Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-08-2011, 19:36   #1
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
[SW] Tajemnica Mimban


Dzień był upalny. Słońce paliło niemiłosiernie, a na niebie bezskutecznie można było szukać choćby jednej, najmniejszej chmurki. Była to idealna pogoda do startu, chociaż Tyria dałaby sobie radę nawet przy burzy z piorunami i gradobiciem.

Pani kapitan miała na prawdę niebagatelne umiejętności. Przez ostatni rok, jaki minął od Wielkiej Wojny Nadprzestrzennej przypomniała sobie wiele rzeczy i gdy po raz drugi podeszła, na własną prośbę, do egzaminu zdała go perfekcyjnie. Mimo poznania, a raczej przypomnienia sobie wielu ogólnych prawd jak na przykład tego co wyniosła z akademii, wciąż nic nie pamiętała o samej sobie. Nie przeszkadzało jej to jednak w robieniu kariery.

Odbyła kilka misji, głównie dyplomatycznych, wioząc gdzieś jakiegoś dyplomatę. Nie miała jednak podstaw do narzekania. Od czasu konfliktu z Sithami wojska systemu Koros nie stoczyły nawet jednej potyczki. Wielkie okręty wojenne stały w dokach, a najlepszych oficerów delegowano właśnie do takich zadań do jakich wyznaczono również Tyrię.

Wszystko zmieniło się parę dni temu, gdy pani kapitan otrzymała rozkaz sformowania kilkuosobowej załogi. Otrzymała zezwolenie na wybrane najlepszych ludzi skąd tylko zechce, ale nie powiedziano jej na czym właściwie ma polegać jej zadanie. Poinformowano ją jedynie, że to nie ona, lecz jakiś Jedi będzie dowodził, a ona ma zająć się prowadzeniem statku.

W tej chwili dziewczyna ogłosiła zbiórkę załogi Cichego Cienia. Piątka osób stanęła w rzędzie przed statkiem. Wszyscy byli wojskowymi, chociaż niemal każdy nosił zupełnie inny mundur, które jedynie kolory zdawały się mieć wspólne. W sumie nic dziwnego, pochodzili z różnej służby. Ciężko porównywać takiego mechanika do piechura.

Sam Cichy Cień był niewielką, ale szybką korwetą wykorzystywaną głównie do przewozu osób i to też niewielu. Od biedy mógł służyć za myśliwiec, ale w starciu z prawdziwymi jednostkami tego typu nie miał większych szans tracąc dużo na zwrotności. Do pilotowania Cienia wystarczyła dwójka pilotów. Wszystkie wieżyczki strzelnicze sterowane były za pomocą konsoli w kabinie pilotów, więc dodatkowa załoga nie była niezbędna.

Tyria spojrzała na pierwszego mężczyznę w szeregu. Był to jeszcze młody chłopak o kruczoczarnych włosach i kwadratowej szczęce. Taivus Kroll dopiero co ukończył szkolenie, jednak na swoim roku miał najlepszą notę, a nawet w porównaniu z innymi rocznikami znacznie się wyróżniał. Dziewczyna zabrała go już w sumie na dwie misje i jako drugi pilot spisywał się zawsze idealnie, choć gołym okiem było widać jego brak doświadczenia. Teraz stał w wyczyszczonym na błysk mundurze z poważną miną, wpatrzony gdzieś ponad głowę Tyrii.

Obok niego z nogi na nogę przestępował siwiejący już mężczyzna. Zakola na jego czole wyraźnie sugerowały, że jest w samym środku procesu łysienia, a zmarszczki na twarzy odbierały resztki uroku jego niegdyś przystojnej twarzy. Giff Joanis miał już ponad pięćdziesiąt lat, ale wciąż pozostawał w czynnej służbie, zresztą na własną prośbę. Należał do najlepszych sanitariuszy jakich Tyria znała. Do dziś pamiętała jak podczas jej stażu na jednym z krążowników Giff zadziwił wszystkich młodzików w czasie szkolenia z pierwszej pomocy, gdy z łatwością pobił czas opatrywania manekina najlepszego spośród stażystów jednocześnie kończąc zaczęte śniadanie.

Kolejny mężczyzna zamiast munduru nosił pobrudzony kombinezon mechanika, co kłóciło się najbardziej z czystym mundurem Taivusa. Niewysoki i chudy blondyn, który go nosił najwyraźniej nie dbał o swój wygląd. Jego włosy znajdowały się w kompletnym nieładzie, na policzku miał czarną plamę, a broda nie była golona już od paru tygodni. Nie przeszkadzało to pani kapitan, która wiedziała na co stać Kave'a Liana. Zaledwie przedwczoraj dostał przydział na Cichego Cienia, a już zaczął wprowadzać własne poprawki. Zbiórka wyrwała go z zajęcia, więc Tyria musiała przymknąć oko na jego wygląd.

Na końcu stała dwójka młodzieńców o brązowych włosach. Obaj wyglądali niemal identycznie i pani kapitan niejednokrotnie miała problemy z odróżnieniem ich od siebie. Hybb i Howath Balkenowie byli bliźniakami, zawsze trzymającymi się razem. Wspólnie wybrali karierę w wojsku, ukończyli szkolenie, a potem starali się by trafić do tej samej jednostki. Udało im się to i w czasie wojny z Sithami walczyli na Kirrek, gdzie Hybb oberwał w głowę odłamkiem i teraz na czole nosił kilkucentymetrową bliznę, co było jedyną większą różnicą między braćmi. Ich największą zaletą był fakt, że zdawali się porozumiewać bez słów, swietnie działali we dwójkę. Czasami miało się wrażenie, że kieruje nimi jeden umysł. Obaj ubrani w mundury piechoty trzymali w rękach swoje karabiny.

Tyria odwróciła się w kierunku wejścia do doku, w którym stał Cichy Cień by ujrzeć wchodzącą trójkę ludzi. Jako pierwszy kroczył dobrze zbudowany blondyn w średnim wieku. Gdy podszedł bliżej okazało się, że na twarzy miał kilkudniowy zarost. Towarzyszyła mu dwójka młodych ludzi. Chłopak, który mógł spokojnie uchodzić za jego młodszą wersję oraz brązowowłosa dziewczyna o niewielkim wzroście i dość szczupłej budowie. Ubiór całej trójki wyglądał zwyczajnie, wręcz trochę niechlujnie, szczególnie w przypadku najstarszego spośród nich. Kapitan pomyślała w pierwszej chwili, że to jacyś posłańcy z wiadomością. Do głowy jej nie przyszło, że ma przed sobą trójkę Jedi.

Tyria wiele słyszała o Jedi, nawet w ostatnim roku, ale nigdy żadnego nie spotkała. Opowieści o ich czynach i bohaterstwie chociażby z ostatniej wojny podsunęły jej wyobraźni obraz wielkich wojowników. Tymczasem stał przed nią zwykły mężczyzna, który mógł uchodzić nawet za żebraka. Przedstawił się jako Ward Karnish. Pozostała dwójka okazała się jego uczniami. Chłopak nazywał się Edric Qel-Droma, a dziewczyna Maya Moonlight. Następnie pani kapitan przedstawiła przybyłym załogę i wówczas przyszedł czas by dowiedzieli się czegoś o swojej misji.

Jedi zabrał się do krótkiej, ale żywiołowej przemowy. W kilku zdaniach streścił cel ich wyprawy, którym był układ Mimban, gdzie ostatnio w tajemniczych okolicznościach znikały statki handlowe, a ostatnio nawet okręt wojenny. Cichy Cień miał rozwikłać tą zagadkę. Następnie Karnish poświęcił kilka chwil by dodatkowo zmotywować załogę i rzeczywiście mu się to udało. Bił od niego duży autorytet. Widać było, że brał udział w niejednej walce i nieraz prowadził ludzi do boju. Spod tej niepozornej postaci zaczął wyłaniać się zdolny przywódca, co dostrzegł niemal każdy.

* * * * *

Po wyjściu z hiperprzestrzeni grupa skierowała statek w kierunku ostatniej znanej pozycji okrętu wojennego, który przybył tu tydzień wcześniej. Znaleźli go nieopodal w strzępach. Wyglądał jakby go coś rozerwało od środka. Karnish wraz Edriciem i bliźniakami Balken sprawdzili wnętrze statku. Maya również chciała wziąć udział w poszukiwaniach, ale mistrz stanowczo jej tego zabronił, nie ukrywając, że nie chce by dziewczyna zobaczyła coś czego widoku by nie zniosła.

Czwórka mężczyzn nie zagościła na wraku zbyt długo. Wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że przebywanie w tej okolicy może się okazać niebezpieczne. Sprawdzili tylko niektóre fragmenty statku, a następnie powrócili na Cień. Dobrą wiadomością okazało się, że wystrzelono jedną z kapsuł ratunkowych. Wpisując do komputera odpowiednie dane można było wyliczyć przybliżoną trajektorię jej lotu i obszar, w którym musiała spaść. Ekspedycja udała się więc na Mimban.


Planeta ta była gęsto zalesiona. Drzewa porosły niemal całe kontynenty i jedynie niebieskie oceany stanowiły, dla obserwującego z daleka planetę, jakąś różnicę. Cień skierował się od razu do rejonu, w którym powinna znajdować się kapsuła i być może jacyś szczęśliwcy, którzy ocaleli. Ich odnalezienie z pewnością pomogłoby w rozwikłaniu zagadki, a w konsekwencji zabezpieczeniu szlaku handlowego.

Gdy Cichy Cień leciał nisko nad koronami drzew, nie wiadomo skąd odezwały się działa. Było to dziwne, biorąc pod uwagę, że na Mimban nie istniała żadna zaawansowana cywilizacja. Z pewnością Tyria by się nad tym zastanawiała gdyby nie fakt, że już przy pierwszej salwie oberwały silniki i teraz kapitan walczyła, by na dwóch jakie jeszcze działały w miarę spokojnie wylądować. Było to tym trudniejsze, że wszędzie jak okiem sięgnąć rosły drzewa i jak na złość nigdzie nie mogła dojrzeć choćby najmniejszej polanki.

Statek ciągnął za sobą jak ogon kłęby czarnego dymu wydobywające się z trafionych miejsc. Kave omal nie zginął i tylko wielkiemu fartowi zawdzięczał, że odłamek zamiast w głowę uderzył go w rękę gruchocząc kości. Tyria widząc drugą salwę, która ominęła statek o włos i to tylko dzięki jej manewrowi podjęła decyzję o przebiciu się przez leśne poszycie. Skierowała Cień w dół i wbiła się pomiędzy drzewa.

Pojazdem zaczęło mocno szarpać, gdy obijał się o kolejne grubsze gałęzie. Po chwili wszyscy polecieli do przodu, gdy zatrzymał się jakieś dziesięć metrów nad powierzchnią ziemi. Wszyscy żyli, choć niektórzy odnieśli poważne rany, a nikt nie uniknął obić.

Po kolei schodzili z pokładu opuszczając się w dół na linie. Każdy zabrał podręczny ekwipunek i broń. Spoglądając w górę mogli zobaczyć Cichego Cienia uwięzionego pomiędzy gałęziami. Z jego ogona wciąż wydobywała się cienka smuga dymu, chociaż Taivus, Giff i Edric ugasili pożar w niewielkiej maszynowni, gdy wynieśli stamtąd Kave'a.

Sam Kave miał złamaną lewą rękę i wybity bark, Taivus rozcięty łuk brwiowy, a Hybb kulał, ale zapewniał, że nic mu nie jest. Największym ciosem dla ekipy była złamana noga Warda. Ranę tą odniósł, gdy wraz z Taivusem starał się wyciągnąć Kave'a z maszynowni. Jeden z silników eksplodował. Ward odepchnął drugiego pilota i mechanika, ale sam nie zdążył odskoczyć i spory kawał metalu uderzył w jego nogę. Teraz siedział na ziemi, oparty o drzewo i opatrywany przez Giffa.

- Mimo wszystko musimy działać dalej – powiedział gdy wszyscy zebrali się wokół niego, jako że był dowódcą całej wyprawy. - Jakieś dwa kilometry stąd powinniśmy znaleźć kapsułę ratunkową – wskazał na wschód. - To teraz nasz priorytet. Strzały padły natomiast z przeciwnej strony. Zrobimy tak. Ja tu zostanę razem z Kavem i Taivusem po pierwsze, żeby nie spowalniać grupy, po drugie dlatego, że Cień jest wciąż naszym jedynym środkiem transportu. Może uda się go jakos odratować. Reszta pod dowództwem pani kapitan uda się na poszukiwanie ocalałych. Obyście ich znaleźli.

* * * * *

Plan nikomu się nie spodobał, ale też nikt nie zaprotestował. Tyria wraz z sanitariuszem, dwoma żołnierzami i parą Jedi, którzy w rzeczywistości byli dopiero uczniami, z tego co zdążyła się zorientować, ruszyli przez dżunglę.

Początkowo marsz przebiegał spokojnie. Któryś z bliźniaków, kapitan nie do końca była pewna który, za pomocą swojego wibromiecza wycinał przejście w bujnej roślinności, a pozostali posuwali się za nim wężykiem. Przeszli w ten sposób z półtora kilometra raz zatrzymując się na krótki odpoczynek. Po nim bliźniacy zmienili się na prowadzeniu i wyprawa ruszyła w dalszą drogę, która wiodła przez bagna.

Idący na czele Balken zrobił kolejny krok lecz w miejscu, w którym miał postawić właśnie stopę nagle pojawiła się górka ziemi, która przypominał coś w rodzaju kopca. Żołnierz cofnął nogę i stanął w miejscu zatrzymując tym samym cały pochód. Kopiec zaczął szybko rosnąć, w końcu zmuszając ludzi do cofnięcia się. Nagle w górę wystrzeliło ogromne, podłużne cielsko o jasnej barwie. Stwór okazał się wyższy od drzew.

Tyria odruchowo sięgnęła do kabury i chwyciwszy mocno blaster strzeliła w kierunku robaka, który był do nich odwrócony tyłem. Ten ryknął przeraźliwie głośno i zwrócił łeb w kierunku grupki. Stało się jasne, że za chwilę zaatakuje.

 
Col Frost jest offline  
Stary 10-08-2011, 17:06   #2
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Maya wciąż pamiętała pierwszy raz gdy u boku mistrza Kranisha miała opuścić enklawę na Ossus. W pamięci wciąż miała swój własny niepokój przed pójściem w nieznane. To co poza świątynią kojarzyło się jej jednoznacznie z nędzą, krzywdą i strachem pożerającym od kilku pokoleń Teth. Dla małej dziewczynki cały świat zewnętrzny wydawał się groźny, styrany tak jak rodzinna planeta.
Wtedy, przed ta pamiętna, pierwszą podróżą, Ward zasugerował żeby w chwilach, gdy czuje się słaba poszukała pewności w tym co jest jej siłą. I zapewnił, że ma tej siły wiele. Dziewczynce rozwiązanie tej zagadki zajęło trochę czasu. W końcu tak jak przy wszystkich innych wyzwaniach udała się do biblioteki po wskazówki i przekraczając jej mury zrozumiała, że właśnie znalazła rozwiązanie.
Od tego czasu żeby poradzić sobie z niepokojem przed nową misją, starała się poznawać owo nieznane, ujarzmiać je za pomocą wiedzy. Nawet po latach gdy przywykła do ciągłych podróży, a świt przestał być polem bitwy widzianym oczami małego dziecka. To samo zrobiła teraz. Zgrała na Koros Major wszystko co znalazła o Mimban. Poczynając od wiedzy encyklopedycznej po stare pamiętniki odkrywców i raporty badawcze. Nie było tego za wiele. Planeta ze względu na częste burze była trudnodostępna dla statków i słabo zbadana.
Może i była to skąpa ilość informacji, jednak bywało już, że wyruszając na misję mieli jeszcze mniej danych. Tym razem jednak niepokój nie ustępował.
W końcu gdzieś w połowie lotu siedząc w ciszy swojej kwatery otoczona notatkami wreszcie musiała przyznać, że wyruszała w nieznane, ale wcale nie chodziło o Mimban.

Hybb i Howath Balkenowie od samego początku powodowali u dziewczyny dyskomfort, który usilnie starała się ukryć. Bo przecież nie zrobili nic złego. Byli dwójką młodych, wesołych ludzi, żołnierzami w służbie Cesarzowej.
Byli bliźniakami, po których wyraźnie widać było jedność. To porozumienie, starsze, prawie tak święte jak życie samo w sobie sprawiało, że mimowolnie przyciągali wzrok młodej uczennicy.
Mia by ich polubiła. Może dlatego Maya nie umiała. Nie teraz.

***

- A wiec to już postanowione? Stały etat galaktycznego ciecia? Wieczna wejściówka na pokład nudy? – głos Mii był zimny i odległy. Wypełnił ich dawniej wspólny pokój obcością, której nigdy nie powinno tam być.
Podnosząc wzrok na zaciętą twarz rozmówczyni Maya przez chwilę przestraszyła się, czy ta zamierzy się na nią jej własnym mieczem. Radość z możliwości pochwalenia się wreszcie ukończonym atrybutem zmienił się w strach. Wzrok rudej był niespodziewanie gniewny, niemal nienawistny. Boleśnie pojęła, że tak naprawdę nie wie już, do czego jest zdolna Mia.
- To jest to czego pragnę – odpowiedziała zgodnie z prawdą czując jak coś huczy jej w głowie. Strach, smutek. Ale przecież nie mogła jej tu trzymać na siłę, wiecznie chronić przed życiem. Sama też nie mogła się wciąż za nią chować.
Przez chwilę mierzyły się wzrokiem, jedna gniewna niczym huragan, druga spokojna jak skała niewiele sobie robiąca z naporu wiatru. W końcu ruda z głębokim westchnieniem puściła wyłącznik i podała Mayi zgaszony miecz.
- Jak już dotrze do ciebie, że kisisz się tu dusisz i postanowisz coś z tym zrobić możesz do mnie dołączyć. W końcu powinnam się tobą opiekować.
- A ty zawsze możesz wrócić.
- Na pokład nudy?
– spytała kpiąco Mia unosząc lekko brew.
Maya westchnęła ciężko.
- Nie. Po prostu do mnie – odparła w końcu.

***

Maya zawsze starała się być mądra. Patrzeć na siebie, swoje ograniczenia z pokorą. Były rzeczy, których nikt nie mógł przeskoczyć. Jak na przykład czas żeby się usamodzielnić. A jednak teraz dystans wydawał się jej niemożliwy.
Ward starał się być jak zawsze źródłem siły i spokoju. Może miał więcej siły niż ona. Bo też się martwił, czuła to wyraźnie, jednak mistrz umiał się wznieść ponad własne emocje. Czasem tylko widziała niepokój w jego niebieskich oczach, kiedy na nią patrzył. Jak na kruchą figurkę, która zaraz rozpadnie się w jego rękach. Najwyraźniej widziała to gdy zabronił jej wstępu na pokład wraku. I tak wiedziała, że nie znajdą tam nic strasznego. Gdyby Mia zginęła wyczułaby to. A przynajmniej taka miała nadzieję.

Edric też wydawał się być spokojny. Powtarzał jej żeby się nie martwiła żeby miała nadzieję. Był miły, troskliwy i zazwyczaj udawało się jej wyrwać ją z pułapki własnego strachu. Chociaż sam też musiał czuć niepokój. Zawsze dobrze się rozumieli z Mią.
Maya wciąż pamiętała te senne dni na Ossus, kiedy troje padawanów mistrza Karnisha siedziało w ciszy i spokoju ogrodów po zakończonych ćwiczeniach. W pewnej chwili Edric lub Mia (wymiennie raz jedno raz drugie) podnosiło głowę znad aromatycznej trawy, patrzyło z figlarnym uśmiechem na towarzyszy i rzucając magiczne zaklęcie: „Nie odważysz się...”. Niezawodna w każdym przypadku magia skutkowała natychmiastowym zapłonem chęci spod znaku „Że niby JA się nie odważę!” u drugiego rozrabiaki, oraz napadem dzikiej paniki Mayi. Koniec końców dwoje urwisów wyruszało na kolejną szaloną eskapadę, z Moonlight drepczącą za nimi jak wyrzut sumienia. To jej zazwyczaj przypadała później (kiedy po wielu heroicznych perypetiach kończyli w świątynnym ambulatorium) zaszczytna rola wytłumaczenia Wardowi Karnishowi co właściwe zaszło. Były ku temu liczne powody. Raz - była urodzonym dyplomata i szło jej to najlepiej z całego tria. Dwa - miała zawsze specjalne względy u mistrza. Trzy – kalek się nie bije.
Z czasem nawet Maya zaczęła te wypady wspominać z rozrzewnieniem. Kiedy byli dziećmi wszystko było prostsze.

***

Dziewczyna wyglądała przez iluminator wpatrując się w zbliżający się okrąg planety. Błekitno-zielony glob odbijał się w ciemnych, wielkich, jakby wiecznie zdziwionych oczach.
Lądowali. Czuła delikatny przechył statku który przyciskał ją do zimnej ściany. Opierała brodę o framugę, zaś czoło dotykał chłodnej szyby. W sztucznym świetle jej włosy wydawały się ciemniejsze niż zazwyczaj wchodząc w prawdziwy, głęboki brąz.
Maya zawsze była drobna, mniejsza niż jej rówieśnicy. W dzieciństwie targane chorobą ciało robiło wręcz łaskę, ze w ogóle rośnie, a gdy wreszcie uwolniła się od uporczywej toksyny Moonlight intensywnie walczyła o sprawność fizyczną, choć najpewniej nigdy nie miała dorównać swoim rówieśnikom. Jako, że spędzali większość czasu na dworze Cesarzowej Tety, Maya mimowolnie zaczęła naśladować panujący wśród dworzanek styl ubioru, nieznacznie go tylko modyfikując. Wybierała stonowane kolory, redukowała do minimum ozdoby, szczelnie sznurowała dekolt aż pod samą szyję. Opuszczając Koros Major zrezygnowała z preferowanych przez siebie sukienek, na rzecz praktyczniejszy spodni i tuniki.

Teraz obserwowała jak zieleń i błękit zbliżają się wypełniając cały świat. Po chwili widać już było drzewa.
Jesteś tam, prawda? Myślała, śledząc wzrokiem coraz wyraźniejsze korony. Na wraku nie znaleziono ciała Mii. A ta kapsuła nie mogła być czymś przypadkowym. Jesteś tam, musisz być.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech sięgając po Moc. Natychmiast uderzyła w nią silna aura życia, typowa dla tak gęsto zalesionych planet. Maya wdychała ją, jednoczyła się z tutejszym rytmem życia. Poszukiwała najmniejszego choćby cienia, przebłysku dobrze znanej obecności.

Ostrzeżenie pojawiło się zbyt późno. Było jak nagły dreszcz niepokoju przebiegający wzdłuż kręgosłupa. Nagle statkiem zatrzęsło. Maya z cichym piskiem zaskoczenia poleciała w tył wpadając wprost na swojego mistrza, który w ostatniej chwili powstrzymał ją przed upadkiem.
- Nie powinnaś stać tak tutaj w czasie lądowania, zrobisz sobie krzywdę – upomniał mentor.
Cóż sądząc po przechyle, zgrzytaniu i swądzie spalenizny mieli chwilowo większe problemy niż to, ze upadnie i obije sobie tyłek. Statek przechylił się nagle i dziewczyna poleciała nagle w drugą stronę wprost na Edrica, który właśnie pojawił się w korytarzu. Tym razem to refleks przyjaciela ocalił ją przed upadkiem.
Zarówno Ward jak i Qel-Droma przywykli już do łapania jej. Ten drugi robił to często w aspekcie fizycznym, kiedy słabe ciało zawodziło młodą Jedi. Pierwszy zaś specjalizował się w chwytaniu padawanki, gdy duchowo leciała na pysk.
- Zostaliśmy zaatakowani – stwierdził Ward wyglądając przez iluminator. – Sprawdźcie jak wygląda sytuacja – polecił po czym udał się na mostek.

Dziewczyna starała się utrzymać pion pomimo przyspieszenia i przechyłów. Skierowała się w jedyne miejsce gdzie mogła się realnie przydać w tej sytuacji, do Giffa Joanisa z pytaniem czy nie potrzebowałby jej pomocy. Od jego profesjonalizmu dzieliły ja lata świetlne, ale miała szczere chęci i pewną rękę.
A wkrótce po dachowaniu w koronach drzew okazało się, że niestety jest co opatrywać. Dziewczyna opatrywała wiec mniej poważne, medyk zaś koncentrował się na tych poważniejszych.
Sytuacja coraz bardziej się komplikowała.

***

Pomysł rozdzielenia się nie przypadł Mayi do gustu. Na planecie przebywał ktoś dostatecznie wrogi by ich ostrzelać. To nie był dobry moment na rozbijanie się na drobne. A zostawianie bez opieki rannych, uwięzionych we wraku statku też kłóciło się z tym w co wierzyła.
Jednak tam gdzieś była kapsuła ratunkowa, a w niej być może ktoś też potrzebował pomocy. Mia mogła potrzebować pomocy. Poza wyrażeniem sugestii, ze na miejscu powinien zostać jeszcze ktoś sprawny, na przykład jeden z bliźniaków Moonlight zbytnio nie oponowała. Ucieszyła się też z tego, że tym razem Ward nie próbował jej zatrzymać na miejscu.

Droga po jakimś czasie zaczęła jej doskwierać. Dziewczyna nie miała najlepszej kondycji jednak ze wszystkich sił starała się nie zostawać w tyle i nie być kołem u nogi. Kiedy wkroczyli na bagno sprawy się trochę poprawiły. Dziewczyna była lekka i nieobciążona bronią, więc mniej się zapadał niż cała reszta towarzystwa. Tak było przynajmniej dopóki muł pod ich stopami nie zaczął się ruszać.

Otoczenie tętniło życiem, w końcu moczary stanowiły bardzo korzystne warunki do wzrostu, dla wielu organizmów. Dlatego zapewne nie wyczuła tego stworzenia, po którym tak nieopatrznie deptali już od jakiegoś czasu.
Kiedy ślimak objawił im się w całej okazałości Moonlight w jednej chwili poczuła suchość w ustach. Zerknęła na stojącego obok Edrica, znała Qel-Dromę na tyle dobrze by domyślać się co może mu chodzić po głowie.
- Nawet o tym nie myśl – powiedziała łapiąc przyjaciela za dłoń, wybrała tą rękę którą zazwyczaj chwytał za miecz. Blaster nie zrobił na tym zwierzęciu większego wrażenia, wiec walka z nim raczej nie wchodziła w rachubę.
Jeśli nie walka to co?
Maya nie miała zbyt wielu pomysłów.
- W nogi! – krzyknęła już głośnie i sama zaczęła się cofać. Sięgnęła po Moc, sięgnęła nią do ślimaka. Umysł tej istoty powinien być prosty, być może mogła ją uspokoić. Jeśli nie sama to z pomocą Edrica. Jak nie zawsze zostawała im salwowanie się ucieczką przez grzęzawisko.
 

Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 10-08-2011 o 18:35.
Lirymoor jest offline  
Stary 11-08-2011, 19:58   #3
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Edric był zadowolony. Cała ta sytuacja oczywiście nie była przyjemna, natomiast młody Padawan zaczynał się już mocno nudzić na Koros Major. W swoich snach nadal widział atakujących Sithów. Stał z mieczem u boku swojego mistrza na placu przed pałacem, a ich klingi ścinały kolejnych wrogów. I mimo wydawało się rozpaczliwej sytuacji, mimo przewagi wroga, nawet mimo tymczasowego rozdzielenia od mistrza utrzymał swoją pozycję. Gdy kurz bitewny opadł, a wrogowie zaczęli się wycofywać on mógł powiedzieć, że wykonał swoje zadanie. Nie dopuścił Sithów do przedostania się do cywili. Zwycięstwo przyszło jednak za wielką cenę, jednak od tego czasu, inne zadania wydawały się banalne.

Być może dlatego Qel-Droma oddał się ćwiczeniom. Dzień w dzień biegi, trening siłowy i szermierka. Był młody, ale na własne oczy widział zło. Wróg, który wydawał się bajką, ułudą, kłamstwem jakim rodzicie karmili niegrzeczne dzieci okazał się prawdą. Galaktyka przestała być znanym miejscem, nie wiadomo co kryło się w niezbadanych rejonach. Trzeba było być gotowym na wszystko.

+++++
Ta misja wydawała się ciekawa. Poza tym miała parę aspektów, które czyniło ją nadzwyczaj ważną. Po pierwsze zaginięcia okrętów w tym rejonie mogło wskazywać na obecność wroga. Może jakieś niedobitki Sithów? A może, ktoś chciał zabezpieczyć jakiś ich artefakt? Po drugie jednym z zaginionych była Mia ... siostra jego towarzyszki i przyjaciółka z dzieciństwa. Jako młody padawan nie miał zbyt wielu okazji do nawiązywania przyjaźni, a dwójki współuczniów mistrza Warda była naturalnym celem takich kontaktów. To czyniło tę wyprawę osobistą. A po trzecie mógł się na niej wykazać ... oczywiście jeśli będzie miał szansę.

++++++
Poszukiwania wraku przynosiły kolejne pytania. Kto ich zaatakował? Jedi odsuwał kolejne ciała, za każdym razem gdy mijał ciało kobiece wstrzymując na chwilę, nieświadomie oddech. Nie mógł nic na to poradzić. Musiał sam przed sobą przyznać, że jednak nie znał śmierci osobiście, bo jak do tej pory umierali inni. Osoby, których nie znał dobrze, wobec których nie miał żadnych bliskich emocjonalnych więzi. A Mię ... znał ją ... to byłby szok.

Na całe szczęście dziewczyny nie było na pokładzie, a wystrzelona kapsuła wskazywało, że ktoś przeżył atak. Ich okręt ruszył w stronę powierzchni planety. Milczący Edric patrzył z tyłu na Mayę dziewczyna na pewno dużo o tym myślała, zapewne przetwarzała w głowie najgorsze scenariusze, a nie było to dobre. Sam chłopak nie zauważył, że od pewnego czasu bawi się rodowym pierścieniem ... a potem nastąpił atak.

++++++

Gdy znaleźli się na ziemi Edric zrobił się nadzwyczaj czujny. Patrzył na linię drzew, obserwował startujące ptaki ... a przynajmniej stworzenia, które można by uznać za ptaki. Gdy zobaczył wychodząca z wraku panią kapitan skinął jej lekko głową

-Pani Bervold, w tych warunkach muszę pochwalić za sprowadzenie nas na ziemię, w mniej więcej jednym kawałku - w jego głosie nie było śladu ironii. Mogli skończyć gorzej, a tak mieli szansę na odnalezienie kapsuły i rozbitków, po krótkiej rozmowie z mistrzem wyruszyli.

Ruchy Qel-Dromy były oszczędne. Wydawało się, że nie pierwszy raz znalazł się w podobnym środowisku. Co jakiś czas przyklękał sprawdzając jakiś ślad. Osobiście uważał się za pewnego specjalistę ze sztuki przetrwania, a na tym bagnie ta umiejętność mogła okazać się nieoceniona.

Atak ogromnego stwora przyniósł zaskoczenie, a młody Jedi odruchowo zaczął sięgać do miecza świetlnego. Jednakże ruch ten został przerwany, gdy Maya położyła swoją dłoń na jego ramieniu. A potem zakomenderowała ucieczkę. Mimo wszystko Edric stał dalej. Nie był tchórzem, ale nie był też samobójcą ... jednakże nie mógł zacząć uciekać pierwsi ... byli tutaj inni ludzie ... żołnierze a także Maya, za którą w tym momencie czuł się odpowiedzialni. Jeżeli tylko inni zaczną uciekać, zamierzał złapać dziewczynę i wycofać się na z góry upatrzone pozycję. Gdyby robak zaatakował ich wcześniej był gotowy ją bronić, był gotowy pomóc ... w końcu po to byli Jedi ... żeby bronić tych, którzy sami nie mogą tego zrobić.
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 12-08-2011, 15:21   #4
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Ludzie szybko rzucili się do ucieczki, jakby hasło "W nogi" wykrzyczane przez Mayę było tym na co czekali by to zrobić. Nieważne stało się kto rzucił taki rozkaz, nikt nie zgłębiał tej kwestii. Wszystkich połączyła chęć przetrwania i choć wszyscy wzięli nogi za pas w tym samym czasie to niemal każdy pobiegł w innymi kierunku.

Jedynie dwójka Jedi, a w szczególności Edric, który nawet chciał walczyć z nieznanym stworzeniem, zdawali się utrzymać trzeźwość umysłu. Wieloletni trening nauczył ich jak wystrzegać się strachu, lub chociaż panować nad nim, dzięki czemu mogli w miarę racjonalnie myśleć.

Najpierw młoda padawanka odciągnęła swojego przyjaciela od samobójczego zamiaru zaatakowania potwora, a gdy sama starała się wedrzeć do jego umysłu o mało co nie zostało zmiażdżona przez rozjuszoną bestię. To właśnie Qel-Droma odciągnął ją na bok. Dosłownie sekundę później po miejscu, w którym przed chwilą stała dziewczyna prześliznęło się cielsko stwora.

Oboje spojrzawszy tylko na siebie zrozumieli się bez słowa. Trzeba było wiać. Ruszyli więc w gęsty las, a potwór za nimi. Prawdopodobnie pozostali rozpierzchli się na tyle daleko, że Jedi stali się najbliższą dla stworzenia ofiarą i teraz ono zajęło się nimi. Pomimo swojej prędkości nie należało jednak to zbyt zwinnych, a i chyba węch musiało mieć nie najlepszy, bo wystarczyło lawirować chwilę między drzewami, parę razy zmienić kierunek biegu, a w końcu skryć się w jakichś krzakach, by zwierzę straciło ich z oczu.

Czas jakiś jeszcze kręcił się wokół ich kryjówki, ale w końcu zrezygnował i odpełzł w sobie tylko znanym kierunku powalając po drodze kilka drzew. Chwilę później padawani wyszli z zarośli.

Ich sytuacja nie była najciekawsza. Po pierwsze zgubili wszystkich towarzyszy z panią kapitan na czele, co więcej nie wyczuwali żadnego spośród nich. Być może to przez wszechobecne w dżungli życie, a może przez coś innego, tego nie wiedzieli. Po drugie zgubili się sami. Ucieczka przed potworem może i nie trwała długo, ale wytrenowani Jedi potrafią biegać naprawdę szybko. Teraz nie wiedzieli jak daleko są od miejsca, gdzie zaatakował ich potwór, w którym kierunku iść by dotrzeć do kapsuły ratunkowej, albo chociaż wrócić do Cichego Cienia.
 
Col Frost jest offline  
Stary 16-08-2011, 14:33   #5
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Umysł stworzenia był zbyt daleki, zbyt obcy by mogła go przeniknąć od tak, w jednej chwili. Maya zrozumiałą to niemal natychmiast. Mimo to coś zacięło się w procesie komunikacji miedzy głową a stopami. Tak jakby miała korek na neuronowej autostradzie.
Widziała tylko wielkie białe cielsko opadające w dół. Padł na nią jego cień, poczuła nawet mdlący zapach śluzu.
A chwilę potem ktoś odciągnął ją w bok, potężne białe cielsko śmignęło niemal tuż przy jej twarzy. Obok stał Edric jak i ona obserwując sunące stworzenie. Spojrzeli na siebie. I nagle nogi dziewczyny znów działały. Pomknęła wiec za chłopakiem w pierwszym nadarzającym się kierunku.
Dziewczyna nawet nie myślała o tym co robi, Moc zdawała się przyjść sama przyspieszając jej ruchy. Słyszała za sobą szuranie wielkiego cielska sunącego po ziemi. W głowie jej się nie mieściło jak coś tak wielkiego może być tak szybkie.
Na szczęście jej towarzysz wiedział co robić. Zaczął kluczyć między drzewami podczas gdy zdyszana dziewczyna starała się trzymać blisko niego i wyrabiać się na zakrętach.
W końcu wskoczyli do jakiegoś wykrotu i zamarli w oczekiwaniu.
Maya przycisnęła ręce do ust, usiłując wyciszyć własne ciężkie dyszenie.
Złowieszcze, bulgoczące szuranie towarzyszyło im jeszcze przez kilka minut.

Po chwili, gdy dźwięk odchodzącego stwora zniknął gdzieś w oddali, na twarzy Edrica pojawił się szeroki uśmiech.
-Ha - powiedział z pewną dozą ulgi –Zdaje się, że tym razem nam się udało ... widać wolało nie mierzyć się z mieczem Qel-Dromy
Maya przez chwilę siedziała oparta plecami o ścianę wykrotu. Serce łomotało jej w piersi jak mały, przerażony ptaszek. Takie maratony stanowczo nie były na jej kondycję. O dziwo w czasie biegu wcale tego aż tak nie odczuwała. Chyba strach trzymał ją zbyt mocno.
- Taaak. Omamił go nasz majestat - powiedziała kiedy w końcu mówienie przestało grozić wypluciem płuc. Jednocześnie spojrzała na plamy od błota pozostałe na ubraniach Jedi po ucieczce przez błoto. – A może po prostu przypominamy mu już naturalne środowisko.
Młody Jedi podał towarzyszce ręce pomagającej jej wstać.
-Tak czy siak, to mamy z głowy – powiedział, jakby nie przejmując się ich obecnym położeniem – W mojej osobistej książce, zaliczam to na plus ... a gdyby kiedyś chcieli napisać moją biografię, to pominę ten fragment z błotem - dodał wesołym tonem – Gdyby mój ojciec mnie teraz zobaczył, miałby coś do powiedzenia ... Qel-Dromowie, nie powinni tak wyglądać ... arystokracja , etykieta i te sprawy. - Wydawał się nie przejmować sytuacją, a może była to tylko gra wymierzona w uspokojenie towarzyszki?
Maya uśmiechnęła się szeroko. W towarzystwie Edricka zawsze trudno było się martwić.
- Mógłbyś mu powiedzieć, że to maseczka na zdrowe włosy i cerę. I niech tylko poczeka jak będziesz wyglądał kiedy to z siebie zmyjesz. Zrobisz furorę na dworze, nawet Cesarzowa się nie oprze - stwierdziła mrugając porozumiewawczo do kolegi i wsparła się na podanej mu dłoni wstając ziemi. Ku jej wielkiej uldze kolana nie udawały już że są z waty.
Edric zaczął się śmiać, po chwili uspokoił się na tyle, żeby wypowiedzieć jakieś składne zdanie.
-Na moc, wtedy nie mógłbym już liczyć, na miejsce na wakacje na Alderaan.

Po chwili spoważniał.
-Musimy się dostać ... gdzieś, w każdej innej sytuacji sugerowałbym pozostanie na miejscu, ale jesteśmy na wrogim terenie, w dżungli ... musimy znaleźć miejsce, w którym przynajmniej da się założyć jakiś tymczasowy obóz. - Jedi przyklęknął na jedno kolano sprawdzając coś na ziemi. –Na szczęście znam się trochę na tym - Zakreślił ręką koło wokół wskazując na dżunglę.
- Twój ojciec nie jest chyba aż taki zły - stwierdziła łagodnie.
Rozejrzała się po otaczającym ich lesie, próbowała dostroić sie do wysyłanych przez naturę sygnałów. Jednak zaraz wyciszyła się marszcząc brwi. Spojrzała na Qel-Dromę.
- To dobrze. Dostaniesz zaszczytną rolę przewodnika. - Podniosła wzrok w górę, ku gęstym, zielonym koronom drzew. – Wszystko tu jest takie żywe, intensywne. W Mocy trudno wychwycić coś z tego pulsowania.
-Ślady też na nie wiele się zdadzą ... ciężko określić kierunek marszu na planecie, na której jesteśmy od jakiś dwóch godzin ... możemy spróbować znaleźć jakiś strumień wody i nim podążać do momentu, aż coś nie znajdziemy ... jeżeli jest tu jakaś prymitywna cywilizacja to w takich okolicach ... poza tym ciek wodny oznacza trochę mniejsze zagęszczenie drzew, może będziemy mogli się rozejrzeć.
- Szliśmy na wschód, przynajmniej zanim powitała nas lokalna fauna. Zawsze możemy spróbować tego kierunku, chociaż woda to w sumie też dobry pomysł. Przynajmniej nie umrzemy z pragnienia, no i podejrzewam, że reszta mogła dojść do podobnych wniosków. Może ich spotkamy?
- stwierdziła dziewczyna. – Nie mam wiele danych o tubylcach, poza tym, że to dwie dość prymitywne rasy. Nie wiem czy zdołamy się porozumieć jeśli na nich wpadniemy. Trzeba też wziąć pod uwagę fakt, że ktoś nas zestrzelił. Musimy być ostrożni.
-Uwierz mi nie zapominam o tym zestrzeleniu
- powiedział Qel-Droma głosem pełnym determinacji –Co do wschodu ... masz jakiś sposób określenia gdzie to jest? Bo przy lokalnej florze, określanie po sposobie wzrostu mchu może być zwodnicze, a chronometr zostawiłem w domu
Maya uniosła brew.
- Chyba za długo grzaliśmy zadki na dworze. Już prawie zapomniałam jaki z ciebie znawca - powiedziała po czym znów spojrzała na gęste korony drzew. – Po słońcu póki co chyba odpada. Nie znam się na tym za bardzo. Mech na drzewach?
-Wzrost na każdej planecie może być inny, plus dochodzi wilgoć od bagna ... odpada, to zresztą dość zwodniczy sposób. Gdybyśmy mieli chronometr ... mogli określić godzinę, to moglibyśmy spróbować ze słońcem, w innym wypadku musimy poczekać, na jakąś bardziej charakterstyczną porę dnia ... gwiazdy nie za wiele się przydadzą, na każdej planecie są inne, aż takim ekspertem to z pewnością nie jestem.


Dziewczyna zamyśliła się po czym delikatnie sięgnęła między włosy.
- Nie mam informacji o tym żeby planeta miała jakieś większe wahania pola magnetycznego - zaczęła po czym wyciągnęła z włosów cienką podłużną spinkę, długie brązowe pukle rozsypały sie na czoło i policzek dziewczyny. – Więc gdybyśmy zdołali to namagnesować może udałoby się zrobić kompas.
Chłopak wzruszył ramionami.
- Jasne, pozostaje tylko to namagnesować ... ja mam miecz świetlny, ale raczej to na niewiele się zda ... potrzebowalibyśmy jakiegoś drutu ... chyba, że masz coś jedwabnego na sobie ?
Czy masz na sobie coś jedwabnego? Owszem miała. Dziewczyna nagle przekonała się, że lata treningów sobie a pewne odruchy sobie. Umiała zachować zimną krew a praktycznie każdej sytuacji. Tymczasem właśnie w ciągu sekundy zrobiła się czerwona jak lettańska twi'lekanka.
- Ekhmmm - Zakaszlała ociekając wzrokiem. Nagle zdeptane błoto wydawało się bardzo fascynujące. – Pozwolisz, że odejdę na moment na stronę?
-Jasne
- odpowiedział jej lekko zdziwiony –Nie krępuj się.
- Zaraz wracam
- Dziewczyna wzięła spinkę. – Namagnesuje ją... możesz w tym czasie przygotować resztę do kompasu? - poprosiła czując jak uszy jej płoną.
Odeszła kawałek szukając jakiś gęsto wyglądających krzaków.
Ward, zawsze zalecał im żeby byli skromni, dlatego zapewne nie pochwaliłby tego, ze podczas ich bytności na dworze i kilku zakładów z dwórkami Cesarzowej dziewczyna wygrała kilka dość luksusowych rzeczy. Sama w sumie nie wiedziała co ją dziś rano podkusiło do założenia jedwabnej bielizny.
Dziewczyna wróciła po chwili trzymając ostrożnie namagnesowaną igłę.
- Powinno być dobrze, jak nie poprawię. - Wskazana do tej czynność część garderoby została przed chwilą przezornie zapakowana do jednej z bocznych kieszonek plecaka.
Chłopak nalał do małego kubka wody z menażki, a następnie wziął od dziewczynę igłę
-Cóż, przekonamy się czy to działa ... - powiedział kładąc ją na wodę – Mam taką nadzieję.
Po chwili wpatrywania się w prymitywny kompas na twarzy Edrica pojawił się uśmiech.
- Działa ... - pokazał ręką w jednym z kierunków – Tam jest północ ... a to oznacza, że wiemy także gdzie jest wschód.
- Czyli co? Próbujemy znaleźć tą kapsułę?.
- spytała dziewczyna czując lekka ulgę. Mieli przynajmniej jakiś cel. I to taki, który zbliżał ich do Mii.
- Jasne, lepsze to niż zostać tutaj, a poza tym mamy szansę spotkać naszych.
- No to w drogą. Tym razem proponowałbym wbrew zasadom, panowie przodem [/i]- stwierdziła dziewczyna. Lepiej by było gdyby to on prowadził. W końcu bardziej się na tym znał.
Jedi ruszył na wschód ... a przynajmniej w kierunku określonym przez ich kompas jako wschód mijając dziewczynę powiedział.
-Takie już życie prawdziwego rycerza ... przynajmniej można uratować jakąś damę w opałach.
- Jeśli chodzi o opał to będziesz się mógł wykazać jak zrobi się ciemno.
- mrugnęła. Zaczynała mieć niejasne przeczucie, że nie wrócą przed zmrokiem do "Cienia". Zapewne przyjdzie im rozłożyć obóz w lesie. A jeśli o to idzie dziewczyna nie czuła się najpewniej. Więc skoro miała chętnego do budowania szałasu i rąbania drewna, cóż czemu by z tej pomocy nie skorzystać.
 
Lirymoor jest offline  
Stary 21-08-2011, 22:48   #6
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Dwójka Jedi powoli przedzierała się przez chaszcze. Szli praktycznie na ślepo w kierunku mniej więcej wschodnim, ale siłą rzeczy wielokrotnie zmieniali kierunek marszu, nawet o tym nie wiedząc. Wędrówka była długa, a ciągnące się zarośla zdawały się nie mieć końca.

W końcu padawani wyszli na niewielką przestrzeń między drzewami porośniętą niewysoką trawą. Była za mała by nazwać ją polaną, ale wystarczająco duża by zwrócić na siebie uwagę zmordowanych podróżników. Nie dało się też przeoczyć pewnego obiektu leżącego na jej środku.

Tym obiektem była ludzka noga sięgająca mniej więcej do połowy uda. Jej owłosienie i rozmiary sugerowały, że była to męska kończyna. Nie była ubrana w nogawkę od spodni, jedynie na stopę założony był wojskowy but, w którym Maya poznała but z Koros. Krew wyciekająca z kikuta dawno już zastygła. Najciekawsze było jednak to, że nie została ona wyrwana, a odcięta. Nawet laik mógł dojrzeć, że kończy się równą, gładką powierzchnią, jak gdyby wystarczył jeden cios by odłączyć ją od ciała.
 
Col Frost jest offline  
Stary 24-08-2011, 17:48   #7
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Młody Jedi spoglądał to na swoją towarzyszkę, to na nogę. Takiego znaleziska z pewnością się nie spodziewał. Jego wzrok dłuższą chwilę spoczął na uczennicy Warda. Jego oczy zdawały się pytać czy wszystko w porządku. Ta misja nie miała tak wyglądać, a oni nie mieli znajdować się w jakimś miejscu zdani tylko na siebie. Wydawało się, że chęć wykazania się chłopaka zostanie w końcu zaspokojona. Alderaańczyk musiał jednak przyznać, że wolałby aby stało się to w innych warunkach. Mimo wszystko był jednak wojownikiem, wierzył, że przeciwności losu kształtują charakter człowieka i z pewnością nie zamierzał się poddawać.

-To chyba nasze kolejne ostrzeżenie - powiedział do dziewczyny -Musimy założyć, że znajdujemy się na terenie wroga - nie dodał kim ten wróg mógłby być ... wolał przynajmniej na razie o tym nie myśleć, jednakże istniała szansa, że były to jakieś niedobitki Sithów ... lepiej było jednak nie dzielić się tym spostrzeżeniem z Mayą nie chciał dodawać jej kolejnych zmartwień. Przynajmniej nie znaleźli jeszcze ciała Mii, istniała duża szansa, że dziewczyna nadal żyje.

Qel-Droma rozejrzał się wokół przyglądając się linii drzew, jakby szukając wśród nich ukrytych niebezpieczeństw. Niczego takiego jednak nie zauważył.

-Mimo wszystko musimy tutaj zostać, nie ma sensu kontynuować tej naszej podróży ... przynajmniej w tym momencie. Odpoczniemy i wyruszymy rano - sam czuł zmęczenie. A on przecież codziennie urządzał sobie biegi, ćwiczył fizycznie. Maya nie była taka zahartowana ... potrzebowali tej przerwy.

-Postaram się rozbić obóz ... lepiej nie oddalaj się zbyt daleko - chłopak wrócił w stronę, z której przyszli. Sam również nie oddalał się zbyt daleko, wiedział jednak, że mimo wszystko potrzebują rozpalić ognisko. Powoli zaczął znosić w stronę obozu chrust i większe kawałki suchego drzewa. Wybierał je ostrożnie z rozwagą. Mimo wszystko potrzebowali go sporo ... na szczęście w ścinaniu suchych gałęzi miecz świetlny był bardzo przydatny. Co prawda nie służył do tego, ale cóż ... nie było czasu, żeby przejmować się takimi rzeczami.

Gdy uznał, że mają wystarczającą ilość drewna podszedł do jednego z większych drzew i przy pomocy miecza wyciął z niego spory, twardy kawałek, który miał imitować łopatę. W wybranym przez siebie miejscu zaczął kopać dół. Nie miał on być ani nazbyt szeroki, ani wysoki. Ot miał ukryć blask bijący od ognia, który w nocy widziany byłby ze sporej odległości, a dodatkowo służyć jako komin, który w razie miał nadzieję niewielkiego dymu, spowoduje, że nie poszybuje on w górę, dając znać wszystkim dookoła, że ktoś zatrzymał się tutaj na piknik.

Gdy skończył to robić, zajął się rozpaleniem ognia. Znał sposoby zrobienia tego, bez nowoczesnych narzędzi, a poza tym miał jako sojuszniczkę Moc. Ciężko byłoby to nazwać pokazem dużych umiejętności, ale kontrolowanie małego źródła ciepła, nie należało do jakiś trudnych zadań. Żeby tylko złapać ciepło ... wtedy wszystko się rozpali ... miał przynajmniej taką nadzieję ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 28-08-2011, 19:19   #8
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Maya przyklękła przy znalezisku, szybko zdusiła odruch wymiotny. Podczas obrony Koros Mayor nie takich rzeczy się naoglądała biegając z sanitariuszami. Gładka powierzchnia rany niepokoiła ją.
- Kość udowa jest twarda i gruba. Żeby ją tak rozpłatać trzeba siły. – powiedziała cicho. – Brak śladów reszty ciała. Brak śladów spalenizny… czyli to raczej nie jest ślad po kapsule która rozpadła się w powietrzu.
Tego chyba bała się najbardziej. Tego, że już straciła Mię. Z drugiej strony obecne znalezisko nie napawało jej zbytnim optymizmem. Po lesie mógł biegać jakiś wariat z wielkim ostrzem.

Propozycja Edrica by zostać tutaj na noc wywołała u dziewczyny lekkie zdziwienie. W sumie jednak w czasie wojny zdarzały się im dziwniejsze kwatery.
- ”Ostoja pod odciętą nogą”? – spytała unosząc brew. – Jak dla mnie dobrze. – Uśmiechnęła się. – Sprawdzę czy w okolicy nie ma reszty tego nieszczęśnika.

Maya szła wolno pilnując by czuć w Mocy towarzysza. To gwarantowało, że się nie zgubi. Szukała zacieków z krwi lub śladów wleczenia. Po drodze zerwała też trochę gałęzi żeby zakryć nieszczęsne szczątki.
Powinna pomyśleć o posiłku ale jakoś trudno było jej się skupić na jedzeniu. Makabryczne znalezisko odebrało jej apetyt. Myśl, ze Mia mogłaby skończyć podobnie budziła nieprzyjemne dreszcze.
Kiedy wróciła starała się pomóc Edricowi w rozkładaniu obozu. Qel-Droma znał się na tym lepiej niż ona, wiec posłusznie wypełniała jego polecenia albo choć próbowała nie przeszkadzać. Obiecała sobie, że gdy tylko wszystko będzie gotowe spróbuje trochę pomedytować. Może w tym stanie wychwyci jakiś ślad siostry.
 
Lirymoor jest offline  
Stary 06-09-2011, 13:03   #9
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Dwójce Jedi nie było dane zbyt długo pospać. W samym środku nocy Edric obudził się wyczuwając czyjąś obecność. Było to dziwne zważywszy na fakt, że niczego nie słyszał, ani nie widział, choć w ciemności to drugie stanowiło wielką trudność. Wyraźnie jednak wyczuwał na skraju polanki obecność kilku, może kilkunastu stworzeń. Było to zaledwie kilka metrów od leżących przy wypalonym już ognisku padawanów. Qel-Droma mógł przysiąc, że ich tajemniczy goście się im przyglądają.

Nie zdołał w żaden sposób zareagować gdy wyczuł drugą grupę istot zbliżającą się z przeciwnej strony. I tym razem nie był w stanie dostrzec niczego żadnym ze zmysłów i jedynie Moc umożliwiła mu zorientowanie się w sytuacji. Druga grupa wydała mu się jednak jakaś inna, odmienna od tej, która wciąż obserwowała jego i Mayę. Nie wiedział tylko na czym polegała owa różnica.

Ta grupa zamiast zatrzymać się na skraju polanki przykładem pierwszej, spokojnie na nią wkroczyła. W świetle gwiazd Edric z trudem rozpoznał poruszające się sylwetki. To byli Sithowie! Rasa z krańca galaktyki, którą Mroczni Jedi wygnani z Zakonu dwa tysiące lat temu sobie podporządkowali, a zaledwie rok temu wrócili by podbić Republikę.

Młody padawan walczył z nimi zaledwie przez jeden dzień, ale dobrze wryli mu się w pamięć powracając co jakiś czas w snach. Charakterystyczny chód i kształt ich ciał nie był podobny do żadnej innej znanej Edricowi rasy. W ich kierunku pewnym krokiem, choć wciąż bez najmniejszego hałasu, zmierzało przynajmniej dwunastu Sithów.
 
Col Frost jest offline  
Stary 13-09-2011, 18:30   #10
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Przez chwilę wydawało mu się, że jeszcze śpi. A figury są tylko częścią jakieś złowrogiej nocnej mary, młodemu padawanowi wydawały się zresztą wyciągniętymi z jakiegoś koszmaru, marnymi statystami. Wiedział jednak, że wszystko to działo się na jawie. Nie mógł powiedzieć, że był zaskoczony. Przynajmniej nie do końca. Atak, który został już nazwany Wielką Wojną Hiperprzestrzenną był szybki i brutalny. Okazał się też zwycięski dla obrońców, dla Jedi i dzielnych obywateli republiki. Wielu wrogów poległo, ale nie wszyscy ... chyba każdy musiał zdawać sobie sprawę, że gdzieś musieli oni uciec. W te regiony galaktyki, które nazywali swoim domem, ale byli ranni, nie wszystkim ta sztuka mogła się udać, a grupa zbliżająca się ku nim była tego najlepszym dowodem.

Edric chwycił Mayę za ramię i szarpnął nią szybko, po cichu, żeby ją obudzić. Żeby dziewczyna nie wydała żadnego głosu ... mogła się wszakże wystraszyć, zakrył szybko jej usta. Gestem dał jej znać, żeby była cicho, a potem delikatnym ruchem głowy wskazał w kierunku, z którego przychodzili wrogowie

-Sithowie - wyszeptał, jednocześnie sięgając po swój miecz świetlny. -Możesz się odczołgać ... spróbować uciec, ja się nimi zajmę - w walce sam na sam z tą grupą z pewnością miałby ciężko. Gdyby nie był zmęczony, mógłby pewnie szybko się z nimi uporać. Pamiętał ciężką przeprawę tamtego dnia na Koros Major. Pamiętał umierających towarzyszy. Nie przyznał się przed nikim, ale zdarzały się koszmary, gdzie twarze żołnierzy Cesarzowej, tych którzy polegli walcząc z nim ramię w ramię przy jednej z bram, patrzyli na niego z wyrzutem.

Już raz walczył z Sithami i zwyciężył. Jego mistrz rozkazał mu obronić pozycję i robił to ... do momentu, w którym napór wroga nie zwiększył się, a Mistrz Ward rozkazał mu dokonać odwrotu na drugą linię. Szczerze nie pamiętał już ilu wrogów zabił wcześniej, ilu podczas wycofywania się. Wiedział, że tego dnia jego miecz zdmuchnął sporą ilość żywotów. Wzrok [b]Mayi[b] jednoznacznie mówił mu, że nie opuści go. Trochę go to uspokoiło, w dwójkę ... jeżeli dziewczyna zdoła go na przykład wesprzeć mocą powinno im być łatwiej.

Wróg był blisko, trzeba było działać. Miał nadzieję, że go nie zauważyli, ale nie chciał tego ryzykować. Zaskoczenie mogło być jego największym atutem. Obserwował grupę chcąc wybrać najodpowiedniejszy moment do ataku ... a potem wyskoczył, uruchamiając swój miecz ... gotowy do śmiercionośnego tańca ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172