Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-09-2017, 20:48   #151
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Rozkazy Sejana były z grubsza jasne. Ale dość mętne, jeżeli chodzi o szczegóły. Nie było czasu na dyskusję, toteż Blackhole nie polemizował, a jedynie uściślił słowa inkwizytora:
-Wyrywamy stąd panienki – przekazał na częstotliwości dla Lazerhawks i BD. -To pół godziny to macie na dotarcie do waszych transporterów i poderwanie się do lotu. Za 45 min macie być jak najdalej stąd i to na ziemi, nie w powietrzu. Wybuch triggerowany przez mechanizm samozniszczenia wyrzuci w atmosferę sporo pyłu co nie spodoba się dyszom a i fala uderzeniowa może strącić nawet ciężki pojazd i uderzyć nim o glebę. Trzymajcie się. Bez odbioru.
Chwila na przełączenie na częstotliwość dla dowódców piechoty, która szturmowała mesę i artylerzystów.
-Natychmiastowa ewakuacja. Pakować dupy na ciężarówki i odjazd. Nasłuchujcie kolejnych komunikatów, gdzie jest punkt zborny. Bez odbioru. Krótko, konkretnie, na temat. Bez tłumaczenia, że większość żołnierzy zginie. Ostatnim, czego Blackhole teraz chciał, była panika. Poza tym, mieli jeszcze jednego asa w rękawie.
–Zordon, czy w dostępnych ci plikach jest symulator wybuchu w zależności od rzeźby terenu? Jeżeli tak, to wgraj najbliższą okolicę i przeprowadź 1000 symulacji dwudziestomegatonowej eksplozji. Opracuj dane na temat najbezpieczniejszego miejsca odległego nieco ponad 20 kilometrów od epicentrum. Koordynaty wyślij mi niezwłocznie.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 18-09-2017, 22:53   #152
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Arrow Show me a fortress, and I'll show you a ruin.

Twierdza

Szybkie wyliczenia, rozkazy i raporty poukładały sytuację w umysłach Agentów Tronu. Mieli swoją Valkyrie na podorędziu, pilotowaną przez Bruno Falkera. Mieli wyliczenia wykonane przez Durrana i Zordona. Mieli trzydzieści minut by ogarnąć tyle, ile się dało, załadować łupy i dupy na pokład VTOLa. Potem piętnaście minut na turbo-ucieczkę z rejonu rażenia tej cholernej bomby, w jaką wkrótce miała zmienić się baza Istvanian.

Lojaliści zostali powiadomieni. Istvy również, przez tych pierwszych. Usłyszawszy to, większość zdecydowała się nie ryzykować. Najwidoczniej albo nie byli aż tak lojalni wobec Rathbone, albo znali jej wybryki, albo po prostu dostali zbyt wielkiego łupnia i mieli dosyć. Co innego pozostałe serwitory i fanatycy. Oni dalej strzelali do napastników, i zaczęli też strzelać do tych co się poddali. A ci co się poddali musieli strzelać do nich. Świetna dywersja - napór Imperialistów natychmiast zmalał, El Kang wydał priorytetowy rozkaz generalnej ewakuacji. Rzucił całe swe lotnictwo i wyprosił promy od Rogue Traders. Jednak była to kropla w morzu potrzeb. Większość ludzi będzie musiała zwiewać pojazdami naziemnymi albo, co gorsza, na piechotę. O ile eksplozja mogłaby ich nie sięgnąć, to już gorzej ze wstrząsem ziemi. Ale w tej kwestii Kadra Sejana nie mogła już nic więcej zrobić.

Zdołali zbadać jeszcze dwa najbliższe poziomy (w tym hangarowy), wraz z centrum dowodzenia. Cogitatory były martwe. Istvy wycięły wszystkie dane i przekierowały je na data-kryształy oraz ten przenośny cogitator do ich odtwarzania. Zbrojownie były ogołocone przez obrońców, skarbców nie było. Mieli tylko te trzydzieści sztuk cholernych, tech-heretyckich Matryc Apostazji.

Ale, znaleźli coś nietypowego. Niebywałego. Coś, czego Rathbone nie zdążyła zabrać, bądź zdecydowała zostawić. Plecaki skokowe. Dość, by nimi obdarować całą Kadrę. W bystrych umysłach agentów zaświtało, że to nie mógł być przypadek, a dar od losu, uśmiech Imperatora. Czym prędzej je zgarnęli.

Zdali też sobie sprawę z tego, że zbyt wielu było wrażych gwardzistów - tak pośród martwych, jak i żywych. Dużo ponad jedną kompanię, jak szacowało Tricorn po zamachu i czystce. Najwidoczniej Rathbone znacznie (i potajemnie) rozbudowała swoje gwardyjskie siły. Wciąż miała na swych usługach prywatną armię.

Wycofali się do hangaru, już oczyszczonego przez Kangistów. W środku panował niewyobrażalny burdel. Pożary. Trupy. Snopy iskier z rozwalonych podsystemów i urządzeń. Zniszczenia po wybuchach i ostrzale. Wraki wieżyczek i serwitorów. Dość łusek, by się na nich przejechać. Promy - rządu, RT, odzyskane, zdobyczne. W tym ich Valkyrie. Bezzwłocznie załadowali zdobycz, zajęli miejsca w pasażerce i pomknęli.

Kwadrans po ich wylocie w trzewiach ziemi doszło do nuklearnej katastrofy, wzmocnionej wymuszoną przezeń erupcją energii geotermalnych. Twierdza Istvanian przestała istnieć. A wraz z nią mesa i cała okolica. Krater błyskawicznie wypełnił się gruzem i pyłem, acz tego drugiego było dużo więcej w atmosferze - istny tuman. W dziesiątkach, setkach kilometrów sejsmografy wariowały. Wielu uciekinierów lądowych nie uszło z życiem. Ale wielu, mimo wszystko, się udało. Mieli szczęście. Imperator ich Ochronił.

To był koniec Istvanian na Farcast. Co innego poza tą planetą. Gwiezdny jacht Rathbone całkowicie zaskoczył RT i obsadę stacji, posyłając do walki promy wypełnione morderczymi serwitorami i komandosami, czyniąc duże szkody, uszkodzenia. Dziobowe lasery Noblesse'a wystarczyły, by solidnie przyrżnąć w Pax Behemoth, okulawić go. Odpowiedź Imperialistów była stanowcza, jednak jacht już prawie był poza zasięgiem makrodział - tylko nieliczne go ugodziły (acz równie mocno - Noblesse'y nie słynęły z odporności).

Lady Olianthe Rathbone, Inkwizytor Ordinarius, ostatnia przedstawicielka Istvaanian w Sektorze Calixis, obłożona klątwami Carta Extremis i Excommunicate Traitoris umknęła. Ponownie.

Sejan, Matuzalem i reszta zgrzytali zębami. Utraciła wiele, poświęciła wiele... ludzi, sojuszników, siatkę agentów, zasoby, armię, twierdzę, planetę - ale udało się jej. Uciekła.

Nie na długo. Nie w siną dal. Gończe psy, charty z Ordo Sicarius znały jej trop. Wiedziały, gdzie się uda. Kantan, vel Farcast IV. Gazowy gigant, gdzie rzekomo miał być ukryty ostatni Mechanizm Hyades. Jej cel, jej obsesja. Coś, co miało ją zgubić.



Między Iuniusem a Decembrisem

Sześć miesięcy. Tyle czasu upłynęło od ostatniej konfrontacji z Istvaanianami na Farcast. Wiele się zdążyło wydarzyć.

Około tygodnia trwało ogarnianie się, liczenie strat i planowanie nowych działań w połączonym sztabie kryzysowym. Po upływie tygodnia Imperium wznowiło działania wojenne. Celem, jedynym już celem, byli Dzicy Orkowie. I cel ten został wymazany z powierzchni planety.

Kilka tygodni brutalnych bomardowań z orbity, masowego ostrzału rakietowego, artyleryjskiego oraz nalotów z powietrza poprzedzało bezlitosne, powolne i metodyczne przesuwanie się zmasowanych sił imperialnych po całym kontynencie Kwarantanny. Teraz, kiedy wszyscy wrogowie na zapleczu zostali wyeliminowani, Orkowie byli jedynym problemem. Problemem, który wkrótce przestał nim być.

Na początku Augustusa b.r. wszystkie orcze dzikusy zostały posłane w niebyt. Ich gniazda i forty starte na proch. Ich bestie uśmiercone. Ich ekosystem wykorzeniony. Ich pola rozrodcze wypalone. Po tak gruntownej czystce, być może, Farcast wreszcie uwolniło się od plagi zielonoskórych. A jeśli nawet nie na zawsze, to przynajmniej na najbliższą dekadę.

Na orbicie trwały prace reperacyjne stacji i statków. Szło na to sporo pieniędzy, ludzi i wysiłku. Rogue Traders uzupełniali załogi i zapasy. Zreperowali swoje okręty. Wykonali kilkanaście wypraw karawaniarskich. Wprawdzie straty mieli w tej kampanii wysokie, to jednak udało im się wydębić od rządu i DeVayne Incorporation bardzo lukratywne kontrakty na następne dziesięciolecia, plus drogocenne weksle imienne. Podobno ukręcili też na boku deale z Kasballicą, a nawet z EP. Gorzej było z Inkwizycją. Organizatorem całej imprezy był, nominalnie, Lord Inkwizytor Aegult Constantinides Caidin, Mówca Calixjańskiego Konklawe i Protektor Ekspansji Haletic.

Problem był taki, że Caidin stał się niewypłacalny. Przede wszystkim z powodu tego, że nagle mu się zmarło.

Do uszu pewnych zainteresowanych osób w Inkwizycji... a nawet samych Wysokich Lordów Terry... dotarło, iż Caidin był fałsz-człekiem z hereteckiej maszyny klonującej. Owocem spisku mającego już ponad wiek. Caidin, klon, heretek, kłamca, sponsor co paskudniejszych Radykałów, gromadziciel plugawych przedmiotów (jak choćby demonicznej broni czy ksiąg), sponsor koterii podobnych sobie w tej swojej "Ekspansji Haletic", niekompetentny w obliczu wielu ostatnich kryzysów w Sektorze i jego Konklawe, fałszerz listów polecających od samego Senatorum Imperialis, pożądający Mechanizmów Hyades dla swej prywaty, zdrajca własnych ludzi z Kadry Sejana, stał się wrogiem publicznym numer jeden dla całego Calixjańskiego Konklawe.

Kiedy specjalnie uformowana Kabała Inkwizytorów wreszcie zakończyła swe przygotowania i uderzyła, obnażając przed wszystkimi caidinowe przewiny, "Lord Inkwizytor" nawet nie zdążył pisnąć. Jego ludzie (a których zostało już niewiele po ostatnich latach) zlikwidowani, jego zasoby skonfiskowane bądź zutylizowane, jego sekrety wydarte i odkryte, jego życie zakończone na stosie - udowadniając, iż żaden grzesznik nie ujdzie karze, heretycy są zaiste Wewnętrznym Wrogiem, toteż trzeba być czujnym, a "Niewinność Nie Dowodzi Niczego".

Wprawdzie Sejan i jego Kadra mogli mieć własne zamysły ażeby dorwać Caidina samemu, to jednak zostali w tym wyręczeni. I utracili bezpośredniego mocodawcę. Teraz to w pełni na ich barki spadł ciężar sprawy Rathbone i Hyadesa. Nie mogło być pomyłek i nie mogło być odpustów. Caidin i jego herezja się skończyły... ale co bardziej podejrzliwi koledzy po fachu już patrzeli na ręce Jethro i jego chłopaków. Śmierć "Dagona Caidina" nie dowodziła ich niewinności. A niewinność nie dowodziła niczego. Lordowie Inkwizytorzy von Unlicht i Zale Torins bacznie przyglądali się poczynaniom agentów OSS. Wszak Sejan i jego ludzie byli nie tak dawno ludźmi Caidina. A nuż byli... Skażeni. A nuż byli... Winni. A nuż byli... Grzeszni.

Ujęcie Rathbone i odnalezienie Hyadesa stało się dla nich sprawą życia i śmierci. Odlot z Facrast nie wchodził w rachubę. W oczach Monodominantów i Libricarów byłoby to dowodem Winy. A za Winę w ich mniemaniu trzeba było ponieść Karę.

Na powierzchni Farcast natomiast sytuacja się ustabilizowała. Straty pośród żołnierzy i ludności cywilnej były duże, a jeszcze większe materialnie. Całe wioski i pola uprawne były spalone. Miasteczka i porty rybackie zrujnowane. Imperialne Miasto przeszło przez wielotygodniowe walki, wybuchy i pożary. Pola promethium i infrastruktura ich wydobycia wyzerowane. Skarbce były prawie puste, zadłużenia rosły, pomoc ze strony Rogue Traders też nie była darmowa. Kruchy rozejm między rządem a EP kruszał z dnia na dzień, dochodziło do "incydentów".

Jednak, dzięki mediacji i wpływowi Sejana, sytuacja się nie rozsypała. Wojna domowa została... tym razem... powstrzymana. Został mianowany nowy arcybiskup planetarny (z dużym, zakulisowym udziałem Kadry), przychylny rekoncyliacji i odbudowie. Sędzia Traggat Loege również został wyniesiony na wyżyny lokalnej polityki. Oni obydwaj dołączyli do Gubernatora Estebana Kanga Durante i nowo mianowanej Mówczyni niedawno odtworzonej Rady Domów Szlacheckich, Cecilli Eguzkine. Przedstawiciele Adeptus Ministorum i Adeptus Arbites, zyskawszy dużo realnej potęgi na Farcast i przychylni pro-imperialnym poglądom, stabilizacji oraz planowi i osobie Sejana, stanowili balans dla nienawidzących się jak psy Eguzkine i Durante. Dzięki temu rola Eklezjarchii na planecie wzrosła i uniezależniła się, podczas gdy kontyngent Arbitratorów został rozbudowany, a kontynent Kwarantanny oddano Sprawiedliwości jako jeden wielki obóz pracy dla przestępców, zbrodniarzy, zdrajców i jeńców, gdzie swą pracą mogli przyczynić się do odbudowy Farcast... i spłaty zaległych Danin.

Czas miał pokazać, jak stabilnie ten nowy system będzie się trzymał.

A w międzyczasie w Kadrze wydarzyły się trzy rzeczy. Po pierwsze, ekipa zaadaptowała plecaki skokowe pod swoje potrzeby. Więcej, pozyskała pełne, ciśnieniowe, hermetyczne, ekranowane, wyposażone w akumulator mocy i zapasy powietrza, pancerne skafandry - coś między lekkimi pancerzami wspomaganymi cywilnego wzorca, a bardziej zaawansowanymi skafandrami próżniowymi. Dzięki nim i jetpackom mogli bez większych problemów wykorzystać swoją nabytą wiedzę o aeronautice, by osobiście penetrować atmosferę Kantana - czy dowolnego innego gazowego giganta - bez ryzyka utraty życia z powodu ekstremalnych warunków.

Po drugie, dowiedzieli się, skąd Rathbone wiedziała, że ma lecieć na Kantan - mimo iż miała tylko jeden fragment kodu. Otóż... zostali zdradzeni. Bruno Falker, były Stróż z Inkwizycji, ich Akolita, zdradził. Przez całą Operację Starscream ani Sejan, ani Matuzalem, ani nikt inny nie interesował się "tym tamtym" za bardzo. Tak samo było z Zakiem Eresem, ale ten poległ podczas misji. I zemściło się to srodze, gdyż najwyraźniej Falker był słabszego charakteru. Najwyraźniej gdzieś, kiedyś, skontaktowali się z nim Istvanianie. Przekupili go. A ten podesłał im większą część fragmentów kodu. Miał ku temu dość okazji podczas prowadzonych przez Kadrę śledztw. A teraz... zniknął. Dosłownie rozpłynął się. Wiadomo było, że czmychnął do Imperialnego Miasta. Tam jednak ani Carabinieri, ani Arbites, ani nawet Kazik i jego Kasballicanie go nie znaleźli.
Po sobie pozostawił jedynie list. W nim potwierdzał, że swego czasu skontaktowała się z nim Annabelle Lia Waldcroft i złożyła dobrą ofertę, za dobrą, nie do odrzucenia. Po drodze psioczył na "skurwiela Caidina", że "rozwiązał mu ukochaną jednostkę Stróżów" i że "potraktował ich wszystkich, razem z wami, jak szmaty". Przepraszał. Nie liczył na wybaczenie ani litość. Na koniec dodał, że niektóre fragmenty kodu przekręcił tak, by Rathbone nie mogła od tak sobie odnaleźć cholerstwa. Liczył na sukces "Mistrza Sejana i reszty chłopaków" i liczył na to, że nie spotkają się nigdy więcej "dla jego dobra".

Po trzecie, mieli czas na przebadanie zdobycznych Matryc Apostazji - tech-heretyckich elektro-kosturów. Badaniami zajmował się głównie Durran, jednak szybko odkrył, że technologia ta zahaczała o tematy związane z Immaterium. Toteż swoją ekspertyzę zaoferowali również Mordax i Matuzalem - szczególnie ten drugi, gdyż Matryce bezpośrednio dotykały (w przenośni i dosłownie) tematu ludzkiej duszy.
Historia tych przedmiotów była równie tragiczna, co plugawa. W ubiegłym, ósmym stuleciu milenium czterdziestego pierwszego, przez Sektor Calixis przetoczyła się najgroźniejsza jak do tej pory (być może ex aequo z jeszcze wcześniejszymi Wojnami Meritech) tech-herezja. Malygrisjanizm. Herezja naśladowcza, zapoczątkowana przez renegackiego tech-kapłana, Umbrę Malygrisa, który w swym zwichrowanym umyśle ubzdurał sobie, iż Imperium i AdMech ograniczało jego eksperymenta i dążenie do mechanicznej doskonałości, do "ulepszenia" ludzkiej rasy. Więc te ograniczenia zerwał. Zastosował metody AdMechowe do badań, inżynierii i produkcji wszelakiego heretechu, a następnie testował swoje wyroby na cywilnych populacjach planet sektora. Dość rzecz że Umbra Malygris, arcy-heretek Calixis, został doprowadzony przed oblicze sprawiedliwości, a jego koteria sykofantów rozbita.
Ale jego chore wymysły i sama idea Malygrisjanizmu przetrwały. Co rusz znajdował się ktoś o słabej woli bądź mrocznej duszy, kto natykał się na strzępy malygrisjańskiego plugastwa i w różnym stopniu próbował je rekonstruować.
Matryce Apostazji były konsekwencją jednego ze straszniejszych projektów Malygrisa. Szalony heretek umieścił potężne emitery psycho-fal w miastach-kopcach świata Piety, słynącego z pobożnej populacji. Po uaktywnieniu, emitery te dokonały nieodwracalnych zmian w umysłach... i duszach... tych ludzi, odzierając ich z wiary. Wiary we wszystko, w cokolwiek. W Boga, w rodzinę, w siebie, w pieniądze, w filozofie, w cokolwiek. Nawet w "nic". Fundamenty życia tak okaleczonych na duszy ludzi nawet nie legły w gruzy, tylko zostały wymazane. Kryzys ten został nazwany Plagą Apostazji. Imperium wreszcie udało się zapanować nad sytuacją, emitery zniszczyć, a populację "neo-apostatów" odpowiednio... zutylizować. Ale straty były wielkie - i to wcale nie mówiąc o materialnych. Broń, która potrafiła odebrać człowiekowi jego duchowe oparcie, motywację do życia czy nawet sens istnienia była czymś przerażającym.
Temat został szybko podchwycony przez Istvaanian. Zdobyli skądś wzorce techniczne tych emiterów i na ich podstawie skonstruowali owe elektro-kostury w miejscu znanym jako Tarycine. Kiedy wieść dotarła do uszu Purytanów z Inkwizycji, ci przeprowadzili obławę, zwaną Czystką w Tarycine. Zdobyli też egzemplarze Matryc Apostazji, które obecnie spoczywały w kryptach Pałacu Tricorn. Nie udało się jednak zdobyć twardych dowodów na Istvaniańskie matactwo.
Aż do dziś. Trzydzieści sztuk Matryc. Data-kryształy i przenośny cogitator, na których na pewno były wszelakie szemrane machloje Rathbone i jej kolegów, w tym dotyczące tych czy innych tech-herezji. Po zbadaniu broni, Sejan nakazał unicestwienie większości, zachowując jedynie po jednej dla siebie i ewentualnych ochotników z Kadry. Miał zamiar obdarować dotykiem tej broni jej stwórców, by sami poczuli herezję na własnej skórze.

Resztę czasu Agenci Tronu spędzili w orbicie Kantana, wraz z Pax Behemoth poszukując śladów Hyadesa... bądź Rathbone.



3 Decembris, rok 833.M41
VTOL typu Valkyrie Sky Talon
14:44 czasu terrańskiego
Kantan, System Facrast, Subsektor Malfiański
Sektor Calixis, Segmentum Obscurus


Musieli przyznać - rzadko mieli okazję, nawet w swej długiej i bogatej karierze, do zwizytowania atmosfery gazowego giganta... I to bez ryzyka zmiażdżenia, napromieniowania, usmażenia czy "spadnięcia" prosto wgłąb tych dziwnych planet. Ich jump packi, pancerne kombinezony i Valkyrie były odpowiednio doń dostosowane. Potężny zasób, wielokrotnego użytku. Bez większych trudności można to było dostosować do podobnych ekstremalnych warunków - planet wulkanicznych, światów lodowych, całkiem martwych skał czy głębin wielkich wód. Otwierały się przed nimi nowe możliwości... a przed ściganymi heretykami zamykały się podwoje kolejnych kryjówek.

Szukali. Godzinami, dniami, tygodniami, miesiącami. Zawężali rejon poszukiwań, ale to wciąż nie było to. Łatwe odpowiedzi, uczone zgadywanie i prawdopodobne ekstrapolacje się nie sprawdziły. Nie mogli znaleźć Hyadesa. Bardzo możliwe nawet, że zdryfował... albo spadł w odmęta Kantana.

A jacht Rathbone... cóż, on był przystosowany do ukrywania się, nawet bez wsparcia trudnych warunków panujących na orbicie gazowego giganta.

Mimo to, szukali. Oni. Pax Behemoth. Istvanianie.

I coś wreszcie znaleźli. Pokładowy vox rozbrzmiał głosem jednego z aizdarowych poszukiwaczy.

- Jaguar Pater, tu Manta 4, odbiór.

- Manta 4, tu Jaguar Pater, możesz mówić, odbiór.
- odpowiedział zaraz pilotujący Walkirią Dieter Diesel.

- Widzimy coś. Odległość od naszej lichtugi... około czterdziestu kilometrów. Nasz poziom, wyższe partie atmosfery. Obraz z magnokularów wskazuje, że to Czarny Klocek, odbiór.

"Czarny Klocek" był kryptonimem nadanym poszukiwanemu Hyadesowi. Więc... wreszcie. Zrządzeniem losu. Uśmiechem Imperatora. Mieli go.

- Przyjąłem, Manta 4. Macie potwierdzić kontakt i zabezpieczyć teren w zasięgu. Już do was lecimy. Nie zbliżać się do Czarnego Klocka bardziej jak na jeden klik, odbiór.

- Przyjąłem, Jaguar Pater. Manta 4 wykonuje. Bez odbioru.


Turbodiesel szybko zmusił Duchy Maszyny do jeszcze szybszego lotu, uruchamiając pełną moc silników. Cybernetyczne serca pasażerów podeszły im do gardeł.

- Mamy go! - syknął Diesel na interkomie pojazdu.

Bioniczne serca na dobre zadomowiły się w tych gardłach.



Valkyrie Sky Talon z minuty na minutę drastycznie zmniejszał odległość dzielącą ich od znaleziska. Manta 4 zdążyła jeszcze potwierdzić, że odnalazła Czarny Klocek, Mechanizm Hyades... po czym utracono z nią kontakt, nagle, gwałtownie i definitywnie. Przyrządy nie mówiły nic o żadnych burzach w okolicy. Pogoda była wzorowa. Więc ktoś ich zagłuszył... albo strącił.

- Pięć kilometrów! - krzyknął Turbodiesel, a Walkiria wyłoniła się z potężnej chmury, mając cały horyzont jak na dłoni - Widzę go! I towarzystwo. Złodziei.

Po chwili w całym pojeździe rozbrzmiały alarmy.

- Rakiety! Postaram się je zgubić. A wy, wypierdalać, już! Was nie namierzą!

Jak powiedział, tak zrobili. Odpięli się od foteli bezpieczeństwa. Uruchomili wszystkie podzespoły. Podpięli plecaki odrzutowe, włączyli turbiny. Chwycili za broń, specjalnie dostosowaną wraz z amunicją i materiałami wybuchowymi do warunków Kantana. Rampa otworzyła się, a pęd powietrza prawie ich wyszarpał na zewnątrz. Ale po sekundzie już sami się mu poddali, wypadając na zewnątrz.

Widok był zjawiskowy.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ZuY8fM_G3gc[/MEDIA]






Pęd powietrza. Uczucie spadania, wywracające im cyber-flaki. Szalejąca adrenalina... a zaraz potem szarpnięcie. Wystrzelenie wzwyż. Nie dające się opisać uczucie lotu w świecie utkanym z chmur. Endorfiny przebijające się nawet przez bioniczne zabezpieczenia.

Valkyrie szarpnęła w dół, a za nią mknęły rakiety Hunter-Killer. Mogli tylko życzyć Dieselowi szczęścia... Podczas gdy sami zapolowali, jak te imperialne orły.

Kilometry dalej widać było jakąś antygrawitacyjną platformę z przytwierdzonym do niej Hyadesem. Holowaną przez prom robotniczy. Obstawianą przez jedną lichtugę i garść sylwetek unoszących się w powietrzu.

Najpierw jednak trzeba było się do nich dostać. Przemknąć przez przestworza, w słońcu Facrast, w chmurach Kantana.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 24-09-2017 o 21:05. Powód: Akapit o 'Apostasic Matrixes'
Micas jest offline  
Stary 20-09-2017, 14:25   #153
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Wojna zawsze bywa brutalna i krwawa. Zbierała swoje żniwo, niczym kosiarz na polu lecz Sejan zdawał sobie sprawę, że tak musiało być. Ich przeciwnik nie był zwykłym, pospolitym przestępcą a kimś o wiele bardziej przebiegłym, doświadczonym i lepiej wyszkolonym. Był jednym z nich. Na szczęście, Bóg-Imperator czuwał nad nimi a ich misja nie okazała się totalną klapą. Łupy wojenne, które wpadły im w ręce przedstawiały olbrzymią wartość. Siły Olianth Rathborne zostały praktycznie zredukowane, a ona sama straciła całe swoje zaplecze militarne jak i informacyjne. I choć przy całej akcji wielu ludzi straciło życie, to znaczna część sił zdołała ocaleć przed wybuchem i jego skutkami. Imperator chroni. Kolejne spotkanie z heretyczką, będzie ich ostatnim. Tego był pewien.


Sześć miesięcy to sporo czasu, i Sejan nie zamierzał go marnować na siedzenie na dupsku. Wiedział, że pierwszą rzeczą, za jaką musi się zabrać będzie rozwiązanie problemu “komu przypadnie władza”. Wiele spotkań minęło, i wiele razy musiał walić pięścią w stół aby poszczególne persony zechciały przyjąć jego punkt widzenia.
Pierwszy jego wizję zaczął podzielać sędzia Traggat Loege, choć początkowo wzbraniał się przed światem polityki. Dopiero gdy dostrzegł możliwości rozwoju dla Arbites, i to, że jego praca może służyć Imperium zgodził się. Sejan wiedział, że Loege nie robi tego dla zaszczytów i profitów, które niewątpliwie wiązały się z tym stanowiskiem. Zrobił to dla Prawa. To ono kierowało nim całe życie, i Inkwizytor wiedział, że jego wybór był celnym strzałem.
Kościół również dostał swojego przedstawiciela w Radzie Czterech - takiej nazwy używał Sejan dla wygody, mówiąc o powstałej grupie rządzących - a był nim nowy arcybiskup planetarny. Oczywiście, wpływ na jego wybór miała Kadra Sejana, pod batutą Matuzalema, któremu zostawił to zadanie.
Na sam koniec zostawił sobie uroczą parę w postaci El Kanga i Cecilli Eguzkine. Ta druga została wyniesiona do rangi Mówczyni niedawno odtworzonej Rady Domów Szlacheckich. Odzyskała przywileje, które zostały zabrane jej rodzinie, a także wszystkie dobra, które straciła. Choć ogień nienawiści płonął dalej do Gubernatora, to jednak władza, pieniądze robią swoje. Pragnienie zemsty zostało stłumione. Przynajmniej chwilowo. Jak długo, miało się to okazać.
No i finalnie został sam El Kang, Człowiek Imperatora i brutalny despota, który siłą zdobył i utrzymywał swoją władzę. Rozmowy z nim trwały najciężej, lecz w końcu majestat Inkwizytora zwyciężył, choć Sejan obawiał się, że pewnego dnia pragnienie posiadania więcej znowu się odezwie. W końcu kto raz miał władzę niemal absolutną, nie chce jej stracić. Ludzie bywają chciwy. Niech Bóg-Imperator czuwa nad nimi.

Te sześć miesięcy był to też czas, podczas którego, Sejan zlecił badanie Durranowi nad Matrycami Apostazji. Buławy szokowe były potężną bronią i Inkwizytor zamierzał włączyć je do arsenału. Był tylko jeden warunek, nie mogły one wpływać na jego użytkownika. Jethro wiedział, że początek powstania buław sięga jeszcze czasów, gdy arcy-heretek Umbra Malygris testował emitery pól apostazji na bogobojnej populacji świata kopców Piety. Wiedział też, że Istvy podchwyciły ten motyw i na bazie malygrisjańskich blueprintów stworzyli właśnie te "dopakowane" buławy szokowe. Choć rozumiał z czym ma doczynienia, zamierzał włączyć tą broń do arsenału jego drużyny.

W między czasie wyszła prawda dotycząca Lorda Caidina. Jego śmierć nawet nie zaskoczyła Sejana, choć żałował, że to nie on osobiście pociągnął za spust. I choć była to dobra wiadomość, to jakby nie patrzeć, Kadra Sejana wyszła na tym dość chujowo. Nie było jak inaczej tego opisać niż słowem “chujowo”. Nie dość, że teraz patrzono im na ręce bo w końcu “Każdy jest winny” , a "Niewinność Nie Dowodzi Niczego”, to z pewnością znajdą się tacy, którzy uznają, że działali oni wspólnie. Jedynym logicznym wyjściem było wpakowanie paru kul między oczy Rathborne, i dostarczenie jej głowy oraz Haydesa przed oblicze Rady.


Rathbone, niczym nocna zjawa ponownie pojawiła się na horyzoncie. Nemesis drużyny Sejana ujawniła się na Kantan. Cwana suka przekupiła jednego i z ich akolitów. Bruno Falker, brzmiało jego imię i na długi czas zostanie ono zapamiętane. Sejan z jakiegoś powodu nie odczuwał gniewu nawet, bowiem ta sytuacja miała miejsce po części z jego winy. Przez całą operację nikt się nim opiekował. Zostawiony, opuszczony adept łatwo wpadł w sidła Walcroft. Zboczył z drogi, którą obrał ale to on Sejan, powinien zadbać by taka sytuacja nie miała miejsca. Falker jednak do końca nie odwrócił się od Imperatora. Przekręcił fragmenty kodu, co poniekąd mogło być czynnikiem łagodzącym. Jednak Inkwizycja nie znała litości.

Twarz Sejana nie wyrażała w tych dniach nic, bowiem wiedział że, będzie musiał się nim zająć. Teraz jednak musieli załatwić ważniejsze sprawy. Próbował więc, oczyścić umysł przed nadchodzącym spotkaniem z ex-inkwizytorką. Czyszczenie broni, było dla niego najlepszym sposobem na to. Z pieczołowitą czułością czyścił swój mały arsenał, wiedząc że wkrótce będzie on potrzebny.

Poszukiwania wydłużały się i z czasem zamieniały się w udrękę. Sejan, choć starał się tego nie pokazywać, to jednak miał czasem te dni, gdy myślał że, suka zajebała już Haydesa. Na szczęście Bóg-Imperator czuwa. Pokładowy vox rozbrzmiał:
- Widzimy coś. Odległość od naszej lichtugi... około czterdziestu kilometrów. Nasz poziom, wyższe partie atmosfery. Obraz z magnokularów wskazuje, że to Czarny Klocek, odbiór.

Na twarzy Inkwizytora pojawił się uśmiech i dziwny błysk w oku. Po raz pierwszy od dawna i wtedy sytuacja zaczęła nabierać rozpędu. Pierw utracono kontakt z Manta 4, a potem rozbrzmiały alarmy. Rakiety mknęły w ich stronę. Czasu było coraz mniej. Sejan zamierzał wyskoczyć na samym końcu, bowiem bojowo był najsłabszy z nich wszystkich.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)

Ostatnio edytowane przez valtharys : 21-09-2017 o 09:24.
valtharys jest offline  
Stary 22-09-2017, 23:00   #154
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Dla jednych asasynów ucieczka celu była porażką.
Dla innych… tylko opóźnieniem wykonania wyroku.
Falker tak naprawdę wyświadczył im przysługę. Gdyby nie przekazał części kodu Rathbone po prostu by uciekła nie wiadomo dokąd. Chociaż z drugiej strony mogła też po prostu próbować śledzić Pax Behemoth, albo wykraść całość koordynatów, które kadra Sejana by złożyła.

Tak czy inaczej były sprawy, które musieli uporządkować przed udaniem się na Kantan. Chociażby zabezpieczyć to, aby miejscowa ludność nie rzuciła się sobie do gardeł po rozwiązaniu sojuszu rebelii i prorządowych. Dopilnować czystki zielonoskórych. Wyciszyć konflikt między Eguzkine i El Kangiem. Tym zajął się Sejan, ale pozostawił Matuzalemowi, jako zorientowanemu w sprawy wiary, wybór jednego z członków Rady, która miała zarządzać Farcast.

Miał być to kościelny hierarcha. Astropata szybko zebrał informacje odnośnie potencjalnych kandydatów i zaczął rozważać po kolei opcje.
Lokalnego odrzucił od razu. Sędzia byłby jedynym pozaświatowcem, a lokalsi spokojnie by się zwąchali przeciw niemu względem spraw, które mogłyby godzić w interesy tutejszych.
Odrzucił również przedstawiciela Misjonarzy. Eguzkine była w przeszłości Misjonarką, Niosącą Pochodnię. Pomimo tego, że stała się przedstawicielką szlachty mogłaby spokojnie “kogoś po fachu” do siebie przekonać.
Dłuższy czas Matuzalem zastanawiał się nad kimś z dalszych regionów. Niestety zarówno Kościół Drusiański, jak i Tarsoński prowadziły ze sobą zażartą wojnę o wpływy. Mógłby być ktoś z dużo dalszych okolic, ale taki ktoś nie dałby od siebie zbyt dużej wartości dodanej dla potrzebującego pomocy Farcast.
Wybór astropaty padł na Kościół Peryferyjny. Sojusz mniejszych diecezji trzymał się z dala od konfliktów wielkich kardynałów z głównych nurtów. Ponadto zarządzał nim Czcigodny Cal, bardzo znacząca persona w Calixiańskiej Eklezji, a ponadto wyjątkowo mądry i pobożny dostojnik.
Matuzalem nie omieszkał osobiście wysłać odpowiedniej wiadomości gdzie trzeba, aby Kościół Peryferyjny mógł przysłać tu swojego przedstawiciela.
Jak dalej miały wyglądać imperialne rządy na Farcast pozostawało już tylko w rękach Rady i w zamysłach Imperatora, chociaż dzięki znajomości z pewnym baronem Kasballiki Matuzalem miał nadzieję, że w razie potrzeby będzie w stanie w pewien sposób wywrzeć wpływ tu czy tam.

Pozostałe kwestie planetarne niespecjalnie zaprzątały głowę Matuzalema. Aktywizacja armii pozwoliła sprawnie przeprowadzić, przy orbitalnym wsparciu, oczyszczenie strefy z której wylęgali się orkowie. Baza Istvaanian stanowiła problem. Eksplozja, która unicestwiła górę i znajdujący się w środku kompleks wyłączyła spod użytkowania spory obszar na głównym kontynencie. Adeptus Mechanicus mieli mieć dużo roboty związanej z usuwaniem skutków opadu radioaktywnego i ponownym uzdatnieniem ziemi do użytkowania.

Dużo ważniejsze były implikacje jakie niosła ze sobą śmierć Lorda Caidina.

Nie padł co prawda z ich ręki, ale wiadomość ta ucieszyła starego astropatę. Tyle, że zaraz wkradło się w jego umysł zwątpienie, a potem przemyślenie. Caidin był jedyną instancją, która powstrzymywała przybyłych z sąsiedniego sektora Lordów Inkwizytorów przed bezkarnym robieniem pogromów w Calixis. Ba. Teraz będą tropić każdego kto z Caidinem był związany… między innymi ich!
Sprawa zapowiadała się bardzo źle.
Matuzalemowi przypominała się wciąż karta Hedonisty.
Decyzja Sejana, aby zachować Matryce Apostazji tylko potwierdzała obawy Astropaty odnośnie ich staczania się w dół. Przesłuchujący nie omieszkał powiedzieć Inkwizytorowi o swoich obawach. Wiele granic przekroczyli, a przekraczanie kolejnych tylko ściągnie na ich głowę ogary rozochoconych Inkwizytorów. Jeżeli chcieli trwać dalej w służbie Imperatora musieli bezwzględnie oddalić od siebie wszelkie zarzuty i podejrzenia. O ile Zordona dało się jeszcze jakoś ukryć o tyle materialnych przedmiotów, które były zakazane, już nie.


Kantan.
Gazowy gigant.
Szukanie na takim obszarze czegokolwiek było czymś dużo bardziej upierdliwym niż szukanie igły w stogu siana. W dodatku nie było pewne w jakiej formie jest Mechanizm. Czym sam się unosi, czy coś go podtrzymuje. Pierwszy tydzień poszukiwań był ekscytujący, jednak każdy kolejny dzień dla Matuzalema stawał się coraz bardziej uciążliwy. Ciągle ten sam krajobraz, ciągle te same chmury… Matuzalem próbował nawet z Mordaxem i Durranem zorganizować mały seans Imperialnego Tarota, aby móc obrać chociaż kierunek poszukiwań, ale jak zostało już dawno temu przedstawione Mechanizm Hyades wymykał się wszelkim możliwościom wykrycia.

Pozostawało tylko przeczesywać górne warstwy Kantana w nadziei, że któregoś dnia zdołają wychwycić jakiś nienaturalny kształt na horyzoncie.

A co jeżeli wróg ich uprzedził? A jeżeli Falker nie zrobił tak jak napisał i kod przekazany Istvaanianom był bardziej precyzyjny?

Jednej rzeczy Matuzalem był pewien - gdyby Rathbone odnalazła Mechanizm jej okręt zaraz porzuciłby cichy bieg i pędziłby na pełnym przyspieszeniu na skraj systemu, aby dokonać skoku w Osnowę.


Astropata wyskoczył w powietrze i zanurkował. Przyspieszenie było niesamowite. Potem uderzenie, które poderwało go w górę. Wznosił się.
Jako asasyn nigdy nie myślał o korzystaniu z plecaka skokowego. Był po prostu zbyt głośny. Jednak w tych warunkach… sprawdzał się idealnie. Matuzalem mógł się tylko cieszyć, że udało im się zgarnąć ten sprzęt. To była oznaka Łaski Imperatora. Uśmiech od Najwyższego. Trzeba było więc korzystać. Kiedy tylko zorientowali się gdzie znajduje się przeciwnik pomknęli w tamtą stronę. Jednak nawet w powietrzu nie był w stanie pozbyć się swoich skrytobójczych przyzwyczajeń. Większość odcinka leciał pośród chmur kierując się tym samym kursem co towarzysze. Tylko co jakiś czas się wynurzał, aby spojrzeć swoimi zmysłami w dal. Byli daleko, ale dystans mogli zmniejszyć bardzo szybko.


Nie wychynął z chmury. Odpiął od zaczepu swój karabinek, przestawił na krótkie serie. Spokojnie wyczekał. Zdołał wyprzedzić trochę towarzyszy, więc teraz z chmurach oddalony ponad standardowy zasięg auspexów przymierzył. Kilka chwil później, kiedy wróg się zorientował, że zaraz dopadnie ich Imperialna Inkwizycja i zaczął szykować do odparcia ataku z pomarańczowej chmury pod ciągnikiem-antygrawem zaczęły siepać pocisk, słusznego handkanonowego kalibru.
 
Stalowy jest offline  
Stary 23-09-2017, 14:55   #155
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację


Po wygranej bitwie i kiedy kapitan Mekhetu ukończył intensywną terapię, wspomaganą kilkunastoma kolejnymi kilogramami bioniki, Durran wreszcie został nagrodzony tronami i zaszczytami które obiecał mu arcymilicjant Ostatniej Szansy za uratowanie okrętu. Tronów było dużo. Morgenstern nigdy nie widział takich ilości i przyjął je, bo czemu by nie, ale z zaszczytów zrezygnował słowami podpowiedzianymi mu przez inkwizygtora Sejana. Chwała i zaszczyty to nie są dobra którymi żyją słudzy inkwizycji i więcej szkód czynią, niż pomagają jeśli nie są to wewnętrzne tytuły inkwizycji, bądź nie jest się samym inkwizytorem. Za to wynegocjował… prom. Wielozadaniowiec typu booster, bo nie spodziewał się potrzeby transportu większego ładunku, a prędkość mogła się przydać. Przemianował go jako “Gloria uel Mortis”... “Chwała albo Śmierć”... i od razu zabrał się do pracy nad nim. Pierwszy raz od dawna miał możliwość zajęcia się jakiś własnym (hereteckim) projektem.

Gdy ktoś z drużyny się przypadkiem przypałętał i spojrzał dostrzegał, że blisko połowa i tak ograniczonej przestrzeni ładownej została jeszcze zajęta nowymi aparaturami.
- Próba - mówił - Super-silne łącze vox, zdonle przegryźć się przez zagłuszanie. Bazuje na urządzeniu które skonstruowałem na potrzeby akcji w tamtej wiosce, co Pax Behemot ostrzał ją z orbity i niemal ukatrupił mnie Napęd Pokutniczy. Jak się uda to będę miał zadlną kontrolę nawet z dziesiątek kilometrów. W przestrzeni kosmicznej z tysięcy. Będę mógł zawołać go w każdej chwili.

Drugim co z nim zrobił było… pole energetyczne. Od początku miał tu ze sobą uszkodzony generator pola przeznaczony dla czołgów i podobnych. Przy tronach jakie zyskał i czasie jaki miał mógł zamontować go w swojej Glorii. Chciał jeszcze wynaleźć na rynku (albo zarekwirować z miescjowych sił) kilka lascannon typu MP i umieścić je na nim, ale Przesłuchujący już powoli zaczynał kręcić nosem na takie poświęcenie dla czegoś co raczej nie będzie potrzebne w poszukiwaniach na orbicie gazowego giganta.


Durran nie potrzebował skafandra. Jego Nieorganiczna Perfekcja dawno już posunęła się do tego stopnia, że potrzeby takie jak oddychanie czy wrażliwość na próżnię zostały zostawione daleko w tyle. Ale zakładał go bardziej z powodu silników manewrowych które akurat bardzo były przydatne. Po prostu odrzucił większość systemów podtrzymywania życia by ograniczyć masę. Wtedy duchy napędów chętniej pozwalają na agresywniejsze manewry.

Poszukiwania były… nudne. Widoki i surrealizm sytuacji napawał zdumieniem. Podróże pomiędzy obłokami gęstszych gazów. Ciekaw był jakim byłobyuczuciem wyłączyć silniki i zdryfować wgłąb. Jak długo by się umierało? Jak daleko by się zaszło? Co by się stało z materią z której się składał? Jak wyglądałaby za trzy tysiące lat? Teoretycznie wiedział. Mógł wszystko wyliczyć i tak dalej, ale ten jeden raz suche liczby wydały mu się… puste.


- Panie i panowie… NAAADCHODZĘĘĘ! - zakrzyknął na voxach juz z pokładu swej Glorii. Silniki manewrowe skafandrów były… urocze. Nic więcej. Nie pozwalały na prawdziwą szybkość, co innego jego prom. Może i nie był najbliżej z drużyny, ale i tak błyskawicznie wszytskich wyprzedził.
Podłączył kabel MIU do gniazda przy grodzi i… otworzył ją. Słydzy Rathbone widzieli jak prom wychamował przy nich, a gdy gródź się otworzyła stał w niej Durran… wróg którego imię wiele razy już słyszeli. I ten wróg dzierżył w dłoniach multilaser. Kilku z nich sięgnęło po broń i nawet dwóch zdąrzyło strzelić, ale nie mieli szans. Długa seria po prostu ich wyrżnęła. Kilku co wciąż żyli (choć ciężko ranni) mieli przedziurawione kombinezony. Byli juz wyeliminowani z walki. Mogenstern rzucił M40-kę wgłąb ładowni, włączył pole energetyczne i.. chwycił serwtora przywiązanego do Glorii stalową liną. Miotną nim w mechanizm. Stalowe ramiona zacisnęły się na artefakcie i już nie puściły. Durran szarpnął linę wciągając Hyades na pokład. Gdy tylko znalazł się na nim zamknął gródź i skierował prom w stronę Pax Behemot. Na maksymalnej prędkości.
- Mam go! Mam!

 
Arvelus jest offline  
Stary 24-09-2017, 10:10   #156
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Kaarel Cotant - krótko ścięty brunet



Pokonali wroga. Zwyciężyli. Ale jednak ten zdołał uruchomić mechanizmy “martwej ręki” i mimo zwycięstwa siły wierne Tronowi musiały czym prędzej się ewakuować jeśli nie chciały się zmienić w garść napromieniowanych cząstek. Zaczął się pośpieszny odwrót ze zdobytej właśnie góry - twierdzy. Drużyna Sejana miała zapewniony transport dzięki swojemu Talonowi ale jednak jasne było, że nie da się takiej masy wojsk uwikłanych w zażarte walki w trzewiach góry ot, tak ewakuować w ciągu tej godziny czy pół.

Cotant nie był jakoś specjalnie zachwycony z takiego obrotu sprawy. Owszem czuł satysfakcję gdy po wszystkim okazało się, że dzięki ryzykownej sztuce uprawianej przez jego kumpla, Mordaxa, udało im się zdesantować w głąb bazy. A także osiągnąć wszystkie zamierzone przed operacją cele i utrzymać je na tyle długo by zdołali nasypać piachu w tryby suczy burej. To tak. Pod tym względem czuł satysfakcję. To było trudne i ważne zadanie a jednak przy wsparciu chłopców - laserowców i Brutali udało im się je wykonać. Nie mniej zniszczenie takiej twierdzy przez wroga i śmierć już nie w walce ale od bezpośrednich lub pośrednich efektów działań wybuchu nuklearnego to jednak nie poprawiała mu humoru. Przynajmniej jednak wybuch powinien wyciąć tą heretycką, rakowatą narośl.

Niemniej były to ostatnie podrygiwania heretyków na tym globie. Sama sucza bura zwiała z planety porzucając swoich popleczników. A raczej ich resztki. Zostało te nowe/stare zagrożenie w postaci orczych dzikunów. Ale teraz gdy świeżo zaprawiona w walkach armia w służbie Tronu skoncentrowała się na tym, jednym przeciwniku ich los był przesądzony. Zamiast wydzielonych kontyngentów Armia uderzyła z całą mocą, wsparta przez lotnictwo, ciężką artylerię i jednostki orbitalne z ich makrobronią jakie dotąd były zaangażowane w oblężenie góry - twierdzy. Wypalono kontynent razem z orczą zarazą tak dokładnie, że powinien być spokój na więcej niż pokolenie czy dwa a może i dłużej.

Tu dla odmiany humor Cadiańczyka poprawił się. Przyjemnie było obserwować jak wierni Imperatora radzą sobie z orczym zagrożeniem. Obawiał się z początku, że walki mogą się przeciągać na całe lata ale jednak nie. Nowe siły zbrojne Farcast, wykute w krwi i wojnie z heretykami jaki zagnieździli się wśród nich, poradziły sobie pierwszorzędnie. Skutecznie posyłając przodem nawałę artyleryjską i bomby z naziemnymi siłami kończąc czyszczenie terenu.

Potem nastąpił kilkumiesięczny okres stagnacji. Dla Cotanta dość nerwowy. Wiedzieli, że sucza bura z podręcznymi przydupasami zwiała z planety ale raczej nie opuściła systemu. Świadomość, że gdzieś tam właśnie może być i zwijać im Haydesa sprzed nosa była dla byłego kasrkina dość frustrująca. Gdy znaleźli się na orbicie gazowego giganta i sami zaczęli szukać tych koordynatów sam przekonał się, że to nie takie hop - siup. Co dawało nadzieję, że tamtym dupkom też nie pójdzie to łatwiej. No i przecież mieli jeszcze takich speców jak Durran czy Mordax. Kaarel wierzył w ich talenty i umiejętności więc wedle niego jak ktoś miałby znaleźć to coś w tej atmosferze gazowego giganta to pewnie właśnie oni.



Sam Kantan jakoś niezbyt przypadł mu do gustu. Owszem był ogromny. Chyba większy niż jakakąlwiek planeta na orbicie jakiej znalazł się Cadiańczyk. Ale świadomość, że tam na dole, pod orbitą “nic nie ma” a przynajmniej żadnej, rozsądnej powierzchni na jakiej dałoby się wylądować działała na Cotanta dość odpychająco. No jak? Nie mieć żadnego lądu pod butami? Albo chociaż jakiejś cieczy do przepłynięcia. No ale nie było. Świadomość, że na upartego można by spadać i spadać w głąb tego globu też jakoś nie wzbudzała entuzjazmu byłego kasrkina. Poza tym był nudny. Ani żadnych gór, rzek, miast, kanionów no nic. Same chmury. Nie było na czym oka zawiesić. Nie pomagało też w orientacji gdy wszystkie punkty wydawały się w płynnej, wiecznej zmianie tak typowej dla powierzchni mórz czy chmur. Zawsze jak przeszukiwali jakiś fragment czy sprawdzali jakiś namiar miał wrażenie, że po raz niewiadomo który sprawdzają te same miejsce. Zostawało zdać się na przyrządy i łaskę Imperatora. I udało się! W końcu, się udało! I dobrze, bo przez te parę miesięcy z nawiązką opanował technologię użytkowania skafandrów skokowych i czuł się już w nich tak swobodnie jak i w swoim karapaksie. Właściwie to trening był nawet przyjemną ucieczką od nudnego lotu. Chłopaki ze swoim technologicznym specostwem byli dość zajęci czy tak czy siak ale on, jak mięśniak nudziłby się setnie gdy wojna była już wygrana a polowanie na Haydesa i Rathbone jeszcze nie weszło w decydującą fazę. Ale w końcu weszło.

Alarm poderwał go w pół kubka kawy. Jego znajomy i trochę nawet jakby kumpel. Hektor, wylizał się w końcu z ran i ni z gruchy, ni pietruchy podesłał mu parę paczek lokalnego naparu. Co prawda Cotant początkowo nie sądził, by mieli tu coś naprawdę ciekawego czy wartościowego bo poza skalą burdelu i przeniknięcia heretyków na chyba każdym możliwym stanowisku nie sądził, że na tym prowincjonalnym globie coś go pozytywnie zadziwi. A tu proszę! Ta kawa była naprawdę dobra! Ba! Świetna! Wraz z paczkami kawy Hektor przysłał też podziękowanie za pomoc przy akcji w Rose i zapytanie czy “Eryk Smith” nie chciałby jakoś współtworzyć nowej jednostki już wolnej od korupcji heretyków. Cotant sam nie czuł się władny odpowiadać na to pytanie więc uderzył z tym do Sejana. Teraz to raczej nie bo każdego dnia mogli znaleźć namiar i ruszyć do ostatecznej konfrontacji. A potem to kto wie.

Gdy na pokładzie rozbrzmiał alarm Cadiańczyk ruszył do zbrojowni by przywdziwać już nie tak nowy dla siebie kombinezon. Potem sprzęt i był gotowy razem z resztą chłopaków z grupki uderzeniowej. Trochę wyskoczył a trochę wywiał go pęd z pokładu Talona. Poszybował nurkując w dół i kierując się na podany alarm. Szybowanie wyglądało podobnie jak przy skokach ze spadochronem. Ale plecaki umożliwiały także aktywny lot o manewrach o jakim spadochroniarze mogli tylko pomarzyć. Na razie jednak pruł jak przecinak atmosferę gazowego giganta chcąc jak najszybciej dostać się do celu.

Cel okazał się całkiem szybko ale dzięki Turbodieslowi, wyrzucił ich doćś blisko. Dwa pomniejsze latadełka, jeden jako “traktor” ciągnący platformę z “kostką domina” długą na jakieś 1.5 - 2 człowieka i drugi jako pewnie eskorta. Cieplny ślad pokazywał miejsce zestrzelenia ich Manty 4. Skurwysyny. Widać sami nie mogli znaleźć to czekali aż ekipa Sejana to zrobi. Chujki.

Kaarel zacisnął zęby i wziął na cel jedną z sylwetek. Atakował tak jak to wyćwiczył sobie przez te parę miesięcy. Odkrył, że w tak szybkim locie średnio a raczej słabo się strzela. Granat można rzucić choć precyzja takiego ataku na takiej prędkości też pozostawiała sporo do życzenia. Ale za to świetnie atakowało się z powietrznej szarży. Jaguar 3 więc wydobył jedno ze swoich monoostrzy i szarżował na pojedynczego ludka. Ten strzelał do niego ale spieszył się a i cel zbliżał się błyskawicznie. Szybciej niż tamten zdołał się wstrzelić. Rozpędzone ostrze, wsparte masą uzbrojonego kasrkina prawie przecięło wrogiego żołnierza w pół. Kaarelową dłonią szarpnęło ale prawie od razu znalazł się wiele długości za upadającym w krwawych rozbryzgach ciałem. Wrzask trafionego prawie od razu ścichł za plecami i butami człowieka w skafandrze. Zrobił nawrót z przeciwnej strony traktora. Umieścił kawałki dettaśmy przy drzwiach i odsunął się. Wybuch nie był zbyt głośny ale oderwał zamek od reszty drzwi. Jaguar szarpnął za nie i wdarł się do pustej ładwoni. Drzwi od kabiny pilotów zaczęły się otwierać gdy któryś z pilotów chciał jakoś zareagować czy sprawdzić ale nie mieli szans z wyszkolonym karskinem i weteranem Wojny Wraków czy tej właśnie zakończonej na Farcast. Cadiańćzyk widząc w przejściu dłoń z pistoletem złapał ją i pociągnął tak, że właściciel wypadł z kabiny na podłogę ładowni. Ale, że Kaarel nie puścił jego nadgarstka pilot wylądował z prawicą pod bardzo niewygodnym kątem. Zanim coś zdołał zrobić Jaguar brutalnie szarpnął i nadwyrężona kość trzasnęła. Pilot wydarł się ale zaraz ucichł pod uderzeniem buta Cadiańczyka. Uznał, że jakiś żywy na wszelki wypadek może im się jeszcze przydać. Miał inne zmartwienie bo drugi czy pierwszy pilot widząc los towarzysza zaczął wydobywać swoją klamkę. Na zachętę Kaarel trzepnął butem w oparcie fotela. Na tyle mocno, że tamtym zachwiało nim mógł wycelować w napastnika. Zanim miał drugą szansę, ten złapał go za tył hełmu i trzasnął jego twarzą w pulpit. A potem jeszcze raz. I jeszcze. - Tu Trójka. Jestem w kabinie traktora. Przydałby mi się jakiś pilot. Bo ci tutaj już się skończyli. - powiedział w komunikator po chwili obserwacji sceny z kabiny. Miał nadzieję, że któryś z chłopaków umie prowadzić to cholerstwo. No jak nie byli jeszcze ci piloci. Tylko jednemu jakoś ostatnio zepsuło się ramię a drugiemu twarz.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest teraz online  
Stary 25-09-2017, 19:39   #157
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Zwycięstwo w walce okupione było wysokim kosztem ludzkich istnień. Tysiące zmarłych, rannych, cierpiących na chorobę popromienną i ciężkie oparzenia. Większość z nich nie miała szans przeżyć następnego tygodnia. A jednak dokonali tego – siły Rathbone zostały zniszczone, nielegalna technologia przejęta przez Inkwizycję a sytuacja polityczna na planecie jako tako ustabilizowana.

Blackhole’a martwiła jednak tendencja ludzi do zdrady. Do tego stopnia, że zaczął patrzeć innym na ręce. Najemnikom z BD, dowódcom Carabinieri i MP-F. Bywało, że i Durranowi czy Sejanowi. Nie znał się ani na zaawansowanej technologii ani na polityce, więc pozostawał czujny. Miał oczy i uszy otwarte i lubił się o wiele rzeczy dopytywać a jeszcze więcej sprawdzał sam.

W najbliższej okolicy ktoś o wiedzy i doświadczeniu Chrisa nie miał za wiele do roboty. W stolicy trzeba było rozbić stare sojusze a zawiązać nowe, starannie dobrane. Blackhole po tygodniu niemal bezczynności, przerywanej podpatrywaniem innych, postanowił się na coś przydać i poleciał do dżungli, polować na niedobitki orków, pozostałe po bombardowaniu orbitalnym. Przydał się także jako szkoleniowiec dla lokalnych oddziałów. Gwardziści chętnie przychodzili na organizowane przez niego zaprawy fizyczne i zajęcia z taktyki. Powrót do klasycznej żołnierki, z dala od polityki i spraw socjalnych dobrze mu zrobił. Orkom nieco mniej, ale to było pewnym wymiernym profitem dla farcastańczyków. Zielona zaraza została wypleniona ogniem i hellgunem raz na zawsze.


Kilka miesięcy później.

Valkiria spokojnie przemierzała wysoką partię pięćdziesięciokilometrowej warstwy chmur, unoszącą się nad gazowym gigantem, jakim był Kantan. Spędzili w tych pomarańczowych koloidach ostatnie tygodnie, szukając mechanizmu Hyades. Póki co bez rezultatu. Blackhole wyglądał przez pancerną szybę okna i patrzył jak wiatr rozwiewa jasnordzawe kształty. Amoniak i wodorosiarczan amonu potrafiły stworzyć naprawdę niezwykłe kombinacje barw i kształtów.



Sielankę panującą w kabinie przerwał komunikat o utracie łączności z ich skrzydłowym. Chris nie czekał na rozwój wypadków, tylko włożył pancerz i przyczepił hellguna paskiem do barku. Gdy zbliżali się do miejsca w, którym przebywał patrolowiec zanim urwał się kontakt, rozległ się w kabinie alarm. Ostrzeżenie o opromieniowaniu falą radiolokacyjną. Valkiria automatycznie wypluła z siebie serię flar i dipoli a Turbodiesel po wykonaniu zmyłkowego ślizgu na skrzydło puścił się w dół w szaleńczym korkociągu.
-Wypierdalać! – czasami jedno słowo zastępuje cały rozkaz . Nie inaczej było tym razem. Chris siedział najdalej od drzwi, więc wysiadł wraz z Mordaxem jako ostatni.
Temperatura zewnętrzna -112 stopni Celsjusza, ciśnienie 1,2 bara, wiatr 110 km/h - pojawiło się na wyświetlaczu przeziernym w jego hełmie. Gwardzista szybko wyrównał lot i pognał w stronę wroga, lecąc od podbrzusza holownika. Miał stubbera na dachu, ale nie był wystarczająco zwrotny, aby w porę zmienić kurs i zagrozić ubranemu w skrzydlak Chrisowi. Blackhole posłał w widoczną obstawę trzy pojedyncze strzały. Nie musiał zabijać, wystarczyło, że każdemu przedziurawił hełm. Środowisko planety robiło resztę.
Po zgładzeniu wrogów, Chris wszedł w ostry skręt i schował się w chmurze, unikając trafień z siejącej pociskami lichtugi. Ktoś tam się na niego chyba uwziął. Żołnierz zmusił skrzydlak do turbo szybkości i błyskawicznie przebijał się przez rdzawe, smagane lodowatym wichrem chmury, jednak kule mijały go zaledwie o włos. Nie bał się trafienia, bo nie był człowiekiem. Przynajmniej nie do końca. Ale wiatr, temperatura i amoniak mogły uszkodzić jakieś podzespoły. Sytuację uratował Turbodiesel, nadlatując z boku i strzelając parą rakiet hunter-killer. Lichtuga wrogów rozleciała się na kawałki w pozbawionej ognia eksplozji. Mechanizm był ich.
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 25-09-2017 o 19:49.
Azrael1022 jest offline  
Stary 25-09-2017, 21:41   #158
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Arrow

Identify your target. Concentrate your fire on it to the exclusion of all else. When it is destroyed choose another target. That is the way to secure victory!
- Tactica Imperialis

Drużyna poszukiwawcza Istvanian była całkowicie nieprzygotowana na taki rozwój wydarzeń. Udało jej się unicestwić Mantę 4 i jej ekipę, lecz wcale nie mogła się równać z doświadczoną Kadrą Inkwizycyjną. Wrodzy siepacze, w zmodyfikowanych, acz nieopancerzonych skafandrach próżniowych z jednostkami wirnikowymi byli zbyt niemrawi i zbyt słabo uzbrojeni aby sprzeciwić się napadowi prawowiernych. Wszyscy polegli. Ich towarzysze z promów próbowali użyć swych ciężkich stubberów, jednak brak im było zaawansowanych systemów namierzania, aby nadążyć za mknącymi w przestworzach celami... a sami byli równie niezgrabni, co "piechota". Turbodieslowi udało się zgubić rakiety H-K w odmętach Kantana i samemu wystrzelić swoje, niszcząc wrażą lichtugę typu Arvus. Cotantowi udało się wedrzeć do środka tuga i opanować sterówkę. Durran narobił strat w szeregach wroga multilaserem i przejął Hyadesa za pomocą swojego osobistego promu typu booster. Mordaxowi i reszcie ekipy udało się wysprzątać pozostałych frajerów i zneutralizować wieżyczkę z podwójnym cekaemem na szczycie holownika.

Kiedy reszta ekipy kasowała ostatnich, przerażonych istvaniańskich poszukiwaczy, pozbawionych nadziei i obydwu promów, próbujących się niemrawo i w panice odgryzać laspistoletami i paroma kulomiotami, Morgenstern miał okazję bliżej przyjrzeć się Hyadesowi. Nie mógł się oprzeć. To był cud techniki z czasów Ery Technologii. Symbol dominacji Ludzkości nawet nad tak trudnymi fenomenami, jak Gwiazda Tyrana. Ileż to wiedzy można było posiąść ze studiów nad nim! Od tworzenia tych i podobnych narzędzi, poprzez wiedzę jak je zwalczać, zrozumienie samego straszliwego fenomenu do którego się odnosił, po wszelakie inspiracje techniczno-technologiczne w niezliczonej ilości aplikacji i dziedzin życia ludzkiego.

Ale coś było nie tak.

Durran nie mógł się oprzeć wiercącemu, przerażającemu wrażeniu, że coś było... źle. Bardzo źle. Hyades, ten Hyades, był tu i teraz *śmiertelnym* zagrożeniem. Nie wyglądał normalnie. Nie wydawał się być normalny (jeśli w ogóle Hyadesy można było tak nazywać). Być może był uruchomiony? Nie, to niemożliwe. Nawet reszta nie-psykerów czułaby pływ energii Osnowy. Mogło być tylko jedno wytłumaczenie. To nie był Hyades. Albo był, ale... uszkodzony. Albo *inny*. Ten Hyades niósł ze sobą śmierć.

To było całkowicie nielogiczne, ale... prawdziwe. Durran wiedział to. Czuł. Jego świeżo rozbudzone oko umysłu szalało. Ostrzegało. Błagało, by się od tego odwrócił. Jego obwody logiczne się, o dziwo, zgadzały. Ten Hyades wymagał dłuższej analizy, obserwacji, z pewnej odległości. Wyliczeń. Kontemplacji. Wyników. Ostrożnie usunął platformę z Mechanizmem z pokładu boostera i odleciał kawałek dalej, starając się poskładać szalejące myśli do kupy.

W tym czasie reszta ekipy mogła się już zebrać. Dołączyła do nich Valkyrie. Mieli też na podorędziu zdobyczny, acz uszkodzony holownik.

A w eterze słychać było głosy. Głosy z Pax Behemoth. Przybywali na pomoc.

Kilometry dalej, naprzód, widzieli jak chmury leniwie rozstępują się, opływając wynurzający się z nich potężny, ponad kilometrowej długości, ostry kształt kupieckiego rajdera klasy Havoc, pod kapitanatem Rogue Tradera Kobala Aizdara. A zaraz potem zdziwione komentarze na voxie. Krzyki.

Ze dwadzieścia kilometrów dalej - acz w tej perspektywie i odległości wydawałoby się, że ledwo setki metrów - wyłaniał się drugi, bardziej opływowy, matowoczarny kształt. Gwiezdny jacht klasy Noblesse, dostosowany do działań szpiegowskich.

Przez moment nic się nie działo. Nawet planeta przestała szumieć i ryczeć w oczekiwaniu na tą... ostateczną rozprawę. I wtedy, zaczęło się.

Sieć działek laserowych i innych energetycznych istvaniańskiego jachtu zamigała, zasyczała, zawizgała, znacząc kantańskie powietrze czerwonym światłem śmierci. Zawtórowały im zestawienia działek szturmowych i palety rakiet kierowanych z sieci obronnej Havoca.

Część istvowych laserów sięgnęła Kadry Sejana. Chybiła Valkyrie, ale za to trafiła w holownik, nie bacząc na to, że był "ich". Cotant ledwo się ze środka uratował, kiedy prom rozerwał się na eksplodujące kawałki, z dwójką wrzeszczących, rannych jeńców w środku. Turbodiesel natychmiast runął maszyną w dół, aby odciągnąć wrażą sieć p.lot. od reszty ekipy. Booster Durrana natomiast oberwał. Mocno. Ale nie rozpadł się, nie eksplodował. Mimo to, ledwo zipiał i stanął w płomieniach - i to pomimo szalejących kantańskich wiatrów.

Ładownie obydwu statków otworzyły się, wypluwając z siebie ociężałe, dobrze opancerzone i uzbrojone, kanciaste sylwetki promów wielozadaniowych typu Guncutter. Te istvaniańskie natychmiast pomknęły w stronę Mechanizmu Hyades. Te aizdarowe miały zamiar je przechwycić i związać walką typu dogfight. Ale to nie było wszystko.

Z ładowni wychyliła także cała chmara czegoś małego, jakby rój much. Magnokulary pokazały jednak prawdę. To byli Istvaniańscy Gwardziści. W średnio-opancerzonych skafandrach, ze zmodyfikowanymi grawochronami, wyposażeni w las-karabiny. Były ich setki. Parę minut potem Pax Behemoth wypluł podobną chmarę, jednak zdecydowanie nie tak unitarną, jak u Istvanian. Armsmeni, załoganci z pionu prac w Zero-G, tych paru najmitów i żołnierzy Rodu Aizdar, w skafandrach wirnikowych, z grawochronami lub plecakami skokowymi, z różnym uzbrojeniem. Było ich mniej. Polecieli Istvanianom na spotkanie.

A na koniec w totalnie ogłuszający i zagłuszający (w tym elektronikę i vox) sposób przemówiła makrobroń. Baterie makrolaserów typu Sunsear z emiterów na dziobach obydwu okrętów próżniowych. Osiem krwiście czerwonych, rubinowych smug oświetliło nawzajem obydwa statki. Ułamki sekund później widać było potężne wyładowania i objawienia dotychczas niewidocznych tarcz próżniowych. Chmury iskier na dziesiątki metrów od "spawania" po pancerzach. Pióropusze ognia. Girlandy odlatujących szczątków, poprzedzane "mikro" eksplozjami. Do tego dołączyły trzy potężne armaty na szczycie Havoca, posławszy w stronę Noblesse'a trzy makropociski o sile kilotony trotylu każdy. Pierdolnięcia były bardziej niż potężne - czuć było lekkie podmuchy fal uderzeniowych, okoliczne koloidy rozwiewały się, fale dźwiękowe były wytłumiane, a rozbłyski eksplozji powodowały prawie całkowite zaciemnienie wizjerów próbujących kompensować flesze. A najlepsze było to, że obydwa statki "żyły" i miały się dobrze.


Muzak:
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=S7Jg629rDgY[/MEDIA]



Dźwięki (powinno ich być więcej, ale te są najbliżej tego, co słychać w sesji)
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Ifzu5uGWev8[/MEDIA]



To był dopiero początek. A ku szybko organizującej się Kadrze Sejana mknęły dwa roje trzaskających, wybuchających, plujących ogniem i światłem sylwetek. Setki "skoczków", kilkanaście kanonierek, które próbowała przechwycić podobna, acz mniej liczebna masa. Razem tworzyły wielką, kotłującą się w chaosie masę, lecącą w stronę Hyadesa setki kilometrów na godzinę. Szaleństwo!

I moc Wpierdolu.

Pierwszy zareagował Cortez. Ustawił się, ryknął niczym barbarzyńca z dzikiego świata, wystrzelił ku nadlatującej masie i zaczął tak po prostu siepać seriami z plazmowca. Z dołu zaś wyfrunęła Valkyrie, odpalając w Istvaanian dziesiątki ciężkich boltów i minirakiet Frag.

W tle wciąż huczały, trzaskały i wybuchały, grzmiały i ryczały stężone, przepotężne efekty śmiertelnego pojedynku dwóch próżniowych kolosów.

Na pierwszym planie śmiertelny wyścig do Hyadesa, gdzie w obłędnym tempie starli się ze sobą wytrawni piloci i amatorzy odrzutowych plecaków.

A przy Hyadesie grupa tych kilku obrońców, którzy wcale nie mieli do stracenia tak wiele.


+++

Ars militaris
Durran utracił 1 PP za uniknięcie śmierci. Obecnie ma 0 PP.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 25-09-2017 o 21:58. Powód: Korekta filmów
Micas jest offline  
Stary 28-09-2017, 09:40   #159
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Bitwa weszła w kulminacyjny punkt. Setki kul przecinało niebo, a promienie laserów rozjaśniały je, jakby to był jakiś pierdolony festyn. Jethro Sejan, Inkwizytor i wierny sługa Boga-Imperatora z coraz większą nerwowością spoglądał w niebo. Powietrzna walka z każdym ułamkiem sekundy przeradzała się w prawdziwą wojnę. Wojnę, która nie znała litości. A mimo to on nie bał się w prawdziwym tego znaczeniu słowa. Niezłomnej wiary dowódca ryknął tylko do swoich ludzi, żeby się przygotowali na najgorsze.

Ze statków wylatywały kolejne eskadry wrogów. Niczym szarańcza zalewająca pole, tak Istvanianie i Arsmeni przesłonili niebo. Co i rusz, kolejne ciała spadały w bezkresne przestrzenie Kantana. Huk, błyski i świszczące pociski zawładnęły niebem.

Czekanie nie należało do domeny Inkwizytora. Lubił co prawda wyczekiwać na odpowiedni moment do uderzenia, lecz w tym wypadku cierpliwość nie była cnotą. Elizjański karabin zwiadowczy "Night Raptor" pojawił się w rękach dowódcy, luneta “Preysense” zaczęła namierzać cele. Siatki celownika, ukazywały kolejne sylwetki, a wówczas palec sprawiedliwego pociągał za spust. Pocisk pędzący 100 metrów na sekundę, w niespełna pięć sekund dotarł do celu. Cel wrzasnął a potem spadł w dół. Palec po chwili naciskał spust raz za razem, a Jethro coraz ciężej wypuszczał powietrze. Niebo po chwili wyglądało jakby stado ptaków pikowało w dół, ale to były tylko ciała.

To był jednak dopiero początek, bowiem ku kadrze Sejana mknęła eskadra “skoczków” wśród której Inkwizytor wypatrzył Lady Olianthe Rathbone. Dymiąca jeszcze lufa Night Raptora uniosła się ku górze, a siatka w celowniku zaczęła wyszukiwać cel. Dłoń Inkwizytora nieznacznie drżała, lecz po chwili się ustabilizowała. Przyspieszony oddech powoli spłycał się. Postać w celowniku stawała się coraz bardziej wyraźna. Wdech i wydech. Palec nacisnął spust, lecz towarzyszyło temu głuche kliknięcie. Magazynek był pusty. Druga ręka automatycznie nacisnęła przycisk zwalniający magazynek, który upadł i poleciał gdzieś na dół. Nie zdążył. A jego wróg nie spał.

Lady Rathborne była na tyle blisko, że zdołała wypuścić ze swojej broni pierwszą serię. Kule chybiły o włos, lecz uniemożliwiły przeładowanie karabinu. Sejan odrzucił w pierwszym odruchu karabin i skoncentrował się na unikach. Nie minęły dwie sekundy, a już pierwsze krople potu pojawiły się na czole Inkwizytora.

W obu rękach pojawiły się dwie bronie. W jednej Emperor's “Golden" Handcannon, a w drugiej Judgeslayer Handcannon, które od razu wypluły z siebie po kuli. I co nawet nie zaskoczyło Sejana, obie kule spudłowały. A Oli nie zamierzała być dłużna. Jej bolter wypluł kolejną serię pocisków, które też chybiły. I tak się zaczęło. Dwójka wrogów tańczyła wokół siebie, a pociski przelatywały między nimi. Walka w powietrzu, niczym nie przypominała tej na ziemi. Łamali prawa fizyki, a sprzęt, w którego posiadaniu byli tylko bardziej pogłębiał to. W końcu jedno i drugie wpadło na siebie, a kule zaczęły świstać im między oczami. Olianthe była bardziej doświadczona jeśli chodzi o walkę, i z każdą chwilą to doświadczenie wypływało na wierzch. Pierwszym takim sygnałem dla Sejana, było to w jaki sposób wytrąciła mu pierwszą broń. Gdy zwarli się w uścisku, uderzenie z kolana odepchnęło od niej przeciwnika, lecz zamiast dać mu możliwość do kontrataku, uderzenie lufą w nadgarstek sprawiło, że “Golden" Handcannon wypadł mu z ręki. Jethro jedyne co mógł zrobić w tej sytuacji, to wykonać szybki cios rękojeścią “Judgeslayera”, w kierunku jej kasku. Przeciwniczka jednak była szybka, i lepiej wykorzystywała swoją znajomość walki w powietrzu. Zastawiła się łokciem, blokując uderzenie i jednocześnie wystrzeliła drugą ręką uderzając w nadgarstek Inkwizytora. Drugi rewolwer wypadł mu z ręki.

Z dziką satysfakcją w oczach heretyczka wycelowała lufę w stronę Sejana. Widział w nich tryumf. Nawet jej usta wygięły się w dzikim grymasie zwycięstwa. Palec pociągnął za spust.

Nic się nie stało. Koniec amunicji albo po prostu broń się zacięła. Sejan odetchnął z ulgą, ale nie było czasu się cieszyć bowiem Rathbone przystąpiła do “szarży”. Miecz ze stali lathjańskiej pomknął ku niemu, i tylko dzięki instynktownemu zachowaniu Sejan jeszcze żył. Odpalone silniki jetpacka wypchnęły go ku górze, a miecz przeciął ze świstem powietrze. To dało mu czas na sięgnięcie po Matrycę. Oburęczny elektro-kostur zajarzył się w dłoniach Inkwizytora, który runął z góry na swoją przeciwniczkę. Atak był potężny, bowiem włożono w niego całą siłę jaką miał. Gdyby nie blok za pomocą miecza, to Jethro przetrącił by kark niewiernej. A tak, dwie bronie zwarły się w morderczym “uścisku”. Siła mężczyzny powoli zwyciężała, i Lady Rathborne wycofywała się ustępując pola. Sejan poczuł, że to jest jego szansa.

Odepchnął ją od siebie, wykonując kolejny zamach kosturem. Broń jednak chybiła o milimetry, ale było już za późno na cokolwiek. Ostrze ze stali lathjańskiej pomknęło ku Sejanowi, rozcinając kombinezon i zagłębiając się w jego ciele. Krew zabarwiła ostrze, więc jedyne co mógł zrobić on to uderzyć po raz ostatni. Kostur trafił w bark Olianthe, i ta wypuściła miecz, za nim zdążyła go przekręcić we wnętrznościach Inkwizytora. I wtedy ta zatrzymała się.

Ranny Sejan miał do wyboru dwie rzeczy, i wybrał tą, którą nakazała mu chęć przetrwania. Odpalił ponownie Jetpack kierując się w stronę Valkiri. Przegrał tą potyczkę, po raz kolejny, ale nadal żył.

Kiedy wciągał się na pokład, widział jak Lady Olianth Rathborne kieruje się w kierunku Hyadesa. Plama krwi na jego dłoniach powiększała się.
 
valtharys jest offline  
Stary 28-09-2017, 20:15   #160
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację

Hyades był… przerażający. Budził strach… tak dawno nieznane uczucie. Już Morgenstern go miał, już mógł go zabrać, uciec do swoich i wszystko by się skończyło, ale STRACH mu nie pozwolił. Niemal w panice wypchnął go ze swego boostera z całą swą siła! Sam skoczył w tył aż nie przywalił w drugą ścianę promu. Oddech mu wariował, choć była to jedynie reakcja psychiki na taki strach. Co to było! Czemu tak go ten Hyades przerażał!? Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie bo cały drżał, a STRACH go opanował.

Otrzeźwiał dopiero jego Gloria oberwała. Lanca laserowa przebiła ją na wylot odparowując dwa z czterech silników. Przewody paliwowe stanęły w płomieniach, ogniwa w każdej chwili mogły wybuchnąć. Niech szlag trafi kantanta i jego zdolną-do-podtrzymania-ognia atmosferę! Ale to wyrwało go z żałosnego letargu. Pomogło się opanować, bo wiedział co robić. Podłączył MIU do boostera, cicho dobił duchy maszyn w zniszczonych sekcjach, żywym rozkazał odciąć zasilanie na uszkodzonych obwodach. Jednocześnie manualnie włączył systemy gaśnicze. Nie zadziałały. Własnymi rękami rozbił pojemniki z dziwną substancją zwaną ‘suchym lodem’. Zamkną gródź gdy zaczęła ona odparowywać i szybko zdusiła ogień. Resztę dogasił już bardziej standardową gaśnicą. Booster był ciężko uszkodzony, ale nie zniszczony… można było go jeszcze odbudować, ale to kiedy indziej… Durran zaklął szpetnie a pieczęć na języku (pamiątka po sankcjonowaniu) nie była w stanie powstrzymać syntezatora mowy.
Uderzył w wielki, niedawno domontowany przycisk i dopiero w tym momencie prom otoczyło potężne pole siłowe.

To wszystko było zbędne. Miał ważniejsze rzeczy do roboty niż ratowanie promu. Ale potrzebował tego. To mu pozwoliło odciągnąć myśli. Było swego rodzaju modlitwą, czy medytacją i gdy skończył. Znów był zupełnie opanowany.

Pokierował ledwie zipiący prom w kierunku Hyadesa. Chwycił serwitora, tego co poprzednio, ale tym razem chciał mechanizm holować… będąc jak najdalej od niego. I wtedy serwitor chwycił jego.

Durran się tego nie spodziewał i przez to obaj wypadli z promu. A tam czekał już na niego Teslohm. Pół sekundy. Tyle tylko Durran miał na reakcję i nie udało mu się. Malatek uderzył go gołymi pięściami znad głowy, ale te gołe pięści niosły ze sobą ładunki elektro-kinetyczne o mocy zdolnej zwęglić zwykłego człowieka. Duchy maszyn w ciele Durrana zawyły w agonii. Uderzenie wystrzeliło nim jak z katapulty. W ostatniej chwili dał radę złapać się serwitora. Stalowa lina się napięła i wyrwało ją wraz z kawałkiem szkieletu Glorii, ale szarpnęło nią potężnie, na tyle, że walnęła Teslohma w plecy z siłą wystarczającą by wyprowadzić go z równowagi.

Durran włączył silniki skafandra. Zawirował i cisnął serwitorem w tył, co skierowało go do promu, naprzeciw nadlatującym wyładowaniom elektro-prądu ciskanym przez tech-kapłana. Zignorował je zupełnie. Ataki elektrotuaży tego typu były dramatycznie potężne przy bezpośrednim uderzeniu i zdolne mordować nawet ludzi w karapaksach na odległość, ale Durran to była inna kategoria.

Teslohm się odwrócił. Chwyci właz promu i Durran zrozumiał jego zadanie. Teslohm nie odczuł STRACHU. Teslohm nie rozumiał. Widział tyle, że Durran miał już w rękach Hyadesa. Miał wszystko o co walczyli przez te miesiące. To dla czego pogrążyli planetę w wyniszczającej wojnie domowej kosztujące miliony, jeśli nie miliardy, żyć. A potem zobaczył, że Hyades opuścił prom. Jak by był niepotrzebny. Jakby był śmieciem. Jakby był… fałszywy. To był jedyny możliwy wniosek. A na pewno na tyle prawdopodobny, że nie można było go zostawić bez sprawdzenia.

Teslohm zaparł się, a elektrotuaże zaryczały gromami gdy chciał wyrwać właz, ale… ześlizgnął się. Nie miał dobrego punktu podparcia. Tego właśnie potrzebował heretek. Wbił się prosto w niego przechodząc do zwarcia. Zignorował pośrednie porażenia elektrotuaży. Musiał trzymać malateka z dala od promu… bo tak długo jak Teslohm nie wiedział, że na pokładzie nie ma oryginalnego Hyadesu tak długo jego myśli nie będą skupione jedynie na walce i tak długo miał nad nim przewagę. Ale popełnił błąd…. zbyt skupił się na tej myśli i zamiast pieprznąć w niego pięścią wspomaganą próbował go odepchnąć. Co prawda zerwał Teslohma z promu samą siłą kinetyczną, ale elektrokapłan zakręcił się i wykorzystał pęd Durrana przeciw niemu, miotając nim z dala od promu. Teslohm znów się odwrócił do Glorii by zobaczyć, że ta właśnie skończyła manewr. Patrzył teraz bezpośrednio w jej dyszę. Tylko przez ułamek sekundy, bo zapłonęła błękitnym ogniem.

Odrzut który napędził Glorię posłał koziołkującego Teslohma do Durrana, który tylko czekał na to. Wyładowania mocy zatańczyły po energopięści gdy Morgenstern przeładował obwody do poziomów nieosiągalnych dla zwykłych użytkowników. To uderzenie miało praktycznie rozerwać Teslohma na milion małych kawałeczków.

Wydał z siebie ryk wojny w ostatniej sekundzie i trafił. Bezpośredni kontakt. Moc zdolna miażdżyć pancerze czołgów jakby były z papieru. Teslohm nie miał prawa tego przeżyć… gdyby nie jego kontra.

Potężne obwody logiczne malateka wszystko wyliczyły. Dostrzegły atak Durrana, wzięły na niego poprawkę i wyprowadził bardzo precyzyjny, niemal równie potężny atak z całą mocą jaką dysponuję elektro-kapłan o jego umiejętnościach. Przeciw niemożliwej do powstrzymania sile energopięści wyprowadził swoje własne niemożliwe do powstrzymania uderzenie gołej pięści naładowanej absurdalnymi poziomami energii elektro-kinetycznej.

Duchy silników logicznych pracowały pełną parą. Eksplozja przekierowała precyzyjną energię na wszystkie strony, ale nim zdążyła nimi miotnąć na dwa krańce pola bitwy Morgenstern złapał Teslohma za kostkę. Duchy maszyn zaryczały o sześćdziesięcio-trzy-procentowym zniszczeniu syntetycznych mięśni tego ramienia (nie licząc trzynastu procent zniszczeń ogólnych wywołanych samą eksplozją), a pięść energetyczna została praktycznie zniszczona. Ale widział wyraźnie, że noga elektro-kapłana, wraz z jednym z czterech silników manewrowych jakie posiadał, już do niczego się nie nadawała i nie wierzył by jego własne ręce dobrze to zniosły.

Napiął pozostałe mięśnie, ale siła odśrodkowa ruchu wirowego w jakim się znajdowali nie pozwoliła jego pół-sprawnym mięśniom tego dokonać. Porzucił pięść energetyczną. Swój ulubiony ‘wytrych’, bo już do niczego się nie nadawała, a ważył dobre pięćdziesiąt kilo. Teraz, gdy jego bioniczne mięśnie były w takim stopniu zniszczone była to duża wartość.

W jego ręce pojawił się długi mono-nóż. Praktycznie dzieło sztuki wojennej. Zamachnął się z całą swoją siłą w najsłabszy punkt jaki miał w zasięgu. Trzydzieści dwa centymetry monokryształu wylądowały w szczelinie pancerza słabości konstrukcyjnej niemożliwej do uniknięcia przy zachowaniu podstawowej mobilności. Prosto w jego kroczu. Teslohm ryknął bardziej gniewnie niż z bólu, ale pewne ludzkie/męskie odruchy potrafią nigdy nie znikać nawet gdy porzuciło się dawno temu Organiczny Fałsz.

Morgenstern zwolnił chwyt i natychmiast skierował się w stronę odlatującego promu. Malatek także. Nie potrzebował czasu by się opanować i nie próbował usunąć ostrza. Ono upośledzało możliwości manualne drugiej nogi, ale największe uszkodzenia już się dokonały. Cewka Potentia została sięgnięta. Jej zewnętrzne systemy auxyliarne były naruszone i korzystanie z nich groziło przepaleniem całości.

Durran widział, że Teslohm nie ma już szans dogonić promu więc… wyłączył go. Zasymulował awarię i śmierć duchów systemów napędowych. To dało malatekowi szansę dostać się na prom. Dało mu motywację by wciąż się wystawiać na atak. Podobną awarię Morgenstern zasymulował w swoich systemach i pozwolił mu się wyprzedzić. Dolecieć na prom pierwszemu.

~ * ~

Teslohm uważał, że miał niesamowite szczęście. Jego obwody logiczne szacowały siedemdziesięcio-trzy procentową szansę, że Hyades jest na pokładzie promu i, że awaria w ostatniej chwili uniemożliwiła ich wrogom totalne zwycięstwo. Dopadł do grodzi. Nie był w stanie wykorzystać swej siły, bo miał jedynie jedną półsprawną nogę, prawa dłoń była zniszczona aż do przedramienia, a lewa utraciła dwie trzeciej swych możliwości manualnych. Przywarł do grodzi i zaśpiewał w binarnym kancie. Nadkomunikator Teletechniczny… taką nazwę nadał archaotekowemu implantowi który dostał w swoje łapy dawno temu, już podczas służby Rathbone. Dzięki niemu teraz komunikował się z promem jakby był z nim bezpośrednio połączony przez MIU. Gloria otworzyła przed nim swoją gródź. Przysiągłby, że czuł uderzenie adrenaliny… jak młodzik przed którym panna pierwszy raz rozkłada nogi i nagle orientuję, że między nimi jest coś innego niż się spodziewał.
- Gdzie?! - ryknął nie widząc Hyadesa w środku. Czuł się… oszukany.
Błyskawicznie zlustrował wnętrze promu pod kątem możliwych kryjówek. Jego wzrok padł na modyfikacje, które Durran, jak mówił wcześniej swojej komórce, montował by zyskać zdalną kontrolę nad promem… Teslohm zaryzykował i przesłał kolejne porcje energii do ćwierć sprawnej ręki. Zerwał obudowę modyfikacji by dojrzeć…
- Tak! -
Hyadesa. Leżał w schowku
- Nie! NIE!
a raczej tylko jego część. Jedna ćwierć. Tooo… nie miało sensu. Morgenstern nieważne jak zdolny na pewno nie miał czasu by rozebrać go na części… nawet jeśli to było w ogóle możliwe! Obejrzał się i zobaczył trzy takie same skrzynie wbudowane w ładowni promu. W drugiej “modyfikacji” była druga część “Hyadesu”... w pozostałych dwóch musiały być ostatnie. Coś tu śmierdziało… ktoś prowadził podwójną grę… W tym momencie silniki promu magicznie odżyły, mimo, że nie mogły… jeśli w wyniku uszkodzeń zawiodły i dlatego się wyłączyły, to nie mogły się znów włączyć bez przeprowadzenia napraw... nastąpiła eksplozja która pochłonęła cały prom.

~ * ~

Gdy tylko Teslohm zniknął w Glorii Durran z powrotem włączył silniki jego skafandra na pełną moc. Miał bardzo mało czasu.
Już w locie przyłożył rękę do piersi. Sięgnął głęboko w osnowę. Nie udało mu się utrzymać skupienia, ale spokojnie… ma czas… jeszcze przynajmniej dwie próby nim w ogóle dotrze do promu. Sięgnął ponownie… i jego dłoń zanurzyła się w rzeczywistości. Zniknęła jakby zanurzyła się w piersi, a gdy rzeczywistość ją wypluła… trzymał w niej Ostatnią Łaskę.
- Inkwizytorze… - zagadnął Durran do swego przełożonego dawno temu w pałacu Tricorn.
Jethro spojrzał pytająco na podwładnego, wiedząc że ten zaraz przejdzie do rzeczy. Jak zawsze.
- Jestem psykerem. Jestem bramą dla demonów. To oznacza, że jestem zagrożeniem. Dlatego podjąłem kroki zapobiegawcze - heretek wyciągnął do inkwizytora rękę, a w niej miał nadajnik. Znany wśród świętych Ordo model. Niezawodny, niezwykle ciężki do złamania. Czytnik liń papilarnych. To był detonator.
- To Ostatnia Łaska. Ustawiony na twój odcisk palca. Odpali meltabombę wbudowaną w moją pierś. Tego nie przetrwa nawet krwiopijca gdyby opętał moje ciało i pożarł duszę.
- Na pochybel, skórwysyny - warknął w binarnym kancie wrzucając ją głęboko w dyszę swego kochanego promu.
- Żegnaj maleńka. Szkoda, że nam się nie udało…
Zdalnie włączył silniki co było aż nadto by zdetonować Ostatnią Łaskę.

~ * ~

Procesory logiczne Teslohmaa pracowały pełną parą. Szybciej niż jakikolwiek człowiek byłby w stanie. Silniki promu zostały włączone. To był podstęp. Nie wiedział jeszcze jaki… ani nawet przeciw komu wyprowadzony, ale nie było tu Hyadesu. Gdy silniki się włączył już nie miał czasu myśleć. Gdy eksplozja meltabomby pochłonęła silniki i zdetonowała ogniwa paliwowe (których było tutaj bardzo dużo) cisnęło nim na drugą stronę promu. Jego oczy zgasły nim odparowała go kula ognia.

~ * ~

Kula czerwonego ognia i błękitnej energii pochłonęła prom. Durran obserwował scenę póki eksplozja nie przeminęła i wypatrując czy ten bydlak jakimś cudem dał radę opuścić Glorię przed tym. Nie. Nie było go. Jedynie pojedyncze resztki które eksplozja ogniw wrzuciła z zasięgu nim melta eksplozja zdążyła je zdezintegrować.

 
Arvelus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172