Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-03-2017, 17:45   #41
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
- Moja droga... zamknięte jesz... - stojąca wśród łóżek kapłanka rzuciła roztargniona ku drzwiom. - Marina! - poznała funkcjonariuszkę. - Stwórca mi ciebie zesłał - pokazała jej porozrzucane w rogu hali stoły, wśród których widać było resztki pęków kabli leżących luzem na podłodze. W górze, prawie pod dachem dało się dostrzec duże zbite okno.

- Ledwo się tu przenieśliśmy, a już ktoś ukradł nam część najbardziej potrzebnych urządzeń - załamała ręce. - Na szczęście dużo możemy zrobić i bez nich - wskazała akolitów i miejscowych dobrowolnych pomocników szykujących łóżka do przyjęcia pacjentów. Wyglądało na to, że trochę sprzętu i zapasów ocalało, być może sprowadzono je dopiero po włamaniu.

- To musiało stać się w nocy. Wczoraj sprowadziliśmy tutaj część wyposażenia i zamknęliśmy magazyn. Dzisiaj, gdy miejscowi dobrzy ludzie pomogli nam z resztą odkryliśmy włamanie...
Widać było, że mimo przykrych wydarzeń nadal nie podupadała na duchu i już kombinowała jak zrekompensować braki. Problem w tym, że braki rekompensowała odkąd tylko się tam pojawiła, a wbrew temu, co opowiadało się na ulicach, cudotwórczynią była tylko do pewnego stopnia.

Pani komisarz stała w miejscu wpatrując się w kapłankę tym samym monotonnym spojrzeniem. Wzrokiem spokojnie przejechała na wskazane pozostałości po sprzęcie, przyjrzała się mu chwilę, i równie monotonnie wróciła wzrokiem na kapłankę. Ta nie musiała o nic pytać. Jako jedyna osoba była w stanie czytać z Mariny jak z otwartej książki z obrazkami dla dzieci. Przebijała się przez każdą zasłonę i wszystkie próby wykręcania się były nieskuteczne. Marina była na świeżej dawce i tą subtelność również dostrzegała.

- Mam rannego funkcjonariusza, który wykrwawi się bez opatrzenia - zakomunikowała po wysłuchaniu wszystkiego.

Kapłanka spojrzała na funkcjonariuszkę, kiwając lekko głową. Wyraźnie miała ochotę coś powiedzieć, ale ugryzła się w język. To nie był czas i miejsce.

- Dobrze, otwórzcie drzwi i zacznijcie wprowadzać chorych - rzuciła do swoich pomocników. - Gdybyśmy teraz przyjęli tylko tego twojego rannego tłum na zewnątrz mógłby protestować - wytłumaczyła.

Po paru chwilach rozlokowano w środku wielu miejscowych, na jednym z łóżek spoczął też Mobey, jakaś miejscowa kobieta zbadała jego głowę wiszącym przy łóżku urządzeniem.

- Wyjdę stąd zaraz, prawda? - rzucił ranny funkcjonariusz z nadzieją. Ochotnicza pielęgniarka miała nietęgą minę, najwyraźniej czekała jeszcze na konsultację. - Pani Komisarz mnie zostawi, czasu nie marnuje, zaraz mi pewnie łeb opatrzą, to sam wrócę na komisariat i zdążę się jeszcze z jedną z ekip... ja... - wyraźnie zakręciło mu się w głowie.

- Csiii... odpoczywaj. - Kobieta położyła jego głowę na poduszce, gwałtowne emocje i wysiłek wyraźnie szkodziły rannemu.

- Wyjdziesz dopiero, gdy wypuści cię Juliana - zakomunikowała pani kapitan wpatrując się w stan podkomendnego. - Nars z tobą zostanie.

Dobór dyżurnego nie był wcale taki przypadkowy, a umyślny. Marina sama przed sobą nie była w stanie uargumentować swojej decyzji, lecz czuła, że to właśnie on powinien zostać. Zderzenie z oshogiem było wypadkiem i nie mogła winić kierowcy, gdyż cała wina nie leżała po jego stronie. Na całość złożyło się znacznie więcej elementów, które zawiodły. Swoją decyzją chciała jednak zaznaczyć, że kierowca jest odpowiedzialny za pasażerów, a z dyżuru przy rannym wyciągnie jakąś lekcję.

Nars wyglądał na trochę zawiedzionego, z pewnością nie do końca uśmiechało mu się bezczynne siedzenie wśród kalek i chorych. Czuł jednak, że po części to on nabroił, jeśli to więc miała być jedyna negatywna konsekwencja wypadku, to z chęcią był gotów ją zaakceptować.

W końcu do łóżka podeszła sama Juliana, spoglądając na wyniki zebrane przez pomocnicę.

- Jest krwiak - zagryzła usta. - Wiele wskazuje jednak na to, że nie naciska na mózg wystarczająco, by mogło to prowadzić do niedokrwienia tej części kory. Mimo wszystko musi tu zostać na obserwacji, z czasem krwiak może się jeszcze rozrosnąć. Podanie teraz leków pewnie skróciłoby czas rekonwalescencji, ale nasze zapasy są niestety za małe, bym mogła podawać je zapobiegawczo. Dostanie je dopiero, gdy badania pokażą niekorzystną tendencję, w innym przypadku krwiak wchłonie się sam - spojrzała przepraszająco na załamanego diagnozą funkcjonariusza.

- Co to jest krwiak? I kora? - zadała pytanie pani kapitan przeskakując wzrokiem z rannego na kapłankę.

Kapłanka machnęła ręką.

- Później, moja droga… Innym razem ci wszystko wytłumaczę, gdy będziemy miały więcej czasu. Teraz mam prawdziwe urwanie głowy, szczególnie bez tych urządzeń…

Marina kiwnęła głową i po chwili zastanowienia zwróciła się do stojącego towarzysza.

- Zostaniesz tu do czasu, aż Mobey stąd nie wyjdzie. Zabezpieczysz tym samym miejsce przed kolejnymi włamaniami - zakomunikowała monotonnym głosem.

- Się robi! Znaczy się tak jest! - rzucił funkcjonariusz, czujnie rozglądając się po pomieszczeniu. Mało brakowało, a dałoby się uwierzyć w to, że interesowały go ewentualne zagrożenia, a nie postacie pielęgniarek i pomocnic.

Następnie jej wzrok na dłuższą chwilę zawisł gdzieś w eterze. Ciężko było stwierdzić, czy jeszcze coś analizowała, czy po prostu była nieobecna. Znaczenie jej permanentnie zmęczonej i monotonnej miny zależało od interpretacji.

- Ile osób wiedziało o sprzęcie w tym miejscu? - wypaliła ocknąwszy się, przeskakując nagle na temat, który był znany właściwie tylko kapłance.
Sięgnęła do swojego notesu i dopiero wtedy udała się do pustych stołów.

- Ile osób? Pewnie z pięćdziesiąt - rzuciła gorzko kapłanka. - Nasi poprzedni gospodarze, nasz obecny gospodarz, wszyscy akolici i pomocnicy, ci którzy pomagali nam w transporcie. A domyśleć się mógł pewnie każdy, kto widział nas przy pracy, drugie tyle słyszało o tym pewnie od swoich bliskich - załamała ręce. - Tanie też nie były, większość z nich została podarowana lata temu mojemu zakonowi, ale mówimy pewnie o co najmniej tysiącu fe~ - ktoś zawołał ją do okropnie jęczącej kobiety w drugim krańcu sali. - Wybacz… muszę iść. Jest ich tak wielu… - westchnęła.

"Tysiąc feniksów" - odbiło się w myślach Mariny, które za wszelką cenę potrzebowała tłumić prochami. Taka suma sprawiała, że bez wspomagaczy mogła poblednąć i zwątpić w odnalezienie czegokolwiek, nawet jeśli to chowałoby się za rogiem. Mając na szczęście wspomagacze zapatrzyła się bez wyrazu w pozostałe kable i obejrzała zdarzenie własnym okiem.

Marina percepcja d20 = 8 sukces

Szybkie oględziny miejsca przestępstwa pokazały, że musiał to być nie lada wyczyn. Okno było na tyle wysoko, że nie dało się tam sięgnąć, może ewentualnie gdyby ustawiło się stojące tam stoły na sobie, nie widać jednak było, by były poruszane. Złodziej, czy złodzieje musieliby pewnie wciągnąć urządzenia na górę, być może zarzucając linę na jedną z belek pod dachem hali, z dołu nie widać jednak było na żadnej z nich śladów. Taka akcja raczej nie była wykonalna dla jednej osoby, musiałaby to być większa grupa. W środku zauważyła okruchy szkła, jak i lekko podrapany kamień, który bez wątpienia brał udział w wybijaniu okna. Podróż na zewnątrz, w celu zobaczenia drugiej strony przyniosła trochę wniosków. Główna brama magazynu była naprawdę masywna, podobnie jak tkwiący w niej zamek, dało się go otwierać i zamykać tylko od zewnątrz. Pod zbitym oknem ciągnął się wysoki mur, nie dość wysoki jednak, by dosięgnąć z niego krawędzi okna, być może bardzo zręczna osoba byłaby w stanie tam doskoczyć. Na zewnątrz nie widać było żadnych dodatkowych śladów ani przy oknie, ani przy krawędzi dachu, ani nigdzie poniżej. Było trochę szkła, ale dużo mniej niż w środku, nie widać też było na nim krwi, ani śladów po włamywaczach.

Pani komisarz po wstępnym sprawdzeniu śladów zaatakowała pomocników kapłanki serią detalicznych pytań.

- Ile było tych urządzeń, jak były duże, jak były ciężkie i co robiły?
- Kto w mieście mógłby chcieć je kupić?
- Kto znałby ich zastosowanie i umiałby je obsłużyć?
- Jakie byłoby poruszenie, gdyby hipotetycznie ich brak uniemożliwił wam prowadzenie waszych działań?
- Czy mieszkańcy stawiliby się za wami, gdyby nadarzyła się taka okazja czy potrzeba?
- Jak mieszkańcy zareagowaliby, gdyby hipotetycznie z braku urządzeń poniosło śmierć parę osób?

Uzyskanie odpowiedzi na nie zajęło trochę czasu. A to nie wszyscy pomocnicy byli w pełni obeznani z zaginionym sprzętem, a to odpowiedzi wymagały zbyt daleko idących domysłów i przypuszczeń.

W końcu udało jej się dowiedzieć, że chodziło o cztery urządzenia do pomiarów i analiz materiałów biologicznych, były na tyle duże, iż jedno z nich ledwo dało się wziąć pod pachę, do tego każde miało nowoczesny agregat wielkości dużej walizki i dodatkową walizkę z różnymi końcówkami i skanerem do pomiarów. Łącznie 4 komplety ważyły pewnie ze 150-200kg. Bez nich w wielu przypadkach, szczególnie chorób wewnętrznych i skażenia radiologicznego znacznie przedłużyłby się czas diagnozy i badanie ewentualnych postępów rehabilitacji. Ciężko było jednak stwierdzić na ile tłum mógłby być oburzony ich brakiem, ich działanie było zbyt skomplikowane i subtelne, by dało się jasno określić konsekwencje. Na pewno kradzież czegokolwiek od kapłanki wywołałaby oburzenie, ale czy ktoś by się za to naraził, skoro samej kobiecie się nic nie stało i nadal była w stanie leczyć? Ciężko było stwierdzić.

A komu mogłoby się to przydać? Gildii Aptekarzy, ewentualnym prywatnym medykom szlachty, być może Gildii Inżynierów. Na Cadavusie na pewno nie było jednak otwartego rynku na tego typu specjalistyczne i wymagające wyszkolenia przedmioty, nawet pomocniczki kapłanki używały tylko ułamka możliwości tych urządzeń i kalibrowała je głównie sama Juliana.

Przy tym wszystkim niepokoił ją zupełny brak śladów w pobliżu okna, zarówno na zewnątrz jak i w środku, gdyby użyli lin na pewno gdzieś jakieś ślady by były, choćby na krawędziach, o które obciążona lina musiałaby się opierać, wyglądało to jednak tak jakby nie zrobili nic poza rozbiciem szyby. Nawet jakby mieli drabinę, to by ją ustawić w środku musieliby przesunąć stoły stojące pod oknem, a wyraźnie tego nie zrobiono.

Pani komisarz pogrążyła się w myślach, walcząc też o skupienie i zebranie do tego sił. Snuła mimowolnie wzrokiem po punktach, które wydawały się mieć związek. Koncepcja podstawionego wybicia okna przy rabunku lub braku korelacji pomiędzy aktem wandalizmu a rabunkiem, kleiła się bardziej niż wyniesienie ciężkiego sprzętu przez okno, które mógł wybić każdy. Takie też poczyniła założenia. Jeśli sprzęt nie został wyniesiony przez okno, to albo został ukryty na miejscu, albo został wyniesiony przez bramę główną. Wykluczenie ukrycia wielkiego sprzętu nie było skomplikowane. Konstrukcja budynku była w 90% jedną halą z dodatkowymi pięcioma małymi pomieszczeniami znajdującymi się na tyle. Kiedyś pewnie były tam dodatkowe pomieszczenia magazynowe, może jakieś biuro. Obecnie prócz posłań do krótkich drzemek pomocnicy przechowywali tam swój dobytek, torby, czy inną drobnicę. Góra składała się z metalowych uzbrojeń, dół był betonową wylewką. Nic w co zmieściłyby się kradzione sprzęty. W noc kradzieży nikt tam nie spał. Przenieśli ile zdołali przenieść i wszystko zamknęli na noc wracając do poprzedniej miejscówki, gdzie było jeszcze trochę sprzętów.

Kontakt ze strony podwładnych z wozem poinformował, iż za chwilę będą na miejscu kraksy. Marina poleciła im, by zamiast czekania na nią, podjechali do magazynu. Ograniczony czas jaki Marina mogła poświęcić sprawie nie pozwalał na jej fachowe przeprowadzenie. W jej mniemaniu sprawa była o wiele ważniejsza niż niespłacony dług Baxtera, czy machlojki Schmitza. Zniknął bardzo drogi sprzęt osobie, która jako jedyna szczerze pomagała ludziom. A ta mogła pomóc jej bardziej, gdyż blokowały ją obowiązki pełnionego stanowiska. Sprawę dalej musiał pociągnąć Nars, mimo wielkiej niechęci z jej strony. Wychodząc na zewnątrz wyciągnęła ze sobą Juliannę wraz ze zdrowym funkcjonariuszem.

- Podczas przenoszenia sprzętu pomagał wam ktoś nowy? - zadała monotonnie pytanie. - Zamykałaś magazyn osobiście? Kto miał dostęp do klucza?

- Tak, nowi pomocnicy zgłaszają się każdego dnia, szczególnie, gdy przenosimy się w nowe miejsce, wtedy często do wielu prac dołączają się miejscowi… Jednak… Tylko ja miałam klucz, właściciel magazynu sporządził dla mnie jedną kopię swojego. - Kapłanka popatrzyła na funkcjonariuszkę badawczym wzrokiem. - Już z nim rozmawiałam, obiecał, że zapłaci za wstawienie w okno kraty, by to się więcej nie powtórzyło, chyba czuje się winny, że stało się to w miejscu, gdzie nas ugościł.

Marina w bezruchu dostawiła do układanki parę cegiełek, jak i połączyła parę dodatkowych elementów ze sobą. Jednak w swojej skrupulatności nie pozwoliła, by zadane pytania pozostały bez jawnej odpowiedzi. Leki pozwalały doskonale utrzymać surową, chłodną logikę, której nie przeszkadzają niepowołane myśli.

- Czy zamykałaś magazyn osobiście? Czy ktoś poza tobą miał dostęp do twojego egzemplarza klucza? - powtórzyła monotonnie.

Kapłanka skinęła twierdząco głową.

- Mam go cały czas przy sobie, nikt nie miał do niego dostępu. Drzwi i zamek są bardzo masywne, nie sądzę, by...

Zamilkła w pół zdania spoglądając na funkcjonariuszkę pytającym wzrokiem. Najwyraźniej wcześniej nie brała pod uwagę, iż ktoś mógł posłużyć się inną drogą wejścia, niż rozbite okno.

- Potrzebuję nazwiska właściciela i jego adresu - zakomunikowała nieco kryptycznie, wyciągając notes.

- Pana Tarthoffa? - kapłanka uniosła brew, powoli zaczynała chyba rozumieć jakimi ścieżkami podążały myśli śledczej. - Samuel Tarthoff. Mieszka tu nieopodal.

Marina kojarzyła tę osobę. Był to jeden z większych “przedsiębiorców” zewnętrznego miasta, pięć minut drogi od starego targu rybnego miał swoją posiadłość i zagrody. Pan Tarthoff zajmował się bowiem sprzedażą zwierząt hodowlanych. Daleko mu było jednak do miłośnika natury, dlatego z kompleksu budynków, które prowadził, bezustannie słychać było koszmarne, upiorne zawodzenie okrutnie stłoczonych i niezbyt dobrze traktowanych zwierzaków. Płacił jednak podatki na czas i dbał o to, by robili to też jego podwładni. Oczywiście, jak każda większa ryba w Zewnętrznym Mieście powiązany był też w mniejszym lub większym zakresie powiązany z półświatkiem przestępczym.

Tymczasem na plac przed magazynem podjechał wóz z podwładnymi pani komisarz.

- Nie wypytuj i nie ciągnij tego tematu na własną rękę - Marina poleciła monotonnie, choć nie rozwinęła kwestii dalej, co sumarycznie miało dość szorstki wydźwięk. Zdecydowanie leki nie były bez znaczenia. Zapisała w swoim notatniku dokładniejszy adres właściciela. *

- Nie mam dla was radia, więc będziecie pozostawieni sami sobie. Ale pamiętam o naszym dzisiejszym spotkaniu - dopowiedziała ostatnie zdanie w kierunku kapłanki, choć nie wyglądało jakby było to jej na rękę, jak zwykle zawsze.

Po oddelegowaniu Narsa i pożegnaniu się z Julianą, pani Komisarz skierowała się do wozu.

- Jesteście w komplecie? - rzuciła monotonnym pytaniem podchodząc do szoferki.

Kierowca wozu kiwnął głową.

- Wszystko zgodnie z planem, szefowo - rzucił przeżuwając coś w zębach. Był blady, chudy i brzydki jak noc, iście idealny kandydat do wożenia trupów. - Mam dwójkę ludzi szefowej z tyłu, tulą się do sztywnych! - charknął rozbawiony. - To gdzie teraz? Nie by mi to przeszkadzało, ale towar zacznie z czasem pewnikiem pośmierdywać jeśli dalej będziemy tak po okolicy jeździć. Może wywalić ich gdzieś w rowie, jakimś żelastwem przykryć i potem wrócić, co szefowo? Przecie ich nikt nie ukradnie, a łatwiej oddychać będzie.

- Pokieruje was - oznajmiła monotonnie pani komisarz, nie komentując propozycji kierowcy. Nie tak powinno się traktować ciała...

Nic tego dnia nie było proste. Właściwie nic nie było proste każdego dnia, acz ten dzień był wybitny... A jeszcze dużo czasu pozostało do jego końca.
 
Proxy jest offline  
Stary 18-03-2017, 11:05   #42
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Marina
Na miejsce dojechali w parę chwil, odór stłoczonych zwierząt był faktycznie bardzo intensywny, choć początkowo nie wyczuli go przez konkurencyjne zapachy docierające z przewożonych zwłok. Kompleks blaszanych baraków, ciasnych wybiegów i postawionych naprędce hal zbudowany został wokół prezentującej się całkiem nieźle starej kamienicy, w której zapewne mieszkał właściciel tego całego przybytku. Na dojazd pozostawiono wąski korytarz między zabudowaniami, podjeżdżając więc pod drzwi właściciela mieli nieprzyjemność spoglądać na wyjące opętańczo ściśnięte zwierzęta i zaganiających je brutalnie poganiaczy. Ruch w biznesie był duży, bo i był to ostatni czas, by zaopatrzyć się w bestie przed wyruszeniem na pustkowia wokół miasta. Mijali też liczne kamery, więc pewnie właściciel już wiedział o ich przybyciu.

Przed drzwiami czekało już na nich dwóch drabów uzbrojonych w pistolety maszynowe, ubrani byli w miarę przyzwoicie, w nowe, przypominające trochę oficerskie marynarki kurty.

- Już na was czekają - mruknęli, marszcząc nosy, bo faktycznie ciężarówką przesiąknięta była trupim odorem i choć nie było z tym bardzo źle, to charakterystyczny zapach był wyraźnie wyczuwalny.

Pani komisarz poleciła, by na czas rozmowy podkomendni wysiedli z wozu. Wzięła ze sobą swoją oryginalną dwójkę ludzi i skierowała się całkiem sprawnym krokiem do drzwi.

Wnętrze nie zaskakiwało. Pełno było tam mało gustownego przepychu i pretensjonalnych dowodów bogactwa właściciela. A przynajmniej tego, co za bogactwo uchodziło w Zewnętrznym Mieście. Minęła dwa kamienne posągi przedstawiające szykujące się do skoku Annony i wstąpiła na gruby, ciężki dywan przedstawiający scenę… Chyba polowania, choć wizerunek był zbyt chaotyczny, by to dokładnie stwierdzić, może była to jakaś strzelanina?

Na potężnej skórzanej kanapie siedział już Tarthoff, wydawał się lekko pijany, opróżniał właśnie następną kryształową szklanicę, drapiąc się drugą ręką... powiedzmy, że po nodze. Widząc postać pani komisarz nawet nie wstał, pokazując jej niedbałym gestem wielkiej łapy kanapę naprzeciwko.

- A, panienka Mardock, jużem się właśnie zastanawiał kiedy się ktoś od was zjawi. Mój rachmistrz wyliczył, że żeście nam w ostatnim sezonie za dużo policzyli. Jak rozumiem należy się jakiś zwrocik? Hę? Starczyło kogoś podesłać, nie trza było się samemu fatygować.

Wyszczerzył bezczelnie zębiska. Marina stanęła prosto z rękami skrzyżowanymi za plecami. Nie planowała trzymać broni w dłoniach, gdyż nie miała zamiaru dać gorylom nawet żałosnego pretekstu do strzelania. Jej zmęczony wzrok na twarzy bez wyrazu wbił się w lekko zrobionego ważniaka. Śpieszyła się.

- Dostałam zgłoszenie o kradzieży z magazynu, który jest pana własnością. Wynajął go pan kapłance Juliannie - zarysowała własny temat, którym chciała podążać. - Przekazał jej pan jeden z kluczy do bramy wejściowej. Czy to prawda?

- Ach to... - westchnął znudzony. - Tak, tak. Coś tam jej dałem. Znaczy się moi ludzie jej przekazali, bo ja dużo z nią nie gadałem. Pewnie był jeden, bo i na co jej więcej?

Przekonywanie (empatia) d20=4 sukces


Marina dostrzegła, że w przypadku tego pytania obojętność była tylko udawana, no... Przynajmniej do pewnego stopnia. Temat nie był mu w żadnym razie obojętny.

- A co? - rzucił, gapiąc się na nią z lekko rozbieganymi od trunku oczami.

- Czy jest coś, czego nie wiem, a powinnam wiedzieć, lub coś, co chce pan mi powiedzieć, zanim przejdę do własnych wniosków? - monotonnie wyrecytowała. - Proszę się dobrze zastanowić - dopowiedziała tym samym tonem, choć całokształt zabrzmiał jak groźba.

Przekonywanie d20 = 15 porażka


- Hę? Znaczy co? To jakiś żart? - spojrzał na nią spode łba, wyraźnie poirytowany. - Nie mam czasu na te wasze urzędnicze pierdoły! Może zamiast gnębić uczciwych przedsiębiorców wzięlibyście się wreszcie za swoją pieprzoną robotę!

Nie była w stanie rozgryźć, czy naprawdę się wkurzył, czy próbował ukryć prawdziwe emocje pod sztucznym wybuchem. Cóż, zapewne nie musiał zbyt wiele grać, niechęci do urzędników nie trzeba było szczególnie udawać. Marinie w sumie nie robiło to różnicy. Nie obchodziło ją, jakie podejście do niej ma Tarthoff. Jej podejście natomiast... było dość bojowe. Nie miała zamiaru tracić czasu na uprzejmości. Szczególnie nie na drodzę szukania ludzi, którzy okradli Juliannę.

- Zatem przesłuchanie może odbyć się w Urzędzie. Po tym jak pan tam wytrzeźwieje - zagroziła monotonnie. - Chyba, że usłyszę teraz odpowiedź na moje pytanie.

Mężczyzna parsknął.

- Co u licha jest z wami urzędasami? Zupełnie was pokręciło? Jakie przesłuchanie, o czym wy gadacie?

Wstał poirytowany, prezentując swoją rosłą, choć mocno spasioną sylwetkę.

- Jeśli nie macie konkretów, to wynoście się z mojego domu, nie będę marnował czasu na te bzdurne zagadki!

Dał znak stojącym przy drzwiach gorylom. Dwójka towarzyszących pani komisarz funkcjonariusz popatrzyła na nią niepewnie.

- Z magazynu skradziono kapłance sprzęt o wartości przekraczającej tysiąc feniksów - wyrecytowała twardo. - Sprzęt został wyniesiony przez drzwi frontowe. Jest pan na liście podejrzanych. To mi wystarczy, by umieścić pana w Urzędzie do czasu wyjaśnienia sprawy, lub odnalezienia sprawców. To nie ja muszę się tłumaczyć panu. To pan musi tłumaczyć się mnie. Odpowie pan na moje pytania, czy mam pana wyprowadzić z własnego domu zgiętego w pół i w kajdankach?

Tarthoff szczerze się roześmiał.

- Za kogo ty się masz?! - ryknął. - Wyprowadzić mnie? Z mojego domu? Bo coś ci się wydaje? Jeden mój ruch i moi ludzie wywalą ciebie, panienko, i tych dwóch trzęsących portkami klaunów na zbity pysk! - warknął, pobudzony i rozbawiony zarazem. - Ty i ta twoja żałosna banda w tym mieście nie znaczycie nic! Słyszysz!? Maluczkich wam gnębić, a wara od spraw lepszych od was! - wskazał ją wielkim paluchem.
- Galox, Tann, Roxx, ta grupa komediantów wychodzi, teraz!

Wydawało się, że naprawdę mocno go rozsierdziła i mężczyzna stracił nad sobą panowanie, był cały czerwony ze złości.

Ochroniarze zajrzeli do środka, trzeci z nich miał długą broń i ciężką kamizelkę. W przeciwieństwie do jej funkcjonariuszy wszyscy trzej wyglądali na takich, co strzelać umieli.

- Kto wykonał kopie klucza do magazynu? - wtrąciła. - Krótka odpowiedź i rozejdziemy się w spokoju. Może pan pomóc albo się stawiać. Byłaby szkoda, gdyby ucierpiała pana reputacja jak ludzie zaczną gadać.

- Coo? Moja...? Jak śmiesz, ty...

Tym razem wyraźnie zauważyła, że trafiła w czuły punkt, obserwowała go od samego początku i przez wszystkie stadia eskalacji emocji i była niemal pewna. Miał coś w tym wspólnego, a jej dociekliwość porządnie go wystraszyła, na co reagował w najprostszy dla siebie sposób, gniewem.

- Wyprowadźcie ich! Już! Bo nie ręcze za siebie! - wrzasnął, cały czerwony na twarzy.

Ochroniarzy w między czasie nazbierała się spora grupa. Wywalili ich, bez użycia przesadnej siły, jednak każdy ich ruch sugerował, że mieli jej spory nadmiar w zapasie. Sama pani komisarz zapewne poradziłaby sobie z jednym lub dwoma, ale na wsparcie pracowników raczej w tej materii liczyć nie mogła.

Zatrzaśnięto im drzwi przed nosem, zostawiając ich przed progiem jedynie z czujnym okiem pobliskiej kamery.

Kierowca trupowozu spojrzał się na Marinę pytającym wzrokiem. Towarzyszący jej w środku Han i Lui wypuścili powietrze z płuc, byli bladzi jak ściana.

- Jussz myśslałem, ższe nas tam... - goniec ułożył dłoń w pistolet i przystawił go sobie do głowy.

- Ale pani komisarz go wkurzyła! To pewnikiem jakaś zaawansowana technika śledcza, tak? Czekamy aż wkurzony zrobi coś głupiego, tak?

- Oby to cośś głupiego nie sskończyło ssię... - pokazał swój "palcowy pistolet" wskazując nim ich trójkę.

Tymczasem blady kierowca wychylił się przez szybę wozu.

- Hej, szefowo, dzwonić po jakieś wsparcie?

Najwyraźniej widział, że, delikatnie mówiąc, niezbyt grzecznie ich potraktowano. Co mogła odpowiedzieć pani komisarz na "zaawansowaną technikę śledczą"? Że zaczęły puszczać jej nerwy? Że o mało nie wyszła z posiadłości Tarthoffa? Że do strzelaniny nie doszło tylko dla tego, że krętacz opamiętał się? Że prowokowała go do tego, by nie skończyło się to dobrze?

Prowadziła w milczeniu sama ze sobą bogaty dialog wewnętrzny. Po paru oddechach poczuła, że jej dłoń drży. Silne emocje, które powinna odczuwać, przebijały się przez leki. Potrzebowała nowej dawki. W milczeniu sięgnęła pigułkę. Dopiero po niej zaczęła sklejać myśli.

- Nie będziesz dzwonić - oznajmiła krótko i stanowczo. Chwilę milczała, układając sobie wszystko w głowie. Następnie ponowiła. - Pojedziesz po nie. Ale najpierw zawieziesz nas w jeszcze jedno miejsce. Następnie pojedziesz po wrak i odholujesz go do Urzędu, tam zrzucisz ładunek z paki. Jednak po drodze pojedziesz przez pochód Avestian, przez których mieliście spóźnienie, gdy was ściągnęłam do Baxtera. Dasz mi ich na radio.

Kierowca zrobił zagubioną minę.

- Dobra szefowo, szefowa pokieruje, to się wszystko zobaczy. Trupki na pace poczekają, wszak im się już nigdzie nie spieszy, nie? - zarechotał. - A smrodek? To nawet dobrze, u mojej ciotki, to martwy wój prawie trzy miesiące w domu leżał po tym jak się przekręcił! Ciotka gadała, że smrodek nawet dobrze jej się zaczął kojarzyć i potem jakoś smutno się w domu zrobiło, gdy go zabrakło!

Tymczasem podjechali w okolice magazynu Schmidta, mając nadzieję, że może tym razem uda im się zaskoczyć zatrudniającego nielegalnych pracowników przedsiębiorcę.

Szansa, że po zamieszaniu tego dnia zakład będzie nieczynny 1-50 d100= 35 nieczynny


Niestety, tak jak poprzednio, magazyn był zamknięty i nie widać tam było ani żywej duszy. Być może pracownicy kryli się po prostu w środku, gdzieś między półkami, za masywnymi, zamkniętymi drzwiami? A może już czmychnęli kanałami, które rozciągały się pod tą stroną miasta? Z zewnątrz, przez niewielkie, zakryte stalowymi roletami okienka nie było za dużo widać. Nie było to dla pani komisarz jakimkolwiek zmartwieniem. Nowa dawka sprawiła, że nakład pracy i jej bezcelowość spłynęła po niej jak po kaczce. Wprawdzie mogło być to do przewidzenia, po nagromadzeniu się incydentów w relatywnie przypadkowych miejscach. Ludzie gadają, a przedsiębiorcy najwidoczniej wolą dmuchać na zimne.

Tymczasem komunikator Mariny poinformował ją o połączeniu z Urzędu.

- Ehm… KSSP do TM1… - rozpoznała głos Pudła, którego zostawiła na pierwszym miejscu interwencji. - Pani Komisarz? Ja w sprawie naszego trupa… Wygląda na to, że… ehm… To grubsza sprawa. Chłopaki wyciągając trupa narozrabiali trochę w pokoju i odkryli… To chyba jakaś bomba…

Stanton
Jessica Spojrzała na niego poważnie.
-Ojciec ma zamiar dać ci spróbować. - wyznała, lekko konspiracyjnym tonem. - Udzieli ci tylko dostępu do zamkniętego systemu, ale znajduje się tam kopia fragmentu oprogramowania, które uległo awarii. Może… jeśli coś tam znajdziesz, być może będziemy wiedzieć czego szukać w całym systemie. Działa już tunel łączący naszą posiadłość z Węzłem. Udostępni ci jeden panel w sekcji technicznej tam na miejscu. Mogę cię zaprowadzić. Podobno nastąpiły inne awarie… parę osób jest ciężko rannych. Nie mamy dużo czasu.
-Skoro nie mamy wiele czasu, ruszamy. -
powiedział Stanton zabierając swoją maszynę myślącą w walizce. Chciał pomóc i w końcu dostał szansę. Może naprawi usterkę? Może choć jak mówi Jess naprowadzi miejscowych techników na rozwiązanie.

Okazało się, że podróż trochę im zajmie. Ze względów bezpieczeństwa wyłączono kursujące załatanym dopiero co tunelem wózki, a do tego dla pewności zalecono im założenie kombinezonów próżniowych.
- To będzie długa droga i duży wysiłek, szczególnie z pełnym oporządzeniem, może panienka woli zaczekać? - zaproponował przydzielony im technik, który przedstawił się mu jako Yann, najwyraźniej był zaufaną osobą Ganthara. Z tego, co Stanton pamiętał, wózek faktycznie poruszał się na tyle szybko, że przebycie tej samej drogi na piechotę mogło zająć niemało.
- Z kombinezonów niestety zrezygnować nie możemy, raz że musieliśmy zastosować naprawdę rozległą łatę naprawczą, a dwa że lord Ganthar zalecił nam nie zwracanie na siebie przesadnej uwagi, w kombinezonach wyglądać będziemy jak każdy inny z przemierzających tę drogę sług.

Jessica przytaknęła dając do zrozumienia, że zrozumiała, co ją czeka.
- Idę - rzuciła tylko, lekko radośnie ,uśmiechając się do Stantona i chwytając go za rękę.
- Pragnę zobaczyć mojego przyszłego męża przy pracy - mrugnęła.
Służący taktownie udał, że tego nie usłyszał, ale końcówką jego ust lekko powędrowała ku górze. Najwyraźniej lubił Jessicę.

Stanton uśmiechnął się gdy Jessica złapała go za rękę. Delikatnie ścisnął jej dłoń odwzajemniając gest.
- Mam uraz nogi jeszcze z Cadavusa. Nic groźnego ale walizkę i jak najwięcej tych narzędzi musisz zabrać Yann. Wolałbym na miejscu być zmęczony ale z czystym umysłem niż być rozproszonym przez pogorszenie kontuzji. - popatrzył na Jessikę z ukosa. - To nic groźnego - pośpieszył z wyjaśnieniami. - Zalecano odpoczynek a ja jestem człowiekiem pracy. Więc nie było okazji. Mam nadzieję okazać się godny waszego zaufania i pomóc. - pokiwał głową z nadzieją. - Niezależnie od wyniku. Yann nas tu nigdy nie było. Ruszajmy każda chwila jest cenna. - mimo tych słów patrzył na Jessikę. Cały czas z uśmiechem i szczerym oddaniem.

Okazało się, że wcale nie było tak ciężko. O ile nie miał zamiaru odprawiać tam jakichś akrobacji, to przy znacznie obniżonym ciążeniu był w stanie podróżować całkiem sprawnie nawet mimo uszkodzonej kostki. Po drodze minęli parunastu pracowników podróżujących podobnie jak oni, między Węzłem, a posiadłością rodziny Ilonday, niektórzy korzystali do przewozu towarów z wyłączonych obecnie wózków, które obciążone ładunkiem po prostu ciągnęli za sobą. Minęli też łatę, wielki kawał giętkiego, cienkiego jak pajęczyna tworzywa, które po bokach wyrwy nadtopione zostało specjalną lutownicą, by idealnie przywarło do otworu. Yann mijając to miejsce uczynił odruchowo dłonią znak Krzyża Wrót.

Podróż zajęła im koło czterdziestu minut, w końcu dotarli znowu do znanej już inżynierowi centralnej części kolonii. Tam po zdeponowaniu kombinezonów w szafkach od razu skręcili do jednego z technicznych włazów i po przekroczeniu dwóch par drzwi bezpieczeństwa znaleźli się na poziomach technicznych. Było tam ciasno i gorąco, wiele z mijanych, pracujących bezustannie urządzeń wytwarzało też niemało hałasu. Stanton prawie ocierał głową o ciągnące się pod sufitem rury i przewody. W końcu w jednej z odnóg korytarzy dotarli do niepozornego stanowiska komputerowego.
-Chwilowo z niego nie korzystamy, bardzo niedawno zostało odłączone od sieci kolonii, choć nadal zawiera pierwotne oprogramowanie - wyjaśnił Yann, wskazując inżynierowi, by zajął miejsce przy klawiaturze. Poza nią nie widać było żadnego uniwersalnego złącza, jeśli chciał się podłączyć własnym komputerem musiałby pewnie odkręcić część obudowy i poszukać złącza w środku.
Niewielkie pomieszczenie było ciasne i rozświetlane tylko minimalistą lampką w rogu, nie mógł tam liczyć na zbyt wiele prywatności w swoich poczynaniach. Dwójka jego towarzyszy siedziałaby mu niemal na plecach.
- Chciałbym wiedzieć jak najwięcej o samych awariach. Jessica mi trochę tłumaczyła, tylko wolałbym usłyszeć to od techników. Co udało wam się ustalić, jakie są awarie gdzie. Wspólne punkty problemu i niech ktoś stojący obok pomoże mi się poruszać w waszym programie. - sam zaczął zdejmować obudowę, jego komputer na pewno ułatwi mu pracę. Zamierzał go podłączyć. Wskazówki wcześniejszych techników, nowoczesny sprzęt jaki miał i świeże spojrzenie miały mu przynieść rozwiązanie. Starał się jak nigdy w życiu.

Przez następne dziesięć minut Yann próbował tłumaczyć mu zawiłą naturę katastroficznych usterek w systemach kolonii. Ciężko to szło, raz że miejscowi zdawali się posługiwać zupełnie inną terminologią i filozofią programowania, a dwa, że coraz bardziej jasnym stawało się, iż Yann był tylko doświadczonym serwisantem. Sporo brakowało mu do wybitnego znawcy dziedziny.

Wiedział co nieco o systemie, którym przyszło mu się posługiwać, ale sam nie byłby go w stanie odtworzyć. Ciężko było stwierdzić, czy lepszych znawców nie mieli na miejscu, czy może po prostu Lord Ganthar nie chciał wtajemniczać ich w obecne nieoficjalne działania.

Ostatecznie mężczyzna wskazał mu tylko miejsca w kodzie, gdzie doszło do usterek. Faktycznie wyglądało to jak stopniowa i losowa degeneracja całego kodu.

Stanton podpiął się i rozpoczął pracę, dopytując Yanna co chwila o zamysł takiego, czy innego rozwiązania, na które natrafił.

Stanton technologia d20(+1 za komputer -5 za zupełnie obcy system)= 8 sukces


Nim udało mu się sformułować pierwsze wnioski minęła dobra godzina, w pomieszczeniu zrobiło się nieznośnie duszno, Jessica, która początkowo z wielkim zaangażowaniem śledziła treści wyświetlane na ekranie, zaczęła wpierw zainteresowanie wyraźnie symulować, a potem otwarcie się poddała, zachęcając go tylko przychylnymi spojrzeniami z miejsca spoczynku, za które obrała chyba jakiś korpus pompy wciśnięty w wąskie pomieszczenie za nim. Yann jednak uważnie i z zaangażowaniem śledził wyświetlane wodospady skomplikowanych danych.

Początkowo zaintrygowało Inżyniera to, że systemy stosowane przez ród Xanthippe zdawały się bazować na technologii pamięci holograficznej, pamiętającej jeszcze czasy Drugiej Republiki. W Znanych Światach długi czas próbowano do niej powrócić, przy obecnym poziomie wiedzy technologicznej i możliwościach serwisowych okazała się jednak zbyt zawodna, poza tym obecnie mało która technologia wymagała aż takich możliwości. Język programowania Xanthippe zdawał się zawierać w sobie ciekawe skrypty autonaprawcze, które do pewnego stopnia radziły sobie z tymi problemami, po części robiły to też przez znaczne ograniczenie możliwości tego typu pamięci... I właśnie tam Stanton zauważył domniemanego sprawcę problemów. Xanthippe nie korzystali z pewnych obszarów zaawansowanych kości, ich technologia najwyraźniej nie pozwalała nawet na ich aktywowanie, a komputer Inżyniera jak najbardziej, choć wymagało to znacznych umiejętności.

Właśnie w tych niewykorzystywanych obszarach znalazł fragmenty złośliwego kodu. Niewątpliwie stworzono go na podstawie wiedzy technicznej spoza rodu Xanthippe.
 
Tadeus jest offline  
Stary 21-03-2017, 21:38   #43
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Stanton technologia d20(+1 za komputer -10 test bardzo trudny)= 6 porażka


Niestety, dokładna analiza tych skrawków kodu nie przyniosła mu wiele informacji. Były to komendy kopiowania i kasowania zakresów danych, jednak adresy, do których się odnosiły zdawały się być niewłaściwe i w większości nie pasować do terminologii systemów Xanthippe.

Starały się kopiować i kasować części kodu, których w systemie koloni nie było albo takie, które istniały, ale w tych realiach okazały się zupełnie losowe. Na podstawie dostępnych danych nie był jednak w stanie stwierdzić, czy komendy tworzone i wprowadzane były manualnie, czy generowało je jakieś złożone oprogramowanie. Jeśli to drugie było prawdą, to przynajmniej w skrawku sieci, do którego miał dostęp, nie było po nim śladu.

Połowiczny sukces, odnalazł przyczynę ale nie mógł dokonać naprawy. Co gorsza przypominało to sabotaż. Zachował to na razie dla siebie. Nie wiadomo czy technik nie zacząłby wzbudzać paniki… plotkami.
Dokonał odpowiednich zapisów w komputerze by wskazać źródło awarii.
- Skończyłem, możemy wracać. Porozmawiamy po powrocie powiedział do Jess. - uprzedzając wszelkie pytania. Gdy znajdą się w zaciszu jej komnat…. opowie o odkryciach i podejrzeniach. Gdyby udostępnił Guntherowi swoją maszynę myślącą, tutejsi technicy zyskaliby nowe możliwości napraw. Zostawała też kwestia śledztwa, ktoś w końcu zrobił to celowo.

W drodze powrotnej nic istotnego się nie wydarzyło. Przechodząc tunelem zauważyli jedynie przez pół-przeźroczystą membranę łaty, że prom wracał już do posiadłości Ilondayów. Najwyraźniej odwiózł kogo miał odwieść i był już gotowy podjąć normalny rozkład lotów. Z pewnością ulży to trochę służącym, którzy długi tunel musieli pokonywać bez żadnego technologicznego wspomagania. Im i tak by sie pewnie w czasie tej misji nie przydał, ciężko byłoby skorzystać z tak ważnego i potrzebnego kolonii wehikułu nieoficjalnie.

Stanton powoli zaczynał odczuwać zmęczenie, nawet nie pamiętał kiedy spał, w czasie lotu w ładowni statku kurierskiego było zbyt głośno i strasznie, później w objęciach Jessici emocje były zbyt silne, co najwyżej na chwilkę przysnął. Czyżby porządnie spał ostatnio jeszcze przed zleceniem przyjętym na dalekiej północy na lennach al-Malików? To wydawało się jak w zupełnie innym życiu.

Stanton sprawność d20(+2 łatwy)= 6 sukces
brak kar do testów


Stłumił ziewnięcie, musiał się skoncentrować na zadaniu. Póki co jeszcze się jakoś trzymał, choć ciężko było stwierdzić ile jeszcze pociągnie. Kostka w drodze powrotnej również dawała się we znaki, na szczęście Yann nie narzucał przesadnego tempa.

W końcu wrócili do komnat Jessici, dziewczyna padła wycieńczona na szykownie wyszywaną kanapę. Od razu polała im z kryształowego naczynia wody, smakującej lekko cytrusami i jakimiś odświeżającymi ziołami.

Wysłuchała co miał do powiedzenia.
- Ach Stantonie... Sama nie wiem, co o tym sądzić. Nawet jeśli tutaj posługujemy się głównie naszymi rozwiązaniami technicznymi, to nie znaczy, że nie posiadamy w kolonii ludzi, którzy podróżowali po obcych światach i znają również waszą technologię. Może nie tak dobrze jak ty... Ale nie możemy tego wykluczyć. Jeśli to naprawdę sabotaż, to winny może być każdy! - westchnęła. - Nie wiem też, czy uda mi się przekonać mego ojca, by pozwolił ci podłączyć ten twój komputer do ogólnej sieci. Może obawiać się zrobić to bez wiedzy matki, a ona... Cóż. Jak zapewne już wiesz, raczej na to nie zezwoli.

Ponownie westchnęła, co przy natłoku ostatnich zdarzeń chyba powoli wchodziło jej w nawyk. Zmęczona mina od razu przerodziła się jednak w uśmieszek. Najwyraźniej miała w sobie jednak niemało energii.
- A może nie będziemy narażać mojego ojca na konsekwencje? Ty i ja Stantonie... - dotknęła czule jego ramienia - Moja matka obecnie o nas i tak nie ma zbyt dobrej opinii... Zróbmy to sami, potajemnie. Jak nas przyłapią... cóż. Najwyżej nas wygnają!
- najwyraźniej zmęczenie i stres ostatnich godzin sprawiły, że spoglądała na wszystko ze sporym dystansem, może zbyt sporym...
- No chyba, że chcesz próbować z ojcem albo matką...
- Gdybyśmy tak zrobili dalibyśmy pretekst twojej mamie. Nie chciałbym być ciemno widzem ale Caspian był jej wierny. Mógł działać z własnej woli, ale równie dobrze z jej polecenia. Musimy dopuszczać taką możliwość. To ty mówiłaś mi jak… zaradna może być twoja mama. Gdy cała sytuacja wyszła na jaw, po prostu ukarała go na pokaz. Kalkulacja... było więc i ryzyko. Intryga była sprytna i grała na podział między nami. Nie jakieś prymitywne morderstwo czy porwanie. Nie zakazy… precyzyjne uderzenie. Gdyby mnie otumanili narkotykami i twoja służąca wykorzystałaby sytuację… Nie wiem jakbyś na mnie wtedy spojrzała. Nawet gdybym się tłumaczyć uwierzyłabyś? Jeśli nawet ten obraz byłby w twojej głowie.. ba mojej też. Twój ojciec nam zaufał. W sposób ograniczony i pod naciskiem nie mniej jednak. Dajmy mu do ręki wyniki. Chce szukać winnych, niech szuka. Chce naszej pomocy, niech to powie. Najważniejsze jednak, że wiemy gdzie jest problem. Wiemy co powoduje usterkę i gdzie tego szukać z grubsza. To bezcenna wskazówka do napraw. Chciałem wam pomóc i to zrobiłem. - odpowiedział gładząc ją po ramieniu.

Popatrzyła na niego poważnym, pełnym namysłu spojrzeniem. Widać było, że nie wiedziała co powiedzieć, ale niewątpliwie skłonił ją do głębokich przemyśleń. Zapewne zastanawiała się jak postąpiłaby po nakryciu go na zdradzie i czy w to wszystko faktycznie mogłaby być zamieszana jej matka.
- Stantonie... Nie sądzę, by matka posunęła się aż do takich... - zamilkła, faktycznie pasowało to, do wszystkiego, co nie tak dawno mówiła inżynierowi o swojej rodzinie.

Cóż, jemu jako osobie z zewnątrz łatwo było na wszystko spojrzeć z dystansu i ferować śmiałe tezy, ona z tymi ludźmi spędziła całe życie i do nie dawna chciała bezgranicznie poświęcić się służbie swojemu rodowi.

Wyraźnie umknęła z niej energia. Minęło zaledwie parę godzin od jego przybycia, a ona już emocjonalnie dystansowała się do swoich bliskich. Tylko, czy przez to automatycznie była bliżej niego...?

Westchnęła, pochmurna i pełna złych myśli. Po prostu oparła się na jego ramieniu. Jej ufryzowane pieczołowicie włosy nadal pachniały wonnymi olejkami i kwiatami.

I wtedy inżynier dodał jej nieco otuchy. Sięgnął po “róże” i wypowiedział komendę:
- Powiew wiosny dla ukochanej damy.
Chciał dać jej nieco magii, obejmując ją ramieniem. Chwila wytchnienia, piękno natury dostępna na ponurej stacji.

Świat wokół nich zapachniał lasem po deszczu, rozświetlił się ferią soczystych barw przyrody, na skórze poczuli krzepiącą świeżą mgiełkę. Jessica była oczarowana, przechadzała się po pokoju tanecznym, radosnym krokiem, podziwiając pojawiające się cuda i ciesząc podarowanymi jej doznaniami. W końcu wróciła do niego i dała mu soczystego buziaka.
- Jesteś niesamowity! - wyznała z podziwem, nadal zupełnie oczarowana tym, co działo się wokół niej. Wydawało się, że odzyskała siłę i odegnane zostały mroczne myśli. Byli gotowi na nadchodzące wyzwania.

***

- Nie mogę podłączyć obcego urządzenia do otwartej sieci kolonii - stwierdził w końcu Ganthar po wysłuchaniu tego, co mieli do powiedzenia.
- Znam trochę waszą technologię, ale upewnienie się, że nie kryje się tam żadne złośliwe oprogramowanie zajęłoby mi długie dni. - wskazał komputer Inżyniera.
- Nie żebym panu nie ufał, pani Walton - wskazał inżyniera i w jego oczach faktycznie widać było, że jest mu wdzięczny.
- Ale potem będę musiał sporządzić raport i wytłumaczyć Radzie w jaki sposób się zabezpieczyliśmy, a bezpieczeństwa w ten sposób zapewnić nie mogę. - Westchnął. - I tak musiałbym działać bez upoważnienia Mówczyń i później się tłumaczyć, przyjmując ewentualne konsekwencje. Proszę nas zrozumieć, istnienie rodu Xanthippe jest rzeczą, o której myśli się tu długofalowo. Dla wielu z nas nawet śmierć połowy mieszkańców kolonii byłaby mniejszą ceną niż utrata monopolu dotyczącego naszej unikalnej wiedzy, która zapewnia rodowi byt od stuleci i w przyszłych latach również ma na to szansę. - westchnął i rozłożył ręce, dając do zrozumienia, że on się wyraźnie z takim podejściem nie zgadza.
- Ale... - informacje przez was zdobyte są i tak bezcenne, teraz będziemy wiedzieli czego szukać... Nawet jeśli zbudowanie odpowiedniego interfejsu do tych poszukiwań zajmie nam trochę czasu... - dorzucił starając się panować nad neutralnością głosu. W rzeczywistości widać było, iż zastanawiał się ile jeszcze osób ucierpi nim skończą.
- Może część osób należy ewakuować nim skończcie? Ograniczyć personel a resztę pod jakimiś pretekstami oczywiście, wysłać w bezpieczne miejsce. Stacja na sąsiednim księżycu albo Cadavus. Mógłbym pomóc tam coś zorganizować. Komputer… może weźmie go pan użyje teraz, a potem sprawdzi? Odwrócona kolejność co prawda że względu na czas… Twierdzi się jednak, że jest on względny. Mógłbym się bez niego obyć choć z bólem przez jakiś czas. Jeśli nie, wciąż pozostaje do dyspozycji przy ewaluacji gdyby taki był plan. - nastała chwilę ciszy po czym Stanton westchnął - Kiedy zobaczymy się z Lady Elorą? Zasadniczo dobrze by było wiedzieć czego się możemy spodziewać? Jest zgoda na ślub? - spytał już bardziej wprost.

- Moja żona… - westchnął. - Rozmawiałem z nią krótko po jej przylocie. Nie jestem w stanie przewidzieć jaka będzie jej ostateczna decyzja. Wiedzcie jednak, że ja po poznaniu pana Waltona wyzbyłem się… części obaw - zaakcentował słowo “części” - ...i podzieliłem się z nią moimi przemyśleniami.

Spojrzał na schemat techniczny kolonii.
- Ewakuacja? Tak… może tak. Tak, czy inaczej szersze działania trzeba będzie skonsultować z Radą. Gdy już zainicjujemy odpowiednie procedury moja żona przez długi czas nie będzie miała dla was czasu, ani głowy. Może lepiej byście spotkali się z nią teraz. Jeśli to możliwe, proszę mi też zostawić ten komputer, jeśli ma nam w jakiś sposób pomóc to nie chcę tracić czasu.

Na odchodnym rzucił im jeszcze
- Możecie wziąć prom! Niedługo zaczyna się chyba seria spotkań z namiestnikami, lepiej byście wyrobili się przed nią. Powinna być w swoim gabinecie w sektorze Rady w Węźle.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 21-03-2017 o 21:43.
Icarius jest offline  
Stary 20-09-2018, 20:17   #44
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Stanton technologia d20(+1 za komputer -10 test bardzo trudny)= 6 porażka

Niestety, dokładna analiza tych skrawków kodu nie przyniosła mu wiele informacji. Były to komendy kopiowania i kasowania zakresów danych, jednak adresy, do których się odnosiły zdawały się być niewłaściwe i w większości nie pasować do terminologii systemów Xanthippe.

Starały się kopiować i kasować części kodu, których w systemie koloni nie było albo takie, które istniały, ale w tych realiach okazały się zupełnie losowe. Na podstawie dostępnych danych nie był jednak w stanie stwierdzić, czy komendy tworzone i wprowadzane były manualnie, czy generowało je jakieś złożone oprogramowanie. Jeśli to drugie było prawdą, to przynajmniej w skrawku sieci, do którego miał dostęp, nie było po nim śladu.

Połowiczny sukces, odnalazł przyczynę ale nie mógł dokonać naprawy. Co gorsza przypominało to sabotaż. Zachował to na razie dla siebie. Nie wiadomo czy technik nie zacząłby wzbudzać paniki… plotkami.
Dokonał odpowiednich zapisów w komputerze by wskazać źródło awarii.
- Skończyłem, możemy wracać. Porozmawiamy po powrocie powiedział do Jess. - uprzedzając wszelkie pytania. Gdy znajdą się w zaciszu jej komnat…. opowie o odkryciach i podejrzeniach. Gdyby udostępnił Guntherowi swoją maszynę myślącą, tutejsi technicy zyskaliby nowe możliwości napraw. Zostawała też kwestia śledztwa, ktoś w końcu zrobił to celowo.

W drodze powrotnej nic istotnego się nie wydarzyło. Przechodząc tunelem zauważyli jedynie przez pół-przeźroczystą membranę łaty, że prom wracał już do posiadłości Ilondayów. Najwyraźniej odwiózł kogo miał odwieść i był już gotowy podjąć normalny rozkład lotów. Z pewnością ulży to trochę służącym, którzy długi tunel musieli pokonywać bez żadnego technologicznego wspomagania. Im i tak by sie pewnie w czasie tej misji nie przydał, ciężko byłoby skorzystać z tak ważnego i potrzebnego kolonii wehikułu nieoficjalnie.

Stanton powoli zaczynał odczuwać zmęczenie, nawet nie pamiętał kiedy spał, w czasie lotu w ładowni statku kurierskiego było zbyt głośno i strasznie, później w objęciach Jessici emocje były zbyt silne, co najwyżej na chwilkę przysnął. Czyżby porządnie spał ostatnio jeszcze przed zleceniem przyjętym na dalekiej północy na lennach al-Malików? To wydawało się jak w zupełnie innym życiu.

Stanton sprawność d20(+2 łatwy)= 6 sukces
brak kar do testów

Stłumił ziewnięcie, musiał się skoncentrować na zadaniu. Póki co jeszcze się jakoś trzymał, choć ciężko było stwierdzić ile jeszcze pociągnie. Kostka w drodze powrotnej również dawała się we znaki, na szczęście Yann nie narzucał przesadnego tempa.

W końcu wrócili do komnat Jessici, dziewczyna padła wycieńczona na szykownie wyszywaną kanapę. Od razu polała im z kryształowego naczynia wody, smakującej lekko cytrusami i jakimiś odświeżającymi ziołami.

Wysłuchała co miał do powiedzenia.
- Ach Stantonie... Sama nie wiem, co o tym sądzić. Nawet jeśli tutaj posługujemy się głównie naszymi rozwiązaniami technicznymi, to nie znaczy, że nie posiadamy w kolonii ludzi, którzy podróżowali po obcych światach i znają również waszą technologię. Może nie tak dobrze jak ty... Ale nie możemy tego wykluczyć. Jeśli to naprawdę sabotaż, to winny może być każdy! - westchnęła. - Nie wiem też, czy uda mi się przekonać mego ojca, by pozwolił ci podłączyć ten twój komputer do ogólnej sieci. Może obawiać się zrobić to bez wiedzy matki, a ona... Cóż. Jak zapewne już wiesz, raczej na to nie zezwoli.

Ponownie westchnęła, co przy natłoku ostatnich zdarzeń chyba powoli wchodziło jej w nawyk. Zmęczona mina od razu przerodziła się jednak w uśmieszek. Najwyraźniej miała w sobie jednak niemało energii.
- A może nie będziemy narażać mojego ojca na konsekwencje? Ty i ja Stantonie.. - dotknęła czule jego ramienia - Moja matka obecnie o nas i tak nie ma zbyt dobrej opinii.. Zróbmy to sami, potajemnie. Jak nas przyłapią... cóż. Najwyżej nas wygnają!
- najwyraźniej zmęczenie i stres ostatnich godzin sprawiły, że spoglądała na wszystko ze sporym dystansem, może zbyt sporym..
- No chyba, że chcesz próbować z ojcem albo matką..
- Gdybyśmy tak zrobili dalibyśmy pretekst twojej mamie. Nie chciałbym być ciemno widzem ale Caspian był jej wierny. Mógł działać z własnej woli, ale równie dobrze z jej polecenia. Musimy dopuszczać taką możliwość. To ty mówiłaś mi jak… zaradna może być twoja mama. Gdy cała sytuacja wyszła na jaw, po prostu ukarała go na pokaz. Kalkulacja... było więc i ryzyko. Intryga była sprytna i grała na podział między nami. Nie jakieś prymitywne morderstwo czy porwanie. Nie zakazy… precyzyjne uderzenie. Gdyby mnie otumanili narkotykami i twoja służąca wykorzystałaby sytuację… Nie wiem jakbyś na mnie wtedy spojrzała. Nawet gdybym się tłumaczyć uwierzyłabyś? Jeśli nawet ten obraz byłby w twojej głowie.. ba mojej też. Twój ojciec nam zaufał. W sposób ograniczony i pod naciskiem nie mniej jednak. Dajmy mu do ręki wyniki. Chce szukać winnych, niech szuka. Chce naszej pomocy, niech to powie. Najważniejsze jednak, że wiemy gdzie jest problem. Wiemy co powoduje usterkę i gdzie tego szukać z grubsza. To bezcenna wskazówka do napraw. Chciałem wam pomóc i to zrobiłem. - odpowiedział gładząc ją po ramieniu.

Popatrzyła na niego poważnym, pełnym namysłu spojrzeniem. Widać było, że nie wiedziała co powiedzieć, ale niewątpliwie skłonił ją do głębokich przemyśleń. Zapewne zastanawiała się jak postąpiłaby po nakryciu go na zdradzie i czy w to wszystko faktycznie mogłaby być zamieszana jej matka.
- Stantonie... Nie sądzę, by matka posunęła się aż do takich... - zamilkła, faktycznie pasowało to, do wszystkiego, co nie tak dawno mówiła inżynierowi o swojej rodzinie.

Cóż, jemu jako osobie z zewnątrz łatwo było na wszystko spojrzeć z dystansu i ferować śmiałe tezy, ona z tymi ludźmi spędziła całe życie i do nie dawna chciała bezgranicznie poświęcić się służbie swojemu rodowi.

Wyraźnie umknęła z niej energia. Minęło zaledwie parę godzin od jego przybycia, a ona już emocjonalnie dystansowała się do swoich bliskich. Tylko, czy przez to automatycznie była bliżej niego...?

Westchnęła, pochmurna i pełna złych myśli. Po prostu oparła się na jego ramieniu. Jej ufryzowane pieczołowicie włosy nadal pachniały wonnymi olejkami i kwiatami.

I wtedy inżynier dodał jej nieco otuchy. Sięgnął po “róże” i wypowiedział komendę:
- Powiew wiosny dla ukochanej damy.
Chciał dać jej nieco magii, obejmując ją ramieniem. Chwila wytchnienia, piękno natury dostępna na ponurej stacji.

Świat wokół nich zapachniał lasem po deszczu, rozświetlił się ferią soczystych barw przyrody, na skórze poczuli krzepiącą świeżą mgiełkę. Jessica była oczarowana, przechadzała się po pokoju tanecznym, radosnym krokiem, podziwiając pojawiające się cuda i ciesząc podarowanymi jej doznaniami. W końcu wróciła do niego i dała mu soczystego buziaka.
- Jesteś niesamowity! - wyznała z podziwem, nadal zupełnie oczarowana tym, co działo się wokół niej.
Wydawało się, że odzyskała siłę i odegnane zostały mroczne myśli. Byli gotowi na nadchodzące wyzwania.

- Nie mogę podłączyć obcego urządzenia do otwartej sieci kolonii - stwierdził w końcu Ganthar po wysłuchaniu tego, co mieli do powiedzenia. - Znam trochę waszą technologię, ale upewnienie się, że nie kryje się tam żadne złośliwe oprogramowanie zajęłoby mi długie dni. - wskazał komputer Inżyniera.
- Nie żebym panu nie ufał, pani Walton - wskazał inżyniera i w jego oczach faktycznie widać było, że jest mu wdzięczny.
- Ale potem będę musiał sporządzić raport i wytłumaczyć Radzie w jaki sposób się zabezpieczyliśmy, a bezpieczeństwa w ten sposób zapewnić nie mogę. - Westchnął. - I tak musiałbym działać bez upoważnienia Mówczyń i później się tłumaczyć, przyjmując ewentualne konsekwencje. Proszę nas zrozumieć, istnienie rodu Xanthippe jest rzeczą, o której myśli się tu długofalowo. Dla wielu z nas nawet śmierć połowy mieszkańców kolonii byłaby mniejszą ceną niż utrata monopolu dotyczącego naszej unikalnej wiedzy, która zapewnia rodowi byt od stuleci i w przyszłych latach również ma na to szansę. - westchnął i rozłożył ręce, dając do zrozumienia, że on się wyraźnie z takim podejściem nie zgadza.
- Ale... - informacje przez was zdobyte są i tak bezcenne, teraz będziemy wiedzieli czego szukać... Nawet jeśli zbudowanie odpowiedniego interfejsu do tych poszukiwań zajmie nam trochę czasu... - dorzucił starając się panować nad neutralnością głosu. W rzeczywistości widać było, iż zastanawiał się ile jeszcze osób ucierpi nim skończą.
- Może część osób należy ewakuować nim skończcie? Ograniczyć personel a resztę pod jakimiś pretekstami oczywiście, wysłać w bezpieczne miejsce. Stacja na sąsiednim księżycu albo Cadavus. Mógłbym pomóc tam coś zorganizować. Komputer… może weźmie go pan użyje teraz, a potem sprawdzi? Odwrócona kolejność co prawda że względu na czas… Twierdzi się jednak, że jest on względny. Mógłbym się bez niego obyć choć z bólem przez jakiś czas. Jeśli nie, wciąż pozostaje do dyspozycji przy ewaluacji gdyby taki był plan. - nastała chwilę ciszy po czym Stanton westchnął - Kiedy zobaczymy się z Lady Elorą? Zasadniczo dobrze by było wiedzieć czego się możemy spodziewać? Jest zgoda na ślub? - spytał już bardziej wprost.

-Moja żona… - westchnął. - Rozmawiałem z nią krótko po jej przylocie. Nie jestem w stanie przewidzieć jaka będzie jej ostateczna decyzja. Wiedzcie jednak, że ja po poznaniu pana Waltona wyzbyłem się… części obaw - zaakcentował słowo “części” - ...i podzieliłem się z nią moimi przemyśleniami.

Spojrzał na schemat techniczny kolonii.
-Ewakuacja? Tak… może tak. Tak, czy inaczej szersze działania trzeba będzie skonsultować z Radą. Gdy już zainicjujemy odpowiednie procedury moja żona przez długi czas nie będzie miała dla was czasu, ani głowy. Może lepiej byście spotkali się z nią teraz. Jeśli to możliwe, proszę mi też zostawić ten komputer, jeśli ma nam w jakiś sposób pomóc to nie chcę tracić czasu.

Na odchodnym rzucił im jeszcze
-Możecie wziąć prom! Niedługo zaczyna się chyba seria spotkań z namiestnikami, lepiej byście wyrobili się przed nią. Powinna być w swoim gabinecie w sektorze Rady w Węźle.

***


Do pomieszczeń Rady dotarli szybko i bez żadnych komplikacji. Prom załadowany był po ściany towarami i pracownikami, ale dla dziedziczki i jej gościa bez problemu znaleziono miejsce. Tym razem była to w miarę oficjalna podróż i przebiegła bardzo szybko.

-Panie Walton, córko - powitała ich, wskazując, by weszli. - Jestem Elora, Mówczyni Rodu Ilonday. Miło mi pana poznać na żywo, wiele o panu słyszałam - nawet nie drgnęła jej powieka. - Proszę, powiedzcie z czym do mnie przychodzicie.
-Ja również wiele o Pani słyszałem - skłonił się Stanton. - Przyszliśmy prosić o błogosławieństwo i zgodę na ślub. - jak oczywiście łatwo było się domyślić. Powiedział to jednak tonem pełnym szacunku.

Przekonywanie d20+2 za pomoc Gantharowi -2 za przygodę z Caspianem - 10 za trudność = 6 porażka

- Panie Walton, Jessico... - zaczęła neutralnie. - Nie ukrywam, że długo zastanawiałam się nad tą sprawą... - wytłumaczyła i brzmiało to szczerze. - Doszłam do wniosku, iż wasze uczucie jest prawdziwe, a pana środki znaczne, dodatkowo moja córka wyróżnia się imponującą determinacją w dążeniu do celu - powiedziała z dumą, jakby to była tylko i wyłącznie zasługa jej dobrych genów. - Wszystko to powoduje, że sprzeciwianie waszemu związkowi byłoby bezsensowne i nieskuteczne. Wiedzcie więc, że, jeśli o mnie chodzi, możecie wziąć ślub i wychować dziecko według waszego uznania. Jeśli będzie to konieczne mogę nawet udzielić wam mojego prywatnego, cichego błogosławieństwa - w jej spokojnych mądrych oczach pojawiła się iskierka - Jednak, zupełnie inną sprawą byłoby oficjalne uznanie tego związku wśród Xanthippe, dziedziczenie statusu przez dziecko, czy przyjęcie pana, panie Walton, do naszego rodu. Musielibyście, cała trójka, opuścić naszą kolonię i zerwać z nami więzy. W przeciwnym wypadku wiązać się to będzie ze znaczna utratą wpływów naszej rodziny, a musicie wiedzieć, że stronnictwa umiarkowane i postępowe w ostatnich latach znacznie zyskały na znaczeniu. Jestem odpowiedzialna za dobro mojej rodziny i nie mogę dopuścić do jej upadku, bądź zepchnięcia na margines - wytłumaczyła im, mówiąc ciepłym, spokojnym głosem. - Jednak... Istnieje sposób, by zrównoważyć stratę reputacyjną dla domu.
Dotknęła swojego zdobionego biurka, wywołując wyświetlacz holograficzny, z którego sczytała szereg znaków.
- Panie Walton. Potrzebny mi jest protokół deszyfrujący Gamma TB-321.2.
Jessica spojrzała na Stantona niewiele rozumiejąc.

Kojarzył tę nazwę, był to protokół szyfrujący wykorzystywany przez Zakon Inżynierów w starej, nieużywanej już wersji ich systemów... Jakieś trzysta lat temu. Nie miał pojęcia, czy ktoś jeszcze ma do niego dostęp, on zaledwie kojarzył jego istnienie na zasadzie historycznej ciekawostki.

- To program sprzed trzystu lat. - powiedział Stanton. - Żeby go odnaleźć musiałbym.. Sprawdzić archiwa w stolicy Zakonu. Wątpię by był na Cadavusie. Jednak przetrząsnę całą planetę w jego poszukiwaniach. Zakon zapewne będzie chciał coś w zamian, każdy inny zresztą też. Ktokolwiek inny by go miał. Otrzymamy stosowne wsparcie?

Gdy wytłumaczył co to jest, Elora przytaknęła.
-Widzę, że wybrałam odpowiednią osobę. - stwierdziła z satysfakcją. - Jak mniemam “w zamian” otrzyma pan, panie Walton, to czego pan pragnie i po co tu przyjechał. - Nie przewiduję dodatkowej gratyfikacji, uznaje to za odszkodowanie dla rodziny Ilonday za szkodę reputacyjną. Co zaś tyczy się poszukiwań, oczywiście prosiłabym, by nie rozgłaszał pan, że ród Xanthippe poszukuje tego… protokołu. Wywołałoby to niepotrzebne pytania i zamieszanie wokół całej sprawy. Jeśli pan jest w stanie to zrobić, proszę zrobić to po cichu i bez rozgłosu, jeśli pan będzie musiał koniecznie kogoś wtajemniczyć, proszę to zrobić, jednak nie musi pan przy tym wyjawiać zbyt dużo.

- Zachowam dyskrecję i wykonam zadanie.- bo co więcej mógł powiedzieć. Matrona nie oferowała nic, przedstawiając swoje roszczenia. Z drugiej strony dawała mu unikatową szansę na dopięcie swego. - Prosiłbym o wyjaśnienia w sprawie incydentu z Caspianem. - dodał po chwili. Skoro do tej pory go nie przeprosiła ani nie zadośćuczyniła należało się przypomnieć.

Gdy wspomniał o wygnanym mężczyźnie spojrzenie Mówczyni stało się zimne jak lód.
- Kawaler Caspian zachował się niegodnie szlachcica i poniósł za to odpowiednią karę. - wytłumaczyła krótko. Widząc jednak, że mu to nie wystarcza, westchnęła, okazując pierwszy raz jakąś namiastkę uczuć.
- Służba próbowała mi opowiadać o jakichś intrygach między panem, panie Walton i młodym Caspianem, to wasze prywatne sprawy - machnęła ręką. - Caspian zawiódł mnie i rodzinę ponieważ zachowywał się skandalicznie w miejscu publicznym, przy gościu i służbie. Nie dość, że traktował bardzo źle swoją poddaną, obrażał przy wszystkich gościa, to jeszcze wyrażał się wyjątkowo skandalicznie o błogosławionym stanie dziedziczki rodu Ilonday. Nie mogę być patronką osoby, która tak postępuje. Jest to dla mnie wielki zawód i odczuwam to jako osobistą porażkę. Tym bardziej, że do tej pory, przed spotkaniem pana, panie Walton, Caspian był mi drogi i okazywał wielki potencjał. Cóż..- spojrzała na Stantona . - Chyba powinnam być więc wdzięczna panu za odkrycie tej wady charakteru nim mój krewny zyskał większe wpływy w naszej rodzinie..
Po jej spojrzeniu widać jednak było, że wdzięczna ani trochę nie jest. Wręcz przeciwnie.

- A teraz wybaczcie, namiestnicy zapewne już czekają. Do zobaczenia panie Walton - dodała jeszcze sugerując jednoznacznie, że oczekiwać będzie na niego i zdobyty protokół.

Nie miał nic więcej do dodania. Wyszli na zewnątrz. Gdy dotarli do publicznego korytarza zauważył znaną mu już postać. Dziewczynka, którą jej słudzy przy poprzednim spotkaniu nazwali Cassandrą podbiegła do niego, wydawała się wystraszona. W głowie znów wyczuł bolesny impuls, była oszołomiona, przez co jeszcze gorzej panowała nad swoją mocą, inżynierowi aż poczerniało przed oczami. Przekaz telepatyczny był nieskładny i pełny gwałtownych emocji.
- Sługa krzyża… jego sekret… sam go nie znał… tyle żalu… krzywda… wyczytałam… on sam zranić siebie chce!
Jessica wydawała się zdziwiona, ciężko było poznać, czy znała sekret dziewczynki, ale na pewno widziała reakcję inżyniera, który mimo prób kontroli, aż zgiął się w pół, gdy uderzył go impuls.
-Wielebny, ona mówi, że chce sobie zrobić krzywdę! - powiedział niemal siadając, przytłumiony impulsem. - Nie wiem czemu mówi to mnie ale musimy mu pomóc! Jess znasz drogę? Nie ma czasu do stracenia! - powiedział i był gotów biec wielebnemu na ratunek. Gdy tylko zapanuje nad swoim ciałem.

Jessica wydawała się równie zaskoczona jak on. Widać było, że miała setki pytań, ale konieczność pośpiechu była oczywista. Wskazała mu drogę.
To tam! Pomieszczenia ambasadorów, niedaleko!
Gestem przywołała do siebie dwóch rosłych młodzieńców stojących niedaleko nich, najwyraźniej byli swego rodzaju ochroną, choć ich odzienia prawie nie różniły się od kombinezonów reszty. Jednemu z nich wskazała, by zajął się dziewczynką, a drugi ruszył z nimi. Na szczęście było blisko, być może mała dopiero co minęła duchownego, gdy kręcił się niedaleko swojego pokoju. Obecnie drzwi były zamknięte od środka. W środku słychać było jakiś łomot, co sugerowało, że nie były dźwiękoszczelne.
Ambasadorowie mają unikalne karty dostępu - Jessica wskazała z poirytowaniem panel przy drzwiach. - Nie możemy ich otworzyć, jeśli on sobie tego nie życzy. Musielibyśmy włączyć alarm w całym Węźle.
Ochroniarz zapukał parę razy mocno do drzwi.
Odstąpcie! Jestem potępiony! - dało się słyszeć ze środka, towarzyszył temu stłumiony, pełen wysiłku jęk.
Jak my wszyscy! Tu Stanton miałem Pana odwiedzić. Proszę mnie wpuścić porozmawiamy na spokojnie. - starał się przekonać rozmówcę do otwarcia drzwi.
To ty, chłopcze?! U licha, czemu akurat ty! Nie chcę byś tu był, idź sobie! Ja ich zabiłem, rozumiesz? To ja! Dopiero teraz to zrozumiałem! - doszło stłumione ze środka. Jednocześnie dało się słyszeć dalszy łomot, jakby mężczyzna wspinał się po czymś na górę.
Wielebny! To zła droga, to grzech! - próbowała przekonać go Jessica. Ale ze środka nie dochodziła żadna odpowiedź.
Zbawi pan swoją duszę wyjaśniając nam wszystko! Wciąż jest zagrożone życie ludzkie. Zaklinam Pana niech pan nie myśli tylko o sobie! - próbował go wziąć pod włos Stanton. Prawdopodobnie wielebny mógł mieć coś wspólnego z awariami na stacji. Jego zeznania mogły wiele wnieść do sprawy.
Jess pierdziele to otwieraj drzwi! Choćby miało to zaalarmować cały Węzeł albo i dwa. Podaj komunikat od razu gdzie i dlaczego to robisz. On nie może się zabić.

Stanton przekonywanie d20(-2 trudny)= 6 sukces

Zagrożone.. życie? U licha, o czym ty mówisz, nie znam się na tym całym diabelstwie! - doszło ze środka. Chwilę później drzwi się otworzyły troszeczkę i pojawiła się w nich zmarnowana gęba wielebnego. Zebrani w korytarzu strażnicy spojrzeli w stronę Jessici i Inżyniera jakby czekając na sygnał, czy mają wykorzystać tę szansę, by przyblokować drzwi i siłą wejść do środka.
Z tobą tylko gadać chcę - rzucił cały czerwony i spocony od emocji kapłan, wskazując Stantona.
Dobrze ojcze, tylko bez ryglowania drzwi. Oni pójdą ze mną - wskazał na ochronę i Jess- zadbają by nikt nam nie przeszkadzał. Będą jednak milczeć i zajmą miejsca poza zasięgiem słuchu. - Teraz wejdźmy i niech ojciec na początek mi wszystko wyjaśni - powiedział uspokajającym tonem.

Czerwony od emocji duchowny początkowo chciał oponować, ale w końcu westchnął tylko ciężko.
- Skoro muszą, to niech wchodzą! Wszechstwórca świadkiem, że choć ci ludzie niemiłe Mu pielęgnują zwyczaje, to nie zasłużyli, by ktoś zawinił im tak srogo jak ja! - załkał, wskazując Inżynierowi miejsce w głębi pokoju. Jessica zadbała o to, by strażnicy zachowali się zgodnie z obietnicą Stantona.

deMolle usiadł ciężko na obitym purpurą fotelu. Zdjął z szerokiego karku wisior z symbolem Krzyża Gwiezdnych Wrót i podał go inżynierowi.
- To to diabelstwo! Z dołu wysuwa się taki… no… dzyndzel - pokazał dłonią, bo wyraźnie nie znał się na takich sprawach i nie wiedział jak to pisać. - Mówił, że starczy przyłożyć tu do różnych maszyn myślących, poczekać chwilę i on już sczyta co trzeba z tych bluźnierczych sztucznych mózgów i zapali się zielone światełko! Ale cosik tej machinie ciągle nie wychodziło, tu o, migało takie czerwone coś i cicho robiło biip - spróbował naśladować komputerowy dźwięk. Nie trzeba było być wybitnym znawcą ludzkiej natury, by zauważyć, że mówił prawdę i nie miał zielonego pojęcia o technologii. - Początkowo myślałem, że jam coś poknocił i może złą stroną trzymałem abo jakieś zmyślne hasło było i zapomniałem, że mi je rzekli, tedy gdy tylko chwila była spokojna to przystawiałem gdzie się dało i jak się dało… A potem żem zmiarkował, że tam gdzie ja to diabelstwo załączałem, tam później dochodziło do tych wypadków! A potem biedni ludziska nawet zaczęli umierać! O Wszechstwórco, ma dusza potępiona, światło wiary nieść miałem, a na zatracenie tych bladych dziwaków powiodłem!
Zachlipał i faktycznie popłynęły mu łzy.
- Alem od początku nie zaczął! A było to, gdy byłem parę tygodni temu w Tebach, by w tym całym okropnie hałaśliwym porcie gwiezdnym sprawozdania nadać z mej misji dyplomatycznej u Xanthippe. Wtedy zagadał mnie duchowny, z szatą przedniej piękności i wielkim znakiem urzędu. Syneculla rzeknę ci najprawdziwszy, wysłannik samego Patriarchy! Omal żem tam zmysłów nie utracił od szoku, bom przecie w życiu majestatu tak wysokiego oficjela Kościoła Wszechświatowego nie zaznał. Rzekł mi, że dom szlachecki u którego misję wiodę straszliwą bluźnierczą broń z mrocznych wieków uruchomić próbuje, która ich wrogom pewną śmierć przyniesie, a duszom szlachciców błądzących wieczne zatracenie i dał mi ten o wynalazek ukryty w symbolu przenajświętszym, bym się dowiedział czy prawda to jest i jak temu zapobiec można! Ino wywiedzieć się miałem, czy błądzą, żywota im nigdy odebrać nie chciałem! - złapał się za włosy, jakby chciał je wyrwać i załkał głośno i donośnie.
Stanton na początek spróbował uspokoić duchownego. Objął go po męsku przytulił. Ba nawet pogłaskał po głowie. Robił wszystko by okazać mu wsparcie. Bo i miał go za człeka w dramatycznej sytuacji. Z winą naiwności, wręcz pychy jednak wykorzystanego! Gdy tylko udało mu się jako tako, ukoić nerwy mężczyzny Walton rzekł.
- Będę chciał ojca prosić o ten wisior - który spoczywał w rękach inżyniera - na dłużej. Zbadać go trzeba. Skoro jest tam choroba może być i lekarstwo. Te dwie rzeczy w ludzkim ciele ale i maszynach idą w parze. Ojciec się nie zadręcza. Wina spoczywa na tym kto ojcu dał ów wisior. On jest mordercą z krwią na rękach. Jego trzeba ukarać! Jednak i ojciec musi wykazać się nie tylko skruchą. Musi ojciec zadośćuczynić domowi Xanthippe. Zadośćuczynić powiadam i pokutę odbyć! - powiedział jeszcze raz ze zdwojoną siłą.
- To już jednak rozmowa na później. Niech na razie ojciec odpoczywa. I pamięta.. był pan narzędziem w czyiś rękach! Teraz musi pan być tym samy w rękach boga by naprawić krzywdy. Samobójstwo bowiem, byłoby tylko kolejnym występkiem. Grzechem, pychą i ucieczką. Tu odbyć trzeba oczyszczenie. Pomogę w nim ojcu, coś wymyślimy. - skinął ręką na Jess.
- Ta blada jest moją lubą. Opowiem jej teraz o wszystkim jest córką mówczyni tego rodu. Muszę zadbać, by nie spotkała ojca pochopna kara. Albowiem zablokowałaby ona drogę do odkupienia. Gdy streścił rozmowę swojej narzeczonej dodał na koniec.
- Ojciec został wykorzystany. Może nam zadość uczynić. Wskazać winnego, zeznawać. Gdyby teraz w gniewie ktoś go ukarał. Pogorszy to sytuację. Myślę, że i to jest częścią planu spiskowca. Krzywda dostojnika kościoła, byłaby ujmą i pretekstem do dalszych wrogich działań. Trzeba to z głową rozegrać. Sprowadź tu swoją matkę i ojca dyskretnie. Trzeba sprawę rozwiązać tu i teraz. Dać biedakowi - aż objął ramieniem wciąż chlipiącego De molle - szansę odkupienia przed bogiem i ludźmi. Patrzył na nią oczami proszącymi o wsparcie. Miał nadzieję, że zrozumie jego intencje.

Załamany duchowny tylko pokiwał pół-świadomie głową, widać było, że po rozmowie ze Stantonem wyraźnie się uspokoił. W chwili największej potrzeby mógł wyspowiadać się komuś, kto według niego pochodził z tego samego świata.

Jessica była zaskoczona dokładną naturą informacji, które jej przekazał, jednak wiedziała przecież, że w całej sprawie musiało chodzić o coś poważnego, być może już wcześniej dodała dwa do dwóch. Wskazała tylko ochroniarzom, by niezbyt nachalnie, ale jednak obstawili duchownego, by ten przypadkiem nie uczynił znowu czegoś głupiego i sama odeszła z Inżynierem na bok. Wyraźnie nie chciała, by słyszał jej odpowiedź.

- Stantonie... Nic mu się nie stanie. Jest dyplomatą Wszechświatowego Kościoła. Zostanie zatrzymany, a Mówczynie zadecydują o tym, jak najlepiej wykorzystać tę sytuację dla dobra naszego rodu. Nie zdziwiłabym się, gdyby ostatecznie całą sytuację uznały za korzystną - dodała gorzko. - Wszak to tylko parę śmierci poddanych dla takiej karty przetargowej... Duchowny sam przyznaje się do sabotażu, Kościół będzie musiał więc tłumaczyć się w roli winnego, z pewnością takiej okazji nikt tu nie przepuści... - wytłumaczyła i ciężko było rozgryźć na ile sama zgadzała się z takim zimnym podejściem.
- To nawet nie sprawa dla moich rodziców, ograniczenie tak ważnej dla kolonii sprawy tylko do rodu Ilonday z pewnością zostało źle odebrane i miałoby swoje konsekwencje, trzeba będzie zorganizować nadzwyczajne posiedzenie i... - westchnęła. - W tym świecie nic nie dzieje się łatwo i szybko. - Jeśli na tym... urządzeniu zapisały się nawet fragmentaryczne tajne dane, to zapewne też nikt nie pozwoli na jego odczyt osobie z zewnątrz... - spojrzała na niego wymownie. - Już sam alarm w komnatach dyplomatów zapewne wzbudził ciekawość u najbliższych doradców Mówczyń i ta sprawa lada chwila zostanie odsunięta poza nasz zasięg wraz z Wielebnym i wszystkim co z nim związane...

Patrzyła na Stantona i z podziwem i z obawą, jakby bardzo ceniła go za to, jak bardzo angażuje się w całą sprawę i jak usilnie dąży do jej jak najlepszego rozwiązania, ale jednocześnie bała się, że sztywne realia jej szlacheckiego świata raz po raz podcinają mu skrzydła. Zagryzła wargę, patrząc mu w oczy. Widać było, że i dla niej była to nowa sytuacja, najwyraźniej nigdy wcześniej nikt poza rodziną nie był jej na tyle bliski, by miała tego typu rozterki.
- Odstawimy go do twojej matki. Skoro nasz przyszły ślub ma być jej osłabieniem. Dajmy jej każdą możliwą kartę do ręki. - westchnął czuł że zasłuży się kosztem kogoś. Z drugiej strony uratował życie duchownego. Czekają go kłopoty ale przynajmniej się nie powiesił. - Damy jej wisior twój ojciec i wasi inżynierowie wycisną z niego dane. Zdaję sobie sprawę, że mnie od tego odsuną. Podbijemy sobie jednak notowania przydatności dla rodu. De Molle, nie chce żeby spotkała go krzywda!- warknął niemal, wyraźnie zjadały go nerwy - Myślę, że mogę pomóc przy przesłuchaniu. Wyzna co trzeba, będę prosił dla niego o łaskę. Żeby nie robić z niego kozła ofiarnego. Ewentualnie oszczędzić mu życie i tortur. Umowa z kościołem, może się na nim odbić. Niech go ześlą na Cadavusa czy coś. Zabieramy go i przekazujemy w odpowiednie ręce. Ruszajmy. Najdelikatniej jak mógł poszedł do duchownego.
- Ojcze pokuta się zaraz zacznie. Aresztują pana sam pan rozumie. Spróbujemy to jednak złagodzić. Mówczyni Ilonday jest matką Jessiki. Rozsądna kobieta. Zrozumie pana intencje. Niech pan nic nie mówi nikomu innemu. Niech mi pan zaufa. Powie, że chce iść do niej ze mną. Jako ambasador pan może. Tylko niech pan nie gada teraz z nikim innym. Powtarza uparcie, że idzie pan z Panem Waltonem i Lady Jessicą do mówczyni Illoday Elory. Słabo się pan czuje za dużo wina ale oni się panem zajmą. Niech pan powtórzy za mną. - starał się namówić duchownego do rozsądnego posunięcia. Krzyżyk schował do kieszeni. Duchowny miał wypowiedzieć słowa mantry. Autorytet rodu i Jessiki powinien ich stąd wyprowadzić. Będę się trzymać wersji, że za dużo wypił. I roztoczą nad nim opiekę bo z nikim poza Stantonem gadać nie chce.

Było tak jak przewidywała Jessica, gwałtowne zamieszanie w skrzydle ambasadorskim wywołało odpowiednią reakcję sił bezpieczeństwa Węzła, które w pełnej sile przybyły parę chwil później.

W samym apartamencie Wielebnego nie było jednak kamer, a towarzyszący im strażnicy słyszeli zaledwie skrawki z całej historii, które być może z czasem pozbierano by w całość, jednak póki co można było skorzystać na zamieszaniu.

Ambasador nadal nie podejrzewany o żadne zbrodnie skorzystał ze swojego immunitetu i wszyscy wyszli stamtąd nie składając żadnych dodatkowych wyjaśnień poza historyjką o ponownym przedawkowaniu trunków przez wielebnego, w co akurat łatwo było uwierzyć.

Po paru chwilach i krótkiej podróży promem byli już na ziemiach rodu Ilonday z pochlipującym i mocno zdezorientowanym całym zabiegiem deMollem.

- Słyszałem, że było jakieś zamieszanie w skrzydle ambasadorskim, czy wszystko z Wielebnym w porządku? Czy to znowu jakaś awaria? - spytał witający ich przy lądowisku Ganthar, najwyraźniej informacje podróżowały tam szybko. Wielebny spojrzał na Stantona błagalnie, widać było, że miał wielka potrzebę, by wyznać swoje winy i milczenie sprawiało mu emocjonalny ból. Nie do końca rozumiał co się wokół niego działo.*
- Jakiś pokój na uboczu musimy porozmawiać - zwrócił się do Ganthara. Gdy cały pochód znalazł się w odpowiednim pomieszczeniu. Stanton najpierw pozwolił Wielebnemu sobie ulżyć. Mógł ponownie wyznać swoje winy. Następnie odciągnął przyszłego teścia na bok. I przemówił do niego:
- To urządzenie sprawiło całe to zamieszanie - wręczył krzyżyk Gantharowi - Po wciśnięciu tutaj odkrywa swoją ukryta funkcja. - dokonał krótkiej prezentacji.
- Poczciwy De Molle był pionkiem. Powie kto go tu przysłał. Podpiszę zeznanie, możemy to też nagrać. Jak długo nie użyjemy przemocy. Tak długo będzie współpracował. Mając urządzenia - wskazał na krzyżyk - możesz Panie zebrać zespół w Węźle i łatwiej opracować program naprawczy. Tu mamy chorobę a mając ją i znając łatwiej wytworzyć lek. Mówczyni Elora będzie mogła pochwalić się również sukcesem. To z jej rozkazu, niejaki Stanton Walton namierzył sabotażystę. Rozegracie to jak zechcecie. Sugerowałbym bym jednak dyskretne ujawnienie sprawy, negocjacje ukarania prawdziwego winnego. I oczywiście rekompensatę ze strony kościoła. Na pewno jest tuzin rzeczy jakie Dom może na tym zyskać. Ja prosiłbym jedynie, ze swojej strony. Nie krzywdźcie go, ani nie pozwólcie skrzywdzić. To poczciwy człowiek, zmanipulowany i niewinny. Tylko dzięki temu, macie sukces. On go wam da jak na talerzu. Oszczędźcie go. Przygarnę go po wszystkim, gdyby nie mógł wrócić na łono kościoła. - zakończył i czekał na reakcję Ganthara.

Ojciec Jessici wydawał się lekko oszołomiony wszystkimi tymi informacjami i zakresem planów, które inżynier zdołał w tym temacie poczynić mając tak niewiele czasu.
- Uff... Czyli zagadka się rozwiązała. - stwierdził z ulgą, zaczynając od rzeczy pewnych. - Co do reszty, dziękuję panu, panie Walton, że zechciał pan powierzyć nam tę sprawę. Oczywiście, ja z chęcią uszanowałbym pana prośby i przekazał je mojej małżonce. Jednak co będzie z nimi dalej... Rozumie pan, że sprawa tak, czy inaczej, w końcu trafi do Rady Mówczyń, a tam zewnętrzne zalecenia nie będą miały żadnego znaczenia, szczególnie jeśli okaże się, że pochodzą od osoby spoza rodu.
Popatrzył na niego przepraszająco, dając jednocześnie do zrozumienia, że tak po prostu jest i on nie ma na to wpływu.

- Porozmawiam z lady Elorą, być może podzieli pana podejście do sprawy, szczególnie, że i mi wydaje się w wielu punktach sensowne. Jaki jednak będzie ostateczny wynik całej historii nie jestem w stanie przewidzieć. Tego typu decyzje zapadną daleko poza moim zasięgiem.
Uścisnął jego rękę.
- Proszę mi jednak wierzyć, że od razu zabiorę się za to, co należy do moich obowiązków. - wskazał urządzenie ukryte w krzyżu. - Ojciec deMolle zapewne chętnie wskażę nam ewentualne systemy, które uszkodził, a w których jeszcze nie wystąpiły widoczne usterki, w ten sposób zapobiegniemy dalszym tragediom, będzie to też znak jego dobrej woli.
- Panie Walton, jedna ostatnia rzecz. Nie chciałbym by pan poczuł się tu niemile widziany, ale wydaje mi się, że lady Elora zleciła panu ważne zadanie. Lada moment, gdy sprawa stanie się publiczna, pojawią się zapewne pomysły, by i pana włączyć w śledztwo... Niekoniecznie chwaląc pana zasługi, a w wielu przypadkach zapewne kwestionując pana motywacje i poddając długotrwałym przesłuchaniom, szczególnie, że materiał z kamer zapewne potwierdzi pana obecność w kluczowych dla wydarzeń miejscach. Obawiam się politycznych sporów i długotrwałych przesłuchań. Nie jestem pewien, czy tego typu zwłoka byłaby dla pana i powierzonej panu misji korzystna. - spojrzał porozumiewawczo na niego i Jessicę. - Za niecałe trzy godziny odlatuje stąd dostawczy prom z Cadavusa, w którym zapewne da się jeszcze znaleźć wolne miejsce..
- Nie zdążyłem jeszcze porozmawiać z Jessica. - skinął by podeszła. Powiedział jej o informacjach od jej ojca. Na chwilę od niego odeszli. - Mieliśmy się już nie rozdzielać. - powiedział stanowczo.
- Caspian… twoja matka za niego nawet nie przeprosiła. Moim zdaniem co już wiesz, może nawet stać za tą intryga. Teraz wysyła mnie z misją odnalezienia programu sprzed 300 lat. Bez wsparcia, bez środków… nawet bez punktu zaczepienia. Ot mam go znaleźć, gdzieś tam w bezkresnej galaktyce. Nie wygląda jakby jej zależało na sukcesie. To pogoń za mirażem. Może chcieć nas w ten sposób rozdzielić. Szanse na jego odnalezienie są bliskie zeru. - spojrzał na nią wyczekująco. To ona mówiła mu, że już ich nie rozdzielą. Tylko jej to przypomniał.

Jessica uśmiechnęła się łagodnie i pogłaskała go po policzku.
- Stantonie... Rozumiem, że to co stało się tutaj... Przykro mi, że to tak wygląda, że być może poznałeś tylko te gorsze strony mojego życia tutaj... Ale musisz zrozumieć. Ja jestem częścią tej rodziny, jestem dziedziczką rodu Ilonday i los moich poddanych, oraz sukces mojej rodziny leżą mi tak samo na sercu jak mojej matce... Ona ma rację, nawet jeśli jej metody zdają się bezlitosne. Działa dla dobra wszystkiego tego, w co wierzy i nie kłopotała by się tanimi gierkami dla prywatnych antypatii. Jeśli poświęciła swój czas, by przygotować całą sprawę, to na pewno coś za tym stoi.
Popatrzyła na niego nie ukrywając podziwu.
- I nie powierzyła tego przecież byle komu.
Delikatnie go pocałowała.
- Nikt nas już nie rozdzieli, nawet jeśli ci się nie uda, to dostaliśmy jej błogosławieństwo na wspólne życie w innym miejscu. Nie bój się...
Lekko od niego odstąpiła.
- Ale musisz zrozumieć... Ja sama mam tu jeszcze dużo obowiązków, nie mogę wszystkiego tak po prostu porzucić. Ty również z dnia na dzień nie porzuciłbyś wszystkiego na Cadavusie i został tu ze mną, nie odstępując mnie o krok, prawda? Nie tacy przecież jesteśmy.
Popatrzyła na niego spokojnymi, pełnymi ciepła oczami.
- Obiecuję ci jednak, kochany, że postaram się przylecieć do ciebie jak najszybciej.
- Masz rację. Choć nadal wydaje mi się to dziwne. Skoro tak jej zależy na sprawie, powinna mnie jakoś wspomóc. Tymczasem zbyła mnie. Zero informacji, zero wsparcia ludźmi, zero wsparcia materialnego. - starannie wyliczył jej to na palcach. - Za dzisiejszą pomoc też pewnie dostanę kop.. znaczy dobra już nie narzekam. Mówisz z sensem więc uwierzę co na słowo - mrugnął okiem - Zadbaj o De Molla i podziękuj Cassandrze za pomoc! Ojciec mówił o trzech godzinach. Pożegnam wielebnego i spędzimy je razem. - wymownie na nią spojrzał. - Chociaż… - podrapał się po głowie. - Myślisz, że jak teraz pomogliśmy... to moglibyśmy prosić o jakieś wsparcie w kolejnej misji? W sumie mocno się zasłużyliśmy. De Molle i narzędzie którego użył. Wszystko o co proszę to jakiś agent terenowy. Żeby wykonać kolejną misję dla rodu. O ile sprzęty i rozmowy nie są mi obce. To wiesz skradanie, śledzenie czy strzelanie to nie moje klimaty. Natomiast może okazać się potrzebne. - spojrzał na nią wyczekująco. Musiał też zapytać jej ojca czy jego komputer będzie nadal potrzebny. Planował go tu nawet zostawić. Jednak skoro dostarczyli narzędzie sabotażystów. Sprawa wydawała się prostsza.

Jessica posmutniała trochę słysząc, że jednak zrezygnować chciał z ostatnich chwil wspólnego czasu na rzecz dalszych przygotowań i ustaleń, ale jej mina szybko złagodniała. Nie można się było Inżynierowi dziwić, że mógł poczuć się trochę oszołomiony stojącym przed nim zadaniem.
- Stantonie, będę tu jeszcze parę dni, postaram się w tym czasie spotkać z matką, być może będzie to łatwiejsze, gdy opanujemy trochę cały ten chaos z wielebnym i jasnym stanie się dla wszystkich, co właściwie się stało. Nie wiem, czy zgodzi się na udzielenie wsparcia, które można by powiązać z naszym rodem, ale być może dysponuje jakimiś kontaktami, które mógłbyś wykorzystać.
Jessica zapewne wiedziała o wielu tajemnicach Xanthippe, ale nie wyglądało na to, by kojarzyła takie, które mogłyby pomóc akurat w tej konkretnej misji.
- Tylko nie ryzykuj mi tam zbyt wiele… - skarciła go palcem i uśmiechnęła się.
- Oczywiście i masz rację. Pewnie za dużo myślę. Chodźmy nacieszyć się ostatnimi chwilami razem. - planował też zostawić Różę Jess. W trudnych chwilach rozłąki będzie mogła ją włączyć. Będzie jej umilać czas i przypominać Stantona. Wręczy jej też pierścionek zaręczynowy. Czekał na oficjalną kolację i zgodę matki. Jednak skoro okoliczności się zmieniły…. Nie zostawi jej ze śrubka na palcu. Czas zamienić improwizowany element na coś trwałego. Będą razem, mają zgodę. W rodzinie Xantippe albo nie.

Stał w oświetlonym jaskrawym blaskiem hangarze, tym samym, w którym tak niedawno wylądował kurierski statek, którym go tam przywieziono.

Śmierdziało smarem i spalenizną, hałas źle skalibrowanego silnika antygrawitacyjnego nieprzyjemnie drażnił zmysły. Pilot odziany w stary, łatany chyba ze sto razy kombinezon czekał przy otwartych drzwiach kokpitu, niecierpliwie tupiąc nogą. Wszystko było opłacone, umówione i czekało już tylko na niego. Choć tym razem łaskawie podróżować miał na siedzeniu drugiego pilota, a nie w ciemnym i ciasnym schowku.

Ostatnie godziny przeminęły zatrważająco szybko. Nadal czuł na ustach smak pocałunków Jessici, pamiętał jej łzy wzruszenia i spojrzenie, którym obdarzyła go, gdy piękny pierścionek znalazł się na palcu jej wysmukłej dłoni. Stała zaraz za nim, przy drzwiach prowadzących do wnętrza Węzła. Miała wilgoć w oczach.

W dłoni przyjemnie ciążyła mu pancerna walizka z jego rzeczami i komputerem zwróconym przez Ganthara.

Ciążyła mu nie tylko walizka. Sytuacja na stacji i księżycu była daleka od jego wyobrażeń. Może nie liczył na ciepłe powitanie. Jednak spiski i śmiertelne wypadki to raczej nie trąbki i werble. Kobieta jego życia jeszcze nie dawno przy nim… Obecnie gdzieś za jego plecami a niebawem znów odległa. To bolało. Boleć zapewne musiało, nic co w życiu drogie nie przychodzi łatwo. Odchodził stąd z dokładnie tym samym z czym przybył…. nadzieją. Stanton wziął kilka głębszych wdechów. Musi się otrząsnąć z żalu, smutku i każdej innej formy melancholii. Miał do wykonania zadanie. Musi wróć do stolicy planety do siedziby Inżynierów i zacząć poszukiwania. Miał tam przyjaciółkę i starego inżyniera którzy szykowali się do szalonej wyprawy. Może jednak na kierują go w jego poszukiwaniach. Lepiej orientowali się w realiach gildii niż on sam.

Szansa na spotkanie w kosmosie 15% d100=54 brak
+2 Punkty Doświadczenia
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 21-09-2018 o 20:28.
Icarius jest offline  
Stary 20-09-2018, 20:30   #45
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Potrzebowała chwili by zebrać myśli w nasilającym się bólu głowy. Kolejna chwila uzupełniła brakujący przebieg wydarzeń po stronie Pudła. W następnej uczepiła się powracającej bumerang kwestii.

- Następnym razem, gdy użyjesz nieprawidłowego wywołania przez radio, wrócisz do domu bez dniówki - odpowiedziała przez słuchawkę monotonnym głosem podczas masowania skroni dłonią. Po chwili kontynuowała bardziej w temacie - Co znaczy "narozrabiali"? I gdzie to odkryli?

- No… - nastała dłuższa przerwa, widać było, że sprawa nawet dla dość bystrego zazwyczaj Pudła wydawała się mocno zagmatwana. - Tak, jak mówiłem, popytałem trochę wśród dawnych znajomków, kto mógł Baxterowi wynająć tę ruderę i… - znowu zawiesił głos. - Coś jest na rzeczy… Powiedzmy, że dość wymownie odradzono mi zadawanie pytań w tej sprawie. To chyba coś poważnego, oni sami, za przeproszeniem, robią pod siebie. Tak, czy inaczej, udało im się mnie skutecznie nastraszyć, więc wróciłem czym prędzej do Baxtera licząc na bezpieczny powrót z ekipą od sztywnych, ale nikogo tam już od nas nie było. Za to wszystko w środku mieszkania było nieźle rozkopane. Pomyślałem, że może nasi chcieli dorobić coś na boku i pozaglądali gdzie się dało, albo może szukali czegoś, by zawinąć trupa? Tak, czy inaczej, skoro i tak nie miałem co liczyć na podwózkę, a sprawa mocno śmierdziała, to chwilę się tam jeszcze rozejrzałem i przez to, że te śmieci były mocniej rozkopane przypadkiem zobaczyłem szczelinę za blaszaną ścianą i… - chrząknął zakłopotany. - Specem nie jestem, ale wyglądało jak bomba, ino chyba bez zasilania, bo na wyświetlaczu nic nie było widać. Dotykać się bałem i nie wiedziałem, czy ktoś tam jeszcze od nas przyjedzie, więc ruszyłem biegiem do najbliższego radia… No i jestem…

Pani komisarz wsłuchała się w słowa funkcjonariusza i zwróciła się spokojnie do kierowcy sztywnowozu, nie odpowiadając przez radio.

- Masz Baxtera na pace?

- A bo ja o imię pytałem… - rzucił trupim żartem kierowca. - To ten nadgniłek? No to mamy, mało czasu było, bo ledwie żeśmy przyjechali i już nas szefowa wezwała, aleśmy go szczelnie omotali czym się dało, bo zapaszek był zbyt rozkoszny nawet jak dla mnie i moich zaprawionych w fachu kamratów! - zarechotał.

- Reszta z twojego zespołu miała zostać na miejscu i czekać, czy wrócić do urzędu?

- Ha! Pewnikiem by chcieli se spacerkiem okrężną drogą wrócić, albo na miejscu w sufit się gapić i bąki zbijać! Ale przecie za targanie sztywnych im urząd płac, a nie leniuchowanie! Szefowa zadzwoniła, to szybciutko podjechaliśmy po szefowej ludzi, ale że sztywniaczków się trochę dzisiaj na pace nawarstwiło, to musieliśmy dwóch naszych przy kraksie wysadzić! Dobrze się stało, bo blacha tak pogięta, że ledwo koła z przodu się kręciły, niech się trochę z żelastwem posiłują, potem będzie łatwiej odholować! Poza tym rzeknę szefowej, że ostatnio to się specjalnie nie wysilają, ludziskom za murami się od dawna pieniążki kończą, nie ma za co żarcia kupować, to i trupki często takie lekkie, jakby z pierza, nawet dwóch naraz częstokroć na ramiona zarzucić można! To gdzie teraz trzeba, szefowo?

- TS0, tu TM1 - pani komisarz odezwała się przez radio. - Wrócimy do mieszkania Baxtera. Czekaj w miejscu na TM0. Zrzucą ładunek i wrócą do nas. Zabierzesz się z nimi.

Polecenie było jak zwykle monotonne. Leki bardzo sprawnie tłumiły irytacje braku własnego wozu. Jak miała rozplanować resztę dnia? Przez całe Zewnętrzne Miasto łazić na piechotę? Z taką prędkością ledwie dobrnęłaby do pierwszego pozostałego zgłoszenia...

Marina, ocknąwszy się po dłuższej chwili, zwróciła się do kierowcy.

- Pojedziemy po wrak. Wyrzucisz nas u Baxtera - zakomunikowała po czym wsiadła z powrotem do pojazdu.

Na miejscu kraksy wszyscy już czekali na powrót ciężarówki, która zabrałaby stamtąd swój uszkodzony odpowiednik. Faktycznie wydawało się, że pilnującym pojazd funkcjonariuszom udało się odgiąć blachę na tyle, by wszystko dało się odholować bez większych problemów. Było ich też tylu, że miejscowi zwabieni efektowną kraksą zachowywali pełen szacunku i zdrowej bojaźni dystans.

Alejki miasta były wąskie i pozastawiane byle czym, o ile dało się tam dość dobrze lawirować jedną ciężarówką, to już z połączonymi dwoma miejscami mógł być problem.

Trupiarze wyrzucili ich jedną przecznicę od Baxtera, nie chcąc później marnować czasu na żmudne wycofywanie z labiryntu chaotycznie zbitych budynków.

Marina ruszyła ku znanemu już miejscu zbrodni z dwoma swoimi zaufanymi ludźmi i dwójką, którą wezwała wcześniej z posterunków przy bramach. Już przed drzwiami dało się poznać, że coś było nie tak.

- Na górze, szybko! Ten kurwi syn ich zabija! - wrzasnęła desperacko znana im już czarnowłowa dziewczyna, dysząc ciężko. Leżała podparta pod ścianę budynku, przy dziurze, którą wchodziło się do kryjówki jej i jej znajomych. Trzymała się za krwawiący bok. Była to chyba rana postrzałowa. Ze środka budynku dochodził jakiś łomot, rozbrzmiały dwa strzały i krzyki.

- Kto? - padło zwięzłe i monotonne pytanie pani komisarz.

- Jakiś… uhh… Wielki facet, obwieszony bronią, jak … Po prostu wlazł i zaczął strzelać, miał jakiś kanist... - syknęła i skuliła się boleśnie, gdy w środku znowu rozbrzmiał strzał. Dało się czuć gryzący zapach dymu. - Ratujcie ich do cholery!!!

Z klatki schodowej w pył ulicy wypadł jeden z tamtejszych gówniarzy, których wcześniej dogonili na ulicy. Jego twarz była krwawą zdeformowaną maską, nie dało się dostrzec, czy ktoś w nią strzelił, czy też roztrzaskał ją czymś ciężkim. Zacharczał i znieruchomiał. Dziewczyna pisnęła, chciała się poderwać, ale jej rana spowodowała, że opadła znowu na kolana z bolesnym jękiem, między jej palcami zalśniła szkarłatna ciecz.

Marina spojrzała na funkcjonariuszy oznajmiając im, że czeka ich interwencja z użyciem broni. Sama sięgnęła do swojej kabury i odbezpieczyła dłoń. Ostatnia dawka leków trzymała w ryzach jej nerwy. Natomiast funkcjonariusze towarzyszący pani komisarz byli bladzi jak śmierć. Wyciągnęli i odbezpieczyli broń, jednak dłonie trzęsły im się na rękojeściach. Usłyszana opowieść o wyglądzie i zachowaniu domniemanego mordercy zdecydowanie nie poprawiła ich morale.

- Zajmijcie się nimi - poleciła dwójce funkcjonariuszy, którzy byli z zewnętrznych posterunków. - Osłaniajcie mnie i siebie - pokreśliła do części własnych ludzi.

- Na którym jest piętrze? - przed wejściem wtrąciła jeszcze do rannego łebka, kompletnie omijając fakt, że jego stan niekorzystnie wpływał na udzielenie odpowiedzi.

Pokrwawiony chłopak ze strzaskaną, a być może i przestrzeloną twarzą leżał nieprzytomny w pyle ulicy. Nie doczekała się od niego odpowiedzi.

- Był na schodach... Blisko drzwi tej starej... - dziewczyna syknęła, gdy jeden z funkcjonariuszy docisnął jej ranę. - Teraz nie wiem... musicie... szybko... - dodała słabnącym głosem.

Ruszyli na górę, już po pierwszych krokach w górę dostrzegając kopcący dym, sukcesywnie wypełniający wąską klatkę schodową. Jeśli morderca miał ze sobą łatwopalną ciecz, to ta już została podpalona. Lui zaczął okropnie rzęzić, otwarta rana w jego policzku powodowała, że dym łatwiej dostawał się do jego układu oddechowego. Coraz mniej było widać. Drugi z jej pomocników, Han, zaklął szpetnie o mało co nie wywracając się o coś... co leżało na podłodze na półpiętrze. Było to jakieś ciało. Poruszyło się nagle, kaszląc i harcząc.

- Decadosi przyszli... Wyratować... Panią Lin - wymamrotała między atakami kaszlu. Pobliskie drzwi do jej mieszkania były częściowo strzaskane i uchylone.

Marina percepcja d20 (-5 dym) = 6 porażka
Lui percepcja d20 (-5 dym -2 zaczadzony) = 8 porażka
Han percepcja d20 (-5 dym) = 15 porażka
Losowy cel d3 = 3
Atakujący strzelanie d20 (-5 dym) = 12 pudło

Nagle podłoga pod nogami Hana eksplodowała drzazgami, gdy z hukiem wbił się w nią pocisk wystrzelony gdzieś z góry schodów. Pani komisarz jednym susem przywarła do ściany. Wskazała też ręką, by reszta poczyniła to samo. Spojrzała najpierw na Hana, który był cały i zdrów, a następnie na panią Lin.

- Kto jest jeszcze w budynku? - rzuciła do kobiety, a następnie zwróciła się do Luia tonem, który w swojej monotonii przejawiał ślady mocniejszego rozkazu. - Zabieraj ją i zabierz resztę z dala od budynku.

Napastnikiem należało się zająć... Tak samo jak i ogniem, który mógł zbliżyć się niebezpiecznie blisko domniemanej bomby. Marina kucnęła, mając nadzieję, że dym bliżej podłogi był mniejszy.
 
Proxy jest offline  
Stary 21-09-2018, 19:07   #46
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Stanton

Stary, rozdygotany prom w końcu wleciał w atmosferę Cadavusa pozostawiając czarną pustkę kosmosu gdzieś wysoko nad nimi i zatapiając się w rdzawo-szarych chmurach surowego, ponurego świata. Gdzieś w oddali nad pustkowiami szalała dzika kurzawa, na szczęście niebo nad samą stolicą wyjątkowo pozostawiało czyste i zdatne do lądowania. Już po paru chwilach kołowali po drodze prowadzącej od lądowiska do jednego z miejskich hangarów. Pilot w czasie drogi prawie się nie odzywał, ciągle przeżuwał coś nerwowo w zębach i marszczył z wysiłkiem czoło, czasem też zerkał kątem oka na pasażera, ale ewentualne komentarze pozostawiał dla siebie. Wreszcie Inżynier poczuł pod nogami grawitację prawdziwej planety. Po czasie spędzonym na księżycu i w kosmosie wydawała się przyjemnie solidna i swojska. Z satysfakcją zauważył też, że nadwyrężona kostka przestała go boleć, był już chyba w pełni sprawny, choć w głowie miał chaos.

Frontowe wejście do siedziby Zakonu Inżynierów było zamknięte. Trwały prace remontowe, przechodnie jedynie pokazywali sobie budynek palcem, trzymając pełen bojaźni dystans i wymieniając z zaaferowaniem dotyczące Zakonu plotki. Niewątpliwie wypadek z golemem nie pozostał bez konsekwencji dla reputacji instytucji, z której się wywodził.

Wszedł tak jak poprzednio od tyłu, dostrzegając, iż plac gildii zapełniony był terenowymi wozami i jakąś głośną, uzbrojoną hołotą. Tu i tam rozpoznał u przybyszy tatuaże Pozyskiwaczy. Nie wyglądało na to, by póki co sprawiali jakiekolwiek problemy, choć dość mocno odcinali się zachowaniem od zwyczajowych spokojnych czeladników Inżynierów, których można było spotkać w tym miejscu.

Szybko dowiedział się, że mistrz Karul Vi’Gral był w terenie, co było dość dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że do wyborów pozostały tylko trzy dni. Za to zobaczył mistrza Aldona Vanderi rozmawiającego z… jego ojcem. Niski charyzmatyczny mężczyzna mocno gestykulował i coraz to rzucał przekonujące natchnione miny, jednak senior rodu Waltonów wydawał się mało zainteresowany, choć chował to dość umiejętnie za grzeczną spokojną miną znaną aż za dobrze Stantonowi.

Pozyskiwacze, Stanton uśmiechnął się na ich widok. Czyżby Aldon dopiął z nimi umowę o której mówił wcześniej? Chciał już do nich podejść, jednak widok ojca… szybko zmienił priorytety. Podszedł do niego i rzeczonego Aldona energiczny krokiem. Uśmiechnął się serdecznie i czekał na reakcję.

- Stanton! - oczy jego ojca rozbłysły. Ścisnął serdecznie ramiona syna, widać było, że pragnął wypytać go jak najszybciej o sukcesy zaręczynowe, jednak zreflektował się ze względu na obecność młodego Mistrza. - Słyszałem, że byłeś w idealnym miejscu, gdy Zakon cię potrzebował - nawiązał zamiast tego z dumą do jego roli w zdezaktywowaniu szalejącego robota. Towarzyszący im Aldon pokiwał głową, choć po jego nietęgiej minie widać było, że i tak cała akcja kosztowała Inżynierów niemało.
- Tak… Dobrze się stało - mruknął tylko zamyślony. - Nie będę panów dłużej zatrzymywał. - stwierdził, widząc, że rodzina zapewne chciała zamienić ze sobą parę słów, a być może dostrzegając też, że Walton senior i tak niespecjalnie przekonany był do jego argumentów i szkoda było tracić czasu. - Proszę zajrzeć do mnie później, jeśli pan znajdzie chwilę, porozmawiamy o pana podróży.

I oddalił się pospiesznie, kreśląc coś palcem w elektronicznym notatniku.

- Zaprosiłbym cię do gabinetu… Ale chyba zrobili tam schowek - Walton senior zaśmiał się szczerze rozbawiony, bo nie było tajemnicą, że sprawy stolicy i siedziby Zakonu interesowały go niewiele i wolał swoje życie blisko północnego bieguna planety, z dala od polityki i wyścigu szczurów młodych Inżynierów.

Przeszli więc tylko na bok, do jednego ze ślepo zakończonych korytarzy blisko pomieszczenia generatorów.
- No i jak, synu? - nie wytrzymał i rzucił prosto z mostu, gdy tylko zostali sami.
- Sprawy się skomplikowały, ślub będzie jednak nie wiadomo na jakich warunkach.
Po czym opowiedział ojcu i całym pobycie na stacji nie zatajając niczego. Łącznie było tego sporo. Opowieści o Caspianie, Casandrze, De Molle ciągnęły się ładnych kilka minut. Na koniec przeszedł do nowego celu swoich poszukiwań… tajemniczego programu.
- To wszystko jak słyszysz zawiłe. To dość zamknięci ludzie. Izolacyjności w dodatku konserwatywni. Wiesz może gdzie zacząć z tym programem? Jakieś wskazówki chociaż?

Nolan Walton wstrzymał oddech, po czym lekko się uśmiechnął.
- Nie z takimi rzeczami sobie radziliśmy, synu. - dodał z otuchą. - Co prawda jeszcze nie do końca wiem jak i gdzie... - zmarszczył czoło. - Ale mam pomysł. Mistrz vi'Gral kiedyś prowadził wykłady z historii naszego Zakonu, z tego, co wiem miał znaczne depozytorium historycznych baz danych, nie znajdujących się już w głównych systemach... Tyle że obecnie jest gdzieś nad Morzem Medikawańskim. Z tego co wiem chce wykorzystać każdą chwilę, bo niestety nie zanosi się na to, by jego poszukiwania były w dalszym ciągu finansowane w takim stopniu jak do tej pory. - westchnął, dając do zrozumienia, że według niego będzie to wielka strata. - Ale może się okazać, że i twój staruszek coś tam gdzieś po kątach pochowane ma. Dawno temu, gdy przepowiadano mi jeszcze karierę wielkiego naukowca... - uśmiechnął się ciepło do wspomnień, choć raczej nie żałował swoich życiowych wyborów, zawsze był raczej praktykiem, niż teoretykiem - ...mistrz Karul przekazał mi część materiałów, mając nadzieje, że zmotywuje mnie to do stworzenia cyklu tekstów naukowych, które byłyby drogą do wielkiej sławy w naszym środowisku - zamilkł. - Do większości nawet nie zajrzałem. Powiem szczerze, że sam nie wiem co tam jest, ale powinno znaleźć się kilka źródeł z interesującego cię okresu. Może przynajmniej wskazałyby ci drogę poszukiwań. - wzruszył ramionami. - Zawsze możesz też przez Aldona albo Vi'Grala zamówić oficjalne dane z siedziby na Leagheim, choć pewnie zajęłoby to sporo czasu, wymagało dobrej argumentacji i poparcia jednego z mistrzów.

- A tak w ogóle... -
zmienił temat. - Mistrz Vanderi dobrze o tobie mówi. - pokazał mu miną, że sam nie wie, czy to dobrze, czy źle. - Sugerował mi, że może nam sporo zaoferować, jeśli go poprzemy. Nie wiem jednak na ile w obecnej sytuacji będzie tego poparcia w ogóle potrzebował. - westchnął. - Mistrz vi'Gral znacznie pogorszył swoje szanse, opuszczając siedzibę w tak ważnym czasie, zaraz przed wyborami...

- Nic nie sugeruję, ale Aldon musiał zapewne wiedzieć, że grożąc Karulowi obcięciem funduszy w najbliższej przyszłości, spowoduje, że ten będzie chciał jak najintensywniej wykorzystać dostępny czas i niewiele go zostanie na politykę.

- Co dowodzi, że Mistrz Karul byłby słabym przywódcą. Lubię go niezmiernie jako człowieka. Dobry i uczciwy człowiek. To jednak szkolny wybieg a skoro okazał się skuteczny - westchnął sugestywnie i pokręcił głową - Tak właściwie Tato... przybyłeś tu tylko na głosowanie i na mój powrót? Czy masz jeszcze jakieś plany w stolicy? Twoje słowa dodają mi otuchy. Spodziewałem się, że szukanie tego programu będzie mirażem. Teraz brzmi jakby było jedynie piekielnym zadaniem. -mrugnął okiem. Choć wcale nie było mu do śmiechu. - Mistrz Aldon potrzebował naszych głosów. Szerzej jestem przekonany, że potrzebuje również sojuszników. Jesteśmy ludźmi z daleka, stąd nie spodziewam się wielkich układów. Lepiej jednak dla niego i dla nas żyć na dobrej stopie. Myślisz, że żona Mistrza vi’Grala lub jakiś z jego asystentów mogliby udostępnić nam te archiwalne dane?
 
Tadeus jest offline  
Stary 29-09-2018, 21:14   #47
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Marina
Staruszka zakasłała okropnie, jakby coś właśnie odkleiło jej się od płuc.
- Pani Lin nie wie! - charknęła żałośnie i przeciągle. - Widziała tylko tego łotra! Wszystko to pewnikiem przez tego przeklętego sąsiada! Pani Lin od początku czuła, że o... - rozkaszlała się potwornie, plując i krztusząc się. We wnętrzu stawało się potwornie gorąco, mimo że przypadli do ziemi sam żar powodował, że ledwo dało nabrać się powietrza w płuca. Trzask płomieni przytłumiał wszystkie dźwięki, jednak wydawało się, że nieznajomy strzelec, który wcześniej raził ich pociskami z klatki schodowej obecnie ruszył dalej i wbiegł na samą górę, ku pokojowi Baxtera.

Marina sprawność (+5 za pozostawanie nisko) = 8 sukces
Han sprawność (+5) = 8 sukces
Lui sprawność (+5 -2 za wstępne zaczadzenie) = 3 sukces
Pani Lin sprawność (+5 -2 -2 za słabą kondycję zdrowotną) = 9 porażka


Ona i jej ludzie mimo wszystko jakoś się trzymali, wydawało się jednak, że staruszka zupełnie straciła przytomność. Coś pod nimi chrupnęło, najwyraźniej improwizowana, koślawa konstrukcja budynku deformowała się pod wpływem ogromnego gorąca. Lui nie marnował czasu, zarzucił ciało wdowy na wąskie barki i ruszył w dół, świszcząc upiornie z wysiłku.

Pani Komisarz spojrzała na ostatniego podwładnego. Dragi robiły swoje i jej przejęcie własnym losem jak i pojmowanie ryzyka właściwie nie były obecne w jej głowie.
- Twoja decyzja - rzuciła monotonnie do Hana, nie narzucając w żaden sposób własnej woli. Wbiegając w paszczę lwa nie chciała mieć nikogo na sumieniu... Wolnym ramieniem zatknęła usta i nos przed gryzącym dymem i trzymając się nisko podłogi pognała do góry. Było jasne, że napastnik nie był tu przypadkowo. Mardock nie mogła sobie pozwolić na urwanie tropu i zatarcie wszelkich śladów w śledztwie... Pieprzony Baxter miał pokaźny dług, gdzie jego nierozwiązana sprawa mogła mieć konsekwencje. A ostatnim, co pani Komisarz chciała mieć na głowie to śmietanka z zamkniętej części, niezadowolona Avestia z powodu utraty stanowiska, i rodzina, która dowiedziałaby się o prawdzie...

Napastnik percepcja d20(-3 rzadszy dym) = 16 porażka
Napastnik sprawność d20= 4 sukces


Pognała na górę, przedzierając się przez kłęby duszącego dymu. Za sobą usłyszała podążającego za nią Hana. Cóż, albo był naprawdę wierny swojemu dowódcy i sprawie albo bał się, że w razie gdyby przytrafiło się coś Marinie, to on pociągnięty zostałby do odpowiedzialności. A może po prostu wszystko działo się za szybko i w godzinie próby instynktownie podążył za silną osobistością.

Na górze rozległ się potężny łomot. Gdy chwile później wpadli do pokoju Baxtera zobaczyli, że rama okalające masywne żelazne żaluzje została wyrwana ze ściany wraz z nimi, przez puste okno do środka wpadały podmuchy wiatru, zdające się dodatkowo wzniecać pełzające po ścianach płomienie.

Marina percepcja d20(-3 dym) = 19 porażka


Nagle na zewnątrz rozbrzmiał huk wystrzału, dochodzący chyba gdzieś z ulicy poniżej.

Liczba funkcjonariuszy z linią strzału k2=1
Timmons strzelanie d20 (-1 za dystans i pył) = 1 krytyczny sukces
Napastnik sprawność d20(-1 za k. sukces)=14 porażka
Napastnik sprawność d20(-6 za postrzał) = 4 sukces


Usłyszeli siarczyste przekleństwo dochodzące gdzieś... z blaszanego dachu nad nimi. Nad ich głowami zadudniły gwałtowne, ciężkie kroki. Wydawało się, że tajemniczy napastnik wdrapał się przez okno na dach i obecnie zmykał ku... No tak, budynek przylegał do potężnego muru technicznego przecinającego parę pobliskich przecznic miasta. Ostatecznie łączył się z głównymi murami okalającymi miasto.

Dopadli do okna. Na ścianie obok widać było świeżą plamę krwi, poniżej na ulicy jeden z funkcjonariuszy, których ściągnęła z posterunku przy bramie, szykował się by oddać ponowny strzał z marnego służbowego pistoletu. Najwyraźniej ze swojej pozycji nie miał już jednak linii strzału, bo zrezygnowany opuścił w końcu broń. Drugi jego kompan nie był w stanie zareagować w porę, pomagał bowiem nadal rannej gówniarze, którą znaleźli na dole. Zobaczyli też jak z dołu na ulicę wypada zasapany Lui, zrzucający z ramion nieprzytomną staruszkę.

Tym razem szczęście uśmiechnęło się nieco do funkcjonariuszy KSSP. Cwaniak tak szybko nie ucieknie mając ranę postrzałową. Dalszy pościg teoretycznie był ułatwiony. Praktycznie, ranne osaczone zwierzę mogło zawsze kąsać mocniej. Po zaznajomieniu się z sytuacją pani Komisarz nie dawała za wygraną. Znacznie ostrożniej podążyła śladami uciekiniera ładując się oknem na dach. Z jednej strony ślepo biegła za celem bez opamiętania i zastanowienia, z drugiej przypilnowała to, by nie dostać kulką w pierwszej chwili wystawienia głowy spod krawędzi dachu.

Nie dostrzegając żadnej innej drogi na górę, wspięła się śladem zbira na dach, ostrożnie wystawiając głowę, by przypadkiem nie dostać w nią kulką. I faktycznie, gdy tylko pojawiła się za krawędzią, rozległ się huk wystrzału, jednak uciekinier nawet nie celował, pocisk przeleciał dobre półtora metra nad nią.

Z tej pozycji mogła mu się wreszcie przyjrzeć. Był naprawdę wielkim drabem. Na torsie miał chyba coś w stylu ciężkiej kamizelki taktycznej, jednak od tyłu widziała tylko jej pasy mocujące, najwyraźniej chroniła go tylko od przodu. Widać, spodziewał się raczej, że będzie atakował, niż uciekał. Przez ramiona przewieszone miał dwie sztuki broni długiej, przy pasie tkwiła kabura pistoletu. Miał wyraźnie przestrzelony bark, całe jego plecy i jedna z nóg zalane były sączącą się intensywnie z rany juchą.

Z okna za nią buchnął nagle czarny dym, cały budynek zadrżał i odkształcił się z upiornym jękiem, w środku coś huknęło jakby zawaliła się klatka schodowa. Prawie utraciła chwyt na krawędzi dachu.

Zauważyła, że Han zdążył wyjść z okna w ostatniej chwili, uchwycił się ściany za nią i najwyraźniej zastanawiał się czy ratować się w górę, czy w dół.

Napastnik sprawność d20(-6 za postrzał) = 20 krytyczna porażka


Drab utykając, wdrapał się na łączący się z dachem mur techniczny, nim ona zdołała wyciągnąć broń i przygotować ją do strzału. Nagle zachwiał się, gdy uderzył w niego potężny podmuch szalejącej nad miastem kurzawy. Najwyraźniej tu, na poziomie dachów osłony sztormowe nie chroniły już tak dobrze. W jednym momencie stał na murze, a w drugim runął w dół, po jego drugiej stronie.

Pognała w jego kierunku, czując jak blacha pod nią drży, przez szczeliny w nierówno spasowanych jej fragmentach bił już gorący dym.

Napastnik sprawność d20(-6 -2 za k. porażkę)= 5 sukces


Doskoczyła do niego w idealnym momencie. Skurczybyk najwyraźniej zdołał złapać się krawędzi i właśnie próbował podciągnąć się na górę, gdy dobiegła do jego dłoni uczepionych skraju muru. Pod nim widać było jakieś inne, niższe, krzywo pobudowane chaty pełne żelastwa i ostrych kątów. Ciężko było stwierdzić, czy gdyby runął na dół zginąłby na miejscu, czy może się tylko poważnie poranił. Paru opatulonych szmatami przechodniów na uliczce poniżej zwróciło na nich uwagę, pokazało sobie palcami, mrużąc oczy od niesionego wiatrem pyłu.

Dopadła skurwiela... Choć nie oznaczało to jeszcze końca przygody, był to ważny moment. Stojąc nad krawędzią dyszała trochę, gdzie bardziej aktywne serce upłynniało świadomość dużej dawki uspokajaczy. Mimo naćpania, które to przecież miało ją odcinać od emocji, górowanie nad sprawcą takiego czynu zaogniało agresję. Marina miała ochotę rozkurwić go na atomy ale trzymała się jeszcze na minimalną odległość. Zwierze mogło zawsze w ostatnim podrygu rzucić się jej do nóg i pociągnąć na dół. Pistolet nie był nawet wycelowany w osobnika. Pani Komisarz zajmując korzystniejszą pozycję musiała spojrzeć mu prosto w oczy. Napastnik był właściwie postawiony przed ultimatum. Albo zrzuca się w dół licząc na przeżycie, lub celową śmierć, choć przy tym drugim nie ubierałby takiego pancerza. Albo wchodzi do góry, przez co będzie pochwycony, lub dalej będzie próbować walki.


Wydawało się, że dobrze go oceniła. Nie wyglądało na to, by miał zamiar się puścić, ryzykując połamanie nóg, czy nawet śmierć. Zmełł w ustach przekleństwo, gapiąc się na jej pistolet. Trzeba było przyznać, że miał naprawdę chamską gębę, choć jednocześnie zdecydowanie nie wyglądał na tępego osiłka. We wściekłych oczach palił się ogień przebiegłego intelektu. Widać było, że rana poważnie dawała mu się we znaki, jedna z dłoni drżała, zaś jego oczy traciły skupienie, jakby mu przed nimi co chwila ciemniało.

I wtedy ponownie zaduł wiatr. Stojąc na murze technicznym wystawiona była na najsilniejsze uderzenia podmuchów śmigających nad dachami miasta.

Pogoda w czasie kurzawy
1-15 mocny podmuch 16-50 wzbierający wiatr 51-100 spokojnie d100=29


Nie skończyła jak osiłek, choć czuła, że napierający na nią wiatr gwałtownie zyskiwał na sile, nie wiedziała ile jeszcze będzie mogła tam bezpiecznie stać. Na szczęście dotarł do niej ciężko dyszący Han. Cóż, nie za bardzo miał wybór, dom z którego uciekli płonął dosłownie jak blaszany piec, buchający dziko czarnym, gryzącym dymem. Na dole rozbrzmiały liczne przestraszone głosy:
- Ludziska, pali się... Pożar do kurwy nędzy, wyłaźcie z domów!!!
- Podpalili nas! Decadosi nas podpalili! Mordują nas!!!
- Do wiader, głupcy! Ogień się rozszerza!

I faktycznie, wydawało się, że dzięki podmuchom wiatru płomieniem zajmowały się też pobliskie rudery. Cóż, przepisów przeciwpożarowych nie ustanowiono bez powodu. Zupełnie chaotycznie i ciasno pobudowana dzielnica mogła nie oprzeć się szalejącemu żywiołowi.

Tymczasem oni we dwójkę, zabezpieczając się nawzajem, wyciągnęli draba na górę i go skutecznie rozbroili. Ciężko dyszał. Problem w tym, że nie mogli już wrócić drogą, którą tam dotarli. Mieli parę opcji. Albo iść murem technicznym do murów okalających miasto i tam zejść, zajęłoby to pewnie z 10 minut, gdyby nie biegli, albo poszukać w nim włazów technicznych, które - z tego co słyszeli - rozmieszczone były co jakieś 150 metrów i prowadziły do maszynerii w środku, często bywały jednak zamknięte lub zapieczone, albo mogli znaleźć jakąś przypadkową inną stykającą się z nim wysoką ruderę, na którą dałoby się zeskoczyć i potem zejść mieszkaniami lokatorów, czy znów po ścianie. Najgorszą opcją wydawało się marnowanie czasu. Głównie dlatego, że wiatr zyskiwał na sile. Niesione nim drobinki już teraz gwałtownie uderzały w skórę i oczy, potężny żywioł powodował też, że coraz trudniej im było ustać na nogach.

Wychodziło na to, że droga zejścia nie grała roli. Liczyła się bliskość i dostępność. Pani Komisarz przyciskając draba do muru rozejrzała się po obu stronach, póki jeszcze była takowa możliwość. Wysoki dach wydawał się być najszybszą opcją, w drugiej kolejności właz techniczny, a na samym końcu mury okalające miasto. Korzystając z okazji pozycji napastnika i jego ograniczonego pola widzenia, wygrzebała ze swojego munduru Lokalizator i umieściła go gdzieś na jego plecach. Następnie kontrolnie przeszukała, by wyciągnąć cwaniakowi asy z rękawa. Ostatnim elementem było zatkanie jego dziury na barku czymkolwiek, co było pod ręką i się do tego nadawało. Ostatnią rzeczą było zejście... Pozycja stojąca była niebezpieczna, więc kosztem prędkości obniżyła się, będąc gotowa nawet na położenie, gdy wiatr zacznie mocno szaleć.

Wielkolud dał się posłusznie skuć, nie wypowiadając ani jednego słowa. Gapił się tylko na nich z tą swoją irytującą obojętnością. Jeśli już, to wydawał się bardziej zdenerwowany chwilową porażką, niż faktycznie zatroskany o swój dalszy los. Ten stoicyzm okazywany zaraz po zgotowanej przed chwilą masakrze był ciężki do wytrzymania. I Han nie wytrzymał. Korzystając z czynności, które wykonywali przy pojmanym, pchnął gwałtownie osiłka, naciskając na jego ranę i wypowiadając jakieś ostre słowa, które rozbrzmiały bez dźwięku w szalejącej wichurze.

Nawet on jednak rozumiał, że nie było czasu na oddanie się złości. Nie w tych warunkach. Ruszyli przed siebie, rozglądając się za nadającym się do zejścia wielopiętrowym budynkiem. Pierwszy, który znaleźli miał spadzisty, nierówny dach. Była za duża szansa, iż w tych warunkach nie utrzymaliby tam równowagi, szczególnie z rzucającym się pojmanym. W dole widzieli mieszkańców pobliskiej dzielnicy poruszających się nerwowo jak mrówki w rozkopanym mrowisku. Niektórzy lecieli w stronę pożaru pomóc, inni oddalali się ze swoim dobytkiem, a jeszcze inni... Zdawali się zaczepiać tych, którzy ten dobytek mieli znaczny i aż nazbyt widoczny.

Napotkany po drodze właz techniczny okazał się zaspawany. Wycie wiatru zagłuszyło już zupełnie nawoływania walczących z ogniem miejscowych.

W końcu zeskoczyli na jakiś odpowiedni pobliski dach, blacha zatrzeszczała i wygięła się lekko, coś pod nią trzasnęło, ale na szczęście utrzymała ich ciężar. Usłyszeli jakieś stłumione gardłowe przekleństwa dochodzące z lokalu pod swoimi stopami.
- Co teraz, szefowo?
Han wyglądał na niepewnego dalszych posunięć. Czy mieli znowu z dachu spełzywać po ścianie? I jak upilnowaliby wtedy tego wielkoluda? Na szczęście obecna pozycja, trochę poniżej szczytu muru technicznego przynajmniej zapewniała im ograniczoną osłonę przed wiatrem.


Stanton
- Żona Karula? Martha? - jego ojciec zrobił niepewną minę. - Ja... - zawiesił głos. - Może to i dobry pomysł synu, ale będziesz musiał udać się do niej sam, wątpię, by ucieszyła się z mojego widoku. To długa historia... - spojrzeniem dał do zrozumienia, że naprawdę wolałby, by tego tematu dalej nie drążyć.

Nawet jakby jednak Stanton chciał to uczynić, to chwilowo nie miał za bardzo okazji, stało się bowiem coś, co na chwilę przerwało ich rozmowę. Jakiś sługa w bogato wyszywanej liberii Decadosów zagadał pobliskiego czeladnika, a ten wskazał na nich. Posłaniec wyraźnie się ucieszył i ruszył dziarskim krokiem ku zakątkowi, który wybrali na rodzinne dyskusje.

- Mistrz Stanton Walton? - człowieczek ukłonił się uniżenie, nie czekając na odpowiedź. - Jego Miłość Markiz Juncjusz Savarow Decados przesyła wyrazy najwyższego uznania dla Mistrza sztuki. Za sprawą zrządzenia losu był świadkiem spektaklu, który dzięki Mistrzowi odbył się w sklepie Zakonu Inżynierów w zeszłym tygodniu. Mistrz i jego czyny były inspiracją dla najnowszego projektu Jego Miłości, a mianowicie areny walk bojowych golemów! Zaprawdę powiadam Mistrzowi szczerze, jako wierny sługa mego pana, idea ta rozbudziła w nim dawny wigor i przywróciła chęć do życia! Pozwólcie więc Mistrzu, że wręczę wam list od Jego Miłości, byście w spokoju mogli zapoznać się z jego szczodrą ofertą. - to mówiąc, pokłonił się ponownie wpół i sięgnął do elegancko wyglądającej skórzanej torby, wydobywając z niej czarna kopertę ze złotymi randami. Przekazał ją inżynierowi z namaszczeniem i począł się wycofywać.

Ojciec pokiwał głową, ciężko było powiedzieć, czy z podziwem, czy z rozbawieniem.
- Fiu… fiu… - szepnął, puszczając do niego oko.

- Świetnie jako sługa swego pana na razie się nie oddalaj. - powiedział do służącego.
- Opowiedz nam o Markizie... prawdę. Chciałbym wiedzieć z kim mam przyjemność. - Stanton był ciekaw osoby która wysłała mu zaproszenie. Jednocześnie otworzył list i zaczął zapoznawać się z ofertą. Pomyślał, że może to być okazja a dobrze byłoby gromadzić kredyty. Sytuacja może się potoczyć różnie i żona wraz z dzieckiem mogą być na jego utrzymaniu. No i możliwość pracy przy golemach wydawała się fascynująca!

Służący wydawał się wyraźnie zbity z tropu bezpośrednim pytaniem Inżyniera. Zająknął się. Namyślił.

W tym czasie Stanton zerknął na starannie skaligrafowany list. Litery spisane na czerpanym papierze wydawały się bardzo wąskie i strzeliste, posiadały liczne fantazyjne zawijasy u swoich końców.

Przenajdroższy Mistrzu!

Pozwólcie, że zacznę od wyrazów najwyższego podziwu dla waszego kunsztu! Chwilę, które dane było mi przeżyć jako bezpośredni widz starcia potężnych nieludzkich maszyn były jednymi z najbardziej emocjonujących w moim życiu! Od razu poczułem, iż byłoby to coś, co zachwyciłoby również wielu z krewnych z mojego rodu! Musicie bowiem wiedzieć, iż planeta ta, mimo swego surowego dzikiego piękna, oferuje niewiele okazji do godnej prawdziwego szlachcica rozrywki.

Pozwolę sobie również zauważyć, iż sam nie próżnowałem. W mojej posiadłości w okolicach Luksoru zebrałem już pokaźną kolekcję wszelkiego rodzaju odkupionych od krewnych maszyn i golemów. Większość z nich niestety nie jest w najlepszym stanie, bądź nie posiada żadnych walorów bojowych, wierzę jednak, iż mistrz zdolny będzie poczynić na nich swoją magię. W moim wyobrażeniu również i arena posiadać by mogła najróżniejsze mechanizmy utrudniające starcie i czyniące je bardziej emocjonującym!

Zdaję sobie sprawę, iż Mistrz zapewne jest wielce zajętym człowiekiem, pozwalam sobie jednak załączyć do listu bilet na luksusową kabinę na sterowcu do Luksoru, który Mistrz będzie mógł zrealizować w dowolnym czasie, gdy znajdzie parę dni, by mnie odwiedzić.

Obiecuję, iż sprawa warta będzie Mistrza czasu. Szczegóły moglibyśmy ustalić na miejscu, gdy Mistrz zapozna się z warunkami i planami moich pomysłów, jednak myśle o stypendium w okolicach dwóch tysięcy feniksów za doprowadzenie całości projektu do momentu otwarcia, a potem dodatkowych dopłat za ewentualne modyfikacje i serwisowanie.

Markiz Juncjusz Savarow Decados

Zadziwiające było to, że markiz, jakąkolwiek osobą by nie był, postanowił spisać list własnoręcznie. Stanton nie pamiętał czy otrzymał kiedykolwiek list od zamożnego szlachcica, który nie byłby pisany przez służbę i nie dodawano by tam na każdym kroku irytujących ciągów tytułów i zachwytów nad suwerenem.

Służący taktownie poczekał aż Inżynier dokończy lekturę, po czym zaczął.

- Jego Miłość jest bardzo zamożnym człowiekiem, ma wiele pasji, choć większość z nich od dawna nie daje mu już przyjemności. Ceni uroki życia i potrafi z nich korzystać, znany jest również z tego, iż przestępców na swoich terenach każe z najwyższą surowością zachowując w ten sposób trwający pokój na swoich ziemiach.
Służący skłonił się.
- Wybaczcie panie, ale jestem sługą Jego Miłości, nie godzi mi się zbyt swobodnie rozwodzić się o jego prywatnych sprawach. Czuję, że w ten sposób zawiódłbym jego zaufanie.

Stanton przekonywanie d20= 17 porażka


Stanton nie był w stanie rozgryźć, czy z tego co usłyszał cokolwiek mogło być nieprawdą, bądź jej przeinaczeniem. Służący również nie dawał po sobie poznać żadnych niepokojących oznak.

Stanton pokazał pismo ojcu. W pierwszej kolejności chciał zająć się sprawą dla Mówczyni. Gdyby miała ona moment oczekiwania i przestoju wtedy z chęcią zabrałabym się za zleceniem Markiza.
-Dziękuję za słowa o Markizie. Tyle w zupełności wystarczy. Chcę chwilę porozmawiać z ojcem. - po czym zabrał seniora rodu na bok, gdy ten skończył czytać.
- Ciekawe zlecenie. Wiem, że roboty cię pasjonują. Może zajmiemy się tym w swoim czasie razem? Naturalnie trzeba by się dopytać najpierw o Markiza. Żeby nie wdepnać w kontakty z kimś nieprzyjemnym. Z drugiej strony masa golemów i robotów w jednym miejscu. To dostęp do części. Cześć z nich może nie nadawać się na arenę ale do twoich projektów już tak. - nawiązał do badań ojca. Który fascynował się robotami choć nie bojowymi. - Wynagrodzenie, przydatna znajomość… Gdyby Markiz nie okazał się czubkiem. - ściszył głos wypowiadając ostatnie zdanie. - to naprawdę byłoby warte uwagi. Co powiesz?

Jego ojciec wzruszył ramionami.
- Znasz mnie, lubię nasz dom i pracę we własnym warsztacie.
Cóż, nie dało się ukryć, Nolana faktycznie ciężko było wyciągnąć na jakiekolwiek dłuższe podróże i nigdy nie miał specjalnej ciągoty do zdobywania bogactw. Tworzył technologiczne dzieła sztuki, ale we własnym tempie i na swoich warunkach. Dlatego mimo znacznego talentu nigdy nie dorobił się ani władzy ani fortuny. Niektórzy powiedzieliby, że po prostu brakowało mu ambicji, on wolał twierdzić, że preferuje proste, spokojne życie.
- Jeśli jednak nie dasz rady bez mojej pomocy, synu... - uśmiechnął się i przekrzywił głowę, jakby lekko z niego drwił - To za jakiś czas z chęcią wpadnę na trochę, zobaczyć do czego się tam mogę przydać.
Wskazał na list.
- Co do szlachcica. Wiesz tak dobrze jak ja... Oni nigdy nie są poczciwymi naiwnymi dziadkami. Jeśli zdobył i utrzymał bogactwo na tej planecie, to na pewno jest sprytnym skurczybykiem. Do tego to Decados.
Nie było tajemnicą, że Nolan uprzedzony był do rządzącego planetą rodu. Po części słusznie, po części nie. Nie wszyscy jego przedstawiciele byli bowiem pozbawionymi skrupułów intrygantami.
Stanton pokiwał głowa. W zasadzie zgadzał się po części z ojcem. Przywołał sługę po czym przemówił.
-Odpiszę twojemu panu. Wstępnie możesz mu przekazać moje podziękowania. Zaszczytem jest być przez niego docenionym. Mam oczywiście swoje zobowiązanie w tym już rozpoczęte zlecenie które muszę dokończyć. O terminie wizyty oczywiście uprzedzę w osobnej korespondencji.

Sługa skinął z szacunkiem głową i oddalił się z wyraźnie zadowoloną miną. Być może za przekonanie Inżyniera obiecaną miał premię, a może po prostu cieszył się, że jego panu dane będzie zrealizować swoje wizje i niezadowolenia nie wyładuje na służbie.

- Tak jak mówiłem - skwitował jego ojciec. - Dołączę do ciebie później, mam tu jeszcze parę rzeczy do załatwienia, a wolałbym ci przy tym spotkaniu nie towarzyszyć.
Pokrótce wytłumaczył mu, gdzie znajdował się dom Karula. W jego słowach była jakaś nutka nostalgii, jakby kiedyś często tam bywał, obecnie zaś wiązał z tym miejscem mocno mieszane uczucia.

Na zewnątrz strasznie wiało. Najwyraźniej wichury, które miały powoli przemijać wraz z nadejściem Pory Łagodnej postanowiły jeszcze raz porządnie o sobie przypomnieć. Wzniecony pył powodował, że niewiele było widać, wokół niego potężne podmuchy gwałtownie targały pieczołowicie uformowanym koronami importowanych spoza planety drzew. Jakaś misternie zdobiona szlachecka parasolka przeleciała dobre 2 metry nad jego głową, za nią podążał zdesperowany sługa, próbując dosięgnąć ją wysokimi susami, utrudnianymi znacznie przez ciasną modną liberię, w jaką go ubrano. Drogocenne karoce, wożące szlachciców po mieście przystanęły, bądź znacznie zwolniły. Ciągnące je konie stały się niespokojne, wierzgały i stawały dęba.

On sam na szczęście nie miał zbyt długiej drogi do pokonania. Dom Mistrza vi'Grala ulokowany był niedaleko portu gwiezdnego. Sam z siebie nie był zbyt duży, ale zdawał się posiadać spore, otoczone murami podwórze, gdzieniegdzie ponad ogrodzenie wystawały jakieś wysokie metalowe konstrukcje niewiadomego przeznaczenia.

Zadzwonił do drzwi. Przez parę długich chwil nic się nie działo. Potężne podmuchy wiatru uderzały w jego plecy, na jego odzieniu zaczął zbierać się pył. W końcu kawałek ściany obok zamigotał i pojawiła się tam twarz starszej, zadbanej kobiety. Wyglądała jakby naszykowana była do jakiejś eleganckiej okazji.


- Nie spodziewam się gości, a właściwie to zaraz wychodzę... - rzekła prawdopodobna gospodyni tego domu. Stanton już dokładnie nie pamiętał, ale wydawało mu się, że żona Karula ostatnio widziała go gdy był dzieckiem, a może nastolatkiem? Miała więc prawo, go nie poznać.

-Witam Panią, może mnie pani nie poznaje. Minęło trochę czasu. Jestem Stanton… Stanton Walton. - uzupełnił po chwili inżynier z ciepłym uśmiechem na widok kobiety. - Wiem, że Mistrza Karula nie ma w domu. Zajmę pani jednak tylko chwilę. Długość wspólnej herbaty? Pamiętam, że parzy pani niemal równie dobrą jak ciasto jakim poczęstował mnie ostatnio Mistrz… - i faktycznie na wspomnienie ciasta ślinka sama zaczęła napływać do ust Stantona. Wyższy cel w jakim tu przybył, być może uda się połączyć z niższym. Takim na wysokości żołądka. Wszak do herbaty zwykle podaje się coś do jedzenia. Martha żona Mistrza Krula była natomiast gwarancją jakości.

- Młody Walton? - na jej twarzy pojawił się ciężki do zinterpretowania wyraz. Obraz na wyświetlaczu wpatrywał się w Stantona ze skupieniem i niejasnym było, czy żona Karula w ogóle zarejestrowała to, co powiedział o cieście. W końcu jednak uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Tak, oczywiście, wchodź, nie stój tak na wietrze.

Drzwi otworzyły się z sykiem. Po przekroczeniu krótkiego korytarza wszedł do dużego, jasnego pomieszczenia. W rogu pokoju młody służący polewał właśnie herbatę ze zdobionego srebrnego serwisu. Wydawał się sympatyczny, a jego swobodne odzienie świadczyło o tym, iż w tym domu nie panowały raczej szlacheckie zwyczaje.

Pod ścianami było kilka regałów z książkami, w rogu stała jakaś przeciętnie wyglądająca podstawowa maszyna myśląca, było tam też trochę mebli wypoczynkowych z jasnymi obiciami. Nic we wnętrzu nie świadczyło o tym, że dom zamieszkiwał wybitny inżynier.

W końcu wyszła do niego i Martha. Uśmiechnęła się szeroko, bez skrępowania serwując mu lekkie, pozbawione przesadnej poufałości ściśnięcie ramion. Ot tak jak zwykło się witać dawno niewidzianego znajomego rodziny. Pachniała jakimiś lekkimi perfumami. Na stoliku przy korytarzu stała chyba jej przygotowana do wyjścia torebka.

- Myślę, że mamy nawet więcej czasu, niż na jedną herbatę. Czekam na powóz, ale przy takiej pogodzie raczej szybko nie przyjedzie.

Wskazała mu miejsca na fotelach ustawionych przy dużym panoramicznych oknie, które wychodziło zapewne na ich podwórko. Obecnie nie było zbyt dużo przez nie widać, o szyby co chwila uderzał bowiem brudny brązowo-szary pył.

Służący podał im herbatę, w której z namysłem zaczęła mieszać małą łyżeczką.
- Słyszałam, że twój ojciec jest w mieście... - rzuciła, a łyżeczka momentalnie się zatrzymała.
 
Tadeus jest offline  
Stary 30-10-2018, 19:58   #48
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Co teraz... To było bardzo trafne pytanie, nad którym Marina się nie pochyliła. Pozwoliła mu wybrzmieć w akompaniamencie wiatru, jak i wybrzmieć we własnej głowie. Przecierała oczy, by choć trochę zastana sytuacja nie była dla niej obojętna. Spojrzała na Hana... Zawiesiła na nim swój wzrok na dłuższą chwilę... Po tym przebiegł ją dreszcz a zasilanie wróciło do zwojów mózgowych. Bardziej świadomym wzrokiem spojrzała na zbira i na okolicę. Trzeba było zleźć na dół. Ciasna zabudowa w zasięgu obecnego dachu musiała przewidywać cokolwiek o nieco mniejszej wysokości. Kaskadowo złazić, aż w końcu nie dotrze się do miejsca, w którym można bezpruderyjnie skorzystać z czyjegoś okna, by powrócić do przestrzeni bardziej przyjaznej przemieszczaniu się. W tym celu obeszła obrys dachu, by ułożyć możliwy plan zejścia.

Szybko musiała przyznać, że nie wyglądało to zbyt dobrze. Niższe dachy w zasięgu skoku wszak były, ale zdawały się w tym zasięgu być raczej "na styk". Jedno złe odbicie, jeden niepewny chwyt, czy źle postawiona stopa i można by runąć w dół. Może nie na śmierć, ale raczej prosto do szpitala.

Tajemniczy napastnik chrząknął wymownie, o dziwo wyglądał tak, jakby mu się gdzieś spieszyło i opóźnienia w doprowadzeniu go tam, gdzie mieli zamiar, go z jakiegoś powodu irytowały. Han wybałuszył oczy ze zdziwienia.

W oddali nawoływania wystraszonych pożarem miejscowych zdawały się zyskiwać na sile.

I nagle zza krawędzi dachu wyjrzała jakaś głowa i po niej wygramoliło się na górę ciało. Krzywo ogolony facet ze złamanym nosem i brzydką szramą idącą przez czoło musiał wydostać się z jakiegoś okna i wdrapać na górę, podobnie jak oni poprzednio.

- Czego tu chamy, po dachach mi...! - warknął wściekle i widać było, że pewnikiem miał zamiar tam wejść i ich złoić, jednak wnet dostrzegł dwa karabiny wiszące na ramieniu Hana i kaburę przy pasie Mariny. Zwątpił, uniósł ręce w obronnym geście, cofnął się, po czym powoli zaczął szykować się do spełznięcia z powrotem na dół.

Brunetka podjęła obywatela w swój wyuczony sposób, prostując się i chowając dłonie za biodrami.

- Marina Mardock, komisarz KSSP - odezwała się monotonnie, lecz wystarczająco stanowczo, by przebić się przez wiatr. - Musimy zejść na ulicę korzystając z pana dachu i okna. Proszę o ich udostępnienie.

Mężczyzna przez moment wyglądał na szczerze skonfundowanego, ale w końcu machnął tylko ręką. Cóż, przynajmniej wyglądało to tak, jakby nie groziły mu kłopoty.

W końcu, zabezpieczając na zmianę więźnia, sprowadzili go na ulicę na dole. Bardzo starali się, by olbrzym nie miał żadnych szans, by zejść z ich pola strzału, wyswobodzić się, bądź sięgnąć jakichś niebezpiecznych przedmiotów, czy ludzi, których mógłby użyć jako osłon. Zajęło im to kupę czasu i wymagało dodatkowo kłótni z miejscowymi pijakami zajmującymi uparcie i grupowo obskurną, śmierdzącą moczem klatkę schodową, ale w takiej sytuacji lepiej byłoby być ostrożnym.

W końcu wylądowali z nim na ulicy na dole.

Poszło gładko, choć umęczona pani Komisarz dalej nie była przekonana, czy aby to jest gotowa na niespodzianki, które skrywał ranny napastnik. Mając już wolne ręce odebrała jeden z karabinów od Hana po czym go sprawdziła polecając to samo towarzyszowi. Po chwili dodatkowej refleksji nad drabem stwierdziła, że powinna coś zrobić z jego odkrytą twarzą jak i kamizelką na przedzie. Pancerz został zdjęty z napastnika i przekazany pod mundur podkomendnemu. Pierwsza lepsza szmata została założona zamachowcowi na głowę jak worek. Dopiero wtedy oceniła okolicę. Interesowała ją droga powrotu pod płonący budynek i do swoich ludzi. Z bronią automatyczną na wierzchu można było całkiem sprawnie przemaszerować.

Im bliżej podchodzili do budynku, w którym wszystko się zaczęło, tym większy był chaos na ulicach. Widzieli ludzi spieszących się z wiadrami i uciekających z dobytkiem, jednak większość wyległa na ulice zupełnie zmieszana i niepewna dalszych poczynań, jakby przed działaniem chcieli się najpierw wywiedzieć, czy warto było, czy ogień nie został już zduszony. A sądząc po gorących podmuchach wiatru i coraz silniejszym smrodzie spalenizny jeszcze nie był.

Ludzie schodzili im z drogi, pokazywali palcami. Bo uzbrojeni w groźnie wyglądające karabiny i prowadzący zakapturzonego okrwawionego olbrzyma wyglądali iście niecodziennie.

W końcu gdzieś przez wiatr usłyszeli świszczące nawoływania Luiego.
- Więcssej wody! Sszybko!!! - darł się, próbując chyba koordynować działania miejscowych. Widać było że jęzory ognia przeszły już do trzech, może czterech pobliskich budynków. Szalony wiatr rozwiewał je na wszystkie strony, tak że nie można było być pewnym, gdzie inferno przeskoczy jako następne. Gdzieś ktoś okropnie wył, porażony niespodziewanie płomieniami, gdzie indziej słychać było piskliwy płacz dzieci. Ktoś panicznie uciekając, wpadł na prowadzonego przez nich zamachowca, przestraszony tłum wylewający się z pobliskiej zablokowanej ogniem alejki naparł na nich od boku, stracili z oczu Luiego. Niesiony wiatrem pył mieszał się z gryzącym dymem, prawie nic nie było widać, lepiej było tam zbyt długo nie pozostawać.

Tłok był bardzo niekorzystny dla eskortowania zamachowca. Wiele różnych sytuacji mogło pokrzyżować plany. Z początku wciąż bojowo nastawiona pani Komisarz miała gdzieś pożar. Interesował ją właściwie jeden człowiek... i świadkowie. Drab nie mógł się wykrwawić a świadkowie mieli dożyć. Tylko z kompletem można było sprawnie rozwiązać całą kabałę. Ściągnęła więc pojmanego na bok, trochę z dala od ludzi.

- Hans, ściągnij tu Luiego! - poleciła, jakoby ta osoba mogła zlokalizować dzieciarnie posiadającą wymaganą wiedzę.

Sama Marina pozostała na miejscu jak uzbrojony pies warowny, gdzie jej cel ochrony miał położyć się na ziemię. Po wydaniu polecenia sięgnęła do radia.

- TM0, tu TM1. Potrzebuję natychmiast pojazdu na współrzędne C45. Kierowca z pasażerem, bez ekipy. Potrzebuję pustej paki - zakomunikowała oschle patrząc zmęczonym wzrokiem to na chaos obok, to na leżącego.

Czekała a jej słuch mimowolnie odbierał dramat ludzki. Z głowy znikała bojowość na rzecz poczucia misji względem powierzonej jej części miasta. W końcu z każdym dniem jej serce było rozdzierane przez widok warunków, w których ludzie zmuszeni byli żyć. W końcu złamała się i sięgnęła po radio po raz kolejny.

- TS2, TS3, TS4, tu TM1. Potrzebuje od was po troje ludzi na współrzędne C45. Wybuchł pożar, który trzeba opanować i zabezpieczyć. Natychmiast.

Ekipy kolejno meldowały się przez radio. Niektóre widziały już zapewne bijący w niebo dym, inne wydawały się zaskoczone rozkazami, po paru chwilach wszyscy wywołani byli już w drodze. Tymczasem w płonącej dzielnicy szalało piekło. Jasnym stało się, że ogień rozprzestrzeniać się będzie dalej, na ulice z dobytkiem wylegli więc i wszyscy mieszkańcy z pobliskich przecznic, skutecznie blokując ruch w każdą stronę. Gdzieś z ciżby dobiegły bolesne jęki i krzyki przestrachu, ktoś chyba został stratowany, gdzie indziej płonące elementy z pobliskiego budynku zaczęły spadać prosto na tłum na ulicy poniżej.

Han percepcja d20= 8 porażka
Marina percepcja d20= 10 porażka

Straciła z oczu zarówno Luiego, jak i wysłanego po niego Hana. Gdzieś za ścianą dymu, w której zniknęli rozbrzmiał stłumiony rykiem płomieni i wrzaskiem tłumu terkot karabinu maszynowego. Część tłumutłuszczy, która rozpoznała ten dźwięk ruszyła nagle panicznie w przeciwną stronę, prosto na ekipy ochotników, którzy próbowali gasić szalejący żywioł.

Gdzieś w tym tłoku zauważyła dwójkę funkcjonariuszy z TS1, którzy byli z nią podczas ataku i zostali przed budynkiem, by zadbać o rannych młodocianych. Poszkodowanych nie było przy nich widać, najwyraźniej zostawili ich w jakimś bezpiecznym miejscu i teraz starali się wrócić. Jednak tłum dwójke funkcjonariuszy spychał coraz dalej i dalej.

Nagle usłyszała też jęk leżącego na ziemi, zakapturzonego pojmanego.

Marina medycyna (-4 na szybko, byle czym)= 14 porażka
Napastnik sprawność d20(-6 za krytyczną ranę)= 16 porażka

Znieruchomiał, a strugi krwi sączące się z rany zaczęły barwić pył wokół niego czerwienią. Podobnie znieruchomiała pani Komisarz. Wbiła wzrok w rozkrwawiającego jakby nie docierało do niej, że człowiek, którego potrzebuje może "uciec" drogą, która jest poza jej zasięgiem. Po chwili ocknęła się i rzuciła do jego ratowania. Trzymaną broń zabezpieczyła i zsunęła na plecy. Padła na kolana przy leżącym i dość nerwowo zaczęła odkrywać jego broczącą krwią ranę. Nie mając również niczego innego pod ręką, fragmenty tego samego ubrania nieco zwinęła i zaczęła wciskać w ranę, by zakorkować dziurę. Nie miała pojęcia, co robić dalej. Mogła tylko uciskać ranę i czekać na swoich ludzi wraz z pojazdem...

- Timmons! - uniosła głos dość znacznie, by przebić się do ich świadomości oraz ściągnąć ich do siebie.

Timmons wsparcie medycyna d20= 1 krytyczny sukces
Marina medycyna d20 (+4 za pomoc Timmonsa)= 13 porażka

Zupełnie sobie z nim nie radziła. Na szczęście dwójka funkcjonariuszy w końcu się do nich dopchała. Timmons, ten który parę chwil temu postrzelił draba, obecnie starał się pomóc jej go wyratować. Wydawało się, że też nie za bardzo wiedział co robić, ale podchodził do sprawy z podziwu godnym zapałem.

- Dycha! Ale ledwo! - starał się przekrzyczeć wrzask tłumu i trzask ognia.

Zatamowali krwawienie najlepiej jak mogli. Gdzieś w oddali słyszała nawoływania funkcjonariuszy, chyba w ich okolice próbowały dotrzeć pierwsze z wezwanych grup.

Minęło sporo przeciągających się w nieskończoność chwil nim udało im się przepchać z rannym przez dym i wezbrany tłum i wreszcie zapakować go na ciężarówkę KSSP.

Napastnik sprawność d20(-6 za ranę krytyczną +2 za sukces Timmonsa) = 6 sukces

Ranny nadal żył i oddychał.

W oddali zastępy funkcjonariuszy próbowały wesprzeć miejscowych w desperackiej walce z ogniem. Po Hanie i Luim, którzy zniknęli jakiś czas temu w samym sercu szalejącego inferna nie było jednak śladu.

Timmons na prawdę odwalał kawał dobrej roboty. Byłby doceniony każdorazowo na miejscu, gdyby pani Komisarz nie była naćpana. Niestety jej stan... pozostawiał wiele do życzenia... trzymająca w pionie adrenalina powoli się kończyła. W końcu nie było już pościgu, nie była wystawiona na napad potencjalnych kumpli bandyty, samochód podjechał a cielsko zostało do niego załadowane, dychał... Pani Komisarz coraz mniej mogła coś zrobić. Całe wydarzenie się wygaszało, przynajmniej z perspektywy pojmania, a w odróżnieniu do tego, co pojmany po sobie zostawił... Nie mniej, typ nie mógł się przekręcić, a w tym mogła pomóc tylko Juliana. Polecenia zostały wydane, pojazd z kierowcą, pasażerem, zamachowcem, Timmonsem i Mariną miał gnać do magazynu, w którym rozłożyła się kapłanka. Natomiast kolega Timmonsa miał w całym zamieszaniu odnaleźć Luia i ściągnąć ranną dzieciarnie również do kapłanki. Pożar... Pożar niestety musiał zostać w rękach obywateli i zwołanych funkcjonariuszy KSSP.

- Będzie żył... - orzekła kapłanka, spoglądając na przykutego do medycznego łóżka nieprzytomnego draba. - Pocisk roztrzaskał kość, a odłamki uszkodziły sporo pobliskich naczyń krwionośnych. Może i lepiej się stało, że zemdlał, przynajmniej nadmierny ruch nie powodował dalszych uszkodzeń.

Jej wzrok spoczął na osmalonej, zmęczonej twarzy pani komisarz. Współczucie mieszało się w nim z naganą. Na pewno rozpoznała, że Marina znowu była pod wpływem prochów.

Z tego co słyszeli od rozgorączkowanych sytuacją mieszkańców pożar został w końcu pokonany, choć zdążył jeszcze pochłonąć co najmniej kilkanaście żyć i strawić parę okolicznych domów, do tego spłonęło też pełno towarów i sprzętów powystawianych przez mieszkańców na ulice. W dzielnicy wokół panował zupełny chaos, kopcące ruiny nadal były gorące i w większości niezbadane. Nie wiadomo co stało się z ranną młodzieżą, podobnie jak dwójką zaginionych funkcjonariuszy. W płonącym chaosie wielu miejscowych brało rannych pod swój dach, być może ktoś odciągnął ich poza granice pożaru i gdzieś leczył. A może leżeli martwi w dymiącym rumowisku.

Docierające do niej informacje były nadal w dużej części plotkami, ale wyglądało na to, że doszło też do strzelaniny przy jednej z bram miasta niedaleko stanowiska TS4. Stacjonujący tam pojedynczy funkcjonariusz nie odpowiadał na radiowe wezwania, a świadkowie ponoć widzieli duże grupy opuszczające miasto przez tamtejszą bramę. Być może ktoś wykorzystał osłabienie liczebności straży w tamtych okolicach.

Poza tym powoli robiło się już ciemno. Dzień chylił się ku końcowi. Była zmęczona.

Marina sprawność d20 (+1 prochy) = 14 porażka
-1 do wszystkich testów.

Po tym wszystkim, co się stało już nawet prochy nie dawały jej wytchnienia.

+1 Punkt doświadczenia
 
Proxy jest offline  
Stary 03-01-2019, 15:57   #49
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Stanton

Łyżeczka wróciła znowu do normalnej jednostajnej prędkości. Na zewnątrz podmuchy wiatru jakby osłabły, przez kurzawę dało się dojrzeć wąski kawałek zadbanego ogrodu i drugi budynek znajdujący się w obrębie tej samej posiadłości. Był niski, ale szeroki, większość jego okien zasłonięta była pancernymi wertikalami. Przy nim znajdował się mały magazynek, który zdawał się cały zawalony częściami zamiennymi i innym żelastwem.

- Nie znam hasła do baz danych mojego męża. - poinformowała bez cienia emocji, jakby ten fakt ani ją nie cieszył, ani nie smucił.
- Karul lubi jednak papier, może kiedyś coś istotnego wydrukował i nadal leży to w jego pracowni. - wskazała spojrzeniem budynek widoczny za oknem.

Wtedy rozbrzmiał też dzwonek. Służący aktywował ekran z kamery przy drzwiach.
- To zamówiony powóz, pani Martho.
Kobieta uśmiechnęła się do inżyniera podając mu rękę. Poczuł w niej klucz. Było to trochę dziwne. Co prawda nie przyglądał się bardzo dokładnie temu, co robiła z dłońmi, ale nie wydawało mu się, żeby gdziekolwiek nimi sięgała, by coś wydobyć. Skąd nagle akurat ten klucz znalazł się w jej dłoni?
- Reini, wyprowadź proszę pana Stantona, gdy już skończy wizytę w pracowni mojego męża.

To mówiąc ruszyła do wieszaka, na którym wisiał długi elegancki płaszcz z kapturem.

Stanton nie należał do ludzi obdarzonych paranoją. Jednak w tej sytuacji ewidentnie coś kryło. Nie wiedział co… Miał oczywiście własne teorie jedna była nawet bardzo skrajna. Martha chciała mu coś przekazać. Nie było szans by protokuł deszyfrując sprzed 300 lat znajdował się akurat przypadkiem w papierowych notatkach starego Inżyniera. Klucz który dostał miał mu pomóc rozszyfrować inną zagadkę. Uniki zawsze pomocnego ojca, który nagle nie chciał tu przyjść. Cioci Marthy która od razu o niego pytała i która dziwnie się zachowała na dźwięk słowa ciocia. Jakby drażniło to jej uszy. Stanton nie wątpił, że klucz trafiłby w jego ręce nawet gdyby pytał o inną sprawę. Gdyby w ogóle o nic nie pytał, też by go dostał. Pod innym pretekstem zapewne. Walton lubił rozwiązywać problemy i zagadki techniczne. Zachowanie tej dwójki było swego rodzaju zagadką którą chciał rozwiązać. Stanton wstał na słowa Marthy. Podał jej płaszcz uprzedzając służącego i pomógł go jej założyć.
- Dziękuję za pomoc. - powiedział. Gdy Martha wyszła, udał się z kluczem by stawić czoła kolejnemu odkryciu w swoim życiu.

Gdy wyszedł na zewnątrz wichura nadal śpiewała swoją szaleńczą pieśń. W górze widział jak jakiś statek kosmiczny wyraźnie walczył, by osiąść bezpiecznie na jednym z lądowisk portu gwiezdnego. Ostatecznego efektu nie był już w stanie obserwować, kurzawa wezbrała, a niewyraźny kształt durastalowego kolosa zupełnie zniknął wśród burej kurtyny pyłu. Spuścił głowę i zakrył atakowane drobinkami oczy.

Klucz przekręcił się gładko w zamku pracowni. W środku było ciepło, cicho i trochę chaotycznie. Faktycznie wszędzie walały się długie ciągi wydruków i stosy notatek. W rogu widział dwa małe niedokończone golemy, każdego wyposażonego w pół tuzina technicznych odnóży, była tam też otwarta skrzynia pełna jakichś kulistych sond. Część regałów pod ścianą zajmowały rzędy spiętych ze sobą technicznych monitorów, obecnie wszystkie były wyłączone. Cały ich system zdawał się podłączony do jednego stanowiska roboczego, które również wyglądało na uśpione.

Percepcja d20= 18 porażka


Nic podejrzanego nie rzuciło mu się w oczy.
Stanton nie został tu skierowany przypadkowo więc zaczął szukać odręcznych notatek, dzienników, rzeczy prywatnych typu zdjęcia czy albumy. Czegoś co nie pasowało do wzorca. Przeczesywał papiery pobieżnie je czytając. Sprawdzał czy pod ich stosami coś się nie kryje. Patrzył za monitory. Do pudełek z sondami i w okolicy golemów. Sondom przyjrzał się bardzo uważnie. Czy aby nie są czymś innym jak się lepiej przyjrzeć? Na razie niczego nie włączał. To nie były jego rzeczy. Martha chciała go jednak na coś naprowadzić. To coś musiało się odróżniać od reszty. Nie dotyczyło to Mistrza Krula i jego pracy, ani sprawy Stantona. To dotyczyło Nolana,Marthy a może i samego Stantona. Wystarczy metodycznie krok po kroku sprawdzać pomieszczenie.

Im więcej szukał, tym bardziej tracił nadzieję. Przejrzał już ze trzy stosy notatek, pozaglądał za wszystkie sprzęty, sprawdził dokładnie sondy i golemy, jednak nadal nie znalazł nic wyjątkowego, tym bardziej nic, co mogłby mieć coś wspólnego z nim i jego ojcem. Jako ostatnie przejrzał też wydruki, jako że te raczej na pewno związane były z obecną pracą naukową Mistrza vi'Grala. Były to odczyty z głębinowych radarów, podobne do tych, jakie parę dni temu Karul pokazywał mu w Zakonie Inżynierów. Wiele miejsc pozaznaczanych było pisakiem na czerwono, niektóre miały przy sobie wykrzykniki.

Inżynier zmrużył oczy. Musiał przyznać, że jedno zaznaczone miejsce faktycznie podejrzanie przypominało wielką, obco-wyglądającą twarz wyrzeźbioną w morskim dnie. A może po prostu bardzo chciał znaleźć cokolwiek podejrzanego i sam sobie to wmawiał? W sumie czysto statystycznie gdzieś na całej planecie skały mogły się przypadkiem ułożyć w kształt, który ludziom coś przypominał...

Z ciekawości wybudził też maszynę myślącą. Tak, jak można się było spodziewać, na ekranie pojawiło się zapytanie o hasło.

Stanton percepcja d20(-2 wiatr) = 7 porażka


Zaskoczyły go otwierające się nagle za jego plecami drzwi. Do środka nieśmiało zajrzał młody służący vi'Gralów.

- Przepraszam, nie chciałem przeszkadzać. Może podać coś mistrzowi? Pan Karul ceni sobie bardzo mocną aylońską kawę, gdy tu pracuje. Może przynieść dzbanek?
Stanton aż podskoczył nie spodziewając się otwieranych drzwi. Nie robił co prawda nic złego wszak Martha go wpuściła a on miał dobre intencje. Jednak niespodziewana wizyta spowodowała dość instynktowną reakcję.
- Poproszę brzmi wybornie. Długo tu już pracujesz Reini? - Stanton oczywiście chciał zapytać o ojca i Marthę gdyby odpowiedź była twierdząca. Jednocześnie starał się przypomnieć czy widział tego służącego w dzieciństwie. Jednak nijak mu się nie przypominał. Wszak minęło już wiele lat i ledwo rozpoznał Marthę.

Młody służący wydawał się trochę zaskoczony, najwyraźniej nie spodziewał się, że szacowny gość zainteresuje się akurat jego skromną osobą.
- Jja? - wydukał. - Nie... Nie długo, niebawem będą trzy lata, ale poprzedni służący państwa vi'Gralów był moim kuzynem, można więc powiedzieć, że zaczynając tu pracować wiedziałem już wszystko o domu i czekających mnie zadaniach - dodał dumnie.
- Ullik uwielbiał rozprawiać o tych wszystkich technicznych dziwach i egzotycznych osobistościach, które częstokroć przekraczały te progi... Potrafił opowiadać całymi nocami, a ja wszystkie te fascynujące szczegóły notowałem w myślach, zupełnie jakbym przeczuwał, że kiedyś sam tu się znajdę... Czyż nie zaskakująco Wszechstwórca układa nasze drogi? Ale wybaczcie, nie chciałem was zanudzać...

- Być może zatem Wszechstwórca skrzyżował nasze drogi celowo? Widzisz wydaje mi się, że pewna zagadka wymaga rozwiązania. Ludzka zagadka… To najtrudniejszy rodzaj szczerze mówiąc. Jednak twój ostry i jasny umysł mógł zapamiętać szczegóły które mogą mi pomóc. - ton Stantona był miły i sympatyczny. Jak kogoś komu chce się pomóc. - Powiedz mi czy pani Martha miała dzieci? Czy słyszałeś może kiedyś jakieś opowieści o kimś kto nazywał się Nolan Walton? Bardzo byś mi pomógł, gdybyś coś sobie przypomniał. Twój kuzyn Ullik mieszka gdzieś w pobliżu? - głos był delikatny i proszący. Tak by młody służący poczuł, że od jego słów zależy rozwiązanie wielkiej zagadki i pomoc komuś ważnemu. Stanton nie czuł się do końca dobrze stosując taką zagrywkę. Miał jednak przed sobą jasny cel. Dowiedzieć się prawdy.
 
Tadeus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172