24-12-2017, 00:48 | #171 |
Reputacja: 1 |
|
25-12-2017, 20:19 | #172 | |
Reputacja: 1 | Dni po lądowaniu: 172. Czas do zimy: 6 dni Planeta XA82000-0/Avalon
Dni po lądowaniu: 172-178. Czas do zimy: 6-0 dni Planeta XA82000-0/Avalon
Ostatnio edytowane przez Rewik : 26-12-2017 o 09:37. Powód: Literówki | |
15-01-2018, 13:42 | #173 |
Reputacja: 1 | Dni po lądowaniu 182. 1 Dzień zimy Hope Landing/Avalon, Sala Narad Okna w sali narad były przyciemnione, panował przez to mrok oświetlony jedynie wyświetlaczem holograficznym i ekranem laptopa. Melathios stał przy szczycie stołu pewnie prowadząc wykład zarządowi kolonii. - Jak państwo widzą, mamy tu do czynienia z Argonauckimi ruinami. Co do tego nie mam wątpliwości. W związku z tym jesteśmy zmuszeni zawiadomić o tym odpowiednie Imperialne instytucje. Razem z Amą przetłumaczyliśmy napisy pod posągami. Lew, Byk, Rak, i tak dalej każdy posąg jest podpisany. Mogły mieć one charakter sakralny, choć ja bym obstawiał astronomię, wizualną reprezentację gwiazdozbiorów.- Mel przerzucił obraz w hologramie.- Ruiny same w sobie wydają się stabilne. Kilka miejsc trzeba będzie odbudować, w innych całkowicie wyburzyć do fundamentów, ale fundamenty za to solidne. Najbardziej interesuje mnie system kanalizacyjny. Argonauci często budowali podziemne tunele i akwedukty którymi dostarczali do swych miast wodę. Wiem że mieliśmy przenosić bazę na wschód, ale w świetle nowych informacji jakie zamierzam państwu przedstawić warto rozważyć Argopolis jako nową bazę dla naszej kolonii. Jeśli zaczniemy pakowanie już jutro to za dwa, trzy tygodnie będziemy się już zaaklimatyzować w nowym domu. Potrzebne będzie wsparcie Marines z orbity, Frank pisał w swoim raporcie, że Kze’tah wspominał coś o drapieżnikach, które trzeba będzie wytępić. Gdy już wszystkich przeniesiemy będzie można poinformować fundację o sukcesie i o tym, że potrzeba nam nowych kolonistów. Znajdzie się praca dla kamieniarzy i stolarzy podczas budowy oraz dla pasterzy i garbarzy. Prawie zapomniałem wspomnieć, że Łanie Avalońskie nadają się do hodowli.- Mel sięgnął po szklankę wody.- To zamyka pierwszy punkt naszego spotkania. Niestety oznacza to również koniec dobrych wieści.- Mel wrzucił na hologram wizerunek Bimbrownika. - Z powodu tego co zaraz powiem zmuszony jestem prosić wszystkich o zachowanie maksymalnej poufności. Ani jedno słowo, które zaraz powiem nie może opuścić tego grona. Chrysomallos czyli nasi Bimbrownicy. Ostatnio ta nazwa mnie nęka i pojawia się na każdym kroku więc przechrzściłem te stworzenia. Nie wiem od czego by tu zacząć więc zacznę od pozytywów. Wiemy już, że stworzenia te posiadają moce psioniczne. Wiemy też, że zawdzięczają je substancji którą wytwarzają w specjalnych organach i dostarczają układem limfatycznym do mózgu. Nie są one jednak na tyle inteligentne by obsługiwać komory kriogeniczne więc to nie one stoją za Uśpieniem. Tyle z pozytywów. Teraz mniej dobre wieści. Z racji tej substancji.- Mel wyciągnął z kieszeni fiolkę z gęstym niebieskim płynem.- Grozi nam wszystkim śmiertelne niebezpieczeństwo. Jest to wyizolowana Ambrozja. Ten płyn dający zwierzętom psionikę. Niestety syf ten może działać również na ludzi. Nie przeprowadzaliśmy jeszcze testów na ludziach bo to nielegalne i nieetyczne, ale nie mam co do tego wątpliwości. Właśnie z tego powodu grozi nam śmiertelne niebezpieczeństwo. Jeśli Imperium dowie się o istnieniu takiej substancji. Pozwalającej przemieniać ludzi w bogów...psioników to będzie zrzucać na tę planetę bomby z orbity, aż jedyne co pozostanie na jej powierzchni to pył i spalona ziemia. Jeśli jednak przez jakiś czas władze Imperium nie dowiedzą się o Ambrozji, to będziemy mogli jakoś zapobiec apokalipsie, chociażby poprzez eksterminację całego gatunku.- Mel usiadł w krześle i ponownie sięgnął po szklankę wody. - Ostatnim punktem zebrania będzie Excalibur.- Melathios zaczął już lekko zmęczony.- Kze’tah twierdzi że widział jeepy na północy. Jeśli chcieliby nas skrzywdzić to nie wkładali by nas do kriokomór. To zapewne oni stoją za tym incydentem. Przypomnę również, że Argopolis byłoby świetną bazą jeśli Excalibur zabunkrował się w paśmie górskim na wschodzie. Niewielka trzyosobowa grupa powinna podkraść się dostatecznie blisko niezauważona, by ich sprawdzić i w razie czego nawiązać kontakt. Na szczęście odzyskałem swój sprzęt do wspinaczki górskiej z modułu osobistego więc jest on do twojej dyspozycji Dante.- Mel skinął w stronę Jaegera.- To chyba wszystko. Jeśli są jakieś pytania to teraz jest na nie czas.- - Dziękujemy Doktorze, rzeczywiście niepokojące wieści. Co do przenosin do ruin jestem absolutnie za, pomoc w ich oczyszczeniu spróbuję uzyskać z Argosa. Prawdopodobnie zna Pan wszelkie przepisy, proszę ustalić które fragmenty ruin mają wartość naukową, a z pozostałych wybrać miejsce do zamieszkania po konsultacji z garnizonem. Co do Bimbrowników - gubernator najwyraźniej wolał swojską nazwę - nie możemy łamać imperialnego prawa, jednak możemy wykorzystać to czego się dowiemy. Zacząłbym od sprawdzenia w których strefach klimatycznych żyją te stworzenia, być może nie będzie potrzeby niszczenia całej planety. Druga, bardziej odpowiadająca mi możliwość, to obrócenie niebezpieczeństwa w okazję i przysłużenie się zarówno imperium, jak i dobrobytowi kolonii. Z tego co mi wiadomo, substancje silnie działające po odpowiednim spreparowaniu często mają skutek dokładnie odwrotny. Jeżeli na bazie wyizolowanej od Bimbrowników Ambrozji opracujemy środek przeciwko psionikom, imperium będzie zachwycone mogąc go mieć, Fundacja go opatentuje, a nasza kolonia nie dość że będzie bezpieczna, ale też rozkwitnie na kontraktach. Jakie mamy szanse, że opracujecie antypsioniczną szczepionkę? Mel zastanowił się chwilę. - W obecnym składzie? Nie za duże. Brak nam specjalistów. Nasz ksenobiolog zaginął, jest to nowa substancja więc nawet udekorowany biochemik miał by z nią problem, ale przy odpowiednim zastrzyku personelu naukowego szanse te znacznie wzrosną. - - Pragnę zaznaczyć, że określenie tej substancji jako "zamieniającej w bogów" to daleko idąca nadinterpretacja, doktorze - zajęła głos Ama Ala, swym donośnym, niskim i zachrypłym głosem. - Baron Herman Bruno von Bismarc, poza majestatycznie brzmiącym nazwiskiem nie jest bogiem, a jego nadludzkie umiejętności nie zniewoliły całej planety. Wszyscy również mu nie podlegamy. Bierze udział w budowie kolonii jak my wszyscy. Bimbrownicy też nie są bogami. Są zwierzęciem, które mogłoby być złożone w ofierze dla bogów. To, że ich ciała jak widać produkują tę substancję, nie zmienia ich samych. - Kapłanka musiała zająć bardziej przyziemne stanowisko. - Gubernatorze, warto zwrócić uwagę na bezpieczeństwo kolonii podczas interesowania się specyfikiem. Nie możemy być jedyni, którzy dotarli do tej wiedzy. Excalibur też do niej dotarł, a nie wygląda na to, że spotkało ich cokolwiek dobrego. Posiadanie fiolki przy sobie jest skrajnie niebezpieczne. Skoro technika izolacji jest opracowana, tak dużą próbkę należy zniszczyć i zająć się kontrolą gatunku bimbrowników, upewnić się, że nikt inny nie dotarł do tej substancji.. - Kze'tah eliminował napotkane Bimbrowniki. Ani przez chwilę nie uwierzyłem w to, co powiedział, ale w świetle tych informacji jestem skłonny przypuszczać, że może zaopatrywać w Ambrozję ludzi z Excalibura. Bo o ile znaleziona w czasie poprzedniego dochodzenia substancja zapewne jest właśnie ową ambrozją Bimbrowniki nie są tu winne. Prawdopodobnie excaliburczycy pod wpływem ambrozji położyli nas spać. Jeżeli zaczniemy eliminować źródlo ich zaopatrzenia, możemy spodziewać się kontrataku.- głośno zastanawiał się Carl. - Zakładając, że korzystają z Bimbrowników, to ich wzmożona liczebność może pomóc w odszukaniu excaliburczyków, co da przewagę przy zmniejszeniu ryzyka ataku z ich strony - dodała kapłanka ciągnąc uwagi gubernatora. Benjamin Taro odchrząknął, poprawiając oprawki okularów i dając tym samym znać, że teraz jego kolej. - Faktycznie, próba eksterminacji gatunku mogłaby skłonić do ataku załogę Excalibura, jeśli założymy, że to faktycznie oni stoją za całym wachlarzem aktów sabotażu, zaś idąc tym tropem odnajdziemy ich w miejscu, gdzie dostęp do gatunku jest największy... Proponuję skupić się podczas tych obrad na problemie Bimbrowników. Temat “Agropolis”, jak ładnie nazwał to miejsce doktor Sofitres możemy tymczasowo pominąć choćby dlatego, że rozmawiałem już z obecną tu Bale Charmchi, jak i innymi osobami i wszyscy zgadzamy się co do tego, że przeniesienie jest korzystne. Sprawami technicznymi zaś zajmie się już odpowiedni dział. Temat Excalibura, z kolei najwyraźniej ściśle wiąże się z Bimbrownikami. Przedstawiciel Fundacji zrobił pauzę, by zerknąć do notatek. - Problem jest złożony. Jako przedstawiciel Fundacji muszę zwrócić uwagę na groźbę, jaką stanowi izolacja planety. Jeśli owa... - Benjamin znów zerknął do notatek - ...ambrozja rzeczywiście okazałaby się skuteczna, imperium niechybnie, w najłagodniejszej wersji narzuci na Avalon ścisłą kontrolę, a być może całkowite embargo i zakaz migracji, nie sądzę, jednak by posunięto się do bombardowań, choć faktycznie fakt, że Argos to najnowszej klasy bombowiec pobudza wyobraźnię. Benjamin uśmiechnął się lekko, by jeszcze bardziej załagodzić wypowiedziane słowa. - Pytanie brzmi, jak uniknąć izolacji planety. Widzę jedno rozwiązanie. Należy w trybie natychmiastowym zaprzestać badania nad gatunkiem. Pojmane osobniki, wydalić z kolonii, zaś wszystkie siły nasze i Argos skupić na odnalezieniu załogi Excalibur i oddanie ich w ręce Imperium. Boleję nad tym, bowiem są tam osoby, których twarze nie są mi obce, ale rażące złamanie nie tylko regulaminu Fundacji, ale przede wszystkim prawa Imperium musi zostać ukarane. Sprawa dalszej egzystencji Bimbrowników w mojej ocenie również powinna zostać skierowana do Władz Imperialnych. Jeśli rzeczywiście bylibyśmy w stanie pozyskać z Bimbrowników szczepionkę na psionikę, być może gatunek przetrwa i będzie cennym nabytkiem planety Avalon, w przeciwnym razie obawiam się, że będzie musiał zostać eksterminowany. Mel ponownie zajął głos.- Tak, na razie powinniśmy pozbyć się Bimbrowników z kolonii, przynajmniej dopóki nie będziemy mieć personelu naukowego gotowego do sporządzenia szczepionki. Zbiorę wszystkie dane jakie zebraliśmy i umieszczę je w zabezpieczonym pliku.- Mel spojrzał na Amę.- Wasza Świątobliwość opacznie mnie zrozumiała. Chodziło mi o bogów przez małe B. Co się zaś tyczy Bismarcka, to jego wzorowe zachowanie może być spowodowane obrożą na szyi, a nie brakiem umiejętności.- Mel popatrzył na fiolkę w ręce. - Taka moc. Wyobraźcie sobie legion wyposażony w pancerze wspomagane i wzmocniony takim środkiem. To mógłby być koniec Imperium.- Z tonu Mela ciężko było się domyślić czy to coś złego czy wręcz odwrotnie. - Panie Jaeger, oczekuję wstępnego szkicu planu odnalezienia i schwytania exkaliburczyków na dziś wieczór, jeżeli będzie pan potrzebował wsparcia innych działów, jestem pewien że szefowie sekcji dołożą starań by panu pomóc. Panno Kalis, proszę podjąć kroki by przygotować miejsce dla większej ilości więźniów. Panie Sofitres, należy zbadać jak długo Ambrozja działa by ustalić okres kwarantanny, zanim więźniów dopuścimy w bezpośrednią bliskość kolonii lub wyślemy na Argosa. Jeżeli biologia Bimbrowników jest nieco podobna do naszej jeden z ich gruczołów powinien wytwarzać substancję o przeciwnym działaniu, co mogłoby pomóc w przyspieszeniu kwarantanny. - Postaram się to załatwić, ale jak mówiłem wcześniej, braki personalne to spory kamień pod stopami.- Odpowiedział Mel. - Proszę zrobić co się da, doktorze, na razie wystarczy nam wiedza co ambrozję zobojętnia lub unieszkodliwia, to może pomóc zarówno w eksterminacji Bimbrowników, jak i obronnie, przeciwko jej używającym. - Karl kiwnął głową z aprobatą, po czym sięgnął po kolejny dokument - Mamy do przedyskutowania kolejną sprawę. Jak wszyscy wiemy w statucie kolonii są ustalone prawa ogólne, jednak kary za używanie psioniki są zawsze w gestii władz planetarnych. Nie chcę by moje decyzje jako gubernatora były w tej sprawie ostateczne, a problem jest pilny, gdyż widać że na tej planecie psionika nie jest problemem marginalnym. Proponuję powołać zespół który opracuje prawo dotyczące psioniki na planecie i przedstawi go Gabinetowi do akceptacji. Obecnie mamy wśród nas jedną osobę będącą psychicznie obdarzoną, którą obdarzyłem dozą zaufania pomimo udowodnionych przestępstw, tym niemniej jest to zaufanie warunkowe, a Pan Baron wie co grozi mu za recydywę. To jeden przypadek, ale mogą pojawić się kolejne. Dlatego potrzebujemy jasnego prawa. Pani Meere rozda wam wstępny szkic, opracowany na podstawie SPK, Standartowych Przepisów Kolonialnych, zmodyfikowany o nasz lokalny koloryt. Wygląda na to, że nie unikniemy obecności psioników, należy więc znacząco penalizować jakiekolwiek użycie psioniki przeciwko dobru i mieniu. Jak noże, moi państwo. Każdy może je mieć i używać, ale stosowanie ich do zastraszania i ranienia jest i będzie zabronione i karane. Znajdziecie tam też zapisy o traktowaniu psioniki jak broni, do jej używania będzie potrzebna licencja wydawana przez Bezpieczeństwo, niezarejestrowana jest przestępstwem. Uchwała wymaga jedynie ratyfikacji przez moje biuro, tym niemniej zapraszam wszystkich do dyskusji, przez następny tydzień omówimy co można i należy zmienić.
__________________ Man-o'-War Część I |
19-01-2018, 18:51 | #174 |
Reputacja: 1 | Ama Ala, Mel |
19-01-2018, 18:55 | #175 |
Reputacja: 1 | Ama Ala, Carl Cabbage |
20-01-2018, 01:04 | #176 |
Reputacja: 1 | Bruno uśmiechnął się rozbrajająco do Dominique Bouleau. Kobieta była wyraźnie zmęczona i zestresowana. Nic dziwnego w jej sytuacji. - Uczynił bym tak... - rzekł Bruno na jej prośbę, by nie zbliżał się do jej syna. [i]- ... gdybym mógł. Wiesz, że twój syn ma dar. Bez pomocy... może się on mu wyrwać z pod kontroli... może dojść do czegoś złego... Proszę, pozwól mi wam pomóc. Obiecuję, że zrobię co możliwe, by nie widziano nas zbyt wiele razem. Wiem jak ci ciężko, ale nie musisz stawiać temu czoła samotnie. Pozwól sobie pomóc.[/i - Bruno zamilknął na chwilę. - Poza tym,... chłopak jest mądry, i udowodnił, że potrafi się wymykać, z pewnością będzie na własną rękę badał swój dar. Bez kogoś kto go poprowadzi... wiesz jak to mogło się dziś skończyć... prawda? Widziałaś drwali? Pozwól mi poprowadzić chłopaka, a postaram się uchronić go przed czymś podobnym. Co ty na to Dominique? Bruno uśmiechnął się do niej szczerze, próbując dodać nieco otuchy. Nie powiedział jej oczywiście jakie to zagrożenia sprowadzi na jej syna w zamian... nie powiedział jej jak jego szkolenie wyglądało... niech myśli, że to tylko medytacja i wyginanie łyżki siłą woli... bo prawda była o wiele straszniejsza. *** Dawno temu, gdzieś na pewnej asteroidzie... Młody Bruno usiadł ze skrzyżowanymi nogami w środku koła wyrytego w kamieniu. Młodzieniec i jego mentor znajdowali się w jednym z opuszczonych tunelów, jaki ciągnęły się w nieskończoność pod skorupą dryfującej przez próżnię asteroidy. W pomieszczeniu panowała zimna ciemność. Jedynie cztery świeczki niemrawo rozpraszały mrok. Bruno uniósł kanister nad głowę i oblał się benzyną. Ostry chemiczny zapach wdarł się brutalnie do jego nozdrzy. Nieco lepki płyn spłynął po jego głowie i po nagim torsie, wyzwalając na jego skórze gęsią skórkę. Bruno powtarzał sobie, że to z zimna, nie ze strachu. - Skoncentruj się na bólu, musisz go opanować - rzekł Talzadar surowo. Chłopak niepewnie odstawił blaszany pojemnik na bok i sięgną drżącą ręką do jednej z otaczających go czarnych świec. Rozległ się delikatny odgłos wybuchającej benzyny, z sykiem płomienie rozpełzły się po ciele mężczyzny. Dookoła zawirowały płatki tlącej się szaty. Siedział tak cały w płomieniach,W dalszym ciągu nogi miał skrzyżowane po turecku, lecz tułów utrzymywał się sztywno w pionie. Zgarbił plecy i rękom Obią z całej siły uda. Mocno zacisną powieki - nikt nie ma dostatecznie silnej woli, by spalić się z otwartymi oczyma. Jego blond włosy zdążyły już sczernieć, tysiące koniuszków tliło się pomarańczowym blaskiem niczym płonąca miotła. Wtedy ożywiły się cienie dookoła, niczym oleista ciecz spłynęła ze wszystkich stron na zmaltretowane ciało Bruna, dusząc powoli ogień, póki nie został zdławiony ostatni płomyk. Pozostała tylko para, oleisty dym i przytłaczający swąd palonego ciała. Bruno w dalszym ciągu zachowywał pozycję siedzącą, choć włosy miał zupełnie spalone, a twarz uczernioną jak wędrowny komediant. Drżał pod wpływem szoku i bólu. Skóra na grzbietach jego dłoni była przepalona na wylot i widać było nagie kości. Nagle Bruno uniósł powieki, które pękły niczym spieczona skórka chleba. Z pod powiek wypłynęło białko oczu. Czarnymi dziurami spojrzał na stojącego spokojnie Talzadar 'a. - Widzę cę mistrzu - rzekł, mimo iż z jego spieczonego gardła dobył się jedynie nie artykułowany skrzek. - Teraz odnów swe ciało - rzekł Talzadar spokojnie. *** - Chcę go jedynie uchronić. - rzekł Bruno do matki Louisa, gdy pod jego powiekami powoli mijały koszmary z jego młodości. *** Noce bywały dość chłodne. Bruno przykucnął na drzewie, jego pole maskujące skrywało go przed wzrokiem, nawet, gdyby ktoś był w stanie przebić wzrokiem gęstą niczym smoła ciemność, nie dostrzegł by go. O umówionym czasie zjawił się Zachary. Bruno odczekał jeszcze chwilę, by upewnić się, że nikt go nie śledził, po czym zeskoczył na dół wyłączając pole maskujące. Podczas gdy mężczyźni rozmawiali, mały dron naszpikowany elektroniką bacznie monitorował okolicę. Bruno zwięźle, pozostawiając swe źródła w swerze milczenia, przekazał Zacharemu czego się dowiedział. Musiał z nim też przedyskutować sprawę Chrisomalos i badań jakim miały zostać poddane... *** Przyszła do niego. Wiedział, że to nastąpi. Rozkoszował się jej zapachem, jeszcze nim go dotknęła, nim przycisnęła swe ciało do niego. Była zmarznięta. Pragnął ją przytulić, rozgrzać.. rozpalić... Powstrzymał się. Dał jej działać, dał jej szansę by się zdeklarowała. Pragnął... potrzebował to usłyszeć. Jej drobne palce musnęły jego obrożę. Widział głębokie uczucie w jej oczach. Nic nie powiedział. Obroża nic nie znaczyła. Jej słowa... czy one coś znaczyły? Kłamstwo, które stało się prawdą. Świadomy wybór... tak, tylko nie jej... to on.. czuł równocześnie wstyd, że tak nią manipulował i zadowolenie z dobrze wykonanej roboty, też... Czy robiło to z niego złego człowieka? Nie, ale inne rzeczy które zrobił i... może znów zrobi... zapewne tak. Gdy spuściła wzrok, Bruno uniósł ramię, delikatnie aczkolwiek zdecydowanie, uchwycił jej brodę swymi palcami i zmusił ją, by spojrzała mu w oczy. Przez chwilę wpatrywał się w jej ciemne głębokie oczy. Tak łatwo było by ulec jej, zatracić się w tym uroczym spojrzeniu... ale czy mógł sobie na to pozwolić? Czy potrafił jeszcze komuś prawdziwie ufać? Chciał... Lecz jego czyny zadawały kłam jego pragnieniom. Delikatnie, wślizgnął się do jej umysł, musiał sprawdzić, czy dobrowolnie przyszła do niego, czy... pracowała dla kogoś? Miała go szpiegować? Komu miała składać raporty.... czy popadał w paranoję? Jego palce przesunęły się, podążając linią żuchwy, gładząc delikatną skórę. Przewędrowały delikatnie pieszcząc jej policzek, aż za jej ucho, by potem prześlizgnąć się po jej karku. Dopiero wtedy Bruno cofną rękę. Wydała mu się dziwnie lepka... gdy na nią spojrzał, na chwilę zalśniła szkarłatem. Ciarki przepełzły po jego kręgosłupie. Krew, świeża lepka krew.... ale skąd... Lecz nim zdążył zareagować... krew znikła... miał omamy? Nie ważne, nie teraz... - Nie musisz walczyć... poddaj się. Po prostu się mi poddaj... - rzekł uwodzicielsko, nieco ochrypłym głosem. Przyciągnął ją i przywarł swym gorącym ciałem do niej, całując ją namiętnie. *** Odkrycie ruin Argonautów bardzo zainteresowało Barona. Wszak nie był znawcą historii... jednak bardzo pragnął je zobaczyć. Dlatego zgłosił się na ochotnika do następnej wyprawy. Starał się też po kryjomu, za zgodą lub bez Dominique, spotykać z chłopakiem. Był ciekaw jego mocy, bo ta wykraczała, jak się zdawało ponad normę. I rzeczywiście pragnął chłopaka nauczyć, pomóc i nakierować. Bywał też na obrządkach wielebnej Ama Ala, choć raczej starał się pozostawać z tyłu. pragnął jednak poznać więcej z jej wiary. Miał nadzieję, że zostaną sojusznikami. Dalej też szpiegował, przekazując ważniejsze informacje Zacharemu. |
28-01-2018, 20:40 | #177 |
Reputacja: 1 | Dni po lądowaniu: 172. Czas do zimy: 6 dni Planeta XA82000-0/Avalon
Dni po lądowaniu: 172-178. Czas do zimy: 6-0 dni Planeta XA82000-0/Avalon
Dni po lądowaniu: 178-185. Czas do wiosny/ przybycia Morgany: 141-136 dni Planeta XA82000-0/Avalon
|
15-02-2018, 22:30 | #178 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Post wspólny - Doktorze Sofitres, proszę na czas wyprawy zapomnieć o moim stanowisku. Pan dowodzi, ja wykonuję rozkazy, proszę swobodnie mną dysponować - Karl zakomunikował Melathiosowi gdy tylko Kevin przejął stery. Dopóki lecieli na większej wysokości pilotował Kabbage, ucząc się obsługi pojazdu atmosferycznego od ich pilota, ale gdy zeszli niżej i prądy powietrzne ulegały kaprysom powodowanym przez nierównomierne ukształtowanie terenu oddał stery bardziej doświadczonemu pierwszemu pilotowi. Mel skinął głową. - Wszyscy trzymajcie się mnie. Ruiny są niebezpieczne, nawet bez drapieżników. Lepiej nie oddzielać się od grupy, bo można utknąć w jakiejś dziurze na wiele godzin. - Niezłe cacko - powiedział zafascynowanym głosem pierwszy pilot obserwując widoczne przed dziobem maszyny miasto do jakiego nadlatywali. Skąd to tutaj się wzięło? Przecież dopiero miała to być kolonizowana planeta. Dopiero wyprawy rozpoznawcze i pierwsze bazy. A tu całe miasto. Znaczy no właściwie to Walkerowi od razu nasunęło się jedno ze skojarzeń skąd mogło się wziąć ale aż nie chciał sam w to uwierzyć. - Sądząc po ciszy w eterze to dość wymarłe miasto - Kevin podzielił się swoim spostrzeżeniem. Od razu rzuciła mu się w oczy ta prawidłowość. Jakiekolwiek lotnisko czy miasto, nawet wioska ludzi trzaskała w eterze od różnych nadajników i komunikatorów, automatycznych responderów no a wizualnie od świateł czy reklam choćby. A tutaj nic. Cisza. Jakoś więc kojarzyło mu się właśnie z czymś starym i wymarłym. Nawet trochę niepokojącym. - Warto w takim razie nasłuchiwać. Najstraszniejsze potwory czają się w ciszy, tuż za kątem oka. - Sofitres podszedł cicho do pilota. Czym go trochę wystraszył. - Jak myślicie, skąd to się tu wzięło? - zapytał przez wewnętrzny komunikator by nie tylko kolega na sąsiednim fotelu mógł swobodnie rozmawiać. - O to musiałby Pan zapytać doktora, Panie Walker. Dla mnie bardziej interesujące jest pytanie ile pracy trzeba będzie włożyć w zamieszkanie tutaj. Doktorze, to miejsce wygląda interesująco, wygląda na dawny budynek rządowy lub militarny, oddzielony ogrodzeniem od reszty miasta. Można by oczyścić, zabezpieczyć perymetr i wykorzystać jako pierwsze miejsce do osiedlenia się. Z czasem rozroślibyśmy się na pozostałe części miasta. - Dobre oko gubernatorze - Mel powiedział patrząc na ruiny wysokiego budynku z licznymi łukami i kolumnami - ale nie wygląda zbyt stabilnie. Widzi pan te odsłonięte fundamenty w południowym narożniku, grozi zawaleniem. To Argonaucki kompleks pałacowy. W czasie świetności miasta, pracowało w nim kilkuset do tysiąca pracowników, urzędników, sprzątaczek i innych. Jeśli chodzi o biurokrację to aż tak bardzo się ona nie zmieniła - Mel powiedział z uśmiechem. - Kevin co do tego kiedy. Na pewno na wieki przed tym jak na waszej Perle powstał pierwszy samolot - Sofitres zażartował z pilota. - Być może. Ale sprawdzenie tak dużego terenu to pewnie trochę by zajęło. - W głosie pierwszego pilota dało się słyszeć wahanie. Nie był ekspertem od łażenia po dziurach ale sama wielkość obiektu do jakiego się zbliżał sprawiała, że wydawało mu się to strasznie wielkie i skomplikowane do przeszukania. - A poza tym gdzie oni są? Co się z nimi stało? No ci co to wybudowali i mieszkali. A jak tam jest coś co ich wytruło czy wyżarło? Może najpierw jak już to jakiś mały, zwiadowczy obóz? - Walker wcale nie był pewny co do zimowiska w tym miejscu. Za dużo holo oglądał gdzie ludzie lądowali na czymś opuszczonym ale z jakiegoś powodu superanckim a potem coś ich ganialo z mackami i pazurami po salach i korytarzach. A on sam zbyt dobry w takie klocki nie był. Przeprowadzka całej ich kolonii do nowego miejsca tego typu wydawała mu się zagraniem va bank. - Spokojnie panie Walker, nie mówię że mamy zrobić to teraz, mamy za mało sił i środków. Mówiłem o już właściwym przeniesieniu. I zabezpieczeniem zajmą się wojskowi. A sterowiec jest dobrą bazą wypadową. Może po prostu zakotwiczmy go i użyjmy jako mobilnego obozu? Na noc rozluźnimy cumy i lokalna fauna nie będzie nam przeszkadzać - zaproponował Karl, oglądając się na dowódcę wyprawy. - W takim razie proponuje rzucić kotwicę, gdzieś w porcie (9) - Mel wskazał miejsce, gdzie miasto spotykało się z rzeką. - Przy okazji można będzie pobrać próbki wody - dodał. - Cumy jeden do cztery gotowe - Karl siedzący na miejscu drugiego pilota kliknął po kolei przełączniki na konsoli uruchamiając wyrzutnie harpunochwytaków na wyciągarkach, które miały ustabilizować sterowiec w miejscu. - Na pański znak, Panie Walker. Sterowiec osiadał łagodnie przy niegdyś tętniącym życiem porcie. Piach i pył wyjątkowo nie wzniósł się w powietrze przy tego typu maszynie. Pozostał na miejscu i wciąż wypełniał rolę warstwy kurzu, który przez setki lat zbierał się na drogach i dachach opuszczonego miasta. Po zarzuceniu cum i zejściu na grunt Argopolis osiągnęło największą liczbę ludności od dawien dawna. Nowy mały rekord dla argonauckich ruin. Na wprost zalegał plac z kilkoma pozbawionymi okien budowlami. Po lewej stronie wciąż stała pradawna świątynia, do której Ame Ale mocno ciągnęło. Była dla niej najważniejsza i nic dziwnego, że samoistnie obrała ten kierunek jako oczywisty. Poleciła swoim przybocznym zabrać ze sterowca niewielką skrzynię, którą wlokła za sobą całą drogę. - Mam nadzieję, Melanthiosie, że nie dopuścisz zniewagi Poserona. W końcu przybił do portu nowy statek. Pierwszeństwo świątyni jest obowiązkiem - wychrypała nie pozostawiając wyboru naukowcowi. Mel uśmiechnął się, nie był religijny. Ba na Atherze od dawna nie praktykowano wiary przodków. Korporacje uważały, że zaprzątanie głowy takimi rzeczami jak religia źle wpływa na mózgi pracowników, i że lepiej skupiać się na rzeczywistych celach, jak raport kwartalny, a nie na bajkach i zmyślonych istotach. - Komandorze, proszę przygotować ludzi do drogi, zabierzemy tylko lekki prowiant i trochę sprzętu. Na noc wracamy do słonia - Mel tak nazywał sterowiec. - Mary panu pomoże. Potem zapraszam na wycieczkę. - Słoń? - Kev zerknął w bok słysząc o nadanym przydomku dla latadełka w jakim właśnie byli. - Słonie nie latają. I są grube i ciężkie. - powiedział obserwując wskaźniki na konsolecie pilota. Zastanawiał się czy to oznacza, że przekreśla to rolę na ksywę dla latadełka czy nie. Czołgi przecież też nie latały a jednak, kiedyś raz… Poza tym zastanawiał się też czy to możliwe. Czy Mel miał rację. Czy mogły to być ruiny pozostawione przez Argonautów? Serio? Tak serio - serio? O rany ale to byłby czad! Może wreszcie odkryją co się z nimi stało! Gdzie polecieli, gdzie zniknęli. I dlaczego. No i w ogóle. Tyle pytań. Też go korciło by tam zaraz wylądować i pozwiedzać, pooglądać wszystko co się da i najfajniej to samemu znaleźć… No właściwie nie wiedział co ale pewnie coś fajnego. Ale pod czaszką o rozsądek walczyła też z ciekawością ostrożność. No i profesjonalizm. Był w końcu pilotem. W tej chwili głównym pilotem tej maszyny. Musiał zadbać głównie o tą maszynę. Doktor podszedł do Amy patrzącej jak zaczarowana na świątynie. - Z tego, co pamiętam, Poseron nie był bogiem statków powietrznych - Mel popatrzył na ruiny świątyni. - Z resztą pomoc Atherry chyba bardziej nam się w tym miejscu przyda. Stare mity mówią, że bóg morza był kapryśną istotą, jeszcze nam rzekę w sól zamieni - Melathios zażartował, ale nie spodziewał się że Ama zrozumie żart, był on związany z powstaniem Atherry, planety Sofitresa i tym jak mieszkańcy świata, ponoć podczas stworzenia wybrali na swoją patronkę Atherrę i jej drzewa oliwne, zamiast Poserona i jego kopalnie soli. - Jeśli wielebnej nie robi różnicy, to wolałbym przeprowadzić przedni zwiad nim wezmę się za badania w świątyni. Głupio by było wpaść w jakąś pułapkę. Niemniej widzę Amo, że ty nie możesz się doczekać, aż przekroczysz jej próg. Zachęcam więc do samodzielnej eksploracji. Oczywiście w większej grupie. - [i]Poseron jest patronem mórz, Melathiosie. A największym morzem jest wszechświat. W końcu to jego kapryśność pozwoliła nam wpłynąć do tego miasta. Nie ma bardziej odpowiedniej domeny na obecną chwilę, jak właśnie domena Poserona[i] - wyjaśniła ochryple. - I prosochi prépei na symvadizei me to thárros... - wypowiedziała w stronę naukowca, by następnie wrócić wzrokiem do świątyni. - Wróćcie cali i zdrowi. Nie odlecimy bez was. Chyba, że zostaniemy do tego zmuszeni, acz pamiętajcie, że i my o was nie zapomnimy. Mel wrócił w stronę sterowca. - Moi drodzy, wszyscy chyba wiemy co tu robimy, ale dla pewności przypomnę. Naszym zadaniem jest eksploracja miasta i wybór budynków do ponownego zagospodarowania, nie możemy jednak zapominać, że jesteśmy w miejscu, które nie powinno istnieć. Nie mówię tu o słabych informacjach Fundacji, ale o erozji, która powinna zniszczyć to miasto eony temu. Dlatego proszę was o szczególną ostrożność. Każdy budynek grozi w mniejszym lub większym stopniu zawaleniem, nie tylko z góry, ale dosłownie grunt może wam się pod nogami osunąć. Dodatkowo raporty Dantego wspominają o Hienach, więc trzymajcie oczy otwarte, gdyż mogą one wrócić. Stworzenia te nie nabyły jeszcze instynktu unikania ludzi, więc by je odstraszyć strzelajcie w największego osobnik pół magazynku. Ostatnią rzeczą, którą chciałem poruszyć są artefakty pochodzenia Argonauckiego. Jeśli ktokolwiek natknie się na przedmioty, nie będące z kamienia lub gliny, nie dotykajcie ich bez kontaktu radiowego ze mną. To chyba tyle. Jeśli są jakieś pytania, odpowiem na nie później.- Po tej jakże długiej przemowie Melathios podszedł do Benjamina i Adrany, którzy właśnie o czymś rozmawiali. - Pani Gadhavi, panie Taro. Mam dla was specjalne zadania. Pani, wraz ze mną, gubernatorem, Mary, i braćmi Oree uda się w głąb miasta. Sprawdzimy najbliższe dzielnice, może obejrzymy te mosty, które widziałem z mostku Słonia. Pan panie Taro może zająć się organizacją pierwszego obozu podczas naszej nieobecności, i tu wraz z resztą ekspedycji poczekacie na nasz powrót. Tom Mervin, doktor Konohara i Kevin Walker zostaną na Słoniu przy radiu. Adrana słuchając, acz nie zaszczycając spojrzeniem doktora Melathiosa załadowała nową baterię do swojego działka gaussa, czemu towarzyszył charakterystyczny dźwięk i puściła oko w stronę Kevina, który najwyraźniej był skazany na pozostanie w sterowcu. Ani ona, ani Benjamin Taro nie oponowali Melathiosowi. Jedynym odstępstwem od planu doktora było to, że David Iliescu zobowiązany do ochrony Benjamina pozostanie na pokładzie razem z nim. Po wydaniu zadań członkom wyprawy Mel podszedł do Bradocka. - Weź Elise i Johna Meere oraz wielebną Amę z jej Bezimiennymi do świątyni. Nich Elisa porobi zdjęcia, John oceni stan budynku, wielebna pewnie będzie chciała zajrzeć w zakamarki. Pilnuj by nikomu nie stała się jakaś krzywda. - Słoń? - Kev zerknął w bok słysząc o nadanym przydomku dla latadełka w jakim właśnie byli. - Słonie nie latają. I są grube i ciężkie. - powiedział obserwując wskaźniki na konsolecie pilota. Zastanawiał się czy to oznacza, że przekreśla to rolę na ksywę dla latadełka czy nie. Czołgi przecież też nie latały a jednak, kiedyś raz… Poza tym zastanawiał się też czy to możliwe. Czy Mel miał rację. Czy mogły to być ruiny pozostawione przez Argonautów? Serio? Tak serio - serio? O rany ale to byłby czad! Może wreszcie odkryją co się z nimi stało! Gdzie polecieli, gdzie zniknęli. I dlaczego. No i w ogóle. Tyle pytań. Też go korciło by tam zaraz wylądować i pozwiedzać, pooglądać wszystko co się da i najfajniej to samemu znaleźć… No właściwie nie wiedział co ale pewnie coś fajnego. Ale pod czaszką o rozsądek walczyła też z ciekawością ostrożność. No i profesjonalizm. Był w końcu pilotem. W tej chwili głównym pilotem tej maszyny. Musiał zadbać głównie o tą maszynę. - Port wydaje mi się niezły. Ten mniejszy. - Kevin pokiwał głową co do wybranego miejsca lądowania. Wolał gdzieś z boku niż w centrum. Zawsze jakaś szansa jakby się tam jakieś przeciwlotnicze systemy jednak uchowały. Chociaż takie zwykle skanowały przestrzeń skanerami by namierzyć potencjalne cele no a nic takiego aparatura sterowca nie wykrywała. Z drugiej strony jeden palant z ręczną wyrzutnią też mógł sporo krwi napsuć. - Dante już wstępnie sprawdził świątynie, więc uznałem, że kontynuowanie z tej strony to miły gest.- Odpowiedział Mel. - Dajcie znać. Powiedzmy co godzinę, że jest okey. Wiecie może tam być coś co blokuje sygnał to będziemy mieć utrudniony kontakt. Jakby co to jeszcze są dachy, latarki i sygnały Morse’a. No jak po wyznaczonej godzinie się nie odezwiecie będziemy widzieć, że coś jest nie tak. Jak was wysadzimy poczekam trochę a potem zrobię oblot dookoła miasta. Wiecie, porobię pamiątkowe słitfocie z romantycznymi ruinami w tle i takie tam. - Walker dopowiedział swoje do narady o wyprawie. Na razie podlecieli z jednej strony miasta. Ale kto wie, jak to wyglądało z innej. Może coś by dostrzegli? Sterowiec w ciągu godziny spokojnie pewnie by dał radę zrobić kółko wokół miasta. A to by dało niezły obraz i kto wie, może coś by się znalazło niekoniecznie widoczne od strony portu? - Czemu nie.- Mel przytaknął pilotowi.- Dokumentacja z powietrza to świetny pomysł. Pan Taro i tak zajmie się organizacją obozu, więc możemy się spotkać w tym miejscu o zachodzie słońca. - A Dante jest pilotem? - Kevin uśmiechnął się z przekąsem spoglądając na Mela. Lekko uniósł brew do kompletu nieco ironicznego grymasu. - Nic nie ujmuję naszemu Dante oczywiście ale ja odpowiadam za maszynę. A więc i za powrót i jakikolwiek transport do i z naszej bazy. Jak sprawdzicie te miasto i będzie w porządku nie ma sprawy ale na razie to ja stąd widzę taką masę kryjówek dla złych facetów ze sprzętem przeciwlotniczym, że nie uśmiecha mi się im paradować przed celownikami licząc, że spudłują. Bo nasz słonik na uniki czy pancerność za bardzo liczyć nie może. A sami, wszyscy wiemy jak bardzo liczną i świetnie wyposażoną flotę powietrzną dysponujemy na jego zastępstwo. - rozłożył ramiona w geście bezradności. Nie chciał wnikać w szczegóły broni i systemów przeciwlotniczych. Ale miejski teren był skrajnie niebezpieczny dla niskich i wolnych przelotów wybitnie wystawiając jednostkę powietrzną na dowolny atak. A przecież sterowcem inaczej nie dało się latać. Dlatego też wolał oblecieć miasto dookoła by zrobić powietrzny zwiad ale i by możliwe być poza możliwym zasięgiem ewentualnych ataków. Chociaż tych ręcznych bo te poważniejsze to miały zasięg mierzalny w dziesiątkach kilometrów. Więc już teraz i wcześniej byli by w ich zasięgu ale skoro nic się nie stało albo ich nie było albo ktoś czy coś nie zdecydował się ich użyć. Ale inaczej było z ręcznym sprzętem.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
04-03-2018, 18:15 | #179 |
Reputacja: 1 | Baron mógł w każdej chwili uciec przed Victorem, choć czuł, że ma przed sobą człowieka władającego mocą umysłu niezrównaną nawet dla niego. Hermann stopniowo udostępniał kolejne zapisane zwoje mózgu, pilnie strzegąc tajemnic nie mających związku z ich sytuacją. Victor Kasapi badał jego intencje względem Czarnego Oka, jego samego oraz Chrysomallos. Pytał o chęć zmienienia ludzkości, pytał czy jest w stanie zabić za lepszą przyszłość, za przetrwanie ludzkości wywołać wojnę, na skalę jakiej Imperium od dawien nie widziało. Na te pytania musiał odpowiedzieć zgodnie z prawdą, gdyż próba zatajenia zostałaby odkryta, tak samo jak własny umysł doskonale “wie” kiedy z premedytacją kłamie. Bruno musiał przyznać, że... Czarne Oko jest dla niego bardziej narzędziem, niż rodziną. Był lojalny, ale do momentu. Nie był bezwolną marionetką, ani nie wykonywał ślepo ich rozkazów. Póki dążyli do tego samego, czyli do ochrony siebie nawzajem i dominacji nad normalnymi ludźmi, póty był z nimi. Niektórych członków Czarnego Oka darzył znacznie głębszym szacunkiem i uczuciem, niż uzasadniałaby to wynikająca z bazującej na zwykłej obopólnej korzyści współpraca. Chrysomallos, Bruno postrzegał to jako swego rodzaju objawienie, niemalże o religijnych proporcjach. Możliwość, by wreszcie zakończyć prześladowania i eksterminację psioników. Mniej mu zależało na zmienianiu ludzkości. Przyznać musiał, że czuje, iż psionicy są czymś lepszym od zwykłych śmiertelników, od tej całej hałastry i tłuszczy wijącej się niczym robaki przez uniwersum... dlatego wydawało mu się nieco niesmacznym, by wszyscy zostali obdarzeni taką mocą. Był gotów jednak zaakceptować takie rozwiązanie, jeśli miałoby to przynieść psionikom spokój i władzę. Oporów przed morderstwem nie posiadał. Czasem owszem gnębiło go sumienie, jednak jego rąk kleiło się tyle krwi... nie... by osiągnąć cel był gotów zatopić całą galaktykę we krwi. Zahary Durra nie do końca rozumiejąc co właśnie się dzieje, pytająco uniósł brwi, kiedy Victor szczerze, acz nieco straszliwie wyszczerzył zęby w uśmiechu. Przedstawiciel Konsorcjum patrzył jak psionik wycofał się z umysłu Barona. Excaliburczyk sprawiał wrażenie jakby właśnie dowiedział się dokładnie tego, czego spodziewał się i pragnął usłyszeć. - Och… prócz ustosunkowania do Czarnego Oka, mogę się z tobą zgodzić Baronie Hermanie. Widzisz… są dla mnie jak rodzina. - Victor schylił się by podnieść strzykawki i posprzątać tym samym ślad swojej obecności. - Nie przeszkadza nam to jednak, dopóki nasze cele są zbieżne, a są zbieżne. - ostatnie słowa Victor podkreślił szelmowskim uśmiechem. - Do rzeczy Viktorze, proszę... - wtrącił łagodnie Zahary, oglądając górne blachy kontenera. - Och… oczywiście. Przedstawię krótko co się wydarzy. Zgodnie z tym co ustalili nasi koloniści w obecności Zaharego, dołożą wszelkich starań, by nas odszukać. Nas czyli załogę Excalibura. My rzecz jasna ukryjemy się i będziemy dokładnie lustrować otoczenie i nie zostaniemy wykryci. Zgodnie z tym co zostało powiedziane przy naszym poprzednim spotkaniu, nasz obóz niefortunnie pochłonęła lawina. Odkryją to, ale prawdopodobnie odkryją też, że to dym w oczy. Tutaj albo zechcą to zatuszować, aby nie drażnić kapitana Argos, albo zostanie to wyjaśnione. Myślę, że wiele zależy tu od tego kto aktualnie będzie sprawował władzę w kolonii. Wiem, że nasz drogi Zahary próbuje pozyskać odpowiedniego sojusznika, ale nawet wtedy to dość ryzykowne zakładać, że wszystko zostanie uciszone. Znajdzie się choć jeden nadgorliwiec. Argos zacznie węszyć, aż w końcu nas odnajdzie, mimo naszych najszczerszych starań. Dowiedzą się o Chrysomallos i wybiją je. Kolonistów przy okazji być może też, tak samo jak wybijali psioników na więziennych planetach. W Imperium nikt nie będzie o tym słyszał. - Viktor skrzywił się widocznie - Chyba że… - Excaliburczyk zrobił pauzę, jakby chcąc sprawdzić, czy Bruno myśli podobnie jak on. Baron zamyślił się. Przez głowę przemknęło mu kilka opcji. Można było nagłośnić w imperium sprawę, zadbać o to, by nie było tak łatwo wybić kolonistów, ale to ciągnęło za sobą kolejne problemy i też nie było pewnikiem. Nie powstrzymało by też nikogo od wybicia samych chrisomallos. Można było dopomóc, aby nadgorliwcom przydarzył się całkiem zwyczajny wypadek... ale w ten sposób mogli usunąć jednego, może dwóch, nim stanie się zbyt oczywistym, iż ktoś pomaga w przejściu na drugą stronę niewygodnym osobą.... Można było połasić się na samego Argos. Plany abordażu dawno temu zostały już przygotowane... Można było spróbować wywieść chrisomalos... ale to było problematyczne, póki Argos blokował system... A jak by tak odwołać okręt wojenny? Zorganizować w najbliższym systemie jakiś kryzys? Wywołać nacisk na kogoś z wojskowych... Jednak Bruno nie wiedział, jak silne nadal, po czystkach o których opowiadał Victor, pozostało Czarne Oko... [i]- chyba, że? - zachęcił Bruno Victora by ten kontynuował, postanawiając się obecnie nie wypowiadać na głos. - Chyba, że uderzymy. Dalsze ukrywanie się, choć odwleka wszystko w czasie, niczego nie rozwiązuje. Nie wierzę w to, że Argos nic nie wie o Ikhorze, a przynajmniej, że nic nie podejrzewa. Chcą nas dopaść i nie odpuszczą, a póki tu są nie dopuszczą żadnego statku Czarnego Oka do planety, choćby miał najlepszą przykrywkę. Powinniśmy sprowadzić jak najwięcej żołnierzy na planetę. Będzie to wyglądać, jakbyś chciał nas szybciej dopaść, myślę, że Benjamin nam w tym pomoże... - tu zwrócił się bezpośrednio do Zaharego uśmiechając się i rozkładając niewinnie dłonie na boki. - ...po części gubernator już to rozpoczął. Victor przeszedł kilka kroków po kontenerze, by po chwili znów podjąć monolog. - Kiedy Argos będzie szukał nas na planecie, my uderzymy na orbicie. Pod przykrywką kolejnego lotu na Nadzieję Albionu rzecz jasna. Trzeba nam tylko… przekonać… pilota. - Kevin Walker. - wtrącił Zahary, patrząc na Bruno. - Och… mając w garści Argos mamy i Avalon. Pozostanie nam jedynie poinformować Czarne Oko i zniknąć “gdzieś we wszechświecie”. “Gdzieś we wszechświecie” nie było terminem, który Bruno słyszał pierwszy raz. Oczywiście oznaczał on ukrytą przed imperium placówkę Czarnego Oka. Bruno uśmiechnął się szelmowsko. Wreszcie działanie jakie lubił. - Załatwię to. W ten czy inny sposób... - Mężczyzna zamyślił się na chwilę. - Jest już wyznaczone jakieś okno czasowe? Ilu ludzi będzie miał objąć transport? Victor spojrzał na Zaharego, jakby oczekując, że to on odpowie na to pytanie. Ten odchrząknął lekko. - [i]Załoga Argos liczy bez oddziału Juno Hope i uziemionej Nicol Brooks trzydzieści siedem osób. W tym trzech pokładowych lekarzy, trzech kucharzy, dziewięciu inżynierów, ach... i Thorr Peyravernay... Część inżynierów z pewnością przeszło szkolenie bojowe, co daje około dwudziestu pięciu do trzydziestu zbrojnych. GUV jest w stanie zabrać siedem osób nie licząc pilota, chyba żeby wykorzystać miejsce na ładunek. Excaliburczyk kiwnął głową. - Musimy postawić na sprawdzonych w boju. - Victor chwile coś zliczał - sześciu ludzi ze mną, siedmiu z tobą, Baronie. - Być może Kara Knight zdecydowałaby się dołączyć, gdyby dowiedziała się, że jej siostrze nic nie jest. Nie włada w prawdzie psioniką, ale takie akcje to dla niej nie pierwszyzna. - zasugerował Zahary, na co Victor odparł, by Bruno ją sprawdził. - Co do czasu… - dodał - warto byłoby ściągnąć najpierw nieco marines na Avalon. Zastanówmy się jak tego dokonać. - No tak. Nie można twierdzić, by liczby były po naszej stronie. Ale powinniśmy sobie spokojnie dać radę.- Baron był dość pewien swego. Razem z Zaharym spędzili wiele czasu rozplanowując różne scenariusze. 7 na 30 może i brzmiało kiepsko, ale nigdy nie zamierzali grać czysto, co przechylało szalę na ich korzyść. - Myślę, że jest kilka opcji. - Pierwsza to kryzys, do którego zwalczenia gubernator poprosi o wsparcie. Niestety, najpewniej oznacza to skasowanie planu z upozorowaną zagładą ekskaliburczyków... - Kolejna opcja, to, by Argos odnalazło coś na planecie, co chciało by zabezpieczyć i zabrać. Jakiś aktywny artefakt Argonautów? Jakieś ważne dane, które zostały po Ekskaliburze? - Pozostałe dwie opcje wiążą się z zniknięciem zagrożeń i poluzowaniem czujności. Np, jeśli uwierzono by w zniknięcie ekskaliburczyków. - Można by wtedy zorganizować jakiś festyn, czy uroczystość i zaprosić załogę. Okręt bojowy jest ciasny, kapitan może skusić się by dać ludziom trochę odetchnąć. mogło by to ściągnąć na powierzchnię znacznie więcej załogantów. - Można by też zaproponować wspólne ćwiczenia na powierzchni. Podobnie jak z festynem, Kapitan mógłby się na to zgodzić z podobnych powodów. - Jakieś inne pomysły? Chwila ciszy nie była długa, gdy w końcu to Zahary odezwał się jako pierwszy. - Trwa właśnie wyprawa do Argonauckich ruin. Gdyby ślad o nich zaginął… - po chwili namysłu podjął drugi temat - “Artefakt Argonautów” nie mógłby być Ikhorem, a o niczym innym nie wiemy, prawda Viktorze? - Zahary poprawił uparte kosmyki włosów, zaczesując je za ucho, zaś Viktor nie kwapiąc się odpowiedzieć, uniósł brwi w oczekiwaniu. - Nie sądzę, by kapitan skusił się na festyn, a na pewno nie zwolni z tej okazji swojej załogi, ćwiczenia zdają się być lepszą opcją. - Jest jeszcze jedna opcja... - Bruno wydawał się poruszać ten temat niechętnie. - Moja... Panna Brooks.- poprawił się szybko. - Szpieguje dla kapitana... mogę jej podrzucić jakąś informację. Coś, co zainteresuje kapitana na tyle, by wysłał tam oddział szturmowy. - Och… to nie jest zły pomysł - przyznał Viktor. - Podobnie zresztą jak wcześniejszy związany z artefaktem... To nie musi być prawdziwa spuścizna po Argonautach. Jednocześnie nie jest to nic agresywnego, co z automatu zamknęłoby dostęp do statku poprzez transport statkiem cywilnym. Powinniśmy zmusić ich do działania w ukryciu przed kolonistami. Połączyłbym te dwie opcje. Argos oczekuje, że coś takiego znajdzie. Baron kiwną głową. - Nicol wie, że czasem znikam. Dbam o to, by mnie nie śledziła, ani nie wcisnęła jakiegoś urządzenia. Niemniej... mogę to użyć. Zwierzyć się, że coś znalazłem. Właśnie owy artefakt. Opowiedział bym, że coś go chroni. Jakieś stworzenie? Nie... rój stworzeń. Dlatego nie mogę się dostać do niego, a zmusiłoby to kapitana by wysłał silny oddział. Są gdzieś jakieś rozległe jaskinie? Jakaś kopalnia albo coś, gdzie trzeba będzie maszerować długo piechotą? - plan wymagał dopracowania, ale począł nabierać rozsądnych kształtów. Zahary oparł się o ścianę kontenera. - Ergon Mensk i Dragan Maedy nie są dziećmi i wiedzą, że Bruno także nim nie jest. Będą czujni. To powinno wyglądać na przypadek choć i tak może być to odebrane jako podstęp. - Zahary na chwilę zmrużył oczy - Powiesz o tym w rozmowie ze mną. Ale tak, by nie dawało to podstaw do powiązania mnie z załogą Excalibura... lub w rozmowie z Victorem. Nicol zaś będzie akurat w zasięgu słuchu. - Wnętrze wulkanu - Victor uśmiechnął się drapieżnie widząc reakcje rozmówców- [i]No co? Malownicze miejsce. - Albo góry obok obozu Excalibura. Bliskość wroga wymusi większą liczebność oddziału, choć będziemy musieli zadbać o to, by was nie nakryli. - dodał Zahary, a Victor znów uśmiechnął się drapieżnie. - [i]Lub odwrotnie, Zahary. Lub odwrotnie… - Wulkan brzmi znakomicie. Gdy zdobędziemy okręt, jedna salwa powinna nas uwolnić od marines. Co do rozmowy, wolałbym, by Ergon Mensk nie był świadom również moich konszachtów z ekskaliburczykami. Po co podjudzać jego podejrzenia. Zainscenizujemy rozmowę bardziej handlową. Udam, że potrzebuję zbrojnych ludzi i sprzętu by wydobyć artefakt oraz miejsca na okręcie, by go wywieść. Wszystko to może mi załatwić Zahary. Za udział w zysku z artefaktu, oczywiście. Bardzo przyziemna i wiarygodna historyjka. - Nie musimy wymyślać też, czym artefakt jest. Niech się domyślają. Powiem, że znalazłem "to", o czym rozmawialiśmy,ale jest chronione. Zahary wyrazi wątpliwości, że po takim czasie jakikolwiek system obronny działa, a ja na to pokażę nagranie. Prosta podróbka, gdyby Ergon Mensk miał źródło, z pewnością by się zorientował, ale będzie miał tylko zeznanie świadka, czyli Nicol, która będzie obserwowała projekcję holograficzną. A jeśli uprzednio z nocnej wyprawy wrócę ranny i nie w humorze, dziewczyna doda dwa do dwóch i wyjdzie jej wynik, na jakim nam zależy. Mężczyźni ustalili ostatnie szczegóły i rozeszli się. Tej nocy Bruno postanowił wprowadzić w życie pierwszą część planu. Podczas dnia udawał nieco podekscytowanego, radosnego wręcz. Lecz nie zdradził Nicol dlaczego. Wieczorem kochali się wyjątkowo gwałtownie. Gdy tylko dziewczyna zasnęła, Bruno wykradł się z ich sypialni. Wiedział, że nie śpi, jego dron był uzbrojony w nadzwyczaj czułe sensory. Odziany w swój pancerz, wyruszył na swej platformie anty grawitacyjnej w stronę wulkanu, o którym rozmawiał z Victorem. Przez chwilę obserwował dziewczynę, poprzez oko pluskwy, którą zostawił w swoim "apartamencie". Przeszukiwała jego rzeczy. Nie zostawił jej jednak nic. Gdy wrócił nad ranem, Nicol już nie spała. Przywitała go dziwnym spojrzeniem. - Gdzie znowu byłeś? - rzuciła sennym lekko wibrującym głosem. Dziewczyna przeciągnęła się w łóżku, naprężając rozkosznie swoje ciało. Kołdra osunęła się, odkrywając cudowne jędrne piersi. Bruno uśmiechnął się do niej. - Ślicznie wyglądasz z rana. Niczym rzeczna nimfa. - odłożył hełm na bok. Dostrzegł, jak Nicol na chwilę zatrzymała wzrok na zadrapaniach na napierśniku i na lewym udzie. -Nie słodź. Tęskniłam za tobą, obudziłam się po północy, miałam ochotę... no miałam ochotę na powtórkę. - Nicol zarumieniła się wstydliwie, nie okryła jednak swego ciała.- Lecz ciebie znów nie było. - Wiesz, że mam problemy ze snem. Trochę rozkoszowałem się czystym niebem i latałem trochę tu to tam. - odparł przepełnionym złością głosem. - Przepraszam. - rzekł szybko, biorąc głęboki wdech. Dziewczyna wyślizgnęła się z pod kołdry i przytuliła się do niego. Jej piersi spłaszczyły się na jego twardym napierśniku. - Co taki zły? Czy coś się stało? - zapytała szeptem. Spięte ciało mężczyzny wyraźnie, aczkolwiek powoli rozluźniło się. Objął nagą dziewczynę, kładąc jedną pancerną rękawicę na jej krągłej pupie a drugą na plecach. Ciało Nicol zadrżało, rozgrzana skóra pokryła się gęsią skórką pod dotykiem chłodnego kompozytu pancerza. Dziewczyna położyła głowę na ramieniu mężczyzny. Bruno wciągnął w nozdrza zapach jej włosów, jej skóry, jej cudownej kobiecości. - Nie nic, Po prostu... coś mi nie wyszło. Ale to nic ważnego. - odparł nieco nieobecny, uniósł dłoń i pogłaskał dziewczynę po głowie. - Jesteś taka cudowna, taka delikatna. Nicol uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Ich usta spotkały się w namiętnym pocałunku. Bruno uniósł nagą dziewczynę i przeniósł ją na rękach do łóżka. Czuł, jak jej spojrzenie prześlizguje się nad jego ramieniem na ślady jakie pozostawia. Jego buty lepiły się od wulkanicznego pyłu. Bruno zrzucił panią doktor mało delikatnie na łóżko. Przez chwilę stał nad nią, niczym odziany w stalową zbroję rycerz zdobywca z dawnych czasów, rozkoszujący się widokiem swej zdobyczy, swej branki. Jego spojrzenie błądziło po jej krągłościach, a na ustach gościł drapieżny uśmieszek. Dziewczyna nie pozostała mu winna, wpatrywała się w niego z pod poczochranych czarnych włosów lśniącym od pożądania spojrzeniem. Prawie bezwiednie jej dłoń prześlizgnęła się po jej ciele, pieszcząc delikatną skórę piersi i wieńczące je sztywne sutki. Bruno powoli ściągał pancerz wpatrując się w nagą niewiastę. Druga dłoń Nicol powoli sunęła niżej ku jej łonu, policzki paliły od pożądania. A on tak boleśnie powoli pozbywał się swego rynsztunku. Rozmyślnie ją dręczył, jedynie na chwilę przerywając niesamowicie intensywny kontakt wzrokowy by rozkoszować się przedstawieniem jakie mu fundowała. Kochali się długo i drapieżnie, dziko, wręcz niczym wygłodniałe zwierzęta. Wiedział, że to nadejdzie. Spodziewał się tego. Wręcz zdziwił się, że zajęło jej to tak długo. Lecz wreszcie usłyszał to. Ochrypłym z rozkoszy głosem, dysząc ciężko leżąca pod nim dziewczyna wypowiedziała wreszcie to pytanie, tą prośbę.- Powiedz... uuhm... powiedz mi, gdzie... ohh... gdzie byłeś... tak... yhm... na prawdę? - Jej paznokcie zagłębiły się w jego plecach, a głowę wcisnęła w jego ramię, jakby bała się spojrzeć mu w oczy.- Powiedz... powiedz mi yhm.. - jęczała i kusiła. Bruno zatrzymał się, przyciskając ją mocno. Uniósł się nieco, patrząc w jej rozognioną twarz, w załzawione lśniące oczy. Pogładził dłonią jej policzek, czuł wilgoć łez, a może tylko potu, potem ześlizgnął się na jej szyję. Nie pierwszy raz w miłosnych igraszkach zacisnął palce na jej delikatnym gardle. Zastanawiał się, jak to będzie, gdy zostanie zmuszony zacisnąć je na dobre. Odciąć powietrze, patrzeć jak sinieje, jak rozpaczliwie drapie jego rękę, jak nic nie rozumiejącymi oczyma panicznie błaga go o litość. Będzie potrafił to zrobić? Nie był pewien. Była tak pełna życia, czuł jej drgające ciało pod sobą. Bijące od jej skóry gorąco. Wyczuwał trzepoczące niczym kanarek w klatce serce pod piersią. Czy będzie potrafił zgasić to cudowne istnienie? Wpatrywał się w nią roziskrzonymi oczyma. Poluźnił żelazny uścisk. dziewczyna zaciągnęła życiodajny oddech, Jej piersi uniosły się. Pokiwał głową przecząco. - Kiedyś ci powiem, obiecuję. Znalazłem coś... ale to teraz nie ma znaczenia. Nie pytaj o to. - wyszeptał chrapliwym głosem. - Obiecuję, kiedyś ci powiem... - dziewczyna milcząco skinęła głową i wtuliła się znów w jego ramię. Ich ciała znów zadrgały w rytmie miłosnych igraszek. Niechętnie, przepełniony proroczymi obawami, Bruno wślizgnął się w wnętrze jej umysłu. Musiał wiedzieć. Czy... czy ona to wszystko robiła tylko dlatego, by pozyskać informację, czy była tak zimna i wyrachowana? Czy może jednak ten ogień w jej oczach był prawdziwy? Była zdradliwą kurwą, czy zagubioną słodką dziewczyną? Musiał to wiedzieć... i równocześnie bał się tego co znajdzie... Zdolność czytania w myślach była darem i przekleństwem równocześnie. Czasem by było lepiej nie wiedzieć... wiedza często była bardzo bolesna... Pamiętał jak wślizgnął się w umysł swojej pierwszej dziewczyny. Był jeszcze młody. Ona również. Była taka słodka, taka niewinna... taka urocza... lecz tylko na wierzchu. Wewnątrz, w jej umyśle? Była małą rozpustną kurewką. Jego mentor ją wynajął dla niego. Jego pierwsza wielka miłość była kłamstwem. Częścią jego szkolenia. Był wściekły. Był zdruzgotany. Czuł od rażenie do niej. Skrzywdził ją... nie opuściwszy jej umysłu, czuł dokładnie to co ona... każąc nijako ich obu... Nie była ostatnią. były następne, które coś od niego chciały, które go zdradzały, chciały wykorzystać lub które go szpiegowały dla jego wrogów. Wszystkie skończyły źle... Czasem groteskowo źle. Gorzej bywało, gdy się mylił... Gdzieś z dalekiej przeszłości powrócił zapach małolaty. Pachniała świeżą trawą, górskim potokiem i poziomkami. Zawsze żuła jakąś gumę i miała taki słodki rudy warkocz. Kate. Tak, Kate miała na imię. Małolata przypałętała się do nich na jakiejś obskurnej stacji kosmicznej. Chciała go okraść, mała słodka złodziejka. Zabrał ją ze sobą. Ich romans był szczenięcy, lecz bardzo intensywny. Lecz pewnego razu... ktoś pokazał mu dowody, że szpieguje ich dla władz. Wpadł w szał. Nie sprawdził jej umysłu, zawierzył dowodom. Przez odmęty umysłu przebiły się wspomnienia. Niechciane, pogrzebane. Poczuł zapach krwi i moczu. Z daleka doszedł go szloch, zniekształcony przez złamany nos. Prawie, że potrafił dostrzec kapiącą z bezzębnych ust krew. I te oczy. Pełne niezrozumienia i rozpaczy, gdy oddawał ją swej pirackiej braci. Niepotrzebnie coś go wtedy tknęło, by spojrzeć do jej umysłu. Ciarki przeszyły go, gdy wspomnienia tego, co tam napotkał znów go bezlitośnie zaatakowały. Pamiętał jak lodowate zimno przebiegło przez jego kręgosłup. Jak stał i patrzył, gdy jego ludzie ją brutalnie brali... co miał wtedy zrobić? Zawołać, hej przestańcie, a do niej, sory mała, pomyliłem się? Wiesz, to tylko małe nieporozumienie? Nie mógł tego uczynić... Owszem przerwał im, wreszcie... choć i tak za długo pozwolił, by niemoc go sparaliżowała. Upozorował awarię okrętu. A potem, gdy już kurz opadł, nie pozwolił im jej więcej tknąć. Lecz szkoda się dokonała. Była złamana i on... trochę też. Zostawił ją na najbliższej stacji z garścią kredytów w ręce... dość, by starczyło na skromne życie do starości... ale jakoś nie czuł się nic lepiej z tego powodu... wręcz przeciwnie... A jak miało być tym razem? Co odnajdzie w słodkiej główce Nicol? Co skrywała jej dusza? Ogień? Lód? Czy była kurwą, czy jego małym kwiatuszkiem? Dlaczego zdecydowała się go szpiegować? Czy nic do niego nie czuła? Czy miała wyrzuty sumienia. Czy chciała się zemścić, za los jaki jej zgotował? Czy brzydziła się sama siebie, że daje dupy komuś, kogo nie nienawidzi? Czy może była tylko zastraszona i zagubiona? Musiał to wszystko wiedzieć, choć równocześnie bał się odpowiedzi... Ktoś mądry ostrzegł go kiedyś, by nie zadawać pytań, na które nie chce poznać odpowiedzi... w jego przypadku, było to bardziej prawdziwe niż w przypadku większości ludzi. |
07-03-2018, 16:51 | #180 |
Reputacja: 1 | Carl szybko zorganizował grupy według wskazówek doktora Sofitresa, dodając jednak od siebie trochę, doszlifowując szczegóły, zupełnie jak za starych czasów gdy był pierwszym oficerem i był odpowiedzialny za wprowadzanie w życie kapitańskich planów. Nic szczególnego, ot rozdzielenie zaopatrzenia tak, by nawet po utracie sterowca lub rozdzieleniu każda grupa miała minimum sprzętu obozowego, zapasów i środków ratunkowych. Wojna i życie nauczyły przewidywać najgorsze i nie raz uratowało to Cabbage'owi skórę. Osobiście sprawdził każdą wydaną rację i przedmiot upewniając się że ludzie nie dostali bubli. Miło było dla odmiany przejmować się drobiazgami. Tym bardziej że wszystko szło po jego myśli i ludzie widzieli w nim swojego naturalnego przywódcę. Nawet przybycie nowej władzy nie odbierze mu tego. Swój ekwipunek sprawdził jako ostatni - większość drobiazgów bez problemu przytroczył do uprzęży przy kirkańskim polowym mundurze ze starymi dystynkcjami, upewnił się że jego grupa drobiazgi przydatne w tym niestabilnym otoczeniu - takie jak lina, oświetlenie czy saperka, pobrał przydziałową broń krótką i swój miecz oficerski, żywność, po czym zarządził sprawdzenie łączności między grupami. - Jesteśmy gotowi doktorze, grupy dostały przydziały, możemy ruszać.
__________________ Bez podpisu. |