06-03-2017, 17:45 | #41 |
Reputacja: 1 | - Moja droga... zamknięte jesz... - stojąca wśród łóżek kapłanka rzuciła roztargniona ku drzwiom. - Marina! - poznała funkcjonariuszkę. - Stwórca mi ciebie zesłał - pokazała jej porozrzucane w rogu hali stoły, wśród których widać było resztki pęków kabli leżących luzem na podłodze. W górze, prawie pod dachem dało się dostrzec duże zbite okno. |
18-03-2017, 11:05 | #42 |
Reputacja: 1 | Marina Na miejsce dojechali w parę chwil, odór stłoczonych zwierząt był faktycznie bardzo intensywny, choć początkowo nie wyczuli go przez konkurencyjne zapachy docierające z przewożonych zwłok. Kompleks blaszanych baraków, ciasnych wybiegów i postawionych naprędce hal zbudowany został wokół prezentującej się całkiem nieźle starej kamienicy, w której zapewne mieszkał właściciel tego całego przybytku. Na dojazd pozostawiono wąski korytarz między zabudowaniami, podjeżdżając więc pod drzwi właściciela mieli nieprzyjemność spoglądać na wyjące opętańczo ściśnięte zwierzęta i zaganiających je brutalnie poganiaczy. Ruch w biznesie był duży, bo i był to ostatni czas, by zaopatrzyć się w bestie przed wyruszeniem na pustkowia wokół miasta. Mijali też liczne kamery, więc pewnie właściciel już wiedział o ich przybyciu. Przed drzwiami czekało już na nich dwóch drabów uzbrojonych w pistolety maszynowe, ubrani byli w miarę przyzwoicie, w nowe, przypominające trochę oficerskie marynarki kurty. - Już na was czekają - mruknęli, marszcząc nosy, bo faktycznie ciężarówką przesiąknięta była trupim odorem i choć nie było z tym bardzo źle, to charakterystyczny zapach był wyraźnie wyczuwalny. Pani komisarz poleciła, by na czas rozmowy podkomendni wysiedli z wozu. Wzięła ze sobą swoją oryginalną dwójkę ludzi i skierowała się całkiem sprawnym krokiem do drzwi. Wnętrze nie zaskakiwało. Pełno było tam mało gustownego przepychu i pretensjonalnych dowodów bogactwa właściciela. A przynajmniej tego, co za bogactwo uchodziło w Zewnętrznym Mieście. Minęła dwa kamienne posągi przedstawiające szykujące się do skoku Annony i wstąpiła na gruby, ciężki dywan przedstawiający scenę… Chyba polowania, choć wizerunek był zbyt chaotyczny, by to dokładnie stwierdzić, może była to jakaś strzelanina? Na potężnej skórzanej kanapie siedział już Tarthoff, wydawał się lekko pijany, opróżniał właśnie następną kryształową szklanicę, drapiąc się drugą ręką... powiedzmy, że po nodze. Widząc postać pani komisarz nawet nie wstał, pokazując jej niedbałym gestem wielkiej łapy kanapę naprzeciwko. - A, panienka Mardock, jużem się właśnie zastanawiał kiedy się ktoś od was zjawi. Mój rachmistrz wyliczył, że żeście nam w ostatnim sezonie za dużo policzyli. Jak rozumiem należy się jakiś zwrocik? Hę? Starczyło kogoś podesłać, nie trza było się samemu fatygować. Wyszczerzył bezczelnie zębiska. Marina stanęła prosto z rękami skrzyżowanymi za plecami. Nie planowała trzymać broni w dłoniach, gdyż nie miała zamiaru dać gorylom nawet żałosnego pretekstu do strzelania. Jej zmęczony wzrok na twarzy bez wyrazu wbił się w lekko zrobionego ważniaka. Śpieszyła się. - Dostałam zgłoszenie o kradzieży z magazynu, który jest pana własnością. Wynajął go pan kapłance Juliannie - zarysowała własny temat, którym chciała podążać. - Przekazał jej pan jeden z kluczy do bramy wejściowej. Czy to prawda? - Ach to... - westchnął znudzony. - Tak, tak. Coś tam jej dałem. Znaczy się moi ludzie jej przekazali, bo ja dużo z nią nie gadałem. Pewnie był jeden, bo i na co jej więcej? Przekonywanie (empatia) d20=4 sukces Marina dostrzegła, że w przypadku tego pytania obojętność była tylko udawana, no... Przynajmniej do pewnego stopnia. Temat nie był mu w żadnym razie obojętny. - A co? - rzucił, gapiąc się na nią z lekko rozbieganymi od trunku oczami. - Czy jest coś, czego nie wiem, a powinnam wiedzieć, lub coś, co chce pan mi powiedzieć, zanim przejdę do własnych wniosków? - monotonnie wyrecytowała. - Proszę się dobrze zastanowić - dopowiedziała tym samym tonem, choć całokształt zabrzmiał jak groźba. Przekonywanie d20 = 15 porażka - Hę? Znaczy co? To jakiś żart? - spojrzał na nią spode łba, wyraźnie poirytowany. - Nie mam czasu na te wasze urzędnicze pierdoły! Może zamiast gnębić uczciwych przedsiębiorców wzięlibyście się wreszcie za swoją pieprzoną robotę! Nie była w stanie rozgryźć, czy naprawdę się wkurzył, czy próbował ukryć prawdziwe emocje pod sztucznym wybuchem. Cóż, zapewne nie musiał zbyt wiele grać, niechęci do urzędników nie trzeba było szczególnie udawać. Marinie w sumie nie robiło to różnicy. Nie obchodziło ją, jakie podejście do niej ma Tarthoff. Jej podejście natomiast... było dość bojowe. Nie miała zamiaru tracić czasu na uprzejmości. Szczególnie nie na drodzę szukania ludzi, którzy okradli Juliannę. - Zatem przesłuchanie może odbyć się w Urzędzie. Po tym jak pan tam wytrzeźwieje - zagroziła monotonnie. - Chyba, że usłyszę teraz odpowiedź na moje pytanie. Mężczyzna parsknął. - Co u licha jest z wami urzędasami? Zupełnie was pokręciło? Jakie przesłuchanie, o czym wy gadacie? Wstał poirytowany, prezentując swoją rosłą, choć mocno spasioną sylwetkę. - Jeśli nie macie konkretów, to wynoście się z mojego domu, nie będę marnował czasu na te bzdurne zagadki! Dał znak stojącym przy drzwiach gorylom. Dwójka towarzyszących pani komisarz funkcjonariusz popatrzyła na nią niepewnie. - Z magazynu skradziono kapłance sprzęt o wartości przekraczającej tysiąc feniksów - wyrecytowała twardo. - Sprzęt został wyniesiony przez drzwi frontowe. Jest pan na liście podejrzanych. To mi wystarczy, by umieścić pana w Urzędzie do czasu wyjaśnienia sprawy, lub odnalezienia sprawców. To nie ja muszę się tłumaczyć panu. To pan musi tłumaczyć się mnie. Odpowie pan na moje pytania, czy mam pana wyprowadzić z własnego domu zgiętego w pół i w kajdankach? Tarthoff szczerze się roześmiał. - Za kogo ty się masz?! - ryknął. - Wyprowadzić mnie? Z mojego domu? Bo coś ci się wydaje? Jeden mój ruch i moi ludzie wywalą ciebie, panienko, i tych dwóch trzęsących portkami klaunów na zbity pysk! - warknął, pobudzony i rozbawiony zarazem. - Ty i ta twoja żałosna banda w tym mieście nie znaczycie nic! Słyszysz!? Maluczkich wam gnębić, a wara od spraw lepszych od was! - wskazał ją wielkim paluchem. - Galox, Tann, Roxx, ta grupa komediantów wychodzi, teraz! Wydawało się, że naprawdę mocno go rozsierdziła i mężczyzna stracił nad sobą panowanie, był cały czerwony ze złości. Ochroniarze zajrzeli do środka, trzeci z nich miał długą broń i ciężką kamizelkę. W przeciwieństwie do jej funkcjonariuszy wszyscy trzej wyglądali na takich, co strzelać umieli. - Kto wykonał kopie klucza do magazynu? - wtrąciła. - Krótka odpowiedź i rozejdziemy się w spokoju. Może pan pomóc albo się stawiać. Byłaby szkoda, gdyby ucierpiała pana reputacja jak ludzie zaczną gadać. - Coo? Moja...? Jak śmiesz, ty... Tym razem wyraźnie zauważyła, że trafiła w czuły punkt, obserwowała go od samego początku i przez wszystkie stadia eskalacji emocji i była niemal pewna. Miał coś w tym wspólnego, a jej dociekliwość porządnie go wystraszyła, na co reagował w najprostszy dla siebie sposób, gniewem. - Wyprowadźcie ich! Już! Bo nie ręcze za siebie! - wrzasnął, cały czerwony na twarzy. Ochroniarzy w między czasie nazbierała się spora grupa. Wywalili ich, bez użycia przesadnej siły, jednak każdy ich ruch sugerował, że mieli jej spory nadmiar w zapasie. Sama pani komisarz zapewne poradziłaby sobie z jednym lub dwoma, ale na wsparcie pracowników raczej w tej materii liczyć nie mogła. Zatrzaśnięto im drzwi przed nosem, zostawiając ich przed progiem jedynie z czujnym okiem pobliskiej kamery. Kierowca trupowozu spojrzał się na Marinę pytającym wzrokiem. Towarzyszący jej w środku Han i Lui wypuścili powietrze z płuc, byli bladzi jak ściana. - Jussz myśslałem, ższe nas tam... - goniec ułożył dłoń w pistolet i przystawił go sobie do głowy. - Ale pani komisarz go wkurzyła! To pewnikiem jakaś zaawansowana technika śledcza, tak? Czekamy aż wkurzony zrobi coś głupiego, tak? - Oby to cośś głupiego nie sskończyło ssię... - pokazał swój "palcowy pistolet" wskazując nim ich trójkę. Tymczasem blady kierowca wychylił się przez szybę wozu. - Hej, szefowo, dzwonić po jakieś wsparcie? Najwyraźniej widział, że, delikatnie mówiąc, niezbyt grzecznie ich potraktowano. Co mogła odpowiedzieć pani komisarz na "zaawansowaną technikę śledczą"? Że zaczęły puszczać jej nerwy? Że o mało nie wyszła z posiadłości Tarthoffa? Że do strzelaniny nie doszło tylko dla tego, że krętacz opamiętał się? Że prowokowała go do tego, by nie skończyło się to dobrze? Prowadziła w milczeniu sama ze sobą bogaty dialog wewnętrzny. Po paru oddechach poczuła, że jej dłoń drży. Silne emocje, które powinna odczuwać, przebijały się przez leki. Potrzebowała nowej dawki. W milczeniu sięgnęła pigułkę. Dopiero po niej zaczęła sklejać myśli. - Nie będziesz dzwonić - oznajmiła krótko i stanowczo. Chwilę milczała, układając sobie wszystko w głowie. Następnie ponowiła. - Pojedziesz po nie. Ale najpierw zawieziesz nas w jeszcze jedno miejsce. Następnie pojedziesz po wrak i odholujesz go do Urzędu, tam zrzucisz ładunek z paki. Jednak po drodze pojedziesz przez pochód Avestian, przez których mieliście spóźnienie, gdy was ściągnęłam do Baxtera. Dasz mi ich na radio. Kierowca zrobił zagubioną minę. - Dobra szefowo, szefowa pokieruje, to się wszystko zobaczy. Trupki na pace poczekają, wszak im się już nigdzie nie spieszy, nie? - zarechotał. - A smrodek? To nawet dobrze, u mojej ciotki, to martwy wój prawie trzy miesiące w domu leżał po tym jak się przekręcił! Ciotka gadała, że smrodek nawet dobrze jej się zaczął kojarzyć i potem jakoś smutno się w domu zrobiło, gdy go zabrakło! Tymczasem podjechali w okolice magazynu Schmidta, mając nadzieję, że może tym razem uda im się zaskoczyć zatrudniającego nielegalnych pracowników przedsiębiorcę. Szansa, że po zamieszaniu tego dnia zakład będzie nieczynny 1-50 d100= 35 nieczynny Niestety, tak jak poprzednio, magazyn był zamknięty i nie widać tam było ani żywej duszy. Być może pracownicy kryli się po prostu w środku, gdzieś między półkami, za masywnymi, zamkniętymi drzwiami? A może już czmychnęli kanałami, które rozciągały się pod tą stroną miasta? Z zewnątrz, przez niewielkie, zakryte stalowymi roletami okienka nie było za dużo widać. Nie było to dla pani komisarz jakimkolwiek zmartwieniem. Nowa dawka sprawiła, że nakład pracy i jej bezcelowość spłynęła po niej jak po kaczce. Wprawdzie mogło być to do przewidzenia, po nagromadzeniu się incydentów w relatywnie przypadkowych miejscach. Ludzie gadają, a przedsiębiorcy najwidoczniej wolą dmuchać na zimne. Tymczasem komunikator Mariny poinformował ją o połączeniu z Urzędu. - Ehm… KSSP do TM1… - rozpoznała głos Pudła, którego zostawiła na pierwszym miejscu interwencji. - Pani Komisarz? Ja w sprawie naszego trupa… Wygląda na to, że… ehm… To grubsza sprawa. Chłopaki wyciągając trupa narozrabiali trochę w pokoju i odkryli… To chyba jakaś bomba… Stanton Jessica Spojrzała na niego poważnie. -Ojciec ma zamiar dać ci spróbować. - wyznała, lekko konspiracyjnym tonem. - Udzieli ci tylko dostępu do zamkniętego systemu, ale znajduje się tam kopia fragmentu oprogramowania, które uległo awarii. Może… jeśli coś tam znajdziesz, być może będziemy wiedzieć czego szukać w całym systemie. Działa już tunel łączący naszą posiadłość z Węzłem. Udostępni ci jeden panel w sekcji technicznej tam na miejscu. Mogę cię zaprowadzić. Podobno nastąpiły inne awarie… parę osób jest ciężko rannych. Nie mamy dużo czasu. -Skoro nie mamy wiele czasu, ruszamy. - powiedział Stanton zabierając swoją maszynę myślącą w walizce. Chciał pomóc i w końcu dostał szansę. Może naprawi usterkę? Może choć jak mówi Jess naprowadzi miejscowych techników na rozwiązanie. Okazało się, że podróż trochę im zajmie. Ze względów bezpieczeństwa wyłączono kursujące załatanym dopiero co tunelem wózki, a do tego dla pewności zalecono im założenie kombinezonów próżniowych. - To będzie długa droga i duży wysiłek, szczególnie z pełnym oporządzeniem, może panienka woli zaczekać? - zaproponował przydzielony im technik, który przedstawił się mu jako Yann, najwyraźniej był zaufaną osobą Ganthara. Z tego, co Stanton pamiętał, wózek faktycznie poruszał się na tyle szybko, że przebycie tej samej drogi na piechotę mogło zająć niemało. - Z kombinezonów niestety zrezygnować nie możemy, raz że musieliśmy zastosować naprawdę rozległą łatę naprawczą, a dwa że lord Ganthar zalecił nam nie zwracanie na siebie przesadnej uwagi, w kombinezonach wyglądać będziemy jak każdy inny z przemierzających tę drogę sług. Jessica przytaknęła dając do zrozumienia, że zrozumiała, co ją czeka. - Idę - rzuciła tylko, lekko radośnie ,uśmiechając się do Stantona i chwytając go za rękę. - Pragnę zobaczyć mojego przyszłego męża przy pracy - mrugnęła. Służący taktownie udał, że tego nie usłyszał, ale końcówką jego ust lekko powędrowała ku górze. Najwyraźniej lubił Jessicę. Stanton uśmiechnął się gdy Jessica złapała go za rękę. Delikatnie ścisnął jej dłoń odwzajemniając gest. - Mam uraz nogi jeszcze z Cadavusa. Nic groźnego ale walizkę i jak najwięcej tych narzędzi musisz zabrać Yann. Wolałbym na miejscu być zmęczony ale z czystym umysłem niż być rozproszonym przez pogorszenie kontuzji. - popatrzył na Jessikę z ukosa. - To nic groźnego - pośpieszył z wyjaśnieniami. - Zalecano odpoczynek a ja jestem człowiekiem pracy. Więc nie było okazji. Mam nadzieję okazać się godny waszego zaufania i pomóc. - pokiwał głową z nadzieją. - Niezależnie od wyniku. Yann nas tu nigdy nie było. Ruszajmy każda chwila jest cenna. - mimo tych słów patrzył na Jessikę. Cały czas z uśmiechem i szczerym oddaniem. Okazało się, że wcale nie było tak ciężko. O ile nie miał zamiaru odprawiać tam jakichś akrobacji, to przy znacznie obniżonym ciążeniu był w stanie podróżować całkiem sprawnie nawet mimo uszkodzonej kostki. Po drodze minęli parunastu pracowników podróżujących podobnie jak oni, między Węzłem, a posiadłością rodziny Ilonday, niektórzy korzystali do przewozu towarów z wyłączonych obecnie wózków, które obciążone ładunkiem po prostu ciągnęli za sobą. Minęli też łatę, wielki kawał giętkiego, cienkiego jak pajęczyna tworzywa, które po bokach wyrwy nadtopione zostało specjalną lutownicą, by idealnie przywarło do otworu. Yann mijając to miejsce uczynił odruchowo dłonią znak Krzyża Wrót. Podróż zajęła im koło czterdziestu minut, w końcu dotarli znowu do znanej już inżynierowi centralnej części kolonii. Tam po zdeponowaniu kombinezonów w szafkach od razu skręcili do jednego z technicznych włazów i po przekroczeniu dwóch par drzwi bezpieczeństwa znaleźli się na poziomach technicznych. Było tam ciasno i gorąco, wiele z mijanych, pracujących bezustannie urządzeń wytwarzało też niemało hałasu. Stanton prawie ocierał głową o ciągnące się pod sufitem rury i przewody. W końcu w jednej z odnóg korytarzy dotarli do niepozornego stanowiska komputerowego. -Chwilowo z niego nie korzystamy, bardzo niedawno zostało odłączone od sieci kolonii, choć nadal zawiera pierwotne oprogramowanie - wyjaśnił Yann, wskazując inżynierowi, by zajął miejsce przy klawiaturze. Poza nią nie widać było żadnego uniwersalnego złącza, jeśli chciał się podłączyć własnym komputerem musiałby pewnie odkręcić część obudowy i poszukać złącza w środku. Niewielkie pomieszczenie było ciasne i rozświetlane tylko minimalistą lampką w rogu, nie mógł tam liczyć na zbyt wiele prywatności w swoich poczynaniach. Dwójka jego towarzyszy siedziałaby mu niemal na plecach. - Chciałbym wiedzieć jak najwięcej o samych awariach. Jessica mi trochę tłumaczyła, tylko wolałbym usłyszeć to od techników. Co udało wam się ustalić, jakie są awarie gdzie. Wspólne punkty problemu i niech ktoś stojący obok pomoże mi się poruszać w waszym programie. - sam zaczął zdejmować obudowę, jego komputer na pewno ułatwi mu pracę. Zamierzał go podłączyć. Wskazówki wcześniejszych techników, nowoczesny sprzęt jaki miał i świeże spojrzenie miały mu przynieść rozwiązanie. Starał się jak nigdy w życiu. Przez następne dziesięć minut Yann próbował tłumaczyć mu zawiłą naturę katastroficznych usterek w systemach kolonii. Ciężko to szło, raz że miejscowi zdawali się posługiwać zupełnie inną terminologią i filozofią programowania, a dwa, że coraz bardziej jasnym stawało się, iż Yann był tylko doświadczonym serwisantem. Sporo brakowało mu do wybitnego znawcy dziedziny. Wiedział co nieco o systemie, którym przyszło mu się posługiwać, ale sam nie byłby go w stanie odtworzyć. Ciężko było stwierdzić, czy lepszych znawców nie mieli na miejscu, czy może po prostu Lord Ganthar nie chciał wtajemniczać ich w obecne nieoficjalne działania. Ostatecznie mężczyzna wskazał mu tylko miejsca w kodzie, gdzie doszło do usterek. Faktycznie wyglądało to jak stopniowa i losowa degeneracja całego kodu. Stanton podpiął się i rozpoczął pracę, dopytując Yanna co chwila o zamysł takiego, czy innego rozwiązania, na które natrafił. Stanton technologia d20(+1 za komputer -5 za zupełnie obcy system)= 8 sukces Nim udało mu się sformułować pierwsze wnioski minęła dobra godzina, w pomieszczeniu zrobiło się nieznośnie duszno, Jessica, która początkowo z wielkim zaangażowaniem śledziła treści wyświetlane na ekranie, zaczęła wpierw zainteresowanie wyraźnie symulować, a potem otwarcie się poddała, zachęcając go tylko przychylnymi spojrzeniami z miejsca spoczynku, za które obrała chyba jakiś korpus pompy wciśnięty w wąskie pomieszczenie za nim. Yann jednak uważnie i z zaangażowaniem śledził wyświetlane wodospady skomplikowanych danych. Początkowo zaintrygowało Inżyniera to, że systemy stosowane przez ród Xanthippe zdawały się bazować na technologii pamięci holograficznej, pamiętającej jeszcze czasy Drugiej Republiki. W Znanych Światach długi czas próbowano do niej powrócić, przy obecnym poziomie wiedzy technologicznej i możliwościach serwisowych okazała się jednak zbyt zawodna, poza tym obecnie mało która technologia wymagała aż takich możliwości. Język programowania Xanthippe zdawał się zawierać w sobie ciekawe skrypty autonaprawcze, które do pewnego stopnia radziły sobie z tymi problemami, po części robiły to też przez znaczne ograniczenie możliwości tego typu pamięci... I właśnie tam Stanton zauważył domniemanego sprawcę problemów. Xanthippe nie korzystali z pewnych obszarów zaawansowanych kości, ich technologia najwyraźniej nie pozwalała nawet na ich aktywowanie, a komputer Inżyniera jak najbardziej, choć wymagało to znacznych umiejętności. Właśnie w tych niewykorzystywanych obszarach znalazł fragmenty złośliwego kodu. Niewątpliwie stworzono go na podstawie wiedzy technicznej spoza rodu Xanthippe. |
21-03-2017, 21:38 | #43 |
Reputacja: 1 |
Niestety, dokładna analiza tych skrawków kodu nie przyniosła mu wiele informacji. Były to komendy kopiowania i kasowania zakresów danych, jednak adresy, do których się odnosiły zdawały się być niewłaściwe i w większości nie pasować do terminologii systemów Xanthippe. Starały się kopiować i kasować części kodu, których w systemie koloni nie było albo takie, które istniały, ale w tych realiach okazały się zupełnie losowe. Na podstawie dostępnych danych nie był jednak w stanie stwierdzić, czy komendy tworzone i wprowadzane były manualnie, czy generowało je jakieś złożone oprogramowanie. Jeśli to drugie było prawdą, to przynajmniej w skrawku sieci, do którego miał dostęp, nie było po nim śladu. Połowiczny sukces, odnalazł przyczynę ale nie mógł dokonać naprawy. Co gorsza przypominało to sabotaż. Zachował to na razie dla siebie. Nie wiadomo czy technik nie zacząłby wzbudzać paniki… plotkami. Dokonał odpowiednich zapisów w komputerze by wskazać źródło awarii. - Skończyłem, możemy wracać. Porozmawiamy po powrocie powiedział do Jess. - uprzedzając wszelkie pytania. Gdy znajdą się w zaciszu jej komnat…. opowie o odkryciach i podejrzeniach. Gdyby udostępnił Guntherowi swoją maszynę myślącą, tutejsi technicy zyskaliby nowe możliwości napraw. Zostawała też kwestia śledztwa, ktoś w końcu zrobił to celowo. W drodze powrotnej nic istotnego się nie wydarzyło. Przechodząc tunelem zauważyli jedynie przez pół-przeźroczystą membranę łaty, że prom wracał już do posiadłości Ilondayów. Najwyraźniej odwiózł kogo miał odwieść i był już gotowy podjąć normalny rozkład lotów. Z pewnością ulży to trochę służącym, którzy długi tunel musieli pokonywać bez żadnego technologicznego wspomagania. Im i tak by sie pewnie w czasie tej misji nie przydał, ciężko byłoby skorzystać z tak ważnego i potrzebnego kolonii wehikułu nieoficjalnie. Stanton powoli zaczynał odczuwać zmęczenie, nawet nie pamiętał kiedy spał, w czasie lotu w ładowni statku kurierskiego było zbyt głośno i strasznie, później w objęciach Jessici emocje były zbyt silne, co najwyżej na chwilkę przysnął. Czyżby porządnie spał ostatnio jeszcze przed zleceniem przyjętym na dalekiej północy na lennach al-Malików? To wydawało się jak w zupełnie innym życiu.
Stłumił ziewnięcie, musiał się skoncentrować na zadaniu. Póki co jeszcze się jakoś trzymał, choć ciężko było stwierdzić ile jeszcze pociągnie. Kostka w drodze powrotnej również dawała się we znaki, na szczęście Yann nie narzucał przesadnego tempa. W końcu wrócili do komnat Jessici, dziewczyna padła wycieńczona na szykownie wyszywaną kanapę. Od razu polała im z kryształowego naczynia wody, smakującej lekko cytrusami i jakimiś odświeżającymi ziołami. Wysłuchała co miał do powiedzenia. - Ach Stantonie... Sama nie wiem, co o tym sądzić. Nawet jeśli tutaj posługujemy się głównie naszymi rozwiązaniami technicznymi, to nie znaczy, że nie posiadamy w kolonii ludzi, którzy podróżowali po obcych światach i znają również waszą technologię. Może nie tak dobrze jak ty... Ale nie możemy tego wykluczyć. Jeśli to naprawdę sabotaż, to winny może być każdy! - westchnęła. - Nie wiem też, czy uda mi się przekonać mego ojca, by pozwolił ci podłączyć ten twój komputer do ogólnej sieci. Może obawiać się zrobić to bez wiedzy matki, a ona... Cóż. Jak zapewne już wiesz, raczej na to nie zezwoli. Ponownie westchnęła, co przy natłoku ostatnich zdarzeń chyba powoli wchodziło jej w nawyk. Zmęczona mina od razu przerodziła się jednak w uśmieszek. Najwyraźniej miała w sobie jednak niemało energii. - A może nie będziemy narażać mojego ojca na konsekwencje? Ty i ja Stantonie... - dotknęła czule jego ramienia - Moja matka obecnie o nas i tak nie ma zbyt dobrej opinii... Zróbmy to sami, potajemnie. Jak nas przyłapią... cóż. Najwyżej nas wygnają! - najwyraźniej zmęczenie i stres ostatnich godzin sprawiły, że spoglądała na wszystko ze sporym dystansem, może zbyt sporym... - No chyba, że chcesz próbować z ojcem albo matką... - Gdybyśmy tak zrobili dalibyśmy pretekst twojej mamie. Nie chciałbym być ciemno widzem ale Caspian był jej wierny. Mógł działać z własnej woli, ale równie dobrze z jej polecenia. Musimy dopuszczać taką możliwość. To ty mówiłaś mi jak… zaradna może być twoja mama. Gdy cała sytuacja wyszła na jaw, po prostu ukarała go na pokaz. Kalkulacja... było więc i ryzyko. Intryga była sprytna i grała na podział między nami. Nie jakieś prymitywne morderstwo czy porwanie. Nie zakazy… precyzyjne uderzenie. Gdyby mnie otumanili narkotykami i twoja służąca wykorzystałaby sytuację… Nie wiem jakbyś na mnie wtedy spojrzała. Nawet gdybym się tłumaczyć uwierzyłabyś? Jeśli nawet ten obraz byłby w twojej głowie.. ba mojej też. Twój ojciec nam zaufał. W sposób ograniczony i pod naciskiem nie mniej jednak. Dajmy mu do ręki wyniki. Chce szukać winnych, niech szuka. Chce naszej pomocy, niech to powie. Najważniejsze jednak, że wiemy gdzie jest problem. Wiemy co powoduje usterkę i gdzie tego szukać z grubsza. To bezcenna wskazówka do napraw. Chciałem wam pomóc i to zrobiłem. - odpowiedział gładząc ją po ramieniu. Popatrzyła na niego poważnym, pełnym namysłu spojrzeniem. Widać było, że nie wiedziała co powiedzieć, ale niewątpliwie skłonił ją do głębokich przemyśleń. Zapewne zastanawiała się jak postąpiłaby po nakryciu go na zdradzie i czy w to wszystko faktycznie mogłaby być zamieszana jej matka. - Stantonie... Nie sądzę, by matka posunęła się aż do takich... - zamilkła, faktycznie pasowało to, do wszystkiego, co nie tak dawno mówiła inżynierowi o swojej rodzinie. Cóż, jemu jako osobie z zewnątrz łatwo było na wszystko spojrzeć z dystansu i ferować śmiałe tezy, ona z tymi ludźmi spędziła całe życie i do nie dawna chciała bezgranicznie poświęcić się służbie swojemu rodowi. Wyraźnie umknęła z niej energia. Minęło zaledwie parę godzin od jego przybycia, a ona już emocjonalnie dystansowała się do swoich bliskich. Tylko, czy przez to automatycznie była bliżej niego...? Westchnęła, pochmurna i pełna złych myśli. Po prostu oparła się na jego ramieniu. Jej ufryzowane pieczołowicie włosy nadal pachniały wonnymi olejkami i kwiatami. I wtedy inżynier dodał jej nieco otuchy. Sięgnął po “róże” i wypowiedział komendę: - Powiew wiosny dla ukochanej damy. Chciał dać jej nieco magii, obejmując ją ramieniem. Chwila wytchnienia, piękno natury dostępna na ponurej stacji. Świat wokół nich zapachniał lasem po deszczu, rozświetlił się ferią soczystych barw przyrody, na skórze poczuli krzepiącą świeżą mgiełkę. Jessica była oczarowana, przechadzała się po pokoju tanecznym, radosnym krokiem, podziwiając pojawiające się cuda i ciesząc podarowanymi jej doznaniami. W końcu wróciła do niego i dała mu soczystego buziaka. - Jesteś niesamowity! - wyznała z podziwem, nadal zupełnie oczarowana tym, co działo się wokół niej. Wydawało się, że odzyskała siłę i odegnane zostały mroczne myśli. Byli gotowi na nadchodzące wyzwania. *** - Nie mogę podłączyć obcego urządzenia do otwartej sieci kolonii - stwierdził w końcu Ganthar po wysłuchaniu tego, co mieli do powiedzenia. - Znam trochę waszą technologię, ale upewnienie się, że nie kryje się tam żadne złośliwe oprogramowanie zajęłoby mi długie dni. - wskazał komputer Inżyniera. - Nie żebym panu nie ufał, pani Walton - wskazał inżyniera i w jego oczach faktycznie widać było, że jest mu wdzięczny. - Ale potem będę musiał sporządzić raport i wytłumaczyć Radzie w jaki sposób się zabezpieczyliśmy, a bezpieczeństwa w ten sposób zapewnić nie mogę. - Westchnął. - I tak musiałbym działać bez upoważnienia Mówczyń i później się tłumaczyć, przyjmując ewentualne konsekwencje. Proszę nas zrozumieć, istnienie rodu Xanthippe jest rzeczą, o której myśli się tu długofalowo. Dla wielu z nas nawet śmierć połowy mieszkańców kolonii byłaby mniejszą ceną niż utrata monopolu dotyczącego naszej unikalnej wiedzy, która zapewnia rodowi byt od stuleci i w przyszłych latach również ma na to szansę. - westchnął i rozłożył ręce, dając do zrozumienia, że on się wyraźnie z takim podejściem nie zgadza. - Ale... - informacje przez was zdobyte są i tak bezcenne, teraz będziemy wiedzieli czego szukać... Nawet jeśli zbudowanie odpowiedniego interfejsu do tych poszukiwań zajmie nam trochę czasu... - dorzucił starając się panować nad neutralnością głosu. W rzeczywistości widać było, iż zastanawiał się ile jeszcze osób ucierpi nim skończą. - Może część osób należy ewakuować nim skończcie? Ograniczyć personel a resztę pod jakimiś pretekstami oczywiście, wysłać w bezpieczne miejsce. Stacja na sąsiednim księżycu albo Cadavus. Mógłbym pomóc tam coś zorganizować. Komputer… może weźmie go pan użyje teraz, a potem sprawdzi? Odwrócona kolejność co prawda że względu na czas… Twierdzi się jednak, że jest on względny. Mógłbym się bez niego obyć choć z bólem przez jakiś czas. Jeśli nie, wciąż pozostaje do dyspozycji przy ewaluacji gdyby taki był plan. - nastała chwilę ciszy po czym Stanton westchnął - Kiedy zobaczymy się z Lady Elorą? Zasadniczo dobrze by było wiedzieć czego się możemy spodziewać? Jest zgoda na ślub? - spytał już bardziej wprost. - Moja żona… - westchnął. - Rozmawiałem z nią krótko po jej przylocie. Nie jestem w stanie przewidzieć jaka będzie jej ostateczna decyzja. Wiedzcie jednak, że ja po poznaniu pana Waltona wyzbyłem się… części obaw - zaakcentował słowo “części” - ...i podzieliłem się z nią moimi przemyśleniami. Spojrzał na schemat techniczny kolonii. - Ewakuacja? Tak… może tak. Tak, czy inaczej szersze działania trzeba będzie skonsultować z Radą. Gdy już zainicjujemy odpowiednie procedury moja żona przez długi czas nie będzie miała dla was czasu, ani głowy. Może lepiej byście spotkali się z nią teraz. Jeśli to możliwe, proszę mi też zostawić ten komputer, jeśli ma nam w jakiś sposób pomóc to nie chcę tracić czasu. Na odchodnym rzucił im jeszcze - Możecie wziąć prom! Niedługo zaczyna się chyba seria spotkań z namiestnikami, lepiej byście wyrobili się przed nią. Powinna być w swoim gabinecie w sektorze Rady w Węźle. Ostatnio edytowane przez Icarius : 21-03-2017 o 21:43. |
20-09-2018, 20:17 | #44 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Icarius : 21-09-2018 o 20:28. |
20-09-2018, 20:30 | #45 |
Reputacja: 1 |
|
21-09-2018, 19:07 | #46 |
Reputacja: 1 | Stanton Stary, rozdygotany prom w końcu wleciał w atmosferę Cadavusa pozostawiając czarną pustkę kosmosu gdzieś wysoko nad nimi i zatapiając się w rdzawo-szarych chmurach surowego, ponurego świata. Gdzieś w oddali nad pustkowiami szalała dzika kurzawa, na szczęście niebo nad samą stolicą wyjątkowo pozostawiało czyste i zdatne do lądowania. Już po paru chwilach kołowali po drodze prowadzącej od lądowiska do jednego z miejskich hangarów. Pilot w czasie drogi prawie się nie odzywał, ciągle przeżuwał coś nerwowo w zębach i marszczył z wysiłkiem czoło, czasem też zerkał kątem oka na pasażera, ale ewentualne komentarze pozostawiał dla siebie. Wreszcie Inżynier poczuł pod nogami grawitację prawdziwej planety. Po czasie spędzonym na księżycu i w kosmosie wydawała się przyjemnie solidna i swojska. Z satysfakcją zauważył też, że nadwyrężona kostka przestała go boleć, był już chyba w pełni sprawny, choć w głowie miał chaos. Frontowe wejście do siedziby Zakonu Inżynierów było zamknięte. Trwały prace remontowe, przechodnie jedynie pokazywali sobie budynek palcem, trzymając pełen bojaźni dystans i wymieniając z zaaferowaniem dotyczące Zakonu plotki. Niewątpliwie wypadek z golemem nie pozostał bez konsekwencji dla reputacji instytucji, z której się wywodził. Wszedł tak jak poprzednio od tyłu, dostrzegając, iż plac gildii zapełniony był terenowymi wozami i jakąś głośną, uzbrojoną hołotą. Tu i tam rozpoznał u przybyszy tatuaże Pozyskiwaczy. Nie wyglądało na to, by póki co sprawiali jakiekolwiek problemy, choć dość mocno odcinali się zachowaniem od zwyczajowych spokojnych czeladników Inżynierów, których można było spotkać w tym miejscu. Szybko dowiedział się, że mistrz Karul Vi’Gral był w terenie, co było dość dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że do wyborów pozostały tylko trzy dni. Za to zobaczył mistrza Aldona Vanderi rozmawiającego z… jego ojcem. Niski charyzmatyczny mężczyzna mocno gestykulował i coraz to rzucał przekonujące natchnione miny, jednak senior rodu Waltonów wydawał się mało zainteresowany, choć chował to dość umiejętnie za grzeczną spokojną miną znaną aż za dobrze Stantonowi. Pozyskiwacze, Stanton uśmiechnął się na ich widok. Czyżby Aldon dopiął z nimi umowę o której mówił wcześniej? Chciał już do nich podejść, jednak widok ojca… szybko zmienił priorytety. Podszedł do niego i rzeczonego Aldona energiczny krokiem. Uśmiechnął się serdecznie i czekał na reakcję. - Stanton! - oczy jego ojca rozbłysły. Ścisnął serdecznie ramiona syna, widać było, że pragnął wypytać go jak najszybciej o sukcesy zaręczynowe, jednak zreflektował się ze względu na obecność młodego Mistrza. - Słyszałem, że byłeś w idealnym miejscu, gdy Zakon cię potrzebował - nawiązał zamiast tego z dumą do jego roli w zdezaktywowaniu szalejącego robota. Towarzyszący im Aldon pokiwał głową, choć po jego nietęgiej minie widać było, że i tak cała akcja kosztowała Inżynierów niemało. - Tak… Dobrze się stało - mruknął tylko zamyślony. - Nie będę panów dłużej zatrzymywał. - stwierdził, widząc, że rodzina zapewne chciała zamienić ze sobą parę słów, a być może dostrzegając też, że Walton senior i tak niespecjalnie przekonany był do jego argumentów i szkoda było tracić czasu. - Proszę zajrzeć do mnie później, jeśli pan znajdzie chwilę, porozmawiamy o pana podróży. I oddalił się pospiesznie, kreśląc coś palcem w elektronicznym notatniku. - Zaprosiłbym cię do gabinetu… Ale chyba zrobili tam schowek - Walton senior zaśmiał się szczerze rozbawiony, bo nie było tajemnicą, że sprawy stolicy i siedziby Zakonu interesowały go niewiele i wolał swoje życie blisko północnego bieguna planety, z dala od polityki i wyścigu szczurów młodych Inżynierów. Przeszli więc tylko na bok, do jednego ze ślepo zakończonych korytarzy blisko pomieszczenia generatorów. - No i jak, synu? - nie wytrzymał i rzucił prosto z mostu, gdy tylko zostali sami. - Sprawy się skomplikowały, ślub będzie jednak nie wiadomo na jakich warunkach. Po czym opowiedział ojcu i całym pobycie na stacji nie zatajając niczego. Łącznie było tego sporo. Opowieści o Caspianie, Casandrze, De Molle ciągnęły się ładnych kilka minut. Na koniec przeszedł do nowego celu swoich poszukiwań… tajemniczego programu. - To wszystko jak słyszysz zawiłe. To dość zamknięci ludzie. Izolacyjności w dodatku konserwatywni. Wiesz może gdzie zacząć z tym programem? Jakieś wskazówki chociaż? Nolan Walton wstrzymał oddech, po czym lekko się uśmiechnął. - Nie z takimi rzeczami sobie radziliśmy, synu. - dodał z otuchą. - Co prawda jeszcze nie do końca wiem jak i gdzie... - zmarszczył czoło. - Ale mam pomysł. Mistrz vi'Gral kiedyś prowadził wykłady z historii naszego Zakonu, z tego, co wiem miał znaczne depozytorium historycznych baz danych, nie znajdujących się już w głównych systemach... Tyle że obecnie jest gdzieś nad Morzem Medikawańskim. Z tego co wiem chce wykorzystać każdą chwilę, bo niestety nie zanosi się na to, by jego poszukiwania były w dalszym ciągu finansowane w takim stopniu jak do tej pory. - westchnął, dając do zrozumienia, że według niego będzie to wielka strata. - Ale może się okazać, że i twój staruszek coś tam gdzieś po kątach pochowane ma. Dawno temu, gdy przepowiadano mi jeszcze karierę wielkiego naukowca... - uśmiechnął się ciepło do wspomnień, choć raczej nie żałował swoich życiowych wyborów, zawsze był raczej praktykiem, niż teoretykiem - ...mistrz Karul przekazał mi część materiałów, mając nadzieje, że zmotywuje mnie to do stworzenia cyklu tekstów naukowych, które byłyby drogą do wielkiej sławy w naszym środowisku - zamilkł. - Do większości nawet nie zajrzałem. Powiem szczerze, że sam nie wiem co tam jest, ale powinno znaleźć się kilka źródeł z interesującego cię okresu. Może przynajmniej wskazałyby ci drogę poszukiwań. - wzruszył ramionami. - Zawsze możesz też przez Aldona albo Vi'Grala zamówić oficjalne dane z siedziby na Leagheim, choć pewnie zajęłoby to sporo czasu, wymagało dobrej argumentacji i poparcia jednego z mistrzów. - A tak w ogóle... - zmienił temat. - Mistrz Vanderi dobrze o tobie mówi. - pokazał mu miną, że sam nie wie, czy to dobrze, czy źle. - Sugerował mi, że może nam sporo zaoferować, jeśli go poprzemy. Nie wiem jednak na ile w obecnej sytuacji będzie tego poparcia w ogóle potrzebował. - westchnął. - Mistrz vi'Gral znacznie pogorszył swoje szanse, opuszczając siedzibę w tak ważnym czasie, zaraz przed wyborami... - Nic nie sugeruję, ale Aldon musiał zapewne wiedzieć, że grożąc Karulowi obcięciem funduszy w najbliższej przyszłości, spowoduje, że ten będzie chciał jak najintensywniej wykorzystać dostępny czas i niewiele go zostanie na politykę. - Co dowodzi, że Mistrz Karul byłby słabym przywódcą. Lubię go niezmiernie jako człowieka. Dobry i uczciwy człowiek. To jednak szkolny wybieg a skoro okazał się skuteczny - westchnął sugestywnie i pokręcił głową - Tak właściwie Tato... przybyłeś tu tylko na głosowanie i na mój powrót? Czy masz jeszcze jakieś plany w stolicy? Twoje słowa dodają mi otuchy. Spodziewałem się, że szukanie tego programu będzie mirażem. Teraz brzmi jakby było jedynie piekielnym zadaniem. -mrugnął okiem. Choć wcale nie było mu do śmiechu. - Mistrz Aldon potrzebował naszych głosów. Szerzej jestem przekonany, że potrzebuje również sojuszników. Jesteśmy ludźmi z daleka, stąd nie spodziewam się wielkich układów. Lepiej jednak dla niego i dla nas żyć na dobrej stopie. Myślisz, że żona Mistrza vi’Grala lub jakiś z jego asystentów mogliby udostępnić nam te archiwalne dane? |
29-09-2018, 21:14 | #47 |
Reputacja: 1 | Marina Staruszka zakasłała okropnie, jakby coś właśnie odkleiło jej się od płuc. - Pani Lin nie wie! - charknęła żałośnie i przeciągle. - Widziała tylko tego łotra! Wszystko to pewnikiem przez tego przeklętego sąsiada! Pani Lin od początku czuła, że o... - rozkaszlała się potwornie, plując i krztusząc się. We wnętrzu stawało się potwornie gorąco, mimo że przypadli do ziemi sam żar powodował, że ledwo dało nabrać się powietrza w płuca. Trzask płomieni przytłumiał wszystkie dźwięki, jednak wydawało się, że nieznajomy strzelec, który wcześniej raził ich pociskami z klatki schodowej obecnie ruszył dalej i wbiegł na samą górę, ku pokojowi Baxtera. Marina sprawność (+5 za pozostawanie nisko) = 8 sukces Han sprawność (+5) = 8 sukces Lui sprawność (+5 -2 za wstępne zaczadzenie) = 3 sukces Pani Lin sprawność (+5 -2 -2 za słabą kondycję zdrowotną) = 9 porażka Ona i jej ludzie mimo wszystko jakoś się trzymali, wydawało się jednak, że staruszka zupełnie straciła przytomność. Coś pod nimi chrupnęło, najwyraźniej improwizowana, koślawa konstrukcja budynku deformowała się pod wpływem ogromnego gorąca. Lui nie marnował czasu, zarzucił ciało wdowy na wąskie barki i ruszył w dół, świszcząc upiornie z wysiłku. Pani Komisarz spojrzała na ostatniego podwładnego. Dragi robiły swoje i jej przejęcie własnym losem jak i pojmowanie ryzyka właściwie nie były obecne w jej głowie. - Twoja decyzja - rzuciła monotonnie do Hana, nie narzucając w żaden sposób własnej woli. Wbiegając w paszczę lwa nie chciała mieć nikogo na sumieniu... Wolnym ramieniem zatknęła usta i nos przed gryzącym dymem i trzymając się nisko podłogi pognała do góry. Było jasne, że napastnik nie był tu przypadkowo. Mardock nie mogła sobie pozwolić na urwanie tropu i zatarcie wszelkich śladów w śledztwie... Pieprzony Baxter miał pokaźny dług, gdzie jego nierozwiązana sprawa mogła mieć konsekwencje. A ostatnim, co pani Komisarz chciała mieć na głowie to śmietanka z zamkniętej części, niezadowolona Avestia z powodu utraty stanowiska, i rodzina, która dowiedziałaby się o prawdzie... Napastnik percepcja d20(-3 rzadszy dym) = 16 porażka Napastnik sprawność d20= 4 sukces Pognała na górę, przedzierając się przez kłęby duszącego dymu. Za sobą usłyszała podążającego za nią Hana. Cóż, albo był naprawdę wierny swojemu dowódcy i sprawie albo bał się, że w razie gdyby przytrafiło się coś Marinie, to on pociągnięty zostałby do odpowiedzialności. A może po prostu wszystko działo się za szybko i w godzinie próby instynktownie podążył za silną osobistością. Na górze rozległ się potężny łomot. Gdy chwile później wpadli do pokoju Baxtera zobaczyli, że rama okalające masywne żelazne żaluzje została wyrwana ze ściany wraz z nimi, przez puste okno do środka wpadały podmuchy wiatru, zdające się dodatkowo wzniecać pełzające po ścianach płomienie. Marina percepcja d20(-3 dym) = 19 porażka Nagle na zewnątrz rozbrzmiał huk wystrzału, dochodzący chyba gdzieś z ulicy poniżej. Liczba funkcjonariuszy z linią strzału k2=1 Timmons strzelanie d20 (-1 za dystans i pył) = 1 krytyczny sukces Napastnik sprawność d20(-1 za k. sukces)=14 porażka Napastnik sprawność d20(-6 za postrzał) = 4 sukces Usłyszeli siarczyste przekleństwo dochodzące gdzieś... z blaszanego dachu nad nimi. Nad ich głowami zadudniły gwałtowne, ciężkie kroki. Wydawało się, że tajemniczy napastnik wdrapał się przez okno na dach i obecnie zmykał ku... No tak, budynek przylegał do potężnego muru technicznego przecinającego parę pobliskich przecznic miasta. Ostatecznie łączył się z głównymi murami okalającymi miasto. Dopadli do okna. Na ścianie obok widać było świeżą plamę krwi, poniżej na ulicy jeden z funkcjonariuszy, których ściągnęła z posterunku przy bramie, szykował się by oddać ponowny strzał z marnego służbowego pistoletu. Najwyraźniej ze swojej pozycji nie miał już jednak linii strzału, bo zrezygnowany opuścił w końcu broń. Drugi jego kompan nie był w stanie zareagować w porę, pomagał bowiem nadal rannej gówniarze, którą znaleźli na dole. Zobaczyli też jak z dołu na ulicę wypada zasapany Lui, zrzucający z ramion nieprzytomną staruszkę. Tym razem szczęście uśmiechnęło się nieco do funkcjonariuszy KSSP. Cwaniak tak szybko nie ucieknie mając ranę postrzałową. Dalszy pościg teoretycznie był ułatwiony. Praktycznie, ranne osaczone zwierzę mogło zawsze kąsać mocniej. Po zaznajomieniu się z sytuacją pani Komisarz nie dawała za wygraną. Znacznie ostrożniej podążyła śladami uciekiniera ładując się oknem na dach. Z jednej strony ślepo biegła za celem bez opamiętania i zastanowienia, z drugiej przypilnowała to, by nie dostać kulką w pierwszej chwili wystawienia głowy spod krawędzi dachu. Nie dostrzegając żadnej innej drogi na górę, wspięła się śladem zbira na dach, ostrożnie wystawiając głowę, by przypadkiem nie dostać w nią kulką. I faktycznie, gdy tylko pojawiła się za krawędzią, rozległ się huk wystrzału, jednak uciekinier nawet nie celował, pocisk przeleciał dobre półtora metra nad nią. Z tej pozycji mogła mu się wreszcie przyjrzeć. Był naprawdę wielkim drabem. Na torsie miał chyba coś w stylu ciężkiej kamizelki taktycznej, jednak od tyłu widziała tylko jej pasy mocujące, najwyraźniej chroniła go tylko od przodu. Widać, spodziewał się raczej, że będzie atakował, niż uciekał. Przez ramiona przewieszone miał dwie sztuki broni długiej, przy pasie tkwiła kabura pistoletu. Miał wyraźnie przestrzelony bark, całe jego plecy i jedna z nóg zalane były sączącą się intensywnie z rany juchą. Z okna za nią buchnął nagle czarny dym, cały budynek zadrżał i odkształcił się z upiornym jękiem, w środku coś huknęło jakby zawaliła się klatka schodowa. Prawie utraciła chwyt na krawędzi dachu. Zauważyła, że Han zdążył wyjść z okna w ostatniej chwili, uchwycił się ściany za nią i najwyraźniej zastanawiał się czy ratować się w górę, czy w dół. Napastnik sprawność d20(-6 za postrzał) = 20 krytyczna porażka Drab utykając, wdrapał się na łączący się z dachem mur techniczny, nim ona zdołała wyciągnąć broń i przygotować ją do strzału. Nagle zachwiał się, gdy uderzył w niego potężny podmuch szalejącej nad miastem kurzawy. Najwyraźniej tu, na poziomie dachów osłony sztormowe nie chroniły już tak dobrze. W jednym momencie stał na murze, a w drugim runął w dół, po jego drugiej stronie. Pognała w jego kierunku, czując jak blacha pod nią drży, przez szczeliny w nierówno spasowanych jej fragmentach bił już gorący dym. Napastnik sprawność d20(-6 -2 za k. porażkę)= 5 sukces Doskoczyła do niego w idealnym momencie. Skurczybyk najwyraźniej zdołał złapać się krawędzi i właśnie próbował podciągnąć się na górę, gdy dobiegła do jego dłoni uczepionych skraju muru. Pod nim widać było jakieś inne, niższe, krzywo pobudowane chaty pełne żelastwa i ostrych kątów. Ciężko było stwierdzić, czy gdyby runął na dół zginąłby na miejscu, czy może się tylko poważnie poranił. Paru opatulonych szmatami przechodniów na uliczce poniżej zwróciło na nich uwagę, pokazało sobie palcami, mrużąc oczy od niesionego wiatrem pyłu. Dopadła skurwiela... Choć nie oznaczało to jeszcze końca przygody, był to ważny moment. Stojąc nad krawędzią dyszała trochę, gdzie bardziej aktywne serce upłynniało świadomość dużej dawki uspokajaczy. Mimo naćpania, które to przecież miało ją odcinać od emocji, górowanie nad sprawcą takiego czynu zaogniało agresję. Marina miała ochotę rozkurwić go na atomy ale trzymała się jeszcze na minimalną odległość. Zwierze mogło zawsze w ostatnim podrygu rzucić się jej do nóg i pociągnąć na dół. Pistolet nie był nawet wycelowany w osobnika. Pani Komisarz zajmując korzystniejszą pozycję musiała spojrzeć mu prosto w oczy. Napastnik był właściwie postawiony przed ultimatum. Albo zrzuca się w dół licząc na przeżycie, lub celową śmierć, choć przy tym drugim nie ubierałby takiego pancerza. Albo wchodzi do góry, przez co będzie pochwycony, lub dalej będzie próbować walki. Wydawało się, że dobrze go oceniła. Nie wyglądało na to, by miał zamiar się puścić, ryzykując połamanie nóg, czy nawet śmierć. Zmełł w ustach przekleństwo, gapiąc się na jej pistolet. Trzeba było przyznać, że miał naprawdę chamską gębę, choć jednocześnie zdecydowanie nie wyglądał na tępego osiłka. We wściekłych oczach palił się ogień przebiegłego intelektu. Widać było, że rana poważnie dawała mu się we znaki, jedna z dłoni drżała, zaś jego oczy traciły skupienie, jakby mu przed nimi co chwila ciemniało. I wtedy ponownie zaduł wiatr. Stojąc na murze technicznym wystawiona była na najsilniejsze uderzenia podmuchów śmigających nad dachami miasta. Pogoda w czasie kurzawy 1-15 mocny podmuch 16-50 wzbierający wiatr 51-100 spokojnie d100=29 Nie skończyła jak osiłek, choć czuła, że napierający na nią wiatr gwałtownie zyskiwał na sile, nie wiedziała ile jeszcze będzie mogła tam bezpiecznie stać. Na szczęście dotarł do niej ciężko dyszący Han. Cóż, nie za bardzo miał wybór, dom z którego uciekli płonął dosłownie jak blaszany piec, buchający dziko czarnym, gryzącym dymem. Na dole rozbrzmiały liczne przestraszone głosy: - Ludziska, pali się... Pożar do kurwy nędzy, wyłaźcie z domów!!! - Podpalili nas! Decadosi nas podpalili! Mordują nas!!! - Do wiader, głupcy! Ogień się rozszerza! I faktycznie, wydawało się, że dzięki podmuchom wiatru płomieniem zajmowały się też pobliskie rudery. Cóż, przepisów przeciwpożarowych nie ustanowiono bez powodu. Zupełnie chaotycznie i ciasno pobudowana dzielnica mogła nie oprzeć się szalejącemu żywiołowi. Tymczasem oni we dwójkę, zabezpieczając się nawzajem, wyciągnęli draba na górę i go skutecznie rozbroili. Ciężko dyszał. Problem w tym, że nie mogli już wrócić drogą, którą tam dotarli. Mieli parę opcji. Albo iść murem technicznym do murów okalających miasto i tam zejść, zajęłoby to pewnie z 10 minut, gdyby nie biegli, albo poszukać w nim włazów technicznych, które - z tego co słyszeli - rozmieszczone były co jakieś 150 metrów i prowadziły do maszynerii w środku, często bywały jednak zamknięte lub zapieczone, albo mogli znaleźć jakąś przypadkową inną stykającą się z nim wysoką ruderę, na którą dałoby się zeskoczyć i potem zejść mieszkaniami lokatorów, czy znów po ścianie. Najgorszą opcją wydawało się marnowanie czasu. Głównie dlatego, że wiatr zyskiwał na sile. Niesione nim drobinki już teraz gwałtownie uderzały w skórę i oczy, potężny żywioł powodował też, że coraz trudniej im było ustać na nogach. Wychodziło na to, że droga zejścia nie grała roli. Liczyła się bliskość i dostępność. Pani Komisarz przyciskając draba do muru rozejrzała się po obu stronach, póki jeszcze była takowa możliwość. Wysoki dach wydawał się być najszybszą opcją, w drugiej kolejności właz techniczny, a na samym końcu mury okalające miasto. Korzystając z okazji pozycji napastnika i jego ograniczonego pola widzenia, wygrzebała ze swojego munduru Lokalizator i umieściła go gdzieś na jego plecach. Następnie kontrolnie przeszukała, by wyciągnąć cwaniakowi asy z rękawa. Ostatnim elementem było zatkanie jego dziury na barku czymkolwiek, co było pod ręką i się do tego nadawało. Ostatnią rzeczą było zejście... Pozycja stojąca była niebezpieczna, więc kosztem prędkości obniżyła się, będąc gotowa nawet na położenie, gdy wiatr zacznie mocno szaleć. Wielkolud dał się posłusznie skuć, nie wypowiadając ani jednego słowa. Gapił się tylko na nich z tą swoją irytującą obojętnością. Jeśli już, to wydawał się bardziej zdenerwowany chwilową porażką, niż faktycznie zatroskany o swój dalszy los. Ten stoicyzm okazywany zaraz po zgotowanej przed chwilą masakrze był ciężki do wytrzymania. I Han nie wytrzymał. Korzystając z czynności, które wykonywali przy pojmanym, pchnął gwałtownie osiłka, naciskając na jego ranę i wypowiadając jakieś ostre słowa, które rozbrzmiały bez dźwięku w szalejącej wichurze. Nawet on jednak rozumiał, że nie było czasu na oddanie się złości. Nie w tych warunkach. Ruszyli przed siebie, rozglądając się za nadającym się do zejścia wielopiętrowym budynkiem. Pierwszy, który znaleźli miał spadzisty, nierówny dach. Była za duża szansa, iż w tych warunkach nie utrzymaliby tam równowagi, szczególnie z rzucającym się pojmanym. W dole widzieli mieszkańców pobliskiej dzielnicy poruszających się nerwowo jak mrówki w rozkopanym mrowisku. Niektórzy lecieli w stronę pożaru pomóc, inni oddalali się ze swoim dobytkiem, a jeszcze inni... Zdawali się zaczepiać tych, którzy ten dobytek mieli znaczny i aż nazbyt widoczny. Napotkany po drodze właz techniczny okazał się zaspawany. Wycie wiatru zagłuszyło już zupełnie nawoływania walczących z ogniem miejscowych. W końcu zeskoczyli na jakiś odpowiedni pobliski dach, blacha zatrzeszczała i wygięła się lekko, coś pod nią trzasnęło, ale na szczęście utrzymała ich ciężar. Usłyszeli jakieś stłumione gardłowe przekleństwa dochodzące z lokalu pod swoimi stopami. - Co teraz, szefowo? Han wyglądał na niepewnego dalszych posunięć. Czy mieli znowu z dachu spełzywać po ścianie? I jak upilnowaliby wtedy tego wielkoluda? Na szczęście obecna pozycja, trochę poniżej szczytu muru technicznego przynajmniej zapewniała im ograniczoną osłonę przed wiatrem. Stanton - Żona Karula? Martha? - jego ojciec zrobił niepewną minę. - Ja... - zawiesił głos. - Może to i dobry pomysł synu, ale będziesz musiał udać się do niej sam, wątpię, by ucieszyła się z mojego widoku. To długa historia... - spojrzeniem dał do zrozumienia, że naprawdę wolałby, by tego tematu dalej nie drążyć. Nawet jakby jednak Stanton chciał to uczynić, to chwilowo nie miał za bardzo okazji, stało się bowiem coś, co na chwilę przerwało ich rozmowę. Jakiś sługa w bogato wyszywanej liberii Decadosów zagadał pobliskiego czeladnika, a ten wskazał na nich. Posłaniec wyraźnie się ucieszył i ruszył dziarskim krokiem ku zakątkowi, który wybrali na rodzinne dyskusje. - Mistrz Stanton Walton? - człowieczek ukłonił się uniżenie, nie czekając na odpowiedź. - Jego Miłość Markiz Juncjusz Savarow Decados przesyła wyrazy najwyższego uznania dla Mistrza sztuki. Za sprawą zrządzenia losu był świadkiem spektaklu, który dzięki Mistrzowi odbył się w sklepie Zakonu Inżynierów w zeszłym tygodniu. Mistrz i jego czyny były inspiracją dla najnowszego projektu Jego Miłości, a mianowicie areny walk bojowych golemów! Zaprawdę powiadam Mistrzowi szczerze, jako wierny sługa mego pana, idea ta rozbudziła w nim dawny wigor i przywróciła chęć do życia! Pozwólcie więc Mistrzu, że wręczę wam list od Jego Miłości, byście w spokoju mogli zapoznać się z jego szczodrą ofertą. - to mówiąc, pokłonił się ponownie wpół i sięgnął do elegancko wyglądającej skórzanej torby, wydobywając z niej czarna kopertę ze złotymi randami. Przekazał ją inżynierowi z namaszczeniem i począł się wycofywać. Ojciec pokiwał głową, ciężko było powiedzieć, czy z podziwem, czy z rozbawieniem. - Fiu… fiu… - szepnął, puszczając do niego oko. - Świetnie jako sługa swego pana na razie się nie oddalaj. - powiedział do służącego. - Opowiedz nam o Markizie... prawdę. Chciałbym wiedzieć z kim mam przyjemność. - Stanton był ciekaw osoby która wysłała mu zaproszenie. Jednocześnie otworzył list i zaczął zapoznawać się z ofertą. Pomyślał, że może to być okazja a dobrze byłoby gromadzić kredyty. Sytuacja może się potoczyć różnie i żona wraz z dzieckiem mogą być na jego utrzymaniu. No i możliwość pracy przy golemach wydawała się fascynująca! Służący wydawał się wyraźnie zbity z tropu bezpośrednim pytaniem Inżyniera. Zająknął się. Namyślił. W tym czasie Stanton zerknął na starannie skaligrafowany list. Litery spisane na czerpanym papierze wydawały się bardzo wąskie i strzeliste, posiadały liczne fantazyjne zawijasy u swoich końców. Przenajdroższy Mistrzu! Pozwólcie, że zacznę od wyrazów najwyższego podziwu dla waszego kunsztu! Chwilę, które dane było mi przeżyć jako bezpośredni widz starcia potężnych nieludzkich maszyn były jednymi z najbardziej emocjonujących w moim życiu! Od razu poczułem, iż byłoby to coś, co zachwyciłoby również wielu z krewnych z mojego rodu! Musicie bowiem wiedzieć, iż planeta ta, mimo swego surowego dzikiego piękna, oferuje niewiele okazji do godnej prawdziwego szlachcica rozrywki. Pozwolę sobie również zauważyć, iż sam nie próżnowałem. W mojej posiadłości w okolicach Luksoru zebrałem już pokaźną kolekcję wszelkiego rodzaju odkupionych od krewnych maszyn i golemów. Większość z nich niestety nie jest w najlepszym stanie, bądź nie posiada żadnych walorów bojowych, wierzę jednak, iż mistrz zdolny będzie poczynić na nich swoją magię. W moim wyobrażeniu również i arena posiadać by mogła najróżniejsze mechanizmy utrudniające starcie i czyniące je bardziej emocjonującym! Zdaję sobie sprawę, iż Mistrz zapewne jest wielce zajętym człowiekiem, pozwalam sobie jednak załączyć do listu bilet na luksusową kabinę na sterowcu do Luksoru, który Mistrz będzie mógł zrealizować w dowolnym czasie, gdy znajdzie parę dni, by mnie odwiedzić. Obiecuję, iż sprawa warta będzie Mistrza czasu. Szczegóły moglibyśmy ustalić na miejscu, gdy Mistrz zapozna się z warunkami i planami moich pomysłów, jednak myśle o stypendium w okolicach dwóch tysięcy feniksów za doprowadzenie całości projektu do momentu otwarcia, a potem dodatkowych dopłat za ewentualne modyfikacje i serwisowanie. Markiz Juncjusz Savarow Decados Zadziwiające było to, że markiz, jakąkolwiek osobą by nie był, postanowił spisać list własnoręcznie. Stanton nie pamiętał czy otrzymał kiedykolwiek list od zamożnego szlachcica, który nie byłby pisany przez służbę i nie dodawano by tam na każdym kroku irytujących ciągów tytułów i zachwytów nad suwerenem. Służący taktownie poczekał aż Inżynier dokończy lekturę, po czym zaczął. - Jego Miłość jest bardzo zamożnym człowiekiem, ma wiele pasji, choć większość z nich od dawna nie daje mu już przyjemności. Ceni uroki życia i potrafi z nich korzystać, znany jest również z tego, iż przestępców na swoich terenach każe z najwyższą surowością zachowując w ten sposób trwający pokój na swoich ziemiach. Służący skłonił się. - Wybaczcie panie, ale jestem sługą Jego Miłości, nie godzi mi się zbyt swobodnie rozwodzić się o jego prywatnych sprawach. Czuję, że w ten sposób zawiódłbym jego zaufanie. Stanton przekonywanie d20= 17 porażka Stanton nie był w stanie rozgryźć, czy z tego co usłyszał cokolwiek mogło być nieprawdą, bądź jej przeinaczeniem. Służący również nie dawał po sobie poznać żadnych niepokojących oznak. Stanton pokazał pismo ojcu. W pierwszej kolejności chciał zająć się sprawą dla Mówczyni. Gdyby miała ona moment oczekiwania i przestoju wtedy z chęcią zabrałabym się za zleceniem Markiza. -Dziękuję za słowa o Markizie. Tyle w zupełności wystarczy. Chcę chwilę porozmawiać z ojcem. - po czym zabrał seniora rodu na bok, gdy ten skończył czytać. - Ciekawe zlecenie. Wiem, że roboty cię pasjonują. Może zajmiemy się tym w swoim czasie razem? Naturalnie trzeba by się dopytać najpierw o Markiza. Żeby nie wdepnać w kontakty z kimś nieprzyjemnym. Z drugiej strony masa golemów i robotów w jednym miejscu. To dostęp do części. Cześć z nich może nie nadawać się na arenę ale do twoich projektów już tak. - nawiązał do badań ojca. Który fascynował się robotami choć nie bojowymi. - Wynagrodzenie, przydatna znajomość… Gdyby Markiz nie okazał się czubkiem. - ściszył głos wypowiadając ostatnie zdanie. - to naprawdę byłoby warte uwagi. Co powiesz? Jego ojciec wzruszył ramionami. - Znasz mnie, lubię nasz dom i pracę we własnym warsztacie. Cóż, nie dało się ukryć, Nolana faktycznie ciężko było wyciągnąć na jakiekolwiek dłuższe podróże i nigdy nie miał specjalnej ciągoty do zdobywania bogactw. Tworzył technologiczne dzieła sztuki, ale we własnym tempie i na swoich warunkach. Dlatego mimo znacznego talentu nigdy nie dorobił się ani władzy ani fortuny. Niektórzy powiedzieliby, że po prostu brakowało mu ambicji, on wolał twierdzić, że preferuje proste, spokojne życie. - Jeśli jednak nie dasz rady bez mojej pomocy, synu... - uśmiechnął się i przekrzywił głowę, jakby lekko z niego drwił - To za jakiś czas z chęcią wpadnę na trochę, zobaczyć do czego się tam mogę przydać. Wskazał na list. - Co do szlachcica. Wiesz tak dobrze jak ja... Oni nigdy nie są poczciwymi naiwnymi dziadkami. Jeśli zdobył i utrzymał bogactwo na tej planecie, to na pewno jest sprytnym skurczybykiem. Do tego to Decados. Nie było tajemnicą, że Nolan uprzedzony był do rządzącego planetą rodu. Po części słusznie, po części nie. Nie wszyscy jego przedstawiciele byli bowiem pozbawionymi skrupułów intrygantami. Stanton pokiwał głowa. W zasadzie zgadzał się po części z ojcem. Przywołał sługę po czym przemówił. -Odpiszę twojemu panu. Wstępnie możesz mu przekazać moje podziękowania. Zaszczytem jest być przez niego docenionym. Mam oczywiście swoje zobowiązanie w tym już rozpoczęte zlecenie które muszę dokończyć. O terminie wizyty oczywiście uprzedzę w osobnej korespondencji. Sługa skinął z szacunkiem głową i oddalił się z wyraźnie zadowoloną miną. Być może za przekonanie Inżyniera obiecaną miał premię, a może po prostu cieszył się, że jego panu dane będzie zrealizować swoje wizje i niezadowolenia nie wyładuje na służbie. - Tak jak mówiłem - skwitował jego ojciec. - Dołączę do ciebie później, mam tu jeszcze parę rzeczy do załatwienia, a wolałbym ci przy tym spotkaniu nie towarzyszyć. Pokrótce wytłumaczył mu, gdzie znajdował się dom Karula. W jego słowach była jakaś nutka nostalgii, jakby kiedyś często tam bywał, obecnie zaś wiązał z tym miejscem mocno mieszane uczucia. Na zewnątrz strasznie wiało. Najwyraźniej wichury, które miały powoli przemijać wraz z nadejściem Pory Łagodnej postanowiły jeszcze raz porządnie o sobie przypomnieć. Wzniecony pył powodował, że niewiele było widać, wokół niego potężne podmuchy gwałtownie targały pieczołowicie uformowanym koronami importowanych spoza planety drzew. Jakaś misternie zdobiona szlachecka parasolka przeleciała dobre 2 metry nad jego głową, za nią podążał zdesperowany sługa, próbując dosięgnąć ją wysokimi susami, utrudnianymi znacznie przez ciasną modną liberię, w jaką go ubrano. Drogocenne karoce, wożące szlachciców po mieście przystanęły, bądź znacznie zwolniły. Ciągnące je konie stały się niespokojne, wierzgały i stawały dęba. On sam na szczęście nie miał zbyt długiej drogi do pokonania. Dom Mistrza vi'Grala ulokowany był niedaleko portu gwiezdnego. Sam z siebie nie był zbyt duży, ale zdawał się posiadać spore, otoczone murami podwórze, gdzieniegdzie ponad ogrodzenie wystawały jakieś wysokie metalowe konstrukcje niewiadomego przeznaczenia. Zadzwonił do drzwi. Przez parę długich chwil nic się nie działo. Potężne podmuchy wiatru uderzały w jego plecy, na jego odzieniu zaczął zbierać się pył. W końcu kawałek ściany obok zamigotał i pojawiła się tam twarz starszej, zadbanej kobiety. Wyglądała jakby naszykowana była do jakiejś eleganckiej okazji. - Nie spodziewam się gości, a właściwie to zaraz wychodzę... - rzekła prawdopodobna gospodyni tego domu. Stanton już dokładnie nie pamiętał, ale wydawało mu się, że żona Karula ostatnio widziała go gdy był dzieckiem, a może nastolatkiem? Miała więc prawo, go nie poznać. -Witam Panią, może mnie pani nie poznaje. Minęło trochę czasu. Jestem Stanton… Stanton Walton. - uzupełnił po chwili inżynier z ciepłym uśmiechem na widok kobiety. - Wiem, że Mistrza Karula nie ma w domu. Zajmę pani jednak tylko chwilę. Długość wspólnej herbaty? Pamiętam, że parzy pani niemal równie dobrą jak ciasto jakim poczęstował mnie ostatnio Mistrz… - i faktycznie na wspomnienie ciasta ślinka sama zaczęła napływać do ust Stantona. Wyższy cel w jakim tu przybył, być może uda się połączyć z niższym. Takim na wysokości żołądka. Wszak do herbaty zwykle podaje się coś do jedzenia. Martha żona Mistrza Krula była natomiast gwarancją jakości. - Młody Walton? - na jej twarzy pojawił się ciężki do zinterpretowania wyraz. Obraz na wyświetlaczu wpatrywał się w Stantona ze skupieniem i niejasnym było, czy żona Karula w ogóle zarejestrowała to, co powiedział o cieście. W końcu jednak uśmiechnęła się do niego ciepło. - Tak, oczywiście, wchodź, nie stój tak na wietrze. Drzwi otworzyły się z sykiem. Po przekroczeniu krótkiego korytarza wszedł do dużego, jasnego pomieszczenia. W rogu pokoju młody służący polewał właśnie herbatę ze zdobionego srebrnego serwisu. Wydawał się sympatyczny, a jego swobodne odzienie świadczyło o tym, iż w tym domu nie panowały raczej szlacheckie zwyczaje. Pod ścianami było kilka regałów z książkami, w rogu stała jakaś przeciętnie wyglądająca podstawowa maszyna myśląca, było tam też trochę mebli wypoczynkowych z jasnymi obiciami. Nic we wnętrzu nie świadczyło o tym, że dom zamieszkiwał wybitny inżynier. W końcu wyszła do niego i Martha. Uśmiechnęła się szeroko, bez skrępowania serwując mu lekkie, pozbawione przesadnej poufałości ściśnięcie ramion. Ot tak jak zwykło się witać dawno niewidzianego znajomego rodziny. Pachniała jakimiś lekkimi perfumami. Na stoliku przy korytarzu stała chyba jej przygotowana do wyjścia torebka. - Myślę, że mamy nawet więcej czasu, niż na jedną herbatę. Czekam na powóz, ale przy takiej pogodzie raczej szybko nie przyjedzie. Wskazała mu miejsca na fotelach ustawionych przy dużym panoramicznych oknie, które wychodziło zapewne na ich podwórko. Obecnie nie było zbyt dużo przez nie widać, o szyby co chwila uderzał bowiem brudny brązowo-szary pył. Służący podał im herbatę, w której z namysłem zaczęła mieszać małą łyżeczką. - Słyszałam, że twój ojciec jest w mieście... - rzuciła, a łyżeczka momentalnie się zatrzymała. |
30-10-2018, 19:58 | #48 |
Reputacja: 1 | Co teraz... To było bardzo trafne pytanie, nad którym Marina się nie pochyliła. Pozwoliła mu wybrzmieć w akompaniamencie wiatru, jak i wybrzmieć we własnej głowie. Przecierała oczy, by choć trochę zastana sytuacja nie była dla niej obojętna. Spojrzała na Hana... Zawiesiła na nim swój wzrok na dłuższą chwilę... Po tym przebiegł ją dreszcz a zasilanie wróciło do zwojów mózgowych. Bardziej świadomym wzrokiem spojrzała na zbira i na okolicę. Trzeba było zleźć na dół. Ciasna zabudowa w zasięgu obecnego dachu musiała przewidywać cokolwiek o nieco mniejszej wysokości. Kaskadowo złazić, aż w końcu nie dotrze się do miejsca, w którym można bezpruderyjnie skorzystać z czyjegoś okna, by powrócić do przestrzeni bardziej przyjaznej przemieszczaniu się. W tym celu obeszła obrys dachu, by ułożyć możliwy plan zejścia. |
03-01-2019, 15:57 | #49 |
Reputacja: 1 | Stanton Łyżeczka wróciła znowu do normalnej jednostajnej prędkości. Na zewnątrz podmuchy wiatru jakby osłabły, przez kurzawę dało się dojrzeć wąski kawałek zadbanego ogrodu i drugi budynek znajdujący się w obrębie tej samej posiadłości. Był niski, ale szeroki, większość jego okien zasłonięta była pancernymi wertikalami. Przy nim znajdował się mały magazynek, który zdawał się cały zawalony częściami zamiennymi i innym żelastwem. - Nie znam hasła do baz danych mojego męża. - poinformowała bez cienia emocji, jakby ten fakt ani ją nie cieszył, ani nie smucił. - Karul lubi jednak papier, może kiedyś coś istotnego wydrukował i nadal leży to w jego pracowni. - wskazała spojrzeniem budynek widoczny za oknem. Wtedy rozbrzmiał też dzwonek. Służący aktywował ekran z kamery przy drzwiach. - To zamówiony powóz, pani Martho. Kobieta uśmiechnęła się do inżyniera podając mu rękę. Poczuł w niej klucz. Było to trochę dziwne. Co prawda nie przyglądał się bardzo dokładnie temu, co robiła z dłońmi, ale nie wydawało mu się, żeby gdziekolwiek nimi sięgała, by coś wydobyć. Skąd nagle akurat ten klucz znalazł się w jej dłoni? - Reini, wyprowadź proszę pana Stantona, gdy już skończy wizytę w pracowni mojego męża. To mówiąc ruszyła do wieszaka, na którym wisiał długi elegancki płaszcz z kapturem. Stanton nie należał do ludzi obdarzonych paranoją. Jednak w tej sytuacji ewidentnie coś kryło. Nie wiedział co… Miał oczywiście własne teorie jedna była nawet bardzo skrajna. Martha chciała mu coś przekazać. Nie było szans by protokuł deszyfrując sprzed 300 lat znajdował się akurat przypadkiem w papierowych notatkach starego Inżyniera. Klucz który dostał miał mu pomóc rozszyfrować inną zagadkę. Uniki zawsze pomocnego ojca, który nagle nie chciał tu przyjść. Cioci Marthy która od razu o niego pytała i która dziwnie się zachowała na dźwięk słowa ciocia. Jakby drażniło to jej uszy. Stanton nie wątpił, że klucz trafiłby w jego ręce nawet gdyby pytał o inną sprawę. Gdyby w ogóle o nic nie pytał, też by go dostał. Pod innym pretekstem zapewne. Walton lubił rozwiązywać problemy i zagadki techniczne. Zachowanie tej dwójki było swego rodzaju zagadką którą chciał rozwiązać. Stanton wstał na słowa Marthy. Podał jej płaszcz uprzedzając służącego i pomógł go jej założyć. - Dziękuję za pomoc. - powiedział. Gdy Martha wyszła, udał się z kluczem by stawić czoła kolejnemu odkryciu w swoim życiu. Gdy wyszedł na zewnątrz wichura nadal śpiewała swoją szaleńczą pieśń. W górze widział jak jakiś statek kosmiczny wyraźnie walczył, by osiąść bezpiecznie na jednym z lądowisk portu gwiezdnego. Ostatecznego efektu nie był już w stanie obserwować, kurzawa wezbrała, a niewyraźny kształt durastalowego kolosa zupełnie zniknął wśród burej kurtyny pyłu. Spuścił głowę i zakrył atakowane drobinkami oczy. Klucz przekręcił się gładko w zamku pracowni. W środku było ciepło, cicho i trochę chaotycznie. Faktycznie wszędzie walały się długie ciągi wydruków i stosy notatek. W rogu widział dwa małe niedokończone golemy, każdego wyposażonego w pół tuzina technicznych odnóży, była tam też otwarta skrzynia pełna jakichś kulistych sond. Część regałów pod ścianą zajmowały rzędy spiętych ze sobą technicznych monitorów, obecnie wszystkie były wyłączone. Cały ich system zdawał się podłączony do jednego stanowiska roboczego, które również wyglądało na uśpione. Percepcja d20= 18 porażka Nic podejrzanego nie rzuciło mu się w oczy. Stanton nie został tu skierowany przypadkowo więc zaczął szukać odręcznych notatek, dzienników, rzeczy prywatnych typu zdjęcia czy albumy. Czegoś co nie pasowało do wzorca. Przeczesywał papiery pobieżnie je czytając. Sprawdzał czy pod ich stosami coś się nie kryje. Patrzył za monitory. Do pudełek z sondami i w okolicy golemów. Sondom przyjrzał się bardzo uważnie. Czy aby nie są czymś innym jak się lepiej przyjrzeć? Na razie niczego nie włączał. To nie były jego rzeczy. Martha chciała go jednak na coś naprowadzić. To coś musiało się odróżniać od reszty. Nie dotyczyło to Mistrza Krula i jego pracy, ani sprawy Stantona. To dotyczyło Nolana,Marthy a może i samego Stantona. Wystarczy metodycznie krok po kroku sprawdzać pomieszczenie. Im więcej szukał, tym bardziej tracił nadzieję. Przejrzał już ze trzy stosy notatek, pozaglądał za wszystkie sprzęty, sprawdził dokładnie sondy i golemy, jednak nadal nie znalazł nic wyjątkowego, tym bardziej nic, co mogłby mieć coś wspólnego z nim i jego ojcem. Jako ostatnie przejrzał też wydruki, jako że te raczej na pewno związane były z obecną pracą naukową Mistrza vi'Grala. Były to odczyty z głębinowych radarów, podobne do tych, jakie parę dni temu Karul pokazywał mu w Zakonie Inżynierów. Wiele miejsc pozaznaczanych było pisakiem na czerwono, niektóre miały przy sobie wykrzykniki. Inżynier zmrużył oczy. Musiał przyznać, że jedno zaznaczone miejsce faktycznie podejrzanie przypominało wielką, obco-wyglądającą twarz wyrzeźbioną w morskim dnie. A może po prostu bardzo chciał znaleźć cokolwiek podejrzanego i sam sobie to wmawiał? W sumie czysto statystycznie gdzieś na całej planecie skały mogły się przypadkiem ułożyć w kształt, który ludziom coś przypominał... Z ciekawości wybudził też maszynę myślącą. Tak, jak można się było spodziewać, na ekranie pojawiło się zapytanie o hasło. Stanton percepcja d20(-2 wiatr) = 7 porażka Zaskoczyły go otwierające się nagle za jego plecami drzwi. Do środka nieśmiało zajrzał młody służący vi'Gralów. - Przepraszam, nie chciałem przeszkadzać. Może podać coś mistrzowi? Pan Karul ceni sobie bardzo mocną aylońską kawę, gdy tu pracuje. Może przynieść dzbanek? Stanton aż podskoczył nie spodziewając się otwieranych drzwi. Nie robił co prawda nic złego wszak Martha go wpuściła a on miał dobre intencje. Jednak niespodziewana wizyta spowodowała dość instynktowną reakcję. - Poproszę brzmi wybornie. Długo tu już pracujesz Reini? - Stanton oczywiście chciał zapytać o ojca i Marthę gdyby odpowiedź była twierdząca. Jednocześnie starał się przypomnieć czy widział tego służącego w dzieciństwie. Jednak nijak mu się nie przypominał. Wszak minęło już wiele lat i ledwo rozpoznał Marthę. Młody służący wydawał się trochę zaskoczony, najwyraźniej nie spodziewał się, że szacowny gość zainteresuje się akurat jego skromną osobą. - Jja? - wydukał. - Nie... Nie długo, niebawem będą trzy lata, ale poprzedni służący państwa vi'Gralów był moim kuzynem, można więc powiedzieć, że zaczynając tu pracować wiedziałem już wszystko o domu i czekających mnie zadaniach - dodał dumnie. - Ullik uwielbiał rozprawiać o tych wszystkich technicznych dziwach i egzotycznych osobistościach, które częstokroć przekraczały te progi... Potrafił opowiadać całymi nocami, a ja wszystkie te fascynujące szczegóły notowałem w myślach, zupełnie jakbym przeczuwał, że kiedyś sam tu się znajdę... Czyż nie zaskakująco Wszechstwórca układa nasze drogi? Ale wybaczcie, nie chciałem was zanudzać... - Być może zatem Wszechstwórca skrzyżował nasze drogi celowo? Widzisz wydaje mi się, że pewna zagadka wymaga rozwiązania. Ludzka zagadka… To najtrudniejszy rodzaj szczerze mówiąc. Jednak twój ostry i jasny umysł mógł zapamiętać szczegóły które mogą mi pomóc. - ton Stantona był miły i sympatyczny. Jak kogoś komu chce się pomóc. - Powiedz mi czy pani Martha miała dzieci? Czy słyszałeś może kiedyś jakieś opowieści o kimś kto nazywał się Nolan Walton? Bardzo byś mi pomógł, gdybyś coś sobie przypomniał. Twój kuzyn Ullik mieszka gdzieś w pobliżu? - głos był delikatny i proszący. Tak by młody służący poczuł, że od jego słów zależy rozwiązanie wielkiej zagadki i pomoc komuś ważnemu. Stanton nie czuł się do końca dobrze stosując taką zagrywkę. Miał jednak przed sobą jasny cel. Dowiedzieć się prawdy. |