Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-11-2016, 23:16   #1
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał
[Traveller] Chrysomallos


Pas Asteroid, siedziba Fundacji - “Przystań”


Przystań” - tak nazywali to miejsce miejscowi. Ludzie, którzy zamieszkiwali ten kawałek skały otoczony wszelkiej maści konstrukcjami, rusztowaniami, wielkimi urządzeniami komunikacyjnymi, niewielkimi rafineriami i warsztatami, garażami dla malutkich jednostek czy dronów krążących po całym pasie asteroidów i starających się dostarczyć podstawowych materiałów do dalszego funkcjonowania tej stacji, wszyscy ci ludzie chowający się w przepastnych korytarzach i zakamarkach tej stacji co do jednego należeli do Fundacji. A ta musiała naprawdę dobrze płacić skoro chcieli przebywać na takim pustkowiu, a rzadkimi okrętami nadal przybywali nowi.

Może dlatego nikt specjalnie nie zwrócił uwagi na nowo przybyłych, którymi zresztą zajęto się bardzo sprawnie. Przedstawiciel lokalnej administracji, nie tylko przywitał wszystkich osobiście ale każdemu z przyszłych kolonistów przydzielono też dość wygodną kwaterę, oraz osobistą pomoc w postaci służącego mającego być na każde skinienie wybrańca. Nie wszyscy przybyli w tym samym okresie, statki dokowały co dwa tygodnie by w przeciągu miesiąca zapełnić wszystkie dwadzieścia pomieszczeń przydzielonych dla następnej fali wybrańców, którzy mieli już niedługo wyruszyć na Avalon.


Wspólne posiłki jak i późniejsze wyjątkowo proste i niezbyt regularne zajęcia mające przygotować podróżnych do kolonizacji i awaryjnych procedur dały okazję by odrobinę poznać swoich współtowarzyszy. Wyprawy do lokalnych pubów stały się nawet dla co niektórych swoistym rytuałem. To była sielanka, przeplatana nudą oraz olbrzymimi ilościami wolnego czasu. Aż pewnego dnia stacja zamarła.


“Przystań” witała nowego podróżnika. “Argos” wydawał się monstrualnie wielki na tle tych śmiesznych konstrukcji oplatających stację, a ta jakby z wytęsknieniem czekała na ten właśnie moment, jakby specjalnie wstrzymała oddech by przywitać dawno nie widzianego pana swoich włości. Olbrzym wydawał się nie zwracać uwagi na malutkie jednostki, które nagle zaroiły się u jego boków. Pozwalał się sobą zająć jak pan gdy służba zajmuje się jego codziennymi zachciankami nie oczekując, iż ten zaszczyci ich choć spojrzeniem.
Kapitan Ergo Mensk był człowiekiem postawnym i zdecydowanym, przez całe życie kierował się wpojonymi mu przez armię ideami co pozwoliło zdobyć mu wielu przyjaciół i kilku wrogów. Zaczął skubać swoją brodę, jak zawsze gdy nie był pewny rozwiązania jakiejś sprawy a rozwiązanie to też w dużej mierze nie należało do niego. Prośba jaką otrzymał od swego przyjaciela - Admirała Siódmej Floty Imperium, była dość prosta, a imię, które również padło tylko przechyliło szalę na korzyść decyzji. Szczegóły misji nie brzmiały już tak różowo, nie mniej szansa by tylko odkryć co tam się wydarzyło była wystarczającym powodem. Kapitan uśmiechnął się do własnych wspomnień, do tego jednego imienia, które było prostym powodem dla którego był dziś tym kim był. Chrząknięcie z lewej wyrwało go zamyślenia. Dwóch osobników, którzy z polecenia administracji wojskowej mieli być traktowani jak wysokiej rangi dygnitarze. Benjamin Taro oraz Zahary Durraka nie wydawali się zbytnio przejmować swoim stanowiskiem lub w tej mierze zadaniem. Jeśli w ogóle o tym pomyśleć Ergo stwierdzał, że nie bardzo się nawet lubili co najwyżej profesjonalna uprzejmość. Nie będzie łatwo im prowadzić kolonii z ramienia Fundacji jeśli szybko się nie dogadają, ale to zdecydowanie nie należało już do problemów kapitana.


Benjamin poprawił okulary, dużo wygodniej było mu czytać informacje ze szkieł niż jak co niektórzy jego koledzy zmieniać sobie oczy na sztuczne. Wzdrygnął się na samą myśl o takiej możliwości. Podręczny komputer w samych oprawkach z kilkoma innymi możliwościami, wysoki status w organizacji dawał mu dostęp do tej i wielu innych nowinek technicznych z, których zawsze i z przyjemnością korzystał. Głowa zaczynała boleć go od ilości informacji, które próbował przeanalizować lub przyswoić zanim zjawią się tutaj ci wszyscy ochotnicy. Czuł na sobie ciężar jaki zrzucił mu na barki Sorka, przewodniczący Sorka poprawił się w myślach. Benjamin błyskawicznie wertował teraz dane transferów załogi oraz wszelkie informacje jakie tylko Fundacja mogła zdobyć na temat kapitana okrętu. Wszystko miało znaczenie, każda jedna drobnostka mogła mieć znaczenie a jego mózg jak zwykle chłonął te informacje jak gąbka, później przyjdzie czas by je posegregować i przeanalizować. Zanotował szybko powrót do informacji na temat Excalibura oraz status dokładnych raportów tego ostatniego z przeciągu minionego roku. Będzie musiał szybko dokonać aktualizacji danych na temat “Morgany” tuż przed odlotem, a potem pozostaną mu tylko informacje na temat “Nadziei Albionu”... wzrok zatrzymał mu się na pojedynczym imieniu z ostatniego transferu personelu “Argosa”, szybko rozwinął się folder z dostępnymi danymi. Benjamin szybko skopiował cały plik do swojego osobistego katalogu potencjalnych współpracowników i kontynuował żmudną pracę.


Zahary rozsiadł się jak mógł tylko najwygodniej przy długim stole, najpierw zarzucając na niego nogi ale zaraz po znaczącm chrząknięciu kapitana powoli opuszczając je z powrotem na ziemię. Nie lubił czekać, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak często właśnie tego wymagała jego praca. Wymagała też by działał błyskawicznie gdy tylko zajdzie taka potrzeba a ku temu nie było teraz takiej potrzeby, teraz musiał właśnie czekać. Cierpliwość, obracał to słowo w myślach jakby posiadało więcej znaczeń niż tylko jedno. Przypominał sobie wszystkie wyrzeczenia i poświęcenia jakich jego patron musiał ścierpieć, był przy każdym zgięciu pleców i przy każdym ukłonie swego opiekuna i za każdym razem on również szedł w jego ślady by któregoś dnia. To nie był dobry czas na takie rozmyślania, ani zdecydowanie nie miejsce by się im poddawać. Dlatego nie lubił czekać, za dużo czasu i umysł zaraz wędrował w nieznane kierunki. Odgłos pukania i zaraz potem otwieranych drzwi momentalnie przywrócił jego skupienie. Tylko oczy poruszały się śledząc nowe twarze, które jedna po drugiej zajmowały miejsca w sali, krzeseł nie starczyło dla wszystkich, niektórzy musieli stać. Szóstka jego ludzi nie odstawała za bardzo od nikogo z całej grupy najemników, doskonale zdawał sobie sprawę, że byli tylko doradcami i odpowiadali przed chłopcem w okularach ale tak naprawdę należeli do niego. Konsorcjum o to zadbało, jego pan tego dopilnował a on im o tym przypomni.
Nae "Tek" Tinnoe, Hermann Bruno Von Bismarck, Tula Moorie, Kara Knight, V5890


Ergo powstał i przyglądał się najemnikom, to było jedyne określenie jakie przychodziło mu do głowy bo do kolonistów brakowało im bardzo wiele. To był jednak jego okręt a oni byli tylko pasażerami i pora im to uświadomić. Kiedy tylko każdy zajął miejsce kapitał zaczął mówić.
- Witajcie, znajdujecie się obecnie na okręcie wojskowym “Argos”. Moim zadaniem jest dostarczyć was bezpiecznie na Avalon i oraz zapewnić wsparcie, które będzie w możliwościach tego okrętu. Dla tych z was, którzy nigdy nie przebywali na okręcie imperialnym kilka wskazówek. Dopóki przebywacie na MOIM... - słowo to zostało wyraźnie podkreślone tak by nie było wątpliwości kto tu sprawuje władzę. -...będziecie podlegać moim zasadom. Po pierwsze obowiązuje was Imperialne prawo wojskowe. Po drugie jeśli złamiecie to prawo zostaniecie adekwatnie do niego ukarani. Po trzecie nieznajomość prawa nie jest usprawiedliwieniem. - kapitan rozejrzał się po zebranych by upewnić się, że każdy usłyszał go dobrze i wyraźnie. Zignorował kompletnie złowrogie czy zdezorientowane spojrzenia, był już do tego przyzwyczajony.
- Cztery tygodnie lotu będziecie odbywać w komorach, lot rozpocznie się gdy tylko skończymy załadunek sprzętu oraz uzupełnimy paliwo. Jeśli macie jakieś pytania... - tutaj Ergo uśmiechnął się szeroko - ...zachowajcie je dla siebie.


Kapitan okrętu “Argos” zaraz po swoim suchym wystąpieniu opuścił pomieszczenie, jedynie na chwilę odwracając głowę w stronę potężnego, starszego już mężczyzny. Potem przyszła kolej na dwójkę mężczyzn, z których młodszy przedstawiając się jako Benjamin Taro krótko i zwięźle potwierdził cele i status misji, rolę okrętu wojskowego w całym przedsięwzięciu i wszelkie ograniczenia jakie się z tym wiązały, dodał kilka słów na temat poprzednich okrętów wysłanych na Avalon ale przyznał, że raporty po ponownym przeanalizowaniu pozostawiały wiele do życzenia a jako takie nie były wiarygodnym źródłem informacji. Było też jednak nie małym zaskoczeniem, które zresztą wymalowało się na twarzach co poniektórych najemników, gdy okularnik stwierdził na koniec przemowy, że to właśnie on jest zwierzchnikiem całej operacji z ramienia Fundacji, dodając tylko rolę swego towarzysza Zaharego Durra jako doradcy.
- Jeśli są jakieś pytania to mamy jeszcze kilka minut. - chłopak uśmiechał się zachęcająco i sprawiał wrażenie jakby naprawdę i szczerze chciał pomóc każdemu odnaleźć się w tej nowej sytuacji.
Aurelia Zavisha


Okręt wydawał się być tylko pustą skorupą. Powrót choć tak wyczekiwany nosił w sobie znamiona błędu. Słowo powrót kompletnie tu nie pasowało, nie tylko nie odzyskała dawnej rangi, nie tylko przydzielono jej rolę obserwatora/doradcy ale również traktowano poniekąd jak obcego, nikt tego głośno nie powiedział ale w sumie nie musiał. Gdyby była choć jedna osoba, którą znała, choć kojarzyła z poprzednich wypraw, czy tak licznych baz, które miała możliwość odwiedzić w swojej karierze. Starała się zintegrować z załogą i o ile pozostali żołnierze zdawali się okazywać zainteresowanie jej opowieściami z przeszłości to reszta załogi zdawała się tylko grzecznie odwracać i znajdywać pilniejsze zajęcia. Z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi kajuty. W drzwiach stał młody mężczyzna, którego kilkukrotnie miała okazję już spotkać przy posiłkach, nie był częścią załogi ale zdawało się. że przyjaźnił się już z przynajmniej z większością.
- Proszę wybaczyć moje najście. Nazywam się Benjamin i pracuję dla Fundacji i nie jestem żadnym akwizytorem - roześmiał się szczerze jakby oczekując, że zaraz zamknie mu drzwi przed nosem. - Chciałem tylko porozmawiać o pani niewykorzystanych umiejętnościach, które uważam tylko się tutaj marnują. Potrzebuję kogoś... - twarz chłopaka trochę straciła tego radosnego wigoru, którym ją przywitał. - ...kogoś kto pomoże mi by ogarnąć ten bałagan, który nas tam czeka. Porozmawiamy?
Tula Moorie,, V5890


- Bardzo niezręcznie się czuję muszę przyznać prosząc cię o to tuż przed startem ale mamy pewien problem. Naszą wyprawę miała wspierać ta oto mobilna jednostka. - Benjamin wskazał tutaj na starszy już model humanoida. Na wysoko zaawansowanych światach spotykało się je na tyle często, by zdołały wtopić się w społeczeństwo i stały się zwykłym codziennym ułatwieniem wszelkiej maści obowiązków.
- Z moich danych wynika, że miałaś styczność z podobną technologią… - lekko poprawił okulary przyglądając się wytatuowanej kobiecie, jakby nie do końca potrafił przypisać sobie tak zaawansowane umiejętności do tego, jak się prezentowała.
- Jednostka ta przeszła generalny przegląd ale zauważyłem pewne - tutaj Benjamin jakby szukał dobrego słowa - anomalie. Jeśli uda ci się je usunąć byłbym niezmiernie wdzięczny, jeśli jednak nie zdążysz, to można będzie na to poświęcić więcej czasu już na miejscu.
Mężczyzna zastanawiał się jeszcze przez chwilę jakby nie wiedział co więcej może dodać, czy była to może nieśmiałość wynikła z braku obycia z kobietą pokroju pani Moorie, którą trzeba było przyznać okazywał w dość uroczy sposób.
- W każdym razie, powodzenia. Baw się dobrze V - ostatnie słowa były już skierowane zdecydowanie do automatu. Okularnik odwrócił się i wyszedł o mało nie przewracając się o własne stopy w progu.



Planeta Avalon 150 km od kolonii, Jeremiasz Anders, Frank Dante Jaeger, Melathios Sofilatres, Kevin Walter

- Zgłasza się grupa rozpoznawcza. Potrzebujemy sterowca na naszą pozycję. Upolowaliśmy zwierzę, około sześć ton. Trzeba je przetransportować do bazy. Będziemy czekać na wasze przybycie. Powtarzam, sześć ton. Potrzebny sterowiec. Dystans sto pięćdziesiąt kilometrów. Nadajniki włączone.

Frank Dante Jaeger spojrzał na swych towarzyszy. Melathios Sofilatres - badacz planet, Jeremiasz Anders - dawniej technik marines, Kevin Walter - pilot jakiego jeszcze nie widziała ta planeta. Co do jednego twardzi skurwiele.

- To co panowie, rozbijamy mały obóz?
Planeta Avalon, kolonia

Po ataku na Nadzieję Albionu Tom Mervin nie był jeszcze w pełni zdrowia. Mocno oberwał i nie za bardzo nadawał się aktualnie do pracy, lecz nie miało to żadnego znaczenia. Jego brat Jer Mervin, pierwszy pilot w wyniku czyiś zamierzonych działań stracił życie. Nie zamierzał tego tak zostawić.

Był w tej cholernej kabinie, jak to się stało. Minęło dziewięć dni, kiedy zostali zestrzeleni. Ciało jego brata było gdzieś tam, w tej przeklętej przestrzeni kosmicznej, na orbitującym statku. Tom przestał wpatrywać się w niebo, kiedy zorientował się, że ktoś idzie w jego kierunku.
- Będziesz potrzebny Tom! Chłopaki upolowali coś dużego! - właścicielem tego słodkiego głosu była Plutonia Orbaan - jedna z wielu osób przydzielona do działu żywienia. - Zbieraj się! Leci z nami Kora Octavia i Murrur, ktoś musi pokierować tym sterowcem!


Tom w zasadzie był im wdzięczny. Robota choć przez chwilę pozwoliła mu przestać myśleć o tym kurewskim chaosie, który panował na tej planecie. Coś tutaj działo się ewidentnie nie tak.

Teren pod nimi przesuwał się leniwie, kiedy lecieli na południe. Jakby związani niewidzialną umową, każdy z nich starał się nie rozmawiać o tym co działo się w dniu lądowania i pierwszego dnia, zaraz po nim. Tom wiedział jednak, że prędzej czy później znów zaczną o tym rozmawiać. Czekała ich jeszcze godzina podróży zanim dolecą na miejsce, praca przy załadunku, a potem droga powrotna. Jednak póki co, skupił się na utrzymaniu odpowiedniego kursu i wysokości oraz na podziwianiu widoków.

Planeta Avalon, kolonia, Carl Llevelyn Cabagge, chwilę później

To był już kolejny problem, z jakim zwracali się do niego koloniści. Organizacja obrony, przydział zadań, dostęp do broni, zwoływanie posiedzeń i wiele innych, a teraz to... Miał świadomość, że przyczyna takiego porządku rzeczy leży, w dużej mierze, w niekompetencji gubernatora i praktycznie całkowitej jego absencji w życiu kolonii. Ludzie potrzebowali kogoś, na kogo będą mogli liczyć.

Mimo to, Carl Cabbage był zadowolony z dotychczasowych swoich osiągnięć. Koloniści wiedzieli jak mają się zachować w przypadku zagrożenia, obóz został otoczony murem zabitych w ziemię grubych ścian desantowych kontenerów. Pośrodku tychże ścian stanęły habitaty. Oczywiście nie była to tylko i wyłącznie jego zasługa, ale miał w tym wszystkim swój spory udział. Było jeszcze mnóstwo rzeczy do zrobienia, jednak zaczynało to wszystko jakoś wyglądać. Od czasu pierwszego sabotażu nikt więcej ich nie niepokoił. Nie spotykali żadnych śladów inteligentnej formy życia, ale też nie udało im się skontaktować z załogą Excalibura. Również orbitujący statek “Nadzieja Albionu” pozostawał na razie poza ich zasięgiem. Jednak mimo tkwiącego gdzieś w podświadomości poczucia zagrożenia i męczącego braku poczucia zrozumienia zaistniałej sytuacji, mógł powiedzieć, że wszystko zaczynało się układać...aż do teraz.

Dominique Bouleau, z tego co zdążył się zorientować była młodą, acz zdecydowanie dojrzałą emocjonalnie kobietą, tym niemniej jej aktualny stan świadczył o wyjątkowości sytuacji.

- Nie wiem sama… - kobieta nerwowo mieszała łyżeczką herbatę już prawie od dwóch minut. –... byłam z tym u gubernatora i doktor Octavii…
Dominique po tych słowach i następującym po nich dłuższym milczeniu w końcu zauważyła swój bezwarunkowy odruch. Odłożyła łyżeczkę i ułożyła swoją lewą dłoń na drugiej, jakby chcąc powstrzymać ją przed niekontrolowanymi ruchami, następnie uniosła swoje lekko załzawione spojrzenie na poważną twarz Carla Cabbage.
- Doktor Octavia twierdzi, że przyczyną takiego zachowania James’a jest szok po tych wszystkich wydarzeniach, długotrwale, narastające napięcie, katatonia... ale ja znam swojego męża. Nie zachowywałby się w taki sposób tylko dlatego, że ktoś nas atakował. Byliśmy na wielu planetach, takich jak ta i innych, gorszych. Nie spotkaliśmy się nigdy z taką sytuacją... to prawda, ale to on zawsze zachowywał zimną krew, kiedy inni już dawno ją utracili. - Dominique osuszyła ostrożnie napływającą do oka łzę, starając się przy tym nie rozmazać makijażu. Carl Cabage cierpliwie czekał.
- Słyszałam, że pracuje Pan nad przydzieleniem ludzi do odpowiednich zadań, może jest wśród nas, ktoś jeszcze kto mógłby pomóc? Jakiś psycholog? Był Pan wojskowym. Może Pan? Na pewno widział Pan podobne przypadki...

Carl Cabbage mimo krótkiej znajomości, dobrze kojarzył James’a Bouleau, małżonka szanownej, obecnej tu kobiety. Można było go podsumować jednym słowem- profesjonalista. Mimo braków w narzędziach i materiale, budowa wysokiego i trwałego ogrodzenia obozu zajęła zaledwie trzy dni, a całość przypominała raczej wiosenny spacer niż wznoszenie masywnej konstrukcji...
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day

Ostatnio edytowane przez Uzuu : 04-11-2016 o 23:21.
Uzuu jest offline  
Stary 06-11-2016, 10:06   #2
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Habitat normalnie pełnił funkcję mieszkalną dla kilkunastu ludzi, ale ten prowizorycznie przystosowano dla ograniczonej planetarnej administracji, co oznaczało tak naprawdę Nirada Sariffa, jego samego oraz sekretarkę. Był jeszcze gubernator Duvall, który choć wciąż dostawał wszystkie dokumenty do podpisu spędzał czas marnując cenną energię na wirtualne sny i ukrywanie się przed wszystkimi.
Biuro gubernatora byłoby właściwym miejscem dla człowieka, który praktycznie przejął jego funkcję, ale Carl gubernatorem nie był, poza tym wśród kolonistów wciąż pojawiały się głosy o wojskowym zamachu stanu, dlatego pracował na improwizowanym biurku obok Elizy Meere, która właśnie delikatnie stukała w klawiaturę, wprowadzając do kompa wynik wczorajszej inwentaryzacji dostępnych środków czystości.
Gdy pojawiła się Dominique, wiedział z czym przychodzi. Utrzymywał regularny kontakt z medycznym, wiedział o stanie jej męża.
- Pani Elizo, będziemy w pokoju posiedzeń Gabinetu, o ile dobrze mi się zdaje powinien być teraz pusty. Zapraszam.
Carl otworzył gościowi drzwi i zaprosił by usiadła. Pokój posiedzeń Gabinetu brzmiał dumnie, ale przypominał małą jadalnię na jakieś dziesięć osób. Jedyne co mówiło, że służy to ważniejszych celów to holoprojektor na środku stołu i wiszące na ścianach: flaga i godło Imperium Harlańskiego oraz ręcznie namalowany portret gubernatora, który najwyraźniej miał przypominać kto jest u władzy. Reszta była identyczna jak w mieszkalnych habitatach pozostałych osób.
Problem z którym przyszła Pani Bouleau nie był niczym, z czym jego wojenne doświadczenie mogło pomóc. Na Kirke złamanych ludzi, którzy stawali się obciążeniem zwyczajnie utylizowano, w społeczeństwie gdzie żywność i przestrzeń życiowa były racjonowane nie było miejsca na skrupuły. Zwykle oznaczało to lobotomiczne i farmaceutyczne zabiegi, zmieniające chorego w posłusznego drona o minimalnej woli i inicjatywie używając podobnych, choć prymitywniejszych metod jak w przypadku szeregowego Mgujo, który był solidny i posłuszny, ale nieszczególnie lotny. A jego ulubioną rozrywką było powtarzalne czyszczenie broni. Dopiero później, gdy wojna się skończyła, a Karl przeszedł do służby cywilnej, odchodzić od "dostosowywania", choć tradycjonaliści wciąż nalegali by utrzymać stare procedury.
- Ma Pani rację, oczywiście. Na wojnie jest to częsty przypadek, gdy żołnierz się załamuje, wtedy odpowiedzialność spada na jego oficera. Są odpowiednie reguły i porady, harlańscy oficerowie jednak zawsze bazują na podstawach. Żołnierz to nie cywil, i to co żołnierzowi by pomogło, cywila może złamać jeszcze bardziej. Mam jednak inne rozwiązanie.
Kabbage wyciągnął notatnik i zapisał sobie krótki tekst.
- Proszę wybaczyć, ale spraw jest wiele, a moja pamięć nie młodnieje. Jutro na porannym zebraniu poproszę Pannę Locke, by skontaktowała się z medycznym. Widziała wystarczająco dużo stref wojny by widzieć zarówno dotkniętych tym cywilów jak i żołnierzy, z wieloma zapewne rozmawiała. Jestem pewien że jej doświadczenie pomogą w rozwiązaniu tego problemu.
Pingnął komunikator.
- Panie Kabbage, mamy prośbę na użycie sterowca, najwyraźniej grupa zwiadowcza upolowała coś dużego.
- Skontaktuj się z Orbitalnym Elizo i sprawdź czy nie przeszkodzi im to w niczym, jeżeli tak mają zgodę. Upewnij się też, że Panna Ama dowie się z wyprzedzeniem o wadze i rozmiarach zwierzęcia. Wciąż obowiązuje zakaz używania pojazdów paliwowych, ale jeżeli sterowiec nie da rady zleć analizę ile hydrogenu zejdzie, gdy trzeba będzie tam pojechać transporterem i prześlij ją Niradowi. To wszystko.
Były oficer przerwał połączenie, gdy sekretarka potwierdziła otrzymanie poleceń i powrócił do swojego gościa.
- Obowiązki - powiedział przepraszająco do Dominique - Wiem że oczekiwała Pani ode mnie bardziej bezpośredniego działania, ale doświadczenie nauczyło mnie, by pozwolić ludziom, którzy znają się na czymś lepiej ode mnie na spokojne wykonywanie ich obowiązków. Choć bywa to męczące daje lepsze efekty niż słuszny zapał amatora. Pani mąż oddał nam nieopisane usługi i proszę być pewną że równie niecierpliwie czekamy na jego wyzdrowienie.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 16-11-2016 o 21:52.
TomaszJ jest offline  
Stary 06-11-2016, 13:13   #3
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Kevin "222" Walker - pilot z fantazją



Upolowali? Kevin zdziwił się sysząc ten zwrot użyty przez kolegów w rozmowie przez radio. Ale gdy skierował wzrok na widok odległy o paręnaście kroków od niego musiał przyznać, że tak. Chyba ten widok wpisywał się w klasyczny obrazek polowania. Choć klasycznie to chyba nie używało się terenówek jako głównej broni w tym polowaniu. Coś mu świtało, że chyba raczej rzadko się ich do takich celów używało. Ale nie był pewny. Nie był przecież ani łowcą ani myśliwym. Znaczy nie takim znaczeniu. Jak już to polował na inną zwierzynę. Taką uzbrojoną, poruszającą się z machowymi prędkościami, używającą różnych sztuczek i specsprzętu przeciw jego sztuczkom i specsprzętowi.

Tak. To było podobne. Na pewno też tak się czuł i teraz. Zaraz po walce. Gdy przeżył, gdy wygrał, gdy pokonał przeciwnika to tak. Czuł się podobnie jak przy zestrzeleniu świetnie pilotowaną, nowoczesną maszynę. Bo zwierzak był trudnym przeciwnikiem. No i mimo swoich rozmiarów zaskoczył Walkera. Przecież zaczęło się tak głupio niewinnie. Miał odgonić stworka który i tak wydał mu się sporawy a potem wpadł w całe stado tych nosorożcowych stworów z czego jeden coś miał chyba do niego osobiście. No i zaczęły się te szaleńcze motorodeo. Góry, doły, lasy, młodniki, polany a tak i kamole czy pieńki pokryte w trawie które non stop wpadały pod koła ale raz mu akurat w decydującym momencie pomogły wyślizgać się z taranujących kłopotów. Ale w końcu wygrał. Przetrącił kark bestii taranując ją swoją rozpędzoną terenówką.

Więc tak. Wygrał. Napocił się i namęczył by wygrać ale mimo to się udało! Więc zaraz po walce odczuwał typową euforię zwycięstwa gdy zobaczył jak przeciwnik upada i już się nie podnosi. Potężny zdawałoby się na pierwszy rzut oka niezniszczalny przeciwnik zdolny chyba staranować drzewo i zdemolować samochód razem z obsadą. A mimo to został pokonany!

Potem jednak pilot miał czas ochłonąć. Euforia przeszła w znużenie i nawet lekkie osowienie. Wyczerpanie walką dawało znać. Obejrzał więc swój pojazd ale jak na tak ciężkie traktowanie to wyszedł z tej przygody bez szwanku. Usiadł więc na mascje opierając się o przednią szybę jak o oparcie kanapy i chrupał jakiegoś batonika popijając napojem izotonicznym. Mógł się w spokoju napatrzeć na to co w głównej mierze dopomógł uczynić. Leżało teraz te truchło i nawet teraz było większe od ich terenówki. Upolowali to? Tak, chyba tak. Można było to chyba tak zakwalifikować. Choć w ogóle tego aż dotąd nie planował ani nie nazywał polowaniem. Bronił się, atakował, walczył, uciekał ale polował? Chyba nie. No ale jakoś tak widocznie i tak wyszło. Teraz mieli tą padlinę dla siebie.

- Rany... Myślałem, że mnie załatwi... - powiedział uśmiechając się lekko i zapatrzony w nieruchome obecnie truchło. Bał się. Tego, że stwór go dopadnie i zmasakruje razem z maszyną którą desperacko prowadził by mu umknąć. Albo fart przestanie mu sprzyjać i wpadnie na jakąś niewidoczną w trzęsącym się pojeździe przeszkodę czy wjedzie w coś co go wywali czy utknie.

- Myślicie chłopaki, że nadaje się do jedzenia? - odezwał się do towarzyszy gdy już najpierw ochłonął a potem doszedł do siebie po tym nieplanowanym terenowym wyścigu.

- Na moje oko nie ma co kombinować. Sterowiec przyleci to zabierzmy się razem z nimi. - podzielił się z resztą swoją opinią. Właściwie mieli się rozjrzeć po okolicy i może właśnie co upolować na spróbowanie co i jak tu wygląda. Jakieś próbki mieli jak wygląda ten świat poza obozem, sprzęt został sprawdzony i zdaniem Walkera sprawdził się. A wracać kołowo nie widział potrzeby jeśli można było wrócić drogą powietrzną. Poza tym w takich wypadkach zawsze wolał taki rodzaj transportu. Zwłaszcza jak pilotował takie latadełko.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 07-11-2016, 00:50   #4
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Mel położył ciężki but na głowę "Bronto" po czym zwrócił się do drona.
- Złap mój lepszy profil. I zmieść chłopaków w kadrze.-
Po tym nastąpił cichy pstryk a osobisty dron doktora Sofitresa potwierdził zrobienie zdjęcia krótkim komunikatem. Chwilę później obraz wyświetlił się na lewym "ekranie" okularów Mela, a ten szybkim mrugnięciem oka przesłał je do innych urządzeń w sieci.
Zdjęcie, a raczej krótki pokaz slajdów ukazywał całą drużyną zwiadowczą z ich ofiarą w centrum kadru. Po lewej na dalszym planie stał Fireant Melatiosa, pomarańczowy, krzykliwy lakier pięknie odbijał promienie słońca, na prawo od niego stał Frank wpatrujący się jakby w niebo, jakby spoglądający zza horyzont. Był jak myśliwy nadal skanujący okolicę, choć prawdą było, że akurat w tym momencie starał się skontaktować z bazą i nawet nie wiedział o robionym zdjęciu. Niemniej pełny rynsztunek, karabin trzymany w jednej ręce i oparty na ramieniu oraz postawa łowcy powodowały, że był niekwestionowanym mistrzem drugiego planu. Bardziej na prawo i w samym centrum zdjęcia był oczywiście profesor. Mel w swoim brązowym płaszczu, bez zbędnych gadżetów i wielkim gnatem za pasem wyglądał jak szeryf z dzikiego zachodu. Dodatkowo rozwiane wiatrem czarne włosy i but na czole bestii dawały mu wizerunek twardziela jakiego rzadko znajduję się po tej stronie dyplomu z xenoantropologii. Z prawej strony obrazka stał drugi pojazd. Geep rudas również lśnił w blasku słońca, choć nie tak intensywnie jak krzykliwy Fireant. Na jego masce odpoczywał prawdziwy myśliwy tego polowania. Walker w przeciwieństwie do pozostałych dwóch "twardzieli" został uchwycony jako luzak. Typ który zabił bo mógł, a przy okazji nie zadrapał za bardzo auta. Przy zderzaku Geepa, w lekkim przysiadzie znajdował się ostatni członek drużyny. Anders przyglądał się właśnie stanowi pojazdu gdy dron złapał go na zdjęciu. Jeremiasz z twarzy nie wyglądał na inteligenta, niemniej technik mechanik w głowie olej ma. Do tego jak każdy marines miał wymagany rozmiar w bicepsie i szóstkę z plusem z zabijania. Kolejny twardy skurwysyn na pamiątkowej fotce z pierwszego polowania kolonistów. Byle tylko w podręcznikach do historii nie pojawiło się, że był to zwykły roadkill. Mel pomyślał patrząc z uśmiechem na zdjęcie.
W końcu do jego uszu dotarła rozmowa dwóch z trzech towarzyszy.
- Walker ma rację, nie ma co się bawić w obozy. Zanim go rozbijemy już trzeba będzie go zwijać. Można jednak rozpalić palę ognisk dla odstraszenia drapieżników. Zwłaszcza jeśli w okolicy szaleje kolejny z tych pierdolniętych jaszczurów. Co do żarcia Kev to powiem ci to co powiedzieli mi kiedyś pewni autochtoni z Vargasa IV. Wszystko da się zjeść jeśli to dobrze przyprawisz. A z własnego doświadczenia wiem, że białe mięso zawsze smakuje jak kurczak, czerwone jak krowa, a zielonego lepiej nie jeść.- Melatios zakończył zdanie salwą śmiechu w kierunku młodego kierowcy, po czym wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza sporą manierkę.- A to na odtrutkę.- I wziął porządny łuk gorzkiego alkoholu.
 
__________________
Man-o'-War Część I

Ostatnio edytowane przez Baird : 12-11-2016 o 17:16.
Baird jest offline  
Stary 07-11-2016, 15:38   #5
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Tula przewróciła oczami. Jej mina wyraźnie mówiła „zabijcie mnie”. Nie lubiła odpraw i ogólnego pierdolenia utartych tekstów, a szczególnie nie tolerowała takich gładkich typów jak Benjamin Taro. Śmierdzieli i to na kilometr. Doświadczenie nauczyło Tulę, że im miększy zdawał się „przełożony” w obyciu, tym większym był chujem naprawdę. A że sprawa z TL 23-R i jednym z przywódców tamtejszych osadników ciągnęła się za kobietą latami, teraz wolała uzbroić się w pancerz nieufności.

Pytań zresztą nie miała. Wychodziła z założenia „co będzie, to będzie”. Bardziej interesowali ją ludzie, z którymi przyjdzie jej lecieć, a potem być może żyć. Przyjrzała się każdemu z osobna. Choć sama Moorie nie wyglądała szczególnie sympatycznie ze swoją ekscentryczną fryzurą i wytatuowanym ciałem, raczej nie widziała w tej grupie nikogo z gatunku „pokrewnych dusz”. Był natomiast jeden android, co akurat Tuli przypadło do gustu. Wolała relacje z SI niż z ludźmi – były bardziej bezpośrednie.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 07-11-2016 o 15:45.
Mira jest offline  
Stary 07-11-2016, 16:30   #6
 
kinkubus's Avatar
 
Reputacja: 1 kinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputację
Dialog Tuli z Vivi

„Mobilna jednostka” na pierwszy rzut oka prezentowała się jak typowy, służebny android. Wiele takich można było znaleźć na cywilizowanych światach o przyzwoitym poziomie technologicznym, a ten konkretny był wyjątkowo popularny i rozpowszechniony po całym Imperium. Dało się jednak zauważyć wiele modyfikacji, które wyróżniały tą konkretną jednostkę pośród fali niemal identycznych modeli. Dodatkowo przeciętny android nie nosił na nadgarstku przenośnego komputera, a w dłoni nie dźwigał skrzynki z narzędziami.
Gdy tylko Benjamin odszedł, na miejscu pojawił się dron, który zrobił kółko wokół Tuli, a następnie zawisł nad ramieniem V i wyświetlił wiele znaczący, holograficzny obraz: ( ・ω・)ノ

Witam — android zrobił lekki ukłon — nazywam się V5890 i zostałam przydzielona do tej misji jako pomoc techniczna. Posiadam umiejętności z zakresu administracji, elektroniki, informatyki oraz potrafię dostosować się do sytuacji wymagającej pomocy inżynieryjnej, medycznej, nawigacyjnej oraz pilotażu dużych jednostek kosmicznych.

Po przydługim wstępie, komputer na nadgarstku robota zamigotał, chociaż ten nie wykonał żadnego ruchu, żeby go włączyć. Ekran jednak pozostał wyłączony, a zamiast tego projektor drona zaczął wyświetlać ciągi danych. V zaczęła tłumaczyć swoim lekko robotycznym, zdecydowanie żeńskim głosem.

Pan Taro musiał błędnie zinterpretować dane przeglądowe. Mam przy sobie wszystkie logi z okresu ostatnich dwóch lat. Nie zawierają one odstępstw od normy. Proszę się tym nie przejmować i wykorzystać wolny czas przed odlotem na rekreację.

Wytatuowana na całym ciele kobieta uśmiechnęła się. Była raczej drobnej budowy, choć gdy poruszała się, pod skórą można było dostrzec pracę wcale niemałych mięśni. Miała na sobie tylko czarny podkoszulek i spodnie, które nosiły ślady niespranego smaru i oleju. Kobieta pachniała jednak przede wszystkim dymem papierosowym. Teraz też sięgnęła po jednego - nie elektronicznego, nawet nie nano-papierosa, tylko klasyczny zwitek bibułki wypchany tytoniem. Musiała chyba sama je robić, bo takich „zabytków” od dawna nie było w obrocie handlowym.

Ciemne jak bezgwiezdne niebo oczy przyjrzały się przenikliwie V5890. Papieros rozszerzył się, a potem, kilka uderzeń serca później, z ust kobiety wydobył się kłąb dymu, lecąc wprost na androida.

Jestem Tula. A to jest Titi wskazała na robota naprawczego w kącie pomieszczenia, który coś pogwizdywał do drona - niemal tożsamo wyglądającego, jak ten, który przyleciał za androidem. — Ten mały nie ma jeszcze imienia — wyjaśniła. Znów zaciągnęła się papierosem.

Czy mogę jakoś skrócić Twoją nazwę, gdy się do Ciebie zwracam? Wiesz pewnie, że ciągi cyfr są dla ludzi wygodne do klasyfikacji, natomiast wolimy raczej prostsze imiona. Vivi... brzmi chyba nieźle. Co ty na to? — zapytała.

Proszę zwracać się do mnie tak, jak będzie pani wygodnie — android przez chwilę wyglądał tak, jakby się zawiesił. — To jest Fisher — wskazała na swojego robotycznego towarzysza.

Fisher jest modelem F4720, produkowanym na zamówienie Fundacji. Oprócz funkcji standardowego drona badawczego, posiada wzmocnioną konstrukcję oraz rozszerzony zakres działań, pozwalający na samodzielne podejmowanie decyzji, naprawy natury mechanicznej… — znów jakby się zacięła lub po prostu zamyśliła — przepraszam, mam nadzieję, że nie zanudzam kolejną dawką informacji technicznych.

Coś Ty — Tula uśmiechnęła się szeroko, mimo tkwiącego w jej ustach papierosa — Ten maluch ze mną to składak. Sama go zrobiłam... no, w dużej mierze. Pełni rolę komputera osobistego. Czyli przypomina mi o wszystkim tym, o czym powinnam pamiętać. Ot, niedoskonałość ludzkiego umysłu... a właściwie, to można powiedzieć, że ratuje mi czasem dupę. Titi robi mu właśnie przesył danych i koryguje ustawienia personalne pode mnie. Tituś to jednostka ze sztuczną inteligencją i wie o mnie chyba więcej niż jakikolwiek człowiek — kobieta znów zachichotała, po czym umilkła, zaciągając się papierosem. Dopiero kiedy kolejny kłąb dymu opuścił jej płuca, odezwała się. — Słuchaj Vivi, nie będę ci grzebać w bebechach, jeśli nie chcesz. Ten typek skądś wziął jednak swoje podejrzenia i... pewnie zapyta mnie, o co kaman z tobą. Dlatego pytam... i tylko pytam: Co według ciebie mogło go zaniepokoić?

V potrzebowała chwili, zanim odpowiedziała. Widać było, jak pracuje jej komputer na nadgarstku, jakby czegoś szukała. Wreszcie przerwała milczenie.

Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Przed przylotem na stację przeprowadzono przegląd, który nic nie wykazał. Potrzebowałabym czasu, żeby zbadać sprawę i zdobyć należyte informacje.

Po tych słowach, Fisher zakręcił się wokół własnej osi i wyświetlił kolejną emotkę: ((´д`))

Nie będę cię do niczego zmuszać, ale jeśli masz ochotę, dowiedz się tego. Możesz używać mojego numeru dostępowego — papieros skończył się, a kobieta przeciągnęła się leniwie. — To co robimy? Masz na coś ochotę?

Miałam przygotowywać się do wyprawy. Najpierw szczegółowo sprawdzę stan techniczny V4720, następnie dokonam inwentaryzacji narzędzi, komputera naręcznego, nadajnika radiowego, wszystkich wszczepów nie będących częścią standardowego wyposażenia mojej jednostki, a na koniec wykonam szczegółowy skan mojej struktury w poszukiwaniu błędów. Czynności będę powtarzać, dopóki wystarczy czasu przed odlotem.

Nuuuda — stwierdziła Tula i jednym susem skoczyła na proste nogi. Zerwała z wieszaka syntetyczną, czarną kurtkę, narzuciła na siebie i ruszyła do wyjścia z kabiny. — Chodźmy się poszlajać. Może dowiemy się kto ma szlugi, kto pędzi bimber, a może się ktoś z cięższym towarem trafi — popatrzyła krytycznie na androida. — No i chyba przydałyby ci się jakieś ciuchy, Vivi. Niby pierdoła, sama najchętniej chodziłabym bez, ale wiesz... jeśli masz być pomocą, ludzie nie powinni się ciebie bać. A nie będą się bać im mniej obca będziesz im się wydawać.

Przygotowania do wyprawy nie muszą być zabawne czy ciekawe, służą zabezpieczeniu się przed komplikacjami — tłumaczyła, jakby Tula nie znała podstawowych pojęć — a poza tym nie potrzebuję ani używek, ani ubrań. Z pierwszego nie mam żadnego pożytku, a drugie jest zbędne. Nie czuję zimna i ciepła, nie stanowią one dla mnie również zagrożenia, dopóki nie występują w bardzo wysokim stężeniu, atmosfera nie przeszkadza mi dopóki nie osiągnie poziomu…

Android zaczął swoją niemal tyradę, próbując wymienić wszystkie pasujące do sytuacji przykłady, nieumyślnie mogąc zanudzić na śmierć nawet najwytrwalszego słuchacza. Tula tylko przewróciła oczami.

Vivi, masz być pomocą, tak? — weszła jej w słowo. — Ludzie są specyficzni. Nie skorzystają z twojej pomocy, jeśli za bardzo będziesz się od nich różnić. Musisz się... wtopić w otoczenie — kobieta zafalowała znacząco biodrami, po czym mrugnęła porozumiewawczo. Była w dobrym humorze. Po raz pierwszy od dłuższego czasu nie musiała się bać, że zostanie rozpoznana i pochwycona. To było... przyjemne uczucie.

Nie rozumiem. Służyłam na placówce Fundacji w przybliżeniu 573 dni — co oznaczało tyle, że nie podała przedziału czasowego co do minuty — i nie miałam problemu z wykonywaniem mojej funkcji. Nie otrzymałam również z centrali specjalnych wytycznych odnośnie procesu budowania więzi. Dlaczego nagle ma to przysporzyć problem?

Również droid wyraził zdziwienie poprzez proste: ( ・◇・)?
Nie rozumiał, dlaczego wciąż znajdują się w tym, a nie innym miejscu i dlaczego nie rozpoczęto jeszcze procedury badania stanu technicznego.

Możesz mi podać tą skrzynkę z narzędziami za tobą? Tą, która leży na stole. — spytała ni z gruszki, ni z pietruszki wytatuowana kobieta.

Bez słowa, V wykonała polecenie, chociaż tak naprawdę zadano jej pytanie. Była przygotowana na kalkulowanie o jeden krok w przód przed osobą, która wydawała jej polecenia.

Dzięki — Tula odstawiłą skrzynkę na bok. — Widzisz? Byłaś pomocna, bo zostałaś ze mną. Gdybyś udała się do swojej kanciapy i zajęła badaniem technicznych pierdół - co jest ważne, ale powiedzmy sobie szczerze - margines błędu po jednym takim sprawdzeniu jest totalnie znikomy - nie miałabyś okazji mi pomóc. To samo dotyczy innych. Jeśli poznasz ludzi, z którymi przyszło ci lecieć i pracować, wtedy będziesz w stanie lepiej im pomagać. To co, idziemy?

Robot nie mógł kłócić się z żelazną logiką. Przytaknęła i poszła za Tulą, a Fisher zakłębił się w powietrzu kilkukrotnie, nie wiedząc co się dzieje. Wreszcie ruszyli, ale zupełnie w złym kierunku. Kalkulując w swojej małej, cybernetycznej główce, doszedł do wniosku, iż należałoby polecieć za androidem.

Skręćmy za kantyną, jeżeli zwyczaje tej stacji pokrywają się z moją placówką, powinna być możliwość zaopatrzenia się w... środki wątpliwej przydatności. Szczególnie teraz, przed odlotem dużego statku.

Tula klepnęła androida po mechanicznym ramieniu, które okazało się być twarde jak, nie przymierzając, pancerz lekkiej piechoty.

No i to ma sens. Prowadź, Vivi! — uśmiechnęła się łobuzersko.
 
kinkubus jest offline  
Stary 07-11-2016, 18:57   #7
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację
Aurelia i Benjamin
Aurelia rozsiadła się na fotelu i spoglądając w okno powiedziała:
- Chłopcze, widziałam rzeczy, którym wy młodzi nie dalibyście wiary. Statki szturmowe w ogniu sunące ku ramionom Oriona. Oglądałam promienie kosmiczne błyszczące w ciemnościach blisko wrót Tannhausera. - przeniosła wzrok na mężczyznę - A teraz, słyszałam też, kogo Pan potrzebuje oraz do czego. Jedyne co wciąż pozostaje dla mnie niejasne Benjaminie to czego ja potrzebuje od ciebie. Zapewne wiesz, że ani pieniędzy, ani historii do opowiadania mi nie brakuje.
Młody mężczyzna słuchał z uwagą każdego słowa, odwrócił głowę wbijając wzrok w jakiś ciemny kąt niewielkiego pomieszczenia, jak by zawstydzony swoją pompatyczną przemową.
- Ja... - chłopak zawachał się, poprawił okulary i spojrzał wprost na Aurelię. - Moge dać ci cel.
Niepewny uśmiech i znów bładzący gdzieś po pomieszczeniu wzrok, kobieta nie była pewna czy słowa były skierowane do niej.
- Mogę mówić w nieskończoność, obiecywać cuda, kłamać i zmyślać. - Cała ospałość jak by nagle zniknęła - Prawda jest taka, że to ja potrzebuję ciebie, kogoś komu będę mógł zaufać i kto bedzie pilnował moich pleców tam na dole, wesprze mnie swym doświadczeniem i radą, bo spójrzmy prawdzie w oczy, trochę mi tego brakuje.
Benjamin odchrząknął.
- Nie musisz odpowiadać teraz, zastanów się i daj mi znać zanim wylądujemy. Niezależnie od decyzji, dziękuję, że mnie wysłuchałaś.
Aurelia dała gestem dłoni znak, że ta faza rozmów została zakończona.
- To zostanie rozważone. - powiedziała nim mężczyzna się oddalił.
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline  
Stary 11-11-2016, 23:42   #8
 
potacz's Avatar
 
Reputacja: 1 potacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłość
Błysk fleszy, dźwięki migawki przykuły jego uwagę.
Odwrócił się.
Sofitres dumnie wypinał klatę, wentylator drona rozwiewał mu włosy, a zdjęcia cykał mu ten sam dmuchający dron.
Po każdym zdjęciu robot odtwarzał nagrane "Och, taak!", "Pięknie, Profesorze. Piękne zdjęcie!" albo "Wszystkie nagrody będą należeć do Pana, ale Pan jest trochę weselszy!"

Dante przewrócił oczami.
Olbrzymi Profesor nie próżnował.
A w radiu odezwał się głos z bazy, nadający komunikat.

- Nie wiem czy zjadliwe. Ale można się przekonać. Do przylotu sterowca mamy trochę czasu. Hm? - rzekł podchodząc i znacząca pokazując na szablę.
- Parę steków z dino-rożca?


Dante nie czekał na aprobatę.
Podszedł do uda zwierzęcia i błyskawicznym cięciem przeciął jego skórę, grubą prawie na półstopy imperialnej.
Dalej przystąpił do odkrojenia grubego płata mięśnia.

-Łap! - rzucił mięso do Mela - Dość się napstrykałeś fotek. Pokrój to na cieńsze plastry, a ja rozpalę ogień. Niech każdy weźmie mały kawałek, i posmaruje sobie zgięcie łokcia. Jest tam delikatna skóra, jak coś w mięsie będzie szkodliwego, to wyjdzie zaczerwienienie, dość szybko. Później spróbujemy po małym kawałku. Jak po kwadransie nikt, no, większość nie będzie wymiotować, to możemy się brać za zjedzenie reszty.

Jak powiedział, tak zrobił.
 
__________________
"Głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody należy spróbować i tej."
potacz jest offline  
Stary 14-11-2016, 17:44   #9
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Nae przysłuchiwał się całej odprawie z pewną dozą obojętnego namaszczenia uwagi. Był tu dość długo, wystarczająco długo by znać Przystań w sposób na tyle intymny, że niejednemu to poznanie graniczyłoby z nudą i właśnie takie odczucia miał Tinnoe. Przystań była jak wakacje. Dobre z początku, ale ostatecznie nużące i monotonne.

Ci którzy tu przybyli łatwo zapamiętywali ten widok. Wysoki, ledwo ponad dwa metry wzrostu szczupły niczym maratończyk człowiek o bladej skórze i szarych oczach. Włosów nikt nie widział za mocą kaptura który odwiecznie miał naciągnięty na głowę. Widok dla jednych intrygujący, dla innych irytujący, a dla co po niektórych żałosny. Jakakolwiek była by to subiektywna prawda dla losowo wybranego człowieka to Nae miał ją... gdzieś.

Podczas całego pobytu na Przystani wpadł szybko w kojącą rutynę której lwią częścią było poczytywanie zgromadzonych przez lata życia materiałów przeplatane z szkoleniami i przerwami na jedzenie. Jedyną "odskocznią" były wieczorne wizyty w pubie w prostych celach: hazardowych. Alkoholu niemalże nie pił, a jak już to w tak szczątkowych ilościach, że szkoda mówić. Jedyne co zajmowało jego ręce oprócz kart to były fajki. Tak, fajki. Był palaczem i to diablo dobrym. Niestety zdawał sobie sprawę, że choć miał pewien zapas tytoniu to będzie musiał ograniczyć jego zużycie. Planeta na którą zmierzali może nie mieć środków by wyprodukować nową partię jego leku...

Powrócił jednak myślami do odprawy. Pytań w sumie nie miał. Ot, okręt wojskowy, a to znaczyło tyle co zakaz używek na pokładzie. Będzie musiał się napalić zawczasu, bo później będzie go czekał ciężki odwyk. Rozejrzał się po zgromadzonych zawieszając oko na kilka sekund na co niektórych postaciach. Nie za krótko, nie za długo. Ot tyle co upewnić się kto jednak leci, a kto nie. Pora była rozruszać kości i zamknąć się w lodówce. Nie lubił lodówek. Jednak najpierw planował porozmawiać z kilkoma osobami, kobietami mianowicie. Tyle co ukoić ich nerwy przed ich naglącą podróżą. Jeśli dobrze czytał oznaki, to właśnie było to to czego potrzebowały, a skoro może wyjść z tego zysk to czemu by nie?
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 14-11-2016, 20:03   #10
 
Kivan's Avatar
 
Reputacja: 1 Kivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znanyKivan wkrótce będzie znany
Kara Knight zatrudniona przez Konsorcjum, na oko trzydziestoparoletnia Pani Konsultant do spraw Bezpieczeństwa. Nie robiła żadnej tajemnicy z tego kto ją zatrudniał, ani tego jakie stanowisko pełniła. Duża część załogi, i tak nie miała pojęcia co taki konsultant robił, ani jakie były jego obowiązki – ale tak to już bywa w korporacyjnej strukturze, że tytuły są rozdawane lekko i nie wiele osób wie jakie one mają znaczenie, o ile w ogóle jakieś mają. Zdecydowana większość miała ją za kogoś w rodzaju gloryfikowanego ochroniarza, a z racji tego, że jej taka reputacja nie przeszkadzała to postanowiła ich nie poprawiać. Zresztą nie ma się co oszukiwać, nie przypominała za bardzo „konsultanta” – wystarczało jedno spojrzenie na jej wytatuowaną twarz i ręce. Pomijając jednak wygląd: jej manieryzmy, czy też ogólny sposób noszenie się też nie bardzo przypominał korporacyjnego dygnitarza.


***


Na stację przyleciała jakiś miesiąc temu. Pomimo tego, że była przyzwyczajona do czekania to nuda i jej dawała się we znaki. Kompletny brak zajęcia sprawił, że eksploracja Przystani wydawała się ciekawym zajęciem. Dniami włóczyła się po stacji szukając sobie miejsca lub przegrywając w karty z ludźmi, z którymi później mała wspólnie stworzyć ekspedycje, wieczory zarywała podpierając stołki w lokalnych pubach co potem odsypiała do południa. Kolejnym elementem rutyny jaki pozostawał niezmienny był codzienny popołudniowy trening, którego nigdy nie odpuściła. Poza tym wszystkim w między czasie studiowała skąpe informacji, które dostarczyła im Fundacja na temat poprzednich wypraw i systemu, w którym znajdował się Avalon.

Nareszcie przyszedł dzień odlotu, niecałe osiem godzi dzieliło ich od startu. Odprawa powoli dobiegała końca. Kara rozejrzała się wokoło, większość twarzy wydawała się już znajoma przynajmniej z widzenia. Postarała się ukryć niewielkie ziewnięcie – skutek wczorajszego wieczoru. Jej myśli uciekały gdzieś w kierunku kantyny i kubka kawy, którego zdecydowanie teraz potrzebowała jednak musiała najpierw zrobić coś innego. Po spotkaniu poczekała aż wszyscy się rozejdą po czym udało się jej w końcu złapać Bena Taro sam na sam. Towarzysząc mu w drodze przez korytarze statku miała nadzieje zdobyć odpowiedzi na kilka pytania, które przez cały ten czas zdołały pojawić się w jej głowie.
 
Kivan jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172