Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-07-2016, 21:15   #1
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
[Mass Effect] Akta: Agana Temi







Cytadela to olbrzymia stacja kosmiczna, której konstrukcję tradycyjnie przypisuje się proteanom. Jest siedzibą Rady Cytadeli, stanowi także centrum polityczne, finansowe i kulturalne galaktycznej społeczności.

Dane szczegółowe:
Całkowita długość (ramiona otwarte): 44,7 km
Średnica: 12,8 km
Populacja: 13,2 mln (nie wliczając opiekunów)
Waga całkowita: 7,11 mld ton metrycznych
Grawitacja: 1,02 G (w Okręgach), 0,3 G mniejsza (w Prezydium)


Mgławica Węża
Wdowa
Cytadela
Wieża Cytadeli
17.38 czasu ludzkiego


Radna asari była niezwykle zestresowana. Ostatnimi czasy nic nie układało się tak, jak powinno. Po konflikcie z Sarenem Cytadela odetchnęła z ulgą. Mimo niemałych strat udało się ocalić serce Drogi Mlecznej, a zniszczenia, jakie pozostawiły gethy razem z ich niechlubnym dowódcą, wciąż można naprawić.

Tymczasem teraz, zupełnie niespodziewanie, dochodzi do kolejnego incydentu, którego nikt się nie spodziewał. Zniknięcie Agany bez wątpienia wróżyło coś niepokojącego. Bo co mogłoby powstrzymać jedną z najlepszych i najbardziej doświadczonych WiDM? Garstka gethów-maruderów? Gangi, z którymi walczy od dwóch stuleci i to z sukcesami? Nie, jeśli coś stało się Aganie, a to było najpewniejszą możliwością, musiało to być wielkie. Z czym innym by sobie poradziła. Być może straciłaby kilkoro swoich ludzi, ale dałaby radę. Nikt tutaj w to nie wątpił, a szczególnie radna asari, Tevos, bliska przyjaciółka zaginionej.

I właśnie ta relacja spowodowała, że Tevos była tak zestresowana. Z Aganą znały się jeszcze zanim obie zrobiły karierę w strukturach Rady Cytadeli. Były zaufanymi przyjaciółkami, niejednokrotnie jedna drugiej musiała ratować skórę. Zawsze z powodzeniem. A zagrożeń, jakie napotykały na swej drodze było przecież co nie miara.

Inni członkowie Rady nie wydawali się tak poruszeni. Radny salariański siedział z właściwym sobie spokojem i zamkniętymi oczyma. Wyglądał, jakby medytował. Tevos zazdrościła mu tej zdolności podchodzenia do wszystkiego z tym samym, zdystansowanym spokojem i chłodnym umysłem. Ona co prawda również potrafiła panować nad swymi emocjami, w końcu była radną, ale gdy w grę wchodziły sprawy osobiste…

Natomiast przedstawiciel Turian ostentacyjnie okazywał swoje znudzenie całą sprawą. Co za uparty dupek, pomyślała Tevos, wciąż mając w pamięci kłótnię sprzed kilku dni dotyczącą nominacji turiańskiego WiDMA do odnalezienia Agany. Sparatus, bo takie było imię radnego, wyraził się wtedy dosyć dosadnie o „ciągłym angażowaniu agentów turiańskich do spraw niskiej wagi” i „nieustannych problemach z tymi asari”. Ach, gdyby ten głupiec chociaż przejrzał akta ostatnich spraw, zrozumiałby, że świat nie jest tak czarno-biały jak mu się wydaje, a galaktyka nie kończy się na Palavenie.

Radny turiański: Gdzie jest Anderson? Ile jeszcze mamy czekać, do cholery?

Jak na zawołanie, piknął zamek elektryczny. Z drzwi, po przeciwnej stronie Sali, wyszedł ludzki radny, David Anderson. Podszedł pospiesznym krokiem do reszty radnych.

David Anderson: Wybaczcie, miałem drobne problemy z dowiedzieniem się, kiedy zaczyna się posiedzenie. Mój asystent za wszelką cenę starał się mi to utrudnić.

Radny turiański: Nie obchodzi mnie, że nie potrafisz zapanować nad twoim personelem, Anderson! To jest posiedzenie Rady Cytadeli, a nie spotkanie kumpli w barze! Twoim obowiązkiem jest być zorientowanym o terminach. Ale jak widać nawet tego ludzie nie potrafią!

Radna asari: Dość! Cisza, już oboje! Za chwilę przyjdzie WiDMO, zachowajcie powagę.

Radny turiański: Ciężko zachować powagę pośród osób niepoważnych…

Anderson zacisnął pięści, ale od razu je rozluźnił. Nie, teraz był radnym ludzi. Musi zachowywać standardy, nawet gdy inni tego nie robią. Musi udowodnić całej galaktyce, że ludzie gotowi są zasiadać w Radzie i na równi z innymi rasami decydować o losach Drogi Mlecznej.

Gdy sytuacja się nieco uspokoiła, Tevos zabrała głos.

Radna asari: Anderson, pragnę pana poinformować, że nasza agentka działająca w Systemach Terminusa – Agana Temi – od dłuższego czasu nie daje oznak życia. Uznaliśmy, że jest to godnie uwagi Rady.

Radny turiański: Niejednogłośnie…

Asari odetchnęła, tłumiąc gniew i niepokój. Skończył za nią salarianin.

Radny salariański: Do tego zadania przydzieliliśmy agenta Mauriniusa, aktualnie niezaangażowanego w żadną misję.

David Anderson: Maurinius? To ten, który zostawił na śmierć cywilów podczas ataku gehtów?

Radny turiański: Zrobił to w twoim interesie, Anderson. Gdyby nie on, kto wie, czy zdołalibyśmy przełamać ofensywę gethów!

Radna asari: Spokojnie, Sparatusie. Doceniamy osiągnięcia kapitana Mauriniusa i nie zamierzamy ich negować. Z drugiej strony, nie ma co przesadzać…

Radny turiański: Nie przesadzać! Jak jest mowa o turiańskich zasługach to zawsze jest „nie przesadzać”!

Radna asari: Bogini, daj cierpliwości…
wymruczała pod nosem.

Kolejną kłótnię między członkami Rady, jakich sporo było ostatnimi czasy, przerwało piknięcie zamka elektrycznego. Wszedł agent Maurinus.

Radna asari: Kapitanie Maurinius, witamy w Wieży Cytadeli.




Mgławica Węża
Wdowa
Cytadela
Siedziba SOC
Biuro kapitana Baileya
17.42 czasu ludzkiego


Bailey siedział jak co dzień w swoim biurze, popijając popołudniową małą czarną. Przeglądał akta. Dostał bowiem dość nietypowe zadanie, i to z samej góry, mające na celu znalezienie jednemu z WiDM odpowiedniej zbrojnej obstawy. Niekoniecznie z wojsk ras Rady. A jako że na Cytadeli nie było osoby lepiej zorientowanej w półświatku pełnym podejrzanych oprychów, gotowych użyczyć swych zdolności za kredyty, nominacja Baileya do tego zadania była oczywistością.

Lecz kogo by tu wybrać? Nie mogą to być osoby skrajnie indywidualistycznie i nieskłonne do współpracy. Takie odpadają w przedbiegach. Z tego, co wyczytał w e-mailu od Rady, misja ma być tajna i wymagać współpracy WiDMA z jego podkomendnymi. Ok, to już była trudna przeprawa. Lepiej było nie angażować żadnej z grup najemniczych – z nimi zawsze były kłopoty – zaś wolni strzelcy preferowali na ogół walkę solo. Jednak w takiej wylęgarni wszelkiej przestępczości, jaką stał się od niedawna Okręg Zakera, wcale nie niemożliwym było odnalezienie zbirów, chętnych do współpracy na dowolnych warunkach. Problemem mogły okazać się ich umiejętności.

Musieli to być najlepsi. Tylko najlepsi pracują z WiDMAMI. I nie może być mowy o niesubordynacji lub sympatii do grupy najemniczej. Misja, której celem są Układy Terminusa, powinna mieć paradoksalnie jak najmniej wspólnego z przestępczością. Ot, żeby nie kusić członków do zdradzenia interesów Rady. To byłaby dopiero skaza na honorze.

Bailey: Dobra, to mam już dwóch.
wymamrotał do siebie.

Pierwszą kandydatką była asari – Lirithea D’riais, pseudonim Liri, Lilia, Lazurowa i inne takie. Biotyczka; jak wynika z akt, prawdopodobnie miała coś wspólnego z ostatnim atakiem na Andronicusa, przywódcę jakiejś pomniejszej komórki przestępczej z Układów. Możliwe więc, że nieszczególne lubi się z koleżkami z Terminusa. Możliwe też, że sama należy do jednej z grup. Tego jednak w aktach nie ma, a wysokie zdolności biotyczne i raczej nieprzesadnie krwawa ścieżka kariery kreują z niej odpowiednią kandydatkę. Przynajmniej zrównoważoną psychicznie.

Drugiego gościa podesłał mu stary znajomy – Tulleus Molanion. Rzekomo był to utalentowany szturmowiec, uczony według turiańskich norm szkoleniowych. Miał co prawda coś wspólnego z jakimiś przestępstwami na Omedze, czy coś, ale aktualnie przebywa na Cytadeli i zajął się względnie uczciwym życiem. Był to volus, Jahleed Von. Spoglądając na załączone do profilu zdjęcie, Bailey doszedł do wniosku, że gdzieś już go widział. A może tylko tak mu się wydaje? W końcu trudno odróżnić jednego volusa od drugiego. Ale to nieważne. Nada się.

Kłopot był tylko z trzecim kandydatem. Bailey za nic nie mógł znaleźć odpowiadającej mu i standardom misji osoby. Niedługo skończy przeglądać bazę danych i wciąż będzie miał jedno miejsce wolne. Niedobrze.

Oficer SOC: Kapitanie Bailey, mogę przeszkodzić?

Bailey podskoczył lekko. Nawet nie zauważył, jak jego asystent wszedł.

Bailey: Tak, jasne, Paul. Co tam masz?
zapytał spoglądając na trzymany przez niego holodziennik.

Oficer SOC: Pomysł, jak rozwiązać pana problem.
Podał mu go. Bailey rzucił okem, a potem odpowiedział twardo.

Bailey: Nie.

Oficer SOC: Kapitanie, to idealny kandydat.

Bailey: Powiedziałem nie. On już dość nadużył mojego zaufania. Ja nie potrafi trzymać broni na wodzy, to jego sprawa.

Oficer SOC: Ale jego dotychczasowa służa jest imponująca. Rozbicie grupy Vol…

Bailey: Znam osiągnięcia własnych ludzi, Paul, dzięki. Powiedziałem, że nie. Nie puszczę go w galaktykę, gdy za chwilę czeka go rozprawa. Ci durnie z centrali nie wybaczyliby mi tego.

Oficer SOC: Wystarczy poprosić Radę o pomoc. Wymażą akta i tyle. Quin bez problemu będzie mógł opuścić Cytadelę.

Bailey: Nie dyskutuj ze mną! Nie obchodzi mnie, czy Rada mu pomoże czy nie, bo pewnie pomoże, gdy go zarekomenduję. Sęk w tym, że jemu brak dyscypliny do pracy w SOC, a co dopiero do misji z WiDMEM.

Paul pokręcił głową z niezadowoleniem i odwrócił się w stronę drzwi.

Oficer SOC: Dobrze, to pana decyzja. Wydaje mi się po prostu, że to idealna okazja, by odpokutował swój błąd. Poza tym wszyscy kiedyś popełniliśmy błędy, prawda, panie kapitanie?

Bailey spojrzał na niego czujnie, ale jego asystent się nie odwrócił. Nie postąpił też dalej. Kapitan westchnął.

Bailey: Ja cię kiedyś zwolnię, Paul. Przyprowadź mi go tutaj.
 

Ostatnio edytowane przez MrKroffin : 10-07-2016 o 22:45.
MrKroffin jest offline  
Stary 08-07-2016, 04:24   #2
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Barrus stanął przed radą i zasalutował.

Barrus Maurinius: To zaszczyt stać przed wami, szanowna Rado. Chciałbym z tego miejsca podziękować za nominowanie mnie na widmo. A więc jaki jest powód wezwania mnie tu?

Radna asari: Może ty, Sparatusie?

Turianin obdarzył ją nieprzyjemnym spojrzeniem.

Radny turiański: Banalny, chłopcze. Została ci przydzielona rutynowa misja odnalezienia jednej z naszych agentek i potwierdzenia jej statusu. Lecisz tam, pytasz i wracasz.

Radny salariański: A mówiąc śćiślej - straciliśmy kontakt z jedną z najlepszych i najbardziej doświadczonych widm - Aganą Temi. Od pół roku nie otrzymaliśmy od niej żadnej wiadomości. To niepokojące. Agentka Temi od wielu lat pracowała w Układach Terminusa. Jak wiecie, nie jest to bezpieczny rejon. Skoro więc zamilkła, mogło dojść do czegoś wysoce niebezpiecznego, być może szkodzącego nawet ogólnogalaktycznemu bezpieczeństwu. Waszym zadaniem, agencie Maurinius, będzie odnalezienie agentki Temi lub poinformowanie nas o jej zgonie.

Asari podskoczyła lekko. Zaczęła po chwili.

Radna asari: Oczywiście nie pozostawiamy was w tej sytuacji na pastwę losu. Flota Cytadeli udzieli wam jednej z mniejszych fregat, lepiej żebyście nie rzucali się w oczy. Ponadto otworzyliśmy przed chwilą dla tej misji konto bankowe i przelaliśmy fundusze operacyjne. Po odliczeniu kosztów pracy twoich nowych podkomendnych zostało na nim pięćdziesiąt tysięcy kredytów.

Radny turiański: W tej misji nie pracujecie sam, Maurinius. To wasza pierwsza, powiedzmy, poważna sprawa. SOC właśnie zakończyło kwalifikację kandydatów. Ich akta przesyłam na twój omni-klucz.

Po czym wykonał, co zapowiedział.

Radny turiański: Macie umówione spotkanie o 18.30 w klubie Flux. Stolik 21. Lepiej jakbyś był tam wcześniej, kapitanie.

Radna asari: Ostatni potwierdzony sygnał od Agany pochodzi z Omegi. Zapewne wiecie, gdzie to jest. Tam sugeruję się udać w pierwszej kolejności, ze względu na brak innych poszlak. Mimo to zalecam pośpiech. Nie wiadomo jak długo trop pozostanie świeży. Na miejscu przysługuje wam oczywiście pełna swoboda działania.

Radny salariański: Czy macie jakieś pytania, Widmo?

Barrus Maurinius: Jedno. Czy widmo Agana Temi posiadała alias, pod którym działa na terenach Terminusa?

Radna asari: Alias nie. Natomiast Agana posiada przynajmniej kilka fałszywych osobowości, wszystkie jej sfalsyfikowane profile znajdziesz w danych komputera pokładowego twojej jednostki, kapitanie.

Radny turiański: Postaraj się zdobyć na jej temat możliwie jak najwięcej danych. Rada oczywiście posiada własne bazy, ale wiele szczegółów działalności Temi nie jest nam znanych. Nie wymagaliśmy dokładnych raportów, bo nie było w tym celu. Teraz jednak te szczegóły mogą być bardzo pomocne.

David Anderson: Uważajcie, kapitanie. To wasza pierwsza poważna misja. Wchodzicie w niebezpieczny rejon w niebezpiecznym czasie. Wasze wyniki będą dla nas wyznacznikiem przy przydzielaniu wam kolejnych misji.

Barrus Maurinius: Zrozumiałem, ser.

Radna asari: Do zobaczenia, kapitanie. Proszę nam regularnie raportować o stanie misji, byśmy mieli pewność co do jej postępów. Życzę powodzenia.

Barrus zasalutował po czym opuścił wieżę rady i udał się do jednego z nowych klubów nocnych w Cytadeli. Flux.
Turianin skorzystał ze środków szybkiego transportu by nie tracić czasu na długie podróże windą.


Podczas drogi widmo zastanawiało się nad paroma sprawami.
Pierwszą był los agentki Temi. Jeśli coś poważnego działo się w Terminusie to bardzo szybko mogło to zagrozić przestrzeni rady. Barrus wiedział, że nie może na coś takiego pozwolić, życie zbyt wielu ludzi mogłyby być zagrożone.

Kolejną rzeczą która zaprzątała głowę Mauriniusa, była wspomniana fregata. Zastanawiał się czy będzie to siostrzana jednostka Normandii. To jednak było mało prawdopodobne. Jedynie jeden statek tego typu istniał w galaktyce i uległ on zniszczeniu razem z ludzkim widmem. Shepardem.

Komandor Shepard. Pierwszy człowiek wśród widm. Pierwsze widmo między widmami. Barrus nie przepadał za ludźmi. Nie był w tym takim rasistą jak niektórzy Turianie, w pewien sposób nawet ich podziwiał, ale mimo wszystko ich nie lubił. Ludzie przypominali mu Krogan. Byli dzicy, w stosunku do innych ras. Fakt, że w ciągu życia jednego Turianina udało im się przejść z pierwszych jednostek latających w atmosferze własnej planety do drugiej po Turiańskiej floty w galaktyce był zarówno imponujący jak i przerażający. W pewnym sensie mieli w sobie coś z Turian. No i Normandia. To dopiero było cudo.

Barrus nie znał wielu ludzi. Jedynie tych służących w SOC, w tym najważniejszego z nich, Bailey'a. Tak, Bailey był ok. Jak na człowieka. Ale Shepard. Gdyby nie jego interwencja, kto wie jak tragicznie mógłby się zakończyć atak Sarena. Shepard był lepszy od ludzi. Shepard był jak Turianin.

Myśląc o ludziach i Shepardzie, Maurinius przypomniał sobie swój pierwszy kontakt z ludźmi. Shanxi.

O Shanxi istnieje wiele legend, jeszcze więcej jest wersji historii. Rzadko jednak słyszy się w przestrzeni rady, wśród Turiańskich weteranów, że ludzie zapewne pokonaliby Turian gdyby nie interwencja rady.

Barrus wolał sobie nie przypominać szczegółów wojny, cholernego "incydentu przy przekaźniku 314". Te były zbyt nieprzyjemne, to wtedy stracił oko, oko i przyjaciela. Jednak odwaga ludzkich żołnierzy i poświęcenie oficerów były niezwykły. Koniec końców zostali zmuszeni do złożenia broni. To przez incydent Barrus opuścił Turiańską armię i dołączył do Służb Ochrony Cytadeli.

Ostatnią rzeczą na głowie widma była załoga i podkomendni. Zastanawiał się czy chociaż, któraś twarz będzie znajoma.

Barrus nie miał obaw związanych z zadaniem, wręcz wyczekiwał takiej możliwości. Zadania sprawdzające jego przydatność do widm nie były zbyt wymagające i niewiele różniły się od pracy w SOCu, ta misja jednak była czymś większym. Terminus, Omega, to daleko poza jurysdykcją Służb Ochrony Cytadeli.

W końcu dotarł na miejsce. Flux przywitał go znajomym neonem. Nie było tu może takich widoków jak w Norze Chory, ale za to przestępczość była mniejsza. Volus do którego należało to miejsce dbał o porządek. Tu bawili się piękni i młodzi Cytadeli.
Barrus wszedł do środka i odnalazł swój stolik. Chwilę później do stolika podeszła kelnerka, czerwonowłosa ludzka dziewczyna. Wyglądała na zmęczoną, ale miała uśmiech na twarzy. Maurinius złożył zamówienie na lekki drink, nic wyskokowego, po czym czekając na swoją drużynę zaczął przeglądać akta od rady.
 
__________________
Man-o'-War Część I

Ostatnio edytowane przez Baird : 12-07-2016 o 04:58.
Baird jest offline  
Stary 10-07-2016, 22:24   #3
 
Rainrir's Avatar
 
Reputacja: 1 Rainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputację
TIK! TAK!

Ciche tykanie zegara pobrzmiewało po zaciemnionym, a wręcz zadymionym pomieszczeniu. Dla każdego, kto pierwszy raz wkroczyłby do tego mieszkania, od razu rzuciłoby się na myśl, że trafił do miejsca, w którym dziwności i starocie mieszają się z nowoczesnością, stylem.

TIK! TAK!

Jak ktoś może tu w ogóle mieszkać, taka byłaby reakcja każdego, kogo poinformowałoby się o przeznaczeniu tego miejsca. To, czego inni nie rozumieją, w pełni pochłaniała postać siedząca na skórzanej kanapie narożnikowej.

TIK! TAK!

Po tej stronie mieszkania panował głębszy półmrok, zasługą tego był podłużny kształt pomieszczenia oraz ogromne okno wychodzące na podniebną autostradę. W dodatku efektu zawieszenia dodawała do połowy opuszczona zasłona, przez co pełna gama kolorów pomykających na zewnątrz agresywnie, lecz nie intensywnie atakowała wnętrze.

TIK! TAK!

Do okna podeszła postać, Turianin. Wydawało się że sam był częścią wystroju, jego karnacja ciemna jak pomieszczenie, zdobiona niebieskimi odcieniami.

TIK! TAK!

Turianin spojrzał na zegar. Kate jednak wie, jak dobierać specyficzne prezenty, pomyślał. Jemu to nie przeszkadzało, uważał że wszystko, co ma problemy z dopasowaniem się do otoczenia, ma własny urok i charakter.
Ty nie jesteś wyjątkiem, co Quin?, dodał do siebie.

PLUM! PLUM! PLUM!

Rozległ się dźwięk za plecami Quina, ten odwrócił się i udał się w inną stronę. Stół stojący przy kanapie świecił się na niebiesko. HoloTable™, najnowszy trend jeśli chodzi o komunikację interpersonalną. Funkcjonalność i pomysłowość, w jednej chwili zwykły stół salonowy, w drugiej zamieniał się w stół konferencyjny, pozwalający na wyświetlenie do czterech hologramów na raz. Quin, zanim odpowiedział na rozmowę, przeszedł przez kuchnię, w której złapał za piwo oraz połączenie koncepcji noża motylkowego z turiańskim ostrzem ząbkowanym. Ot, kolejny dziw.
Turianin odebrał przy pomocy omniklucza i usiadł na kanapie. Hologram przedstawiał osobę łudząco podobną do niego samego, nawet ubiór był podobny, militarystyczny koloru czarnego. Jednakże hologram siedział za biurkiem, przeglądając coś na tablecie, a Quin leżał wywalony na kanapie, z piwem opartym na brzuchu.

Quin: Hej, kapitanie Kerana.

Quintus: Hej Quin. Powiedz, czy muszę rozpoczynać tą rozmowę od A nie mówiłem?, czy po prostu przejdziemy od razu do wyjaśnień?

Quin: Chyba już zacząłeś, więc zacznę od wyjaśnień

Quintus: Zacznę od wyjaśnień...?

Quin: ...sir.

Quin wyprostował się w swoim siedzeniu, piwo odstawiając na podłogę, w tym czasie ojciec odłożył tablet na biurko.

Quin: No dobra, zacznijmy od tego, że
nie zrobiłem niczego złego. Sam mówiłeś, jak niebezpieczną postacią jest Andronicus, do diabła, starłeś się w Terminusie z jego oddziałami kilka razy, co Twoi ludzie przypłacili życiem. A nie byli jedynymi, ja sam straciłem kilku kumpli, tu, na Cytadeli, bo nie spodobało się mu jak na niego spojrzeli. Więc kiedy go dopadłem, pomyślałem Hej, zaaresztuję go, on się wykpi albo wykupi i potem będzie szukał zemsty, więc oszczędziłem sobie i jemu czasu, i go zastrzeliłem.

Quin podniósł piwo i wziął kilka łyków, w tym czasie jego ojciec czekał w milczeniu.

Quin: Proszę, oto Twoje wyjaśnienia... sir.

Quintus: Nie myśl że jestem na Ciebie zły z powodu zabicia Andronicusa, to co zrobiłeś naprawdę było słuszne.

Quin: Więc o co chodzi?

Quintus: O to, że dałeś się na tym przyłapać.

Quin: Nie moja wina że akurat jakiś paranoiczny fryzjer zamontował w swoim salonie dziesięć kamer i któraś świetnie uchwyciła mój lepszy, prawy profil.

Quintus: Myślałem że już to omawialiśmy, Ty nie masz lepszego profilu, synu.

Quin: Powiedziałbym że to Twoja zasługa, tato.

Obaj się zaśmiali, a Quintus wstał, przez co obraz hologramu się pomniejszył aby zmieścić jego sylwetkę.

Quintus: No dobrze, żarty na bok. Co teraz zamierzasz?

Quin: Czekam na rozprawę, a w zależności od wyniku albo zostaję w jednostce, albo daję nogę z Cytadeli.

W tej chwili zaświecił się omniklucz Quina. Dostał wiadomość od Paula, jednego agentów SOC. Hej Quin, Bailey chciałby się z Tobą zobaczyć, teraz. Przy okazji, wiem o co chodzi, padniesz z wrażenia, więc lepiej przyjdź.

Quin: Tak a propos rozprawy. Zostałem wezwany przez kapitana.

Quintus: No dobrze. Zanim skończymy, pamiętaj o jednym, synu.

Quin: Hm?

Quintus: Cokolwiek by się nie działo, na moim statku zawsze znajdzie się dla Ciebie miejsce.

Quin: Wiem o tym, dzięki. Trzymaj się i pozdrów ludzi.

Quintus: Pozdrowię, powodzenia.

Quin zakończył rozmowę, dopił piwo i jeszcze raz odczytał wiadomość. [...] padniesz z wrażenia. Lepiej żeby Paul się nie mylił.


*****

Jakiś czas później, do gabinetu kapitana wszedł Quin, pewnym krokiem podchodząc do biurka.

Bailey: Interesuje cię odkupienie, Quin?

Jedyne, co muszę odkupić, to stół bilardowy, który połamałem podczas gonitwy za Andronicusem, pomyślał Quin.

Quin: Żadnego Hej Quin, jak dzień, ani nawet Cześć!, od razu do sedna. To cały Ty, Bailey.

Bailey: Widzę, że humorek ci dopisuje. Szkoda tylko, że nie ma ku temu podstaw.

Wstał zza biurka i stanął z Quinem twarzą w twarz. Quin zauważył jak bardzo w przeciągu kilku miesięcy postarzał się Bailey. Zmarszczka goniła zmarszczkę, a cienie pod oczami były tak ciemne, jak sam turianin.

Bailey: Mam dla ciebie propozycję. I to z samej góry, więc radzę ją przemyśleć.

Quin: Propozycję? To nie jestem tu po to żeby pogrożono mi palcem?

Bailey: Nie. I lepiej potraktuj poważnie to, co mówię, bo możesz sobie uratować tyłek. Rada chce nawiązać z tobą współpracę, Quin. Masz pomagać w misji Widma.

Quin: Żarty nigdy nie były Twoją mocną stroną, Owenie… na dobrą sprawę, Ty nigdy nie żartujesz.

Quin wyminął kapitana i usiadł na krześle przeznaczonym dla interesantów.

Quin: No, to co to za misja?

Bailey ruszył w ślad za nim i usiadł za swoim biurkiem.

Bailey: Tajna. Tyle powinno ci wystarczyć, by nie mierzyć do pierwszego lepszego cywila z broni. Wyruszycie do Układów Terminusa, tam macie za zadanie odnaleźć zaginione Widmo. Więcej nie wiem. Jeśli chcesz, masz się stawić we Fluxie za pół godziny.

Kapitan zmrużył oczy. Cienie pod oczami pogłębiły się, teraz były ciemniejsze niż turianin.

Bailey: Istnieje szansa, że dzięki temu unikniesz wyroku, Quin. Przemyśl to dobrze.

Quin: Bardzo dobrze wiesz, że to co zrobiłem było logiczną decyzją. Andronicus albo nawiałby z aresztu, albo ktoś znów by go wykupił. Wszystko poszłoby na marne. A tak, problem… z głowy.

Quin: Ale właśnie dlatego mi o tym mówisz, żebym nie musiał stawiać się przed sądem… A dopiero co obiecałem ojcu że postąpię słusznie…

Bailey: Więc mówię ci: przemyśl to. Ciężko będzie przywrócić cię do służby w SOC, jeśli będziesz miał wyrok i wpis do akt. Mi sprawy z Andronicusem tłumaczyć nie musisz, ja ci wierzę. Ale ja nie jestem wszechmogący, Quin. A skoro mogę ci jakoś pomóc, staram się to zrobić.

Quin: To Widmo. Jakiekolwiek informacje na jego temat? Kim jest, z kim współpracuje, chyba cokolwiek Ci przekazali?

Bailey: Niewiele. Wiem tylko, jaka jest jego specjalizacja wojskowa, żebym mógł dobrać mu odpowiednich ludzi. Poza tym wszystko utajnione i tak po prawdzie więcej mi nie potrzeba. Tylko uważaj, Quin. Jeśli się zdecydujesz… wiesz jakie są Widma. I jak działają. Nie wiadomo, czego możesz się spodziewać.

Quin wstał.

Quin: Zakładam, że skoro nie do końca muszą podążać za prawem, będziemy pasować do siebie jak znalazł. To co to za Widmo, Asari, Turianin, a może… Hanar Blasto?!

Quin zawsze chciał spotkać się z Blasto.

Bailey: Turianin. To chyba najgorsza opcja. Nie czarujmy się, twoja rasa to nie są gołąbki pokoju i na pewno zdajesz sobie z tego sprawę. I nie przyzwyczajaj się do tego działania ponad prawem. Może i Widmo jest w stanie robić, co tylko mu się podoba, ale ty nie. I jeśli zamierzasz wrócić po wszystkim do SOC, lepiej o tym nie zapominaj.

Quin: Postaram się pamiętać. Trzymaj się Bailey. I dzięki.

Turianin zasalutował, a wychodząc spojrzał jeszcze raz na kapitana, tak aby zapamiętać jak wygląda. Jak wrócę, sprawdzę czy postarzał się jeszcze bardziej, pomyślał. Od biur SOC udał się czym prędzej w stronę Fluxa, a na swoim omnikluczu nastukał na szybko wiadomość dla ojca.

Poszedłem na ścięcie, a tam miałem wzięcie.
 

Ostatnio edytowane przez Rainrir : 10-07-2016 o 22:41.
Rainrir jest offline  
Stary 10-07-2016, 22:42   #4
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację



Mgławica Węża
Wdowa
Cytadela
Klub Flux
18.31 czasu ludzkiego


Flux. Światła. Dym. Ścisk.

Barrus siedział przy swoim stoliku już od jakiegoś czasu, popijając pierwszy lepszy drink z menu i wypatrując czujnie osób, które mogły stanowić jego potencjalnych przyszłych podkomendnych. Nie było to co prawda konieczne – znali czas, miejsce i stolik, ale ciekawość Widma skłaniała go do bacznego przepatrywania sali.

Flux powoli ożywał. Już teraz był tłum, a niedługo nadejdzie wieczór i nie będzie tutaj można postawić kroku, żeby na kogoś nie wpaść. Lepiej więc, żeby jego interesanci przybyli na czas, bo rozmowa w warunkach typowych dla wieczornego Fluxu nie należała z pewnością do przyjemnych doświadczeń. Szczególnie, gdy dotyczyła interesów.

Pociągnął nieco ze szklanki. Spojrzał na sąsiadujące stoliki. Na prawo od niego siedzieli dwaj kroganie, szepcząc konspiracyjnie między sobą i co jakiś czas rzucając spojrzenie na właściciela-volusa, który postanowił wyjątkowo odejść od lady i ruszyć na parkiet. To, czy szło mu sprawnie było kwestią otwartą. Niemniej dwaj kroganie, poorani licznymi bliznami, z dzikimi spojrzeniami i niepokojącą mową ciała debatowali wyraźnie nad jego postacią, a sądząc po sposobie, w jaki to robili, volus mógł sobie nagrabić u nieodpowiednich ludzi. Albo nie-ludzi. Z braku lepszego zajęcia Barrus wysilił słuch. Usłyszał tylko strzępki rozmów, coś o… rybach z Prezydium? Naraz jeden z krogan zauważył najwyraźniej, że Barrus od dłuższego czasu im się przypatruje i sam posłał mu niezbyt przyjemne spojrzenie. Turianin odwrócił wzrok. Nie szuka tu burdy, tylko współpracowników.

Odwrócił się do stolika na lewo. Tutaj też czekał go dość ciekawy widok. Nie mniej chyba interesujący od tańczącego volusa. Oto siedział w kącie samotnie hanar, a właściwie… chyba siedział, bo z nimi to nigdy nie wiadomo. Właściwie lewitował nad ustawioną w rogu kanapą; zdawał się na kogoś czekać, jak i Barrus. Kto wie, może i on był Widmem? Pierwszym hanarskim Widmem? Takim Shepardem-hanarem? Blasto superhanarskim szpiegem? Nie to jednak przykuło uwagę turianina. Uczyniła to raczej szklanka pełna jakiegoś zielonkawego napoju o dziwnej, gęstej konsystencji i wyglądzie zmiksowanych ziemskich brokuł. Ciężko powiedzieć, co jadają i piją hanarzy, ale równie trudno określić sposób, w jaki to robią…

O, w klubie pojawiła się nowa osoba. Samotna, rozglądająca się, wyraźnie kogoś lub czegoś szukająca. Barrus już w tej chwili był pewien, że oto stoi przed nim członek jego nowej załogi.








Mgławica Węża
Wdowa
Cytadela
Siedziba SOC
Biuro kapitana Baileya
18.10 czasu ludzkiego


Szanowny panie/pani,

z satysfakcją pragnę poinformować, że Rada Cytadeli postanowiła nawiązać z panią/panem współpracę w zakresie nieformalnych usług najemniczych. Ustaliła zarazem na nieformalnym posiedzeniu wysokość wynagrodzenia za tę usługę na 25 000 kredytów. Przez wzgląd na zasadę ograniczonego zaufania, na pana/pani konto przesłano zaliczkę w wysokości 5 000 kredytów. Reszta wypłacona zostanie po zakończeniu zadania lub, w wypadku zgonu w trakcie misji, przekazana osobie przez pana/panią wskazaną*.

Jednocześnie informuję, że w razie odniesienia trwałych obrażeń na zdrowiu nie przysługuje panu/pani ubezpieczenie szczególne pracowników Cytadeli. Rada Cytadeli nie ponosi odpowiedzialności za pana/pani czyny podczas misji i nie bierze udziału w ewentualnych postępowaniach sądowych zainicjowanych wskutek pana/pani działań.

Dziękuję za współpracę i życzę pomyślnej misji,
Armando Bailey, kapitan SOC.

* Pod warunkiem złożenia orzeczenia określonego wzorem w ujednoliconym na potrzeby Cytadeli Dz. U. z 2175 roku poz. 488; załącznik 4.


Bailey odetchnął. Nie cierpiał tych biurokratycznych bzdur. Że też to on musiał odpowiadać za kontakt z wątpliwej sławy nowymi koleżkami Quina. A właśnie – Quin. Przecież on także jest adresatem tej wiadomości. Nie, tak nie będzie, pomyślał Bailey, do swoich ludzie per pan się zwracać nie muszę.

Wysłał dwie wiadomości, a potem wziął się za pisanie kolejnej.

Cześć Quin,

kasa na koncie. Nie licz na więcej.

Na razie młody,
Bailey.
 

Ostatnio edytowane przez MrKroffin : 21-08-2016 o 16:51.
MrKroffin jest offline  
Stary 12-07-2016, 22:52   #5
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Lirithea zamknęła okno z wiadomością od kapitana SOCu i oparła się wygodnie o oparcie miękkiego fotela, na którym siedziała. Założyła nogę na nogę i utkwiła wzrok w niewidzialnym punkcie na przeciwległej ścianie.
W pierwszej kolejności czuła się obrażona przez niejakiego Bailey'a, który ewidentnie nadał jej tytuł "najemnika". Jakże nienawidziła tego określenia, samej nigdy nie uznając się za osobę tego pokroju. Owszem, pracowała za pieniądze, zajmowała się przy tym różnymi zleceniami - ale słowo najemnik kojarzyło jej się tylko z bezmózgimi opryszkami, których motywacją były wyłącznie kredyty.
Westchnęła ciężko i wstała z fotela, po czym wyszła na balkon, w rytmie, jaki wystukiwały jej obcasy na białej posadzce.
Oparła się o barierkę i powiodła wzrokiem po widoku, jaki rozpościerał się przed nią - a był to widok wyjątkowy, bo na całą Cytadelę.
Musiała jednak przyznać, że z drugiej strony schlebiało jej, że Rada postanowiła skontaktować się właśnie z nią. Umocniło ją to w przekonaniu, że była jedną z najlepszych, jeśli nawet nie najlepszą, w swojej dziedzinie.
Prawdą było również, że szykowała się do opuszczenia Cytadeli, w poszukiwaniu nowego zajęcia - nie znosiła bezczynności, a w taką wpadła odkąd rozpętała się cała ta niefortunna akcja z handlarzami bronią. A dzięki tej wiadomości nadarzyła się możliwość skończenia z nudą.

Wróciła do sterylnie białego pomieszczenia i westchnęła z rezygnacją. Z każdą chwilą spędzoną na Cytadeli miała serdecznie dość atmosfery, jaka nieustannie towarzyszyła temu miejscu.
Kwatera, którą wynajęła na czas pobytu, należała do tych bardziej luksusowych. Urządzona w minimalistycznym, ale i nowoczesnym stylu biła śnieżną bielą i wszędobylskim szkłem. Nawet kilka fikuśnych roślin ustawionych z rozmysłem tu i tam nie polepszało tego wrażenia.
Rzuciła okiem na wciąż włączony ekran komputera. Do spotkania pozostało jej niewiele ponad trzy godziny. Musiała zrobić doskonałe wrażenie, więc bez chwili zwłoki udała się pod prysznic, skąd po chwili rozległ się szum wody.

Minęło trochę czasu, nim zdołała dobrać odpowiedni strój. Początkowo zastanawiała się nad kusą, czarną sukienką z odkrytymi plecami, odpowiednio podkreślającą jej kobiecą figurę. Pomysł ten odrzuciła, dochodząc do wniosku, że nie prezentowałaby się w takim kostiumie wystarczająco profesjonalnie - w końcu na celu nie miała uwodzenia.
Przez krótki moment myślała nad standardowym odzieniem wizytowym z asymetrycznym cięciem, w dwóch kolorach - czarnym i białym. Uznała jednak, że strój ten jest całkowicie nie w jej guście, zakrywając większość jej fizycznych walorów.
Po kilku innych próbach w końcu znalazła to, czego potrzebowała. Obcisły, jednoczęściowy kostium z czarnego, elastycznego materiału, z wyciętymi bokami ukazującymi nagą skórę i z mnóstwem klamer, doskonale prezentował jej ciało. Rozcięcie, będące dekoltem, szło wzdłuż jej klatki piersiowej i również spięte było klamrami, podkreślając krągłość jej piersi. Nałożyła jeszcze buty na obcasie z wysokimi cholewami i narzuciła białe bolerko z syntetycznej skóry z wysokim kołnierzem i czerwonymi zdobieniami.

~ * ~

Było dokładnie pół do dziewiętnastej czasu ludzkiego, kiedy stanęła przed wejściem do klubu nocnego Flux. Już kilkanaście metrów wcześniej jej uszu dobiegła głośna, elektroniczna muzyka taneczna. Przypomniały jej się dawne czasy, kiedy to była tancerką w podobnym miejscu.
Uśmiechnęła się pod nosem na samo wspomnienie, po czym ruszyła przed siebie, wkraczając w miejsce, gdzie toczyło się nocne, zabawowe życie Cytadeli.

Mimo tłumów, jakie tam gościły, od razu zauważyła stolik, przy którym siedziała jej "randka".
Turianin, więc pierwsze wrażenie całkiem pozytywne, pomyślała, przyglądając się z daleka.
Kołysząc biodrami z gracją typową dla wielu asari, podeszła do stolika, nie odrywając spojrzenia swoich szmaragdowych oczu od turianina. Nie zwróciła zbytniej uwagi na pożądliwe spojrzenia kilku mężczyzn, których wyminęła po drodze, będąc całkowicie przywykłą do takowych.

Lirithea D'riais: Ty jesteś Maurinius?
Rzuciła niedbale do turianina. Głos miała melodyjny i kobiecy, ogółem przyjemny dla uszu i kojący.

Zmierzyła Barrusa Mauriniusa od stóp do głowy, zatrzymując się na dłużej na jego oczach, a właściwie jednym, które mu pozostało. Musiał wiele przejść, pomyślała, siadając na jednym z foteli przy stoliku.
Nie odrywając od niego wzroku, machnęła dłonią na kelnerkę. Nie potrzebowała słów, by zamówić drinka dla siebie - we Fluxie bywała niemal każdego wieczora, odkąd przybyła do Cytadeli i zawsze piła jednego drinka na cały swój pobyt.

Większość czasu spędziła na niewinnym flircie z Mauriniusem, będąc zafascynowaną jego postacią, jednocześnie przekazując mu minimum informacji o sobie, a zyskując kilkakrotnie więcej o nim samym.
Od zawsze żywiła jakieś dziwne zainteresowanie tą rasą, czasami dziwiąc się samej sobie. Może to dlatego tak często zdarzało jej się współpracować z turianami? I może to dlatego najczęściej im łatwiej było zyskać jej zaufanie, w porównaniu z pozostałymi rasami - nawet asari?

Z volusami natomiast miała bardzo mało do czynienia. Właściwie zdała sobie sprawę, że z żadnym do tej pory nie podjęła współpracy, a właśnie nadarzała się taka okazja.
Jahleed Von wydał jej się dosyć osobliwą postacią. Jednak nie potrafiła jeszcze całkowicie ocenić na ile było to pozytywne wrażenie, a na ile całkiem podejrzane. Postanowiła bacznie mu się przyjrzeć - w przyszłości.

Zdziwiła się lekko, kiedy przy stoliku pojawił się jeszcze ktoś. Kolejny turianin, którego już miała okazję poznać.
Quin? pomyślała, choć swojego zdumienia nie pokazała po sobie. Nie spodziewała się go jeszcze spotkać, choć obiecali sobie utrzymywać ze sobą kontakt po tamtej sprawie z handlarzami bronią.
Czyżby mieli ponownie stanąć ramię w ramię, tym razem całkowicie świadomi swoich prawdziwych tożsamości i roli?

Zapowiadało się na to, że najbliższy czas miała spędzić w niezwykle interesującym towarzystwie. A do listy swoich niemałych osiągnięć będzie mogła dopisać współpracę z Widmem.
 

Ostatnio edytowane przez Pan Elf : 12-07-2016 o 22:55.
Pan Elf jest offline  
Stary 14-07-2016, 13:46   #6
 
Goel's Avatar
 
Reputacja: 1 Goel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputację
Mail z administracji Cytadeli nie zwrócił uwagi Jahleeda. Niejednokrotnie WI chrzaniły adresy wysyłki, rozsyłając chociaż zaproszenia na sesje otwarty rady z adresów windykatorów zaległych czynszy. Siedzą w jednym z pubów niższych okręgów - gdzież indziej mógłby odnaleźć się niedawny rezydent Omegi? - volus otworzył jednak wiadomość. W końcu od tygodnia dzień za dniem mijał Vonowi na piciu nisko oczyszczonych drinków i popatrywaniu z mizernym, acz zauważalnym podnieceniem, na barmankę asari.

W pierwszym momencie Jahleed wziął mail za żart - pomoc dla agenta Cytadeli? Zapewne po przyjściu, agentem Cytadeli okaże się jakiś pół-mózg Kroganin, otoczony wianuszkiem salariańskich i ludzkich pomocników, prezentujących promocyjne ceny na moduły VR.

W drugim momencie, volusa ogarnął niepokój. "A może to pułapka?", pomyślał Von. Może ktoś jednak znalazł go pośród milionów zamieszkujących Cytadelę i w wyrafinowany sposób próbuje zwabić volusa w zasadzkę? Jednak ludzie, z którymi Jahleed robił interesy nie posiadali wyczucia smaku w przestępstwach - Von bardziej spodziewał się batarianina z ręcznym działkiem typu Szpon w zaułkach...

Wreszcie jednak zwyciężyła ciekawość. Po wykonaniu kilku szybkich połączeń, Jahleed ustalił, że dane kontaktowe i dotychczasowe dosier zostały udostępnione przez nieznanego informatora. Z drugiej strony, włamanie na konta Cytadeli było prawie niemożliwe - i chyba nie zaszedł nikomu aż tak za skórę. Chyba.

Odczyściwszy kombinezon na wysoki połysk, Jahleed Von ruszył dumnym krokiem małych nóżek ku klubowi Flux - lokalowi należącemu do ścisłej czołówki miejsc, gdzie tylko najbogatsi watażkowie świadka przestępczego dokonywali mniej lub bardziej legalnych interesów a śmietanka urzędnicza stacji oddawała się "szaleństwom". Na przykład zaspaniu o godzinę do pracy po zarwanej nocy - czysty szał! Przeszedłszy wstępną selekcję i podawszy cel przybycia, volus swobodnym krokiem (truchtem?) wtoczył się do lokalu.

I już na wstępie musiał sięgnąć doświadczeń szkolenia biotyków, by opanować nogi, rwące się do tańca. To był jego kawałek, bogowie przodków! Hit dawnych ludzkich parkietów, sam mistrz John Newman w numerze "Love me again"!

Ale... Z uczuciem głębokiej straty ruszył nasz volus ku stolikowi zajmowanemu przez turianina, pasującego do wyobrażenia Jahleeda o Widmach. Choć, bądźmy szczerzy, do Sheparda nie umywał się...

Vona nie zdziwił sceptycyzm turianina. Jego rasa cały czas uważała, że to Turiańska Hierarchia wyrządziła przysługę volusom, przyjmując Irune do turiańskiej strefy wpływów. Oczywiście, miliardowe wpływy umożliwiające działanie rozbuchanej turiańskiej armii (która, swoją drogą, niewiele umiała zdziałać przeciw Suwerenowi) nijak nie wpływały zabaw generałów rasy przerośniętych jaszczurek. Już kroganie byli bardziej uczciwi - oni po prostu wkurwiali się i ... hm, walili prosto z mostu.

Przybycie asari odmieniło jednak charakter spotkania. Jahleed uwielbiał kobiety wszystkich ras - był wprost koneserem kobiecego piękna! Nie trzeba wspominać, że z żadną właściwie do niczego nie doszło - zapach amoniaku raczej nie służył amorom z rasami innymi niż volusowie. Czy to jednak przeszkadzało jakkolwiek w docenianiu doskonałości samic? Po przybyciu biotyczki, Jahleed odłożył plan dogryzienia "dowódcy" na później. Na przykład na czas wspólnego posiłku - który, przypadeczkiem, przygotował właśnie Jahleed, o nie!

Gdy Barrus nakazał wymarsz, ustąpił miejsca kobiecie i ruszył za resztą "pomagierów wspaniałego Widma".
 

Ostatnio edytowane przez Goel : 14-07-2016 o 15:07.
Goel jest offline  
Stary 16-07-2016, 16:09   #7
 
Rainrir's Avatar
 
Reputacja: 1 Rainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputację
Wysiadając z taksówki do uszu Quina dobiegła głośna, modna od niedawna muzyka. Turianin nie cierpiał takich miejsc, głośne, mało wygodne, pełne od osób które gustowały w nieeleganckim stylu imprezowania. Przedziwne miejsce na spotkanie w sprawie misji, chociaż Quin bywał w gorszych, jak zbiorniki na biomasę w okolicę których zapuszczają się jedynie Opiekunowie.

PIPIP!

Na omniklucz przyszła wiadomość... od Bailey'a.

Cześć Quin,

kasa na koncie. Nie licz na więcej.

Na razie młody,
Bailey.


Mały bonus, i tak w tym wszystkim chodziło o wyzwanie, nie o wzbogacenie się. Możliwość zdobycia osobliwych pamiątek też się w to wliczała.
Po wejściu do klubu Quin ze wszystkich stron został zbombardowany światłami i dźwiękiem. Przeklęte miejsce.

Doświadczenie pozwoliło od razu wybrać kilka potencjalnych Widm ukrytych na sali, najbardziej wyróżniał się jednooki turianin, siedzący sam przy stoliku.
Quin postanowił poobserwować osobnika, na dogodne miejsce obrał stolik na antresoli, z której miał doskonały widok na tą część klubu.
Nie minęła chwila, a do jednookiego dosiadł się... volus. Szuka towarzystwa, czy może również jest częścią zespołu? Widząc, jak obaj rozmawiają i wiedząc że turianin czeka na kogoś, prawdopodobna stała się opcja numer dwa. Większe zaskoczenie jednak przyszło wraz z drugą osobą, którą Quin znał. L? Asari, z którą niedawno był zmuszony współpracować, weszła do klubu i od razu podeszła do najciekawszego stolika. To chyba moment abym i ja się przedstawił, pomyślał Quin wstając od stolika.

Quin: Jak już skończyliście te swoje pogaduchy, rozumiem że możemy przejść do interesów. Hej L .

I nie zwracając na nią dalszej uwagi, zagadnął turianina.

Quin: To gdzie lecimy?

Nadzieją Quina było aby odpowiedź, którą usłyszy nie było Zostajemy na Cytadeli, tutaj jest cel tego zadania.

To byłoby niesamowicie nudne. Nudne jak biurokracja z która musiał się tutaj zmagać. Nudne jak dalsze odpowiedzi turiańskiego Widma. Nudne jak hanar, który unosił się niedaleko nich, a potem od niechcenia wpadł na volusa. Nudne jak hanar który wie, że jedno z nich było Widmem. Quin postarał się, aby jego próba zeskanowania hanara przy pomocy omniklucza została niezauważona przez nikogo, w tym członków nowo powstałej drużyny. Zabawę w przesłuchanie zostawi dla samego siebie.
 
Rainrir jest offline  
Stary 16-07-2016, 16:38   #8
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Barrus Maurinius podniósł rękę widząc potencjalnego współpracownika. Turianin ułatwił w ten sposób namierzenie swojej osoby. Był nim Volus.

Jahleed, rozejrzawszy się spokojnie, ruszył ku stolikowi Barrusa.

Jahleed Von: … Piękna noc na imprezę … czyż nie? … Można się dosiąść? Chyba mamy do pogadania.

Widmo bez słowa wskazało tylko na jedno z wolnych miejsc przy stoliku. Gdy volus na nim usiadł turianin w końcu przemówił.
Barrus Maurinius: Wybacz mi, ale chyba zaszła pomyłka. Czekam tu na najemników którzy ruszą ze mną do Terminusa, wątpię że będzie mi tam potrzebny bankier. Zamów sobie drinka, możemy nawet porozmawiać o interesach i polityce hierarchii, ale gdy zjawią się tu najemnicy będę zmuszony Cię poprosić o zwolnienie miejsca.

Jahleed Von: … Czyżby? Wydaje mi się… że to pana zwą… Barrus, czyż nie, palaveński klanie?

Barrus spojrzał zaskoczony na volusa.
Barrus Maurinius: Zgadza się. Jestem Barrus, co oznacza, że ty jesteś najemnikiem, którego mi obiecano...interesujący wybór. Z kim mam więc przyjemność i jakie są twoje kwalifikacje?

Jahleed Von: … Kwalifikacje? … No cóż, służyłem pod turianami kilka dobrych lat … zresztą to oni mnie szkolili. Po kilku latach… przeszedłem w spoczynek i prowadziłem mały handelek na… Omedze. A że wiatry biznesu odwróciły się do mnie… przeniosłem się niedawno na Cytadelę… Nie muszę chyba wspominać, palaveński klanie, że życie na Omedze nie pozwoliło mi… zapomnieć bojowych doświadczeń ze służby Hierarchii… Jeśli dobrze zrozumiałem, będziecie również potrzebować kogoś… kto zna Omegę. Oto jestem, komandorze Shep… ekhem, dowódco Barrusie.

Barrus przez chwilę się zastanawiał dokładnie obserwując volusa. Widmo zrozumiało, że nie doceniło swojego rozmówcy. Jeśli volus miał chociaż połowę wyszkolenia Barrusa, to mógłby być bardzo przydatny na polu walki. Maurinius pomyślał od razu o tym jak niebezpieczny może się okazać volus w ciężkim pancerzu, zwłaszcza jeśli jest biotykiem ze strzelbą w dłoni.
Barrus Maurinius: Kapitanie Maurinius.
Barrus poprawił volusa.
Barrus Maurinius: Dobrze, w takim razie witam w drużynie volusie. Przyszedłeś pierwszy więc mamy jeszcze czas zanim pozostali do nas dołączą. Opowiedz mi więc może o swoim życiu na Omedze. Mówisz że biznesu Ci nie wyszedł. Czy może to oznaczać kłopoty na miejscu?

Nim jednak volus zdążył odpowiedzieć, do stolika podszedł ktoś jeszcze. Była to błękitnoskóra asari, której szmaragdowe oczy wpatrywały się w turianina.

Lirithea D'riais: Ty jesteś Maurinius?

Zapytała chłodno, choć jej głos był melodyjny i przyjemny dla ucha. Nie czekając jednak na odpowiedź, machnęła ręką w stronę kelnerki i bez większych ogródek usiadła na jednym z wolnych foteli przy stoliku.
Kamizelka w białym kolorze opięła się jeszcze bardziej na jej piersiach, kiedy rozsiadła się wygodnie i założyła nogę na nogę. Poprawiła wysoki kołnierz i uśmiechnęła się do Barrusa.

Lirithea D'riais: Lirithea D’riais.
Przedstawiła się, nie odrywając wzroku od Mauriniusa. Jej usta w kolorze fioletu wciąż były wygięte w lekkim uśmiechu. Gdy kelnerka przyniosła na tacy purpurowy napój, zielone spojrzenie asari wciąż utkwione było w turianinie.

Barrus odwzajemnił uśmiech. Kapitan zamyślił się na chwilę nad osobą asari. Była uwodzicielka, jak każdy z jej gatunku. Oczywiście nie tak piękna jak turianki, ale i tak lepsza od samic ludzi.

Lirithea D'riais: Obiło mi się o uszy, że Widmo szuka pomocy. To prawda?
Asari upiła łyk swojego drinka.

Barrus Maurinius: Widma nigdy nie potrzebują pomocy.

Turianin odpowiedział pewny siebie
Barrus Maurinius: Mi wystarczy przewodnik po Terminusie i Omedze. Ktoś zaufany kto wie kiedy strzelać, ale i kiedy negocjować.

Volus chrząknął znacząco i nie czekając na reakcję pozostałych rzekł.
Jahleed Von: Tak, tak… Ja i kapitan świetnie poradzilibyśmy sobie we dwóch… ale towarzystwo wyszkolonej… i pięknej… biotyczki, jak mniemam?... jest wielce mile widziane. Pozwoli pani, że przedstawię swoją osobę… Jahleed Von. Dawny szturmowiec Turiańskiej Hierarchii i wytrawny… socjolog Omegi.

D’riais omiotła spojrzeniem osobnika, którego wcześniej całkowicie przeoczyła.

Lirithea D'riais: Szturmowiec, socjolog, a do tego jasnowidz! Wspaniałe towarzystwo.

Asari puściła oczko do Jahleeda i powiodła wzrokiem ponownie na Barrusa.

Lirithea D'riais: Nigdy?
Nachyliła się w stronę turianina, odstawiając do połowy opróżniony kieliszek na stolik.

Lirithea D'riais: W takim razie Shepard musiał potrzebować całkiem sporej ilości... przewodników.
Na jej twarzy pojawił się drwiący uśmiech.

Barrus odpowiedział poważniejąc.
Barrus Maurinius: Shepard był tylko człowiekiem.

Barrus Maurinius: Żarty na bok. Rada poleciła mi Ciebie na tę misję, więc jesteś przyjęta. Przyda mi się pomoc w Sercu Zła. Nie jestem takim klocem jak część turian i nie pozbędę się wartościowego sojusznika z powodu dumy.
Wzrok turianina podryfował gdzieś na prawo.
Barrus Maurinius: Powiem Ci szczerze, że duma nie ma nic wspólnego z honorem.
Barrus zrobił mała pauzę.
Barrus Maurinius: Szkoda, że tak wielu z nas je myli.
Maurinius spojrzał Asari prosto w oczy.
Barrus Maurinius: A więc. Panno D’riais, co może mi pani o sobie powiedzieć? Oddziały specjalne? Banda najemnicza? Jakiś ciekawy życiorys, który powinien zabrać mi w dech w piersi jaka to nie tylko piękna ale i zabójcza jesteś?

Lirithea odwzajemniła spojrzenie, a jej wzrok zdawał się przeszywać Barrusa na wylot. Uśmiechnęła się ostatecznie i ponownie oparła się, biorąc w dłoń swój kieliszek.
Lirithea D'riais: Wszystko w swoim czasie.

Turianin wiedział kiedy ktoś mierzył jego siły, zazwyczaj były to krogańskie osiłki lub ludzcy wandale w okręgach. Teraz mierzyła go asari.
Maurinus miał doświadczenie z asari jeśli chodziło o walkę. Podczas służby w armii miał okazję ćwiczyć na poligonie z innymi rasami cytadeli, w tym z oddziałami specjalnymi asari. Liczył na kolejne spotkanie z asari, w bardziej prywatnych okolicznościach. Barrus wolał wiedzieć z kim ma do czynienia.

Quin: Jak już skończyliście te swoje pogaduchy, rozumiem że możemy przejść do interesów. Hej L.

Asari uniosła drinka i skinęła głową w odpowiedzi na powitanie.
Do stolika przysiadł się młody turianin. Na jego twarzy malowało się zmęczenie pomieszane z zainteresowaniem. Rzucił okiem na każdą osobę siedzącą przy stoliku, swój wzrok skupiając chwilę dłużej na Barrusie.

Quin: To gdzie lecimy?

Barrus spojrzał na frywolnego turianina marszcząc brwi.
Młody turianin, który do nich dołączył był nieokrzesany, jeśli był kolejnym polecanym przez radę pistoletem do wynajęcia to jego lekkie nastawienie mogło oznaczać dla nich problemy w terminusie. Maurinius nie widział w nim zbyt wiele z turianina, ale może był zbyt zmęczony żeby bawić się w honor. Zabawne, bawić się w honor.
Barrus Maurinius: Świat Bezprawia.
Odpowiedziało widmo.
Barrus Maurinius: Ciebie kojarzę. SOC, nieprawda?
Barrus przez chwilę się zastanawiał.
Barrus Maurinius: Quinterax Kerana, teraz pamiętam. Nie mieli Cię przypadkiem postawić przed sądem? W służbach chodziła plotka, że rozwaliłeś typowi głowę na oczach świadków bo dał Ci za małą łapówkę, inni mówili że oszalałeś czy coś takiego.

Quin: Rozejrzyj się. Świat bezprawia znajdziesz nawet i tu, na Cytadeli. Tylko jest ładnie przypudrowany. Ale zakładam że chodzi o Terminusa. A odnośnie tej sprawy, wolę to przemilczeć.

Barrus Maurinius: Wiem o co chodzi. Rada ma chyba dzień dobroci dla turian. Mnie zrobili widmem, mimo że doprowadziłem do śmierci prawie setki cywilów. Ciebie starają się pewnie zamieść pod dywan. W końcu niewielu przeżywa prace z widmem.

Widmo posmutniało na chwilę. Wspomnienia masakry w okręgu Bachjret nadal były świeże. Barrusa co noc nawiedzał ten sam koszmar.

Quin: Nie wątpię… bilety na przelot stawiasz nam Ty, jak mniemam?

Barrus spojrzał na Quina zmieszany. Quinterax na pewno nie był szalony, Barrus zastanawiał się jak wiele plotek na jego temat było przesadzonych. W końcu, o nim samym też chodziły różne nieprzyjemne pogłoski, najbardziej niedorzeczną jaką usłyszał, było to, że pracował dla Geth, on, Barrus Maurinius miałby pracować dla geth...plotki jednak będą zawsze. Bezpośredniość Quniteraxa, którą wcześniej pomylił z obłudą, mogła nie być taka zła w Terminusie, jak mu się początkowo wydawało. Opryszki z Omegi nie znają się na honorze. Tak myślał.
Po dłuższej chwili odpowiedział.
Barrus Maurinius: Lecimy moim stakiem. Zapewne czeka na nas w dokach. Najpierw jednak musimy udać się do akademii. Mam zabawki do odebrania u zaopatrzeniowego.

Quin: Chwila. A nasza misja? Może zróbmy tak, skoro masz statek, każde z nas dostanie kwaterę? Chciałbym zabrać kilka rzeczy ze sobą, powiedz tylko jak dużo możemy mieć oraz gdzie dokładnie jest zadokowany statek. Spotkamy się na miejscu. Ty dostaniesz broń od Rady, ale my zabieramy własne ze sobą.

Barrus Maurinius: Spokojnie młody. Sam jeszcze nie widziałem tego statku. Wiem tylko, że będzie to fregata z floty cytadeli, mam nadzieję, że turiańska.
Barrus spojrzał na asari.
Barrus Maurinius: Bez urazy Liritheo, ale wasze statki są zbyt obnośne. Nie zaprzeczam, że mają siłę ognia, ale liczę na trochę mniej rzucającą się w oczy jednostkę.
Lirithea wzruszyła jedynie ramionami.
Po tych słowach ponownie zwrócił się do Quinteraxa.
Barrus Maurinius: Proponuje więc abyście udali się ze mną do akademii, tam odbiorę ekwipunek i razem obejrzymy statek. Dam wam czas na spakowanie się zanim wylecimy. Co ty na to?

Barrus powiedział spokojnie uśmiechając się do młodszego turianina.

Quin wzruszył ramionami.

Quin: Ty prowadzisz, stary.

Jahleed Von: … Tak jest. Panie przodem, moja pani.
Volus usunął się z drogi asari, by ta ruszyła przed nim.

I w tej właśnie chwili niefortunnie wpadł na hanara z sąsiedniego stolika, który wybrał dość okrężną drogę do baru, dokładnie oplatającą ich stolik ze wszystkich możliwych stron. Hanar odwrócił się do volusa i wyrzekł ze zmieszaniem.

Hanar: O… ten… przeprasza…. ten… już idzie… Naprawdę.
Asari zlustrowała hanara wzrokiem, nic jednak nie mówiąc.
Barrus Maurinius: Nic się nie stało. Mój przyjaciel się nie gniewa, ale i tak powinneś uważać.
Barrus odpowiedział szybko reagując.
Barrus Maurinius: Wcześniej podsłuchałem jak tamtych dwóch Krogan mówiło o jedzeniu Hanarów, że słyszeli, że ludzie jedzą podobne istoty na swojej planecie, nazywają to sushi. Masz szczęście, że nie wpadłeś na nich, bo mogli by to potraktować jako okazję do spróbowania Hanara.
Maurinius okłamał Hanara by jak najszybciej go spławić.

Hanar: Oo… to ja im lepiej powiem… yyy… że hanarów nie można jeść… bo…. e… Rozbudzacze się rozgniewają. Ten przeprasza. Idzie. Do widzenia, Widmo.
Po czym ruszył szybkim krokiem (?) w kierunku wyjścia z klubu, kompletnie omijając stolik krogan.

Quin: Czy galareta nazwała Ciebie Widmem? Próbowałeś zatrudnić też latającą artylerię, czy może po prostu nas podsłuchiwał?

Quin wskazał na swój pistolet, a potem na Hanara.

Barrus odpowiedział przecząco kiwając głową.
Barrus Maurinius: Innym razem Quinterax.

Quin: Po prostu Quin.

Volus westchnął i mruknął pod nosem (?).
Jahleed Von: … cholerne galaretki…

Barrus poprowadził swoją drużynę przez okręg do windy zjeżdżającej do akademii SOC. Tam znajdowało się biuro oficera zaopatrzeniowego i zapewne tam zacumowana była fregata.
 
__________________
Man-o'-War Część I
Baird jest offline  
Stary 16-07-2016, 19:09   #9
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
Mgławica Węża
Wdowa
Cytadela
Siedziba SOC
Biuro kapitana zaopatrzeniowego
19.22 czasu ludzkiego


Barrus, wraz ze swymi nowymi podkomendnymi, opuścili niespiesznie Flux, pozostawiając roztańczonego voluskiego barmana samemu sobie. Czekało ich teraz zajęcie o wielekroć bardziej interesującego niż oglądanie amatorskich ruchów tanecznych rodem z Irune. Po krótkiej wizycie tutaj, w biurze kapitana-zaopatrzeniowca, który miał zapewnić Barrusowi odpowiednie wyekwipowanie na nadchodzącą misję, drużyna Widma zamierzała udać się w kierunku doków i zobaczyć nareszcie okręt, na którym przyjdzie im spędzić najbliższe, a może nawet miesiące – wszystko zależało bowiem od powodzeń od niepowodzeń w wykonywaniu zleconego im zadania.

Kapitan zaopatrzeniowy nie sprawiał większych problemów. Znał już Barrusa, wiec po wymienieniu kilku konwencjonalnych kwestii, wręczył przynależny mu ekwipunek. Pełen zestaw: pancerz, karabin szturmowy, karabin snajperski, pistolet, strzelba, omni-klucz. Wszystko to z linii przedmiotów przeznaczonych wyłącznie dla Widm, najlepsze w swoim rodzaju, odpowiednie do każdej sytuacji. Przynajmniej tak zachwalał turiański kapitan.

I gdy wydawało się, że szybka, niezobowiązująca wizyta w tym miejscu minie bez żadnej niespodzianki, do biura wszedł (nie)spodziewany gość.

Hanar: Ehm… tak…
rozpoczął niepewnie, wyraźnie kierując swój wzrok na karabin, który Barrus trzymał teraz w rękach.

Kapitan zaopatrzeniowy: Proszę pana, cywilom wstęp wzbroniony. Szczególnie teraz.
Hanar: Och, tak. Temu przykro. Ten pójdzie. Ten się zgubił. Do widzenia, Widmo. E.. to znaczy… do widzenia, tak po prostu.

Kapitan popatrzył ze zdziwieniem na Barrusa.

Kapitan zaopatrzeniowy: To jakiś twój znajomy?




Mgławica Węża
Wdowa
Cytadela
Doki
(godzina niezidentyfikowana) czasu ludzkiego


Wreszcie dotarli do doków. Gdy winda nareszcie dowiozła ich na miejsce, bez chwili wahania ruszyli ku szeregom przycumowanych statków, umieszczonych równolegle po obu stronach mostu załadunkowego. Zarówno Widmo, jak i jego towarzysze, bacznie rozglądali się w poszukiwaniu jednostki, która mogłaby stanowić ich nowy dom na najbliższe tygodnie. Odnalezienie jej nie było jednak tak oczywiste – Barrus nie otrzymał żadnych wytycznych dotyczących wyglądu lub nazwy jego nowej fregaty, więc na tę chwilę pozostało mu jedynie wypatrywanie statku, który samym swym wyglądem mówiłby „mam na pokładzie Widmo”.

Kiedy znaleźli się już w połowie mostu, jakiś łysiejący, pomarszczony człowiek w roboczym ubraniu mechanika, wstając, boleśnie uderzył się w głowę, czemu dał upust głośnym bluzgiem przeciw całej galaktyce. Wtedy dopiero jego mętne, szare, nisko osadzone oczka napotkały trzy nieznane mu twarze i jeden równie nieznany kombinezon.

Inżynier: Wy jesteście pewnie Maurinius, co?
Nie czekając na odpowiedź, kontynuował.
Inżynier: To wasza jednostka. SSV Andromeda.



Inżynier: Ładna rzecz, sam ją budowałem. Póki co była na jednej misji gdzieś w Trawersie, nie wiem dokładnie o co chodziło, ale wróciła mocno poobijana. Sama też mocno poobijała inne statki, jak słyszałem.
spojrzał z dumą na swoje dzieło.

Inżynier: Teraz jest wasza, kapitanie. Możecie wejść do środka, rozejrzeć się. Tylko jej nie rozpieprzcie w drobny mak podczas misji. Szkoda mojego czasu i nerwów.
Po czym raz jeszcze kreatywnie zakląwszy, rzucił brudne od smaru rękawice na stertę skrzyń i skierował swe kroki ku windzie.

SSV Andromeda stała przed drużyną Widma w całej okazałości i gotowości do podjęcia misji ratunkowej.


Inżynier: Radny Sparatus?
wyrzekł wyraźnie zaskoczony i zdecydowanie grzeczniejszy mechanik.
Inżynier: Czym mogę…

Sparatus: Zamilcz, głupcze, zanim oznajmisz całemu portowi, że przybyłem. Jestem tu incognito.

Inżynier: Aaa… to w czym mogę..?

Sparatus: W niczym. Nie do ciebie tu przyszedłem.

Inżynier: A do kogo, jeśli można?

Sparatus rzucił okiem na grupkę stojącą przy Andromedzie.

Sparatus: Nie można. Zabieraj się stąd.
 

Ostatnio edytowane przez MrKroffin : 16-07-2016 o 19:16.
MrKroffin jest offline  
Stary 17-07-2016, 18:05   #10
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Spotkanie w klubie nocnym Flux minęło przyjemniej, niż się tego spodziewała. Przede wszystkim okazało się, że współpracę miała podjąć z dwoma turianami - a jak wiadomo, do tej pory całkiem nieźle jej to wychodziło. Można nawet powiedzieć, że czerpała przyjemność z pracy z nimi, mogąc studiować ich strategie, sposoby działania, podejmowania decyzji, a także reakcje na różne sytuacje.
Jakby tego było jeszcze mało, miała podjąć pracę dla Widma. Nie robiło to na niej aż takiego wrażenia, jakby mogło się wydawać, jednak było i tak całkiem imponującym osiągnięciem w jej karierze.
Ponadto jednym z jej współpracowników był szarmancki, czyli też o nienagannych manierach, przedstawiciel volusów - ukryty pod swoim kombinezonem Jahleed Von. Dla Lirithei była to idealna okazja, by przekonać się, do czego zdolni są volusowie, a także jakie mają zachowania w różnych sytuacjach - choć opierać miała się jedynie na obserwacji jednego indywiduum.
Nie zamierzała generalizować, ale wiedziała, że każda indywidualna jednostka i tak zachowuje pewne cechy całego ogółu. Poza tym obserwacja była nieunikniona, jeśli chciała się przekonać czy Jahleed był godny jej zaufania. Póki co obdarowała jego i Barrusa dużym kredytem, bo co do Quina zdążyła się już przekonać, że mogła na nim polegać - przynajmniej kiedy znajdowali się pod ostrym ostrzałem wroga.

Całą czwórką udali się do biura zaopatrzeniowego, które miało wyposażyć Barrusa w nowy sprzęt specjalnie na misję, na którą mieli wyruszyć.
Ten czas Liri poświęciła na rozmyślaniu o zadaniu, które zostało im przydzielone. To dosyć nieprawdopodobne, że jedno z najlepszych widm, do tego utalentowana asari, ginie bez śladu podczas jakiejś rutynowej misji. D'riais nie znała tej całej Agany Temi, ale nie musiała, by wiedzieć o jej zasługach i umiejętnościach.
Kiedyś, kiedy była jeszcze młodą asari, która ledwo co uciekła od swojej matki, by poznawać świat i życie takim, jakie jest, chciała zostać drugą Aganą. Już wtedy o niej słyszała, choć jej osiągnięcia nie były jeszcze tak spektakularne.
Z czasem jak podrosła, jej światopogląd bardzo się zmienił, dziecięce marzenia rozwiały, zastąpione zupełnie innymi.
To i niezwykła prośba napotkanego przed biurem hanara przypomniały jej o kolejnej postaci, która wywarła wpływ na to, kim była Liri.
Aria T'Loak, charyzmatyczna przywódczyni Omegi, oczywiście asari. Lirithea gardziła jej osobą, a jednocześnie zazdrościła jej tego, co osiągnęła. Sama była dopiero w połowie drogi, jeśli w ogóle, i daleko jej było do pozycji, jaką zajmowała jej rywalka. Nie zamierzała jednak poddawać się i była niemalże pewna, że właśnie nadarzała jej się okazja, by nieco skrócić swoją drogę ku marzeniom - a była to współpraca z turiańskim widmem Barrusem Mauriniusem.

Gdy tylko znaleźli się w dokach, Lirithea westchnęła. Nie z zachwytu, ale też nie było to westchnięcie wskazujące na rozczarowanie. Raczej zaczęła się zastanawiać, kto stał za wyborem takiego, a nie innego modelu statku, który im przydzielili.
Andromeda prezentowała się... okazale. Do tego wyglądała na trochę sponiewieraną. Na pewno nie była świeżo z taśmy produkcyjnej, co pewnie musiało trochę zaboleć Barrusa. W końcu Shepard dostał o wiele lepiej prezentującą się Normandię, a turianie znani byli ze swojej niskiej tolerancji dla ludzi.
Kiedy spostrzegła, że zbliża się do nich jeden z radnych, a konkretniej turiański radny, postanowiła opuścić towarzystwo i ruszyć załatwić kilka ostatnich spraw oraz spakować swoje rzeczy na pokład Andromedy.
Pożegnała więc Barrusa, Quina i Jahleeda, po czym ruszyła przed siebie, kołysząc przy tym biodrami.
Wyminęła radnego, uśmiechając się do niego zalotnie i rzucając mu powłóczyste spojrzenie, po czym zniknęła wszystkim z oczu udając się w sobie tylko znanym kierunku.
 
Pan Elf jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172