Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-11-2016, 22:34   #11
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Jakiś czas temu
Sala audiencyjna pałacu Barona Von Bismarck tonęła w przyjemnym słonecznym świetle letniego popołudnia. Rezydencja znajdowała się na włościach pod Inupras, ogromnym metropleksem i zarazem stolicą tej zrujnowanej wojną planety.
Blask dnia wlewał się do środka przez wysokie i wąskie otwory, umieszczone po obu stronach ogromnego pomieszczenia. Podtrzymujące strop filary ukształtowano w smukłe kolumny i rozmieszczono względem okien w taki sposób, by nie hamować promieni słońca.
Ściany i kolumny pokrywały niezwykle bogate freski i malowidła opowiadające bujną historię rodu Von Bismarck.
Baron Bismarck przechadzał się po komnacie, przyglądając się po raz nie wiadomo który historii swego rodu. W smukłej dłoni trzymał duży kielich z rubinowym płynem. Wino, z jego własnej plantacji. Herman zastanawiał się, jak potoczą się losy jego rodu, gdy on już odejdzie? Spojrzał na portret swego ojca. Zamknął oczy. Pod powiekami, jak z majaków powróciły tamte sceny. Płomienie, krzyki, zapach krwi... gdzieś w oddali strzały. Otworzył oczy odpędzając wizję. Tak. Raz już prawie linia krwi się urwała. Ale był tu znów. Znów panował tutaj potomek rodu Von Bismarck.

Herman podszedł do wysokiego okna, wyjrzał na zewnątrz. Musiał na chwilę zmrużyć oczy przed panującym na zewnątrz blaskiem. Jak okiem sięgnąć zieleniły się na wzgórzach otaczających pałac rośliny winorośli. Wśród nich dostrzegał pracujące w pocie czoła postacie swoich poddanych.
Było trzeba tysiąca par rąk do pracy, by wyprodukować tak wspaniałe wino, jakim mógł się szczycić na wielu dostojnych dworach on, skromny Baron z planety o nijakim znaczeniu gospodarczym czy strategicznym. Wojna i stary książę D'Vriss o to zadbali.
Na wschodzie srebrzyła się w słońcu błękitna tafla jeziora, na którym pływały leniwie wypoczynkowe łodzie o smukłych białych żaglach. Gdy nie zajmował się jakimiś bezeceństwami, winem, hazardem lub kobietami, względnie wszystkim na raz, to właśnie tam Bruno odpoczywał. To była jego pasja. Wino i żegluga. Jeszcze kilka lat wcześniej... cóż... ale wtedy wszystko było inaczej...

Nie spodziewał się jednak, iż to wszystko miało się niebawem skończyć.
Pozbawiony błyskawicy grzmot przetoczył się przez błękitne, bezchmurne niebo. Baron spojrzał zaniepokojony w niebo.
Coś nadciągało, Herman czuł to w kościach. Niczym zimny cień coś wślizgiwało się w jego życie.

***

Wrócił do swej komnaty, by przywdziać odpowiedni na wieczorną ucztę strój. Do jego skromnego pałacyku zlatywały się regularnie najprzeróżniejsze wpływowe osoby. Stary książę D'Vriss kopnął już łaskawie w kalendarz, ale pozostawała jego żona, stara zasuszona jędza. Bruno musiał manewrować ostrożnie, by pozbawić ją jej bazy władzy, odciąć od wpływów... co nie było łatwe zważywszy na jego pozycję.
Po drodze spotkał swą małżonkę Lady Ilianę, wnuczkę po starym księciu D'Vriss.
Bruno zatrzymał się i uśmiechnął do dziewczyny. Była taka młoda. Niczym motyl zwiewna. Dlaczego przy niej czuł się taki stary?
Iliana Była niewysoka, liczyła najwyżej metr sześćdziesiąt, wyjątkowo szczupła, o długich, pięknie ukształtowanych ramionach i zgrabnych nogach.
Dziewczyna uniosła nieco głowę, lekko buńczucznie. Na jej niewinnej twarzy malowało się cierpienie i tęsknota, ale i skryty sprzeciw.
Regularne, szlachetne rysy, oczy w kształcie migdałów, których zewnętrzne kąciki skierowane były skośnie w górę, pod łukami idealnych ciemnych brwi, drobny nos i pełne usta, wszystko pokryte dyskretnym makijażem jedynie podkreślającym ciepłą i wrażliwą naturę dziewczyny. Stała tak, niepewna, jakby zamrożona między jednym krokiem a drugim. Tęskna by jej mąż okazał jej zainteresowanie i uczucie, którego tak pragnęła...
Miała na sobie klasycznie piękną bordową suknię z odkrytymi plecami i rozcięciem na nodze, w której wyglądała bardzo apetycznie, krągłe piersi odznaczały się wyraźnie pod cienkim materiałem, odkryte smukłe ramiona i złote włosy spływające na nagą jedwabistą skórę, dodawały jej efemeryczności. Okryta cienkim, błyszczącym nylonem zgrabna noga, wystawała spod sukni nęcąc jedwabną koronką pończoch.
- Wyglądasz cudownie - zawołał radośnie Baron. Wbrew sobie, dziewczyna uśmiechnęła się, poruszona ciepłem, jakiego odczuła w głosie męża.
Bruno, ubrany w czerń podszedł do małżonki, uniósł szarmanckim gestem jej delikatną dłoń do swych ust i złożył na jedwabnej skórze miękki pocałunek. - taka cudowna - wyszeptał, przyciskając dłoń kobiety do własnego serca a drugą ręką delikatnie pogładził po policzku małżonki. - Tak bardzo cię kocham - wyszeptał, zbliżając swe usta do jej ucha. Dziewczyna zmrużyła oczy, wyraźnie nie pozostając bierna na czułe słowa i tkliwe gesty małżonka.
- Więc... wyjedźmy razem. proszę... - wyszeptała, bardziej błagalnym tonem niż zamierzała.
Bruno westchnął ciężko. - tak bardzo bym chciał skarbie. - szlachcic zwiesił głowę. - Ale wiesz dobrze, że mam zobowiązania... - Hermann spojrzał na dziewczynę, a w jego szarych niczym stal oczach gorzała nieludzka wręcz wola. - Już o tym rozmawialiśmy. Hrabia jest bardzo ważną osobą, a długi karciane należy zawsze płacić. Musisz to zrobić, dla dobra naszego domu. - rzekł lekko wibrującym głosem.
Dziewczyna wzdrygnęła się, jak spoliczkowana. Nie była w stanie skryć wyrazu obrzydzenia i poniżenia. - Zrobisz to dla nas, prawda? - przycisnął ją.
Iliana skinęła jedynie delikatnie głową, czując, jak gardło zaciska się jej a broda zaczyna lekko drżeć. - Zuch dziewczyna - pochwalił ją Hermann, głaszcząc czule. Jakby na to czekając dziewczyna przytuliła się do niego, czerpiąc z tej chwili bliskości siłę, by zrobić to co musiała uczynić. Tymczasem Baron skupił swą uwagę na służce. Stała jakieś dwa tuziny kroków w dół holu, i usilnie starała się wyglądać, jakby była zajęta usuwaniem kurzu z jednej z płaskorzeźb. Jej umysł ją jednak zdradzał, a Baron posłał jej drapieżny uśmiech.
- Wybacz kochanie, muszę się przygotować - przerwał błogą chwilę, tak bardzo potrzebną dziewczynie. Z trudem, Iliana odsunęła się od ukochanego, prostując się wyniośle i starając skryć łzy i uratować resztki godności.
Coś w sercu Barona skruszyło się, gdy spoglądał za odchodzącą młodą dziewczyną. Nienawidził się za to co jej czynił. Lecz... równocześnie nie potrafił inaczej. Ona była wrogiem... ona była D'Vriss. Na chwilę przed jego oczyma pojawiły się tamte sceny. Znów czuł zapach dymu w powietrzu, słyszał odgłosy strzał w oddali, i przed nim... na podłodze... nie, nie wolno było mu do tego wracać. Mężczyzna zacisnął z całej siły pięść. Poczuł, jak coś ciepłego spływa po jego palcach. Tak ona była wrogiem. Zasługiwała na to wszystko i na dużo więcej. Odgłos za nim, przywołał go do rzeczywistości. Służąca. Tak. pokaże tej starej jędzy jak Von Bismarckowie obchodzą się z szpiegami.

***

- Księżnej się to nie spodoba - rzekł jeden z szaro ubranych mężczyzn. Stali tak, niczym dwa bliźniacze szare ptaki po kostki w wodzie. Na niebie pojawiały się dopiero pierwsze nieśmiałe promienie słońca. Tu nad rozległym jeziorem nierozdzielnie panowała nieprzenikniona mgła. Niczym wata wygłuszając wszelkie odgłosy.
Dwaj agenci stali, robiąc niezadowolone miny i przyglądali się leżącemu w wodzie trupowi. - Bardzo się jej nie spodoba - powtórzył drugi.
Wiatr pomarszczył cienką warstwę czystej wody u ich stóp. - Cóż, ale jest i coś dobrego w tym - rzekł kwaśno pierwszy.
Trup kobiety u ich stóp leżał na plecach, zupełnie nagi. Ciało zatopione było jedynie w jednej trzeciej, także gładka tafla wody nie skrywała nic z makabrycznego odkrycia.
- Niby co - rzekł drugi, stawiając kołnierz płaszcza, pragnąc uchronić się od mokrego porannego chłodu.
Mokre, pozlepiane w strączki szare włosy unosiły się na gładkiej powierzchni jeziora. Niczym węże meduzy zdawały się wić i falować, choć to musiało być jedynie złudzenie, gdyż woda wydawała się być dziś wyjątkowo nieruchoma.
Kobieta miała uniesione ręce ku górze, jakby z kimś nadal walczyła. Jej skóra była biała, wręcz sino biała jak brzuch martwej ryby, i niezdrowo wzdęta prawie gąbkowata.
- No... - podjął pierwszy. - Tym razem znaleźliśmy agenta -
Jakiś mały krab wypełzł z dziury w miękkim podbrzuszu, i nie robiąc sobie nic z obserwatorów ruszył w górę ciała, by wpełznąć do lekko uchylonych ust topielicy. Kraby żerujące w pustych oczodołach zaroiły się, jakby oburzone na najście, jednak krab wędrowiec i z nich sobie nie robił nic. Bes trosko zabrał się za odkrajanie nabrzmiałego języka kawałek po kawałku i pożeranie go.
- Prawda, coś można wpisać w raport - przyznał pierwszy beznamiętnie.
Kolejny krab wypełzł z dziury w jamie brzusznej, pozostawiając licznych, rojących się tam i walczących nieustannie o każdy kęs miękkiego mięsa kolegów.
Ten jednak zatrzymał się na klatce piersiowej, pomiędzy piersiami zmarłej i bezczelnie przyglądał się dwojgu agentów.

***

W jego komnacie czekały na niego już dwie niewolnice, trzecia nadal spała jak się zdawało. Więcej nie zabrał ze sobą. Nie śmiał, jeśli miał być szczery. Księżna przywołała go do siebie. Nie wiedział dlaczego i to martwiło go. Ale przeczuwał, że coś... że stara jędza coś knuje. Coś konkretnego tym razem. Zabrał zatem jedynie te, by, cóż, dać jej lekkiego pstryczka w nos, ale by nie rozjuszyć starego smoka.
Na łoże padały właśnie pierwsze promienie słońca. Ich blask wydobył z mroku kobiecą sylwetkę. Choć częściowo przykryte jedwabną pościelą, ciało pogrążonej we śnie oferowało dość pokus, Baron Von Bismarck już prawie postanowił jeszcze trochę skosztować z tego owocu. Jednak przeczucie, jakie go nękało od jakiegoś czasu, nie pozwoliły na to. Kolejne westchnienie, a potem niespieszny ruch. Leżąca dotąd na boku, smagła piękność obróciła się na plecy. Przedtem mógł podziwiać doskonałą linię jej bioder i grzbietu, a także burzę lśniących czernią loków. Teraz patrzył na unoszące się w oddechu, idealnie krągłe piersi.
Po lewej łoża stała Sinana, miała duże, głęboko osadzone oczy, ciemniejsze niż najczarniejsza noc, uszminkowane karminowo usta i oliwkową cerę bez najdrobniejszej skazy. krój sukni podkreślał zmysłową sylwetkę i wszelkie miłe dla oka linie jej ciała. złote bransolety na przedramionach oraz zdobiący szyję łańcuch z lśniącym pysznie rubinem dodatkowo zdobiły jej ciało.
Po prawej stała Alia, miała Duże, podkreślone henną oczy, o tęczówkach tak ciemnych, że niemal czarnych. Starannie wyskubane brwi i długie rzęsy. Pełne wargi, pokryte zawsze karminową szminką. Wydatne kości policzkowe, oliwkowa cera, skóra gładka jak najdelikatniejszy jedwab.
Obie dziewczyny spuściły pokornie wzrok, czekając na rozkaz swego pana.

Baron Von Bismarck skinął na nie, by go przyodziały.
Hermann stał na środku salonu, podczas gdy dwie dziewczęta krążyły wokół, ubierając go w elegancki czarno-złoty struj. Trzecia, siedząc nadal naga na łożu, grała na harfie, by swym śpiewem i słodką muzyką umilić swemu panu czas.
Sinana wręczyła swemu panu kolejny kielich wina. Spoglądając na wdzięcznie prężącej się podczas gry dziewczyny, Bruno nabrał łyk wina w swe usta.
Lecz coś było nie tak. Kropla potu spływała po czole Sinany. Alia zaciskała usta, a trzecia wpatrywała się z lękiem w wino.
Hermann splunął trunkiem, nagle uświadamiając sobie, co jest tego przyczyną. Pokręcił z niezadowoleniem głową i spojrzał z malującym się na twarzy rozczarowaniem na dziewczyny. - Dlaczego? - zapytał, lecz nie by usłyszeć wyjaśnienia, te powoli wyciągał z ich umysłów.

***

Hermann siedział wygodnie w fotelu, w lewej ręce trzymał kielich z winem. Na przeciwko niego siedziała pomarszczona kobieta. Musiała mieć chyba z sto lat, pomyślał. Księżna Dominika D'Vriss, wdowa po księciu D'Vriss. Niczym drapieżny ptak wpatrywała się w niego, tymi czarnymi i tak zimnymi ślepiami. Raz po raz odrywała kawałek placka, wykręconymi niczym szpony palcami i zajadała się tymi okruszkami. Najpewniej robiła to mu na złość. Wyprowadzało go to z równowagi. To jej nie mrugające spojrzenie i te drobne kęsy raz po raz lądujące w jej przypominającej wysuszoną śliwkę twarzy.
Baron przyłożył palce do czoła. Był zmęczony, tak bardzo zmęczony. Ta gierka ciągnęła się już tak długo.
- Znalazłam ci miejsce daleko stąd - rzekła Dominika. -Jeśli nie przyjmiesz mojej propozycji... -
- tak wiem - przerwał jej. Nie lubił jak ktoś przeszkadzał mu w myśleniu.
- Ale wiesz, że to nie poprawi twoich stosunków z twoją wnuczką? - nie omieszkał wcisnąć jej szpili.
Księżna parsknęła, nieco mało wytwornie.
- Wiem, Ilianę udało ci się omotać doszczętnie. Nie chce ze mną nawet rozmawiać... - czyżby to było drżenie w jej głosie?
- Masz po prostu zniknąć i nie męczyć jej więcej - żachnęła się.
Baron wziął łyk wina, głównie by zyskać na czasie.
- Myślę... - rzekł ostrożnie. - że Iliana będzie mniej nieszczęśliwa be zemnie, niż ze mną... - wybór słów mógł się wydawać osobliwy. Jednak tak właśnie było. Tak właśnie czuł. Może rzeczywiście czas... czas by przestać krzywdzić tą dziewczynę... wiedział, że póki tu będzie, nie będzie potrafił przestać. ale gdy go nie będzie?
- Mam jednak kilka warunków. - Księżna uśmiechnęła się drapieżnie. Wygrała i wiedziała o tym.

***

Jeszcze tej nocy Hermann wykradł się z zamku i zanurzył w mrocznych cieniach metroplexu. Tu w tą ciemną zimną noc, w cieniu wieżowców z szkła i stali , na usłanej odpadkami ulicy, w strugach toksycznego deszczu - dopiero tutaj znów poczuł się żywy. nabrał w płuca gryzący kwaśny odór żelbetonowej dżungli. Po raz pierwszy od lat pozuł , że ktoś zabrał z jego pleców całe brzemię.
Koniec z wojną cieni. Koniec z petentami. Koniec z bezsensownymi projektami ekonomicznymi, koniec ... ze wszystkim.
Nie żałował niczego. Na tron wsiądzie jego syn, chłopak, którego Bruno prawie nie znał... był kiepskim ojcem. I kiepskim mężem. Nie po to został stworzony. Jego zadaniem było przywrócenie rodu Von Bismarck. Tego dokonał. Czas było wycofać się. Poszukać czegoś innego.

W rękach trzymał pad z danymi. Z ekranu uśmiechał się do niego Kevin Walker. Pilot z... no Bruno zawsze zapominał skąd... jakaś farmerska planeta.
Hermann powinien był się tym zająć dawno temu... Obiecał... nie jakiemuś tam wypudrowanemu szlachcicowi. Nie. Obiecał druhowi. Komuś, kto oddał za niego swe życie. Od dawna ciążyło mu to na sumieniu. Teraz skończyły się wymówki.

***

Baron Von Bismarck dotarł na przystań jako jeden z pierwszych. Nudna baza... szaro i buro. Ale mieli jakiś pub. Więc nie było aż tak źle.
Szlachcic spędził dużo czasu, starając się poznać przyszłych towarzyszy i wybadać jakie mają poglądy i umiejętności. Gdy się starał, potrafił być czarujący i zwykle nie miał problemów w pozyskiwaniu przyjaciół i popleczników.
Bruno nie czuł też skrupułów, były mu po prostu obce i wykorzystywał swe dary, by czytać swym przyszłym kolegą w myślach. Szukając... cóż, czegokolwiek, co warto by wiedzieć. Jakiś pikantnych szczegółów, czegoś, czego się wstydzili albo nad czym ubolewali, czegoś nielegalnego, czego się dopuścili. Jakiejś mrocznej tajemnicy. Ale i głównie, czy byli dla niego zagrożeniem. Księżna była stara, ale zapewne wypuściła za nim kilku zabójców. A może nie?Hermann czuł się znów młody, cały czas gotowy. Wszystkie zmysły pobudzone. Nieustannie gotowy do akcji. Adrenalina. To było to, czego mu tak brakowało. To nie były żadne pałacowe gierki. To było prawdziwe życie.

W szczególności zakumplował się z Nae Tinnoe. Mieli podobne upodobanie do hazardu. Szybko dogadali się i zrobili trochę kredytów kantując co mniej oblatanych.
Podobnie miała się sprawa jeśli chodziło o tytoń. Baron, cóż, tytuł zobowiązuje, i też uwielbiał zapalić. Miał swoją kolekcję cygar, ale i miał też taką staromodną fajkę, jak twierdził, samemu wyrzeźbił ją w kości jakiegoś drapieżnika z jego rodzinnej planety. Choć nigdy nie opisał zwierzęcia. Fajka zaś, ukształtowana była w czarnego smoka, trzymającego w pazurach czaszkę. Godło rodu Von Bismarck.
Rozczarowaniem była jednak niechęć kumpla do alkoholu, nawet wino z rodzimej winiarni zdawało się nie robić na techniku wrażenia. Ale cóż, Bruno małostkowy nie był.

Bawili się też nieco systemami stacji... i dziewczętami. Tak jak gdy dobrali się do systemu gaszenia pożarów...
Mężczyźni stali przy grodzi, przysłuchując się piską spanikowanych dziewczyn. Były uprzednio niemiłe, zbyt aroganckie, jak to często zdarzało się dziewczyną, które były ładniejsze niż było by to dla nich dobre, zatem panowie postanowili je nieco utemperować.
- Myślisz, że już mają dosyć? - zagadnął zrelaksowany Bruno. Kolega przytaknął i zabrali się za ratowanie dam w opresji.
Gdy grodź się otworzyła, przemoczone dziewczyny wyskoczyły z zalanego wodą kawałka korytarza.
Obie stażystki dygotały z zimna, przemoczone ubrania kleiły się do ciała, Rozmazany makijaż spływał po policzkach. Wyglądały żałośnie i... tak podniecająco zarazem.
Mokre, cienkie podkoszulki, opinały piersi dziewczyn. Z wzrokiem konesera Hermann przejechał spojrzeniem po wyeksponowanych przednich częściach kobiecej anatomii. Twarde od chłodu sutki odznaczały się pod przesiąkniętym wodą materiałem koszulek.
Wraz z makijażem, zmyta została również wyniosłość dziewcząt.

***
Na naradzie u kapitana
gdy kapitan wspomniał o obowiązującym na okręcie prawie wojskowym, Bruno się lekko uśmiechnął. Wiedział o tym. Już wcześniej ściągnął sobie i przypomniał odpowiednie obowiązujące tu przepisy.
Wskazówka kapitana, by zachować pytania dla siebie, wydawała się całkiem słuszna, zatem Bruno właśnie tak postąpił. Bardzo mu się jednak nie spodobało sypianie w hibernatorze. Ale nad tym popracuje później.
Ciekawsza była przemowa Benjamina. Zwłaszcza jego deklaracja o niepodzielnym zwierzchnictwie nad wyprawą. Bruno spojrzał wymownie na Zaharego, jakby chciał powiedzieć - to się jeszcze okaże, prawda? -
Spojrzał też po zebranych. Większość już znał z czasu na przystani.
I oni raczej w większości znali go.
Przystojny blondyn, o wyraźnie szlacheckich rysach. Mógł mieć czterdzieści parę lat i może metr osiemdziesiąt wzrostu, może trochę mniej. Zwykle ubrany w coś na rodzaj munduru, czarny o złotych lamówkach i akcentach. Oczy o barwie szarej stali przenikliwie przesuwały się po zgromadzonych.

***

Po naradzie Hermann wkradł się do kajuty, w której miał przebyć podróż.
Sprawdził za pomocą swego drona pomieszczenie, każdy zakamarek. A potem skupił się na hibernatorze. Nie... raczej na hibernatorach. Okazało się bowiem, że nie ma osobnych kajut, istnieją tylko zbiorcze pomieszczenia. Bruno zaklął. No ale czego mógł się spodziewać po okręcie wojskowym? To nie był wygodny okręt pasażerski, ani nawet nie cywilny frachtowiec. Baron spróbował dowiedzieć się, czy istnieje już lista, kto zostanie przydzielony do którego hibernatora... lecz i tutaj czekało go tylko rozczarowanie. Nie było jeszcze sporządzonej listy, albo nie potrafił jej odnaleźć.
Był bardzo zły. Zwykle udawało mu się ominąć nieprzyjemny sen w takiej puszce. Dużo bardziej ufał własnym zdolnością, niż technice... ale wyglądało na to, że tym razem nie będzie miał innego wyjścia. chyba że...

***

Bruno spotkał ją niby przypadkiem. Choć w rzeczywistości dokładnie wiedział kim była. Pani doktor Nicol Brooks.
Bruno stał oparty nonszalancko o zimną ścianę korytarza. Czekał.
Uśmiechnął się, gdy tylko pojawiła się zza zakrętu. młoda zgrabna dziewczyna. Zapatrzona w jakieś dokumenty. Na jej nieco dziecięcej twarzy malowała się zaduma. Biały kitel i czarne spodnie ładnie komponowały się z jej długimi czarnymi włosami.
Minęła go, obdarzając jedynie nieśmiałym uśmiechem. Bruno przyglądał się jak oddala się korytarzem. Hermann zwrócił uwagę na jej oczy. Miała bystre spojrzenie, oczy duże i ciemne jak u sarny, z jakąś niezidentyfikowany iskrą, błądzącą gdzieś w kącikach oczu. Gdy szła szybkim krokiem długie lśniące, czarne włosy powiewały lekko za nią. Była taka poważna, taka zapracowana, taka obowiązkowa. A tymczasem jej ciało... było... spragnione. Gdy szła tak kiwając biodrami, tanecznym wręcz krokiem, wydawała się krzyczeć - weź mnie-
Hermann oderwał się od ściany. Ruszył na łowy, łapiąc w nozdrza słodki i nęcący zapach swej ofiary.
Czarujący uśmiech, kilka odpowiednio dobranych słów i spora porcja osobistego wdzięku. Niewiele więcej potrzeba było. No dobrze... tym niewiele więcej była zdolność do mieszania ludziom w głowie. Wzbudzaniu w nich uczucia, prawdziwego i mocnego jak otchłań, umiejętności wzbudzania miłości graniczącej z obsesją, podniecenia tak wielkiego, iż paliło żywcem.

Wylądowali w jakimś schowku, małym i ciasnym. Pozbawionym światła. Splątani w uścisku nie zwracali jednak na to uwagi, nawet jeśli by tu ktoś był, zapewne by ich to już nie powstrzymało.
Wpili się w siebie ustami, łącząc w namiętnym pocałunku. Jej usta smakowały dokładnie tak, jak powinna smakować dziewczyna, lekko słodko i lekko słono. Bruno czuł ślinę, perfumy i coś jeszcze, ten nieuchwytny kobiecy smak, a jej schowany pod bluzką biust naciskał przyjemnie na niego.
- Bruno jestem. - przedstawił się Baron w krótkiej przerwie pomiędzy pocałunkami.
- Nicol... - odparła, ledwo dobywając tchu, gdyż słodkie pożądanie zalewało jej zmysły, czuła jak gorąco rozlewa się po szyi i piersiach, jak rozkoszny, bolesny żar nęka jej podbrzusze. Wiedziała, że istniała tylko jedna rzecz, która była w stanie ugasić ów pożar.
Nicol obróciła się twarzą w stronę ściany schowka. Przywarła policzkiem do chłodnej metalowej ściany, która jednak nie mogła ostudzić płomieni buchających w niej samej. Oddychała ciężko.
Bruno położył prawą rękę na jej ramieniu, Nicol lekko drgnęła pod tym dotykiem, Mężczyzna przesunął palcem po jej szyi i karku. Dziewczyna oddychając ciężko pozostała bierna, czekając co się dalej wydarzy. Hermann palcem przejechał po krawędzi jej bluzki. Była zawiązywana na plecach. Rozwiązał pierwszy węzełek. Bluzka zsunęła się o kawałek. Nicol zadrżała. Jej oddech stał się szybszy, poczuła mrowienie w podbrzuszu. Zacisnęła uda, próbując zapanować nad żarem. Nie mogła już wytrzymać, a on robił wszystko tak wolno. Rozkoszna tortura. Jakby czytając w jej myślach, czego akurat teraz nie czynił, mężczyzna szarpnął za bluzkę, zrywając ją brutalnie z dziewczyny.
Nicol drapała paznokciami metal ściany i jęczała, czując silne pchnięcia jego bioder. Kiedy przyszło spełnienie, ze zdumieniem słuchała własnego krzyku. Zdawało się jej, że jest jednocześnie sobą, dziewczyną przyciśniętą do metalowej ściany w pogrążonym w mroku schowku i braną namiętnie od tyłu, oraz kimś innym, obserwującym beznamiętnie całe zajście z boku i pochłaniającym dokładnie każdy wydany przez dziewczynę jęk, każdy szloch, każdy krzyk. Czuła pot ściekający po czole, karku i plecach. Czuła klejące się do twarzy kosmyki włosów. Czuła trzymające ją silne męskie dłonie i zapach splątanych w namiętności ciał.

Po wszystkim, nim bezduszne obowiązki ich ponownie rozdzieliły, spędzili jeszcze trochę czasu razem, wtuleni niczym zakochani nastolatkowie, ciesząc się swoją bliskością i ciepłem jakie może dać bliska osoba.

***

Zobaczyli się ponownie. W niewiele później. Tym razem jednak w mniej przyjemnych okolicznościach. Pani Doktor, znów w białym kitlu. A on tym razem w roli pacjenta.
Romantyczny mrok ustąpił zimnemu białemu światłu jakie nadgorliwie oświetlało ambulatorium.
Tutaj też po raz pierwszy Nicol mogła przyjrzeć się blizną, jakie pokrywały ciało szlachcica. Wcześniej je tylko wyczuwała, teraz, widziała pod klinicznie białym oświetleniem.

Przygryzając dolną wargę, badała plecy szlachcica. Przecinały je dziesiątki długich, poszarpanych blizn. To musiała być potworna chłosta, taka, którą przeżywają tylko nieliczni. doszła jednak do wniosku, iż Bruno wychłostano przed wieloma laty. Skóra zrosła się, pozostał jednak labirynt zgrubień i zniekształceń, deformacji, od których robiło jej się słabo.
Nie były to też jedyne blizny mężczyzny. Czego Nicol jednak nie mogła wiedzieć, każda z nich coś znaczyła dla barona. Tylko takie blizny świadomie pozostawiał na ciele. Innych mógł się wszak pozbyć, choćby chirurgią plastyczną.

- Mam prośbę. Bardzo ważną. To sprawa życia i śmierci...- rzekł Bruno.
Nicol spojrzała na niego z troską, nadal zaaferowana bliznami.
- Nie włączaj mojego hibernatora. Nie mogę z nich korzystać. Samemu... samemu umiem spać... wprawić się w trans, głęboki jak śmierć... - rzekł cicho, nieśpiesznie, swym miękkim hipnotycznym głosem. Potem wyjawił jej, że nie jest zwykłym człowiekiem, że kryje się w nim więcej, niż widać na pierwszy rzut oka. Choć pominął większość swych zdolności, kryjąc, że jest w stanie pomieszać komuś w główce, tak ślicznej... jak jej...
Poprosił też, by uczyniła tak, by wyglądało, iż hibernator jest sprawny, by nikt postronny nie zauważył, że coś jest nie tak.
- Proszę, musisz mi w tym zaufać. Hibernator może mi zaszkodzić, samemu wprawię się w sen. Pomożesz mi prawda?
 

Ostatnio edytowane przez Ehran : 18-11-2016 o 21:26.
Ehran jest offline  
Stary 22-11-2016, 22:13   #12
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację



Okręt Argos, obrzeża systemu Avalon


Ergo stał na mostku zapatrzony w pustkę monitorów przed sobą. Jeszcze raz powtarzał sobie w głowie wszystkie powody, dla których zdecydował się podjąć tego zadania i teraz gdy już prawie byli na miejscu, te nie wydawały się już aż tak bardzo istotne.
- Trzy, dwa, jeden! Kapitanie wyszliśmy z hiperprzestrzeni. Skok zakończony pomyślnie. - spokojny głos pierwszego oficera Dragana Maedy wyrwał go z zamyślenia. Kapitan rozluźnił się nieco, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że dłonie miał zaciśnięte w pięści i a załoga oczekiwała jego następnej komendy.
- Dobrze, zacznijcie skanowanie. Fundacja dała nam mapy ale sami przyznali, że mogą się one nie zgadzać ze stanem faktycznym. - Mensk odwrócił się do swoich dwóch oficerów.
- Spróbujcie nawiązać kontakt z “Nadzieją Avalonu” lub “Excaliburem”, wątpię jednak, że się uda. Sprawdźcie chmurę plazmy w sektorze L4, wyślijcie sondę jeśli zajdzie taka potrzeba, musimy znaleźć jakieś źródło paliwa albo pozostaje nam następny skok. Poza tym, od tej chwili obowiązuje ciągły alarm bojowy dopóki nie zlokalizujemy tych zaginionych okrętów lub tego co je załatwiło.
Dwóch oficerów nadal czekało jakby wiedzieli, że to jeszcze nie koniec. Gdy cisza przedłużała się jeden z nich zdecydował się odezwać.
- A co w związku z... - tutaj mężczyzna zawahał się na chwilę, jakby nie wiedział jakiego słowa użyć by niepotrzebnie nie wzbudzać paniki wśród załogi - ...nieoczekiwanym pasażerem?
Temat, na który kapitan zdecydowanie nie chciał rozmawiać nawet ze swoim długoletnim przyjacielem Draganem. Jakaś decyzja jednak musiała zapaść i to jednemu z oficerów przypadnie wątpliwy zaszczyt wykonania rozkazu.
- Tak, rozpocznijcie wybudzanie najemników. Ten… pasażer, - Ergo ledwo powstrzymał się by nie użyć innego słowa, które cisnęło mu się na usta. nadal był jednak kapitanem tego okrętu, musiał przynajmniej sprawiać pozory, że panuje nad sobą. - zamknijcie go w karcerze. Standardowa procedura. Dragan, osobiście zajmiesz się przesłuchaniem.
- Tak jest!

Pierwszy oficer pozwolił sobie na ciche westchnięcie zaraz po tym jak kapitan opuścił mostek. Doskonale wiedział jak wyglądały procedury przesłuchań, wiedział też, że to on będzie odpowiedzialny za pozbycie się ciała.




Było kilka sposobów na podróż w hiperprzestrzeni. Zawsze najmniej lubianym i najbardziej ryzykownym była podróż w komorach kriogenicznych. Stare modele ulegały awariom, nie odpowiednio przeszkoleni lekarze czy członkowie załogi popełniali proste błędy przy procedurze zamrażania czy zwyczajnie wybudzaniu pasażera. Proste problemy z generatorem też stanowiły potencjalne zagrożenie, bo choć komory posiadały oddzielne źródło zasilania to nie tylko często pomijano rutynowe kontrole jak i ewentualne naprawy były wykonywane jak najtańszym kosztem. Zdarzały się więc wypadki. Wypadki, na które armia zwyczajnie nie mogła sobie pozwolić.


Wybudzanie może nie było długim procesem, ot sprawdzenie stanu fizycznego przed wybudzeniem, powolne zwiększanie temperatury ciała, monitorowanie wartości fizycznych pasażera jak i regulacja podawanych medykamentów, substancji odżywczych oraz odpowiedniego zastrzyku nanobotów pomagający utrzymać pacjenta przy życiu. Zastrzyk adrenaliny i odłączenie całej aparatury. Dopilnowanie czy osoba jest w stanie się sama sobą zająć, ponowne podłączenie wszystkich wszczepów i to wszystko. Następna komora. Dziwnym dlatego wydało się krótkotrwałe zamieszanie, które wybuchło przy jednym z wybudzonych. Lekarz jednak przy pomocy kilku żołnierzy szybko poradzili sobie z delikwentem wyciągając go z pomieszczenia, by zniknąć za drzwiami. Pomieszczenie pełne takich samych zbiorników szybko zapełniło się ludźmi, niektórzy na kolanach kaszląc i przeklinając te same co zawsze uczucie wybudzenia, niektórzy zdawało się nie odczuwając żadnych skutków ubocznych zdecydowanie jednak pobudzeni zastrzykiem energii dawali jej teraz upust, podskakując, rozciągając się czy truchtając w miejscu. Brak ofiar, wszyscy ubrani, gotowi do dalszej służby powoli rozchodzili się do swoich pomieszczeń.



V5890


- Jeszcze raz V. Wykonaj test wszystkich systemów, jak i poprzednio skup się na podsektorach. Pomiń pliki archiwalne. Uzupełnij brakujące ilości domniemanymi sekwencjami. Wykonać. - Benjamin tym razem przeglądał jakieś informacje na temat terraformowania, filmiki projektów, które nie tylko stanowiły wyzwanie inżynierii ale i pozwalały się wykazać samej pomysłowości naukowców odpowiedzialnych za przetrwanie kolonii. Android wykonywał polecone zadanie już tysiąc osiemset dziewięćdziesiąt cztery razy. Za każdym razem komenda była taka sama, nieznacznie mogły zmieniać się jakieś konkretne wytyczne ale sens zadania był taki sam. V5890 wiedziała dokładnie kiedy skończy się następny test, wiedziała dokładnie, że jak tylko poda wyniki zadania Benjamin każe jej to wszystko powtórzyć. Nawet kiedy spał kazał jej zapętlić skany i przygotować sumaryczny raport, który miał sprawdzać rano. Nie była pewna czy nawet go przeglądał. Rezultaty wychodziły za każdym razem takie same, wszystko było w jak najlepszym porządku, wszystko działało, nie było żadnych błędów, ani jednego błędu przy żadnym z testów.


Komunikator Benjamina zatrzeszczał, mężczyzna ziewnął potężnie po czym przyjął rozmowę.
- Witam panie Benjaminie. Przed chwilą wyszliśmy z nadprzestrzeni, kapitan jest teraz gotowy by się z panem spotkać.
- Powiedz mu proszę, że zaraz będę. Czy Zahary został już powiadomiony?
- przyszły dowódca kolonii poprawił okulary na nosie.
- Jeszcze nie. Zaraz miałem się tym zająć. - męski głos odpowiadał spokojnie. Jak by przywykł już do tego typu konwersacji.
- Poczekaj z tym minutę lub dwie jeśli możesz. Proszę. - Okularnik zastygł w oczekiwaniu na odpowiedź
- Skontaktuję się z panem Zaharym za dwie minuty. - ponowny trzask oznaczał koniec połączenia. Benjamin wiedział, że musi się pośpieszyć, miał zaledwie kilka minut przewagi.
Prawie wybiegając spojrzał jeszcze raz na androida.
- Zapętl test, sumaryczny raport. - szybkie kroki mężczyzny były słyszalne tylko przez chwilę dopóki drzwi nie zasunęły się za nim odcinając źródło dźwięku.



Nae "Tek" Tinnoe


- Będzie dobrze chłopcze - lekarz tylko poklepał Nae po ramieniu, zajmował się właśnie ponownym uruchamianiem augmentacji i innych dodatków.
- Jeszcze minuta czy dwie i będziesz mógł stąd uciekać, jak byś miał zawroty głowy, nudności, bóle w klatce piersiowej udaj się do ambulatorium albo powiadom kogoś z załogi… - lekarz zatrzymał się na chwilę by przyjrzeć się dokładniej tatuażowi swego pacjenta. Ciężko było ukryć cokolwiek gdy wyjmowano ich prawie nagich ze zbiorników.
- Nie moja sprawa, ale nie szukaj kłopotów na okręcie. Kapitan mógłby być bardzo nietolerancyjny. Z drugiej strony kolonia, dobre miejsce jeśli chcesz się schować lub zacząć coś od nowa. No cóż ja tutaj skończyłem. - Starszy mężczyzna wstał i podszedł do następnej komory, by ponownie rozpocząć procedurę wybudzania. Z łatwością mógł być dziadkiem Tinnoe, dziadkiem, który z łatwością mógł sprawić by Nae nigdy już żadnej nowej szansy nie otrzyma.



Kara Knight


Dziewczyna siedziała na swoim łóżku oparta o ścianę. Cztery kąty, które jej przydzielili były nie tylko małe ale i znajdowała się tutaj minimalna liczba mebli, jakby bali się że ktoś coś stąd wyniesie. Kobieta nie bardzo miała teraz co ze sobą zrobić, mogła jeszcze raz przejrzeć raporty, które dostała od Benjamina ale wiedziała, że nie da jej to kompletnie nic. Po prostu nie rozumiała tych wszystkich ciągów liczb, wykresów, schematów i ciągu danych. A teraz byli już prawie na miejscu i nadal nie wiedziała czego tak właściwie od niej oczekiwano, tak jakby o niej kompletnie zapomniano. Pukanie do drzwi wyrwało ją z odrętwienia ale nie śpieszyła się wcale by otworzyć. Wstała powoli a pukanie powtórzyło się. Kara mogła spodziewać się Benjamina, w końcu to on obiecał ofiarować jej kilka minut gdy ona wybudzi się po dotarciu do sytemu, ale twarz Zaharego była zaskoczeniem. Mężczyzna ponownie szykował się by zapukać w drzwi.
- Nie spieszyłaś się. - mężczyzna nawet nie czekał na zaproszenie, wszedł do małego pokoju tak jakby on i Kara byli świetnymi znajomymi. Rozejrzał się tylko szukając miejsca by usiąść po czym jednak zdecydował się stać. Dziewczyna już miała coś powiedzieć, gdy ten wyjął zdjęcie jej siostry i pokazał jej tak jakby Kara miała się upewnić, że to właśnie ona.
- Ładna, naprawdę ładna dziewczyna. - Zahary sam spojrzał na fotografię po czym powoli zamknął drzwi do pomieszczenia.
- Do rzeczy! Taro jest oszustem. Jest kłamcą i manipulatorem i jeśli ktoś się mu nie przeciwstawi wszyscy skończymy jak załogi dwóch poprzednich okrętów. Wiesz doskonale o czym mówię. Potrzebuję byś była blisko niego, tak blisko jak tylko zdołasz. Byś upewniła się, że to tylko moja wyobraźnia i moja paranoja a nie prawdziwe przypuszczenia. Jest tutaj sporo dobrych ludzi - wykonał gest jakby wskazywał na okręt - nie chcę by jeden człowiek doprowadził byśmy zostali tutaj na zawsze. - Zahary położył rękę na sercu jakby ten gest miał przypominać przysięgę oraz zapewnić kobietę, że jej rozmówca mówi prawdę. Dziwne, że było to, to samo miejsce gdzie schował zdjęcie jej siostry. Wyszedł, nie czekając na jej odpowiedź, kładąc jej rękę na ramieniu rzucił na odchodne.
- To tylko prośba, więc zrobisz jak zechcesz.
Kara była pewna, że choć nie widziała już jego twarzy, Zahary uśmiechał się.



Baron Hermann Bruno Von Bismarc


Sen. Koszmar. Gdzieś na granicy zmysłów jakieś głosy, kłótnia. Ktoś próbuje go podnieść. Czuł jak liczne dłonie dotykają jego ciała, a on wiedział, że musi uciekać. Próbował się poruszyć ale jego ciało odmówiło mu posłuszeństwa, umysł również jakby nadal śnił. Ciemność.


Uderzenie w twarz szybko doprowadziło barona do przytomności. W pomieszczeniu oprócz niego znajdowało się dwóch uzbrojonych strażników i mężczyzna, który właśnie rozmasowywał swoje knykcie. Słona krew spłynęła do ust von Bismarca, pierwszy odruch by wstać, by samemu uderzyć, by zaprotestować, szybko dał mu do zrozumienia, że jest skutecznie unieruchomiony do metalowego krzesła.
- Cieszę się, że już się pan obudził. Przepraszam za to powitanie. Mam na imię Dragan Maeda, jestem pierwszym oficerem na okręcie Argos i zostałem osobiście odpowiedzialny za przesłuchanie barona Hermana Bruno von Bismarc. - Dragan musiał zajrzeć do jakiegoś dokumentu by przeczytać całe imię barona. Oczywistym było również, że nie mówił do samego więźnia. W rogu pokoju czerwonym światełkiem migała kamera. Sekundę potem silny impuls elektryczny poraził ciało von Bismarca. Ból który zdawał się trwał tylko sekundę sprawił, że pociemniało mu w oczach a zawartość żołądka znalazła się niebezpiecznie blisko wydostania się na zewnątrz.
- To był impuls wywołany zdalnie jeśli nie będzie pan chciał z nami współpracować. Każda próba użycia jakichkolwiek mocy wywoła impuls, każde moje niezadowolenie wywoła impuls, każda próba agresji wywoła impuls. Proszę mi uwierzyć, naprawdę wolałbym być teraz gdzieś indziej i robić coś innego, nie lubię tego i nie do końca popieram. - pierwszy oficer wzruszył ramionami jakby to nie miało jakiegokolwiek znaczenia.
- Liczę więc na współpracę i pomoc z pańskiej strony, nie róbmy tego trudniejszym niż musi być. Proszę mi więc wyjaśnić co właściwie sprawiło, że znalazł się pan na tym okręcie baronie? - twarz mężczyzny nie wyrażała niczego, tylko szczere zainteresowanie odpowiedzią von Bismarka.


I to był koniec. Krótka rozmowa pierwszego oficera przez komunikator, potwierdzenie rozkazów i wszystko się skończyło. Obroża, którą baron nosił od początku przesłuchania została na miejscu ale poza tym zdawało się, że von Bismark był wolny. Dragan, wraz z dwoma strażnikami odprowadzili więźnia do jego kwatery cały czas milcząc. Zanim jednak pierwszy oficer go opuścił dodał tylko.
- Proszę nie majstrować przy obroży, masz zakaz rozmowy z załogą, jeśli zostaniesz złapany poza mesą lub pokojem odpraw bez strażnika, zostaniesz zastrzelony. Nie masz wstępu do żadnej innej części okrętu, nie masz dostępu do swoich prywatnych rzeczy z magazynu dopóki nie wylądujecie na planecie. Benjamin Taro jest osobiście odpowiedzialny za twoje zachowanie i również poniesie konsekwencje jeśli nie zastosujesz się do naszych poleceń. Po opuszczeniu okrętu już nigdy na niego nie wrócisz, tyczy się to każdej jednostki należącej do imperium, jakakolwiek próba będzie karana śmiercią. Przykro mi za to wszystko, jednak nie jestem pewny, czy to na pewno jest łaska co ci właśnie ofiarowano. Życzę powodzenia.



Sala odpraw


Ostatnie kilka godzin nie należało do najprzyjemniejszych. Pierwsze zdarzenie miało miejsce jakąś godzinę po wybudzeniu z komór. W obecności Benjamina, Zaharego oraz drugiego oficera Uduak Najem, dokonano dokładnego przeszukania wszystkich pomieszczeń. Znalazły się jedna czy dwie osoby, które próbowały przeszkodzić ale ochrona okrętu szybko i brutalnie unieruchamiała delikwenta i niewzruszona kontynuowała swoją pracę. Zainteresowaniem cieszyły się nie tylko wszelkiej maści broń ale i sprzęt, który mógł służyć do hakowania sieci okrętu. Wszystkie znaleziska miały wrócić do magazynu i tam pozostać. Chwilę potem nadszedł rozkaz o następnym ograniczeniu z korzystania z przestrzeni Argosa. Jeśli załoga złapałaby któregokolwiek z najemników poza siłownią, mesą, salą odpraw lub własnymi kwaterami miał on być aresztowany, przesłuchany i osądzony według obowiązującego prawa wojsk imperialnych. Nic więc dziwnego, że gdy w końcu zebrano was w sali odpraw, tej samej w której poznaliście swoich mocodawców nikt nie miał wesołej miny, a tu i ówdzie dało się słyszeć zgrzytanie zębów.
- Co to w ogóle ma znaczyć?! Czy to jest misja ratunkowa czy więzienie?! Może to jest wojsko ale nie takiego traktowania się spodziewaliśmy! - kobieta, która przemówiła była niektórym znana jako Maev Kobayashi, można było ją zobaczyć jak brała udział w rozmowach na temat przyszłości kolonii oraz życia jakie niektórzy z was zostawili za sobą. Benjamin Taro nawet gdyby chciał nie mógłby prosić o większa uwagę gniewne spojrzenia oraz podniesione głosy były skierowane właśnie do niego. Zamiast niego głos zabrał Zahary.
- CISZA! Powodem problemów jest zidentyfikowanie psiona na pokładzie, są to zwykłe środki ostrożności podjęte przez kapita i tyle. Musimy się z tym pogodzić i tyle. - mężczyzna usiadł na brzegu stołu przyglądając się zgromadzonym. - Coś jeszcze?
- Jakim cudem psion na pokładzie?!

- Był wśrod nas? Przecież mógł nas wszystkich omamić!?
- Jak on był może ktoś jeszcze jest?!

Te i inne pytania wybijały się z małego tłumu, część skierowana była do Zaharego jakby tylko on znał na nie odpowiedzi, część padała w stronę Benjamina, miała jednak dużo bardziej oskarżycielski ton. Zahary gestem uspokoił zebranych by dali ponownie mu dojść do głosu.
- Baron von Bismark bo o nim mowa, był jedynym psionem. Reszta z nas jest całkiem normalna pod tym względem więc jesteśmy bezpieczni. Jak się dostał na pokład? Przeoczenie? - tutaj mężczyzna spojrzał w stronę Taro jakby ten miał odpowiedź na to pytanie jednak nie zdecydował się nią podzielić.
- Jednak nie jest to powód dla którego się tu zebraliśmy. Benjamin, twoja kolej.


Okularnik podniósł się i już miał zacząć gdy drzwi do pomieszczenia otworzyły się i wprowadzono barona. Momentalnie zapanowała cisza a większość osób odsunęło się by stać jak najdalej od psionika.
- Osoba na którą czekałem. - podjął Benjamin. - Nie oceniam ludzi za ich przeszłość albo to czy są inni w jakiejś kategorii, wszyscy znaleźliście się tutaj bo wydawało się, że mogliście coś wnieść do tej misji, czy poprzez wiedzę czy też doświadczenie. Nie kwestionowaliśmy tez powodów dla których tu jesteście, dla niektórych z was to początek dla innych ucieczka, dla jeszcze innych sprawdzian umiejętności. Spróbujmy więc raczej zacząć spoglądać na to jako jeszcze jeden atrybut, który pomoże nam przetrwać nadchodzące miesiące. Możemy kontynuować? - brak jakiejkolwiek odpowiedzi Benjamin uznał za pozwolenie.
- Po czterech tygodniach podróży, znajdujemy się obecnie na obrzeżach systemu Avalon. - hologram zapłonął nad stołem wyświetlający aktualną pozycję Argosa względem reszty obiektów znajdujących się w systemie. - Do tej pory nie udało się nam nawiązać łączności z żadnym z zaginionych okrętów. Mamy teraz kilka opcji i skłaniam się ku jednej z nich ale zanim się zdecyduję chciałabym wysłuchać was co macie do powiedzenia.






Planeta Avalon 150 km od kolonii, Jeremiasz Anders, Frank Dante Jaeger, Melathios Sofitres, Kevin Walter


Nadęty korpus sterowca opadał niezwykle powoli ku ziemi. Tom Mervin nie śpieszył się, chcąc wykonać manewr lądowania w możliwie łagodny i komfortowy dla pasażerów sposób. Z początku był to nawet piękny widok, z czasem jednak zaczął drażnić oczekujących przy rozpalonym ognisku mężczyzn.


Wreszcie wielorybie cielsko osiadło na ziemi i już chwilę potem z ładowni w ich stronę pośpiesznie zbliżała się Kora Octavia. Zaraz za nią kroczyła roześmiana na cały głos Plutonia Orbaan oraz niosący na ramieniu szerokie zawiesia pasowe Murrur. Śpiesząca w stronę czterech mężczyzn pani epidemiolog- doktor Octavia spojrzała z pobłażaniem na wciąż śmiejących się z jej żartu kolonistów, a ponownie odezwawszy się do nich, tylko wzmogła ich rozbawienie.


Kiedy wreszcie doktor zbliżyła się do leżącego truchła zwierza, wlepiła w nich swój wzrok, którego zdziwienie zdradzała lewa uniesiona brew.
- ...aj chłopcy, chłopcy... nieprzebadane mięso? Na obcej planecie? Naprawdę? Mieliście chociaż dość rozumu by je usmażyć, co?


Nie wiadomo czemu, ale te słowa znów wywołały niemałe rozbawienie wśród Plutonii i skromny uśmiech na twarzy Murrura. Mogło to świadczyć o tym, że poprzednie żarty doktor Octavii mogły mieć coś wspólnego z nimi.
- Ryzyko znikome, to prawda… - kontynuowała - ...ale na obcej planecie nigdy niczego nie można być pewnym, jak już wrócimy stawcie się u mnie w gabinecie. Tak... na wszelki wypadek.

Zagrożenie - nieznana choroba (szansa: 3+ rzut: 3 zdany!)
survival 8+ (aiding another character):
Dante: 6 +1 (education DM) +3 (survival skill lvl) =10 zdany!
effect:10 - 8= +2 (gracze otrzymują +1DM do rzutu na endurance)

Endurance 8+ (+1 survival aid +2 routine - obróbka cieplna)
Jeremiasz Anders: 9 +1 (endurance DM) +1 (survival aid) +2 (routine) =13 zdany!
Kevin Walker: 8 + 0 (endurance DM) +1 (survival aid) +2 (routine) = 11 zdany!
Dante: 5 +1(endurance DM) +1 (survival aid) +2 (routine) = 9 zdany!
Melatios: 9 +1 (endurance DM) +1 (survival aid) +2 (routine) =13 zdany!




Planeta Avalon, sterowiec, Kevin Walker


Załadunek nie trwał wcale tak długo jak mogło się wydawać, że potrwa. Z racji, że w ciągu dwóch godzin miał zastać ich zmierzch, nie kontynuowano już dalej zwiadu, a zdecydowano że wszyscy powrócą do obozu sterowcem.


Tom Mervin nie brał udziału przy załadunku, z racji na swój stan ograniczył się do nadzorowania prac. Teraz siedział u sterów gotów do drogi, lecz przez cały ten czas, grymas bólu nie schodził z jego twarzy.
- Nie ubrudź siedzeń - rzekł pilot rzucając w Kevina Walkera jakąś szmatą. Walker, podobnie jak reszta, był mniej czy bardziej ubrudzony krwią upolowanego zwierzęcia. - Znasz się na tym, co? Zawsze lepiej czułem się w roli drugiego pilota. - Tom spróbował się uśmiechnąć, ale widać było, że nie jest z nim najlepiej. Nawet zwykły stan rozbawienia sprawiał mu ból.


Jakiś czas później, kiedy lecieli z powrotem do obozu, Tom, wpatrzony w teren pod nimi zwrócił się do Kevina Walkera nieoczekiwanymi słowami. Były to informacje, które naprawdę mogły diametralnie odmienić ich położenie.



Planeta Avalon, kolonia, habitat badawczo-medyczny, Melathios Sofitres, na krótko po powrocie do kolonii


- Panie Sofilatres, proszę zaczekać... - głos ów nie należał do dźwięcznych, na pewno był jednak charakterystyczny, Melathios nie miał więc problemu z rozpoznaniem do kogo należy. Był to profesor Herman Kruger, geolog i botanik.


Melathios Sofitres był przedostatnią z osób profilaktycznie przebadanych przez doktor Korę Octavia. Aktualnie w jej gabinecie przebywał jeszcze Frank Jaeger. Profesor najwyraźniej czekał na Melathiosa od jakiegoś czasu.
- Dotychczas zajmowałem się badaniem hydrogeologicznymi i sondowaniem gruntu w celu określenia warunków co do budowy studni. - rozpoczął profesor- Sprawa ta została już omówiona z Panem Kropeckim. Niejako przy okazji poddałem badaniom grunt pod kątem przydatności do uprawy roślin i okazało się, że powinien w dużej mierze nadać się do tych celów. Oczywiście przy odpowiednim nawożeniu. Dlatego też planuję ekspedycję w celu zbadania i oceny co do przydatności występującej tu flory. Zamierzam sklasyfikować gatunki i sporządzić powszechny spis. Z tego co słyszałem, jest Pan planetologiem, może zechce pan mi towarzyszyć i wesprzeć wiedzą i umiejętnościami? Prawdopodobnie będziemy potrzebowali także wsparcia garnizonu. Zamierzam sprawę przedstawić na jutrzejszym posiedzeniu.



Planeta Avalon, kolonia, Carl Cabbagge, Kevin Walker i inni , dzień później, wczesne godziny poranne


Zwykło się już przyjąć, że na naradach zwoływanych przez Carla Cabbage pojawiał się każdy z “przewodniczących” poszczególnych zorganizowanych grup wykonawczych. Nirad Sariff - administarator planetarny, Cartiona Dallas - informatyk, profesor Herman Kruger - geolog i botanik, Ama Ala - kapłanka i przewodnicząca działu żywienia, Ariadne Kalis - dział porządku, James Bouleau - grupa inżynieryjna, Mery Locke - odpowiadająca za obronę osady. Nie były to zamknięte obrady, pojawiał się tam także każdy, kto akurat uważał, że powinien się pojawić. Tego dnia nie było inaczej, lecz skład osobowy przewodniczących nieco się zmienił. Z oczywistych względów zamiast Jamesa Bouleau przybył Jim Kropecky, a zamiast Cartiony Dallas pojawił się z trudem wracający do zdrowia Tom Mervin. Towarzyszył mu Kevin Walker, który wiedząc co drugi pilot Nadziei Albionu ma do przekazania, nie mógł się tu nie zjawić..


Spotkanie rozpoczynało się od krótkiego raportu, każdego z przewodniczących, by następnie głos zabrały kolejne osoby, które miały coś do powiedzenia. Na ogół były to rutynowe przemowy, z których czasem wynikało coś istotnego. Tym razem jako pierwszy zabrał głos nieobecny dotąd na tych zebraniach Jim Kropecky, który nawet teraz wyglądał jakby nie mył się od wyjścia z kriokomór.
- ...a więc tak drogie ptaszyny... Jestem Jim Kropecky i jak wiecie zastępuję pana Jamesa. Jeszcze zanim sfiksował zgodziliśmy się co do tego, że położenie obozu nie jest kurwa najlepsze, ale to każdy wie. Daleko stąd do wody, daleko do dobrego piasku, czy nawet pierdolonego drewna, o minerałach na zaprawę nie wspominając. Żeby przenieść jednak wszystkie nasze graty, habitaty i inne żelastwa, nie mamy odpowiedniego sprzętu. To jeszcze dałoby radę obejść, ale nie mamy dróg, by przewozić takie atrakcje. Żeby mieć drogi musimy mieć dużo tego czego właśnie nie mamy, więc musimy to pozyskać i przywieźć, ale ktoś zabronił korzystać z maszyn paliwowych, a samym sterowcem mogę się co najwyżej podetrzeć. Wygląda więc, że zostajemy na miejscu, dlatego na dobry początek wybudujmy chociaż studnię, póki kurwa jeszcze mamy dość wody … - Majster Jim miał już oddać głos innym, lecz jeszcze sobie coś przypomniał -...a i jeszcze jedno. Wracając do paliwa. Kiedyś się skończy, tak czy inaczej. Nie wiem czy kogoś nam tu przyślą. Być może najbliższa będzie Morgana, ale kuśka ją wie kiedy i czy w ogóle i czy jej też nie zestrzelą. Trzeba więc wymyśleć coś w zamian… nie wiem kurwa zbudujmy starożytne parowozy, albo ujeżdżajmy dinozaury. Dzięki wielkie, ode mnie tyle.


Po kilku kolejnych przemowach przyszła kolej na dział żywienia:
- Ama Ala, dział żywienia. Przywiezione wczoraj zwierzę zostało tymczasowo zamrożone w nieużywanych kriokomorach. To rozwiązanie tymczasowe. Nieobecny tu Pan Prithard twierdzi, że rezerwy energii są zbyt małe, by pozwolić sobie na to w dłuższej perspektywie. Najlepiej byłoby ususzyć lub uwędzić mięso, potrzebujemy więc dużej ilości drewna i to w ciągu najbliższych dwóch dni. Pomocna będzie też sól. Dziękuję.


Jeszcze kilka osób zabrało głos, aż wreszcie padło na Carla Cabbage, natomiast po nim głos zabrać miała, Mery Locke, Tom Mervin i jeszcze kilka innych osób.


Planeta Avalon, habitat państwa Bouleau, wczesne godziny poranne


Gwiazda typu F - biały karzeł, rozświetliła już całkowicie kolejny dzień na planecie Avalon. Kolonia żyła już od blisko godziny. Właśnie w tym momencie odbywała się narada, na której zostanie sprecyzowane, czym zajmą się przez resztę dnia.


Pomimo nieszczęścia, jakie ich spotkało Dominique Bouleau czuła nieodpartą dumę ze swojego zaledwie sześcioletniego synka - Louisa Bouleau. Lou siedząc na krawędzi łoża podał ojcu kubek z wodą do wypicia. Czekał bardzo długo, lecz nie doczekał się żadnej reakcji. Bez słowa odstawił więc kubek i dopiero teraz zauważył swoją mamę stojącą, w progu pomieszczenia. Nie poświęciwszy jej dłuższej uwagi, ponownie skierował swój wzrok z powrotem na ojca.


“Są tacy podobni” - pomyślała


- Czasami coś mówi... tak cicho… - powiedział Lou, kiedy jego mama usiadła obok i przytuliła go do piersi.
- Wiem Lou, wiem…
- Ciągle powtarza to jedno słowo. - chłopiec powiedziawszy to wdrożył się w zamyślenie, które nierzadko wprawiało dorosłych w zakłopotanie.
Dominique poprawiła pozycję Jamesa na wygodniejszą, którą przybrał całkowicie bez sprzeciwu i bez jakiejkolwiek reakcji. Potargała włosy syna i wyszła z pomieszczenia. Poleciwszy Emmie zająć się ojcem i bratem, udała się na naradę, na której miała być obecna Mary Locke. Nie spodziewała się zbyt wiele po tej naradzie. Podejrzewała, że James decyzją administracji zostanie ponownie włożony do kriokomór. Gdyby nie chodziło o jej męża, sama by to doradzała.


Kiedy Lou pozostał sam wraz z tatą i siostrą krzątającą się gdzieś w innych częściach habitatu. Usta chłopca, zaczęły naśladować wznowiony ruch warg jego ojca. Układały się w wciąż powtarzane jedno słowo.
- Pier...wszy…
 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 08-12-2016 o 19:38.
Rewik jest offline  
Stary 23-11-2016, 00:36   #13
 
potacz's Avatar
 
Reputacja: 1 potacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłość
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=q473IQ3b2dA[/MEDIA]

- Dział specjalny, Dante Jaeger.
Wstając Dante skoncentrował na sobie wzrok zebranych.

- Proponuję wydzielić grupę zwiadowczą dla znajdującej się niedaleko połaci lasu graniczącej ze zmapowanym pierwotnie morzem... - Dante, kładąc na stole swój hełm, włączył na nim projektor holograficzny. Mapa zgrana jeszcze przez przylotem ukazała się nad stołem - ... i zaopatrzyć jeden pojazd w cztero może pięcio osobową grupę, której byłbym przewodnikiem. Grupa ta miałaby na celu znalezienie odpowiedniego miejsca i założenie tam obozu. Po informacji zwrotnej od nas, kolejne 10-14 osób w skład których wchodziliby specjaliści od pozyskiwania surowców i budowy nowego miejsca osadzenia. W późniejszej perspektywie transport modułów i przesiedlenie.

Przerwał. Grdyka poruszyła się gdy upił łyk wody ze stojącej na stole z sytuacją taktyczną szklanki.

- Mam największe doświadczenie w poruszaniu się po terenach nieznanych i jestem najbardziej obyty w technice przetrwania, jak i to, że potrafię o siebie i innych zadbać. Jeśli po zwiadzie, który wyniósłby około 150km w jedną stronę, tu... - Dante wskazał nożem miejsce na hologramie, które zaczęło pulsować na żółto.
- ... i udałoby się znaleźć i zabezpieczyć miejsce potencjalnego przerzucenia bazy, możnaby było małymi transzami przerzucać najpierw ludzi, aby zbudować drewnianą osadę, zabezpieczyć wydobycie drewna i pozyskiwanie wody.
A później przerzucać resztę. Przerzucanie wszystkich naszym sterowcem zajmie dużo czasu, ale właśnie tego czasu potrzebujemy. Jestem w stanie przeszkolić ludzi w budowie schronienia na potrzeby zwiadu i obozu, jak i w budowie pułapek na zwierzęta i technik przetrwania.
Będzie to szybkie szkolenie, weryfikowane na bieżąco w terenie, ale na nic innego na razie nie możemy sobie pozwolić. Mamy też byłych żołnierzy którzy już to potrafią.
- Potrzebujemy w zwiadzie jednego, bądź dwóch jajog...
- chrząknął - Ehm... Naukowców, do weryfikacji miejsca oraz flory i fauny oraz zasobów, aby móc pozyskiwać pożywienie, niezbędne surowce. A ja i jeszcze dwóch chłopaków zajmiemy się obstawianiem ich tyłów.
To wszystko.
 
__________________
"Głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody należy spróbować i tej."

Ostatnio edytowane przez potacz : 23-11-2016 o 12:29.
potacz jest offline  
Stary 23-11-2016, 02:21   #14
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Mel słysząc propozycję Franka jedynie uderzył trzykrotnie w dłonie, niezbyt entuzjastyczne klaskanie było jednak poparte słowami poparcia.
- Masz już dwóch ochotników. Doktor Kruger wysunął mi propozycję wspólnej wyprawy w celu pozyskania jadalnej flory pod uprawy. W tym celu proponowałbym jednak udać się na zachód. Tak jak mówisz Frank, 150 kilometrów, może trochę dalej. Jest tam rzeka, i to nie jedna, bliskość lasu oraz wybrzeża. To nasza jedyna szansa. Tu możemy jedynie czekać na śmierć z głodu, pragnienia lub rąk tubylców.- Mel spojrzał na Kropeckego.
- Następnym razem, Jim, gdy statek będzie spadać i będę musiał ratować zarówno życia kolonistów w lodówkach jak i ekwipunek wyprawy, upewnię się dwa razy, że wyląduje on na złocistej plaży obok pierdolonego baru z palemką.- Ostanie słowa wypowiedziane z uśmiechem, jak zwykle,w przypadku Mela, były przypomnieniem ocalonym, że gdyby nie on to byli by teraz pewnie truchłami rozszarpywanymi przez padlinożerców we wraku statku.- Do transportu można użyć mojego robota.- Dodał na koniec siadając na miejsce.

Wcześniej.
Gdy doktor Kruger podszedł do niego przed "ambulatorium" Mel przywitał profesjonalnie. Kruger był szefem działu naukowego. Więc i jego szefem.
- Doktorze Kruger, oczywistym jest że się zgadzam. Obecna baza ma charakter tymczasowy, o czym wielu chyba zapomina. Te miejsce, to zwykły przypadek. Losowe wspórzędne, które podałem przed zrzutem nie mając nawet dostępu do podstawowych danych. Jedynie Fortuna sprawiła, że nie wylądowaliśmy w morzu. Znajdę dla nas ludzi i pojazdy. Pan niech jedynie załatwi zgodę gubernatora. - Mel wyciągnął rękę do Krugera, a ten uścisnął ją pieczętując umowę. - Zrobimy z tej planety ośrodek cywilizacji Kruger. Musisz mi jedynie zaufać Kruger.-
 

Ostatnio edytowane przez Baird : 23-11-2016 o 17:25.
Baird jest offline  
Stary 24-11-2016, 11:27   #15
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Zebrania przypominały czasami luźne śniadania lub przepychanki, jednak Karl Cabbage na każde starał się stawiać jak na odprawę - poważny i odprasowany. I z pewnością nie ziewający. Może był niewielki i chudy według imperialnych standardów (choć normalny według kirkańskich), ale konsekwencja, pracowitość i brak okazywania słabości sprawiały, że sprawiał wrażenie wykutego z żelaza.
- Szanowni Państwo, myślę, że wyraźnie wyszła na pierwszy plan sprawa relokacji obozu. Priorytetem jest oczywiście bezpieczeństwo. Nasze zasoby ludzkie są bardzo ograniczone, życie i zdrowie każdego z nas jest na wagę złota. Proponuję dodać do porządku głosowanie w sprawie rozpoczęcia relokacji obozu, a dokładnie jej pierwszego etapu czyli wyboru miejsca i zwiadu. Na jej dowódcę proponuję doktora Sofitresa.
Prowadząca notatki Elizabeth potwierdziła kiwnięciem głowy. Głosowania jak zwykle będą na końcu, gdy wszystkie sprawy zostaną poruszone.
- Aby można było ruszyć pozostałe sprawy z miejsca, proponuję, by Żywieniowy opracował plany suszarni i wędzarni, by Pan Kropecky mógł powiedzieć ile czasu zajmie jej budowa. Transport jest równie ważny. Porozmawiajcie z ludźmi ze swoich zespołów, zbierzcie pomysły na alternatywne źródła paliwa, przedstawimy je jutro. Jeżeli nie będzie dziś nagłych rzeczy do zrobienia, proponuję tymczasowo wspomóc grupę inżynieryjną kompetentnymi osobami z innych grup w celu pozyskania jak największych ilości surowca. Głosowanie w tej sprawie prosiłbym też o dodanie do porządku, podobnie jak sprawę studni.
Na koniec sprawa delikatna. Wszyscy wiemy, jak pomógł nam Pan Bouleau. Jego stan niestety nie polepsza się w wystarczająco dobrym tempie. Jak rozumiem zdiagnozowano u niego ostry PTSD? Jeżeli ktoś może pomóc w tej sprawie, proszę o skonsultowaniem się z jego lekarzem prowadzącym. Wiążę duże nadzieje z Panią Locke, widziałem niejeden materiał z Pani ręki, widziała Pani nie raz cywili uwikłanych w takie sytuacje i z niejednym rozmawiała. Gdyby znalazła Pani chwilę, byłbym... nie, bylibyśmy wszyscy zobowiązani.

Dziękuję za głos. Jeżeli ktoś ma do mnie pytania jestem jak zawsze do dyspozycji.
Karl usiadł i czekał na dalszy ciąg, przysuwając do siebie plan studni przyniesiony przez Kropeskiego, by zapoznać się z nim przed głosowaniem.
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
Stary 24-11-2016, 13:03   #16
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
- Oczywiście, zajmę się tym, doktor Octavia już konsultowała ze mną przypadek pana Bouleau. Tak, mamy do czynienia z silnym PTSD powstałym na wskutek długoterminowego stresu, jaki wszyscy w mniejszym czy większym stopniu przeżywamy. Niewątpliwie jest to kolejny problem, który należałoby rozwiązać. – Mery spojrzała na zebranych i kontynuowała – Chciałabym w tym miejscu wszystkich uspokoić. Stale obserwujemy okolice, są wśród nas doświadczeni żołnierze i jesteśmy przygotowani na ewentualne ataki o ile oczywiście do dalszych ataków w ogóle dojdzie. Na razie, bowiem nic nie wskazuje by tak miało być, choć oczywiście musimy dopuszczać i taki scenariusz.


Carl Cabbage, podobnie jak inne osoby lepiej obznajomione z tematem miał świadomość, że słowa Mery Locke miały zdecydowanie charakter podwyższający morale, i nie koniecznie znajdywały poparcie w rzeczywistości. Wiedział też, że Mery Locke uczyniła to świadomie. Jak na ironię fakt ten również dodawał spokoju, świadczył bowiem o profesjonalizmie „Krwawej Mery”.


- Sprawa jaką chciałabym poruszyć jest jednak nieco innej natury. – Mery Locke sprawnie i szybko zmieniła temat co miało odwieść nieprzekonane osoby od podważenia jej słów – w wyniku relokacji koniecznym będzie poszerzenie personelu mojej grupy. Chciałabym wiedzieć na ile osób mogę liczyć. Bez uzyskania dodatkowego wsparcia, pomysł relokacji uważam za zbyt ryzykowny. Być może warto pomyśleć o wyjęciu z kriokomór kolejnych kolonistów.- z tymi słowy Mery Locke zajęła swoje miejsce i z umiarkowanym zainteresowaniem wysłuchiwała kolejnych przemów.
 
Rewik jest offline  
Stary 24-11-2016, 14:20   #17
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Mel bez wstawania dorzucił swoje trzy grosze.
- Dodatkowe gęby rozwiązały by też problem nadwyżki jedzenia jaka została z Bronka.- Przez chwilę drapał się po prodzie. - Jeśli o mnie chodzi to jestem za wybudzeniem połowy.-
 
__________________
Man-o'-War Część I
Baird jest offline  
Stary 24-11-2016, 20:27   #18
 
kinkubus's Avatar
 
Reputacja: 1 kinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputację
V miała nieco inny plan na zagospodarowanie czasu. Wykonała polecenie kilkukrotnie, a gdy wynik zaczął się powtarzać, zwyczajnie kopiowała go jako kolejne testy, zmieniając detale na wzór klucza, który można było wyciągnąć ze znalezionych wcześniej różnic.
Nie mogła być w stu procentach pewna, kiedy Benjamin wróci, ale zdążyła zaznajomić się z jego grafikiem na tyle dobrze, że dało się wyznaczyć okienka podczas których nie powinien jej przeszkadzać. Należało również liczyć na łut szczęścia, gdyż podróżowali teraz na nowym statku i nie byli jedynie gośćmi, a zasady stanowił ktoś zupełnie inny.

Androida interesowały dane. Dane na temat zrekrutowanej załogi, szczególnie Nae i Tuli. Baron Hermann również znajdował się w kręgu zainteresowania z powodu domniemanych powiązań z Tekiem.
Była również zainteresowana, gdzie przydzielono Tulę. Jeżeli nadarzy się okazja, mogłaby ją odwiedzić, może zadbać o lepsze traktowanie. V nie bała się łamania zabezpieczeń w celu pozyskania korzyści, przedzieranie takich barier było naturalnym procesem wzbogacania wiedzy oraz poszerzania swoich wpływów w cybernetycznym świecie.

Komputer Benjamina stał się pierwszym celem „procesu wzbogacania wiedzy”. To na nim powinno znajdować się najwięcej informacji o rekrutach. Dalszymi krokami można było dojść do kolejnych systemów, a dzięki bezprzewodowemu połączeniu, nie zostawiało się śladów, przynajmniej fizycznych.
 
kinkubus jest offline  
Stary 24-11-2016, 21:29   #19
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację



Aurelia czekała aż cywil skończy, a później czekała aż wypowiedzą się inni. Cisza ani jej nie zdziwiła ani nie ucieszyła ani nie zasmuciła. Kobieta stała nieruchomo w pozycji zasadniczej w głębi pomieszczenia i w czasie wskazanym przez prowadzącego zebranie, odezwała się.
- Za pozwoleniem - zaczęła akcentując swoją obecność. - Z uwagi na przedstawione tu dane, najbardziej sensowne z uwagi na kwestię czasu oraz względy ekonomiczne, wydaje się skupienie poszukiwań na planecie. Poszukiwania planetarne są wielokrotnie tańsze niż przeszukiwania przestrzeni kosmicznej, chyba każdy rozumie, że flota jest kosztowniejsza niż piechota? - odczekała po czym kontynuowała. - Rozumiem iż planeta została w pewnym stopniu rozpoznana, należy wykorzystać te dane w celu stworzenia bezpiecznej bazy naziemnej, z której można by koordynować poszukiwania. Znów, koszt paliwa kosmicznego koniecznego na przemieszanie się z sektora do sektora, jest równo warty kosztowi paliwa do pojazdów naziemnych na całe miesiące pracy, jak nie lata.


 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline  
Stary 25-11-2016, 12:03   #20
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Chyba tylko Tuli dopisywał humor podczas odprawy. Lubiła chaos. Psion, który włamał się na statek zrobił niezłe zamieszanie… i to jej się podobało. Ponadto dowiedziała się, że zabezpieczenia statku nie są nie do przejścia. Jeśli komuś się udało… być może i ona z tego skorzysta. W stosownym czasie.

Nadprogramowy pasażer na pewno miał jakiś sposób, by się maskować, Tula przypuszczała jednak że z pomocą Titiego, Vivi i dostępu do wewnętrznej sieci Argosa, wykryłaby go w mniej niż kwadrans. Nikt jednak nie prosił o pomoc, a ona nie zamierzała się zgłaszać. Nie była harcerzykiem kapitana. Przybyła tutaj, bo zawarła układ, który miał oczyścić jej kartotekę. Nie zamierzała jednak robić nic ponad to, co układ obejmował.

- Mamy teraz kilka opcji i skłaniam się ku jednej z nich ale zanim się zdecyduję chciałabym wysłuchać was co macie do powiedzenia. – rzekł Benjamin, na co Tula mrugnęła porozumiewawczo do Teka. Znali się z półświatka i przypuszczała, że podzielają podobne podejście do kwestii administracyjnych. Wykonała gest odliczania. 3…2…1!

Podniosła się ze swojego miejsca, poprawiając odruchowo kamizelkę, której kieszenie niemal pękały od wszelkiej maści mierników, śrubokrętów, taśm i innych podręcznych narzędzi inżyniera.

- Czyli chcecie nam powiedzieć, że ograniczacie nasze swobody, bo ktoś z personelu spierdolił sprawę z systemem zabezpieczeń? Nas przetrzepano tak, że do teraz dupa mnie boli, więc nie ma opcji żeby to ktoś z nas wpuścił tego psiona na pokład. A zatem… poprawcie mnie, ale czy to sam kapitan nie spartolił sprawy? – rozejrzała się znacząco – Wiecie, mi to tito, ale jeśli robicie farsę, to nie oczekujcie od nas niczego innego. Co za tym idzie, pozwolę sobie wykorzystać moment chujowej atmosfery i przeznaczyć go na prezenty. Może będzie mniej chujowo, a może po prostu obawiam się, ze jak tylko stąd wyjdziemy trafie do karceru – dla swojego bezpieczeństwa, oczywiście – i nie będę mieć sposobności wręczenia podarunku. To dla ciebie Vivi. – podała nieduży, owinięty srebrną folią pakunek androidowi.

[MEDIA]http://orig05.deviantart.net/87a9/f/2013/313/9/d/mass_effect_3_modded_formal_outfit_alpha_version_b y_kurauamami-d6tm5h4.png[/MEDIA]

– Szkoda mi ciebie, bo nie ma nic bardziej podłego niż wykorzystywać taki potencjał SI na zapętlanie durnowatej formuły – rzuciła spojrzeniem w kierunku przełożonego, szybko jednak wróciła do V5890. – Mój dron wykrył, że przyglądałaś się temu wdzianku o 1,45 sekundy dłużej niż innym strojom, więc tak sobie pomyślałam, że może ci się to spodobało. Moim zdaniem pasuje do ciebie. – wytłumaczyła, po czym sięgnęła do wewnętrznej kieszeni kamizelki odsłaniając przy okazji sporą część nagiej piersi. Wyjęła paczkę szlugów i skierowała ją w stronę Aurelii.

- Sorry, innych prezentów nie mam. Myślę, że szefostwo nie pogniewa się, jeśli weźmiesz pierwsza. Pochodzą z małej planety, gdzie uczono, że najpierw należy częstować kobietki. Ale spokojna, rozczochrana… starczy dla każdego. Może niczego mądrego nie wymyślimy, ale przynajmniej sobie zajaramy. – wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172