojczymowi, że boli ją łeb i kończy ze zleceniami. Ten trochę narzekał, że zostawia go w piątek z górą zamówień na dowóz, ale oczywiście miała to w dupie. Kto zamawiał takie gówniane żarcie na piątkowy wieczór? Już lepsze było to z mikrofali i sama zamierzała właśnie taką spożyć kolację po powrocie do swojego mieszkania.

Gdy tam wróciła, Sammy’ego na szczęście nie było. Pewnie znowu dawał lekcje gry na fortepianie jakiemuś dziecku bogatych, nadambitnych rodziców. Co prawda nieco irytowała ją ta jego praca, ze względu na to, że w kilka godzin tygodniowo zarabiał więcej, niż ona. Kiedyś nawet też próbowała nauczać gry na basówce, ale skończyło się po piętnastu minutach. Nigdy więcej nie chciała zajmować się dzieciakami.

Wróciła do domu, wzięła prysznic, zjadła coś na szybko i zaczęła się zastanawiać, co dalej. W planach miałaby pojeździć trochę dłużej, po czym na pewno byłaby kompletnie padnięta i nie miała na nic sił… ale skoro był piątek?

“Siema, co robisz wieczorem?” - napisała na whatsappie do Katie, choć nawet nie wiedziała, czy ta odpowie. Ale jakoś z nikim innym nie chciało jej się spędzać tego wieczora, więc jeśli nie byłoby okazji gdzieś z nią wyskoczyć, wolała się poobijać w mieszkaniu.
 
Jenny jest offline  
Stary 02-03-2023, 11:50   #7
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Dzień -1.


Los Angeles.
Piątek, 9 czerwiec 2023.
Wieczór.

Harry wylądował w kolejnym barze, jakich wiele… i w sumie w jakim już był. A że nie skuł tam nikomu gęby(jeszcze?), nie było więc problemu, by tam posiedzieć.

A gdy czas płynął, jak i alkohol, w końcu natrafił, na to co go interesowało.


Szatynka miała na imię Anna, a blondynka Rose… i dziewczyny nie miały nic przeciwko gadce-szmatce futbolisty. Wraz zaś z mijanym czasem, i wypijanymi procentami, również i nie było problemu z flircikami.

Gdy zaś jednak doszło już do finałowego "ataku" i Harry zaproponował przeniesienie się do jego lokum, Anna się wzbraniała… Rose jednak ją w końcu namówiła.

W mieszkaniu 0806, dwie godzinki później, Anna w końcu również dała się namówić i na figielki. Było super…

~


Francja-elegancja, i takie tam pierdoły, hehe… ale w "The Wolves", tak właśnie było. No i w końcu po coś się żyje, nie tylko człowiek do tyrania stworzony.


Piotr lubił dobrą kuchnię, jak i dobre drinki, a jednego i drugiego mieli tu pod dostatkiem, i to nawet wprost wykwintnego. Tylko te ceny trochę takie… aaaa co tam!

Gadka jednak polakowi dzisiaj nie bardzo wychodziła, i w sumie żadnego interesującego towarzystwa na owy wieczór podłapać nie umiał. Chociaż w sumie i tak było całkiem nieźle.

Tylko na końcu ten rachunek na 102$, auć...


~

Sandra nie zakończyła dnia samotnie. Katie w końcu się dała namówić przez whatsapp, i wpadła do kumpeli… z whisky.

Zrobiły więc sobie drinki z colą, "na odwagę", "na przekonanie do…" piły, chichrały, i gadały o wszystkim i niczym, a coraz bardziej zaczął się pojawiać pomysł, ewentualnego wyjścia w miasto, oczywiście ze strony kumpeli basistki, do… jakiegoś klubu.


Padło na "Exchange", który był praktycznie tuż obok. Muzyka może nie caaaałkiem taka, jaka im obu odpowiadała, ale co tam… no i Sandra, spotkała tam wytatuowaną sąsiadkę, która robiła za jednego z barmanów.


~

Jeff miło spędził wieczór ze swoją dziewczyną w czterech ścianach, choć raz, czy dwa, Pamela napomknęła, że jutro wieczorem to na pewno gdzieś idą, i basta… a oczywiście on miał wymyślić, gdzie i co, by dziewczę było zadowolone.

Chwilowo jednak, winko, przekąski, beznadziejna romantyczna komedia, przytulanko na kanapie, i takie tam…


A wieczorkiem, obowiązkowe jeszcze wyjście z "Mimi", oczywiście zarezerwowane dla Jeffa, podczas gdy Pamela przygotowywała się wśród własnych chichotków na figle.


~

Malvin byczył się wieczorem po męsku… brakowało tylko jeszcze do wszystkiego piwa. Na końcu zaś "różnych-takich", usnęło mu się po prostu na kanapie.

Ocknął się z jękiem niezadowolenia, czując niemiłe skutki zalęgnięcia na kanapie, i złorzecząc na… godzinę 2 w nocy. Poczłapał więc do sypialni, by tam dalej spać, w swoim już wygodnym łóżku.


I jakoś nawet mu nie przeszkadzało płaczące znowu dziecko za ścianą. Mały żółtko-białas, miał chyba już roczek… z niemowlęcego więc kwilenia o byle gówienko, teraz były płacze z ząbkowaniem, czy jakoś tak?








Dzień 0.


Los Angeles.
Sobota, 10 czerwiec 2023.
Ranek/Południe.

W "Exchange" dziewczyny zabawiły dosyć długo… a bawiły się same. Zarówno Sandra, jak i Katie, nie miały ochoty na żadne męskie zaloty, głupie gadki, i flirciki, tańczyły więc razem, piły razem.

Kumpela z kapeli nocowała u siwowłosej, było już za późno, były obie wstawione, a tak było wygodniej, i bezpieczniej(dla Katie). Sandra miała zapasową szczoteczkę do zębów, i piżamkę, i miejsce w łóżku… a spały jako przyjaciółki, nie kochanki. Po śniadaniu zaś, Katie w końcu się wyniosła. Ale i tak wieczorem spotkają się na koncercie, na którym w końcu grał ich zespół?


~

Panienki wyniosły się z mieszkania Harrego tuż przed 10. Anna była nieźle skacowana, i nie kryła się ze stwierdzeniami, iż to nie był najlepszy pomysł, by… się z nim bzykać. Cóż, zdarza się, "One Night Stand", i to jeszcze z wyrzutami sumienia, hehe… numeru nie zostawiła żadna z nich.

Były i się zmyły, i tyle.


~

Malvin w sumie miał naaaaawet dobry humor. W miarę się wyspał, dzisiaj go jeszcze nic nie bolało z powodu choroby, a i skoro była sobota, to recepcja była zamknięta. Siedział więc w niej sam zamknięty na klucz, z zasłoniętymi roletami, od czasu do czasu zerkając na liczne kamery monitorujące budynek, z przygrywającym w tle radiem.

Sobotnie dniówki były nawet znośne… dobrze, że nie miał nocki, wtedy bywało już gorzej.


~

- Ding-dong! Ding-dong! - Ktoś dzwonił do drzwi "Pyiotra", i bynajmniej nie był to odgłos domofonu, ale do samych drzwi. Kie licho, o porannej porze?

Polak więc się ruszył, by sprawdzić. Sąsiadka, babcia-Tamez. Dobrze chociaż, że nie te grubasy.

- Dzień dobry młody człowieku… przepraszam, że przeszkadzam… mam taką sprawę… "Luna", jeden z moich kotków, trochę za dużo skakała, spadł ze ściany obrazek, prosiłabym o pomoc…


~

Rano na plaży było mało ludzi, z biegiem jednak czasu, zaczęły się robić istne tłumy, trochę ku niezadowoleniu Jeffa. Normalnie pół L.A. postanowiło chyba wybrać się w to miejsce! Pamelce to jednak absolutnie nie przeszkadzało, a i nawet chyba łechtało jej ego. Te wszystkie spojrzenia kobiet i mężczyzn, och tak, podobało jej się.

Jemu w sumie chyba akurat z tego powodu również. Faceci zazdrościli mu takiej laski, a same inne panny, pewnie by i chciały wyglądać jak ona.






16:23

Coś przeleciało nad Los Angeles, po czym w nie walnęło. Spadło ledwie 5 kilometrów od SB Tower na wschód, na dzielnicę przemysłową Commerce.

Huk słyszalny na dużą odległość, eksplozja, drżenie ziemi.


Niedowierzanie, w to, co niektórzy widzieli na niebie na własne oczy, czy i już na ziemi, strach, czasem panika. A później syreny, dużo syren…


~

W ciągu pół godziny, trąbiły o tym niemal wszystkie lokalne media. Stacje radiowe, telewizja wysyłająca na miejsce katastrofy reporterów, bloggerzy, influencerzy, tik-tokerzy, i inne takie wynalazki, nadający stamtąd na żywo w internecie ze swoich smartfonów…

Meteoryt.

Na "Miasto Aniołów" spadł meteoryt, taki prawdziwy, jak na filmach, zabijając około setki osób, oraz raniąc drugie tyle. A więc nie wypadek w jakimś zakładzie, żadni tam też terroryści. Kawał głazu, prosto z kosmosu, zwalił się ludziom na głowy. Dobrze chociaż, że jakiś taki mały.

No nieźle, nieźle… co tu człowiek myśli, że już przeżył, czy i widział, a tu zaś coś nowego. Ej, ale NASA spała, albo coś?? Jak mogło dojść do czegoś takiego, przecież dostają miliardy $, mają te swoje teleskopy, i inne takie pierdoły, i chyba ten… chyba nawet było jakieś Space Force, czy coś takiego, nie? Ten pomarańczowy palant o czymś takim, nie tak dawno biadolił prosto z Białego Domu, gdy w nim jeszcze urzędował??


~

No ale meteoryt, meteorytem, a życie, życiem… spadło, pieprznęło, byli zabici i ranni, ale żadna tam tragedia na skalę narodową to raczej nie była. Pobiadolą o tym tu i tam przez tydzień, może na jeden dzień będą opuszczone do połowy masztów flagi, takie tam podobne, i tyle.


Ale dzisiaj sobota, już powoli wieczór! To co by tu pokombinować, jak spędzić czas? Takie myśli, na tą chwilę, miała większość z niemal czterech milionów mieszkańców Los Angeles, a nie jakieś tam "kosmiczne pierdoły"…










***
Komentarze dzisiaj, około 18.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 02-03-2023, 16:08   #8
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Źle być mogło, w sumie było nie najgorzej... było wspaniale! Może nic nie wyrwał, ale dobrze zjadł i się napił i pogadał. I o to mu chodziło. Nie żeby był wierny swojej partnerce... bo nie był... ale nie samymi figlami i pracą człowiek żyje! Znajomości nowe które poznał mogły się kiedyś przydać...

Ranek

Rano zwlókł się z łóżka przed siódmą. Zegarek biologiczny pracował i nie chciał się oszukać. Dzisiaj? Nie planował nic. Pooglada telewizję, pobyczy się na kanapie, obejrzy Netflixa? Plan jak plan... praktycznie nic nadzwyczajnego i nuuuuudy.

09:37

Wizyta sąsiadki babci? Nie potrafił brać od niej grosza za pierdoły z którymi potrzebowała pomocy, a oferowała $5 i kawę... Pieniędzy nie przyjął. Nie potrafił. To jakby okradać własną babcię. Poza tym, wiedział, że pewnie za jakiś czas przyniesie kawałek placka, czy innej szarlotki... a robiła wypieki wybornie!

Całkiem niezły biznes można powiedzieć i zabrał się za to od ręki, a koty? Sierściuchy go lubiły i on lubił je... dlatego nie mógł pozwolić sobie usiąść, bo pewnie nóż któryś upodoba sobie jego kolana... a tego nie chciał. Jednak wymiękł i najbliższe dwadzieścia parę minut spędził przy kawie z babcią i... kotem na kolanach. Dzisiaj miał się byczyć w ciszy... o, w sumie mógł...

16:23

Siedział na zoomie z dziewczyną, w salonie na lapku. W ten coś jebło i to jebło konkretnie. To nie był wstrząs... bardziej brzmiało to na bombę. Włączył telewizor i załączył wiadomości nie przerywając rozmowy z Moniką...

Minęło parę dobrych minut, aż pojawił się w lokalnej komunikat, a niedługo po nim reportaż na żywo. Uspokoił swoją, że nic się nie stało i że takie rzeczy tutaj to norma, jak trzęsienia ziemi, pożary i powodzie. Ot taka amerykańska specyfika...

Chciała by wracał, że w Polsce nie jest źle, ale on swoje wiedział. Zapewnił, że jeszcze wróci, że ma bilet kupiony na październik i już umówione i potwierdzone wolne u szefa... oraz to, że ma strasznie dużo roboty i musi kończyć.

Nie musiał, ale nie chciał się tłumaczyć z tego, że nie miał żadnego powodu wracać... żadnego, oprócz jej i synka. Żadnego, a wiedział, że na nic zejdzie nakłanianie jej by przyjechała do niego... może później mu się to uda. Teraz? Wiedział, że nie było szans. Za bardzo była zżyta z Polską. Ze znajomymi, z rodziną. Nie to co on...

17:00

Siedział na lapku szukając informacji o tym ruchu co kiedyś zasłyszał. Niestety nie mógł znaleźć numeru telefonu do tego szura jak kiedyś myślał co go poznał przy piwku. To był rasowy Preppers, Mike jakoś tam na imię. pamiętał tylko, że mieszka gdzieś poza miastem i szykuje się na atomową zagładę ludzkości czy inny kataklizm globalny co zredukuje ludzkość do promila... a on był na to gotowy.

On tak, Pyotr nie. Meteoryty nie były codziennością, a jak jeden to czemu nie więcej? Co jeśli leci w ich stronę wielka asteroida, a władze milczą by nie wywoływać paniki? Oni mieli bunkry, a co miał on?

Zatrzymał się nad swoimi myślami i wziął łyk whiskey... zaśmiał się. Brzmiał w swoim potoku myśli jak Mike... ale przecież nic nie szkodziło się szykować, nie?

Jedzenie jeść przed terminem użyteczności, zbierać fanty przydatne przeżyciu które się nie psują... Miał niemałą sumkę na koncie. Tak wysyłał Monice pieniądze na życie, ale i tak sporo mu zostawało. Chciał kupić coś swojego... nawet jakby wrócił do Polski to byłby ustawiony. Gdzieś za parę lat. Tutaj? Może pięć, lub dziesięć i by wszedł w developerkę... a po drodze handel nieruchomościami? Kupić gruzowisko i odpicować... taki był plan... za parę lat by mógł spokojnie w to wejść, a teraz?

Teraz srał w gacie i nie mógł przestać myśleć o tym co mówił Mike, więc przeglądał strony o prepperstwie... drogi biznes, nie ma co. Bardzo drogi. Szczególnie jak chciałoby się mieć coś poza miastem...

Zdecydował się więc odwiedzić Earthquake Store przy 675 S. Glenwood Place Burbank, CA 91506 i tam kupić jednoosobowego taktycznego bug-out baga, oraz jeden zapas survivalowego żacia Mainstay 2400 i dwie paczki Mainstay-owej wody... dobre $500, ale co z głowy to z serca... a to ponad rachunek za uzupełnienie żacia w lodówce na przyszły tydzień!

Poza tym, coś mu świtało, że federalni zalecali dwutygodniowe zapasy żarcia i wody? Nie był pewny... chyba tak. Zresztą, był dedykowany sklep, więc pewnie tak. Zdecydowanie, a takich sklepów jak ten i do tego ze sprzętem było w mieście na pęczki. Czytać, może to było modne? Pewnie tak, bo inaczej nie opłacałoby się im otwierać sklepu! Po drodze? Uzupełnić paliwo w baku do pełna zapasowym kanistrem i uzupełnić go.

Potem? Potem był gotowy na wszystko. Dosłownie, choć korciło go rozbijanie się po księgarniach w poszukiwaniu jakiś książek to z doświadczenia wiedział, że rząd federalny działał sprawnie i nie trzeba było szaleć. Czyli odpuścił polowanie na książki, bo jak by inaczej. Nawet jeśli leciała na nich asteroida czy inny meteor to przecież nie będzie co po nich zbierać!

Musiał znaleźć numer do Mike'a... gość, może i szur, ale zdawał się mieć łeb na karku. Co to tego nie miał wątpliwości. Jednak, skoro nie miał go w telefonie... to pewnie zabij przepadło i nici z odnowienia kontaktu. Co nie byłoby dziwne... pomysł gościa, że trzeba również być przygotowanym się na apokalipsę zombie, bo rząd w tajnych laboratoriach tworzy wirusa by pokonać rusków, ale znając podejście do bezpieczeństwa wypłynie i nas zarazi, a nie rusków czy chińczyków... albo to ze sztuczną inteligencją i jej bunt... cóż, szur... no i ciągle używał starej dobrej Noki 3310... bo Wielki Brat patrzy!

Może powinien wypłacić część gotówki z banku? Co prawda nie była to "twarda waluta" jak to mawiał Mike... ale co jeśli będzie black-out, czy inna flara słoneczna i padnie system bankowy? Dwa tysiaki pod ręką powinny całkowicie starczyć...

Mniejsza!

Potem? Partyjka wieczorem, czy kilka, pokera z kumplami z roboty. Dzisiaj gościli u Irvina. Ponoć żona z dzieciakami wyjechała do teściowej w San Diego... będzie się działo! Zapijanie, karcioszkowanie i bogi jedynie wiedzą co jeszcze!
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 07-03-2023 o 18:45.
Dhratlach jest offline  
Stary 05-03-2023, 15:04   #9
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Minęła dziesiąta… późne śniadanie. Dziewczyny były skacowane, przy czym jedna dorobiła się jeszcze moralnego. Harry nie wiedział czemu, wszak użył wczoraj prezerwatyw. Rozumiał fakt, że seks po pijaku, cóż… zdarza się po prostu tym, którzy nie mają ochoty na trzeźwo, ale to znowu nie taka znów tragedia. Zwłaszcza że w trakcie było miło, było gorąco i nawet głośno. Nawet głośniej niż u ruska.
Cóż… Harry nie miał doktoratu z psychologii i nie zamierzał wtrącać się w dramatyzowanie jednej z panienek. Tym bardziej że był to rzeczywiście one night stand. Dziewuszki były niezłe lecz nie powalały na kolana. Daleko im było choćby do Giny Rossi. Harry przekonał się już, że jeśli ktoś potrafi wyczyniać cuda w łóżku to nie poderwane w barze studenki i czy samotne sekretarki czekające na awans lub zaciągnięcie szefa do łóżka. O nie… Harry, przekonał się już że prawdziwymi artystkami alkowy, są znudzone i sfrustrowane kocice… żony którym mąż nie chce lub nie potrafi dogonić. Mające za dużo czasu i za mało podniet, aby zwykły seks im dogodził. Te potrafiły być bardzo pomysłowe.
Dlatego bez żalu pożegnał obie panie, których imiona pewnie zapomni do końca tygodnia.
Nie przyjęły bowiem zaproszenia jego na późne śniadania. To znaczy, Rosa może by i przyjęła, ale Anna nie chciała.

Ale wpierw trening na rozruszanie kości i zaostrzenie apetytu. Więc po ubraniu się na sportowo ruszył na siłownię. Tam było już kilka osób, między innymi ten siwy rusek wyciskający 80 kg na wyciągu stacjonarnym. Widok który jednak nie specjalnie zainteresował Patrige’a. Była to jednak jedyna znajoma twarz. Resztę stanowiła grupka innych lokatorów tego bloku. Paru facetów z innych pięter, dwie kobiety… w tym blondwłosa Jenny ćwicząca mocne ciosy. Mieszkała dwa piętra nad, albo pod Harry i zrobili sobie mały sparing, który Patrige przegrał. Po pierwsze dlatego, że miała go czym rozpraszać. Po drugie… Harry niespecjalnie przykładał się do walki, zważywszy że matka go uczyła iż nie wolno bić kobiet. Uczyła tatulowym pasem po tym jak pobił Clarę Walters w drugiej klasie podstawówki. I tłumaczenie że go przezywała i że była o rok starsza nic tu nie dało. Zabawna sprawa była zresztą z tą Clarą… Harry pożegnał z nią swój status prawiczka.


Po siłce Harry zabrał się za przygotowanie posiłku, jeden z wielu które zamawiał w firmie Factor 75. Miał ich zawsze kilka w lodówce. Był to kompromis wynikający z tego, że Harry nie miał czasu bawić się w pełne gotowanie zazwyczaj. A dokładniej nie chciało mu się latać po sklepach, by zebrać składniki. A nie chciał się opychać śmieciowym żarciem. Jego zawód mu na to nie pozwalał. Firmy takie jak Factor… rozwiązywały ten problem. A dziś na tapecie był gyros z jagnięciny. Nie tak świeży i nie tak łatwy w przygotowaniu jak twierdziły reklamy. Ale i tak znacznie lepszy do konsumpcji i niż śmieciowe jedzenie z masowych restauracji.

I… ehmm… cholercia. Zapomniał dokupić soli… i innych przypraw. I paru innych rzeczy. Zapomniał wczoraj uzupełnić zapasy w lodówce. Niech to szlag.
Przez chwilę myślał na tym, by zrobić coś cholernie głupawego. I łazić po sąsiadach, by pożyczyli soli. Ale trochę mu było głupio robić taki sztubacki numer, więc chcąc nie chcąc trzeba było zrobić szybkie zakupy. I ruszył do windy.
- Czeeekaj! - Rozległ się prawie wrzask, gdy już zamykały się drzwi windy, i słychać było charakterystyczne "plasku, plasku, plask", gdy ktoś zapierniczał w klapeczkach… lezba(?) z 0808.
Harry wyciągnął rękę nie pozwalając windzie się zamknąć. Starał sobie przypomnieć imię tej dziewczyny. Jill…chyba. Nie do końca była w jego typie. Nie miał nic przeciwko krótkim włosom, ale styl “na szeregowca” mało której lasce pasował.
- Dzięki! - Powiedziała głośno dziewczyna, wchodząc do windy… no i ruszyli w dół.
- Jill prawda?- zapytał dla zabicia czasu, wędrując spojrzeniem po dziewczynie. Po części dlatego że była zgrabna, po części dlatego… że nie było w windzie niczego innego, na czym mógłby zawiesić oko.
- E?! No ta! A co?! - Jill się zdziwiła, i… zdecydowanie była za głośna - A ja cię znam??
- Mogłaś widzieć jak robiłem ćwiczenia na balkonie. Jestem jeden balkon dalej od rus…- sportowiec wysilił pamięć próbując przypomnieć sobie jego imię.- Antona. Jesteśmy więc bliskimi sąsiadami. Harry jestem…- nic dziwnego że go nie znała. Nie wyglądała na miłośniczkę amerykańskiego futbolu. W zasadzie, ubrana w niebieskie legginsy na 3/4 i białą koszulkę wyglądała na wyznawczynię Jane Fondy. Miłośniczka jogi. Takie szczupłe ciało pewnie potrafiło się zwinąć w precel.
- No… i co z tego? - Powiedziała głośno, wzruszając ramionami - 0806, czy jakoś tak? Taaa, sąsiad! To o chuj biega? Hehehehe…
Aż korciło Harry’ego by przełożyć ją przez kolano i wyklepać te kiepskie maniery silnymi klapsami. Niemniej nie wypadało się tak zachować. Mama i Tatko nauczyli właściwego zachowania małego Patrige’a. Tylko po pijaku zapominał o tych naukach.
- Winda się wlecze. Wolę pogadać dla zabicia czasu. Po co zjeżdżasz na dół, jeśli wolno zapytać? - odparł mężczyzna.
- Jaaa pierdolę, ty tak serio?! - Jill znowu zarechotała - "Po co zjeżdżasz w dół"... bo nie jadę do góry, hehehehe!
- Głupie pytanie… rzeczywiście. Co poradzić? - zaśmiał się Harry i wzruszył ramionami. - Nudzę się, więc zapytałem… bo o co innego mógłbym zapytać ?
- A bo ja kurwa wiem? Jak się masz, haha, dobrze? A ty? Blaaaa! - Jill zaczęła dziwnie kręcić głową, prowadząc mini-monolog, nie patrząc na Harrego.
- A jak się masz, dobrze? - zapytał Harry zerkając na biust dziewczyny. Mały, ale jedyny interesujący element, w tej sytuacji. - Trochę banalne podejście. Przewidywalne. Wolę walić z zaskoczenia.
- Spociłam się pod pachami… - Pierdolnęła nagle takim tekstem sąsiadka - …a te grubasy z 0810, już się rozłożyły przy basenie, i kurwa grillują, i się nawet wykąpać w spokoju nie idzie!
- Szlag… to rzeczywiście nieciekawa sytuacja. - stwierdził Harry, choć na niego akurat obecność tej parki nie działała odstraszająco. Niemniej pewnie skróci swój pobyt na basenie. - To… gdzie masz ręcznik i kostium? I inne rzeczy na plażę?
Jill spojrzała na niego wyjątkowo krzywo…
- Żarcie idę kupić, a nie dupsko na plaży smażyć! A zresztą, chuj z plażą, i tymi wszystkimi plastikowymi palantami, i całą tą czarną hołotą!
Harry nie przypominał sobie, by plaża kiedykolwiek wypełniona była po brzegi murzynami. Daleki był jednak od tego, by oburzać się na to, że ktoś ma swoje… uprzedzenia. Ostatecznie, dopóki dziewczyna nie podpalała innym mieszkań to mało go obchodziło na kogo ona bluzga.
- Ja też jadę coś dokupić do lodówki. Mogę cię podrzucić.- stwierdził Harry po namyśle. Bo w końcu warto być dobrym sąsiadem, nawet dla rasistki.
- Nie jadam mięsa! Więc pewnie kupujemy gdzie indziej? Więc dupa zimna z podrywem? - Powiedziała Jill, szczerząc ząbki.
- No nie wiem… w sieciówce sprzedają wszystko. - wzruszył ramionami Harry i uniósł dłonie w pojednawczym geście. - Hej, jeśli wolisz iść w klapeczkach na piechotkę to nie ma sprawy. To była tylko propozycja.
- Znasz Martina Sancheza? 754 Wall Street? Tam się wybieram! Masz klimę w aucie?
- Mam kabriolet. I tak, mogę tam cię podrzucić. - zgodził się Harry wzruszając ramionami.
- Ulala! Cabrio! 0806, nie jesteś taka cipa, na jaką wyglądasz! - Parsknęła Jill.
- Serio?- zdziwił się Harry i napiął muskuły rysujące się pod koszulką polo.- Wyglądam na cipę?
Lekko rozjuszony tym… komentarzem dziewczyny, podciągnął koszulkę i chwycił dłoń Jill. Przycisnął ją do swojego brzucha.
- Czy cipy mają takie długi blizny od noża?
- Jezus Maria!! - Dziewczyna zakryła nieco teatralnie oczy dłonią, by na niego nie patrzeć, a i szybko cofnęła tą drugą, wyślizgując ją z jego uścisku - Ty jesteś wariat!
- Bez przesady… po prostu nie jestem mięczakiem. To po bójce pod “Czerwonym Bykiem”, dziabnął mnie drań zanim go znokautowałem. - odparł potulniej już Harry i poprawił koszulkę polo.
- A ja mam maczetę w mieszkaniu! - Palnęła Jill, i pokazała mu język.
- A ja armatę w spodniach… i co z tego? - zaśmiał się Harry.

"Ding!" - Winda sygnałem obwieściła dotarcie do parteru… a Jill z niej wyleciała jak z procy.
- Sorry! Może innym razem! - Powiedziała na odchodne, wprost uciekając przed Harrym.
- Nie ma sprawy. - odparł na pożegnanie Harry uśmiechając się triumfalnie… bo w końcu kto się okazał prawdziwą cipą? Ona… bo ostatecznie scykorzyła.

Zakupy w sieciówkach… Harry nie cierpiał tego. Pół biedy, jeśli nikt go nie rozpoznał. Gorzej jeśli pojawił się jakiś fan footballu lub samych Ramsów. Padały wtedy niewygodne pytania.
Na które Harry nie chciał odpowiadać. Więc mimo że nie był jeszcze bardzo sławny, to na zakupy udał się ubrany w kurtkę, bejsbolówkę na głowę i czarne lustrzanki. Wyglądał podejrzanie przy kasie i ochroniarze sklepowi chyba czekali aż wyciągnie spluwę. Ale ponieważ nic takiego się nie stało, to musieli się obejść smakiem. Dziś nie będą bohaterami wieczornego wydania wiadomości. Choć kto wie ? Ćpunów w LA jest wielu, któryś może wpaść wieczorem do sklepu z obłąkanym spojrzeniem i dużym nożem w dłoni.

Smaczny posiłek przerwał głośny świst, potem huk, a potem wstrząsy. Harry oderwał się od swojej jagnięciny i pognał do okna by zobaczyć co właściwie się stało. Potem włączył kanał informacyjny.
Za nim na miejscu pojawiła się kamera telewizyjna, w sieci zaroiło się od filmików i reakcji na żywo z miejsca wybuchu. Atak terrorystyczny, chińska rakieta międzykontynentalna, ruski dron… Informacje o meteorycie pojawiły się dopiero w telewizji. Tak naprawdę ciężko było uwierzyć że to akurat meteor walnął w środek miasta. Eksperci na każdym kanale przekonywali jak mała to szansa, by człowiek zginął od walnięcia kosmicznej skały w czerep. Gadanina stawała się monotonna z każdym kolejnym wywiadem, niemalże identycznym z poprzednim. No cóż… była to sensacja na całym kraj. Wiadomość która nie dotyczyły kolejnego kryzysu rządowego, kolejnej wojny w której uczestniczyli pośrednio amerykańscy chłopcy czy kolejnego obrzucania się błotem między republikanami a demokratami. Coś świeżego w tej codziennej medialnej sieczce. Ale maglowana ciągle sensacja szybko mogła się znudzić. I news, stał się przebrzmiałą sensacją zanim Harry przygotował się do następnego punktu w swoim planie. Wyprawy na basen. Liczył, że do tego czasu dwa kaszaloty o których wspominała Jill już odpłynęły. W drodze na basen odezwała się matka, przerażona tym tym co się zdarzyło w LA zadzwoniła z Arkansas. Musiał ją zapewnić, że nic mu się nie stało. Potem zadzwonił jego agent, Jeff też chciał się upewnić, że wszystko z nim w porządku. Nie wydawał się jednak aż tak zaniepokojony zdrowiem swojego klienta, bardziej rozczarowany tym że… nadal żyje. Pewnie Harry był dla niego więcej wart martwy niż żywy. Patrige w duchu obiecał sobie zwolnić tą pijawkę, jak tylko jego własna sytuacja się polepszy. Na razie… widoki na to były marne.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 05-03-2023, 16:23   #10
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Pralnia, godzina 1200

Pyotr wchodził do pralni… z koszem prania ciuchów roboczych i tych swoich zwyczajnych. Zdarzało mu się tu witać. O dziwo. Nie mieszkał długo, a była to wyjątkowa okazja poznania sąsiadów z bloku. Tak jak wcześniej, gdy zdobył fuchę… właśnie tutaj z polecenia Johna z piątego piętra.

W pralni zaś, kręciła się ruda-wytatuowana, wkładająca właśnie rzeczy do jednej z pralek…


Ubrana była nieco frywolnie, ale co się dziwić, przy 30 stopniach, i "dwa kroki" od własnego mieszkania…

Pyotr uśmiechnął się pogodnie w drodze do automatu.
- Dzień dobry - powiedział - Poranne pranie?
- Hej - Ruda na niego zerknęła jedynie na chwilę - No tak…
- Jestem Pyotr. - otworzył automat i zaczął go oglądać - Czasem któryś nie doczyści się do końca i trzeba wziąć inny, a takiego wrzucić na pusty przebieg… ale przecież to wiesz…
- Py…jotr? Co to za imię? - Zdziwiła się wytatuowana, znowu zerkając na niego… i zaczęła na powrót wszystko wyciągać z pralki - Nie, nie wiedziałam. Nasza nam się wczoraj w mieszkaniu zepsuła…
- To nie dobrze… - stwierdził wkładając pranie - …ale można temu zaradzić. Mam europejskie korzenie… - zerknął na nią z uśmiechem - …i znam się nieco na pralkach. Mogę rzucić okiem. Moja jeszcze działa, ale mam tyle prania, że potrzebuje wstawić dwie.
- Ja jestem Eve… - Odpowiedziała ruda, i w końcu wszystko wyciągnęła z bębna pralki, i go sobie obejrzała. A że kucała, a nie pochylała się, to widoków pod tym sukienkowym "cosiem" dla Piotra niestety nie było - Nie no… czysta jest… - Mruknęła Eve, i znowu zaczęła wszystko na powrót wkładać.
- A ile by nas to kosztowało, jakbyś na tą pralkę zerknął? - Dodała sąsiadka, gdy w końcu skończyła wkładanie prania(była i kolorowa bielizna), i uruchomiła pralkę.
- Hmm.. - zamyślił się i włączył program swojej pralki - Od kawy po parędziesiąt dolców. Zależy co poszło. Zazwyczaj są to drobnostki. Dla sąsiadki policzę tylko części zamienne bez robocizny jeśli będą bezwzględnie potrzebne, a i tak tylko po konsultacji.
- Pogadam z Charlotte, moją lokatorką. A ten… jakbym ci załatwiła darmowe wejście do "Exchange" i parę drinków? Robię tam za barmankę…
- Powiedziała Eve, zakładając rękę na rękę.
Założył dłoń na nadgarstek i dłonią chwycił się za brodę w zadumie.
- Którymi wieczorami tam pracujesz? Tak z ciekawości?
- Piątki i soboty… no chyba, że… jakby to była jakaś droższa naprawa… to może tatuaż? Tak do 100$ za free?
- Uśmiechnęła się.
- Zdarza mi się drogie naprawy zmieniać w mało kosztowne… w niektórych sprzętach wystarczy mała, ale pracochłonna… przeróbka, bez kupowania drogich części… - uśmiechnął się - Wszystko zależy od modelu i daty produkcji.
- Ja się tam nie znam…
- Eve wzruszyła ramionkami - To co, kiedy byś wpadł?
- Mam chwilę wolnego, a czas w sumie do trzeciej. Potem jestem umówiony, niestety. Pytanie kiedy mogę na nią rzucić okiem?
- Teraz nie bardzo… potem idę robić… Charlotte nie ma… ummm… jutro?
- Eve zrobiła niewinną minkę.
- Jasne. Może być jutro, może być dziś… hmmm… Może dziś zerknę okiem na szybko? Jutro niedziela i sklepy z częściami zamknięte… Jakbym wiedział dzisiaj z czym się mierzę, mógłbym wstępnie oszacować pracę i ocenić stan. Może i nawet naprawić?
- Ummm… no dobra. Tak za pół godziny? 0803 mieszkamy…
- Ruda chwyciła pusty kosz na pranie w lewą dłoń.
Pyotr zerknął na zegarek.
- Jasne. 0803 za pół godziny. Skompletuje narzędzia.
- Ok, to na razie…
- Eve opuściła pralnię, i udała się do swojego mieszkania, robiąc charakterystyczne "klapu, klapu, klap" w swoich klapeczkach…

Pół godziny później

Pyotr z torbą narzędziową, a raczej dwiema. Jedną od mechaniki, a drugą od elektryki stanął pod drzwiami Eve. Zapukał. I nic. Zadzwonił dzwonkiem.

W końcu zachrobotało w drzwiach, i otworzyła je Eve. Była ubrana jak poprzednio, choć tym razem pomykała już po swoim mieszkaniu boso.
- No hej - Powiedziała, wpuszczając Pyotra do środka.
- Hej.
- Ale żeś obładowany…
- Parsknęła ruda - Dobra, to stawiaj graty…
- …na wszystko przygotowany.
- odpowiedział.

Z miejsca, gdzie polak stał, miał widok na cały salon. Był on nieźle urządzony, wszędzie czysto, fancy meble i wystrój. Całkiem normalne sprawy?


Pyotr tylko rzucił okiem na salon… by się upewnić, czy ktoś jeszcze tu był. Prawda prawdą, ruda była ciekawszym obiektem paczań…
- Przytulnie tu. - rzucił mimochodem…
- Dzięki. No a tu jest ta pierniczona pralka… - Powiedziała ruda, otwierając drzwi, tuż obok wejściowych do mieszkania, do malutkiej kanciapy.


Uch. Suszarka stojąca na pralce, być może i wszystko poprzykręcane…

- O chuj… - stwierdził tylko i zaczął oglądać jak wygląda dostęp do pralki… w sumie, na czwartą był umówiony, a nie na trzecią… powinien się wyrobić, nie? Model pralki i producent, rocznik…
- Co dolega pacjentowi? - zapytał.
- No… nie działa. Nie da się jej włączyć - Powiedziała Eve, do zaglądającego tu i tam przy suszarce i pralce Pyotra.

Sprawa wyglądała kiepsko. Żeby w ogóle odsunąć pralkę od ściany, należało najpierw pozbyć się suszarki, a ta… była przykręcona do ściany, jak i samej pralki pod nią. A jakby może tylko na dole odkręcić, i samą pralkę odsunąć… nie. Było ryzyko, że uchwyty w ścianie puszczą, a wtedy spadnie mu na łeb. "Polak na emigracji, zabity przez suszarkę, pomagający sąsiadce". Taaa, to by był artykuł, przez który by Mariola jeszcze podwójnie beczała.

Wyjaśnił sprawę sąsiadce pomijając skecz życia.
- No i tak to wygląda. Trza odkręcić suszarkę. Brać się? Ktoś miał polot wymyślając ten system. Ameryka nigdy nie przestanie mnie zdumiewać. - oznajmił nieco rozbawiony. - Nic strasznego.
- No… tak? To rób co tam trzeba… chcesz coś zimnego do picia? - Powiedziała Eve. A Piotr mógł robić, owszem, ale raczej nie sam? Ktoś musiał pomagać, jeden odkręcać co trzeba, drugi trzymać ową suszarkę, żeby właśnie na łeb nie spadła?
- W sumie przyda mi się pomoc. - stwierdził - Zabity przez suszarkę brzmi dumnie. - dodał rozbawiony - Jak odkręcę u góry to może się chcieć przechylić, jak od dołu to może wyrwać mocowania. Po prostu przytrzymaj, a ja się wyrobię lekko?
- Moooment
- Eve pokiwała mu palcem przed nosem - To jest ciężkie? Ja mam trzymać, a ty pewnie jesteś silniejszy… co to za polityka? - Uśmiechnęła się z przekąsem.
Pyotr sięgnął do torby i wyciągnął wkrętarko-wiertarkę.
- Jesteś pewna? To ma swoje obroty… - uśmiechnął się również z przekąsem
- Ummm… a tam… nie pitol - Parsknęła ruda, i wzięła maszynę w rękę, i spojrzała na nią, i na suszarkę, i na maszynę, i suszarkę - Teges… drabinę potrzebujemy?
- Przynieść, czy krzesło wystarczy?
- uniósł brew.
- Czekaj, ja tu mam gdzieś taki… ten… - Eve oddała mu wkrętarko-wiertarkę, i gdzieś podreptała… a on odwrócił się w jej kierunku. Cokolwiek to było miał dziwne przeczucie.

Wytatuowana po chwili wróciła, niosąc "taki ten", który postawiła obok Pyotra.
- Może być? Na tym sobie chyba poradzę? - Powiedziała.
- Jest tylko jeden sposób aby się przekonać, Mark! - oznajmił Piotr. cytując klasyka z Balls of Steel.
- Ha…ha… - Mruknęła ruda, ustawiła sobie drabinkę gdzie trzeba, po czym weszła na nią boso. Sięgnęła pustą dłonią w górę… nie docierała nią, gdzie trzeba. A sąsiad, zaczynał mieć ciekawe widoki pod nosem - Nie dosięgnę kurde…
- Czyli drabina.
- stwierdził stwierdzając w duszy fakt, że była kruszynką… a czas leciał. - Zaraz z nią wrócę…
- Czeeeekaj!
- Eve postawiła jedną stopę na pralce, a drabinką zatelepało - Podaj mi rękę…
Po chwili postawiła drugą stopę na pralce, i jakoś na jej krawędzi balansując, chyba była gotowa do dalszego działania.
- To ten… podaj mi tą maszynę? - Powiedziała, stojąc na wysokości, w tym swoim skromnym wdzianku.

A Piotr wybałuszył gały, mając nagle oto całkiem niezłe widoki przed sobą. I jakby nie wiedział lepiej doszedłby do wniosku, że to nie o pralkę tu chodzi… w końcu był w Ameryce… choć widok był zacny, podał sprzęt i chwycił mocno… suszarkę.
- Gotowy. - stwierdził, ale nie sprecyzował do czego.
- Ok, no to… - Powiedziała Eve i rozległo się "bzzzzzz" gdy zaczęła odkręcać - O! Nawet idzie… fuuuj, ale tu kurzu…
- Idzie ci bardzo dobrze. - Odezwał się Piotr. - Ta i jeszcze jedna.
- Mhhhmmm
- Mruknęła ruda, i po chwili zaczęła odkręcać kolejną śrubkę… a jej dupcia tak słodko drżała, gdy używała maszyny… po chwili jednak było po wszystkim - No to schodzę… uhhh… nie jest łatwo… trzymasz??

Po chwili Eve zeszła z pralki, z drabinki, nigdzie nie fiknęła, i wszystko było cacy. Postawiła maszynę na podłodze, po czym patrzyła na sąsiada, "zapierającego się" o suszarkę.
- Dasz radę teraz sam?
- Bezproblemowo. - powiedział poprawiając uchwyt na suszarce i odstawiając ją na bok na podłogę… a przez myśl mu przeszło piękne “o ja pierdolę, ciężkie gówno” i mało nie upuścił - Jesteś nieocenioną pomocą.
- Spoczko - Ruda błysnęła ząbkami - To idę umyć ręce… chcesz colę z lodem?
- Poproszę.
- odpowiedział z uśmiechem i wziął się do właściwej roboty. Jak zasilanie padło… trzeba będzie sprawdzić styki i… trochę. Choć mógł to być też głupi włącznik…

Trzydzieści dwie minuty i miał odpowiedź. Cholerna elektronika siadła. Na szczęście udało się usunąć awarię na miejscu, a się nagłowił…. Skręcił pralkę, wsunął, poprzekręcał i podłączył. Teraz patrzył na nieszczęsną suszarkę. Nie docenił jej wcześniej. Cholera wie z czego ją zbudowali, albo to po prostu z jego strony źle chwycił… ale teraz wiedział co go czekało. Przy pomocy kilku dodatkowych narzędzi i stopni co przyniosła Eve, a które użył za podporę suszarki ustawioną na pralce poskręcał znowu wszystko do kupy. Tak jak być powinno.

W tym czasie, Eve przyniosła dla niego już drugą szklankę z colą, i kostkami lodu…
- I jak tam? - Zagadnęła.
- Można włączać. - odpowiedział - Awaria była głęboko ukryta, ale dało radę zrobić przeróbkę i naprawić na miejscu.
- Wow, serio?!
- Ucieszyła się ruda - Jesteś the beeeeściaaaak! - Klepnęła go w ramię.
- To było przyjemne wyzwanie. - odpowiedział z uśmiechem Piotr. - Cieszę się, że mogłem pomóc.
- Dobra… to ten… to co byś chciał za pomoc?
- Powiedziała Eve, trochę niepewnie na niego patrząc.
– Tatuaż brzmi dobrze i będzie w sam raz na pamiątkę. Ciekawi mnie jakie robisz. Co polecisz? - odpowiedział z zaciekawieniem.
- Robię różne… to tobie się ma podobać, więc najlepiej w poniedziałek wpadniesz i pooglądasz katalogi? - Ruda, uśmiechnięta, wzruszyła ramionkami - Wiesz… motywów są setki… Black Tower Tattoo Studio, znajdziesz?
- Znajdę - odpowiedział z uśmiechem - To zgadamy się i wpadnę!
- Nie ma sprawy, ja tam codziennie jestem! - Powiedziała Eve.
- Jak coś jestem pod 0811. Wpadnę na dniach.
- Jasne… - Ruda mrugnęła do niego na odchodne.
- No to hej!
- Hej, hej…

 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 05-03-2023 o 21:29.
Dhratlach jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172