Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-03-2017, 23:24   #91
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Gdy narada została uznana za zakończoną i Komandor Cabbage wydał polecania liderom grup, Mel podszedł też do człowieka Fundacji, niejakiego Nae, który zapytał o moduł z żywnością i jego dziwną lokację.
- Jak mówiłem wcześniej, ten zamachowiec coś majstrował przy konsoli przed moim przybyciem. Być może te dwa spadły na podane przez niego koordynaty. Jeśli masz współrzędne to chętnie na nie spojrzę. W module osobistym było sporo mojego sprzętu badawczego, który może uzupełnić ewentualne braki kolonii, a żarcie przyda się nam wszystkim.-
Potem Melathios zaczepił Krugera.
- Doktorze, gdy będziecie szukać zaginionego sprzętu, proszę pamiętać o moim aucie i o odróbkach, które zaginęły. Jedna z nich to był obiekt typu Alpha, wie pan o którym mówię. Fundacja na pewno zainteresuje się tym w pańskim raporcie.- Mel kiwnął porozumiewawczo głową.
Mel zwrócił się do Franka gdy mieli już wychodzić.
- Idziesz ze mną do magazynu? Chyba, źle się czujesz z gołą kaburą.- Powiedział żartobliwie.
 
__________________
Man-o'-War Część I
Baird jest offline  
Stary 31-03-2017, 20:50   #92
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał





Pierwsza Kolonia Fundacji na Avalonie


Wydawało się, że wraz z obietnicą wyjścia na zewnątrz wszelkie zmęczenie zniknęło jak ręką odjął. O ile wszyscy obecni na spotkaniu wykazali się w miarę bezproblemowym powrotem do zdrowia w dość krótkim czasie, o tyle nie można było powiedzieć tego samego o reszcie kolonistów, przynajmniej nie o wszystkich. Na początek okazało się, że całkiem sporej części osób zwyczajnie brakuje. Tutaj z pomocą przyszła pani Maev, okazało się, że dysponowała listą pasażerów Nadziei przy której to pomocy udało jej się w miarę szybko i sprawnie sporządzić listę osób, których faktycznie brakowało, a które zwyczajnie nadal znajdowały się pod opieką lekarzy w oddzielnym pomieszczeniu. Kolonia na sam początek traciła około jedną trzecią swojej siły roboczej, jak by tego nie było dość ponad połowa kolonistów nadal odczuwała skutki wybudzenia z komór kriogenicznych. Wiele osób nadal okazywało zwyczajne zmęczenie czy ogólne wycieńczenie aż po zwyczajną dezorientację całą sytuacją, nie do końca rozumiejąc co się działo lub nawet sam fakt dziwnie realnych snów, których ewidentnie wszyscy koloniści doświadczyli. Aurelia po przydzieleniu trzech swoich ludzi dla Dante, Melathiosa oraz Kevina sama udała się wraz z Carlem by być jego osobistą ochroną. Ciężko było powiedzieć czy w ramach szacunku dla byłego komandora czy też ze zwykłej nieufności.

Nowo mianowanego tymczasowego gubernatora kolonii Carl Cabbage nie przywitały więc zwykłe okrzyki aprobaty i zrozumienia poleceń, do których przywykł. Ponure miny i niektóre dość gniewne spojrzenia zdawały się dominować wśród nowo wybudzonych. Ciche pomruki, szepty i krzywe spojrzenia świadczyły o tym, że coś musiało się wydarzyć pod nieobecność grupy, która spotkała się z Benjaminem. Jakby na potwierdzenie obaw Carla z tłumu wyłoniła się Ama w asyście swoich dwóch ochroniarzy, z których jeden wydawał się niezwykle blady i niezbyt pewnie stał na nogach. Czterech marines stojących przy wejściu natychmiast zareagowało, kładąc wymownie dłoń na swoich karabinach.
- A więc tylko to masz nam do powiedzenia? - głos kapłanki był na tyle głośny, by dało się ją słyszeć w całym pomieszczeniu.
- Nic o naszych zaginionych braciach i siostrach? Nic na temat co nam zrobili ci najeźdźcy?! Przekupili cię już swymi słodkimi słówkami? Powiedz lepiej co ci obiecali. Przyznaj się jaka była twoja cena byś milczał! Chcemy znać prawdę zdrajco! - kobieta zdawała się być przekonana co do swoich słów, kilka osób podniosło się jak by dając w ten sposób znak, że popierało kapłankę. Maev cicho wyszeptała do Carla.
- To twoi ludzie, więc decyzja należy do ciebie co zrobić. Pomożemy jeśli coś wymknie się spod kontroli.
Aurelia skinęła głową, jakby potwierdzając słowa koleżanki.


Melathios mógł osobiście poznać Thorra, o którym wspominał Jeager, żołnierz miał być jego ochroną na czas spacerów po obozie. Potężny mężczyzna, który na pierwszy rzut oka mógł faktycznie wzbudzać przerażenie samym wyglądem, zdawał się nie przejmować ani faktem, że Dante znajdował się w pobliżu ani tym co działo się dookoła niego. Ogólnie mężczyzna sprawiał wrażenie trochę ciężkiego i powolnego co nieco ujmowało przerażającej wizji osoby, która miała podjąć się wielokrotnych prób pozbawienia życia Franka Jeagera.

Kevin mógł uważać się za szczęściarza, gdyż towarzyszyć mu miała dość zgrabna dziewczyna. kobieta nie była jednak tak słodka jak się mogło wydawać, Adrana uśmiechnęła się krzywo robiąc kilka niewybrednych żartów na temat stanu kolonii oraz tego czy ktoś nie chce się wymienić na jej dzieciaka do ochrony.

David Iliescu, towarzysz Dante był wyjątkowo milczący, poświęcając jednak bardzo dużo czasu na to by przyjrzeć się swemu podopiecznemu.
- Do zwrotu. - uśmiechnął się w końcu wręczając Frankowi ciężki pistolet.
- Służyłeś w systemie Vedurak? Słyszałem, że swego czasu była tam cała kompania z Heliona.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day
Uzuu jest offline  
Stary 01-04-2017, 10:30   #93
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
- Proszę o spokój - gubernator Carl Cabbage łagodnym gestem dał znać żołnierzom by odstąpili - I proszę o ciszę. Chciałem przekazać najpierw wszystko szefom działów, w tym Pani Wielebna, dopiero później pozostałym, ale wygląda na to, że im szybciej wszystko stanie się jasne, tym lepiej. Proszę o uwagę. Gdy nasz statek kolonizacyjny uległ uszkodzeniu, Fundacja wysłała okręt, by sprawdził co się stało, stąd widzicie wokół jej przedstawicieli i wojsko. To nie zbrojny najazd, choć muszę przyznać że sam początkowo odniosłem takie wrażenie, o co nieco się z naszymi gośćmi posprzeczałem. Pan Benjamin przybył tutaj jako przedstawiciel właściciela kolonii, Fundacji, i ma pełne prawo do przebywania tutaj, podobnie jak pozostali ludzie będący na kontraktach, w tym my. Zaproponowałem mu przejęcie funkcji Pana DuVall, gdyż obecnie jest najwyższym rangą przedstawicielem Fundacji, tym niemniej odmówił. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że lepiej na tym stanowisku sprawdzi się osoba obeznana z tutejszymi warunkami. Tym niemniej jest on przedstawicielem organizacji, która wysłała nas na tą wyprawę dlatego ma prawo - że tak się kolokwialnie wyrażę - wtykać nosa w nasze sprawy. Tym bardziej że nasza kolonia najwyraźniej padła ofiarą ataku - zginęła część pojazdów, wiele zapasów i cała broń. Śledztwo w tej sprawie poprowadzi szeryf Kalis, która będzie mogła za jakiś czas powiedzieć więcej. Wygląda jednak na to, że część z nas oddaliła się by osiąść gdzieś na własną rękę.
Póki co wracamy do normalnego funkcjonowania, grupy proszę o sprawną organizację i zastąpienie chorych i brakujących członków, zwłąszcza tam, gdzie brakuje przywódcy sekcji. Mam nadzieję że rozwiałem większość wątpliwości. Jeżeli są pytania, proszę o powstrzymanie się od krzyków i podniesienie ręki.
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
Stary 02-04-2017, 04:42   #94
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Kevin "Cobra 222" Walker - pilot z fantazją


Walker był średnio zadowolony z efektów spotkania z nowymi. Fajnie było, że coś się jednak wyjaśniło, kim są, i udało się nawiązać jakoś współpracę, i jednak nie byli więźniami czy coś no ale jednak też nie było zbyt różowo. To co powiedzieli nowi o całej sytuacji i co on sam już razem z kolegami zdołał zauważyć, spytać czy się domyślić sprawiało, że no właśnie zbyt fajnie nie było. Ale żyli, odzyskali swobodę manewru więc był optymistą, że jakoś się z tych kłopotów wygrzebią.

Poszedł z chłopakami obejrzeć obóz tak dokładniej niż tylko w przelocie jak szli z jednego budynku do drugiego. Czuł się na tyle dobrze już by całkiem nieźle rejestrować co widzie. I obraz był dość przygnębiający. Obóz jako taki nadal stał i mógł pełnić te funkcje dla jakiego został założony czyli zapewniać schronienie kolonistom. To był na pewno plus i pozytyw. Ale jednak obraz paromiesięcznego zapuszczenia, nawiane liście, zaschnięte kałuże wody, zacieki, pustki, bezludność sprawiały przygnębiające wrażenie. Jakby wkraczał do jakiegoś wymarłego miasta.

Właściwie wkraczali bo przecież nie był sam. Nawet jeśli nie liczyć chłopaków to przecież każdy dostał anioła stróża. Dla ich bezpieczeństwa oczywiście. Wcale nie stróża więziennego naturalnie. Walker jednak uznał, że na te okoliczności może i naprawdę lepiej? W końcu ktoś mógł ich napaść czy jakiś zwierzak się przypałętać. Zdawał sobie sprawę, że za sterami czegokolwiek, zwłaszcza latającego, to ciężko by sobie nie poradził no ale tak na ziemi klata w klatę to mogło być niewesoło. Wolał więc patrzeć na kontekst tych aniołów stróżów pod tym kątem. A nie, że mieli im filować wszystko przez ramię.

Chociaż musiał uznać, że jemu, jego anioł stróż to trafił się całkiem przyjemny dla oka chociaż. Krótko ostrzyżona, zgrabna blondynka. Chociaż ten cały pancerz, broń, nóż i reszta szpeja utrudniało mu trochę dostrzeżenie tej zgrabnej blondynki a bardziej ten opancerzony szpej. No i pomijając atrybuty fizyczne, blonddziewczę miało jeszcze ten swój charakter. Czy nawet charakterek. Właściwie poznali się tak prawie od razu.


---

Ciężki chwyt spadł na bark Walkera i po prawdzie szarpnął go do tyłu. Stęknął zaskoczony tym nagłym atakiem. - Dokąd?! Ja wchodzę pierwsza. Jak sprawdzę i powiem, że można to wchodzisz. - syknęła blondyna która go złapała. Piorunowała go wzrokiem jakby nie wiadomo co zrobił.

- Ale ja tu mieszkam Adrana. - w głosie pilota dała się słyszeć irytacja choć starał się zachować spokój. Wskazał na drzwi przez które właśnie przejść. Co jak co ale trochę woja zaliczył i wiedział chociaż w teorii jak działa rozpoznanie. Zgadywał, że przeczesali teren nim ich wybudzili czy w trakcie i pewnie mieli go na oku nadal. Zastanawiał się, czy blondi zwyczajnie się nie zgrywa na nim lub chce się poczuć ważna i pokaząć kto tu jest górą. Jak to ostatnie to był ciekaw czy blondi tak ma sama z siebie czy dostała jakieś wytyczne w tym celu.

- Wejdziesz jak powiem, że można. - tłumaczenie Walkera spłynęło chyba po marine jak po kaczce. Patrzyła uparcie na niego tak bardzo, że dał sobie spokój. Poza tym co by nie mówić pewnie każdego detalu nie sprawdzili wcześniej więc nie było takie bez sensu te sprawdzanie. Ale szaprać go skubana przecież nie musiała. Mogła powiedzieć i też by się zatrzymał i o to miał trochę żal do niej.

- Okey, nie ma sprawy Adra. Zróbmy po twojemu. - uniósł na moment obie dłonie jakby się poddawał po czym zachęcającym gestem wskazał na drzwi.

- Adrana! - syknęła ze złością blondyna w pancerzu po czym uniosła karabinek przed siebie i ruszyła do drzwi. Walker miał okazję popodziwiać płynność jej ruchów tak znaną z tych wszystkich ekip szturmowych. I przy okazji jej zgrabny tyłeczek którego pancerz tak nie zniekształcał jak reszty. Musiał przyznać, że ta jej metoda jednak więc miała parę fajnych aspektów.

- Daj spokój. Mamy na siebie przydział. Ani was ani nas nie jest kosmicznie dużo a przestrzeń jest ograniczona. Będziemy na siebie wpadać a póki co jesteśmy na siebie skazani. Mnie możesz mówić Kev. Wszyscy mi tak mówią. Skąd jesteś tak w ogóle? - Walker mówił do pustego otworu drzwi ale słyszał z wnętrza habitatu jej kroki, i trzaskanie, coś otwierała, coś zamykała, chyba coś kopnęła. Na słuch to chyba trochę za dużo serca a na pewno energii wkładała w te przeszukanie. Na pewno nie dlatego, że był to i jego habitat nie?

- Nie twoja sprawa. Czysto. Możesz wejść. A jak taka cywilbanda wpada na marine to bardzo złe się rzeczy dzieją. Nie dla marine oczywiście. - pokazała się z powrotem we framudze drzwi z karabinkiem swobodnie opuszczonym ku ziemi. Kończyła mówić podchodząc stopniowo do pilota. Ale jakoś na kursy bycia sympatyczną to chyba nie chodziła bo słabo jej coś ten pozytywne i przyjazne rozmówki wychodziły. No zupełnie jakby była zła na kolonistę czy miała mu coś za złe. Albo nawet ktoś o mniejszym harcie ducha nawet za groźbę by to mógł odnieść.

- Cywilbanda? - powtórzył Walker obcinając ja wzrokiem też niekoniecznie przyjemnym. Okey, pewnie w tym uniwersalnym kombinezonie bez dystynkcji poza nazwiskiem, i bez broni, nie prezentował się zbyt bojowo i wojskowo ale no bez przesady. Przez parę mundurów tu i tam to się przewinął. Za to na niej, na jej napierśniku znalazł drobną plamkę baretki. Znał ją. Też taką miał. Ale nie na tym roboczym kombinezonie. Ciekawe. Czyżby się spotkali? - No tak grzecznie pytam skąd jesteś. Co tak się burmuszysz od razu. Ja jestem z Perły. - wzruszył ramionami wchodząc do środka habitatu. Prawie od razu się zatrzymał. Ale syf. I ta pogoda. Jesień. Przespali prawie całą porę roku no i nadchodziła kolejna. Te zapuszczenie budynków w połączeniu z tą jesienią to wyglądało mu jakoś szczególnie ponuro.

- Nie znam. - mruknęła dziewczyna wchodząc do środka za nim. Walker westchnął w duchu. Zdziwiony nie był. Przyzyczaił się. Rzadko ktoś kojarzył nudną, monotonną farmerską planetę nie wyróżniającą się niczym sczególnym. Jedna z mrowia podobnych. Ale jednak jak zwykle promował po cichu swoją rodzimą ojczyznę.

- A słyszałaś może o Regatach Kosmonautów? - spytał podchodząc bez większego zaangażowania do łóżka. Szarpnął pościelą i posypały się liście, pierze czy co tam w tych pościelach było i jakieś drobne obiekty żyjące których wcale nie był ciekawy więc pozwolił im zwiać w jak najdalsze kąty i szpary. Ciekawe czy uda się znaleźć nowy śpiwór? Taki nie zleżały i nie zatęchły.

- Słyszałam. - odpowiedziała marine raczej znudzonym tonem. Sama też przyglądała się bez większego zaciekawienia widokom za oknem, otwartymi drzwiami czy jak kolonista przepatruje swoje lokum.

- No to u nas, na Perle też jest jeden. Brałem w nim udział. Wygrałem. - chciał powiedzieć neutralnym tonem ale jednak podchodził do wspomnień zbyt emocjonalnie by zachować neutralność. Więc powiedział z zauważalnym odcieniem nadziej i zaangażowania w ten punkt. Przecież o mało wtedy nie zginął!

- Nie słyszałam ani o Perle, ani Regatach, ani o tobie. - blondi wzruszyła ramionami przykro rujnując nadzieję Walkera na jakiś odzew. Westchnął cicho. No w sumie też się przyzywczaił. Chociaż z całej Perły jak już ktoś coś słyszał to najczęściej właśnie o tych Regatach. Więc jak o tym nie słyszała to pewnie serio jak i większość walkerowych rozmówców nie miała pojęcia o jego ojczyźnie i o czym mówi. No trudno.

- Macie jakiś sprzęt z dostawą pod drzwi? Bo by mi się widzę parę rzeczy przydało. - Adrana wzruszyła jedynie ramionami jakby dając znać, że jej to nie obchodzi albo nie leży w jej gestii. - Tu mieszkałem wiesz? Zanim ktoś nas nie zapakował do hibernatorów. Chodźy dalej, nic tu nie ma. - obejrzał co było do oglądania i trochę się uspkoił, że nie ma tu żadnych ognisk pożarów, przestrzelin, plan po krwi czy dziur po kulach ale jednak jakoś było to wszystko przygnębiające, wyprane z kolorów i ciepła. Adra znów kiwnęła głową i wyszli na zewnątrz.

- Chodź zobaczymy jak z brykami. Ja jestem pilotem ale, że mało co latającego się nam ostało to jestem głównym kierowcą. Wiesz rozwalam bryki. Ale paru jeszcze nie zdążyłem. Wiesz, że niektórzy mieli mi za złe jak wjechałem terenówką na dach? - ruszył w stronę gdzie spodziewał się ich pojazdów. Wskazał na dach kontenerów gdzie kiedyś, zaraz po wylądowaniu naprawdę wjechał terenówką. Dziewczyna z karabinem szła ze dwa czy trzy kroki wpatrzona we wskazany kontener jakby szacowała jego gabaryty.

- Ta. Wjechałeś tam. Terenówką. Mhm. Masz mnie za głupią blondynkę? I zawsze tyle gadasz? - marine pozezowała w końcu na pilota jakby szukając śladów drwiny, kpiny czy żartu. Uniosła brew w nieco zaczepnym grymasie jakby pytała czy ma problem.

- Tak. Terenówką. Wjechałem. Ta z którą wtedy wjechałem też nie wierzyła póki się tam nie znalazła. - Walker wytrzymał spojrzenie i też odwzajemnił jej podobne. - I jak mi się trafi taki elokwentny partner do rozmowy to muszę nawijać za obie strony by nam wszystkim było miło i wesoło. Ty się uparłaś być obowiązkowo sztywną supermarine? Zawsze tak masz czy to na mnie ma zrobić wrażenie? - zapytał znowu podirytowanym głosem. Niech sobie blondi nie myśli, że ma monopol na złośliwostki.

- Ja bym miała robić wrażenie na tobie? Chciałbyś. - prychnęła idąca obok pilota marine odwracając wzrok by rozejrzeć się po okolicy. Jeszcze raz spojrzała na wskazany wcześniej kontener i pokręciła głową jakby nie dowierzając w słowa kolonisty.

- Chciał nie chciał... - Kev też machnął ręką na ten wątek bo zbliżali się do samochodów. Od razu widział, że nie ma części z nich ale jeszcze była nadzieja, że są gdzieś w okolicy. Blondyna znów wyforsowała się do przodu dając mu gestem znak by się zatrzymał. Sprawdzała go? Czy chciała poszpanić? Bo gest był z tych używanych w wojsku i dość uniwersalny więc nie tylko. Może taka rutyna? Zatrzymał się jednak dając jej zrobić swoją robotę. Obserwował jak obeszła pojazdy i zastanawiał się czy nie jest to cyrk by urwać rozmowę. Ale nie wtrącał się póki nie skończyła.

- Czysto. Możesz podejść. - powiedziała znów opuszczając lufę broni ku ziemi.

- Dzięki. Nie wiesz czy to wszystkie? Paru widzę, że nie ma. Oglądaliście może z powietrza teren czy gdzieś nie są przeparkowane inne? - zapytał podchodząc do pierwszej maszyny. Zakładał, że jakieś rozpoznanie zrobili.

- Nic nie ma w okolicy. Tylko te co tu widać. - odpowiedziała opierając się o maskę ocalałej terenówki.

- Byłaś na Tantalos IV? - zapytał w końcu bezpośrednio wskazując palcem na zauważone wcześniej odznaczenie. Widział po reakcji jej twarzy, że zaskoczył ją zupełnie tym pytaniem.

- Tak. Byłam. Skąd wiesz? - zapytała trochę zaciekawionym a trochę podejrzliwym głosem patrząc na niego wyczekująco.

- A bo ja też mam taką baretkę za Tantalos IV. - uśmiechnął się do niej otwierając drzwi maszyny i oglądając ją wewnątrz. No tragedii nie było. Ale szału też nie robiło choć na taką paromiesięczną pauzę to pewnie i tak nieźle.

- Akurat! To wojskowe odznaczenie i cywilbandzie jej nie przyznają! - Adrana prychnęła gniewem i irytacją żywiłowo reagując na słowa pilota z Perły.

- Ale ja wtedy byłem wojskowym pilotem. Teraz jestem cywil. - Walker uśmiechnął się łagodnie siadając na siedzeniu kierowcy. Odpalił pojazd ale ten zareagował słabo. Nie zdziwił się. Paromiesięczna przerwa robiła swoje. Ale wyświetlane dane nie były groźne. Trochę grzebania tu i tam i powinno być jak dawniej.

- To w jakiej jednostce służyłeś? W której Fali? - zapytała blondyna oparta o nadkole patrząc na mężczyznę na siedzeniu kierowcy przez przybrudzoną przednią szybę.

- Wylądowałem z 7 Samodzielną Kompani Transportu Orbitalnego. Z Perły. W Drugiej Fali. - mruknął pilot uruchamiając przycisk otwierania maski. Wysiadł z pojazdu i ruszył ku masce mijając Adranę wciąż opartą o przednie nadkole.

- Ale ściemniasz. Nie było takiej jednostki. A z Drugiej Fali nikt nie wylądował. Tej swojej cywilbandzie wciskaj taką ciemnotę. Ja tam byłam naprawdę to wiem jak było! - syknęła z ironią marine, pewna, że tak łatwo przejrzała ściemę pilota - kolonisty. Ten podszedł do maski terenówki i otworzył ją.

- Jakby mnie tam nie było to skąd bym miał taką baretkę? - zapytał Walker oglądając silnik. Też się trochę zakurzył i zastał. Ale powinno to się zaraz dać obrobić.

- Nie widzę u ciebie, żadnej baretki. Żadnej. A jak już nawet masz to mogłeś ją zdobyć na setki sposobów. Nie wciskaj mi ciemnoty Walker. Nieistniejąca jednostka z Fali z której nikt nie wylądwał. Jasne. I co jeszcze? Pewnie supertajna ta jednostka i nie możesz o tym mówić co? Laski wyrywasz na taki weterański kit? - parsknęła znowu zirytwanym głosem uzbrojona blondyna oparta o burtę wozu. Wydawała się już pewna, że złapała kolonistę na próbie sprzedania jej kitu. Ten wyją źródło zasilania z silnika. Objrzał je. Przeczytł co pisze. I wyszło mu, że na razie powinno i musi wystarczyć. Ale nie przeszkodziło przeczyścić. Skrzywił się gdy dostrzegł, że naruszył spokój jakiejś jaszczurce czy co to tam się w międzyczasie zalęgło i właśnie zwiewało gdzieś w mroki silnika.

- To jednostka transportowa. Transportowalismy desanty innych dlatego nie występowaliśmy jako zwarta jednostka. I fakt. Technicznie nie wylądowałem. Rozjebałem się. - powiedział spokojnie Walker odkładając z powrotem energetyczny pojemnik. Wyjął z kieszeni szmatę i zaczął przeczyszczać styki. Powinno pomóc. Mimo chodem przyszło mu do głowy, że z tą szmatą, kombinezonem to w ogóle teraz pewnie wygląda jak archetyp robola - mechanika. Widział po zmrużonych oczach blondyny, że trawi jego informacje.

- Dobra, może gdzieś tam byłeś na tym Tantalosie. Pewnie gdzieś tam dawali po wszystkim ordery to i gdzieś miałeś fart się załapać na poklepywanie po ramieniu. Rozjebałeś się, trafiłeś do szpitala polowego, przeleżłeś tam całą kampanię i na końcu miałeś fart dostać medal. Jak operacja jest kombinowana i wiele stron uczestniczy to te medale rozdają hurtowo. - marine wzruszyła w końcu ramionami i coś wyglądało pilotowi, że uparła się widzieć go jako tego cywilbandę i lesera. Co już robiło się trochę irytujące. Przecież on się jej udziału i roli nie czepiał prawda? Czemu nie mogła go potraktować tak samo?

- Taa... Rozdawali masowo. - przyznał bo miała rację. Takie zespolone operacje przecież wymagały zachęty sojuszników dla następnych więc te wojskowe uprzejmości się sypały obficie. Tą baraetkę co miał i on i ona mieli w końcu za sam udział w kampanii na Tantalosie IV i nic to nie mówiło w jakiej roli i co się naprawdę wtedy robiło. - A ty Adra? Co wtedy robiłaś na Tantalosie? W której byłaś Fali? - zapytał spokojnie ciekaw co powie. Nie kojarzył jej w ogóle. Ale przecież wojo to z założenia masowa instutucja a wojna nie sprzyja stabilizacji.

- W żadnej. Ja byłam w Pathfinderach. - oczy i uśmiech blondyny rozbłysły dumą i wyższością. Ale nie dziwił się. Pathfinders. Elitarni zwiadowcy rzucani przed główną Falą desantu, nawet przed Pierwszą, do oznaczania stref lądowań i najważniejszych celów, czasem niszczenia krytycznie ważnych elementów wrogiej infrastrukury. No jak Adra w nich służyła no to fakt, zasługiwala na szacun jakiego się chyba domagała.

- O. To gadam z komandosem. No czapki z głów, świetną robotę wtedy odwaliliście. - przyznał pilot i faktycznie lekko się ukłonił głową. Styki przeczyścił na ile się dało liczył, że to pomoże. Wsadził z powrotem kostkę na jej miejsce mając nadzieję, że tamtego małego gada silnik w razie czego przemieli a nie na odwrót. Zatrzasnął z powrotem klapę maski silnika i wytarł dłonie w szmatę. Blondi nagle zdawała się być strasznie pociechana i miła wręcz przyjazna jak tak ją docenił i wyraził uznanie dla niej i dla jej formacji i ich zasług. - Wsiadaj. Sprawdzimy czy poleci. - uśmiechnął się do niej chowając szmatę i znów ją mijając by wrócić za kierownicę.

- Ale powiedz. No nikomu tu nie powiem. Ściemniałeś z ta Drugą Falą nie? Przeleżałeś całą kampanię w jakimś szpitalu. A na końcu dostałeś baretkę jak my wszyscy co tam byliśmy. - blondmarine zgrabnie przeskoczyła przez maskę, kicnęła do drzwi od pasażera, i znalazła się wewnątrz szoferki prawie w tym samym czasie co kierowca. Spoglądała na niego jakby oczekiwała, że potwierdzi jej podejrzenia i zaspokoi ciekawość.

- Prawda. Poleżałem trochę w szpitalu. - przyznał pilot odpalając znowu maszynę. Z satysfakcją obserwował jak teraz wskaźniki, znaczniki i światełka paliły się o wiele bardziej tak jak fabryka wymagała. Blondyna obok roześmiała się triumfalnie. - Właściwie to w punkcie opatrunkowym. Na moście Brixa. - odparł rozgrzewając silnik. Patrzył jak nabiera mocy i mechanizm głośnieje z każdą chwilą ciesząc ucho poprawnym pomrukiem.

- Na moście Brixa?! Tam nie było szpitala! Tylko na lotnisku! Dopiero potem jak się rozwinęliśmy! I most Brixa był odcięty! I nie było tam żadnego lądowiska ani latadła! W ogóle na początku rozjebali całe wsparcie powietrzne i nic nie latało! Nawet o wsparcie z orbity było trudno! Tylko taki jeden koleś jakoś poderwał... - blond marine zaperzyła się znowu mówiąc z furią po kolei przypominając sobie tamtą sytuację i powody dla których uważała, że Walker jej kit wciska. Nagle jednak zamarła i popatrzyła na kierowcę siedzącego tuż obok krytycznym i niedowierzającym głosem.

- No Adra? Co taki jeden koleś poderwał? - Kevin uśmiechnął się nonszalancko widząc nagle zamilkniętą blondynę. Patrzył na nią ironicznie i bezczelnie teraz dla odmiany on ciekaw co ona powie.

- Nie, nie, nie to nie możesz być ty. Taka cywilbanda? Mowy nie ma. Jesteś beznadziejny. Może i tam byłeś ale pewnie słyszałeś o nim jak każdy kto tam był i teraz szpanujesz. Pewnie nawet latać tak naprawdę nie umiesz. Dlatego się rozjebałeś. Zresztą słyszałam, ze tamten też się w końcu rozjebał. - Adrana kręciła cały czas przecząco głową. Na oko Walkera chyba coś wyszedł w jej oczach bardzo rozczarowująco. Chociaż musiał przyznać, że wydawała się rozsodną osobą podsuwając taki schemat o jakim właśnie mówiła.

- Ja nie umiem latać Adra? - zapytał nagle dziwnie spokojnie Walker unosząc do góry brew w pytającym grymasie. - "Cobra 222" to ja. - dodał dobitnie niszcząc jej nadzieje i schematy. Krótkoostrzyżona głowa o blond włosach wciąż wykonywała przeczące ruchy. Uznał, że słowami więcej jej nie przekona. - No ok. Mówiłem ci, że lecimy nie? No to lecimy! - zaciśnięte dotąd w zirytowanym geście szczęki rozluźniły się do lekkiego, złośliwego uśmiechu. Dłonie i stopy zrobiły swoje ożywając już rozgrzany mechanizm silnika. Maszyn zawarczała ożywiona mocą i koła zapiszczały boksując w miejscu.

- Co robisz?! Nie wyjdziemy stąd! Za mało miejsca! Musisz przestawić inne maszyny! - krzyknęła marine rozglądając się po okolicy. Było ciasno. Zbyt ciasno by wyjechać. No chyba, żeby przestawić inne pojazdy by zrobić przejście albo je przepchnąć ryzykując uszkodzenia. Walker wiedział, że jej ocena sytuacji była jak najbardziej słuszna. Jeśli ktoś chciałby stąd wyjeżdżać. A przecież on nie chciał.

- Oj nie słuchasz Adra. Mówię, że lecimy! - pilot czuł wreszcie adrenalinowy strzał i przyjemną satysfakcję widząc lekką obawę na twarzy i zachowaniu pewnej dotąd siebie kobiety. Teraz wyglądała co najmniej na zagubioną. Ale nie dał jej czasu na odpowiedź. Spuścił terenówkę ze smyczy. Jeden ruch z impetem w tył i skręt w jedną stronę, hamowanie, lekkie zarzucenie dwójką ludzi ku masce, potem przeciwnie, szarpnięcię do przodu, ruch kierownicy w druga stronę i już maszyna stała prawie w poprzek w porównaniu do tego co kilka sekund temu. Dokładnie na wprost ściany. Walker cofnął gwałtownie na ile dał radę i zrobiła się prawie cała długość pojazdu na rozpęd. No albo chociaż ze 3/4.

Maszyna szarpnęła do przodu jakby kierowca zamierzał wbić się w ścianę. Ale drobny ruch kierownicą sprawił, że zderzyli się z nią troszkę pod kątem. Akurat na przygotowane na takie zderzenia zderzak. Ten świetnie zamortyzował siłę niewielkiego w sumie przy takiej prędkości uderzenia i odbił w górę. Za nim pchany napędem, ruszyłą reszta pojazdu w efekcie ternówka zaczęła wjeżdżać na ścianę co raz bardziej stając w pionie. Walker jednak nie miał zamiaru dać jej stanąć na rufie bo to nieczemu mu nie służyło. Dodał gazu i skręcił. W efekcie maszyna wykonała prawie pionowy łuk po pionowej ścianie. Miejsca między ścianą a zaparkowanymi pojazdami było za mało by terenóka przejechała. Ale na tyle dużo by przeszła nad nimi łukiem. Jeszcze jeden ryzykowny moment by nie wywalić się burtą przy lądowaniu. Ruch kierownicy, nieco tylko poruszył pojazd skosem ku przedniemu narożnikowi od pasażera ale akurat wystarczyło by pojazd upadł na przednie koło a nie rufę. To pociągnęło resztę terenówki i ta odbiła się raz i drugi ale zaraz Walker ściągnął jej cugle. Zatrzymali się z równie gwałtownie jak ruszyli zaledwie kilka długości za zaparkowanymi pojazdami zza których podobno nie dało się wyjechać. Może i nie. Ale wylecieć? Trzeba było tylko mieć skrzydła.

- Jestem "Cobra 222". Polecę na wszystkim. - powiedział z nieco przyśpieszonym adrenaliną oddechem. Popatrzył na siedzącą obok kobietę o krótkich, blond włosach w pancerzu marine. Też wydawała się być podekscytowana tym nagłym skokiem adrenaliny i loten na nielotnej, niezgrabnej i nie najlżejszej konstrukcji naziemnej skonstruowanej z myślą o pokonywaniu terenu a nie lataniu. - Wtedy też powiedziałem, że polecę. I poleciałem. Rozjebali nas. Ale pozbieraliśmy się do kupy. I jakoś dociągnęliśmy do tego cholernego mostu. - powiedział zapatrzony gdzieś w zegary za kierownicą. Ta kampania na Tantalosie nie była wczoraj. Ale pamiętał to żywo jakby było wczoraj.

- A powiedz. Powiedz to co wtedy. - marine zawahała się. I po głosie wyglądało dziwnie jak prośba. W spojrzeniu też błyszczało wahanie. Dalej go sprawdzała? Czy była zwyczajnie ciekawa?

- Tu "Cobra 222". To czekajcie na mnie. Przylecę. Bez odbioru. - powiedział poważnym i zawziętym głosem. Tak samo jak wtedy. Na tamtej wiezy lotniska. Na otwartym kanale. Tak, że usłyszeli go wszyscy po obu stronach linii frontu. Bo tamci mieli dość samotnych lotów cudem postawionej na nogi maszyny pilotowanej przez Walkera. Jedynej jednostki zdolnej dostarczyć zaopatrzenie do odciętych chłopaków i dziewczyn przy tym cholernym moście. Korkowali sobą dopływ posiłków więc byli bezustannie pod naporem tych buntowników. Zabierał rannych. Każdy lot był trudniejszy bo tamci jakby zawzięli się strącić jego jedyną latającą tam maszynę. A to przecież też był cywilny złom cudem poklejony na plaster i dobre życzenia. Przynajmniej w porównaniu do wojskowego sprzętu. Złomek. Tak go wtedy Walker nazwał. Stary gruchot.

W końcu dostał zakaz lotów na most i inne przydziały. Ale wtedy właśnie tamci zaczęli tą swoją oszczerczą kampanię w radio. Szydzili z niego wzywając by się pokazał. Szydząc z nich wszystkich, że zostawiają własnych ludzi na wybicie. To była prawda bo w końcu osaczone plutony wokół mostu po czterech dobach nieustannych szturmów ledwo zipały. Brakowało im wszystkiego a rannych było tyle, że jedną maszyną Walker nie miał szans zabrać choćby połowy. I puszyli się wtedy, że ściągnęli setkę luf i rakiet które czekają na niego by go zestrzelić. Powtarzali to na cały eter co działało destruktywnie na wszystkie siły desantowe. Zwłaszcza te resztki przy moście Brixa o które chodziło. Bez dostaw i ze świadomością osamotnienia nie wiadomo ile by jeszcze pociągnęli. Może nawet jeszcze kolejną dobę. Kto wie.

I wtedy Walker poszedł do wieży, na lotnisku i też im odpowiedział na otwartym kanale. Powiedział kim jest. W powietrzu latała tylko jego maszyna, właśnie ten "Złomek". I przyjął wyzwanie wroga. Sam nie był pewny po której stronie forontu to oświadczenie w eterze wywołało większy szok. U nich na pewno bo prawie od razu został wezwany do sztabu. Ale. Ale z dusza na ramieniu, dla dobra całej operacji która już się chwiala w posadach przy tak ciężkim oporze i licznych stratach uznano, że mniej szkodliwe jest by poleciał. Ale z ochotnikami.

Zebrał dójkę która była potrzebna. Drugim pilotem został operator radia, młodszy chyba od Walkera. W ogóle nie znał się na pilotowaniu ale Walker musiał mieć drugiego pilota by wystartować. Jakoś przymknęli mi na to oko. I ta marine co robiła za loadmastera a w locie obsługiwała jedyną broń "Złomka" czyli karabiny maszynowe w drzwiach ładunkowych. I tak polecieli. Przy moście w powietrzu byłą taka sieczka, że Walker czuł, że oberwą. Musieli przy takim zagęszczeniu. Ale wciąż była nadzieja, że chociaż dociągnął do swoich przy moście. Wracać nie zamierzał. Więc wlecieli w tą sieczkę ognia z dział, karabnów maszynowych i rakiet. Flary zużywały się w błyskawicznym tempie i w końcu się skończyły. Obrywali szrapnelami i przestrzelinami raz po raz. W końcu ich jebnęli tak, że maszyna runęła w dół. Z jakiś ostatni kilometr czy dwa przed mostem. Rozjebali się.

Ale udało mu się wylądować barzo awaryjnie na autorotacji. Oberwał radiooperator więc nie mógł się ruszyć z fotelu. Loadmaster zaczęła się drzeć by uchodzić z wraku nim ich dorwą. Walker zaczął się drzeć, że to nie jest wrak. Brakowało im mocy, ale systemy antypożarowe zdołały zwlaczyć pożar. Uszkodzenie nie było masakratyczne. Potrzebowali mocy! Zaczął rwać i lutować od spodu silnik. Czas! Potrzebowali czasu! Była jeszcze szansa dla rozbitego i dymiącergo wraku poszatkowanego jak tarka!. Ale nie mieli! Już widziel sylwetki wyłaniające się z lasu. Marine otworzyła ogień przygniatając ich ogniem. Strzelał ze swojego pistoletu nawet ten młodzik bo już tak blisko byli. A Walker szył ten silnik stojąc z rękami w górze w kabinie zalewany gorącym olejem i parząc dłonie pracując na złamanie chyba wszystkich możliwych przepisów BHP pracy. Ale udało się!

Wrócił na fotel. Odpalił maszynę i silnik znów zawył. Tylko jeden z dwóch i tak, że pewne było, że się zaraz rozkrzaczy znowu. Ale lecieli! Zaledwie kilka czasem nawet kilkanaście metrów nad ziemią, wzdłuż drogi bo nie mieli sił się wznieść nad drzewa ale lecieli! Przelecieli nad ostatnimi barykadami, nad ziemią niczyją i silnik zgasł. I cały czas do nich strzelali chyba ze wszystkiego co mieli z karabinami i pistoletami włącznie! Znów wylądowali z najwyższym trudem właściwie legalnie rozbijając ostatecznie "Złomka". Ale dolecieli! Ale i zapłacili swoją cenę. Jego i młodego zniesiono do punktu opatrunkowego. Z czego tylko on wyszedł w miarę cało. Patrick'a nie udało się odratować. Nie w tamtych krytycznie polowych warunkach jakie mieli na moście. Loadmaster czyli Johnson która nawet nie przedstawiła mu się wtedy z imienia nie wiedział nawet kiedy zginęła. Jak startowali to jeszcze strzelała a gdy rozbili się przy moście już chyba nie. Udało się jednak dowieść choć część ładunku. No i utarli nosa buntownikom. A o wyczynie "Cobra 222" pewnie mało kto nie słyszał wtedy jeśli tam był.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 11-04-2017, 23:08   #95
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację

Prawdopodobnie Argonauci nie posiadali technologii skoków „Jump-Drive”. Mimo to, jak wiemy, ślady ich egzystencji rozpościerają się w niezwykle odległych od siebie miejscach. Wierzymy, że Argonauci zdecydowali się na trudny do wyobrażenia precedens – odległe podróże z prędkością bliską prędkości światła.

Kiedy człowiek uświadomi sobie co się z tym wiąże, przypomni sobie zasady relatywistyki czasu, dopiero wtedy dostrzega tragizm tej decyzji. Być może, gdyby ktoś z was spotkał kiedyś przedstawiciela tego ludu, kimkolwiek byli... być może taki ktoś usłyszałby od Argonautów, że upłynęło zaledwie kilka tysięcy lat, może nawet zaledwie setki lat odkąd rozpoczęli swą zadziwiającą podróż! Jednak wszechświat jaki pamiętali przeminął przecież miliony lat temu. Argonauci spalili za sobą mosty na tym morzu czasu i dryfowali jego nurtem ku nieznanemu, nie mając nawet dokąd wracać.
XXI Historyk Imperialny, Johan Chórto “Mosty Spalone Przez Czas”.




Pierwsza Kolonia Fundacji na Avalonie, Carl Cabbage, tymczasowe schronisko dla wybudzonych

- Póki co wracamy do normalnego funkcjonowania, grupy proszę o sprawną organizację i zastąpienie chorych i brakujących członków, zwłąszcza tam, gdzie brakuje przywódcy sekcji. Mam nadzieję że rozwiałem większość wątpliwości. Jeżeli są pytania, proszę o powstrzymanie się od krzyków i podniesienie ręki.

Kiedy emerytowany wojskowy przestał mówić, uniósł się tumult daleki od ładu o jaki prosił. Przez jakiś czas ciężko było wyłapać o co pytają zebrani, dopiero gdy pierwsze emocje opadły przez uciążliwy gwar przebiło się pierwsze w pełni zrozumiałe pytanie jedenastoletniej Emmy Bouleau.

- Co znaczy oddaliła się, by osiąść gdzieś na własną rękę? Mój tata też się oddalił? Niech pan nie kłamie w żywe oczy. - nastolatka oskarżycielsko wwierciła wzrok w Carla Cabbage.

- To dopiero wstępna hipoteza... - zaczął Carl - ...ale myślę Emmo że w przypadku Twojego Taty, mógł nie wiedzieć co robi. Ostatnio nie był w dobrej kondycji.

Dziewczyna prychnęła i widać było, że chciała coś jeszcze powiedzieć, ale została powstrzymana zarówno przez swoja matkę, jak i kolejne dwie osoby, które swoje pytania wypowiedziały niemal jednocześnie. Była to Grace Steward oraz Lionell Bell, rekrut, który niedługo przed “blackout’em” przechodził szkolenie pod skrzydłami ludzi Mary Locke, a więc także i Carla Cabbage.

- Jak mamy przejść do normalnego funkcjonowania, kiedy nie wiemy gdzie zniknęła część z osób? Co się z nimi stało? Co z gubernatorem deVall? - zapytała Grace

- Co teraz, panie gubernatorze? - wtrącił do tego, nie kryjąc kpiny w głosie Lionel Bell

- Pani Steward, wiem tyle samo o gubernatorze co i Pani. Podobnie jak inni zaginął. Pani Steward, Panie Bell. Słowa te kieruje zarówno do was, jak i każdego osobno. Założyliśmy kolonię na nieprzyjaznym świecie na peryferiach kosmosu. To niebezpieczne miejsce i niezależnie od tego co się stało, mamy cały czas ten sam cel - przeżyć i się rozwijać. W tym momencie mamy niedobory żywności, osada czeka na naprawy. Nie możemy odpuścić tego wszystkiego, dlatego oczekuję od każdego z osobna że wywiąże się ze swoich obowiązków, a poszukiwanie zaginionych i śledztwo zostawić Pannie Kalis i zwiadowcom Pana Sofitresa.

- Czy to prawda, co mówią? - z grupki osób stojącej za prorokinią Amą Ala dało się słyszeć John’a Meere - Kazałeś założyć podsłuchy w naszych habitatach?

- Tuż przed incydentem z kriokomorami wraz z Panną Locke i doktor Korą rozpoczęliśmy śledztwo związane z możliwą ingerencją w działania kolonii przez kogoś nam wrogiego i w ramach tego rzeczywiście zasugerowałem założenie osobom podejrzanym podsłuchu. Sprawa oczekiwała na zgodę Pana DuVall, ale jak wszyscy widzą - nie zdążyliśmy. Na dzień dzisiejszy powiem tylko, że podejrzane osoby zniknęły nim zdążyliśmy się im przyjrzeć.

To nie był koniec pytań, jednak kolejne nie były kierowane już bezpośrednio do Carla Cabbage, mimo to na część z nich odpowiedział najlepiej jak potrafił, a na resztę odpowiadała czasem Aurelia Zavisha, bądź inni zgromadzeni w sali. Sytuację udało się dość gładko załagodzić. Z pewnością nie bez znaczenia była obecność uzbrojonych ludzi, jednak Carl Cabbage mógł dostrzec również rosnącą akceptację w oczach większości kolonistów, co do jego praw do stanowiska, jakie przyszło mu pełnić pod nieobecność Alaina deVall.

- Będę chciała porozmawiać z panią Kalis, tak samo z panią Locke. Mary zgłosiła się już do mnie, ale pani Kalis nie miałam okazji poznać. - wtrąciła cicho Aurelia w stronę Carla Cabbage. Dostrzegając, że patrzy w jeden punkt, podążyła za jego wzrokiem. Spojrzenie Amy Ala było raczej bez wyrazu, a ów pojedynek na spojrzenia, o ile w ogóle miał miejsce trwał raczej krótko.

- Raz jeszcze apeluję do przewodniczących poszczególnych grup o rozpoczęcie prac według moich wcześniejszych instrukcji. W razie wątpliwości jestem do państwa dyspozycji. - powiedział Carl Cabbage na odchodnym.




Pierwsza Kolonia Fundacji na Avalonie, Kevin Walker, garaże

Adrana Gadhavi nadal traktowała Kevina Walkera jak jakiegoś chłopca, który chce się popisać przed fajną dziewczyną, za którą sama się uważała. Jednak teraz przynajmniej, jak dostrzegł Kev, widziała w nim owszem pozera, ale przynajmniej takiego, który faktycznie ma czym się pochwalić.

- Przyjmijmy, że ci wierzę. Może i kiedyś byłeś “Cobra 222”... - Adrana zgrabnie opuściła przednie siedzenie, po tym jak Kev przeparkował bryki i znów przysiadła na masce maszyny. - ...ale teraz jesteś cywilbanda, jak reszta tutaj! Czyli to znaczy że nic się nie zmienia. Słuchasz co mówię i stosujesz się do tego, jasne? - Adrana spojrzała nań wyczekująco. Ewidentnie ta kobiecina tak miała, musiała postawić na swoim.

Uwagę Kevina Walkera zwróciło jednak coś innego. Być może wcześniej tego zwyczajnie nie zauważył, a może wcześniej zasłaniała to któraś z maszyn. Na podłożu w hangarach garażowych zauważył zaschnięty ślad, jakby po jakimś oleju. Tak z początku mógł pomyśleć, jednak niewielka plama miała zdecydowanie podejrzany, zbyt zielonkawy kolor. Było tego niewiele.

- Co tam masz? - zainteresowała się Adriana, nie doczekawszy się odpowiedzi na poprzednie pytanie.




Pierwsza Kolonia Fundacji na Avalonie, Melathios Sofitres, Nae Tinnoe, habitat naukowy

Doktor Sofitres w przeciwieństwie do Dante, nie został obdarzony żadną bronią palną. Przyczyną takiego stanu rzeczy oficjalnie był brak odpowiedniego przeszkolenia i ograniczona ilość broni. Być może jednak więcej prawdy było w tym, że to Thorr był chcąc, czy nie chcąc opiekunem doktorka, a nie David Iliescu. De facto to czy Melathios mógł chodzić z obciążoną kaburą, czy nie było decyzją Thorra. Przynajmniej na razie.

Teraz doktor Melathios był na spotkaniu w habitacie naukowym. Był tam wraz z Nae Tinnoe, nie bez powodu. To co interesowało zarówno doktora Melathiosa, jak i Nae Tinnoe to dwa moduły, które zostały zrzucone na inne koordynaty. Istniała szansa, że skoro tutaj, w kolonii ktoś oskubał ich z niemal wszystkiego co przydatne, a tamte moduły spadły w inne miejsce to mogli je odzyskać. Zwłaszcza teraz gdy wraz z Nae oraz działem orbitalnym i drobnym wsparciem nawigatorów z Argos, ustalili miejsce gdzie zrzucono ładunek.

Doktor Melathios wraz z Tomem Mervin oraz profesorem Hermanem Krugerem (który zadanie inwentaryzacji zaginionych rzeczy, wbrew sugestii Carla Cabbage zlecił innym osobom) mieli także wiele innych spraw do omówienia. Siłą rzeczy Nae Tinnoe został w część z nich wprowadzony - jak na przykład planowane wcześniej przenosiny, minione i aktualne problemy, czy niektóre poznane dotąd rośliny i zwierzęta oraz niebezpieczeństwa z tym związane.

- Z nowym sprzętem, przeprowadzka byłaby znacznie łatwiejsza, jednak teraz mamy zdecydowanie zbyt wiele problemów na głowie, by myśleć o przenosinach. Takie jest moje stanowisko - wtrącił profesor Kruger, kiedy temat został poruszony przez kogoś z obecnych. - Za to ze wstępnych szacunków działu żywieniowego wynika, że nie ostało się praktycznie nic, a zima już puka… - Kruger spojrzał na mechanika z Argosa - ...o ile ludzie od Nae nie uwzględnili nas w swoich racjach żywnościowych, a jak wiemy nie uwzględnili, to wszyscy będziemy skazani na dietę w dużej części mięsną. Wiem, że żywieniowy już zajął się tą sprawą, jednak pozostaje kwestia konsekwencji, jakie to ze sobą niesie. Musimy znaleźć sposób jak dostarczyć wszystkim niezbędne wartości odżywcze. Kolejny problem to oczywiście deficyt energii. Doktorze Melathios, mamy jeszcze kilka próbek tych Alg. Jakimś cudem uchowały się bez dozoru przez ten czas, a i widać nie były zbyt interesujące by i je nam zabierać. Szybko się rozrastają. Czas najwyższy pozyskać z nich trochę metanu. Być może moglibyśmy skorzystać z rezerw ekipy z Argos’a, ale rezerwy niech pozostaną rezerwami, tak długo jak to możliwe. Ufam, że będzie wiedział pan jak to zrobić, oczywiście nie sam. Tyle ode mnie. Temat modułów pozostawiam również tobie doktorze oraz panu, panie Nae Tinnoe. Ewentualna wyprawa wymaga zgody nie tylko naszego nowego gubernatora, ale także naszych gości.




Pierwsza Kolonia Fundacji na Avalonie, Dante

- Dante! - jak zawsze, słodki w brzmieniu głosik Plutonii Orbann podążył za żołnierzem, który wciąż w towarzystwie Davida Iliescu spacerował po kolonii. Plutonia podbiegła do cyborga, okazując tym samym, że choroba pokriogeniczna zupełnie jej nie dotknęła i że doskonale radzi sobie z mętlikiem myśli, jakie na pewno każdy z nich miał w głowie. W ślad za nią, niczym cień kroczył nieznany mu żołnierz z ekipy Argos’a.

- Co się tutaj obijasz, hę? - odezwała się znów, gdy zbliżyła się na dystans pół kroku. Była niska, również jak na kobietę. - Pan Cabbage już zaprzągł nas do pracy. Wygląda na to, że będziemy musieli regularnie polować, by nas wszystkich wyżywić. - uśmiech na twarzy Plutonii rósł w miarę jak oczekiwała na reakcję żołnierza. - Mamy też inne pomysły... - Dziewczyna postąpiła jeszcze trochę w jego stronę - ...ale pomyślałam że ten ci się spodoba i że nam pomożesz. Chodź! - chciała go złapać za rękę i poprowadzić do wnętrza jednego z habitatów, ale rozmyśliła się tuż przed złapaniem cybernetycznej dłoni. Swą reakcję złagodziła lekkim uśmiechem - Chodź! Pomożesz nam.

Wewnątrz habitatu, oczywiście oprócz wszędobylskich strażników, którzy jednak wyglądali już zdecydowanie mniej wrogo, niż na początku (jakby nie było, wykonywali przecież tylko swoją pracę), były głównie osoby z działu żywieniowego. W przeciwieństwie do Plutonii, przewodnicząca Ama Ala była wyraźnie nie w humorze, przedstawiła jednak Dante jak miała się sytuacja.

Dotychczasowym źródłem ich pożywienia były zbierane owoce Benaku, Kosmiczne Ziemniaki duże ilości mięsa upolowanego w pierwszych dniach na planecie (prócz ograniczonych, sprowadzonych racji żywieniowych), jednak fakt, że najwyraźniej “przespali” w kriokomorach całe lato sprawił, że o tych pierwszych mogli już zapomnieć, podobnie jak o zapasach, które ktoś najwyraźniej zabrał. Pojawiły się pomysły by zacząć łowić ryby, zastawiać sidła lub zwyczajnie wyznaczyć osoby odpowiedzialne za polowania.


Carl Cabbage: dyplomacja – zdany! (przynajmniej na razie ludzie widzą w tobie prawowitego gubernatora - +1 do dyplomacji oraz +1 admin na czas sprawowania urzędu!)
Dante: survival – zdany! (możesz śmiało traktować, że Dante jest w stanie coś wymyśleć odnośnie problemów żywieniowych)
Melathios: rzut na wykorzystanie biogazu zbędny (Kruger wie co i jak, możesz uznać, że się podzielił tą wiedzą, lub dopytać gdzie trzeba)

 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 27-04-2017 o 20:55.
Rewik jest offline  
Stary 26-04-2017, 00:27   #96
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Kevin "Cobra 222" Walker - pilot z fantazją




- Kiedyś byłeś “Cobra 222”? Może? Ehh.... - Walker nie powstrzymał się od pokręcenia głową co ładnie się kompletowało z dłońmi opartymi na biodrach. Ale doszedł do wniosku, że widocznie albo Adra uparła się mu nie dowierzać albo póki sama nie zobaczy na własne oczy to nie uwierzy. A bez latadełka nie miał nawet co demonstrować. Poza tym takie udowadnianie działało zawsze na niego jak płachta na byka. Trudno, trafi się okazja, może się Pathfinder przekona jak to jest z tą Cobrą a nie to nie.


- Dobra Adra nie ma sprawy. - machnął ręką dosłownie ale zaraz uniósł obie dłonie w uspakajającym geście. Nie miał zamiaru iść na udry z własnym strażnikiem. Poza tym wiedział, że gdyby coś mu się stało to ona za to beknie a on niekoniecznie. Nie chciał więc robić kłopotu im obojgu. - Póki pracujemy razem ty dowodzisz w kwestii bezpieczeństwa. Nie ma problemu. Ale bez tego szarpania i takich tam numerów dobra? W końcu może w stanie spoczynku ale jednak jestem oficerem. - miał nadzieję, że wspomnienie jego wojskowego stopnia do niej przemówi skoro chciała być taka sztywna.


- W porządku Kruszynko! Poszedłeś przodem bez broni, to Cię cofnęłam, ale następnym razem bedę bardziej delikatna - Adrana uśmiechnęła się drapieżnie i podeszła do Kevina.- Co to? - powtórzyła pytanie.


- Coś co raczej nie pochodzi z żadnej z naszych maszyn, ani urządzeń. - pilot stanął przy zielonkwawym zaciekom oglądając ją z bliska dokładniej. Potem spojrzał w górę ciekaw czy to coś ściekło czy spadło z jakiegoś pojazdu czy może sufitu, ale nic tam nie było. Zastanawiał się chwilę czy jakiś olej czy coś podobnego mogło zwietrzeć czy jakoś inaczej zareagować z otoczeniem by aż tak zmienić kolor. Rozejrzał się po garażu. Przydałoby się zebrać próbkę. Sam to mógł sobie gdybać a pokaże chłopakom, zerknął pod lupą od razu pewnie będą wiedzieć co to jest.

- Ja postaram się zebrać próbkę do zbadania. - powiedział idąc w stronę szafek z narzędziami. Potrzebował czegoś jak śrubokręt czy jakieś ostrze do zdrapania próbki no i jakiegoś pojemniczka aby tam to przechować do czasu oddania do badania. - A ty Adra, coś z tego wywnioskujesz? Skąd to bryzgło albo co? - zapytał zerkając na blond marine przez ramię. Ciekaw był jej pathfinderskich umiejętności. Może umiała dostrzec coś czego on nie umiał? Sam z siebie to miał jakieś takie głupie skojarzenia, że to krew lub inna wydzielina jakiegoś stworzenia. Co przy tak wielomiesięcznej pustce chyba nie byłoby takie dziwne. Jakby okazało się to słuszne to nawet wolałby, że to jest zaschnięte czyli stare bo wtedy znaczyłoby,że raczej nie ma tu tego co je zostawiło. Ale na wszelki wypadek cieszył się, że Adra tu z nim jest.


Adrana Gadhavi najpierw wzruszyła ramionami, a następnie, kiedy Kevin szukał narzędzi przykucnęła nad substancją, balansując na palcach stóp.

- Pewnie jakaś kobra nie posprzątała śluzu za sobą. - odparła znów szukając zaczepki, zaraz jednak dodała - Nie sądze by to miało jakieś znaczenie. Wygląda trochę jak zielony bełt. Wokół jest trochę drobnych zaschniętych odprysków, więc pewnie spadło z góry. - Adrana powiodła wzrokiem po suficie, ale podobnie jak wcześniej Walker, ona też nie dostrzegła tam niczego.


- Naprawdę chcesz to do tego załadować? - zapytała znów Pathfinderka, kiedy zauważyła Kevina ze śrubokrętem i woreczkiem po śrubkach i nakrętkach.


- Albo jakiś Pathfinder znaczył teren. - Kevin pokiwał zgodnie głową potwierdzając powaznym głosem wniosek Adrany i odpbijając złośliwostkę w tym samym stylu. - Ano. Chyba, że masz lepszy pomysł. Dam chłopakom może coś znajdą nawet jak to bełt. Jak nie to niewiele tracimy. - odpowiedział na jej chyba wątpliwości. Gdyby okazało się, że coś z próbką nie tak zawsze mógł potem przysłać speców by sami zebrali po swojemu jak trzeba. Nie napalał się na zbytnie rewelacje i jakby było jak mówiła ostrzyżona na krótko blondyna właściwie nie byłby zdziwiony. Klęknął przy podłodze i zaczął zdrapywać śrubokrętem wierzchnią warstwę. Co zdrapał ładował do strunowego woreczka z którego przed chwilą wysypał podkładki. - Długo służysz? - zapytał wsypując zdrapane drobiny do foliowego woreczka. Spojrzał nad nim ciekawie na kobietę w pancerzu marine naprzeciwko.


Pathfinderka z lekko tylko zarysowanym obrzydzeniem, obserwowała jak pilot zdrapuje zaschnięte plwociny.- Będzie z szesnaście lat. - Odpowiedziała po chwili, co zdecydowanie kolidowało z tym co widział przed sobą Kevin. Tym razem powstrzymała się od jakichkolwiek uszczypliwości, ale mężczyźnie nie mogło umknąć że z wyglądu Adrana liczyła sobie góra trzydzieści standardowych wiosen. - Chcesz to zanieść w podarku lekarzom? Mają teraz dużo pracy.


- Zaniosę, powiem co to i skąd to i niech sami ustalą sobie hierarchię i priorytety. Nie będę im się wcinał w robotę. - pilot odpowiedział zwiadowcy podnosząc się do pionu i zamykając woreczek. Potrząchnął nim trochę zastanawiając się czy starczy czy zdrapać jeszcze. Ale coś mu świtało, że pod ten mikroskop to starczą jakieś właśnie mikroskopowe drobiny więc chyba mieli w tym woreczku aż nadto. Wsadził woreczek do kieszeni kombinezonu. Właściwie tutaj obchód mieli już zaliczony. Mogli przejść się dalej.


- Szesnaście lat. Szmat czasu. - pokiwał głową idąc obok krótko ostrzyżonej blondynki w pancerzu. Zerknął na nią ciekawie. Albo dziwnie liczyła sobie ten staż albo miała ciekawą biografię. - Ja tyle nie wytrzymałem. Nie zostałem stworzony do noszenia munduru. Ale uwielbiam latać. A by latać tak jak chcę i czym chcę musiałem włożyć mundur. - właściwie nie do końca tak dokładnie było ale jednak tak to zawsze traktował. - To co Adra? Powiesz skąd jesteś? - zapytał zawodowego zwiadowcę idącego obok. Ciekaw był losów tego drugiego weterana z Tantalos IV.


- Szmat czasu... to prawda. W zasadzie jestem Harlanką, ale dawno mnie nie było w tych rejonach. A ty? - zapytała, jakby zupełnie zapominając, że Kevin Walker już jej o tym mówił i “męczył” tym dość długo. Zaraz jednak machnęła na to ręką - Zresztą nieważne… znaczy i tak teraz jesteśmy na Avalonie i na tym się skupmy. Udało się wam dowiedzieć coś o grupie Excalibura? Pułkownik Zavisha nie spocznie, póki ich nie odnajdziemy. Jestem tego niemal pewna.


- Ja jestem z Perły. Z takiego krańca galaktyki, że nawet jak powiesz pięć minut wcześniej to ludzie i tak zapominają. - Walker nie darował sobie by przegapić drobną złośliwostkę. Uśmiechał się przy tym nieco ironicznie nieco figlarnie. - A jak ty jesteś Harlanką to nie wiem czy w ogóle będziesz chciała się kolegować z takim prowincjuszem. - Kevin znów odzyskał dobry humor więc pajacował jak zwykle gdy miał dobry humor. W końcu krótko ostrzyżona blondyna idąca obok niego była z samej stolycy a ci często mieli się za niewiadomo kogo i patrzyli z góry. I im wyższej góry im dalej ktoś pochodził z tej stolycy. A przynajmniej taki był miejscowy dowcipasowy folklor na Perle.


- O! To już do kolegowania kolega przeszedł? - Podszczypnęła go tą uwagą Adrana, choć potem umilkła, głęboko nad czymś rozmyślając.


- Pułkownik Zavisha? Wysokie szarże widzę się zjechały. - dorzucił już spokojniej zastanawiając się jak odpowiedzieć na pytanie pathfinderki. - No cóż, oficjalnie to nie. Nie udało nam się nawiązać z nimi żadnego kontaktu. - zaczął od tego co było najprostsze i prawdziwe. - Ale na pewno jest na tej planecie albo orbicie ktoś jeszcze. Znaczy zanim przelecieliście. I to mało nam przyjazny. - dodał kolejny fakt. - Udało nam się z Tomem zawężyć jednak rejon w którym powinni wylądować ludzie z Excalibura. Niestety nie zdążyliśmy tego sprawdzić. - rozłożył ramiona w geście bezradności. Nie mieli wtedy sił, środków ani czasu by obskoczyć wszystkie pomysły jakie mieli. Czyli im też nie udało się namierzyć Excalibura o ile nie kitrali jakichś info dla siebie.


- Ex-pułkownik... - odpowiedziała ostrożnie Adrana - i… Fundacja doskonale zna rejon, gdzie miał wylądować zarówno Excalibur, jak i Nadzieja Albionu. W zasadzie mieliśmy tam lecieć, ale odnaleźliśmy wasz wrak. - Pathfinderka, mówiła to niby do Keva, ale czuć było, że po prostu głośno myśli. - Trochę dni zleci, by uporządkować kolonię, potem pewnie będą chcieli sprawdzić to miejsce. Być może nawet wyślą tam mnie i kilku chłopaków wcześniej, choć minęło już tyle czasu, że kilka dni nie czyni różnicy.


Do habitatu naukowego, nie mieli daleko, zresztą podobnie jak i do tymczasowej placówki dla chorych. Kolonia była wszak niewielka.- Dokąd teraz... kolego?


- No jak reszta zwiadu to tacy profeszynal jak ty to pewnie bułka z masłem. - Walker uśmiechnął się bo co prawda Adra potrafiła być irytująca ale skoro przetrwała jako Pathfinder Tantalos IV to musiała mieć albo kupę szczęścia albo zestaw umiejętności z bardzo wysokiej półki. Albo jedno i drugie. Jak reszta też reprezentowała taki poziom to nie było się o co martwić. Jakby się coś schrzaniło to raczej nie z ich winy.


- A powiedz Adra zamierzacie tam jak sie udać? Nie jakimś latadełkiem może? - jej słowa nagle pobudziły jego czujność. W sumie to jeszcze tutaj nie polatał sobie niczym sensownym bo jak było to się rozwaliło albo budżet nie pozwalał. No bo sterowiec to ciężko mu było uznać, za prawdziwe latadełko. Ale przecież byli ich goście i ich zabawki! Może oni coś mieli? W sumie zbyt blisko te lądowisko nie było więc nawet jak ostatni kawałek jakoś z buta czy pojazdem by się udawali to można było ich podrzucić lataczem. A potem czekać w pogotowiu jakby trzeba było ich alarmowo ewakuować czy coś. Przecież Walker był stworzony do takich misji a gdyby w grę wchodził jakiś latacz to i tak by musieli mieć jakiegoś pilota. A przecież on był full i profeszynal pilotem co latał nawet na tym czym ponoć nie dało się za grzyba polecieć. Na przykład czołgiem. Pytał więc z ciekawością i nadzieją w głosie. Tutaj przy rozkładaniu czy naprawie obozu to i tak właściwie mógłby pewnie pętać się pod nogami speców i robić za robola albo zwykłego kierowcę. Ruszył w stronę jednego z budynków.


- Gdybym miała to zrobić po swojemu? - Adrana zamyśliła się, a w miarę upływu czasu jej uśmiech rósł - To na pewno nie dzieliłabym się tymi informacjami z cywilbandą! - coś jednak, co pojawiło się na twarzy Adrany powiedziało Kevinowi, że tym razem nie żartuje. - ...i mówię całkiem poważnie, Cobra. Pamiętaj, że prawdopodobnie mamy tu wrogich psioników… i to cholernie zdolnych jeśli wierzyć słowom mieściuchów. Na szczęście to nie ja podejmuję decyzje, a nasza ex-pułkownik. Mam tylko nadzieję, że pułkownik wie jak uchronić się przed psionikami... i że nie przydzielą nam znów tej łajzy Conalla.


- A tak. Wrodzy psionicy. - Walker w pierwszej chwili dał się nabrać, że ona znowu i tak na serio z tą cywilbandą. Ale po chwili zorientował się, że jednak odpuściła i to taki żarcik był. To też się uśmiechnął bo chyba znaczyło, że zaczynają się dogadywać. Właściwie zrobiło się nawet całkiem sympatycznie. Ale psionycy. No tak to gdzieś mu dotąd umykało po obrzeżach tych wszystkich wydarzeń. Kojarzył, że się temat pojawił tu czy tam ale jako skrajnie dla niego obcy nie interesował się tym zbytnio. Nadal wolał by zajęli się tym inni choć rozumiał, że taka egzotyczna siła mogła stanowić trudny dla niego do oszacowania problem.


- Conall jak ma mi zająć miejsce w kokpicie to na pewno jest łajzą. - za to wdzięcznie przeszedł do znajomych i swojskich, lotniczych i pilocich tematów. - A co tak spartolił ostatnio? - pozezował na Adrę ciekaw skąd ta zauważalna u niej niechęć do innego pilota.


- Mieli jęzorem przynajmniej tyle co ty, a jeszcze pierdoli głupoty. - odparłą oszczędnie Adrana, choć miała w pamięci to, jak Conall Blaksley panikował podczas abordażu wraku Nadziei Albionu. - Twoje miejsce mówisz? Ciągnie cię do latania, co? Nigdy nie przestaje się być wojskowym, tak jak nasza pułkownik, czy ten wasz gubernator. - zagaiła o dziwo sama z siebie. Dotarli już do drzwi habitatu naukowego.


- Oj to trochę nie tak dziewczyno. - Kevin roześmiał się szczerze gdy usłyszał pomysł Pathfinderki idącej obok. - Latałem na długo nim włożyłem jakikolwiek mundur. - wyjaśnił jej ten detal ze swojej biografii. - Dla mnie nie latać to jak jakieś kalectwo. Niby wszystko masz i dobrze się czujesz ale jednak jesteś niekompletny, czegoś ci brakuje. - wyjaśnił jej jak widzi sprawę. Po prawdzie to był właśnie sens życia właściwie tożsamy z odnalezieniem Argonautów które to dwa cele zlały mu się w jedno, wytrwałe dążenie do celu.


Adrana otworzyła drzwi Kevinowi, puszczając mu oczko - Teraz możesz iść pierwszy, złotko. - dodała zachęcająco.


- Dziękuję, bardzo, szalenie jesteś dziś szarmancka. - pilot uśmiechnął się lekko kiwając głową w ukłonie. Skoro bawili się w uprzejmości tylko z odwróconymi rolami to mogli się pobawić na całego. Zrewanżował jej się więc eleganckim chyba podziękowaniem.


Adrana roześmiałą się głośno. - Pośpiesz się bajerancie, bo zarobisz kopa w dupę!


Przy otwartych drzwiach wewnątrz habitatu, w pomieszczeniu na prawo, trwało właśnie jakieś zebranie. Walker rozpoznał wśród nich doktora Melathiosa, profesora Krugera, a także Toma Mervin i dwóch ludzi ze statku Argos. Adrana wiedziała, że potężny gość stojący w korytarzu przed wejściem to Thorr, zaś drugi, siedzący wraz z wymienionymi wcześniej to mechanik Nae. W zasadzie, to Kevin także miał okazję już ich spotkać. Thorr nawet na nich nie spojrzał, kiedy przechodzili obok niego.


- Cześć. - przywitał się pilot lekko kiwając głową. Z wyprawy do garażów i sprawdzania maszyn dzięki ostatnim śmieszkom i heheszkom z Adrą wrócił całkiem zadowolony i radosny. Ale widok tego mięśniaka na wstępie i te szacowne i przede wszystkim poważne grono naukowo - decyzyjne jednak go zauważalnie zastopował.


- Wracamy z garażu. - wskazał na siebie i eskortującą go blondynę. - Sprawdziłem jedną brykę i wygląda w porządku. Na tyle na ile może być po paromiesięcznym staniu w garażu. Pozostałe też myślę są w podobnym stanie. - zaczął od tego co wydało mu się najważniejsze. - No i naprawdę zakosili nam te bryki co była mowa. - potwierdził też braki w ich parku maszynowym na wypadek gdyby koloniści czy goście potrzebowali tego naocznego potwierdzenia przez innego kolonistę.

- Ale znalazłem to na podłodze garażu. -
wyjął mały, foliowy woreczek z drobinkami zebranymi z podłogi lekko nim trzepocząc w palcach. - Wyglądało jakby ktoś puścił pawia. - wyjaśnił kładąc woreczek z próbkami na stole. - Może i faktycznie tylko paw. Może nawet kogoś od nas. Ale może nie. Przyniosłem na wszelki wypadek, może coś znajdzie się ciekawego. - nie mówił zbyt pewnie bo nie czuł się zbyt pewnie. Zebrał próbki raczej w ciemno, licząc, że może coś z tego wyjdzie. Znaczy coś więcej niż jakieś przetrawiony posiłek i kwasy żołądkowe. Może to jakieś stworzenie? Może zachowała się jakaś toksyna którą im podano? Może jeszcze coś innego? Może czas dało się określić? No a może nic. Skąd miał wiedzieć? Nie wiedział, dlatego przyniósł.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 27-04-2017, 20:49   #97
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Dzień po lądowaniu: 154, 17.31 czasu miejscowego. Czas do zimy: 29 dni
Planeta XA82000-0/Avalon, Obóz Landing


Drzwi poruszyły się z cichym skrzypem i zablokowały w połowie. Karl szturchnął je delikatnie, mechanizm uruchomił się ponownie i rozsunęły się na całą szerokość. Światło delikatnie rozjarzyło się ujawniając drobinki kurzu, które unosiły się wszędzie i płosząc kilka myszopajaków, avalońskich odpowiedników wszędobylskiego i wszystkożernego szczura.


Nowy gubernator przekroczył próg gabinetu swojego poprzednika, patrząc smutno na ciężką tabliczkę na biurku. "Alain Duvall, gubernator planetarny". Wyglądało na napisy ręcznie wyryte w miedzi, ekskluzywna robota rzemieślnika, być może specjalnie sprowadzona z jednej z tych planet które cofnęły się do epoki konia i pary. Takie bibeloty były bardzo cenione przez kolekcjonerów.
Poleciał do pudła wraz z innymi zbytkami po poprzedniku. Nieład panował tu dużo wcześniej, teraz gdy przez miesiące królowały tu szkodniki był zwyczajny burdel, który uporządkowany umysł Karla zwyczajnie nie mógł znieść. Teoretycznie mógł to komuś zlecić, ale był przyzwyczajony do trzymania porządku sam, nawet gdy był już oficerem flagowym lub członkiem misji dyplomatycznej.
Krok po kroku panujący w gabinecie chaos zmieniał się w uporządkowane otoczenie, w którym spokojnie dało się pracować.
Drzwi habitatu otworzyły się, a światło w gubernatorskim pokoju zamigotało wyraźnie dowodząc, że jakiś myszopająk dorwał się do instalacji i gdzieś między oboma systemami jest zwarcie.
Do środka ktoś wszedł.
- Haaalo? Jest tu kto? - zapytał nieśmiało kobiecy głos
- Cofnij się kochanie, sprawdzę - odpowiedział męski. Eliza i John Meere. Dla niej było to miejsce pracy, a on, cóż, najprawdopodobniej nie chciał spuszczać żony z oka i jednocześnie jej pomóc.
- Tu jestem - odpowiedział im Carl - są tu tylko szkodniki i brud. Za chwilę skończę i zwolnię zestaw do czyszczenia. Właściwie odkurzacz już jest wolny.
Odkurzacz... na Kirke mieli warczące maszyny, zasysające grubą rurą kurz do mechanicznych filtrów, tutaj była długa na trzy stopy różdżka działająca na zasadzie mikrograwitacji z pojemnikiem wielkości pięści na skondensowany brud, który wyrzucało się jako zgrabną kosteczkę. Zaawansowana technika. Gdyby mieli taką w czasie wojny... Carl zaklął cicho i przywołał swoje wewnętrzne starcze ględzenie do porządku. John miał przy sobie zestaw narzędzi, a w ręku - solidnego francuza. Nikt nie czuł się jeszcze pewnie, a on sam wyraźnie boczył się na nowego gubernatora. Tym niemniej zanim wyszedł naprawił instalację i pomógł żonie sprzątać. Nim nastał późny wieczór habitat administracyjny był gotów do działania.
Karl usiadł w fotelu, rzucił okiem na listę spraw i wywołał sekretariat.
- Pani Meere, proszę połączyć mnie z Tomem Mervinem i zapowiedzieć Wielebnej Ali, że chciałbym się zobaczyć z nią w sprawie ważnej dla kolonii tak szybko jak tylko to możliwe.
- Łączę - melodyjny głos Elizy brzmiał o niebo lepiej, najwyraźniej powrót do pracy sprawił cuda. Lub po prostu nie widziała już myszopająków.
- Panie Mervin, mam prośbę. Proszę skorzystać z systemów naszego promu i wywołać orbitę. Chciałbym zamienić wymienić uprzejmości z kapitanem, który uratował nam skórę...
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
Stary 29-04-2017, 01:21   #98
 
potacz's Avatar
 
Reputacja: 1 potacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłość
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=SDmbGrQqWog[/MEDIA]

Zaczęło padać.

Cyborg pluł sobie w brodę. Dał się zaskoczyć, puściły emocje.
Po spotkaniu Thorra, zachował się jak szczeniak, spanikował. Wina spadała na szok wybudzeniowy, nie mniej, powinien się kontrolować.
Zaklął soczyście pod nosem. I westchnął. Uznał w duchu, że teraz mają większe problemy na głowie. A Thorr'em zajmie się jak przyjdzie na to czas. Może ten okularnik miał rację? Może należałoby spróbować dialogu?

David Iliescu, towarzysz Dante był wyjątkowo milczący, poświęcając jednak bardzo dużo czasu na to by przyjrzeć się swemu podopiecznemu.
- Do zwrotu. - uśmiechnął się w końcu wręczając Frankowi ciężki pistolet.
- Służyłeś w systemie Vedurak? Słyszałem, że swego czasu była tam cała kompania z Heliona.

Spojrzawszy na swojego przymusowego kompana, uznał, że chłopak musiał sporo przejść. Paskudna blizna na twarzy dodawała mu bojowego charakteru. Nie mniej, uśmiech którym go przed chwilą obdarzył wyjawił skrawego dobrego serca. Albo przebiegłości. Nie mniej, na razie postanowił się nie odzywać. Musiał zebrać myśli.

Zaczęli spacerować dookoła tego, co kiedyś było tętniącym życiem obozem.



Podczas milczącego spaceru oraz zbierania myśli do kupy, usłyszał szczebiot znanego już sobie głosiku. Odwrócił się na dźwięk swojego imienia.

- Dante! - jak zawsze, słodki w brzmieniu głosik Plutonii Orbann podążył za żołnierzem, który wciąż w towarzystwie Davida Iliescu spacerował po kolonii. Plutonia podbiegła do cyborga, okazując tym samym, że choroba pokriogeniczna zupełnie jej nie dotknęła i że doskonale radzi sobie z mętlikiem myśli, jakie na pewno każdy z nich miał w głowie. W ślad za nią, niczym cień kroczył nieznany mu żołnierz z ekipy Argos’a.

- Co się tutaj obijasz, hę? - odezwała się znów, gdy zbliżyła się na dystans pół kroku. Była niska, również jak na kobietę. - Pan Cabbage już zaprzągł nas do pracy. Wygląda na to, że będziemy musieli regularnie polować, by nas wszystkich wyżywić. - uśmiech na twarzy Plutonii rósł w miarę jak oczekiwała na reakcję żołnierza. - Mamy też inne pomysły... - Dziewczyna postąpiła jeszcze trochę w jego stronę - ...ale pomyślałam że ten ci się spodoba i że nam pomożesz. Chodź! - chciała go złapać za rękę i poprowadzić do wnętrza jednego z habitatów, ale rozmyśliła się tuż przed złapaniem cybernetycznej dłoni. Swą reakcję złagodziła lekkim uśmiechem - Chodź! Pomożesz nam.

Wewnątrz habitatu, oczywiście oprócz wszędobylskich strażników, którzy jednak wyglądali już zdecydowanie mniej wrogo, niż na początku (jakby nie było, wykonywali przecież tylko swoją pracę), były głównie osoby z działu żywieniowego. W przeciwieństwie do Plutonii, przewodnicząca Ama Ala była wyraźnie nie w humorze, przedstawiła jednak Dante jak miała się sytuacja.

Dotychczasowym źródłem ich pożywienia były zbierane owoce Benaku, Kosmiczne Ziemniaki duże ilości mięsa upolowanego w pierwszych dniach na planecie (prócz ograniczonych, sprowadzonych racji żywieniowych), jednak fakt, że najwyraźniej “przespali” w kriokomorach całe lato sprawił, że o tych pierwszych mogli już zapomnieć, podobnie jak o zapasach, które ktoś najwyraźniej zabrał. Pojawiły się pomysły by zacząć łowić ryby, zastawiać sidła lub zwyczajnie wyznaczyć osoby odpowiedzialne za polowania.

- Szanowni Państwo. Potrzebuję informacji na wasz temat. Czy ktoś już polował? Ma doświadczenie w pułapkach na zwierzęta? Czy mamy tu jakiś zapalonych rybaków?
Po uzyskaniu tych informacji, Dante poprosił o czas do jutra, aby przeprowadzić dalsze badanie personelu i zorganizować sprzęt.
Pierwszym z nich było odszukanie lornetek bądź dla całego zespołu tropicieli. Kolejnymi było znalezienie stalowych linek bądź drutów na wnyki, broni na zwierzynę, oraz haczyków rybackich bądź materiałów i ludzi gotowych je zrobić.

Po wszystkim Dante podszedł do swojego ochroniarza. Uznał, że jeśli nie mogą się rozstać, to należałoby się mimo wszystko poznać. I być może uda im się polubić.


- Wypadałoby się poznać przed rozmową. Frank jestem, a Ty jak słyszałem, David. - wyciągnął rękę do swojego anioła stróża, ważąc w drugiej dłoni podarowany pistolet. - Vedurak... -rzucił po uścisku dłoni, wracając do pierwszego zadanego mu pytania -Owszem. Między innymi. Ale najpierw, masz, trzymaj. - rzekł, oddając pistolet - Tym pistolecikiem nie za wiele zdziałam. Jeśli mógłbym Cię prosić, to załatw mi nóż oraz sztucer, bądź karabin ale koniecznie z dobrą optyką. Będziemy tego potrzebować jeśli chcemy zacząć jeść jak porządni koloniści.

- David Iliescu - przyznał milczący żołnierz - Ten pistolecik to część mojego wyposażenia - człowiek z paskudną blizną na twarzy zabrał z powrotem swoją własność i schował z tyłu za paskiem. Po chwili milczenia uniósł przewieszony przez szyję karabin, który trzymał w pogotowiu, dając znać że będzie teraz mówić o nim - Tego ci nie dam. Taro będzie ustalał warunki korzystania z naszej broni z waszym gubernatorem. Spróbuj u niego, masz powód.

- To zacznijmy naszą wizytę u pana Taro. Czy u was...


- Gubernatora - wtrącił w pół zdania Iliescu, widząc że został źle zrozumiany. - Wasz gubernator będzie decydować o tym kto z kolonistów będzie miał prawo do posiadania broni.*

Dante zachłysnął się własną śliną. Starał się najlepiej jak mógł ukryć durną minę wywołaną słowami. Sprawa uzbrojenia właśnie w tym momencie okazała się o wiele prostsza do rozwiązania niż zakładał.

- A zatem, w drogę do Komandora Cabbage.

Minęła dobra godzina, a podczas chodzenia i szukania środków do polowania i ogólnego kłusownictwa wybił czas zbiórki, Dante spojrzał na przybyłych ludzi których wysłał z misją poszukiwawczą po rzeczy pomocne w polowaniu.

Dante formując jednoczeście przez komunikator Komandora, że planują jutro wybrać się na poszukiwanie zwierzyny w promieniu 3 kilometrów od obozu. Poinformował jednocześnie, że chciałby się z nim za chwilę spotkać, aby omówić jedną bardzo ważną kwestię.

Zostało zrobić jeszcze tylko jedno.
-Sofitres. - rzucił przez komunikator - Jedziemy albo idziemy jutro na tropienie jedzenia. Mam małą grupę. Chcesz dołączyć?
Polowanie bez Profesorka, to nie polowanie. I mimo specyficznego sposobu bycia, lubił tego wielkiego bufona.

"Nie ma co się żalić. Co było, i nie jest, nie pisze się w rejestr. Jesteśmy tu żeby przeżyć, a to kurwa umiem robić doskonale." -pomyślał w duchu.
To był jego sposób na powybudzeniowe wątpliwości.

 
__________________
"Głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody należy spróbować i tej."

Ostatnio edytowane przez potacz : 29-04-2017 o 15:36.
potacz jest offline  
Stary 01-05-2017, 00:33   #99
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Nae zrobił obchód całego obozu... dwa razy i dwa razy zastanawiał się nad opłakanym stanem w jakim się ten obóz znajdował. Brakowało kluczowego sprzętu. Brakowało kluczowych części. Brakowało żywności, broni i ubrań. Jednym słowem brakowało wszystkiego, od szczoteczek do zębów na opale i zasilaniu kończąc...

I co tu dużo mówić, był bardzo z tego powodu niepocieszony.

Skierował więc swoje kroki do jedynej osoby która mogła cokolwiek z tym wszystkim poradzić. Benjamin Taro. Tak, innej opcji nie było, a użerać się z nieszczęśliwymi kolonistami nie miał zamiaru. Zresztą i tak by nie zrozumieli trybu na jakich obrotach działał jego umysł, a plany miał wielkie. Szkopuł tylko tkwił w tym, że nie miał jak ich zrealizować z braku środków.

"Pomyśleć, że mogłem pomyśleć i zabrać cały sprzęt ze sobą kiedy pisałem się na tą wyprawę..."

Tak czy inaczej nie było co płakać nad rozlanym mlekiem. Przed habitatem dowódcy żołnierz-strażnik wpuścił go do środka po wytłumaczeniu, że on w sprawach zapewnienia bytu kolonii. Kiedy już był w środku powiedział bez ogródek.

- Szefie, ten obóz to ruina. W skrócie brakuje wszystkiego. Trzeba będzie polecieć na Nadzieję i zabrać co tylko się da, oraz sprawdzić miejsce lądowania tych dwóch modułów które spadły hen tam.

Pogładzić się po podbródku w namyśle. W sumie plan był dobry jak każdy inny i pewnie już o tym pomyślano, ale czy ktokolwiek dał głos w tej sprawie?

- Przyda się obstawa żołnierzy. Nie wiemy czy kto nie pilnuje tego czego brak, a w końcu cała broń znikła... Przy okazji przyda się ktoś kto mnie przeszkoli z samoobrony i obsługi broni. Może i mam przy sobie, ale jakoś nie było okazji poćwiczyć. Na teraz to stwarzam większe zagrożenie dla siebie niż dla innych...
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 01-05-2017, 02:09   #100
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Podczas rozmowy z Krugerem Melathiosa zaskoczył fakt, że w obozie pozostała jedynie owa Avalońska Pleśń. Na propozycję przerobienia jej na paliwo Mel przytaknął, proces wymagał czasu, więc trzeba było rozpoczynać od razu. Sofitres pozostawił szczegóły przedsięwzięcia kolegą z zespołu naukowego, doradzając Krugerowi użycie ścian modułów zrzutu jako żelaznego katalizatora do wzrostu alg.


Po rozmowie z Krugerem, Mel udał się na spacer po obozie podczas, którego znalazł nóż myśliwski i wytrzymałą linę.
Thorr widząc znalezisko Odkrywcy zapytał lekko zaniepokojony.
- Po co Ci to?-
Mel jednak odpowiedział uśmiechając się przyjacielsko.
- No taki duży chłop to chyba zna podstawy surwiwalu?- Po czym dodał pod nosem burkliwie.
- Mogę się też na tym powiesić.-
Sofitres przez resztę czasu nie zamienił słowa ze swoim nowym kolegą, być może fakt, że pałał dziką rządzą zemsty i mordu na Jaegerze, która nie zachęcała Melathiosa do rozmów z żołnierzem, mógł to też być spowodowane brakiem poczucia humoru u młotka. Ciężki przypadek.
Sofitres skończył spacer przy biurze Cabbage'a. Zastanawiał się jak długo jeszcze dadzą staremu cieszyć się stanowiskiem. Jakby nie patrzeć było na jego miejsce aż dwóch kandydatów. Panowie Regul i Seryjny.
Mel sprawdził swoją piersióweczkę, pozostało w niej niewiele, dosłownie kilka kropel na dnie. Zdesperowany Melathios udał się do stołówki. Doktor spędził w niej trochę czasu rozmawiając z Kropeckim co on o tym wszystkim sądzi. Melathios dowiedział się również od Jim'a jak stoją z narzędziami budowlanymi.
Szwendając się po obrzeżach obozu, Mel wspiął się na jedno ze wzgórz i napełnioną na nowo piersiówką podziwiał przez moment chwilę. Na horyzoncie przetaczało się właśnie niewielkie stado Bronco, z którym mieli już styczność, a słońce Avalonu świeciło czerwonym blaskiem na bezkresne zielone wzgórza.
Nagle w komunikatorze odezwał się Frank.
- Jedziemy albo idziemy jutro na tropienie jedzenia. Mam małą grupę. Chcesz dołączyć?-
- Jasne, nie wiem tylko czy dam radę bez osoby towarzyszącej.- Profesor popatrzył na swojego strażnika Thorra Cośpoduńsku.- Jeśli o mnie chodzi to jestem na starym dobrym chodzeniem. Kruger wyprodukuje paliwo dopiero za tydzień, może dwa. Jedziemy na oparach.-
Mel miał na myśli całą kolonię. Wszyscy kurczowo trzymali się środków jakie im pozostały, co po drugiej katastrofie było znikome. Nawet z pomocą humanitarną z Argos. Musieli stać się samo wystarczalni, jednak wielu ludzi nie posiadało odpowiedniego szkolenia. Melathios miał w głowie wiele pomysłów, które mogły przysłużyć się dobru kolonii, ale nikt nie będzie chciał słuchać o akweduktach, gdy w kranie nie ma wody, i o magicznych nasionach, gdy w spiżarni pustki.
- Słuchaj Frank.- Zmienił nagle temat.- Może przed wyruszeniem podszkolisz mnie trochę w strzelaniu. Duży kaliber mi się gdzieś zapodział.-
 
__________________
Man-o'-War Część I
Baird jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172