Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-08-2018, 14:53   #271
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Gdy tylko ją zobaczył przed restauracją już wiedział, że był wielkim szczęściarzem. W tej sukience wyglądała jak z obrazka, a on od razu pomyślał, że może powinien się inaczej ubrać. Na szczęście jednak nie wyglądało, żeby ona się tym przejęła, a po tym jak już zajęli stolik rozmowa zaczęła iść gładko. Przyjemnie było pogadać przy dobrym alkoholu i czas szybko im minął. Potem zaoferował, że ją odprowadzi i tu jego wspomnienia lekko traciły ciągłość, pozostały jednak bardzo przyjemne przebłyski.
Teraz, gdy wyszła z łazienki, nie mógł powstrzymać szelmowskiego uśmiechu. Żałował wręcz, że nie pamięta więcej, ale mógł mieć dużą pewność, że będzie jeszcze okazja. Zlustrował Laile wzrokiem i z westchnieniem zaczął się podnosić. Szybkie wstawanie było już od paru lat jego drugą naturą.
- Hej... – przeciągnął się i zaczął poszukiwanie rozrzuconych ciuchów - Mogłaś mnie obudzić wcześniej. W Akademii pewnie już wyruszyła misja ratunkowa.
Roześmiał się. Rzeczywiście nie pamiętał, kiedy będąc na Coruscant nie spędził nocy w murach siedziby Jedi. Ale wiedział, że każdy miał teraz za dużo na głowie, żeby się nim teraz przejmować.

Kilkanaście minut później, po ekspresowym śniadaniu, wskoczyli do jednej taksówki i polecieli w kierunku gmachu Senatu. Już na miejscu, dali sobie po buziaku i rozeszli w swoją stronę. Budynek Akademii Jedi był raptem trzy kilometry od centrum Coruscant i całej Republiki jakim był Senat. Galaktyka była tak ogromna, a jednocześnie swój kawałek szczęścia Jon znalazł tak blisko. Zdawał sobie sprawę, że ich profesje nie sprzyjały związkowi, ale nie zaprzątał sobie teraz tym głowy. Czuł, jakby był w stanie podołać wszystkiemu. Pierwsza na liście była sprawa obserwatora i choć jeszcze nie wiedział jak, to nie mógł się doczekać aż dostanie go w swoje ręce.
 
Kolejny jest offline  
Stary 06-08-2018, 00:14   #272
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Tatooine, Anchorhead, okolice kosmoportu
Parker wbił się do budynku padając na ziemię przed ewentualnym ostrzałem, ale tym razem mu się upiekło, było tutaj pusto. Poderwał się i po schodach wbiegł na górę. Pot zalewał mu oczy.
Znalazł się na dachu w momencie, w którym jakiś twilecki najemnik, trudno powiedzieć po której stronie walczył w tym momencie, mierzył ze strzelby w plecy Martella.
Nacisnęli spust w tym samym momencie.
Twilek poleciał na plecy z dymiącą dziurą w piersi, ale jego szrapnele przeorały pancerz Aarona. Na szczęście odległość sprawiła, że ciężki egzoszkielet uratował życie medykowi.
Gael zaskoczny tym wszystkim wycelował do Cyrusa, ale opanował się przed naciśnięciem spustu.
- Miałeś sygnał od Miry? - zapytał młody tatooińskiego najemnika, co rozwiało jego wątpliwości.
Wyciągnął detonator i mocno wcisnął wielki czerwony przycisk.

Orbita nad sektorem V
Slumsy Coruscant były równie nieprzebrane jak wspaniałe sektory na najwyższych poziomach stolicy Republiki. Dziesiątki szumowin zbijały tu interesy życia, jeszcze więcej z nich kończyło w rynsztokach. Sol w końcu znalazł przewoźnika, który nie zadawał zbyt wielu pytań i zgodził się do stawki, którą mu zaproponowano.
Problem był taki, że z racji olbrzymiego ruchu do i z planety, nie było możliwości wystartowania incognito z powierzchni planety. Zresztą samego “przewoźnika” nie było stać na opłatę nawet najmniejszego lądowiska - jego statek znajdował się na orbicie. To oczywiście wiązało się z dodatkowymi kosztami, więc gdy wreszcie Zhar-kan znalazł się na frachtowcu, prawie pozbawiony był gotówki.
Sam statek był klasycznym przykładem własności przemytnika.


Brudny i rozlatujący się. Gdyby postawić go na złomowisku, to świetnie by się zakamuflował. Z drugiej strony, silniki pracowały czysto i mapa galaktyki była świeżo po update’cie.
Bez żadnych problemów wskoczyli w nadświetlną w kierunku Onderonu.

Coruscant, Akademia Jedi, gabinet Wielkiego Mistrza
Laurienn Hayes siedziała przed konsolą do późnej nocy. Mical był w terenie, by spotkać się incognito z swoimi informatorami, a ona cały dzień pomagała w reperowaniu oddziału Quest, który wrócił mocno pokiereszowany z Seswenny. Udało im się wypełnić zadanie w prawie osiemdziesięciu procentach. Mieli potwierdzone trafienia w sześciu dowódców Czerwonego Krayta na planecie i jedno niepotwierdzone. Do ostatniego nawet nie mieli podejścia, ale to i tak duży sukces jak na czteroosobowy oddział uderzeniowym. Kaylara Quest potwierdziła swoje zdolności.
Kiedy Laurie już miała pójść położyć się spać, jej komunikator zapiszczał informując o przychodzącej wiadomości. Ta była bardzo krótka. Misja wykonana. Jednak informacja nie była nadana ani przez Mirę, ani przez Aarona Martella, tylko przez Cyrusa Parkera.



PÓŁ ROKU PÓŹNIEJ



Ziost, Cytadela Sith


Powietrze było zimne i suche, jak zresztą na całej planecie. Jon Baelish przeszedł przez pusty korytarz, będąc skupiony na najbliższym otoczeniu. Pułapki mogły się znajdować wszędzie.
Westchnął ciężko gdy okazało się, że znów trafił na ślepy zaułek. Zupełnie nie podobało mu się krążenie po tym olbrzymim kompleksie śmierdzącym wręcz Ciemną Stroną Mocy. Trafił tutaj w ślad za Rohenem Morlanem.

Śledztwo dotyczące owego tajemniczego obserwatora zajęło mu ponad miesiąc. W tym czasie zastawił na niego pułapkę i raz prawie go dopadł. Niestety żadne z kamer nie były w stanie nic nagrać - ów obserwator musiał być niezłym hakerem, gdyż zagłuszał każdy sprzęt, który mógłby go wydać.
W tym czasie do Akademii dotarły złe wieści od Rohena. Młodemu Jedi chyba za bardzo spodobało się na rodzinnej planecie lub rodzina nie chciała go puścić, więc Jon poleciał go ściągnąć z powrotem. Na Miriali Baelish został przyjęty bardzo chłodno, wręcz wrogo. Po dłuższym zwodzeniu udało mu się ustalić szokujące fakty. Rodziny należące do Rady Miriali złożyły się i kupiły potężny okręt wojenny, który został oddany pod dowództwo rodziny Morlan, a dokładnie Rohena. Ten postanowił polecieć na niedaleką Ziost, gdzie zamierzał powiększyć swoją moc, w celu przyszłej wojny z Czerwonym Kraytem.
Jon mijał w przestrzeni olbrzymi okręt wojenny Mirialan, nazwany Mirial Stygian.

[media]https://pre00.deviantart.net/c635/th/pre/f/2011/169/d/4/cdf_nemeis___cruiser_by_madaboutgames-d3j8qrt.jpg[/media]

Przez komunikator podano, że panicz Morlan jest na planecie razem z oddziałem szturmowym, gdzie udał się wprost do Cytadeli.
Sam Jon nie wyobrażał sobie, w jaki sposób mógłby działać na Ziost. Ta planeta była stolicą Imperium Sith za Revana i Malaka. Mieli na pieńku z praktycznie całą resztą Galaktyki, oprócz tych planet, które kiedyś również były po stronie Sith, tak jak Mirial. Dlatego bez problemu pozwolono działać tutaj Morlanowi.
I tylko przez wzgląd na Rohena, Rycerz Jedi mógł tutaj bezpiecznie wylądować swoim małym myśliwcem. Od tamtej pory musiał sobie jednak radzić sam.

Wyszedł z kolejnego korytarza, trafiając tym razem na szeroką salę. Po prawej leżało kilka szkieletów, a nieco dalej świeże ciało, przepołowione niemal na pół. Zza wyjścia z tej komnaty dochodziły odgłosy walki - świsty blasterowych boltów i charakterystyczne brzęczenie miecza świetlnego.

Mustafar, Frelideja
Wulkaniczną, równie martwą co gorącą planetą wstrząsnęły wybuchy i szczęk stali pomieszane z okrzykami ginących.

[media]https://media.moddb.com/images/groups/1/7/6411/Rangers.JPG[/media]

Sześć dziesięcioosobowych doborowych oddziałów Mandalorian zaatakowało Kosmoport i magazyny bronione przez ponad dziewięć setek najemników Czerwonego Krayta.
Szli jak burza, jakby każdy z nich miał na sobie nie pełną zbroję, ale wręcz siedział w bazyliszku, potwornej maszynie bojowej siejącej swego czasu postrach w całej Galaktyce. Pierwsza linia przeciwników padła nim zdążyła się zorientować co na nich spadło. Druga wytrzymała tylko chwilę dłużej, podobnie jak i czwarta. Mandalorianie przedarli się do lądowiska i tam wreszcie napotkali poważny opór. Dwa działa przeciwlotnicze były przystosowane do trzymania w szachu statków, które próbowały wystartować bez dokonania opłat za usługi, więc teraz kilka salw mocno przerzedziło szeregi atakujacych i zmusiły ich do cofnięcia się.
Szybkie wdarcie się w centrum sił wroga przyniosło teraz negatywny skutek. Zostali bardzo szybko otoczeni. To też był plus, w końcu mogli strzelać w każdą stronę.

Ten rajd, niedużego ale silnego oddziału głęboko w terytorium Czerwonych miał za zadanie zadać bolesny i znaczący cios Czerwonemu Kraytowi. Celem był Schurig, jeden z dziewiątki. Miał zginąć jako pierwszy z nich.
Pozbawiona sensu misja samobójcza? Nie do końca.

To wszystko było tylko i wyłącznie zasłoną dymną.
Kiedy jego konfratrzy ginęli, próbując utrzymać się na pozycji otoczeni przez przeważające siły, Zhar-kan Sol przesunął się po dachu południowej wartowni i zeskoczył gładko na wewnętrzny dziedziniec głównych magazynów. Miał oczyszczoną drogę do kwatery głównej swojego celu.

Coruscant, Muzeum Galaktyczne
Pokaz nowego eksponatu sam w sobie był zupełnie nudny, ale dla wielu snobów był to obowiązkowy punkt w harmonogramie oficjalnych imprez. Można było się pokazać się wśród innych gości klasy wyższej i pochwalić nowymi zdobyczami, niezależnie czy była to nowa partnerka, partner, biżuteria czy inne bogactwo. Oczywiście znajdowali się tam również naprawdę zainteresowani historią Galaktyki, ale byli w znacznej mniejszości. Inną, znacznie bardziej liczną grupą byli politycy którzy poszukiwali przy tej okazji sponsorów i poparcia. Można znaleźć było także agentów różnych służb, ale ci zazwyczaj się nie wychylali.
Niestety, ale Laurienn Hayes również musiała się pojawić na tej imprezie.
Zdecydowanie wolałaby spędzić ten wieczór w zaciszu Akademii z swoim mężem, wtuleni w siebie i obejmujący wspólnie ich czteromiesięcznego synka.
Chłopiec urodził się silny i zdrowy, bez żadnych komplikacji. Rósł dobrze, ciesząc serce wszystkich w Akademii. Każdego mistrza i całej zgrai padawanów, którzy na wyścigi ofiarowali swoją opiekę nad młodym. Laurie musiała w którymś momencie rozpisać warty, żeby się między sobą nie pobili.

Poza murami Akademii Jedi nie było tak wesoło. Czerwony Krayt budował coś dużego na Zonju V i jeśli mu się w tym nie przeszkodzi, to tą budowę dokończą. Emily próbowała coś zdziałać, ale chwilowo nie miała żadnych wyników. Posłała w końcu swojego HK na samotną misję, ale na razie nie było od niego żadnej odpowiedzi.
Mical zdecydował się w końcu na wyprowadzenie ataku wyprzedzającego - ale do tego potrzebował floty Republiki. Admirał Onasi był chętny do współpracy, ale Senat już niekoniecznie. Frakcja opozycyjna miała coraz więcej siły przebicia, a rządzący bali się podejmować ostrych decyzji z obawy o słupki poparcia. Dlatego sprawy trzeba było wziąć w swoje ręce.
Po serii rozmów, czasami popartych prostym przekupstwem, została ułożona decyzyjna ścieżka po której można będzie uruchomić flotę i ruszyć na Zonju V. Jednak brakowało ciągle jednego punktu na drodze administracyjnej, czyli zwiększenia obszaru działa floty Onasiego. Senator Hidalgo wskazał osobę, która miała dużo do powiedzenia w tej kwestii i mogła im pomóc.
Admirał Floty w spoczynku, Rayes Forfanson. Stary oficer administracyjny, obecnie na częściowej emeryturze. Weteran Wojen z Imperium Malaka i Revana - był jednym z tych którzy popierali decyzję Rady Jedi o nie włączaniu się do wojny, w której z racji zdrady Revana stracił swojego najstarszego syna. Nie mieli na niego żadnego haka, o przekupstwie nie było mowy.
Jedyną szansą był dar przekonywania Hayes.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.
Turin Turambar jest offline  
Stary 06-08-2018, 21:16   #273
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Arkanianin wsłuchał się w dźwięk rozgrywającej się bitwy. Musiał się śpieszyć, jeśli nie chciał by reszta oddziału Mandalorian pożegnała się z życiem. Zresztą gdyby umarli miałby solidny problem. Po pierwsze mógłby mieć kłopot z opuszczeniem planety. Po drugie Mandalor wyprułby z niego flaki. Utrata sześćdziesięciu osób? Równie dobrze mógł sobie strzelić w łeb.

Dlatego rozejrzał się po dziedzińcu, zarówno w normalnym spektrum światła, jak i w podczerwieni, szukając oznak czegoś co mogło mu zagrozić. Gdy uznał że droga jest relatywnie bezpieczna ruszył szybko i pod osłoną swojego pola maskującego w kierunku głównego budynku. Shurig musiał być tam.

Na swojej drodze spotkał tylko dwóch strażników, którzy nerwowo wyglądali zza swoich osłon. Co chwila odwracali głowy za siebie, w kierunku toczącej się bitwy. Sol pewnie przeszedłby niezauważony nawet bez swojego pola maskującego.

- Kurrwa, pierdoleni Mandaloranie - mruknął pierwszy z nich, gdy Zhar-kan był bliżej.
- S-słyszalem, że n-nasi ich ot-ot-otoczyli - odparł jąkając się drugi.
- Wybijemy ich do nogi! Tylko kurwy mnie zdenerwowały. Miałem mieć dziś wolne! - wyjaśnił swoje emocje pierwszy.
Minąwszy ich Zhar-kan znalazł się w budynku magazynu robiącego za HQ Schuriga na tej planecie. Musieli go dostać teraz, rzadko kiedy stawiał się z tak słabą obstawą.

Budynek absolutnie niczym się nie wyróżniał. Krótki korytarz z żelbetonu oświetlony był słabym, jarzeniowym światłem. Wzdłuż korytarza było kilka drzwi, po lewej oznaczone kółkiem i trójkątem, zapewne WC, po prawej drzwi były uchylone, i przez szparę w nich Arkanianin widział dużą, otwartą przestrzeń z gdzieniegdzie poukładanymi paczkami. Magazyn, jedno z jego ulubionych miejsc na każdej planecie. Więcej cieni i kryjówek niż mógł zliczyć, a dla osoby z jego umiejętnościami… Był przekonany że w takich warunkach byłby w stanie ukrywać swoją obecność nawet przed Jedi. W każdym razie tymi nieco mniej doświadczonymi.

Ostatnie drzwi były na końcu korytarza i nawet z tej odległości widział że były zamknięte. Zapewne za nimi był sztab Shuriga i to właśnie do nich skierował swoje kroki, dokładnie rozglądając się czy w korytarzu nie ma kamer, czy jakichś nieprzyjemnych pułapek.

Gdy dotarł do drzwi uważnie je obejrzał w poszukiwaniu jakichś otworów, po czym przyłożył ucho do zimnej stali. Ze środka dochodziło kilka głosów. Jeden, dwa, trzy… Cztery. Cztery głosy, być może więcej osób. Arkanianin postanowił się wycofać, i spróbował znaleźć alternatywną ścieżkę przez magazyn.

Gdy tylko przemknął przez drzwi zwrócił uwagę na kilka rzeczy. W dużym pomieszczeniu było osiem osób. Sześciu magazynierów, nerwowo ściskających karabiny, wyraźnie rzadko kiedy się nimi posługiwali i dwóch, opancerzonych od stóp do głów najemników. Arkanianin spojrzał na ich pancerze z odrobiną zazdrości, jego sprzęt nie był aż tak pancerny, chociaż z drugiej strony nie ograniczał tak mobilności. Do tego mieli ciężkie, samopowtarzalne karabiny. Ci dwaj pilnowali stalowej suwnicy, za którą znajdowało się drugie wejście do pomieszczeń biurowych.

Samo pomieszczenie nadmiernie się poza tym nie wyróżniało. Było duże, pełne skrzyń, przy czym część z nich była rozładowana i właśnie do nich skierował ostrożne kroki. Wybrał jedną z nich, stojącą na tyle daleko od opancerzonych żeby samo rzucenie okiem nie starczyło, a na tyle blisko by przynajmniej jeden z nich się pofatygował, po czym Arkanianin zepchnął skrzynię na ziemię. Echo uderzenia poniosło się po magazynie, natychmiast pobudzając wszystkich zgromadzonych.

Opancerzeni natychmiast poderwali karabiny, magazynierzy potrzebowali nieco więcej czasu na reakcję, ale ostatecznie wszyscy skupieni byli na miejscu skąd dobiegł hałas. Miejsce w którym cały czas był Sol.
- Ej ty, sprawdź to, ruchy do diabla! - warknął jeden z opancerzonych na najbliżej stojącego magazyniera.
Arkanianin ustawił pole maskujące na maximum mocy i zaczął przemykać między, ponad i poniżej skrzyń w kierunku stalowej konstrukcji, ostrożnie wykorzystując zarówno teren, jak i każdy mniejszy, czy większy cień jaki rzucił mu się w oczy. Jego sztuczne oko, oraz wizjery zalewały go cały czas falą informacji, od szacowanego stopnia oświetlenia poszczególnych obszarów, po stożki widzenia strażników.
Czuł się jak półbóg, przechodząc pomiedzy magazynierami, nie wywołując u nich najmniejszego niepokoju, nie zwracając ich uwagi na żaden sposób. W końcu dotarł do stalowej suwnicy i mniej więcej w tym samym momencie do obalonej skrzyni dotarł wysłany wcześniej magazynier. Nawet z tej odległości Sol widział jak ten mierzy do przedmiotu jakby był to jakiś paskudny potwór. Magazynier obszedł skrzynię.
- Skrzynia się przewróciła! - krzyknął głośno. Wszyscy odetchnęli z ulgą i właśnie na ten moment czekał Sol. Opancerzeni najemnicy opuścili broń i obrócili się by wrócić na swoje wcześniejsze posterunki i w tym momencie ich pola widzenia przestały się uzupełniać. Arkanianin przemknął między nimi, tak blisko że mógłby ich klepnąć płazem swojego miecza w tyłki i niczym pająk wspiął się na szczyt metalowej konstrukcji.

Znajdowało się tam stanowisko obsługi suwnicy z zużytą konsolą. Krótki podest prowadził od niej do szerokiego pomieszczenia, które kiedyś służyło jako biuro głównego magazyniera kosmoportu. Teraz miejsce to zajmowała trójka najemników Czerwonego Krayta.
Niski Rodianin pochylony był nad konsoletę, stukając w nią zawzięcie. Olbrzymi wręcz Trandoshanin założył na piersi ręce, które przypominały pnie małego drzewa. Wpatrywał się przez okno, jakby prosto w Sola.
Ostatnim z nich palił spokojnie cygaro, jakby w ogóle go atak Mandalorian nie interesował.
Schurig. Czerwony Krayt. Jego cel.

[media]https://i.imgur.com/2OmTOu0.jpg[/media]

Sol uśmiechnął się paskudnie pod nosem. Udało mu się dotrzeć bezpośrednio do Shuriga, teraz musiał jeszcze znaleźć sposób by dostać się do środka. Okna były kratowane, czyli nie miał najmniejszych szans na przejście przez nie, drzwi były wykonane ze stali, jeśli były zamknięte to równie dobrze mógł w nie tłuc przez najbliższe dwa dni i nic nie uzyskać. Podszedł do nich powolutku, poruszając się w tempie ślimaka. Robił to po to by załamania na obrzeżach pola maskującego były jak najmniejsze, aby patrzący przez okna Trandosh nie zwrócił uwagi na tą drobniutką nieciągłość. Gdy w końcu dotarł do drzwi wyciągnął zza pasa granat i wcisnął guzik mający otworzyć śluzę.

Drzwi zasyczały i zaczęły się jak na złość bardzo powoli otwierać. Nie mając innego wyjścia Sol wyczekał te dwie sekundy i wrzucił do środka granat plazmowy po czym sam uskoczył w bok.

Wybuch wstrząsnął całym biurem. Przez zakratowane okna i na wpół rozwarte drzwi wylała się fala płomieni podnosząc i tak wysoką już temperaturę otoczenia.

Arkanianin wpadł przez nadtopione drzwi do środka pomieszczenia z mieczem już w dłoni i rzucił się na najbliższego oponenta, gotów odrąbać kończyny wszystkim którzy stali na jego drodze do Schuriga. W mgnieniu oka przed nim wyrosła olbrzymia postać i Sol ciął na odlew odsuwając się jednocześnie w bok.
Wibroostrze zazgrzytało o twardy kręgosłup trandoshanina i utkwiło pomiędzy kręgami. Przewracając się mógł wyrwać broń z rąk Zhar-kana, ale ten utrzymał chwyt i jednym mocnym szarpnięciem uwolnił ostrze.
Całe pomieszczenie żarzyło się na czerwono, trup rodianina prawie scalił się z konsoletą. Trandoshanin był już martwy na podłodze, cieknąca krew syczała w styku z gorącą podłogą.
Z kąta podniosła się postać otoczona migającą, fioletową tarczą energetyczną. Czerwone oczy Schuriga spoczęły prosto na Zhar-kanie.

Mężczyzna machnął bronią, strząsając z niej krew i rzucił się w przód. Walka dystansowa nie miała sensu, tarcze Schuriga były zbyt mocne. W połowie drogi aktywował swoje pole maskujące i odbił w bok, gotów zaatakować Czerwonego z flanki.

Sol ciął płytko, pod pachę, by rozerwać tętnicę. Idealne wejście.
Czerwony Krayt skoczył prosto w Arkanianina by skrócić dystans, wyciągając jednocześnie dwa wibronoże zza pasa. Próbował jednym z nich zablokować broń Sola a drugim pchnąć go w pierś.
Zrobił to jednak zbyt późno. Wibroostrze rozcięło skórę, część ścięgien, zatrzymując się dopiero na endoszkielecie. Stary najemnik próbował dokończyć cios, ale poślizgnął się na roztopionej podłodze i wypadł na Zhar-kana, przewracając się razem z nim.

W tak dużym zwarciu długie ostrze Arkanianina tylko zawadzało, dlatego wcisnął guzik na rękojeści, uruchamiający moduł jonowy i wypuścił broń ze swoich dłoni. Swoją mechaniczną łapą złapał nieuszkodzoną rękę Schuriga i zaczął wykręcać jego dłoń, drugą natomiast spróbował rozbroić go z drugiego noża.

Siłując się w ten sposób potoczyli się po podłodze nabawiając się licznych oparzeń. Mechaniczna ręką bez problemu sobie poradził miażdżącą kości nadgarstka Schuriga. Ten jednak nic nie robił sobie z bólu i wykorzystał swoją przewagę masy naciskając na Sola dzięki czemu wbił mu wibronóż w prawy bok.

Sol warknął donośnie i nagłym ruchem uwolnił zmiażdżony nadgarstek Schuriga. Nawet jeśliby próbował to ten nie mógłby w nim niczego utrzymać. Z impetem władował metalową pięść w bok głowy czerwonego. Odgłos uderzenia przypominał walnięcie młotem w kowadło.
Niemniej Czerwonego odrzuciło odrobinę w bok. Arkanianin rzucił się na niego, ale ten wystawił nogę i odkopnął na drugi koniec pomieszczenia.
Schurig wstał powoli w lewej ręce trzymając zakrwawiony wibronóż. Przyjrzał się swojemu zmiażdżonemu nadgarstkowi i stanął w pozycji bojowej, trzymając obie ręce wysoko.

- Dawaj twardzielu - wycharczał metalicznie.
Przez dwie sekundy Schurig stał patrząc na rozglądającego się Sola. Nagle kopnął nóż pod nogi arkaniańskiego Mandalorianina.
- Podnieś. Będzie sprawiedliwie.

- Teraz tak. - odparł zabójca chowając swoją organiczną dłoń za plecami, wyraźnie dając do zrozumienia że nie ma zamiaru z niej korzystać. Było to uczciwe biorąc pod uwagę to że Schurig nie mógł korzystać z jednej dłoni. Jego organiczna dłoń zacisnęła się na schowanym za plecami przedmiocie.

Wszystko co robił przez ostatnie miesiące doprowadziło go właśnie do tego momentu. Nienawidził Czerwonych z całego serca, i choć nie znał Schuriga osobiście to wiedział że jego śmierć będzie poważnym ciosem dla tej organizacji, dlatego musiał go zabić i to jak najszybciej. Zresztą jedna śmierć w tą czy w tamtą, jakie to miało znaczenie? Było to zadanie, a Sol był znany z jednego. Nie zawodził.

Ruszył na Schuriga, wykonując zwód, jakby miał zamiar zaatakować wysoko, po czym w ostatniej chwili wykręcił się cały i zaatakował nisko. Przez cały czas ściskał nerwowo tajemniczy przedmiot za swoimi plecami, gotów w razie potrzeby skorzystać z przewagi jaką ten zapewniał.
 

Ostatnio edytowane przez Zaalaos : 06-08-2018 o 21:19.
Zaalaos jest offline  
Stary 08-08-2018, 22:02   #274
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Nie lubił marnować czasu, a miał wrażenie jakby jego wyprawa na Mirial była niczym więcej niż właśnie tym. Negocjacje na Mygeeto były wystarczająco irytujące, a teraz po znaczącej przerwie z wypraw poza Coruscant znów musiał użerać się z wywyższającymi się politykami. Sprawa nieuchwytnego obserwatora też działała mu na nerwy, ale miał wrażenie, że ostatnią akcją przynajmniej go odstraszył. Szczęśliwie Laila miała na niego kojący wpływ i pomiędzy drobniejszymi misjami w stolicy z zapałem rozwijali swoją znajomość. Miał też dużo czasu na treningi, z czego skrzętnie korzystał. Republika głównie pod wpływem Akademii rozpoczynała kontratak przeciwko Czerwonemu Kraytowi i chciał być gotowy. Yuthura okazała się być dobrym nauczycielem i pod jej okiem wraz ze starymi Mistrzami rozwijał swoje umiejętności.
Cała sprawa z Rohenem była niepokojąco śliska. W czasie jego małego śledztwa z każdą chwilą okazywało się, że to nie rodzina specjalnie go kontrolowała, tylko pomagała mu w spełnianiu jego własnych życzeń. Okręt wojenny specjalnie dla niego wydawał się sporym przegięciem, ale dopiero informacja o wyruszeniu na Ziost w celu tak zwanego zwiększenia mocy była prawdziwie niepokojąca. Wiedział, że Morlen jest dziedzicem bogatej rodziny, ale nigdy nie był przez to inaczej traktowany w Akademii i samemu też się nie wywyższał. Jon specjalnie go nie znał, dogadywał się z nim jak z każdym innym. Był dla niego jak młodszy kuzyn. Wyglądało jednak, że powrót do rodzinnych luksusów i wywyższona pozycja obudziły w nim… No właśnie kogo, zachodził w głowę Baelish, patrząc chcąc nie chcąc z podziwem na Mirial Stygian. Rohen wciąż był młody i z charakteru pasował mu na dowódcę takiego potężnego okrętu jak pięść do nosa. Wstępnie biorąc pod uwagę wszystko czego się spodziewał, padawan Jedi wpadł w samozachwyt i zbytnio upodobał sobie Ciemną Stronę. W końcu cała gadka o zwiększeniu swojej mocy i wybór Cytadeli Sith na jego pierwszy przystanek przypadkowe być nie mogły. Trzeba będzie mu przypomnieć, komu w ogóle zawdzięcza możliwość kontrolowania Mocy.

Przeszukiwanie tego kompleksu zawiłych antycznych sal i korytarzy nie należało do przyjemnych. Nie miał żadnej mapy i kierował się jedynie wyczuciem, jednocześnie uważając na wszelkie pułapki i inne przeszkody, które mogli zostawić za sobą Sith. Miejsce rzeczywiście było przesiąknięte Ciemną Stroną, kuszącą podszeptami i obiecującą wielką potęgę. Jon wiedział, jak wykorzystywać jej moc bez bycia pochłoniętym, ale nie wątpił, że w tym miejscu gdyby się w pełni otworzył na dłuższy czas miałby problem w oparciu się korupcji. Nigdy nie przekroczył tak prawdziwie tej niewyraźnej linii i miał cholerną nadzieję, że Morlen też nie.
Usłyszawszy odgłosy bitwy przystanął na chwilę. Przez głowę przemknęło mu szybko parę scenariuszy, ale zdecydował podejść do wszystkiego ze spokojem. Oczyścił umysł, skupił się i z jeszcze nieodpalonym mieczem świetlnym powoli pokonał zakręt. Nie chciał na siebie od razu zwracać niepotrzebnej uwagi, bez uprzedniego przekonania się kim są przeciwnicy oddziału mirialian.
Tym razem znalazł się w długim i szerokim korytarzu, po którego obu stronach stały posągi, prezentujące zapewne jakichś antycznych Sith. Część z nich była powalona, ale reszta trzymała się zupełnie nieźle.
Pośrodku toczyła się walka, którą wcześniej Jon miał okazję jedynie usłyszeć.
Oddział mirialian nie mieli przeciwnika, tylko walczyli między sobą. Około szóstka z nich strzelała, walczyła wręcz naprzeciwko trójce, w której był też wywijający mieczem Morlan. Strzały padały właściwie z przyłożenia, dźgano się wibronożami, bito i kopano. Na posadzce z kamiennych płyt leżało już pięć nieruchomych ciał.

Po chwilowym zawahaniu na ten chaotyczny widok Jon zabrał się do działania. Zebrał moc na pchnięcie i wymierzył je w czterech strzelców prujących z blasterów do grupy Rohena, powalając dwóch z nich. Następnie z nienaturalną wręcz szybkością ruszył przed siebie, odpalając miecz świetlny i będąc w gotowości do ścięcia wszystkich agresorów. Liczył tylko, że nie będzie musiał zabić wszystkich.
W jego kierunku odwrócił się tylko jeden mirialianin z lekkim karabinem blasterowym. Rycerz Jedi bez problemu odbił jego strzały. Chciał krzyknąć do Rohena, czy powinnien starać się ich obezwładniać, ale uzyskał odpowiedź gdy tamten korzystając z okazji ściął kolejnego wroga. Jon w biegu korzystając z wolnej ręki przydusił wroga z blasterem, tak że ten aż oderwał się od powierzchni i przyciągnął go mocno do siebie, przepaławiając niemal na pół w przelocie. Odbił parę boltów w kierunku jeszcze jednego atakującego, jednym z nich trafiając z powrotem prosto w dłoń i rozbrajając go chwilowo. Zerknął, czy obaleni wcześniej strzelcy przypadkiem się nie pozbierali i zaatakował od boku ostatniego z przeciwników z wibroostrzem.
- Rohen, druhu, jak leci? - krzyknął w międzyczasie, bo sytuacja była już niemal pod kontrolą.
Starł się w zwarciu z przeciwnikiem, wymieniając parę ciosów, zanim drugi Jedi przeszył go na wylot swoim niebieskim ostrzem.
Ostatni z stojących przeciwników trafił boltem w głowę w jednego z dwójki komandosów stojących po stronie Jedi. Jakby widząc nadchodzącą porażkę sięgnął za pas wyciągając granat. Było w tym miejscu coś, co kusiło, żeby zabawić się z wrogiem, ale Jon niekoniecznie chciał widzieć, jak tamten rozpaćkuje się po wszystkich dookoła. Szybko ściśnięciem zadał mu ból, w zamyśle chcąc by wypuścił ładunek przed odpaleniem, ale na wszelki poprawił pchnięciem w drugi koniec sali. Mirialianin uderzył o ścianę i upadł zwijając się z bólu. Rohen nie zwlekał tylko doskoczył do powalonych wcześniej i bezlitośnie dobił ich cięciami miecza świetlnego.
Baelish westchnął i wyłączył miecz. Wyglądało na to, że nie musiał namawiać Morlana do dobijania swoich nie tak starych podwładnych. Ciekawiło go tylko, co było powodem tej walki. Podejrzewał od początku aurę tego miejsca i jej wpływ nawet na tych nieczułych na moc, ale jeśli było to co innego to wyglądało bardzo źle. Poczekał aż tamten skończy, w międzyczasie mierząc wzrokiem jednego pozostałego komandosa i całą salę.
Tymczasem Rohen odwrócił się do ostatniego przy życiu ze swoich towarzyszy. Ten zauważył to spojrzenie i zrobił krok w tył.
- Szefie, ze mną jest wszystko w porządku! - w jego głosie był strach.
Morlan zrobił krok w jego kierunku, a ten poderwał broń. Jedi był szybszy i dekapitował go jednym machnięciem miecza świetlnego.

Jon powstrzymał odruch odpalenia miecza i z intensywnym zapytaniem w oczach zaczął:
- To naprawdę było konieczne? Wyjaśnij mi może najpierw co tu w ogóle robisz? - w jego głosie było słychać nieustępliwość. Przyszła pora na wyjaśnienia.
- Witaj Jon - odparł nie patrząc na niego tylko na żołnierzy, czy któryś z nich mógł być jeszcze zagrożeniem. Dopiero gdy się upewnił, wyłączył miecz i schował go za pas. - Duchy starożytnych Sith. Nie czujesz ich? - dopiero teraz zwrócił się do swojego starszego kolegi. - Przejmowały kontrolę nad słabymi umysłami. Jeśli zabiliśmy jednego z opętanych, przeskakiwali na następnego.
Jon skupił się na chwilę i mocniej wsłuchał w Moc. Poczuł zimny powiew Ciemnej Strony i czyjąś obecność, próbującą go nękać. W pewnym sensie ulżyło mu, że zgodnie z jego wcześniejszymi przypuszczeniami komandosi zostali opętani. Na pewno stawiało to mirilianina w lepszym świetle, ale wciąż nie wyjaśniało wszystkiego.
- Masz rację. Ale nie doszłoby do tego całego bałaganu, gdybyś ich tutaj nie zaciągnął. Świątynia Sith to nie jest miejsce dla zwykłych ludzi… Dla Jedi zresztą też nie. Chcesz skończyć jak Alkes?
Rohen spojrzał na niego spode łba.
- Nie zaczynaj nawet - podszedł do jednego z swoich komandosów i wyciągnął z jego kieszeni komunikator. - Zresztą Alkes poszedł sam i przecenił swoje możliwości. Jak do tej pory mi się udawało, a teraz jest nas dwóch - podał sprzęt Jonowi.
- Doceniam twoją pewność siebie, ale jeśli nie ma tu czegoś cennego lepiej, jeśli się wycofamy. - obrócił w dłoni komunikator - Rozdzielenie się to słaby pomysł.
- Nie chcę się rozdzielać, to tylko na wszelki wypadek - wyjaśnił. Sięgnął za pas i wyciągnął małą tubę, z której wyciągnął zwitek papieru. - To mapa, którą ofiarował mi jeden z Wielkich Rodów z okazji mojego ślubu. Wynika z niej, że za tym korytarzem mamy zejść schodami na prawo, potem cały czas przed siebie, nie skręcając nigdzie w bok. Idziemy?
Baelish mierzył go przez chwilę wzrokiem, oceniając sytuację.
- Pomogę ci, żebyś samemu nie pakował się w niebezpieczeństwo. Ale jak zapewne się domyślasz, nie trafiłem tu przypadkiem. Wielki Mistrz chce z tobą porozmawiać osobiście. Wiem, że byłeś zajęty, ale wciąż masz zobowiązania wobec Akademii.
- Ech… - Rohen pokręcił głową z niedowierzaniem. - Nie jestem dzieckiem żeby lecieć pół galaktyki żeby zostać bezpodstawnie opieprzony, ale niech ci będzie. Zobaczę co się da zrobić.
Jon przytaknął głową na te słowa.

Ruszyli dalej zostawiając za sobą trupy mirialańskich komandosów. Rzeczywiście na końcu korytarza były schody rozchodzące się w dwie strony. Zgodnie z mapą skręcili w prawo i powoli schodzili coraz niżej. Naturalne światło nadal jakimś architektonicznym sposobem tutaj docierało, choć był jedynie półmrok.
Gdy znaleźli się u spodu schodów, natrafili na korytarz biegnący w prawo. Jego odnoga w drugą stronę była zawalona. Na wprost schodów była ściana z płaskorzeźbą przedstawiającą jakiegoś czworonożnego drapieżnika.
- Na pewno prosto? - zapytał Jon studiując obraz przed nim. Nie chciałby spotkać czegoś takiego.
Morlan sięgnął po mapę, żeby się upewnić.
- Tak. Co więcej, te dwie odnogi są przekreślone krzyżykami.
Wziął głęboki oddech, wyciągnął miecz świetlny ale na razie go nie odpalał. Podszedł do płaskorzeźby uważnie ją badając. Jon również podszedł i zaczął ją opukiwać. Po uderzeniu kamień na chwilę się rozmywał zamieniając w dym, następnie znów formował w poprzednie stadium.
- To jest jakaś iluzja. Odsuń się, spróbuję ją rozproszyć. - polecił Morlanowi i skupił się, zbierając Moc na pchnięcie. Wyrzucił obie dłonie przed siebie, posyłając potężny ładunek prosto w przeszkodę.
Uderzenie sprawiło, że cała ściana w miejscu płaskorzeźby zamieniła się w dym. Rohen nie czekał tylko zrobił krok do przodu i przeszedł na drugą stronę. Baelish poszedł zaraz za nim i zdążył w ostatniej chwili. Tuż za jego plecami ściana ponownie stała się materialna.
W tym miejscu panowała zupełna ciemność. Nie można było zobaczyć nawet końca swojego nosa.
Zanim jednak zdążyli na to w jakiś sposób poradzić gdzieś przed nimi zaświeciła para czerwonych ślepi. Po niej następna, i jeszcze kolejne dwie…
Obaj Jedi jak na zawołanie uruchomili swoje miecze świetlne. Niebieska poświata otoczyła ich obu, ale nie rozświetliła okolicy. Jakby mrok na nich napierał i starał się ich otoczyć.
- Nie ruszaj się! - krzyknął Baelish do padawana przy ramieniu.
Jeśli to nie była iluzja to pchanie naprzód mogło się równać z samobójstwem. A Jon nie miał jak tego sprawdzić bez użycia najmniej humanitarnej mocy w jego posiadaniu. Opuścił miecz, zamknął oczy i wyciągnął rozczepione palce dłoni przed siebie. Przez krótką chwilę otworzył się na Ciemną Stronę, pozwalając emocjom przepływać przez niego. Przywołał jedno ze wspomnień, gdy użył tej mocy. Gdy Kha go zdradziła. Rana dawno się zasklepiła, ale uraz wciąż pozostał i teraz zasilany znów odnalezionym gniewem zaczął pochłaniać energię życiową wszystkiego przed sobą.
 
Kolejny jest offline  
Stary 12-08-2018, 22:29   #275
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Mustafar, Frelideja
Arkaniański Mandalorianin był szybszy od Schuriga, ale przecenił wytrzymałość swojego ciała. Ból w boku zdekoncentrował go i w decydującym momencie Zhar-kan się spóźnił. Stary najemnik skręcił się na palcach i oberwał jedynie płazem ostrza po udzie. Sam zaatakował brutalnie z góry i wbił wibronóż w bark z mechanicznym ramieniem Sola, przygniatając go do ziemi. Ten stęknął i padając w ostatnim zrywie wyciągnął broń i nacisnął kciukiem na włącznik.
Zielone ostrze miecza świetlnego uderzyło w pierś Czerwonego Krayta, tańcząc przez ułamek sekundy na tarczy energetycznej. To wystarczyło jedynie na to, by Schurig zdążył podnieść brwi ze zdziwienia. W następnej chwili świetlista broń przebiła jego pierś na wysokości mostka wychodząc tuż za kręgami szyjnymi.
Ciężkie ciało zwaliło się na i tak już wymęczonego walką i ranami Zhar-kana. Oddychał ciężko, tracąc nieustannie krew z ran w barku i boku. Daleko w tle nadal było dochodzące nawet tutaj odgłosy strzelaniny oddziału Mandalorian z najemnikami. Znacznie bliżej słychać było ciężkie buty strażników magazynu wchodzących powoli na piętro biura.

Ziost, Cytadela Sith
Mrok pomiędzy Jedi a bestiami wypełniły czerwone błyskawice, co wyglądało jakby ciemność zaczęła pękać pozostawiając właśnie te czerwone ślady. Rozległy się syki i jęki bólu, ale wydawały się one dziwnie ludzkie, w dodatku brzmiące jak echo przeszłości.
Trwało to raptem kilka sekund, po czym dźwięki ucichły.
Baelish upadł na kolana. Jego odczucia były zupełnie inne niż poprzednim razem gdy użył tej mocy. Czuł duszności, kręciło mu się w głowie, dopadły go głód i pragnienie.
Rohen szybko przesunął się naprzód, trzymając gardę z wysoko uniesionym mieczem świetlnym. Zagrożenie jednak wydawało się minąć, czerwone ślepia i poczucie obcej obecności zniknęły.
- Jon? Wszystko w porządku?
Jedi wstał, ale łapał oddech jak po długiej przebieżce. Dał znać, że już mu lepiej.
- Chodźmy dalej, czekanie tutaj nic nam nie da - zarządził Morlan.

Świecąc sobie mieczami świetlnymi ruszyli przed siebie. Ów dziwny korytarz prowadził po równi pochyłej w dół. Ciemność otaczała ich cały czas. Wreszcie dotarli do końca korytarza i zamiast ciemności znaleźli się w półmroku. Gdzieś na suficie były delikatne źródła światła, ale trudno było je zidentyfikować. Znajdowali się w dużej, prostokątnej komnacie. Pod ścianami znajdowało się kilka wiszących durastalowych klatek. W dwóch z nich pozostały zaschnięte trupy więźniów tudzież ofiar. W centralnym punkcie pomieszczenia stał dwumetrowy obelisk w kształcie ostrosłupa o podstawie sześcianu.
Natężenie ciemnej strony mocy było tutaj ogromne.
Rohen się nie wahał. Od razu skierował swoje kroki ku obeliskowi.

Mustafar, Frelideja
- Kurwa… kurwa mać! - najemnik, który jako pierwszy stanął w progu biura Schuriga wyraził wszystkie swoje uczucia za pomocą tego zwrotu.
- O chuj! - dodał drugi i splunął. - I co teraz?
- Sprawdź czy żyje.
- Ma kurwa dziure w plecach!
- Upewnij się, kurwa!
Drugi z opancerznych najemników podszedł, kucnął i dotknął karku swojego pracodawcy.
- Trup.
- Kurwa.
- Spierdalamy?
- Pojebało cię? Będzie na nas.
- I tak będzie na nas, bo kurwa jak wyjaśnisz co tu się stało? Sam się pozabijali?
- Racja, kurwa… Spierdalamy, tylko cicho. Jakby co gonimy mordercę!
- Jedi chcesz gonić?
Obaj jeszcze raz spojrzeli na ranę na plecach Schuriga.
- Tylko na niby, przecież mamy po prostu spierdolić stąd!
- Ok.
Po tej krótkiej wymianie zdań obaj najemnicy zeszli na dół. Stojący pod ścianą Sol usłyszał jeszcze jak rzucali do magazynierów by pilnowali biura, bo oni ruszają w pogoń.
Zadanie wykonane. Pozostało zatroszczyć się o swój żywot.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.

Ostatnio edytowane przez Turin Turambar : 12-08-2018 o 22:34.
Turin Turambar jest offline  
Stary 17-08-2018, 00:43   #276
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Zabójca stęknął cicho z bólu gdy najemnicy wyszli. Ich pozbycie się było mu na rękę, wątpił by magazynierzy sprawili mu jakikolwiek kłopot, nawet w tym stanie. Szybko wrócił do Schuriga i zaczął przetrząsać jego kieszenie. Znalazł datapad z zakodowanymi kredytami, zapalniczkę, a w pancerzu tarcze, następnie ogołocił z własności trupa trandosha i w jego kieszeniach oprócz drobnych znalazł coś o wiele ciekawszego. Karta startowa do statku. Niestety nie była opisana, była też mocno wytarta, nie miał więc pojęcia do którego pojazdu mogła być. Wrzucił ją do schowka w pancerzu, razem z tarczami Schuriga i datapadami i ostatni raz spojrzał na trupa Czerwonego. Zamrugał w odpowiednim rytmie, a jego cybernetyczne oko zrobiło zdjęcie tego co widział.
- Trzeba było mnie zajebać jak mnie rozgliźliście. - wyszeptał do niesłyszącego oponenta i ruszył ku wyjściu. Musiał zdobyć apteczkę.

Główne wyjście prowadziło w dół, po kilku schodkach Sol trafił do pokoju komputerowego, gdzie było czterech pracowników. Człowiek, ceran i dwójka twileków. I apteczka na jednej ze ścian. Wszyscy patrzyli wystraszeni na drzwi w których stał Sol. Najemnik powolutku wciągnął powietrze i powoli ruszył wzdłuż ściany, licząc na to że pole maskujące go ukryje.

Wszystko było w porządku, do momentu gdy sięgnął do apteczki. Cerean zwiesił głowę z ciężkim westchnieniem i dostrzegł krople krwi ciągnące się aż do miejsca gdzie stal Sol. Informatyk wyciągnął rękę wskazując drżącym palcem w delikatnie rozmazane oznaczenia apteczki.

Arkanianin warknął i wyrwał z pochwy swoje wibroostrze. Rzucił się na najbliższego obcego i wyprowadził dewastujące cięcie, wzmocnione jego rękawicami. Ciało stało przez kilka chwil, głowa wykonała w powietrzu urocze salto, po czym upadła na ziemię z mokrym plaśnięciem. Sol był już przy kolejnym. Ostrze przeszło gładko przez mostek człowieka i dalej przez serce. Sol zaklął i szarpnięciem wyrwał broń z ciała informatyka, ta sekunda opóźnienia dała pozostałym dość czasu by rzucić się do ucieczki. Twilek ruszył w górę, do biura, Ceranin natomiast sprintem skierował się do magazynu.

Mandaloriański zabójca rzucił się za stożkogłowym na korytarz. Musiał go dorwać zanim ten zaalarmuje kogoś lepiej wyszkolonego. Cisnął swoim wibroostrzem, ale nie trafił dobrze. Ostrze tylko otarło się o ramię cywila i z brzękiem spadło na ziemię. Arkanianin wyszarpnął z kabury blaster, przestawił broń na ogłuszenie, i strzelił w plecy informatyka. Z lufy wystrzeliła czerwona wiązka, która wypaliła w plecach obecego dziurę. Sol zaklął ponownie. Zapomniał że jego obecna broń nie miała ogłuszenia. Szybko podniósł z ziemii swoje wibroostrze i wrócił do pomieszczenia informatyków, zamykając za sobą drzwi.

Następnie wziął apteczkę i ruszył na górę, za twilekiem. Żywy informatyk mógł mu się przydać.

Twileka nie było w górnej części biura, wystarczyło jedno spojrzenie na zewnątrz, by zobaczyć jak informatyk schodzi powoli po suwnicy krzycząc jednocześnie do pozostałych magazynierów, że zaatakował ich niewidzialny zabójca.

Arkanianin otworzył apteczkę. Wyciągnął ze środka kolto, bandaż w sprayu i obficie spryskał jednym i drugim swój bok. Następnie zabrał się za wbity w ramię wibronóż. Z warknięciem wyszarpnął go i zalał ranę kolto, po czym trzęsącą się dłonią spryskał bandażem wszystko, od boku szyi, po swoje mechaniczne ramię, tworząc coś w rodzaju naramiennika.

Ku zaskoczeniu Sola nikt nie próbował sforsować drzwi. Zapewne magazynierzy srali w gacie, albo obstawiali wyjścia. Zdecydowanym krokiem podszedł do jednego z uruchomionych terminali. W drodze uruchomił komunikator.

- Tu Cisza. Zadanie wykonane, zbieramy się. - rzucił na Mandaloriańskich częstotliwościach i spojrzał na ekran terminala.

- Łatwo ci kur... ...wić! - dotarła do niego przerywana wybuchami odpowiedź dowódcy walczącego oddziału.
Tymczasem na terminalu wyświetlane były pozycje atakujących najemników i broniących się Mandalorian pokazywane z góry. Musieli korzystać z jakiegoś drona bądź satelity.

- Mam widok z satelity, będę wam dawał na bieżąco info. Tak długo jak mogę tu zostać. - odparł Sol i oparł się o terminal, szukając na nim czegoś co mogłoby mu podpowiedzieć jak kontrolować kamerę.

- Znajdź na.. ... ... go gów... - ledwo ich słyszał. Sol przyjrzał się ogólnie sytuacji na ekranie. Nie wyglądało to dobrze, Mandosi byli dokładnie okrążeni

- Czterech najemników za osłoną, piętnaście metrów na południowy zachód od waszych pozycji, czekają na flankę, trzy grupy uderzeniowe, północ, północny wschód, wschód. Macie słabszy środek przy dziale p-lot, jak natrą to ich tam puśćcie i skondensujcie na nich ogień jak się wbiją, nie dacie rady ich zatrzymać.

- Ok. Dzię... Przeż... ... - po tych ostatnich słowach przekaz się urwał.

Arkanianin wyjął z pochwy wibroostrze i wbił je w środek ekranu, po czym zrobił to samo z każdym ocalałym terminalem w pomieszczeniu. Chciał mieć pewność że Czerwoni już z nich nie skorzystają. Czuł że i tak nadużył gościnności gospodarzy, dlatego uruchomił ponownie swoje pole maskujące i ruszył na górę, ku pomieszczeniu z ciałem Schuriga. Obrzucił go tylko przelotnym spojrzeniem i ruszył ku suwnicy.
Nagle tknięty przeczuciem zatrzymał się i wyciągnął z schowka w pancerzu jego tarcze. Istniało duże ryzyko że miecz świetlny przepalił je całkowicie, ale z drugiej strony… Dużo tarcz zużywało energię nie po 100% na raz, tylko w mniejszych, zazwyczaj 20, albo 10 procentowych interwałach. Może było w nich jeszcze trochę mocy? Podłączył nieznany mu model do swojego pancerza i zdecydowanym krokiem ruszył do drzwi. Musiał znaleźć statek do którego pasowała karta trandosha, albo zwiać do punktu ekstrakcji. Najlepiej nie zwracając na siebie przy tym uwagi.
 
Zaalaos jest offline  
Stary 17-08-2018, 02:10   #277
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Oddychał ciężko, starając się opanować zawroty głowy. Nie wiedział, co do końca się wydarzyło, ani co tak naprawdę czaiło się w mroku przed nimi. W każdym bądź razie był pewien, że znikło. Poczuł strużkę potu spływającą po czole. Wykorzystał sporo Mocy, ale tym razem potrafił sobie z tym poradzić. Problemem była jednak pochłonięta energia - mógł niemal wyczuć jak krążyła w środku, osłabiając go. Zakazany owoc nie smakował dobrze.
Podniósł się, przywracając spokój w umyśle i odpierając wpływ Ciemnej Strony, która prosiła się o dalsze korzystanie z niej. Po chwili był gotów do dalszej drogi, ale miał nadzieję, że to już koniec wszelkich podstępów Sith. Pokonywali kolejne metry w nieprzeniknionym mroku w pełnej gotowości, aż w końcu znaleźli się blisko końca sali. Klatki ze szkieletami nie tworzyły miłej atmosfery, ale oprócz obeliska wyrastającego z powierzchni nie wyglądało, aby znajdowało się tu cokolwiek innego. Aura Ciemnej Strony jeszcze bardziej przybrała na sile i Jon był już pewien, że nigdy wcześniej nie był w tak mocno skorumpowanym miejscu.

Mirilianin ruszył do przodu z sobie tylko wiadomym zamiarem.
- Rohen, nie rób nic głupiego! Nie wiadomo, do czego służy ten obelisk. - spojrzał z powrotem za siebie, studiując ciemność - Będzie ciężko jak znowu trafimy na pułapkę.
Morlan zatrzymał się w pół kroku, jakby słowa Baelisha go otrzeźwiły.
- Okej. Obejrzyjmy to najpierw - obszedł centrum pomieszczenia dookoła dokładnie się przyglądając obeliskowi. Będąc w miarę pewnym poszedł bliżej. - Tutaj są jakieś inskrypcje. Starożytny cholera język.
Rzeczywiście, gdy Jon podszedł bliżej, dostrzegł rzędy znaków wykutych na każdej ze ścian obelisku. Nie potrafił zrozumieć żadnej z nich.
- Mam przeczucie, że dotknięcie go w jakiś sposób go aktywuje. Ale nie wiem, czy warto ryzykować. Nie wiem, co chciałeś tu znaleźć, Rohen, oprócz duchów i artefaktów wykraczających poza nasze zrozumienie. W najgorszym wypadku cała ta komnata zwali nam się na głowy, a w najlepszym… - zawahał się, bo sam nie był pewien - Nie wiem, co się wydarzy, ale Ciemna Strona nigdy nie daje niczego za darmo.
- Myślę, że nie będzie źle. Do tego pomieszczenia mogli się dostać tylko użytkownicy mocy, więc jest bardziej niż pewne, że Revan i Malak tutaj byli. Po ich porażce ta planeta nigdy nie była podbita. Ich dawni sojusznicy po prostu uciekli… Zostawiając to dla nas - bez sekundy ostrzeżenia położył dłoń na obelisku.
Nic się nie wydarzyło.
- I po krzyku - powiedział Mirialanin, ale miał zawiedzioną minę. - Może trzeba to uderzyć mocą?
Bealish przez chwilę patrzył na niego, gdyby efekty występowały po jakimś czasie, ale nic na to nie wskazywało. Może obelisk był po prostu martwym przedmiotem. Nie mógł powiedzieć, żeby była to dla niego zła wiadomość, ale logika podpowiadała inaczej. To był koniec świątyni i dwumetrowy ostrosłup musiał mieć jakąś wartość.
- Może… O ile nie potrafisz samemu tego zrobić to się odsuń. A jeśli to nie zadziała to zaczynamy się wycofywać. Ciemna Strona zaczyna działać mi na nerwy.
- Spróbujemy razem. - zadecydował Rohen obchodząc obelisk dookoła i stając po drugiej stronie, naprzeciw Jona. - Uderzymy Bólem?
Rycerz uniósł brwi, ale nie skomentował nowych umiejętności Morlana. Był jednak prawie pewien, że tamten od mistrzyni Visas się tego nie nauczył.
- Można spróbować. - wyciągnął dłoń przed siebie, skupiając się na celu - Na twój znak.

Rohen skopiował pozę towarzysza i obaj użyli mocy na Obelisku. Rozległo się wycie kobiety, jakby ktoś jakąś torturował. Jon odruchowo przestał używać Mocy, ale padawan krzyknął do niego:
- Nie przestawaj! Otwiera się!
Rzeczywiście, na rogach ostrosłupa pojawiły się szczeliny, cała konstrukcja rozwierała się jak kwiat. Baelish zawahał się jeszcze chwilę, ale posłuchał drugiego Jedi. To musiała być iluzja, a zaszli już tak daleko, że samemu ciekawiło go, co odnajdą. Zaatakował jeszcze mocniej, jakby chcąc ukrócić cierpienie niewidocznej postaci.
Pod ich wspólnym naciskiem obelisk otwierał się coraz szerzej. Kobiecy krzyk przybierał na sile i Jon czuł jakby naprawdę kogoś torturował. Nagle wśród wrzasków przebiło się zupełnie wyraźne “BŁAGAM, ZLITUJ SIĘ”.
Obaj Jedi nie okazali litości i otwarli tą dziwnę skrytkę do końca.
Teraz rzeczywiście przypominała ona kwiat, w którego centrum znajdowała się stalowo-skórzana, czarna rękawica.
Rohen bez wahania sięgnął po nią i ją podniósł. Oczy mu błyszczały z podekscytowania tą sytuacją.
Jon patrzył na odkryty artefakt z rezerwą. Nie miał wątpliwości, że nie była to zwykła zabawka. Mogła kryć w sobie sporą moc, choć nie wiedział, jakiego dokładnie rodzaju. Tak czy inaczej nie do nich należał obowiązek sprawdzania tego. Tylko patrząc na Morlana był pewien, że nie myślą tak samo.
- Pora się zbierać. Lepiej nie próbuj tego zakładać. - zarządził sucho - Mistrzowie zapewne z chęcią przyjrzą się tej rękawicy. Zresztą, jak usłyszą, jak dobrze sobie poradziłeś lada chwila zostaniesz Rycerzem.
Czekał na reakcję padawana, poprawiając chwyt na mieczu świetlnym. Ciszę zakłócały tylko brzęczenia wysuniętych ostrzy. Widać było, że Rohenowi nie w smak była opinia Jona na temat ich znaleziska, ale nie oponował, tylko od razu zwinął rękawicę i schował ją za pas swojej szaty.
- Masz rację, nie wiadomo czy ktoś ją umył po ostatnim używaniu - mrugnął do niego porozumiewawczo. - Zbierajmy się, nic tu po nas.
- Racja. Zabiorę się z tobą, przy okazji oprowadzisz mnie po statku. - rzucił również luźniejszym tonem Jon i wskazał drogę mieczem - Ruszajmy.

Droga powrotna minęła spokojnie. Odprowadził wzrokiem odnogi, które były przekreślone iksem, zastanawiając się, jakiego rodzaju pułapki tam czekały i ile żyć pochłoną w przyszłości. Wrócił w myślach do słów Rohena o Revanie i Malaku. Przypuszczał, że osoby, które przemierzały niegdyś korytarze tej świątyni i jeszcze żyły można było policzyć na palcach jednej ręki. Zastanawiał się, jak długo minie zanim trafią tu następni poszukiwacze i czy kiedykolwiek w przyszłości Sith powrócą do tego miejsca. Miał wszelkie powody przypuszczać, że jeśli tylko coś nie pójdzie mocno nie tak nie powinno nigdy do tego dojść. Wystarczy, że żaden Jedi nie odda się Ciemnej Stronie lub zostanie wystarczająco wcześnie powstrzymany. A jednak atmosfera tego miejsca kazała mu przypuszczać, że prędzej czy później ktoś ulegnie tej odwiecznej pokusie. Dopóki nie zetrze się tego miejsca z powierzchni ziemi, będzie wzywało do siebie chętnych. Jon mógł tylko upewnić się, że nie wydarzy się to podczas jego życia i zamierzał tego dopilnować. Żadne dziecko nie powinno zostać osierocone w imię dążenia do dominacji galaktyki. Dlatego też Czerwony Krayt musiał zostać powstrzymany. Republika święta nie była, ale nie powodowała wojen i konfliktów. Mijając świeże ciała komandosów pomyślał, że po powrocie na Coruscant pewnie zostanie skierowany na pierwszą linię konfliktu, na co od dawna czekał. Dzięki Laili miał dużą motywację, żeby wrócić cały, ale przyjemności schodziły teraz na dalszy plan. Miał parę rachunków do wyrównania, których nie zamierzał odpuścić.
 
Kolejny jest offline  
Stary 20-08-2018, 00:15   #278
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Mustafar, Frelideja
Pewnym krokiem przeszedł z pomieszczeń biurowych do magazynu. Miał przed sobą czterech magazynierów, którzy drżeli za zasłonami celując w wejście w którym stał. Zrobił krok w przód i wtedy jeden z nich strzelił.
Sol nie miał pojęcia, czy to był przypadek, naciśnięcie spustu ze strachu, czy może jednak jakimś cudem go zobaczył. W każdym razie pojedynczy bolt rozbił się na zdobycznej verpińskiej tarczy energetycznej.
Zawahanie reszty trwało sekundę, która uratowała mu życie. Skoczył w bok i skrył się za kontenerem. Korzystając z zamieszania i dźwięku blasterów zagłuszających wszystko przebiegł na drugą stronę magazynu, za plecy strzelających. Nie tracąc czasu wszedł do pierwszego z dwóch frachtowców i skierował się ku kokpitowi. Ten był zasłonięty magnetycznymi drzwiami. Wyciągnął wytartą kartę i przejechał po czytniku, ale nic się nie wydarzyło. Zaklął pod nosem i szybko ruszył na zewnątrz.
W pośpiechu wpadł na niskiego Ganda i obaj przewrócili się. Pomimo przeszywającego bólu z rannego barku na który upadł, Arkaniański Mandalorianin był szybszy i uciszył insectoida wibroostrzem, nim tamten zdążył choćby zaskrzeczeć.
Zhar-kan stęknął wstawiając. Ból i pośpiech sprawiały, że zaczął popełniać proste błędy.
Tymczasem magazynierowie krzyczeli między sobą, dopytując się czy ktoś widział zabójcę. Byli jeszcze bardziej przestraszeni niż do tej pory.
Sol powoli dotarł do następnego statku. Kokpit był na podwyższeniu, wdrapał się tam po drabince i ponownie natrafił na magnetyczne drzwi. Tym razem, przyłożona karta zadziałała i znalazł się w środku. Fotel pilota był pusty, natomiast miejsce drugiego oficera zajmował wyłączony droid.

Ziost, Cytadela Sith
Przy wyjściu z ogromnego kompleksu oczekiwało na nich trójka mirialan.
- Pułkowniku Morlan, czy… - zaczął najwyższy stopniem oficer, ale Rohen mu natychmiast przerwał.
- Udało nam się zdobyć to czego poszukiwałem. Niestety napotkaliśmy opór i liczne pułapki, co przysporzyło nam strat. Na szczęście z pomocą przybył mi mój przyjaciel z Akademii Jedi, Rycerz Jon Baelish - przedstawił go. - Nie traćmy czasu, wracajmy na Stygiana.
- Tak jest! - zasalutował i zaprowadził ich do ścigacza, którym udali się do kosmoportu i stamtąd prosto na okręt wojenny Mirialan.
W trakcie podróży Rohen się nie odzywał, będąc intensywnie zamyślonym. Wyciągnął rękawice i wpatrywał się w nie, ale gdy tylko poczuł na sobie spojrzenie Jona, natychmiast z powrotem je schował. Zamiast tego wyciągnął komunikator i przesłał kilka wiadomości.

Z bliska potężny krążownik wyglądał jeszcze bardziej imponująco. Liczne działa i emitery tarcz jasno dawały do zrozumienia, jak bardzo był groźnym okrętem. Hangar w którym wylądowali wydawał się natomiast nieco pusty. Personelu było sporo, ale samego sprzętu niezbyt dużo.
Morlan to zauważył i gdy schodzili z transportowca wyjaśnił:
- Jeszcze nie odebraliśmy pełnego wyposażenia. Czekamy ciągle na nowe myśliwce i cztery torpedowce. Potrzebny będzie kurs na Korelię. Dlatego nie mogę w tym momencie udać się na bezproduktywną pogadankę na Coruscant - odwrócił się do Jona i zrobił dwa kroki w tył.
Stali teraz w szerokim przejściu pomiędzy turbowindami a blokiem rozładunkowym. Otaczało ich ponad dwudziestu Mirialan. Każdy z nich miał broń przytroczoną do pasa, lub przerzuconą przez ramię. Sygnał był bardzo czytelny.
- Przykro mi, lubię cię Jon, ale mam zbyt wiele do zrobienia. Idę tą samą ścieżką co Revan, mam dosyć czekania na ruch Czerwonych. Pora zacząć działać. Mistrzowie na pewno to zrozumieją, jeśli im to odpowiednio przedstawisz. Zresztą… Mógłbyś ruszyć ze mną! Na pewno przyda mi się twoja pomoc, razem poradzimy sobie z każdym z Czerwonego Krayta!
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.

Ostatnio edytowane przez Turin Turambar : 20-08-2018 o 00:19.
Turin Turambar jest offline  
Stary 22-08-2018, 01:07   #279
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Gdy tylko dotarli na pokład imponującego statku Jon mógł poczuć, jak mocno stosunek sił, lub raczej autorytetu zmienia się na jego niekorzyść. Wszędzie aż roiło się od miriliańskich żołnierzy gotowych na skinienie głową Rohena rzucić się w ogień. Był zmęczony po wizycie w światyni, ale przy takiej przewadze liczebnej to nie miało żadnego znaczenia. Oczywiście Rohen nie zamierzał w jakikolwiek sposób go atakować, ale Jon zdawał sobie sprawę, że z taką obstawą nie da rady go przymusić. Choć przez chwilę miał nieodparte wrażenie, że nie da rady się powstrzymać od ukrócenia jego aroganckiej mowy, ograniczył się tylko do zimnego spojrzenia.
Morlan miał tupet, by przyrównywać się do Revana, ale Jon widział, że jego pomysł ma potencjał. Republika rzeczywiście wciąż zbierała się powoli, a zaplecze finansowe i militarne jakim dysponował padawan było imponujące. To nie była armia, ale wystarczająco, by zadać parę mocnych ciosów. Rohen ewidentnie przeceniał swoją pozycję i Baelish wątpił, że daleko zajdzie ze swoją krucjatą bez odpowiedniego nadzoru. W jego głowie zaczął kształtować się jakiś plan, ale na razie musiał spróbować jeszcze raz przekonać drugiego Jedi:
- Revan zaczął działać, bo ówczesni Mistrzowie nie pomogli Republice, podczas gdy Mandalorianie podbijali planetę za planetą. Miał po swojej stronie armię i rzeszę Rycerzów Jedi, a tylko dzięki ogromnym poświęceniom udało się powstrzymać najeźdzców. Czerwony Krayt może jest mniejszym zagrożeniem, ale samemu go nie pokonasz. Akademia cały czas z nim walczy, ale potrzeba całej siły Republiki, żeby móc go zniszczyć. Nasi Mistrzowie robią co w ich mocy, by zmobilizować wojska. Jesteśmy wszyscy po tej samej stronie, stąd też najlepiej będzie współpracować i koordynować swoje działania. Masz jakikolwiek plan, wiesz, gdzie chcesz dalej uderzyć lub znasz położenie liderów Krayta? Cokolwiek? Chcę ich powstrzymać równie mocno jak ty, ale trzeba do tego podejść z głową.

Rohen uśmiechnął się z politowaniem.
- Jeśli myślisz, że ja to robię wszystko na pałę, bez przemyślenia każdego kroku, to mnie nie doceniasz Jon. Wiem, że Mistrzowie robią co tylko mogą, ale mają związane przez Senat ręce. Zanim to wszystko się ruszy, Czerwoni zdobędą kolejne dziesiątki światów. Poddając się pod kontrolę Republiki zostałbym przydzielony do jakiejś floty i uziemiony do czasu podjęcia ich decyzji. Dobrze wiesz jak by to się skończyło.
Jon wiedział, że Morlan nie rozmija się za bardzo z prawdą. Gdyby był w jego sytuacji i również dysponował takim statkiem, nie wiedział, czy sam nie straciłby cierpliwości i postanowił działać. Jeśli już to może być to sygnał zapalny dla Republiki. Przeszkodą oczywiście było to, że Akademia była jej podległa i oznaczało to również odcięcie się od niej. To był jedyny element, wobec którego miał obiekcje, których Rohen nie posiadał. Ale tak naprawdę nie musiał tego robić. Mógł wciąż współpracować z Akademią jako wtyczka, informujący Mistrzów o kolejnych celach Rohena i temperujący go przed skończeniem jak wspomniany Revan.
Im dłużej o tym myślał, tym bardziej mu się ten pomysł podobał. Będzie mógł efektywnie walczyć z Czerwonym Kraytem, nie działając przeciw woli Mistrzów. Jedynym problemem była Republika, ale nie była to zdrada, a wyręczenie w zrobieniu pierwszego kroku. Rohen był gotów to zrobić, a Baelishowi pozostało tylko pilnować, by nie przyniósł więcej szkody niż pożytku.
- Rohen, masz rację… Nie doceniłem cię. Zanim Senat podejmie decyzje, może minąć dużo czasu. Zbyt dużo. Wytłumaczę sytuację Mistrzom, choć nie podoba mi się wizja odcięcia się od nich. W każdym bądź razie wciąż będziemy po tej samej stronie. Może nawet nam potem podziękują.
Zawahał się chwilę, gdy pomyślał o Laili i tym, że może jej długo nie zobaczyć. Ale jeśli nikt nic nie zrobi, to Krayt stanie się jeszcze potężniejszy. Jeśli ktoś miał zacząć kontratakować, to lepiej teraz niż później.
- Dołączę do ciebie, ale chcę wiedzieć, że gdy Republika się zdecyduje, dołączymy do nich. Jesteśmy Jedi i nie robimy tego dla siebie, tylko dla wszystkich jej mieszkańców. Potraktujmy to jako danie przykładu i sygnału do walki. Zgoda? - podszedł do padawana z wyciągniętą dłonią.
- Tak samo do tego podchodzę, więc zgoda! - Morlan mocno uścisnął dłoń Rycerza Jedi. Był naprawdę zadowolony z takiego rozwoju sytuacji. - Wiedziałem, że będę mógł na ciebie liczyć! Sierżancie - zwrócił się do jednego z podoficerów - przydzielcie mojemu przyjacielowi jedną z oficerskich kajut. Ogarnij się, zamówię coś z mesy i przy jedzeniu opowiem ci o moich najbliższych planach.
- Dzięki, przyda mi się chwila odpoczynku. Na planecie został mój myśliwiec. Nie jest najlepszy, ale byłbym wdzięczny, gdyby twoi ludzie go tu sprowadzili. Przyzwyczaiłem się do niego.

Jonem targały jeszcze wątpliwości, ale uznał, że tak będzie najlepiej. W razie czego zawsze będzie mógł się jeszcze wycofać. Wiedział, że Rohen nie chce wracać na Coruscant, bo zdawał sobie sprawę, że Mistrzowie nie będą w stanie oddać mu we władanie okrętu wojennego tego kalibru i wysłać przeciwko Czerwonemu Kraytowi. Nie z Senatem wciąż debatującym nad wejściem w otwarty konflikt. To nie byłyby już pojedyncze misje, którymi zajmował się przez ostatnie lata Zakon, tylko mała kampania wojenna. Musiał przyznać, że Morlan miał w sobie niebywałą odwagę, żeby zrobić ten krok. Misja była jednak szlachetna i Jon nie mógł przepuścić okazji, by być częścią pierwszego prawdziwego kontrataku wymierzonego w Czerwonych. A dzięki jego obecności Rohen będzie miał szansę po wszystkim wrócić, bo Mistrzowie będą od początku informowani o postępach misji i będzie miał ich nieme poparcie. Republika pewnie oficjalnie potępi samowolę Miriliana, ale przecież Kryat był bądź co bądź ich największym wrogiem, więc nie będą działali przeciwko nim.
Zadecydował, że z Mistrzami skontaktuje się na Koreli, gdy będzie znał więcej szczegółów. Wyobraził sobie widok hangaru pełnego najnowocześniejszych myśliwców i kadłuba statku naszpikowanego potężnymi działami. Poczuł w środku to uczucie, które już zdążyło pochłonąć Rohena. Nie było czasu do stracenia - Czerwony Kryat musiał zostać powstrzymany. Teraz.
 
Kolejny jest offline  
Stary 24-08-2018, 22:48   #280
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
[media]https://pre00.deviantart.net/d5a7/th/pre/i/2009/122/3/a/the_flea___planetary_freighter_by_swithdrawn.jpg[/media]

Arkanianin podszedł do fotela i obejrzał go dokładnie. Słyszał że niektóre, bardziej paranoidalne osoby potrafiły zaminować własny statek na wypadek kradzieży. Gdy nie znalazł niczego niepokojącego usiadł ciężko na miejscu kapitana i wyszukał w kokpicie kontrolę drzwi. Zatrzasnął wszystkie wejścia, uruchomił zamki magnetyczne i znalazł miejsce na kartę startową. Włożył ją w slot i czekał na reakcję statku.
Minęło kilka sekund i podświetlił się jeden z przycisków obok miejsca na kartę. Sol go wcisnął i kokpit ożył. Razem z nim uruchomił się droid.
- JK7 gotowy do służby szefie - odezwał się cienkim, przesterowanym głosem. - Gdzie... O jejku - wyraził szczere zdumienie - Kim pan jest? Czyżbym znów zmienił właściciela?
- Na to wygląda. - odparł arkanianin - Mówią mi Cisza, twojego poprzedniego właściciela spotkał wypadek, ktoś wrzucił do pomieszczenia w którym był granat. Jest to dla ciebie problemem?
- Cóż, raczej tak! Zanim przyzwyczaję się do pana upodobań moje usługi będą na niższym niż chciałbym poziomie! - droid był naprawdę zasmucony takim obrotem spraw. - W związku z tym chciałbym przeprowadzić pełną diagnostykę systemów, a pana właściciela poproszę o wypełnienie tej ankiety, żeby przyspieszyć wdrożenie obsługi - podsunął mu mały terminal, na którym był formularz do wypełnienia. Wyglądało na to, że miał ponad dwa tysiące stron.
Sol odebrał terminal i odłożył go na bok.
- Niestety nie mamy czasu ani na jedno, ani na drugie. Przeprowadź tylko pobieżną diagnostykę żeby zobaczyć czy to cudo raczy wystartować i lecimy. Jakaś broń na pokładzie? - spytał droida.
- Szkoda... - krótko skomentował niechęć Sola do wypełnienia ankiety. - Jeśli chodzi o broń, to niestety ale bomby kasetowe nie zostały zamontowane. Dopiero na jutro planowana jest... była ta modernizacja.
W międzyczasie silniki się włączyły i zaczęły cicho mruczeć. W jednej sekundzie przykuło to uwagę wszystkich magazynierów.
- W naszym kierunku zmierzają kolejni pasażerowie - uprzejmie zauważył JK7. - Proszę ich poinformować o konieczności zapięcia pasów w trakcie startu.
- Są dorośli, powinni sami to wiedzieć. - odciął się Sol i położył dłonie na drążkach sterowniczych. Powoli zwiększył ciąg silników, póki statek nie oderwał się od ziemi - Uruchom tarcze. - poinstruował droida.
- Zamknąć śluzę wejścia! - droid nacisnął odpowiedni przycisk. - Ups! Ktoś tam stał. Panie właścicielu - mówił rzeczowym tonem, gdy wylatywali z magazynu, a podmuch silników przewrócił kilku magazynierów - trzeba będzie posprzątać i zamówić nowy czujnik, żeby uniknąć takich nieszczęśliwych wypadków.
- Jasne. Jak tylko spieprzymy z tej planety w jednym kawałku to kupię wszystkie ulepszenia jakie sobie życzysz. I do statku i do twoich obwodów jeśli czegoś potrzebujesz. - obiecał. - Na planecie jest jeszcze kilku moich znajomych których trzeba zebrać, ale są otoczeni działkami plot. Otworzą na nas ogień, czy statek jest zakodowany jako "swój"? - dopytał droida.
- Nie znam odpowiedzi na to pytanie panie właścicielu - odparł. - Myślę jednak, że będzie problem wylądować gdziekolwiek oprócz wyznaczonych lądowisk. Przepisy zabraniają.
- Sprawdź czy mamy działające działa. - poinstruował droida. - I nie będziemy lądować, zatrzymamy się z metr nad ziemią. - odparł i obrócił statek w kierunku w którym byli mandosi. - Jak tylko działa plot wejdą w zasięg masz je rozpieprzyć, jasne?
- Tak jest panie właścicielu - droid nie stawiał żadnych przeszkód.
Wznieśli się na kilkadziesiąt metrów. Od tarcz frachtowca odbijały się bolty z broni ręcznej magazynierów i oddziału najemników nadbiegających od strony bitwy.
Powoli, gdyż manewrowanie w takiej gęstości powietrza było dla statku dużym wyzwaniem, dolecieli nad toczącą się bitwę.
Mandalorianie, choć było ich raptem jedna trzecia początkowego stanu, masakrowali właśnie wpuszczony w pułapkę odział szturmowy najemników Czerwonych. JK7 wykorzystując uzbrojenie frachtowca strzelił do pierwszego z dział przeciwlotniczych. Pierwszy pocisk rozbił tarcze, drugi zniszczył wieżyczkę. Drugie działo okazało się być już zniszczone wcześniej. Mandalorianie nie próżnowali.
- Cześć, ktoś zamawiał taxi? - rzucił przez komunikator do mandosów i zaczął powoli zniżać lot, równocześnie wypatrując innych zagrożeń. Gdy zniżył się wystarczająco by jego towarzysze dosięgnęli wejścia otworzył śluzę - Ruchy panowie.

Gdy Mandalorianie pakowali się w zaskakującym tempie na pokład Sol starał się przebić wzrokiem gęstą atmosferę Mustafar. Widoczność w tych warunkach sięgała ledwo kilkudziesięciu metrów, nie mógł więc sobie pozwolić na wyluzowanie. Mimo że misja się powiodła i zadali dewastujacy cios Kraytowi, wciąż byli w poważnym niebezpieczeństwie. Starczyło jedno pominięte działo przeciwlotnicze, jeden niezauważony krążownik i nie będzie czego po nich zbierać.
Z drugiej strony… Czy byłoby takie złe? Wreszcie mógłby odpocząć. Nikt nie siedziałby mu nad głową, nie musiałby dymać z jednego krańca galaktyki na drugi, zwyczajnie by przestał istnieć. A co było potem? Nie miało to większego znaczenia, stwierdził potrząsając głową. Zresztą dużo życia mu i tak nie zostało. Codziennie rano budził się i pierwsza rzecz którą robił to szczał krwią. Jego ciało, stworzone dzięki wysiłkowi inżynierii genetycznej się przeterminowało. Jedynym wyjściem była zmiana w pół maszynę, wymiana wszystkiego co mógł na stal i elektronikę. Nie był pewien czy cieszy go ten prospekt.
Arkanianin odgonił niepotrzebne myśli i poprawił chwyt na drążkach sterowniczych swojego statku w oczekiwaniu na informację od dowódcy oddziału naziemnego że mogli lecieć.
 
Zaalaos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172