|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
24-02-2023, 19:57 | #1 |
Wiedźma Reputacja: 1 | [Autorski] "Terminus" (+18) Dzień -1. Los Angeles. Piątek, 9 czerwiec 2023. Około 16:00. Pogoda była typowa, jak na tą porę roku, i jak na LA. Bezchmurne niebo, 27°C, niemal bezwietrznie, a wszystko toczyło się swoim codziennym, typowym tempem… Ale dzisiaj piąteczek! Jeszcze parę godzin, i wreszcie weekend! Można się odprężyć, można odpocząć od harówki, zabawić, poszaleć. Wybrać na plażę, na imprezę do klubu, połowić rybki, czy po prostu się ogólnie pobyczyć. Kto tam co lubi. Byle tylko jeszcze(z reguły) do 17:00, i "wolność"! From 9 till 5, amerykański standard, niemal dla każdego… ~ - Idzie majster! - Cicho dał znać jeden z roboli na trzecim piętrze budowy, by ci, którzy akurat trochę się opierdalali, nie zostali na tym przyłapani. Wodolejski się nie obijał… no może nie bardziej niż pozostali, hehe. Chwycił za kable, którymi kilka minut temu się zajmował, i wrócił do dalszego kładzenia elektryki. Dobrze, że wśród budowlańców nie było innych polaków, inaczej pewnie codziennie by słyszał durne gadki o tym, że "ciągnie kabel". - Hej "Pyotr"! - Zagadnął go po chwili majster. No szlag by trafił, czemu akurat jego. - Jak leci? Fajnie, że już wróciłeś z chorobowego… Dobra robota, dużo metrów dzisiaj! - Uniesiony w górę kciuk, podpierał to stwierdzenie grubasa - No i już taki blady nie jesteś, jak ostatnio… przyjdź o 16:30 do kanciapy! - Majster mrugnął. Ho, ho! Czyżby szykował się jakiś niezły pozytyw? ~ Jeff, wraz z dwoma pomocnikami, sprawdzał już cały tydzień linię "A" miejskiego metra, zwaną również "Niebieską". Na chwilę obecną, rozpoczynając w samym centrum LA, doszli do stacji "Washington". Jeszcze kupa roboty przed nimi, i lekko z tydzień dalszego sprawdzania… Rutynowa robota, świecenie latarkami, sprawdzanie torów, kabli, oświetlenia, wieczne drałowanie na piechotę. Czasem szczury coś przegryzały, czasem bezdomny, lub jakiś świr na coś wpadł, albo specjalnie zniszczył, nic niezwykłego. No i zawsze we trzech, dla bezpieczeństwa, również z powodu faktu, iż linie nie były zamykane podczas kontroli, i ze sprayem gazowym przy sobie, różnie to w końcu bywało. A jak coś odkryli, to i naprawiali. Ostatni raz meldowali się przed kwadransem, i właśnie dochodzili do jednego z telefonów stacjonarnych, zamkniętych na kłódkę w małych skrzyneczkach na ścianie, gdy… "Dryyyyn! Dryyyyn!" Owy telefon zaczął dzwonić. Ktoś coś od nich chciał. - Hej Jeff, tu Mark. U was wszystko ok? Słuchaj, twoja laska tu wydzwania, mam cię połączyć? - Odezwał się głos operatora z centrali. W końcu pod ziemią, w tych tunelach, mało kiedy był zasięg, nawet i z pomocą bardzo licznych wzmacniaczy sygnału telefonów komórkowych(na co mocno psioczyli pasażerowie metro). - Heeej babe… tak sobie myślałam… wybierzemy się jutro na plażę? Kupiłam sobie nowe bikini, pewnie ci się spodoba tygrysku… - Trajkotała w słuchawce Pamela, a stojący nieopodal dwaj kumple Jeffa, zapalili sobie, i udawali, że wszystkiego nie słyszą, i że wcale z tego nie rżą. - Kupisz też coś u Chińczyka? Mam ochotę na kurczaczka… ~ Harry miał masę czasu dla siebie, więc w pełni z tego korzystał… długo w nocy siedzieć, długo rano spać, proste. Odkąd go zawiesili w działalnościach drużynowych, to nawet na treningi chodzić nie musiał. Żyć nie umierać, chociaż kasy było trochę mniej, ale przecież to tylko dwa tygodnie, wkrótce będzie już jak dawniej. A tymczasem, wolna ręka, niemal na wszystko, więc hulaj dusza! Siłownia, basen, PlayStation, piwko tu, piwko tam, wieczorami bary… czasem danie komuś w zęby. No i panienki. I to nie tylko te poznane na jedną noc przy drinku, ale i Gina Rossi z 7-go pięterka, mężatka, z którą miał niezły romansik. Prawie co drugi dzień spotykali się u niej, lub u niego, by uskuteczniać figle na wszelkie możliwe sposoby… weekendami sąsiadka z piętra niżej była jednak zajęta własnym gachem, coś więc wypadało dzisiaj sobie "złowić" na mieście… lub na własnym piętrze. Kilka okazów wartych zainteresowania bowiem było, nawet ta Pamelka z tym śmiesznym pieskiem. No i co z tego, że też kogoś miała? Harremu to zupełnie nie przeszkadzało, hehe… A ten stary rusek obok, też ruchał jak wściekły, i to często i totalne małolaty. Jak ten cap tego dokonywał? Może warto by się zainteresować bliżej sąsiadem od wspólnego balkonu? W międzyczasie jednak, już 16:00, piąteczek, więc co by tu… ~ Kolejnym "śpiochem", na 8-mym piętrze SB Tower, była niejaka bladolica Sandra, z mieszkania 0805. Zwlokła się z wyrka około 10:00, pokręciła po mieszkaniu, poklęła na burdel zostawiony przez współlokatora. Później przyszedł czas na jakieś śniadanie, i w końcu na nieco pobrzdękolenia na basie. Obudziło to Sammy'ego, który ruszył zwłoki ze swojej dziupli, i w samych gaciach(!), dołączył do Sandry, wspomagając jej grę swoimi klawiszami… póki ta go nie zjebała za parę rzeczy, i poszedł najpierw siebie doprowadzić do porządku, a później nibu ogarnąć chlew, jaki po sobie wczoraj zostawił. Dziewczyna wkrótce zakończyła jednak wszelkie próby muzyczne, po czym przyszykowała się do swojej dorywczej roboty, i opuściła mieszkanie… Dostawa żarcia, za pomocą skutera, w godzinach lunchu. I to tak na pełnym gazie, lawirując między autami, często skracając sobie drogę chodnikiem, i ogólnie, łamiąc sporo przepisów drogowych! Gdy bowiem, ta cicha i spokojna dziewczyna, siadała na swój mały "piździk", i zakładała kask, wstępował w nią istny, mały diabełek… ~ Dzień jak co dzień, a służba, nie drużba… Boże, czy on tak się już zestarzał, by mieć takie myśl? Czarnoskóry Malvin pomasował nieco bolącą szczękę, będzie musiał chyba znowu łyknąć tablety na swoje choróbsko. Było gorąco, było duszno, ale w recepcji pracowała dzielnie klima, więc było znośnie… recepcjonista Erwin właśnie ścierał się przez okienko, z jakimś mieszkańcem z 13 piętra, który kurwił na syf na korytarzach, a o wsypie na śmieci, to już lepiej nie wspominać, blaaa, blaaa, blaaa. Ludzie to się chyba nigdy nie nauczą porządku, dyscypliny, i życia w zgodzie… No i gdzie ten jełop Jack, długo nie wracał z obchodu, pewnie zaś gdzieś popalał po kątach, lecąc w kulki. Marvin ostatni raz go widział na kamerach, na 9-tym piętrze. Powinien go wywołać przez krótkofalówkę? No ale w sumie po co, sam nie lubił, gdy się mu zawracało cztery litery w trakcie obchodu… ale on i by już również na niego poszedł. Kij tam z klimatyzowaną kanciapą, na korytarzach było ciszej niż tu, nikt nie przychodził z czymś co 5 minut. Ale jeszcze 2 godzinki, i będzie miał już serio spokój. *** O godzinie 16:23 wszystko się zatrzęsło. Trzęsienie ziemi, jakich w LA wiele! Ale w sumie to był pic na wodę, nawet nie 2 na skali Richtera. Zadrżały meble, zadzwoniły szklanki, i tyle, po 10 sekundach było po wszystkim. Niektórzy się trochę więcej spocili, niż normalnie w taką pogodę, a większość długotrwałych mieszkańców miasta, zbyła wszystko jedynie małym uśmieszkiem, i wzruszeniem ramionami. *** Komentarze za chwilę.
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD Ostatnio edytowane przez Buka : 26-02-2023 o 17:05. |
25-02-2023, 00:28 | #2 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Arthur Fleck : 27-02-2023 o 19:55. Powód: Kontynuacja posta |
25-02-2023, 08:46 | #3 |
Reputacja: 1 |
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 01-03-2023 o 19:00. |
25-02-2023, 16:50 | #4 |
Reputacja: 1 |
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
26-02-2023, 14:37 | #5 |
Administrator Reputacja: 1 | Praca w metrze miała jedną zasadniczą zaletę - nawet techniczne korytarze były na tyle wysokie, że nie trzeba się było się schylać... i nie musiał tego robić nawet "Żyrafa", jak nazywali Petera, niedoszłą gwiazdę koszykówki. Niższy od niego o pół głowy Jeff nawet w cylindrze mógł chodzić wyprostowany. Gdyby, oczywiście, w pracy zamiast kasków z czołówkami nosili cylindry. A ten zdarzyło mu się założyć tylko raz, gdy trafiło mu się statystowanie w filmie... - Niech to szlag... - Henry, który wysforował się parę metrów przed pozostałą dwójkę wskazał odchodzący w bok ślepy korytarz. - Znowu ktoś sobie urządzili tu libację. Liczne puste butelki i puszki świadczyły o tym, że Henry się nie myli. - Ostro się zabawiali. - Liam wskazał kilka walających się po katach prezerwatyw, podarte rajstopy i damskie majtki. - Dobrze że trupa nie ma - skwitował sprawę Jeff. - Damy znać Markowi, kiedyś kogoś tu przyślą. - Po cholerę komuś były te durne korytarzyki? - powiedział Liam. - Pewnie komuś płacili od ilości postawionych na planach kresek - zażartował Henry. - Albo żeby podziemni turyści mieli gdzie się chować przed pędzącym metrem. Jeff wpisał korytarz Aw15 na listę spraw, którymi miał się zająć ktoś inny, Henry wymienił mrugającą świetlówkę i mogli iść dalej. - Pamiętacie tego idiotę, co usiłował kraść kable będące pod prądem? - Liam przypomniał wszystkim najbardziej ponure zdarzenie z ostatnich paru lat. - Niech spoczywa w pokoju - stwierdził Jeff. - Już wolę bezdomnych. - Takich jak te świry z zeszłego tygodnia? - Henry odruchowo sięgnął do kieszeni by sprawdzić, czy ma tam gaz. Kiedyś w razie potrzeby używał gazrurki, ale po paru upomnieniach płynących z góry przerzucił się mniej brutalny środek perswazji. - Aż dziw, że nam się nigdy nie zdarzyły panienki, tak jak Carlosowi - z udawanym żalem powiedział Liam. - Taaa.... chyba mu się przyśniły - skomentował Jeff. Przerzucając się wspomnieniami i mniej czy bardziej zmyślonymi opowieściami ruszyli dalej. * * * - Bikini? - powtórzył Jeff, udając, że nie widzi spojrzeń kolegów. - No, no... Już to sobie wyobrażam... - A tego chińczyka ci załatwię... Paaaa. Odwiesił słuchawkę i zamknął skrzynkę. - Kurczaczek, mniam, mniam... - Liam demonstracyjnie się oblizał. - Bikini, mniam, mniam - lubieżnie wykrzywił się Henry. - Dobrze, że kurczaczek, a nie jakieś... ochotki - dodał Liam. - Widać nie zaszła... Jeff uśmiechnął się... może ciut krzywo. - Wiesz z własnego doświadczenia? - spytał. - Lody o północy i takie tam? Liam, szczęśliwy "posiadacz" dwójki dzieci lekceważąco machnął ręką. - Było, minęło - powiedział. - To będziesz plażować? - Jedziecie na Manhattan Beach, czy Pamela będzie robić za swą sławną imienniczkę na Will Rogers State Beach? - spytał na pozór poważnie. - A może po prostu wjadą na dach? - roześmiał się Henry. - Potem będą mieli blisko do łóżka... - Ty se znajdź jakąś zgrabną dupcię - dogryzł mu Liam - a do cudzego wyra nie zaglądaj... Już prawie wyszli na powierzchnię, gdy ziemia pod ich nogami zadrżała. - Czyżby nasz ukochany uskok się budził? - Henry lekko się uśmiechnął. - Całkiem jak w "Trzęsieniu ziemi" - dodał Jeff. - Że też sobie akurat nasze LA wzięli na celownik - powiedział Liam. - Jak nie wybuch wulkanu w samym centrum miasta, to biedny San Andreas niszczy miasto albo posyła pod wodę pół Kaliforni. - A może oglądaliście sowieckie "Metro"? - spytał Jeff. - W domu nie myślę o pracy - roześmiał się Henry. - I nie oglądam filmów z nią związanych. A wy zapomnieliście o "10 w skali Richtera"... - Tu nie było nawet dwa... nawet kurz z sufitu się nie posypał - stwierdził Liam. - Kurz? Jaki kurz... wszak nasze metro jest czyste... czyściutkie... - z poważną na pozór miną powiedział Jeff. - Ta... jedzie mi tu metro? Wszyscy się roześmiali. * * * Ze stacji Washington do SB Tower metrem jechało się mniej niż pół godziny, a podczas krótkiego spaceru do domu można było wejść do The Red Chickz i kupić Pameli upragnionego kurczaczka. Po chińsku. * * * Pamela powitała Jeffa ubrana w seksowne chińskie hanfu i wyglądała tak smakowicie... Na szczęście kurczaczek nie miał nic przeciwko temu, by trochę poczekać... * * * Przygotowania do wypadu na plażę śmiało można było odłożyć na godziny poranne. Wieczorem lepsze było wino, jakiś romantyczne 'cuś' na Netfliksie, a potem Pamela w bikini, Pamela bez bikini, a potem parę gorących chwil pod prysznicem i sypialni. A jak któryś z sąsiadów będzie niezadowolony z hałasów dobiegających zza ściany, to może zatkać uszy. Albo iść w ślady Pameli i Jeffa. |
28-02-2023, 22:06 | #6 |
Reputacja: 1 | Trochę pochlali na wczorajszej próbie. Co prawda i bez tego Sandra nie zwlokła by się z łóżka zbyt wcześnie, ale przez to doszły jej dwa kace. Ten alkoholowy, jako że jej ciało zaczynało coraz gorzej znosić duże popijawy, jak i ten moralny, że znowu więcej było chlania, niż grania. A w sobotę mieli koncert. Kto wie, czy nie jeden z ostatnich w tym składzie. Perkusista Luke niemal nie tknął alkoholu, bo miał te swoje treningi, poza tym rano miał jakichś klientów na siłce. Główny wokalista Jim coraz bardziej wkurwiał wszystkich obnoszeniem się swoim bogactwem, narzekał, że whiskacze przyniesione przez gitarzystkę Katie były szczynami, których on nie będzie pić. Klawiszowiec Sammy narzekał, że powinni przećwiczyć bardziej dwa nowe utwory, jakie napisał, które wszyscy z zespołu akurat jednomyślnie za słabe, w końcu kto przychodził na deathmetalowy koncert, żeby słuchać solówek na keyboardzie, którymi ten mieszkający z Sandrą ćwok chciał się popisać? Cóż, na śpiewanie nie miała sił, ale trochę wypadało poćwiczyć bass, zanim pojedzie rozwozić żarcie u swego ojczyma. Ogarnęła więc siebie, poranną toaletę, mycie zębów, szybkie śniadanie, podczas którego więcej wypiła, niż zjadła. Jimmy oczywiście musiał zostawić po sobie sporo syfu, nawet mimo późnego powrotu. Rozsypał chińskie żarcie, które sobie zamówił w drodze powrotnej z próby, walały się jego ciuchy, istny pierdolnik. - Perkele… - klęła pod nosem po fińsku, języku wielu kapel, z których czerpali inspiracje. Choć nie zabrakło też bardziej swojskich, amerykańskich przekleństw. Doczłapała w końcu do swojego kącika, gdzie miała piecyk i gitarę basową. Chwila przygotowania, strojenia i zaczęła grać, nie używając słuchawek, a robiąc to na głośnikach, nie słuchawkach. Nie przejmowała się tym, że zasrany Jimmy pewnie jeszcze spał, bo w nocy pewnie jeszcze siedział kilka godzin młócąc na konsoli w jakiegoś Harrego Pottera czy inne gówno. Po czasie pojawił się i sam królewicz, w samych gaciach. O dziwo nie narzekał, a chyba również wiedziony poczuciem, że niewystarczająco ćwiczyli poprzedniego dnia, dołączył do Sandry. Sęk w tym, że był w samych gaciach. Dziewczyna skrzywiła się. Gdyby chociaż miał się czym pochwalić, ale ledwo co się tam wybrzuszało. Nie to, co mieszkający obok nich czarnoskóry, którego kiedyś podejrzała nagiego z balkonu. Ten, to miał knagę. Tylko słuchał jakiegoś gangsta rapu, co czyniło go w jej oczach, a właściwie uszach, nieznośnym. Chwilę ćwiczyła razem z Jimmym, ale gdy ten wrócił do swoich pieprzonych solówek, nawet nie pamiętając, jak był zjebany za nie podczas próby, Sandra nie wytrzymała, zjebała go i skończyła ćwiczenia. Było jej to nawet na rękę, bo zbliżała się godzina, o której miała być w śmieciowo-żarciowej restauracji, gdzie menedżerem był jej ojczym, Mike. Czarnoskóry facet wyrwał jej matkę, która uciekła razem z Sandrą do L.A. z małej wioski w Teksasie. Metalowa dziewczyna nawet polubiła Mike, głównie za to, że w przeciwieństwie do jej ojca, temu nie przeszkadzało zainteresowanie ostrą muzą. Za namową matki, widzącej, że córka nie do końca dobrze zarabia z koncertów, zatrudnił ją do rozwożenia zamówień. Na szczęście na luźnych zasadach, które pozwalały Sandrze przychodzić do pracy w miarę swobodnie, zależnie od chęci i możliwości. Szalała więc po mieście na firmowym skuterku. Już trzecim, jakiego dostała. Zdecydowanie najbrzydszym, ale też najbardziej wydajnym, który przy szalonej jeździe dziewczyny wytrzymywał już szałowy ósmy miesiąc, jedynie z kosmetycznymi naprawami. Nie była stworzoną osobą do tej roboty, jako że nie przepadała zbytnio za kontaktem z obcymi ludźmi. Gdyby nie to, że nadrabiała szybkością dowozu, pewnie już dawno Mike by z niej zrezygnował. Ale i ta szybkość miała swoje negatywne strony… Sandra przeklęła pod nosem, gdy usłyszała opierdol od policjanta. Już chciała mu odpowiedzieć coś niemiłego, ale po tym, jak ostatnio dostała mandat… kasa zaczęła ją mocno cisnąć w tym miesiącu, więc zagryzła zęby i sięgnęła po zawiniątko ze swojego plecaka. - Przepraszam… może burrito z kurczakiem? - zmusiła się na coś w rodzaju uśmiechu w stronę policjanta, choć zapewne i tak nie wyglądała zbyt przyjemnie. A sam placek zawsze dostawała od Mike’a, jako bonus do zapłaty. Darmowemu żarciu niby w zęby się nie zaglądało, ale zdecydowanie nie była fanką rozwożonej kuchni i często po prostu wyrzucała to gdzieś do kosza albo dawała jako gratis od zakładu, gdy ktoś się przysrywał do zamówienia czy jakości dostawy. - Nie szalej tak mała - Glina pogroził jej palcem, po czym zamknął szybę auta, by nadal cieszyć się pracująca w nim klimatyzacją… więc po sprawie? Wzdychnęła, bo dopóki nie miała pewności, że typ gdzieś dalej odjedzie, musiała jechać ostrożniej. Za najbliższym zakrętem, gdy miała wrażenie, że straciła już glinę, dała znowu gazu w swoim lekko zdezelowanym skuterku. Mimo szybkiej jazdy, kolejne godziny dorywczej pracy mijały powoli, napiwki były słabe, a szykujący się do wielkiej imprezy L.A. irytował takie osoby jak Sandra, które musiały jeszcze zasuwać w pracy. A oprócz sytuacji z policjantem, dziewczyna prawie się wypieprzyła na skuterze. Cholera wie, czy to jakaś dziura w drodze, usterka skutera, czy jej błąd. Jeździła gdzieś do 18, w końcu miała dość, powiedziała ojczymowi, że boli ją łeb i kończy ze zleceniami. Ten trochę narzekał, że zostawia go w piątek z górą zamówień na dowóz, ale oczywiście miała to w dupie. Kto zamawiał takie gówniane żarcie na piątkowy wieczór? Już lepsze było to z mikrofali i sama zamierzała właśnie taką spożyć kolację po powrocie do swojego mieszkania. Gdy tam wróciła, Sammy’ego na szczęście nie było. Pewnie znowu dawał lekcje gry na fortepianie jakiemuś dziecku bogatych, nadambitnych rodziców. Co prawda nieco irytowała ją ta jego praca, ze względu na to, że w kilka godzin tygodniowo zarabiał więcej, niż ona. Kiedyś nawet też próbowała nauczać gry na basówce, ale skończyło się po piętnastu minutach. Nigdy więcej nie chciała zajmować się dzieciakami. Wróciła do domu, wzięła prysznic, zjadła coś na szybko i zaczęła się zastanawiać, co dalej. W planach miałaby pojeździć trochę dłużej, po czym na pewno byłaby kompletnie padnięta i nie miała na nic sił… ale skoro był piątek? “Siema, co robisz wieczorem?” - napisała na whatsappie do Katie, choć nawet nie wiedziała, czy ta odpowie. Ale jakoś z nikim innym nie chciało jej się spędzać tego wieczora, więc jeśli nie byłoby okazji gdzieś z nią wyskoczyć, wolała się poobijać w mieszkaniu. |
02-03-2023, 11:50 | #7 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Dzień -1. Los Angeles. Piątek, 9 czerwiec 2023. Wieczór. Harry wylądował w kolejnym barze, jakich wiele… i w sumie w jakim już był. A że nie skuł tam nikomu gęby(jeszcze?), nie było więc problemu, by tam posiedzieć. A gdy czas płynął, jak i alkohol, w końcu natrafił, na to co go interesowało. Szatynka miała na imię Anna, a blondynka Rose… i dziewczyny nie miały nic przeciwko gadce-szmatce futbolisty. Wraz zaś z mijanym czasem, i wypijanymi procentami, również i nie było problemu z flircikami. Gdy zaś jednak doszło już do finałowego "ataku" i Harry zaproponował przeniesienie się do jego lokum, Anna się wzbraniała… Rose jednak ją w końcu namówiła. W mieszkaniu 0806, dwie godzinki później, Anna w końcu również dała się namówić i na figielki. Było super… ~ Francja-elegancja, i takie tam pierdoły, hehe… ale w "The Wolves", tak właśnie było. No i w końcu po coś się żyje, nie tylko człowiek do tyrania stworzony. Piotr lubił dobrą kuchnię, jak i dobre drinki, a jednego i drugiego mieli tu pod dostatkiem, i to nawet wprost wykwintnego. Tylko te ceny trochę takie… aaaa co tam! Gadka jednak polakowi dzisiaj nie bardzo wychodziła, i w sumie żadnego interesującego towarzystwa na owy wieczór podłapać nie umiał. Chociaż w sumie i tak było całkiem nieźle. Tylko na końcu ten rachunek na 102$, auć... ~ Sandra nie zakończyła dnia samotnie. Katie w końcu się dała namówić przez whatsapp, i wpadła do kumpeli… z whisky. Zrobiły więc sobie drinki z colą, "na odwagę", "na przekonanie do…" piły, chichrały, i gadały o wszystkim i niczym, a coraz bardziej zaczął się pojawiać pomysł, ewentualnego wyjścia w miasto, oczywiście ze strony kumpeli basistki, do… jakiegoś klubu. Padło na "Exchange", który był praktycznie tuż obok. Muzyka może nie caaaałkiem taka, jaka im obu odpowiadała, ale co tam… no i Sandra, spotkała tam wytatuowaną sąsiadkę, która robiła za jednego z barmanów. ~ Jeff miło spędził wieczór ze swoją dziewczyną w czterech ścianach, choć raz, czy dwa, Pamela napomknęła, że jutro wieczorem to na pewno gdzieś idą, i basta… a oczywiście on miał wymyślić, gdzie i co, by dziewczę było zadowolone. Chwilowo jednak, winko, przekąski, beznadziejna romantyczna komedia, przytulanko na kanapie, i takie tam… A wieczorkiem, obowiązkowe jeszcze wyjście z "Mimi", oczywiście zarezerwowane dla Jeffa, podczas gdy Pamela przygotowywała się wśród własnych chichotków na figle. ~ Malvin byczył się wieczorem po męsku… brakowało tylko jeszcze do wszystkiego piwa. Na końcu zaś "różnych-takich", usnęło mu się po prostu na kanapie. Ocknął się z jękiem niezadowolenia, czując niemiłe skutki zalęgnięcia na kanapie, i złorzecząc na… godzinę 2 w nocy. Poczłapał więc do sypialni, by tam dalej spać, w swoim już wygodnym łóżku. I jakoś nawet mu nie przeszkadzało płaczące znowu dziecko za ścianą. Mały żółtko-białas, miał chyba już roczek… z niemowlęcego więc kwilenia o byle gówienko, teraz były płacze z ząbkowaniem, czy jakoś tak? Dzień 0. Los Angeles. Sobota, 10 czerwiec 2023. Ranek/Południe. W "Exchange" dziewczyny zabawiły dosyć długo… a bawiły się same. Zarówno Sandra, jak i Katie, nie miały ochoty na żadne męskie zaloty, głupie gadki, i flirciki, tańczyły więc razem, piły razem. Kumpela z kapeli nocowała u siwowłosej, było już za późno, były obie wstawione, a tak było wygodniej, i bezpieczniej(dla Katie). Sandra miała zapasową szczoteczkę do zębów, i piżamkę, i miejsce w łóżku… a spały jako przyjaciółki, nie kochanki. Po śniadaniu zaś, Katie w końcu się wyniosła. Ale i tak wieczorem spotkają się na koncercie, na którym w końcu grał ich zespół? ~ Panienki wyniosły się z mieszkania Harrego tuż przed 10. Anna była nieźle skacowana, i nie kryła się ze stwierdzeniami, iż to nie był najlepszy pomysł, by… się z nim bzykać. Cóż, zdarza się, "One Night Stand", i to jeszcze z wyrzutami sumienia, hehe… numeru nie zostawiła żadna z nich. Były i się zmyły, i tyle. ~ Malvin w sumie miał naaaaawet dobry humor. W miarę się wyspał, dzisiaj go jeszcze nic nie bolało z powodu choroby, a i skoro była sobota, to recepcja była zamknięta. Siedział więc w niej sam zamknięty na klucz, z zasłoniętymi roletami, od czasu do czasu zerkając na liczne kamery monitorujące budynek, z przygrywającym w tle radiem. Sobotnie dniówki były nawet znośne… dobrze, że nie miał nocki, wtedy bywało już gorzej. ~ - Ding-dong! Ding-dong! - Ktoś dzwonił do drzwi "Pyiotra", i bynajmniej nie był to odgłos domofonu, ale do samych drzwi. Kie licho, o porannej porze? Polak więc się ruszył, by sprawdzić. Sąsiadka, babcia-Tamez. Dobrze chociaż, że nie te grubasy. - Dzień dobry młody człowieku… przepraszam, że przeszkadzam… mam taką sprawę… "Luna", jeden z moich kotków, trochę za dużo skakała, spadł ze ściany obrazek, prosiłabym o pomoc… ~ Rano na plaży było mało ludzi, z biegiem jednak czasu, zaczęły się robić istne tłumy, trochę ku niezadowoleniu Jeffa. Normalnie pół L.A. postanowiło chyba wybrać się w to miejsce! Pamelce to jednak absolutnie nie przeszkadzało, a i nawet chyba łechtało jej ego. Te wszystkie spojrzenia kobiet i mężczyzn, och tak, podobało jej się. Jemu w sumie chyba akurat z tego powodu również. Faceci zazdrościli mu takiej laski, a same inne panny, pewnie by i chciały wyglądać jak ona. 16:23 Coś przeleciało nad Los Angeles, po czym w nie walnęło. Spadło ledwie 5 kilometrów od SB Tower na wschód, na dzielnicę przemysłową Commerce. Huk słyszalny na dużą odległość, eksplozja, drżenie ziemi. Niedowierzanie, w to, co niektórzy widzieli na niebie na własne oczy, czy i już na ziemi, strach, czasem panika. A później syreny, dużo syren… ~ W ciągu pół godziny, trąbiły o tym niemal wszystkie lokalne media. Stacje radiowe, telewizja wysyłająca na miejsce katastrofy reporterów, bloggerzy, influencerzy, tik-tokerzy, i inne takie wynalazki, nadający stamtąd na żywo w internecie ze swoich smartfonów… Meteoryt. Na "Miasto Aniołów" spadł meteoryt, taki prawdziwy, jak na filmach, zabijając około setki osób, oraz raniąc drugie tyle. A więc nie wypadek w jakimś zakładzie, żadni tam też terroryści. Kawał głazu, prosto z kosmosu, zwalił się ludziom na głowy. Dobrze chociaż, że jakiś taki mały. No nieźle, nieźle… co tu człowiek myśli, że już przeżył, czy i widział, a tu zaś coś nowego. Ej, ale NASA spała, albo coś?? Jak mogło dojść do czegoś takiego, przecież dostają miliardy $, mają te swoje teleskopy, i inne takie pierdoły, i chyba ten… chyba nawet było jakieś Space Force, czy coś takiego, nie? Ten pomarańczowy palant o czymś takim, nie tak dawno biadolił prosto z Białego Domu, gdy w nim jeszcze urzędował?? ~ No ale meteoryt, meteorytem, a życie, życiem… spadło, pieprznęło, byli zabici i ranni, ale żadna tam tragedia na skalę narodową to raczej nie była. Pobiadolą o tym tu i tam przez tydzień, może na jeden dzień będą opuszczone do połowy masztów flagi, takie tam podobne, i tyle. Ale dzisiaj sobota, już powoli wieczór! To co by tu pokombinować, jak spędzić czas? Takie myśli, na tą chwilę, miała większość z niemal czterech milionów mieszkańców Los Angeles, a nie jakieś tam "kosmiczne pierdoły"… *** Komentarze dzisiaj, około 18.
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
02-03-2023, 16:08 | #8 |
Reputacja: 1 |
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 07-03-2023 o 18:45. |
05-03-2023, 15:04 | #9 |
Reputacja: 1 | Minęła dziesiąta… późne śniadanie. Dziewczyny były skacowane, przy czym jedna dorobiła się jeszcze moralnego. Harry nie wiedział czemu, wszak użył wczoraj prezerwatyw. Rozumiał fakt, że seks po pijaku, cóż… zdarza się po prostu tym, którzy nie mają ochoty na trzeźwo, ale to znowu nie taka znów tragedia. Zwłaszcza że w trakcie było miło, było gorąco i nawet głośno. Nawet głośniej niż u ruska. Cóż… Harry nie miał doktoratu z psychologii i nie zamierzał wtrącać się w dramatyzowanie jednej z panienek. Tym bardziej że był to rzeczywiście one night stand. Dziewuszki były niezłe lecz nie powalały na kolana. Daleko im było choćby do Giny Rossi. Harry przekonał się już, że jeśli ktoś potrafi wyczyniać cuda w łóżku to nie poderwane w barze studenki i czy samotne sekretarki czekające na awans lub zaciągnięcie szefa do łóżka. O nie… Harry, przekonał się już że prawdziwymi artystkami alkowy, są znudzone i sfrustrowane kocice… żony którym mąż nie chce lub nie potrafi dogonić. Mające za dużo czasu i za mało podniet, aby zwykły seks im dogodził. Te potrafiły być bardzo pomysłowe. Dlatego bez żalu pożegnał obie panie, których imiona pewnie zapomni do końca tygodnia. Nie przyjęły bowiem zaproszenia jego na późne śniadania. To znaczy, Rosa może by i przyjęła, ale Anna nie chciała. Ale wpierw trening na rozruszanie kości i zaostrzenie apetytu. Więc po ubraniu się na sportowo ruszył na siłownię. Tam było już kilka osób, między innymi ten siwy rusek wyciskający 80 kg na wyciągu stacjonarnym. Widok który jednak nie specjalnie zainteresował Patrige’a. Była to jednak jedyna znajoma twarz. Resztę stanowiła grupka innych lokatorów tego bloku. Paru facetów z innych pięter, dwie kobiety… w tym blondwłosa Jenny ćwicząca mocne ciosy. Mieszkała dwa piętra nad, albo pod Harry i zrobili sobie mały sparing, który Patrige przegrał. Po pierwsze dlatego, że miała go czym rozpraszać. Po drugie… Harry niespecjalnie przykładał się do walki, zważywszy że matka go uczyła iż nie wolno bić kobiet. Uczyła tatulowym pasem po tym jak pobił Clarę Walters w drugiej klasie podstawówki. I tłumaczenie że go przezywała i że była o rok starsza nic tu nie dało. Zabawna sprawa była zresztą z tą Clarą… Harry pożegnał z nią swój status prawiczka. Po siłce Harry zabrał się za przygotowanie posiłku, jeden z wielu które zamawiał w firmie Factor 75. Miał ich zawsze kilka w lodówce. Był to kompromis wynikający z tego, że Harry nie miał czasu bawić się w pełne gotowanie zazwyczaj. A dokładniej nie chciało mu się latać po sklepach, by zebrać składniki. A nie chciał się opychać śmieciowym żarciem. Jego zawód mu na to nie pozwalał. Firmy takie jak Factor… rozwiązywały ten problem. A dziś na tapecie był gyros z jagnięciny. Nie tak świeży i nie tak łatwy w przygotowaniu jak twierdziły reklamy. Ale i tak znacznie lepszy do konsumpcji i niż śmieciowe jedzenie z masowych restauracji. I… ehmm… cholercia. Zapomniał dokupić soli… i innych przypraw. I paru innych rzeczy. Zapomniał wczoraj uzupełnić zapasy w lodówce. Niech to szlag. Przez chwilę myślał na tym, by zrobić coś cholernie głupawego. I łazić po sąsiadach, by pożyczyli soli. Ale trochę mu było głupio robić taki sztubacki numer, więc chcąc nie chcąc trzeba było zrobić szybkie zakupy. I ruszył do windy. - Czeeekaj! - Rozległ się prawie wrzask, gdy już zamykały się drzwi windy, i słychać było charakterystyczne "plasku, plasku, plask", gdy ktoś zapierniczał w klapeczkach… lezba(?) z 0808. Harry wyciągnął rękę nie pozwalając windzie się zamknąć. Starał sobie przypomnieć imię tej dziewczyny. Jill…chyba. Nie do końca była w jego typie. Nie miał nic przeciwko krótkim włosom, ale styl “na szeregowca” mało której lasce pasował. - Dzięki! - Powiedziała głośno dziewczyna, wchodząc do windy… no i ruszyli w dół. - Jill prawda?- zapytał dla zabicia czasu, wędrując spojrzeniem po dziewczynie. Po części dlatego że była zgrabna, po części dlatego… że nie było w windzie niczego innego, na czym mógłby zawiesić oko. - E?! No ta! A co?! - Jill się zdziwiła, i… zdecydowanie była za głośna - A ja cię znam?? - Mogłaś widzieć jak robiłem ćwiczenia na balkonie. Jestem jeden balkon dalej od rus…- sportowiec wysilił pamięć próbując przypomnieć sobie jego imię.- Antona. Jesteśmy więc bliskimi sąsiadami. Harry jestem…- nic dziwnego że go nie znała. Nie wyglądała na miłośniczkę amerykańskiego futbolu. W zasadzie, ubrana w niebieskie legginsy na 3/4 i białą koszulkę wyglądała na wyznawczynię Jane Fondy. Miłośniczka jogi. Takie szczupłe ciało pewnie potrafiło się zwinąć w precel. - No… i co z tego? - Powiedziała głośno, wzruszając ramionami - 0806, czy jakoś tak? Taaa, sąsiad! To o chuj biega? Hehehehe… Aż korciło Harry’ego by przełożyć ją przez kolano i wyklepać te kiepskie maniery silnymi klapsami. Niemniej nie wypadało się tak zachować. Mama i Tatko nauczyli właściwego zachowania małego Patrige’a. Tylko po pijaku zapominał o tych naukach. - Winda się wlecze. Wolę pogadać dla zabicia czasu. Po co zjeżdżasz na dół, jeśli wolno zapytać? - odparł mężczyzna. - Jaaa pierdolę, ty tak serio?! - Jill znowu zarechotała - "Po co zjeżdżasz w dół"... bo nie jadę do góry, hehehehe! - Głupie pytanie… rzeczywiście. Co poradzić? - zaśmiał się Harry i wzruszył ramionami. - Nudzę się, więc zapytałem… bo o co innego mógłbym zapytać ? - A bo ja kurwa wiem? Jak się masz, haha, dobrze? A ty? Blaaaa! - Jill zaczęła dziwnie kręcić głową, prowadząc mini-monolog, nie patrząc na Harrego. - A jak się masz, dobrze? - zapytał Harry zerkając na biust dziewczyny. Mały, ale jedyny interesujący element, w tej sytuacji. - Trochę banalne podejście. Przewidywalne. Wolę walić z zaskoczenia. - Spociłam się pod pachami… - Pierdolnęła nagle takim tekstem sąsiadka - …a te grubasy z 0810, już się rozłożyły przy basenie, i kurwa grillują, i się nawet wykąpać w spokoju nie idzie! - Szlag… to rzeczywiście nieciekawa sytuacja. - stwierdził Harry, choć na niego akurat obecność tej parki nie działała odstraszająco. Niemniej pewnie skróci swój pobyt na basenie. - To… gdzie masz ręcznik i kostium? I inne rzeczy na plażę? Jill spojrzała na niego wyjątkowo krzywo… - Żarcie idę kupić, a nie dupsko na plaży smażyć! A zresztą, chuj z plażą, i tymi wszystkimi plastikowymi palantami, i całą tą czarną hołotą! Harry nie przypominał sobie, by plaża kiedykolwiek wypełniona była po brzegi murzynami. Daleki był jednak od tego, by oburzać się na to, że ktoś ma swoje… uprzedzenia. Ostatecznie, dopóki dziewczyna nie podpalała innym mieszkań to mało go obchodziło na kogo ona bluzga. - Ja też jadę coś dokupić do lodówki. Mogę cię podrzucić.- stwierdził Harry po namyśle. Bo w końcu warto być dobrym sąsiadem, nawet dla rasistki. - Nie jadam mięsa! Więc pewnie kupujemy gdzie indziej? Więc dupa zimna z podrywem? - Powiedziała Jill, szczerząc ząbki. - No nie wiem… w sieciówce sprzedają wszystko. - wzruszył ramionami Harry i uniósł dłonie w pojednawczym geście. - Hej, jeśli wolisz iść w klapeczkach na piechotkę to nie ma sprawy. To była tylko propozycja. - Znasz Martina Sancheza? 754 Wall Street? Tam się wybieram! Masz klimę w aucie? - Mam kabriolet. I tak, mogę tam cię podrzucić. - zgodził się Harry wzruszając ramionami. - Ulala! Cabrio! 0806, nie jesteś taka cipa, na jaką wyglądasz! - Parsknęła Jill. - Serio?- zdziwił się Harry i napiął muskuły rysujące się pod koszulką polo.- Wyglądam na cipę? Lekko rozjuszony tym… komentarzem dziewczyny, podciągnął koszulkę i chwycił dłoń Jill. Przycisnął ją do swojego brzucha. - Czy cipy mają takie długi blizny od noża? - Jezus Maria!! - Dziewczyna zakryła nieco teatralnie oczy dłonią, by na niego nie patrzeć, a i szybko cofnęła tą drugą, wyślizgując ją z jego uścisku - Ty jesteś wariat! - Bez przesady… po prostu nie jestem mięczakiem. To po bójce pod “Czerwonym Bykiem”, dziabnął mnie drań zanim go znokautowałem. - odparł potulniej już Harry i poprawił koszulkę polo. - A ja mam maczetę w mieszkaniu! - Palnęła Jill, i pokazała mu język. - A ja armatę w spodniach… i co z tego? - zaśmiał się Harry. "Ding!" - Winda sygnałem obwieściła dotarcie do parteru… a Jill z niej wyleciała jak z procy. - Sorry! Może innym razem! - Powiedziała na odchodne, wprost uciekając przed Harrym. - Nie ma sprawy. - odparł na pożegnanie Harry uśmiechając się triumfalnie… bo w końcu kto się okazał prawdziwą cipą? Ona… bo ostatecznie scykorzyła. Zakupy w sieciówkach… Harry nie cierpiał tego. Pół biedy, jeśli nikt go nie rozpoznał. Gorzej jeśli pojawił się jakiś fan footballu lub samych Ramsów. Padały wtedy niewygodne pytania. Na które Harry nie chciał odpowiadać. Więc mimo że nie był jeszcze bardzo sławny, to na zakupy udał się ubrany w kurtkę, bejsbolówkę na głowę i czarne lustrzanki. Wyglądał podejrzanie przy kasie i ochroniarze sklepowi chyba czekali aż wyciągnie spluwę. Ale ponieważ nic takiego się nie stało, to musieli się obejść smakiem. Dziś nie będą bohaterami wieczornego wydania wiadomości. Choć kto wie ? Ćpunów w LA jest wielu, któryś może wpaść wieczorem do sklepu z obłąkanym spojrzeniem i dużym nożem w dłoni. Smaczny posiłek przerwał głośny świst, potem huk, a potem wstrząsy. Harry oderwał się od swojej jagnięciny i pognał do okna by zobaczyć co właściwie się stało. Potem włączył kanał informacyjny. Za nim na miejscu pojawiła się kamera telewizyjna, w sieci zaroiło się od filmików i reakcji na żywo z miejsca wybuchu. Atak terrorystyczny, chińska rakieta międzykontynentalna, ruski dron… Informacje o meteorycie pojawiły się dopiero w telewizji. Tak naprawdę ciężko było uwierzyć że to akurat meteor walnął w środek miasta. Eksperci na każdym kanale przekonywali jak mała to szansa, by człowiek zginął od walnięcia kosmicznej skały w czerep. Gadanina stawała się monotonna z każdym kolejnym wywiadem, niemalże identycznym z poprzednim. No cóż… była to sensacja na całym kraj. Wiadomość która nie dotyczyły kolejnego kryzysu rządowego, kolejnej wojny w której uczestniczyli pośrednio amerykańscy chłopcy czy kolejnego obrzucania się błotem między republikanami a demokratami. Coś świeżego w tej codziennej medialnej sieczce. Ale maglowana ciągle sensacja szybko mogła się znudzić. I news, stał się przebrzmiałą sensacją zanim Harry przygotował się do następnego punktu w swoim planie. Wyprawy na basen. Liczył, że do tego czasu dwa kaszaloty o których wspominała Jill już odpłynęły. W drodze na basen odezwała się matka, przerażona tym tym co się zdarzyło w LA zadzwoniła z Arkansas. Musiał ją zapewnić, że nic mu się nie stało. Potem zadzwonił jego agent, Jeff też chciał się upewnić, że wszystko z nim w porządku. Nie wydawał się jednak aż tak zaniepokojony zdrowiem swojego klienta, bardziej rozczarowany tym że… nadal żyje. Pewnie Harry był dla niego więcej wart martwy niż żywy. Patrige w duchu obiecał sobie zwolnić tą pijawkę, jak tylko jego własna sytuacja się polepszy. Na razie… widoki na to były marne.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
05-03-2023, 16:23 | #10 |
Reputacja: 1 |
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 05-03-2023 o 21:29. |