Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-04-2016, 21:15   #1
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
[Mass Effect; Storyteling; 18+] Brain Camp

Rozdział I: Nowe szanse.


Ziemia. Waszyngton. Siedziba Conatix Industries


W sali konferencyjnej siedziało dwóch mężczyzn. Jeden wyraźnie młodszy. Ciemnoskóry. Drugi stonowany. Lekko siwiejący azjata z równo przyciętą brodą. Siedział z dłońmi złożonymi w piramidkę, podczas, gdy ciemnoskóry przerzucał kolejne strony raportu na tablecie.
- Zmarnowaliście osiem lat. - odezwał się w końcu młodszy. - Osiem lat i miliardy dolarów. Nie widzę w raportach żadnego zadowalającego wyniku.
- Panie Copper - ton głosu starszego mężczyzny sugerował, że z trudem opanowuje złość - nie zgodzę się. W ciągu tych ośmiu lat poczyniliśmy postępy w zakresie telekinezy większe niż przez całe ostatnie millennium. Pan chyba nie widział tych raportów.
- W tym problem, że widziałem. Czteroletnia dziewczynka podnosząca pięćdziesięciokilogramowy ciężarek na pół metra? Zlituj się. Co nam to daje? Żadnego, ale to absolutnie żadnego zastosowania bojowego - rzucił na stół tablet. Ekran zwinął się w locie i o blat udeżyło urządzenie wielkości długopisu.
- Asari mają biotyczki zdolne podnosić po kilka naszych czołgów. Jedna niebieskoskóra suka unieruchomi batalion. A co ty mi dajesz? Cieżarek pięcdziesięciokilogramowy?
- Panie Copper - starszy człowiek dobitnie zaznaczał, że nie przeszli na stopę koleżeńską. - John Milton w wieku czterech lat nie umiał się czytać ani pisać. Jednak pewnie słyszał pan o “Raju utraconym”. Potencjał biotyczny dla ludzi jest nową umiejętnością, jednak wymaga odpowiedniego wykształcenia. Musimy szkolić biotyków, żeby nie pozostawać w tyle za innymi rasami. Nawet Kroganie mają swoich szamanów, którzy władają biotyką. A biotyczki Asari mają setki lat.
- W takim razie może Kroganie powinni zająć się szkoleniem nowej genracji?
Starszy człowiek wziął głęboki oddech i sięgnął do małej walizki, którą ze sobą przyniósł. Wyjął mały srebrny przedmiot i podał go Cooperowi.

- To nasze najnowsze osiągnięcie. Implant L2. Testy in vitro wykazały że jest kilka tysięcy razy skuteczniejszy od L1. Potrzebujemy kolejnego grantu na testy in vivo. - Mężczyzna uruchomił trójwymiarowy model z pulsującym czerwonym punktem.
- Zorganizujcie mi tylko partię próbną obiektów.
Copper się zastanowił chwilę, przewijając na wyświetlaczu wyniki badań in vitro. Faktycznie wyglądały obiecująco w porównaniu z analogicznymi testami dla L1
- Ile?
Na twarzy szpakowatego mężczyzny wykwitł uśmiech. Gruba ryba chwyciła przynętę.
- Stacja Gagarin jest gotowa na przyjęcie pięciuset obiektów. Choć myślę, że pierwsza próba powinna być nie większa niż połowa maksymalnych możliwości. Dwieście pięciesiąt aktywnych biotycznie wystarczy.
Czarnoskóry zaśmiał się i odchylił w fotelu.
- Super. I kolejne kilkanaście miliardów tak? Jasne. Masz moje pełne poparcie. Ale nie dostaniecie już ani grosza. Możesz użyć dwudziestu pięciu ochotników.
Starszy mężczyna zacisnął szczękę. Nie satysfakcjonowało go takie rozwiązanie. Jednak prawda była taka, że choć spotkanie odbywało się w siedzibie jego firmy, to celem spotkania było żebranie o pomoc.
- Nie chcę ochotników. Od półtorej roku badacie poziom eezo we krwi. Znajdźcie i dostarczcie nam dwadzieścia pięć osób z najwyższym poziomem. Wtedy dalsze badania będą miały sens, a dotychczasowe fundusze nie pójdą na marne. Dziękuję za spotkanie panie Copper.



Cytat:
Fragment książki prof. L.R.Thomasa.
2148: Rok który zmienił postrzeganie fizyki.
Rozdział XII: Piezo a zdrowie.
Jak wyjaśniliśmy w poprzednich rozdziałach odkrycie pierwiastka zero dało ludzkości niewyobrażalny przeskok na każdym polu. Czy niesie to ze sobą tez negatywny wpływ? Jak na razie brak jest jakichkolwiek badań, które pozwalają to ocenić. Nie jest możliwe oznaczenie stężenia piezo (nazwa ta przyjęła się poza środowiskami naukowymi nie ze względu na wpływ pola elektrycznego na właściwości, ale jako skrót słów PIErwiastek ZerO) w organiźmie. Wszak według definicji stężenia jest to masa badanej substancji w stosunku do masy lub objętości układu. A jak udało nam się udowodnić w poprzednich rozdziałach nie pierwiastek ten w stanie uśpiopnym nie posiada masy. To prowadzi do konkluzji, stężenie piezo w organiźmie nie może być większe niż 0m na kilogram masy ciała…

… u mieszkańców stacji kosmicznej Singapore zaobserwowano podwyższone ryzyko zachorowania na nowotwory. Najczęsciej obserwowanym schorzeniem jest glejak mózgu. Szacuje się, że u mieszkańców stacji choroba ta występuje około 500 razy częsciej niż na Ziemi. Jednak przypuszczenia, że jest to powiązane z wybuchem zbiorników z pierwiastkiem zero, który miał miejsce w 2151 roku, są całkowicie bezpodstawne. Stacja Singapore jest obiektem kosmicznym w którym przypada najmniejsza powierzchnia mieszkalna na pojedynczego mieszkańca. Prawdopodobnie właśnie to gęste zaludnienie i mała pula genowa przekładają się na zachorowania.

Cytat:
Fragment: pracy dr. Robert Edamkisa
“Zastosowanie elektroforezy w procesach oceny DNA”
… dlatego właśnie w zmiennym polu elektryczny możliwe jest wyodrębnienie pojedynczych amiokwasów, które obok atomów wodoru posiadają atomy zero. Porównując prędkości przepływu wyodrębnionych aminokwasów między katodą i anodą możliwe wreszcie stało sie ocenienie zawartości pierwiaska zero wewnątrz białka. Jest to największy przełom od czasu odkrycia piezo na Marsie. Jesteśmy w stanie wreszcie oznaczać zawartość tych atomów w strukturze DNA. Jako ciekawostkę należy uznać, że najwięcej tego pierwiastka kumuluje się w białkach komórek rozrodczych. Prowadzi to do sytuacji w których rodzące się dzieci mają w organiźmie nieporównywalnie większą zawartość piezo niż ich rodzice….
Kancelaria Sojuszu Systemów, Cytadela
Ambasador przeglądała na ogromnym ekranie wyniki badań doktora Edamkisa. Na mniejszym tablecie przewijała tabele przestawne z milionami imion, nazwisk i stężeń piezo.
- Imponujące panie Copper - podniosła wzrok znad danych i zmierzyła młodego murzyna w garniturze.
- Ale czy uważa pan, że po tym wszystkim zasłużyli na kolejną szansę?
- Pani ambasador, z całym szacunkiem jeżeli nie podejmiemy ryzyka, to możemy odpuścić dalszy rozwój naszych wojsk.
- A czy możemy sobie pozwolić na takie ryzyko? Co jeżeli te dzieciaki też umrą?
- Tym razem nie wybieramy losowo. Mamy wreszcie jakieś dane. Zabierzemy sześć osób ze wskazanych kolonii i sześć ze stacji.
- Zgodziłeś się na dwadzieścia pięć osób. Czyżbyś miał jeszcze coś w zanadrzu?
- Tak. Proszę zerknąć na nazwisko na pozycji 37. Ma niewiele niższy poziom piezo w organiźmie, a jest dzieckiem pary naszych świetnych żołnierzy. Wychowanym w absolutnym poczuciu lojalności wobec sojuszu. Będziemy mieć wtyczkę w środku eksperymentu Conatix.
- Dobrze Copper. Przekaż rozkazy dla N7.

SSV Freedom- Krążownik sił specjalnych.



Kontradmirał Johnson był w podłym nastroju. Właśnie odebrał rozkazy z Ziemi. Wszystko wskazywało, że jakaś korporacja dogadała się z rządem, a przed jego ludźmi otworzyła się niepowtarzalna szansa pracy jako “przynieś, wynieś, pozamiataj”. Johnson był żołnierzem i nie znosił sytuacji, w których ludzie w garniturach zasłaniali się żołnierzami w swoich ciemnych interesach. Niemniej miał przed sobą wiadomość o najwyższym priorytecie szyfrowania, która jasno pokazywała gdzie jest ich miejsce. Wcisnął przycisk na interkomie i rzucił:
- Geler, Malcolm, Novotny i Wiliams. Do mnie.
Po trzech minutach na odprawie stawili się dwaj mężczyźni i dwie kobiety. Kontradmirał wstał i przeszedł przed nimi zbliżając swój omniklucz do każdego z nich. Transfer danych był błyskawiczny.
- Otrzymaliście rozkazy. Każdy z was poprowadzi dwunastoosobową drużynę i udacie się do wskazanych w wiadomości destynacji. Macie sprowadzić osoby według listy nazwisk którą wgrałem do waszych urządzeń. Misja ma priorytet “wysoki” i tajność drugiego poziomu. Rozejść się.
Komandosi zasalutowali i kolejno opuścili kajutę kontradmirała. Zdaniem Johnsona wysyłanie N7 do zebrania jakiś dzieciaków rozrzuconych po koloniach było przerostem formy nad treścią, jednak nie był w pozycji pozwalającej mu na nie wykonanie rozkazu.


Stacja Gagarin, orbita geostacjonarna Plutona.

Na stacji wyłączano kolejne sekcje. W sekcji kontrolnej nadal stał żołnierz i dwie osoby w kitlach laboratoryjnych.
- To koniec pewnego rozdziału w naszym życiu. Niedługo przylecą nowe obiekty. Stacja jest gotowa. - Powiedział naukowiec w okularach.
- Nadal nie mogę uwierzyć, że wszyscy nie żyją. Lubiłam te dzieciaki - rzuciła blondynka w kitlu.
- Samantho nie możesz przywiązywać się do obiektów. Nasze sympatie, bądź antypatie moga powodować wypaczenie wyników. Postaraj się nie tworzyć żadnych więzi emocjonalnych z następną partią obiektów. O ile to co mi przekazali o możliwościach L2, to mogą być dużo bardziej niebezpieczni. Prawda Leonardzie? - spojrzał na wojskowego.
W odpowiedzi wysoki, krótko obcięty mężczyzna w mundurze rzucił tylko:
- Podwoiliśmy środki ochrony. Poza tym ich będzie mniej. A teraz proszę wyłączyć systemy. Wracamy tutaj za miesiąc.
Za trójką ludzi gasły kolejne pomieszczenia czekając na nowych lokatorów.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.

Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 07-04-2016 o 23:50.
Mi Raaz jest offline  
Stary 11-04-2016, 14:29   #2
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
- Clementino Aimée, wstawaj natychmiast!
- Mmmgmm …ęć minuf…
- Nie pięć minut, pięć minut było 10 minut temu. Znowu się spóźnisz na zajęcia…
- gderała wysoka, szczupła szatynka, jednocześnie szybkim ruchem ręki zrywając okrycie ze skulonej pod nim dziewczyny.
- Mamooooooo! - towarzyszył temu oburzony krzyk nastolatki.
- Wstawaj!
Starsza kobieta odeszła mamrocząc pod nosem:
- Codziennie to samo… ile można, doprawdy.
Z łóżka zwisły najpierw bose stopy. Następnie zwisła reszta Clementiny, niechętnie otwierającej oczy i z rozdzierającym westchnieniem witającej poranek.
- Już rano? Dopiero zasnęłam…
Nie dokończyła, bo oberwała poduszką z naprzeciwległego łóżka:
- A niektórzy dopiero się położyli. Spływaj na zajęcia i niech w końcu będzie mi dane usnąć. – zamarudził zagrzebany w pościeli Ian.
- Och, jej biedusiu! – Clementina udała zaniepokojenie stanem braciszka – Nie daję ci spać? – podeszła by pogłaskać młodego mężczyznę pieszczotliwie po głowie. Po czym z zaskoczenia wskoczyła mu na plecy przyduszając do łóżka ze śmiechem:
- Clem! Puszczaj bo jak matkę kocham… - rozeźlony i jednocześnie rozbawiony brat próbował ściągnąć nastolatkę z grzbietu.
- Mnie w to nie mieszać! - krzyknęła matka z kuchni.
- To za karę! – zaczęła przypuszczać atak łaskotek.
- Jaką karę?!
- Miałeś mi przynieść nowe zawleczki. I co? I nic… i czekam tydzień już…
- oburzona Clementina z udawanym foszkiem nie dawała bratu spokoju.
- Przyniosłem! – Ian nie mógł powstrzymać śmiechu. Łaskotki były bronią ostateczną na młodego mechanika – Na stoleeeee leżąąąąą! – wyznaniu towarzyszył radosny rechot i wierzganie „przygwożdżonym” przez siostrę ciałem.
Clementina odskoczyła raptownie i z piskiem uciekła do łazienki po drodze sprawdzając czy brat mówił prawdę. Zauważyła też puste łózka ojca i starszego brata.
- Masz szczęście! Tym razem ci się upiekło!!!
Za nią poleciała kolejna poduszka – tej udało się jej uniknąć.


- Nie zajmuj się czatem i wiadomościami, zjedz śniadanie.
Matka chyba miała gorszy dzień w pracy...
Clementina posłusznie zdeaktywowała omniklucz, przyglądając się Patricii Aimée. Posłusznie zaczęła zajadać przygotowaną przez matkę owsiankę z odżywką proteinową.
- Coś się stało, mamo? – spytała cicho nie chcąc drażnić matki bardziej.
- Co? – Patricia wyglądała na rozkojarzoną – Nie… nie, nic się nie stało. Po prostu jestem zmęczona. Mieliśmy dzisiaj sporo przypadków na dyżurze.
- A jadłaś też?
- Tak, już jadłam
– matka w końcu zogniskowała spojrzenie na blondynce i uśmiechnęła się. Clementina znała ten uśmiech: zmęczony, nieco stroskany, ale raczej szczęśliwy. Wyglądało na to, że wszystko jest w porządku. Wstając od stołu z miseczką po śniadaniu, poczochrała matczyną czuprynę i cmoknęła w policzek.
- Ja lecę, ty się połóż. Jeśli dasz radę zasnąć przez to chrapanie. – dorzuciła teatralnym szeptem.
- Słyszałem to… - wymruczał zasypiający brat, a matka poklepała córkę po dłoni zmęczonym gestem.


Do Ella
Cytat:
„Hej! Lecę na zajęcia. Spotkamy się po?”
Od Ella
Cytat:
„Jasne, zajmę nasz stolik w kantynie.”

Organogenesis in deep time: A problem in genomics, development, and paleontology

The fossil record is a unique repository of information on major morphological transitions. Increasingly, developmental, embryological, and functional genomic approaches have also conspired to reveal evolutionary trajectory of phenotypic shifts. Here, we use the vertebrate appendage to demonstrate how these disciplines can mutually reinforce each other to facilitate the generation and testing of hypotheses of morphological evolution. We discuss classical theories on the origins of paired fins, recent data on regulatory modulations of fish fins and tetrapod limbs, and case studies exploring the mechanisms of digit loss in tetrapods. We envision an era of research in which the deep history of morphological evolution can be revealed by integrating fossils of transitional forms with direct experimentation in the laboratory via genome manipulation, thereby shedding light on the relationship between genes, developmental processes, and the evolving phenotype.

O ja cię kręcę… ile jeszcze do końca zajęć? Simon dzisiaj kompletnie przynudza... Ciekawe czy spotkam Elijah w kantynie dzisiaj? – myśli nastolatki błądziły po najważniejszym ostatnio temacie by zaraz przeskoczyć do równie ważnego – „Mam nadzieję, że nie będzie dzisiaj Dory… wolałabym zjeść coś normalnego na obiad….


- To wszystko na dzisiaj. Pamiętajcie jutro zajęcia praktyczne, zaczynamy w skrzydle labu.
Grupka dzieciaków szybko rozbiegła się, rzucając pożegnania przez ramię.
Wysoki i chudy wykładowca odgarnął siwe włosy za ucho.
- Clementina, zostań na chwilę.
- Ok.
– dziewczyna z piskiem obuwia wyhamowała przed wykładowcą. – Coś nie tak, Simon?
- To właśnie próbuję ustalić, moja droga.
- słowom towarzyszył wyrozumiały i ciepły uśmiech.
- Mmmm nie rozumiem? – Clem zmarszczyła brwi nieco skonfudowana.
- Od jakiegoś czasu jesteś rozkojarzona i nieobecna duchem na zajęciach… Czy dzieje się coś o czym powinienem wiedzieć?
Drobna, blond uczennica stojąca przed nim zarumieniła się po czubki dreadlocków. Wbiła spojrzenie szarych oczu w czubki butów. Nic nie odpowiedziała. No bo co miała powiedzieć? Że nie ma obecnie głowy do nauki? Że nie może się skoncentrować bo myśli na przemian o Elijah? Z przerwami na myśli o Joshu? Zamiast o układach trawiennych? To raczej nie wchodziło w rachubę. Zagubiona zagryzła dolną wargę.
Nauczyciel zmierzył ją zamyślonym spojrzeniem.
- Nie chcę by wysiłek jaki włożyłaś w naukę do tej pory zmarnował się. – zaczął taktownie – Proszę cię zatem o więcej uwagi i koncentracji podczas zajęć. Jeśli potrzebujesz czegokolwiek lub chciałabyś porozmawiać, jestem tutaj.
- Dobrze, Simon. Przepraszam. – zawstydzona nastolatka miała ochotę zapaść się pod ziemię. Obiecałaby siwowłosemu wykładowcy wszystko. Nooooooo…. prawie wszystko. – Postaram się. Mogę już iść?
- Tak, leć.
- Do zobaczenia jutro.
- Do zobaczenia.



- Nie uwierzysz… - Clementina klapnęła ciężko obok przyjaciółki. – Simon mnie zatrzymał. Dopytywał się co się dzieje, bo jestem nieobecna na zajęciach.
- Jak to nieobecna?
- Noooo duchem…
- Hmmm…
- przyjaciółka wydęła usteczka.
- Co znaczy hmmm?
- No hmmm to hmmm… ja tam wiem, że nie jesteś nieobecna duchem tylko zajęta… planowaniem ślubu, wielkiego domu na farmie, gromadki dzieci i całego zwierzyńca z Elijah…
- Nieprawda!
– oburzenie było zbyt wyolbrzymione. Ella się nie nabrała.
- No doooobra… to z Joshem. – dokuczyła ponownie.
- Z Joshem to chyba ty… kto ostatnio marudził, że „Josh na mnie popatrzył!”?
- No bo spojrzał. I nawet uśmiechnął.
– ciągnęła Ella niezrażona kpinami przyjaciółki - Czytałam artykuł, że żeby pokazać zainteresowanie komuś, musisz podtrzymać kontakt wzrokowy przez 20 sekund.
- I co? Będziesz teraz wgapiać się w oczy Josha i odliczać do dwudziestu?
– zakpiła blondynka upychając długie dready w jeden kok.
- Przynajmniej sprawdzę, czy działa – brunetka pokazała jej język.
- No chyba pokażesz mu, że jesteś szurnięta… - zacmokała Clementina. – Nie wiesz, czy dzisiaj na dyżurze jest Dora?
- Nie, popołudnie ma Karl.
– przyjaciółka uśmiechnęła się domyślnie.
- Ufff…. – Clem oklapła z ulgą - Chodź po coś do jedzenia. Jak z jutrem?
- Powinnam dać radę. Mama będzie na zmianie akurat.
– oczy brunetki rozbłysły. Szepcząc cichutko między sobą i planując wymknięcie się na „koncert” Josha następnego dnia, stanęły w kolejce po jedzenie.


- Hej, Clemmłody chłopak podszedł cicho do zaczytanej dziewczyny, bawiącej się metalowymi ozdobami zaczepionymi na jednym z dreadów. Nastolatka korzystała z tych rzadkich chwil, gdy wokół nie było zbyt wielu osób kręcących się w niewielkiej bibliotece. Wyrwana z zadumy, drgnęła zaskoczona.
- Elijah! – na twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Blondynka jednocześnie skuliła się, bojąc się ochrzanu o nieposzanowanie ciszy w tym miejscu. – Siadaj – dodała już szeptem i poruszyła się, poprawiając pozycję. Usiadła nieco bardziej wyprostowana. – Po zajęciach już?
- Już jakiś czas.
– skinął głową siadając obok. Blisko. Boki ich ciał ocierały się leciutko przy każdym poruszeniu - Szukałem Cię… - dorzucił pochylając się konspiracyjnie.
- No i znalazłeś… – wymruczała Clementina, nagle nieco się rumieniąc. Pochyliła się nadstawiając lekko twarz do pocałunków.
- Mhm… - blondyn musnął lekko wargami jej usta i przesunął czubkami palców po gładkim policzku dziewczyny obejmując ją ramieniem. Przez dłuższą chwilę nic nie mówili, zajmując się czymś innym niż rozmową. Lektura nagle stała się zupełnie nieważna. Ważny stał się za to Elijah.
- Kehem! – rozległo się nietaktownie nad ich głowami. Oboje podskoczyli, wyrwani nieco ze swojego małego, prywatnego światka, spoglądając równocześnie do góry.
- Wiadomo, gdzie was znaleźć! Dwójka pervów… – zakpiła stojąca koło Elli Ingrid.
- To takie cliche, obcałowywać się w publicznej bibliotece – Ella pokiwała głową z przekonaniem, wydymając usteczka.
- Odezwały się ekspertki – burknęła nieco nadęta Clementina, odsuwając się ciut od chłopaka.
- Cześć, dziewczyny. – młody żołnierz podniósł się z ziemi, wyciągając dłoń do Clem.
- Cześć, Elijah! – odpowiedziały chórkiem, słodkimi głosikami.
- Co chciałyście? – Clem podciągnęła się do góry i wtuliła w młodzika.
- Idziemy do klubu, idziecie z nami?
Parka spojrzała na siebie:
- Możemy – Clementina wzruszyła ramionami spoglądając pytająco na Elijah. – Znowu was ogram w rzutki. – spojrzała z wyzwaniem na przyjaciółki. Jej czupurna postawa jednak została zasabotażowana przez chłopaka, który zagarnął ją ramieniem do siebie. Z wersji bojowej Clementiny zrobiła się nagle wersja maślana. Nie umknęło to uwadze dwóch dziewczyn.
- Jeszcze chwila i powstanie z was symbiot… - zażartowała Ella gdy cała czwórka kroczyła do klubu na rytualnego „drinka”…

Nastolatka przestała zwracać uwagę na trash talk przyjaciółek, zatopiona w uścisku Elijah. Pierwszy raz szli objęci „oficjalnie” i to wydarzenie zajmowało większość jej myśli. Co chwilę spoglądała do góry na twarz chłopaka. Wyglądał na zadowolonego. Czy ona też tak wyglądała?
Objęła go mocniej w pasie czując się w siódmym niebie… gdzieś przez myśl przewinął się Josh, ale przestała zwracać na to uwagę.


Radosny pobyt w klubie przerwało przychodzące połączenie:
- Clementina, już po 22:00. Czemu nie ma Cię jeszcze w kwaterze? – słowom towarzyszył surowy wyraz twarzy ojca.
- Oj! Już lecę… zagapiłam się… - dziewczyna brzmiała na nieco spanikowaną. Zupełnie straciła poczucie czasu.
- Masz 10 minut… - ojciec rozłączył się.
- Muszę spadać! – nie czekając na odpowiedź reszty, zebrała się błyskawicznie.
- Odprowadzę cię – rzucił Elijah.
Po krótkim pożegnaniu z przyjaciółkami, Clem pociągnęła chłopaka sobie znanymi drogami na skróty. Nie chciała spóźnić się bardziej niż już to zrobiła, bo gmeraniu rodziców nie byłoby końca. A jej zależało na tym, by jednak móc spędzać wieczory z Elijah bez nadzoru i większych limitów. Zależało jej też na opinii ojca, nie chciała go zawieść…
Wyrobili się w 8 minut. Akurat w sam raz by jeszcze wymienić krótkie ostatnie pocałunki i pożegnać się mniej oficjalnie zanim…
- Clementina! – drzwi kwatery otworzył ojciec.
Dziewczyna raptownie oderwała się od młodego żołnierza:
- Jestem, tato, właśnie się żegnamy.
- Dobry wieczór, panu.
– Elijah stwierdził służbistym tonem – Przepraszamy za spóźnienie. Więcej się to nie powtórzy.
- Wiem.
– ojciec stanowczo zagarnął do kwatery Clem idącą tyłem – Dobranoc.
Zanim drzwi się zamknęły młodzi wymienili jeszcze porozumiewawcze uśmiechy…
 

Ostatnio edytowane przez corax : 11-04-2016 o 15:45.
corax jest offline  
Stary 12-04-2016, 23:40   #3
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Stacja kosmiczna Singapore, Dział administracji.

- Jak to nie posiadacie danych na temat aktualnego zakwaterowania? To sprawa najwyższej wagi. Te osoby są poszukiwane. - kobieta-komandos uderzyła z impetem w biurko nadzorcy stacji, żeby podkreślić wagę swoich słów.
- Proszę pani, rozumie chyba pani, że mamy do czynienia z ogromna stacją. Jest tu blisko milion ludzi. Wiemy, że trójka jest z segmentu szóstego. Rodzice pozostałych mają zarejestrowane kwatery w segmencie piątym i czwartym.
Komandoska spojrzała na nadzorcę z pogardą i wyszła z jego biura.
W administracji szybko się rozniosło po co przybyli N7. Mailami krążyła już lista nazwisk poszukiwanych osób. Krążyła na tyle szybko, że Louise przeglądała ją właśnie w momencie gdy nadzorca stacji zbierał burę od brunetki w zbroi. Na jej twarzy wykwitł uśmiech gdy natrafiła na znajome nazwiska. Rzadko kiedy los przynosi głowy twych wrogów na srebrnej tacy. A tutaj proszę, jak przyjemnie zaczynał się dzień. Zrzuciła dane uzupełnione o adres na omniklucz i ruszyła z wypiętą piersią i uniesionym czołem w stronę wychodzących z biura żołnierzy. Jeden zatrzymał ją bez słowa, jednak Louise nie dawała za wygraną.
- Mam informację o prawdopodobnym miejscu pobytu jednej z poszukiwanych osób.
Dowódczyni spojrzała z zaciekawieniem.
Uruchomiła swój omniklucz i zbliżyła się do dziewczyny bez zbędnych pytań. Chwyciła jej dłoń i wymusiła uruchomienie jej urządzenia. Na chwilę obydwa pomarańczowe neony rozświetliły się wokół ich nadgarstków. Komandoska szybko znalazła potrzebne informacje w urządzeniu Louise. Harda do tej pory administratorka wyglądała jakby ktoś wypuścił z niej powietrze. Dosłownie straciła kilka centymetrów wzrostu w konfrontacji z N7. Jej wzrok nie był już wyzywający, ale uciekał w najodleglejsze kąty pomieszczenia.
- Więc gdzie ją znajdę? - W głosie komandoski nie było nawet cienia podziękowania czy sympatii.
- Proszę, tutaj jest jej adres domowy, ale teraz pewnie ma zajęcia - szybkim ruchem dwóch palców rozszerzyła na wyświetlaczu mapę jednego z segmentów. - Może być też tutaj - skrywany za długą opadającą grzywką uśmiech wykwitł szeroko na twarzy Louise. Nadszedł upragniony czas zemsty.
- Ona jest uzbrojona. Poza tym to narkomanka, na pewno będzie stawiać opór.
Komandoska przysunęła swoją twarz do administratorki. Ta natomiast zaczęłą się odchylać. W końcu jej kręgosłup odgiął się do granicy grożącej upadkiem i utratą równowagi. Obie zastygły w bezruchu.
- Cywilu, nie będziesz pouczać N7 co mają robić, jasne? - dla podkreślenia tych słów złamała mały palec Louise. Ta jęknęła z bólu, a do jej oczu napłynęły łzy. Dziewczyna opadła z sił i osunęła się na ziemię jęcząc. Tymczasem odziana w zbroję czarnowłosa kobieta wychodziła jak gdyby nigdy nic z sekcji administracyjnej. Mijając śluzę rzuciła tylko coś co brzmiało jak: “Żałosne”. Wysoki mężczyzna w hełmie z osłoniętą twarzą podszedł do komandoski i rzucił:
- Mamy adresy i plany zajęć wszysckich celów. Co dalej pani komandor?
- Dzielimy się na grupy. Każda grupa sprowadza swojego na prom - odruchowo wyjęła swój pistolet i sprawdziła pochłaniacze ciepła - ty idziesz ze mną, po małą terreorystkę.

Stacja Singapore, poziom 5, sekcja medyczna, laboratoria weterynaryjne

Clementin patrzyła z uwagą przez mikroskop. Szczegóły zmutowanej komórki były bardzo dobrze widoczne. Dziewczyna tylko chwilami odrywała oczy od urządzenia i notowała na swoim omnikluczu. Drzwi do pomieszczenia otworzyły się z charakterystycznym sykiem. Dziewczyna dość dokładnie usłyszała dwa metalowe przedmioty, które upadły niedaleko od niej. Zaraz to sprawdzi, tylko dokładnie opisze tę błonę komórkową zmutowanej łuski. I wtedy pojawił się huk.

Dziewczyna poczuła ból w uszach. W końcu spojrzała co się dzieje. Jej koledzy i koleżanki zdawali się oślepieni. Tom, który był najbliżej metalowego przedmiotu leżał na środku ciągu komunikacyjnego między blatami laboratoryjnymi. W drzwiach pojawiła się postać z omnikluczem w formie tarczy.
Kierowana odruchem dziewczyna w dredach natychmiast schyliła się za jednym z trzech wielkich blatów laboratoryjnych.

 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 19-04-2016, 00:11   #4
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Clem skuliła się i wlazła we wnękę pod stołem labu, drżącymi rękoma aktywując omniklucz i wysyłając wiadomość do Victora i rodziców:
Cytat:
“Pomocy!!! Jestem w labie, N7 tu jest, wrzucili granaty. Czego oni chcą?!?!”
Czuła gwałtowne walenie swojego serca. I strach.
W czasie gdy spanikowana dziewczyna pisała wiadomość komandos rozpoczął przeszukiwanie. Najpierw coś powiedział do ich nauczyciela, jednak blondynka nie była w stanie zrozumieć. W jej uszach nadal szumiało. Później ruszył między stoliki.
Clem podciągnęła się nieco by przysunąć powoli fotelik, na którym wcześniej siedziała. Powoli milimetr po milimetrze przyciągała mebel do blatu. Skuliła się pod biurkiem by schować się jak nabardziej. Spanikowany umysł wysyłał sprzeczne sygnały: pomóc Tomowi, uciekać, schować się. Dziewczyna nie wiedziała co zrobić w zupełnienie nieznanej sytuacji.
Nigdy dotąd nie miała do czynienia z akcją komandosów N7, chociaż nasłuchała się o nich od Victora i Elijah. Teraz nagle atakują lab weterynarii na odległej stacji?! To nie miało sensu. O co w tym wszystkim chodzi?! Wiedziała jedno, że bardzo… bardzo chce się stąd wydostać i zwiać jak najdalej. Uchwyciła krzesło za niewielką obręcz, chcąc użyć go jako tarczy. Siedziała skulona, umysł podpowiadał różne rzeczy. Strach przeplatał się z niezrozumieniem sytuacji. W końcu zobaczyła, jak dziewczyna siedząca tuż obok gwałtownie się rusza. Jakby ktoś ją podniósł. W końcu tuż przed oczami Clementiny pojawiły się ciężkie wojskowe buty należące do komandosa. Poruszał się powoli, jakby obserwując. Nogi miał w lekkim rozkroku. Dziewczynie skojarzyło się to z dniem, kiedy Viktor uczył ją strzelać. Wyglądało jakby komandos do kogoś celował. W uszach nadal słychać było pisk… jednak gdzieś zza niego dobiegał niski basowy głos:
- … entine...
Ciało komandosa delikatnie się przechyliło. Na oparciu krzesła pojawiła się dłoń w rękawicy, Najwyraźniej chciał odsunąć krzesło, którym osłaniała się dziewczyna. Dziewczyna bez namysłu kopnęła w krzesło, które uderzyło w nogi komandosa. Na chwilę stracił równowagę, i cofnął się dwa kroki.
Clementina po raz pierwszy była zadowolona ze swojej niewielkiej budowy. Te dwa kroki wystarczyły by wyprysnęła spod biurka i rzuciła się do ucieczki przez bezwładne ciało Toma. Tylko raz odwróciła nieco głowę by sprawdzić co robi N7.
Komandos wznosił pistolet gotowy do strzału, jednak zniknęła za jedną z wysokich szafek osłaniających blat.
Na chwilkę przystanęła i skulona, na ugiętych nogach kontynuowała ucieczkę. Gdzieś w pamięć wpisał się jej widok kolegi z labu, siedzącego bezwładnie pod ścianą. Z uszu sączyła mu się krew. To był taki moment, gdy dziecko nagle dowiaduje się, że nie ma Świętego Mikołaja. Szok, niedowierzanie… N7 to ci, których wielbi się niemalże, każdy mały chłopiec marzy o tym by kiedyś być w ich szeregach. A teraz… teraz to?!
Dziewczyna nagle poczuła, że schylenie się to był błąd. Celujący do niej żołnierz ruszył za nią biegiem i gdy tylko oboje znaleźli się na prostej skoczył i przycisnął ją lewą ręką do ziemi. Uderzenie bolało, choć wrażenie bólu zniknęło gdy poczuła na skroni lufę zimnego pistoletu.
- .. ntin Ai… - Nadal nie rozumiała słów. Spoglądała z przerażeniem na mężczyznę, widząc swoje odbicie w masce jego hełmu. W końcu komandos przysunął się bliżej i niemal do jej ucha powiedział:
- Clementina Aimée? Idziesz z nami.
Nie mineło nawet kilka sekund, żeby zorientowała się w sytuacji, gdy z jego omniklucza rozwinęła się blokada owijająca jej nadgarstki. Mężczyzna bez wysiłku podniósł lekką dziewczynę i wyprowadził ją z pomieszczenia. Na korytarzu okazało się, że czekała na nich jeszcze jedna komandoska.
Rzuciła tylko okiem na dready dziewczyny i rozwinęła swój omiklucz. Clementina poczuła ukłucie w lewym ramieniu. Omniklucz wyświetlił jej twarz i jakaś informację, której nie była w stanie odczytać.
- To ona. A ty się starzejesz. - mówiła całkiem wyraźnie do swojego towarzysza. Widocznie skutki granatu hukowego przechodziły.
- Z jakiegoś powodu jej nie oślepiło - bronił się N7 przed oskarżeniami towarzyszki.
- Pewnie zaćpana, ma tak zwężone źrenice, że ledwo cię widzi. Jak miał ją oślepić?
Później już nie rozmawiali. Prowadzili ją tylko przed sobą.
- Ja nic nie zrobiłam! - Clementina próbowała się wyrwać - O co chodzi? Gdzie są moi rodzice? Dokąd mnie zabieracie? - przyhamowała na piętach próbując jeszcze raz zatrzymać się. - Ja nie biorę narkotyków. Do szkoły by mnie nie wpuszczono. - czuła rosnący w gardle płacz.
- Nie nam oceniać co bierzesz, czy czego nie bierzesz - rzuciła kobieta, podczas gdy mężczyzna mocniej chwycił “omnikajdanki”. Clementina nie zdawała sobie sprawy, że istnieją takie modyfikacje dla omniklucza. Podobnie jak tarcza, którą miał ze sobą żołnierz gdy pierwszy raz go zobaczyła. Kierowali się do sekcji działu wind. W pewnym momencie dziewczyna usłyszała za sobą głos Viktora.
- Wy tam puśćcie ją!
Komandosi odwrócili się, co zaowocowało również odwróceniem ich młodocianej zdobyczy. Wtedy Clementina zobaczyła swojego brata w zbroi z wycelowanym w żołnierzy karabinem.
- Victor! - dziewczyna poczuła jednocześnie ulgę, radość i zaniepokojenie o brata.
Za nim było jeszcze jego dwóch kolegów. Najwyraźniej był na patrolu gdy dostał wiadomość od siostry.
- Mamy rozkazy zabrać ją ze stacji - rzuciła brunetka.
- W dupie mam wasze rozkazy. Natychmiast ją puśćcie. - Uniósł broń do strzału.
- Ja nic nie zrobiłam! - wykrzyknęła raz jeszcze blondynka, wciąż mając nadzieję, że to coś zmieni.
Kątem oka Clementina zauważyła, że brunetka zaczyna się uśmiechać.
- Steve, a mówiłeś, że będzie nudno.
- Wiesz, na stacji nie mają ostrej amunicji.
- Dobiegło spod hełmu mężczyzny trzymającego nastolatkę w żelaznym uścisku.
- Eh, szkoda. Co to za zabawa bez konsekwencji - dłoń brunetki była gotowa, żeby sięgnąć po pistolet.
Widząc gest komandoski, Clem spróbowała wybić brunetkę z jej pozycji. Rzuciła się szarpnięciem całego ciała na nią by dać bratu i jego kolegom szansę. Teraz martwiła się już nie tylko o siebie.
Kolejne zdarzenia biegły błyskawicznie. Dziewczyna mimo szarpnięcia nie wyrwała się z żelaznego uścisku żołnierza nazwanego Stevem. Resztką sił kopnęła kobietę w nogę. To jednak wystarczyło, żeby komandoska się zawahała. Za to po stronie Viktora huknęło. Clem poczuła szarpnięcie w tył. N7 rzucił dziewczynę na podłogę. Gdy odwróciła głowę zauważyła tylko jak jego omniklucz rozkłada się i tworzy tarczę. Najwidoczniej jego rękawica mogła obsługiwać tylko jedną funkcję, bo kajdanki Aimée zniknęły. Czarnowłosa przyklękła i złożyła się do strzału. Wystrzeliła dwa razy. Omnitarcza przyjmowała kolejne strzały z broni ochrony stacji. Nic nie wskazywało, żeby miała ustąpić.
Dziewczyna, leżąc na plecach, jakimś cudem rejestrowała szczegóły pomiędzy krótkimi mrugnięciami.
Po lewej “wredna zołza”, po prawej komandos Steve.
Zołza strzela w Victora z pistoletu.
Steve tarcza na lewej ręce, przesuwa się ku zołzie.
Przy prawej ręce pistolet, na plecach strzelba.
Zołza ma coś na plecach.
Steve ma przy pasie idealnie wypolerowany jajowaty kształt z niebieskim wypustkiem u góry. Obok, na tym samym pasku są jeszcze dwa puste miejsca.
Granaty!
Clem korzystając z faktu, że uwaga komandosów była odwrócona zebrała się i sięgnęła szybko bo srebrne “jajeczko” dyndające u pasa. Szarpnęła granat, jednak to zaowocowało jedynie zwróceniem uwagi Steve’a. Clem wcisnęłą jednak niebieski przycisk, granat zaczął mrugać niebieskim światłem. Komandos na chwilę wyłączył tarczę, żeby zdezaktywować granat. W tym czasie brunetka chwyciła dziewczynę i użyła jej jako żywej tarczy. Drugi z N7 oberwał w ramię ładunkiem obezwładniającym.
- Kurwa - dobiegło spod hełmu, gdy prawa dłoń bezwładnie zawisła upuszczając pistolet.
- Puście ją! - krzyczał brat uprowadzonej. Jednak wstrzymał dalszy ostrzał, gdy zobaczył siostrę w roli żywej tarczy.
Zamaskowany mężczyzna schylił się spokojnie po pistolet, podniósł go lewą dłonią.
Brunetka wyprostowała się podnosząc Clementinę. Przyłożyła jej broń do potylicy, a lewą ręką przytrzymywała ramię.
- Rzućcie broń, albo kawałki jej mózgu spadną gdzieś przy waszych butach. Młoda idzie z nami, albo już nigdzie nie pójdzie.
- Ja nic nie zrobiłam! - młoda zaczęła płakać zupełnie nie wiedząc o co w tym wszystkim chodzi - Nie możecie! - zaszamotała się w uścisku komandoski. - Puszczaj! - próbowała wyrwać się raz jeszcze spoglądając na trójkę młodych żołnierzy stacji.
Dwaj koledzy Viktora ewidentnie nie mieli pojęcia co się dzieje. Zresztą sam Viktor też nie miał pojęcia. Jednak na jego twarzy widać było determinację i strach o młodszą siostrzyczkę.
- Wyjaśnijcie o co chodzi! Nie macie tutaj zwierzchnictwa.
Brunetka spojrzała na kolegę, po czym przyciągnęła płaczącą dziewczynę do siebie.
- Nie chcę was pouczać żołnierzu, ale N7 mają zwierzchnictwo nad większością oficerów Sojuszu. A u ciebie nie ma nawet insygniów oficerskich. Jeżeli natychmiast nie zaprzestaniecie utrudniania czynności służbowych zastosujemy środki przymusu bezpośredniego.
- Widzisz, nikt mi nie wspominał o N7 porywającym dziewczynki ze stacji.
- Fajnie się gada, ale nie mamy czasu - tuż przy głowie Clementiny rozległ się huk wystrzału. Wtedy też dziewczyna zrozumiała, że brunetka do tej pory celowo pudłowała. Teraz strzał owocował rozkwitem czerwonej plam na udzie strażnika stacji. Strzał był idealnie wymierzony. Chłopak padł.
- Zostaw ich! - Clem z furią zaczęła się szarpać by utrudnić zołzie celowanie i oddawanie kolejnych strzałów. Rzucała się całym ciężarem by zmienić środek równowagi komandoski. - Zostaw ich, ty wredna babo! - w ustach Clementyny to brzmiało jak srogie wyzwisko.
Mimo wytrącenia z równowagi komandoska oddała kolejny strzał. Kula zamiast iść nisko w nogę poszybowała wyżej. Trafiając Victora w środek klatki piersiowej.
- Zabiłaś go!!! - wrzasnęła Clementina wyrywając się z całej siły
- Kurwa. - wyrwało się komandosce obserwującej upadającego ochroniarza. Nie myślała już o trzymaniu dziewczyny. Ta z łatwością się wyrwała.
- Kurwa mać - zawtórował komandos w masce.
Clem ruszyła do padającego brata z wrzaskiem:
- Victor! Victor!!! - dopadła ciała brata.
- Jestem siostrzyczko, - chłopak leżał na wznak. Jego oddech był ciężki i płytki jednocześnie. - Najważniejsze, żeby nic ci się nie stało.
- Victor, braciszku
- Clem delikatnie dotykała twarzy brata - Wezwijcie medyków! - wrzasnęła do ochroniarza. - Nie mów nic, spokojnie. Zaraz przyjadą medycy… wszystko będzie dobrze.. - roztrzęsiona dziewczyna wpatrywała się w oczy starszego brata, gładząc go delikatnie po głowie.
- Ja za ciebie nie będę pisał raportu. Przecież się wszystkie komisje zbiorą. - Steve wyrzucał brunetce.
- To nie moja wina, że się szarpała! Było ją trzymać!
Trzeci z ochroniarzy właśnie wybierał kontakt do centrum reagowania. - Medyka na korytarz 6, mamy dwóch rannych ochroniarzy.
- Wiem, mała - Viktor sięgnął dłonią do Clem, chcąc ją pogłaskać po głowie. Siostra przytrzymała jego dłoń i pochyliła się by naprowadzić ją na swą twarz. - Ciiii...
- Medyk będzie za dwanaście minut - rzucił kolega Victora.
- Ja pierdole, przecież młody zejdzie - Steve najwyraźniej nie miał stalowych nerwów.
- Ty, jak masz na imię? - Rzuciła brunetka do Clementine.
- Ja? - Clem nie spojrzała na zołzę - Clementina… - patrzyła na brata.
- Jak pójdziesz po dobroci, to dam mu mediżel.
- Ale dokąd? Ja nic nie zrobiłam… Nie wiem czego ode mnie chcecie…
- Clementina spojrzała tym razem na babę i na Steve’a w hełmie.
- Nie ufaj im! - powiedział leżący brat. W kącikach jego ust zaczęła pojawiać się krew.
- Ale ci się zebrało na złote rady, harcerzyku. Słuchaj Clementina, mamy cię odstawić na inną stację. I tyle. Jak nie pójdziesz po dobroci, to mamy autoryzację do użycia siły. Jeżeli się nie zgodzisz, to zabierzemy Cię siłą, a harcerz umrze czekając na medyka. Nic nie tracisz.
- Natali, miękniesz na starość?
- Steve rzucił brunetce.
- Zamknij się Steve, gdybyś ją trzymał nic by się nie stało.
- Clem, uciekaj!
- powiedział Viktor po czym kaszlnął, a krople krwi spadły na włosy nastolatki.
- Zamknijcie się obydwoje! - wrzasnęła Clem zasmarkana i zaryczana - Ty, dawaj mu ten żel. To Twoja wina, a targujesz się o ludzkie życie? I Twoja też! - wywrzeszczała w zakuty łeb komandosa - N7 miało być bohaterami… - dodała całkiem rozklejona dziewczyna. - Daj mu ten mediżel….proszę.
- Steve, bierz ją na prom - Natali przyklęknęła z drugiej strony Victora. Swoim omnikluczem rozcięła bez najmniejszego problemu pancerz z laminowanych tworzyw sztucznych. Rana znajdowała się na wysokości wolnych żeber. Kilka centymetrów pod sercem. Z omniklucza zaczął lecieć biały płyn w aerozolu. Po kilku sekundach pokrył powierzchnię rany.
- Idźcie już, poczekam na medyka i wyjaśnię mu co i jak.
Clem na odchodne wtuliła się w brata:
- Powiedz wszystkim, że ich kocham - wyszeptała do ucha - I Ciebie też. Znajdź mnie. - cmoknęła brata w policzek, sprawdzając czy jego stan się polepsza.
Na twarzy chłopaka nie było widać poprawy, ale rana na klatce zaczynała się goić. Clem widziała coś takiego pierwszy raz w swoim życiu, bo mediżel był bardzo drogi i nie stosowano go nigdy do leczenia na stacji. Sprowadzano go tylko dla bardzo bogatych. Nie mogła wprost uwierzyć jak szybko tkanki się regenerują pod białą pianką.
- Nie ufaj nikomu, Clem! - wyszeptał dziewczynie.
- Dalej, idziemy - rzucił Steve.
- Tak, ja z nim zostanę. Jest osłabiony, bo jeszcze ktoś musi mu kulkę wyjąć. Ale z tym sobie już poradzą w lokalnym ambulatorium. - Komandoska zakończyła zdanie uśmiechając się do blondynki. - Wszystko będzie dobrze.
Zaryczana dziewczyna ruszyła tyłem przyglądając się leżącemu bratu. Przez myśl przechodziło jej czy by nie spróbować jeszcze ucieczki ale bała się, że Steve powiadomi zołzę. Nie wiedziała do czego ta ostatnia była zdolna.
- Co to za stacja? Powiesz mi? Dam znać rodzicom chociaż. Żeby się nie niepokoili. Steve, tak? Proszę… - zwróciła się do komandosa.
Przed wejściem do windy komandos się zatrzymał.
- Zaraz pogadamy.
Drzwi ogromnej windy otworzyły się. Komandos wziął w lewą dłoń pistolet i do kilkunastu osób wewnątrz powiedział:
- Zapraszam do zmiany windy. Ta zostaje przejęta.
Ludzie jednak nie zareagowali przekonani, że jest to jakaś forma akcji reklamowej. Steve strzelił dwa razy a kule zostawiły dwa wyraźne otwory na drugim końcu kabiny windy. Nagle ludzie ruszyli z piskiem rozbiegając się, byle jak najszybciej opuścić windę.
Przestraszona Clem skuliła się odruchowo unosząc ręce do głowy.
Korzystając z wolnej przestrzeni komandos wszedł do windy z dziewczyną. Miejsca było aż nadto, ponieważ windy były projektowane do transportu około pięćdziesięciu osób.
- Stacja dość znana. Niecałe czternaście dni drogi od Singaporu. Rodziców
powiadomimy, gdy będziecie na miejscu. Będziecie mogli rozmawiać przez komunikator.
- Ale czemu mnie? Co ja zrobiłam
? - dopytywała Steve’a - Mogę im wysłać wiadomość
teraz?

Żołnierz wzruszył ramionami.
- Ja tylko wykonuję rozkazy. Byłaś na liście osób, które zabieramy. I tyle. Nie wiem dlaczego. Nie wiem kto robił listę. Szczerze? Wali mnie to. Kajdanki zablokowały twój
omniklucz. Nie będzie działać jeszcze kilka godzin. Zresztą na promie będziesz musiała go oddać. Ale Natali wyjaśni wszystko temu rannemu chłopakowi. On przekaże informacje twoim rodzicom. To tylko dwa tygodnie.

Drzwi windy otworzyły się ukazując czekających kilka osób. N7 tylko pomachał przecząco glową i wycelował w nich pistoletem. Po chwili drzwi zamknęły się, a winda ruszyła dalej.
- Wali cię… wali cię, że ładujesz się komuś z butami, strzelasz do czyjegoś brata, i wrzucasz granaty do sali zajęć 15-latków? - że Clementina była zdziwiona to za mało powiedzieć. - I to bez słowa wyjaśnienia… - całe jej pojęcie o szlachetności N7 zostało pogrzebane pod grubą warstwą mułu.
- Co zrobić? Taka praca. W administracji poszliśmy zapytać o to gdzie was zastaniemy. No i jedna laska w administracji powiedziała, że jesteś niebezpieczną, uzbrojoną narkomanką. Procedura każe taki obiekt unieszkodliwić przed transportem. Broni nie masz, i tylko dlatego nadal jesteś przytomna.
- Myślałam, ze sprawdza się źródła informacji. Ta laska to taka blondynka?
- spytała domyślnie Clem - To to była mojego brata. Zrobiła go w balona z innym. Nie lubi mnie ani jego, bo z nią zerwał. I N7 wierzy pierwszej lepszej “lasce” na słowo...- nic co mówił Steve nie mieściło się w głowie młodej zoolog. - … to nawet ochrona stacji sprawdza więcej źródeł. -
- To nie jest misja infiltracyjna, żeby weryfikować źródła informacji. Podała twoją lokalizację i to się zgadzało. Reszta dotyczyła tylko procedury twojego przechwycenia.

Sytuacja z otwieraniem drzwi windy i straszeniem potencjalnych pasażerów powtarzała się kilkukrotnie.
- Co do enek, to nie wiem czy ty wiesz, że w wojsku wykonuje się rozkazy. Jakkolwiek oceniasz zaistniałą sytuację, to nie mieliśmy na nią wpływu.
- Na straszenie ludzi też nie masz wpływu? Na wrzucanie granatów do sali z dzieciakami też? Na korzystanie z ostrej amunicji przeciwko ochronie stacji?
- Ochrona stacji dostała pełen wykaz naszych działań. Ci trzej powinni o tym wiedzieć, chyba, że działali samowolnie albo nie byli z ochrony. Karabin typu Lansjer, wygląda tak samo niezależnie czy ładuje się go ogłuszaczami, czy ostrą amunicją. Na atak odpowiedzieliśmy ogniem. Taka procedura. Natali strzelała w nogi, nie żeby zabić, a uniemożliwić pościg. Nie wiem dlaczego ci trzej byli w tym miejscu. Widocznie z jakiegoś powodu postanowili się narazić
- żołnierz zrobił przerwę na powitanie gości z kolejnego piętra, a Clem w głowie przypominała sobie treść wiadomości wysłaną do brata.
- Co do granatów, to dostaliśmy od tej blondynki informacje, że jesteś uzbrojona i prawdopodobnie pod wpływem narkotyków. To dość niebezpieczne połączenie. Mogłaś na przykład zaatakować inne dzieciaki widząc N7. Dlatego dla bezpieczeństwa wrzuciłem dwa granaty ogłuszające. Była duża szansa, że ogłuszymy wszystkich i wtedy potencjalnie niebezpieczna - otworzył wyświetlacz na omnikluczu - Clementina Aimée da się odizolować od zagrożonych dzieci. Rozumiem, że ta administratorka zrobiła ci na złość, ale powiedz szczerze… Zaryzykowałabyś zdrowiem i życiem kilkunastu dzieciaków, żeby weryfikować z kim spała i kto zaszedł za skórę jakiejś niuni z administracji?
Clementina przez chwilę nic nie mówiła trawiąc usłyszane wiadomości. Po chwili odpowiedziała:
- Możesz sobie tłumaczyć jak chcesz i zasłaniać się procedurami. Ale prawda jest taka, że wiedziałeś dokąd idziesz, nasza szkoła nie różni się znowu od innych tak bardzo. Wiem… oglądałam różne programy innych szkół. - dziewczyna zacięła usta - Jakbym była niebezpiecznym elementem to by mnie w szkole nie trzymano. Ciężko uzbrojony komandos N7 ładuje się do sali z uczniami, waląc granatami cywilów i tak i ryzykując zdrowiem Toma i Adriana. Jeden nieprzytomny, reszta ogłuszona, a trzeciemu leciała krew z uszu. Nie wiesz jakie skutki może mieć taki wybuch w zamkniętym pomieszczeniu? - spojrzała na niego jak na idiotę.
- Zabierasz niepełnoletnią
- Clementina wytarła nos ze smarków - bez wiedzy i zgody moich rodziców. Bo gdyby było inaczej nie byłoby tej całej akcji. Rodzice pewnie wsadziliby mnie na prom sami, gdyby wszystko było jak trzeba. - głos jej zadrżał, usta też. Bała się jak cholera - Porywasz ją jest właściwym słowem i dziwisz się, że stawia opór? Skuwasz mnie jak zbrodniarkę, chociaż nie dałeś żadnych dowodów na takie działanie. Strzelacie ostrą amunicją chociaż oboje wiedzieliście i powiedzieliście, że na stacji takiej nie ma. Nie było więc mowy o ryzyku dla was utraty zdrowia czy życia. A na koniec zaszantażowaliście mnie: mediżel czyli uratowanie mojego brata, za pójście z wami. - przerwała. Wpatrując się w hełm komandosa spojrzała w swoje zaryczane, rozczochrane i zasmarkane odbicie - Nie wiem ile masz lat… ale gdyby tak się działo z twoją córką lub siostrą… co byś zrobił? Zasłaniał byś się procedurami? Hełmem, zbroją, straszeniem niewinnych ludzi? Żadni z was bohaterzy… - dodała z wielkim wyrzutem w oczach i rozczarowaniem wypisanym na młodziutkiej buzi - … najzwyklejsi oportuniści - odsunęła się od komandosa - ale ciebie to i tak wali… to tylko rozkaz… nie ważne jaki syf zostawisz za sobą, co nie? - otarła łzy cieknące po twarzy.
Spod hełmu dobiegło westchnięcie.
- Dobra, bo już sobie ułożyłaś w głowie co i jak. Dalsze dyskusje nie mają sensu.
Dłuższą chwilę nie odzywał się, aż w końcu otworzyły się drzwi windy, a za nimi ukazał się wielki znak symbolizujący lądowisko.
- To nasz przystanek. Idziemy - pchnął delikatnie zapłakaną dziewczynę. Ponieważ stacja miała blisko milion mieszkańców to i odległości miedzy różnymi miejscami mogły być całkiem spore. Na poziomie hangarów np. Między kolejnymi dokami podróżowała kolejka magnetyczna mogąca pomieścić około 12 osób. Właśnie kierowali się do przystanku takiej kolejki, o czym Clem doskonale wiedziała. N7 wspomagał się mapą stacji otwieraną na omnikluczu. Nadal w lewej dłoni miał pistolet. Prawa zwisała bezwładnie. W końcu dotarli do przystanku. Kolejka na tym poziomie była tylko jedna. Oczywiste było, że jeżeli gdzieś można zatrzymać N7 z Clem, to właśnie w tym węźle komunikacyjnym. Serce dziewczyny niemal się zatrzymało, gdy z wagonu wyszli jej przyjaciele.
Elijah wyglądał tak męsko w stroju ochrony stacji. Ingrid zauważyła dopiero po chwili. Była z nimi jeszcze trójka podobnie ubranych dzieciaków. Nie mieli ze sobą karabinów, jak jej brat i koledzy. Nie mieli też laminowanych zbroi. Przy ich paskach wisiały tylko elektropałki, służące do tłumienia zamieszek.
- Puszczaj ją! - krzyknął blondyn.
- Dużą masz jeszcze rodzinę? - Komandos rzucił pod nosem Clementinie. - Dziewczyna idzie ze mną po dobroci. Wszystkie kwestie formalne zostały załatwione w administracji. - Powiedział już dużo głośniej N7 w stronę nowo przybyłych.
Dzieciaki z ochrony po kolei zajmowały miejsca na podeście, będącym jedyną drogą do kolejki.
- Nie rób im krzywdy. - dziewczyna poprosiła komandosa. - To moi przyjaciele… już bratu krzywdę zrobiliście. - Pójdę się pożegnać. Dobrze?
- Wejdźmy do kolejki. Mogą jechać z nami, a my nie będziemy tracić czasu - zaproponował.
- Elijah… Ingrid… idę z nim, bo obiecali uratować Victora. On będzie używał broni jeśli będziecie przeszkadzać. - buzię Clementiny wykrzywił strach i obawa o przyjaciół gdy krzyknęła w ich kierunku. - Wywołaj moich rodziców?
Komandos ruszył w stronę Elijaha i jego kolegów i koleżanek. Schował pistolet do kabury przy prawej nodze.
- Chodźmy.
Blondyn podbiegł do zapłakanej dziewczyny:
- Ale… co się dzieje? Dokąd z nim idziesz? Po co?
- Nie wiem co się dzieje… wpadli do labu, wrzucili granaty... ludzie w środku popadali ogłuszeni. Louise powiedziała im, że jestem narkomanką uzbrojoną. Zabierają mnie na jakąś inną stację. Victor chciał powstrzymać ale komandoska postrzeliła go w klatkę piersiową. Umierał. W zamian za mediżel, zgodziłam się z nimi iść…
- tłumaczyła chaotycznie szlochając - ja nic nie zrobiłam, Elijah. Rodzice nie wiedzą nic. Podobno mają dostać wiadomość. Mój omni nie działa bo mnie wcześniej skuł.
- Przecież to szantaż, nie mogą tak!
- chłopak odruchowo sięgnął po swoją pałkę i zacisnął dłoń na rękojeści. - Nigdzie nie pójdziesz!
- Ehhh - spod czarnego hełmu rozniosło się głośne westchnięcie. - Naprawdę nie mamy na to czasu.
- Nigdzie jej nie weźmiesz - Blondyn wyjął pałkę. Natychmiast jego towarzysze zrobili to samo. Komandos stał otoczony przez młodocianych ochroniarzy.
- Nie chcę, żeby się wam stała krzywda. - zaszlochała Clementina patrząc przerażona to na komandosa to na Elijah. Nie odsunęła się jednak od chłopaka, wręcz przeciwnie. Wtuliła w niego ciasno.
- Ja bym jej posłuchał. Ile ty masz w ogóle lat?
- A co? Chcesz wpisać w raporcie, że Cię siedemnastolatek pobił?

Spod hełmu dobiegł głośny śmiech, który nagle ucichł.
Komandos zachwiał się i runął na ziemię. Na twarzy Ingrid wykwitł uśmiech, a pałka w jej dłoni cicho syczała wyładowaniami elektrycznymi. Szybkim ciosem pod kolano komandosa zbiła go z nóg.
Clementina wydała przerażony okrzyk i spojrzała na Ingrid:
- Będą kłopoty - przestraszyła się nie na żarty jednocześnie myśląc, że i tak już te kłopoty ma i odsuwając się gwałtownie od Steve’a. - Spadajmy stąd byle szybko! - szepnęła do Elijah i ruszyła biegiem w kierunku, z którego przyszła z N7. Chciała wykorzystać znane dzieciakom zakamarki i skróty by ukryć się i w końcu skontaktować z rodzicami.
Steve chwycił nogę najbliższego dzieciaka. Clementina widziała go kilka razy w towarzystwie Elijaha, ale nie pamiętała jego imienia. Chłopak padł na ziemię z hukiem. Jednak reszta nawet się nie zastanawiała i ruszyła biegiem w głąb korytarza za blondynką w dredach. Łzy zalewały oczy dziewczyny, gdy biegła w stronę windy. Huk wystrzału przestraszył ją. Obróciła się, żeby zobaczyć, czy któryś z dzieciaków nie oberwał. Jednak poza leżącym daleko za nimi chłopakiem wszyscy byli obok. Widocznie Steve oddał strzał ostrzegawczy. Mogli się zatrzymać. Poddać. Ale mogli też dotrzeć do windy i jechać wprost do rodziców. Dzieliły ich ostatnie metry. Winda właśnie dojeżdżała. Komandos zniknął za załomem korytarza. Najwidoczniej miał problem ze wstaniem.

Drzwi windy otworzyły się. Gdy ukazała się w nich Natali Clementina straciła oddech. Cała ucieczka na nic. Kobieta potrzebowała mniej niż sekundy, żeby chwycić swój pistolet.
- Nie ruszać się!
Clementina wysforowała się przed przyjaciół, starając się ich zasłonić.
- Nie strzelaj… - stwierdziła zrezygnowanym tonem.
- Elijah daj znać moim rodzicom, dobrze?
Natali celowała z broni w każdego z zebranych, aż w końcu ruszyła po Clementinę.
- Idziemy do statku. A wy won, i jak którego zobaczę, to zatłukę.
Gdy przeszła obok najwyższego z chłopaków ten spróbował zrobić to, co wcześniej udało się Ingrid na Steve. Jednak Natali okazała się szybsza. Zablokowała pałkę, kopnęła nastolatka w kroczę, a gdy ten opadł na kolana uderzyła go ręką w której trzymała pistolet.
- Młoda, ależ ty jesteś irytująca z tymi twoimi znajomymi. Jazda do kolejki.
- Daj im spokój!!!
- wrzasnęła Clem ciągnąc dla odmiany komandoskę. Skoro wcześniej odpychanie nie dawało rezultatów, wybrała pociągnięcie.
- Ingrid, zbierz go… dajcie znać moim rodzicom - spojrzała na Elijah prosząco. Co chwilę odwracając się za chłopakiem i przyjaciółką.
Młody żołnierz kiwnął głową na znak zrozumienia, choć nie miał pojęcia co się dzieje i dlaczego komandosi zabierają jego dziewczynę. Czy oni w ogóle się jeszcze spotkają. Milion wątpliwości. Kiwnął jeszcze raz głową i powiedział:
- Dokądkolwiek Cię zabiorą, pamiętaj o mnie. Kocham cię…
Komandoska chwyciła mocniej blondynkę i ruszyła w stronę kolejki. W Elijah wycelowała broń i rzuciła zdenerwowanym głosem:
- Romeo, spierdalaj do windy, bo wam tu zrobię grecką tragedię!
Elijah, Ingrid i pozostała dwójka zaczęli się wycofywać, podczas gdy Clem zapierała się nogami po wyznaniu blondyna. W końcu Komandoska nie wytrzymała, przełączyła omniklucz w tryb bojowy i poraziła dziewczynę impulsem elektrycznym. Jej kompletnie rozluźnione ciało opadło. N7 przerzuciła je przez ramię.
 
corax jest offline  
Stary 20-04-2016, 21:13   #5
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Gdzieś...

- Hej, siostrzyczko - Clementina poczuła jak ktoś ją klepie po policzku. - Clem, obudź sie!
Dziewczyna wygięła się niczym rozciągający się kot. Miała strasznie dziwny sen. Komandosi, strzelaniny. Eh… i Elijah powiedział, że ją kocha. Naprawdę! Jej… a on tak świetnie całuje.
- Clementnia! Obudź się wreszcie i powiedz o co chodzi!
- Przecież ona wie tyle co my. - Rozległ się jakiś nieznany dziewczynie głos. Zaniepokojona Clementina otworzyła oczy.

Leżała na metalowej pryczy. W pomieszczeniu, które miało może ze dwadzieścia metrów. Może więcej. Przed nią siedział jej najmłodszy z jej braci. Miał minę bardzo zaniepokojonego.

Za nim stał inny wysoki chłopak. To pewnie jego słyszała.
W pomieszczeniu były też chyba inne osoby, ale siedziały odwrócone, na pryczach podobnych do tej na której była Clementina.

Orbita Eden Prime.

- Piękna planeta. Prawdziwy raj.
Przez szybę promu widać było rozciągający się wspaniały widok.

- Za piętnaście minut podchodzimy do lądowania.
Wysoka komandoska spacerowała wśród swoich kolegów. Jeden sprawdzał pochłaniacze ciepła w swoim karabinie.
- Brigs, idziemy po bezbronne dzieciaki. Co chcesz im całą rodzinę wymordować? Spasuj.
- Tak jest proszę pani.
- Lea, słuchaj, jesteśmy tysiące lat świetlnych od Ziemi. Nie wiemy jak zareagują tubylcy, gdy będziemy chcieli zabrać ich dzieci. - powiedział wysoki rudy mężczyzna stojący za komandoską nazwaną Leą.
- Bądź dobrej myśli Tom. To tylko dzieciaki - kobieta w mundurze N7 uśmiechnęła się szczerze
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.

Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 23-04-2016 o 00:13.
Mi Raaz jest offline  
Stary 23-04-2016, 23:49   #6
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Mam penisa i jądra – powiedziała spokojnym głosem, zaciskając nieco mocniej dłoń na uchwycie.

Miała wrażenie, że sensory przylepione do ciała, monitorujące czynność jej serca, napięcie mięśni, oddech i fale mózgowe, rozgrzewają się, przesyłając zebrane informacje do jednostki analizującej. Oczywiście, to było tylko złudzenie. Rzuciła okiem na monitor, sprawdzając odczyty – w sumie nie potrzebowała nawet potwierdzania, sama wyczuwała po latach ćwiczeń, kiedy oddech jej przyspieszał, a mięśnie napinały się lekko. Skrzywiła się, niezadowolona z siebie a dopiero potem poczuła impuls energetyczny, który przeszył jej dłoń. Ból był mniejszy, niż się spodziewała, bardziej była to niedogodność niż ból. Nigdy nie znała siły impulsu, jako dziecko ciągle szukała zależności między jej błędem a natężeniem kary, ale w końcu zrozumiała, że jest dobierana losowo, aby uniemożliwić habituację.

- Źle – w głosie ojca było niezadowolenie i rozczarowanie. Sana przykuliła lekko ramiona, nie usłyszała, kiedy wszedł. Zdziwiła się, rzadko nadzorował ją w czasie ćwiczeń. W każdym razie ostatnio – nie była w końcu dzieckiem, którego trzeba było pilnować! Sama rozumiała, że ćwiczenia są ważne.
- Wiem ojcze – powiedziała. – Przepraszam. Nie skoncentrowałam się.
Skinął głową zadowolony, że dziewczyna rozumie. – Z rzeczami fizycznymi i innymi oczywistościami, które wszyscy widza, jest najtrudniej – wyjaśnił jej, choć nie musiał, sama wiedziała. – Zapanuj nad ciałem.

Sana posłusznie rozluźniła mięśnie i wyrównała oddech. Mózg musiał przyjmować każde jej słowa jako pewnik i nie oporować. Tylko wtedy ciało będzie w stanie oddać całkowitą pewność – i tylko wtedy uda się przekonać innych do swoich słów.
- Mam penisa i jądra – powtórzyła. Rozległ się niski, przyjemny dźwięk. Sygnał nagrody.
- Świetnie - Herman Dax, burmistrz osady Village na Eden Prime był wyraźnie zadowolony. – Dokończ trening, po śniadaniu czeka na ciebie kilka osób z osady. Do zobaczenia wieczorem.
Wyszedł.

Dziewczyna poćwiczyła jeszcze 15 minut – do 8 - a potem wyszła na balkon i ogarnęła wzrokiem otoczenie. Uwielbiała otwartą przestrzeń. Miała wrażenie, że tylko tam może oddychać pełną piersią. Ogród, jezioro, w oddali kilka domostw, gdzie mieszkali osadnicy. Na lewo – laboratoria i przyklejona do nich szkoła, gdzie kształcono dzieci osadników. Ona uczęszczała tam nieczęsto, właściwie coraz rzadziej, tylko na zajęcia z medycyny. Ojciec wolał, żeby to nauczyciele przychodzili do ich domu. Więc przychodzili. Ludzie w Village zwykle robili to, czego ojciec oczekiwał. Był w końcu Burmistrzem, ich opiekunem, gwarantem ich dobrobytu i bezpieczeństwa. A ona miała zostać jego następcą. Oczywiście, w demokratycznych wyborach. Lub w inny sposób, jeśli demokratyczne wybory zawiodą.


Spory, które przyszło jej rozsądzić, nie były specjalnie skomplikowane. Wystarczyło odsłuchać obie strony, pokazać punkty zbieżne, umniejszyć wagę różnic… Ludzie właściwie dogadywali się sami, jeśli się ich odpowiednio poprowadziło. Sana dokładnie pamiętała pierwszy spór, który przyszło jej rozsądzić. Miała wtedy sześć lat, a pokłócone dziewczynki po 8. Od tego czasu minęło 10 lat, a mieszkańcy osady przyzwyczaili się ufać jej osądowi. Cenili ją nawet bardziej niż porywczego Burmistrza. Wszystko to świetnie wpisywało się w plany sukcesji Daxa.


- Sana! – ciemnowłosa dziewczyna stuknęła w szybę, a potem przeszła przez niski parapet i wskoczyła do pokoju. Rzuciła książki na stół i nie ściągając butów usiadła po turecku na łóżku Sany.
- Szkoda, ze cię dzisiaj nie było w szkole – zaczęła Harriet Korelian . – Działo się. Chłopaki się pokłócili, chcieli iść do tej zamkniętej strefy, Adrian Zahe i jego kuzyni gadali, że promieniowanie to ściema i trzeba dokładnie przeszukać ten teren w okolicy tych proteańskich jaskiń. Hugo tłumaczył im, że żadna ściema, że widział osoby, które stamtąd wyciągano, nieprzytomne i że jakbyś im nie pomogła, to by umarli, ale Zahe i tak twierdzą, że to ściema i że nie masz żadnych zdolności. Hugo obił Adrana. Zabujany jest w tobie na maksa. – spojrzała na przyjaciółkę z zazdrością. – To takie nie fair! Znaczy, fajnie że jest z tobą - choć nie wiem, jak można być z jedną osobą tyle czasu - a nie z jedną z tych głupich lasek z osady, to w końcu mój brat, dobrze mu życzę, w sumie, ale ktoś mógłby się tak w mojej obronie bić. – Westchnęła. – Ten mój Peter jest fajny, ale nie taki romantyczny.
- Peter?
– Sanie udało się wtrącić. – Nie jesteś już z Thomasem? Dlaczego nic nie mówiłaś?
- Co ty, Thomas jest nieaktualny od środy
– prychnęła Harriet. – Kiedy się ostatnio widziałyśmy, że nic nie wiesz? Kurcze, coraz trudniej się z tobą zobaczyć, w szkole nie bywasz, ledwie mnie wpuścili na wasz teren, gdyby nie to, że Korelianie ochraniają siedzibę, to bym nie weszła…
- Wiem, ale przygotowują się do mojej przyszłej.. roli, to zajmuje dużo czasu
– westchnęła Sana. – Czasem bym wolała normalnie powłóczyć się z wami, ale ojciec się wścieka, jak o tym wspominam.. no wiesz.
- Wiem.


Rozległa się gong. Sana wstała, niechętnie.
- Muszę iść, lekcje. Dziś nudy straszliwe, zarządzanie i inne bzdury – uściskała przyjaciółkę. – Zazdroszczę ci wolnego popołudnia. W sobotę spotkamy się nad jeziorem, to mi opowiesz o Peterze. Wszystko – podkreśliła ze znaczącym uśmiechem.


Zapadał wieczór, długie cienie kładły się na tarasie rozciągniętym nad jeziorem.
- Jestem z ciebie taka dumna, kochanie – Keja Dax, wysoka kobieta, ciągle bardzo piękna mimo swoich lat, odłożyła sztućce, wstała od stołu i przytuliła Sanę. – Ojciec jest z ciebie bardzo zadowolony. Robisz coraz większe postępy. Będziesz świetnym przywódcą, zaopiekujesz się naszą Village i jej mieszkańcami. Musisz tylko pamiętać o jednym – zachowaj ostrożność i nie ufaj obcym. Ludzie nie wszędzie są tak przyjaźni, jak u nas. Trzeba chronić nasza osadę przez wpływami z zewnątrz.
- Wiem, mamo, wiem. Myślałam tylko, ze może..
– nie dokończyła, na tarasie pojawiał się wysoki chłopak. Miał przystojną twarz, proporcjonalną, umięśnioną sylwetę przyszłego żołnierza i płytkie rozcięcie pod okiem. Ukłonił się z szacunkiem.

- Witaj Hugo – kobieta uśmiechnęła się. – Zjesz z nami? O, jakaś kontuzja? Coś na treningu?
- Dziękuję za zaproszenie, już jadłem. Miałem nadzieje, że będę mógł zabrać Sane na spacer, jeśli nie ma już zajęć, oczywiście. Ja skończyłem na dziś. A to
– wskazał na policzek i machnął ręką lekceważąco – Mała sprzeczka z Adrianem Zahe. Nie ma o czym mówić.
- Chyba jednak jest…
- zasmuciła się kobieta. – Ciągle są problemy z członkami tego rodu. Nie tylko ty, Herman też.. – przerwała uświadomiwszy sobie, że chyba powiedziała za dużo. Fakt, ze traktowała narzeczonego Sany prawie jako członka rodziny nie oznaczał, że już nim był. Nie należało zdradzać mu więcej, niż powinien wiedzieć.
- Oczywiście, możesz zabrać Sanę – powiedziała więc szybko.

Dziewczyna poderwała się na równe nogi, zaskoczona wspaniałomyślnością matki. Wyglądało na to, ze ominie ją wieczorny trening.
- Pa mamo – pocałowała kobietę w policzek, Hugo Korelian ukłonił się i zbiegli schodami, kierując się przez ogród ku jezioru. Wieczorem woda była najcieplejsza.

[MEDIA]http://38.media.tumblr.com/67e609accff3346605a8a9a2f4964cfd/tumblr_njxi37F8iO1skyjj2o1_400.gif[/MEDIA]

 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 24-04-2016 o 01:02. Powód: literówki
kanna jest offline  
Stary 26-04-2016, 11:46   #7
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Clementine przeciągnęła się i zamrugała.
- Jaxon - uśmiechnęła się ciepło do brata lecz wyraz twarzy natychmiast się zmienił gdy jej wzrok padł na obcego chłopaka stojącego niedaleko. Potoczyła wzrokiem po pomieszczeniu i stężała.
W oczach stanęły jej łzy.
To nie był sen.
Przytuliła braciszka:
- Jaxon, co ty tu robisz? Ciebie też zabrali? - sprawdzała czy nic mu nie jest. Sprawiał wrażenie całego i zdrowego. - Skąd cię zabrali? Nie wiesz co z Victorem?
Podniosła wzrok na stojącego chłopaka. Przerażał ją. Opuściła wzrok pod jego spojrzeniem, skonfundowana. Nie wiedziała co to było, rysy, mina, wzrok, wzrost, który ją przytłaczał? Wyglądał niebezpiecznie.
- Nic mi nie jest. Spokojnie. Byli u nas w domu. Podobno chcą nas do jakiegoś programu, dzięki czemu ludzkość może dorównać innym rasom - ostatnie zdanie brzmiało jak wyklepany frazes, powtórzony beznamiętnie.
- To jest Alex. On się z nimi szarpał gdy go zatrzymali. Dalej są dziewczyny. Ciebie przynieśli ostatnią tuż przed wylotem. Po tym programie będziemy mogli wrócić do domu. To potrwa podobno tylko kilka miesięcy - uśmiechnął się i objął dziewczynę. Ciężko było określić z jego twarzy, czy ją pociesza, czy też sam wierzy w to co mówi.
- Rodzice Cię puścili, ot tak? - zdziwiona Clementina odsunęła się od brata. - Mi mówili, że dwa tygodnie na innej stacji. Jaki program? I czemu skoro to takie zero problemu, stosowali ostrą amunicję? - spojrzała na Alexa sceptycznie, nieprzekonana - Skąd to wiesz?
- Rodzice nie chcieli mnie puścić, ale podobno po tym programie będziemy nadludźmi. To jest szansa dla nas. Możemy pracować w Ambasadzie na Cytadeli. Albo brać udział w elitarnych programach. Wyrwiemy się z tej stacji. A później możemy rodziców ściągnąć do nas. Dwa tygodnie, to my chyba tam polecimy, bo to za blisko, żeby lecieć na napędzie skokowym. Nie wiem. W każdym razie ci żołnierze z nami normalnie rozmawiali, a o co chodzi z ostrą amunicją?
- I co? Nie chcieli Cię puścić i co? Żołnierze naopowiadali ci cudów i puścili Cię? Komandoska postrzeliła Victora ostrą amunicją w pierś. Umierał. Groziła Elijah i Ingrid.

Oczy blondyna rozszerzały się ze zdziwienia.
- Co?
- Victor przyszedł do labu, gdzie byłam z kolegami. Chcieli powstrzymać komandosów przed zabraniem mnie i wyjaśnić sytuację. Komandosi powiedzieli, że i tak zabierają mnie i tak.
- dziewczyna wdała się w szczegółową opowieść na temat zajść w labie i jej prób ucieczki - Jak dla mnie to to co Ty mówisz brzmi nierealnie. Nadludzie? Naopowiadali bajek, żeby nas porwać. - zmierzyła wzrokiem Alexa. - A ty w to wierzysz?
Chłopak skrzyżował ręce na piersiach.
- Od razu wiedziałem, że nie można im ufać. Przecież to jakieś farmazony. Do takich rzeczy nie wysyła się elitarnych komandosów. N7 to elita elit. Zabijają terrorystów i działają głęboko na terenie wroga. Nie robią za niańki zwożące dzieciaki z rożnych stacji. Na moje, to to wszystko jest posrane - stał bez ruchu, ale sprawiał wrażenie zadowolonego. Jakby wreszcie znalazł sojusznika w dyskusji.
- A ty znowu swoje? - dobiegł damski głos z głębi pomieszczenia.
Clementina spojrzała w tamtym kierunku by sprawdzić kto się odezwał.
Ujrzała młodą czarnoskórą dziewczynę o dużych oczach. Ubrana była w robocze spodnie. Na lewym policzku była upaćkana czymś podobnym do smaru.
- A ty myślisz, że jaki jest powód? Też się pokusiłaś na opowiastki o nadludziach? I za darmo nam takie możliwości dadzą? Nic nie chcąc w zamian? I co to znaczy nadludzie? I czemu nikt nas nie pytał o zdanie? Co jeśli ja nie chcę być nadczłowiekiem? Nie dali nam wyboru a sprzedają jakby wszystko od nas zależało. Jeśli tak to czemu porazili mnie prądem by mnie tu zaciągnąć? - Clem wtuliła się w brata.
Jaxon zacisnął zęby. Dotychczas wszystko wydawało się proste. Alexa miał za wariata, ale teraz jego siostra opowiedziała to wszystko i sytuacja zaczęła się zmieniać.
- Widzisz, jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o piezo - zaczęła czarnoskóra. - Myślę, że to ma związek z zeszłorocznymi powszechnymi badaniami krwi. Oznaczali różne rzeczy u wszystkich na stacji. Widocznie my mamy największe predyspozycje. Czytałam o tym.
- Ja też
- odezwał się Jaxon - ale co to zmienia? Piezo nie ma wpływu na człowieka.
- Naprawdę? Taki jesteś pewien? Pierwiastek, którego kilka cząstek może wysłać nieograniczoną masę z nieograniczona prędkością na drugi koniec galaktyki nie ma wpływu na człowieka? Zastanów się nad sensem tego co mówisz.

- Zastanowić to my się możemy nad tym jak stąd zwiać. A ty co myślisz? - Alex przemówił głosem rozsądku do butów, które wystawały z pryczy wiszącej nad czarnoskórą.
- Ja mam to w dupie, tak jak was, ich i całą stację - przemówił damski głosik zupełnie nie pasujący do treści którą przekazał.
- Siebie też masz w dupie? - spytała Clementina - Bo skoro wszystko wokół masz to chyba ci zwisa co się z tobą stanie, tak? - ktokolwiek to był, brzmiał jak ta głupia Louise.
Z pryczy wychyliła się czarna czupryna okalająca twarz młodej dziewczyny.
- Pfff - wypuściła powietrze z tonem ignorancji i wróciła do poprzedniej pozycji.
- To wiedźma. Przywykniesz do niej - rzucił Jaxon.
- Nie muszę. Skoro ona ma wszystko w dupie, to wszystko ma w dupie ją. Zasada równowagi w przyrodzie. - wzruszyła ramionami blondynka.
- Mówili o jakichś międzylądowaniach? I wciąż nie powiedziałeś mi co rodzice w końcu powiedzieli? - zwróciła się do Jaxona.
Chłopak spuścił oczy.
- Za czas szkolenia dostaną gotówkę na każde z nas. Później wszyscy będziemy lepiej traktowani. Polecimy na Ziemię. Medale odznaczenia. Takie tam. Przydzielą nam mieszkanie na planecie. To chyba ojca przekonało, żeby mogli nas zabrać. Mama nie chciała się zgodzić. Ojciec ją uspokajał. A jeden z żołnierzy pokazał papier upoważniający ich do użycia siły w przypadku odmowy. Płakała gdy wychodziłem - ton głosu chłopaka zrobił się smutny.
Clem była wstrząśnięta.
Jej ojciec, fan etyki przekonany do sprzedaży własnych dzieci?
Przez dłuższą chwilę nie mogła znaleźć słów.
Wszystko w co do tej pory wierzyła i co dawało poczucie bezpieczeństwa pękało jak lustro.
- I… - głos uwiązł jej w gardle. Oczyściła je i spróbowała jeszcze raz - i nadal wierzysz w te bajki? - spojrzała na brata próbując dojrzeć w jego oczach prawdziwe zdanie. - Przecież to zwykłe porwanie…
- Ojciec mówił, że to zaszczyt. Że ludzkość tego potrzebuje. Że teraz dorównany tym z Cytadeli
- wtedy dotarło do niej, że ich ojciec mógł naprawdę w to wierzyć. Jakaś pokrętna logika kazała mu wysłać dzieci w nieznane, bo tak trzeba dla większego dobra. Choć z miny Jaxona było wyraźnie widać, że nie podzielał tych nadziei.
- Trzeba stąd nawiać im szybciej tym lepiej. - wyszeptała Jaxonowi na ucho. - Nie wierzę w to wszystko. Nie po tym co pokazali komandosi.
- Tu jest Elle. Ta twoja koleżanka. Poszła do nich po coś do jedzenia.
- Ona też?
- jęknęła Clementina. - Ktoś jeszcze?
Pokręcił przecząco głową.
- W sumie jest nas sześcioro.
W czasie gdy rodzeństwo ze sobą dyskutowało Alex przeszedł na drugą stronę pomieszczenia. Najwyraźniej szanował ich prywatność.
- Alex to żołnierz z drugiego poziomu stacji. Ta murzynka to Naomi. Jest inżynierem biomedycznym. Znaczy specjalizuje się. Kim jest wiedźma, to nie mam pojęcia. Jak ma na imię też nie wiem. Alex mówił to samo co ty, że trzeba uciekać. Ale widzisz… następny przystanek jest już docelowym. Nie mamy broni, a oni mają. Nie znamy się na nawigacji w kosmosie, ani na pilotowaniu promu. Nie wiem, czy to dobry pomysł. Ale jak coś to cię poprę.
- Może przejąć prom teraz? Zanim doleci?
- Jak?
- Nie wiem.
- powiedziała szczerze dziewczyna - Alex nie będzie wiedział nic o tym statku? Ilu jest komandosów?
Wysoki chłopak się wyraźnie zainteresował gdy usłyszał swoje imię.
- Naliczyłem dziewięciu. Ale myślę, że jest ich więcej, bo część została na promie. Nie wchodzą tutaj. Wyjście jest tam, za łazienkami - wskazał drzwi po lewej stronie pomieszczenia. - Tamte są zamknięte - wskazał na prawą stronę pomieszczenia z identycznymi drzwiami. - Nie wiem dokąd prowadzą. Za sekcją łazienek jest korytarz, który prowadzi do drzwi wyjściowych. Stamtąd też idzie się pewnie do ich kwater i na mostek. Na korytarzu było dwóch strażników gdy mnie sprowadzili. Tyle wiem o statku. Mówiłaś, że mają ostrą amunicję. Moglibyśmy zabrać któremuś broń z zaskoczenia.
- Nie można tych drzwi otworzyć w żaden sposób?
- spytała - To dziwne, że są zamknięte. Umiesz walczyć? Bo ja nie bardzo. Zabrać broń ale jak? Zwabić tutaj jednego się chyba nie da. Pewnie będą w parze. Może kogoś do łazienek? Gdyby się dało zwabić pojedynczo wtedy w kilka osób można by spróbować?
- I co potem?
- do rozmowy włączyła się Naomi. - Ktoś z was pilotował prom? Albo co zrobimy mając jeden karabin przeciwko ośmiu komandosom z ośmioma karabinami?
- Drzwi próbowałem otworzyć i nic
- Aleks nie zważał na uwagi murzynki - Jest zamek cyfrowy, ale nie obejdę go bez omniklucza. Wasze też zabrali, prawda?
Clem spojrzała na lewy nadgarstek. Brakowało na nim czipu odpowiadającego za rozwijanie omniklucza. W tej chwili otworzyły się drzwi w których stanęła Ella
- Załatwiłam nam batoniki i wodę - rzuciła z uśmiechem i postawiła przed sobą na podłodze karton z racjami żywnościowymi.
- Clem! - dziewczyny spojrzały na siebie. Clementina była pewna, że Ella na chwile uciekła wzrokiem. Jednak zaraz się szeroko uśmiechnęła i przytuliła blondynkę.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że nic ci nie jest.
- Ja pierdolę… całą kurwa rodzinę wzięłaś na wycieczkę?
- Głowa Wiedźmy znowu wychyliła się nad wiszącą pryczą.
- Ella! - Clem przytuliła przyjaciółkę szepcząc do ucha - Coś się stało? O co chodzi? - dopytywała wprost w ucho brunetki. - Ty też tutaj!
- Przypominam Ci, że nie jestem tutaj z własnej woli, chyba raczej nikt z nas nie jest. Więc nie, nie zabrałam. Zabrano nas i ja nie miałam na to żadnego wpływu. -
obruszyła się Clem.
Wiedźma nie odpowiedziała. Za to Ella zamrugała i spojrzała na blondynkę.
- Przyszli do centrum upraw hydroponicznych i powiedzieli, że muszę iść z nimi. Wiesz… oni nie wyglądają na takich, ktorym można powiedzieć “Nie” - spuściła wzrok i dodała pod nosem - Ingrid może by sobie z nimi poradziła… a ja po prostu poszłam z nimi na statek. Obiecali nas odstawić za jakiś czas - choć w jej glosie słychać było smutek to dorzuciła spoglądając już w twarz Clem - wiesz… mamy za darmo wycieczkę poza stację.
- Nie martw się…
- pocieszyła przyjaciółkę sama nie do końca beztroska. Spojrzała na brata i resztę - To co robimy?
- Czekamy dokąd nas zabiorą, wykonujemy ich polecenia, a później wracamy do domu
- powiedziała Naomi unosząc brwi, jakby nie rozumiejąc dlaczego inne dzieciaki zastanawiają się nad tym.
Clementina spojrzała na Alexa i brata czekając na ich odpowiedź.
- Jeżeli narobimy hałasu, to przyjdzie ktoś od nich. Możemy go rozbroić i zaatakować resztę - rzucił Alex gestykulując przy tym jakby opowiadał scenariusz vidu sensacyjnego.
- Ee nie wiem czy to dobry pomysł - zaoponował Jaxon.
- Jak narobimy hałasu to zleci się więcej niż jeden. Ciężko będzie rozbroić dwójkę albo i więcej - pokręciła głową Clem.
- A może zjemy te batoniki? To nie było łatwe wyprosić ich o nie - rzuciła niby beztrosko Ella, choć Aimee wiedziała, że dziewczyna boi się, co zacznie się dziać, jeżeli spróbują stawiać opór.
- Dobry pomysł. Słuchajcie - dziewczyna zwróciła się do pozostałych dzieciaków - zjedzmy batoniki i na spokojnie obgadajmy co dalej. Lot zajmie nam trochę, nie musimy się spieszyć już od razu, co nie? A jeśli mamy próbować ucieczki, to trzeba to dobrze zaplanować.
Usiadła obok brata i rozejrzała ponownie po towarzyszach. Poklepała miejsce obok siebie dla Elli.
- Może jak jemy to powiemy o sobie kilka słów? Ja zacznę… Mam na imię Clem, Jaxon to mój starszy brat, Ella to moja przyjaciółka. Mam 15 lat i szkolę się na zootechnika. Alex? - zachęciła chłopca, próbując uśmiechnąć się przyjaźnie mimo, że on wciąż budził w niej przestrach raczej niż sympatię...
 
corax jest offline  
Stary 27-04-2016, 00:02   #8
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Gdzieś w kosmosie.
Prom należący do żołnierzy N7.


Dzieciaki wcinały batony wysokoenergetyczne i popijały wodą. Pierwszy swoją historię opowiedział Alex. Jak się okazało było to zdrobnienie od Alexander. Był żołnierzem ochrony stacji z sekcji prewencji. Miał 16 lat. kojarzył Ingrid i chłopaka Clem. Później opowiadał o sobie Jaxon, przyszły chirurg, a aktualnie lekarz praktykant. Blondyn na szczeblu zawodowym najszybciej dogadał się z Naomi. Czarnoskóra szesnastolatka była bioinżynierem. Właśnie zaczęła specjalizacje z protetyki. Batoniki były już tylko wspomnieniem, a ona nadal opowiadała jaki wspaniały model ramienia zaprojektowała i wykonuje jako projekt zaliczeniowy. Dopiero Ella jej przerwała wyzywając od kujonki. W końcu sama zdecydowała się zostać botanikiem, po to, żeby radzić sobie z miniplantacją marihuany, która była jej niespełnionym marzeniem. Tylko Wiedźma nic o sobie nie powiedziała, bo uważała, że to głupie. Jednak skorzystała z okazji i spałaszowała swój przydział batonów. W końcu po kilkunastu godzinach zapoznawania się stwierdzili, że pora iść do łóżek. Nie mieli ze sobą piżam, ani ubrań na zmianę. Co nagle zaczęło być krępujące. Naomi poszła pod prysznic i wróciła kompletnie mokra z naciągniętymi na siebie ubraniami. Nie było też ręczników. Ktoś ewidentnie nie pomyślał. Ella zaczęła dobijać się do drzwi wyjściowych. W końcu uchyliły się na ułamek sekundy. Dziewczyna przedstawiła w czym problem, jednak na uwagę o ręcznikach usłyszała jednie salwę śmiechu. W końcu światłą w pomieszczeniu ściemniały, czym ewidentnie sugerowano im, że już pora spać. Każde z nich miało swoją ciasną prycze. Łóżka były spiętrowane. Clem wylądowała pod Ellą. Jaxon nad Alexem. Wiedźma nie zmieniła swojego miejsca, więc Naomi próbowała spać pod nią.

Zaczął się kolejny dzień. Uczucia były mieszane. Z jednej strony dzieciaki zaczęły podchodzić do uprowdzenia, jak do waksacyjnego obozu, gdzie poznaja nowych znajomych. Z drugiej strony przepocone ubrania i nieumyte zęby przypominały im, że to jakaś forma więzienia. Przyszedł czas na działanie. Alex opisywał Clem krok po kroku wszystko co zaobserwował. Dziewczyna mogła być pod wrażeniem. Niestety jedynym rozwiazaniem było wciągnąć żołnierzy do środka. Ich sekcja składała się z korytarza prowadzącego do trzech pomieszczeń. Po prawej toaleta, po lewej kabina prysznicowa, a na końcu korytarza ich “cela-sypialnia”. Dokładnie na przeciw celi było upragnione wyjście i dwaj strażnicy. Dzieciaki postanowiły czekać kolejny dzień. Opłaciło się. Około południa dostali swoje racje żywnościowe. Miało to formę kleiku w metalowej puszcze. Przyniosła to kobieta w kompletnym mundurze z hełmem. W zasadzie Clem nie była pewna, czy to mężczyzna, czy kobieta, ale Alex wyjaśnił subtelne różnice w przeszyciach pancerza. Mimo podłego wyglądu ten syn historyka i programistki okazywał się najbardziej przydatny ze wszystkich. Kolejnego wieczoru inne dzieciaki też postanowiły się umyć. Poza Wiedźmą, która w zasadzie przyzwyczaiła wszystkich do swojego “mam to w dupie”. Ktoś się też nad nimi zlitował, bo w kabinie był jeden ręcznik. Cóż… lepszy rydz niż nic. Trzeba było tylko nie myśleć o tym, że ktoś go przed tobą używał. W różnych miejscach…. Naomi wolała wrócić przemoczona i założyć na siebie przepocone ubranie niż wytrzeć się ręcznikiem po Alexie. Gdy wygaszono światła młody żołnierz i Clem przykleili się do drzwi swojej celi nasłuchując. Jak się okazało z prysznica korzystali również N7. Osiem osób kolejno wchodziło, oczyszczało się i wychodziło. Czy Alex się pomylił, gdy mówił "co najmniej dziewięciu"? A może nie każdy odczuwał potrzebę wieczornej higieny? Następnego dnia Clem spała kilka godzin dłużej przez nocne czuwanie. Nadchodził czas podjęcia decyzji. Jeżeli nie zrobią czegoś teraz, to później już nikt nie podejmie próby ucieczki. Choć z drugiej stron nie było aż tak strasznie. Choć jedli raz dziennie, to nie byli głodni. W czasie gdy się myli, też nikt ich nie podglądał. Czy na stacji do której lecą będzie gorzej?

Eden Prime, rezydencja Daxów.

Jeszcze przed wschodem słońca do rezydencji zapukała młoda kobieta w dziwnej zbroi.
Jak się okazało musiał to być ktoś bardzo ważny, bo po kilku wymienionych zdaniach z majordomusem postanowiono zbudzić seniora domu. Rozmowa trwała długo za zamkniętymi drzwiami. Około południa Sana została poproszona do prywatnego gabinetu ojca. On siedział za swoim majestatycznym biurkiem. Ona stała przed wielkim panoramicznym oknem wpatrując się w jezioro.
Ich jezioro. W końcu ojciec był właścicielem tej ziemi. Dziesiątki hektarów lasu. Musieli się z nimi liczyć! Wszyscy! Nawet jakaś lalunia, która z samego rana przybyła do ich domu. I choć w Sanie się kotłowało, to wiele lat surowej nauki nie pozwoliło, żeby zadrżał choć jeden mięsień jej twarzy. Była skupiona i opanowana.
- Usiądź - powiedział Herman Dax. Tylko ktoś kto go nie znał mógł pomyśleć, że nie jest to rozkaz. Jego córka wykonała go bez mrugnięcia okiem, siadając na przeciw biurka.
- Jesteś już dorosła. Wiele razy rozsądzałaś w sporach naszych podwładnych. Dziś chciałbym, żebyś podjęła decyzję w sprawie która dotyczy ciebie. Pamiętaj, że nadrzędnym celem jest zawsze dobro naszej rodziny.
Burmistrz odchylił się i złożył ręce w piramidkę.
- Czy to znaczy, że musze powtórzyć wszystko jeszcze raz od początku? - zza pleców dziewczyny dobiegł głos kobiety-żołnierza.
- Myślę, że minął czas opowieści. Teraz będzie pani odpowiadać na pytania Sany. Tak, żeby mogła sama dokonać prawidłowego osądu.
Dziewczyna odwróciła się na krześle, tak, żeby spojrzeć na kobietę. Czuła na sobie spojrzenie ojca. Coś ścisnęło ja w gardła, bo uświadomiła sobie, że to bardzo ważna próba. Jeżeli zawiedzie… cóż wolała o tym nie myśleć.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 11-05-2016, 22:56   #9
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Sana siedziała sztywno na krześle, wpatrując się w kobietę. Nie znała jej, tego była pewna. Kobieta nie była stąd.
Sytuacja była trudna. Nie z powodu niespodziewanej wizyty. Dziewczyna – pierwszy raz od bardzo dawna – nie wiedziała, czego ojciec od niej oczekuje. To była nowa sytuacja. Budziła niepokój. Rzuciła szybkie spojrzenie na ojca, ale tym razem nie wyczytała niczego z jego twarzy. Chciała, żeby pytała i podjęła decyzję. Ale w jakiej sprawie?
- W jakim celu pani przyjechała? – zapytała.
Kobita stała wyprostowana. Trzymała podbródek wysoko. Widać było po całej jej postawie, że nie zwykła tłumaczyć się przed nastolatkami. Jak widać ją też burmistrz Dax chciał upokorzyć.
- Jestem dowódcą oddziału, który ma z tej kolonii zabrać wyjątkowe indywidua. Osoby reprezentujące nadludzki niemal potencjał. Osoby takie jak pani.
“Indywidua”. Brzmiało jak “odmieńcy “. W słowie było coś obraźliwego. Poniżającego. Jednak Sana nie zastanawiała się nad tym. Odetchnęła z ulgą. Na szczęście to nie o nią chodziło. Ona była zwyczajną dziewczyną. Uśmiechnęła się, rozluźniając.
-To pomyłka. Szuka pani kogoś innego. - przeniosła spojrzenie na ojca : - Mogę już wrócić na lekcje?
- Czy nie nazywa się pani Sana Dax i nie jest córką Hermana Daxa? Otrzymałam dość dokładne informacje. Mam ze sobą skan pani genotypu. O pomyłce nie może być mowy
. - Kobieta wyciągnęła przed siebie lewą rękę. Wokół nadgarstka zapaliło się pomarańczowe światło, a po chwili nad ręką zawisła trójwymiarowa podobizna twarzy nastolatki.
- To moje zdjęcie - albo kogoś bardzo podobnego - ale mówię o tym, że nie mam żadnych specjalnych zdolności - zaczęła Sana, aby przerwać po chwili. Znowu rzuciła szybkie spojrzenie na ojca. Może chodziło o legendę na temat jej zdolności “uzdrawiania” osób wyciągniętych z rzekomo skażonej strefy w okolicach jaskiń? Ale przecież to był mit przeznaczony dla mieszkańców.. Nie wiedziała, jak się ma zachować o ile może powiedzieć.. Odwróciła się do mężczyzny . Potrzebowała jego wskazówek.
- Ojcze, możemy chwilę porozmawiać tylko we dwoje? Ty i ja?
Herman wstał zza biurka.
- Zechce pani chwilę zaczekać? Ktoś z obsługi należycie panią ugości.
Kobieta skinęła głową i wyszła przez jedyne drzwi do pomieszczenia. Jakoś tak nikomu nie przyszło do głowy, że mogłaby nie “zechcieć”.

- Myślałem, że wysłuchasz jej do końca. Nie czujesz się pewna? - Stał tak nad nią, niczym posąg i wpatrywał się z ciekawością.
Dziewczyna potrząsnęła głową.
- Ma moje zdjęcia.. ale to nie chodzi o mnie. Nie mam specjalnych zdolności. Chcesz, żebym udawała, że mam? Potrafię to zrobić. Przekonać ją. Ale jeśli stąd odejdę, to nie pomogę Osadzie. Sądziłam, że moim przeznaczeniem jest zostać przywódcą naszego ludu. Tutaj. Kontynuować twoje dzieło, ojcze. Tego chcę.
- Mówiła, że wrócisz. Chcą odkryć w ludziach zdolność telekinezy. Jak u Asari
.
W głowie Sany pojawiło się skojarzenie mitycznej rasy obcych. Błękitnoskóre kobiety potrafiące siłą umysłu przenosić przedmioty czy odbijać kule. Dziewczyna opowieści o telekinezie zawsze traktowała jak bajki. Jednak wiedziała, że rasa Asari istnieje.
- Podobno opracowali technologię jak wydobyć z ludzi takie zdolności. Nie ze wszystkich. Ale badania krwi powodują, że się kwalifikujesz. Myślę, że możesz bardzo umocnić pozycję naszego rodu jako pierwsza ludzka biotyczka. - W oczach ojca było pewne wyzwanie. On pragnął dla niej tych mocy. Wpisały się już w jego doskonały plan.
Sana cała zamarła w środku, choć na jej twarzy nie drgnął ani jeden mięsień. Ma wyjechać? Zostać wszystko, nie wiadomo na ile?! Rodzinę, przyjaciół, jezioro? W sumie nie miało znaczenia, dokąd ma jechać – nigdy nie oddalała się na więcej niż na kilkadziesiąt kilometrów od Osady. Nie było takiej potrzeby. Sądziła – była pewna – że to się nigdy nie przydarzy, nawet nie rozważała takiej opcji.
Spróbowała myśleć w sposób pozytywny – wyjedzie, ale to dobrze, bo… bo pozna nowe miejsca, nowych ludzi, uniknie męczących treningów, ojciec będzie z niej dumny. Panika narastała, nic nie pomagała.
Zaczerpnęła gwałtownie powietrza. Podniosła wzrok i spojrzała ojcu w twarz.
- Proszę.. nie każ mi tego robić. – powiedziała tylko.
Herman obszedł biurko, po czym usiadł na jego brzegu.
- Nie chcę ci niczego w tej kwestii nakazywać. Wierzę, że jesteś już dorosła i sama podejmiesz słuszna decyzję. Na wyciągnięcie ręki masz przed sobą boską moc. Będąc półbogiem nie będziesz mieć najmniejszego problemu z prowadzeniem za sobą ludzi.
Objął dziewczynę i przyciągnął do siebie. Zdziwiona, poddała się jego dotykowi. Ojciec nie był szczególnie wylewny. Właściwie - Sana nie pamiętała, kiedy ostatnio ją przytulał.
- Pamiętaj, że miarą naszej dojrzałości jest to, że potrafimy wejrzeć w przyszłość i podejmować decyzje dobre dla osady, nawet jeżeli wymagają od naszej rodziny poświeceń.
- Rozumiem
. - odpowiedziała. Decyzja mogła być tylko jedna. - Nie każmy naszemu gościowi czekać.
Herman wcisnął przycisk interkomu i rzekł:
- Wpuść ją.
Po kilku sekundach do pomieszczenia ponownie weszła kobieta w zbroi. Natomiast Dax skierował się do drzwi. Mijając Sanę powiedział:
- Ufam, że ma dalsza obecność nie jest już obligatoryjna? Sano, przyjdź proszę po wszystkim do ogrodu.
-Tak, ojcze.


Kobieta sprawiała wrażenie zdenerwowanej. Zdawała sobie sprawę, że Dax chciał ją upokorzyć stawiając przed podlotkiem i zmuszając do rozmowy jak równy z równym. Jednak grymas szybko zniknął z jej twarzy. Zastąpiła go zimna maska profesjonalizmu.
- Czy ma panienka jeszcze jakieś wątpliwości?
- Jak długo będzie trwało szkolenie? Kiedy będę mogła tu wrócić? Ojciec mówił, że po wszystkim wrócę
. - w tym momencie przyszła jej do głowy kolejna myśl, przez chwilę rozważała, jak ją sformułować o w końcu dopytała : - Czego oczekujesz ode mnie w zamian za szkolenie? Chcesz do czegoś użyć moich zdolności. Do czego? Jeśli mam się w pełni zaangażować potrzebuję znać kontrakt. A potrafię zaangażować się w 100 %.
- Ciężko mi wypowiadać się w szczegółowych kwestiach. Nie odpowiadam za program szkolenia. Poprzednia transza trwała dwa lata
- spojrzenie kobiety nagle uciekło gdzieś w bok. - Czas szkolenia jest uzależniony od ewentualnych wyników. Opanowanie mocy biotycznych może zająć kilka tygodni, a może miesięcy. Po zakończonym szkoleniu prawdopodobnie przez pewien czas będziemy wymagać służby dyplomatycznej. Myślę, że nie będzie to trwać dłużej niż rok. Będą was pokazywać w Cytadeli i na Ziemi, jako pierwsze pokolenie ludzkich biotyków. Może będziecie musieli w czasie transmisji na żywo przenosić przedmioty siłą myśli. Później wszystko zależy od was. Praca w dyplomacji będzie stać otworem. - Spojrzała na Sanę wyzywająco - Możecie się też zaciągnąć do wojska wzmacniając potencjał naszej armii. Niektórzy z was mogą chcieć trenować kolejnych. Tak naprawdę perspektyw będzie ogrom. Ale możesz też wrócić tutaj. Macie piękne jeziora. Rozumiem dlaczego nie chcesz opuszczać tego miejsca.

Bzdura, nic nie rozumiała. Miała wypełnić swoje zadanie, możliwe w najszybszym czasie i najmniejszymi kosztami, to wszystko. Do tego kłamała, nieudolnie zresztą. Czy chodziło o czas szkolenia, czy o to, co było potem? Poprzednia transza.. Co się z nimi stało? Tego też Sana nie wiedziała. Ale była pewna jednego: szybko przyswajała nowe umiejętności. Była wytrwała i zmotywowana. A jeśli rzeczywiście miała do tego talent - a pewnie miała, skoro kobieta zdecydowała się przylecieć - to szybko opanuje potrzebne zdolności. A wtedy nikt nie będzie jej w stanie do niczego przymusić… do niczego. Zrobi to, co uzna za konieczne i słuszne. W sumie oba słowa oznaczały to samo.
- Spakuję się - powiedziała tylko do kobiety.
- Proszę, żeby bagaż był możliwie mały. Czekamy przed budynkiem. Jeżeli Ci zależy na pożegnaniu się z kimś, to poczekamy. Mój człowiek powinien już przekonać rodzeństwo Korelian.

Sana ukłoniła się i wyszła. Pozornie nie zareagowała na informacje o „przekonaniu” jej przyjaciół, ale w środku myśli i emocje znów zawirowały w szalonym tańcu. Przez sekundę poczuła radość i ulgę, ze nie będzie musiała przechodzić przez to wszystko sama. Szybko jednak odepchnęła od siebie te egoistyczne myśli. Jej odczucia nie były istotne. Harriet i Hugo nie musieli jechać! Nie musieli! Była pewna, że ani jej przyjaciółka, ani narzeczony i nie planowali, nie chcieli wyjeżdżać – ich życie związane było z jeziorem i Osadą. Nie mieli też – w przeciwieństwie do niej – powinności. Mogli sami decydować i wybierać. A może jednak nie? Może też byli częścią planu jej ojca? Planu zadbania o Osadę? Nie wiedziała tego. A może jednak uwiodła ich idea posiadania nadludzkich mocy?
Wpadła do swojego pokoju, spakowała szybko kilka ubrań, bieliznę na zmianę, szkicownik i ołówki, przybory kosmetyczne.. nie wiedziała, co powinna zabrać. Zapięła na szyi łańcuszek z diamentem, prezent od rodziców na 15 urodziny.

Pożegnanie z matką było krótkie, kobieta robiła dobra minę do złej gry, Sana też udawała, że cieszy się z wyjazdu. Żadna z nich nie chciała się rozkleić.

Dziewczyna wybiegła do ogrodu, gdzie miał czekać na nią ojciec. Jeśli to on zdecydował o wyjeździe Korelian – przekona go do zmiany zdania. Nie wahała się już. Wiedziała, ze da radę przekonać i ojca, i przyjaciół. Ich miejsce było tutaj.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 15-05-2016, 00:07   #10
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Clem nieśmiało przysiadła koło Alexa.
- Ja optuję za zaczekaniem aż ostatni z nich pójdzie się kąpać. I załatwić jego albo ją. Ja mogę odciągnąć uwagę, a ty walisz w łeb? - spytała patrząc nieśmiało na w dalszym ciągu przerażającego ją chłopaka. - Albo na odwrót: załatwić pierwszego, wciągnąć do łazienki, jak za długo nie będzie wychodził to ktoś pojdzie sprawdzić. Wtedy przejąć drugiego. Dwie bronie to więcej niż jedna. Co sądzisz?
Alex przytaknął z aprobatą. Był dobrym żołnierzem. Przywykł wykonywać rozkazy. Z radością przyjął fakt, że ktoś zdjął z niego obowiązek dowodzenia. Jaxon również przytaknął z aprobatą. Pozostałe dziewczyny nie specjalnie były zadowolone z obrotu sprawy. Ella nawet na moment zalała się łzami mówiąc, że żołnierze ich zabiją. Naomi tylko pokiwała głową i nie odezwała się do nikogo już do wieczora. Czas wprowadzenia w życie planu młodej zoolog zbliżał się wielkimi krokami.
Clem nie miała pojęcia co robić ani jak. Wiedziała jednak jedno. Zdecydowanie nie chciała dotrzeć do miejsca, w którym podobno mieli zrobić z nich nadludzi. Niby jak? Jak mieliby się nagle stać super ludźmi? Dziewczynie kojarzyło się to wyłącznie z vet-labem. Miała nieodparte wrażenie, że to oni staną się szczurami wpuszczanymi do labiryntów by N7 i ktokolwiek, kto zlecał im porwania, mógł obserwować ich wyniki i sczytywać dane z mini-czipów. Tak jak niedawno jeszcze robiła ona sama z gryzoniami.

- Ella nikt nikogo nie zabije, jesteśmy zbyt cenni dla nich. Jakby chcieli nas zabijać to by nas nie porywali i nie obiecywali gruszek na wierzbie. Przestań płakać…- pocieszała przyjaciółkę. - Ella, żebyś się nie martwiła Ty będziesz udawać, że zemdlałaś. Leżysz nieruchomo i nic nie robisz.

- Alex, ty staniesz za drzwiami po lewej stronie, Jaxon ty po prawej. Ja pójdę wyciągnąć któregoś ze strażników jeśli będzie długo zajmować im zebranie się pod prysznic. Jak zobaczą zemdloną Ellę, powinni zareagować jakoś… - Clementina skrzywiła się. Mogła się przecież mylić. Zamiast wejść do środka, komandosi mogą chcieć się wycofać. - Ella musisz leżeć bliżej przeciwległej ściany. Żeby musieli zrobić kilka kroków w głąb kabiny. Wtedy Jaxon i Alex skaczecie na niego, my z Nao pomagamy i asekurujemy w razie co korytarz. - niewielka blondynka spojrzała po pozostałych dzieciakach - Załatwionego przeciągamy do naszej kwatery i powtarzamy numer, tylko Ella ma na sobie strój komandosa, a chłopaki broń. Pasuje?
W życiu nie była tak zdenerwowana i przerażona swoimi zamiarami. Spojrzała na brata szukając u niego wsparcia. Po czym zganiła samą siebie. To nie był czas na wątpliwości. Odegnała od siebie wizję Victora, bo wiedziała, że w przeciwnym wypadku zacznie ryczeć.
- Może rozejrzymy się jeszcze za czymś co można użyć jako broni?
Alex z największym zaangażowaniem szukał czegoś co może zostać bronią. Próbował rozerwać piętrowe łóżko, jednak solidna konstrukcja nie drgnęła. Zdjął prześcieradło. Clem uznała, że może się przydać do podduszenia kogoś lub zakneblowania. Jednak do kneblowania jeszcze lepsza mogła się okazać pianka wysoko-elastyczna stanowiąca materac. Pianka rozciągała się zarówno pod palcami Clementiny, jak i pod gwałtownymi szarpnięciami Alexa nie ustępowała. W końcu dzieciaki doszły do wniosku, że nie są w stanie osiągnąć więcej. Minęło południe. Zaczynał doskwierać im głód. I chyba włąśnie dlatego byli jeszcze bardziej zdeterminowani. Nawet Naomi dała się przekonać do pomocy.
Ella ułożyła się na zimnej posadzce pod prysznicem. Chłopacy zajęli miejsca przy drzwiach, do kabiny prysznicowej. Clem zastukała mocno w śluzę za którą znajdowali się strażnicy.
- Hallo? Hallo! Potrzebujemy pomocy!!!! - wrzasnęła zdenerwowanym głosikiem. - Hallo! Wiemy, że tam jesteście!
Drzwi się uchyliły ukazując parę żołnierzy w kombinezonach bardziej przypominających stroje milicji, niż zbroje w których przybyli po Clem.
- Co jest? - zapytał błędkitnooki blondyn.
- Ella zasłabła pod prysznicem. Nie daje się obudzić. - Clem nie musiała specjalnie się wysilać by wyglądać i brzmieć jak przerażona nastolatka.
Blondyn ruszył pod natrysk, podczas gdy jego niższy kolega rozwinął omniklucz i zameldował:
- Przyślijcie szybko medyka do sekcji dzieciaków. Jest jakiś problem z jedną z nich.
Gdy blondyn wszedł do pomieszczenia z natryskiem Alex zgodnie z ustaleniami rzucił się na niego. Jednak tym razem powalenie go nie było tak banalne jak powalenie Steva na stacji. A może po prostu tego komandosa trudniej było zaskoczyć? Szybkim zwrotem wykonał chwyt i rzut. Niesiony siłą rozpędu Alex uderzył o Jaxona, który nawet nie zdążył zareagować. W ułamku sekundy obydwaj chłopacy leżeli na podłodze. Ella za to nie zdążyła wstać. A może cała sytuacja przeraziła ja tak bardzo, że nie chciała wstać? Chłopak szkolony na żołnierza jednak wiedział, że wszystko zabrnęło za daleko. Teraz i tak spotka ich kara, ale nadal mogli doprowadzić swój plan do końca. Chwycił kaburę z pistoletem komandosa i wyszarpnął broń. Zanim zdążył wycelować mężczyzna wykonał szybki krok w bok. Wyuczone zejście z linii strzału. Początek wyuczonej na wielogodzinnych treningach sekwencji. Szybki cios w splot słoneczny chłopaka miał ją zakończyć. Jednak Alex też nie próżnował na zajęciach z walki. Wykonał unik i strzał. Huk rozniósł się echem w małym pomieszczeniu. Żołnierz razem z Alexem weszli w klincz. Rozległ się dźwięk łamanej kości i krzyk chłopaka. Brat Clementine rzucił się na komandosa chcąc go powalić. Po chwili cała trójka znalazła się na posadzce. Rozległ się kolejny strzał. Smuga krwi rozlała się po ścianie prysznica. Na korytarzu stała Naomi. Miała przerzucić prześcieradło wokół szyi komandosa, żeby go unieruchomić. Poddusić. Tymczasem prześcieradło zwisało bezwładnie a dziewczyna zdawała się być roztrzęsioną. Nie docierało do niej to co właśnie widziała….
Przez chwilę wszystko zamarło. Cisza uderzyła w uszy niczym grzmot. Clementina nie wiedziała co to za wysoki, nieustający dźwięk. Po chwili dopiero do niej dotarło, że to ona sama się drze. Stała sparaliżowana i jedyne co mogła zrobić to wpatrywać się w martwego Alexa i wrzeszczeć. Przerażony wrzask urwał się nagle gdy dla odmiany panika odcięła jej dopływ powietrza. Dusiła się…
Nie wytrzyma tutaj ani chwili dłużej. Serce waliło jak oszalałe, gdy patrzyła na chłopaka, który do tej pory ją przerażał. Teraz leżał martwy i jeszcze bardziej przerażający. Kula trafiła w dolną szczękę rozrywając połowę żuchwy i wyszła przez czubek czaszki. Przyjaciółka Clem i młody komandos byli upaćkani krwią Alexa i kawałkami mózgu. Jej braciszek był tylko trochę poplamiony i w szoku.
Clementina poczuła się jakby dostała raz jeszcze granatem. Wszystko docierało z opóźnieniem.
Nie mogła tu zostać, nie mogła....
Rzuciła się do ucieczki niczym spłoszone zwierzę.
Przed siebie byle dalej. Nie wiedziała dokąd i nie dbała o to. Wiedziała, że gdzieś muszą być szalupy ratunkowe. Musiała się do nich dostać już. Teraz. Wydrapać sobie drogę na zewnątrz. Panika i szok zupełnie przejęły nad nią kontrolę. Wybiegła przez śluzę która dotychczas była zamknięta. To ją mieli pokonać razem z Alexem gdy tylko zdobędą broń. Nawet nie zwróciła uwagi na jednego z żołnierzy, którego potrąciła ramieniem. Biegła przed siebie do kolejnej śluzy. Tylko na sekundę obejrzała się za siebie i po chwili poczuła uderzenie. Ktoś uderzył ją w głowę. Była tak rozpędzona, że w ostatnim prześwicie świadomości czuła jak jej nogi odrywają się od ziemi rwąc się do dalszego biegu. Za to twarz, która zatrzymała się na czyjejś omni-rękawicy chciała podróżować w stronę przeciwną. Gdy siła upadku na plecy wypchnęła powietrze z jej płuc Clem straciła przytomność.
 
corax jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172