Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-03-2017, 00:21   #71
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Zabezpieczenia rodziny Nortonów także nie miały szans w tym starciu i wkrótce ujrzeli obraz z kilku kamer. Część miała tryb nocnej wizji, ale ukazywały jedynie puste, idealnie schludne mieszkanie. Każdy element był ustawiony pod linijkę, co rzuciło się w oczy szczególnie Ann. Już mieli się wyłączać, kiedy drzwi wejściowe otworzyły się i weszła przez nie całująca się para. Oderwali się od siebie, zdejmując kurtki. Drzwi się zamknęły, a mikrofon wychwycił głosy. Pierwszy był kobiecy, z silnym obcym, dalekowschodnim akcentem.
- Jesteś pewien, że nie wrócą?
- Nie bój się, jak wychodzą tak do pracy to są najwcześniej późnym rankiem - zapewniał chłopak. Z tej kamery i w ciemności wyglądał na młodego, może dwudziestoletniego albo i nawet nie. Wyższy o głowę od dziewczyny, która po zdjęciu kurtki i czapki okazała się Azjatką o zaokrąglonych kształtach. Miała o kilka kilo za dużo, ale poszło jej między innymi w biust. Znów zaczęli się całować, w międzyczasie próbując zdjąć buty.
- Czyżby niegrzeczny synuś przyprowadził sobie dziewczynę podczas nieobecności rodziców? - Ann była wyraźnie rozbawiona. - Nieładnie.
- I wydaje mi się, że robi to pierwszy raz albo kamery zamontowano bardzo niedawno. To wszystko się nagrywa - Remo także był rozbawiony. Wyłączył klawiaturę i mając wreszcie wolne dłonie skupił się na zdejmowaniu sukienki Ann.
Uniosła ręce by ułatwić mu to zadanie i o chwili była już tylko w figach:
- Myślisz, że może nie wiedzieć o kamerach? Może jest po prostu tak napalony, że zapomniał. - Przesunęła dłonie w dół i zaczęła rozpinać pasek od spodni:
- Nie wydaje ci się, że masz trochę za dużo odzienia?
Ekran nagle się rozjaśnił. Chłopak zapalił światło i mogli przyjrzeć się parze jeszcze lepiej. Szczupły blondyn, kiedy było jasno to wyglądał na jeszcze młodszego - lecz to mogło być złudzenie. Dość atrakcyjny z twarzy, w ciasno opinającym ubraniu ujawniającym całkiem dobrze zbudowane ciało. Dziewczyna pewnie nie była starsza, lecz w przypadku Azjatek bywało to różnie i wiek trudno było określić. Ubrana w sukienkę z dużym dekoltem i ciemne rajstopy robiła przyjemne dla oka wrażenie, choć nie należała do takich piękności jak Ann.
- Nie powinniśmy… - wydyszała między pocałunkami, kiedy chłopak przycisnął ją do ściany i całował, wsuwając dłonie pod materiał sukienki. Tak naprawdę nie wyglądała na taką, co ma coś przeciwko.
- Oho! Niewiniątka. - wymruczała Ferrick rozsuwając rozporek. - To może być całkiem interesujące.
Objął bez trudu odsłonięte piersi dziewczyny, starając się też przyjąć taką pozycję, aby nie schodząc w pełni z niego mogła poradzić sobie ze spodniami. Podrażnił palcami sutki.
- Z taką niechęcią do stanika niektórzy powiedzieliby, że lubisz być podziwiana - wymruczał cicho, zezując na ekran. - Niewiniątka? Prędzej napalone nastolatki. Myślisz, że chłopak spróbuje zaliczyć już w przedpokoju?
- Wcale bym się nie zdziwiła - Ann z pewnym trudem zsunęła spodnie z bioder Remo. - Po co nosić staniki, kiedy się nie ma dużych piersi? To tylko niewygoda.
Tymczasem chłopak zdecydowanie nie zamierzał tracić czasu. Ściągnął z dziewczyny sukienkę jednym szybkim ruchem, ujawniając całe rajstopy i czarny stanik opinający duże piersi. Westchnęła, kiedy za nie złapał i sama sięgnęła do jego koszulki.
- Chodźmy na łóżko… - wydyszała, ale on tylko mocniej przycisnął ją do ściany, całując pożądliwie i gryząc w szyję.
- Szybko i gwałtownie. - Zamruczała Ferrick gładząc wyraźne wybrzuszenie w slipach kochanka. - Bardzo dobry początek.
- Myślałem, że kobiety wolą szybko i gwałtownie dopiero po rozgrzewce - Remo wsunął dłoń pod bieliznę Azjatki, chwytając jej usta swoimi. Pocałunek był właśnie taki, mocny i trwał krótko. - Ja na brak stanika u ciebie nigdy nie będę narzekał. Na zdjęcie w środku dnia udowadniające, że faktycznie go nie masz także - wyszczerzył się radośnie, zerkając co jakiś czas na ekran.
- Czasami rozgrzewka nie jest potrzebna. - Odezwała się gdy na chwilę przerwał pocałunek. - To mit, że kobiety nie mogą być już napalone, zanim ktoś zacznie ich dotykać. Wyobraźnia to najlepszy afrodyzjak. - Przy tych słowach zsunęła z Kye, przy niewielkiej jego współpracy, ostatnią część garderoby, jeśli nie liczyć skarpetek.
Podglądana młoda para wydawała się iść za tokiem myślenia Ann. Chłopak podczas pocałunku z pewnym trudem rozpiął stanik i uwolnił duże, ale jędrne piersi swojej dziewczyny, kiedy ona pozbyła się jego koszulki.
- Zróbmy to na podłodze… - wydyszał. Mikrofon miał naprawdę dobrą czułość. Pomimo wcześniejszych protestów, tym razem Azjatka nie sprzeciwiła się. Jej twarz zdradzała nie mniejsze podniecenie niż u niego. Złapał jej pierś i ścisnął, a ona już rozpinała mu spodnie.
- W sumie nie jesteś od nich wiele starsza - Kye kontynuował prowokującą rozmowę. - Zastanawiam się, czy widziałem cię w takim stanie, w jakim oni są teraz.
Stopami zdjął ostatnie fragmenty stroju z siebie i mocnym ruchem zepchnął ją z siebie na drugi koniec kanapy. Chwycił koronkowe majteczki i pociągnął. Kiedy i ona nie miała nic na sobie, przyłożył seksowną bieliznę do nosa, wąchając i podziwiając nagie kobiece ciało. A nawet ciała.
Słysząc słowa kochanka Ann popatrzyła na niego z pewnym zdziwieniem:
- Wtorek nie był znowu tak dawno - Powiedziała odsuwając się od niego i wstając. - Te zioła Lexi musiały być naprawdę mocne.
Nie przejmując się swoja nagością przeszła przez pokój w kierunku gabinetu i po chwili wróciła niosąc w dłoni przenośny dysk:
- Zostawiłam sobie to nagranie na pamiątkę. - Powiedziała z szelmowskim błyskiem w oku, podpinając go do komptera. Połączenie z zewnętrzną kamerą zostało przerwane, a zamiast niego pojawił się nowy obraz:

...Zobaczyli jak Ann otwiera drzwi, odblokowuje alarm, a potem gdy są już w środku zamyka je ponownie i zrzucając kurtkę podchodzi do Remo z błyskiem w oczach:
- Na początek darujmy sobie grę wstępną.
Najwyraźniej zgodził się z nią w całej rozciągłości, zsuwając swoją kurtkę i bez zwłoki chwytając jej golf, ściągając go szybkim ruchem z ciała Ann.
- Delikatność także mam ochotę sobie darować.
Przyparł ją do ściany i pocałował, palce pracowały już nad zapięciem jej spodni, a dłonie Ann, dokładnie w tym samym czasie, sprawnie zabrały się za jego rozporek:
- Nigdy się tak nie czułam! - Dziewczyna jęknęła. - Jak zaraz nie poczuję cię w sobie chyba oszaleję!
- Myślisz, że od tego można się uzależnić?
Pytanie zadane z rozbawieniem rozbrzmiało tuż przed tym jak znów zmiażdżył jej usta pocałunkiem, nie dając szansy na odpowiedź. Już rozpiął spodnie i zsuwał je z niej, razem z bielizną i butami. Nie liczyło się jak, byle pozbyć się dolnej części jej garderoby. On sam był już najwyraźniej gotowy do akcji. Ann uporała się w końcu z zapięciem i zsunęła w dół spodnie. W jej ręce wpadła naprężona męskość, gorąca i pulsująca. Ścisnęła ją ręką prowokacyjnie przejeżdżając po całej, imponującej długości. Jednocześnie z entuzjazmem oddawała pocałunek. Gdy na chwilę oderwał od niej usta westchnęła:
- Unieś mnie w górę.
- Taki właśnie miałem zamiar.
Wziął ją za pośladki, uniósł, zmuszając do zaplecenia rąk na szyi a nóg w biodrach. Pocałował, przyciskając do ściany. I wszedł w nią mocno, od razu, z westchnieniem przyjemności. Załkała czując gwałtownie penetrującą ja męskość. Wszedł szybko i gwałtownie. Była jednak tak rozpalona i mokra, że pochłonęła go bez najmniejszego problemu. Objęła go mocno jeszcze bardziej napierając i pochłaniając całkowicie.
- O tak! Wspaniale! - Krzyknęła i ponownie wpiła się w jego usta.
Opierał ją mocno o ścianę i całując namiętnie dobijał do niej szybkimi pchnięciami, bez opamiętania, raz za razem wchodząc ile mógł.
Ann najwyraźniej była równie mocno napalona, wystarczyło zaledwie kilka silnych pchnięć, by jej ciało przeszył wyzwalający dreszcz orgazmu.
Zaraz potem Remo dobił ją z całej siły do ściany i gwałtownie spuścił głęboko w środku. Westchnął przy tym, odzyskując powoli ostrość widzenia.
Przez chwilę trwali w bezruchu wyraźnie napawając się tą chwilą. Potem dziewczyna przekręciła głowę i delikatnie nadgryzła zębami płatek jego ucha:
- Ja cię kręcę! To było szalone i niesamowite!

Roześmiał się, nie puszczając jej.
- Połowicznie to te środki, połowicznie twoje podniecenie.
Zaczął się kierować w stronę salonu i zniknęli z pola widzenia. Dalej było już słychać jedynie głosy
- Polubiłem tą Lexi, może ci czasami to podrzucać. - Odezwał się murzyn.
- Nie zapominaj też o swoim wkładzie. – Nadeszła żartobliwa odpowiedź - Nie wszyscy tak na mnie działają. Więcej towaru mam w kurtce, jeśli masz ochotę dalej eksperymentować.
- W takim stanie zabawa w pytania w moim wykonaniu może być wyjątkowo monotematyczna...


Ann wyłączyła nagranie i popatrzyła na Kye z szerokim uśmiechem:
- Jak myślisz, to lepsze od podglądania innych?
- Wiedziałem, że coś sobie przypomnisz, ale nie sądziłem, że aż tak dokładnie. Oglądanie siebie też może być ciekawe - roześmiał się, zerkając w dół, na swoje mocno pobudzone przyrodzenie.
Dziewczyna podążyła za jego spojrzeniem i bezwiednie oblizała wargi:
- Bardzo inspirujące. - Powiedziała podchodząc do niego z entuzjazmem. - Tak! Zdecydowanie inspirujące...
 
Eleanor jest offline  
Stary 23-03-2017, 15:06   #72
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Leah przebiegła wzrokiem po wiadomości od komendanta. Pokazała ekran Scottowi.
- Jeśli myśli, że zmarnuje niedzielny wieczór na pisanie raportów to go powaliło.
Odkorkowała dwie butelki po piwie. Wyjęła na stół talerze i kulturalnie nałożyła na nie po kawałku wystygłej pizzy.
- Te mierniki określają skład powietrza? - zapytała kucając przy sprzęcie grającym.
Wybrała “Badmotorfinger” Soundgardenu i gdy wróciła do stołu mieszkanie wypełniły ostre gitary “Rusty Cage”. Stanęła za krzesełkiem Ferra i objęła go za szyję. Właściwie jeśli on nie uznał ich kłótni za kłótnię to może ona też nie powinna. Tak było wygodniej.
- Tak, ze wskazaniem na szkodliwe substancje - odpowiedział na jej pytanie. Jej dotyk jak zwykle na początku sprawił, że minimalnie się spiął i potrzebował chwili na dostosowanie się. Wziął kawałek pizzy i zerknął w stronę kuchni. - Może wrzucimy to do mikrofalówki? Mam ochotę na coś ciepłego.
- Mmmhm, ja też - w ślad za tą deklaracją podążył żywiołowy pocałunek.
Przerwała go niechętnie i uwolniła Ferra z uścisku by pogibać się między stołem a kuchenką, jak przykładna żona ze Stepford. Zazwyczaj jadała na mieście i nawet tak banalny sprzęt jak mikrofalówka był praktycznie nieużywany. Odpaliła panel kontrolny i nacisnęła, na chybił trafił, kilka guzików. Pieprzona elektronika nie przepadała za Wierzbovsky. I z wzajemnością.
- Nic nie rozumiem - wróciła myślami do mierników szkodliwych substancji, choć Ferro mógł śmiało odnieść te słowa do jej aktualnej wojny z kuchenką. - Są w Nowym Jorku jakieś miejsca gdzie zanieczyszczenia powietrza są na tyle duże, aby je monitorować? I po cholerę łączyć je z serwerem? A może to ma zadziałać w drugą stronę? Gdy serwery otrzymają sygnał machina pójdzie w ruch by wypuścić jakieś toksyczne substancje, które zatrują powietrze? Takka broń biologiczna?
Sfrustrowana Leah uderzyła otwartą dłonią w drzwiczki kuchenki. Może przeoczyła jej przegląd? Albo kilka przeglądów z kolei?
- Pewnie popadam paranoję, ale to się układa w jakąś zmowę przeciwko rodzajowi ludzkiemu. Zakłócenia w komunikacji. Umyślnie podsycana agresja. Popierdolone sekty. Wojny gangów. Narkotyki manipulujące ludźmi. A do tego, jak wisienka na torcie, buuuum, uwolnione do atmosfery toksyczne wyziewy. Ludzie giną. Ewolucja zbiera swoje żniwo by zasiedlić planetę nowym lepszym gatunkiem. AI.
Scott zbliżył się i z uśmiechem nacisnął jeden przycisk na kuchence. Maszyneria zadziałała i zaczęła cicho szumieć. Objął ją w talii, co było nietypowym ciągle dla niego gestem.
- Uważam, że powinnaś odpocząć. Świat się nie zawali. Jak z siostrą i szwagrem? - zapytał, wznosząc się na wyżyny aktualnych zdolności socjalnych. To znaczyło, że ona musiała wyglądać naprawdę źle. - Mierniki nie są potrzebne do uwolnienia gazów. Jak miałoby to wszystko działać razem, to zdecydowanie na odwrót. Kiedy nad Nowym Jorkiem świeci słońce i jest takie jakby przytłumione, to oznacza, że patrzysz na nie przez smog. Elektryka w samochodach go nie wyeliminowała. Ale nie uważam, że mierniki mają być do tego. Poszedłbym w stronę narkotyków, bo od nich się zaczęło prawda? Metaamfetaminę wytwarza się w labach, podobnie jak trochę innych syfów. Odlot, jak sądzę, również.
- Jeśli to jest sprzęt potrzebny do produkcji odlotu to duża szansa, że za dragami stoją Dzieci Raajnesha. Martwy fixer, który załatwiał sprzęt był z nimi związany.
Urwała nie bardzo wiedząc po co mu to tłumaczy. Dał jej jasno do zrozumienia, że on ma swoją robotę, ona ma swoją. Czasy kiedy rozwiązywali sprawy wspólnie minęły i już nie wrócą. Zadała pytanie o sprzęt i mierniki, rzetelnie na nie odpowiedział. Wystarczy Wierzbovsky. Jesteś, kurwa, w domu. Ogarnij się. Wyluzuj.
Porzuciła więc temat skupiając się na oplatających ją męskich ramionach. Powiodła po nich palcami oswajając w dotyku syntetyczną skórę cybernetycznych kończyn, chłodnych w dotyku i jakiś obcych, jakby nie stanowiły wcale części Ferra.
- Joe jest już w domu, na warunkowym. Roztrzęsiona ale bezpieczna. Rodzice z nią są - odpowiedziała na jego poprzednie pytanie. - Asha składają do kupy kurewsko drogie nanoboty. Wyliże się z tego. Gliny chyba robią swoje bo wyselekcjonowali narkotyki z krwii Joanny. Może faktycznie nie powinnam się pchać do tego śledztwa tylko zaufać kolegom po fachu.
- O ile nie ma to nic wspólnego z twoim - Ferro zgodził się z tą ostatnią sugestią. Jego ramiona wcale nie były chłodniejsze od jej palców, nowoczesna technologia dawała im wszystko co potrzebne do udawania prawdziwych. O ile pokonało się barierę umysłową związaną z ciągłym wyobrażaniem sobie czym naprawdę są. Mężczyzna wyjął podgrzaną pizzę i położył ją na talerzu. Pociągnął Leah z powrotem, w stronę kanapy. - Nikt o zdrowym rozumie nie uwierzy, że twoja siostra chciała zabić męża. Żaden sędzia i żaden przysięgły - powiedział z pewnością w głosie. - Niestety nie da się ukryć, że nie wierzę w przypadek i pomyloną dostawę - westchnął.
- Jutro zadzwonię do tego gliniarza, który prowadzi śledztwo Joe - domknęła temat.
Usiadła na kanapie, podwinęła nogi i przylgnęła do Ferra jednym bokiem. W ciszy żuła trójkąt pizzy poruszając lekko głową do rytmu muzyki. Jej myśli podążały najróżniejszymi torami. Zdała sobie sprawę, że po chwili odłożyła żarcie na talerz i zalewała jedynie żołądek zimnym piwem.
- Kurwa, jestem z Tomkinsami w dupie - wycedziła wreszcie. - A korpo już pewnie dopina w sprawie guziki.Wiedziałeś, że Corp-Tech powołał ekipę do znalezienia winnego śmierci Amandy i jej ojca? Myślałam, że się jakoś z nimi dogadam…- urwała zdzierając etykietkę z butelki. - Chinka mnie zlała mimo, że akurat jej powinno zależeć by rozwiać wątpliwości. No i zwróciłam się do tego twojego znajomego, z Blank Page. Waltera. Drugi z korpo, który rozpracowuje morderstwo Tomkinsa też jest od nich. Kye Remo. Ten komputerowy celebryta.
Odszukała w holo wiadomość, którą wysłała do Waltera i wręczyła Ferro do przeczytania. Tak było łatwiej przedstawić mu szczegóły.
- Powinnam była cię zapytać. Przepraszam. Jakoś się, kurwa, kręcę w miejscu a Mota jest tak pomocny jak kościelny ministrant. I ma podobne pokłady inwencji.
Skrzywił się, czytając wiadomość. I pokręcił głową.
- To bardzo złe podejście. Z takim… rzeczywiście nie dziwię się, że cię olali. Dobrze, że tylko olali. Nie wiem kim jest owa Chinka, ale znam Waltera. I co więcej, znam Remo - podrapał się po policzku. - Ogólnie to do niego się nie dobierzesz. Nigdy nie poznaliśmy się szczególnie dobrze, ale to konkretny człowiek. Nie traktuj go jak celebryty. I do Waltera "oboje mamy swoje lata"? Toż on jest ponad dwa razy od ciebie starszy - Scott uśmiechnął się do niej, ale szybko spoważniał. - Tak naprawdę to ten ostatni fragment jest niepotrzebny. Oboje dobrze wiemy, że ludziom korpo nic nie zrobimy. Chyba, że znajdziesz bezpośredni dowód, a jakoś szczerze wątpię, by Remo chciał pozbyć się Tomkinsa. On i tak pewnie ma kasy jak lodu. Prawda jest taka, że interesy korporacji są i będą ponad prawem. Musielibyśmy najpierw je obalić, aby coś się zmieniło - zamachał resztką kawałka pizzy i włożył ją sobie do ust.
- Z tym celebrytą to był sarkazm. Haker celebryta, to chyba oksymoron? A swoje lata mam - wzięła od niego swoje holo. - Jestem po trzydziestce. I, w przeciwieństwie do pieprzonych narcyzów współczesnego świata na tyle wyglądam. Co do wiadomości, jak mówiłam - myślałam, że da się z nimi dogadać. Mój, kurwa, błąd.
Powlokła się do kuchni po kolejne piwo, wzięła dwa.
- Skąd ich w ogóle znasz? Waltera, Remo i całe Blank Page.
Podała mu zimną butelkę i rozsiadła się okrakiem na jego kolanach. Wziął butelkę, łyka, a wolna dłoń wylądowała na jej pupie. Powoli potrafił się rozkręcić.
- Da się z nimi dogadać. Odpowiedzieli ci coś w stylu "spierdalaj"? Problem w tym, że to bardzo zamknięta klika. Ci ludzie nie pragną rozwiązywać problemów całego świata, zresztą zamknęli ich za pomoc społeczeństwu. Takie przynajmniej chodzą informacje - wziął następny łyk. - Znamy się, bo świat w pewnych wymiarach jest mały. Bywałem w podobnych miejscach co oni, a tam wszyscy się znają. Dla większości z nich byłem młodym szczylem wtedy - uśmiechnął się. - Co wcale nie znaczyło, że zostanę skreślony. Jeden z nich jest mniej więcej w moim wieku.
- Co do rozwiązywania problemów świata to myślałam, że to właśnie robią prawdziwi hakerzy. Cenią sobie wolność. Docierają do prawdy i objawiają ją światu, wbrew korporacjom czy rządom.
Ferro, w porównaniu z takim Jackiem, miał strasznie powolne tempo. I niedobór inicjatywy. Ten zdążyłby już ze trzy razy… Nieważne.
- Nieważne - powtórzyła na głos swoje myśli. - Jakoś ogarnę to sama. Nic na siłę.
- Eeee…. - zamrugał. - Tak. W sumie tak robią. Lecz głównie wtedy, kiedy im się to opłaca.
Palce Ferro wsunęły się pod spodnie Leah, ciągle nie wykonując tego ruchu, co kończyłby rozmowę i zaczynał coś innego. - Większość najzdolniejszych pracuje dla korporacji, jak Remo. Inni nie wychylają się dopóki nie mają jakiejś prawdziwej bomby.
- Oooo, tak. Ty uwielbiasz strategię nie wychylania się, co? - na usta Leah wypełzł dwuznaczny uśmieszek. - Nawet mnie kręci ten pana chłodny dystans, detektywie Ferro.
Skupiła się na guzikach jego koszuli rozpakowując go jak bożonarodzeniowy prezent. Przez myśl jej przeszło, że właściwie powinna pomyśleć o jakiś drobiazgach, nawet wbrew niesprzyjającym okolicznościom. Za dwa dni święta i cały ten cyrk. Zwykle organizowała to wszystko Joanna, ale teraz pewnie nie ma do tego głowy.
- W święta wpadniemy do moich rodziców, dobrze? - na szczęście Scott nie zajmował teraz najlepszej pozycji do odmowy. - Chyba, że… - zawahała się. - Masz jakąś rodzinę w NY? Kurwa, po tylu latach wspólnej służby nic nie wiem o twoim życiu prywatnym.
Roześmiał się. I pocałował ją. Spontanicznie i mocno. Odezwał dopiero po oderwaniu się od jej ust.
- Wpadniemy do twoich rodziców jeśli wpadniemy też do moich. Jak ja mam wpadać na głęboką wodę to ty też. U mnie prywatnego życia było jeszcze do niedawna niezbyt wiele. O tym wiesz. Moi rodzice żyją w Filadelfii, to nie jest tak daleko. Moje rodzeństwo też pozostało w rodzinnym mieście. Tylko ja jestem wyrzutek.
Jego dłonie przesunęły się do przodu, pracując nad rozpięciem spodni Leah. Z każdą chwilą bardziej wkręcał się w robienie a nie gadanie. Choć, oczywiście, Jack zrobiłby to już ze trzy razy.
- Dobra - zgodziła się bez większego zastanowienia, może dlatego że bezbrzeżnie zajęło ją ściąganie obcisłych jeansów. - Samoloty latają tam pewnie co dwie godziny. Urlop dobrze mi zrobi.
Choć wiedziała, że jeszcze lepiej zrobi jej Ferro. Zaraz.
Nic innego tak skutecznie nie wypłukiwało z niej pokładów stresu.
Fakt, Jack może zrobiłby to już ze trzy razy ale jej się nigdzie nie spieszyło. A Ferro, braki w tempie, nadrabiał na innych polach.
 
liliel jest offline  
Stary 27-03-2017, 01:58   #73
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację

To był dziwny dzień, nie tylko dlatego że Mika nie próbował dziś nikt zabić. Bardziej zresztą nawykł do świstu kul niż do nawiązywania bliższych więzi z innymi ludźmi. O bliższej więzi może zresztą za wcześnie było mówić, lecz czuł, że skruszył fragment muru, którym otaczała się Psyche. Także część tego, którym sam się przez lata otoczył, co było dziwnym doświadczeniem.
Jak mały powrót do niewinności.
To nie były sprawy do jakich został stworzony, ale ostatnie dni odmieniły go. Nabrał tego rodzaju pewności siebie, jaki ma tylko ktoś nie mający wiele do stracenia i jaki działa na kobiety lepiej niż wygląd oraz kasa razem wzięte. Nie sądził swoją drogą, by Psyche leciała na jedno ani drugie. Może zresztą nie leciała również na niego a używała go tylko jako narzędzia do odstresowania się. Nawet jeśli, korzyść była obustronna.
Żyjąc na krawędzi nie ma sensu analizować w nieskończoność każdego kroku. Jutro jedno z nich lub oboje mogli zginąć. Oboje milcząco akceptowali to ryzyko, nie wypowiadając obaw na głos. Krótkie chwile radości, podszyte niepokojem i wydarte cieniom niepewnego jutra były przez to tym intensywniejsze.

Natroju nie popsuła mu nawet wiadomość od Alana. Od dawna lał na zarząd ciepłym moczem a teraz miał już naprawdę wyjebane na to, czy odsuną go od zadania czy nawet wypieprzą z roboty. Tego jednak się nie obawiał, siedzieli już zbyt głęboko w sprawie, żeby był sens ich zastępować. Nawet cieszył na konfrontację z tymi poważnymi do granicy bólu dupy prykami w drogich garniturach. Powymądrzają się i ponapawają władzą, ale postawieni wobec faktów będą musieli zdecydować czy odpuścić czy zaangażować firmę głębiej. Maroldo obstawiał drugą opcję. Właściwie mógł przewidzieć przebieg wideokonferencji jakby ta już się odbyła.

Pozostał wybór miejsca. Otwarta holofonia i miejskie wi-fi odpadały, przekazu wideo nie dało się zaszyfrować tak pewnie jak wiadomości. Łącze hotelowe też nie było pewne. Mik, który i tak musiał rano zawlec tyłek na Manhattan, zasugerował, by po prostu pojechali do Corp-Tower (oczywiście skanując wcześniej siebie i motocykle na pluskwy), ale Psyche nie przypadł do gustu ten pomysł. Nie indagował jej, ale podejrzewał dlaczego. Wcześniej wspominała o bardzo wymagającym przełożonym a z jej głosu dało się wyczytać antypatię a nawet coś więcej, coś niepokojąco niepasującego do jej wizerunku zimnej, twardej suczy. Domyślał się tylko, że wolałaby nie spotykać się z nim w cztery oczy. Zasugerowała inną placówkę firmy, na co Maroldo przystał. Wielkiego wyboru nie było i padło na klinikę w Jersey, połączoną z Corp-Tower bezpośrednim, niezależnym światłowodem. Mik zaczynał już się tam zadomawiać.


***

El Chicanito nie ucierpiało podczas walk, lecz opustoszało jak wszystkie knajpy na Bronxie. W ten niedzielny wieczór byli jedynymi gośćmi. Barman aż się nastroszył na ich widok, może jednak poznał Marlene, bo nie sięgnął po strzelbę, którą bez wątpienia trzymał za barem niczym w westernach. Mik zamówił tortillę i lekkie kaktusowe piwo.

BigJ zjawił się w towarzystwie dwóch postawnych Murzynów, którzy od razu zajęli strategiczne pozycje. Nie było innych członków The Rustlers i bliższych znajomych Meatboya. Zresztą ten co przyszedł także wydawał się spieszyć. Nie bez powodu, działo się w końcu bardzo dużo.
- Lepiej, żeby to było dobre - powiedział na wstępie, ściskając dłoń Mika. - Coś ty zrobił z mordą? Gdybym nie poznał Marlene to bym kurwa pomyślał, że próbujecie mnie wrobić - cmoknął przy tym policzek kobiety.
Maroldo roześmiał się.
- Sami gadaliście, że za bardzo przypominam Bloodboya, nie? – Wyszczerzył zęby. – I łatwo teraz zarobić kulkę za sam wygląd. To przefasonowałem se ryj. Także dlatego, że Free Souls już mnie poznali i próbowali zajebać. Jak myśleli, że nie żyję to zawieźli mnie na teren Kalisto, więc jesteśmy już właściwie pewni, że dla nich pracują. Wytłukliśmy skurwieli sporo, wczoraj w Mount Vernon to też my. Zbliżamy się do Zbawiciela. – pociągnął z kufla łyk lekkiego piwa. - Ale potrzebujemy jeszcze trochę czasu. No i martwimy się o sojuszników. The Rustlers potrzebują więcej współpracy i silnego szefa. Wiesz o kim mówię.
- I bardziej zorganizowanych działań - poparła go Psyche. - Policja może to ułatwić, wyhamowując ataki na The Rustlers, ale to nie potrwa długo. Odnośnie Kalisto, to on powtarza to ciągle. Nie przywiązywałabym się na razie do tego - uśmiechnęła się do BigJ’a, zerkając na Maroldo. - Zetknęliśmy się także kilka razy z BloodBoyami, jestem niemal pewna, że pracują w dużej mierze dla Free Souls, nawet jeśli sami o tym nie do końca wiedzą. Stąd nasze cele są dwa: pomóc wam się utrzymać i wyeliminować Zbawiciela. Musimy jednak współpracować.
- Robicie dużo hałasu, spoko, ale co nam to na razie dało? - BigJ wzruszył ramionami. Nie wziął nawet piwka, co podkreślało brak czasu i fakt, że wszystkim w tej dzielnicy zaczęło się spieszyć bardziej niż zwykle. - Mamy podział, tylko za mało środków. My próbujemy zatrzymać BloodBoyów, żółtki tych drugich. Z dwoma na raz to wiecie jak jest, a jak na razie nikt nie zajął tamtych na tyle mocno, by nam odpuścili.
- Zbliżyło nas do celu - Marlene odpowiedziała na pytanie BigJ’a niezrażona. - Staramy się jak możemy, ale jak sam widzisz, nie jesteśmy armią. Otrzymaliście nasze wsparcie także techniczne. Z tego co wiemy, przydałaby się wam większa współpraca i koncentracja wysiłków. Milczenie Meatboya działa destrukcyjnie, bo ludzie są niepewni. Z tego co zrozumiałam, to te “żółtki” nie są wcale pewni, co wy próbujecie. Rozumiesz? Robicie swoje, staracie się, a nikt tego nie doceni, jeśli nie zbierzecie się razem i nie ustalicie choćby tego podziału “my się zajmujemy tym, a wy tym”.
- To ponoć ustalili - wtrącił Mik. - Ale może przydałaby się jakaś narada, na której szefowie Rustlersów pokazaliby ludziom, że działają razem i ufają sobie nawzajem, key? Moglibyśmy zabezpieczać takie spotkanie, dostaliśmy więcej ludzi. Gdyby Meatboy chciał z nami pogadać to jesteśmy otwarci na propozycje.
- Raczej by nie chciał - BigJ wykrzywił twarz z nieładnym grymasie. - Przysłał was Tieo, co? - mruknął. - Spotkanie, wszyscy w jednym miejscu. Po chuju taki pomysł. Możemy spotkać się prywatnie w kilka osób, ale spęd skończy się gorzej niż poprzednio. I nie wiem co miałby zmienić, tu się zgadzam z szefem. Nic nam z gadania, trzeba działać.
- Miałby podnieść morale - Psyche powiedziała wprost, patrząc BigJ’owi w oczy. Była wystarczająco wysoka. - Myślą, że Meatboy nie żyje, a wy kolaborujecie z BloodBoysami. Jeśli tak nie jest, pokażcie im to.
Maroldo sącząc piwo skinął głową, dając do zrozumienia, że zgadza się z koleżanką.
- Lubimy Jina, ale to… księgowy, nie materiał na wodza. - dodał. - Wsparliśmy go bronią i sprzętem, ale nie jesteśmy pewni, czy lokujemy środki w dobrym miejscu.
BigJ nadal kręcił głową, nieprzekonany do tego pomysłu.
- Spęd nic nie pomoże. Zauważyliśmy, że wszystkie nasze ruchy były wyprzedzane, im dalej tym gorzej. Ta akcja z tobą - wskazał Mika - była ostatnią udaną i zaskakującą dla tamtych. Co też nie pomaga w ocieplaniu waszego wizerunku. O ile nie macie pomysłu na zajebistą zasadzkę to spęd jest beznadziejnym pomysłem. Zdejmą nas wszystkich na raz, niezależnie od ochrony.
- Myśleliśmy o zasadzce - rzekł Maroldo. - Potrzebujemy tylko miejsca na zadupiu, gdzie będziemy mogli wykorzystać całą siłę ognia. Może przy okazji namierzymy zdrajców. Przemyślcie to, key? A mówiąc o zdrajcach, nie dorwaliście Jay-L-a?
- I dobrej, ale nie nachalnej propagandy, aby tamci uwierzyli, że właśnie w tym fałszywym miejscu jest spotkanie - dodała Psyche. - Raczej nikt ważny nie weźmie u nich udziału, ale może uda się przechwycić kilku ludzi i czegoś dowiedzieć. Po nitce do kłębka, inaczej się nie da z kimś tak dobrze kryjącym swoją tożsamość co Zbawiciel.
- Zasadzka brzmi lepiej, ale to po co robić normalne spotkanie? - Murzyn łyknął piwa, które przyniósł mu barman. Oprócz nich i ochroniarzy nikogo w lokalu obecnie nie było. - Jak bardzo chcą to można umówić się w kilka osób i dalej mogą przekazywać do swoich, że jesteśmy po tej samej stronie - wzruszył potężnymi ramionami. - Macie jakiś pomysł na tę zasadzkę? Jakbym dorwał tych skurwysynów to wyśpiewaliby wszystko co wiedzą.
- Gdyby dorwała ich Marlene, to by dopiero śpiewali. - zaśmiał się Mik. - Spotkanie dogadacie jakie se chcecie. Do zasadzki potrzebujemy tylko odpowiedniego miejsca, z pustą przestrzenią bez cywilów wokół. Solidny budynek, opuszczona fabryka, czy coś. Obstawimy z naszymi ludźmi teren wokół i jak zaatakują, zrobimy tam jebany Czas Apokalipsy.
- Nie tylko tego - przypomniała Psyche. - Potrzebujemy zrobić ruch w interesie, abyście przekazali między sobą wiadomości o fałszywym spotkaniu. Ma to wyglądać autentycznie, więc musicie zrobić to po tajniacku - wyszczerzyła się radośnie. - Jak użyjcie holofonów to jeśli się nie mylimy, wróg będzie znał miejsce i czas. Niezależnie od zabezpieczeń sieciowych i tym podobnych dupereli.
BigJ podrapał się po łysej łepetynie. Był spoko gościem, ale nie był wielkim planistą.
- To będzie trzeba też jakoś rozpowiedzieć ludziom, że to tylko ściema. Jak mają wtyki, to też się dowiedzą. Budynek do rozpierdolenia się znajdzie, ale kto uwierzy, że mamy się kisić w starym magazynie?
- Ostatnie spotkanie w restauracji niezbyt się udało, prawda? - Mik uśmiechnął się krzywo. - Gdybym nie spowolnił tamtej cysterny, mogłoby być różnie. Miejsce, którego nie da się zaatakować z zaskoczenia, ani samochodem pułapką będzie wiarygodne właśnie ze względów bezpieczeństwa. I najlepiej, żeby prawie nikt nie wiedział, że spotkanie to ściema. Reszcie powiecie dopiero na miejscu. Kilka wozów waszych ludzi będzie musiało tam przyjechać, w tym przebrani za szefów, jeśli oni sami nie chcą ryzykować. Obstawicie teren jak zwykle. Wszystko musi wyglądać realistycznie, kumasz?
- Dlatego pokazanie się Meatboya mogłoby być bardzo pomocne - dodała Marlene. - Jeśli on nie miałby nic przeciwko, moglibyśmy… kogoś przebrać. Dla patrzących z daleka nie będzie to trudne. Jeśli sam nie chce się pokazać, może zgodziłby się na coś takiego?
BigJ popatrzył najpierw na jedno, potem na drugie i pokręcił głową.
- Jesteście zdrowo rąbnięci. Co chcemy osiągnąć tą zasadzką? Przepytywaliśmy już trochę ziomków i wszyscy gówno wiedzą. Tu też złapiecie co najwyżej płotki, które zastąpią innymi. Takie wyżynanie się jest bez sensu. Skoro Jin chce zapewnień, że działamy w naszej sprawie, to niech sam kurwa wyjdzie z jakąś inicjatywą. A nie głupim spotkaniem - Murzyn pokręcił głową. - Jak spotkamy się w kilka osób to możemy to nagrać nawet, żeby pokazać tych żółtym matkojebcom, że kurwa jesteśmy po tej samej stronie. Po chuj Meatboya udawać?
Podane na razie argumenty wyraźnie go nie przekonywały.
- Jak tamci zobaczą szefów to rzucą do ataku wszystkie siły, a w naszym planie prawie nikt z nich nie uchodzi żywy. Jakieś zwycięstwo by się wam przydało, nie? - Mik wzruszył ramionami. - Przekaż szefowi i przemyślcie to, key? - uniósł kufel, lecz zaraz odjął go od ust. - Jeszcze jedno, tamci oprócz dzieci i netrunnerów porywają też zwykłych ludzi. Przerabiają ich na bojowe cyborgi z wypranymi mózgami. O takie: - Pokazał Murzynowi zdjęcie schwytanego wczoraj monstrum.
- Nagramy całe zdarzenie - Marlene uśmiechnęła się. - Wiem, że walkę uważacie za najważniejszą, ale w dzisiejszych czasach propaganda bywa jeszcze istotniejsza. Może inni się zastanowią, widząc masakrę swoich? Wiem co myślisz. Część z nich to mogą być jeszcze do niedawna wasi bracia. Zabijanie może nie zawsze jest argumentem, lecz tu potrzebne jest coś, co ich zszokuje. Pozwoli się zastanowić, czy wspieranie jakiegoś gościa kryjącego się w cieniach to dobry pomysł. Możemy to wręcz połączyć z atakiem na ich terytorium. Nie będą się spodziewali, sądząc, że szefowie The Rustlers planują gadać, prawda?
- Kiedy chcecie odjebać ten cyrk? I jak wam dać znać, skoro gadacie, że przez holo lepiej nie? - BigJ zdawał się podjąć wreszcie jakąś decyzję, choć nie wyglądał na zachwyconego tym wszystkim.
- Daj znać jak się zdecydujecie to się spotkamy i obgadamy szczegóły. - Ganger nie był zbyt kumaty, lecz Mik nie dał po sobie poznać zniecierpliwienia, dopijając leniwie piwo. - I dopasujemy się do terminu, ale potrzebujemy z pół dnia na przygotowania, key? Jakbyście planowali jakąś inną większą akcję to też daj znać. Skoro ostatnia udana była ze mną to może przynoszę wam szczęście, czy coś. - wyszczerzył się.
Murzyn prychnął.
- Dobra, odezwiemy się pewnie - powiedział, wstając od stołu. - Teraz serio muszę już kurwa lecieć.
- Pozdrów szefa i Alecto. - Mik uścisnął mu dłoń na pożegnanie.
BigJ kiwnął tylko głową i wyszedł.

Odczekali minutę i wyszli z Psyche na cichą, martwą noc, idąc do motocykli zaparkowanych za rogiem. Dziesięć minut jazdy dzieliło ich od hotelu, będącego ich wspólnym azylem do świtu.
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 27-03-2017 o 02:00.
Bounty jest offline  
Stary 30-03-2017, 11:32   #74
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację


- W nocy policja wkroczyła na Bronx.
Poranne wiadomości tym razem podawane były pełnym dramatyzmu i powagi głosem. Podobnie było na wszystkich stacjach.
- Według posiadanych przez nas informacji, trwają aresztowania i konfiskaty. Nie znamy dokładnego przebiegu akcji, ale uczestniczy w niej policja i żandarmeria z całego stanu. Ogłoszono całkowity zakaz lotów dronów oraz wszelkich innych pojazdów latających. Słyszano strzały. Jak tylko otrzymamy dokładniejsze informacje, na pewno od razu państwa poinformujemy. Blokada całej dzielnicy została utrzymana.
To była wiadomość dnia i rzadko która stacja mówiła na swoim kanale o czymś innym. Kamery bez przerwy pokazywały stojących na skraju Bronxu dziennikarzy, próbujących bezskutecznie dowiedzieć się czegoś ze swoich pozycji. Żadna stacja nie nadawała z wewnątrz Bronxu. Zapewne po próbie natychmiast interweniowała policja. Co nie zmieniało faktu, że sieć zawierała już setki amatorskich nagrań, na których widać było obie strony, a nawet wymiany ognia.
- Z innych ważnych informacji - powrócono do studia, dając odetchnąć główkującym nad gadaniem w kółko o tym samym dziennikarzom - W nocy zaatakował nowy sieciowy wirus. Jego zasięg jak na razie jest ograniczony do Nowego Jorku, a większość celów okazało się być wszczepami w głowach mieszkańców. Zanotowano przynajmniej jeden przypadek śmiertelny. Dopóki wasze systemy ochronne nie zostaną zaktualizowane, radzimy odłączyć się od sieci.


Leah

Godzina 8:00 am czasu lokalnego
Poniedziałek, 22 grudzień 2048
Manhattan, New York


Noc minęła zaskakująco dobrze. Nic nie zerwało ich z łóżka, nic nie przerwało miłosnej sesji, trwającej naprawdę długo. Obie strony chciały zrzucić z siebie smutki i problemy, wyrzucić z głowy pracę choćby na te kilka chwil. To zaraz wróciło, ale nie na tyle szybko, żeby nie mogli usnąć i przespać aż do rana. Brak krytycznych wydarzeń pozwolił się uspokoić, poukładać myśli. To było konieczne szczególnie dla Leah, która przecież miała zdawać rano. Ponaglenie, które otrzymała, tym razem wykluczało spóźnienie się. Jedyne co mogłoby zaburzyć ten brak zaskoczeń poranek, to wiadomość od White'a, którą detektyw otrzymała po siódmej.
Cytat:
Proszę więc to udowodnić. Spotkam się z początkującymi dziś o osiemnastej. Jeśli jest pani zainteresowana, proszę odpowiedzieć. Prześlę adres.
Na sam na sam chyba nie mogła na razie liczyć. Nie bez znalezienia powodu do wezwania go na komisariat.

W trzynastce było zaskakująco spokojnie. Większość mundurowych brała udział w akcji na Bronxie lub patrolowała ulice, co mocno wyludniło posterunek. Na miejscu pozostały biurwy, technicy, ci wysoko postawieni i detektywi policyjni. No i ci wezwani na spotkania. Leah przybyła akurat na czas, obserwując jak część ludzi opuszcza pomieszczenie ze wcześniejszej odprawy. Mota już na nią czekał.
- Posłałem po Alexa - przywitał ją z o wiele mniejszym entuzjazmem niż przy ich pierwszym spotkaniu. - To tutaj to jakaś większa sprawa - wskazał brodą na pomieszczenie. Część miejsc była zajęta, w tym te na przodzie. Oprócz szefa było tam jeszcze kilku mężczyzn w marynarkach. W tym Brendan McDermid, główny komisarz policji Nowego Jorku.

Kiedy tylko weszli, Hicks wskazał ich komisarzowi i przywołał do siebie. Kolejne miejsca już zajmowano, nie było czasu na ceregiele.
- Pełen raport, Wierzbovsky. Chcemy wiedzieć dokładnie na czym stoimy przy Tomkinsach. Każda taka medialna sprawa jest teraz ważna, gdyby ją zakończyć to można odciągnąć część uwagi od Bronxu i złagodzić nastroje. Także do dzieła - wskazał nieduży podest.


Kye

Godzina 8:00 am czasu lokalnego
Poniedziałek, 22 grudzień 2048
Manhattan, New York


Nie dane było mu wyspać się tak jakby tego chciał. Pozostawił Ann w łóżku, po odrobinę zbyt długim, za to bardzo relaksującym podglądaniu sąsiadów. Zwłaszcza wtedy, kiedy do mieszkania powyżej - bo słyszeli to dość wyraźnie - wpadł ojciec napalonego chłopaka. Sen, który nadszedł, nie został przerwany żadną sytuacją kryzysową i Remo jeszcze przed siódmą był już w drodze do pracy. Miasto po sennej niedzieli, obudziło się równie wcześnie. Znać było to również po aktywności, jaką zaczęło wykazywać jego holo. Co zaskakujące, pierwsza odezwała się Elena. Można było rzecz, że zachowywała się, jakby jej zależało.
Cytat:
Dziś po siódmej wieczorem zaproponowano mi spotkanie inicjacyjne. Sam Izaak jest podobno mną zainteresowany, ale mogę kogoś przyprowadzić. Odbędzie się zaraz po spotkaniu z początkującymi, oni chyba o szóstej zaczynają. Pójdę jak ty pójdziesz, daj znać. :)
Zanim dotarł do C-Tower, otrzymał także nakaz pozwalający mu sprawdzić rachunki i transakcje PayPala, a także informacje o chorym Blacku. Chłopak pisał, że czuje się paskudnie i musi iść do lekarza. Ciekawie zgrywało się to z informacją o nowym wirusie, bowiem Adam był zadrutowany. Zdążył jeszcze sprawdzić, że konto PayPalowe należy do rodziny niejakich Hawkinsów, którzy nie wyróżniali się niczym szczególnym prócz dostatniego życia i dobrej pracy, kiedy dostał też wiadomość od Oro.
Cytat:
Gościu odezwał się zaskakująco szybko. Mówi, że załatwi nam monitoring, ale w zamian za przysługę, bezpośrednio u ciebie.
I to wszystko przyszło jeszcze przed dotarciem do roboty.

Przy biurku czekała już na niego Lisa. Tym razem jej spódniczka sięgała prawie do kolan, ale podkolanówki i biała bluzka pod którą widać było nieduży czerwony stanik wykluczały jakąś zmianę w jej zachowaniu i stylu.
- Cześć szefie - przywitała go wesoło. - Wkroczenie policji mocno ożywiło gangi. Wydaje mi się, że w sieci ten nowy stał się aktywny. Rekrutuje. Sprzedaje. Rozdaje słodkie pączuszki z wirusowym kremem.
Otworzenie konferencji i zabezpieczenie jej to były dwa kliknięcia. Nie mógł zrobić nic więcej, bo standard był zabezpieczony na tyle, ile mógł. Pojawiły się pierwsze twarze. Dirkuer, Huyston. Remo rozpoznał też Albrechta Wittengsteina, wiceprezesa odpowiedzialnego za całą sekcję. Było też trochę innych, których nie znał osobiście. Z twarzy kojarzył jedynie Azjatkę, za którą zdawał się biegać jego dyrektor.


Ann

Godzina 8:00 am czasu lokalnego
Poniedziałek, 22 grudzień 2048
Manhattan, New York


Bywały czasy, jeszcze nie tak dawno, kiedy mając zimowe ferie i brak naglących projektów do nadrobienia, Ann spała niemal do południa. Te czasy wydawały się minąć bezpowrotnie. Kye obudził ją tylko na chwilę, wychodząc po szóstej, ale przed ósmą znacznie skuteczniej zrobił to Dru, meldując się pod budynkiem. Zapewne cierpliwie by poczekał, gdyby nie miał dla niej wiadomości.
- Przynajmniej dwóch ludzi obserwuje budynek. Rozpoznaję jednego z wczoraj, trzymają się tych samych sektorów. Nie zainteresowali się zbytnio panem Remo, ale możliwe, że kogoś powiadomili o jego wyjściu - to świadczyło o tym, że już dość długo obserwował. - Jestem pewien, że czekają na kogoś lub coś. Za bardzo starają się udawać.

Świat pełen podejrzeń. Przy tych wszystkich porwaniach, o których ciągle opinia publiczna nie wiedziała wiele, można było popaść w niezłą paranoję. Z drugiej strony, nadeptywali na odcisk coraz to większej grupie osób. Zdążyła się umyć, ale jeszcze nawet nie ubrać, kiedy holofon odezwał się ponownie. Ten numer też znała.
- Holson. Dzwoniono do mnie z tego numeru - usłyszała głos, który łatwo powiązała z twarzą agenta.


Psyche, Mik

Godzina 8:00 am czasu lokalnego
Poniedziałek, 22 grudzień 2048
New York


Nic nie przeszkodziło im spędzić tej nocy na seksie. Pusty hotel sprawiał, że nie mieli sąsiadów i budłowanie oraz wszelkie inne odgłosy, nie miały komu przeszkadzać. A ci co takie rzeczy lubili, mogli sobie posłuchać. Mogli też spędzić tę noc na spaniu, co doskonale zrobiłoby poobijanemu i poranionemu ciału Mika. Chwila spokoju pośrodku chaosu. Co i raz rozlegały się pojedyncze wystrzały albo całe gwałtowne strzelaniny, lecz wszystko to gdzieś dalej, kilka przecznic co najmniej od nich. Gliny nie dotarły do hotelu tej nocy, za to cały Bronx i tak wrzał ruszał niczym szturchnięte kijem mrowisko. Ich obudził jednakże dopiero świt i pierwsze przychodzące wraz z nim wiadomości.
I fakt, że musieli zmienić lokalizację przed ósmą.

Według Maroldo, musiała być to klinika. Psyche miała więcej możliwości. Sam Nowy Jork zawierał ze sto miejsc podłączonych do sieci firmowej, kilka z nich znajdowało się nawet na Bronxie - choć może przy obecnym zamieszaniu nie byłby to najlepszy wybór. Tak czy inaczej, podróż do New Jersey nie była konieczna - w przeciwieństwie do minięcia kordonu policji, co znów wiązało się z kilkoma rozmowami z ważnymi osobistościami, zanim puszczono ich i pozwolono dotrzeć na miejsce. W międzyczasie dotarły dwie wiadomości. Ta od Rose zawierała zaszyfrowane współrzędne niepozornego budynku na terenie The Rustlers. Ta od BigJ'a, informowała, że się zgadzają na spotkanie. Nie przekazywała nic więcej, Murzyn może nie miał najmocniejszej łepetyny w planowaniu, ale nie był głupi i wziął sobie do serca możliwość przechwytywania wiadomości przez wrogów.

Kiedy podłączyli się do konferencji, niemal wszystkie wirtualne krzesła były zajęte. Od razu rozpoznali Dirkuera oraz Remo. Po chwili również Albrechta Wittengsteina, wiceprezesta Corp Techu. Rzadko ktoś taki uczestniczył w spotkaniach tego typu, więc sprawa musiała stać się naprawdę priorytetową. No i krążyły o tym różne plotki. Niezadowolony Wittngenstein mógł nie tylko zwolnić z roboty, ale całkiem zniszczyć komuś życie. Ku swojemu niezadowoleniu, Psyche rozpoznała Boora. Oprócz nich w konferencji brało udział kilka nieznanych im osób, w większości mężczyzn w garniturach. Oprócz Psyche była tylko jedna kobieta, Azjatka, o której także nic nie wiedzieli.

- Ósma, spóźnionych nie wpuszczamy - wiceprezes odezwał się jako pierwszy. Miał zdaje się pewną wiedzę o tym, o czym będą tu mówić. Lub poznał twarze, bo pierwsze słowa skierował do Remo. Następne w stronę Dirkuera. - Zacznijmy od raportu od pańskich ludzi. Chcę to usłyszeć z pierwszej ręki.
Alan przywołał na usta słaby, sztuczny uśmiech, po czym dłonią wskazał na Maroldo i Psyche.


 
Sekal jest offline  
Stary 05-04-2017, 20:16   #75
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Super 8 Bronx Hotel mieścił się przy Southern blvd, w samym sercu dzielnicy i obok naziemnej linii metra. W spokojniejszych czasach gościł mniej zamożnych i odważniejszych turystów, obecnie rzecz jasna świecił pustkami. Maroldo wynajął pokój na ostatnim, piątym piętrze, z wątpliwie atrakcyjnym widokiem na parking i dachy sąsiednich budynków, będące w zasięgu wystrzeliwanej liny cyborga, gdyby przyszło się szybko ewakuować.
Mik otworzył kupiony w hotelowym barze sok aloesowy i przysiadł na łóżku, zdejmując kamizelkę i koszulę i przystępując do zmiany licznych opatrunków, pokrywających górną część ciała. Włączył pilotem stojący naprzeciw holowizor na lokalne wiadomości. Marlene rozejrzała się po wnętrzu, zdejmując skórzaną kurtkę i zostając tylko w obcisłym podkoszulku, który nosiła pod nią. Zatrzymała się przy oknie i wyjrzała na zewnątrz.
- Alan nie będzie musiał cię wyciągać kiedy jesteś ze mną. Jesteśmy ponad prawem - uśmiechnęła się, zerkając na niego. - Jeszcze opatrunki? Chyba chcesz wzbudzić moje współczucie. Nanoboty dawno cię połatały, lekarze każą je nosić przez swoje stare przyzwyczajenia.
- Stalowa Siostra nie przeistoczy się we współczującą pielęgniareczkę? - uniósł wesoło brew, lecz zaraz skrzywił się, zrywając kolejny plaster i przyglądając jednej z małych czerwonych blizn pośród licznych sińców. - Nanoboty słabo sobie radzą z oparzeniami. Dostałem wczoraj rykoszetem olejem z frytkownicy. - pociągnął w skupieniu nosem. - Mam wrażenie, że wciąż pachnę frytkami.
- Przestań, bo robię się głodna! - roześmiała się swobodnie, przyglądając się mu. - Jak się trzymasz? Ostatnio trochę cię obijali. Ja mogę lubić gwałtowne przyjemności, ale ty niekoniecznie.
Oczy Marlene wyraźnie się śmiały, tak jak nigdy nie robiły tego oczy Psyche.
Mik dostrzegł to i patrzył w nie, zaintrygowany tą odmianą.
- Lubię, do pewnego stopnia. - odpowiedział uśmiechem. - Ogólnie nie jest źle, mój termin ważności jeszcze nie upłynął… Więc jestem do schrupania, jeśli masz ochotę - mrugnął do niej okiem.
- To zależy, czy masz ketchup - przesunęła swoje długie włosy na plecy w zamyśleniu. - Zastanawiam się… jak łatwo jest omotać mężczyznę? - powoli ruszyła w stronę Mika, kołysząc biodrami. - Czy zaślepiony pięknem przełoży własną przyjemność nad wspólne dobro?
- Jak przyjemność koliduje ze wspólnym dobrem? – wstał, gdy podeszła i oparł dłonie na jej biodrach a ich twarze znalazły się nagle bardzo blisko siebie. – Myślę, że to nie przyjemności się obawiasz, tylko uczuć.
Roześmiała się, wyswobodziła z jego dotyku jednym ruchem i wirując padła na łóżko z szeroko rozłożonymi ramionami.
- Nie mówię o sobie, głuptasie. O Rose. I Jinie. Jestem pewna, że wobec niego, prywatnie, jest zupełnie inna. I jej pierwsze niepowodzenie związane było z obecnością Felipy przy ich rozmowie.
- A ty wciąż tylko o pracy. – Mik prychnął i pokręcił głową, wyraźnie zawiedziony. – Jin Tieo jest za stary, żeby narazić biznes dla kobiety, jeśli o to pytasz. Musiałby się w niej naprawdę zabujać, bo z jego pozycją i kasą może przebierać w laskach. Może nawet pasują do siebie, w końcu oboje są sztywni i żółci – wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że niewiele go to obchodzi i położył się na boku przy Psyche, opierając głowę na dłoni.
- Pomówmy o czymś innym – zaproponował, mrużąc oczy. – Na przykład o tym weekendzie na Florydzie. Ty, ja, plaża i ocean... Czy wolisz chatkę w górach?
- Paralotnię nad pięknymi widokami - zamruczała w odpowiedzi, zamykając oczy i wyobrażając sobie tę scenę. - Być wolną, niczym nie ograniczoną i w pełni swobodną. Nowy Jork na to nie pozwala. Jin-Tieo może pragnąć czegoś innego. Tak samo jak i ty - odwróciła do niego głowę i uśmiechnęła się szeroko.
- Ja pragnę czegoś więcej niż tylko przyjemności - powiedział. - Przyjemność możesz dziś kupić na każdym rogu. Paralotnię też da się załatwić. Jesteśmy przecież wolni. W każdej chwili możemy rzucić wszystko i wyjechać w Appalachy, czyż nie?
Patrzyła na niego przez kilka długich chwil, z szeroko otwartymi oczami i drgającymi kącikami ust. Nagle roześmiała się głośno i szczerze. Śmiech przeszedł w chichot, a następnie zamilkł, a dłoń Marlene pogładziła policzek Mika.
- Uwielbiam twoją naiwność. Możesz rzucić wszystko i wyjechać. Tylko już nie wrócisz. A jeśli okażesz się odpowiednio cennym lub zbyt wiedzącym narzędziem, będą także cię szukać. Poznałam kilku ludzi w firmie, którzy są zatrudnieni tylko do tego. Przy nich Psyche to radosna, mała dziewczynka.
- Wiem, pracowałem z nimi – ujął jej dłoń w swoją i pogładził palcami. – Raz sprzątnąłem jajogłowego, który chciał sprzedać prototypy konkurencji. Nie jestem z tego dumny, key? Ale facet zginął przez własną chciwość. Powiedzieli mi wtedy: „Należysz do nas, Mik”. Gówno prawda. Jasne, wiedzą, że ich sekrety są bezpieczne, bo znają moje brudy tak jak ja ich. Wygadam się, to sam trafię za kratki. I nie jestem tak cennym nabytkiem, żeby inne korpo chciało mnie chronić. Dlatego myślę, że pozwoliliby mi zwyczajnie odejść. Muszą się liczyć z tym, że mogłem zdeponować gdzieś kompromitujące firmę dane i zlecić ich publikację w sieci, gdybym zginął w dziwnych okolicznościach. Były takie przypadki. To jak polisa ubezpieczeniowa dla siebie i bliskich. Ja mam lojalki tylko na czas dużych projektów i zadań specjalnych, no i dożywotni zakaz pracy dla konkurencji. Nie znam twojej sytuacji.
Mówił spokojnie i powoli.
- Zawsze możesz zniknąć. Jeśli nie popełnisz błędu to nigdy cię nie znajdą. Teraz łatwo zmienić wygląd i tożsamość. Ludzie wpadają, bo nie potrafią zerwać z przeszłością, ulegają pokusie kontaktu z rodziną czy znajomymi, albo próbują sprzedać tajemnice firmy. Twoje obawy to tylko wymówki. Odejdziesz, jeśli naprawdę tego chcesz. Nie sprzedam cię, jestem prawilnym chłopakiem z Bronxu – po twarzy Mika przemknął cień uśmiechu . – Może sam niedługo będę musiał zniknąć.
Uśmiechnęła się smutno, nie patrząc w żadne konkretne miejsce. Jej oczy zresztą nic nie widziały.
- Tylko testujesz nowe wszczepy, nic takiego. Co najwyżej ci je wyjmą i puszczą. Być może masz rację, kto wie. Ja jestem ich produktem, Mik. Od stóp do głów. Mnie nie puszczą. I w przeciwieństwie do ciebie mam całkowitą pewność, że moje ruchy są kontrolowane. Żadnych polis ubezpieczeniowych, one nic nie dają. Ta rozmowa też może być podsłuchiwana. W ogóle nie powinnam nic mówić. Te problemy z siecią były oddechem, ale już minęły.
Zamilkła tak nagle, jak zaczęła mówić. Wróciło życie i szczery uśmiech na twarzy Marlene.
- Co nie znaczy, że nie można cieszyć się z małych rzeczy - spojrzała na niego. Ta krótka, ulotna chwila słabości już minęła.
- Płaciłem za pokój chipem gotówkowym, ale na wszelki wypadek... - Mik wstał i odłączył od kontaktu trajkoczący cicho w tle holowizor. Projekcja wozów opancerzonych na Whitestone Bridge, na którym parę dni temu ratowali Felipę z rąk porywaczy, wyparowała nagle z nad szafki, pogrążając pokój w półmroku.
- Znasz ten dowcip? Leci tak: Żona zapytała czemu noszę po domu broń. Odpowiedziałem: CIA. Żona się zaśmiała, ja się zaśmiałem, holowizor Samsunga się zaśmiał. Zastrzeliłem holowizor. - wyszczerzył się, wracając do łóżka, lecz po chwili spoważniał, przygryzając wargę i marszcząc czoło. Moment szczerości Psyche musiał zrobić na nim większe wrażenie niż by tego chciała.
- Moje cyberoko i audio są odseparowane od sieci. Nadajniki da się wykryć, mam w domu fotel diagnostyczny. Nie jesteś produktem, Stalowa Siostro. Już to, że nie chcesz nim być, temu przeczy. Cokolwiek ci zrobili, nie wyszło im do końca, chociaż trzeba przyznać, naprawdę postarali się o design. – Dłoń Mika, choć stworzona do miażdżenia i zabijania, nadzwyczaj delikatnie pogładziła jej ramię i szyję. - Lubię dobre produkty, ale tylko lubię. - Nachylił się ku niej lekko. - A ciebie więcej niż lubię.
- Mówisz tak, bo jestem ładna - pokazała mu język. Już nie wróciło to nieobecne spojrzenie, rola Marlene ciągle była na swoim miejscu. - I chcesz się do mnie dobrać! - pogroziła mu palcem mało poważnie. - Możemy zapewnić sobie chwilę przyjemności, ale naprawdę uważasz, że coś więcej? Przy Psyche wytrzymać ci o wiele trudniej - spojrzała mu w oczy, a światło odbiło się pod kątem idealnym, aby zaznaczyć niezwykły fiolet tęczówek.
- Zdziwisz się, ale nawet wolę Psyche. – uśmiechnął się lekko, lecz uparcie nie podejmował żartobliwej gry Marlene. Nie uciekł wzrokiem przed jej spojrzeniem. Szare oczy patrzyły na nią, dziwnie pasujące do jego nowej, poharatanej twarzy. - Wydaje mi się bardziej prawdziwa… chociaż pewnie prawdziwa ty jesteś gdzieś pomiędzy, pod tymi ładnymi maskami. Chciałbym ją kiedyś poznać, wiesz? – Ciężka dłoń Mika przesunęła się w górę jej szyi a jego szeroka pierś dotknęła jej boku, gdy mówiąc, wolno pochylał głowę nad jej twarzą. - I tak, chcę się do ciebie dobrać. Dziś, jutro i jeszcze wiele razy…
- Oh, napalony mężczyzna! Ale jak już zaczniesz to viagra 3.0 ci nie pomoże, bo ja jestem zbyt wygłodniała! - zaśmiała się, ciągle pogodna. - Ja jestem wszędzie. W każdej mnie. Sam musisz wydedukować co wyjdzie z połączenia nas wszystkich - błysnęła zębami.
A potem pozwoliła się pocałować.
Mika nie trzeba było dłużej zachęcać a Psyche nie potrzebowała aż takiej reklamy.
Tym razem z trudem powstrzymał śmiech, kiwając głową na znak, że podejmuje wyzwanie. Po chwili spieczone usta Mika spotkały się z wyczekującymi ich wargami i splotły z nimi w pełnym pożądania pocałunku. Jego dłoń ścisnęła jej kark a ciało przylgnęło do niej. Smakował sokiem aloesowym i lekkim posmakiem metalu. Ona zaś mocnymi perfumami i skórą, połączeniem zapachów i smaków preferowanych przez Marlene. Wsunęła język głęboko w usta Maroldo, obejmując go rękami nie mniej silnymi niż te należące do mężczyzny. Ścisnęła mocno tyłek, zachęcając. Mogli robić o wiele więcej, niż normalni śmiertelnicy, zdawały się mówić jej gesty.
Odpowiadał na nie, dostosowując się szybko do oczekiwań. Potrzeba było czasu, by osiągnąć kompatybilność, lecz jej szukanie samo w sobie było miłe. Oboje zapewne już dawno poznali i przekroczyli swoje ograniczenia. Teraz musieli tylko poznać się nawzajem. O wiele lepiej było robić to bez słów, próbując się i zaskakując, co do tego zdawali się milcząco zgadzać, nie komunikując inaczej jak z pomocą przyspieszonych oddechów i dotyku.
Wiele rzeczy się zmieniło przez ostatnie kilkanaście lat i seks nie był wyjątkiem. Implanty kończyn nie były już nieczułymi kawałkami powleczonego tworzywem i wyhodowaną skórą metalu. Odczuwały dotyk tak samo jak prawdziwe ciało, a nawet mocniej, jeśli podkręciło się ustawienia. Dodatkowe strefy erogenne w dowolnym miejscu? Czemu nie, najlepiej tam gdzie ciało ociera się o odzież, kiedy idziemy ulicą. Lub na skroni, by w pracy podrapać się za uchem i dyskretnie podarować sobie chwilę przyjemności. Łagodny orgazm przez całą dobę? Proszę bardzo. Wszystko było dla ludzi i wszystko kopało i uzależniało lepiej niż dragi, nie mówiąc już o VR. Mało kto, tak jak Dzieci Rajneesha, szukał jeszcze prawdziwych wrażeń, wymagających wysiłku i interakcji, z innych powodów niż na pokaz. Oni jednak byli ludźmi czynu, nie biernymi obserwatorami życia. Wiecznie spragnieni, nigdy nienasyceni.
Mik wszak nie spieszył się nigdzie, konsekwentny jak maszyna, z dodatkiem biologicznej dzikości. Bliskość rozgrzewających się ciał, objęcia na granicy bólu, zachłanne pocałunki niemal do utraty tchu. Wyczuwalna przez ubranie twardość jej sutków i jego członka napierającego na spodnie. Męskie dłonie błądzące na oślep, lecz doskonale wiedzące gdzie trafić, ściskające jej talię, pierś i pośladki. Ramiona cyborga nie różniły się w dotyku od prawdziwych, nie sposób było wyczuć miejsca, w którym łączyły się z ciałem i grającymi pod skórą mięśniami, muszącymi być efektem wieloletnich ćwiczeń. Nie wiedząc jakie Psyche ma modyfikacje skupił się na pieszczeniu miejsc powszechnie znanych jako szczególnie czułe. Usta ześlizgnęły się na szyję i obojczyk. Pękło z trzaskiem ramiączko jej bluzki, szarpnięte zbyt mocno, by odsłonić piersi. Nie przerwał, by wyrazić skruchę. Pod spodem nie było stanika, jedynie ciało wraz z ciemnym, sterczącym w górę ciemnym punktem sutka. Małe aureole nie obiegały od niego kolorem, idealny kształt i sprężystość wskazywały na to, że ciało Psyche należało do bardziej idealnych niż te zwyczajne. Pierś na tyle duża nie mogła zachowywać takiego kształtu w tej pozycji. Myśli wyparowywały z głowy Marlene, kiedy łapała dłonią włosy Mika i przyciskała go mocno do swojej piersi. Delikatność nie do końca leżała w jej naturze i jedynie czekające ich wkrótce spotkanie zmuszało do zachowania ostrożności podczas rozpinania spodni mężczyzny. Objęła go nogami tak mocno, aby nie mógł uciec, a każdy dotyk jego ust powodował ciche westchnięcia, jak gdyby całe jej ciało było przystosowane do przeżywania wzmocnionej rozkoszy. Nie znali swoich preferencji, nie mieli teraz czasu w pełni ich poznać, ale Psyche całym swoim ciałem krzyczała o zaspokojenie. Kiedy coś robiła, robiła to bez kompromisów.

Mik, najmniej w połowie składający się ze sztucznych części, był ostatnią osobą, której mogłoby przeszkadzać poprawianie natury. Czy kusiło go prześwietlenie jej skanerem? Być może. Takie technologiczne soft-porno... Teraz jednak chłonął doskonały design, nie zastanawiając się w jakim stopniu jest dziełem nauki. Dążąc do ideału łatwo było przesadzić i zahaczyć o karykaturalność. Mik-artysta doceniał umiar i zachowanie złotych proporcji, co wyrażał zaangażowaniem i pełnymi aprobaty pomrukami. Usta miał bowiem zajęte jej nabrzmiałymi sutkami. Lizał je i wsysał chciwie do ust, jednocześnie pracując wraz z Psyche nad pozbyciem się reszty garderoby. Brak stanika ułatwił sprawę i kooperacja tak szła sprawnie, że powinni upomnieć się w firmie o premię za pracę zespołową. Nie tracił czasu na ściąganie jej bluzki, sprowadzonej do paska materiału opinającego ciało poniżej uwolnionych piersi. Majtki ściągnął za to od razu razem ze spodniami, podobnie jak ona jego. Oswobodzona z okowów męskość otarła się o jej nagie udo. Wbrew oszczerstwom niektórych pracowników CT nie była zimna i metalowa.
Nic na ciele Psyche nie sugerowało, że całość składa się z czegoś więcej niż naturalnych elementów. Prócz doskonałości. Doskonale gładka skóra, idealnie wyrzeźbione krągłości - nie przesadzone i podkreślające kobiecość - długie nogi, nawet ukształtowane w idealny trójkąt włoski na łonie. Marlene miała także tatuaż w dolnej części pleców i na łydce, wcześniej ukryte pod ubraniem, a teraz wijące się w swoich kształtach, widoczne doskonale. Czysta perfekcja z pełnym przywiązaniem do najmniejszych szczegółów jak pieprzyk pod lewą piersią i dolne elementy ciała skrojone pod względem średniej wyciągniętej z tego, co najbardziej podnieca. Dla zwykłego oka wyglądało to prawdziwie. Podobnie jak i drapieżna namiętność, którą kobieta okazywała swojemu obecnemu mężczyźnie. Pozbywszy się ubrania wbiła paznokcie w plecy i przesunęła nimi na jędrny, męski pośladek, zatapiając je tam z dużą siłą. Na skraju przebicia skóry, nad czym zdawała się doskonale panować. Westchnęła, drugą dłonią łapiąc Mika za włosy i przesuwając jego głowę z jednej piersi na drugą, gdzie równie duży i twardy sutek czekał na obsługę ciepłych i mokrych ust.
Zajęły się nim równie gorliwie. Patrzące na nią z dołu przymrużone oczy z wyraźnym zadowoleniem obserwowały efekty na jej twarzy. Spiął mięśnie, gdy znów wbiła mu paznokcie. Całe ciało miał sprężyste, nieco szorstkie i twarde.
- Drapieżna… – zamruczał, w odpowiedzi przygryzając jej sutek. - Co gdy spotkają się dwa drapieżniki?
Pytając nie próżnował. Męska dłoń zsuwała się po jej płaskim brzuchu i szorstkim futerku, sięgając między uda. Palce znalazły drogę do podłużnego zagłębienia w jej ciele, rozchyliły delikatne fałdki, odkrywając twardy punkt, naciskając go i przesuwając się po nim niżej.
- Wtedy oba odczuwają tak samo mocno - zamruczała niczym kotka, wyginając swoje ciało w nieduży łuk. Giętka i wysportowana ponad ludzkie możliwości nie miała problemu z przyjęciem żadnej pozycji. Uda same rozjechały się na boki, wpuszczając rękę bez najmniejszego nawet oporu. Nie puściła jego włosów, szarpnęła je wręcz, zmuszając go do odchylenia głowy w tył. - Jesteś na to gotowy?
Długie paznokcie przesunęły się do przodu, gdzie smukłe palce złapały za to najwrażliwsze, gładkie i miękkie, a jednocześnie twarde miejsce. Ścisnęły z wyczuciem kiedy fioletowe oczy Psyche patrzyły wprost na Mika.
- Urodziłem się gotowy – uśmiechnął się, podejmując pojedynek na spojrzenia i pozwalając jej bawić się swoim narzędziem, które ponad wszelką wątpliwość też było gotowe. Na potwierdzenie napiął ten specyficzny mięsień, który aż wierzgnął w jej dłoni.
- Mówiłem, że nie jest metalowy.
Niżej, kciuk Mika popieścił jej guziczek a palec wskazujący wtargnął do szparki, drapieżnie, ale z wyczuciem. Wydawał się mieć w tych pieszczotach wprawę, i to nabytą chyba nie tylko w VR. Chociaż kto wie, cyberseks był teraz ultrarealistyczny, tylko wspomnienia po nim nie takie same. Na plecach i pośladkach Mika nie pozostałyby ślady jej paznokci a ich ciała nie pachniałyby sobą nawzajem. Ograniczenia klasycznego sposobu uprawiania miłości fizycznej szybko znikały, kiedy człowiek w pełni zanurzył się w doznania możliwe dopiero tutaj. W środku ciało Psyche było jeszcze bardziej jedwabiste, śliskie i miękkie, a jednocześnie niezwykle ciasne. Drażniąc się z nim, uniosła głowę i ugryzła lekko w szyję.
- A czy ja jestem? - szepnęła z radością w głosie. Tam wewnątrz sprawiała wrażenie tak samo idealnej jak na zewnątrz. Trzymająca go dłoń zsunęła się aż do nasady i zamarła, czerpiąc radość z jego gotowości i drgania.
- Oj tak… Chyba jednak trochę ci się podobam - zaśmiał się cicho do jej ucha, po czym odnalazł usta. Ich języki znów się splotły a zęby zaczepnie przygryzały wargi, poczas gdy Mik nie przestawał pieścić jej najintymniejszego miejsca, doprowadzając do pierwszych drżeń. Nie trwało to jednak długo. Nawet gdyby nie mieli spotkania za godzinę, nie przeciągaliby gry wstępnej, zbyt byli już rozgrzani i głodni spełnienia. On dawał to poznać całym sobą, zachłannym językiem i dłońmi oraz głośnym oddechem przez zaciśnięte zęby.
- Byłaś kiedyś z bardzo silnym mężczyzną? - zapytał, wyjmując dłoń z między jej ud, unosząc do twarzy i wąchając z wyraźną rozkoszą. - Takim, który zafunduje ci dosłowne u-nie-sie-nia?
Podkreślając żartobliwym tonem ostatnie słowo, oparł kolana i jedno ramię na łóżku a drugie wsunął pod plecy Psyche i uniósł górną część jej ciała w powietrze, dociskając do siebie oraz wyginając jej plecy w jeszcze większy łuk.
- Byłam z takimi, którzy byli silni i rozczarowująco mało wytrzymali - odpowiedziała w podobnym tonie. - A ty byłeś z kobietą, która może przyjąć każdą pozycję?
Pozwoliła ciału wyginać się pod niezwykłym kątem, gdy ją podniósł, niczym szmaciana laleczka. Piersi sterczały mocno, celując sutkami w sufit, kiedy reszta ciała ciągle leżała na łóżku. Patrzyła na niego z uśmiechem, pozwalając mu decydować co zrobić z jej smukłym ciałem.
Na razie docisnął ją tylko do siebie, odrywając jej pupę od pościeli, ale nie było w tym żadnej brutalności, raczej niespodziewana jak na cyborga gracja.
- Każdą? - oderwał usta od jej obojczyka. - Lubię akrobatykę. Uwieś się na mnie i opleć nogami - polecił, podczas gdy jego męskość ocierała się o jej łono, szukając drogi do środka.
- Normalnie, czy do góry nogami? - zamruczała w odpowiedzi, sunąc nogą wzdłuż jego uda i biodra. I roześmiała się nagle, oplatając go błyskawicznie niczym wąż, i tak bardzo dokładnie jak mogli tylko ludzie przeciwnych płci. Cicho westchnęła, kiedy nasunęła się na wyprężony efekt podniecenia swoim niezwykle ścisłym wnętrzem.
Znalazł drogę do środka nie bez oporu, jak pendrive do gniazda usb. Nie mówił już nic, podobnie jak ona wydając z siebie tylko świadczące o zadowoleniu z wysokiej kompatybilności ich ciał pomruki. Wypełniał ją stopniowo, docierając głębiej z każdym kolejnym ruchem bioder.
Prawie dorównywała mu wzrostem, więc nawet w tej pozycji ich twarze znajdowały się naprzeciw siebie. Ich westchnienia stały się przytłumione, gdy zamknął jej usta pocałunkiem. Oplotła go wystarczająco mocno, by mógł już puścić jej plecy. Oparł obie dłonie na łóżku i rozbujał ją mocniej na sobie a może nawet w sobie, zarazem nabijając na siebie, ewidentnie zadowolony z roli jej prywatnej i frywolnej huśtawki. Poczuła się nieco rozbawiona tą pozycją, ale nie komentowała, zamiast tego skupiając się na głębokim pocałunku, w którym jej język zdawał się być wszędzie. Była stworzona do wielu rzeczy i fizyczna miłość była jedną z nich. Idealne kształty dorównywały idealnemu wnętrzu, mocno i dokładnie oplatającemu każdego intruza. Wydawała z siebie tłumione westchnięcia, kołysząc się coraz szybciej i mocniej. Niemal poganiała go swoją natarczywością tych ruchów.
Łóżko zaskrzypiało, szurając po podłodze. Huśtawka nie skrzypiała, jedynie oddychała coraz szybciej i pociła się, tam gdzie przywierało do niej ściśle ciało Psyche czyli prawie wszędzie. Jak przystało na produkt CT, była solidna i wytrzymała. Wliczając w to jej wystający element, twardy jak hartowana stal, lecz milszy w dotyku i raz po raz wchodzący w nią z impetem i odgłosem jej pośladków klaszczących o męskie uda. Język Mika konkurował z Psyche w tym, który sięgnie głębiej. Nie wydawał się zmęczony, zapewne mógłby nawet robić pompki z uwieszoną na sobie partnerką, lecz to byłoby już dość durnym popisywaniem się. Gros jego nadludzkiej siły pochodziło wszak z mechanicznych części.
Eksploatowała go intensywnie i inny rodzaj pomału wytrzymałości zmierzał ku końcowi. Psyche mogła rozpoznać po wyrazie twarzy Mika moment, gdy mężczyzna jest już blisko jednej z nielicznych chwil pełnego szczęścia jakich doświadczamy w tym okrutnym świecie.
Jedni mężczyźni w takiej sytuacji bezceremonialnie kończą co zaczęli i zadowoleni opadają na łóżko, na ewentualne pretensje odpowiadając z uśmiechem: „Miałaś tyle samo czasu co ja”. Inni próbują zyskać na czasie. Szczęśliwie dla Psyche, jej kolega z pracy zaliczał się do tych drugich.
- Wiesz co? – wyszeptał jej do ucha między pchnięciami. - Dość udziwnień. Całe życie wszystko udziwniam. Dziś chcę się z tobą kochać, tak po prostu.
Zgiął ramiona opuszczając ją na pościel. Nie wyszedł z niej całkiem, lecz wykorzystał ten moment do spowolnienia akcji. Krótko mówiąc dał swemu żołnierzowi chwilę wytchnienia, odsuwając w czasie niechybną eksplozję, która wyłączy go z walki. W tej klasycznej pozycji miał większą kontrolę nad tempem. Uśmiechnęła się do niego gładząc po policzku kiedy już położył ją na miękkie łóżko i oderwała od niego wargi.. To było słodkie. Psyche nie udawała, nie jęczała w niebogłosy i nie krzyczała z rozkoszy. Jej oddech był jednak przyspieszony, policzki oblane rumieńcem, a ciało równie spocone co u Mika. Nie zmieniła ułożenia nóg, obejmując nimi ciągle biodra kochanka. Ręce za to rozłożyła szeroko na boki.
- Możemy teraz się kochać - wyszeptała. - Lecz musisz mi też obiecać późniejsze rżnięcie.
- Masz to jak w banku.
Chwycił dłońmi jej przedramiona. Oparł się na łokciach, by jej nie zmiażdżyć a przygnieść swym ciężarem tylko w takim stopniu w jakim było to pożądane. „Po prostu kochanie się” w wydaniu Mika nie było wcale niemrawe. Umiał manewrować biodrami, wypełniając ją do granic, trafiając w najczulsze miejsca. Umiał przyśpieszyć kiedy trzeba i koniec końców wytrzymać ile trzeba. Musiał mieć wymagające nauczycielki, bo bardzo dbał o jej przyjemność.
Czy było w tym coś więcej niż pożądanie?
Wiele zdawało się o tym świadczyć. Wszystkie te drobne czułości, których zwykle trudno szukać w przygodnym seksie. Polizanie płatka ucha, pogładzenie wnętrza dłoni. Sposób w jaki całował. I w jaki na nią patrzył. Dostrzegła tam coś innego niż zwykłą satysfakcję zdobywcy.

Co dostrzegał, kiedy patrzył na nią? Psyche nie zastanawiała się teraz nad takimi rzeczami. W pełni wcieliła się w Marlene i jej oczy śmiały się do kochanka, pozwalając mu czerpać tyle przyjemności ile chciał. Ona sama także brała to garściami, na tyle, ile mogła. Skoro się starał, to nie mogła go zawieść.
 
Lady jest offline  
Stary 29-04-2017, 15:44   #76
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Mik umościł się wygodnie na krześle, zarzucił swobodnie nogę na nogę i splótł dłonie na brzuchu. Za plecami jego i Psyche widoczna była sala komunikacyjna firmowego salonu dla klientów VIP na Harlemie, udostępniona im po telefonie Dirkauera i udekorowana zgraną jak stara płyta tapetą z panoramą Nowego Jorku.

- Dobry - kiwnął głową zgromadzonym. - Mamy zacząć od początku?
Gdy Wittengstein potwierdził, cyborg zaczął, jako że Psyche dołączyła do zespołu później.
Mówił rzeczowo i powoli, często się namyślając.
- Rozpoczęliśmy misję we wtorek tydzień temu, od obserwacji pogrzebu Wujka Li, przywódcy The Rustlers. Następnie ja i Kenji Yamato pomogliśmy odeprzeć atak na stypę, dzięki czemu nawiązaliśmy kontakt z Meatboyem, jednym z pretendentów. Następnego dnia wraz z nim i jego ludźmi dokonaliśmy rajdu na siedzibę gangu podległego Free Souls. Rozważaliśmy Meatboya jako naszego... kandydata na szefa gangu, ale dzień później został rzekomo ciężko ranny i zniknął. Mamy wciąż kontakt z jego ludźmi, ponoć żyje i dochodzi do siebie.
Tymczasem przez moje kontakty umówiłem spotkanie naszej negocjatorki, Rose Basri, z drugim pretendentem Jinem-Tieo. Niestety postanowiła wtedy nie zdradzać kogo reprezentuje, przez co spotkanie zakończyło się fiaskiem. Rustlersi są nieufni, lepiej grać z nimi w otwarte karty. Następne spotkanie udało mi się umówić na piątek i dopiero ono zaowocowało porozumieniem z Jinem. Basri została przy nim jako nasza łączniczka i twierdzi, że oplotła już sobie wokół palca. - Mina Maroldo wyrażała sceptycyzm wobec tych rewelacji.
- Zarówno Jin jak i Meatboy wydają się wierzyć, że interesuje nas tylko Odlot i Free Souls i że to dlatego udzielamy im wsparcia - podjął. - Żeby ich w tym utwierdzić na tym na razie się skupiliśmy, gdy Psyche zastąpiła Yamato.
W czwartek, ratując moją informatorkę z rąk zdrajców odkryliśmy, że sytuacją na Bronxie interesuje się też inna organizacja, dysponująca śmigłowcami i wyszkolonymi komandosami. To oni dorwali dealera Odlotu, Hardinga i puścili jego egzekucję na telebimach. Interesował ich też pracownik CT, Terrence Madsen, według zeznań Hardinga kupujący hurtowo Odlot i zlecający porwania dzieci - Mik powiedział to sucho i beznamiętnie, jak cały dotychczasowy raport.
- W każdym razie ktoś porywa ludzi, bardzo wielu. Dzieci, netrunnerów i innych. Dzieci warunkowano przy pomocy wszczepów, jedno z nich jest w naszej klinice. Psyche rozbiła sieć ich... dystrybucji, prowadzonej przez Hardinga i płotki z Bloodboys, największego gangu sprzymierzonego z Free Souls. Również Bloodboys pilnowali netrunnerów, których trójkę uwolniliśmy. Ci też byli uwarunkowani i podłączeni do sieci, ale wciąż nie wiemy do czego ich używano. Jeden z nich, Michael Wayland, to dawny pracownik CT a obecnie zaufany człowiek Jina-Tieo. Pan Remo pracuje nad rozszyfrowaniem wydobytych z niego danych. - Mik pozdrowił hakera skinieniem głowy.
- Zwykli dorośli są z kolei przerabiani na potężne bojowe cyborgi z wypranymi mózgami. Jednego schwytaliśmy. Technologia wszczepów u wszystkich porwanych jest nowatorska, ale wykonanie toporne, chałupnicze.
Maroldo zamyślił się na dłużej, gestem dając znać, że zaraz podejmie wątek.
- Moim zdaniem rozmach tego co się odpie… wyprawia na Bronxie, wyklucza opcję żeby stał za tym zwykły gang, który w dodatku niedawno pojawił się znikąd. Muszą mieć protektorów. Jeden trop wskazuje na Kalisto. W piątek gangsterzy powiązani z Free Souls dopadli mnie i gdy myśleli, że jestem martwy zawieźli do magazynu należącego do Kalisto. Może to zmyłka, ale nie wierzę, żeby megakorporacja nie wiedziała co się dzieje na jej terenie. Poza tym właściwie znamy już tożsamość trójki ludzi, stojących bezpośrednio za Free Souls i tym całym bajzlem. Problem w tym, że oni sami ponoć są… zaprogramowani - westchnął. - Ale o tym niech może opowie wam Kye Remo, bo dla mnie to brzmi jak pieprzone science-fiction. Za przeproszeniem. - Mik pokręcił głową i uśmiechnął się do siedzącej obok Psyche.

Kobieta nie poruszyła się prawie wcale od początku spotkania. Na potrzeby konferencji, wygenerowała wygląd zgodny z oficjalnymi danymi z bazy C-T. Na uśmiech Mika nie zareagowała, przejęła natomiast opowieść. Większość została powiedziana, Psyche jednak uważała, że należało dodać kilka szczegółów, zanim przekażą pałeczkę do Remo.
- Na terenie BloodBoys udało nam się także rozwiązać kilka języków, które potwierdziły, że gang dogaduje się z jakimś tajemniczym osobnikiem. Mówiono o nim w formie pojedynczej i nie łączono bezpośrednio z Free Souls. Według naszej wiedzy, jedynie najwyżej postawieni w każdym gangu wiedzą dla kogo pracują, lub uważają, że wiedzą. Pojawiło się wiele rysopisów tego osobnika, stąd znanie jego starej tożsamości obecnie jeszcze nic nam nie dało. Przeciętny ganger obecnie głównie wykonuje polecenia przełożonych, stąd cała wojna gangów. Free Souls nie użyło w niej oficjalnie swoich zasobów, jedyna styczność to cyborgi o których mówił pan Maroldo jak również informacja od pani Basri, informująca nas o zniknięciach i zabójstwach wśród ważniejszych ludzi The Rustlers. Taka skuteczność sugeruje profesjonalistów znacznie bardziej przewyższających zwykłe umiejętności prostych gangsterów. Połączenia z kimś o bardzo dużych zasobach jest już oczywiste. Niestety wciąż posiadamy tylko tę jedną wspomnianą przez pana Maroldo nazwę i brak dodatkowych potwierdzeń z nią związanych.

- Niestety nie mogę się zgodzić z panem Maroldo, ale zacznę od początku - odezwał się Remo, który wcześniej nie zdawał się przykładać zbytniej uwagi do konferencji, słuchając jednym ruchem i w tym czasie robiąc coś zupełnie innego. - Dwa lata temu nastąpiła awaria prądu, w wyniku której serwerownia Pace University straciła zasilanie. To uczelnia humanistyczna, wszystkim zarządzali studenci, stąd taka niekompetencja. Po ponownym uruchomieniu serwerów nikt nie sprawdził nawet co tam się dzieje, w wyniku czego uruchomione zostały wszystkie procesy diagnostyczne na raz. W wyniku ich pracy i skryptów, powstała sztuczna świadomość, SI, zaprogramowana stricte do wykonywania celów założonych we wszelkiego rodzaju pracach dyplomowych. To brzmi irracjonalnie, ale to zadziałało. Trójka ludzi pogrążonych w śpiączce, na razie pozwolę sobie nie podawać nazwisk, wraz z leczeniem zakładającym wszczepienie procesorów, otrzymali pełną indoktrynację od SI. I dzięki niej się wybudzili, przy czym już bez własnej świadomości jak sądzę. Nie zdołaliśmy jeszcze tego zbadać, nie mamy też pewności, że to oni lub jedno z nich stoi za Free Souls. Dziś wieczorem podejmujemy kroki w celu zbadania tej ewentualności. Dopiero wtedy słowa pana Maroldo staną się prawdą lub nie. Może się zdarzyć, że oni są tylko przyczyną, a obecne zarządzanie przeszło już na kogoś innego, kto na tych osobach się wybił. Obecnie SI znajduje się w rękach NYPD i nie jest w stanie przesyłać komend do tych ludzi.

Kiedy Remo skończył, zapadła chwilowa cisza, podczas której Wittengstein bezgłośnie bębnił palcami o blat. U niego w gabinecie, gdzie zapewne siedział, dźwięk ten musiał być całkiem głośny. Tutaj wyciszały go filtry.
- Czyli twierdzą państwo, że całość zaczęła… SI? To trudne do uwierzenia. Panie Remo, rozumiem, że ma pan dowody? - kiedy haker skinął głową, prezes parsknął krótkim śmiechem. - To aż głupie. I obecnie zamieszane są w to rzeczywiste firmy, szkoda, że nie macie pewności - tu przewiercił Maroldo spojrzeniem. W ogóle kiedy patrzył na niego miał minę jak podczas jedzenia wyjątkowo kwaśnej cytryny. - Celem tego spotkania nie jest początkowy cel projektu, jaki powierzyłem panu Dirkauerowi. Ten pozostaje bez zmian. Tu jednak dyskutujemy bezpośrednio o Free Souls i stojącymi za nimi siłami. Jeśli to naprawdę Kalisto, musimy wiedzieć o tym jak najszybciej. Jaki macie plan na zdobycie dowodów? Jeśli pozwolicie tej organizacji przejąć główne wpływy z organizacji przestępczych w mieście to będzie to porażka i kompromitacja.

Mik westchnął, patrząc w holograficzne oczy wiceprezesa.
- Będę szczery - powiedział. - Dysponując obecnymi środkami nie możemy zagwarantować sukcesu. Do uzyskania przez nas trwałych wpływów na Bronxie konieczne jest zniszczenie Free Souls a nasz przeciwnik dysponuje większymi siłami, wliczając w to wywiad sieciowy. Zakaz lotów nad dzielnicą bardzo utrudni nam sprawę, jeśli nie zdołamy go jakoś obejść. Pytanie czy firma chce eskalacji konfliktu. Żeby zdobyć dowody przeciw Kalisto musielibyśmy zrobić wjazd na tą ich placówkę, porwać i przesłuchać pracowników. Chyba, że udało się już wyciągnąć coś z holofonów trzech ludzi, których tam zabiłem - przeniósł pytające spojrzenie na Dirkauera.

- Nie byłabym taka sceptyczna jak pan Maroldo. - powiedziała Psyche. - Zgadzam się jednak z głównym założeniem: jeśli mamy skupić się na powiązaniach, musielibyśmy działać inaczej. Czy to ma być nasz główny cel? Jest duża szansa, że szpiegując tych, którzy powstali ze świata martwych dzięki SI, namierzymy ich główną placówkę operacyjną. Kiedy będziemy wiedzieć, gdzie się ukrywają, możemy ich łatwo zniszczyć. Jeśli jednak naszym celem ma być zdobycie dowodów na powiązania, będziemy potrzebowali zupełnie innego podejścia. Free Souls ma jeden mózg, wszystkie poszlaki na to wskazują. Usuwając go powinniśmy usunąć całość zarządzania, resztą mogą się zająć The Rustlers. Musimy mieć tylko odpowiednie środki, aby ich w tym wspomóc.

- Eliminując cele pozbawiamy się możliwości dowiedzenia się szczegółów - Remo podchwycił ostatnie słowa Psyche. - Sądzę, że wszytko jest w głowie tej trójki. Dziś wieczorem jest dogodny termin do umieszczenia trackera w komputerze jednego z nich. Jeśli wszystko pójdzie z planem, dowiemy się o nim wszystko, co potrafią zczytać zamontowane mu w szpitalu komponenty elektroniczne. Z holofonów, a nawet z wykorzystywanych przez niego netrunnerów, nie można się wiele dowiedzieć. Nasz cel jest jak duch, lub jak komputer. Kasuje każdy ślad po sobie. Być może SI powiązało całą trójkę wybudzonych ze śpiączki, wtedy cała sprawa jest ułatwiona, bo śledząc jednego otrzymamy dostęp do wszystkich.

- Holofony nie zawierają interesujących nas informacji - Dirkauer nawiązał do słów Mika. - Sieć kontaktów, trochę wiadomości i głupich filmików. To były holofony zwykłych gangsterów, żyjących normalnie swoim życiem. Możemy określić ich gang i znajomych, ale niewiele nam to daje, szczególnie przy problemach sieciowych, jakie panowały przez ostatnie kilka dni. Mamy także profil ich szefa, wpasowującego się w standard Bronxu. W ich korespondencji nie padło ani razu słowo FreeSouls lub Kalisto.

Palce prezesa coraz szybciej i mocniej bezgłośnie bębniły po niewidocznym blacie jego biurka. Przez chwilę milczał, przesuwając spojrzenie na Azjatkę, która lekko skinęła głową.
- Czyli obecnie nic nie mamy - wrócił wzrokiem na Mika i Psyche. Częściej zawieszał oczy na tej drugiej, przyjemniejszej do oglądania. - Jesteście pewni, że zdążycie, zanim wspierany przez was gang ulegnie? Priorytet ustalam jeden główny: nie pozwolić im przejąć tam pełni władzy. Jeśli uda się zdobyć powiązania, dobrze. Jeśli nie, trudno. Główny cel: zniszczyć. Niech Bronx wróci do starego stanu z nami potrafiącymi wpływać pośrednio i pociągać za niektóre sznurki. Pani Basri może będzie zmuszona zostać tam dłużej, oczywiście jej wynagrodzenie wzrośnie odpowiednio. Z tego co wiem nawet już wynegocjowała warunki - zerknął na Alana, który skinął twierdząco. - Wasza trójka na pewno dostanie premię, jeśli zdobędziecie dowody na udział korporacji. Jeśli jednak macie zawieść, to lepiej powiedzcie o tym teraz. Będzie to dla was mniej bolesne - na jego usta wypełzł uśmiech, który niemal kusił do… różnych rzeczy. Doświadczeni jednakże mieli świadomość, że "mniej bolesne" to jedynie zamiana "kurewsko bolesne" na "cholernie bolesne". Czy coś w tym stylu.

Mik uśmiechnął się pod nosem. Bo też co mogli mu zrobić, zdegradować? Pojechać po premii? W ostateczności zwolnić. Z drugiej strony nie wiedział co mogą zrobić Psyche.
- Ja nie zamierzam rezygnować – oznajmił już poważnie, zerkając na nią. – To dla mnie sprawa osobista. Ale nie wiemy jak długo wytrzymają Rustlersi ani jakie jeszcze siły rzuci do walki przeciwnik. Jestem pewien, że tak jak my nie odsłonili wszystkich swoich kart. Na razie, żeby skutecznie działać musimy móc liczyć na szybkie wsparcie oddziału uderzeniowego, więc albo firma obejdzie zakaz lotów albo zakwaterujmy ich na stałe Bronxie.

- Jeśli potrzebujecie dronów, których to zakaz ogłoszono, to Alan na pewno coś wymyśli - prezes rzucił krótkie spojrzenie Dirkauerowi. - Helikopter natomiast nie będzie miał problemu, będzie się przedstawiał policyjnymi namiarami. Można go namierzyć jak wie się jak, decyzja czy drużyna ma z niego korzystać czy poruszać się naziemnie, jest wasza. Z tego co wiem, to są w posiadaniu maszyny, której ten śmigłowiec nie uniesie.

Maroldo kiwał aprobująco głową, gładząc dłonią brodę, tak jakby to on wysłuchiwał raportu. Gdy wiceprezes skończył, Mik przeniósł wzrok na Psyche, na którą zresztą patrzył przez większość konferencji. A patrzył dość jednoznacznie. Nie były to maślane oczy ani dyskretne, napalone spojrzenia jakie ukradkiem rzucała większość obecnych tu mężczyzn. Raczej spojrzenie, które zdawało się mówić do Psyche: “Brałbym cię tu i teraz”, zaś do pozostałych: “Patrzcie i niech wam ślinka cieknie, bo na więcej nie macie co liczyć. To moja panna, jest ekstra, nie?”

Psyche nie reagowała na to w żaden sposób, wręcz wydawała się nie zauważać zachowania Mika. Dla niej rezygnacja nie wchodziła w grę, pozwoliła sobie więc zignorować pytania i groźby. Nie były warte komentowania i wiceprezes prawdopodobnie sam o tym wiedział. Ciekawe, czy to Maroldo był przyczyną, dla której te kwestie w ogóle padły. Nie pasował do towarzystwa w żaden sposób, jeszcze bardziej niż Remo.
- Poradzimy sobie ze wszystkim, jeśli będziemy mieli natychmiastowe, pełne wsparcie. Niestety z pierwotnym budżetem raczej nie mamy co liczyć na odkrycie sił stojących za Free Souls i…
 
Bounty jest offline  
Stary 06-05-2017, 21:49   #77
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
- Holson. Dzwoniono do mnie z tego numeru - usłyszała głos, który łatwo powiązała z twarzą agenta.
- Witam, po tej stronie Ann Ferrick. Chciałabym zadać panu pewne pytanie dotyczące czasu zanim próbował pan zatrzymać Roberta Dorne'a. Co pan robił bezpośrednio przed tym, zanim stracił panowanie nad swoimi czynami? - Dziewczyna zapytała wprost o problem, który najbardziej ją nurtował.
- Ja… - zawahał się, słysząc zupełnie niespodziewane pytanie od zupełnie niespodziewanej osoby. - Nie pamiętam dokładnie, jechałem załatwić pewną sprawę, o której mówić nie mogę. Zatrzymałem się po jedzenie i picie w barze samochodowym po drodze. Dlaczego pani pyta?
- Zastanawiam się czy miał pan wtedy jakiś kontakt z siecią? Oglądał pan coś, słuchał? Chciałabym sprawdzić pewna teorię. - Ferrick zastanawiała się jak wiele może powiedzieć agentowi, zwłaszcza przez holofon. Skoro istniało prawdopodobieństwo, że ją obserwują, równie dobrze mogli podsłuchiwać jej holofon.
- Kontakt z siecią jest ciągle. Nie jestem pewien, co wydarzyło się wtedy, moje wspomnienia są lekko zamazane. Problemy z siecią utrudniały oglądanie, wiem tylko tyle, że nagle zacząłem odczuwać narastający przymus.
- No cóż… Szkoda, że nie może pan sobie przypomnieć dokładnie co się działo. Przepraszam, że zawracałam głowę.
- Nie ma sprawy, ale tak jak mówię, niewiele pamiętam z tamtych chwil, moje wspomnienia są bardzo… - zawiesił głos na chwilę szukając słowa - ...roztrzaskane, jeśli pani to cokolwiek mówi. Jak wazon o podłogę. Strzępek tu, strzępek tam. Mówią, że podziałała na mnie hipnoza przymusu czy coś takiego, ale nie mówią co ją wywołało.
- Właśnie tego próbuję się dowiedzieć. - Ann westchnęła. - Wygląda to jednak na ślepy zaułek.
- Chciałbym pomóc, ale mogę powiedzieć tylko tyle. Reszta ma tyle dziur, że nie składa się w całość. Zresztą lekarze i policja ze mnie wszystko już wyciągnęli - sądząc z tonu jego głosu, nie było to przyjemne doświadczenie.
- Rozumiem, dziękuję za te informacje i życzę by coś takiego nigdy się już nie powtórzyło. - Ann była rozczarowana, tym bardziej, że zupełnie podobna historię obawiała się usłyszeć od niedoszłych porywaczy córki burmistrza na 13-tym posterunku. Mimo wszystko postanowiła jednak nie rezygnować z tego spotkania.

Agent rozłączył się, a Ferrick zastanowiła co dalej. Miała tego rana zaplanowane kilka telefonów. Postanowiła zacząć od Felipy. Zanim jednak zadzwoniła do jej znajomej, jeszcze raz wysłała wiadomość do latynoski, z zapytaniem co się z nią dzieje i ku swojemu zaskoczeniu, otrzymała nieoczekiwaną odpowiedź:
"Hola!Jestem w Philadelphii, wpadłam w szał świątecznych zakupów i odpoczywam od syfu Wielkiego Jabłka. Wyślę wam kurierem jakieś ładny regalo. Feliz Navidad! Pozdrów Mika, niech dba o Michaela. Odezwę się. Buziaki. Felipa"
Słowa i zachowanie idealnie pasowały do de Jesus. Pewnie nawet nie przyszło jej do głowy, że ktoś może się o nią martwić. Ann westchnęła spoglądając na dołączone do wiadomości zdjęcie.
W sumie dobrze, że kobieta bawiła się dobrze, a nie padła ofiarą jakichś odurzonych porywaczy. Przynajmniej ten problem miała z głowy.
Kolejny na holofonicznej liście był patolog, Carter Treharda. Azjatka miała nadzieję, że nie odsypia właśnie kolejnego nocnego dyżuru, a jeśli nawet, że wybaczy jej zakłócanie spokoju, gdy zaprosi go na imprezę, na której będzie Lexi. Wybrała jego numer i czekając na połączenie kończyła toaletę. Odebrał po kilku długich sygnałach, niezbyt przytomnym głosem. Tacy jak oni byli nocnymi markami, a była przecież ósma rano w poniedziałek.
- Halo?
- Cześć Carter. Mówi Ann Ferrick. Przepraszam, jeśli cię obudziłam. Czy możesz teraz rozmawiać czy mam zadzwonić później?
- Ah.. Ann. Hej. Tak. Znaczy nie. Mogę rozmawiać - zaplątał się, budząc powoli. - Coś się stało?
- Dzieje się wiele rzeczy. - Odpowiedziała pogodnie - Ale nic takiego by zrywać człowieka ze snu. Ostatnio mam dość spraw na głowie i nie pomyślałam, że jesteś raczej nocnym człowiekiem. Chciałam po prostu zapytać o sprawy o których rozmawialiśmy no i zaprosić cię na moją parapetówkę. Organizuje ją Lexi. - Rzuciła na koniec marchewką.
- Ja… tak, chętnie wpadnę… - zamotała go już całkiem, nieprzywykłego do rozmawiania z dziewczynami i wielu innych rzeczy. - Te rzeczy… wiesz, zabronili nam o wielu rzeczach mówić - przełknął głośno ślinę. - Co… co dokładniej cię interesuje? Może… bo wiesz, przez holo… - nie dokończył. Brzmiał jakby faktycznie obawiał się o sprawie rozmawiać i być może właśnie dlatego nie dzwonił wcześniej.
- Oczywiście rozumiem. Może spotkamy się na lunchu i porozmawiamy? - Podsunęła mu Azjatka.
- No nie wiem czy to dobry pomysł… - jego głos zdradzał niepewność. - To… jak obiecasz, że nie będziesz chciała nic o czym nie mogę mówić - zdecydował.
- Spokojnie. Przecież nie powiesz mi tego czego nie możesz. - Powiedziała Ann nieco enigmatycznie. - To kiedy i gdzie?
- Gdzie chcesz, ale bliżej centrum - westchnął, decydując się wreszcie. - Przed późnym popołudniem na pewno, mam drugą zmianę.
Ann zastanowiła się chwilę:
- To może o drugiej? Lubisz włoską kuchnię?
- Ja… - z dziewczynami na pewno umawiał się rzadko. Nawet takimi jak Ann, choć nie dało się też przecież ukryć, że Ferrick była bardzo ładna. - ...może być.
- Świetnie - Odpowiedziała szybko Ann starając się wykorzystać jego chęć współpracy. - Jest taka włoska restauracja na rogu Pięćdziesiątej siódmej i Szóstej. Nazywa się Quality Italian. Wygląda bardzo obiecująco, a jeszcze tam nie byłam i mam ochotę spróbować co serwują.
- Nie wiem jak zarabiasz Ann, ale mi nie płacą za dobrze - powiedział niepewnie na tę sugestię.
- Nie przejmuj się. Ja zapraszam, ja stawiam. - Odpowiedziała beztrosko. - Czyli widzimy się o drugiej na miejscu?
- Ok, niech będzie - zgodził się i rozłączył z krótkim pożegnaniem.

Kolejny telefon Ann wykonała do dziennikarki. Jessicki Mayers. Nikt nie odbierał pod tym numerem, po jakimś czasie włączyła się poczta głosowa.
"Jessika Mayers, proszę zostawić wiadomość!"
"Hej Jessica, tutaj Ann Ferrick. Myślę, że powinniśmy się spotkać i porozmawiać. Daj znać kiedy możesz." - Ferrick zostawiła wiadomość, rozłączyła się i napisała wiadomość do Remo:
"Kiedy możemy się wybrać na posterunek?"
Odpowiedź otrzymała szybko. Gdzieś zza okna, z oddali, dotarł do niej dźwięk eksplozji.

"Nie wiem czy uda mi się wyrwać w najbliższym czasie, mój pracownik właśnie zaatakował konferencję na której byłem. Podejrzewam wirusa z nocy. Zastanawiam się czy nie wyłączyć czego można, aby się przed tym uchronić."

Dziewczyna podeszła do okna czytając wiadomość. Zastanawiała się gdzie mogła nastąpić eksplozja. Zważywszy, że miała przed sobą tylko Central Park, wybuch musiał nastąpić gdzieś na ulicy. Wybrała numer do Dru. Odebrał od razu.
- Dru słyszałeś wybuch? Widziałeś coś? - Zapytała bez wstępów.
- Całe miasto zwariowało, widziałem drona goniącego człowieka - oznajmił opanowanym głosem. - W pobliżu poza tym spokój.
- Czyli wybuch nie nastąpił z twojej strony. - Stwierdziła Azjatka. - Ja z pewnością słyszałam eksplozję. No nic. Muszę jeszcze wykonać kilka telefonów więc narazie się rozłączam.
Szybko napisała kolejna wiadomość do Kye'a:
"Mamy czas do lunchu, bo potem ich przenoszą. Wyrobisz się czy mam iść sama? Możesz mi przekazać pytania jakie chciałbyś im zadać."
- Włącz wiadomości - usłyszała jeszcze od Dru. Kiedy posłuchała tej rady, zdołała zobaczyć ostatnie ujęcie dymiących się wraków samochodów policyjnych. I to wcale nie na Bronxie, wielki czerwony napis znikający tylko w przerwie na reklamy głosił: "zaatakowano 13 posterunek".
Dokładnie ten, gdzie przebywało dwóch aresztowanych ludzi.

Następna wiadomość do hakera, pisana w pośpiechu podczas ubierania butów i kurtki, brzmiała:
"Zaatakowano nie tylko CT. Właśnie był wybuch na 13 posterunku. Jade rozejrzeć się tam z Dru."
Odpisał tak samo sprawnie jak wcześniej.
“Nie wciskaj się między wódkę i zakąskę, ci dwaj nie są tacy ważni. Ja jestem uziemiony w firmie co najmniej na kilka godzin.”
"Myślisz, że zamachu dokonano z innego powodu?" - Zapytała Ann w odpowiedzi.
“Nie wiem, ataki były wszędzie. Kilka na firmę. “ - Przyszła szybka odpowiedź.
"Sprawdzę co się dzieje na posterunku, ale nie będę szarżować. Zresztą Dru by mi nie pozwolił "

Dru czekał przy samochodzie, spokojny i opanowany jak zawsze. Na ulicy nie widziało się specjalnie wiele zamieszania, może tylko był większy korek. Przemieszczanie się wozem wydawało się już na pierwszy rzut oka pomysłem niezbyt trafionym.
- Posterunek nie jest aż tak daleko. - Stwierdziła Ann podchodząc do niego. - Proponuję mały spacerek.
 
Eleanor jest offline  
Stary 07-05-2017, 11:08   #78
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Leah obudziła się spokojna i zadowolona, co ostatnio zakrawało o rzadkość.
Ferro jeszcze spał, kiedy brała prysznic i ubierała się w zestaw bardziej schludny niż zazwyczaj. Skórzaną kurtkę zastąpiła marynarka, spraną koszulkę z nazwą zespołu - biała jedwabna koszula. Podczas śniadania przeglądała jeszcze teczkę z papierami sprawy Tomkinsów, aby wszystko sobie poukładać w głowie przed odprawą na komisariacie.
Gdy w sypialni rozdzwonił się budzik Ferra zaniosła mu na nocną szafkę filiżankę mocnej kawy i pocałowała czule.
- Pojadę wcześniej, ty się nie spiesz. Jak zdam raport wpadnę do was do technicznego.
Gdy opuściła mieszkanie doszła do niej wiadomość od White’a. Myślała intensywnie nad odpowiedzią. Czy spotkanie z grupą nawiedzonych hippisów coś jej da? White na pewno będzie grzeczny jak ministrant ze szkółki niedzielnej wiedząc, że ma towarzystwo policjantki. Z drugiej strony początkującym wyznawcom na pewno nie zdradzają żadnych istotniejszych tajemnic, nie wrzucają ich mózgów od razu do ideologicznej pralki. Nic tam się nie wydarzy. Porozciąga się na macie i posłucha kilku wyświechtanych religijnych frazesów.
Warto tracić czas, Leah? - pytała się w myślach. Ostatecznie odpisała. “Proszę podać adres.”
Będzie jeszcze miała okazję aby ustawić sobie listę priorytetów. Najwyżej zrezygnuje z tego punktu. Z drugiej strony była pewna, że gdyby udało jej się zbliżyć do White’a mogłaby zdać się na swoją psią intuicję. Miała nosa do ludzi. Kilka godzin w towarzystwie guru pozwoliłoby Leah na nakreślenie jego profilu. Jego przestępczych skłonności i równowagi psychicznej. Prawie od razu, jakby tylko na to czekał, pojawił się adres wskazujący jakieś mieszkanie na Manhattanie.

Cicho zamknęła za sobą drzwi od mieszkania i stanęła przed bliźniaczymi drzwiami do mieszkania naprzeciwko. Nie była pewna czy Caldwell nie wyjechał już na święta, ale zapukała delikatnie. Ciche pukanie mogło nie pomóc, ale miał przy drzwiach przyciszony dzwonek, który działał lepiej, a którego dźwięk nie był słyszalny poza mieszkaniem. Pojawił się chwilę później, uchylając drzwi. Ciągle w szlafroku, z trzydniowym zarostem na twarzy. Uśmiechnął się na widok Leah.
- Dzień dobry. Zwykle wpadałaś później - mrugnął do niej, uchylając drzwi szerzej.
- Cześć - odwzajemniła uśmiech. - Taaak. Bo zwykle wpadałam w innych celach niż zawodowe. No, może nieoficjalnie zawodowe. Mogę na moment wejść?
- Jasne, wchodź - wpuścił ją i zamknął drzwi. Mieszkanie nie różniło się od tego, które zapamiętała ze swoich wizyt w nim. - Napijesz się czegoś?
Wczesna pora mu nie przeszkadzała. Nie wyglądało też na to, żeby gdziekolwiek się spieszył.
- Nie odmówię szybkiego espresso. - Miał świetny ekspres do kawy. Trochę za nim tęskniła.
Ruszyła w głąb mieszkania. Dobrze znała drogę. Usiadła na jednym z wysokich stołków przy kuchennej wyspie.
- Prowadzę takie śledztwo - zaczęła. - Mam trupa i SI, jako jedynego świadka. Choć właściwie android utrzymuje, że akurat wyszedł, gdy doszło do zabójstwo. Trochę mi się jego wersja nie klei.
Otworzyła teczkę na stronie dotyczącej Alexa.
- Tu masz dokładny opis modelu. Został zakupiony w twojej firmie. House Robotics.To ekskluzywny model?
Jeśli był rozczarowany, że przyszła do niego porozmawiać o śledztwie, nie dał tego po sobie poznać, wstawiając ekspres. Kawa zaczęła się mielić, wydzielając przyjemny zapach. Caldwell zerknął na to co mu pokazała.
- Byłej firmie - sprecyzował. - Pamiętam ten model. Jeden z lepszych, z rozwiniętymi funkcjami zarządzania. Sprzedaż ich szła jeszcze całkiem dobrze, teraz to nie wiem. Generalnie ich funkcje zakazywały im mówić nieprawdę.
- Wywalili cię? - Leah nie kryła zaskoczenia. - Po tamtej aferze z Malickiem?
- Sam odszedłem - parsknął, podając jej przygotowaną już kawę. Potem włączył następną, dla siebie. - Za dużo wspomnień i niezbyt przyjemna atmosfera. Moi prawnicy ciągle prztykają się z nimi. Teraz jestem wolnym strzelcem - mrugnął do niej z uśmiechem. - Przynajmniej dopóki nie minie mi zakaz konkurencji.
- Tacy jak ty zawsze spadają na cztery łapy - próbowała go pocieszyć.
Jack, bezrobotny czy nie, na pewno z głodu nie umrze - pomyślała mimowolnie nurkując wzrokiem w dekolcie jego szlafroka. Upiła mały łyczek z małej filiżanki.
- A wracając do androida. Alex, tak się nazywa ten konkretny. Nie wiem czy imię nadaje mu się fabrycznie to przywilej kupca. Mówisz, że ma protokoły prawdomówności, ale… czy to możliwe aby ktoś się do niego zdalnie włamał. Wiesz, tak jak w przypadku Malicka? On też wykorzystywał maszyny do swoich celów. Zmieniał im protokoły i były nawet zdolne działać przeciwko ludziom. Twoja była żona… - ucięła.
Android sprzątający. Ślad po wkłuciu. Kurewsko podobne okoliczności jak ze starym Tomkinsem…
- Mógłbyś mi jakoś pomóc? Wskazać gdzie szukać. Jeśli oczywiście jest czego szukać.
Nalał sobie kawy i zbliżył do niej, zatrzymując bardzo blisko. Pachniał drogą wodą kolońską, zdecydowanie nie sprawiając wrażenia człowieka, któremu brakuje pieniędzy. Szczególnie, że za zakaz konkurencji także nieźle płacono. Patrzył na Leah intensywnie, ze słabym uśmiechem w kącikach ust.
- Imiona nadają kupcy, wpisuje się im je do oprogramowania. W czym mógłbym ci pomóc, Leah? Lukę, którą wykorzystał haker, załatano. Ile jest innych, nie wiem. Na pewno są, ale nawet ja ich nie znam. Protokoły są uznane za bezpieczne, niemożliwe do hakowania na dystans bez podłączenia się oraz oprogramowanie uniemożliwia robotom działanie na szkodę, z nastawieniem działania na szkodę ludzi. Za nisko stałem, aby wiedzieć jak daleko jest posunięty rozwój oprogramowania. Czy może ono… zmorfować do częściowo samodzielnie myślącej AI? Lepiej, żeby nie mogło. To co można zrobić na sto procent, to podpiąć się do androida bezpośrednio i przejąć nad nim kontrolę. Przed tym nie da się zabezpieczyć ani robota, ani żadnego komputera.
- Rozumiem - wypiła do ostatniej kropli, odłożyła filiżankę na spodeczek. - A jeśli ktoś się podpiął i namieszał, to będzie to widoczne jak na dłoni? Czy mógł po sobie posprzątać tak, że niczego nie znajdziemy?
- To jest możliwe - odpowiedział po chwili. - Wszystko jest w tym przypadku możliwe, magicy komputerowi… zresztą pamiętasz tego, który spowodował ostatnio tyle zamieszania w naszym życiu. A tamten wcale nie był najlepszy - westchnął.
- Znasz te modele - spojrzała mu w oczy w ten sposób gdy chciała coś na nim wymóc. - Mógłbyś mi jakoś pomóc, aby policyjni technicy niczego nie przeoczyli? Podać jakiś GOD MODE producenta?
- Gliny, to znaczy twoi szanowni koledzy i koleżanki, już wszystko mają - odwrócił wzrok, ale nie dlatego, że coś ukrywał. Raczej w ramach protestów przed takimi naciskami. - W każdym razie ja nie wiem o czymś ukrywanym. Każdy android jest w pełni dostępny po nakazie, da się sprawdzić całą czarną skrzynkę. Nie da się tylko go przeprogramować, ale tych kodów to nawet ja nie miałem. Leżą w specjalnych miejscach w firmie, ze ścisłą kontrolą dostępów do nich.
- Okej, dzięki za poświęcony czas, Jack.
Nakryła dłonią dłoń Caldwella.
- To nie tak, że cię chcę w jakiś sposób wykorzystać. Jesteś przyzwoitym facetem, Jack i chodzi o to, że ja ci ufam. To rozmowa prywatna, nie zawodowa.
Uśmiechnął się do niej i odstawiając kawę, drugą swoją rękę położył na jej talii. Może odrobinę zbyt intymnym gestem.
- Dzięki. Ale wydaje mi się, że nie mogę pomóc. Wszystko co ma w głowie android powinno być dla was dostępne. Nawet korpo ciągle nie ryzykują przemycania czegoś ukrytego w fabrycznym sprzęcie. Weź tylko pod uwagę, że byłem zwykłym dyrektorem. Cholera wie o ilu rzeczach nie wiedziałem. Sprawa z tym błędem w oprogramowaniu tylko utwierdziło ich w przekonaniu, że nie warto mi nic mówić.
- Rozumiem. Ale i tak wolałam zapytać. Dzięki.
Leah podniosła się z miejsca i zrobiła coś, co wydało jej się dość groteskowe, zważywszy jakie rzeczy, ona i Jack, w przeszłości wyrabiali.
Pocałowała go w policzek.
Gdy Caldwell odprowadzał ją do drzwi dostała na holo wiadomość sygnowaną elektronicznym podpisem Remo.

"Witam panią detektyw. Przekazano mi bardzo dziwną w treści wiadomość od pani. Nie wiem jaki efekt miała przynieść. Jeśli mnie zdenerwować i wymusić żywiołową reakcję, wtedy muszę panią zawieść. Żaden inny powód - szczególnie biorąc pod uwagę końcówkę, nie przychodzi mi do głowy. Bez dowodów grożenie aresztowaniem jest niepoważne dla osoby już od kilku lat pracującej w pani zawodzie i to samo w sobie wyklucza naszą współpracę, niezależnie od tego jak w teorii miałaby ona wyglądać."


- Wszystko w porządku? - zapytał Jack widząc jej minę.
- Jasne. - Uśmiechnęła się odrobinie wymuszenie.
Skasowała wiadomość i zbiegła schodami na osiedlowy parking. W camaro puściła sobie ostry garażowy jazgot Kyuss.

*
Na komisariacie odhaczyła się na bramkach i pojechała windą prostą pod salę odpraw. Przywitała się skinieniem z Motą.
- To dobrze - odparła na informację o Aleksie. - Miejmy nadzieję, że technicy coś z niego wyskrobią.
Na znak od Hicksa wkroczyła na podest, z boku rozłożyła swoją teczkę.
- Mamy dwie ofiary - zaczęła zawieszając na tablicy korkowej zdjęcia portretowe - Amanda Tomkins i Scott Tomkins. Ona wysadziła się w sądzie podczas rozprawy przeciwko Dzieciom Raajnesha. On, zginął trzy dni później w swoim domu. Co do wybuchu wiadomo, że użyto semtexu wzbogaconego o jakieś nietypowe nanokryształy. Zresztą temat ładunków wybuchowych się przez sprawę przewija także drugi raz, kiedy podłożono podobny ładunek wybuchowy pod samochód detektywów prowadzących poprzednio tą sprawę. Jeden zmarł, drugi - Hawkins, jest w szpitalu w stanie ciężkim, jeszcze się nie wybudził. Wybuch w sądzie miał najprawdopodobniej uciszyć świadka, Ricka Bauera - tu kolejne zdjęcie, już z lodówki, dołączyło do ojca i córki. - Bauer miał zeznawać, że sekta działa na zasadzie piramidy finansowej. Niestety wybuch w sądzie skutecznie go wystraszył i uciszył, wycofał się z zeznań. Wczoraj razem z detektywem Motą znaleźliśmy go martwego w jego mieszkaniu. Przedawkowanie narkotyków. Ilości jakie znaleźliśmy w domu sugerują, że nie tyle używał co handlował. Po przeanalizowaniu wiadomości z holofonu Bauera doszliśmy do osoby Alberto Silva, który był jedną z dwóch osób odwiedzających denata przed śmiercią.
Na tym zdjęciu rosły Latynos był żywy, za to trzymał w ręku tabliczkę z numerem policyjnej sprawy.
- Silva jest notowany. Odsiedział krótki wyrok za handel metaamfetaminą. Silva twierdzi, że to nie on dostarczył mu trefny towar. Przywiózł za to sporo elektroniki.Holofony, rutery, serwery, mierniki do określenia czystości powietrza. Większości sprzętu brakuje, co pozwala przypuszczać, że rzeczywiście po Silvie odwiedził Bauera prawdziwy sprawca, który zabrał elektronikę i pozostawił tam narkotyki. Nasi technicy uważają, że ze sprzętu można skonstruować serwer obsługiwany zdalnie przez holofony, współpracujący z miernikami powietrza i na podstawie odczytów wykonujący jakieś akcję. Niestety trudno na razie to doprecyzować.
Zrobiła krótką pauzę i popiła kilka łyków wody.
- Wracając do Amandy. Wiemy, że była mocno związana z sektą Dzieci Raajnesha. Widziano ją parokrotnie z ich guru, Izaakiem Whitem. Na pierwszy rzut oka papiery organizacji wyglądają w porządku. Wszystkie środki finansowe przepływają przez konto White i, tu pojawia się pewne nazwisko - Artur West.
Na tablicy wylądowało zdjęcie mało ciekawego człowieka o wyglądzie naukowca.
- West podobno nic nie wiedział o swoich udziałach w przychodach sekty, aż do kilku dni wstecz kiedy odwiedziła go para Ferrick i Remo, pracujący nad sprawą Tomkinsów z ramienia korporacji Corp-Tech. Zresztą to oni również, jako ostatni odwiedzili Scotta Tomkinsa żywego. Co ciekawe - Leah przypięła do magnetycznej tablicy zdjęcie Azjatki i Afroamerykanina - panna Ferrick jest fachowcem od materiałów wybuchowych. Pan Remo natomiast specjalizuje się w systemach komputerowych. U Tomkinsa wraz z nimi była jeszcze Danielle Morrison - prawniczka ofiary oraz niejaki James Shelby, były komandos, obecnie uznany za zaginionego. Jego mieszkanie wygląda jak po przeszukaniu. Z nim samym nie można się skontaktować, ani z jego żoną i dzieckiem.
- Sekcja Amandy Tomkins wykazała, że przed śmiercią była pod wpływem narkotyków, prawdopodobnie o działaniu rozluźniającym, co miało ułatwić jej samobójcze kroki. Podobnie na skutek zaaplikowanych środków chemicznych zginął Scott Tomkins. Związki chemiczne zdążyły niemal całkowicie zniknąć z jego organizmu, pozostał jedynie ślad po zastrzyku. Od przedawkowania narkotyków zginął też Bauer, dlatego mam podejrzenia, że za trzema zgonami stoi jeden człowiek, lub też organizacja. Dzieci Raajnesha? Za każdym razem mieli motyw. Wiemy, że sekty religijne często dysponują zapleczem narkotykowym aby przywiązać do siebie wyznawców. Niestety nie mamy na razie żadnych dowodów.
Co do Scotta Tomkinsa dzisiaj nasi ludzie z działu technicznego prześwietlą androida, SI należące do Tomkinsa, który, jak twierdzi, wyszedł do apteki tuż przed tym jak doszło do zabójstwa. Istotnie w aptece się pojawił, ale nie wykluczamy, że kiedy wychodził z domu Scott Tomkins mógł już nie żyć. Trzeba sprawdzić czy nikt nie pozmieniał mu protokołów. Dziwne jest również, że ktoś wyłączył alarm w domu, nie ma jako takich śladów włamania. Nie działały też kamery osiedlowego monitoringu na tym odcinku Inner City. Dziś chciałam pojechać z technikiem do firmy ochroniarskiej aby ustalił w jaki sposób doszło do wyłączenia tych kamer.
Leah zamilkła. Zerknęła na swój raport by upewnić się, że niczego nie pominęła.
- Na razie to tyle. Śledztwo jest rozwojowe - zapewniła kapitana i komendanta. - Ale pracujemy tylko w dwójkę i potrzeba nam czasu.
- Dziękuję - Hicks skinął głową. To jednak McDermid miał zadawać pytania, bo patrząc prosto na Leah, wskazał brodą na tablicę.
- Padła nazwa Corp-Tech. Rozumiem, że to jedynie poszlaki i obecnie poza nimi nie ma podejrzeń, że jest to interes korporacyjny? - jego głos był szorstki, słowa wypowiadał jak pułkownik wydający rozkazy. - Panno Wierzbovsky, z tym co tu mamy nie można iść do prasy, rozumiemy się? Mają pożywkę na Bronxie, ale wkrótce sobie przypomną i o zamachu. Żadnych nazwisk, żadnych nazw. Przyjrzałem się wspomnianej przez pani grupie, donoszono mi, że należą do niej znane osoby. Nie możemy na razie oskarżyć ich w żaden sposób. Jeśli to owe Dzieci Rajneesha są winne, potrzebujemy konkretnych nazwisk. Kto z nich. I mocnych dowodów. Miała pani już wcześniej sprawy związane z fanatykami?
- Co do Corp-Techu to nie są poszlaki. Mam kopie umów jaką korporacja podpisała z panem Remo, panią Ferrick i panem Shelbym. Jasno określa ich zadania i wynagrodzenie. I nie - odparła równie sztywno. - Nie prowadziłam wcześniej śledztwa dotyczącego sekty.
- Poszlaki odnośnie ich zamieszania w śmierć państwa Tomkins - doprecyzował komisarz. - Wszelkie nazwiska proszę też najpierw zgłaszać do przełożonego. Niestety musimy podchodzić do tej sprawy bardzo ostrożnie. Nie ma bowiem możliwości przewidzenia jaka będzie reakcja…

Nie zdążył dokończyć. Potężna eksplozja, gdzieś od strony wejścia do komisariatu, skutecznie go zagłuszyła. Wstrząs powalił połowę osób i krzeseł w pomieszczeniu, ze ścian i sufitów posypał się tynk, a w uszach zadzwoniło. Pył wypełnił salę konferencyjną. Ktoś krzyczał.
Leah zachwiała się, ale nie upadła. Dłoń sięgnęła do kabury pod marynarką.
W uszach dzwoniło, głośno i jednostajnie.
Jedną ręką podtrzymując się ściany ruszyła w stronę źródła huku. Inni postąpili podobnie, jedynie Hicks i McDermid pozostali z tyłu. Mota okazał się pierwszym, który otworzył drzwi i wyjrzał na zewnątrz. Leah widziała przez jego ramię i rozbitą szybę w drzwiach pył, dym i ogień od strony wejścia na posterunek. Ktoś strzelił, potem rozległo się kilka kolejnych strzałów, ale ciężko było stwierdzić kto strzela do kogo. Wykrzykiwano rozkazy, ale w panującym harmidrze słychać było niewiele. Z tej odległości nadal nie potrafiła stwierdzić nic na pewno. Przez buczenie w uszach nie była nawet pewna skąd dochodzą strzały. Domyślała się tylko, że od strony wejścia, gdzie zdetonowano ładunek.
Zamierzała posuwać się w tamtą stronę. Ostrożnie, od zasłony do zasłony, aż widoczność się poprawi. Trudno było określić co się wydarzyło. Zauważyła samochód częściowo wbity w wejście, ale na tyle kompletny, że to raczej nie on eksplodował. Dym w wejściu nie pozwalał wyjrzeć na zewnątrz, ale strzały rozległy się znowu. Jakaś młoda policjantka strzelała. Do drona, który chwiejnie leciał w jej kierunku. Telefony dzwoniły, wentylacja zaczęła jakby głośniej buczeć, a może tylko się wydawało? Na komisariacie prawie nie było ludzi. Nagle drzwi obok otworzyły się z hukiem i wypadł z nich robot na gąsienicach, używany przez techników i saperów, wpadając na zaskoczonego Motę. Kupa stali przewróciła detektywa i w jego kierunku wyciągnęły się stalowe ramiona.
Dla Leah to był powrót do koszmaru sprzed niemal roku.
Przypadek, czy może wtedy to była zapowiedź szykującego się pandemonium?
Musiała działać błyskawicznie. Ratować Motę bo gdyby stalowe szczypce dosięgnęły celu została by z niego krwawa paciaja.
Leah może nie miała żadnego cybernetycznego wspomagania ale po jej stronie była wiedza. Uczyła się o tych modelach. Znała mocne i słabe punkty.
Celować tam, gdzie pancerz jest cienki i można uszkodzić jak najwięcej elektroniki.
Przycelowała i pociągnęła za spust wypluwając z lufy od razu cały magazynek. Robot miał bardzo wytrzymałe płyty ochronne, ale przystosowane do wybuchu bomby na wprost niego, a nie ostrzału z tyłu. Jego ramiona sięgały już do twarzy przerażonego Moty, kiedy pociski z pistoletu rozwaliły mu panel kontrolny i większość najważniejszych kabli. Zastygł. W pomieszczeniu głównym ciągle krzyczała kobieta, Hicks pobiegł w tamtym kierunku z jeszcze jednym mężczyzną.
- Wyłączcie zasilanie! - przez kakofonię dźwięków przebił się chyba właśnie głos komendanta. Arturo podnosił się z trudem, wzrokiem dziękując Leah za pomoc. Gdzieś tu był też Ferro. Wraz z Alexem. Leah podała Mocie rękę, aby pomóc mu się podnieść. Nadal była zdezorientowana a dźwięki przebijały się jak przez szklaną szybę. W głowie buczało i wibrowało. Próbowała odszukać w tym galimatiasie Ferra. Upewnić się, że jest cały. Poza tym jeśli ktoś wiedział jak odciąć zasilanie w tym pieprzonym budynku, to właśnie on.

Nie było go w jego klitce. Ktoś z tyłu znowu strzelił. Mota trzymał się blisko, z pistoletem w ręku i niemal odruchowo wystrzelił w coś co wyjeżdżało z magazynu rzeczy znalezionych. Chyba odkurzacz. Następne do sprawdzenia było pomieszczenie przesłuchań. Te okazało się zamknięte, w środku siedział android. Całkiem spokojny, z dłońmi na blacie. Nie widział Leah patrzącej przez lustro weneckie. Pod lustrem kulił się jeden z młodych techników.
- Wszystko oszalało, nawet nie zdążyliśmy się do niego dobrze zabrać!
- Wiesz jak wyłączyć w budynku zasilanie? - zapytała technika rozglądając się za ewentualnymi zagrożeniami.
- W piwnicy? - spróbował. - Trzeba wyłączyć bezpieczniki!
Mota stał przy drzwiach, co chwilę nerwowo wyglądając na korytarz, lecz wyglądało na to, że w najbliższej okolicy nie ma zagrożeń.
- No to rusz się - zachęciła go. - Będziemy cię osłaniać.
Nie uśmiechało jej się szukanie skrzynki z bezpiecznikami a technik wyglądał na takiego, który wie gdzie ona może być. Popatrzył na nią jak na wariatkę, lecz ostatecznie skinął głową. Wyszli na zewnątrz. Znów ktoś strzelił. Minęłi kilka zamkniętych pomieszczeń, docierając do klatki schodowej.
- Co tam się wydarzyło?! - spytał technik po drodze, zerkając w stronę wyjścia z komisariatu. Jakaś kobieta przebiegła ze schyloną głową, nawet się nie zatrzymując. Zeszli piętro niżej i technik użył swojej karty do wejścia do piwnic, gdzie znajdowały się mało istotne z policyjnego punktu widzenia pomieszczenia. Kłódkę przy skrzynce z bezpiecznikami trzeba było odstrzelić, ale po chwili wszystko zgasło i pogrążyli się w ciemności piwnicy.
Leah wyjęła z policyjnego pasa latarkę. Korytarz rozbłysnął jasnym światłem.
- Elektronika zwariowała - po czasie odpowiedziała na pytanie technika. - Maszyny zaatakowały ludzi. Wszystkie. Od dronów po odkurzacze. Przydałyby się granaty EMP albo broń działająca na układy elektryczne. Zahaczymy teraz o policyjną zbrojownię.
I znajdziemy przy okazji Ferra - dopowiedziała sobie w myślach. Złapała się na tym, że się o niego martwi. Nowe, dziwne uczucie. Nie do końca jej się podobało.
 
liliel jest offline  
Stary 09-05-2017, 19:56   #79
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Zanim jeszcze nawet się rozłączyli, Psyche i Mik usłyszeli stłumiony odległością kobiecy krzyk. Konferencja nie odcinała ich od rzeczywistego świata, dzięki czemu od razu nabrali pewności, że coś działo się w placówce C-T, w której przebywali. Nikt inny na konferencji nie słyszał dźwięków ich otoczenia.
- Mówiłem, kurwa, że mamy w firmie kreta. - Mik założył kask motocyklowy, przełączając system celowniczy na jego szybę. - Nikt z zewnątrz nie mógł namierzyć tego połączenia.
Włączył zainstalowany wczoraj wszczep alarmowy, podający lokalizację i wzywający wsparcie.
Wyszarpnął pistolet maszynowy i podszedł do drzwi sali komunikacyjnej, uchylając je i wyglądając na korytarz w stronę schodów. Byli na pierwszym piętrze firmowego salonu dla klientów VIP, na ruchliwym skrzyżowaniu Malcolm X blvd. i 116 ulicy. Jednym słowem w dobrej dzielnicy, gdzie wojna gangów nie docierała. Ktoś kto chciał ich dorwać był bardzo zdesperowany i nie liczył się z niczym.
- Sądzę, że oni wiedzieli o krecie. Ani Remo, ani Wittengstein nie wyglądali na zaskoczonych - Psyche nie była podłączona, rozłączyła się w klasyczny sposób, a w jej dłoni pojawił się pistolet. W postaci i stroju Marlene była od razu w pełni gotowa do akcji. Zapięła kurtkę, skanując otoczenie, szczególnie od strony, z której dobiegł ich krzyk.
Najpierw zobaczyli dwójkę uciekających w głąb budynku ludzi, a potem usłyszeli szum od schodów. Nim mogli zastanowić się co oznaczał, na korytarz zaczęły wylatywać pierwsze drony. Prawdziwy rój. Od malutkich zabaweczek, po większe i cięższe roboty kurierskie, wszystkie bzyczące i buczące, jakby ktoś uruchomił na raz cały sklep z tymi zabawkami. Albo fabrykę, bo bystre oczy patrzącej na to dwójki wyłapały pierwszego policyjnego drona wylatującego na korytarz. Cała ta chmara prawie od razu skierowała się prosto na nich, nie zważając na nic i nikogo innego.
- O w chuj! - krzyknął cyborg, wpadając plecami na Psyche i zatrzaskując z powrotem drzwi. Otwierały się tylko na firmową przepustkę, więc nie było ryzyka, że drony nacisną sobie klamkę, ale kto wie jaki napór wytrzymają. Na szczęście ściany były ceglane a w sali komunikacyjnej nie było okien. Oznaczało to też, że znaleźli się w pułapce. Drony nie były uzbrojone, lecz wprawnie sterowane ich śmigła mogły zmienić twarz w kotlet mielony.
Mik wymacał w kieszeni kombinezonu charakterystyczny kształt granatu EMP. Podał Psyche szarą metalową kulę, gładką za wyjątkiem klapki, pod którą ukryty był przycisk. Pięć sekund od wciśnięcia do elektromagnetycznego wyładowania.
- Jak uchylę drzwi, rzuć na korytarz.
Psyche po pierwszym szoku zacisnęła usta i szybkim ruchem wycelowała i wystrzeliła pojedynczy pocisk w policyjnego, najbardziej niebezpiecznego na pierwszy rzut oka drona. I zaraz schowała za drzwiami, podpierając je razem z Mikiem.
- Będziemy w zasięgu - spojrzała mu w oczy, biorąc od niego granat. To była bardzo niebezpieczna zabawa, sprawdzanie wytrzymałości swoich zabezpieczeń przed brutalnym wyłączeniem.
Chmara dronów załomotała o drzwi. Wydawało się, że uderzyły w nie z pełną szybkością i mocą, ale nie udało się ich wyłamać. Nie przystosowane drzwi zostały jednak przebite tu i ówdzie. Tuż obok głowy Psyche pojawił się wąski płomień przecinarki, bez najmniejszego problemu tnąc szkło i drewno. Całość wibrowała i co chwilę czuli kolejne uderzenia.
- Chyba nie mamy wyjścia! - Mik przesunął dłoń, którą przytrzymywał drzwi, z trasy palnika. - Musisz rzucić dalej w korytarz, zaraz potem zwiewaj wgłąb pokoju!
W drugiej dłoni Maroldo błysnęła firmowa karta wstępu. Zamierzał uchylić drzwi tylko na tyle, by mogła rzucić granat i natychmiast je zatrzasnąć, używając całej swojej niemałej siły. Drony były tak skonstruowane, że nie mogły napierać na drzwi nie niszcząc sobie śmigieł a co najwyżej samobójczo je atakować. Zatrzasnąwszy drzwi, Mik planował odskoczyć w ślad za partnerką. Siła wyładowania malała wraz z odległością. Z pewnością tak jak on miała zabezpieczone kluczowe obwody przed słabszymi impulsami, ale lepiej było dmuchać na zimne.
- Gotowa? Trzy, czte-ry!
Miał rację. Innym wyjściem byłaby próba przebiegnięcia przez drony i wyskoczenia przez okno, ale tym ryzykowaliby jeszcze więcej. Nacisnęła przycisk zanim jeszcze Mik skończył odliczać, co dawało im dwie, może trzy sekundy na ucieczkę. Kiedy drzwi się uchyliły, rzuciła granat i w tym samym momencie odepchnęła nogami, co powinno jeszcze na moment pozostawić przejście zamkniętym. Adrenalina i wspomagacze popłynęły jej żyłami i w jednym potężnym skoku pofrunęła na drugi koniec sali konferencyjnej.
Dwa małe drony zdążyły się wcisnąć w szparę w uchylonych drzwiach, zanim para wspólnymi siłami zamknęła je, skacząc jak najdalej od nich i próbując znaleźć namiastkę schronienia za stołem i krzesłami. Wtedy granat eksplodował. Dla Mika na moment zapadła zupełna cisza, kiedy implanty w uszach oberwały. Zniknął też obraz. Wrócił po chwili, wraz z głośnym piskiem. Nowe implanty nie zdążyły się w pełni zaadaptować i ich zabezpieczenie było słabsze. Psyche odczuła EMP słabiej, lekkim zawirowaniem i zawrotami głowy. Ładunek eksplodował na tyle daleko, że nic nie wyłączył całkowicie. Oprócz dronów, z których prawie wszystkie spadły na ziemię. Zarówno te śmigłowe, jak i magnetyczne czy nawet odrzutowa zabawka, powlatywały na ściany lub zwaliły się wprost na ziemię. Jeden kręcił się w kółko, ciągle wisząc w powietrzu.
Nie zdążyli się zebrać, kiedy pojawił się następny. Wirował powoli i bujał się w powietrzu, musiał więc też oberwać, ale nie ustawał w swoich wysiłkach dostania się do swoich celów.
Za nim nadlatywały następne. Już wolniej, już nie taką chmarą, ale ciągle stanowiły zagrożenie.
Nie było to jednak nic z czym nie mogła sobie poradzić broń maszynowa. Uchyliwszy drzwi Mik skrócił krótką serią męki tego uszkodzonego i rzucił kolejny granat EMP daleko w stronę schodów. Zatrzasnął drzwi z powrotem.
Ważniejsze od walki z głupimi narzędziami było teraz namierzenie osoby, która nimi steruje.
- Ktoś atakuje nas masą zhakowanych dronów - powiedział, gdy tylko połączył się z Dirkauerem. - Trzeba go namierzyć.
- Musimy się stąd wydostać! - zaskoczona Psyche krzyknęła na ponownie zamykającego drzwi Mika. Tu byli uwięzieni, na motorach czy w samochodzie zdecydowana większość dronów nie byłaby w stanie ich dogonić. - Musimy być w ruchu!
Otworzyła ledwo trzymające się już drzwi, unosząc broń i strzelając pojedynczymi pociskami w najgroźniej wyglądające drony. Zabawki nie mogły im zrobić większej krzywdy. Poszukała wzrokiem wyjścia awaryjnego, zwykle zamkniętego na wiszący w pobliżu klucz. Tamtędy drony nie mogły łatwo wlecieć i tamtędy zamierzała uciekać. Wyskakiwanie przez wzmocnione okna zostawiła sobie jako ostateczność.

Kolejna eksplozja EMP zatrzymała drugą falę. Psyche strąciła jeszcze jednego drona, który uniknął wybuchu. Mik z zaskoczeniem stwierdził, że jego komunikator milczy. Nie miał pewności, czy sygnał o niebezpieczeństwie dotarł gdzie miał dotrzeć i nieszczególnie pozostało mu dużo czasu na namyślanie się. Pięć buczących zabawek odbiło się o drzwi, lecz te otwarte ponownie przez Psyche nie dawały teraz ochrony. Mógł tu zostać lub pobiec za kobietą, która już dotarła do wyjścia ewakuacyjnego. Jak w większości przypadków w tym mieście, prowadziło przez okno na metalowy podest i dalej drabinę opadającą w dół na ulicę. Tego okna jednakże nie musiała wybijać, dało się je otworzyć. Tam też kręciły się latające robociki, jakby jednak mniej niż tych wlatujących ciągle na piętro budynku. Następne trzy to były w pełni policyjne, anty-zamieszkowe. Ich główne systemy zabezpieczał pancerz, mogący wytrzymać nawet kule pistoletowe. Psyche uniosła pistolet i dokładnie celując, wystrzeliła. W przeciwieństwie do Mika, nie nosiła ze sobą całego arsenału i musiała oszczędzać kule.
- Mik! Rusz się! - krzyknęła, nie wiedząc co wstąpiło w Maroldo. Chciał tu czekać na pomoc? Życie go nie nauczyło, że pomocy należy udzielać sobie samemu, bo inaczej do niczego się nie dojdzie?
Sięgnęła do tyłu i otworzyła okno, strzelając raz jeszcze do policyjnego drona. Były anty-zamieszkowe, ale to oznaczało głównie odporność przed kamieniami. Kule potrafiły być i dla nich “śmiertelne”. Taką miała nadzieję, czekając jeszcze krótki moment na decyzję mężczyzny.
Był tuż za nią, ostrzeliwując kolejne drony nadlatujące korytarzem, przypominającym już cmentarzysko maszyn. Rozdzielanie się nie było teraz najlepszym pomysłem.
Mik zmienił magazynek, tym razem na taki z amunicją przeciwpancerną.
- Leć do motorów, osłaniam! - krzyknął, szykując się do wyskoczenia przez okno zaraz za nią. Naturalnie nie miał zamiaru korzystać z drabiny.
Jeden z dronów policyjnych rozbił się o ścianę i spadł iskrząc i bipiąc głośno. Otwierająca okno Psyche dostrzegła, że drony na zewnątrz już ją zobaczyły i teraz pędziły na wprost, z pełną prędkością. Jeden włączył palnik, inny wysunął pistolet strzałkowy. To był dron weterynaryjny, jeśli go załadowano to mógł mieć środki uspokajające lub przeciw wściekliźnie w swojej strzykawce. Te policyjne były jednak gorsze. Zmieniający magazynek Maroldo nagle ujrzał jak z jednego wysuwa się małe ramię i wystrzeliwuje w jego stronę siatkę z haczykami. Zdążył wyskoczyć na metalowy podest ewakuacyjnego wyjścia, ale siatka leciała szybciej i owinęła się wokół górnej połowy jego ciała, ostrymi haczykami łapiąc za ubranie i skórę.
- Ugh! - Oplątany na moment stracił równowagę i wpadł na barierkę. Lecz z nadgarstków wysuwały się już grafenowe ostrza, rozpruwając sieć od dołu. Oswobadzając się nie stał w miejscu, chwilowo niezbędne były mu tylko nogi. Przecisnął się obok drabiny i zeskoczył na chodnik. Trzy metry to dla cyborga żadna wysokość, nawet bez całkiem swobodnych rąk dla zachowania równowagi.
- Jedziemy jednym! - krzyknęła Psyche, oddając dwa strzały w nadciągające drony i zeskakując z podestu, z większą gracją od Mika, równie bez trudu lądując w zaułku. Od razu ruszyła sprintem, rozwijając prędkość o wiele większą niż osiągalna dla zwykłego człowieka. Prosto do swojego motoru, zamierzając wskoczyć na niego i odpalając od razu zawrócić po Maroldo. I nie zapomnieć o kasku, który mógł okazać się bardzo ważny w starciu z lecącymi kursem kolizyjnym dronami.
Lądowanie było proste, ale już chwilę później musieli oganiać się od dronów. Jednego Psyche ominęła, drugi z całą prędkością rąbnął w jej bok i odbił się częściowo połamany. To były zabawki. Rzuciła się do biegu i widziała już motory. Oraz wyfruwające ponownie z głównego wejścia drony. Szyba w drzwiach nie istniała, ludzie chowali się za czym mogli, ktoś krzyczał. Nad motorami pojawił się wojskowy dron zwiadowczy i dwa ciężkie transportowe, pędząc w jej stronę. Uderzenie ze strony czegoś takiego nie skończy się zwykłym siniakiem.
Maroldo tymczasem pozbywał się siatki i jednocześnie także próbował biec, lecz duży czterośmigłowy dron wleciał mu między nogi i wywrócił. Mik przetoczył się, zerwał siatkę i… oberwał taserem. Ładunek elektryczny prawie całkowicie sparaliżował jego ciało, które pochwyciły drgawki, a ból byłby oślepiający gdyby nie jego edytor zamontowany niedawno. Wiszący nad nim dron policyjny nie popuszczał, a drugi ze ścigających go właśnie wysuwał własne ramię z siatką.
Psyche otworzyła ogień w stronę niewojskowych dronów. Zacisnęła zęby, ignorując ból i opróżniła cały magazynek, licząc, że ruszą w jej stronę. Do dopalenia motoru potrzebowała zaledwie chwilę. Gdyby udało się wykonać ślizg pod wojskowym robotem i od razu wskoczyć na maszynę…
Telepany prądem cyborg zdołał jedynie przewrócić się na brzuch, żeby kolejna sieć nie splątała mu rąk. Wciąż kurczowo ściskał pistolet maszynowy. lecz o celnym strzelaniu nie było teraz mowy. Przynajmniej był grubo ubrany a pancerny kask chronił czaszkę przed brutalnym rozłupaniem przez oszalałe maszyny. Te dwa policyjne najwyraźniej upatrzyły go sobie nie do zabicia, a całkowitego unieruchomienia. Siatka trafiła bezbłędnie niemal nieruchomy cel, owijając się ciasno wokół ciała cyborga. Drugi nie przestawał używać prądu. Jakby wiedząc, że tu już nie ma zagrożenia z jego strony, wszystkie pozostałe drony skoncentrowały się na Psyche.

Potrzeba odciążenia transportowców sprawiała, że ich zewnętrzną powłoką było cienkie sztuczne włókno, które zupełnie nie radziło sobie z odpieraniem pocisków. Dwie maszyny spadły, a w pokazie niezwykłej zwinności i kaskaderstwa, Psyche wymanewrowała na krótki moment wojskowego drona, wskakując na swój motor. Wtedy się zorientowała, że Mik leży, a całe te latające badziewie, oprócz dwóch policyjnych, pędzi prosto na nią. Wylatywały z budynku niczym chmara owadów. Z oddali docierały odgłosy syren, ale żadna nie wydawała się zbliżać bezpośrednio w ich stronę. Psyche spróbowała ignorować tę pędzącą ku niej kupę żelastwa. Odpaliła motor i w tym samym momencie ruszyła do przodu, wykręcając w stronę Mika. Docisnęła gaz ile mogla, sięgając po wysunięty z boku karabinek maszynowy i płynnym ruchem celując w policyjne drony nad Maroldo opróżniła magazynek. Jedyną szansę w walce z tym wszystkim widziała w… ucieczce. Do tego trzeba było jakimś cudem wsadzić ciężkiego cyborga na motocykl.
Policyjne drony zajęte oplątanym siatką i paraliżowanym Maroldo, nie próbowały uników. Kul było na tyle dużo, aby znaleźć kilka słabych punktów i wyłączyć w sposób brutalny najważniejsze funkcje niedużych robotów. Otępiały od elektrycznych impulsów mózg Mika zarejestrował, że co prawda wszystko nakurwia go jak cholera, to jednak może się ruszać. Problemem pozostawała tylko siatka. Dla Psyche zaś - nadciągająca chmara dronów. Te co szybsze - na szczęście dla szybkości musiały być małe i lekkie - już do niej dotarły, rozbijając się o ciało i motor. Odłamki tworzywa sztucznego latały we wszystkie strony, a ciało i kości kobiety odczuło bolesne uderzenia. Resztę mogłaby prześcignąć tylko wtedy, gdyby nie musiała zwolnić lub wręcz zatrzymać się przy leżącym na ziemi Maroldo, który dopiero rozcinał stalowymi szponami sieć. Jej płachta zwisała mu wciąż z pleców, ale ręce i nogi miał wolne. Podnosząc się dostrzegł ścigający partnerkę rój.
- Aeeaarrgh! - wydobywając z siebie przytłumiony kaskiem bojowy ryk natychmiast opróżnił cały magazynek. Przez trzy sekundy pociski z przeciwpancernym rdzeniem siały spustoszenie wśród najbliższych maszyn. Na zmianę magazynka nie było czasu. Z nadgarstka wysunęła się już lufa wszczepionego automatu, by kontynuować ogień ciągły. Na szczęście wszyscy cywile już uciekli z pola widzenia, więc ryzyko postrzelenia postronnych osób było minimalne.
Psyche nie zwalniając schowała broń i z całej siły nacisnęła na hamulce dopiero tuż przy Miku.
- Wskakuj! - krzyknęła, wkładając kask. Jak tylko mężczyzna usiadł i się złapał, wcisnęła przysłowiowy gaz do dechy. Liczyła, że zdążą uciec zanim drony uczynią poważną krzywdę im lub motocyklowi. Fantazja w takiej sytuacji miała małe znaczenie, miały je szybkość i wytrzymałość.
Szybkość i wytrzymałość tym razem wystarczyła. Wpadło na nich kilka kolejnych małych dronów, które zestrzelić w takiej chmarze trudno było nawet pełną serią z bliskiej odległości, lecz te uderzenia nie mogły zrobić prawdziwej krzywdy. Maroldo zaliczył pęknięcie na kasku, coś odpadło z motoru, ale ten wystartował. Najgroźniej wyglądające - budowlane i transportowe drony - nie zdążyły dolecieć. Ruszyli.
I dosłownie po chwili złapali zasięg i głos Dirkuera.
- Maroldo?! Psyche! Co tam się dzieje?!
Większość dronów pozostała z tyłu, trzymały się ich tylko te najszybsze. I ten wojskowy, zawieszony wyżej i obecnie unikający bezpośredniego kontaktu. Śledził ich za to bez wyraźnych problemów. Psyche zacisnęła zęby, skupiając się na jak najszybszej jeździe. Przepisy ruchu drogowego przestały się liczyć, gdy skierowała się w stronę mostów. Manhattan był zbyt zatłoczony, a taktyka garaży podziemnych i innych zadaszonych kryjówek miałaby sens dopiero wtedy, gdyby mieli pewność zestrzelenia drona. Na razie postawiła na szybkość i zgubienie drona. Wojskowy czy nie, te nisko latające zwrotne maszyny miały swoje ograniczenia.
- Zostaliśmy zaatakowani przez drony, jeden z nich musiał mieć zagłuszanie. Wyrwaliśmy się, ale ciągle mamy ogon - zameldowała do Alana przez wbudowany w kask mikrofon.
- Policyjne, wojskowe, nasze… - dodał Maroldo. - Musicie namierzyć tego, kto nimi steruje! Teraz śledzi nas jakiś wyglądający na wojskowy czy Gwardii Narodowej, zadzwońcie do nich i spytajcie czy ktoś nie zhakował ich maszyn.
Obejrzał się za siebie, by sprawdzić czy drony nie są za blisko.
- Kieruj się na ekspresówkę - powiedział do partnerki. - Tam je prześcigniemy.
Holofony nie zarejestrowały odpowiedzi Alana, wtrącił się za to inny głos. Skojarzyli go z głosem Remo, wystarczająco charakterystycznym.
- Ataki były wszędzie, zgubcie lub rozwalcie to co was śledzi. Mam dla was coś innego. Wracajcie do C-Tower jak najszybciej.
Małe drony zgubili szybko, ten wojskowy uniósł się wyżej, ale kiedy Psyche wcisnęła na podniebnej autostradzie pedał odpowiadający za prędkość, również i on zaczął pozostawać w tyle. Choć pewnie miał bardziej zaawansowane sposoby na obserwację i śledzenie celów.
- W porządku, jadę najkrótszą drogą - zdecydowała od razu Psyche nie wdając się w dyskusje. - Postarajcie się w razie czego zdjąć mi ogon, skoro zaatakowali firmę to ukrywanie przynależności nie ma teraz sensu.
Adrenalina krążyła mocno w żyłach kobiety, która pędziła przez autostradę, wymijając samochody dosłownie o milimetry. Mandaty się nie liczyły, glin nie było widać, a jeśli nawet, to specjalne upoważnienia miały zgasić pościg w zarodku. Bycie tajną bronią korporacji miało swoje zalety. Bycie rozpoznaną tajną bronią korporacji miało zaś pewne wady, takie jak bycie zwierzyną łowną.
- Dzień jak co dzień - stwierdził Mik, trzymając się mocno uchwytów. Nie przestawał jednak rozglądać się wokół, wypatrując zagrożeń. Ktoś kto przejął kontrolę nad setką dronów, mógł przejąć kontrolę nad wszystkim. W mieście były setki tysięcy podatnych na ataki obiektów: drony, autonomiczne pojazdy, roboty, androidy, pojazdy prowadzone przez androidy...
- Słuchaj… - powiedział do Psyche, wykorzystując spokojniejszy moment, gdy pędzili poboczem Trump Skyway. - Wiesz kim był ten przylizany koleś na konferencji, który lampił się na mnie jakby mnie nie lubił, choć pierwszy raz go w życiu widziałem?
Psyche upewniła się, na tyle ile mogła w obecnej sytuacji, że aktualnie tylko Mik ją usłyszy. Przy tej prędkości i wyłączonym holo i tak musiała krzyczeć.
- To przez to jak się zachowywałeś! To było bardzo nierozsądne, nawet głupie. To Michael Boor, mój… nadszef. Opiekun w firmie. Rości sobie do mnie… duże prawa. I ma bardzo duże plecy, takim jak on schodzi się z drogi!
- Chyba żartujesz. - Mik również wyłączył holo, nachylając się do jej ucha. - Ja nie schodzę z drogi nikomu, kotku.
- Szkoda... - cichą i pełną smutku odpowiedź Psyche porwał wiatr, kiedy jeszcze bardziej docisnęła maszynę, próbując prędkością wyrzucić z głowy złe i niepotrzebne teraz myśli.
 
Lady jest offline  
Stary 09-05-2017, 23:14   #80
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
W czasie, gdy Wittengstein mówił, Remo wychwycił alarm w systemach skanowania. Jego własnoręcznie napisany bot wychwycił właśnie wewnętrzne połączenie z firmowej sieci, autoryzujące się z największymi priorytetami, dzięki którym mógł uniknąć standardowej blokady zamkniętej konferencji.
- Nieproszony gość - Remo bez ceregieli przerwał wypowiedź Psyche i jednocześnie zaczął przekierowywać połączenie na dodatkowe, długie autoryzacje wymagające podania tokenów i kluczy. - Sieć wewnętrzna, uzyskał najwyższe autoryzacje. Jak go wpuszczę to mogę namierzyć - tu uniósł wzrok i spojrzał bezpośrednio na Wittengsteina. Prezes skinął głową.
- Odłącz tę dwójkę - wskazał na Mika i Psyche. - Reszta zostaje. Zobaczmy kto to.
Wydawał się spokojny, w przeciwieństwie do części innych osób. Jeden z mężczyzn przeszywał Maroldo wzrokiem i gdyby mógł nim zabijać, to pewnie by to zrobił. Dirkauer poruszył się na swoim krześle. W pełni spokojna pozostała Azjatka i jeszcze jeden oprócz prezesa mężczyzna.
Haker od razu odciął wskazaną dwójkę i otworzył dostęp dla gościa. Nie było to aż tak niebezpieczne, konferencja nie działa się w wirtualnym świecie i żaden atak nie mógł wejść im do głów. I zależało mu jednocześnie na sprawdzeniu, kto bawi się w kreta. Wewnętrzna sieć. Nie dało się tak po prostu do niej podpiąć, ta osoba musiała znajdować się na terenie firmy.
- Od razu po namierzeniu wysyłam ekipę - powiedział zanim intruz się pojawił.
Prawie od razu pojawiła się sylwetka. Bardzo dobrze znana. Młody, biały mężczyzna z nierówną bródką i długimi włosami. Black. Wyglądał na w pełni skoncentrowanego na tym co robił, z przymrużonymi powiekami i zaciśniętymi ustami. Wyglądał na spoconego, ale nie ustawał w wysiłkach i Kye dostrzegł jak boty i skrypty jego pracownika zaczynają atakować konferencję, starając się wyciągnąć logi i wszystkie połączenia, zidentyfikować każdego biorącego w niej udział.
- Co do…! Black! - pierwszy odezwał się z niedowierzaniem Hyuston, rozpoznając swojego pracownika. Poza nim i Remo reszta nie znała szeregowego, młodego gościa z działu bezpieczeństwa. Chłopak nie zareagował, jakby nie dostrzegając tego, że jest widziany.
Remo zaklął w duchu. Natychmiast przesłał ekipie adres Blacka, z zaznaczeniem, że mają mu nie robić krzywdy, a tylko odciąć od sieci. Przez głowę przemknęła mu poranna informacja o ataku na zadrutowanych. Szlag by to. Tak nie zachowywał się normalny człowiek.
- Harris, spróbuj włamać się do Blacka i przejąć jego połączenia - powiedział głośno, wiedząc, że Lisa będzie wiedziała o co mu chodzi. Jak został zhakowany, to ktoś lub coś było do niego obecnie podpięte.
- Próbuje zdobyć o nas informacje. Blokuję go - oznajmił pozostałym uczestnikom konferencji i rzeczywiście na tym skupiał swoje wysiłki. - Ktoś musiał go zaatakować, inaczej ale podobnie do tych, o których opowiadaliśmy. Jak jest tu ktoś, kogo nie powinien odkryć, niech się zmywa. Próbuję go przetrzymać, może zyskamy tożsamość prawdziwego napastnika.
Wiceprezes skinął w stronę Dirkuera, który natychmiast się rozłączył. Wittengstein i Azjatka pozostawali na pozór zupełnie niewzruszeni wydarzeniami. Kobieta była wyraźnie na czymś skupiona. Pozostali obecni rozglądali się z niepokojem, jakby to coś mogło zmienić podczas wirtualnej konferencji. Black nagle wyprostował się. Zorientował się, że jest widoczny i wyłączył wizję, choć Remo widział, że nie ustaje w swoich wysiłkach i jeśli nie zostanie odcięty zupełnie, może mu się nawet udać.
"Pięć minut". Grupa szybkiego reagowania potrzebowała jeszcze trochę czasu. Harris także, choć ona odniosła już pewien sukces.
- Jestem u niego. Ma otwartych masę połączeń. Szukam.
Wiceprezes milczał, wyczekująco spoglądając na hakera. Murzyn nie patrzył na nikogo, skupiony na swojej pracy. Nie potrafił w pełni zatrzymać rozpędzonego Blacka, ale uważał, że nie musi tego robić. Zamiast tego zaczął mu podkładać mało istotne składowe konferencji. Zaczynając od samego siebie i wiceprezesa. Ich obecność niewiele dawała szpiegowi. Usunął też cały zapis spotkania sprzed zniknięcia Dirkuera. Nie było tu już nic do oglądania, celowo tylko wodził za nos napastnika, próbując przeciągnąć jego obecność jeszcze minutę lub dwie.
Albo to umiejętności Remo, albo brak własnego myślenia u Blacka, ale napastnik przez dłuższą chwilę łapał się na to, co podstawiał mu dwa razy starszy od niego haker. Kiedy właśnie przestawał, Lisa oznajmiła podekscytowanym głosem.
- Mam go. Sygnał się przemieszcza.
Ekipa jeszcze nie dotarła do mieszkania Blacka, lecz Kye nie mógł już dłużej czekać, jeśli nie chciał wpuścić swojego pracownika do wewnętrznej sieci C-Tower. Remo nie czekał ani chwili dłużej słysząc Lisę. Odciął Blacka, ekipa jadąca do niego była wystarczająco blisko. Nie spodziewał się, że jego pracownik będzie uciekał. Nie był sobą, jedynie marionetką.
- Harris, daj nam namiar na ekran. Spróbuj namierzyć go z jakiejś kamery!
Sygnał pojawił się wraz z mapą miasta, przemieszczając szybko. I na ukos, ignorując większość budynków i ulic.
- To coś latającego - stwierdziła z głupia frant Lisa, choć wszyscy już to widzieli. - Żadna kamera tego nie widzi szefie.
Wyglądało na to, że sygnał zataczał pętle albo nawet i ósemki, nie wylatując poza obszar miasta i poruszając się szybciej niż zwykłe, standardowe drony. I wyżej. Skręty były jednakże za ostre jak na samolot. Tymczasem ekipa weszła do mieszkania odciętego Blacka.
"Mamy go. Nie było walki, wygląda na otumanionego. Wieziemy go do centrali. Zagłuszamy sygnał, kontakt po dotarciu."
- Mają Blacka. Chciałbym, aby trafił bezpośrednio do mnie, muszę sprawdzić czy padł ofiarą nocnego wirusa - Remo odezwał się w stronę szefostwa, przy okazji dziękując w duchu losowi, że tym razem to nie jego bezpośrednio zaatakowano. - Odnośnie sygnału, sugeruję poczekać aż wyląduje i przekazać lokalizację Maroldo i Psyche.
Skoro to obiekt latający, kiedyś będzie musiał wrócić do bazy. Lepsze to niż próba przechwycenia go w powietrzu, która mogła skończyć się jedynie utratą wszystkich danych.

- Chcę pełnego śledztwa i wyjaśnienia co tu się stało - Wittengstein spojrzał na Hyustona, ale mówił bardziej w stronę Remo. - Panna Liu zejdzie do was i będzie monitorować tę sprawę - tu spojrzał na Azjatkę, która krótko skinęła głową. - Obserwujcie sygnał. Chcę mieć sprawcę jak najszybciej, wraz z jego powiązaniami z omawianą tu dzisiaj sprawą.
Rozłączył się, chwilę później zniknęła też kobieta i po kolei rozłączali się pozostali.
- Do mojego gabinetu Remo - zakomenerował szef i on także się rozłączył.
Kye rozłączył się jako ostatni, usuwając przy okazji utworzoną na tę okazję konferencję i upewniając się, że nie pozostał po niej żaden ślad. Zastanawiał się skąd taki atak, który pasował do SI. Oby nie okazało się, że ta z uczelni jednak się gdzieś sklonowała, bo wtedy rzeczywiście będą w dupie. Podszedł do Harris i nachylił się nad jej ramieniem.
- Jesteś pewna, że jest nieświadomy naszej obserwacji? - zapytał dziewczyny cicho. - Chcę by tak pozostało, wykrycie innych połączeń z tego źródła pewnie nic nam nie da. Zastanawiam się, z którą ze spraw jest związany. Jak tylko wyląduje daj mi namiar. I próbuj dalej określić co to jest.
- Na tyle pewna, na ile mogę. Nic nie wskazuje na to, że mnie wykryli - zerknęła w górę, na twarz Remo. - Będę cicho jak myszka. Planujecie coś na dzisiejszy wieczór? - uśmiechnęła się szeroko, mrugając niby to konspiracyjnie.
Prawie jak odpowiedź na jego pytanie, pojawiła się wiadomość od Ann:
""Kiedy możemy się wybrać na posterunek?"
- Na razie nie interesuj się wieczorem, ten dzisiejszy atak może się odbić potężną czkawką - Remo pokręcił głową. - Wciąż nie znamy innych przypadków, a wątpię, że był tylko jeden. Lepiej nie podpinaj się do sieci.
Poklepał Lisę po ramieniu i ruszył powoli do gabinetu Hyustona, zastanawiając się nad tym wszystkim i pisząc wiadomość do Ann.
"Nie wiem czy uda mi się wyrwać w najbliższym czasie, mój pracownik właśnie zaatakował konferencję na której byłem. Podejrzewam wirusa z nocy. Zastanawiam się czy nie wyłączyć czego można, aby się przed tym uchronić."

Harris wyglądała na zawiedzioną, czy to odpowiedzią czy zachowaniem Kye'a, ale ten już wchodził do akwarium, gdzie szef siedział rozparty na swoim krześle. Rozłączył jakąś rozmowę widząc wchodzącego Murzyna i wskazał na krzesło naprzeciwko biurka.
- Siadaj. Mi to wygląda na to, że nic nie kontrolujemy. Dostałem właśnie informację o dziwnych próbach pozyskania utajnionych danych firmy przez dwójkę innych, zasłużonych pracowników. Masz jakiś plan na ogarnięcie tego burdelu?
Remo nie zdążył odpowiedzieć, kiedy do pomieszczenia weszła Azjatka. Kobieta była wzrostu Ann, choć szpilki i krótka spódniczka próbowały oszukać rzeczywistość. Uśmiechnęła się i usiadła obok hakera, wyglądając jakby nie zauważała wzroku Hyustona.
- Proszę, kontynuujcie - powiedziała jakby jej obecność była najzwyczajniejsza na świecie.
Remo rzucił Azjatce krótkie spojrzenie, skanując jej twarz i wrzucając wyszukiwanie do bazy firmowej. Musiała mieć dobre plecy lub ostrą ambicję, skoro nagle pojawiała się znikąd przy takiej sprawie. Postanowił ją chwilowo zignorować.
- Zanim podejmę jakieś kroki chciałbym zeskanować Blacka. Mamy namiar na sygnał, kiedy wyląduje, wyślemy tam ludzi. Nie możemy teraz zaatakować tego obiektu, jak dotychczas pośrednicy byli zbyt dobrze wyczyszczeni z danych. Jeśli się nie mylimy, całe zamieszanie jest związane z tymi, o których wspomnieliśmy na konferencji.
- Ciężko mi sobie wyobrazić, że całe miasto cierpi z powodów trzech osób i jednej sztucznej inteligencji! - Hyustonowi często było ciężko w coś uwierzyć. - Niech grupa szybkiego reagowania trzyma rozgrzane silniki. To już nie pierwszy atak na nas, w końcu ktoś się wkurzy i polecą głowy… - zawahał się i zerknął na Azjatkę, która siedziała z nogą założoną na nogę i przysłuchiwała się rozmowie. W międzyczasie Remo otrzymał dwie kolejne wiadomości od Ann.
- Nic na to poradzić nie mogę - odparł Remo zgodnie z prawdą. - Zadziałamy mając jakieś dane. Na razie śledzimy ich o czym oni nie wiedzą. Gwałtowne działanie zdemaskuje nas i nie przyniesienie efektów.

Na szczęście ta nie dążąca do niczego dyskusja nie zdążyła się rozwinąć w coś jeszcze bardziej bezsensownego, kiedy dotarł do nich krzyk Lisy.
- Mam go!
Jednocześnie przesłała do Remo namiar, wskazujący dzielnicę fabryczną Queens.
- Nie ma w pobliżu kamer, które mogłabym przejąć - zakomunikowała jeszcze dziewczyna.
Kye wstał od razu i nie czekając na jakieś wydumane zgody, podbiegł do Harris.
- Nic nie rób na razie - wybrał numer do Psyche, licząc na szybkie połączenie. Jednocześnie dziękował technologicznym bogom za wielozadaniowość wbudowanych aplikacji, tworząc za pomocą wewnętrznego komputera wiadomość dla Ann.
Zarówno Psyche jak i Mik mieli aktywne połączenia, ale tu z firmy mógł zrobić w zasadzie wszystko, tak jak na przykład przykryć aktualną rozmowę swoją. Dzięki czemu usłyszał słowa Maroldo.
"...namierzyć tego, kto nimi steruje! Teraz śledzi nas jakiś wyglądający na wojskowy czy Gwardii Narodowej, zadzwońcie do nich i spytajcie czy ktoś nie zhakował ich maszyn. Kieruj się na ekspresówkę. Tam je prześcigniemy."
Remo przejął rozmowy obojga, nie przejmując się urażoną dumą Dirkuera.
- Ataki były wszędzie, zgubcie lub rozwalcie to co was śledzi. Mam dla was coś innego. Wracajcie do C-Tower jak najszybciej.
Holofony za bezpieczne nie uchodziły. Sieci wewnętrznej też nie ufał na tyle, aby powierzyć lokalizację.
- Nie wiemy czy nie są śledzeni w inny sposób - powiedział w stronę Hyustona. - Potrzebuję autoryzacji na użycie śmigłowca z lądowiska na szczycie budynku. Nawet jak to ślepa uliczka, warto zaryzykować.
- Zgoda - powiedziała od razu Azjatka, kiedy Hyuston miał dopiero w połowie otwarte usta. Wybrała numer i odeszła kawałek z kimś porozmawiać. Baza firmy zawierała niewiele danych o niej. Liu Sao, 30 lat, asystentka w dziale bezpieczeństwa. Zupełnie nic tak na prawdę nie mówiące informacje. Niemal takie same, jakie w bazie były o samym Remo.
Drzwi na open-space otworzyły się i dwóch uzbrojonych mężczyzn w aktywnych pancerzach wprowadziło półprzytomnego Blacka. Kye rzucił wchodzącym szybkie spojrzenie.
- Na razie sprawa sygnału jest ważniejsza, w głowie Blacka pewnie nic nie zostało - stwierdził, biorąc za przykład sprawdzanych niedawno netrunnerów. - Zamknijcie go gdzieś bez możliwości połączenia z siecią. To mój człowiek, nie chcę by został oskarżony jeśli nie kontrolował się w tym czasie - rzucił spojrzenie Azjatce. Nie zdziwiło go, że to ona tu jest najbardziej przy władzy. Już od początku za bardzo pasowała do dziewczynki wiceprezesa. On zwrócił się do swojej dziewczynki.
- Lisa, lecisz? - puścił jej oko, tak by tylko ona to zobaczyła. Nie miał pojęcia czy to wpływ Ann, ale ostatnio zachowywał się momentami jak młodzik. I to on odradzał Ferrick wizytę na posterunku, wolne żarty.
 
Widz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172