Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-08-2013, 15:57   #1
 
Volkodav's Avatar
 
Reputacja: 1 Volkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwu
Epsilon 7: Ludzie z gwiazd [+18]

Epsilon 7: Ludzie z gwiazd


Prolog





Brat Dowódca siedział milcząco i wpatrywał się w hologram wyświetlający utajniony raport. Beznamiętnie przewinął kolejną stronę i dotarł do fragmentu, który wprowadził takie zamieszanie w szeregach Braci Pułkowników, że sprawa musiała dotrzeć do niego i zmącić mu spokój.
Jego twarz bez drgnienia przetrwała fragment, który opisywał spotkanie statku patrolowego z Niezidentyfikowanym Obiektem Latającym. Gdy tylko dokończył czytanie uwag na końcu raportu spuścił wzrok na zdobny puchar stojący na biurku. Wziął łyk wina, mimo że teraz w Samonite obowiązywał ścisły post. Znowu spojrzał na raport po czym przeniósł swoje zainteresowanie na jedną z otaczających cały gabinet szyb. Za oknem zachodziło słońce. Góry Jeffersona powoli zatapiały się w trwającym 15 godzin zmroku, a nad ich szczytami do lądowania podchodziły ostatnie transportowce, którymi sprowadzano kolejne grupy niewolnych do pracy na pograniczu. Brat Dowódca zwilżył usta czerwonym trunkiem po czym spojrzał w dół, na sztuczną rzekę, którą korporacja zbudowały aby dostarczać wody do nowobudowanych habitatów rolniczych.
-Postęp - uśmiechnął się pod nosem widząc w oddali zarys niedokończonych budowli - Bracie Mek proszę do gabinetu.
Nie musiał długo czekać. Gdy tylko skończył zdanie drzwi gabinetu otworzyły się a w progu pojawił się młody oficer o nazwisku Mek.
-Proszę usiąść bo musimy porozmawiać. Nie rozumiem co Wam w tym lotnictwie przeszkadza ten... incydent.
Młodzieniec spojrzał na niego z niekrytym zdziwieniem, ale szybko poszedł po rozum do głowy i zmył z twarzy ślady zaskoczenia. Tego typu wylewność nie była tutaj mile widziana.
-Bracie Dowódco... Mówi się, że to bardzo dziwne wydarzenie. Niektórzy Bracia, nawet Bracia Pułkownicy mówią, że to mógł być legendarny Rydwan, na którym wrócić mieli nasi bogowie.
Brat Dowódca uśmiechnął się pod nosem, lecz szybko zakrył usta pucharem by samemu nie sprawić złego wrażenia.
-Na prawdę? - rzekł spokojnie
-Tak Bracie Dowódco... Przecież nie znaleziono szczątków. Nic. A na nagraniach statku patrolowego widać wyraźnie, że był to pojazd, którego nie znamy. Na pewno nie należał do żadnej z korporacji.
-Wysłaliście tam oddział inżynieryjny?
-Tak i dwa Czarne Szwadrony.
-Mieszka ktoś w okolicy miejsca katastrofy?
-W górach dwie mile od miejsca gdzie prawdopodobnie musiałby spaść ten obiekt mieszkają jacyś niecywilizowani ludzie.
-To nie jest teren Samonite?
-Już nie, ale odległość od granicy to ledwo jedna mila.
-Co z dzikimi?
-Przesłuchani i zutylizowani. Nie ujawnili istotnych informacji.
-Inżynierowie nie znaleźli żadnych szczątków, potencjalni świadkowie twierdzili, że nic nie wiedzą, ale że nasi niewolni ich wybili... historia nie do sprawdzenia - Brat Dowódca usiadł na swym zdobionym fotelu.
Mek patrzył jak wysokiej rangi oficer wlepił zamyślony wzrok w sufit i ostentacyjnie puka palcem wskazującym w zdobny puchar. Młodzieniec właśnie uświadomił sobie, że jego wyobrażenia o wysokich rangą Dowódcach muszą ulec zmianie...
-Kto wydał rozkaz użycia rakiet? - nagle spytał Brat Dowodzący
-Pilot statku patrolowego wysłał sygnał S.O.S ponieważ obiekt nie dał się zidentyfikować. Jesteśmy na pograniczu, więc w wojsku jest stan podwyższonej gotowości, zadziałały procedury. System operacyjny lotnictwa odebrał sygnał i wystrzelił rakiety by ratować statek.
-Który najpewniej nie był nawet atakowany...
-Takie procedury Bracie Dowodzący.
-Tak - westchnął - Mek... kto pilotował statek? Oficer?
-Nie. Niewolny, ale to jeden z tych hodowlanych i jest w pełni zaprogramowany. Też postępował zgodnie z procedurami.
-Czyli nie da się go przesłuchać bo to taki komputerek z krwi i kości - Brat Dowódca znowu westchnął - Słuchaj Mek. To nie jest sprawa wojska. Wyślij ten raport drogą tajną do Rady Informacyjnej. Ich Mózg przetworzy informacje i któraś z agencji zajmie się tym problemem.
Młodzieniec znowu złamał etykietę i spojrzał z niedowierzaniem na Brata Dowódcę.
-Zrób jak powiedziałem - puchar wina ze stukotem padł na blat.


Rozdział I: Abraham Cain Król Almanów




Alexander Crow był akurat na big blindzie. Rzucił na kupkę dwa żetony i oparł się wygodnie o poręcz. Po prawej od niego siedział Josh Loman, szeryf Gottav leżącego kilka mil na wschód. Na przeciwko siedział Pastor Ezekiel Dracke, przywódca społeczności Dune Town leżącego kilka mil na północ. Zaś na lewo od Alexandra siedział Mike "Saint" Ross, burmistrz Nowego Bostonu, osady górniczej również leżącej kilkanaście mil na północ od Gersville.
To byli jego sąsiedzi i od czasu do czasu spotykali się na zapleczu ratusza w Gersville by pograć w pokera i porozmawiać o bieżących sprawach. Osady nie były od siebie zależne, ale każdy kooperował gdy tylko była okazja bo na pustyni bywało ciężko...
-Ja tam mówię, że to przejdzie - rosły szeryf Loman nawet mówiąc nie spuszczał oczu ze swoich kart - Będzie dobrze. Korporacje myślały, że zagarną wschód bez oporów, a tu masz Ci babo placek! Arma Wyzwolenia pokrzyżowała im plany!
-Pytanie na jak długo - odrzekł Pastor
-Nie tyle na jak długo co jak to zmieni naszą sytuację - swoje trzy grosze dorzucił Ross - W końcu co raz więcej dzikich biorą w swoje szeregi. W niektórych oddziałach więcej niż połowa żołnierzy nie pochodzi wcale z GDA77. Znajomy kupiec mówi, że tam dalej na północy, gdzie walczą z Samonite to nawet są całe brygady złożone tylko z Dzikusów.
-Słuszna uwaga Mike - Pastor spasował rzucając karty na stół - U nas to też tylko kwestia czasu. Sto mil stąd mamy przecież całe państwo plemienne, które powstało w ciągu ledwo kilku lat. Almanowie z dzikusów przekształcili się w coś... coś więcej...
-Sam nie umiem tego nazwać, ale się zgadzam - rzekł Mike - Co gorsza AW się z tego chyba cieszy...
-Jak to cieszy? - Loman wziął łyk samogonu i skrzywił twarz - Mocne! Jak to cieszą się z tego?
-Tak jak mówi Pastor. AW bierze rekruta z Dzikich a ten cały król Almanów wspiera AW działajacą tutaj u nas na pograniczu. Nawet teraz z Lucid walczą jego piechurzy. Pododawaj sobie. Przy okazji pamiętaj, że ten człowiek siłą zajął Dortmund, a później szantażem zmusił dwie inne osady do podległości.
-Kto wie czy ich zmusił - Pastor chyba nie wierzył w taki tok wydarzeń - Poczuli, z której strony wieje wiatr. Dołączyli się do Dzikich bo Almanowie to realna siła na pustyni. Zresztą zawsze nią byli. Kiedyś jak byłem chłopcem ktoś zobaczył na pustyni jeźdźca Almanów na tych ich wielkich jaszczurach... 7 dni osada była zamknięta, a mężczyźni w pełnej gotowości.
-To było coś innego - Mike drążył temat - Teraz ze starych Almanów została nazwa. Do nich dołączyło tyle innych plemion i tyle tałatajstwa, że ciężko utożsamiać ich ze starymi Almanami. No może tych jeźdźców. Jest ich chyba z tysiąc i mogą nimi zostać tylko rodowici Almanowie. Reszta plemion idzie do piechoty albo jeździ tymi składanymi "wozami". Przecież służą tam nawet chłopaki z tych osad, o których mówiliśmy. Kuzyn mojej matki ma tam dwóch synów.
-Tak jak mówię... Powstało nam tam państewko plemienne, które jak na skalę społeczności pustyni jest duże, dobrze zorganizowane i potencjalnie niebezpieczne.
-Przecież nas nie atakują? Nie wiem czego wy się tam doszukujecie? - rzekł Loman słysząc słowa Pastora
-Josh pomyśl - za Pastora wypowiadał się Mike - Masz pięć tysięcy wojowników. AW potrzebuje żołnierzy jak wody, a do tego jest najsilniejszą organizacją militarną na wschodzie... Jak za bardzo polubią Cain'a to będą robić to co powie im ich pupilek, a wtedy on może nas "poprosić" o przyłączenie się do AW pod jego sztandarem, a nie samodzielnie.
-Fakt... - Loman ścisnął szczęki jakby złapał go jakiś ból - To co kurde? Może po prostu przyłączyć się teraz i nie czekać aż przyjdzie nas "poprosić" - z przekąsem akcentowali to słowo - Wielu ludzi z osad od dawna walczy w AW.
-Nie jestem pewny czy to coś da. AW nas popiera my popieramy AW. Każdy o tym wie... Tylko że my tutaj jesteśmy czterema osadami, które mało co znaczą, a dla Armii wygodniej jest pertraktować z jednym Cain'em i jego Almanami niż z wieloma, małymi podmiotami.
-No to mówmy jednym głosem! - wydarł się Loman
-Mówisz tutaj lokalnie? No bo nikt nawet nie wie ile jest osad na planecie... - Pastor dopytywał zaciekawiony
-A co z dziel i rządź? Może AW by jednak wolała gdyby było tutaj więcej ośrodków decyzyjnych - słuszna uwaga Mike'a mocno odbiła się echem po dyskutantach
-To ciekawe... ale sam nie wiem - Pastor spojrzał na małomównego Alexandra - To po to nas dzisiaj zaprosiłeś? Chcesz o tym porozmawiać?
-Masz jakiś plan? - spytał wprost Loman

Art Xernos wiele dni wędrował przez pustynię. Im bliżej pogranicza był tym bardziej przekonywał się, że ludzie mówili prawdę. Tereny te pustoszały z Dzikich. Wojownik widział co najmniej kilka zupełnie opuszczonych wiosek, które teraz były tylko domem dla robactwa zajmującego wszystko co ludzie zostawili.
Może nawet żałował, że puścił się tak daleko ku granicy wolnych od korporacji ziem. Z drugiej strony wrócić nie mógł bo to Mag Toter, z którego wyruszył było około pięciu dni drogi, a jemu wody zostało na ledwo jeden dzień marszu.
Brnąc przez wydmy miał w pamięci tylko jedno. Te słowa przekonały go do marszu ku granicy. Stary handlarz w Mag Toter powiedział mu, że przy granicy z Lucid istnieje państwo (tak nie przekręcił słów) Almanów. O Almanach słyszał wiele. Byli to wojownicy, którzy swą organizację wzorowali na Ogasach. Jeździli na wielkich pustynnych jaszczurach, które były wyższe niż dorosły człowiek, a swych wrogów gromili w bezpośredniej bitwie. Byli oni znani nawet daleko od granic i mówiono o nich z respektem. Xernos dowiedział się również, żę Almanowie dobrze płacą za służbę bo szykują się na wojnę. Podobno wielu najemników z Mag Toter ruszyło rok temu do Almanów żeby służyć w ich piechocie.
Niestety wszystko co mogło by go spotkać w państwie Almanów musiało poczekać ponieważ teraz miał istotniejsze problemy jak chociażby kończące się zapasy wody. Art nie należał jednak do ludzi poddających się łatwo, więc brnął dalej w pustynię licząc, że jego zahartowane w bojach ciało przetrwa trud podróży nawet jeśli przyjdzie mu iść spragnionym.
Marsz przez pustynię nie był niczym przyjemnym. Żar lejący się z nieba parzył jak ogień. Słońce piekło tak mocno jakby chciało się przegryźć przez skórę i dostać do wnętrzności. Co gorsza ludzkie oczy oślepiane były promieniami i mylone przez pulsujący w powietrzu ogień. Musiało być koło południa i Art poważnie myślał żeby zrobić przerwę w podróży bo dobrze wiedział, że w takich warunkach daleko nie zajdzie. Kiedy miał już spocząć u stóp jakiejś wydmy usłyszał krzyk i metaliczne dźwięki. Szybko ściągnął z głowy kaptur i pobiegł na górę by jego oczom ukazał się intrygujący widok:


Jakieś plemię zgromadziło się w okół pozostałości czegoś co wyglądało jak wielki, metalowy człowiek. Art nie miał pojęcia co to było, ale przypuszczał, że miało militarny charakter. Ojciec kiedyś mu opowiadał o takich wynalazkach, wielkich, metalowych ludziach, którzy są maszynami sterowanymi przez innych ludzi.
Mężczyźni krzątający się w pobliżu tego tworu byli wyraźnie przejęci. Kiedy Art przyjrzał się lepiej zauważył, że tuż przy koniuszkach palców machiny wzniesiono jakieś namioty i nawet tymczasowe budynki.
-Kim jesteś? - usłyszał z boku
Spojrzał w stronę, z której dobiegł go głos i zobaczył młodego mężczyzną trzymającego strzelbę plazmową.
-Kim jesteś? - spytał znowu - Znajdujesz się w Ogran Khan na ziemi Amorytów braci i sojuszników Almanów i króla Abrahama Cain'a, więc mów kim jesteś i po co przychodzisz.
Xernos słyszał o Amorytach. Wprawdzie nie wiedział nic o tym żeby byli spokrewnieni z Almanami, ale mówiono, że są z nimi w sojuszu. Mówiono mu też, że powinien ich spotkać na północ od ziem Almanów, a on przecież szedł prosto ze wschodu... więc co robili tutaj? Może Art zbłądził?

Rico Dart był właśnie na swojej najdziwniejszej w życiu misji. Dwa dni temu oddelegowano go wraz z siedmio osobowym oddziałem piechoty do jakiejś dziury po środku pustyni... Dosłownie. Rozkaz dowódcy był prosty. Udać się do osady Ogran Khan i pomóc tubylcom wydobyć rdzeń zasilający jakiegoś starego, gigantycznego mecha. Podobno Dzicy od paru tygodniu szukali miejsca, w którym machina została uszkodzona aby tam rozpłatać pancerz i wejść do środka. Niestety burza piaskowa ponownie zasypała ogromną część unieruchomionej maszyny co mocno opóźniło prace.
Rico właściwie tylko się nudził siedząc w namiocie lub przyglądając ludziom w płaszczach, którzy biegali w kółko podczas najgorszych upałów i starali się odnaleźć jakiś kawałek pancerza.
-To wszystko przez politykę - Gomez wszedł do namiotu i wyciagnął w stronę Darta paczkę fajek - Podobno mamy im pomóc żeby mogli to zawieść do tego ich króla. A nam zależy na ich wojownikach, którzy walczą z nami przeciw Lucid.
-Tak dokładnie - sierżant wszedł tuż za nim - To ważna sprawa, ale powiedziałem Ci żebyś nie gadał za dużo.
-Ale przecież rozmawiam z Rico... - żołnierz rozłożył ręce - Przecież on swój...
-Jak coś mówię to coś mówię. Poza tym ja bym się nie przyzwyczajał Gomez
-Co?
-Gomez idź tam na wydmy - Kowalsky wskazał palcem kierunek - Podobno jakiegoś obcego zatrzymali. Zobacz co się dzieje, zdaj raport.
Żołnierz zasalutował i wyszedł bez słowa. Kowalsky zaś usiadł na posłaniu nieopodal Rico. Sierżant też wyciągnął fajki i zapalił. W namiocie szybko dało się poczuć zapach tytoniu z GDA77. Nic tak nie pachniało jako on.
Ludzie mówili, że Kowalsky to taki stary wyga AW, że wszystkich ma gdzieś. Mało który major, czy pułkownik wiedział o pustyni tyle co on i mało kto walczył tyle co on. Facet miał opinię urodzonego partyzanta ponieważ połowę życia spędził z karabinem w ręku walcząc na całym odcinku pogranicza. Podobno był w tak egzotycznych miejscach, że nawet ciężko je na mapie znaleźć.
Opinia o nim odpowiadała wyglądowi sierżanta. Nieogolony facet z rozczochranymi włosami, ubrany w spodnie bojówki i t-shirt w kolorze piachu przysłonięty jedynie kewlarową kamizelką. Rzadko rozstawał się z papierosem i bronią a cały jego dobytek mieścił się do partyzanckiego plecaka.
-Słuchasz mnie? - spytał nagle - Umiałbyś zabić człowieka? I to nawet dzisiaj za jakąś godzinę? Za niecałe 30 minut przyjdą powiedzieć, że znaleźli uszkodzony fragment poszycia, wejdziesz do środka i wyciągniesz co potrzeba, a później będziesz musiał sobie odpowiedzieć na pytanie czy będziesz w stanie przeżyć 50 mil marszu do ziem Almanów i czy po drodze będziesz w stanie kogoś zabić?
Te pytania zbiły Rico z tropu.
-Ja i oddział zostaniemy tutaj tak długo jak się da - ciągnął dalej - Będziemy Cię osłaniać. Niedawno dostałem wiadomość ze sztabu. Nasi szpiedzy dowiedzieli się, że te amoryckie gnojki chcą nas wydymać i niestety nikt nam nie pomoże. Całe szczęście, że moja podejrzliwa natura zawsze pcha mnie do dawania Dzikim w łapę. Dzięki temu wiemy jak idą im prace poszukiwawcze. Niestety przez to, że już znaleźli wejście jest za mało czasu na to by zrzucić tu posiłki. Almanie są daleko. Generalnie mamy przejebane - zaciągnął się papierosem - To co Rico? Będziesz w stanie sobie poradzić i donieść rdzeń do Almanów?

Kaxerx Petrae znał życie żołnierza od podszewki i wiedział, że pojmanie do niewoli jest jednym z ryzyk związanych z zawodem. Jednak mało kto jest przygotowany na to, że z godziny na godziny stanie się czyimś więźniem.
Petrae dostał dość proste zlecenie. Pośrednik zadzwonił do niego oferując zadanie od jakiejś korporacyjnej firmy, która inwestowała w budowanie habitatów na nowo anektowanych ziemiach. Misja polegała na wyeliminowaniu watażki wojskowego zwanego Sego Coll. Miał on być przywódcą Dzikich, który organizował regularne rajdy skierowane przeciwko budowanym habitatom. Wojsko nie mogło sobie poradzić z tym problemem bo regularne siły zbrojne zwykle nie są przystosowane do walki z szybkimi i lotnymi oddziałami.
Sprawa niestety "się rypła". Kaxerx został pojmany, ogłuszony i wywieziony w jakieś nieznane mu miejsce. Jedyne co pamięta to to że Dzicy przekazali go żołnierzom Armii Wyzwolenia.
Od kilkunastu godzin siedział przykuty kajdankami do krzesła, regularnie bity przez dwóch osiłków, którzy między kolejnymi ciosami próbowali prowadzić śledztwo pytając ciągle o to samo: imię, nazwisko, obywatelstwo. I tak w kółko.
Mantra powtarzana przez przesłuchujących wbijała się w jego głowę kodując w niej schemat imię, nazwisko, obywatelstwo. Te trzy słowa zaczynały tworzyć wirujący ciąg znaków, który momentami przeistaczał się w psychodeliczną melodię grawerującą swą nazwę w podświadomości Petrae. Nagle pytania ucichły. Drzwi trzasnęły. W pomieszczeniu pojawił się ktoś nowy.
Oczom jeńca ukazał się siwy facet o posturze kulturysty. Podobnie jak inni partyzanci nie miał munduru jedynie ubrania survivalowe i broń oczywiście.
-Imię, nazwisko, obywatelstwo - Petrae znowu poczuł smak wariackiej mantry - Z tego co słyszałem nie chciałeś ich podać. Zeskanowaliśmy próbkę Twojej krwi. Nie ma Cię w bazie Wojskowej Ewidencji Ludności Lucid.
Skąd oni mogli mieć do tego dostęp? Krążyły plotki, że hakerzy AW byli w stanie włamywać się do sieci korporacji, ale... do sieci wojskowej? Czy to blef?
-W każdym razie to dziwne - mężczyzna kontynuował - Albo nie jesteś z Lucid jak podejrzewamy albo jesteś szpiegiem. Jeśli jesteś szpiegiem to nie rozumiem jednak dlaczego nie podałeś swojej tożsamości operacyjnej? Jakim cudem nie jesteś skatalogowany jak inni obywatele Lucid?
Facet zadawał konkretne pytania i różniły się one w treści od "imię, nazwisko, obywatelstwo" co było ulgą dla pojmanego.
-To że pięściami się z Ciebie tego nie wytłucze to raczej oczywiste i na razie damy sobie z tym spokój. Niestety jeśli ja nie ustalę czegoś konkretnego podczas tej rozmowy to wpuszczą tu ekipę z chirurgiem, który po prostu pokroi Ci czaszkę i wyciągnie z Twojej głowy to co będziemy chcieli wiedzieć. Więc jak będzie?


Sam Waltz nie spodziewał się, że obudzą go nad ranem. Była chyba 4 kiedy usłyszał głos wirtualnego zarządcy domu mówiący, że ktoś jest za drzwiami. Oczywiście był to nie kto inny jak zakapiory z Yakuzy, które specjalnie pofatygowały się do jego mieszkania żeby pomóc mu dojechać na jakieś ważne spotkanie. Spotkanie musiało być ważne bo inaczej nikt by nie zadawał sobie trudu z taką ilością obstawy.
Miasto ledwo poszło spać. Nocna zmiana mieszkańców wracała do domów i do łóżek. Ci którzy mieli ich zastąpić w miejscach pracy, na ulicach i w barach dopiero wstawali. Teraz był czas niczyi kiedy jedni już skończyli poprzedni dzień, a drudzy nie zaczęli nowego. Nawet doły społeczeństwa respektowały ten niepisany podział ról i czasu. Chyba dlatego statystyki pokazywały, że między 4 a 6 rano popełniano najmniej przestępstw. W końcu komu by się chciało wstawać?
Brak ludzi to też brak korków i pewnie dlatego auto śmignęło przez centrum jak błyskawica. W ledwo 30 minut trafili na drogę szybkiego ruchu i skierowali się w stronę przedmieść.
Sypialnia bogaczy (jak się mówiło o tej części miasta) miała tę jedną zaletę, że bogaczy stać było na atrakcje, więc posadzili sobie parki, a w nich piękne, wiecznie kwitnące kwiaty, drzewa i trawę. Rzeczy, których nie oglądało się na co dzień, a na których zawsze było miło zawiesić oko. Zresztą nawet domy bogaczy były otoczone ogrodami. Na pustyni za kasę potrzebną na posadzenie jednego drzewa można zbudować małe państwo... tutaj... szkoda gadać.
Fura podjechała pod dom nr. 17 na siódmej alei. Willa Smith'a jak zwykle prezentował się okazale, ale w przeciwieństwie do domów sąsiadów nie biło od niej nowobogackim przepychem. W jego wykończeniu i samej architekturze było jakieś stonowanie i dostojność. Tego akurat nauczył się od Japończyków. Zresztą był jedynym nie-Japończykiem, który doszedł w hierarchii organizacji wyżej niż do stanowiska faceta od łamania gnatów, więc musiał być bardziej japoński niż jego orientalni koledzy.
Waltz już po kilku minutach siedział na krześle w gabinecie Malcolma Smitha, który w Yakuzie zajmował się głównie nadzorowaniem legalnych biznesów, które robiły nielegalne rzeczy takie jak pranie brudnych pieniędzy lub szmuglowanie broni na pustynię. Był to specyficzny fach, do którego potrzebne było doświadczenie spoza Yakuzy. Malcolm zaczynał jako przedsiębiorca w branży IT, więc miał umiejętności i wiedzę potrzebne do tego żeby robić to co robił i pewnie dlatego Yakuza tolerowała jego "nie-japońskość".
Smith był jak dyplomata, który reprezentował interesy przestępców w świecie urzędników, przedsiębiorców, polityków i w wojsku, które w Experis żyło własnym życiem. Stąd jego wyjątkowa rola, która często objawiała się w sytuacjach gdy trzeba było zachować tzw. pozory.
Drzwi na końcu gabinetu otworzyły się. Do pomieszczenia weszło trzech mężczyzn w tym Malcolm Smith, który od progu zwrócił się do Sam'a:
-O właśnie. To Sam Waltz, o którym Wam opowiadałem. Wybitny fachowiec, emerytowany funkcjonariusz służb i prywatny detektyw - podszedł i podał mu rękę - Sam tutaj masz przed sobą płk. Charles'a Gibsona weterana wojny z Samonite oraz mjr. John'a Liu, szefa sztabu psychologii wojskowej. Z tymi panami będziesz teraz pracował przez jakiś czas bo trzeba będzie doprowadzić do końca pewną sprawę, którą nasza spółka córka Fid Military LLC zaczęła w zeszłym roku.
Teatrzyk się zaczął. Szkoda tylko, że Sam'a nikt nie poinformował jaka jest jego rola i gdzie jego kopia scenariusza.
Smith wskazał ręką pułkownika, a ten zaczął prosto z mostu jakby Waltz był już w temacie.
-Jak Pan wie ten transport był dla nas wyjątkowo ważny bo był pierwszy i co najważniejsze miał realnie wzmocnić nasze interesy. Teraz... Sprawa ma się zupełnie inaczej. Co najgorsze nie możemy dopuścić aby ktokolwiek dowiedział się o całej sytuacji. Inaczej to wszystko może być uznane za pretekst do konfliktu zbrojnego. Dlatego zależało by nam na dyskrecji działania szczególnie, że cała operacja była przeprowadzana bez formalnej akceptacji.
-Pewnie domyślasz się, że to Fid Military LLC produkowała broń, która miała trafić do Armii Wyzwolenia. Sam widzisz, że gdyby ktoś się o tym dowiedział... tzn. konkretnie ktoś z korporacji Samonite lub Lucid to mogło by być uznane za działanie wrogie - Smith sprytnie rzucił mu odrobinę światła na to o co chodzi w tej całej aferze.
-Ze względu na charakter tej broni i jej wysoce eksperymentalny charakter łatwo będzie poznać, że owy sprzęt pochodzi z Experis, a nie GDA77 - drugi wojskowy zabrał głos - Dlatego też otrzyma Pan wsparcie w postaci eksperta.
Smith spojrzał po zgromadzonych. Nastała jakaś nieprzyjemna cisza, którą przerwało dopiero wejście do gabinetu pewnego młodzieńca. Narigo Forswearer dostał swój pierwszy przydział dosłownie kilka godzin temu. Wiele mu nie wyjaśniono. Otrzymał raport z Pionu Badawczo-Rozwojowego i wiadomość, że zostaje przydzielony do tej samodzielnej jednostki naukowej. PBR cieszył się raczej złą sławą w wojsku. Szeregowi oskarżali go o przeprowadzanie jakiś nieautoryzowanych badań, oficerowie narzekali na kiepską współpracę, a wszyscy krytykowali za niedostępność i opieczętowywanie każdego raportu znaczkiem "Tajne/poufne".
Jednak Narigo nie miał większego wyboru. Przydział to przydział, a bycie żołnierzem w kitlu (jak to mówiono o członkach PBR) pasowało do jego wykształcenia. Dziwił się tylko, że od razu po otrzymaniu przydziału (a właściwie to równolegle) otrzymał pierwsze zadanie i to takie, że...
Oczy zgromadzonych skupiły się na młodym żołnierzu. W gabinecie był gospodarz o nazwisku Smith, płk. Gibson i mjr. Liu. Tych ludzi poznał w ciągu ostatnich kilku godzin a mjr. Liu okazał się być jego nowym bezpośrednim przełożonym. Nie znał natomiast postaci czwartego mężczyzny. Facet wyglądał jak jakiś uliczny zabijaka co wprawiło Forswearer'a w lekką konsternację bo ową postać przedstawiono mu jako prywatnego detektywa.
-Sam Waltz prywatny detektyw, Narigo Forswearer psycholog wojskowy - Smith przedstawił sobie mężczyzn - Majorze Liu proszę o przedstawienie zadania.
-PBR często zleca prace konstrukcyjne nad naszymi koncepcjami firmom zewnętrznym. W tym przypadku wybraliśmy ofertę spółki Fid Millitary LLC ponieważ prezentowała sobą najlepsze warunki finansowe - przerwał i podszedł do hologramu, na którym ukazał się projekt techniczny wozu bojowego - To Skorpion TM3, wóz bojowy specjalnego przeznaczenia. Nie jest to konwencjonalna broń, lecz maszyna należąca do kategorii broni psychologicznej. Skorpion TM3 wysyła sygnały, wibracje, które trafiając do ludzkiego ciała działają jak sugestia prowadząca do obłędu. To akurat nic nowego. Wszystkie armie korporacyjne na Epsilon 7 mają podobny sprzęt, ale jest on rzadko używany bo też wszyscy wymyślili sposoby blokowania sygnałów. Innowacyjność Skorpiona TM3 polega na tym, że wibracje przesyła on przez piasek pustynny. Nie wiem czy panowie wiedzą, ale piasek na pustyniach Epsilon 7 ma specyficzne właściwości fizyczne, które ułatwiają taką formę przekazywania wibracji. Dostaliśmy z góry tzw. cichy rozkaz, czyli niczym nie potwierdzoną informację, że Sztab Wojska chce wesprzeć Armię Wyzwolenia. Experis nie kolonizuje wschodu, ale nie zależy nam na wzroście potęgi Samonite i Lucid. Stąd PBR rozpoczął prace badawcze i koncepcyjne. Nasi analitycy i SI Morgan uznali, że najskuteczniejszym sposobem będzie zainwestowanie w lekkie, innowacyjne technologie. Tak doszło do powstania Skorpiona.
Hologram z planem technicznym wyłączył się, a na jego miejsce pojawiła się mapa globu. Dalsze wyjaśnienia przedstawiał już płk. Gibson:
-Niedawno przesłaliśmy do AW pierwszy, prototypowy egzemplarz w celu sprawdzenia działania. AW zobowiązała się, że bezwzględnie będą chronić informacje o pochodzeniu pojazdu, ale niestety został on skradziony w niewyjaśnionych okolicznościach. Oficerowie łącznikowi w AW nie są nam w stanie wyjaśnić co dokładnie się stało. Z tych informacji, które posiadamy wynika, że Skorpion został skradziony przez jakieś dzikie plemię. Jego ostatnim, znanym miejscem przebywania było Kings Hill - pokazał palcem punkt na globie, który podświetlił się na czerwono - To stolica czegoś co AW nazywa państwem plemiennym Almanów.
-W tamtym rejonie trwają intensywne walki z Lucid. AW jest zbyt zajęte walką żeby szukać naszego pojazdu między wydmami, a nam wszystkim zależy na szybkim odnalezieniu Skorpiona. Niestety cała operacja była prowadzona "po cichu" bez oficjalnych rozkazów. Jeśli, któraś z innych korporacji najpierw znajdzie Skorpiona nasz rząd zapewne oskarży dowódców PBR o zdradę a zarząd Fid Millitary LLC o współudział w nielegalnym handlu bronią - Smith z powagą spojrzał na Sam'a i Narigo - Stąd cała misja ma bardzo poufny charakter. Szczęściem w nieszczęściu jest to, że my w Fid znamy wielu ludzi takich jak pan Waltz... - uśmiechnął się porozumiewawczo - Wylot za trzy godziny. Obaj lecicie do Kings Hill na spotkanie z oficerem łącznikowym AW.
 
__________________
Regulamin jest do bani.

Ostatnio edytowane przez Volkodav : 19-08-2013 o 15:58. Powód: tytuł
Volkodav jest offline  
Stary 19-08-2013, 22:12   #2
 
Matemaru's Avatar
 
Reputacja: 1 Matemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodzeMatemaru jest na bardzo dobrej drodze
Topaz skrzywił usta gdy w końcu przestano powtarzać jak mantrę durne pytania.
-Może nie jestem z Lucid? - mówiąc to popatrzył swym sztucznym okiem na faceta. Jego twarz nic nie wyrażała. Czuł na swych ramionach mocne więzy blokujące jakiekolwiek ruchy, żołnierze AW mieli dobre wyszkolenie. Mimo to patrzył na siwego jakby rozmowa toczyła bez więzów, bez krępujących go lin czy wpijającego się w plecy krzesła. Patrzył jak żołnierz na żołnierza.
-Misja jest bez związku z wami. - po tych słowach wypluł krwawą plwocinę. Znów spojrzał na stojącą przed nim postać i uśmiechnął się lekko. Krwawy uśmiech wywarł wrażenie na znajdujących się za plecami Siwego mężczyzny. Choć patrzył jedynie na niego wyczuł poruszenie. Mało kto byłby wstanie wytrzymać przerażający obraz poobijanej twarzy Kaxerxa, prawego oka praktycznie nie widać pośród wciąż rosnącej opuchlizny, lewe cybernetyczny implant patrzący bez wyrazu, górna warga rozbita, broczy krwią czystą biel zębów, złamany po raz wtóry nos wygląda karykaturalne, uśmiech wyglądał co najmniej upiornie.
Petrae siedział spokojnie i czekał na ruch ze strony AW, w końcu ta rozgrywka była tylko w pewnej mierze zależna od niego. Jego umysł pracował pełną parą, wiedział dobrze, że muszą mieć jakiś interes do niego, że przesłuchuje go ktoś ważny, ponieważ widział z jakim szacunkiem reszta się do tej postaci odnosi. Jednak wiedział, że teraz czas na ruch przeciwnika.
 
Matemaru jest offline  
Stary 19-08-2013, 22:38   #3
 
Pinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputację
Czwarta rano, kurwa chuj mnie strzelał kiedy usłyszałem jak domowe SI informuje mnie o przybyszach. Któż by, kurwa inny jak nie te patologiczne wypierdki z organizacji. Jeden totalnie ogolony w lustrzankach w bezrękawniku o takiej porze, nie zimno mu ani nic, ma fajne kolorowe dziary. Drugi to chyba Wasabi , bo jak krążą ploty lubi przygrzać jakiemuś biednemu chujkowi co się napatoczy co nie? Jest sprawa , jak zawsze. Wsiadamy do czarnego mitsuko i łysy zmienia radio na elektronikę, na nocne pasmo DJ`a Maxim-OS`a.


[media]http://www.youtube.com/watch?v=9a38y3_Vq3I[/media]

Jedziemy a jako wszyscy nie pojebani ludzie śpią , bo to taka pora kiedy zmieniają się warty w tym pierdolniku niemożliwych do awansu karier , codziennego żebrania kasy, to mamy pustą drogę. Słyszę jak maszyna cicho buczy i hybryda wchodzi na zwykłe paliwo , takie mruknięcie i ryknięcie, robi mi się miło. Miałem mieć wolne, wstać o dziesiątej i zapalić blanta z haszu a nie lecieć na spotkanie. Wasabi mówi , że to kto ważny. No na to mi wygląda ty zalizany na cukier chujku.

Po półgodzinie mknięcia , hamujemy gładko i widzę typowy bogaty ale stylowo japoński apartament Smitha. Cud miód. Jego właśnie potrzebowałem , ma mnie za zawodowca. Dlatego ziewam i wchodzę do tej odpicowanej chaty. Moja, na cóż wygląda jak chlew a brak kobiety to wzmacnia. Choć mój kwadrat jest też po prostu mały. Taka willa czterdziestolatka rozumiecie? Co stracił odznakę przez przemądrzałą sztuczną inteligencję. Patrolowałem ulice, potem zrobili mnie detektywem, potem stałem się za dobrym wilkiem i mnie wydalili tak zacząłem pracować dla Yakuzy. Smith to taki negocjator, jak ten Irlandczyk w Ojcu Chrzestnym, to dopiero antyczne filmidło , wersja z 2084 to coś. Puls nieznacznie mi przyspiesza, bo spotkanie z tym facetem oznacza coś poważnego lub wymagającego dyskrecji. Kiedy siadam w tym waniliowo pachnącym gabinecie i patrzę w staroświecki zegar z dyndadłem widzę zaraz mądralę i dwóch ważniaków. Wyglądają na rządowych, witam się z Malcolmem i zaraz z nimi.

Potem dowiaduje się masę rzeczy o tajnym skradzionym prototypie i na dodatek wchodzi młodzieniec z wydziału dla totalnego top secret. Psycholog wojskowy, ciekawe. Nie dość , że wypierdoliła mnie z roboty analiza osobowości SI to teraz prawdziwy fachowiec do towarzystwa. Bywa. Ogólnie sytuacja jawi mi się niemiło , bo to nietypowe pilne zadanie i ryzykuje reputacje , jak i swoje życie, ale nie mam żadnego wyboru. Taka chwała pracy dla organizacji. Prywatny detektyw też mi co. Przybieram trzeźwy wyraz twarzy, choć wiem , że muszę wsiąść pixa na zwalczenie snu jak tylko stąd wyjdę. Wóz bojowy, jebiący zmysły na dodatek... przez piasek.

-Dostaniemy jakiś specjalny ekwipunek osobisty? Nie przywykłem do takich wypraw. Dopiero co wstałem z łóżka , że tak rzeknę- musiałem to powiedzieć, bo kurwa nie znoszę takich pobudek, co nie?
 

Ostatnio edytowane przez Pinn : 20-08-2013 o 12:17.
Pinn jest offline  
Stary 20-08-2013, 10:38   #4
 
Mistrz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mistrz nie jest za bardzo znanyMistrz nie jest za bardzo znany
Mechanik odmówił papierosa. Źle reagował na dym. Wszyscy byli jak na szpilkach, szykowało się coś ważnego. To mu nie odpowiadało, liczył na szybką robotę i powrót do domu. Ich pobyt tutaj się przedłużał z powodu niefortunnej burzy piaskowej. Ale zajmował się grzebaniem przy swoim egzoszkielecie by zająć czymś dłonie i udawał, że nie interesuje go co się wokół dzieje. Niestety długo udawać nie mógł. Po chwili był w centrum zainteresowania
***
Rico nie zabijał. Był po prostu mechanikiem. Umiał strzelać, ale nie mordować. Dalsze słowa przełożonego wyjaśniły co nieco. Nie chodziło o to, by wykonać wyrok śmierci. Chodziło o jego skórę... Wpakowali się w coś niezłego. Samoobrona to co innego. Ulżyło mu - w samoobronie zabijanie nie wymaga zaniku sumienia ani zimnej krwi. Poza tym bez przesady - każdy był gotowy zabić by przeżyć. Dart był jedynie jednym z tych, którzy nie zabijali bez powodu.
Sprawa prosta, albo on albo inni - a chciał żyć jak najdłużej. Uspokoiło go to tylko na moment - w końcu dotarło do niego, że skoro słyszy takie pytania, to dojdzie do sytuacji: albo on, albo ktoś inny. Ta świadomość już nie była uspokajająca. Mógł powiedzieć, że nie da sobie rady, ale to był głupi pomysł. Wyślą kogoś innego a on zostanie w obozie. Z tego co słyszał trzeba było się zbierać z obozu.
-By zabić będę musiał dostać broń. Mój sprzęt to tylko duży zestaw narzędzi. By przejść tyle przez pustynię potrzebuję zapasu wody.
50 mil... W sprzyjającej okazji to by było jakieś dwanaście godzin marszu. Przez pustynię może się to wydłużyć do szesnastu czy nawet dwudziestu godzin. W nocy będzie zimno. Będzie potrzebował niezłego kawałka materiału by się okryć. Powinni tu mieć dużo szmat w kolorach pustyni - to powinno sprzyjać ukryciu się.
-Można się spodziewać, że nie czeka nikt już na drodze do Almanów? Okrężną drogą zajmie podróż dużo więcej czasu. Jak długo będziecie tu siedzieć, zanim wycofacie się?
Nie pozostało nic innego jak w pół godziny zebrać to, co potrzebne na podróż i opuścić obóz od razu jak wydobędzie rdzeń. A mógł pracować teraz przy uszkodzonych wozach partyzantów.
 
Mistrz jest offline  
Stary 20-08-2013, 12:00   #5
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Chociaż ratusz Gersville był najbardziej reprezentatywnym budynkiem, to pomieszczenia na tyłach utrzymane były w surowych, prostych warunkach. Czwórka mężczyzn siedziała przy nierównym, drewnianym stole, otoczonym przez owinięte sznurkiem paczki oraz zbutwiałe skrzynie. W powietrzu unosił się gryzący zapach tytoniu. Zdawało się to nie przeszkadzać wielkiemu, czarnemu ptaszysku, które siedziało na ramieniu gospodarza.
Alexander dorzucił swoją pulę i jeszcze raz spojrzał na karty. Trzymał fula, ale Josh'owi także dopisywało dzisiaj szczęście i nie zdziwiłby się gdyby ten stary wyga miał i teraz dobrą rękę. Oczywiście facet rżnął głupa i permanentnie blefował, choć Crow zaczął go powoli rozgryzać. Sam miał ułatwione zadanie w maskowaniu emocji. Jego twarz skrywała bowiem maska z rurkowatymi przyłączami. Zdradzić mógł go jedynie język ciała.
Rozmowa szybko przeszła na właściwy temat, czyli lokalną politykę. Alexander zawsze trzymał się reguły, według to której najpierw pozwalał się wygadać gościom. To, że dysputa będzie oscylować wokół Almanów stanowiło oczywistość. Grupa Cain'a coraz bardziej liczyła się na pustyni. Tymczasem rozmowa przybierała na sile i przerwał ją wreszcie pastor:
- To po to nas dzisiaj zaprosiłeś? Chcesz o tym porozmawiać?
- Masz jakiś plan? - dodał szeryf Gottav, po czym nerwowo zerknął na swoje karty.
Mam cię bratku - pomyślał Alexander. Następnie odłożył karty na bok i oparł się o blat na ramieniu.
- Znacie mnie dostatecznie długo, aby wiedzieć, jak bardzo cenię sobie wolność moich ludzi. Każdy z nas kieruje małą autonomią i powinniśmy być z tego faktu dumni. Z drugiej strony głupotą jest ignorować nowe siły, które pojawiają się na polu walki z korpo. Podbijam - Crow dorzucił nieco do stawki.
- Korrrrporacja... to zła racja! - zaskrzeczał kruk.
- Dobrze powiedziane. Do czego natomiast dążę. Mike wspominał o zajęciu Dortmund. To prawda, że przejęto je siłą, ale czy ktokolwiek pertraktował wcześniej z Cain'em? Stawiali mu jakieś warunki? Tamtejsi schowali głowy piasek, licząc że dam im spokój. Facet z taką władzą nie może kierować się sentymentami. Jak poczuje, że ktoś jest słaby, to narzuca mu swoją wolę. Właśnie z tym związane jest nasze dzisiejsze spotkanie. Wezmę paru chłopaków i już za dwa dni mam zamiar wyruszyć do stolicy tych całych Almanów, gdzie zażądam audiencji u Cain'a. Wróg mojego wroga jest przyjacielem, więc nie widzę przeszkód, aby z nim nie współpracować. Zaproponuję tedy sojusz, ale na moich zasadach. Pozostaniemy autonomiczni, jednak lojalni wspólnej sprawie. Jak tego Cain nie zrozumie, to macie moje słowo, że woli miasta Gersville będę bronić do ostatniej kropli krwi bez względu, czy podniesie na nią rękę Lucid czy Almanowie. Chciałem, aby sprawa była jasna, toteż jeśli ktoś dzieli moje wnioski, może zabrać się ze mną.
Kończąc perorę, Crow odsłonił swoje karty, jakby podkreślając metaforę.
- U mnie ful panowie.
 
Caleb jest offline  
Stary 20-08-2013, 21:55   #6
 
Manni's Avatar
 
Reputacja: 1 Manni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputację
Szedłem korytarzem rozmyślając o przydziale który właśnie otrzymałem. Przydział w PBR, mówiąc szczerze nawet się tego spodziewałem, jedynie tam mogłem w jakiś aktywny sposób uczestniczyć w wojnie, nie mówiąc już o informacjach do których mam dostęp. Pewnym krokiem zbliżał się w kierunku drzwi za którymi słyszał rozmowę, gdy tylko się do nich zbliżył rozmowa ucichła oznaczając, że oczekują na niego w środku. Nacisnął klamkę wchodząc do środka. Powoli rozejrzałem się po obecnych. Znał choć z widzenia wszystkich poza jednym, który szczerze mówiąc nie wyglądał jak ktoś chętny do współpracy czy też jak wojskowy, a raczej jak uliczny opryszek jednego z gangów. Jednak nie zmartwiło mnie to zbytnio. W wojsku widywałem już żołnierzy którzy wyglądali znacznie gorzej, ale rozkazy wykonywali bezbłędnie. Jednak gdy przedstawiono mi tego człowieka... prywatny detektyw, on nie musiał raczej słuchać niczyich rozkazów. Poza tym, prywatny detektyw? Naprawdę? Wynajęli prywatnego detektywa do misji która ma być ściśle tajna i jej niepowodzenie może doprowadzić do poważnej wojny lub (w najlepszym wypadku) rozwiązania PBR i niewątpliwie wyroku śmierci na uczestnikach misji? Niewątpliwie Sam był dobry w tym co robi, jednak wątpie, że jest prywatnym detektywem w prawidłowym wymiarze tego słowa.
Skinąłem głowę w geście powitania wszystkich uważnie się rozglądając. Zatrzymałem wzrok na każdym z uczestników, chwile dłużej na Sam'ie. Delikatnie uśmiechnąłem się widząc jego wyraz twarzy. Jakież to typowe, ludzie którzy mają coś do ukrycia tak jawnie pokazują iż coś ukrywają, widziałem zaniepokojenie na jego twarzy i ruchach. Zdenerwowanie, niepewność z lekką nutką podejrzliwości. Ludzie często tak reagowali wiedząc, że stoi przed nimi psycholog. Jak bym miał wejść im do głowy i znał każdą ich myśl, jest to swoją drogą nieco zabawne. Lecz teraz nie była pora na takie myśli. Wysłuchałem ze spokojem wszystkich celów misji starając się jak najlepiej zapamiętać sposób działania skorpiona. Szczególnie, że prawdopodobnie to właśnie mi przypadnie ochrona oraz ewentualna naprawa szkód które wyrządzi skorpion gdy zostanie użyty na nas. Pierwsze zadanie, szczerze mówiąc spodziewałem się czegoś znacznie "lżejszego", przesłuchiwanie pojmanych czy też doprowadzenie do ładu żołnierzy po ciężkich bitwach, ewentualnie testy na nowych broniach, ale to? to wrzucenie na głęboką wodę, mój pierwszy porządny rozkaz i pierwsza porządna misja wyrzuca mnie na pustkowia w poszukiwaniu broni, która nie jest do końca przetestowana a w dodatku mam jej szukać na terenie który najlepiej sprzyja jej używaniu. Ciężka próba, szczególnie jak na pierwszą misję. Ale chyba muszę odebrać to jako komplement jeżeli ufają mi na tyle, żeby posłać mnie na tak ostre zadanie. Albo idę na ostrzał jako "świerzak" po akademii. Tak czy siak trzeba dać z siebie wszystko. Wysłuchałem wszystkiego, jednak potrzebowałem więcej informacji oraz zaopatrzenia. Wysłuchałem Sam'a który już zaczął temat który ja zamierzałem kontynuować. Zwróciłem się do mojego bezpośredniego przełożonego mjr. Liu.
- Odnośnie zaopatrzenia, chciałbym otrzymać dokładne techniczne informacje na temat tej broni psychologicznej...
" Broń psychologiczna... Równie dobrze bronią psychologiczną można nazwać prozak. - pomyślał.
-... w szczególności sposób jego działania na ludzi. Jego możliwym przeciwdziałaniu oraz odpowiednio przygotowaną apteczkę leków psychoaktywnych na wypadek gdyby użyto jej na nas, podejrzewam, że zmiany zachodzą na poziomie biologicznym a nie psychicznym, więc bez odpowiednich medykamentów może być ciężko przywrócić odpowiedni stan psychiczny.
Spojrzałem na reakcje swojego przełożonego mają nadzieję, że nie zapomną dodatkowo o standardowym wyposażeniu na każdą misję na pustynie. Przemyślałem sprawę przez chwilę.
- Kilka dodatkowych magazynków do broni też nie zaszkodzi, nie wiadomo jakie przeszkody napotkamy.
Spojrzał na Sam'a mając nadzieję, że lepiej on sobie radzi z bronią niż on. Szczerze mówiąc nie chciał jej używać częściej niż powinien, a najlepiej wcale. Jednak mam przeczucie, że moja rola na tej misji nie ograniczy się do wsparcia naukowego...
 
__________________
"If you want to know where your heart is,
look where your mind goes when it wanders"
Manni jest offline  
Stary 22-08-2013, 23:39   #7
 
Volkodav's Avatar
 
Reputacja: 1 Volkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwu
Alexander rzucił karty na stól, dosłownie i w przenośni. Wyrazy twarzy jego towarzyszy oscylowały między zdziwieniem, a lekkim przestraszeniem. Loman miał nietęgą minę, ale to chyba przez karty, które mu "nie poszły". Rzucił na stół jedną parę dam i mruknął coś pod nosem o tym, że ma niefart. Ross również położył to rozdanie. Tylko Pastor siedział jakoś tak cicho...
-Poker - rzekł ukazując karty - Kasa przyda się na nową szkołę w naszej osadzie - dorzucił z uśmiechem na ustach.
-W mordę strzelił... - Ross warknął - Dobra, a w temacie to ja jestem za, ale jedźmy tam nawet dzisiaj. Co Wy na to? Pakujemy się w mój ślizgacz i te 100 mil łykamy w mniej niż godzinę. Bez obstawy, tylko my czterej i ten cały Abraham.
Pastor zbierał żetony ze stołu i jakby ignorował rozmowę. Loman dalej był bardziej przejęty przegraną niż tym o czym rozmawiali. Nagle drzwi na zaplecze się otworzyły. Stanął w nich chłopak w kapeluszu i skórzanym płaszczu, cały zasypany piachem.
-Siemasz Borys - Loman wyrwał się z szoku po przegranej
-Witam Panów - odrzekł - Szeryfie mamy do pogadania - schylił się nad uchem Alexandra i szybko przekazał mu wieści, które brzmiały niepokojąco - Tam gdzie kiedyś była stara osada Ogran Khan jest teraz pełno Amorytów. Odkopują ten wrak gigantycznego mecha i podobno są z nimi żołnierze AW. Co jednak śmierdzące w tej całej sprawie to to, że spotkaliśmy jakiś dzikich z Techrytów... Oni mówili, że niedługo będzie jatka między Amorytami i Almanami... Ci żołnierze AW co są w Organ Khan to mają przesrane jak na moje oko. Tak mówie gdyby szeryf chciał wiedzieć co tam na pustyni słychać... - gdy skończył skinął głową i wyszedł.
-To co Alexander? Lecimy do Kings Hill na spotkanie z Abrahamem? Mam pięć miejsc w ślizgaczu... - Ross nadal dopytywał

Narigo i Sam zapewne byli w lekkim szoku po takiej dawce informacji, ale co tu się dziwić... Tam gdzie biznes i polityka spotykają się na płaszczyźnie wojska tam łatwo o "ambaras", a cała ta sytuacja była bagnem, w które strach było wejść. Niestety rozkaz to rozkaz...
-W kwestii wyposażenia to przed odlotem dostaniecie prowiant i wodę oraz odzież ochronną typową dla wolnych osadników. Wasze komunikatory zostaną zsynchronizowane z moim tak abyśmy mogli się porozumiewać w zaszyfrowanym paśmie. Biorąc pod uwagę charakter misji to wszystko - płk. Gibson zwrócił wzrok na młodego psychologa - Szczegółów technicznych nie dostaniesz ponieważ w razie pojmania lub zgubienia komunikatora mogły by wpaść w niepowołane ręce. Dlatego to co przede wszystkim musisz wiedzieć to fakt, iż Skorpion działa specyficznie. Nie niszczy ani nie modyfikuje komórek. Wibracje wpływają na proces myślowy... Człowiek zaczyna słyszeć głosy, mieć samobójcze myśli... i powoli wpada w obłęd. Przeżycia są na tyle intensywne, że nawet po ustąpieniu oddziaływania w postaci wibracji ludzie są tak skołowani przeżyciem, że niektórzy nigdy się nie otrząsają. Tak przynajmniej było z więźniami, na których testowaliśmy sprzęt.
-AW wie o Waszym przybyciu. W Kings Hill przywita Was ich oficer łącznikowy, człowiek o nazwisku Borgheim. AW kontaktowało się tylko z nami, więc dla nich my jesteśmy reprezentantami Experis. Jednak mimo wszystko uważajcie - swoje trzy grosze dorzucił Liu.
-No i najważniejsze panowie. Możecie liczyć na wynagrodzenie za Wasz trud. Major Liu i pułkownik Gibson dadzą Panu Forswearer'owi wysokie i dobrze płatne stanowisko natomiast Ty Sam... uwierz mi, że będziesz zadowolony ze stanu swojej karty kredytowej - Smith uśmiechnął się rubasznie - Tylko dokończcie tę misję i wróćcie żywi... a nie pożałujecie. Inna sprawa, że robicie to też dla ojczyzny - jego mina od razu przeistoczyła się w marmurowy posąg zupełnie nie podobny do tego co Waltz znał do tej pory - Panowie macie trzy godziny do odlotu. Spotkanie jest na 290 piętrze budynku Fid Millitary LLC, to w centrum obok Alei Bangkok, stamtąd wyleci nieoznakowany transporter. Jeśli nie ma pytań to możecie załatwić swoje sprawy.

Rico znalazł się w patowej sytuacji, ale nie tracił zimnej krwi i zdrowego rozsądku.
-By zabić będę musiał dostać broń. Mój sprzęt to tylko duży zestaw narzędzi. By przejść tyle przez pustynię potrzebuję zapasu wody.
-To co masz powinno wystarczyć... to tylko 50 mil, a Ty musisz podróżować lekko żeby mieć tempo... Gdyby tu był choć jeden dzikus, który mógłby Cię przeprowadzić... ahh... - Kowalski podrapał się po głowie i rozejrzał bo namiocie - Masz tu jeszcze jednego Havock'a, pełny magazynek. Idź teraz do mecha i wydobądź ten rdzeń. Usłyszysz strzały to łeb w dół, pistolet w łape i biegaj szybko. A... i uważaj na narożniki.
Kowalski wziął karabin i miał już wychodzić gdy odwrócił się i klepnął Dart'a w ramię:
-Słuchaj... nie wiem o co w tym biega, ale skubańce chcą nas wybić, a to przez ten pieprzony rdzeń, więc nie pozwól żeby nasza śmierć poszła na marne i donieś to do Almanów na złość tym wypierdkom. Pozdro.
Po wyjściu dowódcy nie trwało długo by po Rico przyszli Amoryci. Było ich dwóch, jeden nazywał się Erta, drugiego nie znał. Erta kierował pracami przy poszyciu i to z nim Rico najczęściej się komunikował. Chłopak był młody, ale pracowity, Rico go nawet lubił bo był pomocny i miał smykałkę do mechaniki.
-Chodź Rico, mamy wejście do środka. To jak wielki pałac... to co w środku tam jest... Nigdy nie widziałem czegoś takiego.
Chłopak wyglądał na przejętego. Jego kolega zaś był w taki niepokojący sposób sztucznie spokojny...
Dojście do mecha zajęło im kilka minut. W całym obozie było wielkie poruszenie, Amoryci biegali w tą i z powrotem, na wydmie zebrała się jakaś grupka ludzi chyba z powodu tego obcego, który dotarł do obozu, gdzieś na skraju namiotów z więzów uwolnił się Dżighaj (jaszczurowaty zwierz pociągowy), a trzech mężczyzn próbowało go zagnać do zagrody. Kompanów Rico nie było śladu... chociaż chyba widział Gomeza tam na wydmie obok zatrzymanego.
Mech był monstrualnych rozmiarów. To był legendarny model Giga, których kilka trafiło na Epsilon 7 podczas próby odbicia jej przez siły Federacji. To była ziemska technologia sprzed kilkudziesięciu lat... ale i tak intrygowała Rico bo była tak inna od tego co widział do tej pory.
Amoryci wprowadzili go do środka przez wyrwę w poszyciu. Szli kilkaset metrów krętymi korytarzami, pełnymi piachu (skąd on się tam cholera wziął?) i głuchej ciemnej pustki. Wnętrze machiny było jak scenografia horroru. Nic tylko cisza i mrok. Odgłosy z oddali szybko zgubiły się w starych korytarzach.
Dzikusom udało się odnaleźć dość prostą drogę do miejsca gdzie zakotwiczony był rdzeń zasilający. Po tym jak AW udostępniła im plany tej wiekowej maszyny Amoryci nie mieli większych problemów z nawigowaniem po korytarzach. Problemem był tylko pancerz mecha, ale teraz i on już nie stanowił przeszkody.
Rico wszedł do okrągłego pomieszczenia, które przechowywało rdzeń. O dziwo wszędzie paliło się zielonkawe światełko tak że Amoryci wynieśli pochodnie na zewnątrz. To pewnie jakieś zasilanie zapasowe, które mogło chodzić setki lat...
Dart zbliżył się do podestu, na którym znajdował się rdzeń. Wyglądało to trochę jak stare układy Calsona, które w GDA77 zasilały dzielnice. Pozornie nie była to wyszukana technologia, ale zdawała egzamin. Sploty neurozłączy łączyły kryształ w rdzeniu z podestem. Dzięki temu czysta energia przepływała wprost do układu zapłonowo-rozruchowego i nie rozpraszała się w takim stopniu jak na zwykłych złączach. Pytanie tylko jak teraz to wyciągnąć bez uszkodzenia rdzenia...
 
__________________
Regulamin jest do bani.
Volkodav jest offline  
Stary 23-08-2013, 00:57   #8
 
Manni's Avatar
 
Reputacja: 1 Manni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputacjęManni ma wspaniałą reputację
Skinąłem głową pokazując, że zrozumiałem Gibson'a, gdy opowiedział mi o skorpionie i jego detalach lekko się uśmiechnąłem.
- Rozumiem Pułkowniku, niemniej nalegam na leki psychoaktywne, w szczególności lit oraz środki uspokajające. Tak na wszelki wypadek. Zawsze mogę powiedzieć, że jestem wędrownym lekarzem, a to mój ochroniarz.
Spojrzałem na sama widząc jego wyraz twarzy szybko dorzuciłem:
- Bez urazy.
Spojrzałem na Liu próbując coś odczytać z jego twarzy. Właściwie, gdybyśmy wpadli w niewole, to sam system działania skorpiona nie na wiele się zda wrogowi. Ale już nie mi o tym decydować, gorzej będzie, jeżeli któryś z nas stanie się celem. Nie chciał bym skończyć jako szaleniec ucząc się parę dobrych lat jak szaleństwo i obłęd nie tylko rozpoznawać ale i leczyć. Naszym kontaktem ma być człowiek z AW, pierwszy raz będę kontaktował się z ludzmi z GDA77, ciekawi jacy oni są... Borgheim... gdzieś słyszałem to nazwisko, ale prawdopodobnie mi się wydaje skoro nie kojarzę Pewnie nie jeden Borgheim chodzi po świecie. Mam nadzieję, że przekaże on nam więcej informacji niż otrzymaliśmy do tej chwili. Bo póki co nasza misja brzmi mniej więcej tak: "Idź ukradnij czołg który nam ukradziono, a dostaniesz kupę kasy. Wylot za 3h. A właśnie, on może Ci usmażyć mózg". Szczerze mówiąc wyglądało mi to mało profesjonalnie jak na wojsko. Sądząc po sami był tak samo zdziwiony co ja, więc wątpię, aby miał więcej informacji na ten temat. Wysokie stanowisko. Mam nadzieję, że nie wyląduje za biurkiem....
Zasalutowałem niedbale odwracając się na pięcie, spojrzałem na Sama.
- Masz samochód?
 
__________________
"If you want to know where your heart is,
look where your mind goes when it wanders"
Manni jest offline  
Stary 23-08-2013, 10:20   #9
 
Pinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputacjęPinn ma wspaniałą reputację
Usmażyć nam mózg , co to kurwa jest. Dostanę większego popierdolca i będę latał nagi po środku pustyni. Z drugiej strony szansa na dostanie sporej gamy kredytów wyjątkowo mi smakowała. Rozejrzałem się po gabinecie , patrząc ponownie na zegar to znów na zebranych. Pan psycholog robił wyjątkowo dobrą minę do złej gry i próbował się zaprzyjaźnić. Popieprzone sprawy tak w ogóle, co nie? Nie było szóstej a zaraz miałem lecieć na środek pustyni. Musieliśmy dojechać do kolosa chmur na odlot. Mój Ford został pod domem.

-Nie mam samochodu. Uprzejmi - tak to kurwa wyraźny sarkazm z mojego strony - panowie przywieźli mnie tu uroczym firmowym samochodem. W każdym razie panowie uściśnijmy sobie dłonie, bo cóż...- zacząłem podawać lekko spoconą dłoń tym ojczyźnianym skorumpowanym małpą.

Miałem nieogolony zarost , ale to na pustkowiach się przyda. Piasek nie posieka tak twarzy. Sama tajna maszyna niepokoiła mnie z względu , że prawie nic nie wiedzieliśmy na temat jej obsługi. Mogła się włączyć sama albo coś, może dzikusy coś przy niej majstrowały i teraz mamy całe plemię szalonych małpek. Kto to , kurwa wie? Robiłem się nerwowy a to niedobrze, rzadko mi się to zdarzało, ale z jakiegoś dziwnego biograficznego powodu cholernie nie lubiłem broni psychologicznej. Nie raz wpadałem w lekką paranoję myśląc , że to może jakieś elektroniczne urządzenia spaprały mi umysł na badania kontrolne. Kochałem swoją robotę w biurze bezpieczeństwa i teraz mnie to kotłowało w środku. Ten Narigo już pewno coś sobie wymyślił o moim profilu ulicznego cyngla do wynajęcia. Chuj, że do wynajęcia bez pytań i uprzedzenia.
 

Ostatnio edytowane przez Pinn : 23-08-2013 o 10:33.
Pinn jest offline  
Stary 23-08-2013, 10:24   #10
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Borys zbliżył się do Alexandra i po cichu zdał szybki raport. Szeryf pokiwał głową z zainteresowaniem, gdyż wieści były istotnie intrygujące. No tak, Amoryci. Kolejna, niepokojąca część pustynnej układanki. I jeszcze humanoidalny mech wielkości molochów z Lucid. Tak wiekowe maszyny musiały oznaczać jedno. Pochodziły z Ziemi, więc zwiastowało to kłopoty. Sytuacja w nowym świetle zmusiła Crow'a do przystania na propozycję, jaką wyłożył Ross. Nie zamierzał co prawda zmieniać planów i nadal od razu kierować się bezpośrednio do Abrahama. Tym samym polecił reszcie zaczekać, a sam zmierzył ku swojemu domowi.
Alexander mieszkał w kolejnej z przybudówek do ratusza. Wspiął się na szeroką werandę, a fotokomórka w drzwiach natychmiast zaskoczyła i metalowy właz rozsunął się na bok. Szeryf wszedł do średniego wielkością pomieszczenia, które łączyło pozostałe. W kuchni krzątała się Gabriela.
- Witaj kochanie. Będę się streszczał. Muszę wyruszyć jednak jeszcze dzisiaj. Sprawa priorytetowa. Musisz zrozumieć - wypalił prosto z mostu, a sam wyjął na stolik swoje rewolwery, aby je przeczyścić.
Z drugiego pomieszczenia żona posłała mu gniewne spojrzenie. Wygląda na niezadowoloną, że zostawia ją tutaj ze wszystkimi sprawami miasta na głowie. I właśnie za takie rzeczy ją kochał. Była niezależna i zapalczywa, krótko mówiąc - odznaczała się charakterem. Dlatego też ludzie szanowali ją w mieście, które w przeciwieństwie do wielu wolnych społeczności, nie posiadało patriarchalnego charakteru. Gdy Alexander musiał opuścić Gersville, Gabriela skutecznie go zastępowała; z resztą miała więcej ,,jaj" niż niejeden facet w tych stronach.
- Mam nadzieję, że nie pakujesz się w żadne kłopoty. Masz wrócić w jednym kawałku - podeszła do mężczyzny i ucałowała go w policzek, a właściwe skórzaną maskę.
Alexander sprawdził stan pocisków, zmienił strój i kapsuły w podajnikach surowicy, która stale była wtłaczana do jego organizmu. Z powrotem nałożył głęboko na głowę swój kapelusz i wyciągnął rękę, aby kruk mógł spocząć. Spojrzał na siebie w lustrze, jeszcze raz analizując plan. Prosto do Cain'a. Wytłumaczyć mu, że są po tej samej stronie, ale nie jako bezwładne pionki. Potem zapyta o Organ Khan, mianowicie co tamten wie o sytuacji i z której strony ją ewentualne ugryźć. Wszakże wkrótce może być z tego chryja. Kiedy polecą łby, nie będzie czasu na pertraktacje i wyrabiane sobie sprzymierzeńców.
Alexander pożegnał się z żoną, dając jej ostatnie wskazówki, co do opierki nad miastem. Ruszył na placyk, gdzie umówił się z resztą kamratów. Kilku mieszkańców minęło go po drodze, rzucając zdawkowe pozdrowienia. Cenili sobie szeryfa, w końcu sami go wybrali. Z drugiej strony ciągle odnosił wrażenie, że czują w jego obecności skrywaną trwogę. Trudno było im się dziwić.
- No jesteś. Czy ty wszędzie musisz targać tego kruka? Nie podoba mi się sposób, w jaki na mnie zerka - rzekł pastor - Łypie niczym jakiś demon.
- Nie jęcz. Po prostu się zbierajmy.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 23-08-2013 o 10:42. Powód: kosmetyka
Caleb jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172