Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Science-Fiction Chcesz odkryć w eonach Kosmosu Zapomniane Światy? Walczyć z wszędobylskimi Korporacjami, bądź być małym cyber–trybikiem w ich złożonej Maszynerii? Ostrzem świetlnego miecza wyrąbywać sobie swoją ścieżkę Mocy? To czy odważysz się przejść przez Wrota Wymiarów zależy tylko od Ciebie.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-05-2023, 19:57   #1
 
Morph's Avatar
 
Reputacja: 1 Morph nie jest za bardzo znany
Traveller - Space smugglers



Kosmiczna saga przemytnicza

Na dalekich rubieżach znanego wszechświata tam, gdzie wpływy wielkich mocarstw i imperiów już nie sięgają, istnieje sektor, który stal się rajem dla wszystkich kombinatorów, oszustów, łajdaków, łotrów, wagabundów, podróżników i wszelkiej maści typów spod ciemnej gwiazdy.

Wśród tego całego tałatajstwa, żyje grupa łazików, która ponad wszystko ukochała swoją wolność i niezależność. Symbolem i najważniejszym atutem, który pozwala im żyć na własnych zasadach jest kosmiczny lugger o dumnej nazwie Eleutheria*.

Ta opowieść jest właśnie o nich i ich wspaniałym statku.


So let's get started!!!


Handout #1




Anahiti w języku Taonga znaczy ponoć tyle, co dom na skraju wsi. Słowo to symbolizuje tak bardzo zaniedbany dom, że aż został porzucony przez swoich właścicieli. Tym poetyckim zwrotem Taonga określają, coś czym pogardzają, coś zniszczonego i kompletnie nie nadającego się już do użytku. Nikt nie wie, jak i kiedy, to się stało, że to właśnie to taongańskie słowo przylgnęło do sektora, który w imperialnej nomenklaturze nosi numer 2448.
Wojskowi z Wysokiej Gwardii oraz co poniektórzy kurierzy mówią o tym miejscu na krańcu galaktyki, Szkaradny Sektor.

Powodów do tak pejoratywnych określeń jest kilka. Najważniejszy z nich to Tatau - osobliwy układ znajdujący się w samym centrum sektora. Ilość krążących o tym układzie plotek może naprawdę przyprawić o zawrót głowy. Każda kolejna jest coraz bardziej straszna i niewiarygodna od poprzedniej.
Prawdą natomiast jest tylko to, że choć sektor 2448 znajduje się poza obrębem wpływów największych galaktycznych imperiów, to i tak wszyscy jednomyślnie zgodzili się, że miejsce to należy objąć wiekuistą kwarantanną oraz nieustannie monitorować. Dlaczego? Któż, to może wiedzieć i chyba lepiej nie pytać.

Dlatego też sektor, jak i znajdujące się w nim światy, stały się rajem dla wszelkiej maści wyrzutków, bandytów, piratów i lekkoduchów, którym nie w smak są jakiekolwiek autorytety, władze i zwierzchności. Wszystkich podróżujących w ten rejon galaktyki TAS** przestrzega, że jest to nie tylko bardzo niebezpieczny i niestabilny obszar pod względem fizycznym, ale przede wszystkim poszanowanie prawa w większości przypadków zapisana jest tylko na papierze. Opis układu na oficjalnych stronach Towarzystwa kończy się takimi oto słowami::
“Nikomu nie zabraniamy tam podróżować. Ostrzegamy tylko, że robicie to na własną odpowiedzialność i dobrze radzimy - na wycieczkę do sektora 2448, weźcie ze sobą broń. Najlepiej dużo broni.”




Tarlika i przylegający do niego port kosmiczny praktycznie nigdy nie zasypiały. Miasto stanowiło nieformalną stolicę Kolektywu Szalbierzy. Cały układ doskonale wiedział, że to właśnie tutaj wychował się i zaczął budować swoje przestępcze imperium, nie kto inny jak Omar Tinkayushi, zwany Czarnym Feniksem.


O Omarze krążyło niemal tyle samo plotek i mitów, co o tajemniczej rasie Starożytnych, stworzycieli wszelkiego życia we wszechświecie, jak twierdzą niektórzy. Niejedna matka, opowiadała swojemu synkowi do snu opowieść o heroicznych i brawurowych przygodach Czarnego Feniksa. Mówiono między innymi, że Omar nie tylko się nie starzeje, ale że ponoć jest po prostu nieśmiertelny. Przypadków, gdy otarł się o śmierć nawet on sam, nie potrafi już policzyć.
Od kilku dni wszyscy mieszkańcy Tarliki spoglądali w górę ku iglicy Srebrnego Szponu, wieżowca w samym centrum miasta, gdzie rezydował Tinkayushi. Spodziewano się bowiem, że na niebie ukaże się hologram przestępczego magnata i wyjaśni sprawę, którą żył nie tylko cały układ, ale i wiele światów w sektorze Anahiti.

Stan techniczny w jakim powrócił krążownik “Bractwa Czarnego Feniksa” nie tylko budził zdziwienie, ale przede wszystkim strachu i niepokój. Mnożące się jak grzyby po deszczu plotki, podsycały atmosferę i grozę sytuacji.
Humboldt, masywny krążownik, duma i chluba całej floty Bractwa, zdobyty podstępem na Marynarce Trzeciego Imperium, powrócił do macierzystego portu wyglądając tak, jakby co najmniej stoczył kilka potężnych bitew. Zniszczenia kadłuba, dziwny, kleisty śluz ściekający i wypływający z wielu miejsca oraz nad wyraz milcząca załoga, ewidentnie świadczyły o tym, że to sprawa dużego kalibru i zapewne niedługo odbije się on na całym układzie Pokatuna, a kto wie może i na całym sektorze Anahiti.

Upływały kolejne dni, a Omar milczał, podobnie jak pozostali członkowie Bractwa. Tak ci wysoko postawieni w hierarchii, jak i każdy jeden szeregowy członek. Skutkowało to tylko tym, że jeszcze więcej plotek krążyło na temat tego, co się właściwie stało.



T tajemnicze wydarzenia zbiegły się w czasie z kolejną misją Eleutherii. Załoga ACS-a, który miał za sobą wojskową przeszłość, miała niewiele czasu, aby ogarnąć wszelkie niezbędne dokumenty przewozowe oraz jakiś ładunek, który będzie można bez większych trudności i podejrzeń nie tylko szybko skołować, ale przede wszystkim bez problemów przerzucić na Taodroom. Tego bowiem wymagało zadanie, jakie naraił im ich agent, Drayk Walinga, którego wołali Chudy. Statek do wieczora miał być gotowy do wylotu.

Załoganci mieli sześć, może siedem godzin, aby Eleutheria była gotowa do wylotu.

____
* - Eleutheria - tę nazwę statku wybrałem spośród propozycji Aro. Jeśli nazwa ma być ina dajcie znać.
**-TAS - Travellers' Aid Society TAS to ponadnarodowe i międzygwiezdne stowarzyszenie utworzone w celu zapewnienia swoim członkom większego komfortu podczas podróży gwiezdnych. W portach kosmicznych klasy Ai B, posiadają hotele, warsztaty, restauracje i szpitale z których mogą korzystać członkowie TAS po dokonaniu opłaty wpisowej.

 

Ostatnio edytowane przez Morph : 14-05-2023 o 00:03.
Morph jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 15-05-2023, 10:58   #2
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację





Tarlika, pięć godzin do planowanego startu Eleutherii

Ostre nierytmiczne dźwięki trash pongu dudniły we wszystkich pomieszczeniach trzypoziomowego baru, wypełniając pełne neonowego blasku i dymu używek wnętrza łoskotem muzyki, która święciła chwilę niekwestionowanego tryumfu w kręgach miłośników progresywnego trashu.

Jöel nie znosił trash pongu, ale Desmond uparł się przy wyborze miejsca spotkania i nie zamierzał zdania zmieniać. Leclerc podejrzewał, że handlarz pamiętał o muzycznych upodobaniach swojego klienta i z premedytacją zamierzał wykorzystać dezorientującą racjonalne myślenie Jöela awersję, aby wymusić na nim własne warunki transakcji.

Bar pękał w szwach. Mężczyźni i kobiety ludzkich ras oraz samce i samice kilku obcych gatunków - stłoczeni w promieniującej ciepłem ciał ciżbie - pławili się w hedonistycznej radości obcowania z muzyką, sprzedawanymi w barze dopalaczami, roznegliżowanymi tancerkami oraz swoim wzajemnym towarzystwem. Niemal każdy z nich roztaczał zapach skrojonych pod siebie syntetycznych feromonów i jednocześnie niemal każdy nosił aktywne filtry nosowe dające przynajmniej nieco ochrony przed atakiem cząsteczek oddziaływujących erotycznie na podświadomość innych klientów.

Leclerc przesunął spojrzeniem po krągłościach półnagiej tancerki prężącej ciało na stole, przy którym siedział. Jego własne filtry pracowały bezbłędnie, a mimo to nie potrafił zwalczyć wrażenia gorąca rozlewającego się w lędźwiach z każdą sekundą myszkowania wzrokiem po jej chirurgicznie ukształtowanym ciele.

- Aż tak wam się śpieszy? - zapytał pozornie od niechcenia Desmond wyjmując z kieszeni bluzy paczkę papierosów z liścieni gargasza - Palące sprawy?

- Obowiązki ponad przyjemności - odpowiedział Jöel, który wciąż nie odrywał oczu od przebitych stylizowanymi elektrodami sutków tancerki - Mamy dobrą reputację, nie narzekamy na brak roboty. Masz wszystko z mojej listy?

- Racje liofilizowane, energetyki, suplementy diety, cztery palety Grzmota, standardowe zestawy do higieny osobistej, filtry do masek tlenowych i dziesięć zapasowych butli, ogniwa energetyczne do palników. Tytanowe tarcze do pił i wiertła też mam. Ale jeśli znaleźliście jakiś wrak, będziecie…

- Kto powiedział, że znaleźliśmy wrak? - Leclerc odwrócił głowę w stronę zapalającego papieros fiksera.

- Spoko, nie moja sprawa - zełgał gładko Desmond - Tak tylko pytam, ćwiczę sztukę niezobowiązującej konwersacji. Płacisz od razu czy bierzesz na procent?

- Nie stać mnie na twój procent, Des - Jöel uśmiechnął się kącikami ust, sięgnął po podsuniętą mu w zapraszającym geście paczkę liścieni - Nie stać mnie też na protezy w miejsce organów wyciętych na bazie niespłaconego procentu. To samo konto, co zawsze?

Desmond położył na krawędzi stołu czarnego smarthinga, otworzył ekranowane połączenie z zapisanym wcześniej w pamięci urządzenia smarthingiem Leclerca. Wygięta w akrobatycznym skłonie tancerka śledziła kątem oka holograficzną poświatę emitowaną przez sprzęgnięte ze sobą terminale.

Jöel wiedział doskonale, że nie tylko jej oczy obserwowały płatniczą transakcję. Już wcześniej wypatrzył wśród gości lokalu kilku gangsterów z Czarnych Meksów, lawirujących pozornie bez celu pomiędzy resztą klienteli na podobieństwo leniwych rekinów krążących wśród ławic mniejszych ryb.

Nie bez powodu siedział przy stole tancerki na odchylonym w tył krześle, demonstracyjnie odsłaniając noszonego w kaburze na udzie Fourniera 350, i nie bez powodu wyciągnął na zewnątrz kamizelki swój stary wojskowy holonieśmiertelnik. Chciał, żeby miejscowe męty wiedziały, że nie mają do czynienia z przypadkowym włóczęgą proszącym się o to, by zostać złupionym.

Wgrane do pamięci urządzeń boty samodzielnie ustaliły cenę transakcji posługując się uśrednionymi cenami ściągniętymi z najnowszego notowania lokalnej giełdy surowcowej, wykonując wszystkie obliczenia w przeciągu zaledwie sekundy i podwyższając końcową wartość zakupu o procentową marżę fiksera. Holograficzna projekcja przybrała na moment na intensywności, po czym zgasła sygnalizując koniec szyfrowanego połączenia. Desmond złapał swojego smarthinga w dłoń i wsunął go do ekranowanego pokrowca na przecinającym pierś pasie nośnym.

- Chcę załadować całość do dwóch godzin - powiedział Leclerc obracając pomiędzy palcami własny terminal - Dowieziesz na czas?

- Któraś z moich dziewczyn podjedzie za godzinę na stanowisko postojowe. Pogadałbym dłużej, ale klienci się dobijają - Desmond podniósł palec ku założonemu na lewe ucho implantowi komunikacyjnemu - Robienie z wami interesów to jak zwykle przyjemność. Ucałuj ode mnie Valerie, nie tylko w usta. Niech się w końcu odezwie, bo nie będę czekał w nieskończoność.

Fikser wstał ze swojego miejsca i kiwnąwszy głową na pożegnanie wtopił się w ciżbę klientów asekurowany przez jednego ze swoich anonimowych ochroniarzy. Jöel odprowadził ich obu wzrokiem, a potem przeniósł spojrzenie z powrotem na tancerkę. Jej rozsypane po plecach i piersiach loki lśniły w neonowym świetle miriadami brokatowych iskierek.

Sanara i Valerie mogły odebrać ładunek Desmonda samodzielnie, bo hydrauliczne siłowniki wind w ładowni i tak miały odwalić całą fizyczną robotę za ludzi - to zaś dawało Jöelowi kilka godzin czasu tylko dla siebie.

Podchwycił zapraszające spojrzenie tancerki i skinął lekko głową celując smarthingiem w chromowaną płytkę terminalu płatniczego wszczepionego w nogę dziewczyny nieco ponad jej zgrabną stopą. Diody na obudowie urządzenia błysnęły zielonym światłem przelewając należność za prywatny pokaz tańca dla klienta w jednym z pokoi na piętrze.

Scena fabularna dla wstępnej prezentacji mojego BG. Jöel wyskoczył w miasto kupić kilka przydatnych drobiazgów dla celów naszej podróży, a ponieważ jest nieco podejrzliwy i ostrożny z natury (bo konkurencja zawsze czyha gdzieś w pobliżu), robiąc zakupy zawsze zamawia coś, co może się nam przydać w przyszłości, ale co w danym momencie może sugerować ciekawskim podsłuchującym, że zamierzamy zrobić coś innego niż faktycznie planujemy.


 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest teraz online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 18-05-2023, 17:16   #3
 
Muagor's Avatar
 
Reputacja: 1 Muagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputacjęMuagor ma wspaniałą reputację







Tarlika, siedem godzin do planowanego startu Eleutherii
Postacie kolejnych ludzi przelatywały przed oczami Zeke’a. Każdemu z nich poświęcał sekundę. Szybkie zbadanie wzrokiem i ocenienie pod kątem dwóch aspektów. Pierwszym była ocena mijanej osoby pod kątem potencjalnego zagrożenia, bo nigdy nie było wiadomo kogo się spotka na ulicy. Drugim była ocena toru poruszania się, aby się upewnić, że nikogo nie potrąci. Niektórzy patrzyli na niego dziwnie. Ze słuchawkami w uszach i dźwiękami neojazzu napełniającymi spokojnym rytmem jego wewnętrzne zen miał wszystkich daleko gdzieś. Jedyne co go interesowało, to aby ich nie potrącić i dostrzec potencjalne zagrożenia. Widok biegacza na ulicach stawał się coraz rzadszy i taka osoba była coraz bardziej postrzegana jak ktoś dziwny. Być może nawet jako ktoś biedny. W końcu w bieżących czasach na takiej planecie jak ta ludzie robili jedną z dwóch rzeczy. Ci bardziej rozsądni zapisywali się do jakiegoś fitness clubu i zatrudniali prywatnego trenera, aby pomógł im osiągnąć, a co najważniejsze utrzymać pożądaną sylwetkę. Ci drudzy, których Zeke nazywał potulnie: bogatymi debilami, którym pieniądze wyżarły resztki ich i tak niedorozwiniętych mózgownic… oni szli na zabiegi i terapie. Opłacali lekarzy, którzy wycinali im to czego nie chcieli i robili sobie terapie superstymulacyjne, aby w ciągu doby wyhodować mięśnie w formie jaką chcieli. Miałeś kasę, to miałeś ciało półboga na jutro. Zazwyczaj jednak ze względu na to, wyżarcie mózgu nie zdawali sobie sprawy, że o takie ciało trzeba odpowiednio dbać, bo inaczej wróci do formy spasionego hedonisty. Kliniki zaś jakoś o tym nie wspominały, bo powracający klient, to najlepszy klient. Ostatecznie sprowadzało się to do tego, że Zeke był ewenementem na ulicy. Nie przeszkadzało mu to, bo nie obchodziła go opinia tych ludzie. Po prostu biegł i za każdym razem starał się wybierać inną trasę. Miasto było dużo i można było dzięki temu zwiedzić najbliższą okolicę. Z doświadczenia wiedział, że czasami można znaleźć istną perełkę schowaną w jakiejś zapyziałej bocznej uliczce z prymitywnym szyldem nad wejściem. Co prawda równie dobrze można było znaleźć w takim miejscu ulicznych gangerów, którzy nie mieli na tyle oleju w głowie, aby nie zaczepiać biegnącej góry mięśni z nieśmiertelnikami na szyi. Z takich spotkań Zeke miał już na pokładzie kolekcję noży, bo zazwyczaj tacy chojracy uznawali, że wygrają samą przewagą liczebną nie posiadając poparcia w umiejętnościach. De Vries ostatecznie wyświadczał im przysługę zabierając im noże, którymi nie potrafili się posługiwać. Zdawał sobie jednak sprawę, że na każdego kiedyś przyjdzie pora i któregoś pięknego dnia to on będzie leżał poturbowany w tej uliczce, o ile skończy się tylko na poturbowaniu. Dwadzieścia lat w marines i tak nauczyło go, że każdy dzień może być jego ostatnim, więc był przygotowany na każdy scenariusz. Szczęśliwie się jednak złożyło, że ten dzień nie był jego ostatnim dniem, bo dobiegł do końca okrążenia dzielnicy i wrócił do portu gwiezdnego bez żadnych przygód. Co jednak się ewidentnie wyróżniało, to zachowanie ludzi. Widział wielu z nich oglądających holo Humboldta z odniesionymi przez niego uszkodzeniami. To był temat na topie. Ludzie się niepokoili. Nie bez powodu. Niektórzy pewnie zdawali sobie sprawę, że Humboldt to najlepszy okręt jaki mieli. Jeżeli on został tak poturbowany, to oznaczało, że gdzieś tam jest realne zagrożenie, z którym sobie nie poradzą. Zagrożenie, które wymagałoby floty i środków na poziomie imperium, a nie ich sektora. Zegar więc tykał i nikt nie wiedział, czy nagle nie nadejdzie ostatnia godzina. Oficjalne milczenie na temat tego co się stało nie pomagało. Zeke rozumiał, że o niektórych rzeczach nie można mówić, ale widział też co się działo na ulicach. Jeżeli Feniks nie uspokoi niepokoi społecznych, to równie dobrze może mieć na głowie bunt na dodatek do walki w kosmosie z tym przeciwnikiem. To zaś był przepis na globalną katastrofę. Byleby tylko nie być w pobliżu kiedy to będzie miało miejsce. A okazja na opuszczenie systemu sama do nich przyszła…
Z daleka widział już sylwetkę czekającego przy wejściu na ich stanowisko Walingi. To znaczyło, że czekała ich robota. Zeke jakoś wątpił, aby miała związek z tym tajemniczym przeciwnikiem, ale przynajmniej mieli okazję się czymś zająć i zarobić. Zbliżając się do ich zleceniodawcy wyłączył muzykę i wyciągnął słuchawki z uszu.
- Drayk. - Przywitał się skinieniem głowy.
- Zeke. - Walinga odpowiedział tym samym dopełniając ich rytuału. Jak zwykle wyglądem przypominał de Vriesowi charta. Za każdym razem jak widział te psy to ściskało go w środku i miał ochotę zabrać je ze sobą i nakarmić. Z Chudym było dokładnie tak samo i właśnie dlatego był przygotowany na spotkanie z nim. Sięgnął więc do kieszonki przy pasku i wyciągnął batonik proteinowy. Rzucił go zleceniodawcy bez pytania. To też był ich pewnego rodzaju rytuał.
- Trzymaj. Zjedz coś zanim padniesz. Co masz dla nas? - zapytał ciekawy w jaką kabałę wpadną tym razem…

Eleutheria, sześć i pół godziny do planowanego startu
Major wciąż w ubraniu do biegania i z paddem w ręku wszedł do głównej sali gdzie już czekała zwołana przez niego załoga. Szybko sprawdził wzrokiem czy wszyscy są obecni po czym uruchomił holoprojektor z mapą ich wycinku sektora.
- Mamy nową fuchę. Lot na Taodroom. Czasu jest mało, bo mamy wylecieć za niecałe siedem godzin, więc trzeba się streszczać. Jöel skontaktuj się z Desmondem i załatw nam towar na przykrywkę. - Zeke zaczął od ich logistyka i rzucił mu trzymany w ręku padd. - Tu masz listę towarów zakazanych i z ograniczeniami. Jest dłuższa niż niektóre regulaminy, które widziałem, więc współczuje. Samara - de Vries odwrócił się do ich brokerki - multi kulti. Jak tam dolecimy, to musimy wiedzieć z kim i jak mamy rozmawiać. Długość tamtej listy - wskazał palcem na przed chwilą rzucony padd, z którego zawartością zapoznawał się Jöel - świadczy o tym, że są tam zdrowo jebnięci. Mal, Val, przygotujcie statek do lotu i dajcie mi listę rzeczy, które trzeba uzupełnić. Ja skoczę uzupełnić zapasy, ale najpierw… - spojrzał na swoje przepocone po bieganiu ubranie - …dla dobra nas wszystkich wezmę prysznic. Jak nie ma pytań to za sześć godzin mamy być gotowi, do roboty ludzie. - zaklaskał w ręce, aby pogonić wszystkich i zasygnalizować koniec zebrania.
 
Muagor jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 18-05-2023, 21:36   #4
 
Nanatar's Avatar
 
Reputacja: 1 Nanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputację
Pokład statku; gwarna Tarlika

Dokując Phantomem zawsze się spinała, niepewna czym jednostka może ją zaskoczyć, bywało, że systemy wariowały w najmniej odpowiedniej chwili. Spinała się Val niepotrzebnie, bo wszystko przebiegło gładko jak po promieniu lasera. Zbyt często spinała się Bushe bez powodu, częściej od kiedy przestała wybiórczo regulować wspomnienia. Moralna odpowiedzialność była łatwiejsza do udźwignięcia, jeśli obarczali nią inni, niż kiedy sama miała poczucie winy. Udawała, że nie ma, ale musiało być inaczej, bo ta spina nie puszczała kobiety. Uczyła się, żyć na nowo, uczyła się człowieczeństwa, partnerstwa. Nigdy nie przyznałaby się ile znaczą dla niej jej partnerzy w interesach, smutną prawdą było, że oni i kapryśny desantowiec, który w jakiś niepojęty sposób wytropił Malcolm, byli całym jej światem i domem.

Powietrze w porcie, poza jednostką było dla Valeri zawsze przytłaczające. Było go pełno, niemal do woli. Wytresowana przez życie na statkach przemytniczych przyzwyczajona była do racjonowania. Bez ograniczeń, czuła zagubienie. Dla wyrównania napięcia i oxyfobi wyszła z pojazdu i zapaliła Liścieńca Tonga. Zaciągnęła się sześć razy i oddała paczkę w ręce Samary. Zdołała dopalić do połowy, kiedy minął ich biegnący z słuchawkami w uszach Zeke.

- Żarcie przynieś - krzyknęła tylko za nim - cholera - kiedy zorientowała się, że nie usłyszał.

Magiczna chwila z papierosem uleciała, a pracy przy statku była kupa. Zdawało się pewnie chłopcom, że spacerek i pogaduchy przy wafelku, lub zakupy to coś odpowiedzialnego. Taki jednak podział ról jej odpowiadał.

Niecierpliwa wywołała przez interface roboty naprawcze, które dostarczyły pod jej pupę stosowny kejs. Posadziła, oparła o podłoże długą na dwie stopy palkę, całą w czerni i czujnikach. Urządzenie wysunęło dla podpory trzy nogi stabilizując się na nierównej powierzchni doków. Od góry wystrzeliło światło wizualizując systemy Phantoma. Wyrzuciła niedopałek.

Jak na komendę zjawił się funkcjonariusz we fraku blaszanym. Droid zeskanował Valeri na co mu pozwoliła.
- Zakaz palenia złamany, należy się mandat - oznajmił
- Nie palę - rzuciła, nie odrywając wzroku od holo.
- Paliła, jest dowód.
- Gdzie?
- Mamy nagranie.
- To chuj nie dowód blaszaku.
- Jest twoje DNA - robot zbliżył się do pilotki, ale ta natychmiast wyciągnęła ramię do przodu.
- Dystans, albo zgłoszę to do kasacji. - wykonała gest i niedopałek zniknął zabrany przez jednego z małych pająków. - To wszystko możecie odejść.

Jak tylko oddalił się zapaliła kolejnego. Lubiła napalić się w porcie. Wstała, przeciągnęła - najpierw Callanétic, a zaraz yoga. - rzuciła jakby ją ktoś słuchał.

Boty doskonale radziły sobie z drobnymi uszkodzeniami, ale systemy informatyczne i wysokie technologie wciąż musieli ogarniać załoganci. Val wypaliła pięć liścieńców i równo rozdzieliła pracę zanim wrócił Zeke i Jöel, dziwne obaj jak na zawołanie równo. Zaczęła się kobieta zastanawiać co ich łączy.

Podczas odprawy wystawiła bose stopy na stół, żeby odpoczęły. Stopy ładne i kształtne, drobne, ale jakoś tak niefortunnie ułożone. Tak jak cała Val, nie potrafiąca się sprzedać, albo zbyt szczerze, albo nadto skryta, choć z taką łatwością łowiła serca towarzystwa. Perfekcyjna Niedoskonałość.

Na statku zawsze odważniejsza wstrzymała Zeke.

- Jakie prycho kiedy my do smarów? Szczurku, to co mówisz się już dzieje, tu jest potrzebne pyszne żarełko. Prosimy ciągnące makaroniki, tylko już martwe i sandwiche, takie, żeby robaczki nie chrupały tylko zmielone. Dla mnie dużo sosu. - zdjęła stópki ze stołu i podniosła swą szczupłą, zdawało się efemeryczną sylwetkę, wyprostowana już się uśmiechała, ustami i oczkami - No co? - na patrzącego z konsternacją mężczyznę - Zaraz znów się spocisz, szkoda wody, reglamentacja - Ta jej obsesja na punkcie oszczędzania zasobów, bywała dziwaczna, jak nerwica natręctw.

- Potrzebujemy dodatkowych baterii do zbiorników kriogenicznych. Chcę jeszcze system wykrywania ruchu na pokładzie, jest promo sto małych robocików, w pełni zintegrowanych z systemem. To jak byście do listy dopisali. Kończy mi się też tusz do rzęs, smarem nie będę czerniła. - poczuła, że znów chce się jej jarać. - Malcolm, sprawdź proszę soft tego cholerstwa. Ja silniki, jak by państwo wzięli zdania z listy, które stworzyła nam Yagoda. Tak się chce nazywać nasz pokładowiec. - miała na myśli SI

Wychodząc na zewnątrz po raz wtóry, założyła na oczy gogle, przeniosła diagnozę na wszczepkę. Oddalającemu się mężczyźnie przekazała pałkę. - Jak by trzeba mojej obecności to daj sygnał. Połączę się ze statku.
 

Ostatnio edytowane przez Nanatar : 18-05-2023 o 22:00.
Nanatar jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 21-05-2023, 20:20   #5
 
Morph's Avatar
 
Reputacja: 1 Morph nie jest za bardzo znany







Raaba, żółty karzeł będący centralną gwiazdą w układzie znikał wolno za horyzontem Pokatuny. Purpurowe promienie malowały na oszklonych wieżowcach Tarliki, wielobarwne mozaiki. Wśród mieszkańców miasta te barwne refleksy zwykle nazywano wary wieczorne.. Podobno pierwotni mieszkańcy planety na podstawie wielokolorowych refleksów migoczących na wodzie potrafili nie tylko przewidzieć pogodę na następny dzień, ale także odległą przyszłość.
Kto wie ile w tej legendzie jest prawdy, ale zapewne niejeden współczesny sporo, by zapłacił za taki dar.

Załoga Eleutherii także sypnęła by parę Kredytów, aby choć na sekundę zerknąć w czekającą na nich najbliższą przyszłość. Pochłonięci przygotowaniami do wylotu nie tracili jednak ani czasu, ani sił na tego typu błahe myśli.
W końcu, jak mawiał Walinga “will be what will be”. Ich agent od zawsze prezentował absolutnie fatalistyczną postawę wobec świata i jego zdaniem, nie było żadnego sensu ani próbować przewidywać przyszłość, ani tym bardziej próbować jej zmieniać.



Tego wieczoru ruch w porcie kosmicznym cechował się niezwykłą intensywnością. Wyglądało to trochę tak, jakby niemal wszystkie stacjonujące w hangarach załogi postanowiły w tej samej chwili o opuszczeniu Pokatuny.
Co bardziej złośliwi z obserwatorów mówili nawet o powszechnej panice wywołanej, a jakże przez wypadek jakiemu uległ krążownik Humboldt.

- Eleutheria do wieży! Eleutheri do wieży! - Valeri wyciągnięta na swoim kapitańskim fotelu, wywoływała kontrolę lotu.
- Czego? - burknął kontroler.
Do stosunków, zwyczajów i podejścia do formalności panujących na Pokatuna należało przywyknąć. Choć istniała tutaj formalna władza, odpowiednie urzędy i służby, to atmosfera w porcie, a nieraz także w urzędach bliższa były tej panującej w pirackiej komunie niż praworządnym państwie. Dlatego albo człowiek się wpasowywał w obowiązujący tutaj luz i nowomowę, albo musiał liczyć się z powszechnym ostracyzmem.
- Kix? To ty stary? - spytała dla pewności Valeri, choć z miejsca rozpoznała marudny i totalnie impertynencki ton kontrolera.
- Ta.. Ponawiam pytanie - czego?
- Uprzejmie upraszam o pozwolenie na start. - dworowała sobie z mężczyzny.
- Wy też? To jakiś eksodus do jasnej cholery, czy co? Zluzuj bloki, zaklucz luki i wrzuć standby w manewrówkach. Uruchamiam włazy wylotowe. Czekaj na mój sygnał. Mam nadzieję, że już załatwiłaś wszystkie kwity i stempelki.
- Yyy… - wydusiła przez zęby Valeri - Jestem w trakcie. Po prostu pomyślałam, że sobie ułat…
- No to co mi dupę zawracasz, dziewczyno. Wróć, jak już będziesz miała wszystko rychtyk gotowe. Bez odbioru!
- Niech to szlag - syknął Valeri, słysząc dźwięk kończący połączenie.



Tymczasem na rampie trwała ożywiona rozmowa pomiędzy Leclerciem, a nadwyraz upierdliwym droidem inspekcyjnym. Wszyscy wiedzieli, że przysłanie robota do odwalenia tak prostej roboty, jak przeliczenie skrzyń i wbicie akcesów do papierów było czystą złośliwością ze strony obsługi portu. Od kiedy ekipa weszła w posiadanie Phantoma tego typu zagrywki stały się niemal normą. Bractwo Czarnego Feniksa, które nieoficjalnie kontrolowało port kosmiczny już niejednokrotnie pokazywało, że zdobyczny prototyp był nich ostrym kolcem tkwiącym głęboko w ranie.
- Poproszę formularz QX-1425-1002B - beznamiętnym głosem wyrzucił z siebie droid.
- Przecież już go dostałeś tępy blaszaku - warknął cały już purpurowy Joel.
- Te wulgarne i pozbawione przynależnej gatunkowi ludzkiemu empatii w niczym nie przyspieszą przeprowadzanej właśnie kontroli - oznajmił droid nadal trzymając wyciągniętą dłoń w kierunku byłego wojskowego.
Leclerc zacisnął zęby i po raz kolejny przeglądał plik dokumentów wydrukowanych przez Samarę. To, że kazano im się rozliczyć z towaru na podstawie papierowych kwitów, a nie digitalizowanego formularza, stanowiło kolejną złośliwość ze strony Bractwa.
Droid chwycił swą mechaniczną dłonią druczek wyrwany przez Joela z pokaźnego stosu.
- Informuję pana, że w formularzu brakuje pieczątki Głównego Inspektora Sanitarnego.
- Nuż kurwa! - ryknął Leclerc - Samara chodź no tutaj, bo ja już nie ma cierpliwości do tego blaszaka.
Da Silva, która stała wraz z Malcolmem i Walingą przy luku wejściowym, machnęła ręką na znak, że zaraz podejdzie.
- Informuję pana, że pana niefrasobliwość powoduje znaczne opóźnienia w kontroli i blokuje ruch w obrębie sekcji C portu kosmicznego…
- Zamknij ryj! - rzucił wściekły Leclerc, z niecierpliwością oczekując nadejścia pomocy.



Walinga wraz ze swoim małoletnim pomocnikiem i dwójką kołowych botów, niecały kwadrans temu przywieźli cztery czarne, metalowe skrzynie. Każda z nich miała około dwóch metrów długości i metr szerokości. Brak jakichkolwiek oznaczeń, czy symboli całkowicie utrudniał rozpoznanie zawartości.
- Co to właściwie jest? - spytała Da Silva.
- Nie interesuj się, bo kociej mordy dostaniesz - burknął Chudy.
- Serio pytam - drążyła Samara - W razie wpadki, lepiej wiedzieć za co nas przymkną.
- Pamiętaj mała - mentorskim tonem zaczął wyjaśniać Walinga - Im mniej wiesz, tym krócej będziesz przesłuchiwana.
- Dobra, dobra - wsparł kumpele Malcolm - Jak nas bezpieka Taonga zacznie trzepać, to musimy wiedzieć, co im powiedzieć.
- Skitrajcie to gdzieś, to nie będą o nic pytać. W liście przewozowym tego ładunku nie ma. Czy ja was za każdym razem muszę uczyć, jak się towar przerzuca.
- To nie jest igła Chudy, żebyśmy to mieli gdzieś ot tak skitrać.
- Jak dobrze pójdzie, to nie tylko nie spotkacie bezpieki Taonga, ale nawet nie będziecie musieli lądować na ich planecie. Klient tak wszystko ustawił, że gorący towar odbierze jego wysłannik.
- Niby gdzie? Jak?- spytała Da Silva - Przecież te zielone zjeby monitorują każdy ruch w obrębie ich układu.
- Oooo booożeee! - jęknął sfrustrowany Walinga - No przecież o to właśnie chodzi, żebyście to zrobili po cichu. Za to wam się płaci. Ludzie proszę was… myślałem, że mam do czynienia z poważną załogą, a nie bandą amatorów.
- Chudy, daruj sobie te teatralne gesty i mów, co ten typ którego nam naraiłeś wymyślił. - syknął już mocno poddenerwowany Malcolm.
- Wbijacie do układu Taodroom. Maskujecie się i po cichutku lądujcie na Rao. To ostatnia planeta w układzie. Nic tam nie ma. Tylko kupa czerwonych skał. Lądujecie i grzecznie czekacie, aż pojawi się mały prywatny jacht. Gość zabierze fanty i to jest koniec waszej misji. Proste, jak jebanie.
- Taaa… -mruknęła Da Silva z powątpiewaniem, po czym machnęła dłonią w kierunku Leclerca - Muszę iść pomóc Joelowi, bo widać go blaszak inspekcyjny mocno już z równowagi wyprowadził.




- Uwaga! Uwaga! Uruchamiam procedurę zamknięcia śluzę! Proszę odsunąć się od grodzi! - znanym im głos pokładowego komputera poinformował o rozpoczęciu procedury startowej.
Wszyscy zajmowali już przypisane im przez Valerii miejsca i przygotowywali się do rutynowych czynności.
Ładunek, tak ten oficjalny, jak kontrabanda, zostały już umieszczone w ładowni i odpowiednio zabezpieczone. Nie pozostawało już innego, jak zgłosić się do kontroli lotów i czekać na pozwolenie do wzbicia się ponad ziemię, a następnie wylotu na orbitę.


Korytarze na Eleutherii zalało jasnobłękitne światło. Wszystkie ekrany kontrolne i monitory lśniły bladą zielenią. Valerii wyciągnięta na swoim kapitańskim fotelu uważnie obserwowała wszystkie wskaźniki i parametry przelatujące przed jej oczami. Dzięki wszczepionymi w potylicę interface’owi mogła swobodnie przywoływać wybrane panele sterujące i błyskawicznie reagować na najdrobniejsze zmiany. W przeciwieństwie do reszty załogi skazanej na obsługę tradycyjnych monitorów, Bushe mogła tylko i wyłącznie za pomocą myśli przeskakiwać pomiędzy kolejnymi holo display’ami.


Obserwowanie jej przy pracy przywodziło na myśl grę antycznego pianisty, który przy pomocy swych zwinnych palców wyczarowywał dźwięki, które układały się w idealnej harmonii. W przypadku Valerii były to oczywiście polecenia, które w przeciągu nanosekund wykonywał ich pokładowy komputer. To przy pomocy tych komend stutonowy Phantom wykonywał płynne, delikatne, niczym balerina ruchy.

- Elo Val! - na mostku głuchym echem zadudnił głos Kixa, płynący wprost z głośników - Uruchamiam windy dokujące. Zapnij pasy i odpal manewrówki.
Ledwo głos kontrolera ucichły, a wnętrze Phantoma wypełniło się równym i rytmicznym pomrukiem. Turbiny silników zostały wprawione w ruch.

Eleutheria sunęła wolno na platformie w kierunku pasa startowe. Poprzez bulaje przemykały kolejne puste hangary. Przez cały wieczór wypełniony jeszcze wczoraj po brzegi port kosmiczny, opustoszał niemal zupełnie.
Na nocnym niebie lśniły już srebrnym blaskiem gwiazdy odległych układów.

Na szerokim pasie startowym, stal samotnie bot sygnalizacyjny. Diody umocowanego w jego korpusie pulsowały naprzemiennie to czerwonym, to znów zielonym światłem. W ten sposób nadawał on sygnały informujące o kolejnym etapie procedury startowej.

- Eleutheria! Macie wolną drogę! - oznajmił Kix - Szerokości i wracajcie do nas szybko i bezpiecznie!
- Dzięki Kix! Do rychłego! - odparła Valerii i palcem wskazującym prawej dłoni, przesunęła ku górze na ekranie mocy silnika.
Delikatny pomruk turbin manewrowych, zmienił się donośne zawodzenie, które rezonowało od kompozytowych paneli ścienny w korytarzach.
Lśniący srebrzyście kadłub Phantoma wzniósł się metr ponad powierzchnię pasa startowego. Równocześnie siłowniki zaczęły chować do wnętrza, stalowe podpory stabilizujace.
- Załoga gotowi? - spytała Valerii. Odpowiedziała jej aprobująca cisza.
- Do gwiazd!



Eleutheria zastawiła za sobą szeroką, białą smugę i z prędkością ponad 600km/s wyleciała na orbitę Pokatuny. Valerii tak pokierowała statkiem, że wszedł on na niską orbitę i zaczął swobodnie okrążać planetę.
W tym czasie Bushe i reszta załogi skontrolowała wszystkie najważniejsze parametry statku, a ich ciała z wolna zaczęły przyswajać się do warunków stanu nieważkości.

Po dwóch okrążeniach planety silnik manewrowe Eleutherii, ponownie weszły na najwyższe obroty. Statek wyrwał się spod panowania grawitacji Pokatuny i pomknął w kierunku krańca układu.

- O nie - mruknął posępnie Malcolm, gdy mijali Toruna, czarną niczym smoła, ostatnią planetę Pokatuny.
- Co jest? - spytał de Vries.
- Nie wiesz? - spytała z niedowierzaniem Da Silva - Mal boi się nadprzestrzeni.
- Nie boi, nie boi - oponował Malcolm - Ja tylko nienawidze tego uczucia zawieszenia w totalnej pustce.

Dokładnie w tym momencie, wszystkie światła na pokładzie przygasły niemal całkowicie. Turbiny silników manewrowych umilkły, a wszyscy członkowie załogi Eleutherii poczuli nieprzyjemne dudnienie w uszach. Chwilę później rosnące ciśnienie niemal rozsadziło im bębenki.
Ekrany i panele kontrolne statku zaczęły blednąć, gdy potężny silnik skokowy zaczął gromadzić energię i w błyskawicznym tempie wytwarzać miliardy barionów o wysokim ładunku elektrycznym. Kumulacja cząstek gromadzących się wokół rdzenia silnika sprawiały, że ciśnienie na pokładzie zaczęło gwałtownie rosnąć, a cała przestrzeń na zewnątrz zaczęła się zaginać i skręcać do środka.

Dziesięć attosekund później kadłub Eleutheri otoczyła bańka nadprzestrzeni, a zamknięta w jej wnętrzu załoga została całkowicie odcięta od świata.



- No to mamy luz! - oznajmiła Valerii, gdy bańka wokół statku ustabilizowała się i podróż w nadprzestrzeni stała się niezaprzeczalnym faktem.
- Taaa… - mruknął Malcolm - Przez w nicości przez tydzień. Właśnie o takich wakacjach zawsze marzyłem!
- I będziesz przez ten cały tydzień tak marudził? - dopytywała Da Silva - Zrelaksuj się. Poczytaj jakąś książkę, albo jakiś serial sobie zarzuć.
- Aaauuu!
Przekomarzanie się załogi przerwał czyjś jęk dochodzący z wnętrza jednej z kabin.

Wszyscy spojrzeli po sobie i bez słowa chwycili za broń. Następne wolno ruszyli w kierunku skąd jeszcze przed chwilą słychać było czyjeś jęczenie.
Zeke szedł przodem, a zaraz za nim Joel.

Uzbrojeni mężczyźni wymieniwszy porozumiewawcze spojrzenia, bez słowa ustalili strategię działania. Lata przepracowane w marines skutkowały tym, że w takich sytuacjach obaj dogadywali się bezbłędnie.
Wszystko wskazywało na to, że podejrzane odgłosy dochodzą z kabiny kapitańskiej.
Joel przyłożył dłoń do panelu sterującego drzwiami i otworzył je. W następnej sekundzie, obaj mężczyźni byli już wewnątrz.



Ich oczom ukazał się widok tyleż niezwykły, co i niepokojący. Z jednej z szaf wystawała czyjaś ruda, kudłata głowa. Istota ta bez wątpienia wymiotowała treścią ostatniego posiłku, wprost na wykładzinę w kajucie Valerii.
W pewnym momencie torsje ustały i dziewczyna zwróciła wzrok w kierunku mierzących do niej mężczyzn.
- Kikaa! Kikaa! - zapiszczała wyjątkowo drażniącym uszy kontraltem. Uniosła przy tym wysoko obie ręce do góry i błagalnym wzrokiem spoglądała w kierunku Joela i Zeke.


 
Morph jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 22-05-2023, 08:47   #6
 
gnom's Avatar
 
Reputacja: 1 gnom nie jest za bardzo znany
Wycieczki do Taodroom miały swoje plusy i minusy. Plusy ujemne również. Ponieważ oficjalnie wcale tam nie lecieli, cały tradycyjny ping-pong z podaniami i formułkami kulturalnie się ewakuował.

Co nie oznaczało, że nie było czego szykować, po prostu szykować z nadzieją, że nigdy przenigdy nie będzie trzeba tych papierów użyć. "Taaaaaaa...." - Kurwa jeśli się na czymś poślizniemy, nie dość, że przesłuchania, to jeszcze jebanie się z administracją, nawet jeśli zakończone pozytywnie, zajmą wystarczająco czasu, żeby dać jej okazję przekontemplować wszystkie swoje życiowe decyzje, czego udało się jej unikać skutecznie przez ostatnie parę dekad i niech już tak zostanie, ookkk?

Pierwsze co zrobiła, to wyjebanie z pokładu prawie wszystkiego, co mogło by ich wprowadzić w kłopoty - zostawiła tylko 1-2 fanty, które w razie czego da się zniszczyć w ekspresowym tempie.

Następnie, trzeba było rozważyć opcje, odnośnie tego, co robili w przestrzeni Taodroomu, skoro przecież ich tam nie było. W tym przypadku Samara obstawiała starą dobrą awarię - mieli przygotowaną wersję z problemami napędu skokowego i z awarią piezo-cośtam-cośtam, który miałby prawo ich zmusić do wyjścia ze skoku. Na te okazje specjalnie część dronów miała zaprogramowaną listę dość niewinnie brzmiących poleceń, w praktyce oznaczających "podmień ten kabel na ten przepalony i udaj się na inny pokład po cichu wyzionąć ducha". Nie, jak chcesz szczegóły to kurna nie u Samary.

Chyba, że chcesz posłuchać o dokumentach, które miała przemyślane i gotowe do wypełnienia i wysłania, na wypadek gdyby proces zgłaszania "awarii" trzeba było zacząć w rekordowym czasie. W końcu najgorszym wrogiem administracji jest więcej administracji, zwłaszcza jeśli ta pierwsza podlega pod tą drugą, jak patrolowce pod służbę celną, a służba celna pod kościół. Autentyczne papiery potwierdzające długą historię napraw i wymian na tej krypie trzymała nawet w formie fizycznej, na wszelki wypadek.

Po ustaleniu jaka trasa podróży nie kłóciła by się z takim planem działania i załatwieniu papierów twierdzących, że fanty z listy przewozowej tam właśnie miały trafić, siadła do spreparowania jeszcze jednej wiadomości. Przejrzenie listy jednostek które niedawno opuściły Taodroom i znalezienie w rejestrze czegoś z ID gdzie zamiast 0 było O, lub na odwrót, nie wymaga tak wiele wysiłku, przesłanie wiadomości o "opóźnieniu dostawy części zamiennych ze Szczebrzeszyna" (hehhhehe) z TASu w sąsiednim systemie trwa moment dłużej, ale dzięki monitoringowi prowadzonemu przez służby na miejscu, trafi do swojego prawdziwego adresata. Jeszcze szybki skok na targ po te starą lampkę oliwną (jeśli z 50 lat to stare), z której skurczybyk powinien się ucieszyć i parę bonusowych papierów i szklaneczkę bourbona..

To było intensywne parę godzin, dlatego kiedy przyszło szykować się do startu, Samara była już w swoim fotelu, gotowa na nadciągającą drzemkę. Wrzask dobiegający gdzieś z kajut i natychmiastowa reakcja wojskowych podniosły ją do pionu. Zajekurwabiście, problemy zaczęły się PRZED drzemką. Opadła spowrotem na oparcie - cokolwiek to jest, systemy nadal świeciły na zielono, nadprzestrzeń była tam gdzie powinna, a Val na nikogo nie kurwiła, więc tłoczenie się w maleńkim korytarzu nie ma sensu. Zawołają ją jeśli będzie potrzebna. Albo to, albo zaczną się strzały.
 
gnom jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 22-05-2023, 14:34   #7
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację


Jöel w zasadzie preferował kontakty służbowe z droidami, ponieważ przeważająca ich większość funkcjonowała w oparciu o bardzo uproszczone, a przez to praktyczne oprogramowanie - jednakże robot inspekcyjny nadzorujący procedurę odlotu Eleutherii z premedytacją został dobrany do tego akurat zadania, a jego software zawierał kilka dodatkowych linijek kodu mających maksymalnie uprzykrzyć załodze wykonanie procedur.

Jöel powrócił do portu w zaskakująco złym humorze, chociaż ślady ugryzień na jego szyi wydawały się sugerować coś innego. Pozornie bezgranicznie zaaferowany kontrolą układów napędowych, Malcolm bynajmniej nie przeoczył tego faktu - zwłaszcza, że ugryzienia były znacznie głębsze i bardziej zaczerwienione niż można się było spodziewać po przelotnej miłosnej przygodzie. Ciągnięty za język, Leclerc okazał się wyjątkowo mało rozmowny, wyrzucając z siebie jedynie kilka mało cenzuralnych uwag o „popierdolonych grześcijańskich kultystkach” i „wampirycznych popaprańcach” - małomówność ta dała się jednak utrzymać w ryzach tylko do chwili, w której złośliwie skonfigurowany droid zaczął piętrzyć przed adminem Eleutherii urzędowe przeszkody.

Cała głęboko tłumiona frustracja Jöela została uwolniona w jednej chwili i tylko wysokie koszty odszkodowań powstrzymywały Leclerca przed mściwym wpakowaniem pocisku w wokalizator robota. Koszty oraz świadomość satysfakcji, jaką odczuliby administratorzy Czarnego Bractwa, gdyby załoga prototypu dała się faktycznie sprowokować.

Złość admina zaczęła znikać pod wpływem wibracji płyt termicznych Phantoma, wieszczących coraz bliższy moment wejścia na niską orbitę. Nos prototypu mierzył w upstrzony miriadami zimnych gwiazd bezkres kosmicznej pustki, ale kamery wysokiej rozdzielczości zamontowane w rufowym poszyciu kadłuba pozwalały Leclercowi spojrzeć na panoramę oddalającego się w tyle globu Pokatuny. Chwile takie jak ta niezmiennie wprawiały Jöela w melancholię, przelotne wrażenie kojącego zmysły majestatu wszechświata. Wychowany w nieuniknionym tłoku, ale zarazem w ciszy stacji pomiarowej na asteroidzie w Pasie Oppenheimera, Jöel szybko męczył się zgiełkiem i harmidrem wielkich miast.

Pobyt w lodowatej próżni uwalniał go od uczucia uwięzienia w mrowiskach gigantycznych ludzkich siedzib.

Phantom opuścił najwyższe warstwy atmosfery Pokatuny i zastygł w pozornym bezruchu uwolniony od wpływu siły ziemskiego przyciągania. Siedzący w wygodnych fotelach towarzysze Jöela pracowali w skupieniu na swoich terminalach, monitorując wskaźniki prototypu, wykonując testy diagnostyczne i wprowadzając do stacji roboczych nowe polecenia.

Podróż przeszła do kolejnej fazy, w znajomym powtarzalnym ciągu wydarzeń, nad którymi załoga Eleutherii miała pełną kontrolę i które były dla niej niejako rutyną.

Taki stan rzeczy miał zgodnie z prawem Morphiego w pewnym momencie dramatycznie się spierdolić, ale nawet pamiętny treści tego prawa Leclerc nie był przygotowany na wymiotujące konwulsyjnie znalezisko w kabinie Val.

- Skąd to się tu wzięło? - warknął admin opuszczając lufę broni ku podłodze, ale bynajmniej nie chowając pistoletu do kabury - Nie ruszaj się, leż! Leż, mówię!

Leclerc podniósł lewą rękę do nałożonego na ucho modułu mikrokomunikatora, włączył go na ogólnym kanale łączności wewnętrznej statku.

- Val, postaw autopilota i chodź migiem do swojej kabiny. Jak zabierasz ze sobą pasażera, to racz nas do kurwy nędzy informować! A ty masz leżeć, nie rozumiesz?!

Dodatkowe informacje niebawem w komentarzach…


 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest teraz online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 22-05-2023, 22:49   #8
 
Nanatar's Avatar
 
Reputacja: 1 Nanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputację


Odpalony ze smarta wprost w nerwy słuchowe kobiety Rock Sympatyczny odcinał ją od wszystkiego poza regulacją systemów skoków i konserwacją silników, skupiona na rutynowych dla niej czynnościach serfowała po cofniętych samplach. Skokami, anyskokami cofając Valeri w czasie. Kilka razy przygryzła usta, kilka razy wzdrygnęła jakby chwycił ją skurcz, spostrzegła, że Mal spostrzegł, trochę miała mu to za złe. Skutkiem niezręczności, nerwowości, wykonała robotę przed czasem.

Wieżę wywołała odruchowo, a z tyłu jeszcze przepustki. Bushe była wdzięczna za ludzi, którzy to ogarniali, ona by sobie z tym zupełnie nie poradziła, wolałaby testować prototypy do końca życia niż użerać się z biurokracją. Na myśl, że musiałaby to robić zaczęła nerwowo obgryzać paznokcie, to przypomniało jej o pilnikach i lakierach. Nie lubiła długich szponów, były niechlujne, niefunkcjonalne, kiepsko nadawały się do macania, a kobieta lubiła dotykać. Wszystkiego ciekawa, poznać fakturę, ciężar, teksturę. Piłowała króciutko i zaciętością, na koniec połorzyła matowy czarny lakier.

Nie lubiła wychodzić, a owej chwili targana jakimś kolejnym natręctwem pragnęła ponad wszystko wylecieć, jak najszybciej, żałowała tylko, że nie zdążyła do fryzjera, podcinane przez Mala końcówki, miały się może i dobrze, ale brak mu było swobody najlepszych stylistów, a jej Stamp Bob miał już ze dwa miesiące.

Ostanie zera i jedynki pozwalające na opuszczenie Pokatuny powitała z ambiwalentnymi odczuciami, bo nie skończyła rzęs, przez chwilę winiła nawet o to Samerę, ale ta tak szybko ustawiła swój fotel do drzemki, że nie było jak się sprzeczać. Schowała kosmetyki na powrót wywołując więżę. Nagle skupiona kasowała swój bilet do lepszego świata w przestrzeń kosmiczną.

Opuszczenie zdawało się bezpiecznej powierzchni planety i izolacja w maleńkim w skali kosmosu obiekcie dla jednych było przerażające, ale dla Valeri Bushe było za każdym razem jak odrodzenie. Przeżywała ekstazę wszystkich religii i żadna nie była dla niej bardziej odpowiednia niż pilotaż kosmicznego statku.

Oddawała się mu pilota bez reszty, statkiem była, on nią był, gigantyczna proteza na umyśle homo sapiens. Setną macką sięgała przetworników paliwa, sto pierwszą regulowała ciąg, pierwszą vizualizowała wszystko załodze, wyświetlając parametry i przesyłała raporty do swych inżynierów.

Wyświetliła koordynaty skoku - Może być? - spytała krótko - Proszę mi prędko przypomnieć dlaczego nie możemy skoczyć dalej. Wiem, że tam są jakieś ciołki, ale zaoszczędzilibyśmy trochę czasu?

Skoczyli

Zawsze lubiła skoki, bo były tak obliczalne i pewne. Izolowane i bezpieczne. Toteż nie zamierzała psuć sobie tych pierwszych chwil katarsis drobiazgami jak źle spakowany ładunek. Nie jej drony, nie jej rejony. Chłopaki wyszli, a ona dokończyła rzęsy.

- Wiesz Mal, myślę, że jojisz, żeby zwrócić uwagę, skoki są fajne, masz wyjebke przez tydzień. Jak ci się nudzi to zrobimy trening z Zeze. Coś byś z tym terminalem zrobił. pamiętaj nazywa się....
- Val! - z tyłu
...Yagoda. - dokończyła, a odwróciwszy głowę - Jöel, jak Zeke chce cię wydymać to mu daj i odpuści.
- Val to jest u ciebie!

Kobieta kompletnie nie rozumiała z czym nie mogą poradzić sobie pokładowi herosi, przypuszczała jakiś głupi żart. Wywróciła oczami, wiedząc, że się nie wywinie. spojrzała na Samarę, zadowolona, że może się odegrać, za już zapomniała co, ale odegrać, potrząsnęła tamtą za rękaw wybudzając z drzemki.

- Sie budzimy śpiąca królewno, Jöel i Zeke mają ochotę na zabawę, a trzeba pilotować, to co wybierasz. - roześmiała się trochę pusto. - Pilnuj tylko kompa nic więcej. - Dawno wdrukowane w system przetrwania zachowania nie pozwalały Bushe na pozostawienie sterówki bez jakiegokolwiek pilota, a obserwując wcześniej da Silvę wiedziała, że może jej w sytuacji zaufać.

Sama zaś Valeri niespiesznie skierowała się do źródła dźwięku, nonszalancko wystawiając się na żart kolegów. Tylko oni poważni, napięci, wyczuła. Sama w opozycji przeszła w bluszcz, wiotki i żarłoczny. Zobaczyła, nie uwierzyła, wzięła za hologram, ale bez robienia wariatki. W pyski i im popatrzyła w ten trzeci, jak upewnić się, że nie hologram, dotknąć, nie dotykać. Raz jeszcze na nich, musiała głupio rozdziawić usta i zadzierać wzrok do wyższych od niej o głowę mężczyzn. Taki dziubek jej wyszedł jak modelkom udającym lalki, albo odwrotnie, anty dziubek, czyli mina kompletnie kompromitująca. Val była przerażona, że będą z niej lali, ale te ich zastygłe głupie maski nie lepsze były od jej miny krzywej.

- To jest moje zwierzątko, kupiłam sobie, reklamowali, że będzie mądre i posłuszne. Zamówiłam smooglettem. - kiedy nasyciła się ich głupimi minami, doszła do wniosku, że to nie ich żart, był zbyt wysublimowany, no chyba, że - Swoje brudy zostawiajcie w burdelach tyko się dezynfekujcie. Jasne, że to nie mój zwierzak. Jak się dowiem, że sprowadzacie na pokład nieletnie nielegalnie to wam to wydziaram na dupie! - do coraz to bardziej wystraszonej istoty, robiąc z siebie debila - Kiki. Kiki

Wychowanie dla homo sapiens jest tym samym co programowanie dla innych gatunków, Naznaczona robotyczną jaźnią Bushe stała pośrodku. Jak każda zaradna, a nie dość bystra dziewczyna potrzebowała gadżetów. Kosmetyki umysłu, by stal się bardziej chłonny, wrażliwy, namiętny.

- Czy ja coś wspominałam o czujnikach ruchu na pokladzie, były do kupienia w pakietach, dałam wam kasę na co to poszło, na te szczypiory na szyi - wyraźnie było jej żal że jednak nie poszła do klubu. - Jöel, możesz pomóc Samarze na mostku, zaraz was zawołam. - obruszyła się - Co? Powiedziałam, moje zwierzątko. - nie czekała na reakcję, obeszła uważnie szczenię, nie mogąc się zdecydować na złość, czy litość. Złość kipiała i miała szansę dać upust, ale w oczach młodej samicy Valeri zobaczyła własną przeszłość.

Kobieta wyjęła z prywatnego przybornika wykrywacz promieniowania. Sprawdziła nim przybłędę. Wyślepiła. Wywołała statek, powiązała ze smartem i w dłoni Bushe pojawił się widmowy deck. Upewniwszy się, że osobnik nie jest napromieniowany, zbliżyła się i słuchała słów istoty interpretowanych przez inteligencję cyfrową.

- Zabieramy to do ambulatorium. Zeke, jak to jest żart to wam paznokcie powyrywam. Wołaj, którego chcesz medyka.

Oddając dzieciaka w ręce mężczyzny, wróciła się do sterówki po fizyczny komp, był wszak przecież i obronną laską. - Mamy pasażera na gapę. Medyk jeden do ambulatorium. - rzuciła i wyszła.
 

Ostatnio edytowane przez Nanatar : 23-05-2023 o 10:30.
Nanatar jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 22-05-2023, 23:18   #9
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
"Now, as that ol' Greek dawg says, life's a banquet -
so don't go thirsty, but don't get drunk, either."

- Dexter DeShawn, “Cyberpunk 2077”






Kompozytowe płyty w jasnych barwach zdawały się drgać pod basowymi falami dudniącymi z systemu nagłośnienia “Karła”, akcentowanymi wizualną iluzją pulsujących świateł. Tęczowe wiązki tańczące w rytm muzyki odbijały się od sprytnie zaprojektowanej ściany, do której przylegał bar, z jednej strony obłożonej refleksyjnymi ekranami rozbijającymi fotony w gwiezdne konstelacje i kryjącymi szereg kamer, których transmisje były wyświetlane z drugiej strony konstrukcji, czyniąc z tegoż wynalazku swego rodzaju zmodernizowane i skomputeryzowane lustro fenickie. Malcolm łypał ze swojego miejsca po tej cichszej stronie, w części przeznaczonej na pomieszczenia prywatno-pracownicze na drugim piętrze lokalu, z nosem niemal przy ekranie, oderwany od komputera widokiem znajomych sylwetek.

Sylwetka Aurory, właścicielki “Brązowego Karła”, z jej srebrnymi włosami i obleczona kreacją z materiału żywo symulującego zorzę, była mu doskonale znana od lat, lecz to nie na niej się skupił. Spojrzenie Malcolma było skupione na osobie po drugiej stronie kontuaru, wysokiej na dwa metry brodatej górze mięśni, pochylonej w stronę Aurory, o wdzięcznej i nader trafnej ksywie “Goliat”. Ściany pomieszczeń służbowych tłumiły wszystkie dźwięki, a Mal nie potrafił czytać z ruchu warg, lecz mimo tego domyślał się wymienianych słów. Nie była to pierwsza taka rozmowa i najpewniej nie ostatnia. Gdy wedle oczekiwań Goliat wręczył Aurorze mały cylinder ze słabo skrywaną, markotną miną, chłopak tylko przewrócił oczami i przesunął się z powrotem w stronę biurka, wracając do stukania w klawisze.

Lover, don’t stay — zanucił pod nosem, parafrazując jeden z klasycznych utworów ze stale puchnącej biblioteki multimediów.

Po paru chwilach drzwi syknęły, na moment wpuszczając do środka basowe dudnienie. Malcolm nie raczył nawet unieść wzroku znad ekranu, trwając w swojej przygarbionej pozycji, z podbródkiem na podciągniętym w górę kolanie i palcach śmigających po klawiaturze, gdy Aurora spokojnym krokiem podeszła do jego stanowiska.

To druga wiadomość w przeciągu dwóch tygodni — oznajmiła, wyciągając pendrive’a w stronę Reyesa. — Najpierw ta neurotyczna prospektorka, teraz ta kupa mięsa i mięśni. Zawsze zaskakujesz mnie swoim różnorodnym gustem. Mniemam, że na tą wiadomość odpowiesz równie prędko, co na inne?

Tak. Tej też nadam “bieg urzędowy” — Malcolm odebrał cylinder, nie odrywając oczu od ekranu. Drobny nośnik danych dołączył do sterty w jednej z szuflad, w której powoli zaczynało brakować miejsca.

To naprawdę dziwna taktyka, po prostu się ukrywać i udawać ducha, zamiast wprost zerwać — Aurora okrążyła biurko, opierając biodrem o kant i śledząc linie kodu na ekranie.

Dziwna to jest choreografia Fifi i Fufu. Jak na bliźnięta dwujajowe to za dużo tam pchnięć i otarć — parsknął Malcolm. — Zrywałbym, gdyby było co zrywać. Za każdym razem jasno i bezpośrednio nakreślam moje podejścia, a to że u innych kuleje słuchanie ze zrozumieniem, to już nie moja wina.

Właścicielka “Karła” zaśmiała się tylko pod nosem, pochylając nad komputerem. Reyes pozwolił na tą inwazję swojej przestrzeni osobistej tylko i wyłącznie ze względu na wieloletnią przyjaźń.

Tutaj masz otwarcie. Prosty sztych Seroński i jesteś w środku — oznajmiła, wskazując punkt palcem.

Widzę — odparł chłopak, pochylając się jeszcze bardziej do przodu i wprowadzając kolejne komendy, asystowany przez podprogram, który ochrzcił mało wyszukanym “Penetratorem”.

Pasek śledzący postęp ściągania danych po paru chwilach wykwitł na ekranie. Malcolm z szerokim uśmiechem odchylił się do tyłu, przeciągając z jękiem zadowolenia i splatając palce na karku. Szeroki uśmiech na ustach zaraz zbladł nieco, gdy chłopak wydobył wibrujący w kieszeni komunikator i ujrzał wiadomość. A właściwie jej adresata. Znajomość z Wallingą była złem koniecznym. Chudy był równie irytujący, co przydatny dzięki swojej siatce kontaktów i jak na razie - jak na złość - w malcolmowym rachunku wychodził na czysto.

Serio, Mal? Co ty widzisz w tym bastionie idealnych przykładów Dunning-Krugera w foliowych czapkach? — Aurora skrzywiła się, widząc jedną z zakładek, otwartą na miejscowym portalu ReedIt i wątku poświęconym Humboldtowi.

Lubię się pośmiać z głupoty innych — Malcolm wzruszył ramionami. Ciche piknięcie oznajmiło zakończenie ściągania i chłopak odpiął pendrive’a, wygasił komputer i schował go do swojej torby. Sięgnął po skórzaną kurtkę, wciskając ręce w rękawy. — Nie będzie mnie przez co najmniej dwa tygodnie.

Co pewnie będzie koincydować z brakiem pewnego fascynującego i niecodziennego okrętu w porcie, hm? — Aurora podążyła spojrzeniem za chłopakiem zbierającym swoje rzeczy i szykującym się do wyjścia, który odpowiedział na jej pytanie tylko wieloznacznym uśmiechem. — Wiesz, Mal, za jakiś czas naprawdę się obrażę, że nie chcesz mnie oprowadzić po tym cudnym znalezisku.

Malcolm nie odpowiedział. Przerzucił tylko torbę przez ramię i okręcił pendrive’a w palcach, chowając go do kieszeni kurtki, bezceremonialnie kierując się w stronę drzwi. Aurora pokręciła głową w udawanym niezadowoleniu, wzdychając ciężko.

Pozdrów Val! — rzuciła w ramach pożegnania. — Powiedz jej, że tęsknię!





Wąskie i ciemne alejki najniższych poziomów Tarliki, wijące się między wielokondygnacyjnymi konstrukcjami wzniesionymi z patchworkowo spawanych metali, były otoczone złą sławą nie bez przyczyny. Sława ta jednak, utrwalona w świadomości mieszkańców lepszych dzielnic, w rzeczywistości powoli stawała się anachronizmem dzięki wieloletnim staraniom różnych miejscowych związków, które z uporem kontynuowały swoje działania mające na celu polepszenie lokalnego standardu życia. Nawet Krwawy Trójkąt, który swego czasu niewiele outsiderów opuszczało bez szwanku, stał się względnie otwarty na nowe twarze, pragnące zakosztować nieco wrażeń w skąpanych w neonowych światłach ulicach.

Malcolm nigdy nie obawiał się wizyt w tej części Tarliki. Wychowany na tych właśnie ulicach nie miał powodów do obaw, beztrosko lawirując ciemnym labiryntem w kierunku sierocińca Wspólnoty, który był mu przez długi czas domem. Nadal był w stanie odnajdywać jakże znajome widoki, dźwięki i zapachy w tych stronach, bezbłędnie wyławiając je nawet przez taflę postępującej gentryfikacji.

Reyes przeciął wewnętrzny dziedziniec, gdzie gromadka wychowanków zajmowała czas jakąś grą figurkami, której reguły pozostawały dla niego enigmą. Na radosne okrzyki powitań odpowiedział tylko kpiarskim salutem, zbaczając z obranej ścieżki tylko po to, by przystanąć przy rudym chłopcu siedzącym pod ścianą, z trudem szkicującego coś na papierze lewą dłonią.

Serwus, Jace — Malcolm przykucnął, z przekrzywioną głową próbując zidentyfikować obraz. — Jak ręka?

Już dobrze — odparł smętnie młokos, zezując na kończynę w temblaku wbitą w gips. — Ale długo jeszcze będzie w tym czymś?

Tak. Dopóki kość nie zrośnie się kompletnie. Mama Lu w kuchni?

Malcolm wyprostował się, gdy Jace tylko kiwnął głową w odpowiedzi i wślizgnął przez tylne drzwi do wnętrza budynku, wędrując korytarzem za przewodnika mając nie tylko własną pamięć, ale też odgłosy krzątaniny i bogate zapachy domowego jedzenia. Zatrzymał się w progu, stukając we framugę by zwrócić uwagę niziutkiej kobiety z siwymi włosami spiętymi w kok.

Mal, dziecko! Jak dobrze cię widzieć! — Mama Lu krzyknęła, odkładając nóż.

Tyczkowata sylwetka chłopaka zaraz też została pociągnięta w dół, gdy głowa sierocińca ominęła kuchenną wysepkę i chwyciła go w objęcia, cmokając w policzek. Z pomarszczonymi dłońmi na ramionach, kobieta otaksowała go migdałowym spojrzeniem. Dezaprobata była wyraźnie widoczna.

No sama skóra i kości, oczywiście! — fuknęła. — Musisz lepiej się odżywiać, dziecko. Chodź, chodź, siadaj, zaraz coś ci naszykuję.

Odżywiam się wystarczająco dobrze. Po prostu mam ektomorficzną budowę i dobry metabolizm — mimo pozornego protestu, Mal dał się poprowadzić kobiecie i usadzić na chybotliwym krześle.

Już ty mnie nie czaruj naukowymi frazesami — Mama Lu pogroziła mu palcem.

Kolejny kwadrans duet spędził na niezobowiązującej pogawędce nad parującymi miskami nudli z warzywami, polanych pikantnym sosem. Kobieta mimo podeszłego wieku nadal miała jednak umysł ostry jak brzytwa i, gdy tylko skończyli posiłek, od razu ściągnęła rozmowę na bardziej konkretne tory.

No dobra, dziecko, mów, co cię dzisiaj do mnie sprowadziło. Bo wiem, że nie tęsknota za tym starym próchnem — cały ciężar uwagi spoczął na Malcolmie.

Przynoszę prezent — chłopak wyciągnął pendrive’a z kieszeni przewieszonej przez oparcie kurtki. Przesunął nośnik po stole z uśmiechem i iskrami w oczach. — Wszystkie wstydliwe i mniej wstydliwe sekrety pewnego typa, który złamał nie tą rękę, co trzeba.

Mama Lu spojrzała na cylinder z wieloznacznym cieniem w spojrzeniu, lekko podszytym drapieżnością. Kąciki ust pomalowanych ciemną szminką zadrgały, gdy ponownie uniosła spojrzenie.

Chłopcy dali mu już nauczkę. Połamali wszystkie kulasy. Co mi po tych sekretach?

Kulasy się zagoją. Prędzej, niż później. Tacy nuworysze mogą sobie pozwolić na dobrą opiekę. Typ pewnie pływa sobie teraz przyjemnie w morzu morfiny i za tydzień zapomni o wpierdolu, jaki zebrał. A dzięki temu — Mal zastukał paznokciem błyszczącym resztkami czarnego lakieru w pendrive’a — możecie dać mu nauczkę, której nie zapomni przez lata. Zamiast w morzu morfiny będzie pływać w naprawdę głębokim szambie. Tak to już bywa, jak się oszukuje w biznesie.

Mama Lu podniosła cylinder do góry i obróciła go w palcach, chowając do kieszeni swetra. Nieskrywany już promiennie drapieżny uśmiech ozdobił jej twarz.

Uwielbiam twoje prezenty. Musisz wpadać częściej.





Eleutheria prędko stała się dla Malcolma drugim domem, współdzielonym ze współlokatorami którzy drażnili go o wiele mniej niż reszta społeczeństwa, a nawet powoli przestawali drażnić zupełnie co oznaczało że, o zgrozo, zacieśniała się między nimi coraz mocniejsza nić kamraderii. Nic zatem dziwnego że Mal na zwołanym przez de Vriesa spotkaniu pojawił się ubrany luźno, domowo. W ciemnym bezrękawniku tak skąpym, że nie odsłaniał zaledwie zestawu tatuaży wijących się od lewego nadgarstka, aż po szczękę, ale również żebra i złocistą skórę chudego torsu, oraz czarnych dresach z elastycznego materiału, bez wątpienia inspirowanych szarawarami. Obraz komfortu burzyły tylko wysokie i ciężkie buty robocze z magnetycznymi podeszwami.

Usadowiony w kącie pomieszczenia Malcolm nie poświęcał za wiele uwagi odprawie przeprowadzanej przez Zeke’a, która jak na jego gust była mocno zbędna i mogła równie dobrze zostać przeprowadzona w całości w cyberprzestrzeni poprzez wymianę wiadomości. Chudy nie uznawał faworytyzmu i każde z nich wiedziało dosłownie tyle samo o zleconym im zadaniu, to jest o wiele za mało. Wallinga był naprawdę konsekwentny w swojej niewylewności. Mal nie zaszczycił ani holoprojektora, ani majora choćby zerknięciem, wpatrzony w ekran własnego komputera, ale przynajmniej uznał za stosowne wyjąć jedną słuchawkę z ucha, nawet jeśli usłyszane słowa ginęły od razu w ostrych, industrialnych nutach wpadających z drugiej strony.

Płatków czekoladowych już nie ma w spiżarce — oznajmił na prośbę o skompilowanie listy niezbędnych zakupów.

Klaśnięcia majora w dłonie, mające popędzić ich do działania, skwitował tylko popularnym wśród pokutańskiej młodzieży wulgarnym gestem. Malcolm oderwał wielobarwne spojrzenie - jedną zielono-niebieską tęczówkę, drugą piwną - od ekranu komputera dopiero na słowa Valeri, przeciągając dłonią przez gęstą, niebiesko-różową czuprynę zasłaniającą pasmami części twarzy, której struktura pod odpowiednim kątem wyjaśniała dlaczego czasami wołano go Armiño.

Val, słońce, ja nic nie robię tylko stale prowadzę diagnostykę — sarknął. — Serio, jeśli do tej pory nie wykastrowałem wnętrzności Eleutherii z wojskowych pozostałości, to i codzienne diagnostyki nic nie dadzą.

Mimo pozornie zirytowanego tonu i grymasu na twarzy, kościste palce Malcolma przeciągnęły po klawiaturze podpiętego pod systemy pokładowe laptopa, odpalając “Szukajkę”, program diagnostyczny.

Poza tym, chyba nie chcesz mi powiedzieć, że to będzie pierwszy raz, jak będziesz ujeżdżać krnąbrnego rumaka — dodał sugestywnym tonem, równie sugestywnie przenosząc spojrzenie na Zeke’a. Usta zaczęły wyginać się w radosnym uśmieszku. — Czy może nasz kochany major jest o wiele bardziej uległy, niż sugeruje to jego aparycja?





Nonszalancko oparty o kadłub Eleutherii Malcolm, ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma, nijak nie ukrywał bezbrzeżnej radości jaką czerpał z obserwowania interakcji Jöela z blaszanym urzędnikiem. Szerokiego uśmiechu na twarzy i iskier rozbawienia w wielobarwnych oczach nie była nawet w stanie przytłumić obecność Wallingi i przydupasów, którzy dostarczyli im towar wyglądający nieco jak nieprzepisowe trumny. Reyes z trudem oderwał oczy od rozmowy Leclercqa z blaszakiem, by z nieukrywanym cieniem zainteresowania przyjrzeć się kontrabandzie.

Coraz bardziej jestem pewien, że gdy maszyny powstaną przeciw organicznym formom życia, to biuroboty będą dowodzić wojną psychologiczną — zachichotał pod nosem.

Chudy zdołał jednak zgasić radość Malcolma. Z opóźnieniem, lecz skutecznie. Protekcjonalne nuty były najprędszym sposobem na zważenie nastroju chłopaka. Powieka nawet zaczęła w pewnym momencie drgać przy tej wymianie zdań, a Reyes w duchu zastanowił się, czy aby nie spełnić wkrótce swojej groźby z ostatniego roku - rzuconej na wpół żartobliwym tonem, w jakimś zadymionym barze - i nie wedrzeć się do prywatnych cyberzakątków Wallingi, nie wywlec jego każdego brudnego sekretu na światło dzienne, w jednym ruchu kończąc nie tylko ich współpracę, ale i karierę brokera. Malcolm naprawdę nie przepadał za pośrednikami, którzy w jego mniemaniu za wysoko cenili swoje usługi i śpiewali sobie za nie zbyt wielki odsetek kredytów, ale Chudy bądź co bądź był naprawdę dobry w swoim zawodzie. Co nie oznaczało jednak, że Reyes miał w planach zaprzestać fantazjowania o ukręceniu na niego wisielczego sznura.

Jeśli jebanie w twoim wykonaniu jest takie proste, to nic dziwnego że twoją jedyną stałą partnerką seksualną pozostaje prawa łapa — sarknął Malcolm na elokwentne słowa Chudego.

Gdy towar został już załadowany do środka okrętu, Mal pożegnał Wallingę mało entuzjastycznym salutem, ponownie zaabsorbowany bitwą z biurokracją parę metrów dalej, która zakończyła się w parę chwil po odsieczy Sanary. Reyes odbił się od kadłuba i wyprostował, przepuszczając duet przodem do śluzy. Podczas procesu dekontaminacji stał w ciszy z dłońmi splecionymi za plecami, bujając się na czubkach palców i nucąc pod nosem. Dopiero gdy drzwi syknęły, otwierając wejście na pokład, odezwał się fałszywie niewinnym tonem, prześlizgując się między Leclerciem i da Silvą.

Zaparzę ci ziółek, co Jöel? Bo widzę, że coś cię dzisiaj naprawdę mocno ugryzło.





Malcolm był doskonale świadom ironii losu, która w geście prześmiewczej jukstapozycji zestawiła w jego osobie wanderlust z czasami wręcz paraliżującym strachem jaki odczuwał w stosunku do nadprzestrzeni pod każdym kątem. Chociaż chłopak nigdy nie wzbraniał się przed sięganiem po autoironiczny humor, to rewolucje żołądka i ścisk gardła podczas podejścia do punktu skoku, jak i pierwsze chwile po wejściu w nadprzestrzeń zawsze były dla niego najgorsze. Błogosławieństwem było jednak to, że przynajmniej wtedy uciekał w milczenie, skupiając się na kontrolowaniu oddechów, bądź - jak choćby przy tej okazji - na monitorowaniu systemów pokładowych ze swojego stanowiska na mostku. Szczęśliwie jego terminal był zwrócony tyłem do dziobu i ekranów podglądowych, jak i nielicznych iluminatorów. Obecność tych ostatnich w konstrukcji Eleutherii zawsze dziwiła Malcolma, chociaż były one na tyle nieliczne, że był w stanie strategicznie omijać je spojrzeniem. Przynajmniej te na mostku, których w przeciwieństwie do reszty nie mógł zakryć. Mal przekonał się na własnej skórze, jak despotycznie terytorialna potrafiła być Val.

Ciemnica — zakomunikował przez dudnienie w uszach, rozpoczynając sekwencję przekierowywania energii ze zbędnych przy skoku systemów do napędu skokowego. Światła przygasły, holopanele zbladły. Zbladł i Mal, przymykając oczy.

Gdy ustały najcięższe turbulencje okrętu obleczonego membraną wrzącego wodoru, chroniącą przed wpływem wymykającej się zarówno rozumieniu, jak i tradycyjnym prawom fizyki nadprzestrzeni, Malcolm odetchnął i uważnie prześledził wszystkie odczyty na jarzącym się przed nim terminalu.

Tak, to Mal jest dziwny, czując niepokój przy byciu odciętym od całego wszechświata przez tydzień w słabo rozumianym innym wymiarze. Gdzie wystarczy jeden wypadek, żeby nasze szczątki odnajdywano rozrzucone po pięciu najbliższych sektorach albo wyrzuciło nas pół milenium w przyszłość — burczał pod nosem przy analizie. Obrócił się w fotelu, uprzednio odpalając zegar odliczający czas pozostały do wyjścia, aktualizując wszystkie terminale Eleutherii, by pokazywały go u góry ekranu. — Wszystkie systemy zielone. Czas do wyjścia: 168 godzin. Mniej więcej.

Stabilizacja pola, szereg zielonych świateł i brak czerwonych rozluźniły już wszystkich, nawet napiętego jak struna Mala. Jak zwykle w takich sytuacjach, gdy przebojowy kwintet kolorowych osobowości musiał zająć sobie czas w ograniczonej przestrzeni, zaczęło się od przyjacielskich przekomarzanek.

Tak, będę tak marudził — fuknął teatralnie Reyes. — Znasz mnie, marudzenie to jedna z moich licznych, ujmujących cech charakteru.

Zapewne kontynuowaliby tą radosną słowną szermierkę, gdyby nie podejrzany jęk z kabiny kapitańskiej. Mal zamarł przez chwilę w miejscu, spoglądając tylko w ślad za byłymi wojskowymi, którzy sprawnie i profesjonalnie przemknęli w stronę źródła dźwięku. Reyes, który swoją broń trzymał w sejfie pod łóżkiem, odczekał parę sekund i gdy nie rozległy się żadne odgłosy sugerujące szarpaninę ani wystrzały broni, opuścił mostek w ślad za nimi, depcząc po piętach Val.

Nie zamierzam nazywać komputera po imieniu — oznajmił jej plecom.

Mal w sumie nie wiedział czego się spodziewać, wobec czego mentalnie przygotował się na wszystko, ale i tak stanął jak wryty w progu. Przez chwilę nawet uwierzył w żartobliwe słowa Val, uznając sprowadzenie cichaczem na pokład jakiejś istoty mocno w stylu pilotki.

No nie! — jęknął w końcu w stronę tercetu wokół gapowiczki, odzyskując język w gębie. — Tylko mi nie mówcie, że nas Chudy wrobił w handel żywym towarem. Oby nie, bo serio sprzedam jego sekrety każdej osobie w sektorze, której kiedykolwiek nadepnął na odcisk. Ugh!

Mal zmarszczył nos, wciskając dolne partie twarzy w zgięcie łokcia. Bynajmniej nie z powodu wymiocin na wykładzinie. Co prawda wątpił, aby ta czynność miała zatrzymać szkodliwe mikroby, jakie rudowłosa siksa zagadkowej proweniencji mogła już rozsiać w kabinie, ale Reyes był zdania, że lepsze marne zabezpieczenie, niż żadne.

Tak, do ambulatorium z nią — przytaknął Val, wycofując się w korytarz. — Chuj wie, czy czegoś tutaj nie przywlekła.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 23-05-2023 o 02:14.
Aro jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 23-05-2023, 13:27   #10
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację



Wściekła tyrada Valerie jak zwykle zbiła Jöela z tropu. Chociaż Leclerc wciąż pozostawał równie głęboko poruszony odkryciem w kabinie, co jego towarzysze, pod wpływem słów pilotki schował Fourniera do kabury na udzie. Diody biometryczne na rękojeści pistoletu zgasły natychmiast sygnalizując wyłączenie wszystkich użytkowych funkcji broni.

- Które czujniki ruchu? To coroliańskie gówno z MohdExpress, na które dostałaś kupony zniżkowe za monokrystaliczny lakier do paznokci? - zapytał sarkastycznym tonem - Te czujniki wysiadają po trzystu godzinach pracy, sprawdzałem recki w sieci.

Admin spojrzał raz jeszcze na kulące się na podłodze stworzenie, przeniósł wzrok na Malcolma.

- Czyń honory pana domu - powiedział do Reyesa - Zeke, będziesz go ubezpieczał? Humanoidalna fizjonomia nie wyklucza posiadania gruczołów jadowych. Wołajcie mnie jakby was pogryzła, a ja sprawdzę resztę statku. Jest jedna, to może być ich więcej. Samara! Wszystko pod kontrolą, mamy pasażera na gapę, ale jest spacyfikowany! Kto ostatni używał termoskanera?

Jöel odstąpi pacjentkę Malcolmowi i pójdzie przeszukać resztę statku. Jako gracze wszyscy pewnie zakładamy, że jest tylko jedna Kikka, ale Leclerc i spółka nie mogą być tego pewni!


 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest teraz online   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172