27-08-2017, 21:43 | #151 |
Reputacja: 1 |
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! |
03-09-2017, 19:00 | #152 |
Reputacja: 1 | Czas nieokreślony Orbita Planety XA82000-0/Avalon, Argos
Dni po lądowaniu: 158-172. Czas do zimy: 23-9 dni Planeta XA82000-0/Avalon Melathios Sofitres Przeźroczysta ciecz o lekkim żółkawym zabarwieniu i zapachu alkoholu opływała wokół ścianek szklanki, dzierżonej przez doktora Melathiosa. Pamiątka po spotkaniu u Teodora Margialli i Tadeusza Olchowsky. Doktor musiał przyznać, że jak na warunki polowe sprawnie im poszło. Dni po lądowaniu: 158-172. Czas do zimy: 23-9 dni Orbita Planety XA82000-0/Avalon, Argos, Nadzieja Albionu
Ostatnio edytowane przez Rewik : 03-03-2018 o 17:37. |
11-09-2017, 19:08 | #153 |
Reputacja: 1 |
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! |
17-09-2017, 08:53 | #154 |
Reputacja: 1 | - Panie Sariff, Wielebna Ama, zostawiam fort w waszych rękach. Prezent zapakowany? - Tak Panie gubernatorze - asystentka podała butelkę Avalońskiej Karlowi. - Wszystko jest pod kontrolą w takim razie. Dyspozycje są u Pani Meere, w razie czego macie wsparcie Gabinetu. Wrócę tak szybko jak się da. Chwilę później zamknął się luk promu orbitalnego, oczyszczono lądowisko i z rykiem silników pojazd pomknął ku przestworzom. Przeciążenie dawało w kość, ale było do wytrzymania. Kilka minut później Gubernator poczuł lekkość i tylko pasy trzymały go na siedzeniu. Przestrzeń, w której spędził większość życia powitała go niczym starego przyjaciela. - Podchodzimy do cumowania, czas minus trzy minuty. Chciał odpiąć się od fotela i popłynąć do kabiny by osobiście nadzorować podejście, ale powstrzymał się, nie było to jego zadanie i w dodatku byłoby nieuprzejme dla pilota. Dlatego został na miejscu zgodnie z przepisami i czekał cierpliwie na zapalenie się zielonego światła oznaczającego uszczelnienie śluzy. Argos, Bombowiec planetarny klasy Trirema VI Orbita Planety XA82000-0/Avalon - Proszę o pozwolenie wejścia na pokład - starożytna formuła, pamiętająca czasy flot morskich nie zestarzała się nic a nic i Gubernator Cabbage po otrzymaniu oficjalnego zezwolenia sprawnie przekroczył białą linię oddzielającą pokład promowy od pozostałej części statku, łapiąc równowagę przy wejściu w sztuczną grawitację okrętu sprawnie, co wskazywało na lata praktyki. Osobą, która jako pierwsza przywitała Komandora na Argos był Dragan Maeda, pierwszy oficer. - Witamy na pokładzie, panie gubernatorze Cabbage. Zapewne nie jest dla pana tajemnicą, że na statku obowiązuje prawo wojskowe Imperium i nie trzeba panu go przypominać. Kapitan oczekuje pana w kajucie, prosze za mną. - Dragan odwrócił się równając się z prestiżowym gościem, mając zamiar ruszać i dając o tym znać zapraszającym gestem dłoni. - Mam zaszczyt być imperialnym oficerem w stanie spoczynku i doskonale zdaję sobie sprawę z tego wszystkiego. Chciałbym powiedzieć że dobrze znów postawić nogę na pokładzie okrętu wojennego. To piękna maszyna, musi Pan być z niej dumny! Dragan przytaknął tylko, co mogło wydać się nietaktem i poprowadził gubernatora do kapitana Ergo Mensk. Niedługo później był już w kajucie kapitańskiej, gdzie kapitan podjął go skromnym poczęstunkiem. Karl nie pozostał dłużny i wyciągnął zapakowaną butelkę. - Pierwszy alkohol uwarzony na Albionie, jestem pewien że straszliwa berberucha, ale za to symboliczna! Dziękuję za gościnę i wszelką pomoc kapitanie, słyszałem że moi ludzie już rozpoczęli szkolenie? Kapitan Ergo Mensk odpowiedział obserwując darowaną butelkę. - Dziękuję to z pewnością cenny nabytek z uwagi na wartość kolekcjonerską. Tak, naturalnie Avalończycy rozpoczęli cykl szkoleń z dniem przybycia na Argos. Aktualnie został już zakończony, a prace na Nadziei Albionu trwają. Gdyby istniała konieczność przypomnienia podstaw dla osób, które przybyły razem z panem, panie gubernatorze, lub dla pana... - Ergo odłożył buteleczkę na szafkę w reprezentacyjnym miejscu - … to proszę zgłosić takie zapotrzebowanie do Porucznika Amira Duerr, słyszałem jednak, że są to osoby wyszkolone i gotowe podjąć pracę wraz z resztą Pana ludzi. Proszę usiąść i opowiedzieć, jak się na planecie sprawy mają. Zje pan gubernator coś? - Chętnie, dziękuję. Jedzenie na dole jest nieco monotonne. Najpierw jednak mniej przyjemna sprawa, że tak powiem - oficjalna. Karl wręczył Menskowi plik dokumentów. - Spada to na Pana, jako najwyższego rangą oficera w regionie. - Ergo Mensk uniósł pytająco brwi - Mam na dole człowieka, którego oficjalnie oskarżam o spisek w celu morderstwa, a niechlubnie się stało że jest to oficer. Powinien być sądzony przez właściwy sąd wojskowy. Oczywiście papiery są w porządku, zeznania świadków także. Trzeba go tylko dostarczyć do cywilizacji. Kapitan milcząc przejrzał dokumenty, gdy skończył spojrzał na gubernatora. - Major Thorr Peyravernay? Najęty na misję przez Benjamina Tarro? To już drugi raz, kiedy osoby dobrane przez Fundację okazują się niegodni zaufania. Zajmę się tym, choć z dokumentów wynika, że była to raczej bójka, niż próba zabójstwa. - W dalszej części akt jest reszta. Major Peyravernay zeznał przy świadkach, a potwierdziły to zabezpieczone zapisy z jego własnych implantów, że przybył na kolonię tylko i wyłącznie w celu zabicia mojego człowieka. Próba nie udała się, a ja nie zamierzam dopuścić, by oficer tej rangi dopuszczał się takich czynów. Kopię dostarczyłem Pierwszemu, da to waszym gryzipiórkom. Mam oko na najętych przez Pana Tarro ludzi. Zgadzam się że niepewna z nich gromadka. Chwila zastanowienia jaka nastała po tych słowach, świadczyła wyraźnie, że kapitan również obserwuje poczynania Fundacji. - Proszę dostarczyć Majora Peyravernaya na mój statek z następnym transportem jednostką GUV. Przyjął pan psionika na planetę, odwdzięczę się aresztem dla domniemanego winnego. - [i]Psionik dostał wyraźnie do zrozumienia, że przy najmniejszym wybryku dostaje kulkę w łeb. Wie, że nie żartuję, więc jest potulny jak trusia. Sprytna obroża, swoją drogą. Moi inżynierowie poważnie się zastanawiają, czy podobnej technologii nie wykorzystać w wykrywaczu psi. - To płaszczyzna, na której moglibyśmy nawiązać współpracę. Zależy nam na jak najszybszym rozwiązaniu problemu Avalon, jak rozumiem zakłada pan obecność większej liczby psioników na planecie Avalon? - [i]Wystarczy jeden, by taki wykrywacz był przydatny. Chwilowo utkwiliśmy w martwym punkcie, mogę poprosić mojego szefa bezpieczeństwa, który nadzoruje badania by podzielił się wynikami z pańskimi inżynierami... oczywiście dyskretnymi. Takie urządzenie byłoby asem w rękawie zarówno imperialnej floty, jak i naszej skromnej kolonii. - Badania? - kapitan zmarszczył się podejrzliwie. - System wczesnego ostrzegania. Na razie przeprowadziliśmy tylko dwie próby, niestety nieudane, ale teoria zdaje się być dobra. Ogranicza nas jednak niedostępność materiałów i spartańskie warunki. - Panie gubernatorze, otrzymaliśmy wniosek Kolonii o wsparcie bezpieczeństwa nowo powstającej kolonii na Avalonie. Oddział marines pod dowództwem pani sierżant Juno Hope, pojawi się na planecie z najbliższym transportem. Proszę zaufać doświadczeniu naszej sierżant. Z pewnością będzie w stanie pomóc w obronie obu kolonii. Nie zamierzam jednak udostępniać Kolonii zasobów, które są nam potrzebne do profesjonalnego działania. - W porządku. Jeżeli moi ludzie dojdą do rozwiązań i tak udostępnię Panu dane. Przede wszystkim jestem obywatelem i urzędnikiem Imperium, a dopiero później pracownikiem Fundacji. - Inżynier Kata Lucas wesprze was radą, jednak sprzęt jaki dysponujemy bez zgody sierżant Juno Hope pozostaje poza zasięgiem pańskich inżynierów. - Zamierzamy pozyskać narzędzia i materiały z wraku. Co prawda jesteśmy ograniczeni pojemnością promu, ale wierzę w pomysłowość moich ludzi. - Proszę wejść - kapitan zawołał nieoczekiwanie, najwyraźniej otrzymując komunikat niezauważalną dla Carla drogą. W pomieszczeniu zjawiła się młoda kobieta, a wraz z nią zapach posiłku dla gubernatora. Adiutantka podała posiłek, zaś kapitan polecił jej poinformowanie Kate Lucas o poleceniu kontaktu z inżynierami z Avalonu w sprawie wykrywacza psi. Przesiedli się do stołu jadalnego. - Dziękuję, chorąży, wygląda i pachnie doskonale. Pańscy ludzie, Kapitanie, zapewne przyjrzeli się dokładnie wrakowi. Mógłbym dostać plany z naniesionymi uszkodzeniami? Pomogą mi w planowaniu desantu. - To uszkodzenia typowe dla niewielkich dział obronnych, które są montowane na większości statków cywilnych w celu obrony przed korsarzami. Na przykład takich jak Nadzieja Albionu, czy… - ... Excalibur. Jeżeli siedział na orbicie z wyłączonymi silnikami, mógł być dla Nadziei Albionu niemal niewidzialny. I mieć dużo czasu na odpalenie salw z dwucalówek. - Załoga Excalibura znała dokładną datę przybycia Nadziei, zaś koordynaty skoku z pewnością były identyczne. To najlogiczniejsze wytłumaczenie, choć zastanawiające. - On dalej gdzieś tam siedzi. Szuka go Pan, prawda? - stwierdził oczywistą oczywistość gubernator - My szukamy ich na powierzchni. Gdy ich znajdę, zamierzam przyskrzynić co do ostatniego, a w razie konieczności nie cofnę się przed bardziej radykalnym rozwiązaniem. Będę mógł liczyć na Pańskie wsparcie w tej kwestii? - Zgodnie z Prawem Imperialnym za atak na cywilny statek przysługuje kara śmierci. Jeśli uda się dowieść winy, taka też kara ich spotka. Co się zaś tyczy psioników na planecie, wspomniana już sierżant Juno Hope będzie współpracować w tej kwestii na linii porozumienia. - Myślę, Kapitanie, że możemy śmiało wznieść toast. Za Avalon wolny od psioników! - Nie mam zwyczaju pić za jeszcze niewygrane sprawy, ale za współpracę owszem. - Kapitan podniósł kieliszek z gitrą, trunkiem pitym do obiadów w większości planet w centrum Imperium. Pachniał trochę śliwką, zaś w smaku był lekko gorzkawy. - Za współpracę! Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 17-09-2017 o 09:06. |
17-09-2017, 21:10 | #155 |
Reputacja: 1 | Przez kolejne kilka godzin grupa ekspedycyjna obserwowała stworzenia. Melathios polecił Mary by nagrała stworzenia w ich naturalnym środowisku, sam zajął się sporządzaniem szkiców. Pozostali członkowie ekipy pilnowali tymczasem perymetru. Po jakiejś godzinie Melathios znudzony czekaniem wyjął z plecaka miskę. - Czekajcie tu na mnie. Dunn - Wrócił się do czarnoskórego.- Jakbym wrócił i zachowywał się jakby mnie coś opętało zostawcie mnie tu i wracajcie do bazy.- Mel nie wiedział czy stworzenia te są psionikami, ale pamiętał z księżyców Macedona, że prymitywna psionika przypomina magię szamańską. Melathios wyciągnął z kieszeni płaszcza stalową manierkę, którą ostatnio naładował samogonem i wlał sporą ilość alkoholu do miski, nie zapomniał przy tym samemu też dwa łyczki spożyć. Mel ruszył powoli w stronę Bimbrowników. Gdy tylko został zauważony podniósł miskę ponad głowę i uklęknął na jednym kolanie. Wyglądał jak sługa składający dary, ale Mel zrobił tak by móc szybciej uciec w razie konieczności. Gest ten niemniej, jeśli stworzenia były inteligentne, powinien dać im jasno do zrozumienia jakie są intencje człowieka.
__________________ Man-o'-War Część I Ostatnio edytowane przez Baird : 18-09-2017 o 04:29. |
02-10-2017, 21:32 | #156 |
Reputacja: 1 |
|
05-10-2017, 15:41 | #157 |
Reputacja: 1 |
|
07-10-2017, 21:38 | #158 |
Reputacja: 1 | Dni po lądowaniu: 172. Czas do zimy: 9 dni Planeta XA82000-0/Avalon
Dni po lądowaniu: 175. Czas do zimy: 6 dni Planeta XA82000-0/Avalon
|
08-10-2017, 11:50 | #159 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ZgviPG8Rtk0[/MEDIA] - Tak jest, Panie Gubernatorze. - Dante ukłonił się Carlowi i wyszedł, przyobleczony nowymi różnymi obowiązkami. Moduł Szpitalny Położył świeże owoce na szafce obok łóżka. Udało mu się je wydębić od Almy Ali, miała je gdzieś schowane. Pacjent poruszył głową, powoli otworzył oczy. Spojrzał na gościa. Po przedłużającej się chwili milczenia, Frank zaczął opowiadać. Bez wstępów. Długo i bez pomijania żadnych szczegółów. - I tak to wyglądało Thorr... - rzekł smutno. - Nie było dnia, żebym nie myślał o tym co jeszcze można było zrobić. W danych od wywiadu nie mieliśmy informacji o broni laserowej. To miała być zwykła robota, banda brudasów z kontrabandą. Jak kilkadziesiąt innych akcji przed tą i następne kilkadziesiąt, jakie miały po tym nastąpić. Gdy już kończyliśmy i myśleliśmy, że wszyscy byli albo zabezpieczeni albo martwi… Wtedy jeden z tych szuszwoli zaczął strzelać. Był ukryty przez cały ten czas, kilkadziesiąt metrów od nas, zakopany i przykryty krzakami. Szybko go zdjęliśmy, ale… Ale Alfred dostał. To była potężna rusznica Thorr… Ona po prostu oderwała mu nogę i rozerwała podbrzuszę. I mimo, że byłem przy nim i że miał na sobie zbroję, to nic nie można było zrobić. Od razu toczylismy mu do żył koloidy, al obrażenia były duże... MEDEVAC przyleciał po kilku minutach, od razu trafił do chirurga. Ale już wtedy stracił ponad jedną czwartą krwi… Mam to wszystko nagrane, w hełmie. Jak go odzyskamy to będziesz mógł to... Jeśli będziesz chciał zobaczyć. Thorr milczał od dłuższego czasu, odwróciwszy głowę w stronę okna. Cyborgowi wydawało się, że przez twarz przebiegł mu grymas bólu. I oczy jakby na moment zmiękły. Ale chyba mu się przywidziało. Wstał i zaczął się zbierać. - Zajrzę do Ciebie jak wróce ze zwiadu. Lecimy po krowy Avalońskie. Zdrowiej. Medyczka pożegnała go uśmiechem, zdążyła już go poznać. Odkąd Major Pernavernay wylądował w lazarecie, był częstym gościem. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=YKjmJ3n8TUg[/MEDIA] Malownicze, falujące wzniesienia rozciągały się przed nimi po horyzont. Gdzieniegdzie jakieś spłoszone, nieskatalogowane zwierzę umknęło na widok sterowca. Kze'Tah wtrącał swoje komentarze, czy to odnośnie terenu lub zwierząt, które czmychały ale nie były one częste. Komentował, czy był czy nie w mijanych miejscach. Co w nich interesującego, co go do nich przyciągnęło. Na co uważać. "Zwiedził już kawał tego świata", pomyślał Dante, słuchając kolejnych komentarzy. Dante był niby ospały ale wszystko starał się zapamiętywać i wychwycić fałszywe nuty w słowach odkrytego na nowo człowieka. Nie mniej, na razie nic takiego nie zauważył ani nie usłyszał.. Kze'Tah był odludkiem, ale z niczym na razie się nie odkrył, więc albo nie ma nic do ukrycia albo jest bardzo dobrym i powściągliwym graczem. Rejs mijał powoli. Tom i Cora wyraźnie mieli się ku sobie. Starali się z tym nie obnosić, ale nieczęste, delikatne muśnięcia, płochliwe spojrzenia przez ramię na pasażerów by zaraz poczerwienieć i wybuchnąć śmiechem, były aż nadto ewidentne. "Błoga sielanka" pomyślał Cyborg i uśmiechnął się do siebie, odpalając skręta podarowanego mu przez jego ziemniaczanego towarzysza, Fabiego. Leniwa atmosfera ogarnęła nawet Kze'Taha, który wyciągnął się na fotelu i zdaje się, odpłynął. Czas płynął powoli, a dym ze skręta powoli wypełniał komorę sterowca. Cora i Tom, widząc że inni odpływają w krainę snów, pozwolili sobie na trochę większą czułość. Cora oparła swoją głowę na ramieniu pilota. A ten ją w nią ucałował. Dante się uśmiechnął. I przymknął oczy. Nasłuchując, co się dzieje wokół niego. - No to co robimy kierowniku? - spytał się Tom Mervin, pilot, patrząc na potężne stado krów Avalońskich. - Mel przygotował mi coś specjalnie na tę okazję. - podniósł do góry jedną z ampułkostrzykawek - Wybierzmy dwa okazy, najlepiej dorosłe osobniki ale w młodym wieku. Kasztanowo brązową samicę oraz brązowego, zaczynającego już czarnieć samca. Strzelę do nich z góry. A później narobimy huku, aby wszystkie inne spłoszyć gdy te będą szczęśliwie spały. Dawki są przygotowane na wagę około 900Kg dodatkowo nie obciążają układu krążenia ani układu oddechowego, więc nawet zwiększone drastycznie nic im nie zrobią. Te młode powinny ważyć około 300-400 kg, więc środka wystarczy żeby spokojnie przeleciały do domu z kilkunastogodzinną nawiązką. - A nam wystarczy czasu, żeby zmapować lokalizację tych kamiennych obelisków i porobić zdjęcia. Sofitres będzie kwiczał z radości.
__________________ "Głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody należy spróbować i tej." Ostatnio edytowane przez potacz : 09-10-2017 o 05:56. |
13-10-2017, 23:53 | #160 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Retrospekcja z gościnnym udziałem Ehrana :) (1/2) Kevin "Cobra 222" Walker - pilot z fantazją Kevin polubił te wyloty i szkolenia na orbicie. Mógł wreszcie posiedzieć za sterami czegoś co na prawdę lata. I to w kosmosie! No co prawda większość to były rutynowe loty w tę i we w tę ale co? Nie można było dla zabawy beczki wykręcić? No jak nie? Szkolenie w 0 G było już mniej zabawne. Ale otwierało nowe możliwości poza tym wśród nowych rekrutów chyba nieco zawyżał średnią wyszkolenia a i tak przez tą plakietkę pilota patrzyli na niego jakby się na tym znał. Właściwie to znał. Ale nie uważał się w tym za eksperta, specjalizował się raczej w lotach atmosferycznych. Znowu posadził ciężko wyładowaną maszynę w doku cumowniczym. Zasadnicza różnica między tym manewrem w próżni a właściwie w stanie nieważkości a przy ciążeniu jakiejś planety. Przy lotach nad powierzchnią globów ciążenie wymuszało pracę silników właściwie non stop. I nie dało o sobie zapomnieć przy startach i lądowaniach. Wyładowaną maszyną operowało się ciężej bo robiła się mułowata. W próżni wystarczyło odpalić napęd i póki nie trzeba było wyhamować czy zmienić wektor podróży można było lecieć i lecieć do końca świata i dłużej. Bo nie było w kosmosie siły zdolnej zahamować ten ruch ani tarcia atmosfery ani ciążenia no chyba, że coś akurat trafiło się na drodze. Za to podobnie jak na ziemi masa ładunku nabierała bezwładnego ciężaru gdy jednak już trzeba było wyhamować. Wówczas też maszyna na pusto a na pełno robiło jednak różnicę. Ale jednak i tak Walker uważał je za prostsze niż na powierzchni. W końcu w próżni nie było bocznych wiatrów które mogły w ostatniej chwili cisnąć maszyną czy inne takie atrakcje. - Lądować z zamkniętymi oczami? Oj kusisz, dziewczyno kusisz... - Kevin uśmiechnął się do wesoło uśmiechniętej blondynki z jaką leciał. Jakoś ten jej delikatny "prawie-nie-uśmiech" wzbudzał jego sympatię. W ogóle cała załoga z jaką tu czasem grywał w karty przy stoliku wydawała się mu w porządku. No i rozmyślania nad numerem jaki możnaby tutaj odwalić bo już główkował jakby to zrobić by się znów popisać fajnie odrywały go od innych rozmyślań. Na przykład z tą nawigacją tam na dole. Jakoś spadło to na niego. Zastanawiał się jak to rozwiązać. Najprostsze były ogniska. No ale przy nich musiałby ktoś stać i robić za tego latarnika no i przynajmniej w dwóch miejscach zatoki. Jak zmiana po 8 czy nawet 12 h to dawało dyżur dla 4 - 6 osób na dobę. Niby dużo nie. Ale taki prymitywny system wydawał mu się bardzo podatny na różne aury pogody i inne ataki. Coś wsyscy mieli jazdę na ataki wrogich psioników. Nie miał pojęcia dlaczego. Jakoś bardziej mu się wydawała realna groźba jakichś piratów czy przemytników ze spluwami albo załogi jaka miała tu na nich czekać a nie czekała to kto wie? Może dostali szmergla czy co? Ale wtedy też pewnie by robili podchody ze spluwami jak już. Dlatego nastawił się głównie na takie zagrożenie. Poza tym na psionikach się nie znał więc po prawdzie nie miał pojęcia czego się po nich spodziewać. ~ A może dalmierz? ~ zastanawiał się dalej. Laserowy dalmierz byłby niezły jakby go przerobić. Można było nawet rozbroić jakąś rakietę czy bombę z arsenału jaki mieli. W nich były czujniki laserowe do pomiaru odległości i korektowania własnego położenia w trakcie lotu do celu. Możnaby wymontować z kilka sztuk. I zamontować na wybrzeżu. Przynajmniej w tych dwóch miejscach zatoki. Laser był niewidoczny lub słabo widoczny, zwłaszcza w nocy czy złej pogodzie. Ale to dla ludzkiego oka. Ale wysłana skumulowana wiązka światła podobnie jak fala radarowa leciałaby i wracała odbita od przeszkody. Tak samo jak w dalmierzach i czujnikach właśnie. Wówczas odbiornik mógł zarejestrować czas powrotu czyli odległości od przeszkody. Jakby zamontować te odbiorniki na barkach byłoby to niezłe. Pozwalałoby załodze tak jak operatorowi uzbrojenia na latadełku albo dalmierza zorientować się ile jest do źródła sygnału. Z dwóch punktów powstałaby niezła trasa. Z kilku już ładna okolica zatoki. Z kilkunastu już odpowiednik laserowego i naziemnego GPS na skalę zatoki. No tylko do tego trzeba by mieć czyli rozebrać ileś tych dalmierzy albo rakiet. Problemem było to, że nawet najfajniejszy laser leciał wybtnie po prostej. Czyli była dość wąska linia na trasie by na nią trafić. Zejście z niej oznaczałoby zejście z trasy. Ale Walker wiedział, że pogoda i real podróży są zbyt zmienne by liczyć na to, że zawsze będą podróżować idealnie "jak po sznurku". Ale to by się chyba dało ominąć jakby zbudować te lasery na obrotowych głowicach. Zwykły silnik obracający dookoła głowicę tego dalmierza w jakimś tam rytmie. Jakby każdy był trochę w innym naprawdę powstałby odpowiednik latarni. No i automatyczny co by nie wymagał stalej obsady. Najwyżej jakiegoś dyżurnego serwisanta jakby coś się schrzaniło. Wtedy promienie laserów omiatałyby wody zatoki no brzegi też ale z powodu lasów, wzgórz i innych takich przeszkód na jakich zatrzymałby się promień lasera właściwie nie byłoby to tak efektywne jak na otwartych przestrzeniach zatoki. No tak. Chyba by warto było omówić ten pomysł z technicznymi głowami ich wyprawy. Z Nae pewnie. Może z Carlem gdyby trzeba było wesprzeć się jego autorytetem. --- Kilka lat temu, inny czas, inny świat Rozmyśania o psionikach jakoś w naturalny sposób nakierowały Kevina na jedynego psionika jakiego tu mieli. Chyba. Faceta w obroży ciężko było przegapić. No i nawet bez niej ten cały von Bismarck był chyba dość trudny do przegapienia. Choćby z powodu nazwiska. A nazwisko wydawało się Walkerowi znajome. Właściwie kojarzył całkiem nieźle okoliczności jego spotkania choć nie był pewny czy to tylko zbierzność nazwisk i okoliczności czy jednak ten von Bismarck ma jednak coś wspólnego z tamtymi wydarzeniami. Metro City; dzielnica centralna; kilka lat przed wybuchem wulkanu Unzen Kilkoro barczystych mężczyzn pakowało różne sprzęty do kartonów, Wynosili też meble. Smutna i nieco zagubiona dziewczyna stała na środku pozbawionego już miękkiego dywanu salonu. Tęsknie spoglądała po szybko opustoszanych ścianach. Potem przez okno na krajobraz miasta. W dłoniach ściskała fotografię z szczęśliwszych czasów. - Przykro mi panienko. - oznajmił Pietro. Trochę mu się serce krajało, gdy widział przed sobą zapłakaną piękność. - Pan Bismarck był stanowczy, nie może pani dłużej tu mieszkać... Zwrotem kart też nie musi się pani kłopotać, już są zablokowane.. - Pietro odchrząknął. Nie lubił tego typu roboty. Wolał zdecydowanie jak szef kazał strzaskać komuś kolana, niż jak wysyłał go do jakiś swych byłych. Pietro sięgnął do kieszeni i wyciągnął coś. - To na osuszenie łez. - rzekł i podał dziewczynie białą pękatą kopertę. Dziewczyna odruchowo odebrała podsunięty przedmiot, trzymając przez chwilę przed sobą w wyciągniętej ręce, jakby nie wiedziała jak to coś obrzydliwego znalazło się w jej dłoni. Wreszcie podjeła decyzję. Zacisnęła swe równiótkie ząbki i cisnęła kopertę w stojącego przed nią osiłka. - Powiedz swemu panu, że może sobie to wsadzić głęboko tam gdzie słońce nie sięga. Nic od niego nie chcę! Dziewczyna odwróciła się na pięcie i wybiegła z pokoju. Pietro wywrócił oczyma. - I po co ten melodramat? - zły, że musi ją ścigać zacisnął pięść na kopercie a potem rzucił się do biegu. Dogonił ją na schodach. Pochwycił za rękę i przycisnął swym ciałem do ściany. Dziewczyna ciężko dyszała, trochę na skutek biegu, trochę w panice. Czuł jak jej klatka piersiowa unosi się i opada. Wcisnął jej pieniądze w dekolt. - Posłuchaj mała. - warknął. - Szef kazał byś wzięła, to weźmiesz. Pomyśl o swej córce. Przydadzą się wam te pieniądze, więc nie bądź głupia i bierz jak dają. Dobrze wiesz, że jak nie weźmiesz, on mnie znów pośle, a ja nie lubię bezsensownie biegać w tą i spowrotem. Zrozumiałaś? - Pietro nie chciał krzyczeć, ale gdy mówił po dobroci, jakoś ludzie nie chcieli słuchać. Ale wystarczyło nimi trochę potrząść i nieco unieść głos a od razu potulnieli. Dlaczego zawsze go do tego zmuszali? Pietro odstąpił od dziewczyny. Przez chwilę spoglądał pytająco na nią. Dziewczyna nic nie mówiąc, z zawziętym wzrokiem wyciągnęła kopertę i ostentacyjnie schowała do torebki. Pietro skinął głową zadowolony. - Dobra dziewczynka. A teraz zmykaj. - nie odwracając się ruszył do góry. Musiał jeszcze dopilować spakowanie resztę jej rzeczy i wysłać to wszystko na jej nowy adres. --- Rezydencja von Bismarck; dzień przed wybuchem wulkanu Unzen - To ty? - Von Bismarck wydawał się zdziwiony, wręcz zirytowany. [ i]- Przykro mi mała, ale to wykluczone. Nie będę wywalał kasy w błoto by ratować jakieś twoje bachory, musisz radzić sobie sama.[/i]- warknął. - Ale... Bruno, musisz coś...- zabrzmiał rozpaczliwy głos w słuchawce. - Nic nie muszę, zrozum mała, było fajnie ale się skończyło. Żegnam. - Przerwał jej i odłożył słuchawkę nie dając dojść do głosu. Von Bismarck wpatrywał się z utrapioną minął w aparat. Nie musiał długo czekać, gdy telefon znów rozbrzmiał przenikliwym dzwonkiem. Bruno wyciągnął rękę, ale zatrzymał palce na cale od aparatu. Cofnął je. a potem trzasnął pięścią w ścianę. Gdy się uspokoił, dodał numer do listy zablokowanych. - Pietro nalej mi drinka.- warknął. Potem pochylił się nad ekranem komputera. Skurwiele podsłuchiwali, miał tylko nadzieję, że zadowoli ich to, co słyszeli. Nie dałby rady tego powtórzyć... a może dałby radę? Nie był pewien... --- Metro City; limuzyna von Bismarckl dzień przed wybuchem wulkanu Unzen Pietro wsiadł do środka strzepując krople deszczu z prochowca. Tłuste krople uderzały z furią o przyciemnione szyby i dudniły o metalową karoserię. - Mamy kłopoty. - oznajmił, wstukując coś w pokładowy komputer. Monitor zamrugał, by po chwili pokazać jedną z głównych ulic metroplexu. Obraz zwężył się z obejmującego cały tłum widok na przybliżenie na troje smutnych panów w szarych prochowcach. Poprawka, dwóch smutnych panów i jedną smutną panią. Pietro skinął głową widząc pytające spojrzenie szefa. - Psy księżnej. Przybyli by patrzeć nam na ręce. Węszą już jakiś czas. Bismarck pochylił się do przodu. Sięgnął umysłem, na taką odległość nie było to łatwe, ale wykonalne... Stawiali podświadomy opór, ktoś ich szkolił, jednak nikt nie posiadający prawdziwego przebudzonego talentu nie był w stanie oprzeć się wyszkolonemu psykerowi. - Przybyli węszyć w mojej sypialni... skurwiele... - Czy mamy ich zlikwidować? - zapytał ochoczo Pietro. - Nie, to ich tylko upewni, są inni... Muszę zatrzeć ślady, jak nic nie znajdą nadzwyczajnego odejdą. Suka nie będzie chciała działać, jeśli to mnie nie zrani. - rzekł ponuro Bismarck. - Jeszcze nie wiedzą, że zostali odkryci... mam więc czas... --- Metro City; Klub “Pod Palmami” “... Kontynentalna Komisja Lotnicza ogłosiła zakaz lotów w promieniu 100 km od wulkanu Unzen. Zakaz dotyczy również jednostki morskie. Wszelkie pojazdy wodne czy powietrzne jakie są w tej strefie w tej chwili powinny natychmiast zawrócić ku jej granicom. Wszelkie pojazdy zmierzające do tej strefy mają zakaz wkraczania w obręb tej zakazanej strefy. Wedle szacunków geologów wulkan może eksplodować w każdej chwili… “ Na ekranie nad barem widać było zdjęcia ciemnej chmury i sypiącego się z nieba na ziemię i wodę syfu. Spadały tak te małe płatki popiołu i pumeksu jak i większe jak kurze jaja kawałki grud. Wszystko wydawało się szare, ponure, groźne i jeszcze polane świadomością, że i to wszystko może lada chwila szlag trafić. Tak zresztą wyglądało już teraz. A podobno to jeszcze nie była główna erupcja. W rogu ekranu pojawiła się mapa na której była zaznaczona czerwonym kolorem kolista strefa zakazana wokół wulkanu. Ale na szczęście było to jakieś pół tysiąca kilometrów dalej. - Nie wiem po co ogłaszać tą strefę zamkniętą. Przecież każdy głupi wie, że to wszystko tam zaraz pierdolnie. A jak pierdolnie… - facet w podkoszulku pokręcił głową wyrażając swoją sceptyczną opinię. Uniósł do tego szklankę z kolorowym drinkiem. - A jak tam ktoś został? Teraz się nie wydostanie z tym zakazem. - drugi facet też siedział za barem i wpatrywał się w ekran. Stukał lekko szklanką o kontuar. - A kto tam mógł zostać? Sami bogacze tam mieli hacjendy. Nie takie żuczki jak my. Zresztą o co ci chodzi? Przecież jak ktoś tam jest to już po nim. Tak samo jakby ktoś tam po nich poleciał czy popłynął. Więc tak, to jest mniej tych co będzie po nich. Proste nie? - Ace w swoim podkoszulku spojrzał znad swojej szklanki na tego obok. Facet obok pokręcił głową widocznie jednak niezbyt przekonany ale w końcu po chwili wahania skinął nią w niemym potwierdzeniu. --- Metro City; Limuzyna von Bismarcków Okolica była taka sobie. Taka trochę turystyczna a trochę nastawiona na miejscowych. Ale była knajpa. Też taka sobie. Taka do której taka limuzyna nie pasowała w ogóle. Ale ona właściwie nie pasowała do całej tej dzielnicy. - To ten szefie. - Pietro porównał zdjęcie z facetem jaki właśnie wyszedł z lokalu. To ten. No i dobrze, przynajmniej nie trzeba będzie tam włazić i go szukać. Pietro spojrzał na szefa pytająco. Ten lekko skinął głową. - Na pewno? To bardzo nas ogranicza. - zapytał niezbyt przekonany do planu jaki miał szef. Szef jednak znowu pokiwał głową. Pietro więc westchnął, skinął w odpowiedzi i wysiadł z limuzyny. Zamknął drzwi i ruszył w stronę idącego samotnie faceta. --- Metro City; Ulica przy klubie “Pod Palmami” Walker myślał, że to przypadek. Facet się zgubił czy o drogę pytał. W tej dzielnicy to nie była taka rzadkość. No i wyglądał jak jakiś asystent czy ktoś jakiegoś ważniaka. Nawet limuzynę widział na końcu ulicy. Ale dopiero z bliska zauważył logo na marynarce tamtego. Logo von Bismarcków. I nagle wszystko zrobiło się inne. Poczuł jak zasycha mu w gardle więc przejechał językiem po nagle spierzchniętych wargach. A dłonie dla odmiany zaczęły mu się pocić więc wbił je w spodnie. Dotąd ich unikał. Słyszał plotki i inne mówione półgłosem informację rozpowiadane o tych “biznesmenach”. Na tyle dużo słyszał by nie chcieć mieć z nimi nic wspólnego. Nawet ten koleś co z nim gadał. Jakoś dziwnie po przyjrzeniu się wydał się Walkerowi bardziej typem ochroniarza czy innego silnorękiego niż asystenta. Prawie na pewno miał gdzieś broń. A Walker nie. Po co pilotowi broń w dzielnicy turystycznej? I te jego gadki. Że jest biznes, kurs trzeba zrobić, że dobrze zapłacą… Nie, nie, nie, nie… Kevin bardzo przeprosił ale był zawalony robotą, kurs za kursem przez ten wulkan, teraz też przecież wyszedł wcześniej z baru bo od rana lata no przykro mu ale no nic więcej ekstra nie wciśnie. --- Metro City; Limuzyna von Bismarck - No mówiłem. Zrobiłbym to po swojemu to by już leciał do samolotu. - burknął niezadowolonym głosem Pietro. Choć trochę miał satysfakcji, że wyszło na jego wersję. - Pietro jakbyś zrobił po swojemu to on by nigdzie już nie leciał. A ja chcę by poleciał. Ktoś. Ale nie on to ktokolwiek. - mężczyzna na tylnym siedzeniu limuzyny obserwował chwilę odchodzącą uliczką sylwetkę pilota. - No to co zrobimy? - Pietro nie próbował zgadywać zamiarów szefa w takiej sytuacji tylko czekał aż ten oświeci go jaki jest następny punkt planu. - Wyznaczymy nagrodę. Sami się będą bić by dla nas lecieć. - szef uśmiechnął się wyniośle i przestał obserwować odchodzącego mężczyznę. Zastukał w szybę oddzielającą ich od kierowcy by dać znać do odjazdu. - Ile? - Pietro odpalił ekran i zaczął przygotowywać co trzeba. - A na ile towarzystwo wycenia taki lot? - zapytał szef zerkając na swoją prawą rękę. - Zwykle 20 - 30 patoli. Górne stawki nawet do pół setki. - odpowiedział Pietro bo już wcześniej wstępnie zrobili rozeznanie przed rozmową z Walkerem i paroma innymi. Walker miał niezłe papiery. Były pilot wojskowy z doświadczeniem w ryzykownych lotach w różnorakich warunkach i maszynach. Trochę szkoda, że okazał się “na nie”. - Szpili nas. Dajmy pełną stówę. Niech da im do myślenia. - powiedział nonszalancko szef kiwając głową. Pietro powtórzył gest szefa umieszczając pięcio zerową kwotę w przygotowywanym ogłoszeniu. --- Metro City; mieszkanie Kevina - Przepraszam czy pan jest pilotem? - damski głos zatrzymał Walkera gdy wyjmował klucze do drzwi wynajmowanego mieszkania. Spojrzał na właścicielkę. Widział ją ale myślał, że idzie do kogoś innego. - A co? - odpowiedział pytaniem. Skąd wiedziała? Był w zwykłych łachach jak każdy turysta. Chociaż po twarzyczce i sylwetce no… Wcale się nie gniewał, że go zaczepiła. Tylko ta gadka o pilocie jakoś niezbyt mu podeszła. Brzmiało jakby miała jakiś romans. Właśnie do pilota a nie do niego. No trochę szkoda… - Bo ja szukam pilota. Pytałam już chyba wszędzie. Ale nikt nie chce ze mną rozmawiać. Byłam w klubie “Pod Palmami” i tam mi dali pana adres. - dziewczyna podeszła do lokatora a ten zdążył w międzyczasie otworzyć drzwi. Stał teraz przed nimi zastanawiając się co zrobić. No fakt. Zostawił w klubie namiar bo był nowy tutaj i dopiero wyrabia sobie tutaj markę. Nie mógł więc być zbyt wybredny w zleceniach i klientach. Tego garniaka z limuzyny też by pewnie nie spławił bo pewnie byłoby z tego trochę kasy. No ale nie był aż tak zdesperowany by robić dla von Bismarcków. Tylko jak ją każdy pilot w okolicy spławił to widać coś musiało być w tym trefnego. - No to jesteś tutaj i gadasz z pilotem. No i co dalej? - zapytał przytrzymując drzwi i jeszcze nie wchodząc do mieszkania. Na razie co prawda lala była całkiem - całkiem i bardzo chętnie by ją zaprosił do środka, a najlepiej do śniadania ale coś jednak za bardzo miała wielki problem wymalowany nad głową. - No ja szukam kogoś kto poleci do zakazanej strefy. Mam samolot. Ale ktoś go musi pilotować. - powiedziała z przejęciem dziewczyna drążąc tymi swoimi wdzięcznymi ślepkami duszę pilota. - No nie oglądasz tv? Zakaz lotów tam jest. Wszystko może lada chwila wybuchnąć. Więc nikt tam już nie lata. - pokręcił głową. Jakoś czuł, że to chodzi o to. Topowy temat. Wszyscy o tym gadali od paru dni a nawet tygodni. A im było goręcej tym więcej. Za taki lot mogli skasować pilotowi licencję. Na miesiąc, na rok, na tej planecie a może i gorzej. Wcale więc nie dziwiło go, że żaden z kolegów po fachu nie chciał tam lecieć. Znaczy jakby samego zagrożenia wybuchu wulkanu nie brać w ogóle pod uwagę. Wszedł do mieszkania i odwrócił się by zamknąć drzwi. - Niech pan mnie nie zostawia! Tam zostały dzieci. Trzeba je zabrać. Tylko pan mi został. Jest pan moją ostatnią nadzieją. - dziewczyna złapała go za rękę i przytrzymała kurczowo ściskając ją mocno. Też wyczuł jak gorące i mokre ma te dłonie. Też pewnie z nerwów jak on przed chwilą gdy się próbował wywinąć von Bismarckom. Brała go pod włos. Na litość. Dzieci. Pewnie tak. No ale trudno. Szukał wyjścia z sytuacji. Dziewczyna była jakaś dziwna. Coś w niej było takiego… Niewinnego? Ciężko było mu odmówić. Chociaż to było najrozsądniejsze. Tak zrobili wszyscy koledzy po fachu przed nim. W końcu znalazł rozsądną wymówkę. - To niebezpieczny lot i ja musiałbym mieć rekompensatę na wypadek gdyby cofnęli mi licencję. No wiesz, za utratę przyszłych zysków. 15 000. - powiedział w końcu patrząc na nią. Jakoś bogato mu nie wyglądała. Choć cechowała ją jakaś taka subtelna elegancja i urok. Sam nie wiedział dzięki czemu. Ale jak miała samolot to chyba biedna nie była. Kasa nie była zbyt wygórowana. Starczyłoby mu na kwartał może dwa. I tak by stąd wyleciał bo bez licencji trudno się latało. Na legalu. - Zostało mi 3000. Musiałam kupić ten samolot… Sprzedałam wszystko… - powiedziała po chwili ciężkiego milczenia dziewczyna stojąca przed drzwiami. Popatrzyła z obawą na faceta po drugiej stronie progu. Ten pokręcił głową i spojrzał gdzieś w boczną ścianę mieszkania. - No chyba nie jesteś poważna. Jak się taksę wzywa to trzeba mieć kasę dla taksiarza. - wkurzała go. A już się prawie zgodził! Prawie go roztopiła tym swoim spojrzeniem. No dlaczego choćby nie skłamała?! Jakaś ściema o zaliczce! Ze złością zamknął drzwi odcinając się od tej naiwnej idiotki. Usłyszał jak jej dłoń bezsilnie stuknęła o drzwi. Widocznie nadal tam stała. - Proszę. Te dzieci tam zginął bez pana. Tylko pan może je uratować. Nikt inny nie chce tam lecieć. - zza drzwi doszedł go jej zrozpaczony i podszyty desperacją głos. Stał o krok od drzwi i wpatrywał się w nie. - Jak masz ten samolot? - zapytał właściwie sam nie wiedząc po co. Stąd to nie było wcale tak blisko do tego wulkanu. - Duży. Taki srebrny. - odpowiedziały od razu drzwi z wyraźną nadzieja w kobiecym głosie. Pilot chlasnął się otwartą dłonią w czoło. Jaki samolot? Duży i srebrny. No jak w jakimś dowcipie o blondynkach! No właśnie o to pytał przecież! Czy jest duży i srebrny! - No super. Duży i srebrny. Zarypiaste połączenie. A coś poza tym o nim jeszcze wiesz? - nie był pewny czemu kontynuuje tą coraz głupszą rozmowę. Chyba z jakiejś przekory czy sarkazmu. Na co liczył? Czy tamta wydurni się jeszcze bardziej? Właściwie to nawet nie spytał jak się nazywa. - Tak! Może lądować i startować na wodzie! Jest w porcie! - do głosu dziewczyny wdarł się entuzjazm jakby już miała sprawę załatwioną pomyślnie. --- Metro City; Port Właściwie nigdy potem nie wiedział co go przekonało. Mieli przecież tylko pojechać do portu. I obejrzeć ten samolot. Kevin szybko wyłapał, że dziewczę kompletnie nie zna się na latadełkach. Agnes. Miała na imię Agnes. Ale opis nieco go zaciekawił. Machnął ręką więc i uległ jej oczom, głosowi i własnemu sumieniu. Tak naprawdę to liczył, że maszyna okaże się jakaś trefna bo jak się tak znała jak sam właśnie doświadczał to kto wie co jej wcisnęli. I się z tego klopsa wywinie i będzie miał spokój. Z opisu wywnioskował, że chyba chodzi o łódź latającą. To byłoby niezłe. Mogła wystartować z portu i lądować gdziekolwiek na wodzie. Na przykład przy porcie koło wulkanu gdzie miały czekać te nieletnie latorośle. Agnes cały czas podkreślała, że maszyna jest duża. A nawet ogromna. Choć miała kłopot z opisem jak duża. Jak ją nakierował wyszło mu, że większa od ciężarówki. No to też by było niezłe. Duże gabaryty zwykle oznaczały duży zasięg. Dziewczyna zaś klepała jak najęta przez całą drogę. Jakby chciała przelać na pilota własne nadzieje. On zaś był burkliwy chroniąc się za maską profesjonalizmu. Przecież nic jej nie obiecał nie? Na nic się nie zgodził. Jechali tylko obejrzeć te latadełko nie? No. I kasy ani grosza nie wziął jak na razie więc niech się buja jakby co. Szlag go trafił dopiero w porcie. Czuł, że zbliżają się do źródła kłopotów. Prowadziła go tak radośnie ale i z rosnącym napięciem w stronę nabrzeża. I to tak, że tam była tylko jedna maszyna pasująca do opisu. Bo reszta to jakieś łódki i jachty. Jak to w porcie. Agnes zaś podejrzanie notorycznie wędrowała oczami od jego twarzy do tego czegoś przy nabrzeżu. Nie wytrzymał. - Czy to to? - zapytał pozornie spokojnie zatrzymując się nagle i kładąc dłonie na biodrach. Wskazał za to brodą na zacumowaną maszynę. Pełna zaniepokojonego spojrzenia Agnes też się nagle zatrzymała o krok później. Stała teraz jakby gotowa dalej podjąć rolę przewodnika i zaprowadzić go na pokład. - No tak. Widzisz? Jest taki jak mówiłam. Duży, srebrny i pływa. - powiedziała z niepokojem widocznym w oczach słusznie spodziewając się kłopotów. Przecież od początku musiała działać pod presją czasu gdy szukała jakiejś maszyny a w ogóle się na tym nie znała. Obawiała się, że sprzedadzą jej jakiś bubel ale nie miała pola na manewry. Intuicja jej podpowiadała, że poprzedni właściciel nie robił jej w balona. Ale może się pomyliła? Od początku się tego bała. A teraz ten Kevin wydawał się być nagle zły jak osa. - Ale nie lata! - syknął ze zdenerwowanym głosem Walker oskarzycielsko wskazując na zacumowaną w porcie maszynę. Dużą, srebrną i pływającą. Ale za cholerę nie latającą! - No jak nie? Przecież ma skrzydła, ogon i w ogóle… - Agnes wyglądała jakby ktoś czyli Kevin właśnie zabrał jej ostatnią iskierkę nadziei. Patrzyła desperacko na pilota jakby się miała zaraz rozpłakać. - Bo to ekranoplan! Więc musi mieć skrzydła i ogon! - co za idiotka! Walker był z każdym nerwowym oddechem coraz bardziej wściekły. Dała się wyrolować tak jak się od początku spodziewał. Po grzyba mu zawracała głowę? I innym? Przecież to nigdzie i nigdy nie poleci bo ekranoplaty nie latają! Żaden! - Znaczy co? Nie umiesz takim latać? - Agnes popatrzyła pytająco na Kevina. Może jak nie ten to jeszcze dałaby radę jednak znaleźć kogoś innego gdyby tylko o to chodziło? Tylko, żeby powiedział czy to dobra maszyna. A jak nie umie nią latać… - Hej! Uważaj sobie! Ja jestem “Cobra 222”! I umiem latać na wszystkim! - warknął rozzłoszczony pilot wskazując na twarz kobiety palcem wskazującym by dać jej znać, że się zagolopowała. - To polecisz? - zapytała prosząco i łagodnie znowu patrząc na niego tymi swoimi oczkami. Zacisnął szczęki. Zapytała tak po prostu i zwyczajnie. Jakoś brakowało mu serca i duszy by bronić się przed jej łagodnością i jakąś taką rzadką czystością. Nie miał serca powiedzieć jej, że cholerstwo jakie kupiła nie poleci pod ręką żadnego pilota. To bardziej latało jak poduszkowiec niż jak samolot. Z samolotem miałby szansę. Poleciałby na 10 tysiącach ponad tym syfem. Zostawało pójść ostro w dół , właściwie kontrolowanie spaść, nad samym wulkanem, wylądować, załadować bachory i potem start, ostra świeca w górę. Skracało się do minimum czas przebywania w niebezpiecznej strefie która na razie ciągnęła się jeszcze dość nisko do kilku kilometrów. Coś jak wstrzymać oddech by zanurkować w kiblu. Dałby radę. Jakby tylko ten kibel nie wybuchł mu w twarz jak będzie w nim nurkował. To miał szansę. Ale tym cholerstwem? To było jak płynięcie wzdłuż kanału syfu. No nie było co liczyć, że się uda wstrzymać oddech. Chciał jej to wygarnąć. Jaki to debilizm. Jaką jest kretynką. Jak ją wyrolowali. Jak bardzo bzdurny to pomysł. Jaką maszynę powinna skombinować. Ale nie mógł. - Idź po swoje rzeczy. Ja sprawdzę kokpit. - powiedział nagle spokojnie. Agnes wyglądała jakby odkryła, że wygrała w totka. - Oh dziękuję! Jesteś cudowny! Na pewno się uda, czuję to! - dziewczyna rzuciła mu się na szyję, objęła go i pocałowała w policzek. No super. Jeszcze w to kwestię wiary i czucia w to wpakowała. - Idź po swoje rzeczy. - powiedział jeszcze raz kiwając głową. Dziewczę puściło go i wciąż w skowronkach potruchtało gdzieś w budynki portowe. Pilot zaś ruszył w stronę czegoś co na pewno nie było latadełkiem. Maszyna była ogromna. Dobra setka metrów długości. Legitny transportowiec zdolny do przewiezienia i ludzi, i sprzętu, i pojazdów. Stan też był w porządku. Baki pełne. Zasięg odpowiedni. No nic tylko startować. Więc wystartował. Widział ją jak biegnie pomostem. Coś krzyczała. Pewnie chciała go zatrzymać. Po cholerę? Przecież chciała by poleciał. No to leciał. To co panikowała? Właśnie po to ją spławił. Jak się nagle zdecydował, że poleci to bez niej. Po co mu tu była potrzebna? Nawet na nawigatora się nie nadawała. Poza tym wtedy chociaż ona zostawała tu cało i z czystym sumieniem, że zrobiła co mogła. --- Kontrola lotów Belz - Tu lot BH 940 i “Cobra 222”. Proszę o zezwolenie na lot do Unzen. - operator w wieży głównego lotniska odebrał zgłoszenie. Szybko spojrzał na kolegę z jednej strony i koleżankę z drugiej strony czy słyszeli to samo. Zrobił zbliżenie mapy na zgłoszony lot i było widać jak ten opuszcza port. - Tu Kontrola Lotów w Belz. “Cobra 222” gdzie zgłaszasz lot? Nie mamy twojego lotu w planie lotów. - facet w mundurze obsługi lotniska zmarszczył brwi i musiał zapytać. Bo choć wydawało mu się, że dobrze słyszy to jednak zgłoszenie było kompletnie pozbawione sensu. Przecież od paru godzin wszystkie stacje trąbiły o zakazie lotów na Unzen. - Zgłaszam lot do Unzen. Do zakazanej strefy. Sytuacja awaryjna. Medevac. Przesyłam detale. - pilot odpowiedział całkiem sensownie, trzeźwo i rozsądnie. Wyglądało, że z pełną premedytacją chce lecieć w centrum zakazanej strefy. Operator na wieży odczytał przesłane dane. Punkt docelowy był w porcie Unzen. Facet chciał tam dolecieć ekranopłatem. Za plecami zebrało się już kilka osób w tym i kierownik zmiany. Operator spojrzał na niego pytająco ale ten odmownie pokręcił głową. - Przyjąłem “Cobra 222”. Ale nie wyrażam zgody. Zakaz obejmuje wszystkie jednostki i wszystkie loty. Medevac też. Przykro mi. - operator starał się mówić spokojnie i z przekonaniem by nie generować konfliktowej sytuacji. - Przyjąłem KL Belz. Lecę do Unzen. - odpowiedź pilota była szybka, krótka i prosta. Zebrani w wieży ludzie popatrzyli na siebie z niepokojem. Więc jednak trudny przypadek. Kierownik dał znać, że on teraz przejmuję sprawę. - “Cobra 222”, mówi pułkownik Matthew, szef KL Beltz. Zabraniam ci lecieć na Unzen. To zakazana strefa dla wszystkich lotów. Konsekwencją jest zawieszenie licencji pilota i zakaz wykonywania zawodu przez ten czas na terenie całego globu - kierownik zagrzmiał grożąc konsekwencjami niesfornemu pilotowi. Na wypadek gdyby nie traktował poważnie tego co mówili w mass mediach. - Przyjąłem pułkowniku Matthew. Zestrzelicie mnie? Wyślecie za mną myśliwce? - głośnik zapytał suchym głosem pilota. Coraz liczniejsze głowy w pobliżu stanowiska operatora jaki odebrał zgłoszenie zwróciły się ku szefowi zmiany. Ten otarł rękawem czoło i przełknął ślinę. Ale przecież nie mogli zestrzelić cywilnej maszyny. Ale mogli potraktować strefę zakazaną jako pod chwilową jurysdykcją wojska i wtedy już mogli posłać myśliwce lub rakiety. Ale na nieuzbrojoną, cywilną maszynę z misją medevac? - Nie. - odpowiedział w końcu pułkownik też krótko i zdecydowanie. - Więc KL Beltz lecę na Unzen i zgłaszam lot do Unzen. Zaksięgujcie to u siebie po swojemu. A rozliczać się będziemy po powrocie. - pilot lotu BH 940 odpowiedział szybko i równie poważnie. Ludzie w wieży kontrolnej znów spojrzeli na pułkownika czekając na jego decyzję. Ten wahał się tylko chwilę. Właściwie jak go nie mieli zamiaru zestrzelić mogli zrobić tylko jedno. A resztę liczyć, że właśnie załatwią go po powrocie. Porządek musiał być. - Przyjąłem “Cobra 222”. Zgłaszam lot BH 940 z Belzen do Unzen z misją medevac. Podaj OCP. - powiedział w końcu pułkownik Matthew i nagle jakby wszystkim zrobiło się lżej. Teraz już zostawał standard, zebrać podstawowe dane o planowanym locie i go monitorować. Konkurencji dużej nie miał. Przestrzeń i w samej strefie zakazanej i w pobliżu była właściwie puściutka. Na obrzeżach latały tylko kontrolne drony do monitorowania strefy. Wszyscy zdążyli albo się z niej wycofać albo zawrócić więc ten jeden sygnał wydawał się być w samym centrum mapy. Bardzo pustej mapy.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |