Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-12-2017, 00:48   #171
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację

Udanie się do "kwater" kapłanki potwierdzało jej akta, z którymi Zahary Durra ówcześnie się zapoznał. W całej kolonii nie było tak gorąco i duszno jak w szklarni, której część zamieszkiwała Ama Ala. Dwumetrowy wykop rozkładał się na całkiem spory obszar. Przykryte płachty różnego pochodzenia przyjmowały na siebie światło rozpraszając je równolegle po całości. Co jakiś czas na samym środku sterczały ociosane pale, podtrzymujące zadaszenie. Gdziekolwiek nie rzuciło się okiem - nigdzie nie było widać znaku, że jest to twór ludzi przybyłych z kosmosu. Jedynym, co nie było naturalne to położone w grządkach zraszacze. W tej szklarni był to jedyny przejaw technologii. Natomiast to, co było już naturalne wypełniało niemal każdy zakątek. Wszędzie było zielono od przeróżnego rodzaju upraw, które tylko sporadycznie były przecinane wąskimi ubitymi ścieżkami. Zieleń wzbogacała zapach o jedyny pozytywny charakter ziemnej dusznej wonii. Dla nie wprawionych samo stanie w takich warunkach było męczące. Aż dziw, że realizowane były tam konkretne prace, mające oddalić kolonie od kanibalizmu i wymarcia z głodu.


Zahary Durra nie był zapowiedzianym gościem, co więcej był zdecydowanie niespodziewanym odwiedzającym.

- Świętobliwa Amo? Czy tak powinienem się przywitać?

Mężczyzna utrzymywał na twarzy lekki uśmiech, który mógł sugerować, że nie należy traktować jego słów całkiem poważnie. Gdy Ama Ala odwróciła się w jego stronę, przedstawiciel Konsorcjum obracał w ręku niewielką, podłużną, pasiastą fasolkę.

- Zahary Durra... - odrzekła ochrypłym głosem wnikliwie przyglądając się mężczyźnie. - Sprawy musiały stać się poważne, skoro zaszliście aż tutaj... - oceniła uznając, że rozmowa będzie miała rangę bardziej poważną niż wycieczka krajoznawcza. - Episképtis sto spiti... Póserón... sto spiti...1

Kobieta zwróciła się do innych pracujących i poleciła im zajęcie się fauną kolonii. Spojrzała na przedstawiciela dając mu znak, by udał się za nią. Zahary roześmiał się i puścił strączek, pozostawiając go na krzaku niezerwanym. Odczekał, aż koloniści ominą go w ciasnym przejściu, po czym wąskimi ścieżkami udali się do drugiego końca szklarni. Tam w jednym z rogów niewielki odcinek przysłaniały płachty, gdzie za nimi wykop stawał się większy. Trzy ziemiste schodki niżej ujawniły niewielkie pomieszczenie, które było zasadną komnatą kapłanki. Warunki były spartańskie, jak na standard kolonii. Jednak nie było żadnego robactwa, oddychało się nieco lepiej, acz wysoka temperatura i zawiesistość piachu w powietrzu pozostała. Wiele materiałów układało się z wychodzącymi półkami piachu, jak i wchodzącymi. Na jednej ścianie znajdowało się wpuszczone w ziemię posłanie, na drugiej występy składające się na dwa siedziska wraz ze stolikiem, na trzeciej wpuszczone w ziemię symbole hellańskie, czwarta zaś była poświęcona schowkom.

Kapłanka wskazała jedno z siedzisk, a następnie oddała się czynności oczyszczenia rąk z pracy w szklarni.

- Słyszałem, że nie będziemy prowadzili zbyt zróżnicowanej diety. Zwłaszcza pod koniec zimy. Natomiast załoga Argos dysponuje zapasami wystarczającymi dla nich, aż do początku lata... Gubernator oraz mój szacowny przyjaciel Benjamin Taro nie widzą potrzeby, by do nich sięgnąć, a jak uważa przełożona działu żywieniowego?

- Jak sami widzicie, szklarnia może jest w pełni zielona, jednak na całą kolonię jest to kropla w morzu potrzeb. Sięganie po pomoc Argosa politycznie może oznaczać, że kolonia słabo radzi sobie sama. Argos też nie ma obowiązku nam pomagać, gdyż ich misja jest inna... W praktyce zaś wszyscy jesteśmy na jednej planecie, a ich zasoby w końcu się skończą, i to kolonia będzie musiała ich wyżywić. Chcemy, czy nie - jesteśmy na jednej łodzi.

- W praktyce Carl Cabbage jest dumnym człowiekiem. Dla niego zdolność wyżywienia swoich ludzi to sprawa honoru – ciągnął dalej Zahary trochę ignorując to, co powiedziała Ama, choć zaraz do tego wrócił. – Nie jest prawdą, że Argos pozostanie tu na zawsze, a przynajmniej oficjalnie. Mają eskortować nas, ludzi Fundacji i zapewnić bezpieczeństwo, aż do wyjaśnienia co stało się z Excaliburem lub do czasu przybycia naszego, kolejnego statku.

Durra zrobił pauzę w swej wypowiedzi, by obejrzeć dokładnie komnatę prorokini. Kontynuował.

- To prawda, ich misja nie zakłada pomocy w wyżywieniu. Kapitan oddając nam część swoich zapasów musiałby skrócić misję, ale gdyby, powtarzam gdyby, zaistniała taka konieczność to przecież nie pozwolą nam pomrzeć z głodu i chorób chroniących honor naszego gubernatora. Pamiętaj proszę o tym.

- Może i Argos nie zostanie tu na zawsze... Ale też nie odleci do końca następnego lata - odpowiedziała ochryple bardziej wpatrzona w rozpalony ołtarzyk na przeciwległej ścianie komnaty.

- Ciekawe spostrzeżenie, które nie jest mi zupełnie obce - przyznał Zahary. - Muszę jednak spytać o jego pochodzenie.

Kobieta dopiero po chwili oderwała wzrok z symboli i spojrzała na mężczyznę nieco bardziej krytycznie, choć zachowawczo.

- Tytuły, których użyliście, mimo że są dla was bez znaczenia, nie biorą się znikąd. To, czy człowiek wierzy, czy nie wierzy, nie zmienia tego, że żyjemy na tych samych gwiazdach, co nasi przodkowie. Oni widzieli znacznie więcej od nas. Czasem też czymś się podzielą... - odpowiedziała wstrzymując religijny wywód. Zdecydowała się na sięgnięcie do dzbanka i rozlanie dwóch kubków wody. - Nie oczekuję od was zrozumienia, czy nawet próby zrozumienia. Właściwie muszę zakładać, że takie słowa będą was irytowały... Więc... Uznajmy, że "z doświadczenia mam takie przeczucie" - odpowiedziała biorąc łyk najpyszniejszej cieczy znanej ludzkości - wody.

Zahary uniósł brew w wyrazie zdziwienia, nie był to jednak drwiący gest.

- Argonauci? O nich mówisz - spróbował odgadnąć znaczenie słów kapłanki. - Zapewne słyszałaś już o odkryciu starożytnego miasta na południu.

- Owszem, słyszałam - potwierdziła, skupiając uwagę na Zaharym.

- Avalon... - przedstawiciel Konsorcjum wypowiedział to słowo z dużym bagażem zmęczenia. - ...to wymagająca planeta w czasach Imperium, które boi się, całkiem słusznie zresztą, psioniki. Carl Cabbage to idealny kandydat do rządzenia każdą planetą, każdą tylko nie taką jak ta. Masz doświadczenie w zarządzaniu. - Zahary podsunął dalszy temat do rozmowy, po czym sięgnął po, jak mniemał swój kubek pełen jakże przepysznej wody.

- Hmm... - westchnęła uśmiechając się nieco kwaśno - W świecie rządzonym przez imperium, gdzie wiara została zepchnięta w kąt, gdzie wszystkie jednostki powodujące strach są represjonowane... Wielkim ryzykiem jest obejmowanie takiego stanowiska, jak i proponowanie takiego stanowiska. Powiedz mi... Szukasz sprzymierzeńców, czy ściągasz z wierzchołka swoich wrogów...? - zmieniła tok rozmowy na nieco inny tor.

Zahary uśmiechnął się, choć był to gorzki uśmiech.

- Zależy mi na dobru kolonii, jak powinno zależeć przedstawicielu organizacji, która włożyła w jej istnienie poważne środki. Nie sposób negować istnienia pewnych zjawisk, kiedy co krok trafia się na ich ślad. Proponuję objęcie stanowiska gubernatora osobie, która jak uważam poradzi sobie lepiej w tak specyficznych warunkach. W efekcie otrzymamy Avalon bliższy twoim przekonaniom. Oczywiście niezawisłe prawa Imperium będą musiały obowiązywać.

- Zarządca, któremu dobro kolonii jest prawdziwie bliskie, wiedziałby że... Otrzymanie ryby nie rozwiąże żadnego problemu. Kolonia potrzebuje wędki - zatem Argos miast przekazywania swoich zapasów powinien wspomóc kolonię w budowie plantacji, by ta była zdolna do wykarmienia dwukrotności obecnej populacji. To... Będzie potrzebne. Ponad to zarządca wiedziałby, że ludzi nie odsuwa się od wykonywania tego, co robią dobrze. Pomimo różnic jakie mam z gubernatorem, to w większości się z nim zgadzam. Jego wybory w jego obszarze są słuszne. Odsuwanie go ze stanowiska byłoby zmarnowaniem jego umiejętności. Nie mówiąc już o implikacjach takiej decyzji. Są jednak obszary, nad którymi nie ma wystarczającego... poznania... przez co kolonia może stracić. Rozsądny zarządca zaproponowałby dwupodział władzy. Takie rozwiązanie pozwoliłoby kolonii czerpać korzyści z każdej ze stron.

Diplomat: 2d6=2! +1+1 = 4 oblany!

Mężczyzna rzucił okiem na hallańskie symbole, które zdobiły skromne pomieszczenie.

- Dwupodział władzy? Na czym miałoby to polegać? - Zahary wyglądał jakby nagle stracił zainteresowanie. - Wspomniana ryba wystarczyłaby by kolonia odbudowała i na własnych siłach swoje zapasy, choć to oczywiście pozostaje w sferze ostatecznej i do oceny działu żywienia. Imperialne wojsko z całą pewnością nie zacznie budować nam plantacji, to dość, proszę wybaczyć... śmieszny pomysł. Prawda, że wiele z dotychczasowych decyzji Carla Cabbage było słusznymi decyzjami, nie nalegam by odsunąć go całkowicie. Zaś aktualna umowa Fundacja-Gubernator wcale nie wprowadza żadnych implikacji. Gubernator Carl Cabbage z pełną świadomością zgodził się piastować ten urząd na terenie aktualnej kolonii do czasu przybycia Morgany. Wraz ze zmianą położenia kolonii umowa traci moc, czego gubernator jest w pełni świadom.

- Doskonały plan A. Przewidujecie plan B? A co gdy będzie potrzeba wprowadzenia planu C? Widzicie, panie Durra, zarządzanie kolonią wygląda inaczej ze strony fundacji z siedzibą daleko stąd, a inaczej ze strony osoby, dla której kolonia jest nowym domem. Jeśli dziwią pana moje słowa, proszę rozmówić się z samym gubernatorem. Zapewne przyzna mi racje. Będzie miał oczywiście obiekcje, co do przeprowadzania niektórych spraw nie po jego myśli, jednak w końcu dotrze do niego, że jest to rozsądne. Sami też wspomnieliście, że należy dostosować się do zmian, które mają już miejsce. Jednak jest to wciąż wasz plan A. W prowadzeniu kolonii nie jest ważny - jak to w swoim zwyczaju określacie - biznesplan. W mojej rodzimej planecie mówiło się "jeśli świeci słońce, szykuj się na burzę".

Persuade: 2d6=6! +1+1 = 8 zdany!

- Dlatego nie proponuję swojej osoby na to stanowisko. Proszę przemyśleć czy to faktycznie najlepsze rozwiązanie. Sam muszę uczynić to samo. W dogodnym czasie proszę przygotować główne założenia owego… dwupodziału władzy. Nie przekreślam tego pomysłu, choć nie przeczę - nie wydaje mi się on trafiony.

- Czy mam traktować tę propozycję jako oficjalne stanowisko Fundacji, czy pana osobiste?

- Osobiste. Na razie... Oficjalne stanie się w momencie wygaśnięcia umowy pana Gubernatora.

- Dobrze. Zatem przemyślę sprawę. Proszę pamiętać, że Avalon jest dla pana jednym z wielu przydzielonych zadań. Dla nas jest domem.

Zahary znów uśmiechnął się, jednak nic nie odpowiedział na te słowa.

- I dýnami tis anankaiótitas einai aittiti...2 - rzekła ochryple powstając z siedziska.

Po wypowiedzeniu tych słów, mężczyzna czas jakiś obserwował kapłankę. Wydawało się, że musiał wyrwać się z jakiegoś zamyślenia, gdy odłożył kubek z nie do końca wypitą wodą.

- Dziękuję za to spotkanie. Pójdę już. - Zahary ukłonił lekko, patrząc w oczy Amy Ali.

- Proszę chwilę zaczekać - odparła zmieniając plany.

Skierowała się najpierw do ściany ze schowkami, gdzie trochę pogrzebała, a następnie do ołtarzyka. Po wszystkim przed oczami Zaharego pojawiło się materiałowe zawiniątko z czarnym kruszcem na malutkiej podstawce.

- Kadzidło kwiatowe. Pomaga w zadumie i radzi sobie z migrenami. Avalońskie. Z waszego tymczasowego domu.

- Każda planeta posiada swoje skarby, o które warto dbać. - Zahary z lekkim ukłonem przyjął podarunek i bez dalszych słów odwrócił się by wyjść z dusznej szklarni. Dla Amy natomiast koniec krótkiej przerwy na rozmówienie się oznaczał powrót do pracy i obowiązków.

______________________________
1 - [Hellański] Gość w domu... Poseron... w domu...
2 - [Hellański] Siła konieczności jest niezwyciężona...
 
Proxy jest offline  
Stary 25-12-2017, 20:19   #172
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację

Dni po lądowaniu: 172. Czas do zimy: 6 dni
Planeta XA82000-0/Avalon


Carl Cabbage

Carl Cabbage po niebezpiecznym incydencie dotarł do statku Argos w eskorcie Kevina Walkera oraz Olayinki Meggyesfalvi. Choć nie obyło się bez gratulacji, Kevin musiał wracać do pracy. Miał ładunek do przewiezienia na Avalon.

Carl Llevelyn Cabbage został wezwany przez Kapitana Ergo Mensk. Na miejscu obecny był także Dragan Maedy.

- Cieszę się, że mamy pana z powrotem. Zapraszam - Kapitan standardowo wskazał to samo siedzenie co zawsze. Sam zaś przechadzał się po pomieszczeniu, składając palce w piramidkę. - Mamy dwie sprawy do poruszenia Gubernatorze. Pominę dzisiejszy incydent, choć proponowałbym przemyśleć, czy osobiste zaangażowanie w prace tego typu to odpowiednie zajęcie dla gubernatora planety. Pierwsza czysto informacyjna. Doszła do nas informacja o odnalezieniu przez kolonistów starożytnego miasta Prehelleńskiego. Jestem przekonany, że na planecie dowie się pan wszystkiego co niezbędne, teraz jednak chciałbym poruszyć drugą kwestię. Prawo dotyczące psioniki. Sprawa Barona Hermanna Bruno von Bismarc została rozstrzygnięta przez kapitana statku, uwzględniając szczególne okoliczności. Jesteśmy bowiem poza strefą wpływów, którejkolwiek z planet stolicznych. Oczywiście psionika jest zabroniona i będzie zabroniona. Pytanie brzmi jaką formę przyjmie ostateczne prawo kodeksu karnego. Z racji na częste naruszenia i racji, że reprezentuję tu sprawy Imperium, apeluję o rychłe uzupełnienie tej luki. Sprawę, która niejako łączy się z tą przedstawi panu sierżant Juno Hope.

Kapitan przysiadł na fotelu i odchylił się odpalając hologram. Sierżant salutując zaczęła meldunek.
- Kapitanie, gubernatorze, oficerze. Dzisiaj ponownie odnotowaliśmy działania natury psionicznej w nowo powstałym obozie drwali. Źródło nie zostało jeszcze zlokalizowane, lecz wygląda na to, że nie mają one charakteru ofensywnego. Prawdopodobnie to działania szpiegujące.



Kevin Walker

Kevin przysiadywał w niedawno zorganizowanej kantynie - jedynym miejscu spotkań w tak deszczowe dni. Walker nasłuchał już się o mieście na południu, choć tak na prawdę bardzo niewiele było o nim wiadomo. Quay Mla odnalazł go podczas rozmowy z Adraną Gadhavi o planach względem załogi Excalibur. Adrana jak zwykle nie chciała mówić o szczegółach. Jak zwykle była uszczypliwa, zwłaszcza gdy dowiedziała się od Quay co sprowadziło Kevina na tą planetę.

Od dłuższego czasu dni pilota wyglądały jednakowo. Transport z wraku, przystanek na Argosie, lot na Avalon, wieczór tu lub tam, rano powrót na wrak i tak wkoło. Nie było to złe, ale dość monotonne. Teraz zaś wyglądało na to, że Adrana próbuje zwerbować go bez jego wiedzy na jakąś wyprawę na północ, podczas gdy na południu działy się takie ciekawe rzeczy.

Dni po lądowaniu: 172-178. Czas do zimy: 6-0 dni
Planeta XA82000-0/Avalon

Nae "Tek" Tinnoe

Powolne zadamawianie się w habitatach naukowych przynosiło Nae sporo satysfakcji i wyzwań, ale także niecierpliwości. Kruger jako osoba dość oszczędna w angażowaniu własnych sił w przeróżne projekty, które go nie interesują, wysługiwał się Nae. "Tek" faktycznie znał się na zarówno technicznych sprawach, jak i chemicznych. Zwłaszcza jeśli chodziło o petrochemię. To w połączeniu z darem przekonywania sprawiło, że rychło został zaangażowany w projekt produkcji paliwa z biogazu Alg Krugera oraz innych rodzai paliw. Prawdziwy triumf odniósł jednak wtedy, gdy Kruger za delikatną namową Nae wziął go ze sobą na sekcję zwłok jednego z Bimbrowników.



Ama Ala

Obrazy jak migawki pojawiały się, to znikały spod jej powiek. Jakby płochliwa przeszłość, a może przyszłość bała się tego czasu. Jeden obraz utkwił w pamięci prorokini. Ogromny posąg mężczyzny wspierającego się na kamiennej płycie. Owa płyta pokryta była starym pismem. Nie do końca znanym Amie, lecz przywołującym wspomnienia. Pismo Prehellańskie.

Dym kadzidła sprawiał, że świat wokół wirował i pokrywał się mgłą, a usta same układały się w dziwnie brzmiące słowa.
- Εδώ είναι τα τελευταία λόγια αυτού που, μαζί με τον πρώτο, εσωσε την ανθρωπότητα από τον Λυραν.


Η λίμνη παραβλεπεται από τους ωκεανούς, αν και τα ισχυρά καλώδια δεν είναι ευαίσθητα στα κύματα.
Δεν υπάρχει λόγος για εναν ευτυχισμενο άρχοντα να οδηγεί επάνω.
Είναι ενα μερος όπου μπορείτε να μείνετε, να μείνετε και να απολαύσετε.
Στην πραγματικότητα, ο Eξχαλιβυρ, ο οποίος δεν κατηγορεί τον εαυτό του για την ασθενεια, δεν είναι τόσο σοβαρός.
Το γονιδίωμα θα αναγεννηθεί από τη μνήμη των προγόνων, όπως μια πεσμενη σημύδα, ο φλοιός εχει απελευθερώσει τον σπόρο του,
Θα οδηγήσω την ανθρωπότητα στις καταιγίδες των εχθρών.
Γεννημενος από την ελπίδα και οδηγεί τους ανθρώπους, δίνοντας την τελική μάχη.

Nae: persuade 2d6=10+1+1=12 zdany!

 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 26-12-2017 o 09:37. Powód: Literówki
Rewik jest offline  
Stary 15-01-2018, 13:42   #173
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Dni po lądowaniu 182. 1 Dzień zimy
Hope Landing/Avalon, Sala Narad
Okna w sali narad były przyciemnione, panował przez to mrok oświetlony jedynie wyświetlaczem holograficznym i ekranem laptopa. Melathios stał przy szczycie stołu pewnie prowadząc wykład zarządowi kolonii.
- Jak państwo widzą, mamy tu do czynienia z Argonauckimi ruinami. Co do tego nie mam wątpliwości. W związku z tym jesteśmy zmuszeni zawiadomić o tym odpowiednie Imperialne instytucje. Razem z Amą przetłumaczyliśmy napisy pod posągami. Lew, Byk, Rak, i tak dalej każdy posąg jest podpisany. Mogły mieć one charakter sakralny, choć ja bym obstawiał astronomię, wizualną reprezentację gwiazdozbiorów.-
Mel przerzucił obraz w hologramie.- Ruiny same w sobie wydają się stabilne. Kilka miejsc trzeba będzie odbudować, w innych całkowicie wyburzyć do fundamentów, ale fundamenty za to solidne. Najbardziej interesuje mnie system kanalizacyjny. Argonauci często budowali podziemne tunele i akwedukty którymi dostarczali do swych miast wodę. Wiem że mieliśmy przenosić bazę na wschód, ale w świetle nowych informacji jakie zamierzam państwu przedstawić warto rozważyć Argopolis jako nową bazę dla naszej kolonii. Jeśli zaczniemy pakowanie już jutro to za dwa, trzy tygodnie będziemy się już zaaklimatyzować w nowym domu. Potrzebne będzie wsparcie Marines z orbity, Frank pisał w swoim raporcie, że Kze’tah wspominał coś o drapieżnikach, które trzeba będzie wytępić. Gdy już wszystkich przeniesiemy będzie można poinformować fundację o sukcesie i o tym, że potrzeba nam nowych kolonistów. Znajdzie się praca dla kamieniarzy i stolarzy podczas budowy oraz dla pasterzy i garbarzy. Prawie zapomniałem wspomnieć, że Łanie Avalońskie nadają się do hodowli.- Mel sięgnął po szklankę wody.- To zamyka pierwszy punkt naszego spotkania. Niestety oznacza to również koniec dobrych wieści.- Mel wrzucił na hologram wizerunek Bimbrownika.
- Z powodu tego co zaraz powiem zmuszony jestem prosić wszystkich o zachowanie maksymalnej poufności. Ani jedno słowo, które zaraz powiem nie może opuścić tego grona. Chrysomallos czyli nasi Bimbrownicy. Ostatnio ta nazwa mnie nęka i pojawia się na każdym kroku więc przechrzściłem te stworzenia. Nie wiem od czego by tu zacząć więc zacznę od pozytywów. Wiemy już, że stworzenia te posiadają moce psioniczne. Wiemy też, że zawdzięczają je substancji którą wytwarzają w specjalnych organach i dostarczają układem limfatycznym do mózgu. Nie są one jednak na tyle inteligentne by obsługiwać komory kriogeniczne więc to nie one stoją za Uśpieniem. Tyle z pozytywów. Teraz mniej dobre wieści. Z racji tej substancji.- Mel wyciągnął z kieszeni fiolkę z gęstym niebieskim płynem.- Grozi nam wszystkim śmiertelne niebezpieczeństwo. Jest to wyizolowana Ambrozja. Ten płyn dający zwierzętom psionikę. Niestety syf ten może działać również na ludzi. Nie przeprowadzaliśmy jeszcze testów na ludziach bo to nielegalne i nieetyczne, ale nie mam co do tego wątpliwości. Właśnie z tego powodu grozi nam śmiertelne niebezpieczeństwo. Jeśli Imperium dowie się o istnieniu takiej substancji. Pozwalającej przemieniać ludzi w bogów...psioników to będzie zrzucać na tę planetę bomby z orbity, aż jedyne co pozostanie na jej powierzchni to pył i spalona ziemia. Jeśli jednak przez jakiś czas władze Imperium nie dowiedzą się o Ambrozji, to będziemy mogli jakoś zapobiec apokalipsie, chociażby poprzez eksterminację całego gatunku.- Mel usiadł w krześle i ponownie sięgnął po szklankę wody.
- Ostatnim punktem zebrania będzie Excalibur.- Melathios zaczął już lekko zmęczony.- Kze’tah twierdzi że widział jeepy na północy. Jeśli chcieliby nas skrzywdzić to nie wkładali by nas do kriokomór. To zapewne oni stoją za tym incydentem. Przypomnę również, że Argopolis byłoby świetną bazą jeśli Excalibur zabunkrował się w paśmie górskim na wschodzie. Niewielka trzyosobowa grupa powinna podkraść się dostatecznie blisko niezauważona, by ich sprawdzić i w razie czego nawiązać kontakt. Na szczęście odzyskałem swój sprzęt do wspinaczki górskiej z modułu osobistego więc jest on do twojej dyspozycji Dante.- Mel skinął w stronę Jaegera.- To chyba wszystko. Jeśli są jakieś pytania to teraz jest na nie czas.-
- Dziękujemy Doktorze, rzeczywiście niepokojące wieści. Co do przenosin do ruin jestem absolutnie za, pomoc w ich oczyszczeniu spróbuję uzyskać z Argosa. Prawdopodobnie zna Pan wszelkie przepisy, proszę ustalić które fragmenty ruin mają wartość naukową, a z pozostałych wybrać miejsce do zamieszkania po konsultacji z garnizonem. Co do Bimbrowników - gubernator najwyraźniej wolał swojską nazwę - nie możemy łamać imperialnego prawa, jednak możemy wykorzystać to czego się dowiemy. Zacząłbym od sprawdzenia w których strefach klimatycznych żyją te stworzenia, być może nie będzie potrzeby niszczenia całej planety. Druga, bardziej odpowiadająca mi możliwość, to obrócenie niebezpieczeństwa w okazję i przysłużenie się zarówno imperium, jak i dobrobytowi kolonii. Z tego co mi wiadomo, substancje silnie działające po odpowiednim spreparowaniu często mają skutek dokładnie odwrotny. Jeżeli na bazie wyizolowanej od Bimbrowników Ambrozji opracujemy środek przeciwko psionikom, imperium będzie zachwycone mogąc go mieć, Fundacja go opatentuje, a nasza kolonia nie dość że będzie bezpieczna, ale też rozkwitnie na kontraktach. Jakie mamy szanse, że opracujecie antypsioniczną szczepionkę?
Mel zastanowił się chwilę. - W obecnym składzie? Nie za duże. Brak nam specjalistów. Nasz ksenobiolog zaginął, jest to nowa substancja więc nawet udekorowany biochemik miał by z nią problem, ale przy odpowiednim zastrzyku personelu naukowego szanse te znacznie wzrosną. -
- Pragnę zaznaczyć, że określenie tej substancji jako "zamieniającej w bogów" to daleko idąca nadinterpretacja, doktorze - zajęła głos Ama Ala, swym donośnym, niskim i zachrypłym głosem. - Baron Herman Bruno von Bismarc, poza majestatycznie brzmiącym nazwiskiem nie jest bogiem, a jego nadludzkie umiejętności nie zniewoliły całej planety. Wszyscy również mu nie podlegamy. Bierze udział w budowie kolonii jak my wszyscy. Bimbrownicy też nie są bogami. Są zwierzęciem, które mogłoby być złożone w ofierze dla bogów. To, że ich ciała jak widać produkują tę substancję, nie zmienia ich samych. - Kapłanka musiała zająć bardziej przyziemne stanowisko. - Gubernatorze, warto zwrócić uwagę na bezpieczeństwo kolonii podczas interesowania się specyfikiem. Nie możemy być jedyni, którzy dotarli do tej wiedzy. Excalibur też do niej dotarł, a nie wygląda na to, że spotkało ich cokolwiek dobrego. Posiadanie fiolki przy sobie jest skrajnie niebezpieczne. Skoro technika izolacji jest opracowana, tak dużą próbkę należy zniszczyć i zająć się kontrolą gatunku bimbrowników, upewnić się, że nikt inny nie dotarł do tej substancji..
- Kze'tah eliminował napotkane Bimbrowniki. Ani przez chwilę nie uwierzyłem w to, co powiedział, ale w świetle tych informacji jestem skłonny przypuszczać, że może zaopatrywać w Ambrozję ludzi z Excalibura. Bo o ile znaleziona w czasie poprzedniego dochodzenia substancja zapewne jest właśnie ową ambrozją Bimbrowniki nie są tu winne. Prawdopodobnie excaliburczycy pod wpływem ambrozji położyli nas spać. Jeżeli zaczniemy eliminować źródlo ich zaopatrzenia, możemy spodziewać się kontrataku.- głośno zastanawiał się Carl.
- Zakładając, że korzystają z Bimbrowników, to ich wzmożona liczebność może pomóc w odszukaniu excaliburczyków, co da przewagę przy zmniejszeniu ryzyka ataku z ich strony - dodała kapłanka ciągnąc uwagi gubernatora.
Benjamin Taro odchrząknął, poprawiając oprawki okularów i dając tym samym znać, że teraz jego kolej.
- Faktycznie, próba eksterminacji gatunku mogłaby skłonić do ataku załogę Excalibura, jeśli założymy, że to faktycznie oni stoją za całym wachlarzem aktów sabotażu, zaś idąc tym tropem odnajdziemy ich w miejscu, gdzie dostęp do gatunku jest największy... Proponuję skupić się podczas tych obrad na problemie Bimbrowników. Temat “Agropolis”, jak ładnie nazwał to miejsce doktor Sofitres możemy tymczasowo pominąć choćby dlatego, że rozmawiałem już z obecną tu Bale Charmchi, jak i innymi osobami i wszyscy zgadzamy się co do tego, że przeniesienie jest korzystne. Sprawami technicznymi zaś zajmie się już odpowiedni dział. Temat Excalibura, z kolei najwyraźniej ściśle wiąże się z Bimbrownikami.
Przedstawiciel Fundacji zrobił pauzę, by zerknąć do notatek.
- Problem jest złożony. Jako przedstawiciel Fundacji muszę zwrócić uwagę na groźbę, jaką stanowi izolacja planety. Jeśli owa... - Benjamin znów zerknął do notatek - ...ambrozja rzeczywiście okazałaby się skuteczna, imperium niechybnie, w najłagodniejszej wersji narzuci na Avalon ścisłą kontrolę, a być może całkowite embargo i zakaz migracji, nie sądzę, jednak by posunięto się do bombardowań, choć faktycznie fakt, że Argos to najnowszej klasy bombowiec pobudza wyobraźnię.
Benjamin uśmiechnął się lekko, by jeszcze bardziej załagodzić wypowiedziane słowa.
- Pytanie brzmi, jak uniknąć izolacji planety. Widzę jedno rozwiązanie. Należy w trybie natychmiastowym zaprzestać badania nad gatunkiem. Pojmane osobniki, wydalić z kolonii, zaś wszystkie siły nasze i Argos skupić na odnalezieniu załogi Excalibur i oddanie ich w ręce Imperium. Boleję nad tym, bowiem są tam osoby, których twarze nie są mi obce, ale rażące złamanie nie tylko regulaminu Fundacji, ale przede wszystkim prawa Imperium musi zostać ukarane. Sprawa dalszej egzystencji Bimbrowników w mojej ocenie również powinna zostać skierowana do Władz Imperialnych. Jeśli rzeczywiście bylibyśmy w stanie pozyskać z Bimbrowników szczepionkę na psionikę, być może gatunek przetrwa i będzie cennym nabytkiem planety Avalon, w przeciwnym razie obawiam się, że będzie musiał zostać eksterminowany.
Mel ponownie zajął głos.- Tak, na razie powinniśmy pozbyć się Bimbrowników z kolonii, przynajmniej dopóki nie będziemy mieć personelu naukowego gotowego do sporządzenia szczepionki. Zbiorę wszystkie dane jakie zebraliśmy i umieszczę je w zabezpieczonym pliku.- Mel spojrzał na Amę.- Wasza Świątobliwość opacznie mnie zrozumiała. Chodziło mi o bogów przez małe B. Co się zaś tyczy Bismarcka, to jego wzorowe zachowanie może być spowodowane obrożą na szyi, a nie brakiem umiejętności.- Mel popatrzył na fiolkę w ręce. - Taka moc. Wyobraźcie sobie legion wyposażony w pancerze wspomagane i wzmocniony takim środkiem. To mógłby być koniec Imperium.- Z tonu Mela ciężko było się domyślić czy to coś złego czy wręcz odwrotnie.
- Panie Jaeger, oczekuję wstępnego szkicu planu odnalezienia i schwytania exkaliburczyków na dziś wieczór, jeżeli będzie pan potrzebował wsparcia innych działów, jestem pewien że szefowie sekcji dołożą starań by panu pomóc. Panno Kalis, proszę podjąć kroki by przygotować miejsce dla większej ilości więźniów. Panie Sofitres, należy zbadać jak długo Ambrozja działa by ustalić okres kwarantanny, zanim więźniów dopuścimy w bezpośrednią bliskość kolonii lub wyślemy na Argosa. Jeżeli biologia Bimbrowników jest nieco podobna do naszej jeden z ich gruczołów powinien wytwarzać substancję o przeciwnym działaniu, co mogłoby pomóc w przyspieszeniu kwarantanny.
- Postaram się to załatwić, ale jak mówiłem wcześniej, braki personalne to spory kamień pod stopami.- Odpowiedział Mel.
- Proszę zrobić co się da, doktorze, na razie wystarczy nam wiedza co ambrozję zobojętnia lub unieszkodliwia, to może pomóc zarówno w eksterminacji Bimbrowników, jak i obronnie, przeciwko jej używającym. - Karl kiwnął głową z aprobatą, po czym sięgnął po kolejny dokument - Mamy do przedyskutowania kolejną sprawę. Jak wszyscy wiemy w statucie kolonii są ustalone prawa ogólne, jednak kary za używanie psioniki są zawsze w gestii władz planetarnych. Nie chcę by moje decyzje jako gubernatora były w tej sprawie ostateczne, a problem jest pilny, gdyż widać że na tej planecie psionika nie jest problemem marginalnym. Proponuję powołać zespół który opracuje prawo dotyczące psioniki na planecie i przedstawi go Gabinetowi do akceptacji. Obecnie mamy wśród nas jedną osobę będącą psychicznie obdarzoną, którą obdarzyłem dozą zaufania pomimo udowodnionych przestępstw, tym niemniej jest to zaufanie warunkowe, a Pan Baron wie co grozi mu za recydywę. To jeden przypadek, ale mogą pojawić się kolejne. Dlatego potrzebujemy jasnego prawa. Pani Meere rozda wam wstępny szkic, opracowany na podstawie SPK, Standartowych Przepisów Kolonialnych, zmodyfikowany o nasz lokalny koloryt. Wygląda na to, że nie unikniemy obecności psioników, należy więc znacząco penalizować jakiekolwiek użycie psioniki przeciwko dobru i mieniu. Jak noże, moi państwo. Każdy może je mieć i używać, ale stosowanie ich do zastraszania i ranienia jest i będzie zabronione i karane. Znajdziecie tam też zapisy o traktowaniu psioniki jak broni, do jej używania będzie potrzebna licencja wydawana przez Bezpieczeństwo, niezarejestrowana jest przestępstwem. Uchwała wymaga jedynie ratyfikacji przez moje biuro, tym niemniej zapraszam wszystkich do dyskusji, przez następny tydzień omówimy co można i należy zmienić.
 
__________________
Man-o'-War Część I
Baird jest offline  
Stary 19-01-2018, 18:51   #174
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Ama Ala, Mel
Okolice habitatu administracji, po zakończeniu narady


Kapłanka nigdy wcześniej nie dała się poznać ze strony, którą właśnie zaprezentowała. Niecierpliwość nigdy nie była jej domeną, a wcześniej jej osoba wykazywała jedynie wstrzemięźliwość i opanowanie. Podczas wspólnej pracy w temacie argonauckich materiałów przejawiała dogłębne zainteresowanie, nie mniejsze niż samego naukowca. Temat był dla niej niezwykle ważny. Teraz właśnie zaprezentowała jak bardzo, stając Melowi na drodze. Jej mina była daleka od zadowolonej. Była daleka nawet od neutralnej.

- Od jak dawna posiadasz tą próbkę? - zachrypiała nisko splatając ręce.

- Wyizolowaliśmy ją w nocy. Symulacje komputerowe potwierdzają się w 98% - odpowiedział Mel upewniając się i łapiąc za kieszeń. - Jeśli martwisz się o zwierzaki to wiedz że nic im się nie stało. Próbki pobieraliśmy bez otwierania pacjenta. - Mel wyjął z kieszeni manierkę i odkręcił nakrętkę. - Wasza kapłańska mość pozwoli że też o coś zapytam. Jak dużo jedzenia nam zostało? Przetrwamy tu zimę? Dunn twierdzi, że powinniśmy ruszać za dużymi herbiworami na południe. Ja się z nim zgadzam, pozostawanie w jednym miejscu to ryzyko, zwłaszcza w tym miejscu, gdy Excalibur ma przewagę czasu, jeśli za szybko się do nich zbliżymy, może to nas kosztować wiele strat. Być może się mylę... Na Atherrę obym się mylił... Chyba pierwszy raz od dłuższego czasu się boję. Może już postradałem rozum od tego uciekania, ale z doświadczenia wiem że tam gdzie znajdują się Argonauckie relikty, tam szybko pojawiają się kłopoty. A jeszcze ta cholerna sprawa psioniki z pieprzonymi problemami z Imperium jakie to za sobą ciągnie. - Mel pociągnął z manierki.

- Strach całkowicie odbiera tobie rozum - podsumowała niezadowolona, zbliżyła się do naukowca i z każdym następnym słowem zbliżała się bardziej. - Czy ty chcesz nas wszystkich zabić, Melathiosie Sofitresie? Chcesz doprowadzić do tego, by całą planetę zbombardowano? Chcesz zniszczyć to, co pozostało dla nas w ruinach? Coś ty narobił, kretynie? - warknęła cicho będąc już przed samą jego twarzą. - Uważałam ciebie za osobę potrafiącą przewidzieć skutki własnych poczynań. Jak widać zamiast rozumu to Djozos jest twoim doradcą. Przemyślałeś jakkolwiek decyzję o ujawnieniu wyników badań, czy nawet się nie wysiliłeś? Jeśli nie wiedziałeś, co począć, czemu nie przyszedłeś z tym do mnie? W sali narad są tylko dwie osoby wyznające wiarę czegoś ważniejszego niż Imperium. Reszta, gdyby mogła rzuciłaby się nam wszystkim do gardeł, bo nasza wiara nie wpasowuje się w ich światopogląd. Ty dałeś im do tego narzędzie. Jeszcze nazywasz tę substancję ambrozją... Nie wzruszyło by mnie to z ust reszty, lecz z twoich? Uważasz, że jak wbijesz igłę w nowo poznany gatunek to przez noc jesteś w stanie wytwarzać ambrozję? Przez strach przemawia przez ciebie pycha i demagogia. Pogubiłeś się, a to co robisz jest katastrofalne w skutkach. - Ama Ala była wściekła, lecz mimo wszystko nie była skora do użycia czegoś więcej poza słowami. - Nie cofniemy już tego, co zrobiłeś. Gubernatora wraz z resztą nadgorliwych będzie trzeba powstrzymać przed radykalnymi decyzjami. Będę musiała po tobie posprzątać, więc proszę cię: zaprzestań tego, co robisz, bo sprowadzisz na nas klęskę. A ja na to na pewno nie pozwolę.

- Spokojnie. Wbrew pozorom też staram się nie doprowadzić do katastrofy. Przedstawiłem sprawę całemu zarządowi, bo każda strona zasługuje by znać prawdę. Gdybym chciał ukrywać przed kimś fakty to wielebna należała by to tej licznej grupki siedzącej w ciemnogrodzie, więc spójrz na to z tej strony. Poza tym teraz, gdy tajemnica stała się wiadomo wszyscy którzy mogli skorzystać na jej utrzymaniu wiele stracili, co może spowodować, że zechcą się zemścić co spowoduje ich ujawnienie. Być może moje metody pozostawiają wiele do życzenia, ale jestem człowiekiem logiki i faktów a nie mitów. Ja nie podchodzę do historii ludzkości jak do bajki opowiadanej dzieciom, czy alegorii dobrego i złego. Nie musisz mi mówić o skarbach Argonauckich ruin, jest na mnie wyrok śmierci bo zdradziłem tajemnice korporacyjne by chronić skarby przodków i wiem, że wszystko co się dzieje na tej planecie jest ze sobą powiązane. Teraz tylko czekam, wielebna zdaje się znać na polityce. Sprawdzam. Excalibur musi pokazać karty.- Mel odpowiedział stanowczo już lekko poirytowany tonem kobiety i jej wykładem. Fakt, że nie jadł śniadania, nie licząc samogonu nie pomagał.- Być może strach trochę przyćmił mój umysł. Być może mogłem rozegrać to inaczej, ale grałem takimi kartami jakie miałem, i na boginie dalej uważam, że postąpiłem słusznie. Teraz nie tylko Excalibur czy my wiemy o istnieniu tej substancji, ale Ci ważniacy w gajerach. Być może moje działanie doprowadzą do wojny, ale jeśli musimy walczyć o tę planetę by nazwać ją domem to niech tak będzie. - Mel zakończył. Czekał na odpowiedź Amy, która to rozpiekliła się jeszcze bardziej.

- Wy na prawdę nie macie pojęcia, z czym igracie, panie Melathiosie - przecisnęła przez zęby. - To nie jest labolatorium, doktorze. Tutaj po nieudanym eksperymencie nie da się rozpocząć od nowa. W świecie poza laboratorium konsekwencje są nieodwracalne. Wbijasz pan kij w mrowisko tylko dla tego, że możesz.

- Tak. Polemizować nad słusznością moich decyzji możemy długo, nie zmieni to jednak faktu, że choćby wielebna mnie przekonała do tego, że się mylę, a to łatwe nie będzie, to wydarzenia te już miały miejsce i nic ich nie zmieni. Czemu ma więc służyć to kazanie? Wywołaniu u mnie poczucia winy? Dziękuję, ale już winię się za ważniejsze sprawy. Dążysz do tego, żebym teraz ponownie wszystkich zebrał i powiedział im, że to wszystko było nieprawdą? Przykro mi, ale tak też uczynić nie mogę. Może wy macie taki zwyczaj w świątyniach by mydlić ludziom oczy, by żyli sobie spokojnie nieświadomi niebezpieczeństwa, ale ja tak nie potrafię. Nie chcę. Jeśli wiem, że stadu grozi wilk to szczekam, nie chowam się jak inne owce. Dobry pasterz powinien to zrozumieć. Miałem trzymać to w sekrecie przed zarządem kolonii? Kim bym wtedy był? Chyba tylko zdrajcą, lub co gorsze, tchórzem.

- Nie kpijcie sobie ze mnie, profesorze. Sprawa jest ważniejsza niż pańskie sumienie. Macie w ręku coś, co opieszałe podejście doprowadzi do tragicznych skutków. Raz już byłam świadkiem wojny, która powstawała na moich oczach. Drugi raz do tego nie dopuszcze. Nie zdajecie sobie sprawy, profesorze, jakie są konsekwencje waszego podejścia.

- I mówi to osoba duchowna? Myślałem, że wiara i te wszystkie historyjki opierają się na ocenie sumienia. Ambrozja jest niebezpieczna i właśnie dlatego jej istnienie musiało zostać upublicznione. Na razie wie o niej tylko zarząd kolonii, by mógł podejmować sprawne decyzje. Wiemy, że druga grupa też najpewniej ma do niej dostęp, więc w wypadku kontaktu posiadamy grunt do negocjacji. Ludzie Fundacji też o niej wiedzą więc w przypadku gdy zła prasa dotrze do Imperium będą mogli przeciwdziałać sankcją czy zbrojnej interwencji z tej strony, przynajmniej na naszą kolonię. Słucham więc. O co wielebnej chodzi? O to by zapobiec wojnie? Proszę w takim razie rozmawiać z gubernatorem, ja przedstawiłem jedynie prognozę. By powstrzymać Imperium. Powodzenia. Mój lud próbował i cała potęga Atherrańskiej floty i Spartaxańskiej armii zdołała jedynie na chwilę ich spowolnić. Jeśli wielebna Ama tak pragnie pokoju to może niech wyruszy w Wschodnie Szczyty jako nasz poseł i dyplomata by negocjować w Excaliburczykami. Słucham o co tak naprawdę wielebnej chodzi? Czy jest to zwykłe kobiece gadanie, tak by sobie tylko pogadać.

- Nie macie ani kszty odpowiedzialności za swoje czyny. Przedstawiając tą substancję, którą zuchwale nazywacie abrozją, fundacji, doprowadzicie do tego, że Imperium albo zmiecie z powierzchni ziemi, albo użyje do zniszczenia możliwości, które jeszcze posiadamy. Mam wam, doktorze, przypominać, o tym, że psionika jest kluczem do wiedzy, którą wspólnie badamy? Odszyfrowywanie zapisków, czy archeologia nie da nam takich możliwości. To jest nasz cel. Wiedza, która została zapomniana. Wypłynięcie tej substancji jest skrajnie niebezpieczne i destabilizujące możliwości pozyskania tej wiedzy. Kompletnie tego nie zauważacie i własnoręcznie przekazujecie broń w ręce imperium, która się boi tej wiedzy. Zrobią wszystko, by ją kontrolować, czy zniszczyć. To, co poczyniacie stawia was nie po tej stronie, po której powinniście być. Opamiętajcie się, zanim dojdzie do czegoś gorszego.

- Cieszę się że wielebna podziela moją opinię na temat psioniki, rzadko kiedy słyszy się takie głosy w Imperium, ale proszę zrozumieć, że jeśli nie ja to wyniki tych badach równie dobrze przekazał by doktor Kruger, Nae czy ktokolwiek inny pracujący w laboratorium. Nie ujawniając tych danych gubernatorowi, prawnemu przedstawicielowi Imperium czy ludziom z fundacji, zostałbym uznany za zdrajcę Imperium. Badania zostały zlecone odgórnie. Wyniki musiały się pojawić, to była kwestia tego kto i kiedy. Tak, mogło to mieć miejsce później, ale później mogło mieć konsekwencje jeszcze gorsze niż teraz. Teraz mamy czas się przygotować. Opracować strategie. Nie wiem czy wielebna Ama słyszała, ale owi przedstawiciele fundacji kazali mi zamknąć dalsze badania, zniszczyć dotychczasowe dane i wydalić obiety z koloni. Mamy zapomnieć o sprawie. To znaczy, że Imperium jeszcze się o tym nie dowie. Rozumiem wasze obawy, ale jedynie co zostało z wyników to ta próbka - Mel wyjął niebieską fiolkę z kieszeni - oraz dane na dysku, do których tylko ja mam dostęp. Wiem, że Imperium zrobi wszystko by zniszczyć Ambrozję. Sam to powiedziałem na zebraniu, ale wiem też że w Imperium są ludzie, którzy mogę chcieć tej substancji do innych celów. - Mel przez chwilę patrzył na wielebną. - Ale masz rację, to nasze dziedzictwo. Pozostałość ze złotej ery ludzkości. Z czasów, gdy bogowie przemierzali wszechświat a nie byli tylko produktem mitów i legend. Przechowaj to dla mnie. Nie jestem w stanie zniszczyć wszystkiego. - Mel przekazał Amie fiolkę z Ambrozją. - Być może wiara wygra tam gdzie zawiodła nauka.

Kapłanka nieco się uspokoiła, choć w dalszym ciągu była zła. Sceptycznie przyjęła próbkę, której się przez chwilę przyjrzała. Wróciła do naukowca.

- Jest nas za mało, byśmy mogli pozwolić sobie na błędy, czy wrogość wobec siebie. Więc przyczyń się do sprawy zajmując się nauką. Politykę pozostaw mi. I na bogów, racz powiadamiać mnie o sprawach dotyczących argonautów i badań nad nimi. I przestań nazywać to ambrozją.
Mel popatrzył chwilę na Amę. Nie był pewien czy jej słowa miały go ponownie urazić, czy może była to szczera obserwacja. W końcu Mel odpowiedział. - Będę o tym pamiętał. Co do ruin to chyba najlepiej by było gdyby wasza świątobliwość towarzyszyła ekspedycji badawczej.

- Owszem, planuję, acz szczegóły omówimy w bardziej dogodnym czasie - odpowiedziała zauważalnie z ulgą. Wyglądało na to, że się uspokoiła. Skitrała fiolkę w szaty i przez chwilę milczenia nabrała nieco emocjonalnego dystansu do sytuacji. - Przez zimę z głodu nie wymrzemy, acz też nie będzie się przelewać. Relokacja będzie musiała wziąć pod uwagę wymóg znacznie większej powierzchni uprawnej. Mam nadzieję, że ekspedycja wykaże też miejsca, które były wcześniej używane w tym celu. To znacząco ułatwiłoby sprawy.

- Też na to liczę - potwierdził Mel. - Argonauckie ruiny często znajdują się przy wielkich rzekach, tak też jest i tym razem. Oprócz akweduktów zapewniających świeżą wodę w mieście fajnie byłoby trafić na stare rowy melioracyjne, które można odnowić.

- Przed zasianiem czegokolwiek chciałabym dowiedzieć się, co rosło tam wcześniej. Odtworzenie wszystkiego po "staremu" spisze się na tych ziemiach najlepiej. Plany, role każdego z budynków... Potrzebujemy odbudować miasto z jego ruin i tchnąć w nie życie takie, jakie było za czasów jego świetności. Co do najdrobniejszego szczegółu... - odpowiedziała podążając myślą, którą ucięła z uwagi na nieodpowiedni czas. Westchnęła i przyjrzała się naukowcowi bardziej przyjaźnie. - Od przesiadywania w laboratorium zapomnieliście, co zażywać na uspokojenie ducha. Zaczniecie pojawiać się na obrządkach, to napady strachu będą waszą przeszłością. Djozos jest tylko złudnym doradcą, który przegania sroki.

Melathios ukłonił się lekko, schował manierkę i odszedł w swoją stronę.
 
Proxy jest offline  
Stary 19-01-2018, 18:55   #175
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Ama Ala, Carl Cabbage
Habitat administracji


Krótko po szybkiej wymianie zdań z sekretarką Ama została zapowiedziana i gubernator zaprosił ją do gabinetu.

- Przepraszam za szurające drzwi, czasem tak mają od kiedy pająkomyszy dobrały się do instalacji. W czym mogę pomóc Wielebna Ala? Nalegała pani na spotkanie. - Mężczyzna wskazał jej krzesło, a gdy usiadła, sam usadowił się w wygodnym skórzanym siedzisku za biurkiem, jednym z niewielu zbytków które pozostały tu z czasów pierwszego gubernatora.

- Zgadza się, gubernatorze, nalegałam - potwierdziła kapłanka spokojnym zachrypem. - Planowałam przeprowadzić ją w bardziej dogodnym czasie, choć w wyniku pojawienia się ostatnich informacji, musiałam nadać sprawom szybszy bieg... - wyjaśniła nieco niechętnie nastawiona do wspomnianej sytuacji. - Na wstępie chcę zapewnić, że przez zimę nie zemrzemy. Przynajmniej z głodu. Co do innych powodów... Mam wrażenie, że szykujemy się na wojnę z excaliburczykami... - dopowiedziała bardziej w celu potwierdzenia, lub zaprzeczenia wrażenia u osoby decyzyjnej.

- Wszystko wskazuje na to, że ona już się rozpoczęła i nie z naszej woli - westchnął Carl Cabbage. Ama znała historię gubernatora, nim został dyplomatą walczył w obronie zacofanej rodzinnej planety przez dwie dekady przeciwko doskonale uzbrojonym piratom. Był już zmęczony walką i widać było to na jego twarzy. - Wojnę nie zawsze rozpoznaje się po wybuchach i żywności na kartki. Czasem przychodzi cicho. Póki co nie martwię się specjalnie, na orbicie jest okręt wojenny i działania naszego widma ograniczyły się do szpiegostwa i być może - duże być może - sabotażu. Ale przygotowujemy się na eskalację. Nie wiadomo jak długo będziemy pod bezpiecznym płaszczem Floty, a jeżeli ich ochrona zniknie, chcę przygotować naszych ludzi najlepiej jak się da. Nie chcę stracić kolejnej ojczyzny, Wielebna Ala.

- A ja i tego domu, gubernatorze - po raz kolejny ochryple potwierdziła. - Nie mniej, nie wszystkie wieści docierają do szklarni. Mając też na głowie wyżywienie kolonii nie wszystko biorę pod uwagę, jak najbardziej mogę się mylić, jednakże obawiam się, że przez excaliburczyków to my jesteśmy odbierani jako agresorzy. Oni są zmuszeni bronić się przed nami. Może niekoniecznie przed osobami w koloni, a przed wartościami, które kolonia sobą przedstawia. Odnalezienie ich będzie wiązało się z bardzo agresywną postawą z ich strony. Postawą obronną rzecz jasna.

- Chciałaby pani być emisariuszem Wielebna? - zapytał gubernator. - Odważnie, ale czuję się w obowiązku przypomnieć, że według oględzin naszego wraku został on ostrzelany właśnie przez Excalibura, były to pierwsze strzały oddane w tym konflikcie. To było ostrzelanie bezbronnego niczego nie spodziewającego się celu. Jeżeli ci ludzie reprezentują takie wartości, prawdopodobnie zostałaby pani zakładniczką, nie negocjatorem. Lub psionicznie wypraliby pani mózg. Mam hipotezę że właśnie to czynili - wyciągali nas z zamrażarek po jednym, potem pranie mózgu i jak kandydat był całkowicie przekabacony - brali się za kolejnego. Nie mogę pozwolić na takie ryzyko, jest pani jednym z filarów naszej społeczności.

- Unieszkodliwienie potencjalnego zagrożenia różni się od komendy "zabij", gubernatorze. A to mogli uczynić bez najmniejszych oporów już wcześniej. Tak się nie stało. Nie mniej, wgląd w raport o naszym incydencie byłby niezmiernie pomocny przy usystematyzowaniu wiedzy. Odpowiedni czas i na to będzie musiał się znaleźć. - Kapłanka na chwilę zawiesiła głos i myśli w przestrzeni, po czym zwróciła się do mężczyzny z wtrąceniem. - Rozumiem, że jest pan w obowiązkach, acz z chęcią poczęstowałabym się z panem trunkiem.

- Jeżeli będę miał taką możliwość, zamierzam ich schwytać i postawić przed wymiarem sprawiedliwości. Nie wykluczam jednak, że mogą stawić zaciekły opór, wówczas nie będę miał wyboru i muszę zezwolić na użycie siły. Raport był przedstawiony jakiś czas temu na zebraniu Gabinetu, panna Meere powinna mieć zapiski. Proszę poprosić ją o stenogram i kopię sprawozdania. Natomiast jak najbardziej dam się zaprosić na coś mocniejszego. - Karl zerknął na zegarek na ścianie. Zabrał go z mesy Nadziei, pokazywał czas lokalny, imperialny oraz uniwersalny floty - Nie piję w trakcie obowiązków, chyba że picia wymagają, więc może w jadalni za dwie godziny? Skończę wachtę, a Wielebna znajdzie nam jedną z nowych buteleczek Avalońskiej Księżycówki.

- Boreite na kánete perissótera me evgéneia pará sovarótita...1 - wychrypała przyglądając się zagarowi. - Wybiorę zatem coś odpowiedniego, acz wolałabym zachować rozmowę w cztery oczy. Możemy pozostać w tym gabinecie.

- Czyli spotkanie robocze? Nie widzę przeciwskazań, to miejsce też jest odpowiednie. W tej sytuacji mój barek jest do dyspozycji, niestety jest tam wyłącznie nasz lokalny specjał z pierwszego pędzenia.

- Poproszę panią Meere o kopię i pojawię się za dwie godziny, gubernatorze - podsumowała po czym powstała z krzesła.

Dwie godziny później przyniesiona przez kapłankę butelka trafiła na stolik i została rozlana do szklanek. Była cierpka, nieco gorzkawa i miała porządnego kopa. Wyglądało na połączenie, które Ama preferowała.

- To chyba nie samogon Teodora, prawda - Karl przyjrzał się trunkowi.

- Po części. Jego wykonania, lecz z recepturą popularną w sektorze Hellańskim. Niewiele odbiega od pierwowzoru. Odpowiedni do sytuacji. Rozlewany zawrówno do toastów, zwycięstw i porażek - wychrypała również przyglądając się brązowawym zabarwieniu. - Za nowy dom - wzniosła szklanicę.

- Za nowy Dom - stuknął szkłem gubernator - oby zapanował na nim pokój.

- Jeśli gubernator pozwoli... Ama - wyszła z propozycją przejścia z relacji służbowej na bardziej personalną.

- Nie widzę przeciwskazań. Możemy śmiało być po imieniu Wiel... Amo, przynajmniej tu, prywatnie. Nie chciałbym by wśród ludzi powstało błędne wrażenie że rządzi nimi klika przyjaciół, a nastroje bywają różne. Poza tym doświadczenie już dawno mnie nauczyło, że tytuły i droga służbowa pozwalają uniknąć wielu kłopotów i nieporozumień. Ale to takie gadanie starego urzędnika i oficera. Jak to wygląda od strony religii? Zapewne też macie hierarchię?

- Jeśli tego potrzebujesz, niech tak będzie - skinęła głową i wzięła skromny łyk trunku. - Rozumiem twój punkt widzenia, choć mam całkowicie odmienne zdanie na ten temat. Ale tak to już jest, jak człowiek spędza życie w grupie tworzącej wspólnotę, a w grupie trzymającej się sztywno wytyczonej hierarchii. Religia Hellańska nie kieruje się takimi samymi prawami jak wojsko. Nie przewiduje formalnej hierarchii w kapłaństwie. Jedyną hierarchią, którą się rozdziela to bogowie i człowiek. Kapłani po święceniach nie są rojem posiadającą jakąś wspólną jaźń... Każdy pełni odpowiednią rolę. Jedne mogą odbijać się większym echem, drugie mniejszym. Wszystko przychodzi naturalnie, nie jest narzucane. Widzisz Carlu... Wspólnota nie rywalizuje sama ze sobą. Skupia się na ważnych dla niej wartościach. Jej więzi mogą przeskakiwać znacznie większe problemy i są zdolne do większych poświęceń, niż żołnierz walczący za sprawę kogoś tak odległego w galaktyce, że równie dobrze nieistniejącego. - Kapłanka spojrzała na gubernatora. - Jeśli od razu chcesz zapytać o to, tak bogowie mojej religii są dla mnie bardziej prawdziwi niż Imperator zasiadający na tronie Imperium. Prawdę powiedziawszy... To dla ciebie obie kwestie są równie nienamacalne - podsumowała z półuśmiechem.

- Całe życie byłem ateistą, ale po przydziale do ambasady spędziłem dużo czasu z ludźmi wyznającymi taką czy inną religię i trochę trwało zanim to ogarnąłem. Doszedłem do wniosku że chodzi o oddanie i dalekowzroczność. Oboje patrzymy w przyszłość i chcemy jej jak najlepszej dla naszych ludzi. Tyle że ja wierzę w to, że społeczeństwo wymaga porządku, gdyż chaos jest destrukcyjny. To oznacza prawo, to oznacza struktury społeczne i hierarchię. Nie zawsze musi mi się to podobać, ale robię co należy, gdyż mam na uwadze wyższy cel. Przykładowo to co robię teraz - myślisz że zostałem gubernatorem bo to wspaniała robota? Dobrze wiesz jak wygląda przewodzenie ludźmi w ciężkich czasach. Ale ktoś musiał to zrobić. DuVall nie dawał rady, mimo że pomagałem mu jak mogłem, właściwie robiłem wszystko za niego. Tak więc oto ja - Gubernator jednej malutkiej osady. Mogę równie dobrze nazywać siebie sołtysem, ale ludzie potrzebują poczucia siły, by czuć się bezpiecznie, a ja potrzebuję tytułu i autorytetu by wojsko i Fundacja nie weszły nam na głowy.

- Nie przeczę, że nie jesteś odpowiednią osobą. Pełnisz to stanowisko, bo potrafisz zarządzać ludźmi. Sami ciebie wybrali. To jest silna karta. Twoje metody są sprawdzone, w końcu bez nich Imperium nie rozrosłoby się na tak wiele sektorów. Jak widać uniwersalne metody w większości się sprawdzają. Nie wydaje mi się, by Avalon od jakiegoś czasu dalej zaliczał się do tej większości. Uniwersalność będzie powodowała w bardzo niedalekiej przyszłości problemy, które bardzo spowolnią rozwój kolonii, lub nawet go powstrzymają.

- Obawiam się droga Amo, że uczyłem się w jeszcze bardziej zamordystycznej szkole niż Imperium. Kirke, moja ojczyzna była podobną kolonią do tej - tyle że wylądowaliśmy na jałowej skale z ledwo dającą się wytrzymać atmosferą. Z pierwszych kolonistów umarło około trzech czwartych. Z głodu. Cofnęliśmy się cywilizacyjnie do epoki pary i potrzebowaliśmy czterech centurii by ponownie wystartować w kosmos, bo wszystkie środki szły na przeżycie. Z imperium mieliśmy do czynienia raz na sto lat, gdy poborca przybywał po daninę i zawsze było to wydarzenie na skalę pokolenia. A gdy byliśmy na etapie pierwszych satelit i prostych promów przybyli piraci z napędem nadświetlnym, bronią energetyczną... dwadzieścia lat walczyliśmy w nierównej wojnie. Jeżeli uważasz Imperium za twór autokratyczny, to wyobraź sobie moją Kirke - wszystko było ustawione na maksymalną efektywność, nic nie mogło się marnować. Kultura była zabroniona, podobnie jak religia czy nawet uprawianie sportów. Bo marnowały energię i zasoby ludzkie. Ostatecznie zwyciężyliśmy... przetrwaliśmy. Ale do czasu. - Karl wypił głębszego, najwyraźniej przyszło do niego jakieś wspomnienie które spowodowało ból.

- Ja również straciłam swoją planetę i swoich ludzi. Wszystko, co budowały pokolenia legło w gruzach. W moich snach cały czas jestem na Demuzji. Widzę twarze, z którymi się wychowywałam, widzę budowle w których spędziłam całe swoje życie. Bezwartościowa dla Imperium planeta, gdzie był tylko piach, skały i drapieżniki. Wszyscy mieli tylko siebie. Gdy szczytem technologii są prymitywne stopy metalu i wykorzystanie naturalnych elementów otoczenia... Kultura jest bogata. Do momentu, w którym Imperium nie postanawia zrobić z planety ścieku wszystkich mentów i szumowin. Teraz jest tam legowisko wszystkiego, do czego nie chce się przyznać Imperium.

- Demuzja była przeznaczona na planetę więzienną? Często jałowe i bezużyteczne planety mają takie przeznaczenie. Moja Kirke też by tak pewnie skończyła, ale były na niej rzadkie kopaliny. Jednak o ile pamiętam, lokalna populacja jest wówczas przenoszona na planety o lepszym ekosystemie. Co zresztą jest poprzedzone co najmniej stuletnim okresem przejściowym. Zdaję sobie sprawę że to co mówię jest sytuacją idealną zwykle tylko na papierze ale przepisy mówią jasno o pewnych procedurach, a procedur nie da się ominąć. Przynajmniej nie wszystkich. Co się stało?

Ama Ala uśmiechnęła się gorzko i odwróciła wzrok na dłuższą chwilę.

- Państwa prawa świetnie wyglądają w teorii, Carlu. W praktyce niedociągnięcia są ukrywane, by nie umniejszyć jakże światłemu celowi. I ypomoni einai mia epistimi...2 - dodała zamyślając się. W końcu wzięła kolejny łyk i zrzuciła z głowy mętne myśli. Spojrzała na gubernatora bardziej surowym i zmobilizowanym wzrokiem. - Kolonia będzie się przenosić na ruiny miasta argonautów. To pociąga za sobą rozwiązanie twojego kontraktu z Fundacją na piastowanie stanowiska gubernatora. Otrzymałam propozycję przewodniczenia nowemu miejscu. Na razie nieoficjalną i ze wskazaniem "na wyłączność", lecz nie zgadzam się z tym. Twoje metody są skutecznie, lecz nie sprawdzą się w przypadku Excaliburczyków. Chcę, byś na nowym miejscu zajął się tym, z czym umiesz sobie radzić, a resztę pozostawił mi. Wszystko, co tyczy się kultury poprzednich lokatorów.

- Ludzie z Excalibura są winni piractwa, a przynajmniej domniemanie winni. Jeżeli zostaną odnalezieni, zostaną aresztowani w celu ustalenia winy. Ale jak mówisz - to już nie będzie mój problem, mój kontrakt kończy się wraz z przenosinami. Z tego co mi wiadomo, nowy gubernator przybędzie na pokładzie statku z osadnikami wiosną, może więc masz świeższe informacje. Chyba że znów zostanie przez piratów ostrzelany... wierzę jednak że obecność okrętu wojennego na orbicie skutecznie ostudzi ich zapały. Prawdopodobnie będę jeszcze doradzał przez jakiś czas nowemu gubernatorowi, potem zamierzam aplikować na dowodzącego sterowcem. Nie jest to co prawda mostek okrętu, jednak myślę że poczuję się tam dobrze. Ciekawi mnie natomiast jedno - skąd twoja teza, że moje metody nie sprawdzą się wśród ludzi z Ekskalibura?

- Postaw się na ich miejscu, Carl. Odkryli coś, lub zostali czymś, co Imperium równa z ziemią. Jeśli wiesz, że zostaniesz posądzony lub pozbawiony życia - walczysz o nie. Owszem, uszkodzili Nadzieję i przywłaszczyli pokaźną część naszych zasobów. Zabrali też ze sobą osoby, którym psionika jakkolwiek jest bliższa. W wyniku nieszczęśliwych okoliczności straciliśmy trzy osoby, owszem. Mogli zadać nam poważniejsze rany, nawet zabić wszystkich, lecz się powstrzymali. Nie chcą z nami walczyć. Raport po części to potwierdza. Odebrali broń, transportery i całą technologię. Zniknęły wszystkie filtry do wody. Tysiąc sztuk. Wszędzie w okolicy jest woda. Wszędzie w okolicy można poruszać się pojazdami lądowymi. Dalej stoją w hangarach. Zabunkrowali się na ciężkodostępnym terenie, gdzie może być ciężko o wodę pitną. Walczą o swoje i dość łagodnie nas traktują. Chcesz ich postawić przed sąd. Ja chcę dowiedzieć się, co odkryli. Z tobą będą walczyć. Ze mną będą mogli negocjować - zakończyła całkiem sprawny wywód. Następnie wzięła łyk kończący szklankę i dodała ochryple. - To, co znaleźli nie czyni człowieka "piratem" chcącym zarobić na życie grabierzą.

- Piratem czyni natomiast człowieka podziurawienie kabiny niczym nie spodziewającej się tego pasażerskiej jednostki za pomocą dwucalowego działka okrętowego - zabrzmiało to tak lodowato i twardo, że wyraźnie powiedziało "nie patyczkuję się z piratami" - Tego kto wydał rozkaz i tego kto pociągnął za spust postawię przed sądem, natomiast co do pozostałych z całą pewnością odbędzie się śledztwo które odkryje co naprawdę się wydarzyło. Według tego zostanie podjęta decyzja.

Kapłanka uśmiechnęła się gorzko. Nie mogła spodziewać się czegokolwiek innego. Stary Cabbage był jak koń pociągowy, który został nauczony jednej rzeczy, gdzie każde odstępstwo nie mieściło się w głowie. Nie podejmowała dalej tematu, który mógł jedynie zaognić relację. Różnice zdań każdego z obecnych w gabinecie gubernatorskim nie podlegały dyskusji. A jednak trzeba było się dogadać.

- Nie możemy dopuścić do wybuchu wojny, Carl. Do tego każde z nas musi ograniczyć się do rzeczy, z którymi poradzi sobie najlepiej. Będziemy się uzupełniać, pomimo różnicy zdań. Tak będzie najlepiej. Dla nas, dla kolonii i jej przyszłości.

- Jeżeli mnie zastąpisz, będę cię wspierał jak potrafię. Choć, szczerze mówiąc, nie sądzę by tak się stało. Raczej przyślą nam jakiegoś niekompetentnego figuranta w stylu DuValla i będziemy tak jak wcześniej musieli odwalać robotę za niego - Karl poważnie odpowiedział kapłance. - Ale udawanie że wojny nie ma, nie zda rezultatu. Oni już nas szpiegują, sabotują nasze działania, uderzyli już trzykrotnie bezpośrednio. Jeżeli to nie jest wojna w naszej niewielkiej, kolonialnej skali, to zjem swój beret. Ale nie martw się, postaramy się ograniczyć niezbędne ofiary do minimum i każdemu kto się podda zapewnimy sprawiedliwy proces. Mam nadzieję że większość kolonistów nawet nie zauważy tego konfliktu.

- Również mam taką nadzieję - przytaknęła ze skinięciem głowy i sięgnęła do butelki, by rozlać jeszcze trochę trunku do szklanek. Następnie uniosła swoją do góry, by ponownie wznieść ochrypły toast. - Za dobro tutejszych.

Rozmawiali jeszcze przez chwilę, po czym wrócili do swoich obowiązków.

______________________________
1 - [Hellański] Grzecznością więcej wskórasz niż surowością...
2 - [Hellański] Cierpienie jest nauką...
 
Proxy jest offline  
Stary 20-01-2018, 01:04   #176
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Bruno uśmiechnął się rozbrajająco do Dominique Bouleau. Kobieta była wyraźnie zmęczona i zestresowana. Nic dziwnego w jej sytuacji.
- Uczynił bym tak... - rzekł Bruno na jej prośbę, by nie zbliżał się do jej syna. [i]- ... gdybym mógł. Wiesz, że twój syn ma dar. Bez pomocy... może się on mu wyrwać z pod kontroli... może dojść do czegoś złego... Proszę, pozwól mi wam pomóc. Obiecuję, że zrobię co możliwe, by nie widziano nas zbyt wiele razem. Wiem jak ci ciężko, ale nie musisz stawiać temu czoła samotnie. Pozwól sobie pomóc.[/i - Bruno zamilknął na chwilę.
- Poza tym,... chłopak jest mądry, i udowodnił, że potrafi się wymykać, z pewnością będzie na własną rękę badał swój dar. Bez kogoś kto go poprowadzi... wiesz jak to mogło się dziś skończyć... prawda? Widziałaś drwali? Pozwól mi poprowadzić chłopaka, a postaram się uchronić go przed czymś podobnym. Co ty na to Dominique?
Bruno uśmiechnął się do niej szczerze, próbując dodać nieco otuchy.
Nie powiedział jej oczywiście jakie to zagrożenia sprowadzi na jej syna w zamian... nie powiedział jej jak jego szkolenie wyglądało... niech myśli, że to tylko medytacja i wyginanie łyżki siłą woli... bo prawda była o wiele straszniejsza.

***

Dawno temu, gdzieś na pewnej asteroidzie...
Młody Bruno usiadł ze skrzyżowanymi nogami w środku koła wyrytego w kamieniu. Młodzieniec i jego mentor znajdowali się w jednym z opuszczonych tunelów, jaki ciągnęły się w nieskończoność pod skorupą dryfującej przez próżnię asteroidy.
W pomieszczeniu panowała zimna ciemność. Jedynie cztery świeczki niemrawo rozpraszały mrok.
Bruno uniósł kanister nad głowę i oblał się benzyną. Ostry chemiczny zapach wdarł się brutalnie do jego nozdrzy. Nieco lepki płyn spłynął po jego głowie i po nagim torsie, wyzwalając na jego skórze gęsią skórkę. Bruno powtarzał sobie, że to z zimna, nie ze strachu.
- Skoncentruj się na bólu, musisz go opanować - rzekł Talzadar surowo.
Chłopak niepewnie odstawił blaszany pojemnik na bok i sięgną drżącą ręką do jednej z otaczających go czarnych świec. Rozległ się delikatny odgłos wybuchającej benzyny, z sykiem płomienie rozpełzły się po ciele mężczyzny. Dookoła zawirowały płatki tlącej się szaty.
Siedział tak cały w płomieniach,W dalszym ciągu nogi miał skrzyżowane po turecku, lecz tułów utrzymywał się sztywno w pionie. Zgarbił plecy i rękom Obią z całej siły uda. Mocno zacisną powieki - nikt nie ma dostatecznie silnej woli, by spalić się z otwartymi oczyma. Jego blond włosy zdążyły już sczernieć, tysiące koniuszków tliło się pomarańczowym blaskiem niczym płonąca miotła. Wtedy ożywiły się cienie dookoła, niczym oleista ciecz spłynęła ze wszystkich stron na zmaltretowane ciało Bruna, dusząc powoli ogień, póki nie został zdławiony ostatni płomyk.
Pozostała tylko para, oleisty dym i przytłaczający swąd palonego ciała. Bruno w dalszym ciągu zachowywał pozycję siedzącą, choć włosy miał zupełnie spalone, a twarz uczernioną jak wędrowny komediant. Drżał pod wpływem szoku i bólu. Skóra na grzbietach jego dłoni była przepalona na wylot i widać było nagie kości.
Nagle Bruno uniósł powieki, które pękły niczym spieczona skórka chleba. Z pod powiek wypłynęło białko oczu. Czarnymi dziurami spojrzał na stojącego spokojnie Talzadar 'a.
- Widzę cę mistrzu - rzekł, mimo iż z jego spieczonego gardła dobył się jedynie nie artykułowany skrzek.
- Teraz odnów swe ciało - rzekł Talzadar spokojnie.

***

- Chcę go jedynie uchronić. - rzekł Bruno do matki Louisa, gdy pod jego powiekami powoli mijały koszmary z jego młodości.

***

Noce bywały dość chłodne. Bruno przykucnął na drzewie, jego pole maskujące skrywało go przed wzrokiem, nawet, gdyby ktoś był w stanie przebić wzrokiem gęstą niczym smoła ciemność, nie dostrzegł by go.
O umówionym czasie zjawił się Zachary. Bruno odczekał jeszcze chwilę, by upewnić się, że nikt go nie śledził, po czym zeskoczył na dół wyłączając pole maskujące.
Podczas gdy mężczyźni rozmawiali, mały dron naszpikowany elektroniką bacznie monitorował okolicę.
Bruno zwięźle, pozostawiając swe źródła w swerze milczenia, przekazał Zacharemu czego się dowiedział.
Musiał z nim też przedyskutować sprawę Chrisomalos i badań jakim miały zostać poddane...


***

Przyszła do niego. Wiedział, że to nastąpi. Rozkoszował się jej zapachem, jeszcze nim go dotknęła, nim przycisnęła swe ciało do niego. Była zmarznięta. Pragnął ją przytulić, rozgrzać.. rozpalić... Powstrzymał się. Dał jej działać, dał jej szansę by się zdeklarowała. Pragnął... potrzebował to usłyszeć.
Jej drobne palce musnęły jego obrożę. Widział głębokie uczucie w jej oczach. Nic nie powiedział. Obroża nic nie znaczyła. Jej słowa... czy one coś znaczyły? Kłamstwo, które stało się prawdą. Świadomy wybór... tak, tylko nie jej... to on.. czuł równocześnie wstyd, że tak nią manipulował i zadowolenie z dobrze wykonanej roboty, też... Czy robiło to z niego złego człowieka? Nie, ale inne rzeczy które zrobił i... może znów zrobi... zapewne tak.
Gdy spuściła wzrok, Bruno uniósł ramię, delikatnie aczkolwiek zdecydowanie, uchwycił jej brodę swymi palcami i zmusił ją, by spojrzała mu w oczy. Przez chwilę wpatrywał się w jej ciemne głębokie oczy. Tak łatwo było by ulec jej, zatracić się w tym uroczym spojrzeniu... ale czy mógł sobie na to pozwolić? Czy potrafił jeszcze komuś prawdziwie ufać? Chciał... Lecz jego czyny zadawały kłam jego pragnieniom. Delikatnie, wślizgnął się do jej umysł, musiał sprawdzić, czy dobrowolnie przyszła do niego, czy... pracowała dla kogoś? Miała go szpiegować? Komu miała składać raporty.... czy popadał w paranoję?
Jego palce przesunęły się, podążając linią żuchwy, gładząc delikatną skórę. Przewędrowały delikatnie pieszcząc jej policzek, aż za jej ucho, by potem prześlizgnąć się po jej karku. Dopiero wtedy Bruno cofną rękę. Wydała mu się dziwnie lepka... gdy na nią spojrzał, na chwilę zalśniła szkarłatem. Ciarki przepełzły po jego kręgosłupie. Krew, świeża lepka krew.... ale skąd... Lecz nim zdążył zareagować... krew znikła... miał omamy? Nie ważne, nie teraz...
- Nie musisz walczyć... poddaj się. Po prostu się mi poddaj... - rzekł uwodzicielsko, nieco ochrypłym głosem. Przyciągnął ją i przywarł swym gorącym ciałem do niej, całując ją namiętnie.

***
Odkrycie ruin Argonautów bardzo zainteresowało Barona. Wszak nie był znawcą historii... jednak bardzo pragnął je zobaczyć.
Dlatego zgłosił się na ochotnika do następnej wyprawy.

Starał się też po kryjomu, za zgodą lub bez Dominique, spotykać z chłopakiem. Był ciekaw jego mocy, bo ta wykraczała, jak się zdawało ponad normę. I rzeczywiście pragnął chłopaka nauczyć, pomóc i nakierować.

Bywał też na obrządkach wielebnej Ama Ala, choć raczej starał się pozostawać z tyłu. pragnął jednak poznać więcej z jej wiary. Miał nadzieję, że zostaną sojusznikami.

Dalej też szpiegował, przekazując ważniejsze informacje Zacharemu.
 
Ehran jest offline  
Stary 28-01-2018, 20:40   #177
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację

Dni po lądowaniu: 172. Czas do zimy: 6 dni
Planeta XA82000-0/Avalon

Herman Bruno von Bismarc

Gdy spuściła wzrok, Bruno uniósł ramię, delikatnie aczkolwiek zdecydowanie, uchwycił jej brodę swymi palcami i zmusił ją, by spojrzała mu w oczy. Przez chwilę wpatrywał się w jej ciemne głębokie oczy.

- Panno Nicol Brooks. – głos Kapitana odbił się echem w jego głowie. Nie było to wspomnienie rozmowy bezpośredniej, a raczej przez komunikator.– Taki jest mój warunek. Będziesz mówić mi o wszystkim, a mając dowód winy wydasz Bismarca.

Tak łatwo było by ulec jej, zatracić się w tym uroczym spojrzeniu... ale czy mógł sobie na to pozwolić? Czy potrafił jeszcze komuś prawdziwie ufać? Chciał... Lecz jego czyny zadawały kłam jego pragnieniom. Delikatnie, wślizgnął się do jej umysł, musiał sprawdzić, czy dobrowolnie przyszła do niego, czy... pracowała dla kogoś? Miała go szpiegować? Komu miała składać raporty.... czy popadał w paranoję?

- Czuję, że doprowadzi nas do załogi Excalibura. – ten sam głos co wcześniej walczył, by schować się za innymi myślami. Wtedy głos cichł, a Bruno patrzył oczami wyobraźni Nicol, jak pochyla się nad pacjentem.

Jego palce przesunęły się, podążając linią żuchwy, gładząc delikatną skórę. Przewędrowały delikatnie pieszcząc jej policzek, aż za jej ucho, by potem prześlizgnąć się po jej karku.

- Zrobię to kapitanie.

Dopiero wtedy Bruno cofną rękę. Wydała mu się dziwnie lepka... gdy na nią spojrzał, na chwilę zalśniła szkarłatem. Ciarki przepełzły po jego kręgosłupie. Krew, świeża lepka krew.... ale skąd... Lecz nim zdążył zareagować... krew znikła... miał omamy? Nie ważne, nie teraz...

- Nie musisz walczyć... poddaj się. Po prostu się mi poddaj... - rzekł uwodzicielsko, nieco ochrypłym głosem. Przyciągnął ją i przywarł swym gorącym ciałem do niej, całując ją namiętnie.

Dni po lądowaniu: 172-178. Czas do zimy: 6-0 dni
Planeta XA82000-0/Avalon

Herman Bruno von Bismarc

Dominique Bouleau wiedziona zdradliwą logiką Barona ostatecznie zgodziła się na tajemne szkolenia Louisa. Chłopak rzeczywiście niezwykle szybko i z dużą łatwością wykonywał kolejne ćwiczenia. Hermann nigdy wcześniej nie widział tak uzdolnionego psionicznie chłopca. Już teraz w wieku niespełna siedmiu lat dorównywał niejednemu dorosłemu członkowi Czarnego Oka, choć oczywiście w porównaniu z nimi brakowało mu wciąż wiele doświadczenia i okrutnej przebiegłości.

Wiedziony przeczuciem i odkryciem w Nicol Brooks szpiega, Baron odkrył, że również żołnierze Juno Hope baczniej mu się przyglądają. Musiał poruszać się niezwykle ostrożnie.

Doskonale wiedział o badaniach, trwających w kolonii nad Bimbrownikami, choć póki co nie było możliwości by umieścić permanentny podsłuch w strzeżonych pomieszczeniach laboratorium, często wysyłał swój umysł w tamto miejsce. Dzięki temu wiedział między innymi o tym, że Nae z nieświadomą pomocą Krugera opracował metodę neutralizacji toksyn Ikhoru.


Nae "Tek" Tinnoe, Melathios Sofitres

Badania nad Chrysomallos postępowały powoli z racji na braki w laboratorium. Udało się jednak ustalić, że to Ambrozja jest odpowiedzialna za zdolności psioniczne Bimbrowników i wydestylować jej próbkę. Próbkę, która po neutralizacji toksyn mogłaby posłużyć innym zwierzętom, a być może nawet ludziom.

Ambrozja nie jest hormonem. Istnieje oczywiście hormon sterujący wydzielaniem ambrozji przez bimbrowników, ale to niebieskawa substancja, sama w sobie nadaje owe niezwykłe zdolności. Działanie Ambrozji nie polega na stymulacji organizmu do lepszego działania. Dlatego też organizm normalnie nie nadający się do psioniki jest w stanie się nią posłużyć bez ryzyka przeżycia traumy psionicznej. Jednak według Krugera, im sprawniejszy umysł, tym efektywniej będzie mógł korzystać z Ambrozji.

Niezwykle trudno było zrozumieć mechanizm działania Ambrozji, lecz im dłużej zespół laboratoryjny się jej przyglądał, tym częściej pojawiały się głosy, że została ona specjalnie "zaprojektowana", przez inteligentny byt. Miała zdolność ingerencji w linię DNA, ale czyniła także coś jeszcze. Coś czego nie byli w stanie określić, bowiem dawno już zapomniane zostały i uznane za nieprawdę hipotezy pola morfogentycznego. Podobnie jak niezbadana i nierozumiana była sama psionika, tak nie sposób było logicznie wyjaśnić działania Ambrozji. Pojawiały się w prawdzie pomysły oparte na splątaniu kwantowym, a nawet wiązaniach między-wymiarowych Anoisies'a, lecz wszystko to było jedynie kiepską próbą wyjaśnienia rzeczy, na tym etapie, nie do wyjaśnienia.

Nae nie mógł być zadowolony z takiego obrotu spraw, bowiem istniało ryzyko, że substancja uzyskana syntetycznie mogłaby być pozbawiona właściwości oryginału z racji na pominięcie elementu, którego nie zauważają. Była jednak i dobra strona medalu swojego poświęcenia badaniom. Wraz z Krugerem, który ochoczo tłumaczył Nae różne zależności chemiczne, a przy tym nie zachowywał wystarczającej czujności, odkrył sposób by zneutralizować toksyny. Po prawdzie nie było to wcale takie trudne i Nae miał pewność, że jeśli tylko naukowcy tego zechcą i oni dojdą do tego co on.

Niestety wtedy miała miejsce narada, a dalsze badania zostały, przynajmniej oficjalnie wstrzymane, zaś żywe obiekty badań zostały wypuszczone, a martwe wyrzucone.


Dni po lądowaniu: 178-185. Czas do wiosny/ przybycia Morgany: 141-136 dni
Planeta XA82000-0/Avalon

Herman Bruno von Bismarc

Obóz drwali nie opustoszał tak bardzo, jak nowo-powstająca osada nad wodą. Przyszłość wioski budowanej na nabrzeżu była bardzo niepewna w obliczu czekającego na swych mieszkańców Argopolis. Nie wybudowano wiele. W zasadzie rozpoczęto głównie oszczędną makroniwelację terenu, postawiono pierwsze wiaty mające być schronieniem dla budowniczych przed niesprzyjającą pogodą i magazyny skrywające masę materiału, z którym teraz, póki co nie wiadomo było co zrobić. Budowniczowie porzucili to miejsce, oczekując na decyzję co dalej, natomiast Zahary wraz z Bruno przechadzał się teraz po tym inżynieryjnym pustkowiu. Zahary dokonywał inwentaryzacji. Lecz byli tu razem w innym celu.

Jakiś czas rozmawiali ze sobą przy pracy, aż wreszcie o pełnej godzinie weszli do jednego z zamkniętych magazynów. Viktor już na nich czekał. Był świadom ich obecności, jednak z początku zupełnie ich ignorował, jakby pogrążony w myślach. Jego szeroko otwarte oczy o nienaturalnie rozszerzonych źrenicach wpatrywały się w pustkę. Bruno wiedział, że część jaźni Victora jest chwilowo gdzie indziej. Obok stojącej postaci psionika, na ziemi leżały dwie puste strzykawki.


Victor spojrzał na nich po jakimś czasie i uśmiechnął się blado, powitawszy skinieniem. Pierwszy odezwał się Zahary.

- To samo przekazałem już Viktorowi. - wyjaśnił zwracając się do Barona w nawiązaniu do ich rozmowy przy inwentaryzacji. Zahary mówił wtedy o zebraniu rady, na którym postanowiono wreszcie odszukać załogę Excalibura i postawić ich przed sprawiedliwością.

Viktor znów przytaknął, tym razem potwierdzając słowa Zaharego.
- Nim wypowiem co myślę, chcę mieć pewność, że po tym co usłyszałeś wciąż jesteś z nami. - zwrócił się do Hermana, przewiercając go wzrokiem na wskroś. Nie musiał zgadywać, że chodziło tu o zgodę na sondowanie psioniczne umysłu. Jego umysłu.


Ama Ala, Melathios Sofitres, Kevin Walker, Carl Cabbage, Nae “Tek” Tinnoe

Ekspedycja, tym razem liczniejsza powróciła do Argopolis. Mieli przed sobą wymarłe miasto. Dotąd jedynie pobieżnie widzieli coś co najprawdopodobniej było świątynią, reszta pozostawała niezbadana. Nadszedł czas, by to zmienić.




Frank "Dante" Jaeger

Śnieg. Pierwszy skrzący się, puszysty, cholerny śnieg stopił się zaraz gdy minęła noc, sprawiając, że rozmiękła ziemia północnej części Avalonu mlaskała jeszcze bardziej pod jego butami. Musiał poruszać się ostrożnie. W kolonii myśleli, że udał się na misję do Argopolis, zaś na sterowcu, że pozostał w kolonii. Chciał w ten sposób zminimalizować ryzyko bycia wykrytym przez psioników. Tylko Nirad Sariff wiedział na czym polegała jego misja, choć nie znał szczegółów - te Dante zachował dla siebie. Być może kiedyś nastąpi atak na Excaliburczyków. Z całą pewnością. Aurelia opracowywała plan, lecz czy on kogokolwiek zaskoczy? Konieczne były niestandardowe działania.


Nae: chemia - 2d6=10!+2(edu)+0(skill)+1(database) zdany!
Inne:
Informacja - 50% szans, że dzieje się to w pomieszczeniu z podsłuchem. - oblany! Baron nie dowiaduje się o zadaniu Araidne Kalis.
Szansa na odnalezienie podsłuchu 10% - oblany! Podsłuch nie zostaje odnaleziony.


 
Rewik jest offline  
Stary 15-02-2018, 22:30   #178
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Post wspólny

- Doktorze Sofitres, proszę na czas wyprawy zapomnieć o moim stanowisku. Pan dowodzi, ja wykonuję rozkazy, proszę swobodnie mną dysponować - Karl zakomunikował Melathiosowi gdy tylko Kevin przejął stery. Dopóki lecieli na większej wysokości pilotował Kabbage, ucząc się obsługi pojazdu atmosferycznego od ich pilota, ale gdy zeszli niżej i prądy powietrzne ulegały kaprysom powodowanym przez nierównomierne ukształtowanie terenu oddał stery bardziej doświadczonemu pierwszemu pilotowi.

Mel skinął głową.

- Wszyscy trzymajcie się mnie. Ruiny są niebezpieczne, nawet bez drapieżników. Lepiej nie oddzielać się od grupy, bo można utknąć w jakiejś dziurze na wiele godzin.

- Niezłe cacko - powiedział zafascynowanym głosem pierwszy pilot obserwując widoczne przed dziobem maszyny miasto do jakiego nadlatywali. Skąd to tutaj się wzięło? Przecież dopiero miała to być kolonizowana planeta. Dopiero wyprawy rozpoznawcze i pierwsze bazy. A tu całe miasto. Znaczy no właściwie to Walkerowi od razu nasunęło się jedno ze skojarzeń skąd mogło się wziąć ale aż nie chciał sam w to uwierzyć.

- Sądząc po ciszy w eterze to dość wymarłe miasto - Kevin podzielił się swoim spostrzeżeniem. Od razu rzuciła mu się w oczy ta prawidłowość. Jakiekolwiek lotnisko czy miasto, nawet wioska ludzi trzaskała w eterze od różnych nadajników i komunikatorów, automatycznych responderów no a wizualnie od świateł czy reklam choćby. A tutaj nic. Cisza. Jakoś więc kojarzyło mu się właśnie z czymś starym i wymarłym. Nawet trochę niepokojącym.

- Warto w takim razie nasłuchiwać. Najstraszniejsze potwory czają się w ciszy, tuż za kątem oka. - Sofitres podszedł cicho do pilota. Czym go trochę wystraszył.

- Jak myślicie, skąd to się tu wzięło? - zapytał przez wewnętrzny komunikator by nie tylko kolega na sąsiednim fotelu mógł swobodnie rozmawiać.

- O to musiałby Pan zapytać doktora, Panie Walker. Dla mnie bardziej interesujące jest pytanie ile pracy trzeba będzie włożyć w zamieszkanie tutaj. Doktorze, to miejsce wygląda interesująco, wygląda na dawny budynek rządowy lub militarny, oddzielony ogrodzeniem od reszty miasta. Można by oczyścić, zabezpieczyć perymetr i wykorzystać jako pierwsze miejsce do osiedlenia się. Z czasem rozroślibyśmy się na pozostałe części miasta.

- Dobre oko gubernatorze - Mel powiedział patrząc na ruiny wysokiego budynku z licznymi łukami i kolumnami - ale nie wygląda zbyt stabilnie. Widzi pan te odsłonięte fundamenty w południowym narożniku, grozi zawaleniem. To Argonaucki kompleks pałacowy. W czasie świetności miasta, pracowało w nim kilkuset do tysiąca pracowników, urzędników, sprzątaczek i innych. Jeśli chodzi o biurokrację to aż tak bardzo się ona nie zmieniła - Mel powiedział z uśmiechem. - Kevin co do tego kiedy. Na pewno na wieki przed tym jak na waszej Perle powstał pierwszy samolot - Sofitres zażartował z pilota.

- Być może. Ale sprawdzenie tak dużego terenu to pewnie trochę by zajęło. - W głosie pierwszego pilota dało się słyszeć wahanie. Nie był ekspertem od łażenia po dziurach ale sama wielkość obiektu do jakiego się zbliżał sprawiała, że wydawało mu się to strasznie wielkie i skomplikowane do przeszukania. - A poza tym gdzie oni są? Co się z nimi stało? No ci co to wybudowali i mieszkali. A jak tam jest coś co ich wytruło czy wyżarło? Może najpierw jak już to jakiś mały, zwiadowczy obóz? - Walker wcale nie był pewny co do zimowiska w tym miejscu. Za dużo holo oglądał gdzie ludzie lądowali na czymś opuszczonym ale z jakiegoś powodu superanckim a potem coś ich ganialo z mackami i pazurami po salach i korytarzach. A on sam zbyt dobry w takie klocki nie był. Przeprowadzka całej ich kolonii do nowego miejsca tego typu wydawała mu się zagraniem va bank.

- Spokojnie panie Walker, nie mówię że mamy zrobić to teraz, mamy za mało sił i środków. Mówiłem o już właściwym przeniesieniu. I zabezpieczeniem zajmą się wojskowi. A sterowiec jest dobrą bazą wypadową. Może po prostu zakotwiczmy go i użyjmy jako mobilnego obozu? Na noc rozluźnimy cumy i lokalna fauna nie będzie nam przeszkadzać - zaproponował Karl, oglądając się na dowódcę wyprawy.

- W takim razie proponuje rzucić kotwicę, gdzieś w porcie (9) - Mel wskazał miejsce, gdzie miasto spotykało się z rzeką. - Przy okazji można będzie pobrać próbki wody - dodał.

- Cumy jeden do cztery gotowe - Karl siedzący na miejscu drugiego pilota kliknął po kolei przełączniki na konsoli uruchamiając wyrzutnie harpunochwytaków na wyciągarkach, które miały ustabilizować sterowiec w miejscu. - Na pański znak, Panie Walker.

Sterowiec osiadał łagodnie przy niegdyś tętniącym życiem porcie. Piach i pył wyjątkowo nie wzniósł się w powietrze przy tego typu maszynie. Pozostał na miejscu i wciąż wypełniał rolę warstwy kurzu, który przez setki lat zbierał się na drogach i dachach opuszczonego miasta. Po zarzuceniu cum i zejściu na grunt Argopolis osiągnęło największą liczbę ludności od dawien dawna. Nowy mały rekord dla argonauckich ruin.

Na wprost zalegał plac z kilkoma pozbawionymi okien budowlami. Po lewej stronie wciąż stała pradawna świątynia, do której Ame Ale mocno ciągnęło. Była dla niej najważniejsza i nic dziwnego, że samoistnie obrała ten kierunek jako oczywisty. Poleciła swoim przybocznym zabrać ze sterowca niewielką skrzynię, którą wlokła za sobą całą drogę.

- Mam nadzieję, Melanthiosie, że nie dopuścisz zniewagi Poserona. W końcu przybił do portu nowy statek. Pierwszeństwo świątyni jest obowiązkiem - wychrypała nie pozostawiając wyboru naukowcowi.

Mel uśmiechnął się, nie był religijny. Ba na Atherze od dawna nie praktykowano wiary przodków. Korporacje uważały, że zaprzątanie głowy takimi rzeczami jak religia źle wpływa na mózgi pracowników, i że lepiej skupiać się na rzeczywistych celach, jak raport kwartalny, a nie na bajkach i zmyślonych istotach.

- Komandorze, proszę przygotować ludzi do drogi, zabierzemy tylko lekki prowiant i trochę sprzętu. Na noc wracamy do słonia - Mel tak nazywał sterowiec. - Mary panu pomoże. Potem zapraszam na wycieczkę.

- Słoń? - Kev zerknął w bok słysząc o nadanym przydomku dla latadełka w jakim właśnie byli. - Słonie nie latają. I są grube i ciężkie. - powiedział obserwując wskaźniki na konsolecie pilota. Zastanawiał się czy to oznacza, że przekreśla to rolę na ksywę dla latadełka czy nie. Czołgi przecież też nie latały a jednak, kiedyś raz…

Poza tym zastanawiał się też czy to możliwe. Czy Mel miał rację. Czy mogły to być ruiny pozostawione przez Argonautów? Serio? Tak serio - serio? O rany ale to byłby czad! Może wreszcie odkryją co się z nimi stało! Gdzie polecieli, gdzie zniknęli. I dlaczego. No i w ogóle. Tyle pytań. Też go korciło by tam zaraz wylądować i pozwiedzać, pooglądać wszystko co się da i najfajniej to samemu znaleźć… No właściwie nie wiedział co ale pewnie coś fajnego. Ale pod czaszką o rozsądek walczyła też z ciekawością ostrożność. No i profesjonalizm. Był w końcu pilotem. W tej chwili głównym pilotem tej maszyny. Musiał zadbać głównie o tą maszynę.

Doktor podszedł do Amy patrzącej jak zaczarowana na świątynie. - Z tego, co pamiętam, Poseron nie był bogiem statków powietrznych - Mel popatrzył na ruiny świątyni. - Z resztą pomoc Atherry chyba bardziej nam się w tym miejscu przyda. Stare mity mówią, że bóg morza był kapryśną istotą, jeszcze nam rzekę w sól zamieni - Melathios zażartował, ale nie spodziewał się że Ama zrozumie żart, był on związany z powstaniem Atherry, planety Sofitresa i tym jak mieszkańcy świata, ponoć podczas stworzenia wybrali na swoją patronkę Atherrę i jej drzewa oliwne, zamiast Poserona i jego kopalnie soli. - Jeśli wielebnej nie robi różnicy, to wolałbym przeprowadzić przedni zwiad nim wezmę się za badania w świątyni. Głupio by było wpaść w jakąś pułapkę. Niemniej widzę Amo, że ty nie możesz się doczekać, aż przekroczysz jej próg. Zachęcam więc do samodzielnej eksploracji. Oczywiście w większej grupie.

- [i]Poseron jest patronem mórz, Melathiosie. A największym morzem jest wszechświat. W końcu to jego kapryśność pozwoliła nam wpłynąć do tego miasta. Nie ma bardziej odpowiedniej domeny na obecną chwilę, jak właśnie domena Poserona[i] - wyjaśniła ochryple. - I prosochi prépei na symvadizei me to thárros... - wypowiedziała w stronę naukowca, by następnie wrócić wzrokiem do świątyni. - Wróćcie cali i zdrowi. Nie odlecimy bez was. Chyba, że zostaniemy do tego zmuszeni, acz pamiętajcie, że i my o was nie zapomnimy.

Mel wrócił w stronę sterowca. - Moi drodzy, wszyscy chyba wiemy co tu robimy, ale dla pewności przypomnę. Naszym zadaniem jest eksploracja miasta i wybór budynków do ponownego zagospodarowania, nie możemy jednak zapominać, że jesteśmy w miejscu, które nie powinno istnieć. Nie mówię tu o słabych informacjach Fundacji, ale o erozji, która powinna zniszczyć to miasto eony temu. Dlatego proszę was o szczególną ostrożność. Każdy budynek grozi w mniejszym lub większym stopniu zawaleniem, nie tylko z góry, ale dosłownie grunt może wam się pod nogami osunąć. Dodatkowo raporty Dantego wspominają o Hienach, więc trzymajcie oczy otwarte, gdyż mogą one wrócić. Stworzenia te nie nabyły jeszcze instynktu unikania ludzi, więc by je odstraszyć strzelajcie w największego osobnik pół magazynku. Ostatnią rzeczą, którą chciałem poruszyć są artefakty pochodzenia Argonauckiego. Jeśli ktokolwiek natknie się na przedmioty, nie będące z kamienia lub gliny, nie dotykajcie ich bez kontaktu radiowego ze mną. To chyba tyle. Jeśli są jakieś pytania, odpowiem na nie później.-
Po tej jakże długiej przemowie Melathios podszedł do Benjamina i Adrany, którzy właśnie o czymś rozmawiali.

- Pani Gadhavi, panie Taro. Mam dla was specjalne zadania. Pani, wraz ze mną, gubernatorem, Mary, i braćmi Oree uda się w głąb miasta. Sprawdzimy najbliższe dzielnice, może obejrzymy te mosty, które widziałem z mostku Słonia. Pan panie Taro może zająć się organizacją pierwszego obozu podczas naszej nieobecności, i tu wraz z resztą ekspedycji poczekacie na nasz powrót. Tom Mervin, doktor Konohara i Kevin Walker zostaną na Słoniu przy radiu.

Adrana słuchając, acz nie zaszczycając spojrzeniem doktora Melathiosa załadowała nową baterię do swojego działka gaussa, czemu towarzyszył charakterystyczny dźwięk i puściła oko w stronę Kevina, który najwyraźniej był skazany na pozostanie w sterowcu. Ani ona, ani Benjamin Taro nie oponowali Melathiosowi. Jedynym odstępstwem od planu doktora było to, że David Iliescu zobowiązany do ochrony Benjamina pozostanie na pokładzie razem z nim.

Po wydaniu zadań członkom wyprawy Mel podszedł do Bradocka.
- Weź Elise i Johna Meere oraz wielebną Amę z jej Bezimiennymi do świątyni. Nich Elisa porobi zdjęcia, John oceni stan budynku, wielebna pewnie będzie chciała zajrzeć w zakamarki. Pilnuj by nikomu nie stała się jakaś krzywda.

- Słoń? - Kev zerknął w bok słysząc o nadanym przydomku dla latadełka w jakim właśnie byli. - Słonie nie latają. I są grube i ciężkie. - powiedział obserwując wskaźniki na konsolecie pilota. Zastanawiał się czy to oznacza, że przekreśla to rolę na ksywę dla latadełka czy nie. Czołgi przecież też nie latały a jednak, kiedyś raz…

Poza tym zastanawiał się też czy to możliwe. Czy Mel miał rację. Czy mogły to być ruiny pozostawione przez Argonautów? Serio? Tak serio - serio? O rany ale to byłby czad! Może wreszcie odkryją co się z nimi stało! Gdzie polecieli, gdzie zniknęli. I dlaczego. No i w ogóle. Tyle pytań. Też go korciło by tam zaraz wylądować i pozwiedzać, pooglądać wszystko co się da i najfajniej to samemu znaleźć… No właściwie nie wiedział co ale pewnie coś fajnego. Ale pod czaszką o rozsądek walczyła też z ciekawością ostrożność. No i profesjonalizm. Był w końcu pilotem. W tej chwili głównym pilotem tej maszyny. Musiał zadbać głównie o tą maszynę.

- Port wydaje mi się niezły. Ten mniejszy. - Kevin pokiwał głową co do wybranego miejsca lądowania. Wolał gdzieś z boku niż w centrum. Zawsze jakaś szansa jakby się tam jakieś przeciwlotnicze systemy jednak uchowały. Chociaż takie zwykle skanowały przestrzeń skanerami by namierzyć potencjalne cele no a nic takiego aparatura sterowca nie wykrywała. Z drugiej strony jeden palant z ręczną wyrzutnią też mógł sporo krwi napsuć.

- Dante już wstępnie sprawdził świątynie, więc uznałem, że kontynuowanie z tej strony to miły gest.- Odpowiedział Mel.

- Dajcie znać. Powiedzmy co godzinę, że jest okey. Wiecie może tam być coś co blokuje sygnał to będziemy mieć utrudniony kontakt. Jakby co to jeszcze są dachy, latarki i sygnały Morse’a. No jak po wyznaczonej godzinie się nie odezwiecie będziemy widzieć, że coś jest nie tak. Jak was wysadzimy poczekam trochę a potem zrobię oblot dookoła miasta. Wiecie, porobię pamiątkowe słitfocie z romantycznymi ruinami w tle i takie tam. - Walker dopowiedział swoje do narady o wyprawie. Na razie podlecieli z jednej strony miasta. Ale kto wie, jak to wyglądało z innej. Może coś by dostrzegli? Sterowiec w ciągu godziny spokojnie pewnie by dał radę zrobić kółko wokół miasta. A to by dało niezły obraz i kto wie, może coś by się znalazło niekoniecznie widoczne od strony portu?

- Czemu nie.- Mel przytaknął pilotowi.- Dokumentacja z powietrza to świetny pomysł. Pan Taro i tak zajmie się organizacją obozu, więc możemy się spotkać w tym miejscu o zachodzie słońca.

- A Dante jest pilotem? - Kevin uśmiechnął się z przekąsem spoglądając na Mela. Lekko uniósł brew do kompletu nieco ironicznego grymasu. - Nic nie ujmuję naszemu Dante oczywiście ale ja odpowiadam za maszynę. A więc i za powrót i jakikolwiek transport do i z naszej bazy. Jak sprawdzicie te miasto i będzie w porządku nie ma sprawy ale na razie to ja stąd widzę taką masę kryjówek dla złych facetów ze sprzętem przeciwlotniczym, że nie uśmiecha mi się im paradować przed celownikami licząc, że spudłują. Bo nasz słonik na uniki czy pancerność za bardzo liczyć nie może. A sami, wszyscy wiemy jak bardzo liczną i świetnie wyposażoną flotę powietrzną dysponujemy na jego zastępstwo. - rozłożył ramiona w geście bezradności. Nie chciał wnikać w szczegóły broni i systemów przeciwlotniczych. Ale miejski teren był skrajnie niebezpieczny dla niskich i wolnych przelotów wybitnie wystawiając jednostkę powietrzną na dowolny atak. A przecież sterowcem inaczej nie dało się latać. Dlatego też wolał oblecieć miasto dookoła by zrobić powietrzny zwiad ale i by możliwe być poza możliwym zasięgiem ewentualnych ataków. Chociaż tych ręcznych bo te poważniejsze to miały zasięg mierzalny w dziesiątkach kilometrów. Więc już teraz i wcześniej byli by w ich zasięgu ale skoro nic się nie stało albo ich nie było albo ktoś czy coś nie zdecydował się ich użyć. Ale inaczej było z ręcznym sprzętem.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 04-03-2018, 18:15   #179
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Baron mógł w każdej chwili uciec przed Victorem, choć czuł, że ma przed sobą człowieka władającego mocą umysłu niezrównaną nawet dla niego. Hermann stopniowo udostępniał kolejne zapisane zwoje mózgu, pilnie strzegąc tajemnic nie mających związku z ich sytuacją.

Victor Kasapi badał jego intencje względem Czarnego Oka, jego samego oraz Chrysomallos. Pytał o chęć zmienienia ludzkości, pytał czy jest w stanie zabić za lepszą przyszłość, za przetrwanie ludzkości wywołać wojnę, na skalę jakiej Imperium od dawien nie widziało. Na te pytania musiał odpowiedzieć zgodnie z prawdą, gdyż próba zatajenia zostałaby odkryta, tak samo jak własny umysł doskonale “wie” kiedy z premedytacją kłamie.

Bruno musiał przyznać, że... Czarne Oko jest dla niego bardziej narzędziem, niż rodziną. Był lojalny, ale do momentu. Nie był bezwolną marionetką, ani nie wykonywał ślepo ich rozkazów. Póki dążyli do tego samego, czyli do ochrony siebie nawzajem i dominacji nad normalnymi ludźmi, póty był z nimi. Niektórych członków Czarnego Oka darzył znacznie głębszym szacunkiem i uczuciem, niż uzasadniałaby to wynikająca z bazującej na zwykłej obopólnej korzyści współpraca.
Chrysomallos, Bruno postrzegał to jako swego rodzaju objawienie, niemalże o religijnych proporcjach. Możliwość, by wreszcie zakończyć prześladowania i eksterminację psioników. Mniej mu zależało na zmienianiu ludzkości. Przyznać musiał, że czuje, iż psionicy są czymś lepszym od zwykłych śmiertelników, od tej całej hałastry i tłuszczy wijącej się niczym robaki przez uniwersum... dlatego wydawało mu się nieco niesmacznym, by wszyscy zostali obdarzeni taką mocą. Był gotów jednak zaakceptować takie rozwiązanie, jeśli miałoby to przynieść psionikom spokój i władzę.
Oporów przed morderstwem nie posiadał. Czasem owszem gnębiło go sumienie, jednak jego rąk kleiło się tyle krwi... nie... by osiągnąć cel był gotów zatopić całą galaktykę we krwi.

Zahary Durra nie do końca rozumiejąc co właśnie się dzieje, pytająco uniósł brwi, kiedy Victor szczerze, acz nieco straszliwie wyszczerzył zęby w uśmiechu. Przedstawiciel Konsorcjum patrzył jak psionik wycofał się z umysłu Barona. Excaliburczyk sprawiał wrażenie jakby właśnie dowiedział się dokładnie tego, czego spodziewał się i pragnął usłyszeć.

- Och… prócz ustosunkowania do Czarnego Oka, mogę się z tobą zgodzić Baronie Hermanie. Widzisz… są dla mnie jak rodzina. - Victor schylił się by podnieść strzykawki i posprzątać tym samym ślad swojej obecności. - Nie przeszkadza nam to jednak, dopóki nasze cele są zbieżne, a są zbieżne. - ostatnie słowa Victor podkreślił szelmowskim uśmiechem.

- Do rzeczy Viktorze, proszę... - wtrącił łagodnie Zahary, oglądając górne blachy kontenera.

- Och… oczywiście. Przedstawię krótko co się wydarzy. Zgodnie z tym co ustalili nasi koloniści w obecności Zaharego, dołożą wszelkich starań, by nas odszukać. Nas czyli załogę Excalibura. My rzecz jasna ukryjemy się i będziemy dokładnie lustrować otoczenie i nie zostaniemy wykryci. Zgodnie z tym co zostało powiedziane przy naszym poprzednim spotkaniu, nasz obóz niefortunnie pochłonęła lawina. Odkryją to, ale prawdopodobnie odkryją też, że to dym w oczy. Tutaj albo zechcą to zatuszować, aby nie drażnić kapitana Argos, albo zostanie to wyjaśnione. Myślę, że wiele zależy tu od tego kto aktualnie będzie sprawował władzę w kolonii. Wiem, że nasz drogi Zahary próbuje pozyskać odpowiedniego sojusznika, ale nawet wtedy to dość ryzykowne zakładać, że wszystko zostanie uciszone. Znajdzie się choć jeden nadgorliwiec. Argos zacznie węszyć, aż w końcu nas odnajdzie, mimo naszych najszczerszych starań. Dowiedzą się o Chrysomallos i wybiją je. Kolonistów przy okazji być może też, tak samo jak wybijali psioników na więziennych planetach. W Imperium nikt nie będzie o tym słyszał. - Viktor skrzywił się widocznie - Chyba że… - Excaliburczyk zrobił pauzę, jakby chcąc sprawdzić, czy Bruno myśli podobnie jak on.

Baron zamyślił się. Przez głowę przemknęło mu kilka opcji. Można było nagłośnić w imperium sprawę, zadbać o to, by nie było tak łatwo wybić kolonistów, ale to ciągnęło za sobą kolejne problemy i też nie było pewnikiem. Nie powstrzymało by też nikogo od wybicia samych chrisomallos.
Można było dopomóc, aby nadgorliwcom przydarzył się całkiem zwyczajny wypadek... ale w ten sposób mogli usunąć jednego, może dwóch, nim stanie się zbyt oczywistym, iż ktoś pomaga w przejściu na drugą stronę niewygodnym osobą....
Można było połasić się na samego Argos. Plany abordażu dawno temu zostały już przygotowane...
Można było spróbować wywieść chrisomalos... ale to było problematyczne, póki Argos blokował system...
A jak by tak odwołać okręt wojenny? Zorganizować w najbliższym systemie jakiś kryzys? Wywołać nacisk na kogoś z wojskowych... Jednak Bruno nie wiedział, jak silne nadal, po czystkach o których opowiadał Victor, pozostało Czarne Oko...
[i]- chyba, że? - zachęcił Bruno Victora by ten kontynuował, postanawiając się obecnie nie wypowiadać na głos.

- Chyba, że uderzymy. Dalsze ukrywanie się, choć odwleka wszystko w czasie, niczego nie rozwiązuje. Nie wierzę w to, że Argos nic nie wie o Ikhorze, a przynajmniej, że nic nie podejrzewa. Chcą nas dopaść i nie odpuszczą, a póki tu są nie dopuszczą żadnego statku Czarnego Oka do planety, choćby miał najlepszą przykrywkę. Powinniśmy sprowadzić jak najwięcej żołnierzy na planetę. Będzie to wyglądać, jakbyś chciał nas szybciej dopaść, myślę, że Benjamin nam w tym pomoże... - tu zwrócił się bezpośrednio do Zaharego uśmiechając się i rozkładając niewinnie dłonie na boki. - ...po części gubernator już to rozpoczął.
Victor przeszedł kilka kroków po kontenerze, by po chwili znów podjąć monolog.
- Kiedy Argos będzie szukał nas na planecie, my uderzymy na orbicie. Pod przykrywką kolejnego lotu na Nadzieję Albionu rzecz jasna. Trzeba nam tylko… przekonać… pilota.
- Kevin Walker. - wtrącił Zahary, patrząc na Bruno.
- Och… mając w garści Argos mamy i Avalon. Pozostanie nam jedynie poinformować Czarne Oko i zniknąć “gdzieś we wszechświecie”.
“Gdzieś we wszechświecie” nie było terminem, który Bruno słyszał pierwszy raz. Oczywiście oznaczał on ukrytą przed imperium placówkę Czarnego Oka.

Bruno uśmiechnął się szelmowsko. Wreszcie działanie jakie lubił.
- Załatwię to. W ten czy inny sposób... - Mężczyzna zamyślił się na chwilę.
- Jest już wyznaczone jakieś okno czasowe? Ilu ludzi będzie miał objąć transport?

Victor spojrzał na Zaharego, jakby oczekując, że to on odpowie na to pytanie. Ten odchrząknął lekko.
- [i]Załoga Argos liczy bez oddziału Juno Hope i uziemionej Nicol Brooks trzydzieści siedem osób. W tym trzech pokładowych lekarzy, trzech kucharzy, dziewięciu inżynierów, ach... i Thorr Peyravernay... Część inżynierów z pewnością przeszło szkolenie bojowe, co daje około dwudziestu pięciu do trzydziestu zbrojnych. GUV jest w stanie zabrać siedem osób nie licząc pilota, chyba żeby wykorzystać miejsce na ładunek.
Excaliburczyk kiwnął głową.
- Musimy postawić na sprawdzonych w boju. - Victor chwile coś zliczał - sześciu ludzi ze mną, siedmiu z tobą, Baronie.
- Być może Kara Knight zdecydowałaby się dołączyć, gdyby dowiedziała się, że jej siostrze nic nie jest. Nie włada w prawdzie psioniką, ale takie akcje to dla niej nie pierwszyzna. - zasugerował Zahary, na co Victor odparł, by Bruno ją sprawdził.
- Co do czasu… - dodał - warto byłoby ściągnąć najpierw nieco marines na Avalon. Zastanówmy się jak tego dokonać.

- No tak. Nie można twierdzić, by liczby były po naszej stronie. Ale powinniśmy sobie spokojnie dać radę.- Baron był dość pewien swego. Razem z Zaharym spędzili wiele czasu rozplanowując różne scenariusze. 7 na 30 może i brzmiało kiepsko, ale nigdy nie zamierzali grać czysto, co przechylało szalę na ich korzyść.
- Myślę, że jest kilka opcji.
- Pierwsza to kryzys, do którego zwalczenia gubernator poprosi o wsparcie. Niestety, najpewniej oznacza to skasowanie planu z upozorowaną zagładą ekskaliburczyków...
- Kolejna opcja, to, by Argos odnalazło coś na planecie, co chciało by zabezpieczyć i zabrać. Jakiś aktywny artefakt Argonautów? Jakieś ważne dane, które zostały po Ekskaliburze?
- Pozostałe dwie opcje wiążą się z zniknięciem zagrożeń i poluzowaniem czujności. Np, jeśli uwierzono by w zniknięcie ekskaliburczyków.
- Można by wtedy zorganizować jakiś festyn, czy uroczystość i zaprosić załogę. Okręt bojowy jest ciasny, kapitan może skusić się by dać ludziom trochę odetchnąć. mogło by to ściągnąć na powierzchnię znacznie więcej załogantów.
- Można by też zaproponować wspólne ćwiczenia na powierzchni. Podobnie jak z festynem, Kapitan mógłby się na to zgodzić z podobnych powodów.
- Jakieś inne pomysły?


Chwila ciszy nie była długa, gdy w końcu to Zahary odezwał się jako pierwszy.
- Trwa właśnie wyprawa do Argonauckich ruin. Gdyby ślad o nich zaginął… - po chwili namysłu podjął drugi temat - “Artefakt Argonautów” nie mógłby być Ikhorem, a o niczym innym nie wiemy, prawda Viktorze? - Zahary poprawił uparte kosmyki włosów, zaczesując je za ucho, zaś Viktor nie kwapiąc się odpowiedzieć, uniósł brwi w oczekiwaniu. - Nie sądzę, by kapitan skusił się na festyn, a na pewno nie zwolni z tej okazji swojej załogi, ćwiczenia zdają się być lepszą opcją.

- Jest jeszcze jedna opcja... - Bruno wydawał się poruszać ten temat niechętnie.
- Moja... Panna Brooks.- poprawił się szybko. - Szpieguje dla kapitana... mogę jej podrzucić jakąś informację. Coś, co zainteresuje kapitana na tyle, by wysłał tam oddział szturmowy.

- Och… to nie jest zły pomysł - przyznał Viktor. - Podobnie zresztą jak wcześniejszy związany z artefaktem... To nie musi być prawdziwa spuścizna po Argonautach. Jednocześnie nie jest to nic agresywnego, co z automatu zamknęłoby dostęp do statku poprzez transport statkiem cywilnym. Powinniśmy zmusić ich do działania w ukryciu przed kolonistami. Połączyłbym te dwie opcje. Argos oczekuje, że coś takiego znajdzie.

Baron kiwną głową.
- Nicol wie, że czasem znikam. Dbam o to, by mnie nie śledziła, ani nie wcisnęła jakiegoś urządzenia. Niemniej... mogę to użyć. Zwierzyć się, że coś znalazłem. Właśnie owy artefakt. Opowiedział bym, że coś go chroni. Jakieś stworzenie? Nie... rój stworzeń. Dlatego nie mogę się dostać do niego, a zmusiłoby to kapitana by wysłał silny oddział. Są gdzieś jakieś rozległe jaskinie? Jakaś kopalnia albo coś, gdzie trzeba będzie maszerować długo piechotą? - plan wymagał dopracowania, ale począł nabierać rozsądnych kształtów.
Zahary oparł się o ścianę kontenera.
- Ergon Mensk i Dragan Maedy nie są dziećmi i wiedzą, że Bruno także nim nie jest. Będą czujni. To powinno wyglądać na przypadek choć i tak może być to odebrane jako podstęp. - Zahary na chwilę zmrużył oczy - Powiesz o tym w rozmowie ze mną. Ale tak, by nie dawało to podstaw do powiązania mnie z załogą Excalibura... lub w rozmowie z Victorem. Nicol zaś będzie akurat w zasięgu słuchu.
- Wnętrze wulkanu - Victor uśmiechnął się drapieżnie widząc reakcje rozmówców- [i]No co? Malownicze miejsce.
- Albo góry obok obozu Excalibura. Bliskość wroga wymusi większą liczebność oddziału, choć będziemy musieli zadbać o to, by was nie nakryli. - dodał Zahary, a Victor znów uśmiechnął się drapieżnie.
- [i]Lub odwrotnie, Zahary. Lub odwrotnie…

- Wulkan brzmi znakomicie. Gdy zdobędziemy okręt, jedna salwa powinna nas uwolnić od marines. Co do rozmowy, wolałbym, by Ergon Mensk nie był świadom również moich konszachtów z ekskaliburczykami. Po co podjudzać jego podejrzenia. Zainscenizujemy rozmowę bardziej handlową. Udam, że potrzebuję zbrojnych ludzi i sprzętu by wydobyć artefakt oraz miejsca na okręcie, by go wywieść. Wszystko to może mi załatwić Zahary. Za udział w zysku z artefaktu, oczywiście. Bardzo przyziemna i wiarygodna historyjka.
- Nie musimy wymyślać też, czym artefakt jest. Niech się domyślają. Powiem, że znalazłem "to", o czym rozmawialiśmy,ale jest chronione. Zahary wyrazi wątpliwości, że po takim czasie jakikolwiek system obronny działa, a ja na to pokażę nagranie. Prosta podróbka, gdyby Ergon Mensk miał źródło, z pewnością by się zorientował, ale będzie miał tylko zeznanie świadka, czyli Nicol, która będzie obserwowała projekcję holograficzną. A jeśli uprzednio z nocnej wyprawy wrócę ranny i nie w humorze, dziewczyna doda dwa do dwóch i wyjdzie jej wynik, na jakim nam zależy.


Mężczyźni ustalili ostatnie szczegóły i rozeszli się.

Tej nocy Bruno postanowił wprowadzić w życie pierwszą część planu. Podczas dnia udawał nieco podekscytowanego, radosnego wręcz. Lecz nie zdradził Nicol dlaczego.
Wieczorem kochali się wyjątkowo gwałtownie. Gdy tylko dziewczyna zasnęła, Bruno wykradł się z ich sypialni. Wiedział, że nie śpi, jego dron był uzbrojony w nadzwyczaj czułe sensory.
Odziany w swój pancerz, wyruszył na swej platformie anty grawitacyjnej w stronę wulkanu, o którym rozmawiał z Victorem.
Przez chwilę obserwował dziewczynę, poprzez oko pluskwy, którą zostawił w swoim "apartamencie". Przeszukiwała jego rzeczy. Nie zostawił jej jednak nic.

Gdy wrócił nad ranem, Nicol już nie spała. Przywitała go dziwnym spojrzeniem.
- Gdzie znowu byłeś? - rzuciła sennym lekko wibrującym głosem. Dziewczyna przeciągnęła się w łóżku, naprężając rozkosznie swoje ciało. Kołdra osunęła się, odkrywając cudowne jędrne piersi.
Bruno uśmiechnął się do niej. - Ślicznie wyglądasz z rana. Niczym rzeczna nimfa. - odłożył hełm na bok. Dostrzegł, jak Nicol na chwilę zatrzymała wzrok na zadrapaniach na napierśniku i na lewym udzie.
-Nie słodź. Tęskniłam za tobą, obudziłam się po północy, miałam ochotę... no miałam ochotę na powtórkę. - Nicol zarumieniła się wstydliwie, nie okryła jednak swego ciała.- Lecz ciebie znów nie było.
- Wiesz, że mam problemy ze snem. Trochę rozkoszowałem się czystym niebem i latałem trochę tu to tam. - odparł przepełnionym złością głosem. - Przepraszam. - rzekł szybko, biorąc głęboki wdech. Dziewczyna wyślizgnęła się z pod kołdry i przytuliła się do niego. Jej piersi spłaszczyły się na jego twardym napierśniku. - Co taki zły? Czy coś się stało? - zapytała szeptem.
Spięte ciało mężczyzny wyraźnie, aczkolwiek powoli rozluźniło się. Objął nagą dziewczynę, kładąc jedną pancerną rękawicę na jej krągłej pupie a drugą na plecach. Ciało Nicol zadrżało, rozgrzana skóra pokryła się gęsią skórką pod dotykiem chłodnego kompozytu pancerza. Dziewczyna położyła głowę na ramieniu mężczyzny. Bruno wciągnął w nozdrza zapach jej włosów, jej skóry, jej cudownej kobiecości.
- Nie nic, Po prostu... coś mi nie wyszło. Ale to nic ważnego. - odparł nieco nieobecny, uniósł dłoń i pogłaskał dziewczynę po głowie. - Jesteś taka cudowna, taka delikatna.
Nicol uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Ich usta spotkały się w namiętnym pocałunku.
Bruno uniósł nagą dziewczynę i przeniósł ją na rękach do łóżka. Czuł, jak jej spojrzenie prześlizguje się nad jego ramieniem na ślady jakie pozostawia. Jego buty lepiły się od wulkanicznego pyłu.
Bruno zrzucił panią doktor mało delikatnie na łóżko. Przez chwilę stał nad nią, niczym odziany w stalową zbroję rycerz zdobywca z dawnych czasów, rozkoszujący się widokiem swej zdobyczy, swej branki. Jego spojrzenie błądziło po jej krągłościach, a na ustach gościł drapieżny uśmieszek. Dziewczyna nie pozostała mu winna, wpatrywała się w niego z pod poczochranych czarnych włosów lśniącym od pożądania spojrzeniem. Prawie bezwiednie jej dłoń prześlizgnęła się po jej ciele, pieszcząc delikatną skórę piersi i wieńczące je sztywne sutki. Bruno powoli ściągał pancerz wpatrując się w nagą niewiastę. Druga dłoń Nicol powoli sunęła niżej ku jej łonu, policzki paliły od pożądania. A on tak boleśnie powoli pozbywał się swego rynsztunku. Rozmyślnie ją dręczył, jedynie na chwilę przerywając niesamowicie intensywny kontakt wzrokowy by rozkoszować się przedstawieniem jakie mu fundowała.
Kochali się długo i drapieżnie, dziko, wręcz niczym wygłodniałe zwierzęta.
Wiedział, że to nadejdzie. Spodziewał się tego. Wręcz zdziwił się, że zajęło jej to tak długo. Lecz wreszcie usłyszał to. Ochrypłym z rozkoszy głosem, dysząc ciężko leżąca pod nim dziewczyna wypowiedziała wreszcie to pytanie, tą prośbę.- Powiedz... uuhm... powiedz mi, gdzie... ohh... gdzie byłeś... tak... yhm... na prawdę? - Jej paznokcie zagłębiły się w jego plecach, a głowę wcisnęła w jego ramię, jakby bała się spojrzeć mu w oczy.- Powiedz... powiedz mi yhm.. - jęczała i kusiła.
Bruno zatrzymał się, przyciskając ją mocno. Uniósł się nieco, patrząc w jej rozognioną twarz, w załzawione lśniące oczy. Pogładził dłonią jej policzek, czuł wilgoć łez, a może tylko potu, potem ześlizgnął się na jej szyję. Nie pierwszy raz w miłosnych igraszkach zacisnął palce na jej delikatnym gardle. Zastanawiał się, jak to będzie, gdy zostanie zmuszony zacisnąć je na dobre. Odciąć powietrze, patrzeć jak sinieje, jak rozpaczliwie drapie jego rękę, jak nic nie rozumiejącymi oczyma panicznie błaga go o litość. Będzie potrafił to zrobić? Nie był pewien. Była tak pełna życia, czuł jej drgające ciało pod sobą. Bijące od jej skóry gorąco. Wyczuwał trzepoczące niczym kanarek w klatce serce pod piersią. Czy będzie potrafił zgasić to cudowne istnienie?
Wpatrywał się w nią roziskrzonymi oczyma. Poluźnił żelazny uścisk. dziewczyna zaciągnęła życiodajny oddech, Jej piersi uniosły się.
Pokiwał głową przecząco. - Kiedyś ci powiem, obiecuję. Znalazłem coś... ale to teraz nie ma znaczenia. Nie pytaj o to. - wyszeptał chrapliwym głosem. - Obiecuję, kiedyś ci powiem... - dziewczyna milcząco skinęła głową i wtuliła się znów w jego ramię.
Ich ciała znów zadrgały w rytmie miłosnych igraszek. Niechętnie, przepełniony proroczymi obawami, Bruno wślizgnął się w wnętrze jej umysłu. Musiał wiedzieć. Czy... czy ona to wszystko robiła tylko dlatego, by pozyskać informację, czy była tak zimna i wyrachowana? Czy może jednak ten ogień w jej oczach był prawdziwy? Była zdradliwą kurwą, czy zagubioną słodką dziewczyną? Musiał to wiedzieć... i równocześnie bał się tego co znajdzie...

Zdolność czytania w myślach była darem i przekleństwem równocześnie. Czasem by było lepiej nie wiedzieć... wiedza często była bardzo bolesna... Pamiętał jak wślizgnął się w umysł swojej pierwszej dziewczyny. Był jeszcze młody. Ona również. Była taka słodka, taka niewinna... taka urocza... lecz tylko na wierzchu. Wewnątrz, w jej umyśle? Była małą rozpustną kurewką. Jego mentor ją wynajął dla niego. Jego pierwsza wielka miłość była kłamstwem. Częścią jego szkolenia. Był wściekły. Był zdruzgotany. Czuł od rażenie do niej. Skrzywdził ją... nie opuściwszy jej umysłu, czuł dokładnie to co ona... każąc nijako ich obu...
Nie była ostatnią. były następne, które coś od niego chciały, które go zdradzały, chciały wykorzystać lub które go szpiegowały dla jego wrogów. Wszystkie skończyły źle... Czasem groteskowo źle.
Gorzej bywało, gdy się mylił... Gdzieś z dalekiej przeszłości powrócił zapach małolaty. Pachniała świeżą trawą, górskim potokiem i poziomkami. Zawsze żuła jakąś gumę i miała taki słodki rudy warkocz. Kate. Tak, Kate miała na imię. Małolata przypałętała się do nich na jakiejś obskurnej stacji kosmicznej. Chciała go okraść, mała słodka złodziejka. Zabrał ją ze sobą. Ich romans był szczenięcy, lecz bardzo intensywny.
Lecz pewnego razu... ktoś pokazał mu dowody, że szpieguje ich dla władz. Wpadł w szał. Nie sprawdził jej umysłu, zawierzył dowodom. Przez odmęty umysłu przebiły się wspomnienia. Niechciane, pogrzebane. Poczuł zapach krwi i moczu. Z daleka doszedł go szloch, zniekształcony przez złamany nos. Prawie, że potrafił dostrzec kapiącą z bezzębnych ust krew. I te oczy. Pełne niezrozumienia i rozpaczy, gdy oddawał ją swej pirackiej braci. Niepotrzebnie coś go wtedy tknęło, by spojrzeć do jej umysłu. Ciarki przeszyły go, gdy wspomnienia tego, co tam napotkał znów go bezlitośnie zaatakowały.
Pamiętał jak lodowate zimno przebiegło przez jego kręgosłup. Jak stał i patrzył, gdy jego ludzie ją brutalnie brali... co miał wtedy zrobić? Zawołać, hej przestańcie, a do niej, sory mała, pomyliłem się? Wiesz, to tylko małe nieporozumienie? Nie mógł tego uczynić...
Owszem przerwał im, wreszcie... choć i tak za długo pozwolił, by niemoc go sparaliżowała. Upozorował awarię okrętu. A potem, gdy już kurz opadł, nie pozwolił im jej więcej tknąć. Lecz szkoda się dokonała. Była złamana i on... trochę też. Zostawił ją na najbliższej stacji z garścią kredytów w ręce... dość, by starczyło na skromne życie do starości... ale jakoś nie czuł się nic lepiej z tego powodu... wręcz przeciwnie...

A jak miało być tym razem? Co odnajdzie w słodkiej główce Nicol? Co skrywała jej dusza? Ogień? Lód? Czy była kurwą, czy jego małym kwiatuszkiem? Dlaczego zdecydowała się go szpiegować? Czy nic do niego nie czuła? Czy miała wyrzuty sumienia. Czy chciała się zemścić, za los jaki jej zgotował? Czy brzydziła się sama siebie, że daje dupy komuś, kogo nie nienawidzi? Czy może była tylko zastraszona i zagubiona? Musiał to wszystko wiedzieć, choć równocześnie bał się odpowiedzi... Ktoś mądry ostrzegł go kiedyś, by nie zadawać pytań, na które nie chce poznać odpowiedzi... w jego przypadku, było to bardziej prawdziwe niż w przypadku większości ludzi.
 
Ehran jest offline  
Stary 07-03-2018, 16:51   #180
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Carl szybko zorganizował grupy według wskazówek doktora Sofitresa, dodając jednak od siebie trochę, doszlifowując szczegóły, zupełnie jak za starych czasów gdy był pierwszym oficerem i był odpowiedzialny za wprowadzanie w życie kapitańskich planów. Nic szczególnego, ot rozdzielenie zaopatrzenia tak, by nawet po utracie sterowca lub rozdzieleniu każda grupa miała minimum sprzętu obozowego, zapasów i środków ratunkowych. Wojna i życie nauczyły przewidywać najgorsze i nie raz uratowało to Cabbage'owi skórę. Osobiście sprawdził każdą wydaną rację i przedmiot upewniając się że ludzie nie dostali bubli. Miło było dla odmiany przejmować się drobiazgami. Tym bardziej że wszystko szło po jego myśli i ludzie widzieli w nim swojego naturalnego przywódcę. Nawet przybycie nowej władzy nie odbierze mu tego.

Swój ekwipunek sprawdził jako ostatni - większość drobiazgów bez problemu przytroczył do uprzęży przy kirkańskim polowym mundurze ze starymi dystynkcjami, upewnił się że jego grupa drobiazgi przydatne w tym niestabilnym otoczeniu - takie jak lina, oświetlenie czy saperka, pobrał przydziałową broń krótką i swój miecz oficerski, żywność, po czym zarządził sprawdzenie łączności między grupami.
- Jesteśmy gotowi doktorze, grupy dostały przydziały, możemy ruszać.
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172