Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-06-2016, 00:05   #1
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Arrow [Wh40k/Only War] Operacja Starscream


Rozdział I

Crescis In Adversis Virtus



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=qeWiERFxW0o[/MEDIA]



24 Septembris, rok 832.M41
Pałac Tricorn, Kopiec Sibellus
2:37 czasu lokalnego, noc
Planeta Scintilla, Obręb Golgenna
Sektor Calixis, Segmentum Obscurus

Wreszcie, otrząsnął się. Spojrzał na chrono. Niedługo mieli dołączyć do tańca. Poprosił więc Duchy Maszyny, by utworzyły łącze vox między wszystkimi trzema hoverami. Jego głos rozbrzmiał w słuchawkach agentów Inkwizycji, przebijając się przez rumor silników i przytłumiony wizg powietrza.

- Dobra, panienki! - zaczął dziarsko, ale zaraz się zreflektował; nie był już wszak komisarzem Gwardii - ani dowódcą tej drużyny. Przerwał na sekundę. Wystarczająco długo, by wszyscy to wychwycili - Nie wiemy nic o tym, co się właśnie wydarzyło w Tricorn. Sygnał S.O.S., pożar i eksplozje w kilku miejscach iglicy, aktywne zagłuszanie vox, uruchomiony tryb fortecy. Co mogło, to zostało zamknięte, osłonięte płytami pancernymi i opatrzone aktywnymi środkami bezpieki. Zautomatyzowane działka, serwitory, rakiety. Zwodzone mosty zostały podniesione. Nawet odpalono cholerną tarczę energetyczną wokół całej wieży. Lotnictwa nie powstrzyma, ale ciężki, dalekosiężny ostrzał owszem.

Chrząknął, zbierając myśli. Powiódł wzrokiem po reszcie chłopaków w swoim pojeździe.

- Nie mam info o sytuacji poza Tricorn. Cortez?

- Tak. - był to Cortez Abaroa, doświadczony żołnierz Inkwizycji, siedzący w drugim hoverze - Magistratum zagoniło okolicznych ludzi do schronów i odcięło kordonem cały rejon. Arbites obstawiają najważniejsze punkty. Armia Scintilliańskiego Protektoratu... lokalne PDF... utrzymują stan gotowości. Ciekawe... w raporcie piszą, że we wszystkich lokalnych siłach dochodzi do... incydentów.

- Sprecyzuj.

- Całkiem pokaźne ilości policjantów i żołnierzy... wspieranych przez siły niektórych rodów szlacheckich... działają na własną rękę, ignorując rozkazy. Próbowali już dostać się do Tricorn. Arbites się trzymają. Armia się nie rusza, ale lojalna część Magistratum już zaczęła działać przeciw renegatom.

- Chaos?

- Nie, komisarzu. A przynajmniej jeszcze nie. - przerwał na chwilę, po czym zadał pytanie, kiełkujące w głowach każdego z agentów - Co tu się dzieje?

- Nie wiem. Cokolwiek to jest, ma związek z Tricorn. Czekajcie- - przerwał, patrząc na swój dataslate, spięty z zewnętrznym systemem vox - Jesteśmy pierwszymi, którzy zareagowali na S.O.S.

- Reszta?

- Najrychlej... za godzinę.

- Dwudziestu ludzi na całe Tricorn, co?

- Za to nam płacą, gwardzisto. - Diesel spojrzał w stronę sterówki hovera, najwyraźniej utrzymując łącze z pilotem - Przygotować się, agenci. Dolatujemy.



Wielka, monumentalna, strzelista wieża Pałacu Tricorn zbliżała się w zawrotnym tempie. Choć olbrzymia, to jej ogrom blakł pośród kilkunastu innych iglic i samej superstruktury Kopca Sibellus. Czarna jak najczarniejsza z nocy, zbudowana z najwytrzymalszych stopów metali i typów skałobetonu, pokryta dodatkową warstwą okablowania typu null i wzmocniona zasłonami wojennymi z adamantytu. Na stronie, od której zbliżały się trzy czarne, pękate hovery-furgonetki, pysznił się blisko stumetrowej długości symbol Inkwizycji. Zawsze rozjarzony żółcią, dziś świecił się nieco przytłumioną, głęboką czerwienią - znakiem, że Tricorn było w stanie wojny. Większość świateł była wyłączona - jedynie awaryjne migawki pozycyjne i okazyjny szperacz wciąż cięły głęboką, przepełnioną pyłem i smogiem sibeliańską noc.

Poziom 181 - gdzie było jedyne, wciąż nie schowane zewnętrzne lądowisko. Było aktywne - diody błyskały wzorcami ułatwiającymi podejście pilotom hoverów. Noc była bezwietrzna, światła hoverów wystarczająco mocne, a piloci profesjonalni. Łatwizna - planowo, bo rzeczywistość jak zwykle okazała się brutalna.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=3R3opJiXZdI[/MEDIA]



Podczas podejścia do lądowania, systemy obronne lądowiska ożyły, oświetlając hovery potężnymi snopami światła. Serie kierowanych rakiet wytrysnęły z wyrzutni ukrytych w ścianach iglicy. Zawtórowały im serie smugowych, czerwonych pocisków z ciężkich stubberów i bolterów.

Pierwszy furgon był zbyt blisko dla rakiet. Już prawie lądował. Ci w środku mogli jednak poczuć, że lądowanie było twarde - mało co nie wyrwało ich z foteli i przyrżnęło ich łbami w sufit. Serie ciężkich kul skruszyły przednią szybę, zabiły pilota i zniszczyły sterówkę. Zdążył jednak wyrównać maszynę przed śmiercią i teraz furgon był pod naporem dziesiątek smugowych nabojów.

- Wysiadać! Kurwa, wysiadać! - krzyczał Diesel, korzystając z implantu wokalnego by przebić się przez kanonadę. Vox nie działał. Strefa zagłuszania przerobiła vox-strefę drużyny na biały szum.

Jeden po drugim, pasażerowie pierwszego hovera odpinali pasy bezpieczeństwa, chwytali za broń i wypadali na zewnątrz, kryjąc się przy otwartych drzwiach furgonu. Jethro Sejan. Ammanar Khan. Mordax Lestourgeon. Kelvar. Uriel Hinner. I sam Dieter Diesel, eks-komisarz Gwardii. W samą porę. Serie pocisków dziurawiły już przedział pasażerski.

Oczy co bystrzejszych dostrzegły źródła ognia - trzy zautomatyzowane, naścienne wieżyczki. Dwa z ciężkimi stubberami o półcalowym kalibrze, po bokach na wpół zawartej bramy. Nad nią trzecia, z ciężkim bolterem, który szybkością ognia dorównywał kulomiotom - ani chybi wzór Solar.

Drugi hovercraft miał mniej szczęścia. Jedna z rakiet dosięgła go i skasowała lewy silnik. Pojazd wpadł w korkociąg i runął w dół. Zgromadzeni w środku ludzie wrzeszczeli, nie mając nawet czasu na wymioty od tej nagłej, śmiertelnej karuzeli - a zaraz potem mało co nie poodgryzali sobie języków. Hover zakleszczył się kilka poziomów niżej, między nierównościami konstrukcji wielkiej iglicy. Oszołomieni, przekrzywieni pod niemożliwym kątem, pasażerowie powoli ogarniali się. W samą porę - pojazd był zakleszczony, lecz nie na długo. Osłabiona konstrukcja już zaczynała pękać, naruszona uderzeniem i ciężarem niespodziewanego gościa. Matuzalem. Valeria Flavia. Christopher Blaine. Kaarel Cotant. Durran Morgenstern. I ów Cortez Abaroa, eks-gwardzista.

Trzeci pojazd oberwał pozostałymi rakietami. Deszcz płonących odłamków rozprysł się wszędzie wokół, spadając w dół jak fajerwerki bądź zasypując lądowisko. Nikt z wewnątrz nie miał prawa ocaleć.

To nie był koniec problemów. Z położonego kilkanaście poziomów poniżej, wewnętrznego lądowiska, wystartowały trzy mniejsze, otwarte hovery. Uzbrojone w ciężkie stubbery i wypchane doświadczonymi mordercami, niespiesznie unosiły się w górę, oczekując łatwego łupu...

Tej nocy nastał czas piłomiecza i boltera.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 20-06-2016 o 11:16. Powód: Poprawki
Micas jest offline  
Stary 20-06-2016, 16:47   #2
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację

- AUFWIEG, JESTEŚ GOTOWY? WZYWAJĄ NAS - głos Durrana był ciężki, gardłowy i groźny. Nie przypominał ludzkiego. Temu kto znał bardziej kojarzył się ze zdradzieckimi astartes. Bądź demonami. Co gorsza jego usta nie poruszały się w rytm słów. Pozostawały zastygłe.
- IMPERIUM ŻĄDA KRWI. BÓG-IMPERATOR ŚMIERCI. ZDRADZIECKIEGO MIĘSA RZUCONEGO WPROST W TRYBY MORDERCZEJ MASZYNY EKSPANCJI. ŻĄDAJĄ SERC I ŻYĆ. MAMY ZABIJAĆ W IMIĘ ICH WIZJI. MAMY MIAŻDŻYĆ I GROMIĆ. MAMY RZUCIĆ SIĘ W WIR WALK I NIE MYŚLEĆ O SOBIE. O NASZYCH RODZINACH I PRZYJACIOŁACH. MAMY RZUCIĆ NASZE ŻYCIA NA SZALĘ ZWYCIĘSTWA KU WIĘKSZEJ CHWALE TERRY KTÓREJ NIGDY NAWET NA OCZY NIE WIDZIELIŚMY. CHCĄ BYŚMY GINĘLI ZA NICH. BYŚMY ZABIJALI ZA NICH. BYŚMY CIERPIELI ZA NICH. BYŚMY PORZUCILI NASZE CZŁOWIECZEŃSTWO. ZA NICH.

Morgenstern powstał z topornego siedziska. Mechaniczne nogi zaklekotały jakby miały się rozpaść. Ciężkie pancerne golenie a pod nimi trójpalczaste "stopy". Nie wyglądały ale one potrafiły giąć stal i kruszyć kości niczym młoty.

- CHODŹ. IDZIEMY? HERMANIE... CZEMU MILCZYSZ?


Durran Morgenstern stawił się na zbiórce jako jeden z pierwszych. Ubrany był w kaftan w kolorach bieli i czerni. Był obszerny na tyle, że z łatwością mógł się pod nim 'chować' jakiś lekki pancerz. Natomiast nogi i głowa były odsłonięte i po nich samych widać było jak ciężko zaimplantowany był ten osobnik. Stara, zszarzała twarz i przygarbiona sylwetka świadczyły o wieku. Gdyby nie bionika i sam fakt, że należał do inkwizycji, można by go uznać za nie groźnego.
No…
Była jeszcze jego eM 41… na poliwęglowe taśmach i wspomaganiem antygrawitacyjnym.
I rękawica wspomagana na prawej ręce… niesporykanego modelu, z komorą na przedramieniu, a w której ukryta była czteropalczasta dłoń zdolna się wysuwać, chować i przeprowadzać wszelkie wymagające precyzji czynności, do których niezdolna była sama pięść energetyczna.
Nie trzeba było być bystrym by zauważyć, na jego lewym przedramieniu, narthecium, co jasno świadczyło o jego umiejętnościach.
Za nim, jak cień, podążał cherub dziwnego wzorca. Małe ciałko wyglądało mniej organicznie niż te czasem towarzyszące inkwizytorom a przerośnięta czaszka i ramiona nadawały mu nieco małpi wygląd. Widać było, że przedramiona są dziełem technologicznej sztuki i można było się jedynie domyślać ile one potrafią.


Już w furgonie Morgan nie wdawał się w szersze dyskusje. Odpowiadał na pytania zniżonym, choć wciąż nieprzyjemnym głosem i poruszał ustami. Nauczył się, że ludzie lepiej to przyjmują niż głos bezosobowo generowany z wbudowanych vox casterów.
Odnalazł gniazdo MIU i podłączył się do niego już siedząc zapiętym. Wsłuchał się w niesłyszalne szepty duchów maszyn.

* * *

- WRÓG! - ryknął gardłowo. Nie trzeba było więcej. Wiedział, że wszyscy tutaj są dość doświadczeni by wiedzieć jak się reaguje na takie hasło. Jednak na reakcję nawet on nie miał czasu. Jedynie ruszył duchy maszyn w swoim własnym ciele i poliwęglowe taśmy zostały wciągnięte przyciskając jego multilaser ciasno do torsu.

Gdy spadali zachował spokój. Nawet wizja rychłej śmierci nie pozbawiała go jasności umysłu. Błyskawicznie złamał niemrawe zabezpieczenia i podłączył się do systemów sterowniczych. Ich pilot jeszcze żył i walczył jak potrafił z maszyną i żądaniem praw fizyki. Mógłby go odłączyć i samemu przejąć sterowanie… ale wcale nie sądził by to było najbardziej optymalne. Gdyby w przeszłości poświęcił czas na naukę pilotowania to tak, ale jego zadania były inne… Więc postanowił wspomóc pilota jak tylko potrafił. Razem pokierowali furgon na dach jednej z bocznych iglic. W miarę horyzontalna powierzchnia była najlepszym co mieli. Uderzenie było potężne. Hover posunął, z paskudnym rykiem rwanej stali, po nim i uderzył inną ścianę, wbijając się w nią na metr. Kokpit został sprasowany. Pilot nie miał szans. Przynajmniej zginął szybko a u prawicy Imperatora będzie mógł powiedzieć “przed śmiercią uratowałem towarzyszy”. Agenci z tzreciego furgony nie mieli dość szczęścia by móc tym się pochwalić. Ich śmierć była zdradziecka.
Pozbawiona chwały.
Ich śmierć zostanie pomszczona.

- SZYBKO - pogonił towarzyszy samemu będąc już przy grodzi. Była zablokowana.
- FURGON ZARAZ SIĘ ZSUNIE - dodał biorąc zamach. Wyładowania energetyczne zatańczyły na rękawicy. Wiedział gdzie uderzać. Znał ten model. Znał wszystkie imperialne modele i wiele, wiele hereteckich. Bardziej pchnięcie, otwartą dłonią, niż uderzenie, wyrwało gródź z zawiasów i pozwoliło agentom wyskoczyć. Durran był pierwszym na zewnątrz. Dostrzegł startujące trzy hovery wroga. Ich cel nie pozostawiał złudzeń. Nie było też czasu na wyczekiwanie rozkazów, gdy inkwizytor, nominalny dowódca drużyny, dopiero wysiadał ze zsuwającego się furgonu. Błyskawicznie ocenił, że jego pomoc nie jest konieczna. Tylko by tłum robił.
- PRZYSTĘPUJĄ DO OSTRZAŁU ZAPOROWEGO
Spojrzał w dół. Potężne szpony w nogach wgryzły się w dach unieruchamiając go. Oparł lufę multilasera na krawędzi dachu, wychylił się tylko tyle by widzieć cel i rozpoczął ostrzał z maksymalnej osłony jaką był w stanie sobie zapewnić.

* * *

- PRZYSTĘPUJĘ DO WALKI WRĘCZ - zakomunikował Morgenstern gdy uzbrojone hovery się zbliżyły do ich wysokości. Klamry się otworzyły i pasy poliwęglowe zostały wciągnięte, zostawiając M41 wolnym. Cherub przejął działo i umieścił je w załomie uniemożliwiającym mu zsunięcie się. Później wróci po swoją broń.

Zeskoczył za próg. Dysze antygrawitacyjne wypluły z siebie krótkie błekitne płomienie, rozrywając jego biały kaftan. Dwie wielkie na łopatkach. Jedna średnia na krzyżu i po jednej malutkiej na łokciach i łydkach, dla stabilizacji lotu i kierowania nim. Spadał lotem spiralnym, dla uników przed ostrzałem. Z jego lewego przedramienia wysunęła się cienka tarcza z ultra-twardych materiałów, a pięść energetyczna rozjażyła się od wyładowań.
Przed samym uderzeniem musiał zwolnić. Nie dużo, ale to i tak był moment w którym był najwrażliwszy… jednak nie spodziewał się by byli w stanie poważnie mu zagrozić. Nie takim kalibrem. A pięścią wspomaganą potrzebował jedynie jednego uderzenia. Budowę tych antygrav’ów także znał. Były lekko opancerzone, dobre do tłumienia zamieszek, ale nie prawdziwej walki. Jedno trafienie pięścią energetyczną, gdziekolwiek, wystarczyło by wyłączyć z walki. Szybko sobie przypomniał główne cele w które powinien celować i efekty trafienia.
Generatory antygrawitacyjne na rufie - pojazd spada.
Przewody paliwowe i energetyczne z boków kadłuba - wyłączone, bądź zdestabilizowane generatory.
Oporządzenie duchów nawigacyjnych w kokpicie - pozbawienie pilota możliwości sterowania pojazdem i, w efekcie, losowy korkociąg.


Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem to:
Durran zniszczy jeden hover uderzeniem pięści energetycznej gdy będzie spadał obok niego.
Wyląduje na na głowie pilota drugiego i zniszczy stery tym lądowaniem, wprowadzając pojazd w korkociąg. Załoga wypada, a Durran podłącza się do hovera poprzez MIU. Może i nie zna się wcale tak bardzo na pilotowaniu latających pojazdów (brak umiejętności), ale połowa jego statystyki +10 za MIU powinno mu wystarczyć.

Po tym jak przejmie hovera (jeśli się uda i jeśli mogę) to pokieruje go w górę, aby dać towarzyszom z pierwszego furgony drogę ewakuacji. Nie polecę na samą górę, ale zostanę jakieś 4 metry pod poziomem lądowiska aby nie wystawiać się na ostrzał działek.

W międzyczasie liczę, że załoga nr2 zestrzeli trzeciego hovera D=

To taki mój ambitny plan =D


 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 21-06-2016 o 00:03.
Arvelus jest offline  
Stary 20-06-2016, 17:55   #3
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
"Jedyny łatwy dzień był wczoraj"
- Derren "Rusty" Dunsirn
Imperialny Szturmowiec

Ostatnie czasy obfitowały w ciekawe wydarzenia. Jak mówiła stara antyczna klątwa "obyś żył w ciekawych czasach". Przekleństwo to dotknęło praktycznie całego sektora, każdej możliwej instytucji i wszystkich jego obywateli. A teraz przekleństwo przywędrowało do Tricorn, do samego serca calixiańskiej Inkwizycji. Niech Imperator chroni tych co pozostają mu wierni w chwili tej próby.


Zakutłany w kamuflujący materiał, Przesłuchujący z nienaturalnym spokojem przyjął wiadomość o "rebelii" w szeregach lokalnych sił. Starał się powiązać to z faktami jakie wiedzieli o sytuacji w Pałacu. Albo raczej z brakiem jakichkolwiek wieści z niego. Rozważał sprawę, a kiedy w końcu się odezwał cicho przez vox. Głos miał stonowany, jakby ostrożnie ważył każde swoje słowo.

- To Tricorn. Gdyby tylko Iglica się zabunkrowała... izolacja oznaczałaby, że coś się dzieje w środku. Że Inkwizycja nie chce, aby sytuacja eskalowała się na zewnątrz. Jednak... rebelia w kordonie wskazuje na jakąś zorganizowaną operację. Do Tricorn nikt z zewnątrz nie wchodzi od tak. Każdego prześwietlą. Ktoś musiał zadziałać od środka. Nie chaos... nie xenos...

Matuzalem ucichł na chwilę. Miał przeczucie. Przypomniały mu się pewne wydarzenia, które miały miejsce już jakiś czas temu... Koniec Bladej Krucjaty... Początek Czarnej Krucjaty Chaosu.

- Oby moje przypuszczenia się nie sprawdziły... Obawiam się, że stoimy... na progu Wojny Inkwizycyjnej. - zakończył.

Waga słów Przesłuchującego była wielka. Nie każdy wiedział o konfliktach wewnątrz Inkwizycji, ani o przepychankach między frakcjami. Ale sam pomysł, że osoby o takiej władzy jak Inkwizytorzy otwarcie walczą między sobą... był przerażający.


- Gotować się do boju, słudzy Imperatora! - zawołał Matuzalem pomimo, że wszelkie głosy były zatapiane panującym harmiderem.

Potem już był tylko wstrząs, kiedy ich środek transportu został strącony i przywalił wprost w Pałac. Tylko niemonolityczna konstrukcja Iglicy powstrzymała ich przed runięciem na samo dno. Ale tylko na chwilę. Chwilę dostatecznie długą, aby oprzytomnieć i zacząć działać

Wybity przez Morgensterna właz dawał łatwą drogę ucieczki z metalowej trumny. Przysłuchujący szybko wypiął się z siedziska i dobył miniaturowej wyrzutni. Odpowiedni punkt o który mógł się zaczepić i mieć dobre pole ostrzału niestety nie był widoczny. Wychylił się ostro przez właz i wystrzelił, zdawałoby się na oślep, mając skierowaną twarz w całkiem inną stronę. Jednak hak zaczepił się mocno. Matuzalem jeszcze chwycił za rękę najbliższą osobę... okazała się nią Valeria Flavia.

- Panna pozwoli... - mruknął tylko i pomknął ku ścianie Iglicy, trzymając mocno jedną ręką asasynkę.

Z dala od źródeł światła lub płomieni jego cameo-szaty praktycznie czyniły go niewidzialnym dla gołego oka. Tylko czasem migała metalowa maska stylizowana na czaszkę. Kiedy dobił do jednej z setek rzeźb pokrywających powierzchnię Iglicy zręcznie wdrapał się na nią, pomagając przy tym Flavii. Tymczasem techkapłan w pełni pogrążył się w szale bitwy. Nie pozostawało nic innego jak zapewnić mu odpowiednią osłonę. Z pomiędzy połów szaty wydobył karabinek szturmowy z podwieszoną strzelbą. Znawcy uzbrojenia szturmowego mogli rozpoznać tą broń - "Fangmouth", paskudna broń strzelająca kalibrem zarezerwowanym zwykle dla hand-kanon.
Mierzonymi krótkimi seriami pozbywał się kolejnych żółnierzy, który próbowali strzelać w Morgensterna. Techkapłan radzi sobie wprost wyśmienicie (warto będzie zapamiętać jego imię i sprawdzić akta), ale i tak należało go ubezpieczać. Serie trzypociskowie biły raz za razem przeszywając przestrzeń z cichymi wizgnięciami. Nie przerywając ostrzału Matuzalem wzniósł głowę w kierunku lądowiska.
Tam sytuacja była inna. Wiedział to. Wiedział z czym się musi mierzyć jego Inkwizytor.
Na szczęście to nie było nic z czym sobie nie poradzi. Miał silną obstawę.
Matuzalem musiał natomiast skupić się na tym co było tu i teraz.
Szybko bez większego rozpraszania swojej uwagi prawie na siłę wcisnął telepatyczną wiadomość trzem szturmowcom - Cotantowi, Blackhole'owi i Abaroowi.

+U góry gorąco - trzeba zdjąć hovery, aby nie zaszły reszty.+

Każdemu z nich wysłał też obraz tego jak wyglądała sytuacja na zewnątrz wraku ich zrujnowanego pojazdu.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 20-06-2016 o 21:13.
Stalowy jest offline  
Stary 20-06-2016, 21:10   #4
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Wcześniej....
Ciężki tłusty dym wisiał w powietrzu. Gdzieś w oddali słychać było syreny. Z popękanych ścian sypał się tynk. Lecz nad wszystkim wisiał całun miękkiej jak wata ciszy.

Żałosny cichy jęk, wydobył się z gardła czegoś, co leżało zwinięte pod ścianą. Z grubsza przypominało to człowieka. Jednak jakby skurczonego i potwornie poparzonego.
W zasadzie był to sam korpus. Zwęglone kikuty nóg ucięte były krótko i podrygiwały bezwładnie świecąc bielą kości i krusząc spopieloną skorupę która była niegdyś skórą. Ramiona nie wyglądały o wiele lepiej. Mięso niemalże całkowicie zwęglone a dłonie wypalone aż do białej kości. Mała, jakby skurczona głowa sterczała bezwładnie na pomarszczonej szyi. Tam gdzie niegdyś były oczy, teraz ziały jedynie dwie czarne dziury wypełnione białą mazią spływającą po popękanych policzkach. Brakowało również nosa, uszu i jakichkolwiek włosów. Wygięte w straszliwym grymasie usta odsłaniały żółte zęby. Ślina bezwładnie toczyła się z lewego kącika ust.
Mimo to, człowiek żył. Znów jęknął żałośnie. Wyciągnął dłonie przed siebie, drapiąc wystającymi z spalonego mięsa kośćmi po posadce.

Dookoła leżało więcej podobnie popalonych ciał. Z dymu wyłoniła się postać. Czarno zielony karapaks pojawił się z nicości, gdy jego właściciel wyłączył maskowanie.
- Wytrzymaj jeszcze chwilkę. - rzekł Mordax spokojnie.
- Ktoś chciałby z tobą porozmawiać. - dodał po chwili.
Druga postać pojawiła się, klękając obok zwęglonego ciała. - Dopilnuj, by nam nie zmarł. - Mordax skierował swe słowa do kucającej już nad rannym postaci.
- Żartujesz?- Głos należał do kobiety. Niezadowolonej kobiety, parskającej niczym kotka. - Mieliśmy go wziąć żywcem, pamiętasz? On nie będzie zadowolony.
- Będzie, ty o to zadbasz. - odparł zmęczonym głosem Mordax.
Dał dziewczynie pracować, dla pozoru począł przeglądać pozostałe ciała. Zwęglona skorupa, będąca niegdyś mięsem, rozpadła się, gdy szturchnął ją od niechcenia opancerzonym butem. Mordax wzruszył ramionami. tracąc już nawet pozory zainteresowania.

Mordax wrócił do głównego pomieszczenia. Znów spojrzał w górę.
Do sufitu, za pomocą ciężkich śrub konstrukcyjnych, przytwierdzono młodego mężczyznę. Ręce i nogi rozciągnięto na boki, na kształt gwiazdy. Ktoś rozchlastał mu również brzuch, odciągając fałdy skóry tak, by razem z kończynami i głową tworzyły kształt ośmioramiennej gwiazdy.
Biel żeber połyskiwała czerwoną krwią. Mordax mógł rozpoznać serce, zwisające lśniące zwoje jelit, a także ociekającą krwią wiszącą na żyłach purpurową wątrobę. Kultyści bawili się tutaj w najlepsze.
Jego spojrzenie powędrowało w dół. Tutaj powinien być krąg. Lecz oprawcy nie zdążyli go nakreślić.

Głos w komunikatorze zakłócił ciszę i zmusił Mordax 'a do skoncentrowania się na powrót na tu i teraz. Parsknął coś niezadowolony w komunikator, po czym obrócił się na pięcie i szybkim krokiem pomaszerował z powrotem do swojej koleżanki.
- Odsuń się. – prawie warknął.
-Ale jeszcze nie skończyłam.
- Nie ważne, zmiana rozkazów. - przerwał jej Mordax.

Z ust delikwenta dobiegł nieartykułowany okrzyk. A korpusem wstrząsnęły nagłe drgawki. Ramiona jakby próbowały się rozpaczliwie przed czymś bronić, machały bezwładnie przed sobą. Natasha odsunęła się od truchła.
Ciało zaczęło skwierczeć niczym parówka na rożnie. Stróżki dymu wzbiły się w powietrze. Pierwsze płomyki zaczęły pełzać po twarzy przeraźliwie cierpiącego człowieka. Potworny krzyk rozległ się w pomieszczeniu. I nagle z oczodołów i ust buchnęły płomienie. Natasha odskoczyła dalej.
- Niech cię szlag. - warknęła na Mordax 'a.
Ciało eksplodowało, trawione ryczącymi płomieniami.
- Idziemy - rzekł stanowczo Mordax. - Doszło do incydentu. - dodał wychodząc z pomieszczenia szybkim krokiem, zmuszając dziewczynę, by go goniła.

Gdy speeder umykał w stronę kosmodromu, budynek już zapadał się w sobie na skutek trawiących go płomieni.

***

Mordax, odziany w swój czarno zielony karapaks siedział spokojnie w fotelu. W rękach trzymał swój dataslate. Z ekranu uśmiechała się do niego kobieta i mała dziewczynka. Wyraźnie było widać, że to matka i córka. Zdjęcie było zrobione gdzieś na jakiejś plaży. Dziewczyny miały pod stopami złocisty piasek, nad nimi rozciągał się błękitny nieboskłon. Obie były radosne, szczęśliwe. Z miłością spoglądały na osobę robiącą im zdjęcie.
Mordax przejechał palcami po ekranie. Postacie ożyły, słychać było ich wesoły chichot. - Kocham cię tatusiu. - zawołała dziewczynka. Miała może 9 lat.
- Pamiętaj, że w ciebie wieżę. - powiedziała kobieta. W jej głosie słychać było dumę, miłość, ale i... lekką nutkę obawy.
Mordax wyłączył nagranie. Począł pisać list.
- Kochana żono...

Gdy skończył, przekazał go siedzącej obok kobiecie. - Dopilnuj, by go wysłali, nim ruszymy na misję. - rzekł stanowczo.
Dziewczyna wzięła od niego list, lecz zrobiła minę, jakby zjadła coś niedobrego. Przejechała smukłymi palcami przez swoje blond włosy. Przez chwilę wyglądało, jakby chciała coś powiedzieć. potem jednak pokiwała z rezygnacją głową i odeszła nadać list.


W drodze do Tricorn

Mordax przywitał się z resztą zespołu, przedstawiając siebie i swoją towarzyszkę Natashę, tym, którzy ich jeszcze nie znali.
Z tymi, których drogi z łaski imperatora, ponownie krzyżowały się z jego własną, przywitał się serdeczniej, szczerze rad, iż znów widzi dawnych znajomych.

Podczas zbliżania się do iglicy nie mówił wiele. Obserwował i słuchał. Również swymi innymi zmysłami, delikatnie muskając umysły towarzyszy. W szczególności był zaciekawiony innymi psykerami.
Bardzo żałował, że nie miał dość czasu by zaczerpnąć wiedzy imperatora i odpytać imperialnego tarota.

I wtedy wszystko poszło nie tak... oczywiście...
Fala bólu i agonalnego strachu przepłynęła przez czułe jestestwo Mordax 'a, gdy rakiety dosięgły ostatniego furgonu rozrywając go na strzępy.
Ich własny pojazd był pod ciężkim ogniem. Niczym grad w burzliwą noc, pociski smagały karoserię, wyrywając jej fragmenty, dziurawiąc i ogólnie powoli aczkolwiek metodycznie przemieniając pojazd w stertę złomu.
W przeciwieństwie do innych, mieli jednak to szczęście, że udało im się dosięgnąć lądowiska.
- Bierz swą słodką dupę w troki i ruszaj się żołnierzu! - krzyknął do Natashy, oszołomiona dziewczyna na chwilę straciła kontakt z rzeczywistością. Mordax pociągnął ją za sobą na zewnątrz. Jeszcze nim jego buty uderzyły o betonową powierzchnię, jego karapaks uruchomił maskowanie.
Dwójka gwardzistów skryła się za martwym już cielskiem ich hovera, na chwilę znajdując osłonę przed morderczym kulobiciem. Wszędzie dookoła śmigały rykoszety.
Mordax wyciągnął metalowe lusterko na stalowej rączce. Wysunął je lekko ponad osłonę. Wystarczyło to by dostrzec plujące nieustannym ogniem działka.
Z jego wnętrza począł unosić się żar. Wściekłość i złość. Plugawe elementy bluźniły przeciw woli imperatora zatrzymując ich tutaj. Nic co działo się przeciw jego woli nie miało prawa istnieć. Odpowiedzią był gniew. Ognisty, pożerający wszystko gniew.
Najbliższa okolica bramy i działek eksplodowała ogniem, niczym małe słońce. Hucząca kolumna ognia rozszalała się, starając się wypalić drogę dla woli imperatora.


Użyta moc: Inferno
psi focus: 80, zdany
Radius 5m
obrarzenia 2d10+15 flame: 23


 

Ostatnio edytowane przez Ehran : 20-06-2016 o 21:15.
Ehran jest offline  
Stary 20-06-2016, 23:11   #5
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację


“Prawo Imperatora jest młotem. Z jego pomocą zmiażdżymy niesprawiedliwych.”

Mierzący prawie metr dziewięćdziesiąt, bez pięciu centymetrów, eks-arbitrator wsiadł do hovera i wyjął sobie lho. Bawił się nim przez chwilę a potem włożył do ust. Niebieskie, wręcz lazurowe oczy, spoglądały na resztę jego towarzyszy z zaciekawieniem. Hełm leżał mu na kolanach, więc każdy mógł się przyjrzeć dobrze. Białe, farbowane włosy gdzie niegdzie poprzetykane popielatymi pasemkami były dość krótko ścięte. Śniada karnacja idealnie pasowała do człowieka, który pochodził z krainy kopców. Blizna w okolicach lewego oka, zapewne po postrzale, uwypuklała zastąpienie straconego narządu bionicznym implantem. Sztuczne co jakiś czas delikatnie jarzyło się dziwnym światłem. Wokół prawego widniały blizny, tworzące gwiazdę sześcioramienną.
Ubrany w lekką karapaksową zbroję, na której widniały insyhnia Adeptus Arbites mogły świadczyć o jednym. Wśród zebranych był przedstawiciel prawa, Arbitrator a może sam Sędzia. Tego jednak nikt nie mógł z zebranych wiedzieć. Przy bokach w kaburach spoczywały dwa Handcannony. Jeden typowy dla tego typu jednostek, ale drugi raczej rzadko spotykany.


Zabójca Sędziów, ale to mogli wiedzieć Ci, którzy naprawdę dobrze znali się na broni. Mogło to świadczyć o wisielczym poczuciu humoru tego człowieka, albo o tym że lubił zbierać pamiątki. Koło nogi miał jeszcze shotguna, a przez ramię przewieszony karabin snajperski.

Mężczyzna siedział w spokoju, słuchając jak Dieter Diesel wydaje rozkazy. Nawet mu to nie przeszkadzało. Znał swoją wartość, ale nauczył się korzystać z wiedzy i umiejętności innych. On po prostu wiedział jak wydobyć z ludzi jeszcze więcej. Był cierpliwy i metodyczny. Umiał wydobyć jeszcze większą jakość z tymi z którymi pracował, choć z reguły były to akcje solo.

Hover unosił się, i zbliżał do celu. Pałac Tricorn. Najbardziej umocniona forteca oraz najlepiej zabezpieczona w sektorze. Jeśli będą kłopoty, to będzie gorąco.


Pierdolnięcie. Tak jednym słowem, można by określić co się działo przy lądowaniu. Pierw systemy obronne lądowiska ożyły, oświetlając hovery potężnymi snopami światła. Potem komuś coś się musiało popierdolić we łbie, i pomylił pojazd inkwizytorów z kaczką na strzelnicy. Serie kierowanych rakiet wytrysnęły z wyrzutni ukrytych w ścianach iglicy. Zawtórowały im serie smugowych, czerwonych pocisków z ciężkich stubberów i bolterów. A potem, a potem się zaczęło. Seria z działek, dosłownie zmasakrowała pilota, tak że jego mózg wsiąknął w fotel na którym siedział. Sterówka poszła się pierdolić, a furgon zaczął być masakrowany przez dziesiątki nabojów.

Jethro, gdy tylko ek-komisarz zaczął drzeć mordę, już odpinał pasy i zbierał swoją dupę, z tego latającego grobowca. Co jak co, ale nie zamierzał czekać aż jakaś zbłąkana kula rozwali mu drugie oko. Co jak co, ale na dupy lubił sobie popatrzeć. Shotgun znalazł się w dłoniach Arbitratora, gdy ten już jedną nogą był na ziemi.Przyklęknął tak by gruba stal osłaniała go.

Twarz przyjęła ponury grymas, a usta lekko zwęziły się. Taki był świat kopca. Przemoc i brutalność, ale teraz doszła do tego głupota. Tylko głupiec odważyłby się zaatakować wysłanników Inkwizycji. Głupiec albo… właśnie, ta druga opcja wcale nie przypasowała Sejanowi do gustu.

Krew zaczynała jednak z każdą chwilą w nim buzować. Adrenalina napędzać do działania, a umysł rozważać wszystkie opcje. Plan powoli układał się w całość w jego głowie, ale potrzebował czasu. Każda sekunda była na wagę złota, więc poprzez Vocal Implant zamierzał przemówić tym głupcom do rozumu. Głos był donośny, ale za to zimny i pozbawiony emocji.
-Rzućcie broń przed majestatem Inkwizycji. Daję wam jedyną szansę, a doznacie łaski - odpowiedział mu zmasowany ostrzał z działek. Tak jak się spodziewał, ale przynajmniej nikt nie powie że, nie jest miłosierny.

Spojrzał się na swoich towarzyszy i rzucił:
-Psykerzy!!! Rozwalić działka - ton jego głosu, świadczył że nie dość że wiedział co robi i czego żąda , to jednocześnie miał ustalić kto tu dowodzi.
Uśmiechnął się nieznacznie do Ek-komisarza, jakby przepraszająco wręcz, że tym razem wszedł w jego rolę.

-Uriel - odezwał się do mężczyzny wyglądającego na Catchanina . Podał mu granat fotonowy -Rzuć jak najbliżej w stronę wieżyczek - liczył że to pomoże, a przynajmniej na chwilę wróg zgłupieje.

Spojrzał na Kelvara i Diesla:
-Rozwalcie te cholerne reflektory. Na nie wiele się to pewnie zda, ale lepsze to niż nic. - sam też przewiesił strzelbę przez ramię i chwycił mocno snajperkę. Oko włączył na podczerwień. Reszta miała dotrzeć dopiero za godzinę. Dużo czasu. Dużo czasu na śmierć. Wyjął kolejnego Lho i włożył go do ust.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 21-06-2016, 00:23   #6
Banned
 
Reputacja: 1 Gveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumny
Nie należał do wielkoludów. Mierzenie lekko ponad 170 centymetrów wzrostu nie przysparzało mu miana wielkoluda, nie wzbudzało automatycznego respektu, mimo tego nie wyróżniał się wśród swoich braci. Łączył w sobie dwie dziwne cechy - typowa dla catchanina aparycja, która pozwalała mu zakładać trójkąt na szyję dowolnemu orkowi bez sapnięcia oraz niesamowita zwinność. Z tego słynął. Wyskakiwanie z zasadzek, jak kutas z spodni na widok zacnej kurwerki było specjalnością wszystkich regimentów z Catchan. W dodatku gorilla warfare, czyli prześmiewczo nazywane działania partyzanckie, palenie i więcej ręcznego wycinania w pień.




Uriel kochał to co robił, wkładał w to całe serce, siłę mięśni i zbiornik paliwa do podręcznego flamer'a.
Czasy się zmieniły. Catchańczycy uchodzili za elitę Gwardii Imperialnej. Równać się z nimi mogli tylko Karskini. Wyżej, ponad nimi wszystkimi byli tylko Astares.
To, co czekało go w służbie Officio Sabatorum, było piekielną jazdą w porównaniu z normalną służbą. Hinner wolał nazywać to "szkoleniem dodatkowym". Nawet jeśli ma paść, padnie w służbie Imperatora, wypełniając przysięgę Catchańskich Regimentów.






Pierdolnęło i to całkiem zdrowo. Nienawidził siedzieć w zamkniętej, metalowej puszce. Pewnie, 146 Catchański używał pojazdów - Chimer w konfiguracji dowódczej z miotaczem, w którym przewozili więcej miotaczy, dodatkowe kosy i boltery, czy Mantikory z rakietami zapalającymi. Zapach napalmu o poranku i pieczony ork.

W zasadzie był tylko jeden epizod w jego życiu, gdy sadzał dupsko w Chimerze na dłużej. To były czasy, gdy do spółki z innym Catchańskim i chłopakami z Armageddonu karczowali którąś z planet z orków. Gówno się zalęgło, zaczęło przeszkadzać plantatorom owoców i warzyw, więc trzeba było zrobić czystkę. Chłopaki z Armaggedonu to posrane typy, ale lepszych nie mógł znać. Ta sytuacja miała miejsce, gdy jeden z operatorów działka był ranny. Poprosili więc Hinnera, jako znanego w plutonie znawcę cięzkich pukawek, o pomoc w obsłudze. Pojebani Ci z Armageddonu. Ich płaszczyki są śmieszne, noszą takie fajne hełmy oraz maski, ale tylko w toksycznym środowisku. Normalnie latają bez zakrytych mord.. podczas tej szaleńczej jazdy podśpiewywali cholernie chwytliwą i rytmiczną piosenkę. Coś o benzin, benzin, nitroglicerin i kokain - dosyć wspomnieć, że Uriel kiwał głową do melodii, waląc z boltera do orków. A z wieżyczki sypał się długi jęzor płomienia. Posranie, pozytywnie rzecz jasna.


Tą puszką targnęło niemiłosiernie. Zdążyli oklapnąć. Coś zatrzeszczało, coś jebnęło jak taki Alex pół litra wódki i byli na miejscu. Któryś z nich zaczął drzeć mordę, coś o wyskakiwaniu. Spinali się niesamowicie..
Wyskoczył bardzo szybko, zabrał wszystko co jego. Gdy ogień z wieżyczek przygwoździł ich do lądowiska, zrobiło się nieco parno. Waliło zbyt celnie jak na człowieka, więc była to sprawka systemów. Po chuj tylko walili do swoich?

Wtem, podbiegł do niego ten wysoki typ, który farbował włosy na biało. Postawny, wyższy i z kijem w dupie, ale Uriel go lubił. Lubił takich mruków, bo często okazywali się podatni na żarciki i dowcipy bitwne.
Catchanin krył się przed ostrzałem, próbując nie oberwać. Przez chwilę obserwował poprzez celownik termo rozbłyski ognia buchające z luf działek. Stwierdził jednak, że to marny pomysł. Lepszy miał ten gość, który wręczył mu granat fotonowy.
- Uriel, rzuć jak najbliżej w stronę wieżyczek! - rzucił białogłowy. Czy my jesteśmy kurwa na Ty? warknął w myślach, ale rozkaz był rozkazem.
- Kryć swoje pizdy, rzucam fotona - rzucił najgłośniej jak umiał. Z pozycji którą zajmował starał się ocenić odległość oraz kąt, pod jakim miał wykonać rzut swojego życia. Wydawało się to proste, zwłaszcza, że w dżunglach widoczność byłą gorsze. I te pieprzone liany..
Odbezpieczył granat sprawnym ruchem i rzucił go w kierunku wieżyczek, na tyle nisko, by systemy namierzania nie wzięły to za zabłąkanego ptaszka.
 

Ostatnio edytowane przez Gveir : 21-06-2016 o 00:26.
Gveir jest offline  
Stary 21-06-2016, 01:47   #7
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Blackhole ubrał pancerz, poprawiając płyty balistyczne tak, aby nie krępowały mu ruchów, na karapaks nałożył kamizelkę taktyczną z oporządzeniem a następnie sprawdził broń i baterie. Pistolet trafił do kabury na lewym udzie a hellguna przewiesił przez ramię i zabezpieczył podtrzymujący pasek klamrą, aby przypadkowo nie stracić broni w nieprzewidzianej sytuacji. Szybka kontrola pozostałego wyposażenia przebiegła pomyślnie, w końcu lubił utrzymywać swoje narzędzia pracy w gotowości. „Ty troszczysz się o sprzęt, sprzęt troszczy się o ciebie” – zabrzmiały mu w uszach słowa jednego ze szkoleniowców u jakich miał okazję pobierać nauki w Scholi Progenium.

Chris Blaine, lub po prostu „Blackhole” jak nazywali go kasrkini od pewnej niefortunnej, wyjątkowo ciężkiej i zapewne niezgodnej z lokalnym prawem imprezy w „Barze u Danny’ego” na Cadii, był wysokim dobrze zbudowanym człowiekiem. Poruszał się żwawo i zwinnie, jak ktoś dla kogo sport jest częścią życia, a nie przyjemnym dodatkiem do codzienności. Ubrania nosił proste, żołnierskie, bez zbytniej ekstrawagancji – zwykle to, co było na stanie w magazynie. Bystre oko mogło zauważyć wiele napraw, jakim poddano jego pancerz, który mógłby z pewnością opowiedzieć niejedną wojenną ciekawostkę. Na karapaksie nie było żadnych oznaczeń oddziału ani stopnia. Brak było też nazwiska. Jedynie prawy naramiennik zdobił okrągły emblemat: symbol czaszki z krzyżem celowniczym w prawym oku. Napis w otoku brzmiał: „Wbrew temu co mama ci mówiła, przemoc rozwiązuje problemy”. Było to motto plutonu z jakiego się wywodził a czaszka oznaczała funkcję - był Team Designated Marksman – strzelcem wyborowy przydzielonym do drużyny.


W bazie wrzało jak w ulu – wszyscy gdzieś biegali, wykrzykiwali rozkazy, składali naprędce teamy i organizowali transport. Chris zameldował się u nowego dowódcy – Dietera Diesla – na płycie lotniska, na której przycupnęły trzy transportowce. Miał chwilę aby przywitać się z kasrkinami i zlustrować pozostałych gwardzistów, starając się określić ich funkcję, starając się wywnioskować kto był leworęczny o sposobie w jaki nosili broń. Nie było na to dużo czasu, bo po skompletowaniu plutonu załadowali się do pojazdów i ruszyli w kierunku, z którego jeszcze nie tak dawno słychać było potężne eksplozje. Trzy pojazdy latające wypełnione ludźmi. Bez żadnej Valkirii wsparcia... Oby wywiad wiedział co robił. Niestety, dowódca szybko zniszczył jego naiwną wiarę w Military Intelligence:
-Nie wiemy nic o tym, co się właśnie wydarzyło w Tricorn – taaa, oficerskie pierdolenie. Ktoś przyjebał w kwaterę główną, a decydenci udają debili. Mogliby chociaż zasugerować z jakimi siłami team będzie się mierzył, a tak póki co byli w czarnej dupie. Jedyny przydatny intel operacyjny przekazany przez Diesela to wiadomość o zagłuszaniu vox-komunikacji na całym obszarze. Niewiele, a ale dobre i to.

Po twardym lądowaniu Blackhole szybko wysiadł z pojazdu i podbiegł do najbliższej osłony. Kucnął za nią w pozycji strzeleckiej i zaczął lustrować teren w poszukiwaniu przeciwników z RPG. Zakleszczony pojazd był łatwym celem, a nie wszyscy jeszcze właśnie wysiedli. Na szczęście najbliższy teren był czysty. Chris wrócił do wraku i uderzył kolbą w pokrytą siatką pęknięć przednią szybę wybijając solidny otwór. Zajrzał do zalanego krwią kokpitu. –Pilota do lekarza ostatniego kontaktu – zameldował sięgając ręką i zdejmując nieśmiertelnik z jego szyi. Chwilę później dostał informację o zbliżającym się towarzystwie. Durran użył dysz antygrawitacyjnych by zaatakować wroga w powietrzu. Jego odziana w pancerną rękawicę pięść rozjarzyła się białym blaskiem energii. Na tle czarnego materiału pałacu widać go było jak na dłoni. Blackhole zajął pozycję za iglicą i przełączywszy broń w tryb trzystrzałowy wziął na cel operatora broni pokładowej aby chronić kolegę z teamu. Podejrzewał, że jeżeli wrogowie zaczną strzelać seriami do Morgensterna to po zainkasowaniu jednego pocisku może nie być co zbierać. Gdy krzyż celowniczy znalazł się na głowie gwardzisty za stubberem Chris nacisnął spust. Następnie wziął na cel pilota drugiej maszyny.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 21-06-2016, 16:14   #8
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Poczucie winy drążyło duszę Volca niczym robaki truchło. Od pamiętnej akcji w podziemiach kopca Scintilli w której zginął jego opiekun i szef Inkwizytor Carl Goslar prawie nie spał i jadł dużo mniej niż powinien. Sądził, że modlitwy do Imperatora przyniosą ukojenie, ale nawet one nie były w stanie stłumić bólu po utracie człowieka, który był mu jak ojciec. Podczas modlitw i czuwania w świątyni przypominał sobie pierwsze spotkanie z Carlem. To on wyciągnął go z ośrodka szkoleniowego Adeptus Astra Telepatica i nadał niskogotyckie imię. Dzięki niemu przestał być numerem a stał się człowiekiem, więc jak mógł pozwolić by on pierwszy wyszedł zza zasłony przy tamtym ostrzale.


Na szczęście przypomniała sobie o nim machina imperialnej biurokracji. Jethro Sejan wyglądał bardzo inkwizytorsko o ile był w stanie to ocenić. Miał jeszcze przed oczami ich pierwsze spotkanie, gdy prezentował się nowemu przełożonemu zgięty w pół.

- Ammanar Khan do usług waszej dostojności. Jestem wyszkolonym psionikiem. Specjalizuję się w mocach piromancji, ale potrafię też telepatycznie przesłuchać i dokonać zwiadu, nawet w warunkach braku widoczności.

Reszty oddziału nie znał i nie chciał poznać. Od niektórych wyczuwał moce psioniczne, ale psionicy kojarzyli mu się wyłącznie z bezwzględnymi treserami Astra Telepatica i niesankcjonowanymi z którymi walczyli. Nie miał więc zamiaru nawiązywać przyjaźni. Powstrzymywał się też na razie od telepatycznego sondowania sojuszników.


***


Opis zadania na odprawie nie wzbudził jego żadnych wątpliwości. Był w końcu narzędziem w rękach Imperatora, który obdarzył go mocą. Każdy kto się mu sprzeciwia zasłużył na śmierć i potępienie. Wątpliwości pojawiły się, gdy trzeba było wsiąść do tej przeklętej latającej puszki. Już sam widok latadła sprawił, że zaczął się pocić i serce biło mu jak oszalałe. Latanie było sprzeczne ze wszystkim czego go nauczono w dzieciństwie. Pamiętał doskonale lekcje wioskowego szamana na Gregorze 2 lub Tantiliusie jak nazywali planetę jego ziomkowie.

"Ludzie zostali zrodzeni ze związku Słońca Dawcy Życia z Ziemią i to z ziemi czerpiemy swą siłę. Bacz by przynajmniej jedną stopą dotykać ziemi lub czegoś co na niej stoi! W przeciwnym razie demony wydrą ci duszę i cisną do otchłani!"

Co prawda zdarzało mu się latać, ale zawsze było to okupione potężnym stresem. W podróży kosmicznej zwykle był w stazie, niestety jakoś trzeba było dotrzeć na planetę.

Po kilku sekundach zaciskając kurczowo palce na swym psionicznym totemie, który zrobił jeszcze na Tantiliusie z kostek i piór wszedł do statku i usadowił się w fotelu.

Dalej było całkowicie zgodnie z jego przewidywaniami czyli tylko gorzej.


***


Gdy tylko się rozbili i otwarł się właz, wypadł na zewnątrz spadając na ręce i nogi. Wszędzie śmigały kule, ale nic nie mogło być gorsze od latania! Od razu aktywował pole konwersyjne jak go nauczył jeszcze Goslar i naciągnął na twarz i głowę syntskórę. Zrzucił też czarny płaszcz, który niepotrzebnie go zdradzał a potem czekał. Nie bardzo miał pomysły co zrobić. Specjalizował się w walce z ludźmi nie maszynami. Skulił się gdy rzucano granatem jednak, gdy inkwizytor wydał rozkaz musiał działać. Podbiegł kryjąc się za zasłoną tak by objąć swoją mocą najbliższe działko po czym wychylił się i uderzył w nie ognistym promieniem zdolnym topić plastal. Przez chwilę zastanawiał się czy nie zaczerpnąć więcej, ale w ostatnim momencie się rozmyślił. Mógł wtedy zniszczyć siebie i cały oddział. To czym dysponował i tak powinno z zapasem wystarczyć do zniszczenia lufy działka a nawet przepalić jego kopułę.

Moc topiący snop
Test skupienia mocy: 8

Obrażenia: 6+5+15=26
Penetracja: 10



Zaraz potem z powrotem się skulił za osłoną sposobiąc się do następnego ataku.
 
__________________
Zawsze zgadzać się z Clutterbane!

Ostatnio edytowane przez Ulli : 22-06-2016 o 21:44. Powód: ort
Ulli jest offline  
Stary 21-06-2016, 22:58   #9
 
Astrarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Astrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumny
Flavia wypadła z obiegu. Czuła to od dłuższego czasu. W ciągu ostatnich lat jej przydziały zmieniały się jak w kalejdoskopie, zahaczając często o absurd. Tygodnie podróży na sam skraj podsektora Malfian, żeby po trzech rekonesansach zostać odesłana z powrotem? Czterokrotna zmiana zespołu w ciągu miesiąca? Coś się działo na szczeblach dowodzenia. Ordo przestało być monolitem, a jeśli nigdy nim nie było, to przestało utrzymywać pozory.
Mały umysł to czysty umysł.
A jednak podejrzliwość też jest cnotą.
Czego jednak można dociekać, kiedy co chwila widzi się nowe twarze, wcale nie mniej skryte od poprzednich? Imperator wykuł Valerię w skrusze, zahartował w cierpieniu i naostrzył w służbie. Była idealnym narzędziem i jako takie marnowała się przez ostatnie lata. Do głowy asasynki natrętnie powracał obraz grupki inkwizytorów w swoich pięknych pancerzach, budujących chatę. Jeden dostawał młotek, bawił się nim w dłoniach, bez przekonania pomachał, w coś tam uderzył… i podawał następnemu. I tak młotek przeszedł przez wszystkie pomieszczenia, był we wszystkich rękach, ale nie wbił ani jednego gwoździa.
Na tym jednak koniec. Flavia wróciła do samego serca, do Sibellus. Do Tricorn. I niech Pan jej wybaczy, cieszyła się jak dzieciak.

***

Przybyła późno i została natychmiast zagoniona do akcji. Jakichkolwiek szczegółów dowiedziała się już w hovercraftcie. Powiodła wzrokiem po swoim zespole. Wyglądali lepiej niż nieźle. Agentura najwyższej klasy, uzbrojona po zęby. Praktycznie żadnych żółtodziobów. Chłonęła słowa płynące z ust Diesla i Corteza. Rozmyślała, póki jeszcze mogła. Tak się złożyło, że na rozmyślania ostatnio miała mnóstwo czasu. Fragmenty układanki zaczęły wskakiwać na miejsce. I zanim zdążyły dać pełny obraz, uformować w jeden wniosek, jeden z jej nowych towarzyszy, okutany w kamuflujący materiał, zdołał trafić w samo sedno.
- Oby moje przypuszczenia się nie sprawdziły... Obawiam się, że stoimy... na progu Wojny Inkwizycyjnej. - Flavia nie odzywała się. Wszystko opierała na własnych wnioskach i domysłach. Nie rozumiała nic, jednak tylko ta pointa rozjaśniał wszelkie wątpliwości. Co więcej, dawał jasno określony cel, nawet, jeśli jego realizacja mogła okazać się niemożliwa. Nie Ilu jest zdrajców? Czy nie ma ich po prostu więcej? Gdzie się kryją?
I przede wszystkim, co się do cholery dzieje w Domu?
Niezależnie od odpowiedzi, Imperator potrzebuje swoich ulubieńców bardziej niż kiedykolwiek.
-WRÓG!- Usłyszała gardłowy ryk. Mechanicus. To był… Morgenstern? Natychmiast wypędziła wszelkie myśli, zostawiła samą świadomość i wolę. Odruchowo włączyła systemy kamuflujące w synthskórze. Sekundę później wstrząs. Valeria poczuła, jak wali głową o… coś. Potem usłyszała straszliwy trzask, w którym natychmiast rozpoznała arię energetycznych wyładowań. Przez mikromoment błądziła oszołomiona po kadłubie pojazdu, w poszukiwaniu drogi ucieczki.
-Pani pozwoli…- Usłyszała mruknięcie. Instynktownie chwyciła towarzysza. Matuzalem. Tak, pamięta. Poczuła doskonale znane szarpnięcie wciągarki. Wrak. Dookoła pożoga. Błyskawiczna ocena sytuacji. Techkapłan szalał ze swoimi zabawkami, reszta strzelała. Flavia wyciągnęła pistolet gazowy i wystrzeliła w podobne miejsce co Matuzalem. Odskoczyła i uruchomiła własną wciągarkę. Nie będzie go spowalniać. Trzymała się blisko psionika, chwilowo niewiele więcej mogła zrobić. Rozglądała się gorączkowo, w poszukiwaniu jakiejkolwiek drogi, albo chociaż kryjówki.
 

Ostatnio edytowane przez Astrarius : 21-06-2016 o 23:02.
Astrarius jest offline  
Stary 22-06-2016, 02:34   #10
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Na wspominki mnie wzięło :)

Kaarel Cotant - krótko ścięty brunet


Mężczyzna siedzący w uprzęży latajacego furgonu uśmiechnął się półgębkiem gdy Diesel zaczął swój stały tekst o panienkach. Przed oczami stanął mu teraz obraz nieco skonfundowanego byłego Komisarza gdy pojął, że znów dał się ponieść siłu nawyku. Krótko ścięty brunet w karapaksowym pancerzu uśmiechnął się bo sam miał dokładnie tak samo. Dwa lata służby w Inkwizycji to jednak nie to co tyle lat spędzonych w mundurze. Ani on ani jego dawny dowódca nie byli wężami by zmienić skórę ot tak. Dawny dowódca... Tak...

Uśmiech zlazł z półgębka gdy były kasrkin przypomniał sobie jak się spotkali po raz pierwszy. Teraz zdawało mu się, że wieki temu, w zupełnie jakby innym życiu. Ale to było właśnie wtedy. Na Malice. W wojnie którą nazwaną Wojną Wraków. A wtedy? Wtedy to była misja, zdawało się, że kolejna misja w karierze Cadiańczyka, Diesla... Cholera! Kolejna cholerna misja dla nich wszystkich! Wyczyścić wrak z wrogich sił. Co w tym specjalnego? A jednak... A jednak gdy tak o tym wielokrotnie myślał w ciągu ostatnich dwóch lat tak naprawdę zaczeło się to właśnie wtedy.

Jak wylądowali na wraku tego cholernego "Diogenesa". Pamiętał jak razem z chłopakami przedzierali się przez jego pokłady. W końcu dotarli do kwatery Kane'a gdzie spotkali go po raz pierwszy. Ale zwiał. A potem ta cholernie długa misja na Kapitolu tej cholernej Malice. Wyraz twarzy sposępniał mu jeszcze bardziej podobnie jak i myśli. Od początku wyglądało na długą, trudną i samodzielną misję. Ale mieli dobry team, niezłe zasoby i nieźle się zapowiadajacego dowódcę w postaci porucznika Dave'a Angel'a. Ale nawet z pokoju sztabowego misja odnalezienia dyplomatów i jej eskorty z tym zrujnowanym dzikusowie nie wygladala na łatwą. Ale poszli. Oczywiście, że poszli. I sie spierdoliło. Oczywiście, że się spierdoliło.

Przewidywali na odprawie różne warianty, nawet to, że utrata łączności będzie prawdopodobna więc będą zdani sami na siebie. Ale nie taki, że ledwo dostaną się do tego cholernego Kapitolu to ruszy kontrofensywa Arcywroga. Dosłownie zostali zdani na siebie bez możliwości ewakuacji, bez możliwości dosłania posiłków czy choćby uzupełnienia zapasów przez zrzuty nawet. Sztab co miał to kierował na front a i tak szło nie najlepiej więc poboczną strategicznie misją nikt tam się nie interesował gdy cała połać planety mogła wpaść w łapy Arcywroga. No nie. Tego akurat w sztabie na odprawie nie przewidzieli. A działo się. Wiele.

Właśnie wtedy zadzierżgnął swoje wojskowe i wojenne przyjaźnie. Zawarł braterstwo z ludźmi którzy z nim wtedy byli i walczyli w tych cholernych ruinach. Z Davem Engelem. Facet przez większość czasu nie zrobił na nim specjalnego wrażenia poza tym, że jak na młodego oficera był całkiem rozsądny i dało się z nim żyć i służyć całkiem przyzwoicie. Właściwie biorąc pod uwagę chujową sytuację w Kapitolu to radził sobie świetnie dowodząc ich topniejącą gromadką i zapasami. Ale wtedy jak stanął do walki w kręgu z patałachem tamtych patafianów zaimponował mu swoją osobistą odwagą. Bo przecież Cadiańczyk zgłosił się i zaproponował, że może stanać do tej rytualnej walki. Ale oficer odmówił. Co więcej zarżnął tamtego na arenie co przychyliło im sympatię miejscowych. Tak. Kaarel pokiwał w zamyśleniu głową. Wtedy w jego oczach Dave stał się prawdziwym dowódcą i oficerem. Tak, chciał być pod wodzą właśnie takich dowódców jak Dave Angel. Za takimi mógł iść w ogień i na bagnety gdzie by nie trzeba było. Ale Dave nie wrócił z Malice. Zginął niedługo potem w tym cholernym Kapitolu.

Podobnie wspominał Akkerman'a. Chris Akkerman był zwiadowcą. Prawdziwym zwiadowcą bo Kaarem zdawał sobie sprawę, że chyba dopiero teraz zaczyna dorównywać Chris'owi w tych skradajkach jaki on był już wtedy. Wtedy Cotant z pozostałych w ich oddziale był jakby numerem dwa w tej dziedzinie więc często szli razem na szpicy albo patrolu jako najbardziej odpowiedni to tego spece. Kaarem bardziej jednak specjalizował się w wypruwaniu flaków i patroszeniu gardeł swoim monoostrzem a te całe skradajstwo służyło mu głównie do tego. Póki nie spotkał właśnie wtedy Chris'a. To, że "po tym" zdecydował się obrać drogę pełnoprawnego zwiadowcy było właśnie w sporej mierze podyktowane i dedykowane właśnei staremu druchowi z ruin Kapitolu na Malice. Ale Chris też zginął. Też wtedy na tym cholernym Kapitolu i Malice. Siedzący w ładowni były karskin zacisnął zęby, usta ułożyły mu sie w wąską, zaciętą linię a pięści mocniej zacisnęły na trzymanej broni.

No i Heyron. Heyron Azul. Żelazny Azul, techkapłan który zdawał się być niezniszczalny. Nie zawsze się zgadzali ale jednak jak co do czego Kaarel wiedział, że na Azula zawsze można liczyć. A gdy zostali odcięci od wszystkiego na tym cholernym Kapitolu nie miał pojęcia czy daliby radę wykonać misję gdyby nie techniczne cuda i możliwości jakimi raczył ich sprzęt techkapłan. Naprawiał, docinał, przerabiał, majstrował bez chwili wytchnienia. Dzięki jego możliwościom mimo ciągłych strat i wytracania zasobów wciąż mieli broń w rękach a czasem nawet czym dupę przwieźć. Nawet teraz po latach gdy Cadiańczyk to wspominał kręcił głową trochę z obawą trochę z niedwierzaniem na myśl jak parszywą mieliby wtedy sytuację gdyby nie było z nimi Azul'a. Ale Azul też zginął. Już właściwie na sam koniec, gdy odsiecz była tuż tuż jak teraz o tym myślał. I nawet w chwili śmierci przyczynił się do ich zwycięstwa zabierając ze sobą tych zarobaczonych skurwysynów!

Zginęli. Wszyscy zginęli z tamtego oddziału na Kapitolu. Ginęli żonierską śmiercią podczas walki. Podczas ataków w ruinach gdy szło do zwarcia na pięści, kopniaki i ostrza. Roztrzelani przez działka pojazdów. Pogrzebani w zasypujących się ruinach. Wypaleni lasgunami które przeszły przez pancerze. Wysadzeni, poszatkowani, zmiażdżeni, spaleni... Tak. Zginęli. Żołnierski los.

Ale nie byli baranami na rzeź o nie! Ginęli ale i zabijali! Za każde zabrane życie wróg musiał oddać swoje. Wiele swoich. Ginęli gdy szturmowali ich "Diament" i od ich strzałów i od pułapek jaki nasadzali na przedplu. Ginęli w spalonych pojazdach gdy ich dorwali i wysadzili. Ginęli zaskoczeni na warcie gdy Akkerman z Cotantem dorwali skurwysynów w Ruinach. Ginęli od ostrzału dzialek ich pojazdów. Ha! Nawet pogruchotali nieźle samego legendarnego Kane! I to uczynił on sam, Kaarel Cotant gdy ostrzelał stanowisko wrogiego snajpera a potem się okazało, ze to właśnie był on. Ale zwiał. Znowu. A potem gdy spotkali się na głębokim zapleczu degeneratów jakimi dowodził w pojednynku na ostrza niestety Kaarel nie sprostał zadaniu. Przywódca renegatów zostawił go złamanego i pocharatanego po tym pojedynku by zdechł. Ale nie zdechł. Przeżył. Przeżył i obiecał sobie, że kiedyś wyrówna rachunki z tym renegatem.

Tak. Przeżył. On Kaarel Cotant przeżył Wojnę Wraków na Malice. On i Diesel i chyba nikt więcej. Nawet jego stary druch Titus Diachenko, z którym trzymał się razem od feralenego desantu planetarnego gdy się spotkali po raz pierwszy też został tam na wieki. A potem stało się "to".

Już niby po wszystkim. Jak doczekali odsieczy. Jak wrócili do bazy. Jak wyglądało na to, że wygrali. Przyszli po niego. Po Diesel'a. Po nie jakiegoś tam oficerka skądeśtam tylko po ich Turbodiesel'a. I z jakimiś bredniami, że jest aresztowany za niewykonanie rozkazów. No kurwa chyba ich pojebało! Przyszli i wydało im się, że są mocni. Pewnie byli. Gdyby szło o samego komisarza. Ale przecież on tam nie był sam. Przecież ani Kaarel ani chłopaki nie oddali by go żelaznym łbom ot tak. No i stało się...

W sumie dotąd nie wiedział nawet dokładnie jak. Pamiętał chaos i zamieszanie. Krzyki, pogróżki, nawoływania do spokoju, powoływania się na rozkazy i regulamin, coś o czyichś matkach i małpich przodkach no i stało się. Jakieś pierwsze popchnięcie, cios, strzał, krew, śmierć... Stało się. Nikt tego nie chciał, nikt nie planował ale stało się. A potem przyszły konsekwencje. Te w ciągu paru minut, godzin, dni i tygodni. Żałował. Szczerze żałował. Nigdy nie przypuszczał, że może tak skończyć. Jako renegat i dezerter. On, dumny gwardzista z elitarnych kasrkinów, frontowy dezerter i renegat, drżący z obawy przed wykryciem przez lojalnych gwardzistów i komisarzy... Nie tak miało być... Nie tak planował ani swoje życie ani swoją śmierć. To nie była walka i wojna w której chciał brac udział. I na pewno nie ta strona. Czuł od tamtej pory gorący, gwałtowny wstyd swojej hańby i zdrady. Siebie samego, swojej jednostki, swojej planety, swojej armii i swojego Imperatora. Wtedy działał po ucieczce z ich garnizony jak w pernamentnym oszołomieniu. Jakby sam pod presją tego co się stało mózg odłączył mu jakieś wyższe funkcje. Dzięki Imperatorowi jednak przyszło wybawienie. Bo w depresji już planował by skończyć ze sobą nie mogąc dłużej znieść parodii tego czym się stał. Zupełnie jakby znalazł się na dnie i ostatecznie zwyciężlyli wrogowie których tyle razy pokonał! Jakby w jakiejś piekielnej intrydze był na najlepszej drodze by stać się jednym z nich! Jakimś kolejnym cholerneym B.Kane! Nie tak miało być!

Ale wówczas z otchłani męki i samoudręki pojawiło się światło nadziei. Inkwizycja. Szansa odkupienia i zmazania swoich win. Służba zamiast hańby. Powrót na łono Imperatora. Powrót do szeregu. Złapał się tego desperacko i zdajac się na łaskę Imperatora przyszedł tutaj razem z Diesel'em i garstką ocalałych. I dlatego teraz tu był. Razem z Turbodieselem w drugiej bryce teraz tu byli obaj. By służyć. Wreszcie odnalazł ulgę w tej służbie.



---



Obecnej sytuacji i zadania właściwie nie skomentował. Byli od tego inni. On się znał na skradaniu, wycinaniu gardeł i strzelaniu. Akcja była zaplanowana zostawało im ją wykonać. Zgadywał, że gdy znajdą się na miejscu prawdopodobnie dostanie przydział na szpicy. Tylko nie wiedział z kim. Sprawa była zastanawiająca. Nawet tajemnicza. Coś zdecydowanie ponad zwykły alarm czy jakieś manewry. Coś się działo. Działo na pewno. Zgadywał, że skoro nikt nie opuszcza wieży to pewnie ktoś powłączał blokady i resztę. To sporo oznaczało. A może nic. W środku powinna być masa ludzi. Ale sterowanie całą wieżą i jej systemami obronnymi pewnie było w jednym, góra dwóch miejscach. Ktoś więc pewnie tam był kto tym sterował. Zapewne więc Diesel by kazał im się tam dostać. A tego typu instalacji raczej nie umieszczało się gdzieś przy wierzchniej warstwie budynku. Raczej gdzieś w głębi, często w trzewiach. Więc spory kawał z tego prawie dwusetnego piętra.

No i nie wiadomo co było we wnętrzu. Byli ci co powinni? Co nimi kierowało? Byli jako całość czy nie? Coś było nie tak to było pewne. Co więcej tubylcy, przynajmniej niektórzy, zdawali się co nieco orientować skoro próbowali się przebić przez kordon. Głosy innych zdawały się potwierdzać tezę o "ciekawej sytuacji" jaką mogą zastać wewnątrz. Jak więc rozróżnić mieli kto jest kto? No jak zacznie się jatka to wiadomo, ci swoi mieli wycelowane ostrza i lufy w tym samym kierunku co on. Ale zanim się zacznie? Przecież chyba nie mogli tak wpaść do środka i robić czystki? Chyba nie. W każdym razie miał nadzieję, że mądrzejsze głowy w ich oddziale mają to rozkminione bardziej od niego.

No i się zaczęło. Nagle i bez ostrzeżenia. Jak zwykle. Już byli prawie przy samym lądowisku gdy systemy obronne zjadliwie dotąd przyczajone i ciche nagle ożyły. Przypadek? Awaria? Jakoś zdumiewająco wyglądało na rozmyślne działanie by rozjebać ich wszystkich razem za jednym zamachem. Zupełnie jakby "awaria" czytała podręczniki strategii i zasadzki.

Ale o tym były kasrkin już dłużej nie myślał. Oberwali. Słyszał z kabiny wyjący alarm zbliżeniowy, wrzaski pilotów i czekał. Obecnie był tylko pasażerem więc tylko mógł czekać. Uda się? Nie uda? Więc czekał. Mógł zrobić tylko jedno. - Iperator chroni! - wykrzyczał przed siebie wpatrujac się w ścianę latacza naprzeciwko niego jakby mógł dostrzec co ich atakuje. Słyszał tylko odgłos ciężkich p.lotów, słyszał wizg rakiet i czuł jak ich pilot bierze rozpaczliwy manewr grożący przeciągnięciem maszyny. Wierzgnęło nimi wszystkimi. Coś przeleciało obok jak chybiona rakieta. Uda się?! Zanim zdążył pomyśleć coś wiecej coś eksplodowało tuż przy nich. Odruchowo wrzasnął gdy szarpnęło całą maszyną. Odłamki głowicy poszatkowały kadłub, ze dwa po przebiciu utkwiły mu w pancerzu ale miały już za mało siły by wniknąć w niego. Spadali. Piloci w kabinie darli się jak opętani walcząc ze spadającą maszyną ale widać było, ze to przegrana walka. Spadali. Nie uda się? Mieli wszyscy zginąć? Roztrzaskać się tam dwieście pięter na dole w trafionym wraku? Imperator chroni!

Rzuciło nimi, szarpnęło, zazgrzytało a kabina od uderzenia zdeformowała się wyraźnie. Ale zatrzymali się. Teraz a nie dwie setki pieter niżej. Kaarel było nieco oszołomiony tymszalonym korkoaciągiem i ostrzałem. Miał dość niemrawe ruchy więc gdy się wypiął z uprzęży okazało się, że już mało kto został na pokładzie. W ten czy inny sposób większość desantu opuściła już trzeszczący wrak. Nagle w głowie zamajaczyła mu jakaś wizja. Rozpoznał jakichś przekaz psioniczny od kogoś z zewnątrz. Trzy latacze! Kierowały się z dołu by ich wykończyć! To nie była awaria!

Złapał za swój ekwipunek i skoczył. Za późno! Chwiejący dotąd wrak zaczynał się już zsuwać! Runął biegiem przed siebie przez wybitą szybę w kabinię pilotów. Widział już jak horyzont na zwenątrz zaczyna się przekrzywiać i znikać, jak pokład pod stopami zaczyna być przekrzywiony pod co raz wiekszym kątem! Zaraz spadnie razem z wrakiem! Nie! - Imperator chroni! - wrzasnął przez zaciśniete zęby odbijajac się od skoku od już prawie pionowych siedzisk pilotów. Przez moment rozbita rama okna jeszcze śmignęła obok niego a on już leciał w górę jakby na moment pokonując siłę ciążenia ściagajacą wrak maszyny w bezdenną przepaść. Złapał się za krawędź czegoś. Nie zwalniając pędu wykorzystał go i odbił się od niej w górę a na krawędzi zaraz potem pojawiły się jego buty. On sam wylądował już na pierwszym, płaskim fragmencie tej konstrukcji. Był wolny! Udało się!

- Tu Cotant! Jestem na zewnątrz gotów na rozkazy! - zameldował się wrzaskiem. Nie był pewny czy mają łączność ale liczył, że nawet jesli ktoś z reszty desantu go nie widzi to chociaż go usłyszy. Mając swobode manewru przeszedł w tryb maskowania no i dobył broni na powitanie "awarii". Miał nadzieję, ze otrzyma jakieś rozkazy a jak nie to zamierzał samodzielnie otworzyć ogień do speców od awarii.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172