Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-07-2017, 20:24   #121
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
- No właśnie to nie takie proste... z tą wiadomością do przełożonych. Caidin to najwyższy w tym sektorze. Ta wiadomość musiałaby polecieć... aż na samą Świętą Terrę. Po drodze na pewno przechwyci ją ktoś z naszego podwórka, a wtedy... a wtedy Caidin postara się nas wszystkich zniknąć. Znikniemy.. i zostaniemy zapomnieni. - stwierdził ponurym tonem Matuzalem - Tak czy inaczej przysięgę służby składaliśmy na Złoty Tron, nie na honor calixiańskiego Konklawe.

I dla Astropaty to wszystko było konfudujące. Gdyby nie to, że i tak był na "przymusowym urlopie" po akcji z Jednostką 13 najprawdopodobniej nie miałby czasu na analizowanie i przetrawienie tego wszystkiego. Zaczęłaby się panika. A tak...

Tak miał czas na modlitwę za poległych towarzyszy. Miał czas na analizowanie informacji. Na snucie planów i kolejnych działań na farcastiańskim polu bitwy.

I o ile w kwestii renegackiej Inkwizytorki dalszy cel był jasny, to sytuacja z Mechanizmem Hyades była patowa - nie wiadomo było gdzie jest kolejny kawałek układanki.

- Jeżeli Rathbone kończą się środki to rzeczywiście najwyższy czas sięgnąć po Listę i wykończyć jej ostatnie ważne pionki. Na polu bitwy najpotężniejsze maszyny nie są w stanie walczyć bez osłony pionków i wsparcia. Wtedy padają od zbiorowego wysiłku niepozornych sił. Jeżeli rzeczywiście sięga po ostatnie karty... będzie musiała zacząć agresywniej grać swoją świtą... bardziej wystawiać ją na nasz widok.
To wymaga od nas kontaktu z El Kangiem. Odciążyć siebie zrzucając część roboty na jego rząd. Z resztą... nie musimy od razu dzielić się całą listą. Niech Zordon wyznaczy najważniejsze cele z niej, takie które zagwarantują rozpad siatki naszego wroga. Musimy jednak być podwójnie ostrożni. Jeżeli chcemy się nadal dogadywać z partyzantami nie możemy pozwolić, aby jedna i druga strona się dowiedziały, że gramy na dwa fronty. Bo wtedy jedyne co nam pozostaje to okazać Rozetę i wymusić posłuszeństwo.


Tak. Tak należało postąpić. Rozciągnąć front działań tak szeroko, że skończą się przeciwnikowi żołnierze do obstawiania muru.

- Jastrzębie i Brutale wycofali się na Pax Behemota... jeżeli pozostają w systemie możemy się szybko z nimi połączyć, jednak rząd ma też swoich astropatów. Musiałbym wysyłać wiadomość na odludziu i wykorzystać do tego sporo mocy, aby obwarować ją odpowiednimi zabezpieczeniami. Pytanie co z odpowiedzią z Paxa, czy tamtejszy astropata będzie umiał też odpowiednio przekaz zaszyfrować. - Matuzalem chwilę się zastanawiał - Chyba, że wykorzystamy Rozetę i podamy się za agentów Inkwizycji. Wtedy będą mogli nam nagwizdać odnośnie komunikacji... ważne tylko, aby żaden z Astropatów nie był z koterii Rathbone. W sumie... nie ograniczają nas już przykazania Caidina. Możemy teraz wszystko rozwiązywać... po swojemu. Tak czy inaczej Pax Behemoth i najemnicy mogą stanowić nasze odwody. Proponowałbym odstrzał dowództwa Ubersoldatów, aby w przyszłości nie stanowili tak dużego utrapienia. Tu by się przydał też kontakt z Munitorium i uświadomienie im, że Ubersoldaten to renegacki element. Może znajdzie się jakiś żądny chwały oficer, który chętnie by dokopał paru bandziorom.

- Dochodzimy tutaj też do kwestii Kasballiki, Amarantowego Syndykatu i Postrzępionego Zapytania. Myślę, że czas szczerze porozmawiać z Panem Kazikiem, co tak naprawdę wie i czego naprawdę chce od tej planety. - Astropata podrapał się po czole - Zbiorę do tego swoich akolitów. Razem z nimi też Syndykatem i Zapytaniem. Mam wrażenie, że te dwie organizacje są tak samo zainteresowane koordynatami jak my. Kto wie, może nawet są w posiadaniu kawałków układanki, których jeszcze nie mamy?

Podzieliwszy się swoim zdaniem Matuzalem spoglądał na towarzyszy swoim bezokim obliczem. Wszystko to były propozycje, a ostatecznie plany musiał przyklepać Sejan. Właśnie. Co myślał o tym wszystkim Inkwizytor? To bardzo ciekawiło Matuzalema. Co człowiek, który nosił przy sobie symbol prawie nieograniczonej władzy na normalnymi instytucjami Imperium, i którego najwyższy przełożony w Calixis okazał się heretykiem, miał do powiedzenia na to wszystko?
 
Stalowy jest offline  
Stary 13-07-2017, 22:54   #122
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=zMKYAqxiZBM[/MEDIA]

Jehtro Sejan nerwowo chodził w tą i z powrotem. Pomieszczenie które obecnie robiło za ich centrum dowodzenia nie było za duże, więc Inkwizytor nie miał za dużo przestrzeni. Na jego twarzy malowały się różne emocje, a bioniczne oko co i rusz mocniej świeciło na czerwono. Nie ciężko było domyśleć się nad czym zastanawia się dowódca Jaguarów.

Kostki domina zaczęły się sypać, niszcząc starannie zaplanowane działania. Niczym domek z kart, pewne założenia poszły się jebać, grzecznie mówiąc, i teraz trzeba było podjąć decyzję. Niektóre były proste, a inne bardziej złożone. Pionki na szachownicy przesuwały się, i teraz ruch należał do niego. Nie zamierzał porzucać misji. Był człowiekiem niezwykle skoncentrowanym i oddanym sprawie. Był Inkwizytorem i miał do wykonania zadanie, a reszta podzielała jego zdanie.

Lista. Wykorzystanie jej było rozsądnym ruchem. Chłopaki mieli rację, lecz trzeba było wykorzystać ją dobrze. Kang był oddany Imperium, choć jego działania koncentrowały się głównie na tym by umacniać jego pozycję w tym świecie. Nie było w tym nic zaskakującego, bowiem władza deprawowała i mało kto umiał wykorzystać ją mądrze i rozważnie.

Caidin. Tą sprawę zamierzał tymczasowo zostawić otwartą. Uwaga Matuzalema, że ktoś mógłby przechwycić wiadomość, tylko utwierdziła go w przekonaniu, że na tą chwilę nie było sensu podejmować jakichkolwiek działań w tym kierunku. On nie wiedział o nich, oni wiedzieli o nim. Choć raz mieli przewagę, którą należało odpowiednio wykorzystać. Teraz, w tym momencie, nie zagrażał im więc nie było sensu łapać zbyt wielu ogonów.

Eguzkine, do niej zamierzał wysłać Corteza. Prosiła o spotkanie, więc warto było odpowiedzieć na jej prośbę. Być może, miała dla nich jakieś cenne informacje. Tym bardziej, że jeśli musieliby się zapuszczać w głąb dżungli, ich pomoc mogła być decydującym czynnikiem. Cortez miał doświadczenie, więc liczył na jego kreatywność i umiejętności negocjacyjne. Miał także zapytać się o siły bojowe Amarantynowego Syndykatu oraz Postrzępionego Zapytania. Wiadomo było, że działali oni w ukryciu, a jedną z ich możliwych lokacji była dżungla.

Matuzalem. Celem jego zastępcy była rozmowa z Kazikiem i wyjaśnienie w końcu paru palących kwestii. Przede wszystkim po czyjej jest stronie, i jakie są motywy jego działania. Warto było by w końcu wiedzieć to co i on wie o tej planecie, ale Matuzalem był zbyt doświadczonym “żołnierzem”, by Sejan musiał mu wszystko tłumaczyć co i jak.

Blackhole miał zająć się nowym graczem na rynku narkotyków (zbieranie informacji), a także skontaktować się z głową Familii Rodriguez i Ortega. Jeżeli obie strony wyrażą chęć, zorganizować wspólne spotkanie, gdzie Sejan przedstawiłby problem Istvanian.

Dla Jethro głównym celem miała być Annabelle Lia Waldcroft, i z pewnością pałątała się ona po pałacu. Zamierzał wbić w jej gardło coś długiego. Tak by krztusiła się długo i powoli. A jedyną osobą, która mogła dać mu dostęp do niej był właśnie Kang. Lista, i tak odpowiednio wyselekcjonowane persony na niej musiały nie tylko wstrząsnąć Kangiem ale i zapewnić sobie jego uwagę, przychylność i poparcie. Pierwsze miejsce na niej zajmowała Sybilla Guyet - sekretarz gubernatora oraz szefowa urzędu planetarnego. To nazwisko z pewnością uderzy w Kanga, tak samo jak kolejne generał FAP-F (Siły Obrony Planetarnej) Juan Antonio Bandera. Kapitan Inigo Iglesias z oddziałów MP-F, on też również znalazł się na liście, jak jeszcze kilkanaście nazwisk z planetarnych organizacji wieńczyło tą listę. Zamierzał również zaproponować Kangowi szybkie i dość ciche załatwienie tego tematu, a próbką ich możliwości miało być załatwienie Pani Sekretarz.

Sybilla Guyet, a właściwie problem związany z jej osobą i konszachtami z Rathborne, miał zostać rozwiązany przez zespół Durran i Mordax. Mieli oni dostarczyć ją żywą do Matuzalema, który miał ją przesłuchać. To czy Sybilla będzie mogła chodzić o własnych siłach to już ich sprawa. Nie zamierzał kwestionować ich metod załatwienia tej sprawy.

Obersoldaten Kompanie, był cierniem w ich oku, i Sejan nie zamierzał tolerować dłużej tego stanu rzeczy. Wiedział też, że wdanie się z nimi w otwartą wojnę nie przyniosłoby nic dobrego. W sytuacji w jakiej się znaleźli nie mógł sobie pozwolić na taki luksus. Mógł po prostu spowolnić ich, a miał ku temu doskonałe narzędzia. Valeria Flavia oraz Kaarel Cotant mieli nimi być. Ich zadanie było ściśle jasno określone. Uszczuplić ich zasoby ludzkie, poprzez eliminację głównodowodzących. Nie powstrzyma to Obersoldaten, ale z pewnością zmusi ich do wstrzymania swoich działań. Sejan zyska dzięki temu czas, a ich przeciwnicy będą musieli pozmieniać częściowo swoje plany, albo chociaż na jakiś czas opóźnić swoje działania. Oczywiście jeśli podczas tej operacji, ta dwójka będzie miała okazję do większych działań partyzanckich, gdzie mogliby zniszczyć ich składy to też mieli w tym wolną rękę.

Dieter “Turbodiesel miał za zadanie towarzyszyć Inkwizytorowi w drodze do pałacu oraz podczas rozmowy z gubernatorem Farcast. Turbo miał również ubrać się stosownie do tej wizyty.


Jethro Sejan nie zamierzał udawać się do pałacu incognito. Tym razem zamierzał zagrać w otwarte karty. Gdy zakładał na siebie pancerz, na którym widniały insygnia inkwizytorskie robił to z uśmiechem na twarzy, nie mogąc doczekać się zdziwienia i wzroku tych, którzy go zobaczą jako pierwsi. Pancerz, choć dawno nie zakładany, nosił na sobie zaschnięte ślady krwi. Otwarty katechizm przymocowany do zbroi, dodawał tylko powagi jego osobie. Tak samo toga, która była przymocowana, ciągnęła się aż do pasa. Wyhaftowana srebrną nicią czaszka, zdawała się łypać złowrogo swoimi oczodołami szukając winnych. W końcu nikt nie był bez winy. Na to ubranie wierzchnie narzucił czerwoną szatę z kapturem, który zarzucił na twarz. Dzieło wieńczyły pozłacane naramienniki, na których wyrzeźbiono dwugłowego orła. Przy pasie trzymał schowany w pochwie nóż bojowy, oraz Judgeslayer, którego miejsce znalazło się w kaburze. Teraz Jethro Sejan reprezentował swoją skromną osobą, powagę Inwkizycji.

Rozmowa z Kangiem zapowiadała się ciekawie, a sam Inkwizytor wierzył w to, że El Kang jest prawym synem Imperium. Choć zamierzał mi pokazać listę, oraz ujawnić nazwiska widniejące na niej, zamierzał uświadomić Gubernatora, że oficjalne działania tylko i wyłącznie będą działały na jego niekorzyść. Liczył, że jego dar przekonywania zadziała, i Seniore Durante zacznie podzielać jego punkt widzenia. W końcu jeśli zaczną się oficjalne aresztowania, pokaże że gubernator nie panuje nad swoimi ludźmi, a nie chcemy zachwiać jego władzy na Farcast. Przynajmniej na tą chwilę, ale to miało pozostać tylko w myślach Sejana. Oczywiście Jethro chciał dorwać tylko najważniejszych z tej listy, płotkami mogli zająć się ludzie El Kanga. Niech Gubernator też ma okazję do swojej prywatnej zemsty na zdrajcach. W zamian za zlikwidowanie problemu, Kang miał pomóc Inkwizycji jako oddany Imperium obywatel, w dorwaniu zdrajców Imperatora. Tyczyło się do Rathborne i całej jej kompanii. Tak samo jak i pomoc militarna przeciwko Amarantowemu Syndykatowi i Postrzępionemu Zapytaniu. Liczył się z tym, że El Kang poprosi o pomoc w rozprawieniu się z partyzantami, i był przygotowany na to. Tak samo jak i odpowiedź jakiej zamierzał udzielić. I nawet to, że odpowiednio wyselekcjonowane osoby już zajęły się tą sprawą.

"Dnepr" i "Ural" zostały wybrane dla niego i Turbo jako pojazdy, na których mieli dotrzeć do pałacu. Sejan w ustach trzymał Lho, szczerząc się szeroko. Przejeżdżał przez miasto, widząc jak zwykli mieszkańcy chowali się do swoich domów, wyglądając ostrożnie przez okno. Migające spojrzenia, wystarczały by widział w ich oczach strach i zaciekawienie. Już na pierwszym punkcie kontrolnym, gdy tylko wyjął Inkwizytorską rozetę, został przepuszczony i co ciekawsze, dostał ochronę w postaci kilkunastu Carabinieri. Mieli oni ochraniać i ułatwiać przejazd przez kolejne punkty. Jakby to było potrzebne. Droga więc mijała dość szybko, a pokonywanie kolejnych punktów odbywało się z dziecinną łatwością. Gdy bramy pałacu znalazły się w zasięgu wzroku, Sejan poprzez Implant Vox rzucił do Dietera:

- No to niech się posrają ze strachu teraz
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 18-07-2017, 01:02   #123
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
-Spotkajmy się z Eguzkine na naszych warunkach. Sami wybierzemy czas i miejsce spotkania. W obecnych okolicznościach i mając na uwadze co stało się ostatnio to nie będzie wygórowana prośba. Znalazłem nawet odpowiednie miejsce. Polana w dżungli, wystarczająco duża, aby wylądowała tam Valkiria. W pobliżu, na wzniesieniu ruiny jakiegoś budynku. Doskonałe miejsce na punkt snajperski, bo jest z niego widok na całą okolicę. Z pewnością ktoś się tam zasadzi, albo będzie szukał tam naszych strzelców, a wtedy napotka na niespodziankę np. w postaci Valerii. Ja sam zbuduję dobre stanowisko w mniej oczywistym miejscu, skąd będę miał dobre pole rażenia na całe miejsce spotkania. Jak coś pójdzie nie tak, zapewnię wsparcie laserowe. Plus, będziemy mieli okazję zasadzić się tam zawczasu i oglądać kto przyjdzie aby zasadzić się zawczasu na nas.

Blackhole zrobił pauzę, dając Cortezowi kilka chwil na komentarz pomysłu.

-Co do handlarzy narkotyków, to będę musiał narobić trochę huku w ich hangarze i okolicach. Dziupla nowego kartelu jest na terytorium faweli, więc pies z kulawą nogą nie będzie ingerował w strzelaninę w tym miejscu. A co do pośredników pracujących w polu, to załatwię sprawę tak, że będzie wyglądała na wypadek.


Wypasiona fura w krzykliwych czerwononiebieskich kolorach mknęła tunelem pod miastem. W środku siedziało kilku wydziaranych mężczyzn bez karków. Na pierwszy rzut oka było widać, że z niejednego więziennego pieca chleb jedli, niejedno zrobili, niejedno zarzygali. Czuli się pewnie – byli drapieżnikami w miejskiej dżungli. Zatrzymali się za stojącą furgonetką, w miejscu gdzie tunel zaczął skręcać. Kierowca kilkakrotnie nacisnął klakson. Za czerwononiebieskim samochodem zatrzymała się kolejna ciężarówka. A obok stanęła wielka śmieciarka, tak blisko, że niemal zarysowała lakier. Mężczyźni obrzucili śmieciarzy wiązanką przekleństw. W tym czasie w stojącej przed nimi ciężarówce otworzyły się tylne drzwi i wyleciało z nich jakieś zawiniątko, które z sykiem wybuchło jak petarda na wysokości drzwi kierowcy, pokrywając bok samochodu szarą substancją. Kierowca szarpnął klamkę, próbując wydostać się ze środka, niestety bezskutecznie.
-Superklej, chestermetal i sprężone powietrze. Idealna kombinacja do blokowania drzwi – powiedział dziwnie nieprzyjemnym głosem mężczyzna wysiadający z ciężarówki. Bezceremonialnie wskoczył na dach wypasionej fury i przedziurawił przednią szybę strzałem z laspistoletu. Następnie zaczął wlewać do środka pojazdu jakiś płyn. Zapachniało paliwem lotniczym.
-Zajebiemy cię, już nie żyjesz! – siedzący w środku pośrednicy handlu narkotykami wyjęli broń i próbowali wydostać się z pojazdu. Bezskutecznie. Chwilę później samochód stanął w płomieniach a ze środka dało się słyszeć wycie żywych pochodni.
-Nagrało się? - zapytał Blackhole O'Briena.
-Tak.
-Świetnie. Dopilnuj, aby stało się to lokalnym hitem w faweli.
-Roger that.



Hangar będący kryjówką nowego kartelu był nieźle strzeżony. Ale nie dość dobrze jak na standardy Blackhole'a. Zawczasu gwardzista zasięgnął języka o lokacji i jej mieszkańcach od kolorowej ludności autochtonicznej. Wszyscy unikali odpowiedzi, co potwierdzało trafność danych dostarczonych przez familie Rodriguez i Ortega. Skoro wszyscy zapominają języka w gębie, to coś tam musi się dziać. Dopiero okoliczny menel, od którego solidnie jebało doświadczeniem życiowym wybełkotał coś o ludziach z bronią i narkotykach. Takie poświadczenie danych z niezależnych źródeł wystarczyło Blackholeowi. Czas było złożyć wizytę i nieco rozerwać towarzystwo.
Na pierwszy ogień poszli wartownicy strzegący pojazdów. Gdy zostali usunięci, Eric podłożył pod samochodami własnoręcznie przygotowane ładunki wybuchowe. Potrzeba było ich sporo, więc z oszczędności Blackhole zdecydował się na stworzenie aidików. Biały fosfor i trójfluorek chloru tworzyły świetne bomby zapalające. Choć z oszczędności Eric wzbogacał ładunki… styropianem. „Spoko, będzie śmigać!” - zapewniał. Blackhole nie miał powodów mu nie wierzyć. Pora na kolejną część planu – ładunek burzący na ścianie hangaru i ostrzał z granatników i broni ciężkiej.

Nocne niebo w faweli rozświetliło się oleistożółtą łuną, kiedy eksplozja zniszczyła część budynku. Oszołomieni ludzie zaczęli zbierać się z łóżek, ale było za późno. Chris uzbrojony w granatnik szedł centralną galerią siejąc śmierć i spustoszenie. Wybuchały składy broni, szkło w prowizorycznych laboratoriach, zapasy paliwa, pryzmy gotówki , motory, ludzie. Mający ochotę walczyć byli rażeni bronią automatyczną – O'Brien i Eric radzili sobie nieźle. Kilkanaście kul sięgnęło Blackhole'a nie robiąc mu większej krzywdy – małokalibrowe pociski odbijały się od płyt balistycznych pancerza. Ludzie kartelu zaczęli uciekać na parking, gdzie stały zaparkowane ich samochody. W panice wsiadali i odjeżdżali. Gdy tylko udało im się pokonać odległość 100 metrów, uaktywniały się zamontowane pod podwoziem aidiki, a umieszczony w nich biały fosfor przepalał blachy i koszmarnie kaleczył wszystkich siedzących w środku. Małe ładunki nie były nastawione na zabijanie, ale powodowanie ciężkich do wyleczenia obrażeń.

Walka w faweli miała to do siebie, że nie interesowały się nią żadne służby. Nie było mowy o policyjnej odsieczy czy kontroli wojska. Co działo się w faweli, pozostawało tajemnicą faweli.


Blackhole dostał też cynk o pomniejszej dziupli nowych handlarzy, którzy prowadzili dystrybucję w dzielnicy willowej. Jak obiecał nie zamierzał prowadzić tam działań wojennych, kiedy Sejan zdecydował się przejść na rozwiązania dyplomatyczne. Dobę po spaleniu hangaru i samochodów, Chris pod osłoną nocy udał się do dziupli i na murze napisał sprayem: „Tu umieszczę ładunek burzący. A zapalające pod waszymi samochodami. Miłego dnia życzę”. Kolejnej nocy nikogo w dziupli już nie było, więc chyba wiadomość została odebrana.

Po skończonej mokrej robocie, Chris skontaktował się z familiami Rodriguez i Ortega, aby zaproponować spotkanie z Inkwizytorem i połączyć siły w imię Imperatora.
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 18-07-2017 o 01:05.
Azrael1022 jest offline  
Stary 23-07-2017, 18:46   #124
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację

Aegult Constantinides Caidin. Lord Inkwizytor. Protektor Ekspansji Haletic. Mówca Calixjańskiego Konklawe. Nominalny szef Ordos Calixis. To imię, te tytuły, kołatały się w głowie Jethro Sejana, Inkwizytora-Asasyna Zwyczajnego z Ordo Sicarius. Nie tylko ze względu na specyfikę jego Ordo (które zajmowało się kontrolą Officio Assassinorum, wewnętrznym audytem Inkwizycji oraz różnego rodzaju akcjami typu Covert i Black Ops, bez zróżnicowania co do oponentów… czy też celów), ale także ze względu na przeszłość Sejana. Wszak nie wszyscy Inkwizytorzy mają okazję sprawdzić się przed szerszym konklawe, dorwawszy i ubiwszy własnego, zdradzieckiego mentora - i udowodnieniem swej niewinności. To były wyczyny rzadkie, wręcz unikatowe, a być może i legendarne.

Jedno było wiadomo: Jethro Sejan nie był “zwykłym” Inkwizytorem (jeśli w ogóle można było o Inkwizytorach mówić jako zwykłych). Był wysoko postawionym adeptem Ordo Sicarius o sprawdzonej reputacji. Łowcą Carta Extremis i Excommunicate Traitoris - cholernie ważnych osób, w tym Inkwizytorów, które zbłądziły, zeszły na złą drogę, a konsekwencją ich życiowych wyborów miała być egzekucja… wszelkimi dostępnymi środkami.

I tak też było teraz. Ale kto by pomyślał… Sam Lord Caidin, trefny, bluźnierczy, nawet nie do końca człowiek. I cała jego koteria heretyków, hereteków, bluźnierców. Trzeba będzie się nimi zająć. Jakoś. Kasacja Caidina i jego sitwy miała mieć potężne reperkusje dla całego Calixis. Czy jawność herezji i ścięcia głowy Ordos Calixis nie zachwieje posadami całego Sektora… i to znowu? Sytuacja i tak była napięta. Monodominacja i Libricarzy już czekali na wprowadzenie swoich brutalnych porządków i rozświetlenie sektora stosami. Rekongregacja z chęcią przywitałaby brak zasad, aby móc poruszać się swobodniej. Xanthyci i inne radykalne grupy z chęcią zniknęliby z radaru i po cichu robili swoje. Thorianie czy Amalathianie z pewnością spróbowaliby odwrócić sytuację, odbudować się i chwycić wszystkich za mordę - albo wręcz odwrotnie, spisaliby Calixis na straty i wycofali się do Ixaniad albo Scarus. I, co ważne, cicha eliminacja Caidina - nawet jeśli by się udała - sprawiłaby, że Inkwizytorzy zaczęliby grzebać w temacie i wszystko i tak wyszłoby na jaw.

Z drugiej strony, trzymać przy życiu tą abominację na szczycie cholernego Konklawe było zaprzeczeniem tak wszelkich imperialnych i inkwizycyjnych zasad, jak i zdrowego rozsądku. Caidin od dawna nie żył. Zastępowało go to… coś. To coś musiało zdechnąć. Jego otoczenie musiało zostać wypalone. To była Inkwizycja, takie były zasady, to było sednem jej istnienia. A nie było osoby lepiej predysponowanej do tego zadania, jak Sejan. Specjalista. Czyściciel z Ordo Sicarius.

Niemniej jednak Istvanianie nadal stanowili problem wagi sektorowej. Ich calixjańska koteria musiała zostać całkowicie anihilowana, nim mogłaby czmychnąć z Farcast, zapaść się pod ziemię i odbudować swoją potęgę - choćby miało to potrwać sto lat. Lady Olianthe Rathbone, cała jej Kadra, pozostali Akolici (jeśli jeszcze jacyś żyli) oraz pionki musieli odejść w zaświaty. Ich skorumpowaną, zgniłą ideologię należało zamknąć w historycznych archiwach Pałacu Tricorn.

W Sektorze Calixis, zmożonym wojnami, toczonym przez rak herezji, korupcji, bluźnierstwa i przestępstw, nie było już miejsca na skurwysynów i ich jebane pierdolenie, chore wymysły i perfidię.

Spotkanie z El Kangiem miało przybliżyć agentów Operacji Starscream do realizacji tego zbożnego celu.

Takie myśli kołatały się po głowach Sejana i Diesela, kiedy mijali kolejne miejsca - tak na motorach, jak i pieszo. Fawele i przedmieścia Imperialnego Miasta. Posterunki policyjne. Dzielnice mieszkalne, przemysłowe, rządowe. Wreszcie, kordon wojskowy, ogrody pałacowe, same wnętrze okazałego Pałacu Gubernatorskiego, utrzymanego w architektonicznym stylu Wysokoimperialnym. Teraz, krocząc w pełnym rynsztunku Inkwizycji - Inkwizytora OS oraz Komisarza i Agenta Tronu - obydwaj mężczyźni zbierali potężny wianek i ogon innych ludzi. Mobilną eskortę Carabinieri oraz MP-F. Cywilnych gapiów, urzędników i pracowników pałacowych (którzy jednak trzymali dystans). Doborowych strażników z La Guardia, już wewnątrz pałacu. Wreszcie, samą straż przyboczną Imperialnego Dowódcy, Gubernatora Farcast z ramienia Adeptus Terra.

Gubernator znalazł dla nich miejsce w grafiku bez konieczności oczekiwania. Inkwizytor wkraczający oficjalnie do miasta nie czekał na termin audiencji. To on jej udzielał. Rozeta reprezentowała wiele. Od najwyższej powagi w Imperium, aż po widmo śmierci.

Rozeta nie czekała i nie prosiła.


Komnata biurowa Estebana Kanga Durante, El Kangiem zwanego, była przestronna, acz urządzona inaczej, aniżeli pod kuratelą poprzedników czy bardziej fircykowatych Gubernatorów z innych planet. Była ogarnięta utylitarnie, spartańsko. Należała do byłego Generała Imperialnej Gwardii, który nie zakończył jeszcze swej wojny. Mapy, korkowe tablice z danymi wywiadowczymi, teki z raportami, holo-stół (obecnie wyłączony) w centrum, zestaw krzeseł, vox-stacja najlepszej jakości, monitory… i wreszcie sam tron, czy też fotel. Ale jakby… zakurzony, może nawet nieużywany. Od dawna nikt w nim nie siedział.

El Kang stał po drugiej stronie stołu. Dowódca przybocznych obwieścił imiona gości, po czym odmeldował się i wyszedł wraz z resztą gwardzistów. Huk zamykanych, ciężkich, okutych drzwi obwieścił krótką ciszę, w której Gubernator bez słowa zmierzył wzrokiem przybyłych, po czym obszedł stół, podchodząc do nich.

Był średniej posty, żylastym mężczyzną w zaawansowanym średnim wieku. Na jego ciele nie było widać śladów terapii odmładzającej. Więc na imperialne standardy najwyższych dostojników mógł być całkiem młody - jakby to miało teraz jakiekolwiek znaczenie… Nosił się po żołniersku. Mundur Generała IG zastąpiła wojskowa wersja lokalnego, gubernatorskiego wariantu. Z dumnej, iście cesarskiej twarzy spoglądały na gości ciemne, harde oczy.

Zasalutował. Nienagannie, po gwardyjsku.

-Czcigodna Ekscelencjo Inkwizytorze. - zwrócił się najpierw ku Sejanowi, potem ku Dieselowi - Panie Komisarzu.

Sejan wszedł jako pierwszy do pomieszczenia, które od razu przypadło do gustu Inkwizytorowi. Nie było w nim przepychu, tak odpowiedniego dla arystokracji. El Kang mimo stanowiska, zachował stare nawyki co mogło tylko działać na jego korzyść. Na salut odpowiedział skinieniem głowy, a potem dał znak, żeby cała trójka zasiadła przy stole. Sam odsunął krzesło sobie i zasiadł wygodnie na krześle, Wadą Inkwizytora mogło być, że nie lubił pierdolić o niczym. Ważył słowa, i nie rzucał ich za wiele ani zbyt pochopnie.

-Dziękuję za tak szybkie przyjęcie Gubernatorze - odparł spokojnie. Plik z danymi miał Komisarz, który czekał na sygnał od Jethro. -Widzę, że dawne nawyki nie zmieniły przyzwyczajeń Pana. To dobrze. Bóg-Imperator ceni sobie prostotę i lojalność - rzekł z lekkim uśmiechem.

Nie czekając na pozwolenie, wyjął cygaro, które kiedyś dostał na czarnym rynku. Pozostałe dwa wręczył pozostałej dwójce. To była idealna pora i moment by je zapalić.

El Kang odwzajemnił komentarz krótkim, wręcz wymuszonym uśmiechem. Otrzymawszy cygaro, podszedł do biurka, otworzył szufladę i wyjął metalową obcinarkę. Za jej pomocą pozbył się końcówek wszystkich trzech, po czym odpalił je benzynową zapalniczką. Wszyscy trzej mężczyźni zaczęli pykać, powoli wypełniając powietrze w komnacie ciężkim, piżmowo-słodkawym dymem.
-Zapraszam. - rzekł wreszcie gospodarz, wskazując na kilka wygodnych krzeseł przy niewielkim stoliku z popielniczką.

-Czym ja, mój urząd i moja planeta zawdzięczają wizycie Waszej Ekscelencji? I upraszam o wybaczenie, mistrzowie, ale jak was zwą?

-Czcigodna Ekscelencja Jethro Sejan, Inkwizytor Ordinarius z zakonu Ordo Sicarius. Agent Tronu Dieter Diesel. - wyręczył swego mistrza Turbodiesel.

Durante uniósł brew.

-*Ten* Dieter Diesel? Turbodiesel? Słyszałem o… wydarzeniach na Malice. Śledziłem waszą karierę.

Turbodiesel nie odpowiedział. Od czasów Malice… a w zasadzie to nawet od zawsze nie lubił się chwalić. Ani żalić.

-Jeśli to ma teraz jakiekolwiek znaczenie, to potraktowano was w sposób… nienależyty, Komisarzu. Moje kondolencje.

-Dziękuję, Wasza Ekscelencjo Gubernatorze.

El Kang niedostrzegalnie kiwnął głową, po czym przeniósł wzrok na Sejana.

Inkwizytor milczał podczas tej krótkiej wymiany zdań, poświęcając ten czas na dokładniejsze zlustrowanie gabinetu. Nie dziwił się Gubernatorowi, że mógł być lekko poddenerwowany. Niezapowiedziana wizyta i do tego Inkwizytor w asyście sławnego Komisarza. Pyknięcie jedno, a potem drugie i trzecie. Sejan ważył słowa i nie trudno było wyczytać z jego twarzy, że to co za chwilę może powiedzieć będzie bardzo istotne. Dla wszystkich zebranych w tym pokoju.
-Mam mały problem Gubernatorze, i liczyłem że taki człowiek jak Ty, oddany Imperium i Bogowi-Imperatorowi pomoże rozwiązać go mi, jako jego pokornemu słudze - słowa nie zdradzały wiele, ale Sejan musiał mieć pewność, że El Kang jest po właściwej stronie. Czekał na reakcję, wpatrując się prosto w oczy gospodarza.

Twarz Gubernatora stężała. Po oczach widać było niepokój, lecz na pewno nie paniczny strach, którym wręcz ociekali winni.

-Oczywiście. Taka jest moja powinność. Czy ma to związek z moją planetą bądź przewinami jej obywateli?

Niepokój bywa dobry, bowiem prowadzi do strachu a ten prowadzi do uległości. Kang był cwany, i Sejan o tym dobrze wiedział. Zwykły żołnierz nie utrzymałby się tak długo na tej pozycji, gdyby nie miał w sobie umiejętności wykorzystywania sytuacji.

-Tak Panie El Kang. Powiem więcej, mam dowody i listę osób, które nie tylko zagrażają Imperium współpracując ze zdrajcami i heretykami ale także, zagrażają Panu i pańskiej władzy - Sejan dalej delektował się cygarem.

-Słucham?! - przez moment został wytrącony z równowagi, ani chybi była to kombinacja inkwizytorskiej powagi z implikacjami tej wypowiedzi - Buntownicy zinfiltrowali imperialną władzę jeszcze mocniej? Planują zamach?

Zastanowił się.

-Tu nie chodzi o buntowników, czyż nie? Tylko o tych… terrorystów, którzy pojawiają się w mediach i sprawiają mojej bezpiece problemy.

Twarz Sejana nawet nie poruszyła się o milimetr, gdy Durante prawie wybuchnął dowiadując się, że jego władza została zinfiltrowana. Stary żołnierz jednak szybko opanował się, czym zasłużył sobie na szacunek u Inkwizytora. El Kang był dobrym graczem, co dobrze rokowało na przyszłość.
-To nie buntownicy, tylko zdrajcy Imperium, heretycy i osoby na które nałożona została Carta Extremis, a część z tych osób otacza Pana, co bardzo mnie zaczyna niepokoić. - nie dokończył, bowiem teraz reakcja gubernatora powie wszystko.

Przez chwilę zdawał się nie rozumieć, co do niego mówiono. Zmarszczył brwi, zastanowił się… i wreszcie stężał, pobladł jak ściana w szpitalu.

-Carta Extremis. Słyszałem tylko plotki o takim wyroku. Ścigacie jednego ze swoich, Ekscelencjo? Tutaj?

Nie padło potwierdzenie słowne, a jedynie przytaknięcie głową. Gęsty dym wydobył się z ust Sejana, bowiem właśnie gra się zaczęła. Kang z pewnością będzie chciał wykorzystać sytuację, ale to on, Inkwizytor zdecydować ma co finalnie gubernator uzyska.

Wygładził dłońmi mundur. Bardziej wyglądało to na wycieranie potu. Zastanowił się, a kolory zaczęły wracać mu na twarz.

-Ci terroryści mają związek z tymi… zdrajcami, przestępcami od… was, tak? Macie moją pełną współpracę, Inkwizytorze.

Kolejne głębokie zaciągnięcie i ukradkowe spojrzenie na Diesla. Komisarz również zdawał sobie sprawę ze stawki o jaką zaczynają grać.
-Cieszę się z twojej reakcji gubernatorze, bowiem pokazuje to jak lojalnym człowiekiem Imperium jesteś. Problem jednak nie jest taki czarno biały jakby się wydawało. Nie tylko terroryści ale i ludzie powiązani bezpośrednio z Tobą i twoim najbliższym otoczeniem. Dlatego tu jestem, bowiem wierzę, że ty Gubernatorze El Kangu Durante jesteś człowiekiem Boga-Imperatora i jego wiernym wyznawcą. Nim zajdziemy dalej, czy dasz mi słowo pułkownika IG, gubernatora Farcast, że to co zostanie ujawnione w tym momencie zachowasz dla siebie i nie podejmiesz żadnych działań bez uprzedniej konsultacji ze mną? - padło najważniejsze pytanie jakie miał zadań. A przynajmniej w tej części dyskusji najważniejsze.

Wyprostował się na fotelu i odłożył cygaro.

-Tak, Inkwizytorze. Przysięgam na świętą Aquilę i Złoty Tron. Niech Bóg-Imperator dopomoże mi w dotrzymaniu przysięgi.

Skinienie głowy w kierunku Dietera, by wyjął dysk z danymi. Gdy został on położy na stole, Sejan wyjął swój prywatny data-slate, i podłączył go. Monitor skierował ku Kangowi:
- To tak na początek Panie Gubernatorze współpracy. Tylko proszę nie krzyczeć za głośno - Sejan zażartował, choć nie powinien w tej sytuacji.

Gubernator skrzywił się lekko na ów niewybredny żart. Dotarło do niego, najwidoczniej, że Inkwizytor był koneserem ubogiego humoru. Następnie skupił się na monitorze i zaczął czytać. Jego twarz była twarda jak kamień, ale oczy płonęły gniewem, jaki tylko może odczuwać ktoś dogłębnie zdradzony, oszukany.

-A to suka. I on też? Tak mi się odpłaca za to, że dałem mu dowództwo? - mamrotał do siebie przez zaciśniętą szczękę - I nawet Iglesias, ten młody, obiecujący oficer. Niech ich wszystkich diabli wezmą!

Tutaj spojrzał na Inkwizytora.

-Wygląda na to, że Inkwizycja raz jeszcze ma rację. We wszystkim. “Niewinność nie dowodzi niczego”. Ci wszyscy… zdrajcy… należą do sitwy tego waszego poszukiwanego? Czego ode mnie oczekujecie, Ekscelencjo?

Reakcja była do przewidzenia, a stopniowanie szoku było naprawdę dobrym posunięciem. Kang teraz bardziej niż o zyskach, myślał o swoim stołku i zemście. Gniew to przydatne uczucie, trzeba je umieć tylko odpowiednio wywołać.
-Nie poszukiwanego a poszukiwanych. Jest ich kilkoro, a przynajmniej jeśli chodzi o głównych aktorów w tej sztuce. Zanim przejdę do tego czego oczekuję, bo to jest najmniej istotne powiem co jest w obecnej chwili najważniejsze. Sytuacja na Farcast i tak w ostatnim czasie jest dosyć gorąca, i jakiekolwiek przecieki, że w rządzie gubernatora są zdrajcy Imperium nie jest ani nam ani Panu na rękę. Prawda? - było to tylko pytanie retoryczne, bowiem Durante wiedział o tym tak samo jak Sejan. Każda wypływająca taka informacja będzie podkopywać jego autorytet. -Dziś zniknie Sybilla Guyet, o jej zniknięcie możecie sobie oskarżyć Partyzantów. Jej wiedza pomoże nam dotrzeć do kolejnych elementów pewnej układanki, a dzielę się tą informacją z Panem Gubernatorze, bo zyskał mój pan szacunek swoją postawą.

-Oczywiście, Inkwizytorze. Macie rację. Bezzwłocznie wydam stosowne polecenia i… usunę zdradziecki element z rządowego terytorium. Nikt nie będzie bezkarnie łamał praw farcastańskich i Lex Imperialis, póki ja jestem Gubernatorem. Ale, nim to się stanie, muszę zadać dwa pytania. Można?

Sejan przytaknął bowiem to co miał do powiedzenia miało zająć jednak trochę dłużej. Chęć zemsty przysłoniła El Kangowi pewne elementy tej sytuacji. Sejan czekał na owe pytania, nawet bardziej niż na to chciał powiedzieć, a gubernator mu przerwał.

Spojrzał na Sejana z błyskiem w oku, który nadał mu drapieżny wygląd.

-Czy to wy, Ekscelencjo, jesteście członkami tej drużyny specjalnej… Jaguary, tak się bodajże zwała. Z kompanii najemniczej Brutal Deluxe.

- A drugie? - zadał pytanie, od razu przechodząc do kolejnego a towarzyszył temu tylko potwierdzający uśmiech.

-Czy to wasi specjaliści usunęli całkiem niedawno jednego z moich głównych sędziów, naprzykrzającego się “szanownej” pani Eguzkine i jej pomyleńcom?

- Z tym akurat nie mieliśmy nic wspólnego - odparł Sejan, omijając w dalszym ciągu odpowiedź na pierwsze pytanie. Reakcja Inkwizytora powinna mu wystarczyć.-Jednak Gubernatorze, nim zacznie Pan cokolwiek robić proszę mnie do końca posłuchać. Nasze ruchy muszą być precyzyjne, bowiem nasi przeciwnicy wiedzą o nas i jeśli zorientują się, że my również wiemy o nich wszystko albo uciekną albo doprowadzą do takiego chaosu, że cała planeta stanie w płomieniach. Obu rzeczy chcemy uniknąć. Sybilla jest już wspomnieniem dla Pana, i nie powinien Pan o nią się martwić. - nastąpiła chwila ciszy. Dłuższa bowiem było widać, jak Inkwizytor zastanawia się nad kolejnymi słowami. Milczenie zostało w końcu przerwane -Panie Durante nie chcę zabierać Panu zemsty, bowiem wiem czym jest zdrada. Dla kogoś takiego jak Pan czy ja albo Pan Komisarz zdrada wymaga odpowiedniej zapłaty. Dam Panu ją, ale nie wszystko na raz. Jeżeli chodzi o generała Bandera, również zamierzamy sobie z nim porozmawiać i tu będzie nam Pan potrzebny. Do tego dojdziemy jednak później. Płotki, czyli szeregowi żołnierze czy ten młody Inigo będą należeć do Pana. Może to niewiele, ale w tej sytuacji istnieje coś ważniejszego niż Pana czy moja duma. Musimy schować nasze ego i działać roztropnie tak by na koniec tej gry, to My będziemy stać nad ich truchłami a nie odwrotnie. Inkwizycja nie przebacza, ale też nie zapomina - dodał na koniec tej części rozmowy Sejan. Dał znak gubernatorowi by się wypowiedział, bowiem została druga część dyskusji do której cały czas dążył Jethro.

Przez dłuższą chwilę Durante uspokajał się, ważył słowa i obracał myślami w głowie.

- Na liście nazwisk, którą mi przedstawiliście, nie było oznaczonych przedstawicieli rebelii. Jak rozumiem, Inkwizycja zajmuje się ich powiązaniami z tymi zdradzieckimi terrorystami? Nie można odrzucić możliwości, iż obydwie te siły ze sobą współpracują.

-Nie można, ma Pan rację. W tej chwili moi ludzie zajmują się tym problemem, i mogę zapewnić że jeśli wśród partyzantów znajdą się zdrajcy to poczują czym jest gniew Inkwizycji. - odpowiedział spokojnie Sejan, bowiem w końcu El Kang zaczął grać.

- Z całym szacunkiem, Wasza Ekscelencjo, ale Ejercito del Pueblo *są* zdrajcami Farcast oraz Imperium. Posiadam dowody wskazujące na to, że od kiedy rozpoczęła się ta bezsensowna rebelia, zdolność do płacenia Danin, żniw psykerów oraz stania na straży przestrzegania Imperialnego Kredo oraz Lex Imperialis na terenach kontrolowanych przez buntowników systematycznie malała i, obecnie, jest niebywale trudna ze względu na zbrojny opór stawiany funkcjonariuszom *prawowitego* rządu, obranego i usankcjonowanego przez Adeptus Terra. A teraz… pojawienie się tych terrorystów i ich mocodawców oraz ich infiltracja mojego rządu są nazbyt na rękę Cecilii Eguzkine, nie zauważacie, mistrzu?

Sejan wiedział, że dojdzie do tej dyskusji choć liczył, że nie w tym momencie.
- Z całym szacunkiem Gubernatorze, ale jakaś uboga szmata latająca po lesie nie jest obecnie moim największym zmartwieniem. Jeśli będę miał dowód, że współpracuje ona z tymi na których poluję, wierzcie mi, że skończy ona sześć stóp pod ziemią z wielką dziurą pomiędzy oczami. - Sejan wziął swój data-slate i poklikał coś na nim. Na obrazie pojawiły się zdjęcia Lady Olianthe Rathbone i Annabelli Lii Waldcroft -Ci terroryści jak o nich Pan mówi, to te dwie miłe Panie. Ale te dwie miłe Panie są zdrajczyniami Panie Durante, i to one są kolcem w moim oku. Póki ten kolec nie zostanie wyjęty, wszelkie inne sprawy są dla mnie równie istotne co stolec orka. Więc pomóżmy sobie, bowiem inaczej ten kolec dalej będzie mnie uwierał a przez to moje oczy mogą nie dostrzegać innych problemów. Widział je Pan kiedykolwiek tutaj na Farcast? - padło pytanie, które było ostre niczym brzytwa.

Esteban Kang Durante pokiwał głową. Zrozumiał przekaz ukryty między słowami Sejana. Tak ukrytą groźbę… jak i ukrytą obietnicę. Przyjrzał się twarzom kobiet.

- Nie znam ich. - powiedział z rozbrajającą szczerością, która nie była udawana - Ale, jeśli są to byłe członkinie waszej czcigodnej organizacji, to z pewnością zadbały o mistrzowską charakteryzację. Czy macie ich dane biometryczne? Moglibyśmy wzbogacić nimi nasze skanery pałacowe. Jeśli rzeczywiście one tutaj są.

W tym momencie Sejan spojrzał się na Komisarza, by ten powiedział co wiemy i co mamy na ich temat. Liczył na jego doświadczenie i wsparcie w tym momencie.

- Tak, Gubernatorze. - powiedział Diesel, wywołany do tablicy - Mamy pełne pakiety danych dotyczących każdego zdrajcy z organizacji rządowych. Są one do waszego wglądu i wykorzystania. Liczymy na szybkie, efektywne i bezlitosne rozprawienie się ze sprzedawczykami.

- Macie na to moje słowo, panowie. Oczyściłem Farcast z gówna raz, zrobię to po raz drugi. Rozumiem, że najwyżej postawione… osobistości tego spisku chcecie mieć wzięte żywcem?

-Żywcem to raz, dwa po cichu tak by nie wzbudzić pewnych podejrzeń. Ich śmiercią obarczy się albo partyzantów albo…. - tu pojawił się uśmiech na twarzy Sejana -Możemy podłożyć, którąś z grup, która pomaga naszej kochanej Lejdi Rathbone. Będę wdzięczny za przekalibrowanie waszych urządzeń, co być może pomoże nam odnaleźć obie zdrajczynie dość szybko. Proszę jednak pamiętać Panie Durante, że choć są one kobietami to jednak ich zdolności i umiejętności wysoce i daleko przewyższają to co prezentują wasi najlepsi ludzie. To nie są zwykłe dupy. One były elitą elit. Dla Pani Waldcroft mam specjalny prezent, który zamierzam jej przekazać osobiście - złowieszczy uśmiech pojawił się na twarzy Sejana.

-Panie Gubernatorze jeszcze jedna sprawa, i tu Pana udział będzie bardzo duży. Wręcz nieodzowny, bowiem te heretyczki są wspierane przez dwa dość potężne ugrupowania militarne. I tu wasze jednostki, siły zbrojne mogą odegrać dość ważną, jeśli nie kluczową rolę. Nim jednak dojdziemy do tego, musimy oczyścić wasze struktury. Krok po kroku. - zakończył Sejan, tak by zostawić Durantowi tą możliwość do kolejnych negocjacji. Przynajmniej niech ma taką wizję.

- Macie moją pełną współpracę, Inkwizytorze. Wspólnie zdusimy tą plugawą herezję i oczyścimy Farcast z...-

Nie dokończył. Turbodiesel zapracował na swój przydomek, błyskawicznie rzucając się na niego i zwalając razem z nim na podłogę. W samą porę. W fotelu i stoliku pojawiły się dymiące dziury po precyzyjnym, morderczym laserze cyfrowym. Czerwone smugi jeszcze przez ułamek sekundy odznaczały się w oczach Sejana powidokiem.

Drugi element skrytobójczego ataku był gorszy. Mała broszka, mknąca w dół, od strony sufitu, z wciąż doczepionym, podartym łańcuszkiem ze srebra. Zakamuflowany, cyfrowy ładunek wybuchowy.

Wpadł prosto do popielniczki.

Sejan, widząc co się dzieje, runął również na ziemię. Dwa bicia serca tuż za Turbodieslem. W tym samym momencie gdy dotykał ziemi, jego Judgeslayer był już w jego dłoni.Wszystkie implanty w jego ciele zaczęły pracować, a przede wszystkim oko. Wyszukiwało miejsce skąd można było oddać strzały. Sufit. To podpowiadały mu zmysły oraz logika. Poszła salwa z jego pistoletu w tamtym kierunku. Głośne echa wystrzałów rozległy się po komnacie.
-Diesel zabierz stąd Kanga. Już!! - ryknął jeszcze Inkwizytor przetaczając się po ziemi w trakcie oddawania strzałów.

-Aye! - wrzasnął Komisarz, wciskając leżącemu, zdziwionemu Gubernatorowi swój refraktor wz. Bront i odpalając go. Ledwo widoczna, trzaskająca, poszarpana złoto-biała energia otoczyła obydwu mężczyzn. W samą porę.

Cyfrówka pierdolnęła, zmiatając wszystkich trzech, krzyczących ludzi oraz okoliczne meble.

Zanim jeszcze fragmenty padły na posadzkę, drzwi do komnaty jebły na ościerz, ukazując dwóch przybocznych. Zlustrowali wnętrze, ale nie zdążyli zareagować. Silnie skoncentrowana smuga płomieni z cyfrowego flamera ich omiotła, z góry, raniąc, smażąc, podpalając. Natychmiast rzucili się na glebę… a potem smuga z cyfrowej Melty pocięła ich na drgające, usmażone kawały.
Ale Sejan i Diesel mogli ujrzeć zabójczynię. Opięta w anatomiczną synskórę, przylepiona w nieludzko akrobatycznej pozie w górnym prawym narożniku komnaty, przy suficie, ledwo co oświetlonym. Obok niej otwarta wentylacja. W jej rękach już nie śmiercionośna “biżuteria”, a matowe, czarne ostrze oraz niewielki pistolet.

“Judgeslayer” zagrzmiał ogłuszającym hukiem, zwielokrotnionym przez pomieszczenie. Zawtórował mu syk i klekot automatycznego lasera “Fury”. Kawałki gruzu odpadały, a pociski ścigały skrytobójczynię po cholernym suficie. Jakby miała w dupie całą planetarną grawitację.

Ku podłodze pomknęła seria pocisków. Igieł. Większość rozbiła się na tarczy Diesela i Durante, ale któraś musiała się przebić, bo Diesel stęknął.

- Kurwa, znowu…

Wyczuwając okazję, babsztyl bezdźwięcznie oderwał się od sufitu i pomknął w dół, na nich. Dłoń Sejana cofnęła właśnie manualny kurek handkanony. Trzynabojowa kaseta przeskoczyła do kolejnego, ciężkiego pocisku...

Widząc lecącą babę Jethro zaczął naciskać spust, póki komoro losująca nie pokazała brak szczęśliwych numerków. Pistol. Tylko ona miała dość ikry by odwalić taki numer. Rathbone musiała naprawdę się bać, że postanowiła usunąć Durante na jego terenie. Widać ruch Jethro był zaiste trafny i celny.

Drugą ręką sięgnął po drugą handkanonę, “Emperor's Golden" i wypalił z niej. Koniec pierdolenia się. Czas żniw nadszedł.

Obydwie handkanony zaryczały, zagrzmiały. Płomienie wylotowe rozświetliły całą, spowitą półmrokiem komnatę. Prosty, toporny i wielki wybuch z Judgeslayera. Trzy mniejsze, stylizowane przez dziury wylotowe na Aquilę z Goldena. Pociski błyskawicznie pomknęły w stronę zabójczyni. Żaden z nich nie trafił. Nikt nie wiedział, jakim cudem sucz uniknęła ich w locie. Czyżby Imperator sprzyjał i jej? To było nie do pomyślenia.

Zwinnie wpadła między nich. Matowoczarne ostrze pomknęło w stronę wstającego Durante. Brzęknęło z sykiem na polu energetycznym. Generał wystrzelił z własnej rury, ledwo wyjąwszy z olstra. Kula chybiła, mknąc gdzieś na zewnątrz przez otwarte drzwi. Zaraz potem dwa strzały z laspistoletu. Celne. Czerwone smugi przepaliły synskórę i zadały dziewce rany, aż syknęła. Ale zaraz potem czarne ostrze cięło Turbodiesla w policzek, głęboko, przez nos, zatrzymując się dopiero na bionice, po której się ześlizgnęło, zostawiając za sobą rysę. Strzykając juchą, komisarz zatoczył się. Zaraz potem oberwał salwą szpil z igłowca. W międzyczasie, babsztyl wykonał jakiś koci ruch. Pojedynczy kolec z cyfrowego igłowca pomknął ku dłoni Sejana dzierżącej Judgeslayera, przebijając ją na wylot.

Rewolwer padł na posadzkę, wystrzeliwując pod wpływem uderzenia. Kula poszła gdzieś rykoszetem. Zawtórował jej Golden. Pocisk przestrzelił ramię suki, która już miała znów się zamierzyć na Kanga. Wrzasnęła z bólu. Błyskawicznie odwróciła się ku Inkwizytorowi. Pomknęła, puściwszy igłowca z bezużytecznej, broczącej krwią ręki. Ale czarne ostrze już mknęło ku szyi Jethro, składającego się do ponownego strzału.

Kolejny huk. Handkanona “Fate Bringer”, trzymana w dłoniach Gubernatora, dymiła. Wyjąc z bólu, asasynka padła na podłogę jak rażona piorunem, puszczając nóż. Kula utkwiła w dolnej partii kręgosłupa, powodując paraliż od pasa w dół.

Inkwizytor wykonał szybki krok i kopnięcie w głowę podkutym, ciężkim butem. Zamilkła, uśpiona. Zdarł z niej synskórową maskę i gogle typu Preysense.

To nie było Pistol. Ani Rathbone. To była istvaniańska zabójczyni i “dyplomatka”. Annabelle Lia Waldcroft. Ranna, bezbronna, pokonana, sparaliżowana. W rękach Ordo Sicarius.

-Kurwa mać - warknął Sejan, gdy tylko Lia Waldcroft padła na ziemię.

Mając pewność, że Ann nie wstanie sobie za szybko, Inkwizytor szybkim susem ruszył do Dietera. Żył. To dobrze. Wręcz zajebiście. Mieli szczęście. Nie, nie istniało coś takiego jak szczęście. Imperator chroni. Stan Komisarza był poważny, choć nie krytyczny. Medyk wydawał się być najrozsądniejszą opcją.

-Trzymaj się stary dziadzie. Pomoc zaraz nadejdzie - poklepał Turbodiesla po ramieniu, bo gdyby nie on, Annabell załatwiłaby i jego i El Kanga.

Wstał powoli i podszedł do Gubernatora podając mu rękę by ją uściskać:
Gratulacje Gubernatorze. Pierwsza ofiara należy do Pana. Teraz już wie Pan, na co stać naszych przeciwników. - rzekł z krzywym uśmiechem na twarzy -Komisarz potrzebuje medyka, a ja pokoju gdzie będę mógł sobie porozmawiać z naszą małą trzpiotką - padły dwa życzenia.

Gubernator spojrzał się zimno na leżącą sukę, i było widać w jego oczach, że sam też chętnie by zamienił z nią parę słów. Słowa Jethro Sejana zwiastowały jednak, że ten ma dla niej coś specjalnego. Było to widać w sposobie w jaki patrzy na nieprzytomną kobietę. Także lista rzeczy, o które poprosił by je dostarczyć do pokoju przesłuchać, nie zwiastowało niczego dobrego dla niej.

 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 26-07-2017, 15:36   #125
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację


Kares opuścił pałac. Na dziś praca była skończona. Papiery, papiery, papiery… no i jeszcze trochę papierów. Zbyt wiele skrętów dziś wypalił. Rozpieprzy sobie tym płuca, a jakoś nie dzieli z szefową fascynacji bioniką i wolałby pozostać przy swoich własnych organach tak długo jak się da… ale ostatnio to się absolutnie nie da zachować zdrowych zmysłów w tej robocie bez jakiegoś wspomagania. Inaczej stres by zjadł człowieka żywcem. Każdy czegoś potrzebuje. Lekkie psychotropy, skręty z niewielkimi dodatkami mocniejszych rzeczy niż tytoń, wie przynajmniej o dwóch kumplach którzy są w wewnętrznym kręgu jakiś nielegalnych walk (ale każą nie mówić o tym) i w ten sposób spuszczają parę, wie, że jeden dalszych współpracowników ma pod biurkiem “lacho-bota” (w wersji nieletniej… chory skurwiel) i odpala go kilka razy dziennie… więc… te skręty z zielem chyba wcale nie są takie złe. Choć za 10 lat takiego użytkowania płuca zdecydowanie będą do wymiany, ale zarabiał dobrze, więc nie będzie to bolesny wydatek… najwyżej trzy lata oszczędzania pieniędzy na to. Może trzeba było się do Gwardii zapisć gdy była możliwość…

- Hej Tim! To co zawsze! - zawołał siadając przy barze w zewnętrznym kręgu pałacu gubernatorskiego i czekając na swoją tequilę. Miał szczery zamiar się dziś spić w cholerę i wrócić do domu - do tej niewdzięcznej szmaty - nie wcześniej niż o trzeciej nad ranem, skoro jutro zaczynał zmianę dopiero o 18tej.
Stenęła przed nim jego tequila. W dużym kieliszku o zasolonych brzegach, solidnie wstrząśnięta z lodem, a w środku pływała limonka. Kares wziął ją. Wzniósł w toaście. I cisnął nią o ziemię, a Tim natychmiast postawił przed nim nową. Czystą, bez lodu ani dodatku, letnią tequilę. Tym razem wypił ze smakiem. Wziął drugą i poszedł do kumpli.



W tym czasie trzy stoliki dalej siedział Durran, ubrany w twarz Nero Vladicia, jednego z podkomendnych Karesa. A obok niego Mordax ubrany w nicość
- A nie możesz mu, po prostu, kazać wyjść? - zapytał malatek syntezatorem, nie odrywając ust od kufla z alkoholem.
- Marionetkarz - zaczął psyker mówiąc o swojej mocy - świetnie sprawuje się w warunkach bitewnych, ale nie zostawia żadnych wątpliwości co do tego, że dana osoba znajduje się pod jego wpływem, a urzędasy takiego stopnia na pewno są przeszkolone…
- ...by rozpoznawać takie ataki, rozumiem. No dobra. To trzeba to zrobić inaczej.
- Jakiś konkretny pomysł?
- Tak. Czekamy. Za parę godzin powinien wyjść i wtedy będzie znacznie prostszym celem.

- Hej! Nero! - zawołał Kares, gdy po kilku godzinach dostrzegł znajomą twarz kilka stolików dalej - Co sam p-pijesz? Dołączsz do nas…
Durran przeklnął nie ruszając ustami. Chyba jednak trzeba było zaktualizować przebranie gdy zmienił się plan. Ale teraz już za późno. Powoli, symulując stan lekkiego upojenia, wstał i dołączył do nich.

Kolejne trzy godziny siedział z nimi. Śmiał się, przechwalał, udawał, że wypija tyle alkoholu co oni (nie będąc fizycznie w stanie przyjąć go tyle co oni z powodu ograniczonej organicznej słabości), a Mordax mu pomagał stojąc obok, wyczytując z umysłów informacje i przekazując je mlatekowi.
- Dobra p-panowie. Muszem jusz iść…
- No alejakszto? Z nami nnie wyjsz?
- No juszżem wypijłm. I jusz sztarczy… do jutra panowie…
Odszedł chwieljnym krokiem zostawiając Mordaxa w środku aby wciąż obserwował cel, a sam musiał dotrzeźwieć. Łeb Durrana był bardzo słaby i te kilka łyków których nie udało mu się zasymulować już mu szumiały w głowie.

Mordax westchnął - modifikujesz plan - rzekł oskarżycielsko, jakby Durran specjalnie dał się zobaczyć i zaprosić do picia. Nie było tylko jasnym, czy mówi poważnie, czy nie. Raczej sobie tylko żartował. Raczej.
Gdy Durran ruszył oddać się alkoholowej beztrosce w nowym towarzystwie, Mordax również się przeniusł, tak by mieć na oku zarówno cel, jak i większość lokalu.
Jego świadomość prześlizgiwała się przez umysły obecnych, odruch, do którego tak bardzo przywykł. Odruch wykształcony morderczym treningiem odbywał się obecnie instynktownie, niemalże bezwarunkowo.
- Cel ma obstawę - oznajmił Durranowi. dwoje mężczyzn, rozlokowanych po skrajnych stronach lokalu wtapiało się niemalże bezbłędnie w tłum. Jednak ich myśli ich zdradzały. Mordax jak tylko musnął ich świadomości, natychmiast dostrzegł jak ich myśli krążą wobec ich celu i siebie nawzajem.
Durran potwierdził szybko, namierzył już wcześniej sporadyczne, lecz zaszyfrowane sygnały. - mają jeszcze jednego na zewnątrz - dodał, analizując szcządkową komunikację pomiędzy obstawą.
Nie było to szczególnie zaskakujące. Ostatnio wiele się działo na tej planecie, a Sibila nie była znów tak beztroska, by swoim kluczowym współpracownikom nie przydzielić pewnej dyskretnej ochrony.

* * *

Alkohol ma swoje prawa. Jedno z nich brzmi, gdy pijesz, czasem odwiedzasz ustrojne miejsce. Posłuszny temu najdonoślejszemu z praw natury, Kares mocno się zataczając udał się do kibelka.
- O, przeprasam pana - zabełkotał, wpadając na kogoś. Lub na coś? Koleś ani drgnął mimo solidnego szturchańca. Kares uniósł głowę, by spojrzeć osobnikowi w twarz.
I zamrugał kilkakrotnie wpatrzony w jakby w lustrzane odbicie siebie samego. Chciał coś powiedzieć więcej, lecz już nie zdążył.
Podczas gdy Durran dał się odwieść obstawie, Mordax wyniósł ciało by zająć się dogłębnym skanem umysłu. Mało przyjemna praca, w każdym bądź razie dla ofiary, Mordax lubił tą czynność nawet dość bardzo.

* * *

Durran i Mordax bez większych problemów przedostali sie przez zewnętrzny pas bezpieczeństwa pałacu. Znudzona obstawa z poprzedniego wieczora odwiozła swego podopiecznego do pracy, zupełnie nieświadomi podążającego w jego cieniu niewidzialnego psykera.
Kares zupełnie jak każdego dnia pozdrawiał tymi samymi słowy co zwykle mijane osoby. Nawet zatrzymał się w tym samym miejscu co zazwyczaj, by poprawić ubranie przed wejściem do biura. Zupełnie nic nie wskazywało na to, iż Kares, Karesem zupełnie nie jest.
Jak gdyby nigdy nic, Kares poranek spędził nad papierami, tymi, których tak bardzo nie lubił. Chętnie jak zawsze, wysługując się swoją sekretarką. Która, również niczego niepokojącego nie dostrzegła.
Wreszcie nadszedł ten moment, do którego ich wspólna praca zmierzała. Nalerzało przynieść gotowe raporty Sybili i omówić je przy porannej kawie. Trzy kostki cukru i kropelka aromatu mientowego. Taką zawsze Kares przynosił swej przełorzonej.



Sybilla Guyet się zmieniła. Ostatnimi czasy niepokoje społeczne tylko narosły. Poza tym… była w świcie Ratbourne i wiedziała, że na planecie są bardzo kompetentne siły wrogie jej pani, a więc także jej. Dlatego wprowadziła zmiany w swojej obudowie tak by stać się znacznie odporniejszą na ewentualne próby skrytobójcze. Jednak nie traktowała tego aż tak poważnie, bo jednego nie wiedziała. Tego, że jej tajny sojusz został już rozszyfrowany.

Kares przyniósł kawę. Była ciepła. Była słodka i była smaczna. Sybilla zapłaciła ciężkie trony by w swym syntetycznym ciele zachować możliwość delektowanie się takimi małymi przyjemnościami, no ale jej zarobki, nawet same te oficjalne, były wystarczające by sobie pozwolić na tę odrobinę luksusu.

Przywitała się z nim zdawkowo. Siedziała przed swoim wielkim, mahoniowym biurkiem za plecami mając wielkie na pięć metrów i szerokie na trzy witrażowe okno. Pod wyskimi sufitami unosiło się pół tuzina serwoczaszek o różnych przeznaczeniach gotowych do posłuszeństwa na każde wezwanie.
Wpatrywała się w datapada po którym słowa i strony przepływwały zdecydowanie zbyt szybko dla ludzkich zmysłów, ale to był tylko zwyczaj, bo dane zczytywała po przewodzie MIU, a nie oczami.
- W czternastym heksadrancie mamy nowy protest, w siedemnastym strzelanina w szkole. Trzeba sprawdzić czy to nie rebelianci i upewnić się, że media odpowiednio to przekażą. W dwudziestym drugim… - kontynuowała półautomatycznie wymieniać najważniejsze zdarzenia jakich się doczytała by je przeanalizować i omówić z jednym z trójki ludzi których zdanie ceniła na tyle by w ogóle je wysłuchać. Gubernatora Kanga wśród nich nie było.
- Pytanie czy na pewno chcemy zwalać problemy w zaopatrzeniu w zakładach algiarskich na tę rebelie Eguzkine. Byłoby miło podkręcić obrzydzenie społeczne, ale czy nie są już traktowani wystarczająco poważnie? Odrobina strachu jest dobra, średnia ilość może być lepsza, ale jeśli zaczną się za bardzo ich bać zaczną też się naciski by coś z nimi zrobić, a wiemy, że gubernator działa lepiej i podejmuje bardziej nasze decyzje gdy nie działa pod presją inną niż nasza.
Dyskusja trwała. Było wiele tematów do omówienia. To i tak stanowiło jednynie siódmą część ogólnej liczby problemów, ale większość z nich była zrzucana na karki mniej kompetentnych asystentów, a inne nie były na tyle skomplikowany czy ważne by Guyet czuła potrzebę konsultacji.
- Istotna sprawa - zaczął temat Kares gdy tylko dyskusja na chwilę zwolniła - Mój informator się sprawdził. Będziesz chciała to przeczytać - powiedział wręczając jej swojego datapada…
 
Arvelus jest offline  
Stary 26-07-2017, 17:13   #126
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
- Jak to zrobimy? - zapytał Mordax jako wstęp do rozpoczęcia planowania akcji parę dni wcześniej.
- Już zacząłem. Sukcesywnie kradnę tożsamości kolejnych urzędników, po łańcuszku idąc na szczyt. Jeszcze dwa kroki. Jutro, z twoją pomocą, skradnę Nero Vladicia, a potem Karesa Netherbauma i wtedy będziemy już u Guyet.
- Chcesz bym opętał jej umysł i ją wyprowadził przez główne wejście?
- Nie - pokręcił głową Durran - Najłatwiej będzie zaprezentować. Zdominuj mnie.
- Hmm? Rzadko ktoś mnie o to prosi.
- Zrób to i tyle. To demonstracja.
- Jak chcesz, twój umysł
Mordax się skupił. Sięgnął po energie osnowy krążące po materium. Płytko. Nie była tu potrzebna moc, więc nie miał zamiaru prowokować gniewu spaczni. Jego oczy zalśniły blaskiem widocznym tylko dla posiadaczy Trzeciego Oka. Sięgnął wgłąb umysłu Durrana. Podążył efemerycznymi ścieżkami jaźni które zaginał i kształtował gdy chciał nagiąć czyjąś wolę do swojej i… napotkał ścianę. Wydającą się absurdalnie materialną zaporę w świecie umysłu. Zimną i trwałą. Nienaturalną i nielogiczną. Podążył inną ścieżką i szybko napotkał taką samą. I jeszcze jedną i jeszcze. Nie potrafił. Nie mógł nagiąć tych szlaków myślowych dość by choćby zasugerować cokolwiek Durranowi gdy te… bloki… stabilizowały je.
- O co tu chodzi? - zapytał z zaciekawieniem gdy już porzucił próby
- Próbowałeś kiedyś zdominować serwitora?
Myśli Mordaxa wróciły do dalekich wspomnień młodości, gdy dopiero poznawał potęgę swego umysłu i natychmiast wychwycił wszelkie analogie.
- Dokładnie - przytaknął Durran widząc zrozumienie na jego twarzy.
- Jesteś jak półserwitor.
- Tak. Mój mózg tylko w 30,48% jest wciąż taki jaki ty znasz. Reszta to osnowa dla duchów maszyn z którymi symbiotycznie żyję. I Guyet też taka jest, albo jeszcze bardziej. Nie. Tym ja się zajmę.
Mordax wzruszył ramionami, nie bardzo się przejmując porażką. Była to ciekawostka, pewna niedogodność. Miał inne sztuczki, które działały równie dobrze na maszyny jak i na ludzi z krwi i kości. Cieszył się jednak, że na tym świecie, po tylu latach nadal pozostawały rzeczy które go zaskakiwały.




Sybilla westchnęła czując jak zbliża się kolejna migrena. Te słowa nigdy nie oznaczały nic dobrego. Kliknęła przycisk na biurku i okna błyskawicznie zaciemniły się przepuszczając połowę mniej światła. W półmroku jej głowa lepiej znosiła złe wieści. Kares stanął po jej prawicy i wręczył datapada. Podłączyła do niego przewód MIU. I złe wiadomości od razu ją zalały. Tysiące… dziesiątki tysięcy krzyków agresywnych duchów maszyn które natychmiast zalały jej elektroniczną jaźń. Walczyła. Próbowała się bronić…
Durran natychmiast ją chwycił i unieruchomił. Podobnie jak on była nieludzko silna w aktualnej formie, ale nie dorównywała agentowi inkwizycji technikom. Krzyknęła. Chciała krzyknąć. Ale z jej ust wydobył się ledwie skrzek wytłumiony wyciszaczem postawionym na biurku. Milczał gdy się rzucała i miotała. Słabła i traciła panowanie nad swoją powłoką… ale powoli. Zbyt powoli. Stopniowo Durran zaczynał wierzyć, że może być w stanie przeciwstawić się hereteckim duchom maszyn które szturmowały teraz jej wolę i świadomość. To było zagrożenie którego nie miał zamiaru podejmować. Sięgnął po swoje MIU i wpiął się w drugie gniazdo w swoim datapadzie. Duchy maszyn go nie zaatakowały, bo tak właśnie były nauczone. Sam przypuścił ofensywę na Guyet. W krytycznym przypadku ryzykował, że to ona zwycięży i odbierze mu kontrolę nad ciałem… ale nie wierzył w to. Duchy maszyn chroniące ją były potężne. Tworzone i uczone przez wiele miesięcy przez zespół co zdolniejszych techkapłanów na planecie. Jednak nikt nie dorastał Morgensternowi do pięt. I nikt nie znał brudnych sztuczek techherezji. Dlatego, po kilku minutach zmagań, Guyet stała już przed nim grzeczna i całkowicie posłuszna.

* * *


Plan się powiódł. W każdym razie, ta łatwiejsza jej część. Teraz trzeba było przeprowadzić pomyślnie ekstrakcję.
Agenci inkwizycji rozważali wiele możliwości. -A ich przygotowania obejmowały awaryjny plan B... C... D... aż po Q.
Durran sprawdził ponownie systemy ich więźnia, a także same biuro. Tak by nie pozostawić niechcianych śladów. -Mieli trochę czasu nim ktoś zacznie się zastanawiać, dlaczego spotkanie tak długo trwa. Nie śpieszyli się, byli drobiazgowi w swych poczynaniach i przygotowaniach.

Głosem Sibili Durran kazał przygotować jej limuzynę.
- Przybyła pani eskorta - oznajmił w kilka minut później miły dla ucha głos sekretarki.
- Niech poczekają jeszcze chwilę - oznajmił głos Sibili. Tymczasem Mordax zabrał się za skanowanie umysłów czekających ludzi.
Gdy skończył dał znać Durranowi, który wyszedł z gabinetu wraz z ich więźniem.
Obstawa stała nieruchomo, na baczność. Ich myśli splątane w żelaznym uścisku imperialnego psykera.
Jedyną osobą, która -zareagowała, była sekretarka. Niestety, zauważyła coś niepokojącego w postawie Sibili, a może w sposobie w jaki się poruszała.
Dziewczyna otworzyła szeroko usta i już chciała coś zrobić... może nacisnąć na przycisk alarmu, może zamierzała krzyknąć, a może jedynie pożegnać się... tego nikt nie miał się już dowiedzieć. Cybernetyczne ramiona zacisnęły się na jej głowie i szarpnęły gwałtownie. Kręgi szyjne chrupnęły głośno i nieprzyjemnie. Dziewczyna osunęła się bezwładnie -w swoim fotelu.
- Wielka szkoda - westchnął stojący nad nią Mordax, czując pod swymi palcami delikatną kobiecą skórę. Dźwignął ciało i skrył w gabinecie Sibili.

Prywatna winda szybko i bez nadmiernych opóźnień przewiozła grupkę wraz z ich cenną zdobyczą do podziemnego parkingu. Siedząc wygodnie w swym opancerzonym pojeździe Sibili zniewolenie znacznie mniej rzucało się w oczy.
Oficer przy wyjeździe był nadmiernie skrupulatny, jednak nie miał się do czego doczepić. I tak już w kilka chwil później pojazd mknął ulicą oddalając się od pałacu.
 
Ehran jest offline  
Stary 27-07-2017, 10:31   #127
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Kaarel Cotant - krótko ścięty brunet


Cotant a właściwie Eric Smith jak to się na tym globie nazywał był całkiem zadowolony z przydzielonego przez Sejana zadania. Akurat było takie jakie lubił. Cel wojskowy, na wojskowym terenie i pełna swoboda działania bez żadnych ograniczeń. Jaguar 3 mógł więc podziałać w po swojemu. Tak to wyglądało jakiś czas temu gdy Sejan przydzielał zadania. Potem w praktyce wykonywania misji wyszło to co zwykle czyli wszelkie plany i wstępne szacunki trzeba było "trochę zmodyfikować" czyli wywalić do kosza.

Sporo czasu i wysiłku zajęło mu samo rozpoznanie celu. Cel owszem wojskowy ale, że Uberkundle zgarnęli fuchę Brutalom to i w sporej mierze pętali się teraz po terenie i włościach Machenko. Swoją drogą te "zgarnięcie" to prywatnie strasznie Kaarela wkurzało. Poznał i polubił tych kontraktorów z Brutali pracując z nimi i walcząc razem przeciwko kolejnym podpuchom i atakom suczy burej. Nie byli oni tak zagłębieni w temat jak "Jaguary" czyli de facto agenci Tronu ale mimo to stawali razem w ramię w ramię. A, że przeciwnik nie był partaczem to lojalni słudzy Imperatora jak właśnie Brutale i Machenco oberwali i to solidnie za tą pomoc. I ucierpiała przy tym ich duma i reputacja. Można było co prawda machnąć ręką i wyniośle stwierdzić, że tylko wykonywali rozkazy więc pownni pokornie zwiesić łeb i dalej robić swoje. Tyle, że to co się przydarzyło z podluchy Ubersoldatów i tej cholernej Rathbone prywatnie strasznie Cotanta właśnie wkurzało. Wcześniej miał swoje rozkazy i zadania więc nie mógł nic więcej zrobić poza prywatnym rozdrażnieniem. Ale teraz, wreszcie z tym zadaniem, trafiła się okazja by choć trochę tym uberpyszałkom utrzeć nosa.

Dlatego najprostszy plan choć z militarnego punktu widzenia miał solidne podstawy odrzucił. Czyli skasować nr. 2 u Uberów w trakcie przejazdu przez miasto albo w miejscu gdzie mieszkał. Nawet rozważał przebierankę a te pełne hełmy i masku uberów bardzo temu sprzyjały. Tylko, że to było jakieś, takie... Skrytobójcze. No nie byłoby wyjścia to trudno ale jakby to wygladało? No ktoś w tym jakże ciekawym i barwnym mieście sprzatną jakiegoś pomniejszego oficera jednej z licznych band najemników. No i?

Nie. Niezbyt mu to pasowało. Słabo wgrywało się w motyw by utrzeć uberpalantom nosa. By jakoś wynagrodzić i Brutalom i Machenkom ich wkład w ich przykrywkę. Choć było nie lekko swoją dolę odwalili do końca i bez zgrzytów. Jeśli jakieś były to może Sejan coś wiedział ale do Kaarela nic nie dotarło. Dlatego na etapie przygotowań poszedł do Durrana. - Cześć Durran. Słuchaj, przydałoby mi się parę rzeczy... - powiedział gdy jakoś zdążył go złapać jeszcze w międzyczasie w bazie. Dzięki temu ich spryciarz wysłuchał go i dał mu parę gadżetów na drogę by mógł mieć i oko i ucho na swój cel.

I właśnie w którymś momencie, gdy zobaczył limuzynę z logo Machenko wyczuł, że to to. Okazja. Jak drapieżnik czujący jeszcze słabą ale już wyczuwalną woń krwi. Nakierował swoje zabaweczki na limuzynę, na lokal gdzie weszli, na swojego ulubieńca którego podsłuchiwał i podglądał od jakiegoś czasu i wtedy jego przeczucie go nie zawiodło. To było to! Jakiś mityng czy inne przyjęcie. W biurowcu Machenko. Pod chlubną ochroną Uberów. Z jego ulubieńcem który obiecywał zająć się sprawą osobiście. O tak! To było to! Imperator czuwa a jego łaska jest nieskończona!


---



- Te ciemne to chyba śliwki a te pomarańczowe? Kawałki pomarańczy? - uzbrojony w wyciszony karabinek Taurusa i karapaks w malowaniu Brutali z logo Jaguarów zapytał uprzejmie siedzącego obok mężczyznę w unoformie z logo Machenko. Ten wymemłał coś niezbyt wyraźnie przez tą taśmę hydrauliczną jaką miał zaklejone usta. Obcy nie do końca był pewny co ale wziął to za dobrą monetę. - No tak. Pomarańcze. No jasne. Przecież są pomarańczowe właśnie. - pokiwał głową przeżuwając kolejny kęs ciasta. Było naprawdę dobre! Poczęstował się jak już tak leżało na talerzu przy pulpicie sterowniczym. Mężczyzna z taśmą na ustach patrzył na niego z rozszerzonymi oczami i pocił się obficie. Pierwszą i nawet drugą młodość musiał mieć już za sobą. Zerkał oczami na drugiego, młodszego ale tak samo usadzonego taśmą do swojego krzesełka. Obcy trzasnął jego twarzą o lat pulpitu więc młodszy siedział z uwaloną własną kwią twarzą i unifomem na piersi. Jemu zakneblowane usta pewnie zdecydowanie bardziej przeszkadzały.

- Dobre. Naprawdę dobre. Kupiłeś gdzieś? - obcy w karapaksie siedział na krześle przed pulpitem i kiwał głową zżerając kolejny kawałek ciasta jaki mu tak bardzo posmakował. Starszemu z pracowników stróżka potu pociekła po skroni. Pokręcił przecząco głową po chwili wahania. Nie miał pojęcia o co temu obcemu chodzi! Wpadł tutaj, do samego centrum ochrony razem z wypadajacą kratką wentylacyjną i momentalnie z zaskoczenia rozbroił o obezwłądnił ich dwóch i oficera kontaktowego od Uberów! A potem ich zakneblował, związał tą taśmą i usadził na krzesełkach. I czekał. Oglądał to co się dzieje na ekranach kamer ochrony, zżerał jego ciasto, i gadał jakieś głupoty. O co mu chodziło?! Bał się njgorszego. Że nie będzie chciał zostawić świadków i ich tu zarżnie albo zastrzeli. Rozpoznał tłumik na jego karabinie więc pewnie mógł po kilku pociągnięciach spustu uciszyć ich na stałe. Ale na razie siedział, oglądał, zżerał ciasto no i tokował jakby wpadł na pogawędkę w gości. O co mu chodziło?!

- Aha. Samoróbka? Sam robiłeś? Aha. Nie sam. Twoja żona? Matka? Córka? A! Córka! No świetnie, naprawdę ma talent dziewczyna. Naprawdę dobre ciasta robi. Nie zapomnij jej przekazać. Nie zapomnisz prawda? - powiedział obcy biorąc nóż jaki leżał przy talerzu do krojenia ciasta do ręki. Starszym pracownikiem wstrząsnęły skrajne emocje. Strach i nadzieja. Obcy zaczął podnosić się z nożem w ręce. Chciał ich uspokoić zanim ich zarżnie?! Czy jednak była nadzieja, że ich puści cało?! Pokiwał więc szybko i gwałtownie głową na znak zgody. Ubersoldier też nie wytrzymał. Zaczął wierzgać jakby chciał uderzyć czołem w przycisk alarmowy. Ale obcy był szybszy! Kopnął jego krzesło i te gładko przejechało na swoich kółkach po podłodze uderzając w ścianę. Uderzenie wstrząsnęło oficerem kontaktowym kompani najemnej. Zanim się otrząsnął obcy przy nim już był. Butem przyszpilił mu klatkę piersiową do ściany i dźgnął go nożem! Plecy obcego przysłoniły widok ale obydwaj pracownicy Machenko widzieli charakterystyczne dźgajace ruchy ramienia i jak sylwetka najemnika nieruchomieje. Zadźgał go! A teraz zadźga ich!

- No. Uważaj. Wyczyściłem nóż. Więc jest gotowy na nowe krojenie. - wycedził obcy wycierając nóż o kołnierzyk ubera. Na wypadek gdyby tamten nie wierzył albo nie dowidział pokazał mu kawałek, czystej już i wypolerowanej stali na kilka centumetrów przed oczami by mógł mu się spokojnie przyjrzeć. Podziałało jak modlitwa na uspokojenie ducha bo najemnik praktycznie zamarł w bezruchu. Obcy wrócił do puplitu odkładając nóż obok talerza z ciastem. Stał i patrzył się w ekran. Para strażników ze sterówki widziała równie spanikowanego, związanego i spoglądającego z wyraźną obwaą najemnika. Wciąż jednak żywego nie licząć uszkodzeń jakie doznał przy wpadnięciu nie zapraszanego gościa do środka.

- Noo niee... - mruknął zdegustowanym głosem obcy. - Słyszeliście co on powiedział? No sam się prosi o łomot. - obcy komandos pokręcił głową wskazując na jakiś ekran na jakim widać było głównego oficera Uberów na tym przyjęciu rozmawiajacego z samym prezesem korporacji w tym biurowcu. Obcy zwłaszcza tym przyjęciem wydawał się najbardziej zainteresowany, zupełnie jakkby tu wpadł właśnie po to by je pooglądać i podsłuchać przez ich kamery. - No. To ja lecę chłopaki. Nie zapomnij pochwalić córki za te ciasto, naprawdę świetne! Imperator chroni! - uśmiechnął się obcy i wreszcie wyszedł. Głównymi drzwiami. Starszy z pracowników pokiwał gwałtownie głową na znak zgody widząc wreszcie cień nadziei, że wyjdą jednak z tego cało. I gdy obcy z imieniem Imperatora wreszcie wyszedł i zniknął za drzwiami naprawdę zaczął odmawiać psalm dziękczynny.


---



Cotant przeżuwając ostatni kęs pomarańczowo - śliwkowego ciasta parł korytarzem w swoim jaguarowym pancerzu i wierną "Natashą" na przywieszeniu. Minął kilku wyraźnie zaskoczonych kelnerów czy sekretarki ale oni chyba kompletnie nie mieli pomysłu jak zareagować na jego widok. Przecież tutaj, tak głęboko w budynku, byli tylko ci co mogli tu być prawda? A obcy zbrojny szedł szybko i roztaczał taką aurę bezczelnej pewności siebie jakby był tutaj jak najbardziej na miejscu albo przynajmniej był umówiony. A ciężar i rodzaj dźwiganego ubzrojenia też miały swój ciężar wymowy dla ludzi uzbrojonych w kieliszki i aktówki. Poza tym, gdy tak zasuwał tym korytarzem właściwie nie zachowywał się agresywnie więc nie było powodów by wzywać ochronę czy panikować. Jaguar 3 w pełni wykorzystał ten efekt zaskoczenia i zmieszania by dotrzeć do głównej sali przyjęcia. To co usłyszał dzięki kamerom ochrony to było to. Wiedział, że sam Imperator w swojej mądrości i łasce pokierował jego krokami do tej sterówki i pozwolił być naczyniem swojej woli. No ten palant którego Sejan kazał mu skasowac sam się prosił o ten łomot! I to przy wszystkich! Dzięki gadżetowi od Durrana mimo wyjścia ze sterówki mógł dalej chociaż słyszeć to co najbardziej interesująca go kamera mogła usłyszeć. Szedł i już gotował się ze złośliwej uciechy na to co zaraz nastąpi.


---



- To naprawdę był świetny wybór panie prezesie. Nasza kompania jest najlepsza i reprezentuje najwyższy poziom usług. Mamy bogate doświadczenie wyniesione z wielu wcześniejszych konfliktów dzięki któremu nasi ludzie są gotowi na każde zadanie i ewentualność. Ochraniane przez nas miejsca i firmy są w pełni bezpieczne. Nie tak jak ci poprzedni amatorscy partacze z usług których korzystaliście wcześniej. - oficer Uberów gładko nawijał makaron na uszy głównego gospodarza tej imprezy ubranego w elegancki garnitur i jeszcze bardziej elegancką czerwoną szarfę na brzuchu. Szedł powoli trzymając swój kieliszek i czasem popijając z niego skromny łyczek. Jeden słuchał a drugi mówił.

- Zapewne. - odpowiedział oszczędnie prezes nie chcąc dać się pociągnąć za język. Sprawa obecnie została i tak załatwiona przez naprawdę grube ryby ponad jego głową więc nawet jak miał wcześniej coś do gadania to było już po sprawie. Wcześniej ochraniała ich jedna kompania a teraz kolejna. Normalna sprawa w tej okolicy więc na czym się tu rozwodzić? Chociaż facet był trochę natrętny z tą swoją propagandą zupełnie jakby chciał albo dostał rozkaz by go urobić w odpowiednią stronę.

- Zapewniam pana, że tak właśnie jest. Dostali od nas łupnia w dżungli nie tak dawno temu więc chyba oczywistym jest, że nam ustępują pod każdym względem. Teraz podkulili ogony i czmychnęli z systemu a plac boju opanowaliśmy my. No sam pan powie panie prezesie czy nie lepiej być w gronie zwycięzców? - roześmiał się swobodnie i z uczuciem triumfu w głosie i twarzy oficer najemników. Przecież tak właśnie było. Wszystko szło po myśli Uberów i Machenko wykazali się rozsądkiem zmieniając tapety i wystrój wnętrz na taki zgodny z aktualną sytuacją. Trochę drażniło go, że tan stary dziadyga nie chce tego otwarcie przyznać.

- A czy mi się wydaje, czy jednak jacyś Brutale nie zostali jednak tutaj na miejscu? - zapytał uprzejmie pan prezes pozwalając sobie na zwrócenie uwagi na ten detal o jakim wiedział. Upił łyk z kieliszka i patrzył z uprzejmym zainteresowaniem na umundurowanego rozmówce. Ten roześmiał się wesoło słysząc pytanie.

- Żałosne resztki! - machnął pogardliwie ręką zbywając taką drobnstkę. To miał być jakiś problem?! Dzieicnada! - Na pewno wkrótce też podkulał ogony jak i ich reszta tych miernot co już stąd zwiała! Zapewniam pana panie prezesie, że jak tylko byśmy mieli możliwość i okazję spotkać się z nimi osobiście to... - oficer Obersoldaten mówił wesołym i swobodnym tonem do szefa imprezy gdy przerwało mu nagłe trzaśnięcie drzwi uderzających o ściany. A w nich...

- No? Co tam szczekałeś uberkundlu? No co byście zrobili gdybyście mieli okazję spotkać się z tymi z Brutali? Bo nie dosłyszałem końcówki. - pstrokaty tłum elegancko ubranych biznesmenów i dam z korporacji i ich gości zafalował wbzurzony jak woda po upadku kamienia gdy przeszło echo uderzenia drzwi i w drzwi. Potem zapanował pierwszy moment wszelkich ochów i achów gdy jakby z dna piekieł przed nimi zmaterliazliwał się, w samym centrum budynku, w samym centrum głównej sali bankietowej obcy i w pełni wyekwipowany na bojowo facet! Do tego szedł z tym bezczelnym i kpiącym uśmiechem na twarzy spokojnie zbliżając się do pana prezesa i jego głównego, uundurowanego gościa jakby tylko na chwilę go nie było we własnym biurze i własnie wrócił.

Niektórzy nie zajmującymi się tak błachymi szczegółami ich pełnych pieniędzy biznesów życia na szczycie widzieli w nagłym wtargnięciu obcego po prostu uzbrojonego obcego. Ale nie mało osób rozpoznawało emblematy kompanii jaka do niedawna ochraniała ich firmę. A na pewno sam oficer Ubersodatów rozpoznawał nie tylko emblematy konkurencyjnej firmy ale i naszywkę samych Jaguarów. Tu na miejscu! W samym centrum budynku w biały dzień! Co on tu kurwa robił?! Oficer Ubersoldatów najchętniej od razu wezwałby wsparcie i wyciągnął broń ale tamten choć swojego Taurusa jeszcze nie miał w łapach zbliżał się swobodnie majac go swobodnie zawieszonego na piersi i opierajac na nim swoje łapy. Jasne było, że siła ognia i szybkości była po jego stronie. No i czuł piekacą wściekłość i wsyd gdy własne, właśnie wypowiedziane słowa paliły go jak kwasem. Chciał ratować choć trochę swoją twarz choćby przed prezesem ale kompletnie nie miał pomysłu co powinien teraz powiedzieć. W przeciwieństwie do prezesa.

- Kim pan jest i co pan tu robi?! - przes wyszedł na spotkanie uzbrojonego w karabin brutala wskazujac go palcem i rządając wyjaśnień. Cotant zawsze szanował i doceniał odwagę nawet jeśli widział ją w obozie przeciwnika. A nieuzborjony cywil musiał mieć nie wąsko pod spodniami by mówić takim tonem do obcego z bronią w łapach.

- Drużyna specjalna Jagurar z Brutal Deluxe panie prezesie! - wrzasnął Eryk Smith jakby odpowiadał sierżantowi na placu apelowym. W efekcie jego głośny i dziarski okrzyk był pewnie słyszalny wyraźnie w całej sali. Pozwolił tak z oddeh czy dwa na to by do zebranych dotarło z kim mają do czynienia nim kontynuował. - I jestem w tym niby ochranianym przez tych uberkundli budynku bo mam wykonać wyrok śmierci na tym konkretnym uberkundlu! - wycedził prawie wypluwając ze złością słowa i celując palcem w oficera Oberów który przed chwilą rozmawiał z panem prezesem. Ten zbladł i spocił się jednocześnie i w ogóle wyglądał jakby mu się słabo zrobiło. Rozejrzał się nerwowo po zebranych gościach a goście spoglądali to na niego to na tego Jaguara. Pan prezes też spojrzał na Soldata.

- Zabraniam! Żadnego zabijania w tym budynku! - prezes korporacji wrócił spojrzeniem do Kaarela i uniósł w górę palec w zabraniającym geście przez co Cadiańczykowi przypominał nauczyciela zabraniającemu coś uczniowi. Tyle, że Cadiańczyk już od dłuzszego czasu nie był ani chłopcem ani uczniem a ten koleś nie był jego szefem. Jego szefem był Sejan a on wydał mu całkiem inne rozkazy. By zlikwodować palanta którego miał o kilka kroków od siebie i miał i okazję i możliwość zlikwidować kilkoma celnymi tripletami "Natashy". Więc ten prezes trochę się chyba zapominiał jaką ma pozycję w tym równaniu. Na oko Cotanta to co najwyżej mógł mieć prośbę czy życzenie. Ale jak na prośbę czy życzenie to coś słabo mu to wyszło bo brzmiało jak polecenie. No ale sprawa była prestiżowa więc Kaarel przygryzł wargi. W sumie wiele to nie zmieniało. Wiedział, że skasuje ubergnojka najwyzej tamten trochę mocniej się spoci wcześniej.

- Dobrze panie prezesie. Bez zabijania w tym budynku. - zgodził się więc z uśmiechem Jagurar kiwając głową ale nie dorywając wzroku od cofajacego się rakiem w stronę drzwi celu. - Słyszałeś uberkundlu?! Wychodzimy! - krzyknął do Soldata. Ten faktycznie wypełnił polecenie Jaguara choć aż za bardzo nawet. Znaczy się odwróćił się i wybiegł z sali. Cotant co prawda mógłby nawet w tej sytuacji posłać mu kilka tripletów w plecy no ale jak miało być bez zabijania w budynku... No to będzie trochę dłuższe niż dotąd oczekiwał.


---



Jedną z rzeczą jakie Kaarel zabrał na misję był superklej. Czuł, że się przyda choć gdy go zabierał jeszcze nie był pewny jak i kiedy go użyje to gdy Blackhole mu opowiadał relacje ze swojej akcji na mieście to uznał to za genialne w swojej prostocie z tym klejem! Też tak chciał! I klej tak polecany przez Blackhole maprawdę mu się przydał. Zaraz potem gdy jego cel wybiegł z sali Kaarel podąrzył za nim. Tak jak się spodziewał tamten wezwał wsparcie i dobył swojej klamki i otworzył do Jaguara ogień zaczajony o kilkanaście kroków od drzwi. Jaguar faktycznie przez te drzwi wypadł. Ale, że nie był tak naprawdę zwykłym Jaguarem tylko zcybernetyzowanym Kasrkinem i agentem Tronu to przeciął ten korytarz znikając w przeciwnych drzwiach niczym zamazana smuga. Ubersoldat strzelał ze swojej klamki ale szerokość korytarza była zbyt krótka by przeciwnik miał czas wziać poprawki.

Potem przebiegł przez jakąś kuchnię i wypadł na korytarz przez inne drzwi które powinny wyprowadzić go na tego strzelającego palanta. Wyprowadziłyby ale tamten okazał się mieć głowę na karku i pobiegł w kierunku tych drzwi przez jakie po sobie obydwaj przebiegli a potem dalej. W efekcie więc rozminął się z Jaguarem a ten prawie wypdał pod lufy dwóm innym Uberom. Powinien ich zastrzelić. No ale miało być bez zabijania w budynku. Więc z impety gdy triplety z automatów szatkowały powietrze i ściany korytarza wskoczył na tą ścianę a rozpęd pozwolił mu na kilka kroków po niej. Najemnicy oczywiście próbowali unieść swoją broń by go trafić ale było już zbyt blisko a cel dla nich był zbyt szybki. Komandos zeskoczył na jenego lądując butami na jego napierśniku i ugiął się gdy triplety drugiego już zaczynały go doganiać i szatkowana ściana zasypywała go odłamkami. Wtedy zmiażdżył podeszwą buta kolano drugiego najemnika a ten zawył gdy trzasnęła mu rzepka i reszta okolicy. Poleciał na ścianę i osunął się po niej wyjąc z bólu. Pierwszy zaczynał łapać Kaarela ale szybkie trzaśnięcie kantu dłoni w krtań pozbawiło go tchu więc puścił go i złapał się za krztuszącą się nagle krtań.

Ci dwaj zajęli agentowi Tronu sekundy ale te sekundy pozwoliły się wyforsować jego celowi na tyle daleko, że musiał zdążyć do windy nim dopadne go Jaguar. Ten zaś słyszał i po trzeszczących krótkofalówkach Uberów i po łomocie korytarza pod butami, że posiłki i to nie dla niego są w drodze. Nadal zdąrzyłby trafić z "Natashy" gamonia no ale jak miało być bez zabijania w budynku...

Uniósł "Natashę", wycelował i strzelił. Przez korytarz rozległy się znowu triplety wojskowej broni ale Taurusek zasillany dupleksami miał się jeszcze czym karmić. Dobiegającemu już prawie do windy oficerowi panel windy prawie wybuchł w deszczu iskier. Tamten palant rozwalił panel! Ale nie! Co prawda przyciski kierujące windę w dół zostały roztrzaskane ale chociaż te na górę były sprawne! Nie zwlekajac wcisnął je i drzwi zasunęły się odcinając je od zagrożenia.

Kaarel dobiegł do windy i z ulgą zorientował się, że tamten pojechał na górę. Nie był pewny tak w biegu w co dokładnie trafił choć miał nadzieję, na rozwalenie panelu. Nie do końca wyszło choć nie było źle bo byli prawie na samym szczycie wieżowca. Obok była druga winda więc z niej skorzystał wjeżdżając na ten sam poziom co zbieg. Po drodze przesiadł się na dach windy bo oczywiście palant myślał, że jest cwany i go skasuje ze swojej klamki gdy drzwi się otworzą. Dobrze. Przez to, że opanował newry i próbował zdjąć Jaguara został na miejscu więc dystans się skrócił. Kaarela cholernie korciło bo przez kratkę w wentylacji nad windą widział go i znów mógł mu sprzedać trochę kulek by mu dorbić więcej otworów. No ale jak miało być bez zabijania w budynku...

Trzasnął butem w kratkę i wrzucił do środka flashbang. Poczekał aż huknie i sam wyskoczył zaraz potem. Widział jak tamten skulony odbiega w jakieś boczne drzwi wciąż ogłuszony działaniem granatu. Sam agent Tronu zaś zajął się zadbaniem o trochę prywatności. Wiedział, że wsparcie dla ubergnojka jest w drodze i długo sami tu nie zostaną. Dlatego przydał mu się własnie ten superklej od Chrisa. Walnął trochę najedne drzwi windy, trochę na drugie i gdy sprawdził chwilę potem faktycznie działało i nie mógł już otworzyć drzwi. Co sprawiało mu złosliwą uciechę to to, że tamci się zorientują dopiero jak ściągnął podziurawioną przez ich towarzysza windę na dół, zapakują się i wjadą tutaj i wtedy odkryją, że tutaj drzwi na poziom nie chcą się otworzyć! Aż żałował, że ich wtedy nie będzie mógł widzieć albo chociaż słyszeć. Były oczywiście inne windy i klatki schodowe no ale to już im powinni trochę zająć czasu. A póki co byli teraz na solo.


---



Oficer Obersoldaten czuł jak serce mu bije jak oszalałe! Przybyli! Dzięki komunkatorowi wiedział, że tamten jakoś zablokował windy więc jego towarzyszom trochę czasu zajęło nim tu dotarli no ale w końcu! Nie miał pojęcia co to za koleś ale liczył już ostatnie naboju w ostatnim amgazynku. Próbował już wsyzstkiego! Ryglował drzwi, barykadował je biurkami, gasił światła, w despercaji nawet raz rzucił go krzesłem ale jedyne co zyskiwał to trochę czasu. Tamten odbił lecące krzesło, był zbyt szybki i cwany więc nie latał po gołych korytarzach by go można było trafić a jak już to tylko krótkie odcinki, zbyt krótkie by liczyć na realne trafienie. Gdy się zaczaił w dobrym miejscu skitrany za biurkiem gdzie tamten miał tylko jeden, cholerny korytarz do przejścia to tamten rzucił znowy flashbang i wszystko poszło w dupę! Innym razem okazało się, że ma dettaśmę i przebił się przez zaryglowane drzwi. No nie szło go zatrzymać! Nic nie działało! I kończyły mu się już naboje tak samo jak pomysły. No ale wreszcie nie był już sam i przybyła odsiecz! Teraz chłopcy go załatwią!


---



Kaarel jęknął wstając na czworaka. Gdyby nie pancerz i wzmocnienia mogło być krucho. Gnojki ściągneli ciężki sprzęt. I troszkę ich było. Musiał jednak odciąć drogę by uberkundel nie dobiegł do reszty stada. Zaczaił się więc na drodze i dwóm pierwszym przestrzelił nogi. Wytłumiona "Natasha" plus ukryta pozycja pozwoliły mu zadziałać z zaskoczenia. Tamci upadli wrzeszcząc a reszta rozsypała się kryjąc się gdzie się dało. Kaarel na zachętę do prawiłdłowych reakcji rzucił im jeszcze kolejny flashbang. Zyskał trochę czasu ale jak miał ich nie kasować to się zaczynało troszkę jakby trudno robić. Zwłaszcza jak chyba nie był to obustronny deal.

Akcja opóźniająca zaczęła się sypać. Dochodzili już do rogu wieżowca. Zagnał tamego uberkundla w kozi róg choć jeszcze nie tak ciasno jakby chciał. Ale i obława na Jaguara też była coraz ciaśniejsza. Dopadli go w jakimś pustym sektorze z licznymi słupami i gołymi ścianami. Wykorzytali przewagę liczebną i ogniową. Robiło się ciasno. Odłupywanie ciężkim ogniem i granatami ściany i słupy za jakimi się krył i odstrzeliwał zasypywały go odłamkami. Te odbijały się grzechotem od jego pancerza ale jakaś cieżka broń choć trochę osłabiona przez słup jaki rowaliła szarpnęło nim w tył rzucajac go na ziemię Cięzka drużyna wsparcia. Z dobrych kilkunastu ludzi bezlitośnie zacieśniało kordon wokół samotnego Jaguara. Cięli pomieszczenie ogniem, szatkowali granatami, i zasypywali pustymi magami i rozgrzanymi łuskami chcąc samym ogniem zdusić wszelki opór jak tyle razy wcześniej. Kaarel wiedział, że w tak nieprzychylnej sytuacji i scenerii to albo coś wymyśli, albo zwieje, albo go w końcu rozwalą. Zwiać nie miał zamiaru. W końću sprawa była prestiżowa. Ginąć tutaj jakoś mu się nie uśmiechało. Ale leżąc na betonowej podłodze gdy widział nad sobą sufit właśni coś wymyślił.


---



- Tam jest! Dawać chłopcy to tylko jeden szmaciarz! - krzyknął sierżant Obersoldaten czując już zwycięstwo w rozgrzanym od wystrzałów powietrzu. Tamten już niezbyt miał się ani gdzie cofać ani gdzie ukryć. Wcześniej gęsty teren biur, kortarzy, pomieszczeń dawał mu osłonę i nie pozwalał wykorzystać w pełni siły ognia i przewagi liczebnej ale teraz go mieli! Już oberwał więc nie był taki mocny jak mu się zdawało! I jeszcze strzelał chujowo. Zawsze w nogi. Karla i Michaela nawet wciągnął w zasadzkę gdy wyskoczył z jakiejś dziury. Zanim się tam dostali obydwaj najemnicy żyli ale jęczeli boleśnie złożeni na podłodze z płamanymi kończynami i wybitymi stawami. Sierżant wiec wiedział, że zwarcie z tamtym Jaguarem jest niebezpieczne. Dlatego chciał załatwić sprawę na odległosć i teraz wreszcie mieli okazaję. Nagle z sufitu trysnęły strugi wody ze zraszaczy. Zaskoczyło to sierżanta i jego żołnierzy ale tylko na moment. Woda nie mogła ich zatrzymać! - To tylko woda! Chce zyskać na czasie! Dawać chłopcy, wykończymy go! Miotacze ognia naprzód! - zachęcił ich prawie wesoło sierżant. Dwaj żołnierze z butlami na plecy wyforsowali się na czoło by skorzytsać ze swojej tak strsznej na krótki dystans broni.


---



Oficer Obersodlaten czuł przypływ euforii. Słyszał ich! Już nie tylko w radio ale i za ścianą! Ich głosy i kanonadę! Zaraz tu będą! Załatwią tego pyszałkowatego skinsyna! Obersoldaten znów będą górą! Nagle wszystko ucichło. Koniec. Dorwali go! Załatwili! Czuł jak satysfakcja, radość i ulga wypełniają jego ciało. Było blisko. Ale jednak fortuna mu sprzyjała i jeszcze raz mu się udało. Odetchnął z ulgą ocierajac rekawem pot z czoła. Spojrzał na drzwi. Pomacał radio. Działało. To czemu nadal jest tam tak cicho?

Po jednym pytaniu ukłuła go jakoś igiełka niepokoju. Przecież powinni zameldować o wykonaniu zadania. A nic nie meldowali. Nie słyszał nawet ich głosów ani kroków. No nic. Zza drzwi dochodziło go nic. Kompletna cisza. Jakby nikogo tam nie było. Co jest kurwa grane?! Wykończyli go i poszli sobie?! No przecież... Nie to głupie. Paru może ten Jaguar mógł wykończyć ale no nie całą drużynę wsparcia. Drużynę wetaranów. No i tam były gołe ściany i jak zgodnił przez radio z sierżantem zaciągnął tu tego Jaguara więc nie mógł robić tych swoich sztuczek. Więc kurwa czemu tam jest tak cicho? Przez drzwi zaczęła się wlewać woda. No tak, tamten włączył zraszacze albo może same się włączyły od tego strzelania. Może nawet chłopcy użyli miotaczy ognia to mogły się włączyć. Nie było się czym niepokoić. To czemu kurwa tam jest tak cicho?!

- Sierżancie co z wami? - nie wytrzymał i zgłosił się przez radio. Odczekał chwilę i drugą nim ponowił zgłoszenie. - Sierżancie odezwijcie się! To rozkaz! - zarządał kategorycznie ale znów odpowiedziala mu cisza. - Drużyna Wsparcia odbiór! - czuł, że głos mu się podnosi z niepokoju ale jeszcze nie krzyczał w pełni. Jak coś się stało sierżantowi to może ktoś z jego ludzi się odezwie. Ale znów nie doczekał się odpowiedzi. - Centrala tu Dwójka! Nie mam kontaktu z Drużyną Wsparcia! Jaki jest status! - zgłosił się do centrali dowodzenia budynku. Powinni mieć lepszą świadomość sytuacji niż on tutaj sam w tym narożnym gabinecie.

- Nie mam kontaktu z Drużyną Wparcia sir. Straciliśmy też kontakt z większością Dwójki i Trójki. Jest wielu rannych i mają duże straty. Czwórka jest w drodze do pana. Ściągamy posiłki z miasta powinni dotrzeć w ciągu kwadransa. Mamy odwołać Jedynkę z parteru? - centrala działała sprawnie tylko przekazywała bezsensowne informacje! Nie mają kontaktu z Drużyną Wsparcia?! Dwójka obstawiała iprezę i była najbliżej no załatwił ich?! Trójka była w rezrwie więc ściągnieto ich zaraz potem trochę przed przybyciem Drużyny Wsparcia. I co?! Ich wszystkich też załatwił?! Jeden koleś?! Niemożliwe! Ostatnią drużyną w budynku była Jedynka jaka obstawiała podejścia i zewnętrzy perymetr. Poza nimi juz trzeba byłoby ściągać posiłki z bazy i innych placówek z miasta. Na jednego kolesia?! Niemożliwe!

- Bzdura! - krzyknął w radio nie ukrywając swojej irytacji i zdenerwowania. - Na pewno go załatwiliśmy! Zaraz to sprawdzę! Jedynka niech zostanie na miejscu! - tak. Musiało tak być. Chłopcy z Drużyny Wsparcia na pewno go załatwili. Coś im musiało nawalić ze sprzętem albo nawet go pojmali i poszli go zawlec gdzie trzeba na przesłuchanie. Tak! Na pewno tak było! Przecież niemożliwe by jeden koleś wyeliminował z akcji cały pluton Obersoldaten wzmocniony Drużyną Wsparcia! Bzdura!

Odetchnął głębiej i zaciskajac spocone palce na uchwycie pistoletu podszedł do drzwi. Nasłuchiwał. Ale słyszał tylko szmer tych zraszaczy a podłgoa w gabinecie była już całkiem ładnie zalana kałużą tej wody od nich. Ale żadnego ruchu nie słyszał. Położył dłoń na klamce i otworzył drzwi. Woda. Wszędzie woda inormalny deszcz wewnątrz budynu. Zalewał oczy zimnmi strugami i nieco ograniczał widzenie ale na takie wewnątrz budynkowe odległości nie miało to zbytnio znaczenia. I wtedy ich zobaczył. Drużyna Wsparcia. Leżeli pokotem na zalewanej strugami deszczu podłodze. Leżeli bez ruchu, tak jak upadli, razem ze swoją bronią, amunicją, pancerzami no wszystkim. Niemożliwe! Wszyscy?! Niemozliwe! Jak?! Jeden koleś?!

Oficer rozejrzał się ale pomieszczenie wyglądało na puste. Same słupy, ściany i deszcz ze zraszaczy. Rozchlapując kałuże wody, od filaru do filaru zbliżył się do leżących ciał kolegów. Byli tak blisko do miejsca gdzie się ukrywał! Zabrakło im z kilkanaście kroków! Stanął przy najbliższych ciałach. Coś było nie tak. Co jest grane? No tak! Żadnych ran! Żadnych przestrzelin, ran ciętych, wyprutych flaków ani innych tego typu obrażeń tak typowych dla walki na krótkie dystanse. Oficer poczuł jak jeżą mu się włosy na karku. Co tu jest kurwa grane!? Rozejrzał się po otoczeniu ale znów widział same filary i ściany. Gdzie tamten palant? Poszedł sobie?

Kucnął przy ciele śierżanta. Sprawdził jego puls. Żył! Wbrew pozorom podoficer żył! Ale wyglądał jak martwy, prawie nie oddychał. Tknięty przeczuciem przesunął się do żołnierza z miotaczem ognia. Też żył! Jeszcze jeden i ten sam wynik. Żyli. Wszyscy więc pewnie żyli. Ale jak?! - Centrala mam kontakt z Drużyną Wsparcia. I paroma chłopakami z Dwójki i Trójki. - zameldował do centrali choćby po to by podzielić się z kimś tą informacją. Żałował, że nie odwołał Jedynki.

- Jaki jest ich status sir? - krótkofalówka zazgrzytała od razu odpowiedzią. Oficer zagryzł wargi nie do końca pewny co i jak odpowiedzieć.

- Żyją ale są wyłączeni z walki. Przyślijcie pomoc. Przyślijcie Jedynkę, zostawcie minimalną obsadę a reszta tutaj na ostatnie piętro. Trzeba je odciąć i przeszukać. Ten skurwiel gdzieś tu musi być. Ja zaraz do was zejdę. - głos oficera najpier brzmiał niepewnie ale w miare jak sytuacja coraz bardziej wracała na znajome tory pobrzmiewała mu oficerksa pewność siebie. Nie miał pojęcia co tu się stało ale nie było to istotne. Sciagnął kogo trzeba i załatwią palanta czy z jego sztuczkami czy bez. Rozłączył się, minął bezwłądne ciała i ruszył ku windom przez jakie wcześniej przyjechali jego żołnierze.

- Nie. Nie zejdziesz. - usłyszał obcy głos tuż za sobą i poczuł uderzenie w plecy. Jęknął i poleciał na ścianę. Chciał się szybko odwróćić i strzelić ale tamten był szybszy. Złapał za jego nadgarstek i z jednym chrupnięciem nadwyrężony nagle staw wyskoczył z panewki barku gdy ramię tamtego wygięło oficera w scyzoryk. Oficer wrzasnął wypuszczając broń z ręki. Wrzeszczał z bólu przy wyłamanyms tawie. Ale tamten odwrócił go twarzą do siebie. Znów widział jego twarz. Też mokrą od wody i z przylepionymi do czaszki krotkimi, ciemnymi włosami. Z tym swoim bezczelnym uśmieszkiem na gębie.

- Nie możesz! Nie możesz mnie zabić w budynku! Obiecałeś! - wysapał desperacko oficer. Musiał grać na zwłokę! Jedynka była w drodze jak i reszta posiłków z miasta! Despercacko więc chwycił się jedynej myśli jaka przyszła mu do główy. Walczyć z wyłamanym prawym barkiem już przecież nie mógł.

- Ano fakt. Firma jest firma. - Kaarel pokiwał smutnie głową jakby uberkundel przypomniał mu o niesmacznym daniu do skonsumowaniu.

- No właśnie! Dogadajmy się! Już tu idą moi ludzie. I inni z całgo miasta. Nie masz szans! Poddaj się! Weź mnie na zakładnika! Puścisz mnie wolno to odejdziesz wolno. Taki deal! Uczciwy! Może jesteś dobry ale nie dasz rady nam wszystkim! Możesz też zażądać okupu! Kasa! Zawsze chodzi o kasę nie? Przecież jesteśmy najemnikami i ty i ja! Robimy to dla pieniędzy! Tak naprawdę jesteśmy tacy sami! - Ubersoldat skoro nie mógł walczyć ani kryć się ani uciekać próbował pertraktacji. Desperacko liczył, że przemówi tamtemu cholernikowi do rozumu. Brzmiało sensownie! Musiał to wiedzieć. Może udał mu się atak z zaskoczenia ale przecież nie mógł się sam bić z posiłkami z całego miasta! Przerwało mu uderzenie gdy Jaguar oderwał go od ścian a potem trzasną nim w nią jeszcze raz przerywając nerwowy słowotok.

- Nie jesteśmy tacy sami! -
warknął gniewnie Cotant. Co on sobie myslał dupek jeden!? Ktoś kto przeszedł szkolenie Kasrkina w cadiańśkich regimentach miałby być taki sam jak ten uberkundel?! Ktoś kto przetrwał rzeźnię w inkwizycyjnym pałacu i został Agentem Tronu i ten chłystek co czekał aż go jego kundelki wyratują mieliby być tacy sami?! Akurat! Chris, Durran, Matuzalem to mogli tak mówić ale nie ten zesrany ze strachy dupek! - I nie robię tego dla pieniędzy uberkundlu! - warknął mu skracając odległość między ich twarzami.

- To dlaczego? - prawie wyszeptał łykając oddech razem ze strachem oficer z wyłamanym barkiem. Czuł, że chyba się zbliża jego ostatnia godzina.

- Bo mój szef kazał mi cię zabić. - wyjaśnił mu spokojnie Eryk Smith odsuwając się co nieco. Spojrzał w bok. Tak. Właściwie miejsce było w sam raz.

- Nie możesz! Jesteśmy w budynku! - wyjęczał żałośnie trzymany najemnik próbując wyrwać się z mocnego uchwytu. Ale Jaguar nie puszczał ani nie odpuszczał. Wolną ręką szarpnął za klapę węża strażackiego i sięgnął po sam wąż. - Co robisz?! Nie! Nie możesz! Nie rób tego! - krzyczał spanikowany gdy silne ramiona zaczynały okręcać mu wąż wokół szyi.


---



Kaarel wyszedł z windy i wrócił do sali bankietowej. Miał uczucie dobrze spełnionego obowiązku. Po drodze mijał postrzelanych i okaleczonych żołnierzy Oberspldaten i słyszał jak meldują, że nadchodzi, że go widzą albo, że ich minął. Póki nie stawiali mu oporu to ich omijał. Nie byli jego celem. Ten dwóch czy trzech co mimo ran próbowali go rzucić granatem czy strzelać w plecy przekonało się, że w jednym ruchu można połamać nadgarstek a w drugim drugi, co całkiem skutecznie pomagało pohamować największe akty desperacji. Wiedział, że oficer nie ściemniał z tymi posiłkami w drodze bo go podsłuchiwał podczas rozmowy. Mogło się zrobić naprawdę grubo. Ale. Był jeszcze pan prezes. Dlatego wrócił do sali bankietowej.

Sala bankietowa znacznie się przerzedziła z gości ale najwytrwalsi, najbardziej ciekawscy czy odważni zostali. W tym sam pan prezes. Kaarel skierował się wprost na niego a ten znów wyszedł mu na spotkanie. - Miało być bez zabijania w tym budynku! - krzyknął wzburzonym głosem.

- No i było. - odpowiedział spokojnie Cotant patrząc ciekawie na pana prezesa.

- Tak?! A to?! - krzyknął wkurzony biznesmen Machenków wskazując na okno. Kaarel spojrzał w tamtą stronę i uśmiechnął się wesoło. Imperator chroni! I jest taki łaskawy! Okno było pod samą górą zamazane czerwonymi rozbryzgami. Pewnie z tego ciała w mundurze Ubersoldaten na zewnątrz. Z odstrzeloną głową. Nie mógł go zabić wewnątrz budynku więc okręcił mu wąż na szyję i wywalił za okno. Podziałało jak szubienica gdy wąż sie skończył i trzasnął oficerski kark. Ale do końca Cadiańczyk nie był pewny więc gdy się wychylił by spojrzeć w dół wieżowca posłał mu dla pewności potrójny prezent od "Natashy" który zdjął mu mózgoczaszkę z głowy. Widocznie właśnie jej resztki zachlapały szybę od zewnątrz.

- To jest na zewnątrz panie prezesie. Nie w budynku. Tak jak się umawialiśmy. - Kaarel odwrócił się by spojrzeć na prezesa. Chwilę milczeli spoglądając na siebie. Drzwi trzasnęły i wbiegli do środka żołnierze pewnie z tej odwołanej Jedynki. Wycelowali w Jaguara. Zebrani goście zamarli i wstrzymali oddech. - No ale panie prezesie. Każdy ma swoje limity. Jeśli dalej potrwa moja wizyta tutaj to nie wiem czy uda mi się dłużej spełniać pańskie życzenie. - powiedział spokojnie kiwając brodą na uzbrojoną grupkę która już się darła, że ma rzucić broń, odsunąć się od prezesa i podnieść łapy do góry i takie tam głupoty. Prezes spojrzał na nich a potem na Jaguara. Rozejrzał się po swoich gościach i w końcu podjął tą rozsądną decyzję. Rozstali się we względnej zgodzie a Cotant nawet zostawił mu wizytówkę Brutali na pamiątkę tego spotkania.


---



Zdołał wydostać się z miasta i zanurzyć się w wieczny, przegniły półmrok otaczającej dżungli. - Cześć szefie. Tu Trójka. Uberkundel zdjęty. I rany, muszę wam opowiedzieć co można zrobić w połączeniu zraszaczy i kabla z prądem! Ale to jak wrócę. - roześmiał się wesoło meldując się szefowi po zakończeniu swojej misji. Zostawało wrócić do bazy i zobaczyć jak innym poszło.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 28-07-2017, 00:57   #128
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Siemion Kazik jak każdy baron Kasbaliki posiadał swój własny pałac, z podlegającą mu szlachtą i służbą. Dla niepoznaki szef półświadka zamieszkiwał w dzielnicy dzielnicy uprzywilejowanych bogaczy. Oficjalnie właścicielem jego domu był jeden z wysoko postawionych urzędników El Kanga, ale że był bliskim współpracownikiem Barona, nie miał nic przeciwko, aby ten sobie pomieszkiwał w jego willi. Willi, która oprócz niesamowitych luksusów oferowała także doskonałą obronę przed nieproszonymi gośćmi, jak i generalnym szturmem wojska. Ukryte działka, aktywowane pole minowe, ukryte koszary najlepszych siepaczy Kasbaliki oraz rozległe podziemia spełniające rolę schronu, magazynów i drogi ucieczki. Gdzieś tam ponoć mógł się znajdować garaż z którego na żniwa wyjeżdżał automobil wz. Volga oraz sala treningowa jej załogi. Tyle Matuzalem wyrwał z pamięci jednego ze szlachciców Kasballiki służących pod Kazikiem. Potem oczywiście trzeba było temu człowiekowi wyczyścić z mózgownicy kilka ostatnich minut, jednak ta sztuczka była już przez Astropatę doskonale przećwiczona.
To była łatwa część zadania. Dostanie się na teren posiadłości było o wiele trudniejsze. Mafijne głowy poświęcały duże ilości zasobów, aby zabezpieczyć się przed skrytobójcami, a Szlug, wiedział też na co stać zabójców nasyłanych przez dużo okrutniejszy i bardziej złowrogi element.
Niestety dla nich wszystkich nikt nigdy nie przewidywał, że mogą stać się celami psykera-asasyna. I to takiego, na którym swoje piętno odcisnął sam Bóg-Imperator.
Jedyny pozytyw był taki, że Matuzalem nie planował dziś wysyłać nikogo na audiencję do Niego… ale plany zawsze mogły się zmienić.

Drzwi gabinetu otworzyły się i wszedł przez nie Pan Kazik. Dopiero, kiedy zamknął je za sobą zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak.

+ Dziękuję za zaproszenie.+ rozległo się w jego myślach + Myślę, jednak, że mamy do porozmawiania nie tylko o Syndykach.+

Kazik, nawet jeśli był zaskoczony przybyciem nieoczekiwanego gościa - i to tej klasy co Matuzalem - to nie dał po sobie tego poznać. Był wszak profesjonalistą, równie doświadczonym i wieloletnim, co inni agenci OSS.

Nie odpowiedział od razu. Najpierw podszedł do kredensu, z szuflady którego wyjął zagłuszacz vox, który ostentacyjnie postawił na środku okrągłego stolika i uruchomił. Systemy typu voxlink należące do Matuzalema całkowicie zamilkły.

- Możemy rozmawiać swobodnie. - dodał raczej dla formalności niż potrzeby - Wyjdź z cienia, Matuzalemie, i zasiądź. Mam coś mocnego, na uczczenie naszego zwycięstwa nad tym tak zwanym Dagonem Caidinem.

Na stole pojawiły się dwie kryształowe szklanki oraz flaszka mocnego orujo.

Starzec powoli przeszedł z ciemnego kąta pomieszczenia i zasiadł do stolika. Odchylił lekko maskę, tyle, aby móc się napić.

- Dagonem Caidinem... - mruknął Matuzalem przyjmując od gospodarza trunek - Co to właściwie było?

Chociaż asasyn wiedział już wszystko co trzeba od Zordona, jednak chciał usłyszeć też wersję Kazika. A nóż wiedział więcej… albo i mniej. Tak czy inaczej był to chyba najlepszy temat do rozpoczęcia rozmów o nowym zleceniu.


I zasiedli obydwaj do stolika, racząc się mocnym (ani chybi sześćdziesięcioprocentowym) likworem oraz cygarami lokalnej produkcji.

- Muszę wam pogratulować. Tobie i całej twojej ekipie. Jak do tej pory wszystko idzie tak, jak powinno. A ten co śmiał zwać się Dagonem Caidinem wrócił w niebyt, gdzie jego miejsce.

Westchnął lekko.

- Polowałem na niego od dłuższego czasu. To, oczywiście, nie był prawdziwy przodek Aegulta, ani były Lord Inkwizytor. Nie całkiem. Był to cholerny klon, Fałsz-Człek. Przyleciał tutaj razem ze swoją bandą, by dopilnować wielu różnych spraw na granicy Sektora. W tym was, w tym ubicia Istvanian, w tym znalezienia Mechanizmu Hyades.

Spojrzał na Matuzalema wzrokiem mówiącym “wszystko wiem”.

- A wysłany przez swojego “braciszka”. Drugiego takiego klona. Nasz Mówca, nasz Lord Inkwizytor, jest takim samym tworem, jak ten nieświętej pamięci.

Matuzalem przez chwilę oglądał napój, a raczej “czuł go” przy pomocy swoich zmysłów. Obrócił go w szkle raz i drugi… Odczekał odpowiednio długą chwilę “trawiąc wiadomość”.

- Jeżeli to co mówisz to prawda… - zaczął powoli, przerwał i po chwili dopowiedział Astropata - Jeżeli to co mówisz jest prawdą… Masz jakieś dowody na potwierdzenie swoich słów? Czy Inkwizytor, któremu służysz wie o tym od dawna? Czy powiadomił Lordów Terry?

- Tak. - odpowiedział, wyjmując i darowując Matuzalemowi data-slate. Już szybkie oględziny tekstów i zdjęć potwierdzały zgodność danych z tym, co powiedział Zordon… i dorzucały coś więcej.

- I tak. A przynajmniej tak myślę. I nie wiem. Nie znam zamysłów swojego szefa. Jestem jedynie jego… ambasadorem. I to dość okazyjnym. Ceną mojej swobody jest relatywny brak… konfidencji.

Zachichotał i przechylił kolejny kielich, mocno się po nim wstrząsając.

- Konfidencja nie idzie w parze u mojego. Byłoby cholernie zabawnie ujrzeć coś takiego. A co do Caidinowców… zaczęło to się chuj wie kiedy. Przypuszczam że stary Dagon albo jego kuzyncośtambrat Aegult, kiedy opuszczali ten padół łez i znoju, tak panicznie bali się wygaśnięcia swojej wątpliwej linii genetycznej, że się sklonowali. Bóg jeden raczy wiedzieć, czemu po prostu nie wychędożyli którejś i nie odchowali dziedzica… Cóż. W pewnym momencie jeden se zaginął na krucjacie, drugi przyleciał z listami od Senatorum Imperialis. Gówno prawda. Listy są sfałszowane. A tytuł “Protektora” Ekspansji Haletic, tej za Wielkim Obłokiem Fydae?

Roześmiał się, zaciągnął z cygara i zakaszlał, dalej rechocząc.

- Panie, toż to jeden wielki szwindel. Ta “ekspansja” to raptem pół subsektora w jednej z dzikich przestrzeni, tej na “południe” od nas. I tam ulokował sobie nasz ten Caidin Dagon Autentyczny różnych kurwów. I kultywował taką swoją własną, zakazaną i zabronioną, pseudo-samotnię. Heretecy, wyklęci współbracia i współsiostry z naszej przecudnej organizacji, różnego rodzaju inne mendy społeczne i galaktyczne. I oni mu ten geno-cyrk rozkręcili. A cyrk, proszę ja ciebie, to był pełen, z małpami i słoniami i lwami. Bo oprócz Fałsz-Ludzi typów i facjat wszelakich, to oni ukręcali jeszcze jakieś trefne serwitory, gholamy i inne kurestwo. I używali ich do swoich niecnych planów. A jakie były to plany? Oj, różne. Przez te dziesiątki… kurwa, ponad wiek, różne.

Przechylił się, patrząc w oczodoły maski Astropaty.

- Ale wszystkie miały te same, prozaiczne powódki. Kasa. Władza. Bezpieczeństwo. Nieśmiertelność. Tylko tyle, aż tyle. Caidin, a raczej jego geny, najwidoczniej miały w sobie wyjątkowo silnie rozwinięty instynkt przetrwania.

Usiadł wygodniej, uśmiechając się jak z dobrego żartu i przechylając szklanicę.

W końcu i Matuzalem upił ze szkła, wcześniej wypuszczając powietrze. Ciecz ściekła po gardzieli. Wydał z siebie krótkie sapnięcie. Cygaro tliło się powoli. Starzec nie spieszył się z zaciąganiem dymu, chociaż wiedział, że teraz ten nie miał nawet za bardzo jak mu zaszkodzić.

- Takie zepsucie u kogoś tak wysoko postawionego w naszej Instytucji. - mruknął Astropata, zaciągnął się w końcu i puścił obłoczek.

- Tragedia. - pokręcił głową, wzdychając ciężko - Całe szczęście, że my możemy takie czarne owce usuwać z naszego stada. I to po cichu, by prostaczkowie wciąż uznawali nas za nieprzejednany monolit i młot na czarownice.

Znów się uśmiechnął.

- Parę lat temu ktoś im ten cyrk w Haletic przemeblował. Obecny klon chyba musiał mieć rozwodniony mózg, bo do konfidencji przyjął nieodpowiednie osoby. Kojarzysz może Callidię Mae, tą “Thoriankę”?

- Tak… została wykończona za radykalizm i eksperymenty na ludziach przez…Inkwizytora Serrafa, jeżeli mi pamięć dobrze służy. I jego kompanów

- Ano. I, uwidocznij to sobie, jej były maestro, promotor do Rozety i pewnie kochanek, też Thorianin. I też trefny, też zjechał w tamtą stronę. Ale ten to nie bawił się w jakieś genowirusy, tylko w klonowanie. Na przykład sklonował sobie swojego dawno ubitego arcy-nemezis, by się nad nim pastwić. No to do niego poszedł stary Caidin, albo któryś Caidin, i mu zaoferował współpracę. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że parę klonów mu zwiało. A jemu odpaliło się wielkie nienawistne polowanie jak za dawnych dobrych czasów. Co za małostkowy idiota.

Zarechotał.

- Ale słuchaj dalej. I gorsi kretyni się trafili w ekipie. Wydziedziczony synalek, bękart Rodu RT Wolf, co to chciał po cichaczu swojego półbrata wypstrykać z Upoważnienia Handlowego. I, słuchaj stary, on wykoncypował sobie, że da radę zgarnąć prawniczo-morderczym szwindlem papiery od dwóch innych: Masseau i Nova. I połączyć w jeden Super Papier! Albo Multi Mega, to już by chyba tak wychodziło. Co za pyszałkowaty kretyn.
Nalał do szklanic.

- A do tego jakaś Magosówa, która pod pretekstem bycia cnotliwą, niedymaną dziewicą niejebliwą ortodoksyjną, heretekowała sobie na różne sposoby i próbowała wyprodukować sobie w Lathes lobby mające uznać jej chore jazdy jako kanon Cult Omnissiah. Wyobrażasz to sobie? Co za oderwana od rzeczywistości idiotka.

Pokręcił głową.

- Skracając: zasadzili się na erteków, zjebali sprawę, ertecy się skumali w jakiś ich tam “Sojusz” i rozkurwili tą “Klikę Guanxi”, jak się nazywał triumwirat tego pseudo-Inkwiza, bękarta i hereteckiej baby. Sporo ludzi i nieludzi padło po obu stronach. Żebyś ty wiedział, jakich skurwieli ta Klika sobie wzięła. Piratów ze sfałszowanymi papierami RT, najmitów wyklętych z Bractwa, Zimnych Handlarzy i szmuglerów, chyba nawet xenofilów i xenosów. Brakowałoby jeszcze paktu z demonem. A może był, ale go nie wykryli? W sumie to i lepiej. Caidin nie maczał w tym palców, za bardzo mu się koło dupy paliło, a tych leszczy chciał ukarać. To się odciął. Ale do Haletic latać Sojuszowi zabronił, tak jak od dawna stoi w inkwizytorskich nakazach i zakazach.

Uśmiechnął się pod nosem.

- Zakazać zakazał, jak zakazano. Ale wszystko co tam miał on i jego w tym tamtym Haletic, pewnego dnia, tygodnia i miesiąca w roku, ktoś rozjebał. A tych co tam byli, ktoś wyciął w pień. I ulotnił się bez śladu. A potem raporty, że Klika uwikłała się w krwawą kampanię wojenną z *jakimś* agresorem gdzieś w odmętach Koronus i dostała Wpierdol Ostateczny. Nie świeć Panie nad ich duszami.

Matuzalem znów milczał. Rewelacje jakie mu przedstawiono był ostre. O takich rzeczach zwykle się słyszy jako o… historiach z dawnych czasów. To zaś… to zaś było świeże. W dodatku natrafili na prawdziwą “pozostałość” po tym wszystkim.

- Po co Chaos? Ludzkość sama siebie wykończy w ciągu paru wieków, jeżeli chociaż jeden taki osobnik trafi się na sektor. - mruknął Starzec, jednak zaraz dodał - Ale wątpliwości na bok. Skupmy się na tym co teraz. Caidin chce Mechanizmu, prawda? Chce wykończyć ostatnią poważną konkurencję do niego i wykorzystać wiedzę Kabały Tyrantine, aby rozwikłać zagadkę i zapanować nam Hyadesem i zagładą, która niesie.

- Pewno. Utracił tego z Tricornu, to chce nowego. Taki as w jego zasmarkanym rękawie, jakby Monosy albo Libry się wywiedziały o jego występkach. Chuj tam, występkach. O tym że jest rzeczą, a nie człowiekiem. Puściliby z dymem całą Scintillę by go dorwać, choćby dla zasady. Dlatego nasz Caidinek chce się zabezpieczyć. Po prawdzie Hyades to chujowe zabezpieczenie, ale można nim chociaż straszyć. A raczej nie nim, a tą pieprzoną czarną dziurą.

Westchnął.

- Przysłał tu swojego brata klona i jego przydupasów, by mieli na was oko i zgarnęli wam Hyadesa. Po dobroci, a jak byście się nie zgodzili, to pewnie po przemocy. I pewnie użyliby jakiegoś chamskiego triku. Na przykład implantów Volitor i wbudowanych kill-switchów. Mam rację?

- Nie zaprzeczę, że przez ostatni czas mieliśmy problemy ze zdrowiem, ale już nigdy więcej… - odparł Psyker - Myślę, że jest jedno tylko wyjście. Odnaleźć Hyades zanim przyśle kogoś innego… zniszczyć Mechanizm… i powiadomić Lordów Terry co się tu dzieje. Monosi i Librzy rozpętają Wojnę Inkwizycyjną. Z rozkazu Lordów… nikt z tym nie będzie dyskutował.

- Ha. Patrz, zmyślny kutas. Podpiął Volitory pod zmysły i je nieźle zaprogramował. Ale nie wystarczająco nieźle. Cieszy mnie to. Co do Mechanizmu, to się zgadzam. I co do Istvanian też, bo zakładam, że jednemu heretykowi nie odpuścicie, by polecieć za drugim. Caidin nigdzie się nie rusza, mój drogi. Dorwiemy go choćby i w innej galaktyce. Kurwa jego sztuczna mać, za przeproszeniem dla Duchów Maszyn.

Upił łyk, upalił cygarem.

- Powiem tak. Wasze długi wobec Kasballiki i mnie uznaję za wyczyszczone. Widzisz, nie miałem pewności, czy sami nie jesteście jego wtajemniczonymi. Więc chciałem to sprawdzić, nie mówiąc wam na kogo się zamierzam. I się nie pomyliłem. To wam długi umarzam, bo sam zagrałem brudną kartą.

Spojrzał gdzieś wgłąb butelki.

- Ale Syndykat i Pytajniki… a nawet te różniste mendy półświatkowe od Istv… chcę ich eliminacji. Bo to wszawe heretyki, i psują biznes mojemu alter ego. A o przykrywki trzeba dbać. I sami szukają Hyadesa, na pewno. Więc tak. *Wynajmę* was. Szybki kontrakt na szybkie zajebanie paru chujów. Z korzyścią dla obu stron. A Istvanian też poszturchamy, bo ich obecność na Farcast tylko psuje mi… nam… interesy. Co ty na to?

Na odpowiedź trzeba było poczekać tylko jeden łyk orujo.

- To że go szukają jestem sam pewien. Mam też podejrzenie…że już mogą mieć elementy układanki potrzebne do jego zlokalizowania. Część elementów. Tych których brakuje nam. - odparł Matuzalem.

Nigdy Starzec nie czuł się dobrze w rozmowach z innymi Agentami. Zawsze było to obciążone ryzykiem niezamierzonego przepływu informacji czy dania nieświadomie do ręki teraźniejszego sojusznika broni, która mogłaby zostać użyta później. Ba. Cała sytuacja skłaniała go do nie ufania znajomkowi, ale jakby nie patrzeć udzielił mu właśnie tony informacji. Ilości, która… gdyby Matuzalem uszedł z życiem… pozwoliłaby mu pogrążyć Caidina przed jakąkolwiek wyższą instancją. Albo przynajmniej zdobyć dowody na jego herezję.

- Zbiorę swoich akolitów i paru towarzyszy. Masz dokładniejsze namiary na tych półświadków czy może jednak skusisz się na pakiet “Ostateczne Rozwiązanie”?.

Wyjął drugi data-slate.

- Moje ptaszory niczym innym się ostatnio nie zajmowały. No, może jeszcze kasacją pewnych zdrajców i co bardziej niewypłacalnych dłużników. Z lokalsami to sobie poradzimy sami. Wy rozjebcie mi ten nowy istvaniański pseudo-kartel z tymi Caballeros, Chujorrelos czy Sodomitolleros. I zabierzcie się za pozaświatowców. Jeszcze brakuje nam tu kurwiszonów od Człowieka Bez Twarzy czy… Slaugth.

Wyraźnie spochmurniał po ostatnim słowie, które ciężko mu przeszło przez gardło - nie tylko z powodu bełkotliwości tegoż słowa...


- Dwóch z mojej drużyny miało z nimi styczność. - mruknął Matuzalem kiwając głową na znak, że rozumie konsternację Kazika - Na pewno nie chcesz pakietu “Ostateczne Rozwiązanie”? Myślę, że jako stałemu klientowi możemy zaoferować też ofertę “extra” z dostarczeniem niektórych więźniów lub ich doraźne przesłuchanie po atrakcyjnej cenie. - Astropata zaciągnął się cygarem.

- Co wchodzi w skład zaoferowanego pakietu? - zapytał głosem wytrawnego kupca.

- Osobiście nazywam to Pakietem Machariańskim, za sprawą słynnych słów Lorda Solara o zwycięstwie. Obejmuje likwidację siedziby celu, a dokładnie wymazanie go z rzeczywistości. Jeżeli jest to niemożliwe, dokonujemy czyszczenia miejsca z siły żywej i destrukcję wszystkich obecnych obiektów mogących pozwolić komukolwiek podjąć projekty prowadzone przez cel. W tym wypadku jednak opłata jest symboliczna. Jeżeli jednak Panie Kaziu chciałby Pan skorzystać z oferty kombinowanej, dam panu zniżkę na dostarczenie jeńców. Jeżeli natomiast nie chce Pan sobie brudzić dywanów w ofercie jest również przesłuchanie na miejscu przy użyciu metod wszelakich w tym niewerbalnych wraz ze sporządzeniem stosownego raportu.
Za wszelkie specjalne życzenia eliminacji celu, przykładowo strzałem w potylicę, płaci się ekstra.


- Na jeńcach mi niespecjalnie zależy, ale dawaj, zobaczymy jakich mi wynajdziesz. Przesłuchiwaniem za mnie i za moich się nie kłopocz. A reszta… jedziesz. O to mi chodziło. Kamień na kamieniu ma nie zostać. Jak cała ta planeta się wywraca do góry dupą, to Kasballica ma przejąć większość półświatka. Nie ma dupy. A Amaranty i Pytajniki… ci ludzie nie mają prawa żyć i istnieć.

Matuzalem wypstrykał na dataslate kilka przycisków i głosem wprawnego przedstawiciela handlowego podsumował.

- Pakiet Ostateczne Rozwiązanie z ewentualnym dostarczeniem jeńców. Przesłuchania pozostawione w gestii klienta. - mówił przeciągając słowa i wklepując kolejne klawisze -[i] Proszę przeczytać umowę i podpisać jeżeli akceptuje Pan zawarte warunki. /i] - Astropata dopił alkohol i dopalił cygaro, po czym wstał. -Dziękuję bardzo, za wybranie naszych usług. Będziemy Pana informować o postępach w inwestycji

Baron szybkim wzrokiem ogarnął tekst, uśmiechając się jak z dobrego żartu. Bez słowa podpisał. Po czym zrobił dla siebie kopię w pobliskiej kopiarce i wręczył z powrotem oryginał.

- Jasne. Jakbyście potrzebowali dodatkowych cyngli albo dodatkowej wódy, walcie śmiało. Tylko prośba. Jak wyłączę pudełko, to ty się stąd ulotnij tak samo, jak przyszedłeś. Bez zabijania. Ciężko w tych czasach o dobrą służbę.





 
Stalowy jest offline  
Stary 29-07-2017, 03:19   #129
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Arrow

An open battlefield is nothing but a death trap - in war any visible target is a casualty no matter how well protected it may be.
- Tactica Imperialis


Valeria

Kaarel Cotant zapolował na majora Teofila Varrna, pierwszego oficera batalionu Obersoldaten, podczas spotkania tegoż z Armando Le Pazem, audytorem Dynastii Machenko (a de facto kierownikiem na Farcast) w biurowcu Machenków w Imperialnym Mieście. W międzyczasie, kiedy on zabawiał się ze swoim celem, Machenkami i Obersoldatami, Valeria Flavia już infiltrowała zgoła inny cel.

W sercu terytoriów Dynastii Machenko i Departamento Munitorium, roponośnych pól promethium, była nowo wybudowana, silnie obwarowana baza Obersoldaten. Tamże, w centralnym, solidnym bunkrze był obecny szef tej najemnej kompanii, podpułkownik Helmuth von Bergstoff, razem z całym pozostałym mu sztabem - kapitanami poszczególnych kompanii oraz oficerami sztabowymi i aides de camp.

Kobieta nie straciła niczego ze swej dawnej efektywności, sprzed cyborgizacji. Ba, nawet stała się jeszcze lepsza. Jej nadludzkie zdolności raz jeszcze zostały zareprezentowane. Po cichu zdejmowała patrole i warty, omijała innych, zagłuszała bądź podrabiała sygnały i raporty vox, dostała się niepostrzeżenie do bazy, nie dawała się zauważyć ani wykryć.

Wreszcie jednak nadszedł moment ataku. Bunkier był dobrze pomyślany, za dobrze. Wentylacja była minimalistyczna i zabezpieczona. Drzwi tylko jedne, pancerne i zabezpieczone Duchami Maszyny. Tunelów do ucieczki żadnych. Okien żadnych, luftów też. Zbrojony skałobeton wzmocniony flakdyktą. Podkop był niemożliwy, bunkier był prefabrykatem zrobionym i zrzuconym jako jedna całość.

Był tylko jeden sposób by się dostać do środka. By wprosić się na jedną z wielu narad podpułkownika z jego podwładnymi.


Muzyka: Black Ops 2 - The Search for Josefina


Początek był łatwy. Nie było problemu zakraść się do drzwi ani szybko i bezszelestnie wyeliminować dwóch lekkozbrojnych strażników. Nie było problemem szybko użyć multiklucza do otwarcia zamka. Problemem było to, że nawet z płaszczem Cameleoline i synskórą przeciw elektronice, strażnicy i kamery wyraźnie widzieli trupy. A Duchy Maszyny wyraźnie odczuły, że ktoś otworzył wrota.

Alarm rozbrzmiał natychmiast. A wraz z nim zaczął się taniec. Dwóch takich samych wartowników po drugiej stronie otwierających się wrót. Już reagowali, ale za późno. Dwa energetyczne ostrza zakończyły ich żywot szybko, precyzyjnie. Zestaw granatów gazowych, dymnych i ogłuszających już rozleciał się po całej sali, zapełnionej ludźmi i zagraconymi stołami taktycznymi, mapami na stojakach, biurkami z elektroniką.

Seria huków, syków, eksplozji. Krzyki oślepionych, ogłuszonych, zaskoczonych, wściekłych. Terkot autopistoletów, huk półautomatów, handkanon i rewolwerów, syki krótkich laserów. Wtórowały im błyski stali, szum energo-noży, mgnienia zakamuflowanej sylwetki. Krew, wrzaski. Śmierć.

Jeden po drugim ludzie padali. Ale podpułkownik i niektórzy kapitanowie byli za dobrzy na takie sztuczki. Widzieli ją. Nie byli ogłuszeni. Wykorzystali resztę jako osłonę, kupili nimi czas. Złożyli się do strzałów. Ku skrytobójczyni pomknęły pociski z hellpistoli i pistoletów bolterowych. Część zbijała tarcza, inne łamały się na opancerzeniu... ale coraz więcej znajdowało swój cel i omijało jej osłony. Coraz więcej substytutu krwi sączyło się z ran zabójczyni.

Ale ta w końcu do nich dopadła. Ich mono i piło-ostrza starły się z energią zabójczych noży. I pękły, tak samo jak ciała ich samych. Jeden po drugim padali, nie mieli szans z nią w zwarciu. Ale kiedy ona ich eliminowała, inni dalej strzelali.

Wreszcie, bunkier był pusty. Stała w nim tylko ona, okolona dymem, dipolami, kamuflażem, trzaskającą tarczą refrakcyjną. Otoczona krwawą mgiełką, oświetloną błękitnym, szumiącym światłem energo-ostrzy. Jej cel był martwy. Helmuth von Bergstoff nie żył, tak jak cały jego sztab i wszyscy kapitanowie Obersoldaten.

Połowa misji zakończona. Teraz trzeba było uciec, ulotnić się. Przeżyć. Wrócić do Kadry.

To miało być trudniejsze, niż zakładała.

Kiedy załoga bazy nie otrzymała zwrotnych przekazów od pomordowanych dowódców, w sposób chłodny i profesjonalny założyła najgorsze. I zastosowała odpowiednie protokoły na taką okazję. Do środka bunkra wpadło kilka mocnych granatów. Valeria kryła się po kątach, za maszynerią i meblami, podczas gdy eksplozje zmasakrowały całe wnętrze.

Do środka wpadali Obersoldaten w pełnym rynsztunku. Ich wizjery i percepcja były dobre. Momentalnie ją namierzyli i posłali w jej stronę smugowe, ciężkie kule. Ta unikała, tańczyła, skakała, w pełni sprawna nawet mimo ran i uszkodzeń. Odgryzała się granatami, ostrzami do rzucania. Jednak wróg był twardy. Mieli ciężkie pancerze. Niektórzy byli ranni, ale żaden nie padł. Dopiero jak do nich doskoczyła... ale za każdego z nich ilość ran na bionicznym ciele asasynki rosła.

Wreszcie walka ucichła. Ubiła tych, co weszli. Nowi nie wchodzili. Ale ona też nie mogła wyjść. Zamknęli wrota. Już dobierała się do multiklucza i elektronicznego zamku, ale wiedziała, że po drugiej stronie będą ją stopować – a jak już znów otworzy wrota, to będzie czekał na nią komitet powitalny. W odpowiedniej odległości i odpowiednio ciężki.

Zastanowiła się, kiedy zabierała się do pracy. Ciało działało samo, wyuczone odruchy zaskoczyły. Ale umysł zbłądził. A co... jeśli to była jej ostatnia misja?

Po chwili miała pewność. Zamek puścił bardzo szybko. Ale wrota się nie otworzyły. Na monitorze pojawił się napis.

Manual Override – Autodestruct Pattern Acknowledged

Uśmiechnęła się. Więc to był ten dzień. Ten moment. Odchodziła w Jego objęcia... nareszcie. I to z ostatnim wykonanym zadaniem na pasie.

Kiedy plazmowa eksplozja z trzewi ziemi anihilowała cały bunkier w słonecznym rozbłysku, ona stała w jego epicentrum, oddając salut energo-ostrzami.



Jaguary

Podobnie jak Valerii, Kaarelowi udało się sprawić Obersoldaten sporo problemów – głównie w postaci nagłych wakatów i ubytków kadrowych, w tym na posadzie zastępcy głównego dowódcy. Nie bez znaczenia była też cała pokazówka, która nie poszkodowała żadnego z cywili ani ludzi Machenko, a zareprezentowała kunszt Brutal Deluxe i ich Jaguarów. W przeciwieństwie jednak do skrytobójczyni, zwiadowcy-Kasrkinowi udało się ocalić skórę i wrócić do bazy.

Czy jednak przetrwałby na terenie Obersoldatów? Valeria była lepsza w klocki skradajkowe i brzytwowe od Cotanta... a jednak nie uszła z życiem. Mimo, iż Obersoldaten utracili prawie całą kadrę oficerską i część swoich najlepszych strażników, to jednak nawet okrwawieni i oszołomieni, odgryźli się na Kadrze Sejana... I to bardzo boleśnie. Valeria Flavia nie żyła. Uosobienie samej Śmierci zostało uśmiercone.

Pozostałe działania poszły podobną drogą, co akcja Kaarela. Baron Kazik przekazał agentom OSS sporo ekstra danych wywiadowczych, dając im do rąk poważne dowody przeciwko “Aegultowi Caidinowi”. Umorzył również ich długi wobec Kasballiki, a nawet podpisał z Jaguarami kontrakt na eliminację rodzącego się istvaniańskiego kartelu i Caballeros, a także Amarantynowego Syndykatu oraz fagasów od Postrzępionego Zapytania. Dostarczył im też dość danych, by mogli zacząć natychmiast uderzać – przynajmniej w pionki Istv oraz w Amarantów, w Exteriorze i Paramos de Vaquero.

Operacje w Pałacu Gubernatorskim potoczyły się jeszcze lepiej. Sybilla Guyet była w rękach Mordaxa i Durrana, cała, zdrowa, obezwładniona i gotowa do przesłuchań – wyekstraktowana minimalnym kosztem zasobów, atencji i żyć ludzkich. A Jethro i Dieter odnieśli swój własny sukces, kto wie, czy nie lepszy. Imperialny Dowódca-Gubernator na Farcast, przedstawiciel Adeptus Terra, Esteban Kang Durante, przeszedł na stronę prawowiernych Agentów Tronu, oferując im pełne wsparcie w obławie na Istvanian i ich marionetki. I zaraz potem prawie padł łupem skrytobójczyni – kobiety o imieniu Annabella Lia Waldcroft, zaufanej agentki Lady Rathbone. Prawie, gdyż dzięki poświęceniu Turbodiesla oraz współpracy wszystkich trzech mężczyzn, udało się ten atak odeprzeć, życia zachować, a samą asasynkę pojmać.

Mieli w ręku jedną z Istvanian, równie obezwładnioną (chociaż raczej dużo gorzej – bo permanentnie, biorąc pod uwagę sparaliżowane ciało od krzyża w dół) co Guyet. A El Kang już słał swoich siepaczy do rozprawienia się ze zdrajcami na rządowym podwórku.

W półświatku szło dobrze. Wstępne ataki Blackhole'a, poparte własnymi działaniami Familii Rodriguez i kartelu Ortega, z nielichym wsparciem wywiadowczym od szpiegów Kasballiki, zmasakrowały najbardziej widoczne, najbardziej narażone na atak i, jednocześnie, najwartościowsze zasoby rodzącego się kartelu istvaniańskiego. Doszło też do walk z Caballeros, które potwierdziły w praktyce dane wywiadowcze. Niemniej jednak teraz kartel miał zewrzeć szyki, a kto wie, czy nie dostać wsparcia od Istv. Pierwszy ruch w tym kwadrancie był mocny, ale to nie był koniec wojny. Do tego było jeszcze daleko.

Na polu tych sukcesów, spotkanie Corteza z Cecillią Eguzkine wypadło blado. Cortez, mimo iż jako tako doświadczony w gadkach oraz (zdecydowanie bardziej) w żołnierskim obyciu, nie był żadnym dobrym dyplomatą. Babsztyl go pokonał swoim doświadczeniem i umiejętnościami. Ostatecznie Cortez mógł się tylko wycofać do ostatniej linii oporu - “przekażę to szefowi, on zdecyduje”. Eguzkine potwierdziła, iż jej Volgiccy gwardziści byli podwójnymi agentami “tych pozaplanetarnych terrorystów”, podobnie jak wielu innych ludzi w EP, i że już zajmowała się przeprowadzeniem gruntownej czystki. Nie dała jednak listy nazwisk, zażądała natomiast pomocy w rozprawieniu się ze zdrajcami (oczywiście pod komendą Eguzkine i jej “oficerów”) oferując w zamian własną “po zakończeniu czystki”... Oczywiście, jeśli Jaguary miały uznać, że z pewnością władza El Kanga była jeszcze bardziej przeżarta terroryzmem – jeśli ich w ogóle nie wspierała bądź była ich twórcą.



Dwa tygodnie później

Muzak: Black Ops 3 – P.A.W.W.S.


Drugi miesiąc pobytu na Farcast był już na półmetku. Planeta zmieniła się prawie nie do poznania. Przyczyna była prosta. Ze stosunkowo “drobnego” konfliktu typu low intensity, wojna domowa na Facrast rozgorzała nowym, morderczym płomieniem.

El Kang, Eguzkine, a nawet Jaguary, nie docenili czujności ani stopnia przygotowania Istvanian i ich marionetek na najgorsze.

Ledwo godziny po dorwaniu Waldcroft i Guyet oraz po rozkazach El Kanga, najpierw Pałac i jego Ogrody, potem ulice Imperial City i korytarze statków oraz stacji FAS-F, wreszcie mniejsze miasta, miasteczka, porty, a nawet bazy wojskowe i wioski rozbrzmiały ogniem broni, eksplozjami, totalnym chaosem i rozpierdolem.

Zdrajcy nie mieli zamiaru dać głów pod katowski topór. Postanowili więc drogo sprzedać własną skórę, sabotować co się da, uciekać, kontratakować. Wywołało to iście makabryczny burdel i bratobójcze walki, chyba najkrwawsze jak do tej pory w całej historii Farcast.

W ciągu pierwszych trzech dni siły lojalne El Kangowi odzyskały zasnute dymami pożarów, poznaczone kraterami, przyprószone ceglanym pyłem ImpCity. Prawie wszyscy zdrajcy z La Guardii i Carabinieri oraz organizacji spod parasola Adeptus Terra gryzła glebę lub dyndała na szafotach. Z MP-F było podobnie. Plotka głosiła, że jako tako ze swoimi traitoris uporała się też Eguzkine.

Dużo gorzej poszło z armią obronną Farcast. Prawie całe FAP-F i FAS-F wpadło w ręce Istvanian. Rathbone, wariatka, zrobiła coś totalnie nieprzewidywalnego. Wyszła na jaw, prosto do mediów wszelakich, na wszystkie kanały vox. W pełnym rynsztunku Inkwizytorki, z Rozetą w ręku. Przedstawiła się i rzekła, iż ma zamiar oczyścić Farcast z bluźnierców, heretyków i przestępców. Z Eguzkine, z El Kanga, z Kasballiki, ze skorumpowanych organizacji planetarnych, z wszawych gringos spoza planety. A najgorsze było to, że zadziwiająco dużo ludzi poszło za nią. Za dużo. Ze strachu, z wiary, z lojalności, z pokuty, z gniewu, z żądzy zemsty i oczyszczenia swojego domu ze Zła. Wszak kto byłby w tym momencie lepszym liderem dla planetarnego Oczyszczenia niż Inkwizytor? A za nią murem stanęło wielu. Siły Obrony Planetarnej i Systemowej. Obersoldaten. Machenko. Caballeros. Kawał półświatka. Spory kawałek Carabinieri, Milicji, partyzantów EP. Dochodziło już do pierwszych starć o niepokojąco dużej intensywności. Straty w tej cholernej wojnie gwałtownie wzrosły. Zaczęły płonąć wioski, mniejsze miasteczka, obiekty wojskowe – na całej planecie. Istvaniański kartel też działał w najlepsze, zmuszając kolejne gangi do przyłączenia się, atakujący bądź wciągający obiekty Rodriguezów i Ortega.

A po drodze, w tym całym burdelu, Amaranty i Pytajniki kontynuowali swoje szemrane spiski, fragmenty kodu lokalizacji Hyadesa gdzieś tam były, planetarne władze i rebelianci wciąż do siebie strzelali, Pax Behemoth przepadł jak kamień w wodę, a Machenko już całkiem wypięli się dupą na Jaguary, uznając “oficjalną” Inkwizytor Rathbone jako swoją protektorkę.

Sytuacja się skomplikowała.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 29-07-2017 o 03:35. Powód: Poprawki.
Micas jest offline  
Stary 02-08-2017, 13:19   #130
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację

“ZDRADA! ZDRADA! ZDRADA!”
“ZDRADA!” ZAKRZYKNĄŁ MŚCICIEL.
“ZDRADA! PO SZEŚCIOKROĆ ZDRADA!”

DUMA WOŁA O POMSTĘ
GNIEW ŻĄDA OFIARY

ZADRŻYJ CZŁOWIECZE NAIWNY
BOŚ W SWEJ PYSZE UBÓDŁ SMOKA
I MYŚLAŁ, ŻE UJDZIE CI TO PŁAZEM

Plan wymagał kilku wizyt. Kilku kontaktów. Pewnej przysługi od miejscowych sojuszników z półświatka, ale dostał się do czego chciał. Piękna, niemal nieużywana synthskóra. Cudo imperialtechu. Bardzo ciężkie do zdobycia. Ta nie miała lewej nogi i miała cztery łatane dziury na torsie, ale wystarczyło skoro już były naprawione, a kończyny Durrana były w całości, od początku do końca, pozbawione Fałszu Mięsa. Co prawda stwarzało to pewne ryzyko, ale niewielkie. Obserwator musiałby być niezwykle spostrzegawczy, zdolny i diablo doświadczony (już pomijając w ogóle potrzebę odpowiedniego sprzętu) by dostrzec tę niedostrzegalna anomalię jaką powodowała by w podczerwieni (czy innej wizji) pojedyncza mechaniczna noga… a potem musiałby jeszcze skojarzyć i nie uznać, że ma przywidzenia a nawet wtedy nie wiedzieliby z czym mają do czynienia. Innymi słowy…
- Bardzo się przyda, nie zaszkodzi. Biorę.

* * *

Durran przedarł się przez zewnętrzne patrole bez większych problemów. Powoli zaczynał się przekonywać do tych mocy psykerskich. Co jak co, ale nim nauczył się splatać energie osnowy by stopić się z otoczeniem nie mógł sobie w żaden sposób pozwolić na udział w misjach infiltracyjnych, a tutaj proszę… przełazi strażnikom pod nosem, bo go nie widzą, a stummer wygłusza jego kroki. Przechodzi pod oczami duchów maszyn widzących w podczerwieni bo sam już nie wytwarza prawie ciepła a te odrobiny kryje synthskóra. Niech to demon kopnie… musi sam wymyślić sposób chronienia się przed psykerami z dostępem do co fajniejszych zabawek. Może jakiś psy-tech?
- Łooo… - aż przystanął na falę podniecenia gdy zdał sobie sprawę jak absurdalnie wielką gałąź technologii miał teraz przed sobą otwartą. Heretecką jak cholera, ale tym się nigdy nie przejmował…
- Później - zganił się i kontynuował swój pochód.

* * *

Zewnętrzny płot ze splatanego drutu kolczastego nie stanowił dla niego problemu. Wewnętrzny z takiego samego ale pod morderczym napięciem także nie. Ciało pozbawione Organicznej Słabości było w niewielkiej mierze drogą dla elektrycznej woli duchów, większość materiałów je blokowało i nie pozwalało pezejść dalej, chroniąc słabe mięso którego resztki jeszcze w nim pozostały oraz te systemy w których zamieszkiwały duchy maszyn wrażliwe na napięciowy gniew innych sług Omnissiaha. Przecinak wyciął literę L i Durran przecisnął się nie zważając na elektryczność przepływającą przez jego zewnętrzne komponenty, choć będzie musiał znów sobie wyhodować nowej syntetycznej skóry, tak jak to zrobił po blitz kriegu Obelsoldatów na Brutal Deluxe gdy się ona w całości zwęgliła.

Chwilę potem był już przy tylnej ścianie ich silosu magazynowego. Był to spory plac, po którym walały się nieaktywne (a w wielu przypadkach zniszczone) automobilne wózki transportowe, jakieś skrzynie i dobra które nie miały ani na tyle wielkiej wartości by lękać się kradzierzy, ani nie były wrażliwe na warunki pogodowe.
- Coś chyba słyszałem…
Usłyszał Durran strażnika wychodzącego zza rogu. Dwóch strażników.
- E tam. Wydawało ci się - skontrował drugi gdy malatek chował się za skrzynią, którą normalnie uznałby za zbyt małą dla siebie, ale od kiedy był kameleonem standardy się zmieniały
- Właśnie… wydawało ci się… - szepnął Durran zaplatając w słowa moce osnowy. Sugestia poszybowała myślowymi szlakami wprost do Ego strażnika i… rozbiła się. Mężczyzna zrobił głupią minę i pokręciłgłową jakby zjadł coś kwaśnego.
- Nie. Serio coś jest nie tak - zaprzeczył wznosząc pistolet maszynowy do pozycji strzeleckiej.
- Niech to diabli - zemł w ustach przekleństwo techkapłan. Chowając się jak tylko mógł za zbyt małą skrzynią rozłożył przedramię, wywinęło się ono na drugą stronę ukazując cały wielki zestaw urządzeń będących razem małych rozmiarów archiwum… było zakamuflowane. Kolejne zmięte przekleństwo. Musiał szukać na ślepo.

Strażnicy usłyszeli nagrany syk przestraszonego kota i usłyszeli jak uciekając uderzył on (a dokładniej to kamień ciśnięty przez Durrana) w poblisku kubeł ze śmieciami przewracając go, ale sam nawet nie zwolnił bo gdy skierowali tam latarki już go nie było.
- Wielki Dan, obrońca uciśniony, pogromca kotowatych! - zaśmiał się drugi strażnik i szturchnął kumpla w ramię - Nieno… nie przejmuj się. Sądząc po tym jak rypnął to mógł być nawet wyrośnięty ryś, więc może uratowałeś jakiegoś gówniarza.
- Jak nie zamkniesz ryja, to ci buźkę przefasonuję.
Strażnik zaśmiał się i kontynuowali pochód. Trzeba im oddać honor, że gdyby Durram nie był teraz psykerem i do tego przezroczystym to łatwo by go zauważyli, a nie mogli się spodziewać, że mają do czynienia z kimś takim.

- Zbyt blisko, zbyt blisko, zbyt blisko… - powtarzał Durran do siebie wchodząc głębiej na tereny Machenko



- Hej, Gary? - odezwał się Victor Machenko zwracając na siebie uwagę sweg kuzyna.
- Czego? Młody kurwiu - zapytał starszy z rodziny nie odrywając głowy o papierów.
Siedzieli obaj w bogatym biurze. Pomiędzy nimi było wielkie biurko z lokalnego ciemnego drewna, wysoki na prawie cztery metry sufit i wielkie okno dawały bardzo przestronne wrażenie pomieszczenia znacznie większego niż w rzeczywistości ono było.
- Nie sądzisz, że trochę w złą stronę poszliśmy?
- Co masz na myśli?
- Ta Szczurzą Kość… Rathbone.
- Victor, idioto… o inkwizycji nie można tak się wyrażać, bo zaraz ci kark skrócą.
- No ale przecież ona była ogłoszona zdrajczynią. Tak mówiono.
- Słuchaj młody - Gary wreszcie oderwał się od swojej roboty - nawet jeśli nam coś nie pasuje to tutaj idzie Wielka Polityka. Nie nasza liga. Może kiedyś twoja, jeśli się postarasz i wykorzystasz predyspozycje, ale na pewno nie moja. Stary zdecydował, że przyjmujemy stronę inkwizytor Rathbone. Zadecydował się jej ufać. Abo nie zważać na status extremis. Nie nam do tego. Ja cię kocham, młody, ale nie gadaj tyle, bo wiesz, że połowa z nas by ci nóż w plecy wbiła za wejściówkę na co bardziej elitarną imprezę.
- Ale masz rację - kontynuował po chwili - wielu się to nie podoba. Daj temu czas. Może coś się uda zrobić.
Victor otworzył szerzej oczy
- Ale… jak to? Planujemy coś?!
- Hmmm… chodzą pogłoski, że Stary już dawno powinien się usunąć w cień, a od kiedy choruje jego osąd jest zachwiany. Krótkowzroczny. Nastawiony na jego własną pośmiertną chwałę, a nie dobro rodu… ale to tylko plotki, wiesz… każdy przywódca ma jakiś tam, choćby mały, ruch oporu. Taka tradycja.

* * *

Historia Gareda Machenko jest bardzo klasyczna. Wysoko urodzony oddany został do Munitorum na nauki. Dwanaście lat nauki, w tym dziesięć w księgach, a siedem na szkoleniach. Potem piętnaście lat służył w Gwardii walcząc ramię w ramię z braćmi, rozgrzeszając ich winy i pielęgnując święty gniew z którym szli przeciw wrogom ludzkości. W międzyczasie odniósl wiele ran. Utracił obie ręce i nogę. Wiele narządów mu wymieniono ale wciąż walczył. Wciąż słiużył nie znajdując nic ważniejszego, nic bardziej chwalebnego ponad służbę Imperium.
Po tych piętnastu latach ściągnięto go z powrotem do domu. Nie dał się łatwo. Potrzeba było trzech kolejnych posłańców i dopiero gdy przekonano, że może więcej zdziałać jako biskup (bo na tym stanowisku chcieli go posadzić) Farcast wrócił na rodzimą planetę. Pokazał się na kilku przyjęciach, wyprowadził, w imieniu rodziny, kilka przgyczków w nos… i zapomniano o obietnicach. Plany uległy zmianie.

Teraz Gared Machenko organizował mały pucz w rodzie Machenków. Zebrał młodych i gniewnych. Takich którzy nie chcieli iść za Szczurzą Kością. Takich którzy nie zpomnieli nagle, że została wyklęta i ogłoszona heretyczką wraz z całą swoją bandą. A gdy planowali i spiskowali… kilka pięter niżej przechadzał się Durran. Ubrany w twarz innego Machenki. Niosący w teczce urządzenie projektu niejakiej Daviel Toshiby, arcy hereteczki zmarłej tragicznie przed czteroma wiekami gdy kult Sollexus zrobił jej “wypadek”. Większość jej projektów została zniszczona, ale niektróre wciąż można było dostać na czarnym rynku. Durran ten dostał dekadę temu uznając, że kiedyś wykorzysta. No i nadszedł ten czas.

* * *

Heretek zamknął się w pracowni miejscwego techkapłana. Zzabezpieczenia jakie posiadał godne były szeregowego członka Bractwa Marsjańskiego. Żałośnie słabe. Durran rozejrzał się i znalazł. Znalezienie centralnej konsoli, takiej z któej można otrzymać pełen wgląd w systemy nie jest łatwe, ale w warsztacie techkapłana zwykle taka jest, choć zwykle, w znacznej mierze, zastrzeżona kantem “tylko do odczytu”. To Durranowi wystarczyło. Odalazł duchy przechowujące informacje o przepustkach jakie obowiązywały w siedzibie Machenko i znalazł tę którą chciał. Młodszy skryba Luciel. Przy pomocy narzędzi obecnych w warsztacie sfałszował kartę. Człowiek by dostrzegł, że jest ona bezczelną podróbką, ale duchy maszyn nieraz bywały bardziej ograniczone od ludzi, jeśli wiedziało się jak je wykorzystać.

* * *

Gdy Gared Machenko rozdawał swoim ludziom broń, by pochowali ją w swoich komnatach i szykowali się mentalnie na przewrót Morgenstern nie próżnował i w podziemiach archiwów skaładał bombę. Bardzo słabą w konwencjonalnym urzyciu. Gniew maszyn w formie fali uderzeniowej najwyżej zawali piętro powyżej. I to być może. Ale… impuls elektromagnetyczny jaki duchy przy tym wytworzą… to zypełnie inna para kaloszy. Jego moc będzie absurdalna. Większa niż cokolwiek czym dysponuje technologia imperialna, bo zasili ją celowo rozstabilizowane mikroogniwo plutonowe.
W promieniu 50 metrów wszyscy zginą...
W promieniu 200 metrów nie będą mieć już potomków (albo będą płodzić szkaradziejstwa)...
W promieniu 1 000 metrów wszystkie duchy maszyn zostaną zniszczone gdy spali się ich fizyczna osnowa.
A w tym budynku impuls przebija się nawet przez większość powłok ekranujących.

Dlatego Durrana już dawno tam nie będzie. Dla niego ten wybuch będzie śmiertelny nawet w tym 1 000 metrów.
Schował bombę mikrojądrową i ustawił detonator na sześć godzin. Miał jeszcze trochę do zrobienia.

* * *

- Nie denerwuj mnie, gówniarzu i otwórz mi drzwi…
- Ale… sir… procedury…
- Sam je ustalałem, do jasnej cholery. Nie mam zmiaru maszerować pół pałacu po pieprzoną kartę której zapomniałem, gdy Rodveigowie takie wyzwanie nam rzucają! Jutro z porucznikiem Davielem zajmiecie się formalnościami, a teraz otwórz mi te kurewskie drzwi bo cię z pagonów obedrę!
- Tak jst, sir! - odpowiedział młodzik drżącym głosem i otworzył drzwi biura głowy rodu swoją kartą. Cóż miał zrobić? W końcu nie mógł wiedzieć, że tym razem to nie jego szef zapomniał karty, jak to mu się zdarzało w ostatnich latach przynajmniej raz w miesiącu (co nawet odnotowano w archiwach), ale to Durran nie miał zamiaru wbijać się do najpilniej strzeżonego miejsca w pałacu Machenków, którym była sypialnia paranoicznej głowy rodu. Heretek wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Chwila poszukiwań i już miał sejf. Ten, zgodnie z informacjami, ekranowany był półcalową warstwą ołowiu. On był jedynym miejscem gdzie coś mogło przetrwać nadciągającą falę EMP. Krótka praca i alarmy zostały odcięte. Trochę dłuższa i otworzył zamek.
Bardziej z przyzwyczajenie zgrał na własnego datapada zawartości tu zamknętych. Wyciągnął je wszytskie na biurko, a do środka włożył inny. Swój wcześniej przygotowany z dowodami na to, że Rathbone była bezpośrednio powiązana z wcześniejszymi atakami na dobra Machenków.
Przed wyjściem wymalował jeszce farbą spreju na frontowej ścianie wielkki napis “Heretycy”, by wiedzieli, że to zemsta za przymierze z “oficjalną” inkwizytor.

* * *

Trzy godziny później juz nie było go w pałacu. Siedział na wzgórzu wiele kilometrów dalej i obserwował przez lornetkę pałac Machenków, wyczekując godziny zero. Nie potrafił sobie odmówić przyjemności oglądania efektu swojej pracy, choć wiedział, że nie będzie on tak spektakularny jak byłaby spektakularna wielka eksplozja, ale na nią nie mógł sobie pozwolić (bo na tyle silnych materiałów wybuchowych by nie przemycił), ale widział, że jak wszytskie światła zgasną to będzie moment gdy Machenkowie stracą absurdalną fortunę w postaci danych wywiadowczych, umów, traktatów i wszelkiej formy informacji...
 
Arvelus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172