Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-08-2017, 21:43   #151
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Przed wylotem
- Tak ale to nie moja dziedzina, a do tego mam wyprawę na wrak do zorganizowania. Niestety wyższe potrzeby wygrały... tak czy inaczej, wracając do pana prośby...
- ...nie da rady - odpowiedział Baronowi na jego prośbę - Chcemy czy nie mamy przymusowy postój na dobre parę dni na Argosie. Względy szkoleniowe, a tak długo na szybko nie da rady pana przemycić i zapewnić odpowiednie środki żywieniowe i higieniczne. Niestety, ale tym razem będzie pan musiał podziwiać nadchodzącą Avalońską zimę.

Po tych słowach udał się do swojego habitatu zabrać "niezbędne" przedmioty na drogę. Wylot był niedługo, więc musiał się sprężać...

Argos, kantyna


Nae uśmiechnął się buńczucznie na zadane pytanie o ich "piesku". Nie żeby miał jakieś z nim problemy. Ot, nie mieli okazji się poznać.
- Chodzi z podkulonym ogonem, nie szczeka. - zaśmiał się tutaj krótko - Wracając jednak do przyjemniejszej części... kredyty czy fanty? Przyznam, że zależy mi na fantach, ale w zamian mogę postawić kredyty, lub okazyjnie fant. Fanty łatwiej upłynnię w kolonii. To jest jeśli wygram, choć mawiają, że to przegrywanie jest prawdziwą sztuką, nieprawdaż?
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 03-09-2017, 19:00   #152
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację

Czas nieokreślony
Orbita Planety XA82000-0/Avalon, Argos


Argos

Usta kobiety zacisnęły się, tworząc wąską linię, a jej oczy w napięciu wpatrywały się w wyświetlane komunikaty.
- Co jest Nia? – zainteresowała się Hiltrude Brauer.
- Przyrządy zarejestrowały obcy obiekt w obszarze 45... – Nia Kavanaugh wskazała odpowiadające miejsce na swoich odczytach – ...ledwie przez moment.
- L4? Jesteś pewna? Tam co chwila dochodzi do zakłóceń.
- Zlituj się, wiem co widziałam, spójrz sama.
- Kurwa... dziwne to.
- Łączę z kapitanem, Hilti. Rozpocznij przesył.

Dni po lądowaniu: 158-172. Czas do zimy: 23-9 dni
Planeta XA82000-0/Avalon


Melathios Sofitres
Przeźroczysta ciecz o lekkim żółkawym zabarwieniu i zapachu alkoholu opływała wokół ścianek szklanki, dzierżonej przez doktora Melathiosa. Pamiątka po spotkaniu u Teodora Margialli i Tadeusza Olchowsky. Doktor musiał przyznać, że jak na warunki polowe sprawnie im poszło.

Przed sobą miał informacje z sekcji „Bimbrowników”. Zabawnie się złożyło. Doktor po odczytaniu raportu natychmiast przypomniał sobie słowa doktor Steward.

„Jak na razie udało nam się zrobić sekcję żołądka, i kilku innych organów, w tym płuc i czegoś co można by nazwać śledzioną, choć działa trochę inaczej od naszej, w sumie to jak nic o czym do tej pory słyszałam.”

Śledziona Bimbrowników produkowała, oprócz przeciwciał pewną substancję. Substancję o niezwykle skomplikowanej budowie chemicznej. Przez coś co można by nazwać roboczo naczyniami limfatycznymi substancja owa była transportowana do ciałka migdałowatego. W jakim celu? Tego personel medyczny nie był w stanie odkryć. Było jednak coś jeszcze. Stwierdzono pełną zgodność owej substancji z resztkami ze stołu opuszczonej bazy Excalibura oraz częściową z tym co niegdyś odnalazł Kevin Walker wraz z Adraną Gadhavi w warsztacie. W zasadzie to ten fakt spowodował, że tak się nim zainteresowano.

Niezbędne rzeczy na wyprawę były gotowe. Mieli wyruszyć z samego rana.


Bimbrowniki zdawały się zupełnie nie interesować ich obecnością. Wiedzieli, że lubią tereny podmokłe, lecz długo zajęło im odnalezienie pierwszego stadka. Obiektywnie brzydkie stworzenia pięły się tutaj po drzewach, niczym pająki po niciach pajęczyny. Było w tym coś majestatycznego. Stworzenia pięły się powoli od drzewa do drzewa, by czasem zatrzymać się w bezruchu. Mogły tak trwać godzinami. Obserwacje potwierdziły, że nie są one czystymi roślinożercami, co zasugerował doktor Kruger. Kiedy brakło owoców Bimbrowniki najwyraźniej zjadały przeróżne owady, które sprawiały wrażenie, jakby same wypełzały pod ich żuwaczki. Nie wykazywały żadnych agresywnych zachowań, lecz jak dotąd nikt nie zbliżył się do żadnego z osobników bliżej jak na dziesięć kroków.



Carl Cabbage

- Myślę, że mam coś, co pana zadowoli, panie Gubernatorze - stwierdził profesor Kruger - Chciał pan bym opracował broń pozwalającą niszczyć wrogie urządzenia, a zarazem usprawnił armatki wodne. Połączyłem to w jedno, eleganckie rozwiązanie. Udało nam się wydestylować z Metalówki gaz, który silnie reaguje z metalami w efekcie czego dochodzi do szybkiej korozji chemicznej. Gaz ten łatwo rozpuszcza się w wodzie, tworząc kwas, który w składzie jest identyczny jak ten produkowany przez Metalówkę. Wystarczy rozproszyć ów gaz, a następnie zroszyć wodą. Na przykład z armatek wodnych lub sterowca. Rozumie pan do czego zmierzam? Zapewniam, że kwas ten jest równie niebezpieczny dla istot organicznych. Jedynym problemem z jakim się aktualnie borykamy to ochrona samego pojazdu przed niechcianym opryskaniem kwasem. Pracujemy nad tym. Oczywistym tropem jest wykorzystanie struktur zawartych w samej Metalówce.

Dni gubernatora mijały na codziennych obowiązkach, głównie zorientowanych na projekt nowej kolonii, jednak gdy te sprawy zostały dopięte, odnalazł czas by wreszcie udać się na orbitę. Być może osobiście porozmawiać z kapitanem, ale przede wszystkim pomóc w pracach na wraku Nadziei Albionu. W tym czasie w kolonii zastępował go Nirad Sariff oraz Benjamin Taro.



Baron Hermann Bruno Von Bismarc, Kevin Walker, Nae Tinnoe

Projekt wykrywacza psionicznego został czasowo zarzucony z racji na mizerne efekty. Wraz z rozpoczęciem prac przy nowej osadzie, Baron Von Bismarc został wyznaczony jako prawa ręka Ariadne Kalis. Podczas gdy Ariadne pilnowała porządku i bezpieczeństwa w koloni, Baron został przydzielony do zespołu drwali i budowniczych jako element bezpieczeństwa psionicznego, najbardziej zagrożonej atakiem grupy. Nie miał wiele obowiązków. Do jego zadań należało poinformowanie odpowiednich osób w razie zauważenia objawów mentalnego ataku oraz wdrażanie i pilnowanie przestrzegania jego własnych zaleceń w tej materii. Co ciekawe wraz z nim oddelegowano również Zaharego Durra, a raczej on sam się oddelegował.

Oprócz nich dwóch, inżynier Bale Charmchi oraz pracowników, w obozie pojawiał się okazyjnie Kevin Walker wraz z Nae Tinnoe z dostawą materiałów i urządzeń pozyskanych z Argosa. Mieli okazję zamienić niejedno słówo, przenocować, po czym wracali do kolonii lub z powrotem na Argosa.

Czasami pobyt na Avalonie przedłużał im się z różnych przyczyn. Kevin był rozchwytywany jako pilot, zaś Nae jako umysł techniczny, ale nie tylko.


Nae Tinnoe

Podczas jednego z dłuższych przystanków w Kolonii, Nae Tinnoe natknął się na Kze'taha. W zasadzie tych dwóch ludzi było dla siebie obcych. Odludek, który, jak się zdawało, stronił od nowinek technicznych oraz pracownik techniczny a jedyną rzeczą jaką zdawała się ich łączyć był dość dziwny zwyczaj stałego chodzenia w kapturze na głowie. Kze'Tah w prawdzie czynił to rzadziej.

Był już wieczór, a Kze'tah zdawał się czekać na zewnątrz właśnie na niego.
- Człowiek na którego mówią "Tek" to ty? - Stojąc oparty o jeden z kontenerów, Kze'tah zapytał niespodziewanie przechodzącego obok Nae. - Słyszałem, że masz tatuaż podobny do mojego. - mężczyzna podwinął rękaw, ukazując tatuaż sępa przysiadującego na stalowej zębatce, po czym powoli uniósł kąciki ust w rosnącym uśmiechu.


Baron Hermann Bruno Von Bismarc

Zespół ludzi zajmujących się wycinką oraz budowniczy po kilku dniach wspólnej pracy, rozdzielili się na dwa podzespoły, przez co miał podwójną robotę. Jednakże praca w terenie dawała szansę na kontakt z tajemniczym psionikiem, z którym przyszło mu się zapoznać kilka dni wcześniej... i faktycznie "V" ponownie z nim się skontaktował w dogodnym momencie. Miał wartę, jak co noc kiedy poczuł obcą próbę kontaktu.

- Jeśli wciąż chcesz się spotkać, przejdź czterdzieści kroków wzdłuż brzegu na wschód.



Frank “Dante” Jaeger

Praca przy obieraniu ziemniaków i innych pomocach kuchennych miała swój monotonny i spokojny urok. Fabi Dalson, mimo że nieco irytujący i gadatliwy, potrafił zainteresować opowieściami o wydarzeniach, które rzuciły go na Avalon. Fabi miał swoje zapasy sprawdzonych skrętów, które zaproponował cyborgowi. Twierdził też, że odnalazł pewną roślinę, która nadałaby się na używki. Nazywał ją Kanabis. Zapytał Dante czy może nie namówiłby Mela do przebadania jej. Tymczasem zdawało się że nie przeszkadza mu brak dogłębnej wiedzy co pali, bo sam sięgał najczęściej po te drugie. Czas płynął tam powoli, czasem, dość niespodziewanie, dołączał do nich ktoś znaczny. Nawet sam gubernator. Powoli nadchodził jednak dzień, w którym Dante miał objąć inną funkcję.


Wyprawa po Avalońskie Krowy, czy jak nazywał je gubernator Avalońskie Bizony była jego pierwszym zadaniem w roli dowódcy wypraw poza-kolonijnych.

Zwierze to jest ciężkie i pękate, pokryte gęstą sierścią i ma nisko położony łeb. Samice są zwykle brunatne, samce zaś ciemnieją z wiekiem aż do barwy czarnej. Szczęka i głowa są pokryte grubym kostnym pancerzem, na szczęce jest para kłów, które służą do rytualnych walk godowych. Nos jest zakończony niewielkim i zręcznym ryjkiem. Obecna jest szczątkowa trzecia para kończyn, podobna jak u Łań Avalońskich, ale z wiekiem staje się niemal niewidoczna spod futra i nie pełni roli użytkowej. Główną dietą krów są wszelkiej maści rośliny, z lubością jednak wygrzebują korzenie i kłącza, często teren ich żerowania jest mocno zryty, co w połączeniu z odchodami - jest korzystne dla ekosystemu. Zwierzę nie jest mocno płochliwe i zwykle nie jest agresywne, w przypadku ataku drapieżników zachowuje się jak typowe duże stadne zwierzę - starają się zbić w grupę i chronić młode. Samce mają w kłębie około metra sześćdziesięciu, samice są nieco mniejsze, co czyni gatunek nieco większy od kuca, jednak biorąc pod uwagę że masa waha się od 500 do 700kg sprawia że są dużo bardziej masywne. Żyworodne, samica rodzi zwykle jedno lub dwójkę cieląt na wiosnę. Poza normalnymi wydzielinami obie płcie składają "jaja" - elastyczne jasnożółte piłki wielkości orzecha kokosowego, wypełnione słodkim, odżywczym kleikiem, który młode łatwo wysysają za pomocą trąbek. Co ciekawe owe "jaja" są składane także i poza okresem karmienia - zaobserwowano ich składanie i przynoszenie w trąbie innym osobnikom, co zapewne buduje pozycje w stadzie oraz wypuszczanie ich w biegu podczas ucieczki, bo drapieżniki często porzucają pogoń dla łatwego smakołyka.

Doskonale wiedzieli na co polują, dzięki informacjom od Kze'taha. Tym razem jednak wyprawa nie była zwykłym polowaniem. Mieli pochwycić je żywe. Samca i samice. Przynajmniej po sztuce. Z racji na braki w ludziach, Dante do pomocy miał jedynie Kze'Taha, Toma Mervin i jego sterowiec oraz Korę Octavię. Podczas lotu, Dante zauważył, że Tom i Kora chyba są razem od jakiegoś czasu.


Z góry dość łatwo dało się zaobserwować migrujące na południe stada zwierząt, jednak nim przystąpili do wykonannia zadania Kze'tah poprosił ich by zatrzymali się w innym miejscu. Miał bowiem im coś do pokazania, zresztą i tak zbliżał się wieczór, a sterowiec miał niewielkie rezerwy w akumulatorach.

Trudno wyobrazić sobie, by coś takiego powstało pod wpływem działania sił natury. Kze'tah utrzymywał, że podobnych "konstrukcji" na Avalonie jest więcej, zaś ta jest chyba najmniej ciekawa, choć najbliżej kolonii. Trochę przypominało to jakąś świątynię. Widok dość egzotyczny jak na bezludną planetę i niemal całkowicie ateistyczne Imperium Herlańskie. Wniosek był dość oczywisty. Argonauci.

Świątynia, jeśli tym faktycznie było owe skupisko kamieni, była dawno opustoszała. Kamienie wyglądały jakby ulegały wieloletniej erozji, niegdyś wyraźne wyżłobienia, teraz były ledwo zarysowane. Kilka kamieni wyglądało jakby upadło pod wpływem osypującego się wzniesienia.



Krowy Avalońskie napotkali dobre pięćset kilometrów od obozu. Daleko, lecz było to spowodowane nieubłaganie nadchodzącą zimą i migracją zwierząt. Pasły się na stepach. Stado liczyło ogromną ilość zwierząt. Mowa była tu nie o setkach, a tysiącach sztuk. Tutaj, w powietrzu czuć jeszcze było jesień walczącą ochoczo z zimą.

Kze'tah wyjrzał przez okienko sterowca.
- Lepiej ich nie rozzłościć. Myślę, że powinniśmy spróbować z powietrza. Chyba, że macie inne pomysły?

Kiedy krowy dostrzegły dziwo, jakie stanowił dla nich sterowiec, uniosły łby drepcząc niespokojnie. Nieświadome co je czeka.

Dni po lądowaniu: 158-172. Czas do zimy: 23-9 dni
Orbita Planety XA82000-0/Avalon, Argos, Nadzieja Albionu


Nae Tek Tinnoe, Kevin Walker

- Kredyty czy fanty? - zapytał Nae, przystępując do gry - Przyznam, że zależy mi na fantach, ale w zamian mogę postawić kredyty, lub okazyjnie fant. Fanty łatwiej upłynnię w kolonii. To jest jeśli wygram, choć mawiają, że to przegrywanie jest prawdziwą sztuką, nieprawdaż?

- Możemy umówić się tak, że ty grasz o fanty, a my o kredyty. Póki tkwicie na tej planecie na niewiele wam się zdadzą, to i nie będzie żal jak oddasz się sztuce. - Kemen Bradley wykonał ruch dłonią naśladujący startujący samolot - ... a my odlecimy stąd prędzej czy później.

Uduak Nejem napił się Herlańskiej.
- Nalejcie gościom i rozdawajcie.

Oprócz tego, że załoga Argos okazała się całkiem miłym towarzyszem gry, strasznie trudno było wyciągnąć z nich jakieś przydatne informacje w dodatku wszyscy okazali się niezłymi graczami. Podczas którejś już partii Olayinka Meggyesfalvi powiedziała, że w zasadzie cieszy się, że są tak daleko od Imperium. Twierdziła, że w centrum ludzkiego wszechświata robi się gorąco i nawet nie chodzi o to, że kolejne światy oddalają się od wpływów imperatora, a chęć autonomii kolejnych światów wzrastała. Na kilku planetach wybuchła dziwna zaraza, na którą póki co nie znaleziono leku, co przy takim zaawansowaniu technologicznym ludzi było aż niebywałe i niepokojące. Bunty były coraz powszechniejsze, a zniecierpliwienie Herlan rosło. W tej perspektywie faktycznie, wizja odległej planety mogła wydawać się atrakcyjna, nawet jeśli są na niej przejściowe problemy.

Pierwszej rozgrywki Nae nie mógł zaliczyć do udanych. Utracił 800 kredytów. Kevin Walker grał zdecydowanie ostrożniej, toteż praktycznie nic nie stracił i nic nie zyskał.

- Jakby któryś chciał rewanżu, gramy praktycznie codziennie. - Powiedział an zakończenie Amir Duerr, po czym razem skierowali się na kolejny trening.

Dni na Argosie mijały dość monotonnie z wyjątkiem jednego dnia, kiedy na statku zorganizowano próbny alarm bojowy, a stan gotowości utrzymywano przez blisko dwa dni. Szkolenie przedłużyło się przez to, lecz gdy się zakończyło mogli wreszcie przystąpić do prac na wraku Nadziei Albionu. Roboty było dużo. Po kilku dniach ich zespół wzbogacił się o kolejnych kolonistów w tym samego gubernatora, który jak zwykle świecił dla innych przykładem pracowitości.


Nae Tinnoe hazard:
Runda 1:
stawka: 200 kredytów za każdy punkt różnicy
rzut przeciwstawny: 2d6=5 (Gambler +1) (Int +1) vs załoga Argos 2d6=7 (Int +1). Wygrywa załoga Argos 200 kredytów.

Runda 2:
stawka: 200 kredytów za każdy punkt różnicy
rzut przeciwstawny: 2d6=8 (Gambler +1) (Int +1) vs załoga Argos 2d6=8 (Int +1). Wygrywa Nae 200 kredytów.

Runda 3:
stawka: 200 kredytów za każdy punkt różnicy
rzut przeciwstawny: 2d6=7 (Gambler +1) (Int +1) vs załoga Argos 2d6=9 (Int +1). Wygrywa Argos 200 kredytów.

Runda 4:
stawka: 200 kredytów za każdy punkt różnicy
rzut przeciwstawny: 2d6=7 (Gambler +1) (Int +1) vs załoga Argos 2d6=9 (Int +1). Wygrywa Argos 200 kredytów.

Runda 5:
stawka: 200 kredytów za każdy punkt różnicy
rzut przeciwstawny: 2d6=6 (Gambler +1) (Int +1) vs załoga Argos 2d6=9 (Int +1). Wygrywa Argos 400 kredytów.

Łącznie: 800 kredytów dla Argos

Nae Tinnoe wyciągnięcie informacji:
Informacja 1 (DM+2): oblany!
Informacja 2 (DM-2): zdany!
Informacja 3 (DM+2): oblany!
Informacja 4 (DM+4): oblany!

Kevin Walker wyciągnięcie informacji:
Informacja 1 (DM+2): oblany!
Informacja 2 (DM-2): oblany!
Informacja 3 (DM+2): oblany!
Informacja 4 (DM+4): oblany!

 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 03-03-2018 o 17:37.
Rewik jest offline  
Stary 11-09-2017, 19:08   #153
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Fortuna się kołem toczy, a przynajmniej okazało się to prawdziwe w przypadku hazardowych eskapad Nae. Jednak nie gotówka czy fanty były w centrum jego zainteresowania, a wiedza. Wiedza, którą członkowie załogi Argosa nie chcieli się chętnie dzielić. Nie mniej udało mu się co nie co pozyskać... złomki, fragmenty, wspominki. Drobne rzeczy które rysowały większy obrazek tej części galaktyki i z tego się cieszył. Zastanowiało go jednak jedno... jak bardzo jego Rodzina mieszała w tym swoje palce? Pewnie sporo, bo był w tym wielki zysk!

Nie mniej, wróćmy do hazardu. Tinnoe w pierwszej serii przegrał sromotnie, ale już w drugiej srogo się odkuł. Co tu dużo mówić, mógłby na tym poprzestać, ale chciał delikatnie wyłuskać od załogi plotki i nowinki. Niestety, niebyli nader rozmowni, a trzecia seria, ostatnia przed powrotem na "Przystanek Kolonia" przyniosła mu rekordowe straty. Nie tylko stracił co ugrał, ale i jeszcze trochę. No cóż... Fortuna kołem się toczy, co nie?

Potem, po różnych zawirowaniach, znalazł się z powrotem w Kolonii i tam miał okazję do nietypowego, ale jak najbardziej wyczekiwanego spotkania co postaramy się przytoczyć jak najdokładniej.

* * *

Był już wieczór, a Kze'tah zdawał się czekać na zewnątrz właśnie na niego.
- Człowiek na którego mówią "Tek" to ty? - Stojąc oparty o jeden z kontenerów, Kze'tah zapytał niespodziewanie przechodzącego obok Nae. - Słyszałem, że masz tatuaż podobny do mojego. - mężczyzna podwinął rękaw, ukazując tatuaż sępa przysiadującego na stalowej zębatce, po czym powoli uniósł kąciki ust w rosnącym uśmiechu.



Nae spojrzał na mężczyznę, to na tatuaż i jedyne co powiedział to:
- Chodź ze mną.
Po czym ruszył do swojego habitatu. Odnalazł człowieka którego miał odnaleźć. Choć bardziej… to on go odnalazł.

Uśmiech na twarzy Kze’taha urósł jeszcze bardziej, zaraz jednak zniknął i podążył za Nae. Gdy znaleźli się w habitacie odezwał się znów.
- Trochę spierzyłem sprawę, ale najpierw ty... - skinął głową domagając się by Nae odsłonił ramię.

Nae podwinął rękaw by ukazać swój tatuaż, po czym go zakrył i powiedział.
- Opowiadaj. Rodzina chce wiedzieć co z naszymi interesami na Avalonie.
Wymawiając te słowa sięgnął pod pryczę na której usiadł i wyciągnął skrzynkę, a z niej butelkę ciężkiego alkoholu.

Kze’tah również miał ze sobą niewielki bagaż, odłożył go na bok. Nae usłyszał głuche uderzenie, sugerujące metalową skrzynkę.
- Ten wasz gubernator na to nie wpadł - Kze’tah spojrzał z wdzięcznością na napitek i sam podał kielony, które były pod ręką. - Jak pewnie już się domyślasz, to przeze mnie nie poleciałeś z Nadzieją Albionu. Możesz mi dziękować, bo cholera nie było za ciekawie. Avalon… no no… to gruba sprawa. Chrysomallos. Tak na nie mówią. Te pająkowate istoty produkują jakiś syf, który ewidentnie zasmakował załodze Excalibura. Mam próbki tutaj - Kze’tah klepnął plecak, który wcześniej odstawił. - Chcę byś je przejął i dobrze schował, póki nie wymyślimy co dalej. Jestem na celowniku gubernatora. Wie, że coś wiem… więc pewnie... - Kze’tah zawirował dłonią w powietrzu w geście “bedę musiał się ulotnić”.

Nae w czasie przemowy członka Rodziny zdążył dobyć kielonki i polać wręczając mu jeden, a butelkę kładąc na podłodze. Warunki były dość spartańskie.
- Nie mam żalu. Rodzina wie co robi. - powiedział - Zaopiekuję się nimi, coś wymyślę.
Sięgnął do kieszeni płaszcza i dobył paczkę fajek.

- Palisz?

- Od czasu do czasu

Lisi uśmiech zawitał na twarzy technika i wyciągnął dłoń z Imperialami w kierunku survivalowca.

- Powiedz mi bracie… - Kze’tah nachylił się po fajkę - … powiedz mi, czy ktoś jeszcze interesował się twoim tatuażem?

- Nikt za wyjątkiem medyka który mnie wybudzał z kriosnu. Choć nie nazwałbym tego zainteresowaniem. Bardziej gość miał wiedzę na temat tego kim jesteśmy, ale sam stwierdził, że nie jego sprawa i żebym nie robił kłopotów…
Zaśmiał się tutaj lekko.
- ...ja mu na to, że chcę zacząć od nowa. Że to już przeszłość. Chyba kupił tą bajkę.

- Pamiętasz jak się nazywał? - Kze’tah zapalił, zaciągnął się i zamyślił. - Widzisz… powinniśmy próbkę dostarczyć rodzinie, a jak słusznie zauważyłeś rodzina wie co robi...

Nae pokiwał głową. Kze miał całkowitą rację, choć przesłanie próbek…
- Przesłanie ich może być problematyczne, a starzec się nie przedstawił. Pamiętam jak wyglądał, ale imienia nie znam. Łatwiej byłoby przebadać te płyny i wysłać w formie zaszyfrowanego pliku naszym kodem. Tylko musiałbym się dorwać do modułu laboratoryjnego… coś wymyślę. Jak myślisz?
I białowłosy zaciągnął się mocno fajką, a następnie uniósł kieliszek w geście toastu i gulnął sobie jednym haustem… gotowy na nowo napełnić kieliszki jak tylko Brat swój opróżni.

Kze’tah podjął toast, choć milczał przez czas jakiś w zamyśleniu nim uniósł kieliszek do ust. Odstawiając szkiełko na stół odezwał się znów.
- [i]Nie wiem niestety, czy ów medyk jest godny zaufania, choć można by go wybadać. Przebywasz trochę na Argosie ostatnio, choć trzeba działać wyjątkowo delikatnie, skoro wie kim jesteś. Nie wiem skalecz się, czy poudawaj jakąś chorobę. Co do szyfru… i tak ktoś musi go przekazać naszym. To musiałby być… - Kze’tah wypuścił opary dymu - … ja wiem… nie mam pomysłu, podarek dla rodziny?

- Nie będę narażać Operacji na zbędne ryzyko - powiedział Nae polewając
- Wyślę zamówienie do Fundacji na konieczny sprzęt i inne “niezbędne” rzeczy. Sporo “zainwestowałem” na tą okoliczność. Wzór chemiczny wpisze się w zamówienie. Nasi w Fundacji na pewno go nie ominą i rozgryzą. Stare próchno jest zbyt niepewne, a podarek w formie dziwnej cieczy byłby zbyt podejrzany, bo nic nie produkujemy. Mam się udać na wrak Nadziei i pozyskać sprzęt. Zabiorę odczynniki i pod pretekstem produkcji leków przebadam na spokojnie tą substancję. - zaciągnął się szlugiem i mrugnął porozumiewawczo. - Mistrzem nie jestem, ale swoje wiem. Jak to się nie uda to pomyślimy co dalej.

- Zamówienie to świetny pomysł. W okolicznościach, w jakich znajduje się kolonia nikt nie będzie dziwił się, że je wysyłamy. - Kze’tah strącił nadmiar popiołu i chwilowo odstawił papierosa. - Wypiję za to.

Po kolejnym toaście, survivalowiec wstał, przeszedł w miejsce z dala od okien i wyjął zawartość plecaka. Skrzynka była niewielka. Blisko dziesięć na dwadzieścia centymetrów. Góra skrzynki była pokryta bateriami fotowoltaicznymi i posiadała niewielką klawiaturę po boku. Kze’tah wpisał kod i Nae usłyszał trzask otwieranych zamków. Mężczyzna otworzył wieko do połowy. Ze środka wydobyła się mgiełka zmrożonego powietrza.
- Wprowadzisz własny kod, podejdź.

W środku skrzynki, leżała fiolka z tworzywa sztucznego, która zawierała w środku gęstą, niebieską substancję.
- To jest właśnie powód całego zamieszania. Pilnuj, by nie wysiadła bateria. Można ją wyjąć i ładować niezależnie od paneli, zresztą co ja ci będę mówił znasz się na tym lepiej. Substancja sama w sobie jest trująca, ale wiem że załoga Excalibura opracowała metodę, by zneutralizować toksyny, to i naszym się uda. Pozyskuje się ją z organu, który połączony jest z drugim, mniejszym mózgiem Chrysomallos. Znajduje się w najwyższej części… tułowia. Jak się wie gdzie szukać, wystarczy wbić igłę w odpowiednie miejsce. - Kze’tah zamknął wieko i pozwolił, by Nae wprowadził nowy kod.

- Z tego co zdążyłem ustalić, - kontynuował - po zażyciu stymuluje zdolności psioniczne. To może być naprawdę gruby kąsek, bracie, a im mniej dostawców, tym towar droższy… i tu właśnie spieprzyłem. Wiemy, że załoga Excalibura zna jego wartość, a ja przez chwilowe zaciemnienie, zainteresowałem nim jeszcze waszego Kapuścianego.

Nae wprowadził własny kod i wysłuchał słów Kze w pełnym skupieniu. Zamyślił się widocznie.
- Kapusta nigdy sam nie przyłoży ręki do rozwoju tej technologi. Co innego gdyby go tym napoić i sam by rozwinął zdolności… to mogłoby wywrócić do góry nogami całe Imperium…
Zaśmiał się lekko i cicho.
- Które i tak ma spore problemy. Zajmę się tym. Zrobię skrytkę w habitacie i będzie bezpieczne, a potem przebadam substancję… zresztą plan znasz. Rodzina jest bystra, szybko znajdzie sposób rafinacji i syntetycznego pozyskania.
Spojrzał na mężczyznę i w końcu powiedział wręczając mu co nieco.
- Wiem, że dasz sobie radę w dziczy. Weź jedną z moich butelek i paczkę fajek na drogę. Przyda się w długie noce. Potrzebujesz coś konkretnego?

Kze’tah kiwnął głową i spojrzał za okno.
- Pamiętajcie o mnie, gdy będzie już po wszystkim. - roześmiał się cicho - To było kurewsko patetyczne, ale nie chcę doczekać tu reszty moich dni. Jeszcze chwilę się tu pokręcę, ale znikam przy najbliższej okazji. Pamiętaj, jeśli uda się wyeliminować z gry załogę Excalibura, tym lepiej dla nas.

- Trzymaj się Bracie. - powiedział Nae z uśmiechem - Odwaliłeś kawał brudnej roboty. Dobrej roboty.

Kze’tah odwzajemnił uśmiech.
- Od tego jestem, bracie. Od tego jestem…

- Nie zatrzymuję. Lepiej żeby nas razem nie widzieli. - powiedział przytomnie technik

- Prawda - mężczyzna wstał i uścisnął przedramię Tek’a, zaś ten odwzajemnił uścisk.

* * *


Nie minęło sporo czasu kiedy Nae znów był sam w swoim habitacie. Kze'tah zniknął jak duch, a technik położył się na łóżku z lisim uśmiechem i odpalił fajkę mocno się zaciągając. Tak, ten dzień jak najbardziej mógł zostać zaliczony do udanych. Teraz tylko musiał jeszcze opracować plan awaryjny na wypadek gdyby oryginalny nie wypalił... co nie powinno być takie trudne.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 17-09-2017, 08:53   #154
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację

- Panie Sariff, Wielebna Ama, zostawiam fort w waszych rękach. Prezent zapakowany?
- Tak Panie gubernatorze - asystentka podała butelkę Avalońskiej Karlowi.
- Wszystko jest pod kontrolą w takim razie. Dyspozycje są u Pani Meere, w razie czego macie wsparcie Gabinetu. Wrócę tak szybko jak się da.


1) Dla: Naukowy
- Zbadać medyczne właściwości i skutki Kanabisu po kątem szkodliwości i dopuszczenia do spożycia na terenie kolonii. Pozyskać dane, jakie inne rośliny testował Pan Dalson i spisać zaobserwowane właściwości.
- Projekt "Rdza" - zielone światło z zachowaniem maksymalnej ostrożności
- Znaleźć avaloński odpowiednik kapsaicyny w celu nasycenia nim wody do armatki wodnej
2) Dla: Żywnościowy
- W związku z planowanym przybyciem większej ilości kolonistów oraz rozszerzeniem możliwości opracować spersonalizowany system równego rozdziału żywności. Załączam tzw. kartkowy system z Kirke, który zapamiętałem jako efektywny, może pomóc jako baza.
- Wydzielenie P. Bojaxhiu do osobnej komórki w celu przygotowania zagród i stajni dla planowanego żywego inwentarza. Przydzielić jej odpowiednią liczbę osób z inżynieryjnego do celów konstrukcyjnych.
3) Dla: Kulturalny
- W celu bliższego związania obywateli z kolonią, proponuję ogłosić plebiscyt na oficjalną nazwę osady oraz kolonijnego sterowca.


Chwilę później zamknął się luk promu orbitalnego, oczyszczono lądowisko i z rykiem silników pojazd pomknął ku przestworzom. Przeciążenie dawało w kość, ale było do wytrzymania. Kilka minut później Gubernator poczuł lekkość i tylko pasy trzymały go na siedzeniu. Przestrzeń, w której spędził większość życia powitała go niczym starego przyjaciela.
- Podchodzimy do cumowania, czas minus trzy minuty.
Chciał odpiąć się od fotela i popłynąć do kabiny by osobiście nadzorować podejście, ale powstrzymał się, nie było to jego zadanie i w dodatku byłoby nieuprzejme dla pilota. Dlatego został na miejscu zgodnie z przepisami i czekał cierpliwie na zapalenie się zielonego światła oznaczającego uszczelnienie śluzy.


Argos, Bombowiec planetarny klasy Trirema VI
Orbita Planety XA82000-0/Avalon


- Proszę o pozwolenie wejścia na pokład - starożytna formuła, pamiętająca czasy flot morskich nie zestarzała się nic a nic i Gubernator Cabbage po otrzymaniu oficjalnego zezwolenia sprawnie przekroczył białą linię oddzielającą pokład promowy od pozostałej części statku, łapiąc równowagę przy wejściu w sztuczną grawitację okrętu sprawnie, co wskazywało na lata praktyki.

Osobą, która jako pierwsza przywitała Komandora na Argos był Dragan Maeda, pierwszy oficer.
- Witamy na pokładzie, panie gubernatorze Cabbage. Zapewne nie jest dla pana tajemnicą, że na statku obowiązuje prawo wojskowe Imperium i nie trzeba panu go przypominać. Kapitan oczekuje pana w kajucie, prosze za mną. - Dragan odwrócił się równając się z prestiżowym gościem, mając zamiar ruszać i dając o tym znać zapraszającym gestem dłoni.

- Mam zaszczyt być imperialnym oficerem w stanie spoczynku i doskonale zdaję sobie sprawę z tego wszystkiego. Chciałbym powiedzieć że dobrze znów postawić nogę na pokładzie okrętu wojennego. To piękna maszyna, musi Pan być z niej dumny!

Dragan przytaknął tylko, co mogło wydać się nietaktem i poprowadził gubernatora do kapitana Ergo Mensk.

Niedługo później był już w kajucie kapitańskiej, gdzie kapitan podjął go skromnym poczęstunkiem. Karl nie pozostał dłużny i wyciągnął zapakowaną butelkę.
- Pierwszy alkohol uwarzony na Albionie, jestem pewien że straszliwa berberucha, ale za to symboliczna! Dziękuję za gościnę i wszelką pomoc kapitanie, słyszałem że moi ludzie już rozpoczęli szkolenie?

Kapitan Ergo Mensk odpowiedział obserwując darowaną butelkę.
- Dziękuję to z pewnością cenny nabytek z uwagi na wartość kolekcjonerską. Tak, naturalnie Avalończycy rozpoczęli cykl szkoleń z dniem przybycia na Argos. Aktualnie został już zakończony, a prace na Nadziei Albionu trwają. Gdyby istniała konieczność przypomnienia podstaw dla osób, które przybyły razem z panem, panie gubernatorze, lub dla pana... - Ergo odłożył buteleczkę na szafkę w reprezentacyjnym miejscu - … to proszę zgłosić takie zapotrzebowanie do Porucznika Amira Duerr, słyszałem jednak, że są to osoby wyszkolone i gotowe podjąć pracę wraz z resztą Pana ludzi. Proszę usiąść i opowiedzieć, jak się na planecie sprawy mają. Zje pan gubernator coś?

- Chętnie, dziękuję. Jedzenie na dole jest nieco monotonne. Najpierw jednak mniej przyjemna sprawa, że tak powiem - oficjalna.
Karl wręczył Menskowi plik dokumentów.
- Spada to na Pana, jako najwyższego rangą oficera w regionie. -
Ergo Mensk uniósł pytająco brwi - Mam na dole człowieka, którego oficjalnie oskarżam o spisek w celu morderstwa, a niechlubnie się stało że jest to oficer. Powinien być sądzony przez właściwy sąd wojskowy. Oczywiście papiery są w porządku, zeznania świadków także. Trzeba go tylko dostarczyć do cywilizacji.

Kapitan milcząc przejrzał dokumenty, gdy skończył spojrzał na gubernatora.
- Major Thorr Peyravernay? Najęty na misję przez Benjamina Tarro? To już drugi raz, kiedy osoby dobrane przez Fundację okazują się niegodni zaufania. Zajmę się tym, choć z dokumentów wynika, że była to raczej bójka, niż próba zabójstwa.

- W dalszej części akt jest reszta. Major Peyravernay zeznał przy świadkach, a potwierdziły to zabezpieczone zapisy z jego własnych implantów, że przybył na kolonię tylko i wyłącznie w celu zabicia mojego człowieka. Próba nie udała się, a ja nie zamierzam dopuścić, by oficer tej rangi dopuszczał się takich czynów. Kopię dostarczyłem Pierwszemu, da to waszym gryzipiórkom. Mam oko na najętych przez Pana Tarro ludzi. Zgadzam się że niepewna z nich gromadka.

Chwila zastanowienia jaka nastała po tych słowach, świadczyła wyraźnie, że kapitan również obserwuje poczynania Fundacji.
- Proszę dostarczyć Majora Peyravernaya na mój statek z następnym transportem jednostką GUV. Przyjął pan psionika na planetę, odwdzięczę się aresztem dla domniemanego winnego.

- [i]Psionik dostał wyraźnie do zrozumienia, że przy najmniejszym wybryku dostaje kulkę w łeb. Wie, że nie żartuję, więc jest potulny jak trusia. Sprytna obroża, swoją drogą. Moi inżynierowie poważnie się zastanawiają, czy podobnej technologii nie wykorzystać w wykrywaczu psi.

- To płaszczyzna, na której moglibyśmy nawiązać współpracę. Zależy nam na jak najszybszym rozwiązaniu problemu Avalon, jak rozumiem zakłada pan obecność większej liczby psioników na planecie Avalon?

- [i]Wystarczy jeden, by taki wykrywacz był przydatny. Chwilowo utkwiliśmy w martwym punkcie, mogę poprosić mojego szefa bezpieczeństwa, który nadzoruje badania by podzielił się wynikami z pańskimi inżynierami... oczywiście dyskretnymi. Takie urządzenie byłoby asem w rękawie zarówno imperialnej floty, jak i naszej skromnej kolonii.

- Badania? - kapitan zmarszczył się podejrzliwie.
- System wczesnego ostrzegania. Na razie przeprowadziliśmy tylko dwie próby, niestety nieudane, ale teoria zdaje się być dobra. Ogranicza nas jednak niedostępność materiałów i spartańskie warunki.

- Panie gubernatorze, otrzymaliśmy wniosek Kolonii o wsparcie bezpieczeństwa nowo powstającej kolonii na Avalonie. Oddział marines pod dowództwem pani sierżant Juno Hope, pojawi się na planecie z najbliższym transportem. Proszę zaufać doświadczeniu naszej sierżant. Z pewnością będzie w stanie pomóc w obronie obu kolonii. Nie zamierzam jednak udostępniać Kolonii zasobów, które są nam potrzebne do profesjonalnego działania.

- W porządku. Jeżeli moi ludzie dojdą do rozwiązań i tak udostępnię Panu dane. Przede wszystkim jestem obywatelem i urzędnikiem Imperium, a dopiero później pracownikiem Fundacji.

- Inżynier Kata Lucas wesprze was radą, jednak sprzęt jaki dysponujemy bez zgody sierżant Juno Hope pozostaje poza zasięgiem pańskich inżynierów.

- Zamierzamy pozyskać narzędzia i materiały z wraku. Co prawda jesteśmy ograniczeni pojemnością promu, ale wierzę w pomysłowość moich ludzi.

- Proszę wejść - kapitan zawołał nieoczekiwanie, najwyraźniej otrzymując komunikat niezauważalną dla Carla drogą. W pomieszczeniu zjawiła się młoda kobieta, a wraz z nią zapach posiłku dla gubernatora.


Adiutantka podała posiłek, zaś kapitan polecił jej poinformowanie Kate Lucas o poleceniu kontaktu z inżynierami z Avalonu w sprawie wykrywacza psi. Przesiedli się do stołu jadalnego.
- Dziękuję, chorąży, wygląda i pachnie doskonale. Pańscy ludzie, Kapitanie, zapewne przyjrzeli się dokładnie wrakowi. Mógłbym dostać plany z naniesionymi uszkodzeniami? Pomogą mi w planowaniu desantu.

- To uszkodzenia typowe dla niewielkich dział obronnych, które są montowane na większości statków cywilnych w celu obrony przed korsarzami. Na przykład takich jak Nadzieja Albionu, czy…

- ... Excalibur. Jeżeli siedział na orbicie z wyłączonymi silnikami, mógł być dla Nadziei Albionu niemal niewidzialny. I mieć dużo czasu na odpalenie salw z dwucalówek.

- Załoga Excalibura znała dokładną datę przybycia Nadziei, zaś koordynaty skoku z pewnością były identyczne. To najlogiczniejsze wytłumaczenie, choć zastanawiające.

- On dalej gdzieś tam siedzi. Szuka go Pan, prawda? - stwierdził oczywistą oczywistość gubernator - My szukamy ich na powierzchni. Gdy ich znajdę, zamierzam przyskrzynić co do ostatniego, a w razie konieczności nie cofnę się przed bardziej radykalnym rozwiązaniem. Będę mógł liczyć na Pańskie wsparcie w tej kwestii?

- Zgodnie z Prawem Imperialnym za atak na cywilny statek przysługuje kara śmierci. Jeśli uda się dowieść winy, taka też kara ich spotka. Co się zaś tyczy psioników na planecie, wspomniana już sierżant Juno Hope będzie współpracować w tej kwestii na linii porozumienia.
- Myślę, Kapitanie, że możemy śmiało wznieść toast. Za Avalon wolny od psioników!
- Nie mam zwyczaju pić za jeszcze niewygrane sprawy, ale za współpracę owszem. - Kapitan podniósł kieliszek z gitrą, trunkiem pitym do obiadów w większości planet w centrum Imperium. Pachniał trochę śliwką, zaś w smaku był lekko gorzkawy.
- Za współpracę!


Dyplomacja - wykrywacz psi
2d6 = 8 +2 =10 zdany!

 

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 17-09-2017 o 09:06.
TomaszJ jest offline  
Stary 17-09-2017, 21:10   #155
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Przez kolejne kilka godzin grupa ekspedycyjna obserwowała stworzenia.
Melathios polecił Mary by nagrała stworzenia w ich naturalnym środowisku, sam zajął się sporządzaniem szkiców. Pozostali członkowie ekipy pilnowali tymczasem perymetru.
Po jakiejś godzinie Melathios znudzony czekaniem wyjął z plecaka miskę.
- Czekajcie tu na mnie. Dunn - Wrócił się do czarnoskórego.- Jakbym wrócił i zachowywał się jakby mnie coś opętało zostawcie mnie tu i wracajcie do bazy.-
Mel nie wiedział czy stworzenia te są psionikami, ale pamiętał z księżyców Macedona, że prymitywna psionika przypomina magię szamańską.
Melathios wyciągnął z kieszeni płaszcza stalową manierkę, którą ostatnio naładował samogonem i wlał sporą ilość alkoholu do miski, nie zapomniał przy tym samemu też dwa łyczki spożyć.
Mel ruszył powoli w stronę Bimbrowników. Gdy tylko został zauważony podniósł miskę ponad głowę i uklęknął na jednym kolanie. Wyglądał jak sługa składający dary, ale Mel zrobił tak by móc szybciej uciec w razie konieczności. Gest ten niemniej, jeśli stworzenia były inteligentne, powinien dać im jasno do zrozumienia jakie są intencje człowieka.
 
__________________
Man-o'-War Część I

Ostatnio edytowane przez Baird : 18-09-2017 o 04:29.
Baird jest offline  
Stary 02-10-2017, 21:32   #156
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację

Melathios Sofitres

Stworzenia z początku zupełnie ignorowały poczynania doktora Melathiosa. Ofiarując miskę alkoholu tym przeciwnym stworom naraził się na śmieszność, jednak nikt z dobranych do misji ludzi nie zaśmiał się.

Wszyscy mogli wcześniej zaobserwować jak tłuste larwy wypełzają na korę drzew, by zostać pożarte przez nieśpiesznych łowców. Z każdym powiewem czuli też charakterystyczny, alkoholowy zapach wydzielany przez pająkożyrafy.

Najbliższy mu obiekt badań na pewien czas skupił swoje owadzie spojrzenie na twarzy doktora. Nie trwało to długo, a przynajmniej tak się zdawało. Nagle Melathios spostrzegł, że już nie klęczy z miską nad głową, a stoi. W dodatku stoi kilka kroków dalej od owego stworzenia, niż jak mu się zdawało, powinien.

 
Rewik jest offline  
Stary 05-10-2017, 15:41   #157
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację

Bruno nieco się nudził podczas pilnowania drwali. Spokojnie patrolował okolicę na swej anty grawitacyjnej platformie. Liczne czujniki oraz jego dron zwiadowczy przeczesywały okolicę. Całe szczęście miał zamknięty hełm, gdyż w innym wypadku wyraz twarzy mógłby zdradzić, jak bardzo wolał by robić coś innego.

Krążący dookoła dron wykrył żerującego w pobliżu Benaku.


Zwierze nie było groźne, ale duże, wielkością dorównując niedźwiedziowi. I było pewnie podobnie silne.
Dron przeskanował okolicę a potem spłoszył zwierze kierując je na miejsce wyrębu.
Pojawienie się wielkiego zwierzęcia przeciskającego się łamiąc gałęzie przez las i wypadającego na polanę wystraszyło kilka osób. Choć zdezorientowane zwierze zapewne wystraszyło się bardziej niż ludzie.
Benaku nie zatrzymał się, pędził wprost na grupkę odpoczywających i pożywiających się w przerwie od pracy ludzi. Szóstka zmęczonych drwali oraz dwoje dziewczyn rozdających żywność i wodę wpatrywała się z przerażeniem na wielkiego stwora szarżującego wprost na nich. Oczy rozszerzyły się, z rąk wypadły kupki z wodą.
Bruno znalazł się natychmiast pomiędzy ludźmi a Benaku. Zawisł na swej platformie nad ziemią, ugiął się nieco w kolanach i wyciągnął lekko wibrujący miecz w bok. Pokryte statycznym polem ostrze było gotowe do ciosu.
Zwierze stanęło na tylnych łapach i ryknęło wściekle. Bruno nagrał dźwięk, po czym skierował go do implantu w swym gardle. Wzmocnił i zmodyfikował nieco by uderzyć w Benaku potwornym rykiem z piekła rodem. I jakby tego było mało, zrobił błyskawiczny wypad do przodu, ostrze zanurzyło się samym czubkiem w mięsie stwora, oddzielając wiązania molekularne. Na gęste futro bryznęła jucha. Rana była powierzchowna, ale Bruno celował, by uszkodzić mocno ukrwione miejsce.
Zwierze opadło na cztery łapy i ruszyło w bok umykając przed nieznanym drapieżcą. Bruno śmignął za nim, upewniając się by pognało w odpowiednim kierunku.

Ludzie zakrzyknęli radośnie widząc wielkiego Benaku oddalającego się i wchodzącego między drzewa.
Okrzyki utknęły im jednak w gardle, gdy z drzewa wystrzeliły grube oślizgłe macki, chwytając i oplatając niedźwiedzio podobnego Benaku.
Zwierze zawyło rozpaczliwie. Macki naprężyły się i dźwignęły ciężkie zwierze w powietrze. Powoli, z wyraźnym wysiłkiem ciągnęły szamoczące się zwierze w górę. Piski Benaku przeszły w pełne paniki wycie.

Pijawka Wisząca
(Tentorum Potumis)

Stworzenie to zamieszkuje niższe warstwy korony lasu. Pijawka łapie swoje ofiary mackami, które potrafią się rozciągnąć trzykrotnie po czym zakuwa ciało ofiary ostrą strzykawką ukrytą w chitynowym dziobie i wysysa jej ciało z krwi.

Benaku był bez szans, w chwilę później zniknął pod liśćmi. Wtedy ludzi dobiegł odgłos czegoś twardego wbijającego się w miękką tkankę. Benaku zawył ponownie. Drzewo zatrzęsło się, gdy zwierze szamotało się ostatni raz. Ludzi dobiegł paskudny odgłos siorpania a ryki i piski Benaku słabły z każdą chwilą.
Ludzie wpatrywali się w koronę drzew z przerażeniem. Przysłuchiwali się odgłosom niczym zahipnotyzowani.
Wreszcie Benaku zamilkł. Jeszcze przez kilka chwil było słychać ten paskudny, okropny odgłos siorbania. I nagle cisza. Skończyło się.
Ludzie zaczęli się nieco rozluźniać, choć nadal byli w szoku. I wtedy nagle, z trzaskiem łamiących się gałęzi wielkie cielsko Benaku runęło w dół. Uderzyło głucho o ziemię pod drzewem. Było jednak wyraźnie mniejsze, jakby zapadnięte w sobie. Bardziej przypominało pomarszczonego rodzynka niż tłuste zwierze.

Bruno skierował swój karabinek Gaussa w koronę drzew. Teraz widział pijawkę o wiele lepiej. Była pełna gorącej krwi..
Podleciał bliżej. Dużo bliżej. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie wykorzystać podwieszonego pod lufą granatnika. Było by to za pewne efektowne. Jednak nie zdecydował się na to. Seria wyciszonych pocisków wyrwało się z lufy i przebiło miękkie oślizgłe ciało pijawki. Bez problemów przebijając miękka tkankę i kilka pobliskich drzew.
Pijawka zaskrzeczała złowrogo i przeciągle, w kierunku Barona wystrzeliły długie tłuste macki. Owinęły się dookoła pancerza. Platforma anty grawitacyjna zabuczała głośniej, przeciwstawiając się wielkiej sile stwora. Karabinek wystrzelił ponownie. Wzdłuż pnia drzewa popłynęła gęsta zielono czerwona jucha.
Cholera, stwór wydawał się nie mieć scentralizowanego ośrodka nerwowego, inaczej był by dawno martwy. Bruno sięgnął po miecz. Nie było łatwo, gdyż macki utrudniały ruch. Siłowniki w jego ramionach pracowały z maksymalną siłą. Na wyświetlaczu pojawiło się ostrzeżenie przed przeciążeniem. Dłoń zacisnęła się na rękojeści miecza, śmignęło ostrze z łatwością rozcinając lepkie oślizgłe macki.
Bruno wystrzelił na swej platformie do przodu. Wprost ku napuchniętemu cielsku pijawki. Trzasnęły łamane gałęzie. Miecz rozciął inne.
Stwór znów zaskrzeczał, tym razem w agonii. Pokryte statycznym polem ostrze rozcięło nadymane cielsko. W duł chlapnęła wcześniej wyssana krew Benaku i mnóstwo śluzu i własnych płynów pijawki.
Pijawka zamilkła. W dół zwisły macki. Martwe i nieruchome.
Bruno strącił w dół cielsko. Słychać było mlaśnięcia, gdy przyssane do drzewa cielsko od niego się odklejało. Potem stwór runął o ziemię z mokrym plasknięciem.
Pijawka była ogromna.
A ludzie przyglądali się temu z otwartymi oczyma. Zaraz potem spoglądając dookoła na inne drzewa.

Bruno uśmiechnął się pod hełmem. Pierwsza część planu wykonana.

***

Kilka razy w ciągu następnych dni musiał jeszcze przepędzić jakieś mniejsze drapieżniki, które zaciekawione hałasem sporej grupki ludzi, zbliżyły się by zobaczyć, czy to coś hałasującego można zjeść. A gdy nie chciały się zbliżyć same, a była ku temu okazja, Bruno korzystał z swojego drona, który krążył dookoła, by wystraszyć nieco zwierze, tak, by samo zbliżyło się do ludzi. I by on miał co robić, chroniąc powierzoną mu grupę.
Dbał za każdym razem, by owe zajścia miały świadków. Samemu się nigdy nie przechwalał, ale znał się na zabiegach PR. Wiedział też, jak w efektowny sposób zabijać, by ludziom owe obrazy utkwiły w pamięci. Oraz jego samego w roli bohatera.
Źle się stało, że odkryto iż jest psionem, musiał zatem podbudować swoją reputację. Ratowanie kilkoro osadnikom życie, to był dość dobry sposób.
Oczywiście nie przesadzał. Każdy głupi by się domyślił, że coś jest na rzeczy, jeśli akurat jego grupkę co pięć minut coś by chciało schrupać. Dbał zatem, by wyglądało to zawsze naturalnie.

Najgroźniejszym stworzeniem w tym rejonie okazała się Pijawka Wisząca.
Były znakomicie zakamuflowane i do tego zimnokrwiste. Trudno było je wypatrzeć, nawet termowizja niewiele pomagała.
Bruno dysponował o wiele bardziej zaawansowanym sprzętem, jego czujniki zbierały wiele fal, takich jak IR, radio, UV a nawet promieniowanie radioaktywne i przetwarzało to na obraz podkreślając niektóre szczegóły i wyświetlając w polu widzenia całą gamę danych, jak choćby temperatura lub gęstość czy promieniowanie danego obiektu.
Niezmiernie pomocny okazał się węszyciel, czyli analizator chemiczny, który dostarczał danych, dzięki czemu Bruno mógł szukać za wybranymi cząsteczkami, lub nawet za śladami specyficznego DNA. Obok opcji szukania, analizator potrafił wyświetlić chemiczny skład obiektów, na które Bruno spoglądał. Świetnie się sprawował w znajdowaniu żyjątek wśród roślinności. Lub w określaniu, czy dana roślina, owad, płaz czy zwierzę jest trujące.
Zaś X-Ray Outlining Aid pozwalał odszukiwać zagrożenia chroniące się za jakimiś przeszkodami.

Bruno jednak nie afiszował się tym co posiada. Ludzie mieli się jednak nieco bać i liczyć, iż on znajdzie zagrożenie w porę, ale nie mieli prawa mieć tej pewności. Jeśli ktoś ma pewność, że coś go zawsze ochroni, to się przestanie bać. A gdy przestanie się bać, nie będzie wdzięcznym, że ktoś go uratował przed kłami i pazurami leśnego drapieżcy.
Stara sztuczka, utrzymuj zagrożenie, ratuj w ostatniej chwili widowiskowo. I najlepiej ratuj osobniki na której grupie zależy, kobiety i dzieci się do tego świetnie nadawały. Dzieci, cóż, tych niestety nie było tutaj przy wyrębie drzew. Ale było kilka kobiet, w tym dwie młodsze które zajmowały się wydawaniem prowiantu i noszeniem wody drwalom. Znakomity cel.

Pijawki Bruno przedstawił swojej trzódce w dość makabryczny sposób. Całe zajście z Benaku było przez niego starannie wyreżyserowane. I wydawało się odnosić odpowiednie skutki.
Teraz czas był przejść do kolejnej części planu.

Bruno wykrył kolejną wielką pijawkę. Ludzie kierowali się w jej kierunku. Ale nie chciał, by wykryto ją zbyt wcześnie. Miała zaatakować gdy on zdecyduje.
Wyciągnął zatem w stronę oślizgłego cielska swe myśli. Uspokoił stwora projektując uczucie spokoju i bezpieczeństwa.
Zadziałało. Stwór nie zaatakował, nawet gdy mężczyźni zaczęli ścinać grube drzewo w którego koronie wylegiwała się ohydna pijawa.
Bruno patrolował okolicę jak zawsze. Czekał. Już bał się, że będzie musiał wywołać w kimś pragnienie. Ale nie musiał, szczęście uśmiechnęło się do niego.
Mężczyźni pracujący przy grubym pniu przerwali pracę i przywołali dziewczyny z wodą.
Bruno cisnął psionicznym impulsem w pijawę. Niczym rozgrzana włócznia impuls przegryzł się do umysłu ohydnego drapieżcy.
Pijawka zaskrzeczała paskudnie. Z góry wystrzeliły macki koncentrując się na dziewczętach. Żarłoczny stwór nie ograniczył się jednak tylko do nich, nie chciał przepuścić okazji i pochwycił też jednego mężczyznę, pozostali rozpierzchli się w panice.
Dziewczyny pisnęły przeraźliwie gdy oślizgłe macki owinęły się ciasno dookoła ich ciał. Mężczyzna krzyknął żałośnie, ale i on nie był w stanie uwolnić się.
Ofiary były tym razem dużo lżejsze niż uprzednio. Benaku ważył kilkakrotnie więcej niż trójka ludzi. Pijawa nie miała żadnych kłopotów wciągnąć swe ofiary w koronę drzewa.
Porwani ludzie wołali rozpaczliwie o pomoc. Jedna z dziewcząt wpadła w absolutną panikę wrzeszcząc z przerażenia co tchu w płucach.
Trzasnęły gałęzie gdy Bruno runął na koronę drzewa swym opancerzonym ciałem. Błysnęło ostrze miecza.
Z kikutów przeciętych macek trysnęła gęsta zielona jucha. Porwany mężczyzna runął w dół. Upadek na pewno bolał, ale Bruno zdążył zareagować, gdy ofiara była jeszcze stosunkowo nisko.
Gorzej przedstawiała się sprawa z dziewczętami. Były już wyżej, gdyby je obciął, spadły by i zapewne złamały by coś... w najgorszym razie kark. A to była by wielka szkoda.
Nie mógł też uwolnić jednej i sfrunąć z nią w dół, gdyż nie zdążył by uratować drugiej.
A na domiar złego pijawa już wiedziała, że ją atakuje. Pozostałe jej macki wystrzeliły w jego stronę.
Bruno sięgnął po sztylet i w przelocie cisnął w nim w jedną z macek owiniętych w okuł ślicznej blondynki.
Ostrze przebiło miękką tkankę i wbiło się głęboko w konar drzewa przyciskając jelcem mackę tak, by nie mogła się wyzwolić. Bruno minął dziewczynę, która wyciągnęła w jego stronę ręce... na próżno. Nie mógł jej zabrać teraz, nie zabijając drugiej. - Przytrzymaj się pnia, zaraz po ciebie przybędę.
Ostrze tańczyło dookoła tnąc i siekąc macki, w kilka sekund Bruno łamiąc gałęzie dogonił drugo dziewczynę. pochwycił ją w pasie lewą ręką i odciął szerokim cięciem kilka macek. Natychmiast z kikutów chlupnęła galaretowata jucha paskudząc ubranie dziewczyny i pancerz Bruno.
Na chwilę platforma zamilkła, a grawitacja planety pochwyciła ich w swe władanie. Spadli.
Platforma zamruczała ponownie zatrzymując ich nagle tuż obok zapłakanej blondynki.
- Zamawiała pani taxi? - uśmiechnął się do niej Bruno przez otwierający się hełm.
Jedno cięcie i również ta dziewczyna była wolna. Obciążona platforma zabuczała głośniej, lecz szybko oddaliła się od drzewa, gdzie ranna pijawka skrzeczała i piszczała, nie wiadomo czy z bólu czy w wściekłości.
Bruno przefrunął nad całą polaną, tak, by każdy mógł zobaczyć go z dwoma uratowanymi dziewczętami. By wreszcie powoli opaść ku ziemi wśród pozostałych drwali.

***
Innego dnia, po otrzymaniu telepatycznej wiadomości...

Baron obniżył lot swojej platformy anty grawitacyjnej, chowając się przed widokiem postronnych.
Jego dron pozostał, tak by obserwować pracujących dla niego. Sprawę ułatwiał fakt, że była to nocna zmiana. W jego polu widzenia otworzyło się okienko z widokiem w podczerwieni z kamery robota.
Bruno zatrzymał się w wskazanym miejscu, spokojnie rozglądając dookoła. Był ciekawy.

Miejscem spotkania był skraj lasu. Pomimo mroku, widać było stąd czarne, falujące morze. Z każdym oddechem wilgoć skraplała się tworząc mgiełkę, co świadczyło, o tym że temperatura powietrza ostatnio, wyraźnie się obniżyła. Baron nie musiał daleko szukać. Nieco głębiej lasu spostrzegł ruch, a następnie… znaną sylwetkę. Chyba pierwszy raz widział swojego przełożonego z jakąkolwiek bronią. Zahary Durra obserwował go już od jakiegoś czasu.


Przedstawiciel Konsorcjum schował nóż do skórzanego etui, najwyraźniej czując się w towarzystwie Hermanna von Bismarck bezpieczniej.
- Jednak przyszedłeś. - powitał go cicho - cieszy mnie to, podobnie jak fakt, że nic mi o tym nie powiedziałeś. - Zahary uśmiechnął się i podszedł bliżej.

Z jednej strony brak lojalności wobec pracodawcy mógł być odebrany nieprzychylnie, ale nie oszukujmy się, tutaj chodziło o coś ważniejszego i Zahary doskonale to rozumiał. Zaś fakt, iż Baron nie zdradził swoich zamiarów napawał optymizmem co do intencji w tej sprawie, w której oboje tutaj przyszli.

Baron otworzył hełm swojego pancerza, by móc swobodniej rozmawiać.
Pierwsze co zrobił, musiał zrobić, to sięgnął umysłem w stronę Zaharego. Potrzebował pewności, że jest on rzeczywiście psionikiem. A najlepszym sposobem było sprawdzić jego umysłową tarczę. Zdziwił się nieco, gdy takowej nie napotkał. Natychmiast stał się bardziej czujny, lecz starał się nie dać tego po sobie poznać.
- Przyznam, że raczej spodziewałem się kogoś... bardziej tubylczego. - przyznał Bruno. - Jestem, i chętnie dowiem się więcej, przyznając, że dodatkowo wzbudziłeś mą ciekawość.

Zahary złożył ramiona na piersi i skinął głową, by Baron się odwrócił, w tym samym momencie usłyszał za plecami głos, który bardziej pasował do jego mentalnego wyobrażenia.


- Och… Mówiłem przecież, że mamy wspólnych znajomych. - Obcy, czarnowłosy mężczyzna postąpił w ich stronę z rozłożonymi rękoma w geście przeprosin - To ja zaprosiłem was obu na to spotkanie.

Mężczyzna uścisnął najpierw dłoń Zaharego Durra, a następnie odwrócił się do Barona, pozwalając by przedstawiciel Konsorcjum przedstawił ich sobie nawzajem.
- Baronie, to Victor Kasapi… Victorze, to jest właśnie Hermann Bruno von Bismarck.
- To dla mnie zaszczyt. - Victor, patrząc w oczy Bruno, wyciągnął swą prawicę, by dokonać rytuału powitania.

Bruno podał rękę Victorowi - To ja czuję się zaszczycony - odparł uprzejmie.
Przyjrzał się nieco dokładniej Victorowi, oceniając stan jego ubioru i ekwipunku.

Mężczyzna wyglądał nienagannie. Był odziany w skórzaną kurtę koloru czarnego z zielonymi wstawkami, która prócz niewielkich śladów zużycia, prezentowała się godnie. Kiedy Bruno zerknął na buty mężczyzny spostrzegł, że i one są niemal całkowicie czyste. Mężczyzna nie miał przy sobie żadnej widocznej broni, a jedyną rzeczą jaką ze sobą przyniósł był worek wykonany z Korzeniówki Avalońskiej.
- Zapomniałem przybrudzić. - Victor uśmiechnął się chytrze, widząc gdzie zawędrował wzrok Bruno.

- Stare nawyki - usprawiedliwił się Bruno.

Victor Kasapi przytaknął, dając do zrozumienia, że doskonale to rozumie. Kolejne słowa zaczął wypowiadać, kiedy obrócił się tyłem i postąpił kilka kroków, ot tak, dla ruchu.
- Przy ostatniej naszej komunikacji, rozmawialiśmy o... jak to ładnie Baron ujął “przebudzeniu ludzkości”. Chwytliwe. - Victor znów się odwrócił i przysiadł na powalonym pniu, opierając nogę w okolicach kostki na kolanie drugiej nogi. Spojrzał na Zaharego, a następnie znów na Barona. - Powiedziałem, że jest sposób, by każdy mógł stać się taki jak my dwaj. Zahary nie chce - Victor rozłożył ręce, zaś przedstawiciel Konsorcjum uśmiechnął się półgębkiem - jego prawo, ale ma wybór…

- Bezstronność, może się nam jeszcze przydać, Victorze. - wtrącił Durra.

- Och… bezstronność tak... i zaufanie. Wiem o nim wszystko... - Victor wskazał Zaharego kciukiem - … a najlepsze jest to, że mu to nie przeszkadza.

Zahary roześmiał się i podszedł do Victora, by odebrać od niego worek z korzeniówki. Podał go Baronowi.

Baron uśmiechnął się, gdy Victor wspomniał o "przebudzeniu ludzkości".
- PR jest ważną, aczkolwiek często zaniedbywaną, stroną każdej rewolucji - dodał rozkładając niewinnie ręce.
Bruno nie do końca wiedział, co takiego łączy obu mężczyzn, ale nie drążył obecnie tematu.
Przyjął za to worek od Zaharego. Unosząc pytająco brew zerknął ostrożnie do środka.

Całość nie była ciężka, a wewnątrz znajdowała się jedynie dwie metalowe fiolki z przeszkleniem na środku. Pierwsza fiolka była wypełniona gęstym płynem o niebieskim zabarwieniu, zaś w drugiej pływała przeźroczysta ciecz.

- Co to takiego? - dopytał Bruno.

- Ta niebieska... - zaczął Victor - mówimy na nią “Ikhor”. Substancja, która aktywizuje oraz wspomaga jądro migdałowate. Druga to związki na bazie etanolu, mające ułatwić przyswojenie i zneutralizować toksyny. Ikhor wytwarza pewien Avaloński gatunek, zwany przez nas “Chrysomallos”. Jeśli chcesz możesz sam się przekonać jak działa, choć miej świadomość, że być może to najcenniejsza substancja, jaką zna ludzkość.

Baron sięgnął po fiolkę, przyglądając się substancji bliżej.
- Fascynujące. Jak się to dawkuje i jak szybko działa, i oczywiście jak skuteczne to jest? - Bruno nie mógł się powstrzymać od zadawania pytań. Czegoś tak cudownego jeszcze nie widział. Jeśli... rzeczywiście działało.
Nie zadał w sumie najważniejszego pytania - czego oczekiwali ci dwoje od niego - ale w tych okolicznościach, było to raczej wybaczalne przeoczenie.

- Och… potrzeba do dziesięciu minut od wstrzyknięcia w żyły, by Ikhor trafił z krwiobiegu do układu limfatycznego. Wtedy należy wypić drugą fiolkę, lecz efekty czuć już w tym momencie. Najlepiej porównać Ikhor do naturalnych banków mocy psionicznej, z tą różnicą, że nic nas nie ogranicza, a dodatkowo znacznie zwiększa zakres manifestowania mocy, bez negatywnych skutków natury psychicznej. To zaś pozwala na łatwiejszy rozwój.

- Niesamowite. - rzekł Bruno z niemalże nabożnym zachwytem. Jeśli to była prawda, pozwalało to zrzucić okowy jakie ograniczało używanie mocy i... to by znaczyło... ten pomysł zapierał dech w piersiach.
- Jak wygląda stworzenie produkujące tą substancję i gdzie występuje? - kolejna nurtująca go kwestia.

Mężczyźni rozmawiający z Baronem wymienili spojrzenia. Zahary uśmiechnął się zażenowany, zaś Victor skinął, by to on to powiedział.
- W kolonii mówią na nie “Bimbrownik”.

Baron się roześmiał. - Zdaje się, że moi koledzy pragną sobie z nich robić alkohol. Coś czuję, że może to mieć dla nich pewne skutki uboczne.
- Zdaje się, że są dość powszechne na tej planecie. To bardzo dobrze. - podzielił się przemyśleniem.
- Zatem jak mogę was wesprzeć?

- Załoga Excalibura trochę je przetrzebiła, nim zdała sobie sprawę co czynią. – zaczął Zahary – Victor zachłysnął się nieco możliwościami i popełnił kilka błędów... dość poważnych. Aby wcielić plan rozpowszechnienia psioniki, koniecznym będzie przesłanie kilku osobników Chrysomallos na planetę nam przychylną. Zadanie praktycznie niewykonalne, póki stacjonuje tutaj Argos, poza tym ktoś musi poinformować odpowiednie osoby. Naszym zadaniem jest ukrycie przed wojskiem faktu istnienia Ikhoru. Gdyby dowiedzieli się jaki potencjał ma ta planeta i czym to grozi... - Zahary poprawił mankiety i spojrzał daleko przed siebie - Personel medyczny, a głównie doktor Melathios otrzymał zadanie zbadania naszych Avalońskich przyjaciół. Prawdopodobnie zapytają cię o opinię. Nie powiesz im o ożywieniu jakie poczuje twój organizm w pobliżu owej substancji. Z tego co mówił mi Victor, nawet sam zapach u osoby obdarzonej powoduje pewne zmiany. W miarę możliwości postarasz się chronić załogę Excalibura przed wykryciem, aż przybędzie kolejny statek, który zabierze Chrysomallos.

- Na tym nie koniec… - tym razem odezwał się Victor Kasapi - Dom Von Bismarck, choć zubożały i na wymarciu wciąż jest szanowanym głosem wśród możnych. Wciąż masz przyjaciół, którzy pamiętają twojego ojca Sigfrida von Bismarck. W zamian za uruchomienie w przyszłości twoich wpływów i kontaktów, dołożymy starań, by dom von Bismarck powrócił do swej dawnej pozycji. Może właśnie dzięki Ikhor? Zainteresowany?

- Rozumiem. - Bruno zastanowił się przez chwilę.
- Wiecie kiedy Argos ma zamiar odlecieć? I pytanie, które nasuwa się samo, czy fakt, że to bombowiec planetarny oznacza, że ktoś wie o zagrożeniu ze strony bimbrowników? Wybór wydawał mi się poprzednio osobliwy, teraz, widzę to w zupełnie nowym świetle. - zastanawiał się na głos.
- doktor Melathios ... w obecnych warunkach eliminacja nie bardzo wchodzi w grę. Trzeba utrzymać wojsko i kolonię w przekonaniu, iż zagrożenie minęło. Ale warto by znaleźć mu inne, ciekawsze zadanie. Zdaje się, że skupia się nad nimi tylko i wyłącznie z powodu alkoholu. Może podsunąć mu lepszą opcję, albo jakieś ciekawsze zwierze? Co zaś do Argos... czy istniała by możliwość odnalezienia szczątków obozu Ekskalibura? Coś co by wskazywało, że wszyscy umarli. Najlepiej, jakby ślady wskazywały na jakąś katastrofę w czasie, gdy kolonia była w hiberna torach. Może wybuch wulkanu? Jak by znaleziono tak jakiś pamiętnik, albo inne zapiski, wskazujące na to, że był jeden szalony psion, nie więcej. Który zmusił albo zabił resztę, ale zginął potem samemu w owej katastrofie. No coś co by rozwiało tajemnicę, dając jej bardziej namacalny obraz. Da się to zorganizować? Obecnie wszyscy mają stracha przed tajemniczymi, wszechobecnymi i na dodatek wszechpotężnymi psionami. Trzeba to zakończyć.
- Co do odbudowania pozycji mego rodu, jestem jak najbardziej zainteresowany, ale zostawmy to na później.

- Och… oczywiście, najpierw naglące sprawy. - przyznał Victor, lecz Zahary przerwał mu bezpardonowo.

- Oficjalnie Argos pozostanie na orbicie do wyjaśnienia sprawy zaginięcia załogi Excalibur, lub do przybycia statku Morgana… - wtrącił - ...czyli za sto sześćdziesiąt dwie Avalońskie doby. Co do bombowca… zagrożenie jest realne, choć nie wiemy ile mogą wiedzieć. Avalon został odkryty w ramach Imperialnego Programu Kolonizacyjnego, rozpoczętego z inicjatywy Imperatora Archibalda III. Następnie Avalon został zakwalifikowany jako planeta drugiej kategorii. Jak widać, niesłusznie. Nie jest dla mnie do końca jasne na jakiej zasadzie dokonano tej kwalifikacji, być może z racji na odległość od Imperium. Ta sprawa ciągnie się od dłuższego czasu, jeszcze nim Konsorcjum, które reprezentuję zyskało udziały w Fundacji, ale oficjalnie nikt nie schodził na planetę przed Excaliburem.

- Tajemnicą poliszynela jest jednak że Avalonem interesowało się Czarne Oko, a wielu twierdzi, że organizacja ta maczała palce w uzyskaniu praw do planety dla Fundacji, a więc i Konsorcjum - mówiąc to Victor przeszył wzrokiem Bruno, dokładnie go lustrując, zaś zarówno on, jak i Zahary uśmiechnęli się lekko. Zaraz poruszył jednak inny wątek.
- Ciężko będzie zainicjować takie zniknięcie… przemyślę to. Masz jednak moje słowo, że nie będę ingerować więcej w sprawy kolonii.

Bruno również uśmiechnął się, gdy padła nazwa Czarnego Oka. -To zrozumiałe. - skomentował.
- Klasyfikacja raczej dobra dla naszych celów. Mniejsze zainteresowanie.- skomentował Bruno.
- Postaram się uspokoić nastroje w kolonii, trochę zmniejszyć strach przed psionikami czającymi się pod każdym łóżkiem i w każdym cieniu. Ale coś namacalnego byłoby bardzo nam na rękę. może jakiś łazik z odpowiednio spreparowanym dziennikiem operatora, jedynego uciekiniera z zniszczonego katastrofą naturalną obozu Ekskalibura. Który by został przypadkowo odkryty? Cokolwiek, by zasugerować, że zagrożenie minęło. - Bruno mógł rzucić jeszcze inne pomysły. Ufał jednak, że Victor coś wymyśli. Dowody nie musiały być wielkie. Nie trzeba było pozorować całości. Nie potrzebny był prawdziwy obóz z masą trupów. Jeden uszkodzony, cząstkowy dokument, jakieś nagranie przerażonej kobiety opowiadającej o swych przeżyciach. Łazik był dobry, albo jakiś wrak jakiegoś latadełka, bo sugerowałby, że obóz Ekskalibura był daleko. Katastrofa, jedyny ocalały pragnący dotrzeć do kolonii, jedynych ludzi o których wie. Niestety, nie udało się, coś go po drodze zżarło, ale pozostawił po sobie komputer z nagraniem albo dziennikiem. Proste i skuteczne. A im mniej szczegółów, tym lepiej. Bo mniej rzeczy, które mogłyby zdradzić, że to fałszywka. Koloniści uwierzyliby. Kierowani nadzieją na uwolnienie się od zagrożenia, wdzięcznie przyjęliby ten dowód, dodatkowo przekonywani przez Zaharego i Bruno.
Sama katastrofa zaś... można było wymyślić dowolną liczbę scenariuszy. Erupcja wulkanu, lawina błotna/śnieżna/skalna, trzęsienie ziemi, powódź, atak drapieżców, choroba, wybuch złoża gazu, osunięcie się gruntu do podziemnej groty albo rzeki,eksplozja jakiegoś reaktora i tak dalej.
Posłaniec zaś... cóż, sam łazik czy komputerek by wystarczył. Ale jakby wykopać z grobu jakiegoś oryginalnego członka wyprawy Ekskalibura? Na pewno kogoś stracili. Ogołocony z mięsa przez jakieś mrówki czy owady szkielet ładnie skrył by datę śmierci, ale zostało by wystarczająco materiału genetycznego, by potwierdzić, że był to członek Ekskalibura. Dodałoby to wiarygodności historyjce o pojedynczym uciekinierze, którego coś zjadło... albo padł od ran, choroby czy z głodu... nie ważne...
- Co do Argos. Zgaduję, że w systemie nie macie niczego, będącego w stanie go strącić z orbity? Bo zgaduję, iż uszkodzenia Nadziei to wasza sprawka? Nie, że byłoby mądre strącać wojskowy statek... Ale warto rozważyć opcję na najgorszą ewentualność. Macie większe siły? Warto rozważać abordaż? Można by przemycić kilku ludzi za pomocą oficjalnych lotów odbywających się między kolonią a Argos. Ale najlepiej dla sprawy, jakby Argos stwierdził, że nie ma się czym przejmować i odleciał. Im prędzej tym lepiej.

- Strącenie statku nie było zbyt rozsądnym posunięciem. Delikatnie mówiąc. - Zahary wyglądał na lekko zniecierpliwionego, nie powinni przedłużać tego spotkania bardziej niż to konieczne. - Niemniej, tak, to sprawka Excalibura. Wyjaśniliśmy już sobie to z Victorem... Atak na Argos nie wchodzi w grę.- wznowił po krótkiej pauzie - Chyba że jak Baronie sugerujesz, abordaż pod przykrywką. Zresztą sam wspominałem już coś na ten temat, prawda? Zakładam że z Ikhor i pomocą Victora oraz kilku innych psioników mogłoby się to udać? Sprawę utrudnia pański zakaz wstępu na pokład oraz fakt, że później będziemy musieli się z tego tłumaczyć. Dlatego pozostawmy mrzonki na temat ataku i skupmy się na uciszaniu sprawy. Jest jeszcze jedna rzecz, o której Baron powinien wiedzieć. W kolonii jest jeszcze jeden psionik. Na tyle utalentowany, że Victor pomylił go z początku z osobą dorosłą. Louis Bouleau. Sprawa z jego ojcem została załagodzona przez Alaina deVall, wcześniejszego gubernatora, zaś James Bouleau wraca do zdrowia, lecz musimy mieć na malca baczenie, tak na wszelki wypadek.

Bruno pokiwał potakująco głową. Zahary faktycznie zaproponował ułożenie scenariusza przejęcia Argos. Wtedy to była tylko gra. Jak widać, jednak nie tak niewinna, jak się zdawało.
- Owszem, Mam zakaz, ale w przeszłości to mnie też nie powstrzymywało. Mam dość dobry system maskujący i odpowiedni talent psioniczny. Potrafię się ukryć. Dobrze, mamy plan awaryjny, ale jak wszyscy się zgadzamy, lepiej, gdy nie będziemy musieli z niego korzystać.
- Malec to problem. - Baron zmarszczył brwi. Można by pomyśleć, że bombowiec planetarny z podejrzliwym i złowrogo psionom nastawionym kapitanem na mostku, oraz zainteresowanie się kolonii bimbrownikami, obecnie wyczerpują pojęcie problem. A tu jeszcze było coś więcej.
- Jeśli to będzie konieczne, zajmę się nim po cichu. - strach pomyśleć, co by się stało, gdyby koloniści połączyli swoje zainteresowanie bimbrownikami z dzieciakiem.
- Chyba czas wracać. - Baron skupił się na chwilę bardziej na okienku wyświetlającym w jego polu widzenia obraz z drona.

- Louisowi nie może spaść włos z głowy - powiedział zdecydowanie Victor, a Baron odniósł wrażenie, że kryje się za tym coś więcej - Zabralibyśmy go do ojca, ale to znów wzmoży czujność kolonii. Nie powinien sprawiać kłopotów, choć to wciąż tylko dziecko.

- Jego matka jest urbanistką. Dołożę starań, by w stosownym czasie został wraz z nią oddelegowany do nowo-powstającej kolonii. Naprawdę powinniśmy już kończyć - Zahary zgodził się na koniec z Bruno. - Jesteśmy w kontakcie - uścisnął dłoń Victora i zaczekał na Hermanna Von Bismarck.

Baron skłonił się lekko.
- Oczywiście. Istnieje wiele możliwości zajęcia się problemem, dzieciobójstwo nie należy do pierwszych, które przychodzą mi na myśl. - wyjaśnił.
Bruno również pożegnał się. Był bardzo rad ze spotkania.

Zahary już miał odejść, lecz o czymś sobie przypomniał. Odwrócił się do Victora, który uniósł pytająco brew.
- W zasadzie… zawsze chciałem to zobaczyć. Wciąż nie wierzę, że to możliwe. - wyjaśnił przedstawiciel Konsorcjum.

Victor uśmiechnął się rozkładając na bok ręce.
- Och… Teleportacja psioniczna? To nie takie trudne.
Victor zamknął oczy. Jego postać zafalowała. A potem zniknęła z głuchym trzaskiem. To powietrze zapadło się w pozostawione po jego ciele puste miejsce.
Dużo ciekawsze zjawisko miało miejsce po drugiej stronie. teleportu. Z sykiem Victor wyłonił się nagle w nowym miejscu. Na jego skórze zaiskrzyło, pojawiły się płomienie z rozgrzanego na skutek przeniesienia powietrza. Ciało Victor musiało sobie poradzić z nagłą zmianą temperatury i ciśnienia. Ale tego już dwójka pozostałych nie widziała.


 
Ehran jest offline  
Stary 07-10-2017, 21:38   #158
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację

Dni po lądowaniu: 172. Czas do zimy: 9 dni
Planeta XA82000-0/Avalon


Kolonia Nadzieja Albionu oraz Nowa Kolonia

W ciągu dwóch tygodni od przystąpienia do wycinki drzew, kilka kilometrów dalej rozpoczęto prace ziemne i już wkrótce miano rozpocząć stan surowy pierwszych szeregowców. Z racji na dość łagodne zimy, zdecydowano się nie zatrzymywać prac na ten czas.

W pierwotnej kolonii dbano o zaspokojenie problemów żywnościowych, badanie wciąż obcego środowiska i rozpoczynano coraz to nowe projekty rozwoju, wykorzystujące materiały sprowadzane z wraku Nadziei Albionu.

Ogłoszono także plebiscyt na oficjalną nazwę obozu, nazwę dla sterowca oraz zachęcono do sporządzenia projektu kantyny - miejsca spotkań i rozrywek. Dość zaskakująca była decyzja gubernatora o legalizacji zioła, które odkrył niejako Fabi Dalson, oczywiście po uprzednich badaniach toksyczności.



Carl Cabbage

Po zakończonym spotkaniu u Kapitana Ergo Mensk, gubernator rozpoczął dogłębne zapoznanie z trwającymi pracami na wraku. Szybko doszły doń słuchy, że najwyraźniej ktoś wcześniej odwiedził wrak. W środku nie było ciał zaginionych, w tym pilota Jerry'ego Mervin oraz wielu rzeczy, które przydałyby się kolonii. Wciąż jednak było w czym przebierać.

Gubernator przez pewien czas czynnie uczestniczył w pracach, czasem jednak z powodów administracyjnych musiał ją przerwać i wrócić na Avalon wraz z najbliższym transportem. Częste podróże pozwoliły gubernatorowi bliżej poznać ich pilota - Kevina Walkera.

Za pierwszym razem jednak dane było mu podróżować wraz z Amirem Duerr oraz oddziałem naziemnym Juno Hope. Było to wsparcie, które gubernator uzyskał od kapitana Argos, a które miało być nieocenionym sojusznikiem w walce z niezidentyfikowanymi psionikami. Oddział Juno Hope był wyposażony w urządzenia wykrywające psionikę. Nie były to urządzenia doskonałe, lecz i tak niezwykle pomocne. Trochę zastanawiającym faktem było to, dlaczego kapitan dopiero po ingerencji gubernatora zdecydował się na ten krok. A może wcale tak nie było? Aurelia Zavisha miała niejasne konotacje z kapitanem. Być może najnowsza decyzja kapitana była jedynie zasłoną dymną? Jakby na potwierdzenie tych słów, pierwszą osobą z którą spotkała się Juno Hope po wylądowaniu na Avalonie była właśnie emerytowana pani pułkownik. Nie było jednak w tym nic dziwnego, pełniła wszak funkcję dowodzącą oddziałami bezpieczeństwa zewnętrznego.

Po odbytej rozmowie za zamkniętymi drzwiami, Juno Hope odwiedziła gubernatora w gabinecie. Głównym tematem spotkania była forma pomocy, jaką miał zaoferować jej oddział. Sierżant chciała wiedzieć, czy ma skupić się na obronie obu kolonii, tylko nowo-powstającej, a może wszcząć aktywne poszukiwania zagrożenia.

Drugą osobą z jaką spotkał się gubernator tego dnia był Benjamin Taro. Tym razem jednak inicjatywa ku temu spotkaniu leżało po stronie gubernatora. Chodziło o projekt Remora.


Nae "Tek" Tinnoe

Nae "Tek" Tinnoe koordynował prace i wraz z innymi zachodził w głowę co można by pozyskać z wraku. Pierwszym pomysłem było zabranie paliwa, lecz okazało się, że nawet nieuszkodzone zbiorniki były puste. Kolejny pomysł wykorzystywał szyby windowe Nadziei Albionu. Nae wpadł na pomysł, by wykorzystać dwa silniki, liny oraz zawiesia windy jako dźwigi budowlane. Innym pomysłem zasugerowanym przez samego gubernatora było wykorzystanie działek obronnych Nadziei Albionu do zwiększenia potencjału militarnego kolonii. By zrealizować te projekty, Nae musiał, podobnie jak gubernator, choć nie tak często od czasu do czasu wrócić na Avalon. Miał też tam swoje sprawy do załatwienia. Chciał czym prędzej rozpocząć badania tajemniczej substancji, którą przekazał mu Kze'tah, więc przebywanie na Argos było mu raczej już nie na rękę. Kiedy jednak już musiał tam być, wolny czas umilał sobie kolejnymi partiami gry w karty.

Jeśli chodzi o sprawę substancji, to los uśmiechnął się do niego, bowiem zarówno Nae, jak i profesor Kruger zajmowali się podobnymi tematami. Nae miał zamontować przeciw-pirackie działka Nadziei Albionu do pancernego pojazdu lub wykorzystać je w inny obiecujący sposób, zaś profesor zajmował się opracowanie zamiennego projektu dla armatki wodnej. Nie było tajemnicą, że taki projekt powstaje, więc panowie szybko zawiązali współpracę. Kruger był rad z pomocy inżynierskiej, zaś Nae zdobył zaufanie i cenny punkt zaczepienia. Nie był to jeszcze pełen sukces. By przystąpić do badań chemiczych będzie musiał w jakiś sposób przekonać do tego Krugera lub inne osoby z naukowego.


Dni po lądowaniu: 175. Czas do zimy: 6 dni
Planeta XA82000-0/Avalon


Kevin Walker

Kevin Walker sprawnie wysiadł z GUV'a. Był myślami w wielu miejscach naraz. Koordynacja transportu dla całej kolonii nie była łatwym zadaniem. Teraz jeszcze doszedł transport morski. Żeby go rozwinąć potrzebne było posiadanie odpowiednich koordynat, inaczej transport nocny był dość ryzykowny. Nie mieli jeszcze żadnego systemu pozycyjnego, były wszak mniej zaawansowane formy wspierania żeglugi jak latarnie, czy nawigacja z gwiazd, ale ktoś musiałby się nad tym pochylić. Póki co było to na jego głowie. Jak prawie wszystko!

To był przystanek pośredni w dokach na Argos, między transportem Nadzieja Albionu- Avalon. Ładunek musiał być odpowiednio zabezpieczony przed wejściem w atmosferę planety, a znacznie bezpieczniej było robić to na w pełni sprawnym statku. Z zamyślenia wyrwał go kobiecy głos i kliknięcie zapięć hełmu. Pilot zdjął hermetyczny hełm z pomocą Olayinki Meggyesfalvi.

- Jeszcze trochę i będziesz lądować z zamkniętymi oczyma - Olyanka skomentowała sprawne lądowanie pilota. - Podobno byłeś...

Nie dokończyła. W hangarze rozbłysło czerwone światło, a powietrze przeszył ostry dźwięk syren. Olyanka przycisnęła do ucha głośniczek słuchawki, by lepiej słyszeć komunikat.

- Kev! Mamy człowieka w przestrzeni!



Carl Cabbage

Jak to się stało?

Na to pytanie mógł odpowiedzieć tylko on sam, choć i to nie było pewne. Być może zawiodło go sprawne jak na jego wiek, ale jednak powoli starzejące się ciało, a może zwyczajnie miał pecha. Innym także zdarzały się wypadki, choć to były raczej drobne urazy. Jakkolwiek szlachetnym nie było angażowanie się gubernatora w ciężkie prace na wraku statku, to jednak piastowanie urzędu gubernatora było obarczone wielką odpowiedzialnością. Zwłaszcza w tak specyficznych warunkach. Dla wielu gubernator był nieocenionym oparciem w trudnej sytuacji, w jakiej wszyscy byli, a teraz to jego życie było zagrożone.

Carl Cabbage wypadł z maszynowni na oczach bezradnych kolonistów. Rzucano mu na szybko odszczepione kable, lecz odległość rosła zbyt szybko. U pasa miał przewieszoną latarkę, w ręku dzierżył tylko to co ostało mu się kiedy wypadł z wraku - stalowa czerpnia systemu wentylacyjnego oraz przewieszony przez ramię pas zespolony.

Oba statki oddalały się, malejąc w oddali, zaś Avalon nieubłaganie wzywał swego gubernatora.




Nae hazard:
Runda 1:
stawka: 200 kredytów za każdy punkt różnicy
rzut przeciwstawny: 2d6=8 (Gambler +1) (Int +1) vs załoga Argos 2d6=5 (Int +1). Wygrywa Nae 800 kredytów.

Runda 2:
stawka: 200 kredytów za każdy punkt różnicy
rzut przeciwstawny: 2d6=7 (Gambler +1) (Int +1) vs załoga Argos 2d6=6 (Int +1). Wygrywa Nae 400 kredytów.

Runda 3:
stawka: 200 kredytów za każdy punkt różnicy
rzut przeciwstawny: 2d6=10 (Gambler +1) (Int +1) vs załoga Argos 2d6=12 (Int +1). Wygrywa Argos 200 kredytów.

Runda 4:
stawka: 200 kredytów za każdy punkt różnicy
rzut przeciwstawny: 2d6=10 (Gambler +1) (Int +1) vs załoga Argos 2d6=5 (Int +1). Wygrywa Nae 1200 kredytów.

Runda 5:
stawka: 200 kredytów za każdy punkt różnicy
rzut przeciwstawny: 2d6=8 (Gambler +1) (Int +1) vs załoga Argos 2d6=7 (Int +1). Wygrywa Argos 400 kredytów.

Łącznie: 1800 kredytów dla Nae

Nae inteligencja: 2d6=7+1=8 zdany! - żuraw z windy
Nae szansa na wypadek przy pracy: Zero-G 2d6=7+0+1 (dex)=8 zdany!
Carl szansa na wypadek przy pracy: Zero-G 2d6=4+0-1 (dex)=3 oblany!
Inni szansa na wypadek przy pracy: Zero-G 2d6=7+0 (dex)=7 lekko oblany!

 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 11-10-2017 o 20:01.
Rewik jest offline  
Stary 08-10-2017, 11:50   #159
 
potacz's Avatar
 
Reputacja: 1 potacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłość
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ZgviPG8Rtk0[/MEDIA]


- Tak jest, Panie Gubernatorze. - Dante ukłonił się Carlowi i wyszedł, przyobleczony nowymi różnymi obowiązkami.

Moduł Szpitalny

Położył świeże owoce na szafce obok łóżka. Udało mu się je wydębić od Almy Ali, miała je gdzieś schowane. Pacjent poruszył głową, powoli otworzył oczy. Spojrzał na gościa. Po przedłużającej się chwili milczenia, Frank zaczął opowiadać. Bez wstępów. Długo i bez pomijania żadnych szczegółów.

- I tak to wyglądało Thorr... - rzekł smutno. - Nie było dnia, żebym nie myślał o tym co jeszcze można było zrobić. W danych od wywiadu nie mieliśmy informacji o broni laserowej. To miała być zwykła robota, banda brudasów z kontrabandą. Jak kilkadziesiąt innych akcji przed tą i następne kilkadziesiąt, jakie miały po tym nastąpić. Gdy już kończyliśmy i myśleliśmy, że wszyscy byli albo zabezpieczeni albo martwi… Wtedy jeden z tych szuszwoli zaczął strzelać. Był ukryty przez cały ten czas, kilkadziesiąt metrów od nas, zakopany i przykryty krzakami. Szybko go zdjęliśmy, ale… Ale Alfred dostał. To była potężna rusznica Thorr… Ona po prostu oderwała mu nogę i rozerwała podbrzuszę. I mimo, że byłem przy nim i że miał na sobie zbroję, to nic nie można było zrobić. Od razu toczylismy mu do żył koloidy, al obrażenia były duże... MEDEVAC przyleciał po kilku minutach, od razu trafił do chirurga. Ale już wtedy stracił ponad jedną czwartą krwi… Mam to wszystko nagrane, w hełmie. Jak go odzyskamy to będziesz mógł to... Jeśli będziesz chciał zobaczyć.
Thorr milczał od dłuższego czasu, odwróciwszy głowę w stronę okna.
Cyborgowi wydawało się, że przez twarz przebiegł mu grymas bólu. I oczy jakby na moment zmiękły.
Ale chyba mu się przywidziało.

Wstał i zaczął się zbierać.
- Zajrzę do Ciebie jak wróce ze zwiadu. Lecimy po krowy Avalońskie. Zdrowiej.


Medyczka pożegnała go uśmiechem, zdążyła już go poznać. Odkąd Major Pernavernay wylądował w lazarecie, był częstym gościem.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=YKjmJ3n8TUg[/MEDIA]

Malownicze, falujące wzniesienia rozciągały się przed nimi po horyzont. Gdzieniegdzie jakieś spłoszone, nieskatalogowane zwierzę umknęło na widok sterowca. Kze'Tah wtrącał swoje komentarze, czy to odnośnie terenu lub zwierząt, które czmychały ale nie były one częste. Komentował, czy był czy nie w mijanych miejscach. Co w nich interesującego, co go do nich przyciągnęło. Na co uważać.

"Zwiedził już kawał tego świata", pomyślał Dante, słuchając kolejnych komentarzy. Dante był niby ospały ale wszystko starał się zapamiętywać i wychwycić fałszywe nuty w słowach odkrytego na nowo człowieka. Nie mniej, na razie nic takiego nie zauważył ani nie usłyszał.. Kze'Tah był odludkiem, ale z niczym na razie się nie odkrył, więc albo nie ma nic do ukrycia albo jest bardzo dobrym i powściągliwym graczem.

Rejs mijał powoli.
Tom i Cora wyraźnie mieli się ku sobie. Starali się z tym nie obnosić, ale nieczęste, delikatne muśnięcia, płochliwe spojrzenia przez ramię na pasażerów by zaraz poczerwienieć i wybuchnąć śmiechem, były aż nadto ewidentne.

"Błoga sielanka" pomyślał Cyborg i uśmiechnął się do siebie, odpalając skręta podarowanego mu przez jego ziemniaczanego towarzysza,
Fabiego.
Leniwa atmosfera ogarnęła nawet Kze'Taha, który wyciągnął się na fotelu i zdaje się, odpłynął.
Czas płynął powoli, a dym ze skręta powoli wypełniał komorę sterowca.
Cora i Tom, widząc że inni odpływają w krainę snów, pozwolili sobie na trochę większą czułość. Cora oparła swoją głowę na ramieniu pilota. A ten ją w nią ucałował.
Dante się uśmiechnął. I przymknął oczy. Nasłuchując, co się dzieje wokół niego.








- No to co robimy kierowniku? - spytał się Tom Mervin, pilot, patrząc na potężne stado krów Avalońskich.

- Mel przygotował mi coś specjalnie na tę okazję. - podniósł do góry jedną z ampułkostrzykawek



- Wybierzmy dwa okazy, najlepiej dorosłe osobniki ale w młodym wieku. Kasztanowo brązową samicę oraz brązowego, zaczynającego już czarnieć samca. Strzelę do nich z góry. A później narobimy huku, aby wszystkie inne spłoszyć gdy te będą szczęśliwie spały. Dawki są przygotowane na wagę około 900Kg dodatkowo nie obciążają układu krążenia ani układu oddechowego, więc nawet zwiększone drastycznie nic im nie zrobią. Te młode powinny ważyć około 300-400 kg, więc środka wystarczy żeby spokojnie przeleciały do domu z kilkunastogodzinną nawiązką.

- A nam wystarczy czasu, żeby zmapować lokalizację tych kamiennych obelisków i porobić zdjęcia. Sofitres będzie kwiczał z radości.
 
__________________
"Głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody należy spróbować i tej."

Ostatnio edytowane przez potacz : 09-10-2017 o 05:56.
potacz jest offline  
Stary 13-10-2017, 23:53   #160
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Retrospekcja z gościnnym udziałem Ehrana :) (1/2)

Kevin "Cobra 222" Walker - pilot z fantazją



Kevin polubił te wyloty i szkolenia na orbicie. Mógł wreszcie posiedzieć za sterami czegoś co na prawdę lata. I to w kosmosie! No co prawda większość to były rutynowe loty w tę i we w tę ale co? Nie można było dla zabawy beczki wykręcić? No jak nie? Szkolenie w 0 G było już mniej zabawne. Ale otwierało nowe możliwości poza tym wśród nowych rekrutów chyba nieco zawyżał średnią wyszkolenia a i tak przez tą plakietkę pilota patrzyli na niego jakby się na tym znał. Właściwie to znał. Ale nie uważał się w tym za eksperta, specjalizował się raczej w lotach atmosferycznych.

Znowu posadził ciężko wyładowaną maszynę w doku cumowniczym. Zasadnicza różnica między tym manewrem w próżni a właściwie w stanie nieważkości a przy ciążeniu jakiejś planety. Przy lotach nad powierzchnią globów ciążenie wymuszało pracę silników właściwie non stop. I nie dało o sobie zapomnieć przy startach i lądowaniach. Wyładowaną maszyną operowało się ciężej bo robiła się mułowata. W próżni wystarczyło odpalić napęd i póki nie trzeba było wyhamować czy zmienić wektor podróży można było lecieć i lecieć do końca świata i dłużej. Bo nie było w kosmosie siły zdolnej zahamować ten ruch ani tarcia atmosfery ani ciążenia no chyba, że coś akurat trafiło się na drodze. Za to podobnie jak na ziemi masa ładunku nabierała bezwładnego ciężaru gdy jednak już trzeba było wyhamować. Wówczas też maszyna na pusto a na pełno robiło jednak różnicę. Ale jednak i tak Walker uważał je za prostsze niż na powierzchni. W końcu w próżni nie było bocznych wiatrów które mogły w ostatniej chwili cisnąć maszyną czy inne takie atrakcje.

- Lądować z zamkniętymi oczami? Oj kusisz, dziewczyno kusisz... - Kevin uśmiechnął się do wesoło uśmiechniętej blondynki z jaką leciał. Jakoś ten jej delikatny "prawie-nie-uśmiech" wzbudzał jego sympatię. W ogóle cała załoga z jaką tu czasem grywał w karty przy stoliku wydawała się mu w porządku.

No i rozmyślania nad numerem jaki możnaby tutaj odwalić bo już główkował jakby to zrobić by się znów popisać fajnie odrywały go od innych rozmyślań. Na przykład z tą nawigacją tam na dole. Jakoś spadło to na niego. Zastanawiał się jak to rozwiązać. Najprostsze były ogniska. No ale przy nich musiałby ktoś stać i robić za tego latarnika no i przynajmniej w dwóch miejscach zatoki. Jak zmiana po 8 czy nawet 12 h to dawało dyżur dla 4 - 6 osób na dobę. Niby dużo nie. Ale taki prymitywny system wydawał mu się bardzo podatny na różne aury pogody i inne ataki. Coś wsyscy mieli jazdę na ataki wrogich psioników. Nie miał pojęcia dlaczego. Jakoś bardziej mu się wydawała realna groźba jakichś piratów czy przemytników ze spluwami albo załogi jaka miała tu na nich czekać a nie czekała to kto wie? Może dostali szmergla czy co? Ale wtedy też pewnie by robili podchody ze spluwami jak już. Dlatego nastawił się głównie na takie zagrożenie. Poza tym na psionikach się nie znał więc po prawdzie nie miał pojęcia czego się po nich spodziewać.

~ A może dalmierz? ~ zastanawiał się dalej. Laserowy dalmierz byłby niezły jakby go przerobić. Można było nawet rozbroić jakąś rakietę czy bombę z arsenału jaki mieli. W nich były czujniki laserowe do pomiaru odległości i korektowania własnego położenia w trakcie lotu do celu. Możnaby wymontować z kilka sztuk. I zamontować na wybrzeżu. Przynajmniej w tych dwóch miejscach zatoki.

Laser był niewidoczny lub słabo widoczny, zwłaszcza w nocy czy złej pogodzie. Ale to dla ludzkiego oka. Ale wysłana skumulowana wiązka światła podobnie jak fala radarowa leciałaby i wracała odbita od przeszkody. Tak samo jak w dalmierzach i czujnikach właśnie. Wówczas odbiornik mógł zarejestrować czas powrotu czyli odległości od przeszkody.

Jakby zamontować te odbiorniki na barkach byłoby to niezłe. Pozwalałoby załodze tak jak operatorowi uzbrojenia na latadełku albo dalmierza zorientować się ile jest do źródła sygnału. Z dwóch punktów powstałaby niezła trasa. Z kilku już ładna okolica zatoki. Z kilkunastu już odpowiednik laserowego i naziemnego GPS na skalę zatoki. No tylko do tego trzeba by mieć czyli rozebrać ileś tych dalmierzy albo rakiet.

Problemem było to, że nawet najfajniejszy laser leciał wybtnie po prostej. Czyli była dość wąska linia na trasie by na nią trafić. Zejście z niej oznaczałoby zejście z trasy. Ale Walker wiedział, że pogoda i real podróży są zbyt zmienne by liczyć na to, że zawsze będą podróżować idealnie "jak po sznurku". Ale to by się chyba dało ominąć jakby zbudować te lasery na obrotowych głowicach. Zwykły silnik obracający dookoła głowicę tego dalmierza w jakimś tam rytmie. Jakby każdy był trochę w innym naprawdę powstałby odpowiednik latarni. No i automatyczny co by nie wymagał stalej obsady. Najwyżej jakiegoś dyżurnego serwisanta jakby coś się schrzaniło. Wtedy promienie laserów omiatałyby wody zatoki no brzegi też ale z powodu lasów, wzgórz i innych takich przeszkód na jakich zatrzymałby się promień lasera właściwie nie byłoby to tak efektywne jak na otwartych przestrzeniach zatoki. No tak. Chyba by warto było omówić ten pomysł z technicznymi głowami ich wyprawy. Z Nae pewnie. Może z Carlem gdyby trzeba było wesprzeć się jego autorytetem.


---



Kilka lat temu, inny czas, inny świat


Rozmyśania o psionikach jakoś w naturalny sposób nakierowały Kevina na jedynego psionika jakiego tu mieli. Chyba. Faceta w obroży ciężko było przegapić. No i nawet bez niej ten cały von Bismarck był chyba dość trudny do przegapienia. Choćby z powodu nazwiska. A nazwisko wydawało się Walkerowi znajome. Właściwie kojarzył całkiem nieźle okoliczności jego spotkania choć nie był pewny czy to tylko zbierzność nazwisk i okoliczności czy jednak ten von Bismarck ma jednak coś wspólnego z tamtymi wydarzeniami.



Metro City; dzielnica centralna; kilka lat przed wybuchem wulkanu Unzen


Kilkoro barczystych mężczyzn pakowało różne sprzęty do kartonów, Wynosili też meble. Smutna i nieco zagubiona dziewczyna stała na środku pozbawionego już miękkiego dywanu salonu. Tęsknie spoglądała po szybko opustoszanych ścianach. Potem przez okno na krajobraz miasta. W dłoniach ściskała fotografię z szczęśliwszych czasów.

- Przykro mi panienko. - oznajmił Pietro. Trochę mu się serce krajało, gdy widział przed sobą zapłakaną piękność. - Pan Bismarck był stanowczy, nie może pani dłużej tu mieszkać... Zwrotem kart też nie musi się pani kłopotać, już są zablokowane.. - Pietro odchrząknął. Nie lubił tego typu roboty. Wolał zdecydowanie jak szef kazał strzaskać komuś kolana, niż jak wysyłał go do jakiś swych byłych. Pietro sięgnął do kieszeni i wyciągnął coś.
- To na osuszenie łez. - rzekł i podał dziewczynie białą pękatą kopertę.
Dziewczyna odruchowo odebrała podsunięty przedmiot, trzymając przez chwilę przed sobą w wyciągniętej ręce, jakby nie wiedziała jak to coś obrzydliwego znalazło się w jej dłoni.

Wreszcie podjeła decyzję. Zacisnęła swe równiótkie ząbki i cisnęła kopertę w stojącego przed nią osiłka. - Powiedz swemu panu, że może sobie to wsadzić głęboko tam gdzie słońce nie sięga. Nic od niego nie chcę!
Dziewczyna odwróciła się na pięcie i wybiegła z pokoju.

Pietro wywrócił oczyma. - I po co ten melodramat? - zły, że musi ją ścigać zacisnął pięść na kopercie a potem rzucił się do biegu.
Dogonił ją na schodach. Pochwycił za rękę i przycisnął swym ciałem do ściany. Dziewczyna ciężko dyszała, trochę na skutek biegu, trochę w panice. Czuł jak jej klatka piersiowa unosi się i opada.

Wcisnął jej pieniądze w dekolt. - Posłuchaj mała. - warknął. - Szef kazał byś wzięła, to weźmiesz. Pomyśl o swej córce. Przydadzą się wam te pieniądze, więc nie bądź głupia i bierz jak dają. Dobrze wiesz, że jak nie weźmiesz, on mnie znów pośle, a ja nie lubię bezsensownie biegać w tą i spowrotem. Zrozumiałaś? - Pietro nie chciał krzyczeć, ale gdy mówił po dobroci, jakoś ludzie nie chcieli słuchać. Ale wystarczyło nimi trochę potrząść i nieco unieść głos a od razu potulnieli. Dlaczego zawsze go do tego zmuszali?
Pietro odstąpił od dziewczyny. Przez chwilę spoglądał pytająco na nią.
Dziewczyna nic nie mówiąc, z zawziętym wzrokiem wyciągnęła kopertę i ostentacyjnie schowała do torebki.

Pietro skinął głową zadowolony. - Dobra dziewczynka. A teraz zmykaj. - nie odwracając się ruszył do góry. Musiał jeszcze dopilować spakowanie resztę jej rzeczy i wysłać to wszystko na jej nowy adres.


---


Rezydencja von Bismarck; dzień przed wybuchem wulkanu Unzen



- To ty? - Von Bismarck wydawał się zdziwiony, wręcz zirytowany.
[
i]- Przykro mi mała, ale to wykluczone. Nie będę wywalał kasy w błoto by ratować jakieś twoje bachory, musisz radzić sobie sama.[/i]- warknął.

- Ale... Bruno, musisz coś...- zabrzmiał rozpaczliwy głos w słuchawce.

- Nic nie muszę, zrozum mała, było fajnie ale się skończyło. Żegnam. - Przerwał jej i odłożył słuchawkę nie dając dojść do głosu.
Von Bismarck wpatrywał się z utrapioną minął w aparat. Nie musiał długo czekać, gdy telefon znów rozbrzmiał przenikliwym dzwonkiem. Bruno wyciągnął rękę, ale zatrzymał palce na cale od aparatu. Cofnął je. a potem trzasnął pięścią w ścianę. Gdy się uspokoił, dodał numer do listy zablokowanych.

- Pietro nalej mi drinka.- warknął. Potem pochylił się nad ekranem komputera. Skurwiele podsłuchiwali, miał tylko nadzieję, że zadowoli ich to, co słyszeli. Nie dałby rady tego powtórzyć... a może dałby radę? Nie był pewien...


---


Metro City; limuzyna von Bismarckl dzień przed wybuchem wulkanu Unzen


Pietro wsiadł do środka strzepując krople deszczu z prochowca. Tłuste krople uderzały z furią o przyciemnione szyby i dudniły o metalową karoserię.

- Mamy kłopoty. - oznajmił, wstukując coś w pokładowy komputer.
Monitor zamrugał, by po chwili pokazać jedną z głównych ulic metroplexu. Obraz zwężył się z obejmującego cały tłum widok na przybliżenie na troje smutnych panów w szarych prochowcach. Poprawka, dwóch smutnych panów i jedną smutną panią.

Pietro skinął głową widząc pytające spojrzenie szefa. - Psy księżnej. Przybyli by patrzeć nam na ręce. Węszą już jakiś czas.
Bismarck pochylił się do przodu. Sięgnął umysłem, na taką odległość nie było to łatwe, ale wykonalne... Stawiali podświadomy opór, ktoś ich szkolił, jednak nikt nie posiadający prawdziwego przebudzonego talentu nie był w stanie oprzeć się wyszkolonemu psykerowi.

- Przybyli węszyć w mojej sypialni... skurwiele...

- Czy mamy ich zlikwidować? - zapytał ochoczo Pietro.

- Nie, to ich tylko upewni, są inni... Muszę zatrzeć ślady, jak nic nie znajdą nadzwyczajnego odejdą. Suka nie będzie chciała działać, jeśli to mnie nie zrani. - rzekł ponuro Bismarck.

- Jeszcze nie wiedzą, że zostali odkryci... mam więc czas...


---



Metro City; Klub “Pod Palmami”



“... Kontynentalna Komisja Lotnicza ogłosiła zakaz lotów w promieniu 100 km od wulkanu Unzen. Zakaz dotyczy również jednostki morskie. Wszelkie pojazdy wodne czy powietrzne jakie są w tej strefie w tej chwili powinny natychmiast zawrócić ku jej granicom. Wszelkie pojazdy zmierzające do tej strefy mają zakaz wkraczania w obręb tej zakazanej strefy. Wedle szacunków geologów wulkan może eksplodować w każdej chwili… “


Na ekranie nad barem widać było zdjęcia ciemnej chmury i sypiącego się z nieba na ziemię i wodę syfu. Spadały tak te małe płatki popiołu i pumeksu jak i większe jak kurze jaja kawałki grud. Wszystko wydawało się szare, ponure, groźne i jeszcze polane świadomością, że i to wszystko może lada chwila szlag trafić. Tak zresztą wyglądało już teraz. A podobno to jeszcze nie była główna erupcja. W rogu ekranu pojawiła się mapa na której była zaznaczona czerwonym kolorem kolista strefa zakazana wokół wulkanu. Ale na szczęście było to jakieś pół tysiąca kilometrów dalej.

- Nie wiem po co ogłaszać tą strefę zamkniętą. Przecież każdy głupi wie, że to wszystko tam zaraz pierdolnie. A jak pierdolnie… - facet w podkoszulku pokręcił głową wyrażając swoją sceptyczną opinię. Uniósł do tego szklankę z kolorowym drinkiem.

- A jak tam ktoś został? Teraz się nie wydostanie z tym zakazem. - drugi facet też siedział za barem i wpatrywał się w ekran. Stukał lekko szklanką o kontuar.

- A kto tam mógł zostać? Sami bogacze tam mieli hacjendy. Nie takie żuczki jak my. Zresztą o co ci chodzi? Przecież jak ktoś tam jest to już po nim. Tak samo jakby ktoś tam po nich poleciał czy popłynął. Więc tak, to jest mniej tych co będzie po nich. Proste nie? - Ace w swoim podkoszulku spojrzał znad swojej szklanki na tego obok. Facet obok pokręcił głową widocznie jednak niezbyt przekonany ale w końcu po chwili wahania skinął nią w niemym potwierdzeniu.


---


Metro City; Limuzyna von Bismarcków


Okolica była taka sobie. Taka trochę turystyczna a trochę nastawiona na miejscowych. Ale była knajpa. Też taka sobie. Taka do której taka limuzyna nie pasowała w ogóle. Ale ona właściwie nie pasowała do całej tej dzielnicy. - To ten szefie. - Pietro porównał zdjęcie z facetem jaki właśnie wyszedł z lokalu. To ten. No i dobrze, przynajmniej nie trzeba będzie tam włazić i go szukać. Pietro spojrzał na szefa pytająco. Ten lekko skinął głową. - Na pewno? To bardzo nas ogranicza. - zapytał niezbyt przekonany do planu jaki miał szef. Szef jednak znowu pokiwał głową. Pietro więc westchnął, skinął w odpowiedzi i wysiadł z limuzyny. Zamknął drzwi i ruszył w stronę idącego samotnie faceta.


---



Metro City; Ulica przy klubie “Pod Palmami”


Walker myślał, że to przypadek. Facet się zgubił czy o drogę pytał. W tej dzielnicy to nie była taka rzadkość. No i wyglądał jak jakiś asystent czy ktoś jakiegoś ważniaka. Nawet limuzynę widział na końcu ulicy. Ale dopiero z bliska zauważył logo na marynarce tamtego. Logo von Bismarcków. I nagle wszystko zrobiło się inne. Poczuł jak zasycha mu w gardle więc przejechał językiem po nagle spierzchniętych wargach. A dłonie dla odmiany zaczęły mu się pocić więc wbił je w spodnie.

Dotąd ich unikał. Słyszał plotki i inne mówione półgłosem informację rozpowiadane o tych “biznesmenach”. Na tyle dużo słyszał by nie chcieć mieć z nimi nic wspólnego. Nawet ten koleś co z nim gadał. Jakoś dziwnie po przyjrzeniu się wydał się Walkerowi bardziej typem ochroniarza czy innego silnorękiego niż asystenta. Prawie na pewno miał gdzieś broń. A Walker nie. Po co pilotowi broń w dzielnicy turystycznej? I te jego gadki. Że jest biznes, kurs trzeba zrobić, że dobrze zapłacą… Nie, nie, nie, nie… Kevin bardzo przeprosił ale był zawalony robotą, kurs za kursem przez ten wulkan, teraz też przecież wyszedł wcześniej z baru bo od rana lata no przykro mu ale no nic więcej ekstra nie wciśnie.


---


Metro City; Limuzyna von Bismarck


- No mówiłem. Zrobiłbym to po swojemu to by już leciał do samolotu. - burknął niezadowolonym głosem Pietro. Choć trochę miał satysfakcji, że wyszło na jego wersję.

- Pietro jakbyś zrobił po swojemu to on by nigdzie już nie leciał. A ja chcę by poleciał. Ktoś. Ale nie on to ktokolwiek. - mężczyzna na tylnym siedzeniu limuzyny obserwował chwilę odchodzącą uliczką sylwetkę pilota.

- No to co zrobimy? - Pietro nie próbował zgadywać zamiarów szefa w takiej sytuacji tylko czekał aż ten oświeci go jaki jest następny punkt planu.

- Wyznaczymy nagrodę. Sami się będą bić by dla nas lecieć. - szef uśmiechnął się wyniośle i przestał obserwować odchodzącego mężczyznę. Zastukał w szybę oddzielającą ich od kierowcy by dać znać do odjazdu.

- Ile? - Pietro odpalił ekran i zaczął przygotowywać co trzeba.

- A na ile towarzystwo wycenia taki lot? - zapytał szef zerkając na swoją prawą rękę.

- Zwykle 20 - 30 patoli. Górne stawki nawet do pół setki. - odpowiedział Pietro bo już wcześniej wstępnie zrobili rozeznanie przed rozmową z Walkerem i paroma innymi. Walker miał niezłe papiery. Były pilot wojskowy z doświadczeniem w ryzykownych lotach w różnorakich warunkach i maszynach. Trochę szkoda, że okazał się “na nie”.

- Szpili nas. Dajmy pełną stówę. Niech da im do myślenia. - powiedział nonszalancko szef kiwając głową. Pietro powtórzył gest szefa umieszczając pięcio zerową kwotę w przygotowywanym ogłoszeniu.


---

Metro City; mieszkanie Kevina


- Przepraszam czy pan jest pilotem? - damski głos zatrzymał Walkera gdy wyjmował klucze do drzwi wynajmowanego mieszkania. Spojrzał na właścicielkę. Widział ją ale myślał, że idzie do kogoś innego.

- A co? - odpowiedział pytaniem. Skąd wiedziała? Był w zwykłych łachach jak każdy turysta. Chociaż po twarzyczce i sylwetce no… Wcale się nie gniewał, że go zaczepiła. Tylko ta gadka o pilocie jakoś niezbyt mu podeszła. Brzmiało jakby miała jakiś romans. Właśnie do pilota a nie do niego. No trochę szkoda…

- Bo ja szukam pilota. Pytałam już chyba wszędzie. Ale nikt nie chce ze mną rozmawiać. Byłam w klubie “Pod Palmami” i tam mi dali pana adres. - dziewczyna podeszła do lokatora a ten zdążył w międzyczasie otworzyć drzwi. Stał teraz przed nimi zastanawiając się co zrobić. No fakt. Zostawił w klubie namiar bo był nowy tutaj i dopiero wyrabia sobie tutaj markę. Nie mógł więc być zbyt wybredny w zleceniach i klientach. Tego garniaka z limuzyny też by pewnie nie spławił bo pewnie byłoby z tego trochę kasy. No ale nie był aż tak zdesperowany by robić dla von Bismarcków. Tylko jak ją każdy pilot w okolicy spławił to widać coś musiało być w tym trefnego.

- No to jesteś tutaj i gadasz z pilotem. No i co dalej? - zapytał przytrzymując drzwi i jeszcze nie wchodząc do mieszkania. Na razie co prawda lala była całkiem - całkiem i bardzo chętnie by ją zaprosił do środka, a najlepiej do śniadania ale coś jednak za bardzo miała wielki problem wymalowany nad głową.

- No ja szukam kogoś kto poleci do zakazanej strefy. Mam samolot. Ale ktoś go musi pilotować. - powiedziała z przejęciem dziewczyna drążąc tymi swoimi wdzięcznymi ślepkami duszę pilota.

- No nie oglądasz tv? Zakaz lotów tam jest. Wszystko może lada chwila wybuchnąć. Więc nikt tam już nie lata. - pokręcił głową. Jakoś czuł, że to chodzi o to. Topowy temat. Wszyscy o tym gadali od paru dni a nawet tygodni. A im było goręcej tym więcej. Za taki lot mogli skasować pilotowi licencję. Na miesiąc, na rok, na tej planecie a może i gorzej. Wcale więc nie dziwiło go, że żaden z kolegów po fachu nie chciał tam lecieć. Znaczy jakby samego zagrożenia wybuchu wulkanu nie brać w ogóle pod uwagę. Wszedł do mieszkania i odwrócił się by zamknąć drzwi.

- Niech pan mnie nie zostawia! Tam zostały dzieci. Trzeba je zabrać. Tylko pan mi został. Jest pan moją ostatnią nadzieją. - dziewczyna złapała go za rękę i przytrzymała kurczowo ściskając ją mocno. Też wyczuł jak gorące i mokre ma te dłonie. Też pewnie z nerwów jak on przed chwilą gdy się próbował wywinąć von Bismarckom. Brała go pod włos. Na litość. Dzieci. Pewnie tak. No ale trudno. Szukał wyjścia z sytuacji. Dziewczyna była jakaś dziwna. Coś w niej było takiego… Niewinnego? Ciężko było mu odmówić. Chociaż to było najrozsądniejsze. Tak zrobili wszyscy koledzy po fachu przed nim. W końcu znalazł rozsądną wymówkę.

- To niebezpieczny lot i ja musiałbym mieć rekompensatę na wypadek gdyby cofnęli mi licencję. No wiesz, za utratę przyszłych zysków. 15 000. - powiedział w końcu patrząc na nią. Jakoś bogato mu nie wyglądała. Choć cechowała ją jakaś taka subtelna elegancja i urok. Sam nie wiedział dzięki czemu. Ale jak miała samolot to chyba biedna nie była. Kasa nie była zbyt wygórowana. Starczyłoby mu na kwartał może dwa. I tak by stąd wyleciał bo bez licencji trudno się latało. Na legalu.

- Zostało mi 3000. Musiałam kupić ten samolot… Sprzedałam wszystko… - powiedziała po chwili ciężkiego milczenia dziewczyna stojąca przed drzwiami. Popatrzyła z obawą na faceta po drugiej stronie progu. Ten pokręcił głową i spojrzał gdzieś w boczną ścianę mieszkania.

- No chyba nie jesteś poważna. Jak się taksę wzywa to trzeba mieć kasę dla taksiarza. - wkurzała go. A już się prawie zgodził! Prawie go roztopiła tym swoim spojrzeniem. No dlaczego choćby nie skłamała?! Jakaś ściema o zaliczce! Ze złością zamknął drzwi odcinając się od tej naiwnej idiotki. Usłyszał jak jej dłoń bezsilnie stuknęła o drzwi. Widocznie nadal tam stała.

- Proszę. Te dzieci tam zginął bez pana. Tylko pan może je uratować. Nikt inny nie chce tam lecieć. - zza drzwi doszedł go jej zrozpaczony i podszyty desperacją głos. Stał o krok od drzwi i wpatrywał się w nie.

- Jak masz ten samolot? - zapytał właściwie sam nie wiedząc po co. Stąd to nie było wcale tak blisko do tego wulkanu.

- Duży. Taki srebrny. - odpowiedziały od razu drzwi z wyraźną nadzieja w kobiecym głosie. Pilot chlasnął się otwartą dłonią w czoło. Jaki samolot? Duży i srebrny. No jak w jakimś dowcipie o blondynkach! No właśnie o to pytał przecież! Czy jest duży i srebrny!

- No super. Duży i srebrny. Zarypiaste połączenie. A coś poza tym o nim jeszcze wiesz? - nie był pewny czemu kontynuuje tą coraz głupszą rozmowę. Chyba z jakiejś przekory czy sarkazmu. Na co liczył? Czy tamta wydurni się jeszcze bardziej? Właściwie to nawet nie spytał jak się nazywa.

- Tak! Może lądować i startować na wodzie! Jest w porcie! - do głosu dziewczyny wdarł się entuzjazm jakby już miała sprawę załatwioną pomyślnie.


---


Metro City; Port


Właściwie nigdy potem nie wiedział co go przekonało. Mieli przecież tylko pojechać do portu. I obejrzeć ten samolot. Kevin szybko wyłapał, że dziewczę kompletnie nie zna się na latadełkach. Agnes. Miała na imię Agnes. Ale opis nieco go zaciekawił. Machnął ręką więc i uległ jej oczom, głosowi i własnemu sumieniu. Tak naprawdę to liczył, że maszyna okaże się jakaś trefna bo jak się tak znała jak sam właśnie doświadczał to kto wie co jej wcisnęli. I się z tego klopsa wywinie i będzie miał spokój.

Z opisu wywnioskował, że chyba chodzi o łódź latającą. To byłoby niezłe. Mogła wystartować z portu i lądować gdziekolwiek na wodzie. Na przykład przy porcie koło wulkanu gdzie miały czekać te nieletnie latorośle. Agnes cały czas podkreślała, że maszyna jest duża. A nawet ogromna. Choć miała kłopot z opisem jak duża. Jak ją nakierował wyszło mu, że większa od ciężarówki. No to też by było niezłe. Duże gabaryty zwykle oznaczały duży zasięg. Dziewczyna zaś klepała jak najęta przez całą drogę. Jakby chciała przelać na pilota własne nadzieje. On zaś był burkliwy chroniąc się za maską profesjonalizmu. Przecież nic jej nie obiecał nie? Na nic się nie zgodził. Jechali tylko obejrzeć te latadełko nie? No. I kasy ani grosza nie wziął jak na razie więc niech się buja jakby co. Szlag go trafił dopiero w porcie.

Czuł, że zbliżają się do źródła kłopotów. Prowadziła go tak radośnie ale i z rosnącym napięciem w stronę nabrzeża. I to tak, że tam była tylko jedna maszyna pasująca do opisu. Bo reszta to jakieś łódki i jachty. Jak to w porcie. Agnes zaś podejrzanie notorycznie wędrowała oczami od jego twarzy do tego czegoś przy nabrzeżu. Nie wytrzymał.



- Czy to to? - zapytał pozornie spokojnie zatrzymując się nagle i kładąc dłonie na biodrach. Wskazał za to brodą na zacumowaną maszynę. Pełna zaniepokojonego spojrzenia Agnes też się nagle zatrzymała o krok później. Stała teraz jakby gotowa dalej podjąć rolę przewodnika i zaprowadzić go na pokład.

- No tak. Widzisz? Jest taki jak mówiłam. Duży, srebrny i pływa. - powiedziała z niepokojem widocznym w oczach słusznie spodziewając się kłopotów. Przecież od początku musiała działać pod presją czasu gdy szukała jakiejś maszyny a w ogóle się na tym nie znała. Obawiała się, że sprzedadzą jej jakiś bubel ale nie miała pola na manewry. Intuicja jej podpowiadała, że poprzedni właściciel nie robił jej w balona. Ale może się pomyliła? Od początku się tego bała. A teraz ten Kevin wydawał się być nagle zły jak osa.

- Ale nie lata! - syknął ze zdenerwowanym głosem Walker oskarzycielsko wskazując na zacumowaną w porcie maszynę. Dużą, srebrną i pływającą. Ale za cholerę nie latającą!

- No jak nie? Przecież ma skrzydła, ogon i w ogóle… - Agnes wyglądała jakby ktoś czyli Kevin właśnie zabrał jej ostatnią iskierkę nadziei. Patrzyła desperacko na pilota jakby się miała zaraz rozpłakać.

- Bo to ekranoplan! Więc musi mieć skrzydła i ogon! - co za idiotka! Walker był z każdym nerwowym oddechem coraz bardziej wściekły. Dała się wyrolować tak jak się od początku spodziewał. Po grzyba mu zawracała głowę? I innym? Przecież to nigdzie i nigdy nie poleci bo ekranoplaty nie latają! Żaden!

- Znaczy co? Nie umiesz takim latać? - Agnes popatrzyła pytająco na Kevina. Może jak nie ten to jeszcze dałaby radę jednak znaleźć kogoś innego gdyby tylko o to chodziło? Tylko, żeby powiedział czy to dobra maszyna. A jak nie umie nią latać…

- Hej! Uważaj sobie! Ja jestem “Cobra 222”! I umiem latać na wszystkim! - warknął rozzłoszczony pilot wskazując na twarz kobiety palcem wskazującym by dać jej znać, że się zagolopowała.

- To polecisz? - zapytała prosząco i łagodnie znowu patrząc na niego tymi swoimi oczkami. Zacisnął szczęki. Zapytała tak po prostu i zwyczajnie. Jakoś brakowało mu serca i duszy by bronić się przed jej łagodnością i jakąś taką rzadką czystością. Nie miał serca powiedzieć jej, że cholerstwo jakie kupiła nie poleci pod ręką żadnego pilota. To bardziej latało jak poduszkowiec niż jak samolot. Z samolotem miałby szansę. Poleciałby na 10 tysiącach ponad tym syfem. Zostawało pójść ostro w dół , właściwie kontrolowanie spaść, nad samym wulkanem, wylądować, załadować bachory i potem start, ostra świeca w górę. Skracało się do minimum czas przebywania w niebezpiecznej strefie która na razie ciągnęła się jeszcze dość nisko do kilku kilometrów. Coś jak wstrzymać oddech by zanurkować w kiblu. Dałby radę. Jakby tylko ten kibel nie wybuchł mu w twarz jak będzie w nim nurkował. To miał szansę. Ale tym cholerstwem? To było jak płynięcie wzdłuż kanału syfu. No nie było co liczyć, że się uda wstrzymać oddech. Chciał jej to wygarnąć. Jaki to debilizm. Jaką jest kretynką. Jak ją wyrolowali. Jak bardzo bzdurny to pomysł. Jaką maszynę powinna skombinować. Ale nie mógł.

- Idź po swoje rzeczy. Ja sprawdzę kokpit. - powiedział nagle spokojnie. Agnes wyglądała jakby odkryła, że wygrała w totka.

- Oh dziękuję! Jesteś cudowny! Na pewno się uda, czuję to! - dziewczyna rzuciła mu się na szyję, objęła go i pocałowała w policzek. No super. Jeszcze w to kwestię wiary i czucia w to wpakowała.

- Idź po swoje rzeczy. - powiedział jeszcze raz kiwając głową. Dziewczę puściło go i wciąż w skowronkach potruchtało gdzieś w budynki portowe. Pilot zaś ruszył w stronę czegoś co na pewno nie było latadełkiem.

Maszyna była ogromna. Dobra setka metrów długości. Legitny transportowiec zdolny do przewiezienia i ludzi, i sprzętu, i pojazdów. Stan też był w porządku. Baki pełne. Zasięg odpowiedni. No nic tylko startować. Więc wystartował. Widział ją jak biegnie pomostem. Coś krzyczała. Pewnie chciała go zatrzymać. Po cholerę? Przecież chciała by poleciał. No to leciał. To co panikowała? Właśnie po to ją spławił. Jak się nagle zdecydował, że poleci to bez niej. Po co mu tu była potrzebna? Nawet na nawigatora się nie nadawała. Poza tym wtedy chociaż ona zostawała tu cało i z czystym sumieniem, że zrobiła co mogła.


---


Kontrola lotów Belz


- Tu lot BH 940 i “Cobra 222”. Proszę o zezwolenie na lot do Unzen. - operator w wieży głównego lotniska odebrał zgłoszenie. Szybko spojrzał na kolegę z jednej strony i koleżankę z drugiej strony czy słyszeli to samo. Zrobił zbliżenie mapy na zgłoszony lot i było widać jak ten opuszcza port.

- Tu Kontrola Lotów w Belz. “Cobra 222” gdzie zgłaszasz lot? Nie mamy twojego lotu w planie lotów. - facet w mundurze obsługi lotniska zmarszczył brwi i musiał zapytać. Bo choć wydawało mu się, że dobrze słyszy to jednak zgłoszenie było kompletnie pozbawione sensu. Przecież od paru godzin wszystkie stacje trąbiły o zakazie lotów na Unzen.

- Zgłaszam lot do Unzen. Do zakazanej strefy. Sytuacja awaryjna. Medevac. Przesyłam detale. - pilot odpowiedział całkiem sensownie, trzeźwo i rozsądnie. Wyglądało, że z pełną premedytacją chce lecieć w centrum zakazanej strefy. Operator na wieży odczytał przesłane dane. Punkt docelowy był w porcie Unzen. Facet chciał tam dolecieć ekranopłatem. Za plecami zebrało się już kilka osób w tym i kierownik zmiany. Operator spojrzał na niego pytająco ale ten odmownie pokręcił głową.

- Przyjąłem “Cobra 222”. Ale nie wyrażam zgody. Zakaz obejmuje wszystkie jednostki i wszystkie loty. Medevac też. Przykro mi. - operator starał się mówić spokojnie i z przekonaniem by nie generować konfliktowej sytuacji.

- Przyjąłem KL Belz. Lecę do Unzen. - odpowiedź pilota była szybka, krótka i prosta. Zebrani w wieży ludzie popatrzyli na siebie z niepokojem. Więc jednak trudny przypadek. Kierownik dał znać, że on teraz przejmuję sprawę.

- “Cobra 222”, mówi pułkownik Matthew, szef KL Beltz. Zabraniam ci lecieć na Unzen. To zakazana strefa dla wszystkich lotów. Konsekwencją jest zawieszenie licencji pilota i zakaz wykonywania zawodu przez ten czas na terenie całego globu - kierownik zagrzmiał grożąc konsekwencjami niesfornemu pilotowi. Na wypadek gdyby nie traktował poważnie tego co mówili w mass mediach.

- Przyjąłem pułkowniku Matthew. Zestrzelicie mnie? Wyślecie za mną myśliwce? - głośnik zapytał suchym głosem pilota. Coraz liczniejsze głowy w pobliżu stanowiska operatora jaki odebrał zgłoszenie zwróciły się ku szefowi zmiany. Ten otarł rękawem czoło i przełknął ślinę. Ale przecież nie mogli zestrzelić cywilnej maszyny. Ale mogli potraktować strefę zakazaną jako pod chwilową jurysdykcją wojska i wtedy już mogli posłać myśliwce lub rakiety. Ale na nieuzbrojoną, cywilną maszynę z misją medevac?

- Nie. - odpowiedział w końcu pułkownik też krótko i zdecydowanie.

- Więc KL Beltz lecę na Unzen i zgłaszam lot do Unzen. Zaksięgujcie to u siebie po swojemu. A rozliczać się będziemy po powrocie. - pilot lotu BH 940 odpowiedział szybko i równie poważnie. Ludzie w wieży kontrolnej znów spojrzeli na pułkownika czekając na jego decyzję. Ten wahał się tylko chwilę. Właściwie jak go nie mieli zamiaru zestrzelić mogli zrobić tylko jedno. A resztę liczyć, że właśnie załatwią go po powrocie. Porządek musiał być.

- Przyjąłem “Cobra 222”. Zgłaszam lot BH 940 z Belzen do Unzen z misją medevac. Podaj OCP. - powiedział w końcu pułkownik Matthew i nagle jakby wszystkim zrobiło się lżej. Teraz już zostawał standard, zebrać podstawowe dane o planowanym locie i go monitorować. Konkurencji dużej nie miał. Przestrzeń i w samej strefie zakazanej i w pobliżu była właściwie puściutka. Na obrzeżach latały tylko kontrolne drony do monitorowania strefy. Wszyscy zdążyli albo się z niej wycofać albo zawrócić więc ten jeden sygnał wydawał się być w samym centrum mapy. Bardzo pustej mapy.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172